Category: Informacje

  • informacje – kwiecień 3025

    ***

    kościół św. Piotra

    Partick, 46 Hyndland Street , Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ***

    Niedziela Palmowa rozpoczyna Wielki Tydzień

    Msza święta z ceremonią poświęcenia palm o godz. 14.00

    fot. cactusvstudio/Freepik

    ***

    Niedziela Palmowa. „Powinna nas przebudzić, otrząsnąć i zszokować”

    Niedziela potężnych skrajności i niewiarygodnego rozdarcia: od euforii po nienawiść, od uwielbienia po odrzucenie, od tłumu po samotność

    Każda Niedziela Palmowa, a dokładniej Niedziela Męki Pańskiej niesie ze sobą wiele tajemnic. Osobiście za każdym razem przeżywam ją inaczej. Każdy rok daje nam mnóstwo możliwości, by przeżyć ten czas na różny sposób, a tym samym, by zobaczyć te wydarzenia od innej strony.

    Zatrzymaj się

    Kościół w tym dniu wyjątkowo proponuje nam dwa opisy ewangeliczne. Pierwszy fragment Ewangelii czytany jest na początku liturgii, gdy ma się rozpocząć procesja z palmami – słuchamy wtedy opisu uroczystego wjazdu do Jerozolimy. Lud pełen radości i entuzjazmu wita wjeżdżającego na osiołku Jezusa. Po wysłuchaniu tych słów jesteśmy zaproszeni, by również wziąć udział w procesji na wzór tamtej opisanej przez Ewangelistę – Jezusa reprezentuje tu celebrans.

    Z radością, która wypełnia nasze serca i euforią, że Jezus jest pośród nas, Kościół nagle, bez większych wstępów i wprowadzeń zaprasza nas w klimat Męki Pańskiej. Wielka radość nagle zostaje zamieniona w powagę i smutek, z wrzawy wchodzimy w zasłuchanie i zapatrzenie się na Jezusa – nie ma już palemek i osiołka, a jest krzyż. Radosny krzyk „hosanna” zamieniony jest w nienawistny ryk „na śmierć z Nim, ukrzyżuj Go!”

    Od triumfalnego wyjazdu po ból Golgoty

    Ta niedziela mieści się w tych dwóch wielkich ramach: od uroczystego, triumfalnego wjazdu po przeszywającą od bólu pustkę na Golgocie i samotność przy grobie. To niedziela krzyku dochodzącego do Nieba, by obwieścić triumfalny wjazd i krzyku w tajemnicy Krzyża i ogromnego bólu. To jest niedziela potężnych skrajności i niewiarygodnego rozdarcia. Od euforii po nienawiść, od uwielbienia po odrzucenie, od tłumu po samotność. To jest czas, który powinien nas przebudzić, otrząsnąć i zszokować. Tu nie ma miejsca na rutynę, na kopiowanie wyuczonych już doświadczeń czy cukierkowato-jarmarcznych procesji czy może spacerów z kolorowymi palmami. Tu trzeba otworzyć szeroko swoje serce i zobaczyć potężne pęknięcie jakie uczynił w nim nasz grzech. Tu nie wystarczy pomachać palmą nawet największą, bo zrobioną na konkurs ogłoszony w parafii, ale trzeba się zatrzymać i zawołać z całego serca, z popękanych głębin bezradności – hosanna, czyli zbaw mnie Panie, zbaw mnie Jezu, potrzebuję Ciebie!

    Trzeba otworzyć szeroko swoje serce i zobaczyć potężne pęknięcie jakie uczynił w nim nasz grzech. Trzeba się zatrzymać i zawołać z całego serca, z popękanych głębin bezradności – hosanna, czyli zbaw mnie Panie, zbaw mnie Jezu, potrzebuję Ciebie!

    To także nasza historia

    Codzienna liturgia Kościoła, ale chyba najbardziej liturgia Wielkiego Tygodnia, pokazuje nam ludziom wierzącym, że to, czego Jezus doświadczył przez całe życie na ziemi, a szczególnie w ostatnim tygodniu, gdy przebywał w Jerozolimie jest wpisane w ludzką codzienność. Jego życie, Jego droga, Jego historia jest moją, twoją, naszą drogą, życiem i historią lub lepiej ująć to tak, że nasza droga jest naznaczona Jego drogą – On już tędy przeszedł i nasza historia dzięki Jezusowi jest historią zbawienia, historią świętą. Doświadczenie liturgii Niedzieli Męki Pańskiej, a potem codziennej liturgii Wielkiego Tygodnia jest doświadczeniem opisującym rozdzierane codziennie ludzie serce.

    Ten czas w Kościele, który nazywamy Wielkim Tygodniem ma nam na nowo i z wielką siłą przypomnieć, że nie jesteśmy sami. O tym tak dobitnie słyszymy już w liturgii Słowa w piątym tygodniu Wielkiego Postu, gdy Jezus w Ewangelii Janowej kilkakrotnie przypomina, że nie jest sam – w Jezusie nie jesteśmy sami. Dobry, troskliwy Ojciec czuwa nad nami. Każdy dzień Wielkiego Postu nas do tego momentu przypominał, a kulminacją doświadczenia bliskości, troski i opieki nad nami będzie Triduum Paschalne z rozświetlającą ciemności swoim blaskiem Wigilia Paschalna. Wszystko, czyli nie tylko 40 dni postu, ale całe nasze życie zmierza i zwrócone jest w kierunku jednej liturgii i z niej wszystko się rodzi, tu wszystko się zaczyna. Liturgia Wigilii Paschalnej zwraca nasze serca na wieczną liturgię, liturgię Paschalnego Baranka w Królestwie Bożym do którego zdążamy i na którą zaprasza nas sam Jezus.

    Tylko świadomość, a może nawet bardziej doświadczenie tego w swoim życiu sprawia, że nie tylko jestem gotów przejść przez Wielki Post, ale przede wszystkim jestem gotów i nie boję się tego, co przynosi mi życie. Gdy widzę, że Jezus krok w krok przeszedł już wcześniej to, co teraz ja przechodzę to nie boję się w to wejść, nie chcę się cofać, nie chcę uciekać, ale wytyczoną drogą przez Jezusa otwieram się na potęgę zwycięstwa Boga. To też pomaga mi przejść przez moje upadki i niedoskonałości. Nawet, gdy coś mi się nie uda to pozwolę podnieść się Temu, którego moc udoskonala się w mojej słabości.

    Rozpoczyna się coś ważnego

    Zanim zapadnie cisza Triduum Paschalnego, nim zanurzymy się w Jego rany i ucałujemy znak naszego odkupienia dokonuje się w nas rozdarcie. Nim dokona się Pascha Chrystusa i nasza pascha musi dokonać się śmierć – Jego i nasza. To musi się dokonać i wydarzyć, by rzeczywiście przeżyć i doświadczyć namacalnie radości Wielkiej Nocy i pustego Grobu.

    Teraz jest czas, by swoje rany, ból, cierpienie, chorobę, samotność, opuszczenie czy zdradę złożyć z Jezusem. Teraz jest czas, by oddać Mu rozdarte i pęknięte serce. Jego serce też pękło z miłości do mnie.

    Za chwilę rozpocznie się Wielki Tydzień. Rozpoczyna się coś bardzo ważnego w liturgii Kościoła i w naszym życiu. Na drodze w centrum stoi Krzyż, a tuż za nim czeka na nas zwycięstwo. Jeżeli chcesz zwyciężyć, nie uciekaj od cierpienia. Im bardziej boli, tym bliżej zwycięstwa jesteś. Ten, kto ucieka od Krzyża – przegrywa. Ten, kto dzieli swoje życie z Ukrzyżowanym –zwycięża. Teraz jest czas, by swoje rany, ból, cierpienie, chorobę, samotność, opuszczenie czy zdradę złożyć z Jezusem. Teraz jest czas, by oddać Mu rozdarte i pęknięte serce. Jego serce też pękło z miłości do mnie. Z Jego pękniętego serca, rozdartego przez włócznię narodził się Kościół, narodziło się nowe życie. Teraz jest czas, by wejść w to nowe życie. Teraz jest czas, by doświadczyć paschy, przejścia ze śmierci do życia. Teraz jest czas zbawienia.

    o. Marek Krzyżkowski CSSR/Stacja7pl.

    +++

    Abp Adrian Galbas SAC:

    „Wielki Tydzień poświęćmy na wewnętrzne porządki”

    “Jeśli mamy do wyboru: brudno w naszym mieszkaniu i brudno w naszej duszy – proszę zostawić mieszkanie i poświęcić czas na posprzątanie swego wnętrza” – mówił metropolita warszawski abp Adrian Galbas w Niedzielę Palmową.

    fot. Jakub Szymczuk/Stacja7pl.

    ***

    Abp Galbas: „przeżywanie Męki Pańskiej uczy nas wdzięczności”

    Metropolita warszawski przypomniał, że w Niedzielę Palmową opis Męki Pańskiej zastępuje tradycyjną homilię, ale skierował kilka słów do parafian. Odniósł się m.in. do postaci Barabasza – przestępcy uwięzionego za bunt i zabójstwo, który powinien był iść na śmierć, ale został z okazji święta Paschy ułaskawiony przez Piłata. Zamiast niego został ukrzyżowany Jezus.

    Barabasz, Bar Sabas, czyli syn ojca, to jestem ja. Każdy z nas jest synem jakiegoś ojca. Jezus za mnie poszedł na śmierć. Za mnie oddał życie. To ja powinienem nie żyć z powodu zła, które popełniam, z powodu mojego grzechu. Ale Jezus go wziął na siebie. Kiedy stajemy przed krzyżem, pierwszym uczuciem jest wdzięczność. „Jezu, Ty to zrobiłeś za mnie, Barabasza”. Przeżywanie Męki Pańskiej uczy nas wdzięczności – mówił arcybiskup.

    Dalej zachęcił wiernych, aby tak przeżyli rozpoczynający się Niedzielą Palmową Wielki Tydzień, by rzeczywiście w ich życiu był on wielki. On jest wielki nie przez liczbę dni, bo tych jest tyle samo, ale przez akcenty, które w tym tygodniu możemy położyć. I oby to był tydzień, który poświęcimy szczególnie na porządki wewnętrzne – podkreślił.

    Wyjaśnił, że „zwykle przed świętami jest ta panika: to jeszcze nie zrobione, tamto jeszcze nie posprzątane”. Jeśli mamy do wyboru: brudno w naszym mieszkaniu i brudno w naszej duszy – proszę zostawić mieszkanie i poświęcić czas na posprzątanie swego wnętrza: przez sakrament pokuty i pojednania, przez udział w niepowtarzalnej liturgii Triduum Paschalnego, być może też przez inne rzeczy, w których widzę, że coś jest nie tak i potrzebuję regeneracji, odbudowania, uporządkowania – mówił abp Galbas.

    Wtedy to będzie Wielki Tydzień. Tyle samo dni i godzin, co w każdy inny tydzień. Ale wtedy może być Wielki” – dodał, życząc, aby Wielki Tydzień wprowadził w Wielką Noc. – Oby taki był ten czas – nie byle jaki, nie jako taki, nie przeciętny, ale Wielki. Wielkich przeżyć w Wielkim Tygodniu i w Wielką Noc z całego serca wam życzę – zakończył metropolita warszawski.

    ze strony:Stacja7pl.


    +++

    Wielki Czwartek

    Dzień ustanowienia dwóch sakramentów: Eucharystii i Kapłaństwa

    Msza święta Wieczerzy Pańskiej

    o godz. 20.15

    po Liturgii jest możliwość spowiedzi św.

    +++

    Wielki Piątek

    Liturgia Męki Pańskiej

    o godz. 20.00

    po Liturgii jest możliwość spowiedzi św.

    w ten dzień obowiązuje post i abstynencja

    dziś rozpoczyna się pierwszy dzień Nowenny do Bożego Miłosierdzia, który jest jednym z największych darów naszych czasów.

    +++

    Wielka Sobota

    Wigilia Paschalna w Wielką Noc

    o godz. 22.30

    ***

    święcenie pokarmów na wielkanocne śniadanie: o godz.12.00 i 15.00

    w tym czasie jest możliwość spowiedzi św.

    +++

    7 krótkich zadań duchowych na Wielki Tydzień

    Kiki Garcia/cathopic.com

    ***

    Oto 7 zadań, które z pewnością pomogą mądrze zaplanować i ze zrozumieniem przejść przez najbliższe dni.

    Podczas Niedzieli Palmowej w 2020 roku biskupi pozostawili nam w swoich homiliach wskazówki do dobrego przeżycia czasu Wielkiego Tygodnia.


    Uciszyć serce

    Pasja Jezusa Chrystusa jest najwymowniejszą lekcją pokory i miłości Boga do człowieka. Ona zmusza nas do milczenia i do ciszy. Tylko w całkowitym milczeniu i ciszy możemy usłyszeć słabnący głos Jezusa, bicie z miłości do nas Jego serca, Jego zanikający oddech, w którym tchnie na nas Ducha i przekazuje nam życie. Głos Jezusa Boga jest milczący. Dlatego człowiek musi dążyć do tego, by stać się ciszą, milczeniem. Kiedy hałas naszych ust i naszego działania ustaje, wówczas w głębi naszego serca zaczyna mówić Bóg.

    abp Tadeusz Wojda SAC


    Trzymać się blisko Słowa

    Nie dzieje się nic takiego, o czym słowo wcześniej nie powiedziało. Tylko Go słuchaj. Ono cię przeprowadzi przez tę sytuację tak, że będziesz musiał się zaangażować. Nie uciekniesz i się nie odwrócisz. Nic zewnętrznego cię do tego nie namówi, ale słowo, które cię w środku opanuje, przeprowadzi cię. Słowo pokrzepiające. Historia świata rozwija się po myśli Boga. Tylko etapy też muszą być po Bożemu i nasze zaangażowanie też musi być po Bożemu.

    abp Grzegorz Ryś


    Odpowiedzieć na ważne pytania

    Ludzkie serca drżą, przepełnione lękiem, poczuciem osamotnienia, szukające sensu w nieznanym dotąd doświadczeniu”. „Pozwólmy, by na nowo rozbrzmiało w nich pytania „Kim jest dla mnie Chrystus?”, „Kim ja jestem dla Niego?”. Ten czas, czas próby, stanowi wyjątkową okazję, by szczerze odpowiedzieć na te pytania i na nowo odkryć, że jedynym sensem naszego życia jest Ukrzyżowana Miłość. To Ona daje nadzieję i umocnienie.

    bp Damian Muskus OFM


    Odnaleźć siebie na drodze krzyżowej

    Moi drodzy, przychodzi czas, abyśmy sobie odpowiedzieli do kogo jesteśmy podobni z drogi krzyżowej Jezusa, gdy dzisiaj stykamy się z cierpieniem ludzi, w których w jakiś sposób jest obecny i cierpi sam Jezus. Prośmy dziś Pana Boga, aby pomógł nam wypędzić z nas miłość własną, przesadną pogoń za sprawami tego świata i napełnił nas swoim, Bożym wyciszeniem i pokorą serca, wdzięcznością wobec Jezusa za Jego mękę i śmierć za każdego z nas.

    bp Ignacy Dec


    Podjąć krzyż z Chrystusem

    Razem z Chrystusem podejmijmy ten ciężki krzyż walki z epidemią. Krzyż zgody na wprowadzone ograniczenia; krzyż zamkniętych świątyń, niemożności spowiedzi i Komunii wielkanocnej; krzyż obawy przed zarażeniem siebie i innych; krzyż śmierci i niezwykle skromnych pożegnań. Obyśmy zdali egzamin z wierności Chrystusowi i z nadzieją dźwigali nałożony na nasze barki krzyż.

    bp Józef Guzdek


    Otworzyć się na bliskich

    W naszych domach, w naszych mieszkaniach spróbujmy się wyciszyć. Spróbujmy wyciszyć także środki komunikacji. Chciejmy jeszcze bardziej otwierać się na siebie i na Pana Boga. Pojednajmy się z Bogiem i z naszymi bliźnimi. Powiedzmy sobie nawzajem „przepraszam”.

    abp Wiktor Skworc


    Poczuć się Kościołem. Poczuć się Jerozolimą

    W tych czasach na nowy sposób można doświadczyć, że Kościołem jest nasz dom. Można doświadczyć na jakiś nowy sposób, być może wcześniej nam nieznany, że to my jesteśmy Jerozolimą, do której wjeżdża Chrystus na paschę; że to my jesteśmy wieczernikiem, i drogą krzyżową, i Golgotą, i grobem. Że to w nas ma się dokonać pascha Jezusa.

    bp Michał Janocha

    +++

    Wielki Tydzień w chaosie codzienności. Moja droga przez Triduum

    Depositphotos

    ***

    Wielki Tydzień to najświętszy czas roku. A jednak życie nie zawsze się do niego dopasowuje. Co wtedy?

    Wielki Tydzień – od Niedzieli Palmowej po Niedzielę Zmartwychwstania – to czas, w którym Kościół zaprasza nas, byśmy przeszli razem z Chrystusem drogę Jego męki, śmierci i zmartwychwstania. W idealnym świecie odwołalibyśmy wszystkie inne plany. Ale prawdziwe życie rzadko wygląda idealnie.

    Kiedy Wielki Tydzień zderza się z rzeczywistością

    Zdarzyło mi się, że właśnie w Wielki Piątek odbywała się uroczystość ukończenia studiów bliskiej osoby. W innym roku – ślub krewnych, który zaplanowano na Wielką Sobotę. Jak wtedy uszanować świętość Triduum, będąc jednocześnie obecnym dla rodziny?

    Ostatnio przypomniałam sobie te sytuacje, gdy znajoma opowiedziała, że szkolne przedstawienie jej dziecka zaplanowano na Wielki Piątek. Dzieci ćwiczyły od miesięcy. Co robić?

    Jeśli sam stoisz przed podobnym dylematem – nie jesteś sam. Wiem, jak trudno połączyć miłość do rodziny i wierność wierze. To bywa wymagające, ale jest możliwe. Oto, jak radziliśmy sobie z tym jako rodzina – może pomoże i tobie.

    Rób tyle, ile możesz

    Warto przypomnieć, że choć Wielki Tydzień to czas bardzo bogaty liturgicznie, tylko Niedziela Palmowa i Wielkanoc są dniami ścisłego uczestnictwa we mszy świętej. Pozostałe liturgie – choć piękne i głęboko symboliczne – nie są obowiązkowe. Bóg zna nasze intencje i ograniczenia. Ważne, by robić tyle, ile możemy.

    W roku, gdy w Wielką Sobotę byliśmy na ślubie, udało mi się uczestniczyć w nabożeństwie Drogi Krzyżowej w Wielki Piątek, a potem w niedzielnej Mszy Zmartwychwstania Pańskiego. Sama Wielka Sobota to dzień ciszy i oczekiwania, bez obowiązkowych celebracji – dlatego mogłam bez większych wyrzutów sumienia wziąć udział w ślubie.

    Z kolei w roku ukończenia studiów przez krewną, uroczystości wypełniły niemal cały dzień – a miałam jeszcze pod opieką malucha. Znalazłam jednak chwilę ciszy w hotelowym pokoju, gdy dziecko spało, i sama odmówiłam Drogę Krzyżową. A w kwestii postu – uczyniłam z uroczystej kolacji jedyny posiłek dnia.

    W przypadku szkolnych występów dzieci warto pomyśleć o modlitwie wcześniej – na przykład wspólna Droga Krzyżowa rano w Wielki Piątek albo symboliczne obmycie nóg w Wielki Czwartek jako rodzinna tradycja. Takie momenty mogą wiele nauczyć dzieci – nie tylko o liturgii, ale też o tym, jak wiara przenika życie.

    W tamtym roku, mimo że jechaliśmy na ślub, zabraliśmy nasze małe dzieci na nabożeństwo w Wielki Piątek i Mszę Świętą w Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego. Byli zaskoczeni, że znaleźliśmy na to czas – i właśnie dlatego te chwile zapamiętali.

    Wielki Tydzień w sercu

    Czasem po prostu nie da się zmienić planów. Ale nawet wtedy można zabrać ze sobą ducha Wielkiego Tygodnia. Krótka modlitwa przed posiłkiem, chwila milczenia, wewnętrzne skupienie – to wszystko pomaga utrzymać duchowy kierunek.

    Dziś z pomocą przychodzi technologia – wiele parafii transmituje nabożeństwa online. Osiem lat temu, gdy odbywała się wspomniana uroczystość ukończenia studiów, transmisji nie było. Dziś bez trudu znajdziemy Drogę Krzyżową czy liturgię Wielkiego Piątku w internecie.

    Warto też sprawdzić godziny nabożeństw w różnych kościołach – niekiedy poranne zobowiązania da się pogodzić z wieczorną liturgią w innej parafii. Czasem to wymaga kreatywności – ale Bóg zna nasze serca.

    Nawet jeśli zewnętrzne okoliczności nie są sprzyjające, możemy iść przez Wielki Tydzień z Jezusem. On zna nasze intencje. Widzi starania. Liczy się to, że pragniemy być blisko Niego, nawet jeśli nie wszystko idzie zgodnie z planem.

    Zatem jeśli w tym roku twoje Triduum wygląda inaczej – podejdź do niego z modlitwą, elastycznością i łaską. Zaufaj, że Bóg znajdzie drogę do twojego serca, nawet jeśli życie nie do końca pasuje do liturgicznego kalendarza.

    Theresa Civantos Barber -/Aleteia.pl

    +++

    Zakryty krzyż, milczące dzwony, pusty ołtarz…

    O zwyczajach ostatnich dni Wielkiego Postu

    Krzyże w kościołach są zasłonięte od piątej Niedzieli Wielkiego Postu.

    Krzyże w kościołach są zasłonięte od piątej Niedzieli Wielkiego Postu.
    fot. Szymon Zmarlicki
    /Gość Niedzielny 

    ***

    Zakryty krzyż, milczące dzwony, pusty ołtarz… O co chodzi w zwyczajach ostatnich dni Wielkiego Postu? To, co dzieje się w kościołach w dniach poprzedzających Wielkanoc, jest wyjątkowe – jak wyjątkowe są te nadchodzące święta.

    Dwa tygodnie przed Wielkanocą, czyli od piątej niedzieli Wielkiego Postu, uwagę w kościołach zwracają zasłonięte krzyże. Skąd taka praktyka, skoro to właśnie męka krzyżowa Chrystusa stanowi centrum Wielkiego Postu?

    Cofnijmy się do IV wieku. Biskup Cezarei Euzebiusz, teolog i historyk, opisując życie Konstantyna Wielkiego, wspomniał, że w głównej sali pałacu cesarskiego w Konstantynopolu widniał na suficie „symbol męki naszego Zbawiciela”. Zauważył, że znak ten był wykonany ze szlachetnych kamieni oprawionych w złoto. To jedno z najwcześniejszych świadectw na temat używanego przez chrześcijan znaku krzyża. Wcześniej wyznawcy Chrystusa posługiwali się innymi symbolami, lecz nie krzyżem, który był znakiem hańby.

    Od VI wieku zaczęto łączyć krzyż z postacią Zbawiciela, lecz jako triumfatora, ubranego w szaty władcy albo kapłana, czasem w koronie królewskiej na głowie. Pełne zdobień i drogich kamieni wizerunki nie pasowały do klimatu pasyjnego, stąd, żeby ułatwić wiernym skupienie się podczas rozważania męki i ukrzyżowania Chrystusa, zaczęto je zasłaniać.

    W XI wieku zaczęto zakrywać całe ołtarze „suknem postnym”, co symbolizowało pokutę, jaką człowiek powinien podjąć, aby potem znów móc oglądać Bożą chwałę. Dotyczyło to całego Wielkiego Postu. W niektórych kościołach podczas czytania fragmentu pasji o zasłonie przybytku, która „rozdarła się na dwoje z góry na dół” (Mk 15,38), pojawiła się w Wielki Piątek praktyka rozrywania tej zasłony.

    Od XVIII wieku zasłanianie ołtarza praktykowano tylko w okresie pasyjnym, który zaczynał się w piątą niedzielę Wielkiego Postu. W starej rzymskiej tradycji w tę właśnie niedzielę czytano fragment z Ewangelii Jana, w którym Żydzi oburzeni „bluźnierstwem” Jezusa chcieli Go ukamienować. Ostatnie słowa brzmią: „Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni” (J 8,59), co dobrze współgrało wówczas z praktyką „ukrywania wizerunków Zbawiciela”.

    Zwyczaj zasłaniania krzyży i obrazów pochodzi z XIII wieku. Różnie tłumaczono sens tego znaku, na przykład podkreślając wyniszczenie Chrystusa albo wyjaśniając, że dzięki temu obraz Ukrzyżowanego mocniej zapadnie w serca.

    W ramach posoborowej reformy kalendarza liturgicznego Kościół pozostawił decyzję o kontynuowaniu zwyczaju episkopatom krajowym. Konferencja Episkopatu Polski na 116. posiedzeniu plenarnym postanowiła pozostać przy zasłanianiu krzyży. Mamy więc dwa tygodnie „postu” od widoku krzyża. Dzięki temu wizerunek Ukrzyżowanego, odsłaniany w obrzędzie adoracji krzyża podczas wielkopiątkowych ceremonii, przemawia mocniej, a tym samym lepiej przygotowuje na radość Zmartwychwstania.

    W wielkoczwartkowy wieczór usuwa się wodę święconą z kropielnic.

    W wielkoczwartkowy wieczór usuwa się wodę święconą z kropielnic.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Wielka cisza

    Podobną rolę spełniają także inne zwyczaje kościelne poprzedzające Wielkanoc. Należy do nich tzw. zawiązanie dzwonów. Od wielkoczwartkowego wieczoru aż do ceremonii Wielkiej Soboty kościelne dzwony milczą. Milczą też organy i inne instrumenty. Cisza, która zapada wtedy w całym Kościele, przypomina o cierpieniu Jezusa w Ogrójcu, o męce i śmierci, a wreszcie o złożeniu Zbawiciela w grobie.

    W tradycji polskiej milczenie dotyczyło także sfery prywatnej. Od wielkoczwartkowego wieczoru nie używano żadnych instrumentów, czasem nawet wieszano skrzypce pod sufitem, żeby przypadkiem potrącone struny nie wydały z siebie dźwięku. Niestosowny był głośny śmiech, nie wolno było śpiewać – nie robi się przecież takich rzeczy przy cierpiącym i umierającym.

    Ponieważ nie można było dzwonami zwoływać ludzi do kościoła, używano do tego celu drewnianych kołatek. W samych świątyniach zastąpiły one na ten czas dzwonki. Używa się ich także dziś w czasie ceremonii.

    Po wielkoczwartkowej Mszy Wieczerzy Pańskiej gasną lampki przy tabernakulum, a Najświętszy Sakrament przenosi się do tzw. ciemnicy, symbolizującej czas Chrystusowej modlitwy w Ogrójcu i więzienie, do którego wtrącono pojmanego Jezusa. Tu przechowuje się Ciało Pańskie aż do piątkowej Liturgii Męki Pańskiej. Od XIII wieku w ciemnicy składano konsekrowaną Hostię jedynie dla kapłana – bo tylko on przyjmował Komunię w Wielki Piątek. Wierni tego dnia nie spożywali Chleba Eucharystycznego. Zmieniła to dopiero reforma Triduum Paschalnego w 1955 roku, która przywróciła Komunię również dla wiernych.

    Adoracja Krzyża stanowi centralną część ceremonii Wielkiego Piątku.

    Adoracja Krzyża stanowi centralną część ceremonii Wielkiego Piątku.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***
    Ołtarz obnażony

    „W Wielki Piątek słuchano najdłuższego kazania pasyjnego, zasypiając na posadzce kościelnej, tak że kaznodzieja drastycznych nieraz używał środków, aby śpiących i ich ciekawość rozbudzić” – czytamy w „Encyklopedii staropolskiej” Aleksandra Brücknera. Autor nie podaje, o jakie środki chodziło. Na pewno jednak nie było zasadą katowanie wiernych długimi kazaniami, choć oczywiście dzień śmierci Jezusa zawsze był czasem surowej pokuty i skupienia się na tajemnicy męki i śmierci Zbawiciela.

    W Wielki Piątek w całym Kościele nie odprawia się Mszy Świętej. Centrum liturgii wielkopiątkowej zajmuje adoracja krzyża. Po skończonych ceremoniach przy grobie Pańskim wystawia się Najświętszy Sakrament w monstrancji okrytej przejrzystym białym welonem, który symbolizuje całun spowijający martwe ciało Jezusa.

    Nie wszyscy zauważają – bo łatwo to przeoczyć – że od wielkoczwartkowego wieczoru ołtarz w kościele pozostaje obnażony. Nie ma na nim nic: krzyża, świec ani nawet obrusa. Tak będzie – z wyjątkiem liturgii Komunii św. w Wielki Piątek – aż do Wigilii Paschalnej w sobotnią noc. „Liturgia Wielkiego Piątku zaczyna się przy ołtarzu obnażonym, tak jak Jezus został odarty z szat podczas swej męki” – pisze bp Stefan Cichy, przypominając, że obnażenie ołtarza następuje również po liturgii Wielkiego Piątku. Liturgista zwraca uwagę, że dziś robi się to w milczeniu, lecz kiedyś czynności tej towarzyszyła recytacja Psalmu 22. Zawiera on proroczą zapowiedź męki Chrystusa. Od IX wieku w tradycji rzymskiej obnażano ołtarz przy słowach: „Moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię” (Ps 22,9).

    Źródło zmarło

    Katolicy wchodzący do kościoła w czasie Triduum zauważają (albo nie), że w kropielnicach nie ma wody święconej. To nie wynik zaniedbania – z kościołów celowo usuwa się wodę święconą na znak, że Źródło wody żywej, którym jest Jezus, umarło. Chrystus jest dawcą łaski, a jej znakiem jest woda święcona – tymczasem Zbawiciel leży w grobie. Dlatego w kościele od czwartku nie ma ani wody święconej, ani chrzcielnej. Pojawi się dopiero w sobotnią noc, gdy kapłan pobłogosławi ją podczas Wigilii Paschalnej. To symbol odnowienia wszystkiego przez mękę i zmartwychwstanie Syna Bożego.

    W tradycji polskiej katolicy w Wielką Sobotę zwracają dużą uwagę na zaopatrzenie się w poświęcone pokarmy, tzw. święconkę. Zwyczaj błogosławienia potraw sięga starożytności. Pierwotnie błogosławiono pokarmy na stół wielkanocny podczas Eucharystii w Noc Paschalną, szczególnie baranka paschalnego. Po uroczystej liturgii odbywała się agapa, w czasie której dzielono pieczeń na kawałki i rozdawano obecnym. Od IX wieku zaczęto święcić pokarmy przed Wielkanocą, czasem już nawet w Wielki Piątek. „Święcone” spożywano podczas uroczystego śniadania wielkanocnego albo podczas obiadu w ten sam dzień.

    Dzisiejsze teksty błogosławienia pokarmów nie wspominają o baranku – odnoszą się do stanu faktycznego, czyli w ogólności do pokarmów mięsnych, jaj czy chleba. Mięsa baranka na ogół nie ma w koszykach wielkanocnych. Do dawnej tradycji symbolicznie nawiązują figurki w kształcie baranka, zrobione np. z ciasta czy czekolady, czasem z chorągiewką z krzyżykiem, która symbolizuje zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią.

    Obecnie podkreśla się, że to, co na stole, uświęcają słowo Boże i modlitwa. Stąd błogosławienia pokarmów obok kapłanów, diakonów, lektorów czy akolitów mogą dokonać w domu przed śniadaniem wielkanocnym ojciec, matka albo ktoś inny z rodziny.

    Suchy dźwięk kołatek podkreśla trwające do Wigilii Paschalnej milczenie.

    Suchy dźwięk kołatek podkreśla trwające do Wigilii Paschalnej milczenie.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Dzień spłacenia długu

    Świat nie miał pojęcia, że właśnie następuje kulminacja dziejów i rozstrzygają się wieczne losy całej ludzkości. Nadal nie ma.

    Matthias Grünewald  Grupa Ukrzyżowania,  1512–1516 r.

    ***

    W tamto piątkowe popołudnie, gdy umierał Jezus Chrystus, nie działo się nic szczególnego. Imperator Tyberiusz bawił się z kochankami na Capri, a w Judei jego namiestnik, Poncjusz Piłat, zażywał zapewne poobiedniej sjesty. Nad świątynią jak zwykle unosił się dym składanych ofiar, a przybyli na Paschę pielgrzymi chronili się w cieniu portyków.

    Owszem, przed południem było głośno w związku ze skazaniem Jezusa z Nazaretu, ale On właśnie konał na krzyżu za murami miasta. Sprawa załatwiona. Święto idzie, baranki są zabijane, jednoroczne, bez skazy – wszystko tak, jak kazał Mojżesz. To na pamiątkę wyjścia z Egiptu. Wtedy krew baranka, którą Izraelici pomazali odrzwia, ocaliła ich pierworodnych przed śmiercią. A dziś czemu to wspominamy? I dlaczego akurat baranek, czemu bez skazy? Nie wiadomo.

    Tu jest Baranek

    Jezus, prawdziwy Baranek bez skazy, właśnie konał na krzyżu. Przebył już prawie całą drogę, kielich męki opróżniony już niemal do dna. Zły triumfuje, ale tym bardziej nie daje Jezusowi spokoju. Jeszcze raz z Niego szydzi, jeszcze raz próbuje udręczyć pokusą prostego rozwiązania problemu. „Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!” – wrzeszczą prześmiewcy.

    Ciekawe – ta sama fraza co trzy lata wcześniej na pustyni, wtedy wysyczana bezpośrednio z diabelskiej gardzieli: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem”, „Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół”. „Jeśli jesteś…” Jak to diabeł potrafi mówić ludzkimi ustami. Na takie kwestionowanie prawdziwych uprawnień i możliwości wielu się łapie. „Jeśli jesteś dyrektorem, nie daj sobą pomiatać” – mówi kusiciel jednemu. „Jeśli jesteś lekarzem, niech cię nie mylą z pielęgniarzem” – słyszy drugi. A oni tylko chcą sprostować, oni chcą zadbać o prawdę, chcą pokazać, że naprawdę mają taką władzę i mogą to czy tamto. Wchodzą ze Złym w dialog, a ten wygrywa na ich próżności takie melodie, jakie są mu potrzebne do psucia relacji między ludźmi.

    Niech się więc i Syn Człowieczy na krzyżu uniesie honorem, niech zareaguje, niech na żądanie ciemności udowodni, co umie. A nuż odezwie się w Nim pycha i na ostatek zniweczy wszystko, co do tej pory zrobił. Może się użali nad sobą, może da posłuch przymilnemu: „Już się dość nacierpiałeś”.

    Wielu upada przed metą, gdy zmęczenie jest największe, a zamglony wzrok i zmącona myśl nie pozwalają dostrzec, że to jeszcze tylko parę kroków. Diabeł wie o tym i walczy do ostatka, dopóki tli się w człowieku życie. Ze szczególną zajadłością atakuje właśnie wtedy, gdy dzieło dobiega kresu. To pokusa tych, którzy bliskim finałem mają zwieńczyć lata wysiłku, i tych, którzy dobrze wykonując swoje zadania, ulegają zniechęceniu i chcą zdezerterować.

    „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” – zapowiadał Jezus, przygotowując uczniów na przeciwności i prześladowania. Teraz sam toczy tę walkę – do końca. Mógłby zejść z krzyża, On jeden ma tę władzę, ale co by to dobrego dało? Chwilową ulgę w cierpieniu, w żadnej mierze nieporównywalną z huraganem chwały, jaki czeka na Zwycięzcę. Gapie rozdziawiliby gęby, żołnierz zwróciłby wygraną w kości suknię, oprawcy uciekliby z krzykiem. Pewnie w Sanhedrynie zapanowałaby panika, może Piłat by się pokajał… i co? Ciekawostka taka. „Niewytłumaczalne zjawisko” – mówi się o takich rzeczach i przechodzi nad nimi do porządku.

    Jezus nie ulega oszustwu dumy. Pozostaje na krzyżu i wypełnia wolę Ojca dosłownie do ostatniej kropli krwi. Wypowiada słowa najcenniejsze, bo wyrwane ze zmasakrowanej piersi, wyrzucane pojedynczo z każdym oddechem, który tak trudno zaczerpnąć, gdy korpus, wiszący na rozpiętych rękach, coraz mocniej ciąży ku dołowi. Siedem zdań, składających się na bezcenny testament dla chrześcijan wszystkich wieków.

    Gdyby wiedzieli…

    „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” – modli się Jezus. Czy Ojciec nie wysłuchałby takiej modlitwy? W tym nasza nadzieja, bo przyjdzie taki dzień, w którym z przeraźliwą jasnością zobaczymy, cośmy, nieszczęśni ślepcy, czynili. I poznamy, że to do nas stosują się słowa Izajasza: „My wszyscy byliśmy skalani, a wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata. My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher” (Iz 64,5).

    W świetle pełnej prawdy, gdy nadzy aż do kości nie będziemy mogli osłonić się żadnym „ale”, ujrzymy, jak skażone było nawet to, cośmy mieli za cnotę. Jak wiele egoizmu kryło się w naszych szczytnych inicjatywach i głoszonych hasłach. A co dopiero w tym, co robiliśmy, czując, że to podłość, a teraz widzimy tego żałosne konsekwencje.

    Co nas osłoni, jeśli nie miłosierdzie Boże, którego Zbawiciel przyzywa dla nas z krzyża? To miłosierdzie, które wyrywa się do człowieka, gdy tylko okaże szczerą skruchę, gdy sam przed sobą przestanie się usprawiedliwiać i jak łotr uzna swoją winę: „My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki”. I zwróci się z tym do Jezusa: „Wspomnij na mnie”. Wtedy dokona się cud łaski Bożej. Padnie drugie z siedmiu bezcennych zdań z krzyża: „Zaprawdę, powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Pełne wybaczenie, obietnica nieba, a więc jedyna znana kanonizacja przeprowadzona za życia. I to kto jej dostępuje! Drań, bandyta, który zdobył się na jedną rzecz prostą, a tak straszliwie trudną: na szczerość o sobie. Rzut na taśmę, ostatnia szansa wykorzystana. Przełamana pokusa umierających: pogrążyć się na koniec w swojej nędzy, zwątpić w miłosierdzie Boże, poddać się rozpaczy.

    „Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest Miłością i Miłosierdziem samym” – wzywa Jezus w przejmującym dialogu z duszą w rozpaczy, zapisanym przez św. Faustynę w „Dzienniczku”. To szczególnie dla umierających Jezus wyposażył Kościół w sakramenty niosące pomoc w tych decydujących chwilach, gdy ludzie już pomóc nie mogą. Zdarza się, że zebrani przy łóżku umierającego widzą zmianę nawet w jego zachowaniu, gdy przyjmuje sakrament. – Gdy ksiądz dotknął olejem czoła taty, jego szybki oddech nagle się uspokoił. Głęboko westchnął, jakby doświadczył wielkiej ulgi. Zmarł spokojnie – mówiła na pogrzebie wzruszona córka. Nic dziwnego, że Zły tak zniechęca bliskich przed wezwaniem księdza do chorego. „Jeszcze nie czas”, „po co go przerażać” – słychać często. Niektórzy za sukces uważają utrzymanie umierającego w nieświadomości o swoim stanie aż do chwili, gdy wyda ostatnie tchnienie.

    To twoja Matka

    Jezus, nawet konając w mękach, myśli o innych. Padają kolejne słowa najcenniejszego z testamentów: „Niewiasto, oto syn Twój”. To do Maryi. I do Jana: „Oto Matka twoja”. Nie można zlekceważyć woli Jezusa, wyrażonej w takiej chwili i w takich okolicznościach. A wolą Jego jest, żeby Maryja była naszą matką i żebyśmy wzięli Ją do siebie. To nie było tylko rozporządzenie w sprawie dalszego ziemskiego bytu Maryi. Jeśli takie słowa padają z krzyża, to znaczy, że mają olbrzymie znaczenie dla rodzącego się Kościoła. Maryja jest Niewiastą zapowiedzianą już wtedy, gdy upadł pierwszy człowiek. To Jej potomstwo zdepcze głowę starodawnego węża. To między Nią a wężem zapanuje nieprzyjaźń.

    Synowska miłość i cześć okazywana Maryi przez wyznawców Jezusa nie jest „opcją do wyboru”. Zbawiciel sobie tego życzy. Do każdego z nas są skierowane te słowa: „Oto Matka twoja”. To jest ważne dla naszego uświęcenia, bo „Maryja wyprzedza nas wszystkich na drodze do świętości” – jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, przypominając, że „wymiar maryjny Kościoła wyprzedza jego wymiar Piotrowy”.

    Zapłacono

    Rozlega się rozdzierające „Eli, Eli, lema sabachthani!”. Tę przejmującą skargę – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” – zapisał przed wiekami psalmista. Więc i to doświadczenie nie zostało zaoszczędzone Synowi Człowieczemu. Musiał przeżyć nawet poczucie opuszczenia przez Ojca. To poczucie, które bywa też udziałem świętych, jest mylące, bo Bóg nigdy nie jest bliżej człowieka niż wtedy, gdy ten, jak przestraszone dziecko w mroku nocy, bezradnie rozgląda się za Nim. Doprawdy, Zbawiciel został doświadczony wszystkim, co człowieka dotyka, z wyjątkiem grzechu.

    Jezus mówi: „Pragnę”. Wciąż mówi. To się nie skończyło. Komu to słowo wybrzmi w duszy, ten nie może spać spokojnie, wiedząc, że tak wiele serc czeka na Ewangelię. Jezusowe pragnienie gna po świecie misjonarzy, każe wyciągać ze śmietników ludzi „przegranych”, zmusza do reakcji na cudzą krzywdę i niesprawiedliwość.

    Nadchodzi koniec. Jezus woła donośnie: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Błogosławione słowa. Szczęśliwy, kto oddaje ducha Temu, do kogo on należy. Bo różne rzeczy ludzie mówią. Oby modlitwa była ostatnim dźwiękiem, który z naszych ust usłyszy ten świat.

    I wreszcie: „Wykonało się!”. Inaczej: „zapłacono” – bo takie też jest znaczenie greckiego słowa, w jakim zostało zapisane w Ewangelii według św. Jana. Dług, którego nikt z ludzi nie mógłby spłacić, został uregulowany za nas.

    Usunięcie przegrody

    „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” – pisze ewangelista Mateusz. Rozdarcie zasłony przybytku nie było błahym zdarzeniem. Piszą o tym trzej ewangeliści. Dla nich było jasne, co to znaczy: koniec starego Prawa, zaczyna się nowa epoka. Zbawiciel usunął przegrodę oddzielającą grzesznych, śmiertelnych ludzi od świętego Boga. Przepaść między nami a Bogiem została zasypana. Nagle się wyjaśniło, o czym to mówił Izajasz, gdy prorokował o uczcie „z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win”, którą „dla wszystkich ludów” przygotuje Pan Zastępów. „Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć” – pisze w uniesieniu (Iz 25,6-8).

    I właśnie to się stało – nie ma już zasłony, zdarty został całun. I to dla wszystkich narodów! Każdy ma przystęp do Boga, dla każdego niebo zostało otwarte. •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    Kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie

    fot. via Pixabay.com

    ***

    – Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył – pisze bł. ks. Michał Sopoćko.

    POTRZEBA UFNOŚCI

    Istnieje legenda, że wszystkie cnoty, na czele ze sprawiedliwością, postanowiły opuścić ziemię, splamioną tylu występkami, a odejść do ojczyzny swojej, skąd przyszły – do nieba. Zebrały się wszystkie razem i ruszyły do bram niebieskich. Bramy jednak były zamknięte i odźwierny nie chciał ich do przybytku szczerości wpuścić, zapytując, dlaczego tak szybko z ziemi wracają. “Nie można już dłużej na ziemi wytrzymać – odrzekły – każda cnota jest tam poniewierana i prześladowana, a grzechy jak powódź świat zalewają”. “Wejdźcie – odrzekł odźwierny – tylko ty, ufność, wracaj na ziemię, by biedny człowiek nie popadł w rozpacz wśród tylu pokus i cierpień”. Na te słowa ufność wróciła, a z nią powróciły potem i wszystkie inne cnoty.

    W tej starej legendzie zawiera się głęboka myśl, że kto ma ufność w Miłosierdzie Boże, ten nie zginie, choćby wpadł w największe grzechy, albowiem z ufnością mogą wrócić do niego i inne cnoty. Dlatego ufność przyrównują do gołębicy Noego, która, wypuszczona z arki w czasie potopu, przyniosła mu gałązkę zieloną na znak, że wody opadły. Tak ufność zwiastuje, że Bóg jest miłosiernym Ojcem. Przyrównują ją również do latarni morskiej, która wskazuje rozbitkowi, że brzeg jest blisko, i że może do niego przy wysiłku dopłynąć. Tak ufność przyświeca ziemskiemu wędrowcowi w jego nieraz trudnej drodze życia, a błogie jej światło pociesza go, ożywia i wskazuje drogę do celu. (…) Ufność – jako spodziewanie się pomocy obiecanej – jest koniecznym warunkiem cnoty teologicznej nadziei, którą można przyrównać do kotwicy. Jak bowiem kotwica utrzymuje okręt na morzu i chroni go w czasie burzy od rozbicia się o skały ukryte, tak nadzieja w żegludze życia ludzkiego – niby kotwica o dwóch zębach – podtrzymuje w nas pragnienie [aby] posiąść w całej pełni dobro najwyższe – Boga i Jego dary, i ufa, czyli się spodziewa obiecanej w tym celu i wysłużonej przez Jezusa Chrystusa pomocy, czyli łaski potrzebnej.

    A jak konieczną jest ta łaska do zbawienia, tak konieczną rzeczą jest spodziewanie się jej, albo ufność, że Najmiłosierniejszy Zbawiciel tej łaski nie poskąpi, a udzieli jej hojnie. Przedmiotem nadziei jest sam Bóg, a przedmiotem ufności jest obietnica Boga, że udzieli nam potrzebnej pomocy. Najmiłosierniejszy Zbawiciel wielokrotnie obiecał nam swoją pomoc, gdy np. powiedział: “Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”(Mt 11,28). (…) To jest niedwuznaczna obietnica, uczyniona przez Tego, który nigdy nikogo nie zawiódł. Bóg w raju obiecał prarodzicom Mesjasza i zesłał Go wreszcie jako Syna swojego a Pana naszego Jezusa Chrystusa. Ten zaś Jezus z jednej strony powiada, że “beze Mnie nic nie możecie uczynić”(J 15,5), czyli żąda uznania naszej słabości, niemocy i nieudolności w sprawie naszego zbawienia. Z drugiej zaś strony zapewnia: “Wszystko, o co prosicie w modlitwie, stanie się wam, tylko wierzcie, że otrzymacie”(Mk 11,24), – wierzcie to znaczy ufajcie, jak wynika z kontekstu. Do tej ufności nawołuje Apostoł: “Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili”(Hbr 4,16).

    Czyli, że ufność jest koniecznym warunkiem Miłosierdzia Bożego. (…) Ufność przebija niebiosa i wraca stamtąd z błogosławieństwem, podczas gdy brak ufności powoduje oziębłość i przekształca się w zarozumiałość, a nawet ściąga karę.(…) Zdarzyć się może, że człowiek wśród burz tego życia straci wszystko, co stanowiło jego piękno i wartość: wiarę swą nadwyręży, porwie liny miłości, zbruka swe sumienie różnymi ciężkimi grzechami, ale jeżeli ma jeszcze kotwicę nadziei, której koniecznym warunkiem jest ufność, zaczepi się o dno Miłosierdzia Bożego i uniknie zupełnej zguby. (…) Ufność w Miłosierdzie Boże jest składową częścią żalu za grzechy, dlatego tylko ufający może się spodziewać odpuszczenia grzechów swoich w sakramencie pokuty. Toteż przygotowując się do spowiedzi (…)wzbudzajmy często akt ufności i patrząc na obraz Najmiłosierniejszego Zbawiciela, który Go nam przedstawia w momencie ustanowienia sakramentu pokuty, powtarzajmy często ten akt strzelisty, którego nauczył nas Zbawiciel: “Jezu, ufam Tobie!”.

    SKUTKI UFNOŚCI

    “A ja zaufałem Twemu miłosierdziu; niech się cieszy me serce z Twojej pomocy, chcę śpiewać Panu, który obdarzył mnie dobrem”(Ps 13,6)

    Ufność w Miłosierdzie Boże jest uznaniem wszechmocy, dobroci i litości Stwórcy. Przez takie uznanie składamy Bogu hołd najwyższy, który otwiera bramy nieba i sprowadza na duszę liczne łaski Boże. Dlatego Psalmista powiada: “łaska ogarnia ufających Panu”(Ps 32,10). Kto zaś ufa nie Bogu, lecz sobie, swemu rozumowi, bogactwom, stosunkom, ten stawia tamę Miłosierdziu Bożemu.(…) Ufność daje męstwo i siłę do wytrwania w najtrudniejszych okolicznościach życia. Dlatego św. Jan Chryzostom nazywa ufność hełmem, który zasłania duszę przed pociskami nieprzyjaciół. Dowodem tego jest Dawid, który bez broni wystąpił przeciwko uzbrojonemu Goliatowi i w imię Boga Najwyższego zwyciężył.

    Ufność w Miłosierdzie Boże chroni nas przed atakami piekła. Wszystkie pokusy najłatwiej zwyciężamy przez krótki akt strzelisty, skierowany do Najmiłosierniejszego Chrystusa: “Jezu, ufam Tobie!”(…). Ufność usuwa smutek i przygnębienie, a wlewa do duszy nadprzyrodzoną pociechę i radość. (…) Radość jest jedną z największych potrzeb życia. Czym światło dla rośliny, powietrze dla zwierząt, a woda dla ryby, tym jest radość dla człowieka. (…) Otóż ufność w Miłosierdzie Boże jest źródłem takiej radości, albowiem podnosi duszę znękaną, a krzyż życia czyni lżejszym i milszym. Dlatego św. Paweł raduje się wśród trudów apostolskich: “Raduję się w cierpieniach za was”(Kol 1,24). (…) Ufność czyni cuda, bo ma na usługi wszechmoc Boga i nieskończone Jego Miłosierdzie. (…) Mojżesz z ufnością uderza laską o skałę, a ze skały wytryska potok. Piotr i Jan z ufnością mówią do spotkanego kaleki: wstań i chodź, a ten natychmiast odzyskuje władzę w nogach (por. Dz 3,7). Gdy więc mamy do spełnienia coś wielkiego i trudnego, zwracajmy się z ufnością do Miłosierdzia Bożego, jak owa niewiasta chora, która się dotknęła szat Jezusa i poczuła się zdrową.

    Ufność w Miłosierdzie Serca Jezusowego daje pokój wewnętrzny, jak to mówi Psalmista: “Gdy się położę zasypiam spokojnie, bo tylko Ty, Panie, pozwalasz mi mieszkać bezpiecznie”(Ps 4,9). Jak dziecię spokojnie zasypia na ręku matki, nie obawiając się niczego, tak dusza ufająca Miłosierdziu Bożemu pozostaje zawsze zrównoważona, niczego się nie obawia, przed niczym się nie trwoży, bo wie, iż prędzej matka zapomni o dziecięciu swoim, niż Bóg o tych, którzy Mu zaufali. Dlatego Chrystus Pan ukazując się Apostołom po Zmartwychwstaniu pozdrawiał ich słowami: “Pokój wam”, albowiem Mu bardzo ufali. Znany obraz Miłosierdzia Bożego przedstawia nam Jezusa w tym właśnie momencie ukazania się Apostołom w Wieczerniku w dniu Zmartwychwstania wieczorem, a kto będzie czcić ten obraz i ufać Zbawicielowi, dozna niezamąconego pokoju. Ufność wreszcie zapewnia świetną nagrodę po śmierci, jak tego dowodzą liczne przykłady Świętych Pańskich.

    Oto św. Szczepan ufa Chrystusowi w dysputach z faryzeuszami, a gdy ci zaczęli na niego rzucać kamienie, on woła padając na ziemię: “Widzę niebo otwarte i Syna Człowieczego stojącego po prawicy Boga”(Dz 7,56), – i dla tej ufności nie lęka się pocisków. (…) Przypominajmy często umierającym ufność w Miłosierdzie Boże, co uchroni ich od trwogi i rozpaczy, a sprowadzi na ich łoże śmiertelne Anioła pokoju. Wobec tak błogich skutków ufności, każdy z nas winien ją w sobie często wzbudzać, szczególnie w czasie pokusy, w niepowodzeniach i nieszczęściach, w samotności i opuszczeniu przez ludzi, w cierpieniach i chorobach, a nawet i wówczas, gdy się nam będzie wydawać, że nawet Bóg nas opuścił. Tym bardziej wówczas garnijmy się do Najmiłosierniejszego Serca Zbawiciela, gdy nam odmawia swych pociech i nie wysłuchuje próśb naszych, gdy przygniata nas ciężkim krzyżem doświadczeń, jakich doznawali wszyscy święci. (…)

    W JAKI SPOSÓB UTWIERDZIĆ SIĘ W STAŁEJ UFNOŚCI BOGU?

    Pan Jezus w najrzewniejszych słowach i obrazach wzywa człowieka, by szedł za Nim drogą dziecięcej ufności i prostoty. “Ja jestem dobrym pasterzem”(J 10,11) – mówi, a ten jeden tytuł winien wzbudzać w sercu każdego chrześcijanina bezgraniczne zaufanie. W stosunku do Ojca Zbawiciel podaje siebie za Baranka, złożonego na całopalenie za grzechy całego świata, a w stosunku do nas jest to Pasterz dobry: On zna i miłuje swe owce, karmi je swą nauka i łaską, a nawet oddaje Ciało i Krew swoją na pokarm. (…) Dlaczego Bóg tak zaleca ufność? Dlatego, że ona jest hołdem złożonym Miłosierdziu Bożemu. Ufność to odpoczynek naszego umysłu, pogrążonego w stałej myśli o obecności Wszechmocnego i Miłosiernego Boga, pojmowanego raczej jako Ojca i Zbawiciela niż jako Pana.

    Ufność to zachęta i otucha zawsze dająca się pogodzić ze wszystkimi klęskami i próbami życia. Jakkolwiek głęboka w sercu byłaby boleść, jest jeszcze coś głębszego w nas samych: To Bóg obecny w duszy z całą swą potęgą, dobrocią i miłosierdziem. A ta zachęta w duszy chrześcijańskiej rośnie w miarę, jak się wzmagają cierpienia. Im bardziej dusza czuje się przytłoczoną i niemocną, tym więcej pojmuje, że ma liczyć tylko na pomoc Boga. (…) W jaki sposób utwierdzić się w stałej ufności Bogu? Trzeba przede wszystkim chcieć służyć Bogu, a chcieć szczerze, żyjąc prawdziwie po chrześcijańsku. Dusza nasza ma jedną słabą stronę, a jest nią główna namiętność. Bóg wymaga od nas tej jednej ofiary, a której od dawna Mu odmawiamy, albo przynajmniej złożenie jej odkładamy. Wobec ostatecznych naszych przeznaczeń, musimy w gorącej modlitwie Bogu przyrzec, że chcemy ofiarować Mu wszystko, czego od nas wymaga dla uświęcenia naszego.

    Taka stanowcza wola wytworzy w duszy pokój i ufność. Wszelkie wahanie przytłumia ufność, dlatego trzeba raz stanowczo się zdecydować. Po co te płonne wysiłki, by pogodzić wymagania Ewangelii z żądaniami świata? To się nigdy nie uda, bo kto się przywiązuje do świata, ogłasza się przeciwnikiem Jezusa. Cóż zyskamy stawiając opór łasce? Niepokój. Bóg jest naszą ostoją i naszym Wodzem w bojach naszych. On potrafi zawsze obrócić wszystko na dobro: nasze pokusy, przykrości, boleści, choroby, oschłości itp. tak, że nie ma dnia, godziny, chwili, w której nie moglibyśmy mówić z Prorokiem: “Oto Bóg jest zbawieniem moim! Będę miał ufność i nie ulęknę się, bo mocą moją i pieśnią moją jest Pan. On stał się dla mnie zbawieniem!”(Iz 12,2). (…) Ufność to klucz do Miłosierdzia Bożego, to naczynie, jakim czerpiemy ze skarbca litości Bożej.. “Jezu, ufam Tobie!”. (…) Jeszcze są dwie rady, jakie podaje Pismo św. dla utwierdzenia się w ufności – “Miej ufność w Panu i postępuj dobrze”(Ps 37,3), mówi Psalmista, byśmy nie roztrząsali, czy Bóg jest z nas zadowolony, ale raczej przypuszczali, że tak jest. Weźmy to za punkt wyjścia i czyńmy dobrze, pokładając w Bogu całą ufność.

    Drugą radę podaje Apostoł: “Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!(…) Pan jest blisko”(Flp 4,4). Radość ma być tak silna i serdeczna, by nic nie mogło jej nadwyrężyć i zmienić. Niech to uczucie będzie nieodmienne, jak jego pobudka – Bóg. Wszystko niech się zmienia, prócz naszego względem Boga usposobienia.. (…) Bóg nam towarzyszy wszędzie, uśmierza burze, dodaje odwagi, leczy ułomności. Ręka Jego jest zawsze blisko nas, możemy ją chwycić ufną modlitwą. Nie traćmy odwagi, gdy wbrew naszym oczekiwaniom dotkną nas cierpienia, które wyleczą nas z wad ukrytych, jakie może przyniosłyby nam zgubę. Jak garncarz trzyma w piecu glinę, dopóki się nie stanie dobrą, tak Bóg każe nam pozostawać w piecu doświadczeń, dopóki nie wyćwiczymy się w cnocie. (…) Wreszcie ufność ma być połączona z tęsknotą, czyli pragnienie oglądania obietnic Bożych. (…) Tęsknota za Bogiem ma zagrzewać nas do ustawicznej pracy i zupełnego ofiarowania się Jemu. (…) Nie możemy dosyć ufać Bogu, ale nie wolno nam kusić Go, gdyż ufność prawdziwa nie jest ani zarozumiałością, ani bezwładnością.

    “Za łaską Boga jestem tym, czym jestem, a dana mi łaska Jego nie okazała się daremna; przeciwnie, pracowałem więcej od nich wszystkich”(1Kor 15,10), mówi św. Paweł, czyli że jest dział dla łaski i dział dla naszej działalności. Nie jesteśmy zdolni do wszystkiego, więc i nie wymagajmy od siebie wszystkiego. Możemy mało, toteż i Bóg od nas nie żąda dużo, ale domaga się, byśmy z Jego łaską współpracowali. Jeżeli chcemy, chciejmy szczerze i czyńmy, co możemy, a modlitwa dopełni czynu, jak łaską dopełni naturę.

    błogosławiony ks. Michał Sopoćko

    ze strony:Fronda.pl

    +++

    Po co Bogu cierpienie

    Odwieczne pytanie o sens bólu i utrapienia odwiecznie pozostaje bez jednoznacznej odpowiedzi. W Chrystusie jest jednak coś więcej niż teoretyczna odpowiedź.

    fot. Henryk Przondziono/ Gość Niedzielny

    ***

    W atmosferze nadchodzących Świąt Paschalnych odżywają pytania o to, co Kościół nazywa tajemnicami naszego zbawienia. Jak pojąć choćby tę niesłychaną rzecz, że dla naszego odkupienia polała się krew Syna Bożego? Czemu nie wystarczyły zwykłe ludzkie błagalne modlitwy? I dlaczego, skoro Jezus Chrystus poniósł śmierć na krzyżu, w dalszym ciągu umieramy?

    – Czemu aż śmierć? Trudno na głębokie odpowiadać krótko. Ale zaryzykuję. Bo świat jest taki. W warunkach tego świata miłość Boża naraża się na najwyższe zranienie – mówi ks. prof. Jacek Kempa, dziekan Wydziału Teologicznego UŚ.

    – Święty Paweł mówi, że skoro Chrystus „umarł za wszystkich, to wszyscy pomarli” (2 Kor 5,14). To, że Jezus umarł za nas, nie oznacza, że my, chrześcijanie, mielibyśmy być wyłączeni spośród tych, którzy umierają. Jezus nie uwalnia nas od umierania, ale sam to umieranie uprzedza, uświęca i przeprowadza do zmartwychwstania – zauważa. Wskazuje, że trzeba brać pod uwagę całe wydarzenie paschalne – czyli śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa. Gdy pytamy o zbawienie i rolę w nim cierpienia, to nie wolno pozostać przy samym momencie męki i śmierci Pana Jezusa. Dopiero wtedy widzimy pełnię Bożego zwycięstwa nad śmiercią i grzechem, i rodzi się w nas nadzieja, że możemy mieć w tym zwycięstwie udział. – Owszem, wyobrażano sobie, że Boże odkupienie przyniesie nam uwolnienie od wszelkich skutków grzechu i fizycznego zła obecnego w świecie. Ale wiemy, że tak nie jest. Nawet namnożyło się w dziejach mnóstwo strasznych rzeczy. A jednak jest to świat odkupiony. Triumfy zła, które obserwujemy także dzisiaj, są skazane na klęskę. Zło nie ma już perspektywy ostatecznej. Dzieło odkupienia przynosi nam obietnicę decydującego wyzwolenia od zła na końcu czasów – podkreśla dogmatyk.

    Po co czyny

    Wśród wierzących pojawia się czasem pytanie, na czym polega spłacenie naszego grzesznego długu, skoro i tak, gdy staniemy przed Bogiem, będziemy sądzeni.

    – Gdyby przyjąć, że to, co jako ludzie odkupieni robimy tu dobrego czy złego, nie ma już wpływu na nasze losy wieczne, to moglibyśmy wylądować albo w nauce o apokatastazie, czyli o zbawieniu wszystkich, albo w nauce o predestynacji. A zatem: albo Bóg zbawia wszystkich, albo tych, których odwiecznie postanowił zbawić, natomiast o resztę się nie troszczy.

    Tymczasem nauka katolicka stara się wpisać w prawdę o zbawczej Bożej miłości naukę o tym, że jesteśmy odpowiedzialni za nasze zbawienie. A to wiąże się z perspektywą sądu – wyjaśnia ks. Jacek Kempa. Zwraca uwagę na znaczenie naszej wolności przed Bogiem. – Nasze czyny są ważne, jednak aby miały one charakter zbawczy, to my sami musimy pozostawać w więzi z Bogiem. Stan ten nazywamy łaską uświęcającą. Mamy więc coś bardzo ważnego do zrobienia dla naszego zbawienia, ale nigdy bez Boga. Stąd bierze się katolicka nauka o potrzebie życia w łasce uświęcającej; to tylko inny wyraz wiary, że życie w przyjaźni z Bogiem jest fundamentem naszego chrześcijańskiego istnienia. Łaska uświęcająca dysponuje nas do zbawienia i to w niej pełnione czyny są „zasługujące na zbawienie” – zauważa.

    Cierpienie zastępcze?

    Rozpowszechniony jest w świecie katolickim pogląd, że Bóg oczekuje naszego cierpienia jako dopełniającego „braki męki Chrystusa”, np. przyjęcie cierpienia „w zamian” za kogoś.

    – Zawsze trzeba pamiętać, że zbawczą wartość ma miłość, a nie samo cierpienie. To reguła podstawowa. Cierpienie jest stanem, w którym może wyrażać się miłość, ale może się w nim wyrażać także wiele innych rzeczy, nawet nienawiść, która jest destrukcyjna. Możemy z miłością znosić trudy, które nas spotykają, więc także trud choroby. Można go duchowo ofiarować w jakiejś intencji. Wiara mówi nam, że wtedy rzeczywiście włączamy się w zbawczą tajemnicę męki i zmartwychwstania Jezusa – stwierdza kapłan. Przestrzega przed popadaniem w stan niewłaściwy, w którym chodzi o cierpienie, a nie o miłość. Zaznacza, że branie na siebie jakichś cierpień, a nawet zadawanie ich sobie w przekonaniu, że cierpienia te coś sprawią zastępczo za innych, to wypaczenie naszej wiary.

    – Bóg nie chce cierpienia dla niego samego. Nie powołał nas do cierpienia. Natomiast cierpienie przyjęte może być sposobem okazania miłości. Są różne poziomy tego zjawiska. Takim cierpieniem może być dobrowolna decyzja, gdy np. w imię miłości zamilknę i zniosę niewłaściwe opinie o sobie dla słusznej obrony drugiego. Inny rodzaj to cierpienie nieuniknione, np. w postaci choroby. Wówczas pojawia się pytanie, co mogę z nim zrobić. Otóż mogę je przetworzyć siłą miłości w dobro, które służy innym. Podstawowym sposobem takiej transformacji jest duchowe ofiarowanie własnych cierpień w modlitwie. Mogę dołączyć do niej staranie o to, by nie narzekać i dzięki temu nie obciążać psychicznie najbliższego środowiska – zaznacza duchowny.

    Jak w takim razie rozumieć zdarzenia z życia niektórych świątobliwych osób, które – wydawać by się mogło – podjęły „cierpienie zastępcze”? Na przykład w historii życia kandydatki na ołtarze, s. Dulcissimy, jest zdarzenie, podczas którego ta zakonnica, sama już mocno schorowana, ofiarowała swój słaby wzrok za chłopca, który przestał widzieć. Niebawem chłopiec odzyskał wzrok, a ona całkiem go straciła. Z tej i podobnych historii niektórzy wysnuwają wniosek, że Bogu jest do czegoś potrzebne nasze cierpienie. To zaś rodzi obawę przed ufnym powierzeniem się Bogu, „bo On zaraz to wykorzysta i zrobi ze mnie miazgę”. A przecież nie takiego Boga widzimy w Ewangelii.

    – Nie znam dokładnych badań motywów siostry. Istotne jest to, że ta zakonnica była już chora i chyba wiedziała, że jej stan zmierza m.in. do utraty wzroku. Sytuację można zatem rozumieć następująco: cierpię z powodu choroby i wiem, że prawdopodobnie stracę wzrok, ofiaruję więc te swoje cierpienia w intencji przywrócenia twojego wzroku. Jestem przekonany, że taka postawa jest głęboko chrześcijańska, bo motywowana miłością. Natomiast postawa typu: jestem zdrowy, ale chcę zachorować po to, żeby ktoś inny zdrowie odzyskał, byłaby więcej niż wątpliwa – zaznacza dogmatyk.

    Za daleko

    Faktem jest, że historia pobożności zna wiele różnych odniesień do cierpienia, aż po apoteozę cierpienia jako takiego. Skrajny motyw zadawania sobie cierpienia w imię uznania go za wartość pojawia się nawet w życiorysach świętych. To już niewłaściwa postawa. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że blisko łączy się z ascezą, czyli umartwieniami podejmowanymi dla powściągnięcia popędów ciała, zapanowania „ducha nad ciałem”.

    – W ascezie zawsze pojawia się moment cierpienia – np. wyrzeczenia – podejmowanego dla doskonalenia duchowego i moralnego. Trzeba jednak pamiętać o granicy, jaką stanowi zupełnie fałszywe podejrzenie, że ciało wraz ze sferą psychiczną stanowi źródło zła we mnie. To stara herezja manichejska. Podejmowane umartwienia nie mogą rozbudzać takiego myślenia. Podobnie nie mogę ulegać myśli, że przez zadawanie sobie cierpienia mogę coś ofiarować Bogu. Jaki nieuporządkowany obraz Boga kryje się za tym! Jak łatwo byłoby tu przekroczyć próg autodestrukcji! Bóg nie oczekuje ode mnie cierpienia, ale miłości. A jednym z elementów tej miłości jest szacunek do siebie samego, do własnego ciała. Jeśli więc podejmujemy umartwienia i towarzyszy im cierpienie, to powinniśmy umieć wskazać, jakiemu dobru duchowemu czy moralnemu one służą. Na przykład zwalczanie nałogów wiąże się z bólem, ale przecież na celu ma dobro – wskazuje kapłan.

    Cierpimy inaczej

    Jezus wzywa każdego do wzięcia swojego krzyża i pójścia za Nim. Czy to oznacza, że w istocie wzywa do wzięcia miłości?

    – Sformułowałbym to tak: mogę dzięki Jezusowi uczynić z moim cierpieniem coś sensownego, czyli starać się kochać w tym cierpieniu, przeżywać swój krzyż w łączności z Jezusem, budować także więzi z innymi – proponuje ksiądz profesor.

    Teologia mówi, że wszystko, co Jezus na siebie przyjął – to odkupił. A przyjął też cierpienie. Znaczyłoby to, że nawet cierpienie zostało jakoś odkupione i z Chrystusem cierpimy inaczej.

    – Od czasu przyjścia Jezusa na świat nasza egzystencja została przeniknięta zbawiającą mocą Boga. Patrząc w świetle wiary: wszystko staje się inne, a w tej perspektywie zmienia się również nasze cierpienie. Zatem fundamentem dla tej nowiny jest fakt, że Syn Boży przeszedł solidarnie z nami drogę cierpienia aż po śmierć. Ale jest tu jeszcze więcej niż tylko pociecha. Ponieważ w ten sposób nieuniknione cierpienie zostaje przeniknięte obecnością Boga, staje się jakby ołtarzem, na którym razem z Jezusem ofiarujemy siebie Bogu, niesieni Jego miłością – podsumowuje ks. Jacek Kempa.•

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Wypełnienie

    Diabeł tkwi w szczegółach – mawiamy. Starotestamentalne proroctwa, które podczas męki wypełnił z detalami Jezus, pokazują, że w szczegółach tkwi Pan Bóg.

    O Jezusie – wierzą chrześcijanie – śpiewał psalmista, wołając: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Ps 22), a sam Mesjasz odwoływał się wprost do wywyższenia przez Mojżesza miedzianego węża.

    Pitts Theology

    ***

    Dla wielu to dowód na prawdziwość Biblii. Żaden skatowany człowiek w chwili skrajnego wycieńczenia nie mógłby pamiętać o tym, by wypełnić drobiazgowo zapowiadające Jego mękę proroctwa. A zresztą na realizację wielu z nich nie miał żadnego wpływu. Nie mógł przecież doprowadzić do tego, by zrealizowała się profetyczna zapowiedź: „Między siebie dzielą szaty moje i los rzucają o moją suknię” (Ps 22,19) czy „Gdy byłem spragniony, poili mnie octem” (Ps 69,22). O wypełnionych przez Mesjasza proroctwach można pisać bez końca. Są tacy (np. Amerykanin Josh McDowell), którzy poświęcili tej tematyce pokaźne tomy opracowań.

    Zacznijmy od złapania Pana Boga za słówko. Sam Jezus powiedział, że przyszedł „wypełnić Prawo”. W języku polskim zdanie to nabiera głębszego znaczenia. Poza tradycyjnym rozumieniem zwrotu „wypełnienie prawa” można znaleźć i inne: On wypełnił je sobą. Z zachwytem, a jednocześnie ogromną Bożą bojaźnią rzeczywistość tę odczytują dziś miliony żydów mesjanistycznych, czyli tych, którzy w rabbim Jeszui odnaleźli Mesjasza. A ponieważ doskonale znają Torę i Proroków, czytając o męce Baranka bez skazy, odnajdują w niej Tego, o którym Izajasz prorokował: „Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic. Lecz On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści”. Nieprzypadkowo hymn ten towarzyszy przeżywaniu Triduum Paschalnego.

    Słodko-gorzki

    Jak proroczo brzmi opowieść z Księgi Wyjścia o gorzkich wodach w Mara, które stały się słodkimi po wrzuceniu do nich… kawałka drewna. To przecież zapowiedź krzyża: drewna, w które – jak śpiewamy w Gorzkich Żalach – wbite były „słodkie gwoździe”.

    Podczas męki Jezusa wypełniły się proroctwa Daniela: „Pomazaniec zostanie zgładzony (…). Utrwali on przymierze dla wielu przez jeden tydzień. A około połowy tygodnia ustanie ofiara krwawa i ofiara z pokarmów” (9,26). Ustanie ofiar potwierdza tekst z Talmudu Rosz Haszana 31b.

    Cierpienia Mesjasza w poruszający sposób opisywała już Księga Mądrości (2,12-24): „Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. (…) Sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Kres sprawiedliwych ogłasza za szczęśliwy i chełpi się Bogiem jako ojcem. Zobaczmyż, czy prawdziwe są jego słowa, wybadajmy, co będzie przy jego zejściu. Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników. Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo – jak mówił – będzie ocalony”.

    O Jezusie – wierzą chrześcijanie – śpiewał psalmista, wołając: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Ps 22), a sam Mesjasz odwoływał się wprost do wywyższenia przez Mojżesza miedzianego węża.

    Psalm 34 zapowiadał: „Żadna z jego kości nie ulegnie złamaniu”. Stojący pod krzyżem Jan potwierdzał: „Stało się to bowiem, aby się wypełniło Pismo: Kość jego nie będzie złamana” (J 19,35).

    „Od czasu zburzenia Świątyni nie są składane ofiary. Symbolizuje je kość. Nie może być złamana. Dlaczego? Bo w Księdze Wyjścia Bóg nakazał, by spożyć Baranka w całości” – wyjaśnia Kazimierz Barczuk, Żyd, który od wielu lat pracuje z ocalałymi z Holokaustu. „Dlaczego Bóg nie pozwalał Izraelitom łamać kości? Bo Żydzi byli niewolnikami. Nie jedli dotąd baranków. Niewolnik jadł kość. Wysysał ją, obgryzał. Bóg powiedział: »Stop. Jesteście wolni i macie jeść jak wolni!«. Gdy Jan Chrzciciel zobaczył Jezusa, krzyknął: »Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata«. I nikt nie pytał: »Janie, jaki baranek? O czym ty mówisz?«. Oni znali kontekst”.

    „Prawo zalecało, by baranek paschalny został upieczony w całości” – dopowiada Scott Hahn. „Nie powinien być pieczony na rożnie z metalu, bo stykające się z nim mięso będzie opiekane przez metal, a nie przez ogień”. Zalecano wykonywanie rożna z suchego drewna granatowego. Żyjący w II wieku św. Justyn Męczennik, pochodzący z Palestyny, opisał ofiary, jakie składali Samarytanie na górze Garizim. Zwierzę było zawieszone na dwóch drewnianych rusztach: jeden przechodził wzdłuż kręgosłupa, a drugi w poprzek, przez grzbiet. Baranka rozciągało się na drewnianych gałęziach ułożonych na kształt… krzyża.

    Słońce nagle zgasło

    Proroctwa zapowiadały zdradę spożywającego chleb z Mesjaszem przyjaciela (Ps 41,10: „Nawet mój przyjaciel, któremu ufałem i który chleb mój jadł, podniósł na mnie piętę”), wycenę życia Skazańca (Za 11,13: „Pan rzekł do mnie: Wrzuć do skarbony tę nadzwyczajną zapłatę, której w ich przekonaniu byłem godzien. Wziąłem więc trzydzieści srebrników i wrzuciłem je do skarbony domu Pańskiego”), Jego milczące przyjęcie zniewag, sąd, biczowanie i kaźń. Cztery wieki przed „wynalezieniem” ukrzyżowania znajdziemy słowa… przedstawiające ten rodzaj egzekucji.

    Psalmista proroczo opisywał sceny na Golgocie, m.in. przebicie rąk i nóg Pomazańca, a nawet słowa świadków ukrzyżowania: „Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą, rozwierają wargi, potrząsają głową: »Zaufał Panu, niechże go wyzwoli, niechże go wyrwie, jeśli go miłuje«” (Ps 22) czy przebicie Jezusowego boku. Prorok Amos wspomniał o zaćmieniu słońca: „Owego dnia – wyrocznia Pana Boga – zajdzie słońce w południe i w dzień świetlany zaciemnię ziemię. Zamienię święta wasze w żałobę, a wszystkie wasze pieśni w lamentacje; (…) i uczynię żałobę jak po jedynaku, a dni ostatnie jakby dniem goryczy”.

    Zaraz, zaraz – zdumiewają się turyści oglądający Pietę – czy po śmierci Jezusa, gdy świat zastygł w osłupieniu, a Maryja trzymała na rękach Jego zakrwawione ciało, nie spełniły się słowa Oblubienicy wołającej w Pieśni nad Pieśniami: „Lewa jego ręka pod głową moją, a prawica jego obejmuje mnie”?

    Rozdarcie

    W opisie męki Jezusa możemy znaleźć mnóstwo zapowiadanych przez proroków detali. W swym rodowodzie, który dla niektórych może być zwykłym „spisem lokatorów”, Jezus wymienia osoby mające ogromne profetyczne znaczenie dla Jego zbawczej misji.

    Najświętszym miejscem Jerozolimy była świątynia, a strefą jej absolutnego sacrum Kodesz ha-Kodaszim. Święte Świętych – pomieszczenie w kształcie kwadratu o boku 4,5 m. Tu mieszkał w swej chwale Bóg. Jedynie raz w roku, w czasie święta Jom Kippur, mógł tu wchodzić arcykapłan. W chwili śmierci Jezusa Bóg rozerwał zasłonę w światyni z góry na dół. – Pokazał tym samym: mój Syn jest arcykapłanem – wyjaśnia Kazimierz Barczuk. – W rodowodzie Jezusa wymieniony jest Peres, syn Tamar. Urodziła bliźniaki. „Kiedy zaczęła rodzić, jedno z dzieci wyciągnęło rączkę; położna, zawiązawszy na tej rączce czerwoną tasiemkę, rzekła: »Ten urodzi się pierwszy«. Ale cofnęło ono rączkę i wyszedł z łona jego brat. Położna powiedziała: »Dlaczego przedarłeś się przez to przejście?«. Dano mu więc imię Peres”. Chłopczyk, który urodził się pierwszy, został nazwany „Ten, który przerwał przegrodę”. Tak samo nazywa się zasłona przybytku! W rodowodzie czytamy zapowiedź: Jezus będzie tym, który zniszczy mur, zasłonę.

    Wchodzący za zasłonę arcykapłan nakładał lnianą szatę. „Informacja o tunice Jezusa (chiton) bez szwów jest podana z dużą dokładnością” – pisał w książce „Jezus z Nazaretu” Benedykt XVI. „Według Józefa Flawiusza tunika arcykapłana była utkana tylko z jednej nici. To aluzja do arcykapłańskiej godności Jezusa. Ten, który tu umiera, jest nie tylko Królem Izraela, ale i arcykapłanem. Dokonuje aktu konsekracji, kapłańskiego oddania Bogu siebie samego, a Golgota jest miejscem liturgii kosmicznej”.

    Dlaczego Jezus wjechał do Jerozolimy na osiołku? Dlaczego uczniowie zarekwirowali to zwierzę, rzucając krótkie „Pan go potrzebuje”? „Dzisiejszemu czytelnikowi wszystko to może się wydać pozbawione znaczenia, jednak dla współczesnych Jezusowi Żydów wydarzenia te są pełne tajemniczych odniesień” – pisał Benedykt XVI. „We wszystkim tym obecny jest motyw królestwa i związanych z nim obietnic. Jezus przypisuje sobie znane całej starożytności prawo rekwirowania środków transportu. Na królewskie uprawnienia wskazuje także to, że jest tu mowa o ośle, którego nikt jeszcze nie dosiadał. Można tu dosłyszeć odniesienia do słów Księgi Rodzaju, gdzie jest mowa o błogosławieństwie Jakuba, w którym Judzie jest przyobiecane berło, laska wodzowska, która nie zostanie zabrana spośród jego kolan, »aż przyjdzie ten, do którego ono należy, i zdobędzie posłuch u narodów«. Powiedziane jest o nim, że przywiąże swe oślę do krzewu winnego (Rdz 49,11). Przywiązany osiołek wskazuje zatem na Przychodzącego, który »zdobędzie posłuch u narodów«. Jeszcze większe znaczenie mają słowa Zachariasza: »Oto Król twój przychodzi do ciebie łagodny, siedzący na osiołku, źrebięciu oślicy«. To król, który łamie łuki wojenne, król pokoju i prostoty, król ubogich. Jezus przypisuje sobie prawa królewskie. Po przyprowadzeniu osła do Jezusa wydarza się coś nieoczekiwanego: uczniowie zarzucają na osła swe płaszcze. Te właśnie słowa znajdują się w Pierwszej Księdze Królewskiej, w opisie wyniesienia Salomona na tron jego ojca Dawida. Jak widać, nawet nakazując uczniom wybór osiołka, Mesjasz realizował zbawcze posłannictwo”.

    Zapraszamy do ogrodu

    „Za potokiem Cedron był ogród” (J 18,1). To samo słowo powraca pod koniec historii męki: „W miejscu, gdzie Go ukrzyżowano, był ogród” (J 19,41). Słowem „ogród” Jan czyni aluzję do historii raju. W ogrodzie syk węża wprowadził Adama i Ewę w śmierć, w ogrodzie Nowy Adam zamknął usta demonowi, zamieniając przekleństwo w błogosławieństwo. Święty Augustyn zauważył, że litery imienia Adam tworzą słowa określające cztery strony świata, symbol dezintegracji: Arktos (północ), Dysis (zachód); Anatole (wschód); Mesembre (południe). W ogrodzie Jezus „naprawił to, co Adam zgubił”: scalił rozdarty świat, zburzył mur wrogości.

    „Gdy Jezus wołał: »Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił«, rozpoczynał śpiew Psalmu 22” – podsumowuje judaistka Maja Miduch. „Psalm ten kończy się słowami: »Wykonało się« (w tłumaczeniach: »Bóg sprawił«, »Pan to uczynił«). Ukrzyżowany dośpiewał psalm do końca”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    +++

    Piątek 11 kwiecień

    „Czy jest boleść podobna do boleści mojej?”

    Kościół wspomina 7 Boleści Matki Bożej

    (oprac. PCh24.pl)

    ***

    W życiu Matki Bożej miecz boleści przebił jej serce aż siedmiokrotnie. Na tydzień przed Wielkim Piątkiem Kościół daje nam do rozważania Jej cierpienia. Stojąc pod krzyżem, Maryja w szczególny sposób uczestniczyła w Odkupieniu ludzkości.

    Od 1814 r. do 1960 r. Kościół czcił Siedem Boleści Maryi aż dwukrotnie. Bardzo popularne jest Święto Matki Bożej Bolesnej – lub właśnie Jej Siedmiu Boleści – obchodzone 15 września, choć wcześniej było ono ruchome i przypadało w trzecią niedzielę września. Drugi raz boleści Maryi wspominamy właśnie w piątek w tygodniu Męki Pańskiej, czyli dokładnie na tydzień przed Wielkim Piątkiem – dniem Męki i Śmierci Jezusa.

    Tradycja tego Święta sięga roku 1423 i terenów obecnych Niemiec, jednak początkowo było ono obchodzone tam w trzeci piątek po Wielkanocy. Święto bardzo się rozpowszechniało, głównie jako odpowiedź na protestanckie herezje dotykające osoby Maryi. W XVII wieku zaczęto je obchodzić w piątek przed Wielkim Tygodniem, a w 1727 r. papież Benedykt XIII rozciągnął je na cały Kościół Zachodni.

    W swoich początkach było ono również nazywane Transfixio, czyli „Święto Przebicia” [Serca NMP]. Starzec Symeon przepowiedział bowiem Maryi w dniu Ofiarowania Jezusa: A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu (Łk 2,35). Stąd też na wielu obrazach artyści przedstawiają serce Maryi przebite aż 7 mieczami.

    Liturgia Mszy św. nie wymienia wszystkich siedmiu boleści z osobna, ale skupia się raczej na rozważaniu Matki Bożej stojącej pod krzyżem i cierpiącej wraz z Synem. Widzimy to przede wszystkim w Ewangelii, ale również w przepięknej sekwencji Stabat Mater, pochodzącej z XIII wieku.

    Wspominanie Matki Bożej cierpiącej wraz ze swoim Synem dotyka bardzo ważnego zagadnienia teologicznego, a mianowicie zasługi de congruo. Maryja bowiem wyjednała nam zbawienie pod krzyżem, lecz nie ze względu na sprawiedliwość (de condigno) – jak to uczynił Chrystus – a raczej ze względu na swoją szczególną bliskość z Bogiem i pełne posłuszeństwo Jego woli (de congruo). Słusznie zatem przysługuje jej tytuł Współodkupicielki.

    Błogosławiona Dziewica, z racji pełni łaski, którą otrzymała, zasłużyła de congruo na zbawienie dla rodzaju ludzkiego – wyjaśnia św. Tomasz z Akwinu w Summie Teologicznej. Również św. Jan Paweł II w swojej encyklice Salvifici Doloris pisze, że Maryja poprzez swoje macierzyńskie cierpienie w sposób wyjątkowy uczestniczyła w Odkupieniu ludzkości.

    Siedem Boleści Matki Bożej stanowią poniższe wydarzenia z Jej życia:

    1) Proroctwo Symeona (Łk 2,34-35)

    2) Ucieczka do Egiptu (Mt 2,13-21)

    3) Zagubienie Jezusa w Świątyni (Łk 2,41-50)

    4) Dźwiganie krzyża przez Jezusa (J 19,17)

    5) Ukrzyżowanie Jezusa (J 19,18-30)

    6) Zdjęcie Jezusa z krzyża i złożenie na rękach Matki (J 19,39-40)

    7) Złożenie Jezusa do grobu (J 19,39-42)

    (źródło: newliturgicalmovement.org, catholicus.eu)AF/PCh24.pl

    ***

    W drugą sobotę każdego miesiąca po Mszy św. modlimy się Koronką do Serca Boleściwej Matki – Serca przebitego siedmiokrotnie mieczem boleści.

    +++

    Niedziela Bożego Miłosierdzia

    „W tym dniu otwierają się głębiny Mojego czułego miłosierdzia. Wylewam całe morze łask na dusze, które zbliżą się do źródła Mojego miłosierdzia”.
    — słowa Pana Jezus wypowiedziane do św. Faustyny Kowalskiej
    Zechciejmy sobie uświadomić, że istnieje dla nas możliwość na zmazanie wszelkiej kary za nasze grzechy — to tak jakbyśmy na nowo zostali ochrzczeni. Taką obietnicę złożył Chrystus Pan ustanawiając Niedzielę Miłosierdzia Bożego – wielkie święto kończące Nowennę do Miłosierdzia Bożego.
    Miłosierdzie Boże
    Pan Jezus prosił o nabożeństwo do Jego Bożego Miłosierdzia w drugą niedzielę po Wielkanocy, która przypada w tym roku przypada 27 kwietnia.

    W tym dniu Pan Jezus daje nam możliwość uzyskania odpustu zupełnego, co oznacza, że wszelka doczesna kara za grzechy zostaje całkowicie wymazana. To druga szansa na duchową niewinność — niezwykła łaska ofiarowana całemu światu. I to nie wszystko! Pan Jezus pragnie spełnić kolejne jeszcze bardzo ważne obietnice tym, którzy będą modlić się Koronką do Miłosierdzia Bożego:
    – Udzielę przebaczenia nawet najbardziej zatwardziałym grzesznikom.
    – Łaski wytrwania aż do śmierci.
    – Obdarzę miłosierdziem dusze w czyśćcu cierpiące, za które będziemy się modlić.
    – Ochronię w szczególny sposób tych, którzy ufają Mojemu miłosierdziu.

    Św. Jan Paweł II poświęcił swoje życie szerzeniu wiary w nieskończone miłosierdzie Chrystusa i ustanowił Niedzielę Miłosierdzia Bożego i to jest niesamowite, że odszedł do domu Ojca w wigilię święta Bożego Miłosierdzia, co wskazuje, że Nasz Pan potwierdził jego misję.
    Papież św. Jan Paweł II
    Czy jesteś gotowy przyjąć te łaski? Nowenna do Bożego Miłosierdzia rozpoczyna się w Wielki Piątek.
    Przeżyjmy Oktawę Wielkanocną poprzez zbliżenie się do Pana Jezusa i ucząc się ufać Mu poprzez żarliwą modlitwę. A pod koniec tych dziewięciu dni, 27 kwietnia, w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, możemy uzyskać odpust zupełny pod zwykłymi warunkami.
    To nabożeństwo jest jednym z największych darów naszych czasów. 

    ***

    “To moje szczególne zadanie. Wyznaczyła mi je Opatrzność”. Misja św. Jana Pawła II

    wikipedia

    ***

    Papież Polak od początku swojego pontyfikatu zdawał sobie sprawę ze szczególnej misji, jaką powierza mu Bóg.

    Rozwój kultu Bożego miłosierdzia, jaki przeżywamy dzisiaj w świecie, nie nastąpiłby bez Jana Pawła II. Pierwszym, który to w pełni dostrzegł, był papież Benedykt XVI, nazywając w 2007 roku Jana Pawła II „apostołem Bożego miłosierdzia”. Misją s. Faustyny było przekazanie Kościołowi orędzia o Bożym miłosierdziu, ale to papież Karol Wojtyła prawdę o Bożym miłosierdziu oraz jego kult w formach przekazanych przez s. Faustynę wprowadził w życie Kościoła.

    Od samego początku mojej posługi Piotrowej w Rzymie uważałem, że głoszenie tego orędzia [Bożego miłosierdzia – przyp. red.] to moje szczególne zadanie. Wyznaczyła mi je Opatrzność w dzisiejszej sytuacji człowieka, Kościoła i świata. Rzec by można, że to właśnie ta sytuacja wyznaczyła mi to orędzie jako moje zadanie przed Bogiem – mówił w listopadzie 1981 roku, a zatem na początku swego pontyfikatu Jan Paweł II.

    Orędzie o Bożym Miłosierdziu towarzyszyło Karolowi Wojtyle przez całe dorosłe życie i było ono, jak wyznał w czerwcu 1997 roku przy okazji papieskiej wizyty w Łagiewnikach, zawsze mu „bliskie i drogie”.

    Po raz pierwszy o mistyczce z Łagiewnik i, w sposób niepełny jeszcze, o przekazanym jej przez Jezusa orędziu o Bożym miłosierdziu, Karol Wojtyła usłyszał w 1942 roku od swojego przyjaciela, później księdza i kardynała Andrzeja Deskura. To orędzie wywarło wpływ na kapłaństwo Karola Wojtyły, na jego duchowość (jak mówił, wychowywał się do kapłaństwa w cieniu Łagiewnik), a w konsekwencji rozwój kultu Bożego miłosierdzia na świecie.

    Karol Wojtyła, obdarzony szczególnym rodzajem wrażliwości duchowej i wyczulony na oznaki świętości, od początku nie miał wątpliwości co do prawdziwości objawień s. Faustyny, jej świętości i szczególnej aktualności przesłania o Bożym miłosierdziu. Dlatego po wojnie jako młody ksiądz wracał do kaplicy z obrazem Jezusa Miłosiernego w Łagiewnikach.

    W 1957 roku ówczesny metropolita Krakowa abp Eugeniusz Baziak poprosił ks. Wojtyłę o napisanie opinii na temat kultu Bożego Miłosierdzia, o którą wystąpił Watykan. Warto podkreślić, że była to opinia w pełni pozytywna, gdy większość polskich biskupów wydała wówczas opinię negatywną, co przyczyniło się do wydania w 1959 roku przez Święte Oficjum notyfikacji, zakazującej kultu Bożego miłosierdzia w formach podanych przez s. Faustynę Kowalską. Znamienne, że dwa tygodnie po ogłoszeniu notyfikacji bp Wojtyła pojechał do Łagiewnik, by w kaplicy klasztornej odprawić nabożeństwo do… Bożego miłosierdzia przed obrazem Jezusa Miłosiernego.

    Notyfikacja została zniesiona dopiero w kwietniu 1978 roku i była to w pełni zasługa Karola Wojtyły, metropolity Krakowa, który zabiegał o to konsekwentnie, z determinacją, a jednocześnie dyplomacją. Musiał przy tym pokonać wiele oporów, działać niezwykle ostrożnie, zarówno w Polsce, jak i w Watykanie. Pomagał mu w tym wytrwale, torując drogę w watykańskich urzędach, ks. Andrzej Deskur, od 1952 r. pracownik kurii watykańskiej, czciciel s. Faustyny i Bożego Miłosierdzia. W latach 60. obaj doszli do przekonania, że najwłaściwszym sposobem działania będzie zabieganie nie o to, by Święte Oficjum cofnęło notyfikację, ale najpierw wykazanie świętości s. Faustyny.

    W 1964 abp Wojtyła uzyskał od ówczesnego szefa Świętego Oficjum kard. Alfredo Ottavianiego nieoficjalne przyzwolenie na wszczęcie procesu informacyjnego s. Faustyny w archidiecezji krakowskiej. Proces w Krakowie rozpoczął się w 1965 r. i zakończył po dwóch latach.

    Jednocześnie z rozpoczęciem procesu beatyfikacyjnego w Watykanie trwało badanie „Dzienniczka” s. Faustyny przez teologów-cenzorów. Po tym, gdy cenzorzy orzekli, że „Dzienniczek” jest wynikiem nadprzyrodzonych objawień, a jego treść jest zgodna z Ewangelią, kard. Karol Wojtyła mógł rozpocząć starania o cofnięcie notyfikacji. Było to także warunkiem dalszego prowadzenia w Watykanie procesu beatyfikacyjnego s. Faustyny, którego obserwatorem z nadania kard. Wojtyły został bp Deskur.

    O cofnięcie notyfikacji metropolita Krakowa zabiegał w rozmowach z urzędnikami Kongregacji Nauki Wiary (następczyni Świętego Oficjum). Starał się także u papieża Pawła VI o cofnięcie restrykcji związanych z kultem Bożego miłosierdzia.

    Notyfikacja ostatecznie została odwołana w kwietniu 1978 r. Pół roku później Karol Wojtyła został papieżem. Taka chronologia zdarzeń była bez wątpienia dziełem Bożej Opatrzności. Gdyby odwołanie notyfikacji nastąpiło już za pontyfikatu Jana Pawła II, niektórzy mogliby wątpić, czy wszystkie aspekty sprawy zostały wyjaśnione dogłębnie, czy może zadecydowały sentymenty albo naciski papieża z Krakowa.

    Z chwilą zakończenia w Krakowie procesu informacyjnego s. Faustyny, misja Karola Wojtyła w dziele apostolstwa Bożego miłosierdzia w archidiecezji krakowskiej się skończyła. Aby kult Bożego miłosierdzia mógł wejść na nowy etap rozwoju, aby mógł się w pełni urzeczywistnić w Kościele powszechnym, potrzebna była do tego odpowiednia osoba w Watykanie. Taka jak Karol Wojtyła z Krakowa – z odpowiednią duchowością, wrażliwością, doświadczeniem i umiejętnością odczytywania znaków czasu.

    Bez Jana Pawła II kult Bożego miłosierdzia nie przeżywałby dziś takiego rozwoju. To papież Wojtyła już w drugim roku swego pontyfikatu, w 1980 r., jako drugą opublikował encyklikę o Bogu bogatym w miłosierdzie Dives in misericordia, kontynuująca nauczanie o Bożym miłosierdziu do końca swoich dni.

    W 1993 r. ogłosił s. Faustynę błogosławioną, a w 2000 r. ją kanonizował. Jednocześnie ustanowił drugą niedzielę wielkanocną Niedzielą Bożego miłosierdzia. W ten sposób wypełnił życzenie Jezusa oznajmione s. Faustynie w 1922 r. Zwieńczeniem działań Jana Pawła II była wizyta w Krakowie-Łagiewnikach w sierpniu 2002 roku. Papież konsekrował wówczas bazylikę Bożego Miłosierdzia – której budowę wspierał finansowo – i ustanowił ją centrum kultu Bożego miłosierdzia. Na koniec wizyty w przejmującej modlitwie zawierzył świat Bożemu miłosierdziu.

    Ewa K. Czaczkowska/Aleteia.pl

    ***

    środa 2 kwietnia 2025

    20 lat temu św. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca

    fot. EAST NEWS/AFP

    ***

    Nikt nie odchodził w taki sposób

    Była sobota 2 kwietnia 2005 r. Świat zamarł. W ciszy. Szlochu. Modlitwie. Już wtedy wiedzieliśmy, czuliśmy, że po śmierci Jana Pawła II nic już nie będzie takie samo, że coś się na zawsze skończyło. Że uleciał kawałek także naszego życia.

     

    fot. Grzegorz Gałązka

    ***

    Okno papieskie na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego w Watykanie. To ono w dniach odchodzenia Ojca Świętego stało się najbardziej znanym punktem na świecie. Pokazywały je kamery telewizyjne wszystkich krajów na wszystkich kontynentach. Wpatrywały się w nie tłumy ludzi zgromadzonych na Placu św. Piotra.

    Światło, które zza tego okna dobiegało, zdawało się mówić, że Papież – choć gaśnie – jeszcze żyje. Dobrze pamiętaliśmy, że tak niedawno nie miał siły uczestniczyć w Triduum Paschalnym, a w Wielki Piątek z krzyżem w ręku oglądał w telewizji transmisję Drogi Krzyżowej z rzymskiego Koloseum. W Niedzielę Wielkanocną, bardzo już schorowany, po operacji tracheotomii, próbował przemówić, ale niestety nie mógł już wypowiedzieć ani jednego słowa. Stan jego zdrowia z dnia na dzień wyraźnie się pogarszał. Papież umierał. – Przypominał mi Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu – mówił później rzymskiemu dziennikowi „La Repubblica” dr Renato Buzzonetti, który od początku pontyfikatu leczył Jana Pawła II.

    Światło w oknie sprawiało, że czuwaliśmy – w myśl słów papieskiego testamentu, którego treści wtedy jeszcze nie znaliśmy:

    „Czuwajcie, bo nie wiecie, kiedy Pan wasz przybędzie” (por. Mt 24, 42)
    te słowa przypominają mi ostateczne wezwanie, które nastąpi wówczas, kiedy Pan zechce.

    Papież nie chciał spędzać ostatnich chwil swego życia w szpitalu. Wolał umierać w domu. Prosił, by czytać mu Ewangelię wg św. Jana, by się przy nim głośno modlić. Tak też było.

    Tymczasem do Rzymu napływało coraz więcej dziennikarzy, także zagranicznych korespondentów. I przede wszystkim młodzież. Dużo młodzieży. Plac przed Bazyliką św. Piotra był wtedy do granic naładowany emocjami. Stawał się niemym świadkiem tego, co za chwilę miało się wydarzyć. Po policzkach wielu ludzi płynęły łzy. Ale nie były to tylko puste emocje. Plac był też nasiąknięty modlitwą. Jak nigdy dotąd i nigdy potem. Podobnie cały świat: Japonia, Wietnam, Korea, Chiny, Indie, Filipiny, Ukraina, Izrael, Irlandia, Brazylia, Meksyk… I Polska. Szczególnie miasta najmocniej związane z Papieżem: Wadowice, Kraków – ze słynnym oknem przy Franciszkańskiej, Częstochowa. Także Warszawa, której mieszkańcy dobrze pamiętali pielgrzymki Jana Pawła II. W stolicy bowiem Papież był prawie za każdym razem, gdy odwiedzał Ojczyznę.

    Sobota – 2 kwietnia 2005 r.

    Wigilia święta Bożego Miłosierdzia. Do łóżka Papieża dochodziła z Placu św. Piotra modlitwa i śpiew młodzieży. „Szukałem was, a teraz wy przyszliście do mnie… I za to wam dziękuję” – wyszeptał na łożu śmierci. A potem żegnał się z najbliższymi – głaskał po głowie, gdy kolejno podchodzili do niego, błogosławił. W końcu napisał na maleńkiej karteczce: „Jestem radosny, wy także bądźcie. Módlmy się razem z radością. Wszystko powierzam Pannie Maryi”. Potem jeszcze szeptem powiedział do s. Tobiany: „Pozwólcie mi odejść do Pana”.

    O 20.00 przy zapalonej gromnicy księża odprawili w pokoju Papieża Mszę św. poprzedzającą uroczystość Bożego Miłosierdzia. Ojciec Święty przyjął Wiatyk – kilka kropli Krwi konsekrowanej w czasie Mszy św. Twarz miał pogodną, jakby się uśmiechał. Był spokojny. Towarzyszyli mu najbliżsi: abp Stanisław Dziwisz i ks. Mieczysław Mokrzycki, kard. Marian Jaworski, abp Stanisław Ryłko, ks. Tadeusz Styczeń, polskie zakonnice pracujące w apartamentach papieskich, dr Wanda Półtawska, której Papież przed laty wymodlił uzdrowienie, oraz lekarze i pielęgniarze.

    Wybiła 21.37.

    – Ojciec Święty powrócił do Domu Ojca – na cały świat popłynął głos wikariusza papieskiego dla diecezji rzymskiej kard. Camillo Ruiniego.

    Na Placu św. Piotra zapadła głucha cisza. Chwilę później rozległy się burzliwe oklaski. W ten charakterystyczny dla siebie sposób Włosi pożegnali „swojego” Papieża. Potem modlili się, śpiewali. Bez przerwy nadciągali wciąż nowi ludzie. W sumie – kilkadziesiąt tysięcy. Klękali, palili świece, odmawiali Różaniec, śpiewali. Padali sobie w ramiona.

    w testamencie Papież zapisał:

    Przyjmując już teraz tę śmierć, ufam, że Chrystus da mi łaskę owego ostatniego Przejścia, czyli Paschy. Ufam też, że uczyni ją pożyteczną dla tej największej sprawy, której staram się służyć: dla zbawienia ludzi.

    W Krakowie tuż po śmierci Jana Pawła II rozległo się bicie dzwonu Zygmunta. A potem śpiew: „Święty Boże, święty mocny, święty a nieśmiertelny, zmiłuj się nad nami…”. W Warszawie zawyły syreny. Także w innych miastach biły kościelne dzwony, ludzie wychodzili z domów, palili znicze, kładli kwiaty na ulicach. Zwłaszcza młodzież. Znów mnóstwo młodzieży. Szybko się okazało, że te chwile dotykały spraw bardzo osobistych. Wielu z trudem znajdowało słowa, by o nich mówić. Chyba że w konfesjonałach, które, jak wspominają księża, w tych dniach przeżywały prawdziwe oblężenie. I może to właśnie był pierwszy cud Papieża po jego śmierci.

    Odejście Jana Pawła II dotknęło też oddalonych od Kościoła, wątpiących, nawet niewierzących. „Gotował się” Internet. 35 tomów, po 900 stron każdy, i ponad milion wpisów – tak wygląda drukowana wersja wirtualnych zapisków internautów w portalu Onet.pl.

    Powstała z tego Księga Kondolencyjna. Kard. Stanisław Dziwisz mówił później, odbierając tę Księgę: – Wolałbym, aby było napisane „Księga Życia”, a nie „Księga Kondolencyjna”, bo ostatnie dni Ojca Świętego były triumfem życia. W pierwszą sobotę kwietnia, w przeddzień Niedzieli Miłosierdzia Bożego, Ojciec Święty zakończył pisanie, Bóg zamknął jego księgę życia.

    w testamencie Papież zapisał:


    Po śmierci proszę o Msze święte i modlitwy.

    Dochodziła północ. Dwie godziny po śmierci Jana Pawła II mieszkańcy Warszawy masowo opuszczali kawiarnie, puby, kina i dyskoteki. Ludzie zaczęli spontanicznie zapełniać świątynie. Brali udział w Mszach św., a potem czuwali w świątyniach do rana. Zaczęły się wielkie narodowe rekolekcje. Tłumy zgromadziła 5 kwietnia narodowa Msza św. w intencji Papieża na pl. Piłsudskiego. To podczas niej padły słowa abp. Józefa Michalika: „Zapłacz, Matko Polsko, zapłacz, Ojczyzno, skoro odchodzi najznakomitszy z Twoich synów”. W Krakowie, pod oknem papieskim, niezwykłe rekolekcje prowadził kard. Franciszek Macharski. Na modlitwie gromadzili się mieszkańcy Wadowic.

    Inne miasta Polski i świata reagowały podobnie. Wszystkie stacje telewizyjne na świecie nadawały programy informacyjne niemal wyłącznie o Papieżu. Świat jakby się zatrzymał. I tak było dzień w dzień, przez tydzień. Aż do pogrzebu.

    Do Watykanu natomiast w tym czasie wciąż ściągały tłumy. Ludzie ustawiali się w gigantycznej, niekończącej się kolejce, by przejść obok wystawionego na katafalku ciała Ojca Świętego. Chcieli oddać mu hołd. Wyrazić wdzięczność. Co godzinę przechodziło blisko 20 tys. osób. Każda z nich stała średnio całą dobę, by przy Papieżu pobyć nie dłużej niż 10 sekund. W sumie – ponad 3 miliony ludzi.

    W ten sposób nikt jeszcze nie odchodził.

    Z testamentu Papieża: Z możliwością śmierci każdy zawsze musi się liczyć. I zawsze musi być przygotowany do tego, że stanie przed Panem i Sędzią – a zarazem Odkupicielem i Ojcem. Więc i ja liczę się z tym nieustannie.

    Sobota – 8 kwietnia 2005 r.

    Prosta cyprysowa trumna z ciałem Papieża stała na Placu św. Piotra przed bazyliką. W miejscu, z którego Jan Paweł II tak wiele razy przemawiał do ludzi. Teraz przybyli, by towarzyszyć mu po raz ostatni.

    Ceremonia pogrzebowa była piękna. Dostojna, niemal mistyczna. Zaczęła się od obrzędu zamknięcia trumny. Włożono do niej dokument zapieczętowany w metalowej tubie – tzw. rogito. Był to spisany po łacinie życiorys Papieża, poprzedzony informacją: „W blasku Chrystusa zmartwychwstałego, 2 kwietnia roku Pańskiego 2005 o godz. 21.37 wieczorem, gdy sobota dobiegała kresu i w liturgii rozpoczął się już Dzień Pański w Oktawie Wielkanocy, Niedziela Bożego Miłosierdzia, umiłowany Pasterz Kościoła Jan Paweł II przeszedł z tego świata do Ojca. Jego odejściu towarzyszył modlitwą cały Kościół, zwłaszcza młodzież”.

    Następnie dokonano obrzędu przykrycia twarzy Papieża białym welonem. Kard. Dziwisz wspominał później, że był to najtrudniejszy moment w jego życiu. Chwila, w której chyba najbardziej odczuł ból rozstania. Odtąd nie będzie już mógł oglądać jego twarzy… Pocieszenie stanowiły słowa modlitwy, która towarzyszyła temu obrzędowi: „Wierzymy, że życie Jana Pawła II jest obecne w Tobie. Jego twarz, nieoświetlona już światłem tego świata, niech będzie na zawsze oświetlona Twoim wiecznym i niewyczerpanym Światłem. Jego twarz, która badała Twoje szlaki, żeby wskazać je Kościołowi, niech cieszy się Twoją łaską. Jego twarz, której my już nie będziemy oglądać, niech cieszy się Twoją obecnością”.

    Na uroczystości pogrzebowe, oprócz rzesz pielgrzymów, przybyło 80 przywódców państw świata, w tym koronowane głowy. Oprócz duchowieństwa katolickiego ze wszystkich krajów obecne były delegacje Kościołów prawosławnych, protestanckich, przybyli również przedstawiciele judaizmu, islamu. Patriarchowie z katolickich Kościołów wschodnich odprawili egzekwie.

    To właśnie na pogrzebie Jana Pawła II rzesze wznosiły słynne już dzisiaj okrzyki: „Santo subito!” (Święty natychmiast!). Wtedy też padły słowa ówczesnego dziekana Kolegium Kardynalskiego, kard. Josepha Ratzingera: „Możemy być pewni, że nasz umiłowany Papież jest obecnie w oknie Domu Ojca niebieskiego, widzi nas i nam błogosławi”.

    w testamencie papieża czytamy:

    Czuję, że znajduję się całkowicie w Bożych Rękach – i pozostaję nadal do dyspozycji mojego Pana, powierzając się Mu w Jego Niepokalanej Matce (Totus Tuus).

    W tym samym czasie tysiące Polaków w czarnych strojach zgromadziły się na pl. Piłsudskiego. Byli też tacy, którzy czuwali tam przez całą noc. W sumie ponad 100 tys. ludzi: harcerze, delegacje szkół, studenci. Żegnali Papieża, tak jak cały świat. W górze powiewały flagi i transparenty.

    O 10.00 zawyły syreny. Rozległo się bicie kościelnych dzwonów. Wszyscy w absolutnej ciszy oglądali transmisję ceremonii pogrzebowej. Z zapartym tchem obserwowali, jak wiatr otwierał kolejne stronice leżącego na trumnie ewangeliarza. Nikt nie miał wątpliwości, że to znak Ducha Świętego. Było to swoiste misterium.

    Kiedy o 12.40 trumnę z ciałem Papieża niesiono do Bazyliki św. Piotra, armaty ustawione przy Grobie Nieznanego Żołnierza w Warszawie wystrzeliły 26 razy – bo tyle było lat pontyfikatu Jana Pawła II. Potem ludzie znów gromadzili się na ulicach, palili znicze i kładli kwiaty. Po południu masowo brali udział w Mszach św. za duszę Papieża. Wieczorem ponad 200 tys. osób przeszło w Marszu Wdzięczności za Jana Pawła II. Wyruszyli z pl. Piłsudskiego, śpiewając „Barkę”. Całymi rodzinami, z małymi dziećmi. Było dużo młodzieży. Różnej: dyskotekowej, dresiarzy, także studentów. Byli również kibice Legii Warszawa. Wszyscy chcieli w ten sposób pożegnać Papieża, oddać mu ostatni hołd. Z zapalonymi świecami w rękach szli Marszałkowską, Królewską aż na pl. Zamkowy. Tam o 21.37 unieśli w górę płonące znicze. Zapadła cisza. Potem w mieście zawyły syreny. I cała Warszawa zgasła. Na 5 minut ludzie zgasili światła w swych domach. Na sygnał młodych, którzy SMS-ami rozsyłali taką prośbę. Zgasł nawet zegar milenijny na Pałacu Kultury.

    „Nie cały umieram…”.

    Jak twierdzi kard. Stanisław Dziwisz, Papież odchodził spokojnie. – Ludzie myślą, że te ostatnie godziny spędzone przy gasnącym Ojcu Świętym były dramatyczne, pełne grozy. Tak nie było. Bo Ojciec Święty stwarzał atmosferę wielkiego spokoju. On naprawdę wierzył, że idzie do Pana. Był tego w pełni świadom. W tych ostatnich chwilach, gdy byliśmy przy nim, widzieliśmy, że śmierć była dla niego przejściem do innego życia – mówił mi kard. Dziwisz w wywiadzie dla „Niedzieli”.

    Znamienne, że po Mszy św. żałobnej w Watykanie, zanim lektykarze wnieśli trumnę do Grot Watykańskich, zatrzymali się na schodach, unieśli ją w górę i zwrócili w stronę zgromadzonych. Na znak pożegnania Papieża z ludźmi. I z ziemskim światem.

    Odszedł, ale nie umarł. Jak sam bowiem napisał w „Tryptyku rzymskim”, trawestując Horacego: „Przecież nie cały umieram. To, co we mnie niezniszczalne, trwa”.

     Milena Kindziuk/Tygodnik Niedziela

    ***

    Poruszające świadectwa śmierci Jana Pawła II

    W kolejną rocznicę przejścia Jana Pawła II do Domu Ojca publikujemy świadectwa osób, które były obecne wówczas w apartamentach papieskich: ks. prof. Tadeusza Stycznia, kard. Stanisława Dziwisza i dr. Renato Buzzonetti, papieskiego lekarza.

    PAPIEŻ JAN PAWEŁ II Z KRZYŻEM

    fot. EAST NEWS/Aleteia/pl

    ***

    Ks. prof. Tadeusz Styczeń: Ostatnie chwile…

    W momencie kiedy Ojciec Święty skonał, dostrzegłem niezwykły kontrast. Jeszcze niedawno ten niezwykły ból na jego twarzy. To skrępowanie przyrządami, które miały pomóc przedłużyć mu życie. On, który widzi swoją wierność Ojcu przez to, że służy, ale służąc ma prawo, żeby mu nie skracać drogi cierpienia do Ojca. Byłem świadkiem, jak podnosił ręce skowane. Czy nie prosił Ojca: bo jeśli to jest rzeczywiście dość, to chyba niech moi opiekunowie – jacy dobrzy, byłem tego świadkiem – rozumieją i to, że ja mam prawo oddać życie, a nie zatrzymywać życie, że Ty jesteś tym, który rozstrzyga. I te ręce, które oglądał cierpiący Papież i wysoko podnosił, jak gdyby wołał

    Ukochane siostry i bracia, ta twarz cierpiącego, uległa, chyba słowo właściwe jest – pojawiła się na niej, jak gdyby z impulsu Tego, który konając skonał, ta twarz pojawiła się nieoczekiwanie jako twarz kogoś uśmiechniętego, skłoniona w stronę poduszki, która wyglądała – ja wiem? – jak baranek czy owieczka, i uśmiechnięty w tamtą stronę tak stygnął. Nikt nie śmiał interweniować, wszyscy czekali z całą procedurą obowiązującą. Ja nie wytrzymałem. Miałem w kieszeni dwa różańce, dotknąłem rąk, delikatnie mi powiedziano, że nie wolno, bo już ciało podlega zabiegom, zaraz potem wykonywanym dyskretnie, ale zgodnie z obowiązkami. A ja przecież ciągle widziałem – i uważam, że chyba lepiej ode mnie osoby, siostry zakonne, siostra pielęgniarka, chyba geniusz kobiety na tym polega, że odczytywały lepiej ode mnie ten uśmiech, który jak gdyby nie konał, ale pozostawał żywy, coraz bardziej wymowny. Tracił linię, charakter poduszki, na której oparło się oblicze zmarłego i wyglądało, jak gdyby spotkanie ocalonej owieczki czy ocalonego baranka. I w tym momencie jak gdyby odpowiednie stopnie tego, więcej, że oto wykonał wielkie zadanie ten, któremu powierzono zadanie pasterza, ze względu na które to zadanie jednak Bóg Ojciec postawił mu skrajnie wielkie wymagania. Chodzi o to, żeby wyrównać wielkość sprzeniewierzenia się tych owieczek w taki sposób, żeby trafiło to do nich, żeby wiedziały na czym polega ich odkupienie.

    I w tym czasie, kiedy pojawiły się na placu te odgłosy, nie sposób było inaczej to wiwatowanie tam przeżywać, jak – chociaż oni jeszcze nie wiedzieli o zgonie, nikt ich do tego nie prowokował. I właśnie to on ich tak zainspirował, że z własnej inicjatywy przyszli, tworzyli grupki, z tych grup stworzyła się jedność wołająca i ciesząca się, że mają tak wiernego pasterza i że jego wierność polega na tym, że stawia im ogromne wymagania! Chodzi o identyczność, to trzeba zapamiętać, jako wymóg tego, że się jest sobą. Pamięć i tożsamość. Zostaje cena okupu za to wszystko i uśmiechnięty dalej przy tym wszystkim pasterz.

    Jego twarz, twarz zupełnie innego człowieka niż ten, którym był dzień przedtem, dwa dni przedtem. Jeszcze wiele dni przedtem, kiedy w jego kaplicy po wielu latach zaśpiewałem znowu Exultet, ten hymn o winie szczęśliwej, która stała się powodem przyjścia Odkupiciela. Poproszono mnie, żeby to zaśpiewać po łacinie. Ojciec Święty wszystkiego tego mógł jeszcze wysłuchać i cieszył się, to było widoczne.

    Tu jest ta sama młodzież, a równocześnie czy wolno powiedzieć młodzież? Przecież tu chodzi o kogoś, kto z osobna jest kimś zupełnie niezwykłym, nieporównywalnym z nikim drugim, jest poniekąd absolutem osobowości, to znaczy osobności. Tak, wszyscy jesteśmy siostrami i braćmi, a jednocześnie dla Boga bez ciebie konkretnego cały ten świat dla Niego nie byłby tym samym światem, dlategoś jest! Bóg jest zazdrosny o ciebie. Uwierzmy w tę miłość do nas.

    To wszystko jest jakąś wielką harmonią radości w tym bólu, z powodu którego ja, byłem tak blisko, powiedziałem “nie”, gdy mnie poproszono o wywiad, tłumacząc się tym, jeszcze w Rzymie, że ktoś, komu umiera ojciec i on jest przy tym, nie mówi do telewizji o tym.

    Czas biegnie, emocje słabną, ale chodzi o taką wielką prawdę, która polega na tym, że w pewnych istotnych momentach przeciwieństwa chodzą razem, nie wykluczają się, ale stanowią jakieś specyficzne “i”. I dlatego ja kończąc, chcę się z wami podzielić tym, że nam nie wolno nie radować się z tego, że odszedł taki ojciec, ale równocześnie, że wolno też, trzeba zapłakać, że go już nie ma. Dopiero wtedy jest pełnia i umiejmy walczyć w sobie o tę równowagę. Żeby to było jakimś przyczynkiem, kim Bóg Ojciec jest w stosunku do nas, skoro nam swojego Syna dał, by w ten sposób, nikogo nie gwałcąc, skłonił człowieka, by sam wybrał tego, który jest jego ojcem. Tego, który jest jego Ojcem, dał swojego Syna nam ludziom za brata. Oczekuję, żebyśmy z tym szli do naszych domów, i roznosili radość okupując ją świadomością cierpienia i braku, i pustki, że jego nie ma, że jest tam. Ale on się tak nam zjawił w tym cierpieniu, w tym bólu, który czuł do końca! Do końca umiłowawszy ich na tym świecie, do końca ich umiłował. Do tego stopnia, że została dopełniona jakaś nieskończona miara, i w związku z tym ta pustka otwiera miejsce na niewyczerpaną, głęboką radość. I żyjmy tą radością. To jest dzień radości, dzień zmartwychwstania. Dzień, który dał nam wszystkim Pan.

    *Świadectw to, ks. prof. Tadeusz Styczeń wygłosił 5 kwietnia 2005 r. w kościele akademickim w Lublinie na zakończenie Mszy św. z okazji 50-lecia swoich święceń kapłańskich.

    Kard. Stanisław Dziwisz: Jan Paweł II był przytomny niemal do końca…

    Jan Paweł II niemal do ostatniej chwili życia był przytomny, słyszał modlitwy wiernych zebranych na Placu św. Piotra, a przed śmiercią wypowiedział słowa “Totus Tuus” – ujawnił osobisty sekretarz Ojca Świętego, abp Stanisław Dziwisz w wywiadzie dla włoskiej telewizji Canale 5.

    “W tych ostatnich chwilach, gdy byliśmy przy nim, widzieliśmy, że śmierć była dla niego jakby przejściem z jednego pokoju do drugiego, z jednego życia w drugie. W tych dniach słychać było wszystko: plac, modlitwy, śpiewy, okrzyki, obecność młodzieży. On zdawał sobie z tego sprawę, ponieważ był przytomny do końca, prawie do końca. Także ostatniego dnia, w sobotę, był bardzo przytomny” – stwierdził arcybiskup.

    Pytany o ostatnie słowa Jana Pawła II, abp Dziwisz odpowiedział: “Na pewno «Totus Tuus», słyszałem to osobiście, a także, na końcu, po południu – ale to słyszała jedna z sióstr, które były blisko – powiedział: «Pozwólcie mi odejść do Pana»”.

    “W tych ostatnich godzinach jego życia w domu panował ogromny spokój: On wiedział, że jego przeznaczeniem był Pan. Żadnego lęku, wielki spokój. Ostatniego dnia poprosił, by całymi godzinami czytano mu Ewangelię. Ostatniego dnia ktoś z nas czytał Ewangelię według świętego Jana, po czym odprawiliśmy Mszę św., ponieważ przyszła nam do głowy natchniona myśl: odprawić Mszę ku czci Bożego Miłosierdzia, nadchodziły bowiem sobota i niedziela Miłosierdzia Bożego. Odprawiliśmy tę Mszę około ósmej i daliśmy Ojcu Świętemu wiatyk, kilka kropli Przenajdroższej Krwi. Ewangelia była bardzo piękna: «Pan przyszedł do wieczernika». Modliliśmy się bardzo: «Niech Pan przyjdzie w tym momencie». A potem trwaliśmy do ostatniego uderzenia serca, kiedy doktor Buzzonetti powiedział: «Odszedł do domu Pana», nie odmówiliśmy: «Wieczny odpoczynek», ale zaśpiewaliśmy «Te Deum». Nie żałoba, ale dziękczynienie. On napisał w swoim testamencie, aby także jego śmierć przyczyniła się do dzieła ewangelizacji” – opowiadał abp Dziwisz.

    Osobisty lekarz Papieża: Jana Paweł II przypominał mi ChrystusaUmierający Jan Paweł II przypominał mi Chrystusa, z tą różnicą, że Chrystus na krzyżu mógł mówić, Papież zaś odchodził w milczeniu. Tą refleksją dzielił się z rzymskim dziennikiem “La Repubblica” doktor Renato Buzzonetti.

    Dr Buzonetti podkreślił, że jako specjalista w dziedzinie gastroenterologii i hematologii, zdaje sobie sprawę ze śmiałości swego porównania, ale nie potrafi tego wyrazić inaczej. 81-letni włoski lekarz Ojca Świętego towarzyszył mu od początku pontyfikatu do ostatniej chwili.

    “Daleki jestem od ulegania pokusie tego rodzaju porównań, takie jednak miałem wrażenie w dniach, które spędziłem w pokoju Ojca Świętego”, powiedział papieski lekarz osobisty.

    “Chrystus z krzyża mógł przemówić do swoich oprawców, do apostołów, do Matki Bożej… . Ojciec Święty nie był w stanie wymówić ani słowa przed odejściem… . Można go jednak było doskonale zrozumieć. Owszem, to długie, niekończące się milczenie cechowało w mistrzowski sposób końcową lekcję jego nadzwyczajnego pontyfikatu. Przemawiał spojrzeniem, łagodnością oczu, poddaniem się typowym dla wielkiego mistyka, stawiając w centrum światowego zainteresowania swój fizyczny ból, i zrozumiano go”.

    Doktor Buzzonetti zarzuca jednocześnie mediom “hałas wokół cierpień Papieża”. “Czasem należało wykazać więcej szacunku dla choroby Ojca Świętego. Mam tu na myśli przede wszystkim niepowstrzymaną pogoń medialnego cyrku za tym, by ‘opowiedzieć’ o tym, co działo się na trzecim piętrze Pałacu Apostolskiego czy w klinice Gemelli”.

    Była to – jak podkreśla – dla niego osobiście “niepowtarzalna lekcja zawodu i życia, za którą bez ustanku będę dziękować Bożej Opatrzności, która dała mi spotkać takiego Papieża jak Jan Paweł II”.

     KAI/Tygodnik Niedziela

    ***

    Lekcja umierania

    Przez kilkadziesiąt lat uczył jak żyć. Nawet w ostatnich godzinach swego ziemskiego życia prowadził katechezę. Uczył, jak umierać. Pięknie, po ludzku. Po chrześcijańsku.

    PAP/EPA M. SAMBUCHETTI

    ***

    Tak nie umierał jeszcze żaden papież. Dziennikarze szybko przestali mówić, że Jan Paweł II „umierał na oczach świata”. Umieranie Papieża Polaka nie było widowiskiem, chociaż odbywało się w obecności kamer, mikrofonów i tysięcy dziennikarzy. Po to, aby świat był przy nim, jak rodzina przy łożu umierającego. To była jego ostatnia katecheza.

    Wielokrotnie w ostatnich latach mówił o swojej śmierci. Gdy o niej wspominał, słuchacze głośno lub tylko w swych sercach wołali „Nie!”. Potrzebowali nauki, jak mówić śmierci „Tak”.

    W całym pontyfikacie Jana Pawła II nic nie jest przypadkiem. Wszystko jest znakiem. Wszystko ma znaczenie. Nie bez powodu umierał w oktawie Wielkanocy. Nie bez powodu zaczęło się w czwartek, a skończyło się po odprawieniu Mszy z Niedzieli Miłosierdzia Bożego. Ważne było każde słowo, wszystkie informacje, które z papieskiego apartamentu trafiały do mediów. Także takie, których nigdy oficjalnie nie potwierdzono.

    Jan Paweł II umiał wykorzystać środki przekazu do głoszenia Ewangelii. „Nawet teraz mówimy to, co on chce” – stwierdził Jacek Pałasiński, dziennikarz TVN24.

    W domu umierającego
    Papież, który wcześniej zadziwił świat tym, że – jeśli zachodziła taka potrzeba – szedł do szpitala jak zwykły pacjent, tym razem stanowczo odmówił. Chciał umrzeć w domu. To znak dla świata, który spycha umieranie za szpitalne parawany.

    Znany z powściągliwości w informowaniu i okazywaniu uczuć rzecznik Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls w tych dniach mówił dużo i nie ukrywał wzruszenia. Jan Paweł II nie umierał w tajemnicy.
    I odchodził świadomie. Mówili o tym ci, którzy w tych dniach odwiedzali Ojca Świętego, m.in. kard. Joseph Ratzinger. „Papież wie, że umiera” – powiedział.

    Na fakt, że Jan Paweł II był do końca przytomny, kładł nacisk w swych wypowiedziach J. Navarro-Valls. Stolica Apostolska błyskawicznie i bardzo stanowczo zdementowała nagłośnioną przez media plotkę, że Papież zapadł w śpiączkę.

    Ostatnie dni Ojca Świętego były bezpośrednim przygotowaniem na spotkanie z Panem. Koncelebrował Msze święte lub w nich uczestniczył, odprawiał Drogę Krzyżową, Liturgię Godzin, słuchał fragmentów Pisma Świętego. Tak umiera człowiek wierzący. Tak kończy ziemską pielgrzymkę uczeń Jezusa Chrystusa.

    Ostatnie słowa i znaki
    Umierający Papież, który od kilku tygodni miał ogromne kłopoty z publicznym wypowiadaniem się, do ostatniej chwili mówił. Mówił rzeczy ważne. Chociaż niepotwierdzona oficjalnie, treść karteczki, którą miał z pomocą abpa Dziwisza napisać w piątek, jest ważna. „Jestem radosny, wy też bądźcie. Módlmy się razem z radością. Dziewicy Maryi powierzam wszystko radośnie”. To jest sposób myślenia Jana Pawła II. I sposób mówienia.

    „Ujęło mnie piękno jego pełnego uśmiechu spojrzenia. Wyraźnie chciał, abym wiedział, że mnie poznaje” – opowiadał kard. Mario Francesco Pompedda, który w piątek odwiedził Papieża.
    W sobotę J. Navarro-Valls przekazał papieskie słowa, jego zdaniem adresowane do młodzieży. Na wiadomość, że wśród rzesz gromadzących się na Placu św. Piotra jest mnóstwo młodych, Ojciec Święty powiedział: „Szukałem was. Teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję”. To do nich adresował przede wszystkim swoją ostatnią naukę.

    Mimo że był sobotni wieczór (pierwsza sobota miesiąca, poświęcona Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny), z punktu widzenia kalendarza liturgicznego Jan Paweł II umarł w 2. Niedzielę Wielkanocną, Miłosierdzia Bożego. Mszę z tej niedzieli odprawił o godz. 20.00 abp Stanisław Dziwisz przy łożu odchodzącego Papieża. Jan Paweł II był wielkim czcicielem Miłosierdzia Bożego i głosił je światu. Ustanowił jego święto.

    Pan przechodzi ulicami Warszawy
    Papieska ostatnia katecheza nie trafiła w próżnię. Reakcja świata, mediów, milionów ludzi przypomina cud. Widać go było także całkiem blisko. „Ta noc była prawdziwą Paschą. To było wielkie przejście Pana ulicami Warszawy” – opowiada Małgorzata Kotarba, wydawca magazynu muzycznego RUaH. Przyjechała z Krakowa na Targi Wydawców Katolickich. W chwili śmierci Papieża znalazła się pod kolumną Zygmunta. „Zdziwiona zauważyłam, że na ulicy tworzą się spontanicznie kręgi ludzi, którzy zaczynają się modlić. Pod kolumną jacyś młodzi stali w kółku i głośno czytali Pismo Święte. Nadjechał chłopak na deskorolce. Świetnie ubrany, widać, że »trendy«. Wziął deskorolkę pod pachę, stanął w kręgu i… dołączył do modlitwy.

    Weszłam nocą do kościoła. Tuż obok mnie modlili się młodzi. Obcięci na krótko, w szerokich spodniach, bluzach z kapturami. Typowi hip-hopowcy, ludzie z bloków. Odmawiali różaniec. Głośno! A przecież nie byli do tego przyzwyczajeni! Klęczeli i płakali. Nigdy jeszcze nie widziałam podobnego obrazka.
    Kiedy wróciłam do Krakowa, dzieci z wypiekami na twarzach opowiedziały mi o pojednaniu nienawidzących się kibiców Wisły i Cracovii. Szli Franciszkańską naprzeciw siebie. Dwie spore grupy kiboli w szalikach i koszulkach klubowych. Podeszli do siebie, podali sobie ręce, przewiązali szaliki i powiesili je wspólnie pod oknem papieskim. W piątek w Poznaniu kibice zażądali przerwania meczu. Nie mam wątpliwości. Ta śmierć przynosi ogromne owoce”.

    „Kilkulatkowie”w kolejkach do spowiedzi
    „Tak gigantycznych kolejek do konfesjonałów nie widziałem już dawno – opowiada ojciec Paweł Kozacki, szef miesięcznika „W drodze” i przeor dominikańskiego klasztoru w Poznaniu. – Z piątku na sobotę, gdy dotarły do nas wieści z Watykanu, zrobiliśmy całonocną adorację. Dlaczego? Bo tego domagali się sami ludzie! Chcieli być w kościele, czuwać przed Najświętszym Sakramentem. I ku naszemu zaskoczeniu zapełnili całą świątynię. A dzień później na czuwanie przyszło tak wiele ludzi, że nie zmieścili się nawet na naszych potężnych krużgankach. Do tego stopnia, że policja musiała zablokować ulicę, bo ludzie wylewali się na zewnątrz. Coś niesamowitego.

    Już po śmierci Papieża przed konfesjonałami ustawiły się gigantyczne kolejki. Wiele spowiadałem już w życiu, ale to było zdumiewające. Więcej ludzi niż przed Triduum Paschalnym! Nasi bracia spowiadali od rana do wieczora non stop. A co najciekawsze, do spowiedzi przychodzili ludzie po wielu, wielu latach. Po trzydziestu, piętnastu latach klękali do kratek konfesjonału. Jeszcze przed tygodniem spowiadałem przede wszystkim tych, którzy spowiadali się ostatnio w czasie Bożego Narodzenia, a teraz przychodzili „kilkulatkowie”. To ogromne Boże działanie. Jeśli życie Jana Pawła II wydawało potężne owoce, to o ile bardziej jego śmierć?

    Gdy Papież leżał pozbawiony sił i umierał, doświadczyłem mocno jednego – jesteśmy rodziną. Tak to poczułem, dosłownie. Umiera nasz ojciec, patriarcha, a ludzie spontanicznie gromadzą się przy nim, jak dzieci”– podsumowuje ojciec Kozacki.

    Nie ma śmierci
    „Gdy stanęłam pod oknem kurii krakowskiej, gdzie w czasie pielgrzymek Papież rozmawiał z młodymi, usłyszałam informację o jego odejściu” – opowiada Ania, studentka z Krakowa. – Padłam na kolana, zaczęłam szlochać. Ale chwilkę później rozbrzmiała piękna dominikańska pieśń paschalna: Zmartwychwstał Chrystus król, zakrólował nasz Bóg, śmiercią zwyciężył śmierć Tłum nieśmiało podjął melodię i włączył się w porywający śpiew. To był taki uśmiech przez łzy. Nie spodziewałam się tego. Po raz pierwszy pomyślałam o tym, że zmartwychwstanie to chyba rzeczywiście konkret, a Jezus naprawdę otwiera nasze groby, śmierci nie ma”.

    Sławek gra w ostrym zespole rockowym. Dotąd kościół omijał szerokim łukiem. W niedzielny poranek niespodziewanie zadzwonił do przyjaciela. „Czy mógłbym przyjść na spotkanie waszej wspólnoty? Bardzo chciałbym się pomodlić”. W niedzielę po śmierci Jana Pawła II po raz pierwszy od kilku lat zamknięta była większość hipermarketów. „Po prostu ludzie tam nie szli” – stwierdziła z lekkim zdziwieniem Janina Paradowska, dziennikarka „Polityki”. Szli do kościoła. Na Mszach było więcej ludzi niż w święta.

    Chcę tak umrzeć
    „Od dawna modlę się o dobrą śmierć. Teraz wiem, co to jest dobra śmierć” – powiedziała w niedzielę nasza redakcyjna koleżanka. „Chcę tak umrzeć”.

    Marcin Jakimowicz, ks. Artur Stopka/Gość Niedzielny

    ***

    Wielki tydzień Jana Pawła

    „Nasz ukochany Papież stoi dzisiaj w oknie Domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam” – mówił kard. Raztinger. Przed Bazyliką św. Piotra powiewały transparenty: SANTO SUBITO! Święty od zaraz! Jan Paweł II wygłosił niezwykłe rekolekcje. On sam otarł nasze łzy.

    Wiatr przewracający karty otwartej księgi Ewangelii na papieskiej trumnie przypominał o obecności Ducha Świętego.

    PAP/EPA/MAURIZIO BRAMBATTI

    ***

    Miliony przybyły do Rzymu na ostatnią audiencję. Nie tylko Kościół, ale cały świat żegnał swojego Pasterza i Ojca. Młodzi żegnali niezawodnego Przyjaciela, Polacy największego Rodaka, Rzym swojego Biskupa powołanego z dalekiego kraju. Ilu było tutaj sercem? Trudno zliczyć. Każdy przeżywał ten czas bardzo osobiście, wręcz intymnie. Bo ON był dla wszystkich i zarazem dla każdego. Niesłychanie bliskim. Punktem odniesienia. Skałą. Byłem w tych dniach w Wiecznym Mieście. Razem z milionami pielgrzymów ze świata i z Polski. Mogłem pożegnać ukochanego Ojca. Dziękuję Bogu za tę łaskę!

    Poniedziałek wieczorem
    Pierwszy etap pogrzebu. O godz. 17.00 rozpoczyna się ceremonia przeniesienia ciała Papieża z Sali Klementyńskiej do Bazyliki św. Piotra. Ludzie stoją już od rana w potężnej kolejce ciągnącej się daleko poza kolumnadę. Jestem wśród nich. Przede mną stoi skupiony na modlitwie Żyd. Mały obrazek – symbol. Kamyczek do mozaiki. Jak ten Papież potrafił jednoczyć ludzi, leczyć wiekowe rany, uczyć miłości do ludzi ponad podziałami!

    Ciało Papieża niesione wysoko ponad głowami kardynałów, biskupów. Kiedy kondukt wychodzi przed bazylikę, witają go brawa. Orszak podąża głównym wejściem do Piotrowej świątyni. Zanim procesja zniknie w bazylice, zatrzymuje się w drzwiach. Ciało Papieża zostaje obrócone w kierunku świata. Jakby ostatni raz błogosławił Urbi et Orbi.

    Do Rzymu ściągnęło 3,5 tysiąca dziennikarzy. Przed Zamkiem Świętego Anioła, tam, gdzie zaczyna się Via Conciliazione, stoi kilkanaście wozów transmisyjnych. Przez satelitarne anteny dziennikarze posyłają w świat relację z tego, co „zgotował” nam Papież. Dobrze, że są. Dobrze, że jest ich tak wielu. Dzięki nim oczy świata są zwrócone na sprawy najważniejsze. Odpoczną od polityki, płytkiej rozrywki. Globalne rekolekcje. Medialność Papieża ma tutaj swoją kulminację.

    Wracam przed bazylikę. Na dwóch dużych ekranach pojawia się zdjęcie uśmiechniętego Papieża, z dłonią wyciągniętą w charakterystycznym geście pozdrowienia. Ludzie biją brawa. Przed godz. 20.00 rusza kolejka pielgrzymów oczekujących na pożegnanie z Janem Pawłem. Wchodzimy do bazyliki.
    Już drugi raz tego dnia mogę pokłonić się Papieżowi. Niesamowite przeżycie. Jeszcze silniejsze niż rano w Sali Klementyńskiej. Idziemy powoli środkiem świątyni, z głośników płynie spokojna muzyka, potem śpiew: „Pan jest moim Pasterzem, niczego mi nie braknie”.

    Ciało ziemskiego Pierwszego Pasterza spoczywa przed konfesją św. Piotra. Myślę o tajemnicy Kościoła, o jego trwaniu przez wieki. Od Piotra aż do Jana Pawła II. Myślę o łańcuchu kolejnych następców Rybaka. Wielu z nich spoczywa tu, w krypcie bazyliki. Teraz dołączy do nich Papa Polacco. Wielu Polaków pyta, czy ciało Papieża nie powinno wrócić do ojczyzny. To głos serca, emocji. Kiedy widzę go przed grobem św. Piotra, rozumiem, że tu jest jego miejsce. Kościół powszechny stał się ojczyzną naszego Papieża. Jego grób tutaj będzie zawsze przypominał o kraju, z którego powołano go na tron Piotra.

    Kościół objawia się nie tylko w znaku Piotra. Także w tej wielkiej rzece ludzi przepływającej przez bazylikę. Wielojęzyczna owczarnia Dobrego Pasterza. Byłem w życiu kilkakrotnie w Bazylice św. Piotra. Zawsze przytłaczała mnie ogromem, przepychem. Teraz zobaczyłem w niej żywy Kościół. Potęga uczuć, które rozbudził Jan Paweł II, wypełniła tę wielką świątynię, napełniła ludzkim ciepłem. Czułem bliskość, jedność z wszystkimi podążającymi wytrwale w tym samym kierunku. Żegnamy Ojca. Zrozumiałem, że jestem w domu.

    Wieczorem przerzucam kanały telewizyjne. Wiele stacji transmituje obrazy z Bazyliki św. Piotra. Kamery pokazujące Zmarłego w porze największej oglądalności. W świecie, który o śmierci chce zapomnieć, który udaje, że jej nie ma. Papież uczynił ze swojego umierania, ze swojej śmierci jedną z najważniejszych lekcji życia. Jakby chciał nam powiedzieć: nie chowajcie głowy w piasek, każdy z was umrze, jak ja. Zawiedzie medycyna, lekarstwa, technika. Tylko miłość nie zawiedzie. Ona jest wieczna jak Bóg i silniejsza niż śmierć. Warto na nią postawić. Tylko na nią.

    Wtorek
    Do Bazyliki św. Piotra napływają tłumy. Przy wejściu pojawia się transparent z napisem: „Szukałeś nas, teraz my przyszliśmy do Ciebie. Będziemy z Tobą na zawsze”. Długa, szeroka kolejka wydaje się nie mieć końca. Zakręcona wielokrotnie w uliczkach równoległych do Via Conciliazione. Dwaj sympatyczni młodzi Włosi przyglądają się jej z boku. Przyjechali do Rzymu z Katanii na Sycylii. Długość kolejki załamała ich. Twierdzą, że musieliby w niej stać 20 godzin. To przesada. Ale trzeba odstać na pewno co najmniej 5 godzin. Massimiliano jest hydraulikiem. Opowiada z przejęciem o Papieżu: „To największy człowiek na świecie. Zjednoczył wszystkich ludzi, wszystkie religie”.

    Podchodzę do barierek wyznaczających kolejkę do bazyliki. To miejsce dla dziennikarzy. Przepytują zmęczonych ludzi przesuwających się powolutku od kilku godzin. O co im chodzi, dlaczego tutaj są? W różnych językach płynie w świat przejmujące świadectwo: Papież zrobił tyle dobrego dla nas, musimy mu podziękować. Nieważne, jak długo trzeba czekać.

    W tym „medialnym” miejscu zauważam młodego, elegancko ubranego mężczyznę. Trzyma w ręku portret Papieża i różaniec. Fotoreporterzy pstrykają zdjęcia. Po dwóch godzinach widzę go w tym samym miejscu. Nadal trzyma w ręku obraz Papieża i różaniec. Gdyby szedł tak jak wszyscy, byłby już pewnie w bazylice.

    Gdzie są nasi? Jest siostra z małą polską flagą w ręku. Siostra Anna jest pallotynką z Gdańska. – Jak długo już siostra stoi w tym ścisku? – Czas się nie liczy! – pada odpowiedź. Siostra prowadziła pielgrzymkę Rodziny Radia Maryja. Widzieli Papieża w Wielkanoc, kiedy po raz ostatni ukazał się w swoim oknie. Potem pojechali dalej. O śmierci Papieża dowiedzieli się na Sardynii. Natychmiast podjęli decyzję o zmianie trasy pielgrzymki. Zawrócili do Rzymu.

    Za wjazd autokaru do centrum Rzymu pobierana jest opłata. „Włosi nie chcieli od nas pieniędzy. Polacy dzisiaj za darmo – powiedzieli”. Siostra Anna robi już „drugą rundę” w kolejce do bazyliki. Wczoraj stała od 17.00 do 23.00.

    Rzym przeżywa oblężenie. Chyba jedno z najcięższych, bo niespodziewanych. Zmobilizowano wszystkie odmiany włoskiej policji, obronę cywilną, wielu wolontariuszy. Rozdawana jest woda. Służby medyczne pomagają tym, którzy zasłabną. Wzdłuż kolejki ustawiono przenośne toalety. Przygotowywane są miejsca noclegowe, namioty poza miastem. Coraz trudniej poruszać się po Rzymie. Szwankuje informacja. Widać jednak wielki wysiłek, aby umożliwić wiernym pożegnanie z Papieżem.

    Obok nas przechodzą kardynałowie. Właśnie zakończyli swoje kolejne posiedzenie. Który z nich zostanie papieżem? Czekamy na razie na ogłoszenie daty konklawe. Podczas sede vacante najważniejsze, konieczne decyzje podejmuje Kolegium Kardynałów. W Watykanie wyjątkowo panuje swoista demokracja. Aż do chwili, gdy wybiorą następcę Jana Pawła II. Jak to będzie? Powtarzam sobie w duchu słowa, które powtarzał nam nasz Rodak: Nie lękajcie się!

    Wieczorem odprawiam Mszę w polskim kościele św. Stanisława. W modlitwie eucharystycznej dochodzę do słów: „naszego Papieża…”. Muszę opuścić ten fragment. Pustka. Serce boli.

    Środa
    Odnajduję trzech Polaków, którzy w piątek rozwinęli na Placu św. Piotra wielką polską flagę. Teraz jest dokładnie wypełniona podpisami. Nie mogą już przebywać na placu, dlatego owinęli swoją flagą jedną z kamiennych latarni wzdłuż Via Conciliazione, tuż obok kolejki pielgrzymów podążających do bazyliki. Remigiusz i jego dwaj koledzy są tutaj praktycznie cały czas.

    Spali najpierw na placu, teraz na ulicy. Dzięki kamerom telewizyjnym stali się znani. Są szczęśliwi, że udało im się wejść do bazyliki ze swoją flagą. „Papież tam, z góry, nas widział i pobłogosławił nas za tę naszą flagę – tak sobie myślę” – opowiada Remigiusz. „Ludzie przychodzą tutaj do nas, aby się modlić, pozdrawiają. O drugiej w nocy prowadziliśmy śpiewany Różaniec. Ludzie przynoszą obrazki, kartki z podziękowaniami Papieżowi. Jakiś gimnazjalista przyniósł złoty krzyżyk, który dostał po bierzmowaniu. Sam szef ochrony bazyliki przyniósł nam kartkę z podpisem Papieża – opowiada z przejęciem Remigiusz. Pytam go: Co dalej? „Już zaczynamy myśleć o innym stylu życia.

    Dzięki mediom staliśmy się trochę sławni. Chcemy to wykorzystać w dobrą stronę. Jak ochłoną emocje, może założymy jakiś ruch, zrzeszenie, tak żeby nie zapomnieć tego, czego Papież nas nauczył. Moja prośba do Boga jest taka, aby następny papież był taki sam jak ten. Oczywiście, że jest to wysoka poprzeczka. Będzie miał ciężki krzyż. Ale my, młodzi, musimy mu pomóc, żeby szedł drogą wyznaczoną przez Jana Pawła II”.

    Naszej rozmowie przysłuchuje się Michał. Ma 36 lat. Przyjechał do Rzymu samochodem z Elbląga. Spontanicznie zaczyna opowiadać o sobie. Na wieść o śmierci Papieża w pamiętny sobotni wieczór poszedł do spowiedzi po dwunastu latach. Kiedy o tym mówi, ma w oczach łzy. Pani Alicja Szewczyk mieszka w Rzymie. Towarzyszy chłopakom przy fladze, kiedy tylko może. Wspomina o tym, że chciała usunąć ciążę. „Na poniedziałek miałam wyznaczoną datę zabiegu.

    W niedzielę byłam w kościele, usłyszałam fragmenty nowo wydanej encykliki Papieża na temat życia. To był sierpień 1983 roku. Papież mnie powstrzymał. Dzięki niemu mam fantastycznego syna Adriana, ma 22 lata, studiuje w Polsce dziennikarstwo”. Pani Alicja pokazuje mi SMS, który dostała od syna zaraz po śmierci Papieża: „Pomyśl, że teraz Papa pilnuje nas z góry, jeszcze silniejszy, uśmiechnij się”. Ile podobnych historii wydarzyło się w tych dniach? Można by spisać książkę. Papież wydobywał z nas dobro zawsze, a teraz może najmocniej. Czujemy promieniowanie nadziemskiej siły.

    Wieczorem koncelebruję Mszę w Bazylice św. Piotra. Co za dar! Jeszcze raz oddaję hołd Papieżowi. Ludzie cały czas dopływają do celu: przed ciało Papieża. Wzruszeni, szczęśliwi i smutni zarazem. Porządkowi poganiają stanowczo. Nikt nie może zatrzymać się tutaj ani na chwilę. Może tylko przechodzić obok. To trwa dosłownie kilka sekund. Na tę chwilę ludzie czekali kilkanaście godzin. Jeden z bocznych ołtarzy zostaje spontanicznie zasypany karteczkami, na których ludzie wypisują modlitwy, podziękowania, zostawiają kwiaty, obrazki.

    Kiedy wracam z bazyliki, mija mnie kawalkada potężnych limuzyn poprzedzonych policjantami pędzącymi na motorach. Najprawdopodobniej to prezydent Bush i inni amerykańscy oficjele. Kolejny obrazek układanki: tajemnica Jana Pawła II. Bliski prostym ludziom, a jednocześnie autorytet wśród wielkich tego świata. A przecież nigdy im nie schlebiał, mówił prawdę. Krytykował prezydenta Busha za wojnę w Iraku. Dzięki Papieżowi głos Kościoła stał się słyszalny w tzw. wielkim świecie zdominowanym przez zimne ekonomiczne, polityczne kalkulacje. Był sumieniem świata, sumieniem wielkiej polityki. Moralny autorytet papiestwa chyba nigdy nie był tak wielki. Rzecznik Watykanu ogłosił dzisiaj datę konklawe – 18 kwietnia.

    Czwartek
    To najbardziej polski dzień. Wszędzie słychać naszych. Wczoraj wieczorem i w nocy dotarło do Rzymu mnóstwo rodaków. Autobusami, samolotami, samochodami, pociągami, na motorach. Czym się dało. Grupy zorganizowane i indywidualni. Nie wszyscy zdążyli wejść do bazyliki. Jerzy i Ania jechali z Muszyny do Rzymu motocyklem dwa dni. Nie dostali się do Papieża. Nie są rozczarowani. Misja została spełniona.

    Na polskiej fladze pojawiło się zdjęcie małego włoskiego chłopca. Położył je tam jego ojciec. Chłopak chorował, miał mieć operację, była we wtorek. Wszystko poszło dobrze. „Modliłem się z wami, z Polakami, Bóg mnie wysłuchał, dlatego zostawiam tutaj to zdjęcie. Papa to sprawił” – mówi szczęśliwy tata.

    Z głośników płynie kanon: „Laudate omnes gentes, laudate Dominum”. Wszystkie narody chwalcie Pana. W kolejce stoi Mira. Przyjechała z Bośni. Rysuje mi na kartce mapkę swojego kraju, pokazuje, gdzie leży jej miasteczko: Tolisa. Tam jest skupisko katolików. Próbujemy dogadać się po niemiecku. Pytam, dlaczego tutaj przyjechała. Pada krótka odpowiedź: „Heilig!”. Papież jest święty.

    Wieczorem spotykam o. Jana Górę. Przyjechał do Rzymu z pielgrzymką, którą od dawna planował na ten czas. Zabrał ze sobą wszystkich pomagających mu przy organizowaniu spotkań młodzieży w Lednicy. Wieść o śmierci Papieża zastała ich w Pradze. Natychmiast ruszają prosto do Rzymu. Spontanicznie powstaje litania do Ojca Świętego. Melodię ułożył twórca lednickich śpiewów Piotr Zimowski. Refrenem są słynne już słowa: „Szukałem was, teraz wy do mnie przychodzicie”. Przysłuchuję się im, kiedy nadają program w TVP. Płyną w Polskę słowa: „Świadku Chrystusa, Patronie małżeństwa, Orędowniku pokoju, Świadku nadziei, Przyjacielu młodych, Drogowskazie życia, Niestrudzony Pielgrzymie, Wzorze Ojcostwa… módl się za nami”.

    Rozmawiam chwilę z o. Górą. Płacze jak dziecko. „Pan Bóg dał nam w prezencie tę wielką mistyczną podróż na tę ostatnią audiencję. Czekaliśmy od 4 rano do 7 wieczorem. Sekundy przy Papieżu były jak godziny. To była mistyczna audiencja. Papież nic nie mówił, ale jakby wykrzyczał do nas wszystko. Nie ruszał się, ale myśmy do niego biegli. On też biegł ku nam. Jestem wzruszony i dziękuję Bogu za dar obecności. Po Wielkim Tygodniu Chrystusa nastąpił wielki tydzień Jana Pawła. To jest mistyka. Głęboko w to wierzę, że Jan Paweł II jest święty. Ludzie święci wykazują zwielokrotnioną działalność po śmierci, jak św. Wojciech czy Stanisław. Mamy tutaj przykład tego, że ta chwała jest większa po śmierci niż za życia. Nikt mi nie zabroni wołać do Papieża o jego wstawiennictwo”.

    Nadchodzi noc. Ludzie przygotowują się do noclegu na ulicy. Kto dostał się tak blisko, nie opuści już tego miejsca. Uczennice z Wałbrzycha, ze szkoły prowadzonej przez siostry marianki, śpiewają oazowe piosenki na zmianę z grupą z Hiszpanii. Księża spowiadają. W śpiworze leży Marcin. Przyjechał z Brukseli. Opowiada o Turku – koledze z pracy, który na wieść o śmierci Papieża kłaniał mu się z respektem, bo dla Papieża wszyscy byli braćmi: żydzi, muzułmanie, hinduiści, ateiści…

    Prymas Glemp podpisał się na słynnej już polskiej fladze. Remigiusz pokazuje mi ten podpis z dumą. Ulicami wędrują tysiące ludzi. Na sygnałach mkną kolumny limuzyn wiozących „władców” tego świata. Cały świat jest tutaj. Zjednoczony na tę chwilę. Czy tylko na tę chwilę? Ziarno przecież obumarło, musi być owoc.

    Piątek
    Udało mi się zdobyć bilet do sektora dla księży. Pędzę rano w stronę Bazyliki św. Piotra. Obok mnie tłumy. Tylko część z nich dostanie się na plac. Uff, udało się. O 8.00 zajmuję miejsce. Jestem blisko. Widzę dobrze ołtarz.

    Procesja z prostą drewnianą trumną Papieża wychodzi przed bazylikę. Słychać oklaski. Tłumię łzy. Na trumnie otwarta księga Ewangelii. Głosił ją nam jako kapłan, biskup, Papież. Do końca. Także wtedy, kiedy nie umiał już mówić. Wiatr przewraca kartki Ewangeliarza. W końcu go zamyka. Nie usłyszymy już Dobrej Nowiny głoszonej w tak cudowny sposób. Ale słowo, które zasiał, trwa. Ostatni tydzień pokazał to dobitnie.

    Homilia kard. Ratzingera piękna. Prosta, wymowna. Przerywana oklaskami. Kiedy skończył, miałem ochotę zawołać: tylko tyle? Wiem. Słów zawsze zabraknie… Chwyta za gardło, kiedy Kardynał wspomina Wielkanoc, ostatnie papieskie błogosławieństwo. Spoglądam raz jeszcze na milczące okna. „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi dzisiaj w oknie domu Ojca, widzi nas i błogosławi nam. Tak, Ojcze Święty, błogosław nas!”.

    Litania do Wszystkich Świętych. Wkrótce dołączy do nich Jan Paweł. Ostatnie pożegnanie w rycie bizantyńskim. Trumna znika w bazylice. Dzwon bije smutno. Na pochmurnym niebie na chwilę rozbłyska słońce.

    Jeden z włoskich księży mówi, że powinni pozwolić młodzieży zaśpiewać dla Papieża. Zgadzam się z nim. Młodzi nie zawiedli. Byli tutaj cały ostatni tydzień, od piątku. Byli z Papieżem zawsze. Należało im się to. Choć jedna pieśń, choćby jedno: „Abba, Ojcze”. Rzymska dostojna liturgia, wypowiadana w martwym języku, którym z trudem posługują się nawet kardynałowie. Papież na pewno by się ucieszył. Zawsze wymykał się rzymskim formalistom, aby być jak najbliżej nas.

    Pora do domu. Mam ochotę zostać. Chyba dopiero teraz, kiedy skończył się pogrzeb, dochodzi do mnie trudna prawda: zostaliśmy osamotnieni. Tępy ból. Kiedy o. Jan Góra podszedł do ciała Jana Pawła II, ryczał jak bóbr. Arcybiskup Dziwisz zawołał do niego trzy razy: Uspokój się! Tak trzeba. Wiem. Ale jednak żal, strasznie żal. Miłości nigdy dość. Zawsze chce się więcej.

    Wieczorem rozpadało się. Rzym płacze. Przez całą noc, sobotę. Dopiero teraz. Kiedy ludzie czekali przed bazyliką, nie spadła na nich ani kropla. Ktoś czuwał nad nimi. Będzie czuwał zawsze. Wierzę w to mocno.

    ks. Tomasz Jaklewicz, Rzym, 9 kwietnia 2005/Gość Niedzielny

    ***

    Wpływ Jana Pawła II na światową politykę do dziś nie został należycie zbadany

    Z perspektywy czasu widać, jak wielki był udział Jana Pawła II w rozpadzie komunizmu, przywróceniu wolności religii w Europie Wschodniej oraz zjednoczeniu kontynentu. Ten pontyfikat zostawił niezatarty ślad w dziejach świata.

    PICTURE-ALLIANCE/DPA/PAP

    ***

    Wszystko to było oczywiste 20 lat temu, kiedy papież Polak umierał, jednak dzisiaj mamy inną sytuację. Zwłaszcza w Polsce opinia publiczna, od co najmniej dekady, karmiona jest wyłącznie jednym tematem – reakcją Ojca Świętego na przypadki pedofilii wśród duchowieństwa. Mamy przy tym do czynienia z jednostronnymi, wyrwanymi z kontekstu historycznego oraz niepopartymi dowodami zarzutami i niezwykle agresywną ich interpretacją. W medialnej hucpie znika historyczny wymiar tego pontyfikatu. Dlatego należy przypominać najważniejsze fakty z tej dziejowej misji. Skoncentruję się na wątkach wschodnich, gdyż wpływ Jana Pawła II na ostatnią dekadę PRL jest lepiej znany.

    Zmiana paradygmatu

    Aby zrozumieć, jakim przełomem w kwestii upominania się o prawa katolików w krajach komunistycznych był pontyfikat papieża Polaka, należy prześledzić wcześniejsze wysiłki podejmowane przez Stolicę Apostolską w tej kwestii. Istotny w tym względzie był zwłaszcza pontyfikat Pawła VI. Korzystając z odprężenia na arenie międzynarodowej w latach 70. ubiegłego wieku, Ojciec Święty starał się przy pomocy działań dyplomatycznych ulżyć cierpieniom katolików w Europie Wschodniej. Jednocześnie unikał publicznych wystąpień w obronie prześladowanych chrześcijan z obawy, że taki głos niczego nie zmieni, a jedynie zaostrzy represje. Związek Sowiecki był przez Stolicę Apostolską traktowany jako hegemon współczesnego świata. W Watykanie powszechne było przekonanie, że potęga i wpływy komunizmu nie zmienią się w życiu tego pokolenia, a zapewne i wielu następnych.

    Wybór Jana Pawła II zmienił ten paradygmat. Papież Polak był przekonany, że nastał zmierzch komunizmu i należy myśleć o świecie bez niego. Uważał, że siła komunizmu nie bierze się z jego rzeczywistej potęgi, ale moralnej słabości Zachodu. Nie rezygnując z działań dyplomatycznych – świadczył o tym wybór kard. Agostino Casaroliego, bliskiego współpracownika Pawła VI i twórcy watykańskiej Ostpolitik, czyli układów z krajami komunistycznymi, na urząd sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej – Jan Paweł II zaczął publicznie upominać się o prawa ludzi wierzących. Głównym partnerem w dialogu stały się nie władze komunistyczne, ale lokalne Kościoły, które papież mobilizował do działania, m.in. skłaniając je do wielkich akcji duszpasterskich z okazji historycznych jubileuszy. Jednocześnie Jan Paweł II zerwał z praktyką nominowania w Europie Wschodniej biskupów wskazanych przez władze komunistyczne. Uznał, że lepiej poczekać na dogodny moment do właściwej nominacji, aniżeli udzielać sakry biskupiej kapłanowi bardziej lojalnemu wobec reżimu aniżeli Watykanu. „Skończyła się Ostpolitik, zaczyna się misja na Wschodzie” – powiedział Ojciec Święty do tajnie konsekrowanego słowackiego biskupa Pawła Hnilicy. Te słowa najlepiej charakteryzują zmianę, jaka nastąpiła wtedy w Watykanie.

    Jan Paweł II wita prezydenta Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa na pierwszym w historii spotkaniu papieża z przywódcą z Kremla, Watykan 1 grudnia 1989 r.

    Jan Paweł II wita prezydenta Związku Radzieckiego Michaiła Gorbaczowa na pierwszym w historii spotkaniu papieża z przywódcą z Kremla, Watykan 1 grudnia 1989 r.


    fot. WOJTEK LASKI /EAST NEWS

    ***

    Papież Słowianin

    Jan Paweł II od początku pontyfikatu był przekonany, że jego ważnym celem jest przywrócenie wolności Kościołowi w krajach komunistycznych. W czerwcu 1979 r. przyjechał nie tylko do Polski, ale do całego bloku wschodniego. W przemówieniach kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt razy zwracał się do narodów sąsiednich, i to wprost. 3 czerwca na Wzgórzu Lecha w Gnieźnie określał się jako papież Słowianin, potem powtarzał to wielokrotnie. Podkreślał, że chce być rzecznikiem wolności religijnej dla wszystkich zniewolonych narodów na Wschodzie.

    Na Kremlu szybko zorientowano się, że ten pontyfikat stanowi zagrożenie dla całego systemu komunistycznego. W notatce sporządzonej ze spotkania kierownictwa Urzędu ds. Wyznań z Radą ds. Religii przy Radzie Ministrów ZSRR, które odbyło się w Moskwie w dniach 19–21 lutego 1979 r., zapisano, że wybór Jana Pawła II „wzbudził w kręgach religijnych ZSRR nadzieję na przetrwanie i rozwój”. Środowiska katolickie zaczęły tworzyć grupy domagające się przywrócenia nauczania religii. Odnotowano, że po tym pontyfikacie „można oczekiwać walki z krajami socjalistycznymi pod sztandarem praw człowieka, wolności jednostki, z usiłowaniem oddziaływania zwłaszcza na młodzież”.

    13 listopada 1979 r. sekretariat KC KPZR, a więc kierownicze gremium sowieckiej partii komunistycznej, zaakceptował składające się z sześciu punktów „Wytyczne do działań przeciwko polityce Watykanu w stosunku do krajów socjalistycznych”. Dokument opracowany przez szefa KGB Jurija Andropowa i jego zastępcę Wiktora Czebrikowa był dyrektywą zobowiązującą instytucje sowieckiego państwa, odpowiedzialne za media, politykę zagraniczną oraz służby specjalne, do dyskredytacji papieża Polaka i atakowania go w kraju i poza granicami Związku Sowieckiego. W listopadzie 1979 r. sowieckie kierownictwo przekazało KGB rozkaz wykorzystania wszystkich dostępnych możliwości, by zapobiec nowemu kierunkowi w polityce, zapoczątkowanemu przez Jana Pawła II, a w razie konieczności – sięgnięcia po środki wykraczające poza dezinformację i dyskredytację. Wkrótce po tym z tureckiego więzienia Kartal Maltepe uciekł Ali Ağca. Wyruszył w długą drogę, której finał odegrał się 13 maja 1981 r. na placu Świętego Piotra w Watykanie.

    Wsparcie dla Litwinów

    Ponieważ na Litwie istniała struktura diecezji, a w Kownie działało seminarium duchowne, do kwestii wolności religii w tej sowieckiej republice Ojciec Święty przykładał szczególną uwagę. Po konklawe przekazał jako wotum dla Ostrej Bramy w Wilnie swą piuskę kardynalską, w której przyjechał do Rzymu. Na Litwie wierni natychmiast zareagowali na jego wybór. W październiku 1978 r. powstał w Wilnie Komitet Obrony Praw Ludzi Wierzących, który domagał się wolności religijnej oraz zaprzestania polityki ateizacji młodzieży. Jego działaczy wkrótce aresztowano, ale nadal w podziemiu ukazywała się „Kronika Kościoła katolickiego na Litwie”. Teksty z czasopisma były odczytywane w litewskich i rosyjskich audycjach Radia Watykańskiego, dzięki czemu docierały do społeczeństwa, przełamując sowiecką cenzurę i monopol informacyjny. Od początku pontyfikatu Jana Pawła II zwiększono liczbę audycji Radia Watykańskiego w języku ukraińskim, rosyjskim i białoruskim. Wyraźną oznaką zachodzących zmian był inspirowany przez papieża rozwój ruchu pielgrzymkowego na Litwie. Do indywidualnych pielgrzymów, masowo po 1978 r. nawiedzających sanktuaria maryjne, dołączyli wówczas kapłani. Głosili kazania, spowiadali, a także zbierali podpisy pod petycjami w sprawach wolności religii i ograniczeń swobód obywatelskich. Tworzyły się w ten sposób zalążki społeczeństwa obywatelskiego, którego krystalizacja pod koniec lat 80. XX wieku zmieniła sytuację polityczną w Związku Sowieckim.

    Dużym sukcesem papieskiej dyplomacji działającej pod nadzorem Jana Pawła II było doprowadzenie w lipcu 1982 r. do nominacji marianina bp. Vincentasa Sladkevičiusa na administratora apostolskiego diecezji Koszedary. Gdy w 1988 r. został kardynałem, odegrał zasadniczą rolę w procesie wybijania się Litwy na niepodległość. Był wsparciem i mentorem Sąjūdisu, niezależnego ruchu obywatelskiego, występującego z postulatem suwerenności Litwy. Wspierała go w tych działaniach Stolica Apostolska.

    Kwestia unicka

    Szczególne miejsce w papieskim programie wsparcia katolików żyjących w Związku Sowieckim zajmowała kwestia Kościoła greckokatolickiego (unickiego) na Ukrainie. W marcu 1946 r. podczas pseudosoboru we Lwowie, zorganizowanego przez NKWD, Kościół greckokatolicki w Galicji Wschodniej został zlikwidowany, a wierni i duchowieństwo przymusowo wcieleni do rosyjskiego Kościoła prawosławnego. Ci, którzy nie chcieli się temu podporządkować, za wierność Ojcu Świętemu przypłacali latami spędzonymi w łagrach, więzieniach, a często i życiem. Wkrótce podobny los spotkał grekokatolików na Zakarpaciu, a później także w Rumunii i Czechosłowacji. Stosunek kolejnych papieży do kwestii greckokatolickiej był mocno osadzony w relacjach ekumenicznych Stolicy Apostolskiej z Patriarchatem Moskiewskim. Od czasu Soboru Watykańskiego II, kiedy za cenę udziału w nim delegacji prawosławnej z Moskwy zrezygnowano z potępienia komunizmu, dialog ekumeniczny był jednym z najważniejszych elementów relacji Watykanu ze Związkiem Sowieckim i obozem komunistycznym. Odbywało się to jednak za cenę milczenia o Kościele greckokatolickim. Jan Paweł II zmienił tę postawę. 5 czerwca 1979 r. na zamkniętym spotkaniu z Radą Główną KEP na Jasnej Górze powiedział, że nie zamierza milczeć w sprawie katolików obrządku wschodniego jak jego poprzednicy. Nakazał polskim biskupom, aby przygotowali się do obchodów Milenium Chrztu Rusi Kijowskiej w 1988 r., co pokazuje, jak w długiej perspektywie widział swoje działania.

    W marcu 1980 r. zwołał do Rzymu Synod Kościoła greckokatolickiego, w którym wzięli udział wszyscy ukraińscy biskupi żyjący na emigracji. Wybrany został wówczas następca sędziwego kard. Josifa Slipyja, arcybiskup Myrosław Lubacziwski, opiekun ukraińskiej diaspory w Kanadzie. Wszystkie te działania wzbudzały zaniepokojenie na Kremlu, o czym mogą świadczyć raporty z tego okresu przygotowane przez szefa KGB na Ukrainie gen. Witalija Fiedorczuka. Alarmował centralę, że uniccy aktywiści domagają się teraz własnego Kościoła, ale jutro mogą zażądać własnego państwa. Była to trafna diagnoza, zważywszy, jak ważną część Ludowego Ruchu Ukrainy na rzecz Przebudowy, który w 1990 r. wystąpił z postulatem suwerenności Ukrainy, stanowili grekokatolicy.

    Milenium w Moskwie

    W myśleniu papieża Polaka istotne były nie tylko narody o katolickiej tradycji: litewski, białoruski, łotewski i ukraiński, ale również prawosławni Rosjanie. Nie bez powodu w prywatnych apartamentach papieskich wisiała ikona Matki Boskiej Kazańskiej, jedna z najważniejszych i pierwotnych kopii, jakie zostały po skradzionym i prawdopodobnie zniszczonym latem 1904 r. oryginale. Przed nią Jan Paweł II modlił się codziennie, a ważnym rysem jego działań było przekonanie, że należy dążyć do zjednoczenia wszystkich chrześcijan.

    Nowe możliwości dla papieskich inicjatyw pojawiły się, kiedy w Związku Sowieckim w 1986 r. podjęte zostały reformy społeczne i polityczne, zainicjowane przez nowego sekretarza generalnego KC KPZR Michaiła Gorbaczowa. Początkowo jednak nie obejmowały one zmian w polityce wyznaniowej. Dopiero rocznica milenium chrztu Rusi Kijowskiej przyniosła zasadniczą zmianę. Sowieckie kierownictwo zostało zaalarmowane informacją, że Jan Paweł II przygotowuje światowe obchody tej rocznicy. Wówczas zapadła decyzja, aby centralne uroczystości zorganizować w Moskwie – jednocześnie miały być promocją Patriarchatu Moskiewskiego. Do Moskwy przyjechała delegacja Stolicy Apostolskiej z kard. Casarolim, który wygłosił m.in. wykład o wolności religii jako fundamencie praworządności, transmitowany przez najważniejsze sowieckie media. Odtąd nic już nie było po staremu. Zwiększenie swobód dla prawosławia skutkowało także poszerzeniem wolności dla katolików. Uwieńczeniem dalszych działań dyplomatycznych była audiencji Gorbaczowa u papieża w Watykanie 1 grudnia 1989 r. Przesądzono wtedy legalizację Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie, odbudowę struktur Kościoła rzymskokatolickiego na Białorusi i w Ukrainie oraz stabilizację struktur kościelnych na Litwie i Łotwie.

    Niestety do dzisiaj wpływ Jana Pawła II na światową politykę nie został zbadany. Nie powstał żaden krajowy ani międzynarodowy program, który pozwalałby na dokonanie syntezy papieskich działań i inicjatyw na podstawie kwerend archiwalnych przeprowadzonych w archiwach byłych krajów komunistycznych. Od dawna nie ukazała się żadna publikacja, która pozwoliłaby odczytać ten pontyfikat na nowo, także w kontekście współczesnych wyzwać i zagrożeń, jak chociażby wojna w Ukrainie. Najwyższy czas, aby naprawić to zaniedbanie.

    Andrzej Grajewski/Gość Niedzielny

    ***

    Kard. Duka o Janie Pawle II: Taki Papież zdarza się raz na tysiąc lat

    Trzeba wiedzieć, że taki Papież zdarza się raz na tysiąc lat – mówi w 20. rocznicę śmierci Jana Pawła II kard. Dominik Duka. Podkreśla, że bardzo potrzebowaliśmy takiego Papieża, kiedy w Europie Środkowej byliśmy pozbawieni wolności narodowej i wolności Kościoła. Ale Jan Paweł II jest też naszym patronem dzisiaj, kiedy trwa wojna kulturowa, bunt przeciw cywilizacji zachodniej, czyli cywilizacji chrześcijańskiej. On pokazuje, że bramy piekielne nie przemogą – dodaje czeski prymas senior.

    Podkreśla, że duchowe oparcie, jakie znajdował w polskim Papieżu, było dla niego szczególnie ważne, kiedy na początku lat 80-tych został uwięziony wraz z Václavem Havlem. Zapytany, czy w więzieniu rozmawiał z przyszyły prezydentem Czechosłowacji o Janie Pawle II, odpowiada: „Zawsze o nim rozmawialiśmy. Václav Havel nigdy mu nie zapomniał poparcia, jakiego udzielił Jan Paweł II represjonowanym sygnatariuszom Karty 77. W 1981 r. wymienił ich imiennie z okna Pałacu Apostolskiego”.

    W rozmowie z Radiem Watykańskim kard. Duka wspomina, że o wyborze Jana Pawła II na Stolicę Piotrową dowiedział się z Radia Wolna Europa. „Jak tylko usłyszałem imię Karol, od razu zrozumiałem, że musi to być Wojtyła”. Podkreśla, że prorocze okazały się słowa, które przy tej okazji wypowiedział brat Roger z Taizé. On był pewny, że czekają nas naprawdę wielkie zmiany. I tak rzeczywiście się stało – mówi kard. Duka.

    Podkreśla, że Jan Paweł II był Papieżem wyjątkowym. Przejawia się to zarówno w skarbie jego nauczania, jak i w pewnej dyscyplinie, odwadze. Jego zdaniem tej właśnie odwagi powinniśmy się od niego uczyć dzisiaj, kiedy znowu walczymy o wolność i prawo. On też pokazuje, że w tej walce nie miejsca na zemstę – dodaje arcybiskup senior czeskiej stolicy. Wyraża przy tym przekonanie, że niedawna ratyfikacja w czeskim parlamencie umowy z Watykanem to także dar Jana Pawła II.

    Kard. Duka przybył do Rzymu z narodową pielgrzymką czeskiego Kościoła. Przedłużył swój pobyt w Wiecznym Mieście, aby móc uczestniczyć w watykańskich uroczystościach upamiętniających 20. rocznicę śmierci Jana Pawła II.

    Krzysztof Bronk – Watykan/vaticannews.va/pl

    +++

    kościół św. Piotra

    Partick, 46 Hyndland Street , Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ***

    W każdy piątek jest Adoracja Najświętszego Sakramentu od godz. 18.00

    W czasie Adoracji jest możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi.

    W Wielkim Poście o godz. 18.30 jest Droga Krzyżowa

    Msza św. wynagradzająca za grzechy nasze i całego świata odprawiana jest o godz. 19.00

    W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17.00. Chętni bardzo mile widziani.


    W każdą sobotę o godz. 18.00 jest Msza św. wigilijna z niedzieli

    Możliwość spowiedzi jest od godz. 17.00

    ***

    W pierwsze soboty miesiąca po Mszy św. jest Nabożeństwo Pięciu Sobót Wynagradzających za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Najświętszej Matce Bożej

    ***

    W drugie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się Koronką do Serca Boleściwej Matki – Serca przebitego siedmiokrotnie mieczem boleści.

    ***

    W trzecie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się na różańcu o pokój na świecie.


    W każdą Niedzielę Msza św. jest o godz. 14.00

    Przed Mszą św. jest Adoracja Najświętszego Sakramentu.

    W Wielkim Poście w czasie Adoracji śpiewamy Gorzkie Żale

    W tym czasie jest także możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi od godz. 13.30


    Od września trwają prace renowacyjne kościoła św. Piotra. Dlatego w piątki Adoracja, spowiedź św. i Msza św. na czas remontu są w sali parafialnej. Natomiast w soboty i w niedziele Msze św. są w kościele.

    ***


    Kaplica izba Jezusa Miłosiernego

    4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W każdy pierwszy czwartek miesiąca jest Msza św. o godz. 19.00

    Po Mszy św. jest Godzina Święta

    ***

    Naczynia połączone

    Pierwsze czwartki, pierwsze piątki, pierwsze soboty. Interesowni praktykują dla obietnic, gorliwi – z miłości. Podejmiesz wyzwanie?

    „Najświętsze  Serce Jezusa”,  obraz nieznanego  artysty z XIX wieku.
    ISTOCKPHOTO

    ***

    Sytuacja z utrudnionym dostępem do Mszy, także pierwszopiątkowej, w jakiej przed pięcioma laty postawiła nas pandemia, pokazuje, jak ważne są dla wielu katolików dni, w których okazujemy szczególną cześć Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny. W pierwsze piątki miesiąca liczba wiernych w kościołach jest wyższa niż w inne dni powszednie, a wielu jest takich, którzy podejmują tego dnia posty i inne czyny pokutne.

    Niedawno zmienił się sposób wyznaczania pierwszych dni miesiąca w kalendarzu kościelnym. Wcześniej obchodzono wszystkie trzy dni razem. Decydował pierwszy piątek. Jeśli ten dzień przypadł pierwszego dnia danego miesiąca, wtedy czwartek, choć kalendarzowo należał jeszcze do poprzedniego miesiąca, obchodziło się jako pierwszy. Jeżeli natomiast pierwszym dniem miesiąca była sobota, wówczas jako pierwszą sobotę w Kościele obchodziło się tę, która przypadała za tydzień – po pierwszym piątku. Niedawno zostało to uproszczone. Pierwsze czwartek, piątek i sobotę obchodzi się teraz wtedy, kiedy faktycznie są pierwsze w kalendarzu na dany miesiąc. Sposób liczenia dni to jednak kwestia drugorzędna. Istotne jest nastawienie serca i intencja, z jaką podejmuje się te praktyki.

    Jak ciąża

    Skąd te praktyki się wzięły? – Za pierwszymi piątkami stoi żądanie Pana Jezusa z objawień św. Małgorzaty Alacoque. Jeśli chodzi o nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca, to stoi za nimi tradycja fatimska. Natomiast wcześniejsza tradycja bardziej była związana z kultem Niepokalanego Serca Maryi, który nawiązywał do kultu Serca Jezusa – mówi ks. prof. Marek Chmielewski. Dodaje, że praktyki pierwszego czwartku, piątku i soboty miesiąca nie mają charakteru obowiązkowego, lecz należą raczej do sfery pobożności. – O ile liturgia jest obowiązkowa, bo to jest kult Kościoła, o tyle jeśli chodzi o formy pobożności, to takiego obowiązku w sensie prawnym nie ma. Natomiast ze względów formacyjnych te formy się szanuje – zauważa.

    Szczególnie popularne jest wśród wiernych nabożeństwo dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Dlaczego ma to być akurat dziewięć piątków, czyli de facto dziewięć miesięcy?

    – Dlatego, że dziewięć miesięcy to analogia do czasu, jakiego potrzebuje dziecko rozwijające się w łonie matki, aby się urodzić. Przez praktykę dziewięciu pierwszych piątków ma się narodzić nowy człowiek, który żyje sakramentami. Jeśli dobrze wczytamy się w objawienia, których Pan Jezus udzielił św. Małgorzacie, zauważymy, że one mają na celu właśnie to: wychowanie człowieka do regularnego życia sakramentalnego – wskazuje teolog.

    Zwraca uwagę na fakt, że od uchwały IV Soboru Laterańskiego w 1215 roku katolik ma obowiązek spowiedzi i Komunii raz w roku, szczególnie w okresie wielkanocnym. Na tamte czasy było to wymaganie wysokie, jeśli weźmie się pod uwagę istniejącą wtedy sieć kościołów. Z czasem jednak ulegało to zmianom i już na przykład w XVII wieku duszpasterstwo oraz dostępność kościołów wyglądały całkiem inaczej. Wówczas traktowanie pobożności na zasadzie „raz w roku” wymagało zdynamizowania. I taka pomoc przyszła. Pierwszopiątkowe praktyki i związane z nimi obietnice Jezusa znacznie ożywiły życie duchowe katolików.

    Sama św. Małgorzata Maria Alacoque w jednym z listów napisała, że kult Najświętszego Serca „ma na celu odnowienie w duszach skutków Odkupienia”. To jest zasadniczy cel tego nabożeństwa.

    Chodzi o cel

    Wraz z nową formą pobożności pojawiły się także jej wypaczenia, polegające na magicznym traktowaniu praktyk pierwszopiątkowych (a także pierwszosobotnich), czyli wykonywaniu ich na zasadzie „zaliczenia”: przyjść, odprawić spowiedź, Komunię, najlepiej wszystko w sam pierwszy piątek. Towarzyszy temu oczekiwanie, że gdy wypełnię praktykę, Pan Bóg musi mi zagwarantować zbawienie. Taki „handel wymienny”.

    Ksiądz Marek Chmielewski, przestrzegając przed taką postawą, podkreśla ważność odpowiedniego przygotowania do spełniania warunków nabożeństwa. – Jest dobrą intuicją duszpasterską, że dzieci pierwszokomunijne przynajmniej przez pierwszy rok odprawiają dziewięć pierwszych piątków. Nie powinno tam jednak chodzić o uzyskanie nieco magicznie traktowanego „biletu do nieba”. Obietnica mówi przede wszystkim, że człowiek nie umrze bez szansy pojednania z Bogiem, ale to samo przez się nie jest gwarancją zbawienia. Chodzi o to, żeby tego młodego człowieka wychować w życiu sakramentalnym nie tylko co do ilości wypełnionych praktyk. On ma się nauczyć, jak się spowiadać: nie tylko w sposób faktograficzny, ale analityczny; ma się nauczyć życia eucharystycznego, adoracji. I to jest ważne – przekonuje. Przywołuje konkretny przykład prawidłowej formacji w tym zakresie.

    – W pierwszych latach kapłaństwa pracowałem w dużej parafii w Radomiu. Była tam siostra katechetka, która przez pół godziny odprawiała z dziećmi rachunek sumienia, zanim księża usiedli, żeby spowiadać je na pierwsze piątki. I widać było efekty. Dzieci były dobrze przygotowane, wiedziały, co mówią. Takie podejście jest bardzo ważne dla rozwoju duchowego. Jeśli tego nie ma, dochodzi do takich sytuacji, że dorosły człowiek spowiada się jak dziecko pierwszokomunijne. Tak więc praktyka pierwszych piątków miesiąca ma wielki potencjał duszpasterski, jeśli jest mądrze i dobrze sprawowana. I to jest jej zasadniczy cel. Chodzi przecież o wychowanie do miłości Boga, bliźniego i samego siebie – akcentuje kapłan.

    Wynagrodzenie

    Nabożeństwo do Serca Jezusowego jest kultem ekspiacyjnym, wynagradzającym. Podobnie jest z kultem Niepokalanego Serca Maryi Panny, w którym od czasu objawień fatimskich wzmocniony został element pokuty za grzechy. Maryja w Fatimie mówiła dzieciom, że wielu ludzi ginie na wieki, bo zbyt mało jest takich, którzy chcieliby się za nich modlić i ofiarować swoje cierpienia. Także tu istotny jest więc motyw wynagrodzenia.

    – Wynagrodzenie jest często traktowane na sposób ludzki: komuś zrobiłem przykrość, to teraz muszę przeprosić, żeby mu sprawić przyjemność. Samo wyrażenie „obrażać Boga” jest antropomorficzne, ale nie mamy innych narzędzi. Wyglądałoby na to, że przez nasze zgrzeszenie Pan Bóg coś traci i my musimy Mu to oddać, tak jak w ramach restytucji musimy oddać to, co ukradliśmy, bo w przeciwnym razie nie spełnimy warunku nawrócenia – mówi ks. Marek Chmielewski. Zauważa jednak, że to nie do końca tak. – Chodzi o to, że skoro Bóg jest miłością, to grzech jest zaprzeczeniem miłości. To jest przede wszystkim krzywda, jaką człowiek samemu sobie wyrządza przez odwrócenie się od miłości. I to nie miłości w znaczeniu uczuciowym, tylko rozumianym jako afirmacja osoby. Wynagrodzenie jest przede wszystkim odbudowaniem i wzmocnieniem w grzeszniku miłości. To wynagrodzenie staje się bardziej zrozumiałe, gdy patrzymy na nie przez wymiar Kościoła. Czasami mówimy, że Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa jest jak zespół naczyń połączonych. Jeżeli poziom spada w jednym naczyniu, to spada we wszystkich. Mistyczne Ciało doznaje uszczerbku przez cudzy grzech. Wierni mający tę świadomość tym bardziej chcą okazać miłość Bogu i bliźniemu, aby ten brak, jaki Kościół cierpi, został wyrównany. A więc nie tyle Pan Bóg cierpi szkody (jest przecież bytem absolutnym), ile Kościół ponosi duchowe straty. I gorliwi chcą naprawić to, co inni zepsuli. To jest wyraz odpowiedzialności za zbawienie innych i za życie Kościoła – podkreśla teolog.

    Czwartki

    Tradycja pierwszych czwartków jest późniejsza niż piątków i sobót. – Nie można ich traktować na równi z pierwszymi piątkami – zauważa ks. prof. Chmielewski. Dodaje, że trudno wskazać początek tej tradycji. Prawdopodobnie wiąże się z orędziami na Światowe Dni Powołań, które zapoczątkował św. Paweł VI. – Tam, jak się zdaje, jest początek tej praktyki: zaproszenie do szczególnej modlitwy w pierwsze czwartki o powołania, głównie kapłańskie – mówi. Zauważa, że zwyczajowo modlimy się o powołania, ale rzadko akcentuje się modlitwę za powołanych. O to, żeby byli wierni powołaniu – a to jest przecież istota.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny


    W każdą trzecią sobotę miesiąca jest spotkanie Biblijne na temat: kobiety w Piśmie Świętym. Spotkanie rozpoczynamy o godz. 10.00 śpiewaniem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny a kończymy w południe modlitwą Anioł Pański.

    ***

    W czwartym tygodniu każdego miesiąca – z piątku na sobotę – jest całonocna Adoracja Najświętszego Sakramentu dla kobiet w kaplicy Sióstr Benedyktynek w Largs.

    Początek Adoracji rozpoczyna się modlitwą różańcową o godz. 21.00 a zakończenie Adoracji śpiewem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny i Mszą św. o brzasku dnia o godz. 5.00

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland

    ***

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    Intencja Żywego Różańca

    na miesiąc kwiecień 2025

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby korzystanie z nowych technologii nie zastępowało relacji międzyludzkich, szanowało godność człowieka i pomagało stawić czoła kryzysom naszych czasów.

    więcej informacji – Vaticannews.va: papieska intencja


    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *  W tym szczególnym miesiącu kiedy 2 kwietnia wspominamy 20 rocznicę zakończenia niezwykłego pontyfikatu św. Jana Pawła II a 30 kwietnia 25 rocznicę kiedy kanonizował siostrę Faustynę i ogłosił święto Bożego Miłosierdzia na trzecie tysiąclecie wiary, dobrze jest modlić się słowami tego największego z rodu Polaków:
    Ty zaś, Faustyno, darze Boga dla naszej epoki, darze polskiej ziemi dla całego Kościoła, wyjednaj nam, abyśmy mogli pojąć głębię Bożego Miłosierdzia, pomóż nam, abyśmy osobiście go doświadczyli i świadczyli o nim braciom. Twoje orędzie światłości i nadziei niech się rozprzestrzenia na całym świecie, niech przynagla grzeszników do nawrócenia, niech uśmierza spory i nienawiści, niech uzdalnia ludzi i narody do czynnego okazywania braterstwa. My dzisiaj, wpatrując się razem z tobą w oblicze zmartwychwstałego Chrystusa, powtarzamy twoją modlitwę ufnego zawierzenia i mówimy z niezłomną nadzieją: „Jezu, ufam Tobie”.


    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II), św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    ***

    Intencja dla małżonków w Róży bł. Kard. Stefana Wyszyńskiego:

    *Wysławiamy Boga w Trójcy Jedynego, że zostaliśmy stworzeni na Boże podobieństwo, aby stanowić wspólnotę życia i miłości. Żebyśmy mogli zawsze trwać razem i w radościach i trudach życia, dlatego prosimy Cię Miłosierny Boże o łaskę umacniania naszego małżeńskiego przymierza poprzez ciągłe ożywianie wzajemnej miłości.

    ***

    W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny:

    20 kwietnia w Uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego

    ***

    Od 1 kwietnia 2025 modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w intencjach wyznaczonych na ten miesiąc, które otrzymaliście na maila 31 marca 1925 z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ***

    Obecnie mamy 20 Róż Żywego Różańca. Bardzo serdecznie zachęcamy Rodziców, aby ich dzieci zechciały dołączyć do Wspólnoty Żywego Różańca. Patronami tej 21 Róży będą dzieci fatimskie. Módlmy się też w intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    Adobe Stock

    ***

    KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ przyjmujemy z należytym uszanowaniem do ust albo na rękę – wtedy CIAŁO PAŃSKIE spożywamy w obecności kapłana. Przyjmując KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ – na słowa kapłana: CIAŁO CHRYSTUSA – odpowiadamy: AMEN.

    ***

    Co oznacza nasze „Amen”, które wypowiadamy podczas Komunii św. przyjmując „Ciało Chrystusa”?

    Kapłanowi, który rozdając Eucharystię mówi tobie: „Ciało Chrystusa”, odpowiadasz: „Amen” – to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia, jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii Świętej: stajemy się Tym, Którego otrzymujemy!

    Benedykt XVI –Jan Paweł II - Wielki Tydzień 2004

    Benedykt XVI –Jan Paweł II – Wielki Tydzień 2004 

    ***

    “Ten kto MNIE spożywa, będzie żył przez MNIE” (J 6,57)

    „Wiara Kościoła jest istotową wiarą eucharystyczną, a więc sakramentalną, i karmi się ona w szczególny sposób przy stole Eucharystii”. (papież Benedykt XVI)

    ***

    Czekanie na Spotkanie. Post eucharystyczny – dlaczego, dla kogo i jak?

    Praktykę postu eucharystycznego wprowadził papież Marcin V w XV wieku. Obowiązywał od północy aż do przyjęcia Komunii. Obecne przepisy stanowią, że należy go zachować przynajmniej przez godzinę przed przyjęciem Komunii świętej.

    Każde dziecko komunijne wie, że godzinę przed przyjęciem Komunii św. należy powstrzymać się od jedzenia i picia. To tzw. post eucharystyczny. Zasadniczym celem tej praktyki jest okazanie szacunku Ciału Pańskiemu. Mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego. „Aby przygotować się odpowiednio na przyjęcie sakramentu Eucharystii, wierni zachowają ustanowiony przez Kościół post. Postawa zewnętrzna (gesty, ubranie) powinna być wyrazem szacunku, powagi i radości tej chwili, w której Chrystus staje się naszym gościem” – czytamy (1387).

    Różnie z tym musiało bywać, skoro już św. Paweł upominał Koryntian: „Gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy. Czyż nie macie domów, aby tam jeść i pić? Czy chcecie znieważać Boże zgromadzenie i zawstydzać tych, którzy nic nie mają? Cóż wam powiem? Czy będę was chwalił? Nie, za to was nie chwalę!” (1 Kor 11,20-22).

    Dalej apostoł przestrzega przed świętokradztwem: „Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11,28-29).

    Tak stanowcze słowa zawsze pobudzały chrześcijan do szczególnej uważności w obchodzeniu się z postaciami eucharystycznymi.

    – Praktyka postu eucharystycznego pojawiła się w starożytności jako efekt rozwoju duchowości i być może także dyscypliny kościelnej. Starano się, aby przyjęcie Komunii jako pokarmu cielesno-duchowego nie było w pewnym sensie osłabione przez przyjęcie innego pokarmu. Taka dyscyplina sprawiła, że zanikły Msze wieczorne – wyjaśnia liturgista, ks. dr hab. Dominik Ostrowski.

    Wzmianki o praktykach, które można określić jako post eucharystyczny, znajdujemy m.in. u św. Augustyna, który pisał: „Eucharystię świętą przyjmuje się zawsze na czczo i taki zwyczaj zachowany jest na całym świecie”. Święty stwierdzał: „Podobało się Duchowi Świętemu, by na wyrażenie czci dla tak wzniosłego Sakramentu najpierw do ust chrześcijan wchodziło Ciało Pańskie, wpierw przed innym pokarmem”.

    W średniowieczu nie zajmowano się zbytnio kwestią postu eucharystycznego, ponieważ wierni bardzo rzadko przystępowali do Komunii, ograniczając się do spoglądania na Hostię podczas Mszy lub przyjmowania Komunii duchowej. Dopiero w XV wieku upowszechniła się praktyka zachowywania postu od północy aż do momentu przyjęcia Komunii. – Praktykę postu eucharystycznego wprowadził dla całego Kościoła papież Marcin V w XV wieku; od tego czasu post ten wymagał bycia na czczo od północy aż do przyjęcia Komunii – podkreśla duchowny.

    Wielkie zmiany

    Post eucharystyczny w takiej formie funkcjonował w Kościele przez wieki. Zmiana nastąpiła dopiero w XX wieku, wraz z rozwojem praktyki częstego przystępowania do stołu Pańskiego. W 1953 roku Pius XII skrócił post eucharystyczny do trzech godzin przed przyjęciem Komunii Świętej i orzekł, że wypicie wody nie łamie tego postu. Zezwolił też chorym na przyjmowanie bez ograniczenia czasu przed przyjęciem Komunii Świętej napoju niealkoholowego i lekarstwa, zarówno płynnego, jak i stałego. Zaznaczył także, że osoby przyjmujące Wiatyk w niebezpieczeństwie śmierci nie są związane żadnym prawem postu.

    W ustanawiającym zmianę dokumencie Christus Dominus papież przypomniał, że post eucharystyczny „służy nie tylko do okazania należnej czci Boskiemu Zbawicielowi, ale przyczynia się także do rozwoju pobożności, może powiększyć również owoce świętości, do których zdobywania przy pomocy łaski Bożej nas tak bardzo zachęca sam Chrystus, źródło świętości i jej twórca”. Dzięki zmianie wprowadzonej przez Piusa XII po wielu wiekach zaczęto odprawiać Msze św. wieczorne.

    Dalsze złagodzenie postu eucharystycznego wprowadził Paweł VI w roku 1964, skracając go do jednej godziny przed przyjęciem Komunii. Ten sam papież w 1973 roku w instrukcji Immensae caritatis określił post eucharystyczny trwający „mniej więcej piętnaście minut” dla osób chorych i starszych, przebywających w szpitalach lub domach, a także dla ich opiekunów, pragnących razem z nimi przystąpić do Komunii Świętej.

    Obecnie obowiązujące prawo kanoniczne znosi post eucharystyczny dla chorych i osób w podeszłym wieku. „Osoby w podeszłym wieku lub złożone jakąś chorobą, jak również ci, którzy się nimi opiekują, mogą przyjąć Najświętszą Eucharystię, chociażby coś spożyli w ciągu godziny poprzedzającej” – czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego (kan. 919 § 3). Kodeks stanowi także, że z zachowania postu eucharystycznego są zwolnieni kapłani, którzy danego dnia po odprawieniu jednej Mszy muszą celebrować drugą albo trzecią. W takim wypadku po pierwszej lub po drugiej Mszy Świętej mogą spożywać posiłki, nawet jeśli przed przyjęciem Komunii Świętej nie zachodziłaby przerwa jednej godziny (kan. 919 § 2 KPK). – Przyjmuje się, że zwolnienie kapłana z postu eucharystycznego przed kolejną Mszą ma na celu dobro wiernych, którzy nie powinni być pozbawieni Eucharystii z powodu kolejnego godzinnego postu kapłana – podkreśla ks. Dominik Ostrowski. Zaznacza, że przyjęcie przez kapłana Komunii na Mszy Świętej jest koniecznością, dlatego konieczność sprawowania dwóch Mszy nie może stać w sprzeczności z prawem o Komunii kapłana. – On przez swoje kapłaństwo urzędowe umożliwia wiernym skorzystanie z Mszy Świętej, z Komunii. Dlatego jego zwalnia się z obowiązku postu, który ma drugorzędne znaczenie wobec samej Eucharystii i ma jej służyć – wyjaśnia.

    A co jeśli…

    Obecne przepisy prawa kanonicznego, stanowiące, że post eucharystyczny należy zachować przynajmniej przez godzinę przed przyjęciem Komunii (kan. 919 § 1 KPK), oznaczają, że godzina to niezbędne minimum. Zawiera się w tym natomiast sugestia, iż w miarę możliwości można wydłużyć ten czas. Co jednak robić w sytuacji, gdy ktoś przez nieuwagę zjadł coś i jego post eucharystyczny będzie za krótki? Albo jak się zachować, gdy ten problem powstaje wskutek niespodziewanego przyśpieszenia godziny Mszy Świętej?

    – Wszystkie przepisy prawa kościelnego są podporządkowane celowi głównemu, jakim jest zbawienie dusz, a zatem trzeba zawsze uważać, aby przez dosłowne przestrzeganie zapisu nie zaszkodzić temu, co ten przepis chroni. Jeśli przyjmujemy, że celem postu jest odpowiednie duchowe przygotowanie do przyjęcia Komunii Świętej, to w sytuacji, gdy nie mamy dokładnie 60 minut postu, należy ocenić, czy brakujące 5 minut „robi różnicę”. Moim zdaniem lepiej jest być posłusznym Kościołowi i powstrzymać się od Komunii, jeśli nie minęła godzina, bo Bogu podoba się nasze posłuszeństwo, a brak możliwości przystąpienia do Komunii nie jest z definicji szkodą, raczej jest to swoista chwilowa utrata przywileju i nie przynosi ona zagrożenia duchowego, wręcz przeciwnie, może pogłębić w nas szacunek do Eucharystii, a także być swoistą nauką, żeby nie powiedzieć nauczką. Moglibyśmy się zastanawiać, czy mamy prawo „zerwać kłosy w szabat”, jak apostołowie, ale tu są potrzebne duża dojrzałość i mądra wolność, ponieważ jeśli można samemu skrócić post o 5 minut, to dlaczego nie o 25? – wskazuje liturgista. – Jeśli dojrzała osoba zinterpretuje, że kilka minut nie robi różnicy i nie uczyni z tego narzędzia do nadużyć, to nie zdziwię się, jeżeli także autorytet duchowny ją usprawiedliwi. Ks. Krzysztof Grzywocz tłumaczył, że potrzeba dużej mądrości i dojrzałości, aby wiedzieć, kiedy „zerwać kłosy”. Wskazywał też na niebezpieczeństwo zaburzeń i skrupułów, zwłaszcza u osób osamotnionych i bez relacji, które bezpiecznie czują się tylko w ogrodzeniu przepisów. Odnowiona liturgia i prawo dają dużo przestrzeni do samodzielnych decyzji i oczekują pewnej dojrzałości – zauważa kapłan. Jako przykład wskazuje zapis o obmyciu palców przez kapłana, jeśli pozostały na nich partykuły (czyli cząstki Ciała Chrystusa); dawniej należało obmyć palce zawsze.

    Co po Komunii?

    Nieraz wierni zadają sobie pytanie, czy po przyjęciu Ciała Pańskiego należy zachować jakiś odstęp czasowy przed zjedzeniem posiłku. Problem taki może występować na przykład w szpitalu, gdzie chory po przyjęciu Komunii mógłby od razu coś zjeść lub popić kawą. Kapelani apelują tu zazwyczaj do osobistego wyczucia osoby przyjmującej Komunię. – Nie spotkałem przepisu, który by tego zabraniał, chociaż słyszałem opinie, że istnieje pewien „bufor czasowy”, czasem określany na 15 minut; nie jest to jednak oficjalne prawo. Po przyjęciu Komunii Świętej i zakończeniu obrzędu można udać się od razu na posiłek, są przecież tzw. agapy przedłużające spotkanie wspólnoty – tłumaczy ks. Dominik Ostrowski. I dodaje: – Na pewno jednak warto przypomnieć, że po Komunii Kościół przez wieki odmawiał modlitwy dziękczynne, a więc istnieje powód, aby odczekać chwilę z kolejnym posiłkiem.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Jak przygotować się do spowiedzi wielkopostnej?

    Wielki Post to często czas, w którym intensyfikujemy pracę nad swoim życiem duchowym. Podejmujemy wyrzeczenia, postanowienia i refleksje nad naszym życiem, pragnąć dobrze przygotować się na Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Jednym z ważnych aspektów jest sakrament pokuty i pojednania. Oto kilka wskazówek, które pomogą Ci w dobrym przygotowaniu się do spowiedzi.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Nawrócenie, przebaczenie i pojednanie

    Spowiedź, według Katechizmu Kościoła Katolickiego, jest „sakramentem nawrócenia, ponieważ urzeczywistnia w sposób sakramentalny wezwanie Jezusa do nawrócenia, drogę powrotu do Ojca, od którego człowiek oddalił się przez grzech”.

    – W konfesjonale sam Jezus Chrystus obdarza nas swym miłosierdziem. Papież Franciszek mówi wręcz, że „miłosierdzie jest sposobem, w jaki Bóg przebacza (…). Wielkie jest miłosierdzie Boga, wielkie jest miłosierdzie Jezusa: wybaczać nam poprzez czuły gest” – podkreśla ks. Zbigniew Bielas, kustosz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Jak zaznacza, warto pamiętać, że dzięki temu sakramentowi „odzyskujemy stan łaski uświęcającej, otrzymujemy wewnętrzny pokój i pojednanie z Bogiem i Kościołem”. W łagiewnickim sanktuarium łącznie przez ponad 170 godzin w tygodniu pełniona jest posługa odpuszczania grzechów i przynoszenia wiernym przebaczenia. Św. Jan Paweł II, w dniu konsekracji bazyliki 17.08.2002 r. wyraził prośbę: „Modlę się, aby ten kościół był zawsze miejscem głoszenia orędzia o miłosiernej miłości Boga, miejscem nawrócenia i pokuty”.

    Warunki

    Kościół określa pięć warunków dobrej spowiedzi, które są bezpośrednią formą przygotowania i realizacji tego sakramentu. To: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź i zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu.

    – Myślę, że podstawą każdej dobrej spowiedzi jest dobry rachunek sumienia i wypełnienie pozostałych warunków — mówi kustosz łagiewnickiego sanktuarium. – Oprócz tego na naszej drodze do świętości i czerpaniu właściwych owoców ze spowiedzi warto też zwrócić uwagę na wskazówki dotyczące tego sakramentu, które przekazała nam w „Dzienniczku” św. Faustyna: całkowitą szczerość i otwartość, pokorę oraz posłuszeństwo (por. Dz. 112) — dodaje.

    Rachunek sumienia

    Do przyjęcia sakramentu pokuty należy przygotować się przez rachunek sumienia. Jak wskazuje Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK), powinien być on przeprowadzony w świetle Słowa Bożego np. przy pomocy Dekalogu, Hymnu o miłości lub Kazania na Górze. – Dziś można znaleźć wiele różnych pomocy w modlitewnikach, czy w Internecie na stronach poświęconych spowiedzi. Trudno wskazać tylko na jeden konkretny dla wszystkich. Są opracowane rachunki sumienia dla poszczególnych stanów: małżonków, narzeczonych, młodzieży, dla starszych, dla osób duchownych, dla dzieci. Każdy może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Ważne, by zanim klękniemy u kratek konfesjonału przeanalizować swoje życie od czasu ostatniej spowiedzi i przypomnieć sobie ostatnie postanowienie, wyznać grzechy — wyjaśnia ks. Zbigniew Bielas. W bazylice Bożego Miłosierdzia przy wejściu do strefy spowiedzi można zaopatrzyć się w rachunek sumienia, opracowany na podstawie dziesięciu Przykazań Bożych. Ta prosta pomoc, z której chętnie korzystają penitenci.

    – Zasadniczo spowiedź jest wyznaniem grzechów. Jednak jeśli warunki czasowe na to pozwalają, warto spojrzeć na nasze życie duchowe w szerszym kontekście: czy i w jakim zakresie udało się nam coś zmienić, poprawić się w jakiejś dziedzinie, odnieść zwycięstwo nad naszą słabością i tym podzielić się ze spowiednikiem — radzi duchowny.

    Żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy

    Katechizm Kościoła Katolickiego określa żal za grzechy jako „ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Kościół wyróżnia dwa rodzaju żalu: doskonały i niedoskonały. Ten pierwszy wypływa z miłości do Boga miłowanego ponad wszystko i powoduje odpuszczenie grzechów powszednich. Drugi natomiast rodzi się z lęku przed wiecznym potępieniem i innymi karami, ale również, jak wskazuje katechizm, jest przygotowaniem do odpuszczenia grzechów ciężkich w sakramencie pokuty. Żal za grzechy idzie w parze z kolejnym warunkiem: mocnym postanowieniem poprawy. Potrzebna jest decyzja o chęci bycia lepszym.

    Zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu

    Po przystąpieniu do spowiedzi pamiętać trzeba o ostatnim warunku jej dobrego przeżycia: zadośćuczynieniu Panu Bogu i bliźniemu. – Wiemy, że grzech zrywa naszą przyjaźń z Bogiem. Rani nie tylko nas, ale często wyrządza także szkodę bliźniemu. Musimy więc uczynić wszystko, by ją naprawić. Oddać to, co sobie przywłaszczyliśmy. Przywrócić dobre imię osobie oczernionej. Odwołać poglądy sprzeczne z nauką Kościoła, czy wynagrodzić krzywdy — tłumaczy ks. Zbigniew Bielas, dodając, że „odpuszczony grzech domaga się ze sprawiedliwości zadośćuczynienia i odpokutowania w różnych wymiarach”.

    Pomocą w tym wypadku staje się również zadana penitentowi w konfesjonale przez kapłana pokuta. – Zawsze powtarzałem na katechezie, że zadośćuczynienie to taka sprawa honoru: Pan Bóg mi coś darował, ja, choć w niewielkim wymiarze podejmuję pokutę, aby Mu za to podziękować i wynagrodzić popełnione zło — wyjaśnia rektor Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.

    Kiedy jest dobry czas na wielkopostną spowiedź?

    – Myślę, że dziś wielu z nas zapomina o tym, co jest bardzo ważne w życiu wiary. Jesteśmy zabiegani. Spieszymy się. Chcemy wszystko załatwić szybko — zauważa ks. Bielas i dodaje, że właśnie dlatego warto zaplanować czas na spowiedź. – Przed świętami planujemy czas na sprzątanie, na zakupy, a często spowiedź zostawiamy na tak zwany „ostatni moment”. Potem kiedy przychodzimy do kościoła i widzimy duże kolejki, denerwujemy się. Może nieraz nawet rezygnujemy, usprawiedliwiając się brakiem czasu — zauważa.

    – W wielu parafiach organizowane są rekolekcje i uwzględniony jest dzień na spowiedź — zauważa kustosz, zachęcając do korzystania z tej cennej okazji i tego, aby nie zostawiać spowiedzi na ostatnie dni przed świętami. Niektórzy nie mają możliwości skorzystania z sakramentu wcześniej. Powodem może być stan zdrowia, obowiązki zawodowe czy pobyt za granicą. Jak podkreśla ks. Bielas, dla tych osób kapłani czuwają w konfesjonale nawet przez całą noc, szczególnie w Wielki Piątek. – Zawsze to wielka radość, gdy widzimy tylu wiernych, którzy pragną pojednać się z Bogiem i z oczyszczonym sercem przeżywać świętowanie w Kościele, domu, rodzinie – dodaje.

    Obowiązek spowiedzi oraz przyjęcia Komunii Świętej

    Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym, wierni są zobowiązani do przystąpienia do sakramentu pokuty przynajmniej raz w roku. Ze względu na to, że Kościół nakazuje, by również przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym przyjąć Komunię Świętą, wierzący często decydują się na spowiedzi w okresie Wielkiego Postu, pomiędzy Środą Popielcową a Niedzielą Palmową. Zaleca się, aby miała ona miejsce przed Wielkim Czwartkiem, po to, aby dni Triduum Paschalnego przeżywać w stanie łaski uświęcającej.

     Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Tygodnik Niedziela

    +++

    Niechciany sakrament

    Niechciany sakrament
    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Jezus powiedział św. Faustynie: „Nie odkładaj sakramentu spowiedzi, bo to Mi się nie podoba”. Każdemu to mówi.

    Dziesięciu księży spowiada od wieczora do późnej nocy. Ludzie, czasem po raz pierwszy od wielu lat, wylewają przed Bogiem swoje dusze. Siedząc twarzą w twarz ze spowiednikiem, mówią rzeczy, których nikomu, nawet sobie, powiedzieć nie chcieli. Płaczą. Wreszcie słyszą: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. I odchodzą przemienieni. I mówią: „Nie wiedziałem, że Kościół taki jest. Nie wiedziałam, że taka może być spowiedź”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Rachunek sumienia – podstawa duchowego wzrostu

    Jeśli ktoś go odprawia, w jego życiu mogą dziać się cuda. O znaczeniu i roli rachunku sumienia mówi ks. Łukasz Sośniak, jezuita.

    Franciszek Kucharczak: Robi Ksiądz rachunek sumienia?

    Ks. Łukasz Sośniak SJ:
     Oczywiście, że robię.

    Codziennie?

    Tak! Rachunek sumienia był najważniejszą modlitwą św. Ignacego. On zwalniał swoich podwładnych, na przykład ze względu na chorobę, z różnych praktyk religijnych, nawet z Mszy św., ale nigdy z rachunku sumienia. To jest serce duchowości ignacjańskiej i jako jezuici staramy się bardzo tego pilnować. Naszą zasadą jest „szukać i znajdować Boga we wszystkim”, a ta modlitwa jest idealnym narzędziem do tego.

    Jak to w praktyce wygląda?

    W domach zakonnych najczęściej robi się to przed obiadem. Tu, gdzie jestem, zbieramy się w kaplicy i mamy pięciominutowy rachunek sumienia, ale każdy jezuita robi go też indywidualnie, najczęściej na zakończenie dnia. Ma schemat zaczerpnięty z książeczki „Ćwiczeń duchowych” św. Ignacego. Zaczyna się czymś nietypowym, bo dziękczynieniem za dobro, które dzisiaj otrzymałem od Pana Boga. Nie jakieś abstrakcyjne, tylko konkretne: że dziś spotkałem tę i tę osobę, doświadczyłem tego i tego. Starsi, chorzy ojcowie mówili mi na przykład, że dziękują za to, że ich dzisiaj mniej bolało. Moim zdaniem to dziękczynienie jest kluczem do rachunku sumienia. Widzę, że to też bardzo pomaga rekolektantom. Jak ktoś ma problem z modlitwą, zawsze mówię, żeby robić rachunek sumienia albo przynajmniej ten pierwszy punkt. To ważne, bo często ktoś mówi: „Ja nie mam za co dziękować, spotykają mnie same cierpienia”, a po tygodniu czy dwóch robienia rachunku sumienia stwierdza, że Bóg jednak jest obecny w jego życiu i że jest tam wiele dobra. I to mu daje dużo pocieszenia.

    A co po dziękczynieniu?

    Ignacy pisze: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”. Ja modlę się do Ducha Świętego, żeby przypomniał mi te momenty, w których Pan Bóg działał w ciągu dnia, a tego nie zauważałem. To drugi punkt. Trzeci to retrospekcja – można analizować godzinę po godzinie, spoglądając na to, co się wydarzyło w ciągu dnia. Ja często trwam w ciszy i kontemplacji i czekam, co się samo narzuci, co mi Pan Bóg powie. Często przypominają się wtedy momenty w ciągu dnia, związane z jakimiś wydarzeniami, i wtedy widzę: o, tu działał Pan Bóg, tu mogłem Go spotkać. Potem jest czwarty punkt – prośba o przebaczenie. Powiedziałbym, że to taka modlitwa oddania, nie jakieś oskarżanie się, wypominanie sobie grzechów, tylko ufne zawierzenie z prośbą, żeby Pan Bóg przychodził nam z pomocą w naszych słabościach. I ostatnia rzecz – postanowienie. Ono musi być konkretne i realistyczne. Ignacy nie chce, żeby to było coś w stylu: „zmienię się, będę lepszy, będę pracował nad sobą”. To ma być decyzja, co konkretnie zrobię, żeby osiągnąć konkretny cel. Gdy się robi rachunek sumienia codziennie, to nieraz też robi się go z tego postanowienia.

    Wielu ludziom jednak rachunek sumienia kojarzy się z bezduszną buchalterią albo bolesnym rozdrapywaniem ran.

    Myślę, że nazwa „rachunek sumienia” jest trochę mylna. Rzeczywiście kojarzy się z rachowaniem, a Pan Bóg z jakimś księgowym, który czyha na nasze potknięcia, albo z sędzią, który wyda wyrok skazujący po wyciągnięciu średniej. Natomiast my mówimy o rachunku sumienia jako „kwadransie uważności”. Chodzi o uważność na Boże działanie. O. Józef Augustyn SJ nazwał rachunek sumienia „kwadransem szczerości”. Jeszcze inny autor używał określenia „kwadrans miłującej uwagi”. Tu akcent jest położony nie na grzechy, tylko na dobro. Gdy wchodzę w światło, gdy kontempluję działanie Boga w swoim życiu, wtedy widzę swoje słabości i dostrzegam, że korzenie zła są we mnie.

    Podjęcie takiej praktyki może być trudne.

    Rozumiem to, ale można spróbować co kilka dni albo na początek co tydzień. Kiedy ktoś zauważy, jakie to przynosi owoce, to myślę, że podejmie się tego codziennie. Zwłaszcza że to nie jest długa modlitwa, zajmuje maksymalnie 15 minut. A że zawiera dziękczynienie, to jest bardzo eucharystyczna i może być moją codzienną modlitwą. Nie muszę podejmować innych, mogę nawet uczynić z tego przez jakiś czas jedyną praktykę modlitewną.

    Czasem refleksja nad sobą może się zrodzić z poziomu świńskiego żłobu, jak się to przydarzyło synowi marnotrawnemu z Jezusowej przypowieści. Czytamy, że „zastanowił się”. Czyli chyba zrobił przegląd swojego postępowania. To zastanowienie to rachunek sumienia?

    Oczywiście. To jest bardzo dobra metafora „kwadransa szczerości”. Od tego zaczyna się rachunek sumienia – przerywam swoje pogrążanie się w złu i przychodzi refleksja. Widzę, że coś jest nie tak, i zaczynam się zastanawiać nad tym, co robię. Można powiedzieć, że to jest łaska Boża. Jeśli świadomie podejmę tę refleksję, ona może mnie doprowadzić z powrotem do Ojca, czyli do nawrócenia. Bo celem rachunku sumienia jest codzienne nawracanie się. Chodzi o to, żeby zawsze powracać do Ojca, który nieustannie wychodzi naprzeciw i powracającego nigdy nie potępia.

    Syn marnotrawny na początku po prostu widzi, że fatalnie się porobiło. To chyba pocieszające, że wstępna motywacja nie musi być zaraz taka czysta?

    Rzeczywiście, syn marnotrawny wraca, bo mu się skończyła kasa i zobaczył, jak nisko upadł. Jeszcze nie dostrzega dobroci ojca, ale kiedy spotyka się z jego bezinteresowną miłością, zaczyna ją odwzajemniać. Czasem trzeba się zadowolić początkową motywacją typu „jak trwoga, to do Boga”. Pan Bóg musi mieć o co się zahaczyć. Papież w książce „Miłosierdzie to imię Boga” mówi, że On szuka każdej szczeliny, żeby Jego miłosierdzie przedostało się do człowieka. Nawet taka kiepska motywacja ze względu na polepszenie swojego bytowania już wystarcza Bogu, żeby zaczął działać. Człowiek musi dać Panu Bogu jakąkolwiek zgodę. Od tego się zaczyna. W moim przypadku też tak było. Wiedziałem, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Czułem, że ono nie ma treści, że ucieka mi między palcami. I postanowiłem jechać na rekolekcje ignacjańskie – i tam zacząłem od rachunku sumienia. To była pierwsza modlitwa, którą zacząłem praktykować, i to mi zaczęło otwierać oczy. Nie sądziłem, że to mnie zaprowadzi do zakonu. Pan Bóg dał mi tę łaskę, że mogłem zrobić ten pierwszy krok, szukać dla siebie jakiegoś wyjścia, a dalej On już wszystko załatwił. Więc nie ma się co bać otworzyć się i użyć jakiegoś konkretnego narzędzia.

    Co zrobić, żeby się „otworzyć”?

    Można codziennie wieczorem chociaż podziękować za to, co się wydarzyło, i zwrócić uwagę na to, co się konkretnie wydarzyło. Na to, jak mi Pan Bóg dzisiaj pomógł, jak był obecny. A potem wejść w kolejne punkty rachunku sumienia. Jeśli ktoś to będzie robił, wtedy cuda mogą się dziać w jego życiu.

    Jednak przeciętny katolik rachunek sumienia robi tylko przed spowiedzią i raczej słabo kojarzy się to z modlitwą. Jak się to ma do praktyki codziennej „miłującej uważności”?

    Ten rachunek sumienia, gdy przeglądam po kolei: pierwsze, drugie, trzecie przykazanie – to jest takie leczenie objawowe. Stwierdzam: „gniewałem się na żonę/męża, na dzieci, to i tamto mnie wkurzało”. No dobrze, ale nie idę dalej i nie wiem dlaczego. Co się dzieje, że ja się tak irytuję? Po jednorazowym rachunku sumienia ciężko w to wejść. To jest taka aspiryna – przestaje mnie boleć głowa i tyle. Uważałbym bardzo na schemat „grzech – spowiedź – Komunia”, bo to oznacza, że ja chcę tylko formalnie zaliczać punkty i kręcę się w kółko. Ignacjański rachunek sumienia to jest zupełnie inna praktyka – to jest codzienne trwanie przy Panu Bogu. Kiedy Mu dziękuję, poprawia się mój obraz Boga, staje się on coraz bardziej Chrystusowy, biblijny, nieoparty tylko na doświadczeniu mojego biologicznego ojca. Widzę, że nie muszę zasługiwać na Jego miłość.

    Właśnie – zasługiwać. Niełatwo przyjąć darmowość zbawienia.

    Papież Franciszek w encyklice Gaudete et exsultate mówi, że największą herezją współczesności jest pelagianizm – przekonanie, że ja sam muszę osiągnąć zbawienie, że to ode mnie wszystko zależy. Kiedy rozmawiam z ludźmi na rekolekcjach, widzę, że to jest jeden z najpowszechniejszych problemów. Bo jesteśmy Zosiami samosiami, społeczeństwo nas uczy, że trzeba na wszystko zapracować, wszystko wywalczyć, nie ma nic za darmo i wszystko, co mam, jest moją zasługą. I do duchowości przenosimy to jeden do jednego. Tymczasem praktyka kwadransa uważności pozwala nam oderwać się od takiego myślenia, a skupia nas na śladach Boga, w życiu, rozwija wrażliwość na Niego, pozwala odkryć, że Bóg jest z nami w każdej chwili i nie przestaje nam błogosławić. To dla wielu ludzi staje się źródłem ogromnej siły i nadziei, odrywa ich od siebie i pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile.

    ks. Łukasz Sośniak jest jezuitą, absolwentem filologii polskiej i dziennikarstwa. Do niedawna pracował w Radiu Watykańskim, obecnie mieszka w Warszawie./Gość Niedzielny

    +++

  • Matka Boża i święci Pańscy – kwiecień 2025

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons


    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl


    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ***

    16 kwietnia

    Święta Maria Bernadetta Soubirous,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Benedykt Józef Labre, wyznawca
    Święta Maria Bernadetta Soubirous
    Maria Bernadetta urodziła się 7 stycznia 1844 r. w Lourdes jako najstarsza z rodzeństwa. Była córką ubogiego młynarza. W dwa dni po urodzeniu otrzymała chrzest. Kiedy miała 11 lat, przyjęła ją do siebie krewna, u której pasała owce. Po trzech latach wróciła do rodzinnego Lourdes, aby przygotować się do I Komunii Świętej. I wtedy – 11 lutego 1858 r. – po raz pierwszy Bernadecie objawiła się Matka Boża nad rzeką Gave, w pobliżu groty Massabielle. Wezwała ją do modlitwy różańcowej oraz do czynów pokutnych w intencji nawrócenia grzeszników. W ciągu pół roku Matka Boża objawiła się Świętej 18 razy. Wizje te dały początek słynnemu sanktuarium w Lourdes. W roku 1862 biskup diecezji Tarbes, Laurence, do której należało Lourdes, ogłosił dekret o prawdziwości objawień.
    W tym samym roku Bernadetta zapadła na obustronne zapalenie płuc. Wyzdrowiała, ale postanowiła wstąpić do zakonu. Chciała się po prostu ukryć, by ujść oczu ciekawych. Dzięki pośrednictwu biskupa z Nevers, Forcade, wstąpiła tamże do sióstr “od miłości i nauczania chrześcijańskiego”. Pożegnała się więc z rodziną i z ukochaną grotą massabielską. Schorowanej, powierzono funkcję infirmerki i zakrystianki. Dopiero 22 września 1878 roku złożyła śluby wieczyste. Zmarła 16 kwietnia 1879 r., mając 35 lat.
    Kościół nie wyniósł Bernadetty na ołtarze ze względu na głośne objawienia Maryi, ale ze względu na osobistą świętość Bernadetty. Wiele cierpiała z powodu astmy. Doświadczały ją bardzo siostry, gdyż znacznie różniła się od nich wykształceniem i prostymi obyczajami. Sławna w świecie – w klasztorze chciała być ostatnia i cieszyła się z wszelkich upokorzeń. Zwykła powtarzać: “O Jezu, daj mi swój krzyż… Skoro nie mogę przelać swojej krwi za grzeszników, chciałabym cierpieć dla ich zbawienia”. Na najwyższą pochwałę zasługuje to, że podczas gdy Lourdes i jej imię było na ustach całego świata, kiedy tysięczne tłumy codziennie nawiedzały to święte miejsce, sama Bernadetta żyła w ukryciu, nie dawała żadnych wywiadów, uważając po prostu, że jej misja się skończyła, a rozpoczęła swoją misję Matka Boża.
    W czasie procesu kanonizacyjnego (1919) stwierdzono, że ciało Bernadetty mimo upływu czasu pozostało nienaruszone. W 1925 roku (rok święty) papież Pius XI ogłosił Marię Bernadettę błogosławioną w obecności ostatniego z jej braci, a w roku 1933 zaliczył ją uroczyście w poczet świętych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    NOWE PORTRETY ŚWIĘTYCHŚwięta Bernadetta SoubirousO. Antonio Sicari
     Święci stanowią pewien rodzaj wspólnoty, nawet gdy się nie znają (porozumiewają się bezpośrednio poprzez tego samego Jezusa, którego kochają całym sercem), zważywszy, że niekiedy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, wyrażają swoje myśli w podobny sposób.Gdy w 1858 roku Bernadetta miała czternaście lat i zaznała łaski wielokrotnego widzenia Świętej Dziewicy w Lourdes, święty proboszcz z Ars (Jan Maria Vianney) dobiegał ostatniego roku życia. Jednak pomiędzy staruszkiem i dziewczynką było pewne osobliwe pokrewieństwo duchowe.Myślę — powiadał — iż Pan zechciał wybrać największego ignoranta spomiędzy wszystkich proboszczów… Gdyby znalazł gorszego ode mnie, wybrałby jego na moje miejsce, ażeby w ten sposób okazać swoje wielkie miłosierdzie.Jeżeli Święta Dziewica wybrała mnie — tłumaczyła Bernadetta — to dlatego, że byłam najbardziej niewykształconą. Gdyby znalazła gorszą ode mnie, wybrałaby ją.Stary proboszcz był zaniepokojony, widząc na dróżkach swojej parafii, która stała się celem nieustających pielgrzymek, w sprzedaży swój portret. Pocieszał się jednak: za niewiele wieków nie będę więcej wart.
    W podobny sposób zareagowała Bernadetta, gdy w klasztorze, do którego wstąpiła, zorientowała się, że w Lourdes sprzedawano za dziesięć centymów jej fotografię; skomentowała to: dziesięć centymów, to wszystko, co jestem warta!To pokorne współbrzmienie przypomina nam głęboką prawdę o wspólnocie świętych i głęboko wzrusza świadomość, że gdy umiera wiekowy już, świątobliwy kapłan, który połowie Francji ukazał drogi prowadzące z ziemi do nieba, jego dziedzictwo przejmuje dziewczynka, która wskaże całemu światu jak Niebo pochyla się miłosiernie nad ziemią.Madonna mnie wybrała — w tak prosty sposób tłumaczyła swoją nadzwyczajną przygodę. Kiedy my używamy tego określenia (“być wybranym!”), nieuchronnie wkładamy w nie spore zadowolenie. Dla widzącej z Lourdes było to natomiast określenie całkowicie czyste, dostosowane do opisania pewnego wydarzenia, które samo z siebie tłumaczy się niepojętym Bożym miłosierdziem, zważywszy, że w niej, Bernadecie, nie było nic co mogłoby motywować to, co jej się przytrafiło.W wieku czternastu lat nie umiała czytać ani pisać. Nie umiała mówić po francusku, nie znała katechizmu. W języku francuskim potrafiła jedynie mówić różaniec, chociaż nie rozumiała go. Brakowało jej pożywienia i nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Nękały ją częste ataki astmatyczne. Tak więc w ludzkich oczach nie była warta nic.Święta Dziewica mnie wybrała — odpowiadała — gdy w klasztorze, dokąd schroniła się po objawieniach, niektórzy myśleli, że powinno się jej okazywać szczególne względy. Bernadetta mówiła: Nie mam żadnego prawa do tej łaski. Święta Dziewica wzięła mnie tak, jak bierze się kamień leżący na drodze… A chcąc wytłumaczyć swoje znikome zasługi, mówiła: Jestem jak kamień. Czyżbyście chcieli darzyć względami jakiś kamień?Pewnej siostrze z nowicjatu, która pytała ją o objawienia, tłumaczy: co robi się z miotłą, gdy kończy się sprzątać, gdzie się ją stawia? A gdy ta nic nie rozumiejąc, zakłopotana odpowiada: Stawia się ją w kącie za drzwiami, Bernadetta podsumowuje: A więc ja jestem potrzebna Świętej Dziewicy jak miotła. Gdy mnie już nie potrzebuje, stawia za drzwiami. Tam jestem i pozostanę.Aby podkreślić, że nie ma w tych słowach ani trochę resentymentu, a co więcej, jest w nich pewna zupełna, prawie naturalna, determinacja rozumienia i życia Ewangelią, która drażni wszystkich pyszałków; kiedy uczynicie wszystko, co wam kazano, mówcie: jesteśmy sługami nieużytecznymi.Również biskup z Lourdes, gdy pierwszy raz uznał prawdziwość objawień, użył wyrażenie świętego Pawła: Bóg wybrał to, co dla świata jest słabe… (1Kor 1,27).W jednej z modlitw do Maryi, którą ułożyła Bernadetta, czytamy słowa, będące echem Magnifikat: Tak, czuła Matko, zniżyłaś się aż do ziemi, aby objawić się słabej dziewczynce… Ty, Królowo Nieba i Ziemi, zechciałaś posłużyć się tym, co jest najmniej warte w oczach świata.Jest to tajemnica świętości Bernadetty, a trzeba koniecznie dodać, że nie została ona ogłoszona świętą dlatego, że widziała Madonnę, ale pomimo tego, że miała wizje, pomimo niespodziewanej chwały jaka została na nią zlana. Stało się tak z powodu pełnej pokory i zawierzenia, w jakim pozostała “pamiętając o tym, co się stało” oraz z powodu ofiarowania siebie dla urzeczywistnienia tego posłannictwa, które zostało jej powierzone: Módlcie się i czyńcie pokutę za grzeszników.
    Urodziła się w roku 1844 w miejscu, gdzie stało pięć młynów oddalonych od siebie o kilkadziesiąt metrów. Przedostatni wynajmował Franciszek Soubirous i jego rodzina.Państwo Soubirous zdawali się być nękani przez nieszczęścia, które stopniowo prowadziły do nędzy. Czasy były złe, marne zbiory, złe interesy, narastające długi. Gdy Bernadetta miała dziesięć lat, ojciec nie był w stanie płacić dzierżawy za młyn i z gospodarza stał się robotnikiem najemnym. W rok później rozszalała się cholera, która dotknęła także dziewczynkę, a następnego roku nastał głód. Soubirous skończyli w ciemnym i cuchnącym parterowym budynku, który kiedyś był więzieniem. Była to wilgotna i niezdrowa dziura.W wieku 12 lat Bernadetta została wysłana na służbę jedynie za posiłek. Gospodarze, u których służyła, karmili ją dzień po dniu, pokarmem z kukurydzy, którego mała nie była w stanie nawet strawić.Nie brakowało również złego traktowania, które znosiła bez uskarżania się, gdyż — jak powiadała — gdy pomyśli się, że Dobry Bóg na to pozwala, nie należy się skarżyć. O katechizmie nie było nawet mowy. A tak mówiąc prawdę, gospodyni zezwoliła jej na uczenie się, lecz szybko z tego zrezygnowała: Jesteś zbyt głupia. Nigdy nie będziesz mogła przystąpić do Pierwszej Komunii.Tymczasem w domu, bieda goni biedę. Ojciec często pozostaje bez pracy, a gdy w miejscowości ukradziono dwa worki mąki, na niego skierowano podejrzenia, ponieważ był najbiedniejszy. Franciszek trafił do więzienia. Jednak na krótko, gdyż szybko został uniewinniony, ale mimo to zła sława i smutek w sercu pozostał.Bernadetta wróciła do domu. Myśl o Pierwszej Komunii nie opuszczała jej, a proboszcz przyrzekł nauczyć przynajmniej najbardziej podstawowych pojęć (powie potem ów kapłan z oburzeniem: Nie wie nawet, że istnieje tajemnica Trójcy Świętej!).Oto wizerunek nędzy, fragment dziejów upokorzenia i smutku świata, do którego zwróciła się Dziewica, gdy postanowiła zstąpić na ziemię. I nie ma wiele przesady w smutnym obrazie, jaki wydaje się wyłaniać, gdy dodamy, że tego samego roku ciało Bernadetty zaczęła toczyć gruźlica.W tej sytuacji racjonaliści mają ułatwione zadanie. Wystarczy powiedzieć, że wielka bieda spowodowała wizje nieba otwierającego się nad ziemią, wielka frustracja została skompensowana złudzeniem własnej świętości, którym to zabawia się biedna dziecina, podobnie jak ubogie dzieci bawią się w księżniczki. Skoro tylko rozeszła się ta wiadomość, tak właśnie mówiono, czy to w miejscowej gospodzie, czy w paryskiej kawiarni. Zapomniano jednak o sprawie istotnej, że można na to spojrzeć z drugiej strony, dokładnie tak jak na to patrzyła Święta Dziewica, gdy dokonała wyboru, podobnie jak to uczyniłaby matka, wybierając spośród dzieci to najbardziej cierpiące.W konfrontacji z moralnym monumentem, pełnym godności, zrównoważenia, niewiarogodnej siły i wytrwałości ze strony owej dziewczynki, która nie nigdy przyjmowała ani pochwał ani pieniędzy, wątpliwości “oświeconych” i ich wulgarne aluzje padały zawsze jak na skałę. Za każdym razem, gdy ofiarowywano jej pieniądze, zdecydowanie je odrzucała, a jeśli ktoś niespodziewanie wkładał w ręce kilka złotych monet, rzucała je na ziemię z krzykiem: “palą mnie!” Kiedy jakieś osobistości albo biskupi nalegali żeby się z nią zobaczyć, kazała powiedzieć, że zrobiliby lepiej pozostając w swoich diecezjach, natomiast kiedy ktoś usiłował przynajmniej jej się dotknąć albo odciąć jako relikwie jakiś kawałek ubrania, mówiła z prostą chłopską szczerością: Jakże jesteście głupi!
    Powróćmy jednak do tych pierwszych miesięcy roku 1858, kiedy Bernadetta miała zaledwie czternaście lat.Był poranek 11 lutego, mżyło. A mimo tego, rozumiejąc, że też powinna iść, poprosiła o pozwolenie na towarzyszenie siostrze i pewnej przyjaciółce, które to szły w kierunku skalnego zagłębienia Massabielle, aby nazbierać trochę drzewa na opał oraz kości na sprzedaż dla szmaciarza.Doszły tam, gdzie kanał z młyna łączy się z potokiem Gave. Trzeba było go przekroczyć, stąd Bernadetta, zaniepokojona tym, że woda była lodowata, opóźniała się. W czasie, gdy usiłowała zdjąć buty aby ich nie zamoczyć, usłyszała jakiś szum, jakby uderzenie wiatru. Obróciła się w kierunku drzew na łące, lecz wszystkie były nieruchome, następnie w kierunku groty, gdzie rosła dzika róża. Zdawało się, że jest ona poruszana podmuchem wiatru. Zagłębienie rozświetliło się jakimś światłem “słodkim i ożywczym” — powie później, kiedy zobowiązano ją do dokładnego wytłumaczenia — pośród którego coś przeświecało, jakby ubrana na biało dziewczyna.Bernadetta przerażona i jednocześnie zaciekawiona, wykonuje jedyny gest, jaki podpowiada jej wiara, wyjmuje z kieszeni swój ubogi różaniec i usiłuje go odmawiać. Nie jest jednak w stanie uczynić nawet znaku krzyża do czasu, aż nie uczyniła go owa “pani”, przed którą stała, a był to znak szeroki, uroczysty i bardzo piękny.Dziewczynka odmawia różaniec, pani z wizji przesuwa paciorki swojego, lecz w ciszy.Gdy różaniec skończył się, Bernadetta została zaproszona, aby podejść bliżej, lecz nie miała odwagi. Wizja znikła.Bernadetta była tak daleka od wymyślenia tego, że nie wiedziała nawet jak wytłumaczyć to, co się stało. Myślała, że obie przyjaciółki także spotkało podobne wydarzenie, lecz kiedy im o tym wspomniała, zrozumiała, że nic nie widziały. Chciała to przemilczeć, ale było już za późno i wiadomość rozeszła się z niespotykaną prędkością.Ktoś opowiadał, że to, co się ukazało jest urojeniem. Inni twierdzili, że to wizja postaci dobrej dziewczynki, która niedawno zmarła, jeszcze inni, że jest to Święta Dziewica.Bernadetta nie wypowiadała się w tej sprawie. Co więcej, w swojej dziecięcej prostocie, osoby niewykształconej, używa zdumiewającego wyrażenia: To coś dziwnego, białego, co przypomina panienkę.Uparcie ją tak nazywa do czasu, gdy Dziewica nie objawiła jej swojego imienia.Wbrew wszystkiemu co możemy pomyśleć, wiadomość o wizji nikogo nie uradowała.Nie ucieszyła rodziny, która myślała, że będzie musiała teraz znosić nowe cierpienia obok ubóstwa i pogardy, a przy tym śmiech i upokorzenie z powodu obecności w domu wizjonerki (Bernadetta w końcu dostała nawet lanie).Nie ucieszyło to przełożonej domu, który przyjął Bernadettę do klasy, do której uczęszczały dzieci biedne. Zapytała z docinkiem: Czy skończyłaś ze swoimi błazeństwami? Nie ucieszył się proboszcz — człowiek o złotym sercu, lecz drażliwy i dużego wzrostu — przed którym Bernadetta drżała jak listek.Tym bardziej nie ucieszyło to uczonych i możnych w okolicy, którzy po trochu z tego szydzili, a po trochu byli poirytowani, aż w końcu zaczęli interweniować z całą nietolerancją, do jakiej są zdolni tak zwani wolnomyśliciele.Pierwszy artykuł jaki ukazał się w lokalnym dzienniku mówił o “pewnej dziewczynce, która jest podejrzana o to, że choruje na katalepsję i niepokoi swoimi dziwactwami ludzi w Lourdes”.Wydawano zakazy chodzenia do groty, lecz na szczęście zostały uchylone, gdy udały się w podróż niektóre wpływowe osoby, które pragnęły to zjawisko zobaczyć.
    Pomiędzy 11 lutym a 16 lipcem 1858 roku miało miejsce osiemnaście objawień Świętej Dziewicy, podczas których Bernadetta wpadała w ekstazę i nie reagowała na to, co działo się wokoło, nawet wtedy gdy płomień jednej ze świec palił jej ręce. Wszyscy zorientowali się, że dziewczynka rozmawia ze swoją wizją. Na jej obliczu malowała się radość ze słodkim uśmiechem oraz stan ogromnego smutku, prawie do płaczu, z powodu tego, co słyszała.Wszyscy odnosili wrażenie, że oblicze jej jest jak lustro, w którym odbija się to, co widzi i słyszy. Posłannictwo będące wynikiem tego nadzwyczajnego dialogu było proste i poruszające. Na osiemnaście objawień, jedenaście razy Święta Dziewica nie mówiła nic. Ograniczała się do uśmiechu, przede wszystkim kiedy Bernadetta czyniła to, co dorośli radzili jej zrobić albo mówiła to, o co kazali się zapytać.Uśmiechnęła się, gdy Bernadetta zaczęła pokrapiać grotę wodą święconą, wypowiadając egzorcyzm jakiego ją nauczono: “Jeśli przychodzisz od Boga — pozostań, a jeśli nie — odejdź stąd”.Uśmiechała się, gdy posłuszna sugestiom pewnej wpływowej pani z miasta, Bernadetta przedłożyła Jej kartkę papieru oraz pióro i poprosiła: Czy zechciałaby Pani uczynić mi grzeczność i napisać swoje imię.Ale tym razem wizja przybliżyła się i odpowiedziała jej w dialekcie: N`ey pas necessari, nie jest to konieczne.”Nie było to konieczne”, aby do swojego objawienia wybrać dziewczynkę dobrze wykształconą, która umiałaby przynajmniej czytać i pisać, tym mniej było konieczne posłużenie się nią dla przechowania dokumentów, w interpretacji których inni będą się prześcigać. Mimo tego czyniono to. W tym względzie Bernadetta okazywała zawsze ogromną stałość.Pewnego dnia jeden z posłów z Niziny Pirenejskiej zapytał wyniośle, czy Dziewica mówiła po francusku, czy po łacinie. Mówi w dialekcie — odpowiedziała Bernadetta. — W Niebie nie mówią dialektem — podsumował z niewiarygodną pewnością pan Rességnier.Lecz Bernadetta odpowiedziała: Jeśli Bóg nie zna naszego dialektu, jak my możemy go zrozumieć?Poseł ze zdziwienia zaniemówił.Innym razem pewien teolog uważał się za wystarczająco kompetentnego, aby zagwarantować, iż nie może tu chodzić o Madonnę, ponieważ ta powinna mówić po hebrajsku, a przynajmniej po łacinie (!), lecz Bernadetta zapytała go: Czy Bóg nie jest w stanie nauczyć Świętej Dziewicy mojego dialektu?Zatem “nie jest konieczne” mieszać w to “uczonych tego świata”, którzy usilnie chcą wierzyć doświadczeniu i dokumentom.Przychodzi na myśl jeszcze jeden dialog, jaki rozwinął się pomiędzy małą widzącą, a dziekanem z Vic, kiedy od kilku miesięcy zakończyły się widzenia:
    — Czy to prawda, że widziałaś Świętą Dziewicę?
    — Tak, wielebny.
    — Ale ja nie wierzę, że Ją widziałaś!
    (Milczenie Bernadetty)
    — Nic nie mówisz?
    — Co chcecie, aby wam powiedziała?
    — Powinnaś mnie przekonać, że naprawdę widziałaś Świętą Dziewicę!
    — Ależ Ona nie kazała mi w siebie wierzyć.Jest pewne zdanie, które Bernadetta często wypowiadała do najbardziej agresywnych, przesłuchujących osób, które chciały wciągnąć ją do dyskusji: “Jestem zobowiązana wam to powiedzieć, a nie zmusić do uwierzenia”.Owego trzeciego dnia Dziewica uśmiechnęła się i nie zechciała “podpisać się”, ale potem, gdy Bernadetta zwróciła się bardzo grzecznie: Czy zechciałaby Pani być tak dobra i napisać…, wizja odpowiedziała jej: Czy zachciałabyś uczynić mi łaskę (zawsze w dialekcie: aué la gracia) i przychodzić tu przez piętnaście dni?Uczyniła obietnicę i odtąd rozpocznie się walka pomiędzy nią, która czuje się zobowiązana przyrzeczeniem, pociągnięta w sposób, że nie można się temu oprzeć, a “wielkimi” i “możnymi”, którzy na wszelkie sposoby usiłują w spotkaniach przeszkodzić.Zaczęły się publiczne przesłuchania. Komisarz policji Jcomet, sędzia śledczy Rives, prokurator rządowy Dutour, wszyscy traktowali ją jako małego drania. Straszono uwięzieniem, przesłuchiwano przez wiele godzin, usiłując zmusić do przyznania się do kłamstwa. Przedstawiano fałszywe świadectwa, które Bernadetta prostowała punkt po punkcie, bez gubienia się w zeznaniach. Pewnego dnia została wezwana razem z matką. Prokurator trzymał ją na stojąco przez ponad dwie godziny, a kiedy wreszcie żona urzędnika przechodząc rzekła miłosiernie: Tam jest krzesło, usiądźcie!, Bernadetta zareagowała ostro: Nie — możemy je zabrudzić! i usiadła na ziemi. Byli także możni, którzy wychodzili pokonani.Był tak wściekły, że nie był w stanie odnaleźć kałamarza — opowiadała ze śmiechem Bernadetta o swoim spotkaniu z prokuratorem, który stale pisał i wykreślał kłamstwa, które sam napisał. W końcu usiłowano ją na siłę umieścić w szpitalu dla umysłowo chorych.Jednak najpiękniejszymi były dialogi, które miały miejsce w grocie. W ciągu piętnastu objawień, Dziewica przekazała Bernadecie trzy tajemnice, które dotyczyły jedynie jej, a których nie ujawniła, mimo usilnych pytań, nawet osób duchownych takich jak biskupi i spowiednicy.W pierwszym przesłaniu powiedziała: “Pokuta, pokuta, pokuta. Módlcie się do Boga za grzeszników” i dziewczynka wykonuje nakazane w objawieniu gesty, które niepokoją obecnych (chodziło o prawie 500 osób). Wszyscy widzieli ją jak przemierzała na klęczkach kamienistą drogę prowadzącą do groty, całując na całej długości ziemię.Znajdowało się tam niewielkie zagłębienie, w którym było trochę błota. Widziano ją jak rękoma kopała w tym miejscu, aż pojawiło się trochę zamulonej wody, którą wzięła do ust.Tymczasem źródło, tak niespodziewanie wytryskające, powiększyło się, woda przejaśniła i popłynęła obficie. Rozpoczęły się zjawiska uzdrowień, które uczyniły Lourdes sławnym na cały świat.Innego dnia Dziewica każe jej jeść gorzkie zioła. Bernadetta nawet nie rozumie dlaczego o to wszystko prosi! Powtarza jedynie to, co Ona powiedziała: są to gesty pokutne i pełne pokory, ofiarowywane “za nawrócenie grzeszników”.Tłum chciał gestów wielkich, gdy tymczasem otrzymuje do uważnego przemyślenia proste znaki, poważne, pokorne i wymagające trudu, których sens zostanie ujawniony, gdy na koniec Dziewica objawi swoje Niepokalane imię.Na początku marca Bernadetta otrzymała najtrudniejsze posłannictwo: Idź powiedzieć kapłanom, żeby przyszli tutaj w procesji i zbudowali kaplicę.Chodzi tu o spotkanie z gderliwym księdzem Peyramale. Był tym bardziej wściekły i nieustępliwy im bardziej w sercu czuł się zmuszony do uległości, tym bardziej, że jako proboszcz, weryfikował w konfesjonale nawrócenia jakie zdarzały się w grocie. Bernadetta poszła na spotkanie z nim mała i drżąca. Pozwoliła się wypytywać, lecz miała tak mało do powiedzenia!
    — Powiadasz, że widzisz Dziewicę?
    — Ja nie mówię, że to jest Dziewica.
    Bernadetta ucieka się do swojego określenia: Widziałam coś, co wydaje się być panią!
    — Coś! — Proboszcz usiłuje być zły.
    — Nieszczęściem jest mieć takich ludzi jak wy, którzy wprowadzają nieporządek w parafii.Bernadetta stała się “mała jak ziarno prosa”, jednak trwała w wypełnianiu swojego posłannictwa, prosząc w imieniu Pani o zorganizowanie procesji.Następnie ucieka. Jednak zaledwie złapała oddech, zorientowała się, że zapomniała przekazać drugą część posłannictwa — sprawę zbudowania kaplicy.Powróciła wieczorem i znalazła wszystkich księży na zebraniu. Z pokorą powiedziała, że Pani chce kaplicy i dodała pierwszy raz coś od siebie: kaplicy… nawet bardzo małej!Peyramale postawił swoje warunki: Pani powinna dać jakiś znak, powinien w grocie zakwitnąć znajdujący się tam krzak róż oraz powinna wyjawić swoje imię.Dziewczynka wyszła uradowana, z uczuciem lekkości z powodu wypełnienia swojej misji. W końcu nadszedł ostatni z piętnastu dni, o które prosiła Dziewica. Wszyscy oczekiwali wielkiego objawienia i wielkiego cudu. Nic takiego nie stało się.Na zapytania przekazane przez Bernadettę, otoczoną przez ponad dziesięć tysięcy osób oraz dokładnie obserwowaną przez komisarza Jcomet, Dziewica nie odpowiedziała zupełnie nic.Mistyczny dialog i cisza w grocie trwały trzy czwarte godziny.Powróciła, aby przekazać wszystko proboszczowi.
    — Poprosiłam o wyjawienie swojego imienia a ona uśmiechała się. Poprosiłam, aby spowodowała zakwitnięcie róż, a ona znowu się uśmiechała. Jednak ciągle chce kaplicy.
    Na to Peyramale:
    — Masz pieniądze?
    — Nie.
    — Ani ja ich nie mam. Powiedz Pani, aby dała ich trochę.Replika dobrze oddaje całe to rozczarowanie.Dzienniki jednoczyły się w zjadliwych komentarzach (pisano: “cudem jest nadzwyczajna łatwowierność tego tłumu!” i sugerowano aby tą “piętnastolatkę, która chce być świętą oddać do szpitala”!).Nadszedł dzień 25 marca. Jest to dzień Zwiastowania. Jeszcze nie nastał świt, kiedy Bernadetta wstała z łóżka, czując w sobie nieodparty impuls, aby pójść do groty.Objawienie już ją “oczekiwało” i Bernadetta grzecznie poprosiła: Pani, czy zechcesz mi okazać swoją łaskę i powiedzieć mi swoje imię, bardzo o to proszę…“To coś” uśmiechnęło się. Bernadetta nalega czterokrotnie.Za czwartym razem “zjawa” już się nie uśmiechała. Rozłożyła złożone ręce, kierując je ku ziemi, oczy zwróciła do nieba i powiedziała w dialekcie: Que soy era Immaculada Concepciou — Jestem Niepokalanym Poczęciem.Bernadetta szybko wstała, pobiegła w kierunku plebani i zaledwie zobaczyła proboszcza powtórzyła gesty i słowa Pani.Zupełnie zakłopotany proboszcz odpowiedział:
    — Pani nie może mieć takiego imienia. Wiesz co ono oznacza?
    — Nie — odpowiedziała Bernadetta.
    — A więc jak możesz to mówić, skoro nie rozumiesz.
    — Powtarzałam to sobie przez całą drogę.
    Ja jestem Niepokalanym Poczęciem! Minęły cztery lata od czasu, gdy Pius IX ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi, lecz jest to pewna prawda, fakt. Nie jest to imię. Gdyby powiedziała: “Ja jestem Dziewicą!” albo: “Ja jestem niepokalaną Dziewicą!” Ale to określenie jest dziwne, tak dziwne, że niewykształcona dziewczynka nie mogła go wymyślić.A jednak, pewne ostre światło wdziera się w nasz umysł i serce. My, ludzie, gdy chcemy powiedzieć o czymś, co wydaje się jedyne na świecie, tak właśnie czynimy: bierzemy jakieś abstrakcyjne określenie i nadajemy go jakiejś osobie.Papieża nazywamy “świątobliwością” a kardynałów “eminencją”.Ty jesteś miłością! Ty jesteś moją radością! Ty jesteś uosobieniem dobroci!Maryja powiedziała o sobie, że jest tak czysta, iż jest samą czystością. Przyszła na świat w sposób tak niepokalany, że cała jest Niepokalanym Poczęciem.Dwa ostatnie objawienia miały wymiar pożegnalny. Siódmego kwietnia, wtorek po Wielkanocy, Dziewica jeszcze raz poprosiła, aby zbudować mały kościół, a 16 lipca, w święto Matki Bożej z Góry Karmel, miało miejsce ostatnie ciche objawienie. Grotę otoczono palisadą i postawiono straże, widząca nawet nie mogła się zbliżyć do groty, lecz wszystko stało się jak zwykle, jak gdyby bariery postawione przez ludzi wcale nie istniały.Od tego czasu rozpoczęła się i zaczęła rozwijać historia Lourdes, które stało się największym światowym centrum pielgrzymkowym oraz miejscem cudów, gdy tymczasem dzieje Bernadetty poszły inną drogą, która już nigdy nie prowadziła do groty.Zanim podążymy za Bernadettą w drugą fazę jej życia, musimy powrócić do tego, co wydarzyło się podczas pierwszych objawień. Już od pierwszego przesłania, Dziewica powiedziała jej coś, co dotyczyło jej osobiście: Nie przyrzekam tobie, że będziesz szczęśliwa na tym świecie, lecz na tamtym.Są to słowa, jakimi tłumaczy Niebieska Matka swojej dziewczynce błogosławieństwa ewangeliczne.Nigdy, ani przez chwilę, Bernadetta nie uważała, że jako “widząca” zasługuje na jakieś przywileje albo zadowolenie lub względy w życiu doczesnym.Przeciwnie — głosząc całej ludzkości konieczność czynienia pokuty dla nawrócenia grzeszników — Bernadetta wiedziała, iż jest przeznaczona do pewnej tajemnicy zadośćuczynienia.Pierwszy okres po objawieniach jest wypełniony chaosem. Lata młodzieńcze i pierwsze lata dorosłego życia upływają pośród pielgrzymów, turystów, księży, biskupów, dziennikarzy, fotografów, naukowców, wszystkich ustawicznie badających ostatnie “szczególne, nieujawnione przesłanie”.Po tym jak objawienia zostały oficjalnie rozpoznane przez Kościół, już w roku 1862, usiłuje się ją chronić, umieszczając przy domu sióstr w macierzystej parafii. Ale ochrona nie mogła być zbyt efektywna i Bernadetta musiała często ukrywać się sama przed wieloma wścibskimi, a często przed tymi, którzy chcieli “zorganizować jej życie”, obiecując sukcesy i pieniądze.Ucieczka od nadmiernego trzymania się na baczności, a którego stała się symbolem, było jej pierwszym obowiązkiem. Normalnym rozwiązaniem wydawał się zakon, ale nie miała ku temu ani wykształcenia, ani zdrowia, ani szczególnych zdolności.Biskupowi, który pytał ją o zamiary, pokornie odpowiada: Nie potrafię nic robić… Nie jestem w niczym dobra.Nie jest to ważne — odpowie jej — postaramy się do czegoś ciebie wykorzystać.Tak oto, w wieku 22 lat, wstąpiła do nowicjatu sióstr z Nevers (były to siostry z tego samego zgromadzenia, które pracowały w jej małej parafii). W końcu łatwiej będzie ukryć się pomiędzy 44 nowicjuszkami, jak to jej obiecano. Dzwonek wielkiego zakonu dzwonił jednak ustawicznie. Często chodziło o osoby, którym nie można było odmówić. Często byli to oficjalni historycy, którzy przychodzili wypytywać ją i kazali w kółko wiele razy wszystko powtarzać.
    W roku 1867 Bernadetta złożyła swoje pierwsze śluby zakonne, na zakończenie, których wydarza się epizod, który jest jednocześnie bolesny z powodu motywów, które do niego doprowadziły jak i dramatyczny z powodu pewnego rodzaju nieświadomego proroctwa i osądu Bożego jaki kładzie się na małych ludzkich sprawach.Chodziło o rzecz następującą: po ślubach młode siostry “muszą być posłuszne” i zostaje im wskazany klasztor oraz obowiązek, do którego są przypisane. Żadna nie pozostaje w domu macierzystym (gdzie znajduje się także nowicjat), który jest klasztorem o największym prestiżu, a gdzie przychodzi się po latach “zasług”.Bernadetta musiała zostać, gdyż w przeciwnym wypadku w małych wspólnotach nie można by było skutecznie jej ochraniać. Powinna pozostać, lecz ani ona ani inne siostry nie powinny pomyśleć, że dla niej zarezerwowano jakieś przywileje.I stało się tak, że siostry wymyśliły pewien skomplikowany scenariusz. Profeski, jedna po drugiej podchodziły do biskupa i odbierały swój przydział.Uczyniono mistyfikację, że zapomniano o Bernadecie, a następnie w ostatniej chwili, kiedy ceremonia prawie się zakończyła, pokazano, że nagle przypomniano sobie o niej, zawołano ją i między przełożoną a biskupem rozwinął się taki oto mądrze przygotowany dialog:
    — Co uczynimy z siostrą Marią Bernadettą?
    — Monsignore, nie jest w niczym dobra. Możemy jednak litościwie zatrzymać ją w domu generalnym i wykorzystać do drobnych prac w izbie chorych. Jest prawie zawsze chora. Będzie to jej obowiązek.Od tego miejsca dialog popłynął sam, jakby Duch Święty wziął w swoje ręce reżyserię tej sceny. Biskup spojrzał na Bernadettę z łagodnością. Czy prawdą jest, że siostra nie umie nic robić? — powiedział. Jest to prawda, jak to już wcześniej mówiłam, lecz ksiądz biskup upewnił mnie, że nie jest to ważne. Wtedy biskup rzekł uroczyście: Przydzielam siostrze obowiązek modlitwy.I tak się stanie. Życie Bernadetty rozwinie się całkowicie w coraz głębszym doświadczeniu modlitwy i cierpienia.Jest to ustawiczny pokorny dialog z Niebem, nawet jeśli od ostatniego objawienia wydaje się ono dla niej zamknięte tak, jak dla każdego innego śmiertelnika w czasie ziemskiej wędrówki.Dla Bernadetty, objawienie staje się coraz bardziej odległe i zaciemnione. Wszystko zmierza ku rozpłynięciu się w niepamięci, a ona nic nie czyni, aby utrzymywać i kultywować pamięć obrazów i słów.Stale obsesyjnie nalegano na uściślenie dat i szczegółów (był to czas, w którym historycy polemizowali już ze sobą), niepokojono ją, gdyż nie była w stanie być precyzyjną.Trafia do izby chorych, najpierw dla leczenia innych, z niewiarogodną łagodnością okazując dokładność, zdolność i w końcu “kulturę” pielęgniarską tym dziwniejszą, że nie miała nigdy możności niczego się nauczyć.Ale sama również znosi coraz liczniejsze choroby, pewną postać gruźlicy, która nie opuściła jej od czternastego roku życia i coraz bardziej rozwija się w ogromny guz kolana, w coraz większym stopniu utrudniający chodzenie.Ze swoimi współsiostrami żyje spokojnie, chociaż czasami zdarzają się okresy dramatyczne i skomplikowane, które znieść mogą jedynie ludzie “wielkiego ducha”, którzy całkowicie pozwolą przeniknąć się łaską Boga.Jedna z przełożonych Bernadetty miała względem niej mieszane uczucia, czci i niechęci. Czci, gdyż Bernadetta “była dziewczyną umiłowaną przez Dziewicę i jej oczy widziały Madonnę”; niechęci, gdyż nie była w stanie do głębi jej uwierzyć.Kiedy mówiło się o Lourdes (zawsze pod nieobecność Bernadetty), przełożona zawsze kończyła, podkreślając, że znak o jaki prosił proboszcz nie spełnił się: Jednak kwiat róży nie zakwitł!A przede wszystkim Matka Vauzou — kobieta surowa, pochodząca ze szlacheckiej rodziny, zakonnica bardzo skrupulatna — nie była w stanie nie zrobić przytyku, jak tak szczególna łaska widzenia Dziewicy mogła dosięgnąć swym przeznaczeniem jakąś biedną i nic nie znaczącą kreaturę jaką jest Bernadetta.Była mizerną chłopką — powie pewnego dnia. Jeśli Święta Dziewica chciała objawić się w jakimś miejscu na ziemi, nie powinna wybrać prostej i niepiśmiennej dziewczyny zamiast cnotliwej i wykształconej zakonnicy!Nie trzeba mówić, że prześladowała Bernadettę i jedynie względem niej stosowała Regułę aż do głębi, nie darując jej niczego.Powinna to czynić w taki sam sposób względem innych — według surowego zwyczaju jaki obowiązywał w zakonach — lecz względem niej robiła to szczególnie, czasem bezwolnie, z odrazą. Bernadetta, bardzo wrażliwa, pragnąca uważać ją za swoją prawdziwą matkę, stale była raniona.Powiadało się, że była jedną ze świętoszkowatych sióstr, ale tak patrząc dokładnie, była czymś więcej.Z jednej strony była to osobowość o wysokim poziomie duchowym, hartowanym przez surową ascezę, która jednak nie została jeszcze porwana przez cud wcielenia (Boga, który stał się małym jak stworzenie), a z drugiej była Bernadetta, żywy świadek i przedłużenie tego cudu.Owa surowa zakonnica — prawie “heroiczna”, lecz jeszcze nie “chrześcijanka” — przeżyła Bernadettę, a kiedy mówiło się o jej możliwej kanonizacji, powiadała: Poczekajcie, aż umrę. Ale kiedy także ona doczekała się śmiertelnego łoża, jej ostatnie słowa były: Nasza Pani z Lourdes, osłaniaj mnie przy śmierci.Tak oto Bernadetta nigdy nie była naprawdę kochana przez osoby, które w największym stopniu powinny względem niej reprezentować na ziemi Świętą Dziewicę, Matkę.Nawet na łożu boleści, gdy jej kości ulegały destrukcji, nie mogła liczyć na traktowanie uprzywilejowane. Często, jedyne co jej pozostawało, to mały srebrny krzyż, który przysłał jej papież “Niepokalanej”, a który stale ściskała w dłoniach.Gdy już nie była w stanie go utrzymać, poprosiła, aby umocowano go do łóżka.Jakaś współsiostra, wspominając przywilej jej dzieciństwa, powiedziała: Poproś naszą Matkę Niepokalaną, aby dała tobie pociechę. Nie — odpowiedziała — żadnej pociechy, jedynie siły i cierpliwość.Cierpiała także z powodu postępującej głuchoty, która izolowała ją jeszcze bardziej.Kiedy zaczęła się agonia krzyknęła: Mój Boże, a wydawało się, że nie ma już więcej sił. Potem jeszcze: Pragnę! Odnosiło się wrażenie, że na ziemi ponownie rozgrywa się scena z Kalwarii.Zawołano siostry, które otoczywszy łóżko, zaczęły odmawiać ostatni różaniec. Gdy nagle głos umierającej się podniósł i akcentując każde słowo rzekła: Mój Boże ja Ciebie kocham… Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za mnie biedną grzesznicę, biedną grzesznicę!I wydała ostatnie tchnienie, złożywszy swoją duszę w rękach owej Dziewicy, która uśmiechała się do niej w młodzieńczych latach.W ostatnich dniach życia — przywołując z głębi świadomości pamięć pewnej sceny tysiące razy widzianej w młynie w okresie dzieciństwa — powiedziała: Jestem zmielona jak ziarno… a moje cierpienie będzie trwało aż do końca.Była na pewien sposób pokorna, by powiedzieć, że staje się jakby chlebem dla sprawowania Eucharystii.Kiedy złożono jej biedne ciało na łożu śmierci, była tak wyniszczona chorobą. Stała się jedną raną i wydawało się, iż szybko ulegnie rozkładowi.Ona natomiast wydawała się odmłodnieć.Ciało nie uległo zepsuciu. Jej doczesne szczątki były trzy razy w obecnym stuleciu ekshumowane i za każdym razem znajdowano je nietknięte. Wydaje się, że Dziewica zechciała pozostawić pewien znak danego przyrzeczenia: Nie obiecuję tobie, że uczynię ciebie szczęśliwą na tym świecie, lecz na tamtym.Spełniła to szybko, bo zaledwie opuściła ten brzeg, Maryja zechciała pozostawić na ciele Bernadetty znak swojej bliskości; jakby było to ciało niepokalane, nietknięte.

    o. Antonio Sicari/tłum. Jerzy Kąkol  

    ***


    15 kwietnia

    Święte Anastazja i Bazylissa, męczennice

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary Bus, prezbiter
    Śmierć świętych Anastazji i Bazylissy
    Anastazja i Bazylissa są wspominane w “Martyrologium rzymskim” jako uczennice apostolskie, matrony rzymskie nawrócone na chrześcijaństwo przez nauczanie świętych Apostołów Piotra i Pawła. Po ich męczeńskiej śmierci, odnalazły ich ciała i pochowały potajemnie pod osłoną nocy. Za to skazano je na tortury (obcięto im języki i kończyny) i ścięcie. Poniosły śmierć za czasów Nerona w roku 67 (lub 68). Są patronkami cenzorów, wzywane w bólach głowy.
    W ikonografii atrybutem świętych Anastazji i Bazylissy są nożyce, palma. Często są przedstawiane bez głowy, rąk i nóg.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    14 kwietnia

    Święta Ludwina, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Walerian, męczennik
    Święta Ludwina
    Ludwina (Ludmiła) urodziła się w Holandii w miasteczku Schiedam koło Rotterdamu 18 marca 1380 roku. Jej rodzice, Piotr i Petronela, pochodzili ze zubożałej szlachty. Ludwina była dziewiątym dzieckiem. Należała do najurodziwszych dziewcząt miasta. O jej rękę ubiegało się wielu. Chrystus chciał ją jednak mieć wyłącznie dla siebie. Kiedy dziecko miało zaledwie 7 lat, złożyło ślub dozgonnej czystości. Kiedy miała 15 lat, w czasie zabawy na lodzie, upadła tak nieszczęśliwie, że uszkodziła sobie kość pacierzową. To był początek jej Golgoty, trwającej długich 38 lat. Przez tak długi czas Ludwina nie opuszczała łóżka, a życie jej było jednym, powolnym konaniem. Od leżenia powstały bolesne odleżyny. Ciało pokryło się jedną raną. Gnijąca i cuchnąca flegma, wydobywająca się z ran, odstraszyła od chorej nawet najodważniejszych. Lekarze nie mogli rozeznać się w chorobie. Stosowali eksperymentalne zabiegi, które nie tylko nie pomagały i nie przynosiły żadnej ulgi, ale wręcz przeciwnie – zaostrzały sytuację.
    Początkowo nieszczęśliwa Ludwina usiłowała jeszcze chodzić, czołgając się na rękach i kolanach po ziemi. Potem i na to zabrakło sił. Paraliż tak ją obezwładnił, że poruszała tylko głową i lewą ręką. Zgangrenowane wnętrzności wydawały ustami, uszami i nosem cuchnącą ropę z krwią. W ranach zalęgło się robactwo. Na domiar złego nie było komu koło chorej chodzić, a przecież potrzebowała stałej opieki. Najęto wreszcie do posługi kobietę, która nie tylko nie była pomocą dla Ludwiny, ale często lżyła ją, pluła na jej twarz, a nawet posuwała się do rękoczynów.
    To morze cierpienia fizycznego i duchowego początkowo doprowadzało Ludwinę do rozpaczy. Buntowała się, narzekała na swój los, pragnęła śmierci jako wybawienia. Dopiero gdy pewnego dnia odwiedził ją spowiednik i przypomniał mękę i śmierć Pana Jezusa, otworzył jej oczy na wartość i sens cierpienia. Odtąd cicho i bohatersko zaczęła znosić swój los. W swoim cierpieniu jednoczyła się z męką Pana Jezusa tak, że powoli nawet pokochała swoje cierpienia. Uznała w nich szczególny rodzaj swojego apostolstwa. Już nie błagała ani o zdrowie, ani o śmierć, ale by cierpieniem mogła nawrócić jak najwięcej grzeszników, przynieść ulgę duszom w czyśćcu cierpiącym, być ofiarną żertwą dla umęczonego Oblubieńca.
    W tej długiej agonii Bóg nawiedzał ją duchowymi pociechami, wizjami, a nawet ekstazą. W ostatnich latach żyła podobnie jak św. Mikołaj z Flüe – wyłącznie Komunią świętą. Rychło też sława jej świętości obiegła okolicę. Przychodzono do niej tłumnie, polecano się jej modlitwie, proszono o rady. Dary, jakie jej składano, oddawała ubogim. Tomasz a Kempis pisze w jej żywocie, że na wiadomość o pewnej ubogiej wdowie posłała jej przez znajomą osobę 8 franków. Okazało się jednak, że te franki mimo robionych wydatków zawsze pozostawały nieuszczuplone. Dzięki temu wdowa mogła zaopatrzyć swój dom i spłacić wszystkie długi. Na pamiątkę przechowywano ten woreczek, zwany “sakiewką Bożą”. Ludwina miała także dar przepowiadania. Tuż przed śmiercią zjawił się jej Pan Jezus z piękną koroną, w której jednak brakowało kilka klejnotów. Rzekł do niej: “Córko, potrzeba je jeszcze dopełnić”. W kilka dni potem na Ludwinę napadli bandyci, ograbili ją doszczętnie i pobili.
    14 kwietnia 1433 roku, po 53 latach życia, Ludwina przeniosła się do szczęśliwej wieczności. Gdy ubierano ją do trumny, zauważono na jej ciele zamiast koszuli ostrą włosiennicę. Papież Leon XIII w roku 1890 zatwierdził jej kult.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    13 kwietnia

    Święty Marcin I, papież i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Hermenegild, królewicz i męczennik
    Święty Marcin I
    Marcin pochodził z włoskiego miasta Todi (w Umbrii). Był synem kapłana Fabrycjusza. Od młodości przebywał w Rzymie i należał do jego hierarchii duchownej. Wyświęcony na diakona, pełnił przez pewien czas funkcję apokryzariusza, czyli jakby nuncjusza papieskiego na dworze cesarza wschodnio-rzymskiego w Konstantynopolu. Po śmierci Teodora I w 649 r. został wybrany papieżem i konsekrowany bez zatwierdzenia cesarza. Otrzymał wówczas święcenia kapłańskie i sakrę biskupią. Konstanty II, dotknięty takim obrotem spraw, odmówił uznania Marcina I za prawowitego papieża.
    Marcin I pragnął wyraźnie określić stanowisko Kościoła rzymskiego wobec monoteletów, którzy utrzymywali, że Pan Jezus posiadał tylko jedną wolę – Bożą, a nie miał woli ludzkiej. Zwołał więc – znów bez pytania cesarza – synod w kościele Zbawiciela na Lateranie, w którym wzięło udział 105 biskupów łacińskich i 30 wschodnich z terenów, które zajęli Arabowie. W 20 anatemach potępiono tam uroczyście błędy monoteletów. Wydano równocześnie pismo wyjaśniające, jaka jest prawdziwa nauka katolicka. Dokumenty synodu zostały rozesłane do wszystkich biskupów i całego duchowieństwa chrześcijańskiego, a także do cesarza Konstantyna II.
    Cesarz poczytał to jako osobisty atak papieża na jego autorytet i zareagował bardzo gwałtownie. W 650 r. wysłał swojego przedstawiciela, Olimpiusza, egzarchę Rawenny, do Rzymu, by aresztował papieża, a biskupów zmusił do odwołania dekretów synodu. Olimpiusz widząc jednak poparcie, jakim cieszył się papież, zbuntował się przeciw cesarzowi i ratował się ucieczką na Sycylię. Podanie głosi, że gdy Olimpiusz zamierzał w czasie Mszy świętej osobiście dokonać na św. Marcinie porwania, nagle oślepł. Konstantyn II wysłał wówczas z wojskiem drugiego apokryzariusza w osobie Teodora Kalliopy. Aresztował on papieża Marcina 17 czerwca 653 r. i w bardzo ciężkiej i upokarzającej podróży zawiódł go na Naksos, gdzie chory papież spędził w nędzy cały rok. Następnie Marcin został wywieziony do Konstantynopola, gdzie stanął przed sądem senatu. Został oskarżony nie o obronę ortodoksyjności i potępienie Typos (edykt Konstansa II zakazujący dyskusji na temat liczby woli Chrystusa), ale o podżeganie do buntu egzarchy Olimpiusza, wzniecenie rozruchów i bezprawne ogłoszenie się papieżem.
    Sąd cesarski skazał papieża na “degradację” ze wszystkich święceń duchownych i funkcji. Skazany na śmierć, został publicznie odarty z szat pontyfikalnych, zakuty w kajdany i poprowadzony przez miasto na miejsce kaźni. Za wstawiennictwem patriarchy Konstantynopola Pawła II karę śmierci zamieniono Marcinowi na dożywotnie zesłanie do Chersonezu na Krym. Zdołał on stamtąd napisać list, w którym skarży się, że nie ma nawet kawałka chleba, ale modli się, by na Stolicy Apostolskiej nie znalazł się heretyk-monoteleta, narzucony przez cesarza. Z powodu nieludzkich warunków papież zmarł z biedy i udręczenia 13 kwietnia 655 r. Pochowano go w miejscowym kościele pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny. Jego grób stał się nawet celem pielgrzymek. Marcin I był ostatnim, którego Kościół wpisał do katalogu świętych papieży i męczenników.
    W ikonografii św. Marcin ukazywany jest w papieskim stroju pontyfikalnym z księgą w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    12 kwietnia

    Święty Zenon z Werony, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Juliusz I, papież
    Święty Zenon
    Zenon urodził się ok. 300 r. w Cezarei Mauretańskiej (teren dzisiejszej Algierii). Jako młodzieniec był świadkiem męczeństwa św. Arkadiusza – widział, jak odrąbywano mu ręce i nogi, by go zmusić do wyparcia się wiary. W jednym ze swoich pism Zenon podaje, że krew płynęła z ran Arkadiusza, tryskając jakby cztery fontanny. Wreszcie męczennikowi odcięto głowę.
    Zenon studiował w znanych ówcześnie ośrodkach kultury i nauki Afryki Północnej: w Syrcie i Madaurze. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się w Weronie, gdzie w 350 r. wyświęcono go na kapłana. Dwanaście lat później został biskupem tego miasta. “Trzodę swoją ochraniał przed niebezpieczeństwami arianizmu i panującego wokół pogaństwa” – głosi Martyrologium rzymskie. Pozostawił po sobie 93 tzw. traktaty, będące cennym świadectwem ówczesnej mentalności, metod duszpasterskich i wskazań liturgicznych. W swoich pismach zostawił szczegółowy opis ówczesnej praktyki udzielania chrztu świętego i Eucharystii.
    Jego diecezja miała jeszcze sporo pogan. Zenon zabiegał więc, by pozyskać ich dla Chrystusa. Względem katechumenów zachowywał wielką ostrożność i roztropność w dopuszczaniu do chrztu świętego, by nie byli tylko powierzchownymi katolikami, a w życiu nadal poganami. Nauczanie wiary traktował jako swój pierwszy i zasadniczy pasterski obowiązek. Bardziej jednak uczył swoich wiernych życia chrześcijańskiego własnym przykładem niż słowem.
    Zmarł w roku 375 (w innych źródłach podawany jest rok 371 lub 380). Jest patronem Werony oraz łaziebnych, żebraków i wędkarzy (do dziś w Weronie pokazywany jest kamień, na którym siadał łowiąc ryby). Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Werona wystawiła ku jego czci aż 8 kościołów, a w diecezji – 40 jako swojemu głównemu patronowi. Pochwały o nim głosili: św. Ambroży (IV w.), św. Petroniusz (V w.) i św. Grzegorz I Wielki (VI/VII w.). Do wieku XVI św. Zenon z Werony był czczony jako męczennik. Tak również go wspomina Martyrologium Rzymskie. Nie jest to wykluczone, gdyż wtedy właśnie szalał arianizm, popierany przez cesarzy, którzy nie cofali się nawet przed wydawaniem wyroków śmierci na praworządnych biskupów.
    W ikonografii Święty jest przedstawiany w stroju biskupim z wędką lub rybą w ręce, z dwiema rybami na książce (symbol gorliwego pasterza) lub w saku (sieci na ryby w kształcie worka) – może dla przypomnienia faktu, który opisuje św. Grzegorz, iż w czasie wylewu Adygi – dopływu Padu, dzięki modlitwie św. Zenona rozszalałe wody, które zalały miasto, oszczędziły jego katedrę. Atrybutami świętego są pastorał, ryba.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    11 kwietnia

    Święta Gemma Galgani, dziewica

    Święta Gemma Galgani
    Gemma przyszła na świat 12 marca 1878 roku w Lucce (Włochy) jako piąte z ośmiorga dzieci aptekarza Henryka Galgani i Aurelii z domu Landi. Chrzest otrzymała następnego dnia po urodzeniu wraz z imionami: Gemma Humberta Pia. Jeszcze jako dziecko została oddana do szkoły sióstr Oblatek Ducha Świętego. Przełożoną tej szkoły była bł. Helena Guerra (+ 1914), założycielka tego zgromadzenia. W ósmym roku życia dziewczynka została dopuszczona do I Komunii świętej i do sakramentu Bierzmowania. W wigilię przyjęcia Pana Jezusa napisała w swoim dzienniczku: “Postaram się, aby każdą spowiedź odprawiać i Komunię świętą przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona”.
    Bóg nie oszczędzał jej cierpień. Mając 8 lat straciła matkę. Potem na gruźlicę zachorował jej ukochany brat. Gemma opuściła szkołę i internat sióstr, by oddać się pielęgnacji brata-kleryka, Eugeniusza, czuwając przy nim dzień i noc. Wyczerpana, zupełnie tak osłabła, że odchorowała to przez trzy miesiące. Do pełnego zdrowia nigdy już nie mogła powrócić. Niedługo potem wywiązała się u niej choroba nóg. W czasie operacji, nader bolesnej, ściskała w rękach krzyż. To był dopiero początek doświadczeń. Wkrótce nadeszła śmierć ojca, zupełny krach majątkowy, gruźlica kręgosłupa, zapalenie nerek. Cały rok Gemma przeleżała w łóżku, unieruchomiona gipsowym gorsetem. Wreszcie musiała opuścić własny dom, gdyż było w nim zbyt ciasno. Na prośbę spowiednika przyjęła ją do siebie pewna pobożna niewiasta z rodziny Gianninich. Był moment, że jej stan był już beznadziejny. Poddała się ponownie operacji. Wpatrzona w wizerunek Chrystusa Pana na krzyżu, zniosła ją bez słowa skargi i jęku.
    8 czerwca 1899 r., w wigilię uroczystości Serca Pana Jezusa, Gemma otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia ran Pana Jezusa. Sama tak o tym napisała: “Był wieczór, ogarnął mnie ogromny żal za grzechy, jakiego dotąd nie odczuwałam. Uświadomiłam sobie równocześnie wszystkie cierpienia, jakie Pan Jezus poniósł dla mego zbawienia. I oto znalazłam się w obecności mej Matki. Po Jej prawej ręce stał Anioł Stróż. Kochająca Matka nakazała mi wzbudzić żal serdeczny za grzechy, a gdy to uczyniłam, zwróciła się do mnie ze słowami: «Córko, w imię Jezusa masz odpuszczone grzechy. Jezus, mój Syn, bardzo cię ukochał i pragnie dać ci dowód swojej szczególnej łaski. Czy zechcesz okazać się jej godną? Ja ci będę Matką. Czy chcesz mi się okazać prawdziwą córką?» Po czym rozchyliła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej chwili ukazał mi się Pan Jezus. Jego wszystkie rany były otwarte, lecz zamiast krwi wydobywały się z nich płomienie. Natychmiast te płomienie dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Miałam wrażenie, że z bólu umieram, i gdyby mnie nie podtrzymała Matka Boża, byłabym upadła na ziemię. Gdy przyszłam do siebie, stwierdziłam, że klęczałam na podłodze. W rękach, w stopach i w sercu wciąż odczuwałam przejmujący ból. Kiedy się podniosłam, zauważyłam, że miejsca, w których odczuwałam ból, silnie krwawią. Okryłam je, jak mogłam, i przy pomocy Anioła Stróża dowlokłam się do łóżka (…). Boleści ustały dopiero w piątek o godzinie trzeciej po południu”. Odtąd stygmaty odnawiały się u Gemmy regularnie, co tydzień. Rany krwawiły od wieczoru w czwartek, kiedy przeżywała mękę Zbawiciela, aż do godz. 15 w piątek. Wtedy przestawały krwawić i natychmiast zasklepiały się. Dwa lata później Gemma została naznaczona kolejnymi stygmatami: korony cierniowej i śladów biczowania.
    W roku 1902, w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, Gemma zachorowała śmiertelnie. Po chwilowym polepszeniu się zdrowia, nastąpiło gwałtowne pogorszenie. Wezwany spowiednik udzielił jej ostatnich sakramentów. Agonia miała jednak trwać jeszcze przez szereg długich miesięcy, bo aż do 11 kwietnia 1903 roku. W Wielką Środę Gemma przyjęła wiatyk, a w Wielką Sobotę koło południa, mając zaledwie 25 lat, zmarła. Na kilka lat przed śmiercią Gemma zapoznała się z zakonem pasjonistów, któremu założyciel, św. Paweł od Krzyża, wyznaczył jako pierwszy cel słodkie rozważanie męki Pana Jezusa i rozpowszechnianie tego nabożeństwa wśród wiernych Kościoła. Spowiednikami i kierownikami duchowymi św. Gemmy byli pasjoniści. Na ręce jednego z nich złożyła także cztery śluby, właściwe zakonowi.
    Papież Pius XI zaliczył Gemmę do chwały błogosławionych w 1933 roku, a papież Pius XII w roku 1940 dokonał jej kanonizacji. Powodem uznania jej świętości stało się świadome, milczące przyjęcie cierpienia. Atrybutem świętej jest lilia. Jest patronką studentów i aptekarzy. W Lucca, w klasztorze pasjonistów, można oglądać skromne sprzęty, których używała św. Gemma, oraz narzędzia pokuty, lekturę, fotografie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    ŚWIĘTA GEMMA GALGANI – CZYLI SZALEŃSTWO KRZYŻA

    DZIECIŃSTWO ŚWIĘTEJ GEMMY

    Urodziła się 12 marca 1878 w okolicach Lukki, w Borgonuovo, jako piąte z ośmiorga dzieci, w rodzinie Henryka i Aurelii Galganich. Nazajutrz została ochrzczona. Imię Gemma oznacza po włosku klejnot. Matka martwiła się, iż imienia tego nie nosiła żadna ze świętych, ale zaprzyjaźniony z nią ksiądz pocieszał ją, iż może to oznaczać, że dziecko stanie się pewnego dnia rajskim klejnotem.

    Zaledwie w miesiąc po jej narodzinach cała rodzina przeniosła się do miasta, na ulicę Borghi. Pod czułą opieką matki i Carlotty Landucci, która uczyła ją pisać i czytać, w wieku pięciu lat odmawiała już oficjum ku czci Najświętszej Maryi Panny, a także za zmarłych, z łatwością dorosłej osoby. Matka przed swą przedwczesną śmiercią zaszczepiła w niej pragnienie nieba i nauczyła wiele o Bogu.

    Pewnego dnia zastano Gemmę w pokoju, klęczącą przed obrazem Najświętszego Serca Maryi. Modliła się w skupieniu, ze złożonymi rękoma. Wujek, który ujrzał tę scenę był nią uderzony i zapytał ją cicho: „Co ty tu robisz?” Dziewczynka odpowiedziała: „Odmawiam Zdrowaś Maryjo. Pozwól mi się modlić.”

    Był jakiś dziwny wdzięk w tej dziewczynce już oddanej oczyszczającemu i oświecającemu działaniu Ducha Świętego. Zachowała ten wdzięk, który przemieniał jej oblicze aż do śmierci, 11 kwietnia 1903 r. Miała zaledwie 25 lat: życie krótkie, lecz wypełnione zjawiskami mistycznymi o wielkiej różnorodności.

    PIERWSZE DOŚWIADCZENIA BOGA

    Pierwsze nadprzyrodzone doznanie miało miejsce najprawdopodobniej około 26 maja 1885 r. Gemma tak to opisała: „Uczestniczyłam najlepiej jak potrafiłam we Mszy św. i modliłam się za mamę, kiedy nagle jakiś głos powiedział mi w sercu: „Czy zechcesz mi dać twoją mamę?” „Tak, odpowiedziałam, pod warunkiem, że mnie też weźmiesz, razem z nią” „Nie – mówił dalej głos – ty na razie musisz zostać z tatą. Ja ją zaprowadzę do Nieba. Oddaj mi chętnie twoją mamę.” Musiałam przytaknąć… Kiedy po mszy św. wróciła do domu rozpłakała się na widok mamy.

    Mama odeszła z tego świata w wieku 39 lat, dotknięta gruźlicą bardzo rozpowszechnioną w tamtej epoce, we wszystkich regionach. Po śmierci matki Gemma została powierzona na jakiś czas cioci, Helenie Landi. Był to okres duchowego osamotnienia młodej sieroty, pomimo uprzejmości tej oddanej osoby, która podziwiała głęboko siostrzenicę.

    Gemma kontynuowała naukę. Od początku 1887 roku rozpoczęła ją w pensjonacie Instytutu Oblatek Ducha Świętego, nazywanym zwyczajowo w Lukka Instytutem św. Zyty.

    Gemma korzystała tu z atmosfery głęboko religijnej i zrównoważonej. Jej dusza znalazła klimat sprzyjający, który pozwolił łasce przynieść owoce.

    PIERWSZA KOMUNIA ŚWIĘTA

    19 czerwca 1887 r. Gemma przystąpiła po raz pierwszy do Komunii św. W przeddzień wieczorem napisała do swego ojca: „Mój drogi ojcze, jesteśmy w przededniu mojej pierwszej Komunii Świętej, dla mnie dnia nieskończonego szczęścia. Proszę cię o przebaczenie za troski, jakich ci przysporzyłam i proszę cię dziś wieczór, abyś o wszystkim zechciał zapomnieć…”

    Dla Gemmy to spotkanie z Jezusem Eucharystycznym było jednym z najważniejszych wydarzeń jej krótkiego życia. W swoim dzienniku napisała: „Postaram się każdą spowiedź odprawiać i Komunię św. przyjmować tak, jakby to był ostatni dzień w moim życiu. Będę często nawiedzać Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, zwłaszcza gdy będę strapiona…”

    Po latach zaś napisała: „Nie sposób opisać tego, co w owym momencie zaszło pomiędzy mną a Jezusem. Sprawił, że bardzo silnie odczułam Go w mej duszy. Uświadomiłam sobie wtedy, że rozkosze niebieskie różnią się od ziemskich, i ogarnęło mnie pragnienie utrwalenia tego mojego związku z Bogiem wiecznym”.

    SZKOŁA

    Po tym wielkim wydarzeniu Gemma odnalazła na nowo rytm życia Instytutu świętej Zyty.

    „Wyróżniała się od innych inteligencją – oświadczyła siostra Julia Sestini. Szczególnie łatwo uczyła się francuskiego i miała zdolności matematyczne.” Gemma zaś w tym okresie zanotowała: „Czuję, jak rodzi się w mojej duszy wielkie pragnienie poznania w szczegółach całego życia i Męki Jezusa.”

    To pragnienie poznania Męki Jezusa rozwinęło się najpierw na terenie szkoły. W wieku 13 lat Gemma była już duszą spragnioną Boga. Także rekolekcje, w jakich uczestniczyła w 1891 r., były dla niej okazją do autentycznego wzrostu duchowego.

    „Pojęłam, że Jezus zsyłał mi okazję do dobrego poznania samej siebie i do większego oczyszczenia mnie, abym Mu się bardziej podobała.”

    Gemma poszukiwała samotności, skupienia, gdyż potrafiła w nim znaleźć „samego Jezusa”. Obecność Boga tak ją pochłaniała, że coraz bardziej wspólnotowe życie stawało się dla niej przykre. Siostra Julia troskliwie czuwała, aby młoda uczennica zachowała doskonałą równowagę.

    Gemma była bardzo lubiana, tak przez nauczycieli, jak i przez koleżanki. Mimo iż cicha i pełna rezerwy, zawsze gotowa była obdarzyć każdego przyjaznym uśmiechem. Będąc z natury dzieckiem bystrym i żywym, już jako uczennica, przejawiała ogromną samodyscyplinę, panując nad swymi emocjami. Przełożona sióstr poprosiła kiedyś nauczycielkę Gemmy i całą klasę o modlitwę za konającego, który odmawiał przyjęcia Sakramentów. Kiedy modlitwa dobiegła końca, Gemma wstała, podeszła do nauczycielki i szepnęła jej na ucho: „Zostałyśmy wysłuchane”. Tego samego dnia, wieczorem, dotarła do nich wiadomość, że człowiek rzeczywiście nawrócił się i przed śmiercią odnalazł pociechę w wierze.

    Mimo iż uczyła się dobrze, chroniczna choroba zmusiła ją do przedwczesnego opuszczenia szkoły. Do końca swych dni miała kłopoty ze zdrowiem.

    WRAŻLIWOŚĆ NA NĘDZĘ

    Gemma była wrażliwa na ludzką nędzę. Opowiada: „Za każdym razem, kiedy wychodziłam z domu prosiłam mojego ojca o pieniądze, a gdy odmawiał prosiłam, aby mi pozwolił zabrać chleb, mąkę albo inne rzeczy. Zawsze na swojej drodze spotykałam biedaków. Tym, którzy przychodzili do domu dawałam ubrania i wszystko, co miałam pod ręką, lecz szybko mój spowiednik mi tego zakazał… Kiedy wychodziłam z domu spotykałam samych biedaków i oni wszyscy biegli za mną. Nie miałam im co dać. Płakałam z tego powodu stale ze smutku.”

    UMIŁOWANIE KRZYŻA

    Od najmłodszych lat matka często pokazywała jej krzyż. W ten sposób Gemma żyła w bliskości Męki Jezusa. Z roku na rok pragnienie tej bliskości w niej rosło.

    Całe życie Gemmy pełne było doświadczeń mistycznych i specjalnych dowodów łaski. Częstokroć spotykały się one z niezrozumieniem, a nawet z drwinami. Znosiła to jako jedną z form pokuty, pamiętając, że Pana naszego również nie wszyscy rozumieli, a niejeden z Niego drwił.

    POCZĄTEK TRUDNOŚCI

    Rok 1897 był dla niej i dla całej rodziny „bolesny”. Henryk Galgani – dobrze prosperujący farmaceuta – ciężko zachorował. Wcześniej każdy korzystał z jego wspaniałomyślności: jedni pożyczali od niego pieniądze, nie troszcząc się o zwrot, inni nie płacili za dzierżawę fermy. Powoli rodzina została całkowicie zrujnowana i wpadła w największą nędzę.

    Gemma zaczęła poznawać mękę Jezusa, nie tylko z opowiadań, nad którymi lubiła rozmyślać, lecz przede wszystkim poprzez wydarzenia, jakie wnikały w nią jak płomienie.

    DZIAŁANIE ANIOŁA

    Gemma często widywała swego Anioła Stróża, utrzymywała z nim bardzo bliski kontakt. Czasem Anioł chronił ją i pocieszał, niekiedy udzielał rad, a nawet ganił surowo za jej wady, mówiąc: „Wstyd mi za ciebie”. Czasem słyszano, jak się z Nim spierała, tak że nawet jej duchowy opiekun, o. Germano, przypominał jej, iż rozmawia z błogosławionym duchem, któremu winna jest szacunek.

    Pierwsze widzialne działanie Anioła Stróża zanotowano we wrześniu 1895 r. Gemma otrzymała złoty zegarek i cieszyła się, że wyjdzie przyozdobiona tą „biżuterią”. Po jej powrocie do domu ukazał się jej Anioł, mówiąc: „Pamiętaj, że kosztownymi przedmiotami, które służą do przyozdobienia się oblubienicy dla ukrzyżowanego Króla, mogą być wyłącznie ciernie i krzyż.”

    Ogarnięte bojaźnią serce Gemmy przeczuło teraz, czym się miała stać: oblubienicą ukrzyżowanego Króla. Napisała: „Chcę iść za Tobą, Jezu, za cenę wszelkiego bólu, chcę iść za Tobą z gorliwością.”

    Wzmianki o Aniele Stróżu znajdują się na niemal każdej stronie dziennika Gemmy. Opisała kiedyś, że diabeł bił ją w ramię przez prawie pół godziny. „Potem przyszedł mój Anioł Stróż i zapytał, co się dzieje; błagałam go, by spędził ze mną tę noc, on jednak odpowiedział: Muszę iść spać. „Nie – powiedziałam. – Aniołowie Jezusa nie sypiają!” „A jednak – stwierdził uśmiechając się – powinienem odpocząć. Gdzie mnie położysz?” Prosiłam, by pozostał blisko mnie. Poszłam do łóżka; potem miałam wrażenie, że rozpostarł skrzydła i uniósł się nad moją głową. Rano jeszcze był”.

    Jedną z najbardziej zadziwiających rzeczy jest fakt, iż Gemma często wysyłała swego Anioła Stróża, zazwyczaj do Rzymu. Prosiła go, by doręczył ojcu Germano list lub jakieś ustne przesłanie. Odpowiedzi nierzadko doręczał Anioł Stróż owego kapłana. Uświadamiając sobie, jakie to niezwykłe, ojciec Germano prosił Niebo o znak, iż jest to zgodne z wolą Bożą.

    Po śmierci Gemmy napisał: „Iluż próbom nie poddawałem tego fenomenu, by się upewnić, że mam do czynienia z nadnaturalną interwencją! A jednak żadna z moich prób nie dała wyniku negatywnego; coraz bardziej nabierałem przekonania, że to, jak i wiele innych nadzwyczajnych zjawisk związanych z jej życiem, dowodziło, iż niebu sprawia radość zabawa z tą niewinną i wspaniałą panną”.

    ŚMIERĆ PANA GALGANI

    Dla Gemmy i jej rodziny sytuacja stała się niepokojąca nazajutrz po śmierci pana Galgani. Napisała ona wtedy: „Po śmierci mojego ojca zostaliśmy bez niczego. Nie mieliśmy już za co żyć.”

    Od początku r. 1898 rodzina Galgani zamieszkała pod numerem 13 na ulicy Viscione w dzielnicy ludowej. A dziewiętnastoletnia Gemma zastąpiła siedmiu siostrom i braciom matkę. Kiedy starsi dorośli na tyle, by dzielić z nią obowiązki, ona przez krótki czas mieszkała z ciotką. Chociaż płaciła dobrem za każdy przejaw miłości ze strony ciotki i wujka, nie najlepiej znosiła ich bogate życie towarzyskie. Często bywali w mieście, zachęcając Gemmę, by wraz z nimi korzystała z życia, na które mogli sobie pozwolić.

    Oświadczyło się jej też dwóch młodzieńców. Ale Gemma pragnęła ciszy i spokoju, ponad wszystko przedkładając modlitwę i rozmowę z Bogiem. Po powrocie do domu Gemma niemal od razu zachorowała na zapalenie opon mózgowych. Traciła stopniowo słuch i włosy. Ręce i nogi miała całkowicie sparaliżowane. Żaden z dostępnych wówczas leków nie był w stanie jej pomóc, pozostawała więc przykuta do łóżka przez prawie rok. Ale martwiło ją jedynie to, że sprawia kłopot opiekującym się nią krewnym.

    Wieści o heroicznej cierpliwości dziewczyny rozniosły się po mieście i wielu ludzi przychodziło ją pocieszyć. Dla każdego potrafiła znaleźć uśmiech i serdeczne słowo, jednak choroba postępowała…

    „Pewnego wieczoru – opowiada – bardziej zaniepokojona niż zwykle skarżyłam się Jezusowi, że skończę nie mogąc się wcale modlić, jeśli mnie nie uzdrowi. Pytałam, dlaczego pozostawiał mnie tak chorą. Wtedy Anioł mi odpowiedział: ‘Jeśli Jezus umartwia twoje ciało, to czyni tak, aby lepiej oczyścić twoją duszę.’

    Rano 3 marca 1899 r. Gemmę odwiedził jej spowiednik, prałat Volpi. Napisała: „Wyspowiadałam się i rano, wciąż przykuta do łóżka przyjęłam Komunię świętą. O, słodkie chwile, jakie spędziłam z Jezusem… odnowiłam moje przyrzeczenia Jezusowi, który mnie zapytał: ‘Gemmo, czy chcesz wyzdrowieć?’ Łaska została mi udzielona. Wyzdrowiałam.”

    PO UZDROWIENIU GEMMY

    Teraz życie powróciło do normalnego biegu. Gemma zbyt osłabiona z powodu choroby musiała na siebie uważać, lecz jej nadprzyrodzona gorliwość niosła ją pod tabernakulum. Każdego ranka śpieszyła przyjąć Jezusa, który napełniał ją tyloma łaskami.

    Pisała: „W drugi piątek marca 1899 r. wyszłam po raz pierwszy przyjąć Komunię św. I od tej chwili nigdy jej nie opuściłam…”

    Jezus obecny w Eucharystii stawał się dla Gemmy biegunem całego życia duchowego.

    Znajdując się przed wizerunkiem Serca Jezusa Gemma powiedziała Mu kiedyś: „O, mój Jezu, chciałabym tak bardzo Cię kochać, nie wiem jednak, jak to uczynić!” Usłyszałam głos – zapisała – który mi mówił: „Czy chcesz zawsze kochać Jezusa? Zatem nie przestawaj ani na chwilę cierpieć dla Niego. Krzyż jest tronem prawdziwie kochających Jezusa. Krzyż jest dziedzictwem wybranych w tym życiu.”

    GODZINA STYGMATÓW

    Życie wypełnione modlitwą i poszukiwaniem swego powołania, oczyszczeniem przez chorobę i codziennymi umartwieniami zostało ukoronowane największą łaską, która zaważyła na całym jej dalszym życiu.

    W oktawie Bożego Ciała, wieczorem 8 czerwca 1899, po powrocie do biednego domu przy ulicy Biscione, Gemma przyjęła łaskę najsłodszą i najstraszliwszą: ujrzała jak na jej ciele odciskają się święte znaki Męki, żywe odbicia ran Chrystusa. Była to również wigilia Uroczystości Najświętszego Serca Jezusa.

    „Poczułam wewnętrzny ból z powodu moich grzechów. Nigdy nie odczuwałam tego tak silnie jak wtedy. Ten ból niemal mnie przygniatał, jakbym miała umrzeć. Czułam jakby w tym uczestniczyły wszystkie władze duszy: rozum nie wiedział, że moje grzechy obrażały Boga; pamięć wszystkie je przede mną stawiała i sprawiała, że widziałam wszystkie udręki, jakie Jezus przeszedł, aby mnie zbawić; wola nakłaniała mnie, aby je wszystkie znienawidzić i obiecać, że wycierpię wszystko, żeby je wynagrodzić. Mnóstwo myśli przelatywało mi przez głowę. To były myśli bolesne, kochające, bojaźliwe, pełne nadziei i ufności. Kiedy się uspokoiłam, weszłam w stan ekstazy i ujrzałam Niebieską Mamę, która miała po swej prawicy mojego Anioła Stróża, który nakazał mi odmówienie aktu żalu. Kiedy to uczyniłam, Mama Niebieska skierowała do mnie te słowa: „Córko, w imię Jezusa, są ci odpuszczone wszystkie grzechy.” Potem dodała: „Jezus, mój Syn tak bardzo cię kocha, że chce cię obdarzyć łaską. Czy potrafisz być jej godna?”

    W mojej nędzy nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Ona zaś dodała: „Ja będę ci Matką, a czy ty będziesz umiała być mi prawdziwą córką?” Ujęła swój płaszcz i okryła mnie nim. W tej samej chwili ukazał się Jezus, który miał otwarte wszystkie rany. Z jego ran jednak nie płynęła już krew, lecz strumienie ognia, które dotknęły moich dłoni, stóp i serca. Odczułam, że umieram. Upadłam na ziemię, lecz Mama mnie podniosła i znowu okryła mnie swoim płaszczem. Na kilka godzin pozostałam w takiej pozycji. Potem Mama pocałowała mi czoło i wszystko znikło. Odczuwałam jednak nadal silny ból w stopach, dłoniach i sercu. Wstałam, aby się położyć i zauważyłam, że z miejsc, które mnie tak bolały płynie krew. Owinęłam te miejsca i potem, wspomagana przez Anioła Stróża położyłam się. Ból i udręki, jakie mi wcześniej dokuczały, zastąpił doskonały pokój. Rankiem ledwo trzymałam się na nogach, aby iść przyjąć Komunię św. Włożyłam rękawiczki, aby zakryć dłonie. Ledwie powłóczyłam nogami. Sądziłam, że lada chwila umrę. Jakiż ból towarzyszył mi w ten piątek, w Uroczystość Najśw. Serca Jezusa.”

    Potem pokazała stygmaty jednej z ciotek, mówiąc: „Popatrz tylko, co zrobił mi Jezus!”

    W każdy czwartkowy wieczór Gemma wchodziła w stan ekstazy i wtedy znów pojawiały się te ślady. Stygmaty utrzymywały się do piątkowego wieczoru lub sobotniego ranka. Potem krwawienie ustawało, rany zasklepiały się, a miejsce głębokich ran zajmowały białe blizny. W późniejszym okresie jeden z opiekunów duchowych Gemmy zwrócił się do przedstawicieli nauki, prosząc o zbadanie jej stygmatów. Zgodnie z przewidywaniami Gemmy, lekarz uznał je za swoisty objaw choroby: urojenie zbyt pobożnej duszy.

    Stygmaty Gemmy przestały się pojawiać po roku. Opiekun duchowy zabronił jej przyjmowania tej łaski, wymodliła więc to, że znamiona Męki Jezusa ustąpiły, chociaż białe ślady widoczne były aż do dnia jej zgonu.

    Dzięki pomocy spowiednika Gemma zamieszkała z rodziną o nazwisku Giannini w Lukka, gdzie mogła więcej czasu poświęcać życiu duchowemu.

    Prałat Volpi polecił Cecylii Giannini, aby jak najbliżej siebie trzymała Gemmę – gdyż było dla niej konieczne, żeby była otoczona troską, a równocześnie ukryta przed światem. Rodzina, która liczyła wtedy jedenaścioro dzieci, przyjęła Gemmę jako dwunaste dziecko.

    W ich domu w Lukka do dziś czuje się niewidzialną obecność Gemmy. Ona sama odczuwała wielką wdzięczność wobec tej przybranej rodziny i niejeden raz słyszano, jak trwając w ekstazie, modliła się za jej członków. Radośnie wypełniała obowiązki domowe i pomagała w nauce dzieciom swych gospodarzy. To, co Gemma mówiła w ekstazie, jest dość dobrze udokumentowane. W tym stanie uniesienia dusza tak bardzo zespala się z Bogiem, że normalna aktywność zmysłów ulega zawieszeniu. Spowiednik oraz krewna przybranej rodziny, Cecylia, często słuchali słów Gemmy i zapisywali jej rozmowy z Niebem.

    Ojciec Germano słyszał kiedyś, jak się spierała z Najwyższym Sędzią o kwestię zbawienia pewnej duszy. Mówiła: „Szukam nie Twej sprawiedliwości, ale Twej łaski. Wiem, że przez niego roniłeś łzy, ale….nie możesz myśleć o jego grzechach. Musisz myśleć o Krwi, którą przelałeś. Odpowiedz mi teraz, Jezu; powiedz, że zbawiłeś mojego grzesznika”.

    Gemma podała nazwisko człowieka, o którego się modliła. Tuż potem zawołała radośnie: „Został zbawiony! Zwyciężyłeś; Jezu zawsze tak triumfuj”.

    Potem stan uniesienia ustąpił. Ledwie o. Germano opuścił pokój, usłyszał pukanie. Jakiś obcy chciał z nim rozmawiać. Kiedy człowiek znalazł się przed kapłanem, upadł na kolana zalewając się łzami: „Ojcze, chcę się wyspowiadać”. Kapłan ze zdumieniem stwierdził, że ma do czynienia z „grzesznikiem Gemmy”.

    Podczas badania jej apostolstwa wszyscy świadkowie zeznawali, iż w sposobie jej bycia nie było sztuczności. Kiedy kończył się stan ekstazy, powracała do normalnego życia, cicho i radośnie, zajmując się sprawami domu. Większość tych, którzy ją znali, nie miała pojęcia o wielu surowych pokutach, jakie sobie zadawała, i ofiarach, jakie podejmowała. Nieliczni mieli ten przywilej, iż uświadamiali sobie, jak bardzo została wyróżniona. Pomimo wszystkiego, co się jej przytrafiło, Gemma umiała znaleźć w tej trudnej drodze życia prawdziwą radość. Powiedziała kiedyś: „Kiedy jesteśmy ściśle związani z Jezusem, nie ma ani krzyża, ani smutku”.

    «Nikt nie umierał tak jak Gemma…»

    W styczniu 1903 r. wykryto u niej gruźlicę. Ażeby uchronić jej przybraną rodzinę, Gemmę odizolowano w niewielkim mieszkaniu niedaleko domu Gianninich. Przez cztery miesiące bez słowa skargi znosiła chorobę. Zmarła cicho, w obecności księdza z miejscowej parafii, 11 kwietnia. Ksiądz ten powiedział podczas przesłuchania: „Wielokrotnie stawałem przy łożu śmierci, nigdy jednak nie widziałem nikogo, kto by umierał tak jak Gemma; nie zapowiadając tego żadnym gestem, żadną łzą ani nawet urywanym oddechem. Umarła z uśmiechem, który pozostał na jej wargach; nie mogłem uwierzyć, że naprawdę nie żyje”.

    Za życia łączyły ją ścisłe powiązania z zakonem Męki Pańskiej, nie tylko z racji jej duchowości pasyjnej, ale i dlatego, że za życia pozostawała pod duchowym kierownictwem świątobliwego pasjonisty o. Germana Ruoppoli. Po śmierci jej ciało spoczęło w kościele Sióstr Pasjonistek w Lukka i to pasjoniści prowadzili jej proces kanonizacyjny, gdy władze Kościoła zaczęły badać życie Gemmy od r. 1917. Beatyfikował ją Pius XI w 1933 r. Dekret zatwierdzający wymagane do kanonizacji cuda został odczytany 26 marca 1939 r.– w Niedzielę Wielkanocną. Gemmę Galgani kanonizował Pius XII 2 maja 1940 roku, w trzydzieści siedem lat po jej śmierci.

    W marcu 1901 r. Gemma napisała do prałata Volpi o tym, co Jezus powiedział jej tego samego dnia: „Bądź pewna, że to ja, Jezus, mówię do ciebie, a za kilka lat, przez moje działanie, będziesz świętą, dokonasz cudów i dostąpisz chwały ołtarzy.” Wspomnienie tej młodej świętej Kościół obchodzi 16 maja.

    Na podst. artykułu „La folie de la Croix” André Castella. Stella Maris, nr 390, str. 9-10 oraz informacji internetowych oficjalnych stron włoskich poświęconych św. Gemmie.

    Vox Domini


    ***

    10 kwietnia

    Święty Fulbert z Chartres, biskup

    Święty Fulbert z Chartres
    Fulbert urodził się w 960 r. w ubogiej rodzinie. Przypuszcza się, że pochodził z Poitiers. Uczył się w szkole katedralnej w Reims. Jego mistrzem był Gerbert, późniejszy papież Sylwester II. Około 990 r. Fulbert przybył do Chartres, by podjąć pracę nauczyciela w szkole katedralnej, którą wkrótce uczynił ośrodkiem kulturalnym Francji. Został mianowany kanonikiem i kanclerzem tamtejszej kurii biskupiej. Po śmierci biskupa Raula wybrano Fulberta jego następcą (1006).
    Był aktywny w wielu dziedzinach życia publicznego, kulturalnego i kościelnego. Swoją wiedzą, gorliwością, a przede wszystkim umiejętnością obcowania z ludźmi rychło pozyskał sobie serca wiernych i duchowieństwa. Król francuski, Robert II Pobożny, nieraz zasięgał jego rady. Fulbert dbał o administrację kościelną i wyróżniał się jako doskonały gospodarz diecezji. Był wnikliwym teologiem, łączył mądrość ze świętością. Po pożarze, jaki nawiedził katedrę, odnowił ją tak okazale, że dzisiaj należy do podziwianych arcydzieł budownictwa sakralnego.
    Dbał także o podniesienie poziomu szkolnictwa, z którego na pierwszym miejscu korzystali przyszli kandydaci do stanu duchownego. Odnowił w tym celu szkołę katedralną i postawił ją na tak wysokim poziomie, że przewyższała sławą nawet szkołę w Reims. Zwalczał symonię (handel godnościami kościelnymi i dobrami duchowymi) oraz inne nadużycia, jakie od lat występowały w Kościele. Wyróżniał się szczególnym darem jednania zwaśnionych. Dlatego często w różnych sporach brano go za rozjemcę. Miał szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, która przywróciła mu zdrowie w ciężkiej chorobie.
    Fulbert zostawił po sobie także szereg cennych pism. Wśród nich wyróżniają się kazania i traktaty teologiczne. Był również uzdolnionym poetą łacińskim, autorem pięknych hymnów. Najcenniejsze jednak są listy, które pozwalają poznać głębiej jego osobowość, ideały i działanie. Równocześnie dają nam wgląd w ówczesną, ciekawą epokę.
    Fulbert zmarł 10 kwietnia 1028 r. w wieku ok. 68 lat.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    9 kwietnia

    Święta Maria, żona Kleofasa

    Zobacz także:
      •  Święty Gaucheriusz, prezbiter
    Święta Maria Kleofasowa
    Maria należała do rodziny Maryi. Być może była rodzoną siostrą św. Józefa. Św. Hegezyp (+ ok. 180), który żył w początkach chrześcijaństwa i któremu była dobrze znana tradycja apostolska, nazywa Kleofasa (Klopasa, zwanego także Alfeuszem) – bratem św. Józefa, Oblubieńca Maryi. Synami Marii Kleofasowej byli: św. Jakub Młodszy, Józef i Juda Tadeusz (Mt 27, 55-56; Łk 24, 10; Mk 15, 40-41), których Ewangelie nazywają “braćmi”, czyli krewnymi Jezusa.
    Maria należała do najbliższego grona Pana Jezusa. Towarzyszyła Mu podczas wędrówek apostolskich i razem z innymi pobożnymi niewiastami troszczyła się o doczesne potrzeby Pana Jezusa, takie jak pożywienie, pranie, a nawet dach nad głową. Trwała przy Nim aż do śmierci. “Obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra matki Jego, Maria, żona Kleofasa” – potwierdza w swojej Ewangelii bezpośredni świadek, św. Jan Apostoł (J 19, 25). Kiedy udała się razem z Marią Magdaleną i Joanną w poranek wielkanocny do grobu Pana Jezusa, aby namaścić Jego ciało olejkami, pierwsza ujrzała anioła – świadka zmartwychwstania – i rozmawiała z nim (Mt 28, 1-8; Mk 16, 1-8). Jej też pojawił się w powrotnej drodze Pan Jezus Zmartwychwstały (Mt 28, 9-10). O dalszych losach św. Marii Kleofasowej nic nie wiemy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    8 kwietnia

    Święty Dionizy, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Walter z S. Martino di Pontoise, opat
    Święty Dionizy
    Dionizy był w II w. biskupem w Koryncie. Informacje o nim czerpiemy z pism św. Hieronima i Euzebiusza z Cezarei. Ten ostatni wychwala wielką gorliwość pasterską św. Dionizego. Według niego Dionizy miał zostawić 8 cennych listów do różnych biskupów. W Liście do Rzymian wysławia papieża, św. Sotera: “Rzymianie utrzymują zwyczaje ojców: wasz błogosławiony biskup Soter je nie tylko utrzymał, ale i poszerzył, dzieląc się z braćmi [ze wszystkich stron] dostatkiem, którym sam był obdarzony, i błogosławiąc słowem tych, którzy się do niego zwracają, jak ojciec do dzieci…”. W pozostałych listach zwraca się m.in. do Lacedemończyków, Ateńczyków, Nikomedyjczyków, Rzymian, mieszkańców Krety. Są one źródłem wiedzy o zasadach wiary i moralności wczesnego chrześcijaństwa.
    Na Wschodzie Dionizy odbiera cześć jako męczennik. Krzyżowcy za czasów Innocentego IV (+ 1254) przewieźli ciało św. Dionizego do Rzymu i oddali pod opiekę klasztoru pod wezwaniem Świętego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    7 kwietnia

    Święty Jan Chrzciciel de la Salle, prezbiter

    Święty Jan de la Salle
    Jan urodził się w Reims 30 kwietnia 1651 r. w podupadłej rodzinie książęcej jako najstarszy z jedenaściorga rodzeństwa. Straciwszy rodziców, przerwał studia na paryskim uniwersytecie i w seminarium, aby zająć się najbliższą rodziną. Po pewnym czasie kontynuował naukę. W wieku 27 lat przyjął święcenia kapłańskie. W trzy lata potem na uniwersytecie w Reims zdobył doktorat z teologii (1680). Zaraz po święceniach otrzymał probostwo. Powierzono mu także kierownictwo duchowe nad szkołą i sierocińcem, prowadzonym przez Siostry od Dzieciątka Jezus (terezjanki). Jan postarał się w Rzymie o zatwierdzenie zgromadzenia zakonnego tych sióstr. Bardzo bolał na widok setek sierot, pozbawionych zupełnie pomocy materialnej i duchowej. Gromadził ich na swej plebanii, której część zamienił na internat. Następnie na użytek biednych dzieci oddał swój rodzinny pałac.
    Ponieważ sam był zajęty duszpasterstwem, dlatego musiał szukać ochotników, by mu w tej pracy dopomogli. Oni to, pod kierunkiem Jana, zajmowali się wychowaniem i kształceniem dziatwy. Pobożne panie zajmowały się ich żywieniem. Kiedy ani plebania, ani dom rodzinny nie mogły pomieścić przygarniętych, ks. Jan za pieniądze parafialne i otrzymane od pewnej zamożnej kobiety zakupił osobny obszerny dom. Napisał też regulamin, by praca mogła iść sprawnie.
    Z tych ofiarnych pomocników wyłoniło się z czasem zgromadzenie zakonne pod nazwą Braci Szkół Chrześcijańskich (braci szkolnych). Za jego początek przyjmuje się dzień 24 czerwca 1684 roku. Jan miał wówczas zaledwie 31 lat. Stworzył wiele typów szkół – podstawowe, wieczorowe, niedzielne, zawodowe, średnie, seminaria nauczycielskie. Nauka w nich była bezpłatna. Na polu pedagogiki Jan zajmuje więc poczesne miejsce. W swoich szkołach wprowadził na pierwszym miejscu język ojczysty, podczas gdy dotychczas powszechnie uczono w języku łacińskim. Zniósł kary fizyczne, tak często stosowane w szkołach w tamtych czasach, a kary moralne ograniczył do minimum. Pierwszeństwo dał wychowaniu religijnemu, które oparł na chrześcijańskiej miłości i poszanowaniu godności człowieka, także dziecka.
    W roku 1681 powstała pierwsza szkoła założona przez Jana w Reims (1681), kolejna powstała w Paryżu (1688), potem także m.in. w Lyonie i w Rouen. W sto lat potem cała Francja była pokryta szkołami lasaleńskimi. Do rewolucji francuskiej (1789) w samej Francji zgromadzenie posiadało 126 szkół i ponad 1000 członków. Dzisiaj Bracia Szkolni mają swe szkoły w prawie 90 krajach.
    Jan de la Salle zostawił po sobie bezcenne pisma. Najwybitniejsze z nich to Zasady dobrego wychowania, które doczekało się ponad 200 wydań; nadto Rozmyślania, Wskazania, jak prowadzić szkoły i Obowiązki chrześcijanina. Bezcenne dla poznania ducha lasaleńskiego są także jego listy.
    Jan zmarł po krótkiej chorobie 7 kwietnia 1719 r. Pozostawił po sobie pisma, które przez długi okres należały do kanonu dydaktyki. Beatyfikował go Leon XIII w 1888 roku. On też wyniósł go uroczyście do chwały świętych w roku 1900. Pius XII ogłosił św. Jana de La Salle patronem nauczycieli katolickich (1950). Ciało św. Jana, zbezczeszczone w czasie rewolucji francuskiej w roku 1793, dla bezpieczeństwa przeniesiono do Belgii, a w roku 1937 złożono przy domu generalnym zakonu w Rzymie. Można tu również zobaczyć katedrę, z której wykładał Święty, jego strój, paramenty liturgiczne, przedmioty pokutnicze i rzeczy codziennego użytku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    6 kwietnia

    Błogosławiona Pierina Morosini,
    dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Paryża, opat
      •  Święty Prudencjusz, biskup
    Błogosławiona Pierina Morosini
    Pierina przyszła na świat w dniu 7 stycznia 1931 roku w Fiobbio koło Albino, w Lombardii. Nazajutrz po urodzeniu rodzice zanieśli ją do chrztu. Jej ojciec, Rocco Morosini, był nocnym stróżem w jednej z miejscowych fabryk, a matka, Sara Noris, zajmowała się rodziną liczącą dziewięcioro dzieci. Pierina była pierworodną córką. Rodzina była pełna modlitwy, której dzieci nauczyły się od bardzo religijnych rodziców. Często modliły się o łaskę, by raczej umrzeć niż obrazić Pana Boga.
    Pierina, gdy ukończyła 6 lat, codziennie chodziła do kościoła, choć dopiero po roku przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Wstawała codziennie rano, około godz. 5.00, i ścieżką dla mułów, wijącą się w górach, poprzez las kasztanowy, około pół godziny szła do kościółka parafialnego, by uczestniczyć we Mszy świętej. Wówczas celebrowano ją o 6.00 rano. Wracała do domu na śniadanie, a potem znowu szła do wioski, by od 9.00 brać udział w zajęciach szkolnych.
    W miarę jak dzieci podrosły, mama zabierała wszystkie dzieci rano do kościoła. Trzeba było mieć wiele odwagi, aby to uczynić w tamtym czasie. Pierina, podobnie jak św. Maria Goretti, na której przez większość życia będzie się wzorować, stała się dla sióstr i braci drugą mamą. Brała udział w pracach domowych, pomagała w kuchni, szyła lub robiła na drutach ubranka dla rodzeństwa. Jej mama opowiadała później, że nie pamięta, by Pierina była kiedykolwiek nieposłuszna lub żeby krytykowała otrzymane polecenie. Mawiała o niej: “Mieć taką córkę – to łaska od Pana!”
    Pierina była także najlepszą uczennicą w klasie, nie tylko na lekcjach religii, lecz we wszystkich innych przedmiotach. Miała wyjątkowe uzdolnienia. Bardzo chciała się uczyć, będąc jednak najstarszym dzieckiem w rodzinie wielodzietnej i z powodu ubóstwa zrezygnowała z tego marzenia. To poświęcenie wiele ją kosztowało. Kiedy miała 11 lat, mama wysłała ją na naukę do krawcowej w sąsiedztwie. Bardzo szybko nauczyła się tego fachu.
    W wieku 15 lat Pierina zaczęła zarabiać na życie. Pomagała rodzicom utrzymać rodzinę. Wkrótce ojciec, z powodu słabego zdrowia, musiał zrezygnować z pracy. Pierina podjęła pracę w przędzalni bawełny w Albino, w odległości kilku kilometrów od Fiobbio. Pracowała na dwie zmiany – jeden tydzień od 6.00 do 14.00, a następny od 14.00 do 22.00. Droga do domu zajmowała jej około godziny pieszo. Wstawała około 4.00, żeby uczestniczyć choćby w części Mszy świętej, bo tylko gdy rozpoczynała pracę o 14.00, mogła uczestniczyć w całej Eucharystii. Gdy ktoś jej radził, by zrezygnowała z takiego trybu życia, odpowiadała, że “nie może żyć bez Mszy świętej”.
    Nieliczne wolne chwile poświęcała na czytanie pobożnych lektur i żywotów świętych. Najczęściej czytała o życiu Marii Goretti. Jej dzieje znała na pamięć. W parafii była podporą miejscowej Akcji Katolickiej. Udzielała lekcji katechizmu, zajmowała się dziełem powołań i zbierała ofiary na seminarium duchowne. W niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej, popołudniowych Nieszporach i wykładach z religii. Znajdowała jeszcze czas na odwiedzenie chorych. Z umiłowania pokuty i ubóstwa wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Poświęciła się też całkowicie Panu, składając trzy śluby: dziewictwa, ubóstwa i posłuszeństwa. Śluby te odnawiała dwukrotnie w ciągu roku: w święto Niepokalanego Poczęcia oraz w uroczystość Zesłania Ducha Świętego.
    Jedną z wielkich radości jej życia była pielgrzymka do Rzymu w 1947 roku, na beatyfikację małej męczennicy z Nettuno. Pierina miała wtedy 16 lat. Po usłyszeniu słów papieża Piusa XII powiedziała do swoich przyjaciółek: “Jaka by to była radość dla mnie umrzeć jak Maria Goretti!”
    Potrafiła cierpieć i przyjmowała każde cierpienie jako dar od Boga. Raz zraniła się w nogę przy warsztacie tkackim. Kiedy rana uległa zakażeniu, cierpiała ogromnie, musząc pozostać w szpitalu przez miesiąc. Nie skarżyła się. Innym razem zraniła rękę, przecinając ścięgno kciuka. Z tego powodu cierpiała aż do śmierci, ale i z tej przyczyny nigdy się nie żaliła. Pewnego wieczora wracała do domu w czasie gołoledzi. Jej matka powiedziała, że z powodu uciążliwej pogody musiałaby pójść jeszcze raz na zakupy do wioski. Mimo zmęczenia Pierina zaraz wyszła, by zrobić zakupy.
    Nadszedł dzień 4 kwietnia 1957 roku. Pierina pracowała wtedy od 6.00 do 14.00. Jak co dnia rano przyjęła Komunię świętą i uczestniczyła w części Mszy świętej. Zatrzymała się w wiosce zaledwie na chwilę, by zrobić zakupy, potem wyszła na drogę prowadzącą do domu. Zazwyczaj przychodziła do domu między 15.00 a 15.10. Kiedy minęła godzina 15.30, a jej jeszcze nie było w domu, jej brat Santo zaczął się niepokoić. Poszedł w stronę wioski. Jego oczom ukazał się zaskakujący widok. Znalazł siostrę leżącą na środku ścieżki.
    Nie było świadków tego zdarzenia. Zbrodnię odtworzono stopniowo. Niektóre szczegóły podał zabójca, zatrzymany 20 dni później. Był nim dwudziestoletni chłopak. Przyznał, że od roku obserwował Pierinę. Ponieważ tego dnia podążał za nią z tak wielką natarczywością, że nie pozostawiała ona wątpliwości co do natury jego zamiarów, dziewczyna podniosła kamień, by się bronić. On odebrał jej kamień i uderzył ją w głowę. Dziewczyna zrobiła jeszcze kilka kroków, po czym upadła na ziemię. W tym stanie znalazł ją brat. Wydawała się rozumieć, co do niej mówił, lecz aż do śmierci nie potrafiła już wypowiedzieć ani słowa. Wezwany natychmiast proboszcz, przekonawszy się, że Pierina była przytomna, udzielił jej sakramentów. Potem zawieziono ją do szpitala w Benewencie. Rany głowy były tak poważne, że nie udało się jej uratować. Młoda męczennica odeszła na spotkanie ze swą świętą przyjaciółką, Marią Goretti, w dniu 6 kwietnia 1957 roku.
    Trzy dni później pochowano ją w obecności wielu okolicznych mieszkańców. Już wtedy uważano ją za świętą. Jeden z duchownych powiedział wtedy: “Niech śmiały przykład Pieriny Morosini natchnie naszych młodych chłopców i nasze dziewczęta. Niech wybierają roztropnie jako ideał swego życia życie promieniujące pięknem, radością i czystością dla czci naszych rodzin, Kościoła i ojczyzny”. W dniu 9 kwietnia 1983 roku przeniesiono ciało Pieriny z cmentarza do kościoła parafialnego. Przy tej okazji stwierdzono, że jej ciało zachowało się w doskonałym stanie. W dniu 4 października 1987 roku, w 30 lat po dniu narodzin na nieba, papież św. Jan Paweł II ogłosił Pierinę Morosini błogosławioną.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    5 kwietnia

    Święty Wincenty Ferreriusz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Krescencja Höss, dziewica
      •  Święta Katarzyna Thomas, dziewica
      •  Błogosławiona Julianna z Mont Cornillon, pustelnica
    Święty Wincenty Ferreriusz
    Wincenty urodził się ok. 1350 r. w Walencji (Hiszpania) w rodzinie notariusza. W roku 1367 wstąpił do dominikanów. W rok potem złożył śluby zakonne. Studiował filozofię, teologię i logikę w Walencji, Barcelonie i Leridzie, gdzie zdobył tytuł doktora. Otrzymał święcenia kapłańskie w wieku 25 lat. Podjął surową dyscyplinę życia duchowego, którego piękne świadectwo pozostawił w traktacie De vita spirituali. Oddał się najpierw nauczaniu filozofii i teologii, zajmując się również (w latach 1380-1390) wieloma sprawami państwowymi i kościelnymi na polecenie kardynała legata Piotra de Luna oraz Jana I, króla Aragonii. W tym czasie oddawał się także kaznodziejstwu, najpierw na dworze papieża w Awinionie, a później w południowej Francji i we Włoszech. Posługę tę pełnił aż do roku 1399. Wtedy nastąpił nagły zwrot w życiu Wincentego. W czasie choroby, która wydawała się beznadziejna, miał wizję św. Dominika i św. Franciszka, którzy uzdrowili go i polecili głosić Ewangelię na całym świecie. Napisał natychmiast list do Benedykta XIII z prośbą o upoważnienia konieczne do nowej misji.
    Po ich otrzymaniu oddał się wyłącznie kaznodziejstwu wędrownemu. Podjął w ten sposób wielką misję, przemierzając Europę i wzywając do pokuty. Obdarzony darami Ducha Świętego oraz zaopatrzony w apostolskie pełnomocnictwa, przemawiał na placach, bo żadne kościoły nie mogły pomieścić gromadzących się tłumów. Swoją charyzmą budził zachwyt, ale i sprzeciw. Pracował na rzecz jedności podzielonego przez schizmę Kościoła. Szła za nim sława wielkich cudów. Obok rzesz wielbicieli miał Wincenty także swoich zawziętych wrogów. Zarzucano mu demagogię, ogłupianie ludu, wprost nawet opętanie. Zarzuty przeciwko wielkiemu kaznodziei wysuwano nawet na tzw. “soborze” w Pizie (1409) i na soborze w Konstancji (1415)

    .Święty Wincenty Ferreriusz
    Wincenty był również spowiednikiem antypapieża Benedykta XIII, ale opuścił go, kiedy nie udało mu się nakłonić go do rezygnacji. Zmarł w Wielką Środę, 5 kwietnia 1419 r. w Vannes we Francji, wracając z misji podjętej w Anglii, gdzie przebywał na zaproszenie króla. Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Przez trzy dni jego ciało było wystawione w katedrze, zanim je złożono między chórem a głównym ołtarzem. Niebawem też odbył się proces kanoniczny sługi Bożego. Komisja papieska przebadała 873 cuda. Papież Kalikst III 29 czerwca 1455 zezwolił na jego kult, a papież Pius II w trzy lata potem dokonał jego formalnej kanonizacji (1458). Jego relikwie zostały w czasie rewolucji francuskiej (1789-1794) sprofanowane, ale nie zniszczone. Znajdują się w katedrze w Vannes, a część również w Walencji.
    Wincenty Ferreriusz zostawił po sobie kilka drobnych pism, m.in. Traktat przeciwko schizmie, Traktat przeciwko Żydom, Traktat dla tych, którzy cierpią pokusy przeciwko wierze. Jest patronem Walencji, Vannes, dobrego małżeństwa, dobrej śmierci, ceglarzy, budowniczych, murarzy, hydraulików, przetwórców ołowiu, producentów dachówek i kafli. Wzywany bywa także w obronie przed epilepsją, bólami głowy i gorączką, w bezpłodności.
    W zakonie dominikańskim w imię św. Wincentego udzielało się specjalnego błogosławieństwa chorym i poświęcało się dla nich wodę. Ku czci Świętego odprawiano przed jego świętem nabożeństwo siedmiu piątków, podczas których należało przyjąć Komunię św.
    W ikonografii św. Wincenty bywa przedstawiany w habicie dominikańskim, jako anioł Apokalipsy z trąbą i płomieniem na czole. Jego atrybutami są koń, błyskawice, chrzcielnica, infuła, kapelusz kardynalski u stóp, osioł, krzyż, sztandar, skrzydła, turban turecki lub muzułmanin u stóp.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    4 kwietnia

    Święty Izydor z Sewilli,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Izydor z Sewilli
    Izydor urodził się około 560 r. w Nowej Kartaginie, w prowincji Murcji. Pochodził z rodziny, która dała Kościołowi dzieci wyniesione do chwały ołtarzy – św. Leonarda i św. Fulgencjusza, braci św. Izydora, oraz św. Florentynę – ich siostrę. Legenda głosi, że przy jego narodzinach rój pszczół osiadł mu na ustach i zostawił na nich słodki miód. Miała to być zapowiedź daru niezwykłej wymowy, jaką szczycił się Izydor. Po rychłej śmierci rodziców wychowaniem młodszego rodzeństwa zajął się najstarszy brat, św. Leonard, który był wówczas arcybiskupem w Sewilli. Przy boku brata Izydor miał okazję przypatrzeć się z bliska burzliwym wydarzeniom, jakie przeżywała wtedy Hiszpania. Po jego śmierci Izydor objął biskupstwo i podjął wysiłek odnowy Kościoła.
    Zwołał i kierował synodami w Sewilli (619) i w Toledo (633), które m.in. ułożyły symbol wiary odmawiany w Hiszpanii, oraz ujednolicił liturgię. Fundator kościołów, klasztorów, szkół i bibliotek. Zabiegał o podniesienie poziomu intelektualnego i duchowego kleru. Zapamiętano go jako człowieka wyjątkowego miłosierdzia. Był znakomitym pisarzem. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Św. Braulion, jego uczeń i sekretarz, wymienia ponad 20 zostawionych przez Izydora dzieł. Zwalczał w nich arianizm, zostawił wykład prawd wiary i moralności, pisał o dziejach Gotów i Wandali, którzy opanowali jego kraj. Święty zadziwia rozległością tematyki i podejmowanych problemów. Jego największym dziełem jest dwudziestotomowy Codex etimologiarum – pierwsza próba naukowej encyklopedii, syntezy wiedzy, jaką posiadano za jego czasów.
    Wyjątkowa była jego śmierć. Kazał zanieść się do katedry i w obecności biskupów pomocniczych, kapłanów i ludu zdjął swoje szaty biskupie, a wdział pokutny wór, głowę posypał popiołem i zalany łzami odbył spowiedź publiczną. Błagał, by mu odpuszczono jego przewiny i zaniedbania, i by się za niego modlono. Potem przyjął Komunię świętą pod dwoma postaciami i pożegnał się ze wszystkimi pocałunkiem pokoju. Zaniesiony do swojej ubogiej izby po 4 dniach oddał Bogu ducha 4 kwietnia 636 roku, gdy miał 82 lata. Pochowano go obok św. Leonarda i św. Florentyny. W roku 1063 jego śmiertelne szczątki przeniesiono do Lyonu, gdzie spoczywają dotąd. Formalna kanonizacja Izydora odbyła się dopiero w 1598 roku. Papież Innocenty XIII ogłosił św. Izydora doktorem Kościoła (1722). Jest patronem Hiszpanii i Sewilli.
    W ikonografii św. Izydor przedstawiany jest w stroju biskupim. Ma paliusz. Czasami ukazywany jako jeździec na koniu. Jego atrybutem jest miecz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    3 kwietnia

    Święty Ryszard de Wyche, biskup

    Święty Ryszard de Wyche
    Ryszard urodził się w 1197 r. w Wych (obecnie Droitwich w pobliżu Worcester w Anglii). Jako młodzieniec musiał zająć się administracją majątku rodzinnego. Odrzucił propozycje małżeńskie i po uporządkowaniu stanu majątkowego rodziny udał się na studia uniwersyteckie do Oxfordu. Po ukończeniu studiów swoją wiedzę pogłębiał na uniwersytetach w Paryżu i Bolonii. Miał 38 lat, kiedy wybrano go rektorem uniwersytetu w Oksfordzie. Wkrótce potem, w 1237 r., został mianowany kanclerzem prymasa Anglii, św. Edmunda.
    Na stanowisku rektora Ryszard zasłużył się pracą nad podniesieniem poziomu uniwersytetu w Oxfordzie tak, że wśród wszystkich uniwersytetów Europy zajmował on odtąd czołowe miejsce. Jako prawa ręka prymasa Anglii przyczynił się natomiast do przeprowadzenia koniecznych reform. Bronił także odważnie praw Kościoła wobec króla, Henryka III. Towarzyszył swemu ukochanemu pasterzowi w podróży do Pontigny, we Francji, gdzie też św. Edmund na jego rękach umarł. Przed śmiercią nakłonił jednak Ryszarda do przyjęcia święceń kapłańskich. Podarował mu także na pamiątkę drogocenny kielich. Po powrocie do Anglii Ryszard porzucił dotychczasowe stanowiska i objął skromne probostwo w Charing, a potem w Deal. Jednakże nowy prymas Anglii, Bonifacy, powołał Ryszarda ponownie na swojego kanclerza.
    W 1244 r. został wybrany biskupem Chichester. Król Henryk III, znając nieustępliwość biskupa w obronie praw Kościoła, na wybór Ryszarda nie zgodził się. Mimo tego prymas potwierdził wybór. Wtedy Henryk III zajął dobra biskupie. Ryszard był zmuszony udać się do Rzymu, by papież rozstrzygnął sprawę. Papież Innocenty IV potwierdził w Lyonie wybór Ryszarda, a nawet osobiście udzielił mu sakry biskupiej. Na wiadomość o tym król z zemsty zagarnął biskupowi wszystkie dobra, nawet jego własne mieszkanie. Biskup zamieszkał więc po powrocie u jednego z proboszczów, w Tarring. By jednak nie być gospodarzowi ciężarem, w wolnej chwili pomagał mu przy uprawie roli. Trwało to dwa pełne lata, aż król, zagrożony klątwą papieską, oddał biskupowi dom i dobra biskupie.
    Zarządzenia, jakie pozostawił Ryszard, świadczą o jego gorliwości pasterskiej. Nakazał udzielać sakramentów bezpłatnie. Kapłanów zobowiązał do zachowania celibatu i do przebywania na miejscu, aby byli zawsze do dyspozycji swoich wiernych. Wymagał także, aby nosili strój kościelny. Wiernych zobowiązywał do uczęszczania na Mszę świętą w niedziele i w święta. Szczególnie troskliwą opieką otaczał św. Ryszard kapłanów steranych wiekiem i chorobą. Starał się zapewnić im możliwie najlepszą pomoc.
    Umarł niespodziewanie podczas wizytacji pasterskiej budującego się kościoła pw. św. Edmunda w Dover 3 kwietnia 1253 r. Kanonizacji dokonał papież Urban IV w 1262 roku. 16 czerwca 1276 roku w obecności króla Anglii, Edwarda I, wielu biskupów i dygnitarzy państwa, odbyło się uroczyste przeniesienie śmiertelnych szczątków Ryszarda do katedry w Chichester. Umieszczono je w bogatym sarkofagu pod głównym ołtarzem. W średniowieczu grób św. Ryszarda należał do najliczniej uczęszczanych miejsc pielgrzymkowych w Anglii. Niestety, Henryk VIII nakazał zniszczyć grobowiec św. Ryszarda jako bojownika o niezależność Kościoła od władzy świeckiej.
    Ikonografia przedstawia Świętego w stroju biskupim. Trzyma w dłoni kielich – przypominający pewne wydarzenie z jego życia. Według starej opowieści, kiedy św. Ryszard odprawiał Mszę świętą, wypadł mu z ręki kielich, ale cudownie Krew Chrystusa nie wylała się z niego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    2 kwietnia

    Święty Franciszek z Paoli, pustelnik

    Święty Franciszek z Paoli
    Franciszek urodził się 27 marca 1416 r. w Paoli (Kalabria we Włoszech). Pochodził z ubogiej, ale głęboko religijnej rodziny. Rodzice wyprosili sobie syna żarliwą modlitwą do św. Franciszka z Asyżu. W podzięce dali więc synowi imię Franciszek. Spełniając uczyniony ślub, oddali go do klasztoru franciszkanów, kiedy Franciszek miał zaledwie 12 lat.
    Nie wiadomo, dlaczego Franciszek już po roku opuścił klasztor w S. Marco Argentano i wrócił do domu. Gdy miał 13 lat, odbył ze swymi rodzicami pielgrzymkę po najsławniejszych wówczas sanktuariach Włoch: Asyżu, Monte Cassino, Loreto, Monte Luco koło Spoleto i Rzymie. W Wiecznym Mieście pełen smutku patrzył na przepych duchowieństwa. Kiedy pewnego dnia ujrzał przejeżdżającego we wspaniałej karocy w otoczeniu licznej służby kard. Juliana Cezarini, zawołał na głos oburzony, że nie ma w tym ani śladu ewangelicznego ubóstwa. Wtedy kardynał zatrzymał się i odpowiedział chłopcu, że nie czyni tego z pychy, ale że taki jest powszechny zwyczaj, iż dygnitarze świeccy i kościelni jadą w odpowiedniej dla ich godności oprawie.
    Po powrocie do Paoli Franciszek założył w pobliżu miasta pustelnię i oddał się w niej bardzo surowemu życiu. Powoli zaczęli do niego dołączać uczniowie i tak powstała nowa rodzina zakonna braci “najmniejszych” – “minimitów” (Ordo Fratrum Minimorum – OM). Do trzech ślubów zakonnych dołączył Franciszek ślub czwarty: zachowania przez całe życie postu od mięsa i nabiału. Obecnie do rodziny zakonnej eremitów św. Franciszka należą minimici, minimitki oraz tercjarze minimiccy.
    Pan Bóg obdarzył Franciszka darem czynienia cudów. Miał m.in. wskrzesić Mikołaja, syna swojej siostry Brygidy. Podanie głosi, że kiedy statek nie chciał zabrać go na Sycylię, gdzie miał założyć nowy klasztor, przepłynął z Italii na tę wyspę na swoim płaszczu. W ikonografii, związanej z Franciszkiem, legenda ta ma silne odbicie. Dzięki sławie świętości życia i cudów mnożyły się także fundacje nowych klasztorów w Europie. O wielkim mężu dowiedział się także król francuski, Ludwik XI, kiedy był ciężko chory, i zaprosił go do siebie w nadziei, że Franciszek go uzdrowi. Na żądanie papieża Sykstusa IV Franciszek udał się do Paryża. Nie uzdrowił wprawdzie króla, ale przysposobił go do chrześcijańskiej śmierci, tak że na jego ręku spokojnie oddał ducha Bogu (1483). Z tej okazji skorzystał Franciszek i także na ziemi francuskiej założył kilka klasztorów swojego zakonu. Regułę, którą ułożył, w roku 1493 zatwierdził papież Aleksander VI. Franciszek został doradcą Karola VIII. Jako asceta wzorował się na doświadczeniach ojców pustyni.
    Zmarł 2 kwietnia 1507 r. w Plessis-les-Tours we Francji. Tam też został pochowany. Jego beatyfikacji dokonał w roku 1513 papież Leon X. Ten sam papież w sześć lat później wyniósł go również do chwały świętych (1519). Wiele miast ogłosiło św. Franciszka z Paoli za swojego patrona i orędownika, między innymi Tours, Frejus, Turyn, Genua i Neapol. Królestwo Neapolu, Sycylii i Kalabrii ogłosiło go jako swojego głównego patrona. W 1943 roku papież Pius XII proklamował św. Franciszka z Paoli patronem marynarzy włoskich. Uważany jest także za patrona grzeszników powracających do Pana Boga, skazanych na śmierć i umierających. Dzień jego dorocznej pamiątki bywa bardzo uroczyście obchodzony w południowej Italii. Na pamiątkę tego, że na płaszczu miał przedostać się z Włoch na Sycylię, urządza się nad morzem barwną procesję z figurą Świętego.
    W ikonografii św. Franciszek z Paoli przedstawiany jest w mniszych szatach; częstym motywem jest legenda o przebyciu morza na płaszczu. Przedstawiany jest na obrazach wielu słynnych malarzy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    1 kwietnia

    Święta Maria Egipcjanka, pustelnica

    Zobacz także:
      •  Święty Noniusz Alwarez Pereira, zakonnik
      •  Święty Hugo, biskup
    Święta Maria Egipcjanka
    Imię Marii Egipcjanki było niegdyś głośne na Wschodzie. Pisali o niej św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444), św. Zozym (w. VI) i św. Sofroniusz (+ 638). Niestety, opisując jej życie pokutne, nie podali bliższych danych biograficznych.
    Kiedy miała zaledwie 12 lat, uciekła z domu rodzinnego i udała się do Aleksandrii, aby tam wieść życie rozpustne. Przez 17 lat uwodziła mężczyzn, nie dla zarobku, ale dla zaspokojenia swojej żądzy. Pewnego dnia udała się wraz z pielgrzymami egipskimi do Jerozolimy. Kiedy statek przywiózł pątników do Ziemi Świętej, Maria i tam kontynuowała swoje grzeszne życie. Przyszła jednak godzina opamiętania. W uroczystość Znalezienia Krzyża Świętego udała się do Jerozolimy, by przypatrzeć się obrzędom kościelnym. Kiedy zamierzała wejść do bazyliki Grobu Pańskiego, została jakąś niewytłumaczalną siłą odepchnięta. Miało się to powtórzyć kilka razy. Przerażona, ujrzała nad wejściem do bazyliki wizerunek Matki Bożej. Wtedy zawołała: “Matko miłosierdzia! Skoro odrzuca mnie Twój Syn, Ty mnie nie odrzucaj! Pozwól mi ujrzeć drzewo, na którym dokonało się także moje zbawienie”.
    Usłyszała wtedy wewnętrzny nakaz, by iść na pustynię, nad rzekę Jordan i tam spędzić na pokucie resztę swojego życia. Przyrzekła to uczynić – i odtąd bez żadnej przeszkody mogła wejść do bazyliki, by uczestniczyć w nabożeństwie.
    Żywoty Świętej nie podają, ile lat Maria Egipcjanka spędziła na pokucie nad Jordanem. Miał ją przypadkowo odnaleźć kapłan, św. Zozym, który przyniósł jej po odbytej spowiedzi Komunię świętą. Zawołała wówczas słowami starca Symeona: “Teraz, o Władco, pozwól odejść służebnicy Twojej w pokoju według słowa Twego, bo oczy moje ujrzały Twoje zbawienie” (por. Łk 2, 29-30). Kiedy Zozym przyszedł do niej na drugi rok, by pokrzepić ją Ciałem Pańskim, Maria już nie żyła. Legenda głosi, że podobnie jak ciało św. Pawła Pustelnika pochowały w ziemi lwy, tak i Marii miały tę przysługę wyświadczyć.
    Ikonografia upodobała sobie naszą Świętą. Jej wizerunki utrwalili na płótnie artyści tej klasy, co: Tintoretto, Ribera, Hans Memling i inni. Św. Maria Egipcjanka jest patronką nawróconych jawnogrzesznic i rozpustnic.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

  • ogłoszenia – marzec 2025

    ***

    Po drodze z Męką.

    Tajemnice Drogi Krzyżowej

    Droga Krzyżowa ulicami Jerozolimy.

    Droga Krzyżowa ulicami Jerozolimy

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    +++


    Ze wszystkich dróg, jakimi warto chodzić, najlepsza jest krzyżowa.

    Na początku lutego 1935 roku św. Faustyna usłyszała w duszy głos Jezusa: „Jedna godzina rozważania Mojej bolesnej męki większą zasługę ma aniżeli cały rok biczowania się aż do krwi; rozważanie Moich bolesnych ran jest dla ciebie z wielkim pożytkiem, a Mnie sprawia wielką radość”.

    Najbardziej powszechnym sposobem rozważania męki Pańskiej w całym Kościele jest Droga Krzyżowa. Wyznawcy Chrystusa zawsze czuli, że Bóg przywiązał do tego nabożeństwa szczególne łaski.

    To było tutaj

    Jerozolima. Stragany pełne specjałów i pamiątek zajmują już i tak skąpą przestrzeń. Słodki zapach owoców miesza się z ostrą wonią przypraw. W zwykłym pozapandemicznym czasie panuje tu zgiełk, ciasnymi uliczkami w tę i we w tę przewalają się tłumy turystów i pielgrzymów. Mundurowi z długą bronią stoją na każdym rogu i bacznie obserwują przechodzących. Handlarze zachwalają towar, przekrzykując wielojęzyczny gwar rozmów.

    W każdy piątek przeciskają się tu przez tłum pielgrzymi odprawiający Drogę Krzyżową. Śpiewają, odmawiają modlitwy, czasem ktoś, nie zważając na otoczenie, klęka, opiera głowę o kamienie, całuje ściany. Pielgrzymi zatrzymują się przy wiszących na murach budynków okrągłych płytach z napisami oznaczającymi poszczególne stacje. Niektóre z tych miejsc upamiętnione są dodatkowo niewielkimi kaplicami. W panującym tłoku czasem trudno w ogóle zauważyć te miejsca.

    Piątkowe nabożeństwa Drogi Krzyżowej w Jerozolimie od stuleci prowadzą franciszkanie. Dreszcz przechodzi po grzbiecie, gdy zakonnik zapowiadający kolejne stacje mówi „TU”: „Tu Pan Jezus został skazany na śmierć”; „Tu Pan Jezus wziął krzyż”; Tu…”. To jedyne miejsce na świecie, w którym można tak powiedzieć. Bo to naprawdę było TU. Niezależnie od ewentualnych błędów w ustaleniu topografii trasy – to było TU. Gdy człowiek ma tę świadomość, niedogodności na trasie nie tylko nie muszą mu przeszkodzić w przeżyciu tajemnic męki Pańskiej, lecz, paradoksalnie, mogą ułatwić wczucie się w realia panujące tu w pierwszy z Wielkich Piątków.

    Tak też było na przestrzeni dwóch tysiącleci. Pokolenia chrześcijan odwiedzały te miejsca, rozważając mękę Zbawiciela bez względu na panujące warunki.

    Płacz całego ludu

    Pierwszą osobą, która z całą pewnością „odprawiła” Drogę Krzyżową, była Maryja. Wiemy z Ewangelii, że stała na Golgocie, gdy Jezus konał, przyjęła Jego martwe ciało, gdy zdjęto je z krzyża, była przy złożeniu Go do grobu. Musiała więc wcześniej towarzyszyć Synowi w tej drodze najboleśniejszej ze wszystkich, jakie kiedykolwiek przebyli ludzie.

    Według starożytnej tradycji, której najdawniejszym pisanym świadectwem jest apokryf „De transitu Mariae” z V wieku, gdy po zmartwychwstaniu Jezusa Maryja była w Jerozolimie, codziennie odwiedzała, modląc się, miejsca zroszone Jego krwią.

    Czy były to te same miejsca, które w dzisiejszej Jerozolimie chrześcijanie nazywają stacjami Drogi Krzyżowej?

    Już pierwsi chrześcijanie otaczali czcią miejsca związane z męką Chrystusa. W IV wieku, gdy ustały prześladowania chrześcijan, zaczęto organizować procesje szlakiem męki Pańskiej. Wierni wyruszali z Ogrodu Oliwnego, kierując się do domniemanego pałacu Heroda na wzgórzu Syjon, następnie do pretorium, a stamtąd na Golgotę.

    Dzięki bogatej hiszpańskiej pątniczce o imieniu Egeria, która odwiedziła Ziemię Świętą w roku 384, możemy doświadczyć czegoś z atmosfery obchodów Wielkiego Tygodnia tamtego czasu. Wiemy od niej, że w wielkoczwartkową noc w Getsemani czytano fragment Ewangelii wg św. Mateusza o pojmaniu Chrystusa. Wtedy „podnosi się taki jęk, takie biadanie i płacz całego ludu, że słyszą go chyba wszyscy w samym mieście” – pisze o obrzędzie, który miał miejsce, zgodnie z opisem biblijnym, w nocy. „Począwszy od tej godziny, idą pieszo do miasta z hymnami i przybywają do bram o tej godzinie, gdy człowiek może już rozpoznać człowieka. Stąd idą przez całe miasto, wszyscy do jednego, wielcy i mali, bogaci i biedni – wszyscy są tam obecni. Tego zaś dnia szczególnie nikt nie uchyla się od czuwania aż do rana. Tak doprowadzają biskupa od Getsemani aż do bramy, a potem przez całe miasto, aż do Krzyża, czyli kaplicy znajdującej się na Golgocie” – wspomina Egeria.

    Gdzie to było

    Krzyżowcy, którzy w XI wieku odebrali Ziemię Świętą Saracenom, na podstawie Biblii i innych świadectw próbowali odtworzyć trasę drogi krzyżowej. Samo nabożeństwo z rozważaniami wprowadzili franciszkanie, którzy od XIV wieku opiekują się miejscami świętymi w Jerozolimie. Liczba i treść stacji nie były jednak stałe.

    O ile umiejscowienie końcowych nie budzi wątpliwości (Golgota, Boży Grób), o tyle lokalizacja wcześniejszych stacji nie jest pewna. Trzeba bowiem wiedzieć, że dziejowe burze, jakie przeszły nad świętym miastem, gruntownie zmieniły jego wygląd. Ciężki cios przyszedł, gdy w roku 70 Rzymianie, tłumiąc powstanie, zniszczyli miasto wraz ze świątynią. Równo 60 lat później cesarz Hadrian postanowił zbudować na miejscu zrujnowanej stolicy zupełnie nowe miasto. To wywołało kolejne powstanie żydowskie. Rozpaczliwy zryw skończył się ostateczną katastrofą narodu, który odtąd aż do połowy XX wieku był pozbawiony swojego państwa. Jerozolima stała się rzymską kolonią o nazwie Aelia Capitolina, a Żydom odmówiono do niej wstępu. Rzymianie przebudowali miasto, którego podstawą stały się dwie krzyżujące się szerokie ulice, a na miejscu zburzonego przybytku Jahwe stanęła świątynia Jowisza Kapitolińskiego. Niewiele obiektów ostało się tam z dawnej Jerozolimy: głównie ruiny trzech potężnych wież będących elementem dawnych fortyfikacji i część muru świątyni, znanego dziś jako Ściana Płaczu. Ponadto wiele śladów po czasach chrześcijańskiego Bizancjum zniszczyli lub zislamizowali Arabowie.

    Wskutek tego trudno było precyzyjnie wskazać punkty związane z męką Chrystusa. Nie jest łatwe nawet ustalenie dokładnej lokalizacji twierdzy Antonia z pretorium, w którym Piłat sądził Jezusa. Można to jednak określić w przybliżeniu. Trasa typowej Drogi Krzyżowej zaczyna się więc przy klasztorze franciszkanów, zwanym klasztorem biczowania. To gdzieś tutaj znajdowało się pretorium i mniej więcej tu Jezus został ubiczowany, wyszydzony i skazany.

    Także świadectwa biblijne nie pozwalają wytyczyć bez wątpliwości trasy drogi krzyżowej Jezusa ani ustalić kolejności części stacji. Na podstawie Nowego Testamentu można jednak mieć pewność co do zaistnienia wydarzeń, które upamiętnia 9 spośród 14 stacji (I – Skazanie Jezusa, II – Wzięcie krzyża, V – Szymon Cyrenejczyk, VIII – Płaczące niewiasty, X – Obnażenie z szat, XI – Ukrzyżowanie, XII – Śmierć na krzyżu, XIII – Zdjęcie z krzyża, XIV – Złożenie do grobu). Te stacje opisane są w Ewangelii. Pozostałe zostały wywnioskowane na podstawie tekstów biblijnych lub oparte na źródłach pozabiblijnych. Do tych pierwszych należy stacja IV – Spotkanie z Matką. Do drugich stacja VI – Weronika ociera twarz Panu Jezusowi, a także trzy upadki Jezusa.

    Zawsze się da

    Z czasem odprawianie Drogi Krzyżowej przestało być zwyczajem ograniczonym do świętego miasta. W wielu miejscach zaczęły powstawać obiekty przypominające jerozolimską drogę krzyżową, zwane kalwariami.

    W 1605 r. wojewoda krakowski Mikołaj Zebrzydowski przeczytał książkę Chrystiana Adrichomiusa o Jerozolimie czasów Chrystusa. Autor opisywał tam miejsca związane z męką Chrystusa, podał też odległości między nimi, sugerując czytelnikom stworzenie u siebie takich stacji. Wojewoda postanowił tak właśnie zrobić, wskutek czego nieopodal jego zamku w Lanckoronie powstała pierwsza kalwaria na ziemiach polskich. Nowe „jerozolimskie nabożeństwo”, jak je wówczas nazwano, szybko zyskało w Polsce popularność.

    Nabożeństwo Drogi Krzyżowej w kształcie znanym nam dzisiaj zostało ostatecznie ustalone w XVII wieku. Jego wielki rozwój zaczął się w 1750 r., gdy w rzymskim Koloseum poświęcono stacje, a do odprawiania nabożeństwa papież przywiązał możliwość zyskiwania odpustów.

    Odtąd Droga Krzyżowa jest odprawiana zarówno wspólnie, jak i indywidualnie. I w każdych okolicznościach – czego wymownym przykładem są stacje Drogi Krzyżowej widniejące na ścianach celi klasztoru w Rywałdzie. Ich autorem jest kardynał Stefan Wyszyński, który tam był więziony. „4 października 1953, niedziela. (…) Dziś »erygowałem« sobie Drogę Krzyżową, pisząc na ścianie ołówkiem nazwy stacji Męki Pańskiej i oznaczając je krzyżykiem” – zanotował w pamiętniku.

    Jak widać, do odprawienia Drogi Krzyżowej nie są konieczne żadne zewnętrzne warunki. Żeby pójść za cierpiącym Chrystusem, potrzebne jest serce na Nim skupione. Tak jak w Jerozolimie szła za Nim Maryja. •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Nocna Droga Krzyżowa

    piątek 28 marca 2025

    Rozpoczęcie w Katedrze Archidiecezjalnej w Glasgow pod wezwaniem św. Andrzeja

    (196 Clyde St., Glasgow, G1 4JY)

    Msza Święta o godz. 21.30  

    wyjście o godz. 22.30

    Trasa: przez Centrum, West End do Katedry pod wezwaniem św. Mirina w Paisley, Incle St., PA1 1HR


    długość Drogi Krzyżowej: 18 km (12 mil)

    kto chciałby wziąć udział proszę zgłosić się na kontakt:

    Jakub Dulski 07895479677 albo Kamil Olas 07872502885,  

    e-mail  msj.glasgow@gmail.com

    +++

    Polska na Skale.

    Nowenna w intencji Ojczyzny

    Od 11 lutego do 15 kwietnia br. trwa Nowenna w intencji naszego Narodu. Zapraszamy do wspólnej modlitwy wszystkich, którym leży na sercu przyszłość naszej Ojczyzny.

    W czasie dziewięciotygodniowej Nowenny, pod hasłem: Polska na Skale, modlimy się o Boże Miłosierdzie i o Bożą interwencję dla naszej Ojczyzny.

    Pragnąc uczynić zadość Panu Bogu przede wszystkim za grzechy przez nas popełnione, każdego dnia, w czasie trwającej Nowenny, modlimy się na różańcu rozważając jedną z czterech Tajemnic, modlimy się Koronką do Bożego Miłosierdzia i modlimy się za naszą Ojczyznę modlitwą zatwierdzoną przez Kurię Biskupią Diecezji Warszawsko-Praskiej.Tekst tej modlitwy zamieszczony jest poniżej.

    W każdą Niedzielę Komunię świętą przyjmujemy z intencją wynagradzającą za grzechy popełniane przez nas Polaków.

    Uwieńczeniem Nowenny Polska na Skale będzie Msza święta w Święto Bożego Miłosierdzia. Wtedy łącząc się duchowo zawierzymy naszą Ojczyznę Miłosiernemu Jezusowi.

    ***

    To bardzo ważne wydarzenie modlitewne w intencji naszej Ojczyzny jest inicjatywą zarówno wielu kapłanów, wspólnot katolickich jak również poszczególnych ludzi, którzy widzą wielką potrzebę ekspiacji . Tej Nowennie błogosławi Ksiądz Biskup Krzysztof Włodarczyk, ordynariusz diecezji bydgoskiej. W celu popularyzacji Nowenny istnieje strona internetowa, na której wyjaśniona jest jej intencja, wymienione są modlitwy, można pobrać plakat i inne materiały oraz zgłosić swój udział: polskanaskale.pl.

    ***

    ***

    Różaniec – jedna część

    „Gdyby Polacy bez przerwy odmawiali Różaniec w Gietrzwałdzie, nie musieliby walczyć o wolną Polskę, mieliby ją bez walki wolną”

    bł. o. Honorat Koźmiński OFMCap

    ***

    Koronka do Bożego Miłosierdzia

    „Przez odmawianie tej Koronki podoba Mi się dać wszystko, o co Mnie [ludzie] prosić będą”
    św. siostra Faustyna Kowalska (Dz. 1541)

    ***.

    Modlitwa za Ojczyznę z prośbą o Bożą interwencję:

    Boże, Ty jesteś Stwórcą wszystkiego co istnieje
    i Ojcem wielkiej rodziny ludzkiej.
    Powołałeś Ojczyznę naszą, Polskę,
    do przekazania światu iskry Bożego Miłosierdzia
    przygotowującej na powtórne przyjście Twojego Syna.
    Nie opuszczaj nas, mimo naszych grzechów,
    waśni, słabości i niewierności, pychy i egoizmu.
    Pragniemy Cię przebłagać i prosić,
    byś dał nam odczuwać Twoją Ojcowską obecność
    i dokonał zmartwychwstania serc naszych.
    Boże, Ty jesteś miłosierdziem i sprawiedliwością,
    nie pozwól nam zmarnować dziedzictwa świętego Jana Pawła II
    i naszych świętych Rodaków.
    Tobie powierzamy losy naszej Ojczyzny,
    jej teraźniejszość i przyszłość.
    Przez miłość do Matki Twojego Syna Jezusa,
    uchroń nas od słusznej kary za nasze grzechy
    i wybaw nas od głodu, ognia, wojny i zniszczenia.
    Dokonaj swojej Boskiej interwencji w obecnych czasach.
    Panie, bez mocy pochodzącej od Ciebie nic nie możemy uczynić,
    a z Tobą możemy wszystko.

    Spraw, by Polska była wierna Twojej woli,
    abyś mógł ją wywyższyć w potędze i świętości.
    Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    Maryjo, Królowo Polski – módl się za nami.

    Aniele Stróżu Polski – módl się za nami.

    Święty Wojciechu – módl się za nami.

    Święty Stanisławie – módl się za nami.

    Święty Andrzeju Bobolo – módl się za nami.


    Święta Faustyno – módl się za nami.

    Święty Janie Pawle II – módl się za nami.

    Wszyscy Polscy Święci i Patronowie nasi – módlcie się za nami.

    (za zgodą Kurii Biskupiej Diecezji Warszawsko-Praskiej, 2284/K/2017)

    ***

    Komunia Święta wynagradzająca za grzechy Polaków

    Matka Boża zwróciła się pewnego dnia do św. Siostry Faustyny: „Córko moja, żądam od ciebie modlitwy, modlitwy i jeszcze raz modlitwy za świat, a szczególnie za Ojczyznę swoją. Przez dziewięć dni przyjmij Komunię św. wynagradzającą, łącz się ściśle z ofiarą Mszy św. Przez te dziewięć dni staniesz przed Bogiem jako ofiara, wszędzie, zawsze, w każdym miejscu i czasie — czy w dzień, czy w nocy, ilekroć się przebudzisz, módl się duchem. Duchem zawsze trwać na modlitwie można” (Dz. 325). Modlitwa wynagradzająca, czy też zadośćuczynienie, jest aktem wypływającym z miłości do Boga, o czym przypomina nam w ostatniej encyklice papież Franciszek: „Wraz z żarliwym wyznaniem miłości Jezusa Chrystusa, odnajdujemy również wewnętrzny rezonans nawołujący do oddania życia” (Dilexit nos, 164). Do nieba nie idziemy sami, jesteśmy za siebie nawzajem odpowiedzialni. Tak jak Chrystus, mamy oddać życie za braci. Dlatego komunia wynagradzająca, jak mówi o tym Matka Boża do św. Siostry Faustyny, jest związana z przyjęciem postawy żertwy. To ja sam, jednocząc się z Chrystusem, staję się ofiarą. Przypomniał nam o tym ostatnio papież Franciszek: „Zadośćuczynienie, które składamy w darze, to dobrowolnie przyjęte uczestnictwo w Jego odkupieńczej miłości i Jego jedynej ofierze. W ten sposób dopełniamy w naszym ciele «niedostatki udręk Chrystusa (…) dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół» (Kol 1, 24), i to sam Chrystus przedłuża za naszym pośrednictwem skutki swego całkowitego oddania się z miłości” (Dilexit nos, 201).

    ***

    z dzienniczka siostry Faustyny

    RĘKOPIS DZIENNICZKA FAUSTYNY

    fot. archiwum Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia

    ***

    Często się modlę za Polskę, ale widzę wielkie zagniewanie Boże na nią, iż jest niewdzięczna. Nieustannie przypominam Bogu Jego obietnice miłosierdzia. Ojczyzno moja, ile ty mnie kosztujesz, nie ma dnia, w którym bym się nie modliła za ciebie.
    św. siostra Faustyna Kowalska (Dz. 118)

    +++

    Nasza Ojczyzna potrzebuje wielkiej modlitwy, aby nastąpiło w naszych sercach odnowienie moralne.

    Różaniec w ręku żołnierza

    pl.aleteia.org/jestem-facetem-i-jestem-w-rozy-rozancowej

    ***

    Z inicjatywy księdza Mateusza Szerszenia ze Zgromadzenia Michaelitów trwa modlitwa pompejańska przez 54 dni od 26 marca do 18 maja, w którym to dniu przypada 105. rocznicę urodzin papieża św. Jana Pawła II. Przez pierwsze 27 dni modlitwa ma charakter błagalny, a przez kolejne następne 27 – dziękczynny. Polega na odmówieniu każdego dnia wszystkich części Różańca, kończąc je modlitwą do Matki Bożej Różańcowej z Pompejów.

    Modlitwie patronują nasi Rodacy wyniesieni do chwały nieba, których miłość do naszej Ojczyzny była bardzo wielka: św. Jan Paweł II, św. Faustyna Kowalska i bł. Bronisław Markiewicz, kapłan, założyciel Zgromadzenia św. Michała Archanioła, który powiedział: “Wy, Polacy, przez niniejszy ucisk oczyszczeni i miłością wspólną silni, nie tylko będziecie się wzajem wspomagali, nadto poniesiecie ratunek innym narodom i ludom, nawet wam niegdyś wrogim. I tym sposobem wprowadzicie dotąd niewidziane braterstwo ludów. Bóg wyleje na was wielkie łaski i dary, wzbudzi między wami ludzi świętych i mądrych, i wielkich mistrzów (…). Najwyżej zaś Pan Bóg was wyniesie, kiedy dacie światu wielkiego papieża”.

    To proroctwo spełniło się 70 lat później, gdy na tronie Piotrowym zasiadł nasz rodak św. Jan Paweł II. To on pocieszał nasz Naród, kiedy przeżywaliśmy bardzo trudne czasy.
    Teraz tak bardzo potrzebna jest przemiana duchowa w naszej Ojczyźnie.Ta przemiana rozpoczyna się najpierw w naszych sercach – od naszego nawrócenia.

    Marsz

    zdjęcia ze strony: z różańcem przez życie na dobre i na złe

    +++

    Dzień spłacenia długu

    Świat nie miał pojęcia, że właśnie następuje kulminacja dziejów i rozstrzygają się wieczne losy całej ludzkości. Nadal nie ma.

    Matthias Grünewald  Grupa Ukrzyżowania,  1512–1516 r.

    ***

    W tamto piątkowe popołudnie, gdy umierał Jezus Chrystus, nie działo się nic szczególnego. Imperator Tyberiusz bawił się z kochankami na Capri, a w Judei jego namiestnik, Poncjusz Piłat, zażywał zapewne poobiedniej sjesty. Nad świątynią jak zwykle unosił się dym składanych ofiar, a przybyli na Paschę pielgrzymi chronili się w cieniu portyków.

    Owszem, przed południem było głośno w związku ze skazaniem Jezusa z Nazaretu, ale On właśnie konał na krzyżu za murami miasta. Sprawa załatwiona. Święto idzie, baranki są zabijane, jednoroczne, bez skazy – wszystko tak, jak kazał Mojżesz. To na pamiątkę wyjścia z Egiptu. Wtedy krew baranka, którą Izraelici pomazali odrzwia, ocaliła ich pierworodnych przed śmiercią. A dziś czemu to wspominamy? I dlaczego akurat baranek, czemu bez skazy? Nie wiadomo.

    Tu jest Baranek

    Jezus, prawdziwy Baranek bez skazy, właśnie konał na krzyżu. Przebył już prawie całą drogę, kielich męki opróżniony już niemal do dna. Zły triumfuje, ale tym bardziej nie daje Jezusowi spokoju. Jeszcze raz z Niego szydzi, jeszcze raz próbuje udręczyć pokusą prostego rozwiązania problemu. „Jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!” – wrzeszczą prześmiewcy.

    Ciekawe – ta sama fraza co trzy lata wcześniej na pustyni, wtedy wysyczana bezpośrednio z diabelskiej gardzieli: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem”, „Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół”. „Jeśli jesteś…” Jak to diabeł potrafi mówić ludzkimi ustami. Na takie kwestionowanie prawdziwych uprawnień i możliwości wielu się łapie. „Jeśli jesteś dyrektorem, nie daj sobą pomiatać” – mówi kusiciel jednemu. „Jeśli jesteś lekarzem, niech cię nie mylą z pielęgniarzem” – słyszy drugi. A oni tylko chcą sprostować, oni chcą zadbać o prawdę, chcą pokazać, że naprawdę mają taką władzę i mogą to czy tamto. Wchodzą ze Złym w dialog, a ten wygrywa na ich próżności takie melodie, jakie są mu potrzebne do psucia relacji między ludźmi.

    Niech się więc i Syn Człowieczy na krzyżu uniesie honorem, niech zareaguje, niech na żądanie ciemności udowodni, co umie. A nuż odezwie się w Nim pycha i na ostatek zniweczy wszystko, co do tej pory zrobił. Może się użali nad sobą, może da posłuch przymilnemu: „Już się dość nacierpiałeś”.

    Wielu upada przed metą, gdy zmęczenie jest największe, a zamglony wzrok i zmącona myśl nie pozwalają dostrzec, że to jeszcze tylko parę kroków. Diabeł wie o tym i walczy do ostatka, dopóki tli się w człowieku życie. Ze szczególną zajadłością atakuje właśnie wtedy, gdy dzieło dobiega kresu. To pokusa tych, którzy bliskim finałem mają zwieńczyć lata wysiłku, i tych, którzy dobrze wykonując swoje zadania, ulegają zniechęceniu i chcą zdezerterować.

    „Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony” – zapowiadał Jezus, przygotowując uczniów na przeciwności i prześladowania. Teraz sam toczy tę walkę – do końca. Mógłby zejść z krzyża, On jeden ma tę władzę, ale co by to dobrego dało? Chwilową ulgę w cierpieniu, w żadnej mierze nieporównywalną z huraganem chwały, jaki czeka na Zwycięzcę. Gapie rozdziawiliby gęby, żołnierz zwróciłby wygraną w kości suknię, oprawcy uciekliby z krzykiem. Pewnie w Sanhedrynie zapanowałaby panika, może Piłat by się pokajał… i co? Ciekawostka taka. „Niewytłumaczalne zjawisko” – mówi się o takich rzeczach i przechodzi nad nimi do porządku.

    Jezus nie ulega oszustwu dumy. Pozostaje na krzyżu i wypełnia wolę Ojca dosłownie do ostatniej kropli krwi. Wypowiada słowa najcenniejsze, bo wyrwane ze zmasakrowanej piersi, wyrzucane pojedynczo z każdym oddechem, który tak trudno zaczerpnąć, gdy korpus, wiszący na rozpiętych rękach, coraz mocniej ciąży ku dołowi. Siedem zdań, składających się na bezcenny testament dla chrześcijan wszystkich wieków.

    Gdyby wiedzieli…

    „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” – modli się Jezus. Czy Ojciec nie wysłuchałby takiej modlitwy? W tym nasza nadzieja, bo przyjdzie taki dzień, w którym z przeraźliwą jasnością zobaczymy, cośmy, nieszczęśni ślepcy, czynili. I poznamy, że to do nas stosują się słowa Izajasza: „My wszyscy byliśmy skalani, a wszystkie nasze dobre czyny jak skrwawiona szmata. My wszyscy opadliśmy zwiędli jak liście, a nasze winy poniosły nas jak wicher” (Iz 64,5).

    W świetle pełnej prawdy, gdy nadzy aż do kości nie będziemy mogli osłonić się żadnym „ale”, ujrzymy, jak skażone było nawet to, cośmy mieli za cnotę. Jak wiele egoizmu kryło się w naszych szczytnych inicjatywach i głoszonych hasłach. A co dopiero w tym, co robiliśmy, czując, że to podłość, a teraz widzimy tego żałosne konsekwencje.

    Co nas osłoni, jeśli nie miłosierdzie Boże, którego Zbawiciel przyzywa dla nas z krzyża? To miłosierdzie, które wyrywa się do człowieka, gdy tylko okaże szczerą skruchę, gdy sam przed sobą przestanie się usprawiedliwiać i jak łotr uzna swoją winę: „My przecież – sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki”. I zwróci się z tym do Jezusa: „Wspomnij na mnie”. Wtedy dokona się cud łaski Bożej. Padnie drugie z siedmiu bezcennych zdań z krzyża: „Zaprawdę, powiadam ci, jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Pełne wybaczenie, obietnica nieba, a więc jedyna znana kanonizacja przeprowadzona za życia. I to kto jej dostępuje! Drań, bandyta, który zdobył się na jedną rzecz prostą, a tak straszliwie trudną: na szczerość o sobie. Rzut na taśmę, ostatnia szansa wykorzystana. Przełamana pokusa umierających: pogrążyć się na koniec w swojej nędzy, zwątpić w miłosierdzie Boże, poddać się rozpaczy.

    „Duszo w ciemnościach pogrążona, nie rozpaczaj, nie wszystko jeszcze stracone, wejdź w rozmowę z Bogiem swoim, który jest Miłością i Miłosierdziem samym” – wzywa Jezus w przejmującym dialogu z duszą w rozpaczy, zapisanym przez św. Faustynę w „Dzienniczku”. To szczególnie dla umierających Jezus wyposażył Kościół w sakramenty niosące pomoc w tych decydujących chwilach, gdy ludzie już pomóc nie mogą. Zdarza się, że zebrani przy łóżku umierającego widzą zmianę nawet w jego zachowaniu, gdy przyjmuje sakrament. – Gdy ksiądz dotknął olejem czoła taty, jego szybki oddech nagle się uspokoił. Głęboko westchnął, jakby doświadczył wielkiej ulgi. Zmarł spokojnie – mówiła na pogrzebie wzruszona córka. Nic dziwnego, że Zły tak zniechęca bliskich przed wezwaniem księdza do chorego. „Jeszcze nie czas”, „po co go przerażać” – słychać często. Niektórzy za sukces uważają utrzymanie umierającego w nieświadomości o swoim stanie aż do chwili, gdy wyda ostatnie tchnienie.

    To twoja Matka

    Jezus, nawet konając w mękach, myśli o innych. Padają kolejne słowa najcenniejszego z testamentów: „Niewiasto, oto syn Twój”. To do Maryi. I do Jana: „Oto Matka twoja”. Nie można zlekceważyć woli Jezusa, wyrażonej w takiej chwili i w takich okolicznościach. A wolą Jego jest, żeby Maryja była naszą matką i żebyśmy wzięli Ją do siebie. To nie było tylko rozporządzenie w sprawie dalszego ziemskiego bytu Maryi. Jeśli takie słowa padają z krzyża, to znaczy, że mają olbrzymie znaczenie dla rodzącego się Kościoła. Maryja jest Niewiastą zapowiedzianą już wtedy, gdy upadł pierwszy człowiek. To Jej potomstwo zdepcze głowę starodawnego węża. To między Nią a wężem zapanuje nieprzyjaźń.

    Synowska miłość i cześć okazywana Maryi przez wyznawców Jezusa nie jest „opcją do wyboru”. Zbawiciel sobie tego życzy. Do każdego z nas są skierowane te słowa: „Oto Matka twoja”. To jest ważne dla naszego uświęcenia, bo „Maryja wyprzedza nas wszystkich na drodze do świętości” – jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego, przypominając, że „wymiar maryjny Kościoła wyprzedza jego wymiar Piotrowy”.

    Zapłacono

    Rozlega się rozdzierające „Eli, Eli, lema sabachthani!”. Tę przejmującą skargę – „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” – zapisał przed wiekami psalmista. Więc i to doświadczenie nie zostało zaoszczędzone Synowi Człowieczemu. Musiał przeżyć nawet poczucie opuszczenia przez Ojca. To poczucie, które bywa też udziałem świętych, jest mylące, bo Bóg nigdy nie jest bliżej człowieka niż wtedy, gdy ten, jak przestraszone dziecko w mroku nocy, bezradnie rozgląda się za Nim. Doprawdy, Zbawiciel został doświadczony wszystkim, co człowieka dotyka, z wyjątkiem grzechu.

    Jezus mówi: „Pragnę”. Wciąż mówi. To się nie skończyło. Komu to słowo wybrzmi w duszy, ten nie może spać spokojnie, wiedząc, że tak wiele serc czeka na Ewangelię. Jezusowe pragnienie gna po świecie misjonarzy, każe wyciągać ze śmietników ludzi „przegranych”, zmusza do reakcji na cudzą krzywdę i niesprawiedliwość.

    Nadchodzi koniec. Jezus woła donośnie: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Błogosławione słowa. Szczęśliwy, kto oddaje ducha Temu, do kogo on należy. Bo różne rzeczy ludzie mówią. Oby modlitwa była ostatnim dźwiękiem, który z naszych ust usłyszy ten świat.

    I wreszcie: „Wykonało się!”. Inaczej: „zapłacono” – bo takie też jest znaczenie greckiego słowa, w jakim zostało zapisane w Ewangelii według św. Jana. Dług, którego nikt z ludzi nie mógłby spłacić, został uregulowany za nas.

    Usunięcie przegrody

    „A oto zasłona przybytku rozdarła się na dwoje z góry na dół; ziemia zadrżała i skały zaczęły pękać” – pisze ewangelista Mateusz. Rozdarcie zasłony przybytku nie było błahym zdarzeniem. Piszą o tym trzej ewangeliści. Dla nich było jasne, co to znaczy: koniec starego Prawa, zaczyna się nowa epoka. Zbawiciel usunął przegrodę oddzielającą grzesznych, śmiertelnych ludzi od świętego Boga. Przepaść między nami a Bogiem została zasypana. Nagle się wyjaśniło, o czym to mówił Izajasz, gdy prorokował o uczcie „z najpożywniejszego mięsa, z najwyborniejszych win”, którą „dla wszystkich ludów” przygotuje Pan Zastępów. „Zedrze On na tej górze zasłonę, zapuszczoną na twarz wszystkich ludów, i całun, który okrywał wszystkie narody; raz na zawsze zniszczy śmierć” – pisze w uniesieniu (Iz 25,6-8).

    I właśnie to się stało – nie ma już zasłony, zdarty został całun. I to dla wszystkich narodów! Każdy ma przystęp do Boga, dla każdego niebo zostało otwarte. •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Wyrzeźbij moje serce…

    Wyrzeźbij moje serce...

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    …wykuj je młotem Twego miłosierdzia.

    O, Panie….
    Zabierz mi serce z kamienia,
    wyrwij serce zastygłe, zniszcz serce nieobrzezane.

    Daj mi serce nowe, serce z ciała, serce czyste!
    Ty, oczyszczający i miłujący serca czyste,
    zawładnij moim sercem i zamieszkaj w nim.
    Obejmij je i wlej w nie szczęście.

    Choć wyższy od najwyższych szczytów,
    jesteś mi bliższy niż ja sam sobie.
    Ty, przykład każdego piękna i każdej świętości,
    wyrzeźbij moje serce na swój obraz;
    wykuj je młotem Twego miłosierdzia,
    Boże mojego serca i mojego dziedzictwa.
    Boże, moje wieczne szczęście.

    Amen.

    wiara.pl(Baldwin z Forde lub z Canterbury, arcybiskup Canterbury w latach 1185-1190; tłum xwl)

    +++

    Nowenna przed Uroczystością Zwiastowania Pańskiego

    fot. Cathopic

    ***

    Zachęcam do włączenia się w nowennę w intencji dzieci jeszcze nienarodzonych a już zagrożonych śmiercią przed Uroczystością Zwiastowania Pańskiego (16-24 marca)

    ***

    Modlitwa nowenny

    Modlitwa  św. Jana Pawła II w intencji obrony życia:

    Spójrz, o Matko, na niezliczone rzesze dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat. Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna potrafili otwarcie i z miłością głosić ludziom naszej epoki EWANGELIĘ ŻYCIA. Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej jako zawsze nowego daru, radość wysławiania jej z wdzięcznością w całym życiu oraz odwagę czynnego i wytrwałego świadczenia o niej, aby mogli budować, wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, cywilizację prawdy i miłości na cześć i chwałę Boga Stwórcy, który miłuje życie. Amen.

    Dzień 1: Prawo do Życia

    Jesteśmy dziś świadkami deptania fundamentalnego prawa do życia wielkiej rzeszy słabych i bezbronnych istot ludzkich, jakimi są zwłaszcza dzieci jeszcze nie narodzone. Jeżeli u schyłku ubiegłego stulecia Kościół nie mógł milczeć wobec istniejących wówczas form niesprawiedliwości, tym bardziej nie wolno mu milczeć dzisiaj(…) Evangelium Vitae

    Rozważanie: Panie Jezu, Ty jesteś Panem życia! To prawo, które Ty wlałeś w serce każdego człowieka, jest prawem, którego nikt nie może mu odebrać. Tak było kiedyś, tak jest i teraz. Życie ludzkie, zarówno te jeszcze nienarodzone, jak i te u schyłku swoich dni, jest dzisiaj tak często przerywane. To życie, które stało się Twoją radością jest życiem niechcianym, niepotrzebnym. A wiemy, że żadne z ludzkich praw nie jest tak ważne i święte, jak prawo do życia i miłości! Stajemy dziś przed Tobą, aby wyrazić Ci nasze zaniepokojenie brakiem szacunku do ludzkiego życia. My, dzieci Kościoła, chcemy bronić tego życia. Chcemy głośno wołać, że nikomu nie wolno odbierać życia drugiemu człowiekowi. Szczególnie temu, które jest najbardziej bezbronne, ze wszystkich bezbronnych. Chcemy dzielnie i niezmiennie bronić dzieci zagrożonych aborcją, modlić się za nie i za ich rodziców. Niech Twoje miłosierdzie i Duch odwagi i męstwa będzie zawsze z nimi!

    Dzień 2: Obowiązek obrony Życia

    Kościół broniąc prawa do życia odwołuje się do szerszej, uniwersalnej płaszczyzny obowiązującej wszystkich ludzi. Prawo do życia nie jest tylko kwestią światopoglądu, nie jest tylko prawem religijnym, ale jest prawem człowieka. Kalisz, 4 czerwca 1997 roku

    Rozważanie: Panie, Dawco życia! Dałeś nam wolność. Wolność czynu i słowa, wolność sumienia. W tej wolności możemy czynić to, co podpowiada nam nasze serce. Tak wiele zostawiłeś nam „do wyboru”. Dziś na świecie jest tak wiele systemów politycznych, światopoglądów, religii. W każdej z nich człowiek podlega pewnemu systemowi praw i obowiązków, które powinien zachować. Ale dałeś też Panie, w tej wolności, pewne niezmienne prawa, których nikt i nic nie zmieni i nie zniesie. To prawo dotyczy każdego człowieka w historii. Tych, którzy żyli przed nami, będą żyć po nas i nas samych. To prawo do życia. Ma je każdy z nas. Ma – po to, aby żyć; ale ma również szanować życie drugiego człowieka. To jest Twoje Boże prawo. Tylko Stwórca mógł je ustanowić, dlatego nikomu z nas nie wolno go naruszać. Dawaj nam Panie siłę do tego, byśmy zawsze pamiętali, że Ty jesteś Dawcą Życia i Dawcą Prawa. I Byśmy go strzegli zawsze i wszędzie.

    Dzień 3: Rozwój powinien służyć Życiu

    Cywilizacja, która odrzuca bezbronnych, zasługuje na miano barbarzyńskiej. Choćby nawet miała wielkie osiągnięcia gospodarcze, techniczne, artystyczne oraz naukowe. Kalisz, 4 czerwca 1997

    Rozważanie: Panie, Dawco Mądrości! Dziękujemy Ci za wszystkie dotychczasowe odkrycia naukowe. Za świat sztuki. Za piękno rozwijającej się techniki. Dzięki temu, żyjemy spokojniej, radośniej, jesteśmy zdrowsi i możemy rozwijać naszą wrażliwość. To wszystko sprawia, że każdy z nas staje się coraz bardziej człowiekiem. Lecz niestety, nie zawsze wzrost gospodarczy, poprawienie poziomu naszego życia idzie w parze z poszanowaniem człowieka i jego życia. Fakt, iż żyje się nam wygodniej i lepiej sprawia, że chcemy przeżywać mniej trudności i rozterek. Żyć łatwiej i bez konsekwencji. Cywilizacja, która daje człowiekowi „narzędzia” do tego, by mógł traktować życie drugiego człowieka w kategorii problemu, to cywilizacja śmierci. Nic, co niesie śmierć nie może dać człowiekowi szczęścia. Rozjaśniaj Panie serca i umysły tych, którzy niszczą ludzkie życie, gorsząc tym samym „tych maluczkich”.

    Dzień 4: Chrystus nas wzywa do obrony Życia

    Kościół opowiada się za życiem: w każdym życiu ludzkim umie odkryć wspaniałość owego „Tak”, owego „Amen”, którym jest sam Chrystus. Familiaris Consortio.

    Rozważanie: Panie, Ty wiesz jak wiele dzieci już w łonie matki jest niechcianych. Tak często są „skutkiem ubocznym” konsumpcyjnej miłości niedojrzałych rodziców. Wiesz, że rany serca człowieka powstają jeszcze przed narodzeniem, kiedy czuje, że nie jest potrzebny na tym świecie; że staje się problemem dla najbliższej osoby, w której przeżywa swoje pierwsze chwile… Panie, sam powiedziałeś, że choćby matka o mnie zapomniała, Ty o mnie nie zapomnisz. Taki jest Twój zamysł wobec każdego człowieka- otoczyć go miłością. Prosimy Cię, Panie, naucz rodziców bycia dawcami miłości wobec każdego ich dziecka. Naucz ich przyjmować w tym poczętym dziecku Ciebie samego, tak jak Maryja, z Jej pokornym oddaniem: „niech mi się stanie według Twego słowa”. Niech zachwycą się darem i tajemnicą nowego życia, które właśnie stało się ich udziałem…

    Dzień 5: Miłość przez całe Życie

    Troska o dziecko, jeszcze przed jego narodzeniem, (…) jest pierwszym i podstawowym sprawdzianem stosunku człowieka do człowieka. Nowy Jork, 2 października 1979

    Rozważanie: Panie, Dawco bliźniego! Dałeś nam na świecie tak wiele. Dałeś dom i pracę. Ale nade wszystko dałeś nam drugiego człowieka. Bliskich, przyjaciół i znajomych. Dałeś nam panią w sklepie i biegnącego gdzieś przechodnia. Dałeś nam „obcych”, którzy w Twojej Miłości stali się dla nas „bliźnimi”. Dałeś nam najbliższą rodzinę. Rodziców i rodzeństwo. Dałeś również nam dar przekazywania życia, by to dziecko, które rozwija się pod sercem matki już od pierwszych chwil swojego życia mogło stać się „bliźnim” dla rodziców, rodziny, ale także dla wszystkich ludzi na świecie. Dlatego też każde dziecko, które poczęło się pod sercem matki jest moim bliźnim i jestem za nie odpowiedzialny. Łatwo jest kochać tych których znamy i którzy sami obdarzają nas miłością. Ciężko jest kochać tych, których być może nigdy w życiu nie spotkamy. Panie! Dawaj nam poczucie obowiązku, iż troska o życie poczęte jest sprawdzianem mojego człowieczeństwa. I wciąż mi to przypominaj.

    Dzień 6: Wiek XX – wiek zagłady

    Wiek XX zapisze się jako epoka masowych ataków na życie, jako nie kończąca się seria wojen i nieustanna masakra niewinnych istot ludzkich. Evangelium Vitae.

    Rozważanie: Panie! Kilka lat temu dziękowaliśmy Ci za przejście Kościoła w III tysiąclecie. Ubiegły wiek, to wiek wielkiego rozwoju. Cywilizacja, rozwój techniczny, nauka, medycyna, wielkie odkrycia. Ale na ten blask rzuca się cieniem smutek, ból i cierpienie związane z zagładą człowieka. To człowiek dla pewnych racji uruchomił wojenne maszyny, by walczyć i zabijać drugiego człowieka. To człowiek wymyślił nowe metody masowej zagłady, w tym obozy koncentracyjne, w których zabijało się setki tysięcy ludzi bez najmniejszego poszanowania ich człowieczeństwa. I w końcu to człowiek wymyślił kilkadziesiąt metod, aby przerwać ludzkie życie, które dopiero co poczęło się pod sercem matki. Ta bezlitosna zbrodnia, która korzysta z osiągnięć medycyny i nauk o człowieku niweczy wszystkie naukowe odkrycia. Panie! Nie pozwól nam nigdy wykorzystywać daru rozumu do walki z ludzkim życiem. Niech przestrogą dla nas będą te niekończące się cmentarzyska dzieci nienarodzonych.

    Dzień 7: Przemoc przeciw prawu Bożemu

    Pierwotne i niezbywalne prawo do życia staje się przedmiotem dyskusji lub zostaje wręcz zanegowane na mocy głosowania parlamentu lub z woli części społeczeństwa, choćby nawet liczebnie przeważającej. Jest to zgubny rezultat nieograniczonego panowania relatywizmu: „prawo” przestaje być prawem, ponieważ nie jest już oparte na mocnym fundamencie nienaruszalnej godności osoby, ale zostaje podporządkowane woli silniejszego. Evangelium Vitae

    Rozważanie: Panie, Stwórco każdego człowieka! Ty nam dałeś jedno z przykazań : Nie zabijaj! Takie jest Twoje prawo, prawo natury. Jednak współczesny świat próbuje to wymazać ze swojej pamięci. Człowiek sam sobie nie podarował życia, a próbuje o nim decydować w odniesieniu do innych ludzi, sam stanowi własne, wygodniejsze, prawo. Szatan zbiera żniwo, bo jeśli Ciebie wykluczymy, to wszystko wolno… Panie, chcemy Cię przepraszać za te grzechy zabójstwa i za pychę, która doprowadziła ludzkość do chęci dorównania Tobie. Prosimy Cię za tych, którzy rządzą państwami. Niech pamiętają, że to Ty jesteś jedynym Dawcą życia i uszanują w tym ludzkim prawie każdego człowieka, bez względu na jego wzrost, wiek, stopień rozwoju… Prosimy Cię, niech pamiętają o godności tych maleńkich ludzi, do których też kiedyś byli podobni.

    Dzień 8: Nie traćcie otuchy!

    Brońcie dalej życia! Jest to wasz wielki wkład w budowanie cywilizacji miłości. Niech szeregi obrońców życia wciąż rosną. Nie traćcie otuchy. To jest wielkie posłannictwo i misja, jakie Opatrzność wam powierzyła. Niech Bóg, od którego pochodzi wszelkie życie, błogosławi wam! Kalisz, 4 czerwca 1979

    Rozważanie: Panie, Dawco Dobra. W obliczu tej śmiertelnej nowoczesności chcemy być tymi, którzy bronią życia. Chcemy być wyrzutem sumienia dla tych, którzy zarabiają na aborcji, dla których kultura śmierci opłaca się… Chcemy zło zwyciężać miłością. Nie miłością tkliwą, przereklamowaną. Ale tą, która broni podstawowego prawa człowieka. Dziękujemy Ci za to, że Ty sam powołujesz nas do obrony tych najmniejszych. Dodawaj nam, proszę, odwagi w zwykłych codziennych rozmowach, do dawania świadectwa o tym, że to od Ciebie każdy z nas ma życie i nikt inny nie może o nim decydować. Broń nas od ducha złej, agresywnej walki nawet w imię dobrego celu. Obyśmy byli świadkami miłości wszędzie tam, gdzie tego potrzeba. Prosimy, powołuj coraz więcej ludzi, którzy będą mężnymi wojownikami życia.

    Dzień 9: Walkę o Życie można i trzeba wygrać!

    Jesteśmy do tego zdolni, bo Ty, o Panie, dałeś nam przykład i przekazałeś nam moc Twego Ducha. Zdołamy to uczynić (…). Dozwól zatem, byśmy umieli z sercem uległym i ofiarnym słuchać każdego słowa, które wychodzi z ust Bożych: w ten sposób nauczymy się nie tylko „nie zabijać” ludzkiego życia, ale będziemy też umieli je czcić, miłować i umacniać. Evangelium Vitae

    Rozważanie: Bo Ty nas Panie pouczasz o tym co jest dobre, a co złe. Uczysz nas tego, jak trzeba żyć i jak to życie kochać i szanować. Chcemy Ciebie słuchać Panie, chcemy żyć Twoim Słowem. Słowem Życia. Ciebie Bóg Ojciec nazwał Swoim Słowem. Chcemy żyć Tobą Panie. W mocy Ducha Świętego chcemy przyzywać Twojej łaski, byśmy zawsze ofiarnie stawali na straży ludzkiego życia, by nie tylko go bronić, lecz także zapewnić mu szczęśliwe życie w miłości. Świat dziś potrzebuje Takiego nauczyciela, jakim Ty jesteś. Nauczyciela, który swoim życiem daje przykład miłości bliźniego. Tym Słowem kształtujemy nasze podejście do życia. Uczymy się je umacniać i kształtować. Dziękujemy Ci Panie za życie. I za Twoją Ewangelię. Za Ewangelię Życia.

    +++

    25 marca – wtorek III Tygodnia Wielkiego Postu

    Uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Panny

    Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El Greco
    Zwiastowanie Najświętszej Maryi Pannie według El Greco/ Vatican News

    ***

    Msza św. o godz. 19.00 w kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego

    ***

    „Bez Maryi nie ma Kościoła” –

    słowa kardynała Josepha Ratzingera

    ***

    Będąc na Jasnej Górze 26 maja 2006 roku, już jako papież Benedykt XVI, powiedział:

    „Maryja podtrzymywała wiarę Piotra i apostołów w wieczerniku, a dziś podtrzymuje Ona moją i waszą wiarę.”

    Papież Benedykt XVI modli się w kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze, 26 maja 2006 r.

    Papież Benedykt XVI modli się w kaplicy Matki Bożej na Jasnej Górze, 26 maja 2006 r.

    Alberto PIZZOLI / AFP

    ***

    30 lat temu św. Jan Paweł II ogłosił Encyklikę Evangelium Vitae


    Mimo wszelkich trudności i niepewności każdy człowiek szczerze otwarty na prawdę i dobro może (…) rozpoznać w prawie naturalnym wypisanym w sercu świętość ludzkiego życia od poczęcia aż do kresu oraz dojść do przekonania, że każda ludzka istota ma prawo oczekiwać absolutnego poszanowania tego swojego podstawowego dobra. Uznanie tego prawa stanowi fundament współżycia między ludźmi oraz istnienia wspólnoty politycznej. Obrońcami i rzecznikami tego prawa powinni być w sposób szczególny wierzący w Chrystusa.

    ***

    fot. Henryk Przondziono/ Gość Niedzielny

    ***

    Jak podjąć Duchową Adopcję Dziecka Poczętego?

    25 marca przeżywany jest Dzień Świętości Życia. To okazja do przyjęcia Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. Jak to zrobić i z czym wiąże się takie zobowiązanie?

    Święto życia
    Od 27 lat, 25 marca, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, w Kościele w Polsce przeżywany jest Dzień Świętości Życia. Został ustanowiony przez 293. Zebranie Plenarne Episkopatu Polski w odpowiedzi na apel papieża Jana Pawła II z encykliki Evangelium Vitae.

    Ojciec Święty pisał w niej: „proponuję (…) aby corocznie w każdym kraju obchodzono Dzień Życia […] Trzeba, aby dzień ten był przygotowany i obchodzony przy czynnym udziale wszystkich członków Kościoła lokalnego. Jego podstawowym celem jest budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i w społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i każdej kondycji. Należy zwłaszcza ukazywać, jak wielkim złem jest przerywanie ciąży i eutanazja, nie należy jednak pomijać innych momentów i aspektów życia, które trzeba każdorazowo starannie rozważyć w kontekście zmieniającej się sytuacji historycznej”.

    W przededniu uroczystości, 24 marca w Polsce obchodzony jest także Narodowy Dzień Życia. To inicjatywa sięgająca 2004 r., kiedy ustanowił ją Sejm Rzeczypospolitej Polskiej.

    Kto może przyjąć duchową adopcję i jakie warunki trzeba spełnić?
    Dzień Świętości Życia to dobra okazja do przyjęcia Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego. – To szczególna modlitewna forma opieki nad każdym dzieckiem poczętym. Trwa dziewięć miesięcy – wyjaśnia ks. dr Paweł Gałuszka, duszpasterz rodzin Archidiecezji Krakowskiej. Przez ten czas codziennie należy odmówić jedną dziesiątkę różańca oraz „Modlitwę codzienną odmawianą w ramach duchowej adopcji dziecka poczętego zagrożonego zagładą”.

    Panie Jezu za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością oraz za wstawiennictwem świętego Józefa,
    „Człowieka Zawierzenia”, który opiekował się Tobą, proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady i które duchowo adoptowałem. Proszę, daj rodzicom tego dziecka miłość i odwagę, aby zachowali je przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś.
    Amen.
    Opieką obejmuje się każdorazowo tylko jedno dziecko nienarodzone. Inicjatywa skierowana jest do wszystkich, niezależnie od stanu, płci czy wieku. W przypadku dzieci zaleca się podejmowanie duchowej adopcji pod opieką rodziców.

    Zobowiązanie można podejmować wielokrotnie pod warunkiem spełnienia wszystkich poprzednich zobowiązań. Zachęca się również do podejmowania przy tej okazji także innych, dodatkowych postanowień – np. częstej spowiedź i Komunii Świętej, adoracji Najświętszego Sakramentu, czytania Pisma Świętego czy walki z własnymi nałogami.

    Jak przyjąć duchową adopcję?
    Chociaż wskazane jest, aby złożenie przyrzeczenia duchowej adopcji odbywało się uroczyście, w kościele, można jednak dokonać tego aktu prywatnie. W takim wypadku formułę przyrzeczenia należy odczytać najlepiej przed krzyżem i obrazem. Dobrze jest zapisać datę rozpoczęcia i zakończenia modlitwy.

    Przyrzeczenie Duchowej Adopcji

    Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo,

    wszyscy Aniołowie i Święci, wiedziony/a pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych,

    Ja, (Imię i Nazwisko), (data urodzenia)

    postanawiam mocno i przyrzekam, że od dnia (…)

    biorę w duchową adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez 9 miesięcy, każdego dnia modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Postanawiam: odmawiać codzienną modlitwę w intencji nienarodzonego, codziennie ofiarować jeden dziesiątek różańca, podjąć postanowienie:

    (…)

    (krótki opis postanowienia)

    (miejscowość i data)

    (podpis)
    Przy przyjmowaniu kolejnej duchowej adopcji, konieczne jest ponowne złożenie przyrzeczenia. Dłuższa przerwa – np. trwająca miesiąc lub dwa – w modlitwie, przerywa duchową adopcję. Wówczas należy ponownie złożyć przyrzeczenie, starając się go tym razem dotrzymać. Krótkie przerwy nie są przeszkodą do kontynuacji. Koniecznym jest jednak wtedy przedłużenie modlitwy o opuszczone dni.

    Dzieło duchowej adopcji powstało po objawieniach w Fatimie, stając się odpowiedzią na wezwanie Matki Bożej do modlitwy różańcowej, pokuty i zadośćuczynienia za grzechy, które najbardziej ranią Jej Niepokalane Serce. W 1987 roku inicjatywa trafiła do Polski.

    W Archidiecezji Krakowskiej corocznie, w Dzień Świętości Życia odprawiana jest Msza św. w Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach w intencji dzieci poczętych. W czasie Eucharystii można złożyć deklarację duchowej adopcji. Dodatkowo comiesięcznie, w każdą drugą sobotę miesiąca, w krakowskich Łagiewnikach można uczestniczyć w Modlitewnym czuwaniu w intencji obrony życia poczętego. Przy tej okazji także można złożyć deklarację duchowej adopcji lub odnowić już podjęte zobowiązanie.

    ***

    Jezus był embrionem. Życie ludzkie jest święte i nienaruszalne w każdej chwili swego istnienia

    Gdyby urodzili się ci, którym urodzić się nie dano, świat byłby lepszy. Bo każda aborcja to utrata oszałamiającego daru, jakim jest człowiek. O tym przypomina Dzień Świętości Życia.

    My widzimy dziecko bądź osobę dorosłą, starca bądź niemowlaka. Ale Bóg nie jest ograniczony czasem i widzi człowieka całego, a nie tylko wycinkowo, jak my. Ogarnia nas w całości, z naszą przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, i już na starcie obdarza nas darami potrzebnymi do tego, żebyśmy sami byli darem dla innych.

    „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie” – zachwyca się psalmista.

    Jak strasznym zgrzytem w cudzie stworzenia musi być ludzka decyzja o przerwaniu Bożego planu dla człowieka. Zniszczenie rozwijającego się życia niszczy także osoby, które za to odpowiadają. „Życie ludzkie jest święte i nienaruszalne w każdej chwili swego istnienia, także w fazie początkowej, która poprzedza narodziny. Człowiek już w łonie matki należy do Boga, bo Ten, który wszystko przenika i zna, tworzy go i kształtuje swoimi rękoma, widzi go, gdy jest jeszcze małym, bezkształtnym embrionem, i potrafi w nim dostrzec dorosłego człowieka, którym stanie się on w przyszłości i którego dni są już policzone, a powołanie już zapisane w księdze żywota” – napisał Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae. To właśnie ten dokument stał się inspiracją do obchodzonego w wielu krajach Dnia Świętości Życia. Papież zaproponował w nim ustanowienie na całym świecie corocznych obchodów Dnia Życia. „Trzeba, aby dzień ten był przygotowany i obchodzony przy czynnym udziale wszystkich członków Kościoła lokalnego. Jego podstawowym celem jest budzenie w sumieniach, w rodzinach, w Kościele i w społeczeństwie świeckim wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia w każdym momencie i każdej kondycji: należy zwłaszcza ukazywać, jak wielkim złem jest przerywanie ciąży i eutanazja, nie należy jednak pomijać innych momentów i aspektów życia, które trzeba każdorazowo starannie rozważyć w kontekście zmieniającej się sytuacji historycznej” – zalecał Ojciec Święty.

    Mocą władzy…

    Papież z Polski przypomniał w Evangelium vitae, że „przykazanie »nie zabijaj« ma wartość absolutną w odniesieniu do osoby niewinnej, i to tym bardziej wówczas, gdy jest to człowiek słaby i bezbronny, który jedynie w absolutnej mocy Bożego przykazania znajduje radykalną obronę przed samowolą i przemocą innych”.

    Żeby zapobiec pseudoteologicznym spekulacjom, rozmywającym zło procederu uśmiercania niewinnych, Jan Paweł II sięgnął po papieski autorytet nieomylności, używając w encyklice formuły ex cathedra: „Dlatego mocą Chrystusowej władzy udzielonej Piotrowi i jego Następcom, w komunii z biskupami Kościoła Katolickiego, potwierdzam, że bezpośrednie i umyślne zabójstwo niewinnej istoty ludzkiej jest zawsze aktem głęboko niemoralnym. Doktryna ta, oparta na owym niepisanym prawie, które każdy człowiek dzięki światłu rozumu znajduje we własnym sercu (por. Rz 2,14-15), jest potwierdzona w Piśmie Świętym, przekazana przez Tradycję Kościoła oraz nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”.

    Stąd, kontynuuje papież, „świadoma i dobrowolna decyzja pozbawienia życia niewinnej istoty ludzkiej nigdy nie może być dozwolona ani jako cel, ani jako środek do dobrego celu. Jest to bowiem akt poważnego nieposłuszeństwa wobec prawa moralnego, co więcej, wobec samego Boga, jego twórcy i gwaranta; jest to akt sprzeczny z fundamentalnymi cnotami sprawiedliwości i miłości”.

    Oznacza to, że jednoznaczne uznanie aborcji za zło moralne jest obowiązkiem katolika, a wszelkie uniki w rodzaju popierania tzw. opcji „za wyborem” są dla wiernych niedopuszczalne. Dotyczy to także eutanazji. Jan Paweł II, pisząc o tym, przywołał w encyklice orzeczenie Kongregacji Doktryny Wiary. „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej istoty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieuleczalnie chory czy umierający. Ponadto nikt nie może się domagać, aby popełniono ten akt zabójstwa wobec niego samego lub wobec innej osoby powierzonej jego pieczy, nie może też bezpośrednio ani pośrednio wyrazić na to zgody. Żadna władza nie ma prawa do tego zmuszać ani na to przyzwalać” – czytamy w Deklaracji o eutanazji.

    Adopcja w duchu

    Kościół w Polsce odpowiedział na apel Jana Pawła II. W 1998 roku episkopat wyznaczył Dzień Świętości Życia na 25 marca, czyli liturgiczną uroczystość Zwiastowania Pańskiego. W tym dniu Kościół świętuje poczęcie się Zbawiciela, który od tej chwili stał się człowiekiem. Oznacza to, że Jezus, jako prawdziwy człowiek, był embrionem i zanim się urodził, przeszedł wszystkie stadia rozwoju płodowego. I już na tym etapie św. Elżbieta, podczas spotkania z Maryją, nazywa Go Panem.

    Obchodom Dnia Świętości Życia w Polsce towarzyszy tzw. duchowa adopcja. Ruch Duchowej Adopcji w Kościele katolickim jest odpowiedzią na wezwanie Matki Bożej, która w Fatimie prosiła o modlitwę, pokutę i zadośćuczynienie za grzechy. To trwająca 9 miesięcy (tyle, ile ciąża) modlitwa w intencji znanego Bogu dziecka poczętego, zagrożonego zabiciem. Jedna osoba modli się za jedno dziecko, odmawiając dziennie jedną tajemnicę Różańca i specjalną modlitwę za maleństwo i jego rodziców. Duchową ­adopcję może podjąć każdy, bez względu na swoją sytuację – również osoby, które odcięły sobie dostęp do sakramentów. Decydując się na to, należy jednak wytrwale wypełniać podjęte postanowienia.

    Kościół i państwo

    Dzień Świętości Życia w wielu krajach, podobnie jak w Polsce, jest obchodzony w uroczystość Zwiastowania, ale nie jest to reguła. Na przykład w Stanach Zjednoczonych obchodzi się go w trzecią niedzielę stycznia. Ma to związek z datą 22 stycznia, czyli rocznicą wejścia w życie poprawki do konstytucji legalizującej aborcję na życzenie. Z obchodami kościelnymi korespondują tam wydarzenia natury społecznej i państwowej. Trzeba bowiem zaznaczyć, że proceder aborcyjny, który pochłonął życie kilkudziesięciu milionów dzieci, spotyka się w Ameryce ze wzrastającym oporem środowisk pro life, mobilizujących do sprzeciwu znaczną część społeczeństwa. Corocznie w całym kraju odbywają się 22 stycznia marsze dla życia. Największa manifestacja tradycyjnie ma miejsce w Waszyngtonie. Gromadzi się tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Warto zauważyć, że Ronald Reagan w 1984 r. ustanowił Narodowy Dzień Świętości Życia, który obchodzono w USA co roku 22 stycznia, aż do objęcia władzy przez Baracka Obamę. Tradycję tę przywrócił Donald Trump.

    To błogosławieństwo

    Nie sposób stwierdzić, w jakim stopniu modlitwa, szczególnie ta zanoszona do Boga w Dniu Świętości Życia, wpływa na poziom ochrony dzieci poczętych, widzimy jednak, że w wielu środowiskach następuje refleksja nad wartością ludzkiego życia, a to przekłada się na spadek liczby aborcji. Szczególnie jest to widoczne w Polsce. Nie tylko dlatego, że od chwili orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego o niekonstytucyjności aborcji eugenicznej przerywanie ciąży jest u nas w praktyce zabronione. Także dlatego, że gdy kolejne państwa coraz bardziej ułatwiają aborcję, Polska jej de facto zakazuje. Nie ma też u nas mowy o eutanazji. To powód do dumy i wzór dla innych państw. Dzięki temu także reakcja Polski na kryzys uchodźczy jest spójna z jej ogólnym poszanowaniem zasad prawa naturalnego. W naszym kraju szanuje się ludzkie życie nie tylko w słowach, ale także w ustawodawstwie, które dziś w praktyce nie pozwala zabijać żadnego człowieka. To otwiera nas na błogosławieństwo, które jest szczególnie widoczne w tajemnicy Zwiastowania Pańskiego. •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    25 marca

    Dzień Świętości Życia

    połączony z Adopcją Dziecka Poczętego

    Duchowa Adopcja to modlitwa zainicjowana przez ojców paulinów ponad 30 lat temu, w warszawskim kościele pod wezwaniem Świętego Ducha, który jest obecnie Sanktuarium Jasnogórskiej Matki Życia. „Istotą Duchowej Adopcji jest codzienna modlitwa za dziecko w łonie matki, trwająca przez dziewięć miesięcy. Polega ona na codziennym odmawianiu jednej tajemnicy (dziesiątki) różańca świętego oraz specjalnej, krótkiej modlitwy za dziecko, którego życie jest zagrożone”.

    „Przeżywany teraz czas realnego zagrożenia własnego życia mobilizuje do szukania sposobów jego chronienia, ale także pobudza do wzajemnej modlitwy. Jest szansą otwarcia oczu i serca – nowego spojrzenia – na najbardziej bezbronne i samotne wobec zagrożenia zagładą – życie dzieci nienarodzonych” – podkreślają paulini.

    Szczegółowe informacje o Dziele Adopcji Dziecka Poczętego można znaleźć na stronach:  centrumzawierzenia.jasnagora.pl,  www.duchowaadopcja.pl oraz  paulini.com.pl/duchowa-adopcja. Aby ułatwić codzienne zobowiązanie modlitewne można też skorzystać z aplikacji na telefon „Adoptuj życie” stworzonej przez Fundację Małych Stópek. Dzięki aplikacji można zobaczyć, jak dziecko codziennie rośnie, są również zdjęcia USG, które towarzyszą w każdym dniu modlitwy.

    Dzień Świętości Życia został ustanowiony w Kościele w Polsce w 1998 r. w odpowiedzi na apel św. Jana Pawła II zawarty w encyklice „Evangelium Vitae” ogłoszonej 25 lat temu, 25 marca 1995 roku. Papież napisał w niej m.in., że „Człowiek i jego życie jawią się nam jako jeden z najwspanialszych cudów stworzenia…” (Evangelium Vitae, 84). Dzień Świętości Życia przypada dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem.  Jego celem jest budzenie wrażliwości na sens i wartość ludzkiego życia na każdym jego etapie oraz zwrócenie uwagi na potrzebę szczególnej troski o nie.

    MODLITWA W INTENCJI OBRONY ŻYCIA

    (do odmawiania po Koronce do Bożego Miłosierdzia)

    O Maryjo, jutrzenko nowego świata, Matko żyjących, Tobie zawierzamy sprawę życia: spójrz, o Matko, na niezliczone rzesze dzieci, którym nie pozwala się przyjść na świat, ubogich, którzy zmagają się z trudnościami życia, mężczyzn i kobiet – ofiary nieludzkiej przemocy, starców i chorych zabitych przez obojętność albo fałszywą litość.

    Spraw, aby wszyscy wierzący w Twojego Syna potrafili otwarcie i z miłością głosić ludziom naszej epoki Ewangelię życia. Wyjednaj im łaskę przyjęcia jej jako zawsze nowego daru, radość wysławiania jej z wdzięcznością w całym życiu oraz odwagę czynnego i wytrwałego świadczenia o niej, aby mogli budować, wraz z wszystkimi ludźmi dobrej woli, cywilizację prawdy i miłości na cześć i chwałę Boga Stwórcy, który miłuje życie.

    Jan Paweł II
    Encyklika Evangelium vitae, 105

    *********

    Codzienna modlitwa Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego,
    towarzysząca dziesiątce różańca: 

    Panie Jezu,
    za wstawiennictwem Twojej Matki, Maryi,
    która urodziła Cię z miłością
    oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia,
    który opiekował się Tobą po narodzeniu,
    proszę Cię w intencji tego nie narodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem,
    a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady.
    Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę,
    aby swoje dziecko pozostawili przy życiu,
    które Ty sam mu przeznaczyłeś.
    Ame
    n.

    ***

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
    materdolorosa.pl

    ***

    Istota Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Duchowa adopcja jest przyjęciem w modlitewną opiekę jednego dziecka, któremu grozi śmierć w łonie matki. Imię tego dziecka jest znane jedynie samemu Bogu. Modlitwą oganiamy nie tylko poczęte dziecko, ale również jego rodziców, aby przyjęli je z miłością i dobrze wychowali. Zobowiązanie do takiej modlitwy podejmowane jest przez konkretną osobę na dziewięć miesięcy od chwili poczęcia do urodzenia.

    Duchowa adopcja, wypływająca z idei miłosiernej miłości dla istoty najmniejszej i całkowicie bezbronnej, jest bezpośrednim powierzeniem Panu Bogu tego adoptowanego duchowo dziecka w modlitwie, błaganiu o zmianę myślenia jego rodziców, w prośbach, aby wypełnieni miłością nie zamykali się na nowe życie,nie bali się zubożenia tym życiem. Bo miłość, gdy się nią dzielisz, gdy nią obdarzasz jest jak chleb – takiej miłości i takiego chleba przybywa (Matka Teresa z Kalkuty).

    Duchowa Adopcja

    Może ją podjąć każdy człowiek:

    • obejmuje jedno dziecko i jego rodziców, o których wie tylko Bóg
    • trwa przez dziewięć miesięcy

    Warunki

    • codzienna modlitwa – jeden dziesiątek różańca
    • dobrowolne postanowienia, np.: post, Komunia św., pomoc potrzebującym, walka ze złym przyzwyczajeniem,
    • modlitwa w intencji uratowania życia dziecka

    Modlitwa codzienna

    Panie Jezu – za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu – proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.

    Treść przyrzeczenia

    “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo, wszyscy Aniołowie i Święci. Wiedziony(a) pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych, ja (N.N.), postanawiam mocno i przyrzekam, ze od dnia (…) biorę w Duchową Adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez dziewięć miesięcy, każdego dnia, modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Tymi modlitwami będą:

    • jedna tajemnica Różańca;
    • modlitwa, która dziś po raz pierwszy odmówię;
    • ewentualne dobrowolne postanowienie(a): .…………………………..”

    ***

    Duchowa adopcja to dziewięciomiesięczna modlitwa w intencji życia zagrożonego w łonie matki. Dla Polaków jest ona także formą osobistego wypełnienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. Polega na indywidualnym modlitewnym zobowiązaniu podjętym w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Osoba odmawia jedną dowolnie wybraną tajemnicę “Różańca” i specjalną modlitwę w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy wierni mogą dołączyć dodatkowe wyrzeczenie, np. post czy działania charytatywne.

    ***

    Zamiast „aborcji”, wybrały życie dla swoich dzieci. Żadna z matek nie zmieniłaby swojej decyzji

    fot. Pixabay

    ***

    W ciągu 16 lat niesienia pomocy ciężarnym i rodzącym matkom będącym w trudnej sytuacji Kathleen Wilson ani razu nie usłyszała od nich, że ratując życie podjęły złą decyzję. Czy tak samo myślą kobiety, które zdecydowały o śmierci swojego dziecka i wybrały aborcję?

    Wilson w rozmowie z Tuckerem Carlsonem z Fox News wyraziła zwoje zadziwienie lewicowo liberalną narracją o „torturowaniu” i „zmuszaniu” kobiet do rodzenia dzieci przez środowiska pro life. Jak przyznała, przez 16 lat działalności ośrodka Mary’s Shelter nie spotkała matki, która po wyborze życia dla swojego dziecka żałowałaby tej decyzji.

    Jak mówiła, ma nadzieję, że mimo agresywnej narracji proaborcyjnej „nigdy nie dojdziemy do punktu, w którym potępiamy kobiety za posiadanie dzieci”

    W domach Mary’s Shelter zamieszkać mogą matki potrzebujące wsparcia przez nawet trzy lata. Znajdują tam pomoc, edukację, zdobywają wiedzę o porodzie i macierzyństwie. Przez domy w ciągu 16 lat przeszło ponad 400 potrzebujących pomocy matek.

    Nikt ich do niczego nie zmusza – przychodzą do ośrodka po pomoc. I ją znajdują. –One kochają swoje dziecko. To naprawdę takie proste. Chcą swojego dziecka. W ciągu 16 lat żadna kobieta nie powiedziała mi, że przeszła przez Mary’s Shelter, że żałuje, że ma swoje dziecko. Nigdy, przenigdy – mówiła Wilson.

    Troszczymy się o dziecko w łonie matki. Kochamy dziecko w łonie matki, ale kochamy też tę mamę. A kobiety przychodzą do nas z tyloma dziećmi, ile mają. Kochamy wszystkie te dzieci – dodała.

    Owszem, w ośrodku były kobiety pełne żalu, smutku i goryczy – miały one za sobą złą decyzję o uśmierceniu swojego nienarodzonego dziecka.

    źródło: marsz.info/MA/PCh24.pl

    +++

    Jak przygotować się do spowiedzi wielkopostnej?

    Wielki Post to często czas, w którym intensyfikujemy pracę nad swoim życiem duchowym. Podejmujemy wyrzeczenia, postanowienia i refleksje nad naszym życiem, pragnąć dobrze przygotować się na Święta Zmartwychwstania Pańskiego. Jednym z ważnych aspektów jest sakrament pokuty i pojednania. Oto kilka wskazówek, które pomogą Ci w dobrym przygotowaniu się do spowiedzi.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Nawrócenie, przebaczenie i pojednanie

    Spowiedź, według Katechizmu Kościoła Katolickiego, jest „sakramentem nawrócenia, ponieważ urzeczywistnia w sposób sakramentalny wezwanie Jezusa do nawrócenia, drogę powrotu do Ojca, od którego człowiek oddalił się przez grzech”.

    – W konfesjonale sam Jezus Chrystus obdarza nas swym miłosierdziem. Papież Franciszek mówi wręcz, że „miłosierdzie jest sposobem, w jaki Bóg przebacza (…). Wielkie jest miłosierdzie Boga, wielkie jest miłosierdzie Jezusa: wybaczać nam poprzez czuły gest” – podkreśla ks. Zbigniew Bielas, kustosz Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach. Jak zaznacza, warto pamiętać, że dzięki temu sakramentowi „odzyskujemy stan łaski uświęcającej, otrzymujemy wewnętrzny pokój i pojednanie z Bogiem i Kościołem”. W łagiewnickim sanktuarium łącznie przez ponad 170 godzin w tygodniu pełniona jest posługa odpuszczania grzechów i przynoszenia wiernym przebaczenia. Św. Jan Paweł II, w dniu konsekracji bazyliki 17.08.2002 r. wyraził prośbę: „Modlę się, aby ten kościół był zawsze miejscem głoszenia orędzia o miłosiernej miłości Boga, miejscem nawrócenia i pokuty”.

    Warunki

    Kościół określa pięć warunków dobrej spowiedzi, które są bezpośrednią formą przygotowania i realizacji tego sakramentu. To: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczera spowiedź i zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu.

    – Myślę, że podstawą każdej dobrej spowiedzi jest dobry rachunek sumienia i wypełnienie pozostałych warunków — mówi kustosz łagiewnickiego sanktuarium. – Oprócz tego na naszej drodze do świętości i czerpaniu właściwych owoców ze spowiedzi warto też zwrócić uwagę na wskazówki dotyczące tego sakramentu, które przekazała nam w „Dzienniczku” św. Faustyna: całkowitą szczerość i otwartość, pokorę oraz posłuszeństwo (por. Dz. 112) — dodaje.

    Rachunek sumienia

    Do przyjęcia sakramentu pokuty należy przygotować się przez rachunek sumienia. Jak wskazuje Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK), powinien być on przeprowadzony w świetle Słowa Bożego np. przy pomocy Dekalogu, Hymnu o miłości lub Kazania na Górze. – Dziś można znaleźć wiele różnych pomocy w modlitewnikach, czy w Internecie na stronach poświęconych spowiedzi. Trudno wskazać tylko na jeden konkretny dla wszystkich. Są opracowane rachunki sumienia dla poszczególnych stanów: małżonków, narzeczonych, młodzieży, dla starszych, dla osób duchownych, dla dzieci. Każdy może znaleźć coś odpowiedniego dla siebie. Ważne, by zanim klękniemy u kratek konfesjonału przeanalizować swoje życie od czasu ostatniej spowiedzi i przypomnieć sobie ostatnie postanowienie, wyznać grzechy — wyjaśnia ks. Zbigniew Bielas. W bazylice Bożego Miłosierdzia przy wejściu do strefy spowiedzi można zaopatrzyć się w rachunek sumienia, opracowany na podstawie dziesięciu Przykazań Bożych. Ta prosta pomoc, z której chętnie korzystają penitenci.

    – Zasadniczo spowiedź jest wyznaniem grzechów. Jednak jeśli warunki czasowe na to pozwalają, warto spojrzeć na nasze życie duchowe w szerszym kontekście: czy i w jakim zakresie udało się nam coś zmienić, poprawić się w jakiejś dziedzinie, odnieść zwycięstwo nad naszą słabością i tym podzielić się ze spowiednikiem — radzi duchowny.

    Żal za grzechy i mocne postanowienie poprawy

    Katechizm Kościoła Katolickiego określa żal za grzechy jako „ból duszy i znienawidzenie popełnionego grzechu z postanowieniem niegrzeszenia w przyszłości”. Kościół wyróżnia dwa rodzaju żalu: doskonały i niedoskonały. Ten pierwszy wypływa z miłości do Boga miłowanego ponad wszystko i powoduje odpuszczenie grzechów powszednich. Drugi natomiast rodzi się z lęku przed wiecznym potępieniem i innymi karami, ale również, jak wskazuje katechizm, jest przygotowaniem do odpuszczenia grzechów ciężkich w sakramencie pokuty. Żal za grzechy idzie w parze z kolejnym warunkiem: mocnym postanowieniem poprawy. Potrzebna jest decyzja o chęci bycia lepszym.

    Zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu

    Po przystąpieniu do spowiedzi pamiętać trzeba o ostatnim warunku jej dobrego przeżycia: zadośćuczynieniu Panu Bogu i bliźniemu. – Wiemy, że grzech zrywa naszą przyjaźń z Bogiem. Rani nie tylko nas, ale często wyrządza także szkodę bliźniemu. Musimy więc uczynić wszystko, by ją naprawić. Oddać to, co sobie przywłaszczyliśmy. Przywrócić dobre imię osobie oczernionej. Odwołać poglądy sprzeczne z nauką Kościoła, czy wynagrodzić krzywdy — tłumaczy ks. Zbigniew Bielas, dodając, że „odpuszczony grzech domaga się ze sprawiedliwości zadośćuczynienia i odpokutowania w różnych wymiarach”.

    Pomocą w tym wypadku staje się również zadana penitentowi w konfesjonale przez kapłana pokuta. – Zawsze powtarzałem na katechezie, że zadośćuczynienie to taka sprawa honoru: Pan Bóg mi coś darował, ja, choć w niewielkim wymiarze podejmuję pokutę, aby Mu za to podziękować i wynagrodzić popełnione zło — wyjaśnia rektor Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.

    Kiedy jest dobry czas na wielkopostną spowiedź?

    – Myślę, że dziś wielu z nas zapomina o tym, co jest bardzo ważne w życiu wiary. Jesteśmy zabiegani. Spieszymy się. Chcemy wszystko załatwić szybko — zauważa ks. Bielas i dodaje, że właśnie dlatego warto zaplanować czas na spowiedź. – Przed świętami planujemy czas na sprzątanie, na zakupy, a często spowiedź zostawiamy na tak zwany „ostatni moment”. Potem kiedy przychodzimy do kościoła i widzimy duże kolejki, denerwujemy się. Może nieraz nawet rezygnujemy, usprawiedliwiając się brakiem czasu — zauważa.

    – W wielu parafiach organizowane są rekolekcje i uwzględniony jest dzień na spowiedź — zauważa kustosz, zachęcając do korzystania z tej cennej okazji i tego, aby nie zostawiać spowiedzi na ostatnie dni przed świętami. Niektórzy nie mają możliwości skorzystania z sakramentu wcześniej. Powodem może być stan zdrowia, obowiązki zawodowe czy pobyt za granicą. Jak podkreśla ks. Bielas, dla tych osób kapłani czuwają w konfesjonale nawet przez całą noc, szczególnie w Wielki Piątek. – Zawsze to wielka radość, gdy widzimy tylu wiernych, którzy pragną pojednać się z Bogiem i z oczyszczonym sercem przeżywać świętowanie w Kościele, domu, rodzinie – dodaje.

    Obowiązek spowiedzi oraz przyjęcia Komunii Świętej

    Zgodnie z drugim przykazaniem kościelnym, wierni są zobowiązani do przystąpienia do sakramentu pokuty przynajmniej raz w roku. Ze względu na to, że Kościół nakazuje, by również przynajmniej raz w roku, w okresie wielkanocnym przyjąć Komunię Świętą, wierzący często decydują się na spowiedzi w okresie Wielkiego Postu, pomiędzy Środą Popielcową a Niedzielą Palmową. Zaleca się, aby miała ona miejsce przed Wielkim Czwartkiem, po to, aby dni Triduum Paschalnego przeżywać w stanie łaski uświęcającej.

     Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Tygodnik Niedziela

    +++

    Niechciany sakrament

    Niechciany sakrament
    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Jezus powiedział św. Faustynie: „Nie odkładaj sakramentu spowiedzi, bo to Mi się nie podoba”. Każdemu to mówi.

    Dziesięciu księży spowiada od wieczora do późnej nocy. Ludzie, czasem po raz pierwszy od wielu lat, wylewają przed Bogiem swoje dusze. Siedząc twarzą w twarz ze spowiednikiem, mówią rzeczy, których nikomu, nawet sobie, powiedzieć nie chcieli. Płaczą. Wreszcie słyszą: „Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swojego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów, niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła. I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. I odchodzą przemienieni. I mówią: „Nie wiedziałem, że Kościół taki jest. Nie wiedziałam, że taka może być spowiedź”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Rachunek sumienia – podstawa duchowego wzrostu

    Jeśli ktoś go odprawia, w jego życiu mogą dziać się cuda. O znaczeniu i roli rachunku sumienia mówi ks. Łukasz Sośniak, jezuita.

    Franciszek Kucharczak: Robi Ksiądz rachunek sumienia?

    Ks. Łukasz Sośniak SJ:
     Oczywiście, że robię.

    Codziennie?

    Tak! Rachunek sumienia był najważniejszą modlitwą św. Ignacego. On zwalniał swoich podwładnych, na przykład ze względu na chorobę, z różnych praktyk religijnych, nawet z Mszy św., ale nigdy z rachunku sumienia. To jest serce duchowości ignacjańskiej i jako jezuici staramy się bardzo tego pilnować. Naszą zasadą jest „szukać i znajdować Boga we wszystkim”, a ta modlitwa jest idealnym narzędziem do tego.

    Jak to w praktyce wygląda?

    W domach zakonnych najczęściej robi się to przed obiadem. Tu, gdzie jestem, zbieramy się w kaplicy i mamy pięciominutowy rachunek sumienia, ale każdy jezuita robi go też indywidualnie, najczęściej na zakończenie dnia. Ma schemat zaczerpnięty z książeczki „Ćwiczeń duchowych” św. Ignacego. Zaczyna się czymś nietypowym, bo dziękczynieniem za dobro, które dzisiaj otrzymałem od Pana Boga. Nie jakieś abstrakcyjne, tylko konkretne: że dziś spotkałem tę i tę osobę, doświadczyłem tego i tego. Starsi, chorzy ojcowie mówili mi na przykład, że dziękują za to, że ich dzisiaj mniej bolało. Moim zdaniem to dziękczynienie jest kluczem do rachunku sumienia. Widzę, że to też bardzo pomaga rekolektantom. Jak ktoś ma problem z modlitwą, zawsze mówię, żeby robić rachunek sumienia albo przynajmniej ten pierwszy punkt. To ważne, bo często ktoś mówi: „Ja nie mam za co dziękować, spotykają mnie same cierpienia”, a po tygodniu czy dwóch robienia rachunku sumienia stwierdza, że Bóg jednak jest obecny w jego życiu i że jest tam wiele dobra. I to mu daje dużo pocieszenia.

    A co po dziękczynieniu?

    Ignacy pisze: „Prosić o łaskę poznania grzechów i odrzucenia ich precz”. Ja modlę się do Ducha Świętego, żeby przypomniał mi te momenty, w których Pan Bóg działał w ciągu dnia, a tego nie zauważałem. To drugi punkt. Trzeci to retrospekcja – można analizować godzinę po godzinie, spoglądając na to, co się wydarzyło w ciągu dnia. Ja często trwam w ciszy i kontemplacji i czekam, co się samo narzuci, co mi Pan Bóg powie. Często przypominają się wtedy momenty w ciągu dnia, związane z jakimiś wydarzeniami, i wtedy widzę: o, tu działał Pan Bóg, tu mogłem Go spotkać. Potem jest czwarty punkt – prośba o przebaczenie. Powiedziałbym, że to taka modlitwa oddania, nie jakieś oskarżanie się, wypominanie sobie grzechów, tylko ufne zawierzenie z prośbą, żeby Pan Bóg przychodził nam z pomocą w naszych słabościach. I ostatnia rzecz – postanowienie. Ono musi być konkretne i realistyczne. Ignacy nie chce, żeby to było coś w stylu: „zmienię się, będę lepszy, będę pracował nad sobą”. To ma być decyzja, co konkretnie zrobię, żeby osiągnąć konkretny cel. Gdy się robi rachunek sumienia codziennie, to nieraz też robi się go z tego postanowienia.

    Wielu ludziom jednak rachunek sumienia kojarzy się z bezduszną buchalterią albo bolesnym rozdrapywaniem ran.

    Myślę, że nazwa „rachunek sumienia” jest trochę mylna. Rzeczywiście kojarzy się z rachowaniem, a Pan Bóg z jakimś księgowym, który czyha na nasze potknięcia, albo z sędzią, który wyda wyrok skazujący po wyciągnięciu średniej. Natomiast my mówimy o rachunku sumienia jako „kwadransie uważności”. Chodzi o uważność na Boże działanie. O. Józef Augustyn SJ nazwał rachunek sumienia „kwadransem szczerości”. Jeszcze inny autor używał określenia „kwadrans miłującej uwagi”. Tu akcent jest położony nie na grzechy, tylko na dobro. Gdy wchodzę w światło, gdy kontempluję działanie Boga w swoim życiu, wtedy widzę swoje słabości i dostrzegam, że korzenie zła są we mnie.

    Podjęcie takiej praktyki może być trudne.

    Rozumiem to, ale można spróbować co kilka dni albo na początek co tydzień. Kiedy ktoś zauważy, jakie to przynosi owoce, to myślę, że podejmie się tego codziennie. Zwłaszcza że to nie jest długa modlitwa, zajmuje maksymalnie 15 minut. A że zawiera dziękczynienie, to jest bardzo eucharystyczna i może być moją codzienną modlitwą. Nie muszę podejmować innych, mogę nawet uczynić z tego przez jakiś czas jedyną praktykę modlitewną.

    Czasem refleksja nad sobą może się zrodzić z poziomu świńskiego żłobu, jak się to przydarzyło synowi marnotrawnemu z Jezusowej przypowieści. Czytamy, że „zastanowił się”. Czyli chyba zrobił przegląd swojego postępowania. To zastanowienie to rachunek sumienia?

    Oczywiście. To jest bardzo dobra metafora „kwadransa szczerości”. Od tego zaczyna się rachunek sumienia – przerywam swoje pogrążanie się w złu i przychodzi refleksja. Widzę, że coś jest nie tak, i zaczynam się zastanawiać nad tym, co robię. Można powiedzieć, że to jest łaska Boża. Jeśli świadomie podejmę tę refleksję, ona może mnie doprowadzić z powrotem do Ojca, czyli do nawrócenia. Bo celem rachunku sumienia jest codzienne nawracanie się. Chodzi o to, żeby zawsze powracać do Ojca, który nieustannie wychodzi naprzeciw i powracającego nigdy nie potępia.

    Syn marnotrawny na początku po prostu widzi, że fatalnie się porobiło. To chyba pocieszające, że wstępna motywacja nie musi być zaraz taka czysta?

    Rzeczywiście, syn marnotrawny wraca, bo mu się skończyła kasa i zobaczył, jak nisko upadł. Jeszcze nie dostrzega dobroci ojca, ale kiedy spotyka się z jego bezinteresowną miłością, zaczyna ją odwzajemniać. Czasem trzeba się zadowolić początkową motywacją typu „jak trwoga, to do Boga”. Pan Bóg musi mieć o co się zahaczyć. Papież w książce „Miłosierdzie to imię Boga” mówi, że On szuka każdej szczeliny, żeby Jego miłosierdzie przedostało się do człowieka. Nawet taka kiepska motywacja ze względu na polepszenie swojego bytowania już wystarcza Bogu, żeby zaczął działać. Człowiek musi dać Panu Bogu jakąkolwiek zgodę. Od tego się zaczyna. W moim przypadku też tak było. Wiedziałem, że muszę coś zmienić w swoim życiu. Czułem, że ono nie ma treści, że ucieka mi między palcami. I postanowiłem jechać na rekolekcje ignacjańskie – i tam zacząłem od rachunku sumienia. To była pierwsza modlitwa, którą zacząłem praktykować, i to mi zaczęło otwierać oczy. Nie sądziłem, że to mnie zaprowadzi do zakonu. Pan Bóg dał mi tę łaskę, że mogłem zrobić ten pierwszy krok, szukać dla siebie jakiegoś wyjścia, a dalej On już wszystko załatwił. Więc nie ma się co bać otworzyć się i użyć jakiegoś konkretnego narzędzia.

    Co zrobić, żeby się „otworzyć”?

    Można codziennie wieczorem chociaż podziękować za to, co się wydarzyło, i zwrócić uwagę na to, co się konkretnie wydarzyło. Na to, jak mi Pan Bóg dzisiaj pomógł, jak był obecny. A potem wejść w kolejne punkty rachunku sumienia. Jeśli ktoś to będzie robił, wtedy cuda mogą się dziać w jego życiu.

    Jednak przeciętny katolik rachunek sumienia robi tylko przed spowiedzią i raczej słabo kojarzy się to z modlitwą. Jak się to ma do praktyki codziennej „miłującej uważności”?

    Ten rachunek sumienia, gdy przeglądam po kolei: pierwsze, drugie, trzecie przykazanie – to jest takie leczenie objawowe. Stwierdzam: „gniewałem się na żonę/męża, na dzieci, to i tamto mnie wkurzało”. No dobrze, ale nie idę dalej i nie wiem dlaczego. Co się dzieje, że ja się tak irytuję? Po jednorazowym rachunku sumienia ciężko w to wejść. To jest taka aspiryna – przestaje mnie boleć głowa i tyle. Uważałbym bardzo na schemat „grzech – spowiedź – Komunia”, bo to oznacza, że ja chcę tylko formalnie zaliczać punkty i kręcę się w kółko. Ignacjański rachunek sumienia to jest zupełnie inna praktyka – to jest codzienne trwanie przy Panu Bogu. Kiedy Mu dziękuję, poprawia się mój obraz Boga, staje się on coraz bardziej Chrystusowy, biblijny, nieoparty tylko na doświadczeniu mojego biologicznego ojca. Widzę, że nie muszę zasługiwać na Jego miłość.

    Właśnie – zasługiwać. Niełatwo przyjąć darmowość zbawienia.

    Papież Franciszek w encyklice Gaudete et exsultate mówi, że największą herezją współczesności jest pelagianizm – przekonanie, że ja sam muszę osiągnąć zbawienie, że to ode mnie wszystko zależy. Kiedy rozmawiam z ludźmi na rekolekcjach, widzę, że to jest jeden z najpowszechniejszych problemów. Bo jesteśmy Zosiami samosiami, społeczeństwo nas uczy, że trzeba na wszystko zapracować, wszystko wywalczyć, nie ma nic za darmo i wszystko, co mam, jest moją zasługą. I do duchowości przenosimy to jeden do jednego. Tymczasem praktyka kwadransa uważności pozwala nam oderwać się od takiego myślenia, a skupia nas na śladach Boga, w życiu, rozwija wrażliwość na Niego, pozwala odkryć, że Bóg jest z nami w każdej chwili i nie przestaje nam błogosławić. To dla wielu ludzi staje się źródłem ogromnej siły i nadziei, odrywa ich od siebie i pozwala przetrwać najtrudniejsze chwile.

    ks. Łukasz Sośniak jest jezuitą, absolwentem filologii polskiej i dziennikarstwa. Do niedawna pracował w Radiu Watykańskim, obecnie mieszka w Warszawie./Gość Niedzielny

    +++

    Ewagriusz z Pontu:

    Osiem duchów zła

    Ewagriusz z Pontu – jeden z najznamienitszych Ojców Pustyni, mistrz życia duchowego – twierdził, że istotą walki ze złem jest uwolnienie się od grzechu wewnętrznego (także tego popełnionego w myśli). Dlatego celem ludzkiego życia jest apatheia, beznamiętność. Nie ma ona nic wspólnego z bezczynnością czy brakiem życiowej energii. Beznamiętność to wolność…

    Ewagriusz z Pontu: Osiem duchów zła

        fot. via Wikipedia.org, Domena publiczna

    ***

    Pokusy zmysłowe zwalczał kąpiąc się w lodowatej wodzie. Pokusę bluźnierstwa – wystawiając ciało na ukąszenia owadów. Na wzór swojego mistrza (Abby Makarego z Aleksandrii) przez wiele lat pościł radykalnie, posilając się jedynie wydzielonymi porcjami chleba i wody.

        Po dłuższym czasie doprowadziło go to do tak dużych kłopotów trawiennych, że sam mistrz zalecił mu złagodzenie diety. Odtąd jadł surowe warzywa i pił wywary ziołowe. Jednocześnie nieustannie się modlił (medytacja serca), studiował Pismo Święte i spisywał doświadczenia swoje oraz tych, którzy tak jak on – z miłości do Jezusa Chrystusa – wybrali życie na pustyni.

        Praktykując tak surowy tryb życia – w odosobnieniu od ówczesnego świata – Ewagriusz z Pontu walczył z demonami, obserwując ich strategie działania (kiedy, w jakiej kolejności i w jaki sposób atakują człowieka). Ewagriusz wykazał istnienie ośmiu demonów, które ustawicznie dręczą człowieka – w zależności od jego kondycji duchowej, w tym sposobu “panowania” nad swymi pragnieniami ciała.

    Demon pierwszy: obżarstwo

        Od tego demona nie można się wyzwolić inaczej, jak tylko przez post i wstrzemięźliwość (umiarkowanie). Dlatego mnisi podejmowali posty, aby ograniczyć do minimum działanie zewnętrznych bodźców.

        Podstępny demon, wykorzystując wyobraźnię, podsuwał mnichom (pustelnikom) obrazy dawnych uczt i wzbudzał w nich różne fantazje kulinarne. W ten sposób dążył do tego, aby mnich opuścił pustynię, a jeśli nie, to chociaż złagodził praktykowane posty, co w efekcie doprowadzi go do utraty poczucia sensu przebywania w odosobnieniu. Kuszony mnich lękał się też, że z powodu surowego postu utraci zdrowie i umrze w strasznych męczarniach.

        Ewagriusz odkrył, że istnieje demon radykalizmu ascetycznego. Uległy mu mnich chce naśladować radykalnych mistrzów i jednocześnie, aby nie ujawnić własnej słabości, odmawia przyjęcia pomocy innych. Pogardza własnym ciałem, a przecież celem ascezy nie powinno być odrzucenie tego daru Bożego, ale oczyszczenie i scalenie w jedno ciała z duszą. Mnich poszczący ponad miarę koncentruje się na swoim pseudodoskonaleniu i zapomina o potrzebach innych ludzi.

        Oprócz umiarkowania obroną była gościnność i kontrola własnej wyobraźni – tak, aby demon obżarstwa nie mógł się nią posłużyć.

    Demon drugi: nieczystość

        Pontyjski mnich nie był zwolennikiem traktowania sfery erotycznej człowieka jako złej, tak jak robili to manichejczycy. Przestrzegał jednak mnichów, którzy dobrowolnie wybrali życie w samotności, przed uleganiem demonowi nieczystości. Demon kusząc pustelnika wykorzystywał naturalną u człowieka potrzebę bliskości i posiadania potomstwa.

        Myśli nieczyste rodzą się w wyobraźni najczęściej za pośrednictwem rzeczy widzialnych, dlatego pustelnicy powinni unikać niepotrzebnych spotkań z kobietami, dotykania ich i patrzenia na nie. Kuszony mnich mógł jednak kompensować brak bliskości z kobietą przez sny i wyobrażenia erotyczne. Budząc się w nocy widział wokół siebie dzikie bestie, które przemieniały się w bezwstydnie tańczące kobiety.

        Ewagriusz zdawał sobie sprawę, że niemożliwe jest całkowite wyzwolenie się z naturalnych pragnień seksualnych. Dlatego podkreślał, że w walce z demonem chodzi głównie o to, aby namiętność nie przejęła kontroli nad człowiekiem. Czasami demon namawiał też mnicha do opuszczenia pustyni, ukazując wstrzemięźliwość jako bezsensowną, a Boga jako tyrana, który wymaga rzeczy ponad ludzkie siły.

        Ścisły post, czuwanie nocne, modlitwa oraz powściągliwość powodują, że demon, nienawidzący udręki ciała, ucieka. Pustelnik powinien też opowiadać innym o swoich upadkach, a nie szczycić się trudami ascezy.

    Demon trzeci: chciwość

        Chciwość – wraz z szukaniem próżnej chwały i obżarstwem – jest przyczyną wszystkich innych namiętności. Te trzy pokusy podsuwał przecież Jezusowi Chrystusowi diabeł, kusząc Go na pustyni. Demonowi chciwości nie chodzi tylko o obudzenie pragnienia posiadania pieniędzy, ale przede wszystkim o to, aby człowiek chciał zdobyć władzę nad całym światem. Pieniądze są jedynie środkiem do osiągnięcia tego celu.

        Zdaniem Ewagriusza, chciwcem nie jest ten, kto ma pieniądze, ale ten, kto nieustannie o nich myśli i ich pożąda. Można więc być chciwym będąc bogatym, jak i biednym. Demon może kusić mnicha wspomnieniami o przeszłym bogactwie, z którego zrezygnował, albo o rzeczach, które mógłby mieć. Stosując tę strategię powoduje rozdwojenie pragnień – mnich na zewnątrz wyrzeka się bogactwa, ale gromadzi w sercu.

        Ewagriusz porównuje bogatego mnicha do psa uwiązanego na łańcuchu, który stracił wolność na rzecz zniewalającej go troski o posiadanie pełnej miski. Opanowany przez demona mnich staje się nienasyconym szaleńcem, u którego chciwość wzbudza nieustanny lęk o przyszłość, a przez to odbiera mu radość życia.

        Czasami demon zmienia strategię. Mnich może pod jego wpływem zabiegać o pieniądze wśród ludzi bogatych, pod pozorem rozdania ich potem ubogim. Wtedy prawdziwym celem staje się nie pomoc potrzebującym, ale pragnienie posiadania pieniędzy choćby na chwilę, by nacieszyć nimi oczy. A przecież prawdziwy uczeń Jezusa Chrystusa powinien dzielić się tym, co ma, a nie tym, co dopiero zdobędzie.

        Najlepszą obroną przeciwko demonowi chciwości jest ubóstwo, jałmużna, zawierzenie Bogu, a także nieużalanie się nad własną biedą i równe traktowanie biedaków i bogaczy.

    Demon czwarty: smutek

        Symbolem smutku, według Ewagriusza, jest żmija. Jej jad, zgodnie z przekonaniem antycznych lekarzy, w niewielkich ilościach niszczy inne trucizny, nadmiar zaś zabija.

        Ewagriusz, podobnie jak św. Paweł, rozróżnia dwa rodzaje smutku. Jeden z nich pochodzi od Boga i jest konsekwencją popełnionej przez człowieka nieprawości. Wiąże się z poczuciem żalu i skruchy, co prowadzi do nawrócenia. Jego objawem są łzy, rozmyślanie o śmierci i Bożym sądzie.

        Drugi rodzaj smutku powstaje w sercu człowieka, kiedy rozmyśla on o tym, co w jego życiu się nie spełniło, i powoduje powolne obumieranie duchowe. Taki człowiek, nawet jeśli będzie doświadczał jakiejś przyjemności duchowej lub cielesnej, nie będzie w stanie jej odczuć ani się nią cieszyć, bo jego dusza jest “jak wysuszona”. Najgorsze jest to, że nie może też nikogo poprosić o ratunek, ponieważ demon smutku izoluje go od innych ludzi, zamykając w niewoli własnej wyobraźni i niespełnionych pragnień.

        Demon chce odebrać człowiekowi radość życia, która jest darem Bożym. Atakuje najczęściej ludzi samotnych, żyjących w odosobnieniu. Mnich kuszony przez demona smutku nie cieszy się obraną drogą, unika spotkań z braćmi. Rozmyślając ciągle o przyjemnościach, pragnieniach, których nie może osiągnąć, staje się coraz bardziej sfrustrowany. Doprowadza go do gniewu, smutku – a nawet szaleństwa lub samobójstwa.

        Demon smutku utrudnia także oczyszczenie serca po grzechu, sprawiając, że człowiek nieustannie pamięta o złu i zamyka się na Boże miłosierdzie. Jedynymi skutecznymi środkami w walce z tym demonem są: radość, otwarcie się na innych ludzi, wytrwałość i modlitwa.

    Demon piąty: gniew

        W sercu człowieka ulegającego demonowi gniewu rośnie nienawiść do świata, ludzi i Boga. Człowiek taki stopniowo staje się podobny do bestii. Jest krytykancki, nieufny, zawzięty, oczernia innych. Ponieważ nie może zrealizować własnej wizji świata, wpada we frustrację, a ta prowadzi go do gniewu. Nie potrafi znieść grzeszności innych, uważając jednocześnie, że sam jest niemal doskonały.

        Demon wykorzystuje nawet błahy pretekst, aby wywołać w sercu człowieka gniew. Czasami zwyczajne codziennie zajęcia, drobne sprawy czy wydarzenia, które potoczą się niezgodnie z zamierzeniami człowieka, mogą wzbudzić w nim gniew. Owładnięty nim nie może nawet spokojnie spać, gdyż męczą go senne koszmary, w których wspina się stromymi ścieżkami, spotyka krwiożercze i jadowite bestie, przed którymi ucieka.

        Mnich opanowany przez demona gniewu traci w pewnym momencie zdolność odróżniania snu od jawy, w celi widzi dym i bestie, jego organizm słabnie, umysł popada w obłęd. Demon może też wykorzystywać skrywaną w sercu urazę. Dlatego poznanie własnych myśli i lęków, miłość bliźniego, przebaczenie, wielkoduszność, cierpliwość, łagodność i wyrozumiałość dla słabości innych oraz modlitwa Psalmami pełnią kluczową rolę w walce z tym demonem.

    Demon szósty: acedia (lenistwo)

        Ten demon atakuje mnicha najczęściej w południe. Wówczas dzień dłuży się, tak jakby miał pięćset godzin. Mnich nie może się doczekać pory posiłku, jest niespokojny i ciągle wygląda przez okno. Ogarnia go duchowe lenistwo i fizyczna ociężałość. Jest jak nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, z tyłu popychane i bite przez nienawiść.

        Ten demon, w przeciwieństwie do innych, dotyka całej duszy człowieka i sprawia, że pożąda on tego, czego nie ma, a nienawidzi to, co ma. Duchowe zniechęcenie, znużenie, oschłość, tchórzostwo, przygnębienie, niezdolność do koncentracji, obrzydzenie, atonia (osłabienie) duszy, jej paraliż – to określenia opisujące stan człowieka w acedii.

        Ewagriusz mówi, że żonaty mężczyzna będąc w stanie acedii zmienia żonę, ponieważ obwinia ją o swoje cierpienie. Mnich z kolei chce uciec z celi łudząc się, że w innym miejscu będzie mu lepiej. Ma subiektywne poczucie opuszczenia przez braci, mistrza duchowego, oczekuje od nich pocieszenia, a nie otrzymując go oskarża ich o obojętność i brak miłości. Nikt nie jest jednak w stanie pomóc takiemu człowiekowi, ponieważ toczy on wewnętrzną walkę, w której przeciwnikiem nie jest żona, współbracia, koledzy z pracy, ale zranione “ja”. Jedynym lekarstwem jest wówczas przetrzymanie tego stanu i staranie się o większy obiektywizm w ocenie sytuacji.

        Czasami demon zmienia strategię. Człowiek wypiera gniew i złość towarzyszące poczuciu niespełnienia. Na zewnątrz jest opanowany, ale w jego sercu wszystko się “gotuje”. A to powoduje, że jego dusza staje się nieczuła, niejako obumiera. Będący w takim stanie mnich modli się, ale nie sprawia mu to radości, żałuje za grzechy, ale nie odczuwa żalu. Najlepszym lekarstwem jest wtedy prośba o dar łez.

        Inna strategia demona polega na tym, że pobudza człowieka do nadmiernej aktywności. Mnich wówczas chętnie posługuje wśród chorych, kieruje nim jednak miłość własna, a nie bliźniego – dla chorych jest niewyrozumiały. Także ludzie świeccy uciekają przed pustką w pracoholizm, szczycą się tym, że nigdy nie odpoczywają, mają poczucie winy, gdy nie znajdują zajęcia.

        Kryterium oceny jest tutaj intencja. Jeśli ktoś szuka w podejmowanym działaniu siebie, to choćby zamęczył się ascezą albo pracą dla Boga jest to bez wartości. Ewagriusz mówi, że wszelka przesada, brak umiaru pochodzą od złego ducha. Demony bowiem powstrzymują przed czynieniem tego, co możliwe, a skłaniają do robienia rzeczy niemożliwych.

        Lekarstwami w walce z demonem acedii są wytrwałość w powziętych postanowieniach oraz zachowanie właściwej miary.

        Autorzy średniowieczni “demonem południa” nazwali poczucie bezsensu życia i niepokoju, jakie dotyka człowieka w “południe” życia, czyli około czterdziestego roku życia. C. G Jung nazwał to doświadczenie “kryzysem wieku średniego”.

    Demon siódmy: próżność

        Żeglarze wyrzucali w czasie burzy zbędne rzeczy po to, aby okręt miotany przez fale nie zatonął. Według Ewagriusza podobnie robią ci, którzy wybierają życie mnisze. Nie powinni jednak walczyć z namiętnościami w taki sposób, by widzieli to inni. W przeciwnym razie oddają się demonowi próżnej chwały. Są wtedy jak grzesznicy, którzy szczycąc się wyzwaniami rzuconymi Bogu, szukają podziwu ze strony innych.

        Przed demonem próżnej chwały ucieczka jest bardzo trudna. Każde bowiem zwycięstwo nad namiętnościami może stać się powodem próżności. Mnich “zapętla się” duchowo, ponieważ z jednej strony stara się oczyścić duszę, a z drugiej wpada w próżność i wzmacnia własne ego.

        Człowiek opanowany przez tego demona ponad wszystko chce osiągnąć sukces, pragnie pierwszeństwa, nie dba o jedność z innymi braćmi czy współpracownikami. Uzależnia jakość swojego działania od pochwał. Jednocześnie sam nie potrafi chwalić innych. W ten sposób demon próżnej chwały otwiera drzwi duszy innym demonom i doprowadza ją do upadku.

        Czasami demon sprawia, że człowiek zabiega o towarzystwo ważnych osób lub wiąże się z różnymi znanymi instytucjami. Czuje się ważniejszy i lepszy od innych, ponieważ przebywa w elitarnych i wpływowych środowiskach.

        Jedynym skutecznym sposobem walki z tym demonem jest wytrwała modlitwa, oczyszczanie motywacji podejmowanych wyrzeczeń i skromność.

    Demon ósmy: pycha

        Demon pychy kusił mnicha zawsze jako ostatni. Najczęściej przedstawiał mu Boga jako bezsilnego, a wtedy miłość własna opanowywała wszystkie działania i myśli mnicha. Demon ukazywał też Boga jako faworyzującego jednych, a odrzucającego drugich. Podpowiadał mnichowi, że przecież bardziej niż inni zasługuje na względy Najwyższego, bo tyle wycierpiał, wybierając życie ascety. Mnich ulegając pokusie wierzył, że własnymi siłami pokonywał trudności. Ulegając pysze wracał niejako do początku swojej drogi, a nawet – jak twierdzi Ewagriusz – pogarszał swój stan, przed czym przestrzegał Jezus Chrystus [por. Mt 12,45].

        Pontyjczyk nazywa pychę urojeniem, złą gorliwością, mroczną ułudą, zarozumiałością ciała. Opanowany przez nią człowiek stawia się na miejscu Boga i podkreśla swoją niezależność. Wcześniej czy później sam staje się jak demon, który go opanował. Nie przyjmuje napomnień, przypisuje sobie wszystkie zasługi, gardzi innymi. Wszystkich dookoła uważa za głupców, którzy nie dostrzegają jego “wielkości”. Poucza i nie toleruje słabości innych, pogardza grzeszącymi.

        Lekarstwem jest pokora, posłuszeństwo Bogu, cierpliwe znoszenie przeciwności losu i zniewag. Tylko człowiek akceptujący swoją zależność od Boga i ograniczoność jest w stanie cieszyć się życiem i ma szansę zdobyć prawdziwą Bożą mądrość. Mnich powinien opłakiwać swoje grzechy, a nie cudze, pamiętać o krzywdach, jakie wyrządziły mu demony, nie chwalić się czynionym dobrem i słuchać swojego kierownika duchowego.

    Anna Dąbrowska/Fronda.pl

    źródło: www.katolik.pl; Ewagriusz z Pontu: “O różnych rodzajach złych myśli. O ośmiu duchach zła”, Biblioteka Ojców Kościoła.

    mp/katolik.pl

    +++

    Pomysł na miłość

    Praktyki pokutne są niezwykle owocne, gdy towarzyszy im właściwa motywacja. Doświadczenia osób zakonnych w tym względzie mogą posłużyć za inspirację.

    ISTOCKPHOTO

    ***

    Karmelitanki codziennie indywidualnie w celi – a w piątki wspólnotowo – odmawiają Psalm 51, pokutny. Robią to na kolanach i z rękami rozłożonymi „w krzyż”. Co jakiś czas spotykają się też na kapitule win. To rodzaj nabożeństwa pokutnego, podczas którego każda z zakonnic głośno przeprasza pozostałe siostry za zewnętrzne uchybienia. – Przepraszam na przykład za to, że komuś za ostro odpowiedziałam, że nie byłam wierna w milczeniu, spóźniłam się na modlitwy, jestem za mało ofiarna i rzadko zgłaszałam się do zmywania naczyń – wylicza s. Agnieszka Grzybek OCD. Zastrzega, że nie jest to żadna publiczna spowiedź, bo chodzi o sprawy, które i tak są jawne. – Ale usłyszenie tego od osoby, która jest sprawcą, zupełnie zmienia stosunek do niej. Inaczej się ją przyjmuje. Widzę, że ona dostrzega to zachowanie i go nie chce. To akt bardzo wspólnototwórczy, a wypowiedzenie tego przed wspólnotą jest stanięciem w prawdzie, a jednocześnie rodzajem umartwienia – zapewnia.

    Urszulanki Unii Rzymskiej w Wielkim Tygodniu mają tzw. kompletę z przeproszeniem, gdy wszystkie siostry przepraszają siebie nawzajem. – Każda siostra podchodzi wtedy do każdej i mówi, za co konkretnie przeprasza – wyjaśnia s. Gabriela Porada OSU. Dodaje, że w niektórych wspólnotach zdarzają się też spotkania, podczas których siostry po kolei wstają, mówią, za co przepraszają wspólnotę i drugą osobę, a następnie proszą o modlitwę. Na końcu przeprasza przełożona, po czym inicjuje modlitwę jako zadośćuczynienie za te uchybienia.

    Urszulanki w Wielkim Poście bardzo często obowiązuje przy posiłkach całkowite milczenie. – To zależy od wspólnoty, ale zasadniczo milczymy przy śniadaniu. Przy innych posiłkach czasami jest czytanie – tłumaczy.

    – Byłam też w takich wspólnotach, w których wyznaczałyśmy sobie cel tygodniowo: pracujemy nad tym i nad tym, na przykład nad językiem albo nad gestami miłości, żeby zwrócić uwagę na osoby starsze i chore we wspólnocie. Każda wspólnota wyznacza indywidualnie takie praktyki – wyjaśnia urszulanka.

    Ustalamy co roku

    U franciszkanów każdego roku przed Wielkim Postem zbiera się kapituła domowa, czyli wszyscy bracia z klasztoru, którzy ustalają praktyki pokutne. – Decydujemy na przykład, że dwa razy w tygodniu mamy na obiad tylko jedno danie. Albo że rezygnujemy w tym czasie z rekreacji, czyli z cotygodniowego rodzinnego święta. Zawsze się coś na to spotkanie kupuje, słodycze i coś konkretniejszego, więc pieniądze, które na to przeznaczaliśmy, zbieramy i przekazujemy siostrom prowadzącym dom dla bezdomnych – tłumaczy o. Syrach Janicki OFM, wykładowca duchowości w seminarium w Katowicach-Panewnikach. Wyjaśnia, że braciom towarzyszą dodatkowe modlitwy pokutne. Ponadto w każdy piątek w Wielkim Poście spożywają jeden posiłek w milczeniu. – Tak robiliśmy w poprzednich latach, natomiast co będzie w tym roku, dopiero ustalimy. Tu chodzi o umartwienia wspólnotowe, niezależnie od postanowień, które każdy podejmuje osobiście – zauważa franciszkanin.

    Nie marnuj cierpienia

    Podejście do praktyk pokutnych w różnych zgromadzeniach jest odmienne, jednak we wszystkich stanowią one ważny element życia duchowego. U Misjonarek Chrystusa Króla dla Polonii Zagranicznej podkreśla się osobistą decyzję w podjęciu danego postanowienia. – Nasz założyciel o. Ignacy Posadzy mówił, żebyśmy były pomysłowe w podejmowaniu wyrzeczeń. Istotne jest wypełnianie codziennych obowiązków bez narzekania, przyjmowanie z otwartością i gotowością tego, co wynika ze ślubów i co przynosi każdy dzień. To, co trudne, mamy jednoczyć z krzyżem Pana Jezusa, żeby „nie marnować cierpienia” – wyjaśnia s. Magdalena Wielgus MChR. Zaznacza, że założycielowi zależało na zdrowej pomysłowości, żeby każda z sióstr dostrzegła u siebie, co dla niej jest przestrzenią ofiary, i żeby chętnie ją podejmowała. Co ważne, umartwienie to ma się odbywać bez zwracania na siebie uwagi, bez cierpiętnictwa, ale z miłością. Siostry praktykują też wspólnotowe posty, najczęściej podejmowane w konkretnych intencjach. – Na przykład wczoraj miałyśmy post w intencji pokoju na Ukrainie. Mamy też całoroczny post w intencji powołań. Rozpisujemy kalendarz na cały rok i siostry wpisują się na dzień postu – tłumaczy. Dodaje, że w Wielkim Poście każda wspólnota siada razem i wspólnie podejmuje jakieś wyrzeczenie, łącząc je z dziełem miłosierdzia.

    – Myślę, że takie formy postu są możliwe do praktykowania dla każdego, szczególnie przyjmowanie w zaufaniu Panu Bogu, z radością i miłością tego, co przynosi każdy dzień. Dobrze jest nadać temu określoną intencję – radzi s. Magdalena.

    Nie marudzić

    Podobnie do kwestii umartwienia podchodzą pallotyni. – Założyciel zgromadzenia św. Wincenty Pallotti był człowiekiem pokuty, ale to, co robił, wyszło na jaw dopiero po jego śmierci – głęboko przeżywał mękę Pańską, nosił włosienicę, biczował się… Znane to było jednak tylko Bogu. Natomiast członków zgromadzenia nie zobowiązywał do jakichś specjalnych umartwień – mówi br. Mirosław Myszka SAC. – Owszem, podejmujemy praktyki postne, ale one zależą od dyrektora domu. Na przykład we wspólnocie, w której teraz jestem, mamy więcej dni postnych: trzy w tygodniu. Zawsze też jesteśmy nastawieni na to, żeby trudności dnia codziennego przyjmować jako dane od Boga. Żeby nie marudzić, nie narzekać i nie uważać się za szczególnie doświadczonego. Każdy we wspólnocie ma coś innego, z czym musi się zmagać. Chcemy przyjmować to w duchu pokuty za swoje grzechy i za grzechy innych. Poddanie swojego zdania pod osąd wspólnoty to także okazja do umartwienia. Pewnie każdy z nas ma takie sprawy, które przyjmuje w duchu posłuszeństwa i miłości, na przykład trudności zdrowotne – zauważa pallotyn.

    Zapraszam ciało

    Jakie znaczenie mają wszystkie te umartwienia? Siostra Agnieszka podaje przykład jednej z młodszych sióstr. – Powiedziała mi: „Chodzi o to, żeby zaprosić ciało do tego, co praktykuję na modlitwie”. A co ja mówię Panu Bogu na modlitwie? Że Go kocham, że chcę oddać dla Niego wszystko, chcę służyć tak jak On, chcę przebaczać jak On, chcę stawać w prawdzie, bo prawda mnie wyzwoli. Chodzi o to, żeby wszystkie te pobożne myśli wprowadzić w praktykę codzienności, czy to przez przeproszenie za to, w czym nie dostaję, czy to przez „zaproszenie ciała” gestem rozkrzyżowanych rąk – wyjaśnia. – Ten gest mówi, że z Chrystusem chcę się dać ukrzyżować. Ma to sens, że gesty te wykonuję przed wspólnotą, bo jeśli wspólnota je widzi, ma prawo ode mnie wymagać: „Słuchaj, pokazujesz nam, że chcesz się upodobnić do Chrystusa ukrzyżowanego, więc bierzesz za to odpowiedzialność” – uważa karmelitanka.

    – Jeśli człowieka jakieś postanowienie kosztuje, to też w naturalny sposób kieruje go do Pana Boga, bo bez Bożej łaski trudno byłoby wytrwać – wskazuje o. Syrach. W jego przekonaniu taką formę można zastosować w rodzinie – na przykład w Wielkim Poście nie jemy słodyczy czy paluszków, a zaoszczędzoną kwotę przeznaczamy na biednych czy na inny dobry cel. Albo że w niedzielę nie włączamy telewizora. – Oczywiście oprócz tego każdy indywidualnie może podjąć jakieś umartwienie. Istotna jest w tym wszystkim intencja nadprzyrodzona. W poście nie chodzi przecież o fitness, tylko o nawrócenie – wskazuje zakonnik.

    Ania, piątek!

    Czy zakonne praktyki pokutne są do zastosowania w życiu świeckich? – Myślę, że wszystkie – ocenia s. Gabriela. – Wzajemne przeproszenie – jak najbardziej. Można też zorganizować w rodzinie rodzaj dnia skupienia, podczas którego ograniczamy rozmowy. To działa w dwie strony. Ja od rodzin przejęłam praktykę wyrzeczenia się czegoś słodkiego, kawy czy herbaty. Albo piątkowe milczenie – wyłączenie radia, telewizora. Mój tata to praktykował. Wchodził do mojego pokoju i mówił: „Ania, piątek”. I wychodził. Wiedziałam, że ma na myśli wyłączenie magnetofonu i radia. Ale zostawiał mi wolność. I mam do dzisiaj w głowie: „Ania, piątek”. Wiele czerpię od świeckich i dostosowuję to do swoich warunków. Na przykład teraz muszę się pokornie dostosować do choroby nowotworowej. Przy zmęczeniu, jakie czuję, przy chemii, którą biorę, narzucę sobie rytm modlitwy, pracy i wyrzeczenia w ciągu dnia. Co z tego, że mnie boli? Jeśli koleżanka chora na raka wstaje, bo dzieci tego wymagają, to ja wstanę, choć też jest mi trudno. Przez godzinę pracuję. Koniec. Słaba jestem, okej, ale mogę zrobić coś w granicach moich możliwości. Nie chcę, żeby choroba doprowadziła mnie do stanu, w którym myślę tylko o sobie. I to pragnę Panu Jezusowi ofiarować. Pragnę tego ze względu na Niego. Ze względu na to, że widzę, co się dzieje: że świat potrzebuje modlitwy i ofiary – i jakąś cząstkę w to wnoszę. Wydaje mi się, że możemy się nawzajem obdarować. Cenię sobie przyjaźń każdego człowieka, który kocha Jezusa i pokazuje mi swój pomysł na tę miłość.•

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    +++

    Wielki reset

    Rozdzieranie serca, a nie szat, o którym pisał w swoim proroctwie Joel, jest w istocie poszerzeniem swojej wewnętrznej przestrzeni. W tym: dla drugiego człowieka.

    Proroctwo Joela rozpoczyna Wielki Post wezwaniem do nawrócenia.

    EAST NEWS

    ***

    Po śmierci wszystkich pięciorga dzieci pogrążeni w żałobie rodzice postanawiają się rozstać. Ona wstępuje do zakonu. On – już po jej śmierci – zostaje jezuitą, księdzem. I choć nie pożyje długo jak na obecne standardy (umrze w wieku 45 lat), przeżyje „czasów wiele”, owocnie głosząc słowo Boże i promując idee trzeźwościowe. Przed samym wstąpieniem do zgromadzenia napisze wiersz, który pośród wielu jego dzieł rozbrzmiewać będzie najczęściej w kościołach w okresie Wielkiego Postu. „W krzyżu cierpienie” – czy jest bardziej, czy mniej popularne niż „Chwalcie łąki umajone”, trudno rozstrzygnąć. Ale co do tego, jak bardzo słowa tego wiersza wypływały z życiowego doświadczenia Karola Antoniewicza, wątpliwości mieć nie należy żadnych.

    Dumny proch i rozdarte serce

    Dziś jego kazania nie cieszyłyby się być może wielkim powodzeniem, a krytyków znalazłoby się co niemiara. Utyskiwaliby na pesymistyczny obraz kondycji ludzkiej, straszenie piekłem i tak dalej. Choć wciąż chętnie pochylamy głowy w Popielec, aby je posypano popiołem, na zbyt głęboką refleksję nad tym, czy prochem jesteśmy i w proch się obrócimy, czasu nam brakuje. A jednak ten poetycki szlif Antoniewicza sprawił, że odnaleźć w jego kazaniach można naprawdę perełki. Choćby taką: „O dumny prochu! O człowieku, wielkie nic! Pamiętaj, że kamień grobowy to ów kamień malarski, który wszelkie kolory na proch rozciera. Wglądnij w mogiły; przypatrz się tym kościom rozsypanym i odgadnij barwy, którymi te prochy się niegdyś odznaczały. To, co wszyscy ludzie, wszystkie pokolenia nie potrafiły, to śmierć uczyniła. Równość prochów żyjących jest marzeniem, równość prochów umarłych jest prawdą!”. Wiem, te wszystkie kości i mogiły charakteryzowały kaznodziejstwo czasów minionych, dzisiaj podkreślalibyśmy przede wszystkim to, że Chrystus cierpiał i zmartwychwstał, żeby te kości w ostatecznym rozrachunku znów mogły stać się ciałem. Ale ta „równość prochów” intryguje. Trzeba nam sobie bowiem zdać sprawę z tego, że nawrócenie dotyczy wszystkich i nie warto tracić czasu na mrzonki o tym, że kiedyś tam to na pewno się nawrócę. A tym bardziej na wmawianie sobie, że inni mają grzechy o wiele poważniejsze.

    Prorok Joel trochę płata figla biblistom, którzy mają kłopot z ustaleniem, kiedy właściwie żył. Drugi z grona dwunastu proroków mniejszych, odczytywany w Środę Popielcową, otwiera Wielki Post i robi to w bardzo dramatycznym stylu: „»Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, i lament«. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! (…) Na Syjonie dmijcie w róg, zarządźcie święty post, ogłoście uroczyste zgromadzenie. Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność, zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i ssących piersi! Niech wyjdzie oblubieniec ze swojej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju! Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy!” (2,12-16). Z dużą dozą sceptycyzmu podchodzę do legend o świętych, którzy już jako niemowlęta w dni postne nie ssali matczynej piersi, ale ten obraz prorocki ma podstawowe przesłanie: lud musi się zgromadzić w całości, zjednoczyć od najstarszego do najmłodszego – kobiety i mężczyźni, młodzi i starzy, kapłani i świeccy. Chodzi w istocie o wielki „reset”, metaforycznie nawiązując do współczesnych realiów. O powrót do pierwszej miłości. Nigdy, ale to absolutnie nigdy nie nastanie epoka, w której Lud Boży będzie mógł pozostać obojętnym, niezainteresowanym tematyką nawrócenia i postu. Jeśli takim by się stał, przestanie być Ludem Bożym. Rzecz jasna należy właściwie rozkładać akcenty – nie o strach przed rozsypanymi pozostałościami naszych ciał symbolizującymi przemijalność człowieka tu chodzi, ale o zaufanie Zbawicielowi, autentyczne zainteresowanie tym, co dla tego człowieka zrobił i jaka powinna być odpowiedź na to zbawcze dzieło.

    Stracić wszystko

    Kiedy człowiek traci wszystko i staje na krawędzi, ma szansę doświadczyć siebie w szczególny sposób, bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Antoniewicz musiał najpierw utracić piątkę najdroższych dzieci i pożegnać ukochaną żonę, zanim napisał: „W krzyżu miłości nauka”. Jest w tej traumatycznej sytuacji tracenia jednak pewien aspekt pouczający. To powszechne, że ludzie, którzy na skutek traumy wojny czy głodu utracili cały swój dobytek, zaczynają rozumieć, jak mało cenili najprostsze rzeczy. Dopiero wtedy, kiedy ci zabraknie chleba albo dachu nad głową, zaczynasz żałować, że nigdy nie podziękowałeś Bogu za to, że każdego dnia miałeś co włożyć do miski i gdzie położyć się spać. Ba – nasza rozbujała w pożądaniu konsumpcji cywilizacja mało w rzeczywistości rozumie z traumy tych, których jest na tym świecie więcej: głodnych i bezdomnych. To wszystko daleko, nie za bardzo realne; siedząc w klimatyzowanym pojeździe w coraz większym korku, trudno się na tym skupić. Tymczasem to „rozdzieranie nie szat, a serca”, o którym napisał Joel, jest de facto zadaniem poszerzenia przestrzeni swojego serca, w tym na innych. I w pewnym sensie o tracenie tu chodzi, dobrowolne pozbawianie się tego, czym się dysponuje. Żeby podzielić chleb z głodnym, trzeba uszczknąć z własnej kromki; żeby wysłuchać strapionego, trzeba poświęcić mu kawałek swojego własnego, tak cennego czasu. Wydaje się, że w jakiś sposób czyni się tym samym siebie samego biedniejszym. To pozór – każdy, kto choć raz w życiu bliźniemu pomógł, doświadczył zapewne tej wyzwalającej mocy tracenia. W istocie stajesz się bogatszym!

    Tegoroczny cykl wielkopostny w „Gościu Niedzielnym” jest zaproszeniem do… wzbogacenia się. Nie bez przyczyny. Wyalienowani i skupieni na samych sobie zapominamy często o tych obok nas, którzy się smucą, doświadczają niesprawiedliwości czy popadają w zwątpienie. Sami płacimy za tę ślepotę wobec potrzebujących cenę wysoką, bo człowiek skoncentrowany na sobie o wiele częściej popada w smutek i przygnębienie, jest po prostu nieszczęśliwy.

    W krzyżu nauka

    Uczynki miłosierne w katechizmach pojawiały się od setek lat, aczkolwiek dziwi fakt, że w obowiązującym obecnie Katechizmie Kościoła Katolickiego pominięto… pierwszy z nich, czyli „grzeszących upominać”: „Pouczać, radzić, pocieszać, umacniać, jak również przebaczać i krzywdy cierpliwie znosić – to uczynki miłosierdzia co do duszy” (2447). Franciszek w swojej bulli ogłaszającej Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia 2015, zatytułowanej Misericordiae vultus, napisał jednak: „Nie zapominajmy o uczynkach miłosierdzia względem ducha: wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, przykrych cierpliwie znosić, modlić się za żywych i umarłych”. I słusznie, bo już święty Tomasz z Akwinu w „Sumie teologicznej” stwierdził, że braterskie upomnienie jest wyraźniej nawet niż leczenie chorób cielesnych lub uratowanie od biedy drogą wsparcia, uczynkiem miłości. Nie wolno o tym zapomnieć, ale i trzeba mieć w pamięci, że autentyczne upominanie powinno zawsze wypływać z miłości i prawdziwą miłość wyrażać.

    „W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka”. Ta triada: cierpienie–zbawienie–nauka miłości, jak się wydaje, po prostu odzwierciedla dzieło Chrystusa. Cierpiał za nas, zbawił nas, nauczył nas miłości. Szczerze jednak mówiąc, nie za bardzo w codziennym życiu przemawia do nas to ostatnie. Owszem, wielu uznaje Go za wzór do naśladowania. Historia bogatego młodzieńca, na którego spojrzał z miłością, powiela się każdego dnia. Odchodzimy zasmuceni, bo utrata tego, do czego jesteśmy przywiązani, wydaje się nie do zaakceptowania. I to jest prawdziwy dramat, bo żeby faktycznie za Jezusem iść i nie zboczyć z drogi, trzeba przyjąć do wiadomości, że jest to Ten, który niesie krzyż. •

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    Wielki reset

    +++

    Nadzieja w Miłosierdziu. Cud w otchłani. Eucharystia

    „Życie to podróż, w trakcie której stopniowo wypuszczamy pamięć z rąk”.

    Wikimedia

    ***

    Chodź, opowiem ci o miłosierdziu. Dziś powinno to zabrzmieć raczej: chodź, zaprowadzę cię do Miłosierdzia. Ale najpierw opowiem. Bo zanim ruszymy w podróż, warto, żebyś wiedział, że droga sama w sobie jest zawsze wynikiem decyzji. Trzeba wstać, czasem założyć buty, a czasem nie, zamknąć za sobą jakieś drzwi. I iść. W tej drugiej części opowieści o miłosierdziu będzie to droga ku największej tajemnicy miłosierdzia, jaka istnieje, kiedykolwiek istniała i kiedykolwiek zaistnieje. Nigdy już na tej ziemi nie pojawi się większa, bardziej przemieniająca, skuteczniejsza. Ta tajemnica nazywa się Eucharystia.

    Cud w otchłani

    W 1979 roku kardynał Józef Ratzinger napisał list pasterski na Wielki Post, który rozpoczął od pewnej opowieści. Poznaj ją: „Poległy w czasie II wojny światowej rosyjski żołnierz nosił w swojej torbie następującą modlitwę: »Słyszysz mnie, Boże? Nigdy jeszcze w moim życiu nie rozmawiałem z Tobą. Ale dziś chcę Cię pozdrowić. Ty wiesz, że od mojej najwcześniejszej młodości wmawiano mi, że nie istniejesz, a ja byłem tak głupi, że w to uwierzyłem. Jeszcze nigdy nie przyjąłem do wiadomości piękna Twojego stworzenia i dopiero dziś to piękno rozpoznałem, kiedy nagle otwarła się przede mną przepaść: rozgwieżdżone nade mną niebo (…). To cud, że w otchłani potwornego piekła ujrzałem światło i że mogłem Cię dziś zobaczyć«”.

    Owszem, ziemia jest ziemią, niebo – niebem, a piekło – piekłem. Czy jednak czasami nie zdaje ci się, że ludzie na ziemi gotują sobie nawzajem piekło? Czasami robią to sami sobie, usiłując następnie dociec przyczyn sytuacji, w jakiej się znaleźli, i nie potrafią. Wiedzą jedynie, że tkwią w jakimś piekle, które jest dla nich nie do zniesienia. Pierwszy akapit tej opowieści o miłosierdziu i zarazem początek podróży to uznanie, że pośród wielu piekieł, które człowiek nagminnie sobie kreuje, może – dzięki Miłosierdziu – ujrzeć światło. Może zobaczyć Boga. Oraz że zawsze jest to cud. Nazywa się Eucharystia.

    Bóg-człowiek: historia cudu

    Relacje pomiędzy Bogiem i Jego stworzeniem zawsze były skomplikowane. Człowiek taki był i jest. Pustynny kurz w Egipcie – wdychany przez Izraelitów i mieszający się z ich potem oraz krwią podczas morderczego wyrabiania cegieł – na drzwiach egipskich domów nieskropionych krwią baranka dopuszczał do nich anioła śmierci. Wszystko, co pierworodne, poniosło śmierć. Nie wystarczyła jednak ta śmierć do przemiany twardego serca faraona. W drodze przez pustynię do wymarzonej ojczyzny wędrowcy wołali o chleb, potem o mięso, potem o wodę, z gorzkim wyrzutem pod adresem Boga, który ustalił wysoką cenę za wolność. Nie wystarczył ten chleb nazwany „pokarmem mizernym”, by przemienić serce Bożego ludu, trzeba było palącego jadu węży, by skamieniałe serca przyjęły prawdę o kosztach, które trzeba ponieść, żeby stać się wolnym wewnętrznie. Cała historia wypełniona jest tego typu przykładami, aż do pamiętnej wieczerzy wyprzedzającej wydarzenia, w czasie której Jezus wziął chleb i wino, a odmówiwszy dziękczynienie…

    Twardy, wyschnięty chleb, nawet jeśli jest trudniejszy do przełknięcia, wciąż – po odpowiedniej obróbce – nadaje się do zjedzenia i może stanowić pokarm. Ale na twarde, wyschnięte serce pomóc może jedynie cud. Dlatego właśnie dał nam Bóg Eucharystię… Zrozumieć, że przynależy ona raczej do porządku wspólnoty, której została podarowana, niż do przestrzeni indywidualnego spotkania z Bogiem. Co nie oznacza, że osobiste z Nim spotkanie nie jest tu istotne. Nauczyć się go jednak można tylko i wyłącznie od mądrej matki.

    Matka nauczająca

    Przyszły papież w 1979 roku na wątku „uczenia się” oparł właściwie cały swój pasterski list. „Nikt nie uczy się sam mówić” – stwierdził, dodając: „Nauczyliśmy się tego od naszej matki, od wspólnoty tych wszystkich, którzy wprowadzali nas w życie”. Słowo „matka” jest i będzie kluczowe dla tej refleksji. Trzeba je odnieść do Kościoła, który w XXI wieku ocenia się według rozmaitych kryteriów, najczęściej oddających jego słabe strony, zaprzeczających nadprzyrodzonemu pochodzeniu, a przede wszystkim… macierzyństwu. Obraz, który się z tych ocen wyłania, jest nieprawidłowy i wywołuje – co zrozumiałe – nieprawidłowe reakcje. Przynajmniej w pewnych częściach świata. Tymczasem Kościół był, jest i będzie matką. Przedziwna to zbieżność, ale dokładnie w tym samym okresie, w którym przyszły Benedykt XVI kierował do wiernych swój pasterski list, Jan Paweł II kończył swoją pierwszą encyklikę (Redemptor hominis) słowami: „Kiedy przeto u początku nowego pontyfikatu myśli moje i serce skierowuję ku Odkupicielowi człowieka, przez to samo pragnę wejść i wniknąć w najgłębszy rytm życia Kościoła. Jeśli bowiem Kościół żyje swoim własnym życiem, to tylko dzięki temu, że czerpie je od Chrystusa, który zawsze tego tylko pragnie, abyśmy to życie mieli – i mieli w obfitości (por. J 10,10). Równocześnie ta pełnia życia, która jest w Nim, jest dla człowieka. Kościół przeto, jednocząc się z całym bogactwem Tajemnicy Odkupienia, najbardziej staje się Kościołem żywych ludzi – żywych, bo ożywianych od wewnątrz działaniem Ducha Prawdy (J 16,13), bo nawiedzanych miłością, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych (por. Rz 5,5). Celem wszelkiej w Kościele posługi – apostolskiej, duszpasterskiej, kapłańskiej, biskupiej – jest zachować tę dynamiczną spójnię Tajemnicy Odkupienia z każdym człowiekiem. Kiedy uświadamiamy sobie to zadanie, wówczas jeszcze lepiej zdajemy się rozumieć, co to znaczy, że Kościół jest matką” (RH 22). Nie jest przypadkiem, że właśnie tę prawdę zawartą w „Odkupicielu człowieka” (cudzysłów można by pominąć, prawda?) przyszły święty Jan Paweł II umieścił w swoim programowym dokumencie. Jej poetycki zapis odnaleźć można na Lateranie, w baptysterium zbudowanym w IV wieku. To słowa świętego Leona Wielkiego: „Tutaj rodzi się lud ze szczepu Bożego, przeznaczony do nieba, poczęty w wodach płodnych Duchem. Matka Kościół w dziewiczym porodzie wyda na świat tych, których poczęła za sprawą Ducha Świętego”.

    Bóg niewymyślony

    Jeżeli mówienia uczymy się od matki, to i modlitwy, twierdzi Ratzinger: „Jeśli ktoś sam chce wymyślić Boga, to wtedy pozostaje właściwie zawsze wymyślony Bóg, o którym z pewnością nie może on wiedzieć, czy teraz rzeczywiście się przysłuchuje i odpowiada. Izolowany i izolujący się człowiek pozostaje w końcu opuszczony i samotny. Prośba Charles’a de Foucauld o rozpoznanie Boga została wysłuchana w momencie, kiedy prawie wbrew swojej woli poszedł do konfesjonału, właściwie tylko po to, aby się doinformować, ale kapłan nakłonił go, by zamiast tego wykorzystać sytuację kryzysową, wyznać grzechy i otrzymać rozgrzeszenie. I kiedy nie szukał już sam swojego Boga, lecz rozmawiał z Kościołem, rozwiązał się jego język i jego oko się otworzyło: mógł widzieć i modlić się. Także języka modlitwy musimy się nauczyć na wspólnej modlitwie i we wspólnocie z matką, z Kościołem; tylko w ten sposób modlimy się nie do wymyślonego przez nas samych boga, lecz do Boga, który się ukazał i który przez Chrystusa i jego Ducha wkłada nam samym słowa modlitwy do ust i do serca. Modlić się oznacza współmodlić się z wierzącymi wszech czasów, którzy nam niejako użyczyli najpierw swojego głosu i swoich słów. Oczywiście te słowa wyprzedzają nas, są o wiele za wielkie, byśmy je mogli duchowo wypełnić. Jednak ważne jest, byśmy dali się im porwać. Musimy mierzyć się z tymi słowami. Musimy pozwolić, by nas przemieniły. To właśnie należy do modlitwy, byśmy przez wspólną modlitwę z Kościołem wyszli z ciasnoty naszego »ja« i stali się innymi ludźmi”. Najdoskonalszym sposobem tego wychodzenia z ciasnego indywidualizmu i najdoskonalszą modlitwą Kościoła jest Eucharystia.

    My nie możemy żyć

    To jeden z najważniejszych akordów Symfonii Miłosierdzia. Nie da się opowiedzieć o Miłosiernym, jeśli nie przyprowadzi się słuchacza do ołtarza. W innym przypadku będzie to opowieść niepełna. Chodź, opowiem ci o Miłosierdziu, a właściwie ona – Faustyna – ci opowie. Podróż w kierunku tego Misterium jest zawsze jak droga ku Porankowi. Ty, jak wędrowiec ku światłu, słuchaj: „Kiedy miałam Hostię w ręku, odczułam taką moc miłości, że przez cały dzień nie mogłam nic ani jeść, ani wrócić do przytomności”. „Najuroczystsza chwila w moim życiu to chwila, w której przyjmuję Komunię świętą”. „Tu serce moje złączone z Twoim staje się jedno, tu już nie istnieją żadne tajemnice, bo wszystko Twoje – moim jest, a moje – Twoim. Oto wszechmoc i cud Twojego miłosierdzia”. „Aniołowie, gdyby zazdrościć mogli, toby nam dwóch rzeczy zazdrościli: pierwszej – to jest przyjmowania Komunii św., a drugiej – to jest cierpienia”. Te bardzo osobiste wyznania zapisane w „Dzienniczku” niech będą pierwszym krokiem podróży. Drugim niech się stanie wejście w prawdę o życiu Kościoła. „My nie możemy żyć bez Eucharystii” – mówili pierwsi chrześcijanie, łapani przez wrogów w trakcie Eucharystii i pouczani przez „przyjaciół”, że powinni na nią nie chodzić, jeśli chcą zachować życie. Znamienne, jak bardzo daleko odeszliśmy od tej prawdy, że nie możemy bez Eucharystii żyć. Opowiadanie o Miłosierdziu, snucie refleksji o nim, śpiewanie hymnów na jego cześć nie ma najmniejszego sensu, jeśli nie powiąże się go z tym największym cudem, jakim jest Eucharystia. Oddzielanie tej prawdy od prawdy o Kościele może co najwyżej spowodować dezinformację. Zdeformować obraz jak w krzywym zwierciadle. Nie wystarczył chleb nazwany „pokarmem mizernym”, by przemienić serce Bożego ludu? Potrzeba było palącego jadu węży, by skamieniałe serca przyjęły prawdę o kosztach, które trzeba ponieść, żeby stać się wolnym wewnętrznie? Na twarde serce pomóc może jedynie cud, dlatego Bóg dał nam Eucharystię. I dlatego uczynił nas Kościołem. „Życie to podróż, w trakcie której stopniowo wypuszczamy pamięć z rąk” – jako motto tej opowieści o podróży z książki japońskiej autorki Sanaki Hiiragi „Fotograf utraconych wspomnień” nadaje się doskonale do podsumowania. Czyż Eucharystii nie nazywamy Pamiątką? Nazywamy. Pamięć, stopniowo wypuszczana przez nas z rąk, wydaje się w naturalny sposób skazana na zaniki. Izraelici na pustyni wybiórczo wspominali zaledwie garnki pełne mięsa, zapominając o cięgach od egipskich biczów na plecach. Pamiątka, w której możemy uczestniczyć każdego dnia, która co minutę powtarza się na milionach ołtarzy całego świata, czyni z nas uczestników cudu i świadków największego objawienia Miłosierdzia Bożego w historii.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ***

    tło-chmury.jpg
    krzyż-3.png
    24-GMP-logo.png

    Wynagradzamy za grzechy popełnione w naszej Ojczyźnie i modlimy się o wypełnienie się w niej Woli Bożej

    ***

    Inicjatywa 24 Godzin Męki Pańskiej – ze szczególną intencją: za Polskę – została zapoczątkowana w sierpniu 2022 r. w jednej z parafii w Polsce i początkowo miała odbywać się tylko tam, ale najwyraźniej Boża Opatrzność chciała inaczej, bo już w następnym roku Męka została zaszczepiona w kolejnej parafii. Momentem przełomowym była ta organizowana w Siemianowicach Śląskich w październiku 2023 roku, kiedy to dołączyło kilkadziesiąt miast w całej Polsce, w których również odbyło się to nabożeństwo.

    To pokazało, że polscy katolicy mają silną wolę zjednoczenia się we wspólnej modlitwie za Ojczyznę, którą kochają i której los nie jest im obojętny a Zbawiciel pragnie, aby na każdy skrawek polskiej ziemi, na każde miasto i na każdą wioskę spłynęła Jego drogocenna Krew, by je pobłogosławić i ochronić!

    gie2-1244856.jpg

    Sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej
    ul. Kościelna 4

    piątek 14.03.2025
    godz. 16:00 – rozpoczęcie
    godz. 18:00 – Eucharystia

    sobota 15.03.2025
    godz. 12:00 – Eucharystia
    z przekazaniem Płomienia Miłości NSM
    godz. 17:00 – zakończenie

    Prowadzenie rozważań: Aleksandra Barnat, Rafał Piech, Tomasz Ustowski, Hanna Gwizdała
    Oprawa muzyczna: Michał Niemiec,
    o. Josip Magdić

    ***

    24 Godziny Męki Pańskiej za Polskę

    BAZYLIKA NARODZENIA NMP W GIETRZWAŁDZIE

    Podczas nabożeństwa o charakterze ekspiacyjnym wynagradzamy za wszystkie grzechy popełnione w naszej Ojczyźnie, zwłaszcza za grzechy: zbrodni wobec nienarodzonych dzieci, nieczystości, apostazji, nienawiści, podziałów, kłótni i nieprzebaczenia, pijaństwa, rozwodów, niegodnego przyjmowania Komunii Świętej, zdrady Narodu. Żyjemy dziś w czasach największej apostazji, czyli odejścia od Boga. Sekularyzacja państw Zachodu jest faktem. Polska, choć uważana za ostoję katolicyzmu, też stopniowo ulega tej fali. Coraz więcej ludzi, także tych deklarujących się katolikami, żyje tak, jakby Pana Boga nie było i opowiada się za strukturami zła w swoich wyborach. Czas, w którym przyszło nam żyć, jest czasem bezkompromisowej walki duchowej. Ale co gorsza, nawet ludzie wierzący nie zawsze to widzą, trwając w stanie uśpienia i letargu. A przecież wiele proroctw mówi o szczególnej misji, jaką Polska ma odegrać wobec innych narodów. Jakże się to stanie, skoro widzimy, że sprawy w naszym kraju idą w tak złym kierunku? Będziemy modlić się, prosząc o wstawiennictwo: Maryję Królową Polski, Świętego Michała Archanioła, Anioła Stróża Polski, patronów Polski, a zwłaszcza św. Andrzeja Boboli, polskich świętych i błogosławionych oraz dusz w czyśćcu cierpiących naszych rodaków. Dziś mało kto wzywa do pokuty i nawrócenia. Bezprecedensowym wydarzeniem w dziejach Kościoła w Polsce była zorganizowana w 2016 r. Wielka Pokuta – największe w historii chrześcijaństwa nabożeństwo przebłagalno-ekspiacyjne, które zgromadziło pod wałami klasztoru jasnogórskiego ponad 140 tysięcy wiernych. Zebrali się, by prosić Boga o wybaczenie grzechów swoich oraz całego Narodu. Wierzymy, że tamto wydarzenie nie było ostatnim, ale zapoczątkowało akty kolejnych wynagrodzeń. Będziemy zatem modlić się w duchu i w łączności z Wielką Pokutą, aby kontynuować to wielkie dzieło ekspiacji. Podczas modlitwy o uwolnienie Polski spod mocy ciemności, które zostały wypowiedziane 15 października 2016 r., padły m.in. takie słowa:

    „Ojcze, Boże Wszechmogący, nadszedł już czas, aby raz na zawsze odwrócić się od grzechów naszych i naszych nieprawości, które ranią Twoje Ojcowskie Serce, od szatana, księcia tego świata, ojca kłamstwa i iluzji, a zwrócić się całym sercem do Ciebie. Pragniemy jak mieszkańcy Niniwy dzisiaj błagać Cię o przebaczenie naszych grzechów, win i nieprawości. Za św. Janem Pawłem II wołamy: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi!”. Niech Jego oczyszczający i uświęcający płomień zstąpi teraz na nas tu obecnych, na wszystkich Polaków mieszkających na tej ziemi i poza jej granicami”.

    Dlatego i my powtórzymy te słowa oraz inne fragmenty tej potężnej modlitwy, rozpalając wielki płomień, czego konkretnym wyrazem będzie wieńczące nasze spotkanie nabożeństwo przekazania Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi.

    Zawalcz z nami o Polskę!

    🇵🇱 TRANSMISJA ON-LINE: kanał YT VICONA

    Telewizja Chrystusa Króla

    Echo Boga FIAT

    Wobroniewiary

    Sanktuarium Maryjne w Gietrzwałdzie

    🇵🇱 STRONA WYDARZENIA: www.vicona.pl/24

    +++

    5 marca

    Środa Popielcowa rozpoczyna okres Wielkiego Postu

    fot. Wojciech Łączyński/Archidiecezja Warszawska

    ***

    Środa Popielcowa posiada szczególną liturgię. W kościołach celebrowane są Msze św. z obrzędem posypania głów popiołem.

    Podczas liturgii kapłan błogosławi popiół, a następnie posypuje nim głowy wszystkich uczestniczących w Eucharystii.

    Ten gest przypomina o pokucie i o nawróceniu.

    ***

    Tego dnia, jak również w Wielki Piątek, katolików obowiązuje post ścisły.

    • od 14 roku życia – wstrzemięźliwość od pokarmów mięsnych (jak we wszystkie piątki całego roku) oraz post ścisły 
    • osoby między 18 a 60 rokiem życia – spożycie trzech bezmięsnych posiłków tego dnia, w tym jednego do syta).

    ***

    Na czym polega sens postu?

    Post nie oznacza tylko tego, by jeść mniej oraz nie jeść mięsa. Sens postu polega także na tym, by poświęcić mniej czasu na przygotowanie potraw – dziś mięso można zastąpić wieloma wykwintnymi daniami, a w te dni chodzi o świadome odmówienie sobie jakiejś przyjemności. W dni postne chodzi przede wszystkim o pokutę, którą jako katolicy jesteśmy zobowiązani podjąć. (Kodeks Prawa Kanonicznego)

    ***

    Katolicy są zobowiązani do uczestniczenia we Mszy świętej w każdą niedzielę i w święta nakazane. Katechizm Kościoła Katolickiego przypomina: „wierni zobowiązani są do uczestniczenia w Eucharystii w dni nakazane, chyba że są usprawiedliwieni dla ważnego powodu (np. choroba, pielęgnacja niemowląt) lub też otrzymali dyspensę od ich własnego pasterza. Ci, którzy dobrowolnie zaniedbują ten obowiązek, popełniają grzech ciężki” (art. 2181).

    Środa Popielcowa nie należy do świąt nakazanych, dlatego katolicy nie są zobowiązani do uczestniczenia tego dnia we Mszy świętej i nie popełniają grzechu ciężkiego, jeśli nie przyjdą na Eucharystię.

    +++

    W Środę Popielcową Msza święta z ceremonią posypania głów popiołem będzie o godz. 20.00 w kościele św.Piotra

    +++

    „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”.

    +++

    Skąd wzięły się Środa Popielcowa i Wielki Post?

    Wielki Post to czas modlitwy, wyciszenia, osobistej odnowy i nawrócenia. Rozpoczyna się w Środę Popielcową i trwa aż do Mszy Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek. Skąd wzięły się Środa Popielcowa i Wielki Post? Czy zawsze i wszędzie trwał 40 dni? Jak kiedyś wyglądał obrzęd posypania popiołem?

    Dlaczego Wielki Post trwa 40 dni?

    W pierwszych wiekach chrześcijaństwa poszczono tylko przez 40 godzin w Wielki Piątek i w Wielką Sobotę – mówi o. prof. Bazyli Degórski, patrolog, z Papieskiego Uniwersytetu św. Tomasza z Akwinu w Rzymie. Post trwający 40 dni poprzedzających Wielkanoc rozpowszechnił się w pierwszej połowie IV wieku – dodaje.

    Pod koniec pontyfikatu Grzegorza Wielkiego (zmarł w 604 r.), ustalono rozpoczęcie Wielkiego Postu w środę poprzedzającą pierwszą niedzielę postu. W niedziele post oczywiście nie obowiązywał, a więc dodane dni dawały ważną liczbę 40 dni, która odnosi się do wydarzeń biblijnych, między innymi postu Pana Jezusa na pustyni.

    Obecnie początek Wielkiego Postu zbiega się ze Środą Popielcową. Jednak nie wszędzie w Kościele katolickim i nie we wszystkich wyznaniach chrześcijańskich tak jest. Na przykład w Mediolanie i w całej jego metropolii obowiązuje obrządek ambrozjański, w którym Wielki Post rozpoczyna się o cztery dni później. Tak więc karnawał kończy się tam dopiero w sobotę. W Lombardii dniem postu i wstrzemięźliwości, który rozpoczyna Wielki Post, jest pierwszy piątek tego okresu – mówi o. prof. Degórski.

    Tradycja posypywania głowy popiołem

    Chcąc ustalić pojawienie się i dzieje Środy Popielcowej, trzeba dodać, że wywodzi się ona ze starochrześcijańskich rytów pokutnych ­– mówi paulin. Od połowy V wieku na początku Wielkiego Postu odbywał się obrzęd wypraszania z kościoła publicznych grzeszników. Mogli wrócić do wspólnoty dopiero po odprawieniu pokuty. Spowiadali się przed biskupem (albo jego delegatem), po czym o ustalonej porze przychodzili przed wejście do kościoła, byli wprowadzani do środka, a biskup i prezbiterzy posypywali im głowy popiołem, wypowiadając formułę biblijną: +Pamiętaj, człowiecze, że jesteś prochem i w proch się obrócisz; czyń pokutę, byś miał życie wieczne+. Biskup kropił ich następnie wodą święconą; święcił także ich szaty pokutne – wyjaśnia o. prof. Degórski. W X wieku, oprócz owych publicznych grzeszników, w tego rodzaju pokutnym obrzędzie uczestniczyli także inni wierni – dodaje.

    Popiołem posypywano także głowę papieża podczas specjalnej celebracji. Nałożenie w Środę Popielcową popiołu na głowę papieża miało tradycyjnie miejsce w rzymskiej bazylice św. Anastazji na Palatynie ­– mówi o. prof. Bazyli Degórski. Z bazyliki tej ruszała następnie procesja pokutna, która boso (przynajmniej do XII w.) kierowała się do pierwszego kościoła stacyjnego u św. Sabiny na Awentynie, gdzie papież odprawiał nabożeństwo i wygłaszał homilię – dodał.

    Ojciec profesor zaznacza, że świadectwa potwierdzające praktykowanie posypywania głów popiołem można znaleźć także na innych terenach. Między innymi na początku XI w. wspomina o nim anglosaski mnich benedyktyński znany jako Aelfric Grammaticus.

    Ryt posypania głowy popiołem, który powstał jako praktyka związana ze zwyczajem rozpoczynania publicznej pokuty od Wielkiego Postu (od IV w.), wiązał się z używaniem włosiennicy i popiołu – mówi o. prof. Bazyli Degórski. Symbol popiołu przetrwał do naszych czasów – dodał.

    Family News Service, pa/Stacja7

    ***

    Proch z nadzieją

    Proch z nadzieją
    fot. ks. Rafał Starkowicz/Gość Niedzielny

    ***

    Zwyczaj posypywania głów popiołem w pierwszym dniu Wielkiego Postu ma już prawie tysiąc lat. I wciąż jest czytelny.

    W słowniku synonimów „posypać sobie głowę popiołem” znaczy: przeprosić, uderzyć się w piersi, ugiąć przed kimś karku, ugiąć przed kimś głowy, uznać swoją winę, ukorzyć się, pójść do Canossy, pokajać się, upokorzyć się, skruszyć się… Popiół od wieków symbolizuje uniżenie i żal z powodu własnych błędów. Stosowano go w różnych kulturach dla wyrażenia skruchy i chęci przeproszenia albo też jako znak żałoby po śmierci kogoś bliskiego. Posypanie popiołem wyrażało także rozpacz z powodu przegranej wojny bądź skutków kataklizmu. Użycie tej symboliki w chrześcijaństwie oznacza przyznanie: Jestem słaby i sam nie jestem w stanie sobie poradzić. Uznaję swoją kruchość i niezdolność do osiągnięcia czegokolwiek bez Twojej łaski.

    Na długo zanim popiół stał się elementem liturgii, stanowił znak pokuty, pokornego przyjęcia porażki. W Biblii symbol ten występuje już w Księdze Hioba. „Kajam się w prochu i w popiele” – mówi Hiob, świadom swojej małości wobec Boga. „Córo mojego narodu, przywdziej wór pokutny i kajaj się w popiele!” – wzywa Jeremiasz, a Daniel wyznaje: „Zwróciłem więc twarz do Pana Boga, oddając się modlitwie i błaganiu w postach, pokucie i popiele”. W Księdze Judyty czytamy z kolei, że Izraelici, przeżywając ciężki lęk, „upadli na twarz przed świątynią, posypali głowy swoje popiołem i odziani w wory wyciągali ręce przed Panem”. A Juda Machabeusz i jego ludzie w rozterce „pościli, włożyli na siebie wory, głowy posypali popiołem i porozdzierali swoje szaty”. Wreszcie sam Jezus, wypowiadając „biada” nad Korozain i Betsaidą, stwierdza, że gdyby w Tyrze i Sydonie działy się podobne cuda, miasta te „już dawno w worze i w popiele by się nawróciły”.

    Znak popiołu

    Już w starożytności, gdy wyznawca Chrystusa popełnił szczególnie ciężki grzech, otrzymywał szansę pojednania z Kościołem po odbyciu surowej pokuty. Jej wyznaczeniu towarzyszył ceremoniał, który pomagał pokutnikom uświadomić sobie ciężar ich winy, a zarazem zrozumieć, jak wielką łaskę otrzymują, mogąc odpokutować swój grzech.

    Najstarsze świadectwo posłużenia się popiołem w liturgii rozpoczynającej okres pokuty pojawiło się w IX wieku w tekście benedyktyńskiego mnicha Reginone z opactwa w Prüm. Dwieście lat później na synodzie w Benewencie papież Urban II wprowadził w Kościele zwyczaj posypywania głów. Ustalono też, że popiół używany do obrzędu ma pochodzić z palm, które rok wcześniej zostały poświęcone w Niedzielę Palmową.

    „Na początku Wielkiego Postu wszyscy pokutnicy, którzy podjęli lub podejmą publiczną pokutę, stawią się u wejścia do kościoła przed biskupem miasta, ubrani w wory i bez obuwia, upadłszy twarzą do ziemi, uznając się winnymi swojego stanu; mają tam być dziekani, czyli archiprezbiterzy parafii, wraz ze świadkami, czyli prezbiterami pokutników, którzy mają starannie oceniać ich zachowanie” – zapisano w Pontyfikale Rzymskim, księdze liturgicznej z XII wieku. Następnie biskup nakładał pokuty odpowiednie do rodzaju popełnionej winy, po czym wprowadzał pokutników do kościoła i wraz z innymi duchownymi padał na twarz, modląc się o uwolnienie dla nich. „Wtedy, powstawszy do przepisanej modlitwy, nakłada na nich rękę, kropi wodą święconą, nakłada najpierw popiół, a potem włosiennicę na ich głowy, a wśród lamentów i wzdychania wymierza im karę na wzór Adama, który został wygnany z raju, tak i oni za swoje grzechy zostaną wygnani z kościoła” – czytamy.

    Biskup „nakłada najpierw popiół”… Dziś w liturgii nie stosuje się worów pokutnych i nie chodzi się boso, ale wciąż używa się popiołu.

    Proch to nie zgliszcza

    – Nasze zwyczaje pokutne są powiązane z tymi, które istniały w judaizmie. Posypywanie się popiołem oznaczało tam w ogóle pokutę. Było formą rezygnacji z ozdabiania swojego ciała dla okazania, że się pości. Tak zachowały się Judyta i królowa Estera. Obie posypały się popiołem na znak pokuty – zauważa ks. dr hab. Dominik Ostrowski. Wskazuje, że w liturgii mówi się jednak o prochu (łac. pulvis), podkreślając, że jest różnica między popiołem a prochem. – Popiół ma w moim odczuciu bardziej negatywne znaczenie niż proch. Popiół (łac. ­cinis) to są zgliszcza, to, co zostaje po spaleniu. Kiedy spalimy coś na popiół, nic już z tego nie można zrobić; to kompletna destrukcja, materiał jałowy. Myśl ta ma odbicie w pewnym ograniczeniu dotyczącym obrzędów pogrzebowych z kremacją. Jeśli powodem kremacji jest niewiara w zmartwychwstanie, a przez spopielenie własnego ciała chce się zamanifestować tę niewiarę i beznadzieję, negując teologię chrześcijańską, wtedy prawo kościelne odmawia katolickiego pogrzebu – zaznacza liturgista, przypominając, że jeśli za kremacją nie stoją sprzeczne z teologią poglądy, jest ona dopuszczalna (choć wcale nie zalecana). Zwraca uwagę, że Bóg w Księdze Rodzaju mówi do człowieka: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. – Prochem, nie popiołem. Proch nie jest materią całkowicie zniszczoną. Dlatego, choć w liturgii używamy popiołu, za tym znakiem stoi proch. Popiół nie może być budulcem, natomiast z prochu, przy użyciu odpowiedniego spoiwa, można coś odbudować. Wyraża to alternatywny werset przy posypywaniu popiołem: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Oznacza to: Owszem, jesteś prochem i nawet się w proch obrócisz, ale Bóg może cię z tego prochu podźwignąć – podkreśla ks. Dominik Ostrowski.

    Dla nowego życia

    Chrześcijańska nadzieja udziału w zmartwychwstaniu Chrystusa przebija w treści modlitwy błogosławieństwa popiołu, która bez istotnych zmian była używana w liturgii Kościoła przez tysiąc lat, a i do tej pory się z niej korzysta. Składa się z czterech części. Pierwsza podkreśla majestat Boga i Jego łaskę, która przynosi zdrowie ciała i ducha: „Wszechmogący wieczny Boże, zmiłuj się nad pokutującymi, okaż łaskę błagającym i racz posłać świętego anioła swego, aby pobłogosławił i uświęcił te popioły, niech staną się zbawiennym lekarstwem dla wszystkich pokornie wzywających Twojego świętego imienia, którzy oskarżają siebie świadomi swoich przewinień i opłakują przed Twoją Boską łaskawością swoje złe czyny, a także pokornie i z całych sił proszą najczystszy Twój majestat, i daj, przez wzywanie najświętszego imienia Twego, aby każdy, kto będzie nimi posypany dla odkupienia swoich grzechów, dostąpił zdrowia ciała i ochrony duszy”.

    Druga część nawiązuje do słów: „Prochem jesteś i w proch się obrócisz”. Jej odpowiednik w odnowionej liturgii brzmi: „Boże, Ty nie chcesz śmierci grzeszników, lecz ich nawrócenia, wysłuchaj łaskawie nasze prośby i racz w swojej dobroci pobłogosławić ten popiół, którym zamierzamy posypać nasze głowy; spraw, abyśmy uznając, że jesteśmy prochem i w proch się obrócimy, przez gorliwe pełnienie czterdziestodniowej pokuty otrzymali odpuszczenie grzechów i nowe życie na podobieństwo Twojego zmartwychwstałego Syna”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Modlitwa na Środę Popielcową, aby dobrze rozpocząć Wielki Post

    fot. ze strony: Wydział Katechetyczny Kurii Diecezjalnej w Opolu
    ***

    Okryj mnie, Panie, swoim miłosierdziem według Twojej hojności. W ogromie Twej dobroci zamień w proch to, co powinno umrzeć dla Ciebie.

    Nie pozwól, abym przywiązywał się do tego, co moje i słabe. Nie pozwól, abym odrzucił to, co od Ciebie pochodzi. Prochem jestem i wszystkie moje myśli z dala są od Ciebie.

    Z bólu mówić nie potrafię! Mam jednak dobrą wolę pójścia za Twoimi wskazaniami. Nie chcę zostawiać już nic dla siebie, ale wszystko oddać Tobie i pod Twój osąd.

    Marne jest moje dzieło. Po ludzku powinno dawno się rozpaść, ale Ty, Panie, masz w nim upodobanie. Podtrzymujesz je i uświęcasz. Błogosławisz każdemu dobremu postanowieniu i każdej pokucie.

    Dzięki Tobie zdolny jestem do modlitwy i pokornego uklęknięcia przed Twoim majestatem. Zgięte kolana i złożone ręce niech będą wyrazem mojej służby i gotowości do podjęcia trudu, który mnie czeka.

    Niech ten Wielki Post będzie dla mnie umocnieniem na drodze wiary. Nie pozwól, aby zmiażdżyła mnie pokusa. Niech za każdym razem gdy upadnę, uratuje mnie Twoje nieskończone miłosierdzie. Nie jestem godzien, aby o nie prosić, ale Ty zachęcasz mnie do tego mimo mojej niewdzięczności.

    Dobry Jezu, czuwaj przy mnie przez czterdzieści dni, abym i ja mógł czuwać nad sobą. Ulecz przez zbawienną pokutę wszystkie moje grzechy i zranienia. Tobie oddaję cały ten czas, abym mógł na końcu wyznać wiarę w Ciebie i z radosnym okrzykiem zawołać: Chwała Tobie na wieki!

    ks. Mateusz Szerszeń CSMA/Aleteia.pl

    +++

    “Nawrócenie ma dwa wymiary. Pierwszy i podstawowy jest negatywny, Chodzi w nim o odwrócenie się od popełnianego zła, grzechu. – Jest więc w nim i głupota, i egoizm, i nieprawość, i kłamstwo, i nieszczęście i samotność. Grzech nie odwraca od nas Serca Bożego, lecz odwraca nasze serca od Boga. – To my, grzesząc, stajemy do Boga plecami. On zawsze jest zwrócony do nas twarzą. Miłosierną twarzą. Mamy odrzucić grzech i pojednać się z Bogiem.

    Drugi wymiar nawrócenia jest pozytywny. Chodzi w nim o „więcej”. W nawróceniu chodzi nie tylko o przejście od złego do dobrego, ale także o przejście od dobrego do lepszego. Chodzi o to, by się szarpnąć do bardziej gorliwej miłości wobec Boga, bliźniego i samego siebie. Chodzi o większą żarliwość. Na początku Wielkiego Postu dobrze jest zrobić sobie rachunek sumienia właśnie z tego. – Czy tak właśnie jest w moim życiu, czy – patrząc na siebie uczciwie – obserwuję wzrost i rozwój? Czy moja relacja z Bogiem, relacje, które buduję z innymi są bardziej dojrzałe? (…) Po prostu: czy kocham więcej?

    Bardzo ważne są wielkopostne praktyki: modlitwa, jałmużna i post. W Wielkim Poście więcej czasu poświęcę na modlitwy, czyli dobrze pojętej miłości Boga, więcej otwartości na Jego Słowo, więcej chwil spędzonych na cichej adoracji Pana. Oby był czas i na Drogę Krzyżową, i na Gorzkie Żale i na rekolekcje. – Oby w Wielkim Poście było więcej jałmużny, czyli dobrze pojętej miłości bliźniego. Post, czyli dobrze pojęta miłość siebie samego. Z czego warto zrezygnować, żeby siebie bardziej mieć, siebie odzyskać? Co mnie dziś najbardziej zagraca? Co mi przeszkadza? Co mnie uszkadza?  Post to nie tylko i nie przede wszystkim ryba zamiast mięsa i ser zamiast wędliny.

    Stanąć w prawdzie o sobie i o swoim życiu. Sama religijność nie wystarcza i nie pomaga. Ona może przytłoczyć, może być tylko pozą, kolejną teatralną sztuką w teatrze życia. Bóg widzi w ukryciu, Bóg patrzy na serce, na intencje, na pragnienia i na motywacje. Dopóki tam nie będzie wszystko uporządkowane, dopóty – choćbyśmy się nie wiem, ile namodlili, napościli i najałumużnikowali, to za czterdzieści dni będziemy w tym samym miejscu.

    Umierający na krzyżu Chrystus nie gra żadnej roli. Nie było żadnego show. Chrystus umierał prawie bez widowni. Prawie. Bo na Jego śmierć patrzył Ojciec, który widział w ukryciu i oddał Synowi. Nawrócenie to jest nasza praca na Wielki Post, to jest nasza droga powrotu do Boga, do początku, i to jest nasze „więcej”. Oby takie było nasze głębokie przeżywanie Wielkiego Postu, bo „inne jest bez sensu”

    Arcybiskup Adrian Galbas SAC

    ***

    Środa Popielcowa. Post bez modlitwy i jałmużny nie ma żadnego sensu

    MODLITWA, POST, JAŁMUŻNA

    vetre | Shutterstock

    ***

    Wstrzemięźliwość od mięsa i słodyczy z prawdziwym postem ma niewiele wspólnego. I dlaczego Pan Jezus mówi nam też, że to wszystko ma odbywać się w ukryciu?

    Popielec

    Liturgia Popielca zawiera Ewangelię, która stanowi dla nas strategiczny plan działania, w jaki sposób dobrze przeżyć Wielki Post. Strategia ta zakłada trzy etapy.

    Pierwszym jest post. Trzeba przypomnieć, że nie polega on przede wszystkim na tym, że się, na przykład, nie ogląda telewizji. Polega na tym, że się nie je.

    Dzisiaj tę praktykę zastąpiła nam wstrzemięźliwość od mięsa i słodyczy, ale z prawdziwym postem ma ona niewiele wspólnego. W świętym czasie, który rozpoczynamy w Środę Popielcową, warto ograniczyć posiłki, poczuć na własnej skórze, że naprawdę nie samym chlebem żyje człowiek.

    Trzy etapy Wielkiego Postu

    Ojcowie mówili, że poszcząc, odmawiając sobie pokarmów i jakichś przyjemności, zyskujemy czas i określone środki finansowe. Co z nimi zrobić? Czas należy przeznaczyć na modlitwę, a tym, co materialnie zaoszczędziliśmy, trzeba podzielić się z najuboższymi.

    I to są właśnie dwa kolejne etapy: modlitwa i pomoc najuboższym (jałmużna). Bez nich poszczenie – i sam Wielki Post – nie mają żadnego sensu.

    Pan Jezus mówi nam też, że to wszystko ma odbywać się w ukryciu. Nie chodzi o wstydzenie się, że jest się chrześcijaninem, a raczej, z jednej strony, okazanie szacunku tym, którym pomagamy (nasza pomoc nie może ich upokarzać!), a z drugiej – o dbałość, aby nasza modlitwa była przede wszystkim budowaniem relacji z Bogiem, a nie naszego dobrego wizerunku w oczach innych bądź też naszych własnych.

    Czy te trzy etapy Wielkiego Postu mają jakiś element wspólny? Tak. Jest nim miłość, bez której całe życie nie ma sensu. Z miłości mamy się modlić, z miłości wspierać naszych braci w potrzebie, z miłości wreszcie mamy odmówić sobie pokarmu dla ciała, aby odkryć, że tym, co daje nam prawdziwe życie, jest Słowo Boga Żywego.

    o. Szymon Hiżycki OSB/Aleteia.pl 

    (fragment książki „Słowo jest blisko ciebie. Refleksje wokół czytań liturgicznych”)

    +++

    Na samym początku Wielkiego Postu Kościół przypomina jak bardzo ważne są trzy dziedziny naszej aktywności religijnej, tzn. modlitwa, post i jałmużna. Ojcowie Kościoła, żeby wytłumaczyć jak mocno są ze sobą połączone – posługiwali się obrazem ptaka. Mówili w ten sposób: modlitwa jest to taki ptak, który żeby dofrunąć do nieba, musi mieć dwa skrzydła — skrzydła postu i dzieł miłosierdzia. To samo mówili o poście: że jest to taki ptak, który nigdzie nie dofrunie, jeśli zabraknie mu skrzydła modlitwy i skrzydła dzieł miłosierdzia. I to samo mówili Ojcowie Kościoła o dziełach miłosierdzia, że ten ptak potrzebuje skrzydła modlitwy i skrzydła postu. Więc starajmy się, nie tylko w czasie Wielkiego Postu, ale każdego dnia realizować tę trójjednię modlitwy, postu i dzieł miłosierdzia.

    Filary Wielkiego Postu: Post, modlitwa i jałmużna

    +++

    W czasie Wielkiego Postu dobrze jest medytować o męce Pańskiej

    Stations of the Cross

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Jednym ze sposobów na właściwe przeżywanie Wielkiego Postu jest czytanie i rozmyślanie opisu męki i śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa.

    Czytanie Biblii przez Wielki Post

    Niektórzy kierownicy życia duchowego zalecają czytanie konkretnych fragmentów z Pisma Świętego w okresie Wielkiego Postu, jak na przykład czytanie Księgi Wyjścia, ponieważ ta Księga może pomóc poczuć się, jakbyśmy sami byli na pustyni, wędrując z ludem Izraela przez lat czterdzieści.

    Inni proponują częstsze czytanie i rozmyślanie o męce Pańskiej.

    W Liturgii Kościół czytanie o Męce Pańskiej ma szczególne miejsce w Wielkim Tygodniu, ale dobrze jest dla naszego nawrócenia wielokrotnie powracać do tych najważniejszych wydarzeń naszego zbawienia.

    Środy i piątki

    Kościół zaleca rozważanie męki Pańskiej w środę i piątek

    Piątki zawsze przypominają nam o męce Jezusa Chrystusa a środy – o zdradzie Judasza.

    Oto niektóre duchowe korzyści płynące z czytania Męki Pańskiej:

    Czytanie opisu męki Pańskiej ma wielkie znaczenie doktrynalne, bowiem przyciąga uwagę wiernych treścią o charakterze narratywnym i wzbudza w nich przeżycia autentycznej pobożności. Są nimi: żal za popełnione winy, gdyż wierni dobrze wiedzą, że Chrystus poniósł śmierć na odpuszczenie grzechów całego rodzaju ludzkiego, a więc także naszych grzechów; współczucie i solidarność z Niewinnym niesłusznie prześladowanym; wdzięczność za nieskończoną miłość do wszystkich ludzi jako swoich braci, którą Jezus, nasz Brat pierworodny, objawił w swojej męce na krzyżu; konieczność naśladowania pokory, cierpliwości, miłosierdzia, darowania win, ufnego oddania się w ręce Ojca, co Jezus uczynił w wyraźny i skuteczny sposób w czasie swej męki.

    +++

    Jak rozmyślać nad męką Pańską?

    (Nauka Krzyża – I)

    Nao Novoa | Shutterstock

    ***
    Czy chodzi o łzy i wzruszenie?

    Kiedy rozpoczynamy cykl rozmyślań wielkopostnych o tajemnicy męki Pańskiej, zastanówmy się najpierw, jak powinniśmy nad nią rozmyślać? W tradycji Kościoła istnieje kilka sposobów przeżywania Drogi Krzyżowej. O pierwszym mówi sama Ewangelia: 

    A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: «Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie z suchym?” (Łk 23, 27-31)

    Te kobiety były prawdopodobnie płaczkami, które zwyczajowo towarzyszyły skazańcom. Pierwszym ludzkim odruchem na cierpienie drugiego człowieka, szczególnie niewinnego, jest współczucie. Patrząc na Jezusa biczowanego, cierniem koronowanego, upadającego pod krzyżem i powieszonego na nim w sposób naturalny robi się Go żal. Niesprawiedliwość, przemoc budzą nasz sprzeciw i chęć pomocy ofierze. 

    To Jezus współczuje nam

    Jezus jednak obawia się takiego współczucia. Nie chce, abyśmy się na nim się zatrzymali. Nie po to się wcielił i umarł na krzyżu, żeby nam Go było żal. Jezus robi to dla nas i chce, abyśmy wzięli na poważnie nasze życie i Jego śmierć. 

    To Jemu jest żal nas i dlatego przyjął kielich cierpienia. To nie my mamy Go wesprzeć naszym współczuciem, lecz to On chce swoim krzyżem wzmocnić nas w naszych problemach i trudach. To nasze życie było dla Niego motywacją do przyjęcia cierpienia. 

    Ckliwość i sentymentalność nie jest dobrą drogą do rozważania męki Pańskiej. Jezus wzywa nas, abyśmy poszli za Nim i żyli Ewangelią Krzyża, abyśmy od współczucia Jemu doszli do zrozumienia Jego miłości do nas.

    br. Damian Wojciechowski SJ., misjonarz na Syberii i w Kirgistanie, ekonom diecezji, reżyser, dziennikarz, podróżnik. Obecnie pracuje w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej oraz na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie.

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    Jezuita, misjonarz na Syberii i w Kirgistanie, reżyser, dziennikarz, ekonom diecezji, podróżnik. Obecnie pracuje w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni i wykłada na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie

    +++

    Nie chodzi o nasze grzechy!

    (Nauka Krzyża – II)

    Firma V | Shutterstock

    ***

    W centrum śmierci Jezusa na krzyżu nie stoją nasze grzechy. Nie one są ważne w refleksji nad Jego śmiercią.

    Zaczynając rozważania męki Pańskiej dobrze jest najpierw oczyścić naszą pamięć i wyobrażenie z tak wielu słów, jakie usłyszeliśmy już o niej np. podczas nabożeństwa Drogi Krzyżowej czy Gorzkich Żalów. Często kiedy w kościele mówi się o męce Jezusa, kaznodzieje starają się wzruszyć słuchaczy lub wzbudzić w nich poczucie winy. Niestety takie podejście może nam bardzo przeszkodzić w głębokim poznaniu tej tajemnicy. 

    Czy Jezusa krzyżują nasze grzechy?

    Często słyszeliśmy na Drodze Krzyżowej, że z powodu naszej nieczystości Jezus został odarty z szat – to prawda, ale zatrzymanie się na takiej interpretacji męki, która łączy nasze poszczególne grzechy z cierpieniem Jezusa, często prowadzi do fałszywego poczucia winy lub wprost do odrzucenia odkupieńczej roli krzyża. Podejście do męki, które skupia się na naszej za nią odpowiedzialności, które ukazuje jak to nasze grzechy doprowadziły do śmierci Wcielonego Słowa, jest prawdziwe, ale ograniczające duchowy horyzont. 

    Jezus nie po to wziął na siebie krzyż, abyśmy się biczowali, jak to jeszcze niedawno robiono na procesjach wielkopostnych w Hiszpanii. To prawda, że Jezus przyszedł na ziemię, aby nas wyzwolić z grzechu, ale trudno nam to będzie przyjąć, jeśli skupimy się na naszych grzechach, a nie na Jego miłości. To nie my mamy się zbawić lub pomóc Jezusowi, lecz On ma nas podnieść z naszych słabości. Czasami lżej jest nam współczuć Ukrzyżowanemu lub oskarżać się za nasze winy niż przyjąć prawdę, że jesteśmy słabi, zagubieni i potrzebujemy Jego miłosierdzia. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Śmierć Jezusa nie była piękna

    (Nauka Krzyża – III)

    ELEPHOTOS | Shutterstock

    ***

    Krzyż Jezusa nie jest piękny. Jego śmierć nie była piękna.

    Krzyż nie jest piękny

    Patrząc na krucyfiks możemy zapomnieć, jak w rzeczywistości wyglądała męka Chrystusa. Wielu artystów przestawia Jezusa na krzyżu w glorii, niepoddającego się cierpieniu, z pięknym ciałem, spokojnego, a nawet uśmiechniętego. Często jest to Jezus już po śmierci, a nawet zmartwychwstały, wywyższony. Jest to wizja bliska temu jak przedstawia mękę święty Jan, w którego relacji śmierć Jezusa ukazuje wiele głębokich prawd teologicznych.

    Tymczasem Jezus na krzyżu był zupełnie nagi. Jego ciało było zmasakrowane, a sam skazaniec wykonywał nieustannie rozpaczliwe ruchy, aby zaczerpnąć powietrza. Widok skazańca na krzyżu wzbudzał obrzydzenie, niesmak i szyderstwo. To było celem tej kary przeznaczonej dla buntowników i niewolników. Pokazać ich jako nie-ludzi, wyrzutków społeczeństwa. Takim wyrzutkiem był na krzyżu również Jezus.

    Nie miał On wdzięku ani też blasku,
    aby na Niego popatrzeć,
    ani wyglądu, by się nam podobał.
    Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
    Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
    jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
    wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
     (Iz 53, 2-3)

    Bóg nie tylko chciał, aby Jego Syn przeszedł przez bramę śmierci i w ten sposób doświadczył tego, czego w końcu doświadczy każdy z nas, ale też dopuścił, że śmierć ta połączona z niesłychanym okrucieństwem i cierpieniem. Była ona doświadczeniem krańcowego upodlenia i uniżenia: 

    Grób Mu wyznaczono między bezbożnymi,
    i w śmierci swej był [na równi] z bogaczem,
    chociaż nikomu nie wyrządził krzywdy
    i w Jego ustach kłamstwo nie postało.
    Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem.
    Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy,
    ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży,
    a wola Pańska spełni się przez Niego.
     (Iz 53, 9-10)

    Aby poznać los człowieka

    Bóg jest wszechmocny, ale czy może zrozumieć człowieka, jeśli sam nie może doświadczyć cierpienia? Bóg stał się człowiekiem, aby zaznać cierpienia tak, jak każdy człowiek. 

    Dlatego musiał się upodobnić pod każdym względem do braci, aby stał się miłosiernym i wiernym arcykapłanem wobec Boga dla przebłagania za grzechy ludu. W czym bowiem sam cierpiał będąc doświadczany, w tym może przyjść z pomocą tym, którzy są poddani próbom. (Hbr 2, 17-18).

    Przez okrutną i upadlającą  śmierć Bóg nie tylko okazał miłość wobec nas, lecz także stał się nam przez to bliski. Tę śmierć, uniżenie i ból włączył na zawsze w swoją boskość, absolut i nieskończoność:

    Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. (Hbr 4, 15)

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++ 

    Bezsilny Bóg

    (Nauka Krzyża – IV)

    Baramyou0708 | Shutterstock

    ***

    Najstraszniejsza kara

    Ukrzyżowanie był ona tyle strasznym i odrażającym widokiem, znanym wszystkim ludziom w czasach rzymskich, że aż do IV wieku nie spotykamy wizerunków Jezusa na krzyżu. Było to na tyle okropne i napawające strachem widowisko, że chrześcijanom nie przychodziło do głowy, aby przedstawiać Jezusa na takim obrazie.

    RÓŻNE PRZEDSTAWIENIA KRZYŻA
    Graffiti Aleksamenosa

    ***

    Najstarsze przedstawienie ukrzyżowania pochodzące z III wieku znaleziono w pałacu cesarskim na Palatynie w roku 1856. Przedstawia ono człowieka z głową osła wiszącego na krzyżu. Obok widnieje napis: „Aleksamenos oddaje cześć bogu”. Według powszechnego mniemania tylko głupiec dałby się dobrowolnie ukrzyżować, a samo ukrzyżowanie było antytezą boskości, piękna, prawdy, wolności.

    Czy Bóg jest bezsilny?

    Nie możemy sobie wyobrazić, jak trudno było pierwszym chrześcijanom przyjąć, że ich Bóg zawisł na gwoździach. Jak mówią bibliści, ten „skandal krzyża” jest jednym z najważniejszych wątków czterech Ewangelii, które starają się wytłumaczyć uczniom Jezusa, jaki był sens tej okrutnej śmierci.

    Już w roku 180 Celsus mówił złośliwie do chrześcijan, których uznano za „czcicieli krzyża”: „Jak wyglądałby jako syn boży ktoś, którego ojciec nie potrafił uratować od najbardziej hańbiącej śmierci?”. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl 

    +++

    Krzyż nie szokuje

    (Nauka Krzyża – V)

    Frame Stock Footage | Shutterstock

    ***

    Św. Paweł będzie mógł bardzo słusznie zauważyć, iż Chrystus ukrzyżowany jest „głupstwem” dla pogan, dla Żydów stanowi zaś „zgorszenie” (1 Kor 1, 23)

    Zgorszenie i głupstwo

    Oile u pogan krzyż wzbudzał uczucie pogardy, to u Żydów powodował przerażenie. W rozdziale 21 Księgi Powtórzonego Prawa (22-23) napisane jest, że „wiszący na drzewie jest przeklęty przez Boga”. Dlatego też Paweł będzie mógł bardzo słusznie zauważyć, iż Chrystus ukrzyżowany jest „głupstwem” dla pogan, dla Żydów stanowi zaś „zgorszenie” (1 Kor 1, 23). Realną śmierć na krzyżu odrzucało wiele herezji. Niektórzy twierdzili, że Jezusa na krzyżu zastąpił Szymon z Cyreny. Inni twierdzili, że Jezus nie czuł bólu, gdyż Jego ciało było tylko pozorne. Tak samo twierdzi islam, w swoich hadisach. Według nich zamiast Jezusa powieszono Judasza lub jednego z Jego uczniów, któremu Bóg zmienił twarz na twarz Chrystusa. Tak o tym pisze Koran: 

    Oni ani Go nie zabili, ani Go nie ukrzyżowali, tylko im się tak zdawało; i, zaprawdę, ci, którzy się różnią w tej sprawie, są z pewnością w zwątpieniu; oni nie mają o tym żadnej wiedzy, idą tylko za przypuszczeniem; oni Go nie zabili z pewnością. Przeciwnie! Wyniósł Go Bóg do Siebie! (4,157-158)

    Dlaczego Mahomet tak sądził? Ponieważ nie mieściło mu się w głowie, że Bóg mógł dopuścić takie nieszczęście na najsprawiedliwszego z ludzi, którym był według niego Jezus. Takie cierpienie mogło spotkać tylko człowieka niegodnego, który sprzeciwiał się Bogu. 

    W 337 r. kiedy chrześcijaństwo było już legalną religią, Konstantyn Wielki zniósł ostatecznie ten rodzaj kary. Przedstawianie Chrystusa wiszącego na krzyżu stało się coraz popularniejsze w sztuce chrześcijańskiej. Niestety przedstawienie Jezusa na krzyżu zaczęto banalizować, znak krzyża w naszych kościołach jest często elementem dekoracji i wykończenia wnętrza. Krzyż nie szokuje, nie zmusza do myślenia, nie jest powodem oburzenia czy niesmaku. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Męka Jezusa to najważniejsza część Biblii (Nauka Krzyża – VI)

    Freedom Studio | Shutterstock

    ***

    Czy męka Jezusa nie jest najważniejszym elementem Ewangelii?

    Najważniejsze przesłanie Ewangelii

    Tylko opis męki Pańskiej ma identyczny schemat i bardzo podobną treść we wszystkich czterech Ewangeliach. Oznacza to, że była to najwcześniejsza część przekazu Dobrej Nowiny, uświęcona przez Tradycję, w której Ewangelie były spisywane. Męką Pańska to pierwsza i najważniejsza część przepowiadania jak to już widzimy w pierwszych kazaniach św. Piotra. Całe życie Jezusa opisane jest w kilkunastu rozdział Ewangelii, natomiast Jego męka trwająca tylko jeden dzień opisana krok po kroku zajmuje aż dwa długie rozdziały. Ewangeliści interesują się każdym szczegółem, prowadzą nas za Jezusem sekunda po sekundzie, minuta po minucie. Tak bardzo ważne to było dla pierwszego Kościoła. 

    Cała Biblia pełna jest odwołań do śmierci Jezusa. Jeśli prześledzimy uważnie Ewangelie, to zobaczymy, że niemal na każdej jej stronie są nawiązania do męki i śmierci Jezusa. Tak jakby Ewangelia była w rzeczywistości tylko komentarzem do tego jednego dnia z życia Jezusa. 

    Ewangelia św. Marka o męce Jezusa

    Pierwsza część Ewangelii św. Marka koncentruje się na cudach i uzdrowieniach. Jezus przedstawiony jest jak lekarz, który uzdrawia wszelkie choroby, kalectwa, ułomności, słabości i uwalnia od wpływu demonów. Taki zbawiciel nie mógł nie fascynować i wzbudzać entuzjazmu wśród pierwszych chrześcijan. Ale w drugiej części cuda się kończą, a Jezus skupia się na przepowiadaniu swojego Krzyża i jego konsekwencji dla uczniów. Taka zmiana całego przepowiadania wzbudza wśród uczniów niezrozumienie, lęk, a nawet sprzeciw. Śmierć Zbawiciela jest nie do przyjęcia:

    Jezus pouczał bowiem swoich uczniów i mówił im: «Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity po trzech dniach zmartwychwstanie». Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go pytać. (Mk 9, 31-32) 

    To wielokrotne podkreślane w Ewangeliach niezrozumienie uczniów powinno być dla nas przestrogą, abyśmy sami nie podchodzili do tej tajemnicy zbyt lekkomyślnie lub pomijali ją w naszym życiu duchowym jako coś niezrozumiałego i niezbyt ważnego. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Zdrada, która staje się momentem chwały (Nauka Krzyża – VII) 

    JUDAS

    Public Domain

    ***

    Tylko ten, kto został choć raz zdradzony, wie, czym jest zdrada. Zdradza zawsze ktoś bliski, ktoś, komu ufamy. To jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń naszego życia.

    Moment zdrady = moment chwały

    13. rozdział Ewangelii według św. Jana ma oprócz Jezusa jeszcze jednego bohatera: Judasza. Jezus w tym rozdziale wskazuje na człowieka, który Go zdradzi. W niewielu miejscach Ewangelia mówi o tym, że Jezus się wzruszył. Jednym z nich jest moment ujawnienia zdrajcy. Co ciekawe, Jezus stwierdza, że moment ostatecznej decyzji o zdradzie jest momentem, kiedy Syn Człowieczy został otoczony chwałą! Wydanie się w ręce zdrajcy to kulminacyjny moment życia Jezusa. W opisie pojmania w Getsemani Ewangeliści podkreślają obecność Judasza. 

    Jak to możliwe, że moment zdrady może być także momentem, kiedy ujawnia się Boża moc i Jego wielkość? Oddanie Syna Bożego szubrawcy i zdrajcy ma być sukcesem Boga?! Bóg oddający się w ręce człowieka jest słaby, bezbronny i bezradny – tak jak my. To tu ukazuje się Jego wszechmocna miłość do człowieka. Jego wszechmoc nie wyraża się w sile, przemocy, potędze, władzy, lecz w miłości. 

    Zdradza najbliższy

    Nie jesteśmy tylko oprawcami; bywa, że jesteśmy też ofiarami. Doświadczenie zdrady jest nieprzekazywalne. Tylko ten, kto został choć raz zdradzony, wie, czym jest zdrada. Zdradza zawsze ktoś bliski, ktoś, komu ufamy. To jedno z najbardziej bolesnych doświadczeń naszego życia. Taka rana często ropieje latami, a nawet dziesięcioleciami. Znałem mężczyznę, który kilkadziesiąt lat aż do swojej śmierci rozpamiętywał zdradę, której doświadczył ze strony żony. Całe życie rozmyślał o tym, że powinien wyrzucić ją z rodzinnego grobowca. 

    Jezus, Bóg-Człowiek, jak wielu ludzi przed Nim i po Nim, doświadczył zdrady. Przeszedł przez to cierpienie: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Dlatego z bólem zdrady możemy przyjść do Jezusa i opowiedzieć Mu o tym, oddać to doświadczenie. Jeśli pozostaniemy w nim sami, to może się ono przerodzić w nienawiść i złość, które będą pustoszyć nasze wnętrze. Ból zdrady może stać się chorym centrum naszego życia, jego fałszywym sensem. To powinno nas motywować do wysiłku i odwagi, aby o tym bolesnym doświadczeniu opowiadać Jezusowi, który również go doświadczył i ma moc nas z niego wyzwolić. 

    Pycha zamykająca na miłosierdzie

    Judasz zrozumiał swój błąd. Na koniec nawet odrzucił pieniądze, które były dla niego tak ważne i którym służył. Jednak w odróżnieniu od Piotra nie potrafił przebaczyć samemu sobie swojej podłości, nie potrafił się zgodzić na swoją słabość. Postanowił sam siebie ukarać. To pycha zamyka nas na Boże miłosierdzie. Poczucie wyższości nie daje nam przyznać, że jesteśmy słabi i ulegamy pokusie i egoizmowi.  

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Porażka Jezusa. Szyderstwo z sensu Jego życia (Nauka Krzyża – VIII)

    Jezus w koronie cierniowej

    mady70 | Shutterstock

    ***

    Rozmyślając nad Jezusem wyszydzonym i poniżonym, możemy wspomnieć podobne sytuacje z naszego życia.

    Cios z sens życia Jezusa

    Wyszydzenie Jezus na krzyżu, jak i wcześniej, podczas sądu, nie jest po prostu psychicznym znęcaniem się nad człowiekiem, lecz podważaniem sensu całej misji Jezusa. Wezwanie do zejścia z krzyża, drwina: „Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym”, wymierzone są w samo centrum życia Jezusa, Jego powołania i relacji z Ojcem. 

    Jezus przyszedł, aby zbawić człowieka od grzechu, śmierci, chorób, szatana, nienawiści, a szyderstwa faryzeuszy zdają się sugerować, że cała Jego misja spaliła na panewce. Jest bankrutem, człowiekiem, który stracił wszystko, żałosnym mistyfikatorem i oszustem, uzurpatorem i bluźniercą. Szatan przez słowa ludzi ukazuje Mu Jego klęskę: ci, których miał zbawić, dla których umiera, nie tylko odrzucają Go i Jego zbawienie, ale jeszcze drwią z Jego misji i powołania. Choć Jezus mógłby wezwać zastępy anielskie, aby Go uratowały i pokazały Jego moc, dalej wisi na krzyżu i pozwala się poniżać – nie chce użyć siły wobec ludzi, którzy Go odrzucają.

    Wyszydzony Bóg, wyszydzony człowiek

    Zdrada Judasza, a także Piotra, musiały być dla Jezusa najbardziej bolesną częścią Jego poniżenia. Według Judasza Jezus zawiódł swoich uczniów, nie potrafił stanąć na wysokości zadania, poniósł klęskę jako przywódca, nie potrafił poprowadzić uczniów do zwycięstwa, a tylko wykonywał groteskowe gesty. 

    Rozmyślając nad Jezusem wyszydzonym i poniżonym, możemy wspomnieć podobne sytuacje z naszego życiu. Patrzmy, jak Jezus na to reagował i skąd brał siłę, aby przejść przez to niezwykle druzgocące doświadczenie. Aby ból krzywdy wywołany pogardą i upokorzeniem nas nie niszczył, nie był źródłem zgorzknienia, nienawiści, w tym także do siebie samego, potrzebujemy przyjść z tymi uczuciami do Jezusa i przedstawić Mu to wszystko, co nas spotkało. Jezus przeszedł przez takie doświadczenie i jako Bóg ma moc nie tylko nas od tego wyzwolić, ale przekształcić to w dobro. Tylko Bóg potrafi ze zła wyprowadzić błogosławieństwo.

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    ***

    Szymon nie niósł krzyża z Jezusem, ale zamiast Niego (Nauka Krzyża – IX)

    artin1 | Shutterstock

    ***

    Najprawdopodobniej rzymscy żołnierze, widząc Jezusa upadającego pod ciężarem patibulum i niemającego już sił, żeby z powrotem powstać, postanowili zmusić do niesienia ciężaru Szymona Cyrenejczyka, co było zresztą zgodne z rzymskim prawem

    Patibulum

    Kiedy byłem niedawno w kaplicy byłego seminarium w Nowosybirsku , zobaczyłem intrygującą drogę krzyżową. Jezus nie niesie na niej całego krzyża, tylko poprzeczną belkę, do której przybijano ręce skazańca. Taka belka nazywała się patibulum i ważyła około 45 kg. I choć przywykliśmy, że Jezus niesie cały krzyż, jak to w swoich wizjach widziała Katarzyna Emmerich i co pokazał Mel Gibson w swojej „Pasji”, to wszystko wskazuje na to, że niósł tylko patibulum, do którego miał przywiązane ręce. 

    Droga krzyżowa w Nowosybirsku
    Droga krzyżowa w Nowosybirsku

    ***

    Marsz z taką belką wyglądał dużo straszniej i był o wiele okrutniejszy, ponieważ w przypadku potknięcia skazaniec nie mógł się podeprzeć rękami. Jezus nie mógł nieść całego krzyża, ponieważ nawet bardzo silny i zdrowy mężczyzna nie mógłby przenieść ciężaru kilkuset kilogramów na taką dużą odległość. Natomiast dla człowieka torturowanego i wyczerpanego niesienie 45 kg było już ogromnym wysiłkiem. Najprawdopodobniej rzymscy żołnierze, widząc Jezusa upadającego pod ciężarem patibulum i niemającego już sił z powrotem powstać, postanowili zmusić do niesienia ciężaru Szymona Cyrenejczyka, co było zresztą zgodne z rzymskim prawem, że każdy z poddanej ludności był zobowiązany nieść 1000 m jakiś ciężar z polecenia rzymskiego urzędnika albo żołnierza. 

    Patibulum

    Legioniści nie byli litościwi

    Rzymscy żołnierze nie oswobodzili Jezusa od patibulum z powodu miłosierdzia i współczucia, a z praktycznych względów: ich zadaniem było ukrzyżowanie skazańca, a nie zamęczenie go w drodze na miejsce kaźni. Gdyby dopuścili do jego śmierci podczas drogi krzyżowej, naruszyliby regulamin i mogliby zostać za to surowo ukarani. Musieli znaleźć kogoś, kto poniesie belkę na Golgotę. 

    Ta belka mogła być na tyle krótka, że niewygodnie byłoby ją nieść we dwóch. Bardzo możliwe, że Szymon niósł ją samodzielnie. Ta scena ma dla nas głęboki duchowy sens. Jezus przyjmuje pomoc Szymona, choć ta nie jest dobrowolna. Aby wypełnić swoją misję, potrzebuje drugiego człowieka, który poniesie ciężar krzyża na Golgotę. 

    Pokora w przyjęciu pomocy

    Pokora polega na przyznaniu, że nie dajemy rady ze swoimi problemami, ciężarami, cierpieniami i krzyżami. Bóg przysyła nam różnych ludzi, czasami przypadkowych i obcych, którzy chcą nam ulżyć w naszych cierpieniach. Nie odtrącajmy ich pomocy. Zgódźmy się na to, aby nam ulżyli. Miejmy pokorę przyznać się do swojej słabości, niemożności niesienia własnego krzyża. Dziękujmy Bogu za każdy gest życzliwości, współczucia i pomocy ze strony innych. Jezus, choć był Zbawicielem, przyjął pomoc nieznajomego, choć była ona poniżająca, bo przymusowa. 

    Jezus potrzebuje też naszej pomocy w swojej męce. Może być tak, że nasz krzyż spada na nas niespodziewanie, bez naszej zgody, tak, że trudno nam go zaakceptować. Przypomnijmy sobie wtedy Szymona Cyrenejczyka, którego zmuszono do niesienia krzyża jakiegoś przestępcy skazanego na śmierć. Szymon wykonał niedużą pracę, ale w ten sposób uczestniczył w Bożym planie zbawienia całej ludzkości. Tak samo nasze cierpienie, nasz krzyż, choć niezrozumiały, dla nas bezwartościowy, może uzyskać sens, kiedy przyjmiemy, że niesiemy go z Jezusem. Nasze cierpienie możemy ofiarować za tych, którzy potrzebują zbawienia, pomocy i nawrócenia. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Nieść krzyż z radością? To niemożliwe (Nauka Krzyża – X)

    Jezus dźwiga krzyż

    artin1 | Shutterstock

    ***

    Krzyż nie jest nigdy miły, nigdy nie jest wybrany i oczekiwany – jest zawsze narzucony, dany nam wbrew naszej woli.

    Szymon Cyrenejczyk nie mógł się cieszyć z rozkazu żołnierzy, szczególnie że krzyż był znakiem hańby. Nikt nie chce nieść krzyża. Ale często jest tak, że mimo naszych oporów i buntu musimy go dźwigać. Spada na nas bez naszej zgody. Krzyż jest tym, co człowiek odrzuca. 

    Krzyż nie jest miły

    Musimy odrzucić sentymentalne wyobrażenie, że będziemy radośnie nieść krzyż z Jezusem. Dopóki to będzie krzyż wymyślony przez nas samych, który podniesie naszą wartość we własnych i cudzych oczach, dopóty chętnie go weźmiemy, możemy się nawet w nim lubować, bo będzie karmił naszą chorą miłość własną. Lecz jeśli spadnie na nas prawdziwy krzyż, który będzie nas niszczył, poniżał, to czy nie będziemy go odrzucać i bluźnić Bogu? 

    Krzyż nie jest nigdy miły, nigdy nie jest wybrany i oczekiwany – jest zawsze narzucony, dany nam wbrew naszej woli. Będziemy potrzebowali czasu, duchowego nawrócenia, aby go przyjąć. Znam mistrzów życia duchowego, podziwianych przez tysiące, którzy zrobili wszystko, co możliwe, żeby uciec od krzyża. On niszczy nasze plany, nasze osiągnięcia, nasz obraz siebie, szacunek ze strony bliskich, w końcu odbiera nam życie. Odrzucenie krzyża jest jak najbardziej ludzką reakcją, która Jezusa nie gorszy i nie gniewa, bo wzięcie go jest szczytem bycia uczniem Jezusa i nikt nie przyjmuje go od razu z entuzjazmem. Radość niesienia krzyża z Jezusem zmieszana jest ze sprzeciwem, zwątpieniem i rozpaczą, których doświadczał sam Jezus.

    Przyjmijmy pomoc

    Kiedy przeżywamy jakieś cierpienie, miejmy też pokorę przyjąć pomoc, współczucie i współcierpienie bliźnich, tak jak to zrobił Jezus stosownie do swoich słów „jeden drugiego brzemiona noście”. Czasami nasze cierpienie daje nam poczucie wartości, sensu życia, co może nawet prowadzić do pychy i używania własnego krzyża do poniżania innych. Nie pozwólmy, aby cierpienie była narzędziem wygrywania czegoś u bliźnich. Kiedy Bóg przysyła nam naszego Szymona Cyrenejczyka, przyjmijmy jego pomoc z dziękczynieniem i radością. Umiejętność oddania się w ręce innych, na przykład w czasie choroby, kalectwa i starości, jest oznaką dojrzałości i pokory. Jest to rodzaj dziecięctwa, do którego wzywa nas Jezus. Cierpienie nie ma być centrum i sensem naszego życia, lecz jeśli Bóg tak chce, zróbmy wysiłek, aby przyjąć Jego pomoc poprzez ludzi, których do nas wysyła. 

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Jezus doskonale zna cierpienie każdego człowieka (Nauka Krzyża – XI)

    Suffering man

    StunningArt | Shutterstock

    ***

    Ta pieśń jest więc jednym z najlepszych objaśnień, czym była i jakie ma znaczenie męka dla każdego z nas.

    Pierwsze „Ewangelia” męki

    Pierwsza wspólnota chrześcijan nie posiadała jeszcze spisanego opisu męki Chrystusa. Opowieść o drodze krzyżowej Jezusa była przekazywana przez apostołów i innych uczniów w formie ustnej. Opis męki został spisany dopiero kilkadziesiąt lat po śmierci i zmartwychwstaniu Zbawiciela. Równocześnie pierwotny Kościół w Jerozolimie był złożony z żydów, którzy na pamięć znali Stary Testament. Ze zdumieniem odkrywali oni, że wiele fragmentów Pisma, szczególnie Proroków i Psalmów, bardzo konkretnie opisywało mękę Jezusa. Te teksty ze Starego Testamentu były pierwszymi Ewangeliami męki pierwotnego Kościoła. Fragmenty tych tekstów weszły później jako cytaty do ewangelicznych świadectw śmierci Chrystusa. Były one i później uznawane za najlepsze komentarze i objaśnienia drogi krzyżowej. 

    Jednym z takich tekstów jest Psalm 22. W sposób bardzo szczegółowy opisuje cierpienie Jezusa, zwracając szczególną uwagę na to, jak przeżywał to sam Skazaniec. Psalmista wchodzi niejako w serce Jezusa i przekazuje nam Jego przeżycia. Oczywiście ten psalm jest poetycką modlitwą człowieka, który żył setki lat przed narodzeniem Chrystusa, ale jego słowa były tak Mu bliskie, tak dobrze oddawały Jego uczucia i stan ducha, że sam Jezus wisząc na krzyżu cytuje pierwszy wers tego psalmu. Modlitwa anonimowego żyda stała się modlitwą Boga wiszącego na krzyżu. Ta pieśń jest więc jednym z najlepszych objaśnień, czym była i jakie ma znaczenie męka dla każdego z nas.

    Bóg Go opuścił

    Z drugiej strony Jezus, cytując ten psalm, wskazuje nam, że utożsamia się z każdym człowiekiem, który w jakimś okresie życia przeżywa to samo cierpienie co psalmista. Tak więc w tym psalmie następuje zjednoczenie przeżyć psalmisty, Jezusa i każdego z nas przeżywającego swoje cierpienie, swoją drogę krzyżową. Być może nasze cierpienie nie ma wymiaru fizycznego, lecz duchowy lub psychiczny, co nie oznacza, że jest lżejsze. Psalm 22 może być także naszą modlitwą w chwilach osamotnienia, zdrady, bezsilności, strachu, załamania.

    Zwróćmy uwagę, że wisząc na krzyżu Jezus wybrał właśnie werset tego psalmu, by wyrazić swoją samotność, swoje odrzucenie, przerażające odczucie, że Ojciec o Nim zapomniał. W ten sposób Jezus zjednoczył się z tymi wszystkimi, którzy przed Nim i po Nim w sposób radykalny i jednoznaczny doświadczyli tego, że Bóg ich opuścił. Jezus nie boi się wyrażać w ten sposób swojego zwątpienia. Tak więc ośmieleni przez Jezusa możemy razem z Nim zanosić do Boga tę modlitwę, kiedy zdaje się nam, że Bóg nas zostawił, kiedy wszystko traci sens i wartość. Kiedy mamy poczucie, że wszyscy zwrócili się przeciw nam, że wszyscy cieszą się z naszej klęski, gotowi są rozszarpać nas na strzępy. Kiedy jesteśmy tak udręczeni, że nasze ciało się rozsypuje. Czytając ten psalm pozwólmy sobie wspomnieć te momenty naszego życia, które była tak bolesne, że zakopaliśmy je w najgłębszych obszarach naszej pamięci, aby to cierpienie nas nigdy więcej nie przygniatało. Te chwile tkwią w nas i nas zatruwają, i możemy się od nich wyzwolić tylko wtedy, kiedy przeżyjemy je razem z Jezusem.

    Odczytujmy ten psalm do końca. Dajmy się prowadzić przez psalmistę i samego Jezusa od zwątpienia do wiary w Bożą interwencję. Nie zatrzymujmy się więc tylko na naszych trudnych chwilach, lecz pozwólmy się poprowadzić do wiary, że Pan jest ze mną. Choćby wszyscy odwrócili się ode mnie, to Bóg pozostaje wierny i szybko przyjdzie z pomocą. 

    Psalm 22

    Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
    Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.

    Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
    [wołam] i nocą, a nie zaznaję pokoju.

    A przecież Ty mieszkasz w świątyni,
    Chwało Izraela! 

    Tobie zaufali nasi przodkowie,
    zaufali, a Tyś ich uwolnił;

    do Ciebie wołali i zostali zbawieni,
    Tobie ufali i nie doznali wstydu.

    Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,
    pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.

    Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,
    rozwierają wargi, potrząsają głową:

    «Zaufał Panu, niechże go wyzwoli,
    niechże go wyrwie, jeśli go miłuje».

    Ty mnie zaiste wydobyłeś z matczynego łona;
    Ty mnie czyniłeś bezpiecznym u piersi mej matki.

    Tobie mnie poruczono przed urodzeniem,
    Ty jesteś moim Bogiem od łona mojej matki,

    Nie stój z dala ode mnie, bo klęska jest blisko,
    a nie ma wspomożyciela.

    Otacza mnie mnóstwo cielców,
    osaczają mnie byki Baszanu.

    Rozwierają przeciwko mnie swoje paszcze,
    jak lew drapieżny i ryczący.

    Rozlany jestem jak woda
    i rozłączają się wszystkie moje kości;

    jak wosk się staje moje serce,
    we wnętrzu moim topnieje.

    Moje gardło suche jak skorupa,
    język mój przywiera do podniebienia,
    kładziesz mnie w prochu śmierci.

    Bo [sfora] psów mnie opada,
    osacza mnie zgraja złoczyńców.

    Przebodli ręce i nogi moje,
    policzyć mogę wszystkie moje kości.

    A oni się wpatrują, sycą mym widokiem;
    moje szaty dzielą między siebie
    i los rzucają o moją suknię.

    Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka;
    Pomocy moja, spiesz mi na ratunek!

    Ocal od miecza moje życie,
    z psich pazurów wyrwij moje jedyne dobro,
    wybaw mnie od lwiej paszczęki
    i od rogów bawolich – wysłuchaj mnie! 

    Będę głosił imię Twoje swym braciom
    i chwalić Cię będę pośród zgromadzenia:

    «Chwalcie Pana wy, co się Go boicie,
    sławcie Go, całe potomstwo Jakuba;
    bójcie się Go, całe potomstwo Izraela!

    Bo On nie wzgardził ani się nie brzydził nędzą biedaka,
    ani nie ukrył przed nim swojego oblicza
    i wysłuchał go, kiedy ten zawołał do Niego».

    Dzięki Tobie moja pieśń pochwalna płynie w wielkim zgromadzeniu.
    Śluby me wypełnię wobec bojących się Jego.

    Ubodzy będą jedli i nasycą się,
    chwalić będą Pana ci, którzy Go szukają.

    «Niech serca ich żyją na wieki».
    Przypomną sobie i wrócą
    do Pana wszystkie krańce ziemi;
    i oddadzą Mu pokłon
    wszystkie szczepy pogańskie,
    bo władza królewska należy do Pana
    i On panuje nad narodami.

    Tylko Jemu oddadzą pokłon wszyscy, co śpią w ziemi,
    przed Nim zegną się wszyscy, którzy w proch zstępują.

    A moja dusza będzie żyła dla Niego,
    potomstwo moje Jemu będzie służyć,
    opowie o Panu pokoleniu przyszłemu,
    a sprawiedliwość Jego ogłoszą ludowi, który się narodzi:
    «Pan to uczynił».

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    „Możecie mnie zabić, tylko je uratujcie!” (Nauka Krzyża – XII)

    Krzyż Jezusa na wzgórzu

    Shutterstock AI | Shutterstock

    ***

    Bóg nie zważa na cenę, którą musi zapłacić, aby wyrwać nas z grzechu, cierpienia i potępienia. To jest właśnie miłość, która idzie aż do krzyża, by ratować tego, kto jest ukochany.

    Zadośćuczynienie

    W przeszłości w teologii odkupienia przeważało podejście prawne. Grzech człowieka jest całkowitym zaburzeniem harmonii świata, nieskończoną obrazą Boga. Bóg sprawiedliwy nie może pozostawić zła bez osądzenia i kary, inaczej nie byłby Sprawiedliwością. Obrażając nieskończonego Boga, sam grzech staje nieskończony, tak więc przywracająca sprawiedliwość odpłata powinna być również nieskończona. Bóg stając się człowiekiem przyjmuje na siebie karę, która wymierzona Jemu, niewinnemu i nieskończonemu, sama jest nieskończona. W ten sposób sprawiedliwość zostaje przywrócona, a człowiek usprawiedliwiony ze swojej winy. Takie wyjaśnienie odkupieńczej misji Jezusa obecne jest również w Piśmie Świętym, lecz nigdy nie wyczerpywało i nie wyczerpie tajemnicy męki Jezusa. 

    Kiedy Nowy Testament tłumaczy nam sens śmierci krzyżowej Chrystusa odwołuje się do pojęcia ofiary, zadośćuczynienia za grzechy:

    Niemożliwe jest bowiem, aby krew cielców i kozłów usuwała grzechy.
    Przeto przychodząc na świat, mówi:
    Ofiary ani daru nie chciałeś,
    aleś Mi utworzył ciało;
    całopalenia i ofiary za grzech
    nie podobały się Tobie.
    Wtedy rzekłem: Oto idę –
    w zwoju księgi napisano o Mnie –
    abym spełniał wolę Twoją, Boże.
    Wyżej powiedział: ofiar, darów, całopaleń i ofiar za grzech nie chciałeś i nie podobały się Tobie, choć składa się je na podstawie Prawa. Następnie powiedział: Oto idę, abym spełniał wolę Twoją. Usuwa jedną [ofiarę], aby ustanowić inną. Na mocy tej woli uświęceni jesteśmy przez ofiarę ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze. (Hbr 10, 4-10)

    Autor listu do Hebrajczyków dla wyjaśnienia sensu zbawienia odnosi się właśnie do tej koncepcji prawnej, do ofiar krwawych ze zwierząt, które były składane w świątyni w Jerozolimie dla oczyszczenia z grzechów i odkupienia, które jednak nie mogły osiągnąć swojego celu.

    Ofiara staje się obca

    Dzisiaj coraz trudniej zrozumieć pojęcie ofiary, szczególnie wobec Boga (oprócz może ofiary na tacę). Ofiara jest już bardzo obca naszej religijności. Trudno ją wyjaśnić  współczesnemu człowiekowi, który patrzy na świat przede wszystkim poprzez doświadczenie swojego życia. Kiedy słowa o ofierze Jezusa na krzyżu wzbudzają nasz niepokój i niezrozumienie przypomnijmy sobie, że ofiara Jezusa będzie zawsze tajemnicą, która przekracza nasze pojmowanie. Nigdy nie będziemy w stanie do końca zrozumieć jej logiki. Zarazem wychodząc pokornie od stwierdzenia swojej niewiedzy, ograniczenia naszego umysłu prośmy Boga, aby pomógł nam stopniowo pojąc mądrość i naukę krzyża. Tajemnica cierpienia Chrystusa wykracza bowiem poza prawne wyjaśnienie procesu zbawienia. Jest ono przede wszystkim bezgraniczną miłością Boga do każdego z nas, miłością, która nie zraża się naszą słabością, bylejakością, tchórzostwem i zakłamaniem. Bóg ciągle na nowo chce nas kochać, gotów wszystko i całego siebie do końca poświęcić za każdego z nas, ponieważ jestem jego ukochaną córką i synem.

    Krzyk miłości Ojca

    Wiele lat temu usłyszałem od mojej znajomej z Nowosybirska pewną historię. Oksanę z powodu komplikacjach pierwszej ciąży przywieziono do szpitala na oddział ginekologiczny. W tamtych czasach kobiety, których ciąża była zagrożona, i te, które decydowały się na aborcję trzymano na jednej sali. 

    Niektóre kobiety czekały na aborcję, drugie właśnie po niej wracały na salę, a jeszcze inne czekały na pomoc lekarza, aby uratować swoje dziecko. I wtedy nagle na korytarzu rozległ się przeraźliwy ryk: „Róbcie ze mną, co chcecie, tnijcie mnie na kawałki, tylko je uratujcie! Możecie mnie zabić, tylko je uratujcie!”. Tego krzyku zrozpaczonej matki słuchały te, które właśnie miały zabić swoje dziecko, i te, które dopiero co je zabiły. 

    Ten krzyk oddaje miłość Boga Ojca (który jest także naszą Matką) do każdego z nas, nawet najgorszego, najbardziej godnego pogardy. Bóg nie zważa na cenę, którą musi zapłacić, aby wyrwać nas z grzechu, cierpienia i potępienia. To jest właśnie miłość, która idzie aż do krzyża, by ratować tego, kto jest ukochany.

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Szpital polowy pod krzyżem

    (Nauka Krzyża – XIII)

    fizkes | Shutterstock

    ***

    Jeśli ciągle chowamy przed Nim swoje rany, jeśli ciągle ukrywamy przed Nim swój ból i hańbę przeżytego poniżenia i wzgardy, to znaczy, że tak naprawdę ani Go nie znamy, ani nie chcemy przyjąć Jego miłości.

    Nie bój się iść do Jezusa

    Nie bójmy się być razem z Jezusem w Jego drodze krzyżowej, przyłączając się do Niego ze swoimi cierpieniami, krzywdami, znieważeniem i pogardą, której doświadczyliśmy, zdradą, którą przeżyliśmy. Cierpienie w naszym życiu, tak fizyczne, jak moralne i psychiczne, jest wielką tajemnicą i pozostawia straszne, niejednokrotnie niegojące się rany. Odważmy się pójść do Jezusa wiszącego na krzyżu z naszą bolesną przeszłością, z przeżyciami, które często chowamy w głębi siebie, o których chcemy zapomnieć, a które mimo to tkwią w naszej teraźniejszości. Trzeba się wyzbyć fałszywego poczucia niegodności, wyzbyć fałszywej pokory, która wmawia nam, że nasza krzywda nie może mieć nic wspólnego z Jego krzywdą, że nasze zniewagi i upodlenie nie może być porównane z Jego doświadczeniem na krzyżu. Bóg stał się człowiekiem, aby przeżyć to cierpienie, które nas niszczyło i odczłowieczało. 

    Jeśli ciągle chowamy przed Nim swoje rany, jeśli ciągle ukrywamy przed Nim swój ból i hańbę przeżytego poniżenia i wzgardy, to znaczy, że tak naprawdę ani Go nie znamy, ani nie chcemy przyjąć Jego miłości. Jezus ciągle czeka na krzyżu i mówi: „Pragnę!” Jezus pragnie nas, zranionych cudzym okrucieństwem i egoizmem. Pragnie, abyśmy mu opowiedzieli o tym wszystkim, co przeżyliśmy, aby mógł oczyścić i uleczyć nasze rany. Pięknie ujął tę prawdę prorok Izajasz, który już 6 wieków przed męką Chrystusa, tak opisuje cierpienie tajemniczego Sługi Jahwe i związek Jego męki z cierpieniem doświadczanym przez nas. 

    Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
    On dźwigał nasze boleści,
    a myśmy Go za skazańca uznali,
    chłostanego przez Boga i zdeptanego.
    Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
    a w Jego ranach jest nasze zdrowie.
     (Iz 53, 4-5)

    Ku uleczeniu

    To wielka tajemnica zbawienia, że kiedy przybliżamy się do Jezusa wiszącego na krzyżu z naszymi ranami, cierpieniami, które często nosimy w sobie latami, a nawet dziesięcioleciami, to wtedy możemy doświadczyć uzdrowienia. Jeśli tylko przyznamy się, że jesteśmy słabi, skrzywdzeni, zdradzeni, wykorzystani, oszukani, jeśli przestaniemy udawać, że jesteśmy mocni i samowystarczalni, to możemy dzięki oddaniu się Jezusowi doświadczyć Jego uleczającej miłości. 

    Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz doświadczonego we wszystkim na nasze podobieństwo, z wyjątkiem grzechu. Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy otrzymali miłosierdzie i znaleźli łaskę dla [uzyskania] pomocy w stosownej chwili. (Hbr 4, 15-16)

    Duszo Chrystusowa…

    Módlmy się tą piękną modlitwą, abyśmy umieli przyłożyć swoje rany do ran Chrystusa: 

    Duszo Chrystusowa, uświęć mnie.
    Ciało Chrystusowe, zbaw mnie.
    Krwi Chrystusowa, napój mnie.
    Wodo z boku Chrystusowego, obmyj mnie.
    Męko Chrystusowa, umocnij mnie.
    O, dobry Jezu, wysłuchaj mnie.
    W ranach swoich ukryj mnie.
    Nie dozwól mi odłączyć się od Ciebie.
    Od wroga złośliwego broń mnie.
    W godzinę śmierci mojej wezwij mnie.
    I każ mi przyjść do Siebie,
    Abym ze Świętymi Twymi chwalił Cię
    Na wieki wieków.
    Amen.

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Prawdziwe chrześcijaństwo

    (Nauka Krzyża – XIV)

    Who is Danny | Shutterstock

    ***

    Prawdziwe chrześcijaństwo zaczyna się dopiero tam, gdzie usłyszymy wezwanie, by porzucić wszystko, na czym opiera się nasze życie.

    Co Jezus mówi o swojej męce?

    Męka Jezusa to Dobra Nowina. Jezus dobitnie podkreśla to wiele razy. Ale co to znaczy? I jak Dobrą Nowiną może być tak okrutna śmierć człowieka sprawiedliwego? Jednym ze sposobów odpowiedzi jest wysłuchanie tego, co sam Jezus mówi o swoim ukrzyżowaniu i jego konsekwencjach dla nas. 

    Pierwszy poziom chrześcijaństwa

    Gdy wybierał się w drogę, przybiegł pewien człowiek i upadłszy przed Nim na kolana, pytał Go: «Nauczycielu dobry, co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne?» Jezus mu rzekł: «Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg. Znasz przykazania: Nie zabijaj, nie cudzołóż, nie kradnij, nie zeznawaj fałszywie, nie oszukuj, czcij swego ojca i matkę». On Mu rzekł: «Nauczycielu, wszystkiego tego przestrzegałem od mojej młodości». Wtedy Jezus spojrzał z miłością na niego i rzekł mu: «Jednego ci brakuje. Idź, sprzedaj wszystko, co masz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną!» Lecz on spochmurniał na te słowa i odszedł zasmucony, miał bowiem wiele posiadłości. (Mk 10, 17-22)

    Pierwszy poziom życia chrześcijańskiego to przestrzeganie przykazań, szczególnie tych, które dotyczą naszych relacji z innymi ludźmi. Zachowywanie Dekalogu łączy chrześcijan ze wszystkimi ludźmi, także wyznawcami innych religii, którzy szukają dobra i sprawiedliwości. Prawdziwe chrześcijaństwo zaczyna się jednak dopiero tam, gdzie usłyszymy wezwanie, by porzucić wszystko, na czym opiera się nasze życie: dobra materialne, pozycję w społeczeństwie, wiedzę, inteligencję, osiągnięcia i pójść za Jezusem. A to oznacza wzięcia krzyża na ramiona: 

    Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (Mt 10, 38-39)

    Największe wymaganie chrześcijaństwa

    Młody człowiek wyobrażał sobie chrześcijaństwo jako radosne podążanie za prawdą i nie spodziewał się, że to może kosztować, że może oznaczać wzięcie na siebie tego, co najbardziej mu niemiłe i przeciwne. Nie można iść za Jezusem nie biorąc swojego krzyża na ramiona, nie porzucając swojego życia, wszystkiego, na czym nam zależy i dzięki czemu czujemy się bezpieczni. 

    To bardzo wymagające wezwanie. Młody człowiek zrozumiał to i pokornie odszedł od Jezusa. Wszyscy jesteśmy wezwani do przeżycia razem z Jezusem Jego męki. Wszystkich wzywa do zaparcia się siebie, wzięcia swojego krzyża i stracenia swojego życia, lecz do niewielu dociera prawdziwy sens tych słów. Niewielu je rozumie i niewielu rusza za Jezusem. Wezwanie do stracenia życia, do porzucenia wszystkiego, co dla nas cenne – a życie jest ostatecznie rzeczą najcenniejszą – przeraża nas i powoduje, że powoli wycofujemy się, myśląc, że to wezwanie dla jakichś świętych, męczenników i mistyków. Taka reakcja jest zupełnie normalna. Po grzechu pierworodnym każdy z nas działa według logiki przeciwnej wezwaniu Jezusa: o życie trzeba walczyć, nie można okazać słabości, lecz wszyscy muszą wiedzieć, że jestem na tyle silny, aby się obronić. Tak więc z jednej strony mamy wezwanie Jezusa, by oddać swoje życie, tracić wszystko, co najcenniejsze, a z drugiej wezwanie świata, w którym żyjemy, aby nie pozwolić odebrać sobie czegokolwiek, co stanowi o naszym szczęściu i bezpieczeństwie.

    br. Damian Wojciechowski SJ/Aleteia.pl

    +++

    Tajemniczy wizerunek Chrystusa.

    Stworzony nieprzerwaną linią. Jak to możliwe?

    Ta szesnastowieczna rycina przedstawiająca Chrystusa w koronie cierniowej była jednym z najpopularniejszych wizerunków Zbawiciela w XVII-wiecznej Europie. Jednak technika wykonania wizerunku pozostaje tajemnicą, której nikt nie zdołał powtórzyć.

    Sudarium św. Weroniki, znane także pod tytułami Święte ObliczeOblicze Chrystusa, przedstawiające twarz umęczonego Jezusa wpisaną w koło to jeden z najbardziej tajemniczych wizerunków Zbawiciela.  Stworzył je w 1649 r. francuski grawer i malarz Claude Mellan (1598 –1688).

    Twarz Chrystusa

    Miedzioryt na pierwszy rzut oka nie różni się od innych dzieł z epoki. Ale gdy spojrzymy na niego z bliska zobaczymy, że twarz Chrystusa tworzy ciągła, nieprzerwana spiralna linia. Zaczyna się na czubku nosa, rozwija się (zgodnie z ruchem wskazówek zegara), rozszerza i ponownie zwęża, nie stykając się z sąsiednią linią, i tworzy kompletny obraz.

    Twarz Chrystusa. Miedzioryt autorstwa Claude’a Mellana
    Rene den Engelsman/ Wikimedia Commons

    ***

    Spoglądają na nas smutne oczy Jezusa. Widzimy detale, takie jak krople krwi i potu, poszczególne włosy na brodzie i pukle loków na głowie, a także misternie wykończoną koronę cierniową. Wszystkie te elementy, cienie i efekt plastyczny powstały poprzez wygięcie i poszerzenie lub osłabienie pojedynczej, wygrawerowanej linii.

    „Święte Oblicze”

    U dołu znajdują się dwie łacińskie inskrypcje. Pierwsza z nich informuje, że autorem pracy jest Claude Mellan i powstała ona w Luwrze w 1649 r. Druga, Formatur Unicus Una Non Alter (łac. jedyny uczyniony z jedynego [być może „jednorodzony”?], żadnego innego), od wielu lat stanowi zagadkę i budzi domysły historyków sztuki.

    Jedna z interpretacji sugeruje, że chodzi o osobę jednorodzonego Syna Bożego, zrodzonego z Dziewicy, a napis NON ALTER oznacza, że ​​nie ma nikogo, kto przypominałby, kto byłby drugim Chrystusem. Jednocześnie napis nawiązuje też do mistrzowskiej techniki grawera, jego pewnej ręki, której pracy nikt nie jest w stanie skopiować.

    Tym bardziej, że napis miał podobno umieścić przyjaciel Mellana, Michel de Marolles, opat z Villeloin-Coulangé w środkowej Francji. Niektórzy badacze skłaniają się też do teorii, że napis odnosi się do odbicia Chrystusowego oblicza, które w momencie podania przez św. Weronikę chusty zostało stworzone „ręką Boga”.

    Krzysztof Stępkowski/Aleteia.pl

    +++

     Nabożeństwo Drogi Krzyżowej

    Droga krzyżowa w Jerozolimie/Misyjne drogi.pl /fot. Hubert Piechocki

    ***

    Droga Krzyżowa – to nabożeństwo nawiązujące do przejścia Pana Jezusa z krzyżem od pretorium Piłata na wzgórze Golgoty. Tradycja ta powstała w Jerozolimie. W średniowieczu rozpowszechnili ją franciszkanie, którzy oprowadzając pątników zatrzymywali się przy stacjach przedstawiających historię śmierci Jezusa. Polega ona na medytacji Męki Chrystusa, połączonej z przejściem symbolicznej drogi wewnątrz kościoła lub kaplicy, albo na zewnątrz. Drogę tę wyznacza 14 wydarzeń, zwanych stacjamiLiczbę czternastu stacji ustalono w XVII wieku.

          W kościołach katolickich Droga Krzyżowa przedstawiana jest w postaci obrazów lub rzeźb rozmieszczonych na ścianach bocznych świątyni. Drogi krzyżowe zakładano również w otwartym terenie, zwane kalwariami. Jedna z najsłynniejszych znajduje się w rzymskim Koloseum [tu w każdy Wielki Piątek nabożeństwu Drogi Krzyżowej przewodniczy Papież].   Kalwarie pojawiły się również w Polsce na początku XVII w. Pierwsza, największa i najwspanialsza, została założona w 1604 roku w Kalwarii Zebrzydowskiej. Od 1609 roku rozpoczęto odgrywać w niej Misterium Męki Pańskiej. Obecnie w Polsce istnieją 53 kalwarie.

          Teksty biblijne nie podają dokładnie drogi krzyżowej Pana Jezusa. Spośród 14 znanych stacji tylko dziewięć (I, II, V, VIII, X-XIV) ma potwierdzenie w ewangelicznych relacjach. Pozostałe (III, IV, VI, VII, IX) przekazała tradycja Kościoła. Choć dominuje tradycyjna liczba – 14 stacji, to aby ułatwić medytację całego misterium paschalnego Jezusa – jedna z propozycji zawiera 15 stacjiOstatnia stacja dotyczy Zmartwychwstania Chrystusa.

          Stacje Drogi Krzyżowej to nie tylko odtworzenie wydarzeń z ostatnich dni Chrystusa. Ale mają one swą bogatą symbolikę. Są podstawą rozważań medytacyjnych dotyczących m.in. tego, czym jest prawda, miłość. W nabożeństwie tym chodzi o rozważanie Męki Pańskiej, polegające nie tyle na współczuciu Chrystusowi, ile na gotowości uczestnictwa w Jego cierpieniach dla dobra Jego Kościoła.

          Celem Drogi Krzyżowej jest zatem ożywienie wiary i apostolstwaukształtowanie postaw chrześcijańskiej pokuty, ofiarności i wdzięczności. Droga Krzyżowa powinna być rodzajem mojego szerszego rachunku sumieniaModlitwę Drogi Krzyżowej można zrozumieć jako drogę, która prowadzi do głębokiej, duchowej jedności z Jezusem. Ukazuje ona Chrystusa, który sam dzieli cierpienia ludzi, który stał się człowiekiem, aby nieść nasz krzyż, oraz chce przekształcić nasze „kamienne serce” i wzywa nas do dzielenia cierpień innych ludzi. Chrystus chce dać nam „serce z ciała”, które nie będzie nieczułe wobec cierpień innych ludzi, ale stanie się wrażliwe i poprowadzi do miłości, która uzdrawia i pomaga. Podczas Drogi Krzyżowej Chrystus idzie razem z nami, jak kiedyś z uczniami z Emaus. Droga Krzyżowa powinna prowadzić nas do najświętszej Eucharystii, w której stale się uobecnia pośród nas owoc śmierci i Zmartwychwstania Jezusa. Bł. Ks. Jerzy Popiełuszko mówił, że  Przez krzyż idzie się do zmartwychwstania. Innej drogi nie ma.

          Na mocy decyzji papieża Pawła VI jest możliwość uzyskania raz dziennie odpustu zupełnego – za odprawienie Drogi Krzyżowej.

    Właściwe postawy podczas nabożeństwa Drogi Krzyżowej:

    1. Najpierw przyjąć postawę służbypomocy wobec cierpiącego Chrystusa, być z Nim w Jego osamotnieniu (bo podczas Jego historycznej Męki niemal wszyscy Go opuścili, nawet najbliżsi), wzbudzić intencję pomagania Mu w niesieniu Krzyża, powstawaniu z Jego upadków. Należy zatem przyjąć postawę np. Weroniki czy Cyrenejczyka. Oddać (ofiarować) Chrystusowi swoje cierpienia, trudy, wyrzeczenia będące rodzajem pomocy w dźwiganiu przez Niego Krzyża.
    2. Następnie wynagradzać (dokonywać zadośćuczynienia) za wszystkie obelgi, zniewagi, świętokradztwa, obojętności itp. wyrządzone Bogu przez grzechy swoje i innych ludzi.

    ze strony:ParafiaKlwow.pl

       +++

    Nabożeństwo Gorzkich Żali 

    Nabożeństwo Gorzkich Żali ma już w tym roku 318 lat tradycji

    fot. ks. Włodzimierz Piętka/Gość Niedzielny

    +++

    Nabożeństwo Gorzkich Żali śpiewane jest w Wielkim Poście we wszystkich polskich kościołach. Bardzo pomaga w rozmyślaniu o Męce Pańskiej, jak również w głębokim przeżywaniu osobistej modlitwy.
    Historia powstania Gorzkich Żali  związana z działalnością Bractwa św. Rocha, przy kościele Księży Misjonarzy Świętego Krzyża w Warszawie. Ks. Wawrzyniec Stanisław Bennik, opiekun Bractwa, w lutym 1707 r. wydał drukiem teksty Gorzkich Żali  pod tytułem: Snopek Myrry z Ogroda Gethsemańskiego albo żałosne Gorzkie Męki Syna Bożego (…) rozpamiętywanie. Nazwa wzięła się od mirry, czyli daru, jaki Trzej Królowie złożyli Nowonarodzonemu Jezusowi. Dar mirry był zapowiedzią męki i zbawczej śmierci Chrystusa.
    Pierwsze nabożeństwo Gorzkich Żali zostało uroczyście odprawione w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu – 13 marca 1707 r. w kościele p.w. Świętego Krzyża w Warszawie.
    Nabożeństwo bardzo szybko stało się popularne w całej Polsce. Otrzymało akceptację Stolicy Apostolskiej. Tekst Gorzkich Żali  zachował do dziś oryginalne, staropolskie brzmienie. Polscy emigranci i misjonarze rozpowszechnili to nabożeństwo po całym świecie. Również św. Jan Paweł II  przyczynił się, poprzez praktykowanie tego Nabożeństwa, że poznali je katolicy innych narodów. Obecnie tekst Gorzkich Żali  jest przetłumaczony na wiele języków.
    Gorzkie Żale nawiązują treścią do tradycji pieśni pasyjnych, tzw. planktów (łacińskie słowo planctus – oznacza narzekanie, lament, płacz). Treść nabożeństwa opiera się na ewangelicznym opisie męki jak również na tekstach ze Starego Testamentu, takie jak Psalm 22  oraz Pieśń o Cierpiącym Słudze Jahwe z Księgi Proroka Izajasza. To na nich opierają się bardzo plastyczne opisy przeżyć umęczonego Jezusa podczas biczowania, cierniem ukoronowania i bardzo wielu upokorzeń, jakich doznawał Pan Jezus od otaczających Go żołnierzy i tłumu, aż do ukrzyżowania.

     Układ nabożeństwa Gorzkich Żali ma strukturę dawnej Jutrzni: rozpoczyna się tzw. „Pobudką” [Zachętą], po której następuje wzbudzenie intencji [czytanie], a następnie wykonywane są śpiewy, tzn.: „Hymn”, „Lament duszy nad cierpiącym Jezusem” i „Rozmowa duszy z Matką Bolesną”, a całość nabożeństwa kończy antyfona: „Któryś za nas cierpiał rany”. Całość podzielona jest na trzy części, które opisują kolejno obrazy Męki Pańskiej w poszczególnych etapach jej przebiegu.

    W każdą niedzielę Wielkiego Postu odprawia się jedną część Gorzkich Żali, 
    Pobudka [Zachęta]
    Część I (I i IV Niedziela Wielkiego Postu)
    Część II (II i V Niedziela Wielkiego Postu)
    Część III (III Niedziela Wielkiego Postu i Niedziela Palmowa).
    Antyfona: „Któryś za nas cierpiał rany”. 

           Celem Gorzkich Żali  jest nie tylko rozważanie Męki i Śmierci Pana naszego Jezusa Chrystusa, ale również skłonienie uczestników nabożeństwa do refleksji nad przemijaniem, sensem cierpienia w życiu, sprawami ostatecznymi oraz utożsamianiem się z cierpiącym za nas Chrystusem, co jest wyrazem miłości i wdzięczności za tak wielki dar, jakim była Jego Śmierć i Zmartwychwstanie.
          Ważna w rozważaniach Gorzkich Żali jest obecność Matki Bożej – jako Pośredniczki cierpiącej wraz ze swym Synem, utożsamiającej się także z wiernymi, którzy pragną pojednania z Bogiem, ale są bezradni wobec swoich grzechów i potrzebują nawrócenia.

          Za udział w nabożeństwie Gorzkich Żali  w kościele lub kaplicy – wierni, pod zwykłymi warunkami, mogą zyskuje odpust zupełny raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu.

    ***

    Każdego piątku w czasie Wielkiego Postu bardzo zachęcam do uczestnictwa w nabożeństwie Drogi Krzyżowej o godz. 18.30

    a w niedziele – na śpiewanie Gorzkich Żali

    o godz. 13.30

    +++

    „Gorzkie żale” – żywe nabożeństwo i arcydzieło polskiej literatury

    Dzisiaj bardziej ceni się ironię i chłodny dystans niż patos i współodczuwanie. A jednak ciągłe praktykowanie „Gorzkich żalów” świadczy o głębokiej tęsknocie za tym, by w przeżywanie męki Chrystusa zaangażować się całym sobą.

    fot. Marek Piekara/Gość Niedzielny

    +++

    Czesio, niepełnosprawny umysłowo bohater popularnego serialu „Włatcy móch”, twierdził, że jego marzeniem jest „zostać piosenkarzem i tworzyć »Gorzkie żale«”. Prześmiewcze intencje autorów infantylnej kreskówki są dla widzów oczywiste, mimo że sam Czesio to postać całkiem sympatyczna. Ale fakt, że za symbol kościelnego „obciachu” twórcy serialu uznali akurat „Gorzkie żale”, daje do myślenia. Już sama nazwa tego nabożeństwa, w potocznym języku używana dziś jako synonim bezproduktywnego narzekania, wydaje się kompletnie archaiczna, nieprzystająca do współczesnych czasów. Nie dość, że „gorzkie”, to jeszcze „żale” – ta znaczeniowa podwójność, kumulacja smutku jednych będzie śmieszyć, innych drażnić. Z pewnością jednak jest coś takiego w „Gorzkich żalach”, co nie pozwala przejść obok nich obojętnie. Doceniono je zresztą w wielu miejscach świata – tekst przetłumaczono na ponad 30 języków. Natomiast samo nabożeństwo jest popularne tylko w Polsce i wydaje się wyrazem typowo polskiej pobożności.

    Mistyczny rumak

    W zbiorze esejów „Zamieszkać w katedrze” Wojciech Wencel stwierdził, że autor „Gorzkich żalów” jest największym poetą, jakiego zna. „(…) czy można dezawuować ekspresję »Gorzkich żalów« za to, że jest bliższa istocie poezji niż awangardowe bazgroły, których historia liczy sobie marne sto czy dwieście lat?” – pytał. Jego esej, który zaczynał się od opisu nabożeństwa w kaszubskim Somoninie, pokazywał, że sensem literatury jest jednoczenie ludzi, budowanie wspólnoty. Pozornie niemodne „Gorzkie żale” w wielu miejscach Polski ciągle jeszcze tę funkcję spełniają. Czy jednak decyduje o tym wartość literacka tekstu?

    „»Gorzkie żale« to arcydzieło polskiej literatury, ale nie na literackiej genialności zasadza się ich niezwykły fenomen” – pisze poeta, pieśniarz i historyk sztuki Jacek Kowalski we wstępie do opublikowanego przed czterema laty reprintu i transkrypcji pierwszego wydania tekstu z 1707 r. „Są one przede wszystkim żywym nabożeństwem, czyli mistycznym rumakiem, na którym polska dusza przez trzy wieki ulatywała i wciąż ulatuje do nieba, oraz które oddało nieocenione usługi tak naszej pobożności, jak i kulturze w ogóle”.

    Autor opracowania zwraca uwagę, że „Gorzkim żalom” przez ostatnie dwa stulecia odmawiano artyzmu, traktując je „często z pobłażaniem, jako nabożeństwo dla ludu, rzewne, prymitywne i pozbawione większej wartości literackiej” (podobny los spotkał zresztą, jego zdaniem, dużą część spuścizny polskiego baroku i epoki saskiej, których rehabilitacja rozpoczęła się dopiero niedawno). Tym cenniejsza jest więc przygotowana przez Kowalskiego publikacja, pozwalająca na kontakt z oryginalnym tekstem i jego konfrontację z późniejszymi zmianami. Warto dodać, że dwa lata później w tym samym poznańskim wydawnictwie Dębogóra ukazały się „Plaintes amères”, czyli dokonany przez prof. Annę Drzewicką przekład „Gorzkich żalów” na język francuski. Dołączona do tej książki płyta dowodzi, że i w tym języku słowa nabożeństwa brzmią bardzo szlachetnie.

    Aby ludzie mogli śpiewać

    Pierwotny tytuł nabożeństwa był nieco inny. „Snopek mirry z Ogroda Getsemańskiego, albo żałosne gorzkiej Męki Syna Bożego, co piątek, a mianowicie pod czas Pasyjej w niedziele Postu Wielkiego po południu, około godzin nieszpornych rozpamiętywanie z przydatkiem króciuchnego Nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu za staraniem i kosztem IchMościów PP[anów] Braci i Sióstr Konfraternijej Rocha Ś[więtego] przy Kościele farnym Ś[więtego] Krzyża w Warszawie założonej zebrany i do druku podany” – czytamy na karcie tytułowej pierwszego wydania „Gorzkich żalów”. Wspomniane tam Bractwo św. Rocha, na co dzień zajmujące się m.in. opieką nad chorymi, kontynuowało tradycję rozważań o męce Pańskiej, obecną w Polsce od czasów średniowiecza. Od 1698 r. organizowało ono nabożeństwa pasyjne zwane Fasciculus myrrhae, czyli właśnie „Snopek mirry”. Ich nazwa nawiązywała do Pieśni nad Pieśniami, której miłosną retorykę łączono z opisami męki Pańskiej. Niestety, teatralizowane nabożeństwa złożone z łacińskich hymnów i polskich pieśni były nie tylko kosztowne, ale i coraz mniej zrozumiałe dla ludu. W miejsce dotychczasowych przedstawień postanowiono więc przygotować „książeczkę polską o Męce Pańskiej, aby sami ludzie alias bractwo mogło śpiewać”.

    Zredagowania nowego nabożeństwa podjął się moderator bractwa, ks. Wawrzyniec Stanisław Benik ze Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego à Paulo. Nadał mu formę trzech podobnie zbudowanych, trójdzielnych części, poświęconych kolejnym etapom męki Pańskiej. Poprzedzono je „Pobudką”, czyli, jak mówią niektóre współczesne modlitewniki – „Zachętą”. W skład każdej części wchodzą: „Hymn”, „Lament duszy nad cierpiącym Jezusem” i „Rozmowa duszy z Matką Bolesną”. Oczywiście autor nabożeństwa korzystał z istniejących wzorców, np. „Rozmowa (…)” to przetworzenie średniowiecznej sekwencji Stabat Mater Dolorosa. Jednak, jak podkreśla Jacek Kowalski, „Hymny” i „Lament” wydają się dziełem oryginalnym.

    Czucie i teologia

    Fenomen „Gorzkich żalów” polega, zdaniem Kowalskiego, na tym, że „bogactwu teologicznych treści towarzyszy wielki ładunek ekspresji, która ma na celu duchowe zjednoczenie śpiewającego (…) z cierpiącym Chrystusem”. Autor wstępu do wydania z 2014 r. zwraca uwagę, że tekst nieustannie uderza w zmysły i emocje śpiewających, „tak umiejętnie, że to oni sami stają się świadkami i opowiadają o Męce, jakby osobiście Ją widzieli, słyszeli, przeżywali”. Temu celowi służyć mają ciągłe odwołania do zmysłu wzroku („przypatrz się, duszo), liczne wykrzyknienia, użycie pierwszej osoby czasownika i czasu teraźniejszego („ach, widzę”), a także pytania („Co jest, pytam, co się dzieje?”). Z drugiej strony w tekście został też zawarty duży ładunek czułości, podkreślanej m.in. przez powtarzającą się frazę: „Jezu mój kochany!”.

    Oczywiście, to, co było atutem tekstu u progu XVIII wieku, może się dziś okazać jego słabością. Nie da się ukryć, że „Gorzkie żale” nie są nabożeństwem, które przyciąga masowo młodych ludzi. Składa się na to wiele kwestii – oprócz bariery językowej ważny jest także zapewne bagaż życiowego doświadczenia, które może wzmocnić stopień przeżywania opisów męki Chrystusa. Sam tekst „Gorzkich żalów” zresztą też ewoluował, był na przestrzeni wieków „uwspółcześniany”, nie zawsze z dobrym skutkiem. O ile np. zamiana fragmentów o „żydowskiej złości” na „katowską złość” wydaje się oczywista, a zastąpienie słów archaicznie brzmiących bardziej współczesnymi („najgrawany” – „wyszydzany”, „wszego” – „wszystkiego” itp.) – zrozumiałe, to już łagodzenie opisów Męki („Jezu, przez szyderstwo okrutne cierniowym wieńcem ukoronowany” zamiast obrazowego „Jezu, aż do mózgu przez czaszkę ciernia kolcami ukoronowany”) zdecydowanie osłabia wymowę tekstu.

    Czasy mamy jednak takie, że – przynajmniej w literaturze – bardziej ceni się chłodny dystans, a nawet ironię, niż współodczuwanie i patos. Mimo to ciągłe praktykowanie „Gorzkich żalów” w polskich kościołach świadczy o głębokiej tęsknocie za tym, by nasze rozważanie męki Chrystusa nie miało charakteru wyłącznie intelektualnego, ale by angażowało całego człowieka. Być może więc to, co było istotą sarmackiej pobożności, czyli nieustanne współdziałanie rozumu i emocji, nadal pozostaje ważne dla polskiej duszy. Jeśli tak, to może jest szansa na stworzenie, obok – ciągle potrzebnych – „Gorzkich żalów”, bardziej współczesnej formy, która wyrazi to samo, ale językiem dzisiejszego człowieka?•

    Szymon Babuchowski/Gość Niedzielny

    +++

    Nabożeństwo 40 godzinne

    Współcześnie czterdziestogodzinne nabożeństwo jest stopniowo zapominane. Najczęściej służy jedynie jako „wstęp” do Wielkiego Postu. Ma jednak bardzo bogatą i długą tradycję. Już w 1539 r. papież Paweł III pisał, że powstało, aby „ułagodzić gniew Boga, spowodowany występkami chrześcijan, oraz aby udaremnić wysiłki i machinacje Turków, dążących do zniszczenia chrześcijaństwa”.

    Czterdziestogodzinne nabożeństwo nazywane jest Quarant’ Ore (lub Quarantore), od quarant – „czterdzieści” oraz hora – „godzina”. Polega na nieustannej, trwającej czterdzieści godzin modlitwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem…

    Adoracja trwa 40 godzin przede wszystkim dla upamiętnienia czasu, jaki według tradycji ciało Zbawiciela było złożone w grobie. Ale liczba 40 jest często wymieniana w Biblii i zawsze oznacza święty czas: przed rozpoczęciem nauczania Pan Jezus przebywał na pustyni przez 40 dni, tyle samo czasu padał deszcz w trakcie potopu, Żydzi błąkali się na pustyni przez 40 lat.

    Współcześnie dokumenty liturgiczne mówią nie tyle o „czterdziestogodzinnym nabożeństwie”, co o dłuższej adoracji, bez określania czasu jej trwania. Termin zachował się w praktyce duszpasterskiej i najczęściej określa się nim trzydniową adorację, odbywającą się albo w trzy kolejne niedziele przed Wielkim Postem, albo w niedzielę (od ostatniej Mszy porannej), poniedziałek i wtorek przed Środą Popielcową. 

    Nabożeństwo ma charakter głównie pokutny oraz przebłagalny za grzechy popełnione przez chrześcijan w okresie karnawału. Co istotne, jest wynagrodzeniem za winy nie tylko samych uczestniczących w adoracji, ale wszystkich ich współwyznawców. Traktuje się to nabożeństwo również jako chroniące przed złem, pokusami i wszelkimi niebezpieczeństwami. Jednak, jak w przypadku każdej adoracji Najświętszego Sakramentu, ma przede wszystkim służyć pogłębieniu wiary i umocnieniu relacji z Bogiem.(źródło: Dominikański Ośrodek Liturgiczny)

    W Archidiecezji Glasgow jest praktykowane nabożeństwo 40 godzinne, które rozpoczyna się w niedzielę wieczorem i adoracja Najświętszego Sakramentu trwa przez cały dzień w poniedziałek i we wtorek:

    • 16 marca – II Niedziela Wielkiego Postu: St. Patrick’s, Anderston, St. Joseph’s, Cumbernauld, St. Joseph’s, Faifley
    • 23 marca – III Niedziela Wielkiego Postu: Our Lady, Good Counsel, Dennistoun, St. Margaret’s, Clydebank
    • 30 marca – IV Niedziela Wielkiego Postu: St. Andrew’s, Bearsden, St. Anne’s, Dennistoun, St. Gregory’s, Wyndford
    • Każdego tygodnia w kościele Ojców Pasjonistów – St. Mungo’s (52 Parson St. G4 0RX) jest dwugodzinna adoracja Najświętszego Sakramentu: poniedziałek & środa od 14.00 – 16.00 i sobotę od 15.00 – 17.00


    ***

    kościół św. Piotra

    Partick, 46 Hyndland Street , Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

    ***

    W każdy piątek jest Adoracja Najświętszego Sakramentu od godz. 18.00

    W czasie Adoracji jest możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi.

    Msza św. wynagradzająca za grzechy nasze i całego świata odprawiana jest o godz. 19.00

    W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17.00. Chętni bardzo mile widziani.


    W każdą sobotę o godz. 18.00 jest Msza św. wigilijna z niedzieli

    Możliwość spowiedzi jest od godz. 17.00

    ***

    W pierwsze soboty miesiąca po Mszy św. jest Nabożeństwo Pięciu Sobót Wynagradzających za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Najświętszej Matce Bożej

    ***

    W drugie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się Koronką do Serca Boleściwej Matki – Serca przebitego siedmiokrotnie mieczem boleści.

    ***

    W trzecie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się na różańcu o pokój na świecie.


    W każdą Niedzielę Msza św. jest o godz. 14.00

    Przed Mszą św. jest Adoracja Najświętszego Sakramentu.

    W tym czasie jest także możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi od godz. 13.30


    Od września trwają prace renowacyjne kościoła św. Piotra. Dlatego w piątki Adoracja, spowiedź św. i Msza św. na czas remontu są w sali parafialnej. Natomiast w soboty i w niedziele Msze św. są w kościele.

    ***


    Kaplica izba Jezusa Miłosiernego

    4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W każdy pierwszy czwartek miesiąca jest Msza św. o godz. 19.00

    Po Mszy św. jest Godzina Święta

    ***

    Naczynia połączone

    Pierwsze czwartki, pierwsze piątki, pierwsze soboty. Interesowni praktykują dla obietnic, gorliwi – z miłości. Podejmiesz wyzwanie?

    „Najświętsze  Serce Jezusa”,  obraz nieznanego  artysty z XIX wieku.
    ISTOCKPHOTO

    ***

    Sytuacja z utrudnionym dostępem do Mszy, także pierwszopiątkowej, w jakiej przed pięcioma laty postawiła nas pandemia, pokazuje, jak ważne są dla wielu katolików dni, w których okazujemy szczególną cześć Najświętszemu Sercu Pana Jezusa i Niepokalanemu Sercu Najświętszej Maryi Panny. W pierwsze piątki miesiąca liczba wiernych w kościołach jest wyższa niż w inne dni powszednie, a wielu jest takich, którzy podejmują tego dnia posty i inne czyny pokutne.

    Niedawno zmienił się sposób wyznaczania pierwszych dni miesiąca w kalendarzu kościelnym. Wcześniej obchodzono wszystkie trzy dni razem. Decydował pierwszy piątek. Jeśli ten dzień przypadł pierwszego dnia danego miesiąca, wtedy czwartek, choć kalendarzowo należał jeszcze do poprzedniego miesiąca, obchodziło się jako pierwszy. Jeżeli natomiast pierwszym dniem miesiąca była sobota, wówczas jako pierwszą sobotę w Kościele obchodziło się tę, która przypadała za tydzień – po pierwszym piątku. Niedawno zostało to uproszczone. Pierwsze czwartek, piątek i sobotę obchodzi się teraz wtedy, kiedy faktycznie są pierwsze w kalendarzu na dany miesiąc. Sposób liczenia dni to jednak kwestia drugorzędna. Istotne jest nastawienie serca i intencja, z jaką podejmuje się te praktyki.

    Jak ciąża

    Skąd te praktyki się wzięły? – Za pierwszymi piątkami stoi żądanie Pana Jezusa z objawień św. Małgorzaty Alacoque. Jeśli chodzi o nabożeństwo pięciu pierwszych sobót miesiąca, to stoi za nimi tradycja fatimska. Natomiast wcześniejsza tradycja bardziej była związana z kultem Niepokalanego Serca Maryi, który nawiązywał do kultu Serca Jezusa – mówi ks. prof. Marek Chmielewski. Dodaje, że praktyki pierwszego czwartku, piątku i soboty miesiąca nie mają charakteru obowiązkowego, lecz należą raczej do sfery pobożności. – O ile liturgia jest obowiązkowa, bo to jest kult Kościoła, o tyle jeśli chodzi o formy pobożności, to takiego obowiązku w sensie prawnym nie ma. Natomiast ze względów formacyjnych te formy się szanuje – zauważa.

    Szczególnie popularne jest wśród wiernych nabożeństwo dziewięciu pierwszych piątków miesiąca. Dlaczego ma to być akurat dziewięć piątków, czyli de facto dziewięć miesięcy?

    – Dlatego, że dziewięć miesięcy to analogia do czasu, jakiego potrzebuje dziecko rozwijające się w łonie matki, aby się urodzić. Przez praktykę dziewięciu pierwszych piątków ma się narodzić nowy człowiek, który żyje sakramentami. Jeśli dobrze wczytamy się w objawienia, których Pan Jezus udzielił św. Małgorzacie, zauważymy, że one mają na celu właśnie to: wychowanie człowieka do regularnego życia sakramentalnego – wskazuje teolog.

    Zwraca uwagę na fakt, że od uchwały IV Soboru Laterańskiego w 1215 roku katolik ma obowiązek spowiedzi i Komunii raz w roku, szczególnie w okresie wielkanocnym. Na tamte czasy było to wymaganie wysokie, jeśli weźmie się pod uwagę istniejącą wtedy sieć kościołów. Z czasem jednak ulegało to zmianom i już na przykład w XVII wieku duszpasterstwo oraz dostępność kościołów wyglądały całkiem inaczej. Wówczas traktowanie pobożności na zasadzie „raz w roku” wymagało zdynamizowania. I taka pomoc przyszła. Pierwszopiątkowe praktyki i związane z nimi obietnice Jezusa znacznie ożywiły życie duchowe katolików.

    Sama św. Małgorzata Maria Alacoque w jednym z listów napisała, że kult Najświętszego Serca „ma na celu odnowienie w duszach skutków Odkupienia”. To jest zasadniczy cel tego nabożeństwa.

    Chodzi o cel

    Wraz z nową formą pobożności pojawiły się także jej wypaczenia, polegające na magicznym traktowaniu praktyk pierwszopiątkowych (a także pierwszosobotnich), czyli wykonywaniu ich na zasadzie „zaliczenia”: przyjść, odprawić spowiedź, Komunię, najlepiej wszystko w sam pierwszy piątek. Towarzyszy temu oczekiwanie, że gdy wypełnię praktykę, Pan Bóg musi mi zagwarantować zbawienie. Taki „handel wymienny”.

    Ksiądz Marek Chmielewski, przestrzegając przed taką postawą, podkreśla ważność odpowiedniego przygotowania do spełniania warunków nabożeństwa. – Jest dobrą intuicją duszpasterską, że dzieci pierwszokomunijne przynajmniej przez pierwszy rok odprawiają dziewięć pierwszych piątków. Nie powinno tam jednak chodzić o uzyskanie nieco magicznie traktowanego „biletu do nieba”. Obietnica mówi przede wszystkim, że człowiek nie umrze bez szansy pojednania z Bogiem, ale to samo przez się nie jest gwarancją zbawienia. Chodzi o to, żeby tego młodego człowieka wychować w życiu sakramentalnym nie tylko co do ilości wypełnionych praktyk. On ma się nauczyć, jak się spowiadać: nie tylko w sposób faktograficzny, ale analityczny; ma się nauczyć życia eucharystycznego, adoracji. I to jest ważne – przekonuje. Przywołuje konkretny przykład prawidłowej formacji w tym zakresie.

    – W pierwszych latach kapłaństwa pracowałem w dużej parafii w Radomiu. Była tam siostra katechetka, która przez pół godziny odprawiała z dziećmi rachunek sumienia, zanim księża usiedli, żeby spowiadać je na pierwsze piątki. I widać było efekty. Dzieci były dobrze przygotowane, wiedziały, co mówią. Takie podejście jest bardzo ważne dla rozwoju duchowego. Jeśli tego nie ma, dochodzi do takich sytuacji, że dorosły człowiek spowiada się jak dziecko pierwszokomunijne. Tak więc praktyka pierwszych piątków miesiąca ma wielki potencjał duszpasterski, jeśli jest mądrze i dobrze sprawowana. I to jest jej zasadniczy cel. Chodzi przecież o wychowanie do miłości Boga, bliźniego i samego siebie – akcentuje kapłan.

    Wynagrodzenie

    Nabożeństwo do Serca Jezusowego jest kultem ekspiacyjnym, wynagradzającym. Podobnie jest z kultem Niepokalanego Serca Maryi Panny, w którym od czasu objawień fatimskich wzmocniony został element pokuty za grzechy. Maryja w Fatimie mówiła dzieciom, że wielu ludzi ginie na wieki, bo zbyt mało jest takich, którzy chcieliby się za nich modlić i ofiarować swoje cierpienia. Także tu istotny jest więc motyw wynagrodzenia.

    – Wynagrodzenie jest często traktowane na sposób ludzki: komuś zrobiłem przykrość, to teraz muszę przeprosić, żeby mu sprawić przyjemność. Samo wyrażenie „obrażać Boga” jest antropomorficzne, ale nie mamy innych narzędzi. Wyglądałoby na to, że przez nasze zgrzeszenie Pan Bóg coś traci i my musimy Mu to oddać, tak jak w ramach restytucji musimy oddać to, co ukradliśmy, bo w przeciwnym razie nie spełnimy warunku nawrócenia – mówi ks. Marek Chmielewski. Zauważa jednak, że to nie do końca tak. – Chodzi o to, że skoro Bóg jest miłością, to grzech jest zaprzeczeniem miłości. To jest przede wszystkim krzywda, jaką człowiek samemu sobie wyrządza przez odwrócenie się od miłości. I to nie miłości w znaczeniu uczuciowym, tylko rozumianym jako afirmacja osoby. Wynagrodzenie jest przede wszystkim odbudowaniem i wzmocnieniem w grzeszniku miłości. To wynagrodzenie staje się bardziej zrozumiałe, gdy patrzymy na nie przez wymiar Kościoła. Czasami mówimy, że Kościół jako Mistyczne Ciało Chrystusa jest jak zespół naczyń połączonych. Jeżeli poziom spada w jednym naczyniu, to spada we wszystkich. Mistyczne Ciało doznaje uszczerbku przez cudzy grzech. Wierni mający tę świadomość tym bardziej chcą okazać miłość Bogu i bliźniemu, aby ten brak, jaki Kościół cierpi, został wyrównany. A więc nie tyle Pan Bóg cierpi szkody (jest przecież bytem absolutnym), ile Kościół ponosi duchowe straty. I gorliwi chcą naprawić to, co inni zepsuli. To jest wyraz odpowiedzialności za zbawienie innych i za życie Kościoła – podkreśla teolog.

    Czwartki

    Tradycja pierwszych czwartków jest późniejsza niż piątków i sobót. – Nie można ich traktować na równi z pierwszymi piątkami – zauważa ks. prof. Chmielewski. Dodaje, że trudno wskazać początek tej tradycji. Prawdopodobnie wiąże się z orędziami na Światowe Dni Powołań, które zapoczątkował św. Paweł VI. – Tam, jak się zdaje, jest początek tej praktyki: zaproszenie do szczególnej modlitwy w pierwsze czwartki o powołania, głównie kapłańskie – mówi. Zauważa, że zwyczajowo modlimy się o powołania, ale rzadko akcentuje się modlitwę za powołanych. O to, żeby byli wierni powołaniu – a to jest przecież istota.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny


    W każdą trzecią sobotę miesiąca jest spotkanie Biblijne na temat: kobiety w Piśmie Świętym. Spotkanie rozpoczynamy o godz. 10.00 śpiewaniem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny a kończymy w południe modlitwą Anioł Pański.

    ***

    W czwartym tygodniu każdego miesiąca – z piątku na sobotę – jest całonocna Adoracja Najświętszego Sakramentu dla kobiet w kaplicy Sióstr Benedyktynek w Largs.

    Początek Adoracji rozpoczyna się modlitwą różańcową o godz. 21.00 a zakończenie Adoracji śpiewem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny i Mszą św. o brzasku dnia o godz. 5.00

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland

    ***

    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    Intencja Żywego Różańca

    na miesiąc marzec 2025

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby rodziny rozbite znalazły uzdrowienie swoich ran w przebaczeniu, odkrywając na nowo wzajemne bogactwo nawet w dzielących je różnicach.

    więcej informacji – Vaticannews.va: papieska intencja


    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *  Nie wystarczy usłyszeć wołania do nawrócenia, które w czasie Wielkiego Postu brzmi mocnym Głosem – tak, że nawet zgiełk i krzyk świata nie są w stanie Go zagłuszyć. Jednak, aby to wołanie mogło dotrzeć aż do głębi mojego serca, potrzebuję łaskę skruchy, aby uznać moją nieprawość i zobaczyć, że to ja zgrzeszyłem i uczyniłem, co jest złe przed Tobą Panie. Św. Jan Maria Vianney zwykł mawiać: „Gdybyś naprawdę prosił Pana o nawrócenie, byłoby ci to dane”. Dlatego naprawdę proszę z całego serca – uzdrów mnie Panie!


    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II), św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    ***

    W tym miesiącu możemy uzyskać odpust zupełny z racji:

    • rocznicy 02/03/2013 przyjęcia do Żywego Różańca
    • 25 marca – w uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie

    Od 1 marca 2025 modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w intencjach wyznaczonych na ten miesiąc, które otrzymaliście na maila 28 lutego 1925 z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    Adobe Stock

    ***

    KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ przyjmujemy z należytym uszanowaniem do ust albo na rękę – wtedy CIAŁO PAŃSKIE spożywamy w obecności kapłana. Przyjmując KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ – na słowa kapłana: CIAŁO CHRYSTUSA – odpowiadamy: AMEN.

    ***

    Co oznacza nasze „Amen”, które wypowiadamy podczas Komunii św. przyjmując „Ciało Chrystusa”?

    Kapłanowi, który rozdając Eucharystię mówi tobie: „Ciało Chrystusa”, odpowiadasz: „Amen” – to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia, jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii Świętej: stajemy się Tym, Którego otrzymujemy!

    Benedykt XVI –Jan Paweł II - Wielki Tydzień 2004

    Benedykt XVI –Jan Paweł II – Wielki Tydzień 2004 

    ***

    “Ten kto MNIE spożywa, będzie żył przez MNIE” (J 6,57)

    „Wiara Kościoła jest istotową wiarą eucharystyczną, a więc sakramentalną, i karmi się ona w szczególny sposób przy stole Eucharystii”. (papież Benedykt XVI)

    ***

    Czekanie na Spotkanie. Post eucharystyczny – dlaczego, dla kogo i jak?

    Praktykę postu eucharystycznego wprowadził papież Marcin V w XV wieku. Obowiązywał od północy aż do przyjęcia Komunii. Obecne przepisy stanowią, że należy go zachować przynajmniej przez godzinę przed przyjęciem Komunii świętej.

    Każde dziecko komunijne wie, że godzinę przed przyjęciem Komunii św. należy powstrzymać się od jedzenia i picia. To tzw. post eucharystyczny. Zasadniczym celem tej praktyki jest okazanie szacunku Ciału Pańskiemu. Mówi o tym Katechizm Kościoła Katolickiego. „Aby przygotować się odpowiednio na przyjęcie sakramentu Eucharystii, wierni zachowają ustanowiony przez Kościół post. Postawa zewnętrzna (gesty, ubranie) powinna być wyrazem szacunku, powagi i radości tej chwili, w której Chrystus staje się naszym gościem” – czytamy (1387).

    Różnie z tym musiało bywać, skoro już św. Paweł upominał Koryntian: „Gdy się zbieracie, nie ma u was spożywania Wieczerzy Pańskiej. Każdy bowiem już wcześniej zabiera się do własnego jedzenia, i tak się zdarza, że jeden jest głodny, podczas gdy drugi nietrzeźwy. Czyż nie macie domów, aby tam jeść i pić? Czy chcecie znieważać Boże zgromadzenie i zawstydzać tych, którzy nic nie mają? Cóż wam powiem? Czy będę was chwalił? Nie, za to was nie chwalę!” (1 Kor 11,20-22).

    Dalej apostoł przestrzega przed świętokradztwem: „Niech przeto człowiek baczy na siebie samego, spożywając ten chleb i pijąc z tego kielicha. Kto bowiem spożywa i pije, nie zważając na Ciało Pańskie, wyrok sobie spożywa i pije” (1 Kor 11,28-29).

    Tak stanowcze słowa zawsze pobudzały chrześcijan do szczególnej uważności w obchodzeniu się z postaciami eucharystycznymi.

    – Praktyka postu eucharystycznego pojawiła się w starożytności jako efekt rozwoju duchowości i być może także dyscypliny kościelnej. Starano się, aby przyjęcie Komunii jako pokarmu cielesno-duchowego nie było w pewnym sensie osłabione przez przyjęcie innego pokarmu. Taka dyscyplina sprawiła, że zanikły Msze wieczorne – wyjaśnia liturgista, ks. dr hab. Dominik Ostrowski.

    Wzmianki o praktykach, które można określić jako post eucharystyczny, znajdujemy m.in. u św. Augustyna, który pisał: „Eucharystię świętą przyjmuje się zawsze na czczo i taki zwyczaj zachowany jest na całym świecie”. Święty stwierdzał: „Podobało się Duchowi Świętemu, by na wyrażenie czci dla tak wzniosłego Sakramentu najpierw do ust chrześcijan wchodziło Ciało Pańskie, wpierw przed innym pokarmem”.

    W średniowieczu nie zajmowano się zbytnio kwestią postu eucharystycznego, ponieważ wierni bardzo rzadko przystępowali do Komunii, ograniczając się do spoglądania na Hostię podczas Mszy lub przyjmowania Komunii duchowej. Dopiero w XV wieku upowszechniła się praktyka zachowywania postu od północy aż do momentu przyjęcia Komunii. – Praktykę postu eucharystycznego wprowadził dla całego Kościoła papież Marcin V w XV wieku; od tego czasu post ten wymagał bycia na czczo od północy aż do przyjęcia Komunii – podkreśla duchowny.

    Wielkie zmiany

    Post eucharystyczny w takiej formie funkcjonował w Kościele przez wieki. Zmiana nastąpiła dopiero w XX wieku, wraz z rozwojem praktyki częstego przystępowania do stołu Pańskiego. W 1953 roku Pius XII skrócił post eucharystyczny do trzech godzin przed przyjęciem Komunii Świętej i orzekł, że wypicie wody nie łamie tego postu. Zezwolił też chorym na przyjmowanie bez ograniczenia czasu przed przyjęciem Komunii Świętej napoju niealkoholowego i lekarstwa, zarówno płynnego, jak i stałego. Zaznaczył także, że osoby przyjmujące Wiatyk w niebezpieczeństwie śmierci nie są związane żadnym prawem postu.

    W ustanawiającym zmianę dokumencie Christus Dominus papież przypomniał, że post eucharystyczny „służy nie tylko do okazania należnej czci Boskiemu Zbawicielowi, ale przyczynia się także do rozwoju pobożności, może powiększyć również owoce świętości, do których zdobywania przy pomocy łaski Bożej nas tak bardzo zachęca sam Chrystus, źródło świętości i jej twórca”. Dzięki zmianie wprowadzonej przez Piusa XII po wielu wiekach zaczęto odprawiać Msze św. wieczorne.

    Dalsze złagodzenie postu eucharystycznego wprowadził Paweł VI w roku 1964, skracając go do jednej godziny przed przyjęciem Komunii. Ten sam papież w 1973 roku w instrukcji Immensae caritatis określił post eucharystyczny trwający „mniej więcej piętnaście minut” dla osób chorych i starszych, przebywających w szpitalach lub domach, a także dla ich opiekunów, pragnących razem z nimi przystąpić do Komunii Świętej.

    Obecnie obowiązujące prawo kanoniczne znosi post eucharystyczny dla chorych i osób w podeszłym wieku. „Osoby w podeszłym wieku lub złożone jakąś chorobą, jak również ci, którzy się nimi opiekują, mogą przyjąć Najświętszą Eucharystię, chociażby coś spożyli w ciągu godziny poprzedzającej” – czytamy w Kodeksie Prawa Kanonicznego (kan. 919 § 3). Kodeks stanowi także, że z zachowania postu eucharystycznego są zwolnieni kapłani, którzy danego dnia po odprawieniu jednej Mszy muszą celebrować drugą albo trzecią. W takim wypadku po pierwszej lub po drugiej Mszy Świętej mogą spożywać posiłki, nawet jeśli przed przyjęciem Komunii Świętej nie zachodziłaby przerwa jednej godziny (kan. 919 § 2 KPK). – Przyjmuje się, że zwolnienie kapłana z postu eucharystycznego przed kolejną Mszą ma na celu dobro wiernych, którzy nie powinni być pozbawieni Eucharystii z powodu kolejnego godzinnego postu kapłana – podkreśla ks. Dominik Ostrowski. Zaznacza, że przyjęcie przez kapłana Komunii na Mszy Świętej jest koniecznością, dlatego konieczność sprawowania dwóch Mszy nie może stać w sprzeczności z prawem o Komunii kapłana. – On przez swoje kapłaństwo urzędowe umożliwia wiernym skorzystanie z Mszy Świętej, z Komunii. Dlatego jego zwalnia się z obowiązku postu, który ma drugorzędne znaczenie wobec samej Eucharystii i ma jej służyć – wyjaśnia.

    A co jeśli…

    Obecne przepisy prawa kanonicznego, stanowiące, że post eucharystyczny należy zachować przynajmniej przez godzinę przed przyjęciem Komunii (kan. 919 § 1 KPK), oznaczają, że godzina to niezbędne minimum. Zawiera się w tym natomiast sugestia, iż w miarę możliwości można wydłużyć ten czas. Co jednak robić w sytuacji, gdy ktoś przez nieuwagę zjadł coś i jego post eucharystyczny będzie za krótki? Albo jak się zachować, gdy ten problem powstaje wskutek niespodziewanego przyśpieszenia godziny Mszy Świętej?

    – Wszystkie przepisy prawa kościelnego są podporządkowane celowi głównemu, jakim jest zbawienie dusz, a zatem trzeba zawsze uważać, aby przez dosłowne przestrzeganie zapisu nie zaszkodzić temu, co ten przepis chroni. Jeśli przyjmujemy, że celem postu jest odpowiednie duchowe przygotowanie do przyjęcia Komunii Świętej, to w sytuacji, gdy nie mamy dokładnie 60 minut postu, należy ocenić, czy brakujące 5 minut „robi różnicę”. Moim zdaniem lepiej jest być posłusznym Kościołowi i powstrzymać się od Komunii, jeśli nie minęła godzina, bo Bogu podoba się nasze posłuszeństwo, a brak możliwości przystąpienia do Komunii nie jest z definicji szkodą, raczej jest to swoista chwilowa utrata przywileju i nie przynosi ona zagrożenia duchowego, wręcz przeciwnie, może pogłębić w nas szacunek do Eucharystii, a także być swoistą nauką, żeby nie powiedzieć nauczką. Moglibyśmy się zastanawiać, czy mamy prawo „zerwać kłosy w szabat”, jak apostołowie, ale tu są potrzebne duża dojrzałość i mądra wolność, ponieważ jeśli można samemu skrócić post o 5 minut, to dlaczego nie o 25? – wskazuje liturgista. – Jeśli dojrzała osoba zinterpretuje, że kilka minut nie robi różnicy i nie uczyni z tego narzędzia do nadużyć, to nie zdziwię się, jeżeli także autorytet duchowny ją usprawiedliwi. Ks. Krzysztof Grzywocz tłumaczył, że potrzeba dużej mądrości i dojrzałości, aby wiedzieć, kiedy „zerwać kłosy”. Wskazywał też na niebezpieczeństwo zaburzeń i skrupułów, zwłaszcza u osób osamotnionych i bez relacji, które bezpiecznie czują się tylko w ogrodzeniu przepisów. Odnowiona liturgia i prawo dają dużo przestrzeni do samodzielnych decyzji i oczekują pewnej dojrzałości – zauważa kapłan. Jako przykład wskazuje zapis o obmyciu palców przez kapłana, jeśli pozostały na nich partykuły (czyli cząstki Ciała Chrystusa); dawniej należało obmyć palce zawsze.

    Co po Komunii?

    Nieraz wierni zadają sobie pytanie, czy po przyjęciu Ciała Pańskiego należy zachować jakiś odstęp czasowy przed zjedzeniem posiłku. Problem taki może występować na przykład w szpitalu, gdzie chory po przyjęciu Komunii mógłby od razu coś zjeść lub popić kawą. Kapelani apelują tu zazwyczaj do osobistego wyczucia osoby przyjmującej Komunię. – Nie spotkałem przepisu, który by tego zabraniał, chociaż słyszałem opinie, że istnieje pewien „bufor czasowy”, czasem określany na 15 minut; nie jest to jednak oficjalne prawo. Po przyjęciu Komunii Świętej i zakończeniu obrzędu można udać się od razu na posiłek, są przecież tzw. agapy przedłużające spotkanie wspólnoty – tłumaczy ks. Dominik Ostrowski. I dodaje: – Na pewno jednak warto przypomnieć, że po Komunii Kościół przez wieki odmawiał modlitwy dziękczynne, a więc istnieje powód, aby odczekać chwilę z kolejnym posiłkiem.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    The Jubilee Prayer

    Father in heaven, may the faith you have given us in your Son, Jesus Christ, our brother, and the flame of charity enkindled in our hearts by the Holy Spirit, reawaken in us the blessed hope for the coming of your Kingdom.

    May your grace transform us into tireless cultivators of the seeds of the Gospel.

    May those seeds transform from within both humanity and the whole cosmos in the sure expectation of a new heaven and a new earth, when, with the powers of evil vanquished, your glory will shine eternally.

    May the grace of the Jubilee reawaken in us, Pilgrims of Hope, a yearning for the treasures of heaven. May that same grace spread the joy and peace of our Redeemer throughout the earth. To you our God, eternally blessed, be glory and praise for ever. Amen

    Rok Jubileuszowy 2025.

    Co warto o nim wiedzieć?

    Najważniejsze informacje, które warto wiedzieć o Roku Świętym.

    fot. CLAUDIO HIRSCHBERGER/UNSPLASH

    ***

    Rok Jubileuszowy 2025 obchodzony jest pod hasłem „Pielgrzymi nadziei”. Rozpoczęcie Jubileuszu miało miejsce 24 grudnia wieczorem ceremonią otwarcia w Bazylice Watykańskiej Drzwi Świętych. Zakończenie będzie 6 stycznia 2026 r. w uroczystość Objawienia Pańskiego. Oto 7 najważniejszych informacji, które warto wiedzieć:

    1. Początki Jubileuszu

    Jubileusz to tradycja biblijna. Był obchodzony co 50 lat. Przypominał Izraelitom o darowanej im przez Boga wolności i godności. Do tej tradycji odwołał się sam Jezus, kiedy, rozpoczynając publiczną działalność, ogłaszał Rok Łaski od Pana. Kościół zaadaptował tradycję jubileuszy w 1300 r. Począwszy od 1475 r. są one obchodzone co 25 lat, aby każde pokolenie mogło doznać łaski Roku Świętego i uzyskać odpust zupełny. 

    2. Drzwi Święte

    Rok Święty to czas duchowej odnowy. Istotnym środkiem jest tu odbycie pielgrzymki, przejście przez Drzwi Święte, symbolizujące Jezusa, który mówi o sobie, że jest dla nas bramą. Stąd znaczenie Rzymu. W odróżnieniu od ostatnich jubileuszy, tym razem Drzwi Święte zostaną otwarte wyłącznie w Wiecznym Mieście: w czterech bazylikach papieskich i więzieniu Rebibbia.

    3. Spowiedź podstawą Jubileuszu

    Podstawowym warunkiem odpustu jest spowiedź sakramentalna. Szeroki jest zakres praktyk, dzięki którym można uzyskać odpust zupełny. Podała je Penitencjaria Stolicy Apostolskiej, a można je przeczytać na stronie Penitencjarii.

    4. Kalendarz Jubileuszu

    Stolica Apostolska przygotowała kalendarz Roku Świętego. Wyznaczono Jubileusze dla różnych kategorii wiernych: młodych, rodzin, katechetów, artystów, seminarzystów itd. Do Rzymu można przyjechać na jubileusz partykularny albo w jakimkolwiek innym terminie.

    Dla pątników przygotowano różne trasy pielgrzymkowe w samym Rzymie. Najbardziej zakorzeniona w tradycji Wiecznego Miasta jest trasa siedmiu kościołów. Liczy ona 25 km i obok 4 bazylik papieskich obejmuje również bazylikę św. Sebastiana (nad katakumbami), Świętego Krzyża i św. Wawrzyńca. Wyznaczono też trasę upamiętniającą święte kobiety: doktorów Kościoła i patronki Europy, a także trasę po kościołach 27 krajów Unii Europejskiej.

    5. Jubileusz w diecezjach

    Z Jubileuszu nie są wykluczeni ci, którzy nie mogą odbyć pielgrzymki do Rzymu czy Ziemi Świętej. Mogą oni uczestniczyć w wydarzeniach organizowanych na szczeblu lokalnym i nawiedzać święte miejsca wyznaczone przez swego biskupa. 

    6. Portal Jubileuszu po polsku

    Stolica Apostolska uruchomiła portal internetowy poświęcony Jubileuszowi 2025. Jest on obsługiwany również w języku polskim, Można za jego pośrednictwem uzyskać kartę pielgrzyma oraz zarejestrować się na różne jubileuszowe wydarzenia. 

    7. Na bieżąco

    Bieżące informacje o Roku Świętym będą publikowane na polskiej stronie Vatican News (www.vaticannews.va/pl) i w watykańskich mediach społecznościowych jak również w Radiu Watykańskim i w miesięczniku L’Osservatore Romano. W ramach duchowego przygotowania do Jubileuszu 2025 warto sięgnąć po bullę Papieża Franciszka „Spes non confudit” ogłaszająca Jubileusz oraz Encyklikę Benedykta XVI „Spe salvi”, ponieważ tematem obecnego Jubileuszu jest nadzieja. 

    KAI, Krzysztof Bronk, Vatican News PL/Stacja7

    ***

    Podwójna kumulacja łaski. Czyli po co nam Rok Jubileuszowy

    fot. canva/stacja7

    ***

    Absolutna nowość tego jubileuszu to możliwość uzyskania dwóch odpustów tego samego dnia. Dotąd była tylko opcja “albo-albo”…

    Jeśli idziesz z rodziną do restauracji, czy to znaczy, że nie możecie zjeść w domu? Oczywiście, że możecie. Przecież zazwyczaj tak jest. Ale właśnie dlatego, że robicie tak zazwyczaj, to kiedy zmieni się miejsce, czas i sposób, zwykła czynność nabiera nowego znaczenia. Wtedy inaczej wyraża się miłość: inaczej się słucha, inaczej się patrzy, wszystko przeżywa się inaczej. 

    Potrzebujemy celebracji, i to nie tylko tych liturgicznych: celebrujemy posiłki, spotkania, wydarzenia kulturalne, uroczyste otwarcia… Dzielimy czas zwykły i świąteczny. Mamy miejsca święte i czasy święte. Mamy święte rytuały. Tacy jesteśmy. Potrzebujemy tego. 

    Czy rok 2025 jest lepszy niż 2024 lub 2026? Nie. Po prostu nadaliśmy mu szczególne znaczenie. Nie chodzi o czas chronos: że to właśnie ten rok, te miesiące, te dni. Chodzi o kairos, czas łaski, czas zbawienia, zawsze jednak zawarty w jakiś ramach czasowych „z naszego świata”, bo w nim żyjemy. Ale zapowiada czasy przyszłe: wieczny bankiet, na którym będziemy świętować razem, na zawsze. Ucztę Baranka.

    Przejdziemy przez to… 

    Dekret O UZYSKANIU ODPUSTU PODCZAS ZWYCZAJNEGO JUBILEUSZU ROKU 2025 zaprasza nas przede wszystkim do pielgrzymki. W chrześcijaństwie to symbol. Oznacza, że jesteśmy jednym Ciałem, ciągle w drodze, a nasze życie ma punkt wyjścia i punkt dojścia. Czas, miejsce i sposób – mają znaczenie. 

    Pielgrzymkę można przeżyć na trzy sposoby: 1. pojechać do Rzymu i przejść przez Drzwi Święte jednej z bazylik; 2. zaplanować taki wyjazd do jednego z miejsc wyznaczonych w swojej diecezji, 3. obrać sobie za miejsce pielgrzymki serce drugiego człowieka, znajdujące się w domu po sąsiedzku albo w pobliskim więzieniu czy szpitalu.  

    W ten sposób szansę pielgrzymki ma więc każdy, także ten, kto nie ma możliwości wybrania się w daleką drogę, ze względu na chorobę czy pracę zawodową. 

    Odpuść…! 

    W jubileuszowym odpuście chodzi przede wszystkim o odpuszczenie win i kar, które należą nam się za popełnione grzechy, przebaczone już w spowiedzi sakramentalnej. Ale jest jeden warunek: pragnienie nawrócenia. Jak powiedział niedawno abp Adrian Galbas w rozmowie z mediami watykańskimi: Nie chodzi o pojechanie, ale o pojednanie

    Ale co wtedy, kiedy trudno jest się pojednać, no bo co powiem nagle, po latach? Z jakiej racji właśnie teraz? Tyle lat to trwa, jak to teraz odkręcić? Rok Święty jest właśnie taką okazją: Słuchaj, jubileusz jest. Odpuśćmy sobie.  

    Odpuść też sam sobie. Odpuść już to gniewanie się. Odpuść sobie katowanie się poczuciem winy, trwanie w wątpliwościach, podważanie wszystkiego. Odpuść to, to jest ten czas. Rzuć się w Miłosierdzie. Ostatecznie – tymi Drzwiami Świętymi jest Serce Jezusa. 

    Najcenniejsze, co mamy, to czas 

    Odpust jest przypisany nie tylko do samych sakramentów, ale też do dzieł miłosierdzia wobec ludzi obciążonych różnymi potrzebami. Krótko mówiąc: nie wystarczy pobożność, musi być czyn codzienny, bo jesteśmy cielesno – duchowi i nawrócenie dotyczy nas całych. Ciało też potrzebuje wyznać wiarę. 

    Dekret mówi o poświęceniu znacznej części wolnego czasu na wolontariat, przypominając uczynki co do ciała i co do duszy. Czyli można uzyskać odpust, kiedy się wysłucha kogoś w kolejce do lekarza albo gdy pocieszy się koleżankę cierpiącą z powodu śmierci kogoś bliskiego, albo odwiedzi sąsiada i po prostu z nim posiedzi. Dzisiaj to szczególnie ważne wobec ogromu  ludzkiej samotności i poczucia niewysłuchania. Podarować swój czas.  

    Rozrywka czy odpoczynek? 

    Dekret jubileuszowy zachęca do odnowienia w sobie wartości pokuty. W jej nowoczesnym i aktualnym wymiarze: postu od mediów społecznościowych. Jak zwykle nie chodzi tylko o samo wyrzeczenie się, ale o zamianę: czas jaki poświęcisz na scrollowanie sociali można wymienić na pobycie z kimś; telefon, rozmowę, spacer; albo modlitwę w ciszy. Bo ostatecznie Ty też potrzebujesz okazać sobie miłosierdzie. Potrzebujesz odpoczynku szabatu

    Zdublowana łaska 

    Absolutna nowość tego jubileuszu – jak podaje dekret – to możliwość uzyskania dwóch odpustów tego samego dnia. Dotychczas była tylko opcja albo-albo i musieliśmy wybierać: czy ofiarować go za siebie czy za osobę zmarłą. Powód hojności? Miłość. Jeśli chcesz przyjąć łaskę odpustu dla siebie, nie musisz jednocześnie rezygnować z pomocy komuś, kogo kochasz, a kto już znajduje się po tamtej stronie życia (por. Spes non confundit, 22).


    Oficjalny portal roku jubileuszowego to www.iubilaeum2025.va a na witrynach internetowych wszystkich polskich diecezji wymienione są lokalne miejsca jubileuszowe, do których można odbyć wspólną pielgrzymkę nadziei. 

    s. M. Aleksandra Szyborska PDDM/Stacja7.pl

    ***

    Odpust zupełny w czasie Roku Jubileuszowego. Jak można go uzyskać?

    Watykan opublikował normy dotyczące uzyskania odpustu zupełnego w czasie zwyczajnego Jubileuszu roku 2025, ogłoszonego przez papieża Franciszka. Kto będzie mógł uzyskać odpust? Jakie będą obowiązywać warunki?

    fot. OVALENKOVPETR, CREATIVAIMAGES/FREEPIK.COM

    ***

    Papież Franciszek w czwartek oficjalnie ogłosił Jubileusz 2025 roku, który będzie „Rokiem Świętym, charakteryzującym się nadzieją, która nie gaśnie, nadzieją w Bogu” – stwierdził w bulli „Spes non confundit” (Nadzieja zawieść nie może).

    Już w bulli ogłaszającej rok jubileuszowy papież Franciszek podkreślił, że w tym kontekście odpust nabiera „szczególnego znaczenia”. Z tego względu Watykan opublikował warunki, „aby wierni mogli skorzystać z przepisów umożliwiających uzyskanie i skuteczne praktykowanie jubileuszowego odpustu”.

    W dekrecie Penitencjarii Apostolskiej przypomniano, że warunkiem uzyskania odpustu zupełnego jest spełnienie warunków zwykłych (spowiedź sakramentalna, Komunia eucharystyczna i modlitwa według intencji Ojca Świętego).

    Kto może uzyskać odpust?

    Odpust jubileuszowy będą mogli uzyskać wierni, którzy dokonają jednego z wymienionych przez Watykan dzieł. Wśród nich są między innymi pielgrzymki, nawiedzenie miejsc świętych, czy dzieła miłosierdzia i pokuty.

    Odpust uzyskają między innymi wierni, którzy odbędą pielgrzymkę „w kierunku dowolnego świętego miejsca jubileuszowego”, do co najmniej jednej z czterech Papieskich Bazylik Większych w Rzymie, w Ziemi Świętej, do co najmniej jednej z trzech bazylik: Grobu Świętego w Jerozolimie, Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie, w innych okręgach kościelnych: do kościoła katedralnego lub innych kościołów i miejsc świętych wyznaczonych przez ordynariusza miejsca.

    Ponadto odpust będą mogli uzyskać także wierni, którzy „indywidualnie lub w grupie, pobożnie nawiedzą dowolne miejsce jubileuszowe i tam przez odpowiedni czas odprawią adorację eucharystyczną i rozmyślanie”.

    Odpust w ramach jubileuszu będzie można uzyskać również dokonując dzieł miłosierdzia i pokuty.

    Tutaj Watykan wymienia między innymi uczestniczenie w duchu pobożności „w misjach ludowych, rekolekcjach lub spotkaniach formacyjnych poświęconych tekstom Soboru Watykańskiego II i Katechizmu Kościoła Katolickiego”.

    Co więcej, pomimo zasady, że dziennie można uzyskać tylko jeden odpust zupełny, wierni „otrzymają akt miłosierdzia na rzecz dusz czyśćcowych, jeśli prawowicie przystąpią po raz drugi tego samego dnia do sakramentu Komunii, będą mogli uzyskać dwukrotnie odpust zupełny tego samego dnia, obowiązujący jedynie za zmarłych”.

    W ramach możliwości uzyskania odpusty, wierni będą „zachęcani do częstszego podejmowania dzieł miłości i miłosierdzia, głównie na rzecz służby braciom obciążonym różnymi potrzebami”. Odpust zupełny otrzymają także ci, którzy „udadzą się w celu odwiedzenia i poświęcenia właściwego czasu braciom znajdującym się w potrzebie lub w trudnej sytuacji”.

    Jak podkreśla Watykan, jubileuszowy odpust można osiągnąć „przez działania wyrażające w sposób konkretny i bezinteresowny ducha pokuty”. Odpust otrzymają zatem wierni, którzy w piątki powtrzymają się od udziału w „błahych rozrywkach”, czy od zbędnej konsumpcji, a dzieła te będą połączone z przekazaniem pomocy dla ubogich, wspieranie dzieł o charakterze religijnym zwłaszcza na rzecz obrony i ochrony życia i wszystkich potrzebujących.

    ***

    Pełny tekst dokumentu:

    O UZYSKANIU ODPUSTU
    ODCZAS ZWYCZAJNEGO JUBILEUSZU ROKU 2025
    OGŁOSZONEGO PRZEZ JEGO ŚWIĄTOBLIWOŚĆ PAPIEŻA FRANCISZKA

    „Teraz nadszedł czas nowego Jubileuszu, w którym Drzwi Święte zostaną ponownie otwarte, aby dać żywe doświadczenie Bożej miłości” (Spes non confundit, 6). W bulli ogłaszającej Zwyczajny Jubileusz roku 2025 Ojciec Święty w obecnym historycznym momencie, w którym „ludzkość niepomna na dramaty przeszłości, poddawana jest nowej i trudnej próbie, w której wiele ludów jest uciskanych przez brutalność przemocy” (Spes non confundit, 8), wzywa wszystkich chrześcijan, aby stali się pielgrzymami nadziei. Jest to cnota, którą należy odkryć na nowo w znakach czasu, które, obejmując „tęsknotę ludzkiego serca, potrzebującego zbawczej obecności Boga, domagają się, by zostały przekształcone w znaki nadziei” (Spes non confundit, 7), które należy czerpać przede wszystkim z łaski Bożej i pełni Jego miłosierdzia.

    Już w bulli ogłaszającej Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia w 2015 roku papież Franciszek podkreślił, że w tym kontekście odpust nabiera „szczególnego znaczenia” (Misericordiae vultus, 22), gdyż miłosierdzie Boże „staje się odpustem Ojca, który poprzez Kościół — Oblubienicę Chrystusa — dociera do grzesznika, któremu udzielił już przebaczenia, i uwalnia go od wszelkich pozostałości skutków grzechu” (tamże). Podobnie i dzisiaj Ojciec Święty oświadcza, że dar odpustu „pozwala nam odkryć, jak nieograniczone jest miłosierdzie Boga. To nie przypadek, że w starożytności termin «miłosierdzie» był używany zamiennie z terminem «odpust», właśnie dlatego, że ma wyrażać pełnię Bożego przebaczenia, które nie zna granic” (Spes non confundit, 23). Odpust jest więc łaską jubileuszową.

    Dlatego też z okazji Zwyczajnego Jubileuszu roku 2025, z woli Papieża, ten „Trybunał Miłosierdzia”, do którego należy rozporządzanie wszystkim, co dotyczy udzielania i korzystania z odpustu, zamierza zachęcić dusze wiernych do karmienia się pragnieniem uzyskania odpustu jako daru łaski, właściwego i unikalnego dla każdego Roku Świętego, i ustanawia następujące wymogi, aby wierni mogli skorzystać z „przepisów umożliwiających uzyskanie i skuteczne praktykowanie jubileuszowego odpustu” (Spes non confundit, 23).

    Podczas Zwyczajnego Jubileuszu roku 2025 pozostaje w mocy każdy inny udzielony odpust. Wszyscy wierni naprawdę pokutujący, wykluczający wszelkie przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu (por. Enchiridion Indulgentiarum, wyd. IV, norm. 20, § 1) i poruszeni duchem miłosierdzia, którzy w Roku Świętym oczyścili się poprzez sakrament pokuty i pokrzepili się Komunią Świętą, będą modlić się zgodnie z intencjami Papieża, ze skarbca Kościoła będą mogli uzyskać odpust zupełny, odpuszczenie i darowanie swoich grzechów, który będzie można także zyskać dla dusz czyśćcowych, dokonując jednego z wymienionych niżej dzieł:

    I.- O świętych pielgrzymkach

    Wierni, pielgrzymi nadziei, będą mogli uzyskać odpust jubileuszowy udzielony przez Ojca Świętego, jeśli odbędą pobożną pielgrzymkę:

    w kierunku dowolnego świętego miejsca jubileuszowego: tam pobożnie uczestniczyć we Mszy Świętej (o ile przepisy liturgiczne na to pozwalają, będzie można przede wszystkim korzystać z formularza Mszy właściwej Jubileuszowi bądź Mszy w rożnych potrzebach: o pojednanie, o odpuszczenie grzechów, o uproszenie miłości i o zachowanie pokoju i sprawiedliwości); we Mszy przy udzieleniu sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego lub w Sakramencie Namaszczenia Chorych; nabożeństwie Słowa Bożego; Liturgii Godzin (godzina czytań, jutrznia, nieszpory); Drodze Krzyżowej; różańcu; recytacji hymnu Akatystu; nabożeństwie pokutnym, zakończonym indywidualną spowiedzią penitentów, zgodnie z aktem pokutnym (forma II);

    w Rzymie: do co najmniej jednej z czterech Papieskich Bazylik Większych: św. Piotra na Watykanie, Najświętszego Zbawiciela na Lateranie, Matki Bożej Większej, św. Pawła za Murami;

    w Ziemi Świętej: do co najmniej jednej z trzech bazylik: Grobu Świętego w Jerozolimie, Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie;

    w innych okręgach kościelnych: do kościoła katedralnego lub innych kościołów i miejsc świętych wyznaczonych przez ordynariusza miejsca. Biskupi uwzględnią potrzeby wiernych i samą możliwość zachowania nienaruszonego znaczenia pielgrzymki, z całą jej mocną symboliką, zdolną ukazać naglącą potrzebę nawrócenia i pojednania;

    II.- W pobożnym nawiedzeniu miejsc świętych

    Wierni będą mogli uzyskać podobnie odpust jubileuszowy, jeśli indywidualnie lub w grupie, pobożnie nawiedzą dowolne miejsce jubileuszowe i tam przez odpowiedni czas odprawią adorację eucharystyczną i rozmyślanie, kończąc modlitwą „Ojcze nasz”, Wyznaniem wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i modlitwą do Maryi, Matki Bożej, aby w tym Roku Świętym wszyscy „mogli doświadczyć bliskości najczulszej z mam, która nigdy nie opuszcza swoich dzieci” (Spes non confundit, 24).

    Z okazji Roku Jubileuszowego, oprócz wyżej wymienionych znamiennych miejsc pielgrzymkowych, będzie można nawiedzić także inne miejsca święte, na tych samych warunkach:

    w Rzymie: Bazylika Świętego Krzyża z Jerozolimy, Bazylika św. Wawrzyńca za Murami, Bazylika św. Sebastiana za Murami (zdecydowanie zaleca się pobożne nawiedzenie zwane „Pielgrzymką do Siedmiu Kościołów”, tak drogą św. Filipowi Nereuszowi), Sanktuarium Bożego Miłosierdzia – Kościół Santo Spirito in Sassia, Kościół św. Pawła przy Trzech Źródłach – miejsce męczeństwa Apostoła, Katakumby chrześcijańskie; kościoły trasy jubileuszowej Iter Europaeum oraz kościoły poświęcone Patronom Europy i Doktorom Kościoła (Bazylika Santa Maria sopra Minerva, Kościół Santa Brigida przy Campo de’ Fiori, Kościół Matki Bożej Zwycięskiej, Kościół Trinità dei Monti, Bazylika św. Cecylii na Zatybrzu, Bazylika św. Augustyna na Polu Marsowym);

    w innych miejscach na świecie: dwie papieskie bazyliki mniejsze w Asyżu: św. Franciszka i Najświętszej Marii Panny od Aniołów; papieskie bazyliki: Santa Casa w Loreto, Matki Bożej Różańcowej w Pompejach, św. Antoniego w Padwie; każda bazylika mniejsza, katedra, kościół konkatedralny, sanktuarium maryjne oraz dla dobra wiernych każda wyróżniająca się kolegiata lub sanktuarium wyznaczone przez każdego biskupa diecezjalnego lub eparchialnego, a także sanktuaria krajowe lub międzynarodowe, „święte miejsca gościnności i uprzywilejowane przestrzenie budzenia nadziei” (Spes non confundit, 24), wskazane przez Konferencje Episkopatów.

    Wierni prawdziwie skruszeni, którzy nie będą mogli uczestniczyć w uroczystych celebracjach, pielgrzymkach i pobożnym nawiedzeniu, z ważnych powodów (przede wszystkim siostry i mnisi klauzurowi, osoby starsze, chorzy, osadzeni w więzieniach, a także ci, którzy w szpitalu lub w innych miejscach opieki, stale posługują chorym), uzyskają odpust jubileuszowy na tych samych warunkach, jeżeli zjednoczeni duchowo z wiernymi obecnymi, zwłaszcza w momentach, w których słowa Ojca Świętego lub biskupów diecezjalnych są przekazywane za pośrednictwem środków komunikacji medialnej, w swoim domu lub tam, gdzie powstrzymuje ich przeszkoda (np. w kaplicy klasztornej, w szpitalu, w domu opieki, w więzieniu…), odmówią Ojcze nasz, Wyznanie wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i inne modlitwy zgodne z intencjami Roku Świętego, ofiarowując swoje cierpienia lub życiowe trudności;

    III.-W dziełach miłosierdzia i pokuty

    Ponadto wierni będą mogli uzyskać odpust jubileuszowy, jeśli w duchu pobożności będą uczestniczyć w misjach ludowych, rekolekcjach lub spotkaniach formacyjnych poświęconych tekstom Soboru Watykańskiego II i Katechizmu Kościoła Katolickiego, które odbędą się w kościele lub innym odpowiednim miejscu, według zamysłu Ojca Świętego.

    Pomimo zasady, że dziennie można uzyskać tylko jeden odpust zupełny (por. Enchiridion Indulgentiarum, wyd. IV, norm. 18, § 1), wierni otrzymają akt miłosierdzia na rzecz dusz czyśćcowych, jeśli prawowicie przystąpią po raz drugi tego samego dnia do sakramentu Komunii, będą mogli uzyskać dwukrotnie odpust zupełny tego samego dnia, obowiązujący jedynie za zmarłych (czyli w ramach celebracji eucharystycznej; por. kan. 917 i Papieska Komisja ds. Autentycznej Interpretacji KPK, Responsa ad dubia, 1, 11 lipca 1984). Przez tę podwójną ofiarę dokonuje się godny pochwały przejaw miłości nadprzyrodzonej, gdyż więź, która łączy wiernych pielgrzymujących jeszcze na ziemi z mistycznym Ciałem Chrystusa, wraz z tymi, którzy już zakończyli swą drogę, ze względu na fakt, że „odpust jubileuszowy, na mocy modlitwy, jest przeznaczony w szczególny sposób dla tych, którzy odeszli przed nami, aby mogli otrzymać pełnię miłosierdzia” (Spes non confundit, 22).

    W szczególny właśnie sposób „w Roku Jubileuszowym będziemy wezwani do bycia namacalnymi znakami nadziei dla wielu braci i sióstr żyjących w trudnych warunkach” (Spes non confundit, 10): Odpust jest zatem również przypisany do dzieł miłosierdzia i pokuty, które świadczą o podjętym nawróceniu. Wierni podążając za przykładem i poleceniem Chrystusa, będą zachęcani do częstszego podejmowania dzieł miłości i miłosierdzia, głównie na rzecz służby braciom obciążonym różnymi potrzebami. Dokładniej odkryjmy na nowo „uczynki miłosierdzia względem ciała: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, przybyszów w dom przyjąć, chorych nawiedzać, więźniów pocieszać, umarłych pogrzebać.” (Misericordiae vultus, 15) i odkryjmy na nowo również „uczynki miłosierdzia względem ducha: wątpiącym dobrze radzić, nieumiejętnych pouczać, grzeszących upominać, strapionych pocieszać, urazy chętnie darować, przykrych cierpliwie znosić, modlić się za żywych i umarłych” (tamże).

    Podobnie wierni będą mogli uzyskać odpust jubileuszowy, jeśli udadzą się w celu odwiedzenia i poświęcenia właściwego czasu braciom znajdującym się w potrzebie lub w trudnej sytuacji (chorym, więźniom, samotnym osobom starszym, niepełnosprawnym…), pielgrzymując niejako do obecnego w nich Chrystusa (por. Mt 25, 34-36) i wypełniając zwykłe warunki duchowe, sakramentalne i modlitewne. Wierni bez wątpienia będą mogli te odwiedziny powtarzać w ciągu Roku Świętego, uzyskując za każdym razem odpust zupełny, nawet każdego dnia.

    Jubileuszowy odpust zupełny można osiągnąć także przez działania wyrażające w sposób konkretny i bezinteresowny ducha pokuty, który jest jakby duszą Jubileuszu, odkrywając na nowo w szczególności pokutną wartość piątku: powstrzymanie się w duchu pokuty przynajmniej przez jeden dzień od błahych rozrywek (realnych, ale także wirtualnych, spowodowanych na przykład przez media i sieci społecznościowe) oraz od zbędnej konsumpcji (na przykład praktyka postu lub wstrzemięźliwości zgodna z ogólnymi normami Kościoła i szczegółowymi zaleceniami biskupów), połączona z przekazaniem odpowiedniej sumy pieniędzy ubogim; wspieranie dzieł o charakterze religijnym lub socjalnym, zwłaszcza na rzecz obrony i ochrony życia na wszystkich jego etapach oraz samej jakości życia, opuszczonych dzieci, młodzieży zmagającej się trudnościami, starców potrzebujących opieki lub samotnych, migrantów z różnych krajów, „którzy opuszczają swoją ziemię w poszukiwaniu lepszego życia dla siebie i swoich rodzin” (Spes non confundit, 13); poświęcanie znacznej części wolnego czasu na działalność na rzecz wolontariatu, która służy interesowi społeczności, lub inne podobne formy osobistego zaangażowania.

    Wszyscy biskupi diecezjalni lub eparchialni i ci, którzy prawnie są z nimi zrównani, w najwłaściwszym dniu tego okresu jubileuszowego, przy okazji głównych uroczystości w katedrze i w poszczególnych kościołach jubileuszowych, będą mogli udzielić papieskiego błogosławieństwa z dołączonym odpustem zupełnym, który mogą otrzymać wszyscy wierni, którzy otrzymają to błogosławieństwo pod zwykłymi warunkami.

    W celu duszpasterskiego ułatwienia dostępu do sakramentu pokuty i osiągnięcia Bożego przebaczenia poprzez władzę kluczy, ordynariusze miejsca proszeni są o udzielenie kanonikom i kapłanom, którzy w katedrach i kościołach wyznaczonych na Rok Święty, będą mogli wysłuchać spowiedzi wiernych, uprawnień jedynie do forum wewnętrznego, o czym dla wiernych Kościołów Wschodnich stanowi kan. 728, § 2 KKKW, a w przypadku ewentualnego zastrzeżenia dla określonej władzy – kan. 727, z wyłączeniem, jak jest oczywiste, przypadków o których mowa w kan. 728, § 1; natomiast dla wiernych Kościoła łacińskiego uprawnień o których mowa w kan. 508, § 1 KPK.

    W związku z tym Penitencjaria wzywa wszystkich księży, aby z hojną dyspozycyjnością i poświęceniem siebie zapewnili jak najszerszą możliwość uzyskania przez wiernych środków zbawienia; ustalali i publikowali terminy spowiedzi, w porozumieniu z proboszczami lub rektorami sąsiednich kościołów; znajdowali się w konfesjonale; planując stałe i częste celebracje pokutne, zapewniając jednocześnie jak najszerszą dostępność księży, którzy po osiągnięciu wymaganego wieku, nie pełnią określonych funkcji duszpasterskich. W zależności od możliwości pamiętajmy także, zgodnie z Motu proprio Misericordia Dei, o duszpasterskiej możliwości słuchania spowiedzi także podczas celebracji Mszy Świętej.

    W celu ułatwienia zadań spowiednikom, Penitencjaria Apostolska, z upoważnienia Ojca Świętego, stanowi, że kapłani, którzy towarzyszą lub przyłączają się do pielgrzymek jubileuszowych poza własną diecezją, mogą korzystać z tych samych uprawnień, jakie zostały im powierzone w ich własnej diecezji przez prawowity organ. Specjalne uprawnienia zostaną wówczas przyznane przez tę Penitencjarię Apostolską penitencjarzom rzymskich Bazylik Papieskich, kanonikom penitencjarzom lub penitencjarzom diecezjalnym utworzonym w poszczególnych okręgach kościelnych.

    Spowiednicy, po uprzednim pouczeniu z miłością wiernych o powadze grzechów, do których należą te z dołączonym zastrzeżeniem lub cenzurą, wyznaczą z duszpasterską miłością odpowiednie pokuty sakramentalne, aby w miarę możliwości doprowadzić ich do trwałej pokuty i w zależności od charakteru spraw, zaprosić ich do naprawienia skandali i szkód.

    Penitencjaria na koniec gorąco zachęca Biskupów, jako posiadaczy potrójnego munus nauczania, rządzenia i uświęcania, aby zadbali o jasne wyjaśnienie proponowanych tutaj przepisów i zasad dotyczących uświęcenia wiernych, ze szczególnym uwzględnieniem lokalnych warunków, kultury i tradycji. Katecheza dostosowana do specyfiki społeczno-kulturowej każdego narodu będzie w stanie zaproponować sposób skutecznego głoszenia Ewangelii i całokształtu orędzia chrześcijańskiego, zakorzeniając głębiej w sercach pragnienie tego wyjątkowego daru, uzyskanego za pośrednictwem Kościoła.

    Niniejszy Dekret obowiązuje przez cały Jubileusz Zwyczajny roku 2025, niezależnie od wszelkich postanowień stanowiących inaczej.

    W Rzymie, w siedzibie Penitencjarii Apostolskiej, 13 maja 2024 roku, we wspomnienie Matki Bożej z Fatimy.

    Kard. Angelo De Donatis
    Penitencjariusz Większy

    Bp Krzysztof Nykiel
    Regens

    vaticannews/Stacja7.pl/KAI

    ***

    Odpusty jubileuszowe, warto – kiedy i jak?

    Rok Jubileuszowy 2025, który teraz przeżywamy w Kościele, jest rokiem szczególnej łaski. Warunkiem dostąpienia odpustu jest przystąpienie do sakramentu pokuty i Komunii św., całkowite wewnętrzne oderwanie się od grzechu, a także modlitwa w intencjach Ojca Świętego. Uzyskane odpusty można ofiarować za siebie lub za zmarłych. To są niesamowite dary, jakie ofiaruje nam Kościół ze swego skarbca. 

    W oparciu o artykuł Penitencjaria Apostolska: Trybunał miłosierdzia w służbie Kościołowi autorstwa ks. prał. Krzysztofa Nykiela, Regensa Penitencjarii Apostolskiej, zamieszczony w czasopiśmie naukowym „Teologia i Moralność” nr 2/2015 s. 67-86 przypominam podstawowe informacje o odpustach.

    Kodeks Prawa kanonicznego w kan. 992 podaje następująca definicję odpustu: „Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych”.

    Chrześcijanin skruszony w swoim sercu i żałujący szczerze za popełnione grzechy w sakramencie pokuty otrzymuje odpuszczenie winy, natomiast pozostaje jeszcze tzw. kara doczesna, związana z naruszeniem porządku sprawiedliwości i miłości. Darowanie kary doczesnej określa się terminem „odpust”, którego uzyskanie zakłada szczerą wewnętrzną przemianę oraz wypełnienie przepisanych uczynków.

    Odpust jest cząstkowy lub zupełny, w zależności od tego, czy uwalnia od kary doczesnej należnej za grzechy w części lub całości. Paweł VI zniósł odpusty określane konkretnym czasem (np. ilością dni lub lat), ponieważ w wieczności nie ma czasu.

    Wierny może uzyskiwać odpust cząstkowy lub zupełny tylko za siebie lub ofiarować go za zmarłego, na sposób wstawienniczy, ale za nikogo z żyjących, ponieważ każdy człowiek sam jest w stanie dokonać przemiany swojego życia i wypełnić wymagane do otrzymania odpustu warunki.

    Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, poza pozostającymi w obliczu śmierci, natomiast odpusty cząstkowe można uzyskiwać w ciągu jednego dnia wielokrotnie.

    Do uzyskania odpustu zupełnego wymagane są następujące warunki: spowiedź sakramentalna i Komunia św., całkowicie wewnętrzne oderwanie się od grzechu, nawet najlżejszego, spełnienie czynu, z którym związany jest odpust zupełny oraz modlitwa w intencjach Ojca Świętego.

    Przyjrzyjmy się bliżej wspomnianym warunkom:

    1. Spowiedź sakramentalna – nie można zyskać odpustu bez odbycia spowiedzi sakramentalnej. Powinna ona mieć miejsce na kilka dni przed lub po wypełnieniu czynności odpustowej (na kilka tzn. zaleca się trzymanie granicy 8 dni przed i po); istnienie także zasada, że po spowiedzi sakramentalnej można uzyskać wiele odpustów zupełnych, ale tylko jeden w ciągu dnia.
    2. Komunia eucharystyczna – można ją przyjąć w przeddzień dopełnienia czynu obdarzonego odpustem i w ciągu siedmiu dni po dopełnieniu czynności odpustowych; jednak zaleca się, aby Komunię św. przyjąć w dniu, w którym pragnie się dostąpić łaski odpustu, gdyż zwiększa to możliwość jego zyskania. Należy także zaznaczyć, że w odróżnieniu od spowiedzi po przyjęciu jednej Komunii św. można uzyskać tylko jeden odpust zupełny. Wyjątek od tej reguły stanowi niebezpieczeństwo śmierci.
    3. Modlitwa w intencjach Ojca Świętego – czyli w intencjach wyznaczonych przez papieża. Wierny nie musi ich znać, wystarczy, że wzbudzi ogólną intencję modlitwy w wyznaczonych przez papieża intencjach; odmówienie tej modlitwy może mieć miejsce w ciągu kilku dni przed dokonaniem dzieła odpustowego lub po nim, ale podobnie jak w przypadku Komunii św., zaleca się, aby modlitwa została odmówiona w dniu wykonania czynu odpustowego. Dla wypełnienia warunku wystarczy jedno Ojcze nas i jedno Zdrowaś Maryjo.
    4. Całkowite wykluczenie przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, także powszedniego – jest to ostatni warunek konieczny do zyskania odpustu zupełnego. Kiedy mamy do czynienia z przywiązaniem do grzechu? Mówimy o nim wtedy, gdy ktoś świadomie grzeszy więcej niż raz, znaczy to, że grzeszy i chce tego, a przy tym nie poprzestaje na jednym grzechu, ale dopuszcza do pewnej wielokrotności, jakkolwiek nie do zwyczaju, z którego rodzi się nawyk. Trudność wyzbycia się przywiązania do jakiegokolwiek grzechu można więc porównać z trudnością wzbudzenia w sobie żalu doskonałego. Jednak tak wzbudzenie żalu doskonałego, jak i uzyskanie odpustu zupełnego jest możliwe, należy jednak jak najpełniej otworzyć się na działanie Bożych łask w swoim codziennym życiu. Tylko bowiem mocą Bożego miłosierdzia możemy się nawracać i zadośćuczynić za swojej grzechy i zmarłych cierpiący w czyśćcu. Głębokie i szczere pragnienie zyskania odpustu zupełnego, zawierzenie się łasce Bożej oraz wypełnienie, z pewnym zaangażowaniem woli i serca, wszystkich warunków z pewnością jest w stanie wytworzyć w nas odpowiednią dyspozycję do otwarcia się na dar odpustu zupełnego.

    Poniżej publikujemy   w s z y s t k i e   odpusty zupełne, wyliczone w „Enchiridionie” z 1999 r. Dla przejrzystości odpusty zostały wymienione nie w kolejności podanej w dokumencie Penitencjarii Apostolskiej lecz według pewnego praktycznego klucza.

     I ODPUSTY, KTÓRE  MOŻNA  ZYSKIWAĆ   C O D Z I E N N I E

    1. Za pobożne odmówienie cząstki Różańca Świętego, w sposób ciągły, z rozważaniem tajemnic różańcowych, w kościele albo w kaplicy albo rodzinie albo we wspólnocie zakonnej, we wspólnocie wiernych, zwłaszcza gdy wiele osób gromadzi się w jakimś szlachetnym celu (n. 17 § 1, 1o).
    2. Za czytanie Pisma świętego z czcią należną Słowu Bożemu i na sposób lektury duchowej przynajmniej przez pół godziny z tekstu zatwierdzonego przez władzę kościelną (n. 30 § 1). Kto nie może czytać osobiście, wystarczy gdy słucha czytającego nawet przez środki audiowizualne (n. 30 § 2).
    3. Za nawiedzenie i adorowanie Najświętszego Sakramentu przez pół godziny (n. 7 § 1, 1o).
    4. Za pobożne odprawienie Drogi Krzyżowej – przed stacjami prawnie erygowanymi – połączone z rozważaniem Męki i Śmierci Chrystusa  – i przechodzeniem od stacji do stacji; w publicznym odprawianiu wystarczy przechodzenie prowadzącego (n. 13, 2o).  Prawnie przeszkodzeni mogą przez kwadrans czytać i rozważać Męką Pańską (n. 13, 2o, 1).
    5. Za pobożne łączenie się przez pośrednictwo radia czy telewizji z nabożeństwem Drogi Krzyżowej odprawianej przez Ojca Świętego (n. 13, 2o).
    6. Za pobożnie odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego w kościele lub kaplicy wobec Najświętszego Sakramentu publicznie wystawionego lub  przechowywanego w tabernakulum. Jeżeli wierny z powodu choroby lub innej słusznej racji nie może wyjść z domu, ale odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego z ufnością i z pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym, pod zwykłymi warunkami również zyskuje odpust zupełny (Dekret Penitencjarii Apostolskiej z dnia 12.01.2002 dotyczy całego terytorium Polski).

     II ODPUSTY, KTÓRE  MOŻNA  ZYSKIWAĆ   W   C I Ą G U   R O K U

    1. W Nowy Rok (1 stycznia):  za pobożny udział w śpiewie lub recytacji w kościele lub kaplicy hymnu „O Stworzycielu, Duchu przyjdź” (n. 26 § 1, 1o).
    2. W każdy piątek Wielkiego Postu: za odmówienie przed obrazem Jezusa ukrzyżowanego po przyjęciu Komunii świętej i modlitwy „Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu” (n. 8 § 1, n. 2o).
    3. W okresie Wielkiego Postu: za udział w nabożeństwie „Gorzkich Żali” w jakimkolwiek kościele lub kaplicy na terenie Polski wierny zyskuje odpust zupełny raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu (Pismo Penitencjarii Apostolskiej z dnia 06.02.1968).
    4. W Wielki Czwartek: za pobożne odmówienie hymnu „Przed tak wielkim Sakramentem” podczas uroczystej repozycji  Najświętszego Sakramentu po Mszy Świętej Wieczerzy Pańskiej (n. 7 § 1, 2o).
    5. W Wielki Piątek: za pobożne uczestniczenie w liturgii  Wielkiego Piątku połączone z adoracją Krzyża (n. 13, 1o).
    6. W Wielką Sobotę: za odnowienie w czasie liturgii Wigilii Paschalnej przyrzeczeń chrzcielnych według formuły zatwierdzonej przez Kościół (n. 28 § 1).
    7. W II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego:
    8. a) udziela się odpustu zupełnego na zwykłych warunkach (spowiedź sakramentalna, Komunia eucharystyczna, modlitwa w intencjach papieskich) wiernemu, który w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w jakimkolwiek kościele lub kaplicy, z sercem całkowicie wolnym od wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, choćby powszedniego, weźmie udział w pobożnych praktykach spełnianych ku czci Bożego Miłosierdzia albo przynajmniej odmówi przed Najświętszym Sakramentem Eucharystii, wystawionym publicznie lub ukrytym w tabernakulum modlitwy „Ojcze nasz” i „Wierzę”, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego, np. „Jezu Miłosierny, ufam Tobie” (Dekret Penitencjarii Apostolskiej z dnia 29.06.2002).
    9. b) Ponadto marynarze, którzy wykonują swoje obowiązki na niezmierzonych obszarach mórz; niezliczeni bracia, których tragedie wojenne, wydarzenia polityczne, uciążliwe warunki naturalne i inne podobne przyczyny zmusiły do opuszczenia rodzinnej ziemi; chorzy i ich opiekunowie oraz ci wszyscy, którzy z uzasadnionej przyczyny nie mogą opuścić domów lub wykonują pilnie potrzebne zadania dla dobra społeczności, mogą uzyskać odpust zupełny w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, jeśli wyrzekając się całkowicie jakiegokolwiek grzechu, jak to zostało powiedziane powyżej, i z zamiarem spełnienia – gdy tylko będzie to możliwe – trzech zwykłych warunków, odmówią przed świętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Miłosiernego modlitwę „Ojcze nasz” i „Wierzę”, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosierny, np. „Jezu Miłosierny, ufam Tobie”. (Dekret Penitencjarii Apostolskiej z dnia 29.06.2002).
    10. c) Gdyby nawet to nie było możliwe, tego samego dnia będą mogli uzyskać odpust zupełny, ci którzy duchowo zjednoczą się z wiernymi, spełniającymi w zwyczajny sposób przepisane praktyki w celu otrzymania odpustu, i ofiarują Miłosiernemu Bogu modlitwę, a wraz z nią cierpienia spowodowane chorobą i trudy swojego życia, podejmując zarazem postanowienie, że spełnią oni trzy przepisane warunki uzyskania odpustu zupełnego, gdy tylko będzie to możliwe (Dekret Penitencjarii Apostolskiej z dnia 29.06.2002).
    11. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego: za pobożny udział w śpiewie lub recytacji w kościele lub kaplicy hymnu „O, Stworzycielu Duchu, przyjdź” (n. 26 § 1, 1o).
    12. W uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej: za udział w uroczystej procesji eucharystycznej prowadzonej w kościele czy poza nim (n. 7 § 1, 3o).
    13. W uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa: za publiczne odmówienie aktu wynagrodzenia Najświętszemu Sercu Pana Jezusa „O, Jezu Najsłodszy, któremu za miłość bez granic” (n. 3).
    14. W uroczystość Św. Apostołów  Piotra i Pawła: za użycie przedmiotu religijnego, (np. krzyżyka, różańca, medalika), poświęconego przez papieża lub biskupa, i odmówienie wyznania wiary zatwierdzonego przez Kościół (n. 14  § 1).
    15. W uroczystość Chrystusa Króla: za publiczne odmówienie aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Pana Jezusa „O, Jezu Najsłodszy, Odkupicielu rodzaju ludzkiego ” (n. 2).
    16. W Stary Rok (31 grudnia): za pobożny udział w śpiewie lub recytacji w kościele lub kaplicy hymnu „Ciebie Boga wysławiamy ” w celu okazania wdzięczności za łaski minionego roku. (n. 26 § 1, 2o).
    17. W dniu Pierwszej Komunii Świętej: za przystąpienie do Pierwszej Komunii świętej lub pobożny udział w uroczystości pierwszokomunijnej (n. 8 § 1, 1o).
    18. W dniu Prymicji kapłańskich: Prymicjant zyskuje  odpust zupełny za celebrowanie Mszy świętej prymicyjnej z ludem w wyznaczonym dniu (n. 27 § 1, 1o)  i wierny za uczestniczenie w takiej Mszy świętej prymicyjnej (n. 27 § 1, 2o) .
    19. W dniu zakończenia Kongresu Eucharystycznego: za pobożny udział w uroczystym zakończeniu Kongresu Eucharystycznego (n. 7 § 1, 4o).
    20. W czasie Misji parafialnych: Za udział w kilku kazaniach misyjnych, łącznie z udziałem w uroczystym zakończeniu misji (n. 16 § 1).
    21. Za udział w ćwiczeniach duchowych trwających przynajmniej pełne trzy dni (n. 10 § 1).
    22. W tygodniu modlitw o jedność chrześcijan: za podjęcie jakichś funkcji w tygodniu modlitw o jedność  chrześcijan oraz za wzięcie udziału w zakończeniu tygodnia modlitw o jedność chrześcijan (n. 11 § 1).
    23. Za pobożny udział w modlitwie różańcowej prowadzonej przez papieża i transmitowanej przez radio lub telewizję (n. 17 § 1, 2o).
    24. Za pobożne odmówienie hymnu Akathistos lub Oficjum Paraclisis –  w kościele albo w kaplicy, albo w rodzinie, we wspólnocie zakonnej, we wspólnocie wiernych, zwłaszcza gdy wiele osób gromadzi się w jakimś szlachetnym celu, przy czym wystarczy odmówić pewną część hymnu Akathistos bez przerywania zgodnie z prawomocnym zwyczajem. (n. 23 § 1).
    25. Odpust zupełny uzyskują członkowie rodziny, którzy po raz pierwszy poświęcają się Najświętszemu Sercu Jezusowemu lub Świętej Rodzinie podczas specjalnego obrzędu – jeżeli to możliwe – z udziałem kapłana lub diakona i pobożnie odmówią modlitwę zaaprobowaną przez Kościół przed wizerunkiem Najświętszego Serca Pana Jezusa lub Świętej Rodziny (n. 1).
    26. Kto pobożnie uczestniczy każdego dnia w nabożeństwach ustanowionych dla osiągnięcia celów religijnych (np. w tygodniu modlitw o powołania kapłańskie i zakonne, w tygodniu misyjnym, w tygodniu modlitw za młodzież, w dniu chorych) uzyskuje odpust zupełny (n. 5).
    27. W czasie wizytacji kanonicznej: jednorazowo odpust zupełny za udział w Liturgii świętej, której przewodniczy wizytator (n. 32).

     III.  ODPUSTY  ZYSKIWANE  Z A   N A W I E D Z E N I E   K O Ś C I O ŁA  lub   K A P L I C Y

    1. Podczas nawiedzenia kościoła lub kaplicy  w  k a ż d y m  w y p a d k u  należy pobożnie odmówić „O j c z e   n a s z”  i  „W i e r z ę” (N. 19).  Jeżeli nawiedzenie przepisane jest w określonym dniu, wówczas można to uczynić od południa dnia poprzedniego do północy oznaczonego dnia (N. 14).
    2. Za nawiedzenie kościoła parafialnego: a)    w uroczystość tytułu kościoła parafialnego (n. 33 § 1, 5oa)   b)    2 sierpnia (odpust Porcjunkuli) (n. 33 § 1, 5ob)
    3. Za nawiedzenie kościoła lub kaplicy w dniu Wspomnienia Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada). Za zgodą Ordynariusza odpust ten może być przeniesiony na niedzielę poprzednią lub następną lub na uroczystość Wszystkich Świętych. (n. 29 § 1, 2o). Odpust ten można ofiarować tylko za zmarłych.
    4. Za pobożne nawiedzenie cmentarza w dniach 1-8 listopada połączone z modlitwą choćby myślą za zmarłych. (29 § 1, 1o).Odpust ten można ofiarować tylko za zmarłych.
    5. Za pobożne nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu jego poświęcenia (dedykacji) (n. 33 § 1, 6o).
    6. Za nawiedzenie kościoła lub kaplicy Instytutów życia konsekrowanego i Stowarzyszeń życia apostolskiego w dniu poświęconym ich założycielowi (n. 33 § 1, 7o).
    7. Za pobożne nawiedzenie kościołów lub kaplic, w których obchodzone są uroczystości ku czci nowych Świętych lub Błogosławionych w ciągu roku, celem pogłębienia czci i pobożności wobec nich, wierny uzyskuje jednorazowo odpust zupełny.
    8. Za pobożne nawiedzenie kościoła, w którym odbywa się synod diecezjalny można uzyskać jednorazowo odpust zupełny (n. 31).
    9. Za nawiedzenie kościoła katedralnego (n. 33 § 1, 3oa-e): a)    w uroczystość ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca) b)    w uroczystość tytułu kościoła katedralnego c)    w święto Katedry św. Piotra Ap. (22 lutego) d)    w dniu poświęcenia archibazyliki Najświętszego Zbawiciela (czyli bazyliki na Lateranie) (9 listopada) e)    w dniu 2 sierpnia (odpust Porcjunkuli)
    10. Za nawiedzenie sanktuarium diecezjalnego lub  narodowego lub międzynarodowego ustanowionego przez kompetentną władzę (n. 33 § 1, 4oa-c): a)    w uroczystość tytułu tego sanktuarium b)    raz w roku  w dniu wybranym przez wiernego c)    ilekroć wierny bierze udział w zbiorowej pielgrzymce
    11. Za nawiedzenie bazyliki mniejszej (n. 33 § 1, 2oa-d): a)    w uroczystość ŚŚ. Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca) b)    w uroczystość tytułu bazyliki mniejszej c)    2 sierpnia (odpust Porcjunkuli) d)    raz w roku w dniu wybranym przez wiernego
    12. Za nawiedzenie  jednej z czterech bazylik patriarchalnych w Rzymie w czasie pielgrzymki zbiorowej, lub jeśli indywidualnie to ze wzbudzeniem aktu synowskiego poddania papieżowi (n. 33 § 1, 2o).
    13. Za nawiedzenie kościoła stacyjnego w Rzymie połączonego z pobożnym udziałem w nabożeństwie stacyjnym (n. 33, § 2).

     IV ODPUSTY, KTÓRE  MOŻNA  ZYSKIWAĆ  W   R O C Z N I C E

    1. W rocznicę swojego chrztu: za odmówienie przyrzeczeń chrzcielnych według formuły zatwierdzonej przez Kościół (n. 28 § 1).
    2. W jubileusz  25-lecia, 50-lecia, 60-lecia i 70-lecia kapłaństwa: za odnowienie wobec Boga postanowienia wiernego wypełniania obowiązków swego powołania (n. 27, § 2, 1o) oraz wierni za pobożny udział w uroczystej Mszy świętej jubileuszowej (n. 27 § 2, 3o).
    3. W jubileusz 25-lecia, 40-lecia i 50-lecia święceń biskupich: za odnowienie wobec Boga postanowienia wiernego wypełniania obowiązków swego stanu (n. 27 § 2, 2o) oraz wierni za pobożny udział w uroczystej Mszy świętej jubileuszowej (n. 27, § 2, 3o).

     V ODPUSTY  POŁĄCZONE   Z    B Ł O G O S Ł A W I E Ń S T W E M

    1. Za pobożne przyjęcie błogosławieństwa papieskiego udzielonego przez Ojca Świętego „Urbi et Orbi” choćby przez radio lub telewizję, byleby wierny uważnie śledził sam ryt błogosławieństwa (n. 4).
    2. Za pobożne przyjęcie błogosławieństwa pasterskiego udzielonego przez biskupa diecezjalnego swoim wiernym (n. 4). Biskup diecezjalny ma władzę udzielania błogosławieństwa papieskiego z odpustem zupełnym, według przepisanej formuły, trzy razy w roku, w święta uroczyste przez siebie określone (N. 7, 2o).
    3. Kapłan, który udziela sakramentów świętych wiernemu zagrożonemu śmiercią, powinien mu udzielić błogosławieństwa apostolskiego z odpustem zupełnym (n. 12, § 1). Jeżeli nie ma kapłana, który by w godzinę śmierci udzielił sakramentów i błogosławieństwa papieskiego obdarzonego odpustem zupełnym, Kościół udziela wiernemu należycie usposobionemu odpustu zupełnego „o ile wierny za życia miał zwyczaj stale odmawiania jakichkolwiek modlitw”. W tym wypadku Kościół uzupełnia trzy warunki uzyskania odpustu zupełnego (n. 12 § 2). Przy uzyskaniu tego odpustu chwalebną rzeczą jest posłużenie się krucyfiksem lub krzyżem (n. 12, § 3). Odpust w godzinę śmierci wierny może uzyskać, chociażby w tym dniu  już zyskał odpust zupełny  (n. 12 § 4).

    ***

    Rok Jubileuszowy

    – darowanie kar.

    Jak uzyskać odpust zupełny?

    ***

    Rok Jubileuszowy to czas przebaczania. Dotyczy to zwłaszcza kar doczesnych. Włączając się w obchody tego roku możemy uzyskać dla siebie i dla zmarłych odpuszczenie kar, jakie trzeba byłoby w innym wypadku wycierpieć w czyśćcu. Można to uzyskać między innymi poprzez pielgrzymki, ale także dzieła miłosierdzia – w tym szczególnie wsparcie obrony życia.

    Czym są odpusty?

    Jak mówi Katechizm Kościoła Katolickiego (od par. 1471), „odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych. Odpust jest cząstkowy albo zupełny zależnie od tego, czy od kary doczesnej należnej za grzechy uwalnia w części czy w całości”.

    Jak wyjaśnia dalej Katechizm, grzech, ze względu na swoją wewnętrzną naturę, powoduje dwa rodzaje kary – wieczną i doczesną. Karę wieczną, czyli oddzielenie od komunii z Bogiem, usuwa przebaczenie grzechu i nawrócenie. Pozostaje jednak kara doczesna. Tę karę można mieć darowaną za pośrednictwem Kościoła. To właśnie odpust: kara jest darowana dzięki otwarciu „skarbca zasług Chrystusa i świętych”.

    Katechizm uczy, że stosowanie odpustów ma nie tylko pomóc chrześcijanom, ale również pobudzać do czynów pobożności, pokuty i miłości. Odpusty można otrzymywać dla siebie, ale również dla zmarłych. Katechizm wyjaśnia, że zmarli przebywający w czyśćcu pozostają „członkami tej samej komunii świętych”, dlatego możemy uzyskać dla nich uwolnienie od kar doczesnych. Nie można uzyskać odpustu dla innych chrześcijan żyjących na ziemi.

    Odpusty dzielą się, jak wynika z cytowanej wcześniej treści Katechizmu, na cząstkowe albo zupełne; pierwsze obejmują określoną liczbę lat, natomiast drugie – całe życie.

    Rok Jubileuszowy – czas miłosierdzia

    Stolica Apostolska ogłasza zawsze warunki uzyskania odpustów w związku z Rokiem Jubileuszowym. Są to zasadniczo odpusty zupełne. Wynika to z samego charakteru takiego roku. Praktyka ogłaszania lat jubileuszowych w Kościele katolickim sięga średniowiecza, ale w istocie jest nawiązaniem do tradycji Izraela. Żydzi co siedem lat obchodzili tak zwany rok szabasowy – w cyklu siedmiokrotnym. Za siódmym razem ogłaszano rok jubileuszowy, co wiązało się – przynajmniej w teorii – nie tylko ze specjalnymi obietnicami Bożymi, ale również z darowaniem długów między ludźmi. Do tego nawiązuje praktyka udzielania odpustów w katolickim Roku Jubileuszowym.

    Lata jubileuszowe mogą być ogłaszane w porządku zwykłym, to znaczy co 25 lat. Możliwe jest też ogłoszenie nadzwyczajnego roku jubileuszowego. Papież Franciszek zrobił tak w roku 2015 i ogłosił bullą „Misericordiae vultus” Nadzwyczajny Jubileusz Miłosierdzia.

    Tym razem, w roku 2025, Rok Jubileuszowy jest w porządku zwykłym, co papież ogłosił bullą „Spes non confundit”.

    Jak uzyskać odpust zupełny w Roku Jubileuszowym

    Penitencjaria Apostolska, którą kieruje jako Penitencjariusz Większy kard. Angelo De Donatis, opublikowała w związku z tym warunki uzyskiwania odpustu zupełnego (dokument jest dostępny po polsku na stronie Watykanu). 

    Pierwszym i zasadniczym warunkiem jest trwanie w stanie łaski uświęcającej z wykluczeniem wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu. Należy uprzednio przystąpić w czasie Roku Jubileuszowego do spowiedzi, przyjąć Komunię świętą i modlić się zgodnie z intencjami papieża. Następnie dochodzą warunki dodatkowe związane z Rokiem Jubileuszowym. Warunki te wiążą się z trzema zasadniczymi kategoriami: pielgrzymkami, nawiedzaniem miejsc świętych, dziełami miłosierdzia i pokuty.

    W przypadku pielgrzymek sposoby uzyskania odpustu jubileuszowego są cztery.

    Pierwszym jest pielgrzymka w kierunku dowolnego świętego miejsca jubileuszowego. Miejsca jubileuszowe zostały w Polsce wyznaczone dekretami biskupów w każdej diecezji. Są to zwykle kościoły i sanktuaria w różnych miejscach diecezji. Tam należy pobożnie uczestniczyć we Mszy świętej, albo też wziąć udział w Mszy przy udzielaniu sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego, w sakramencie namaszczenia chorych, nabożeństwie Słowa Bożego, liturgii godzin (godzina czytań, jutrznia, nieszpory), drodze krzyżowej, różańcu, recytacji hymnu akatystu, nabożeństwie pokutnym zakończonym indywidualną spowiedzią.

    Drugim sposobem jest odwiedzenie w Rzymie jednej z czterech papieskich Bazylik Większych (św. Piotra, św. Jana na Lateranie, Santa Maria Maggiore, św. Pawła za Murami).

    Trzecim sposobem jest uzyskanie odpustu w Ziemi Świętej w związku z odwiedzeniem jednej z trzech bazylik (Grobu Świętego w Jerozolimie, Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie).

    Czwartym jest odwiedzenie kościoła katedralnego albo innych kościołów i miejsc świętych, które wyznaczył biskup diecezji.

    Drugą kategorią jest pobożne nawiedzenie miejsc świętych. Jak mówi dokument Penitencjarii Apostolskiej, „wierni będą mogli uzyskać podobnie odpust jubileuszowy, jeśli indywidualnie lub w grupie, pobożnie nawiedzą dowolne miejsce jubileuszowe i tam przez odpowiedni czas odprawią adorację eucharystyczną i rozmyślanie, kończąc modlitwą «Ojcze nasz», Wyznaniem wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i modlitwą do Maryi, Matki Bożej, aby w tym Roku Świętym wszyscy «mogli doświadczyć bliskości najczulszej z mam, która nigdy nie opuszcza swoich dzieci»”. Dokument wymienia tu szereg miejsc w samym Rzymie oraz w innych miejscach na świecie. To kilka kościołów na ternie Włoch, ale również „każda bazylika mniejsza, katedra, kościół konkatedralny, sanktuarium maryjne oraz dla dobra wiernych każda wyróżniająca się kolegiata lub sanktuarium wyznaczone przez każdego biskupa diecezjalnego lub eparchialnego, a także sanktuaria krajowe lub międzynarodowe, «święte miejsca gościnności i uprzywilejowane przestrzenie budzenia nadziei» („Spes non confundit”, 24), wskazane przez Konferencje Episkopatów”.

    W tej kategorii mieszczą się też ci, którzy nie mogą odwiedzić żadnego miejsca z ważnych powodów. Są to przede wszystkim siostry i mnisi klauzurowi, osoby starsze, chorzy, więźniowie i tak dalej. Mogą otrzymać odpust zupełny, jak mówi dokument, jeżeli „zjednoczeni duchowo z wiernymi obecnymi, zwłaszcza w momentach, w których słowa Ojca Świętego lub biskupów diecezjalnych są przekazywane za pośrednictwem środków komunikacji medialnej, w swoim domu lub tam, gdzie powstrzymuje ich przeszkoda (np. w kaplicy klasztornej, w szpitalu, w domu opieki, w więzieniu…), odmówią Ojcze nasz, Wyznanie wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i inne modlitwy zgodne z intencjami Roku Świętego, ofiarowując swoje cierpienia lub życiowe trudności”.

    Wreszcie trzecią kategorią są dzieła miłosierdzia i pokuty. Tu możliwości jest najwięcej, jakkolwiek lista zaczyna się od dość szczególnej: uczestnictwo w duchu pobożności w misjach ludowych, rekolekcjach lub… spotkaniach formacyjnych poświęconych tekstom Soboru Watykańskiego II i Katechizmu Kościoła Katolickiego, które odbędą się w kościele lub innym odpowiednim miejscu, według zamysłu Ojca Świętego.

    Ponadto możliwe jest uzyskanie odpustu w związku z różnymi czynami miłosierdzia, odwołującymi się do tradycyjnych uczynków miłosierdzia względem ciała oraz względem ducha.
    Gdy idzie o pokutę, Stolica Apostolska wskazuje na „ponowne odkrywanie pokutnej wartości piątku”. Tutaj idzie o powstrzymanie się w duchu pokuty przez jeden dzień od błahych rozrywek (także wirtualnych) oraz od zbędnej konsumpcji (w zgodzie z normami Kościoła i zaleceniami biskupów) – dodatkowo pod warunkiem przekazania „odpowiedniej sumy pieniędzy” ubogim. Wskazuje się też na możliwość wspierania dzieł o charakterze religijnym lub socjalnym, przy tym „zwłaszcza na rzecz obrony i ochrony życia na wszystkich jego etapach”, a także pomocy osobom w trudnej sytuacji.

    Istnieje jeszcze kwestia ilości odpustów. Zasadniczo można uzyskać jeden odpust zupełny dziennie. Jednak na mocy decyzji papieskiej, można otrzymać dwukrotnie odpust zupełny tego samego dnia, obowiązujący jedynie za zmarłych.

    Stolica Apostolska w dokumencie zachęca biskupów do tego, by zadbali o jasne wyjaśnienie reguł, a zatem wierni, którzy mają jakieś wątpliwości, winni skontaktować się z odpowiednią władzą kościelną.

    Jako że możliwości uzyskania odpustu zupełnego za siebie i zmarłych jest w sumie naprawdę wiele, każdy katolik powinien z dużą łatwością znaleźć takie formy, z których będzie mógł skorzystać – i to nawet wielokrotnie. Rok Jubileuszowy to wyjątkowy czas łaski i przebaczenia. Warto wykorzystać drogę, którą wskazuje nam Kościół i stawać się poprzez nawrócenie coraz podobniejszym do Chrystusa (Ga 2, 20).

    Paweł Chmielewski/PCh24.pl

    ***

    Uwaga! Skandaliczna petycja znowu w Sejmie! Chodzi o próbę zakazu spowiedzi dzieci

    (fot. AdobeStock Oprac. GS/pch24.pl)

    ***

    Do Sejmu trafiła petycja w sprawie ograniczenia spowiedzi świętej tylko do osób dorosłych. Za propozycją ataku na wolność religii stoi antyreligijny prowokator Rafał Betlejewski. Ten od lat atakujący wiarę performer i pisarz zebrał poparcie 12 tysięcy podpisów pod taką inicjatywą. To już drugi raz, kiedy Betlejewski podsuwa ustawodawcom pomysł odsunięcia dzieci od bogatego źródła łaski i pomocy w rozwoju moralnym, jakim jest sakrament pokuty. Do ponowienia próby namówił celebrytę… Marcin Józefaciuk. To przedstawiający się jako neopoganin poseł KO, po którego interwencji „rodzimowierczy” związek wyznaniowy „Ród” po latach oczekiwań trafił do ministerialnego rejestru.

    O tym, że petycja – tym razem skutecznie – trafiła do Sejmu informuje „Rzeczpospolita”. Betlejewski chce, aby spowiedź dzieci była zakazana. W przeszłości ze strony przeciwników Kościoła padało wiele pesudoargumentów, mających uzasadniać podobny atak na wolność religii. Najczęściej słychać było głosy – dołącza do nich autor petycji, że: „spowiedź jest formą psychicznej przemocy” oraz jest „ingerencją w intymny świat dziecka prowadzoną w autorytecie Boga”. Widać zaszczepianie w umysłach dzieci pojęć dobra, zła i grzechu przeszkadza bardziej, niż ingerencja w „intymny świat dzieci” seksedukatorów i promotorów ideologii gender. 

    „Jak pokazują wspomnienia wielu osób, spowiedź to doświadczenie upokorzenia i strachu, zdarzenie traumatyczne, paskudne, którego dzieci nie chciały, a przed którym nie potrafiły się obronić” – głosić ma petycja, którą teraz zajmie się specjalna komisja w Sejmie, czytamy w „Rz”.

    Dziennik precyzuje, że sygnatariusze domagają się „uchwalenia przepisów wprowadzających w Polsce zakaz spowiadania dzieci poniżej 18. roku życia w Kościele katolickim i innych kościołach, jeśli ją stosują”. Zaś z treści opisanej przez gazetę petycji wynika, że „żadna obca osoba dorosła nie ma prawa przesłuchiwać dziecka sam na sam bez nadzoru opiekunów i psychologów”, a „spowiednikami dzieci są mężczyźni żyjący w celibacie, którzy nie mają odpowiedniego przygotowania psychologicznego”.

    Kim jest autor petycji? Rafał Betlejewski, to performer i autor książek, który od lat nieprzychylnie wypowiadająca się na temat Kościoła. Napisał m.in. „Jak się uwolnić od Kościoła. Poradnik w sześciu krokach” czy „365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić” – publikacja reklamowana jest jako „miażdżąca krytyka mitologii katolickiej od Adama i Ewy, aż do świętości Jana Pawła II”. W rzeczywistości doczekała się ona również krytyki jako pełna manipulacji i merytorycznych niedociągnięć. Sam Betlejewski nie mógłby nawet próbować przedstawiać się jako obiektywny, czy bezstronny „badacz religii”. Jego celem i sposobem działania jest prowokacyjne wyszydzanie wiary. 

    Dobrym przykładem jego rażącej ignorancji jest materiał, jaki zamieścił na Facebooku, dotyczący stosunku Kościoła do kobiet. W nagraniu Betlejewski przekonywał, że sednem nauczania Kościoła o grzechu pierworodnym jest oskarżenie pierwszej kobiety o nieposłuszeństwo Bogu i oddalenie człowieka od Stwórcy. Tym samym Betlejewski zignorował fakt, że Kościół winę za grzech pierworodny przypisuje także Adamowi, a nawet sam upadek pierwszych rodziców często nazywa „winą Adama”. W Orędziu Wielkanocnym chociażby, wbrew wynurzeniom pseudo-badacza, śpiewa się, że Chrystus „krwią serdeczną spłacił dług Adama”, nie Ewy. Z kolei w listach apostolskich czytamy, że „W Adamie wszyscy zgrzeszyliśmy”, nie w Ewie. 

    Podobne zaniedbania sprawiają, że trudno wierzyć w ogóle w dobrą wolę Betlejewskiego i jego dążenie do bezstronności naukowej – jako której głos się przedstawia.  

    Betlejewski z pomysłem o zakazie spowiedzi dzieci wystartował już w 2022 roku. Rok później złożył petycję w Sejmie, która została odrzucona z powodów formalnych. Informował o tym później poseł KO Marcin Józefaciuk, członek Komisji do spraw Petycji. I to on poprosił Betlejewskiego złożenie petycji raz jeszcze. 

    źródło: PAP rp.pl, pch24.pl

    ***

    Zakaz spowiedzi dzieci? Oto dlaczego to absurd i krzywda dla najmłodszych!

    Lewicowy atak na spowiedź dzieci to nie tylko uderzenie w rodzinę i Kościół, ale przede wszystkim pozbawienie najmłodszych ważnego narzędzia rozwoju moralnego i emocjonalnego.

    Lewica chce zakazać spowiedzi dzieci, twierdząc, że za wcześnie uczy je rozróżniania dobra i zła. Czy jednak spowiedź naprawdę szkodzi, czy może przeciwnie – wspiera rozwój moralny i emocjonalny najmłodszych? Dowiedz się, dlaczego spowiedź jest niedocenianym błogosławieństwem, które pomaga dzieciom budować sumienie, radzić sobie z poczuciem winy i rozwijać wrażliwość na prawdziwą, bezwarunkową miłość.

    Tło problemu

    Do Sejmu trafiła petycja ws. dostępności spowiedzi tylko dla osób pełnoletnich. Podpisał się pod nią promil obywateli RP (zaledwie 12 tysięcy osób) którzy domagają się „uchwalenia przepisów wprowadzających w Polsce zakaz spowiadania dzieci poniżej 18. roku życia w Kościele katolickim i innych kościołach, jeśli ją stosują”.  Chodzi o petycję złożoną przez aktywistę Rafała Betlejewskiego, który prowadzi otwarte działania przeciwko Sakramentowi Spowiedzi od 2022 r. Głównym zarzutem wobec spowiedzi jest, że zdaniem autorów petycji przedwcześnie konfrontuje osoby nieletnie z pojęciem dobra i zła!

    Przyjrzyjmy się bliżej temu tematowi.

    Spowiedź wspiera zdrowie psychiczne dzieci.

    Zdaję sobie sprawę, że dla lewicowych propagatorów zakazu spowiedzi dzieci wszelkie argumenty religijne są nieistotne. A jednak spowiedź jest – zarówno dla dzieci jak i dorosłych – działaniem korzystnym pod względem zdrowia psychicznego. A zatem – na początek kilka argumentów czysto racjonalnych za spowiedzią dzieci.

    Moralność dzieci – kiedy i jak się kształtuje?

    Rozwój moralny u dzieci jest złożonym procesem, który łączy w sobie wrodzone predyspozycje  i umiejętności nabyte poprzez interakcje społeczne i doświadczenia. Literatura naukowa pokazuje, że istnieje pewna pojawiająca się od urodzenia wrażliwość moralna – intuicja istnienia dobra i zła, jednak wiele z tego, co dzieci uznają za dobro i zło jest związane z tym, jak są wychowywane.

    Mniejsze dzieci są skłonne do unikania czynienia zła ze względu na strach przed konsekwencjami (karą), większe – ze względu na bardziej abstrakcyjne normy społeczne, dotyczące tego, co dobre, a co złe. Ocena ta jest zależna nie tylko od rozwoju intelektualnego (o czym pisali badacze rozwoju moralnego – Jean Piaget i Lawrence Kohlberg), ale i emocjonalnego (ten aspekt poruszali z kolei w badaniach  Carol Gilligan i Martin Hoffman).

    Sumienie kształtuje się wcześnie w rozwoju człowieka. W badaniach stwierdzono, że już u niemowląt można zaobserwować zdolność do rozróżniania zachowań prospołecznych i antyspołecznych. Z kolei dzieci pięcioletnie rozumieją nie tylko, że można czynić dobro, lub zło, ale nawet potrafią zrozumieć rolę motywacji.  To znaczy rozumieją, że  np. wina osoby która stłukła wazon jest zdecydowanie mniejsza jeśli zrobiła to przypadkiem, niż jeśli zrobiła to celowo.

    W kontekście edukacji przedszkolnej podkreśla się, że wczesne dzieciństwo jest kluczowym okresem dla rozwoju moralnego. Dlatego powszechnie poleca się, by programy edukacyjne obejmowały  aktywności, które promują wartości, odpowiedzialność i empatię, poprzez historie, rysunki i rozmowy.

    Spowiedź dzieci z psychologicznej perspektywy

    Brakuje badań naukowych przeprowadzonych bezpośrednio nad spowiedzią sakramentalną dzieci.  Jednak istnieją badania sprawdzające co się dzieje, gdy dziecko przekroczy normy moralne – uczyni zło. Przede wszystkim – mają świadomość tego, że uczyniły zło. Co będzie się działo dalej zależy silnie od środowiska społecznego. Jeśli przebywają w środowisku wrogim, będą starać się zatrzeć ślady po tym co zrobiły. Świadomość uczynienia zła jest jednak męcząca, do tego dochodzi strach przed tym, że uczynek jednak się wyda.  Dzieci otoczone miłością będą bardziej skłonne wyznać, co zrobiły, czują ulgę i mają potrzebę naprawy zła, o ile to możliwe.

    W tym kontekście spowiedź gra nieocenioną, pozytywną rolę. Dziecko, które wie, że Bóg jest miłością, bardzo je kocha, chce jego dobra, widzi spowiedź jako sposób uzyskania przebaczenia, zapewnienia o miłości oraz szansę zadośćuczynienia – też w sytuacjach, gdy fizyczna naprawa wyrządzonego zła jest niemożliwa. Mówią o tym kapłani przygotowujący dzieci do spowiedzi – w tym do spowiedzi przed pierwszą komunią świętą. Ksiądz Marcin Węcławski, proboszcz poznańskiej parafii pw. Maryi Królowej od wielu lat propagujący wczesną pierwszą komunię wielokrotnie opowiadał o reakcjach dzieci na pierwszą spowiedź, gdy po otrzymaniu rozgrzeszenia, w podskokach, z radością wracały do rodziców.

    Ludzie chcący zakazu spowiedzi dzieci chcą pozbawić je doświadczenia niezwykle ważnego dla ich rozwoju moralnego i emocjonalnego. Jak wykazałam wcześniej – badania pokazują wcześnie pojawiającą się wrażliwość moralną, świadomość istnienia dobra i zła. Spowiedź pod względem psychologicznym jest rytuałem oczyszczenia, obmycia ze zła, uwolnienia się od niego. To bezcenne doświadczenie, obce innym wyznaniom.

    Kapłan o radości najmłodszych ze spowiedzi

    Oddajmy jeszcze na koniec głos wspomnianemu już księdzu Marcinowi Węcławskiemu:

    “Jestem księdzem od ponad 40 lat, proboszczem dużej parafii w Poznaniu od ponad 30 lat. Każdego roku obok dzieci z klas trzecich (przyjęty w Polsce termin) w mojej parafi i przygotowujemy do tych sakramentów dzieci pięcio- i sześcioletnie, organizując tzw. wczesną Pierwszą Komunię Świętą, w myśl zasad podanych przez świętych papieży Piusa X i Jana Pawła II. Zawsze jest ta sama radość z sakramentu pokuty, także tych najmłodszych. Dzieci, jak każdy człowiek, mają sumienie, mają poczucie winy. Oczywiście każde sumienie trzeba nieustannie wychowywać. Bywa, że dzieci za grzech przyjmują coś, co nim obiektywnie nie jest. Ale cierpią z powodu popełnionego zła, mają wyrzuty sumienia. Uwolnieniem od tego niepokoju nie jest wmawianie im, że nie ma grzechu. Drogą jest to, by doprowadzić je do Chrystusa i pomóc doświadczyć Boga jako Ojca miłosierdzia. Odmawianie dzieciom tego dobrodziejstwa jest wielką krzywdą.”

    Pozbawienie dzieci prawa do spowiedzi to odebranie im możliwości doświadczania miłosierdzia, które jest fundamentem nie tylko rozwoju duchowego, ale i głębokiego poczucia bezpieczeństwa oraz sensu. Podkreśla to ksiądz Marcin:

    Dziecko ma prawo do sakramentu pokuty. Chrystus powiedział: „Dozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im” (Mk 10, 14).

    Badania wykorzystane do omówienia psychologicznego rozwoju moralnego dzieci:

    Limone P, Toto GA (2022) Origin and Development of Moral Sense: A Systematic Review. Front. Psychol. 13:887537. doi: 10.3389/fpsyg.2022.887537

    Molchanov, Sergey. (2013). The Moral Development in Childhood. Procedia – Social and Behavioral Sciences. 86. 10.1016/j.sbspro.2013.08.623.

    Yalçın, Vakkas. (2021). Moral Development in Early Childhood: Benevolence and Responsibility in the Context of Children’s Perceptions and Reflections. Educational Policy Analysis and Strategic Research. 16. 140-163. 10.29329/epasr.2021.383.8.

    Fragment artykułu księdza Marcina Węcławskiego zacytowany za pozwoleniem autora za: “Pozwólcie dzieciom“.

    Bogna Białecka /Aleteia.pl

    ***

    „Na tej samej zasadzie należałoby wprowadzić zakaz wizyt dzieci u dentysty”.

    Abp Adrian Galbas SAC krytycznie o pomyśle zakazu spowiedzi dzieci

    (źródło: stock.adobe.com)

    ***

    „Jesienią ubiegłego roku wpłynęła do Sejmu petycja zakazująca spowiadania dzieci do 18. roku życia. Nie wiem, jakie są realne szanse ustanowienia takiego prawa – mam nadzieję, że żadne. Ale sam fakt pojawienia się tego pomysłu i debata o nim w mediach skłaniają do krótkiego komentarza”, pisze w komentarzu opublikowanym na łamach dziennika „Rzeczpospolita” abp Adrian Galbas metropolita warszawski.

    W ocenie hierarchy pomysł zakazu spowiadania dzieci do 18. roku życia jest kuriozalny. „Pierwsze kuriozum zawiera się już w tym, że gdyby projekt ten został przegłosowany, Polska byłaby pierwszym krajem na świecie z zakazem spowiadania dzieci. Kwestia zakazu spowiedzi dla małoletnich nigdzie nie była dotychczas przedmiotem debaty publicznej ani procesów legislacyjnych, także w krajach, gdzie katolicyzm, a nawet chrześcijaństwo nie jest religią praktykowaną przez większość obywateli. To już jest znaczące. Co prawda jest kilka regionów w Chinach, gdzie wprowadzono zakaz uczestnictwa dzieci w praktykach religijnych, ale nie przypuszczam, by akurat ten przykład był inspiracją dla twórców petycji”, podkreśla.

    Metropolita warszawski zwraca uwagę, że według inicjatorów petycji spowiedź jest źródłem wielu dziecięcych traum, czego dowodem mają być świadectwa dorosłych opowiadających o swej pierwszej, bolesnej przygodzie ze spowiedzią. „Nie podważam ani nie lekceważę wagi tych świadectw. Rozumiem, że takie zdarzenia mogły mieć miejsce, również z powodu niewłaściwego przygotowania spowiedników, ale to nie może być argumentem za wprowadzeniem zakazu spowiadania dzieci w ogóle. Na tej samej zasadzie należałoby wprowadzić zakaz wizyt dzieci u dentysty, bo tam przeżywają prawdziwy ból i poważną traumę”, podkreśla, po czym odwołuje się do swoich osobistych doświadczeń.

    „Do dzisiaj pamiętam moją pierwszą spowiedź i pierwszą wizytę u dentysty. Ta druga była nieskończenie trudniejsza, ale moim rodzicom, którzy byli świadkami tamtego dramatu, ani przez moment nie przyszło do głowy, by zaprzestać prowadzenia mnie do dentysty i odłożyć tę kwestię, dopóki nie będę miał 18 lat. I jestem im dziś za to bardzo wdzięczny. Nie wystraszyli się też mojego płaczu, gdy rozbeczałem się w pierwszym dniu szkoły”, relacjonuje abp Galbas.

    Następnie hierarcha opisuje szczegóły swojej pierwszej spowiedzi. Podkreśla, że była ona „spokojna”, a on sam traktował ją bardzo poważnie. „Do dzisiaj nic się nie zmieniło. I tamta pierwsza spowiedź sprzed lat, i ta ostatnia sprzed kilku dni tak samo mnie umocniły, dodały otuchy i nadziei, a także mobilizowały do życia bardziej poprawnego”, zaznacza.

    „Oczywiście, że także podczas spowiedzi dzieci może dojść do nadużyć ze strony spowiednika. Może niewłaściwie poprowadzić rozmowę, być zbyt dociekliwy, choć zdarza się to chyba rzadko. Każdy jeden taki przypadek to o jeden za dużo i powinien być natychmiast zgłaszany, by takie sytuacje od razu eliminować. I tu rola rodziców, by nie tylko przyprowadzać dziecko do konfesjonału, ale i z niego odprowadzać, dając mu możliwość podzielenia się, jeśli postępowanie spowiednika byłoby niewłaściwe”, pisze dalej metropolita warszawski.

    Co w związku z tym z lękiem, o którym piszą twórcy petycji o zakazie spowiedzi? Według kapłana on jest. „Już w dzieciach rodzi się lęk, poczucie winy, odpowiedzialność za popełnione czyny i coś, co nie tylko w religii katolickiej nazywamy wyrzutami sumienia. Tylko to nie jest lęk przed spowiedzią, lecz lęk wynikający ze świadomości popełnionego zła. On nie jest skutkiem przemocowej, katolickiej indoktrynacji, jak chcą twórcy tego dziwnego pomysłu, ale prawidłowym owocem rozwoju osobowości, gdy dziecko wychwytuje już różnicę między dobrem i złem oraz między pragnieniem podążania za dobrem i odrzucania zła”, wyjaśnia.

    Na koniec arcybiskup przypomina, że spowiedź to spotkanie wierzącego dziecka z miłosiernym Bogiem, który grzech przebacza i pokazuje drogę do odrzucenia zła. „Lęk jest zastąpiony przez doświadczenie przebaczenia i uwolnienia. Dla ludzi wierzących nie ma skuteczniejszego niż spowiedź doświadczenia, w którym zmierzy się on w łagodny i bezpieczny sposób z odpowiedzialnością za złe wybory. Taką odpowiedzialność odczuwają już dzieci. Doskonale wiedzą o tym wszystkim wierzący rodzice i dlatego decydują się zaproponować swym dzieciom spowiedź, wiedząc, że sakrament pokuty i pojednania nie jest zagrożeniem dla ich dziecka, ale przeciwnie: pomocą w ich harmonijnym rozwoju. Jest lekarstwem na lęk, tak go rozumie doktryna katolicka, a nie źródłem lęku. Mam więc nadzieję, że petycja nie zamieni się nigdy w ustawę i nie trafi na biurko prezydenta, ale tam, gdzie jest jej miejsce: do kosza”, podsumowuje.

    PCh24.pl/źródło: rp.pl

    ***

    „Ile nienawiści i głupoty trzeba w sobie mieć?”.

    Ks. prof. Dariusz Kowalczyk SJ o pomyśle zakazu spowiedzi

    „Ile nienawiści i głupoty trzeba mieć w sobie, by tak z buciorami wchodzić we wspólnotę wierzących katolików, ograniczać ich wolność do podstawowych wyborów życiowych, bo do takich należy wychowanie dzieci i przekazywanie im tego, co rodzice uważają za ważne i dobre?”, pyta na łamach tygodnika „Idziemy” ks. prof. Dariusz Kowalczyk SJ.

    Kapłan komentuje pomysł na zapowiadane przez jednego z prominentnych polityków koalicji 13 grudnia „opiłowanie katolików”. Chodzi o petycję, która trafiła do sejmu – aby zakazać sakramentalnej spowiedzi osób poniżej 18 lat.

    „Jej autorem jest Rafał Betlejewski, o którym w Wikipedii można przeczytać m.in., że to performer, artysta parateatralny, działacz społeczny i pisarz”, wyjaśnia duchowny opisując jedno z „dzieł” Betlejewskiego. Ze względu na wulgarność i pornograficzny charakter tegoż „dzieła” nie będziemy go opisywać. Poinformujemy jedynie, że swego porno-czynu Betlejewski dokonał na klatce schodowej, na której została zamordowana rosyjska, krytyczna wobec Putina, dziennikarka Anna Politkowska.

    Petycję dotyczącą „zakazu spowiedzi” podpisało 12 tys. osób, a wiele ciepłych słów na jej temat wygłosili politycy koalicji 13 grudnia.

    „Mimo katofobicznego ogłupienia wielu posłów można być raczej pewnym, że zakaz spowiedzi nie będzie dalej poważnie procedowany. Cała ta sprawa została wywołana raczej po to, by po raz kolejny pluć na katolicyzm i prać mózgi dzieciom i rodzicom. Komuna się przepoczwarza; była sowiecka, teraz jest liberalna. Ale pozostał ten sam rewolucyjny obłęd, by stworzyć nowego człowieka bez Boga”, podsumowuje ks. prof. Dariusz Kowalczyk.

    PCh24.pl/źródło: tygodnik „Idziemy”

    ***

    SHUTTERSTOCK /WIKIMEDIA.ORG 

    ***

    Kościół i Synagoga, czyli wielki rozwód i pierwsza schizma

    Rozejście się dróg Kościoła i Synagogi było de facto pierwszą schizmą w dziejach chrześcijaństwa. Konsekwencje tego rozwodu odczuwamy do dziś.

    Historycy z reguły zastrzegają, że nie zajmują się „gdybaniem” – opisują to, co miało miejsce i nie szukają odpowiedzi na pytanie: „Co by było, gdyby?”. Niemniej gdy mówimy o tym, co się stało, nieuchronnie przychodzi na myśl rozważanie innych możliwości. Na samym początku historii chrześcijaństwa mamy do czynienia z dwoma wielkim pytaniami tego typu. Pierwszym jest: co by było, gdyby więcej Żydów współczesnych Jezusowi uwierzyło, że jest on Mesjaszem, gdyby przyjął go cały naród wybrany? To pytanie stawia nas bardziej przed alternatywnymi scenariuszami teologicznymi, włącznie z wcześniejszym wypełnieniem się całej historii zbawienia.

    Do tego jednak nie doszło. Paweł i jego uczniowie zwrócili się do pogan (zob. Dz 13,46-47) i w efekcie rodzący się Kościół stanął przed nowym wyzwaniem: podejścia do pogan, którzy chcieli wierzyć w Jezusa. Czy mieli najpierw stać się Żydami? Czy mieli przestrzegać Prawa? Nawróceni Żydzi modlili się w świątyni jerozolimskiej (zob. np. Dz 3,1) i wciąż przestrzegali przepisów prawa Mojżeszowego, natomiast nawróconym poganom pozwolono, by się do nich nie stosowali (zob. wizja św. Piotra przed wizytą u setnika Korneliusza i postanowienia tzw. soboru jerozolimskiego). W efekcie doszło do utworzenia się Kościoła podzielonego na dwie części. Ta sytuacja rodziła konflikty – nie wiadomo było na przykład, czy nawróceni poganie i Żydzi mogą razem spożywać posiłki (czyli także Eucharystię!); echa tych konfliktów widzimy w Dziejach Apostolskich i Listach św. Pawła.

    Kościół żydowski i nieżydowski – scenariusz możliwy?

    Przed zburzeniem świątyni jerozolimskiej przez Rzymian w roku 70 wciąż mogło się jeszcze wydawać, że możliwe są cztery scenariusze. Po pierwsze, że utrzyma się krucha jedność Kościoła, w którym będą – w trudnej równowadze – współistnieć nurty żydowski i nieżydowski. Po drugie, że Kościół jednak rozpadnie się na dwie niezależne wspólnoty, żydowską i nieżydowską. Po trzecie, że najbardziej gorliwym nawróconym Żydom uda się przekonać wszystkich chrześcijan, także pochodzenia pogańskiego, by przyjęli Prawo Mojżeszowe – czyli w skrócie, że trzeba będzie najpierw stać się Żydem, by móc zostać ochrzczonym; z takim podejściem walczył św. Paweł. Wreszcie po czwarte, że chrześcijanie pochodzenia nieżydowskiego staną się większością i zdominują Kościół, a nawróceni Żydzi przyłączą się do nich, stopniowo porzucając przestrzeganie Prawa.

    Urzeczywistnił się scenariusz czwarty. Z perspektywy czasu, gdy mamy przed sobą księgi Nowego Testamentu, w tym Dzieje Apostolskie, których ostateczna redakcja przypada raczej na czas po roku 70, wydaje się on dość oczywisty. Z jednej strony na korzyść Kościoła „z pogan” przemawiał dynamiczny rozwój misji chrześcijańskiej wśród nich. Z drugiej strony, kluczowym wydarzeniem było zburzenie świątyni w 70 roku i ucieczka chrześcijan z Jerozolimy. Kościół wywodzący się z pogan – „pawłowy” – rozwijał się i zdobywał wyznawców, w tym także Żydów. Natomiast Kościół „z obrzezania”, trzymający się Prawa (jego wyznawców historycy nazywają czasem judeochrześcijanami), stopniowo tracił znaczenie i był uznawany za heretycki zarówno przez Kościół „z pogan”, jak i rodzący się po zburzeniu Jerozolimy judaizm rabiniczny. Judeochrześcijanie, krytykowani z obu stron, stali się żywym dowodem na rozłam między judaizmem a chrześcijaństwem. Ich istnienie przyspieszyło proces wyznaczania granic między obiema religiami i podkreślania ich wzajemnej odrębności.

    Przekleństwo wśród 18 błogosławieństw

    Księgi Nowego Testamentu są świadectwem sporów wewnątrz rodzącego się Kościoła na temat tego, jaka część dziedzictwa żydowskiego powinna być w nim zachowana. Równocześnie jednak, niezależnie od sporów wewnątrz wspólnoty wierzących w Jezusa, wzrastało napięcie między nimi a pozostałymi Żydami, którzy w Niego nie uwierzyli. Powodem rozdźwięku ostatecznie nie były przepisy rytualne, ale pytanie o to, kim był Jezus.

    To prawda, że judaizm pierwszego wieku nie był religią jednolitą i był otwarty na „uzupełnienia” do spisanej Tory – tak narodziła się „ustna Tora”, czyli rabiniczne interpretacje, później utrwalone w Talmudzie – więc nie każda „nowinka” religijna musiała budzić od razu zdecydowany opór. W tym czasie Żydzi zaczęli także przyjmować ideę pośrednika między nimi a Bogiem – istoty niemal tak doskonałej jak On sam. Takie myślenie rozwijali rabini i żydowscy filozofowie (np. Filon z Aleksandrii), a zwłaszcza autorzy apokaliptycznych tekstów o Synu Człowieczym. Wiara w przyjście Mesjasza czy nawet istnienie wyższego pośrednika między Bogiem a ludźmi nie stanowiła więc wówczas większego problemu dla Żydów. Wyzwaniem okazało się jednak konkretne utożsamienie tej postaci z Jezusem z Nazaretu. Według najstarszego opisu procesu Jezusa to właśnie Jego deklaracja, że jest Synem Człowieczym, stała się podstawą oskarżenia o bluźnierstwo, które zasługiwało na karę śmierci (Mk 14,62).

    Zburzenie świątyni jerozolimskiej w 70 roku wymusiło samookreślenie się na nowo religii żydowskiej, w której dotychczasowe zasady dotyczące kapłanów i kultu świątynnego stały się nieaktualne. By zachować tożsamość, zaczęto stawiać wyraźne granice, poza którymi nie było się już członkiem wspólnoty. O jednej z tych granic wspomina fragment z Ewangelii św. Jana, zapisany najprawdopodobniej pod koniec pierwszego wieku: „Żydzi bowiem już postanowili, że gdy ktoś uzna Jezusa za Mesjasza, zostanie wyłączony z synagogi” (9,22). Mniej więcej w tym samym czasie powstała też żydowska modlitwa „Osiemnastu błogosławieństw”, spośród których jedno (dwunaste), Birkat ha-Minim, stanowi nie tyle błogosławieństwo, co przekleństwo „odstępców i heretyków”. Użyte w nim słowo notzrim według wszelkiego prawdopodobieństwa odnosi się do „nazarejczyków”, czyli chrześcijan, najpewniej właśnie judeochrześcijan, którzy usiłowali, wierząc w Jezusa, pozostać równocześnie w Synagodze i zachowywać Prawo.

    Taka postawa była też krytykowana z drugiej strony. Św. Ignacy Antiocheński na początku drugiego wieku mówił, że „jest rzeczą bezsensowną mówić o Jezusie Chrystusie i zarazem żyć po żydowsku, ponieważ to nie chrześcijaństwo przyjęło judaizm, lecz judaizm chrześcijaństwo, w którym zgromadzili się wszyscy ludzie wierzący w Boga” (List do Magnezjan X,3). W podobnym czasie powstał List Barnaby (przypisywany towarzyszowi św. Pawła), podkreślający, że Żydzi od początku źle rozumieli Stary Testament. Z kolei święci Justyn i Orygenes (autorzy z drugiego i trzeciego wieku) potwierdzali, że w synagogach przeklina się Chrystusa i tych, którzy w Niego uwierzyli.

    To wszystko nie znaczy, że w drugim i trzecim wieku nie zdarzały się przypadki przyjmowania przez Żydów chrześcijaństwa – pozostawały one jednak niezauważalne w naszych źródłach. Ochrzczeni Żydzi przestawali bowiem przestrzegać przepisów Prawa Mojżeszowego i wtapiali się w ogół wiernych Kościoła; taka sytuacja przetrwała zresztą do dwudziestego wieku i powstania wspólnot akcentujących równocześnie swoje żydowskie korzenie i wiarę w Jezusa jako Mesjasza.

    W Jerozolimie w jednym ze sklepów można kupić „gadżety” z taką wymowną symboliką:  menora połączona przez Gwiazdę Dawida z rybą, wczesnochrześcijańskim symbolem wyznawców Chrystusa.

    W Jerozolimie w jednym ze sklepów można kupić „gadżety” z taką wymowną symboliką: menora połączona przez Gwiazdę Dawida z rybą, wczesnochrześcijańskim symbolem wyznawców Chrystusa.
    fot. Roman Koszowski/ Gość Niedzielny

    ***

    Walka z gnostycyzmem a obrona Starego Testamentu

    O chrześcijanach starających się zachować przepisy Prawa po 70 roku słyszymy już więc bardzo niewiele. Natomiast drugi i trzeci wiek to walka ortodoksji chrześcijańskiej z gnostycyzmem – silnymi nurtami, które łączyły chrześcijaństwo z różnymi innymi tradycjami religijnymi (greckimi, egipskimi, perskimi). Wspólną cechą większości z nich było całkowite odrzucenie Starego Testamentu i uznanie, że „zły” Bóg Starego Testamentu – zły, ponieważ stworzył materię, uważaną przez gnostyków za coś niedobrego, i zły z powodu dosłownego interpretowania trudnych fragmentów Biblii mówiących np. o Bożym gniewie, zemście czy wręcz niesprawiedliwości – jest kimś różnym od miłosiernego Ojca Jezusa Chrystusa. Wielcy ojcowie Kościoła (zwłaszcza św. Ireneusz z Lyonu) zwalczali tę koncepcję, broniąc całości Starego Testamentu jako integralnej części wiary chrześcijańskiej. Ortodoksja chrześcijańska kształtowała się więc w drugim wieku w podwójnej opozycji: zarówno wobec tych, którzy chcieli zachować wszystkie przepisy Starego Testamentu, jak i tych, którzy chcieli całkowicie oderwać się od dziedzictwa żydowskiego. Nie znaczy to, że w tamtym czasie chrześcijanie i Żydzi patrzyli na siebie nawzajem z sympatią.

    Tertulian, autor chrześcijański z północnej Afryki z przełomu drugiego i trzeciego wieku, opowiadał o Żydzie-apostacie z Kartaginy, opiekunie dzikich zwierząt w miejscowym cyrku, który obnosił po mieście po mieście figurę osła z podpisem: „Ośli Bóg chrześcijan”. Tertulian widział w Synagodze wylęgarnię wszelkich antychrześcijańskich potwarzy, określał Żydów jako wrogów szczególnych, bo niejako „domowych”, żołnierzy najemnych. Kilkadziesiąt lat później Cyprian widział w Żydach współodpowiedzialnych razem z poganami za prześladowanie chrześcijan w roku 250.

    Jeśli chodzi o prześladowania, to od słabo weryfikowalnych i w sumie rzadkich wzmianek o podburzeniu do nich przez Żydów ważniejsze jest co innego. Przynajmniej od początku drugiego wieku sądowym testem na chrześcijaństwo było wezwanie do złożenia ofiary bogom pogańskim. Także pierwsze powszechne prześladowanie chrześcijan w 250 roku wywołane było nakazem cesarza Decjusza, by wszyscy obywateli złożyli ofiary bogom. Od tej zasady był jeden wyjątek: judaizm był religią tolerowaną, Rzymianie zadowalali się tym, że Żydzi modlili się za cesarza do swojego Boga, a nie do bóstw rzymskich. Skoro za takie samo podejście chrześcijan można było skazać na śmierć, dowodzi tego, że nikt nie traktował już wtedy Żydów i chrześcijan jako jednej wspólnoty: ani władze państwowe, ani żadna ze stron.

    Kiedy świętować Wielkanoc?

    Nie znaczy to, że wrogość była całkowita i między wyznawcami dwóch religii nie było kontaktów. Chrześcijanie zwracali się czasem do Żydów o pomoc w lepszym rozumieniu Starego Testamentu. Rodząca się liturgia chrześcijańska czerpała z rodzącej się liturgii synagogalnej – być może zachodził też proces odwrotny; trudno tu o jednoznaczne wnioski, gdyż nasze źródła są niepełne.

    W drugim wieku uwidoczniły się też różnice między niektórymi chrześcijanami z Azji Mniejszej, którzy świętowali Wielkanoc dokładnie w dzień żydowskiej Paschy, czyli 14. dnia miesiąca nisan, niezależnie od tego, jaki to był dzień tygodnia, a pozostałymi chrześcijanami, którzy świętowali Wielkanoc w jedną z pierwszych wiosennych niedziel (według skomplikowanych obliczeń astronomiczno-matematycznych, które w zasadzie obowiązują do dzisiaj). Zwolennicy pierwszej z tych możliwości (ostatecznie odrzuconej na Soborze Nicejskim w 325 roku) byli oskarżani o zbytnie uleganie zwyczajom żydowskim. Argument, że coś jest zbyt bliskie zwyczajom żydowskim, powracał wielokrotnie w sporach wewnątrzchrześcijańskich. Na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia, gdy rozchodziły się drogi chrześcijan wschodnich i zachodnich, ci pierwsi głosili, że Kościół zachodni uległ wpływom żydowskim, używając do Eucharystii chleba niekwaszonego, czyli przypominających macę opłatków, podczas gdy na Wschodzie używało się (i nadal się używa) w tym celu chleba kwaszonego.

    Witraż w anglikańskim kościele Wszystkich Świętych w Rzymie,  przedstawiający scenę z tzw. soboru jerozolimskiego.

    Witraż w anglikańskim kościele Wszystkich Świętych w Rzymie, przedstawiający scenę z tzw. soboru jerozolimskiego.
    GETTY IMAGES /ISTOCK

    ***

    Antyżydowskie kazania

    Gdy mówimy o przyjmowaniu chrześcijaństwa przez Żydów, nie możemy zapomnieć, że zdarzały się też przypadki odwrotne. Judaizm pozostawał religią przyciągającą nowych wyznawców, także spośród chrześcijan. Starali się temu zapobiec i biskupi, i chrześcijańscy cesarze. Ci drudzy wydawali w tym celu stosowne prawa. Już w 339 roku zakazano małżeństw mieszanych i posiadania niewolników chrześcijańskich przez Żydów – z obawy, że takie sytuacje będą sprzyjać przechodzeniu na judaizm współmałżonków, wychowywania w tej religii dzieci i przymuszania do niej niewolników. W 353 roku wydano ustawę zakazującą przechodzenia z chrześcijaństwa na judaizm.

    Pod koniec IV wieku w Antiochii Syryjskiej św. Jan Chryzostom wygłosił serię jadowicie antyżydowskich kazań. Chciał w ten sposób zniechęcić chrześcijan (zwłaszcza kobiety) od uczęszczania do synagog w szabat i święta oraz zachowywania innych zwyczajów żydowskich. Nie jest do końca jasne, czy adresatem tych tyrad były niedobitki judeochrześcijan, czy też „normalni” chrześcijanie, szukający w synagogach „urozmaicenia” swoich praktyk religijnych. Niedługo później w północnej Afryce jeden z biskupów skarżył się św. Augustynowi na chrześcijan chcących żyć według Prawa Mojżeszowego i nazywać się Żydami.

    Jerozolima, ortodoksyjni Żydzi przechodzą obok opactwa benedyktynów  i bazyliki Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny.

    Jerozolima, ortodoksyjni Żydzi przechodzą obok opactwa benedyktynów i bazyliki Zaśnięcia Najświętszej Maryi Panny.
    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Podburzeni przez biskupa palą synagogę

    Tak jak w wielu innych sprawach, tak i w kwestii relacji do Żydów oficjalna linia Kościoła została ukształtowana na długie stulecia właśnie przez świętego Augustyna. Biskup Hippony uważał, że swoją rolę w historii zbawienia mieli nie tylko Izraelici z czasów biblijnych, ale także jemu współcześni. Fakt ich rozproszenia po całej ziemi po zburzeniu Jerozolimy potwierdzał prawdziwość proroctw wypowiedzianych przez Jezusa, poza tym Żydzi spełniali użyteczną rolę wobec chrześcijan, posiadając i przechowując księgi Starego Testamentu, potwierdzające prawdziwość Nowego Testamentu. Dlatego, zdaniem św. Augustyna, Żydów nie wolno przymuszać do chrześcijaństwa i powinni się oni cieszyć wolnością wyznania.

    Nie wszyscy chrześcijanie rozumieli i podzielali światłe nauczanie Augustyna. Do aktów przemocy wobec nich dochodziło już za jego życia. W 388 roku w Kallinikum (dzisiejsza Rakka) w Syrii tłum podburzony przez miejscowego biskupa spalił synagogę. W 418 roku na przeciwległym końcu cesarstwa, na Minorce, podobna sekwencja wydarzeń doprowadziło do przejęcia synagogi przez chrześcijan i przymusowego nawrócenia Żydów. W obu przypadkach były to jednak działania oddolne, niewspierane przez władze państwowe – wprost przeciwnie, cesarz Teodozjusz I chciał ukarać winnych ataku w Kallinikum i początkowo nakazał im odbudować zniszczoną synagogę; odwiódł go jednak od tego św. Ambroży.

    Państwowe szykany wobec Żydów rozpoczęły się za cesarza Justyniana w szóstym wieku. W 533 roku wydano prawo ograniczające wolność kultu żydowskiego na terenie całego cesarstwa, zalecając czytanie w synagogach Biblii w przekładzie Septuaginty i zakazując czytania Miszny (w zamyśle miało to ułatwić Żydom zrozumienie prawdziwości chrześcijaństwa). Pod koniec szóstego wieku odnotowujemy też pierwszą próbę przymusowego chrztu Żydów na zarządzenie cesarskie. Przedtem do takich zdarzeń dochodziło w królestwach Franków i Wizygotów na terenie dzisiejszej Francji i Hiszpanii; praktykom tym zdecydowanie przeciwstawiał się papież Grzegorz Wielki.

    Z drugiej strony stosunkowo pokojowe współżycie obu religii było też w szóstym i siódmym wieku wydarzeniem politycznym. W Palestynie wybuchło i zostało krwawo stłumione powstanie Samarytan. Na południu Półwyspu Arabskiego żydowski władca jednego z tamtejszych królestw wymordował chrześcijan w innym państwie, Nadżranie; wyprawę odwetową podjął, z pomocą rzymską, chrześcijański król Etiopii. Gdy na początku siódmego wieku wybuchła wielka wojna rzymsko-perska, w której cesarstwo ponosiło znaczące klęski, Żydzi witali początkowo najeźdźców z radością, oczekując przywrócenia pełnej wolności swojej religii. Rzeczywiście, Persowie życzliwie przyjęli propozycję współpracy ze strony żydowskiej i po zajęciu w 614 roku Jerozolimy pozwolili być może nawet przez chwilę na przywrócenie kultu na wzgórzu świątynnym. Równocześnie dochodziło do licznych aktów przemocy wobec chrześcijan – Teofanes podaje, przypuszczalnie z pewną przesadą, że w samej Jerozolimie zginęło ich z rąk Żydów ok. 90 tysięcy (choć proponowano im ocalenie życia za cenę przejścia na judaizm). Gdy jednak ostatecznie wojna rozstrzygnęła się na korzyść cesarstwa, Żydów spotkały represje, m.in. zakazano im zbliżać się na odległość trzech mil do świętego miasta.

    Niedługo później Ziemię Świętą mieli zająć Arabowie, wyznający nowo powstałą religię – islam. W nadchodzących wiekach władcy muzułmańscy okazywali Żydom większą życzliwość i tolerancją niż współcześni im władcy chrześcijańscy. Wyjątkiem pozostawała większość państw włoskich, w tym Państwo Kościelne – i Polska.

    ks. Stanisław Adamiak/Gość Niedzielny

    Doktor habilitowany, historyk Kościoła, rektor seminarium duchownego w Toruniu, profesor Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Specjalizuje się w historii wczesnego chrześcijaństwa. Wykładał na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego.

    +++

    Spowiednik ludobójcy.

    O księdzu, który udzielił rozgrzeszenia nawróconemu zbrodniarzowi z Auschwitz

    Wykładowca teologii i organizator tajnych kompletów z jednej strony. Komendant niemieckiego obozu koncentracyjnego, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Hitlera – z drugiej. O. Władysław Lohn SJ i Rudolf Höss. Spowiednik i… penitent.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny/Wikipedia/Persona77

    ***

    Ich drogi przecinały się dwukrotnie. W 1940 roku Rudolf Höss darował życie o. Władysławowi Lohnowi SJ. Siedem lat później o. Lohn wysłuchał spowiedzi komendanta niemieckiego obozu koncentracyjnego.

    Władysław

    O jego życiu wiadomo niewiele – przeważają suche, biograficzne fakty. Przyszedł na świat 5 kwietnia 1889 roku w Gorzkowie. Już jako 15-latek wstąpił do zakonu jezuitów w Starej Wsi, następnie kształcił się w Chyrowie, Nowym Sączu i Dziedzicach, gdzie 17 czerwca 1917 roku przyjął święcenia kapłańskie. Kilka lat później rozpoczął karierę naukową – w Rzymie odbył studia doktorskie z teologii dogmatycznej i fundamentalnej, a we Francji kształcił się w zakresie prawa kanonicznego. Po powrocie do Polski zajął się nauczaniem teologii. Został pierwszym wychowawcą w nowo utworzonym Śląskim Seminarium Duchownym, które mieściło się w Krakowie, a później pierwszym rektorem stworzonego w Lublinie Collegium Bobolanum. Jego dokonania były na tyle znaczące, że w 1928 roku otrzymał nominację na wykładowcę teologii dogmatycznej na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie. Kiedy wrócił do Polski, został mianowany przełożonym Prowincji Małopolskiej Towarzystwa Jezusowego.

    Wybuch II wojny światowej zastał go w Starej Wsi. Już w grudniu 1939 roku o. Władysław zajął się organizowaniem akcji pomocy materialnej dla okolicznych mieszkańców. Nie zapomniał jednak o swoich naukowych zainteresowaniach – najpierw zainicjował szeroki krąg tajnego nauczania w zakresie szkoły średniej, a kiedy Niemcy zamknęli polskie uczelnie i uwięzili profesorów, zorganizował w Nowym Sączu i Starej Wsi wykłady z zakresu filozofii i teologii.

    Komendant  obozu Auschwitz  Rudolf Höss  i jezuita  Władysław Lohn,  który przed śmiercią udzielił mu  rozgrzeszenia  – montaż.

    Komendant obozu Auschwitz Rudolf Höss i jezuita Władysław Lohn, który przed śmiercią udzielił mu rozgrzeszenia – montaż.
    NARODOWE ARCHIWUM CYFROWE / WIKIPEDIA

    ***

    Rudolf

    Urodził się 25 listopada 1901 w niemieckim Baden-Baden. Wychowany w głęboko katolickiej rodzinie Rudolf Höss przez całe dzieciństwo gorliwie służył jako ministrant. Jego ojciec miał już dla niego sprecyzowany plan: pójdzie do seminarium i zostanie księdzem. Dziecięca wiara Rudolfa zachwiała się, kiedy miał 13 lat – do jego rodziców dotarła wiadomość o wypadku, który spowodował w szkole. Chłopak uznał, że zdradził go jego spowiednik, zaprzyjaźniony z rodziną Hössów. I choć po latach przyznał, że o złamaniu tajemnicy spowiedzi nie mogło być mowy, to jednak tamto zdarzenie spowodowało, że Rudolf zaczął stopniowo odsuwać się od wiary, żeby wreszcie w wieku 21 lat oficjalnie wystąpić z Kościoła katolickiego. W tym czasie był już żołnierzem i całym sercem, fanatycznie uwierzył w ideę narodowego socjalizmu i w Adolfa Hitlera, „którego rozkazy i wypowiedzi były dla mnie ewangelią” – jak zapisał w swojej autobiografii.

    Kiedy Höss został komendantem powstającego obozu Auschwitz, całym sobą zaangażował się w powierzone mu zadanie. „Od początku byłem całkowicie pochłonięty – wprost opętany – moim zadaniem i otrzymanym poleceniem. Wyłaniające się trudności podniecały jeszcze mój zapał. Nie chciałem kapitulować, nie pozwalała mi na to moja ambicja. Widziałem wciąż tylko swoją pracę” – notował już po wojnie, kiedy uwięziony czekał na proces i wyrok. Jego zapiski to opisy przerażającego, bezwzględnego okrucieństwa, którego dokonywał, będąc absolutnie przekonanym o słuszności swoich działań. Głód, nieludzkie warunki życia, praca ponad siły, tortury, którym byli poddawani więźniowie, wreszcie masowe egzekucje – w ostatnich miesiącach funkcjonowania obozu każdego dnia mordowanych było w nim nawet kilka tysięcy nowo przybyłych więźniów… Całą tą machiną zagłady kierował jeden człowiek.

    Pierwsze spotkanie

    Była druga połowa 1940 roku. Od kilku miesięcy w Oświęcimiu, z początkiem wojny przemianowanym na Auschwitz, funkcjonował obóz koncentracyjny. Jeszcze nie dymiły krematoryjne piece, jeszcze nie używano cyklonu B do masowej eksterminacji ludzi, ale już wówczas Auschwitz było czymś więcej niż zwykłe więzienie. „Przybyliście do niemieckiego obozu koncentracyjnego, z którego nie ma innego wyjścia jak przez komin. Jeśli się to komuś nie podoba, to może iść zaraz na druty. Jeśli są w transporcie Żydzi, to mają prawo żyć nie dłużej niż dwa tygodnie, księża miesiąc, reszta trzy miesiące” – tak SS Obersturmführer Karl Fritzsch, zastępca Rudolfa Hössa, powitał pierwszy transport polskich więźniów politycznych, przywiezionych do obozu 14 czerwca 1940 roku.

    Kilka miesięcy później do obozu trafili pierwsi jezuici. Z pomocą duchową i materialną pospieszył do nich ich prowincjał – o. Władysław Lohn. Nie wiedział, czego się może spodziewać. Oczywiście o legalnym widzeniu z więźniami nie mogło być mowy, zakonnik znalazł jednak przerwę w drucie kolczastym otaczającym obóz i przekradł się na jego teren w poszukiwaniu współbraci. Niestety jego misja została brutalnie przerwana. Kapłana szybko dostrzegli obozowi strażnicy, zatrzymali i powiedli przed oblicze samego komendanta. Tu ta historia powinna się zakończyć, za tak zuchwały czyn mogła grozić tylko jedna kara: rozstrzelanie. A jednak komendant obozu nieoczekiwanie zaczął rozmawiać z kapłanem. Nie wiadomo, czy zaimponowała mu perfekcyjna znajomość języka niemieckiego, czy odwaga zakonnika, czy niemiecko brzmiące nazwisko. Dość, że Höss podjął zupełnie nieoczekiwaną decyzję: kazał puścić o. Lohna wolno.

    Przemiana

    Po wojnie Rudolf Höss uciekł i ukrywał się pod przybranym nazwiskiem, jako Franz Lang. 11 marca 1946 roku został ujęty i przekazany polskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Proces zbrodniarza rozpoczął się dokładnie rok później, 11 marca 1947 roku, i trwał niecały miesiąc, do 2 kwietnia. Obserwatorzy byli zadziwieni jego postawą – zeznania składał spokojnie, bez cienia emocji. Nie próbował się bronić, przyznał, że jest odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi. Po usłyszeniu wyroku skazującego na śmierć podziękował obrońcom i stwierdził, że nie będzie składał apelacji. Na wykonanie wyroku miał czekać w wadowickim więzieniu.

    Dwa dni po wyroku były komendant poprosił o spotkanie z katolickim kapłanem. Ponieważ na prośbę nie zareagowano, powtórzył ją na piśmie. Co mogło stać za zaskakującą prośbą komendanta? Badacze jego życiorysu uważają, że dużą rolę w jego przemianie mogli odegrać polscy strażnicy więzienni. Kilkoro z nich w czasie wojny było więźniami niemieckich obozów koncentracyjnych, dlatego były komendant mógł spodziewać się z ich strony najgorszego traktowania. Höss mógł obawiać się, że w więzieniu padnie ofiarą tortur, zemsty, prowadzonej przy niemej zgodzie polskich władz. Stało się jednak inaczej. Otwierając proces, sędzia Alfred Eimer zaapelował do składu sędziowskiego: „Pomni wielkiej odpowiedzialności naszej wobec zmarłych i żywych, nie traćmy z oczu tego, o co się toczył bój miłujących wolność narodów. Poszanowanie godności człowieka stanowiło ten wielki cel, niechże będzie ono również udziałem oskarżonego, bowiem przed sądem staje przede wszystkim człowiek”.

    Również w więzieniu Höss traktowany był przez strażników w sposób, który dogłębnie go zadziwił. Dał temu wyraz w liście do żony: „Czym jest człowieczeństwo, dowiedziałem się dopiero tutaj, w polskich więzieniach. Mnie, który jako komendant Oświęcimia wyrządziłem polskiemu narodowi tyle szkód i bólu (…), okazywano ludzkie zrozumienie, co mnie bardzo często głęboko zawstydzało. Nie tylko ze strony wyższych funkcjonariuszy, ale również ze strony najprostszych strażników. Wielu z nich to byli więźniowie Oświęcimia i innych obozów. Właśnie teraz, w ostatnich dniach życia, doznaję ludzkiego traktowania, jakiego się nigdy nie spodziewałem. Mimo wszystkiego, co się stało, widzi się jeszcze we mnie zawsze człowieka” – pisał.

    Drugie spotkanie

    Ojciec Władysław Lohn przybył do wadowickiego więzienia 10 kwietnia 1947 roku. Rozpoczęło się kilkugodzinne spotkanie, zakończone złożeniem przez byłego komendanta pisemnego wyznania wiary. Po nim jezuita udzielił zbrodniarzowi rozgrzeszenia. „Wypowiedział nad nim słowa: Dominus noster Iesus Christus te absolvat et ego auctoritate ipsius e absolve ab omni viculo excommunicationis et interdicti in quantum possum, et tu indiges. Deínde ego te absólvo a peccátis tuis, in nómine Patris, et Fílii, et Spíritus Sancti. Amen (Pan nasz Jezus Chrystus niechaj cię rozgrzeszy, a ja Jego mocą uwalniam cię z wszelkich więzów ekskomuniki i interdyktu według rozciągłości mej władzy i twojej potrzeby. Następnie ja ci odpuszczam twoje grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen)”. Tym samym przywrócił go do pełnej jedności z Bogiem i Kościołem.

    Następnego dnia o. Lohn ponownie przybył do wadowickiego więzienia. Tym razem miał ze sobą przyniesiony z parafialnego kościoła Wiatyk. Wiadomo było, że wykonanie wyroku nastąpić może lada dzień. Kościelny Karol Leń, który był obecny przy udzielaniu Komunii, zrelacjonował, że Höss uklęknął na środku celi, a po przyjęciu Chrystusa wybuchnął płaczem.

    Tego samego dnia napisał listy pożegnalne. Do żony skierował następujące słowa: „Moje chybione życie nakłada na Ciebie, Najukochańsza, święty obowiązek wychowania naszych dzieci w duchu prawdziwego, płynącego z serca człowieczeństwa”. Dzień później jeszcze raz sięgnął po pióro i napisał oświadczenie, które wręczył prokuratorowi, prosząc o jego podanie do publicznej wiadomości. W krótkim tekście po raz pierwszy przyznał, że za swoje czyny ponosi odpowiedzialność nie tylko w wymiarze prawnym, ale także moralnym:

    „Sumienie zmusza mnie do złożenia jeszcze następującego oświadczenia: W osamotnieniu więziennym doszedłem do gorzkiego zrozumienia, jak ciężkie popełniłem na ludzkości zbrodnie. Jako komendant obozu zagłady w Oświęcimiu urzeczywistniałem część straszliwych planów Trzeciej Rzeszy – ludobójstwa. W ten sposób wyrządziłem ludzkości i człowieczeństwu najcięższe szkody. Szczególnie Narodowi polskiemu zgotowałem niewysłowione cierpienia. Za odpowiedzialność moją płacę życiem. Oby mi Bóg wybaczył kiedyś moje czyny. Naród polski proszę o przebaczenie. Dopiero w polskich więzieniach poznałem, co to jest człowieczeństwo. Mimo wszystko, co się stało, traktowano mnie po ludzku, czego nigdy bym się nie spodziewał i co mnie najgłębiej zawstydzało. Oby obecne ujawnienia i stwierdzenia tych potwornych zbrodni przeciwko człowieczeństwu i ludzkości doprowadziły do zapobieżenia na całą przyszłość powstawaniu założeń, mogących stać się podłożem tego rodzaju okropności.

    Rudolf Franz Ferdinand Hoess, Wadowice, 12 IV l947 r.”.

    Ostatnie chwile

    W przeddzień egzekucji Höss raz jeszcze wyspowiadał się u o. Lohna. 16 kwietnia wszedł na szubienicę, specjalnie wybudowaną w tym celu na terenie byłego już obozu, którym przez lata kierował, tuż obok pierwszego krematorium. Po pierwszej, nieudanej próbie wykonania wyroku skazaniec sam założył i zacisnął pętlę na swojej szyi. Obok niego stał ks. Tomasz Zaremba, salezjanin z Oświęcimia, odmawiając modlitwy za konających. Były komendant największego nazistowskiego, niemieckiego obozu koncentracyjnego i zagłady, odpowiedzialny za śmierć setek tysięcy ludzi, umarł pojednany z Bogiem.

    Francis Clooney SJ z Uniwersytetu Harvarda, współautor wydanej w USA w styczniu tego roku książki „Auschwitz i rozgrzeszenie: Przypadek komendanta i spowiednika”, przypomina, że rozgrzeszenie udzielone Hössowi nie oznacza, że jego dusza po śmierci trafiła prosto do nieba. Przywołuje nauczanie papieża Benedykta o czyśćcu, który papież definiuje jako rodzaj nieskończenie intensywnego momentu oczyszczenia poza czasem i przestrzenią. Akt rozgrzeszenia, udzielony przez polskiego jezuitę niemieckiemu zbrodniarzowi, nie zwalnia go z odpowiedzialności za zło, którego dokonał, ale otwiera na możliwość wejścia w proces oczyszczenia, w którym grzechy są wypalane poprzez skonfrontowanie z Bogiem twarzą w twarz. „Pod Jego spojrzeniem – pisze Benedykt XVI – topnieje wszelki fałsz. Spotkanie z Nim przepala nas, przekształca i uwalnia, abyśmy odzyskali własną tożsamość. (…) Jednak w bólu tego spotkania, w którym to, co nieczyste i chore w naszym istnieniu, jasno jawi się przed nami, jest zbawienie. Jego wejrzenie, dotknięcie Jego Serca uzdrawia nas przez bolesną niewątpliwie przemianę, niczym »przejście przez ogień«. Jest to jednak błogosławione cierpienie, w którym święta moc Jego miłości przenika nas jak ogień, abyśmy w końcu całkowicie należeli do siebie, a przez to całkowicie do Boga”.

    Ojciec Lohn o sakramencie, którego udzielił Hössowi, wspomniał krótko swoim współbraciom kilka dni po powrocie z wadowickiego więzienia. Później opowiedział o tym tylko w 1958 roku, podczas homilii wygłoszonej na prymicjach jezuity Władysława Kubika. Potwierdził przebieg wydarzeń z 10 i 11 kwietnia 1947 roku i wspomniał o ich pierwszym spotkaniu na terenie obozu w roku 1940. Trudno się dziwić – w trudnych latach, kiedy Polska powoli podnosiła się z wojennych zgliszczy, jezuici wiedzieli, jaka może być reakcja społeczeństwa na wiadomość, że polski ksiądz udzielił przebaczenia samemu komendantowi Auschwitz. A dla zaciekle antykatolickiego reżimu komunistycznego taka wiadomość byłaby niesłychanym propagandowym sukcesem.

    Po zakończeniu wojny o. Lohn dalej pełnił funkcję prowincjała. Jego zadaniem było między innymi ewakuowanie polskich jezuitów z Kresów i przejęcie poniemieckich klasztorów jezuickich na Śląsku i trzech kościołów we Wrocławiu. W 1947 roku złożył urząd i rozpoczął pracę w Wydawnictwie Apostolstwa Modlitwy. Publikował teksty popularyzujące wiedzę teologiczną, komentarze do Ewangelii i szkice kazań. Dokonał także kolejnego przekładu na język polski dzieła Tomasza à Kempis „O naśladowaniu Chrystusa”. Zmarł 3 grudnia 1961 roku.

    Agnieszka Huf/Gość Niedzielny

    ***

    W Liturgii Kościoła od 13 stycznia do 5 marca, kiedy rozpocznie się Wielki Post Środą Popielcową, przeżywamy tzw. okres zwykły. Słowo “zwykłość” kojarzy się z powszechnie rozumianą codziennością, która może wydawać się banalna i nieciekawa. Tymczasem Kościół zwraca uwagę, że czas jest Bożym darem, jedynym i niepowtarzalnym. Dlatego każda chwila – tu i teraz – jest tak bardzo ważna. Dobrze jest przypomnieć sobie słowa św. o. Pio, który tak tłumaczył to nasze <dziś>: “Nie należy uciekać od codziennych obowiązków, ponieważ Pan Bóg spotyka nas właśnie w nich. Nie powinniśmy też żyć w przeświadczeniu, że wszystko zrobilibyśmy lepiej “gdzie indziej”. Diabeł jest właśnie w tym “gdzie indziej” a wola Boża znajduje się “tutaj”. Zaś św. Tereska od Dzieciątka Jezus napisała po prostu: “Aby kochać Ciebie, mój Boże, mam tylko <teraz>”.

  • Matka Boża i święci Pańscy – marzec 2025

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons


    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl


    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ***

    31 marca

    Święta Balbina, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Beniamin, diakon i męczennik
    Święta Balbina
    Posiadamy dwa dokumenty, które opisują życie i męczeństwo Balbiny. Niestety, pochodzą one z wieku VI i zawierają wiele legend, w których tak bardzo rozmiłowało się średniowiecze. Jeden z tych dokumentów to opis męczeńskiej śmierci papieża, św. Aleksandra, a drugi to opis męczeńskiej śmierci św. Balbiny i św. Hermeta.
    Balbina miała być córką św. Kwiryna, który na dworze cesarza Hadriana (117-138) piastował wysoki urząd trybuna wojskowego. Sam cesarz nie był początkowo nastawiony wrogo do chrześcijan, jak przed nim Neron i Domicjan. Pod wpływem apologii, jaką skierowali do niego w obronie chrześcijaństwa św. Arystydes i św. Kwadratus, zakazał on samosądów na chrześcijanach. Niestety, wydał dekret zezwalający na skazywanie na śmierć tych chrześcijan, którzy zostaną oskarżeni o wyznawanie wiary w Chrystusa i w sądzie nie wyrzekną się jej. Tak więc właśnie za panowania cesarza Hadriana ponieśli śmierć męczeńską papieże: św. Sykstus I (+ 125) i św. Telesfor (+ 136). Być może w tym czasie zginęli także św. Kwiryn, ojciec Balbiny, wraz z córką i wielu innych. Nie jest jednak pewne, czy św. Kwiryn i jego córka ponieśli śmierć męczeńską za cesarza Hadriana, czy też później, za panowania cesarza Marka Aureliusza (161-180), jak przypuszczają niektórzy hagiografowie. Jeżeli tak, dane o ich męczeństwie trzeba by przenieść na czas nieco późniejszy.
    Balbina miała przyjąć chrzest wraz ze swoim ojcem i z całą rodziną z rąk św. Aleksandra I, papieża (+ ok. 115). Przyczyną nawrócenia się całej rodziny miało być nagłe, cudowne uzdrowienie Balbiny, którą umierającą zaniesiono przed św. Aleksandra. Według podanych źródeł wielu młodzieńców z najszlachetniejszych rodzin rzymskich ubiegało się o rękę Balbiny. Jej ojciec zajmował wszak wysokie stanowisko i posiadał spory majątek. Balbina odrzuciła kategorycznie wszystkie oferty. To właśnie miało stać się przyczyną jej śmierci, gdyż zawiedzeni pogańscy konkurenci o jej rękę oskarżyli ją przed cesarzem, że jest chrześcijanką. Wraz z ojcem wtrącono ją do więzienia. Kiedy zaś nie załamała się na widok tortur, zadawanych jej ojcu, została ścięta mieczem.
    O kulcie św. Balbiny świadczy wystawiony w Rzymie w wieku VI kościół ku jej czci. W ołtarzu głównym znajduje się duży sarkofag, widoczny pod mensą, zawierający jej relikwie. Istniał także w Wiecznym Mieście cmentarz św. Balbiny.

    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    30 marca

    Święty Leonard Murialdo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz IX Sabaudzki, książę
    Święty Leonard Murialdo
    Leonard urodził się w Turynie i tam też dokonał swojego żywota. Pochodził z rodziny szlacheckiej, która kiedyś założyła osadę pod Turynem, Murialdo. Do dziś zachowały się ruiny zamku w Murialdo, siedziba pierwotnych właścicieli okolicy. Leonard przyszedł na świat 26 października 1828 roku. W następnym dniu został ochrzczony w kościele parafialnym S. Dalmazzo i otrzymał imiona Leonard Jan Chrzciciel Donat i Maria. Miał jednego brata i siedem sióstr.
    Kiedy miał 8 lat, rodzice oddali go do prywatnej szkoły, prowadzonej przez pijarów w Savonie. Po powrocie do Turynu studiował filozofię w kolegium św. Franciszka z Pauli, akredytowanym do tamtejszego uniwersytetu. Rozpoczął studia teologiczne, wieńcząc je doktoratem (1850). W rok potem otrzymał święcenia kapłańskie. Za zezwoleniem biskupa oddał się pracy duszpasterskiej na peryferiach Turynu, bardzo wówczas religijnie i materialnie zaniedbanych. Głosił słowo Boże, spowiadał, nawiedzał domy ubogich, szpitale, domy poprawcze i więzienia. W pracy tej zetknął się bezpośrednio ze św. Józefem Cafasso i ze św. Janem Bosko. Zakładał komitety do budowy nowych kościołów, których brak dawał się dotkliwie wtedy odczuwać w mieście. Popierał także konferencje św. Wincentego a Paulo, których celem było niesienie pomocy ubogim i opuszczonym. W latach 1857-1865 objął kierownictwo oratorium św. Alojzego, które założył św. Jan Bosko. Prowadził tam równocześnie szkołę świąteczną i codzienną wieczorową dla młodzieży pracującej; zorganizował także chór i orkiestrę. W roku 1858 miał szczęście towarzyszyć św. Janowi Bosko i bł. Michałowi Rua w pielgrzymce do Rzymu i brać udział w ich prywatnej audiencji u papieża Piusa IX. Należał bowiem do ich najbliższych współpracowników.
    W roku 1861 dołączył do szeroko wówczas zakrojonej wśród katolików akcji “uświęconej niedzieli”. W tym samym roku zorganizował akcję “świętopietrza”, by przyjść papieżowi z pomocą materialną, gdyż ten był w trudnej sytuacji. Wojska Garibaldiego zajmowały coraz to nowe obszary Państwa Kościelnego dla nowo rodzącego się państwa włoskiego. W tym czasie powstał w Europie wielki ruch, usiłujący skupić w swoich szeregach robotników katolickich i wywalczyć dla nich należne prawa. Na czele tego ruchu stanęli najwybitniejsi społecznicy katoliccy Niemiec, Francji i Anglii. Leonard udał się do tych krajów, by zetknąć się u samych źródeł z tym ruchem i przeszczepić go na ziemię włoską. Po dwóch latach (1865-1866) wrócił do Turynu i objął prowadzenie “Kolegium Rzemiosł”, które ufundował ks. Jan Cocchi. Przy tym kolegium pozostał już do śmierci, rozwijając stąd wszechstronną działalność społeczną i charytatywną przez 34 lata.

    Święty Leonard Murialdo
    Dla utrwalenia rozpoczętych dzieł założył nową rodzinę zakonną pod wezwaniem św. Józefa (józefitów). Był to rok 1867. Swoich synów duchowych zobowiązywał osobnym ślubem do obrony nieomylności papieża aż do gotowości przelania za tę prawdę krwi. Prawda o papieskiej nieomylności została zdefiniowana jako dogmat na Soborze Watykańskim I w 1869 roku. W roku 1870 założył “Stowarzyszenie Młodzieży św. Józefa” o nastawieniu wybitnie apostolskim, a w roku następnym (1871) “Stowarzyszenie Promotorów Katolickich w Turynie”. Za nimi poszły inne inicjatywy: “Związek Promotorów Katolickiego Laikatu”, “Dzieło Bibliotek Czytanek Katolickich”, “Unia Robotników Katolickich” itp. Jak bardzo na czasie było jego zgromadzenie, dowodzi tego fakt, że po zaledwie 3 latach liczyło ono już w Italii ok. 30 placówek.
    W roku 1872 Leonard wybrał się ponownie w podróż do Francji, gdzie uczestniczył w Kongresie Robotników Katolickich. Dnia 19 marca 1873 r. doszło do ostatecznego powstania józefitów. Stolica Apostolska zatwierdziła zgromadzenie w latach 1890 i 1897. Tak wielkim autorytetem cieszył się Leonard wśród rzeszy robotniczej, że został zaproszony do Rady Związków Robotników Katolickich w Turynie oraz jako członek Komisji od Spraw Kongresów i Zjazdów Katolickich.
    Umęczony tak różnorodną apostolską pracą, zmarł w wieku 72 lat na rękach współbraci i wychowanków w dniu 30 marca 1900 roku. Jego beatyfikacji w 1963 r. dokonał Paweł VI; on też ogłosił go świętym w 1970 r.

    nternetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    29 marca

    Święty Stefan IX, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm Temperiusz, biskup
      •  Święty Bertold, prezbiter
    Święty Stefan IX
    Stefan był synem Gozelona, diuka Lotaryngii, wnukiem ostatniego króla Italii. Wykształcenie uzyskał w Liège, w kościele św. Lamberta. W latach 1041-1048 był biskupem Liège. Papież Leon IX (jego kuzyn) zabrał go ze sobą do Rzymu, kiedy wracał z pielgrzymki do Niemiec i Francji. Piastował stanowisko kanclerza i bibliotekarza Kościoła rzymskiego. W tej roli towarzyszył papieżowi w jego wędrówkach po Europie. Pod koniec życia Leon IX wysłał go z poselstwem do Konstantynopola, ale misja nie przyniosła owoców; odwrotnie, przypieczętowała podział Kościoła.
    Po śmierci papieża Stefan udał się na Monte Cassino. Tam został 36. opatem. Wkrótce następca Leona IX, papież Wiktor II, mianował go kardynałem, prezbiterem kościoła św. Chryzogonusa. W roku 1057 wybrano go na stolicę Piotrową. Znany jest jako Stefan IX albo Stefan X – ze względu na błąd w numeracji, który sprostowano dopiero na Soborze Watykańskim II. Jako papież kontynuował reformy i zmiany zainicjowane przez św. Leona IX. Podjął wewnętrzną reformę Kościoła. Zwołał kilka synodów, na których potępiono symonię i małżeństwa kleru. Kapłani, którzy żyli w konkubinacie, mieli być usuwani z urzędu.
    Nie zdążył zrealizować planowanego wznowienia rozmów z Kościołem bizantyjskim, by zakończyć schizmę. Uniemożliwiła mu to choroba, z którą zmagał się niemal od wyboru na Stolicę Piotrową. Jego pontyfikat trwał niecały rok. Zmarł w 1058 r. we Florencji. Pochowany został w kościele św. Reparaty (na którego miejscu wznosi się dziś katedra Santa Maria del Fiore).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    28 marca

    Błogosławiona Joanna Maria de Maille, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święty Guntram, król
    Błogosławiona Joanna Maria de Maille
    Joanna urodziła się w 1331 r. w szlacheckiej rodzinie na zamku La Roche, niedaleko Tours, we Francji. W młodym wieku wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka z Asyżu. W 1347 r. poślubiła młodego barona Roberta de Silly. Wkrótce po zawarciu małżeństwa oboje złożyli dozgonny ślub czystości. Małżonkowie pełnili dzieła miłosierdzia – wspierali ubogich, opiekowali się chorymi w czasie epidemii dżumy. W czasie wojny francusko-angielskiej baron de Silly dostał się do niewoli. Po wykupieniu wrócił do żony, ale wkrótce zmarł z trudów i wyczerpania.
    Joanna została zmuszona do opuszczenia posiadłości rodziny zmarłego małżonka i osiadła w Tours, w skromnym mieszkaniu przylegającym do klasztoru franciszkanów. Przed biskupem ponowiła ślub czystości. Wiodła życie pełne umartwienia, modlitwy i poświęcenia. Przez pewien czas przebywała w pustelni w Planche de Vaux, oddając się kontemplacji. Umartwiając się, włożyła na głowę koronę cierniową. Wróciła później do Tours i pracowała jako posługaczka w miejscowym szpitalu. Przypisuje się jej dar czynienia cudów.
    Umarła mając 82 lata w dniu 28 marca 1414 r. Została pochowana w habicie klarysek. Papież Pius IX (franciszkański tercjarz) beatyfikował ją w 1871 r. Jest patronką wdów, wygnańców, emigrantów, ludzi, którzy stracili rodziców, ofiar przemocy, ludzi wyśmiewanych dla ich pobożności i osób mających problemy rodzinne.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    27 marca

    Święty Rupert, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Ernest, opat i męczennik
    Święty Rupert
    Rupert był pierwszym biskupem Salzburga. Należał do możnej rodziny franko-niemieckiej Robertynów, spokrewnionej z Karolingami. O pierwszych latach jego życia wiemy niewiele. Kształcił się w Niemczech, w klasztorze irlandzkim. Od roku 700 jako biskup misyjny przechodził obszary Bawarii, po Regensburg (Ratysbonę) i Lorch. Cieszył się sympatią księcia Bawarii, który udzielał mu pomocy koniecznej do jego pracy apostolskiej. Na ruinach rzymskiego miasta Juvanum (Salzburg) założył opactwo benedyktyńskie i wystawił pierwszy w Austrii kościół pod wezwaniem św. Piotra. Jako opat i biskup rządził nowo powstałą diecezją salzburską. Dla swojej krewnej, Erentrudy, Rupert wystawił benedyktyńskie opactwo żeńskie w Nonenberg, gdzie wkrótce Erentruda została opatką. Te dwa opactwa stały się prawdziwym błogosławieństwem dla Austrii.
    Rupert głosił niezmordowanie słowo Boże, gromadził koło siebie kapłanów i obsadzał nimi ważniejsze miejsca dla głoszenia Ewangelii i dla potrzeb duszpasterstwa. Słusznie też zasłużył sobie na tytuł apostoła Bawarii i Austrii.
    Data jego śmierci nie jest pewna. Przyjmuje się 27 marca ok. 720 roku. Został pochowany w założonym przez siebie opactwie w Salzburgu, w kościele św. Piotra. Św. Wigiliusz, jeden z uczniów Ruperta, przeniósł ciało Świętego do katedry (774). Równało się to z pozwoleniem na oddawanie czci publicznej. Zanim bowiem papieże nie zarezerwowali dla siebie prawa kanonizacji, czynił to miejscowy metropolita z biskupami, duchowieństwem i ludem. Św. Wigiliusz został także biskupem Salzburga, podniesionego niebawem do godności metropolii. O popularności Ruperta w Europie środkowej świadczy to, że ku jego czci wystawiono aż 125 kościołów.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    26 marca

    Święty Dobry Łotr

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Tomasz z Costacciaro
      •  Święty Ludger, biskup
      •  Święty Braulion, biskup
    Święty Dobry Łotr
    Święty Dyzmas (w prawosławiu Rach) to jeden z dwóch łotrów, powieszonych na krzyżu obok Jezusa. Informację o nim przekazuje św. Łukasz w swojej Ewangelii. Kiedy drugi z ukrzyżowanych z Jezusem łotrów urągał Mu, Dyzmas skarcił go mówiąc, że oni umierają słusznie, za swe zbrodnie, ale Jezus nic złego nie uczynił. Zwrócił się do Jezusa, prosząc, żeby wspomniał na niego, kiedy już przyjdzie do swego królestwa. A Jezus obiecał Dobremu Łotrowi – bo tak go od tego czasu nazywamy – że jeszcze dziś będzie z Nim w raju. Był to pierwszy swoisty akt kanonizacji, którego jeszcze na Krzyżu dokonał Chrystus.O Dobrym Łotrze pisało wielu Ojców Kościoła i świętych. Jego imię – Dyzmas – pochodzi z pism apokryficznych. Kościół wschodni czci go nawet jako męczennika. W Bolonii, w kościele św. Witalisa i w bazylice św. Stefana, oddawano cześć częściom krzyża, na którym Dobry Łotr miał ponieść śmierć. Pielgrzymi, udający się do Ziemi Świętej, chętnie nawiedzali miejscowość Latrum w pobliżu Emaus, która im przypominała postać Dobrego Łotra.Dobry Łotr jest symbolem Bożego Miłosierdzia; pokazuje, że nawet w ostatniej chwili życia można jeszcze powrócić do Boga. Św. Dyzmas jest patronem Gallipoli (Apulii), skruszonych złodziejów, więźniów, umierających, skazanych na śmierć i dobrej śmierci oraz kapelanów więziennych, pokutujących i nawróconych grzeszników. Stanowi wzór doskonałego żalu za grzechy.
    W ikonografii przedstawiany jest jako młodzieniec, również w wieku dojrzałym, a nieraz też jako starzec. Jego strojem jest opaska na biodrach lub krótka tunika. Atrybutami św. Dyzmy są krzyż, łańcuch, maczuga, miecz lub nóż.Warto wiedzieć, że dolna (trzecia) ukośna belka prawosławnego krzyża symbolizuje skazańców ukrzyżowanych z Chrystusem. Jej prawy kraniec, uniesiony do góry, wskazuje niebo, do którego poszedł Dobry Łotr. Lewy kraniec wskazuje piekło, do którego trafił ten, który nie wyraził skruchy.Episkopat Polski zdecydował w 2009 r, że dzień wspomnienia św. Dobrego Łotra obchodzony jest w Polsce jako Dzień Modlitw za Więźniów.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    25 marca

    Zwiastowanie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Święty Prokop, prezbiter
      •  Błogosławiona Jozafata Michalina Hordaszewska, dziewica
    Zwiastowanie - Albani
    Dzisiejsza uroczystość przypomina nam o tym wielkim zdarzeniu, od którego rozpoczęła się nowa era w dziejach ludzkości. Archanioł Gabriel przyszedł do Maryi, niewiasty z Nazaretu, by zwiastować Jej, że to na Niej spełnią się obietnice proroków, a Jej Syn, którego pocznie w cudowny i dziewiczy sposób za sprawą Ducha Świętego, będzie Synem samego Boga. Fakt, że uroczystość ta przypada często w trakcie Wielkiego Postu uzmysławia nam, że tajemnica Wcielenia jest nierozerwalnie związana z tajemnicą śmierci i zmartwychwstania Chrystusa.Początki tej uroczystości są nadal przedmiotem dociekań. Najprawdopodobniej nie została ona wprowadzona jakimś formalnym dekretem władzy kościelnej, ale wyrosła z refleksji nad wydarzeniem tak szczegółowo przedstawionym na kartach Ewangelii.
    Uroczystość Zwiastowania zaczął najpierw wprowadzać Kościół Wschodni już od wieku V. Na Zachodzie przyjęło się to święto od czasów papieża św. Grzegorza Wielkiego (+ 604). Najstarszym świadectwem tego święta na Wschodzie jest homilia Abrahama z Efezu, wygłoszona najprawdopodobniej w Konstantynopolu między 530 a 550 r. Święto w Konstantynopolu potwierdzone jest w VI w., w Antiochii pod koniec VI w., w Jerozolimie w I połowie VII w. Na Zachodzie natomiast potwierdzenie znajdujemy w VII w. (Rzym i Hiszpania). W swoich początkach uroczystość ta miała wysoką rangę, gdyż była uważana za święto Pańskie. Akcentowano nie tyle moment zwiastowania, co wcielenia się Chrystusa Pana, czyli pierwszy akt Jego przyjścia na ziemię i rozpoczęcia dzieła naszego zbawienia. Tak jest i dotąd. Z czasem lud nadał temu świętu charakter maryjny, pierwszą osobą czyniąc Maryję jako “błogosławioną między niewiastami”, wybraną w planach Boga na Matkę Zbawiciela rodzaju ludzkiego. Liber Pontificalis papieża św. Sergiusza I (687-701) poleca, aby w święto Zwiastowania, podobnie jak w święto Ofiarowania Pana Jezusa, Narodzenia i Zaśnięcia Maryi wychodziła procesja z litanią z kościoła św. Hadriana do bazyliki Matki Bożej Większej. O święcie Zwiastowania wspominają synody w Toledo (656) i w Trullo (692). We Francji na ten dzień była przeznaczona osobna, bardzo piękna procesja.
    Wiadomo także, że już w IV wieku w Nazarecie powstała bazylika Zwiastowania. Wystawił ją bogacz żydowski, Józef z Tyberiady, który przeszedł na chrześcijaństwo. Wybudował on kościół na miejscu, gdzie według podania miał stać domek Świętej Rodziny. W roku 570 nawiedza tę bazylikę i opisuje pielgrzym, Antoni z Piacenzy. Przetrwała ona do wieku XI. Krzyżowcy na jej miejscu wystawili o wiele większą i bardziej okazałą. Ta z kolei przetrwała aż do roku 1955, kiedy to franciszkanie wystawili nową, obecnie istniejącą świątynię. W odległości ok. 200 metrów od niej znajduje się kościół św. Józefa. W wieku VI stał na tym miejscu kościół Matki Bożej Karmiącej. W pobliżu niego znajduje się także synagoga, zbudowana na miejscu tej, w której Chrystus często przebywał i nauczał. Pamiątką najpewniejszą z czasów Maryi jest jej studnia, jedyna zresztą w Nazarecie. Na tym miejscu stał kiedyś kościół poświęcony świętemu archaniołowi Gabrielowi.

    Zwiastowanie - Fra Angelico

    Nie mamy także pewności, dlaczego na obchód tajemnicy Zwiastowania wybrano właśnie dzisiejszy dzień. Najczęściej podaje się wyjaśnienie wiążące 25 marca z dniem, w którym celebrujemy Narodzenie Pańskie – 25 grudnia, a zatem datami, które dzieli dokładnie 9 miesięcy. Współcześni badacze genezy święta Zwiastowania wykluczają jednak ten element. Chrześcijanie pierwszych wieków przywiązywali wielką wagę do ostatnich dni marca i początku kwietnia. Związane to było z datą 14 Nizan w Starym Testamencie – ze świętem Paschy. Prawdopodobnie dlatego właśnie w ostatnich dniach marca wspominano moment Zwiastowania – początku Życia, które przez mękę, śmierć i z martwych powstanie odnowiło wszechświat.
    Powszechnie posługujemy się dwiema modlitwami, które upamiętniają moment Zwiastowania. Są to “Zdrowaś Maryjo” i “Anioł Pański”.
    Pozdrowienie Anielskie. Modlitwa ta składa się z pozdrowienia archanioła, z radosnego okrzyku św. Elżbiety i z modlitwy Kościoła. Na słowach pozdrowienia Gabriela – “łaski pełna” – Kościół oparł wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi. Skoro bowiem Maryja była pełna łaski, to nie mogła jej nigdy być pozbawiona. Słowa św. Elżbiety: “Błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego” zawierają część pozdrowienia anioła (Błogosławionaś Ty między niewiastami). W ten sposób św. Elżbieta jakby chciała podkreślić, że znana jest jej tajemnica Zwiastowania, że w imieniu wszystkich niewiast świata winszuje Maryi tak wielkiej godności.
    Do wieku XVI odmawiano w Kościele tylko słowa anioła i Elżbiety. Papież św. Pius V oficjalnie wprowadził resztę słów, które do dnia dzisiejszego odmawiamy. Modlitwę Pozdrowienia Anielskiego odmawiały miliony wiernych i wielu świętych wielekroć na dzień. Do jej rozpowszechnienia przyczyniło się również “nabożeństwo trzech Zdrowaś”. Propagowało je wielu świętych, jak np. św. Leonard z Porto Maurizio (+ 1751), św. Alfons Liguori (+ 1787) i św. Jan Bosko (+ 1888). Jedni rozpowszechniali to nabożeństwo dla uproszenia sobie trzech cnót: wiary, nadziei i miłości; inni dla zachowania potrójnej czystości – niewinności, czystości, celibatu; inni wreszcie dla uproszenia sobie łaski dobrej śmierci i zbawienia duszy.
    Do liturgii Pozdrowienie Anielskie zostało wprowadzone w formie antyfony do Mszy świętej w IV Niedzielę Adwentu w wieku XII. Najwięcej jednak do rozpowszechnienia Zdrowaś Maryjo przyczyniła się praktyka odmawiania różańca świętego, gdzie tę modlitwę powtarza się obecnie aż 200 razy.
    Anioł Pański. Historia tej modlitwy sięga wieków średnich, kiedy to biciem dzwonów wyznaczano trzy pory dnia: rano, południe i wieczór. Z powodu braku zegarów był to zwyczaj bardzo praktyczny. Przez pobożne odmawianie tej modlitwy przypominamy sobie scenę Zwiastowania i to, co się w niej dokonało.
    Paweł VI w Adhortacji apostolskiej Marialis cultus tak zachęca do odmawiania tej modlitwy: “Gdy chodzi o modlitwę Anioł Pański, to chcemy jedynie powtórzyć naszą zachętę, prostą, lecz gorącą, aby zwyczajowe odmawianie tej modlitwy zostało zachowane. Mimo bowiem upływu wieków zachowuje ono swoją siłę i blask. Jest to modlitwa prosta, zaczerpnięta z Pisma świętego”. Papież sam tę modlitwę codziennie odmawia, często spotykając się przy tej okazji z wiernymi gromadzącymi się na placu św. Piotra, którym po modlitwie udziela błogosławieństwa.Scena Zwiastowania to jeden z ulubionych tematów malarstwa religijnego. Najdawniejszy wizerunek Maryi – z II w. – zachował się w katakumbach świętej Pryscylli. Maryja siedzi na krześle, przed Nią zaś stoi anioł w postaci młodzieńca, bez skrzydeł, za to w tunice i w paliuszu, który gestem ręki wyraża rozmowę. Podobne malowidło spotykamy z wieku III w katakumbach św. Piotra i Marcelina. Od wieku IV spotykamy Gabriela ze skrzydłami. Ma on w ręku laskę podróżną albo lilię. Na łuku tęczowym w bazylice Matki Bożej Większej w Rzymie wśród dziewięciu obrazów – barwnych mozaik – jest również scena Zwiastowania (z wieku IV). Maryja jest ubrana w bogate szaty i siedzi na tronie w świątyni jerozolimskiej w chwili, kiedy haftuje purpurową zasłonę dla świątyni. Na głowie ma królewski diadem. Nad Maryją unosi się Duch Święty w postaci gołębicy. W pobliżu jest archanioł Gabriel. Podobne ujęcie Zwiastowania w mozaice spotykamy w Parenze (w. IV).
    W jednym z kościołów Rawenny spotykamy mozaikę z wieku VI, na której Maryja jest przedstawiona, jak siedzi przed swoim domem i w ręku trzyma wrzeciono. Anioł stoi przed Nią z berłem. Podobną mozaikę spotkamy w bazylice świętych Nereusza i Achillesa w Rzymie (w. IX). Na Ewangeliarzu cesarza Ottona I (w. X) i w Sakramentarzu św. Grzegorza (w. X) spotykamy pięknie namalowane barwne sceny Zwiastowania. Podobnie piękne sceny Zwiastowania spotykamy w wieku XII w Ewangeliarzu z Gegenbach, z Hardhausen, św. Hildegardy i w rzeźbie w katedrze w Chartres. Tam również widzimy tę scenę na witrażu. Z wieku XIII pochodzi wspaniała mozaika w bazylice Matki Bożej na Zatybrzu w Rzymie. Scenę Zwiastowania unieśmiertelnili ponadto m.in.: Giotto, Szymon Marcin ze Sieny, Fra Angelico, Simone Martini, Taddeo Bartoli, Masaccio.
    Pierwsze wizerunki przedstawiają Maryję na tronie (do w. XII). Sztuka romańska (od w. XII) wprowadza ruch i usiłuje nawet oddać uczucia Maryi. Od wieku XIV Maryja otrzymuje często gałązkę oliwną. Anioł zaś trzyma prawie zawsze laskę podróżną, lilię, berło lub gałązkę oliwną. Maryja bywa przedstawiana w czasie modlitwy (klęcznik), z przędziwem, w domu lub koło domu, rzadko przy studni czy świątyni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    24 marca

    Święty Oskar Romero, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Szwedzka, zakonnica
    Święty Oskar Romero

    Oskar Arnulf Romero Galdámez urodził się 15 sierpnia 1917 w Ciudad Barrios (departament San Miguel w południowo-wschodnim Salwadorze). Po studiach teologicznych w San Salvadorze i Rzymie przyjął 4 kwietnia 1942 r. w stolicy Włoch święcenia kapłańskie, po czym pracował duszpastersko do 1967 r. w parafiach diecezji San Miguel oraz jako wykładowca w seminarium duchownym i na uniwersytecie w stolicy kraju.
    W latach 1967-1974 był sekretarzem generalnym episkopatu Salwadoru, od 1970 do 1974 r. – biskupem pomocniczym stołecznej archidiecezji, w latach 1974-1977 biskupem Santiago de Maria, a w lutym 1977 został arcybiskupem metropolitą San Salvadoru. Zdobył szybko popularność wśród szerokich rzesz ludzi dzięki swemu zaangażowaniu społecznemu i kazaniom, które głosił w stołecznej katedrze. Arcybiskup walczył o prawa człowieka w ojczystym Salwadorze, odważnie krytykował przejawy niesprawiedliwości, potępiał akty przemocy obu stron rozdzierającej kraj wojny domowej. W latach 1978 i 1979 był dwukrotnie zgłaszany do Pokojowej Nagrody Nobla. W styczniu 1979 r. i w styczniu 1980 r. dwukrotnie spotkał się z Janem Pawłem II.

    Święty Oskar Romero i święty Jan Paweł II

    Jego zaangażowanie społeczne ściągnęło na niego niezadowolenie wojskowych, rządzących wtedy krajem. Zginął zastrzelony w dniu 24 marca 1980 r. podczas odprawiania Mszy św. w kaplicy stołecznego szpitala Opatrzności Bożej. O zlecenie tej zbrodni są podejrzani wysokiej rangi wojskowi, jednakże jej okoliczności nie zostały dotychczas wyjaśnione. Pogrzeb arcybiskupa stał się manifestacją ogromnej sympatii do niego, a jednocześnie stał się wyrazem protestu przeciw krwawym zbrodniom rządzącej krajem junty wojskowej.
    Jan Paweł II na wieść o śmierci arcybiskupa Romero nazwał go “gorliwym pasterzem” i dwukrotnie modlił się przy jego grobie w katedrze w San Salvadorze: w latach 1983 i 1990.3 lutego 2015 r. papież Franciszek zgodził się na promulgowanie dekretu o uznaniu męczeństwa arcybiskupa. Uroczysta beatyfikacja abp. Oscara Romero odbyła się 23 maja 2015 r. w San Salvadorze; ceremonii w imieniu papieża Franciszka przewodniczył kard. Angelo Amato SDB.
    W październiku 2016 r. Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie zostały zgłoszone trzy cuda przez wstawiennictwo bł. Oscara Romero, jednak każdy z nich po szczegółowym zbadaniu został odrzucony. 31 stycznia 2017 r. został przyjęty do rozpatrzenia czwarty cud uzdrowienia kobiety w ciąży Cecilii Maribel Flores w procesie diecezjalnym w San Salvadorze. Po uważnym zbadaniu sprawy 6 lutego 2018 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych zatwierdziła to uzdrowienie jako cud. Miesiąc później papież Franciszek podpisał dekret uznający cud za wstawiennictwem bł. Oscara Romero, co otworzyło drogę do jego kanonizacji, której papież dokonał 14 października 2018 r. w Rzymie podczas trwającego wtedy Synodu Biskupów na temat młodzieży.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    23 marca

    Święta Rafka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Turybiusz z Mongrovejo, biskup
      •  Święty Józef Oriol, prezbiter
      •  Błogosławiony Metody Dominik Trćka, prezbiter i męczennik
    Święta Rafka
    Pietra Choboq Ar-Rayes przyszła na świat w dniu 29 czerwca 1832 roku w Himlaya, w libańskim regionie Metn. Wychowała się w rodzinie katolickiej. Na chrzcie otrzymała imię Boutroussyeh (Pietra). Jej rodzina po śmierci matki w 1839 roku znalazła się w trudnej sytuacji finansowej. Dlatego w 1843 roku jej ojciec wysłał córkę do pracy, jako służącą w domu zamożnego Libańczyka w Damaszku. Kiedy po czterech latach wróciła do domu, okazało się, że ojciec ożenił się po raz drugi. Zarówno macocha, jak jedna z ciotek chciały wydać ją za mąż, ale Boutroussyeh postanowiła swe życie poświęcić Bogu.
    Wstąpiła do Zgromadzenia Córek Maryi w Bikfaya. Rodzice próbowali przekonać ją do zmiany zdania, ale ona pozostała niewzruszona w swym postanowieniu. Po zakończeniu nowicjatu, w dniu 10 lutego 1856 roku, złożyła śluby zakonne. Dwa lata później skierowano ją do pracy w seminarium w Ghazir, które prowadzili jezuici. Pracowała w kuchni, uczyła się ortografii i arytmetyki, a w wolnym czasie pogłębiała znajomość języka arabskiego.
    Od 1860 roku była nauczycielką katechizmu i wychowawczynią w szkołach swojego zgromadzenia. Cztery lata później przeniesiono ją do Maad, gdzie razem z inną zakonnicą założyła szkołę dla dziewcząt. W tym okresie jej macierzyste zgromadzenie przechodziło poważny wewnętrzny kryzys. Siostra Boutroussyeh modliła się żarliwie, prosząc Boga o pomoc w podjęciu decyzji zgodnej z Jego wolą. Pewnego dnia w śnie ukazali się jej św. Jerzy, św. Szymon Słupnik i św. Antoni Pustelnik, który powiedział do niej: “Wstąp do Zakonu Libańskich Mniszek Maronickich”. Tak też uczyniła.
    Jeden z dobroczyńców Zgromadzenia Córek Maryi pomógł jej dostać się do klasztoru św. Szymona al-Qarn w Ad’tou. Rozpoczęła w nim nowicjat w dniu 12 lipca 1871 roku, a już w dniu 25 sierpnia następnego roku złożyła uroczyste śluby zakonne i przyjęła imię Rafka, na pamiątkę swojej matki. Przeżyła w tym klasztorze 26 lat, dając przykład posłuszeństwa, gorliwości w modlitwie, ascezy, poświęcenia i pracowitości.
    W październiku 1885 roku podczas modlitwy prosiła Boga, by dał jej udział w zbawczej męce Chrystusa. Kierowana łaską Bożą, cierpiała z powodu wielu dolegliwości, znosząc je z cierpliwością i pokorą. Jej modlitwy zostały wysłuchane. Z każdym rokiem Chrystus otaczał ją swym cierpieniem. W 1899 roku Rafka całkowicie straciła wzrok, a wkrótce także została sparaliżowana. Nieustannie dziękowała Bogu za wszystko, szczególnie za dar cierpienia. Zmarła w dniu 23 marca 1914 roku.
    Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w dniu 17 listopada 1985 roku, a w dniu 10 czerwca 2001 roku włączył ją do grona świętych. Był to dzień uroczystości Trójcy Przenajświętszej. Do Watykanu przybyło kilkadziesiąt tysięcy rzymian i pielgrzymów z Włoch oraz z innych krajów i kontynentów, wśród nich m.in. 12 tysięcy Libańczyków. Papież powiedział wówczas: “Na Bliskim Wschodzie, tak ciężko doświadczonym przez liczne krwawe konflikty i tyle niezawinionych cierpień, świadectwo tej libańskiej zakonnicy pozostaje źródłem ufności dla wszystkich skrzywdzonych. Żyła ona zawsze w ścisłej więzi z Chrystusem i tak jak On nigdy nie zwątpiła w człowieka. Dlatego właśnie jej przykład jest wiarygodnym znakiem, ukazującym, że tajemnica paschalna Chrystusa wciąż przemienia świat, aby zakiełkowała w nim nadzieja nowego życia, ofiarowana wszystkim ludziom dobrej woli”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    22 marca

    Święty Zachariasz, papież

    Święty Zachariasz
    Zachariasz był synem Polychroniusza z Kalabrii. Był Grekiem, ale urodzonym we Włoszech. Nie znamy szczegółów z jego lat młodzieńczych. Możliwe, że współpracował ze św. Grzegorzem III i był diakonem, którego podpis figuruje na synodzie rzymskim w roku 732.
    3 grudnia 741 roku został wybrany na stolicę Piotrową. Wybór Zachariasza na papieża nie wymagał już cesarskiego zatwierdzenia, niemniej jednak Zachariasz natychmiast po wyborze wysłał legatów do cesarza Konstantyna V Kopronyma (719-775), zawiadamiając go o wstąpieniu na tron św. Piotra i prosząc o przywrócenie kultu obrazów. Zachariasz był ostatnim z papieży tzw. wschodnich, który zwrócił się do cesarza o zatwierdzenie swojego wyboru.
    Łagodnością i życzliwością zjednał sobie lud Italii, cesarza i sąsiadów. Utrzymywał dobre stosunki z Konstantynopolem. Zawarł pokój z Longobardami, odzyskując część ziem i jeńców. Kiedy zaprzyjaźniony król Ratchis utracił tron, przyjął go do siebie. Zawarł sojusz z Frankami oraz udzielił poparcia Pepinowi Małemu. Zachariasz odrestaurował i upiększył wiele kościołów. Przeniósł swoją siedzibę z Palatynu do Lateranu i powiększył tamtejszy pałac.
    Zmarł w Rzymie po 11 latach pontyfikatu 15 marca 752 roku. Został pochowany w bazylice św. Piotra. Wszedł do literatury chrześcijańskiej jako tłumacz na język grecki łacińskich Dialogów św. Grzegorza Wielkiego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    21 marca

    Święty Mikołaj z Flüe, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święta Benedykta od Bożej Opatrzności Cambiagio Frassinello
    Święty Mikołaj z Flüe

    Mikołaj (znany również jako brat Klaus, Nicolaus de Rupe, Nicolas de la Roche) urodził się w 1417 r. w Flüe, w pobliżu Sachseln (w kantonie Unterwalden w Szwajcarii), nad Jeziorem Czterech Kantonów. Jego ojciec, Henryk, był skromnym i prostym góralem, ale miał taki autorytet, że piastował różne stanowiska, tak w sądownictwie, jak i w zarządzie i sejmiku lokalnym.
    Mikołaj początkowo zamierzał poświęcić się wyłącznie służbie Bogu. Wstąpił do benedyktynów w Engelberg. Ostatecznie jednak wrócił do świata, a nawet za radą rodziców wstąpił w związek małżeński. Z Dorotą Wyss miał 10 dzieci: 5 synów i 5 córek. Najmłodszy syn po zdobyciu stopnia akademickiego został proboszczem w Sachseln. Mieszkańcy kantonu mieli tak wielkie zaufanie do Mikołaja, że wybrali go na radcę i kantonalnego sędziego oraz deputowanego do federacji kantonów szwajcarskich. W latach 1433-1460 Mikołaj pełnił służbę wojskową w randze oficera. Wyróżniał się łagodnością w traktowaniu jeńców, opieką nad kościołami i nad ubogimi. To wszystko zyskiwało mu powszechny szacunek i miłość.
    Po kampanii wojennej, za zezwoleniem małżonki i zabezpieczywszy odpowiednio rodzinę, ponownie wstąpił do klasztoru reformowanych benedyktynów nazywających się “Przyjaciółmi Boga” (1467); miał już wtedy 50 lat. We śnie otrzymał jednak napomnienie, że wolą Bożą jest, aby w rodzinnych stronach jako pustelnik budował i zachęcał do bogobojnego życia swoich współziomków. Dlatego założył w Ranft w pobliżu Flüe mały domek i kapliczkę, gdzie modlitwę łączył z uczynkami pokutnymi. Sława pustelnika zaczęła ściągać do niego ciekawych i pobożnych. Korzystał z każdej okazji, by mówić o Panu Bogu i o konieczności zbawienia swojej duszy. Dopóki nie otrzymał własnego kapelana, chodził na Mszę do pobliskiego miasteczka, gdzie księdzem był jego syn.
    Kiedy w roku 1473 nieomal ponownie nie doszło do wojny z Austrią, Mikołaj podjął się trudu, by załagodzić zaogniony spór. W roku 1481 wybuchła wojna domowa między kantonami Szwajcarii. Wówczas Mikołaj uratował jedność Szwajcarii. Przez proboszcza Stans, Heimo am Grund, który przybył do niego po radę, przekazał, że każde z miast i kantonów musi się zrzec swoich specjalnych przywilejów i praw. Dzięki temu podpisano tzw. “umowy ze Stans” i utworzono Związek Szwajcarski. Wdzięczni mieszkańcy tego kraju nadali mu tytuł “Ojca Ojczyzny”. Popularnie zaś zwano go z niemiecka “Bratem Klausem” (Bruder Klaus).

    Święty Mikołaj z Flüe

    Był jednym z najwybitniejszych mistrzów medytacji i mistyków u schyłku średniowiecza. Obdarowany został niezwykłymi charyzmatami – przez 19 lat jego pożywieniem była wyłącznie Eucharystia. Fakt ten został potwierdzony kanonicznym procesem. Uciekano się do niego we wszelkich potrzebach, radzono się w najtrudniejszych sprawach, proszono o modlitwę. Nawrócił wiele zbłąkanych dusz.
    Zmarł 21 marca 1487 roku po krótkiej, ale bolesnej chorobie (spotyka się też datę 18 marca tego roku). Pan Bóg wsławił jego grób licznymi cudami, które zostały spisane w osobnej księdze. W roku 1501 powstał jego pierwszy żywot.
    Proces kanoniczny mógł się jednak rozpocząć dopiero w roku 1587, ze względu na okres wojen religijno-politycznych w Szwajcarii. 8 marca 1669 r. papież Klemens IX beatyfikował Mikołaja i zezwolił na jego kult, a papież Klemens X rozszerzył ten kult na całą Szwajcarię, a przede wszystkim na diecezję w Konstancji, na której terenie znajduje się Flüe i Sachseln. 15 maja 1947 r. papież Pius XII dokonał uroczystej kanonizacji Mikołaja, ogłaszając go równocześnie głównym patronem Szwajcarii. Jego ciało doznaje czci w kościele parafialnym w Sachseln, najbliższym miejsca urodzenia. Jest ponadto patronem papieskiej Gwardii Szwajcarskiej, sędziów, radnych, rodzin wielodzietnych.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w długiej pokutnej szacie, boso. Jego atrybutami są: kij wędrowca, wieniec z róż, krzak cierniowy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    20 marca

    Święta Aleksandra, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Maurycy Csak, zakonnik
      •  Święty Herbert, pustelnik
      •  Święty Wolfram, biskup
    Święta Aleksandra
    Aleksandra pochodziła z Ancyry w Galacji (dzisiejsza Ankara). Miała odmówić udziału w procesji z posążkami Artemidy i Ateny. Podczas wyznania wiary w Chrystusa została skazana na śmierć. Utopiono ją w bagnach, w pobliżu rodzinnego miasta, ok. 300 lub 310 r. wraz z sześcioma innymi kobietami, które wcześniej ślubowały dziewictwo i żyły poszcząc i pełniąc dobre uczynki. Były to: Klaudia, Eufrazja, Matrona, Julianna, Eutymia oraz najstarsza z nich, Teodozja. Przed utopieniem miały być wydane młodym mężczyznom na pohańbienie. Jednak ci uciekli, kiedy Teodozja pokazała im swoje siwe włosy. Wtedy wszystkie zostały w okrutny sposób torturowane: obnażono je, bito pałkami, obcinano piersi, ich ciała strugano ostrymi narzędziami aż do kości. Żadna z nich nie wyparła się Chrystusa.
    Ciała męczennic miał wydobyć z grzęzawisk, by je po chrześcijańsku pochować, Teodat (Teodot), siostrzeniec Teodozji (Tekusy), który od dawna pomagał chrześcijanom: odwiedzał ich w więzieniach, podnosił na duchu, ofiarował swój hotel na miejsce sprawowania liturgii. Po pochowaniu ciotki z Towarzyszkami został zdradzony przez sąsiadów i poniósł karę śmierci przez ścięcie. Jego ciało wraz z wydobytymi z grobu ciałami 7 męczennic spalono.
    Według innych hagiografów Aleksandra z Towarzyszkami po mękach została spalona żywcem w rozpalonym piecu.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest zawsze w towarzystwie innych męczennic, z którymi poniosła śmierć. Między sobą różnią się praktycznie tylko kolorem szat. Aleksandra ma czerwony płaszcz i białą chustę na głowie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    19 marca

    Święty Józef
    Oblubieniec Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Marceli Callo, męczennik
    Święty Józef zaślubia Maryję
    W sprawie szczegółów życia św. Józefa musimy polegać na tym, co przekazały o nim Ewangelie. Poświęcają mu one łącznie 26 wierszy, a jego imię wymieniają 14 razy. Osobą św. Józefa zajmują się wprawdzie bardzo żywo także apokryfy: Protoewangelia Jakuba (z w. II), Ewangelia Pseudo-Mateusza (w. VI), Ewangelia Narodzenia Maryi (w. IX), Ewangelia Tomasza (w. II) i Historia Józefa Cieśli (w. IV), opowiadając o rodzinie Józefa, jego małżeństwie, pracy i śmierci; zbyt wiele w nich jednak legend, by można je było traktować poważnie. Niewiele mówią one także o latach dzieciństwa i wczesnej młodości Józefa.
    Józef pochodził z rodu króla Dawida. Wykazuje to św. Mateusz w genealogii przodków św. Józefa. Genealogię przytacza również św. Łukasz. Ta jednak różni się zasadniczo od tej, którą nam przekazuje św. Mateusz. Już Julian Afrykański (w. III) wyraża zdanie, że jest to genealogia Najświętszej Maryi Panny. Św. Łukasz, który podał nam tak wiele szczegółów z Jej życia, mógł nam przekazać i Jej rodowód. Na mocy prawa lewiratu św. Józef mógł być synem Jakuba, a równocześnie adoptowanym synem Helego, noszącego także w tradycji chrześcijańskiej imię Joachima, który był ojcem Najświętszej Panny. Tak więc genealogia przytoczona przez św. Łukasza wyliczałaby przodków Maryi rzeczywistych, a odnośnie do Józefa – jego przodków zalegalizowanych. Taka jest dzisiaj opinia przyjęta przez wielu biblistów.
    Mimo wysokiego pochodzenia Józef nie posiadał żadnego majątku. Na życie zarabiał stolarstwem i pracą jako cieśla. Zdaniem św. Justyna (ok. 100 – ok. 166), który żył bardzo blisko czasów Apostołów, Józef wykonywał sochy drewniane i jarzma na woły. Przygotowywał więc narzędzia gospodarcze i rolnicze. Autor Pseudoewangelii Filipa (w. III) nazywa Józefa stolarzem.
    Zaręczony z Maryją, Józef stanął przed tajemnicą cudownego poczęcia. Nie był według ciała ojcem Chrystusa. Był nim jednak według prawa żydowskiego jako prawomocny małżonek Maryi. Chociaż więc Maryja porodziła Pana Jezusa dziewiczo, to jednak wobec prawa żydowskiego i otoczenia Józef był uważany za ojca Pana Jezusa. Tak go też nazywają Ewangelie. W takiej sytuacji trzeba było wykazać, że Józef pochodził w prostej linii od króla Dawida, jak to zapowiadali prorocy.

    Święty Józef, oblubieniec Maryi
    Kiedy Józef dowiedział się, że Maryja oczekuje dziecka, wiedząc, że nie jest to jego potomek, postanowił dyskretnie usunąć się z życia Maryi, by nie narazić Jej na zhańbienie i obmowy. Wprowadzony jednak przez anioła w tajemnicę, wziął Maryję do siebie, do domu (Mt 1-2; 13, 55; Łk 1-2). Podporządkowując się dekretowi o spisie ludności, udał się z Nią do Betlejem, gdzie urodził się Jezus. Po nadaniu Dziecku imienia i przedstawieniu Go w świątyni, w obliczu prześladowania, ucieka z Matką i Dzieckiem do Egiptu. Po śmierci Heroda udaje się do Nazaretu. Po raz ostatni Józef pojawia się na kartach Pisma Świętego podczas pielgrzymki z dwunastoletnim Jezusem do Jerozolimy. Przy wystąpieniu Jezusa w roli Nauczyciela nie ma już żadnej wzmianki o Józefie. Prawdopodobnie wtedy już nie żył. Miał najpiękniejszą śmierć i pogrzeb, jaki sobie można na ziemi wyobrazić, gdyż byli przy św. Józefie w ostatnich chwilach jego życia: Jezus i Maryja. Oni też urządzili mu pogrzeb. Może dlatego tradycja nazwała go patronem dobrej śmierci.
    Ikonografia zwykła przedstawiać Józefa jako starca. W rzeczywistości był on młodzieńcem w pełni męskiej urody i sił. Sztuka chrześcijańska zostawiła wiele tysięcy wizerunków Józefa w rzeźbie i w malarstwie.Ojcowie i pisarze Kościoła podkreślają, że do tak bliskiego życia z Jezusem i Maryją Opatrzność wybrała męża o niezwykłej cnocie. Dlatego Kościół słusznie stawia św. Józefa na czele wszystkich świętych i daje mu tak wyróżnione miejsce w hagiografii. O św. Józefie pierwszy pisał Orygenes, chwaląc go jako “męża sprawiedliwego”. Św. Jan Złotousty wspomina jego łzy i radości; św. Augustyn pisze o legalności jego małżeństwa z Maryją i o jego prawach ojcowskich; św. Grzegorz z Nazjanzu wynosi godność Józefa ponad wszystkich świętych; św. Hieronim wychwala jego dziewictwo. Z pisarzy późniejszych, piszących o Józefie, wypada wymienić: św. Damiana, św. Alberta Wielkiego, św. Tomasza z Akwinu, św. Bonawenturę, bł. Jana Dunsa Szkota i innych. Pierwszy specjalny Traktat o 12 wyróżnieniach św. Józefa zostawił słynny kanclerz Sorbony paryskiej, Jan Gerson (1416). Izydor z Isolani napisał o św. Józefie pierwszą Summę (ok. 1528). Godność św. Józefa wysławiali w kazaniach św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), bł. Bernardyn z Faltre (+ 1494), bł. Bernardyn z Busto (+ 1500). Św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) wprost wyrażał przekonanie, że Józef osobnym przywilejem Bożym, jak Matka Najświętsza, został wskrzeszony i z ciałem wzięty do nieba oraz że w łonie matki został oczyszczony z grzechu pierworodnego. Podobną opinię wyraża św. Franciszek Salezy. O dozgonnej dziewiczości św. Józefa piszą: św. Hieronim, Teodoret, św. Augustyn, św. Beda, św. Rupert, św. Piotr Damiani, Piotr Lombard, św. Albert Wielki, św. Tomasz z Akwinu i wielu innych.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela
    Największą jednak czcią do św. Józefa wyróżniała się św. Teresa z Avila, wielka reformatorka Karmelu (+ 1582). Twierdziła ona wprost, że o cokolwiek prosiła Pana Boga za jego przyczyną, zawsze otrzymała i nie była nigdy zawiedziona. Wszystkie swoje klasztory fundowała pod jego imieniem. Jego też obrała za głównego patrona swoich dzieł. Doroczną uroczystość św. Józefa obchodziła bardzo bogato, zapraszając najwybitniejszych kaznodziejów, orkiestrę i chóry, dekorując świątynię, wystawiając najbogatsze paramenty liturgiczne. Podobnie św. Wincenty a Paulo ustanowił św. Józefa patronem swojej kongregacji misyjnej, przed nim zaś uczynił to św. Franciszek Salezy.
    Do szczególnych czcicieli św. Józefa zaliczał się również św. Jan Bosko. Stawiał on Józefa za wzór swojej młodzieży rzemieślniczej. W roku 1859 do modlitewnika, który ułożył dla swoich synów duchowych i chłopców, dodał nabożeństwo do 7 boleści i do 7 radości św. Józefa; dodał również modlitwę do św. Józefa o łaskę cnoty czystości i dobrej śmierci; wreszcie dołączył pieśń do św. Józefa. Propagował nabożeństwo 7 niedzieli do uroczystości św. Józefa. W tym samym roku Jan Bosko założył wśród swojej młodzieży Stowarzyszenie pod wezwaniem św. Józefa. W roku 1868 wydał drukiem czytanki o św. Józefie. Miesiąc marzec co roku obchodził jako miesiąc św. Józefa, czcząc Go osobnym, codziennym nabożeństwem i specjalnymi czytankami. Św. Leonard Murialdo, przyjaciel św. Jana Bosko, założył zgromadzenie zakonne pod wezwaniem św. Józefa (józefici).
    Jan XXIII (Józef Roncalli) wpisał imię św. Józefa do Kanonu Rzymskiego (Pierwsza Modlitwa Eucharystyczna). Wydał także osobny list apostolski o odnowieniu nabożeństwa do niebiańskiego Patrona (1961). Św. Józefa uczynił patronem II Soboru Watykańskiego (1962-1965). Decyzją Benedykta XVI, ogłoszoną już za pontyfikatu papieża Franciszka, w 2013 r. imię św. Józefa włączono także do pozostałych modlitw eucharystycznych.Na Wschodzie po raz pierwszy spotykamy się ze wspomnieniem liturgicznym św. Józefa już w IV wieku w klasztorze św. Saby pod Jerozolimą. Na Zachodzie spotykamy się ze świętem znacznie później, bo dopiero w wieku VIII. W pewnym manuskrypcie z VIII wieku, znalezionym w Centralnej Bibliotece Zurichu, znajduje się wzmianka o pamiątce św. Józefa obchodzonej 20 marca. W martyrologiach z wieku X: z Fuldy, Ratisbony, Stavelot, Werden nad Ruhrą, w Raichenau i w Weronie jest wzmianka o święcie św. Józefa dnia 19 marca. Pierwsze pełne oficjum kanoniczne spotykamy w wieku XIII w klasztorze benedyktyńskim: w Liege i w Austrii w klasztorze św. Floriana (w. XIII). Z tego samego wieku również pochodzi pełny tekst Mszy świętej. Serwici na kapitule generalnej ustanowili w 1324 roku, że co roku będą obchodzić pamiątkę św. Józefa. Podobnie uchwalili franciszkanie (1399) i karmelici (koniec w. XIV). O święcie tym wspomina Jan Gerson w 1416 roku na soborze w Konstancji. Do brewiarza i mszału rzymskiego wprowadził to święto papież Sykstus IV w 1479 roku. Papież Grzegorz XV w 1621 roku rozszerzył je na cały Kościół. Potwierdził je papież Urban VIII w 1642 roku. W wieku XIX przełożeni generalni 43 zakonów wystosowali prośbę do papieża i ojców soboru o ogłoszenie św. Józefa patronem Kościoła. Papież Pius IX przychylił się do prośby i dekretem Quaemadmodum Deus z dnia 10 września 1847 roku wprowadził odrębne święto liturgiczne Opieki świętego Józefa. Wysłał też list do biskupów świata z wyjaśnieniem i uzasadnieniem, jakie pobudki skłoniły go do ustanowienia tego święta.

    Święty Józef, Opiekun Zbawiciela
    Papież wyznaczył to nowe święto na III Niedzielę Wielkanocy. To święto obchodzili już przedtem karmelici (od roku 1680), augustianie (od 1700), a potem dominikanie z oktawą (1721). Papież Pius X przeniósł to święto na drugą środę po Wielkanocy i podniósł ją do rangi pierwszej klasy. Zmienił jednocześnie nazwę święta na: świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny, Wyznawcy, Patrona Kościoła Powszechnego. Na dzień uroczystości wyznaczył tenże papież środę po drugiej niedzieli Wielkanocy. Papież Pius XII zniósł to święto, ale w jego miejsce w roku 1956 wprowadził nowe święto tej samej klasy: św. Józefa Pracownika (1 maja). Tak pozostało dotąd, z tym jednak, że ranga tego drugiego święta została obniżona do wspomnienia (1969). Tytuł zaś Patrona Kościoła Świętego Pius XII dołączył do święta 19 marca.
    Papież Benedykt XIII w roku 1726 włączył imię św. Józefa do litanii do Wszystkich Świętych. Benedykt XV włączył również wezwanie o św. Józefie do modlitw zaczynających się od słów: “Niech będzie Bóg uwielbiony” oraz włączył do Mszału osobną prefację o św. Józefie (1919). Papież Leon XIII wydał pierwszą w dziejach Kościoła encyklikę o św. Józefie: Quamquam pluries. Papież św. Pius X zatwierdził litanię do św. Józefa do publicznego odmawiania i dodał do niej wezwanie: “Święty Józefie, Opiekunie Kościoła Świętego”. Papież Leon XIII wprowadził do modlitw po Mszy świętej osobną modlitwę do św. Józefa (1884). Do dziś lokalnie bywa także obchodzone (w niektórych zakonach i miejscach) święto Zaślubin Maryi ze św. Józefem (23 stycznia).
    Apokryfy i pisma Ojców Kościoła wysławiają jego cnoty i niewysłowione powołanie – oblubieńca Maryi, żywiciela i wychowawcy Jezusa. Jest patronem Kościoła powszechnego, licznych zakonów, krajów, m.in. Austrii, Czech, Filipin, Hiszpanii, Kanady, Portugalii, Peru, wielu diecezji i miast oraz patronem małżonków i rodzin chrześcijańskich, ojców, sierot, a także cieśli, drwali, rękodzielników, robotników, rzemieślników, wszystkich pracujących i uciekinierów. Wzywany jest także jako patron dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Józef przedstawiany jest z Dziecięciem Jezus na ręku, z lilią w dłoni. Jego atrybutami są m. in. narzędzia ciesielskie: piła, siekiera, warsztat stolarski; bukłak na wodę, kij wędrowca, kwitnąca różdżka (Jessego), miska z kaszą, lampa, winorośl.Zapraszamy do zapoznania się z treścią encykliki św. Jana Pawła II o pracy ludzkiej Laborem exercens  z 14 września 1981 r. oraz adhortacji apostolskiej Redemptoris custos  o św. Józefie i jego posłannictwie w życiu Chrystusa i Kościoła.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Święty Józef i jego zapomniana rola w doniosłym „Cudzie słońca”

    figura św. Józefa autorstwa braci Duthoit, fot. Wikimedia.org

    ***

    19 marca Kościół wspomina świętego Józefa. Ale mało kto pamięta, że Opiekun Najświętszej Rodziny miał również swój udział w fatimskim cudzie słońca. Wydarzenia związane z ostatnim objawieniem w Fatimie są kluczowe dla zrozumienia stanu dzisiejszego świata, a więc tym bardziej istotna jest w nich rola świętego Józefa.

    Po Cudzie słońca i punkcie kulminacyjnym objawienia się Najświętszej Panny, św. Józef także pojawił się trzem młodym jasnowidzom. Ksiądz John de Marchi w swojej książce Prawdziwa historia Fatimy opisuje to w ten sposób:

    „Po lewej stronie słońca pojawił się św. Józef, trzymając na lewej ręce Dzieciątko Jezus. Św. Józef wyłaniał się z jasnego obłoku tylko na wysokości klatki piersiowej na tyle wystarczająco, by unieść dłoń i trzy razy uczynić, razem z Dzieciątkiem Jezus, znak krzyża nad światem. Gdy św. Józef robił znak krzyża, Najświętsza Panna stała w blasku po prawej stronie od słońca, ubrana w błękitne i białe szaty Matki Boskiej Różańcowej. Tymczasem Franciszek i Hiacynta byli skąpani we wspaniałych barwach i znakach słońca, a Łucja miała przywilej wpatrywania się w naszego Pana przybranego w czerwień jako Bożego Odkupiciela, gdy błogosławił świat, jak przepowiedziała Matka Boża. Podobnie jak święty Józef, był widziany jedynie od klatki piersiowej w górę. Obok Niego stała Najświętsza Panna, ubrana teraz w fioletowe szaty Matki Bożej Boleściwej, ale bez miecza. W końcu Najświętsza Panna objawiła się ponownie Łucji w całym swym eterycznym blasku, ubrana w proste, brązowe szaty z Góry Karmel”.

    To ostatnie objawienie w Fatimie wskazuje na trzy konkretne formy nabożeństwa do Matki Bożej, do których praktykowania wzywa się nas w czasie „ostatecznej bitwy” przeciwko szatanowi. Są to nabożeństwa do Pełnego Boleści i Niepokalanego Serca Maryi, Różańca świętego oraz Brązowego Szkaplerza.

    Jednakże przeogromne znaczenie ma także zwrócenie uwagi na to, że ostatnie objawienie w Fatimie kieruje nas także ku wstawiennictwu św. Józefa, którego nasz Pan skojarzył blisko z samym sobą w swoim błogosławieństwie udzielonym światu.

    Ksiądz de Marchi zauważył:

    „Nasz Pan, już tak bardzo obrażony grzechami ludzkości, a w szczególności znęcaniem się nad dziećmi przez urzędników rejonu, mógłby z łatwością tamtego bogatego w wydarzenia dnia zniszczyć świat. Jednakże nasz Pan nie przyszedł, by zniszczyć, ale zbawić. Zbawił świat tamtego dnia poprzez błogosławieństwo dobrego świętego Józefa oraz miłość Niepokalanego Serca Maryi do Jej dzieci na ziemi. Nasz Pan zatrzymałby wielką wojnę światową, która wówczas szalała i dał światu pokój poprzez świętego Józefa – oświadczyła później Hiacynta – gdyby dzieci nie zostały aresztowane i zabrane do Ourém”.

    W święto Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1870 roku, bł. papież Pius IX, w następstwie próśb otrzymanych od biskupów z całego świata, ogłosił św. Józefa patronem Kościoła powszechnego „w tym szczególnie bolesnym czasie”, kiedy „sam Kościół jest osaczony przez wrogów z każdej strony i ciemiężony ciężkimi nieszczęściami tak, że bezbożni ludzie wyobrażają sobie, że bramy piekła wreszcie nad nim przeważają”.

    Papież Leon XIII – któremu zostało objawione w roku 1884, że szatanowi będzie udzielona przez jakiś czas większa moc działania w celu zniszczenia Kościoła – ustanowił nowe nabożeństwo do św. Józefa w swojej encyklice Quamquam pluries, ogłoszonej w święto Wniebowzięcia Najświętszej Panny 15 sierpnia 1889 roku. Papież pisał:

    „W okresach napięcia i próby – zwłaszcza, gdy wydaje się, że moce ciemności mają zezwolenie na każdy akt bezprawia – Kościół ma w zwyczaju błagać ze szczególnym zapałem i wytrwałością Boga, swojego autora i opiekuna, z odwołaniem się do wstawiennictwa świętych – a przede wszystkim Najświętszej Dziewicy, Matki Boga – której protekcja zawsze była najskuteczniejsza”.

    Dalej wyjaśniał:

    „Widzimy, że wiara, korzeń wszystkich cnót chrześcijańskich, zmniejsza się w wielu duszach; widzimy, jak zanika miłosierdzie; młode pokolenie dorasta codziennie w deprawacji moralności i poglądów; Kościół Jezusa Chrystusa jest atakowany ze wszystkich stron przez jawne siły lub przez przebiegłość; jest prowadzona nieustająca wojna toczona przeciwko Następcy Pierwszego Papieża; a same fundamenty religii są podważane ze śmiałością, która codziennie coraz bardziej nabiera na sile. W rzeczywistości sprawy te są tak dobrze znane, że nie ma potrzeby rozwodzić się nad głębokościami, na które spadło społeczeństwo w tych dniach, lub wzorcami, które teraz pochłaniają umysły ludzi. W okolicznościach tak nieszczęśliwych i niespokojnych ludzkie środki są niewystarczające i staje się konieczne, jako jedyny środek, błaganie o wsparcie ze strony Bożej mocy”.

    Ponad stulecie później od ogłoszenia tej encykliki zła wskazane przez papieża Leona XIII nasiliły się w stopniu, który był niewyobrażalny dla większości ludzi w roku 1889. Każdego dnia morduje się tysiące niewinnych dzieci z aprobatą rządów, które powinny je bronić, świętość małżeństwa jest bezczeszczona rozwodami, cudzołóstwem i antykoncepcją, a więzi pomiędzy rodzicami a ich dziećmi stają się rozmyślnie celem przeznaczonym na zniszczenie przez najpotężniejsze państwa i instytucje na świecie. A najgorsze ze wszystkiego jest to, że sam papież jest odpowiedzialny za szerzenie się herezji, które odwodzą stado od Chrystusa ku wiecznemu potępieniu.

    Papież Leon XIII zachęcał wiernych, tak jak Najświętsza Panna uczyni to dwadzieścia osiem lat później w Fatimie, by zwalczali te zła poprzez modlitwę Różańca świętego:

    „Biorąc pod uwagę zbliżający się miesiąc październik, który już poświęciliśmy Maryi Dziewicy, pod tytułem Matki Bożej Różańcowej, szczerze zachęcamy wiernych do wykonywania ćwiczeń duchowych tego miesiąca, jeśli to możliwe, z jeszcze większą pobożnością i stałością niż dotychczas. Wiemy, że istnieje pewna pomoc w matczynej dobroci Dziewicy, i jesteśmy bardzo pewni, że nie na próżno pokładamy w Niej naszą ufność. Jeżeli podczas niezliczonych okazji, pokazała Ona swoją moc niosąc pomoc chrześcijanom na całym świecie, dlaczego mielibyśmy wątpić w to, że teraz odnowi swoją pomoc w postaci mocy i łaski, jeśli będziemy ofiarować Jej pokorne i nieustanne modlitwy ze wszystkich stron? Nie, wolimy wierzyć, że Jej interwencja będzie tym bardziej cudowna, ponieważ pozwoliła nam modlić się do Niej przez tak długi czas przez specjalne wezwania”.

    Ale wówczas, raz jeszcze antycypując Fatimę, skierował wiernych także ku świętemu Józefowi:

    „Ale My podejmujemy inny cel, do którego, w zależności od zwyczaju, Czcigodni Bracia, będzie można przejść z zapałem. Aby Bóg bardziej łaskawie wysłuchał Naszych modlitw, i aby okazał dobroć i gotowość pomocy swojemu Kościołowi, uważamy za niezwykle użyteczne dla ludu chrześcijańskiego, stale odwoływać się z wielką pobożnością i ufnością, razem z Dziewicą – Matką Boga, do Jej cnotliwego Małżonka, Błogosławionego Józefa; i traktujemy to jako najpewniejsze, że będzie to najprzyjemniejsze dla samej Dziewicy”.

    Dalej papież wyjaśnia:

    „Dom Boga, którym rządził Józef dzięki władzy ojca, zawarł w swoich granicach urodzony w niedostatku Kościół. Z tego samego faktu, że Najświętsza Dziewica jest Matką Jezusa Chrystusa jest Ona Matką wszystkich Chrześcijan, których urodziła na Górze Kalwarii wśród największych boleści Odkupienia; w ten sposób Jezus Chrystus jest pierworodnym wśród chrześcijan, którzy przez adopcję i Odkupienie są Jego braćmi. I z tych powodów Błogosławiony Patriarcha troszczy się o rzesze chrześcijan, którzy tworzą Kościół, jako o zawierzonych specjalnie jego powiernictwu – tę nieograniczoną rodzinę rozprzestrzenioną po całej ziemi, nad którą, ponieważ jest małżonkiem Maryi i Ojcem Jezusa Chrystusa, posiada, tak jak posiadał kiedyś, ojcowską władzę. Jest więc naturalne i godne, że Błogosławiony Józef, który zaspokajał wszystkie potrzeby Rodziny w Nazarecie i otaczał ją swoją ochroną, powinien teraz okryć płaszczem swojej niebiańskiej opieki i bronić Kościół Jezusa Chrystusa”.

    W związku z tym Ojciec Święty ustanowił nową modlitwę do odmawiania po Różańcu świętym przez miesiąc październik. W jego zamierzeniu modlitwa ta miała być odmawiana nie tylko w październiku 1889 roku, ale w październiku każdego roku. Gdy przygotowujemy się do stulecia Cudu słońca, skorzystajmy z lekcji objawienia się św. Józefa w Fatimie i skierujmy do niego po pomoc i opiekę.

    Święty Józefie, postrachu demonów, módl się za nami!

    Matthew McCusker/źródło: LifeSiteNews/tłum. Jan J. Franczak/PCh24.pl 

    ***

    Modlitwa do Świętego Józefa – napisana przez Papieża Leona XIII

    Do Ciebie, święty Józefie, uciekamy się w naszej niedoli. Wezwawszy pomocy Twej Najświętszej Oblubienicy z ufnością również błagamy o Twoją opiekę. Przez miłość, która Cię łączyła z Niepokalaną Dziewicą Bogurodzicą i przez ojcowską Twą troskliwość, którą otaczałeś Dziecię Jezus, pokornie błagamy: wejrzyj łaskawie na dziedzictwo, które Jezus Chrystus nabył Krwią swoją i swoim potężnym wstawiennictwem dopomóż nam w naszych potrzebach. Opatrznościowy Stróżu Bożej Rodziny, czuwaj nad wybranym potomstwem Jezusa Chrystusa. Oddal od nas, ukochany Ojcze, wszelką zarazę błędów i zepsucia. Potężny nasz Wybawco, przybądź nam łaskawie z niebiańską pomocą w tej walce z mocami ciemności. A jak niegdyś uratowałeś Dziecię Jezus z niebezpieczeństwa, które groziło Jego życiu, tak teraz broń świętego Kościoła Bożego od wrogich zasadzek i od wszelkich przeciwności. Otaczaj każdego z nas nieustanną opieką, abyśmy za Twoim przykładem i Twoją pomocą wsparci mogli żyć świątobliwie, umrzeć pobożnie i osiągnąć wieczną szczęśliwość w niebie. Amen.

    Litania do św. Józefa

    Kyrie eleison,
    Chryste eleison,
    Kyrie eleison.
    Chryste, usłysz nas.
    Chryste, wysłuchaj nas.
    Ojcze z nieba, Boże, zmiłuj się nad nami.
    Synu Odkupicielu świata, Boże,
    Duchu Święty, Boże,
    Święta Trójco, jedyny Boże,
    Święta Maryjo, módl się za nami.
    Święty Józefie,
    Przesławny Potomku Dawida,
    Światło Patriarchów,
    Oblubieńcze Bogurodzicy,
    Przeczysty Stróżu Dziewicy,
    Żywicielu Syna Bożego,
    Troskliwy Obrońco Chrystusa,
    Głowo Najświętszej Rodziny,
    Józefie najsprawiedliwszy,
    Józefie najczystszy,
    Józefie najroztropniejszy,
    Józefie najmężniejszy,
    Józefie najposłuszniejszy,
    Józefie najwierniejszy,
    Zwierciadło cierpliwości,
    Miłośniku ubóstwa,
    Wzorze pracujących,
    Ozdobo życia rodzinnego,
    Opiekunie dziewic,
    Podporo rodzin,
    Pociecho nieszczęśliwych,
    Nadziejo chorych,
    Patronie umierających,
    Postrachu duchów piekielnych,
    Opiekunie Kościoła Świętego,
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, przepuść nam, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, wysłuchaj nas, Panie.
    Baranku Boży, który gładzisz grzechy świata, zmiłuj się nad nami.

    P: Ustanowił go panem domu swego.
    W: I zarządcą wszystkich posiadłości swoich.

    Módlmy się:
    Boże, Ty w niewysłowionej Opatrzności wybrałeś świętego Józefa na Oblubieńca Najświętszej Rodzicielki Twojego Syna, spraw, abyśmy oddając Mu na ziemi cześć jako Opiekunowi, zasłużyli na jego orędownictwo w niebie. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

    ***

    5 westchnień do św. Józefa

    Bartolome Esteban Murillo, Domena publiczna, via Wikimedia Commons

    ***

    Pięć westchnień do św. Józefa

    1. Św. Józefie, Miłośniku Jezusa i Maryi, uproś mi tę łaskę, abym coraz goręcej, z całego serca mego kochał Twego przybranego Syna i Jego Dziewiczą Matkę.

    2. Św. Józefie, uproś mi łaskę, abym – tak jak Ty – umiał łączyć życie czynne z głębokim życiem modlitwy.

    3. Św. Józefie, szczęśliwy Opiekunie Jezusa i Maryi Niepokalanej, przez Twoją czystość proszę Cię, strzeż mojej czystości.

    4. Św. Józefie, Patronie wahających się w wyborze, ratuj stojących nad przepaścią zła i oświecaj powołanych do służby Chrystusowi.

    5. Św. Józefie, któryś skonał na rękach Jezusa i Maryi, uproś mi łaskę szczęśliwej śmierci. Niech Jezus i Maryja towarzyszą mi w chwili konania, a ostatnimi moimi słowami niech będą najsłodsze Imiona: Jezus, Maryja i Józef!

    Amen.

    ***


    18 kwietnia

    Błogosławiona
    Maria od Wcielenia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard Pampuri, zakonnik
      •  Święty Galdin, biskup
    Błogosławiona Maria od Wcielenia
    Barbara Aurillot urodziła się 1 lutego 1566 r. w rodzinie wyższej burżuazji w Paryżu. Oddano ją na wychowanie do klarysek, u których odkryła swoje powołanie do życia zakonnego; powołania tego nie zmieniło całe jej późniejsze życie.
    Z posłuszeństwa wyszła za mąż za Piotra Acarie, zamożnego i wysoko postawionego człowieka, a przy tym płomiennego chrześcijanina. Urodziła mu sześcioro dzieci. Jej trzy córki wstąpiły do klasztoru karmelitanek, a syn został księdzem. Była wzorową żoną i matką. Wykonując zwyczajne prace domowe i znosząc cierpliwie różne przeciwności, osiągnęła szczyty życia mistycznego.
    Piotr Acarie był jednym z najbardziej lojalnych członków Ligi Katolickiej, która po śmierci Henryka III sprzeciwiała się próbom objęcia francuskiego tronu przez hugenockiego księcia Henryka z Nawarry. Razem z piętnastoma innymi osobami Piotr zorganizował akcję oporu w Paryżu. Bezlitosny głód, który towarzyszył oblężeniu miasta, dał madame Acarie okazję do pokazania swojej hojności. Po rozwiązaniu Ligi Piotr musiał opuścić Paryż. Barbara pozostała jednak w mieście, aby móc zatroszczyć się o fortunę ich dzieci, zabezpieczoną wcześniej przez męża. W dodatku była doświadczana fizycznym cierpieniem po upadku z konia; bardzo wymagająca rehabilitacja upośledziła ją do końca życia.
    U progu siedemnastego wieku madame Acarie słynęła ze swej prawości, nadprzyrodzonych darów i ogromnej hojności wobec ubogich i chorych w szpitalach. Do jej posiadłości przybywały największe postaci ówczesnego Paryża, m.in. św. Wincenty a Paulo i św. Franciszek Salezy, który był jej kierownikiem duchowym przez pół roku.
    Pod wpływem pism św. Teresy Wielkiej, a potem jej wizji, madame Acarie odkryła wezwanie do ufundowania karmelitańskich klasztorów we Francji. W 1602 r. powołała do życia – wraz z innymi zamożnymi damami – pierwszy klasztor w Paryżu, na Rue St. Jacques. W lipcu 1602 r. podjęła decyzję o założeniu zreformowanego Karmelu we Francji. Dzięki poparciu biskupa Genewy, w 1603 r. otrzymała na to zgodę papieża Klemensa VIII. Do pierwszego klasztoru sprowadzono karmelitów z Hiszpanii. Dzieło bardzo szybko rozszerzało się; w ciągu kolejnych 15 lat powstało jeszcze 13 innych fundacji.
    Po śmierci męża w 1613 r., wstąpiła do klasztoru w Amiens, stając się w nim zwykłą siostrą i przyjmując imię Marii od Wcielenia. Jedna z jej córek była podprzeoryszą tego klasztoru. W 1615 r. złożyła profesję. Rok później decyzją przełożonych została wysłana do klasztoru w Pontoise, gdzie zmarła w kwietniu 1618 r. Beatyfikowana została 24 kwietnia 1791 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    17 marca

    Święty Patryk, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Gertruda, ksieni
    Święty Patryk
    Patryk urodził się w Brytanii w 385 roku, w rodzinie chrześcijańskiej. Nosił celtyckie imię Sucat. Kiedy miał 16 lat, korsarze porwali go do Irlandii. Przez 6 lat był tam pasterzem owiec. W tym czasie nauczył się języka irlandzkiego. Na przypadkowym statku udało mu się zbiec do północnej Francji. Tam kształcił się w dwóch najgłośniejszych wówczas szkołach misyjnych: w Erinsi i w Auxerre. Podjął studium przygotowujące go do pracy na misjach. Był uczniem św. Germana z Auxerre. Przez jakiś czas przebywał w Italii i w koloniach mniszych na wyspach Morza Tyrreńskiego.
    W tym czasie zmarł w Irlandii, wysłany tam na misje przez papieża św. Celestyna I, biskup św. Palladiusz. Postanowiono na jego miejsce wysłać Patryka. Na biskupa wyświęcił go papież w roku 432 i wysłał go do Irlandii. Patryk zastał tam małe grupy chrześcijan, ale stanowiły one wyspy w morzu pogaństwa. Krajem rządzili naczelnicy szczepów i znakomitych rodzin. Kapłani pogańscy zażywali wielkiej powagi. Patryk swoim umiarem i podarkami zdołał większość z nich pozyskać dla wiary. Obchodził poszczególne rejony Zielonej Wyspy, wstępując najpierw do ich władców i prosząc o zezwolenie na głoszenie Ewangelii. W Armagh założył swoją stolicę, skąd czynił wypady na cały kraj.
    Nie jeden raz przeszkadzano mu w jego misji; zdarzały się zamachy na jego życie. Na ogół jednak praca jego miała ton spokojny. Spotykał się z życzliwością tak poszczególnych władców, jak i miejscowej ludności. Aby sobie nie zrażać władców niektórych grup etnicznych, dla poszczególnych szczepów ustanawiał biskupów. Kapłanów, których zadaniem było niesienie im pomocy, podobnie jak to uczynił św. Augustyn i św. German, zobowiązał do życia wspólnego na wzór klasztorów. Do liturgii wprowadził obrządek, jaki wówczas był powszechnie przyjęty w Galii (we Francji).
    Do nawrócenia całej wyspy św. Patryk potrzebował wielu ludzi. Misjonarze na jego apele zgłaszali się tłumnie. Największą wszakże pomocą byli dla niego mnisi. Z nich to tworzył ośrodki duszpasterskie. Tak więc w Irlandii powstał jedyny w swoim rodzaju zwyczaj, że opaci byli biskupami, a mnisi w klasztorach – ich wikariuszami. W tej pracy okazał się dla Patryka mężem opatrznościowym św. Kieran. Według podania Patryk miał wręczyć Kieranowi dzwon, którym tenże zwoływał mnichów i wiernych na wspólne pacierze liturgiczne. To było także osobliwością Irlandii. Zwyczaj dzwonienia rozpowszechnili mnisi irlandzcy po całej Europie. Patryk upowszechnił także zwyczaj usznej spowiedzi.
    Ostatnie dni swojego życia spędził Patryk w zaciszu klasztornym, oddany modlitwie i ascezie. Utrudzony pracą apostolską, oddał duszę Panu 17 marca 461 w Armagh (dziś Ulster, Północna Irlandia), które to miasto stało się odtąd stolicą prymasów irlandzkich. Patryk przeżył ok. 76 lat, w tym ok. 40 lat w Irlandii, która czci go jako swojego apostoła, ojca i patrona. Jest on również patronem Nigerii (nawróconej przez irlandzkich misjonarzy) oraz Montserrat, archidiecezji nowojorskiej, bostońskiej, Ottawy, Armagh, Cape Town, Adelajdy i Melbourne, a także inżynierów, fryzjerów, kowali, górników, upadłych na duchu oraz dusz w czyśćcu cierpiących. Czczony także jako opiekun wiosennych siewów i zwierząt domowych. Zwracają się do niego lękający się węży i ukąszeni przez nie.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w biskupim stroju. Jego atrybutem jest liść koniczyny – dla podkreślenia, że Patryk rozpoczynał ewangelizowanie od wykładania prawdy o Trójcy Przenajświętszej, a także wąż. Inne atrybuty to mitra, pastorał, krzyż, księga, chrzcielnica, węże, harfa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    16 marca

    Święty Gabriel Lalemant,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Renat Goupil, prezbiter i męczennik
    Gabriel Lalemant był jednym z francuskich misjonarzy jezuickich, pracujących w latach 1642-1649 wśród Indian Huronów i Irokezów w Ameryce Północnej, przede wszystkim w Kanadzie. Pracował i zginął razem z Janem de Brebeuf, który razem z Towarzyszami jest wspominany 19 października.

    .Święty Gabriel Lalemant
    Gabriel urodził się w 1610 roku w Paryżu. Był synem adwokata. Mając 20 lat wstąpił do jezuitów. Studiował teologię w Bourges. Przyjąwszy świecenia kapłańskie w 1638 r., uczył w La Feche, Moulins i Bourges. W 1646 roku przybył do Quebecu, gdzie prowadził działalność ewangelizacyjną. W 1648 roku razem z Janem de Brebeuf podjął pracę misyjną wśród Indian w Kanadzie.Wielkie zasługi jako misjonarze w Kanadzie położyli jezuici, sulpicjanie i urszulanki (tzw. czarne). Największą przeszkodę dla ich pracy stanowiły odległości – olbrzymie, puste przestrzenie oraz dzikie szczepy Indian. Traktowali oni misjonarzy jako białych kolonizatorów, którzy przybyli tu jedynie w tym celu, by wydrzeć im ojczystą ziemię. Okrucieństwa, jakich dopuszczali się Europejczycy na Indianach, jeszcze bardziej zwiększały ich wrogość.
    Jednak praca misyjna powoli przynosiła owoce. W 1649 r. było już 7 tys. ochrzczonych Indian. Niestety, dzieło misjonarzy zostało zniszczone przez dzikich Irokezów. 16 marca 1649 r. napadli oni na wioski Huronów i wymordowali większość mieszkańców. Ze szczególną zawziętością dręczyli misjonarzy. Zachował się opis okrutnego męczeństwa o. Jana de Brebeuf. Prawdopodobnie w taki sam sposób zginął także o. Gabriel Lalemant. Razem z innymi jezuickimi męczennikami został beatyfikowany przez Piusa XI w 1925 roku, a kanonizowany w 1930 r.
    Następcy męczenników kontynuowali dzieło ewangelizacyjne. W 1674 r. udało się założyć pierwszą diecezję kanadyjską w Quebecu. Biskup Laval założył w tym mieście pierwsze seminarium duchowne, które dało początek francuskojęzycznemu uniwersytetowi, istniejącemu do dzisiaj pod nazwą Uniwersytet Laval.
    Od 1926 r. w Midland (w prowincji Ontario), w miejscu, gdzie odkryto grób Jana de Brebeuf i Gabriela Lalementa, istnieje sanktuarium Jezuickich Męczenników Kanadyjskich. Modlą się tam miejscowi Indianie oraz liczni przedstawiciele kanadyjskich imigrantów. Do tego miejsca od ponad 50 lat na uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej pielgrzymuje kanadyjska Polonia (od ok. 30 lat również w pieszej pielgrzymce, której towarzyszą co roku polscy biskupi).
    Sanktuarium to nawiedził w 1984 r. papież św. Jan Paweł II, który powiedział wówczas: “Przywołajmy na chwilę tych heroicznych świętych, których w tym miejscu czcimy, a którzy zostawili nam tak wspaniałe dziedzictwo”, a później dodał: “To sanktuarium męczenników jest miejscem pielgrzymek i modlitw, monumentem Bożego błogosławieństwa dla przeszłości, inspiracją dla nas, spoglądających w przyszłość”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    15 marca

    Święty Klemens Maria Hofbauer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Ludwika de Marillac, zakonnica
      •  Święty Artemides Zatti, zakonnik
    Święty Klemens Maria Hofbauer
    Klemens urodził się 26 grudnia 1751 roku na Morawach w Tasovicach w licznej czeskiej, choć zniemczonej rodzinie rzeźnika. Na chrzcie otrzymał imię św. Jana Apostoła. Gdy miał 7 lat, zmarł jego ojciec. Matka potrafiła nie tylko zapewnić dwunastce dzieci utrzymanie, ale przede wszystkim głębokie wychowanie religijne. Jego ojciec nazywał się Dvorak, ale gdy z Budziejowic Czeskich przeniósł się do miejscowości, gdzie istniała silna kolonia niemiecka, zaczął używać niemieckiego odpowiednika Hofbauer. Ponieważ ubóstwo matki nie pozwoliło Janowi się kształcić, podjął pracę jako piekarz. Nie miał wszakże spokoju: nurtowało go bowiem pragnienie poświęcenia się na służbę Bożą. Dlatego za oszczędzony grosz wraz ze swoim przyjacielem, Piotrem Kunzmannem, udał się do Rzymu, a potem do Tivoli, gdzie wstąpił do eremitów. Nie czuł się tam jednak dobrze. Gnał go żar pracy apostolskiej. Dlatego wystąpił z eremu i wrócił do kraju. W klasztorze norbertanów w Klosterbruck chodził do gimnazjum, a równocześnie służył w klasztorze, by w ten sposób opłacić swoją naukę i utrzymanie. Na nowo podjął też pracę piekarza. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i pobożnie do niej służył. To zwróciło uwagę na niego pewnych pań, które pomogły mu poświęcić się studiom wyższym na uniwersytecie wiedeńskim.
    W Rzymie zetknął się z niedawno założonym przez św. Alfonsa Marię Liguoriego zakonem redemptorystów, do którego wstąpił. Przyjął wówczas imiona Klemens Maria. Ponieważ miał już ukończone studia teologiczne, zaraz po złożeniu ślubów zakonnych otrzymał święcenia kapłańskie (1785). Miał już wtedy 34 lata. Jako neoprezbiter został wysłany do Wiednia, a następnie na Pomorze. Zatrzymał się na jakiś czas w Warszawie. Chwilowy postój przemienił się w pobyt trwający 21 lat (1787-1808).
    Klemens przybył do Warszawy z dwoma przyjaciółmi: z o. Hublem i bratem Kunzmannem. Ze względu na złe drogi i panującą jeszcze zimę nuncjusz papieski polecił gościom pozostanie w stolicy przez pewien czas. Biskup poznański, do którego należała wówczas Warszawa, powierzył im opiekę nad kościołem św. Benona w Warszawie. Był on przeznaczony dla katolików niemieckich. Polecono również Klemensowi czasową opiekę nad kościołem pojezuickim przy katedrze, gdyż po kasacie tego zakonu (1773) kościół niszczał. Redemptorystom oddano równocześnie pod opiekę dom sierot i szkołę rodzin rzemieślniczych. Na audiencji u króla Stanisława Augusta Poniatowskiego Klemens otrzymał zapewnienie pomocy materialnej. Podobną pomoc zadeklarowała Komisja Edukacji Narodowej, a także sejm w Grodnie. Skoro zaś dzieło zostało rozpoczęte, trzeba je było dalej prowadzić. W taki to sposób Klemens pozostał już w Warszawie.Utrzymanie kościołów, sierocińca, internatu i szkoły wymagało znacznych środków. Czasami Klemens musiał żebrać, aby zdobyć niezbędne środki. Zachowała się historia o tym, jak pewnego dnia zaszedł po prośbie do karczmy. Kiedy zwrócił się o datek do grających w karty, jeden z graczy uderzył go w twarz, na co Święty odpowiedział: «To dla mnie, a co dla moich sierot?» Skruszeni kompani oddali całą wygraną. Prowadził działalność charytatywną, opiekował się służącymi – których było wtedy w stolicy około 11 tysięcy. Uruchomił drukarnię i wydawnictwo książek religijnych oraz stowarzyszenie dla pogłębiania wiedzy religijnej. W ten sposób powstała pierwsza placówka jego zakonu w Polsce. Był wybitnym kaznodzieją.
    Dla zapewnienia trwałości rozpoczętego dzieła Klemens rekrutował z chłopców przyszłych redemptorystów. Oddawał ich do szkół gimnazjalnych, a potem sam uczył ich filozofii i teologii aż do święceń kapłańskich. Po 8 latach miał 7 kapłanów. Założył także nowicjat. W roku 1803 miał już 18 kapłanów, a w roku 1808 łączna liczba redemptorystów wyniosła 36. Władze zakonu, widząc błogosławione owoce jego pracy, mianowały Klemensa wikariuszem generalnym na tereny na północ od Alp, zezwalając mu na dużą swobodę w działaniu.
    Gdy po III rozbiorze Polski Warszawa znalazła się pod okupacją Prus, zaczęły się prześladowania. Daremnie Klemens słał memoriały do króla Fryderyka II, wykazując, że do szkoły elementarnej chodzi 256 chłopców i 187 dziewcząt; że jest to jedyna w Warszawie szkoła dla dziewcząt; że dzieci są ubogie i korzystają z nauki bezpłatnie; że wiele wśród nich jest bezdomnych sierot, które także z internatu korzystają bezpłatnie. Nic nie pomogło. Nadszedł dekret likwidacji szkoły.
    Napoleon na wniosek marszałka Davouta podpisał wyrok, skazujący redemptorystów, zwanych także benonitami (od kościoła św. Benona), na wywiezienie ich do twierdzy w Kostrzyniu nad Odrą. Działo się to 20 czerwca 1808 roku. Tam po miesiącu uwolniono redemptorystów, ale nie pozwolono im wracać do Polski. W tej sytuacji Klemens udał się do Wiednia. Osiadł przy kościele sióstr urszulanek. Był niezmordowany w konfesjonale i na ambonie. Otoczył opieką młodzież, zwłaszcza uczęszczającą na uniwersytet, chętnie ją wspomagał duchowo i materialnie. Zdołał skupić koło siebie grupę inteligencji wiedeńskiej i przez nią rozwinąć zbawczy wpływ na innych. Oni to przyczynili się do odrodzenia religijnego w Austrii.
    Zmarł w opinii świętości 15 marca 1820 roku. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją w Wiedniu. W roku 1848 rewolucja skasowała redemptorystów w Austrii. Uległo wówczas zniszczeniu archiwum prowincji zakonu z bezcennymi dokumentami, dotyczącymi działalności Klemensa. W roku 1862 odbyła się ekshumacja i przeniesienie jego śmiertelnych szczątków z cmentarza komunalnego do kościoła redemptorystów. W roku 1888 papież Leon XIII wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a w roku 1904 papież św. Pius X wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Ze względu na to, że św. Klemens spędził 21 najpiękniejszych swoich lat w Warszawie, Episkopat Polski włączył go do katalogu świętych polskich. Jest jednym z patronów Warszawy, a także kelnerów i piekarzy.
    W ikonografii św. Klemens przedstawiany jest w habicie. Jego atrybutem jest krzyż.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    14 marca

    Święta Matylda



    fot. Santo Deldia/Stacja7.pl
    ***

    Matylda von Ringelheim (Matylda Westfalska) urodziła się w 895 r. w Westfalii. Była córką księcia saskiego Teodoryka (Dietricha) i Reinhildy – pochodzącej z duńskiego rodu królewskiego. Matylda kształciła się i młode lata spędziła w klasztorze benedyktynek w Herford pod okiem babki ze strony ojca, także Matyldy – ksieni klasztoru. Lata tu spędzone będzie zawsze zaliczać do najpiękniejszych w życiu. Tu także zasmakowała w modlitwie i w służbie Bożej.
    Mając 14 lat, w 909 r., poślubiła Henryka Ptasznika, który w trzy lata potem został księciem Saksonii, a w roku 919 królem Niemiec. Znany jest w historii pod imieniem Henryka I (919-936). Życie królowej upływało w spokoju. Mąż dał jej zupełnie wolną rękę w czynieniu dobra. Dla Bożej chwały i dla dobra ubogich nie żałowała pieniędzy. Św. Matylda dała Henrykowi I pięcioro dzieci: Jadwigę, przyszłą żonę księcia Paryża Hugona Wielkiego, matkę Hugona Kapeta; następcę tronu Ottona, późniejszego cesarza Niemiec (Otton I Wielki, 962-973); Gerbergę, która wyszła za księcia Lotaryngii, a potem za króla Francji, Ludwika IV; Henryka I, późniejszego księcia Bawarii oraz św. Brunona I, od roku 953 arcybiskupa Kolonii.
    Z mężem swoim Matylda przeżyła jako wzorowa małżonka 25 lat. Po śmierci męża (2 lipca 936 r.) musiała patrzeć na wojnę domową, jaka wybuchła o tron królewski pomiędzy jej synami: Ottonem i Henrykiem. Zwycięzcą został Otton, a Henryk jako rekompensatę otrzymał księstwo bawarskie. Nowy władca wiele przykrości wyrządził matce, oskarżając ją o to, że jest zbyt rozrzutna na cele religijne. Sam jednak szafował państwowym majątkiem bez miary, gdyż prowadził stale wojny: najpierw ze swoim bratem, Henrykiem, potem z papieżem, z królem Czech i ze Słowianami na Wschodzie.
    Matylda cierpiała nad tym wszystkim. Popierała jednak syna w założeniu metropolii w Magdeburgu w roku 960 i zależnych od niej biskupstw: w Braniborze (Brandenburg), w Hobolinie (Hawelbergu) i w Oldenburgu, które były położone między Łabą a Odrą na terenach słowiańskich. Cesarzowi przyświecała myśl polityczna, by po prostu biskupstwa te były ośrodkami germanizacji. Królowej natomiast przyświecała myśl pozyskania Słowian dla wiary.
    W 955 r. królowa Matylda przeżyła śmierć swojego najstarszego syna, Henryka, a dziesięć lat później – najmłodszego, św. Brunona, arcybiskupa. Pod koniec życia dotknęło ją jeszcze jedno bolesne przeżycie – śmierć wnuka, biskupa Wilhelma z Moguncji, którą sama przewidziała.
    W ostatnich latach życia Matylda oddała się wyłącznie modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Codziennie przy swoim stole gościła ubogich, widząc w nich samego Pana Jezusa. Hojnie wspomagała kościoły i klasztory ze swoich osobistych majętności. Wystawiła dwa duże opactwa: benedyktynów w Northausen i benedyktynek w Kwedlinburgu. Dlatego ikonografia często przedstawia Świętą z kościołem i klasztorem w ręce. W opactwie w Kwedlinburgu spędziła końcowe lata życia. Tam też przeszła do wieczności 14 marca 968 roku w wieku 73 lat. Pochowano ją obok męża w Kwedlinburgu w kaplicy zamkowej. Od roku 1539 kościół ten jest w ręku protestantów. W roku 1858 katolicy wystawili ku czci św. Matyldy nowy kościół. Pierwszy życiorys królowej ukazał się już w wieku X – a więc tuż po śmierci Świętej. Drugi życiorys polecił napisać św. Henryk II, cesarz niemiecki. Jest patronką fałszywie oskarżonych, wdów, dużych rodzin, rodziców, którym zmarły dzieci.
    W ikonografii przedstawiana w stroju królowej. Jej atrybutami są: korona, budynek klasztoru, jałmużniczka.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    13 marca

    Święta Krystyna, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Patrycja z Nikomedii, męczennica
      •  Święty Nicefor, biskup
    Święta Krystyna
    Krystyna urodziła się w Persji. Kiedy pogański król perski, Chozroes I, rozpoczął krwawe prześladowanie, św. Krystyna miała należeć do pierwszych osób, które padły jego ofiarą. Jej męczeńska śmierć miała nastąpić 13 marca 559 roku. Z dekretem prześladowczym Chozroesa łączył się pogrom, jaki poganie urządzili ludności chrześcijańskiej w Persji. Św. Krystyna musiała należeć do znakomitszych wśród nich, skoro tak prędko padła ofiarą prześladowania. Perskie imię Świętej miało brzmieć Jazdin. Święta ma nadto jeszcze imiona: Sira i Sirin.
    W ikonografii św. Krystyna przedstawiana jest w szacie matrony z palmą męczeńską w ręku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    12 marca

    Święty Alojzy Orione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Maksymilian, męczennik
    Święty Alojzy Orione
    Alojzy urodził się 23 czerwca 1872 r. jako syn kamieniarza w Pontecurone, w pobliżu Tortony (Włochy). Był najmłodszym z czterech braci. Imię Alojzy otrzymał na chrzcie dla upamiętnienia przedwcześnie zmarłego brata. Matka chciała chłopcu dać w św. Alojzym najpiękniejszy wzór do naśladowania. Orione otrzymał jeszcze jedno imię, Jan, gdyż właśnie 24 czerwca odbył się jego chrzest. W wieku 6 lat Alojzy rozpoczął naukę w szkole prywatnej w stopniu podstawowym. W wolnych godzinach pomagał w domu. W trzynastym roku życia zgłosił się do franciszkanów. Pozostał tam jednak niecały rok – musiał wracać do domu, gdyż rozchorował się na zapalenie płuc. Po powrocie do zdrowia pomagał ojcu w brukowaniu ulic i dróg.
    Miejscowy proboszcz poznał się na niezwykłych zaletach chłopca – zarówno moralnych, jak i duchowych. Dlatego umieścił go w internacie, który założył i prowadził św. Jan Bosko w Turynie (wrzesień 1886 r.). Orione miał wówczas 14 lat. Ponieważ należał do najlepszych uczniów, przełożeni mieli nadzieję, że młodzieniec zgłosi się do nowicjatu, by w szeregach salezjanów pracować dalej. Orione jednak po wewnętrznej walce uznał, że jego droga jest gdzie indziej. Wstąpił do diecezjalnego seminarium duchownego w Tortonie (październik 1889 roku). Miał wówczas 17 lat. Ponieważ rodziców nie było stać na opłacanie kosztów nauki w seminarium, mieszkał wraz z klerykami-kolegami w małej przybudówce, należącej do katedry, i usługiwał do Mszy świętej kanonikom. Równocześnie był stróżem katedry. 13 kwietnia 1895 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 23 lata.
    Jako kleryk seminarium biskupiego Alojzy zbierał w swojej izdebce ubogich chłopców i uczył ich prawd wiary. Wspierał ich także materialnie, o ile tylko pozwalały na to jego skromne możliwości. Biskup, widząc wcześniej u Alojzego jako kleryka tę pracę apostolską, przeznaczył go już jako neoprezbitera do konwentu św. Klary, powierzając mu duchowe kierownictwo wobec tamtejszej młodzieży. Równocześnie młody kapłan udzielał się chętnie z kazaniami i rekolekcjami w okolicznych parafiach. Nawiedzał szpitale, więzienia, domy ubogich, by nieść pomoc duchową.
    Alojzy zdawał sobie wszakże sprawę z tego, że zadanie jest ponad siły i że należy zapewnić trwałość rozwiniętemu dziełu. Dlatego, podobnie jak św. Jan Bosko, zaczął sobie dobierać wśród wychowanków przyszłych kapłanów i wychowawców. Tak powstała w roku 1903 nowa rodzina zakonna pod nazwą Synów Bożej Opatrzności, zwana popularnie orionistami. Z czasem powstała także gałąź żeńska. Następnie Alojzy założył zakon kontemplacyjny, który miał stanowić duchowe i modlitewne zaplecze dla podejmowanej działalności.
    Alojzy zakładał szkoły, uczył w nich rzemiosła, przygotowywał do pracy na roli, tworzył internaty. Pełen troskliwości o zbawienie dusz nie zapomniał Don Orione także o misjach zagranicznych, zakładając placówki m.in. w Argentynie, Brazylii, Chile i Urugwaju, by nieść pomoc włoskim emigrantom.

    Święty Alojzy Orione
    Don Orione łączył aktywność z kontemplacją. Przeprowadził akcje ratunkowe po trzęsieniu ziemi w okolicach Mesyny oraz Reggio di Calabria w 1908 r. Na własnych rękach wynosił rannych, dostarczał żywność głodnym, starał się o dach nad głową dla bezdomnych, przygarniał do swoich domów sieroty. W rejonie klęski pozostał trzy lata, mobilizując wszelkie dostępne sobie środki do niesienia pomocy. Podobną pomoc niósł w mieście Marsica (Marsi) w Abruzzach, nawiedzonych trzęsieniem ziemi w roku 1915.
    Szczególnie ciepły stosunek żywił Alojzy do Polski. Mimo że nigdy w niej nie był, ukochał ją za jej szczególną wierność Bogu, za jej umiłowanie wolności i za szczególne nabożeństwo polskiego narodu do Najświętszej Maryi Panny. Zwykł był mawiać, że gdyby nie był Włochem, chciałby być Polakiem. Gdy 1 września 1939 roku Niemcy hitlerowskie napadły na Polskę, kazał odprawić w intencji naszej Ojczyzny nabożeństwo błagalne o ratunek dla niej. Przy ołtarzu kazał umieścić biało-czerwoną flagę. Orioniści rozpoczęli pracę w Polsce jeszcze za życia Założyciela, w 1923 r.
    Alojzy Orione zmarł na zawał serca 12 marca 1940 r. w San Remo, powtarzając szeptem: “Jezu! Jezu! Idę!”. Jego ciało spoczywa w Tortonie, w założonym przez niego w 1931 r. sanktuarium Madonna della Guardia (Matki Bożej Czuwającej), najważniejszym kościele orionistów. Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 1980 r. Jego kanonizacji dokonał 16 maja 2004 r. w Rzymie.
    Dziś Małe Dzieło Opatrzności Bożej to duża rodzina zakonna, do której należą księża i bracia – Synowie Bożej Opatrzności, Pustelnicy Bożej Opatrzności (zajmujący się ewangelizacją wsi), czynne Małe Siostry Misjonarki Miłosierdzia, siostry Sakramentki Niewidome, Siostry Kontemplatywne od Jezusa Ukrzyżowanego, Orioński Instytut Świecki oraz Ruch Świecki. Ich szczególnym charyzmatem jest praca wychowawcza wśród dzieci, młodzieży i dorosłych, ubogich i odtrąconych przez społeczeństwo. Pracę tę prowadzą orioniści na 4 kontynentach.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    11 marca

    Święty Konstantyn, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Sofroniusz, biskup
    Święty Konstantyn
    Konstantyn był królem Szkocji (inne źródła podają, że Kornwalii). Urodzony około 520 r., wstąpił na tron w 537 r., prawdopodobnie po śmierci swojego ojca. Prowadził życie występne. Jednak opamiętał się i rozpoczął żarliwą pokutę. W roku 587 abdykował. Wstąpił do klasztoru irlandzkiego w Offaly. Po otrzymaniu święceń kapłańskich udał się do rodzinnego kraju, aby nieść Ewangelię. Poniósł śmierć męczeńską w 598 r.
    Święty Konstantyn jest czczony w dniu 9 marca w Walii i Kornwalii, 11 marca w Szkocji i 18 marca w Irlandii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    10 marca

    Święty Makary, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Symplicjusz I, papież
      •  Świętych Czterdziestu Męczenników z Sebasty
    Święty Makary
    Makary był biskupem Jerozolimy na początku IV w. Pisali o nim św. Atanazy z Aleksandrii i św. Epifaniusz z Salaminy, wychwalając osobistą świętość biskupa, jak też jego żarliwość o czystość wiary.
    Makary miał szczęście gościć u siebie cesarzową św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I Wielkiego. Przybyła ona w pielgrzymce do Jerozolimy w latach 326-327, by nawiedzić miejsca święte. To ona miała odnaleźć drzewo krzyża świętego. Za czasów Makarego zostały wystawione bazyliki: w Betlejem i na Kalwarii. Budową tej drugiej kierował osobiście Makary, jak to potwierdza skierowany do niego list cesarza. W jednym z listów Makarego dowiadujemy się o potępieniu pewnej sekty, jaka odprawiała swoje obrzędy ku czci Abrahama pod “dębem świętym” w Mamre, na którym to miejscu miało się zjawić Abrahamowi trzech aniołów.
    Makary pożegnał ziemię dla nieba w 335 roku. Kardynał Baroniusz (+ 1607) wpisał go do Martyrologium Rzymskiego pod datą 10 marca.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    9 marca

    Święta Franciszka Rzymianka

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik Savio, zakonnik
    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż
    Franciszka urodziła się w patrycjuszowskiej rodzinie w Perrione koło Rzymu w 1384 r. W bardzo młodym wieku wydano ją za Wawrzyńca di Ponziani. Z domu rodzicielskiego przeniosła się więc Franciszka do domu męża, na Zatybrze, w pobliże bazyliki św. Cecylii. Pan Bóg dał małżonkom troje dzieci, których wychowaniem zajęła się Franciszka osobiście, nie wyręczając się kobietami obcymi, jak to było wówczas zwyczajem w rodzinach magnackich. Dbała o dom i o służbę, zabiegając nie tylko o ich potrzeby doczesne, ale także wieczne. Troskliwa i zapobiegliwa żona i matka miała jeszcze czas, aby pomyśleć o ubogich w mieście. Zasłynęła z dobroczynności. Zaopatrywała także sąsiednie kościoły w szaty i naczynia liturgiczne. Zadziwiała również dobrocią, życzliwością i pomocą sąsiedzką. Zagoniona w ciągu całego dnia, umiała niejedną godzinę nocy poświęcić na słodką rozmowę z Bogiem.
    Z trojga dzieci Franciszki syn, Ewangelista, odszedł z tej ziemi w siódmym roku życia; jej jedyna córka, Agnieszka, zmarła w szóstym roku życia. Podczas wojny króla Neapolu z papieżem pałac Franciszki zrabowano, ponieważ wspomagała papieża, przez co straciła środki do życia i pozostała sama – męża i syna skazano na wygnanie. W czasie epidemii, jaka nawiedziła Rzym w latach 1413-1414, z narażeniem własnego życia usługiwała zarażonym. Po powrocie męża i syna z wygnania zachęciła Wawrzyńca do złożenia ślubu czystości. Odtąd Franciszka oddała się jeszcze gorliwiej modlitwie i posłudze ubogim. Rychło znalazły się szlachetne panie, które zapragnęły wieść podobny tryb życia. W taki sposób powstało stowarzyszenie Oblatek Benedyktynek z Góry Oliwnej, które wzięło sobie za cel uświęcenie członkiń przez modlitwę, uczynki pokutne i miłosierdzie. Franciszka osiadła z nimi przy kościele S. Maria Nova przy Forum Romanum i Colosseum.

    Święta Franciszka Rzymianka i jej Anioł Stróż
    Po śmierci ostatniego syna, a następnie męża, Franciszka przyjęła habit i zamieszkała przy tym kościele. W nim ją pochowano; zmarła 9 marca 1440 r., mając 56 lat. Była obdarzona niezwykłymi łaskami mistycznymi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie Pan Bóg nawiedził Franciszkę wizjami i darem ekstaz, zmysłem proroczym, mocą uzdrawiania, a nawet wskrzeszania umarłych. Największym jednak przywilejem, jakim miała się cieszyć Franciszka, w hagiografii nader rzadkim, to częste oglądanie przy sobie Anioła Stróża. Do katalogu świętych wpisał ją uroczyście Paweł V w 1609 roku.
    W ikonografii św. Franciszka przedstawiana jest w czarnej sukni i białym welonie, towarzyszy jej anioł. Na niektórych obrazach jej atrybutem jest osioł – symbol pracowitości, wytrwałości, cierpliwości, zdrowego rozsądku – oraz otwarta księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    8 marca

    Święty Jan Boży, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan z Obazine, opat
      •  Święta Beata, dziewica i męczennica
    Święty Jan Boży
    Jan Cidade urodził się w Portugalii w roku 1495. Ojciec Jana, Andrzej Ciudad, miał swój dom i mały warsztat rzemieślniczy. W pracy pomagała mu małżonka, Teresa Duarte. Gdy Jan miał 8 lat, zjawił się w jego domu jakiś pielgrzym wędrujący do Hiszpanii, prosząc o nocleg. Przy wieczerzy gość opowiadał o krajach, które zwiedził. Kiedy następnego dnia opuścił dom, zauważył przy sobie chłopca, który postanowił towarzyszyć kapłanowi w drodze. Uczynił to potajemnie przed rodzicami. Ci, pełni smutku, daremnie poszukiwali go po całej okolicy. Matka niebawem zmarła ze smutku, a ojciec wstąpił do franciszkanów. Nie wiemy, dlaczego kapłan nie odesłał chłopca do domu. Może myślał, że jest mu w domu bardzo źle, a może chłopiec nie chciał wrócić. Po 20 dniach forsownej drogi chłopiec nie mógł już iść dalej. Kapłan więc zostawił chłopca w mieście Oropesa u niejakiego Franciszka Mayorala, zarządcy owczarni pewnego hrabiego. Ten przyjął Jana jak syna i nazwał małego chłopca “Janem otrzymanym od Boga – a Deo“.
    Chłopiec przeżył w domu opiekuna kilkanaście lat. Przybrani rodzice tak pokochali młodzieńca, że chcieli go uczynić spadkobiercą swojego majątku i zamierzali mu oddać za żonę swoją jedyną córkę. Mając dwadzieścia kilka lat Jan opuścił dom opiekunów. Zaciągnął się do wojska. Zaczęło się typowe życie najemnego żołnierza: włóczęga, zawadiactwo, kieliszek, dziewczęta. Jan był zbyt uczciwy i religijny, by pozwalać sobie na wszystkie wybryki. Niemniej życie jego było w tym okresie bardzo dalekie od doskonałości chrześcijańskiej.
    Pewnego dnia Jan został posłany przez oficera z misją zaopatrzenia oddziału w konieczne wiktuały. Pobliski dwór zajmowali jednak Francuzi. Jan postanowił zaskoczyć ich brawurową szarżą. Koń zrzucił go jednak z siodła, tak iż cudem tylko uszedł niechybnej śmierci. Był to pierwszy głos napomnienia z nieba. Innym razem dowódca powierzył Janowi kasę oddziału. Niestety, w nocy Jana ktoś okradł. Podejrzenie padło na Jana. Został skazany na rozstrzelanie. Już zabierano się do egzekucji, kiedy nadjechał dowódca pułku i po zapoznaniu się z całą sprawą nakazał Jana uwolnić, ale wydalił go z wojska. Do końca życia Jan nie mógł sobie wytłumaczyć, jak się to stało, że tak cudownie został uwolniony, dosłownie w ostatnim momencie. W planach Opatrzności miał jeszcze żyć.

    Święty Jan Boży
    Jan powrócił do Oropesy. Opiekun przyjął go serdecznie, ale i teraz Jan nie zagrzał tu długo miejsca. Wybuchła wojna na wschodzie Europy. Jan ponownie zgłosił się do wojska. Po zawarciu pokoju przez obie strony Jan powrócił, jednak już nie do swojego opiekuna, ale w rodzinne strony. Tu dowiedział się o losie swoich rodziców. Uczyniło to na nim ogromne wrażenie. Z wielką skruchą odbył spowiedź z całego życia i udał się z pielgrzymką do Compostelli, do grobu św. Jakuba Apostoła. Pchany żarliwością o zbawienie duszy i chęcią poniesienia męczeńskiej śmierci udał się do Afryki, gdzie naprzeciw Gibraltaru była portugalska twierdza Ceuta. Przez kilka lat pracował tu ciężko przy fortyfikacji Ceuty, wspierając równocześnie pewnego szlachcica, skazanego przez króla na banicję w te strony wraz z rodziną (1533-1535). Okazji jednak do męczeństwa nie było. Arabowie nie byli też skłonni do przyjęcia wiary Chrystusa. Jan wrócił więc do Hiszpanii i przez krótki czas pracował w Gibraltarze. Za zaoszczędzone pieniądze kupił pobożne książki i założył małą księgarnię, by w ten sposób propagować dobrą prasę (1535-1536). Stąd udał się do Grenady. Założył tu księgarnię książek i obrazów religijnych (1538).
    20 stycznia 1538 r. odbywał się w Grenadzie odpust ku czci św. Sebastiana. Przybyło mnóstwo ludzi. Kazanie głosił słynny kaznodzieja, św. Jan z Avili. Kazanie wywarło na Janie wrażenie piorunujące. Ogarnął go ból za stracone dla wieczności lata. Wydał głośny jęk, rzucił się na ziemię, zaczął targać włosy i ubranie na sobie. Drapał sobie twarz, wołając: “Boże! Miłosierdzia!”. W takim też stanie wybiegł na ulicę. Otoczenie myślało, że postradał zmysły. Kilkunastu ludzi pobiegło za nim i rzuciło się na niego jako na szaleńca; związano go, wychłostano dotkliwie i zamknięto w domu dla obłąkanych. Dla Jana zaczęły się dni straszliwej katorgi fizycznej i duchowej. Metoda ówczesnego leczenia tego rodzaju zaburzeń psychicznych polegała bowiem na zamknięciu pacjenta w wilgotnym i zimnym lochu. Przykutego do ściany łańcuchem, bito do utraty przytomności i sił. Tak obchodzono się z Janem przez 40 dni. Jednak ku zdumieniu oprawców Jan nie tylko się nie bronił, ale zachęcał ich jeszcze: “Bijcie, bijcie to przeniewiercze ciało! Niech ponosi karę za swoje winy!” Stawał jednocześnie bardzo stanowczo w obronie swoich towarzyszy. Kiedy więc wypuszczono go na wolność, zaczął usługiwać nieszczęśliwym, by chociaż w części złagodzić ich dolę.

    Święty Jan Boży

    Szybko Jan przekonał się, że sam niewiele zdziała. Za użebrane pieniądze zakupił własny dom, w którym mógł postawić 47 łóżek. W miarę napływu ofiar powiększał szpital i lepiej go zaopatrywał, by chorzy mieli jak największe wygody. Szczególną troską otaczał psychicznie chorych, których traktował z wielką łagodnością i dla których przeznaczył wydzieloną część szpitala. Sam każdego dnia odwiedzał swoich podopiecznych, chorych i ubogich, przewiązywał ich rany, pocieszał, leczył. Nie mniejszą troskliwość okazywał o potrzeby duchowe swoich podopiecznych, zapraszając kapłanów w każdą niedzielę ze Mszą świętą i kazaniem, a nawet z codzienną Komunią świętą. W ciągu dnia przewidział czas na wspólne modlitwy – poranne i wieczorne. Dla uniknięcia zarazy podzielił swój szpital na sektory. Za poradą św. Jana z Avili w szpitalu leczyli się wyłącznie mężczyźni. Na parterze były miejsca przeznaczone dla bezdomnych i ubogich wędrowców.
    Troska o leki, bieliznę, bandaże, łóżka, opłata służby i wyżywienie całej załogi wymagało od Świętego heroicznego poświęcenia. Codziennie udawał się na miasto i na umówionym placu zbierał żywność i ofiary pieniężne. Najczęściej one nie wystarczały. Wtedy udawał się do domów możnych, błagając o pomoc tymi znamiennymi słowy: “Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bowiem błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Kiedy wyczerpał już wszystkie środki i zadłużył się, udał się do miasta Valladolid, gdzie był wtedy dwór królewski. Nie zawiódł się, dostał szczodry zasiłek od najprzedniejszych pań i panów dworu.
    W swojej żarliwości apostolskiej nie zapomniał o kobietach. Zajął się losem kobiet upadłych. Nawiedzał je osobiście i błagał o zmianę życia. Starał się o uczciwe zabezpieczenie ich losu, by nie musiały utrzymywać się z nierządu. Staruszki i samotne wdowy polecał poszczególnym rodzinom pod opiekę. Niemniej czuły był na los sierot, których wówczas nie brakowało, powierzając je rodzinom, które zapewniały im bezpieczny los. Wszyscy, którzy pomagali Janowi, zarówno kapłani, jak i świeccy (także lekarze), za swoją posługę nie żądali zapłaty.
    Jan wiedział jednak, że ciężaru, który na siebie nałożył, sam nie udźwignie. Nadto trapiła go troska o przyszłość dzieła. Zebrał więc koło siebie gromadkę podobnych szaleńców Bożych i tak założył nową rodzinę zakonną dla obsługi chorych i opuszczonych. Tak powstał zakon Braci Miłosierdzia, zwany u nas bonifratrami. Założycielowi zaś nadał miejscowy arcybiskup przydomek “Jana Bożego” i takim go znamy.

    Święty Jan Boży

    Zmarł na klęczkach 8 marca 1550 r. w wieku 55 lat. W poczet błogosławionych zaliczył Jana papież Urban VIII w 1630 roku, a papież Aleksander VIII wpisał jego imię do katalogu świętych (1690). Papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego wraz ze św. Kamilem de Lellis patronem szpitali i chorych (1886). Papież Pius XI wyznaczył go na patrona pielęgniarzy i służby zdrowia. Relikwie Świętego znajdują się w kościele zakonu w Grenadzie. Jest ponadto patronem Grenady i księgarzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w prostym habicie bonifratra. W ręku trzyma przekrojony owoc granatu, z którego wyrasta krzyż. Jego atrybutami są: cierniowa korona, żebrak na plecach, żebrak u stóp.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    7 marca

    Święte męczennice Perpetua i Felicyta

    Święte Perpetua i Felicyta
    Perpetua i Felicyta żyły w II w. w starożytnym Thuburbo Minus, mieście położonym około 30 km od Kartaginy (dziś Teburbo w Tunisie). Perpetua w tajemnicy przed ojcem poganinem przyjęła wiarę chrześcijańską i zaczęła do niej przekonywać swych bliskich: brata Saturusa oraz niewolników – Felicytę, Rewokatusa, Sekundulusa i Saturninusa. Obie z Felicytą były młodymi mężatkami. Mąż Felicyty prawdopodobnie zginął razem z nią. Natomiast o mężu Perpetuy informacje są sprzeczne: raz czytamy, że był chrześcijaninem, w innych źródłach, że tak jak jej ojciec – poganinem.
    Oskarżone o bycie chrześcijankami, zostały pojmane i sprowadzone do Kartaginy. Perpetua miała malutkiego synka, w wieku niemowlęcym, którego przynoszono jej do karmienia. W tym samym czasie, będąca w ósmym miesiącu ciąży Felicyta, po ciężkim porodzie, przy wtórze grubiańskich uwag więziennego strażnika, powiła dziewczynkę, którą zaadoptował jeden z chrześcijan. Zgodnie bowiem z prawem rzymskim, matka, mająca w swoim łonie dziecię, nie mogła być stracona przed jego urodzeniem. Zachowały się autentyczne dokumenty, opisujące powyższe wydarzenia – pamiętnik pisany w więzieniu przez św. Perpetuę oraz relacja naocznego świadka. Mimo próśb ojca, który odwiedzał Perpetuę w więzieniu, kobieta nie wyrzekła się swojej wiary.

    Święte Perpetua i Felicyta
    Po krótkim procesie wszystkich więźniów skazano na rozszarpanie przez zwierzęta. Chwili triumfalnego wejścia na arenę nie dożył jedynie Sekundulus, który zmarł w więzieniu. Tuż przed męczeństwem Perpetua i Felicyta otrzymały chrzest, bowiem w czasie aresztowania były jeszcze katechumenkami. Męczennicy wymienili między sobą pocałunek pokoju. Na arenie wypuszczono na nie dzikie zwierzęta, które nie okazały się zbyt drapieżne. Jedynie dotkliwie poraniły kobiety. Gladiatorzy dobili je więc mieczami.
    Męczeństwo to stało się sławne w całym Kościele. Do dzisiaj liturgia przypomina imiona świętych “bohaterek wiary” Perpetuy i Felicyty w Kanonie Rzymskim (pierwszej Modlitwie Eucharystycznej), który jako jedyny był stosowany w każdej Mszy św. aż do 1969 r. (obecnie jest kilka modlitw eucharystycznych do wyboru). Imiona obu męczennic wymieniane są także w Litanii do Wszystkich Świętych. Późniejsza legenda uczyniła ze św. Felicyty matkę siedmiu synów, z którymi miała ponieść męczeństwo. Legenda ta wyraźnie nawiązuje do śmierci siedmiu braci machabejskich i ich bohaterskiej matki. Męczeńska śmierć miała miejsce 7 marca 202 lub 203 r.
    Perpetua i Felicyta są patronkami bezpłodnych kobiet.
    W ikonografii św. Perpetua przedstawiana jest w bogatym stroju patrycjuszki, z naszyjnikiem, welonem, zaś św. Felicyta – w skromnej sukni bez ozdób.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    6 marca

    Święta Róża z Viterbo,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Olegariusz, biskup
    Święta Róża z Viterbo
    Róża urodziła się w 1233 r. Jej rodzice zajmowali się rolnictwem. Legenda głosi, że dlatego nadano dziecku takie imię, gdyż było tak piękne, iż miało twarz podobną do róży. Mając 12 lat Róża wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Już wtedy musiała być bardzo dojrzała w wierze.
    Datą przełomową w jej życiu był rok 1250. Zachorowała wtedy śmiertelnie. Spokojna o swoje losy, modliła się żarliwie o powodzenie wyprawy krzyżowej w obronie Ziemi Świętej, na której czele stał św. Ludwik IX, król francuski (również tercjarz franciszkański). Kiedy cudownie wyzdrowiała, postanowiła całkowicie poświęcić się nawracaniu dusz do Boga. Przywdziała habit zakonny, zaczęła oddawać się surowym praktykom pokutnym w intencji nawrócenia grzeszników, a potem z krzyżem w ręku przebiegała ulice miasta, nawołując do pokuty. Swymi wystąpieniami wzbudziła gniew mieszkających w Viterbo patarynów i katarów (ruchy religijne, których idee w znacznej części zostały uznane za heretyckie), którzy zmusili ją i jej rodzinę do opuszczenia miasta. Już po opuszczeniu Viterbo, przebywając w Soriano, Róża otrzymała dar wizji, z której dowiedziała się o rychłym zakończeniu prześladowań Kościoła, wraz ze śmiercią cesarza Fryderyka II. Po jego śmierci, kiedy miasto zajęły wojska papieskie, Róża rzeczywiście mogła powrócić do rodzinnego domu, który przetrwał do dziś.
    Pod koniec życia Święta prosiła, by przyjęto ją do klasztoru klarysek w Viterbo. Odmówiono jej ze względu na stan zdrowia. Za radą spowiednika zamieniła swoje mieszkanie na osobisty “klasztor”, gdzie wraz z kilkorgiem przyjaciół poświęcała się modlitwie o uświęcenie ludzkich dusz. Wyczerpana pokutą i apostolstwem, zmarła w wieku niespełna 20 lat, 6 marca 1252 roku. Jej śmierć napełniła bólem mieszkańców całego miasta.
    Pan Bóg wsławił Różę za życia i po śmierci tak licznymi cudami, że jej grób stał się miejscem masowych pielgrzymek. Już w roku 1257 w obecności papieża Aleksandra IV odbyło się uroczyste przeniesienie relikwii Świętej do kościoła klarysek, gdzie do dzisiaj przechowywane są w szklanej trumnie. Mimo upływu czasu pozostały one w nienaruszonym stanie. Na wiadomość o cudownym uzdrowieniu jednego z kardynałów papież Kalikst III (+ 1458) przysłał na grób Świętej złotą różę. Równocześnie wyznaczył kanoniczną komisję dla zbadania jej życia i cudów. On też wpisał św. Różę do katalogu świętych (1458). Do dziś zachował się zwyczaj, że co roku w nocy z 3 na 4 września, w rocznicę przeniesienia jej szczątków (zachowanych w stanie nienaruszonym) z cmentarza do kościoła, przychodzi do jej grobu całe miasto i turyści, by wziąć udział w procesji z relikwiami, niesionymi w wysokiej wieży-relikwiarzu (tzw. macchina di Santa Rosa, niesiona przez 100 mężczyzn nazywanych facchini di Santa Rosa). Kiedyś starano się, by “wieża św. Róży” była jak najwyższa i jak najpiękniejsza. Dziś można oglądać wystawę tych wież-relikwiarzy. Benedykt XV ogłosił św. Różę patronką młodzieży żeńskiej Akcji Katolickiej. Patronuje ona także Viterbo, andaluzyjskiej Alcolei, kolumbijskiemu Santa Rosa de Viterbo, tercjarkom i emigrantom.W ikonografii Święta przedstawiana jest w sukni tercjarskiej, opasanej sznurem, najczęściej z krzyżem w dłoni lub z Matką Bożą z Dzieciątkiem. Jej atrybutem są róże, korona z róż, dyscyplina.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    5 marca

    Święty Wirgiliusz z Arles, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Józef od Krzyża, zakonnik
    Święty Wirgiliusz
    Wirgiliusz urodził się około roku 550. Jego rodzina należała do arystokracji Akwitanii (południowa Francja). Nie myślał jednak o karierze kościelnej czy świeckiej, ale zamknął się w słynnym klasztorze w Lerins, na wyspie w pobliżu Nicei. Ze szczególną pilnością oddawał się studiom patrystycznym pierwszych wieków chrześcijaństwa. Duchem ofiary i łagodnością charakteru pozyskał sobie tak dalece współbraci, że wybrali go na swojego opata.
    Nie wiemy, dlaczego opuścił jednak opactwo w Lerins i udał się do Francji. Wstąpił do klasztoru w Autun. Mnisi również i tutaj wybrali go na swojego opata. Tu właśnie odwiedził go św. Augustyn, kiedy udawał się ze swymi towarzyszami do Anglii, by podjąć misję pozyskania tego kraju dla Chrystusa.
    Niebawem zawakowało biskupstwo w Arles. Zebrani okoliczni biskupi, kapłani i wierni wybrali arcybiskupem tego miasta Wirgiliusza. Wybór ten okazał się opatrznościowy. Wirgiliusz wystawił szereg kościołów i klasztorów. Był w przyjaźni z papieżem św. Grzegorzem I Wielkim, który powołał go na swego wikariusza na całą Galię. Zachowały się listy Grzegorza do Wirgiliusza, w których papież zaleca biskupowi w stosunku do innowierców kierować się raczej duchem miłości niż surowości. W innym liście papież daje instrukcje, dotyczące kształcenia i wychowania kleru. Wreszcie w jeszcze innym liście poleca św. Grzegorz, by powracającemu z Anglii do Rzymu św. Augustynowi udzielił sakry biskupiej. To świadczy niezbicie, jak wielkiej powagi zażywał Wirgiliusz u papieża.
    Nie mniejszą powagą cieszył się Wirgiliusz w episkopacie galijskim. Kiedy zaistniał spór między biskupem Narbony a jego sąsiadami, na rozjemcę zaproszono Wirgiliusza.
    Biskup miał szczególne nabożeństwo do św. Trofima, swojego poprzednika na stolicy w Arles (wiek III). Szerzył też gorliwie jego kult. Prowadząc życie niezmiernie czynne, nie zapomniał także o własnej duszy. Wolny czas poświęcał na modlitwę i uczynki miłosierdzia. Przy pogrzebie znaleziono na jego ciele włosiennicę. Wszystkie życiorysy podkreślają, że Pan Bóg obdarzył go darem cudów. Za jego przyczyną – tak za życia, jak i po śmierci – wielu chorych miało odzyskać zdrowie.
    Wirgiliusz pożegnał ziemię dla nieba w 618 roku po 30 latach szczęśliwych rządów (588-618).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    4 marca

    Święty Kazimierz, królewicz

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Antoni Farina, biskup
    Święty Kazimierz
    Kazimierz urodził się 3 października 1458 r. w Krakowie na Wawelu. Był drugim z kolei spośród sześciu synów Kazimierza Jagiellończyka. Jego matką była Elżbieta, córka cesarza Niemiec, Albrechta II. Pod jej opieką Kazimierz pozostawał do dziewiątego roku życia. W 1467 r. król powołał na pierwszego wychowawcę i nauczyciela swoich synów księdza Jana Długosza, kanonika krakowskiego, który aż do XIX w. był najwybitniejszym historykiem Polski. “Był młodzieńcem szlachetnym, rzadkich zdolności i godnego pamięci rozumu” – zapisał Długosz o Kazimierzu. W 1475 r. do grona nauczycieli synów królewskich dołączył znany humanista, Kallimach (Filip Buonacorsi). Król bowiem chciał, by jego synowie otrzymali wszechstronne wykształcenie. Ochmistrz królewski zaprawiał ich również w sztuce wojennej.
    W 1471 r. brat Kazimierza, Władysław, został koronowany na króla czeskiego. W tym samym czasie na Węgrzech wybuchł bunt przeciwko tamtejszemu królowi Marcinowi Korwinowi. Na tron zaproszono Kazimierza. Jego ojciec chętnie przystał na tę propozycję. Kazimierz wyruszył razem z 12 tysiącami wojska, by poprzeć zbuntowanych magnatów. Ci jednak ostatecznie wycofali swe poparcie i Kazimierz wrócił do Polski bez korony węgierskiej. Ten zawód dał mu wiele do myślenia.
    Po powrocie do kraju królewicz nie przestał interesować się sprawami publicznymi, wręcz przeciwnie, został prawą ręką ojca, który upatrywał w nim swego następcę i wciągał go powoli do współrządzenia. Podczas dwuletniego pobytu ojca na Litwie Kazimierz jako namiestnik rządził w Koronie. Obowiązki państwowe umiał pogodzić z bogatym życiem duchowym. Wezwany przez ojca w 1483 r. do Wilna, umarł w drodze z powodu trapiącej go gruźlicy. Na wieść o pogorszeniu się zdrowia Kazimierza, król przybył do Grodna. Właśnie tam, “opowiedziawszy dzień śmierci swej tym, którzy mu w niemocy służyli […], ducha Panu Bogu poleciwszy wypuścił 4 dnia marca R.P. 1484, lat mając 26” – napisał ks. Piotr Skarga. Pochowano go w katedrze wileńskiej, w kaplicy Najświętszej Maryi Panny, która od tej pory stała się miejscem pielgrzymek. W 1518 król Zygmunt I Stary, rodzony brat Kazimierza, wysłał przez prymasa do Rzymu prośbę o kanonizację królewicza. Leon X na początku 1520 r. wysłał w tej sprawie do Polski swojego legata. Ten, ujęty kultem, jaki tu zastał, sam ułożył ku czci Kazimierza łaciński hymn i napisał jego żywot. Na podstawie zeznań legata Leon X w 1521 r. wydał bullę kanonizacyjną i wręczył ją przebywającemu wówczas w Rzymie biskupowi płockiemu, Erazmowi Ciołkowi. Ten jednak zmarł jeszcze we Włoszech i wszystkie jego dokumenty w 1522 r. zaginęły. Król Zygmunt III wznowił więc starania, uwieńczone nową bullą wydaną przez Klemensa VIII 7 listopada 1602 r. w oparciu o poprzedni dokument Leona X, którego kopia zachowała się w watykańskim archiwum.

    Święty Kazimierz
    Kiedy w 1602 r. z okazji kanonizacji otwarto grób Kazimierza, jego ciało znaleziono nienaruszone mimo bardzo dużej wilgotności grobowca. Przy głowie Kazimierza zachował się tekst hymnu ku czci Maryi Omni die dic Mariæ (Dnia każdego sław Maryję), którego autorstwo przypisuje się św. Bernardowi (+ 1153). Wydaje się prawdopodobne, że Kazimierz złożył ślub dozgonnej czystości. Miał też odrzucić proponowane mu zaszczytne małżeństwo z córką cesarza niemieckiego, Fryderyka III.
    Uroczystości kanonizacyjne odbyły się w 1604 r. w katedrze wileńskiej. W 1636 r. przeniesiono uroczyście relikwie Kazimierza do nowej kaplicy, ufundowanej przez Zygmunta III i Władysława IV. W 1953 r. przeniesiono je z katedry wileńskiej do kościoła świętych Piotra i Pawła. Obecnie czczony jest ponownie w katedrze.
    Św. Kazimierz jest jednym z najbardziej popularnych polskich świętych. Jest także głównym patronem Litwy. W diecezji wileńskiej do dziś zachował się zwyczaj, że w dniu św. Kazimierza sprzedaje się obwarzanki, pierniki i palmy; niegdyś sprzedawano także lecznicze zioła (odpustowy jarmark zwany Kaziukami). W 1948 r. w Rzymie powstało Kolegium Litewskie pod wezwaniem św. Kazimierza. W tym samym roku Pius XII ogłosił św. Kazimierza głównym patronem młodzieży litewskiej. W 1960 r. Kawalerowie Maltańscy obrali św. Kazimierza za swojego głównego patrona; otrzymali wówczas część
    relikwii Świętego.

    Święty Kazimierz
    W ikonografii atrybutem Świętego jest mitra książęca. Przedstawiany także ze zwojem w dłoni, na którym są słowa łacińskiego hymnu Omni die dic Mariæ – ku czci Matki Bożej, do której św. Kazimierz miał wielkie nabożeństwo. Często przedstawia się go w stroju książęcym z lilią w ręku lub klęczącego nocą przed drzwiami katedry – dla podkreślenia jego gorącego nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    3 marca

    Święta Maria Katarzyna Drexel, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Kunegunda, zakonnica
    Święta Maria Katarzyna Drexel
    Katarzyna przyszła na świat w Filadelfii (Stany Zjednoczone) w dniu 26 listopada 1858 roku jako druga córka Franciszka Antoniego Drexela i Hannah Langstroth, należącej do protestanckiej wspólnoty kwakrów. Dwa miesiące później zmarła jej matka. Jej tata po upływie dwóch lat ożenił się z Emmą M. Bouvier, katoliczką, która otoczyła pasierbicę macierzyńską miłością.
    Ojciec był bankierem, współwłaścicielem międzynarodowego imperium bankowego, ale i filantropem. Rodzice uczyli córki, na czym polega prawdziwa wartość bogactwa, i wpajali im przekonanie, że należy je dzielić z innymi ludźmi. Nad jej wykształceniem czuwali najlepsi nauczyciele. Każdego dnia cała rodzina uczestniczyła w Mszy świętej. Gdy Katarzyna ukończyła 11 lat, przystąpiła do Pierwszej Komunii świętej. Za namową mamy poprowadziła wraz siostrą niedzielną szkółkę dla dzieci osób zatrudnionych na farmie. Wielkim wydarzeniem w jej życiu była choroba i śmierć ukochanej macochy w 1882 roku. Katarzyna uświadomiła sobie wówczas, że nawet cały rodzinny majątek nie mógł ulżyć mamie, ani tym bardziej uchronić jej przed śmiercią. Coraz częściej zaczęła się zastanawiać nad sensem życia. Wahała się jeszcze co do swojej przyszłości. Każdego roku składała ślub czystości i wciąż modliła się o dar odczytania swego powołania.
    Tymczasem minęły dwa lata od śmierci matki, gdy Pan Bóg wezwał do siebie ojca Katarzyny. W testamencie jedną dziesiątą swego majątku przeznaczył on na natychmiastowe rozdanie ubogim, a resztę podzielił między swoje trzy córki. Gdyby one zmarły nie pozostawiwszy potomstwa, reszta majątku miała być przekazana na cele charytatywne.
    Po kilku latach, w 1886 roku, ze względu na chorobę i za radą lekarzy, Katarzyna udała się do Europy. Po odzyskaniu sił z całego serca werbowała, wraz siostrami, europejskich kapłanów i zakonnice do pracy wśród Indian. Udała się także do Rzymu i podczas audiencji poprosiła papieża Leona XIII o przysłanie misjonarzy do jednej z placówek, którą wspierała materialnie. W odpowiedzi papież zasugerował jej, by sama została misjonarką. Po rozważeniu tej rady razem ze swoim kierownikiem duchowym, biskupem Jamesem O’Connorem, postanowiła poświęcić się służbie Bogu i założyć zgromadzenie zakonne. Pod koniec 1887 roku siostra Drexel, na zaproszenie misjonarza ojca Stephena, udała się w podróż na zachodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych. Zetknęła się wtedy po raz pierwszy z Indianami. Ogromne wrażenie wywarło na niej ich ubóstwo oraz uwłaczające ludzkiej godności warunki, w jakich zmuszeni byli żyć. Zapragnęła wówczas zrobić coś więcej, by zmienić ich sytuację. Od tej chwili poświęcała wszystkie swoje siły i majątek na wspieranie misji i misjonarzy w ojczyźnie.
    W ciągu trzynastu lat wybudowała szkoły misyjne w obu Dakotach, Montanie, Wyoming, Kalifornii, Oregonie i Nowym Meksyku. W 1889 roku ostatecznie postanowiła oddać się na służbę Bogu. Rozpoczęła nowicjat u szarytek w Pittsburgu. Gazety amerykańskie zareagowały w przewidywany sposób, nagłówki donosiły: “Panna Drexel wstępuje do klasztoru katolickiego odrzucając siedem milionów!” Dwa lata później, dnia 12 lutego 1891 roku, złożyła śluby zakonne jako pierwsza siostra Zgromadzeniu Najświętszego Sakramentu od Indian i Ludności Kolorowej, które poświęciło się głoszeniu Ewangelii Indianom i Afroamerykanom. Potem ufundowała pierwszy klasztor w Cornwells Heights koło Filadelfii. Następnie założyła szkołę dla ubogich dzieci. Kolejnym dziełem była szkoła dla Indian pod wezwaniem św. Katarzyny w Santa Fe (Nowy Meksyk). Jej dwie siostry, które wyszły za mąż, pomagały Katarzynie w tych działaniach. Otwierała szkoły i internaty dla dzieci. Gdy spotykała na swej drodze ludzi uprzedzonych rasowo, potrafiła pokornie znosić wszelkie upokorzenia i niesprawiedliwe osądy. Jej dzieło rozwijało się coraz bardziej. W 1907 roku papież św. Pius X wstępnie zatwierdził regułę nowego zgromadzenia.
    Katarzyna była kobietą modlitwy. Z niej i z Eucharystii czerpała inspirację do działania na rzecz ubogich i pokrzywdzonych. Walczyła z uprzedzeniami społecznymi i rozpowszechnioną wówczas w Ameryce dyskryminacją rasową. Troszczyła się także o formację nauczycieli. Jej wielkim osiągnięciem było powstanie w 1925 roku Xavier University w Luizjanie, pierwszej w Stanach Zjednoczonych wyższej uczelni przeznaczonej głównie dla katolików należących do mniejszości rasowych.
    Ciężka choroba tyfusu, jakiego się nabawiła podczas wizytacji misji w Nowym Meksyku, spowodowała, że przez ostatnie 18 lat swego życia pozostała przykuta do łóżka (w 1937 roku z powodu choroby zrezygnowała z urzędu przełożonej generalnej). Lata te poświęciła modlitwie i kontemplacji. Odeszła do Domu Ojca w dniu 3 marca 1955 roku w Cornwells Heights.
    Ukoronowaniem jej ofiarnego życia było włączenie jej do grona błogosławionych przez papieża św. Jana Pawła II, w dniu 20 listopada 1988 roku, a następnie ogłoszenie jej świętą w dniu 1 października 2000 roku na placu św. Piotra.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    2 marca

    Święta Agnieszka z Pragi, ksieni

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Karol, męczennik
    Święta Agnieszka z Pragi
    Agnieszka urodziła się w 1205 r. w Pradze jako córka króla Czech, Przemysława Ottokara I. Przez matkę Konstancję spokrewniona była z rodem Arpadów (z którego wywodziło się wielu świętych). Gdy miała trzy lata, postanowiono wydać ją za mąż za jednego z synów Henryka Brodatego, dlatego w 1216 r. wyjechała razem ze starszą siostrą Anną na dwór polski. Przebywała głównie w Trzebnicy, gdzie najprawdopodobniej powierzona była opiece św. Jadwigi, której zawdzięczała solidne podstawy życia religijnego. Kiedy dwóch synów króla umarło bardzo młodo, a trzeci poślubił jej siostrę – Annę, Agnieszka powróciła do ojczyzny. Jednak wkrótce znów została wyprawiona z domu, gdyż obiecano jej rękę synowi cesarza Fryderyka II. To małżeństwo również nie doszło do skutku. Agnieszka stanowczo postanowiła być wierną złożonemu przez siebie ślubowi czystości. Po interwencji u papieża Grzegorza IX uzyskała swobodę decyzji. Wówczas całkowicie poświęciła się działalności charytatywnej i pobożnym praktykom.
    Zatroszczyła się o dokończenie fundacji swego brata Wacława I dla franciszkanów. Kiedy dowiedziała się od przybyłych do Pragi braci mniejszych o duchowych przeżyciach Klary z Asyżu, zapragnęła gorąco iść za jej przykładem, praktykując franciszkańskie ubóstwo.
    Około 1233 roku ufundowała w Pradze szpital oraz klasztor klarysek, zwany czeskim Asyżem, do którego rok później wstąpiła. W uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 1234 roku złożyła śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Jej decyzja była głośna w ówczesnej Europie. Klasztor przez nią ufundowany stał się ośrodkiem odnowy religijnej, promieniującym na całą Europę Środkową. Utrzymywała stały kontakt listowny ze św. Klarą z Asyżu i z ówczesnym papieżem. Święta Klara nie szczędziła jej słów zachęty do wytrwania na raz wybranej drodze. Tak zrodziła się ich duchowa przyjaźń trwająca przez blisko dwadzieścia lat – chociaż obie święte nigdy nie spotkały się osobiście. Agnieszka Czeska angażowała się w różne akcje mediacyjne. Przypisywano jej także dar proroctwa i umiejętność czytania w ludzkich sercach.
    W swoim dosyć długim życiu, naznaczonym chorobami i cierpieniami, Agnieszka z miłości do Boga i z ogromnym poświęceniem wypełniała posługi miłosierne wobec wszystkich potrzebujących – bez względu na ich przekonania, pochodzenie i sposób myślenia. Jednocześnie służyła duchową pomocą młodym ludziom, którzy pragnęli poświęcić się Bogu poprzez życie zakonne. Prowadziła życie pełne wyrzeczenia i dzieł miłosierdzia.
    Zmarła w opinii świętości jako ksieni klarysek 2 lub 6 marca 1282 r. Św. Jan Paweł II kanonizował ją razem z Albertem Chmielowskim 12 listopada 1989 roku w Rzymie.
    W ikonografii św. Agnieszka z Pragi (zwana też Agnieszką Przemyślidką) przedstawiana jest w habicie franciszkańskim.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    1 marca

    Święty Albin, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks III, papież
    Święty Albin
    Albin urodził się w 469 roku w okolicy Vannes, we Francji. Pochodził ze znakomitej rodziny. Miał zapewnioną dostatnią przyszłość. Odrzucił jednak wszelkie ponęty świata i wstąpił do klasztoru o regule św. Augustyna w Tincillac (Cincillac), gdzie potem został opatem (504). Przez 25 lat sprawował ten zaszczytny urząd z wielką korzyścią i zbudowaniem braci. Wyróżniał się dokładnością w zachowaniu reguły, umartwionym życiem i wielką miłością dla podwładnych. Tak ich traktował, jakby oni byli jego panami, a on ich sługą. Umiał jednak być stanowczy w sprawach ważnych.
    W roku 529 zmarł biskup miasta Angers. Ówczesnym zwyczajem zgromadzeni przy metropolicie biskupi, kapłani i wierni na następcę upatrzyli Albina. Wybór okazał się dla diecezji nader szczęśliwy. Albin oddał się z całą żarliwością swojej diecezji. Przewodniczył synodom, które miały za cel przywrócić pierwotną karność kościelną (w latach 538 i 541). Piętnował małżeństwa kazirodcze, które w owym czasie we Francji stały się zwyczajem wśród rodzin arystokratycznych. Jego gorliwość zyskała mu wielu wielbicieli. Należał do nich św. Cezary, biskup Arles. Nie brakowało jednak i wrogów. Doszło do tego, że na Albina urządzano nawet zasadzki i zamachy na jego życie.
    Pan Bóg dał mu dar czynienia cudów. Albin uzdrowił pewnego paralityka, wskrzesił dziecko rodzicom, kilku niewidomym przywrócił wzrok. Jednało mu to wśród ludu powszechną cześć i miłość.
    Po 21 latach utrudzonego pasterzowania zmarł 1 marca 550 roku. Jego śmiertelne szczątki pochowano ze czcią w kościele św. Piotra w Angers. Już w roku 556 ku jego czci wystawiono nowy kościół i tam przeniesiono jego relikwie. Przy tym kościele z biegiem lat powstało opactwo.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

  • Matka Boża i święci Pańscy – luty 2025

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons


    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl


    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ***

    28 lutego

    Święty Hilary I, papież

    Pogromca herezji
    Hilary pochodził z Sardynii. Był w Rzymie archidiakonem za czasów papieża Leona Wielkiego. Jako legat papieski uczestniczył w synodzie w Efezie (449). W aktach synodalnych zapisano, że zaprotestował przeciwko usunięciu patriarchy Konstantynopola, Flawiana, sprzeciwiającego się herezji monofizytów. Patriarcha bowiem został w okrutny sposób pobity i wtrącony do więzienia, w którym zmarł; synod ten nazywano później “zbójeckim”.
    Po śmierci Leona Wielkiego Hilary został wybrany na stolicę Piotrową 19 listopada 461 roku. Próbował uporządkować Kościół od strony administracyjnej, zwłaszcza na terenie Galii. W Rzymie wybudował m.in. klasztor i bazylikę św. Wawrzyńca za Murami, w której został pochowany. Był wielkim czcicielem św. Jana Ewangelisty, którego uczcił budując kaplicę przy baptysterium na Lateranie. Zbudował także kaplicę św. Jana Chrzciciela. Zmarł 29 lutego 468 roku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    27 lutego

    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Leander, biskup
    Święty Gabriel od Matki Bożej Bolesnej
    Franciszek Possenti urodził się w Asyżu 1 marca 1838 r. Gdy miał 4 lata, zmarła jego matka. Jego ojciec piastował urząd gubernatora tego miasta i okolic z ramienia Stolicy Apostolskiej, gdyż obszar ten należał wówczas do Państwa Kościelnego.
    Pierwsze lata swojego życia Franciszek spędził w różnych miejscach, a to dlatego, że jego ojciec nie zdecydował się jeszcze, gdzie obrać sobie stałą rezydencję. W roku 1856 osiadł na stałe w Spoleto.
    Franciszek odbywał studia najpierw u Braci Szkół Chrześcijańskich, którzy pogłębili w nim zasady religijne, wyniesione już z domu. Od roku 1850 uczęszczał do kolegium jezuitów. Należał do najlepszych uczniów. Miał wówczas 12 lat. Sakrament bierzmowania przyjął z rąk arcybiskupa Jana Sabbioni. Dbał aż do przesady o swój wygląd zewnętrzny, lubił grę w karty, tańce, imprezy artystyczne, wieczorki towarzyskie, polowania.
    Po krótkim okresie zbyt swobodnej młodości 22 sierpnia 1856 r. wstąpił do klasztoru pasjonistów w Morovalle, gdzie przyjął imię zakonne Gabriel. Ojciec, który myślał o ożenieniu go z pewną panienką z dobrej rodziny, był stanowczo przeciwny, by jego syn szedł do zakonu – i to jednego z wówczas najsurowszych. Franciszek zdołał jednak przełamać opór ojca; jako 18-letni młodzieniec pożegnał bliskich i zapukał do bram nowicjatu. Obrał sobie zakon, którego celem było pogłębianie w sobie i szerzenie wśród otoczenia nabożeństwa do męki Pańskiej i do Matki Bożej Bolesnej. Te dwa nabożeństwa szczególnie przypadły mu bowiem do serca. One też uświęciły go tak dalece, że po niewielu latach wzniósł się aż na stopień heroiczny doskonałości chrześcijańskiej. Zachował się jego notatnik, w którym zapisywał postanowienia podejmowania coraz to nowych ofiar w duchu pokuty. Był gotów przyjąć wszystkie, choćby największe męki, byle tylko pocieszyć Serce Boże i Jego Matki.
    Zmarł na gruźlicę 27 lutego 1862 r., mając 24 lata, nie doczekawszy święceń kapłańskich. Włosi nazywają św. Gabriela Santo del sorriso – “Świętym uśmiechu”. Jest patronem kleryków i młodych zakonników. Papież św. Pius X ogłosił Gabriela błogosławionym (1908), a papież Benedykt XV wpisał go do katalogu świętych (1920). Papież Pius XI obrał św. Gabriela za patrona młodzieży włoskiej Akcji Katolickiej (1926). W roku 1953 papież Pius XII wyznaczył św. Gabriela na patrona diecezji Teramo i Atri na równi ze św. Bernardynem i św. Reparatą. Jego relikwie znajdują się w Sanktuarium św. Gabriela w Isola del Gran Sasso. Jest patronem studentów, działaczy Akcji Katolickiej oraz księży.
    Ksiądz Jan Twardowski napisał o nim krótki wiersz:
    O Gabrielu bledziutki,
    z bolesnym w ręku obrazkiem;
    jesteś mi cały – gdy kocham –
    Szczęśliwym wynalazkiem.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    26 lutego

    Święta Paula Montal, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander, biskup
    Święta Paula Montal
    Paula Montal Fornés urodziła się 11 października 1799 r. niedaleko Barcelony w Hiszpanii. Otrzymała staranne i głębokie wychowanie religijne. W wieku 10 lat straciła ojca. Aby pomóc w utrzymaniu rodziny, zaczęła pracować jako hafciarka. Pomagała w swojej parafii w katechizacji dzieci i młodzieży. Przez to doświadczenie zobaczyła, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie intelektualne i zawodowe młodych kobiet.
    W 1829 r., pokonując rozliczne trudności, udała się do Figueras i założyła tam pierwszą szkołę dla dziewcząt. Dbała w niej o formację chrześcijańską i ogólnoludzką. Wkrótce zaczęły powstawać kolejne szkoły. W 1847 r. założyła Zgromadzenie Córek Maryi Sióstr Szkół Pobożnych (pijarki). Od 1859 r. aż do śmierci przebywała w Olesa de Montserrat. Poprzez trud wychowawczy, a także przez ufną modlitwę uczestniczyła w przeżywaniu losów nowego zgromadzenia. W chwili jej śmierci liczyło ono 19 domów, w których mieszkało ponad 300 sióstr.
    Paula Montal Fornés od św. Józefa Kalasantego zmarła 26 lutego 1889 r. w Olesa de Montserrat. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w kwietniu 1983 r.; w listopadzie 2001 r. włączył ją do grona świętych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    25 lutego

    Święci męczennicy
    Alojzy Versiglia, biskup, i Kalikst Caravario, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Cezary z Nazjanzu, pustelnik
      •  Błogosławiony Dominik Lentini, prezbiter
      •  Święty Tarazjusz, patriarcha
    Święty Alojzy Versiglia
    Alojzy Versiglia urodził się 5 czerwca 1873 r. w Olivia Gessi koło Turynu. Wzrastał w pobożnej atmosferze domu rodzinnego. W wieku 12 lat rozpoczął naukę w turyńskim oratorium salezjańskim. Z czasem uległ wpływowi ks. Bosko i klimatowi niezwykłej pobożności oratorium. Wstąpił więc do bardzo młodego jeszcze zgromadzenia w roku śmierci jego Założyciela. Ukończył nowicjat w Foglizzo, a 11 października 1889 r. złożył uroczyste śluby zakonne. Widząc jego wielką gorliwość, wyznaczano mu coraz trudniejsze zadania. Po ukończeniu filozofii na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie, zaczął uczyć kleryków w Foglizzo.
    Święcenia kapłańskie przyjął 21 grudnia 1895 r. Przez kolejnych 9 lat był dyrektorem nowo utworzonego nowicjatu w Genzano, niedaleko Rzymu. Ze swoich obowiązków wywiązywał się doskonale, wyróżniał się pracowitością i dobrocią. Żywił głębokie nabożeństwo do Maryi.
    W roku 1906 powierzono mu misje w Makao. Salezjanie mieli tam objąć portugalski sierociniec. Alojzy był kierownikiem pierwszej wyprawy do Chin, aby zapoczątkować tam dzieło ks. Bosko. Obowiązki przełożonego wspólnoty chrześcijańskiej wypełniał z wrodzoną gorliwością i zapałem. Prace budowlane, sprawy organizacyjne, niezliczone podróże apostolskie do misji porozrzucanych na wielkim obszarze – to wszystko kosztowało go wiele wysiłku, osłabiając siły już uszczuplone latami ascezy.
    W 1920 r. został mianowany wikariuszem apostolskim okręgu Schiu Chow, a rok później – biskupem tytularnym Cariste. Jego dzieło misyjne rozwijało się mimo politycznych zamieszek i nienawiści do obcokrajowców. Podczas podróży wizytacyjnej do Lin Chow, którą odbywał wraz z młodszym współbratem, ks. Kalikstem Caravario, który pracował na tutejszej placówce, zostali obydwaj napadnięci przez uzbrojonych żołdaków. Sprzeciwili się uprowadzeniu dziewcząt chińskich, które wraz z nimi podróżowały wynajętą barką do Lin Chow. To rozwścieczyło napastników, którzy żywili wielką nienawiść do wyznawców obcej im wiary.
    Biskup Versiglia był duchowo przygotowany do męczeństwa; uważał nawet, że jest ono potrzebne dla owocnego rozwoju misji. Przed śmiercią prosił tylko napastników, aby darowali życie młodemu ks. Caravario, którego sam niegdyś zachęcił do wyjazdu na misje. Jego prośba nie została wysłuchana: obaj salezjanie zostali zamordowani bestialsko 25 lutego 1930 r. Szczątki ciała biskupa Alojzego umieszczono w krypcie prokatedry w Schiu Chow.

    Święty Kalikst Caravario
    Kalikst Jakub Caravario urodził się w Courgne koło Turynu 8 czerwca 1903 r. Gdy miał pięć lat, jego rodzice przenieśli się do Turynu, gdzie zaczął uczęszczać do salezjańskiego oratorium św. Józefa. Kontynuował naukę w kolegium św. Jana. Wyróżniał się posłuszeństwem, pobożnością i działaniami apostolskimi podejmowanymi wśród kolegów. Mając 15 lat, postanowił wstąpić do salezjanów.
    19 września 1919 r. złożył śluby zakonne w Foglizzo i wyraził chęć podjęcia pracy misyjnej. Trzy lata później spotkał się z biskupem Alojzym Versiglia, który przyjechał, by wziąć udział w obradach kapituły generalnej. Zachęcony jego opowiadaniami o misjach, Kalikst poprosił przełożonych o zgodę na wyjazd do Chin.
    W kilka tygodni po złożeniu ślubów wieczystych (24 września 1924 r.) opuścił Włochy i ruszył na Daleki Wschód. Jego pierwszą placówką stał się sierociniec w Szanghaju: opiekował się tu chłopcami, ucząc się jednocześnie języka i studiując teologię. Gdy w 1927 r. miasto zostało zdobyte przez wojska Chang Kai Sheka, wyjechał najpierw do Makao, a potem przez dwa lata przebywał na wyspie Timor u brzegów Australii, gdzie wypędzeni z Chin salezjanie otrzymali parafię.
    Po powrocie do Chin znalazł się w Schiu Chow. Tutaj 18 maja 1929 r. przyjął z rąk biskupa Alojzego święcenia kapłańskie. Mimo młodego wieku był już wówczas skutecznym misjonarzem. Doskonale znał język, wykazywał się odwagą i zapałem w działaniach i pracy. W 1930 r., objeżdżając stacje misyjne, gorliwie przygotowywał wiernych do zapowiedzianej wizytacji biskupa. W drodze na miejsce zginął męczeńsko razem z biskupem Alojzym Versiglia w dniu 25 lutego 1930 r., stając w obronie niewinnych dziewcząt.

    Święci Alojzy i Kalikst
    Pogrzeb męczenników przekształcił się w wielką manifestację religijną. Powszechna cześć dla nich sprawiła, że już 6 lat po pogrzebie rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji obu salezjańskich męczenników w dniu 15 maja 1983 r. na placu św. Piotra w Rzymie. 1 października 2000 r. kanonizował 120 męczenników chińskich, a wśród nich biskupa Versiglia i ks. Caravario. Tym samym dzieło salezjańskie w Chinach zyskało patronów i orędowników w niebie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    24 lutego

    Święty Marek Marconi, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Etelbert, król
    Święty Marek Marconi
    Marek urodził się w Mantui lub w pobliskim Borgoforto w 1480 r. Wcześnie zetknął się z życiem pustelniczym, które w pobliżu jego rodzinnych stron wiedli dwaj hieronimici. Pociągnięty ich przykładem, w wieku zaledwie 16 lat, wstąpił do klasztoru pod wezwaniem św. Mateusza w Migliarino. Prawdopodobnie z czasem przyjął święcenia kapłańskie. Zasłynął z życia pobożnego i daru prorokowania.
    Zmarł mając zaledwie 30 lat, 24 lutego 1510 r. w Mantui. Jego grób wkrótce stał się celem wielu pielgrzymek. Przez wieki czczono go jako błogosławionego, ale nie przeprowadzono formalnych starań o beatyfikację. Te podjął m.in. Józef Sarto jako biskup Mantui. On też, już jako papież Pius X, zatwierdził kult Marka Marconiego w 1906 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Święty Etelbert. Angielski król, który porzucił pogaństwo

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Święty Etelbert. Angielski król, który porzucił pogaństwo

    Etelbert I rozpoczął panowanie w Anglii jako ośmioletnie dziecko po śmierci ojca (560). W rządach wyręczała go początkowo przyboczna rada królewska. Długoletnie, bo trwające przez 50 lat rządy Etelberta, były dla Anglii wprost opatrznościowe. Nie tylko bowiem roztropnie rządził własnym małym królestwem, ale przyczynił się do zjednoczenia prawie wszystkich królestw Anglii, dotąd ze sobą skłóconych i będących w stanie nieustannej wojny. Udało mu się utworzyć coś w rodzaju konfederacji, unii królów angielskich.

    Był poganinem przez pierwszych 36 lat życia. Około 588 udał się do Paryża, gdzie za małżonkę pojął Bertę – córkę króla Merowingów frankońskich, Chariberta. Postawiono wszak warunek, że Etelbert zostawi całkowitą swobodę Bercie i jej kapelanowi, Letardowi, biskupowi z Senlis. Pobożna królowa tak wpłynęła na męża, że zgodził się nawiązać kontakt z Rzymem. Co więcej, nakłonił papieża św. Grzegorza I Wielkiego, aby ten przysłał misjonarzy do jego królestwa w Anglii. Na czele wyprawy stanął św. Augustyn z Canterbury. Przywiódł on ze sobą 40 mnichów-kapłanów benedyktyńskich. Przybyli oni do Kentu w samą Wielkanoc 597 roku. Król wyszedł św. Augustynowi i jego misjonarzom na spotkanie i zezwolił im swobodnie głosić nową wiarę.

    Sam też po kilku latach przyjął chrzest. Zachował się list św. Grzegorza do Etelberta i jego małżonki, w którym papież czyni wyrzut, że król tak późno zdecydował się na przyjęcie wiary. Etelbert jednak wolał tak ważny krok uczynić po poważnym namyśle i dokładnym zapoznaniu się z całokształtem wiary i moralności chrześcijańskiej. Był zresztą pierwszym władcą Anglii, który się na to zdobył. Z czasem i inni królowie poszli w jego ślady. Wśród nich niedługo wprowadził do siebie katolickich misjonarzy siostrzeniec Etelberta, Sebert, król Sussexu, który też przyjął chrzest. Córka Etelberta, św. Etelburda, wydana za króla Northumbrii (środkowowschodnia część Anglii), pozyskała go również dla Kościoła katolickiego.

    Etelbert ze wszystkich sił dopomagał misjonarzom w szerzeniu wiary. Dzięki jego pomocy i hojności wystawiono świątynie, zamienione niebawem na katedry: w Canterbury, Londynie i Rochester. Kiedy zaś utworzona została metropolia w Canterbury, przydzielono do niej biskupstwa w Rochester, w Londynie i w innych miastach, które król szczodrze uposażył.

    Etelbert nie tylko poszerzył granice swojego królestwa i zabezpieczył je od napaści wrogów, ale wyróżniał się jako doskonały administrator i prawodawca. Do naszych czasów zachował się szczęśliwie zbiór praw, które wydał. Zdradzają one pokrewieństwo z prawem salickim, skodyfikowanym przez króla Francji, Chlodwika. Świadczy to o żywym kontakcie między Galią a Anglią.

    Po około 64 latach życia i 56 latach rządów Etelbert zmarł 24 lutego 616 roku. Jego śmiertelne szczątki złożono w kościele świętych Piotra i Pawła w Canterbury przy jego małżonce, Bercie.

    Brewiarz.pl/Fronda.pl

    ***

    23 lutego

    Błogosławiony
    Stefan Wincenty Frelichowski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Polikarp, biskup i męczennik
      •  Błogosławiona Izabela Francuska, dziewica
    Błogosławiony Stefan Wincenty Frelichowski
    Wincenty przyszedł na świat 22 stycznia 1913 roku w Chełmży. Wzrastał w rodzinie, w której panowała atmosfera wzajemnej życzliwości, wzajemnego wspierania, sumiennej pracowitości. Panowały tam staropolskie zwyczaje, szczera i niezakłamana miłość, duch wyważonej pobożności, głęboki patriotyzm. Siedmioletni Wicek był świadkiem wkroczenia do Chełmży wojska polskiego, które 20 stycznia 1920 roku przyniosło miastu i jego mieszkańcom wolność. Od tego momentu rozpoczął się nowy etap jego życia.
    W cieniu dawnej katedry Wicek, jak go wszyscy nazywali, spędził swoją młodość. W latach szkolnych związał się z harcerstwem. Zapalony wielkimi ideałami, odnajdywał radość w służbie drugiemu człowiekowi, działając w 24. Pomorskiej Drużynie Harcerskiej im. Zawiszy Czarnego. Wstąpił do niej w marcu 1927 r. W swoim pamiętniku tak pisał o swojej roli drużynowego: “Taka drużyna dawałaby swym członkom coś więcej niż samą karność i trochę wiedzy polowej i przyjemne obozy, lecz dawałaby im pełne wychowanie obywatela znającego dobrze swoje obowiązki dla Ojczyzny. Ja sam wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, byłoby najpotężniejszym ze wszystkich. Harcerstwo bowiem, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba”.
    Będąc uczniem ośmioklasowego męskiego gimnazjum humanistycznego w Chełmży, rozwijał swoje życie wewnętrzne w Sodalicji Mariańskiej. W 1930 roku został jej prezesem. Decyzja wstąpienia na drogę kapłaństwa nie przyszła mu łatwo. Nie było łatwo wszystko zostawić, ale nie utracił swojej naturalnej radości, którą nadal promieniował w nowym środowisku. Chciał oddać się na służbę Bogu. “Wiem, że to najlepsza droga. Ufam, że Jezus mi dopomoże, bo dla Niego ta ofiara. Wiem, że niegodny jej jestem, ale chcę być kapłanem wedle Serca Bożego. Tylko takim. Innym nie”. Jako diakon został kapelanem i sekretarzem biskupa Stanisława Okoniewskiego. W dniu 14 marca 1937 roku przyjął święcenia kapłańskie.
    Rok później został wikariuszem w parafii Wniebowzięcia NMP w Toruniu. Był gorliwym apostołem dzieci i chorych, pełniąc funkcję kapelana Chorągwi Pomorskiej ZHP i redaktora “Wiadomości Kościelnych”. Wciąż były w nim żywe młodzieńcze ideały.
    Gdy 7 września 1939 r. oddziały niemieckiego Wermachtu wkroczyły do Torunia, rozpoczęły się aresztowania. W dniu 17 października aresztowano ks. Frelichowskiego. Był on dla władz niemieckich szczególnie podejrzany ze względu na swoje zaangażowanie w ruchu harcerskim. Osadzony w Forcie VII, realizował nadal swoje ideały harcerskie. Uwięziona młodzież spontanicznie garnęła się do niego z wielką ufnością. Ksiądz sam wyszukiwał ludzi szczególnie smutnych i samotnych, chorych i słabych. Odtąd realizował powołanie kapłańskie w warunkach konspiracyjnych, w kolejnych niemieckich obozach koncentracyjnych w Stutthof, Grenzdorf, Sachsenhausen i Dachau. Organizował wspólne modlitwy, wyszukiwał najbardziej umęczonych i załamanych współwięźniów. Jeden z nich, późniejszy biskup chełmiński, ks. Bernard Czapliński, tak go wspominał: “Nikt nie zapomni owego Wielkiego Czwartku 1940 roku, gdyśmy mogli dzięki jego staraniom i zapobiegliwości – wprawdzie w sposób katakumbowy – odprawić pierwszą, od chwili aresztowania, Mszę świętą. W Sachsenhausen pełni dalej obowiązki kapelana nie tylko naszego, lecz również i rodaków. Wspomnę choćby słuchanie wychodzących z obozu transportów spowiedzi, które on organizował”.
    W Dachau Wincenty opiekował się chorymi na tyfus, przekradał się do ich baraków, by nieść im pomoc i umacniać Eucharystią. Sam nie dałby rady pomóc wszystkim umierającym. Udało mu się pozyskać 32 polskich księży, którzy zgłosili się, by na tych właśnie blokach pielęgnować zakażonych. Wszyscy oni bez wyjątku przeszli ciężki tyfus, a dwóch zmarło. Ksiądz Wincenty już wcześniej zaraził się tyfusem – zmarł w opinii świętości w dniu 23 lutego 1945 roku, na około dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu. Wyjątkowość zmarłego kapłana uznali nawet hitlerowcy, pozwalając po raz pierwszy w obozie w Dachau na wspólne modlitwy przy trumnie, wyłożonej białym prześcieradłem, udekorowanej kwiatami. Współwięzień wyjął kilka kosteczek z jego palców, by przechować je jako relikwie, zanim spalono ciało w krematorium.
    Św. Jan Paweł II ogłosił ks. Frelichowskiego błogosławionym 7 czerwca 1999 roku w Toruniu podczas pielgrzymki do Ojczyzny. 22 lutego 2003 roku bł. Stefan Wincenty został ogłoszony patronem harcerstwa polskiego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    W harcerstwie przeszedł szkołę ludzkiej wrażliwości. 80. rocznica śmierci bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego

    Był zawsze pełen pogody, humoru. Wzorowy w swoim zachowaniu. Harcerstwo było dla niego szkołą życia. Jak pisał w swoim pamiętniku, to piękna idea wychowania młodzieży przez młodzież – tak patrona polskich harcerzy wspomina jego siostrzeniec – Zygmunt Jaczkowski w rozmowie z Radiem Watykańskim. W niedzielę, 23 lutego w Pałacu Prezydenckim w Warszawie, bł. ks. Frelichowski zostanie pośmiertnie odznaczony Orderem Odrodzenia Polski, Polonia Restituta.

    ***

    „Był normalnym, zaradnym, uprzejmym i radosnym chłopakiem. Lubił śpiewać, uprawiać sport, miał pasję zwiedzania i podróży. Był patriotą, kochał Boga i ludzi” – wspomina swego wujka rozmówca mediów watykańskich.

    Ks. Stefan Wincenty Frelichowski aresztowany w pierwszych dniach wojny, pierwszy raz 11 września 1939 r., ale po kilku dniach zwolniony i ponownie aresztowany 19 października tego roku. W więzieniach i obozach spędził w sumie przeszło pięć lat, a kapłanem był tylko niecałe osiem lat. Był więziony kolejno w: Forcie VII w Toruniu, Nowym Porcie Gdańskim, Stutthofie, Sachsenhausen oraz w Dachau. W miejscach tych dojrzewało i realizowało się jego kapłaństwo. Tam inicjował codzienne modlitwy, przygotowywał potajemne Eucharystie, spowiadał, podtrzymywał na duchu, był przy chorych i umierających.

    Zmarł 23 lutego 1945 r. w obozie w Dachau w wyniku zarażenia się tyfusem plamistym od chorych.

    Radość pośród ogromu zła

    „Wicek”, jak na co dzień go nazywano, w seminarium otrzymał przydomek „wesołka”; ale jak okazywać radość w tak okrutnym miejscu jakim był obóz koncentracyjny w Dachau? Błogosławiony potrafił podchodzić do smutnych i przygnębionych z radosnym spojrzeniem. Ufnym i miłym głosem pytał: „co ci potrzeba?”, „zastanówmy się jak rozwiązać twój problem, jak ci pomóc”. Potrafił wyszukać najbardziej potrzebujących, załamanych i zrezygnowanych więźniów, którzy nieraz gotowi byli targnąć się na swoje życie rzucając się na druty pod napięciem.

    „On patrzył na nas oczami Chrystusa” – wspominają Ci, którzy go spotkali w najtrudniejszym okresie, jakim było „obozowe piekło”. Koledzy, księża mówili, że „w obliczu śmierci, przeogromnego głodu, strachu, tortur, eksperymentów medycznych tylko święty potrafił zachować spokój i obdzielać strapionych radosnym spojrzeniem i dobrym słowem”.

    Podczas pobytu w obozie szczególną opieką otoczył licznie przybyłą, głównie z Łodzi, młodzież wyjątkowo narażoną na demoralizacje przez strażników niemieckich. Ks. Frelichowski zorganizował dla nich szkołę.

    „Wickowi w sytuacjach beznadziejnych pomagała Eucharystia i wiara w Opatrzność Bożą” – powiedział rozmówca mediów watykańskich.

    Niósł Boga

    Za obozowymi drutami, bł. Zygmunt Frelichowski zaraz po wybuchu epidemii tyfusu (pod koniec 1944 r.) odwiedzał chorych i odizolowanych. Udzielał im pomocy materialnej, obmywał, zanosił lekarstwa. Jednak głównym celem jego obecności była kapłańska posługa tym, którzy odchodzili ze świata. „Przede wszystkim osiągnął swój cel, by wyspowiadać i pojednać z Bogiem umierających” – wspomina Zygmunt Jaczkowski.

    Był podziwiany za odwagę w inicjowaniu i prowadzeniu modlitw w obozowych barakach. Mimo zakazów, wspólna modlitwa, osadzonym dawała siłę i podtrzymywała na duchu w obliczu tragedii. „Wielu mówiło, że Wicek obóz traktował jak swoją parafię. Podziwiali Go również, że zapewnił im podczas modlitw bezpieczeństwo. Wspominali, że nie naraził ich z tego powodu na jakiekolwiek szykany czy kary. Dziwili się jak to było możliwe. Zawsze obstawiał przy wejściu i oknach młodych alumnów, którzy pilnowali bezpieczeństwa. Wyniósł te umiejętności z harcerstwa” – opowiadał.

    Znany z dobroci, której nie dało się ukryć

    Zygmunt Jaczkowski wspomina, że rodzinie Frelichowskich był piękny zwyczaj. Ten członek rodziny, który miał urodziny czy imieniny zabierał kosz chlebów z domu i rozdzielał je ubogim. „Wicek, jak wspominała babcia, często czynił to na własną rękę, spełniając tym uczynki miłosierdzia” – opowiada rozmówca Radia Watykańskiego.           

    Kiedy w obozie w Dachau nastał okres wielkiego głodu, Niemcy pozwolili na przysyłanie dwóch paczek w ciągu miesiąca na osobę. Jednak większość osadzonych więźniów nie otrzymywała paczek, szczególnie z terenów wschodnich i Włoch. Umierali więc z głodu. Były całe baraki głodujących. Bł. ks. Frelichowski zorganizował wówczas „Caritas obozową”. Zygmunt Jaczkowski opowiada: „księżą pisali do rodzin, aby parafianie wysyłali paczki z chlebem na podane przez nich nazwiska. Paczki te były rozdzielane przez księży najbardziej potrzebującym. Pomimo, że Wicek był inicjatorem tej i innych akcji to nigdy się nie wywyższał i nie szukał chwały”.

    Przesłanie dla harcerzy

    Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Stefana Wincentego Frelichowskiego wskazał, że dla harcerzy ma stać się ich patronem, nauczycielem szlachetności i orędownikiem pokoju i pojednania. „Dzisiaj rolą każdego młodego czy to harcerza czy harcerki jest wprowadzanie w życie pokoju i pojednania za wzorem błogosławionego Wicka. Z pogodnym i radosnym wyrazem twarzy, z dobrym słowem, spokojem i braterską miłością osiągajmy pokój między ludźmi” – wskazał Zygmunt Jaczkowski.

    23.02.2025/VATICANNEWS.VA/Gość Niedzielny

    ***

    22 lutego

    Katedry świętego Piotra, Apostoła


    Tobie dam klucze… - święto Katedry św. Piotra
    Papież Franciszek celebruje Mszę św. przy Katedrze św. Piotra – Wielkanoc 2020 – www.youtube.com
    ***

    Do roku 1969 Kościół łaciński obchodził dwa święta związane ze Stolicą Piotrową: Katedry św. Piotra w Rzymie (18 I) i Katedry św. Piotra w Antiochii (22 II). Po reformie liturgii oba te święta zostały połączone w jedno pod wspólną nazwą: Katedry św. Piotra.
    Od IV w. chrześcijanie rzymscy znali i obchodzili święto Katedry świętego Piotra, wspominając, że Apostoł był biskupem tego miasta. W ten sposób składali hołd św. Piotrowi za to, że właśnie w Rzymie założył gminę chrześcijańską i miasto to obrał za stolicę chrześcijaństwa. Ponieważ jednak święto wypadało dawniej często podczas postu, dlatego w wielu stronach, np. w Galii, zaczęto je obchodzić 18 stycznia. Z biegiem lat ustaliły się zwyczajowo dwa święta: 18 stycznia Katedry św. Piotra w Rzymie, a 22 lutego Katedry św. Piotra w Antiochii. Według bowiem bardzo dawnej tradycji św. Piotr miał najpierw założyć swoją stolicę prymasa Kościoła Chrystusowego w Antiochii, gdzie przebywał kilka lat, zanim udał się ok. 42 roku do Rzymu i tam poniósł śmierć męczeńską. W 1558 roku papież Paweł IV ustalił ostatecznie 18 stycznia jako pamiątkę wstąpienia na tron rzymski św. Piotra, a 22 lutego na obchód święta objęcia stolicy w Antiochii. Oba święta obchodzone początkowo w Rzymie Paweł IV rozszerzył obowiązkowo na cały Kościół łaciński.
    W bazylice św. Piotra w Rzymie za głównym ołtarzem, w absydzie, jest tron (katedra), na którym miał zasiadać św. Piotr. Do V w. znajdował się on w baptysterium bazyliki św. Piotra. Drogocenna relikwia składa się jedynie z wielu kawałków drewna, spojonych od dawna bogato zdobionymi płytami z kości słoniowej. Słynny budowniczy bazyliki św. Piotra, Jan Wawrzyniec Bernini (+ 1680), zamknął ów tron w potężnej, marmurowej budowli. Ta właśnie katedra stała się symbolem władzy zwierzchniej w Kościele Chrystusa tak w osobie świętego Piotra, jak również jego następców. Święto to jest więc z jednej strony aktem wdzięczności Rzymian za to, że św. Piotr tak bardzo wyróżnił ich miasto, z drugiej zaś strony – jest okazją dla wiernych Kościoła okazania następcom św. Piotra wyrazu czci. Tron, na którym zasiadał św. Piotr, obecny stale w kościele, gdzie papież odprawia nabożeństwa i sprawuje liturgię dnia, jest nieustannym świadectwem, że biskupi rzymscy mają tę samą władzę nad Kościołem Chrystusa, jaką miał Piotr; że następcami Piotra mogą być tylko biskupi rzymscy.Teksty ewangeliczne podają nam wiele przykładów, że Chrystus Pan spomiędzy wszystkich Apostołów wyróżniał w sposób szczególniejszy św. Piotra. Warto przypomnieć w tym miejscu dwa: obietnicę prymatu i jej wypełnienie:”[…] I ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli Skała), i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a cokolwiek rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).Wspomniany tekst znajduje się we wszystkich starożytnych kodeksach i przekładach. W jego autentyczność nie można więc naukowo wątpić. Słowa obietnicy są skierowane jasno i wyraźnie tylko do św. Piotra. Skierował zaś je Pan Jezus publicznie, wobec wszystkich Apostołów. Obrazy: opoka, klucze, władza związywania i rozwiązywania – to wszystko są znane powszechnie symbole władzy.
    Pan Jezus faktycznie oddał św. Piotrowi najwyższą władzę w swoim Kościele:”Gdy spożywali śniadanie, rzekł Jezus do Szymona Piotra: «Szymonie, synu Jana, czy Mnie miłujesz więcej aniżeli ci?» Odpowiedział Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś baranki moje». I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: «Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?» Odparł Mu: «Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego: «Paś owce moje». Powiedział mu po raz trzeci: «Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?» Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: «Czy kochasz Mnie?» I rzekł do Niego: «Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham». Rzekł do niego Jezus: «Paś owce moje».” (J 21, 15-17)Chrystus w przekazaniu władzy posłużył się znanym powszechnie symbolem owczarni i pasterza. W słowach jednoznacznych, wobec świadków – Apostołów, uczynił Piotra pasterzem swojej owczarni. Ojcowie Kościoła przez termin “baranki” rozumieją wiernych, a przez wyraz “owce” – matki tychże baranków, czyli biskupów i kapłanów Kościoła.
    Piotr faktycznie sprawował najwyższą władzę w Kościele po wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Mamy na to wiele dowodów, które nam przekazał św. Łukasz w Dziejach Apostolskich. To Piotr proponuje w miejsce Judasza wybór następcy (Dz 1, 15-26). Jego propozycja zostaje przyjęta. Piotr przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego (Dz 2, 5-38) i do najwyższej Rady żydowskiej (Dz 4, 5-12). Piotr został aresztowany przez Heroda jako głowa Kościoła (Dz 12, 1-19). To w końcu Piotr rozstrzyga na soborze apostolskim, żeby ewangelizację rozszerzyć także na pogan i że neofitów nawróconych z pogaństwa należy zwolnić z nakazów judaizmu (Dz 15, 1-12).
    O pobycie św. Piotra w Rzymie piszą Ojcowie apostolscy. Św. Klemens I Rzymski (koniec wieku I) pisze o męczeńskiej śmierci św. Piotra i Pawła w Rzymie. Św. Ignacy (+ 107) mówi w Liście do Rzymian: “Nie jak Piotr i Paweł rozkazuję wam”. Św. Papiasz (I-II w.) podaje, że Marek napisał Ewangelię wtedy, gdy Piotr był w Rzymie (Euzebiusz, Historia Kościoła, III, 39). Św. Ireneusz (+ 202) relacjonuje: “Mateusz wydał między Żydami w ich języku Ewangelię wtedy, gdy Piotr i Paweł w Rzymie głosili Ewangelię i zakładali Kościół” (Adversus haereses, III 1, c. 1). Tertulian (+ ok. 240) zapisał: “Jeśli przybędziesz do Italii, masz Rzym… O, jak szczęśliwy to Kościół, któremu całą naukę wraz ze swoją krwią przekazali Apostołowie, gdzie Piotr rodzajem męki zrównany z męką Pańską, gdzie Paweł ukoronowany śmiercią Jana” (De praescripto, c. 36). Wreszcie świadectwo św. Kajusa, kapłana rzymskiego (ok. 210): “Mogę pokazać ci groby Apostołów Piotra i Pawła. Bo gdy pójdziesz do Watykanu albo w kierunku Ostii, znajdziesz groby tych, którzy ten Kościół założyli” (Euzebiusz, Historia Kościoła, II, 25).
    Dowodem najwymowniejszym, że św. Piotr był w Rzymie i że tam poniósł śmierć męczeńską, jest jego grób. Według podania miał on znajdować się w bazylice św. Piotra pod konfesją. Badania przeprowadzone przed rokiem 1950 potwierdziły głos tradycji. Znaleziono tam śmiertelne szczątki Apostoła.Współcześnie wśród chrześcijan istnieją jednak spory dotyczące zakresu władzy papieża. Z tego powodu Sobór Watykański I (1870) wydał następujące orzeczenie dogmatyczne: “Nauczamy przeto i orzekamy, według świadectw Ewangelii, że Chrystus Pan bezpośrednio i wprost św. Piotrowi Apostołowi obiecał i powierzył prymat władzy nad całym Kościołem Bożym… Jeśliby tedy kto powiedział, że św. Piotr Apostoł nie jest przez Chrystusa Pana ustanowiony księciem wszystkich Apostołów i głową widzialną całego Kościoła walczącego, albo że otrzymał on od tegoż Pana naszego Jezusa Chrystusa wprost i bezpośrednio tylko honorowy a nie prawdziwy prymat władzy, niech będzie wyklęty”.Biskupi rzymscy zawsze uważali się i byli uważani za bezpośrednich następców św. Piotra Apostoła. Warto podać przynajmniej kilka przykładów:
    W latach 93-96 wybuchł w Koryncie spór gwałtowny pomiędzy wiernymi a tamtejszą hierarchią. Pomimo że żył jeszcze w Efezie św. Jan Apostoł, hierarchia Koryntu odwołuje się do biskupa Rzymu, którym był wówczas św. Klemens I. Ten wystosował do chrześcijan w Koryncie bardzo autorytatywny list.
    Św. Wiktor I ok. 190 roku wysyła do wszystkich biskupów list, wzywający ich, aby zwołali synody i rozpatrzyli sprawę daty Wielkanocy. Kiedy synod w Efezie uchwalił datę przeciwną tej, jaką wprowadził papież, św. Wiktor rzucił na tamtejszych biskupów klątwę.
    Św. Stefan I (+ 267) pod groźbą klątwy nakazał biskupom Afryki ze św. Cyprianem na czele uznać chrzest udzielony przez heretyków za ważny. Mimo oporu jednostek wszyscy biskupi opowiedzieli się wówczas za papieżem.
    Św. Juliusz I (+ 352) w liście do biskupów Afryki użala się, że bez jego wiedzy złożono ze stolicy biskupiej św. Atanazego, patriarchę Aleksandrii, a przecież powinni wiedzieć, “że jest zwyczajem naprzód pisać do nas, aby stąd według sprawiedliwości wszystko było rozstrzygnięte”. Tak więc papieże rozciągali władzę nawet nad patriarchami.
    Św. Syrycjusz (+ 399) uzasadnia troskę o czystość wiary tym, że “nosi ją w nas Apostoł Piotr, który nas, dziedziców swych, strzeże”.
    Na Soborze Efeskim (431) legat papieski zasiadał na honorowym miejscu zaraz obok cesarza. A oto fragment jego przemówienia: “Nikomu to nie jest wątpliwym, owszem wszystkim wiekom jest znane, że św. Piotr, Książę i Głowa Apostołów, kolumna wiary i fundament katolickiego Kościoła, otrzymał od Pana naszego Jezusa Chrystusa… klucze królestwa niebieskiego. Dana mu została władza związywania i rozwiązywania, który aż do tego czasu i zawsze w swych następcach żyje i sądzi. Tegoż tedy według kolejności następca, najświątobliwszy Ojciec nasz, biskup Celestyn, nas, zastępców swoich, na ten synod posłał”. Na ponad 200 biskupów tam zebranych nikt nie zaprotestował.
    Podobnie nikt nie wyraził sprzeciwu, kiedy na Soborze Chalcedońskim (451) przemówił legat papieski, nazywając papieża wprost “Głową wszystkich Kościołów”, chociaż było wówczas zgromadzonych ok. 600 biskupów. Kiedy odczytano na tymże soborze list papieża św. Leona, potępiający błędy Eutychesa, zgromadzeni ojcowie zawołali: “Piotr przez Leona przemówił!”.
    Stąd też Sobór Watykański I miał prawo orzec: “Nauczamy przeto i oświadczamy, że Kościół Rzymski z ustanowienia Pana posiada naczelną władzę nad wszystkimi Kościołami. Władza ta Kościołowi Rzymskiemu przysługuje na mocy zwykłego porządku rzeczy. Tę władzę biskup rzymski otrzymał bez niczyjego pośrednictwa… Względem niej mają też obowiązek hierarchicznej uległości i posłuszeństwa pasterze każdego obrządku i każdego stopnia godności oraz wierni, tak każdy z osobna, jako też wszyscy razem wzięci, nie tylko w sprawach wiary i obyczajów, ale również w tych, które należą do karności i rządów Kościoła na całym świecie… Jeśliby więc kto mówił, że papież ma tylko obowiązek nadzorowania lub kierowania, a nie najwyższą i pełną władzę rządzenia całym Kościołem… niech będzie wyklęty”.Dzisiejsze święto przypomina, że Stolica Piotrowa jest podstawą jedności Kościoła. Kościół modli się, aby “pośród zamętu świata nasza wiara pozostała nienaruszona”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    21 lutego

    Święty Piotr Damiani, biskup i doktor Kościoła

    Święty Piotr Damian
    Piotr urodził się w 1007 roku w Rawennie, w licznej i niezamożnej rodzinie. Matka, zniechęcona licznym potomstwem, porzuciła niemowlę. Ledwie żywe odnalazła je służąca i oddała rodzinie. Po przedwczesnej śmierci rodziców Piotr znalazł drugą, lepszą matkę, w ukochanej siostrze, Rozelinie. Zaopiekował się nim starszy brat, Damian, od którego przyjął przydomek Damiani (czyli “od Damiana”). Początkowo brat obchodził się z Piotrem surowo. Święty musiał paść u niego świnie. Kiedy jednak Damian poznał się na niezwykłych zdolnościach brata, za radą siostry oddał go na studia do Rawenny, a następnie do Faenzy i Parmy.
    Po przyjęciu święceń kapłańskich Piotr został wykładowcą w jednej ze szkół parafialnych. Po pewnym czasie zrezygnował z czynnego życia. Udał się na pustkowie, a potem do klasztoru benedyktynów-eremitów. Został mnichem, a następnie w 1043 r. opatem eremu kamedulskiego w Fonte Avellana. Odnowił życie zakonne. Stał się doradcą wielu klasztorów i kierownikiem duchowym wielu uczniów, którzy garnęli się do niego. Ponieważ opactwo, w którym przebywał, nie było zdolne ich wszystkich pomieścić, założył dwa inne i ułożył dla nich osobną regułę. Z biegiem lat powstały dalsze ośrodki pustelnicze: w Marchii, Umbrii, Romanii i w Abruzzach. Piotr Damiani był przyjacielem kolejnych cesarzy: Henryka III i Henryka IV, doradcą papieży: Klemensa II, Damazego II, Leona IX i Stefana II. Ten ostatni mianował go w 1057 r. biskupem Ostii i kardynałem.
    Piotr Damiani pracował nad wewnętrzną odnową Kościoła. Bolał bardzo nad Kościołem Chrystusowym, dręczonym wówczas chorobą symonii i inwestytury. Władcy i możni panowie świeccy pod pozorem zasług, jakie położyli dla Kościołów lokalnych, żądali dla siebie w zamian przywilejów mianowania duchownych na stanowiska proboszczów, przełożonych klasztorów, rektorów świątyń, a nawet biskupów. Panowie ci ponadto, jako fundatorzy i opiekunowie kościołów, rezerwowali sobie także kontrolę nad majątkami, które do tych kościołów przydzielili, i mieszali się w wewnętrzne sprawy Kościoła. Piotr Damiani szeregiem pism zwalczał te nadużycia.
    Wielokrotnie bywał legatem papieskim na synodach i często pełnił funkcję mediatora. Mikołaj II wysłał go do Mediolanu, by w diecezji tamtejszej zaprowadził konieczne reformy. Papież Aleksander II trzymał Piotra stale przy sobie jako doradcę. W roku 1062 zlecił mu misję we Francji, by załagodził spór między biskupem Macon a słynnym opactwem benedyktyńskim w Cluny. Z tej okazji Piotr załatwił także sporne sprawy wśród biskupów: Reims, Sens, Tours, Bourges i Bordeaux. Po drodze odbył pielgrzymkę do grobów św. Majola i św. Odylona w Souvigny.
    Przez cały czas tęsknił za życiem mniszym. W 1067 r. otrzymał pozwolenie na powrót do Fonte Avellana i zrzekł się diecezji Ostii. Jednak nadal w razie konieczności służył papieżowi pomocą. W roku 1069 udał się do Frankfurtu nad Menem, gdzie zdołał przekonać cesarza Henryka IV, by nie opuszczał swojej prawowitej małżonki, Berty. W roku 1071 jako legat papieski współuczestniczył w konsekracji kościoła benedyktynów na Monte Cassino, a w roku następnym przybył do Rawenny, by tamtejszego biskupa, Henryka, pojednać ze Stolicą Apostolską.
    W drodze powrotnej zachorował i w nocy z 22 na 23 lutego 1072 r. zmarł niespodziewanie w klasztorze benedyktynów w Faenzy i w ich kościele został pochowany. W roku 1354 jego relikwie przeniesiono do wspaniałego grobowca, wystawionego ku jego czci w tymże kościele. Od roku 1898 jego śmiertelne szczątki spoczywają w katedrze, w osobnej kaplicy.
    Piotr Damiani był wielkim znawcą Biblii i Ojców Kościoła oraz znakomitym prawnikiem kanonistą. Należał także do najpłodniejszych pisarzy swoich czasów. Zostawił po sobie ok. 240 utworów poetyckich, 170 listów, 53 kazania, 7 życiorysów i kilka innych tekstów. Pisał rozprawy o stanie Kościoła i jego naprawie. Piętnował w nich zakorzenione nadużycia, symonię i nieobyczajność kleru. Zachował się wśród jego licznej korespondencji także list do antypapieża, Honoriusza, z pogróżkami kar Bożych. Napisał osobną rozprawę w obronie praw papieża i jego absolutnej niezawisłości od cesarza w sprawach kościelnych. Z dzieł ascetycznych wymienić należy piękną rozprawę o życiu pustelniczym. Święty przedstawił je w tak ponętnych barwach, że pociągnął nim bardzo wielu ludzi do zakonu kamedułów, któremu on właśnie zapewnił największy rozwój. Jedyny to w obecnych czasach istniejący jeszcze zakon pustelników. Papież Leon XII zatwierdził w roku 1821 kult św. Piotra Damiani i ogłosił go doktorem Kościoła. Jest wzywany przy bólach głowy.
    W ikonografii św. Piotr przedstawiany jest jako biskup w mitrze, jako kardynał w cappa magna lub jako mnich w habicie. Atrybuty: anioł trzymający kapelusz kardynalski, cappa magna, czaszka, krucyfiks.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    20 lutego

    Święci Franciszek i Hiacynta Marto, dzieci fatimskie

    Zobacz także:
      •  Święty Zenobiusz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Eleuteriusz, biskup
    Franciszek i Hiacynta Marto, kanonizowani przez papieża Franciszka w Fatimie 13 maja 2017 r., to pierwsze wyniesione na ołtarze dzieci, które nie są męczennikami.

    Święty Franciszek Marto

    Franciszek Marto urodził się 11 czerwca 1908 r. w Aljustrel w parafii Fatima, należącej do diecezji Leiria-Fatima, jako szóste z siedmiorga dzieci ubogiego małżeństwa Manuela Pedro Marto i Olímpii de Jesus. 20 czerwca został ochrzczony w parafialnym kościele w Fatimie.
    Podobnie jak większość dzieci z ówczesnych portugalskich wiosek, chłopiec nie umiał czytać ani pisać. W wieku 8 lat rozpoczął pracę jako pastuszek, wypasając – wraz ze swoją siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją dos Santos – owce należące do rodziców. W 1916 roku był świadkiem trzech objawień Anioła Pokoju, który poprosił dzieci o modlitwę do Trójcy Przenajświętszej, Najświętszego Serca Jezusowego i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny. Wiosną i jesienią Anioł ukazał mu się na wzgórzu Cabeço, a latem – w pobliżu studni zwanej Arneiro.
    W 1917 r. Franciszek wraz z młodszą siostrą Hiacyntą i kuzynką Łucją, byli świadkami sześciu objawień maryjnych, które miały miejsce 13 maja, 13 czerwca i 13 lipca w Cova da Iria, 19 sierpnia w Valinhos, a następnie 13 września i 13 października ponownie w Cova da Iria. Podczas objawień, Franciszek widział postać Anioła i Maryi, jednak nie słyszał żadnego z wypowiadanych przez nich słów.
    Wkrótce po objawieniu z 13 lipca, kiedy Maryja powierzyła dzieciom tajemnice, rodzeństwo zostało aresztowane przez władze gminy Vila Nova de Ourém, lecz pomimo dwudniowego przetrzymywania w więzieniu i zastraszania dzieci nie wyjawiły treści orędzia przekazanego im przez Matkę Bożą.
    W październiku 1918 r. Franciszek zapadł na grypę “hiszpankę”, której epidemia panowała wówczas na Półwyspie Iberyjskim. Jego choroba trwała do wiosny 1919 r. 2 kwietnia Franciszek przystąpił do pierwszej spowiedzi, a następnego dnia przyjął Pierwszą Komunię Świętą, będącą zarazem wiatykiem. Zmarł 4 kwietnia 1919 r. Następnego dnia został pochowany na cmentarzu w Fatimie. 17 lutego 1952 r. nastąpiła ekshumacja jego ciała, które 13 marca przeniesiono do bazyliki fatimskiej.

    Święta Hiacynta Marto

    Hiacynta Marto urodziła się 11 marca 1910 r. w Aljustrel. Była najmłodsza z siedmiorga rodzeństwa. 19 marca została ochrzczona w kościele parafialnym w Fatimie.
    W 1916 r. wraz z Franciszkiem i kuzynką Łucją dos Santos zaczęła wypasać owce należące do rodziców i wraz rodzeństwem była świadkiem trzech objawień Anioła: wiosną i jesienią na wzgórzu Cabeço, a latem w pobliżu studni Arneiro.
    W 1917 r. wraz z bratem i kuzynką doświadczyła także sześciu objawień Matki Bożej. W przeciwieństwie do Franciszka, Hiacynta słyszała słowa wypowiadane przez Maryję, choć rozmawiała z Nią jedynie Łucja.
    W październiku 1918 r. Hiacynta, podobnie jak brat, zaraziła się grypą “hiszpanką”, której powikłania doprowadziły do śmierci dziewczynki. Od 1 lipca do 31 sierpnia 1919 r. dziewczynka przebywała w szpitalu w Vila Nova de Ourém. W styczniu 1920 r. trafiła do ochronki w Lizbonie, a stamtąd do szpitala. Tam przeszła operację usunięcia dwóch żeber, która przyniosła bolesne komplikacje. 16 lutego 1920 r. po raz siódmy objawiła jej się Matka Boża. Po tym widzeniu Hiacynta przestała cierpieć.
    Zmarła wieczorem 20 lutego 1920 r., a przed śmiercią zdążyła przystąpić do pierwszej w życiu spowiedzi. Cztery dni później została pochowana w Vila Nova de Ourém. 12 września 1935 r. jej ciało przeniesiono na cmentarz w Fatimie i złożono obok ciała Franciszka, skąd 1 maja 1951 r. zostało przeniesione do bazyliki.

    Święta Hiacynta Marto

    Jak pisała w swoich “Wspomnieniach” s. Łucja dos Santos, Franciszek i Hiacynta po objawieniach, pomimo dziecięcego wieku, skoncentrowali swoje życie na Bogu, modlitwie i podejmowaniu różnorodnych ofiar i cierpień w intencji grzeszników. Oprócz modlitwy i wyrzeczeń, odwiedzali i pocieszali potrzebujących, a niekiedy udzielali im także rad. O ich duchowej dojrzałości świadczy także postawa wobec własnej śmierci, przed którą dzieci pocieszały bliskich i o której mówiły, że jest przejściem do nieba i spotkaniem z Bogiem. Podczas objawień Matka Boża zapowiedziała dwójce rodzeństwa, że wkrótce zabierze ich do nieba.Proces beatyfikacyjny rodzeństwa Marto toczył się w latach 1952-1979 i zakończył się promulgacją dekretu Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o heroiczności ich cnót. W 1999 r. została uznana autentyczność pierwszego z cudów za ich przyczyną, dotyczącego uzdrowienia franciszkańskiej tercjarki Marii Emilii Santos, która przez 20 lat pozostawała unieruchomiona z powodu choroby kości. Jan Paweł II beatyfikował Franciszka i Hiacyntę Marto 13 maja 2000 r. w Fatimie podczas swojej wizyty w Jubileuszowym Roku 2000.
    Następny cud uznany w procesie kanonizacyjnym dotyczył uzdrowienia brazylijskiego chłopca, do którego doszło w 2007 r. Wówczas, w trzy dni po tragicznym wypadku, podczas którego chłopiec wypadł z okna i doznał poważnych uszkodzeń mózgu, które groziły utratą życia lub głęboką niepełnosprawnością, dziecko w niewytłumaczalny sposób odzyskało zdrowie i sprawność. W marcu 2017 r. Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych ogłosiła dekret uznający ten cud. Kanonizacji Franciszka i Hiacynty dokonał w Fatimie w 100. rocznicę objawień maryjnych papież Franciszek.Obecnie trwa proces beatyfikacyjny trzeciej uczestniczki objawień maryjnych, s. Łucji Dos Santos (1907-2005).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Świece w godzinie mroku. Św. Franciszek i św. Hiacynta Marto

    (oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Nie licząc tzw. świętych młodzianków, z chwilą kiedy papież dokonał ich kanonizacji, dzieci z Fatimy stały się najmłodszymi świętymi Kościoła. Oboje zasnęły w Panu, nie będąc jeszcze nastolatkami. „Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju” – mówił Jan Paweł II 13 maja 2000 roku, dokonując ich beatyfikacji. Uzdrowioną osobą, dzięki której rodzeństwo oficjalnie uznane zostało za święte, był mały chłopiec – tylko trochę mniejszy od nich…

    Dziecko wiszące nad przepaścią, próbujące sforsować parapet okna lub barierkę balkonu – skąd my to znamy? Jeśli macie dzieci, być może też tego kiedyś doświadczyliście albo śni wam się to w nocnych koszmarach. Taki właśnie przypadek wydarzył się brazylijskim małżonkom João Batiście i Lucilii Yurie. Około 20 wieczorem 3 marca 2013 roku ich mały pięcioletni synek Lucas bawił się z młodszą siostrą Eduardą w domu swojego dziadka w mieście Juranda, leżącym w północno- -wschodniej Brazylii.

    Co mu strzeliło do głowy, żeby zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do okna? Nie wiadomo. W jego przypadku zabawy przy oknie zakończyły się jednak najgorzej, jak tylko mogły – wypadł. Niestety, okno znajdowało się wysoko – sześć i pół metra nad ziemią, a właściwie nad betonem. Uderzywszy z impetem o twarde podłoże, malec pogruchotał sobie czaszkę, a część tkanki mózgowej wypłynęła na zewnątrz. Nieprzytomnego chłopca zabrała karetka. Jego stan był krytyczny, zapadł w śpiączkę. Z placówki w Jurandzie wysłano dziecko w niemal godzinną drogę do szpitala w Campo Mourao. Po drodze jego serce dwa razy przestawało bić. Dawano mu niewielkie szanse na przeżycie – minimalne, prawie żadne.

    Lekarze walczyli jednak dzielnie o życie chłopca, zoperowali go w trybie pilnym i przewieźli na intensywną terapię. Zapowiedzieli jednak rodzicom, że nawet jeśli Lukas przeżyje, czeka go długa i żmudna rehabilitacja, być może do końca życia zostanie „roślinką”, a w najlepszym razie będzie miał poważne zaburzenia. Możemy sobie tylko wyobrażać, jak taka informacja musiała wstrzasnąć jego rodzicami. Jeszcze tak niedawno ich synek był kompletnie zdrowy, a teraz… Dramat!

    Jako osoby wierzące João i Lucilia upadli na kolana i wznieśli ręce do Jezusa i Matki Bożej Fatimskiej. Wiedzieli, że tylko cud może uratować ich synka. Poprosili też o modlitewną pomoc siostry z klasztoru sióstr karmelitanek bosych w Campo Mourao. Przejęte ich prośbą zakonnice rozpoczęły modlitewny szturm przed relikwiami fatimskich pastuszków. Wkrótce o pomoc pastuszków zaczęła modlić się cała rodzina – nie tylko rodzice, lecz także inni krewni i bliscy dziecka.

    Po operacji stan dziecka jednak pogarszał się i rozważano przeniesienie go do jeszcze bardziej specjalistycznej placówki.

    9 marca – sześć dni po wypadku, a dwa po rozpoczęciu modlitwy do Boga za przyczyną pastuszków – wydarzyło się jednak coś niesamowitego. Chłopiec nagle wybudził się ze śpiączki i… jakby nigdy nic mu się nie stało, nawiązał kontakt z otoczeniem! Mało tego – normalnie mówił, był sprawny psychicznie, umysłowo i fizycznie i nie wykazywał żadnych oznak jakiejkolwiek niepełnosprawności. Lekarze byli zszokowani, rodzice wniebowzięci. W ciągu kolejnych dni malca badano jeszcze wielokrotnie, obserwowano, by w końcu 15 marca – kompletnie zdrowego – wypuścić do domu. Cud był ewidentny. Chłopiec nie tylko przeżył i zachował pełną sprawność, lecz także utracony fragment jego mózgu dosłownie… odrósł.

    Niemal dokładnie cztery lata później – 23 marca 2017 roku – uzdrowienie małego Lukasa zostało oficjalnie zatwierdzone przez papieża Franciszka jako cud do kanonizacji błogosławionych Franciszka i Hiacynty Marto. W stulecie słynnych objawień maryjnych – 13 maja tego samego roku – w Fatimie papież kanonizował rodzeństwo Marto. Na uroczystości nie mogło zabraknąć uzdrowionego chłopca i jego rodziców, którzy nie kryjąc łez, opowiedzieli o tym, co ich spotkało podczas zorganizowanej w sanktuarium konferencji prasowej.

    Wyznali wówczas, że karmelitanki nie od razu zaczęły modlić się o uzdrowienie ich dziecka. Kiedy następnego dnia po wypadku zadzwonili do klasztoru, siostra, która odebrała telefon, nie przekazała wiadomości wspólnocie. Karmelitanki miały właśnie godzinę skupienia, a zakonnica ze słów dzwoniącego wywnioskowała, że dziecko i tak umrze, i postanowiła modlić się nie za chłopca, ale za rodzinę. Wspólnotową modlitwę przed relikwiami błogosławionych Franciszka i Hiacynty w intencji zdrowia dziecka siostry rozpoczęły dopiero po kolejnym telefonie – 7 marca. Zainicjowała ją jedna z karmelitanek, która usłyszawszy o rodzinnym dramacie, pobiegła przed stojące przy tabernakulum relikwie. „Pastuszkowie, ocalcie to dziecko, które jest dzieckiem takim jak wy” – pomodliła się, ulegając nagłemu natchnieniu. I pomogli.

    Wynagradzali za grzechy i zniewagi

    Franciszek i Hiacynta Marto byly zwykłymi dziećmi, pastuszkami owiec, z biednej pasterskiej, wielodzietnej, pobożnej rodziny. Lubiły się bawić, śpiewać i tańczyć. Kochały Jezusa i Maryję, z wypiekami na twarzy i przestrachem słuchały opowieści o Męce Zbawiciela.

    Franciszek (1908–1919) był spokojnym, poważnym chłopcem, uprzejmym i ustępliwym, cechowało go to, że nigdy niczym się nie przejmował. Jeśli chodzi o charakter, jego siostra Hiacynta (1910–1920) była jego przeciwieństwem. Żywa, uparta, swawolna i kapryśna dziewczynka często bywała nadąsana. Mówiono o niej wtedy, że „udaje osiołka”. Oboje wzdragali się jednak przed kłamstwem, a ich grzechy i grzeszki ograniczały się zasadniczo do nieposłuszeństwa rodzicom i drobnych dziecięcych „łobuzerstw”.

    Wydarzeniem ich życia były spotkania z Matką Bożą – objawienia doznawane w Fatimie w latach 1916 i 1917 roku. Towarzyszyła im wtedy kuzynka Łucja dos Santos. Objawienia zupełnie ich odmieniły. Zachęcone przez anioła i Matkę Bożą zaczęły się niezwykle gorliwie modlić i ponosić ofiary. Zmieniły się. Hiacynta stała się poważna, skromna i miła, a Frankowi w końcu zaczęło na czymś zależeć. Dziewczynka napominała inne dzieci, żeby nie obrażały Boga grzechami. Chłopiec często krył się w kościele, by adorować eucharystycznego Jezusa. Jego „specjalnością” stało się pocieszanie i rozweselanie Pana Jezusa za zniewagi, jakich doświadczał od ludzi, wynagradzanie mu za grzechy świata. Gotów był ponieść dla Niego każdą ofiarę. Hiacynta przejęła się zwłaszcza wizją piekła – losem zaślepionych grzeszników, którzy tłumnie idą na wieczne potępienie, bo nikt nie modli się za nich ani nie umartwia. Modliła się zatem i niestrudzona w wymyślaniu mniejszych i większych ofiar pokutowała „ile się tylko da”, aby ich nawrócić i wybawić od piekła; pragnęła wynagradzać za zniewagi wyrządzone Niepokalanemu Sercu Maryi i cierpieć za Ojca Świętego.

    Cała trójka wizjonerów cierpiała na skutek oskarżeń o kłamstwo. Nie szczędziły im ich świeckie władze, ich właśni rodzice, a nawet proboszcz ich parafii. Dzieci nie ugięły się jednak. To, co widzieli i opowiadali, było prawdą i – mimo próśb i gróźb – nie mieli najmniejszego zamiaru przyznać, że było inaczej. Przecież właśnie wtedy skłamałyby. Maryja powierzyła im także tajemnicę, której nie wolno im było zdradzić i chociaż na różne sposoby próbowano nakłonić dzieci do jej wyjawienia, nie pisnęły ani słówka.

    Franciszek i Hiacynta nie pożyli zbyt długo. Dobrowolnie zgadzając się na przyjęcie cierpień zesłanych nań przez Boga, niemal w tym samym czasie zachorowali na pogrypowe powikłania – zapalenie płuc (Franciszek) i opłucnej (Hiacynta). Wtedy też, podczas jednego z objawień Matka Boża powiedziała im, że wkrótce umrą i pójdą do nieba. I tak się stało.

    Jeszcze za ich życia wielu ludzi dzięki ich gorącej modlitwie doświadczyło nadzwyczajnych łask. Nie inaczej było po śmierci fatimskich dzieci.

    Usiądź! Możesz!

    Przypadek, który wzięto pod lupę przy beatyfikacji dzieci z Fatimy, dotyczył Marii Emilii Santos z Leirii (Portugalia). W 1946 roku 16-letnia Maria Emilia trafiła do szpitala z powodu wysokiej gorączki. Sądzono początkowo, że to grypa, a w końcu stwierdzono, że chodzi raczej o gorączkę reumatyczną. Dziewczynę wypisano wprawdzie ze szpitala, ale nadal źle się czuła.

    Dwa lata później doszły silne bóle nóg, przestała chodzić. W szpitalu i sanatorium spędziła kolejne długie lata – niemal cztery! Podejrzewano stan zapalny kręgów i rdzenia kręgowego, prawdopodobnie o podłożu gruźliczym. Zoperowano kręgosłup i kolana. Na próżno. Wypisano ją w końcu o domu, ale z powodu dotkliwych bólów dziewczyna nadal nie była w stanie chodzić. Nie było żadnej poprawy.

    Dziesięć lat później Maria Emilia nie mogła już nawet się czołgać. Ból, który odczuwała, był nieznośny. Obejrzał ją kolejny ortopeda i chciał ją nawet leczyć w Coimbrze lub Lizbonie, ale kobieta – czemu doprawdy trudno się dziwić – miała już dość lekarzy. Niestety, osiem dni po tej wizycie znów musiała się z nimi spotkać. Jej stan się pogorszył, wymagała kolejnej hospitalizacji. Trafiła do Szpitala Uniwersyteckiego w Coimbrze, gdzie przeszła drugą operację kręgosłupa. Z fatalnym skutkiem! Została paraplegiczką. Twierdząc, że na jej chorobę nie ma żadnego lekarstwa, odesłano ją do domu.

    8 stycznia 1978 roku na skutek gorączki kobieta po raz kolejny znalazła się w szpitalu w Leirii. Tym razem spędziła w nim kolejnych sześć lat! Po tym czasie przeniesiono ją do domu opieki pw. Świętego Franciszka. „Od tej pory do 1987 roku nie skonsultowała się z żadnym lekarzem, nie brała żadnych specjalnych leków, tylko środki przeciwbólowe, gdy ból był bardzo silny. Zawsze leżała na boku na łóżku, całkowicie zdrętwiała od pasa w dół. Mogła tylko poruszać rękami i głową. Modliła się, śpiewała i płakała, ale zniechęcenie, cierpienia i wielka trudność z zaakceptowaniem swojej sytuacji doprowadziły ją, jak sama przyznaje, do irytacji i protestów wobec tych, którzy jej służyli i chcieli tylko czynić jej dobro” – opisywał jej stan ojciec Fabrice Delestre.

    Pewnego dnia sanitarką przetransportowano kobietę do Fatimy. Właśnie od tego czasu Maria Emilia Santos zaczęła szczególną czcią otaczać Franciszka i Hiacyntę. Z nadzieją na polepszenie stanu zdrowia zaczęła odmawiać nowenny – jedną za drugą.

    Nadszedł 25 marca 1987 roku – uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Maria Emilia była w swoim pokoju. Odmówiła różaniec i zaczynając kolejny dzień nowenny, westchnęła z wyrzutem: „Hiacynto, został tylko jeden dzień, aby skończyć kolejną nowennę i wciąż nic…?”. I właśnie wtedy spostrzegła, że z jej stopami dzieje się coś dziwnego. Poczuła silne ciepło i mrowienie. Przestraszyła się. Objawy narastały. „Usiądź! Możesz!” – mówił jakiś dziecięcy głosik. Kiedy usłyszała te słowa po raz trzeci, zdobyła się wreszcie na odwagę – odrzuciła kołdrę i… usiadła na łóżku. Usiadła! Mogła!

    Zadzwoniła zaraz potem po kogoś z personelu domu opieki, a gdy wreszcie przyszedł, poprosiła o zapalenie światła. Kiedy rozbłysło, pielęgniarka przeraziła się i zaczęła krzyczeć. Przestraszyła się siedzącej na łóżku kobiety. Wezwano dyrektorkę domu i resztę pracowników i mieszkańców. Nie mogli wyjść ze zdziwienia. Przecież dopiero co podczas mycia wyła z bólu. Od tej pory Maria Emilia zaczęła jeździć na wózku inwalidzkim. Na siedząco.

    Ale to nie był koniec tej historii. Kobieta modliła się nadal, tym razem prosząc pastuszków, by pomogli jej wstać.

    20 lutego 1989 roku przypadała 69. rocznica śmierci Hiacynty. „Jeśli zmusisz mnie dzisiaj do chodzenia, czy będę najszczęśliwszą kobietą na świecie?” – zapytała podczas modlitwy. A potem… wstała z wózka. Spróbowała zgiąć kolana i… nie poczuła bólu. Postawiła pierwsze kroki, a chwilę później, podpierając się laską… zaczęła chodzić. Po ponad 20 latach! Kiedy 10 lat później rozpatrywano to uzdrowienie w Watykanie, Maria Emilia poruszała się bez trudności.

    Także konsultorzy Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych uznali to za cud i w sposób oczywisty przypisali go wstawiennictwu Franciszka i Hiacynty. Na tej podstawie 13 maja 2000 roku Jan Paweł II beatyfikował Hiacyntę i Franciszka w Fatimie. Fatimscy pastuszkowie stali się tym samym najmłodszymi błogosławionymi w historii Kościoła, dystansując Dominika Savio, który zmarł na krótko przed swoimi 15. urodzinami.

    Wspólne cuda

    Ciekawostką jest, że w przypadku rodzeństwa Marto zastosowano nowe rozwiązanie proceduralne. Jan Paweł II zdecydował bowiem, że Hiacynta i Franciszek, z uwagi na to, że najważniejsze wydarzenia z ich życia – objawienia, cierpienia, jakich doświadczyli od władz, młody wiek, w którym zostali zabrani do nieba, dotyczyły ich obojga – nie potrzebują do swojej beatyfikacji i kanonizacji cudów zdziałanych osobno, ale wspólnie. Warunkiem było tylko to, by wyproszono je, przyzywając rodzeństwo. Swoją drogą – do tego, żeby tak małe dzieci zostały uznane za świętych, też potrzebne było specjalne papieskie zezwolenie.

    PCh24.pl(tekst pochodzi z albumu „Cuda Wielkich Świętych”, Henryk Bejda)

    ***

    19 lutego

    Święty Konrad z Piacenzy, pustelnik

    Święty Konrad z Piacenzy
    Konrad Confalonieri urodził się około roku 1290 w zamożnej, włoskiej rodzinie. Za młodu obrał sobie zawód rycerski. W roku 1313 w czasie polowania rozpalił ognisko dla wypłoszenia zwierzyny i wywołał pożar. Nie zdawał sobie sprawy, jaką klęskę żywiołową wywoła tym czynem. Namiestnik Piacenzy, Galeazzo Visconti, skazał na śmierć przypadkowo przyłapanego w lesie człowieka, podejrzanego o umyślny pożar lasu. Gdy Konrad się o tym dowiedział, natychmiast zgłosił się do namiestnika i wyznał swoją winę. Wynagrodził też pieniężnie wyrządzoną miastu szkodę. Oddał na ten cel cały swój majątek. Wydarzenie to stało się przełomem religijnym w życiu jego i jego małżonki, która wstąpiła do klasztoru klarysek w Piacenzy.
    Konrad natomiast zaczął prowadzić żywot wędrownego ascety. Wstąpił w 1315 r. do III zakonu św. Franciszka. Jako pielgrzym pokutny nawiedził wiele sanktuariów Italii. Osiadł w 1343 r. jako pustelnik w dolinie Noto koło Syrakuz na Sycylii, gdzie wiódł życie pełne wyrzeczenia. Miał dar prorokowania.
    Zmarł 19 lutego 1351 r. Pochowano go w Noto, w kościele św. Mikołaja. W roku 1485 jego śmiertelne szczątki umieszczono w srebrnej trumnie. Papież Urban VIII jego kult zatwierdzony dla diecezji syrakuskiej w roku 1515, potem rozszerzony na całą Sycylię (1544), rozciągnął także na zakony franciszkańskie (1625). Jest patronem osób cierpiących z powodu przepukliny.
    W ikonografii przedstawiany jako franciszkański pustelnik lub starzec z jeleniami i innymi zwierzętami. Jego atrybutami są: krzyż, dyscyplina, czaszka i księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    18 lutego

    Błogosławiony Jan z Fiesole
    – Fra Angelico, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Teotoniusz, zakonnik
      •  Święta Konstancja
      •  Święty Flawian, patriarcha
    Fra Angelico: Noli me tangere
    Guido (lub Guidolino) da Pietro urodził się około 1400 roku w Castello Vecchio w Mugello (Toskania). W młodym wieku uczył się malarstwa we Florencji. Kiedy mając 20 lat odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego, wstąpił do zreformowanego konwentu dominikanów w Fiesole, który niedawno wybudował bł. Jan Dominici. Około 1420 roku otrzymał od niego habit oraz to samo imię. Śluby złożył około 1425 roku.
    Po otrzymaniu święceń kapłańskich był dwa razy wikariuszem swojego konwentu, a następnie jego przeorem. Wiernie wypełniał swoje obowiązki zakonne, a w swoich dziełach malarskich przekazywał braciom i wiernym Boże tajemnice, które kontemplował na modlitwie i w czasie studium świętej prawdy. Wezwany do Rzymu przez papieża Eugeniusza IV, wymalował dwie kaplice w kościele św. Piotra i w Pałacu Watykańskim. Na polecenie papieża Mikołaja V przyozdobił jego prywatną kaplicę i prywatny apartament (1445-1449). Pracował także w Kortonie, w konwencie św. Dominika (1438 r.) i w katedrze w Orvieto (1447 r.). Najbardziej znane są freski w konwencie San Marco we Florencji (dziś część klasztoru wydzielona jako Muzeum św. Marka).

    Fra Angelico: Św. Dominik adorujący Krzyż
    Gdy zwolniło się biskupstwo florenckie, Eugeniusz IV zaproponował jego objęcie Janowi. Brat Jan błagał papieża, aby nie musiał przyjmować tego obowiązku. “Był nie mniej znakomitym malarzem, jak i miniaturzystą, i niezwykle przykładnym mnichem” – zapisał Giorgio Vasari. Głównym źródłem jego natchnienia było Pismo Święte. Był człowiekiem prostym i uczciwym, ubogim i pokornym. Także jego malarstwo jest pełne kontemplacji Bożego piękna, a zarazem proste. Ze względu na to, że umiał połączyć cnotliwe życie ze sztuką, otrzymał przydomek Beato Angelico – anielski. Najczęściej jest nazywany Fra Angelico (Braciszek Anielski). Szeroko rozeszła się sława jego świętości i talentu.
    Zmarł w Rzymie 18 lutego 1455 roku, w konwencie Santa Maria sopra Minerva, gdzie do dzisiaj nad posadzką bazyliki znajduje się jego grób z marmurową podobizną. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1982 roku listem apostolskim motu proprio Qui res Christi gerit. W Polsce jest patronem historyków sztuki.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    17 lutego

    Siedmiu Świętych Założycieli
    Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny

    Święci Założyciele Zakonu Serwitów NMP
    Do grona czczonych dziś Założycieli należeli: Aleksy Falconieri, Bartłomiej Amidei, Benedykt Antella, Buonfiglio Monaldi, Gerardino Sostegni, Hugo Lippi-Uguccioni oraz Jan Buonagiunta Monetti.
    Najbardziej znanym z nich jest św. Aleksy Falconieri. Był kupcem i mieszkał we Florencji w czasach, kiedy kraj przeżywał rozdarcie i bratobójcze walki. W 1215 roku w samą Wielkanoc przy Ponte Vecchio we Florencji miała pojawić się Matka Boża cała we łzach, opłakująca to, że Jej dzieci są między sobą rozdarte nienawiścią i wojną. Dnia 15 sierpnia 1233 roku Matka Boża miała pojawić się po raz drugi, okryta żałobą, pełna boleści. Reakcją na te objawienia było to, że wraz z sześcioma rówieśnikami, również florenckimi kupcami, Aleksy porzucił zajęcia i usunął się na ubocze, gdzie żył w ubóstwie i pokucie. Założył z nimi pobożną konfraternię, która podejmowała zadośćuczynienie za życie i grzechy współziomków. Z czasem przeniosła się ona na Monte Senario, gdzie powstał skromny dom i kaplica Matki Bożej. Członkowie konfraterni rozważali Mękę Pańską i mieli żywą cześć do Matki Bożej Bolesnej. Tak powstał nowy zakon, tzw. serwitów, czyli sług Maryi. Wspólnota przyjęła regułę św. Augustyna, a część konstytucji przejęła od dominikanów.
    Jako wędrowni kaznodzieje serwici przemierzyli Italię, Francję, Niemcy i Węgry. Dotarli nawet do Polski. W 1304 r. Stolica Apostolska zatwierdziła ich Zakon. Istnieje on do dzisiaj. Największą sławą okrył zakon św. Filip Benicjusz (+ 1285), który stał się prawodawcą tej rodziny zakonnej i najbardziej przyczynił się do jej rozpowszechnienia. Innym znanym serwitą był św. Peregryn Laziosi (+ 1345), patron chorych na raka. Niebawem powstał także zakon żeński, serwitek, którego założycielką była św. Juliana Falconieri (1270-1341), bratanica Aleksego.
    Aleksy zmarł 17 lutego 1310 r., dożywszy 100 lat. Papież Benedykt XIII wszystkich siedmiu pierwszych serwitów wyniósł do chwały ołtarzy w latach 1717-1725, a papież Leon XIII zaliczył ich w poczet świętych 15 stycznia 1888 roku jako Siedmiu Świętych Założycieli Zakonu Serwitów Najświętszej Maryi Panny (nazywanych także Braćmi z Monte Senario). Ich relikwie przechowywane są w sanktuarium na Monte Senario.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    16 lutego

    Święta Juliana, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Daniel, męczennik
      •  Błogosławiony Piotr z Castelnau, mnich i męczennik
    Święta Juliana

    Juliana żyła w III w. w Nikomedii. Była jedyną chrześcijanką w rodzinie. Ojciec, zaciekły poganin, zamierzał wydać córkę za prefekta miasta, Eleuzjusza. Dziewczyna jednak stanowczo oświadczyła, że za poganina za żadną cenę nie wyjdzie. Wobec odmowy ojciec kazał przyprowadzić ją przed sąd, któremu przewodniczył. Kiedy zachęty i groźby nie odnosiły skutku – nie mogąc pojąć, jak może odrzucać zaszczytną dla siebie ofertę małżeńską – poddał ją torturom, które sam jej wymierzył, a następnie skazał na śmierć przez ścięcie mieczem w 305 r.
    Śmiertelne szczątki męczennicy z Nikomedii przeniesiono do Pozzuoli we Włoszech, w czasie najazdu Longobardów wywieziono je do Kumy pod Neapolem (ok. 567), by w roku 1207 umieścić je w jednym z kościołów Neapolu. Tak wielka troska o relikwie Świętej świadczy, jak dużą czcią cieszyła się zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Niebawem relikwie św. Juliany, męczennicy, rozdzielono pomiędzy wiele kościołów Włoch, Hiszpanii i Holandii.
    W ikonografii św. Juliana przedstawiana jest w długiej szacie. Jej atrybutami są: u stóp diabeł w łańcuchach, korona, księga, krzyż, lilia, miecz, palma męczeńska.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    15 lutego

    Błogosławiony Michał Sopoćko, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Klaudiusz de la Colombiere, prezbiter
      •  Święty Zygfryd, biskup
    Błogosławiony Michał Sopoćko
    Michał Sopoćko urodził się 1 listopada 1888 roku w Juszewszczyźnie (zwanej też Nowosadami) w powiecie oszmiańskim na Wileńszczyźnie w ubogiej rodzinie szlacheckiej, pielęgnującej tradycje patriotyczne. Mimo problemów materialnych rodzice zadbali o podstawowe wykształcenie dzieci. Wybór drogi życiowej i wczesne odczytanie powołania Michał zawdzięcza moralnej postawie rodziców, ich głębokiej pobożności i miłości rodzicielskiej. Rodzina wspólnie modliła się i razem regularnie dojeżdżała wozem konnym na nabożeństwa do odległego o 18 km kościoła parafialnego.
    Po ukończeniu szkoły miejskiej w Oszmianie, w 1910 r. Sopoćko rozpoczął czteroletnie studia w seminarium duchownym w Wilnie. Naukę mógł kontynuować dzięki zapomodze przyznanej mu przez rektora. Święcenia kapłańskie otrzymał 15 czerwca 1914 r. Kapłańską posługę rozpoczął jako wikariusz w parafii Taboryszki koło Wilna.
    W 1918 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Warszawy, na studia na Wydziale Teologicznym UW. Jednak choroba, a później działania wojenne uniemożliwiły mu podjęcie studiów. Zgłosił się na ochotnika do duszpasterstwa wojskowego. Prowadził działalność duszpasterską w szpitalu polowym i wśród walczących na froncie żołnierzy. Starał się wykonywać swoją posługę jak najlepiej mimo kolejnych kłopotów zdrowotnych. W 1919 r. Uniwersytet Warszawski wznowił działalność i ks. Sopoćko zapisał się na sekcję teologii moralnej oraz na wykłady z prawa i filozofii, które ukończył magisterium w 1923 r.; trzy lata później uzyskał tam tytuł doktora teologii. W latach 1922-1924 studiował także w Wyższym Instytucie Pedagogicznym. W czasie studiów był nadal kapelanem wojskowym (aż do roku 1929).
    W 1924 roku powrócił do rodzimej diecezji; w 1927 roku został mianowany ojcem duchownym, a rok potem – wykładowcą w Seminarium Duchownym i na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie.
    Po 1932 r. poświęcił się głównie pracy naukowej. Podjął naukę języków: niemieckiego, angielskiego i francuskiego, których znajomość ułatwiła mu studiowanie. Habilitował się w 1934 r. na Uniwersytecie Warszawskim. Pracy dydaktyczno-naukowej oddawał się aż do II wojny światowej. Pozostawił po sobie liczne publikacje z tego okresu.
    Od 1932 r. był spowiednikiem sióstr ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. Tam spotkał siostrę Faustynę Kowalską, która od maja 1933 r. została jego penitentką. Spotkanie to okazało się ważne dla obojga. Ona znalazła w nim mądrego spowiednika, który był inspiratorem powstania jej Dzienniczka Duchowego, a on za jej przyczyną stał się czcicielem Miłosierdzia Bożego i stworzył podstawy teologiczne tego kultu. W Dzienniczku siostra Faustyna zapisała obietnicę Pana Jezusa, dotyczącą jej spowiednika, ks. Michała Sopoćki, który pomagał jej przekazać prawdę o Miłosierdziu Bożym: Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz się zbawi przez dzieło to.
    Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienie nagradzam (Dzienniczek, 90).W czasie okupacji niemieckiej, aby uniknąć aresztowania, musiał ukrywać się w okolicach Wilna. Był założycielem zgromadzenia zakonnego Sióstr Jezusa Miłosiernego (1941). Od 1944 r., gdy Seminarium Duchowne w Wilnie wznowiło działalność, wykładał w nim aż do jego zamknięcia przez władze radzieckie. Ponieważ groziło mu aresztowanie, wyjechał w 1947 roku do Białegostoku, gdzie w seminarium wykładał pedagogikę, katechetykę, homiletykę, teologię pastoralną i ascetyczną. Uczył też języków łacińskiego i rosyjskiego.
    Jeszcze przed wojną zaczął prowadzić intensywną akcję trzeźwościową w ramach Społecznego Komitetu Przeciwalkoholowego. W latach 50. zorganizował szereg kursów katechetycznych dla zakonnic i osób świeckich, a także wykłady otwarte o tematyce religijnej przy parafii farnej w Białymstoku. W 1962 r. przeszedł na emeryturę, ale do końca swych dni uczestniczył aktywnie w życiu diecezji, pracował naukowo i publikował. Zmarł w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r., w dzień wspomnienia świętego Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej. Został pochowany na cmentarzu w Białymstoku.
    30 listopada 1988 r. dokonano ekshumacji jego doczesnych szczątków w celu przeniesienia ich do Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. 28 września 2008 r. w tym właśnie sanktuarium miała miejsce uroczysta beatyfikacja ks. Michała.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Apostoł Miłosierdzia dostąpił chwały ołtarzy

    fot. Katarzyna Matejek/Gość Niedzielny

    ***

    Hasło: „Jezu, ufam Tobie!” ogrzeje, co było zimnego, zmiękczy, co było twardego, ożywi, co było uschłego, zapali, co było gasnącego, a zamiast nienawiści dziś wszystkich dzielącej, połączy jednostki, rodziny, społeczeństwa, narody i państwa uściskiem prawdziwej braterskiej miłości Boga i bliźniego.
    Ks. Michał Sopoćko

    S. Faustyna Kowalska miała widzenia, ks. Michał Sopoćko jako pierwszy w nie uwierzył i zaczął je realizować, a tym, który ogłosił to światu, był Jan Paweł II – te słowa abp. Edwarda Ozorowskiego – metropolity białostockiego przypomniał ostatnio ks. prał. Krzysztof Nitkiewicz – postulator procesu beatyfikacyjnego Apostoła Miłosierdzia.

    S. Faustyna – ks. Sopoćko – Jan Paweł II

    „Oto jest pomoc widzialna dla ciebie na ziemi. On ci dopomoże spełnić wolę Moją na ziemi” („Dzienniczek”, 53) – mówił do s. Faustyny Pan Jezus, wskazując jej w widzeniu ks. Michała Sopoćkę jako spowiednika i kierownika duchowego. Spotkali się po raz pierwszy w 1933 r. w Wilnie. Ks. Sopoćko był współpracownikiem s. Faustyny w spełnieniu woli Pana Jezusa w odniesieniu do kultu Bożego Miłosierdzia. S. Faustyna raczej przekazywała to, co jej powiedział Pan Jezus, ks. Sopoćko wcielał te polecenia w życie. Miał dar słuchania duszy mistycznej i stał się doskonałym pośrednikiem, sprawiając, że świat mógł usłyszeć głos skromnej zakonnicy. To on kazał s. Faustynie spisywać swoje objawienia – i tak powstał „Dzienniczek”. On również przyczynił się do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego.
    Ks. Sopoćko realizował zamierzenia siostry, także po jej śmierci. Doczekał rozpoczęcia procesu informacyjnego s. Faustyny Kowalskiej w 1965 r., w którym wystąpił w roli świadka. Zmarł 15 lutego 1975 r. – w dniu wspomnienia św. Faustyna, zakonnego patrona s. Faustyny Kowalskiej, a więc w dniu jej imienin.
    – Kard. Karol Wojtyła znał osobiście ks. Sopoćkę ze zjazdów teologicznych, pisywali do siebie listy – wyjaśnia ks. Nitkiewicz w wywiadzie dla KAI. Wiosną 1971 r., niedługo po wydaniu posoborowego Mszału Rzymskiego, w którym znalazł się formularz o Miłosierdziu Bożym, kard. Wojtyła napisał do niego znaczące słowa: „Księże Profesorze, możemy sobie nawzajem pogratulować”. To Jan Paweł II – na prośbę polskich biskupów – zezwolił obchodzić w naszym kraju od 1995 r. drugą niedzielę wielkanocną jako Niedzielę Miłosierdzia Bożego, a Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 5 maja 2000 r. rozszerzyła to postanowienie Papieża Polaka na cały świat.
    Ważny jest również fakt, że właśnie w czasie pontyfikatu Jana Pawła II s. Faustyna Kowalska została beatyfikowana (1993 r.) i kanonizowana (2000 r.). Tak więc największy wkład w szerzenie kultu Miłosierdzia Bożego po śmierci ks. Sopoćki miał Jan Paweł II. A odchodził on do Domu Ojca w wigilię święta Miłosierdzia Bożego 2005 r., co wielu z nas odczytuje jako znak z Nieba.

    Beatyfikacja

    Ks. Michał Sopoćko – spowiednik s. Faustyny i orędownik Bożego Miłosierdzia – został wyniesiony na ołtarze 28 września 2008 r. w sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku. W świątyni tej złożone są doczesne szczątki ks. Sopoćki. Mszy św. beatyfikacyjnej przewodniczył abp Angelo Amato – prefekt watykańskiej Kongregacji ds. Świętych. W uroczystości wzięli udział: kard. Józef Glemp – prymas Polski, Episkopat Polski, który wcześniej obradował w Białymstoku na 345. Zebraniu Plenarnym KEP, a także goście z zagranicy, wśród nich m.in: kard. Audrys Juozas Baèkis – arcybiskup metropolita wileński, abp Tadeusz Kondrusiewicz – metropolita mińsko-mohylewski, abp Francesco Pio Tamburino – metropolita Foggii w południowych Włoszech. W koncelebrze wzięło udział ponad 500 kapłanów, w tym około 50 z zagranicy, m.in. z USA, Kanady, Francji, Litwy, Białorusi, Rosji, a nawet Korei Południowej. Na uroczystości obecni byli przedstawiciele władz państwowych na czele z prezydentem RP Lechem Kaczyńskim i ostatnim prezydentem na uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim, a także przedstawiciele władz samorządowych i wojskowych.
    Na początku Eucharystii abp Ozorowski zwrócił się do abp. Amato z prośbą o zaliczenie w poczet błogosławionych sługi Bożego ks. Michała Sopoćki, a ks. prał. Krzysztof Nitkiewicz z Watykanu przedstawił jego życiorys. Następnie prefekt Kongregacji ds. Świętych odczytał po łacinie list apostolski, którym Ojciec Święty wpisał w poczet błogosławionych sługę Bożego ks. Michała Sopoćkę. W języku polskim formułę beatyfikacyjną wypowiedział abp Ozorowski. Potem nastąpiło uroczyste odsłonięcie obrazu beatyfikacyjnego, a z dolnego kościoła bazyliki wyruszyła procesja z relikwiami ks. Sopoćki, które zostały złożone przed jego obrazem.

    Sługa Miłosierdzia Bożego

    Homilię wygłosił metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz. Zwrócił uwagę, że Kościół wynosi do chwały ołtarzy kapłana, którym Bóg posłużył się, aby niezmienna prawda o Miłosierdziu Bożym dotarła do ludzi XX wieku. – Był to wiek – przypomniał kard. Dziwisz – naznaczony w sposób szczególny okrutnymi systemami totalitarnymi, usiłującymi pozbawić człowieka nadziei, odzierającymi go z godności, skazującymi na poczucie bezsensu i rozpaczy.
    Metropolita krakowski zaznaczył, że ks. Sopoćko stał się sługą Miłosierdzia Bożego, a w szczególny sposób ujawniło się to w przełomowym momencie jego życia, gdy w kręgu jego kapłańskiej posługi znalazła się s. Faustyna Kowalska ze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia. – Potrzeba było mądrości, duchowej wrażliwości i świętości życia ks. Michała, by w wizjach prostej siostry zakonnej rozpoznać Boże przesłanie skierowane do całego świata – powiedział kard. Dziwisz. Dodał, że nowy błogosławiony stwierdził nadprzyrodzony charakter wizji swojej niezwykłej penitentki i uwiarygodnił jej przesłanie.
    Wspomniał też o trudnościach, jakie orędzie przekazywane przez s. Faustynę napotykało w samym Kościele, który początkowo nieufnie traktował „rewelacje” przyszłej świętej. – Ks. Sopoćko zaś – przypomniał kard. Dziwisz – w duchu posłuszeństwa przyjmował stanowisko Kościoła, co pozwoliło na pogłębienie teologicznych fundamentów kultu Miłosierdzia Bożego i na oczyszczenie go z form, które nie występowały w widzeniach św. Faustyny. Kreśląc duchową sylwetkę spowiednika s. Faustyny, kard. Dziwisz zwrócił uwagę na jego odwagę i wytrwałość, pokorę i prostotę życia, a przede wszystkim na jego dobroć i miłosierdzie okazywane bliźnim.
    Metropolita krakowski powiedział, że Białystok stał się przęsłem łączącym Wilno – gdzie ks. Sopoćko spotkał s. Faustynę – z Krakowem. Wspomniał także postać Jana Pawła II, wielkiego świadka i apostoła Miłosierdzia Bożego, który zaniósł ten kult z Krakowa do Rzymu i głosił stamtąd całemu światu. Napisał encyklikę o Bogu bogatym w miłosierdzie – „Dives in misericordia”, wyniósł s. Faustynę do chwały ołtarzy. Kard. Dziwisz przypomniał, że to właśnie Jan Paweł II ustanowił dla całego Kościoła święto Miłosierdzia Bożego, konsekrował sanktuarium w Łagiewnikach, w którym zawierzył świat Bożemu Miłosierdziu.

    Specjalne pozdrowienie od Benedykta XVI

    Pod koniec Eucharystii przemówili: delegat papieski abp Angelo Amato, prymas Polski kard. Józef Glemp oraz hierarchowie zza wschodniej granicy: kard. Audrys Juozas Baèkis i abp Tadeusz Kondrusiewicz. Natomiast Ojciec Święty Benedykt XVI podczas spotkania z wiernymi w Castel Gandolfo na modlitwie „Anioł Pański”, odbywającego się w niedzielę 28 września w godzinie beatyfikacji, skierował słowa specjalnego pozdrowienia do uczestników Mszy św. w Białymstoku. Wspomniał sługę Bożego Jana Pawła II, który w Domu Ojca raduje się nowym błogosławionym.
    Wspomnienie nowego błogosławionego będzie obchodzone 15 lutego, w dniu jego śmierci. Ks. Michał Sopoćko zmarł 33 lata temu w Białymstoku.
    Beatyfikacja ks. Michała Sopoćki – wielkiego orędownika Bożego Miłosierdzia – rozpoczęła 64. Tydzień Miłosierdzia, który w tym roku trwa od 28 września do 4 października.

    * * *

    Pan Jezus powiedział

    „Przez niego rozsiewam pociechy dla dusz cierpiących, udręczonych. Przez niego upodobało mi się rozgłosić cześć dla Miłosierdzia Mojego, a przez to dzieło Miłosierdzia więcej dusz do Mnie zbliży, aniżeli on dzień i noc rozgrzeszał aż do końca życia swego, bo tak pracowałby tylko do końca życia, a przez dzieło to pracował będzie do końca świata” – takie słowa o ks. Michale Sopoćce skierował do św. Faustyny Kowalskiej Chrystus 30 sierpnia 1937 r., co zapisała w swoim „Dzienniczku”. Ks. Sopoćko sprawę kultu Miłosierdzia Bożego, a w szczególności ustanowienie święta Miłosierdzia Bożego w drugą niedzielę wielkanocną, uważał za jeden z głównych celów swojego życia.

    Mówi postulator procesu beatyfikacyjnego

    Naukowe podejście
    Ks. Sopoćko podszedł do wizji s. Faustyny jak każdy naukowiec. Najpierw kazał ją przebadać lekarzowi psychiatrze. Później zdał sobie sprawę, że ona sama nie mogła ich wymyślić, bo jej relacje z rozmów z Jezusem były zbyt harmonijne, a poza tym nie miała ona odpowiedniego poziomu wiedzy teologicznej, koniecznej, by samodzielnie dojść do pewnych konkluzji. Posługując się aparatem naukowym, skonfrontował ze sobą wszystkie elementy i stwierdził, że jej wizje muszą być nadprzyrodzone, choć dostrzegał też w jej relacjach pewne elementy ludzkie. Nie był to człowiek emotywny, który zachwycił się wizjami s. Faustyny, stracił głowę i poszedł za nimi. Posługując się warsztatem naukowym, spokojnie wszystko przebadał i doszedł do wniosku, że wizje są prawdziwe. Im dłużej znał s. Faustynę, tym większe było jego przekonanie o ich nadprzyrodzonym charakterze.

    Specyfika świętości ks. Sopoćki
    Ks. Sopoćko mawiał, że jeśli ktoś pokłada ufność w Miłosierdziu Bożym, nigdy nie zginie. Sam nią żył w sposób absolutny. Kiedy Stolica Apostolska zakazała kultu Miłosierdzia Bożego, uznał to za opatrznościowe, bo kult mógł oczyścić się z elementów nieobecnych w wizjach św. Faustyny. Czasami człowiek reaguje na problemy odejściem od Boga, a ks. Sopoćko jeszcze bardziej do Niego przylgnął, okazując całkowitą ufność. Nadal też propagował Miłosierdzie Boże, uważając, że taki spoczywa na nim obowiązek. Jego świętość polega na tym, że mimo przeszkód, które nie wynikały ze złej woli, tylko z mądrości Kościoła, on nie opuszczał rąk.

    ks. prał. Krzysztof Nitkiewicz

     Lidia Dudkiewicz/Tygodnik Niedziela/wywiad dla KAI

    ***

    Nie bał się wziąć na barki Chrystusowego Krzyża. Błogosławiony ksiądz Michał Sopoćko

    (oprac. PCh24.pl)

    ***

    „Jest to kapłan według serca mojego, miłe mi są wysiłki jego” powiedział siostrze Faustynie Pan Jezus o księdzu Michale Sopoćce. Te wysiłki często łączyły się ze współdźwiganiem Chrystusowego Krzyża przez niestrudzonego głosiciela orędzia Miłosierdzia Bożego. 15 lutego 2025 roku mija 50 lat od narodzin dla nieba bł. ks. Michała Sopoćki. Co ciekawe, tego samego dnia obchodzone są imieniny Faustyny.

    Ksiądz Michał Sopoćko pierwszy raz spotkał siostrę Faustynę Kowalską w czerwcu 1933 roku. Miało to miejsce w Wilnie. Kapłan miał wówczas 45 lat i wysoką, stabilną pozycję w świecie duchowieństwa i inteligencji wileńskiej. Był doktorem teologii, wykładowcą na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, ojcem duchownym w wileńskim Seminarium Duchownym. Zgodził się również być opiekunem duchowym sióstr ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej. Był tam m.in. spowiednikiem młodej siostry Faustyny (miała wówczas 28 lat). Ta wyznała mu, iż miewa mistyczne wizje Jezusa, który przekazuje jej orędzie o Miłosierdziu Bożym i że Chrystus sam wskazał jej księdza Michała, kapłana który ma jej pomóc szerzyć to orędzie.

    Wzbudziło to zainteresowanie księdza Sopoćki. Najpierw bardzo ostrożnie sprawdzał siostrę Faustynę. Wysłał ją nawet na badania psychiatryczne, które wykazały, że jest ona zupełnie zdrowa psychicznie. Kapłan sprawdzał też orędzie Miłosierdzia Bożego, które Chrystus przekazywał siostrze Faustynie i doszedł do wniosku, że jest ono całkowicie zgodne z Pismem Świętym i nauczaniem Kościoła. Dopiero wówczas uwierzył, iż ma do czynienia z czymś bardzo ważnym i prawdziwym. Z czasem postanowił poświęcić całe swoje siły, życie, swoją wiedzę dziełu opracowania teologicznych podstaw kultu Miłosierdzia Bożego oraz szerzeniu orędzia przekazanego siostrze Faustynie przez Jezusa.     

    W 1938 roku ks. Michał Sopoćko zapisał w swym „Dzienniku”: Są prawdy, które się zna i często o nich się słyszy i mówi, ale się nie rozumie. Tak było ze mną co do prawdy miłosierdzia Bożego. Tyle razy wspominałem o tej prawdzie w kazaniach, powtarzałem w modlitwach kościelnych – szczególnie w psalmach – ale nie rozumiałem znaczenia tej prawdy… Dopiero trzeba było prostej zakonnicy S. Faustyny ze Zgromadzenia Opieki Matki Bożej (Magdalenek), która intuicją wiedziona powiedziała mi o niej, krótko i często to powtarzała, pobudzając mnie do badania, studiowania i częstego o tej prawdzie myślenia… Z początku nie wiedziałem dobrze o co chodzi, słuchałem, niedowierzałem, zastanawiałem się, badałem radziłem się innych – dopiero po kilku latach zrozumiałem doniosłość tego dzieła, wielkość tej idei i przekonałem się sam o skuteczności tego starego wprawdzie, ale zaniedbanego i domagającego się w naszych czasach odnowienia, wielkiego życiodajnego kultu. Niech ufność w Miłosierdzie Boże, szerzenie kultu tego miłosierdzia wśród innych i bezgraniczne poświęcenie mu wszystkich swoich myśli, słów i uczynków bez cienia szukania siebie będzie naczelną zasadą mego dalszego życia, przy pomocy tegoż niezmierzonego miłosierdzia”.

    Dla tego dzieła zaryzykował utratę wszystkich swoich dotychczasowych osiągnięć jako naukowiec – docent teologii, swego prestiżu w środowisku duchowieństwa i inteligencji wileńskiej. Z czasem, kiedy coraz szerzej i śmielej zaczął szerzyć orędzie Bożego Miłosierdzia przekazane siostrze Faustynie przez Chrystusa, w wielu kołach elity, również duchowej, zaczął uchodzić za maniaka, zafiksowanego na punkcie jakiegoś prywatnego objawienia, mającego nikłe szanse, aby być uznanym przez Watykan. Nawet opinia na jego temat, przesłana do Rzymu, nie była przychylna. Ksiądz Michał bardzo cierpiał z tego powodu.

    O tym ile wycierpiał jej spowiednik dla orędzia Miłosierdzia Bożego pisze siostra Faustyna w swoim Dzienniczku: „W pewnej chwili ujrzałam wewnętrznie duszę jego w wielkim cierpieniu, w takiej męce, że niewiele dusz Bóg dotyka tym ogniem. Cierpienie to wypływa z jego dzieła”.

    Pomimo tego ksiądz Michał nie ustawał w swoim dziele. Wyjaśniał nieporozumienia, do których doszło na najwyższym forum Kościoła, a dotyczących tego, co siostra Faustyna usłyszała od Jezusa. Chodziło tu m.in. o niedokładne tłumaczenie z języka polskiego „Dzienniczka” siostry Faustyny, co doprowadziło do zniekształceń w rozumieniu zawartych w nim prawd, a ostatecznie do wprowadzenia przez Watykan w roku 1958 zakazu ich szerzenia. Ten zakaz trwał aż 20 lat!

    Ciężki cios, nie zatrzymał upartego kapłana. Wciąż pracował on nad utworzeniem podstaw teologii kultu Miłosierdzia Bożego. Tworząc je, kierował się treściami objawień, przekazanych siostrze Faustynie Kowalskiej przez Chrystusa. Kult Miłosierdzia Bożego oparł na głębokich podstawach biblijnych i pastoralnych, co do dziś pozwala mu trwać i niezwykle szybko się rozwijać. Pisał artykuły naukowe poświęcone Miłosierdziu Bożemu, układał modlitwy, doprowadził do powstania pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego, który na podstawie wskazówek siostry Faustyny, namalował w Wilnie, zawodowy malarz artysta Eugeniusz  Kazimirowski.

    Co ciekawe, Kazimirowski w roku 1936 przeniósł się z Wilna do Białegostoku, gdzie zajmował się malarstwem i krzewieniem turystyki przyrodniczej. Zgodnie z zapisem w kościelnej księdze zgonów parafii farnej w Białymstoku, Kazimirowski zmarł 23 września 1939 z powodu zapalenia płuc i 25 września został pochowany w centralnej części cmentarza farnego. Wspominam o tej postaci, gdyż 15 lutego, w ramach uroczystości 50. rocznicy śmierci bł. ks. Michała Sopoćki, na cmentarzu farnym zostanie odsłonięty i poświęcony nowy pomnik nagrobny Eugeniusza Kazimirowskiego. Powstał on staraniem białostockiego IPN, który realizuje program „Groby weteranów walk o wolności i niepodległość Polski”.

    Właśnie tak, twórca pierwszego obrazu Jezusa Miłosiernego, był patriotą, który walczył o wolność Rzeczypospolitej. Eugeniusz Kazimirowski od roku 1912 był członkiem Polskiej Drużyny Strzeleckiej w Czartkowie, od roku 1914 należał do Polskiej Organizacji Wojskowej (POW) na Wileńszczyźnie, natomiast podczas wojny polsko – bolszewickiej był żołnierzem (starszy strzelec) Białostockiego Pułku Strzelców.

    Powróćmy teraz do głównego bohatera – bł. ks. Michała Sopoćki i jego ogromnej pracy dla szerzenia orędzia Miłosierdzia Bożego, które zostało przekazane przez Jezusa siostrze Faustynie. Otóż oprócz opracowania fundamentów teologicznych tego, znanego dziś na całym świecie, kultu – ksiądz Michał postanowił przekonać Rzym do prawd zapisanych przez siostrę Faustynę w „Dzienniczku” poprzez dzieło sztuki. W tym celu zlecił znanemu białostockiemu, a wcześniej wileńskiemu, malarzowi Ludomirowi Sleńdzińskiemu wykonanie kilku wizerunków Jezusa Miłosiernego, które dokładnie odzwierciedlały kryteria dogmatyczne i liturgiczne kultu Miłosierdzia Bożego.

    Pierwszy ten obraz, namalowany w roku 1954, znajduje się w kościele Serca Jezusa Miłosiernego O. Jezuitów w Kaliszu. Drugi, z roku 1955, po konserwacji w 1973 roku, umieszczony został w Katedrze w Białymstoku. Kolejne obrazy Sleńdzińskiego powstały w tysięczną rocznicę chrztu Polski w roku 1966. Jeden znajduje się w kościele św. Antoniego w Sokółce, drugi jest własnością Archidiecezji Białostockiej i brał udział w peregrynacji po parafiach przed beatyfikacją ks. M. Sopoćki. Przynajmniej jeden z tych obrazów miał trafić do Watykanu, aby przekonać kościelnych zwierzchników do zatwierdzenia objawień siostry Faustyny i kultu Miłosierdzia Bożego. Niestety, żaden z nich nie dotarł do Rzymu, co dla ks. Sopoćki było kolejną boleścią.           

    Ksiądz Michał Sopoćko, aż do śmierci w roku 1975, nie ustawał w prowadzeniu działań zmierzających do rozszerzenia kultu Miłosierdzia Bożego na cały Kościół i świat. Był tej misji bezgranicznie oddany. Współtworzył Zgromadzenie Zakonne Sióstr Jezusa Miłosiernego, przyczynił się do ustanowienia Święta Miłosierdzia Bożego, prowadzonej przed nim Nowenny oraz, tak dziś cenionej przez wielu – Koronki do Miłosierdzia Bożego. Wszystko to czynił, pomimo wielu przeszkód, jakie stawiano mu nawet w Kościele. Jednak nic nie zdołało zatrzymać tego prawdziwego apostoła Miłosierdzia Bożego, za co, jak dziś wiemy, Bóg wynagrodził go sowicie. 

    28 września 2008 roku w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Białymstoku, z udziałem tysięcy wiernych, miała miejsce niezwykle uroczysta beatyfikacja ks. Michała Sopoćki. Trzeba tu wspomnieć, że pomysłodawcą powstania tego sanktuarium był nie kto inny jak sam ks. Michał, którego doczesne szczątki tu spoczywają. W napisanym przez papieża Benedykta XVI Liście Apostolskim z okazji beatyfikacji ks. Michała czytamy: „Za radą Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, naszą władzą apostolską zezwalamy, aby odtąd Czcigodnemu Słudze Bożemu Michałowi Sopoćce, prezbiterowi, który swoje życie poświęcił głoszeniu Miłosierdzia Bożego, dając wzór kapłańskiej świętości, przysługiwał tytuł Błogosławionego i aby Jego święto obchodzono corocznie 15 lutego w dniu Jego narodzin dla Nieba”.

    15 lutego uroczystości 50. rocznicy śmierci ks. Michała będą miały miejsce w Krakowie i Myśliborzu, a największe (dwudniowe) w Białymstoku – m.in. konferencje, koncerty, promocja nowej książki „Błogosławiony Michał Sopoćko Apostoł Miłosierdzia Bożego”.

    Adam Białous /PCh24.pl

    ***

    Ksiądz Michał Sopoćko i miasto miłosierdzia

    Błogosławiony ks. Michał Sopoćko patrzy na Białystok z muralu przy ul. Radzymińskiej/Agencja Wschód/Forum

    ***

    Jest białostoczaninem – nie mają wątpliwości mieszkańcy stolicy Podlasia, którzy twierdzą, że jego wstawiennictwu zawdzięczają ocalenie miasta od ekologicznej katastrofy. Czy ksiądz Sopoćko byłby skłonny zmienić nazwę obrazu na „Jezu, ufam dla Ciebie?”.

    U Pana Boga za piecem. Nie bez powodu tak mówi się o tej ziemi. Skąd wzięło się duchowe poruszenie na Podlasiu? – pytałem wielokrotnie, widząc ogromny wysyp wspólnot i nieprzebrane tłumy na nabożeństwach (są parafie, na przykład św. Jadwigi, gdzie jednocześnie odprawia się dwie pasterki: w górnym – gigantycznym! – i dolnym kościele, by wszyscy mogli się pomieścić). „Palce maczał w tym ks. Michał Sopoćko, błogosławiony spowiednik sekretarki Bożego Miłosierdzia. Trafił tu prosto z Wilna w 1947 roku i pozostał z nami do końca życia. Do jego grobu pielgrzymują tysiące wiernych ze ściany wschodniej” – słyszałem za każdym razem.

    Ksiądz Michał Sopoćko i miasto miłosierdzia

    Ulica Poleska. To tu zdarzyła się katastrofa. I cud.

    fot. Michał Kość / Forum

    ***

    O krok od tragedii

    9 marca 1989 roku o 2.25 przejeżdżający przez Białystok 32-wagonowy pociąg przewożący ciekły chlor z ZSRR do bratniej Niemieckiej Republiki Demokratycznej wykoleił się w okolicach ulicy Poleskiej. Cztery cysterny wypadły z torów. Już po chwili na miejsce przyjechały dwie jednostki straży pożarnej, a o 3.45 zadzwoniono do rafinerii w Płocku, zawiadamiając specjalną jednostkę Centralnej Stacji Ratownictwa Chemicznego. Od świtu obradowały władze miasta, które o 11.00 zdecydowały się poinformować o katastrofie media. Wybuchła panika. Część ludzi pochowała się w domach, część wyjechała z miasta. Ruszyła akcja podnoszenia cystern. Ku zdumieniu strażaków okazało się, że żadna z nich się nie rozszczelniła. Nie doszło do ogromnego skażenia środowiska, które mogło objąć teren nawet 50 kilometrów. Zarówno ratownicy, jak i mieszkańcy przypisali to wstawiennictwu ks. Sopoćki. Mieszkał przy ul. Złotej, a posługiwał u sióstr w kaplicy przy ul. Poleskiej. Przy torach stanął krzyż z dewizą: „Jezu, ufam Tobie”, przy którym wierni wraz z władzami miasta co roku dziękują za ocalenie.

    Ksiądz Michał Sopoćko i miasto miłosierdzia

    33. rocznica ocalenia miasta po katastrofie pociągu przewożącego chlor/Agencja Wschód/Forum

    ***

    Cios za ciosem

    Poleska 42. W drewnianym domku z zegarem ustawionym na godz. 15 ks. Michał wraz z mieszkającymi tu siostrami przyjmował cios za ciosem. Ufał proroczym słowom, które usłyszał od prostej zakonnicy drugiego chóru, że „zobaczy dzieło Bożego miłosierdzia jakby w całkowitym zniszczeniu”, ale doświadczanie tego na własnej skórze wymagało heroizmu. Ks. Sopoćko nie doczekał przecież zniesienia wydanej w 1959 roku notyfikacji zakazującej kultu Bożego Miłosierdzia.

    „Obiecała pomagać mi z nieba” – wspominał w Białymstoku Faustynę, słysząc, że we wrześniu 1953 roku negatywną opinię o obrazie Jezusa Miłosiernego na posiedzeniu episkopatu wydał biskup przemyski Franciszek Barda. W efekcie episkopat zalecił usunięcie z kościołów obrazów Miłosiernego, a 15 marca 1958 roku arcybiskup Antoni Baraniak rozesłał do biskupów w kraju i za granicą oświadczenie, że kult Miłosierdzia Bożego opiera się na zmyślonych faktach. „Wszystko, co mnie spotyka, znosić z wielkim pokojem, cierpliwością, nie bronić się, gdy całe zawstydzenie będzie na mnie spadać niewinnie” – notował na Podlasiu ks. Michał. „Kto chce żyć pobożnie, ma się przygotować na prześladowanie. Winniśmy już w tym życiu zmartwychwstać duchowo”.

    Ksiądz Michał Sopoćko i miasto miłosierdzia

    Koronka do Miłosierdzia Bożego odmawiana na ulicach to część Dni Patronalnych Miasta Białegostoku/fot. Michał Kość/Forum

    Niespotykanie spokojny człowiek

    Najciemniej pod latarnią – wiadomo nie od dziś. „Im więcej dusza kocha, tym mniej zdaje się jej, że kocha” – pisał ks. Sopoćko. Oceniał siebie niezwykle surowo. – Był pełen pokoju. Stateczny, opanowany, mądry. I bardzo pokorny. Nie żądał żadnych przywilejów, nie narzucał się. Nie chciał, by ktoś mu usługiwał – wylicza siostra Kinga Szymczak, która wstąpiła do zgromadzenia w 1958 roku. Gdy siedziałem przed dziewięciu laty na Poleskiej 42 na jednym z krzeseł ks. Michała, siostry śmiały się: „Może nasiąknie pan trochę jego świętością…”.

    Do Białegostoku trafił 6 sierpnia 1947 roku, gdy Sowieci zagarnęli Wilno. Na dobre osiadł w stolicy Podlasia. Przy ul. Złotej dostał małe komunalne mieszkanko. Do 1965 roku był profesorem Wyższego Seminarium Duchownego, a pięć lat później zamieszkał przy ulicy Poleskiej.

    Dzienniczek i… Białostoczek

    To dzięki jego posłudze miasto kartaczy, babki ziemniaczanej i soczewiaków od lat jest nazywane jest Miastem Miłosierdzia. Ileż razy słyszałem w mieście Jagiellonii to określenie! – Nie jest na wyrost – przekonywali mnie proboszczowie, z którymi rozmawiałem. – To tu błogosławiony spowiednik Faustyny spędził blisko trzydzieści ostatnich lat swego życia, tu stworzył podstawy teologiczne i liturgiczne kultu Bożego Miłosierdzia, który w Białymstoku jest niezwykle żywy.

    W mieście, w którym nawet lider Perfectu zmieniał słowa piosenki na „Niewiele dla ciebie mogę dać” (o formie „dla” napisano grube tomy opracowań), wzniesiono sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Przy placu bł. ks. Sopoćki 1, na osiedlu o wdzięcznej nazwie Białostoczek, od 30 listopada 1988 roku spoczywają doczesne szczątki błogosławionego spowiednika Faustyny. Co więcej – kościół był spełnieniem marzeń ks. Michała, który pragnął wybudować podobny w ukochanym Wilnie.

    Do zobaczenia w niebie!

    Faustyna nie doczekała jego przyjazdu do Białegostoku. Już wcześniej pisała wprost: „Choć jesteśmy oddaleni, często jesteśmy razem, bo jeden cel nas łączy”. Gdy ks. Michał widział ją 2 września 1938 roku, była schorowana w szpitalu na Prądniku. „Ujrzałem ją w separatce zatopioną w modlitwie. Wzrok jej był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi ani wejścia. Pożegnałem ją, a ona powiedziała: Do zobaczenia w niebie!”.

    Nazwa Miasto Miłosierdzia naprawdę nie jest na wyrost. – Ks. Sopoćko był bardzo mocno związany z Białymstokiem i prawdziwie go pokochał – słyszę na probostwach. – Miał ogromny wpływ na wychowanie kleryków, bo posługiwał w seminarium. Służył też w naszej archikatedrze (z pięknym obrazem Matki Miłosierdzia!). Co ciekawe, była ona pierwszą świątynią, w której udostępniono obraz „Jezu, ufam Tobie” do publicznego kultu. Jesteśmy dumni, że relikwie ks. Michała są w kilkuset kościołach i kaplicach na wszystkich kontynentach! To najbardziej znany białostoczanin na świecie – nie mają wątpliwości proboszczowie, choć przecież sam błogosławiony pochodził z Juszewszczyzny.

    Ksiądz Michał Sopoćko i miasto miłosierdzia

    Białystok. Tu koronkę odmawia się wspólnie nawet na placach i na skrzyżowaniach ulic/fot. Anatol Chomicz/Forum

    ***

    Na walizkach

    Ksiądz Michał umierał pół wieku temu w domu Sióstr Misjonarek przy ul. Poleskiej. 15 lutego, we wspomnienie świętego Faustyna, patrona siostry Kowalskiej, czuwające u jego wezgłowia siostry usłyszały krzyk. „Wyglądało to na walkę. Jego wzrok był utkwiony w jeden punkt i wyrażał niepokój, jakby kogoś widział” – opowiadały mi. „W pewnym momencie ks. Sopoćko spojrzał na walizkę, która leżała na szafie. Siostry zapytały, czy mają ją zdjąć, a on potwierdził skinieniem głowy. Gdy ujrzał zawartość walizki, znów kiwnął głową, że wszystko, co trzeba, jest przygotowane na śmierć, między innymi fioletowy rzymski ornat i haftowana alba”.

    Umierał otoczony opieką i modlitwą sióstr ze zgromadzenia, o które prosił sam Jezus („Pragnę, aby Zgromadzenie takie było, aby wielbiło, głosiło i wypraszało miłosierdzie Boże całemu światu”). Pochowano go na cmentarzu parafii Wniebowzięcia NMP w Białymstoku, ale po 13 latach, po ekshumacji, szczątki przeniesiono do kościoła pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego.

    I oto wolność przyszła!

    Beatyfikacja ks. Michała we wrześniu 2008 r. zgromadziła w Białymstoku blisko sto tysięcy pielgrzymów z Polski i świata. Abp Angelo Amato, prefekt Kongregacji ds. Kanonizacyjnych, przypomniał, że w „Dzienniczku” znajduje się zachęta Jezusa: „Napisz, że dniem i nocą wzrok mój spoczywa na nim”, a abp Tadeusz Kondrusiewicz, metropolita mińsko-mohylewski, wołał: „Radość Kościoła białostockiego podziela również Kościół wileński i Kościół białoruski, bo przecież ks. Sopoćko przyszedł na świat na terenie obecnej archidiecezji mińsko-mohylewskiej. Mając na uwadze to, że ten święty człowiek zostawił swe święte ślady w trzech niezależnych krajach – na Białorusi, Litwie i Polsce – na pewno można go nazwać patronem Trojga Narodów: Białorusi, Litwy i Polski. Dzisiaj, jako syn tamtej ziemi, gdzie Lud Boży przeżył tak okrutne prześladowanie wiary, dziękuję Ci, błogosławiony księże Michale, za to, że w kulcie Miłosierdzia Bożego przekazałeś nam nadzieję. Przekazałeś ją w tamte trudne czasy, kiedy wydawało się, że z Kościołem już skończono i nigdy już na tamtych ziemiach nie będzie głoszona Ewangelia, nigdy nie zabrzmi dzwon na wieżach kościelnych. Pracując przez pięć lat jako wikariusz w Ostrej Bramie, dobrze pamiętam, jak ludzie i kapłani przychodzili do Matki Miłosierdzia, do Jej stóp, do tego miejsca, gdzie pierwszy raz był publicznie wystawiony do kultu obraz Jezusa Miłosiernego, i z ufnością zanosili swe błagania: nie mamy kapłanów, nie mamy kościołów, nie mamy wolności religijnej. I oto wolność przyszła!”.

    To w Białymstoku przeczytałem po raz pierwszy mniej znany „Dzienniczek”, czyli osobiste zapiski ks. Sopoćki. Do końca życia zapamiętam zdanie, które we mnie rezonuje: „Pozwolić triumfować innym. Nie przestawać być dobrym, gdy inni dobroci nadużywają. Gdy będzie potrzeba, Bóg sam upomni się za mną”. Jak pokazało życie, upomniał się.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ***


    14 lutego

    Święci Cyryl, mnich, i Metody, biskup
    patroni Europy

    Zobacz także:
      •  Święty Walenty, biskup i męczennik
    Święci Cyryl i Metody

    Cyryl urodził się w Tesalonikach w 826 r. jako siódme dziecko w rodzinie Leona, który był wyższym oficerem miejscowego garnizonu. Jego właściwe imię to Konstanty, imię Cyryl przyjął pod koniec życia, wstępując do zakonu. Po studiach w Konstantynopolu został bibliotekarzem przy kościele Hagia Sophia. Później usunął się na ubocze. Z czasem podjął w szkole cesarskiej wykłady z filozofii. Wkrótce potem, w 855 r. udał się na górę Olimp do klasztoru w Bitynii, gdzie przebywał już jego starszy brat – św. Metody.
    Na żądanie cesarza Michała III obaj wyruszyli do kraju Chazarów na Krym, aby rozwiązać spory religijne między chrześcijanami, Żydami i Saracenami. Cyryl przygotował się do tej misji bardzo starannie – nauczył się języka hebrajskiego (by dyskutować z Żydami) i syryjskiego (by prowadzić dialog z Arabami, przybyłymi z okolic Syrii). Po udanej misji został wysłany z bratem przez patriarchę św. Ignacego, aby nieść chrześcijaństwo Bułgarom. Pośród nich pracowali pięć lat. Następnie, na prośbę księcia Rościsława udali się z podobną misją na Morawy, gdzie wprowadzili do liturgii język słowiański pisany alfabetem greckim (głagolicę). Potem jeden z uczniów św. Metodego wprowadził do tego pisma majuskuły (duże litery) alfabetu greckiego. Pismo to nazwano cyrylicą. Cyryl przetłumaczył Pismo Święte na język starocerkiewno-słowiański. Inkulturacja chrześcijaństwa stała się przyczyną ich cierpień, a nawet prześladowań.
    Z Panonii (Węgier) bracia udali się do Wenecji, by tam dla swoich uczniów uzyskać święcenia kapłańskie. Jednak duchowieństwo tamtejsze przyjęło ich wrogo. Daremnie Cyryl przekonywał swoich przeciwników, że język nie powinien odgrywać warunku istotnego dla przyjęcia chrześcijaństwa. Bracia zostali oskarżeni w Rzymie przed papieżem św. Mikołajem I niemal o herezję. Posłuszni wezwaniu namiestnika Chrystusowego na ziemi, udali się do Rzymu. W tym jednak czasie zmarł papież św. Mikołaj I (+ 867), a po nim został wybrany Hadrian II. Ku radości misjonarzy nowy papież przyjął ich bardzo serdecznie, kazał wyświęcić ich uczniów na kapłanów, a ich słowiańskie księgi liturgiczne kazał uroczyście złożyć na ołtarzu w kościele Matki Bożej, zwanym Fatne.
    Wkrótce potem Cyryl wstąpił do jednego z greckich klasztorów, gdzie zmarł na rękach swego brata 14 lutego 869 r. Papież Hadrian (Adrian) urządził Cyrylowi uroczysty pogrzeb.
    Metody (jego imię chrzcielne – Michał) urodził się między 815 a 820 r. Ponieważ posiadał uzdolnienia wybitnie prawnicze, wstąpił na drogę kariery urzędniczej. W młodym wieku został archontem – zarządcą cesarskim w jednej ze słowiańskich prowincji. Zrezygnował z urzędu, wstępując do klasztoru w Bitynii, gdzie został przełożonym. Tam też przyjął imię Metody. Około 855 roku dołączył do niego jego młodszy brat, św. Cyryl. Odtąd bracia dzielą razem swój los w ziemi Chazarów, Bułgarów i na Morawach.
    Po śmierci Cyryla (w 869 r.) Hadrian II konsekrował Metodego na arcybiskupa Moraw i Panonii (Węgier) oraz dał mu uprawnienia legata. Jako biskup, Metody kontynuował rozpoczęte dzieło. Z powodu wprowadzenia obrządku słowiańskiego, mimo aprobaty Rzymu, był atakowany przez arcybiskupa Salzburga, który podczas synodu w Ratyzbonie uwięził go w jednym z bawarskich klasztorów. Spędził tam dwa lata (870-872). Interwencja papieża Jana VII przyniosła Metodemu utraconą wolność.
    Nękany przez kler niemiecki, Metody udał się ponownie do Rzymu. Papież Jan VIII przyjął go bardzo życzliwie i potwierdził wszystkie nadane mu przywileje. Aby jednak uspokoić kler niemiecki, dał Metodemu za sufragana biskupa Wickinga, który miał urzędować w Nitrze. W tym czasie doszło do pojednania Rzymu z Konstantynopolem. Metody udał się więc do patriarchy Focjusza, by mu zdać sprawę ze swojej działalności (881 lub 882). Został przyjęty uroczyście przez cesarza. Kiedy powracał, przyprowadził ze sobą liczny zastęp kapłanów. Powróciwszy na Morawy, umarł w Welehradzie 6 kwietnia 885 r.W roku 907 rozpadło się państwo wielkomorawskie, a z jego rozpadem został usunięty obrządek słowiański na rzecz łacińskiego. Mimo tego dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Ich językiem w liturgii nadal posługuje się kilkadziesiąt milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików. Obaj święci (nazywani Braćmi Sołuńskimi – od Sołunia, czyli obecnych Salonik w Grecji) są uważani za apostołów Słowian. W roku 1980 papież św. Jan Paweł II ogłosił ich – obok św. Benedykta – współpatronami Europy, tym samym podnosząc dotychczas obowiązujące wspomnienie do rangi święta.
    W ikonografii Bracia Sołuńscy przedstawiani są w stroju pontyfikalnym jako biskupi greccy lub łacińscy. Czasami trzymają w rękach model kościoła. Św. Cyryl ukazywany jest w todze profesora, w ręce ma księgę pisaną cyrylicą. Ich atrybutami są: krzyż, księga i kielich, rozwinięty zwój z alfabetem słowiańskim.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Święci Cyryl i Metody

    (Wytrzymały PL, CC BY 4.0 , via Wikimedia Commons)

    ***

    Na przestrzeni wieków istnienia Kościoła Bóg stawiał i nadal stawia przed wiernymi zadanie pozyskiwania dla Dobrej Nowiny nowych ludów. Wielu kapłanów otrzymywało za pośrednictwem przełożonych polecenie porzucenia dotychczasowego życia i rozpoczęcia pracy ewangelizacyjnej wśród pogańskich bądź skażonych herezją narodów. Przed takim wyzwaniem w dziewiątym stuleciu po narodzeniu Chrystusa stanęli także dwaj bracia – zakonnicy Cyryl i Metody. Ich misja, prowadzona w trudnych warunkach i napotykająca przeszkody wynikające z ludzkich słabości, stała się dla następnych pokoleń przykładem poświęcenia dla Ewangelii. Słowianie wschodni zawdzięczają działalności obu misjonarzy stworzenie podstaw późniejszego rozwoju języka i kultur narodowych.

    Przyszli misjonarze Słowian urodzili się w Tessalonikach (obecnie Saloniki w Grecji) w pobożnej rodzinie wyższego oficera miejscowego garnizonu. Imiona, pod którymi znani są obecnie, przyjęli dopiero po wstąpieniu do klasztoru. Na chrzcie świętym urodzony ok. 815 r. Metody otrzymał imię Michał, natomiast dla jego młodszego o blisko dekadę brata, Cyryla, rodzice wybrali imię Konstanty. Rodzina, choć wielodzietna (bracia mieli jeszcze pięcioro rodzeństwa), posiadała wystarczające środki, by zapewnić przyszłym świętym dobre wykształcenie.

    Drogi do klasztoru

    Spora różnica wieku oraz odmienne uzdolnienia spowodowały, że bracia sołuńscy (Sołuń to słowiańska nazwa Tessalonik) podążali przez pewien czas różnymi drogami. Michał, z uwagi na uzdolnienia prawnicze, został urzędnikiem. Pełnił nawet przez pewien czas funkcję archonta, czyli namiestnika cesarskiego w jednej z prowincji słowiańskich. Okazało się jednak, że nie takiej służby żąda od niego Bóg. Idąc za głosem powołania, Michał porzucił karierę urzędniczą i wstąpił do klasztoru na Olimpie w Bitynii. Pobożność oraz doświadczenie życiowe spowodowały, że Michał – Metody, szybko został przełożonym wspólnoty. Wkrótce właśnie w tym klasztorze miały się znowu zejść drogi obu braci.

    Nieco inaczej potoczyły się losy młodszego z nich. Wykazujący wielkie zdolności intelektualne Konstanty został wysłany przez ojca na studia do stolicy cesarstwa, którą po upadku imperium zachodniorzymskiego był Konstantynopol. Po skończeniu nauki przyjął święcenia kapłańskie i rozpoczął pracę w bibliotece przy kościele Hagia Sofia. Ale i on nie czuł się dobrze prowadząc życie w świecie. Wzorem brata postanowił więc wstąpić do klasztoru. Wprawdzie początkowo uległ usilnym namowom i został wykładowcą filozofii w szkole cesarskiej, ostatecznie jednak powrócił do życia mniszego. Jako nowy dom wybrał klasztor, w którym przebywał Metody.

    Nie dane było jednak braciom sołuńskim długo cieszyć się ciszą klasztornych cel. Bóg wzywał ich do działalności apostolskiej. Cesarz Michał III powierzył im misję pozyskania dla chrześcijaństwa mieszkańców zaprzyjaźnionego z Cesarstwem Bizantyjskim kraju Chazarów. By skutecznie polemizować z rozszerzającymi swe wpływy na tych terenach żydami i muzułmanami, uzdolniony językowo Cyryl nauczył się posługiwać językiem hebrajskim oraz syryjskim. Niestety, mimo intensywnej pracy misjonarzy, Chazarowie wybrali judaizm. Bracia wrócili więc do domu. Odpoczynek w klasztornym zaciszu nie trwał długo.

    Wśród Słowian…

    Wkrótce święci Cyryl i Metody znowu ruszyli na misje, tym razem na ziemie Słowian. Nowa wyprawa była odpowiedzią na prośbę o przysłanie misjonarzy znających język słowiański, z którą książę wielkomorawski Rościsław zwrócił się do cesarza bizantyjskiego. Ze względu na zasługi, jakie bracia sołuńscy oddali Kościołowi i cesarstwu podczas misji wśród Chazarów i zważywszy na ich dobrą znajomość języka Słowian, wyniesioną jeszcze z rodzinnego miasta, można zaryzykować twierdzenie, że nie było wówczas lepszych kandydatów do prowadzenia pracy ewangelizacyjnej wśród poddanych władcy wielkomorawskiego niż oni.

    Przed wyruszeniem na Morawy bracia dokonali przekładu na język słowiański Ewangelii, Dziejów Apostolskich i Psałterza, a także tekstów liturgicznych. Pracę ułatwiało stworzenie przez Cyryla alfabetu umożliwiającego zapisywanie tekstów w języku Słowian (głagolica).

    Po przybyciu na ziemie Rościsława misjonarze przystąpili do pracy ewangelizacyjnej, która bardzo szybko zaczęła przynosić pozytywne efekty. Po trzech latach Cyryl i Metody wyruszyli więc do Bizancjum po nowych duchownych, którzy wsparliby ich w pracy duszpasterskiej. Podczas podróży zmienili jednak plany. Skorzystali z zaproszenia skierowanego do nich przez papieża Mikołaja I i udali się do Rzymu.

    Poparcie papieża

    Tam, mimo że na tronie papieskim zasiadał już nowy papież Hadrian II (jego poprzednik zmarł) zostali przyjęci triumfalnie. Podarowali Ojcu Świętemu przywiezione jeszcze z misji chazarskiej relikwie św. Klemensa Rzymskiego.

    Papież podszedł ze zrozumieniem do metod stosowanych w pracy misyjnej przez braci sołuńskich. Zaakceptował wywołujące kontrowersje w niektórych kręgach kościelnych stosowanie w liturgii języka Słowian. Z jego rozkazu księgi liturgiczne spisane w głagolicy zostały umieszczone w bazylice Matki Bożej Większej. Hadrian II udzielił też święceń kapłańskich Metodemu.

    Niestety, wkrótce miało się okazać, że do pracy misyjnej powróci tylko jeden z braci. Cyryl, czując zbliżającą się śmierć, wstąpił do jednego z rzymskich klasztorów, gdzie wkrótce zmarł (14 lutego 869 r.).

    Oskarżony i aresztowany…

    Po krótkim pobycie na Morawach Metody wrócił ponownie do Rzymu, aby przyjąć sakrę biskupią. Jednocześnie został mianowany arcybiskupem metropolitą Sirmium. Jego jurysdykcji poddano m.in. Panonię, czyli tereny obejmujące dzisiejsze Węgry, wschodnią Austrię i Słowenię. Nie spodobało się to biskupom bawarskim, którym dotąd podlegały te ziemie. Względy ambicjonalne, ale także spotykająca się z niezrozumieniem wśród wielu duchownych praktyka odprawiania Mszy św. w języku Słowian, stały się zarzewiem konfliktu między apostołem Słowian a biskupami niemieckimi. Nie pomogło poparcie papieża. Metody został aresztowany i postawiony przed sądem biskupa Salzburga (870 r.). Dopiero kolejnemu następcy św. Piotra – Janowi VIII udało się doprowadzić do uwolnienia więźnia i jego powrotu na stolicę arcybiskupią.

    Prześladowania nie złamały ducha apostolskiego św. Metodego. Oprócz działalności duszpasterskiej na terenie własnej metropolii arcybiskup Sirmium starał się pozyskiwać dla Chrystusa mieszkańców pobliskich terenów. Udało mu się m.in. ochrzcić w 880 r. księcia czeskiego Borzywoja i jego żonę Ludmiłę. Podróżował także do Słowian bałkańskich.

    W przekazach historycznych znajdujemy również wątek polski. Jeden z żywotów św. Metodego, tzw. Legenda Panońska, wspomina o proroczym ostrzeżeniu, jakie święty skierował do pogańskiego księcia Wiślan – „silnego wielce” – który szkodził chrześcijanom: – Dobrze by ci było, synu, ochrzcić się dobrowolnie na ziemi swojej, abyś wzięty do niewoli nie był i przymuszony do chrztu na ziemi cudzej. I wspomnisz mnie wtedy. Według podania zapowiedź się spełniła. Niestety, nie znamy szczegółów tych wydarzeń.

    Metody odszedł do Ojczyzny Niebieskiej 6 kwietnia 885 r., dołączając do swego młodszego brata. Metropolią zarządzał teraz biskup związany z misjonarzami bawarskimi. Z czasem niektórzy uczniowie Cyryla i Metodego udali się na ziemie bułgarskie, podlegające jurysdykcji patriarchatu konstantynopolitańskiego, podkreślmy – pozostającego jeszcze wówczas w jedności z Kościołem rzymskim. Tam przyczynili się do rozwoju liturgii w języku słowiańskim, ale już według obrządku greckiego. Dało to podstawy do rozwoju piśmiennictwa tamtejszych narodów. Warto przypomnieć, że liturgia w języku starosłowiańskim była do niedawna celebrowana także w niektórych Kościołach lokalnych związanych z Rzymem. I tak na przykład Mszy Świętej w języku starochorwackim cios śmiertelny zadała dopiero reforma liturgiczna po Vaticanum II.

    Patroni Europy

    Cyryl i Metody uznani są za świętych – choć nigdy nie byli formalnie kanonizowani – zarówno w tradycji łacińskiej, jak i greckiej. 31 grudnia 1980 r. Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił braci sołuńskich, obok św. Benedykta z Nursji, współpatronami Europy. Ich święto liturgiczne przypada 14 lutego.

    Adam Kowalik/PCh24.pl

    ***

    13 lutego

    Błogosławiony Jordan z Saksonii
    zakonnik, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Eulogiusz, patriarcha
    Błogosławiony Jordan z Saksonii

    Jordan urodził się pod koniec XII w. w Borberge koło Paderborn (Westfalia w Niemczech). Studiował w Paryżu. Kiedy do stolicy Francji przybył św. Dominik Guzman, wywarł na Jordanie tak silne wrażenie, że ten odbył przed nim spowiedź z całego życia i 12 lutego 1220 r. przyjął z rąk bł. Reginalda z Orleanu habit zakonny. W dwa miesiące później jako jeden z czterech braci z klasztoru paryskiego uczestniczył w kapitule w Bolonii. Rok później, po kolejnej kapitule, został prowincjałem Lombardii. Natychmiast udał się do Bolonii, by stamtąd kierować powierzonymi sobie konwentami prowincji. W rok potem pożegnał ziemię św. Dominik (1221) i kapituła generalna w 1222 r. wybrała Jordana przełożonym generalnym całego zakonu. W rządzeniu zakonem był zatem pierwszym następcą św. Dominika, z którym łączyły go serdeczne stosunki.
    Przez 15 lat służył braciom i siostrom słowem, przykładem, listami i częstymi wizytacjami. W całej pełni ukazał się talent organizacyjny Jordana. Domy, a nawet całe prowincje szybko się mnożyły. Jordan niestrudzenie podróżował, wizytował placówki, odbywał kapituły generalne i prowincjalne, otwierał nowe domy. W ciągu 15 lat swoich rządów z 30 konwentów pomnożył liczbę domów zakonnych do 300, a liczbę współbraci z 300 powiększył do 4000! W samym Paryżu nałożył suknię zakonną 70 studentom tamtejszego uniwersytetu. Podobnie działo się na uniwersytetach w Bolonii, Kolonii i w Oksfordzie. Jednym z obłóczonych przez Jordana był św. Albert Wielki.
    Zredagował i opublikował konstytucje zakonne. Papież Grzegorz IX miał tak wielkie zaufanie do zakonu, że z jego właśnie szeregów mianował pierwszych inkwizytorów dla krajów i państw Europy celem obrony wiary. Bł. Jordan pozostawił pierwszy żywot św. Dominika Guzmana. Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum (wydany po polsku jako Książeczka o początkach Zakonu Kaznodziejów) jest niezwykłym źródłem wiedzy o powstaniu i pierwszych latach Zakonu Kaznodziejskiego oraz o jego Założycielu.
    Jordan kierował zakonem z wielką łagodnością, a dzięki świętości swojego życia i szczególnemu darowi słowa, ogromnie go rozszerzył. Troszczył się także o wykształcenie zakonników. Był świetnym kaznodzieją. Miał poważny udział w misji dominikanów do Maroka i do Pieczyngów.
    Podczas podróży z wizytacji klasztorów w Prowincji Ziemi Świętej okręt, którym płynął, rozbił się na wybrzeżu syryjskim, w zatoce Pamfilii w Małej Azji. Jordan utonął 12/13 (?) lutego 1237 roku. Papież Leon XII zatwierdził kult, oddawany mu od dawna w Zakonie Kaznodziejskim (1826). Jego śmiertelne szczątki zdołano odnaleźć i pochowano je w konwencie św. Jana w Akce (Izrael).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    12 lutego

    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Reginald z Orleanu, prezbiter
      •  Błogosławiona Humbelina, mniszka
      •  Święty Melecjusz, patriarcha
    Błogosławiony Józef Eulalio Valdés

    Józef urodził się 12 lutego 1820 roku na Kubie. Miesiąc później został oddany do sierocińca. Wychowany w surowych warunkach, zachował pogodę ducha i serdeczność dla innych. Jako bardzo młody chłopiec oddawał się opiece nad chorymi, ofiarami epidemii cholery, która miała miejsce w 1835 roku.
    Odczytawszy w głębi swojego serca głos powołania, wstąpił do Zakonu Szpitalnego – bonifratrów. Przez kolejne 54 lata życia, aż do chwili śmierci, posługiwał w szpitalu jako usłużny i życzliwy pielęgniarz, później jako lekarz-chirurg. Zawsze z oddaniem wykonywał swoją pracę. Zajmował się biednymi i osobami z marginesu, troszcząc się o ich stan zdrowia, zapewniając wsparcie i pomoc materialną oraz duchową.
    Brat Józef Eulalio udowodnił swoje wielkie oddanie chorym, kiedy kubańscy przywódcy wydali dekrety delegalizujące działalność zakonów w całym kraju. Pomimo tych wydarzeń pozostał wierny swoim przekonaniom i głosowi powołania, nie pozostawiając szpitala i nie opuszczając chorych, których nazywał swoimi braćmi i siostrami. Posiadał szczególny dar rozwiązywania problemów i sporów rodzinnych.
    Zmarł 7 marca 1889 roku w Camaguey. Beatyfikowany został na Kubie w Camaguey przez kard. José Saraiva Martinsa w dniu 29 listopada 2008 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    11 lutego

    Najświętsza Maryja Panna z Lourdes

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz II, papież
      •  Święty Benedykt z Anianu, opat
      •  Święta Teodora II, cesarzowa
    Maryja Niepokalana objawia się św. Bernardecie w Lourdes
    W 1858 roku, w cztery lata po ogłoszeniu przez Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu, Matka Boża zjawiła się ubogiej pasterce, św. Bernadecie Soubirous, w Grocie Massabielskiej w Lourdes. Podczas osiemnastu zjawień (w okresie 11 lutego – 16 lipca) Maryja wzywała do modlitwy i pokuty.
    11 lutego 1858 r. Bernadetta Soubirous wraz z siostrą i przyjaciółką udała się w pobliże Starej Skały – Massabielle – na poszukiwanie suchych gałęzi, aby rozpalić ogień w domu. Gdy dziewczyna została sama, usłyszała dziwny dźwięk podobny do szumu wiatru i zobaczyła światłość, z której wyłoniła się postać “Pięknej Pani” z różańcem w ręku. Odtąd objawienia powtarzały się.
    Bernadetta opowiedziała o tym wydarzeniu koleżankom, te rozpowiedziały o tym sąsiadom. Rodzice strofowali Bernadettę, że rozpowiada plotki; zakazali jej chodzić do groty, w której miała jej się ukazać Matka Boża. Cofnęli jednak zakaz, gdy zobaczyli, że dziecko gaśnie na ich oczach z udręki. Dnia 14 lutego dziewczęta udały się najpierw do kościoła i wzięły ze sobą wodę święconą. Gdy przybyły do groty, było już po południu. Kiedy w czasie odmawiania różańca ponownie ukazała się Matka Boża, Bernadetta, idąc za radą towarzyszek, pokropiła tajemniczą zjawę i wypowiedziała słowa: “Jeśli przychodzisz od Boga, zbliż się; jeśli od szatana, idź precz!”. Pani, uśmiechając się, zbliżyła się aż do brzegu wylotu groty i odmawiała różaniec.
    18 lutego Bernadetta udała się w pobliże groty z dwiema znajomymi rodziny Soubirous. Przekonane, że może to jest jakaś dusza czyśćcowa, poradziły Bernadecie, aby poprosiła zjawę o napisanie życzenia na kartce papieru, którą ze sobą przyniosły. Pani odpowiedziała: “Pisanie tego, co ci chcę powiedzieć, jest niepotrzebne”. Matka Boża poleciła dziewczynce, aby przychodziła przez kolejnych 15 dni. Wiadomość o tym rozeszła się lotem błyskawicy po całym miasteczku. 21 lutego, w niedzielę, zjawiło się przy grocie skał massabielskich kilka tysięcy ludzi. Pełna smutku Matka Boża zachęcała Bernadettę, aby modliła się za grzeszników. Tego dnia, gdy Bernadetta wychodziła po południu z kościoła z Nieszporów, została zatrzymana przez komendanta miejscowej policji i poddana śledztwu. Kiedy dnia następnego dziewczynka udała się do szkoły, uczące ją siostry zaczęły ją karcić, że wprowadziła tyle zamieszania swoimi przywidzeniami.
    23 lutego Matka Boża ponownie zjawiła się i poleciła Bernadecie, aby udała się do miejscowego proboszcza i poprosiła go, aby tu wystawiono ku Jej czci kaplicę. Roztropny proboszcz, po pilnym przeegzaminowaniu 14-letniej dziewczynki, rzekł do Bernadetty: “Mówiłaś mi, że u stóp tej Pani, w miejscu, gdzie zwykła stawać, jest krzak dzikiej róży. Poproś Ją, aby kazała tej gałęzi rozkwitnąć”. Przy najbliższym zjawieniu się Matki Bożej Bernadetta powtórzyła słowa proboszcza. Pani odpowiedziała uśmiechem, a potem ze smutkiem wypowiedziała słowa: “Pokuty, pokuty, pokuty”.
    25 lutego w czasie ekstazy Bernadetta usłyszała polecenie: “A teraz idź do źródła, napij się z niego i obmyj się w nim”. Dziewczę skierowało swoje kroki do pobliskiej rzeki, ale usłyszało wtedy głos: “Nie w tę stronę! Nie mówiłam ci przecież, abyś piła wodę z rzeki, ale ze źródła. Ono jest tu”. Na kolanach Bernadetta podążyła więc ku wskazanemu w pobliżu groty miejscu. Gdy zaczęła grzebać, pokazała się woda. Na oczach śledzącego wszystko uważnie tłumu ukazało się źródło, którego dotąd nie było. Woda biła z niego coraz obficiej i szerokim strumieniem płynęła do rzeki. Okazało się rychło, że woda ta ma moc leczniczą. Następnego dnia posłał do źródła po wodę swoją córkę niejaki Bouriette, kamieniarz, rzeźbiarz nagrobków. Stracił prawe oko przy rozsadzaniu dynamitem bloków kamiennych. Także na lewe oko widział coraz słabiej. Po gorącej modlitwie począł przemywać sobie ową wodą oczy. Natychmiast odzyskał wzrok. Cud ten zapoczątkował cały szereg innych – tak dalece, że Lourdes zasłynęło z nich jako pierwsze wśród wszystkich sanktuariów chrześcijańskich.
    27 lutego Matka Boża ponowiła życzenie, aby na tym miejscu powstała kaplica. 1 marca 1858 roku poleciła Bernadecie, aby modliła się nadal na różańcu. 2 marca Matka Boża wyraziła życzenie, aby do groty urządzano procesje. Zawiadomiony o tym proboszcz odpowiedział, że będzie to mógł uczynić dopiero za pozwoleniem swojego biskupa. 4 marca na oczach ok. 20 tysięcy ludzi został cudownie uleczony przy źródle miejscowy restaurator, Maumus. Miał on na wierzchu dłoni wielką narośl. Lekarze orzekli, że jest to złośliwy rak i trzeba rękę amputować. Kiedy modlił się gorąco i polecał wstawiennictwu Bernadetty, zanurzył rękę w wodzie bijącej ze źródła i wyciągnął ją zupełnie zdrową, bez ropiejącej narośli. Poprzedniego dnia pewna matka doznała łaski nagłego uzdrowienia swojego dziecka, które zanurzyła całe w zimnej wodzie źródła, kiedy lekarze orzekli, że dni dziecka są już policzone.
    Nastąpiła dłuższa przerwa w objawieniach. Dopiero 25 marca, w uroczystość Zwiastowania, Bernadetta ponownie ujrzała Matkę Bożą. Kiedy zapytała Ją o imię, otrzymała odpowiedź: “Jam jest Niepokalane Poczęcie”. Były to bardzo ważne słowa, ponieważ mijały zaledwie 4 lata od ogłoszenia przez papieża Piusa IX dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi, który budził pewne kontrowersje. Warto zauważyć, że pojęcie to dla wiejskiej dziewczynki nie było ani zrozumiałe, ani nawet jej znane.
    Po dłuższej przerwie 7 kwietnia, w środę po Wielkanocy, Matka Boża ponownie objawiła się Bernadecie. Po rozejściu się tłumów policja pod pozorem troski o bezpieczeństwo publiczne i konieczności przeprowadzenia badań wody źródła, zamknęła dostęp do źródła i groty. Zabrano także do komisariatu liczne już złożone wota. Jednak Bernadetta uczęszczała tam nadal i klękając opodal modliła się. 16 lipca, w uroczystość Matki Bożej Szkaplerznej, Matka Boża pojawiła się po raz ostatni.
    18 stycznia 1862 roku komisja biskupa z Targes po wielu badaniach ogłosiła dekret, że “można dać wiarę” zjawiskom, jakie się przydarzyły w Lourdes. W roku 1864 ks. proboszcz Peyramale przystąpił do budowy świątyni. W roku 1875 poświęcił ją uroczyście arcybiskup Paryża Guibert. W uroczystości tej wzięło udział: 35 arcybiskupów i biskupów, 3 tys. kapłanów i 100 tys. wiernych. W roku 1891 Leon XII ustanowił święto Objawienia się Matki Bożej w Lourdes, które św. Pius X w 1907 r. rozciągnął na cały Kościół. Lourdes jest obecnie słynnym miejscem pielgrzymkowym, do którego przybywają tysiące ludzi, by czcić Matkę Bożą jako Uzdrowienie Chorych.
    Bernadetta wstąpiła w 1866 roku do klasztoru Notre Dame de Nevers i tam zmarła na gruźlicę w 1879 r. w wieku 35 lat. Pius XI w roku 1925 uroczyście ją beatyfikował, a w roku 1933 – kanonizował. Jej wspomnienie obchodzone jest 16 kwietnia.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    10 lutego

    Święta Scholastyka, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Alojzy Wiktor Stepinac, biskup
    Święta Scholastyka i jej rodzony brat, św. Benedykt z Nursji

    Scholastyka pochodziła z Nursji (w środkowych Włoszech) i była siostrą bliźniaczką św. Benedykta. Na miejscu ich urodzenia stoi skromny kościół pw. św. Benedykta. W podziemiach kościoła pokazują część muru, który stanowił dom rodzinny Scholastyki i Benedykta.
    Scholastyka była niewątpliwie od dziecka pod urokiem św. Benedykta. Towarzyszyła też mu w jego podróżach i naśladowała jego tryb życia, poświęcony Panu Bogu. Kiedy Benedykt założył pierwszy klasztor w Subiaco, ona założyła podobny klasztor dla niewiast. Do dnia dzisiejszego istnieją tam dwa klasztory na pobliskich wzgórzach: w Subiaco męski klasztor św. Benedykta, a w Plombariola – żeński klasztor św. Scholastyki. Można także oglądać grotę, gdzie się spotykali na świętych rozmowach. Podobnie działo się na Monte Cassino.
    Kiedy spotkali się po raz ostatni na tej ziemi, ich rozmowa przedłużyła się do nocy. Benedykt chciał już odejść wraz ze swymi towarzyszami, ale siostra błagała go, by jeszcze pozostał. Kiedy ten jednak stanowczo się temu oparł i już zamierzał odejść, na prośbę Scholastyki zaczął padać tak silny deszcz, że zmusił go do pozostania całą noc. Święty brat uczynił swojej siostrze łagodną wymówkę: “Coś uczyniła, siostro moja? Nie mogę wrócić do braci, którzy dziwić się będą, że tak długo nie wracam”. Na to Święta: “Prosiłam cię, a ty mnie nie chciałeś wysłuchać. Zwróciłam się przeto do Boga i zostałam wysłuchana”. A potem ze słodką przekorą dodała: “Jeśli ci tak spieszno, to idź teraz”. Wypowiadała te słowa w czasie, kiedy ulewa szalała na zewnątrz.
    Scholastyka umarła trzy dni później, 10 lutego 547 r. Według relacji św. Grzegorza Wielkiego, zapisanej w jego “Dialogach”, trzeciego dnia po ostatnim spotkaniu, kiedy św. Benedykt patrzył ze swojej celi na świat i na klasztor, w którym żyła św. Scholastyka, ujrzał jej duszę w postaci białej gołąbki, unoszącej się do nieba. Posłał natychmiast braci po jej ciało i złożył je w grobie, który w kościele swego klasztoru przygotował dla siebie. Jej relikwie znajdowały się we Fleury, dokąd zostały przeniesione po najeździe Longobardów na klasztor na Monte Cassino i zniszczeniu go w roku 587. Obecnie są w Le Mans. Ich część otrzymało Monte Cassino.
    Scholastyka uważana jest za matkę duchową rodzin wszystkich benedyktynek. Czczona jest także jako patronka Le Mans i Subiaco.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest z gołębiem. Sztuka religijna ukazuje św. Scholastykę w habicie benedyktyńskim. Jej atrybutami są: krzyż, księga, pastorał ksieni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    9 lutego

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Apolonia, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Marian Szkot, opat
      •  Błogosławiona Euzebia Palomina Yenes, dziewica
      •  Błogosławiony Leopold z Alpandeire, zakonnik
    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    Anna przyszła na świat w dniu 8 września 1774 roku w Flamschen, w Westfalii. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako dziecko razem z rodzeństwem (było ich dziewięcioro) wiele pracowała w domu i na gospodarstwie. Do szkoły chodziła tylko przez 4 miesiące. Nauczyła się jednak szyć i zarabiała na utrzymanie jako krawcowa. W dzieciństwie wyróżniała ją wielka i szczera pobożność. Już wtedy miała pierwsze wizje. Nie uważała ich za coś nadzwyczajnego. Była przekonana, że podobne wizje mają również inne dzieci. Wielokrotnie chciała wstąpić do klasztoru, ale było to trudne, bo nie miała posagu. Była zbyt uboga.
    Klaryski z Münster obiecały, że przyjmą ją, jeśli nauczy się grać na organach. W tym celu Anna Katarzyna zamieszkała u organisty Söntgena w Coesfeld. Nie znalazła jednak czasu na naukę, ponieważ opiekowała się jego liczną i biedną rodziną. Pomagała im we wszystkim, a w końcu oddała im nawet swoje oszczędności.
    Gdy miała 24 lata, ujrzała Chrystusa niosącego jej dwa wieńce – jeden z kwiatów, drugi cierniowy. Wtedy na jej głowie pojawiły się bolesne, krwawe rany. Od tego dnia, niczego nie wyjaśniając, zaczęła nosić na głowie opaskę. Potem, po wielu trudach, w 1802 roku, przyjęły ją augustianki w Agnetenbergu. Rok później złożyła śluby zakonne.
    Wszystkie swoje obowiązki wypełniała z wielką gorliwością. Dobrowolnie podejmowała się najcięższych i upokarzających zajęć. Jej gorliwość w przestrzeganiu reguły budziła podejrzliwość innych sióstr, które posądzały ją o hipokryzję. W klasztorze bardzo wiele wycierpiała, zarówno ze względu na otaczającą ją wrogość, jak i z powodu słabego zdrowia.

    Błogosławiona Anna Katarzyna Emmerich

    W okresie wojen napoleońskich, w 1811 roku, klasztor został zamknięty. Przeprowadzano wtedy przymusową laicyzację. Anna Katarzyna znalazła schronienie w Dülmen, w domu francuskiego kapłana J.M. Lamberta, który uciekł z Francji w czasach rewolucyjnych prześladowań Kościoła. Wkrótce po opuszczeniu klasztoru bardzo poważnie zachorowała i do końca życia nie podniosła się już z łóżka. W tym czasie otrzymała stygmaty – widzialny znak cierpień, które jednoczyły ją z ukrzyżowanym Chrystusem.
    Od tej pory zaczęło ją odwiedzać wielu ludzi i zyskała szczerych przyjaciół, takich jak jej lekarz doktor Franz Wesener czy Klemens Brentano, niemiecki poeta i prozaik, który przez 5 lat, począwszy od 1818 roku, codziennie spisywał jej mistyczne wizje, dotyczące szczegółów z życia Jezusa i Maryi. Zostały one opublikowane już po jej śmierci, w 1833 roku.
    Anna Katarzyna swoje cierpienia ofiarowywała za nawrócenie grzeszników i za dusze w czyśćcu cierpiące, które często prosiły ją o modlitwę. Była przy tym kobietą całkiem naturalną, nawet wesołą, ale mającą w sobie coś nieokreślonego. “Ona jakby widziała człowieka od środka” – mówili ci, którzy z nią rozmawiali. Miała dar rozpoznawania stanu ducha ludzkiego. Przez lata nie przyjmowała żadnych pokarmów, z wyjątkiem Komunii świętej.
    Zmarła w Dülmen w dniu 9 lutego 1824 roku.
    Od 2005 roku możemy w Polsce oglądać film “Pasja”, wybitnego reżysera i aktora Mela Gibsona. Obrazy tam przedstawione wiernie oddają wizje Błogosławionej. Są w swym wyrazie mocne, ale prawdziwe. Jest to pierwszy w historii film tak uczciwie i rzetelnie ukazujący wielkość cierpienia i ofiary Chrystusa.
    Podczas beatyfikacji Anny Katarzyny Emmerich, w dniu 3 października 2004 roku, św. Jan Paweł II powiedział: “Kontemplowała bolesną Mękę naszego Pana Jezusa Chrystusa i doświadczała jej w swoim ciele. Dziełem Bożej łaski jest to, że córka ubogich rolników, żarliwie szukająca bliskości Boga, stała się znaną mistyczką z landu Münster. Jej ubóstwo materialne stanowi kontrast z bogactwem życia wewnętrznego. Zdumiewa nas cierpliwość, z jaką znosiła dolegliwości fizyczne, a także wywiera na nas wrażenie siła charakteru nowej błogosławionej oraz jej wytrwałość w wierze. Siłę czerpała z Najświętszej Eucharystii. Jej przykład sprawił, że serca ubogich i bogatych, ludzi prostych i wykształconych otwierały się i z całą miłością oddawały Jezusowi Chrystusowi. Do dziś głosi wszystkim zbawcze orędzie: dzięki Chrystusowym ranom zostaliśmy uzdrowieni”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    8 lutego

    Święta Józefina Bakhita, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Hieronim Emiliani
      •  Święty Idzi Maria od św. Józefa, zakonnik
    Święta Józefina Bakhita

    Józefina Bakhita urodziła się w 1868 r. w Sudanie. W wieku około 10 lat została porwana i stała się niewolnicą. Wielokrotnie sprzedawana kolejnym właścicielom, doświadczyła niemal wszystkich fizycznych i duchowych cierpień wynikających z niewolnictwa. Gdy ostatecznie znalazła się w rękach Callisto Legnani’ego, włoskiego konsula, odzyskała wolność. Wraz z nim udała się do Włoch, by zajmować się jego rodziną. Tam zetknęła się ze zgromadzeniem Córek Miłosierdzia, które podjęło trud jej religijnego wykształcenia. Po kilku miesiącach przygotowań Bakhita przyjęła chrzest i bierzmowanie. Otrzymała wówczas imię Józefina – jako znak nowego życia. Kilka lat później wstąpiła do zgromadzenia Córek Miłosierdzia w Wenecji. Przez następnych 50 lat służyła Bogu i współsiostrom, podejmując najprostsze prace: gotowanie, sprzątanie, szycie. Jej przyjemny wygląd i ciepły głos pomagał wielu biednym i opuszczonym, którzy przychodzili do klasztoru, w którym mieszkała. Po długotrwałej chorobie zmarła w 1947 r.
    W 1992 r. beatyfikował ją św. Jan Paweł II. W następnym roku, podczas swej podróży apostolskiej do Afryki, mówił: “Ciesz się, Afryko! Bakhita wróciła do ciebie: córka Sudanu, sprzedana w niewolę, cieszy się już wolnością – wolnością wiekuistą, wolnością świętych!” W październiku 2000 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefinę Bakhitę. Benedykt XVI w encyklice Spe salvi przytoczył natomiast jej życiorys jako przykład nierozerwalnej i determinującej relacji wiary i nadziei w życiu chrześcijan.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    7 lutego

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Ryszard, król
      •  Święty Teodor, żołnierz, męczennik
      •  Święta Koleta z Corbie, dziewica
      •  Święty Gwaryn, biskup
      •  Święty Jan z Triory, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Pius IX, papież
    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Ludwika Szczęsna urodziła się 18 lipca 1863 r. w Cieszkach w ubogiej rodzinie. Została ochrzczona w kościele parafialnym w Lubowidzu. Była szóstym z siedmiorga dzieci Antoniego i Franciszki z domu Skorupskiej. W dzieciństwie nie otrzymała żadnego wykształcenia. Jako dwunastolatka straciła matkę, której zawdzięczała wychowanie religijne oraz przygotowanie do życia. To doświadczenie zbliżyło ją do Boga, przyspieszając proces jej duchowego dojrzewania. Przez kolejnych 5 lat mieszkała z ojcem i rodzeństwem oraz drugą żoną ojca. Ojciec usilnie namawiał ją do wyjścia za mąż, dlatego w 1880 r. Ludwika zdecydowała się na ucieczkę z rodzinnego domu, pragnąc swoje życie poświęcić Panu Bogu. Wyjechała do Mławy, gdzie przez pięć lat utrzymywała się z krawiectwa.
    Trafiła pod duchową opieką bł. o. Honorata Koźmińskiego. Dzięki jego prowadzeniu w 1885 r. wstąpiła do ukrytego Zgromadzenia Sług Jezusa, w którym m.in. apostołowała wśród służących. W Lublinie prowadziła pracownię krawiecką i pełniła funkcję przełożonej wspólnoty sióstr. Na prośbę ks. kan. Józefa Sebastiana Pelczara, profesora i rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, Zgromadzenie Sług Jezusa wysłało s. Ludwikę do Krakowa, gdzie prowadziła przytulisko dla służących. Rok później s. Ludwika podjęła trudną decyzję opuszczenia zgromadzenia i – po głębokim rozeznaniu – w dniu 15 kwietnia 1894 r. wraz z bł. Józefem Pelczarem założyła nowe zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W zgromadzeniu, w którym przyjęła imię Klara, została wybrana jego pierwszą przełożoną generalną. Współpracując z ks. Józefem Sebastianem, późniejszym biskupem przemyskim, wraz z nim otworzyła ok. 30 domów zakonnych, posyłając siostry do pracy wśród chorych i wśród dziewcząt, dla których tworzyła przytuliska i szkoły praktyczne na terenie Galicji i Alzacji.

    Błogosławiona Klara Ludwika Szczęsna

    Siostra Klara odznaczała się duchem ubóstwa, pokory oraz szacunkiem i miłością do drugiego człowieka. Cechowała ją miłość do Serca Bożego oraz szczególne nabożeństwo do Matki Bożej i św. Józefa. Dla sióstr była kochającą i wymagającą matką, uczyła umiłowania Serca Jezusowego nade wszystko i ofiarnej miłości bliźniego. Na drodze duchowego rozwoju miała w swoim życiu wspaniałych przewodników, m.in.: św. Józefa Sebastiana Pelczara, bł. Honorata Koźmińskiego oraz ks. Antoniego Nojszewskiego (rektora seminarium w Lublinie). Dewizą życia Klary Szczęsnej były słowa: “Wszystko dla Serca Jezusowego!”Matka Klara Szczęsna zmarła w Krakowie w opinii świętości w dniu 7 lutego 1916 r., w wieku 53 lat. Przez 22 lata, aż do śmierci, była przełożoną zgromadzenia, które w 1916 r. liczyło już ponad 120 sióstr i było zatwierdzone przez Stolicę Apostolską.W dniu 25 marca 1994 r. kard. Franciszek Macharski otworzył w Krakowie proces beatyfikacyjny Matki Klary. 20 grudnia 2012 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret heroiczności jej cnót, a 5 czerwca 2015 r. papież Franciszek promulgował dekret o cudzie przypisywanym jej wstawiennictwu. Jej beatyfikacja odbyła się w sanktuarium św. Jana Pawła II w Krakowie 27 września 2015 r. Przewodniczył jej ówczesny prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, kard. Angelo Amato.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    6 lutego

    Święci męczennicy
    Paweł Miki i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Dorota, dziewica i męczennica
    Święty Paweł Miki i Towarzysze
    Na początku XVI wieku chrześcijaństwo w Japonii rozwijało się bardzo dynamicznie. Pierwszym misjonarzem w tym kraju był św. Franciszek Ksawery w latach 1549-1551. Niestety, pięknie zapowiadające się dzieło zostało prędko zatrzymane przez fanatyzm władców. Wybuchło nagłe, bardzo krwawe prześladowanie. Na te właśnie czasy przypada bohaterska śmierć św. Pawła Miki i jego 25 Towarzyszy. Wśród tych męczenników było 3 jezuitów, 6 franciszkanów i 17 tercjarzy franciszkańskich.
    Paweł Miki urodził się koło Kioto w zamożnej rodzinie w roku 1565. Miał zaledwie 5 lat, kiedy otrzymał chrzest – w Japonii w XVI w. zdarzało się to niezwykle rzadko. Kształcił się u jezuitów, do których w wieku 22 lat wstąpił. Będąc klerykiem, pomagał misjonarzom jako katechista. Po nowicjacie i studiach przemierzył niemal całą Japonię, głosząc naukę Chrystusa. Kiedy miał już otrzymać święcenia kapłańskie, w 1597 r. wybuchło prześladowanie. Aresztowano go i poddano torturom, aby wyrzekł się wiary. W więzieniu spotkał się z 23 Towarzyszami. Po torturach obwożono ich po mieście z wypisanym wyrokiem śmierci. Paweł wykorzystał okazję, by zebranym tłumom głosić Chrystusa. Więźniów umieszczono w więzieniu w pobliżu miasta Nagasaki. Dołączono do nich jeszcze dwóch chrześcijan, których aresztowano za to, że usiłowali nieść pomoc więźniom. Na naleganie prowincjała władze zgodziły się dopuścić do skazanych kapłana z sakramentami. Tę okazję wykorzystali dwaj nowicjusze, by na jego ręce złożyć śluby zakonne.
    Poza miastem ustawiono 26 krzyży, na których zawieszono aresztowanych chrześcijan. Paweł Miki jeszcze z krzyża głosił zebranym poganom Chrystusa, dając wyraz swojej radości z tego, że ginie tak zaszczytną dla siebie śmiercią. Zachęcał do wytrwania także swoich Towarzyszy. Męczennicy przeszyci lancami żołnierzy dopełnili swej ofiary 5 lutego 1597 r. Są to pierwsi męczennicy Dalekiego Wschodu. Do chwały błogosławionych wyniósł ich Urban VIII w roku 1627, a do chwały świętych – Pius IX w roku 1862. Ten sam papież doprowadził ponadto do beatyfikacji kolejnych 205 męczenników japońskich, którzy ponieśli śmierć w wieku XVII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    5 lutego

    Święta Agata, dziewica i męczennica

    Święta Agata
    Agata (etymologicznie: “dobra”) zwana Sycylijską jest jedną z najbardziej czczonych w chrześcijaństwie świętych. Wiadomości o niej mamy przede wszystkim w aktach jej męczeństwa. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa istniał bowiem zwyczaj, że sporządzano akta męczenników; większość z nich nie doczekała do naszych czasów. Akta męczeństwa Agaty pochodzą dopiero z V wieku.
    Według opisu męczeństwa Agata urodziła się w Katanii na Sycylii ok. 235 r. Po przyjęciu chrztu postanowiła poświęcić się Chrystusowi i żyć w dziewictwie. Jej wyjątkowa uroda zwróciła uwagę Kwincjana, namiestnika Sycylii. Zaproponował jej małżeństwo. Agata odmówiła, wzbudzając w odrzuconym senatorze nienawiść i pragnienie zemsty. Trwały wówczas prześladowania chrześcijan, zarządzone przez cesarza Decjusza. Kwincjan aresztował Agatę. Próbował ją zniesławić przez pozbawienie jej dziewiczej niewinności, dlatego oddał ją pod opiekę pewnej rozpustnej kobiety, imieniem Afrodyssa. Kiedy te zabiegi spełzły na niczym, namiestnik skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. W tym czasie miasto nawiedziło trzęsienie ziemi, w którym zginęło wielu pogan. Przerażony namiestnik nakazał zaprzestać mąk, gdyż dostrzegł w tym karę Bożą. Ostatecznie Agata poniosła śmierć, rzucona na rozżarzone węgle, 5 lutego 251 r.
    Jej ciało chrześcijanie złożyli w bezpiecznym miejscu poza miastem. Papież Symmachus (+ 514) wystawił ku jej czci w Rzymie przy Via Aurelia okazałą bazylikę. Kolejną świątynię w Rzymie poświęcił jej św. Grzegorz Wielki w roku 593. Wreszcie papież Grzegorz II (+ 731) przy bazylice św. Chryzogona na Zatybrzu wystawił ku jej czci trzeci rzymski kościół. Dowodzi to wielkiej czci, jaką otaczano ją w owych czasach. Obecnie ciało Agaty znajduje się w katedrze w Katanii. Wielkiej czci doznają jej relikwie, m.in. welon, dzięki któremu, jak niesie podanie, Katania niejeden raz miała doznać ocalenia.
    W dzień św. Agaty w niektórych okolicach poświęca się pieczywo, sól i wodę, które mają chronić ludność od pożarów i piorunów. Poświęcone kawałki chleba wrzucano do ognia, by wiatr odwrócił pożar w kierunku przeciwnym. W dniu jej pamięci karmiono bydło poświęconą solą i chlebem, by je uchronić od zarazy. Św. Agata jest patronką Sycylii, miasta Katanii oraz ludwisarzy. Wzywana przez kobiety karmiące oraz w chorobach piersi.
    W ikonografii św. Agata przedstawiana jest w długiej sukni, z kleszczami, którymi ją szarpano. Atrybutami są: chleb, dom w płomieniach, korona w rękach, kość słoniowa – symbol czystości i niewinności oraz siły moralnej, palma męczeńska, obcięte piersi na misie, pochodnia, płonąca świeca – symbol Chrystusa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    4 lutego

    Święta Maria de Mattias, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna de Valois
      •  Święta Weronika
      •  Święta Katarzyna Ricci, dziewica
      •  Święty Jan de Brito, prezbiter i męczennik
      •  Święty Gilbert z Sempringham, prezbiter
      •  Święty Józef z Leonissy, prezbiter
    Święta Maria de Mattias

    Maria de Mattias urodziła się 4 lutego 1805 r. w Vallecorsa (Włochy), na pograniczu Państwa Kościelnego, w zamożnej i głęboko religijnej rodzinie. Jej dzieciństwo było szczęśliwe, pełne radości i beztroskie. Zgodnie ze zwyczajem epoki, nie chodziła do żadnej szkoły. Podczas częstych i długich rozmów ojciec zaszczepiał w niej miłość do Boga i podziw dla dzieła stworzenia. Niezatarte wspomnienia pozostawił w niej tragiczny okres walk bratobójczych, które w latach 1810-1825 toczyły się w okolicach jej rodzinnej miejscowości.
    Głębsze zainteresowanie religią i życiem duchowym zrodziło się w niej w 1822 r. pod wpływem misji ludowych głoszonych przez św. Kaspra Del Bufalo, wielkiego krzewiciela kultu Najświętszej Krwi Jezusa. Maria stała się poniekąd spadkobierczynią jego przesłania i kontynuatorką jego dzieła. Mając zaledwie 29 lat, za radą swego kierownika duchowego ks. Giovanniego Merliniego założyła w Acuto, niedaleko Rzymu, Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa. Nowa wspólnota zakonna rozpoczęła swą działalność w szkole, która została jej powierzona przez administratora apostolskiego diecezji Anagni.
    Maria, która sama nauczyła się czytać i pisać, nie ograniczała się do pracy w szkole, ale po lekcjach zbierała dziewczęta i kobiety, by uczyć je miłości do Jezusa i zasad życia chrześcijańskiego. Jej katechezy przyciągały wielu ludzi, a mężczyźni – głównie pasterze, którym ówczesna obyczajowość nie pozwalała uczestniczyć w organizowanych przez nią spotkaniach – słuchali jej w ukryciu. Z czasem stała się wielką i znaną kaznodziejką, cenioną przez dzieci i dorosłych, ludzi prostych i wykształconych. Niestrudzenie szerzyła kult Najświętszej Krwi, głosiła miłosierdzie i zabiegała o pokój i jedność między ludźmi. Nowe zgromadzenie rozwijało się bardzo szybko. Dzięki swej charyzmatycznej osobowości Maria założyła niemal 70 placówek we Włoszech, w Anglii i Niemczech.
    Beatyfikował ją papież Pius XII 1 października 1950 r., a kanonizował św. Jan Paweł II w Rzymie 18 maja 2003 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    3 lutego

    Święty Błażej, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Oskar, biskup
      •  Święta Maria Klaudyna od św. Ignacego Thevenet, dziewica
    Święty Błażej
    Błażej pochodził z Cezarei Kapadockiej, ojczyzny św. Bazylego Wielkiego, św. Grzegorza z Nazjanzu, św. Grzegorza z Nyssy, św. Piotra z Sebasty, św. Cezarego i wielu innych. Był to niegdyś jeden z najbujniejszych ośrodków życia chrześcijańskiego. Błażej studiował filozofię, został jednak lekarzem. Po pewnym czasie porzucił swój zawód i podjął życie na pustyni. Stamtąd wezwano go na stolicę biskupią w położonej nieopodal Sebaście (wcześniej w Armenii, dziś Sivas w Turcji). Podczas prześladowań za cesarza Licyniusza uciekł do jednej z pieczar górskich, skąd nadal rządził swoją diecezją. Ktoś jednak doniósł o miejscu jego pobytu. Został aresztowany i uwięziony. W lochu więziennym umacniał swój lud w wierności Chrystusowi. Tam właśnie miał cudownie uleczyć syna pewnej kobiety, któremu gardło przebiła ość, uniemożliwiając oddychanie. Chłopcu groziło uduszenie. Dla upamiętnienia tego wydarzenia Kościół do dziś w dniu św. Błażeja błogosławi gardła. W niektórych stronach Polski na dzień św. Błażeja robiono małe świece, zwane “błażejkami”, które niesiono do poświęcenia i dotykano nimi gardła. W innych stronach poświęcano jabłka i dawano je do spożycia cierpiącym na ból gardła.
    Kiedy daremne okazały się wobec niezłomnego biskupa namowy i groźby, zastosowano wobec niego najokrutniejsze tortury, by zmusić go do odstępstwa od wiary, a za jego przykładem skłonić do apostazji innych. Ścięto go mieczem prawdopodobnie w 316 roku. Jest patronem m.in. kamieniarzy i gręplarzy, mówców, śpiewaków oraz wszystkich innych osób, które muszą dbać o swoje gardło i struny głosowe; jest także patronem chorwackiego miasta Dubrownik. Jego kult był znany na całym Wschodzie i Zachodzie. Przyzywany podczas chorób gardła, opiekun zwierząt, jeden z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Błażej przedstawiany jest jako biskup, który błogosławi. Atrybutami jego są: jeleń, pastorał, ptaki z pożywieniem w dziobie, dwie skrzyżowane świece, zgrzebło – narzędzie tortur.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Św. Błażej – na ból gardła

    Św. Błażej - na ból gardła

    św. Błażej z Sebasty/autor nieznany (PD)

    ***

    Raz w roku podczas Eucharystii ma miejsce jeden z ciekawszych obrzędów. Po końcowej modlitwie kapłan zapala dwie specjalne świece. Następnie przygotowuje wiernych do udziału w specjalnym błogosławieństwie przemawiając: Prośmy Boga, który jest źródłem życia, o zdrowie gardła i o właściwe korzystanie z daru mowy, abyśmy go umieli używać na chwałę Bożą i pożytek ludzi.

    Św. Błażej, biskup Sebasty – miasta położonego na terenie dzisiejszej Turcji – umarł około 316 roku. Kościół wspomina tego męczennika 3 lutego. Tradycja sięgająca wczesnego średniowiecza przekazała pamięć o nim jako orędowniku i opiekunie wiernych, zwłaszcza w chorobach gardła. Za jego wstawiennictwem prosimy Boga o zdrowie gardła i o łaskę dobrego korzystania z daru mowy. Pod koniec Mszy świętej wierni otrzymują błogosławieństwo połączone z prośbą o zachowanie od chorób gardła i języka.

    Po błogosławieństwo wierni najczęściej podchodzą do stopni ołtarza. Kapłan nie tylko wypowiada stosowne słowa, ale i dotyka gardeł dwiema świecami. Warto sobie w tym dniu szczególnie uświadomić moc wiary. To ona decyduje o skuteczności sakramentaliów, do których Kościół zalicza błogosławienie gardeł. Są to znaki umacniające w nas łaski otrzymane w sakramentach i lepiej przygotowujące do ich przyjęcia. Tak więc nie ma żadnej magii w tym obrzędzie, bo nie dotyk ma moc uzdrawiania. Jest on jedynie zewnętrznym znakiem naszej wewnętrznej ufności we wstawiennictwo św. Błażeja.

    Modlitwa błogosławieństwa świec i wiernych:

    Wszechmogący, wieczny Boże, Ty stworzyłeś cały świat. Z miłości zesłałeś nam swojego Syna, Jezusa Chrystusa, narodzonego z Maryi Dziewicy, aby leczył nasze choroby duszy i ciała. Dając świadectwo wiary, święty Błażej, chwalebny biskup, zdobył palmę męczeństwa. Ty, Panie, udzieliłeś mu łaski leczenia chorób gardła. Prosimy Cię, pobłogosław te świece i spraw, aby wszyscy wierzący za wstawiennictwem świętego Błażeja zostali uwolnieni od chorób gardła i wszelkiego innego niebezpieczeństwa i zawsze mogli Tobie składać dziękczynienie. Przez Chrystusa, Pana naszego.

    Kapłan kropi wodą święconą zgromadzonych oraz świece. Następnie wierni proszący o błogosławieństwo podchodzą do celebransa, który – posługując się świecami zgodnie z miejscowym zwyczajem – błogosławi ich mówiąc:

    Za wstawiennictwem świętego Błażeja, biskupa i męczennika, niech Bóg zachowa cię od choroby gardła i wszelkiej innej dolegliwości. W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.

     wiara.pl

    ***


    2 lutego

    Ofiarowanie Pańskie

    Fra Angelico: Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Nazwa obchodzonego 2 lutego święta wywodzi się od dwóch terminów greckich: Hypapante oraz Heorte tou Katharismou, co oznacza święto spotkania i oczyszczenia. Oba te święta były głęboko zakorzenione w tradycji Starego Testamentu.
    Na pamiątkę ocalenia pierworodnych synów Izraela podczas niewoli egipskiej każdy pierworodny syn u Żydów był uważany za własność Boga. Dlatego czterdziestego dnia po jego urodzeniu należało zanieść syna do świątyni w Jerozolimie, złożyć go w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą 5 syklów. Równało się to zarobkowi 20 dni (1 sykl albo szekel to 4 denary lub drachmy, czyli zapłata za 4 dni pracy robotnika niewykwalifikowanego). Równocześnie z obrzędem ofiarowania i wykupu pierworodnego syna łączyła się ceremonia oczyszczenia matki dziecka. Z tej okazji matka była zobowiązana złożyć ofiarę z baranka, a jeśli jej na to nie pozwalało zbyt wielkie ubóstwo – przynajmniej ofiarę z dwóch synogarlic lub gołębi. Fakt, że Maryja i Józef złożyli synogarlicę, świadczy, że byli bardzo ubodzy.Święto Ofiarowania Pańskiego przypada czterdziestego dnia po Bożym Narodzeniu. Jest to pamiątka ofiarowania Pana Jezusa w świątyni jerozolimskiej i dokonania przez Matkę Bożą obrzędu oczyszczenia.
    Kościół wszystkim ważniejszym wydarzeniom z życia Chrystusa daje w liturgii szczególnie uroczysty charakter. Święto Ofiarowania Pana Jezusa należy do najdawniejszych, gdyż było obchodzone w Jerozolimie już w IV w., a więc zaraz po ustaniu prześladowań. Dwa wieki później pojawiło się również w Kościele zachodnim.
    Tradycyjnie dzisiejszy dzień nazywa się dniem Matki Bożej Gromnicznej. W ten sposób uwypukla się fakt przyniesienia przez Maryję małego Jezusa do świątyni. Obchodom towarzyszyła procesja ze świecami. W czasie Ofiarowania starzec Symeon wziął na ręce swoje Pana Jezusa i wypowiedział prorocze słowa: “Światłość na oświecenie pogan i na chwałę Izraela” (Łk 2, 32). Według podania procesja z zapalonymi świecami była znana w Rzymie już w czasach papieża św. Gelazego w 492 r. Od X w. upowszechnił się obrzęd poświęcania świec, których płomień symbolizuje Jezusa – Światłość świata, Chrystusa, który uciszał burze, był, jest i na zawsze pozostanie Panem wszystkich praw natury. Momentem najuroczystszym apoteozy Chrystusa jako światła, który oświeca narody, jest podniosły obrzęd Wigilii Paschalnej – poświęcenie paschału i przepiękny hymn Exultet.
    W Kościele Wschodnim dzisiejsze święto (należące do 12 najważniejszych świąt) nazywane jest Spotkaniem Pańskim (Hypapante), co uwypukla jego wybitnie chrystologiczny charakter. Prawosławie zachowało również, przejęty z religii mojżeszowej, zwyczaj oczyszczenia matki po urodzeniu dziecka – po upływie 40 dni od porodu (czyli po okresie połogu) matka po raz pierwszy przychodzi do cerkwi, by w pełni uczestniczyć w Eucharystii. Ślad tej tradycji był kultywowany w Kościele przedsoborowym – matka przychodziła “do wywodu” i otrzymywała specjalne błogosławieństwo; było to praktykowane zazwyczaj w dniu chrztu dziecka i – tak jak wówczas także chrzest – poza Mszą św. Zwyczaj ten opisał Reymont w “Chłopach”.
    W Polsce święto Ofiarowania Pana Jezusa ma nadal charakter wybitnie maryjny (do czasów posoborowej reformy Mszału w 1969 r. święto to nosiło nazwę “Oczyszczenia Maryi Panny” – “In purificatione Beatae Mariae Virginis”). Polacy widzą w Maryi Tę, która sprowadziła na ziemię niebiańskie Światło i która nas tym Światłem broni i osłania od wszelkiego zła. Dlatego często brano do ręki gromnice, zwłaszcza w niebezpieczeństwach wielkich klęsk i grożącej śmierci. Niegdyś wielkim wrogiem domów w Polsce były burze, a zwłaszcza pioruny, które zapalały i niszczyły domostwa, przeważnie wówczas drewniane. Właśnie od nich miała strzec domy świeca poświęcona w święto Ofiarowania Chrystusa. Zwykle była ona pięknie przystrajana i malowana. W czasie burzy zapalano ją i stawiano w oknach, by prosić Maryję o ochronę. Gromnicę wręczano również konającym, aby ochronić ich przed napaścią złych duchów.
    Ze świętem Matki Bożej Gromnicznej kończy się w Polsce okres śpiewania kolęd, trzymania żłóbków i choinek – kończy się tradycyjny (a nie liturgiczny – ten skończył się świętem Chrztu Pańskiego) okres Bożego Narodzenia. Dzisiejsze święto zamyka więc cykl uroczystości związanych z objawieniem się światu Słowa Wcielonego. Liturgia po raz ostatni w tym roku ukazuje nam Chrystusa-Dziecię.

    Ofiarowanie Chrystusa w świątyni

    Od 1997 r. 2 lutego Kościół powszechny obchodzi ustanowiony przez św. Jana Pawła II Dzień Życia Konsekrowanego, poświęcony modlitwie za osoby, które oddały swoje życie na służbę Bogu i ludziom w niezliczonych zakonach, zgromadzeniach zakonnych, stowarzyszeniach życia apostolskiego i instytutach świeckich. Pamiętajmy o nich w podczas naszej dzisiejszej modlitwy na Eucharystii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    1 lutego

    Święta Brygida z Kildare, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Rajmund z Fitero, opat
      •  Święta Weridiana
     
    Święta Brygida z Kildare

    Brygida z Kildare (nazywana także Irlandzką) urodziła się między rokiem 452 a 456 w Irlandii (w okolicach dzisiejszego Kildare albo Faughart w hrabstwie Louth). Była pogodna i hojna, energiczna i przedsiębiorcza, dobra i sprawiedliwa. Już od dzieciństwa tęskniła za życiem poświęconym Bogu. Od nieznanego z imienia biskupa otrzymała welon, symbol dozgonnego dziewictwa. Zaczęła gromadzić przy sobie dziewice o podobnych ideałach. Założyła dla nich w Kildare, na zachód od Dublina, pierwszy klasztor w Irlandii (nazwa Kildare pochodzi od iryjskiego Cill dara – kościół dębu). Klasztor ten niebawem zasłynął i dał początek wielu innym. Brygida niosła pomoc cierpiącym i ubogim, przemierzając wzdłuż i wszerz Zieloną Wyspę. Stale była w podróży.
    Zmarła w Kildare 1 lutego 523 lub 524 r. i została pochowana w istniejącej do dziś katedrze. Jednak w IX wieku, w okresie najazdu wojsk duńskich, relikwie ukryto. Zostały one odnalezione dopiero w XI w., a w roku 1185 biskup św. Malachiasz przeniósł je razem z relikwiami św. Patryka i św. Kolumbana do katedry w Downpatric. Niestety, król Henryk VIII kazał je zniszczyć. Część udało się uratować. Obecnie doznają czci w pięknym, kamiennym sarkofagu w Kildare (dzisiaj Cell Dara). Natomiast inna cząstka (prawdopodobnie relikwie głowy) znajdują się w kaplicy kościoła p.w. św. Jana Chrzciciela w Lumiar, niedaleko Lizbony.
    Święta Brygida z Kildare jest uważana za współapostołkę i patronkę Irlandii (obok św. Patryka i św. Kolumbana Starszego) oraz za matkę życia zakonnego na tej wyspie. Czczona jest jako opiekunka pracujących na roli. Jej kult szybko rozpowszechnił się w Irlandii, Anglii i krajach skandynawskich. Podobno już w średniowieczu dotarł nawet do Polski.
    Z VII w. zachował się staroirlandzki hymn ku czci św. Brygidy – najstarszy pomnik rodzimej literatury hagiograficznej Irlandii. Do dzisiaj żywa jest w Irlandii tradycja plecenia na 1 lutego wiklinowych krzyży świętej Brygidy, które mają chronić domy, a zwłaszcza zawartość spiżarni. Kultywowane są dawne zwyczaje nakazujące w wigilię św. Brygidy wysprzątać dom, upiec ciasto, przyjąć gości, w żadnym wypadku nie odmawiać potrzebującym. Domy i drzewa przy nich ozdabiane są wstążkami, które – według podań – dotyka Patronka wędrująca tego dnia po Irlandii.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju opatki, w białym habicie i czarnym welonie, z pastorałem w ręku i księgą reguły zakonnej. Czasami rozdaje osełki masła. Jej atrybutami są: otwarta księga, u jej stóp krowa, pastorał ksieni, płomień nad głową, świeca w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

  • Matka Boża i Święci Pańscy – styczeń 2025

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons


    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl


    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl



    31 stycznia

    Święty Jan Bosko, prezbiter

    Święty Jan Bosko - zdjęcie z 16 marca 1886 r.

    Jan Bosko urodził się 16 sierpnia 1815 r. w Becchi (ok. 40 km od Turynu). Był synem piemonckich wieśniaków. Gdy miał 2 lata, zmarł jego ojciec. Jego matka musiała zająć się utrzymaniem trzech synów. Młode lata spędził w ubóstwie. Wcześnie musiał podjąć pracę zarobkową. Kiedy miał 9 lat, Pan Bóg w tajemniczym widzeniu sennym objawił mu jego przyszłą misję. Zaczął ją na swój sposób rozumieć i pełnić. Widząc, jak wielkim powodzeniem cieszą się przygodni kuglarze i cyrkowcy, za pozwoleniem swojej matki w wolnych godzinach szedł do miejsc, gdzie ci popisywali się swoimi sztuczkami, i zaczynał ich naśladować. W ten sposób zbierał mieszkańców swojego osiedla i zabawiał ich w niedziele i świąteczne popołudnia, przeplatając swoje popisy modlitwą, pobożnym śpiewem i “kazaniem”, które wygłaszał. Było to zwykle kazanie, które tego dnia na porannej Mszy świętej zasłyszał w kościele parafialnym.
    Pierwszą Komunię świętą przyjął w wieku 11 lat (1826). Gdy miał lat 14, rozpoczął naukę u pewnego kapłana-emeryta. Musiał ją jednak po roku przerwać po jego nagłej śmierci. W latach 1831-1835 ukończył szkołę podstawową i średnią. Nie mając funduszów na naukę, Jan musiał pracować dodatkowo w różnych zawodach, by zdobyć konieczne podręczniki i opłacić nauczycieli. Musiał także pomyśleć o własnym utrzymaniu, mieszkając na stancji. Dorabiał nadto dawaniem korepetycji.

    Święty Jan Bosko

    Po ukończeniu szkół średnich Jan został przyjęty do wyższego seminarium duchownego w Turynie. Tutaj pod kierunkiem św. Józefa Cafasso, wykładowcy i spowiednika, czynił znaczne postępy w doskonałości chrześcijańskiej (1835-1841). 5 czerwca 1841 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Za poradą św. Józefa Jan wstąpił do Konwiktu Kościelnego dla pogłębienia swojej wiedzy religijnej i życia wewnętrznego.
    8 grudnia 1841 roku napotkał przypadkowo 15-letniego młodzieńca-sierotę, zupełnie opuszczonego materialnie i moralnie. Od tego dnia zaczął gromadzić samotną młodzież, uczyć ją prawd wiary, szukać dla niej pracy u uczciwych ludzi. W niedzielę zaś dawał okazję do wysłuchania Mszy świętej i do przyjmowania sakramentów świętych, a później zajmował młodzież rozrywką. Ponieważ wielu z nich było bezdomnych, starał się dla nich o dach nad głową. Tak powstały szkoły elementarne, zawodowe i internaty, które rychło rozpowszechniły się w Piemoncie. “Zaniósł wiarę, światło i pokój tam, gdzie samotność rodziła nędzę” (z hymnu Liturgii Godzin).
    Ten apostoł młodzieży uważany jest za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła. Zdawał sobie wszakże sprawę, że sam jeden tak wielkiemu dziełu nie podoła. Aby zapewnić stałą pieczę nad młodzieżą, założył dwie rodziny zakonne: Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego dla młodzieży męskiej – salezjanów (1859) oraz zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych dla dziewcząt (1872). Będąc tak aktywnym, Jan potrafił odnajdywać czas na modlitwę i głębokie życie wewnętrzne. Obdarzony niezwykłymi charyzmatycznymi przymiotami, pozostawał człowiekiem pokornym i skromnym. Uważał siebie za liche narzędzie Boga.
    Rozwinął szeroko działalność misyjną, posyłając najlepszych swoich synów duchowych i córki do Ameryki Południowej. Dzisiaj członkowie Rodziny Salezjańskiej pracują na polu misyjnym na wszystkich kontynentach świata, zajmując jedno z pierwszych miejsc. W dziedzinie wychowania chrześcijańskiego św. Jan Bosko wyróżnił się nie tylko jako jeden z największych w dziejach Kościoła pedagogów, ale zostawił po sobie kierunek-szkołę pod nazwą “systemu uprzedzającego” (zachowawczego), który wprowadził prawdziwy przewrót w dotychczasowym wychowaniu. Ta metoda wychowawcza nie jest oparta na stosowaniu przymusu, lecz odwołuje się do potencjału dobra i rozumu, jakie wychowanek nosi w swoim wnętrzu. Wychowawca, w pełni szanując wolną wolę młodego człowieka, staje się mu bliski i towarzyszy mu na drodze autentycznego wzrastania. System zapobiegawczy polega na uprzedzaniu czynów podopiecznego tak, aby nie doprowadzić do zrobienia przez niego czegoś niewłaściwego.

    Święty Jan Bosko

    Nie mniejsze zasługi położył św. Jan Bosko na polu ascezy katolickiej, którą uwspółcześnił, uczynił dostępną dla najszerszych warstw wiernych Kościoła: uświęcenie się przez sumienne wypełnianie obowiązków stanu, doskonalenie się przez uświęconą pracę. Najświętsza Maryja Panna i św. Józef nie poszli w swoim życiu codziennym drogą nadzwyczajnych pokut czy też wielu godzin modlitwy. Wszystko jednak czynili dla wypełnienia woli Bożej, dla Jezusa. W ten sposób wszystkie ich czynności były aktem czci i miłości Bożej. Ta właśnie tak prosta i wszystkim dostępna asceza salezjańska wyniosła na ołtarze Jana Bosko, Michała Rua, jego następcę, Dominika Savio – jego wychowanka, Alojzego Orione – założyciela Małego Dzieła Boskiej Opatrzności (orionistów) oraz Marię Dominikę Mazzarello – współzałożycielkę Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, a także Alojzego Versiglia, biskupa, i Kaliksta Caravario, misjonarzy i męczenników w Chinach (+ 25 lutego 1930 r.).
    Cały wolny czas Jan poświęcał na pisanie i propagowanie dobrej prasy i książek. Początkowo wydawał je w drukarniach turyńskich. Od roku 1861 posiadał już własną drukarnię. Rozpoczął od wydawania żywotów świątobliwych młodzieńców, by swoim chłopcom dać konkretne żywe przykłady i wzory do naśladowania. Od roku 1877 dla wszystkich przyjaciół swoich dzieł zaczął wydawać jako miesięcznik, do dziś istniejący, Biuletyn Salezjański. Wszystkie jego pisma wydane drukiem to 37 tomów. Ponadto pozostawił po sobie olbrzymią korespondencję.
    W czasie kanonicznego procesu naoczni świadkowie w detalach opisywali wypadki uzdrowienia ślepych, głuchych, chromych, sparaliżowanych, nieuleczalnie chorych. Wiemy o wskrzeszeniu co najmniej jednego umarłego. Jan Bosko posiadał nader rzadki nawet wśród świętych dar bilokacji, rozmnażania orzechów czy kasztanów jadalnych. Zanotowano także przypadek rozmnożenia przez Jana Bosko konsekrowanych komunikantów. Najwięcej rozgłosu przyniosły mu jednak dar czytania w sumieniach ludzkich, którym posługiwał się niemal na co dzień, oraz dar przepowiadania przyszłości jednostek, swojego zgromadzenia, dziejów Italii i Kościoła.
    Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 r. Pius XI beatyfikował ks. Bosko 2 czerwca 1929 r., a kanonizował 1 kwietnia 1934 r., w Wielkanoc. Jest patronem młodzieży, młodych robotników i rzemieślników.W chwili śmierci Założyciela zgromadzenie salezjanów miało 58 domów i liczyło 1049 członków. Obecnie ponad 16 000 salezjanów prowadzi 1830 placówek w 128 krajach świata. Rodzina Salezjańska, do której należą zakonnicy i świeccy żyjący duchowością ks. Bosko, liczy ponad 400 000 członków.
    Duchowi synowie św. Jana Bosko, zwani najczęściej salezjanami, przybyli do Polski w 1898 roku. Córki Maryi Wspomożycielki przybyły do Polski w roku 1922. Ze zgromadzenia salezjańskiego wyszli m.in. prymas Polski, kardynał August Hlond (1881-1948) i metropolita poznański Antoni Baraniak (1904-1977). Salezjaninem był bł. Bronisław Markiewicz (+ 1912), który założył na ziemiach polskich zgromadzenie św. Michała Archanioła (michalitów). Z grona polskich salezjanów wywodzi się także bł. August Czartoryski, beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 25 kwietnia 2004 r.
    W ikonografii św. Jan Bosko przedstawiany jest jako kapłan w sutannie zakonnej. Najczęściej ukazywany jest w otoczeniu młodzieży, której poświęcił swoje życie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    Przerażająca wizja wiecznego potępienia według ks. Jana Bosko

    fot. via: Wikipedia/pxhere.com (domena publiczna)

    ***

    Przerażająca wizja wiecznego potępienia według ks. Jana Bosko

    Do św.Jana Bosko Pan Bóg przemawiał poprzez sny. Wśród 150 wizji jakie spisali najbliżsi współpracownicy i słuchacze apostoła młodzieży odnajdujemy opis piekła.

    Ks. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku w wieku 73 lat. Swoje życie poświęcił młodzieży stąd też w ikonografii bardzo często przedstawiany jest w toczeniu osób młodych. Założył dwie rodzinny zakonne, których głównym zadaniem była opieka nad młodzieżą: Pobożne Towarzystwo św. Franciszka Salezego dla chłopców oraz Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycieli wiernych dla dziewcząt. Ks. Bosko jest uważany za jednego z największych pedagogów w dziejach Kościoła.

    Św. Jan Bosko to człowiek, do którego Pan Bóg przemawiał poprzez sny, które możemy nazwać wizjami. Część z nich dotyczyła piekła. Ks. Bosko najprawdopodobniej nie chciał opowiadać o wszystkich snach. Został jednak za to upomniany. „Dlaczego im tego nie mówisz?” – spytała kapłana stojąca przy jego łóżku dystyngowana osoba. Ostatnie sny bardzo wyczerpały ks. Bosko.
    „A co mam im powiedzieć ?”

    „Wszystko to, co widziałeś i słyszałeś w swoich ostatnich snach; i to, czego chciałeś się dowiedzieć; i to, co zobaczysz jutro w nocy!”

    Kolejny dzień apostoł młodzieży spędził w oczekiwaniu na to co przyniesie noc. Myśl o nocnych koszmarach ks. Bosko napełniała takim strachem, że starał się odwlec moment zaśnięcia. W nocy osoba w czapce ponownie zjawiła się przy łóżku kapłan i powiedziała by poszedł za nim. „Zaprowadził mnie na rozległą, bezkresną równinę. Była to prawdziwa pustynia bez żadnych oznak życia. Nie zobaczyłem tam ani jednego drzewa, ani żadnego potoku, czy żywej duszy. Widniały jedynie resztki zżółkłej i wyschniętej roślinności. Nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję i co miałem tu robić. Przez moment straciłem nawet z oczu swojego przewodnika i ogarnął mnie lęk, że samotny zginę. W końcu ujrzałem jednak swoich przyjaciół: ks. Rua, ks. Francesia i resztę, jak zbliżali się w moim kierunku. Westchnąłem z ulgą i zapytałem: Gdzie jestem?” – spytał ks. Bosko.

    „Chodź ze mną a sam się dowiesz!” – usłyszał w odpowiedź. Przewodnik prowadził go w milczeniu. Kapłan ujrzał drogę.
    „Weszliśmy na drogę szeroką, piękną i doskonale wybrukowaną. Droga grzeszników gładka, bez kamieni, a na jej końcu -przepaść piekła (Syr 21,10). Wzdłuż jej poboczy ciągnął się wspaniały żywopłot, przeplatany cudnymi kwiatami. Najczęściej róże wychylały swoje główki z zielonego pasa płotu. Na pierwszy rzut oka droga wydawała się równa i wygodna. Wszedłem na nią bez najmniejszych podejrzeń, lecz bardzo szybko zauważyłem, że prawie niedostrzegalnie pochylała się ku dołowi. Chociaż nie dostrzegłem stromości, czułem, że posuwam się tak szybko, jak bym unosił się w powietrzu. Rzeczywiście, coś mnie niosło tak, że nogami prawie nie dotykałem ziemi.”

    Jak się jednak przekonał ta droga, którą szedł biegła w dół. Co więcej za wizjonerem podążało wielu oratorianów, a także innych nieznanych chłopców. „Nagle znalazłem się pośród nich – opowiadał ks. Bosko. – Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca.

    Dlaczego ci chłopcy upadają? – zapytałem towarzysza. Pyszni sidło na mnie skrycie nastawiają, …umieszczają pułapki na mojej drodze (Ps 39,6)”.

    Chłopcy upadali ponieważ wpadali w sidła. Po przyjrzeniu się nim ks. Bosko uświadomił sobie, że każde z nich ma napis. Pycha, nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, kradzież, obżarstwo, lenistwo, złość i jeszcze inne. Rozejrzał się wokół siebie, by sprawdzić, który grzech najczęściej usidlał chłopców. Okazało się, że najbardziej niebezpiecznym, to nieczystość, nieposłuszeństwo i pycha. Wizjoner zauważył, że wszystkie trzy wiązały się ściśle ze sobą. Inne sidła czyniły także wielkie spustoszenie i zło, lecz najwięcej dwa pierwsze.

    „Rozejrzałem się jeszcze dokładniej wokoło i zaobserwowałem między sidłami rozrzucone noże. Jakaś opatrznościowa ręka tam je umieściła, dzięki nim można się było uwolnić. Jedne dość znacznych rozmiarów symbolizowały rozmyślanie i pozwalały bez trudu zniszczyć sidła pychy. Inne nieco mniejsze oznaczały czytanie duchowe. Dwa specjalne miecze wyrażały nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, a zwłaszcza częstą Komunię Świętą i nabożeństwo do Matki Bożej. Młotek to Spowiedź Święta. Na kilku mniejszych nożach widać było napisy: nabożeństwo św. Józefa, św. Alojzego i innych świętych. Przy pomocy tych środków wielu chłopców, którzy mieli dobrą wolę, potrafiło uwolnić siebie z poniżającej niewoli.”

    Później ks. Bosko ujrzał jednego ze swoich chłopców. „Przerażony zobaczyłem w oddali, jak ktoś zlatywał po ścieżce w dół z szaloną szybkością. Gdy się znalazł bliżej, mogłem- go rozpoznać: to był jeden z moich chłopców. Jego włosy sterczały zjeżone na głowie, lub rozwiewały się na wietrze. Ramionami wykonywał ruchy, jak by znajdował się w wodzie i próbował utrzymać się na jej powierzchni. Chciał się zatrzymać, lecz nie mógł. Uderzając o kamienie, spadał coraz szybciej.”

    Kapłan chciał mu pomóc. Jego przewodnik powiedziałby go zostawił. „Dlaczego?” – starał się dowiedzieć ks. Bosko.
    „Czy nie wiesz, że straszliwa jest Boża sprawiedliwość? Myślisz, że potrafisz kogoś zatrzymać, kto ucieka od Jego gniewu?” – usłyszał od swojego przewodnika.

    Przewodnik wymienił ks. Bosko przyczyny potępienia. Najczęstszym powodem wiecznego odrzucenia jest: złe towarzystwo, złe książki i grzeszne nawyki. „Pułapki uprzednio widziane doprowadzały rzeczywiście chłopców do ruiny. Na widok sporej liczby idących na zatracenie, krzyknąłem niepocieszony: Jeżeli, aż tylu z naszych chłopców tak kończy, to pracujemy daremnie. Jak można zapobiec tym tragediom?”

    Kolejnym miejsce jakie poznał ks. Bosko to straszliwy korytarz. „Nad wszystkimi wewnętrznymi bramami rzucały się w oczy napisy pełne gróźb. Ostatnia z nich prowadziła na wielkie, bardzo ponure podwórze, zakończone w głębi niewiarygodnie olbrzymim i odstraszającym wejściem. Nad nim widniał napis:

    Ześle w ich ciało ogień i robactwo i jęczeć będą z bólu na wieki (Jdt 16,17). I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy i na wieki wieków (Ap 20,10). Tutaj wszelkiego rodzaju męki na zawsze . Tutaj jedynie chaos i strach wieczny mieszkaj ą (Hi 10,22). Dym ich katuszy na wieki wieków się wznosi (Ap 14,11). Nie ma pokoju dla bezbożnych (Iz 48,22). Będzie płacz i zgrzytanie zębów (Mt 8,12).”

    „Odtąd nikt już tu nie będzie miał ani kolegi, który pomoże, ani życzliwego przyjaciela. Nie spotka serca kochającego, ani wzroku litościwego, ani nie usłyszy dobrego słowa. To wszystko już przepadło na zawsze. Czy chcesz to tylko zobaczyć, czy może osobiście doświadczyć? Chcę tylko zobaczyć” – powiedział ks. Bosko. „Widząc to wszystko i słysząc, nagle zapytałem siebie: Jakżeż mogą ci chłopcy być potępieni? Przecież wczoraj wieczorem bawili się jeszcze w Oratorium”.

    Ks. Bosko usłyszał, że chłopcy, których zobaczył są umarli dla Bożej Łaski. „Gdyby skonali w tej chwili, czy nie chcieli wycofać się ze swoich

    Podsumowując to co zobaczył ks. Bosko stwierdził: „Tutaj uświadomiłem sobie jak potworne wyrzuty sumienia cierpieli wychowankowie naszych szkół. Przeżywali nieludzkie męki, przypominając sobie każdy nieodpuszczony grzech i sprawiedliwą karę za niego. Mogli przecież korzystać z licznych i niezwykłych środków ku naprawie swego życia, wytrwania w cnocie i zbierania zasług na niebo. Z trwogą przypominali sobie lekkomyślnie odrzucone hojne łaski, udzielane przez Najświętszą Dziewicę… Przeżywali prawdziwą gehennę, wiedząc, że tak łatwo mogli się zbawić, a teraz są nieodwołalnie straceni na zawsze. Cisnęło im się na pamięć tyle dobrych postanowień, których niestety nigdy nie wypełnili. Piekło rzeczywiście wybrukowane jest dobrymi intencjami!”

    Opowiadając o śnie ks. Bosko dodał, że „mając na uwadze, że nie należy was zbytnio przerażać, pominąłem opisywanie wielu strasznych szczegółów, choć je widziałem i przeżywałem. Przez następne siedem nocy nie mogłem spać, tak dalece czułem; się podekscytowany tym niesamowitym widzeniem sennym. Wiemy, że nasz Doby Bóg opisywał piekło zawsze w symbolach. Gdyby ukazał je nam w całej rzeczywistości, nie bylibyśmy w stanie go pojąć. Nikt ze śmiertelników nie może zrozumieć tych spraw.”

    Fronda.pl

    (fragment wizji św. Jana Bosko dotyczący piekła na podstawie książki pt. „Sny i wizje ks. Jana Bosko”)


    ***


    30 stycznia

    Błogosławiony Bronisław Markiewicz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Hiacynta, dziewica
      •  Święty Teofil, męczennik
      •  Kościół katedralny w Świdnicy
    Błogosławiony Bronisław Markiewicz

    Bronisław Markiewicz urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku koło Jarosławia. Otrzymał staranną formację religijną; nie uchroniło go to jednak przed pewnym załamaniem wiary podczas nauki w gimnazjum przemyskim. W 1863 r. wstąpił do seminarium duchownego. We wrześniu 1867 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do pracy duszpasterskiej w Harcie i w katedrze przemyskiej. Pragnął poświęcić się pracy z młodzieżą, dlatego podjął dodatkowe studia z pedagogiki, filozofii i historii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1875 r. został proboszczem parafii Gać, a dwa lata później – w Błażowej. Od 1882 r. wykładał teologię pastoralną w seminarium duchownym w Przemyślu.
    Z czasem ks. Bronisław odkrył w sobie powołanie do życia zakonnego. W listopadzie 1885 r. wyjechał do Włoch i tam wstąpił do salezjanów. W marcu 1887 r. złożył śluby na ręce św. Jana Bosko. Z oddaniem i gorliwością wypełniał powierzane mu zadania. Z powodu surowego trybu życia zachorował na gruźlicę; uważano go za bliskiego śmierci. Udało mu się jednak odzyskać zdrowie. W marcu 1892 r., za pozwoleniem przełożonych, powrócił do Polski i został proboszczem w Miejscu Piastowym (koło Krosna).
    Oddał się tutaj pracy z młodzieżą, głównie z ubogimi i sierotami. Otworzył Instytut Wychowawczy, przez który troszczył się o materialną i zawodową przyszłość podopiecznych. W 1897 r. założył dwa nowe zgromadzenia zakonne pod opieką św. Michała Archanioła, oparte na duchowości św. Jana Bosko. Zostały one zatwierdzone dopiero po śmierci założyciela – gałąź męska w 1921 r., a żeńska – siedem lat później.
    W Miejscu Piastowym w 1892 r. ksiądz Markiewicz stworzył dom, w którym wychowały się setki chłopców. Obecnie jest tam sanktuarium św. Michała Archanioła i bł. Bronisława, dom generalny michalitów z muzeum Założyciela, dom centralny michalitek z muzeum misyjnym oraz duży zespół szkół dla młodzieży. W 1903 r. powstała też nowa placówka w Pawlikowicach koło Krakowa.
    Bronisław Markiewicz, wyczerpany pracą, zmarł 29 stycznia 1912 r. W 1958 r. rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Zakończył się on uroczystą beatyfikacją, dokonaną w Warszawie przez delegata papieskiego, kard. Józefa Glempa, w dniu 19 czerwca 2005 r.
    Obecnie michalici pracują w 15 krajach na całym świecie; podobnie michalitki, które mają kilkanaście domów w Polsce i 8 za granicą. Oba zgromadzenia należą do Rodziny Salezjańskiej. Znanym michalitą był tragicznie zmarły w 2001 r. bp Jan Chrapek.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    29 stycznia

    Błogosławiona Bolesława Lament, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela Merici, dziewica
      •  Święty Józef Freinademetz, prezbiter
      •  Błogosławiona Archaniela Girlani, dziewica
      •  Święty Walery, biskup
      •  Święty Sulpicjusz Sewer, biskup
    Błogosławiona Bolesława Lament

    Bolesława urodziła się 3 lipca 1862 roku w Łowiczu. Jej ojciec był rzemieślnikiem. Po niej w rodzinie przyszło na świat jeszcze siedmioro dzieci. Atmosfera domu, w którym się wychowała, przepojona była głęboką i prawdziwą religijnością, a Bolesława od dziecka kochała Boga i miała dar modlitwy.
    W 1880 roku ukończyła ze złotym medalem gimnazjum w Łowiczu. Tam też miała okazję poznać problemy religijne, narodowe i społeczne swojej epoki, co miało duże znaczenie dla jej duchowej formacji. Przez dwa lata uczyła się w Warszawie zawodu krawcowej, po czym otworzyła w Łowiczu własny zakład krawiecki, wykazując dużo inicjatywy, przedsiębiorczości i talentu organizacyjnego.
    Wkrótce zlikwidowała swoją pracownię i mając 22 lata razem z siostrą Stanisławą wstąpiła do zgromadzenia sióstr Rodziny Maryi w Warszawie. Jako postulantka wyróżniała się darem modlitwy, skupienia oraz wiernością obowiązkom. Po złożeniu pierwszej profesji była wychowawczynią dziewcząt w internatach zgromadzenia i instruktorką krawiectwa; uczyła także w szkołach podstawowych. Ujawnił się wtedy jej talent organizacyjny. Nie będąc pewna swego powołania, nie złożyła profesji wieczystej. W 1893 roku opuściła zgromadzenie. Rok później nagła śmierć ojca postawiła przed nią zadanie zapewnienia bytu matce i młodszemu rodzeństwu. Cała rodzina zamieszkała w Warszawie. Tu Bolesława odznaczyła się szczególną wrażliwością na ludzką biedę, rozwinęła działalność charytatywną wśród ubogich i bezdomnych, prowadząc dom noclegowy na Pradze.
    Ojciec Honorat Koźmiński – jej duchowy przewodnik polecił, aby objęła stanowisko przełożonej świeckiego III zakonu św. Franciszka przy jednej z warszawskich parafii. Przeżywając boleśnie rozdarcie jedności Kościoła przez podziały chrześcijan, dostrzegła w sobie powołanie do pracy nad zjednoczeniem Kościoła przez troskę o braci odłączonych. W 1903 roku poszła za radą ojca Honorata i wyjechała razem z dwiema ochotniczkami do Mohylewa nad Dnieprem (Białoruś), aby zająć się tam katolickim wychowaniem młodzieży.
    W 1905 roku wszystkie trzy rozpoczęły nowicjat zakonny. Z pomocą jezuity, ojca Józefa Wiercińskiego, Bolesława Lament napisała konstytucje nowego zgromadzenia zakonnego Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, którego celem było wspieranie zjednoczenia chrześcijan na Wschodzie z Kościołem katolickim i umocnienie wiary. Służyła gorliwie tej sprawie, przyczyniając się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych. W 1906 roku wraz ze swymi dwoma towarzyszkami Bolesława Lament złożyła pierwsze śluby zakonne, a w rok później siostry przeniosły się do Petersburga, gdzie rozwinęły działalność wychowawczą wśród dzieci i młodzieży. W 1913 roku wszystkie trzy złożyły wieczyste śluby. W tym samym roku założyła internat dla młodzieży żeńskiej w Wyborgu, poszerzając działalność zgromadzenia na Finlandię.
    Stawiając siostrom i sobie wzór Świętej Rodziny, Bolesława naśladowała Ją w ubóstwie, umiłowaniu pracy, wytrwałości i delikatności. W jej duchowości uderza wierność woli Bożej, postawa wstawiennicza i wynagradzająca.
    Po wybuchu rewolucji październikowej zgromadzenie nie mogło prowadzić swojej działalności. Za naukę religii więziono siostry, jedna z nich została wywieziona na Syberię. Mężnie znosiły prześladowania i głód. Pozbawione domu i środków do życia, w 1921 r. wróciły do Polski. W 1922 roku w Chełmnie na Pomorzu siostry otoczyły opieką młode repatriantki z Rosji. Po raz pierwszy włożyły wówczas habity. W 1925 roku siostra Bolesława zorganizowała nowicjat w Piątnicy pod Łomżą, a w rok później przeniosła dom generalny do Ratowa w diecezji płockiej. W 1935 r. zrzekła się urzędu przełożonej generalnej zgromadzenia.
    Decyzją nowej przełożonej generalnej wysłana do Białegostoku, zorganizowała tam przedszkole, kursy kroju i szycia oraz gimnazjum. Z jej inicjatywy siostry podjęły pracę w dwóch internatach, domu noclegowym i stołówce dla bezrobotnej inteligencji. Otaczały też opieką więźniów. Jeden z domów zgromadzenia przeznaczyła na ośrodek opiekuńczy dla bezdomnych dzieci, utrzymując je ze skromnych zasobów zakonnych. Zorganizowała też, formalnie jako kursy do Pierwszej Komunii św., tajną szkołę, gdzie dzieci uczyły się przedmiotów zakazanych przez okupantów. Od 1941 r. Bolesława znosiła cierpliwie paraliż, zamieniając swe czynne apostolstwo na apostolstwo cierpienia i modlitwy. Przez całe życie była człowiekiem głębokiej modlitwy, umiała modlić się w każdej sytuacji, jednocząc się z Bogiem. Dała przykład życia ofiarnego i pełnego ufności do Boga.
    Zmarła 29 stycznia 1946 roku w Białymstoku w opinii świętości. Jej ciało przeniesiono do klasztoru w Ratowie i złożono w krypcie pod kościołem św. Antoniego. Beatyfikował ją w Białymstoku w 1991 roku św. Jan Paweł II. Mówił wtedy o niej: W głębokim poczuciu odpowiedzialności za cały Kościół, boleśnie przeżywała Bolesława rozdarcie jedności Kościoła. Sama doświadczyła wielorakich podziałów, a nawet nienawiści narodowych i wyznaniowych, pogłębionych jeszcze bardziej przez ówczesne stosunki polityczne. Dlatego też głównym celem jej życia oraz założonego przez nią zgromadzenia stała się jedność Kościoła, ta jedność, o którą modlił się w Wielki Czwartek w Wieczerniku Chrystus: “Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim Imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno” (J 17, 11). Służyła matka Lament sprawie zjednoczenia tam zwłaszcza, gdzie podział zaznaczał się ze szczególną ostrością. Nie szczędziła niczego, byleby umacniać wiarę i rozpalać miłość do Boga, byle tylko przyczynić się do wzajemnego zbliżenia katolików i prawosławnych: “Żebyśmy wszyscy – jak mówiła – miłowali się i stanowili jedno”. Pracę na rzecz jedności Kościoła, zwłaszcza na terenach wschodnich, uważała za szczególną łaskę Bożej Opatrzności. Długo przed Soborem Watykańskim II stała się inspiratorką ekumenizmu w życiu codziennym przez miłość.
    W ikonografii bł. Bolesława przedstawiana jest w habicie zgromadzenia. W dłoniach trzyma otwartą księgę.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    28 stycznia

    Święty Tomasz z Akwinu,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Tomasz z Akwinu

    Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
    Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
    Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
    Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
    W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
    Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.

    Święty Tomasz z Akwinu

    Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra LombardaSumma teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
    Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    27 stycznia

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz

    Jerzy urodził się 13 kwietnia 1871 roku w wielodzietnej rodzinie litewskiej, we wsi Lugine koło Mariampola na Litwie. Oboje rodzice umarli, gdy był małym dzieckiem. Był wychowywany przez swojego starszego brata Jana, niezwykle surowego i wymagającego człowieka. Pomimo kłopotów zdrowotnych i materialnych – często nie miał za co kupić podręczników – uczył się dobrze dzięki swojej niezwykłej pilności i pracowitości. Po kilku latach nauki na prawach eksternisty w gimnazjum (od 1883 r.) zachorował na gruźlicę kości. Musiał posługiwać się kulami. Choroba ta gnębiła go do końca życia. Już w gimnazjum pragnął zostać kapłanem. Jednakże dopiero w 1891 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, wstąpił do seminarium duchownego w Kielcach. Wówczas też zmienił swoje nazwisko z Matulaitis na Matulewicz. Zapamiętano go jako kleryka pełnego spokoju, wewnętrznej równowagi, otwartego i pracowitego. Gdy władze carskie zamknęły seminarium, kontynuował naukę w Warszawie, a następnie w Petersburgu. Tu przyjął święcenia kapłańskie 31 grudnia 1898 roku. W następnym roku ukończył Akademię Petersburską jako magister teologii. Doktorat uzyskał na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim.
    Powrócił do Kielc, gdzie podjął zajęcia jako profesor seminarium (do 1904 r.). Postępująca gruźlica kości spowodowała, że musiał poddać się ciężkiej operacji w jednym z warszawskich szpitali. Po kuracji rozwinął działalność społeczną w Warszawie, zakładając m.in. Stowarzyszenie Robotników Katolickich oraz gimnazjum na Bielanach. W 1907 roku objął katedrę socjologii w Akademii Duchownej w Petersburgu. Dojrzał w nim wówczas zamiar odnowienia i zreformowania zakonu marianów, skazanego przez władze carskie na wymarcie. 29 sierpnia 1909 roku, w kaplicy biskupiej w Warszawie, złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla marianów, którzy odtąd mieli być zgromadzeniem ukrytym. Jeszcze w tym samym roku Pius X potwierdził regułę. Pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty złożony z 2 profesorów i jednego ucznia został utworzony w Petersburgu. W 1911 r. we Fryburgu Szwajcarskim powstał drugi nowicjat, następnie powstał dom zakonny w Chicago, a podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W 1911 roku Jerzy Matulewicz został generałem zakonu, którym kierował do śmierci.
    Po zakończeniu działań wojennych ojciec Jerzy powołał Zgromadzenie Sióstr Ubogich Niepokalanego Poczęcia NMP, które szybko rozprzestrzeniło się na Litwie i w Ameryce. Założył również Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii oraz wspierał zgromadzenia założone przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. W 1918 roku Benedykt XV mianował go biskupem wileńskim. Udało mu się umocnić katolicyzm w diecezji. Na własną prośbę został zwolniony z obowiązków biskupa w sierpniu 1925 roku. Pragnął poświęcić się całkowicie kierowaniu zgromadzeniem marianów, lecz już w grudniu tego samego roku został mianowany wizytatorem apostolskim na Litwie. W ciągu dwóch następnych lat nieludzkimi wprost wysiłkami udało mu się zorganizować życie katolickie w tym kraju i naprawić stosunki ze Stolicą Apostolską.
    W trakcie prac nad zatwierdzeniem konkordatu, ojciec Jerzy umarł nagle po nieudanej operacji 27 stycznia 1927 r. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1987 roku podczas uroczystości z okazji 600-lecia Chrztu Litwy. Jego relikwie spoczywają w kościele w Mariampolu. Jest jednym z patronów Litwy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    26 stycznia

    Święci biskupi Tymoteusz i Tytus

    Zobacz także:
      •  Święci Robert, Alberyk i Stefan, opaci
      •  Święta Paula, wdowa
    Święci Tymoteusz i Tytus

    Tymoteusz był wiernym i oddanym uczniem oraz współpracownikiem św. Pawła. Św. Paweł nazywa go “najdroższym synem” (1 Kor 4, 17), “bratem” (1 Tes 3, 2), “pomocnikiem” (Rz 16, 21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1, 4).
    Kiedy Apostoł Narodów zatrzymał się w czasie swojej drugiej podróży w miasteczku Listra, nawrócił dwie Żydówki: kobietę imieniem Lois i jej córkę, Eunikę. Synem tejże Euniki, a wnukiem Lois był św. Tymoteusz. Jego ojcem był zamożny Grek, poganin, który jednak pozwolił babce i matce wychować Tymoteusza w wierze mojżeszowej. Tymoteusz był młodzieńcem wykształconym. Znał Pismo święte i często się w nim rozczytywał. Wyróżniał się dobrymi obyczajami. Chrzest przyjął z rąk św. Pawła. Dlatego słusznie Apostoł nazywał go swoim synem. Dla ułatwienia Tymoteuszowi pracy wśród rodaków św. Paweł poddał go obrzezaniu.
    Św. Paweł często wysyłał Tymoteusza w trudnych i poufnych sprawach do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik. Jego też wyznaczył na biskupa Efezu, ówczesnej metropolii Małej Azji i stolicy rzymskiej prowincji. W czasie swoich podróży po Małej Azji, Achai (Grecji) i do Jerozolimy św. Paweł zabierał ze sobą Tymoteusza do pomocy w posłudze apostolskiej. Święty uczeń dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie (Flp 2, 19-23). Dwa Pawłowe listy do Tymoteusza znajdują się w kanonie ksiąg Nowego Testamentu. Paweł wydaje mu najpiękniejsze świadectwo i daje pouczenia, jak ma rządzić Kościołem w Efezie.
    Według podania, kiedy św. Jan Apostoł przybył do Efezu, Tymoteusz oddał się do jego dyspozycji. Kiedy zaś Apostoł został skazany na banicję na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana, Tymoteusz miał na nowo objąć biskupstwo w tym mieście.
    Tradycja głosi, że Tymoteusz miał ponieść śmierć męczeńską za Trajana z rąk rozjuszonego tłumu pogańskiego, kiedy miał odwagę publicznie zaprotestować przeciwko krwawym igrzyskom. Tłum miał rzucić się na starca i tak go pobić, że ten niebawem wyzionął ducha. Martyrologium Rzymskie podaje jeszcze inną wersję, że biskup miał występować przeciwko czci pogańskiej bogini Diany, która w Efezie miała swoje centralne sanktuarium. Możliwe, że obie przyczyny były powodem jego śmierci około roku 97. Dlatego do roku 1969 św. Tymoteusz odbierał chwałę jako męczennik. Ostatnia reforma liturgii czci go jednak jako wyznawcę w przekonaniu, że ostatnie chwile życia Tymoteusz spędził nie jako męczennik, mimo że w latach swojego pasterzowania wiele musiał wycierpieć dla sprawy Chrystusa.
    Jego relikwie przeniesiono z Efezu do Konstantynopola (356 r.) i umieszczono w bazylice Dwunastu Apostołów. W XII w. krzyżowcy wywieźli je do włoskiego miasta Termoli. Zamurowane, zostały odnalezione przypadkiem 7 maja 1945 roku.
    W ikonografii św. Tymoteusz przedstawiany jest w tunice lub jako biskup w liturgicznych szatach. U jego stóp leżą kamienie.
    Tytus znany jest wyłącznie z listów św. Pawła. Pochodził z rodziny grecko-rzymskiej, zamieszkałej w okolicy Antiochii Syryjskiej. Stamtąd bowiem Apostoł zabrał go do Jerozolimy. Został ochrzczony przez św. Pawła przed soborem apostolskim w 49 r. Obok Tymoteusza i św. Łukasza Ewangelisty Tytus należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów św. Pawła Apostoła. Towarzyszył mu w podróżach i na soborze apostolskim w Jerozolimie. Dowodem wyjątkowego zaufania, jakim młodego człowieka darzył św. Paweł, były delikatne misje, jakie mu powierzał. Jego to właśnie wysłał do Koryntu. Nie pozwolił go też obrzezać w przekonaniu, że jego praca apostolska będzie rozwijać się nie wśród Żydów, ale wśród pogan. W swoich Listach Apostoł Narodów oddaje Tytusowi najwyższe pochwały. Jeden list skierował wyłącznie do niego – tekst ten został włączony do kanonu Nowego Testamentu. Około roku 63 Paweł ustanowił Tytusa biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
    Tytus zmarł mając 94 lata. Według podania miał ponieść śmierć męczeńską w mieście Gortyna na Krecie za panowania cesarza Domicjana (81-96). Od roku 1969 Kościół zachodni, rzymski, oddaje mu cześć jako wyznawcy. Jego śmiertelne szczątki złożono w miejscu jego śmierci. Św. Andrzej z Jerozolimy, metropolita Krety (712-740), wygłosił ku czci św. Tytusa płomienne kazanie, nazywając go fundatorem Kościoła na Krecie, jego pierwszym pasterzem, kolumną, bramą obronną i ojcem wyspy. Po najeździe Saracenów na Kretę odnaleziono tylko relikwię jego głowy i umieszczono ją w relikwiarzu (823). W roku 1662 Wenecjanie zabrali ją do swego miasta i umieścili w bazylice św. Marka. Paweł VI w ramach ducha ekumenicznego zbliżenia nakazał tę relikwię zwrócić Kościołowi prawosławnemu. Wśród wielkich uroczystości została przewieziona na Kretę (12 maja 1966 roku) i umieszczona w mieście Heraklion (Iraklion).
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutem jest księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    25 stycznia

    Nawrócenie św. Pawła, Apostoła

    Nawrócenie św. Pawła

    Szaweł urodził się w Tarsie w Cylicji (obecnie Turcja) około 5-10 roku po Chrystusie. Pochodził z żydowskiej rodziny silnie przywiązanej do tradycji. Byli niewolnikami, którzy zostali wyzwoleni. Szaweł odziedziczył po nich obywatelstwo rzymskie. Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Później przybył do Jerozolimy, aby studiować Torę. Był uczniem Gamaliela (Dz 22, 3). Gorliwość w strzeżeniu tradycji religijnej sprawiła, że mając około 25 lat stał się zdecydowanym przeciwnikiem i prześladowcą Kościoła. Uczestniczył jako świadek w kamienowaniu św. Szczepana. Około 35 roku z własnej woli udał się z listami polecającymi do Damaszku (Dz 9, 1n; Ga 1, 15-16), aby tam ścigać chrześcijan. Jak podają Dzieje Apostolskie, u bram miasta “olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» – «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić» (Dz 9, 3-6).
    Po tym nagłym, niespodziewanym i cudownym nawróceniu przyjął chrzest i zmienił imię na Paweł.
    Po trzech latach pobytu w Damaszku oraz krótkim pobycie w Jerozolimie odbył trzy misyjne podróże: pierwszą – w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; drugą w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecią w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Św. Paweł, nazywany Apostołem Narodów, jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu.
    W Palestynie Paweł został aresztowany i był przesłuchiwany przez prokuratorów Feliksa i Festusa. Dwa lata przebywał w więzieniu w Cezarei. Gdy odwołał się do cesarza, został deportowany drogą morską do Rzymu. Dwa lata przebywał w więzieniu o dość łagodnym regulaminie. Uwolniony, udał się do Efezu, Hiszpanii (prawdopodobnie; jak podaje Klemens, “dotarł do kresu Zachodu”, a tak określano tereny Półwyspu Iberyjskiego) i na Kretę. W Efezie albo w Troadzie aresztowano go po raz drugi (64 r.). W Rzymie oczekiwał na zakończenie procesu oraz wyrok.
    Zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie mieczem w tym samym roku co św. Piotr Apostoł (67 r.). W Rzymie w IV wieku szczątki Pawła Apostoła złożono w grobowcu, nad którym wybudowano bazylikę św. Pawła za Murami. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.
    W ikonografii św. Paweł przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    24 stycznia

    Święty Franciszek Salezy,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Paula Gambara Costa, tercjarka
    Święty Franciszek Salezy

    Franciszek urodził się pod Thorens (w Alpach Wysokich) 21 sierpnia 1567 r. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles i miał tytuł pana di Boisy. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu Sionnaz. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
    W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie. Duży wpływ na jego późniejsze życie wywarła mamka Puthod i kapelan Deage. Jednak wpływ decydujący na wychowanie syna miała matka. Wyszła za pana di Boisy, gdy miała zaledwie 15 lat. On miał wówczas 45 lat, mógł być zatem dla niej raczej ojcem niż mężem. Wychowała 13 dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki będzie dla Franciszka wzorem, jaki poleci osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.
    W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później został przeniesiony do kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. W tym też czasie przyjął pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania (1577). Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Ponadto w kolegium jezuitów studiował klasykę. W czasie tych studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej w kościele św. Stefana des Gres. Franciszek studiował ponadto na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.
    Posłuszny woli ojca, który chciał, by syn rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek udał się z Sorbony do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Wybrał się następnie do Loreto, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości (1591). Potem odbył pielgrzymkę do Rzymu (1592). Kiedy syn powrócił do domu, ojciec miał już gotowy plan: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką, Franciszką Suchet de Mirabel. Franciszek jednak ku wielkiemu niezadowoleniu ojca obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten go przyjął w poczet swoich duchownych. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców. Jednocześnie został prepozytem kolegiaty św. Piotra, co uczyniło go drugą osobą po miejscowym biskupie.

    Święty Franciszek Salezy

    W rok potem (1594) za zezwoleniem biskupa Franciszek udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Właśnie ten rejon Szwajcarii został wówczas przyłączony do Sabaudii (1593). Wśród niesłychanych trudów Franciszek musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół ogłosił św. Franciszka Salezego patronem katolickich dziennikarzy. Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Był z natury popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że przyrównywano go do samego Chrystusa.
    W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. Jego ujmująca uprzejmość i takt spowodowały, iż nazwano go “światowcem pośród świętych”. W kontaktach między ludźmi wyznawał zasadę: “Więcej much się złapie na kroplę miodu aniżeli na całą beczkę octu”. Według podania miał on w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy kalwinów. W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że w przebraniu udał się do Genewy i złożył wizytę głowie Kościoła kalwińskiego, Teodorowi Beze, usiłując nakłonić go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Wizytę ponowił Franciszek aż trzy razy, chociaż nie dała ona konkretnych wyników.
    Misja w Chablais trwała 4 lata. W roku 1599 papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym. Po otrzymaniu sakry biskupiej Franciszek udał się ponownie do Chablais, by dokończyć tam swoją misję (1601).
    W 1602 r. został biskupem Genewy po śmierci biskupa Graniera. Z właściwą sobie żarliwością zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji 450 parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał sakramentów świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną. Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić ignorancja religijna, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niedawno przez kardynała św. Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się Franciszek ze św. Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek). Uzyskała ona zatwierdzenie papieskie w 1618 r. W 1654 r. przybyły one do Polski i zamieszkały w Warszawie. Zaproszony do Paryża w celu odbycia konferencji (1618-1619), Franciszek zapoznał się tu ze św. Wincentym a Paulo.
    Zmarł nagle w Lyonie, w drodze powrotnej ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 r. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił św. Franciszka Salezego doktorem Kościoła (1877), a papież Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek (Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko); Annecy, Chabery i Genewy.
    Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Do najbardziej znanych należą: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Zostało także sporo jego listów (ok. 1000).
    Co roku w dzień wspomnienia św. Franciszka Salezego papież ogłasza orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W Polsce ten dzień obchodzony jest w III niedzielę września.
    Ikonografia przedstawia św. Franciszka Salezego w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    23 stycznia

    Błogosławieni
    Wincenty Lewoniuk i Towarzysze,
    męczennicy z Pratulina

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Henryk Suzo, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj Gross, męczennik
      •  Święty Ildefons, biskup
    Męczennicy z Pratulina

    Męczennicy z Pratulina byli prostymi chłopami z Podlasia. Zasłynęli niezwykłym męstwem i przywiązaniem do swej wiary podczas prześladowań Kościoła katolickiego, które miało miejsce na terenie zaboru rosyjskiego.
    Kościół unicki, będący w jedności z Rzymem, powstał na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Doprowadziła ona do zjednoczenia Kościoła prawosławnego na terenach Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim i papieżem. Wyznawcy tego Kościoła, po zjednoczeniu, nazywani są powszechnie unitami.
    Prześladowania rosyjskie były wyjątkowo krwawe i dobrze zorganizowane. Carowie zaczynali likwidację Kościoła katolickiego od zniszczenia właśnie Kościoła unickiego. Czynili to planowo i systematycznie. W roku 1794 caryca Katarzyna II zlikwidowała Kościół unicki na podległych sobie ziemiach. W roku 1839 car Mikołaj I dokonał urzędowej likwidacji Kościoła unickiego na Białorusi i Litwie. W drugiej połowie XIX w. na terenach zajętych przez Rosję Kościół unicki istniał już tylko w diecezji chełmskiej, w Królestwie Polskim. Administracja carska zaplanowała likwidację także tego Kościoła. Car Aleksander II zaaprobował program prześladowań.
    Na styczeń 1874 roku zaplanowano wprowadzenie obrzędów prawosławnych do liturgii unickiej. Następnie mieli to zaakceptować wierni, a rząd rosyjski oficjalnie potwierdzał przystąpienie danej parafii do Kościoła prawosławnego. Wcześniej usunięto biskupa i kapłanów, którzy nie zgadzali się na reformy prowadzące do zerwania jedności z papieżem. Za swoją wierność zapłacili oni zsyłkami na Sybir, więzieniem lub usunięciem z parafii. Wierni świeccy, pozbawieni pasterzy, sami ofiarnie bronili swojego Kościoła, jego liturgii i jedności z papieżem, często nawet za cenę życia.
    W Pratulinie doszło do starcia z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu. Żądał on, aby miejscowi parafianie oddali kościół nowemu duszpasterzowi. Ludność nie zgodziła się na oddanie świątyni. Mieszkańcy otrzymali kilka dni do namysłu. Kutanin powrócił do Pratulina w dniu 24 stycznia 1874 roku, ale nie sam, lecz z kozakami. Żołnierzami dowodził pułkownik Stein. Na wieść o tym przy cerkwi zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy cerkiewnych. Straszył zgromadzonych wojskiem. Otoczył kościół, zajmując pozycje za parkanem przykościelnym.
    Unici wiedzieli, że obrona świątyni może ich kosztować utratę życia. Szli do kościoła, aby bronić wiary i byli gotowi na wszystko. Żegnali się z bliskimi w rodzinach, ubierali się odświętnie, ponieważ, jak mówili, szło o najświętsze sprawy. Nie mogąc nakłonić unitów do rozejścia się ani groźbami, ani obietnicami łask carskich, dowódca dał rozkaz strzelania do zebranych. Widząc, że wojsko ma nakaz zabijania stawiających opór, wierni uniccy uklękli na cmentarzu świątynnym i śpiewem przygotowywali się do złożenia życia w ofierze. Umierali pełni pokoju, z modlitwą na ustach, śpiewając “Święty Boże” i “Kto się w opiekę”. Nie złorzeczyli prześladowcom, gdyż jak mówili: “słodko jest umierać za wiarę”.
    Pułkownik Stein wydał rozkaz, aby żołnierze się przegrupowali, a następnie ustawili bagnety na karabinach i przygotowali do odebrania cerkwi przemocą. Wśród obrońców byli dawni żołnierze carskiej armii, którzy znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że żołnierze nie mogą postępować brutalnie wobec ludności cywilnej. Wojsko przekroczyło parkan i bijąc ludzi kolbami karabinów i kłując bagnetami, torowało sobie drogę do cerkwi. Przy świątyni w Pratulinie w dniu 24 stycznia 1874 roku poniosło śmierć za wiarę i jedność Kościoła 13 unitów.
    Byli to:Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty, pochodził z Woroblina. Był człowiekiem pobożnym i cieszył się uznaniem u ludzi.
    Jako pierwszy oddał życie w obronie świątyni.
    Daniel Karmasz, lat 48, żonaty, pochodził z Lęgów. Jego syn mówił, że ojciec był człowiekiem religijnym. Jako przewodniczący bractwa podczas obrony kościoła stanął na czele z krzyżem, który do dzisiaj jest przechowywany w Pratulinie.
    Łukasz Bojko, lat 22, kawaler, pochodził z Lęgów. Brat zaświadczył, że Łukasz był człowiekiem szlachetnym, religijnym i cieszył się dobrą opinią wśród ludzi. W czasie obrony świątyni bił w dzwony.
    Konstanty Bojko, lat 49, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był ubogim rolnikiem i sprawiedliwym człowiekiem.
    Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był sprawiedliwym i uczciwym człowiekiem, szanowanym przez ludzi. W wyniku otrzymanych ran zmarł następnego dnia, zostawiając żonę i siedmioro dzieci.
    Bartłomiej Osypiuk, lat 30, pochodził z Bohukal. Był żonaty z Natalią i miał dwoje dzieci. Cieszył się szacunkiem mieszkańców. Był uczciwy, roztropny i pobożny. Śmiertelnie ranionego przewieziono go do domu, gdzie zmarł modląc się za prześladowców.
    Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler, pochodził z Zaczopek. Był młodzieńcem dobrym, pobożnym i kochającym Kościół. Idąc do Pratulina z żywnością dla obrońców, powiedział do matki: “Może i ja będę godny, że mnie zabiją za wiarę”. Zginął przy świątyni 24 stycznia w godzinach popołudniowych.
    Filip Kiryluk, lat 44, żonaty, pochodził z Zaczopek. Wnuk zaświadczył, że miał opinię troskliwego ojca, dobrego i pobożnego człowieka. Zachęcał innych do wytrwania przy świątyni i sam oddał życie za wiarę.
    Ignacy Frańczuk, lat 50, pochodził z Derła. Był żonaty z Heleną. Miał siedmioro dzieci. Syn mówił, że ojciec starał się wychowywać dzieci w bojaźni Bożej. Wierność Bogu przedkładał nad wszystko. Idąc do Pratulina założył odświętne ubranie i ze wszystkimi się pożegnał, przeczuwając, że już nie wróci. Po śmierci Daniela podniósł krzyż i stanął na czele broniących świątyni.
    Jan Andrzejuk, lat 26, pochodził z Derła. Był żonaty z Mariną, miał dwóch synów. Uważany był za człowieka bardzo dobrego i roztropnego. Pełnił funkcję kantora w parafii. Odchodząc do Pratulina żegnał się ze wszystkimi, jakby to miało być ostatnie pożegnanie. Ciężko ranny przy kościele, został przewieziony do domu, gdzie niebawem zasnął w Panu.
    Maksym Gawryluk, lat 34, pochodził z Derła. Był żonaty z Dominiką. Cieszył się opinią dobrego i uczciwego człowieka. Ciężko ranny przy świątyni, umarł w domu dnia następnego.
    Onufry Wasyluk, lat 21, pochodził z Zaczopek. Był praktykującym katolikiem, uczciwym i szanowanym w miejscowości człowiekiem.
    Michał Wawryszuk, lat 21, pochodził z Derła. Pracował w majątku Pawła Pikuły w Derle. Cieszył się dobrą opinią. Ciężko ranny przy kościele, zmarł następnego dnia w domu.
    Męczeństwo w Pratulinie nie było faktem odosobnionym. Szczególnie od stycznia 1874 roku każda parafia unicka na Podlasiu pisała swoje męczeńskie dzieje. Car oficjalnie zlikwidował unicką diecezję chełmską w 1875 roku, a unitów zapisał wbrew ich woli do Kościoła prawosławnego. Wierni tego nie przyjęli i za swoją wierność Kościołowi katolickiemu płacili wielokrotnie śmiercią, zsyłkami na Sybir, więzieniem, karami. Pozostawionym bez pasterzy unitom z tajną posługą kapłańską śpieszyli księża katoliccy z Podlasia oraz misjonarze z Galicji i regionu poznańskiego. Mocna wiara unitów i solidarna pomoc Kościoła katolickiego pozwoliły przetrwać czas prześladowań i doczekać dekretu o wolności religijnej cara Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. W tym właśnie roku większość unitów z Podlasia i lubelszczyzny przepisała się do parafii rzymskokatolickich, gdyż struktury Kościoła unickiego jeszcze wtedy nie istniały.
    Ponieważ o męczeństwie unitów z Pratulina zachowało się najwięcej dokumentów, biskup podlaski Henryk Przeździecki wybrał ich jako kandydatów na ołtarze i przedstawicieli wszystkich męczenników, którzy na Podlasiu oddawali życie za wiarę i jedność Kościoła.
    Unici z Pratulina i innych parafii zostali od samego początku uznani za męczenników przez swoje rodziny, przez parafian, przez lud na Podlasiu, a także przez Kościół powszechny. Hołd dla męczeńskiej śmierci unitów złożyli papieże Pius IX, Leon XIII i Pius XII. Ich ofiara pomogła mieszkańcom Podlasia zachować wiarę i tożsamość narodową w ciężkich czasach panowania ateistycznego komunizmu.
    Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od 19 do 50 lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez innego kozaka. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około 180 osób. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę. Potem pogrzebano je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Zostali pogrzebani przez wojsko rosyjskie bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku grób męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
    Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina. Męczennicy uniccy pod wieloma względami są podobni do męczenników z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to prości wierni ginęli za odważne wyznawanie wiary w Chrystusa.
    Do grona błogosławionych męczennicy pratulińscy zostali wprowadzeni przez św. Jana Pawła II w dniu 6 października 1996 roku, w rocznicę 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej. Trzy lata później, w czerwcu 1999 r. w homilii podczas Mszy św. odprawianej w Siedlcach papież mówił m.in.: Męczennicy z Pratulina bronili Kościoła, który jest winnicą Pana. Oni tej winnicy pozostali wierni aż do końca i nie ulegli naciskom ówczesnego świata, który ich za to znienawidził. W ich życiu i śmierci wypełniła się prośba Chrystusa z modlitwy arcykapłańskiej: “Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził (…). Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. (…) Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 14-15. 17-19). Dali świadectwo swej wierności Chrystusowi w Jego świętym Kościele. W świecie, w którym żyli, z odwagą starali się prawdą i dobrem zwyciężać szerzące się zło, a miłością chcieli pokonywać szalejącą nienawiść. Tak jak Chrystus, który za nich w ofierze oddał samego siebie, by byli uświęceni w prawdzie – tak też oni za wierność prawdzie Chrystusowej i w obronie jedności Kościoła złożyli swoje życie. Ci prości ludzie, ojcowie rodzin, w krytycznym momencie woleli ponieść śmierć, aniżeli ulec naciskom niezgodnym z ich sumieniem. “Jak słodko jest umierać za wiarę” – były to ostatnie ich słowa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    22 stycznia

    Święty Wincenty Pallotti, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wincenty, diakon i męczennik
      •  Błogosławiona Laura Vicuña, dziewica
      •  Błogosławiony Wilhelm Józef Chaminade, prezbiter
    Święty Wincenty Pallotti

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Matka Wincentego, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca; po latach Wincenty dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Został ochrzczony następnego dnia po narodzeniu. Otrzymał wówczas imiona: Wincenty, Alojzy, Franciszek. Był trzecim z dziesięciorga dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjalnej Wincenty zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. W czasie studiów zapoznał się ze św. Kasprem del Bufalo (+ 1837). Święcenia kapłańskie otrzymał w Rzymie 16 maja 1818 roku. Jako doktor filozofii i teologii, a także magister filologii greckiej, w latach 1819-1829 wykładał na uniwersytecie. W latach 1827-1840 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Przez pewien czas pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym (1842). Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt.
    4 kwietnia 1835 roku założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, charakteryzujące się nowatorskim programem duszpasterskim, który opiera się na współpracy świeckich i duchownych. Na czele Zjednoczenia miała stać nowa rodzina zakonna, Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (SAC), która miała spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu. Nową rodzinę zakonną związał jedynie przyrzeczeniem i profesją. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Pallotyni zatwierdzeni zostali przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Na ziemiach polskich pallotyni pojawili się w 1907 roku, już trzy lata po zatwierdzeniu Stowarzyszenia.
    Jeszcze za swojego życia Wincenty Pallotti otrzymał zaszczytny tytuł “apostoła Rzymu” i “drugiego św. Filipa Nereusza”. Nazywa się go również prekursorem Akcji Katolickiej, która swoje apogeum osiągnęła za rządów papieża Piusa XI (1922-1939). Święty może być uważany także za ojca współczesnego ruchu ekumenicznego – zapoczątkował Oktawę Modlitw o jedność po uroczystości Objawienia Pańskiego (obecnie jest ona obchodzona w dniach 18-25 stycznia). Pozostawił po sobie wiele pism.
    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. Chociaż jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się bardzo wcześnie, bo w dwa lata po jego śmierci, trwał długo właśnie z powodu rozległej działalności, jaką sługa Boży prowadził. Błogosławionym ogłosił Wincentego papież Pius XII 22 stycznia 1950 r. (dokładnie w setną rocznicę śmierci Wincentego), a do chwały świętych wyniósł go 20 stycznia 1963 r. Jan XXIII. Jest patronem hodowców winorośli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________

    22 stycznia zmarł Apostoł Rzymu, św. Wincenty Pallotti

    „Święty, apostoł Rzymu, nie żyje”, „Ojciec ubogich nie żyje” – tak w styczniu 1850 r. były zatytułowane artykuły włoskiego dziennika “Giornale di Roma” informujące o zgonie ks. Wincentego Pallottiego.

    Kościół św. Zbawiciela na Falach. Rzym

    Kościół św. Zbawiciela na Falach. Rzym

    Powodem jego nagłej śmierci było ostre zapalenie płuc, którego nabawił się w święto Trzech Króli – po uroczystościach Epifanii w kościele św. Andrzeja della Valle ks. Pallotti oddał swój płaszcz biedakowi, na skutek czego bardzo się przeziębił.

    Zmarł po krótkiej agonii, 22 stycznia o godz 21.45 w gronie najbliższych towarzyszy, w domu przy kościele Najświętszego Zbawiciela na Falach (Santissimo Salvatore in Onda), recytując słowa psalmu „In Te Domine speravi” (psalm XXX, „W Tobie nadzieję, Panie, zawsze miałem”). Jego ciało zostało wystawione w tymże kościele, którego był proboszczem.

    Przez trzy dni w pobliżu trumny gromadził się tłum wiernych. I nie należy się temu dziwić, bo zmarły był jedną z najbardziej znanych postaci ówczesnego Rzymu. Ks. Pallotti, który przeszedł do historii przede wszystkim jako założyciel dzieła apostolskiego w celu prowadzenia misji ewangelizacyjnej, umacniania wiary katolików oraz do czynienia dzieł miłosierdzia, które nazwał Zjednoczeniem Apostolstwa Katolickiego, był również formatorem alumnów różnych seminariów duchownych, rekolekcjonistą, spowiednikiem, kapelanem więźniów i żołnierzy ale przede wszystkim opiekunem ubogich.

     

    Dom Kurii Generalnej Pallotynów

    Dom Kurii Generalnej Pallotynów

    25 stycznia został pochowany w kościele Santissimo Salvatore in Onda, gdzie dziś spoczywa pod głównym ołtarzem w przezroczystym sarkofagu. Po śmierci wykonano maskę jego twarzy i odcisk dłoni, które są przechowywane w małym muzeum domu generalnego Pallotynów przy placu, który dziś nosi nazwę św. Wincentego Pallottiego.

    13 stycznia 1887 r. Kościół ogłosił dekret o heroiczności cnót ks. Wincentego Pallottiego, ale został on beatyfikowany dopiero przez Piusa XII 22 stycznia 1950 r. – była to pierwsza beatyfikacja Roku Świętego 1950. Natomiast jego kanonizacji dokonanał Jan XXIII 20 stycznia 1963 r. Święto liturgiczne Pallottiego przypada w dzień jego narodzin dla nieba, 22 stycznia.

    zdjęcia i tekst Włodzimierz Rędzioch/Tygodnik Niedziela

    __________________________

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    O tajemnicy zaufania

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    Od ponad 8 lat fascynowała mnie duchowość świętego Wincentego Pallottiego. Człowieka pokornego, człowieka miłosiernego, Apostoła XIX wieku. Przez lata również zastanawiałem się nad zagadnieniami zaufania i nieskończoności jakie często cytował w swoich dziełach wspomniany święty.

    Kiedy jeszcze studiowałem na wykładach jeden z moich profesorów na pytanie: co trzeba zrobić aby być świętym?  Odpowiedział: trzeba być po prostu człowiekiem. Zwykłym człowiekiem, nie pędzącym za nienawiścią, za bogactwami, zazdrością. Trzeba być człowiekiem zwyczajnym, prostym (nie prostackim) który umie rozmawiać z innymi ludźmi i z Bogiem. Umieć rozmawiać z człowiekiem znaczy umieć rozmawiać z Bogiem, bo nie można kochać Boga jeżeli nie kocha się człowieka. Nie można rozmawiać przyjaźnie z Bogiem nienawidząc innych. W człowieku, w jego gestach, słowach można zobaczyć miłość Boga, ale można i również innym ją ukazać. I tak sobie myślę, że św. Wincenty Pallotti doskonale potrafił ukazać miłość Boga widząc w drugim człowieku Jego obraz. Zaufać Bogu być może oznacza coś innego niż zaufać człowiekowi. Człowieka mamy na co dzień, możemy go zawsze skontrolować, możemy wiedzieć czy mówi prawdę, czy jest wiarygodny, możemy mieć nad nim kontrolę, a Bóg? Nie znamy Jego planów, nie wiemy co zamierza i czasami wydaje nam się bardzo daleki.

    Nieskończoność, być w nieskończonym kontakcie z Bogiem, nieskończenie mu zaufać, nieskończenie poddać się Jego woli i zdać się na Jego zbawcze posłannictwo. Czasami było bardzo trudno mi w to było uwierzyć, do tego się przekonać. Wydaje mi się, że najtrudniej jest pokonać barierę zaufania, zawierzenia. Niczym Abraham wyruszyć ze swojego domu by iść w nieznane, niczym Mojżesz stawać w obronie kogoś kto wcale nie chce być bronionym, jak buntujący się lud na pustyni, niczym ślepiec z Ewangelii pomimo sprzeciwu zgromadzonych „dopchać się” za wszelką cenę do upragnionego celu — do Chrystusa. Być może ktoś powie, ładna, bardzo ładna teoria, ale daleko jej jeszcze do praktyki. W XXI wieku rządzonym przez pieniądz, politykę trudno jest mówić o zaufaniu do człowieka, łatwiej jest mówić o „plecach” dzięki którym można się dostać do pracy, na studia, na wysokie stanowiska. Ciężej się mówi o zaufaniu do człowieka, a jeszcze ciężej o zaufaniu do Boga, gdy liberalizm stara się nam ukazać bezsens wiary, a ludzkość pyta: Gdzie jest Bóg? Czy naprawdę jest On wszechmogący?

    Nieskończenie zaufać Bogu, stanąć ponad systemami społecznymi, uwierzyć, że nad wszystkim co nam się w życiu przytrafia czuwa Bóg. Chroni nas i nigdy nie chce dla nas źle. Żyć wiarą i uwierzyć w życie, zaufać nieskończenie, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga, a nie do człowieka. To brzmi jak prawdziwy sprawdzian z naszej wiary. Bo życie jest sprawdzianem z rozumienia Bożej miłości.

    W ubiegłym roku w Zurychu, Lozannie i wielu innych miastach odbyła się największa wystawa Techniki XX i XXI wieku — „Expo 2002”. Kolorowe afisze, reklamy telewizyjne. Tłumy Szwajcarów wyruszały by ujrzeć „cuda techniki”. W każdym sklepie można było usłyszeć pytanie: Czy widziałeś już EXPO 2002? Kiedyś na jednym z kazań powiedziałem, że zachwycamy się cudami techniki, a tymczasem nie zastanawiamy się nad sferą duchową. EXPO 2002 nie było niczym innym jak tylko Wieżą Babel XXI wieku krzyczącą na cały kraj: „patrzcie co jesteśmy w stanie uczynić!!!” My ludzie, zawładnęliśmy techniką, pieniądzem, możliwościami. Być może dzięki temu niektórzy chcą stać się równymi Bogu. A tymczasem? Kiedy pojawia się jakaś choroba, np. rak, czy też gdy nadchodzi śmierć zdajemy sobie sprawę, że ani pieniądze, ani technika nie są w stanie nam pomóc. Coś co może nas trzymać przy życiu nie może zostać ujęte w kryteriach materialnych. Wiary i zaufania nie da się kupić, nie da się ich wyprodukować. Są one owocem miłości. I tak sobie myślę, że źródłem nieskończoności jest również miłość, czyli sam Bóg, jako nieskończona miłość. Myślę, że słowa Wincentego były aktualne zarówno w XIX wieku , ale są jeszcze bardziej „na czasie” w 200 lat później:

    Szukaj Boga
    A znajdziesz go
    Szukaj Boga
    We wszystkich dziełach
    A znajdziesz go w nich.
    Szukaj go zawsze
    A zawsze Go znajdziesz

    Gdy znajdziemy w naszym życiu Boga, prawdziwie go spotkamy, myślę, że wówczas odkryjemy tajemnicę nieskończoności i zaufania. Odkrywając te tajemnice poznajemy tym samym Boga, jego miłość i troskę, jaką nas otacza każdego dnia. Tajemnica nieskończoności, jest tajemnicą Boga, bo On jest nieskończony, On jest Bogiem Nieskończonej Miłości.

    Artur Marek Wójtowicz/Opoka.pl

    _____________________

    Zwiastun przyszłości – św. Wincenty Pallotti

    św. Wincenty Pallotti

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Powinniśmy zawsze zabiegać o to, aby dążyć nie tylko do własnego zbawienia, ale też do zbawienia innych. On prowadził wytężoną walkę o ocalenie dusz. Zawsze, gdy tylko trzeba było, znajdował się przy chorych, ubogich, był rekolekcjonistą, założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, które, jako pierwsze, do głoszenia Ewangelii i misji ewangelizacyjnych włączyło także świeckich.

    Prawie o sto lat uprzedził on odkrycie następującego naturalnego faktu: “w świecie ludzi świeckich, do tego czasu biernym, ospałym (…) istnieje wielka energia służenia dobru. Święty zapukał do sumienia świeckich, jak puka się do drzwi.” Oto tajemnica wielkości człowieka, którego nazwano “prekursorem” przyszłości, piewcą zasady “świętej współpracy” w Kościele.

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Rodzina, z której się wywodził, była wielce pobożną i wielodzietną. Jego matka, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca. Dlatego też po wielu latach, wspominając ich, dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Swoją naukę podzielił na etapy prowadzące go do właściwego celu, jakim była służba dla Boga i ludzi. Zamykając etap pierwszy – podstawowy, wiedział już, jaką posługą będzie się zajmował, jednakże, aby być do tego gruntownie przygotowanym, zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. Został wyświęcony na kapłana w Rzymie 16 maja 1818 roku.

    Przechodzi to ludzkie wyobrażenie – pisze w swoim Dzienniku – że nieskończona dobroć Boża mojego ukochanego Ojca raczyła w zadziwiający sposób spojrzeć na mnie i wynieść mnie do zaszczytu kapłaństwa… Proszę wszystkie stworzenia, aby za mnie dziękowały Bogu za nieocenioną łaskę powołania… Proszę Boga, aby uczynił ze mnie niezmordowanego robotnika. O swoim powołaniu napisał: “Nie wezwał mnie Pan do czynienia tego wszystkiego, co na tym świecie dokonane być może; ja jednak pragnę czynić to, co bym czynił, gdybym był powołany do czynienia wszystkiego.”

    Jego charyzmat kapłański to dwie cechy: skupienie i aktywność. Gdy się modlił, oddawał świat Bogu, gdy szedł ulicą, niósł Boga światu. W początku kapłaństwa poświęcił się głównie młodzieży, wśród której pracował już podczas studiów, niosąc jej pomoc duchową i materialną. Przez 13 lat był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim oraz pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym.

    Tworzył w tym czasie zaplecze dla swojego powołania do pracy z ludźmi, czyli szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt. Pomysł Apostolstwa Katolickiego, które później założył, tkwił w nim od pierwszych dni młodości, jego serce zawsze było przepełnione pragnieniem ożywiania wiary i rozpalania miłości wśród wszystkich stanów społecznych. Pragnął doprowadzić do Boga wszystkich ludzi. 9 stycznia 1835 roku podczas odprawiania Mszy Świętej dostąpił oświecenia, a odpowiedzią na nie było założenie 4 kwietnia 1835 roku Apostolstwa Katolickiego, charakteryzującego się nowatorskim programem duszpasterskim, opartym na współpracy świeckich i duchownych. Apostolstwo miało spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu.


    Wróćmy jeszcze do 9 stycznia: Wincenty poszedł ze swoim pomysłem do kard. Odescalchi, który wówczas był Wikariuszem Rzymu; kardynał bez chwili wahania udzielił “Pobożnemu Zjednoczeniu Apostolstwa Katolickiego” wszelkich błogosławieństw. Natomiast 11 lipca tegoż roku dzieło to zatwierdził papież Grzegorz XVI. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Zgromadzenie to zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Jego hasło przewodnie: każdy jest apostołem na miarę swojego stanu i możliwości. Ale to nie koniec pomysłów na aktywizację świeckich, jakie miał Wincenty Pallotti. Zainicjował on coś, co w jego rozumieniu było następną drogą do ewangelizacji świeckich przez świeckich: stał się prekursorem Akcji Katolickiej, która swój największy rozwój osiągnęła za czasów papieża Piusa XI.

    Dokonania Wincentego Pallottiego były tak wielkie i było ich tak wiele, że trudno wymienić wszystkie. Do najważniejszych należą:

    * Obchody uroczystej Oktawy Epifanii,
    * Kolegium Misyjne dla włoskich księży,
    * Zdobywanie liturgicznych naczyń, książek, dewocjonaliów, obrazów religijnych dla celów misyjnych,
    * Zapoczątkowanie w Rzymie Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary,
    * Opieka nad ofiarami cholery w roku 1837,
    * Założenie Domu Miłosierdzia “Pia Casa di Carita” dla sierot,
    * Założenie i prowadzenie szkół wieczorowych dla młodzieży Rzymu i Albano,
    * Druk i propagowanie książek, pocztówek i modlitewnych tekstów,
    * Organizowanie Misji Ludowych,
    * Czwartkowe Konferencje dla kleru,
    * Opieka nad kościołem Św. Ducha, a potem Najświętszego Zbawiciela na Fali,
    * Opieka nad żołnierzami w wojskowym szpitalu,
    * Troska o włoskich emigrantów i założenie dla nich świątyni w Londynie,
    * Kongregacja św. Zyty,
    * I nieustanne niesienie miłości wszystkim ludziom będącym w potrzebie.



    Wincenty Pallotti chciał być wszystkim dla wszystkich, pomagać i wspomagać, naprawiać i poprawiać wszystkie dusze; niejednokrotnie głodny, oderwany od posiłku, przebudzony ze snu, w strugach deszczu czy w wielkim skwarze spieszył do potrzebujących, którzy go wzywali, był niestrudzony. Jego największą miłością była “więcej niż Najukochańsza Matka”. W swoim dzienniku napisał: “Chciałbym zawsze miłować, czcić i uwielbiać Najukochańszą Matkę moją Maryję, i sprawić, by Ją miłowali, czcili i uwielbiali wszyscy z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Przedwieczny Ojcze, miłowałeś Ją, czciłeś i uwielbiałeś jako swą Córkę, i kazałeś Ją nam miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Synu Boży, kochałeś, czciłeś Ją i uwielbiałeś jako Matkę swoją, i kazałeś nam Ją miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Duchu Święty Boże, kochałeś Ją, czciłeś i wielbiłeś jako Najczystszą Oblubienicę swoją, i kazałeś Ją miłować, czcić i uwielbiać.” Mając 37 lat obchodził Zaślubiny Duchowe z Matką Bożą, odczuwał, że Oblubienica przynosi mu w posagu pełnię swej łaski. Oblubienica jako Matka Boga powierza mu Syna, by przyjął Go jako swojego. “Niech Rajem mi będzie, o Boże mój, chwała Twa nieskończona, niezmierna, wieczna, niepojęta i na wieki trwająca, a także najwyższa chwała Najświętszej Maryi Dziewicy.”

    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. W setną rocznicę śmierci został zaliczony w poczet błogosławionych przez Papieża Piusa XII, a 20 stycznia 1963 roku kanonizowany przez Papieża Jana XXIII w czasie trwania Soboru Watykańskiego II. Było to wyróżnienie i uznanie postaci Pallottiego, ale też znak i program dla samego Kościoła. Papież powiedział o świętym: “Święty Wincenty Pallotti jest jedną z najwybitniejszych postaci w działalności apostolskiej XIX wieku.” Apostolska duchowość, czyli dar “świętej współpracy”.

    Nie można działalności Świętego zamknąć w żadnym schemacie, łamał on dotychczasowe konwencje, kanony świętości, przedstawiał sobą “stare i nowe”, ascezę najdawniejszą i najnowszą. To Święty paradoksów. Bóg dał Pallottiemu możliwość poznania Boskiej nieskończonej Miłości i nieskończonego Miłosierdzia. Pallotti twierdził, że najgłębszym motywem Bożej działalności jest Jego nieskończona Miłość, a ludzie stworzeni na obraz i podobieństwo Boga mają możliwość osiągnięcia podstawowego celu życia poprzez nieustanne trwanie w miłości do Boga i bliźniego. Jan Paweł II w swoim orędziu z okazji dwusetnej rocznicy urodzin św. Wincentego Pallottiego, skierowanym (21 kwietnia 1995 r.) do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, napisał: “Wyrażam moją radość z podjętych inicjatyw mających na celu ożywienie szczególnego charyzmatu, który św. Założyciel zostawił jako dziedzictwo. Ten dar Ducha niech będzie pobudką dla każdego do odnowy życia duchowego i do zjednoczenia apostolskich wysiłków, aby wobec świata dawać świadectwo o obecności Boga żyjącego, który jest Miłością Nieskończoną (…). Aktualność tego przesłania ukazuje się w sposób oczywisty u progu trzeciego Tysiąclecia; zaiste, w świecie, który ryzykuje dechrystianizację, cóż bardziej znaczącego mogliby ofiarować członkowie Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, jeżeli nie aktywne zaangażowanie się w dzieło nowej ewangelizacji?”

    Piotr Blachowski/wiara.pl

    __________________________


    Św. Wincenty Pallotti SAC

    Święty kapłan (1795-1850)

    Urodził się w 21 kwietnia 1795 roku w Rzymie, w zamożnej kupieckiej rodzinie jako trzeci z dziesięciorga dzieci. Jego matka Magdalena, z domu de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, zajmowała się domem i strzegła dzieci przed zgubnym wpływem świata, uczyła czynów chrześcijańskiego miłosierdzia. Ojciec – Piotr Pallotti – jeśli tylko mógł słuchał kilku Mszy Świętych dziennie. Był też wielkim miłośnikiem różańca świętego. Mały Wincenty został ochrzczony następnego dnia po urodzeniu w kościele pw. św. Wawrzyńca in Damaso. Rodzice dbali o jego religijne wychowanie i pobożność – codziennie cała rodzina odmawiał choć cząstkę różańca.
    Od najmłodszych lat Wincenty odznaczał się pokorą, zamiłowaniem w umartwianiu i miłosierdziem. Wiele godzin spędzał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem i posługiwał przy ołtarzu jako ministrant. 10 lipca 1801 roku przyjmuje bierzmowanie z rąk arcybiskupa Benedykta Fenaja, a w 1805 roku przyjmuje I Komunię Świętą. Uczył się w szkole oo. pijarów, był bardzo dobrym uczniem. Z tego czasu pochodzi historia o tym, jak małemu Wincentemu opornie szła nauka łaciny, korepetycje nie pomagały zbytnio, więc chłopiec postanowił szukać pomocy w modlitwie. Po nowennie do Ducha Świętego nastąpiła na tym polu znaczna poprawa. Przy tym był bardzo skromny, nagrody za postępy w nauce często sprzedawał, a pieniądze rozdawał biednym.

    W wieku 12 lat wybiera sobie ks. Bernardino Fazzini na stałego spowiednika i kierownika duchowego (będzie nim przez 30 lat, aż do śmierci w 1837 roku).

    W latach 1809-14 pobiera nauki w Kolegium Rzymskim, otrzymuje tonsurę i przyjmuje cztery niższe święcenia oraz zapisuje się do Bractwa Pięciu Ran Jezusa Chrystusa. Chciał zostać kapucynem, ale z powodu wątłego zdrowia nie mógł zrealizować swego powołania. W 1818 rozpoczyna studia filzofii i teologii na Uniwersytecie Sapienza. W czasie studiów zapisał się do Pobożnego Zjednoczenia Pawła Apostoła, Arcybractwa Najświętszego Sakramentu i nawiązał znajomość ze św. Kasprem del Buffalo. Dnia 21 września 1816 roku otrzymuje święcenia subdiakonatu z rąk kardynała Giulio Maria della Somaglia w Bazylice św. Jana na Lateranie. W listopadzie zapisał się do Trzeciego Zakonu: Trynitarzy Bosych, Karmelitów, św. Franciszka z Asyżu, św. Franciszka z Paoli, św. Dominika oraz do Bractwa Dobrej Śmierci. Dnia 20 września 1817 roku otrzymuje święcenia diakonatu z rąk kardynała Somaglia.

    mal. Bruno Zwiener

    ***

    Po skończeniu studiów otrzymał święcenia kapłańskie w wigilię Trójcy Przenajświętszej w dniu 16 maja 1818 roku w Bazylice św. Jana na Lateranie z rąk biskupa Kandyda Marii Frattini. Mszę Świętą prymicyjną odprawił w święto Trójcy Przenajświętszej, 17 maja, we Frascati w kościele del Gesu. W latach 1819-29 wykładał na uniwersytecie, w latach 1827-40 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Zasłynął szybko jako spowiednik i kaznodzieja. Ryzykował własnym życiem pracując wśród chorych w czasie epidemii cholery. Właśnie na cholerę w 1837 roku zmarł jego przyjaciel św. Kaspar del Buffalo, św. Wincenty wysłuchał jego ostatniej spowiedzi.

    Czuł silne powołanie do niesienia nauki Chrystusa muzułmanom, silnie zakorzeniony w tradycji Kościoła i wielki obrońca wiary katolickiej.
    W dniu 9 stycznia 1835 roku miał widzenie, po którym czuł się zobowiązany, pod opieką Maryi Niepokalanie Poczętej i Królowej Apostołów, do założenia zgromadzenia pracującego nad zbawieniem dusz. Grzegorz XVI zatwierdził je 14 lipca 1835 roku, nadając liczne przywileje, które Pius XI pomnożył w 1847 roku. Pallotyni oprócz pracy nad własnym uświęceniem zajmowali się udzielaniem Sakramentów, uczeniem chłopców katechizmu, dawaniem rekolekcji i misji oraz nawracaniem niewiernych. Nosili czarne sutanny z pelerynką i rzymski kapelusz.

    Bardzo pragnął zjednoczenia Kościoła rzymskiego i wschodniego, oraz powrotu anglikanów do Kościoła. Zapoczątkował uroczyste obchodzenie oktawy święta Trzech Króli, od 1836 roku. Początkowo w kościele św. Ducha w Neapolu, później w kilku innych większych Kościołach, a od 1841 roku u św. Andrzeja de la Valle.
    Przed wspaniałą szopką odprawia się codziennie uroczystą Mszę Świętą, za każdym razem w innym obrządku wschodnim lub zachodnim w otoczeniu wychowanków różnych kolegiów narodowych. Każdego dnia oprócz trzech kazań po włosku, jest nadto kazanie w innym języku.

    Z pomocy Palottiego korzystali również w 1837 roku pierwsi zmartwychwstańcy –
    ks. Hieronim Kajsiewicz i ks. Piotr Semenenko (wiadomo o tym z listów ks. Kajsiewicza do Adama Mickiewicza).

    Założył liczne domy miłosierdzia, wieczorowe szkoły religii dla młodzieży, utworzył Kolegium Misyjne dla księży, zdobywał naczynia liturgiczne, szaty, obrazy, księgi i dewocjonalia dla celów misyjnych. Współtworzył Rzymskie Papieskie Towarzystwo Rozkrzewiania Wiary zajmującego się między innymi drukiem i propagowaniem książek religijnych, obrazków i tekstów modlitewnych.

    Maska pośmiertna św. Wincentego

    Zmarł 22 stycznia 1850 roku około godz. 21.45 w swoim domu przy kościele
    p.w. Świętego Zbawiciela na falach (San Salvatore in Onda), z powodu ciężkiego przeziębienia, którego nabawił się zimnej i deszczowej nocy, gdy oddał swój płaszcz biedakowi. Został pochowany 25 stycznia w krypcie kościoła Świętego Zbawiciela.

    Sarkofag z relikwiami św. Wincentego Pallottiego

    Kościół San Salvatore in Onda, Rzym

    ***

    Dnia 13 stycznia 1887 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Papież Pius XI dnia 24 stycznia 1932 roku zatwierdził dekret o heroiczności jego cnót, został beatyfikowany 22 stycznia 1950 roku przez papieża Piusa XII, a kanonizowany przez papieża Jana XXIII 20 stycznia 1963 roku. Za cud potrzebny do kanonizacji Palottiego uznano uzdrowienie generała pallotynów ks. Wojciecha Turowskiego w 1950 roku.

    Ciało Świętego po raz pierwszy wydobyto w roku 1906, nietknięte i wydzielające piękną woń. Po raz drugi w 1950 roku, aby umieścić je pod głównym ołtarzem w kościele Świętego Zbawiciela na falach, na twarz nałożono odlew w postaci maski pośmiertnej.

    Pokój św. Wincentego Pallottiego

    Mieszkał tam od lutego 1846 aż do śmierci

    ***

    Konstytucje zgromadzenia pallotynów zatwierdził Pius XI 22 stycznia 1904 roku, początkowo z sześcioletnim okresem próbnym. Pierwsze domy w Polsce otwarto
    w listopadzie 1907 roku Jajkowcach w diecezji lwowskiej i w Kleczy w diecezji krakowskiej.

    Patron:
    Papieskiej Unii Misyjnej.

    Ikonografia:
    Przedstawiany zw sutannie pallotyńskiej z krzyżem, wizerunkiem Matki Bożej Miłości lub księgą.

    Cytat:
    Poświęcić się apostolstwu chrześcijańskiemu znaczy zrozumieć naprawdę sens życia ludzkiego. Znaczy również opierać własne życie na wielkich, powszechnych
    i nadprzyrodzonych ideałach.

    Powinniśmy pomagać duszom czyśćcowym, gdyż domaga się tego miłość, a niesienie pomocy stanowi heroiczny akt chrześcijańskiej miłości. Święty Sobór Trydencki zwraca nam uwagę, że duszom w czyśćcu możemy pomagać szczególnie przez Najświętszą Ofiarę. A jak bardzo możemy ulżyć cierpieniom tych dusz przez posty
    i umartwienia, jak bardzo pocieszyć je możemy przez zdobywanie odpustów, tego cichym, lecz wymownym świadectwem jest wielka zapobiegliwość papieży
    w nadawaniu odpustów, które można uzyskać na rzecz dusz czyśćcowych.

    Kazanie o duszach czyśćcowych z 1815 roku.

    Kto jest z Bogiem, zawsze czuje się dobrze, a im bardziej wzmaga się klęska, tym bardziej naglący staje się powód, aby jeszcze ściślej zjednoczyć się z Bogiem.

    Ecce Homo

    Rzeźba wykonana na polecenie św. Wincentego

    Dzieła:
    “Bóg Miłość Nieskończona”
    “Listy. Lata 1816-1833”
    “Świętość w służbie apostolstwa”
    “Wybór pism” tom I-IV

    Lektury:
    ks. Franciszek Bogdan “Na drogach nieskończoności. Życie i spuścizna duchowa św. Wincentego Palottiego”

    ze strony: Święci Pańscy

     .

    ***


    21 stycznia

    Święta Agnieszka, dziewica i męczennica



    Agnieszka była w starożytności jedną z najbardziej popularnych świętych. Piszą o niej św. Ambroży, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Jako 12-letnia dziewczynka, pochodząca ze starego rodu, miała ponieść męczeńską śmierć na stadionie Domicjana około 305 roku. Na miejscu “świadectwa krwi” dzisiaj jest Piazza Navona – jedno z najpiękniejszych i najbardziej uczęszczanych miejsc Rzymu. Tuż obok, nad grobem męczennicy, wzniesiono bazylikę pod jej wezwaniem, w której 21 stycznia – zgodnie ze starym zwyczajem – poświęca się dwa białe baranki.
    Według przekazów o rękę Agnieszki, która złożyć miała wcześniej ślub czystości, rywalizowało wielu zalotników, a wśród nich pewien młody rzymski szlachcic oczarowany jej urodą. Ona jednak odrzuciła wszystkich, mówiąc, że wybrała Małżonka, którego nie potrafią zobaczyć oczy śmiertelnika. Zalotnicy, chcąc złamać jej upór, oskarżyli ją, że jest chrześcijanką. Doprowadzona przed sędziego nie uległa ani łagodnym namowom, ani groźbom. Rozniecono ogień, przyniesiono narzędzia tortur, ale ona przyglądała się temu z niewzruszonym spokojem.
    Wobec tego odesłano ją do domu publicznego, ale jej postać budziła taki szacunek, że żaden z grzesznych młodzieńców odwiedzających to miejsce nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, odważniejszy niż inni, został nagle porażony ślepotą i upadł w konwulsjach. Młoda Agnieszka wyszła z domu rozpusty niepokalana i nadal była czystą małżonką Chrystusa.
    Zalotnicy znów zaczęli podburzać sędziego. Bohaterska dziewica została wtedy rzucona w ogień, ale kiedy wyszła z niego nietknięta, skazano ją na ścięcie. “Udała się na miejsce kaźni – mówi św. Ambroży – szczęśliwsza niż inne, które szły na swój ślub”. Wśród powszechnego płaczu ścięto jej głowę. Poszła na spotkanie Nieśmiertelnego małżonka, którego ukochała bardziej niż życie.

    Święta Agnieszka

    Agnieszka jest patronką dzieci, panien i ogrodników. Według legendy św. Agnieszka, całkowicie obnażona na stadionie, została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu. Za sprawą cudu okryła się płaszczem włosów. Imię Agnieszki jest wymieniane w I Modlitwie Eucharystycznej – Kanonie rzymskim. Artyści przedstawiają Agnieszkę z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes wywodzi się zapewne od łacińskiego wyrazu agnus – baranek. Dlatego powstał zwyczaj, że w dzień św. Agnieszki poświęca się baranki hodowane przez trapistów w rzymskim opactwie Tre Fontane (znajdującym się w miejscu ścięcia św. Pawła), a następnie przekazuje się je siostrom benedyktynkom z klasztoru przy kościele św. Cecylii na Zatybrzu. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które papież nakłada co roku 29 czerwca (w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła) świeżo mianowanym metropolitom Kościoła katolickiego.
    W ikonografii św. Agnieszkę przedstawia się z barankiem mającym nimb lub z dwiema koronami – dziewictwa i męczeństwa. Nieraz obok płonie stos, na którym próbowano ją spalić. Jej atrybutami są ponadto: gałązka palmowa, kość słoniowa, lampka oliwna, lilia, miecz, zwój. W sztuce wschodniej św. Agnieszka przedstawiana jest w szatach żółtych (a nie czerwonych, jak męczennicy) i z krzyżem męczeńskim w ręce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    20 stycznia

    Święty Sebastian, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fabian, papież i męczennik
      •  Święta Eustachia Calafato, dziewica
      •  Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter
      •  Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter
    Święty Sebastian

    Informacji o Sebastianie dostarcza nam Opis męczeństwa nieznanego autora z roku 354 oraz komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Według tych dokumentów ojciec Sebastiana miał pochodzić ze znakomitej rodziny urzędniczej w Narbonne (Galia), matka zaś miała pochodzić z Mediolanu. Staranne wychowanie i stanowisko ojca miało synowi utorować drogę na dwór cesarski. Miał być przywódcą gwardii cesarza Marka Aurelego Probusa (276-282).
    Według św. Ambrożego Sebastian był dowódcą przybocznej straży samego Dioklecjana. Za to, że mu wypomniał okrucieństwo wobec niewinnych chrześcijan, miał zostać przeszyty strzałami. “Dioklecjan kazał żołnierzom przywiązać go na środku pola do drzewa i zabić strzałami z łuków. Tyle strzał tedy utkwiło w nim, że podobny był do jeża, a żołnierze przypuszczając, że już nie żyje, odeszli” – zapisał bł. Jakub de Voragine OP w swojej średniowiecznej “Złotej legendzie”.
    Na pół umarłego odnalazła go pewna niewiasta, Irena, i swoją opieką przywróciła mu zdrowie. Sebastian, gdy tylko powrócił do sił, miał ponownie udać się do cesarza i zwrócić mu uwagę na krzywdę, jaką wyrządzał niewinnym wyznawcom Chrystusa. Wtedy Dioklecjan kazał go zatłuc pałkami, a jego ciało wrzucić do Cloaca Maxima. Wydobyła je stamtąd i pochowała ze czcią w rzymskich katakumbach niewiasta Lucyna. Był to prawdopodobnie rok 287 lub 288.
    Św. Sebastian cieszył się tak wielką czcią w całym Kościele, że należał do najbardziej znanych świętych. Rzym uczynił go jednym ze swoich głównych patronów. Papież Eugeniusz II (824-827) podarował znaczną część relikwii św. Sebastiana św. Medardowi do Soissons (biskupowi z terenów obecnej Francji). Relikwię głowy Świętego papież Leon IV (+ 855) podarował dla bazyliki w Rzymie pod wezwaniem “Czterech Koronatów”, która znajduje się w pobliżu Koloseum. Św. Sebastiana zaliczano do grona Czternastu Wspomożycieli. Nad grobem męczennika wybudowano kościół pod jego wezwaniem – to obecna bazylika św. Sebastiana za Murami (San Sebastiano fuori le Mura), gdzie spoczywają jego relikwie. W miejscu męczeństwa powstał drugi kościół, bazylika św. Sebastiana na Palatynie (San Sebastiano al Palatino). W bazylice św. Piotra w Watykanie znajduje się kaplica św. Sebastiana, która obecnie jest miejscem spoczynku św. Jana Pawła II.
    Sebastian jest patronem Niemiec, inwalidów wojennych, chorych na choroby zakaźne, kamieniarzy, łuczników, myśliwych, ogrodników, rusznikarzy, strażników, strzelców, rannych i żołnierzy. Poświęcono mu liczne i wspaniale dzieła. Jego męczeństwo natchnęło wielu artystów – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i muzyków tej miary, co Messina, Rubens, Veronese, Ribera, Guido Reni, Giorgetti, Debussy.
    W ikonografii przedstawiany jest w białej tunice lub jako piękny obnażony młodzieniec, przywiązany do słupa albo drzewa, przeszyty strzałami. Czasami u jego nóg leży zbroja. Na starochrześcijańskiej mozaice w kościele św. Piotra w Okowach w Rzymie ukazany jest jako człowiek stary z białą brodą, w uroczystym dworskim stroju. Atrybuty Świętego: krucyfiks, palma męczeństwa, włócznia, miecz, tarcza, dwie strzały w dłoniach, przybity wyrok śmierci nad głową.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    19 stycznia

    Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk z Uppsali, biskup i męczennik
      •  Święty Mariusz, męczennik
      •  Błogosławieni Jakub Sales, Wilhelm Saltemouche i inni, męczennicy jezuiccy
      •  Święty Makary Wielki, opat
      •  Święty Kanut Leward, król i męczennik
    Święty Józef Sebastian Pelczar

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.:Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

    Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny

    Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
    Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.
    Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.
    W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    18 stycznia

    Błogosławiona Regina Protmann, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Węgierska, dziewica
    Błogosławiona Regina Protmann

    Regina Protmann urodziła się w 1552 r. w Braniewie. W domu rodzinnym wzrastała w atmosferze szczególnej wierności dla religii katolickiej. Od młodych lat pozostawała pod kierownictwem duchowym jezuitów i należała do założonej przez nich Sodalicji Mariańskiej. Wyróżniała się urodą, bystrością umysłu, mądrością, roztropnością. Była wrażliwa na potrzeby i cierpienia bliźnich.
    Kiedy na Warmii wybuchła dżuma, dziewiętnastoletnia Regina, pobudzona łaską Bożą, opuściła dom rodzinny, by poświęcić się służbie Bogu i ludziom. Przez 12 lat wraz z towarzyszkami, które pociągnęła za sobą, oddawała się cichej pracy charytatywnej przy parafii. Żyła w wielkim ubóstwie. Dawała współsiostrom przykład gorliwego realizowania charyzmatu, opiekując się chorymi po domach, ucząc dzieci zasad chrześcijańskiego życia oraz podstaw czytania i pisania, a także troszcząc się o szaty liturgiczne w kościele. W 1583 r. założyła nowe zgromadzenie zakonne i przy pomocy swego spowiednika napisała regułę, zatwierdzoną przez biskupa warmińskiego Marcina Kromera. Nową wspólnotę zakonną powierzyła św. Katarzynie Aleksandryjskiej, patronce kościoła parafialnego w Braniewie. Siostrom katarzynkom, bo tak je nazywano, jako główne zadanie wskazała posługę chorym, zarówno w domach prywatnych, jak i w przytułkach, oraz wychowanie dzieci i młodzieży. Z biegiem lat zgromadzenie rozwijało swój apostolat, inspirowane jej przykładem i czułą opieką. Regina sama starała się żyć heroicznie, wierna dewizie: “Jak Bóg chce”, a Jego wolę uczyniła swoim codziennym chlebem.
    Świątobliwe życie zakończyła wśród swoich sióstr w Braniewie 18 stycznia 1613 r. Zarówno za życia, jak i w chwili śmierci otaczała ją sława świętości, która mimo niekorzystnych warunków przetrwała wieki, aż do naszych czasów.
    Ideał służby Bogu i bliźniemu, ukazany przez bł. Reginę, dzięki założonemu przez nią Zgromadzeniu Sióstr św. Katarzyny, pozostaje wciąż żywy i przynosi błogosławione owoce.Podczas beatyfikacji Reginy Protmann św. Jan Paweł II mówił o niej w Warszawie 13 czerwca 1999 r. m.in.: Błogosławiona Regina Protmann, pochodząca z Braniewa założycielka Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, oddała się całym sercem dziełu odnowy Kościoła na przełomie XVI i XVII stulecia. Jej działalność, płynąca z umiłowania Pana Jezusa ponad wszystko, przypadła na czasy po Soborze Trydenckim. Czynnie włączyła się w posoborową reformę Kościoła, wielkodusznie pełniąc pokorne dzieło miłosierdzia. Żarliwa miłość przynaglała ją do pełnienia woli Ojca Niebieskiego, na wzór Syna Bożego. Nie lękała się podejmować krzyż codziennej służby, dając świadectwo Chrystusowi zmartwychwstałemu.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    17 stycznia

    Święty Antoni, opat

    Święty Antoni i św. Paweł z Teb

    Antoni (zwany później Wielkim) urodził się w Środkowym Egipcie w 251 r. Miał zamożnych i religijnych rodziców, których jednak wcześnie stracił (w wieku 20 lat). Po ich śmierci, kierując się wskazaniem Ewangelii, sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Młodszą siostrę oddał pod opiekę szlachetnym paniom, zabezpieczając jej byt materialny. Sam zaś udał się na pustynię w pobliżu rodzinnego miasta. Tam oddał się pracy fizycznej, modlitwie i uczynkom pokutnym. Podjął życie pełne umartwienia i milczenia. Nagła zmiana trybu życia kosztowała go wiele wyrzeczeń, a nawet trudu. Jego żywot, spisany przez św. Atanazego, głosi, że Antoni musiał znosić wiele jawnych ataków ze strony szatana, który go nękał, jawiąc mu się w różnych postaciach. Doznawał wtedy umacniających go wizji nadprzyrodzonych.
    Początkowo Antoni mieszkał w grocie. Około 275 r. przeniósł się na Pustynię Libijską. Dziesięć lat później osiadł w ruinach opuszczonej fortecy Pispir na prawym brzegu Nilu. Miał dar widzenia rzeczy przyszłych. Słynął ze świętości i mądrości. Walki wewnętrzne, jakie ze sobą stoczył, stały się później ulubionym tematem malarzy (H. Bosch, M. Grünewald) i pisarzy (G. Flaubert, A. France).

    Święty Antoni Pustelnik

    Jego postawa znalazła wielu naśladowców. Sława i cuda sprawiły, że zaczęli ściągać uczniowie, pragnący poddać się jego duchowemu kierownictwu. Po wielu sprzeciwach zdecydował się ich przyjąć i odtąd oaza Faium na pustyni zaczęła zapełniać się rozrzuconymi wokół celami eremitów (miało ich być około 6000). Owe wspólnoty pustelników nazwano laurami. Wśród pierwszych uczniów Antoniego znalazł się św. Hilarion.
    W 311 r. Antoni gościł w Aleksandrii, wspierając duchowo prześladowanych przez cesarza Maksymiana chrześcijan. Spotkał się wówczas ze św. Aleksandrem, biskupem tego miasta i męczennikiem. Następnie, ok. 312 roku, udał się do Tebaidy, gdzie w grocie w okolicy Celzum, w górach odległych ok. 30 km od Nilu, spędził ostatnie lata życia. Stąd właśnie wybrał się do Teb, gdzie odwiedził św. Pawła Pustelnika. W latach 334-335 ponownie udał się do Aleksandrii. W roku 318 wystąpił tam bowiem z błędną nauką kapłan Ariusz. Znalazł on wielu zwolenników. Zatroskany o czystość wiary, żyjący jeszcze św. Aleksander zwołał synod, na którym około stu biskupów potępiło naukę Ariusza. Znalazł on jednak potężnych protektorów, nawet w samym cesarzu Konstantynie Wielkim, a przede wszystkim w jego następcy – Konstancjuszu, który rozpoczął bezwzględną walkę z przeciwnikami arianizmu. Dla ustalenia, po czyjej stronie jest prawda, Antoni udał się do Aleksandrii, gdzie biskupem był wówczas św. Atanazy. Po rozmowach z nim stał się żarliwym obrońcą czystości wiary wśród swoich uczniów.
    Cieszył się wielkim poważaniem. Korespondował m.in. z cesarzem Konstantynem Wielkim i jego synami. Zachowane listy Antoniego do mnichów zawierają głównie nauki moralne – szczególny nacisk kładzie w nich na poszukiwanie indywidualnej drogi do doskonałości, wsparte lekturą Pisma św.

    Święty Antoni Pustelnik

    Według podania św. Antoni zmarł 17 stycznia 356 roku w wieku 105 lat. Życie św. Antoniego było przykładem dla wielu nie tylko w Egipcie, ale i w innych stronach chrześcijańskiego świata. Jego kult rychło rozprzestrzenił się na całym Wschodzie. W roku 561 cesarz Justynian I przeniósł uroczyście jego relikwie do Aleksandrii. W roku 635 przeniesiono je do Konstantynopola. W wieku XII krzyżowcy zabrali je stamtąd do Francji do Monte-Saint-Didier, a w roku 1491 do Saint Julien koło Arles. Antoni jest patronem zakonu antoninów (powstałego w XII w. dla obsługi pielgrzymów przybywających do grobu św. Antoniego), dzwonników, chorych, hodowców trzody chlewnej (według legendy uzdrowił niewidome prosię), koszykarzy, rzeźników, szczotkarzy i ubogich. Orędownik w czasie pożarów. W ciągu wieków wzywano go podczas epidemii oraz chorób skórnych. Ku czci św. Antoniego Pustelnika wyrabiano krzyżyki w formie tau. Ku jego czci poświęcano również ogień, by chronił bydło od zarazy zwanej “ogniem”.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest jako pustelnik, czasami w długiej szacie mnicha. Szczególne zainteresowanie artystów budził temat kuszenia św. Antoniego. Jego atrybutami są: jeden, dwa lub trzy diabły, diabeł z pucharem, dzwonek, dzwonek i laska, krzyż egipski w kształcie litery tau, księga reguły monastycznej, lampa, lampka oliwna, laska, lew kopiący grób, pochodnia, świnia, pod postacią której kusił go szatan, źródło.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    16 stycznia

    Święci Berard i Towarzysze,
    pierwsi męczennicy franciszkańscy

    Zobacz także:
      •  Święty Marceli I, papież i męczennik
      •  Święta Joanna z Balneo, dziewica
      •  Święty Honorat, biskup
    Święci Berard i Towarzysze

    W 1219 roku podczas drugiej kapituły generalnej zakonu św. Franciszek z Asyżu wysłał sześciu braci w podróż misyjną do północnej Afryki, aby głosili Ewangelię muzułmanom. W tym gronie było czterech kapłanów – Berard z Carbio (wstąpił do zakonu w 1213 r.), Witalis, Piotr i Otto – oraz dwaj bracia zakonni – Akursjusz i Adjut. Witalis, przełożony braci, w trakcie podróży zachorował i musiał pozostać w Hiszpanii.
    Pozostali bracia podczas próby głoszenia Ewangelii w meczecie w Sewilli zostali aresztowani i zaprowadzeni przed oblicze emira. Starali się nakłonić go do przyjęcia chrztu, ten jednak nakazał ich ściąć. Wkrótce zmienił jednak zdanie i pozwolił im kontynuować podróż.
    Misjonarze dotarli do Maroka. Chociaż spośród nich tylko Berard znał język arabski, odważnie głosili Ewangelię. Stanęli przed obliczem sułtana Miramolina, próbując także jego przekonać do przyjęcia chrztu. Władca nakazał im opuszczenie kraju. Ponieważ bracia nie podporządkowali się rozkazowi, zostali uwięzieni w Marrakeszu. Poprzez groźby i tortury nakłaniano ich do wyrzeczenia się wiary; próby te pozostały nieskuteczne.
    16 stycznia 1220 roku sułtan, w przypływie gniewu, ściął pięciu braci franciszkanów swoim bułatem. W ten sposób stali się oni pierwszymi męczennikami zakonu założonego przez św. Franciszka, jeszcze za jego życia. Ich ciała przewieziono do Koimbry w Portugalii. W ich pogrzebie brał udział pewien pobożny kapłan, znany dziś powszechnie jako św. Antoni z Padwy. Kanonizacji męczenników dokonał w 1481 r. papież Sykstus IV.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    15 stycznia

    Święty Paweł z Teb, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święci Maur i Placyd, uczniowie św. Benedykta
      •  Święty Arnold Janssen, prezbiter
      •  Święci Franciszek de Capillas, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy chińscy
      •  Błogosławiony Alojzy Variara, prezbiter
    Święty Paweł Pustelnik i św. Antoni

    Paweł urodził się w Tebach – starożytnej stolicy faraonów – w 228 r. Za jego czasów Teby były już tylko małą wioską. Pierwsze lata spędził szczęśliwie w domu rodzinnym. Odebrał bardzo staranne wychowanie, biegle władał greką i egipskim. Wcześnie stracił rodziców i odziedziczył po nich pokaźny majątek. Gdy miał ok. 20 lat, w 250 r. rozpoczęły się prześladowania Decjusza. Dowiedziawszy się, że jego szwagier-poganin, chcący przejąć jego bogactwa, planuje wydać go w ręce prześladowców, Paweł porzucił wszystko, co posiadał, odszedł na pustkowie i zamieszkał w jaskini. Prześladowanie trwało krótko, bo zaledwie dwa lata, ale Paweł tak dalece zasmakował w ciszy pustyni, że postanowił tam pozostać na zawsze. Jako pustelnik spędził samotnie 90 lat!

    Święty Paweł Pustelnik

    Przez cały ten czas zanosił do Boga swe gorące modlitwy, żywiąc się tylko daktylami i połówką chleba, którą codziennie przynosił mu kruk. Kiedy był bliski śmierci, odwiedził go św. Antoni, pustelnik. Tego dnia kruk miał przynieść Pawłowi cały bochenek. Nagość swego ciała od znoju i chłodu chronił Paweł jedynie palmowymi liśćmi. Legenda ta znalazła swoje odbicie w herbie zakonu paulinów, którzy obrali sobie św. Pawła Pustelnika za swojego głównego patrona: kruk na palmie z bochenkiem chleba.
    Zmarł mając 113 lat w 341 r. Miał oddać Bogu ducha, spoczywając na rękach św. Antoniego. Kiedy ten był w kłopocie, jak wykopać grób dla przyjaciela, według podania miały zjawić się dwa lwy i ten grób wykopać. Dwa lwy znalazły się dlatego również w herbie paulinów. Zakon paulinów czci św. Pawła jako swego patrona; czcią darzą go także piekarze i tkający dywany.
    W ikonografii św. Paweł Pustelnik przedstawiany jest w tkanej sukni z liści palmowych. Jego atrybuty: kruk, kruk z chlebem w dziobie, lew kopiący grób, przełamany chleb.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    14 stycznia

    Błogosławiony Piotr Donders, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Odoryk z Pordenone, prezbiter
      •  Święty Feliks z Noli, prezbiter
    Błogosławiony Piotr Donders

    Piotr Donders (po niderlandzku: Peerke Norbertus Donders) urodził się 27 października 1809 roku w Tilburgu w Holandii w rodzinie Arnolda Denis Dondersa i Petronili von den Brekel. Ze względu na trudną sytuację materialną, nie mógł chodzić do szkoły – musiał pracować w fabryce. Jednak dzięki pomocy duchownych z parafii, Piotr w wieku 20 lat mógł rozpocząć naukę w seminarium. 5 czerwca 1841 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni skierowali go do pracy na misjach w holenderskiej kolonii w Surinamie (Ameryka Południowa). Piotr przybył tam we wrześniu 1842 r. i niezwłocznie podjął pracę duszpasterską. Jego praca polegała na docieraniu do pracowników plantacji położonych wzdłuż rzek, głoszeniu im Ewangelii i sprawowaniu sakramentów. W swoich listach wielokrotnie dawał wyraz oburzeniu z powodu brutalnego traktowania ludności afrykańskiej, zmuszanej do niewolniczej pracy. W ciągu ośmiu lat ochrzcił około 1200 osób.
    Podczas epidemii w 1851 r., angażując się w pomoc cierpiącym, sam padł ofiarą choroby. Zanim wrócił do zdrowia, podjął na nowo wysiłki duszpasterskie. W 1856 r. został przeniesiony do Batavi, gdzie mieszkało około 600 trędowatych. Z krótkimi przerwami pracował wśród nich do końca życia. Sam próbował ich leczyć, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony władz. Dzięki nieustannym wysiłkom udało mu się poprawić warunki życia swoich podopiecznych. Kiedy w 1866 r. do Surinamu przybyli na misje redemptoryści, Piotr Donders poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia.
    Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. Swą uwagę skierował odtąd w stronę Indian Surinamu. Nauczył się ich języków, a potem zaczął przekazywać im prawdy wiary. W roku 1883 wikariusz apostolski, chcąc mu ulżyć w ciężkich obowiązkach, przeniósł go do Paramirabo, a następnie do Coronie. Jednak dwa lata później Piotr wrócił do Batavi. W grudniu 1886 r. zaczął chorować.
    Zmarł 14 stycznia 1887 r. w Batavii w Surinamie. Został pochowany w katedrze świętych Piotra i Pawła w Paramaribo (stolicy Surinamu). Kiedy sława jego świętości rozeszła się poza granice Surinamu i rodzinnej Holandii, rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II 23 maja 1982 r. Obecnie trwa proces kanonizacyjny.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    13 stycznia

    Błogosławiona Weronika Nagroni, mniszka

    Zobacz także:
      •  Święty Hilary z Poitiers, biskup i doktor Kościoła
    Błogosławiona Weronika Nagroni
    Weronika urodziła się w 1445 r. w Binasco (Lombardia we Włoszech). Pochodziła z bardzo ubogiej, wieśniaczej rodziny. W 1466 r. jako 22-letnia dziewczyna wstąpiła do surowego klasztoru sióstr augustianek św. Marty w Mediolanie, gdzie pozostała do śmierci. W tym klasztorze nauczyła się czytać i pisać, a przede wszystkim poznawać i kochać Boga. Była mistyczką. W kontemplacji była tak zaawansowana, że otrzymała dar łez, a nawet ekstaz. Duch Święty obdarzył ją szczególnymi darami i Bożą mądrością. Radzono się jej nawet w bardzo trudnych i zawiłych sprawach. Otrzymała dar proroctwa i czytania w sercach ludzkich. Naglona natchnieniem Bożym, udała się do Rzymu, aby błagać o zmianę postępowania papieża Aleksandra VI, który złym przykładem swojego prywatnego życia wiele zła wyrządził Kościołowi Chrystusowemu.
    Weronika zmarła w klasztorze 13 stycznia 1497 r. w wieku 52 lat. Pochowano ją w kościele zakonnym, a kiedy klasztor został zlikwidowany, relikwie przeniesiono do jej rodzinnej wioski – Binasco. Papież Leon X zezwolił na jej kult (1518), a potwierdził go papież Aleksander VIII w 1690 roku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    12 stycznia

    Święta Tacjana, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Elred z Rievaulx, opat
      •  Święty Bernard z Corleone, zakonnik
      •  Święty Marcin z León, prezbiter
      •  Święty Arkadiusz, męczennik
      •  Święty Antoni Maria Pucci, prezbiter
      •  Święta Małgorzata Bourgeoys, dziewica
    Święta Tacjana

    Martyrologium Rzymskie podaje, że Tacjana (Tatiana) była rzymianką i poniosła śmierć za cesarza Aleksandra. Martyrologium poszło za późnym pismem (VII w.), które zostało niemal w całości skopiowane z pasji męczennicy Martyny oraz z pasji Pryski. Zresztą wspomniane pasje także nie wzbudzają jakiegokolwiek zaufania i trudno byłoby je uznać za historyczne źródło. Trudno także na podstawie tych literackich pokrewieństw utożsamiać wspomniane męczennice, chociaż tak chcieli niektórzy badacze.
    Nie do odrzucenia jest natomiast hipoteza wybitnego znawcy Franchiego de’Cavalieri, który przypuszcza, że Tacjana rzymska jest identyczna z Tacjaną z Amasei, którą Breviarium Syriacum wspomina pod dniem 18 sierpnia. Tę ostatnią wymienia się wśród innych męczennic: Filancji, Eliany i Marcjany. Są to niemal pura nomina, imiona, które być może zostały przypadkowo zgrupowane w jedno, a wcześniej sygnalizowały wspomnienia odrębne, może nawet inaczej lokalizowane.
    Stosunkowo wczesny kult Tacjany w Rzymie jest dobrze zaświadczony.Tacjana urodziła się w rzymskiej rodzinie. Jej ojciec, chrześcijanin, wychowywał ją w miłości do Boga i Kościoła. Służyła w świątyni jako diakonisa.
    Według legendy, za panowania cesarza Aleksandra Sewera (+ 235), podczas jednego z chrześcijańskich nabożeństw Tatianę wraz z ojcem pojmano i zaprowadzono do świątyni Apolla. Tacjana miała tam zostać złożona w ofierze bożkowi. Gdy Tacjana pomodliła się za swych oprawców, nastąpiło trzęsienie ziemi i posąg bożka rozpadł się na części. Tacjanę poddano więc torturom: bito ją, wyłupiono jej oczy, ale jej rany bardzo szybko goiły się. Lew, mający rozszarpać Tacjanę, nie zrobił jej krzywdy, a ogień, do którego była wrzucana, nie spowodował oparzeń ani śmierci.
    Około roku 225-228 została ścięta mieczem. Jej ojciec również został skazany na śmierć, gdyż nie chciał porzucić wyznawanej przez siebie wiary.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    11 stycznia

    Święty Teodozy, opat

    Zobacz także:
      •  Święta Honorata, dziewica
    Święty Teodozy
    Teodozy urodził się ok. roku 424 w Mogariassos, w Małej Azji, w Kapadocji (obecna Turcja). Po św. Bazylim, św. Grzegorzu z Nazjanzu i św. Grzegorzu z Nyssy to już kolejny Święty, który pochodził z Kapadocji, gdzie kiedyś Kościół był w stanie swego najpełniejszego rozwoju.
    Tęskniąc za życiem bogobojnym, Teodozy opuścił rodzinne strony i udał się w podróż do Syrii, gdzie spotkał się ze św. Symeonem Słupnikiem. Nawiedził też w Ziemi Świętej miejsca uświęcone działalnością i męką Chrystusa. Osiadł tam jako pustelnik w jaskini położonej na szlaku z Jerozolimy do Betlejem. Niedługo zaczęli gromadzić się przy nim uczniowie. Mnisi zaadoptowali na swoje mieszkania okoliczne pieczary skalne. Święty wystawił w pobliżu nich domy dla pielgrzymów oraz warsztaty, by mnisi mieli zajęcie. Tak powstało miasteczko mnichów. Z czasem Teodozy miał tak wielu uczniów, że musiał wystawić oddzielne pawilony dla pielgrzymów o różnych narodowościach: Palestyńczyków, Greków, Syryjczyków, Ormian. W roku 494 patriarcha Jerozolimy, Salustiusz, powierzył Teodozemu (Teodozjuszowi) opiekę nad wszystkimi eremami Ziemi Świętej. Nad pustelnikami Palestyny powierzył zaś pieczę św. Sabie. Obaj święci żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
    W owym czasie wybuchła herezja monofizytów, którzy twierdzili, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę, Boską, nie posiadał natomiast, jak to głosi Kościół, oddzielnej natury ludzkiej. Sobór powszechny, zwołany przez papieża św. Leona I Wielkiego do Chalcedonu w 451 roku, potępił błędy monofizytów. Ci mieli jednak potężnego sprzymierzeńca w cesarzu Anastazym, który rozpoczął prześladowanie wyznawców prawowiernej wiary. Ofiarą prześladowań padł także ówczesny patriarcha Konstantynopola, Eliasz. Cesarz chciał dla nowej herezji pozyskać klasztory palestyńskie, licząc się z ich liczbą i znaczeniem. Przeciwstawił się temu jednak stanowczo Teodozy. Jako już 90-letni starzec osobiście obchodził wszystkie klasztory, by przestrzec je przed herezją i zachęcić do wierności orzeczeniom soboru. Cesarz skazał go za to na wygnanie. Po śmierci cesarza Teodozy powrócił jednak do swoich synów duchownych. Zmarł w wieku 105 lat.
    Jego ciało pochowano ze czcią w grocie Trzech Króli, gdzie według podania Święta Rodzina miała przyjąć Magów. Arabowie do dziś nazywają to miejsce Deir Dosi, czyli “Klasztorem św. Teodozego”. Klasztor przetrwał szczęśliwie do wieku XV. W stanie ruiny przejął go od beduinów w roku 1900 prawosławny patriarcha Jerozolimy i osadził tam mnichów prawosławnych.
    Teodozy otrzymał zaszczytny tytuł i przydomek Cenobiarchy, czyli “ojca wielu klasztorów”. Jego żywot zostawił potomnym jego uczeń, Teodor, biskup miasta Petra.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    10 stycznia

    Święty Grzegorz z Nyssy, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Bourges, biskup
    Święty Grzegorz z Nyssy
    Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
    Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
    Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
    Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    9 stycznia

    Święty Adrian z Canterbury, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Julian z Antiochii, męczennik
      •  Święty Andrzej Corsini, biskup
      •  Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
    Święty Adrian

    Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
    Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
    Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
    Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    8 stycznia

    Święty Daniel Comboni, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Tomasz, biskup
      •  Święty Wawrzyniec Iustiniani, biskup
      •  Święty Seweryn z Noricum
      •  Błogosławiona Eurozja Barban
    Święty Daniel Comboni
    Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
    Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
    Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
    Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    7 stycznia

    Święty Rajmund z Peñafort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Lucjan, prezbiter i męczennik
    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund, urodzony między 1170 a 1175 r. w Villafranca del Panades w pobliżu Barcelony (Hiszpania), w starej szlacheckiej rodzinie katalońskiej Peñafort, był spokrewniony z królem Aragonii. W szkole katedralnej ukończył trivium i quadrivium. Już jako dwudziestoletni młodzieniec wykładał filozofię w Barcelonie, nie otrzymując za swoją pracę wynagrodzenia. W tym też czasie wydał swoje pierwsze monumentalne dzieło: Summę prawa, podręcznik dla studentów prawa.
    U swoich uczniów starał się formować zarówno serce, jak i intelekt. Obdarzony głęboką wiedzą i osobistą kulturą, odznaczał się gorliwością w formowaniu przyszłych kapłanów, dla których napisał Summę nauki, pełną duszpasterskiej mądrości. W trzydziestym roku życia wyjechał do Bolonii, aby kontynuować studia nad prawem kanonicznym i cywilnym, tam też uzyskał stopień doktora. W 1218 roku biskup Barcelony, Berengariusz IV z Palou, zakładając wyższą szkołę dla kształcenia kleru swojej diecezji, zaprosił do współpracy Rajmunda jako wykładowcę. Po powrocie do Barcelony w roku 1219 Rajmund został mianowany kanonikiem, archidiakonem i wikariuszem generalnym. Berengariusz równocześnie zaprosił dominikanów, których w 1220 roku przysłał św. Dominik. Rajmund rychło zaprzyjaźnił się z nimi tak dalece, że wstąpił do nich w 1222 roku. Było to osiem miesięcy po śmierci świętego założyciela tego Zakonu.

    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund pracował żarliwie nad nawróceniem Maurów i Żydów, a równocześnie opracowywał dzieło zawierające wskazówki dla spowiedników. Papież Grzegorz IX w 1230 r. wezwał go do Rzymu i mianował kapelanem pałacu apostolskiego, penitencjariuszem i swoim osobistym spowiednikiem. Jako doradca papieski Rajmund rozwinął szeroką i owocną działalność. To, co uznawał, że sprawie Bożej wyjdzie na lepsze, podsuwał Ojcu świętemu. Na dworze papieskim zapoznał się z najznakomitszymi osobistościami Kościoła owych czasów. Miał więc okazję również za ich pośrednictwem rozwijać działalność apostolską.
    W tym czasie napisał pracę z prawa kanonicznego, znaną jako “Pięć dekretów”. Była ona zbiorem dekretów biskupów rzymskich. W ciągu wieków nagromadziło się tak wiele zarządzeń i ustaw papieskich, także soborowych, że trudno było nawet znawcom rozeznać się w ich gąszczu. Papież Grzegorz IX bullą Rex Pacificus promulgował opracowany przez Rajmunda zestaw obowiązujących odtąd praw kanonicznych pod nazwą Decretales Gregorii IX.

    Święty Rajmund z Peñafort

    W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii. Dwa lata później, w 1238 r., został na kapitule generalnej w Barcelonie wybrany generałem zakonu dominikanów, obejmując ten urząd po bł. Jordanie z Saksonii, który był bezpośrednim następcą św. Dominika. Miał wówczas ok. 60 lat. Natychmiast z właściwą sobie energią zabrał się najpierw – jako wytrawny jurysta – do przeredagowania konstytucji zakonnych. Zatwierdzono je na kapitułach w latach 1239-1241. Okazał się wspaniałym administratorem i organizatorem zakonu, który rozszerzał się po Europie błyskawicznie, ale któremu groziło rozluźnienie. Po dwóch latach zrezygnował z funkcji i ponownie poświęcił się apostolatowi.Napisał dzieła prawnicze: Summę pastoralną i Traktat o małżeństwie. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Pomimo bardzo czynnego życia i praktyk pokutnych, którymi trapił swoje ciało, dożył 100 lat. Umarł w Barcelonie 6 stycznia 1275 r. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem. Jego wspomnienie doroczne przypadało zawsze 23 stycznia; obecnie przeniesiono je na 7 stycznia, gdyż dzień ten jest najbliższy dnia jego zgonu. Relikwie jego spoczywają w Barcelonie, w katedrze św. Eulalii, w jednej z bocznych kaplic. 29 kwietnia 1601 roku został zaliczony do grona świętych przez papieża Klemensa VIII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________


    6 stycznia

    Objawienie Pańskie – Trzej Królowie

    Pokłon Trzech Króli

    Pokłon Mędrców ze Wschodu złożony Dziecięciu Jezus, opisywany w Ewangelii przez św. Mateusza (Mt 2, 1-12), symbolizuje pokłon świata pogan, wszystkich ludzi, którzy klękają przed Bogiem Wcielonym. To jedno z najstarszych świąt w Kościele.Trzej królowie być może byli astrologami, którzy ujrzeli gwiazdę – znak narodzin Króla. Jednak pozostanie tajemnicą, w jaki sposób stała się ona dla nich czytelnym znakiem, który wyprowadził ich w daleką i niebezpieczną podróż do Jerozolimy. Herod, podejmując ich, dowiaduje się o celu podróży. Podejrzewa, że narodził się rywal. Na podstawie proroctwa w księdze Micheasza (Mi 5, 1) kapłani jako miejsce narodzenia Mesjasza wymieniają Betlejem. Tam wyruszają Mędrcy. Odnajdując Dziecię Jezus, ofiarowują Mu swe dary. Otrzymawszy we śnie wskazówkę, aby nie wracali do Heroda, udają się do swoich krajów inną drogą.Uroczystość Objawienia Pańskiego należy do pierwszych, które uświęcił Kościół. Na Wschodzie pierwsze jej ślady spotykamy już w III w. Tego właśnie dnia obchodził Kościół grecki święto Bożego Narodzenia, ale w treści znacznie poszerzonej: jako uroczystość Epifanii, czyli zjawienia się Boga na ziemi w tajemnicy wcielenia. Na Zachodzie uroczystość Objawienia Pańskiego datuje się od końca IV w. (oddzielnie od Bożego Narodzenia).
    W Trzech Magach pierwotny Kościół widzi siebie, świat pogański, całą rodzinę ludzką, wśród której zjawił się Chrystus, a która w swoich przedstawicielach przychodzi z krańców świata złożyć Mu pokłon. Uniwersalność zbawienia akcentują także: sama nazwa święta, jego wysoka ranga i wszystkie teksty liturgii dzisiejszego dnia. Ewangelista nie pisze o królach, ale o Magach. Ze słowem tym dość często spotykamy się w Starym Testamencie (Kpł 19, 21; 20, 6; 2 Krn 33, 6; Dn 1, 20; 2, 2. 10. 27; 4, 4; 5, 7. 11). Oznaczano tym wyrażeniem astrologów. Herodot, historyk grecki, przez Magów rozumie szczep irański. Ksantos, Kermodoros i Arystoteles przez Magów rozumieją uczniów Zaratustry.
    Św. Mateusz krainę Magów nazywa ogólnym mianem Wschód. Za czasów Chrystusa Pana przez Wschód rozumiano cały obszar na wschód od rzeki Jordanu – a więc Arabię, Babilonię, Persję. Legenda, że jeden z Magów pochodził z murzyńskiej Afryki, wywodzi się zapewne z proroctwa Psalmu 71: “Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary. Królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie… Przeto będzie żył i dadzą Mu złoto z Saby”. Przez królestwo Szeby rozumiano Abisynię (dawna nazwa Etiopii). Na podstawie tego tekstu powstała także tradycja, że Magowie byli królami. Tak ich też powszechnie przedstawia ikonografia.
    Prorok Izajasz nie pisze wprost o królach, którzy mają przybyć do Mesjasza, ale przytacza dary, jakie Mu mają złożyć: “Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Kadzidło i mirra były wówczas na wagę złota. Należały bowiem do najkosztowniejszych darów.
    Św. Mateusz nie podaje także liczby Magów. Malowidła w katakumbach rzymskich z wieku II i III pokazują ich dwóch, czterech lub sześciu. U Syryjczyków i Ormian występuje ich nawet dwunastu. Przeważa jednak w tradycji Kościoła stanowczo liczba trzy ze względu na opis, że złożyli trzy dary. Tę liczbę np. spotykamy we wspaniałej mozaice w bazylice św. Apolinarego w Rawennie z wieku VI. Także Orygenes podaje tę liczbę jako pierwszy wśród pisarzy chrześcijańskich. Dopiero od wieku VIII pojawiają się imiona Trzech Magów: Kacper, Melchior i Baltazar. Są one zupełnie dowolne, nie potwierdzone niczym.Kepler usiłował wytłumaczyć gwiazdę betlejemską przez zbliżenie Jowisza i Saturna, jakie zdarzyło się w 7 roku przed narodzeniem Chrystusa (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że liczenie lat od urodzenia Jezusa wprowadził dopiero w VI w. Dionizy Exiguus; przy obliczeniach pomylił się jednak o 7 lat – Jezus faktycznie urodził się w 7 roku przed naszą erą). Inni przypuszczają, że była to kometa Halleya, która także w owym czasie się ukazała. Jednak z całego opisu Ewangelii wynika, że była to gwiazda cudowna. Ona bowiem zawiodła Magów aż do Jerozolimy, potem do Betlejem. Stanęła też nad miejscem, w którym mieszkała Święta Rodzina. Św. Mateusz nie tłumaczy nam, czy tę gwiazdę widzieli także inni ludzie.
    Żydzi przebywali na Wschodzie, w Babilonii i Persji, przez wiele lat w niewoli (606-538 przed Chr.). Znane więc mogło być Magom proroctwo Balaama: “Wschodzi gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). U ludów Wschodu panowało wówczas powszechne przekonanie, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę.

    Pokłon Trzech Króli

    Kiedy Magowie przybyli do Syna Bożego? Z całą pewnością po ofiarowaniu Go w świątyni. Według relacji Ewangelisty, że Herod kazał wymordować dzieci do dwóch lat, wynika, iż Magowie przybyli do Betlejem, kiedy Chrystus miał co najmniej kilka miesięcy, a może nawet ponad rok. Magowie nie zastali Jezusa w stajni; św. Mateusz pisze wyraźnie, że gwiazda stanęła nad “domem” (Mt 2, 11). Było w nim jednak bardzo ubogo. A jednak Mędrcy “upadli przed Nim na twarz i oddali Mu pokłon”. Padano na twarz w owych czasach tylko przed władcami albo w świątyni przed bóstwami. Magowie byli przekonani, że Dziecię jest przyszłym królem Izraela.
    Według podania, które jednak trudno potwierdzić historycznie, Magowie mieli powrócić do swojej krainy, a kiedy jeden z Apostołów głosił tam Ewangelię, mieli przyjąć chrzest. Legenda głosi, że nawet zostali wyświęceni na biskupów i mieli ponieść śmierć męczeńską. Pobożność średniowieczna, która chciała posiadać relikwie po świętych i pilnie je zbierała, głosi, że ciała Trzech Magów miały znajdować się w mieście Savah (Seuva). Marco Polo w podróży na Daleki Wschód (wiek XIII) pisze w swym pamiętniku: “Jest w Persji miasto Savah, z którego wyszli trzej Magowie, kiedy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”.
    Identyczny opis zostawił także bł. Oderyk z Pordenone w roku 1320. Jednak legenda z wieku XII głosi, że w wieku VI relikwie Trzech Magów miał otrzymać od cesarza z Konstantynopola biskup Mediolanu, św. Eustorgiusz. Do Konstantynopola zaś miała je przewieźć św. Helena cesarzowa. W roku 1164 Fryderyk I Barbarossa po zajęciu Mediolanu za poradą biskupa Rajnolda z Daszel zabrał je z Mediolanu do Kolonii, gdzie umieścił je w kościele św. Piotra. Do dziś w katedrze kolońskiej za głównym ołtarzem znajduje się relikwiarz Trzech Króli, arcydzieło sztuki złotniczej.

    Pokłon Trzech Króli

    Od XV/XVI w. w kościołach poświęca się dziś kadzidło i kredę. Kredą oznaczamy drzwi na znak, że w naszym mieszkaniu przyjęliśmy Wcielonego Syna Bożego. Piszemy na drzwiach litery K+M+B, które mają oznaczać imiona Mędrców lub też mogą być pierwszymi literami łacińskiego zdania: (Niech) Chrystus mieszkanie błogosławi – po łacinie:Christus mansionem benedicatZwykle dodajemy jeszcze aktualny rok.Król Jan Kazimierz miał zwyczaj, że w uroczystość Objawienia Pańskiego składał na ołtarzu jako ofiarę wszystkie monety bite w roku ubiegłym. Święconym złotem dotykano całej szyi, by uchronić ją od choroby. Kadzidłem okadzano domy i obory, a w nich chore zwierzęta. Przy każdym kościele stały od świtu stragany, na których sprzedawano kadzidło i kredę. Zwyczaj okadzania ołtarzy spotykamy u wielu narodów starożytnych, także wśród Żydów (Wj 30, 1. 7-9; Łk 1). W Biblii jest mowa o kadzidle i mirze 22 razy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, a kadzidło – to żywica z różnych drzew, z domieszką aromatów wszystkich ziół. Drzew wonnych, balsamów jest ponad 10 gatunków. Rosną głównie w Afryce (Somalia i Etiopia) i w Arabii Saudyjskiej.
    W dawnej Polsce w domach pod koniec obiadu świątecznego roznoszono ciasto. Kto otrzymał ciasto z migdałem, był królem migdałowym. Dzieci chodziły po domach z gwiazdą i śpiewem kolęd, otrzymując od gospodyni “szczodraki”, czyli rogale. Śpiewało się kolędy o Trzech Królach. Czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano tak dalece za święty, że nie wykonywano w nim żadnych ciężkich prac, jak np.: młocki, mielenia ziarna na żarnach, kobiety przerywały przędzenie.
    W ikonografii od czasów wczesnochrześcijańskich Trzej Królowie są przedstawiani jako ludzie Wschodu w barwnych, częstokroć perskich szatach. W X wieku otrzymują korony. Z czasem w malarstwie i rzeźbie rozwijają się różne typy ikonograficzne Mędrców.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________

    5 stycznia

    Błogosławiona
    Marcelina Darowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
      •  Święty Edward Wyznawca, król
      •  Święty Szymon Słupnik
      •  Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup
      •  Święty Karol Houben, prezbiter
    Błogosławiona Marcelina Darowska

    Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
    W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
    Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
    W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
    Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
    Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________

    4 stycznia

    Święta Elżbieta Seton, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela z Foligno, zakonnica
      •  Święty Cyriak Eliasz Chavara, prezbiter
      •  Święta Genowefa Torres Morales, dziewica
    Święta Elżbieta Seton

    Elżbieta urodziła się w Nowym Jorku 28 sierpnia 1774 roku. Stany Zjednoczone stawały się wówczas na skutek walk niepodległościowych (1773-1783) z kolonii angielskiej – nowym, niepodległym państwem. Elżbieta była córką protestanckich rodziców. Miała zaledwie trzy lata, kiedy zmarła jej matka. Wtedy ojciec dziecka, Ryszard Bayley, dyrektor nowojorskiego szpitala, wszedł po raz drugi w związek małżeński. Jednak ciągłe konflikty córki z macochą doprowadziły do tego, że Elżbieta została zmuszona opuścić dom w wieku 16 lat. W dwudziestym roku życia wyszła za nowojorskiego kupca, Wiliama Magee Setona (1794), z którym miała pięcioro dzieci. Niestety, mąż zbyt ryzykował w swoich transakcjach kupieckich. Niebawem doprowadził swoje przedsiębiorstwo do bankructwa. Dopóki żył zamożny ojciec Elżbiety, wspierał młodych małżonków finansowo. Jednak po jego śmierci musieli borykać się z biedą. Na domiar złego mąż zachorował na gruźlicę. Dla ratowania go oboje wybrali się do Włoch, do Livorno, w nadziei, że klimat przywróci zdrowie ukochanemu mężowi. Stało się jednak inaczej. Wiliam zmarł niebawem w tamtejszym szpitalu (1803).
    Po śmierci męża Elżbieta zatrzymała się jeszcze jakiś czas u przyjaciół. Atmosfera głęboko religijna i bezinteresowna miłość, jaką otoczono młodą wdowę, sprawiły, że Elżbieta zainteresowała się bliżej Kościołem katolickim. Odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Montenero. To tam, w czasie Mszy świętej, powzięła stanowcze postanowienie przejścia na katolicyzm. Formalnie uczyniła to po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych 14 marca 1805 roku. Naraziło to ją na nowe trudności, gdyż traktowano ją jako “zdrajczynię” swojej wiary i całkowicie odsunięto się od niej. Elżbieta nie tylko się tym nie załamała, ale doprowadziła nawet do tego, że i jej dzieci przeszły na katolicyzm.
    W Baltimore sulpicjanie zaproponowali jej kierowanie szkołą parafialną. W roku 1809 Elżbieta przeniosła się jednak do Emmitsburga, gdzie powstało centrum jej dzieł. Założyła zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Józefa. Regułę nowej rodziny zakonnej oparła na ustawach, jakie napisał św. Wincenty a Paulo dla swoich duchowych córek. Wprowadziła jedynie te zmiany, które okazały się konieczne dla jej czasów i w jej kraju.
    Elżbieta zakończyła swoje ziemskie życie wcześnie, bo w 47. roku życia, 4 stycznia 1821 r. Do grona błogosławionych włączył ją papież Jan XXIII 17 marca 1963 roku, a do chwały świętych wyniósł ją Paweł VI 14 września 1975 roku. W jej kanonizacji jako pierwszej obywatelki Stanów Zjednoczonych wzięło udział ok. 15 tys. pielgrzymów z USA wraz z przedstawicielami episkopatu i rządu. Jej relikwie znajdują się w kościele domu macierzystego w Emmitsburgu.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________


    3 stycznia

    Najświętsze Imię Jezus

    Zobacz także:
      •  Święta Genowefa, dziewica
      •  Błogosławiony Alan de Solminihac, biskup
      •  Święty Józef Maria Tomasi, kardynał
    Jezus Chrystus

    Istnieje wiele imion, którymi określano Syna Bożego. Już prorok Izajasz wymienia ich cały szereg: Emmanuel (Iz 7, 14), Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9, 6). Prorocy: Daniel i Ezechiel nazywają Mesjasza “Synem człowieczym” (Dn 7, 13), a Zachariasz powie o Nim: “a imię Jego Odrośl” (Za 6, 12). W Nowym Testamencie św. Jan Apostoł nazwie Syna Bożego “Słowem” (J 1, 1). Sam Jezus Chrystus da sobie nazwy: Syn człowieczy (Mt 24, 27. 30. 37. 39. 44), Światłość świata (J 8, 12), Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz (J 10, 11; 14, 6) itp. Jednak imieniem własnym Wcielonego Słowa jest Imię Jezus. Ono bowiem zostało nadane Mu przez samego niebieskiego Ojca jako imię własne: W szóstym miesiącu (od zwiastowania Zachariaszowi narodzenia św. Jana Chrzciciela) posłał Bóg anioła Gabriela do miasta zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (…). Anioł rzekł do Niej: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31). Św. Mateusz przypomina, że to samo polecenie otrzymał również św. Józef: Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: “Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).
    Pod tym też imieniem Słowo Wcielone odbiera największą cześć. Etymologicznie hebrajskie imię Jezus znaczy tyle, co “Jahwe zbawia”. Tak więc imię było synonimem posłannictwa, celu, dla którego Syn Boży przyszedł na ziemię. Imię to nadano Synowi Bożemu w ósmym dniu po narodzeniu, który liturgicznie przypada dnia 1 stycznia. Św. Łukasz tak nam krótko opisuje to wydarzenie: Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie (Matki) (Łk 2, 21).

    Jezus Chrystus

    Sam Jezus powiedział o swoim Imieniu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24). Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego pili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18).
    Apostołowie zawierzyli Chrystusowej obietnicy i spełniła się ona na nich w całej pełni. W imię Chrystusa czynili cuda. Św. Piotr do napotkanego kaleki od urodzenia mówi: Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6). Do zdumionego tym cudem tłumu Apostoł mówi: Przez wiarę w Jego Imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły (Dz 3, 16).To samo wyznanie powtórzy także przed najwyższą Radą żydowską: Jeżeli przesłuchujecie nas w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął zdrowy… I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 10-12).
    Św. Paweł Imieniu Jezusa oddaje najwyższe pochwały: Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezus zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 1, 8-10). Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17). Jako cel swojej całej niezmordowanej działalności apostolskiej św. Paweł wskazuje: Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz 16, 18).Także św. Paweł w imię Jezusa czynił cuda. Do szatana, który opętał pewną dziewczynę, woła: Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł! (Dz 3, 6-7). Kult Imienia Jezus ma więc głębokie uzasadnienie w Piśmie Świętym. Tekstów to potwierdzających można by przytoczyć znacznie więcej (J 14, 13-14; Dz 5, 40-41; 9, 15-16; Hbr 1, 4; Rz 10, 13; 2 Kor 5, 20; Ap 7, 1-11). Św. Paweł tak się rozmiłował w tym Najświętszym Imieniu, że w swoich pismach wymienia je aż 254 razy. Kult Imienia Jezus jest żywy także w tradycji Kościoła. Św. Efrem, ilekroć napotkał to imię wypisane czy wyryte, całował je ze czcią. Orygenes o tym Imieniu pisze: “Imię Jezus – to imię Wszechmocnego… To imię Pańskie niech będzie błogosławione na wieki”. Św. Jan Złotousty mówi: “Imię Jezusa Chrystusa, gdy je uważnie rozważymy, oznajmia nam całe jego dobrodziejstwo. Nie bez przyczyny bowiem zostało nam dane. Jest ono skarbcem tysiąca dóbr”.
    Przepiękny hymn ku czci Imienia Jezus ułożył św. Bernard z Clairvaux: “Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele” (Sermo 15 super Cantica).
    Św. Bernardyn ze Sieny nosił ze sobą tablicę, na której złotymi głoskami był wypisany monogram Pana Jezusa; w każdym kazaniu Bernardyn adorował to Imię: “O Imię Jezusa, wyniesione ponad wszelkie imię! O Imię zwycięskie! Radości aniołów, szczęście sprawiedliwych, przerażenie potępionych… Umysł się miesza, język drętwieje, wargi niezdolne są wyrzec słowo, gdy się ma sławić Najświętsze Imię Jezusa”.
    Syn duchowy św. Bernardyna, bł. Władysław z Gielniowa, każde swoje kazanie rozpoczynał od Imienia Jezusa. W znanym wierszu o Męce Pańskiej każdą nową strofę rozpoczyna tym Najświętszym Imieniem. Kiedy w Wielki Piątek 1505 r. wymawiał Imię Jezus, wpadł w zachwyt i został porwany na oczach słuchaczy nad ambonę.
    Św. Wawrzyniec Justynian pisze: “W przeciwnościach, w niebezpieczeństwach, w lęku – w domu, na drodze, na pustkowiu, na falach – gdziekolwiek się znajdziesz, wszędzie wzywaj Imienia Zbawiciela”.
    Św. Redegunda, bł. Henryk Suzo i św. Joanna de Chantal na swoich piersiach wyryli Imię Jezusa. Św. Ignacy Loyola umieścił w herbie założonego przez siebie zakonu jezuitów monogram imienia Jezus.
    W wieku XV powstała litania do Imienia Jezus, co dowodzi powszechności kultu tegoż Imienia. Zwyczajem powszechnym we wszystkich niemal językach świata stało się pozdrowienie chrześcijańskie: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.Pan Jezus ma jeszcze imię drugie, nadane Mu przez proroków i Jego wiernych wyznawców. Jest nim greckie imię Chrystus (hebrajskie – Mesjasz). Oznacza ono tyle, co “namaszczony” lub “Pomazaniec Pański”. Namaszczano w Starym Testamencie królów i arcykapłanów, a Duchem Świętym byli namaszczeni prorocy. Chrystus Pan jest Królem; jest Kapłanem (por. Hbr 4, 14 – 12, 2); jest także Prorokiem – On bowiem był celem wszystkich proroctw. On również wiele rzeczy przepowiedział: o sobie, jak też odnośnie losów ludzkości i świata. Od imienia Chrystusa otrzymali także imię Jego wyznawcy, najpierw w Antiochii, potem niedługo w całym świecie: W Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26).Ojcowie Kościoła i święci wiele razy podkreślali wagę tego Imienia. Tertulian pisze: “Chrześcijanin – to drugi Chrystus”. Św. Pacjanowi przypisuje się piękne wyznanie: “Imię moje – chrześcijanin, nazwisko – katolik”. Św. Grzegorz z Nyssy napomina: “Jesteś chrześcijaninem, naśladuj Chrystusa… Nie noś tego Imienia na próżno”. Podobnie pisze św. Leon I Wielki: “Poznaj, chrześcijaninie, godność twoją… Pamiętaj, jakiego Ciała jesteś członkiem”. A św. Bernard przypomina: “Od Chrystusa nazywamy się chrześcijanami… Czyż przeto nie tą drogą, którą podążał Chrystus, i my powinniśmy podążać? Chrześcijanie otrzymali imię od Chrystusa. To zaś zobowiązuje do czynu chrześcijańskiego – byśmy, będąc spadkobiercami imienia, byli również spadkobiercami Jego cnót”.Do pierwszych i najpowszechniej spotykanych jeszcze dzisiaj symboli Jezusa Chrystusa należą Jego monogramy. W sztuce starożytnej były one wyrazem osoby. Najdawniejsze pochodzą już z wieku III. Do najdawniejszych należą: I X, co oznacza Jezus Chrystus; X P, co znaczy Chrystus; wreszcie najczęściej spotykane monogramy IHS lub grecką literę X (chi) i wpisaną w nią grecką literę P (ro) – są to dwie pierwsze litery od greckiego słowa XPISTOS, czyli Pomazaniec, Mesjasz. Ostatni symbol ma o tyle jeszcze wymowę, że wyraźnie określa, iż Chrystus stał się naszym Zbawicielem przez ofiarę krzyża. Symbol przedostatni natomiast wywodzi się od czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego, kiedy to ów władca kazał na sztandarach swoich wojsk umieścić ten symbol (po roku 313). Najwięcej rozpowszechnił się też on w świecie. Często do tego symbolu dodawano inne, wieniec laurowy jako znak zwycięstwa, litery alfa i omega, co oznacza wieczność i bóstwo Jezusa Chrystusa itp.
    Od wieku XV bardzo popularny stał się monogram Pana Jezusa, złożony z trzech liter: IHS. Jest to “zlatynizowany” skrót grecki trzech pierwszych liter greckich od imienia Jezus (wielkimi literami: IHSOYS). Wreszcie symbolem Pana Jezusa najdawniejszym, bo sięgającym wieku II, jest słowo greckie Ichthys (“ryba”). Był to umowny znak rozpoznawczy dla chrześcijan w czasie prześladowań. W literach tego słowa chrześcijanie odczytywali skrót greckich słów: Jesous Christos Theou Yios Soter, co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel.W Starym Testamencie tak wielką czcią otaczano imię Boga, że nie wolno go było wymawiać nawet kapłanom. Przy czytaniu publicznym zamieniano imię Jahwe na określenia zastępcze: Pan, Władca itp. Cześć Imienia Bożego wymaga, aby i dziś nie wymawiać go bez potrzeby. Drugie przykazanie Dekalogu mówi wyraźnie: “Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremnie”.Papież Klemens XII (+ 1534) pozwolił na osobne oficjum i Mszę świętą o Imieniu Jezus. Papież Innocenty XIII rozciągnął to święto na cały Kościół (1721), a papież św. Pius X wyznaczył je na niedzielę po Nowym Roku lub – gdy tej zabraknie – na 2 stycznia. Najnowsze, trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, przypisało je jako wspomnienie dowolne na dzień 3 stycznia. Warto dodać, że chrześcijanie Wschodu praktykują Modlitwę Jezusową, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezus, znaną od pierwszych wieków.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia



    2 stycznia

    Święty Bazyli Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Bazyli Wielki

    Bazyli urodził się w rodzinie zamożnej i głęboko religijnej w Cezarei Kapadockiej (obecnie Kayseri w środkowej Turcji) w 329 r. Wszyscy członkowie jego rodziny dostąpili chwały ołtarzy: św. Makryna – jego babka, św. Bazyli i Emelia (Emilia) – rodzice, jego bracia – św. Grzegorz z Nyssy i św. Piotr z Sebasty, oraz siostra – św. Makryna Młodsza. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
    Ojciec Bazylego był retorem. Jako taki miał prawo prowadzić własną szkołę. Młody Bazyli uczęszczał do tej szkoły, a następnie udał się na dalsze studia do Konstantynopola i Aten. Tu spotkał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu, z którym odtąd pozostawał w dozgonnej przyjaźni. W ławie szkolnej zasiadał z nimi także Julian, późniejszy cesarz rzymski (panował w latach 361-363, przez potomnych nazwany Apostatą ze względu na powrót do kultów pogańskich). W 356 r. Bazyli objął katedrę retoryki w Cezarei po swoim zmarłym ojcu. Tu przyjął chrzest w roku 358, mając 29 lat. Taki bowiem był wówczas zwyczaj, że chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków chrześcijańskich.
    Przeżycia po śmierci brata poważnie wpłynęły na jego życie. W latach 357-359 odbył wielką podróż po ośrodkach życia pustelniczego i mniszego na Wschodzie: Egipcie, Palestynie, Syrii i Mezopotamii. Po powrocie postanowił poświęcić się życiu zakonnemu: rozdał swoją majętność ubogim i założył pustelnię w Neocezarei (obecnie Niksar w Turcji) nad brzegami rzeki Iris. Niebawem przyłączył się do niego św. Grzegorz z Nazjanzu. Razem sporządzili wówczas zestaw najcenniejszych fragmentów pism Orygenesa (Filokalia). Tam również Bazyli zaczął pisać swoje Moralia i zarys Asceticon, czyli przyszłej reguły bazyliańskiej, która miała ogromne znaczenie dla rozwoju wspólnotowej formy życia zakonnego na Wschodzie.
    Bazyli jest jednym z głównych kodyfikatorów życia zakonnego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie chrześcijaństwa (miał ogromny wpływ na św. Benedykta z Nursji). Ideałem życia monastycznego Bazylego była braterska wspólnota, która poświęca się ascezie, medytacji oraz służy Kościołowi zarówno poprzez naukę wiary (poznawanie tajemnic Objawienia i obronę przeciw herezjom), jak i w działalności duszpasterskiej i charytatywnej.

    Święty Bazyli Wielki

    W 360 roku Bazyli wziął udział w synodzie, który odbył się w Konstantynopolu, a w dwa lata potem był świadkiem śmierci metropolity Cezarei Kapadockiej, Dioniusa. Jego następca, Euzebiusz, udzielił mu w 364 r. święceń kapłańskich. Po śmierci tegoż metropolity Bazyli został wybrany jego następcą (370). Jako arcybiskup Cezarei wykazał talent męża stanu, wyróżniał się także jako doskonały administrator i duszpasterz, dbały o dobro swojej owczarni. Bronił jej też niezmordowanie żywym słowem i pismem przed skażeniem herezji ariańskiej. Rozwinął w swojej diecezji szeroką działalność dobroczynną, budując na przedmieściach Cezarei kompleks budynków na potrzeby biednych i podróżujących (tzw. Bazyliada). Był człowiekiem szerokiej wiedzy, znakomitym mówcą, pracowitym i miłosiernym pasterzem.Zmarł 1 stycznia 379 r. Jego relikwie przeniesiono wkrótce do Konstantynopola wraz z relikwiami św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma. Obecnie znajdują się one w Brugii (Belgia), przewiezione tam przez Roberta II Jerozolimskiego (1065-1111), hrabiego Flandrii, uczestnika wypraw krzyżowych. Część relikwii znajduje się we Włoszech: głowa w Amalfi koło Neapolu, a ramię w kościele S. Giorgio dei Greci w Wenecji.
    Św. Bazyli razem z pozostałymi ojcami kapadockimi (Grzegorzem z Nazjanzu i Grzegorzem z Nyssy) gorliwie zwalczał herezję ariańską i ustalił treść dogmatu o Trójcy Świętej (“jedna natura, trzy hipostazy” – jeden Bóg w trzech Osobach). Pozostawił bogatą spuściznę literacką: szereg pism dogmatyczno-ascetycznych, homilii i 350 listów. Poprzez swój Asceticon stał się ojcem i prawodawcą monastycyzmu wschodniego. Jest twórcą liturgii wschodniej (tzw. bizantyńskiej). W Kościele Wschodnim doznaje czci jako jeden z czterech wielkich Ojców Kościoła. Na 1600-lecie śmierci św. Bazylego w dniu 2 stycznia 1980 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił list apostolski Patres Ecclesiae. Bazyli jest patronem bazylianów i sióstr św. Krzyża.
    W ikonografii św. Bazyli przedstawiany jest jako biskup w pontyfikalnych szatach rytu łacińskiego, a także ortodoksyjnego, jako mnich w benedyktyńskiej kukulli, eremita. Ma krótkie, czarne, przyprószone siwizną włosy, długą, szpiczastą brodę, wysokie czoło i garbaty nos. W lewej ręce trzyma Ewangelię, prawą błogosławi lub przytrzymuje Świętą Księgę. Jego atrybutami są: czaszka, gołąb nad głową, księga, model kościoła, paliusz, rylec.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    2 stycznia

    Święty Grzegorz z Nazjanzu,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Grzegorz z Nazjanzu

    Grzegorz urodził się w roku 329 lub 330 w Arianzie, w pobliżu Nazjanzu w Kapadocji (obecnie Turcja). Podobnie jak św. Bazyli Wielki, pochodził z rodziny świętych. Świętą była jego babka – Nonna, brat – św. Cezary i siostra – św. Gorgonia. Ojciec św. Grzegorza, również Grzegorz, był biskupem Nazjanzu. Pierwsze nauki Grzegorz pobierał w Nazjanzie (337-343) u swego wuja Amfilochiusza (uczył go krasomówstwa), studia średnie odbył w Cezarei Kapadockiej (343-349), a następnie udał się na studia wyższe retoryki do Cezarei Palestyńskiej (349-352), gdzie zapoznał się z nauką Orygenesa i stał się odtąd jego wielbicielem. W tym czasie podążył do Aleksandrii (351-352), gdzie metropolitą był wówczas sławny św. Atanazy Wielki. W samą Wielkanoc przyjął chrzest, mając 28 lat (358). Na dalsze studia udał się do Aten, gdzie odbywał je wraz ze św. Bazylim Wielkim (352-358). Po powrocie do ojczyzny zajął się administrowaniem rodzinnym majątkiem (359-361). W uroczystość Bożego Narodzenia z rąk ojca otrzymał święcenia kapłańskie i odtąd pomagał mu w duszpasterstwie i w zarządzaniu diecezją (361-363).
    Grzegorz pragnął jednak życia pustelniczego. Udał się więc do Neocezarei w Poncie, gdzie przebywał już wtedy św. Bazyli (363-364). Posłuszny jednak ojcu wrócił do Nazjanzu i nadal pomagał mu w zarządzaniu diecezją (364-371). Kiedy św. Bazyli został metropolitą w Cezarei Kapadockiej (372), w tym samym roku namówił Grzegorza, by przyjął biskupstwo w Sasimie. Grzegorz nie czuł się dobrze na tym urzędzie i dlatego usunął się do klasztoru św. Tekli w Seleucji Izauryjskiej, gdzie spędził cztery lata (375-379).
    Po wkroczeniu cesarza Teodozego I Wielkiego do Konstantynopola, Grzegorza powołano na metropolitę Konstantynopola. Cesarz uroczyście wprowadził go do katedry Hagia Sofia. Od maja do lipca 381 roku odbywał się w Konstantynopolu sobór powszechny. Przewodniczył mu biskup Antiochii, Melecjusz, a po jego nagłej śmierci – Grzegorz. Na soborze tym metropolitom Konstantynopola, Aleksandrii, Antiochii i Jerozolimy przyznano tytuł patriarchów. Grzegorz był więc pierwszym patriarchą Konstantynopola. Wkrótce jednak zrzekł się tej godności i udał się do Karbala Arianzos, gdzie oddał się wyłącznie kontemplacji i pracy pisarskiej (382).
    Zmarł w rodzinnym Arianzie w roku 389 lub 390. Data jego zgonu nie jest pewna (tradycja prawosławna podaje 25 stycznia 389 r.). Cesarz Konstantyn II (912-959) sprowadził jego relikwie z Arianzu do Konstantynopola, gdzie umieścił je w kościele Dwunastu Apostołów. Obecnie część tych relikwii znajduje się w Rzymie, w bazylice św. Piotra (w kaplicy św. Grzegorza), w klasztorze benedyktynek S. Maria in Campo Marzio oraz w Mantui w kościele św. Andrzeja.
    Wspomnienie św. Grzegorza obchodzi się wraz ze wspomnieniem św. Bazylego. Jak na ziemi łączyła ich przyjaźń, tak po śmierci łączy ich wspólna chwała.
    Grzegorz był wielkim teologiem, humanistą i poetą. Spuścizna literacka po nim jest bardzo bogata. Na pierwszym miejscu wypada wymienić jego kazania. Pozostało ich do naszych czasów czterdzieści pięć. Obszerna kiedyś musiała być jego korespondencja, skoro do dziś zachowało się szczęśliwie aż 245 listów. Grzegorz zasłynął ponadto jako jeden z największych poetów Kościoła Wschodniego. Ocalało aż 507 jego poetyckich utworów. Opiewa w nich tajemnice wiary, swoje osobiste przeżycia, uniesienia mistyczne i wydarzenia współczesne. Jest patronem bazylianów i poetów.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako biskup rytu bizantyjskiego lub w pontyfikalnych szatach rytu rzymskiego. Czasami u jego stóp Lucyfer – symbol herezji. Jest przedstawiany jako starszy mężczyzna z jasnokasztanową, krótką brodą i znaczną łysiną czołową. Zazwyczaj prawą rękę ma złożoną w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma Ewangelię. Jego atrybutami są: anioł, księga Ewangelii, paliusz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    1 stycznia

    Święta Boża Rodzicielka Maryja

    Bogarodzica Maryja

    Pierwszy dzień Nowego Roku to ósmy dzień od Narodzenia Jezusa. Według prawa żydowskiego każdy chłopiec miał być tego dnia obrzezany. W oktawę Bożego Narodzenia, dziękując Bogu za przyjście na świat Chrystusa, Kościół obchodzi uroczystość Maryi jako Matki Bożej, przez którą spełniły się obietnice dane całej ludzkości, związane z tajemnicą Odkupienia. Tego dnia z wszystkich przymiotów Maryi czcimy szczególnie Jej macierzyństwo. Dziękujemy Jej także za to, że swą macierzyńską opieką otacza cały Lud Boży.Poświęcenie Maryi pierwszego dnia rozpoczynającego się roku ma także inne znaczenie. Matka Jezusa zostaje ukazana ludziom jako najdoskonalsze stworzenie, a zarazem jako pierwsza z tych, którzy skorzystali z darów Chrystusa. Pragnienie zaakcentowania specjalnego wspomnienia Matki Bożej zrodziło się już w starożytności chrześcijańskiej. Kościół zachodni już w VII wieku wyznaczył w tym celu dzień 1 stycznia.Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi to najstarsze maryjne święto. Do liturgii Kościoła wprowadził je dość późno papież Pius XI w roku 1931 na pamiątkę 1500. rocznicy soboru w Efezie (431). Pius XI wyznaczył na coroczną pamiątkę tego święta dzień 11 października. Reforma liturgiczna w roku 1969 nie zniosła tego święta, ale podniosła je do rangi uroczystości nakazanych i przeniosła na 1 stycznia.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W Starym Testamencie jest wiele szczegółowych proroctw, zapowiadających Zbawiciela świata. Pośrednio dotyczą one także osoby Jego Matki. Niektóre z nich są nawet wyraźną aluzją do Rodzicielki Zbawiciela, np. zapowiedź dotycząca Niewiasty, która zetrze głowę węża-szatana (Rdz 3, 15). Jeszcze wyraźniej o Matce Mesjasza wspomina prorok Micheasz (Mi 5, 1-2). Jako proroctwo dotyczące Maryi traktuje się także zapowiedź Izajasza:Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14).Poza tymi tekstami tradycja chrześcijańska uznaje wiele innych w znaczeniu typicznym (stanowiącym wzór, pra-obraz), jak np. królowa stojąca po prawicy króla (Ps 45, 10), oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, zwycięska Judyta czy ratująca swój naród od niechybnej zguby bohaterska Estera.Maryja była córką świętych Joachima i Anny (tak przekazuje nam apokryf Protoewangelia Jakuba, pochodzący z roku ok. 150). To oni oddali ją do Świątyni (to także przekaz apokryficzny – wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy w liturgii 21 listopada). Przez Boga została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Jej postać jest obecna na kartach Nowego Testamentu od chwili Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego.
    Anioł Gabriel zwiastuje Jej narodzenie Syna, który będzie “Synem Najwyższego” (Łk 1, 26-38). Od tej chwili Maryja całkowicie oddaje się Bogu. Za wskazaniem anioła odwiedza swoją krewną, św. Elżbietę, matkę Jana Chrzciciela (Łk 1, 39-56). Wraz ze swym oblubieńcem, św. Józefem, w związku ze spisem ludności udaje się do Betlejem, miasta, z którego wywodzi się Jej ród (a także ród Józefa, Jej męża). Tutaj przychodzi na świat Jezus (Łk 2, 1-20). Zgodnie z żydowskim obyczajem ofiarowuje Syna w świątyni (Łk 2, 21-38). Wobec zagrożenia ze strony Heroda ucieka z Jezusem i św. Józefem do Egiptu (Mt 2, 13-18). Po śmierci króla wraca do Nazaretu (Mt 2, 19-23). Podczas pobytu w Jerozolimie przeżywa niepokój z powodu zagubienia swego Syna (Łk 2, 41-49). Na godach weselnych w Kanie poprzez Jej wstawiennictwo Jezus czyni swój pierwszy cud (J 2, 1-11).
    Synoptycy (św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek) wspominają, że Maryja towarzyszyła Panu Jezusowi w Jego wędrówkach apostolskich (Mt 12, 46-50; Mk 3, 31-35; Łk 8, 19-21). Maryja jest także świadkiem śmierci Chrystusa. Stoi pod krzyżem Jezusa, gdy Ten powierza Ją opiece swego umiłowanego ucznia Jana (J 19, 25-27). Pod krzyżem zostaje Matką Kościoła i ludzkości. Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu pozostaje wśród Apostołów w Jerozolimie.
    Maryja niewątpliwie jest osobą najbliższą Jezusowi ze względu na szczególną rolę w dziele zbawienia. Jej niezwykłe posłannictwo i miejsce w chrześcijaństwie odsłania tekst Apokalipsy.
    Według tradycji po wniebowstąpieniu Jezusa żyła jeszcze 12 lat. Niektóre dokumenty mówią, że mieszkała ze św. Janem w Efezie, inne – że nie opuszczała Jerozolimy. Pusty grób Maryi znajduje się obok Ogrodu Oliwnego w dolinie Cedron. Fakty z Jej życia, tytuły i wezwania modlitewne oraz cudowne wydarzenia, które miały miejsce za Jej przyczyną, Kościół rozważa w ciągu wielu świąt podczas całego roku liturgicznego.Spośród szczególnych przywilejów Maryi na pierwszym miejscu trzeba wymienić Jej Boskie macierzyństwo, które w dzisiejszej uroczystości czcimy. Kiedy Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, odważył się odróżniać w Jezusie Chrystusie dwie natury i dwie osoby, wtedy Maryję zaczął nazywać Matką Chrystusa-Człowieka i odmówił Jej przywileju Boskiego macierzyństwa. Jednak biskupi zebrani na soborze w Efezie (431) stanowczo odrzucili i potępili naukę Nestoriusza, wykazując, że Jezus miał tylko jedną osobę, której własnością były dwie natury: Boska i ludzka. Dlatego Maryja była Matką Osoby Jezusa Chrystusa w Jego ludzkiej naturze – była więc Matką Bożą. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat. Zebrani na tym soborze biskupi Kościoła pod przewodnictwem legatów papieskich orzekli jednogłośnie, że nie tylko można, ale należy Maryję nazywać Matką Bożą, Bogurodzicą (greckie Theotokos). Maryja nie zrodziła Bóstwa, nie dała Panu Jezusowi natury Boskiej, którą On już posiadał odwiecznie od Ojca. Dała Chrystusowi Panu w czasie naturę ludzką – ciało ludzkie. Ale dała je Boskiej Osobie Pana Jezusa. Jest więc Matką Syna Bożego według ciała i w czasie, jak według natury Bożej i odwiecznie Pan Jezus jest Synem Bożym. Ta godność i ten przywilej wynosi Maryję ponad wszystkie stworzenia i jest źródłem wszystkich innych Jej przywilejów.
    Prawdę o Boskim macierzyństwie Maryi potwierdzono na soborach w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553 i 680), w konstytucji Pawła IV przeciwko arianom (socynianom) w roku 1555, w wyznaniu wiary Benedykta XIV (1743) oraz w encyklice Piusa XI Lux veritatis w 1931 roku.
    Kościół właściwie przez cały rok wysławia ten wielki przywilej Maryi. W codziennej Komplecie w antyfonie końcowej spotykamy słowa: “Witaj, Matko Zbawiciela!”, “Witaj, Królowo nieba, Pani aniołów!”, “Witaj korzeniu i bramo święta, z której Światło zeszło na ziemię!”, “Królowo nieba, wesel się, alleluja, albowiem, którego zasłużyłaś nosić, zmartwychwstał, jak przepowiedział, alleluja!”, “Witaj, Królowo… a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż”.Macierzyństwo Maryi wobec Jezusa jest wyjątkowe, ponieważ jest dziewicze. Maryja była Dziewicą zawsze: przed porodzeniem Jezusa i po Jego urodzeniu, aż do śmierci. Kościół nie ustanowił osobnego święta dla podkreślenia tego tytułu. Łączy go jednak bezpośrednio z Boskim macierzyństwem. Prawdę o dziewiczym macierzyństwie ogłosił jako dogmat na Soborze Laterańskim I w roku 649. Jednak wiarę w tę prawdę Kościół wyraził również na soborach poprzednich, np. w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553). Nadto prawdę tę akcentuje w wyznaniach wiary, w orzeczeniach papieży, w pismach Ojców Kościoła i w liturgii.Pan Bóg godnością przewyższa wszystko, co tylko istnieje. Dlatego kult najwyższy, tak prywatny, jak i publiczny, należy się Panu Bogu. Maryja jest tylko stworzeniem, ale wśród stworzeń wyróżniona została najwyższą godnością. Dlatego Kościół oddaje Jej cześć szczególną, większą niż innym Świętym, co w liturgii nazywa się kultem hyperduliae – czcią wyjątkową. Kult Świętych jest zawsze względny i pośredni. Czcimy ich bowiem, ponieważ są przyjaciółmi Boga, a całą swoją godność i chwałę zawdzięczają Panu Bogu. To samo odnosi się również do Matki Bożej.
    W swoich początkach chrześcijaństwo na pierwszy plan wysuwało kult Pana Jezusa jako Wcielonego Słowa i Zbawiciela świata. W miarę jednak, jak nauka Chrystusa ogarniała coraz to nowe obszary, powiększało się też zainteresowanie osobą Matki Zbawiciela. Dlatego wspomnienie o Niej spotykamy u pierwszych Ojców Kościoła oraz w apokryfach. Kiedy zaczął rozwijać się kult męczenników, a zaraz potem wyznawców, kult Matki Bożej zyskiwał na znaczeniu. Od wieku IV można już mówić o powszechnym kulcie Maryi w Kościele. Wzrósł on po Soborze Efeskim (431), kiedy zaczęto stawiać ku czci Matki Bożej kościoły, otaczać kultem Jej obrazy, układać modlitwy, wygłaszać homilie i obchodzić Jej święta. Dzisiaj kult Matki Bożej w Kościele katolickim jest tak powszechny i żywy, że stanowi jedną z jego cech charakterystycznych. Do jego najważniejszych elementów należą:
    Dni i święta Maryi. W roku liturgicznym mamy kilkanaście obchodów maryjnych, co jest sytuacją wyjątkową – nikt inny nie jest tak często w liturgii wspominany. Niektórym z tych obchodów Kościół nadaje rangę najwyższą – uroczystości: Boskiego macierzyństwa Maryi (1 stycznia), Jej Wniebowzięcia (15 sierpnia) i Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia). Dwa miesiące: maj i październik są miesiącami Maryi, w których Maryja odbiera szczególną cześć u wiernych. Są także święta lokalne, np. w Polsce – Królowej Polski (3 maja) czy Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia). Także poszczególne miejscowości czy zakony mają swoje święta. Sobota każdego tygodnia już od wczesnego średniowiecza była obchodzona jako dzień Maryi. W Okresie Zwykłym Kościół dozwala na odprawianie w soboty Mszy św. według specjalnego formularza o Matce Bożej.
    Świątynie pod wezwaniem Matki Bożej. Zaczęto je stawiać już od wieku IV. Dzisiaj są ich tysiące na całym świecie. Najdostojnieszą z nich jest bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie.
    Obrazy i rzeźby Matki Bożej. Ikonografia w tej dziedzinie jest niezmiernie bogata. Obejmuje setki tysięcy obrazów i rzeźb. Pierwsze wizerunki Maryi spotykamy już w katakumbach w II w. – w katakumbach Pryscylli w Rzymie umieszczono literę M z krzyżem. Nadto na suficie jednej z krypt tych katakumb widzimy Maryję siedzącą na wysokim krześle niby na tronie albo na katedrze biskupiej. Jest ubrana w białą tunikę i ma welon dziewiczy na głowie. Na kolanach trzyma Dziecię Jezus. Powstały całe szkoły ikonografii maryjnej. Wiele obrazów i figur zasłynęło niezwykłymi łaskami, tak że zostały uznane za cudowne (jest ich ok. 3000, w tym kilkaset koronowano koronami papieskimi). Do sanktuariów maryjnych podążają milionowe rzesze pielgrzymów.
    Figury Maryi, stawiane na placach. W samym Awinionie we Francji jest ich 158. Wiele z nich przedstawia wysoką wartość artystyczną. W Rzymie znana jest kolumna Matki Bożej Niepokalanej na Placu Hiszpańskim, przed którą papież co roku zwyczajowo w każde święto Niepokalanej (8 grudnia) składa wiązankę kwiatów.
    Pisma teologów. Nie było pisarza kościelnego, który by nie podejmował tematyki maryjnej. Rocznie wychodzi kilkaset prac na temat Matki Bożej. Istnieją specjalne biblioteki, czasopisma i encyklopedie mariologiczne.
    Kongresy mariologiczne: miejscowe, diecezjalne, prowincjalne, krajowe, międzynarodowe. Rocznie przypada ich w różnych krajach kilka do dziesięciu, z okazji specjalnych – więcej. Pierwszy międzynarodowy kongres mariologiczny odbył się w Lyonie w dniach 5-8 września 1900 roku.
    Rozmaite nabożeństwa. Wystarczy wymienić najgłośniejsze: nabożeństwo 3 Zdrowaś Maryjo, koronki, różaniec, szkaplerze, medaliki, małe oficjum brewiarzowe (czyli Godzinki), nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nowenny, pielgrzymki, peregrynacje obrazów i figur Matki Bożej, prywatne i publiczne akty poświęcenia się Matce Bożej, Święte Niewolnictwo, Dzieło Pomocników Maryi.Maryja jest patronką Kościoła powszechnego, wielu diecezji, zakonów, krajów, miast oraz asysty kościelnej, lotników, matek, motocyklistów, panien, piekarzy, prządek, studentów i szkół katolickich.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W ikonografii Najświętsza Maryja Panna jest – obok Jezusa – najczęściej występującą postacią. Sztuka chrześcijańska rozwinęła szereg typów Madonny: z Dzieciątkiem, Matki Bożej tkliwej, majestatycznej (w sztuce bizantyjskiej), tronującej, opiekuńczej, orędującej, dziewczęcej, surowej władczyni, królowej, mieszczki, wieśniaczki, wytwornej damy. Ukazywana jest jako Bogurodzica, Niepokalana, Bolesna, Wniebowzięta, Niewiasta z Apokalipsy, Różańcowa, Wspomożycielka, Królowa, Matka Kościoła.
    Jej atrybutami są m.in.: gołąb – symbol Ducha Świętego, siedem gołębi – oznaczających siedem darów Ducha Świętego, jagnię, jaskółka, jednorożec; ciała niebieskie: gwiazdy, księżyc, półksiężyc, słońce i gwiazdy; kwiaty: anemon, fiołek, irys, lilia, lilia w ręku – symbol Niepokalanej, róża, różany szpaler; drzewa: cedr, dąb, drzewo figowe; owoce: cytryna – znak cierpienia, goździk, jabłko – symbol Odkupienia, truskawka, winorośl, winogrono jako symbol Jezusa zrodzonego ze szlachetnego winnego szczepu; ciernie, łza, mały krzyż, krucyfiks, miecz, miecz w piersi, siedem mieczów, narzędzia męki w dłoniach anioła; Boskie Miasto, kielich, kielich z hostią, korona, księga, otwarta księga, naszyjnik, naszyjnik z korali, perła, różaniec, smok u stóp, studnia.

    1 stycznia obchodzony jest Światowy Dzień Pokoju.

  • Ogłoszenia – styczeń 2025

    ***

    W Liturgii Kościoła od 13 stycznia do 5 marca, kiedy rozpocznie się Wielki Post Środą Popielcową, przeżywamy tzw. okres zwykły. Słowo “zwykłość” kojarzy się z powszechnie rozumianą codziennością, która może wydawać się banalna i nieciekawa. Tymczasem Kościół zwraca uwagę, że czas jest Bożym darem, jedynym i niepowtarzalnym. Dlatego każda chwila – tu i teraz – jest tak bardzo ważna. Dobrze jest przypomnieć sobie słowa św. o. Pio, który tak tłumaczył to nasze <dziś>: “Nie należy uciekać od codziennych obowiązków, ponieważ Pan Bóg spotyka nas właśnie w nich. Nie powinniśmy też żyć w przeświadczeniu, że wszystko zrobilibyśmy lepiej “gdzie indziej”. Diabeł jest właśnie w tym “gdzie indziej” a wola Boża znajduje się “tutaj”. Zaś św. Tereska od Dzieciątka Jezus napisała po prostu: “Aby kochać Ciebie, mój Boże, mam tylko <teraz>”.

    ***

    Adobe Stock

    ***

    KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ przyjmujemy z należytym uszanowaniem do ust albo na rękę – wtedy CIAŁO PAŃSKIE spożywamy w obecności kapłana. Przyjmując KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ – na słowa kapłana: CIAŁO CHRYSTUSA – odpowiadamy: AMEN.

    ***

    Co oznacza nasze „Amen”, które wypowiadamy podczas Komunii św. przyjmując „Ciało Chrystusa”?

    Kapłanowi, który rozdając Eucharystię mówi tobie: „Ciało Chrystusa”, odpowiadasz: „Amen” – to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia, jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii Świętej: stajemy się Tym, Którego otrzymujemy!

    Benedykt XVI –Jan Paweł II - Wielki Tydzień 2004

    Benedykt XVI –Jan Paweł II – Wielki Tydzień 2004 

    ***

    “Ten kto MNIE spożywa, będzie żył przez MNIE” (J 6,57)

    „Wiara Kościoła jest istotową wiarą eucharystyczną, a więc sakramentalną, i karmi się ona w szczególny sposób przy stole Eucharystii”. (papież Benedykt XVI)

    ***

    Nabożeństwo 40 godzinne

    Współcześnie czterdziestogodzinne nabożeństwo jest stopniowo zapominane. Najczęściej służy jedynie jako „wstęp” do Wielkiego Postu. Ma jednak bardzo bogatą i długą tradycję. Już w 1539 r. papież Paweł III pisał, że powstało, aby „ułagodzić gniew Boga, spowodowany występkami chrześcijan, oraz aby udaremnić wysiłki i machinacje Turków, dążących do zniszczenia chrześcijaństwa”.

    Czterdziestogodzinne nabożeństwo nazywane jest Quarant’ Ore (lub Quarantore), od quarant – „czterdzieści” oraz hora – „godzina”. Polega na nieustannej, trwającej czterdzieści godzin modlitwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem…

    Adoracja trwa 40 godzin przede wszystkim dla upamiętnienia czasu, jaki według tradycji ciało Zbawiciela było złożone w grobie. Ale liczba 40 jest często wymieniana w Biblii i zawsze oznacza święty czas: przed rozpoczęciem nauczania Pan Jezus przebywał na pustyni przez 40 dni, tyle samo czasu padał deszcz w trakcie potopu, Żydzi błąkali się na pustyni przez 40 lat.

    Współcześnie dokumenty liturgiczne mówią nie tyle o „czterdziestogodzinnym nabożeństwie”, co o dłuższej adoracji, bez określania czasu jej trwania. Termin zachował się w praktyce duszpasterskiej i najczęściej określa się nim trzydniową adorację, odbywającą się albo w trzy kolejne niedziele przed Wielkim Postem, albo w niedzielę (od ostatniej Mszy porannej), poniedziałek i wtorek przed Środą Popielcową. 

    Nabożeństwo ma charakter głównie pokutny oraz przebłagalny za grzechy popełnione przez chrześcijan w okresie karnawału. Co istotne, jest wynagrodzeniem za winy nie tylko samych uczestniczących w adoracji, ale wszystkich ich współwyznawców. Traktuje się to nabożeństwo również jako chroniące przed złem, pokusami i wszelkimi niebezpieczeństwami. Jednak, jak w przypadku każdej adoracji Najświętszego Sakramentu, ma przede wszystkim służyć pogłębieniu wiary i umocnieniu relacji z Bogiem.(źródło: Dominikański Ośrodek Liturgiczny)

    W Archidiecezji Glasgow jest praktykowane nabożeństwo 40 godzinne, które rozpoczyna się w niedzielę wieczorem i adoracja Najświętszego Sakramentu trwa przez cały dzień w poniedziałek i we wtorek:

    • 2 lutego w uroczystość Ofiarowania Pańskiego – St. Brigid’s – Toryglen, Turnbull Hall, Nazareth House – Cardonald


    ***

    26 stycznia

    W trzecią Niedzielę Zwykłą Kościół zachęca do szczególnego zwrócenia naszej uwagi na Słowo Boże.

    Papież Franciszek ogłosił ustanowienie Niedzieli Słowa Bożego Listem Apostolskim w formie motu proprio „Aperuit illis” wydanym 30 września 2019 roku. Dokument został popisany w 1600 rocznicę śmierci oraz w liturgiczne wspomnienie św. Hieronima – wielkiego miłośnika i tłumacza Pisma Świętego, doktora Kościoła.

    ***

    Co Ojciec Pio mówił o lekturze Pisma Świętego?

     

    o. Pio

     Archiwum Głosu Ojca Pio

    ***

    W czasach Ojca Pio czytanie Pisma Świętego przez wiernych nie było tak rozpowszechnione, jak dzisiaj. Niemałą trudnością był zresztą sam dostęp do świętego tekstu. W zapiskach Cleonice Morcaldi, jednej z najbliższych Ojcu Pio duchowych córek znajdujemy wymowne tego świadectwo.

    Któregoś dnia moja przyjaciółka, bardzo pobożna, przyniosła mi książkę, którą pożyczyły jej klaryski tylko na trzy dni. To było Pismo Święte. Z radości aż krzyknęłam. Trzymałam w rękach księgę, którą mogą mieć tylko kapłani! Pomyślałam, że przepiszę ją do grubego zeszytu, żeby zawsze mieć przy sobie słowo Boże. Pracowałam dzień i noc przy świetle lampki oliwnej, bez przerwy. Musiałam jednak oddać książkę koleżance, zanim skończyłam. To były księgi proroków. Zaczynało się tak: „Synów odchowałem i wypiastowałem, lecz oni odstąpili ode mnie. Wół zna swego właściciela, a osioł żłób swego pana, lecz Izrael nie ma rozeznania, mój lud niczego nie rozumie”. Tak bardzo poruszyły one moje serce, że się rozpłakałam. Płaczę za każdym razem, gdy je czytam. Ta książka tak mi się spodobała, że pochłaniałam ją umysłem i sercem. Jak spragniona łania piłam słowo Pana. Mówiłam: błogosławieni kapłani i zakonnice, że posiadają taki skarb.

    Choć dopiero Sobór Watykański II w 1965 roku zakończył ostatecznie w Kościele okres ostrożności w dawaniu świeckim do ręki tekstu Pisma Świętego, Ojciec Pio w kierownictwie duchowym bardzo zachęcał do jak najbliższego kontaktu ze słowem Boga, widząc w tym wielką wartość. Szczególnie wymowny jest tutaj list do Raffaeliny Cerase z 28 lipca 1914 roku, w którym przywołując przykłady i słowa różnych świętych, pisał:

    Przerażają mnie, moja Siostro, szkody, jakie czyni brak lektury Pisma Świętego. Nieprawdopodobny wydaje się szacunek, jaki dla świętych ksiąg miał św. Hieronim. Salvinie polecał, aby zawsze miała w ręku pobożne księgi, gdyż są one potężną tarczą pomocną w odrzuceniu wszelkich bezbożnych myśli, z którymi boryka się człowiek w młodym wieku. To samo wpajał św. Paulinowi: „Niech zawsze w twoich rękach znajduje się Pismo Święte, które dzięki pobożnej lekturze da pokarm twemu duchowi”. Wdowę o imieniu Furia namawiał, aby często czytała Pismo Święte oraz książki doktorów, których nauczanie jest święte i zdrowe, aby nie musiała męczyć się w wyborze pomiędzy błotem fałszywych dokumentów a złotem świętej i zdrowej nauki.

    Do Demetriady pisał: „Kochaj Pismo Święte, jeśli chcesz być kochana, napełniona i strzeżona przez Bożą Mądrość. Ona wpierw Cię ozdobi na różne sposoby – dodaje szybko święty doktor – umieści klejnoty na Twej piersi, kolie na szyi, drogie kamienie w uszach. W przyszłości święta lektura niech będzie Twoimi drogocennymi kamieniami i Twoją radością, świętymi myślami i pobożnym uczuciem, jakimi ozdobisz Twego ducha”. Potwierdza to św. Grzegorz, używając alegorii lustra: „Duchowe książki są jak lustro, które Bóg stawia przed nami, abyśmy patrząc na nie, mogli naprawić nasze mankamenty i przyozdobić się wszelkimi cnotami. Podobnie jak próżne kobiety często przeglądają się w lustrze, starając się usunąć wszelkie skazy z twarzy, na tysiąc sposobów poprawiają włosy, aby wyglądać pięknie w oczach innych, tak też chrześcijanin winien często przed oczy stawiać sobie Pismo Święte, aby poprawić błędy i umocnić cnoty, by podobać się swemu Bogu”.

    Nie będę odwoływał się do innych autorytetów. Chcę podkreślić, jaką siłę w zmianie drogi czy wejściu na drogę doskonałości, także świeckich osób, posiada święta lektura. Wystarczy zastanowić się nad nawróceniem św. Augustyna. Kto spowodował, że ten wielki człowiek się nawrócił? Nie były to ani łzy matki, ani elokwencja św. Ambrożego, lecz lektura świętej księgi. Kto czyta jego Wyznania nie może powstrzymać się od łez. Jakąż straszną walkę, jakież wielkie konflikty przeżywał w swym sercu, by odrzucić lubieżne przyjemności. Mówił, że jego wola była jak przykuta łańcuchem, a piekielny nieprzyjaciel trzymał go w okowach potrzeb. Mówił, że przeżywał agonię, kiedy miał pozostawić swe stare przyzwyczajenia. Mówił też, że gdy zbliżał się do rozwiązania, jego stare przyzwyczajenia i przyjemności odciągały go od dobrych postanowień i mówiły: Co, zostawiasz nas? Od tego momentu nie będziemy już z tobą przez całą wieczność? Podczas gdy przeżywał wewnętrzną walkę, usłyszał głos, który mu powiedział: „Weź i czytaj”. Od razu posłuchał tego głosu i czytając rozdział z listu św. Pawła, poczuł, jak natychmiast jego umysł oczyścił się z gęstej mgły, zniknęła twardość serca i ogarnęła go radość i głęboki pokój ducha. Od tej chwili św. Augustyn zrywa ze światem, z demonem, z ciałem i cały oddaje się służbie Bogu, stając się wielkim świętym, któremu dziś oddaje się cześć na ołtarzach. historia wspomina jeszcze św. Ignacego z Loyoli, który podczas choroby dzięki podjętej z nudów lekturze duchowej zmienił się z kapitana ziemskiego króla w kapitana Króla Niebios. Jeżeli lektura Pisma Świętego posiada wielką siłę, będącą w stanie przemienić ludzi w istoty duchowe, to o ileż potężniejsze w doprowadzeniu do jeszcze większej doskonałości winno okazać się czytanie Pisma Świętego przez osoby rozwinięte duchowo.

    W tym samym liście Ojciec Pio wspomina też o modlitewnym czytaniu Biblii, zachęcając do takiej właśnie pogłębionej lektury świętego tekstu:

    Święty Bernard mówi o czterech stopniach lub środkach, dzięki którym kroczy się do Boga i rozwija w doskonałości. Pisze, że są to: czytanie i medytacja, modlitwa i kontemplacja. Na potwierdzenie tego przytacza słowa Boskiego Nauczyciela: „Szukajcie a znajdziecie. Pukajcie, a otworzą wam”. Odnosząc to do czterech środków czy stopni doskonałości, twierdzi, że poprzez czytanie Pisma Świętego oraz innych świętych i pobożnych książek szuka się Boga. Znajduje się Go poprzez medytację. Dzięki modlitwie puka się do Jego serca, a dzięki kontemplacji wchodzi się do teatru Bożego piękna. Wszystko stoi otworem przed oczyma naszego umysłu dzięki czytaniu, medytacji i modlitwie. W innym miejscu autor ten pisze, że lektura jest niejako pokarmem dla duszy. Podczas medytacji „przeżuwa się” ten pokarm poprzez rozważania. Na modlitwie doświadcza się jego smaku, zaś kontemplacja jest słodyczą pokarmu duchowego, który umacnia i pociesza duszę. Lektura zatrzymuje się na stronie zewnętrznej tego, co się czyta. Medytacja analizuję istotę rzeczy. Modlitwa przeszukuje ją, używając swych próśb. Kontemplacja delektuje się nią, jak rzeczą, którą się posiada.

    Wspominana na wstępie Cleonice Morcaldi, gdy już posiadała wszystkie księgi Pisma Świętego, na jednej z nich otrzymała od Ojca Pio dedykację, która również dla nas niech będzie zachętą i wskazówką od świętego Stygmatyka:

    Duch Święty niech prowadzi Twój umysł, niech pozwoli Ci odkrywać ukryte prawdy zawarte w niniejszej księdze i niech rozpali Twą wolę, byś je wprowadzała w życie.

    Ojciec Pio z Pietrelciny

    o.Tomasz Duszyc OFMCap /naszczas.pl/Tygodnik Niedziela

    ***

    „Osobista lektura Pisma Świętego prowadzi do fascynacji Bogiem”

    “Trzeba najpierw samemu „zasmakować” w osobistej lekturze ksiąg biblijnych. Wtedy łatwo będzie nam podzielić się osobistymi przeżyciami w słuchaniu słów, które Bóg do nas kieruje” – podkreślił ks. prof. Henryk Witczyk, przewodniczący Dzieła Biblijnego.

    fot. Plusonevector/Freepik/Stacja7.pl

    ***

    Biuro Prasowe KEP: Księże Profesorze, z ustanowienia papieża Franciszka, III niedziela zwykła obchodzona jest w całym Kościele jako Niedziela Słowa Bożego. Jaki jest główny cel tej inicjatywy?

    Ks. prof. Henryk Witczyk: Papież Franciszek podaje kilka celów, które winny być osiągane poprzez uroczyste przeżywanie Niedzieli Słowa Bożego, zwłaszcza celebracje liturgiczne w parafiach i diecezjach. Równie ważne są różne aktywności związane ze Słowem Bożym zawartym w Piśmie świętym w naszych rodzinach. Sądzę, że ich syntetycznym ujęciem są słowa Aperuit illis („Oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma”; por. Łk 24, 45), które otwierają papieskie Motu proprio ustanawiające tę celebrację. Zmartwychwstały Jezus oświecił umysły uczniów idących z Jerozolimy do Emaus. Byli rozczarowani przebiegiem procesu, drogi krzyżowej, ukrzyżowania – i ostatecznie złożenia do grobu umęczonego Mesjasza – Króla głoszącego Królestwo Boże jako obecne pośród nich. Gdy dołączył do nich tajemniczy Wędrowiec, zaczął z nimi rozmawiać, zadawać pytania, a ostatecznie wyjaśniał im Pisma, które mówiły o cierpieniach Mesjasza, wpisanych w Jego drogę do Chwały. Jak sami wyznali, pod wpływem tych Jego słów, w każdym z nich „pałało serce”, otworzyły się ich oczy na aktywną i miłującą obecność zmartwychwstałego Pana. On stał się na nowo najważniejszą Osobą w ich życiu! Centrum życia całego Kościoła apostolskiego, gdy objawił się z kolei wszystkim uczniom w wieczerniku, niosąc im swoje słowa: Pokój wam!

    Tylko apostołowie z „otwartymi oczami” i „sercami pałającymi” ogniem Bożej obecności darowanej im w słowach Zmartwychwstałego mogli stać się głosicielami i świadkami Ewangelii. W Niedzielę Słowa Bożego cały Kościół pod przewodnictwem papieża Franciszka chce uwielbiać Boga za Jego obecność pod postacią słów Pisma świętego proklamowanych w Kościele, chce też dziękować Ojcu niebieskiemu za Słowo, które od Niego pochodzi! Ono otwiera nam oczy na misterium Trójcy Świętej, na Jej działanie w dziejach świata i ludzi, na Jej obecność w Kościele.

    W jaki sposób można realizować założenia tej Niedzieli na co dzień? Co może być pomocne w poznawaniu Słowa Bożego?

    Najważniejsze jest codzienne czytanie Pisma świętego. Dobrze jest zacząć od ksiąg Nowego Testamentu, które są nam mało znane, na przykład listy św. Pawła czy tzw. listy katolickie. One nie tylko wyjaśniają nauczanie Chrystusa, otwierają misterium Jego osoby, ale nade wszystko odnoszą je do życia tak pojedynczych wierzących jak i wspólnoty Kościoła. Ta aplikacja ma dla nas – borykających się dzisiaj z podobnymi wyzwaniami – absolutnie podstawowe znaczenie. Dokonywana jest bowiem pod natchnieniem Ducha Świętego, który jest Nauczycielem Kościoła wszystkich czasów aż do skończenia świata. To On, nie badania socjologiczno-psychologiczne, prowadzi Kościół do poznania Prawdy o zbawieniu człowieka, objawionej przez wcielonego Syna Bożego w Ewangeliach i Tradycji.

    Dużą pomocą w poznawaniu Słowa Bożego są istniejące w wielu parafiach kręgi biblijne, wspólnoty praktykujące lectio divina. W większości diecezji, w wielu dekanatach bibliści prowadzą regularne wykłady z Pisma św. dla osób świeckich i zakonnych w ramach różnego rodzaju szkół Słowa Bożego (głównie w soboty). Warto również wybrać się na rekolekcje biblijne, organizowane w licznych domach rekolekcyjnych.

    A niezastąpioną pomocą w osobistym studium Pisma świętego jest od roku aplikacja pod nazwą „Dzieło Biblijne”, stworzona dzięki dużemu zaangażowaniu i patronatowi KUL Jana Pawła II oraz Instytutowi Nauk Biblijnych KUL. Jest ona dostępna bezpłatnie w smartfonach, laptopie czy w wygodnym do czytania tablecie. A osoby zainteresowane nie tylko duchowym, ale i badawczym poznawaniem treści Pisma św. zachęcam do czytania artykułów naukowych w najlepszym polskim czasopiśmie biblijnym „The Biblical Annals”. Jest ono dostępne gratis na platformie czasopism KUL (https://czasopisma.kul.pl/index.php/ba), razem w biblijno-teologicznym „Verbum Vitae” (https://czasopisma.kul.pl/index.php/vv). Zamieszczane są w nich opracowania aktualnie dyskutowanych zagadnień i tematów – także w języku polskim.

    Św. Hieronim powiedział, że „nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa”. W jaki sposób można zachęcić wiernych do czytania Pisma Świętego?

    Trzeba najpierw samemu „zasmakować” w osobistej lekturze ksiąg biblijnych, czyli w dialogu z Bogiem. Wtedy łatwo będzie nam podzielić się osobistymi przeżyciami w słuchaniu słów, które Bóg do nas kieruje. W istocie bowiem czytanie Pisma świętego jest jedynie „narzędziem” umożliwiającym Ojcu niebieskiemu, Synowi Bożemu i Duchowi Prawdy komunikowanie się z nami. A każdy, kto świadomie chce przeżywać swoją wiarę, jest maksymalnie zainteresowany tym, co Bóg chce mi dzisiaj, w tym tygodniu, w tę niedzielę powiedzieć. Dopiero znając przesłanie do mnie skierowane mogę odpowiedzieć w modlitwie: uwielbienia, dziękczynienia, ufności czy prośby.

    Osobista lektura Pisma świętego prowadzi wierzących także do fascynacji Bogiem, osobą i nauczaniem Syna Bożego, działaniem Ducha Świętego w dziejach świata, pojedynczych ludzi, w historii Ludu Bożego pierwszego i nowego Przymierza, a nade wszystko w życiu współczesnego Kościoła, do którego zostaliśmy powołani.

    KAI/Stacja7.pl

    ***

    Ks. Teodor Sawielewicz na Niedzielę Słowa Bożego:

    nie trzeba czytać Biblii od deski do deski

    fot. radio Niepokalanów

    ***

    Katolik powinien regularnie czytać Biblię, choć niekoniecznie musi to być przeczytanie jej od deski do deski. Wiele osób poznaje treść Biblii poprzez wybieranie konkretnych ksiąg, rozdziałów lub tematów, które są dla nich budujące – powiedział ks. Teodor Sawielewicz. Rekolekcjonista, założyciel kanału Teobańkologia, w rozmowie z KAI, wyjaśnił dlaczego warto sięgać po lekturę Pisma Świętego, opowiedział także jakie inicjatywy biblijne można znaleźć na kanale Teobańkologia. Jutro, już po raz piąty, będziemy obchodzić w Kościele Niedzielę Słowa Bożego, ustanowioną przez papieża Franciszka.

    Zadałbym pytanie mężowi: „czy to ważne, by poznawać każdego dnia lepiej swoją żonę? Przecież ją już niby poznałeś, to po co na to poświęcać więcej czasu?”. Św. Hieronim napisał takie słowa w czasach, w których nie było druku, a zdecydowana większość ludzi nie umiała czytać: „nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa”. Najważniejsze przykazanie Starego Testamentu zaczyna się od słów: „Słuchaj Izraelu…”. Skoro mamy komuś ufać, powierzać mu swoje życie, kogoś naśladować, kochać, to najpierw musimy go poznawać. Każda karta Ewangelii to skarbiec informacji o życiu i posłannictwie Tego, w którego wierzymy.

    Papież Franciszek w swoim orędziu o ustanowieniu tej niedzieli podkreślił, że „Słowo Boże powinno być zawsze obecne w naszym życiu, a zwłaszcza w niedzielę, abyśmy mogli rozpoznać w nim obecność Chrystusa, który przemawia do nas i prowadzi nas”. Poprzez regularne spotkanie z Pismem Świętym możemy coraz bardziej odkrywać Boże przesłanie dla nas, pogłębiać wiarę, kształtować sumienie i prowadzić bardziej świadome życie chrześcijańskie.

    Ma Ksiądz pomysł jak zachęcić wiernych do czytania Biblii? Jak podkreślił Franciszek, celem Niedzieli Słowa Bożego jest to, by „w ludzie Bożym wzrosła religijna i bliska znajomość Pisma Świętego”.

    Myślę, że ogromna rolę ma tu nastawienie człowieka do Biblii, ale też głód. Prorok Amos wypowiada takie słowa: „Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana Boga – gdy ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich. Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie”. Jeśli ktoś zdaje sobie sprawę, że Biblia to żywe Słowo Boga, Słowo, które ma moc przemiany serca i życia, to nie trzeba go specjalnie zachęcać do chłonięcia Go.

    Czy trzeba namawiać wygłodniałego do jedzenia? W Biblii znajdują się wskazówki jak żyć na Bożą chwałę, a przez to doświadczać wielu skutków ubocznych takiego życia: szczęście, dobre zarządzanie finansami, pozbycie się lęków i zmartwień itp. Rozmawiając z różnymi ludźmi, słyszałem podobne zdania: „Bóg jeden wie, co powinienem w tej sytuacji zrobić, modlę się o jakąś wskazówkę i nic…”. A kiedy pytałem: „A czy zajrzałeś do Pisma Świętego?”, odpowiadali ze zdziwieniem: „Ale po co? Przecież ja mam taki a taki problem do rozwiązania, co ma do tego czytanie Biblii?”. Odpowiadałem podobnymi słowami: „Zajrzyj, a sam się przekonasz”. Niektórzy z tych ludzi wracali potem do mnie z niesamowitymi świadectwami, a czytanie Słowa Bożego stało się odtąd ważnym elementem ich codzienności.

    Również na Teobańkologii można znaleźć wiele interesujących treści umożliwiających lepsze poznanie Pisma Świętego, chociażby różnego rodzaju medytacje nad tekstem biblijnym, czy mógłby Ksiądz nieco o nich opowiedzieć?

    Staram się, by treści i motywy zaczerpnięte z Pisma Świętego towarzyszyły każdemu aspektowi działalności Teobańkologii. Pojawiają się w błogosławieństwach w postaci postów i rolek o 7:00 i 19:00, w codziennych transmisjach różańcowych o 20:30, są inspiracją do rozmaitych akcji, są zawarte na naszej płycie “Niech zstąpi Duch Twój”.

    Jedną z najważniejszych inicjatyw związanych z Pismem Świętym są serie Komentarzy Biblijnych. Na początku przygotowywałem je sam. Później zaprosiłem do współpracy ks. prof. Mariusza Rosika – wybitnego polskiego biblistę – który w kilku- albo kilkunastominutowych filmach odpowiada na ważne pytania w oparciu o Pismo Święte. W ramach ostatniej serii były podejmowane m.in. takie zagadnienia: Czy Bóg chce mojej choroby? Czy Bóg może posłużyć się złem? Dlaczego Bogu na mnie zależy? Po co Kościołowi papież? To ważne pytania, na które czasem sami nie potrafimy znaleźć przekonującej odpowiedzi. Dlatego właśnie warto posłuchać, co ma nam w tych kwestiach do przekazania Pismo Święte, co do nas mówi sam Bóg.

    Myśli Ksiądz, że każdy katolik powinien przeczytać Pismo Święte od początku do końca? Dlaczego to tak mało powszechna praktyka wśród ludzi wierzących?

    Może zacznę od tego drugiego pytania. Powody, by czegoś nie robić, zawszę się znajdą: „Nie mam czasu”, „I tak nic z tego nie rozumiem, to za trudne”, „Nie lubię czytać”, „Wolę posłuchać kazania, katechezy, konferencji”, „To nudne i nie ma związku z moim życiem”. To tylko niektóre z wymówek, jakie słyszałem. Przy okazji zapraszam na do naszej akcji wielkopostnej „Jerycho – zmień swoje nawyki”. Może warto będzie te nauki zastosować właśnie do stałego zaprzyjaźnienia się z Pismem Świętym!

    A wracając do tematu, myślę, że każdy katolik powinien regularnie czytać Biblię, choć niekoniecznie musi to być przeczytanie jej od deski do deski. Wiele osób poznaje treść Biblii poprzez wybieranie konkretnych ksiąg, rozdziałów lub tematów, które są dla nich budujące. I to jest bardzo dobry pomysł, bo pozwala na głębsze zrozumienie konkretnych treści i ich odniesienie do swojej codzienności. Nie ma uniwersalnej, jednej metody. Papież Benedykt XVI mówił tak: „Rozważajcie często Słowo Boga i pozwólcie, aby Duch Święty był waszym nauczycielem. Odkryjecie wówczas, że myśli Boga nie są myślami ludzi. Będziecie skłonni kontemplować prawdziwego Boga i odczytywać wydarzenia historii Jego oczyma. Zakosztujecie w pełni radości, jaką rodzi prawda”. To jest właściwy klucz do lektury Pisma Świętego.

    Nie chodzi tylko o poznanie treści minionych wydarzeń, biografii Jezusa czy dziejów pierwotnego Kościoła, ale o czerpanie wiedzy i mądrości potrzebnej człowiekowi tu i teraz, powiązanie tych wydarzeń ze swoim życiem, o poddanie się Bożemu prowadzeniu, słuchanie Jego głosu każdego dnia, w każdej sytuacji. Przy takim podejściu do Pisma Świętego człowiek z biegiem lat czerpie z niego coraz więcej, coraz więcej odkrywa, rozumie i można powiedzieć, że ta lektura nigdy dla niego się nie kończy. I – uwaga – co najważniejsze: człowiek, który poznaje Stwórcę przez lekturę Biblii, w końcu dojdzie do pragnienia – ja chcę nie tylko o Bogu czytać, ja chcę Jego!

    Czy ma ksiądz jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby zacząć czytać Pismo Święte, ale czują się zniechęcone jego objętością lub trudnością w zrozumieniu niektórych fragmentów?

    W dzisiejszych czasach można wykorzystać różne narzędzia, takie jak aplikacje mobilne, audiobooki lub podcasty, które dają łatwy dostęp do lepszego rozumienia Pisma Świętego. Trzeba jednak pamiętać, że głównym celem czytania Biblii nie jest jej zrozumienie, ale raczej sięgnięcie do tego, co jest niejako pod naskórkiem tekstu – a jest tam sam Bóg, którego możemy spotkać, nawet wtedy, gdy nie rozumiemy tego, co czytamy. On jest przecież Słowem, a to Słowo, które czytamy jest Bogiem.

    W seminarium przeczytałem na głos w oryginalnym języku dwa razy cały Nowy Testament. Niewiele z języka greckiego rozumiałem, ale chciałem się “otaczać” Bogiem. Fale dźwiękowe, wiadomo, nie są Bogiem, ale to Słowo Nim jest. Jeśli coś wydaje się nam niezrozumiałe, zbyt trudne, a bardzo nam zależy na zrozumieniu, mamy dziś sporo możliwości, by znaleźć pomoc, wsparcie, wyjaśnienie nurtujących nas kwestii. Jedną z nich jest Teobańkologia, bezpieczna przestrzeń modlitwy przeniknięta Słowem Bożym, z naszym hasłem “Niech Ewangelia się niesie na chwałę Bożą i pożytek ludzi jak najlepszymi środkami”.

    Jakie są Księdza ulubione fragmenty Pisma Świętego?

    Ewangelia św. Jana 10,10 [Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości – KAI] – ten cytat umieściłem też na moim obrazku prymicyjnym. Gdy rozważałem ten fragment, dotarło do mnie, że Pan Bóg chce dla mnie szczęścia, życia w obfitości tutaj na ziemi.

    Wcześniej chrześcijaństwo kojarzyło mi się inaczej: Królestwo Boże rozumiałem jako rzeczywistość odległą, niedostępną człowiekowi tu i teraz, na ziemi mam się męczyć i cierpieć, by potem pójść do nieba. Ten fragment zmienił moje myślenie. Zrozumiałem też, że odnosi się on do mojej misji. Ja jako pasterz dostałem misję od Dobrego Pasterza – Jezusa Chrystusa – po to, by uczynić obfitym życie innych.

    Czy ma Ksiądz jakieś osobiste świadectwo dotyczące momentu czytania Pisma Świętego, który wpłynął znacząco na Księdza życie duchowe?

    Przypominam sobie taką sytuację, gdy miałem 17 lat i jechałem autobusem do szkoły. Natknąłem się wtedy na fragment, który opisuje spotkanie Jezusa z niewidomym. Jezus zapytał tego człowieka: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”, a on mu odpowiedział „Panie, żebym przejrzał”. Tak bardzo mnie wtedy dotknęły te słowa, przez kolejne dni wypowiadałem je niemalże bez przerwy i były tak naprawdę początkiem mojego głębokiego nawrócenia, zmiany, kiełkowania dobrych pragnień i uzdrowienia wielu ran na duszy.

    Gdzie szukać pomocy w interpretacji niezrozumiałych fragmentów Pisma Świętego?

    Pismo Święte jest zbiorem tekstów, które wymagają znajomości pewnego kontekstu i umiejętnej interpretacji. Czytanie Biblii bez odpowiedniej wiedzy i przygotowania może prowadzić do niewłaściwego zrozumienia treści, odnalezienia w niej sprzeczności, nawet absurdów, wyprowadzenia błędnych wniosków, wypaczenia obrazu Boga i Jego miłości. Dlatego warto korzystać z powszechnie dziś dostępnych komentarzy i objaśnień opracowanych przed doświadczonych biblistów, uwzględniających kontekst historyczny i kulturowy oraz kwestie języka i tłumaczeń, dobrym pomysłem jest też lektura we wspólnocie.

    Warto również korzystać z innych katolickich źródeł, takich jak publikacje katolickie, czasopisma, strony internetowe i aplikacje mobilne, które oferują komentarze, wyjaśnienia i materiały pomocne w zrozumieniu Pisma Świętego. Tylko proszę, by te moje powyższe zachęty do zgłębiania wiedzy o Biblii nie zniechęciły do tego, by by po prostu Pismo Święte otwierać i czytać. Ono jak zaklinacz węży będzie nawet bez naszego zrozumienia lub odczucia wyrzucać z nas złe myśli i pragnienia, o ile z wiarą i otwartym sercem staramy się je zgłębić i odnieść do swojego życia.

    rozmawiała Anna Rasińska/KAI/Tygodnik Niedziela

    ***

    Ks. Krzysztof Wons: Słowo Boże już nas zna, czeka na nas

    O medytującym Kowalskim, który wychodzi pokonany jako… zwycięzca, mówi ks. Krzysztof Wons, salwatorianin.

    Marcin Jakimowicz: Jeszcze przed dekadą plakat ze słowem „medytacja” pachniał z daleka New Age. Dziś to słowo pada coraz częściej w zakrystiach i salkach katechetycznych…

    ks. Krzysztof Wons: 
    I Bogu dzięki! Nie możemy być w odwrocie, nie możemy być w sytuacji, gdy słowa, które opisywały święte wartości, jak „tęcza”, „orientacja”, „medytacja”, zostają skradzione przez narrację tego świata. To przecież ogromne bogactwo, głęboko zakorzenione w chrześcijaństwie. Słowo meditare wskazuje przecież na to, co dzieje się z nami w najświętszym momencie, jakim jest słuchanie słowa Bożego i przyjmowanie go do własnego życia. Jak moglibyśmy z niego rezygnować? By nie wprowadzać w błąd ludzi zagubionych w informacyjnym chaosie, dodaję do słowa „medytacja” określenie „chrześcijańska”.

    Jan Kowalski chce rozpocząć dzień od biblijnej medytacji. Poranki są naprawdę dobre? A może zostawić sobie medytację na wieczór, na deser?

    Nie! Poranki są bardzo dobre, bo pokazują, że… decyzja nie jest po naszej stronie. Słowo już nas wybrało. Słowo jest poranne, paschalne, otwierające. Wybrzmiewa w nim poranek wielkanocny. Jest w nim Syn Ojca, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał. A On jest zawsze poranny. Ja naprawdę nie muszę czekać cały rok na śniadanie wielkanocne. Mogę je spożywać codziennie, i to zasiadając do stołu z samym Jezusem. Poranna medytacja słowa jest jak wschodzące słońce. Ma ona wyprzedzać wszystko, bo „bez Niego nic się nie stało, co się stało”. Przecież wyznajemy od pierwszej strony Biblii, aż po Prolog Janowy, że „na początku było Słowo” (Brandstaetter przetłumaczy „na początku jest Słowo”). To Ono daje początek wszystkiemu. Ono stworzyło i stwarza ten świat. Teologia mówi o creatio continua – ciągłym stwarzaniu. Jestem nieustannie stwarzany przez Słowo. W dzień i w nocy.

    Kowalski postanawia medytować, „gdy znajdzie czas”. Da się tak czy musi z góry go sobie wygospodarować?

    Musi go sobie wygospodarować, bo inaczej wszystko skończy się na pobożnych życzeniach. Niezwykle ważne są systematyczność i wierność. Słowo powinienem asymilować od poranka, i to najlepiej jeszcze przed śniadaniem. Jasne, trzeba być realistą i dostosować medytację do planu dnia. Jesteśmy bardzo niecierpliwi i czytamy Biblię, przyciskając od razu klawisz „enter”. Domagamy się natychmiastowej odpowiedzi. A Biblii trzeba dać czas. To żywa księga, która bada nasze intencje. Jesteśmy pokoleniem, które spędza sporo godzin przy komputerze i ma pod paluszkami klawiaturę. Wydaje się nam, że wciskając „enter”, mamy wszystko pod kontrolą. Klikamy i wyświetlamy to, co chcemy. A pokorny Bóg, który ukrył się w literze, otwiera się przed nami stopniowo, gdy spotyka się z naszą miłością. Słowo Boże już nas zna, czeka na nas.

    Kowalski zerka na opasły tom Biblii i drapie się po głowie: od czego zacząć? Od słowa „z dnia”?

    Wyjął mi to pan z ust! Unikajmy myślenia, że to ja wybieram słowo. To ono wybiera mnie. Kościół, jak dobra matka, karmi nas nim we wszystkich szerokościach geograficznych, a dzień rozpoczyna z nim i profesor teologii, i prosty robotnik, i proboszcz, i wikary. To nie jest słowo, które pochodzi od Kościoła, on je jedynie przekazuje. Czytajmy słowo „z dnia”. Jasne, można się na nie otworzyć już wcześniej. W Centrum Formacji Duchowej jednym z owoców gorzkiego czasu COVID-u jest codzienne internetowe przygotowanie do słuchania słowa z kolejnego dnia. Z tej propozycji korzystają tysiące osób!

    Śniadanie wielkanocne smakuje, bo jest raz w roku. Co zrobić, gdy trawione dzień w dzień słowo nam powszednieje?

    Być mu wiernym i czytać je codziennie. Nawet jeśli nie czujemy jego smaku. Jesteśmy wychowywani do hedonistycznego, zrelatywizowanego przeżywania rzeczywistości: „To czuję, tego nie; to lubię, tego nie”, a słowo niezależnie od tego, w jakim jestem stanie (czy uniesienia, czy acedii), jest zawsze takie samo – i jest pełne życia. Rozwiązanie? Być wiernym, stałym, konsekwentnym, nie oceniać medytacji wedle własnego samopoczucia (to pułapka, którą Zły chętnie wykorzystuje). Mówię kończącym rekolekcje: „Być może owoc zobaczysz dopiero po miesiącach, po latach. Ale naprawdę go zobaczysz!”. Słowo przemienia od środka, delikatnie, bez fajerwerków. W Krakowie nie ma weekendu bez fajerwerków, a niebo jest im potrzebne jedynie jako tło. Nie możemy z Boga robić tła dla naszych medytacyjnych fajerwerków, a z Biblii tła dla naszych oczekiwań!

    Kowalski, otwierając Biblię, ma zrezygnować z oczekiwań i pragnień?

    Nie! Ma chodzić z wielkimi pragnieniami, ale jednocześnie szukać w sobie wewnętrznej wolności wobec własnych oczekiwań. Czasami musi przełknąć gorzkie lekarstwo, ze świadomością, że jeśli będzie je cierpliwie zażywał, to pomoże mu wyzdrowieć. Bóg ma odpowiedź na wszystko, naprawdę. Trzeba tylko otwierać Biblię i czytać, czytać, czytać.

    Właściwie kto kogo czyta? Kowalski Biblię czy Biblia Kowalskiego?

    To kluczowe pytanie! To Biblia czyta mnie, choć wydaje się, że jest odwrotnie. To absolutne sedno tej rzeczywistości! To nie my mamy panować nad tekstem, ale on nad nami. Jak wiele zależy od tego, jak się otwieram na Słowo, czy je przeżywam i „przeżuwam”. Lectio divina to przecież Boże czytanie. To Bóg mnie czyta, nie ja Jego. Może być przecież i tak, że czytam słowo, nie wychodząc poza własne myśli. Benedykt XVI przypominał, że trzeba pytać, co mówi tekst sam sobie, bo istnieje niebezpieczeństwo, że moje czytanie będzie jedynie pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli. Wiem lepiej! Ktoś otwiera Biblię i ziewa: „Znowu to samo? Co tu jeszcze medytować? Ileż homilii na ten temat powiedziałem”.

    Często zdarza się Księdzu odkryć coś nowego w słowie, które zna na pamięć?

    Nieustannie. Bo ono nigdy nie jest tym samym Słowem. Stare są tylko litery, ale za ich murem skrywa się słowo, które jest zawsze świeże, nowe, kochające. Nie narzekajmy: „Znam to na pamięć”. I nie chodzi nawet o pamięć intelektualną, ale o serce, bo to ono „pamięta”. Psycholog powie, że najsilniejsza pamięć to pamięć przeżyciowa. Ojcowie pustyni – często analfabeci – uczyli się na pamięć całych ksiąg czy nawet psałterza.

    Ale często „przeżuwali” przez cały dzień jedno słowo!

    Sam to praktykuję. Łapię się jednego zdania, wersetu i to przeżuwam. „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Jedno słowo może mnie karmić całymi miesiącami, bo jest ono niezgłębione. Starożytni powtarzali, że „Bóg wypowiedział tylko jedno słowo, a myśmy wiele słów usłyszeli”. Tym jednym jedynym, najdroższym słowem jest imię „Jezus”.

    „Tylko Jego imię zawiera Obecność, którą oznacza” – czytam w katechizmie.

    To przecież to jedno jedyne Słowo uczyło tradycję wschodnią „modlitwy Jezusowej”. Świetnie, że o tym mówimy, bo to ono właśnie odróżnia medytację chrześcijańską od niechrześcijańskiej. Ewagriusz z Pontu podpowiadał, by powtarzać to Imię „z gniewem” (użył takiego określenia! Chodziło mu o wiarę, dynamikę, modlitwę całym sercem), dlatego że to Słowo kryje w sobie moc, rodzi do życia, zbawia. To nie jest tak, że jakąś techniką wywołuję skutki (to sedno medytacji niechrześcijańskiej). To nie jest mantrowanie, które przynosi ukojenie. Niektórzy podpowiadają: powtarzaj jedno słowo, nieważne jakie. Nie! Tu nie ma relatywizmu, tu chodzi o słowo Boga, bo to Ono nas stwarza.

    A gdy Kowalski natrafia na fragment, którego nie rozumie? Na przykład opis budowy świątyni? Ma się mu poddać?

    To kluczowe sformułowanie! Trzeba czytać, nie rezygnować. Najbardziej głęboka modlitwa jest… pasywna. Passivum divinum. Pozwalam słowu działać. To najbardziej święty moment medytacji. I nie chodzi o letniość, bierność, doskonale znany nam stan „lelum polelum”. Łukasz opisał, jak pięknie przeżywa ten stan Maryja. Najpierw słucha, potem zachowuje, jednocześnie strzeże – tłumacząc inaczej: „strzeże jak żołnierz” (zdając sobie sprawę, że złodziej szuka okazji, by to słowo wykraść) – i wreszcie medytuje, czyli pozwala, „by słowo wyjaśniało się przez słowo”.

    „Jeszcze nikt swoim pytaniem okna w niebie nie wybił. Odpowiedzi w niebie nie brakuje, brakuje dobrych pytań. Nieraz trzeba się z Biblią pokłócić” – opowiadał mi Ksiądz. Kowalski się na to odważy?

    Czasami jego medytacja będzie przypominała walkę Jakuba z aniołem. W ciemnej nocy zniechęcenia, posuchy, zmęczenia. Najważniejsze jest to, co zrobił Jakub. Jego krzyk: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!”. Bóg zachęca: „Kłóć się ze Mną, wiedź ze Mną spór”. W medytacji przychodzi moment, który ojcowie starożytni nazywali synkrisis – kryzysem. Konfrontacja. Słowo wprowadza cię w błogosławiony kryzys, który prowadzi do nawrócenia. Kłóćmy, się, walczmy, opowiadajmy Bogu, „co nam leży na wątrobie”. Ważne, byśmy na końcu otrzymali imię, które otrzymał Jakub: „Walczący z Bogiem”, bo „walczyłeś z Bogiem i ludźmi i zwyciężyłeś”. Kto wyszedł z tej medytacji, kuśtykając, z przetrąconym biodrem? Anioł czy Jakub? Ale – uwaga! – Jakub wyszedł jako zwycięzca. Nigdy bardziej nie jesteśmy zwycięzcami niż wtedy, gdy dajemy się pokonać przez Boga i Jego słowo.

    rozmawiał –Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ***

    10 powodów, dla których warto czytać Pismo Święte

    Niedziela Słowa Bożego jest dobrym dniem, by w centrum myśli, modlitwy i dyskusji postawić Pismo Święte. Największym problemem jest zawsze motywacja. Dlaczego warto? Dlaczego trzeba? Podzielę się dziesięcioma powodami – pięć nazwijmy niewierzącymi a pięć powodami wierzącymi.

    Po co Niedziela Słowa Bożego?

    30 września 2019 r. Papież Franciszek opublikował list „Aperuitillis”. Okazją do napisania krótkiego, ale bardzo treściwego dokumentu o Biblii była 1600 rocznica śmierci św. Hieronima. Wszak to słynny tłumacz Wulgaty powiedział: „Nieznajomość Pisma jest nieznajomością Chrystusa”. W dokumencie tym Ojciec Święty między innymi ustanawia Niedzielę Słowa Bożego, która ma przypadać w 3. niedzielę zwykłą.

    Powodów wybrania jednej niedzieli na to, by skupić wszystkie myśli na Piśmie Świętym jest kilka. Po pierwsze na zakończenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia Papież poprosił, aby «jedna niedziela [w ciągu roku została] w całości poświęcona słowu Bożemu, aby zrozumieć niewyczerpalne bogactwo pochodzące z tego nieustannego dialogu między Bogiem a Jego ludem» (List Apost. Misericordia er misera, 7). Po drugie, ma to pomóc wiernym „wzrastać w miłości i w świadectwie w wiary” (AI, 2). Po trzecie, wybór niedzieli w tym czasie roku liturgicznego jest odpowiednim w kontekście troski o jedność chrześcijan i dialog religijny z wyznawcami judaizmu. Jak to ujął Franciszek: „Nie jest to przypadek: celebrowanie Niedzieli Słowa Bożego wyraża charakter ekumeniczny” (AI, 3).

    Uroczyste, czyli jakie świętowanie?

    Jak można przeżywać tę niedzielę? Z jednej strony Ojciec Święty zachęca ogólnie, by  „przeżywać tę Niedzielę jako dzień uroczysty” (AI,3) tak, by była ona poświęcona „celebracji, refleksji oraz krzewieniu Słowa Bożego” (AI, 3). Z drugiej podaje konkretne przykłady, co można w ten dzień zrobić: intronizację Pisma Świętego, udzielanie urzędu lektoratu, wręczenie przez proboszcza wiernym całej Biblii albo chociaż jednej Księgi. Niewątpliwie to też najlepszy czas na to, by całą homilię poświęcić Słowu Bożemu. Przecież niedawno czytaliśmy o tym, że „Słowo stało się Ciałem”, jak i rozpoczęliśmy nowy cykl czytań w Liturgii, co jest dobrą okazją, by chociaż wytłumaczyć sens i układ czytań mszalnych.

    Dołóżmy do tego jeszcze parę propozycji. Niedziela ta jest dobrą okazją, żeby zaprezentować ciekawie aplikację z tekstami biblijnymi (np. „Pismo Święte” Zespołu Pisma Świętego), super produkcję Biblii Audio czy strony internetowe z najpiękniejszymi obrazami biblijnymi (np. artbible.info czy biblical-art.com). To dobry czas, bo sprawdzić, czy i gdzie w domu znajduje się Pismo Święte, porozmawiać o sensie i pożyteczności czytania Słowa Bożego, jak również podzielić się najbardziej uderzającymi postaciami, wydarzeniami czy cytatami z Biblii. Jeśli ktoś nie przeczytał jeszcze listu papieża Franciszka „Aperuitillis”, to niech to zrobi właśnie w tę niedzielę. Tak jak wigilia jest dobrym czasem na składanie życzeń najbliższym, jak Popielec właściwym dniem, by posypać głowę popiołem, tak Niedziela Słowa Bożego jest dobrym dniem, by w centrum myśli, modlitwy i dyskusji postawić Pismo Święte.

    Dlaczego warto? 10 powodów

    Największym problemem jest zawsze motywacja. Dlaczego warto? Dlaczego trzeba? Powodów jest zapewne wiele. Podzielę się dziesięcioma powodami, pięć nazwijmy niewierzącymi a pięć powodami wierzącymi. Nawet jeśli ktoś nie jest osobą wierzącą, warto, by przeczytał Biblię. Po co? Po to…

    1) by rozumieć 1/3 ludzkości, czyli chrześcijan i Żydów.

    2) by rozumieć literaturę, jak „Na wieży Babel” Szymborskiej czy „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa,

    3) by rozumieć dzieła sztuki, jak „Powrót Syna Marnotrawnego” Rembrandta czy „Ofiarę Izaaka” Caravaggia,

    4) by rozumieć muzykę, chociażby „Pasję wg św. Mateusza” Bacha czy „Mesjasza” Haendla,

    5) by rozumieć język, gdy ktoś powie o zakazanym owocu czy nazwie cię faryzeuszem.

    A jeśli jest ktoś wierzącym, znajdzie dodatkową motywację. Jaką? Czytam Biblię…

    1) żeby być wiernym Jezusowi, który mówi: „Pisma nie można odrzucić” (J 10,35),

    2) żeby Jezusa poznać, bo „nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (św. Hieronim),

    3) żeby być wiernym Kościołowi, który zachęca „aby w każdym domu była Biblia … by można ją było czytać i posługiwać się nią w modlitwie” (Benedykt XVI, VD 85),

    4) żeby spotykać się z Bogiem, „albowiem w księgach świętych Ojciec, który jest w niebie spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę” (SWII, KO 21),

    5) żeby nie zmarnować życia, bo każdego kto słucha słów Jezusa i wypełnia je, „można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (Mt 7,24-25).

    Kiedy czytamy Biblię, „w księgach świętych Ojciec, który jest w niebie spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę” (Dei Verbum, 21). Dla takiego Ojca warto i dla takich rozmów nie szkoda marnować czasu.

    ks. Wojciech Węgrzyniak/Stacja7.pl


    ***

    Franciszek Salezy – prorok miłości, patron dziennikarzy katolickich

    Franciszek Salezy, święty i doktor Kościoła, żyjący we Francji w latach 1567-1622, jest patronem dziennikarzy i pisarzy katolickich. Jego wspomnienie przypada w kalendarzu liturgicznym 24 stycznia.

    ***

    Ludzie świętego przekazu. Święci, którzy rozumieli siłę mediów

    Świat doskonali metody niesienia słów każdego rodzaju. Co ze słowami najcenniejszymi robią chrześcijanie?

    WIKIPEDIA

    ***

    Znane jest powiedzenie, że „na kroplę miodu więcej much złapiesz niż na beczkę octu”. W rozdzierających Europę sporach między katolikami a protestantami miód był jednak towarem deficytowym, za to ocet, zmieszany z krwią, lał się strumieniami. Autor tego powiedzenia, święty Franciszek Salezy, patron dziennikarzy i prasy katolickiej, pokazał, że nie tędy droga.

    Niech czytają

    Był rok 1594, gdy 27-letni Salezy, niedawno wyświęcony na prezbitera, trafił do Chablais, regionu Szwajcarii, który wtedy znalazł się w granicach Księstwa Sabaudii. Młody duchowny miał umacniać tamtejszych katolików i sprowadzać z powrotem do Kościoła wyznawców kalwinizmu. Była to misja straceńcza, bo w tych czasach jako argumentu w sporach teologicznych najchętniej używano stali i ołowiu. Franciszek jednak ufał Bogu tak dalece, że odmówił przyjęcia zbrojnej eskorty. I rzeczywiście, były zamachy na jego życie, ale dziwnym trafem się nie udawały.

    W Chablais z początku szło opornie. Bywało, że Franciszek odprawiał Msze i wygłaszał kazania w pustych kościołach. Pomyślał wtedy, że skoro niewielu chce jego słów słuchać, to może więcej ludzi zechce je przeczytać. Słowo pisane było w tych czasach rarytasem, święty postanowił więc rozprowadzać krótkie artykuły na temat prawd wiary katolickiej, oparte na tekstach Pisma Świętego i stanowiące odpowiedź na twierdzenia protestantów. Kalkulował, że „wrodzona człowiekowi ciekawość tym bardziej skłaniałaby do czytania pism katolickich, im więcej pastorzy broniliby do nich dostępu”. Stwierdził także, iż słowo pisane jest podatniejsze dla rozmyślań, „bo lepiej można rozważyć rzecz pisaną niż wypowiedzianą; w każdej chwili ma się ją przed oczami i nie można jej zapomnieć”.

    „Jeżeli zbijam tysiące niedorzeczności, które zarzuca się katolikom, to nie mówię tego na wiatr, jak utrzymują niektórzy. Nauka pisana zadowoli tych, którzy chcieliby przedstawić ją swoim pastorom i usłyszeć ich replikę; a przy tym racje napisane czarno na białym można przedstawić każdemu, komu się podoba” – wyliczał święty we wprowadzeniu do „Kontrowersji”, dzieła, które powstało z zebranych później pism. Pierwszy tekst powstał 7 stycznia 1595 r. Franciszek pisał pośpiesznie, korzystając z nielicznych wolnych chwil. Gotowe artykuły dawał do przepisania. Odpisy były rozdawane ludności, pojawiały się też w formie plakatów na ulicach i placach.

    Salezy, mierząc się z wszystkimi ważnymi wówczas zarzutami protestantów, wykazywał prawomocność doktryny katolickiej. Omawiał podstawy wiary: Pismo Święte i Tradycję, pisał m.in. o władzy papieża, o soborach, o sakramentach, o czyśćcu i o modlitwie za zmarłych. Choć przedstawiał treści polemiczne, robił to zawsze w uprzejmy sposób. „Słuchaliście gorliwie i ze skwapliwością kazań pastorów, miejcież cierpliwość wysłuchać i mnie. A potem, zaklinam was na Boga, zastanówcie się głębiej nad tym, co przeczytacie, i proście Pana, aby was wspierał Duchem swoim i okazał pomoc w sprawie tak wielkiej wagi” – pisał. Prosząc o życzliwe przyjęcie pism, deklarował: „Zaczynam więc w imię Boga i błagam Go z pokorą, aby swe święte słowo wlał cicho w serca wasze, na kształt świeżej rosy poranku. I nie zapominajcie, proszę, Panowie, o słowach św. Pawła: »Wszelka gorzkość i gniew i zagniewanie, wzgarda, wrzask i bluźnierstwo, i złość wszelaka odjęte od was niech będzie«”. Nie ma w pismach Salezego tak powszechnej wówczas agresji, jest za to szacunek dla adresatów. Uwagę zwraca elegancja i lekkość jego stylu, a także precyzja sformułowań.

    Wszystko to przyniosło wielki owoc: wpływowi Franciszka Salezego przypisuje się powrót do katolicyzmu kilkudziesięciu tysięcy kalwinów, a jego spisane nauki okazały przyniosły mu tytuł doktora Kościoła.

    Na tym nie oszczędzać

    Wśród ludzi Kościoła rozumiejących znaczenie mediów dla głoszenia Ewangelii wybija się św. Maksymilian Kolbe. Święty, realizując franciszkański charyzmat ubóstwa, podkreślał, że na sprawie zbawienia nie należy oszczędzać. „Ograniczając jak najbardziej potrzeby prywatne, prowadząc życie jak najuboższe, będziemy używali choćby najnowocześniejszych środków. W połatanym habicie, w połatanych butach, na samolocie najnowszego typu, jeżeli to będzie potrzebne dla zbawienia i uświęcenia większej ilości dusz – pozostanie naszym ideałem” – wyjaśniał swoją strategię.

    Nie były to słowa rzucone na wiatr. W 1922 roku o. Maksymilian założył miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”. Celem pisma było pogłębienie i umocnienie wiary, zapoznanie wiernych z mistyką chrześcijańską, ale też dążenie do nawrócenia niekatolików. „Ton pisma będzie zawsze przyjazny dla wszystkich, bez względu na różnice wiary i narodowości” – deklarował założyciel. „Rycerz Niepokalanej” szybko stał się jednym z najpopularniejszych czasopism w Polsce. Pod koniec roku 1938 wydrukowano milion egzemplarzy tego pisma, z czego 800 tys. wynosił miesięczny abonament. Pismo bywało rozprowadzane po kosztach albo nawet, gdy ktoś nie miał czym zapłacić, rozdawane za darmo. Jego twórcy chodziło o budzenie wiary i formowanie sumień, a nie o zarabianie. Ta sama motywacja towarzyszyła mu także w przypadku innych inicjatyw. W założonym przez św. Maksymiliana klasztorze Niepokalanów – największym na świecie (w 1938 r. mieszkało w nim aż 780 zakonników) – powstał olbrzymi ośrodek wydawniczy. Praca trwała tam niemal 24 godziny na dobę. Z nowoczesnych maszyn drukarskich schodziły miliony egzemplarzy rozmaitych publikacji, książek i broszur, rozprowadzanych masowo w Polsce i poza jej granicami. Roczne zużycie papieru w wydawnictwie wynosiło ok. 1600 ton.

    W 1930 r. św. Maksymilian wyjechał do Japonii. W Nagasaki założył tamtejszy Niepokalanów, gdzie zaczął wydawać japoński odpowiednik „Rycerza Niepokalanej”.

    Po powrocie do Polski o. Kolbe zabrał się za stworzenie stacji radiowej. W grudniu 1938 r. wyemitowano próbną audycję. Starania o koncesję na regularne nadawanie przerwał wybuch wojny. Z tej także przyczyny nie powstało w Niepokalanowie lotnisko. Maksymilian planował zakup samolotów, a kilku zakonników wysłał już na kursy pilotażu.

    Dowodem na dalekowzroczność św. Maksymiliana był „Mały Dziennik”, gazeta tania, zawierająca krótkie, proste teksty i dużo ilustracji. Zaczęła się ukazywać od roku 1935 w codziennym nakładzie prawie 140 tys. egzemplarzy i 225 tys. egzemplarzy w wydaniu niedzielnym. Święty, choć sam zdobył w Rzymie dwa doktoraty, rozumiał potrzeby różnego rodzaju odbiorców, dlatego zaplanował to pismo jako… katolicki brukowiec. Sam użył takiego określenia, zakładając, że taki rodzaj prasy – oczywiście zawierający odpowiednie dla katolickiego medium treści – przyciągnie do Kościoła tych, którzy nigdy nie sięgnęliby po pisma bardziej wymagające.

    Szacuje się, że wszystkie wydawnictwa inspirowane przez o. Kolbego wywierały długotrwały wpływ na kilka milionów Polaków.

    Święty tej profesji

    O ile św. Franciszek Salezy był prekursorem głoszenia Ewangelii słowem pisanym, a św. Maksymilian użył mediów do dzieła szerzenia wiary, o tyle od niedawna wśród wyniesionych na ołtarze jest dziennikarz w ścisłym sensie: św. Tytus Brandsma. Ten kanonizowany w 2022 roku holenderski karmelita miał wiele specjalności – był filozofem, ale też dziennikarzem. Profesję tę uprawiał, pisząc do gazety miejskiej w Oss, gdzie karmelici mieli swój klasztor. Publikował również teksty o doświadczeniu mistycznym w periodykach karmelitańskich. Sam też założył jedno z nich – „Karmelrozen” („Róże Karmelu”). Był zaangażowanym członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i duszpasterzem holenderskich dziennikarzy. Z racji swojej mobilności zyskał sobie nazwę „mistyka z długookresowym biletem kolejowym”.

    Jego sposób myślenia obrazuje napomnienie, jakie kierował do swoich studentów: „Nie wolno nam w naszym sercu oddzielać Boga od świata. Musimy raczej świat oglądać na tle Boga”. Gdy Niemcy w 1940 roku zajęli Holandię, Brandsma publicznie sprzeciwiał się ich antyżydowskim rozporządzeniom. W 1942 roku został aresztowany i osadzony w Dachau. Tam został zabity zastrzykiem fenolu. Pielęgniarkę, która wstrzykiwała mu truciznę, zapewnił, że się za nią modli, i dał jej swój różaniec. Nie obchodziło jej to, była nazistką, ale po latach się nawróciła i została katoliczką. „Zabiłam świętego człowieka” – wyznała w 1956 r., przekazując karmelitom różaniec, który otrzymała od o. Tytusa. W 1985 r. Jan Paweł II beatyfikował Tytusa Brandsmę. W ten sposób na ołtarze został wyniesiony pierwszy dziennikarz.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Każdego dnia jesteśmy zjednoczeni w modlitwie za Kościół katolicki, za wszystkich chrześcijan, za wspólnoty różnych wyznań, za niewierzących i za wszystkie ludy ziemi. Teraz, w tym szczególnym czasie

    od 18 do 25 stycznia Kościół modli się o Jedność Chrześcijan

    „Wierzysz w to?” - to słowa skierowane do Marty po śmierci jej brata Łazarza.

    ***

    Hasłem są słowa Pana Jezusa: „Wierzysz w to?” (J 11, 26),

    W tym roku przypada 1700. rocznica pierwszego Soboru Nicejskiego.  Dlatego tematem modlitewnej refleksji nad naszą wiarą są słowa wyrażone w Credo sformułowanym na tym soborze. Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan ma nas zachęcić do czerpania z tego wspólnego dziedzictwa i głębszego wniknięcia w wiarę, która jednoczy nas jako chrześcijan.

    Zwołany przez cesarza Konstantyna sobór, był wydarzeniem, podczas którego wychodzący z ukrycia i prześladowań Kościół wiedział już, jak trudno jest wyznawać tę samą wiarę w różnych kontekstach kulturowych i politycznych. Uzgodnienie tekstu Credo oznaczało zdefiniowanie podstawowych wspólnych fundamentów, na których można było budować lokalne wspólnoty Kościoła. Chrześcijanie zdążyli już doświadczyć poważnych sporów i herezji. Dlatego Credo zawierało nie tylko wyznanie wiary, ale również odrzucenie herezji.

    Na Soborze Nicejskim chrześcijanie ustalili też sposób obliczania daty Wielkanocy. Dziś na skutek różnych interpretacji daty te nie są ustalane w ten sam sposób. W tym roku 2025 tak się składa, że uroczystość ta będzie obchodzona tego samego dnia przez wszystkich chrześcijan.

    ***

    Papież św. Pius X w roku 1908 ustanowił od 18 stycznia (w tradycyjnym kalendarzu do roku 1960 ten dzień był świętem Katedry św. Piotra w Rzymie, który obecnie obchodzimy 22 lutego) do 25 stycznia (święto Nawrócenia św. Pawła) Oktawę Modlitw o Jedność Kościoła.

    OKTAWA MODŁÓW O JEDNOŚĆ KOŚCIOŁA

    Prośmy Boga wszechmogącego, aby wszyscy pozostający poza prawdziwym Kościołem, a w szczególności wszyscy chrześcijanie, którzy mają błędne pojęcie o Kościele Chrystusowym, poznali, że jedynie Kościół katolicki jest prawdziwym i aby do niego wrócili. Dziś przede wszystkim módlmy się:

    Pierwszy dzień 18 stycznia:
    O powrót do owczarni Piotrowej tych wszystkich „innych owiec”, które nie słuchają głosu Boskiego Pasterza.

    Drugi dzień 19 stycznia:
    O powrót do jedności ze Stolicą Apostolską prawosławnego Wschodu.

    Trzeci dzień 20 stycznia:
    O powrót do jedności z wspólnoty anglikańskiej.

    Czwarty dzień 21 stycznia:
    O powrót do Kościoła różnych wspólnot luteranów i protestantów.

    Piąty dzień 22 stycznia:
    O powrót do Kościoła chrześcijańskich sekt.

    Szósty dzień 23 stycznia:
    O nawrót do praktyk religijnych wszystkich oziębłych katolików.

    Siódmy dzień 24 stycznia:
    O nawrócenie żydów i mahometan.

    Ósmy dzień 25 stycznia:
    Aby cały świat rozpoznał w Chrystusie jedynego prawdziwego Boga i Zbawcę.

    Ojcze Nasz … Zdrowaś Maryjo … Chwała Ojcu …

    Ant. Aby wszyscy byli jedno, tak jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie i aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś.

    V. Ja tobie powiadam, że ty jesteś Piotr.
    R. A na tej opoce zbuduję Kościół mój.
    V. Panie, wysłuchaj modlitwy nasze.
    R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.

    MÓDLMY SIĘ:

    Panie Jezu Chryste, który powiedziałeś Apostołom; Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam, nie patrz na grzechy nasze, lecz na wiarę Kościoła Twego i racz go według Twej woli obdarzyć pokojem i zjednoczyć. Który żyjesz i królujesz Bóg po wszystkie wieki wieków.
    R. Amen.

    ***

    Ksiądz Kardynał Kurt Koch:

    u początku ekumenizmu była modlitwa,

    trzeba do tego powrócić

    Zdając sobie sprawę z tych przeróżnych wspólnot, które potworzyły się po wyjściu z Kościoła, Ksiądz Kardynał Kurt Koch wskazuje na potrzebę ponownego pogłębienia wymiaru duchowego, ponieważ na początku ruchu ekumenicznego istniał ruch modlitewny. „Papież Benedykt XVI wyraził to kiedyś pięknym obrazem, że łódź ekumenizmu nigdy nie wypłynęłaby na pełne morze, gdyby nie była napędzana prądem modlitwy… Ruch ekumeniczny – przypominał szef watykańskiej dykasterii – był pierwotnie ruchem modlitewnym i musi nim pozostać, ponieważ podstawa ekumenizmu to modlitwa arcykapłańska z 17. rozdziału Ewangelii Jana. Ciekawe jest w niej to, że Pan Jezus nie nakazuje jedności, Pan Jezus modli się o jedność. A jeśli Pan Jezus modlił się o jedność swoich uczniów, to cóż lepszego możemy zrobić my?”.

    ***

    Ks. Sławomir Pawłowski SAC:

    Kościół jest jeden, podzieleni są chrześcijanie

    Rozpoczyna się Tygodzień Modlitw o Jedność Chrześcijan

    fot. Matt Wengerd/CC 2.0/

    ***

    „Wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego to nie Kościół jest podzielony, lecz podzieleni są chrześcijanie” – mówi w rozmowie z KAI ks. dr. hab. Sławomir Pawłowski SAC, kierownik Sekcji Ekumenizmu na KUL i sekretarz Rady KEP ds. Ekumenizmu. W przeddzień Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan tłumaczy, że ekumenizm jest „zbieraniem potłuczonych kawałków”, które „w rękach Bożych pasują do siebie”, tworząc mozaikę, „której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy”.

    Rozmowa z ks. Sławomirem Pawłowskim SAC, kierownikiem Sekcji Ekumenizmu na KUL, sekretarzem Rady KEP ds. Ekumenizmu

    KAI: Czym jest ekumenizm?

    Ks. Sławomir Pawłowski SAC: Ekumenizm to dążenie do jedności między chrześcijanami różnych wyznań. Różni się od dialogu międzyreligijnego, który polega na dialogu między chrześcijanami a na przykład buddystami czy muzułmanami. Niektórzy mówią, że trzeba z tych dwóch grup wyróżnić dialog chrześcijańsko-żydowski, gdyż judaizm nie jest czymś całkowicie zewnętrznym w stosunku do chrześcijaństwa. A zatem ekumenizm dotyczy tylko chrześcijan.

    Pochodzenie słowa „ekumenizm” jest bardzo sympatyczne, bo wywodzi się z greckiego słowa „oikos”, to znaczy „dom”. Chodzi więc o troskę o wspólny dom, jakim jest Kościół, zamieszkiwany przez chrześcijan na całym świecie. W starożytności słowo „oikumene” oznaczało całą zamieszkałą ziemię, a także powszechny wymiar Kościoła.

    W jaki sposób możemy dążyć do zgromadzenia się w tym wspólnym domu, jakim jest Kościół?

    – Ekumenizm kroczy trzema drogami. Jest to najpierw tak zwany ekumenizm duchowy, który polega na tym, że im bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bliżej jesteśmy siebie nawzajem. Ekumenizm duchowy obejmuje: świętość życia i modlitwę, która jest bardzo ważna, bo za jej sprawą nie polegamy tylko na własnych siłach. Zjednoczenie chrześcijan przewyższa siły ludzkie, jak tłumaczy Sobór Watykański II.

    Obok ekumenizmu duchowego jest ekumenizm praktyczny. Polega on na współpracy chrześcijan różnych wyznań na rzecz innych ludzi na płaszczyźnie charytatywnej, kulturalnej, społecznej. Może to być nawet zwyczajna pomoc sąsiedzka. W Polsce mamy Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom, które wspólnie organizują: katolicka Caritas, ewangelicka Diakonia i prawosławny Eleos. Istnieje również współpraca duszpasterska, na przykład kapelanów szpitalnych czy więziennych różnych wyznań.

    Na końcu mamy ekumenizm doktrynalny, zwany teologicznym, który polega na pracy teologów delegowanych przez swoje Kościoły. Próbują oni znaleźć wspólne rozwiązanie dla doktrynalnych kwestii, które je jeszcze dzielą. Taki dialog ma już za sobą wiele sukcesów.

    Każda z tych trzech dziedzin: duchowa, praktyczna i teologiczna, jest potrzebna.

    Są osiągnięcia w dialogu teologicznym dotyczącym prawd wiary, różnie rozumianych i przeżywanych w poszczególnych Kościołach, ale przeciętny katolik nie ma o tym bladego pojęcia.

    – Każdy powinien poznawać własną wiarę, Pismo Święte, historię chrześcijaństwa i własnego Kościoła. Do takich zadań należy – do czego gorąco zachęcam – poznawanie osiągnieć ekumenicznych.

    Spektakularnym osiągnięciem doktrynalnym była w 1999 roku „Wspólna katolicko-luterańska deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu”. Brzmi to może naukowo i skomplikowanie, ale chodziło o szesnastowieczny spór między katolikami i protestantami, jak człowiek osiąga zbawienie: czy samą tylko wiarą, czy wiarą i uczynkami? Kilkanaście lat spokojnego dialogu pokazało, że wówczas, w XVI wieku, obie strony słabo znały nawzajem swoją naukę i przedstawiały ją w niewłaściwym świetle, powierzchownie. Nic więc dziwnego, że nawzajem się potępiały. Komisja teologów wypracowała wspólne stanowisko na ten temat, zaakceptowane przez dwie strony. A co najciekawsze, stwierdziła, że ówczesne, szesnastowieczne wzajemne potępienia nadal zachowują swoją ważność, bo nie dotyczą nauki wyrażonej w tej deklaracji, ale karykaturalnych form i postaci nauk przedstawianych w XVI wieku. Taką karykaturę trzeba było potępić.

    We wspólnej deklaracji nie ma jednak stwierdzenia, że katolickie i luterańskie nauczanie na temat usprawiedliwienia jest w stu procentach wspólne.

    – Nie w stu procentach, ale jest wspólne w sprawach, które określono jako zasadnicze, najważniejsze i nas nie dzielące. Natomiast zachowano w czterech punktach dopuszczalne różnice, które wynikają z różnego rozłożenia akcentów. Powiem szczerze, że niewprawny czytelnik absolutnie nie odkryje, na czym te różnice polegają, bo są tak minimalne. Porównałbym to do różnic między liturgiami. Wiemy, że w Kościołach wschodnich istnieje pięć rodzin liturgicznych. Każda z tych wschodnich liturgii jest równie dobra i równie godna, choć różnią się między sobą. W Polsce znamy liturgię bizantyjską, którą sprawują nie tylko Kościoły prawosławne, ale również grekokatolicy. Jest ona równie piękna i wzniosła, jak liturgia rzymska.

    Sobór Watykański II uczy, że w Kościele katolickim jest pełnia środków zbawienia. Czy więc zamiast ustalania wspólnego rozumienia prawd wiary nie wystarczy, że wszyscy chrześcijanie przyjmą wiarę Kościoła katolickiego?

    – Pełnia środków zbawienia i prawd objawionych jest katolikom nie tylko dana, ale również zadana. Na przykład gdyby w roku 324 chrześcijanie stwierdzili, że wszystko już mamy i wiemy, to nie doszłoby do pierwszego soboru w Nicei w 325 roku i nie sformułowano by Wyznania Wiary. A gdyby po tym soborze biskupi powiedzieli sobie, że teraz już mamy wystarczające, zadowalające nas Credo, to za kilkadziesiąt lat nie byłoby soboru w Konstantynopolu w 381 roku, na którym dopisano drugą część tego Wyznania.

    Historia chrześcijaństwa sama pokazuje, że Kościół pielgrzymuje w wierze. Ma skarb, ma pełnię, ale ją musi odkryć. Pełnia jest dana i zadana w tym znaczeniu, że trzeba ją odkryć do końca. Mamy odziedziczony olbrzymi skarbiec, w którym jeszcze nie dokonaliśmy inwentaryzacji wszystkich skarbów. Jak jej dokonywać? Właśnie przez kontakt z innymi chrześcijanami. Kapitalną rzecz powiedział św. Jan Paweł II, wskazując, że dialog ekumeniczny to nie tylko wymiana myśli (słowo „dialog” wywodzi się z greckiego „dia logos”, to znaczy „przez myśl”, „przez słowo”), ale również wymiana darów duchowych. Papież Franciszek idzie krok dalej, mówiąc, że Duch Święty innym chrześcijanom dał dary, które są również dla nas. Mamy te dary wziąć z rąk innych chrześcijan…

    …chociaż teoretycznie mamy je w naszym skarbcu?

    – Mamy dlatego, że inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła. Mury, które istnieją między chrześcijanami nie sięgają nieba. Mamy wiele wspólnych skarbów. Ten skarbiec, który mamy zinwentaryzować jest częściowo wspólny.

    Myśl o katolickiej pełni zawarta jest w soborowej konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumem gentium”. Została powtórzona w Dekrecie o ekumenizmie „Unitatis redintegratio”. Dekret dopowiada jeszcze, że dopóki nie ma zjednoczenia między chrześcijanami, to samemu Kościołowi katolickiemu dalej czegoś brakuje. A zatem ta pełnia katolicka nie jest do końca pełna. Dlatego jest dana i zadana, ciągle do odkrycia, a tego odkrywania nie da się zrobić w pojedynkę, bez innych chrześcijan, bez zbierania darów, które Bóg im ofiarował.

    Bardzo dobrze widzimy to współczesne przenikanie się darów między Kościołami. Pozwolę sobie przywołać postać sługi Bożego księdza Franciszka Blachnickiego. Wszyscy znamy symbol ruchu Światło-Życie – „Fos-Zoe” – który się wywodzi z chrześcijaństwa wschodniego, prawdopodobnie syryjskiego. Z kolei metody, które stosował, ksiądz Blachnicki wypożyczył od ewangelików, w tym słynne cztery prawa życia duchowego, które nadal są stosowane w tym ruchu, z czasem trochę uzupełnione, mówiące o kerygmacie, czyli podstawowym głoszeniu Ewangelii. W metodach ewangelizacyjnych dużo wzięliśmy od ewangelików. Podobnie jak ich zamiłowanie do Pisma Świętego. Nie mówię, że w Kościele katolickim go nie było, jednakże protestanci wyprzedzili nas, począwszy od XVI wieku, w osobistym czytaniu Pisma Świętego. My to teraz nadrabiamy i miejmy nadzieję, że się rodzi dobre współzawodnictwo, do którego Sobór Watykański II zachęcał. Nie wstydząc się skarbów, które mamy, starajmy się odkryć te skarby, które mają inni.

    Czasem mówi się, że w ramach tej wymiany darów katolicy mają do zaoferowania Eucharystię, protestanci czytanie Pisma Świętego, a prawosławni skupienie na zmartwychwstaniu Chrystusa. Pewnie należałoby do tego dołożyć jeszcze Kościoły ewangelikalne, które zwracają uwagę na charyzmatyczny wymiar życia chrześcijańskiego. Ale ten podział jest schematyczny…

    – Schematyczny, ale coś jest na rzeczy. Owoce wymiany darów dzisiaj widać: katolicy bardziej karmią się dziś Pismem Świętym, a u protestantów częściej sprawuje się Wieczerzę Pańską. Pojawiają się u nich również ikony, a niektórzy nawet zaczęli używać kadzidło. Dla prawosławnych centrum stanowi, oczywiście, Boska Liturgia. Owszem, koncentrują się na zmartwychwstaniu, ale rozumieją je jako przemieniony krzyż, jak w Ewangelii Janowej – można powiedzieć, że Pan Jezus już zmartwychwstaje na krzyżu. Święty Jan jest uważny za postać ikoniczną dla prawosławia, tak jak św. Piotr dla katolicyzmu, a św. Paweł dla protestantów. To też zresztą są schematy.

    Schematy dotyczą także nazw. Jeżeli mówimy „ewangelicy”, to nie znaczy, że katolicy i prawosławni nie chcą żyć Ewangelią. Jeżeli mówimy o kimś „niekatolicy”, to mogą się obrazić, bo przecież w Wyznaniu Wiary wspólnym wszystkim chrześcijanom jednym z czterech przymiotów Kościoła jest „powszechność”, czyli katolickość. W tym znaczeniu i prawosławni, i ewangelicy są katolikami.

    W tłumaczeniach Wyznania Wiary na niektóre języki jest wręcz użyte słowo „katolicki”.

    – Tak. Podobnie, gdy chodzi o prawosławie, katolicy i ewangelicy o sobie myślą, że są prawowierni i że oddają Bogu chwałę w sposób należyty. Czyli są „prawo-sławni”. Nazwy są umowne, stanowią skróty myślowe. Nie oddają całości tego, co wyróżnia czy dzieli chrześcijan.

    Powiedział Ksiądz wcześniej coś, co może być dla wielu zastanawiające: że „inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła”. Jak to rozumieć?

    – Wyraźmy to bardziej precyzyjnie. Sobór Watykański II uczy, że między chrześcijanami istnieje już rzeczywista wspólnota, choć jeszcze niedoskonała. Jedność, bycie w jednej wspólnocie podlega zatem stopniowaniu. Czasem byśmy chcieli zastosować metodę zerojedynkową: jesteś we wspólnocie ze mną albo nie jesteś. Tymczasem można być w niej trochę bardziej lub trochę mniej, zależnie od tego, ile rzeczy mamy wspólnych. Gdybyśmy chcieli to sobie geometrycznie wyobrazić, to Kościoły nie byłyby tylko okrągłymi zbiorami na płaszczyźnie, ale „w głębi” czy w „w górze” mają odniesienie do Chrystusa, który jest ponad wszystkimi Kościołami i u podstawy Kościołów, tak że dostęp do Niego mają wszyscy. Sobór Watykański II podkreślił, że Chrystus nie waha się używać innych Kościołów i wspólnot jako środków zbawienia. Sobór zmienił paradygmat myślenia o modelu jedności – z eklezjocentryzmu na chrystocentryzm. Punkt ciężkości spoczywa na Chrystusie. I jeżeli mamy się nawracać, to nie do jakiegoś Kościoła, tylko do Chrystusa poprzez Kościół czy w swoim Kościele.

    Zbliżając się do Chrystusa, jesteśmy bliżej siebie nawzajem i tworzymy wokół Niego wspólnotę. Ale tych wspólnot powstało wiele. Którą z nich więc tworzymy?

    – Wspólnot jest wiele, ale ta wielość istniała od samego początku chrześcijaństwa. Nawet jeśli byśmy założyli, że jest jeden Kościół, będący jednym wyznaniem, to i tak mamy w nim wiele diecezji, czyli wiele Kościołów lokalnych, wiele parafii, wiele wspólnot o różnych duchowościach, a w końcu wielu ludzi, a każdy człowiek inny. Ta wielość jest wpisana w chrześcijaństwo.

    Natomiast wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego – tak jest przynajmniej w teologii katolickiej i prawosławnej – nie mówi się, że Kościół jest podzielony, tylko że podzieleni są chrześcijanie. Kościół bytowo i ontycznie jest jeden. Proszę zauważyć precyzję nazwy „Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan”, a nie o jedność Kościoła. Wszyscy chrześcijanie starają się odkrywać swoją przynależność do tego jednego Kościoła, który już istnieje. Spierają, kto jest go bliżej i mają na to różne poglądy.

    Tak naprawdę każdy z Kościołów uważa, że jest Kościołem, który założył Chrystus, choć faktycznie został założony przez znanego z imienia i z nazwiska pana w XVI czy XIX wieku.

    – Te osoby są raczej nazywane reformatorami lub organizatorami danego Kościoła. Ale od podobnego jak w pytaniu spostrzeżenia zaczyna się soborowy Dekret o ekumenizmie. Eksperci mówią, że jest to spojrzenie fenomenologiczne, czyli opis zjawiska. Zatem Sobór, niczym Marsjanin, dziwi się i pyta, jak to możliwe, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół, a na ziemi istnieje wiele różnych Kościołów, które chodzą różnymi drogami, czasem mają sprzeczne poglądy, a wszystkie twierdzą, że są założone przez Chrystusa.

    Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.

    – Wchodzimy tutaj w tak zwaną teologię podziału. Tak jak natura i jedność Kościoła jest do uchwycenia jedynie w świetle Bożego objawienia i jest tajemnicą wiary, tak samo podział jest do odkrycia tylko oczyma wiary. Przede wszystkim i najbardziej dzieli grzech, bo oddziela od Boga. Dzieli też ludzi między sobą i wyrządza im krzywdę. A po grzechu mamy różnego rodzaju czynniki kulturowe, teologiczne, niestety czasem polityczne. Tak było w historii. Sobór Watykański II wskazuje, że winę za podział ponoszą chrześcijanie z jednej i z drugiej strony. Ciekawe, że nie mówi, iż prawda jest pośrodku, że prawda jest podzielona. Mówi, że wina jest podzielona. W dodatku winne są nie tyle Kościoły, co ludzie Kościołów. Badania historyczne to pokazują. Bo nawet jeśli w jakimś sporze teologicznym u kogoś było więcej racji niż u drugiego, to okazuje się, że ten, kto miał więcej racji zlekceważył drugą stronę i nie podejmował z nią dyskusji. Dzisiaj widzimy, że w wielu sprawach zbyt szybko zastosowano zbyt ostre środki zaradcze, którymi wtedy były wyklinania, ekskomuniki. Trzeba było troszkę poczekać, więcej cierpliwości, więcej rozmowy.

    Rok 2025 jest ważny ze względu na pewne ekumeniczne rocznice, upamiętniające wydarzenia, które do dzisiaj mają konsekwencje w życiu Kościołów. W Polsce mija dwudziesta piąta rocznica podpisania Deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu przez większość najważniejszych Kościołów chrześcijańskich. Na czym polegają konkretne, odczuwalne do dzisiaj skutki tego dokumentu?

    – Polegają na tym, że jeśli ktoś został ochrzczony w innym Kościele, to uznaję go za człowieka ważnie ochrzczonego. I gdyby przeszedł do mojego Kościoła, to nie musi być drugi raz chrzczony. Ale to działa również w drugą stronę: jeżeli przeszedłby do innego Kościoła, to w tamtym Kościele też nie otrzymuje nowego chrztu. To wzajemne uznanie chrztu w praktyce funkcjonowało jeszcze przed podpisaniem deklaracji na podstawie ogólnych reguł interpretacji teologicznej. Jeżeli była zastosowana woda (polanie nią lub zanurzenie w niej) i formuła trynitarna („w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”), to chrzest był uznawany za ważny. Niemniej kiedy Kościoły to napiszą czarno na białym, otrzymujemy pomoc w pracy kancelaryjnej – duszpasterze mają listę Kościołów, których chrzest uznajemy.

    Jakie są to Kościoły?

    – Jest to sześć z siedmiu Kościołów członkowskich Polskiej Rady Ekumenicznej, czyli z wyjątkiem baptystów, ponieważ deklaracja uwzględnia również chrzczenie dzieci, nawet niemowląt, a baptyści jako jeden z Kościołów ewangelikalnych uznają chrzest tylko osób świadomych. Dlatego baptyści, a spoza Polskiej Rady Ekumenicznej Kościoły typu zielonoświątkowego czy adwentyści, takiej deklaracji by podpisać nie mogli.

    A zatem sześć Kościołów: trzy Kościoły ewangelickie (ewangelicko-augsburski, czyli luteranie; ewangelicko-reformowany, czyli spadkobiercy Kalwina; ewangelicko-metodystyczny, czyli spadkobiercy Wesleyów), Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny i dwa Kościoły starokatolickie (Kościół Starokatolicki Mariawitów i Kościół polskokatolicki). Plus Kościół katolicki w Polsce, przez który rozumiemy dwa obrządki: rzymskokatolicki i greckokatolicki. Podpisujący deklarację kardynał Józef Glemp zrobił to również w imieniu Kościoła greckokatolickiego w Polsce.

    W tej deklaracji najważniejsze jest ostatnie zdanie, mówiące o wzajemnym uznaniu chrztu udzielonego przez duchownego danego Kościoła. Deklarację ograniczono tylko do chrztu udzielonego przez duchownego, żeby mieć pewność, iż materia i forma zostały odpowiednio zachowane.

    Czasami, w sytuacjach nadzwyczajnych chrztu udziela człowiek świecki…

    …i w Kościele katolickim uznajemy taki chrzest za ważny, ale nie chcielibyśmy wymuszać na innych takiego uznawania. Poza tym Kościoły się różnią również w tym, czy chrztu może udzielić tylko wierzący, czy także niewierzący, który ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Dlatego deklaracja nie zajmuje się tą sprawą.

    W Kościele powszechnym rok 2025 przyniesie obchody 1700. rocznicy wspomnianego już tu soboru w Nicei. Dlaczego to, co ustalono na tym pierwszym wielkim zgromadzeniu kościelnym jest wciąż ważne dzisiaj, także z ekumenicznego punktu widzenia?

    – Dlatego, że łączy do dzisiaj większość chrześcijan. A chodzi o Wyznanie Wiary, które znamy z każdej naszej Mszy świętej. Owocem obrad soboru w Nicei koło Konstantynopola w 325 roku była pierwsza część tego Wyznania Wiary, czyli od „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego” aż do zdania: „Wierzę w Ducha Świętego”. Po kilkudziesięciu latach, w 381 roku, sobór w Konstantynopolu rozwinął to zdanie o wierze w Ducha Świętego, dodając jeszcze wiarę w Kościół i w rzeczy ostateczne. Choć trzeba było jeszcze czekać do roku 451, do soboru w Chalcedonie, też koło Konstantynopola, kiedy Wyznanie Wiary przyjęte na tych dwóch pierwszych soborach zostało oficjalnie – jak mówiono – „zapieczętowane” i uznane za obowiązujące.

    Zauważmy pewną stopniowość, w jakiej to postępowało. Zresztą teologowie mówią, że sobór w Nicei nie wymyślił od początku tych wszystkich zdań z Wyznania Wiary, tylko korzystał z, powstających zwłaszcza w III wieku wyznań wiary Kościołów lokalnych. Odbywało się wówczas wiele synodów lokalnych, ale nie mógł się zebrać synod powszechny, czyli sobór, z racji prześladowań. Dopiero, gdy ustały prześladowania, można było bezpiecznie sprowadzić biskupów w jedno miejsce, co zrobił cesarz Konstantyn. Na tym pierwszym soborze w Nicei spotkali się biskupi, na których ciałach były widoczne ślady prześladowań. Ktoś nie miał oka, ktoś inny ręki. Wielkie wrażenie na biskupach robiło to, że salutują im żołnierze, których spotykają w pałacu cesarskim. Bo przecież ci żołnierze jeszcze kilkanaście lat wcześniej ich prześladowali.

    Wyznanie Wiary łączy chrześcijan, możemy je razem mówić. Owszem, między katolicyzmem a prawosławiem jest niewielka różnica dotycząca „Filioque”, czyli dodatku „i Syna”. Chodzi o to, czy Duch Święty pochodzi tylko od Ojca, czy też od Ojca i Syna. Ale trzeba pamiętać, że nawet Kościół katolicki w greckiej wersji Wyznania Wiary nigdy nie dodał „i Syna”. Okazuje się, że wyrażenia używane w Credo w języku greckim i łacińskim troszeczkę się różnią. Z powodu używania różnych słów na wyrażenie czasownika „pochodzi”, w języku greckim – według Kościoła katolickiego – nawet nie wolno dodawać „i Syna”, natomiast w języku łacińskim można. Stanowisko na ten temat wyraziła Stolica Apostolska w dokumencie Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan z roku 1995 „Pochodzenie Ducha Świętego w Tradycji greckiej i łacińskiej”. Ta sprawa nas jeszcze dzieli.

    Z tego, co pamiętam, w dokumencie tym wyjaśniono, że katolicy i prawosławni co innego mają myśli, używając słowa „pochodzi”. Dla prawosławnych „pochodzi” znaczy tyle co „wywodzi się” od Ojca jako pierwszej przyczyny i wtedy katolicy też nie użyliby „Filioque”. Dla katolików natomiast „pochodzi” znaczy „posłany”, że Duch jest także w odwiecznej relacji z Synem i że jest „posłany”, z czym z kolei mogliby się z łatwością zgodzić prawosławni…

    – Owszem. Dotykamy tu kwestii odwiecznych relacji między Ojcem, Synem i Duchem Świętym… A wiemy o tym tylko tyle, ile zostało nam objawione.

    To są takie subtelności teologiczne, że przeciętny katolik nie ma o nich pojęcia. Jak więc ma zrozumieć o co spór się toczy?

    – Mogę tylko pocieszyć, że podobne kłopoty mieli nawet biskupi, którzy zjechali się na sobór w Nicei. Słownictwo teologiczne dopiero się wtedy kształtowało. Spór o to, jak Syn ma się do Ojca, czy jest Mu współistotny, czy podobnej istoty, a także o to, jakich słów używać w odniesieniu do Osób Boskich istniał między teologami i biskupami jeszcze w IV i w V wieku. Nasze słowa są niedoskonałe, a próbują wyrazić nieskończoną tajemnicę. Ale Bóg się objawił właśnie w ludzkich słowach. Przede wszystkim w osobie Jezusa Chrystusa, który sam stał się człowiekiem i mówił do nas ludzkim językiem. Ten przekaz został spisany w Piśmie Świętym. Jesteśmy więc zdani na słowo. Nic tu nie poradzimy.

    Trzeba powiedzieć, że spór o Filioque ze strony katolickiej nie jest tak ostry. Ostrzejszy ze strony prawosławnej. Musimy w nim wyróżnić dwie rzeczy: samą naukę o pochodzeniu Ducha Świętego i to, czy tę naukę włączyć do Credo, czy nie…

    …bo przecież nie wszystkie prawdy wiary znajdują się w Credo.

    – Właśnie. Są tacy prawosławni, choć znajdują się w mniejszości (mimo że jest wśród nawet patriarcha Konstantynopola Bartłomiej), którzy po publikacji „Katechizmu Kościoła Katolickiego” w latach dziewięćdziesiątych uznali naukę o Filioque za dopuszczalną w kategoriach teologicznego myślenia zachodniego. Natomiast nie dopuszczają włączenia Filioque do Credo.

    Spór dotyczy również tego, że Credo zostało na soborze w Chalcedonie zapieczętowane, zamknięte i stąd Wschód ma pretensje do Zachodu, że tam dopiero po kilku wiekach włączono to „i Syna”.

    Bez pytania o zgodę Wschodu.

    – Bez pytania Wschodu. Zachód się broni mówiąc, że w teologii zachodniej nauka o Filioque była wcześniejsza niż owo zapieczętowanie Credo.

    Możliwe jest wiele rozwiązań. Hipotetycznie w Kościele katolickim papież mógłby, gdyby chciał, dopuścić dwie wersje Wyznania Wiary: z Filioque i bez niego, albo nawet wycofać je w imię powrotu do oryginalnej wersji Credo, wszakże bez uznawania samej nauki o Filioque za błąd. Tajemnica Trójcy Świętej jest tak wzniosła, że możemy o niej mówić na wiele sposobów, na przykład że Duch Święty pochodzi od Ojca przez Syna. Ważne jest, że gdy ostatni papieże odmawiali Wyznanie Wiary w języku greckim z patriarchami Konstantynopola, nie wymawiali „i Syna”.

    O Wyznaniu Wiary mówimy, że jest to Symbol Wiary.

    – Trzeba się tu odnieść do starożytnego zwyczaju łamania przedmiotu, na przykład monety, na części, które były dawane stronom umowy, aliansu, paktu po to, żeby po jakimś czasie te osoby albo ich wysłannicy mogli się rozpoznać przy spotkaniu, składając ten przedmiot na nowo. Składanie tego przedmiotu było wyrażane czasownikiem „symbalein”, to znaczy łączyć. Ów przedmiot był to „symbolon”. Wyznanie Wiary było więc po pierwsze składem wielu prawd wiary. Czasem po polsku mówimy „Skład Apostolski”, choć to w odniesieniu do starożytnego chrzcielnego wyznania wiary Kościoła rzymskiego, tego krótszego Credo. Równocześnie to wyznanie wiary było znakiem rozpoznawczym chrześcijan i – jeszcze więcej – czymś, co ich samych składa, czyli łączy ze sobą.

    Niesamowite, że przeciwieństwem „symbalein” jest „diabalein”, a tym, który rozłącza jest „diabolos”, z czego się wziął „diabeł”.

    Czyli odmawianie Credo jest pewnym sensie wypędzaniem diabła?

    – Tak, ma działanie egzorcystyczne. W katolickim rytuale egzorcyzmu jest przewidziane Wyznanie Wiary. Zawsze uważano je za coś przeciwnego do wyznawania złego ducha, czyli upatrywano w nim moc egzorcystyczną.

    Bo jest to oddanie chwały Bogu.

    – I wypieranie się złego ducha, który dzieli. Ekumenizm jest czymś, co ma nas łączyć. Jest symbalein – zbieraniem potłuczonych kawałków, które wszakże, jak się okazuje, w rękach Bożych pasują do siebie. Z tym, że tych kawałków jest bardzo dużo. Jest to mozaika, której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy.

    I pewnie do jedności wszystkich rozłączonych chrześcijan w jednym Kościele nie dojdzie na ziemi?

    – Być może. Posłużę się przykładem robienia porządków. Co tydzień czyścimy kurze, ale one znowu osiadają. Podobnie jest z praniem ubrań. Natomiast biada nam, gdybyśmy tego nie robili. Więc biada nam, gdybyśmy nie dążyli do jedności w małżeństwie, rodzinie, społeczeństwie, między chrześcijanami. Trzeba to robić, nawet jeśli doskonała jedność nastąpi dopiero, być może, w niebie.

    17 stycznia 2025/ rozmawiał Paweł Bieliński (KAI)

    ***

    Dni protestantów, żydów i islamu?

    Nie! Każdy dzień należy tylko do Chrystusa

    Tydzień Ekumenizmu i Dialogizmu to przejaw głębokiego zaczadzenia Kościoła politycznym liberalizmem. W Kościele nie ma dni należących do protestantów, żydów czy islamistów. Każdy dzień należy wyłącznie do Chrystusa – tego, poza którego Imieniem nie ma zbawienia.

    Zgodnie z ekumenicznym paradygmatem dialogizmu Kościół katolicki w wielu krajach świata zaangażuje się w styczniu w intensywną współpracę z „braćmi odłączonymi”. Spotkaniom z luteranami, kalwinami, metodystami, baptystami, starokatolikami, mariawitami i prawosławnymi wprost nie będzie końca. W Polsce Tydzień Ekumeniczny ma dodatkowo wyjątkowy początek i zakończenie. Poprzedza go „Dzień Judaizmu w Kościele”, a zamyka takiż „Dzień Islamu”. Biorąc pod uwagę aktualny stan społeczeństw Europy można byłoby sądzić, że taki właśnie układ obchodów to złośliwy polski komentarz do islamizacji: wszystko zaczęli Żydzi, potem przyszli chrześcijanie, a cały ten kram zamkną dżihadyści. Inicjatorom dialogicznego cyklu nie o to raczej chodziło; Dzień Islamu na przykład obchodzony jest nad Wisłą od 2001 roku – zaczęło się jeszcze przed globalną wojną z terroryzmem; zanim w Polsce zrozumiano, że Półksiężyc to bynajmniej nie tylko przyjazna mniejszość tatarska. Zostawię jednak na boku judaizm i islam; ostatecznie sednem styczniowych obchodów jest uskutecznianie „jedności” z protestantami.

    Obchody Tygodnia Ekumenicznego będą odbywać się w całej Polsce. Proszę zobaczyć, jak będzie wyglądać to w dwóch kluczowych dla ekumenizmu miastach, Warszawie i Łodzi. W Warszawie wszystko rozpocznie się w zborze kalwińskim w sobotę 18 stycznia. W niedzielę 19 stycznia inicjatywę przejmą mariawici. Dopiero w poniedziałek przyjdzie czas na Kościół katolicki, ale – jak zaznaczono w komunikacie prasowym diecezji warszawsko-praskiej, która patronuje nabożeństwom ekumenicznym w tym dniu – ambona będzie otwarta również dla niekatolickich duchownych. We wtorek ekumenizm przenosi się do cerkwi prawosławnej. W środę ponownie pojawia się katolicki kościół, jakkolwiek z głównym udziałem ekumeniczno-charyzmatycznej wspólnoty Chemin Neuf. W czwartek odbędzie się „nabożeństwo centralne” – w zborze luterańskim, dla upamiętnienia rocznicy podpisania umowy o wzajemnym uznawaniu chrztu. W piątek ekumenizm zagości u metodystów. Na tym powinno się zakończyć, bo tydzień – to w końcu tydzień; ale ze względu na mnogość grup protestanckich w Warszawie siedem dni nie wystarcza; dlatego w sobotę 25 stycznia odbędzie się jeszcze nabożeństwo u tzw. polskokatolików. Wreszcie w niedzielę 26 stycznia i czwartek 30 będą dodatkowe nabożeństwa w kościołach katolickich.

    Tydzień Ekumeniczny jeszcze dłużej potrwa w w Łodzi. Tam rzecz zaczyna się już 13 stycznia, a kończy dopiero 5 lutego. Pierwszym aktem będzie ekumeniczny akt charyzmatyczny, czyli Wieczór Uwielbienia. Potem wkroczą do działania, kolejno: katolicy, luteranie, kalwini, polskokatolicy, mariawici, metodyści, prawosławni, baptyści, znowu luteranie, znowu mariawici, znowu kalwini, znowu katolicy, znowu luteranie, znowu katolicy… a na koniec wszystko charyzmatyczną klamrą zamknie wspólnota Chemin Neuf.

    Nieco mniej bogaty program mają obchody w innych miejscach Polski: Poznaniu, Ełku, Szczecinie, Częstochowie i Krakowie. Choć bywają „smaczki”. Na przykład w archidiecezji częstochowskiej wszystko zacznie się od panelu ekumenicznego pod tytułem… „Jedność w różnorodności wyznań”. Prawda, że pięknie, a pięknie – bo tak bardzo liberalnie?

    Tu właśnie leży clou problemu. Tu, to znaczy: w liberalizmie. Wszystkie te ekumeniczno-dialogiczne projekty nie mają żadnego innego sensu poza gruntowaniem systemu liberalnego relatywizmu religijnego. „Jedność w różnorodności” – oto hasło, którym zabija się prawdę. 16 stycznia wyznawcy Boga Wcielonego mają podawać sobie ręce z żydami, którzy hołubią Talmud – księgę obrzucającą Chrystusa najgorszymi obelgami. Od 18 do 25 stycznia mamy zapraszać do kościołów i bywać w zborach tych, którzy kategorycznie odrzucają władzę papieską, a Najświętszy Sakrament uważają za jakiś „papistowski” zabobon i coraz powszechniej akceptują największe błędy współczesności (jak aborcjonizm czy genderyzm). Wreszcie 26 jesteśmy wzywani przez pasterzy Kościoła, by z przyjaźnią spojrzeć na mahometan – tych samych, którzy (o ile są gorliwi) każdego dnia recytują sury Koranu wzywające do zabijania (sic!) chrześcijan i odmawiające Zbawicielowi Synostwa Bożego.

    Dlaczego Kościół się w to bawi? Bądźmy szczerzy: bynajmniej nie dlatego, że domaga się takich działań sama Ewangelia albo niezmienna nauka Kościoła. Chrystus żąda jedności, ale jedności w prawdzie, a nie w różnorodności. Dialogicznego relatywizmu oczekuje od nas nie Zbawiciel, ale polityczni awangardziści dyktatury liberalizmu. Ci sami, stoją w jednej oświeceniowej tradycji z mordercami i bezbożnikami z czasów rewolucji francuskiej. To francuskie ludobójstwo dokonane pod hasłami równości, wolności i braterstwa zapoczątkowało w Europie rządy relatywizmu: wszyscy mają służyć sekularnemu Lewiatanowi i niech ta służba będzie najwyższym prawem. To, co mogłoby dzielić niewolników Lewiatana w dziele krzewienia rewolucji i „oświecenia”, czyli „przesądy religijne”, musi zejść na drugi plan. Oto właściwy sens „jedności w różnorodności”. Jej kamieniem węgielnym jest niewiara, fundamentem królobójstwo, spoiwem antyklerykalna ideologia wolterianizmu, murami pogarda dla świętości życia, zwieńczeniem bezbożny sekularyzm.

    Papież Leon XIII w 1896 roku w encyklice „Satis cognitum” wezwał cały Kościół do modlitwy o jedność chrześcijan. Rozumiał przez to tylko jedno: nawrócenie schizmatyków i heretyków, którzy powinni z miłości do Chrystusa wyrzec się błędów i przyjąć jedną, świętą, powszechną i apostolską wiarę Kościoła.  Pod naciskiem politycznej dyktatury liberalizmu wyrzeczono się jednak wezwania tego papieża; gorzej jeszcze – cynicznie wykrzywiono je w dyskusjach towarzyszących przyjęciu deklaracji „Dignitatis humanae” II Soboru Watykańskiego, którą – jak doskonale opisał to amerykański prawnik David Wemhoff – inspirowały działania amerykańskiego wywiadu. CIA chciała przekonać Kościół do zaakceptowania liberalnych podwalin relatywistycznego systemu politycznego USA – i zrobiła to z sukcesem.

    Musimy modlić się za luteranów, kalwinów i baptystów; musimy zabiegać o prawosławnych, starokatolików i mariawitów; jesteśmy wezwani do kontaktów z żydami i muzułmanami – ale nie po to, by umacniać ich w błędach, lecz po to, by dawać im świadectwo katolickiej prawdy i wzywać do przyjęcia jedynej prawdziwej religii nauczanej przez Kościół katolicki. To nie jest jakaś „ideologia katolickiego suprematyzmu” ani „religijna ksenofobia”; to zwykła i elementarna wierność wobec tego, co wszystkim nam nakazał Jezus Chrystus: abyśmy byli jedno, w Nim, Zbawicielu, który zbudował swój Kościół na Piotrze, biskupie Rzymu, jedynym na tej ziemi Jego autentycznym przedstawicielu i opoce. Nie wolno nam brać udziału w fałszywym festiwalu, jakim stał się Tydzień Ekumeniczny ani tym więcej w dialogicznym horrendum w postaci Dni Judaizmu i Islamu w Kościele.

    Żaden dzień nie należy w Kościele do tych, którzy odrzucają boskość Chrystusa albo ustanowione przez Niego sakramenty. Każdy dzień należy tylko do Niego samego, Chrystusa, Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem i poza Imieniem którego – nie ma zbawienia.

    Paweł Chmielewski/PCh24.pl

    ***

    ks. prof. Waldemar Chrostowski o żydach:

    nie ma dwóch równoległych dróg zbawienia!

    (fot. Agencja FORUM)

    ***

    Ks. prof. Waldemar Chrostowski w rozmowie z „Rzeczpospolitą” odniósł się do dokumentu wydanego przez Watykan w 50. rocznicę deklaracji „Nostra aetate”. Liberalne media manipulując tekstem dokumentu ogłosiły, że Kościół zakazał nawracać Żydów na wiarę chrześcijańską.

    Z okazji 50. rocznicy opublikowania deklaracji o stosunku Kościoła Katolickiego do religii niechrześcijańskich Stolica Apostolska wydała dokument poruszający m.in. kwestię ewangelizacji żydów zatytułowany „Dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Refleksje nad kwestiami teologicznymi z zakresu relacji katolicko-żydowskich z okazji 50. rocznicy Nostra aetate”. Media zinterpretowały go jako wezwanie do zaprzestania nawracania narodu pierwszego wybrania. Czy rzeczywiście katolicy mają zaniechać wysiłków mających na celu pokazanie Żydom, że Jezus jest mesjaszem?

    Ks. Waldemar Chrostowski w rozmowie z „Rzeczpospolitą” podkreśla, że w centrum relacji katolicko-żydowski do tej pory znajdowały się dwa podstawowe punkty – Pierwszy, o którym jest mowa w „Nostra aetate”, to Szoah. Zakładano, że skoro Żydzi przeszli przez tak straszliwe doświadczenie należy ich traktować jak nader obolałych i w kontaktach z nimi nie powinno poruszać się spraw dla nich drażliwych i trudnych. Żydzi taką postawę zręcznie wykorzystywali, czyniąc z Szoah pierwszorzędny, a czasem jedyny przedmiot dialogu. Drugi punkt to utworzenie Izraela. – powiedział ks. Chrostowski.

    W dialogu katolicyzmu z judaizmem kładziono nacisk na fakt, że u podstaw obu religii leży Księga Pisma Świętego. – Jednak chrześcijaństwo to religia Jezusa Chrystusa, zakorzeniona w stopniowym objawianiu się Boga w czasach Starego Testamentu i Jego definitywnym objawieniu się w Jezusie Chrystusie – stwierdził ks. Waldemar Chrostowski.

    Ks. prof. Chrostowski podkreśla, że jeśli człowiek urodzony przez żydówkę przyjmie chrzest, to przestaje być Żydem. Judaizm uznaje więc ewangelizacje za… próbę wynaradowiania. – Przecież w I wieku, gdy rodziła się i krzepła wiara w Jezusa Chrystusa, ówcześni Żydzi nie kwestionowali żydowskości swoich rodaków, którzy jako pierwsi przyjęli Ewangelię, czyli apostołów i judeochrześcijan (…) Radykalna zmiana nadeszła wraz z judaizmem rabinicznym. Wyłonił się on wskutek dramatycznych wydarzeń w kontekście zburzenia świątyni jerozolimskiej w roku 70 – tłumaczył duchowny. Nastąpiła wówczas diametralna przebudowa religii Żydów, jasno zostało zdefiniowane, że być Żydem oznacza nie być chrześcijaninem.

    Powszechność zbawczej misji Chrystusa stanowi fundament Kościoła Katolickiego – przypomina ks. prof. Waldemar Chrostowski. Dobra Nowina Ewangelii jest skierowana do ludzi wszystkich ras i języków, a więc również do Żydów. Należy jednak wziąć pod uwagę ich szczególną rolę w Starym Przymierzu. Jak możemy przeczytać w niedawno wydanym watykańskim dokumencie, „Kościół jest więc zobowiązany, aby postrzegać ewangelizację Żydów, którzy wierzą w jednego Boga, w odmienny sposób niż ludzi innych religii i światopoglądów”. Co znaczy, wobec żydów należy użyć innej optyki niż w przypadku buddystów, mahometan czy ateistów. Pytanie – według Watykanu – nie brzmi „czy ewangelizować wyznawców judaizmu?”, tylko „w jaki sposób?”.

    Dalej w tym samym dokumencie czytamy, „mówiąc konkretnie, znaczy to, że Kościół nie popiera żadnego zinstytucjonalizowanego dzieła misyjnego skierowanego do Żydów”. Nie oznacza to całkowitego odrzucenia idei nawracania Żydów, a jedynie podkreślenie szczególnej formy tej ewangelizacji, gdyż – jak twierdzą autorzy dokumentu – „chrześcijanie są powołani do dawania świadectwa swojej wiary w Jezusa Chrystusa również wobec Żydów”. – Dokument watykański nie neguje potrzeby ewangelizacji, ale nie poprzestaje na płaszczyźnie instytucjonalnej i uwypukla koniczność osobistego świadectwa chrześcijan dawanego wszystkim, a w szczególny sposób Żydom – zauważył ks. Chrostowski.

    Ks. prof. Waldemar Chrostowski przypomina przedwojenną koncepcje dwóch dróg zbawienia. Według niej chrześcijaństwo jest drogą zbawienia dla nie-żydów, prowadzącą przez Syna do Ojca. Żydzi natomiast, którzy zawsze mieliby być blisko Ojca, nie potrzebują pośrednictwa Syna. – Takie głosy pojawiają się kręgach „kościoła otwartego” i były lansowane na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku” czy „Więzi”. Postulują, by zostawić Żydów w spokoju, bo ich drogę zbawienia stanowi ich religia – powiedział ks. Chrostowski. Także dokument Watykanu stwierdza, że taka teoria „w gruncie rzeczy godzi w same fundamenty wiary chrześcijańskiej”. – Niema dwóch równoległych dróg zbawienia! – podkreśla duchowny.

    Po Soborze Watykańskim II koncepcje dwóch dróg zbawienia przeniesiono także na inne religie. – Gdybyśmy ów „nowoczesny” pogląd przedstawili graficznie, zobaczylibyśmy, że wszyscy ludzie wyruszają z odmiennego punktu i chociaż deklarują, że mają jeden cel, to każdy idzie w innym kierunku. Pojawia się pytanie, jak można idąc w zupełnie różne strony dojść do tego samego celu. Ale nad tą kwestią zwolennicy ideologizowania chrześcijaństwa się nie zastanawiają – tłumaczy ks. Chrostowski.

    Tydzień przed ogłoszeniem przez Watykan dokumentu opublikowany został list otwarty sygnowany przez kilkudziesięciu rabinów, którzy wyrazili zadowolenie, że Kościół wycofał się z działań prozelickich.– Kościół włącza się w dialog ze względu na Żydów, a Żydzi odwzajemniają to nastawienie ze względu na siebie – stwierdził biblista. Rabini piszą, że obie religie „mają za sobą dwa tysiące lat wzajemnej wrogości i wyobcowania”. Użycie wyrażenia „wzajemnej wrogości” oznacza uznanie przez nich, że na Żydach również spoczywa odpowiedzialność za izolację. Jednocześnie na pozytywny odbiór nauczania Jana Pawła II i Benedykta XVI przez Żydów wskazuje nazwanie chrześcijan „braćmi i siostrami”. Rabini twierdzą jednak, że Szoah był wynikiem wielkowiekowej wrogości i odrzucenia przez chrześcijan. – Takie ujęcie zwalnia od refleksji nad naturą narodowego socjalizmu i tym, że ofiarami tej ideologii byli również chrześcijanie – zauważa ks. Waldemar Chrostowski.

    źródło: Rzeczpospolita/PCh24.pl

    ***

    „Prawdziwy Izrael i fałszywy judaizm”.

    Jak nauka o „równoległym przymierzu” ma się do Magisterium Kościoła?

    (Juan de Flandes, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Nakładem wydawnictwa DeReggio ukazała się książka Prawdziwy Izrael i fałszywy judaizm, której autor – ks. Jean-Michael Gleize – rozwiewa wszelkie wątpliwości na temat narodu izraelskiego i jego aktualnego stosunku do Bożego wybraństwa, o którym nawet wysocy hierarchowie Kościoła sugerują, iż nie wygasło i wciąż trwa jako „równoległe przymierze”.

    W książce czytamy o zmianach zainicjowanych przez deklarację Nostra aetate Soboru Watykańskiego II, a kontynuowanych przez akty niższego rzędu, takie jak spotkania kolejnych papieży z żydami. Sens owej zmiany streścić można następująco: wbrew słowom Chrystusa i na przekór stałej praktyce katolickiej sugeruje się lub twierdzi wprost, że naród wybrany nie potrzebuje wcale nawrócenia, rozumianego jako włączenie do Kościoła. Wystarczy tylko, aby trwał w wierności swojemu przymierzu, tj. Staremu Przymierzu, które rzekomo obowiązuje, pomimo tego, że przeszło dwa tysiące lat temu Bóg ustanowił Nowe. Zatem śmierć Chrystusa na krzyżu okazuje się daremną… – konstatuje autor wstępu, ks. Piotr Dzierżak.

    Z kolei ks. Jean-Michael Gleize przypomina słowa papieża Franciszka: „Nostra aetate po raz pierwszy zdefiniowała teologicznie w sposób wyraźny relacje Kościoła katolickiego z judaizmem”. Kiedy papież twierdzi, że Nostra aetate zdefiniowała coś „po raz pierwszy”, należy to oczywiście rozu- mieć przede wszystkim w odniesieniu do nowości w bezwzględnym tego słowa znaczeniu – to znaczy doktryny, której śladów próżno szukać w dotychczasowym nauczaniu Kościoła – komentuje ks. Gleize, wskazując, że Nostra aetate nie powołuje się na żaden sobór, żadnego Ojca Kościoła i żadnego papieża.

    II Sobór Watykański wprowadził więc radykalną zmianę w doktrynie. Dokonał – posługując się słowami samego Franciszka – prawdziwego „przeobrażenia”. Jest to w pełni potwierdzony fakt, który stał się nawet przedmiotem rozprawy doktorskiej, obronionej w kwietniu 2005 r. w Aix-en-Provence przez protestanckiego uczonego, doktora Jorge Ruiza – dodaje autor.

    Doczesny Izrael – który ks. Gleize przeciwstawia temu duchowemu, którym jest Kościół katolicki – choć z całą pewnością utracił Boże wybraństwo, nie utracił jednak określonej roli w planach Opatrzności. Naród żydowski, który zboczył z wytyczonej mu drogi, naród w najściślejszym tego słowa znaczeniu zbłąkany, nie może już dłużej reprezentować upragnionej przez Boga wspólnoty świętych. Reprezentuje za to – jak się wyraził Jacques Maritain – „wspólnotę ziemskiej nadziei”, której towarzyszy „niezrozumienie Krzyża, odrzucenie Krzyża i – co za tym idzie – także Przemienienia. Niechęć wobec Krzyża jest istotą judaizmu w tej mierze, w jakiej słowo to oznacza formę duchową, za pomocą której Izrael odciął się od swojego Mesjasza” – czytamy w autorskiej przedmowie.

    Duchowny omawia zarówno teologiczne i historyczne, jak i czysto współczesne aspekty rzekomego wybraństwa narodu żydowskiego oraz jego aktualnej roli w historii zbawienia. Szczegółowo w oparciu o dokumenty Kościoła odpowiada on na pytanie, jak nauczanie Soboru Watykańskiego II i papieży w dobie posoborowej ma się do katolickiego Magisterium.

    źródło: Wydawnictwo DeReggio

    ***

    W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu

    W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu

    fot. screenshot YouTube (Siostry Kanoniczki Ducha Świętego)

    ***

    Nazajutrz po obchodzonym w Kościele katolickim “Dniu judaizmu”, wspominamy absolutnie wyjątkową postać na kartach dziejów polskiego Kościoła. 18 stycznia 1919 roku, w wieku niespełna 20 lat przyjęła chrzest. 18 stycznia 1986 roku, w kolejną rocznicę swych narodzin do życia we wspólnocie Mistycznego Ciała Chrystusa odeszła do Pana, by zagubić się ze szczęścia w Jego „uścisku Miłości”. Oto niezwykła historia Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, córki narodu żydowskiego, nazywanej naszą, polską Edytą Stein.

    Św. Faustyna Kowalska opisuje w swym duchowym „Dzienniczku” pewne zdarzenie, jakie miało miejsce w pierwszych dniach lutego 1937 roku. „Dzień dzisiejszy jest dla mnie tak wyjątkowy, pomimo że doznałam tyle cierpień, ale dusza moja opływa w radość wielką. W sąsiedniej separatce leżała ciężko chora Żydówka; przed trzema dniami byłam ją odwiedzić, odczułam w duszy ból, że już niedługo umrze i łaska chrztu świętego nie obmyje jej duszy. Pomówiłam z siostrą pielęgnującą, że jak będzie się zbliżać ostatnia chwila, żeby jej udzielić chrztu świętego, ale była ta trudność, że zawsze Żydzi byli przy niej. Jednak uczułam w duszy natchnienie, aby się pomodlić przed tym obrazem, który mi Jezus kazał wymalować; mam broszurkę, a na okładce jest odbitka z tego obrazu Miłosierdzia Bożego. I rzekłam do Pana: Jezu, sam mi powiedziałeś, że udzielać będziesz wiele łask przez obraz ten, więc proszę Cię o łaskę chrztu świętego dla tej Żydówki; mniejsza o to, kto ją ochrzci, byle została ochrzczona. Po tych słowach dziwnie zostałam uspokojona i mam zupełną pewność, że pomimo trudności woda chrztu świętego spłynie na jej duszę. I w nocy, kiedy była bardzo słaba, trzy razy do niej wstawałam, aby czuwać na stosowny moment, w którym by jej tej łaski udzielić. Rano czuła się jakby lepiej, po południu zaczęła się zbliżać ostatnia chwila; siostra pielęgnująca mówi, że trudno będzie jej udzielić tej łaski, ponieważ są przy niej. I nadszedł moment, że chora zaczęła tracić przytomność, a więc zaczęli biegać jedni po lekarza, inni znowuż gdzie indziej, aby chorą ratować, i tak [się stało], że pozostała sama chora, i siostra pielęgnująca udzieliła jej chrztu świętego. I nim się wszyscy zbiegli, to jej dusza była piękna, ozdobiona łaską Bożą i zaraz nastąpiło konanie; krótko trwało konanie, zupełnie jakby zasnęła. Nagle ujrzałam jej duszę wstępującą do nieba w cudnej piękności. O, jak piękna jest dusza w łasce poświęcającej; radość zapanowała w mojej duszy, że przed obrazem tym otrzymałam tak wielką łaskę dla tej duszy” – czytamy w zapiskach polskiej apostołki Bożego Miłosierdzia.

    W przeciwieństwie do Żydówki, o której wspomina św. Faustyna, Chaje Kalb – jak zwała się przed wstąpieniem do zakonu Kanoniczek Ducha Świętego siostra Emanuela – nim znalazła się na łożu śmierci, miała za sobą już kilkadziesiąt lat życia w niezwykłej bliskości i zjednoczeniu miłości z Chrystusem, którego w swej młodości rozpoznała jako Tego, na Którego czekał jej izraelski naród.

    Chaje Kalb urodziła się w Jarosławiu 26 sierpnia 1899 roku w rodzinie żydowskiej, jako pierworodna z sześciorga dzieci Schie (Ozjasza) Kalb i Jutte Friedwald. Cała codzienność w domu Kalbów bardzo mocno zakorzeniona była w tradycji judaistycznej. Rodzice dbali, by mała Chaje wraz z pozostałym rodzeństwem, poznawała historię i religię swego narodu.

    Helena, jak się do niej zwracają domownicy, zdobywa w Rzeszowie podstawowe wykształcenie. Tymczasem ojciec opuszcza rodzinny dom i w poszukiwaniu pracy (jak wielu wówczas) wyjeżdża do Ameryki. Chaje już nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dziewczyna ma 16 lat, umiera jej matka, zarażona tyfusem przez osoby, którymi się opiekowała. W wieku 19 lat bardzo poważnie zachoruje również sama Chaje. Krzyż zaznacza więc swą obecność niezwykle mocno i już na dobre staje na drodze jej życia. Ale na tym krzyżu i wraz z tym krzyżem przychodzi do niej sam Mesjasz, Ten przez nią Oczekiwany, Ten Upragniony.

    Przebywając przez pół roku na leczeniu w szpitalu, młoda Żydówka zetknęła się z pełniącymi tam swą pielęgniarską posługę siostrami zakonnymi. Doświadczając nieustannie ich dobroci, obserwuje bezinteresowność i ofiarność z jaką potrafią troszczyć się o powierzonych swej opiece pacjentów. To właśnie one przekazują jej Dobrą Nowinę o Chrystusie, świadectwem nie tylko słowa, lecz przede wszystkim ofiarnego życia. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż Chaje dostrzega, że ta pełna miłości bliźniego postawa zakonnic, jest bardzo mocno zakorzeniona i posiada swe źródło w ich życiu modlitwą, w ich głębokiej, żywej relacji z Bogiem.

    Bardzo znamienne, że w doświadczeniu łaski nawrócenia innej Żydówki, starszej od Chaje Kalb o 8 lat – Edyty Stein, znanej w zakonie karmelitanek bosych jako św. Teresa Benedykta od Krzyża, niezwykle istotne znaczenie odegrało pewne wydarzenie sprzed 1918 roku, które opisała ona następująco: Gdyśmy tam pozostawały [w katedrze] w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na jakąś poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę“.

     Po wyjściu ze szpitala i powrocie do zdrowia Chaje Kalb, pomimo przeszkód czynionych jej ze strony rodziny, decyduje się przyjąć 18 stycznia 1919 roku Sakrament Chrztu Świętego w katedrze w Przemyślu, otrzymując wybrane przez siebie imiona Maria Magdalena. Poznałam prawdę i poszłam za nią. (…) Dusza moja otwierała się ku Bogu, jak kwiat ku słońcu. Gdy wspominam, o Jezu, te chwile pierwszej mojej gorliwości, ogarnia mnie wzruszenie i wdzięczność głęboka. Jak wówczas kochałam Ciebie! Jak nic trudnym, nic przykrym nie było dla mnie, by Ci miłość moją okazywać” – napisze potem w swoim „Dzienniku”.

    Młoda kobieta była cała otwarta na działanie łaski Bożej i to właśnie dlatego nowa wiara nie napotykała oporów w tym sercu, tak spragnionym żywego Boga. Chaje Kalb po prostu rozpoznała czas swego nawiedzenia, rozpoznała przechodzącego obok Chrystusa, Który Jest Drogą, Prawdą i Życiem. „Poznałam prawdę i poszłam za nią” – wyzna z ujmującą prostotą. 

    Jakże pięknym i znamiennym świadectwem podobieństwa przebiegu tego wspaniałego procesu otwarcia się na prawdę, jest doświadczenie Edyty Stein, która opisuje je w następującej relacji: Sięgnęłam do biblioteki po jakąś książkę, na chybił trafił. Wyciągnęłam pokaźny tom. Nosił tytuł:’ Życie św. Teresy od Jezusa’ napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Lektura urzekła mnie. Czytałam jednym tchem, aż do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda!“.

    Niespełna 3 lata po przemyskim chrzcie Chaje Kalb, za naszą zachodnią granicą, w Bergzabern, 1 stycznia 1922 roku w Mistyczne Ciało Chrystusa, jakim jest wspólnota Kościoła, zostaje wszczepiona również inna córka narodu niegdyś wybranego przez Boga, 30-letnia wówczas doktor filozofii Edyta Stein. W 1933 roku wstąpi ona do kolońskiego Karmelu. Również i na tej drodze, oddania się Bogu na wyłączność wyprzedzi ją Żydówka z Jarosławia.

    Lektura „Wyznań” św. Augustyna wywiera na Kalb ogromne wrażenie i sprawia, że pragnie ona jeszcze ściślej i głębiej zjednoczyć się ze swym Boskim Oblubieńcem. Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. (…) W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (…) Przeszyłeś moje serce, jak strzałą, Twoją nadziemską miłością – pisał w swym dziele święty Biskup z Hippony. Jakże przejmująco podobnie wybrzmi wyznanie Kalb: Boże mój, tyle czasu traciłam szukając Ciebie tam, gdzie Ciebie nie było! Lecz od tej chwili, o Boże, dla Ciebie tylko chcę żyć! Ty jesteś Wszystkim!.

    Pewnego wiosennego dnia ma miejsce niezwykłe wydarzenie w życiu 28-letniej kobiety, która będąc w stanie narzeczeństwa zmierza drogą ku małżeństwu. Idąc ulicą Szpitalną w pobliżu rynku w Krakowie Magdalena, niczym przed wiekami Szaweł zmierzający do Damaszku doznaje olśniewającego spotkania z Bożą łaską, które na zawsze zmieni dalsze jej życie. Oto, jak późniejsza siostra Emanuela relacjonowała później tamte niezwykłe chwile: Nagle – jasność niezmierna, zaciemniająca zupełnie słońce południowe, jasność wewnątrz i zewnątrz i jeden przepotężny głos, nabrzmiały radością Nieba: „Do klasztoru!”. Staję w miejscu, rozglądam się. Wszak zdaje mi się, że dom ten, koło którego stoję, wygląda na klasztor. Podchodzę do bramy, dzwonię, proszę o przyjęcie i – zostaję. Poprosiłam tylko, abym mogła napisać jeden list. Piszę: „Zapomnij o mnie, nie zastaniesz mnie już wśród świata. Do wyższych rzeczy jestem stworzona”

    Kobieta wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia w Krakowie. W sierpniu 1928 roku rozpoczyna nowicjat, otrzymując habit zakonny i przyjmując imię Emanuela. 29 października 1933 roku składa śluby wieczyste. Bóg jest teraz dla niej Wszystkim. Jedno z Jezusem. Żyję tym cała, objęta, wchłonięta cała, nic już moje nie jest. Myśli moje, uczucia, życie, to tylko Jezus. Stale we mnie, stale ze mną…(…) Jezus jest wychowawcą najlepszym i najdoskonalszym. Gdyby dusze umiały Go słuchać, doprowadziłby je do zupełnego z Sobą podobieństwa. (…) Nic innego już nie wiem, tylko że Bóg jest Miłość, że porwała i pochłonęła mnie całkowicie ta Miłość. (…) Boże mój, szukać Ciebie dla Ciebie samego, to największe szczęście. Szukając Ciebie i tylko Ciebie – znajdę wszystko: moją miłość, moje życie, moje szczęście”.

    Dzięki zdobytym wcześniej kwalifikacjom s. Emanuela Kalb podejmuje pracę nauczycielki i wychowawczyni w różnych placówkach zgromadzenia. Powierzano jej również funkcje mistrzyni nowicjatu, przełożonej wspólnot, sekretarki generalnej, wikarii domu. Na drodze życia wewnętrznego, poza św. Augustynem, jej przewodnikami są wielcy mistycy karmelitańscy: św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Lisieux, bł. Elżbieta od Trójcy Świętej. Ale Najwyższy, Boski Przewodnik, Ten Który jako Jedyny Jest Drogą, i Prawdą, i Życiem pragnie osobiście prowadzić swą odnalezioną, umiłowaną córkę po duchowych ścieżkach ku zjednoczeniu z Nim.

    Siostra Emanuela doświadcza niezwykłej bliskości Boga, zostaje też obdarowana wieloma łaskami mistycznymi. Cóż mogę powiedzieć o tym blasku, którego dozwalasz mi niekiedy zakosztować. Wszak to tajemnica, którą można przeżywać, ale oddać w słowach niepodobna. (…) Ujrzałam jakąś Istotę, której określić nie mogę. Niby jakieś światło, jakieś Piękno, coś tak rozkosznego, tak niewypowiedzianego! To była MIŁOŚĆ – ISTOTA. To był jednak Jezus, choć poznałam tylko Istotę Miłości – wyzna Służebnica Boża. Patrz, miłuję cię nie jakąś ogólną, bezosobową miłością. Miłuję cię tkliwą, czułą miłością – powie jej Chrystus. Jak Bóg nas miłuje… to nie do przeżycia – zachwyca się żydowska zakonnica.

    Odkupiciel towarzyszy jej wiernie, również ze swym najcenniejszym skarbem duchowym, jakim jest dar uczestnictwa w Jego krzyżu. Kalb zostaje dotknięta utratą słuchu i przez niemal 40 lat, aż do końca swej ziemskiej pielgrzymki, żyje w głuchocie. Musi zrezygnować z pracy w szkole. Przyjmuje to bardzo pokornie i z ufnością. Znosić krzyż kalectwa i inne fizyczne dolegliwości, bez mówienia o nich. W cichości łączyć się z Ofiarą Zbawiciela” – zanotuje siostra Emanuela.

    Zewnętrzne uciszenie sprzyja też pogłębieniu niezwykłej, żywej relacji z Oblubieńcem. Boga znaleźć można tylko w milczeniu, w uciszeniu myśli i w uciszeniu woli, wolnej od nieumartwionych pragnień, które wnoszą niepokój, hałas i podniecenie. (…) Bez milczenia nie ma mowy o zjednoczeniu z Bogiem”. Tym bardziej, że przecież „nikt nie został święty bez wielkich cierpień. A cóż to wszystko znaczy wobec wieczności. Jedna kropla wobec oceanu(…) Trzeba się stać Jezusem Ukrzyżowanym, Ojciec Niebieski uzna nas tylko wtedy za swoje dzieci, gdy ujrzy, gdy rozpozna w nas Jezusa Ukrzyżowanego, Swego Syna. (…) Jezu… przede wszystkim daj mi ukochać Krzyż. Bo złudzeniem jest kochać Ciebie bez Twojego Krzyża. (…) Większą łaską jest cierpieć z Jezusem w milczeniu zupełnym, niż otrzymywać najwznioślejsze dary mistyczne – czytamy w zapiskach kanoniczki Ducha Świętego.

    Jeśli Mnie miłujesz, pomóż Mi zbawiać dusze – prosi ją Zbawiciel i dodaje: Potrzeba Mi dusz, które by wynagradzały wszystkie zniewagi, potrzeba Mi dusz, które by uwierzyły w Moją Miłość. Siostra Emanuela Kalb doskonale rozumie swoje posłannictwo. Powołanie do Zakonu nie jest tylko dla własnego uświęcenia, lecz by wynagradzać Bogu za grzechy świata i ratować dusze od zguby wiecznej – zapisze. Przyjmuje Boże zaproszenie do współpracy z Nim na drzewie Krzyża, w dziele rodzenia dusz dla wieczności.

    W swym „Dzienniku” opisze następujące zdarzenie. Odprawiając raz Drogę Krzyżową, ujrzałam nagle Pana Jezusa. W jednej ręce trzymał życie pełne pociech i szacunku ludzkiego, czci, jaką z sobą niesie gorliwość w służbie Bożej, oraz wszelkie błogosławieństwa jakich można doznać w życiu zakonnym. W drugiej ręce trzymał bezmiar męki, cierpień, bólów wszelkich, całe morze goryczy. Pan rzekł do mnie: „Wybieraj!”. Ty sam, Jezu, wybieraj dla mnie – odpowie zakonnica i doda:. Daj, co chcesz, wszystko mi będzie jednakowo miłe z Twojej Ręki. Tylko łaski Twojej nie odmawiaj’. „Otóż przeznaczyłem ci całe to morze goryczy i cierpień, ale nie bój się, prędzej Wszechmocy by Mi zabrakło, niż biednej duszy pomocy Mojej. (…) Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja” – usłyszy siostra Emanuela od Jezusa.

    Zasadniczą prawdą jest świadomość – wyzna Kalb – że prowadzi nas Miłość. Ona nad nami czuwa i żywi względem nas nieskończenie łaskawe zamiary. Musimy się im poddać z uległością i całkowitą ufnością.

    Cały swój ciężki krzyż, wszystkie cierpienia zarówno duchowe, jak i fizyczne, Siostra Emanuela ofiaruje Bogu w intencji swego, żydowskiego narodu, „by poznał Światło Prawdy, którą Jest Chrystus”. Czyni to już od 1935 roku.

    I znów, kilka lat później, w sierpniu 1942 roku, w odległym zakątku Europy, inna żydowska chrześcijanka – karmelitanka Edyta Stein, wybierając się w drogę do Domu Ojca, wiodącą przez męczeńską śmierć z rąk niemieckich oprawców, biorąc za rękę swą rodzoną siostrę, powie do niej: „Chodź, idziemy za nasz naród”.

    Bóg przyjmuje również ofiarę Siostry Emanueli Kalb. Wiele razy okazywał mi Pan Przenajświętszą Krew Swoją płynącą daremnie dla tak wielkiej liczby dusz. Z dziwną boleścią duszy zbierałam tę Krew Przenajdroższą. Wreszcie pewnego ranka stanął przede mną Pan Jezus. W ręku trzymał Przenajświętsze Serce Swoje, a poprzez palce spływała z tego Najświętszego Serca Przenajświętsza Krew obficie. Pan rzekł do mnie: „Patrz – oto ostatni krzyk miłości. Oddaję ci Moją Krew. Wylewaj Ją nieustannie na twój naród, na Mój naród, szafuj hojnie, nie żałuj, ofiaruj ją nieustannie Ojcu Mojemu za nawrócenie Izraela. Czynię cię szafarką Mojej Krwi. Nie zabraknie ci teraz cierpień. Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja”.

    W innym miejscu Chrystus mówi do żydowskiej zakonnicy. „Twoją misją jest: wielką wiarą i gorejącą miłością wynagrodzić Mi za nardów twój, który wzgardził Mną, nie chcąc uznać we Mnie swego Mesjasza”. Siostra Emanuela zapisuje w swym „Dzienniku” specjalną modlitwę zatytułowaną koronką za nawrócenie Izraela, z natchnienia Bożego do codziennego odmawiania, składającą się z powtarzanego na małych paciorkach wezwania: Przepuść, Panie, przepuść ludowi Twojemu.

    Siostra Emanuela Kalb, niczym żertwa ofiarna na ołtarzu, cała poświęca się i wyniszcza w tej upragnionej intencji: Jezu, ponad wszystkie rozkosze, jakich mogłabym zażywać, wybieram: być całopalną ofiarą w złączeniu z Tobą. Przeżyłam – nie zmysłami lecz umysłem – złączenie z Ukrzyżowanym. Rodzić dusze w cierpieniu! Na ziemi zresztą  nie pragnę innej miłości. On jest ‘Oblubieńcem Krwi’. Dusze poślubione miłości Boga – Chrystus ich Oblubieńcem. Łączą się z Nim, rodzą dusze do wieczności. Jeżeli celu tego nie osiągną przez ścisłe zjednoczenie z Bogiem, są bezpłodne; ich życie mija się z celem. Dawanie życia połączone jest z cierpieniem(…) Cierpienie wtedy ma wielką wartość, gdy ofiarowane jest tylko Panu Jezusowi, w złączeniu z Jego Męką, jako zupełnie czysty dar (…) Bez wielkiej ofiarności, bez wielkiego cierpienia nie ma wielkiej miłości. (…) Wycierpiałam wszystko, zdaje mi się, co człowiek może na ziemi wycierpieć.  Niech będzie za to Bóg uwielbiony! (…) Tak, warto cierpieć, warto ofiarować życie dla sprawy większej niż życie samo, zasługującej przeto, by wszystkie siły dla niej wyczerpać. 

    Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, lecz już po dostąpieniu łaski sakramentu Chrztu Świętego Kalb intensywnie wspierała swego brata i siostrę w ich drodze ku katolicyzmowi. W czasie II wojny światowej Służebnica Boża przygotowała też do chrztu 11 Żydów, którzy o to poprosili. Zdecydowanej większości z nich udało się przeżyć niemiecką okupację.

    Czy zgodzisz się przyjąć pokusy niewiary, aby inni uwierzyli?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Tak, Jezu, aby inni uwierzyli, aby Ciebie na wieki kochali, chcę wycierpieć te okrutne pokusy niewiary, które są mi już znane. Lecz Ty znasz moją słabość, wspieraj mnie, bym sama nigdy nie zwątpiła – odpowiada żydowska zakonnica.

    Pod koniec życia siostra Emanuela złożyła się Panu w ofierze, również w innej swej wielkiej intencji, za kapłanów, by wynagradzać za ich niewierności oraz wypraszać łaskę świętości dla nich. Zachęcał ją do tego Sam Odkupiciel. Oto jak relacjonuje to mistyczka: Naraz Pan Jezus stanął przed oczyma mej duszy. Patrzę, z oczu płyną Mu łzy. Jezu! – wołam w męce ducha. – „To kapłani zdradzają swoje kapłaństwo. To krwawe łzy Moje z Ogrójca. Za wybranie, za miłość – odrzucenie, niewiara. Pomóżcie, bo zginą! Nie przestałem ich miłować. Ratujcie ich, ofiarujcie za nich całe Moje życie, całą Moją mękę! Jestem stale we wszystkich Mszach Świętych jako Żertwa przed Ojcem. Bierzcie z tych skarbów! Łączcie się ze Mną! Ofiarujcie się, wynagradzajcie za zniewagi, módlcie się za kapłanów! (…) Chcę, byś Mi pomogła dźwigać cierpienia, bo bardzo cierpię za grzechy. Dziecko Moje, tobie powierzyłem ciężar grzechów niewiernych kapłanów. Módl się i cierp wraz ze Mną. Nie lękaj się. Nic ponad siły. Niech cię wspiera myśl, że cierpisz razem ze Mną. Jedno tylko zachowaj sumiennie: „Milczeć i cierpieć!”. Panie mój – odpowie siostra. Emanuela – jeżeli trzymasz mnie przy Sobie, zupełnie w Sobie, to przecież będę mogła u Ciebie wszystko uprosić, zwłaszcza, gdy proszę Cię tak stale, tak usilnie za kapłanów, którzy od Ciebie odeszli, by wrócili, przeprosili Ciebie.

    Chce Pan, by dusze wierne zechciały przez żarliwą modlitwę i wynagrodzenie błagać o nawrócenie kapłanów – zapisze Służebnica Boża, by w innym miejscu dodać: Wszystko jest owocem modlitwy.

    Siostra Emanuela Kalb zawsze z otwartym sercem przyjmowała każde zaproszenie Swego Oblubieńca  do podjęcia wysiłku współpracy z Nim w dziele rodzenia dusz dla Królestwa Bożego, poprzez modlitwę, ofiarę, wynagradzanie, niesienie im duchowej pomocy. „Czy chcesz przyjąć na siebie pokusy dusz słabych, które by w nich uległy, gdyby nie twoja pomoc?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Jezu, chcę wszystko wycierpieć, byłeś Ty był kochany – odpowiada natychmiast zakonnica.

    Uczułam, że jestem bardzo głodna. Nic nie znaczyło, że normalnie przyjmowałam posiłek w refektarzu. Głód był tak dotkliwy, że formalnie skręcał mi wnętrzności. Ach kraść, kraść w szkole, w kancelarii, gdziekolwiek i kupić coś do jedzenia, zakupić chleba, bułek, całą piekarnię wykupić, byle ten głód nasycić! Parę tygodni męczył mnie ten głód nieopisany, wraz z ciężką pokusą kradzieży. Pewnego dnia ujrzałam w duchu jakiegoś młodego człowieka, porządnie ubranego, lecz bardzo mizernie wyglądającego. – „Widzisz tego człowieka? Oto bezrobotny, którego zatrzymałaś nad brzegiem występku”. Wnet popadłam znowu w ciężkie pokusy przeciw powołaniu zakonnemu. Dręczyły mnie z taką siłą, że już powiedziałam spowiednikowi, ze opuszczę zakon. Dręczyły mnie z taką siłą (…) i nie ustawały. Przetrwałam w tym utrapieniu mniej więcej trzy tygodnie. Naraz ujrzałam jakąś pracownię krawiecką. Dziewczęta pracowały przy stołach, a wśród nich młoda i bardzo miła zakonnica. – „Widzisz tę siostrę? Gdyby nie twoje cierpienia, opuściłaby swój zakon i zgubiłaby się w świecie”. Ach siostro, wyrzekłam mimo woli, gdybyś wiedziała, ile za ciebie cierpiałam! – relacjonuje mistyczka.

    Służebnica Boża Emanuela odznaczała się wielkim umiłowaniem Eucharystii. Jak Bóg cię ukochał, niech ci powie Eucharystia – pisała. Boże mój, cóż znaczą wszystkie najwznioślejsze łaski modlitwy, najwspanialsze zachwyty, wobec jednej Komunii Eucharystycznej! Tu jest takie zjednoczenie, takie wchłonięcie naszej istoty przez Boga, że stajemy się Nim, jedno, nierozdzielne. (…) Zrozumiałam, że nasze małe wysiłki, gdy podczas Mszy św. kładziemy je na ołtarzu, gdzie Chrystus, Ofiara jest obecny, nabierają nieskończonej wartości’. “Czy nie wiesz – pouczał ją Pan – że ofiarując Mi Syna Mego, Jego życie, Jego Mękę i śmierć, ofiarujesz Mi więcej, niż którykolwiek z największych świętych Starego Testamentu mógł Mi ofiarować? Gdy ofiarujesz Mi tę Przenajświętszą Ofiarę, nie mogę wówczas powiedzieć: „Zostaw Mnie w spokoju” (Wj 32,10).Kto w imię Jego prosi, nigdy nie prosi nadaremno – czytamy w zapiskach siostry kanoniczki Ducha Świętego.

    Od 1957 roku aż do końca swych ziemskich dni Siostra Emanuela przebywała w krakowskim klasztorze, włączając się, na ile mogła, w życie i pracę wspólnoty. W Zgromadzeniu Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego przeżyła 59 lat.

    Zmarła w opinii świętości 18 stycznia 1986 roku w Krakowie, w 67-rocznicę przyjęcia sakramentu Chrztu i włączenia we wspólnotę Kościoła.

    W latach 2001-2003 przeprowadzono jej proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Dnia 13 maja 2005 roku w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych rozpoczął się etap rzymski procesu. 14 grudnia 2015 roku Franciszek zezwolił na ogłoszenie dekretu o heroiczności jej życia i cnót. Odtąd przysługuje jej w Kościele tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej.

    Ty musisz zostać świętą! – powiedział jej kiedyś Pan i dodał: Chcę przypomnieć światu, że Kościół jest powszechny”. Całe życie Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, tej wciąż tak mało jeszcze znanej, wspaniałej córki Kościoła, a zarazem niezwykłej córki narodu żydowskiego, dla którego tak bardzo pragnęła, „by poznał on Światło Prawdy, którą jest Chrystus”, jest dla nas wszystkich wielkim wyzwaniem, ale zarazem i zaproszeniem, aby odświeżyć w sobie ducha wdzięczności za darmo nam daną łaskę wiary oraz Sakrament Chrztu Świętego, wszczepiający nas w Mistyczne Ciało Chrystusa, a także, by odkurzyć nieco już zapomniany, w jego nieocenzurowanej wersji, Akt Poświęcenia Rodzaju Ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu (encyklika Annum Sacrum napisana w roku narodzin Chaje Kalb – 1899), autorstwa wielkiego papieża Leona XIII, i modlić się do Pana za wstawiennictwem Sł. B. Emanueli Kalb i św. Teresy Benedykty od Krzyża: “Wejrzyj okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie. Zachowaj Kościół swój, o Panie; użycz mu bezpiecznej wolności. Użycz wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw aby ze wszystkiej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos: Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki. Amen”.

     ***

    Czy wiesz, co cię czeka?”. Ujrzałam nagle jakąś dziwną jasność, jakieś piękno niewypowiedziane, jakąś rozkosz niepojętą, ale to było jakoby tło. Wśród tej niepojętej szczęśliwości był Bóg. I On objął, ogarnął duszę w niewypowiedzianym uścisku Miłości. To trwanie w uścisku Miłości Boga jest właściwą istotą Nieba. Tu język ludzki nic nie wypowie. Tylko słowa świętego Pawła Apostoła można zastosować: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują…”. (Sł. B. Emanuela Kalb “Dziennik“)

    Siostro Emanuelo, módl się za nami i za swoim narodem!

    ren/„Poznałam Prawdę i poszłam za Nią” Kraków 2008, ks. J. Machniak „Służebnica Boża Emanuela Kalb” Kraków 2012, o.M. Zawada OCD „Antologia mistyki polskiej tom 2” Kraków 2008.

    Fronda.pl

    ***

    kościół św. Piotra

    Partick, 46 Hyndland Street , Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

     


    W każdy piątek jest Adoracja Najświętszego Sakramentu od godz. 18.00

    W czasie Adoracji jest możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi.

    Msza św. wynagradzająca za grzechy nasze i całego świata odprawiana jest o godz. 19.00

    W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17.00. Chętni bardzo mile widziani.


    W każdą sobotę o godz. 18.00 jest Msza św. wigilijna z niedzieli

    Możliwość spowiedzi jest od godz. 17.00

    ***

    W pierwsze soboty miesiąca po Mszy św. jest Nabożeństwo Pięciu Sobót Wynagradzających za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Najświętszej Matce Bożej

    ***

    W drugie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się Koronką do Serca Boleściwej Matki – Serca przebitego siedmiokrotnie mieczem boleści.

    ***

    W trzecie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się na różańcu o pokój na świecie.


    W każdą Niedzielę Msza św. jest o godz. 14.00

    Przed Mszą św. jest Adoracja Najświętszego Sakramentu.

    W tym czasie jest także możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi od godz. 13.30


    Od września trwają prace renowacyjne kościoła św. Piotra. Dlatego w piątki Adoracja, spowiedź św. i Msza św. na czas remontu są w sali parafialnej. Natomiast w soboty i w niedziele Msze św. są w kościele.

    ***


    Kaplica izba Jezusa Miłosiernego

    4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W każdy pierwszy czwartek miesiąca jest Msza św. o godz. 19.00

    Po Mszy św. jest Godzina Święta


    W każdą trzecią sobotę miesiąca jest spotkanie Biblijne na temat: kobiety w Piśmie Świętym. Spotkanie rozpoczynamy o godz. 10.00 śpiewaniem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny a kończymy w południe modlitwą Anioł Pański.


    W czwartym tygodniu każdego miesiąca – z piątku na sobotę – jest całonocna Adoracja Najświętszego Sakramentu dla kobiet w kaplicy Sióstr Benedyktynek w Largs.

    Początek Adoracji rozpoczyna się modlitwą różańcową o godz. 21.00 a zakończenie Adoracji śpiewem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny i Mszą św. o brzasku dnia o godz. 5.00

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland


    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    Intencja Żywego Różańca

    na miesiąc styczeń 2025

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby zawsze szanowano niezbędne w budowaniu lepszego świata prawo migrantów, uchodźców i osób dotkniętych wojną do edukacji.

    więcej informacji – Vaticannews.va: papieska intencja


    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *  Bogurodzico Dziewico, z wielką wdzięcznością i nadzieją wchodzimy w Jubileuszowy Rok. Żeby nie zmarnować tego wyjątkowego czasu pełnego miłosierdzia, w którym Boże przebaczenie jest tak blisko każdego z nas – dlatego prosimy – bądź z nami tak jak byłaś pośród uczniów Twojego Syna jako Matka umacniająca w nich nadzieję na drogach pełnych niebezpieczeństw. Święta Maryjo, Matko Boga I Matko nasza, ucz nas wierzyć, żywić nadzieję I kochać wraz z Tobą. Wskazuj nam drogę wśród dzisiejszego zamętu do Królestwa Twojego Syna! Gwiazdo Morza, świeć nad nami I prowadź nas!


    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    Od 1 stycznia 2025 modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w intencjach wyznaczonych na ten miesiąc, które otrzymaliście na maila 31 grudnia 1924 z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    Spotkanie Opłatkowe Żywego Różańca będzie w sobotę 18 stycznia o godz. 15.30, na które serdecznie zapraszam do sali Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow przy kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego (4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD).

    ***

    Wspólnota ŻYWEGO RÓŻAŃCA każdego roku w okresie Adwentu pragnie uwrażliwić nasze serca na ludzi, którzy szczególnie potrzebują w tym czasie naszej modlitwy i wsparcia. W minionym Adwencie zorganizowaliśmy zbiórkę na cele PRO-LIFE. Zebraliśmy kwotę Ł 2310 i na konto Fundacji Małych Stópek zostało przelane 12 000 zł.

    Fundacja Małych Stópek potwierdziła odbiór naszej pomocy:

    “Szczęść Boże, serdecznie dziękujemy całej Waszej Wspólnocie Różańcowej za wsparcie naszej Fundacji, dzięki czemu będziemy mogli objąć działaniami pomocowymi naszych podopiecznych matki i ich dzieci. Pozdrawiamy i życzymy Bożego Błogosławieństwa na każdy dzień – Fundacja Małych Stópek”

    ***

    ***

    POMÓŻ RATOWAĆ ŻYCIE OD POCZĘCIA

    ***

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
    materdolorosa.pl

    ***

    Istota Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Duchowa adopcja jest przyjęciem w modlitewną opiekę jednego dziecka, któremu grozi śmierć w łonie matki. Imię tego dziecka jest znane jedynie samemu Bogu. Modlitwą oganiamy nie tylko poczęte dziecko, ale również jego rodziców, aby przyjęli je z miłością i dobrze wychowali. Zobowiązanie do takiej modlitwy podejmowane jest przez konkretną osobę na dziewięć miesięcy od chwili poczęcia do urodzenia.

    Duchowa adopcja, wypływająca z idei miłosiernej miłości dla istoty najmniejszej i całkowicie bezbronnej, jest bezpośrednim powierzeniem Panu Bogu tego adoptowanego duchowo dziecka w modlitwie, błaganiu o zmianę myślenia jego rodziców, w prośbach, aby wypełnieni miłością nie zamykali się na nowe życie,nie bali się zubożenia tym życiem. Bo miłość, gdy się nią dzielisz, gdy nią obdarzasz jest jak chleb – takiej miłości i takiego chleba przybywa (Matka Teresa z Kalkuty).

    Duchowa Adopcja

    Może ją podjąć każdy człowiek:

    • obejmuje jedno dziecko i jego rodziców, o których wie tylko Bóg
    • trwa przez dziewięć miesięcy

    Zobowiązanie:

    • codzienna modlitwa – jeden dziesiątek różańca
    • dobrowolne postanowienia, np.: post, Komunia św., pomoc potrzebującym, walka ze złym przyzwyczajeniem,
    • modlitwa w intencji uratowania życia dziecka

    Modlitwa codzienna

    Panie Jezu – za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu – proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.

    Treść przyrzeczenia

    “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo, wszyscy Aniołowie i Święci. Wiedziony(a) pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych, ja (N.N.), postanawiam mocno i przyrzekam, ze od dnia (…) biorę w Duchową Adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez dziewięć miesięcy, każdego dnia, modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Tymi modlitwami będą:

    • jedna tajemnica Różańca;
    • modlitwa, która dziś po raz pierwszy odmówię;
    • ewentualne dobrowolne postanowienie(a): .…………………………..”

    Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego – www.duchowa-adopcja.pl

    ze strony parafii Matki Bożej Bolesnej w Jawiszowicach


    Duchowa adopcja to dziewięciomiesięczna modlitwa w intencji życia zagrożonego w łonie matki. Dla Polaków jest ona także formą osobistego wypełnienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. Polega na indywidualnym modlitewnym zobowiązaniu podjętym w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Osoba odmawia jedną dowolnie wybraną tajemnicę “Różańca” i specjalną modlitwę w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy wierni mogą dołączyć dodatkowe wyrzeczenie, np. post czy działania charytatywne.

    ***

    Ks. Kancelarczyk: „Nie jestem św. Józefem”. Dzięki Fundacji Małych Stópek rocznie na świat przychodzi około 50 dzieci

    Ks. Tomasz Kancelarczyk kapłan archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej; pomysłodawca i prezes Fundacji Małych Stópek oraz współorganizator szczecińskiego Marszu dla Życia.FUNDACJA MAŁYCH STÓPEK

    ***

    O towarzyszeniu matkom w trudnej ciąży, ratowaniu nienarodzonych dzieci i aborcyjnym klimacie mówi ks. Tomasz Kancelarczyk.

    Agata Puścikowska: Od ilu lat okołoświąteczny czas to dla Księdza towarzyszenie matkom i dzieciom?

    ks. Tomasz Kancelarczyk: Pewnie od co najmniej dziesięciu, z każdym rokiem bardziej angażuję się w życie naszych domów samotnej matki. Wigilię spędzam tam, bo jest potrzebna opieka duszpasterska. W jednym z domów jest kaplica, do której przychodzą również mieszkańcy wsi. Jestem w miejscu, które potrzebuje opieki kapłana, mężczyzny. I którego potrzebuje… kapłan. Miejscu pełnym ufności i ciepła.

    Czuje się tam Ksiądz jak św. Józef?

    Bez przesady, nie jestem św. Józefem. Ale w domu mamy dwie jego figury – jedna z Dzieciątkiem na ręku, druga – z narzędziami stolarskimi. To taka kwintesencja opiekuna, mężczyzny: przytulać, chronić, działać. Dzieci mają swoje kochające mamy. I do nich lgną. Ja się staram być, czuwać. Rozmawiać, chociaż to bywa utrudnione: nie znam języków obcych, a wielu naszych podopiecznych pochodzi spoza Polski. Nie tylko z Ukrainy, ale też z…. Turkmenistanu, Indonezji, krajów afrykańskich. Zawiłe losy. Nie mogę o wszystkich opowiadać, bo to sprawy delikatne. Mamy pojawiają się u nas wtedy, gdy zawiedli bliscy, gdy życie potoczyło się dramatycznie. W wielu przypadkach udało się wyrwać je z ekstremalnie niebezpiecznych sytuacji, ochronić, a nasz dom stał się alternatywą wobec aborcji. Przyjmujemy potrzebujące matki zawsze, nawet wówczas, gdy jest to trudne ze względów formalnoprawnych.

    Taka praca zmienia człowieka, księdza, mężczyznę?

    Pod wieloma względami. Poświęcam się głównie pracy w fundacji, przed Bożym Narodzeniem często głoszę rekolekcje – wszędzie tam, gdzie zostanę zaproszony. To ważne, bo to jest głoszenie ewangelii życia. Obecnie coraz bardziej to potrzebne. Poza tym pozyskuję sprzymierzeńców. Kontaktuję się z ludźmi, pozostają po mnie jakieś ślady – czy to w postaci książki, czy informatora o Domu Małych Stópek. Dzięki temu wielu ludzi zaczyna nas wspierać. Fundację tworzy rzesza ludzi, którzy po prostu ostro działają. Dziś magazyn na dary ma dwa tysiące metrów kwadratowych, pracują w nim specjaliści, wolontariusze, są komputery. Dwie okołoświąteczne akcje to ogrom pracy i dużo logistyki. Paczuszka dla Maluszka to ponad dwa tysiące miejsc w Polsce, w których zbieramy dary i rozdajemy je potrzebującym mamom i ich dzieciom. A akcja „Tak niewiele” wymaga zebrania ponad 13 tys. prezentów, konkretnych paczek dla ubogich, potrzebujących z całego kraju. Te prezenty kierujemy do DPS-ów, domów samotnej matki, osób bezdomnych. Bo to wszystko jest promowaniem, wspieraniem życia od urodzenia do naturalnej śmierci. Życie każdego człowieka jest cudem, jest ważne.

    Ale mediów do Domu Małych Stópek nie wpuszczacie. Mogłyby to życie promować…

    Trzeba mówić o mamach, ich dzieciach i potrzebach. Ale mówić tak, by im nie zaszkodzić. Chętnie bym dzielił się i pięknymi, i dramatycznymi historiami, bo one inspirują. Ale gdy media się do mnie zwracają, by nagrać, puścić w świat, najczęściej odmawiam. Bo matki przede wszystkim muszą się czuć bezpiecznie. Nawet kosztem słabszego PR. Mamy do czynienia z sytuacjami granicznymi. Niedawno przyszła do nas mama tak głęboko skrzywdzona, że przekraczając próg domu, zniszczyła kartę SIM w telefonie. Powiedziała: „Inaczej mnie tu znajdzie”, a chodziło o przemocowego partnera. Ta mama, gdyby zobaczyła u nas kamerę czy nawet aparat, czułaby przede wszystkim ogromny strach. Ale każda z tych kobiet ma trudną historię. Wspólnym mianownikiem są bolesne przejścia, przemoc, bieda i ludzkie nieszczęście. Kto chce się dzielić własną biedą? Kto chce się „chwalić” problemami? Dlatego tak niewiele w mediach o naszych matkach. Z drugiej strony chciałbym, żeby świat zobaczył, że u nas odzyskują uśmiech, spokój. Zaczynają stawać na nogi. Chciałbym pokazać dokazujące dzieciaki, kobiety gotujące pyszne potrawy, ich wspieranie się. Czasem i spory – jak to w życiu. Wpadam do nich nie tylko po to, żeby naprawić kran, sprawdzić, czy wszystko mają, ale po prostu odpocząć, od tych dzielnych kobiet nabrać sił psychicznych. Tam jest po prostu matczyna miłość. I z tej miłości warto czerpać.

    Jakie są prowadzone przez was domy?

    Kameralne. W jednym mieszka maksymalnie 20 kobiet z dziećmi. Musi być rodzinnie. Domy mają różne lokalizacje. Jeden na wsi. To miejsca, które pozwalają na odbudowanie siebie, spokojne urodzenie i wychowywanie dziecka. Poza tym dbamy, żeby mamy miały dobre warunki. By ich dzieci wzrastały w dobrej atmosferze. Tu chodzi o coś więcej niż cztery ściany, stół i kaloryfer. Trafiają do nas kobiety w najtrudniejszych sytuacjach życiowych. Ale poza domami opiekujemy się też dziesiątkami czy wręcz setkami potrzebujących matek w całej Polsce. To kobiety, które otarły się o myśli, decyzje aborcyjne. Były w różny sposób do tego zmuszane. Ale trafiły pod naszą opiekę i otrzymały wsparcie. Zdecydowały się urodzić. Czasem nie trzeba dużo, by mama przyjęła dziecko.

    Oferowana „paczka pieluch” ma wymiar psychologiczny?

    Owszem, jeśli za tą paczką idzie zainteresowanie, uśmiech, świadomość, że są ludzie, którzy się nie odwrócą. Wtedy ta paczka pieluch jest jak antidotum na samotność, zło, strach. Chodzi o to, że za przekazanymi rzeczami stoi konkretne działanie, a przede wszystkim uwaga. W tej pomocy bycie obok jest kluczowe. Natomiast „pomoc” fikcyjna to w polskim wydaniu zaoferowanie pigułki wczesnoporonnej. Osoby w ten sposób „pomagające” mówią: „Nie będziesz w tym sama”, umożliwiając pobranie pigułki. To jest wsparcie? Kobieta zostaje sama z dramatem, w sytuacji granicznej. Gdy kobieta jest w trudnej sytuacji, w ciąży, to najważniejsza jest kochająca osoba obok. Najlepiej oczywiście ojciec dziecka. Ale jeśli on okaże się tchórzem, to sprawdza się i przyjaciółka, sąsiad, kuzynka albo i obca niby osoba, która okaże serce. Gdyby każda kobieta w trudnej ciąży miała obok siebie prawdziwie życzliwą osobę, nie byłoby w ogóle aborcji.

    Ile dzieci uratowaliście?

    To są dzieci uratowane przez własne mamy. Przez kobiety, które nie żyją obecnie z ciężarem aborcji. Bywa, że żyją z ciężarem (niesłusznie!) takich myśli: „Chciałam zabić własne dziecko”. Oczywiście wówczas rozmawiamy, powtarzam im, że emocje to nie czyny. A jeśli chodzi o czyny, o działanie, to zachowały się wspaniale. Uratowały człowieka: Zosię, Filipka czy Olę. Pamiętam, jak któregoś razu wiozłem gdzieś jedną z mam. Nagle zaczęła płakać, bo przypomniała sobie, że „chciała zabić Stasia”. Tak naprawdę nie chciała zabić, tylko nie wiedziała, co robić, bo nikt nie pomógł jej pozbierać się w sytuacji kryzysowej. Często aborcji chce otoczenie matki, a nie ona sama.

    To ile dzieci rodzi się rocznie dzięki Wam?

    Około 50. Zwolenniczki aborcji twierdzą, że to mało, bo one „pomagają” w tysiącach aborcji. Ja uważam, że jedno ocalone, żyjące dziecko to więcej niż tysiąc, którym nie pozwolono się urodzić. Może liczba uratowanych to jest kropla w morzu, ale każda taka kropla to cud. Jeśli ktoś wątpi w sens takich kropli, niech weźmie maleństwo na ręce. Zwolennicy aborcji tego nie robią. Tzw. pomoc w aborcji farmakologicznej to jest żaden wysiłek w porównaniu z wysiłkiem, który podejmujemy wszyscy, by dziecko mogło żyć i rozwijać się w spokoju. Trzeba wynająć mieszkanie, zrobić remont, zabezpieczyć finansowo matkę – potrzebujemy nawet i 40 tys. złotych. Dzięki darczyńcom mama otrzymuje pełne wsparcie. Jakiś czas temu dostaliśmy informację o kobiecie w ciąży, która potrzebowała pomocy. Najpierw zwróciła się do organizacji wspierających aborcję. Otrzymała pigułkę, której jednak nie przyjęła. Zrezygnowała. Prosiła zwolenników aborcji, organizacje feministyczne o realną pomoc. Nie udzielili jej. Gdy się dziecko rodzi, to przecież już nie ich sprawa. Człowiek, który obiecał „pomoc” w pobraniu pigułki, nie obiecywał realnego działania. Na szczęście jednak… skierował kobietę do nas. Jak na obrazku „znajdź na mapie domy samotnej matki prowadzone przez organizacje feministyczne”. A mapa pusta.

    Zdarza się Wam pomagać matkom, które przeżyły gwałt?

    Tak. To są bardzo smutne historie. Takie kobiety, po traumie, nie chcą rozmawiać z mężczyznami, są skryte. Ale często potrzebują wypłakać się i wygadać przed księdzem. Dla mnie takie spotkania są ważne, chociaż wyczerpujące psychicznie. Każda taka historia jest inna. Jedne mamy pozostawiały dziecko przy sobie. Inne oddawały do adopcji. Pojawia się u kobiety nienawiść do gwałciciela. Pojawia się obawa, czy pokocha dziecko. Niektóre mamy potrafią pokochać, inne nie. Wówczas istnieje możliwość oddania go do adopcji. Bo zawsze na dziecko czekają rodziny. Są i zaskakujące historie z happy endami. Znam młodą kobietę, dziecko z gwałtu właśnie, która wychowana została przez biologiczną matkę w poczuciu bezpieczeństwa, miłości. Długo nie wiedziała o okolicznościach, w jakich została poczęta. Gdy się dowiedziała, pokochała mamę jeszcze bardziej – a matka córkę.

    A dzieci chore?

    Pomagamy przyjąć dzieci z zespołem Downa. Do kobiet w ciąży docierają doświadczone matki, które opowiadają o codzienności, o możliwościach pomocy. Jedne mamy chcą po porodzie dziecko wychowywać, inne nie. Oddają je wówczas do adopcji. Takie adopcje nie są częste, ale nie są też niemożliwe. Choć w Szczecinie są też dzieci z ZD, które czekają nawet na możliwość mieszkania, życia w rodzinie zastępczej. Dlatego my jako fundacja mamy „własną”, wspierającą nas rodzinę zastępczą. Pomagamy jej funkcjonować, wszechstronnie wspieramy. I chcemy niebawem powołać drugą, właśnie wyspecjalizowaną w opiece nad dziećmi z ZD. To jest pilna potrzeba naszych czasów.

    A te „nasze czasy” zrobiły się mocno nieprzyjazne życiu.

    Dlatego tym bardziej trzeba pracować. Co ciekawe, więcej osób zgłasza się do nas z realną chęcią pomocy. Mówią tak: „Kiedyś po prostu byłem za życiem, teraz chcę działać”. Więc nie dają wyłącznie pieniędzy, ale i czas, energię, pracę. Kiepskie czasy wyzwalają dobre działania.

    Mam jednak wrażenie, że przyzwolenie na aborcję w społeczeństwie zwiększa się…

    Przynajmniej na wczesną aborcję, farmakologiczną. Pełno tego w internecie, przekaz formuje młodsze pokolenia. Tworzy się klimat zgody. Musimy więc wszelkimi nowoczesnymi metodami mówić prawdę, docierać do ludzi. Ważne są tu media, które powinny nowocześnie przekazywać prawdę. Zwróćmy uwagę, że już nawet nie używa się słowa „aborcja”. Częściej używa się sformułowań „decyzja” lub „wybór kobiety”. Zmiękczenie języka prowadzi do zmiękczenia sposobu myślenia. Tymczasem sprawa jest jasna: po przyjęciu pigułki umiera dziecko. Matka zostaje sama i z traumą.

    Wydaje się, że i Kościół przestał o tym przypominać…

    Pewne zmiany polityczne, szeroko rozumiany kryzys w Kościele i kryzys wartości spowodowały, że księża boją się podejmować tematy kontrowersyjne, przez niektórych nazywane „politycznymi”. A ratowanie życia ludzkiego to nie polityka. To sprawa naszego sumienia. Poza tym już nawet nie chodzi o to, by z ambony wytykać głupie decyzje politykom, złe treści dziennikarzom. Trzeba mówić prawdę wiernym. Niedawno pomagaliśmy kobiecie w ciąży, po wypadku, która poruszała się na wózku. Nie miała żadnego wsparcia! A ojciec dziecka to niby poprawny, praktykujący katolik. Chyba nigdy nie usłyszał z ambony, że kto zostawia bez pomocy kobietę w ciąży, zabija dziecko! A jeśli już słychać z ambony coś o aborcji, to koszmarne zdanie: „kobieta dokonuje aborcji”. A tak naprawdę kobieta jest na samym końcu łańcuszka śmierci. Mężczyzna też dokonuje aborcji przez nakłanianie lub brak wsparcia. Jeśli mamy w Kościele kryzys, to również dlatego, że księża zaczynają być obojętni. Obojętność na zło to największe zło, które się rozprzestrzenia. Dlatego potrzebna jest powszechna mobilizacja sumień, co spowoduje i narodzenie, i odrodzenie: malutkich dzieci, i daj Boże, nas wszystkich.

    Agata Puścikowska/Gość Niedzielny

    ***

    Dnia 12 lipca 2024 roku ustawa o mordowaniu dzieci została odrzucona przez Sejm zaledwie trzema glosami.

    Fundacja Życie i Rodzina dziękuje wszystkim, którzy wspierali komisję do spraw aborcji poprzez modlitwę i wpływanie na posłów, aby głosowali za życiem.

    ***

    Dla przypomnienia dla tych, którzy przystępują do Komunii świętej mimo, że zgadzają się na zabijanie dzieci w łonie matek:

    Zgodnie z kan. 1364 §1 PRAWA KANONICZNEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, ekskomunice „latae sententiae” – wiążącej mocą samego prawa podlegają katolicy odstępujący od prawd wiary, heretycy lub schizmatycy. W Encyklice „Evangelium vitae” św. Jan Paweł II napisał: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami […]  oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta, oparta na prawie naturalnym i na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”. Oznacza to więc, że aprobowanie aborcji jest odstąpieniem od prawdy katolickiej wiary.

    ***

    Nowenna Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi

    od 24 stycznia do 2 lutego

    Wprowadzenie

    Najświętsza Maryja Panna pragnie nam o wiele bardziej pomóc, niż my sami tej pomocy pragniemy. Składając naszą ufność w Jej Niepokalanym Sercu, odpowiadamy na Jej miłość i dajemy Jej wielką matczyną radość.

    Podjęcie modlitwy nowennowej to stanięcie do duchowej walki.

    Maryja: Stańcie do walki ‒ zwyciężymy! Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w szerzenie Płomienia mojej miłości. Pragnę, by Płomień Miłości mojego Niepokalanego Serca, który dokonuje cudów w głębi ludzkich serc, stał się znany wszędzie, tak jak na całym świecie znane jest moje Imię. (Dziennik duchowy PM – 19 października 1962)

    Ja, piękny Promień jutrzenki, oślepię szatana.

    Uwolnię ludzkość od grzesznej lawy nienawiści.

    Żaden umierający nie może zostać potępiony.

    PŁOMIEŃ MOJEJ MIŁOŚCI wkrótce zapłonie. Córeczko, wiedz, że wybrane dusze będą musiały stoczyć walkę z księciem ciemności. Rozpęta się straszliwa burza. Nie, nie burza, lecz orkan, który wszystko spustoszy. Zniszczy wiarę i ufność nawet w wybranych. Wraz z nadciągającym szkwałem rozbłyśnie dla was jednak światło PŁOMIENIA MOJEJ MIŁOŚCI. Rozświetlę ciemną noc waszych dusz wylaniem jego łask. (Dziennik duchowy PM – 19 maja 1963)

    Jak myślicie, kto będzie odpowiadał za stawiane mi przeszkody? Gdyby tacy znaleźli się między wami, ze wszystkich sił brońcie przed nimi Płomienia mojej miłości! Starajcie się o oślepienie szatana, bo inaczej kiedyś zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności z powodu wielu, wielu zgubionych dusz. Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w to dzieło. (Dziennik duchowy PM – 27 listopada 1963)

    Zaleca się odmawianie tej nowenny szczególnie, by otrzymać łaski do przezwyciężenia wszystkich trudnych doświadczeń w naszej rodzinie lub środowisku – prób, nieszczęść i okoliczności – na które nie mamy wpływu.

    Podczas tych dziewięciu dni nowenny ofiarujmy Najświętszej Dziewicy każdą duchową próbę, która może przyjść, lub ofiarę – co pomnoży moc naszych modlitw. Oto kilka przykładów: ofiarowanie naszego dnia Bogu, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, uczestnictwo we Mszy Świętej, składanie ofiar – dużych lub małych, post, cierpliwe zniesienie krzywdy, trudności rodzinne lub zawodowe, itp. Bądźmy pomysłowi, aby zachwycić Maryję! Bóg odpowiada na ufne modlitwy swoich dzieci obfitym błogosławieństwem.

    Jeśli któraś z naszych próśb nie zostanie natychmiast wysłuchana, nie traćmy pokoju, ufając Bogu, ponieważ oznacza to, że Bóg ma coś lepszego i większego dla nas niż to, o co prosimy. Niech ta prawda pomnoży naszą nadzieję i ufność.

    Modlitwy na każdy dzień nowenny

    Każdego dnia przed odmówieniem nowenny, zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu.

    1. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    2. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    3. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    4. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    5. Całuję Ranę Twego Świętego Boku, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    Modlę się w intencjach Niepokalanego Serca Maryi, a także proszę Cię, Matko, przez Płomień Twojej Miłości o łaskę/w intencji…. (wymień prośbę). Z wiarą, ufnością i kochającym sercem oddaję Ci Maryjo ten czas trwania nowenny, oświecaj mnie, przemieniaj i prowadź.

    Dzień 1 – 24 stycznia

    Dzieło Maryi dla zbawienia dusz

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Maryja mówi Bogu FIAT na Jego plan zbawienia. Zgodnie z Wolą Bożą, Maryja ma plan dla każdego z nas, a my możemy zjednoczyć się z Płomieniem Miłości jej Niepokalanego Serca i wiernie naśladować ją w Jej misji Matki Kościoła. Ona prosi nas, abyśmy przez nasze modlitwy i ofiary uratowali jak najwięcej dusz.

    Maryja: Moja karmelitanko! Chcę z tobą porozmawiać w nocnej ciszy. Słuchaj mnie, leżąc wygodnie! Prawda, że znasz wielki ból, który wypełnia mi Serce? Szatan z zatrważającą łatwością porywa dusze. Dlaczego nie staracie się ze wszystkich sił temu zapobiegać? Potrzebuje was! Serce pęka mi z bólu, gdy muszę się przyglądać, jak tyle dusz idzie na potępienie. Wiele z nich wpada w sieć diabła wbrew swoim dobrym intencjom. Zły z szyderczym śmiechem wyciąga ręce i ze złowrogą uciechą zagarnia dusze, za które mój Syn wycierpiał tak straszliwe męki. Pomóżcie mi! Pomóżcie! (Dziennik duchowy PM – 14 maja 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy pragnę żyć jak prawdziwy chrześcijanin, któremu zależy na zbawieniu swojej duszy?
    2. W jaki sposób mogę najlepiej współpracować z Płomieniem Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczynić się do zbawienia dusz innych ludzi?
    3. Każdy z nas może zmienić los dusz, którym grozi zatracenie. Mogę modlić się w zjednoczeniu z Trójcą Przenajświętszą, za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, wszystkich Świętych i dusz uwolnionych z czyśćca przez moje modlitwy.
    4. Czy ofiarowuję nocne czuwania modlitewne naszej Świętej Matce?
    Intencja

    Modlę się o zbawienie dusz, o uświęcenie moje i tych wszystkich, których noszę w sercu.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 2 – 25 stycznia

    Modlitwa Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi – sposób na ratowanie dusz

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Działania szatana ‒ wroga Boga, z jego mroczną strategią i demonicznymi sztuczkami, dają o sobie znać na różnych płaszczyznach i wywołują różne skutki, jak: negacja Boga, podziały w rodzinach, nieczystość i pożądliwość, aborcja, okultystyczne obrzędy, zabieganie o władzę i dominację, chciwość pieniądza i chęć posiadania coraz więcej, wojny, itd. Jakże pocieszająca jest świadomość, że mamy zdolność do przyjęcia i wykorzystania prostego sposobu danego nam przez Dziewicę Maryję, aby zwyciężyć zło!

    Maryja: Podczas modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, dodawajcie taką prośbę: „Zdrowaś Maryjo […], módl się za nami grzesznymi, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”. (Dziennik duchowy PM – październik 1962)

    Pewien biskup zapytał Elżbietę, dlaczego modlitwa Zdrowaś Maryjo ma być teraz odmawiana inaczej?

    Maryja: Nie chcę zmieniać modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, lecz poprzez tę prośbę pragnę obudzić ludzkość. Te słowa nie mają być aktem strzelistym, lecz stałą modlitwą błagalną. (Dziennik duchowy PM – 2 lutego 1982)

    Jezus: Trójca Przenajświętsza wylała na was morze łask Płomienia Jej miłości wyłącznie na żarliwą prośbę mojej Najświętszej Matki i dlatego macie dodawać te słowa do ‘Pozdrowienia anielskiego’, aby ludzkość się nawróciła pod wpływem działania łask tego Płomienia. (Dziennik duchowy PM – 2.02.1982)

    Chwila na refleksję
    1. Czy z ufnością odmawiam Zdrowaś Maryjo, dodając potężną prośbę o wylanie Płomienia Miłości?
    2. Dziennik duchowy Elżbiety Kindelmann uczy nas i zaprasza do poznania próśb Dziewicy Maryi i Pana naszego Jezusa Chrystusa o ratowanie ginących dusz. Czy poświęcam czas na jego lekturę i medytację?
    3. Jakie jest moje zaangażowanie w szerzenie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczyniać się do zbawienia ludzi wokół mnie?
    Intencja

    Będę odmawiać tak często, jak to możliwe, modlitwę Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, jako potężny środek do ratowania dusz.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.


    Dzień 3 – 26 stycznia

    Maryja i świętość

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Ludzkość nie nawróci się dopóty, dopóki nie nawróci się i nie uświęci każda pojedyncza dusza ludzka, dlatego jesteśmy zobowiązani i musimy wybrać świętość. Jezus zachęca nas do tego, mówiąc: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Nie ma świętości bez pokory. W duszy, która jest na drodze do świętości, pokora zawsze będzie wzrastać. Im bardziej dusza się uniża, tym bardziej rośnie w niej świętość. Z naszej pokornej ufności pokładanej w Boga wypływają wszystkie inne cnoty. Każda chwila życia Maryi była nieustannym „Tak” dla woli Bożej. Maryja jest doskonałym przykładem pokory, która w całkowitym poddaniu się przyjęła wolę Bożą dla swojego życia: kiedy została Matką Zbawiciela, kiedy udała się do Betlejem na spis ludności, kiedy przyjęła proroctwo Symeona, kiedy uciekała do Egiptu, kiedy była świadkiem śmierci Syna na krzyżu, kiedy uczestniczyła w Jego pogrzebie.

    Jezus i Maryja dbali o zachowanie pokory w sercu swojej wysłanniczki Elżbiety Kindelmann, a tym samym chronili jej świętość.

    Maryja: Córeczko, po co się męczysz? Dlaczego chciałaś mówić o Płomieniu mojej miłości w zgrabnych słowach? Miej przed oczami swoje powołanie: cierpienie. Pomyśl o słowach, które powiedział do ciebie mój Boski Syn: „Cierp bez ustanku i składaj ofiary!”. Twoje cierpienie nie pójdzie na darmo, ale nie twoim zadaniem jest decydowanie o tym, kto zrozumie Płomień mojej miłości. Jesteś małym narzędziem i nie powinnaś się dziwić, że brakuje ci daru wymowy. To ja działam. To ja zapalam Płomień mojego Serca w głębi ludzkich serc. To ja odebrałam ci słowa i zmąciłam twój umysł. Nie chciałam, by w twojej duszy rozpleniła się pycha. […] To byłby wielki błąd… Jesteś małym narzędziem w naszych rękach. Dbamy o to, by grzech nie miał do ciebie przystępu. Uważaj na siebie w pokusach, bo Zły wykorzystuje każdą okazję, by zachwiać twoją pokorą. (Dziennik duchowy PM – 17 grudnia1962)

    Jezus: Z każdym uderzeniem serca żałuj za swoje grzechy, również w zastępstwie tych, którzy nie współodczuwają razem ze Mną. Gdyby twoja miłość zaczęła słabnąć, zwróć się do naszej niebieskiej Matki. Ona znów napełni twoje serce głęboką miłością do Mnie. Nie ustawaj w kontemplowaniu moich świętych pięciu Ran, da ci to dużo siły. Polecaj siebie Ojcu Przedwiecznemu i żyj w łączności z Trójca Przenajświętszą. W chwilach pokus chroń się pod płaszczem naszej Matki. Ona obroni cię przed złym duchem, który was wciąż nęka. Ja będę z tobą. Nikt i nic nie może cię ode Mnie oddzielić… (Dziennik duchowy PM ‒ między 4 a 7 marca 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy pragnę życia, które przynosi świętość? Jak chcę je osiągnąć?
    2. Czy strzegę i zachowuję łaskę uświęcającą, którą otrzymałem na chrzcie świętym?
    Intencja

    Odnawiam moje pragnienie świętości i żyję każdego dnia łaską chrztu świętego; zawsze wybierając dobro i wyrzekając się zła.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 4 – 27 stycznia

    Maryja i Krzyż Święty

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Dziewica Maryja była u stóp krzyża Jezusa. Ogromnie cierpiała, widząc jak Jej Syn umiera w tak straszliwej agonii. Z miłości do Boga i do nas zawsze przyjmowała swoje cierpienia, ponieważ znała wartość każdego z nich, i dlatego nimi żyła, kochała je i ofiarowywała Bogu jako dar, dla zbawienia dusz. Dzisiaj Maryja również towarzyszy nam w naszych cierpieniach. Swoim przykładem zaprasza nas do przyjęcia ich z głęboką pokorą i miłością, aby Płomień Miłości Jej Niepokalanego Serca z większą siłą oślepił szatana. Wiele dusz zostanie uzdrowionych i stanie się świętymi pod wpływem łagodnego światła i pocieszającego ciepła Płomienia Miłości. W ten sposób, zapraszając nas do przyjęcia naszych cierpień, Maryja zaprasza nas również do udziału w dziele zbawienia.

    Maryja: Widząc twoją długą walkę, powiem ci, dlaczego najpierw dałam Płomień mojej miłości właśnie tobie. Sama powiedziałaś, że jesteś tego niegodna. To prawda. Łaski tej mogłoby dostąpić wiele dusz o większych zasługach. Zasługi zyskałaś jednak dzięki licznym łaskom i cierpieniom, które na ciebie zsyłałam i które wiernie przyjmujesz. (…)

    Zobacz, córko, ty też jesteś matką wielu dzieci. Za ich sprawą znasz biedy i troski życia rodzinnego. Pod ciężarem krzyża często osuwałaś się na ziemię. Z powodu twoich dzieci, często z ich winy, doświadczyłaś wiele bólu. To, że znosiłaś to wszystko, jest twoją zasługą jako matki. (Dziennik duchowy PM – 19 listopada 1962)

    Jezus: Przyjmuj te udręki, choć są tak bolesne! Wiesz, że otrzymasz tyle łask, ilu inni nie dostępują w ciągu całych dziesięcioleci. Bądź za to wdzięczna! Do udzielenia tych łask zobowiązuje Mnie Płomień Miłości mojej Matki. Często podkreślam, że to Ona cię wybrała i zalicza cię do szczególnie uprzywilejowanych przez siebie dusz. (Dziennik duchowy PM – 1 sierpnia1963)

    Chwila na refleksję
    1. Nie ma prawdziwej miłości bez krzyża i ofiary. Czy w obliczu prób działam na wzór Maryi i ofiarowuję Bogu moje cierpienia?
    2. Czy moja miłość do Maryi Dziewicy, do mojej rodziny i do dusz, daje mi łaskę ofiarowania moich cierpień za nich?
    Intencja

    Każdego dnia będę z miłością przyjmował krzyż mojego życia zgodnie z wolą Bożą.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 5 – 28 stycznia

    Maryja, Matka Eucharystii

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Mówiąc Bogu swoje „Tak”, Maryja w sposób intymny przyczyniła się do Wcielenia Syna Bożego, gdyż w Jej ciele uformowały się Ciało i Krew Zbawiciela, które stały się obecne w Eucharystii. Podczas Zwiastowania, Maryja jako pierwsza z ludzi doświadczyła przyjęcia Ciała Chrystusa. Można też powiedzieć, że droga Maryi do kuzynki Elżbiety była pierwszą procesją Bożego Ciała. W drodze do domu Elżbiety i powrotu do Nazaretu, Maryja wraz ze Świętym Bogiem przechodziła przez wioski i pola, które zostały pobłogosławione i uświęcone przez Zbawiciela. Z jaką czułością, pobożnością i rozkoszą Maryja nosiła w swym łonie Syna Bożego! To wzniosłe macierzyństwo Maryi pozwala nam na intymny kontakt z Jezusem, gdy przyjmujemy Go w Komunii Świętej. Razem z Maryją wpatrujmy się w oblicze Jezusa w Eucharystii i razem z nią kontemplujmy Jego świętą Obecność i święte pragnienie zjednoczenia się z każdym z nas.

    Jezus: Córko, zrozum Mnie dobrze! Odtąd będę z tobą w Komunii Świętej. Nadal będę czekał na twoje przyjście z bijącym sercem. Bądź wierna, nie szukaj swojej woli. Nie kieruj się własnymi uczuciami, wyrzekaj się siebie i kochaj tylko Mnie! Niech cię wypełnia duch miłości! Kochaj Mnie, tak jak się kocha dziecko owinięte w białe pieluszki. Szukaj Mnie, tak jak moja Najświętsza Matka szukała Mnie w tłumie ze ściśniętym sercem, a gdy Mnie znajdziesz, uciesz się tym! Jeżeli uznasz, że potrzeba ci ojcowskiego wsparcia, wznieś oczy ku mojemu Ojcu Przedwiecznemu i z Duchem Świętym zanurz się w naszej miłości. (Dziennik duchowy PM – 20 kwietnia 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Jakie miejsce zajmuje w moim życiu Msza Święta?
    2. Czy rozpoznaję przemianę, jaka dokonuje się w moim sercu dzięki Komunii Świętej?
    3. Czy przyjmując Eucharystię, jednoczę się z Jezusem dla oddania chwały Ojcu Niebieskiemu?
    Intencja

    Będę jak najczęściej godnie przyjmował Jezusa w Komunii św., a jeśli nie mogę uczestniczyć we Mszy św., to każdego dnia przyjmę Go duchowo.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 6 – 29 stycznia

    Płomień Miłości Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Miłość, która łączy Święte Serca jest nieskończona. Ojciec Przedwieczny roztacza nad ludzkością Ducha Miłości Jezusa i Maryi. Jeśli kochamy Maryję, to kochamy Jezusa. Serce matki jest zawsze zjednoczone poprzez czas i przestrzeń ze swoimi dziećmi. Prośmy Boga, aby pomógł nam kochać Zjednoczone Serca Jezusa i Maryi całą mocą naszej duszy.

    Jezus: Kochaj Mnie jeszcze bardziej, jeszcze wierniej, niech nie sprawia ci to trudu nawet wtedy, gdy się tylko skarżę. Córko, zanoszę tyle skarg, bo bardzo niewielu Mnie słucha. Na próżno skarżę się duszom Mi poświęconym. Nie zanurzają się one w skupieniu w swoją głębię, by tam wsłuchać się w moje słowa. A przecież w związku z przyjściem mojego królestwa chciałbym z nimi porozmawiać o tak wielu sprawach! (Dziennik duchowy PM – 2 lipca 1962)

    Elżbieta: Ukochany Zbawiciel poprosił mnie, bym razem z Nim wypowiadała Jego odwieczne pragnienia:

    Niech nasze stopy kroczą razem,

    niech nasze ręce zbierają razem,

    niech nasze serca biją razem,

    niech nasze dusze odczuwają razem.

    Niech nasze myśli się jednoczą!

    Niech nasze uszy razem wsłuchują się w ciszę.

    Niech nasze oczy wpatrują się w siebie,

    a nasze spojrzenia stapiają się w jedno.

    Niech nasze wargi razem proszą

    Ojca Przedwiecznego o zmiłowanie!

    Ta modlitwa stała się moją najbardziej osobistą modlitwą. Pan tyle razy ją ze mną rozważał! Nauczył mnie jej, bym ją przekazywała innym, aby złączyli się z Jego odwiecznymi myślami i pragnieniami.

    Kiedy Zbawiciel mnie o to poprosił, dodał jeszcze:

    – Ta modlitwa jest bronią w waszych rękach, bo gdy ktoś współdziała ze Mną, szatan zostaje oślepiony, a dzięki temu dusze są uwalniane od grzechu. (Dziennik duchowy PM – maj 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy modlę się do Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi za dusze konsekrowane?
    2. Czy często pocieszam Zjednoczone Serca Jezusa i Maryi moimi aktami miłości i miłosierdzia?
    3. Płomień Miłości Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi nadaje nowy sens naszemu życiu. Czy rozsiewam radość, entuzjazm i miłość, aby rozpalić serca ludzi wokół mnie?
    Intencja

    Pójdę w najbliższym miesiącu na Mszę św. ku czci Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Maryi w pierwszy piątek i w pierwszą sobotę miesiąca.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 7 – 30 stycznia

    Maryja, Arką ocalenia dla naszych czasów

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Wszyscy żyjemy w czasach, w których potrzebujemy pocieszenia i pomocy z nieba. Naszym schronieniem jest Serce Maryi. Z Niepokalanego Serca Maryi wypływa Płomień Miłości. Jezus wyjaśnia, że Płomień Miłości jest Arką zbawienia dla naszych czasów. W tej sprawie mówił do Elżbiety:

    Jezus: Przecież Płomień Miłości mojej Matki jest jak arka Noego! (Dziennik duchowy PM ‒ marzec 1981)

    Dusza, która całkowicie schroni się w Płomieniu Miłości Maryi, może się w życiu duchowym spodziewać wielu przywilejów. Łaski związane z Płomieniem Miłości: spowodują lub przyspieszą jej nawrócenie; zapewnią duszy pokój, ponieważ światło Płomienia Miłości oślepia szatana, dusza otulona tym Płomieniem jakby dla niego nie istniała; przyspieszają postęp duszy w życiu duchowym, bo dusza nie nękana już przez szatana, zyskuje więcej czasu i sił, by całkowicie zwrócić się ku Bogu oraz jednoczą duszę z Bogiem, bowiem miłość nie zatrzymuje się w pół drogi i domaga się coraz większego zjednoczenia, nie zaznaje spoczynku dopóty, dopóki nie osiągnie celu. Kiedy zaś dusza dostąpi jedności z Bogiem, umiera wprost ze szczęścia. Arka Niepokalanego Serca Maryi zapowiada misję Maryi Dziewicy w szerzeniu Płomienia Miłości. Jezus zaprasza nas do wejścia do Arki i życia orędziami Jego i naszej Matki. Ponieważ Płomień Miłości ratuje nas w tych trudnych i ciemnych czasach, zjednoczmy się z Płomieniem Miłości i ofiarujmy Maryi nasze wysiłki, aby rozprzestrzenić go jak pożar wokół nas i na całym świecie.

    Maryja: Jestem przecież waszą kochającą Matką, która was nie opuści. Jednoczcie się ze wszystkich sił i przygotowujcie dusze, by dały schronienie temu Płomieniowi. Odpowiednim miejscem dla niego będą serca tych, którzy pielgrzymują do sanktuariów. Ja, Matka łaski, nieustannie błagam mojego Boskiego Syna, aby wasze drobne wysiłki zjednoczył ze swoimi zasługami.

    Nie bójcie się Płomienia, który zapłonie niepostrzeżenie. Jego łagodny blask nie wzbudzi lęku, bo w sercach będą się dokonywać cuda. (Dziennik duchowy PM – 4 maja 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy jestem świadomy, że moralnemu zepsuciu należy przeciwstawić uświęcenie?
    2. Czy mam czas na pielgrzymkę do sanktuariów maryjnych? Czy uczestniczę w rekolekcjach?
    3. Czy zdaję sobie sprawę, że Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi jest arką ocalenia dla naszych czasów?
    Intencja

    Przyjmuję dziś Płomień Miłości jako ostateczny ratunek przed niebezpieczeństwem, także dla innych dusz.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 8 – 31 stycznia

    Rozprzestrzenianie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Płomień Miłości jest łaską, którą Matka Boża otrzymała od Ojca Niebieskiego przez zasługi Świętych Ran Jezusa. Jej działanie polega na oślepianiu szatana, uniemożliwiając mu doprowadzanie dusz do grzechu. Dziewica Maryja prosi nas o pomoc w rozprzestrzenianiu Jej Płomienia Miłości na całym świecie. Oczekuje pilnej i wspaniałomyślnej odpowiedzi od każdego ze swoich dzieci.

    Maryja: Jak myślicie, kto będzie odpowiadał za stawiane mi przeszkody? Gdyby tacy znaleźli się między wami, ze wszystkich sił brońcie przed nimi Płomienia mojej miłości! Starajcie się o oślepienie szatana, bo inaczej kiedyś zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności z powodu wielu, wielu zgubionych dusz. Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w to dzieło. (Dziennik duchowy PM – 27 listopada 1963)

    Bliski jest czas, gdy zapłonie Płomień mojej miłości, a kiedy to nastąpi, szatan zostanie oślepiony. Dam wam to odczuć, by pomnożyć w was ufność. Wleje to w wasze serca wielką siłę. Poczuje ją każdy człowiek, do którego dotrze Płomień. Zapłonie on nie tylko w poświęconych mi krajach, ale i na całej ziemi, rozszerzając się na cały świat, nawet na najbardziej niedostępne zakątki, bo i dla diabła nie ma niedostępnych miejsc! Niech napełnia to was siłą i ufnością! Będę wspierać wasz trud nieznanymi dotąd cudami. (Dziennik duchowy PM – 1 sierpnia 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy daję z siebie wszystko, współpracując z ruchem Płomienia Miłości, aby wypełnić misję, jaką powierzyła nam Matka Boża?
    2. Co robię, aby uczynić znanym Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi i ofiarowywać pocieszenie moim braciom i siostrom w potrzebie?
    Intencja

    Poprzez moje zjednoczenie z Jezusem Płomieniem Miłości, sam staję się „Płomieniem Miłości”, aby mój przykład rozsławiał ruch Płomienia Miłości i zachęcał jak najwięcej osób do przyłączenia się do tego maryjnego dzieła.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 9 – 1 luty

    Nasz dom – sanktuarium Płomienia Miłości

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Dzisiaj diabeł koncentruje wszystkie swoje wysiłki szczególnie na tym, aby zniszczyć rodziny. Musimy rozpoznać strategie, jakimi posługuje się szatan, aby zniszczyć świętość małżeństwa i rodziny. Są to: negacja Boga i brak wiary, brak modlitwy, rutyna w rodzinie, brak dialogu, pycha, zazdrość, niewierność, pornografia, złość, raniące słowa, brak przebaczenia – krótko mówiąc, to wszystko, co rozbija lub pomniejsza miłość. Musimy być czujni, aby temu zapobiec. Musimy uwolnić broń Płomienia Miłości i moc modlitwy rodzinnej. „Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię Moje, tam jestem pośród nich” (Mt 18, 20).

    Maryja: Moja mała karmelitanko! Za twoim pośrednictwem chcę wyrazić bezgraniczną miłość mojego matczynego Serca oraz wypływający z niej ból, który odczuwam z powodu grożącego całemu światu niebezpieczeństwa rozpadu rodzin. Moje matczyne błaganie kieruję zwłaszcza do was i w jedności z wami pragnę ratować ziemię. Córko, tobie w szczególny sposób pozwalam dostrzec, z jaką mocą działam, by oślepić szatana. (Dziennik duchowy PM ‒ 17 stycznia 1964)

    Jezus: Wiesz, że tam [w domu w Nazarecie] przygotowywałem się do wielkiej ofiary i licznych cierpień, które dla was wziąłem na siebie. I ty musiałaś się ukształtować w rodzinnym gnieździe, a ponieważ byłaś sierotą, dom zyskany dzięki założeniu rodziny stał się dla ciebie miejscem, gdzie przygotowałaś się do swojego powołania, które może dojrzeć wyłącznie w sanktuarium rodziny. Znam cię i znam twoje talenty, dlatego Bóg w swojej Opatrzności zaplanował wszystko tak, aby uzdolnić cię do ogłoszenia światu mojego orędzia. Z rodzinnej świątyni musicie wyjść w świat, rzucić się w ciężki bój życia. Pociągające ciepło tej świątyni ogrzewa dusze powracające z błędnych dróg. Tutaj odnajdują z powrotem siebie i na nowo zwracają się ku Bogu. Wy, matki, musicie zachować dla dzieci wyrozumiałe ciepło serca również po ich odejściu. To wielka odpowiedzialność, która na was spoczywa. Nie myślcie tylko, że dorosłe dziecko nie potrzebuje już rodziców! Moja Matka chodziła za Mną z miłością, a Jej ofiara i modlitwa wszędzie Mi towarzyszyły. I wy powinnyście tak postępować, a Ja błogosławię waszym wysiłkom.

    Moja Matka zobowiązała Mnie do tego, wybłagawszy mocą swojego orędownictwa strumień wielkich łask dla rodzin, który teraz zamierza wylać na ziemie. Jak sama powiedziała, takie wylanie łask nigdy jeszcze nie nastąpiło, odkąd Słowo stało się ciałem! (Dziennik duchowy PM ‒ 17 stycznia 1964)

    Chwila na refleksję
    1. Czy modlę się za podzielone rodziny przez Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi?
    2. Czy dokonałem poświęcenia mojej własnej rodziny zjednoczonym Sercom Jezusa, Maryi i Józefa?
    3. Czy modlę się wspólnie w modlitwie małżeńskiej i rodzinnej?
    Intencja

    Zwracam się do Płomienia Miłości, aby błagać o miłosierdzie i przebaczenie dla mojej rodziny, aby wyprosić uzdrowienie podzielonych rodzin i uwolnić ich członków od zniewolenia przez szatana.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Fragmenty dziennika duchowego Elżbiety Kindelmann zaczerpnięte z książki:„Płomień Miłości Niepokalanego Serca Maryi”, Elżbieta Kindelmann, wyd. Esprit., Nihil obstat: Kuria Metropolitalna w Krakowie, 21 czerwca 2022 r., bp Damian Muskus, wik. gen., o. prof. dr hab. Tomasz Dąbek OSB, cenzor

    ***

    12 stycznia

    Niedziela Chrztu Pańskiego

    fot. Ron Lach/Pexels

    ***

    Kościół katolicki obchodzi dziś w liturgii święto Chrztu Pańskiego. Kończy ono okres Bożego Narodzenia, choć w polskiej tradycji jeszcze do 2 lutego śpiewa się kolędy i nie rozbiera się szopki.

    Święto Chrztu Pańskiego obchodzone jest w pierwszą niedzielę przypadającą po uroczystości Objawienia Pańskiego.

    Najstarszej tradycji tego święta należy szukać w liturgii Kościoła wschodniego, ponieważ pomimo wyraźnego udokumentowania w Ewangeliach chrzest Jezusa nie posiadał w liturgii rzymskiej oddzielnego święta. Dekretem Świętej Kongregacji Obrzędów z 23 marca 1955 r. ustanowiono na dzień 13 stycznia, w miejsce dawnej oktawy Epifanii, wspomnienie chrztu Jezusa Chrystusa. Posoborowa reforma kalendarza liturgicznego w 1969 r. określiła ten dzień jako święto Chrztu Pańskiego. Pominięto wyrażenie “wspomnienie” i przesunięto jego termin na niedzielę przypadająca po 6 stycznia.

    Teksty modlitw związane ze świętem Chrztu Pańskiego odzwierciedlają bardzo dokładnie i szczegółowo przekazy Ewangelii. Podkreślają przy tym związek tego święta z uroczystością Objawienia Pańskiego.

    Chrystus już jako dorosły, 30-letni mężczyzna, przychodzi nad brzeg Jordanu, by z rąk Jana Chrzciciela, swojego poprzednika, przyjąć chrzest. Chociaż sam nie miał grzechu, nie odsunął się od grzesznych ludzi: wraz z nimi wstąpił w wody Jordanu, by dostąpić oczyszczenia. W ten sposób uświęcił wodę. Najszczegółowiej to wydarzenie zrelacjonował św. Mateusz, choć opis chrztu Jezusa zostawili wszyscy trzej synoptycy.

    W dniu chrztu Jezus został przedstawiony przez swojego Ojca jako Syn posłany dla dokonania dzieła zbawienia. Misję Chrystusa potwierdza swym świadectwem Bóg Ojciec. Zamknięte przez grzech Adama niebiosa otwierają się, na Jezusa zstępuje Duch Święty. Z nieba daje się słyszeć jednoznaczny głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

    Kai

    ***

    Wody czyste

    Wody Jordanu są dzisiaj mętne, szarożółte. Dwa razy miałem okazję przypatrywać się ludziom, którzy do nich wchodzili i symbolicznie odnawiali chrzest.

    ***

    Po krótkiej modlitwie księdza zanurzali się w wodzie, z której wychodzili radośni i szczęśliwi, a towarzyszył temu entuzjazm pozostałych uczestników obrzędu. Za każdym razem oglądałem te sceny z innego brzegu: raz z palestyńskiego, raz z jordańskiego. Zapamiętałem żarliwe zapewnienia przewodnika z Jordanii, że to właśnie przy jordańskim brzegu rzeki Jan Chrzciciel ochrzcił Jezusa Chrystusa. Pamiętam też własne zdziwienie i podziw dla odwagi uczestników tych obrzędów, bo krótką chwilę wcześniej przewodnik wyjaśniał, jak bardzo zanieczyszczona jest rzeka. Przy tej okazji zawsze przypomina mi się słynna mapa z Madaby – najstarsza zachowana do dzisiaj mapa Ziemi Świętej (to ona między innymi ma rozwiewać wątpliwości co do miejsca, w którym chrzest przyjął Jezus). Wystarczy przejechać jakieś pół godziny od stolicy Jordanii, żeby ją podziwiać, a i wziąć udział w poszukiwaniu odpowiedzi na liczne pytania. Na przykład to o przedstawione na niej dwie ryby, które stykają się pyszczkami. Jedna jakby oddala się od Morza Martwego (w którym, jak wiadomo, żyć się nie da), a druga płynie jej na spotkanie z nurtem Jordanu. Większość historyków i archeologów interpretuje ten punkt na mapie jako symbol miejsca spotkań chrześcijan.

    Bieżący numer „Gościa” poświęciliśmy temu, co jest najważniejsze, nie tylko ostatnio. Z jednej strony piszemy o sakramencie chrztu, a to z powodu przypadającego w tę niedzielę święta Chrztu Pańskiego. Z drugiej kontynuujemy wątek katechezy w szkole – za sprawą stanowiska Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wobec zmian wprowadzanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w organizacji lekcji religii w szkołach publicznych, odczytanego w wielu kościołach 1 stycznia. Zmiany te, wprowadzone bez wymaganego przez ustawę porozumienia z władzami Kościoła katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych Kościołów i związków wyznaniowych, komunikat nazywa szkodliwymi z punktu widzenia wychowawczego. „Wobec takich działań MEN i braku woli porozumienia w sprawie kluczowej dla edukacji i wychowania polskich dzieci i młodzieży do wartości wyrażamy stanowczy sprzeciw” – piszą biskupi i dodają, że Kościół będzie podejmował dalsze stosowne kroki prawne mające na celu powstrzymanie wprowadzanych zmian. W bieżącym numerze nie tylko omawiamy szczegóły tych bezprawnych posunięć („Spór nie tylko o naukę religii” – s. 16), ale i wracamy pamięcią do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to religię usunięto z polskich szkół („Salami z religii” – s. 19). No cóż… jakie czasy, takie reformy (lub taka demokracja). Czy może inaczej – taki styl wchodzenia ludziom w życie, z jednoczesną deklaracją, że to w imię demokracji i dla ich dobra. W czystej wodzie widać byłoby więcej, praktycznie więc rozumują niektórzy, że najpierw trzeba ją trochę zamącić. Ważne, żebyśmy jako obywatele państwa demokratycznego nie dali się na to złowić.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ***

    Istocphoto/Gość Niedzielny

    ***

    Chrzest znakiem jedności. Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w wielu wspólnotach chrześcijańskich

    Kościół katolicki uznaje chrzest poprawnie udzielony w innych wspólnotach chrześcijańskich, nawet gdy one nie uznają chrztu katolickiego. Nie każda jednak grupa religijna, która chrzci, jest chrześcijańska.

    W 2020 roku głośny był dramat księdza Matthew Hooda, proboszcza parafii św. Wawrzyńca w amerykańskim mieście Utica, który odkrył, że… nie jest katolikiem. Przyczyną był fakt, iż nie został on ważnie ochrzczony. Zdał sobie z tego sprawę, gdy przeglądał zarejestrowane w 1990 roku nagranie wideo z własnego chrztu, a dokładniej z ceremonii, która miała być chrztem. Nie była nim z powodu niewłaściwego sformułowania, jakiego użył kapłan. Zamiast słów: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego”, przewodniczący obrzędowi diakon powiedział: „My ciebie chrzcimy…”.

    Odnosząc się do tej kwestii, watykańska Kongregacja Nauki Wiary stwierdziła w nocie wyjaśniającej, że chrzest nie jest ważny i musi być udzielony ponownie. Tym samym nieważne okazały się wszystkie inne sakramenty, które przyjął Matthew Hood, i większość sakramentów, których udzielał, pełniąc funkcję duchownego.

    Proboszcz został skutecznie ochrzczony 9 sierpnia 2020 roku, przyjął Komunię i został bierzmowany, po tygodniu przyjął święcenia diakonatu, a dwa dni później święcenia prezbiteratu.

    Sytuacja ta pokazała, jak ważna jest staranność w udzielaniu sakramentów, a także jak kluczowym sakramentem jest chrzest.

    Niekoniecznie katolik

    „Chrzest jest konieczny do zbawienia dla tych, którym była głoszona Ewangelia i którzy mieli możliwość proszenia o ten sakrament” – głosi katechizm (1257).

    O konieczności chrztu mówi sam Jezus w rozmowie z Nikodemem: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3,5).

    Kościół stara się nie zaniedbywać nakazu Chrystusa, „by »odradzać z wody i z Ducha Świętego« wszystkich, którzy mogą być ochrzczeni”, bo, jak czytamy w katechizmie, „nie zna oprócz chrztu innego środka, by zapewnić wejście do szczęścia wiecznego”.

    Chrzest jest ważny, gdy udziela go człowiek, który ma właściwą intencję – nawet jeśli nie jest katolikiem. Taka jest praktyka Kościoła już od starożytności. W połowie III wieku papież Stefan I wzywał do zachowania tradycji nakładania rąk na heretyków przychodzących do Kościoła katolickiego, bez powtarzania chrztu. Podobnie twierdził św. Augustyn, który podkreślał, że ważność chrztu nie zależy od osobistej świętości szafarza ani też od jego przynależności kościelnej.

    Ważność chrztu udzielanego przez niekatolików wynika z faktu, iż prawdziwym szafarzem sakramentu jest Chrystus. Potwierdził to sobór trydencki, ustalając, że prawdziwy jest chrzest udzielany także przez heretyków w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, z intencją czynienia tego, co czyni Kościół katolicki. Chodzi o to, aby, jak precyzuje Katechizm Kościoła Katolickiego, „chcieć uczynić to, co czyni Kościół, gdy chrzci”.

    Nauczanie to podtrzymują najnowsze dokumenty Kościoła katolickiego, stanowiąc, iż ochrzczeni w niekatolickiej wspólnocie kościelnej nie powinni być powtórnie chrzczeni, o ile nie zachodzi uzasadniona wątpliwość co do materii, formy albo intencji ochrzczonego lub szafarza chrztu.

    Z tej przyczyny Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w innych wspólnotach chrześcijańskich. Ma to szczególne znaczenie w przypadku zawierania małżeństw mieszanych – wystarczy wówczas świadectwo chrztu małżonka innego wyznania. Także gdy, na przykład, luteranin deklaruje gotowość zostania katolikiem, nie musi ponownie przyjmować chrztu.

    Chrzest znakiem jedności. Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w wielu wspólnotach chrześcijańskich

    Chrzest dorosłych w Jordanie /fot. ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ***

    Pionierskie porozumienie

    Podobnie jest w przypadku innych Kościołów chrześcijańskich. Uznanie chrztu to kluczowa kwestia dla relacji ekumenicznych. Ważne decyzje zapadły w tym względzie w roku 1964, kiedy podczas Soboru Watykańskiego II zatwierdzono „Dekret o ekumenizmie”. Trzy lata później zalecono m.in. prowadzenie dialogu z władzami i radami ekumenicznymi innych Kościołów w ramach jakiegoś jednego narodu lub terytorium.

    Pionierem pod tym względem była Polska. Rozmowy w sprawie ważności chrztu rozpoczęły się jeszcze w latach 60. minionego wieku i były prowadzone między Kościołem Rzymskokatolickim i Wspólnotami Chrześcijańskimi zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej.

    Dialog na temat wzajemnego uznania ważności chrztu trwał prawie 30 lat i zakończył się porozumieniem pomiędzy Kościołem Rzymskokatolickim i siedmioma Wspólnotami Chrześcijańskimi.

    23 stycznia 2000 roku w ewangelicko-augsburskim kościele Świętej Trójcy w Warszawie odbyło się uroczyste podpisanie deklaracji „Sakrament chrztu znakiem jedności”. Sygnatariuszami byli przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego i sześciu Wspólnot Chrześcijańskich należących do Polskiej Rady Ekumenicznej: Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP (luteranie), Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP (kalwiniści), Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego (metodyści), Kościoła Starokatolickiego Mariawitów i Kościoła Polskokatolickiego.

    „W moim przekonaniu deklaracja o wzajemnym uznawaniu chrztu to najważniejszy dokument, jaki udało się wypracować, podpisać i wprowadzić w życie, w ekumenizmie w Polsce” – mówił podczas uroczystości prezes Polskiej Rady Ekumenicznej bp Jerzy Samiec.

    Kościoły zgodziły się w trzech kwestiach:

    1. Sakrament chrztu ustanowił Jezus Chrystus i polecił go udzielać. Chrzest jest wyjściem z niewoli, wciela w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, wprowadza w Nowe Przymierze, jest znakiem nowego życia w Chrystusie, obmyciem z grzechu, jest oświeceniem przez Chrystusa, nowymi narodzinami, przyobleczeniem się w Chrystusa, odnowieniem przez Ducha, zwróconą do Boga prośbą o dobre sumienie i wyzwoleniem, które prowadzi do jedności w Jezusie Chrystusie, gdzie zostają przezwyciężone podziały ze względu na stan społeczny, rasę czy płeć.

    2. Chrzest jest z wody i Ducha Świętego; udziela się go w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Chrzest jednoczy ochrzczonego z Chrystusem, chrześcijan między sobą. Wprowadza do Kościoła i stanowi początek życia w Chrystusie, którego celem jest „uwielbianie chwały”.

    3. Ochrzczeni żyjący w jednym miejscu i czasie wspólnie ponoszą odpowiedzialność za świadectwo składane Chrystusowi i Ewangelii. Ochrzczeni żyją dla Chrystusa, dla Jego Kościoła i dla świata, który On miłuje, oczekując w nadziei na objawienie się nowego stworzenia Bożego oraz na czas, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich. Chrzest w Chrystusie jest wezwaniem dla Kościołów, aby przezwyciężyły swoje podziały i w widzialny sposób zamanifestowały swoją wspólnotę.

    Kościoły zadeklarowały wzajemne uznanie ważności chrztu udzielanego we wspólnotach sygnatariuszy dokumentu.

    Nie podpisali

    Dokumentu nie podpisały Wspólota Chrześcijan Baptystów RP i mniejsze denominacje wywodzące się z ruchu ewangelikalnego. Baptyści, życzliwie odnosząc się do wysiłków dotyczących wzajemnego uznania chrztu, nie zgodzili się jednak z wszystkimi wnioskami dokumentu, m.in. ze stwierdzeniem, że chrzest wyprowadza z niewoli, wciela w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, wprowadza w Nowe Przymierze i jest znakiem nowego życia w Chrystusie. Głównym powodem odmowy przystąpienia do porozumienia był fakt, iż deklaracja uwzględnia także chrzest dzieci, a baptyści i członkowie wspólnot ewangelikalnych nie uznają sakramentu osób nieświadomych.

    Sytuacja jest więc taka, że Kościół katolicki uznaje chrzest baptystów i osób ochrzczonych we wspólnotach ewangelikalnych, ale oni nie uznają chrztu przyjętego w Kościele katolickim.

    Kościół katolicki bowiem zasadniczo uznaje ważność chrztu we wszystkich Wspólnotach Chrześcijańskich, jeśli został on prawidłowo udzielony.

    Wątpliwości

    Wypracowana w Polsce deklaracja „Sakrament chrztu znakiem jedności” stała się inspiracją dla innych krajów i Wspólnot Chrześcijańskich, które także podjęły wysiłki dla wypracowania porozumienia co do wzajemnego uznania chrztu.

    Rozmowy nie dotyczą jednak każdej grupy religijnej, która chrzci swoich członków.

    Przez długi czas nie było jasności co do ważności tego sakramentu udzielonego w niektórych wspólnotach, szczególnie powstałych w XIX wieku w USA, takich jak mormoni czy świadkowie Jehowy. Ci ostatni, bardzo rozpowszechnieni w Polsce, przyjmują chrzest podczas kongresów, w obecności wielu współwyznawców, zazwyczaj w specjalnie przygotowanych basenach, zanurzając się całkowicie w wodzie. Towarzyszące im osoby wypowiadają nad nimi tzw. formułę trynitarną, czyli, zgodnie ze słowami Jezusa, robią to „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Forma i materia są więc zachowane, ale jest problem z intencją czynienia tego, co czyni Kościół, gdy chrzci. Świadkowie Jehowy nie wierzą m.in. w bóstwo Chrystusa, nie uznają bóstwa Ducha Świętego ani nawet tego, że jest osobą, i nie uważają chrztu za wszczepienie w Chrystusa.

    Co do ważności chrztu świadków Jehowy nie ma dotąd oficjalnego stanowiska Kościoła, ale ich chrzest jest na ogół uważany za nieważny, ponieważ nie wyznają Trójcy Świętej. Wynika to już z uchwał I Soboru Nicejskiego, stwierdzającego, że chrzest udzielany w kontekście błędnej wiary trynitarnej nie jest ważny.

    Chrzest nieważny

    Od roku 2002 jasne jest stanowisko Kościoła w odniesieniu do chrztu mormonów. Wtedy to Kongregacja Nauki Wiary udzieliła negatywnej odpowiedzi na pytanie o ważność chrztu udzielonego we Wspólnocie Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich, znanym jako mormoni.

    Kierowana wówczas przez kard. Josepha Ratzingera kongregacja przeanalizowała cztery elementy w nauczaniu i praktyce mormonów. Nie było problemu w kwestii materii chrztu – mormoni stosują chrzest przez zanurzenie w wodzie, co jest jednym ze sposobów celebracji tego sakramentu także w Kościele katolickim. Wskazano jednak wątpliwości w odniesieniu do formuły, która u mormonów brzmi: „Będąc upoważnionym przez Jezusa Chrystusa, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Pozornie jest to wezwanie Trójcy, ale według mormonów Ojciec Syn i Duch Święty nie są osobami, w których istnieje jedyne Bóstwo, ale trzema bogami, którzy tworzą jedno bóstwo. Każdy jest różny od pozostałych, nawet jeżeli pozostają w doskonałej harmonii. W ich doktrynie trzej bogowie, będący zarazem ludźmi, zjednoczyli się w celu zbawienia człowieka. Bóg Ojciec, według nich, ma żonę, tzw. Niebiańską Matkę, a Jezus jest ich potomkiem, podobnie jak Duch Święty, co sprawia, że w istocie wierzą w czterech bogów. Zatem mormoni rozumieją Ojca, Syna i Ducha Świętego w sposób całkowicie różny od chrześcijańskiego, a ich doktryna czerpie ze źródeł pozachrześcijańskich.

    W tej sytuacji, jak wskazała Kongregacja, samo pojęcie Boga u mormonów sprawia, iż szafarz Wspólnoty Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich nie może mieć intencji czynienia tego, co czyni Kościół katolicki, czyli tego, co Chrystus nakazał czynić, gdy ustanowił sakrament chrztu. Między innymi z tych powodów Kościół uznał chrzest udzielany przez mormonów za nieważny.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    fot. brikel21/Freepik

    ***

    „Chrzest daje nam wszystkie narzędzia do walki o świętość”

    Dlaczego Jezus przyjął chrzest? Dlaczego chrzcimy dzieci, a nie dorosłych? Czy niewierzący może zostać chrzestnym? Wyjaśnia ks. dr hab. Marcin Kowalski.

    Michał Górski: Czym jest chrzest? Jak najprościej go zdefiniować?

    Ks. Marcin Kowalski: Nasze słowo „chrzest” to tłumaczenie greckiego baptisma, które oznacza „obmycie”, „zanurzenie”. Przywodzi ono na myśl pierwsze obrazy Ewangelii, gdzie opisane jest zanurzenie Jezusa w Jordanie. Wszystkie Ewangelie synoptyczne (Marka, Mateusza, Łukasza) wspominają postać Jana Chrzciciela i moment, w którym Jezus przyjmuje do niego chrzest.

    Dlaczego Jezus przyjął chrzest? Czym ten chrzest różni się od naszego?

    Egzegeci właściwie zadają to pytanie do dzisiaj. Wydarzenie chrztu Jezusa w Jordanie jest z punktu widzenia nauk biblijnych fascynujące. Dla pierwszych chrześcijan było równocześnie problematyczne. Pytali, „dlaczego Ten, który jest Mistrzem, Mesjaszem, podporządkowuje się i przyjmuje chrzest z rąk Jana, który chrzci grzeszników, i który jest niższy od Niego?” To wydarzenie zachowane w Ewangeliach jest w 100% historyczne. Chrześcijanie nie mogliby skomponować historii, która rzucała wątpliwe światło na Jezusa.

    Dlaczego Jezus przyszedł nad Jordan? Jan udzielał tam Chrztu, który Marek nazywa „chrztem nawrócenia na odpuszczenie grzechów” (Mk 1,4). Ten Chrzest przygotowuje przyjście Mesjasza. Chrzest Janowy zapowiada przyjście kogoś mocniejszego (Mk 1,7-8).

    Istnieją hipotezy, które mówią, że Jezus wchodzi do Jordanu jako grzesznik, ale biorąc pod uwagę całą tradycję Nowego Testamentu dot. bezgrzeszności Jezusa, jest to hipoteza nie do przyjęcia.

    Inni sugerują, że wchodzi On tam jako reprezentant grzesznego Izraela. W historii Izraela opisanej w Starym Testamencie wielcy liderzy, tacy jak Ezdrasz biorąc odpowiedzialność za lud – chociaż sami nie popełnili grzechu – wyznają razem z nim grzech i proszą Boga o przebaczenie (Ezd 9,6-15; Ne 9,6-37). Niektórzy mówią, że Jezus dokonuje tu aktu solidarności z grzesznym Izraelem, który potrzebuje nawrócenia i modlitwy. W Jordanie nie słyszymy jednak wyznania grzechu ze strony Jezusa, więc idea solidarności z grzechem jest również wykluczona. Niektórzy mówią, że Jezus wchodzi tam jako sprawiedliwy, który się nawraca i solidaryzuje ze sprawiedliwymi w Izraelu – z resztą, która czeka na zbawienie. Jest to lepsza interpretacja, ale ona także jest niepełna.

    Ostatecznie patrząc na całą narrację – na objawienie, które następuje później, a także otwierające się niebo i słowa „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” – widać, że Jezus nie wchodzi w wody Jordanu, aby solidaryzować się z grzechem Izraela, ale po to, aby ukazać, kim jest. To także moment przełomowy w jego życiu, początek publicznej misji. Czytając Ewangelie Marka, Łukasza i Mateusza widzimy, że Jezus przychodzi nad Jordan już przekonany o swoim synostwie i o swojej wyjątkowości. Nie przychodzi odkrywać tego kim jest, jak w filmie Ostatnie kuszenie Jezusa Martina Scorsese. On przychodzi objawić, kim jest. Marek mówi, że Jezus wchodzi w wody Jordanu oddzielnie, jakby obok innych (Mk 1,9). To już jest Jezus wypełniający swoją misję. Według Marka nad Jordanem ukazuje On swoją jedność z Ojcem w pragnieniu zbawienia grzeszników. Złamanej grzechem ludzkości chce dać swoje synostwo, swoją miłość, miłość Ojca. Mateusz pisze o Jezusowym przyjściu nad Jordan w celu wypełnienia całej Bożej sprawiedliwości, Pism, zapowiadających Mesjasza i jego dzieło zbawienia (Mt 3,15). Jezus nad Jordanem doskonale wie co robi. Rozpoczyna drogę, która zaprowadzi go do Jerozolimy.

    Jezus nie wchodzi w wody Jordanu, aby solidaryzować się z grzechem Izraela, ale po to, aby ukazać, kim jest. To także moment przełomowy w jego życiu, początek publicznej misji.

    Chrystus nad Jordanem ukazuje nam także dary, które będą naszymi dzięki Sakramentowi Chrztu. Chrzest Jezusa i chrześcijanina mają ze sobą wiele wspólnego, choć są także w swojej istocie różne. Chrześcijanin nie może skopiować tego, co wydarzyło się nad Jordanem. Kiedy przyjmujemy chrzest musimy uświadomić sobie, że chrzest Jezusa był wyjątkowy. Równocześnie – jak mówili Ojcowie Kościoła – „Chrystus wszedł tam, aby uświęcić te wody i zostawił nam na brzegu szatę chrzcielną”. Chrzest Jezusa zapowiada nasz chrzest i dary, którymi także nas obsypie Ojciec: Ducha, dziecięctwo Boże, chwałę nieba.

    Jednym z celów chrztu jest obmycie nas z grzechu pierworodnego. Czy oznacza to, że po przyjęciu tego sakramentu stajemy się zupełnie innymi ludźmi? Jesteśmy bardziej przygotowani na prowadzenie walki duchowej? W jaki sposób tłumaczyć rodzicom, którzy chcą dać dziecku „wybór” w kontekście chrztu, że sakrament inicjacji chrześcijańskiej jest nam potrzebny już na początku naszej życiowej drogi?

    Odroczenie chrztu do momentu, w którym będziemy mogli świadomie się na niego zdecydować, może być tragiczne w skutkach, ponieważ chrzest uznajemy za sakrament konieczny do zbawienia. Bez niego nie jesteśmy w pełni włączeni w zbawcze dzieło Chrystusa. To prawda, że Chrystus umarł za wszystkich, ale Nowy Testament kładzie nacisk na wiarę, która jest naszą konieczną odpowiedzią na to, co uczynił dla nas Zbawiciel. Taką decyzję wiary i przyjęcia zbawienia w Chrystusie wyrażamy właśnie we chrzcie. Chrzest gładzi grzech pierworodny, ale także, jeśli przyjmuje go dorosły, wszystkie inne grzechy. Przez to otwiera nam drogę do życia wiecznego.

    Odroczenie chrztu do momentu, w którym będziemy mogli świadomie się na niego zdecydować, może być tragiczne w skutkach, ponieważ chrzest uznajemy za sakrament konieczny do zbawienia. Bez niego nie jesteśmy w pełni włączeni w zbawcze dzieło Chrystusa.

    Czym zatem jest grzech pierworodny?

    Najlepiej ilustruje to opowiadanie z Księgi Rodzaju 3, które opisuje historię człowieka kuszonego przez Złego. Pierwsi rodzicie w raju buntują się przeciw prawom Stwórcy, próbują zająć jego miejsce, bo do tego zachęcał ich Szatan. Grzech pierworodny to próba bycia jak Bóg. Ma ona tragiczne skutki, ponieważ widać jak później zło rozlewa się i zaraża cały stworzony świat, rozbija relacje z Bogiem oraz relacje między ludźmi. Grzech pierworodny to pierwszy grzech buntu przeciw Bogu. On tkwi u korzeni ludzkiej historii i zatruwa nasz stworzony świat do tego stopnia, że każdy kto się w nim rodzi jest przesiąknięty skłonnością do zła. Grzech pierworodny, ze względu na ludzką solidarność, tkwi głęboko w nas – wszyscy jesteśmy potomkami pierwszych ludzi, którzy się zbuntowali. My także nosimy w sobie gen buntu, którym zostaliśmy zainfekowani.

    Grzech pierworodny, tak jak każdy grzech, wykopuje przepaść pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Rodząc się jako ludzie, przychodzimy na ten świat jako przeciwnicy Boga. Od kontrowersji teologicznych pomiędzy Augustynem i Pelagiuszem Kościół stoi mocno na stanowisku, że wszyscy bez wyjątku są skażeni grzechem pierworodnym, także małe, „niewinne” dzieci. Nie warto czekać z chrztem. Grzech pierworodny, zło tego świata, są rzeczywistością, a nie fikcją. Potrzebujemy Bożej łaski, obmycia, które przychodzi razem z chrztem. Tak jak nie czeka się z miłością do momentu, aż dziecko dojrzeje, tak samo nie czeka się z chrztem – on jest gestem miłości rodzica i Boga wobec dziecka.

    Czy w związku z tym można powiedzieć, że bez chrztu tendencja do czynienia zła jest w nas większa?

    Bez chrztu ona się w nas rozwija i nie znajduje tamy w postaci Bożej łaski. Razem z Chrztem przychodzi łaska uświęcająca, rozwój w wierze, wspólnota Kościoła, która będzie nas wspomagać. Razem z chrztem przychodzi włączenie w Chrystusa i Jego dzieło. Chrzest daje coś więcej niż proste powiększenie naszego potencjału duchowego i odporności na zło. Chrzest gładzi grzech pierworodny i to, co z niego wynika – bez Chrztu jestem nad przepaścią, po drugiej jej stronie stoi Bóg. Tej przepaści nie możemy pokonać o własnych siłach. Bez Chrztu po śmierci wpadamy w tę przepaść, która oznacza potępienie.

    Oczywiście Kościół mówi też o „chrzcie krwi”, który można przeżyć oddając życie za Chrystusa, nawet jeśli ktoś nie jest ochrzczony. Mówi również o „chrzcie pragnienia”, czyli o tych wszystkich, którzy nie poznawszy Chrystusa i nie mogąc przyjąć chrztu, zbawiają się przez dobre życie, albo o dzieciach, których rodzice nie zdążyli ochrzcić, choć tego pragnęli. W takim przypadku będą one zbawione.

    Bez chrztu nie ma dla nas życia wiecznego. Paweł jasno stwierdza w Liście do Rzymian, że nikt nie może zbawić się o własnych siłach (1-4). Chrzest daje nam wszystkie narzędzia potrzebne do walki o świętość. W naszym życiu wspinamy się na najwyższą górę świata – Górę Królestwa Bożego. Sami o własnych siłach tam nie dotrzemy. Chrzest jest naszym wyposażeniem. To nasz czekan i nasze raki. To także cała ekipa – Szerpowie – wszyscy, którzy będą wspinać się na nasz życiowy Mount Everest razem z nami. Samemu to niemożliwe.

    Słuchając Księdza zastanawiam się nad tym, ilu z nas ma choćby połowiczną świadomość tego, o czym Ksiądz mówi. Ilu z nas ma świadomość znaczenia własnego Chrztu? Czy nie powinniśmy przejść pewnego rodzaju reedukacji na temat tego sakramentu? Czym jest katechumenat i czy nie powinien on być obowiązkowy dla wszystkich ochrzczonych w dzieciństwie, często nie zdających sobie sprawy z tego, jak wielką łaską zostali obdarowani?

    Katechumenat w tradycji Kościoła był przeznaczony dla tych, którzy jako dorośli przygotowywali się do przyjęcia sakramentu chrztu. Po przyjęciu chrztu w dzieciństwie formalnie nie ma on racji bytu. Z tradycji wiemy, że katechumenat był długi i bardzo surowy. Droga przygotowania katechumena była wymagająca. (…) Od II wieku mamy już jednak wzmianki o chrzcie dzieci, natomiast w Nowym Testamencie pojawiają się informacje o chrzcie przyjmowanym przez całe domostwo, z czego można dedukować, że także przez dzieci.

    Chrzest dzieci był później uzupełniany katechezą domową, rodzinną. Po chrzcie rozpoczyna się właściwe wdrażanie w życie wiary. Sobór mówi o tym, że rodzina jest miejscem ewangelizacji, pierwszym miejscem głoszenia Ewangelii i nauki życia nią. To także miejsce, gdzie realizuje się nasza misja kapłańska, składania ofiary z siebie, i prorocka. To nasze chrześcijańskie rodziny zapewniają tzw. katechumenat, przygotowanie do życia wiary, którego potrzebuje dziecko po chrzcie.

    Temu dojrzewaniu służy również katecheza w szkole oraz kolejne sakramenty. Świadomość chrztu powinna rosnąć w dziecku dzięki rodzicom, chrzestnym, dzięki Kościołowi, katechezie oraz kolejnym krokom wtajemniczenia chrześcijańskiego. Pytanie, do jakiego stopnia wywiązujemy się z naszej rodzinnej i kościelnej katechezy chrzcielnej.

    Przejdźmy teraz do tematu rodziców chrzestnych. Wiemy, że życie pisze różne scenariusze i nie zawsze jest tak, że rodzice chcący ochrzcić dziecko będą ludźmi wierzącymi. W przypadku chrzestnych sytuacja jest już inna. Tutaj człowiek chcący zostać chrzestnym musi wykazać się wiarą…

    Ideałem są wierzący rodzice i chrzestni. Kościół jest jednak przygotowany na różne scenariusze i są one przewidziane w Kodeksie Prawa Kanonicznego oraz w dokumentach dot. sakramentów chrześcijańskich. Może zdarzyć się sytuacja, że rodzice są niewierzący, ale chcą dla swojego dziecka chrztu. To szlachetne, dalekowzroczne, pełne miłości myślenie o swoim dziecku, w którym zakłada się, że chrzest może prezentować dar i szansę, której nie rozumiem, ale chciałbym, żeby moje dziecko nie było go pozbawione.

    Kluczową sprawą są wówczas wierzący chrzestni. Wymaga się by był ktoś, np. w rodzinie, który zagwarantuje chrześcijańskie wychowanie dziecka. Warto zwrócić uwagę, że prawo wprowadza rozróżnienie między świadkami chrztu a chrzestnymi. Świadkiem może być każdy – nie musi być to człowiek wierzący. Wystarczy, że będzie w stanie stwierdzić, że chrzest się odbył. Ojciec chrzestny/matka chrzestna to już ktoś, kto charakteryzuje się wiarą i kto może prowadzić dziecko po drogach wiary. To ktoś gwarantujący pomoc rodzicom w chrześcijańskim wychowaniu dziecka.

    Chrztu nie można odmówić, szafarz może jednak zdecydować o jego odłożeniu. Według instrukcji „Pastoralis actio” z 1980 roku, szafarz sakramentu może odłożyć chrzest, jeśli nie ma gwarancji, że dziecko zostanie wychowane w wierze katolickiej. (…) Odłożenie jest po to, żeby znaleźć kogoś, kto zagwarantuje właśnie proces wzrastania w wierze.

    Jak wygląda sprawa warunków udzielenia chrztu? Czy są one inne dla dziecka, a inne dla osoby dorosłej?

    Podstawowym warunkiem jest wiara. Od osoby dorosłej wymaga się świadomego wyznania swojej wiary. Żeby to wyznanie było świadome i wolne musi być poparte doświadczeniem poznania Chrystusa i jego Kościoła w wymiarze intelektualnym i duchowym, dlatego mamy instytucję wspomnianego katechumenatu. Tego procesu nie ma w przypadku dziecka. Za wiarę i proces chrześcijańskiego wychowania dziecka ręczą rodzice. To oni powodowani miłością chcą włączyć swoje dziecko w miłość Bożą. Chcą, aby nie było ono pozbawione wszelkich łask płynących z Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusa. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że wiara jest procesem, jest nam dana jakby w zalążku, z którego ma się rozwijać i dojrzewać. W dziecku widać to szczególnie wyraźnie. Wiara, której oczekuje się od dorosłych, w kontekście chrztu dziecka jest wciąż w początkowym stadium rozwoju.

    Przyglądając się uroczystościom chrzcielnym widać, że większa część z nich dokonuje się podczas niedzielnej Eucharystii. Istnieje jednak zwyczaj chrzczenia dzieci również w inne dni, bez Mszy św. Wybór którejś z opcji świadczy o mniejszej lub większej dojrzałości w wierze u rodziców?

    Nie ma w tym wypadku rozróżnienia pomiędzy bardziej lub mniej dojrzałym podejściem do sakramentu. Wiele zależy od tradycji lokalnych. Pracując w USA, spotkałem się z tym, że chrzty są tam najczęściej udzielane poza Mszą świętą. Rodzice chrzestni, cała rodzina przychodzą na Mszę i dopiero po niej udziela się chrztu. Ma on wtedy dłuższą, bardziej rozwiniętą formę ze specjalnym kazaniem do całej rodziny. Ktoś, kto chce przeżyć głębiej chrzest w sensie sakramentalnym, kto chce lepiej zrozumieć całą jego symbolikę, może wybrać opcję chrztu poza Mszą świętą, bo rzeczywiście pozwala ona na więcej.

    Sam chrzest włączony w Eucharystię ma jednak również przepiękną symbolikę. Nieprzypadkowo w Wigilię Paschalną chrzci się dzieci. Jest to bardzo stara praktyka Kościoła, pokazująca do czego zmierza sakrament Chrztu. Włącza on nas w życie Chrystusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie. Ich najpiękniejszą celebracją jest Eucharystia. Chrzest włącza także w życie sakramentalne i liturgiczne. To początek naszej drogi dojrzewania w Kościele. Ochrzczone dzieci już niedługo będą karmić się Ciałem Chrystusa. Jeśli sprawujemy chrzest z całą wspólnotą Kościoła, podczas Eucharystii, to cieszy się ona razem z nami z przyjęcia nowych członków, okazuje się być „płodną matka”. Ojcowie Kościoła używali pięknej metafory łona macierzyńskiego aplikując ją do źródła chrzcielnego, z którego rodzą się kolejne dzieci Kościoła.

    Jak więc widzimy, oba sposoby celebrowania chrztu mają swoje walory, oba są godne polecenia. Zasadniczą praktyką w naszym polskim Kościele jest chrzest podczas Eucharystii i dobrze byłoby uświadomić sobie ich głębokie połączenie oraz symbolikę.

    rozmawiał Michał Górski/Stacja7.pl

    ***

    6 stycznia – poniedziałek

    Uroczystość Objawienia Pańskiego czyli Epifania

    Msza św. w sali parafialnej przy kościele św. Piotra o godz. 19.00

    Przed Mszą św. – godzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu

    ***

    Oto nasza radość z tego, że Bóg objawił się człowiekowi i pokazał, kim jest

    MAGI IN THE MANGER

    Waiting For the Word | CC BY 2.0

    ***

     Boże Narodzenie to celebracja liturgiczna pewnego konkretnego faktu: przyszedł na świat Zbawiciel świata. Natomiast Epifania jest nie tyle wspomnieniem konkretnego wydarzenia historycznego, ile celebracją liturgiczną pewnej tajemnicy, tj. faktu, że Pan Bóg się w ogóle objawił. Innymi słowy, że Pana Boga można poznać.

    Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon». Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: «W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok:

    A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela».

    Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny (Mt 2, 1-12).

    Przytoczony fragment Ewangelii kojarzy się przede wszystkim z Uroczystością Trzech Króli. Przed przejściem do rozważań nad samym tekstem biblijnym, warto spojrzeć na kontekst liturgiczny, aby stało się to dla nas bardziej czytelne.

    Epifania – Objawienie Pańskie

    Po pierwsze musimy pamiętać, że poprawna nazwa uroczystości obchodzonej 6 stycznia, to Epifania, czyli Objawienie Pańskie. Jest to zarazem uroczystość, która jest dużo starsza od Uroczystości Bożego Narodzenia. Zanim zaczęto 25 grudnia obchodzić Boże Narodzenie, 6 stycznia (według obecnego kalendarza, bo w starożytności data ta była inaczej oznaczona) obchodzono Objawienie.

    Boże Narodzenie jest bardziej łacińskie, zaś Epifania bardziej grecka. W pewnym momencie dochodziło nawet do sporów na tym tle. Na przykład Cyryl Aleksandryjski (V w. n.e.) pisze – „my nie jesteśmy jak ci nowinkarze, którzy obchodzą Boże Narodzenie, my jesteśmy jak nasi ojcowie, którzy oddają cześć Panu w czasie Świętej Epifanii”.

    Druga uwaga – nasze Boże Narodzenie to celebracja liturgiczna pewnego konkretnego faktu, wydarzenia: Maryja i Józef przyszli do Betlejem na spis i narodziło się Dziecię, przyszedł na świat Zbawiciel świata. Natomiast Epifania jest nie tyle wspomnieniem konkretnego wydarzenia historycznego, ile celebracją liturgiczną pewnej tajemnicy, tj. faktu, że Pan Bóg się w ogóle objawił. Czyli innymi słowy, że Pana Boga można poznać.

    Jesteśmy świadomi faktu, że Pan Bóg jest Nieskończony, Wszechpotężny itp., wiemy to z Katechizmu. Jeśli się nad tym zastanowić, to logicznie wynika z tego, że Pana Boga nie da się zamknąć w ludzkim słowie. Trudno cokolwiek o Nim powiedzieć. Jeśli zatem On sam czegoś o sobie nie powie, to my się o Nim niczego nie dowiemy. I właśnie 6 stycznia Grecy, czy w ogóle Wschód miał takie święto, radość z tego, że Bóg raczył do człowieka przemówić, tj. że się objawił, pokazał, kim jest.

    Mędrcom Bóg objawia się jako poganom

    I to jest zasadnicza treść tej uroczystości. Natomiast żeby zilustrować fakt objawienia się Boga, liturgia posługiwała się trzema wydarzeniami. Po pierwsze, pokłon mędrców ze wschodu, po drugie, przemiana wody w wino na weselu w Kanie Galilejskiej i po trzecie, Chrzest Jezusa w Jordanie.

    Jeżeli spojrzymy do formularza mszalnego w Mszale Rzymskim, to z tych trzech wydarzeń pozostał tam jedynie hołd Trzech Króli, czy raczej magów (skądinąd nie wiadomo, ilu ich było). Natomiast jeśli weźmiemy Oficjum, to w antyfonach i hymnach do nieszporów, do Godziny Czytań, do jutrzni, te trzy cuda są wymienione.

    Najstarsze homilie i niektórzy starożytni (np. homilia Grzegorza z Nazjanzu na Święto Świateł) komentują to w ten sposób, że mędrcom Bóg objawia się jako poganom, czyli takim, co nic nie wiedzą (jest to wyjście poza krąg Narodu Wybranego). Po drugie, objawia się swoim w czasie wesela w Kanie Galilejskiej.

    Ta tradycja wywodzi się najpierw od św. Jana, który pisze: Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2,11). Dla Jana jest to pierwsze objawienie wobec Żydów.

    Ilu było magów?

    Drugim jej źródłem jest stara egzegeza alegoryczna (z czasów Orygenesa, albo wcześniejsza), gdzie mowa jest o tym, że „kiedy Jezus przyszedł, woda Starego Testamentu stała się winem Nowego” – co symbolicznie ukazuje wypełnienie Starego Testamentu przez Pana Jezusa.

    Z kolei Chrzest jest objawieniem Boga w Trójcy. Ojciec się objawia w głosie, Duch w gołębicy i Syn wstępuje do Jordanu.

    Następnym razem, gdy będziemy świętować Epifanię, warto zatem pamiętać, że to nie tylko „Trzej Królowie”, ale objawienie się Boga człowiekowi w ogóle. Warto również przemedytować w tym kontekście antyfony z Oficjum. Tyle kontekst liturgiczny.

    Natomiast jeśli sięgniemy po sam tekst biblijny, to też trzeba zacząć od sprostowania, że tekst grecki w ogóle nie mówi o królach (jak to się potocznie mówi), ale o magach (magoi). Po drugie, nie mówi, ilu ich było. Na pewno przynajmniej dwóch.

    Czytając teksty patrystyczne, tradycję średniowieczną czy patrząc na katakumby, gdzie magowie są namalowani, to jest to różna liczba – dwóch, trzech, sześciu albo dwunastu (tu od liczby pokoleń Izraela, tudzież apostołów).

    Liczba trzy jest zaś bardzo popularna na łacińskim Zachodzie i związana jest z liczbą darów. Natomiast imiona, których często używamy: Kacper, Melchior i Baltazar, są czysto średniowieczne i związane z kręgiem kolońskim (czyli w pewnym sensie tynieckim, bo fundacja Tyńca wyszła z kręgów Katedry kolońskiej). Bowiem w Kolonii, od około IX, X w. jest znany kult Magów, a w tamtejszej Katerze mają znajdować się relikwie Kacpra, Melchiora i Baltazara.

    Magowie czyli kto?

    Słowo mag (Biblia Tysiąclecia trzyma się konsekwentnie słowa mędrzec) kojarzy się nam z okultyzmem i podobnymi rzeczami niemiłymi Panu Bogu, natomiast należy pamiętać o tym, że magowie byli na Wschodzie swoistą kastą religijną. Bardzo wysoko wykształceni ludzie, obdarzeni autorytetem, którzy pełnili m.in. funkcje kapłańskie.

    Owo „magoi” wskazuje na zajmowanie się astronomią, astrologią, czyli tym wszystkim, co zajmuje się obrotami nieba. W naszej kulturze, jak ktoś obecnie patrzy na gwiazdy, to jest astrofizykiem, astronomem albo wróży. Dla tamtych ludzi zaś życie było tak ściśle związane z ruchem gwiazd, że oni na podstawie ich położenia określali pory roku, siewu itp.

    Był to bardzo ważny aspekt życia, wobec czego ludzie, którzy potrafili opowiedzieć, wyjaśnić wszystkie te sprawy, również w odniesieniu do pogody (co także miało wielkie znaczenie), mieli bardzo wysoką pozycję społeczną.

    Słowo „mag” niekoniecznie oznacza zatem kogoś, kto rzuca zaklęcia, macha różdżką, tylko po porostu najwyższego kapłana. Znamiennym jest, że kiedy Persowie najechali w 614 r. Ziemię Świętą i doszczętnie ją zniszczyli (dzisiaj mało się o tym myśli, ale gdy przeszli oni przez państwo bizantyjskie, to byli niczym walec i nic po sobie nie zostawiali), gdy dotarli do Betlejem, to Bazylika Narodzenia była jedyną bazyliką konstantyńską, której nie zburzyli, bo na jej terenie zobaczyli mozaiki z perskimi magami.

    Wierni swojej tożsamości

    Jest w tym jakaś głęboka intuicja Mateusza, który – należy pamiętać – jest „najbardziej żydowskim” z ewangelistów. On pisze Ewangelię dla Żydów i Jezus jest pokazany jako nowy Mojżesz. Natomiast od samego początku ten monopol Narodu Wybranego na posiadanie Mesjasza zostaje przełamany, również przez tę historię pełną kontrastów.

    Ludzie, którzy teoretycznie o Mesjaszu nic nie wiedzą, a jedynie badają naturę, ujrzeli Jego gwiazdę na wschodzie. Robili więc to co zazwyczaj, wykonywali swoje codzienne zajęcie, tj. patrzyli w gwiazdy i wiedzieli mniej więcej, co się będzie działo (np. w kontekście warunków pogodowych).

    I oni w związku z tym, co zobaczyli, podjęli decyzję i poszli. Z postawą onych magów jest kontrastowana postawa ich odpowiedników żydowskich, którzy nie patrzą w gwiazdy, ale w Pismo Święte.

    Gdy Herod ich pyta, gdzie narodzi się Mesjasz, powołują się na Pismo. I to jest ciekawe, że ani sam Herod, ani nikt inny nie udaje się do Betlejem, aby sprawdzić, czy to prawda, tylko ludzie, którzy prawdę mówiąc, nie mają zielonego pojęcia, kim jest Mesjasz.

    Czyli idą ludzie, którzy są wierni swojej profesji, fachowi, sumieniu. Inaczej mówiąc, wierni swojej tożsamości. To jest jedna z ewangelicznych zapowiedzi tych nauk Chrystusa, gdzie mówi On o celnikach i nierządnicach wchodzących do Królestwa Bożego przed faryzeuszami (celnicy uwierzyli Janowi, a wy nie).

    Ten tekst drugiego rozdziału jest jednym z najważniejszych tekstów, który mówi o roli osobistej odpowiedzialności człowieka za słuchanie głosu sumienia. Nikt nie zdejmie z nas odpowiedzialności za jego słuchanie. To jest pierwszy głos, przez który mówi do nas Bóg – sumienie.

    Kształtowanie sumienia

    Owi magowie są zatem dla nas pytaniem, w jaki sposób o to sumienie dbamy, jak je kształtujemy. Sumienie się kształtuje przez odpowiedni stosunek do autorytetu. Jeśli ktoś nie ma autorytetu, nie ma sumienia. Dlatego że nie ugnie się przed niczym. I jak mówi Reguła: co będzie lubił, to będzie uważał za święte, a co nie będzie mu się podobało, to będzie uważał za niedozwolone.

    Wobec autorytetu kształtuje się sumienie. Czy będzie nim Boże Prawo, czy będą to słowa, jakaś norma wyższa bądź mniejsza, czy w końcu najwyższy autorytet – sam Bóg. Ale w kontakcie z nimi w tym, jak mnie one kształtują, to moje sumienie powstaje. Każdy ma obowiązek kształtować swoje sumienie, w jakiś sposób przed nim odpowiedzieć, zdać sprawę ze swojego życia.

    Druga sprawa, o której ten tekst mówi, to rola natury. To jest tekst, który może być bardzo silnie dyskutowany dzisiaj, dlatego że gdy się podważa, neguje prawo naturalne, on pokazuje, że z samego obserwowania świata, bez światła objawienia, czyli bez epifanii, ale samym rozumem mędrcy doszli do tego, że jest Bóg i zsyła Kogoś wyjątkowego na ziemię.

    Dodatkowo obrazuje to okoliczność, że jest oda Horacego (totalnego poganina, który gardził Żydami), cytowana przez Ojców, komentowana przez wieki, gdzie pisze on, że „przychodzi na świat dziecię niewinne, które weźmie na siebie całą winę świata”. Horacy pisał to na przełomie I i II w. To jest jakby proroctwo o narodzeniu Zbawiciela.

    Jeśli ktoś ceni literaturę i wierzy w natchnienia poetyckie, to tekst Słowackiego o słowiańskim papieżu, czy właśnie tekst Horacego, jest najlepszym przykładem, dowodem tego, że poeci również mogą być natchnieni przez Ducha. Mówią rzeczy, które ich absolutnie przerastają, których nie rozumieją. Mędrców i Horacego to niejako łączy.

    Jak człowiek myśli, to zawsze znajdzie Boga. Z naszej strony powinniśmy mieć szacunek dla tych, którzy Pana Boga szukają, myślę zwłaszcza o tych spośród nas, którzy przeżywają jakieś dramaty czy wątpliwości, wyrzuty sumienia, bo ich dzieci, wnuki czy inni bliscy, znajomi przestają chodzić do kościoła bądź zaczynają obwiniać Boga o wszystko najgorsze.

    Dopóki człowiek słucha własnego sumienia, nie zginie. Może wejdzie do Królestwa Bożego od kuchni, przez okno czy przez komin (jak św. Mikołaj), ale wejdzie. Tak jak mędrcy, zawsze dojdzie do swojego celu.

    Jerozolima czy Betlejem?

    Kolejny wątek, który warto podkreślić to fakt, że mędrcy nie znajdują Jezusa w Jerozolimie, tylko w Betlejem. To jest o tyle ważne, że to Jerozolima jest miejscem, gdzie jest kult, świątynia, gdzie jest miejsce Święte Świętych, gdzie jest to co najważniejsze. A oni docierają do Jerozolimy i tam nie ma Boga. Muszą dokonać jeszcze jednego wysiłku. Muszą dokonać aktu wiary. Bo do Jerozolimy doprowadziła ich wiedza, patrzenie w gwiazdy.

    A do Betlejem (zakładamy, że w czasie tej drogi doznali przemienienia, sumienie w nich dojrzewało, medytowali nad tym wszystkim, ten czas owocował, iż gdy doszli do Jerozolimy byli już gotowi postąpić krok naprzód, odłożyć na bok swoją wiedzę i zaufać Pismu) poszli, bo tak mówi Pismo. Św. Mateusz pokazuje tutaj autorytet Pisma. Nie jest ważne, że mówi ci to Herod, to jest Pismo.

    Dopóki mówi Pismem, według Nauki Bożej, to słuchaj, nawet jeśli to jest Herod. Pamiętamy, że Jezus mówi potem:

    Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią (Mt 23,3).

    Wynika z tego, że mówią dobrze, ale sami nie robią. Tak też w Regule jest, że gdyby Opat, co nie daj Boże, sam nie robił tego, co mówi, trzeba go słuchać, a nie patrzeć na to, co robi. Wiara w autorytet Pisma.

    Bóg powierza się człowiekowi

    Następnie mędrcy odnajdują Dziecię, składają dary i osiągają poziom najwyższy. Ukazuje im się Anioł i nakazuje im wrócić inną drogą. A zatem najpierw są poganami, potem są na równi z Żydami, a wreszcie stają ponad jerozolimskimi kapłanami, bo przemawiają do nich bezpośredni wysłannicy Boży. Można tu odczytać, w jaki sposób człowiek jest prowadzony przez wiarę i w jaki sposób człowiek do niej dojrzewa. Jak rozszerza się jego serce.

    Jest to też fragment, który może nam przypomnieć trochę miejsce Dzieciątka Jezus. Warto pamiętać, że kult Dzieciątka Jezus zmienił na Zachodzie mentalność w stosunku do dzieci. Dzieci były raczej traktowane z dystansem. Natomiast Ewangelia z taką troską opowiada o dziecięctwie Jezusa, że w świadomości powszechnej dokonało to wśród ludzi dużej zmiany w stosunku do dziecka w ogóle.

    Jest to także dla nas pytanie o powrót do wątku Dzieciątka Jezus, Jego człowieczeństwa, ale i Jego słabości i bezbronności. Bóg powierza się człowiekowi. Przeżywamy to też w trakcie celebracji eucharystycznej. Hostia bezbronna jak dziecko. Człowiek może zrobić z Nią, co tylko będzie chciał.

    Niech ci magowie staną się nam takimi przyjaciółmi, nowymi ludźmi, którzy pokazują, że Pan Bóg się objawia i takie jest Jego upodobanie. Świętej pamięci o. Piotr mówił, że Księga Przysłów podaje, że Mądrość znajduje rozkosz przy synach ludzkich (zob. Prz 8,31). Dla nas męką jest przebywać w towarzystwie innych, a dla Pana Boga to jest rozkosz.

    o. Szymon Hiżycki OSB/Aleteia.pl

    ***

    Homilia Metropolity warszawskiego Księdza Arcybiskupa Adriana Galbasa SAC wygłoszona w uroczystość Objawienia Pańskiego w kościele sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu

    fot. Leopold Kupelwieser/Wikipedia/Stacja7.pl

    ***

    Zamiast złota, kadzidła i mirry, złóżmy dziś Chrystusowi w darze nasze uczucia i powiedzmy Mu szczerze: „Jezu ufam Tobie, Ty jesteś Panem mojego życia”.

    Wiernym zgromadzonym w świątyni metropolita warszawski przypomniał w homilii, że uroczystość Objawienia Pańskiego to jedno z najstarszych i najważniejszych świąt chrześcijaństwa, starsze nawet niż Boże Narodzenie. – W czasie świąt Bożego Narodzenia czciliśmy Wcielenie, czyli wędrówkę Boga do człowieka. Dzisiaj rozważamy wędrówkę człowieka do Boga. Wędrówkę dwuwymiarową, o której ta uroczystość nam opowiada i do której nas przynagla – powiedział.

    Najpierw – wskazywał abp Galbas – jesteśmy zachęceni do wyruszenia w głąb nas samych, do podróży wewnętrznej. – Trzej Mędrcy, zainspirowani światłem z zewnątrz, bijącym z odległej przecież gwiazdy, poszli jego tropem, aby u kresu swej długiej wędrówki upaść na kolana i osobiście oraz z bliska ujrzeć coś nieskończenie więcej: światłość ze światłości; Tego, o którym Zachariasz powie, że jest Słońcem wschodzącym z wysoka; Tego, o którym Jan Apostoł powie, że oświeca każdego, kto na świat przychodzi, który świeci nawet w ciemności, a ciemność Go nie ogarnia – tłumaczył arcybiskup.

    Mędrcy, „ujrzawszy to Światło, oddali Mu pokłon, więcej – oddali Mu siebie” – wyjaśniał. Świadczą o tym dary złożone Dziecięciu: złoto, kadzidło i mirra. Dary te według ówczesnego orientalnego porządku wyrażały uznanie jakiejś osoby za króla. – Złożenie tych darów oznaczało, że od tej chwili nie tylko same dary, ale i dający są własnością tego, któremu je ofiarują. Mędrcy mówią więc Nowonarodzonemu to samo, co myśmy przed chwilą wyśpiewali: „tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś jedyny, tylko Tyś najwyższy, Jezu Chryste”! – mówił abp Galbas.

    Dalej tłumaczył, że do Betlejem oddać pokłon Chrystusowi nie wyruszyli jednak wszyscy. Nie zrobił tego Herod, człowiek władzy, który w drugim człowieku i w Bogu widzi tylko konkurenta zagrażającego jego panowaniu. Nie zrobili tego także mieszkańcy Jerozolimy, których zatrzymała zwykła codzienność, obowiązki, troski i trudy. Wreszcie nie wyruszyli kapłani, ludzie wyuczeni i religijni, ale „wewnętrznie ciaśni i bez żywej wiary”. – Była w nich tylko pusta religijność, przypominająca wielkanocną wydmuszkę. Z zewnątrz atrakcyjna, lecz w środku bez jakiejkolwiek treści. Czcili Boga jedynie wargami, a sercem byli daleko od Niego – podkreślał abp Galbas.

    Następnie zapytał zgromadzonych, do której z tych czterech kategorii sami siebie zaliczają, bo są na pewno jedną z nich.

    „Albo jesteśmy naśladowcami owych pokornych Mędrców, którzy cierpliwie i uporczywie, świadomi swoich słabości i małości wędrują w stronę Boga. (…) Albo jesteśmy Herodem, który boi się Boga, Jego Słowa i Jego woli, nosi w sobie spaczony i fałszywy obraz Boga. (…) A może jesteśmy jerozolimczykami, kimś nieustannie zabieganym i zakręconym wokół swoich pilnych spraw (…) kto na poważną relację z Panem Bogiem nie ma ani czasu, ani serca? Albo jesteśmy ludźmi tylko religijnymi, którzy i owszem, zajmują miejsca w kościelnych ławkach, recytują pobożne teksty, ale których życie – gdy tylko zakończy się religijna czynność – staje się prawdziwie pogańskie i bezbożne? – zastanawiał się arcybiskup.

    Abp Galbas zachęcał, aby wyruszyć w tę fascynującą podróż wewnętrzną, w tę pielgrzymkę wiary. – Jak mówiłem kilka dni temu: żyjmy głęboko, a nie powierzchownie, nie dodawajmy tylko lat do naszego życia, ale dodawajmy życia do naszych lat, adorujmy Chrystusa więcej, czcijmy Go bardziej, słuchajmy uważniej – mówił. Dodawał też: „Zamiast złota, kadzidła i mirry, złóżmy Mu w darze nasze uczucia, pragnienia i naszą wolę i powiedzmy Mu szczerze: Jezu ufam Tobie, Ty jesteś Panem mojego życia”.

    Ale w uroczystość Objawienia Pańskiego Kościół zachęca też do drugiej, zewnętrznej, podróży – do zaniesienia innym Dobrej Nowiny o Zbawicielu świata. Wiarygodnie mogą zrobić oczywiście to tylko ci, którzy sami najpierw oddadzą pokłon Dziecięciu i przyjmą Go jako swojego Pana.

    „Dzisiaj Kościół szczególnie pamięta o misjonarzach, którzy w odległych krajach, z daleka od rodzin, od ojczyzny, od bliskich, bezinteresownie, głoszą Dobrą Nowinę o Chrystusie. Modlimy się w ich intencji, wspieramy ich także naszym groszem” – przypomniał abp Galbas.

    Za papieżem Benedyktem XVI wskazywał księżom, aby nie bali się opuścić bezpiecznego i znanego świata i szli służyć tam, gdzie brakuje kapłanów, zwłaszcza, że pokusa by tkwić w swoim znanym i bezpiecznym świecie jest bardzo wielka a powołań misyjnych jest coraz mniej. Dlatego tym bardziej abp Galbas dziękował wszystkim polskim misjonarzom za ich wielkoduszność, oddanie i odwagę, a szczególnie misjonarzom z archidiecezji warszawskiej oraz ze Zgromadzenia Księży Pallotynów, do którego sam należy.

    Zachęcił też wiernych, aby wspierali posługujących na misjach księży, siostry zakonne i misjonarzy świeckich, ale też, aby sami byli misjonarzami w tych środowiskach, w których żyją na co dzień.

    „Dzielmy się z innymi Ewangelią o Chrystusie. Niech nasi bracia i siostry, pociągnięci przykładem naszej głębokiej wiary, zechcą wyruszyć na spotkanie Tego, który od zawsze na nich czeka. Nie nazywajmy się tylko chrześcijanami, ale bądźmy nimi naprawdę” – zaapelował metropolita warszawski.

    e-Kai

    ***

    „Ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów” – mówi Izajasz o Mesjaszu. To w Nim Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan.

    Gdy urodził się Jezus, centrum świata był Rzym. W Mesjaszu Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan

    fot. Freepik/Gość Niedzielny

    ***

    Mędrcy przyszli do Tego, który przyszedł dla całego świata.

    Gdy urodził się mały Jezus, świat żył zupełnie innymi sprawami. Centrum świata był Rzym, a w nim cesarz Oktawian August. Obejmujące już cały basen Morza Śródziemnego Imperium wciąż się rozszerzało. Kto mógł wtedy przypuszczać, że świat zawojuje nie potęga polityczna, ale Słowo Wcielone, złożone w betlejemskiej grocie? Już wtedy jednak w podległej Rzymowi Judei pojawił się zwiastun tego, co miało nadejść. Zanim Jezus dał się poznać jako ktoś niezwykły swoim pobratymcom według krwi, dowiedzieli się o Nim „Mędrcy ze Wschodu”. Ci tajemniczy mężczyźni, znawcy gwiazd, przybyli z daleka prowadzeni jakimś szczególnym zjawiskiem, żeby złożyć pokłon nowo narodzonemu „królowi żydowskiemu”. W zdarzeniu tym tkwiła arcyważna zapowiedź: misja tego Dzieciątka nie ograniczy się do narodu żydowskiego, Bóg objawi się wszystkim narodom. Świat pogański uzna w Jezusie pomazańca, który stanie się władcą każdego człowieka. O tym głosiły proroctwa Starego Testamentu. „Ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów” – mówi Izajasz o Mesjaszu (51,4). To w Nim Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan.

    Nie tylko Żydzi

    Za ziemskich dni Jezusa słabo przebijała się świadomość Jego uniwersalnej misji. Nawet po zmartwychwstaniu apostołowie wyobrażali sobie, że chodzi tylko o potęgę żydowskiego państwa. Po zesłaniu Ducha Świętego zaczęli rozumieć, że chodzi o coś więcej. Piotr w domu Korneliusza z Cezarei był świadkiem zstąpienia Ducha Świętego na ludzi, którzy nie byli Żydami. To był przełom. Pierwszy z apostołów wypowiedział tam znamienne słowa: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10,34-35).

    Szczególną misję zaniesienia światu Ewangelii Bóg powierzył faryzeuszowi Szawłowi, który po spotkaniu z Jezusem przeistoczył się w Pawła. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela” – usłyszał Ananiasz z Damaszku, który Pawła ochrzcił (Dz 9,15).

    Paweł stał się apostołem pogan. Gnany żarliwością odbył trzy wielkie podróże ewangelizacyjne. Był na Cyprze, w Azji Mniejszej, przemierzył Macedonię, dotarł do Koryntu i Antiochii, głosił Ewangelię w Filippi, Cezarei i wielu innych miejscach, wszędzie zakładając gminy chrześcijańskie. Dotarł wreszcie do Rzymu, gdzie poniósł śmierć męczeńską.

    Ekspansja

    Apostołowie, zgodnie z nakazem Jezusa, poszli na cały świat, zanosząc Ewangelię m.in. do północnej Afryki i części Azji. Bodaj najdalej dotarł św. Tomasz, który miał ponieść męczeńską śmierć koło Madrasu w Indiach w roku 67. Około roku 200 istniały już gminy chrześcijańskie w rzymskiej prowincji Germania, a przed rokiem 250 Paryż był już galijską siedzibą biskupa. Około roku 290 święty Grzegorz Oświeciciel wprowadził chrześcijaństwo w Armenii. W 306 roku na synodzie w Elwirze w południowej Hiszpanii było obecnych 16 biskupów z całej prowincji. Jeszcze przed 313 rokiem, w którym wprowadzono w Imperium Rzymskim wolność religijną dla chrześcijan, stolicami biskupimi były Kolonia i Trewir. W roku 431 papież Celestyn wysłał pierwszego biskupa do Irlandczyków, a dwa lata później misję na wyspie podjął wywodzący się z Brytanii św. Patryk. W 444 roku założył dla Irlandii arcybiskupstwo w Armagh. U schyłku V wieku w Reims chrzest przyjął król Chlodwig z dynastii Merowingów, co znacznie przyśpieszyło rozwój chrześcijaństwa wśród Franków.

    W 596 roku papież Grzegorz I Wielki wysłał opata Augustyna z Rzymu na misję wśród Anglów i Sasów. Zalecił mu metodę akomodacji, czyli dostosowania przepowiadania do miejscowych tradycji, kultury i sposobu myślenia. Papież sugerował nie burzyć pogańskich ośrodków kultu, ale je adaptować i wykorzystywać pogańskie świątynie na potrzeby chrześcijańskiej wiary. Doradzał też akceptowanie obyczajów Anglosasów, o ile nie kolidują z doktryną Kościoła. Ten model ewangelizacji zakorzenił się także na misjach wśród Franków.

    W 690 roku święty Willibrord podjął misję we Fryzji, na terenie późniejszych Niderlandów. Po nim działalność misyjną prowadził święty Bonifacy. „Ma on oświecać ich i głosić słowo wiary tak, by przez swe kazania mógł nauczyć ich ścieżki życia wiecznego. A gdy znajdzie tych, co zbłądzili ze ścieżki prawdziwej wiary zwiedzeni przez podstępnego diabła, może ich zganić i przywieść z powrotem do nieba zbawienia, pouczając ich o naukach Stolicy Apostolskiej i utwierdzając ich w katolickiej wierze” – pisał papież Grzegorz II w dokumencie, z którym Bonifacy szedł na misję do Germanii. Do historii przeszedł jako apostoł Niemiec.

    W 826 roku święty Ansgar, biskup Hamburga, rozpoczął misję wśród Duńczyków i Szwedów, zyskując miano Apostoła Północy. W 863 roku bracia Cyryl i Metody przybyli z misją chrystianizacyjną na Morawy. W 966 roku Mieszko I przyjął chrzest, w konsekwencji czego Polska stała się krajem chrześcijańskim. U progu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwo przyjęły Norwegia i Islandia, a rok później w Esztergom powstało biskupstwo dla Węgrów.

    Dostosowanie

    Nowy impuls misjom nadały wielkie odkrycia geograficzne. Misjonarze zaczęli szerzyć chrześcijaństwo wśród ludów Afryki Subsaharyjskiej. Zaczęły powstawać misje wzdłuż wybrzeża, szczególnie w Angoli i Mozambiku.

    Potężnym terenem ewangelizacji stały się obie Ameryki, do których w ślad za zdobywcami ruszyli misjonarze. Wielu z nich pochodziło z założonego przez św. Ignacego Loyolę zakonu jezuitów. W 1549 roku jezuici rozpoczęli misje w Brazylii, działając na rzecz Indian. 60 lat później w Paragwaju przedstawiciele Towarzystwa Jezusowego założyli tzw. Redukcje paragwajskie, rodzaj państwa, chroniącego Indian i dającego im szansę szybkiego rozwoju cywilizacyjnego.

    Jednym z największych misjonarzy w historii okazał się jezuita św. Franciszek Ksawery. W dziesięć lat zdołał dotrzeć m.in. do Indii, na Cejlon, Wyspy Moluki i do Japonii, zyskując sobie miano Apostoła Azji. Wszędzie pozostawiał po sobie tysiące nowych wyznawców Chrystusa. „Odkąd jestem w Azji, nie przestaję chrzcić dzieci. Ochrzciłem już ogromną liczbę. Te dzieci nie dają mi spokoju ani czasu na odmówienie brewiarza, jedzenie czy spanie, zanim nie nauczę ich jakiejś modlitwy” – pisał w liście do św. Ignacego. Ubolewał, że w tych krajach wielu ludzi jest pozbawionych światła wiary, bo nie ma nikogo, kto by wśród nich apostołował. Uważany jest za pioniera inkulturacji, czyli głoszenia Ewangelii w sposób uwzględniający kulturę i zwyczaje miejscowych. Zmarł w 1552 roku, nie zdoławszy zrealizować swojego największego marzenia, jakim było rozpoczęcie ewangelizacji Chin. Dokonali tego jego zakonni współbracia. W 1583 roku przybył do Chin włoski jezuita Matteo Ricci. Poznawszy język i zwyczaje Chińczyków, ubierał się też na sposób chiński. Próbował wykorzystać w ewangelizacji elementy konfucjanizmu, uznając część z nich za niesprzeczne z chrześcijaństwem.

    W 1606 roku włoski jezuita Robert de Nobili wprowadził tzw. system akomodacyjny w Indiach. Próbował zastosować naukę chrześcijańską do sposobu myślenia Hindusów, przekładając zasady wiary chrześcijańskiej na ich system wyobrażeń i pojęć. Działał podobnie jak Ricci w Chinach, akcentując to, co było zgodne z doktryną chrześcijańską, a teksty niejasne interpretował tak, aby zgadzały się z nauczaniem Kościoła.

    W XIX wieku na znaczeniu zyskały misje chrześcijańskie w Afryce, stopniowo obejmując cały kontynent. Liczni misjonarze także dziś głoszą tam Ewangelię, jednocześnie niosąc pomoc materialną i duchową.

    Gwiazda świeci

    Gorliwość głosicieli Ewangelii i przelana przez wielu z nich krew przyniosły owoc: wiele narodów poznało Chrystusa. Wciąż jednak są obszary, do których światło Ewangelii dociera słabo, a są i takie, które na powrót stają się terenami misyjnymi. Wszędzie jednak świeci gwiazda Bożej łaski, której blask znów może sprowadzić tych, co jak Mędrcy z Ewangelii szukają jedynej Prawdy.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego Objawienie Pańskie – Epifania – przypada 6 stycznia?

    Ustalenie daty obchodów uroczystości Objawienia Pańskiego nie dokonało się przypadkowo. Choć nie została wskazana przez Pismo Święte, to posiada symbolikę opartą na tekstach biblijnych.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Zanim przejdziemy do omówienia symboliki kryjącej się pod datą dzienną 6 stycznia, należy najpierw wyjaśnić nazwę uroczystości, którą wówczas obchodzi Kościół. Ta najbardziej rozpowszechniona wśród wiernych w Polsce to święto Trzech Króli. Z kolei w polskiej edycji ksiąg liturgicznych figuruje określenie Objawienie Pańskie. Natomiast w księgach łacińskich i w całej tradycji chrześcijańskiej od początku funkcjonuje nazwa Epifania, pochodząca z języka greckiego (epifaneia), która oznacza „objawienie”, „ukazanie się”. Chodzi o objawienie się Jezusa Chrystusa, Wcielonego Syna Bożego jako Zbawiciela świata. Nazwą „epifania” określano narodzenie Jezusa, Jego chrzest w Jordanie i dokonanie pierwszego cudu na weselu w Kanie Galilejskiej. Taką treść miało pierwotne święto Epifanii, które powstało ok. 330 r. w Betlejem. Obejmowało ono początkowe tajemnice zbawienia, o których informują nas pierwsze rozdziały Ewangelii ze skupieniem się na tajemnicy narodzenia Chrystusa. Epifania ulegała ewolucji wraz z jej rozszerzaniem się poza Palestynę. Na Wschodzie stanie się pamiątką chrztu Jezusa w Jordanie, a na Zachodzie będzie stanowić obchód trzech cudownych wydarzeń (tria miracula) stanowiących początkowe objawienia chwały Bożej Zbawiciela: pokłon Mędrców ze Wschodu, chrzest w Jordanie i cud w Kanie Galilejskiej, przy czym z czasem hołd magów rozumiany jako objawienie się Chrystusa poganom zdominuje niemal wyłącznie łacińską celebrację Epifanii. W ludowej świadomości stanie się ona zatem świętem Trzech Króli ze względu utożsamienie mędrców z królami na podstawie niektórych biblijnych tekstów prorockich, a ich liczba zostanie ustalona w związku z trzema darami, jakimi zostało obdarowane Dzieciątko Jezus. Te różnice między Wschodem a Zachodem nie przekreślają jednak faktu, że istotną tematyką tego obchodu liturgicznego pozostaje objawienie się Boga w Chrystusie.

    Dlaczego na datę Epifanii został wybrany 6 stycznia? Ta data w II i III wieku pojawiała się w rozważaniach dotyczących chronologii życia Jezusa. Pierwsza znana nam wzmianka na temat daty chrztu Chrystusa znajduje się „Kobiercach” Klemensa Aleksandryjskiego z końca II wieku: „Zwolennicy Bazylidesa święcą także dzień chrztu Pana i spędzają na czytaniu noc poprzedzającą ów dzień.

    Również powiadają, że miał on miejsce w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza i piętnastego dnia miesiąca tybi (10 stycznia), inni znowu utrzymują, że jedenastego dnia tego miesiąca (6 stycznia)”. Klemens podaje zatem dwie daty – 10 stycznia, kiedy święto chrztu obchodzili zwolennicy gnostyka Bazylidesa oraz 6 stycznia, wskazywaną przez „innych”. Ta druga propozycja będzie się powtarzać u innych autorów kościelnych i z pewnością nie jest pochodzenia gnostyckiego, lecz jest zakorzeniona w tradycji kościelnej. Szczególnie tym tematem był zainteresowany Orygenes, który około 240 r. dowodził, że Jezus został ochrzczony w styczniu.

    Data 6 stycznia posiada znaczenie symboliczne. Jest to szósty dzień nowego roku według kalendarza rzymskiego. Koresponduje to z biblijnym szóstym dniem, kiedy Bóg stworzył człowieka. Szóstego dnia (zgodnie z żydowską rachubą czasu), czyli w piątek dokonało się także dzieło odkupienia przez śmierć Chrystusa na krzyżu. Szósty stycznia to zatem najbardziej odpowiedni czas, aby świętować początek odrodzenia przez przyjście Mesjasza na ziemię i Jego chrzest. Misterium wcielenia jest bowiem zapowiedzią misterium odkupienia, a samo odkupienie jest rozumiane jako nowe stworzenie człowieka. Zostało ono objawione przez doskonałe człowieczeństwo odwiecznego Słowa.

    Symbolika liczby sześć w odniesieniu do Chrystusa była rozwijana przez takich autorów, jak: Ireneusz z Lyonu, Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Hipolit Rzymski czy Wiktoryn z Petavium. Przykładowo Klemens pisał, że „Chrystus został wyróżniony narodzeniem, które oznaczyła liczna sześć”. Wskazywał na imię Jezus, które w języku greckim składa się z sześciu liter (Iesous). Podobnie wyraził się Ireneusz, stwierdzając, że kiedy objawiło się sześcioliterowe Imię, które przyjęło ludzkie ciało, by stać się dostępnym dla ludzkich zmysłów, wówczas stało się Ono drogą wiodącą do Ojca prawdy. Wiktoryn zaś pisał wyraźnie: „Chrystus narodził się w tym dniu, w którym ukształtował człowieka”.

    Kiedy zatem powstawało święto Epifanii, data 6 stycznia nie była traktowana w sposób historyczny, lecz teologiczny. Ojcowie oraz inni autorzy wczesnochrześcijańscy w przeciwieństwie do dzisiejszych badaczy skupiali swoją uwagę i poszukiwania nie tyle na ustaleniu dokładnej chronologii wydarzeń z życia Jezusa, co na wyjaśnieniu ich znaczenia teologicznego. Czynili to jednak zawsze z Pismem Świętym w ręku, szukając w nim cennych wskazówek i inspiracji dla rozwiązania postawionych sobie pytań i zagadnień. Ich poszukiwania pozwoliły na ustalenie daty nowego święta, które stało się jedną z najważniejszych uroczystości całego roku liturgicznego.

    ks. Julian Nastałek /Tygodnik Niedziela

    ***

    Objawienie Pańskie, Epifania, Trzech Króli… jak w końcu nazywa się to święto?

    Z ogłoszeń parafialnych: „6 stycznia obchodzić będziemy uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli święto Trzech Króli…”. Bystrzy uczniowie na katechezie zadawali czasem pytanie: To jak w końcu nazywa się to święto?

    fot.Agata Pieszko/Tygodnik Niedziela

    ***

    Współczesna teologiczna nazwa: uroczystość Objawienia Pańskiego sięga do greckiego nazewnictwa Epifania – objawienie. Tu możemy szybko skojarzyć imię nowego patriarchy autokefalicznego Kocioła prawosławnego na Ukrainie – Epifaniusza, bo wywodzi się ono od tego pojęcia. Popularnie jednak wolimy używać nazwy Trzej Królowie, Magowie, Mędrcy, Monarchowie, co świadczy o tym, że to święto stało się szeroko pojętą własnością ludzi wiary, nie tylko teologów. Stąd językowy błąd u znanego polityka określający ten czas jako święto „Sześciu Króli” z konieczności budzi na twarzy uśmiech.

    Orszaki

    Jak wydobyć spod wielowiekowego przekazu, obrzędów, przeżyć, języka istotę tego świętowania? Życie religijne wspólnot wiary, szeroko pojęta kultura świata chrześcijańskiego (wschodniego i zachodniego) przesączone są treściami Ewangelii. Inspirowały one na przestrzeni wieków do wyrażania treści wiary różnymi obrzędami, zwyczajami, budującymi opowiadaniami, legendami, pieśniami, co i dzisiaj znalazło nową formę w publicznym wyznaniu wiary w tym dniu przez udział w Orszakach Trzech Króli.

    Historia i znaczenie

    Historycznie to święto najpierw rozpowszechniło się na Wschodzie od III wieku, a na Zachód przedostało się pod koniec IV wieku. Jego istota zasadza się na opisanym w Ewangelii według św. Mateusza hołdzie, jaki Trzej Królowie – Mędrcy ze Wschodu – złożyli Dzieciątku Jezus. Początkowo chrześcijanie w tym właśnie dniu świętowali Boże Narodzenie. Dopiero pod koniec IV wieku do liturgii Kościoła powszechnego zostały wprowadzone dwie odrębne uroczystości: Boże Narodzenie – 25 grudnia i Epifania, czyli święto Trzech Króli – dziś Objawienia Pańskiego – 6 stycznia, które ostatnie zamyka cykl uroczystości religijnych związanych z Narodzeniem Pańskim.

    Uroczystość Narodzenia pańskiego kładzie akcent na objawienie się Jezusa – Zbawiciela narodowi wybranemu. Stąd koncentrujemy się w liturgii na opisie, który pozostawił św. Łukasz Ewangelista. Narodzony Mesjasz odbiera hołd od pasterzy, którzy przybywają do Niego zachęceni przez Aniołów na betlejemskich polach. Są to najprostsi, najubożsi przedstawiciele narodu wybranego. Odpowiada to obecnej w Biblii Starego Testamentu idei wybraństwa. Izrael jako szczególnie umiłowany prze Boga naród otrzyma Zbawiciela. Dlatego naród ten otrzymuje szczególne dary – prawo Dekalogu, a także jest wychowywany i chroniony przez Jahwe.

    Objawienie Pańskie jest odkryciem i ucieleśnieniem w liturgii innej idei biblijnej – uniwersalizmu zbawczego. Przybywają zatem do narodzonego Mesjasza także przedstawiciele świata pogańskiego – Mędrcy ze Wschodu, nie z narodu wybranego. Zbawienie bowiem dotyczy wszystkich ras, ludów języków i narodów bez wyjątku. Stąd w tekście Liturgii słowa na tę uroczystość prorok Izajasz mówi, iż światłość wychodzi od Izraela, lecz nie jest jego wyłączną własnością, stąd bowiem rozchodzi się na cały świat (por. Iz 60,1-6). Dzięki takiemu spojrzeniu i ujęciu kwestii zbawienia Kościół mógł otworzyć swe drzwi Dobrej Nowinie, która w I wieku wyszła z jego łona i ogarnęła cały ówczesny świat.

    Św. Mateusz krainę Magów nazywa – „wschodem”. W czasach Chrystusa „wschód” rozumiany był jako obszar leżący na wschód od rzeki Jordan, a były to: Arabia, Babilonia, Persja. Przekaz o tym, iż jeden z Magów był z Afryki, ukazywany w figurkach szopek czy jasełkowych postaciach, pochodzi z proroctwa Ps 72: „Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie. Przeto będzie żył i dadzą mu złoto z Saby”. Na podstawie tego proroctwa zapisała się tradycja, że owi Magowie byli właśnie królami. Prorok Izajasz nie pisze jednak wprost o królach, wymienia tylko dary, które ofiarują Panu: „Zaleje cię mnogość wielbłądów – dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przyjdą ze Saby, zaofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Mędrców tych od XII wieku uważano w niektórych przekazach za przedstawicieli Europy, Azji i Afryki, a w katedrze w Kolonii do dzisiaj przechowywane są relikwie Mędrców.

    Konferencja Episkopatu Polski zaleca od lat, by 6 stycznia obchodzony był dzień misyjny. W kościołach naszej diecezji zbierane są ofiary, które zasilają Krajowy Fundusz Misyjny. Tak pozyskane środki służą wsparciu działalności polskich misjonarzy, których na świecie pracuje ponad 2 tys.

    Innym ważnym aspektem Mateuszowego opisu ewangelicznego jest przesłanie, które wskazuje, że przyroda, kosmos, także i sam człowiek mówi o Bogu, ale nim nie jest. Mędrcy odczytali na kanwie badania nieba, układu gwiazd prawdę, że narodził się ktoś ważny w Palestynie. Tę prawdę odkrywali też na podstawie jakichś własnych rozważań jako istoty inteligentne stworzone na obraz Boga, czy też osobistego, wewnętrznego objawienia otrzymanego od Stwórcy, bo człowiek jest obdarowany przez Niego darem relacji. To wszystko posłużyło im do podjęcia decyzji, obudzenia woli. Wyruszyli wiec za tymi znakami duchowymi, wewnętrznymi, ludzkimi, mającymi źródło w sumieniu oraz ze świata kosmosu – gwiazdy i tak dotarli do Jerozolimy, później do Betlejem, i złożyli pokłon. Uznali w nowo narodzonym Zbawiciela świata. Ten pokłon jest znakiem, że Jezus przychodzi ze swoim zbawieniem do całego świata. Potwierdza też ogólny przekaz Biblii, że słońce, księżyc gwiazdy, a także sam człowiek nie są bogami, jak uznawał to świat pogański, lecz stworzeniami, które mówią o Bogu i do niego prowadzą.

    Świętowanie

    W Kościele katolickim uroczystość Objawienia Pańskiego jest dniem świątecznym nakazanym. Oznacza to, że wierni są zobowiązani w tym dniu uczestniczyć we Mszy św. Mają też powinność powstrzymać się od wykonywania prac i zajęć, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywanie radości właściwej dniu świętemu oraz korzystanie z należnego odpoczynku duchowego i fizycznego. Polityka komunistycznego państwa, które narzucone zostało Polsce w 1945 r., spowodowała, że ówczesny I sekretarz PZPR Władysław Gomułka doprowadził do usunięcia z przestrzeni publicznej wielu świąt religijnych, w tym święta Trzech Króli, co miało miejsce w 1960 r. Świecki czy wręcz ateistyczny charakter nowego porządku podkreślano wprowadzeniem świąt komunistycznych, np. święta pracy. Po wielu zmaganiach po upadku komunizmu w Polsce w 1989 r. dopiero od 2011 r. – zgodnie z uchwałą Sejmu – dzień ten jest na powrót dniem wolnym od pracy. Trzeba było ponad 20 lat różnego rodzaju starań, by w wolnej Polsce można było wrócić do dawnej tradycji i prawnych uregulowań.

    Zwyczaje

    Nośność wartości związanych z uroczystością Objawienia Pańskiego zaowocowała bogactwem obrzędów i zwyczajów. W Jerozolimie już od IV wieku, a następnie na całym Wschodzie w tym dniu święcono wodę, stąd rozwinął się tradycyjny obrzęd Jordanu w Kościołach o tej tradycji, nawiązujący do chrztu Chrystusa w Jordanie. W Kościele na terenie Polski, począwszy od XV wieku, w święto Trzech Króli święci się złoto i kadzidło, a w XVIII wieku pojawia się także święcenie kredy.

    W różnych regionach Polski w różny sposób jest umieszczana i rozumiana inskrypcja: K (C) + M + B + bieżący rok. Popularna interpretacja tego zapisu nawiązuje do imion Trzech Króli – Kacper, Melchior, Baltazar (imię Kacper po łacinie pisane jest przez C). Napis ten jednoznacznie uważano za zewnętrzną, oficjalną deklarację przyjęcia Chrystusa pod swój dach oraz do osobistego życia. Umieszczano go zawsze na zewnętrznej stronie drzwi. Czas ateizmu w Polsce i różne obawy o represje spowodowały, że wielu wiernych zaczęło ten napis umieszczać na wewnętrznej stronie drzwi wejściowych, co mimo zmian ustrojowych utrzymuje się w wielu miejscach do dzisiaj. Warto wrócić do dawnego odważnego zamanifestowania swojej wiary.

    Nadawano temu napisowi także głębsze znaczenie, walor błogosławieństwa, którego przyzywano dla oznaczonego domostwa. Zgodnie z językiem właściwym Kościołowi – łaciną, zapisane litery przedzielone krzyżykami (nie plusami), C+M+B znaczą: „Christus manisionem benedicat” – Niech Chrystus mieszkanie błogosławi. Znana jest też inna interpretacja będąca swoistym wyznaniem wiary: „Christus multorum benefactor” – Chrystus dobroczyńcą wielu.

    Zwyczaj niewątpliwie nawiązuje do Księgi Wyjścia (11,1-13,16), kiedy to Izraelici oznaczali drzwi swoich domostw krwią baranka paschalnego. Chrześcijanie, znacząc poświęconą kredą odrzwia swoich mieszkań, proszą Chrystusa o błogosławieństwo, a także publicznie wyznają swoją wiarę. Człowiek jako istota zmysłowa z konieczności potrzebuje tych znaków, by karmić nimi swoją własną wiarę, budzić refleksję u siebie i innych, świadczyć wobec nieznających Boga o Jego istnieniu i o tym, że – licząc się z Nim – uznajemy Jego prawa i zgadzamy się na Bożą interwencję w dzieje świata i nasze osobiste życie.

    ks. Adam Lechwar/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________

    Nowy Rok Pański 2025

    Uroczystość

    Świętej Bożej Rodzicielki Maryi

    Święto dwóch tajemnic

    Msza święta o godz. 14.00

    ***

    OUR LADY;ICON
    Public Domain

    ***

    Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi

    Taki jest liturgiczny tytuł ostatniego dnia świątecznej oktawy Narodzenia Pańskiego, przypadającej pierwszego dnia nowego roku kalendarzowego. Wyznajemy w nim wiarę, że Maryja jest „Theotokos” – „Bogurodzicą”.

    Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi jest najstarszym świętem maryjnym w Kościele katolickim. Dogmat o Bożym Macierzyństwie Najświętszej Maryi Panny został zatwierdzony w 431 r. w czasie trzeciego soboru powszechnego w Efezie. Jest to pierwszy z dogmatów maryjnych.

    Dla nas, nazwanie Maryi „Matką Bożą” jest czymś zupełnie oczywistym. Warto jednak pamiętać, że tytuł ten był w historii powodem wielu teologicznych sporów, dotyczących w rzeczywistości prawdy o naturze Syna Bożego.

    Czy możemy się jednak dziwić, że prawda o dwojakiej, boskiej i ludzkiej naturze Chrystusa jawiła się jako tajemnica tak trudna do wyobrażenia? Wierzymy, że Maryja urodziła Jezusa w Jego ludzkiej naturze. Ale Ten, którego urodziła jest Synem Przedwiecznego Ojca, Synem Bożym, Osobą Boską.

    A zarazem naprawdę jest jej Synem. Dlatego właśnie nazywamy ją Matką Bożą. Przez fakt swego macierzyństwa Maryja „gwarantuje” też prawdziwość człowieczeństwa Jezusa, kwestionowaną nieraz (podobnie jak boskość) w czasie toczonych w starożytności teologicznych dysput. „Wielka Boga-Człowieka Matko!” – wołał, wyznając tę właśnie wiarę, Prymas Stefan Wyszyński w Jasnogórskich Ślubach Narodu.

    Obrzezanie Pańskie

    Tak właśnie, do czasu ostatniej reformy liturgicznej, brzmiała nazwa świątecznego dnia, kończącego oktawę Narodzenia Pańskiego. Obrzezanie Pańskie. Wydarzenie często wstydliwie przemilczane, jak coś dziwnego, czy wręcz nieprzyzwoitego.

    „Kiedy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Chłopca, nadano Mu imię Jezus, którym nazwał Go anioł jeszcze przed Jego poczęciem” – słyszymy w Ewangelii przeznaczonej na dzisiejsze święto.

    Obrzezanie Jezusa jest ważnym znakiem. Ukazuje bowiem realność Jego człowieczeństwa. Potwierdza również żydowskość Jezusa i Jego włączenie w Przymierze z Izraelem.

    W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wierzymy i wyznajemy, że Jezus z Nazaretu, urodzony jako Żyd z córki Izraela w Betlejem (…) jest odwiecznym Synem Bożym, który stał się człowiekiem. (…) W tym celu Bóg odwiecznie wybrał na Matkę swego Syna córkę Izraela, młodą Żydówkę z Nazaretu w Galilei”.

    Człowieczeństwo Jezusa jest realne i konkretne. Przed pozbawianiem Jezusa więzi z żydowskością i odrywaniem Go od korzeni przestrzegał Jan Paweł II. „Chrystus jawiłby się niczym meteor, który przypadkiem trafił na ziemię, pozbawiony wszelkich więzi z ludzką historią” – mówił. Było by to błędne rozumienie sensu historii zbawienia i podważenie istoty prawdy o wcieleniu. „Jezus jest Żydem i na zawsze nim pozostanie” – głosi Kościół.

    Święto dwóch tajemnic

    Te dwie tajemnice: boskiego macierzyństwa Maryi i żydowskiego człowieczeństwa Jezusa, splatają się nierozłącznie w tym świątecznym dniu. Bez ich przyjęcia, nie zrozumiemy sensu historii zbawienia.

    ks. Grzegorz Michalczyk/Aleteia.pl

    ***

    Za odmówienie hymnu “O Stworzycielu Duchu przyjdź” w Nowy Rok, można uzyskać odpust zupełny.


    W Nowy Rok wierni są zobowiązani do uczestniczenia we Mszy świętej

    W Kościele katolickim Nowy Rok Pański rozpoczyna się uroczystością Świętej Bożej Rodzicielki. Ten dzień tym roku 2025 przypada w środę. Zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego, katolicy mają obowiązek uczestniczenia tego dnia we Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych.

    Obowiązek uczestniczenia we Mszy świętej zostaje wypełniony dzięki udziałowi w niej w jakimkolwiek obrządku katolickim. Według kodeksu można uczestniczyć w niej w dniu święta lub wieczorem dnia poprzedzającego, czyli w wigilię święta.


    Kościelne święta nakazane w 2025 roku

    Sample

    fot. Piotr Tumidajski

    ***

    Kodeks Prawa Kanonicznego zobowiązuje katolików do uczestnictwa w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych w każdą niedzielę oraz święta nakazane. Czym są święta nakazane? W jakie dni wypadają one w 2025 roku?

    Część świąt i uroczystości kościelnych ma stałe daty. Co roku BOŻE NARODZENIE obchodzimy 25 grudnia. Daty części świąt i uroczystości są ruchome – tak w przypadku m.in. WIELKANOCY, czy Uroczystości ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO. Poniżej jest lista, w której wypisane są kościelne święta nakazane 2025 roku.

    Kościelne święta, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:

    1 stycznia (środa) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

    6 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)

    20 kwietnia (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)

    1 czerwca (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie

    8 czerwca (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)

    19 czerwca (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)

    15 sierpnia (piątek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

    1 listopada (sobota) – Uroczystość Wszystkich Świętych

    25 grudnia (czwartek) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)

    Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2025 roku:

    Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia we Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęca jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:

    2 lutego (niedziela) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)

    19 marca (środa) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny

    25 marca (wtorek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego

    21 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny

    9 czerwca (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła

    29 czerwca (niedziela) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła

    30 listopada – I Niedziela Adwentu

    8 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

    26 grudnia (piątek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika


    Wpływowy kalendarz. Jak święta z kalendarza liturgicznego oddziałują na świat świecki

    Na rok kalendarzowy ma wpływ historia świecka, a na rok liturgiczny – historia zbawienia/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Gdy w noc sylwestrową wybuchają fajerwerki, mamy już za sobą kilkadziesiąt dni nowego roku. To obowiązujący w Kościele rok liturgiczny.

    Rok liturgiczny ma ogromny wpływ na życie większości ludzi na całym świecie, niezależnie od ich przekonań religijnych. Przykładowo karnawał, choć nie jest elementem kościelnej obrzędowości, jest od niej zależny, bo jego zmieniająca się każdego roku długość zależy od daty Wielkanocy. Podobnie jest z wieloma zwyczajami świeckimi: to od kalendarza liturgicznego zależy data tłustego czwartku czy „śledzika”. Nawet ateista, wręczając dzieciom upominki 6 grudnia czy w wieczór wigilijny, robi to w rytmie kalendarza liturgicznego. – Różne święta z kalendarza liturgicznego oddziałują na świat świecki, choć w pewnym stopniu działa to też w drugą stronę, na przykład Kościół „ochrzcił” wieniec adwentowy czy choinkę. W jakiś sposób przeplata się to z chrześcijaństwem, jedno na drugie oddziałuje – zauważa ks. Włodzimierz Lewandowski.

    Tajemnice zbawienia

    Rok liturgiczny, nazywany też rokiem kościelnym, jest sumą kościelnych obchodów i celebracji, które odbywają się w ciągu roku. Ma tyle samo dni, ile rok kalendarzowy. Dlaczego zatem kalendarz kościelny nie zaczyna się 1 stycznia, równolegle z kalendarzem świeckim? – Bo na rok kalendarzowy ma wpływ historia świecka, natomiast na rok liturgiczny wpływ ma historia zbawienia. Rzymski rok kalendarzowy był wcześniej. Już w starożytności obowiązywał w całym basenie Morza Śródziemnego. Historycznie więc rok świecki był pierwszy. Rok liturgiczny w takim kształcie, jaki mamy w tej chwili, zaczął kształtować się późno, mniej więcej w V–VI wieku. Przy jego ustalaniu nie kierowano się położeniem słońca, miesiącami czy porami roku, tylko tajemnicami zbawienia – podkreśla duchowny.

    Treścią roku liturgicznego jest Jezus Chrystus, a celem jest głębsze poznanie Zbawiciela i zrozumienie jego tajemnic. Początek kalendarza w logiczny sposób wyznacza data Bożego Narodzenia, do której przygotowaniem jest okres Adwentu, składający się z czterech poprzedzających 25 grudnia niedziel.

    Pierwszym dniem nowego roku kościelnego jest pierwsza niedziela Adwentu, która przypada między 27 listopada a 3 grudnia. Najdłuższy Adwent trwa 28 dni, a najkrótszy 23 dni – w tym drugim przypadku wigilia przypada w niedzielę. Trzy pierwsze niedziele akcentują oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa na końcu czasów. Ostatnie dni Adwentu to bezpośrednie przygotowanie na Boże Narodzenie. Trzecia niedziela nosi nazwę Gaudete (z łac. radujcie się). O ile w liturgii Adwentu dominuje kolor fioletowy, w tę niedzielę używa się szat liturgicznych w kolorze różowym. Czytania mszalne w Adwencie wzywają do nawrócenia i mówią o kresie czasów i nadchodzącym królestwie Bożym. W tym czasie – 8 grudnia – przypada także uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 17 grudnia rozpoczyna się czas bezpośredniego przygotowania do uroczystości Narodzenia Pańskiego i trwa on do 24 grudnia włącznie.

    Narodzenie

    Obchody uroczystości Narodzenia Pańskiego 25 grudnia rozpoczynają liturgiczny okres Narodzenia Pańskiego. Jego częścią jest tzw. oktawa, czyli osiem dni pomiędzy 25 grudnia a 1 stycznia. W oktawie przypadają święta: 26 grudnia św. Szczepana, pierwszego męczennika, 27 grudnia św. Jana, Apostoła i Ewangelisty, 28 grudnia świętych Młodzianków. Oktawa obejmuje także święto Świętej Rodziny. Obchodzi się je zawsze w niedzielę oktawy, z wyjątkiem sytuacji, gdy Boże Narodzenie wypada w niedzielę. Wówczas święto to obchodzi się 30 grudnia. Oktawę Bożego Narodzenia kończy uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi 1 stycznia.

    Ważnym świętem okresu Narodzenia Pańskiego jest przypadająca 6 stycznia uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli. Obchody Narodzenia Pańskiego kończy Niedziela Chrztu Pańskiego, przypadająca w pierwszą niedzielę po Objawieniu Pańskim. Po niej zaczyna się czas „w ciągu roku”. W Polsce trudno to zauważyć, ponieważ dekoracje bożonarodzeniowe, w tym szopki, pozostają w naszych kościołach zwyczajowo aż do święta Ofiarowania Pańskiego 2 lutego. Do tego dnia zazwyczaj śpiewa się też kolędy.

    Post, Wielkanoc…

    Podczas okresu zwykłego w ciągu roku w czasie Mszy św. czyta się Ewangelie dotyczące życia i działalności Pana Jezusa. W liturgii dominuje kolor zielony. Okres zwykły zostaje przerwany po kilku tygodniach – w zależności od daty Wielkanocy – Wielkim Postem, czyli czasem trwającym 40 dni, nie licząc niedziel. Okres ten zaczyna się Środą Popielcową, a kończy w Wielki Czwartek przed sprawowaną Mszą Wieczerzy Pańskiej.

    Dominującym kolorem szat liturgicznych podczas Wielkiego Postu jest fiolet. Podczas Mszy Świętej nie śpiewa się „Chwała na wysokości Bogu” (z wyjątkiem uroczystości) i aklamacji „Alleluja”. W tym okresie nie ozdabia się ołtarza kwiatami.

    W Wielkim Poście – 25 marca – Kościół obchodzi uroczystość Zwiastowania Pańskiego. To dokładnie dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem, a zatem tyle, ile trwa przeciętna ciąża.

    Ostatnią niedzielą Wielkiego Postu jest Niedziela Palmowa Męki Pańskiej. Rozpoczyna ona Wielki Tydzień. Wielki Post kończy się w Wielki Czwartek przed sprawowaną wieczorem Mszą Wieczerzy Pańskiej. Wówczas następuje Triduum Paschalne – okres, którego istotą jest celebracja męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Zwieńczeniem Triduum jest najbardziej uroczysta liturgia Wigilii Paschalnej. Wszystkie trzy dni Triduum są jednym wspólnym obchodem liturgicznym.

    Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego przypada w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca, która ma miejsce około 21 marca. Wielkanoc jest najstarszą uroczystością w Kościele i z początku jedyną obchodzoną dorocznie. W kalendarzu liturgicznym występuje jako I Niedziela Wielkanocna. Otwiera ona oktawę uroczystości Zmartwychwstania – osiem dni, które kończą się II Niedzielą Wielkanocną, czyli niedzielą Miłosierdzia Bożego. Każdy dzień oktawy ma najwyższą rangę uroczystości Pańskich.

    Uroczystość Zmartwychwstania rozpoczyna trwający 50 dni okres wielkanocny. Długość tego okresu wyznacza czas, jaki – zgodnie z zapisem w Dziejach Apostolskich – upłynął do zesłania Ducha Świętego. W jego trakcie Kościół przeżywa uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, które, również zgodnie z tym, co czytamy w Dziejach Apostolskich, nastąpiło po upływie 40 dni po zmartwychwstaniu Jezusa. Wypada to w czwartek. W Polsce, gdzie dzień ten nie jest ustawowo wolny od pracy, uroczystość została przeniesiona na najbliższą niedzielę, czyli na siódmą Niedzielę Wielkanocną.

    Okres wielkanocny kończy uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Drugi dzień tzw. Zielonych Świąt to już kontynuacja okresu zwykłego, który potrwa aż do zakończenia roku liturgicznego, czyli do soboty po uroczystości Chrystusa Króla. Na okres zwykły przypada m.in.: święto Ofiarowania Pańskiego, uroczystość Najświętszej Trójcy, święto Przemienienia Pańskiego, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, uroczystość Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny.

    Proces tworzenia

    Kalendarz liturgiczny kształtował się długo. Do dziś znajdujemy w nim ślady różnych tradycji. – Kiedy na przykład Wielki Post się kończy? Przed procesją w Niedzielę Palmową w liturgii padają słowa „zakończyliśmy okres Wielkiego Postu”, a kalendarz liturgiczny mówi, że kończy się w Wielki Czwartek przed Triduum Paschalnym. To pokazuje, jak pewne procesy w Kościele się przenikały i tworzyły to, co dzisiaj mamy w postaci roku liturgicznego – wskazuje ks. Włodzimierz Lewandowski. Podkreśla, że także związane z kalendarzem liturgicznym zwyczaje świeckie, takie jak wspomniana choinka, możemy rozwijać i nadawać im głębszy sens teologiczny. I dodaje: – Jeżeli nie będziemy obrzędom, które istnieją obecnie, nadawać chrześcijańskiego sensu, to moim zdaniem wszystko nam się rozmyje i zeświecczeje.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ________________________________________________

    Bardzo zachęcam, aby przeczytać i wziąć sobie do serca słowa św. ojca Pio na temat Mszy świętej

    Ojciec Pio Mszę świętą  nazwał „przerażającą tajemnicą”. Zapewne z tego powodu trwała ona nawet kilka godzin.

    Na zarzuty, że celebruje ten sakrament zbyt długo, odpowiadał: „Pan wie, że chcę odprawiać mszę świętą tak, jak inni to czynią, ale nie zawsze potrafię. Są takie chwile, że nie mogę iść naprzód. Czuję, że upadłbym, gdybym się nie zatrzymał”. Doskonale rozumiał ogromną wagę Eucharystii.

    Dlatego te myśli o Eucharystii trzeba zapamiętać na zawsze:

    1. Pan Bóg w Eucharystii składa nam pocałunki miłości. Zatem przyjmujmy z wielką wiarą i miłością Komunię Świętą. 

    2. W tych tak smutnych czasach śmierci wiary, triumfującej bezbożności, najbezpieczniejszym środkiem uchronienia się przed chorobą zakaźną, która nas otacza, jest wzmacnianie się pokarmem eucharystycznym. Rzeczą oczywistą jest, że nie może się nim wzmocnić ten, kto miesiącami nie karmi się ciałem nieskalanego Baranka Bożego.

    3. Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej

    4. Póki nie jesteśmy pewni, że nasze sumienie jest obciążone ciężką winą nie należy zaprzestawać przyjmowania Komunii świętej.

    5. Niegodni Jezusa jesteśmy wszyscy, ale to On nas zaprasza. On tego chce. Upokorzmy się przed Nim! 

    6. Przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie wzbudzaj święte uczucia, rozmawiaj z Nim, módl się i trwaj w Objęciach Umiłowanego. 

    7. Jak mogę nosić w mym małym sercu Nieskończonego? Jak mogę zamykać Boga w małej celi mej duszy? Moja dusza napełnia się w bólu i miłości. Napełnia mnie trwoga, że nie zdołam zatrzymać Go w wąskiej przestrzeni mego serca. 


    „Widział Pana Jezusa w Hostii. To było coś nieprawdopodobnego!”. Ojciec Pio i Eucharystia.

    ***

    Ojciec Pio doskonale rozumiał istotę i wartość Eucharystii. “Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej” – mówił.

    Przez ponad 58 lat ojciec Pio codziennie uczestniczył w Eucharystii łącząc się duchowo z Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Eucharystia była dla niego – jak przypomniał Jan Paweł II podczas swego pobytu w San Giovanni Rotondo w dniu 23 maja 1987 roku – źródłem i szczytem, punktem oparcia oraz ośrodkiem całego życia i działania. Święty we Mszy św. widział całą Kalwarię, przeżywał ją jako wstrząsającą tajemnicę Męki Pańskiej.

    Ojciec Pio doskonale rozumiał znaczenie Mszy świętej, dlatego nazwał ją przerażającą tajemnicą. Zapewne z tego powodu trwała ona nawet do trzech godzin! Na zarzuty, że celebruje ten sakrament zbyt długo, odpowiadał: „Pan wie, że chcę odprawiać Mszę świętą tak, jak inni to czynią, ale nie zawsze potrafię. Są takie chwile, że nie mogę iść naprzód. Czuję, że upadłbym, gdybym się nie zatrzymał”.

    „Widziałem i przeżywałem – dzięki Ojcu Pio – niebo przy ołtarzu”

    Ojciec Jerzy Tomziński, przełożony generalny Zgromadzenia Ojców Paulinów, uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio, 21 września 1962 roku. I wspomina, że to, co najbardziej wtedy przeżył, to moment konsekracji: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii – to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego… Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki Ojcu Pio – niebo przy ołtarzu”.

    „Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę”

    Ojciec Pio bardzo pragnął Eucharystii. Tak napisał w jednym z listów: „Miałbym wiele rzeczy do powiedzenia, lecz brakuje mi słów. Powiem tylko tyle, że uderzenia mojego serca stają się mocniejsze, gdy przebywam z Jezusem w Eucharystii. Nieraz wydaje mi się, że serce chciałoby mi wyskoczyć z piersi. Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę, niestety, nie jestem w stanie opisać go słowami”. Pytany zaś, co zawiera się w odprawianej przez niego Mszy św., odpowiadał, że cała Kalwaria.

    Ksiądz Nello Castello zanotował niezwykłe wyznanie Świętego: „W czasie Mszy przeżywam trzy godziny agonii na krzyżu”. Włoski mistyk rozpoczynając Eucharystię otrzymywał łaskę widzenia całej ziemi i nieba, a nie tylko przenikania sumień pojedynczych osób – co działo się przy kratkach konfesjonału. Gdy przystępował do ołtarza, jego każdy krok naznaczony był cierpieniem i wydawało się że wstępował na Kalwarię. Już w chwili wypowiadania „Spowiadam się”… skupiał na ołtarzu grzechy świata, brał na siebie przewinienia wszystkich. Jego twarz przyjmowała wyraz całkowitego wyniszczenia. – Wyrok na grzesznika spada na mnie – mówił.

    „Gdybym któregoś dnia został pozbawiony Komunii świętej – umarłbym”

    Podczas Liturgii Słowa Święty często nie mógł powstrzymać łez. Nie tylko dlatego, że tak intensywnie przeżywał każde słowo, lecz również dlatego, że przepełniała go wdzięczność dla Boga, który zechciał przemówić do ludzi. Ofiarowanie było dla niego oczekiwaniem na przemienienie zwykłego chleba w „Chleb z nieba”To było oczekiwanie „na wschód Słońca”. Podczas konsekracji dokonywało się – jak mawiał Ojciec Pio – „nowe cudowne zniszczenie i stworzenie”. Zniszczenie i stworzenie, czyli tajemnica ofiary Ukrzyżowanego, który ponosi haniebną śmierć „zaliczonego do złoczyńców”, aby stać się Eucharystią dla milionów.

    Gdy Ojciec Pio wymawiał słowa konsekracji: „To jest Ciało moje…, To jest kielich Krwi mojej”, a słowa te wypowiadał bardzo wolno, sylabizował je, to rzeczywiście uczestniczył w tragedii Golgoty. Chrystus wyciskał na nim to, co sam przeżywał: miłość, cierpienie, śmierć… Jego Msza święta była całą Męką Zbawiciela, a uczestniczący w niej wierni stawali się częścią grupy osób modlących się na Kalwarii. Wreszcie nadchodził czas zjednoczenia. Komunia święta! Na ten moment Ojciec Pio bardzo czekał. Kiedyś powiedział: „Gdybym któregoś dnia został pozbawiony Komunii świętej – umarłbym”.

    „Nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj”

    Uczestnicząc w Eucharystii warto mieć w pamięci słowa mistyka: „Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej”.

    KAI,opoka.org,adonai.pl,glosojcapio.pl,zś/Stacja7


    Nigdy nie odchodziłbym od ołtarza

    O. PIO (PUBLIC DOMAIN/WIKIMEDIA COMMONS)

    ***

    „Ten pokorny kapucyn zadziwił świat swym życiem całkowicie poświęconym modlitwie i słuchaniu braci, na których cierpienie wylewał balsam miłości Chrystusa” – powiedział papież Franciszek nawiedzając miejsce, w którym podczas modlitwy w chórze zakonnym przed krucyfiksem 20 września 1918 roku, o. Pio otrzymał stygmaty. Lekarze obliczyli, badając go wielokrotnie, że z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3 400 litrów krwi. Rany krwawiły szczególnie podczas sprawowania Mszy świętej.

    Cała Kalwaria w jego Mszy

    21 września 1962 roku o. Jerzy Tomziński, przełożony generalny Zgromadzenia Ojców Paulinów, uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio. Swoje doświadczenie, szczególnie moment konsekracji tak opisał: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii, to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego… Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, jak Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki Ojcu Pio, niebo przy ołtarzu”. Podobne wrażenia zanotował o. Bernardo Romagnoli: „Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy św. odprawianej przez o. Pio, w momencie konsekracji zauważyłem na jego twarzy pewne ruchy i skurcze, które wtedy wydały mi się trochę dziwne, ale później zrozumiałem, że przeżywał on w tej chwili mękę Ukrzyżowanego. Rzeczywiście, było to widoczne, że podczas Mszy św. Ojciec Pio przeżywał na nowo mękę Jezusa, ofiarę miłości i cierpienia”.

    Takie przeżywanie Eucharystii nie powinno dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak bardzo Ojciec Pio jej pragnął. Tak napisał w jednym z listów: „Miałbym wiele rzeczy do powiedzenia, lecz brakuje mi słów. Powiem tylko tyle, że uderzenia mojego serca stają się mocniejsze, gdy przebywam z Jezusem w Eucharystii. Nieraz wydaje mi się, że serce chciałoby mi wyskoczyć z piersi. Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę, niestety, nie jestem w stanie opisać go słowami”. Pytany zaś, co zawiera się w odprawianej przez niego Mszy św., odpowiadał, że cała Kalwaria.

    Wprowadzał wszystkich
    w inny wymiar

    Znana pisarka Maria Winowska, która żyjąc w Paryżu napisała kilka książek, między innymi o Bożym Miłosierdziu. Przetłumaczyła na język francuski “Dzienniczek” św. siostry Faustyny. Również jest jej książka o stygmatyku z San Giovanni Rotondo pod tytułem: „Prawdziwe oblicze Ojca Pio”, w której opisuje Mszę św. odprawianą przez niego. Oto jej świadectwo: „Twarz jego przeobraża się, gdy stanął u stopni ołtarza. Nie trzeba być mędrcem, żeby zrozumieć, że znalazł się w świecie dla nas niedostępnym. Nagle pojmuję, dlaczego Msza odprawiana przez niego przyciąga tłumy, dlaczego je przykuwa i podbija. Od pierwszej chwili jesteśmy raptownie wciągnięci w głąb tajemnicy. Jak niewidomi otaczający widzącego. Jesteśmy bowiem ślepcami, przebywającymi za granicami rzeczywistości. To właśnie jest posłannictwem mistyków. Oni przywołują do życia nasze wewnętrzne oczy, które uległy zanikowi, oczy przeznaczone do oglądania olśniewającej jasności, nieporównywalnie potężniejszej od światła widzialnego okiem śmiertelnika… Od siebie mogę powiedzieć, że w San Giovanni Rotondo okryłam w ofierze Mszy świętej otchłanie miłości i światła, przedtem zaledwie dostrzegalne. Ten moment jest bardzo ważny… Jego zadaniem nie jest robienie «czego innego», ani też «lepiej niż inni», ale uprzystępnienie nam zrozumienia, przeżycia i wchłonięcia w siebie tej jedynej w świecie ofiary, jaką jest Msza święta… Bo trzeba być ślepym, żeby nie wiedzieć, że człowiek, który przystąpił do tego ołtarza, cierpi. Jego krok jest ciężki i chwiejny. Niełatwo jest stąpać na przebitych stopach. Ramiona ciężko się opierają na ołtarzu, gdy go całuje. Zachowuje się jak ranny w ręce, zmuszony do oszczędzania każdego ruchu. Wreszcie, uniósłszy głowę, wpatruje się w krzyż. Mimo woli odwracam oczy, jak gdyby lękając się podpatrzeć tajemnicę miłości. Twarz kapucyna, przed chwilą wyrażająca jowialną uprzejmość, ulega przeobrażeniu. Przechodzą przez nią fale wzruszenia, jak gdyby niewidzialne siły powołujące go do walki napełniały go kolejno obawą, radością, smutkiem, trwogą, bólem. Rysy jego odzwierciedlają tajemny dialog. Protestuje, potrząsa głową przecząco, czeka na odpowiedź. Całe ciało sprężyło się w milczącym błaganiu (…). Czas stanął. A raczej czas przestał się liczyć. Wydaje mi się, że ten ksiądz przykuty do ołtarza wprowadził nas wszystkich w inny wymiar, gdzie trwanie zmieniło znaczenie”.

    Eucharystia w centrum życia

    Ojciec Pio święcenia kapłańskie przyjął w katedrze w Benevento 10 sierpnia 1910 r., a na swoim obrazku prymicyjnym napisał: „Jezu, moje pragnienie i życie moje, kiedy dziś drżący Cię unoszę w tajemnicy miłości, spraw, abym był dla świata drogą, prawdą, życiem, a dla Ciebie świętym kapłanem, ofiarą doskonałą”. Ojciec Pio wspominając swoje dzieciństwo tak mówił: „Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Wtedy nad wielkim ołtarzem ukazało mi się Serce Pana Jezusa i uczyniło znak, abym się zbliżył do ołtarza. Pan Jezus położył rękę na mojej głowie, pragnąc w ten sposób potwierdzić, że podoba Mu się to moje postanowienie ofiarowania się i poświęcenia Jemu…”.

    Ks. Andrzej Antoni Klimek taki daje komentarz do tego wydarzenia: “Te słowa uzmysławiają nam, jak ważne jest budowanie duchowości eucharystycznej w dzieciach, zwłaszcza w dzieciach przystępujących do Pierwszej Komunii Świętej. Jak ważna jest każda Msza święta i jaką stratą jest każda Msza święta, którą opuszczamy. W czasach Ojca Pio odprawiana przez niego Msza o czwartej lub piątej rano wpływała na rozkład autobusów i godziny otwarcia hoteli w San Giovanni Rotondo. Jego sakramentalna posługa przyciągała tysiące wiernych i ludzie już od 2.30 oczekiwali w kościele. Życie „kręciło się” wokół Eucharystii i Sakramentu Pokuty. Wiemy też, że Ojciec Pio często odmawiał rozgrzeszenia penitentom, którzy wyznawali, iż zaniedbywali Mszę św. niedzielną. Bolał nad ich niefrasobliwością i tylko kiedy widział ich szczery żal, odpuszczał grzech. W ten sposób uczył, że każda Najświętsza Ofiara ma bezgraniczną wartość. Każda! A ileż razy my z wielką niefrasobliwością dyspensujemy się z niedzielnej Eucharystii? Ile razy dopiero na pytanie kapłana wyznajemy w konfesjonale jej zaniedbanie? Jak słabe albo wręcz nieobecne jest w nas pragnienie Eucharystii. Kto z nas może powtórzyć za Ojcem Pio: „Serce czuje się, jakby było przyciągane przez nieokreśloną, wyższą siłę, zanim rankiem zjednoczy się z Nim w Eucharystii. Odczuwam tak wielki głód i pragnienie połączenia się z Jezusem, że niewiele brakuje, żebym umarł z tęsknoty za Nim, a ponieważ nie mogę żyć bez przyjęcia Go, zdarzało się, że nawet z wysoką gorączką byłem zmuszony udać się posilić Jego Ciałem. Ów głód i pragnienie, zamiast ulec zaspokojeniu, wzmagały się jeszcze bardziej po przyjęciu Jezusa”?

    ***

    Podczas każdej Mszy świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?

    EUCHARYSTIA
    Shutterstock

    ***

    Jest podczas Mszy świętej kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.

    Na początku każdej niemal Mszy świętej słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy św. w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza św. jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy św. wysłuchana?

    Co to znaczy „zamówić” Mszę świętą?

    Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?

    Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.

    My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.

    Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.

    Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego

    W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.

    Proste „zamówienie” Mszy św. (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.

    A co z „prywatnymi” intencjami?

    Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy św.? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza św. to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.

    I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę mszę, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy św., w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.

    To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w Mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.

    Czas i miejsce na nasze osobiste prośby

    Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we mszy świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.

    Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy św. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.

    Specjalne momenty

    Jest podczas Mszy św. kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.

    Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.

    W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.

    Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”

    Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!

    Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl


    Post eucharystyczny jest obowiązkowy.

    Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?

    PRZYGOTOWANIE DARÓW
    Shutterstock

    ***

    Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?

    Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w Mszy świętej.

    Obudzić pragnienie serca

    Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:

    W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.

    Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.

    Niezwykły pokarm

    Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.

    Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.

    Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?

    Komunia dla wytrwałych

    Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.

    Stąd Msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.

    Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.

    Post eucharystyczny dzisiaj

    Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.

    Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią Mszę św. tego samego dnia, ale nie przed pierwszą Mszą św.

    Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas Mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia Mszy św., ale właśnie do przyjęcia Komunii św.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl


    Opuściłem niedzielną Mszę św.

    Czy muszę od razu iść do spowiedzi?

    Czy każda wieczorna Msza św. sobotnia „zalicza” się za Mszę św. niedzielną?

    W każdą niedzielę na Mszy świętej słyszymy, że „z całym Kościołem uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia”. W statystycznej polskiej parafii to w 40 procentach prawda. Ponad połowa osób deklarujących się jako uczniowie Chrystusa regularnie unika spotkań ze swoim Mistrzem.

    W chrześcijaństwie nie chodzi w pierwszym rzędzie o spełnianie norm moralnych. Bycie chrześcijaninem polega przede wszystkim na życiu życiem danym nam przez Chrystusa. To życie jest darem Boga i do Niego należy „dystrybucja” tego daru oraz ustalanie zasad, na jakich się ona odbywa.

    Zasady te Zbawiciel wyłożył swoim uczniom, a oni byli uprzejmi przekazać je następnym pokoleniom i nic nowego się tu nie wymyśli. Są to sakramenty, a zwłaszcza ten, który nazywamy Najświętszym Sakramentem, czyli Eucharystia.

    Pomysł dyspensowania się od cotygodniowego powracania do źródła życia jest chybiony i śmiertelnie niebezpieczny. Jasne, że Pana Boga sakramenty nie „ograniczają” i ma możliwość zbawić także tego, kto nigdy do nich nie przystępował, ani o nich nie słyszał. Ale dobrowolna rezygnacja i lekceważenie tak pewnego i darmo ofiarowanego środka do zbawienia zakrawa nie tylko na głupotę i pychę, ale i na grubą niewdzięczność.

    Msza św. dla nie-chętnych

    Niedzielna Eucharystia nie jest więc dla chrześcijan aktywnością fakultatywną. Obowiązek uczestnictwa we Mszy św. w dni świąteczne nie jest ludzkim wymysłem. Kościół wyprowadza go nie tylko z trzeciego punktu Dekalogu, w którym mowa o święceniu dnia świętego, ale także ze słów samego Jezusa: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie (J 6,53).

    Rezygnując z niedzielnej Eucharystii nie tylko poważnie łamię jedno z trzech pierwszych przykazań Bożych i pierwsze spośród kościelnych, ale na własne życzenie dokonuję duchowego samobójstwa. Dobrowolnie zrywam swoją więź z Chrystusem i odcinam się od źródła życia.

    Aby do niego wrócić i móc w pełni uczestniczyć w Eucharystii przyjmując Komunię św., potrzebuję najpierw naprawić tę więź w sakramencie pokuty i pojednania.

    A jeśli nie mogę być na Mszy św.?

    Nad argumentami z serii „nie chce mi się” i „nudzi mi się” nie ma się co rozczulać. Jeśli chodzi o „nie czuję, żeby to mi coś dawało”, to Pan Jezus nie mówi: będziesz albo nie będziesz czuł, ale: będziesz albo nie będziesz miał życia.

    Zdarzają się jednak sytuacje, w których uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej jest niemożliwe czy bardzo utrudnione. Jest ich wiele i nie sposób je wszystkie tutaj omówić. Inna jest sytuacja obłożnie chorego, inna opiekujących się nim, inna kogoś, komu dotrzeć do kościoła jest trudno czy niewygodnie, inna również, gdy jest to fizycznie niemożliwe.

    Jeśli rzeczywiście nie mogę, bo nie mam jak, to moja nieobecność – choć pozostaje z uszczerbkiem dla życia duchowego – grzechem nie jest. Grzechem nie może być coś, na co nie mam wpływu, bo grzech polega na przeciwnej Bogu decyzji.

    W tych wszystkich sytuacjach warto jednak starać się jak najuczciwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście i naprawdę w żaden sposób nie mogę dotrzeć na Mszę św., czy też w którymś momencie rezygnuję z poniesienia związanego z tym trudu (dystansu, niedogodności, organizacji czasu) bo stwierdzam, że „nie warto”. Może trzeba zapytać samego siebie: Czego nie jest warte życie, które daje mi Jezus.

    Msza św. w sobotę wieczorem

    Kościół wychodzi naprzeciw potrzebom swoich dzieci, którym uczestnictwo w mszy w dzień świąteczny sprawia jakikolwiek kłopot. Robi to na tyle, na ile może, bo sakramenty nie stanowią jego własności, a jedynie powierzony mu przez Chrystusa depozyt.

    Kodeks prawa kanonicznego, który reguluje zasady życia katolików również w kwestiach związanych z korzystaniem z sakramentów, stwierdza: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (KPK kan. 1248 §1).

    Zatem jeśli wiem, że nie dam rady dotrzeć do kościoła w niedzielę, mogę spokojnie zrobić to w sobotę wieczorem. Z powyższego zapisu wynika też, że nie musi to być Msza św. sprawowana z formularza niedzielnego, czyli z hymnem „Chwała na wysokości”, dwoma czytaniami przed Ewangelią i wyznaniem wiary. Nawet jeśli będzie to zwykła „sobotnia” Msza św. lub na przykład Msza św. „ślubna” (ale sprawowana wieczorem!), uczestnicząc w niej, spełniam ów życiodajny – w gruncie rzeczy naprawdę niezbyt forsowny – obowiązek.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ***

    Liturgia wróciła do korzeni

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum Concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Ks. dr Andrzej Hoinkis jest liturgistą, proboszczem w parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach-Brzezince.

    ks. dr Andrzej Hoinkis jest liturgistą, proboszczem w parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach-Brzezince.
    fot. Henryk Przondziono
    /Gość Niedzielny

    ***

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf/Gość Niedzielny


    ***

    ODPUSTY DLA ODMAWIAJĄCYCH RÓŻANIEC

    Odpusty dla Odmawiających Różaniec

    SHARE

    ***

    CZYM JEST ODPUST?

    Zgodnie z nauczaniem Kościoła: „Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych. (…). Każdy wierny może uzyskać odpusty dla siebie lub ofiarować je za zmarłych” (KKK 1471).

    „Przebaczenie grzechu i przywrócenie komunii z Bogiem pociągają za sobą odpuszczenie wiecznej kary za grzech. Pozostają jednak kary doczesne. Chrześcijanin powinien starać się, znosząc cierpliwie cierpienia i różnego rodzaju próby, a w końcu godząc się spokojnie na śmierć, przyjmować jako łaskę doczesne kary za grzech. Powinien starać się przez dzieła miłosierdzia i miłości, a także przez modlitwę i różne praktyki pokutne uwolnić się całkowicie od «starego człowieka» i «przyoblec człowieka nowego»” (KKK 1473).

    a) Odpust zupełny – uwalnia od wszystkich kar doczesnych, należnych za grzechy odpuszczone co do winy w sakramencie pokuty.

    b) Odpust cząstkowy – darowanie części kary doczesnej. „Przez odpusty wierni mogą otrzymać dla siebie, a także dla dusz w czyśćcu, darowanie kar doczesnych, będących skutkiem grzechów” (KKK 1498).

    KIEDY UZYSKUJEMY ODPUST RÓŻAŃCOWY?

    Odpust zupełny możemy uzyskać wówczas, gdy modlitwę różańcową odmawiamy:

    • w kościele,
    • w miejscu publicznych modlitw,
    • w rodzinnym gronie,
    • w zakonnej wspólnocie,
    • w pobożnym stowarzyszeniu.

    Gdy modlitwie różańcowej towarzyszą inne okoliczności, Kościół wtedy mówi o udzieleniu odpustu cząstkowego.

    WARUNKI, KTÓRE NALEŻY WYPEŁNIĆ DLA UZYSKANIA ODPUSTU ZUPEŁNEGO:

    1. Odmówić w całości przynajmniej jedną z czterech części różańca (pięć tajemnic określonej części).
    2. Medytacji nad tajemnicami różańcowymi musi towarzyszyć modlitwa ustna.
    3. Podczas publicznego odmawiania różańca muszą być – w sposób dla danego miejsca właściwy – zapowiadane poszczególne tajemnice. W przypadku gdy modlitwę różańcową odmawiamy sami, wystarcza, że recytujemy modlitwy i że towarzyszy temu rozważanie stosownych tajemnic. Ważne jest, byśmy nie przerywali modlitwy, nim ją skończymy.

    POZOSTAŁE WARUNKI DLA UZYSKANIA KAŻDEGO ODPUSTU ZUPEŁNEGO:

    • Być w stanie łaski uświęcającej; a jeśli trzeba, przystąpić do sakramentu pokuty.
    • Przyjąć Komunię świętą.
    • Wykluczyć wszelkie przywiązanie do grzechu, nawet powszedniego, tzn. tolerowanie u siebie złych przyzwyczajeń lub dobrowolne trwanie w jakimś nałogu.
    • Wykonać z pobożnością dzieło obdarzone odpustem.
    • Odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego (np. Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo).

    Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, a cząstkowy – kilka razy dziennie. Należy wzbudzić intencję uzyskania odpustu. Odpusty możemy uzyskać dla siebie lub za zmarłych. Nie można ich przekazać żyjącym.

    INNE MOŻLIWOŚCI UZYSKANIA ODPUSTU :

    1. Adoracja Najświętszego Sakramentu przez pół godziny.
    2. Lektura Pisma Świętego przez pół godziny.
    3. Odprawienie Drogi krzyżowej przed stacjami prawnie erygowanymi.
    4. Odmówienie jednej części różańca w kościele, w kaplicy publicznej, w rodzinie, we wspólnocie zakonnej, w pobożnym stowarzyszeniu.
    5. Na terenie Polski za odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego w kościele, w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem (nie musi być wystawiony). Chorzy za odmówienie Koronki z ufnością i pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym.
    6. Publiczne odmówienie O Stworzycielu Duchu, przyjdź w Nowy Rok i w Zesłanie Ducha Świętego.
    7. Uroczyste odmówienie Przed tak wielkim Sakramentem w Wielki Czwartek i w Boże Ciało.
    8. Odmówienie po Komunii w każdy piątek Wielkiego Postu oraz w Wielki Piątek przed wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu.
    9. Uczestniczenie w Gorzkich żalach raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu (tylko na terenie Polski).
    10. Udział w publicznej adoracji i ucałowanie krzyża podczas liturgii w Wielki Piątek.
    11. Odnowienie przyrzeczeń chrztu świętego w czasie liturgii Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę lub w rocznicę swego chrztu.
    12. Publiczne odmówienie O Jezu najsłodszy w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego.
    13. Nawiedzenie kościoła parafialnego w święto tytułu oraz 2 VIII (święto Porcjunkuli) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    14. Nawiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 XI i modlitwa za zmarłych; odpust można ofiarować tylko za dusze w czyśćcu cierpiące.
    15. Nawiedzenie kościoła, kaplicy w Dniu Zadusznym (2 XI) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga; odpust można ofiarować tylko za dusze w czyśćcu cierpiące.
    16. Publiczne odmówienie Aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusa w uroczystość Chrystusa Króla.
    17. Publiczne odmówienie Ciebie, Boga, wysławiamy w ostatnim dniu roku.
    18. Wysłuchanie kilku kazań w czasie misji i udział w ich uroczystym zakończeniu.
    19. Udział w ćwiczeniach duchownych przez trzy pełne dni.
    20. Udział w świętej czynności (Mszy świętej lub nabożeństwie), której przewodniczy wizytator (np. biskup) z okazji wizytacji pasterskiej.
    21. Nawiedzenie kościoła, kaplicy zakonnej w uroczystość świętego założyciela i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    22. Nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu konsekracji i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    23. Nawiedzenie kościoła (jednorazowe), w którym odbywa się synod diecezjalny i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    24. Udział w nabożeństwie eucharystycznym na zakończenie Kongresu eucharystycznego.
    25. Przyjęcie choćby przez radio lub telewizję błogosławieństwa papieskiego Urbi et Orbi.
    26. Przyjęcie po raz pierwszy Komunii świętej lub uczestniczenie w tej uroczystości.
    27. Kapłan za odprawienie Mszy świętej prymicyjnej i wierni za pobożne w niej uczestnictwo.
    28. Odnowienie przez kapłana w 25-lecie, 50-lecie, 60-lecie święceń postanowienia wiernego wypełniania obowiązków swego powołania. Wierni – za uczestnictwo we Mszy świętej jubileuszowej, połączonej z pewną ceremonią.
    29. W godzinę śmierci, gdy nie ma kapłana, a konający jest odpowiednio dysponowany, o ile miał za życia zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw, i posłuży się krzyżem. Może uzyskać ten odpust, choćby w tym dniu zyskał inny odpust zupełny.
    3o. Pobożne posłużenie się poświęconym przez papieża lub biskupa przedmiotem religijnym (krzyżyk, różaniec, szkaplerz, medalik) w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła i odmówienie wyznania wiary.
    31. Nawiedzenie jednej z czterech patriarchalnych bazylik rzymskich i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga:
    a) w święto tytułu,
    b) w jakiekolwiek święto nakazane,
    c) raz w roku w dowolnym dniu.
    32. Nawiedzenie bazylik mniejszych w całym świecie:
    a) w uroczystość św. Piotra i Pawła,
    b) w święto tytułu,
    c) w święto Porcjunkuli (2 VIII),
    d) w wybrany dzień w roku,
    oraz odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    33. Nawiedzenie kościoła stacyjnego w Rzymie w określonych dniach roku zaznaczonych w Mszale Rzymskim i uczestniczenie w świętych czynnościach (Mszy świętej lub nabożeństwie).

    NIEKTÓRE ODPUSTY CZĄSTKOWE:

    1. Pobożne przeżegnanie się i wypowiedzenie słów: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
    2. Uważne i pobożne wysłuchanie kazania.
    3. Podejmowanie w duchu pokuty aktów postu i dobrowolnego powstrzymania się od rzeczy godziwych i miłych.
    4. Za modlitwy: Wierzę w Boga, Psalmy 129 i 50, Anioł Pański, Magnificat, Pod Twoją obronę, Wieczny odpoczynek, Witaj, Królowo itp.
    5. Poświęcanie siebie, swego czasu, swoich dóbr doczesnych braciom znajdującym się w potrzebie.
    6. Za wykonywanie swoich obowiązków i znoszenie przeciwności życiowych ze skierowaniem swojej myśli z pokorną ufnością do Boga i dołączając, choćby tylko wewnętrznie, pobożne wezwanie.

    Pełny wykaz odpustów cząstkowych można znaleźć w książeczce s. Elii Maciejewskiej FSK, Sakrament pokuty. Rachunek sumienia dla osób dorosłych. Odpusty, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2003. Polecamy!

    Miesięcznik Różaniec

    ________________________________________________

    Rok Święty 2025

    Jak uzyskać odpust zupełny?

    29 grudnia zainaugurowane zostały diecezjalne obchody Roku Świętego 2025. W archidiecezjach w Polsce wyznaczono Kościoły Jubileuszowe, w których aż do 28 grudnia 2025 r. można uzyskać łaskę odpustu zupełnego. W jaki sposób? Podpowiadamy.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Jak rozumieć odpusty?

    Odpust, według Kodeksu prawa kanonicznego (kan. 992), „to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych”. Co to oznacza w praktyce? – Każdy grzech pociąga za sobą dwie rzeczy: winę oraz karę. Wina zostaje zgładzona raz z celebracją sakramentu pokuty i pojednania. Kiedy przystępujemy do spowiedzi, otrzymujemy rozgrzeszenie, to dokonuje się przebaczenie naszych grzechów i zgładzenie winy. Natomiast pozostaje jeszcze ta kara doczesna. Odpusty dotyczą właśnie jej – tłumaczy ks. Krzysztof Porosło w podcaście „Pielgrzymi nadziei. Podcast na Rok Święty”.

    Jak rozumieć to rozróżnienie na winę i karę doczesną? – Grzech ciężki pozbawia nas Komunii z Bogiem i tracimy stan łaski uświęcającej. Konsekwencją utraty tego stanu jest kara wieczna za grzechy. Kiedy przystępujemy do sakramentu pokuty, to właśnie ten wymiar zostaje pokonany przez Chrystusa, który udziela przebaczenia. Natomiast pozostaje jeszcze ten drugi skutek, czyli “nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń”. Coś takiego, co powoduje w nas, pewnego rodzaju, nieuporządkowanie, wymagające przepracowania, oczyszczenia. To nazywamy właśnie tym pojęciem kary doczesnej. Innymi słowy chce się przez to powiedzieć, że każdy grzech naprawdę pozostawia w nas skutek. Nie tylko w ten sposób, że niszczy naszą relację z Panem Bogiem, ale też, w jakimś sensie, karłowaciejemy jako ludzie. Coś, co wcześniej dobrze działało, przestaje – mówi kapłan.

    – Trudno to nazwać słowami, ale myślę, że każdy ma takie doświadczenie, że jak robimy coś złego, to nie pozostaje to w nas bez jakiegoś oddźwięku. I tak naprawdę nie chodzi o to, że to Bóg zsyła na nas jakąś karę i nie należy rozumieć tej kary doczesnej w taki sposób, że Bóg chce nas za to ukarać, tylko jest to wewnętrzny skutek samego złego czynu. Każdy zły czyn pozostawia po sobie ślad. Trzeba go oczyścić. Trzeba go, tym, co nazywamy odpustem za życia albo tym, co nazywamy karą czyśćcową, naprawić przy pomocy współpracy z łaską Pana Boga – dodaje.

    Warunki do spełnienia

    Ogólnych warunków, które należy spełnić, by uzyskać odpust zupełny jest kilka. Pierwszym z nich wybór intencji, w jakiej chcemy go otrzymać. Należy pamiętać, że odpust można ofiarować jedynie za siebie lub na sposób wstawienniczy za zmarłych (nie można ofiarować odpustu za innych żyjących). Kolejnymi są: wzbudzenie wewnętrznego braku przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego, spełnienie konkretnego czynu, do którego jest przywiązana jest łaska odpustu, bycie w stanie łaski uświęcającej, przyjęcie Komunii Eucharystycznej oraz modlitwa w intencjach wyznaczonych przez Ojca Świętego (nie trzeba ich szczegółowo znać; odmawia się 1 raz „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”).

    W przypadku spowiedzi, Komunii Świętej i modlitwy według intencji Ojca Świętego mogą być one spełnione na wiele dni przed lub po spełnieniu czynu, do którego przywiązany jest odpust. Przyjęło się jednak, by Komunia Święta i modlitwa w intencjach papieża zostały dopełnione w dniu, w którym spełnia się dany czyn odpustowy. Niespełnienie któregoś z powyższych warunków powoduje, że zyskiwany odpust jest cząstkowy. Po jednej spowiedzi można uzyskać wiele odpustów zupełnych, natomiast po jednej Komunii Świętej i jednej modlitwie w intencjach papieża tylko jeden odpust zupełny. Można go zyskać tylko jeden raz dziennie, a odpust cząstkowy kilka razy.

    Z racji Jubileuszu, pomimo zasady, że dziennie można uzyskać tylko jeden odpust zupełny, wierni otrzymują akt miłosierdzia na rzecz dusz czyśćcowych, jeśli prawowicie, czyli zgodnie z prawem kościelnym, przystąpią po raz drugi tego samego dnia do sakramentu Komunii (czyli w ramach pełnego uczestnictwa we Mszy Św.). Dzięki temu będą mogli uzyskać dwukrotnie odpust zupełny tego samego dnia, obowiązujący jednak jedynie za zmarłych. Decyzja ta została ogłoszona w „Dekrecie o uzyskaniu odpustu podczas zwyczajnego Jubileuszu roku 2025 ogłoszonego przez Jego Świątobliwość Papieża Franciszka”.

    Wierni, którzy żałują swoich grzechów, a nie będą mogli uczestniczyć w uroczystych celebracjach, pielgrzymkach i pobożnym nawiedzeniu, z ważnych powodów (przede wszystkim siostry i mnisi klauzurowi, osoby starsze, chorzy, osadzeni w więzieniach, a także ci, którzy w szpitalu lub w innych miejscach opieki, stale posługują chorym), uzyskają odpust jubileuszowy na tych samych warunkach, jeżeli zjednoczeni duchowo z wiernymi obecnymi, zwłaszcza w momentach, w których słowa Ojca Świętego lub biskupów diecezjalnych są przekazywane za pośrednictwem środków komunikacji medialnej, w swoim domu lub tam, gdzie powstrzymuje ich przeszkoda (np. w kaplicy klasztornej, w szpitalu, w domu opieki, w więzieniu), odmówią modlitwę „Ojcze nasz”, Wyznanie wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i inne modlitwy zgodne z intencjami Roku Świętego, ofiarowując swoje cierpienia lub życiowe trudności.

    Czyny

    Czynów wiążących się z łaską odpustu w Roku Jubileuszowym 2025 można wymienić parę. Jeden z nich to pobożna pielgrzymka. Do wyboru są trzy opcje. Jedna z nich to wybranie się do dowolnego świętego miejsca jubileuszowego i pobożne uczestnictwo w tym miejscu: we Mszy Św., we Mszy przy udzieleniu sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego lub w Sakramencie Namaszczenia Chorych, nabożeństwie Słowa Bożego, Liturgii Godzin (godzina czytań, jutrznia, nieszpory), Drodze Krzyżowej, różańcu, recytacji hymnu Akatystu, bądź nabożeństwie pokutnym, zakończonym indywidualną spowiedzią penitentów. Druga to pielgrzymka do co najmniej jednej z czterech Papieskich Bazylik Większych: św. Piotra na Watykanie, Najświętszego Zbawiciela na Lateranie, Matki Bożej Większej, św. Pawła za Murami. Trzecia natomiast to ta do co najmniej jednej z trzech bazylik: Grobu Świętego w Jerozolimie, Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie w Ziemi Świętej.

    Kolejną możliwością są dzieła, które można podjąć jako wyraz pokuty i aktu miłosierdzia wobec bliźniego. Wśród nich wymienić należy uczestnictwo w misjach lokalnych, rekolekcjach lub spotkaniach formacyjnych poświęconych tekstom Soboru Watykańskiego II i Katechizmu Kościoła Katolickiego, które odbędą się w kościele lub innym odpowiednim miejscu, według woli Ojca Świętego, wypełnienie dzieła miłosierdzia i pokuty (uczynki miłosierdzia względem ciała i uczynki miłosierdzia względem ducha). Można także odwiedzić i poświęcić czas osobom, które znajdują się w potrzebie lub w trudnej sytuacji oraz podjąć działania, które będą wyrażać w sposób konkretny i bezinteresowny ducha pokuty, jak choćby powstrzymanie się w duchu pokuty przynajmniej przez jeden dzień od niepotrzebnych rozrywek (także tych spowodowanych na przykład przez media i sieci społecznościowe) oraz stosować praktykę postu lub wstrzemięźliwości zgodną z przepisami kościelnymi i decyzjami biskupów. Podjąć można również wolontariat lub ofiarować jałmużnę na rzecz potrzebujących. Ostatnim sposobem jest przyjęcie przy okazji głównych uroczystości w katedrze i w poszczególnych Kościołach Jubileuszowych papieskiego błogosławieństwa z dołączonym odpustem zupełnym udzielonego przez biskupa diecezjalnego lub eparchialnego, który stoi na czele diecezji w Kościołach wschodnich.

    Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Tygodnik Niedziela

    ***

    Jubileusz 2025 – Most Anioła, na progu Bazyliki św. Piotra

    Sample

    fot. Vatican Media

    ***

    Na Moście św. Anioła rozpoczyna się ostatni etap pielgrzymki do Bazyliki św. Piotra. Tak było już podczas pierwszego jubileuszu w 1300 r. Pisze o tym Dante w Boskiej Komedii. W XVII w. Bernini i rzeźbiarze z jego warsztatu przygotowali dla tego mostu dziesięć posągów aniołów z narzędziami męki Chrystusa. Od tego czasu most przypomina pielgrzymom o cenie ich odkupienia.

    Pierwszy Rok Święty 1300 odcisnął się na historii kultury europejskiej w wyjątkowy sposób. To właśnie Wielkanoc tego roku zainspirowała Dantego do napisania Boskiej Komedii, która rozpoczyna się w Wielki Piątek 1300 roku. Symboliczne siedem dni jego wędrówki przez zaświaty, wędrówki oczyszczenia i wznoszenia się z ciemności do światła, od potępienia do odkupienia. Nadzieja wszystkich, którzy podróżują do miejsc świętych. Co więcej, w 18. Pieśni Piekła (w. 28-33), utrwalił Dante obraz tych, którzy zmierzali wówczas do Bazyliki św. Piotra.

    „podobnie w Rzymie, kiedy tłum tam wali,/ w jubileuszu rok, na wielkim moście/ taki nadano ład pielgrzymów fali,/ że z jednej strony idą wszyscy goście/ w i kierunku zamku i Piotra Świętego;/ z drugiej na wzgórze, w modłach i poście” (tłum. Agnieszka Kuciak)

    Most, o którym mówi Dante, to dzisiejszy Most św. Anioła, zbudowany w 134 roku przez cesarza Hadriana jako droga dojazdowa do jego wspaniałego mauzoleum. Swą nazwę otrzymał w dramatycznych okolicznościach: w 590 roku, zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową, papież Grzegorz Wielki poprowadził przez Rzym procesję, aby powstrzymać zarazę. Gdy procesja dotarła do mostu, nad zamkiem pojawił się archanioł Michał, który schował swój miecz, sygnalizując koniec niszczycielskiej epidemii.

    Do dziś przejście przez Most św. Anioła jest początkiem ostatniego etapu każdej pielgrzymki do grobu apostoła, na którym Chrystus chciał założyć swój Kościół. Posągi patronów Rzymu, apostołów Piotra i Pawła, witają pielgrzymów na lewym brzegu Tybru od 1535 roku. Później, w 1670 roku, na prośbę Klemensa IX, utalentowanego literata na Stolicy Piotrowej, Bernini i inni rzeźbiarze pracujący w jego warsztacie stworzyli dziesięć posągów aniołów z narzędziami męki Chrystusa. Od tego czasu Most św. Anioła przypomina pielgrzymom o cenie ich odkupienia.

     Johana Bronková, Vatican News/e-Kai

    ***

    Otwieranie Świętych Drzwi

    (PCh24.pl)

    ***

    Obecne Drzwi Święte Bazyliki Świętego Piotra zaprojektował i wykonał w brązie – w miejsce starych, drewnianych – włoski artysta Vico Consorti na okazję Roku Świętego 1950. W szesnastu kwaterach techniką rzeźby wypukłej została zwięźle ukazana istota odkupienia człowieka zbawczą ofiarą Chrystusa. Dzieje zbawienia otwierają kwatery ze scenami Raju i upadku pierwszych rodziców. Kolejne sceny przywołują etapy Bożego planu wejścia Jezusa Chrystusa w dzieje człowieka, począwszy od aktu zwiastowania, poprzez Jego narodzenie, chrzest w Jordanie, nauczanie, po Krzyż i Zmartwychwstanie. Niezwykle wymowne są obrazy łotra nawracającego się na krzyżu i wątpiącego Tomasza. Cykl zamyka postać papieża Piusa XII przystępującego do otwarcia Świętych Drzwi.

    Zwyczaj obchodów wielkich jubileuszy na pamiątkę okrągłych rocznic narodzenia Jezusa Chrystusa wprowadził w Kościele katolickim papież Bonifacy VIII (1294–1303). Uznał on, że tysiąc trzechsetną rocznicę narodzin Zbawiciela należy godnie uczcić, dając ludowi chrześcijańskiemu sposobność uzyskania odpustu zupełnego, do tej pory przysługującego jedynie pielgrzymom zbrojnie udającym się do Ziemi Świętej w celu wydarcia muzułmanom Grobu Świętego w Jerozolimie i utrzymania go we władaniu chrześcijan.

    W roku 1291 jednak padła ostatnia twierdza krzyżowców w Akce, co położyło kres istnieniu Królestwa Jerozolimskiego w Palestynie. W zmienionych warunkach politycznych ogromną energię ludu i pragnienie obrony chrześcijańskich wartości należało skierować na nowe tory. Uzasadniony wydaje się pogląd, że idea przelania duchowych owoców odpustu zupełnego na cały lud chrześcijański nawiedzający groby apostołów w Rzymie natchnęła papieża do ogłoszenia wielkiego jubileuszu 1300 roku.

    Ażeby błogosławionym Apostołom Piotrowi i Pawłowi oddawano większą cześć, gdy ich bazyliki w tym mieście będą bardziej nabożnie nawiedzane przez wiernych, i żeby ci wierni mogli odczuć, iż zostali ożywieni obfitością łask duchowych (…), wszystkim, którzy wzbudziwszy w sobie prawdziwy żal za grzechy, wyspowiadają się i nawiedzą owe bazyliki (…), udzielamy nie tylko hojnego i obfitego, lecz także najpełniejszego przebaczenia za wszystkie ich grzechy – zapewniał Bonifacy VIII w bulli Antiquorum habet.

    Papieska decyzja wyzwoliła niespotykany entuzjazm. Przez cały rok 1300 Rzym odwiedziły niezliczone tłumy pielgrzymów ze wszystkich krajów Europy. Miał się tam znaleźć – pośród królów, książąt, biskupów, duchowieństwa i prostego ludu – również książę wielkopolsko-kujawski Władysław Łokietek, na wygnaniu szukający azylu przed zemstą króla Wacława II.

    Z powodu braku kronikarskich zapisów szczegóły celebrowania pierwszych uroczystości jubileuszowych nie są bliżej znane. Wiadomo, że ich inauguracja odbyła się w rzymskiej katedrze, czyli w Bazylice Świętego Jana na Lateranie. W kolejnym dwustuleciu celebracje Roku Świętego – przypadające już nie co sto lat, lecz co pięćdziesiąt (decyzją Klemensa VI), a od roku 1475 (decyzją Pawła II) raz na ćwierćwiecze – obchodzono bardzo zdawkowo z powodu awiniońskiej niewoli papieży i wielkiej schizmy zachodniej.

    Porta Sancta

    Z obchodami jubileuszowymi wiązał się rytuał uroczystego otwierania jednego z wejść do Bazyliki Świętego Jana na Lateranie, po raz pierwszy podjęty w roku 1423 przez Marcina V – papieża, który zakończył gorszący spór wokół legalności wyboru rzymskich biskupów. Jednak dopiero ogłoszony przez Aleksandra VI Wielki Jubileusz roku 1500 doczekał się obowiązującego do dziś, opracowanego przez papieskiego ceremoniarza Johanna Burcharda, obrzędu uroczystego otwierania drzwi jubileuszowych zwanych odtąd Porta Sancta – Świętymi Drzwiami.

    Za pontyfikatu Aleksandra VI ustalił się także porządek nawiedzania wszystkich czterech bazylik papieskich: Świętego Piotra na Watykanie, przy której już na stałe osiedli papieże, Świętego Jana na Lateranie, Świętego Pawła za Murami i bazyliki maryjnej Santa Maria Maggiore.

    Kolejni papieże określili długość trwania roku jubileuszowego, począwszy od wigilii Bożego Narodzenia roku poprzedzającego do daty jego wygaśnięcia po dwunastu miesiącach. Jan Paweł II przedłużył Wielki Jubileusz roku 2000 do święta Objawienia Pańskiego (Trzech Króli).

    Do Wielkiego Jubileuszu roku 2000 Drzwi Święte w bazylice watykańskiej pozostawały na stałe zamurowane. Przywilej ich otwarcia należy wyłącznie do papieża, który w asyście duchowieństwa i chórów, z wielką pompą, zbliżał się do muru i wręczonym mu młotkiem uderzał weń kilka razy, po czym do rozbiórki muru przystępowali robotnicy. Po usunięciu cegieł i oczyszczeniu wejścia z gruzu, papież klękał na progu, modlił się w skupieniu, wstawał i wprowadzał do środka świątyni oczekujący w przedsionku na zewnątrz wierny lud.

    Brama do zbawienia

    Przeprowadzanie przez papieża wiernych przez Święte Drzwi posiada głęboką wymowę teologiczną, liturgiczną i pobożnościową. W pierwszej kolejności chodzi o to, by świadomy swej grzeszności ochrzczony lud przy pomocy aktów pokutnych i modlitewnych mógł skorzystać z daru odpustu zupełnego, gładzącego karę za grzechy, co do winy zmazane już poprzez spowiedź sakramentalną. Aby duchowo przygotowany wierny mógł w stanie łaski wniknąć do sfery sacrum, czyli do wnętrza świątyni, pozostawiając na zewnątrz, za jej progiem ziemską sferą profanum z całym jej grzesznym bagażem. Święte Drzwi symbolizują postać samego Chrystusa, jedynego Zbawiciela człowieka i jedynego Szafarza udzielającego ludziom wszelkich łask według swej miłosiernej woli: Ja jestem bramą. Jeśli ktoś wejdzie przeze mnie, będzie zbawiony (J 10, 9).

    Pojęcie Świętych Drzwi ma również konotacje starotestamentalne. Arkę Przymierza niesioną przez lewitów podczas wędrówki ludu wybranego po wyjściu z Egiptu na czas dłuższych postojów przechowywano w namiocie spotkania otoczonym prowizorycznym murem z pozostawioną w nim bramą. Uzyskaną tym sposobem przestrzeń uznawano za sakralną, przeznaczoną wyłącznie dla kapłanów.

    Jezus Chrystus otwiera przestrzeń świętą dla całego ludu Bożego poprzez odwołanie się do obrazu owczarni i postawy odpowiedzialnego pasterza – Dobrego Pasterza – który dbając o swoje owce, nawet za cenę własnego życia, wprowadza je bezpiecznie do zagrody atakowanej z zewnątrz przez wilki. On jest bramą owiec (J 10, 7). Kościół katolicki tę bezpieczną oazę upatrywał zawsze we wnętrzu konsekrowanych kościołów, do których wiodą szeroko otwarte wrota.

    Jan Gać/PCh24.pl

    ***

    Bazylika św. Piotra. Płaskorzeźba na Świętych Drzwiach ukazująca moment przekazania przez Pana Jezusa apostołom Ducha Świętego i mocy odpuszczania grzechów.

    Jubileusz 2025: otwarto zapisy do przejścia przez Drzwi Święte

    fot. Henryk Przondziono/Watykan/Gość Niedzielny

    ***

    Abp Galbas, za pośrednictwem Radia Watykańskiego, zachęcał do przybycia do Rzymu, aby jako pielgrzymi nadziei przejść przez Drzwi Święte, aby doświadczyć łaski Bożego miłosierdzia w czasie Jubileuszu 2025. „Przyjedźcie, jeśli zaś nie możecie, to skorzystajcie z Kościołów jubileuszowych, które są w waszej diecezji” – wskazał.

    Życie ma cel

    Arcybiskup, który sam jako pielgrzym przekroczył również Drzwi Święte w Bazylice św. Piotra, powiedział, że pielgrzymowanie w tym okresie Roku Świętego jest „przypowieścią o naszym życiu”. „Ono jest dla nas chrześcijan, jedną wielką pielgrzymką, a nie jakąś marną włóczęgą, ponieważ wiemy, dokąd idziemy i kto nam w tej drodze przewodzi” – dodał abp Galbas. Papież Franciszek przypomina nam także, że nasze pielgrzymowanie, nasze życie chrześcijańskie na Ziemi jest pielgrzymowaniem z nadzieją. „To znaczy my sami jesteśmy pełni nadziei, ponieważ wierzymy w Jezusa Chrystusa. On sprawia, że nasze życie ma jednoznaczny cel i sens” – wskazał hierarcha.

    Metropolita warszawski powiedział, że bardzo porusza go papieskie przesłanie, mówiące o tym, że naszą główną misją, jaką mamy wobec świata jest ofiarowanie światu nadziei; „ponieważ świat nie ma takich silnych źródeł nadziei jakie mamy my – chrześcijanie, czyli pewność, że Jezus Chrystus jest z nami”.

    Bliskość w komunikacji

    W dn. 24-26 stycznia w ramach Roku Jubileuszowego, w Rzymie odbędzie się Jubileusz świata mediów, dziennikarstwa i komunikacji. Abp Galbas – jako dziennikarz z wykształcenia (studiował w Wyższej Szkole Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa przy KUL) wskazał, że dziś ludzie mediów w swojej pracy powinni nieustannie pamiętać, że w dziennikarstwie chodzi o uczciwość, a nie „klikalność”. Dodał także, abyśmy „ciągle pamiętali, że to Chrystus – Słowo wcielone, przyszedł na ziemię, dając nam w ten sposób także piękny przykład tego, jak ważna jest komunikacja, komunikacja nie tylko na odległość, ale ta bezpośrednia”.

    ks. Marek Weresa/VATICANNEWS.VA

    ***

    O. Jacek Salij: zakaz spowiedzi dla dzieci to „nic nowego pod słońcem”. Z sakramentem pokuty walczył i sowiecki totalitaryzm

    Święty Jan Maria Vianney

    Konfesjonał, w którym spowiadał codziennie po kilkanaście godzin św. Jan Vienney

    fot. Jakub Szymczuk/Mały Gość Niedzielny

    ***

    „Sowieckie prawo zakazywało dzieciom i młodzieży do lat osiemnastu w ogóle wstępu do cerkwi czy kościoła”, przypominał w artykule na łamach portalu opoka.org.pl O. Jacek Salij. Duchowny podkreślał, że inicjatywa zakazu spowiedzi dla dzieci powinna stać się dla nas okazją do tego, by rozwój religijny i miłość do Pana Boga z jeszcze większym oddaniem przekazywać naszym dzieciom. Przykłady wiernych, zmagających się z ateistyczną komunistyczną dyktaturą, mogą nas do tego zainspirować.

    Propozycja ustawowego zabronienia młodym korzystania z sakramentu pokuty wpłynęła do sejmu z niewielkim poparciem 12 tysięcy sygnatariuszy. Jej inicjator pseudo- badacz religii Rafał Betlejewski przedstawił w projekcie spowiedź jako źródło traumy psychicznej dla młodych.

    Projekt to rzecz jasna skandaliczna zachęta do podeptania wolności Kościoła, porządku konstytucyjnego państwa, wreszcie zasad konkordatu. Mimo to – jak zauważał dominikanin O. Jacek Salij – wpisuje się ona w historię walki ateistycznych reżimów z religijnym kształceniem młodzieży.

    Oderwanie młodych od sakramentalnej praktyki na masową skalę przeprowadzili sowieccy komuniści. Jedną z zabronionych praktyk w państwach związku było właśnie spowiadanie nieletnich. Sam O. Salij zetknął się z żywym przykładem skutków marksistowskiego bezprawia. Jednak – jak wspominał – uwięzienie kapłana przez dyktaturę jedynie umocniło lokalny Kościół.

    „Utkwił mi w pamięci pewien, bardzo pozytywny owoc zakazu spowiadania dzieci. Mianowicie gdzieś na przełomie stycznia i lutego 1988 r. przyszedł do redakcji Mszy radiowej Polskiego Radia, której byłem wtedy członkiem, list z Baranowicz. Katolicy w tym mieście mieli jednego tylko księdza, ale on znalazł się właśnie w więzieniu – za to, że wbrew sowieckiemu prawu ośmielił się spowiadać niepełnoletnich. W liście opisano dobroczynne skutki tego, tak oczywistego przecież podeptania wolności religijnej”, czytamy w artykule słynnego dominikanina.

    „Represje zamiast stłamsić wiarę katolików z Baranowicz okazały się mieć odwrotny skutek. Otóż, chociaż ksiądz był w więzieniu, wierni w kolejne niedziele przychodzili na sumę, kładli radio na ołtarzu i normalnie uczestniczyli we mszy. Śpiewali pieśni razem z ludem warszawskim z kościoła Świętego Krzyża (…)Tylko Komunii Świętej nie mieli, przyjmowali ją tylko duchowo”, relacjonował duchowny. „Atmosfera tych radiowych mszy w Baranowiczach ukształtowała się niezwykła, w kolejne niedziele ludzi przychodziło coraz więcej. Władze doszły do wniosku, że jedynym sposobem wyciszenia tej sytuacji będzie wypuszczenie księdza na wolność”, podsumowywał.

    Przywołując historię ze schyłku lat 80-tych dominikanin wyraził nadzieję, że wobec prób pozbawienia dzieci praw religijnych katoliccy rodzice tym poważniej potraktują znaczenie wiary i sakramentów w wychowaniu. – Nawet katoliccy rodzice potrafią uczyć swoje dzieci lekceważenia tego, co Boże, jeżeli np. tak ustawiają swoim dzieciom zainteresowania i rozkład zajęć, że sprawy Boże umieszczone są na szarym końcu. Sami rodzice zabiegają wówczas o to, żeby duchowe pole ich dzieci zarośnięte było cierniami i żeby ziarno Boże nie miało w ogóle szansy tam urosnąć – ubolewał duchowny.

    Jak dodawał, trzeba liczyć na to, że antykatolicka inicjatywa ustawodawcza „stanie się okazją do głębszego uświadomienia sobie”, jak ważny jest sakrament pokuty dla młodych oraz jak wiele rodzice mogą zrobić, by pomóc należycie się do niego przygotować. A jest do czego. To przecież wyjątkowe spotkanie z miłosierną miłością Boga, zauważył O. Salij.

    PCh24.pl/źródło: opoka.org.pl

    ***


    “Grzech jest przede wszystkim obrazą Boga, zerwaniem jedności z Nim. Narusza on równocześnie komunię z Kościołem. Dlatego też nawrócenie przynosi przebaczenie ze strony Boga, a także pojednanie z Kościołem, co wyraża i urzeczywistnia w sposób liturgiczny sakrament pokuty i pojednania.” (KKK, 1440)

    ***

    7 bezcennych rzeczy, które dostaje dziecko w sakramencie spowiedzi

    ks. Sławomir Kostrzewa – 22.01.25

    Dyskusja o spowiedzi dzieci, która obecnie przetacza się przez media, może nam uświadomić, jak wspaniały dar został nam dany przez Boga. Ale jednocześnie pokazuje, jak wielkie jest niezrozumienie tego sakramentu wśród dojrzałych katolików – rodziców i, niestety, także niektórych kapłanów.

    Istotą każdego sakramentu jest spotkanie człowieka z Bogiem. W ramach sakramentu pokuty i pojednania owo spotkanie ma szczególny charakter i wiąże się z łaską odpuszczenia grzechów i uzdrowienia duszy (i w konsekwencji też ciała). Grzech to realna rana zadana samemu sobie i drugiemu człowiekowi, rana w sferze duchowej, zmysłowej, werbalnej, emocjonalnej, psychicznej itp. Rana ta jest źródłem bólu dla człowieka i dla jego otoczenia. Nieleczona rozwija się, jątrzy. Spowiedź dzieci to leczenie, którego nie powinniśmy im – tak samo jak dorosłym – odmawiać.

    Co daje dziecku spowiedź?

    Oto 7 bezcennych korzyści z sakramentu pokuty i pojednania:

    1 UZDROWIENIE

    Grzech jest także przestrzenią działania demonów, jest rodzajem nieuświadomionej lub świadomej zgody człowieka na obecność i działanie w jego życiu istot duchowych o niezwykle destrukcyjnej mocy. Na pewnych poziomach człowiek żyjący w grzechu może znaleźć pocieszenie i pomoc u innych ludzi, ale dzieje się to w bardzo ograniczonym stopniu. Tylko Bóg może trwale uzdrowić duszę i serce człowieka. I tylko On ma władzę nad światem demonów.

    Pewna część psychologów czy pedagogów twierdzi, że gdy dziecko popełni zło, zawsze może o tym porozmawiać z jakimś dorosłym, któremu ufa, i że to wystarczy. Praktyka dowodzi, że to nieprawda. Wiele dzieci mówi regularnie swoim rodzicom, wychowawcom czy terapeutom o swoich słabościach, ranach czy potrzebach, ale to niewiele zmienia w ich życiu. Natomiast gdy dzieci mówią o swoich słabościach, czyli grzechach, kapłanowi reprezentującego Jezusa w sakramencie spowiedzi, następuje w tym momencie ZAWSZE uzdrowienie duszy (o ile są spełnione warunki dobrej spowiedzi). Spowiedzi i łaski rozgrzeszenia nie da się niczym zastąpić.

    Niektórzy rodzice mówią: „Moje dziecko nie spowiada się i nie dzieje mu się nic, co by nas niepokoiło”. Odpowiedź na takie zdanie jest prosta: głębokie cierpienie człowieka nie staje się od razu, to jest proces, który rozwija się w duszy, jak rak w ciele. Szatan jest bardzo cierpliwy i długo potrafi ukrywać się niezauważony, ale gdy dochodzi do manifestacji, wtedy jest przerażenie rodziców, płacz i pytania: „Co stało się mojemu dziecku, nie poznaję go!”. Tego rodzaju sytuacje niestety stają się coraz częstsze. Rodzą głęboki niepokój osób świadczącym pomoc najmłodszym, zwłaszcza gdy dziecko reaguje złością i nienawiścią wobec bliskich, gdy miewa myśli samobójcze lub podejmuje takie próby oraz gdy popada w uzależnienia.

    2 NAUKA ROZRÓŻNIANIA DOBRA I ZŁA

    Dobrze przeprowadzona spowiedź święta uczy młodego człowieka prawdy o dobru i złu, o grzechu i o samym człowieku. To pomaga mu wzrastać i dojrzewać do pełni człowieczeństwa. Umieć przyznać się do swoich błędów – to ważna lekcja życia i współżycia z innymi. Młody człowiek uczy się, jak nazywać zło po imieniu, żałować za nie i je naprawiać.

    Niestety, dziś wiele dzieci ma z tym problem. Nie tylko nie potrafią one rozpoznać, co jest dobre, a co jest złe. One mają problem w ogóle z uznaniem obecności zła w swoim postępowaniu, z żałowaniem, przepraszaniem. Łatwo wyobrazić sobie, jak może wyglądać przyszłość takiego dziecka i relacje z innymi ludźmi.

    3 OBIEKTYWNE ZASADY

    Dla dobra dziecka bardzo ważne jest także istnienie obiektywnego kodeksu postępowania, który określa nie człowiek, ale Bóg. Kodeks ten zawarty jest w Dekalogu i nauce Jezusa Chrystusa. Wyznacza normę postępowania i współżycia społecznego dla wszystkich ludzi, bez wyjątku.

    Często dzieci i młodzież narzekają, że dorośli każą im zachowywać nakazy, których sami się nie trzymają, albo że prawo, które stanowią ludzie, jest relatywne: raz coś jest dobrem, innym razem ta sama rzecz jest złem. Taka sytuacja tworzy w umyśle dziecka poczucie bałaganu moralnego, niesprawiedliwości, braku fundamentu, na którym można budować swoją moralność. Tymczasem Bóg daje zasady postępowania sprawiedliwe i uniwersalne. To niezwykle ważne dla dziecka, kiedy wzrasta ono w poczuciu, że istnieje Ktoś, kto w sposób ostateczny decyduje o ocenie moralnej czynów ludzi.

    Codzienny rachunek sumienia, uwieńczony comiesięczną spowiedzią, kształtuje w sposób najdoskonalszy moralność, a osobisty kontakt z kapłanem jest okazją do wyjaśnienia wątpliwości odnośnie zasad postępowania. Dziecko potrzebuje czegoś, co będzie pewnym standardem zachowań (jasno sprecyzowanych przykazań), do czego będzie mogło odnieść swoje postępowanie.

    4 DOSTRZEŻENIE

    Część przeciwników przystępowania dzieci do spowiedzi mówi, że człowiek na takim etapie życia nie jest zdolny do świadomego wyboru zła, czyli do popełniania grzechu, a to, co dorośli odbierają jako złe zachowanie, jest w istocie czymś dobrym, ważnym dla jego prawidłowego rozwoju. To oczywisty błąd myślenia, niesprawiedliwie redukujący moralność dzieci i ich zdolność do samodzielnej oceny swojego postępowania.

    Wielka szkoda dzieje się dziecku, któremu wmawia się: „Nie masz grzechu”, a ono w sumieniu ma poczucie, że pewne jego czyny są były złe. To sytuacja podobna to tej, kiedy dziecko skarży się na pyłek w oku, a okulista uparcie twierdzi: „Tam nic nie ma, jesteś zdrowy”, bagatelizując lub negując to, co dziecko odczuwa.

    5 LEKCJA PRZEBACZENIA

    Spowiedź święta uczy dzieci prawdy o istnieniu Bożej miłości, która jest niezależna od okoliczności, różna od miłości ludzkiej, zawodnej i interesownej.

    Dzieci skarżą się często, że rodzice nie potrafią od razu wybaczyć im popełnionych błędów albo wracają do tego, co kiedyś było. Działa to niezwykle destrukcyjnie na psychikę dzieci. Tymczasem przebaczenie, jakiego udziela Bóg w sakramencie pokuty, jest bezwzględne i nieodwracalne. Uczy prawdy, że miłość wyraża się w przebaczeniu. Uczy doświadczać radości z otrzymanego przebaczenia i przebaczać innym.

    6 POCZUCIE GODNOŚCI

    Dziecko ma potrzebę usłyszenia, że każde zło, jakie popełni, może mu zostać wybaczone. Otrzymanie nowej szansy buduje jego poczucie wartości i godności. Najbardziej poranieni ludzie, z jakimi się spotykamy (a często są wśród nich ludzie określani mianem skrajnego marginesu), to są osoby, które nigdy w swoim życiu nie doświadczyły przebaczenia i miłości. Miłość i przebaczenie, jakie otrzymujemy w konfesjonale, są pewne, dostępne zawsze, „od ręki”, są niezależne od okoliczności i humorów innych ludzi. Ponadto w ramach spowiedzi młody człowiek otrzymuje możliwość osobistej rozmowy i odniesienia do konkretnych uczynków (czego nie ma w tzw. spowiedzi powszechnej). Nie jest traktowany zbiorowo, anonimowo, ale jako jednostka, co również pozytywnie wpływa na jego poczucie godności.

    7 ZAUFANIE I SZCZEROŚĆ

    Dzieci doskonale pojmują też wartość tajemnicy spowiedzi. Nic ich tak nie zniechęca do mówienia o swoich błędach jak brak poczucia anonimowości lub strach, że o ich słabościach dowiedzą się inni ludzie. Dzieci skarżą się, że czasem powiedziały coś w zaufaniu i tajemnicy rodzicom, nauczycielowi, pedagogowi lub psychologowi w szkole, ale potem o tej rozmowie wiedzieli wszyscy dookoła.

    Tajemnica spowiedzi jest święta i nienaruszalna. Nie ma możliwości, aby kapłan ją złamał. Dzieci dowiadują się o tym już od pierwszych spotkań przygotowujących do spowiedzi.

    Spowiedź dzieci… i spowiedź dorosłych

    Dyskusja o spowiedzi dzieci i młodzieży, jaka obecnie przetacza się przez media, może nam uświadomić, jak wspaniały dar został nam dany przez Boga, ale jednocześnie pokazuje, jak wielkie jest niezrozumienie istoty tego sakramentu wśród dojrzałych katolików, rodziców i, niestety, także niektórych kapłanów.

    I choć słusznie katolicy oburzają się na kolejną próbę ograniczania ich konstytucyjnych praw wychowywania dzieci w zgodzie z własną wiarą, należy jednak zapytać, co nas powinno bardziej gorszyć: czy apel antyklerykałów o ograniczenie prawa do spowiedzi dzieci, czy raczej brak praktyk u wielu rodziców, którzy przez całe miesiące lub lata nie dają swoim dzieciom osobistego przykładu regularnego korzystania z łask sakramentów świętych?

    Aleteia.pl

    ***

    Ks. Wojciech Węgrzyniak wypowiedział się na temat zakazu spowiadania dzieci

    Ks. Węgrzyniak o zakazie spowiadania dzieci. "Byłoby to dla nich krzywdzące"

    (fot. depositphotos.com / Wojciech Węgrzyniak / YouTube.com)

    ***

    Ks. Wojciech Węgrzyniak wypowiedział się na temat spowiedzi dzieci. Jak stwierdził, “pierwsza spowiedź może stresować, ale dzieci stresuje też pierwszy dzień w szkole czy klasówka”. Dodał także, że zakaz spowiadania dzieci byłby krzywdzący, ponieważ spowiedź uczy odróżniania dobra od zła i pracy nad sobą.

    • Wojciech Węgrzyniak podkreślił, że spowiedź uczy dzieci odróżniania dobra od zła oraz pracy nad sobą, co czyni zakaz spowiadania dzieci krzywdzącym.
    • Duchowny zaznaczył, że dzieci przygotowują się do spowiedzi przez cały rok szkolny, a lęk przed pierwszą spowiedzią jest naturalny i zwykle mija z czasem.
    • Przygotowanie do spowiedzi obejmuje naukę jej znaczenia, próbne spowiedzi oraz wsparcie pedagogiczne i psychologiczne ze strony księży.
    • Ks. Węgrzyniak zauważył, że rodzice mają prawo wychowywać dzieci w wierze, a spowiedź pozwala im doświadczać wyzwolenia od grzechów i budować relację z Jezusem.

    Zakaz spowiadania dzieci

    Do Sejmu trafiła petycja, której autorzy domagają się uchwalenia zakazu spowiadania osób poniżej 18. roku życia. Według autorów, spowiedź ma być dla dzieci “zdarzeiem traumatycznym”, przed którym nie mogą się obronić.

    Ks. Węgrzyniak przypomniał, że zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego “każdy wierny po osiągnięciu wieku rozeznania zobowiązany jest przynajmniej raz w roku wyznać wszystkie swoje grzechy ciężkie”.

    – Oznacza to, że do spowiedzi zobowiązane są osoby, które popełniły grzech ciężki. Teoretycznie więc, jeśli dziecko takiego grzechu nie popełniło, to nie musi się spowiadać – wyjaśnił.

    Dzieci powinny być blisko Boga

    Jednocześnie duchowny zastrzegł, że kanon 913. Kodeksu Prawa Kanonicznego precyzuje, że obowiązkiem katolickich rodziców jest troszczyć się, żeby dzieci “po dojściu do używania rozumu zostały odpowiednio przygotowane i jak najszybciej posiliły się Bożym pokarmem”, a więc przystąpiły do pierwszej Komunii św. W kanonie tym jest również zapis, że do pierwszej Komunii św. można dopuścić dziecko dopiero po uprzedniej sakramentalnej spowiedzi.

    – W Kościele za wiek używania rozumu, czy wiek rozeznania, kiedy dzieci osiągają zdolność rozróżniania między tym, co jest dobre, a co złe, i czym jest grzech, jest granica 7 lat – zaznaczył.

    Przypomniał, że w 2016 r. Konferencja Episkopatu Polski wydała dokument, zgodnie z którym do pierwszej Komunii św. przystępują dzieci w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a więc w wieku 9-10 lat.

    Nasze pęknięcia i rany Bóg wypełnił bezcennym kruszcem – złotem swojego wybaczenia, spoiwem swojej miłosiernej, naprawiającej wszystko MIŁOŚCI.

    Jak dodał, zdarzają się przypadki, że na prośbę rodziców i za zgodą księdza odpowiedzialnego za przygotowanie do sakramentu, dzieci są dopuszczane do pierwszej Komunii św. wcześniej lub trochę później. – Rozwój to sprawa indywidualna, więc te reguły nie są sztywne – wyjaśnia.

    Dzieci przygotowują się do pierwszej spowiedzi

    Ks. Węgrzyniak podkreślił, że do pierwszej spowiedzi, która następuje najczęściej w maju, tuż przed pierwszą Komunią św., dzieci przygotowują się przez cały rok szkolny na lekcjach religii. – Katecheci tłumaczą im, jaki jest sens spowiedzi, czym w ogóle jest grzech, informują, jak spowiedź będzie przebiegała, uczą, jak się spowiadać – wymienił.

    Dodał, że często w ramach przygotowania księża organizują próbną spowiedź “na sucho”, czyli bez wyznawania grzechów, po to, by dzieci oswoiły się z całą sytuacją i konfesjonałem. – Tłumaczymy dzieciom, że jeśli ktoś się pomyli wypowiadając formułę spowiedzi albo zapomni wypowiedzieć jakiś grzech, to nic złego się nie stanie, spowiedź i tak będzie ważna – zaznaczył.

    Naturalny lęk przed pierwszą spowiedzią

    Duchowny przyznał, że mimo tych wszystkich starań, pierwszej spowiedzi może towarzyszyć naturalny lęk przed nową sytuacją. – Sądzę jednak, że niektóre dzieci bardziej niż spowiedzią stresują się pójściem po raz pierwszy do szkoły, klasówką czy występem w szkolnym przedstawieniu. Już nie mówiąc o dentyście czy lekarzu. Stres jest częścią życia i nie da się go całkiem wyeliminować zakazując wszystkiego, co może nas zestresować. Sztuką jest uczyć dzieci, jak sobie z tym stresem radzić – ocenił.

    Ponadto – wyjaśnił – lęk przed spowiedzią najczęściej mija wraz z praktykowaniem jej. – Jak ktoś się regularnie spowiada, to już go to nie stresuje – ocenił.

    Ks. Węgrzyniak zapewnił, że do tego, w jaki sposób spowiadać dzieci, księża są dobrze przygotowywani. – W seminariach są zajęcia z pedagogiki i z psychologii, które są w tym dużą pomocą – stwierdził.

    Zaznaczył, że podczas spowiedzi rodzice mogą być obecni w kościele, w zasięgu wzroku dzieci, co też zwiększa poczucie bezpieczeństwa.

    Zakaz spowiedzi byłby krzywdzący dla dzieci

    Zdaniem ks. Węgrzyniaka zakaz spowiedzi byłby dla dzieci krzywdzący. – Dzięki spowiedzi dzieci uczą się odróżniania dobra od zła i pracy nad sobą. Uczymy dzieci zasad ortografii, matematyki, dbania o zdrowie i zasad higieny, dlaczego więc nie możemy ich uczyć moralności, tego, że nie wolno krzywdzić, że warto pomagać? – pytał.

    Zaznaczył, że czasem spowiedź to dla dziecka możliwość porozmawiania z kimś o trudnych problemach czy wątpliwościach. – Czasem dziecko o pewnych rzeczach krępuje się rozmawiać z rodzicami. Łatwiej mu otworzyć się przez nauczycielem czy księdzem. Zwłaszcza, że przy spowiedzi ma sto procent pewności, że to, co powie, nie wyjdzie poza konfesjonał – mówił.

    Pozytywne skutki spowiedzi

    Dodał, że spowiedzi i związanemu z nią odpuszczeniu grzechów często towarzyszy “poczucie lekkości, wyzwolenia, zamknięcia jakiegoś etapu i rozpoczęcia nowego, z czystą kartą, a przede wszystkim z Jezusem, który przez spowiedź staje się z czasem coraz bliższym przyjacielem dziecka”.

    Podkreślił ponadto, że rodzice mają prawo przekazać dzieciom wiarę. Ks. Węgrzyniak przypomniał, że o tym, czy dziecko przystąpi do spowiedzi i do Komunii św. zawsze decydują rodzice, a Kościół nikogo nie zmusza do przystępowania do sakramentów. “W 2023 r. było w Polsce 372 tys. urodzeń i 367 tys. chrztów. I to rodzice z własnej woli przynieśli te dzieci do Kościoła i poprosili o chrzest. Dlaczego ktoś chce pozbawić ich prawa do wychowania tych dzieci w wierze, którą sami wybrali?” – pytał.

    Deon.pl

    ***

    Ks. prof. Bortkiewicz o zakazie spowiedzi dzieci:

    To sakrament! Nie wierzycie, nie rozumiecie, nie bierzcie się za to!

    (ks. prof. Paweł Bortkiewicz / źródło: PCh24TV / YouTube)

    ***

    – Zapewne autor tego projektu, jak i wielu ludzi zresztą, myli spowiedź z jakąś poradą psychoterapeutyczną. Otóż chcę powiedzieć, że spowiedź nie jest psychoterapią. Spowiedź jest sakramentem. W spowiedzi działa Chrystus, a kapłan jest szafarzem czy pośrednikiem tego działania Chrystusa w człowieku. Wiem, że dla ludzi niewierzących jest to trudne do zrozumienia, ale w takim razie, skoro Państwo czegoś nie rozumiecie, nie bierzcie się za to, o czym nie macie po prostu pojęcia, co przerasta wasze ograniczone umysły – mówił w „Aktualnościach dnia” na antenie Radia Maryja ks. prof. Paweł Bortkiewicz, komentując złożoną w Sejmie petycję w sprawie zakazu spowiedzi dzieci.

    Jak podkreślił kapłan, tego typu inicjatywy, to skandaliczny przykład na to jak państwo próbuje wkroczyć w sferę życia wewnętrznego Kościoła, w sferę życia wewnętrznego ludzi wierzących i próbuje „zdemolować sakramenty Kościoła katolickiego”. – To jest absolutny skandal – podkreślił.

    Bioetyk wskazał, że to nie pierwszy tego rodzaju przypadek w ostatnim czasie – widzimy co dzieje się wokół katechezy w szkole, co czyni się z tzw. edukacją zdrowotną, która „niewątpliwie zdrowiu moralnemu i psychicznemu dziecka służyć nie będzie”.

    A jak podsumował, tego rodzaju pomysły – historycznie patrząc – mogą przypominać czasy józefinizmu w cesarstwie austro-węgierskim, kiedy monarcha ingerował w sprawy liturgii, w sprawy kultu Bożego. Co istotne, nie ingerował w kwestie wiary i moralności. Zatem w obecnej sytuacji państwo chce posunąć się dalej niż wówczas.

    Ks. prof. Bortkiewicz zauważył celnie, że w tym samym czasie, gdy szkoła ma ingerować w najbardziej intymną sferą dzieci, chce zabrać się rodzicom prawo do wychowania religijnego swych pociech. – To samo środowisko polityczne, które z jednej strony chce ingerować w sferę spowiedzi świętej, nie waha się powierzyć szkołom, seksedukatorom deprawacji moralnej dzieci i młodzieży. To jest sytuacja paradoksalna, ale przede wszystkim budząca grozę – dodał. I wszelkim tego rodzaju pomysłom należy się mocno przeciwstawić.

    PCh24.pl/źródło: radiomaryja.pl

    ***

    Skandaliczna petycja znowu w Sejmie!

    Chodzi o próbę zakazu spowiedzi dzieci

    (fot. AdobeStock Oprac. GS/pch24.pl)

    ***

    Do Sejmu trafiła petycja w sprawie ograniczenia spowiedzi świętej tylko do osób dorosłych. Za propozycją ataku na wolność religii stoi antyreligijny prowokator Rafał Betlejewski. Ten od lat atakujący wiarę performer i pisarz zebrał poparcie 12 tysięcy podpisów pod taką inicjatywą. To już drugi raz, kiedy Betlejewski podsuwa ustawodawcom pomysł odsunięcia dzieci od bogatego źródła łaski i pomocy w rozwoju moralnym, jakim jest sakrament pokuty. Do ponowienia próby namówił celebrytę… Marcin Józefaciuk. To przedstawiający się jako neopoganin poseł KO, po którego interwencji „rodzimowierczy” związek wyznaniowy „Ród” po latach oczekiwań trafił do ministerialnego rejestru.

    O tym, że petycja – tym razem skutecznie – trafiła do Sejmu informuje „Rzeczpospolita”. Betlejewski chce, aby spowiedź dzieci była zakazana. W przeszłości ze strony przeciwników Kościoła padało wiele pesudoargumentów, mających uzasadniać podobny atak na wolność religii. Najczęściej słychać było głosy – dołącza do nich autor petycji, że: „spowiedź jest formą psychicznej przemocy” oraz jest „ingerencją w intymny świat dziecka prowadzoną w autorytecie Boga”. Widać zaszczepianie w umysłach dzieci pojęć dobra, zła i grzechu przeszkadza bardziej, niż ingerencja w „intymny świat dzieci” seksedukatorów i promotorów ideologii gender. 

    „Jak pokazują wspomnienia wielu osób, spowiedź to doświadczenie upokorzenia i strachu, zdarzenie traumatyczne, paskudne, którego dzieci nie chciały, a przed którym nie potrafiły się obronić” – głosić ma petycja, którą teraz zajmie się specjalna komisja w Sejmie, czytamy w „Rz”.

    Dziennik precyzuje, że sygnatariusze domagają się „uchwalenia przepisów wprowadzających w Polsce zakaz spowiadania dzieci poniżej 18. roku życia w Kościele katolickim i innych kościołach, jeśli ją stosują”. Zaś z treści opisanej przez gazetę petycji wynika, że „żadna obca osoba dorosła nie ma prawa przesłuchiwać dziecka sam na sam bez nadzoru opiekunów i psychologów”, a „spowiednikami dzieci są mężczyźni żyjący w celibacie, którzy nie mają odpowiedniego przygotowania psychologicznego”.

    Kim jest autor petycji? Rafał Betlejewski, to performer i autor książek, który od lat nieprzychylnie wypowiadająca się na temat Kościoła. Napisał m.in. „Jak się uwolnić od Kościoła. Poradnik w sześciu krokach” czy „365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić” – publikacja reklamowana jest jako „miażdżąca krytyka mitologii katolickiej od Adama i Ewy, aż do świętości Jana Pawła II”. W rzeczywistości doczekała się ona również krytyki jako pełna manipulacji i merytorycznych niedociągnięć. Sam Betlejewski nie mógłby nawet próbować przedstawiać się jako obiektywny, czy bezstronny „badacz religii”. Jego celem i sposobem działania jest prowokacyjne wyszydzanie wiary. 

    Dobrym przykładem jego rażącej ignorancji jest materiał, jaki zamieścił na Facebooku, dotyczący stosunku Kościoła do kobiet. W nagraniu Betlejewski przekonywał, że sednem nauczania Kościoła o grzechu pierworodnym jest oskarżenie pierwszej kobiety o nieposłuszeństwo Bogu i oddalenie człowieka od Stwórcy. Tym samym Betlejewski zignorował fakt, że Kościół winę za grzech pierworodny przypisuje także Adamowi, a nawet sam upadek pierwszych rodziców często nazywa „winą Adama”. W Orędziu Wielkanocnym chociażby, wbrew wynurzeniom pseudo-badacza, śpiewa się, że Chrystus „krwią serdeczną spłacił dług Adama”, nie Ewy. Z kolei w listach apostolskich czytamy, że „W Adamie wszyscy zgrzeszyliśmy”, nie w Ewie. 

    Podobne zaniedbania sprawiają, że trudno wierzyć w ogóle w dobrą wolę Betlejewskiego i jego dążenie do bezstronności naukowej – jako której głos się przedstawia.  

    Betlejewski z pomysłem o zakazie spowiedzi dzieci wystartował już w 2022 roku. Rok później złożył petycję w Sejmie, która została odrzucona z powodów formalnych. Informował o tym później poseł KO Marcin Józefaciuk, członek Komisji do spraw Petycji. I to on poprosił Betlejewskiego złożenie petycji raz jeszcze. 

    PCh24.pl/źródło: PAPpap logo rp.pl, pch24.pl

    ***

    Jakby piekło się wściekło

    Udręki, jakie ludzie zgotowali sobie w XX wieku, miały w sobie coś mistycznego. Bez uwzględnienia kryteriów duchowych nie da się tego zrozumieć.

    Sowieccy żołnierze w 1925 r. wynoszą wyposażenie Monasteru Simonowskiego w Moskwie – prawosławnego klasztoru założonego w XIV wieku.

    SMOLBATTLE.RU

    ***

    Mroźną nocą z 24 na 25 stycznia 1938 roku nad pogrążoną we śnie Europą zaczęło jarzyć się czerwone światło. Płonąca na północnym niebie kurtyna oświetliła wsie i miasta, nadając wszystkiemu krwawą barwę.

    Nazajutrz obserwatoria astronomiczne w różnych częściach świata informowały, że nocne światło było wynikiem powstania wyjątkowo silnej zorzy polarnej. Łucja, jedyna żyjąca wizjonerka z Fatimy, wiedziała, co to znaczy: nadchodziła kolejna wojna, jeszcze straszniejsza od poprzedniej.

    Nieznane światło

    Przenieśmy się wstecz o 21 lat. Był 13 lipca 1917 roku. Od trzech lat trwała wielka wojna, angażująca niemal cały świat w mordercze zmagania monstrualnych armii. 2 tysiące kilometrów na południowy zachód od koszmarnej linii okopów frontu zachodniego, w której ludzie urządzili sobie ziemskie piekło, troje dzieci zobaczyło piekło nadprzyrodzone. Matka Boża pokazała pastuszkom z Fatimy wizję potwornej rzeczywistości, „jakby morze ognia”, w którym wieczną karę ponoszą ci, którzy konsekwentnie i do końca odrzucali Boże miłosierdzie.

    Wizja w najwyższym stopniu przeraziła dzieci, ale jednocześnie wzbudziła w nich determinację, żeby bez ustanku wypraszać dla grzeszników miłosierdzie Boże i pokutować za nich. O to też prosiła Niepokalana. Wezwała do poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu i do Komunii św. wynagradzającej w pierwsze soboty miesiąca.

    „Wojna zmierza ku końcowi. Lecz jeżeli ludzie nie przestaną obrażać Boga, wybuchnie druga, jeszcze gorsza, w czasie panowania Piusa XI” – ostrzegła. Padły też zagadkowe słowa: „Gdy zobaczycie noc rozświetloną nieznanym światłem, wiedzcie, że jest to wielki znak, który da wam Bóg, iż nadchodzi kara dla świata za jego zbrodnie w postaci wojny, głodu i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego”.

    Wizja piekła i przytoczone słowa Maryi wchodzą w skład pierwszej i drugiej części tzw. tajemnicy fatimskiej, której dzieci miały na razie nie wyjawiać. W 1941 roku, za zgodą Matki Bożej i na polecenie biskupa Leirii, spisała je Łucja. Niebawem też zostały ujawnione. Trzecia tajemnica została spisana w 1944 roku i upubliczniona dopiero w roku 2000.

    To zapowiada wiele krwi

    Tajemnicze światło pojawiło się jeszcze raz, tuż przed wybuchem II wojny światowej, po drugiej w nocy 22 sierpnia 1939 roku. Zjawisko obserwował główny sprawca nadchodzącej wielkiej rzezi, Adolf Hitler, spędzający czas w swojej alpejskiej rezydencji Berghof. Źle sypiał, więc zwykle kładł się dopiero nad ranem. Okoliczności tamtej sierpniowej nocy opisał w swoich wspomnieniach współpracownik Führera Albert Speer, architekt, a później minister zbrojeń Rzeszy. „Staliśmy z Hitlerem na tarasie Berghofu i podziwialiśmy rzadkie zjawisko. Wyjątkowo jaskrawa zorza polarna przez całą godzinę zalewała czerwonym światłem położony po przeciwnej stronie legendarny Untersberg, podczas gdy niebo grało wszystkimi kolorami tęczy. Ostatni akt »Zmierzchu bogów« nie mógłby się rozgrywać w efektowniejszej scenerii. Nasze twarze i ręce były nienaturalnie zabarwione na czerwono. Widowisko to wywołało nastrój dziwnej zadumy” – wspominał Speer. Wtem Hitler, zwracając się do jednego ze swych adiutantów, powiedział: „To zapowiada wiele krwi. Tym razem nie obejdzie się bez użycia siły”.

    Następnego dnia nazistowska gazeta „Volkischer Beobachter” donosiła: „We wtorek rano (22.8), począwszy od godz. 2.45, w obserwatorium astronomicznym Sonnenberg obserwowano na północno-zachodniej i północnej części nieba bardzo silną zorzę polarną”.

    Marksistowskie żądło

    Dziesięć dni później niemieckie dywizje runęły na Polskę. 17 września z drugiej strony wkroczyła Armia Czerwona. Zaczęła się wojna, która już wkrótce rzeczywiście okazała się jeszcze gorsza od poprzedniej. O ile w pierwszej wojnie ginęli głównie żołnierze, o tyle tym razem mordowano także cywilów – metodycznie i na skalę przemysłową. Udręczone narody doświadczyły bestialstw, które, wydawałoby się, nie są już możliwe w „nowoczesnym społeczeństwie”. A jednak XX wiek, który zaczął się w okresie zwanym piękną epoką, okazał się czasem ludobójstwa o niewyobrażalnych rozmiarach.

    Gdy po sześciu latach ustały walki, okazało się, że wojna pochłonęła życie ponad 55 milionów ludzi, z czego większość stanowili bezbronni mieszkańcy miast i wsi.

    Koniec wojny nie oznaczał jednak końca czasu wielkiego ucisku. To także zapowiedziała Maryja w Fatimie: „Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych”.

    Słowa te wybrzmiały w chwili, gdy Rosja zaczynała pogrążać się w ogniu rewolucji bolszewickiej. Błędną nauką okazał się komunizm, który po I wojnie sterroryzował całą Rosję, a po II wojnie zawładnął państwami ościennymi, sięgając swoimi wpływami w różne części świata. Wspólną cechą wszystkich reżimów komunistycznych, które jak zaraza opanowały wiele państw, była nienawiść do religii.

    Wydawany w Związku Sowieckim dziennik „Bezbożnik przy pracy” z 1929 r.; Robotnicy wyrzucają „Spasa”, czyli Zbawiciela, i rozbijają cerkiewny dzwon.

    Wydawany w Związku Sowieckim dziennik „Bezbożnik przy pracy” z 1929 r.; Robotnicy wyrzucają „Spasa”, czyli Zbawiciela, i rozbijają cerkiewny dzwon.
    SMOLBATTLE.RU

    ***

    „Nienawidzę wszystkich bogów, ponieważ istnienie jakiegokolwiek boga jest tym, co ogranicza człowieka i jego ludzką zdolność myślenia, ludzką zdolność działania i tak naprawdę jest czymś, co nas pęta i czyni z nas niewolników” – pisał Marks. Komuniści, w myśl tezy niemieckiego filozofa o religii jako „opium ludu”, bezwzględnie niszczyli wszelkie przejawy religijności. W chwili wybuchu rewolucji październikowej w 1917 roku rosyjska Cerkiew liczyła ponad 110 milionów wiernych. Duchownych prawosławnych było 65 tys., a mnichów i mniszek 90 tys. Po ziemi rosyjskiej rozsianych było 48 tysięcy cerkwi parafialnych. Cała ta potęga została w dwie dekady niemal całkowicie unicestwiona. U progu II wojny światowej duchownych było już tylko 5665. Obiektów sakralnych ocalało jedynie tysiąc. Kto zachował wiarę, ten skrzętnie ją ukrywał, żeby nie stracić życia.

    Symbole rewolucji – sierp i młot, czerwona gwiazda – oraz zdjęcia bolszewickich przywódców, w tym Lenina – w świątyni, w miejscu usuniętych wizerunków Jezusa i świętych.

    Symbole rewolucji – sierp i młot, czerwona gwiazda – oraz zdjęcia bolszewickich przywódców, w tym Lenina – w świątyni, w miejscu usuniętych wizerunków Jezusa i świętych.
    SMOLBATTLE.RU

    ***

    Jako że natura nie znosi próżni, komunizm zaczął sakralizować własne bożki, którymi stali się przywódcy czerwonych państw. Ich kult, tyleż karykaturalny, co przerażający, był przeciwieństwem kultu prawdziwego Boga. Terror, zastraszenie połączone z przymusowym uwielbieniem – wszystko to na niespotykaną skalę zaczęło się w Związku Sowieckim, a później rozlało się na Chiny i inne kraje. Przymusowej ateizacji doświadczyły też państwa „demokracji ludowej”, które, jak Polska, po wojnie znalazły się w strefie sowieckiej. Polacy, dzięki wyjątkowo silnemu katolicyzmowi, nie pozwolili komunistom podporządkować sobie Kościoła, ale sąsiednie państwa nie miały już takiego szczęścia. W Czechosłowacji biskupi zostali internowani, zakony rozwiązane, Kościół stracił wszystkie szkoły, zakazano działalności wszystkim organizacjom kościelnym, zamknięto większość pism katolickich. Duchowni zostali poddani ścisłej kontroli, z cenzurą kazań i wydawaniem zgody na odprawianie nabożeństw. Księża szli do więzień na przykład za duszpasterstwo, na które nie mieli zgody.

    Coraz silniejsze zaciskanie pętli przepisów miało docelowo całkowicie zdusić chrześcijaństwo, co w pewnej mierze przyniosło skutek w postaci wyjałowienia duchowego w społeczeństwach niektórych państw.

    Czy to nawrócenie?

    „Na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju” – mówiła Maryja w Fatimie.

    Znaczące, że Jan Paweł II padł pod kulami zamachowca w rocznicę pierwszego objawienia fatimskiego – 13 maja 1981 roku. Rok później był już w Fatimie, żeby podziękować Maryi za cudowne ocalenie. 25 marca 1984 roku, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, poświęcił Rosję i całą ludzkość Niepokalanemu Sercu Maryi.

    Wkrótce zaczął się rozpadać Związek Radziecki. Polska, jako pierwszy z krajów rządzonych przez komunistów, w 1989 roku odzyskała niepodległość. Po niej jarzmo niewoli zaczęły zrzucać kolejne kraje. W każdym z nich natychmiast też przywracano wolność religijną.

    W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 1990 roku, przywódcy istniejących jeszcze republik sowieckich podpisali „układ białowieski” o likwidacji Związku Radzieckiego. Wszystko te wydarzenia przebiegały nieomal bez rozlewu krwi, choć jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się to niemożliwe.

    Czy Rosja to dziś kraj nawrócony? Choć wolność religii została tam przywrócona, w świetle agresji na Ukrainę i powszechnego przyzwolenia na to rosyjskiego społeczeństwa można mieć wątpliwości. Znów, jak za cara, religia staje się tam narzędziem władzy. Nawrócenie jednak nigdy nie jest procesem zakończonym ani – dopóki toczy się życie – nieodwracalnym. Widać to także w państwach cywilizacji zachodniej, które dziś, jak się zdaje, raczej wywracają się niż nawracają. Trudno się temu jednak dziwić – podobno ludzki egoizm umiera trzy godziny po śmierci właściciela.

    Jedno pozostaje faktem: taka systemowa nienawiść wobec religii i zajadłość w walce z nią, jaką przyniósł komunizm, już się nie powtórzyła. Choć Rosja wciąż sieje niepokoje i wzmaga zamęt, to Związek Radziecki – „mistyczne ciało szatana” (określenie sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego) – utracił już swoją moc „rozszerzania błędów” natury duchowej. A te są najgorsze, bo zabijają nie tylko ciało.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Życiorys tego księdza to gotowy materiał na film sensacyjny!

    O. Walter Ciszek SJ

    Father Walter J. Ciszek, S.J. | Facebook

    ***

    Jego życiorys to gotowy materiał na film sensacyjny. Młody kapłan – więziony na Łubiance, piętnaście lat w obozach pracy – spędza w sowieckiej Rosji dwadzieścia trzy lata swojego życia. W 1963 r., po wynegocjowanej przez prezydenta Johna F. Kennedy’ego wymianie na rosyjskiego agenta, wraca do USA. Nigdy nie żałuje, że zgłosił się do pracy misyjnej w Rosji. Jezuita, sługa Boży ks. Walter Ciszek, kapłan, którego trzeba znać.

    Lubił… uliczne bójki

    Urodził się w 1904 r. w USA, w wielodzietnej rodzinie polskich emigrantów. Dorastał w Shenandoah, lubił uliczne bójki i sprawiał niemałe problemy wychowawcze. Jego decyzja o zostaniu księdzem wywołała w rodzicach szok. W wieku 24 lat Walter Ciszek dopiął swego i wstąpił do seminarium. Silny i wysportowany rzucił się w wir duchowej formacji, pościł o chlebie i wodzie. Jednocześnie dbał o kondycję fizyczną. 

    Musiałem być twardy. Wstawałem o czwartej trzydzieści rano, żeby przebiec pięć mil wokół jeziora na terenie seminarium, albo pływałem w listopadzie, kiedy jezioro było niewiele lepsze od zamarzniętego. Nadal nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby zrobić coś, czego ja nie potrafiłem, więc pewnego roku w Wielkim Poście jadłem tylko chleb i wodę przez czterdzieści dni – innego roku w ogóle nie jadłem mięsa przez cały rok – tylko po to, żeby sprawdzić, czy dam radę – wspominał.

    Pewnego dnia usłyszał o św. Stanisławie Kostce, jezuicie, który pieszo poszedł z Wiednia do Rzymu. Był zachwycony! Taki święty, z krwi i kości, mężny i odważny, był dla niego inspiracją. Wstąpił do jezuitów i w czasie nowicjatu usłyszał list Piusa XI, w którym papież wzywał wszystkich seminarzystów, a szczególnie jezuitów, do podjęcia pracy misyjnej w Rosji. „Było to dla mnie jakby bezpośrednie wezwanie od Boga. Wiedziałem, że muszę zgłosić się na tę misję” – napisał po latach. Rosja stała się jego przeznaczeniem.

    Rosja przyszła do niego sama

    Zgłosił się i rozpoczął misjonarskie studia w Collegium Russicum w Rzymie. W 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie i był gotowy do wyjazdu, żył na walizkach. Niestety, przeniknięcie do sowieckiej, ateistycznej Rosji nie było łatwe. Generał jezuitów, o. Ledóchowski skierował go do pracy w polskiej parafii w Albertynie (dziś Białoruś). Pojechał, a 17 września 1939 r. Rosja „przyszła” do niego sama. 

    Wiara jest jak ciemny tunel: Bóg daje nam Światło, abyśmy szli krok po kroku. Światło nie jest nam dane, abyśmy widzieli koniec tunelu

    W 1940 r. zgłosił się jako robotnik do pracy na Uralu i razem z innym zakonnikiem wyjechał tam na podstawie fałszywego paszportu. Dopiero po latach dowiedział się, że już wtedy został zdradzony. Był obserwowany i uznawany przez sowietów za watykańskiego szpiega. Wiedzieli o nim wszystko, tylko on nie wiedział, że wiedzą. W 1941 r. został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Watykanu. Przetrzymywano go w więzieniach NKWD w Permie, Łubiance i Butyrkach łącznie przez pięć lat a w obozach pracy na Syberii przez piętnaście lat. „W chwilach zniechęcenia pocieszałem się myślą o Bożej Opatrzności i Jego wszechmocy. Składałem siebie samego i moją przyszłość w Jego ręce i żyłem dalej” – mówił. 

    Na nieludzkiej ziemi doświadczył wszystkiego – głodu, zamarzania ciała, chorób, wszy, ludzkiej bezwzględności, ateizmu i pragnienia Boga, bezradności i paraliżującego lęku. Jakimś cudem nie doświadczył utraty wiary. Mszę odprawiał w baraku, albo w lesie – zawsze po kryjomu, z narażeniem życia. Spowiadał, bo ci, którzy pragnęli Boga, obecność kapłana przyjmowali jako dowód Jego pamięci o człowieku na ziemi rządzonej przez szatanów.

    Łubianka i noc w duszy

    Jednak to nie praca w nieludzkich warunkach Syberii była dla o. Ciszka najtrudniejszym doświadczeniem misji w Rosji. Najcięższy egzamin, bo z ocalania nadziei, zdawał na Łubiance. Pięcioletnia izolacja w białej celi, światło zapalone w dzień i w nocy, brak sztućców, brak rozmów, brak ludzkiego głosu, brak ludzkiego ciepła, dotyku, uśmiechu i przejmująca, dotkliwa cisza, okazały się być torturami dla jego umysłu i duszy. Cisza była „całkowita i wszechobecna, zdawała się zamykać wokół ciebie i stale ci zagrażać” – pisał. 

    Łubianka, pod wieloma względami, była dla mnie szkołą modlitwy

    Po każdej sesji przesłuchań „bolesne myśli, które wypełniały godziny w mojej cichej celi, zaczęły mieć swój wpływ i podkopywać moje morale”. Wyrywany na przesłuchania, szpikowany narkotykami, oskarżany i torturowany podpinany do elektrod wracał do sterylnego pokoju. Przez pięć lat walczył, by nie popaść w rozpacz. Nie miał pojęcia, jak długą będzie wieziony, ale wierzył, że porządek i rutyna pomogą mu przetrwać. 

    Nie miał zegarka, mimo to ustalił plan dnia – pory wstawania, sprzątania, gimnastyki, czytania i modlitwy. Przed obiadem robił południowy rachunek sumienia i odmawiał Anioł Pański, gdy zegar na Kremlu wybijał dwunastą. Po obiedzie odmawiał trzy różańce, po polsku, po rosyjsku i po łacinie. Potem znów czytał. Po kolacji odmawiał, z pamięci, modlitwy i hymny wieczorne i aż do pory pójścia spać – czytał. Jako więzień miał prawo wypożyczać jedną książkę tygodniowo. 

    „Studia na Łubiance”

    Przez pięć lat przeczytał najważniejsze dzieła literatury rosyjskiej, ale również to, co napisał Lenin. Nazwał ten okres „studiami uniwersyteckimi na Łubiance”. Cisza, w której żył, otworzyła go na Boga. To był jego jedyny Rozmówca, Powiernik, Przyjaciel. To modlitwa uratowała mu życie, choć ciemność Ogrójca trwała niemal pięć lat. 

    Kiedy opuszczał Łubiankę zasadzono mu 15 lat łagru na Syberii. Ale był gotowy do wypełnienia słów Jezusa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki”. 

    Mogę zaświadczyć na podstawie własnych doświadczeń, szczególnie z moich najciemniejszych godzin na Łubiance, że największe poczucie wolności, wraz z pokojem duszy i trwałym poczuciem bezpieczeństwa, pojawia się, gdy człowiek całkowicie porzuca swoją wolę, aby podążać za wolą Boga – napisał po latach.

    Powrót do domu

    W październiku 1963 r. w zamian za dwóch agentów rosyjskich, którzy zostali ujęci w USA, Związek Radziecki zdecydował się wypuścić dwóch Amerykanów, w tym ks. Ciszka. Trasa powrotu wiodła z Moskwy do Londynu, a stamtąd do Nowego Jorku. Ciszek, który opuszczał swój kraj w 1934 r., gdy wyruszył do Rzymu na studia teologiczne, wracał po dwudziestu dziewięciu latach. Miał 59 lat, wracał z piekła, które jedni ludzie urządzili innym ludziom. 

    W wywiadach, których udzielał po powrocie powtarzał, że przez wszystkie te lata przez ani jeden dzień nie był chory, i że zawsze jakoś udawało mu się posługiwać jako kapłan, czasem odprawiając mszę na pamięć na swojej skrzynce w baraku, albo w głębi lasu na pniu po ściętym drzewie. Nigdy też nie zwątpił w swą siłę i obowiązki kapłańskie. Nigdy nie kwestionował wiary, w której został ochrzczony i wyświęcony, by być drugim Chrystusem. Często prosił też, aby ci, którzy zechcą poznać jego historię, próbowali uchwycić znaczenie tego, co z łaską Bożą wycierpiał i dzięki Komu możliwe było nie popaść w obłęd pod ciężarem tego cierpienia. „Miłość Chrystusowa nie zna granic” – mówił. Na pytanie: Jak udało się to przeżyć? Do końca życia odpowiadał: „Opatrzność Boska”.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    (strona poświęcona o. Walterowi: www.ciszek.org.)

    ***

    Miłosierdzie bez granic. Jak to się stało, że kult, który jeszcze pół wieku temu był zakazany, rozlał się na cały świat?

    Jak to się stało, że kult, który jeszcze pół wieku temu był zakazany, rozlał się na cały świat, a przesłanie prostej zakonnicy drugiego chóru dotarło na wszystkie kontynenty? I to bez reklamy, marketingu i siły mediów społecznościowych.

    W sanktuarium Miłosierdzia Bożego w El Salvador na wyspie Mindanao. – Filipińska dusza potrzebuje namacalnego kontaktu. Musimy dotknąć, doświadczyć. Wtedy spotkanie z miłosiernym Bogiem staje się dla nas naprawdę ważne – mówią posługujący tu duszpasterze.

    ***

    Nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia jest najbardziej dynamicznie rozwijającą się formą obrzędu religijnego w Kościele, a „Dzienniczek” siostry Faustyny stał się najczęściej tłumaczoną polską książką. Nie ma już chyba kraju, w którym nie byłoby obrazu Jezusa Miłosiernego ze słowami: „Jezu, ufam Tobie” w lokalnym języku, a koronkę odmawia się w najodleglejszych zakątkach świata. Dowodzą tego zdjęcia przysyłane przez misjonarzy do Łagiewnik. Na maleńkiej wyspie na Oceanie Indyjskim, gdzie nie dotarła jeszcze cywilizacja, ludzie okryci liśćmi trzymają w rękach różaniec i odmawiają Koronkę do Bożego Miłosierdzia w swoim języku. Z wyprawy na Filipiny wspominam moment, gdy w jednym z banków w Manili próbowałam wymienić pieniądze, kiedy urzędniczka grzecznie mnie przeprosiła i… całe biuro zaczęło odmawiać koronkę. Była 15.00. Koronkę można tam usłyszeć w radiu i telewizji, w centrach handlowych i na promach, gdzie nadawana jest przez głośniki. – Na Filipinach modlitwa koronką w miejscach publicznych jest czymś zupełnie naturalnym – opowiadała Elżbieta Chodźko-Zajko. Jako świecka misjonarka pracowała z mężem na wyspie Mindanao, gdzie marianie głoszą orędzie o  Bożym Miłosierdziu. Właśnie dzięki marianom przesłanie to udało się rozpowszechnić na wszystkich kontynentach.

    Misja ks. Jarzębowskiego

    Pierwszym kapłanem w długim ciągu marianów, którzy stali się apostołami Bożego miłosierdzia, był ks. Józef Jarzębowski. Gdy wybuchła II wojna światowa, dotarł z Warszawy do Wilna, gdzie spotkał ks. Michała Sopoćkę, spowiednika i kierownika duchowego siostry Faustyny, a także kontynuatora jej misji. Otrzymał od niego traktat teologiczny uzasadniający konieczność wprowadzenia do kalendarza liturgicznego święta Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Sopoćko, zachęcony przez prymasa Augusta Hlonda, napisał tę pracę i wydał ją w konspiracyjnych warunkach w nakładzie 500 egzemplarzy. Na pożegnanie poradził marianinowi, by ilekroć będzie w potrzebie, odwoływał się do Jezusa Miłosiernego. Zakonnik posłuchał go i cudem wydostał się z okupowanej przez Sowietów Litwy. Jechał przez całą Rosję i Daleki Wschód z nieważną wizą japońską w paszporcie. Wreszcie udało mu się dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. Znalazł się w Stockbridge w stanie Massachusetts, które szybko stało się światowym centrum szerzenia Bożego miłosierdzia. Stamtąd przesłanie to zawędrowało do Korei Południowej, Brazylii, Argentyny, Kamerunu i wielu innych krajów. Oblicza się, że w ciągu pół wieku w Stockbridge wydrukowano ok. 14 mln różnych książek, broszur i obrazków z modlitwami wzywającymi Bożego miłosierdzia. Dzięki ks. Serafinowi Michalence, który przemycił kliszę z „Dzienniczkiem” siostry Faustyny do Rzymu, a potem zawiózł tekst do Stockbridge, ukazało się tam pierwsze wydanie „Dzienniczka” w języku polskim. W 1986 r. Amerykanie przetłumaczyli go na język angielski, dzięki czemu stał się znany w całym świecie anglojęzycznym. W Anglii powstał i do dziś działa mariański Apostolat Miłosierdzia. W 1996 roku „Dzienniczek” przetłumaczono na język hiszpański, co doprowadziło do wielkiego rozwoju kultu w wielu krajach hiszpańskojęzycznych. Pracujący w Boliwii misjonarz mówi, że nie ma tam kościoła, w którym nie byłoby obrazu z napisem „Jezu, ufam Tobie”, a koronka jest jedną z najpopularniejszych modlitw w najbardziej odległych wioskach w Andach. Tylko w USA do Apostolskiego Ruchu Bożego Miłosierdzia należy prawie milion osób. Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich szerzy ten kult w krajach misyjnych, rozsyłając książki, ulotki, obrazy z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. W swej misji wykorzystuje też najnowsze technologie, promując Boże miłosierdzie w sieci.

    Kult się szerzy

    Marianów uznaje się za propagatorów Bożego miłosierdzia przez działalność wydawniczą. Pallotynów natomiast można uznać za krzewicieli kultu od strony doktrynalnej. Założyli oni ośrodek apostolstwa nie tylko w Dolinie Miłosierdzia w Częstochowie, ale również we Francji, co przyczyniło się do rozwoju kultu w krajach francuskojęzycznych. Ważną rolę odegrał tu ks. Franciszka Cegiełka, więzień obozów w Sachsenhausen i Dachau. To właśnie tam poznał Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Był też przekonany, że to siostra Faustyna wyprosiła mu powrót do zdrowia i cudowne ocalenie. Podobne doświadczenia mieli też inni pallotyńscy więźniowie obozów koncentracyjnych, dlatego gdy w 1946 roku ich francuska delegatura została przekształcona w regię, doprowadzili do nadania jej tytułu „Miłosierdzia Bożego”. Właśnie pallotyni związani z Francją odegrali ważną rolę w kształtowaniu się teologicznych podstaw kultu Bożego Miłosierdzia. Dla jego potrzeb utworzyli Apostolat Miłosierdzia w Osny i zorganizowali tam centrum tego kultu. Już w latach 50. XX wieku zaczęli też gromadzić materiały związane z życiem i duchowością siostry Faustyny, z myślą o ewentualnym procesie beatyfikacyjnym.

    Amerykańscy żołnierze otrzymane w Narodowym Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Stockbrige obrazki Jezusa Miłosiernego zabrali ze sobą na Daleki Wschód. Szukający w USA lepszego życia i źródeł dochodu emigranci z różnych zakątków świata wysyłali pozostawionym w ojczyźnie bliskim nie tylko zarobione pieniądze, lecz także materiały dotyczące Bożego miłosierdzia. – W 1958 roku, kiedy istniał zakaz rozpowszechniania „Dzienniczka”, Filipińczycy dostawali z USA ulotki z obrazem Jezusa Miłosiernego i opisem objawienia. W obiegu były też kopie książeczki z koronką – mówił mi ks. Josefino Ramirez, odpowiedzialny za filipińskie ośrodki Apostolatu Miłosierdzia.

    Do rozpowszechnienia tego kultu przyczynili się również misjonarze. Bez Jezusa Miłosiernego pracy na misjach nie wyobrażał sobie ks. Stanisław Urbaniak. Jest jedynym polskim misjonarzem, który przeżył w Rwandzie sto dni ludobójstwa. Trzy lata przed tą tragedią powiesił w kościele w Ruhango obraz Jezusa Miłosiernego i – jak opowiadał – wszystko, co się później wydarzyło, było konsekwencją tego gestu. Na terenie parafii nikt nie zginął, a ludzie z grupy modlitewnej, do której należeli zarówno Hutu, jak i prześladowani Tutsi, pomagali potrzebującym. Po ludobójstwie powstało tam centrum Jezusa Miłosiernego z wieczystą adoracją, które jest miejscem pojednania i przebaczenia. Dokonało się tam wiele uzdrowień. Na Święto Miłosierdzia przybywa w to miejsce ponad 60 tys. ludzi z okolicznych krajów.

    Jezus spełnia obietnice

    Święto Miłosierdzia Bożego jest bardzo uroczyście obchodzone w sanktuarium w Atoku. Ksiądz Franciszek Filipiec, który jest tu rektorem, opowiada, że tego dnia z czterech stron Kamerunu przybywają piesze pielgrzymki. Święto ogłaszają tam-tamy, nawołując rytmicznie: „Chodźcie tu, Bóg jest miłosierny”. W czasie prowadzonej po powstaniu sanktuarium ewangelizacji w wielu domach wieszano krzyże i obrazy Jezusa, a ściągano amulety. Wszystkie wioski diecezji zostały zawierzone Bożemu Miłosierdziu. Ludzie mówili: przyszli księża, a uciekli czarownicy. Misjonarz opowiada, że na jego oczach spełniają się obietnice Chrystusa, który zapowiedział s. Faustynie, że ten, kto ufa Jego miłosierdziu, nie umrze bez pojednania.

    Podobne świadectwo słyszałam w Manili od ks. Mariusza Jarząbka. Marianin jechał taksówką, gdy ujrzał, że idący skrajem chodnika mężczyzna upadł. Kazał zatrzymać samochód i podszedł do leżącego. Ten, widząc koloratkę, poprosił o spowiedź. Po chwili umarł. Okazało się, że był on znanym propagatorem pierwszych piątków miesiąca i kultu Jezusa Miłosiernego. Następnego dnia filipińskie gazety pisały, że „Bóg przysłał misjonarza z Polski, by ten, który był Apostołem Bożego Miłosierdzia, nie umarł bez pojednania”.

    Beata Zajączkowska/Gość Niedzielny

    ***

    Koronka do siedmiu boleści Matki Bożej. Nieobjawiona, ale chciana przez Maryję

    SORROWS

    Lawrence OP CC BY-NC 2.0

    ***

    Świętej Elżbiecie z Hesji sam Pan Jezus miał objawić obietnice związane z tą koronką. O jej odmawianiu przypomniała Matka Boża podczas objawień w rwandyjskim Kibeho. Tam też prosiła, by odmawiać ją w dwa określone dni tygodnia.

    Kiedyś Kościół obchodził w ciągu roku liturgicznego aż dwa święta związane z cierpieniem Maryi. Pierwsze z nich narodziło się w Kolonii, w roku 1423 i ustanowiono je celem zadośćuczynienia za profanacje, jakich dokonywali husyci. Obchodzono je w piątek trzeciego tygodnia wielkanocnego.

    Trzy wieki później papież Benedykt XIII upowszechnił je w całym Kościele jako święto Matki Bożej Bolesnej, przenosząc jednocześnie jego obchód na piątek przed Niedzielą Palmową, jako że jego pasyjna treść bardziej pasowała do okresu Wielkiego Postu niż czasu wielkanocnego. Znikło ono z kalendarza wraz z reformą liturgiczną ostatniego Soboru.

    Drugie święto narodziło się z pobożności powstałego w XIII wieku zakonu serwitów (Sług Najświętszej Maryi Panny). Jego treść miało stanowić rozważanie wydarzeń i momentów szczególnego cierpienia Matki Bożej w historii zbawienia. Święto Siedmiu Boleści Maryi zaczęło zyskiwać coraz większą popularność mniej więcej w XVII wieku. W 1814 roku papież Pius VII zdecydował, że będzie je obchodził cały Kościół powszechny w trzecią niedzielę września.

    Pius X przeniósł ten obchód na 15 września, a więc dzień po święcie Podwyższenia Krzyża. W wyniku ostatniej reformy liturgicznej przejęło one nazwę zlikwidowanego święta wielkopostnego, a więc Matki Bożej Bolesnej.

    Z tym drugim świętem wiąże się także (pochodząca najpewniej również od serwitów) Koronka do siedmiu boleści Maryi. Zatwierdził ją papież Benedykt XIII w 1724 roku. Kolejni papieże wiązali z odmawianiem tej modlitwy odpusty.

    Przypominał o niej św. Alfons Maria Liguori w swoim dziele „O łaskach Matki Najświętszej”, a św. Elżbiecie z Hesji sam Pan Jezus miał objawić obietnice związane z jej odmawianiem: łaskę odprawienia pokuty za wszystkie grzechy jeszcze przed śmiercią; szczególną opiekę Bożą w utrapieniach i w chwili śmierci; dar szczególnej duchowej pamięci o Męce Pańskiej i nagrodę za tąż pamięć; nadzwyczajną opiekę Matki Bożej i łaskę bycia prowadzonym przez nią w życiu.

    Ciekawe jest to, że modlitwa ta nie została co prawda – w przeciwieństwie do wielu innych podobnych – podyktowana podczas jakiegokolwiek objawienia, czy wizji któremuś ze świętych, ale o jej odmawianiu przypomniała i prosiła o nie Matka Boża podczas objawień w rwandyjskim Kibeho w latach 1981-1983. Są to pierwsze objawienia Maryjne uznane oficjalnie przez Kościół w XXI wieku – uznał je biskup diecezji Gikongoro.

    31 maja 1981 roku w Kibeho Maryja miała powiedzieć jednej z wizjonerek: „To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do siedmiu boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec”.

    Maryja prosiła jeszcze, by wizjonerka powiedziała o tym całemu światu i zapewniała: „Jeśli będziecie odmawiać ten różaniec, rozważając go, znajdziecie w sobie siłę, by wrócić do Boga”.

    Taki właśnie jest sens tej modlitwy. Nie ma ona zastąpić tradycyjnego różańca, ale pomóc nam uświadomić sobie swoje grzechy i uprosić duchowe siły potrzebne do nawrócenia, wyjścia z grzechów i przemiany życia.

    Matka Boża prosiła, by odmawiać Koronkę do jej siedmiu boleści przede wszystkim we wtorki (dzień objawień w Kibeho) i piątki (dzień męki i śmierci Jezusa).

    W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

    Wierzę w Boga…

    W tym miejscu warto krótko, własnymi słowami poprosić Maryję, aby pomogła nam modlić się gorliwie i w skupieniu, abyśmy wniknęli i podzielili z Nią Jej ból.

    Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Łk 2, 34-35. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi wywołany zapowiedzią starca Symeona, że Jej duszę przeszyje miecz z powodu odrzucenia z jakim spotka się Jezus. Prosimy o łaskę wierności Chrystusowi i poddania się woli Bożej.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść druga: Ucieczka do Egiptu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Mt 2, 13-15. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi spowodowany obawą o życie małego Jezusa i koniecznością ucieczki do obcego kraju. Prosimy o łaskę wsłuchania się w głos Boga i słowo, które do nas kieruje, abyśmy umieli z Bożej perspektywy widzieć wydarzenia naszego życia.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść trzecia: Poszukiwanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Łk 2, 41-50. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi spowodowany zaginięciem Jezusa, strachem o Jego los i tęsknotą za Nim oraz niezrozumieniem Jego trudnej odpowiedzi. Prosimy o łaskę tęsknoty za Jezusem – za modlitwą, sakramentami, Słowem Bożym.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść czwarta: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 16-18. 25-27. W tej tajemnicy rozważamy spotkanie Jezusa z Maryją podczas Jego Drogi Krzyżowej czy też szerzej: Jej wierną obecność przy Synu podczas Jego męki i Jej udział w Jego cierpieniach. Prosimy o łaskę cierpliwego znoszenia cierpień, krzywd, przykrości, upokorzeń, wszystkich naszych życiowych krzyżów.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść piąta: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 28-30. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi w momencie śmierci Jezusa. Prosimy szczególnie o łaskę „śmierci dla grzechu” – zerwania z jakimkolwiek grzechem, nawet najmniejszym.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść szósta: Złożenie martwego ciała Jezusa w ramiona Matki

    W tej tajemnicy rozważamy moment nieopisany przez ewangelistów, ale słusznie „zakładany” przez pobożność chrześcijańską: chwilę (jak długą?), w której pozwolono Maryi pochylić się nad martwym ciałem Syna, objąć je, utulić. Prosimy szczególnie o łaskę prawdziwego, doskonałego żalu za grzechy i owocnej pokuty.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść siódma: Złożenie Pana Jezusa do grobu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 38-42. Rozważamy w tej tajemnicy ból Maryi podczas złożenia ciała Jezusa w grobie (także ten związany z pośpiechem w jakim się to dokonało i niedopełnieniem wszystkich zwyczajów pogrzebowych Izraela). Prosimy o dar dobrej, szczęśliwej śmierci w stanie łaski uświęcającej dla nas samych, naszych bliskich i umierających w tej godzinie.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Na koniec, dla uczczenia łez wylanych przez Maryję odmawiamy jeszcze trzy razy Zdrowaś, Maryjo…

    Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ***

    Przesłanie dla Polski objawienia Maryi w Kibeho

    fot. Screenshot – YouTube

    ***

    Przesłanie dla Polski objawienia Maryi w Kibeho

    Objawienia Najświętszej Dziewicy Maryi w Kibeho

    Ludowa pobożność w Kościele katolickim zawsze i wszędzie interesowała się nadzwyczajnymi zjawiskami i wydarzeniami, które często mają związek z objawieniami zwanymi „prywatnymi”, dla odróżnienia ich od pozytywnego i ostatecznego Objawienia danego przez Jezusa Chrystusa. Objawienia prywatne dotyczą szczególnie pobożności maryjnej i mają swoje „orędzia”, nawet jeśli wykraczają poza te ramy. Może się zdarzyć, że pewne „objawienia” zostają uznane przez władzę kościelną. Tak jest na przykład w przypadku
    objawień, które miały miejsce w Lourdes we Francji, w Fatimie w Portugalii czy w Banneaux w Belgii. Zostały one uznane, jednak nie należą do depozytu wiary. Żaden chrześcijanin nie musi więc w nie wierzyć; jednak wymaga się od niego, by wykazał się szacunkiem wobec tych, którzy w nie wierzą.

    Taka sytuacja dotyczy również objawień w Kibeho w Rwandzie, uznanych przez Kościół 29 czerwca 2001 r. Mając to na uwadze, chcielibyśmy w niniejszym rozdziale, dając zarys zdarzeń, ukazać drogę, która doprowadziła do uznania wspomnianych objawień, przedstawić elementy orędzia z Kibeho, a w końcu powiedzieć o trzech uznanych przez Kościół widzących; wszystko po to, by zachęcić czytelnika do zebrania większej ilości informacji na ten temat.

    Elementy orędzia Matki Bożej z Kibeho

    Wśród faktów, które powinny służyć za wsparcie wiarygodności objawień w Kibeho, jednym z najważniejszych jest niewątpliwie treść „dialogów” widzących, jakość orędzia.

    Oczywiście objawień w Kibeho było wiele i bardzo rozciągnęły się w czasie; ale elementy składowe orędzia z Kibeho zostały wyjawione w ciągu dwóch pierwszych lat objawień, to znaczy przed końcem 1983 r. Po tej dacie nie pojawiło się nic oryginalnego, raczej powtórki i próby streszczeń. Dziewica przekazuje widzącym odrębne, ale nie przeciwstawne orędzia; można w nich łatwo rozpoznać wiele wspólnych punktów. Ograniczymy się tutaj do krótkiego zarysu. Mówiąc w skrócie, bez kopiowania słów każdej widzącej, orędzie z Kibeho mogłoby się sprowadzić do następujących tematów:

    1˚. Pilne wezwanie do skruchy i przemiany serc: „Okażcie skruchę, żałujcie za grzechy, żałujcie za grzechy!”. „Nawróćcie się, kiedy jest jeszcze na to czas”.

    2˚. Diagnoza moralnego stanu świata: „Świat ma się bardzo źle” („Ngo isi imeze nabi cyane”). „Świat działa na własną zgubę, wkrótce wpadnie w otchłań („Ngo isi igiye kugwa mu rwobo”), to znaczy pogrąży się w niezliczonych i nieustających nieszczęściach”. „Świat buntuje się przeciwko Bogu, (ubu isi yarigometse), popełnia za dużo grzechów; nie ma miłości ani pokoju”. „Jeśli nie okażecie skruchy i nie przemienicie waszych serc, wszyscy wpadniecie w otchłań”.

    3˚. Głęboki smutek Dziewicy Maryi: Widzące mówią, że widziały jak płakała 15 sierpnia 1982 r. Matka Słowa bardzo się martwi brakiem wiary ludzi i ich zatwardziałością w grzechu. Skarży się na nasze złe zachowanie, które charakteryzuje rozwiązłość obyczajów, upodobanie do zła, ciągły brak posłuchu dla Przykazań Bożych.

    4˚. „Wiara i brak wiary przyjdą niepostrzeżenie”. (Ngo ukwemera n’ubuhakanyi bizaza mu mayeri). To jedno z tajemniczych zdań, które Maryja powiedziała Alphonsine więcej niż raz w początkach objawień, z prośbą, by je powtórzyć ludziom.

    5˚. Zbawcze cierpienie: Ten temat jest jednym z najważniejszych w historii objawień w Kibeho, zwłaszcza u Nathalie Mukamazimpaka. Dla chrześcijanina cierpienie, zresztą nieuniknione w życiu doczesnym, jest obowiązkową drogą do osiągnięcia chwały niebieskiej. 15 maja 1982 r. Dziewica Maryja powiedziała swoim widzącym, a przede wszystkim Nathalie: „Nikt nie wchodzi do nieba, nie cierpiąc”. Albo jeszcze: „Dziecko Maryi nie rozstaje się z cierpieniem”. Ale cierpienie jest również sposobem na odpokutowanie za grzechy świata i udział w cierpieniach Jezusa i Maryi dla zbawienia świata. Widzący zostali zaproszeni do przeżycia tego orędzia w konkretny sposób, do akceptacji cierpienia z wiarą i radością, do umartwiania się („kwibabaza”) i rezygnacji z przyjemności (kwigomwa) w celu nawrócenia świata. Kibeho jest w ten sposób przypomnieniem miejsca krzyża w życiu chrześcijanina i Kościoła.

    6˚. Módlcie się nieustannie i szczerze:
    Ludzie nie modlą się, a nawet jeśli się modlą, wielu z nich nie robi tego jak należy. Dziewica prosi widzących, aby dużo modlili się za świat, nauczyli innych jak się modlić i modlili się zamiast tych, którzy się nie modlą. Dziewica prosi nas, byśmy modlili się z większą gorliwością i szczerze.

    7˚. Kult Maryi, urzeczywistniany przede wszystkim przez regularne i szczere odmawianie różańca.

    8˚. Różaniec do Siedmiu Boleści Dziewicy Maryi:
    Widząca Marie Claire Mukangango mówi, że otrzymała objawienia na tym różańcu. Dziewica kocha ten różaniec. Znany niegdyś, popadł potem w zapomnienie. Matka Boża z Kibeho pragnie, aby przywrócono mu dobre imię i rozpowszechniono w Kościele. Różaniec do Siedmiu Boleści nie zajmuje wcale miejsca Różańca Świętego.

    9˚. Dziewica Maryja pragnie, aby zbudowano Jej kaplicę na pamiątkę Jej objawienia się w Kibeho. Ten temat sięga do objawienia z 16 stycznia 1982 r. i wielokrotnie powraca tamtego roku z nowymi szczegółami.

    10˚. Módlcie się bez przerwy za Kościół, ponieważ w najbliższym czasie czekają go poważne przykrości. Alphonsine usłyszała to od Dziewicy 15 sierpnia 1983 r. i 28 listopada 1983 r.

    źródło tekstu: http://kibeho-sanctuary.com/Fronda.pl

    ***

    Siedem mieczy boleści Matki Bożej. Czemu aż tyle?

    Wikipedia

    ***

    W sztuce elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy. Co one oznaczają?

    Siedem mieczy boleści

    Imię Jacopone’a da Todi najlepiej na język polski przetłumaczyć jako „Kuba”, tym bardziej, że tak nazwali go bliscy, gdy podjął decyzję o rezygnacji ze światowej kariery i poświęcił życie pokucie i modlitwie. Szalony Kuba – a tak właśnie go nazwano – podjął pokutne życie po śmierci żony, gdy – wedle tradycji – odkrył, że pod drogimi sukniami nosiła włosiennicę, pokutując za jego utracjuszostwo.

    Po wstąpieniu do zakonu franciszkańskiego Jacopone wykazał się wybitnym talentem poetyckim, tak że już za życia uznawany był za mistrza. Obecnie wielu historyków literatury uważa, że obok Dantego jest najwybitniejszym przedstawicielem średniowiecznej poezji włoskiej.

    Spośród wszystkich dzieł da Todi najsłynniejsza jest pieśń Stabat Mater Dolorosa, która – przetłumaczona na wiele języków świata – jest śpiewana w kościołach po dziś dzień. Mater Dolorosa  Matka boleściwa jest tytułem, który przyznajemy Bożej Rodzicielce, chcąc ukazać nasze współczucie z Jej cierpieniem.

    Matka Boleściwa

    Matka Boleściwa jest motywem wielokrotnie wykorzystywanym w sztukach plastycznych, szczególnie w kameralnych dziełach związanych z tak zwanym nurtem devotio moderna. Celem tej „nowej” pobożności było wzbudzenie współczucia modlącej się osoby do umęczonego Chrystusa czy Jego matki. W sztuce takie myślenie zaowocowało szeregiem przedstawień dewocyjnych, które nie ilustrują dosłownie scen biblijnych, ale odnoszą się do Ewangelii, a przede wszystkim Pasji.

    Przykładem może być Pieta, scena ukazująca Maryję trzymającą na kolanach umęczone ciało Syna zdjętego z krzyża. Mimo jej braku w ewangelicznych opisach męki jest ona bardzo prawdopodobna – trudno bowiem założyć, że Matka nie chciałaby się pożegnać z Synem po śmierci.

    Pieta z Lubiąża

    ***

    Pieta z Lubiąża jest przykładem, chciałoby się powiedzieć, doprowadzonej do skrajności ekspresyjności i emocjonalności w sztuce. Cierpienie ukazane jest nie tylko w niezliczonych ranach na ciele Zbawiciela, ale także w pełnych rozpaczy rysach Jego Matki.

    Z kolei w jednym z kościołów w Hohenfeld znajdujemy przedstawienie będące połączeniem zdjęcia z krzyża oraz piety. Jednakże w samym przedstawieniu dostrzegamy nawiązanie do wielu odmiennych przedstawień – z jednej strony widzimy miecz przeszywający serce Matki, z drugiej strony patrzy Ona w górę, jakby ciągle wpatrywała się w wiszącego na krzyżu Syna.

    Pieta z Kościoła w Hohenfeld

    ***

    Mąż boleści

    Ten typ przedstawienia cierpiącej Maryi wynika już jednoznacznie z ewangelicznej opowieści o Jej towarzyszeniu Synowi podczas męki na krzyżu. Jednym z piękniejszych i jednocześnie przepełnionych ekspresją dzieł jest obraz Rogiera van der Weydena. Od średniowiecza aż po czasy współczesne powstał szereg obrazów ukazujących Maryję i Jana pod krzyżem. Z tej pary wyodrębniono postać Maryi – nierzadko ukazywano popiersie Matki Bożej z rękoma złożonymi w geście modlitwy. Bardzo często takie przedstawienia układano w dyptyki wraz z Chrystusem ukazanym w postaci Męża Boleściwego – jak widzimy to na przykład w przepięknym dziele Albrechta Boutsa.

    Chrystus jako mąż boleściwy w dziele Rogiera van der Weydena

    ***

    Ciekawym przykładem przemiany tego malarskiego przedstawienia jest obraz Bolesnej Maryi pędzla El Greca czy Tycjana. Tutaj kobiety są eleganckimi arystokratkami, których ból jest już dyskretny, ale mimo tego nie mniej ekspresyjny.

    Matka Boleściwa, El Greco
    Matka Boleściwa, Tycjan

    ***

    Miecz przeszywający duszę Maryi

    W sztuce ważnym elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy, takich jakie widzimy na wspaniałej rzeźbie z Salamanki czy też na obrazie z opactwa mniszek benedyktynek w Staniątkach.

    Siedem mieczy boleści, figura w Salamance

    ***

    Czym są owe miecze utkwione w sercu Maryi, ukazuje obraz Adriana Isenbrandta, gdzie na scenach otaczających zbolałą Matkę Boga widzimy: ofiarowanie, ucieczkę do Egiptu, odnalezienie w świątyni, drogę krzyżową, ukrzyżowanie, zdjęcie z krzyża oraz złożenie do grobu. Każda z tych scen namawia wiernych do pobożnej medytacji nad Pasją oraz współczucia Matce i Synowi.

    Juliusz Gałkowski /Aleteia.pl

    ***

    Jezus do ks. Dolindo: „Matka Bolesna jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”

    ks. Dolindo Ruotolo o Matce Bożej Bolesnej

    fot. P. Vojtěch Kodet / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0; Kty68 / Shutterstock

    ***

    Jeśli upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie – podpowiadał ks. Dolindo.

    Niedawno na pogrzebie byłam świadkiem przeszywającej serce sceny. Grabarze zaczęli powoli spuszczać do dołu trumnę z ciałem mojego kolegi. Na jej wieku były umocowane trzy wianuszki z czerwonych różyczek, najmniejszy od trzyletniego synka. Pozostałe, większe – od dwóch starszych.

    Nagle mama Mariusza padła na zabłoconą ziemię na kolana. W geście bezradności, wyciągając ręce ku bezlitośnie zanurzającej się w czeluściach ziemi trumnie, szlochała i wołała: „Boże, oddaj mi synka!”. Żona Mariusza stała obok. Coraz silniej przyciskała do piersi czarno-białą fotografię ukochanego męża. Obie trzęsły się z bólu. Mysterium doloris – tajemnica bolesna. Nawet trębacz zamilkł. Wszyscy – było tam kilkaset osób – bezskutecznie i nieudolnie próbowaliśmy zdusić emocje, wbijając spojrzenia niebo. Serce pękało.

    Dwa dni później w szpitalu dziecięcym czekałam na korytarzu z synem na wyniki badań. Dłużyło się, bo… pielęgniarka za ścianą musiała stwierdzić zgon dziecka. Znowu – serce pękało. I znowu – mysterium doloris.

    Dwa tysiące lat temu, na Golgocie, pod wiszącym na Krzyżu ciałem zmasakrowanego Jezusa, stała Jego Mama. Jej serce pękało. Mysterium doloris.

    Ona to przeszła – śmierć dziecka. Widziała, jak je bezlitośnie katują, jak kolce korony cierniowej przebijają Jego oczy, wbijają się w szyję, jak kawałki mięśni odpadają – zamiast 36, Jezusowi wymierzono ponad 130 batów. A potem trzymała na dłoniach Jego rozszarpane i broczące krwią ciało. „Matka Bolesna – mówi Jezus w czasie lokucji wewnętrznej księdzu Dolindo Ruotolo – jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”.

    Siedem boleści Matki Bożej

    Matkę Bożą Bolesną Kościół czci od wieków. Ale to dopiero św. Pius X ustanowił Jej święto na 15 września, po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Ten dzień to też imieniny ks. Dolindo. Tata Rafaele nadał takie imię mistykowi właśnie z myślą o Matce Bożej Bolesnej (Dolorosa), a przywołuje ono obraz Matki Bożej Siedmiu Boleści (Madonna dei sette dolori).

    W domu ks. Dolindo stała figurka Madonniny. Należała do jego mamy. Maryja ma na sobie uszytą z czarnego aksamitu suknię, na głowie koronę, a jej twarz jest przykryta czarnym woalem. Oczy wzniesione ku górze, na twarzy maluje się ewidentny rys cierpienia. Lekko uchylone usta, jakby wołały ratunku z nieba. W dłoni trzyma białą chusteczkę, którą ocierała zapewne łzy. Mater Dolorosa jest, obok Matki Bożej Pompejańskiej, jednym z najpopularniejszych wizerunków w Neapolu. W kościołach figura ma jeszcze wbite w serce siedem sztyletów.

    Wyobrażam sobie tę scenę. Jest piękne, słoneczne południe. Na uliczkach Jerozolimy kłębią się tłumy. Maryja niesie w ramionach zawiniątko. Za nią Józef. Niemowlę słodko śpi. Rodzice są szczęśliwi. Wchodzą schodami do świątyni, by zgodnie z żydowskim zwyczajem ofiarować Chłopczyka Bogu. Tego dnia jest tu też Symeon. Starzec podchodzi do pięknej 15-letniej dziewczyny i niespodziewanie ujęty urodą Dziecka, bierze Jej Syna w ramiona. Wyobrażam sobie, że młoda Mama jest nieco spłoszona. Symeon błogosławi Dziecko. „Moje oczy ujrzały zbawienie” – mówi. Po czym otrząsa się ze wzniosłej modlitwy, spogląda w oczy Miriam i zmieniając ton dodaje: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Co Miriam czuje?

    Proroctwo Symeona uznane jest za pierwsze z siedmiu boleści, mieczy wbitych w serce Maryi. Potem ucieczka z Egiptu, chwile stresu, kiedy mały Jezus zgubił się w świątyni, wreszcie spotkanie na drodze krzyżowej i spojrzenie w twarz broczącego krwią Syna. Potem sama Golgota, a więc moment ukrzyżowania i śmierci. Boleść szósta to chwila zdjęcia z krzyża, a złożenie do grobu Jezusa jest siódmym z bóli Maryi. Ale nie tylko o siedem boleści chodzi w tym święcie.

    Współodkupicielka

    Ten tytuł ostatnio budzi trochę emocji. Wielu kojarzy go z nieuznanymi jeszcze przez Kościół objawieniami Matki Bożej w Amsterdamie. Tam Maryja miała prosić, by ogłoszono dogmat o Współodkupicielce. Tymczasem czcząc Matkę Bożą Bolesną, Kościół od wieków wskazuje na Jej rolę jako Współodkupicielki.

    Piszą o tym ojcowie Kościoła, mówili Leon XIII i Pius IX. A z precyzją napisał św. Pius X. W encyklice Ad Diem Illum Laetissimum o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież podkreśla wręcz, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości”. Pius X pisze te słowa w 1904 roku. W wydanej rok przed śmiercią encyklice papież przywołuje rozważania św. Bonawentury, iż Maryja tak uczestniczyła w cierpieniach Jezusa stojąc pod krzyżem, „że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził”. A bł. Katarzyna Emmerich zapisuje w swoich wizjach życia Najświętszej Maryi Panny, że Maryja „całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z sobą”.

    Ks. Dolindo pisze wręcz o spazmatycznym bólu Maryi na Golgocie. Podkreśla, że Maryja nie była jedynie świadkiem ofiary na krzyżu, tak jak Magdalena czy pozostałe kobiety. „Maryja ofiarę tę wypełniała z Jezusem: podczas gdy tylko Jezus mógł się ofiarować, Ona Jego ofiarowywała i oddawała jako Matka, i w ten sposób niezwykle skutecznie przyjmowała w swoim Niepokalanym Sercu nieskończone wręcz bogactwa, które wytryskiwały z ofiary na krzyżu”.

    Ks. Dolindo nie mówił nigdy o dogmacie o Współodkupicielce. Z przekonaniem pisał o Jej roli współzbawczej, gdyż na Kalwarii przelała się de facto także krew Maryi. Jezus był przecież biologicznie Jej synem.

    Według ks. Dolindo Maryja w czasie porodu Jezusa „nie odczuła żadnego bólu” i odbył się on, zdaniem mistyka, „w ekstazie niewymownej radości”. Natomiast „jeśli chodzi o rodzenie Mistycznego Ciała Pana, to kosztowały Ją bóle kal­waryjskie nie do wypowiedzenia, ponieważ była Współodkupicielką rodzaju ludzkiego”. Ale Jej cierpienie nie skończyło się do dzisiaj…

    I po co to wszystko?

    Mariusz, 50-latek, w maju poszedł na rutynowy zabieg. Zaraz po nim miał jechać na upragnione wakacje do Chorwacji. Ale niespodziewanie wszystko potoczyło się inaczej. Po kilku miesiącach autentycznej kalwarii na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii, jego ciało było jak ubiczowane. Odszedł. I co dalej? – pytają jego mama i żona. Jak mają żyć bez ukochanego syna, męża, taty dzieci? I po co to wszystko? Tu na ziemi nie ma odpowiedzi albo jest częściowa, nieudolna. Lepiej czasem jej nie szukać…

    „Ból, cierpienie przygniata człowieka, gdy go dopada. Ale w swoim czasie odnawia ludzkie serce” – pisze ks. Dolindo. To tajemnica. Niewiele z niej rozumiem. Ale czy to właśnie nie na cierpieniu zarówno Jezusa jak i Maryi, Bóg zaczął budować Kościół? „To jest Twój syn, to jest twoja Matka”. Mama Jezusa jest Mater Ecclesiae. Mater Dolorosa.

    Konstytucji dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II znajduję taki zapis: Maryja nie tylko „współcierpiała ze swoim Synem umierającym na krzyżu i współpracowała w dziele Zbawienia”, ale „wzięta do nieba, nie zaprzestała pełnić tej zbawczej roli”.

    W prosty sposób myśl teologiczną ojców soborowych mogą wyjaśnić słowa, jakie ks. Dolindo usłyszał od Maryi. To mocne słowa: „Smutna wizja grzechów zalewających ziemię stawia mnie ponownie pod tym krzyżem, na którym wszyscy zostali odkupieni i za których grzechy Syn mój zapłacił awansem. Grzesznik jest dla mnie obrazem poniżenia i cierpienia, ran Jezusa […]. Ale jestem gotowa przyjąć każdego grzesznika, który do mnie przyjdzie, bo jest moim dzieckiem”.

    Ks. Dolindo dodaje: „Jeśli więc upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Aleteia.pl

    Sidła Kusego

    Mówią prześmiewcy, że najlepszym sposobem na pokusę jest ulec jej. A to tak, jakby sposobem na zarazki było zachorować i umrzeć.

    UNSPLASH

    ***

    W niedzielę wieczorem 3 maja 1868 roku św. Jan Bosko opowiedział chłopakom, którymi się opiekował, treść nadprzyrodzonej wizji, jaką miał ostatniej nocy. „Ujrzałem szeroką drogę, piękną i doskonale wybrukowaną. Wzdłuż jej poboczy ciągnął się świetnie utrzymany żywopłot, przeplatany mnóstwem pięknych kwiatów” – opowiadał założyciel salezjanów. Droga wydawała się równa, lecz gdy na nią wszedł ze swoim tajemniczym przewodnikiem, poczuł, że prowadzi w dół. Przypomniał sobie werset z Księgi Syracha: „Droga grzeszników gładka, bez kamieni, lecz u jej końca – przepaść Szeolu”.

    Święty zauważył w pewnej chwili, że tą samą drogą posuwa się wielu chłopców, w tym jego liczni wychowankowie z turyńskiego oratorium. „Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca” – mówił. Po chwili dojrzał zastawione na drodze pułapki, świetnie zamaskowane. To one powodowały upadki. „Przy dokładniejszych oględzinach sideł zobaczyłem, że każde z nich ma napis: pycha, nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, kradzież, obżarstwo, lenistwo, złość i jeszcze inne” – mówił przejętym słuchaczom ks. Bosko. Wskutek jego relacji wielu z nich rozpoznało tam siebie i pokutowało, a wszyscy uświadomili sobie, jak straszną rzeczą jest grzech i jak podstępny jest Nieprzyjaciel, który do grzechu kusi.

    Jest diabeł

    W powszechnej świadomości pokusa funkcjonuje jako coś pochodzącego od Złego – od Kusego. Zwraca na to uwagę o. Robert Więcek, jezuita. – Oznacza to fundamentalne założenie, że diabeł jest. Bo jeśli ktoś nie wierzy w istnienie Kusego, to nie będzie wierzył w żadne pokusy. Będzie je uważał za „nieuporządkowanie mentalne, psychiczne”, za „brak kontroli nad sobą” i takie rzeczy – mówi. Podkreśla, że diabeł jest bardzo inteligentny, ale – o ile nie mówimy o opętaniu – nie może wpłynąć na naszą wolę w taki sposób, żeby nas do czegoś zmusić. Dlatego używa podstępów.

    Strategię Złego w genialny sposób rozpoznał św. Ignacy Loyola. Opisał to w „Ćwiczeniach duchownych”.

    „Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego, nieprzyjaciel [szatan] ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach. Duch zaś dobry w takich ludziach stosuje sposób [działania] zgoła przeciwny, kłując ich i gryząc sumienia ich przez prawo naturalnego sumienia” – pisze założyciel zakonu jezuitów w pierwszej regule rozeznania duchów.

    Kusiciel czasem podaje się nawet za anioła światłości. – Żeby osiągnąć swój cel, Zły jest w stanie kusić nas… do dobrego. Na przykład: „Odmawiaj codziennie dziesiątkę Różańca w Wielkim Poście”. Potem ci mówi: „Odmawiaj dwie dziesiątki”. Potem powie: „Odmawiaj cały Różaniec”. W końcu, gdy ci braknie czasu, zarzuca ci: „A widzisz? Nie jesteś wierny!” – mówi o. Robert Więcek. – U osób, które postępują w dobrym, dokłada do pieca. Są tacy ludzie, którzy objeżdżają wszystkie różańcowe kółka, wszystkie Msze z modlitwą o uzdrowienie i spotkania nie wiadomo jakie. A z kolei takiego, któremu się nie chce, będzie stopował: „Po co tam cały Różaniec, dziesiątka wystarczy. A zresztą jesteś zmęczony, odmów zdrowaśkę i wystarczy” – zauważa duchowny. Wskazuje, że szatanowi niekoniecznie chodzi o jakieś wielkie zło. Generalnie chce z człowieka zrobić albo pracoholika, albo ciężkiego lenia. Jego pokusy nie są od razu takie: idź, zgwałć tę kobietę, zabij tego człowieka. Szatan wie, że jak od razu da „grubą pokusę”, to ona nie przejdzie. Dla niego zwycięstwem jest już to, że osoby, które w drodze duchowej, jak mówi Ignacy, „wznoszą się od dobrego do lepszego”, zatrzyma w tej drodze ku górze.

    Wzmacnianie występku

    Diabelską strategię skłaniania ludzi do skrajności opisał Clive Staples Lewis w słynnej książce „Listy starego diabła do młodego”.

    „Modną wrzawę każdego pokolenia skierowujemy przeciwko tym występkom, które mu najmniej zagrażają, a aprobatę jej skierowujemy na cnotę najbliższą temu występkowi, który usiłujemy najbardziej rozpowszechnić. Pojmujesz, zabawa polega na tym, by w wypadku powodzi wszyscy biegali z przyrządami do gaszenia pożaru, a w łodzi tłoczyli się po tej stronie, która już zanurza się w wodzie. W ten sposób czynimy modnym ostrzeganie ludzi przed niebezpieczeństwem entuzjazmu w momencie, gdy wszyscy stają się coraz bardziej przyziemni i obojętni. Sto lat później, kiedy faktycznie czynimy z nich byronistów upojonych emocjami, kierujemy ten modny krzyk pokolenia przeciwko niebezpieczeństwu czystego »rozumu«. Wieki okrutne ostrzegamy przed sentymentalizmem; próżne i gnuśne przed przyzwoitością; rozpustne przed purytanizmem; gdy wszyscy staczają się ku niewolnictwu lub tyranii, wmawiamy, że liberalizm jest najgroźniejszym niebezpieczeństwem” – instruuje stary diabeł młodego kusiciela.

    Dokładanie do pieca

    Zły dostosowuje swoją strategię do duchowej kondycji kuszonego. U początkujących na drodze wiary szatan wy­olbrzymia przeszkody i zniechęca. Doświadczył tego także św. Ignacy w pierwszym etapie po nawróceniu. W pewnym momencie, gdy wiele się modlił i pościł, pielęgnował chorych i znosząc zniewagi poskramiał swoją szlachecką dumę, kusiciel zaatakował go przymilnym pytaniem: „Czyś dobrze rozważył wszystkie trudności, które czekają cię na tej drodze? Czy potrafisz przez długie lata, może przez lat siedemdziesiąt, tak dręczyć swoje ciało i odmawiać mu wszystkiego?”. Te myśli niepokoiły go mocno, aż do chwili, gdy zorientował się, że to nie żadna roztropność mówi do niego, lecz diabeł. „A kto mi może zaręczyć, że tyle lat będę żył? Kto może mi choćby jedną godzinę życia zapewnić?” – odparł atak kusiciela.

    Czasami jednak Ignacy dawał się nabrać. Próbując naśladować wielkich świętych, przesadzał w umartwieniach, a diabeł „dokładał mu do pieca”. W ten sposób zniszczył sobie zdrowie. Gdy zdał sobie z tego sprawę, uświadomił sobie zarazem potrzebę spokojnego rozeznawania, skąd pochodzą duchowe impulsy.

    Nie ukrywaj

    – Trzeba wiedzieć, że szatan się nie śpieszy. Zakłada pułapki jak kłusownicy. Zwierzę nie może zauważyć, że coś tu nie gra – mówi o. Więcek. Przywołuje jedno z porównań, stosowanych przez Ignacego na określenie taktyki diabła. – Diabeł działa jak amant – zaleca się, mówi piękne słówka, ale zastrzega: nikomu o tym nie mów. Ignacy natomiast poleca: wszystko mów kierownikowi duchowemu – podkreśla jezuita, dodając, że podobne polecenie daje Jezus św. Faustynie. Dlaczego to takie ważne? Bo gdy zły duch ujrzy, że jego plany zostały odkryte, odchodzi, ponieważ wie, że tam nic nie zdziała – zauważa.

    Wskazuje, że zły duch nie odpuści i będzie nas atakował do końca naszego życia. Tu będzie atakował grubo, tam subtelnie. Będzie wyciągał poczucie winy, wyszukiwał dziury w całym, zniechęcał do zmiany, pracy nad sobą. Robi to w różnych wersjach i konfiguracjach: bo nie masz czasu, bo jesteś ojcem, bo jesteś księdzem, bo masz to, bo nie masz tego.

    – Przychodzą do mnie rodzice, którzy gryzą się, że źle wychowali swoje dzieci. I zły duch ich w tym nakręca. I płacze taka mama, że przekazała dzieciom wszystko, co najlepsze, a jednak źle wyszło. A ja jej mówię: „Przecież pani nie jest Panem Bogiem. Jeśli pani teraz neguje te lata, w których była pani z dziećmi, to jest to nieprawda, to jest pokusa złego ducha”. No tak! Bo to podcina skrzydła, odbiera ochotę do robienia czegokolwiek i wmawia, że lepiej nic nie robić – przekonuje jezuita. Zwraca też uwagę na dominację egoizmu, widoczną na przykład w pladze rozwodów i poszukiwaniu „nowszego modelu”.

    – Demon egoizmu rozrywa ten świat. W tej pokusie swoją bazę mają trzy pokusy, o których mówi Ignacy: pokusa bogactwa, pokusa próżnej chwały i pokusa pychy. Bo chcę wszystko mieć, bo chcę być znany, i ja tu jestem panem i bogiem. O to złemu duchowi chodzi: żebyśmy szli w kierunku przekonania, że ja Boga nie potrzebuję, bo sam nim jestem – mówi.

    Jedną z podstawowych metod pokonywania pokus jest sformułowana przez pierwszego jezuitę zasada agere contra (działać przeciw). – Na przykład ktoś prosi mnie, żeby się z nim przejść, a w tym czasie leci mecz Ligi Mistrzów, który chcę obejrzeć, więc kłamię, że nie mam czasu. Agere contra polegałoby na deklaracji: „Tak, pójdę z tobą”. Pod prąd mojemu chceniu – mówi o. Robert Więcek.

    Tego nie ruszy

    Święty Antoni Opat, pustelnik z III wieku, jeden z mistrzów walki z pokusami, powiedział kiedyś: „Zobaczyłem wszystkie sidła nieprzyjaciela rozpostarte na ziemi, jęknąłem więc i powiedziałem: »A któż się im wymknie?«. I usłyszałem głos mówiący do mnie: »Pokora«”.

    Pokora ustawia człowieka we właściwej relacji z Bogiem i pozwala przejść przez ogień każdej próby. Pokornemu pokusy nie zrobią krzywdy, przeciwnie – zwalczone posłużą mu do duchowego wzrostu. Jak mówi apostoł: „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują” (Jk 1,12). •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny


  • Matka Boża i Święci Pańscy – grudzień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 grudnia

    Święta Katarzyna Laboure,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Sylwester I, papież
    Święta Katarzyna Laboure

    Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry.
    Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa.
    W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
    Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”.
    Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę.
    Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada).

    Cudowny Medalik

    Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święty Sylwester I, papież

    Święty Sylwester I - mozaika bizantyjska

    Sylwester był z pochodzenia Rzymianinem, urodził się za panowania papieża św. Marcelego lub nawet wcześniej. Jego ojcem był prawdopodobnie kapłan Rufin (w tym czasie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ścisły celibat). O jego dzieciństwie, młodości i wykształceniu nic nie wiadomo. Kiedy prześladowanie dioklecjańskie ze szczególną wrogością odnosiło się do ksiąg świętych w Kościele i nakazało je niszczyć, właśnie Rufin przechowywał w tajemnicy księgi liturgiczne i Pismo święte, należące do Kościoła w Rzymie.
    Sylwester wstąpił na tron papieski po św. Milcjadesie w styczniu 314 roku. Zasiadał na nim bardzo długo – przez 21 lat. Po edykcie mediolańskim kończącym erę prześladowań chrześcijan w cesarstwie rzymskim podjął organizację kultu Bożego. Duchowieństwo chrześcijańskie zwolniono od pełnienia publicznych funkcji pozakościelnych, decyzje sądów biskupich obowiązywały chrześcijan w poszczególnych okręgach, a niedzielę uznano oficjalnie za święto państwowe.
    Za pontyfikatu Sylwestra odbył się pierwszy sobór powszechny w Nicei (325). Ze względu na podeszły wiek papież nie uczestniczył w nim osobiście – wysłał tam jednak swoich legatów, a następnie na synodzie w Rzymie zatwierdził uchwały tego soboru. Przyjęto tam m.in. wyznanie wiary, które recytujemy w czasie Mszy świętych oraz ogłoszono dogmat o boskości Syna i Jego równości z Ojcem. Ujednolicono obchodzenie świąt Wielkanocy w całym Kościele. Ogłoszono 20 kanonów prawa kościelnego, które obejmowały uprawnienia jurysdykcyjne biskupów Rzymu oraz określały sposób wybierania biskupów. Gdy Konstantyn Wielki ufundował bazyliki św. Jana na Lateranie i św. Piotra na Watykanie, Sylwester I dokonał obrzędu uroczystej konsekracji obu świątyń. Odtąd każda świątynia była konsekrowana w podobny sposób. Według legendy to właśnie św. Sylwester pozyskał dla wiary matkę Konstantyna Wielkiego – św. Helenę.

    Święty Sylwester I

    Zmarł 31 grudnia 335 r. Data ta wydaje się pewna, gdyż spotykamy ją w najdawniejszych dokumentach. Jego święto obchodzi się od V wieku – Grecy obchodzą je 2 stycznia. Śmiertelne szczątki papieża spoczęły w katakumbach św. Pryscylli, gdzie w VII wieku wystawiono ku jego czci bazylikę. Obecnie relikwie św. Sylwestra I znajdują się niedaleko miasta Modena. Sylwester jest patronem tego miasta i diecezji, która ma w tym mieście swą stolicę. Jest także patronem zwierząt domowych, wzywany bywa w modlitwie o dobre zbiory paszy, a także o szczęśliwy i pomyślny nowy rok. Dzień św. Sylwestra jest ostatnim dniem w roku kalendarzowym. Dlatego w kościołach urządza się wieczorem specjalne nabożeństwo dziękczynno-ekspiacyjno-błagalne. Duszpasterze zdają wiernym sprawozdania z całorocznej pracy w parafii. Znane są także w całym świecie “zabawy sylwestrowe”, czyli “Sylwestry”.
    Ikonografia przedstawia św. Sylwestra w papieskim stroju pontyfikalnym lub jako papieża w tiarze i czerwonym płaszczu. Jego atrybutami są: kościół, księga, trzyramienny krzyż, paliusz, tiara, wąż z książką, smok u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    św. Sylwester – papież nowej epoki

    Patron ostatniego dnia roku kalendarzowego był pierwszym papieżem Kościoła cieszącego się swobodą.

    św. Sylwester - papież nowej epoki

    Fresk w rzymskiej bazylice Czterech Koronowanych Świętych przedstawia cesarza (po prawej), który nadaje papieżowi Sylwestrowi (po lewej) władzę polityczną nad Europą Zachodnią. Jej symbolem jest korona, którą Konstantyn wręcza papieżowi. W rzeczywistości nic takiego nie miało miejscafot.

    fot. East News/AKG–IMAGES

    ***

    Któregoś jesiennego dnia 312 roku cesarz Konstantyn wydał swoim żołnierzom dziwny rozkaz. Mieli namalować na swoich tarczach znak złożony ze splecionych greckich liter X i P (chi-rho). Mówiono, że w nocy jakiś głos miał zapewnić cesarza, iż ten znak poprowadzi go do zwycięstwa. Konstantyn był poganinem i nie wiedział, że ów znak to monogram Chrystusa. 28 października armia Konstantyna dotarła do mostu Mulwijskiego, przez który można było dotrzeć do Rzymu od północy. 40 tysięcy zbrojnych stanęło naprzeciw dwukrotnie liczniejszej armii konkurencyjnego cesarza Maksencjusza. Mimo takiej przewagi wroga Konstantyn zwyciężył i zajął Rzym. Rok później spotkał się w Mediolanie z Licyniuszem, cesarzem wschodniej części imperium, i obaj podpisali dokument zwany edyktem mediolańskim, który zapewnił wszystkim mieszkańcom państwa rzymskiego wolność wyznawania religii.

    NOWE CZASY
    To był punkt zwrotny. Prześladowani dotąd chrześcij anie mogli od tej pory swobodnie wyznawać Chrystusa. Uwięzionym zwrócono wolność, oddano zagarnięte kościoły i majątki. To wtedy, 31 stycznia 314 roku, biskupem Rzymu został Sylwester, powszechnie szanowany kapłan. Pontyfi kat Sylwestra I nieomal pokrywa się z latami, w których władzę nad rzymskim imperium sprawował Konstantyn. Stąd później zrodziło się wiele legend o synowskim stosunku cesarza do papieża. Opowiadano na przykład, że Sylwester uzdrowił cesarza z trądu i że go ochrzcił. W rzeczywistości Konstantyn przyjął chrzest dopiero na łożu śmierci z rąk swojego sekretarza, biskupa Euzebiusza z Cezarei. Dzięki Euzebiuszowi, który był także historykiem, wiele wiemy o cesarzu, a niewiele o papieżu.

    NIEBEZPIECZNA TROSKA
    Sam cesarz Konstantyn, choć zwlekał z przyjęciem chrztu, mocno sprzyjał chrześcijaństwu. Roztoczył nad Kościołem opiekę, nadał mu przywileje, a nawet zaczął angażować się w rozstrzyganie sporów kościelnych. Uważał się za kogoś w rodzaju „biskupa od spraw zewnętrznych”. To właśnie cesarz Konstantyn zwołał biskupów z całego państwa, żeby rozstrzygnęli sprawę Ariusza, który głosił, że Jezus nie jest Bogiem. Spotkanie to nastąpiło w 325 roku w Nicei w Azji Mniejszej i znane jest jako pierwszy sobór powszechny. Biskupi obecni na soborze potępili naukę Ariusza i ogłosili dogmat o tym, że Syn Boży jest współistotny Ojcu. Odtąd nikt, kto uważał się za chrześcijanina, nie mógł głosić czegoś przeciwnego. Sędziwy już wtedy papież Sylwester nie był obecny na soborze. Reprezentowali go dwaj legaci, którzy jako pierwsi podpisali akta soborowe. Za czasów Sylwestra I kościoły zaczęły pięknieć. Surowe dotąd wnętrza wzbogaciły się o dzieła sztuki. W Rzymie powstały bazyliki św. Jana na Lateranie i św. Piotra na Watykanie. Papież dokonał konsekracji obu świątyń. Od tamtej pory każdy nowy kościół był poświęcany w podobny sposób.


    KORZYSTNA STRATA

    Mimo tych przywilejów i nadań Rzym zaczął tracić na znaczeniu, zwłaszcza od czasu, gdy Konstantyn przeniósł stolicę imperium do miasta nad Bosforem, któremu nadano nazwę Konstantynopol. Wydawało się, że ucierpi na tym autorytet następców św. Piotra. Prawdopodobnie jednak właśnie to uchroniło papieża od niebezpiecznej już troskliwości władzy. W blasku cesarskiego dworu biskup Rzymu mógłby stać się zaledwie ważniejszym dworzaninem. Z dala od cesarza papież mógł swobodnie zajmować się budowaniem wiary i umacnianiem Kościoła w duszach chrześcij an. Sylwester robił to gorliwie przez 21 lat. Zmarł 31 grudnia 335 roku i stąd właśnie w ostatni dzień roku obchodzi się jego liturgiczne wspomnienie.

    Św. Sylwester (314–335) Pochodził z Rzymu. Jego pontyfikat zbiegł się z okresem panowania cesarza Konstantyna Wielkiego. Zatwierdził postanowienia pierwszego soboru niecejskiego, gdzie orzeczono, że Jezus jest współistotny Ojcu.

    Franciszek Kucharczak/Mały Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 grudnia

    Święty Egwin, biskup

    Święty Egwin

    Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor.
    Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów.W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 grudnia

    Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik

    Święty Tomasz Becket

    Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
    Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
    Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
    Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
    Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
    Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 grudnia

    Święci Młodziankowie, męczennicy

    Rzeź świętych Młodzianków

    Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony.
    Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa.
    Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt.
    Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć.
    Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
    Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków.
    Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 grudnia

    Święty Jan, Apostoł i Ewangelista

    Święty Jan Ewangelista

    Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy).
    Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
    Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
    Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
    Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
    Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
    Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
    Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
    Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
    W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
    Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
    Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
    Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
    Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.

    Święty Jan Ewangelista

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 grudnia

    Święty Szczepan, diakon
    pierwszy męczennik

    Ukamienowanie świętego Szczepana

    Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
    Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
    Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
    Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
    Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
    Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
    Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
    Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
    Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
    Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.

    Święty Szczepan

    W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 grudnia

    Święta Anastazja, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Nolasco, prezbiter
    Święta Anastazja

    Anastazja urodziła się w Rzymie w połowie III w. Była córką poganina i chrześcijanki. Miała męża okrutnika, który jej życie zamienił w pasmo udręk. Po jego śmierci zajęła się pomocą uwięzionym chrześcijanom. Opłacała strażników więziennych, żeby uzyskać dostęp do więzionych i niosła taką pomoc, jaka była dostępna.
    Kierownikiem duchowym Anastazji był św. Chryzogon, który z polecenia cesarza Dioklecjana został uwięziony i skazany na śmierć za wyznawanie wiary. Wyrok został wykonany w 303 r. w Akwilei. Anastazja towarzyszyła Chryzogonowi do ostatnich chwil. Wtedy również i ona została uwięziona i wtrącona do więzienia w Sirmium (Dalmacja, obecnie Sremska Mitrovica). Po wielu torturach, które zniosła bez słowa skargi, została skazana na śmierć. Z rozkazu sędziego wysłano Anastazję dziurawym statkiem na pełne morze, jednak ku zdumieniu wszystkich statek nie poszedł na dno. Skazano ją więc na śmierć przez spalenie; wyrok wykonano w Sirmium w 304 r.
    Imię Anastazji wymienia się w Kanonie Rzymskim. Jest patronką wdów i męczennic.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręku, z mieczem, nożyczkami albo naczyniem na maść; często także na stosie albo przywiązana do pala.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 grudnia

    Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice

    Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.

    Święci Adam i Ewa

    Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem.
    Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).

    Święci Adam i Ewa

    Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
    Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
    Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
    Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
    Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
    Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 grudnia

    Święta Maria Małgorzata d’Youville

    Zobacz także:
      •  Święty Serwulus
    Święta Maria Małgorzata d'Youville

    Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż.
    Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami.
    Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły.
    Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci.
    Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 grudnia

    Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
    dziewica i zakonnica

    Święta Franciszka Cabrini

    Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma.
    Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką.
    14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie.
    Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce.
    Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów.
    W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 grudnia

    Święty Piotr Kanizjusz,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik
    Święty Piotr Kanizjusz

    Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych.
    W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu.
    Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu.
    W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza.
    Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań.
    Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim.
    Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech.
    W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 grudnia

    Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik z Silos, opat
    Święty Makary

    Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 grudnia

    Święty Anastazy I, papież

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Urban V, papież
    Święty Anastazy I

    Anastazy pochodził z Rzymu, był synem kapłana Maksymusa (w tamtym okresie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ściśle celibat). Na stolicę Piotrową Anastazy został wybrany w 399 r. Szczególną troską otoczył Kościół afrykański. Nawoływał biskupów afrykańskich zebranych na synodzie w Kartaginie w 401 r. do walki przeciwko donatyzmowi i zabraniał nawracającym się kapłanom-donatystom zajmować wyższe stanowiska w Kościele. Polecił czytać w liturgii Ewangelię w postawie stojącej z pochyloną głową. W czasie sprawowania pontyfikatu zajmował się kwestiami prawowierności poglądów Orygenesa.
    Zmarł 19 grudnia 401 r. w Rzymie, po zaledwie dwóch latach rządów. Został pochowany na cmentarzu Poncjana przy Via Portuensis. Św. Augustyn nazwał go “mężem apostolskiej gorliwości”.W ikonografii przedstawia się św. Anastazego w papieskim stroju pontyfikalnym. Jego atrybutem jest księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    18 grudnia

    Święci męczennicy
    Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat

    Zobacz także:
      •  Święty Auksencjusz, biskup
    Święci męczennicy wietnamscy

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 grudnia

    Święty Łazarz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan z Mathy, prezbiter
      •  Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
    Święty Łazarz

    Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11).
    Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 grudnia

    Święta Adelajda, cesarzowa

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica
      •  Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter
    Święta Adelajda

    Adelajda urodziła się w 931 lub 932 r. jako córka Rudolfa II, króla Burgundii. Kiedy miała zaledwie 6 lat, zmarł jej ojciec, a gdy miała 16 lat, została wydana za Lotara, króla Włoch. Dała mu córkę, Emmę. Owdowiała mając 20 lat. Pretendentem do tronu Włoch był wówczas Berengariusz II. Uwięził on Adelajdę i chciał ją zmusić, by wyszła za jego syna. Chciał bowiem w ten sposób prawnie zagarnąć koronę włoską. Adelajda nie załamała się, a zamążpójścia odmówiła. Zdołała też zbiec z więzienia. Schroniła się pod opiekę Ottona I, który pokonał Berengariusza i niebawem pojął Adelajdę za żonę. Dała mu troje dzieci, wśród nich jego następcę, Ottona II. Papież Jan XII w Boże Narodzenie 962 roku dokonał w bazylice św. Piotra uroczystej koronacji Ottona I na pierwszego cesarza Niemiec.
    W 973 roku Adelajda po raz drugi została wdową – po śmierci Ottona I. Jej synowa, żona Ottona II i córka cesarza bizantyńskiego, Teofana, zaczęła jej okazywać jawną niechęć. Zmusiła nawet męża, żeby własną matkę skazał na banicję. Dopiero po śmierci żony Otto II przeprosił matkę. Po jego śmierci w 983 r. Adelajda stała się regentką w zastępstwie jeszcze małoletniego cesarza, Ottona III. Ujawnił się w całej pełni jej zmysł organizacyjny, mądrość i roztropność, umiejętność dobierania ludzi na odpowiednie stanowiska. Wyróżniała się przy tym wielkim miłosierdziem i hojnością w przeznaczaniu dóbr na cele kościelne. Dlatego słusznie nazwano ją jedną z najwybitniejszych kobiet X stulecia. Uspokoiła królestwo burgundzkie (993), usprawniła administrację i finanse państwa.
    Korzystając z pełnego cesarskiego skarbca, wystawiła kilkanaście opactw i klasztorów. Wśród znaczniejszych wymienia się opactwa w Peterlingen, w Pavii i w Selz pod Strasburgiem. Właśnie tu szaty cesarskie zamieniła na habit. Ostatnie lata spędziła jako mniszka, by w ten sposób przygotować się na drogę do wieczności. Zmarła 16 grudnia 999 roku. Jej imię jest wybite na odwrocie monety Bolesława Chrobrego. Od początku doznawała czci. Żywot Adelajdy napisał św. Odylon. Jej kult zatwierdził papież bł. Urban II, wynosząc ją do chwały ołtarzy uroczystym aktem w 1097 roku.
    W ikonografii przedstawia się św. Adelajdę w stroju cesarzowej, z insygniami władzy, w ręku trzyma kościół lub klasztor.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Adelajda, cesarzowa

    PATRONKA: osób znieważanych, panien młodych, rodziców z dużą liczbą dzieci, ojczymów i macoch, wygnańców, więźniów, wdów i powtórnych małżeństw.

     pl.wikipedia.org

    ***

    ATRYBUTY: miniatura kościoła, insygnia władzy królewskiej.

    IMIĘ: pochodzi z germańskiego i znaczy „o szlachetnym wyglądzie”. Urodziła się około 931 roku. Po krótkim małżeństwie z Lotarem II, królem Włoch, który zmarł otruty, była prześladowana przez nowego króla Berengariusza II. Schroniła się u Ottona I, króla Niemiec, który ożenił się z nią w 951 roku, i z którym w 962 roku została koronowana na cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Rozważna w sprawach politycznych, była zarazem troskliwa w stosunku do ubogich i potrzebujących. Po śmierci Ottona udała się do założonego przez siebie klasztoru w Seltz, gdzie zmarła w 999 roku.

    Adela była córką Rudolfa II, króla Burgundii. Wyrósłszy na dziewicę jaśniejącą nie tylko niepospolitymi wdziękami, ale i anielską niewinnością, wyszła za Lotariusza, króla Włoch. Niedługo potem Berengariusz, margrabia Ivrei, pozbawił jej męża życia, po czym zagarnął koronę włoską i zażądał od młodej wdowy ręki dla swego syna. Adela odrzuciła z oburzeniem to żądanie, za co Berengariusz kazał ją uwięzić i obchodzić się z nią jak ze zbrodniarką. Nagłą tę zmianę znosiła Adela z poddaniem się woli Bożej, wiedziała bowiem, że Bóg w swoim czasie przywróci jej wolność, jakoż niedługo potem jej kapelan Marcin ułatwił jej ucieczkę do warownego zamku Kanossy. Tym czasem wieść o jej utrapieniach doszła cesarza Ottona I. Cesarz wyruszył przeciw Berengariuszowi, wyswobodził Adelę z oblężonej Kanossy i pojął ją za żonę.

    Szczęśliwe małżeństwo pobłogosławił Bóg czworgiem dziatek, które jednak wszystkie pomarły, oprócz najmłodszego syna Ottona II. Gdy wyszedł z lat dzieciństwa, dalsze jego wychowanie i wykształcenie poruczyła Adela sławnemu Brunonowi, arcybiskupowi kolońskiemu, po czym oddała się modlitwie i dziełom miłosierdzia. Surowa, oszczędna, nieubłagana dla siebie, okazywała wielką dobroć względem biednych, chorych i uciśnionych. Nadto hojnie uposażała kościoły i założyła kilka klasztorów dla młodzieży męskiej i żeńskiej, aby szerzyć oświatę chrześcijańską i ściągnąć na kraj i rodzinę błogosławieństwo Niebios.

    W roku 962 towarzyszyła mężowi do Włoch, i otrzymała wraz z nim z rąk papieża Jana XII koronę cesarską. Zaszczycona najwyższą godnością, jaką ziemia dać może, pozostała skromną i pokorną. Mąż przypuszczał ją do udziału w rządach, gdyż odznaczała się bystrością i przezornością. Wpływu swego używała na korzyść i dobro Kościoła katolickiego, popieranie oświaty i tworzenie dobroczynnych zakładów. Dokumenty klasztoru świętego Maurycego w Wallis, Maria-Einsiedeln, Peterlingen w Waadt, biskupstw lozańskiego i genewskiego w Szwajcarii, a nadto wiele niemieckich i włoskich dokumentów fundacyjnych wymienia ją wyraźnie jako współfundatorkę. Najpiękniejszy dowód zacności duszy złożyła, powoławszy na swój dwór dwie córki swego zawziętego wroga Berengariusza, którymi zajęła się jak rodzona matka. W roku 973 śmierć wydarła jej drogiego małżonka, a na tron wstąpił młody Otton II. Dopóki młody, dwudziestoletni władca szedł za radami matki, rządził szczęśliwie, ale gdy pojął za żonę grecką księżniczkę Teofanię, szczęście go opuściło. Zarozumiała bowiem Greczynka i podli pochlebcy, nienawidzący pobożną Adelę, tak dalece opanowali serce Ottona, że zapomniawszy o czci należnej matce zaczął jej ubliżać, dokuczać, aż wreszcie skazał ją na wygnanie.

    Z westchnieniem: “Boże, Ty znasz miłość moją, Ty mnie nie odepchniesz! Zesłałeś na mnie ten cios, abym z miłości dla dziecka nie zapomniała o Tobie!” opuściła Adela progi domowe, usuwając się z oczu prześladowców i udała się do brata swego Konrada, króla Burgundii.

    Otton II stracił teraz wszelki szacunek u poddanych, a Teofania stała się przedmiotem powszechnej nienawiści. Wszystko poczęło się burzyć, w całym cesarstwie wszczął się nieład i zamieszanie, toteż gdy w jakiś czas potem Majolus, opat kluniacki, stanął śmiało przed cesarzem, zarzucił mu jawne zgorszenie, że on, zwierzchnik narodu zobowiązany do przestrzegania przykazań Bożych, tak haniebnie pogwałcił cześć winną matce, i zagroził mu gniewem Bożym, Otton okazał serdeczny żal, przeprosił pokornie obrażoną matkę i oddał jej rządy Włoch.

    W trzy lata później Otton II zmarł. W imieniu jego nieletniego syna Ottona III rządziła Teofania, ale jej duma i widoczna niechęć do Adeli zraziła do niej wszystkich poddanych. Niepowściągliwa w słowach cesarzowa odezwała się pewnego razu do jednej ze swych dworek: “Niechaj tylko pożyję choćby z rok jeszcze, a Adela nie będzie miała piędzi ziemi, nad którą by panowała”, ale gdy w tym samym jeszcze roku wybrała się do Włoch, w drodze zmarła. Otton III i magnaci prosili Adelę, aby ujęła ster rządów, na co się zgodziła i rządziła w imieniu wnuka dopóty, dopóki nie doszedł do pełnoletniości. Potem odsunęła się od spraw publicznych, aby się przygotować na śmierć. Raz tylko jeszcze wychyliła się ze swej samotni, aby przywrócić zgodę między swym bratankiem Rudolfem III, władcą Burgundii, a zbuntowanymi panami. Wracając, umarła w klasztorze Selz, 6 mil od Strassburga, dnia 16 grudnia 999 roku.

    wyd. Jedność/Żywoty świętych/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________________________________________

    15 grudnia

    Święta Maria Crocifissa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter
    Święta Maria Crocifissa

    Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności.
    Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr.
    Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 grudnia

    Święty Jan od Krzyża,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Wenancjusz Fortunat, biskup
    Święty Jan od Krzyża

    Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567).
    W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577).
    W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań.
    15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku.
    Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.
    Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych.
    Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku.
    Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych.
    Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża).
    Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych.
    W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II – Magister in fede

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża z dnia 14 grudnia 1990 r.

    Wprowadzenie



    1. Mistrz w wierze i świadek Boga żywego, święty Jan od Krzyża jest wspominany dzisiaj przez Kościół w sposób szczególny z racji obchodów czterechsetlecia jego przejścia do chwały, które miało miejsce 14 grudnia 1591 roku w klasztorze w Ubeda, skąd został wezwany do domu Ojca.

    Z radością cały Kościół stwierdza obfite owoce świętości i mądrości, które ten jego Syn przekazuje nieustannie swym życiem i pismami. Rzeczywiście, jego postać i nauczanie przyciągają uwagę różnorodnych środowisk religijnych i kulturowych, które znajdują w nim zrozumienie i odpowiedź na najgłębsze aspiracje zarówno człowieka, jak i wierzącego. Żywię zatem nadzieję, iż obchody tego jubileuszu pomogą lepiej ukazać wielkość oraz rozpowszechnić treść jego głównego orędzia: życia teologalnego w wierze, nadziei i miłości.

    To przesłanie, skierowane do wszystkich, jest szczególnym dziedzictwem i przynaglającym zadaniem dla Karmelu Terezjańskiego, który słusznie uznaje Świętego za ojca i duchowego mistrza. Jego przykład jest wzorem życia, jego pisma są skarbem, którym należy podzielić się ze wszystkimi szukającymi Bożego oblicza. Jego doktryna jest również słowem aktualnym, szczególnie dla Hiszpanii, jego ojczyzny, której imię rozsławił pismami o powszechnym znaczeniu.

    2. Ja sam czułem się pociągnięty przez doświadczenie i nauczanie Świętego z Fontiveros. Od pierwszych lat mojej formacji kapłańskiej znajdowałem w nim solidnego przewodnika na ścieżkach wiary. Ten wymiar jego doktryny wydaje się być zasadniczy, wręcz życiowy dla każdego chrześcijanina zwłaszcza w epoce poszukującej nowych dróg i będącej równocześnie narażoną na niebezpieczeństwa i pokusy na polu wiary.

    Podczas gdy czuło się jeszcze klimat duchowy wytworzony przez obchody czterechsetlecia (w 1942 roku) narodzin świętego Karmelity, a Europa powstawała z prochów po doświadczeniu ciemnej nocy wojny, napisałem moją rozprawę doktorską z teologii na temat: Zagadnienie wiary w dziełach świętego Jana od Krzyża (1). Analizowałem w niej i uwydatniłem centralne stwierdzenie Doktora Mistycznego: wiara jest jedynym, najbliższym i współmiernym środkiem do zjednoczenia z Bogiem. Już wówczas przeczuwałem, że synteza dokonana przez świętego Jana od Krzyża zawiera nie tylko solidną doktrynę teologiczną, ale przede wszystkim wyjaśnienie życia chrześcijańskiego w jego podstawowych elementach, którymi są: zjednoczenie z Bogiem, kontemplacyjny wymiar modlitwy, teologalna siła misji apostolskiej, dążenia nadziei chrześcijańskiej.

    W czasie mojej wizyty w Hiszpanii w listopadzie 1982 roku miałem radość uczczenia jego pamięci w Segovii, na tle bardzo sugestywnego rzymskiego akweduktu, i oddania czci jego relikwiom przy jego grobie. Przypomniałem tam ponownie wielkie orędzie o jego wierze jako istotę przesłania świętego Jana od Krzyża dla całego Kościoła, Hiszpanii i Karmelu. O wierze żywej, dynamicznej, szukającej i spotykającej Boga w Jego Synu Jezusie Chrystusie, w Kościele, w pięknie stworzenia, w milczącej modlitwie, w ciemnościach nocy i oczyszczającym płomieniu Ducha (2).

    3. Podczas tegorocznych obchodów czterechsetlecia jego śmierci wypada raz jeszcze wsłuchać się w słowa tego mistrza. Na skutek szczęśliwej zbieżności stał się on naszym towarzyszem podróży w tym szczególnym okresie historii, na progu roku 2000, kiedy upływa 25 lat od zakończenia Soboru Watykańskiego II, który zapoczątkował i wspierał odnowę Kościoła w zakresie czystości doktryny i świętości życia. “Kościół – stwierdza Sobór – ma za zadanie uobecnianie w sposób jakby widzialny Boga Ojca i Jego Syna Wcielonego, wraz z nieustannym odnawianiem się i oczyszczaniem pod przewodnictwem Ducha Świętego, głównie dzięki świadectwu żywej i dojrzalej wiary, zdolnej do dostrzegania w sposób wyraźny napotykanych trudności i do ich przezwyciężania” (3).

    Obecność Boga i Chrystusa, oczyszczające odnowienie dokonujące się pod przewodnictwem Ducha Świętego, doświadczenie oświeconej i dojrzałej wiary, czyż nie jest to główna zawartość doktryny świętego Jana od Krzyża i jego orędzie dla Kościoła i dzisiejszego człowieka? Odnawianie i ożywianie wiary stanowi nieodzowny fundament umożliwiający stawianie czoła któremukolwiek z palących zadań stojących dziś przed Kościołem: doświadczenie zbawczej obecności Boga w Chrystusie, w samym centrum życia i historii, ponowne odkrycie uwarunkowań człowieka i jego synostwa Bożego, jego powołanie do zjednoczenia z Bogiem, stanowiące najgłębszą rację jego godności (4), nowa ewangelizacja świata zaczynająca się od reewangelizacji wierzących, coraz szersze otwarcie się na nauczanie i światło Chrystusa.

    4. Jest wiele aspektów, dzięki którym święty Jan od Krzyża jest znany w Kościele i w świecie kultury: jako pisarz i poeta języka kastylijskiego, jako poeta i humanista, jako człowiek o głębokim doświadczeniu mistycznym, teolog i duchowy egzegeta, duchowy mistrz i kierownik dusz. Będąc mistrzem na drogach wiary, sprawia, iż jego postać i pisma oświecają tych wszystkich, którzy szukają doświadczenia Boga na drodze kontemplacji i w zapomnianej o sobie służbie braciom. W swojej wzniosłej twórczości poetyckiej, w swoich traktatach doktrynalnych – Droga na Górę KarmelNoc ciemnaPieśń duchowaŻywy płomień miłości – tak jak i w pomniejszych, lecz bogatych w treść Słowach światła i miłościRadach i wskazówkachListach Święty zostawił nam syntezę chrześcijańskiej duchowości i jej mistycznego doświadczenia. Wśród tego bogactwa tematów pragnę zatrzymać się w tej chwili na centralnym przesłaniu, na wierze żywej jako przewodniczce chrześcijanina, jedynym świetle w ciemnej nocy próby, gorejącym płomieniu podsycanym przez Ducha.

    Wiara, jak to dobrze ukazuje Święty swoim życiem, prowadzi do adoracji i uwielbienia, nadaje całej egzystencji człowieka wymiar realizmu oraz smak transcendencji. Pragnę poza tym, ze światłem “Ducha Świętego Nauczyciela” (5), w zgodności z mądrościowym stylem Brata Jana od Krzyża, skomentować niektóre aspekty jego doktryny na temat wiary, przyjmując jego orędzie wraz z kobietami i mężczyznami naszych czasów, pełnych wyzwań i nadziei.

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II – Magister in fede


    ______________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.02.2011

    Św. Jan od Krzyża

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać wielkiej hiszpańskiej mistyczki Teresy od Jezusa. Dziś chcę mówić o innym ważnym świętym tamtych ziem, duchowym przyjacielu św. Teresy, który razem z nią reformował zakonną rodzinę karmelitańską: o św. Janie od Krzyża, ogłoszonym doktorem Kościoła przez papieża Piusa XI w 1926 r., a w tradycji nazywanym doctor mysticus, «doktorem mistycznym».

    Jan od Krzyża urodził się w 1542 r. w Fontiveros, małej miejscowości położonej w pobliżu Awili, w Starej Kastylii; był synem Gonzala de Yepes i Cataliny Alvarez. Rodzina była bardzo uboga, ponieważ ojciec, wywodzący się ze szlacheckiej rodziny toledańskiej, został wypędzony z domu i wydziedziczony, za to że poślubił Catalinę, prostą kobietę, tkaczkę jedwabiu. Wcześnie osierocony przez ojca, Jan mając 9 lat przeniósł się z matką i bratem Franciszkiem do Mediny del Campo pod Valladolid, ośrodka handlu i kultury. Tam uczył się w Colegio de los Doctrinos, a także wykonywał proste prace u sióstr z kościoła-klasztoru św. Magdaleny. Następnie dzięki swoim zaletom i dobrym wynikom w nauce został przyjęty jako pielęgniarz do szpitala Niepokalanego Poczęcia, a potem do nowo założonego w Medinie del Campo kolegium jezuitów. Jan wstąpił do niego mając 18 lat i przez trzy lata studiował tam nauki humanistyczne, retorykę i języki klasyczne. Kiedy kończył naukę, miał już jasną wizję swojego powołania: było nim życie zakonne, a z zakonów obecnych w Medinie najbardziej pociągał go karmel.

    Latem 1563 r. rozpoczął nowicjat u karmelitów w tym mieście i przyjął imię zakonne Maciej. W następnym roku został wysłany na prestiżowy uniwersytet w Salamance, gdzie studiował przez trzy lata sztuki wyzwolone i filozofię. W 1567 r. otrzymał święcenia kapłańskie i wrócił do Mediny del Campo, by odprawić Mszę św. prymicyjną w otoczeniu kochającej rodziny. Wtedy właśnie doszło do pierwszego spotkania Jana i Teresy od Jezusa. Spotkanie to miało decydujące znaczenie dla obojga: Teresa przedstawiła mu swój plan reformy karmelu, również męskiej gałęzi zakonu, i zaproponowała, by włączył się w jego realizację «dla większej chwały Bożej». Młodego kapłana tak bardzo zafascynowały idee Teresy, że został żarliwym zwolennikiem jej projektu. Pracowali razem przez kilka miesięcy, dzieląc się swoimi ideałami i pomysłami, by jak najszybciej otworzyć pierwszy dom karmelitów bosych: do inauguracji doszło 28 grudnia 1568 r. w Duruelo, leżącej na uboczu miejscowości w prowincji Awili. Razem z Janem tę pierwszą zreformowaną wspólnotę męską tworzyło trzech towarzyszy. Odnawiając swoje śluby zakonne zgodnie z pierwotną regułą, wszyscy czterej przyjęli nowe imiona; Jan przybrał wtedy imię «Jan od Krzyża», i pod tym imieniem był później powszechnie znany. Pod koniec 1572 r. na prośbę św. Teresy stał się spowiednikiem i wikariuszem w klasztorze Wcielenia w Awili, w którym święta była przeoryszą. Były to lata ścisłej współpracy i przyjaźni duchowej, które wzbogaciły oboje. Z tego okresu pochodzą też najważniejsze dzieła św. Teresy i pierwsze pisma Jana.

    Włączenie się w reformę karmelitańską nie było dla Jana rzeczą łatwą i opłacił je wielkim cierpieniem. Epizodem najbardziej traumatycznym było porwanie go w 1577 r. i uwięzienie w klasztorze karmelitów dawnej obserwancji w Toledo, związane z niesłusznym oskarżeniem. Święty był więziony miesiącami w warunkach skrajnego niedostatku, wywierano na niego naciski fizyczne i psychiczne. Tam napisał oprócz innych wierszy słynną Pieśń duchową. Wreszcie w nocy z 16 na 17 sierpnia 1578 r. zdołał w burzliwy sposób uciec i schronił się w znajdującym się w tym mieście klasztorze karmelitanek bosych. Św. Teresa i towarzysze ze zreformowanego klasztoru z wielką radością przyjęli jego uwolnienie się, a po krótkim okresie, przeznaczonym na odzyskanie sił, Jan został wysłany do Andaluzji, gdzie spędził 10 lat w różnych klasztorach, przede wszystkim w Granadzie. Pełnił coraz ważniejsze funkcje w zakonie, a w końcu został wikariuszem prowincjalnym, dokończył też pisanie swoich rozpraw o życiu duchowym. Wrócił następnie w swoje rodzinne strony jako członek zarządu generalnego zakonnej rodziny terezjańskiej, która cieszyła się wówczas pełną niezależnością prawną. Zamieszkał w karmelu w Segowii, gdzie pełnił urząd przełożonego tej wspólnoty. W 1591 r. został zwolniony ze wszystkich funkcji i skierowany do nowej prowincji zakonnej w Meksyku. W okresie przygotowań do dalekiej podróży z 10 towarzyszami udał się do odosobnionego klasztoru w pobliżu Jaén, gdzie ciężko zachorował. Znosił wielkie cierpienia z przykładną pogodą ducha i cierpliwością. Umarł w nocy z 13 na 14 grudnia 1591 r., podczas gdy bracia odmawiali jutrznię. Pożegnał się z nimi mówiąc: «Dziś idę śpiewać Oficjum w niebie». Jego śmiertelne szczątki zostały przeniesione do Segowii. Został beatyfikowany przez Klemensa X w 1675 r. i kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r.

    Jan uważany jest za jednego z najważniejszych twórców liryki w literaturze hiszpańskiej. Jego największe cztery dzieła to Droga na Górę KarmelNoc ciemnaPieśń duchowa i Żywy płomień miłości.

    Pieśni duchowej św. Jan przedstawia drogę oczyszczenia duszy, czyli stopniowe i radosne przyswajanie sobie Boga, aż do momentu, w którym dusza zaczyna czuć, że kocha Boga taką samą miłością, jaką jest przez Niego kochana. W żywym płomieniu miłości idzie dalej w tym samym kierunku, bardziej szczegółowo opisując przemieniające zjednoczenie z Bogiem. Porównaniem, którym posługuje się Jan, jest zawsze ogień: jak ogień, który im bardziej rozżarza i trawi drewno, tym jaśniejszy staje się jego płomień, podobnie Duch Święty, oczyszczający i «umywający» duszę podczas nocy ciemnej, z czasem niczym płomień oświeca ją i ogrzewa. Życie duszy jest nieustannym świętem Ducha Świętego, które daje przedsmak chwały zjednoczenia z Bogiem w wieczności.

    Droga na Górę Karmel przedstawia duchową drogę z punktu widzenia stopniowego oczyszczania duszy, niezbędnego, by wznieść się na wyżyny chrześcijańskiej doskonałości, której symbolem jest szczyt góry Karmel. Oczyszczenie to przedstawione jest jako droga, którą człowiek podejmuje we współpracy z działaniem Boga, by uwolnić duszę od wszelkiego przywiązania bądź uczucia sprzecznego z wolą Bożą. Oczyszczenie, które musi być całkowite, by umożliwić zjednoczenie w miłości z Bogiem, zaczyna się od życia zmysłowego, a na następnym jego etapie, za sprawą trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, zostają oczyszczone intencje, pamięć i wola. Noc ciemna opisuje aspekt «bierny», czyli działanie Boga w tym procesie «oczyszczania» duszy. Swoim własnym wysiłkiem człowiek nie jest bowiem w stanie dotrzeć do głębokich korzeni złych skłonności i przyzwyczajeń: może je jedynie hamować, ale nie potrafi ich całkowicie usunąć. Do tego potrzebne jest specjalne działanie Boga, który radykalnie oczyszcza ducha i go przygotowuje do zjednoczenia w miłości z Sobą. Św.Jan nazywa to oczyszczenie «biernym» właśnie dlatego, że choć dusza je akceptuje, to dokonuje się ono dzięki tajemniczemu działaniu Ducha Świętego, który jak płomień ognia wypala wszystkie nieczystości. W tym stanie dusza poddawana jest wszelkiego rodzaju próbom, jak gdyby otaczała ją ciemna noc.

    Te stwierdzenia, dotyczące głównych dzieł świętego, pozwalają nam przybliżyć się do istotnych elementów jego rozległej i głębokiej nauki mistycznej, której celem jest opisanie bezpiecznej drogi wiodącej do osiągnięcia świętości, stanu doskonałości, do którego Bóg powołuje nas wszystkich. Według Jana od Krzyża, wszystko to, co istnieje, co zostało stworzone przez Boga, jest dobre. Poprzez stworzenia możemy dojść do odkrycia Tego, który zostawił na nich swój ślad. Wiara jest w każdym razie jedynym danym człowiekowi źródłem, pozwalającym poznać Boga takiego, jakim jest — jako Boga jedynego i w trzech Osobach. Wszystko to, co Bóg chciał przekazać człowiekowi, powiedział w Jezusie Chrystusie, swoim Słowie wcielonym. Jezus Chrystus jest jedyną i definitywną drogą do Ojca (por. J 14, 6). Jakiekolwiek stworzenie jest niczym w porównaniu z Bogiem i poza Nim nic nie ma wartości: tak więc, aby osiągnąć doskonałą miłość Boga, każda inna miłość musi upodobnić się w Chrystusie do miłości Bożej. Dlatego św. Jan z naciskiem podkreśla potrzebę oczyszczenia i opustoszenia własnego wnętrza, by przemienić się w Bogu, co jest jedynym celem dążenia do doskonałości. To «oczyszczenie» nie jest tożsame z fizycznym brakiem rzeczy czy nieposługiwaniem się nimi; tym, co sprawia, że dusza staje się czysta i wolna, jest wyeliminowanie wszelkiego nieuporządkowanego uzależnienia od rzeczy. Wszystko musi mieć odniesienie do Boga, który jest centrum i celem życia. W długim i wymagającym trudu procesie oczyszczenia potrzebny jest wysiłek człowieka, ale główną rolę odgrywa Bóg; wszystko, co może zrobić człowiek, to «przygotować się», otworzyć na działanie Boga i nie stawiać Mu przeszkód. Żyjąc cnotami teologalnymi, człowiek uwzniośla się i nadaje wartość swojemu wysiłkowi. Tempo, w jakim rośnie wiara, nadzieja i miłość, odpowiada postępom w dziele oczyszczenia i w stopniowym jednoczeniu się z Bogiem, aż do przemiany w Nim. Kiedy osiąga się ten cel, dusza zanurza się w samym życiu trynitarnym, toteż św. Jan mówi, że wówczas jest ona zdolna kochać Boga taką samą miłością, jaką On ją kocha, ponieważ kocha ją w Duchu Świętym. Dlatego doktor mistyczny twierdzi, że prawdziwe zjednoczenie w miłości z Bogiem nie istnieje, jeśli nie wieńczy go zjednoczenie trynitarne. Na tym najwyższym poziomie święta dusza poznaje wszystko w Bogu i nie potrzebuje już pośrednictwa stworzeń, żeby do Niego dotrzeć. Dusza czuje się ogarnięta miłością Bożą i w pełni się nią cieszy.

    Drodzy bracia i siostry, na koniec pozostaje pytanie: czy ten święty, ze swoim wzniosłym mistycyzmem, tą mozolną drogą na szczyty doskonałości, ma coś do powiedzenia również nam, zwykłym chrześcijanom, którzy żyją w dzisiejszych warunkach, czy też jest przykładem, wzorem tylko dla nielicznych wybranych dusz, które rzeczywiście mogą pójść tą drogą oczyszczenia, mistycznego uwznioślenia? Aby znaleźć odpowiedź, musimy przede wszystkim pamiętać, że życie św. Jana od Krzyża nie było «bujaniem w mistycznych obłokach», było bardzo ciężkie, praktyczne i konkretne, zarówno wtedy, gdy był reformatorem zakonu, kiedy to napotykał wiele sprzeciwów, jak i wówczas, gdy był prowincjałem, a także gdy przebywał w więzieniu u współbraci, gdzie był wystawiony na niesłychane szykany i znęcanie się fizyczne. Było to życie ciężkie, ale właśnie w miesiącach spędzonych w więzieniu napisał on jedno ze swoich najpiękniejszych dzieł. Pozwala nam to zrozumieć, że wędrowanie z Chrystusem, podążanie z Chrystusem, «Drogą», nie jest dodatkowym obciążeniem już wystarczająco ciężkiego brzemienia naszego życia, nie jest czymś, co sprawia, że to brzemię staje się jeszcze cięższe, lecz jest rzeczą zupełnie inną, jest światłem, siłą, która nam pomaga dźwigać to brzemię. Jeśli człowiek ma w sobie tę wielką miłość, ona niejako dodaje mu skrzydeł, i łatwiej mu znosić wszystkie życiowe udręki, ponieważ ma w sobie to wielkie światło; tym właśnie jest wiara: Bóg kocha człowieka, który pozwala, by Bóg kochał go w Jezusie Chrystusie. To otwarcie na miłość jest światłem, które pomaga nam nieść brzemię każdego dnia. A świętość nie jest naszym, bardzo trudnym, dziełem — jest właśnie tym «otwarciem»: otwarciem okien naszej duszy, by światło Boga mogło ją napełnić, niezapominaniem o Bogu, bo właśnie otwieranie się na Jego światło daje siłę, daje radość odkupionych. Módlmy się, by Pan pomógł nam osiągnąć tę świętość, pozwolić Bogu, by nas kochał, co jest powołaniem nas wszystkich i prawdziwym zbawieniem. Dziękuję.

    po polsku:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Św. Jan od Krzyża uczy, że nasze życie jest drogą ku spotkaniu z Chrystusem. Wszystkie nasze radości i troski, całe nasze istnienie powinniśmy widzieć w Jego świetle, otwierając serce na działanie Jego łaski, abyśmy byli coraz bardziej z Nim zjednoczeni. Świętość nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem każdego chrześcijanina. Na tej drodze niech Bóg wam błogosławi.

    Benedykt XVI

    L’Osservatore Romano 4/2011/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 grudnia

    Święta Łucja, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Odylia (Otylia), opatka


    (Spyridona Sperantzasa, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)
    ***

    Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia).
    Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu.
    Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
    Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu.
    W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów.W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie Łucji z Syrakuz – włoskiej świętej, patronki Szwedów

    Sample

    ***
    Kościół katolicki wspomina liturgicznie 13 grudnia św. Łucję – dziewicę i męczennicę. Kiedy rokrocznie w tym dniu odbywa się w Sztokholmie koronacja wieńcem ze świec „oblubienicy Łucji”, przypomina to bardziej wybory miss niż wspomnienie sycylijskiej chrześcijanki, która zginęła męczeńską śmiercią w 304 r. w Syrakuzach. A jeśli w tym czasie przyjeżdżają do Szwecji Włosi, dziwią się, jak powszechnie jest tam czczona ich rodaczka. Sami Szwedzi nie bardzo wiedzą, skąd ona rzeczywiści pochodziła, ale święto obchodzą wszyscy mieszkańcy kraju.

    Dzień św. Łucji – Luciadagen – to jedyne święto typowo szwedzkie. Wybraną w tym dniu w konkursie najpiękniejszą dziewczynę stroi się w długą białą suknię przepasaną czerwoną wstążką i wianek z borówkowych gałązek, w którym wstawia się siedem świeczek. W procesji prowadzą ją przez miasto druhny, które śpiewają tradycyjną piosenkę o Łucji (Nadchodzi Łucja, rozpraszając ciemności zimowej nocy) i kolędy.

    Łucja pojawia się także w szpitalach i domach starców. Jej wspomnienie obchodzi się także w szkołach, klubach i domach parafialnych, gdzie częstuje się gości kawą i lussekatter („oczy św. Łucji”), pieczonymi specjalnie na tę okazję pszennymi bułeczkami z szafranem, o pomysłowych kształtach. W domach matki lub starsze rodzeństwo przygotowują rano lussekatter, a potem najmłodsza dziewczyna w rodzinie wciela się w Łucję i w białej sukience i borówczanym wianku na głowie przynosi rodzinie śniadanie do łóżka.

    Zwyczaj obchodów Łucji stał się powszechny w całej Szwecji u schyłku XIX w., a pierwszy pochód zorganizowano w Sztokholmie w 1927 r. Panna ze światłem oznacza św. Łucję, gdyż to łacińskie imię pochodzi od wyrazu lux – „światło”. Tradycja ta jest bardzo dawna, kiedy to jeszcze obowiązywał kalendarz juliański i dzień św. Łucji przypadał dwa tygodnie później – 25 grudnia, gdy nadeszła najdłuższa noc i najkrótszy dzień.

    Życie i śmierć tej dziewicy i męczennicy, związane są z Syrakuzami na Sycylii – miastem greckim, założonym w 734 r. przed narodzeniem Chrystusa. Były one niegdyś najbogatszym i najludniejszym miastem na wyspie, stolicą niezależnego państwa. W 212 r. przed Chrystusem zdobyli je Rzymianie. W obronie miasta zginął wtedy największy w starożytności matematyk i fizyk Archimedes. Miasto wydało kilkunastu świętych, ale wśród nich pierwsze miejsce zajmuje św. Łucja, która żyła na przełomie III i IV wieku (być może w latach 286-304, jak piszą niektórzy jej hagiografowie).

    Według najstarszego przekazu datowanego na V w., święta pochodziła ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla równie zamożnego młodzieńca. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką do grobu św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić o zdrowie dla matki, miała jej się ukazać ta święta i przepowiedzieć męczeńską śmierć. Radziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła obietnicę zamążpójścia, rozdała swoje majętności i złożyła ślub dozgonnej czystości. Niebawem wybuchły prześladowania wyznawców Chrystusa, najkrwawsze w dziejach chrześcijaństwa. Wtedy niedoszły małżonek oskarżył 23-letnią Łucję, że jest chrześcijanką i 13 grudnia ok. 304 r. ścięto ją mieczem.

    Pochowano ja we wczesnochrześcijańskich katakumbach, nad którymi już w VI wieku, jak wspomina św. Grzegorz I Wielki (590-604), wznosił się kościół i klasztor jej imienia, w obecnych Nowych Syrakuzach. Tenże papież wprowadził imię św. Łucji do kanonu Mszy św. jako nieugiętą chrześcijankę, czczoną za trwanie w wierze.

    W Rzymie pierwszy kościół ku czci świętej męczennicy wystawił Honoriusz I (625-638). Na mozaice bazyliki św. Apolinarego (Nuovo) w Rawennie znajduje się wizerunek świętej, pochodzący z VI w. Kiedy w 718 na polecenie cesarza bizantyjskiego Leona III zaczęto niszczyć wizerunki świętych, relikwie św. Łucji przeniesiono do Corfino w Abruzzach, skąd wróciły do Syrakuz. W 1204 krzyżowcy zabrali je do Wenecji, gdzie w 1313 wystawiono ku czci świętej osobny kościół i tam złożono jej doczesne szczątki.

    W 1860, ze względu na budowę dróg, kościół ten został rozebrany, a relikwie św. Łucji przeniesiono do kościoła św. Jeremiasza, gdzie przebywały do 7 października 1981, kiedy to wykradziono je. Obecny kościół pochodzi z XVIII w. Relikwie umieszczono w kaplicy nad jednym z kanałów weneckich, na której zewnętrznym szczycie wyświetla się widoczna z daleka postać św. Łucji, otaczana czcią przez miejscowych gondolierów. Na całym świecie, w tym również w Polsce, znana jest i chętnie śpiewana włoska piosenka „Santa Lucia”.

    W grudniu 2004, po dziesięciu stuleciach doczesne szczątki św. Łucji wróciły do rodzinnych Syrakuz. Wenecjanie zastrzegli przy tym, że „to tylko pożyczka”, obawiając się, by tamtejsi wierni nie uznali tego jako ostatecznego zwrotu.

    Św. Łucja ma trzy sanktuaria: w kościele św. Jeremiasza w Wenecji, w Syrakuzach i w kościele klaretynów w Rzymie. Według legendy, miała ona piękne, wielkie oczy, które przyciągały powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała je sobie wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy „oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka chorób oczu, że modlił się do niej m.in. Dante, gdy tracił wzrok.

    Aż do czasu przeprowadzenia przez Grzegorza XIII (1572-85) reformy kalendarza w 1582 r. wspomnienie św. Łucji przypadało 25 grudnia, gdy była najciemniejsza i najdłuższa noc w roku. Wiązały się z nią przedchrześcijańskie legendy o demonach. Tradycja ta „przeszła” na św. Łucję, którą straszono leniwe służące i niegrzeczne dzieci. Straszono też każdego, kto po odmówieniu wieczornej modlitwy „Anioł Pański” wychodził na dwór. Tego też dnia nie wolno było piec chleba, tkać ani szyć, a kto się odważył to robić, narażał się na gniew Łucji. Z czasem jednak zapomniano o tamtych przesądach i pojawiły się przyjemniejsze zwyczaje, np. nagradzanie drobnymi upominkami za dobre uczynki. Z czasów przedchrześcijańskich pozostało jedynie „powitanie światła”, a więc – pielęgnowane w wielu miejscach, zwłaszcza w regionie alpejskim i w Skandynawii – pochody ze światłami.

    Od kilku wieków znany jest zwyczaj wróżenia przyszłości: w dniu św. Łucji dziewczęta nacinają kawałek kory na gałązce wierzbowej i opasują to miejsce. Odkrywają je ponownie w Nowy Rok, szukając znaków, z których – podobnie jak z wosku lanego w andrzejki – przepowiadają sobie przyszłość. Szczególnie odważne dziewczęta wychodzą w noc św. Łucji na dwór, żeby zobaczyć cień świętej, który też wróży przyszłość.

    W austriackim Burgenlandzie sieje się 13 grudnia pszenicę w doniczkach. Jeśli ziarna wykiełkują do Bożego Narodzenia, zapowiada to dobre żniwa w nadchodzącym roku. Są też regiony, gdzie w dzień św. Łucji, podobnie jak w dniu św. Barbary, ścina się wiśniowe „gałązki św. Łucji”, które zakwitną na Boże Narodzenie. W dniu św. Łucji w niektórych regionach dawano prezenty małym dziewczynkom.

    W dniu, w którym obchodzone jest wspomnienie tej świętej, przypada także astronomiczne „zatrzymanie się Słońca”, po czym kilkanaście dni później – w Boże Narodzenie – następuje przełom czasu i zaczyna przybywać dnia. Nawiązuje do tego polskie przysłowie: „Święta Łuca dnia przyrzuca”.

    Teresa Sotowska (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Zobacz także:
      •  Święty Finian, opat
      •  Błogosławiony Hartmann, biskup
    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
    Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
    Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
    Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.

    Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych

    Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”.
    Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
    3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe. Obraz nie ręką ludzką uczyniony!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Matka Boża z Guadalupe. Obraz nie ręką ludzką uczyniony!

    Pochodzenie i istnienie obrazu Matki Bożej z Guadalupy jest wielką tajemnicą. Po wieloletnich badaniach naukowych dla każdego nieuprzedzonego i otwartego na prawdę człowieka staje się oczywiste, że obraz ten jest dziełem samego Boga.

    Nie ludzką ręką uczyniony

    Wizerunek postaci Matki Bożej z Guadalupe znajduje się na indiańskim płaszczu (tilma) utkanym z włókien kaktusa agawy (ayate). Tilma służyła do różnych celów: była używana jako płaszcz, a w nocy jako kołdra lub hamak dla dzieci. Płótna z włókien agawy używano także do wyrabiania worków i toreb.

    Ten rodzaj płótna po dwudziestu latach od powstania ulega całkowitemu rozpadowi. Na takim materiale, który wygląda jak worek od kartofli, nie można namalować żadnego obrazu. Natomiast w przypadku tego Wizerunku sploty tkaniny przyczyniają się do nadania portretowi głębi. Jego kolory załamują się tak jak na ptasich piórach lub skrzydłach owadów. Po prawie pięciu wiekach od powstania tego Obrazu nie ma najmniejszego śladu jego zblaknięcia ani popękania, a przecież ta tkanina powinna już dawno ulec całkowitemu zniszczeniu. Te fakty świadczą o tym, że mamy do czynienia z ewidentnym cudem.

    Dla wyjaśnienia wszelkich wątpliwości w 1976 r. przeprowadzono badania naukowe identyfikujące rodzaj włókna, z którego zostało utkane płótno obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Stwierdzono, że włókno to pochodzi z kaktusa Agave popotule zacc. Płótno utkane z tych włókien po dwudziestu latach całkowicie butwieje i się rozsypuje. Jest to niewyobrażalny cud: Maryja zostawiła swoje odbicie na najbardziej nietrwałym z istniejących materiałów, którego używało się między innymi do wyrabiania worków do kartofli. Płótno to jednak przez tyle wieków trwa i wbrew wszelkim prawom natury nie ulega procesowi rozpadu.

    Trzeba pamiętać, że obraz Matki Bożej z Guadalupe od momentu swego zaistnienia w 1531 r. był cały czas wystawiony na niszczące działanie zabójczego klimatu, wilgotnego powietrza z cząsteczkami soli, dodatkowo zanieczyszczonego przez dym z setek tysięcy kominów i samochodów w tej przeszło 20-milionowej metropolii, jaką jest miasto Meksyk. W ciągu 479 lat nieprzerwanego kultu wypalono przed tym obrazem niezliczoną ilość świec, z których wydobywają się cząsteczki czarnej sadzy oraz promienie ultrafioletowe, powodujące zanik błękitu i blaknięcie kolorów. Pomimo oddziaływania tylu szkodliwych czynników wizerunek Matki Bożej ma cały czas świeże kolory, tak intensywne, jakby dopiero zostały nałożone. Co więcej, z niewiadomych przyczyn obraz nie przyjmuje żadnych cząsteczek kurzu ani insektów.

    Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii prof. Richard Kuhn odkrył w 1936 r., że na wizerunku nie ma farb organicznych ani mineralnych, a barwniki użyte w tym obrazie w ogóle nie są znane nauce. Jak więc powstał Obraz Matki Bożej? Jego kilkakrotne badania mikroskopowe potwierdziły, że nie ma na nim żadnych śladów pędzla, a więc mamy do czynienia z faktem, którego nauka nie jest w stanie wyjaśnić.
    W 1963r. eksperci słynnej firmy Kodak przeprowadzili szczegółowe badania wizerunku Matki Bożej i stwierdzili, że nie został on namalowany ludzką ręką oraz że ma wszelkie cechy fotografii. Ekspertyzy naukowe potwierdziły, że na obrazie nie ma żadnych farb, nie ma na nim w ogóle śladów gruntowania, szkiców ani werniksu, a z tego wysnuwa się logiczny wniosek, że nie uczyniła go żadna ludzka ręka.

    Dwaj wysokiej klasy amerykańscy naukowcy: S. Callahan i J.B. Smith z uniwersytetu z Florydy, w 1979 r. badali obraz Matki Bożej z Guadalupe, używając fotografii w podczerwieni, która jest standardowym naukowym narzędziem przy badaniu każdego cennego obrazu. Tę technikę fotografii stosuje się przed rozpoczęciem wszelkich prac renowacyjnych obrazów, ponieważ na zdjęciach w podczerwieni są widoczne szkice obrazu wykonane przed nałożeniem farby, można ustalić charakter gruntu pod obrazem, metody kompozycji, wszelkie zmiany i ewentualne późniejsze domalowywania.

    Naukowcy ci stwierdzili, że różowy pigment na obrazie nie zatrzymywał promieni podczerwonych, co jest faktem niewytłumaczalnym, gdyż kolor różowy nie przepuszcza promieni podczerwonych. Ponadto odkryli, że kolorystyka obrazu Matki Bożej jest tak wyjątkowa, że nie można jej osiągnąć przy użyciu żadnych technik malarskich. Ma ona cechy ubarwienia występujące tylko w przyrodzie u ptaków lub owadów. Badania podczerwienią potwierdziły także, że pod wizerunkiem nie ma śladów szkicowania i zagruntowania płótna, co jest konieczne do malowania na płótnie, a obraz nie jest pokryty werniksem.

    Nie istnieją techniki malowania, które umożliwiłyby osiągnięcie takich efektów. Nie ma racjonalnego wytłumaczenia ciągłej świeżości i jasności kolorów na obrazie, pomimo upływu prawie pięciu wieków od jego powstania w 1531 r.

    Trzeba tu przypomnieć o dwu niesamowitych faktach. W 1791 r. jeden z pracowników bazyliki niechcący wylał na obraz kwas saletrowy, który szybko niszczy celulozę. Faktem jest, że płótno w ogóle nie zostało zniszczone, a na obrazie nie ma najmniejszego śladu po tym incydencie. Tego nie da się inaczej wytłumaczyć jak tylko specjalną ochroną tego wizerunku przez Boga.

    W czasie krwawych prześladowań Kościoła katolickiego przez masonerię w 1921 r. ateiści podłożyli bombę przed obrazem Matki Bożej, aby go całkowicie unicestwić. Potężny wybuch zniszczył ołtarz, witraże, wygiął stojący nad ołtarzem metalowy krucyfiks, ale nawet nie zadrasnął cudownego Obrazu. Było także wiele innych prób zniszczenia tego cudownego Wizerunku, jednak żadna z nich się nie powiodła. Obraz został cudownie ochroniony przed irracjonalną agresją ludzi zniewolonych przez siły zła.


    Nie można go skopiować


    Najwybitniejszy malarz meksykański, Miguel Cabrera, który w 1753 r. założył pierwszą w Meksyku akademię malarstwa, otrzymał propozycję namalowania kopii Madonny z Guadalupe dla papieża Benedykta XIV. Pozwolono mu na bezpośredni, nieograniczony dostęp do Obrazu, aby mógł dobrze poznać rodzaj płótna, kolorystykę i technikę jego namalowania.

    Cabrera wspólnie z siedmioma innymi malarzami stwierdzili, że nie można skopiować tego cudownego Wizerunku, lecz tylko namalować jego portret. Po jego namalowaniu Cabrera opisał swoje spostrzeżenia. Stwierdził, że badając obraz Matki Bożej, odkrył istnienie wielu cudów. Pierwszym z nich jest jego trwałość. Płótno, na którym widnieje Obraz, składa się z dwóch równych części, zszytych cienką bawełnianą nicią, która utrzymując ich ciężar, w tak wilgotnym i zasolonym powietrzu powinna ulec szybkiemu rozpadowi, a tak się nie stało. Jest to fakt zadziwiający.

    Cabrera stwierdził, że na Obrazie nie ma gruntowania, czyli pierwszego etapu pracy malarza, a sam Wizerunek jest niespotykanym arcydziełem dla każdego znawcy malarstwa. Stwierdza, że w przypadku tego Obrazu mamy „nieznany dotąd rodzaj malarstwa, które mogło wyjść tylko spod niebiańskiego pędzla, ponieważ obraz łączy w sobie nie tylko wszystko, co najlepsze w malarstwie, lecz również cztery różne techniki malarskie: malarstwo olejne, akwarelowe i dwie odmiany temperowego. Każda z nich potrzebuje innego gruntowania, a na obrazie nie ma żadnego. (…) Dzieło to przewyższa wszystko, co kiedykolwiek stworzył największy z artystów”.

    Tajemnica źrenic

    Niezwykle ważną rolę w badaniach obrazu Matki Bożej z Guadalupe odegrała fotografia. Pierwsze zdjęcia wysokiej jakości tego Obrazu wykonał w 1928 r. Manuel Ramos. Kiedy w 1929 r. pewien lekarz okulista oglądał je pod lupą i dokładnie przyglądał się powiększonym źrenicom, w pewnym momencie krzyknął z wrażenia, wypuszczając lupę z ręki, ponieważ w oczach Maryi zobaczył odbicie kilku postaci; stało się dla niego oczywiste, że to są „żywe źrenice”, których nikt z ludzi nie jest w stanie namalować.

    Odkrycie to potwierdził w 1951 r. fotograf i rysownik Jose Carlos Salinas Chavez. Dopiero wtedy arcybiskup Meksyku Luis Maria Martinez powołał specjalną komisję złożoną z naukowców, aby zajęła się zbadaniem tego zjawiska. Po czteroletnich badaniach, w 1955 r., komisja opublikowała dokument, w którym stwierdza, że oczy Maryi są jak żywe, że nie mógł ich namalować żaden człowiek. W źrenicach oczu Matki Bożej można zauważyć postać mężczyzny, którym jest najprawdopodobniej Indianin Juan Diego, gdyż jego twarz na portrecie z czasów objawień jest bardzo podobna do twarzy odbitej w prawym oku Maryi.

    Kolejne badania oczu Maryi przeprowadzone w 1956 r. przez dwóch okulistów: dra J. Toroella-Buena i dra Torija Lavoigneta, doprowadziły do odkrycia, że ludzkie postacie są widoczne na rogówce obydwu oczu Matki Bożej. Badania przeprowadzono, posługując się wziernikiem do oka, tzw. oftalmoskopem. Ogłaszając ich wyniki, dr Lavoignet oświadczył: „Na rogówce obu oczu widać postać człowieka. Odkształcenie i umiejscowienie optycznego obrazu są identyczne z tym, jakie wytwarza się w ludzkim oku. Jeżeli skierujemy światło oftalmoskopu na źrenicę oka Obrazu Matki Bożej, widzimy ten sam efekt co w normalnym oku: źrenica świeci się rozproszonym światłem, dając wrażenie wklęsłej rzeźby. Nie otrzyma się tego na płaskiej powierzchni i do tego nieprzeźroczystej, jaką mamy na zwykłym obrazie. Zbadałem oczy na obrazach i fotografiach, niczego podobnego nie otrzymałem. Oczy Obrazu Matki Bożej sprawiają wrażenie żywych”.

    Wyniki tych badań zostały potwierdzone przez innych lekarzy‑naukowców, którzy w latach 60. i 70. XX w. przeprowadzali podobne ekspertyzy. Profesor Bruno Bonnet-Eymard stwierdził: „Wszystko wskazuje na to, że w momencie kiedy powstawał Obraz, człowiek, który był zwrócony twarzą w stronę Najświętszej Panny i który jest odbity na powierzchni rogówki Jej oka, został w pośredni sposób sfotografowany”.

    Dzięki kolejnym naukowym badaniom odkryto w oczach Maryi obrazy odbite w poszczególnych warstwach oka (dwa razy wprost i raz odwrócone o 180°). Jest to tak zwany efekt Purkyniego-Samsona, który występuje tylko w żywych oczach.
    Amerykański optyk dr Charles Wahlig, wspólnie z naukowcami z innych dziedzin, badali Obraz przy 25-krotnym powiększeniu i znaleźli dwie nowe twarze odbite w oczach Maryi. Zidentyfikowano jedną z nich; była ona bardzo podobna do twarzy Juana Gonzaleza (tłumacza biskupa Zumarragi), którego obraz pochodzący z 1533 r. znaleziono dwa lata wcześniej.

    W 1979 r. po raz pierwszy zastosowano do badań Obrazu z Guadalupe najnowszą technikę cyfrową. Użyto sprzętu, którym posługuje się NASA do robienia zdjęć satelitarnych. Umożliwiło to 2500-krotne powiększenie. Na Obrazie nie znaleziono żadnych śladów farby, natomiast jego kolory są wyjątkowo żywe, świeże i błyszczące. Jest to dla nauki niewytłumaczalna zagadka. Dokładna analiza 2500-krotnie powiększonych mikroskopijnych fragmentów tęczówki i źrenicy Matki Bożej pozwoliła rozpoznać w źrenicach Maryi scenę spotkania Juana Diego z biskupem, kiedy to na tilmie Indianina powstało cudowne odbicie wizerunku Maryi. Widać tam grupę osób, biskupa Zumarragę i jego tłumacza Gonzaleza, Juana Diego z otwartym płaszczem, siedzącego Indianina, grupę Indian z dzieckiem, kobietę i brodatego Hiszpana, czarnoskórą dziewczynę itd. Warto zwrócić uwagę na fakt, że niedawno odnaleziono w archiwum w Sewilli testament biskupa Zumarragi, w którym jest informacja o czarnej niewolnicy imieniem Maria, obdarowanej wolnością przez biskupa. W oczach Maryi odbiło się w sumie 13 osób. Był to moment, o którym czytamy w Nican Mopohua – pierwszym historycznym opisie tego wydarzenia: „I rozpostarł swój biały płaszcz, w który zawinięte były kwiaty. (…) Kiedy biskup i reszta zebranych ujrzeli ten cud, w zdumieniu upadli na kolana. Potem powstali, by obejrzeć płaszcz”.

    Trzeba tu zacytować odpowiedź Josego Aste Tonsmanna na wątpliwości niemieckiego dziennikarza Paula Baddego: „Gdyby istniało tylko jedno z tych »zdjęć«, przyznałbym Panu rację. Tutaj mamy dwie takie migawki w obu oczach. Dodatkowo »fotografie« nie są identyczne, lecz ich refrakcje i proporcje dokładnie sobie odpowiadają, tak jak to się dzieje teraz w Pańskich oczach, w których znajdują się dwa różne, dokładnie sobie odpowiadające ujęcia tej samej sceny. Również w oczach Maryi z Guadalupe utrwalone zostały dwie »fotografie«, wykonane pod dwoma różnymi kątami – dokładnie odpowiadającymi wektorowi, o jaki przesuwa się obraz widziany jedną i tą samą parą oczu. Na tym właśnie polega siła dowodowa tych obrazów. Jeden mógłby być tylko przypadkiem lub wynikiem celowej interpretacji. Jednak według wszelkich reguł rozsądku coś takiego nie jest możliwe w wypadku dwóch obrazów. Istniejące wówczas zgodności i zniekształcenia, jakie wynikają z zakrzywienia rogówki oka, są zbyt skomplikowane. (…) Żaden człowiek nie byłby w stanie czegoś takiego naszkicować. Kto miałby tego dokonać? I po co?”.

    Jeden z największych cudów

    W ciągu 10 lat od zdobycia Meksyku przez Hiszpanów, w 1521 r., aż do objawień na wzgórzu Tepeyac hiszpańskim misjonarzom udało się nawrócić tylko niewielką liczbę Indian. Natomiast po objawieniach Matki Bożej w 1531 r. w ciągu kilku lat nastąpiła największa w historii ludzkości ilość nawróceń. Indianie, którzy w swojej przeważającej części z wrogością odnosili się do religii, kultury i obecności hiszpańskich konkwistadorów, dzięki objawieniom Matki Bożej i cudownemu wizerunkowi z Guadalupe w ciągu 7 lat wszyscy, w liczbie 9 milionów, przyjęli chrzest i stali się gorliwie praktykującymi katolikami. Dokumenty historyczne mówią, że od rana do wieczora misjonarze chrzcili czekających w kolejce Indian i udzielali im sakramentu małżeństwa. I tak na przykład franciszkanin o. Torbido zanotował, że wspólnie z innym kapłanem ochrzcili w ciągu pięciu dni 14200 dusz. Tak się działo we wszystkich placówkach misyjnych. Każdego dnia tysiące Indian czekało na przyjęcie chrztu i innych sakramentów. Objawienie Matki, Jej orędzie zawarte w cudownym wizerunku do tego stopnia urzekło wszystkich Indian, że spontanicznie się nawracali, przyjmowali orędzie Ewangelii i sakrament chrztu, stając się członkami jednej wspólnoty Kościoła katolickiego. Dokonał się wielki cud, gdyż znikła nienawiść i wzajemna wrogość pomiędzy Indianami i Hiszpanami. Co więcej, te dwa narody, tak przecież sobie obce kulturowo, rasowo i religijnie, zjednoczyły się w jeden naród meksykański. Całkowicie znikł rasizm i nacjonalizm. Wszyscy stali się dziećmi Maryi, Matki prawdziwego Boga Jezusa Chrystusa, który dla naszego zbawienia stał się prawdziwym człowiekiem. Chrystianizacja Indian, ale również przemiana i umocnienie w wierze hiszpańskich konkwistadorów przebiegły w sposób bardzo głęboki i w błyskawicznym tempie. Był to z całą pewnością jeden z największych cudów i jedno z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości.

    Decydująca rola

    Decydującą rolę w nawróceniu wszystkich Indian odegrały objawienia Matki Bożej oraz cudowny obraz, który Maryja zostawiła na tilmie Indianina Juana Diego. Obraz Matki Bożej z Guadalupe z całą swą bogatą symboliką jest przekładem na język Azteków głównego przesłania Pisma św.

    Trzeba pamiętać, że Aztekowie podejmowali szczególnie barbarzyńskie praktyki religijne, oddawali cześć przeszło 200 głównym bogom i 1600 mniejszym bożkom. Najważniejszym spośród nich był bóg Słońce, którego światło na cudownym Wizerunku z Guadalupe zostało przesłonięte przez Maryję. Ważny był także bóg Księżyc, który na tym Obrazie jest pod stopami Maryi. Aztekowie potrafili w ciągu tygodnia złożyć w ofierze swoim bogom ponad 20 tysięcy ludzi. Dlatego nieustannie prowadzili wojny, aby zdobywać jeńców i składać ich w ofierze, wyrywając im z piersi bijące serca. Te krwawe ofiary składali głównie dla boga Słońce, aby miał on siłę wstać i świecić następnego poranka.

    Na Wizerunku z Guadalupe Maryja zasłania słońce, co jest znakiem, że nie jest ono bogiem i nie wolno już mu więcej składać ofiar z ludzi. Kwiaty na Jej sukni oznaczały, że świat stworzony jest szatą dla Maryi, a płaszcz z gwiazdami – że Jej okryciem jest cały kosmos. Maryja nie jest boginią, ponieważ ma ręce złożone do modlitwy, ale jest Matką Syna Bożego, którego nosi w swoim łonie.

    Wizerunek Maryi jest jak żywa monstrancja, wskazująca nam swoją postawą i spojrzeniem na Boskiego Syna, którego nosi Ona w swoim łonie. W samym centrum Obrazu znajduje się czterolistny kwiat jaśminu, który dla Indian był symbolem słońca. Był to dla nich czytelny znak: Święta Dziewica nosi w swoim łonie prawdziwego Boga, który stał się prawdziwym człowiekiem, aby nas wyrwać z niewoli szatana, grzechu i śmierci. W środku kwiatu jaśminu, kiedy się patrzy przez lupę, widać twarz Niemowlęcia. Gwiazdy na płaszczu Maryi odpowiadają konstelacji gwiazd nad Meksykiem z 12 grudnia 1531 r., ale widziane od strony kosmosu ku Ziemi. W ten sposób na Obrazie została utrwalona data objawienia się Matki Bożej.

    Maryja nazwała się w języku nahuatl Coatlaxopeuh, co znaczy: Pogromczyni węża – czyli szatana, który jest największym wrogiem człowieka. Demon, czyli szatan, jest upadłym aniołem, który przez grzech absolutnej pychy stał się „jakby kosmicznym »kłamcą« i »ojcem kłamstwa« (J 8, 44): sam żyje w radykalnej negacji Boga i zarazem to własne tragiczne »kłamstwo o Dobru«, jakim jest Bóg, usiłuje narzucić ludziom (Jan Paweł II, 13.08.1986). Tak więc szatan i inne złe duchy całą swoją istotą nienawidzą Boga i pragną swej nienawiści udzielić ludziom, aby ich wprowadzić na drogę wiodącą do piekła – do stanu absolutnego egoizmu. Szatan wykorzystuje całą swoją wielką inteligencję, aby doprowadzić człowieka na szczyty nienawiści, absolutnej pychy, rozpaczy i ostatecznego zwątpienia. Jedynym ratunkiem człowieka przed tą przerażającą rzeczywistością złych mocy jest całkowite oddanie siebie, przez Maryję, Chrystusowi, który w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu ostatecznie wyzwolił wszystkich ludzi z niewoli szatana, grzechu oraz śmierci.

    ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Miłujcie się! 1/2010/ (Acheiropoietos z Guadalupy)

    _________________________________________________________________________________

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe

    Matka Boża z Guadelupe/Cudowny Wizerunek(PD)

    ***

    Podobnie jak pośmiertne odbicie ciała Jezusa na Całunie Turyńskim, cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dla współczesnej nauki niewytłumaczalną zagadką.

    Kroniki mówią, że podczas objawień w 1531 r. Matka Boża zostawiła swoje odbicie na “ayate” Indianina Juana Diego. “Ayate” było wierzchnim odzieniem ubogich Indian, rodzajem obszernego płaszcza utkanego z grubych i szorstkich włókien agawy. Kolorem przypomina surowe płótno lniane. Podobne płaszcze, zwane “tilma”, z bawełny, nosili bogatsi Indianie. Dlatego strój Juana Diego określa się często błędnie jako “tilma”. Materiał utkany z włókien agawy po 20 latach ulega całkowitemu rozpadowi, a z powodu szorstkiej i nierównej nawierzchni oraz rzadkich splotów absolutnie nie udałoby się na nim namalować żadnego obrazu. Naukowe badania płótna, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe, przeprowadzone w 1976 roku potwierdziły, że jest to materiał utkany z włókien agawy. Fakt, że na tej kaktusowej tkaninie znajduje się obraz, a sama tkanina przetrwała w idealnym stanie przez ponad 470 lat, zdumiewa wszystkich. Zadziwiająca jest ciągle świeżość barw tego niesamowitego obrazu oraz brak na nim zniszczeń pomimo faktu, że przez ponad 100 lat wisiał nie zabezpieczony żadnym szkłem, wystawiony na bezpośrednie działanie dymu kadzideł, sadzy i spalającego się wosku z niezliczonych wotywnych świec. Tymczasem obraz nie jest w ogóle zniszczony, nie przyjmuje kurzu, odpycha insekty, bakterie i grzyby. Wielu sceptyków badając święty obraz odrzuciło swój sceptycyzm i niewiarę, klękając przed tajemnicą niewidzialnego Boga. I tak na przykład meksykański architekt Ramirez Vasguez, któremu w 1975 r. powierzono zaprojektowanie nowej bazyliki w Guadalupe, otrzymał pozwolenie na dokładne zbadanie obrazu Matki Bożej. Wyniki tych badań były dla niego tak wielkim intelektualnym i duchowym wstrząsem, że porzucił swój agnostycyzm i stał się gorliwym katolikiem.

    Do niewytłumaczalnych wydarzeń dochodziło także w bezpośrednim sąsiedztwie cudownego wizerunku — w latach 20. XX stulecia w bazylice podłożono bombę, jednak wybuch nie spowodował żadnych strat. Całą energię eksplozji przyjął na siebie jeden ze stojących w kościele krzyży. Wygięty krucyfiks można dziś oglądać w specjalnej gablocie umieszczonej niedaleko wejścia do sanktuarium.

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Tajemnica wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe, obecny na indiańskim płaszczu uplecionym z włókien agawy, od prawie pięciu wieków spędza sen z powiek zatwardziałym agnostykom i wielu naukowcom. O jego tajemnicy z Ewą Kowalewską rozmawia Bernadeta Grabowska.

    Matka Boża z Guadelupe
     fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela

    ***

    BERNADETA GRABOWSKA: – Czym jest acheiropoietos?

    EWA KOWALEWSKA: – Wolę sformułowanie „nerukotvornyj”, a więc dzieło niewykonane ręką ludzką. Na świecie istnieją trzy takie wizerunki, ukazujące Zbawiciela i Niepokalaną: Całun Turyński, Chusta z Manoppello oraz Tilma św. Juana Diego, na której jest cudownie „zapisany” obraz Maryi Panny. Mówi się błędnie o tych dziełach, że nie mają one autora. Tymczasem ich pochodzenie jest niezwykłe, ponadnaturalne. Wpatrując się w nie, kontemplujemy oblicze samego Boga i jego Matki. To wielka, święta tajemnica. Obcujemy bowiem z czymś, co przekracza nasze ludzkie granice pojmowania. Obraz Matki Bożej z Guadalupe został namalowany ręką Matki Bożej na słabym jakościowo płótnie – z włókien agawy – niemal pięć wieków temu i trwa nienaruszony po dziś dzień…

    – Jak doszło do jego powstania?

    – 9 grudnia 1531 r. Matka Boża ukazała się prostemu człowiekowi, Indianinowi Juanowi Diego. Zwróciła się do niego w jego ojczystym języku nahuatl z prośbą o wybudowanie na wzgórzu Tepeyac świątyni ku Jej czci. Juan Diego udał się z tą prośbą do biskupa Juana de Zumárragi. Ten jednak – trudno się dziwić – nie uwierzył mu, ale poprosił Juana o jakiś znak. Podczas kolejnego objawienia Madonna kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza Tepeyac. Jakież było jego zdziwienie, kiedy spostrzegł morze kwiatów – róż kastylijskich, niespotykanych o tej porze roku i w tym rejonie. Przepiękna Pani poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować do tilmy. Ten natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał swój płaszcz. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i otaczający go ludzie uklękli w zachwycie. Jednak to nie kwiaty zrobiły na nich takie wrażenie.

    – Na tilmie ukazał się wizerunek Maryi…

    – Tak, na rozwiniętym płaszczu uwidoczniona była jakby fotografia Madonny. Wszystkim zebranym ukazał się przepiękny wizerunek Matki Bożej ubranej w różową szatę. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami. Maryja miała złożone ręce, a pod Jej stopami był półksiężyc. Zebrani oniemieli, oniemiał również sam Juan Diego, który nie spodziewał się, że Matka Boża wykorzyta jego stary płaszcz, aby namalować na nim samą siebie…

    – Czy naprawdę możemy wierzyć w to, że historia o cudownej Tilmie z Meksyku to nie ciekawa legenda, ale rzeczywistość sprzed prawie pięciu wieków?

    – Jest wiele argumentów, które wskazują na to, że wizerunek Matki Bożej to obraz nieuczyniony ludzką ręką. Jednym z nich jest ten, że pomimo licznych naukowych badań nie można określić, jaką techniką obraz został wykonany, jakich barwników użyto przy jego powstaniu. Co więcej, zdjęcie w podczerwieni wykazało brak śladów pędzla, a sam wizerunek wskazuje bardziej na technikę wykonania zdjęcia polaroidem… Potwierdził to m.in. laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii – Richard Kuhn, który ustalił, że nie ma na obrazie śladu ani farb organicznych, ani mineralnych. Na uwagę zasługuje również niebywała trwałość materiału. Płaszcz utkany z liści agawy wytrzymuje nie więcej niż 20-30 lat. Tymczasem niemalże w 500 lat po „różanym cudzie” tkanina z wizerunkiem Madonny pozostaje tak mocna, jak tamtego grudniowego dnia.

    – To nie jedyne cudowne znaki ukryte w wizerunku Matki Bożej z Guadalupe…

    – Obraz Matki Bożej z Guadalupe zawiera znacznie więcej ukrytych symboli i znaków, które przybliżają nas do Bożej Tajemnicy. Jesteśmy niczym Jan, który nawiedził grób po zmartwychwstaniu Chrystusa – „ujrzał i uwierzył” (J 20, 8). Podobnie i my, kontemplując ikonę Madonny z Meksyku, przyjmujemy wiarą, ale i rozumem prawdę o Boskim pochodzeniu obrazu.

    – Trudno się oprzeć wrażeniu, że Bóg przychodzi z pomocą naszej wierze, która często potrzebuje wzmocnienia…

    – Bóg zawsze wychodzi naprzeciw człowiekowi. Daje wiele możliwości „spotkania”. W wizerunku Morenity z Guadalupe jednym z bardziej fascynujących elementów są oczy Matki Bożej. Otóż przy pomocy silnie powiększającego szkła możemy zauważyć w źrenicach Madonny rzecz niebywałą – wizerunek brodatego mężczyzny, podobnego do tego z najstarszych wizerunków Juana Diego. Podobny obraz odnaleziono w drugiej źrenicy Matki Bożej. Podczas badania oftalmoskopem okazało się, że światło skierowane na źrenicę Madonny reaguje refleksem, dając wrażenie wklęsłej rzeźby. Takie zjawisko nie zostało zaobserwowane na żadnym innym obrazie świata. Oznacza to, że oczy Matki Bożej z Guadalupe załamują światło dokładnie tak, jak ludzkie, żywe oczy. Co więcej, dr José Aste Tönsmann, który poświęcił badaniu oczu Matki Bożej z Guadalupe połowę swojego życia, odkrył zadziwiające zjawisko. Otóż przy powiększeniu na źrenicach Madonny widoczna jest dokładnie scena z 12 grudnia 1531 r., kiedy na tilmie pojawił się wizerunek. Widać 13 osób, jak gdyby zastygłych w bezruchu – Indianina siedzącego ze skrzyżowanymi nogami, biskupa Zumárragę, jego tłumacza Gonzaleza, Juana Diego z otwartą tilmą, czarnoskórą dziewczynę i indiańską rodzinę. Oczy Maryi żyją.

    – Jak my, katolicy, powinniśmy traktować ten obraz?

    – Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe jest jednym z najbardziej znanych na całym świecie. Bez wątpienia nie jest on zwykłym wizerunkiem religijnym. Jest ikoną, niosącą ze sobą konkretny przekaz ewangelicznych treści. Maryja ukazana jest jako „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1). Świetliste promienie widoczne na ikonie to typowy krąg spotykany w ikonach, zwany mandorlą. Wiele mówi również symbolika kolorów – niebieski oznacza nieśmiertelność i wieczność mieszkańców nieba, różowy oznacza Bożą miłość i męczeństwo za wiarę. Królewskość Niewiasty wyraża się w pięknym, złotym oblamowaniu płaszcza. Wizerunek Madonny z Guadalupe to otwarta księga, pełna znaków i symboli… Im bardziej się w nie zagłębiamy, tym większe zdziwienie wobec dzieł Bożych pojawia się w naszym sercu.

    – Dlaczego Maryja wybrała na miejsce swoich objawień w tamtym czasie Meksyk?

    – Kiedy Maryja objawiła się Juanowi Diego, był to trudny czas ewangelizacji Meksyku. Do momentu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć różnym pogańskim bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci węża. Ich przekonanie o potrzebie oddawania czci bożkom było wyjątkowo silne. Wierzono, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Oblicza się, że rocznie Aztekowie składali ok. 50 tys. ofiar z ludzi. Święta Panienka z Guadalupe miała prosić Juana Diego, aby nadał Jej wizerunkowi tytuł „Guadalupe”. Tymczasem „Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem „Coatlallope”, które w nahuatl znaczy „Ta, która depcze głowę węża”. Indianie spostrzegli, że Maryja nie jest jakąś „zwykłą boginią”. Zrozumieli, że jest silniejsza od czczonych przez nich bóstw. Odczytując symbolikę obrazu z Guadalupe zgodnie z azteckim kodeksem, a więc dokumentem, który za pomocą obrazków miał przekazać najważniejsze prawdy Azteków, możemy być zaskoczeni ogromem indiańskich symboli zawartych w wizerunku. Dzięki temu Indianie rozpoznali w Maryi swoją największą Królową. W ciągu zaledwie 6 lat po objawieniach aż 8 mln Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej. to był prawdziwy cud Matki Bożej, Jej wielkie zwycięstwo. Jan Paweł II nazywał Maryję z Guadalupe Gwiazdą Ewangelizacji.

    – Dlaczego Morenitę z Guadalupe nazywa się patronką życia poczętego?

    – Obraz Matki Bożej z Guadalupe jest szczególnie bliski wszystkim broniącym ludzkiego życia. Na swoim cudownym autoportrecie Matka Boża przedstawiła się w stanie błogosławionym. W samym centrum wizerunku, na łonie Maryi jest widoczny czteropłatkowy kwiat, przez Meksykanów nazywany Nahui Olin – Kwiatem Słońca. To symbol pełni i nowego życia. Ten niezwykły kwiat, umieszczony na łonie Maryi, z całą pewnością oznacza, że była Ona brzemienna. Dodatkowo Niepokalana ma czarną szarfę na talii, która symbolizuje stan odmienny.

    – Jakie było przesłanie Matki Bożej z Guadalupe, co Maryja chce nam powiedzieć dzisiaj?

    – Maryja na przestrzeni wieków ukazywała się zawsze najbiedniejszym, odrzuconym. W Lourdes – biednej, niewykształconej Bernadetcie Soubirous, w Fatimie – trojgu portugalskim pastuszkom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, w Gietrzwałdzie – dwóm dziewczynkom: Justynce i Barbarze z warmińskiej wsi. Również w Meksyku przychodzi do prostego człowieka – Juana Diego, który sercem ufa Bogu jak dziecko. Przesłanie Matki Bożej zazwyczaj jest podobne. Maryja prosi o modlitwę, o nawrócenie.

    – O co dzisiaj prosi Matka Boża z Guadalupe?

    – Matka Boża tak jak kiedyś, również i dziś przychodzi bronić tych najbardziej wykluczonych, bezbronnych – nienarodzonych. Maryja prosi nas o poszanowanie każdego ludzkiego życia, które jest najcenniejszym darem Boga – jest ono święte i nienaruszalne.

    rozmawiała: Bernadeta Grabowska /Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Meksyk: Cud w sanktuarium maryjnym w Guadalupe?

    Fakt niezwykłego zdarzenia, do jakiego doszło 24 kwietnia w meksykańskim sanktuarium maryjnym w Guadalupe opisuje na swojej stronie internetowej Francuskie Stowarzyszenie Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy we Francji.

    Podczas Mszy św. w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, z obrazu Matki Bożej wydobyło się światło, które – na oczach tysięcy wiernych – utworzyło kształt ludzkiego embrionu, podobny do obrazu widzianego podczas badań echograficznych. Zjawisko zostało sfotografowane przez obecnych w świątyni. Zdjęcia wizerunku Matki Bożej ze świetlnym embrionem można zobaczyć na stronie internetowej francuskiego stowarzyszenia (www.acimps.org). Jego działacze przypuszczają, że Maryja pokazała w swym łonie obraz nienarodzonego Jezusa. Komentując zamieszczone fotografie, ks. Luis Matos ze Wspólnoty Błogosławieństw podkreśla, że nie są one odblaskiem światła zewnętrznego, np. fleszy aparatów fotograficznych. Powiększenia fotografii, zrobionych przez wiernych obecnych w sanktuarium, wyraźnie pokazują, że światło pochodzi bezpośrednio z wnętrza obrazu. Białe, intensywne światło ma formę i rozmiary ludzkiego embrionu. Widać również na nich strefy cienia, charakterystyczne dla echograficznych wizerunków płodu w łonie matki. Tymczasem ks. José Luis Guerrero Rosado, kanonik bazyliki w Guadalupe i dyrektor Wyższego Instytutu Studiów Guadalupiańskich przestrzega przed pochopnym nazywaniem zaobserwowanego zjawiska cudem. Na stronie internetowej sanktuarium (www.virgendeguadalupe.org.mx) określa krążące w internecie doniesienia na ten temat mianem sensacyjnych. Wskazuje, że jedyne, co na razie wiadomo, to fakt, że przed wizerunkiem Matki Bożej pojawiło się światło, niewytłumaczalne w sposób naturalny. Nie jest to jednak wystarczająca podstawa, by z całą pewnością stwierdzić, że Maryja ukazała nam Jezusa jako nienarodzone dziecko – zaznacza duchowny. Argumentuje, że brak naturalnego wyjaśnienia zjawiska nie oznacza jeszcze, że dokonał się cud. Zauważa zarazem, że w sprawie tej nie wypowiedziały się jeszcze ani władze sanktuarium, ani archidiecezja Miasta Meksyk, na której terenie się ono znajduje.

    wiara.pl/Kai/25.05.2007

    www.acimps.org(obraz)

    _________________________________________________________________________________

    Tajemnicze światło na obrazie Matki Bożej z Guadalupe – Patronki życia

    12 grudnia 2015 Pustynia Serca

    Podczas Mszy św. w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, z obrazu Matki Bożej z Guadalupe, w Sanktuarium w Meksyku, wydobyło się światło, które – na oczach tysięcy wiernych – utworzyło kształt ludzkiego embrionu, podobny do obrazu widzianego podczas badań echograficznych.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Zjawisko zostało sfotografowane przez obecnych w świątyni. Zdjęcia wizerunku Matki Bożej ze świetlnym embrionem można zobaczyć na stronie internetowej Francuskiego Stowarzyszenia Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy (www.acimps.org). Jego działacze przypuszczają, że Maryja pokazała w swym łonie obraz nienarodzonego Jezusa.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Komentując zamieszczone fotografie, ks. Luis Matos ze Wspólnoty Błogosławieństw podkreśla, że nie są one odblaskiem światła zewnętrznego, np. fleszy aparatów fotograficznych. Powiększenia fotografii, zrobionych przez wiernych obecnych w sanktuarium, wyraźnie pokazują, że światło pochodzi bezpośrednio z wnętrza obrazu. Białe, intensywne światło ma formę i rozmiary ludzkiego embrionu. Widać również na nich strefy cienia, charakterystyczne dla echograficznych wizerunków płodu w łonie matki.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Tymczasem ks. José Luis Guerrero Rosado, kanonik bazyliki w Guadalupe i dyrektor Wyższego Instytutu Studiów Guadalupiańskich przestrzega przed pochopnym nazywaniem zaobserwowanego zjawiska cudem. Na stronie internetowej sanktuarium (www.virgendeguadalupe.org.mx) określa krążące w internecie doniesienia na ten temat mianem sensacyjnych. Wskazuje, że jedyne, co na razie wiadomo, to fakt, że przed wizerunkiem Matki Bożej pojawiło się światło, niewytłumaczalne w sposób naturalny. Nie jest to jednak wystarczająca podstawa, by z całą pewnością stwierdzić, że Maryja ukazała nam Jezusa jako nienarodzone dziecko – zaznacza duchowny. Argumentuje, że brak naturalnego wyjaśnienia zjawiska nie oznacza jeszcze, że dokonał się cud. Zauważa zarazem, że w sprawie tej nie wypowiedziały się jeszcze ani władze sanktuarium, ani archidiecezja Miasta Meksyk, na której terenie się ono znajduje.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    źródło: sanctus.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia

    Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe

    Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe /fot. Graziako/Tygodnik Niedziela

    ***

    Homilia św. Jana Pawła II w bazylice Matki Bożej z Guadalupe podczas podróży do Meksyku i Stanów Zjednoczonych 22-28.01.1999

    Ponad 500 kardynałów, arcybiskupów i biskupów oraz ok. 5 tys. kapłanów, przybyłych z Meksyku i innych krajów Ameryki, sprawowało Eucharystię z Janem Pawłem II w środę 23 stycznia w bazylice Matki Bożej w Guadalupe. Uroczysta liturgia stanowiła uwieńczenie prac Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Ameryce, które obradowało w Watykanie na przełomie listopada i grudnia 1997 r. «Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — powiedział w homilii Ojciec Święty — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce». Papież ogłosił, że święto Matki Bożej z Guadalupe, obchodzone w Meksyku 12 grudnia, będzie odtąd celebrowane we wszystkich Kościołach lokalnych całego kontynentu, a przedstawicielom tych Kościołów wręczył przed końcowym błogosławieństwem egzemplarze adhortacji apostolskiej «Ecclesia in America», zawierającej postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu.

    Drodzy Bracia w biskupstwie i w kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry w Panu!

    1. «Gdy (…) nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty» (Ga 4, 4). Czym jest pełnia czasów? Od strony ludzkiej historii pełnia czasu jest określoną datą: jest tą nocą betlejemską, w której przychodzi na świat Syn Boży, zgodnie z zapowiedziami proroków — jak dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: «Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie go imieniem Emmanuel» (Iz 7, 14). Te słowa, wypowiedziane wiele wieków wcześniej, wypełniły się tej nocy, kiedy poczęty za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi Syn przyszedł na świat.

    Narodzenie Chrystusa poprzedzone zostało zwiastowaniem Gabriela. Później Maryja udała się z posługą do domu swojej krewnej Elżbiety. Przypomina o tym dzisiejsze czytanie z Ewangelii św. Łukasza, przytaczając niezwykłe i prorocze pozdrowienie Elżbiety i wspaniałą odpowiedź Maryi: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy» (Łk 1, 46-47). Liturgia dzisiejsza przypomina nam te wydarzenia.

    2. Czytanie z Listu do Galatów ukazuje nam z kolei Boży wymiar tej pełni czasu. Słowa apostoła Pawła zawierają syntezę całej teologii narodzin Jezusa, a wraz z tym odpowiedź na pytanie, czym jest pełnia czasu. Jest to fakt niezwykły: Bóg wszedł w dzieje człowieka. Bóg, który jest sam w sobie niezgłębioną tajemnicą życia; Bóg, który jest Ojcem i wyraża siebie przedwiecznie we współistotnym Synu, przez którego wszystko się stało (por. J 1, 1. 3); Bóg, który jest jednością Ojca i Syna, zespoloną tchnieniem przedwiecznej miłości, którą jest Duch Święty.

    Chociaż nasze ludzkie słowa są zbyt słabe, ażeby mówić o niezgłębionej tajemnicy Trójcy, prawdą jest, że człowiek ze swej doczesnej kondycji został powołany do udziału w tym Bożym życiu. Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy, ażeby podnieść nas do godności Bożego synostwa. Ojciec wysłał do serc naszych Ducha swego Syna, w którym wołamy: «Abba, Ojcze!» (por. Ga 4, 6). Oto więc jest pełnia czasu, która spełnia wszelkie oczekiwania historii i ludzkości: objawienie Bożej tajemnicy, udzielonej ludziom przez dar przybrania za synów.

    3. Pełnia czasu, o której mówi Apostoł, związana jest z dziejami człowieka. Stając się człowiekiem, Bóg przyjął jakby nasz ludzki czas, przeniknął dzieje człowieka historią zbawienia. Historia ta ogarnia poniekąd całe dzieje świata i ludzkości, od stworzenia do spełnienia, rozwija się jednak poprzez ważne daty i wydarzenia. Taką datą jest również zbliżający się rok 2000 od narodzenia Chrystusa, rok Wielkiego Jubileuszu, do którego Kościół przygotowuje się także poprzez nadzwyczajne zgromadzenia Synodów, poświęcone poszczególnym kontynentom. Jedno z tych zgromadzeń obradowało pod koniec 1997 r. w Watykanie.

    4. Dzisiaj w bazylice w Guadalupe, maryjnym sercu Ameryki, dziękujemy Bogu za Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Ameryce, które stało się prawdziwym wieczernikiem eklezjalnej komunii i kolegialnej miłości pasterzy Kościoła z północy, centrum i południa kontynentu — komunii przeżywanej wraz z Biskupem Rzymu. Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce.

    Dzisiaj, w rok po obradach tego zgromadzenia synodalnego, a zarazem w stulecie Synodu Plenarnego Ameryki Łacińskiej, który odbył się w Rzymie, przybywam tutaj, aby u stóp metyskiej Matki Bożej z Tepeyac, Gwiazdy Nowego Świata, złożyć adhortację apostolską Ecclesia in America, zawierającą postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu, oraz zawierzyć Matce i Królowej tego kontynentu przyszłość jego ewangelizacji.

    5. Pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy swoją pracą i modlitwą sprawili, że zgromadzenie synodalne mogło się stać świadectwem żywotności wiary katolickiej w Ameryce. Dziękuję także archidiecezji prymasowskiej Meksyku i jej arcybiskupowi, kard. Norberto Rivera Carrera, za gościnne przyjęcie i ofiarną pomoc. Pozdrawiam serdecznie liczną grupę kardynałów i biskupów, przybyłych z wszystkich części kontynentu, obecnych tu kapłanów i seminarzystów, których wielka liczba napełnia serce Papieża radością i nadzieją. Moje pozdrowienie sięga poza mury tej bazyliki i ogarnia wszystkich, którzy pozostając na zewnątrz, uczestniczą w tej liturgii, a także wszystkich ludzi różnych kultur, grup etnicznych i narodowości, którzy tworzą bogatą i wielokształtną rzeczywistość Ameryki.

    6. «Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana» (Łk 1, 45). Te słowa, które Elżbieta kieruje do Maryi, noszącej w łonie Chrystusa, można zastosować także do Kościoła na tym kontynencie. Błogosławiony jesteś, Kościele w Ameryce, który przyjmując Dobrą Nowinę zrodziłeś do wiary wiele narodów. Błogosławiony jesteś, bo uwierzyłeś, błogosławiony jesteś, bo zachowałeś nadzieję, błogosławiony jesteś, bo umiłowałeś, gdyż obietnica Boża spełni się! Heroiczne wysiłki misjonarzy i godne podziwu dzieła ewangelizacyjne minionych pięciu stuleci nie okazały się daremne. Dzisiaj możemy powiedzieć, że dzięki temu Kościół w Ameryce jest Kościołem nadziei. Wystarczy wspomnieć o wielkiej żywotności bardzo licznej młodzieży, o wyjątkowym znaczeniu, jakie przypisuje się rodzinie, o rozkwicie powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego, a nade wszystko o głębokiej religijności ludu. Nie zapominajmy, że w przyszłym tysiącleciu, które rozpocznie się niebawem, Ameryka będzie kontynentem o największej liczbie katolików.

    7. Jak jednak podkreślili Ojcowie Synodalni, Kościół w Ameryce, choć ma powody do radości, musi też stawiać czoło poważnym problemom i trudnym wyzwaniom. Ale czyż to powinno nas zniechęcać? W żadnym wypadku, ponieważ «Jezus Chrystus jest PANEM» (Flp 2, 11). On zwyciężył świat i posłał swojego Ducha, aby wszystko uczynił nowe. Czy zatem zbyt śmiała jest nadzieja, że po tym zgromadzeniu synodalnym — pierwszym Synodzie amerykańskim w dziejach — na tym kontynencie w większości chrześcijańskim ukształtuje się bardziej ewangeliczny styl życia i dzielenia się dobrami? Istnieje wiele dziedzin, w których chrześcijańskie wspólnoty z północy, centrum i południa Ameryki mogą dawać świadectwo braterskich więzi, jakie je łączą, okazywać czynną solidarność i brać udział we wspólnych programach duszpasterskich, wnosząc w nie własne bogactwo duchowe i materialne.

    8. Apostoł Paweł uczy nas, że gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna zrodzonego z niewiasty, aby odkupił nas od grzechu i uczynił nas Jego synami i córkami. Dlatego nie jesteśmy już sługami, ale dziećmi i dziedzicami Boga (por. Ga 4, 4-7). Kościół musi zatem głosić Ewangelię życia i z proroczą mocą występować otwarcie przeciw kulturze śmierci. Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia! Tego się domagamy: życia i godności dla wszystkich! Dla wszystkich istot poczętych w łonach matek, dla dzieci ulicy, dla ludów indiańskich i dla Afroamerykanów, dla imigrantów i uchodźców, dla młodych pozbawionych perspektyw na przyszłość, dla ludzi starszych, dla tych, którzy doświadczają wszelkich form ubóstwa czy dyskryminacji.

    Drodzy bracia i siostry, nadszedł czas, aby na waszym kontynencie raz na zawsze położyć kres wszelkim atakom na życie. Nigdy więcej przemocy, terroryzmu i handlu narkotykami! Nigdy więcej tortur i innych form przemocy! Trzeba położyć kres nieuzasadnionemu stosowaniu kary śmierci! Nigdy więcej wyzysku słabszych, dyskryminacji rasowej i izolacji ubogich! Nigdy więcej! Nie można tolerować wszystkich tych przejawów zła, które wołają o sprawiedliwość do nieba, a dla chrześcijan są wezwaniem do zmiany stylu postępowania i do udziału w życiu społecznym bardziej zgodnego z ich wiarą. Musimy budzić sumienia ludzi Ewangelią, aby uświadomić im w pełni ich wzniosłe powołanie dzieci Bożych. Ta świadomość nakłoni ich do budowania lepszej Ameryki. Trzeba koniecznie przybliżyć nową wiosnę świętości na tym kontynencie, tak aby działanie szło w parze z kontemplacją.

    9. Pragnę zawierzyć i ofiarować przyszłość kontynentu Najświętszej Maryi Pannie, Matce Chrystusa i Kościoła. Dlatego z radością ogłaszam dziś, że postanowiłem, aby dzień 12 grudnia był obchodzony w całej Ameryce jako liturgiczne święto Matki Bożej z Guadalupe.

    O Matko, Ty znasz drogi, którymi podążali pierwsi głosiciele Ewangelii w Nowym Świecie, od wysp Guanahani i Espańola aż po puszcze Amazonii i szczyty Andów, docierając do Ziemi Ognistej na południu oraz do wielkich jezior i gór północy. Wspomagaj Kościół, który prowadzi swoje dzieło w krajach Ameryki, aby pozostał na zawsze Kościołem ewangelizującym i odnowił w sobie ducha misyjnego. Dodaj otuchy wszystkim, którzy poświęcają życie dla Jezusa i dla rozszerzenia Jego Królestwa.

    O słodka Pani z Tepeyac, Matko z Guadalupe! Przedstawiamy Ci tę niezliczoną rzeszę wiernych, którzy w Ameryce modlą się do Boga. Ty, która zamieszkałaś w ich sercach, nawiedzaj i umacniaj rodziny, parafie i diecezje całego kontynentu. Spraw, aby chrześcijańskie rodziny przykładnie wychowywały swoje dzieci w wierze Kościoła i w miłości do Ewangelii, tak aby były zasiewem powołań apostolskich. Wejrzyj dzisiaj na młodych i dodaj im sił, aby szli za Jezusem Chrystusem.

    O Pani i Matko Ameryki! Utwierdź wiarę naszych świeckich braci i sióstr, aby we wszystkich dziedzinach życia społecznego, zawodowego, kulturalnego i politycznego działali zgodnie z prawdą i nowym prawem, które Jezus przyniósł ludzkości. Spojrzyj litościwie na udrękę tych, którym dokucza głód, samotność, odrzucenie i brak wykształcenia. Spraw, abyśmy umieli dostrzec w nich Twoje umiłowane dzieci, i rozpal w nas miłość, abyśmy spieszyli im z pomocą w potrzebie.

    Święta Dziewico z Guadalupe, Królowo pokoju! Wybaw kraje i narody kontynentu. Spraw, aby wszyscy, rządzący i obywatele, nauczyli się żyć w prawdziwej wolności, działając zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka, tak aby pokój mógł zapanować na zawsze.

    Ku Tobie, Pani z Guadalupe, Matko Jezusa i Matko nasza, wszyscy Twoi synowie i córki w Ameryce zwracają się z miłością i czcią, chwaląc Cię nieustannie.

    Przed końcowym błogosławieństwem Ojciec Święty powiedział:

    Dziękuję za ten wspaniały dar, który stąd zabiorę. Raz jeszcze mogłem z radością sprawować liturgię w tej bazylice, umiłowanej przez wszystkich Meksykanów, wszystkich Amerykanów, synów pokoju. Dziękuję wam za modlitwy, które codziennie zanosicie za mnie i w intencji mojej posługi Piotrowej. Wiem, że będziecie dalej się modlić. Bardzo dziękuję.

    JAN PAWEŁ II

    Opoka.pl/L’Osservatore Romano 4/99

    _________________________________________________________________________________________

    Tajemnice obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Prof. Treppa: naukowo nie da się tego wyjaśnić

    GUADALUPE

    Shutterstock | AM113

    ***

    Dokładne badania optyczne wizerunku pokazały, że zarys postaci odbijających się w oczach Maryi odzwierciedla sposób odbijania się przedmiotów w ludzkiej żywej źrenicy i na powierzchni rogówki ludzkiego oka. Oczy Matki Bożej z Guadalupe sprawiają wrażenie żywych…

    Z perspektywy nauki: nie da się tego wyjaśnić

    Aleteia: Jak to możliwe, że ikona meksykańskiej Madonny, która pojawiła się na indiańskiej opończy przetrwała w nienaruszonym stanie kilka wieków?

    Prof. dr hab. Zbigniew Treppa*: Indiańska opończa (tilma), na której widnieje obraz Maryi, należąca do pierwszego wyniesionego na ołtarze Indianina, Cuauhtlatoatzina Juana Diego, została utkana ok. 500 lat temu z włókien agawy. Z powodu znikomej trwałości włókien tkanina ta nie powinna była przetrwać kilkudziesięciu lat. Tymczasem oparła się niszczącemu działaniu czasu.

    Jest to tym bardziej zastanawiające, zważywszy, że tkanina tilmy nie została nasycona żadnymi środkami konserwującymi zapobiegającymi rozpadowi. Co wiadomo na podstawie badań prowadzonych przez dr. Philipa Callahana z USA.

    Tkanina i widniejący na niej obraz oparły się też działaniu czynników zewnętrznych. Np. rozlanych żrących związków chemicznych użytych do konserwacji ramy, w której została umieszczona tilma. A nawet przetrwała zamach bombowy, który zniszczył znajdujący się nieopodal potężny krucyfiks z brązu, posadzkę, marmurowy ołtarz i witraże.

    Czyżby zatem tilma oparła się działaniu czasu oraz różnych czynników zewnętrznych ze względu na nadprzyrodzone właściwości obrazu, który w tajemniczy sposób został zakodowany w jej strukturze?

    Nauki przyrodnicze nie przyniosą odpowiedzi na to pytanie, ponieważ „zakres poznania naturalnego” – mówiąc słowami bł. ks. Sopoćki – „jest bardzo ograniczony”. Możemy jedynie mówić o fenomenie obrazu, który jest niemożliwy do wyjaśnienia z perspektywy nauk ścisłych.

    Nie jest znana np. technika zabarwienia włókien. Barwy obrazu wywołują efekt zbliżony do zjawiska dyfrakcji. Nie są znane również przyczyny powstawania refleksów świetlnych, wywoływanych za pomocą oftalmoskopu w oczach wizerunku Madonny. Dających efekt taki, jak w przypadku badań żywego ludzkiego oka o odpowiednim stopniu wilgotności.

    Warte podkreślenia jest to, że takiego efektu nie można wywołać w żadnym innym obrazie wykonanym przez człowieka.

    Do podobnych fenomenów należy zaliczyć istnienie wzoru gwiazd na płaszczu Madonny z tilmy. Odzwierciedla on układ konstelacji gwiezdnych widzianych w punkcie czasu i miejsca cudownego ukazania się obrazu, czyli 12 grudnia 1531 roku w mieście Meksyk (Tenochtitlan).

    Brak jest także możliwości wyjaśnienia obecności w oczach Madonny odbić postaci będących świadkami cudu. Analizując współcześnie te obrazy, zaskakuje, że zarejestrowane zostały zgodnie ze współczesną wiedzą z dziedziny optyki. Nie była ona jeszcze znana w czasach, kiedy obraz Maryi został ukazany oczom człowieka.

    Jeśli nauki przyrodnicze nie mogą przyjść z pomocą w wyjaśnieniu wszystkich zagadkowych właściwości obrazu oraz jego podłoża, co więc można wyjaśnić? Można to wszystko, co należy do istoty cudownych właściwości obrazu. Podobnie jak w przypadku każdego cudu, który w życiu wiary ma jakiś cel do spełnienia.

    Również w przypadku ikony z Guadalupe wcale nie jest najważniejszy sposób, w jaki zaistniał obraz czy też to, co o nim mówią pomiary naukowe. Lecz raczej to, co ukrywa on przed nauką.

    Podobnie sprawy zdarzają się w życiu codziennym, w którym wcale najważniejsze nie jest to, co daje się zważyć czy zmierzyć, lecz to, co jest istotą jakiejś rzeczy lub zjawiska.

    Nie ręką ludzką uczyniony

    O obrazie Matki Bożej z Guadalupe, Całunie Turyńskim oraz Chuście z Manoppello, mówi się jako o obrazach nie ręką ludzką uczynionych. Co dokładnie oznacza ten termin?

    Nie wiadomo, kiedy chrześcijanie zaczęli posługiwać się terminem acheiropoietos, czyli nie ręką ludzką uczyniony. Źródła historyczne po raz pierwszy pojęcie to odnotowały w związku z odnalezieniem Całunu Chrystusa w murach Edessy w roku 544.

    Aby poznać źródłosłów tego pojęcia, należy odwołać się do źródłowych tekstów Nowego Testamentu, gdzie ono występuje. Godne odnotowania jest to, że pojęcie acheiropoietos występuje tam trzykrotnie.

    Ewangelista Marek posługuje się zwrotem acheiropoieton/ἀχειροποίητον, gdy przytacza słowa jednego ze świadków z procesu Jezusa przed Sanhedrynem. „Myśmy słyszeli, jak On mówił: Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony” (Mk 14,58).

    Świadek ów przytacza słowa samego Jezusa mówiące o zburzeniu świątyni ludzką ręką uczynionej. I odbudowaniu jej, już jako innej, nie ludzką ręką uczynionej, w ciągu trzech dni. Świątynią tą ma być zmartwychwstały Jezus.

    Obraz w obrazie

    Naukowcy – korzystając ze zdobyczy techniki fotograficznej – stwierdzili, że w źrenicach oczu Maryi są odwzorowane wizerunki kilku osób związanych z objawieniami w Guadalupe. Stwierdza się również, że oczy z tego wizerunku są jakby żywe. Jak to możliwe?

    Najbardziej wyraźna do zidentyfikowania jest postać Juana Diego. Odkrycia obrazu w obrazie dokonał w 1929 roku fotograf Antonio Gonzales, który tradycyjną metodą fotograficzną wykonał powiększenia twarzy Maryi.

    Gonzales, analizując wykonane fotografie, w prawym oku Madonny zauważył zarys męskiej twarzy, wyglądający jakby był on efektem naturalnej sytuacji odbitej w oku, zgodnie z zasadami optyki.

    Sprawa nabrała rozgłosu dopiero 26 lat później, kiedy arcybiskup miasta Meksyk Luis Marie Martinez powołał komisję do zbadania tego fenomenu. Pół roku później dwaj optycy-okuliści (Havier Torroello Buene i Rafael Torifa Lavoignet), podejmując się drobiazgowych badań optycznych, dokonują odkrycia tej samej postaci odbitej w drugim oku Maryi.

    Wizerunek postaci ludzkiej widoczny w prawym oku Madonny sprawia wrażenie, jakby powstał w wyniku naturalnego zjawiska optycznego. Rzecz staje się bardziej czytelna, kiedy konfrontujemy odbicia obu oczu. Ujawnia się wówczas asymetryczny sposób usytuowania względem siebie dwóch obrazów odbijających się w oczach Maryi. Asymetryczny i jak się okazuje, również zniekształcony zarys postaci odbijających się w oczach Maryi z Guadalupe, odzwierciedla sposób odbijania się przedmiotów w źrenicy i na powierzchni rogówki ludzkiego oka.

    Za pomocą światła emitowanego z oftalmoskopu wywoływany jest refleks świetlny, który przy odpowiednim ustawieniu soczewek umożliwia obserwację dna oka. Na podstawie opisu dr. Lavoigneta wiemy, jak przebiegał proces badawczy źrenic Maryi:

    „Jeśli nakierujemy światło oftalmoskopu na źrenicę oka z wizerunku Maryi Panny, ukaże się ten sam refleks świetlny [jak w przypadku normalnego ludzkiego oka]. W następstwie tego odbicia światła źrenica rozświetla się rozproszonym światłem, dając efekt wklęsłego reliefu…

    Ten efekt jest niemożliwy do uzyskania na płaskiej oraz nieprzezroczystej powierzchni. Po stwierdzeniu tego faktu przebadałem za pomocą oftalmoskopu różne obrazy wykonane w technice olejnej i akwarelowej oraz ich reprodukcje. Na żadnym z nich, które przedstawiały różnorodne ludzkie postacie, nie można zobaczyć najmniejszych refleksów. Podczas gdy oczy Najświętszej Panny z Guadalupe sprawiają wrażenie żywych”.

    Potwierdzają to analizy podobnych przedstawień ikonograficznych. To znaczy takich, które w sposób naturalistyczny próbują odzwierciedlać obraz rzeczywistości odbity w oczach przedstawianych postaci. Nawet u najwybitniejszych mistrzów pędzla, np. u van Eycka czy Dürera nie znajdziemy obrazu, który mógłby równać się z odbiciami w oczach guadalupiańskiej ikony. Nie znajdziemy ich też u Leonarda da Vinci.

    Przesłanie Matki Bożej z Guadalupe

    Jakie przesłanie dla nas, żyjących w XXI wieku, płynie z fenomenu obrazu Matki Bożej z Guadalupe?

    Pierwszym owocem objawień Maryi w Meksyku były masowe nawrócenia Indian na wiarę chrześcijańską. Wcześniej miały miejsce nieliczne akty konwersji, dokonywane dzięki działalności misyjnej franciszkańskich i dominikańskich zakonników.

    Masowe nawrócenia Indian były możliwe dzięki pozostawionym przez Maryję czytelnym dla nich znakom, których język znany był im jeszcze z czasów, kiedy wyznawali wielobóstwo. Znaki te odczytali jednak na nowo, zgodnie z zamiarami Maryi. Na przykład czarna szarfa przewiązana na jej sukni oznacza, że spodziewa się dziecka.

    Ale okazuje się, że objawienie Maryi zaadresowane było nie tylko do człowieka tamtych czasów. Świadczy o tym m.in. charakter przekazu Madonny zawarty w pozostawionym przez nią wizerunku. Jest to przekaz zapisany za pomocą dwóch systemów znaków.

    Jeden z nich jest typowy dla cywilizacji zachodniej, drugi dla Indian z czasów, kiedy Maryja po raz pierwszy objawiła się w Ameryce. Wszystko na to wskazuje, że zgodnie z wolą Bożej Opatrzności obraz Maryi miał przetrwać do dnia dzisiejszego, by przekazać współczesnemu człowiekowi coś bardzo ważnego.

    Cały czas zaskakuje aktualność przesłania obrazu z Guadalupe, która potwierdzana jest kolejnymi znakami. Miały one miejsce choćby 12 grudnia 2007 r., kiedy rada miasta Meksyku miała uchwalić ustawę zezwalającą na wykonywanie aborcji. Wtedy to, podczas mszy świętej w intencji ofiar aborcji, obraz Maryi z Guadalupe emanował światłem. Światłem o kształcie ludzkiego embrionu, jaki można obserwować podczas standardowych badań echograficznych.

    Zebrany materiał zdjęciowy pozwala traktować to wydarzenie w kategoriach znaku o bardzo czytelnym przesłaniu. Zdjęcie to zostało opublikowane m.in. przez Francuskie Stowarzyszenie Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy, które stwierdziło, że to obraz nienarodzonego dziecka.

    Przypomnijmy, że guadalupiańska Madonna jest patronką chrześcijańskiego Meksyku, ale także patronką wszystkich działań pro-life na świecie. Życie jest bezcennym darem i to wydaje się być dla naszych czasów najważniejszym przesłaniem płynącym z obrazu Matki Bożej z Guadalupe.

    * Prof. dr hab. Zbigniew Treppa – profesor sztuki, wykładowca akademicki. Autor poczytnych książek m.in. „Meksykańska symfonia. Ikona z Guadalupe”, „Fotografia z Manopello. Twarz Zmartwychwstałego”, „Całun Turyński. Fotografia Niewidzialnego” oraz wydanej w tym roku książki: „Fenomen obrazu Miłosierdzia Wcielonego”. Jest autorem wielu wystaw z zakresu fotografii kreacyjnej.

    Iwona Flisikowska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość

    OUR LADY OF GUADALUPE

    ***

    Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe.

    Święto Matki Bożej z Guadalupe

    „Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.

    Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.

    Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

    Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.

    Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.

    Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.

    Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.

    Modlitwa przed Maryją

    Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.

    Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.

    Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.

    Nachylenie głowy Matki Bożej

    Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.

    Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.

    Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? –  zastanawiałem się.

    Zaproszenie dla wszystkich

    Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.

    Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!

    Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.

    Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.

    Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy New Age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.

    Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe

    Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?

    Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.

    A.J. Clishem /Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Oczy Matki Bożej z Guadalupe. Jedna z największych zagadek nauki i tajemnic wiary

    Zbliżenie na oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    Santiago Mejía LC | Cathopic

    ***

    Oczy z obrazu Matki Bożej z Guadalupe są szczególnie tajemnicze. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób.

    Oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe są jedną z największych zagadek nauki – twierdzi peruwiański inżynier José Tonsmann, który bardzo dogłębnie zajmował się tą „tajemnicą”.

    Wizerunek w oczach Matki Bożej z Guadalupe

    Ten absolwent Uniwersytetu Cornell spędził ponad 20 lat, badając ów wizerunek Matki Bożej, namalowany na grubej i włóknistej pelerynie noszonej przez św. Juana Diego, który dostąpił objawienia, jakie zdecydowanie zmieniło historię kontynentu amerykańskiego.

    Oczy z obrazu są szczególnie tajemnicze. Mimo że ich wymiary są mikroskopijne, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób. Te same osoby znajdują się w lewym i prawym oku, w różnych proporcjach, tak jak ludzkie oczy przekazują obrazy.

    Uważa się, że odbicie widoczne w oczach Matki Bożej z Guadalupe to scena, w której Juan Diego przyniósł kwiaty dane mu przez Matkę Bożą jako znak dla biskupa Fraya Juana de Zumarragi, co miało miejsce 9 grudnia 1531 roku.

    Kto malował oczy Maryi?

    Tonsmann badał oczy Matki Bożej z obrazu, wykorzystując swoje doświadczenie z analizą zdjęć mikroskopowych i satelitarnych oraz umiejętności, które nabył, gdy pracował dla firmy IBM.

    Tonsmann rozpoczął swoje badania w 1979 roku. Rozszerzył tęczówki w oczach Matki Bożej do skali ok. 2000 razy większej niż w rozmiarze rzeczywistym, a dzięki procedurom matematycznym i optycznym był w stanie dostrzec postaci odbite w oczach Maryi.

    Według ustaleń Tonsmanna w samym obrazie z Guadalupe mamy “coś, co nie zostało namalowane ludzką ręką”. 

    Aleteia.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    GUADALUPE

    Public Domain

    ***

    „Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.

    Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.

    Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.

    1 TAJEMNICA TRWAŁOŚCI PŁASZCZA

    Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.

    Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.

    Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    2 TAJEMNICA TRWAŁOŚCI WIZERUNKU

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    3 TAJEMNICA ODPORNOŚCI NA USZKODZENIA

    Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.

    Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).

    W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.

    4 TAJEMNICA BRAKU FARB

    Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.

    Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.

    Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.

    Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.

    Eryk Łażewski/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 grudnia

    Święta
    Maria Maravillas od Jezusa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Damazy I, papież
      •  Błogosławiony Dawid, mnich
      •  Święty Wicelin, biskup
    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie.
    Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości.
    Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym.
    Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci.
    Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą.
    Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności.
    Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu.

    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej.
    Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles.
    Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie.
    Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej.
    Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia.
    Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?”
    W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna Loretańska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz III, papież
    Figura Matki Bożej Loretańskiej z Dzieciątkiem

    Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany.
    Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły.
    Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku.
    Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin.
    Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele.
    Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat.
    To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa V w 1587 r.

    Wnętrze kościoła w polskim Loretto

    Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz).
    Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto.
    Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat.
    Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 grudnia

    Święty Juan Diego

    Zobacz także:
      •  Święta Leokadia, dziewica i męczennica
      •  Święty Piotr Fourier, prezbiter
    Święty Juan Diego

    Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac.
    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac.
    6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    Św. JUAN DIEGO

    Niech będzie waszym wzorem, niech wskazuje drogę do Maryi

    W środę 31 lipca 2002 roku, w sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe Jan Paweł II odprawił Mszę św., podczas której kanonizował Indianina bł. Juana Diego. Powiedział przy tej okazji:

    „Wysławiam Cię, Ojcze (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Mt 11,25).

    Jaki był Juan Diego? Dlaczego Bóg zwrócił na niego uwagę? Księga Eklezjastyka, jak słyszeliśmy, poucza nas, że tylko Bóg „jest potężny i przez pokornych bywa chwalony” (por. 3,20). Podobnie słowa św. Pawła, odczytane podczas tej Liturgii, rzucają światło na ten Boży sposób dokonania zbawienia: „Bóg wybrał (…) to, co nieszlachetnie urodzone według świata oraz wzgardzone (…), tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1,27-29).

    Ze wzruszeniem czyta się relacje guadalupskie, napisane w sposób delikatny i z wielkim uczuciem. Według nich, Dziewica Maryja, Służebnica „wielbiąca Pana” (por. Łk 1,46), objawia się Juanowi Diego jako Matka prawdziwego Boga. Daje mu Ona jako znak wspaniałe róże, a gdy on pokazuje je biskupowi, odkrywa na swym płaszczu święty wizerunek Matki Bożej.

    „Guadalupe – jak napisali biskupi Meksyku – naznaczyło początek ewangelizacji, której dynamika przeszła wszelkie oczekiwania. Orędzie Chrystusa, przekazane przez Jego Matkę, przenikało główne elementy kultury miejscowej, oczyszczało je i nadawało im ostateczny sens zbawczy” (14 maja 2002, n.8). Tak więc Guadalupe i Juan Diego mają głębokie znaczenie dla Kościoła oraz misji i stanowią wzór ewangelizacji doskonale osadzonej w kulturze.

    „Pan patrzy z nieba, widzi wszystkich synów ludzkich” (Ps 33 [32],13) – powtarzaliśmy za psalmistą, raz jeszcze ponawiając wyznanie naszej wiary w Boga, który nie zważa na różnice rasy czy kultury. Juan Diego, przyjąwszy chrześcijańskie orędzie bez rezygnowania ze swej rdzennej tożsamości, odkrył głęboką prawdę o nowej ludzkości, w której wszyscy są powołani, by być dziećmi Bożymi w Chrystusie. Umożliwił tym samym owocne spotkanie dwóch światów i stał się protagonistą nowej tożsamości narodu meksykańskiego, głęboko związanego z Dziewicą z Guadalupe. Jej metyskie oblicze wyraża duchowe macierzyństwo, obejmujące wszystkich Meksykanów. Dlatego świadectwo jego życia winno nadal zachęcać do kształtowania narodu meksykańskiego, szerzenia braterstwa między jego synami i w coraz większym stopniu sprzyjać powrotowi Meksyku do jego źródeł, wartości i tradycji.

    Juanie Diego, dobry Indianinie i chrześcijaninie, którego prosty lud zawsze uważał za świętego męża! Prosimy cię, towarzysz Kościołowi meksykańskiemu w jego pielgrzymowaniu, aby z każdym dniem stawał się coraz bardziej misyjny i coraz lepiej ewangelizował. Dodawaj otuchy biskupom, wspieraj kapłanów, wzbudzaj nowe i święte powołania, wspomagaj wszystkich, którzy swe życie oddają sprawie Chrystusa i szerzenia Jego królestwa.

    Bł. Juanie Diego, mężu prawy i wiarygodny! Polecamy ci naszych wiernych braci i siostry świeckich, aby czując się powołani do świętości, wnosili ducha Ewangelii we wszystkie środowiska życia społecznego. Błogosław rodziny, umacniaj małżonków w ich życiu małżeńskim, wspieraj wysiłki rodziców wychowujących po chrześcijańsku swe dzieci. Wejrzyj życzliwie na udrękę tych, którzy cierpią fizycznie i duchowo, których dotyka ubóstwo, samotność, którzy doświadczają zepchnięcia na margines społeczeństwa czy przykrych skutków ignorancji. Niech wszyscy — rządzący i podwładni — postępują zawsze zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania godności każdego człowieka, przyczyniając się w ten sposób do utrwalania pokoju.

    Umiłowany Juanie Diego! Wskazuj nam drogę prowadzącą do Czarnej Madonny z Tepeyac, aby nas przyjęła do swego Serca, gdyż Ona jest Matką kochającą i litościwą, która prowadzi do prawdziwego Boga. Amen.

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    Urodził się ok. 1474 r. w mieście Cuauhtitlan, należącym do Królestwa Texcoco (Meksyk). Jego pierwotne imię Cuauhtlatoatzin w języku Cziczimeków znaczyło: „Mówiący orzeł» lub «Ten, kto mówi jak orzeł». Był człowiekiem świeckim i ojcem rodziny. Został ochrzczony przez pierwszych misjonarzy franciszkańskich prawdopodobnie w 1524 r., gdy miał ok. 48 lat. W 1529 r. zmarła jego żona Maria Lucia.

    Życie Juana było proste i uczciwe. Był dobrym i bogobojnym chrześcijaninem. Pokorny, posłuszny i cierpliwy, postępował zgodnie z sumieniem i dawał przykład innym.

    Źródła historyczne podają, że po raz pierwszy Matka Boża ukazała mu się w sobotę 9 grudnia 1531 r., kiedy szedł wczesnym rankiem do Tlatelolco na Mszę św. i katechezę prowadzoną przez franciszkanów. Ujrzał wtedy piękną postać kobiecą, odzianą w różową tunikę i błękitny płaszcz, która przedstawiła mu się jako: «Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga» i poprosiła, by na tym miejscu została zbudowana świątynia, w której będzie czczony Jej Syn. Poleciła Juanowi przekazać to życzenie władzom Kościoła w Meksyku.

    Początkowo misjonarze franciszkańscy, a także biskup Juan de Zumarraga odnieśli się do Juana Diego nieufnie. Maryja podczas następnych objawień – które trwały do 12 grudnia 1531 r. – nalegała, by Jej polecenie rychło zostało spełnione. Juan Diego poprosił Ją wówczas o znak, który pomógłby przekonać biskupa. Matka Boża powiedziała mu, by udał się na szczyt wzgórza Tepeyac i nazbierał dla Niej kwiatów. Choć było to miejsce jałowe i w dodatku pokryte lodem, Juan Diego rzeczywiście znalazł tam piękne, wielobarwne kwiaty, które zebrał i okrył swoim płaszczem. Gdy biskup Zumarraga rozwinął płaszcz, zebrani zobaczyli na nim wizerunek Maryi…

    Wkrótce na wzgórzu Tepeyac powstał mały kościółek, który stał się celem licznych pielgrzymek Indian, Metysów i Hiszpanów. Szczególną czcią wiernych został otoczony wizerunek Matki Bożej — który w cudowny sposób pojawił się na płaszczu Juana Diego i zachował się do dziś — oraz Jej przesłanie pełne miłości i miłosierdzia skierowane nie tylko do ludności Meksyku, ale całego świata.

    Za zgodą biskupa Juan Diego zamieszkał w pobliżu kościoła i służył w nim Panu oraz Jego Matce. Zostawił wszystko, co miał, by poświęcić resztę życia modlitwie i głoszeniu Ewangelii. Zmarł w 1548 r. i został pochowany w kościele, przy którym pracował.

    Kult Juana Diego zaczął się szerzyć w Meksyku zaraz po jego śmierci. Jednym ze świadectw tego kultu jest świątynia, którą wzniesiono w Cuauhtitlan, miejscu urodzenia Juana Diego, a którą poświęcono Matce Bożej.

    6 maja 1990 r. Ojciec Święty wyniósł go do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy św. sprawowanej w bazylice pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe w stolicy Meksyku.

    31 lipca 2002 r. podczas kolejnej podróży do Meksyku ogłosił go świętym.

    Vox Domini/KATOLICKIE WYDAWNICTWO EWANGELIZACYJNE

    __________________________________________________________________________________________

    Krew za krew

    Sanktuarium w Guadalupe w Meksyku: Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność

    Krew za krew [GN]

    ***

    W pierwszym tygodniu grudnia do bazyliki przychodzi 7 milionów ludzi. Większość z figurami. obok: Ten niezwykły autoportret jest kodem, który można czytać bez końca — opowiada Barbara Ostaszewska-Sanchez. Autor zdjęcia: Roman Koszowski

    Pod najbardziej niezwykłym autoportretem świata trwa fiesta. Cud goni cud, 22 miliony rocznie padają na kolana, a Indianie tańczą i tańczą. I najważniejsze: po piramidach nie ścieka już krew.

    Tłumy w metrze dźwigają pod pachami figury. Ranking wygrywa Maria z Guadalupe, ale zdarza się i Dzieciątko Jezus, a nawet Juda Tadeusz. Jedna trzecia ludzi na stacji La Basilica nosi koszulki ze swą Madonną. Tłum pod sanktuarium jest tak ogromny, że matki kupują kolorowe smycze i przypinają do nich swe dzieci, by nie zginęły w falującym morzu pielgrzymów. Meksykanie grają na gitarach. Potomkowie Azteków tańczą. A zaczęło się od niewinnego spacerku.

    Proszę cię, Jasieńku!

    W sobotę 8 grudnia 1531 roku bladym świtem świeżo upieczony chrześcijanin Indianin Juan Diego schodził ze wzgórza Tepeyac. Nagle usłyszał nieprawdopodobną harmonię dźwięków. Piszczałki? Ptaki? Aniołowie? Zdumiony rozejrzał się i zobaczył przepiękną kobietę. Zadrżał. „Jasieńku — poprosiła Maryja zdrobniale — idź do biskupa i poproś, by zbudował tu kościółek”. Co miał biedak zrobić, poszedł. A nawet, jak podają źródła, pobiegł. Dziś te kilka kilometrów przemierza się metrem. Straszny tłok. Podziemne miasto tętni życiem. Kilkanaście milionów ludzi przemieszcza się w korytarzach pod miastem. Podobno niebezpiecznie. Pilnujemy portfeli. Widocznie brak nam zaufania do patronki Indian.

    Inni pędzą do Guadalupe samochodami. Na ulicy nie obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Tu nie ma właściwie żadnych zasad. Dokoła nas mknie 4,5 miliona samochodów, w których na lusterkach dyndają różańce. Tworzą się gigantyczne korki. Kiedyś policja próbowała na jednej z obwodnic postawić znak ograniczenia do 70 km. Ustawiła nawet kamerki. Ale po kilku dniach, gdy okazało się, że absolutnie nikt nie dostosował się do tego ograniczenia, kamery zwinięto. Może Meksykanie myśleli, że 70 km to minimalna prędkość? Symfonia klaksonów. Najdłuższa ulica miasta ma, bagatela, 48 kilometrów. Wielu do bazyliki dociera na kolanach. Na rozpalonym do czerwoności asfalcie taszczą figury Matki Życia.

    Nic-Nie-Warty-Człowiek

    Juan Diego pomaszerował do katedry na spotkanie z biskupem. Ilu ludzi maszeruje teraz tą drogą? Rocznie 22 miliony — wyjaśnia Hector Bustamante Rosas, sekretarz rektora bazyliki.

    Biskup nie uwierzył. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Klasyka gatunku. Boże dzieła rodzą się w bólach. Hierarcha poprosił o znak. Biedaczek Juan Diego miał powoli dość, więc specjalnie omijał drogę, na której spotykał Maryję. Okrążał Tepeyac z innej strony. Ale cóż to za problem dla Tej, której niebiański GPS pokazał drogę Indianina? „Jasiu — uśmiechnęła się ponownie — będzie znak”.

    Tłum na placu ogląda ruchomy teatrzyk, odtwarzający sceny objawień. Wzrusza mnie pieszczotliwość, z jaką zwracali się do siebie rozmówcy. „Królowo moja, Maleńka” — mówił do Maryi Juan Diego. A Ona zwracała się do niego „Juanitzin Diegotzin” — a to w języku Indian oznaczało ogromny szacunek — wyjaśnia nasza przewodniczka, zakochana w Meksyku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Powiedziała „Narwij kwiatów, które rosną nieopodal”.

    Indianin zebrał ogromny bukiet. I ponownie ruszył do biskupa. Tym razem w kurii wyniuchali (dosłownie!), że święci się coś niezwykłego. Biskup przetarł oczy ze zdumienia. Skąd Indianin wytrzasnął róże z Kastylii? Sprowadzenie ich z Europy było niemożliwością. Hierarcha i całe jego otoczenie padli na kolana. Jak czytamy w kronikach: „Biskup zrozumiał, że Nic-Nie-Warty-Człowiek ma dowód. Ze łzami błagał o przebaczenie”. Łkał jak bóbr. Juan Diego wysypał z płaszcza róże na ziemię. I osłupiał. Na jego tunice powstał obraz. Autoportret Tej, z którą rozmawiał. Rozpoczęła się jedna z najniezwyklejszych historii świata.

    Niebo to taniec

    Uf! Jak gorąco. Tysiące kwiatów. Feeria barw i zapachów. Kręci się w głowie. Śpiewy, tańce (hulanek i swawoli nie zaobserwowałem). Wybuchają petardy. Trwa fiesta dla Madonny. Kobiety przytulają opatulone w koce niemowlęta. Woń kwiatów miesza się z ostrym zapachem chili i tacos — kukurydzianych placków. Na straganach nie kilogramy, ale całe tony różańców i figurek. Chyba z milion Maryi na kilometr kwadratowy. Obłędny rytm bębnów. Indianie w gigantycznych pióropuszach zdają sobie sprawę, że niebo jest tańcem. Wirują zapamiętale, a potem wszyscy padają przed obrazem na kolana. To naprawdę robi wrażenie. Największy cud Guadalupe? W ciągu siedmiu lat od objawienia nawróciło się aż osiem milionów Indian! Przez dziesięć lat franciszkanom udało się nawrócić zaledwie garstkę Azteków. Na pióropuszach tańczących twarz Maryi. W Meksyku mieszka aż 10 milionów Indian. Nie są jednorodną grupą. Rozmawiają aż 56 językami i 7 dialektami.

    Błogosławiona między papieżami

    Ołtarzyk wygląda tak: Jan Paweł II, Maryja z Guadalupe i znów Jan Paweł II. A na dole osiołek. Wszystko tonie w kwiatach. O tym, że Meksykanie uwielbiali papieża z Polski, przekonuję się na każdym kroku. Mijam tysiące jego portretów. Nigdy nie zapomną mu tego, że ich ojczyzna była pierwszym krajem, do którego przyleciał. I to już trzy miesiące po konklawe. „Przyciągnęła mnie Matka z Guadalupe” — wyjaśniał.

    Pod kopią obrazu rodzina Rivas Cortes pstryka sobie fotkę. Przyjeżdżają tu z Teksasu dwa razy do roku. Pokazują palcami gwiazdy na płaszczu Maryi. Zaczynamy gamę cudów? Proszę bardzo. Na płaszczu gwiazdy tworzą układ nieboskłonu z 12 grudnia 1531 roku! Tego nie da się namalować. Czyja ręka tworzyła ten autoportret? Jakie dziś gwiazdy świecą nad Meksykiem? Nie wiem. Zasłania je gęsty smog. Na ulicy mijamy sporo ludzi w maseczkach. Jesteśmy z Górnego Śląska, więc smog nam niestraszny.

    Obraz jest też… mapą rejonu Meksyku, z zaznaczonymi wulkanami i azteckim kodem, który można czytać bez końca. Próbka? Hiszpanie mówili: „Maryja jest w ruchu, wychodzi do nas”. Indianie prostowali: „Nie, Ona tańczy!”. Hiszpanie stwierdzali: „Ma pobożnie złożone dłonie”. Indianie dodawali: „Przecież Ona klaszcze”. Czy można się dziwić, że tak bardzo ją pokochali?

    Indiańskie imię Juana Diego tłumaczy się jako „Orzeł, który przemawia”. Dziś jego słów słucha cały świat. W Fatimie Maryja przemawiała po portugalsku, w La Salette w gwarze wieśniaków, a w Guadalupe w języku nahuathl. Indiański język jest do dziś pielęgnowany. Na ulicach miasta wiszą plakaty zapraszające na kursy językowe. Maryja, przedstawiając się Indianinowi, nie powiedziała wcale: Jestem Panną z Guadalupe. Skąd zatem ta nazwa? Konkwistadorzy zakochani w Maryi z ich hiszpańskiego Guadalupe zadziałali na zasadzie Ctrl+C, Ctrl+V. Przekształcili indiańskie określenie w nazwę swego ukochanego sanktuarium. Ale i ta pomyłka okazała się błogosławiona. I oni pokochali Maryję z rozpalonego wzgórza.

    Pan Bóg tkwi w szczegółach

    Diabeł tkwi w szczegółach — mawiamy. Tym razem jest odwrotnie. W szczegółach tkwi Pan Bóg. Na sukni Maryi widać zarysy wielu kwiatów. Kwiaty jak kwiaty — powie Europejczyk. A Indianie otwierali usta ze zdumienia. — Na szacie Królowej zobaczyli kwiat kwinkunksa. To symbol początku kalendarza, nowego życia. Indianie poznawali po nim, że ta Niewiasta jest brzemienna — wyjaśnia z błyskiem w oku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Inną rośliną sukni jest „kwiat serca”. Dla nas kolejna ciekawostka botaniczna, dla Indian porażający znak: nie trzeba już wyrywać ludzkich serc, Ona przynosi Tego, który pozwolił sobie przebić serce. Ofiara Jednego wystarczy. Jedna z hipotez imienia, jakim przedstawiła się Juanowi Maryja, brzmi: „Ta, która ratuje nas od pożerającego”. Pożerającym mógłby być Pierzasty Wąż — bożek żądający nieustannych ofiar z ludzi.

    Z nieba leje się żar. Stoję między trzema potężnymi piramidami w Teotihuacán. Kamień na kamieniu. Patrzę w twarze kamiennych wyobrażeń Pierzastego Węża. Po plecach chodzą ciarki. Indianie składali mu ofiary z ludzi. Nie lękali się śmierci, Wyrywano im serca kamiennym nożem. Bożek złowrogo łypie na turystów. Dziś panuje tu atmosfera sielanki, ale 500 lat temu po schodach ściekała krew. Hiszpanie notowali, że w 1478 roku w ciągu pięciu dni zamordowano aż 20 tysięcy ludzi. Brr. Jak rewolucyjne były słowa Maryi, która przedstawiając się, powiedziała: „Jestem depczącą węża”. To druga hipoteza dotycząca indiańskiego brzmienia Jej imienia. Już wiem, dlaczego czczona jest na tej ziemi jako królowa życia. — Z roku na rok zwiększa się liczba Meksykanów przybywających do Guadalupe — zapala się Hector Rosas. — Może dlatego, że wokół jest coraz więcej zbrodni i przemocy? To gigantyczna aglomeracja. Walka z kartelami narkotykowymi (Meksyk jest największym krajem przerzutowym) powoduje ogromną falę przemocy.

    Dlaczego jest matką życia? Może dlatego, że objawiła się wśród wulkanów? Potężne trzęsienie ziemi z 19 września 1985 roku pochłonęło aż 25 tysięcy ludzkich istnień. Ziemia drżała w konwulsjach (ponad 8 stopni w 10-stopniowej skali!), a ludzie na ulicach wołali: „Ratuj nas!”.

    A może czczona jest jako matka życia, bo w Meksyku nieustannie leje się krew? To jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Guadalupe otoczone jest szemranymi dzielnicami. Kartele narkotykowe, porachunki, tłum biedaków. La Guadalupana otacza płaszczem miasto, po którego zakurzonych ulicach drepta prawie 30 milionów ludzi.

    — Bandyci z narkotykowych mafii są w stanie spacyfikować w ciągu dnia całą wioskę — opowiada Barbara Ostaszewska. — Nie oszczędzają nikogo. Przez ostatnie 10 lat świat przestępczy bardzo się rozrósł. Rząd dał fory kartelom, a te mają drastyczne formy zastraszania. Na przykład w Acapulco bandyci obcinają głowy policjantom i przesyłają je rodzinie. Z karteczką: „Dajcie nam spokój”. W samej stolicy porwano przed dwoma laty syna właściciela sieci sklepów sportowych Marti. Ojciec chciał zapłacić okup, ale nie zdążył. Bandyci zamordowali chłopaka. Jedynie w tym roku zamordowano już 15 urzędników, odpowiedników naszych wojewodów. A w mieście Juárez na granicy z USA od początku roku zamordowano już 300 młodych kobiet! Królowa życia. Jak proroczo brzmią te słowa na ziemi pełnej skorpionów i węży.

    Święta bezczelność

    Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność. Stoi przed słońcem. Nie jest to zwykle tło. To dla Indian czytelny znak. Najkrwawsze ofiary składano bogowi Słońca. Indianie widzieli, że ta Kobieta odważa się stanąć przed Słońcem. Było to dla nich trzęsienie ziemi. Kim jest Ten, którego nosi w łonie?

    W źrenicach Królowej Meksyku odbiła się jak w obiektywie aparatu fotograficznego scena pierwszej prezentacji obrazu. Tego nie jest w stanie namalować żaden malarz — stwierdzili naukowcy z NASA. Normalnie kosmos.

    Dziś w źrenicach Maryi odbija się nieprzebrany barwny tłum. Wszyscy klaszczą. Modlą się pod płótnem utkanym z włókien kaktusa, które wytrzymuje maksymalnie jakieś 20 lat, a potem rozsypuje się na strzępy. Autoportret z indiańskiej tuniki nie rozsypuje się, nie niszczeje, nie blaknie. I nigdy nie był poddany renowacji!

    Królowa życia objawia się na ziemi czaszek. W dzielnicy Tepito odwiedzamy kaplicę związaną z kultem Santa Muerte — Świętej Śmierci. Symbolem tej zwalczanej przez Kościół sekty jest kostucha w habicie franciszkańskim. — Przypuszcza się, że sekta składa ofiary ze zwierząt, a może i z ludzi — opowiada Hector Rosas.

    Dzwony przeciw aborcji

    W kwietniu 2007 roku było gorąco. Parlament miasta Meksyk zalegalizował dokonywanie aborcji w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży. Przepisy obowiązują jedynie kobiety urodzone w Mexico City. W stolicy drugiego pod względem liczby ludności katolickiego kraju świata rozbrzmiały wszystkie dzwony. Zaczęło się od gigantycznej katedry na przypominającym jarmark placu Zocalo, a po chwili odezwały się wszystkie kościelne wieże miasta. 27 kwietnia wielu ujrzało niezwykłe zjawisko. Na łonie Maryi z obrazu pojawił się refleks światła przypominający kształtem ludzki płód. Zjawisko zarejestrowało wiele aparatów fotograficznych. Czy to prawda? — Nie potwierdzam i nie zaprzeczam — uśmiecha się sekretarz rektora sanktuarium. — Widziałem te zdjęcia, mówił o nich cały Meksyk. Ale sam tego refleksu nie zaobserwowałem.

    Ruchomymi schodami po cud

    Przed bazyliką modli się mnóstwo kobiet w ciąży. Nic dziwnego, że amerykańskie ruchy pro life przyjęły wizerunek za swe logo. Niezwykły autoportret znajduję na każdym kroku. Na kurtkach, zegarkach, damskich torebkach, czapkach, plecakach. La Guadalupana reklamuje nawet loterię fantową! Na placu Zocalo jej wizerunek leży obok fotek z twarzami Fidela Castro, Che czy malarki Fridy Kahlo. Zasnuwa go intensywny dym szamańskich kadzideł.

    Nie jest wysoka. Ma jedynie 143 centymetry. Dlaczego? Bo Indianki nie należały do wysokich kobiet. A Ona chciała być taka jak mieszkanki kraju agaw i opuncji. Ale Maria z Guadalupe nie jest — jak piszą przewodniki — Indianką. Jest metyską. To pokora zapierająca dech w piersiach. Dziesięć lat po konkwiście ukazała się jako córka zdobywców i tych, którzy byli początkowo znakowani jak bydło. Połączyła to, co wydawało się nie do połączenia.

    — Depcze księżyc, czyli — czytali obraz Indianie — podporządkowuje sobie kolejne nasze bóstwo. Zresztą samo słowo „Mexico” można przetłumaczyć jako zwrot „w pępku księżyca” — opowiada Barbara Ostaszewska. — Maryja wiedziała, gdzie się objawić, podkreślają z dumą ludzie w zielono-biało-czerwonych koszulkach.

    Wielu z nich jedzie właśnie ruchomymi schodami pod obraz. To świetne logistyczne rozwiązanie. Nikt nie blokuje dojścia do wizerunku i wreszcie nikt nie stoi w tym mieście w korkach! Tłum śpiewa po hiszpańsku „Barkę”. A Indianie jak tańczyli, tak tańczą…

    opr. mg/mg/Gość Niedzielny 49/2010

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 grudnia

    Niepokalane Poczęcie
    Najświętszej Maryi Panny

    Bartolome Esteban Murillo: Niepokalana Maryja

    Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak:Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi.

    Francisco de Zurbaran: Niepokalana Maryja

    Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele.
    W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników.
    Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).

    Giotto: Spotkanie przy Złotej Bramie

    Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego.

    Niepokalana Maryja

    Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 grudnia

    Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Józefa Rossello, dziewica
    Święty Ambroży

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Święty Ambroży

    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.
    W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Ambroży

    by sr. Mariana Morazzani, EP/Next article/Heralds of the Gospel Magazine, Vol. 6, nº 51, January 2012

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.10.2007

    Drodzy bracia i siostry!

    Św. biskup Ambroży — o którym będę dzisiaj mówił — zmarł w Mediolanie w nocy z 3 na 4 kwietnia 397 r. Świtał poranek Wielkiej Soboty. Poprzedniego dnia około piątej po południu zaczął się modlić, leżąc w łóżku z rozkrzyżowanymi ramionami i tak uczestniczył w uroczystym Triduum paschalnym, w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. «Widzieliśmy, jak poruszały się jego wargi — potwierdza wierny diakon Paulin, który na prośbę Augustyna napisał jego żywot (Vita Ambrosii) — ale nie słyszeliśmy jego głosu». W pewnym momencie wydało się, że jego stan gwałtownie się pogorszył. Honorata, biskupa Vercelli, który opiekował się wówczas Ambrożym i spał piętro wyżej, obudził głos, który powtarzał: «Wstawaj szybko! Ambroży umiera…» Honorat zszedł pospiesznie — pisze dalej Paulin — «i podał świętemu Ciało Pańskie. Zaledwie Ambroży je przyjął i spożył, oddał ducha, zabierając ze sobą dobry wiatyk. I tak jego dusza, pokrzepiona mocą tego pokarmu, przebywa teraz wśród aniołów» (Vita Ambrosii, 47). W ów Wielki Piątek 397 r. rozwarte ramiona umierającego Ambrożego wyrażały jego mistyczne uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. Taka była jego ostatnia katecheza: gdy zamilkł, przemawiało jeszcze świadectwo jego życia.

    Ambroży nie był stary, kiedy umierał. Nie miał nawet sześćdziesięciu lat, bo urodził się ok. 340 r., w Trewirze, gdzie jego ojciec był prefektem Galii. Była to rodzina chrześcijańska. Po śmierci ojca, gdy był jeszcze małym chłopcem, mama zawiozła go do Rzymu i skierowała na drogę kariery urzędniczej, zapewniając mu gruntowne wykształcenie w zakresie retoryki i prawa. Ok. 370 r. został wysłany do Mediolanu, skąd zarządzał prowincjami Emilii oraz Ligurii. Trwała tam walka między wyznawcami prawdziwej wiary a arianami, która przybrała na sile po śmierci ariańskiego biskupa Auksencjusza. Ambroży starał się pogodzić rozpalone umysły obu walczących stron. Autorytet jego urósł tak dalece, że chociaż był zwykłym katechumenem, został okrzyknięty przez lud biskupem Mediolanu.

    Do tego momentu Ambroży był najwyższym rangą urzędnikiem cesarstwa w północnych Włoszech. Nowy biskup, bardzo wykształcony, ale nie znający Pisma Świętego, zaczął je gorliwie studiować. Poznawać i komentować Biblię nauczył się na podstawie dzieł Orygenesa, niekwestionowanego mistrza «szkoły aleksandryjskiej». Ambroży rozpowszechnił w środowisku łacińskim medytacje Pisma Świętego na wzór Orygenesa, wprowadzając na Zachodzie praktykę lectio divina. Metodę lectio stosował Ambroży w całym swym przepowiadaniu i we wszystkich pismach, które zrodziło właśnie modlitewne słuchanie słowa Bożego. Słynny wstęp jednej z ambrozjańskich katechez dobrze ukazuje, w jaki sposób święty biskup odnosił Stary Testament do życia chrześcijańskiego: «Kiedy czytaliśmy historie patriarchów oraz maksymy z Księgi Przysłów, zajmowaliśmy się codziennie moralnością — mówi biskup Mediolanu do swoich katechumenów i neofitów — abyście uformowani przez nie i czerpiąc z nich naukę, przyzwyczajali się iść drogą Ojców i posłuszeństwa Bożym przykazaniom» (De mysteriis, 1, 1). Innymi słowy, zdaniem biskupa, neofici i katechumeni, nauczeni żyć dobrze, mogą uważać się za przygotowanych do wielkich tajemnic Chrystusa. Nauczanie Ambrożego — stanowiące zasadniczą część jego ogromnej spuścizny literackiej — zaczyna się od lektury świętych Ksiąg («Patriarchów», czyli ksiąg historycznych, oraz «Przysłów», to znaczy ksiąg mądrościowych), by ukazać, jak żyć zgodnie z Bożym Objawieniem.

    Jest rzeczą oczywistą, że osobiste świadectwo kaznodziei oraz stopień przykładności życia wspólnoty chrześcijańskiej decydują o skuteczności przepowiadania. W sposób wymowny świadczy o tym pewien fragment z Wyznań św. Augustyna. Przybył on do Mediolanu jako profesor retoryki. Był sceptykiem, niechrześcijaninem. Szukał prawdy chrześcijańskiej, ale w rzeczywistości nie mógł jej znaleźć. Tym, co poruszyło serce młodego afrykańskiego retora, nastawionego sceptycznie i zrozpaczonego, i w końcu skłoniło go do nawrócenia, nie były piękne (choć przez niego cenione) homilie Ambrożego. Dokonało tego świadectwo biskupa i Kościoła mediolańskiego, modlącego się i śpiewającego, zjednoczonego jak jedno ciało. Był to Kościół zdolny oprzeć się apodyktycznemu cesarzowi i jego matce, którzy w pierwszych dniach 386 r. na nowo próbowali zarekwirować dla potrzeb ceremonii ariańskich budynek sakralny. W budynku, który miał być zajęty — opowiada Augustyn — czuwał pobożny lud, «gotowy umrzeć razem ze swoim biskupem». To świadectwo pochodzące z Wyznań jest cenne, ponieważ sygnalizuje, że coś się poruszyło w sercu Augustyna, który mówi dalej: «Chociaż mnie jeszcze wtedy nie rozgrzewał żar Ducha Twego, udzielał się niepokój i podniecenie miasta» (Wyznania, 9, 7; tłum. Z. Kubiak, Kraków 2000, s. 241).

    Życie i przykład biskupa Ambrożego nauczyły Augustyna wierzyć i przepowiadać słowo Boże. Możemy przypomnieć słynne kazanie Afrykańczyka, które zasłużyło na to, aby je przytoczono wiele wieków później w soborowej Konstytucji Dei verbum: «Jest przeto rzeczą konieczną — zachęca Dei verbum (n. 25) — aby wszyscy duchowni, zwłaszcza kapłani Chrystusowi i inni, którzy jako diakoni lub katechiści zgodnie z otrzymaną misją zajmują się posługą słowa, pozostawali w zażyłości z Pismem Świętym przez pilne czytanie duchowe oraz staranne studium, aby nikt z nich nie stał się — i tu cytowane są słowa Augustyna — ‘bezużytecznym głosicielem słowa Bożego na zewnątrz, wewnątrz nie będąc jego słuchaczem’». Właśnie od Ambrożego nauczył się tego «bycia słuchaczem wewnątrz», pilnego czytania Pisma Świętego z nastawieniem modlitewnym, by rzeczywiście przyjąć w swoim sercu i przyswoić sobie słowo Boże.

    Drodzy bracia i siostry, chciałbym wam jeszcze zaproponować swoistą «ikonę patrystyczną», która — interpretowana w świetle tego, co powiedzieliśmy — dobrze ukazuje «sedno» doktryny ambrozjańskiej. W szóstej księdze Wyznań Augustyn opowiada o swoim spotkaniu z Ambrożym, spotkaniu niewątpliwie istotnym dla dziejów Kościoła. Pisze on, że gdy udawał się do biskupa Mediolanu, zawsze był on dosłownie otoczony ciżbą ludzi, którzy do niego przychodzili ze swoimi sprawami i którym służył pomocą. Zawsze stała tam długa kolejka pragnących porozmawiać z Ambrożym, by doznać pociechy i nabrać nadziei. Kiedy Ambrożego nie było z nimi, z ludźmi (a trwało to krótko), albo krzepił ciało niezbędnym pokarmem, albo umysł lekturą. W tym miejscu Augustyn wyraża zdziwienie, Ambroży bowiem czytał Pismo Święte z zamkniętymi ustami, jedynie oczami (por. Wyznania, 6, 3). W pierwszych bowiem wiekach chrześcijaństwa lektura była ściśle związana z głoszeniem słowa, a czytanie na głos ułatwiało zrozumienie również temu, kto czytał. Fakt, że Ambroży przebiegał całe strony jedynie wzrokiem, jest dla podziwiającego go Augustyna znakiem szczególnej umiejętności czytania i głębokiej znajomości Pisma Świętego. Otóż, w tym «cichym czytaniu», w którym serce stara się zrozumieć słowo Boże — to właśnie jest «ikoną», o której mówimy — możemy dostrzec metodę katechezy ambrozjańskiej: samo Pismo Święte, głęboko przyjęte, podsuwa treści do przepowiadania, aby doprowadzić do nawrócenia serc.

    Tak więc, zgodnie z nauczaniem Ambrożego i Augustyna, katecheza jest nieodłączna od świadectwa życia. Do katechety może odnosić się również to, co napisałem we Wprowadzeniu do chrześcijaństwa na temat teologa. Kto wychowuje do wiary, nie może wystawiać się na ryzyko, że będzie przypominał swego rodzaju klowna, który z racji wykonywanego zawodu odgrywa swoją rolę. Powinien raczej — by posłużyć się jednym z ulubionych obrazów Orygenesa, pisarza szczególnie cenionego przez Ambrożego — być niczym umiłowany uczeń, który położył głowę na sercu Mistrza i w ten sposób nauczył się myśleć, mówić i działać. Ostatecznie prawdziwym uczniem jest ten, kto głosi Ewangelię najbardziej wiarygodnie i skutecznie.

    Podobnie jak apostoł Jan, biskup Ambroży — który zawsze powtarzał: Omnia Christus est nobis!, «Chrystus jest dla nas wszystkim!» — pozostaje autentycznym świadkiem Pana. Jego też słowami, pełnymi miłości do Jezusa, kończymy naszą katechezę: «Omnia Christus est nobis! Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję!» (De virginitate, 16, 99). Również my pokładajmy nadzieję w Chrystusie. A będziemy żyć w szczęściu i pokoju.

    Słowo Ojca Świętego do Polaków:

    Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. Witam szczególnie siostry elżbietanki, przybyłe w dziękczynnej pielgrzymce za beatyfikację m. Marii Luizy Merkert. Wraz z wami i całym Kościołem w Polsce dziękuję Bogu za ducha wiary i apostolską posługę tej «śląskiej samarytanki». Was tu obecnych i waszych bliskich polecam jej opiece. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 grudnia

    Święty Mikołaj, biskup

    Święty Mikołaj

    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.
    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.
    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.
    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.

    Święty Mikołaj

    Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.

    Fr Lawrence Lew-CC

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    6 grudnia: wspomnienie biskupa Mikołaja – świętego Zachodu i Wschodu

    Sample

    fot. Mirek Krajewski

    ***

    Przez wiele lat św. Mikołaj należał do najbardziej znanych i czczonych świętych. Jest otaczany wielką czcią przez wiernych zarówno Kościoła katolickiego, jak i prawosławnego. To przy jego grobie odbył się w 1098 r. zwołany przez papieża Urbana II synod, na którym szukano dróg zniesienia podziałów w chrześcijaństwie. Do dziś Mikołaj jest ukochanym świętym dzieci, kojarzonym z wymarzonymi prezentami pod choinką. Jego wspomnienie przypada według kalendarza gregoriańskiego 6 grudnia, natomiast według kalendarza juliańskiego – 19 grudnia.

    Greckie imię Mikołaj oznacza „zwycięzca ludu”. Ma ono wiele odmian: Nikolas, Niklas, Nicolo, Klaus, Mikulasz, Miklos, Nichol, Noel Baba, a dzień 6 grudnia – „Natalis S. Nicolai”: Nicolai hiemals, Niclastag, Nielsdag, Clawsdach.

    Mikołaj urodził się prawdopodobnie ok. 270 r. w Licji w miejscowości Patras jako jedyne dziecko zamożnego małżeństwa chrześcijańskiego. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie nieszczęścia. Po śmierci rodziców dzielił się chętnie swoim majątkiem z biednymi. Gdy dowiedział się, że trzy córki ubogiego mieszkańca miasta nie mogą wyjść za mąż, gdyż ich ojca nie stać na posag, podrzucił im ukradkiem większą sumę pieniędzy. Tę przypowieść wykorzystał Dante w „Boskiej komedii”. Wybrany biskupem Myry (Demre w dzisiejszej Turcji), Mikołaj podbił serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale i troską o potrzeby materialne wiernych.

    Zmarł, jak mówi tradycja, 6 grudnia między rokiem 345 i 352 w wieku prawie 70 lat. Podobno w chwili jego śmierci ukazały się anioły i rozbrzmiały chóry anielskie. Relikwie z portowego miasta Myra przywieźli 9 maja w 1087 r. do włoskiego Bari tamtejsi marynarze, chroniąc je przed muzułmanami. Pamiątkę tego dnia odnotowano także w kalendarzach jako wspomnienie świętego. Wkrótce św. Mikołaj stał się patronem tego miasta, największego nad Adriatykiem.

    W 1089 r. papież Urban II poświęcił grobowiec świętego w bazylice jego imienia. Przy jego grobie odbył się w 1098 r. synod, którego celem było połączenie Kościoła prawosławnego z rzymskim. Wśród 184 biskupów był także prymas Anglii, abp św. Anzelm z Canterbury. W 1197 r. bazylikę w Bari, zbudowaną nad szczątkami świętego, konsekrował kanclerz cesarza Henryka VI, biskup Hildesheimu. Przy bazylice św. Mikołaja w Bari przechowywany jest dokument z XII w., opisujący dzieje sprowadzenie relikwii świętego. Do dziś też zachowały się w Myrze ruiny kościoła św. Mikołaja.

    W Bari co roku, 9 maja, w rocznicę przywiezienia tam relikwii św. Mikołaja, obchodzone są okolicznościowe uroczystości. Największe obchody odbywają się na pełnym morzu. Rankiem 8 maja wypływa z portu najokazalszy statek z dwumetrowej wielkości figurą świętego, któremu towarzyszą wierni w procesji na bogato przyozdobionych łodziach, stateczkach i kutrach. Gdy statek przywozi figurę na brzeg, obwozi się ją po odświętnie przybranym mieście na specjalnie przygotowanym powozie. Ta procesja morska kończy się ogólnym świętowaniem i fajerwerkami. Natomiast następnego dnia w kościołach odbywają się nabożeństwa, a centralna uroczystość – przy grobie świętego w bazylice w Bari. W bazylice tej jest również pochowana królowa Bona, żona Zygmunta Starego i matka Zygmunta Augusta, która pochodziła z Bari. Mauzoleum za głównym ołtarzem ufundowała jej córka, Anna Jagiellonka. Na sarkofagu umieszczone są rzeźby klęczącej królowej Bony, a po jej bokach – patronów Polski i Bari: św. Stanisława i św. Mikołaja.

    Hołd relikwiom świętego oddał w 1984 r. papież Jan Paweł II, który na pamiątkę swej wizyty przekazał bazylice pastorał.

    Wokół postaci św. Mikołaja narosło wiele legend. Najstarszy pisemny dowód na oddawanie czci biskupowi z Myry to tzw. praxis de stratelatis, legenda o cudownym uratowaniu trzech namiestników, niesłusznie skazanych na karę śmierci przez cesarza Konstantyna Wielkiego (306-337). Prawdopodobnie to zachowane opisanie legendy powstało ok. 460-580 roku, choć nie wyklucza się istnienia jeszcze starszych pism. Legenda ta była w średniowieczu tak popularna na całym świecie, że do dziś zachowało się jeszcze ponad 50 jej różnych rękopisów. Bardzo popularna była też inna legenda, mówiąca o tym, że Mikołaj swoją modlitwą uratował od niechybnego utonięcia rybaków w czasie gwałtownej burzy. Dlatego czczony jest także jako patron marynarzy i rybaków. Niedawno przedstawiciele prawosławnych patriarchatów, konferencji episkopatów katolickich i Kościołów ewangelickich z 16 krajów basenu Morze Śródziemnego zaproponowali, by św. Mikołaja ogłosić patronem Morza Śródziemnego.

    Najstarsza znana biografia św. Mikołaja, „Vita per Michaelem”, powstała prawdopodobnie ok. 750-850 r. w Konstantynopolu. Wyprzedziła ona nieco później spisaną biografię „Methodius et Theodorum” datowaną na początek IX wieku.

    Św. Mikołaj jest patronem Grecji, Rosji i Lotaryngii. W Szwajcarii jest patronem diecezji Lozanna-Genewa-Fryburg. Przede wszystkim jednak obrały go za swego patrona miasta hanzeatyckie oraz Amsterdam, Ankona, Bari, Fryburg Meran i Nowy Jork. Imię świętego noszą też liczne miasta na wszystkich kontynentach. Liczbę kościołów i ołtarzy jemu poświęconych tylko w średniowiecznych Niemczech obliczano na 4-5 tysięcy.

    W wielu miastach istniały też bractwa św. Mikołaja zakładane przez kupców, marynarzy i różne cechy rzemieślnicze. Jednym z najstarszych jest bractwo św. Mikołaja w Kolonii, które prawdopodobnie powstało w 1201 r. W późniejszym okresie działały jeszcze w Kolonii trzy inne bractwa im. Św. Mikołaja.

    Mikołaj jest patronem dziewcząt pragnących wyjść za mąż, kobiet chcących urodzić dziecko, noworodków, ludzi morza, flisaków, dokerów, kupców, młynarzy, piekarzy, rzeźników, krawców, tkaczy, podróżnych i pielgrzymów, więźniów, adwokatów, notariuszy, handlarzy winem i zbożem, właścicieli i żebraków. Zaliczany był do Czternastu Świętych Wspomożycieli.

    W Polsce św. Mikołaj był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest 327 kościołów. Jego wezwanie noszą trzy kościoły katedralne: w Elblągu, Kaliszu i w Bielsku-Białej. Najokazalsze kościoły św. Mikołaja znajdują się w Gdańsku i Elblągu. Natomiast największe polskie sanktuarium św. Mikołaja jest w Pierśćcu koło Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim. Pierwszą kaplicę jemu poświęconą zbudowano tam już w XIV wieku. Szczególną czcią otaczana jest cudowna figura św. Mikołaja, przy której wierni od lat wypraszają łaski zdrowia dla siebie i swoich bliskich.

    Zwyczaj wręczania dzieciom prezentów powstał w średniowieczu. Jego początki, to udzielanie stypendiów i zapomóg przez szkoły mające za patrona św. Mikołaja. Z upływem lat przekształcił się w obdarowywanie prezentami dzieci, a także wszystkich członków rodzin.

    Co najmniej od XV w. istniał zwyczaj budowania „łódeczek św. Mikołaja”, w które święty miał składać prezenty. Z czasem łódeczki zastąpiły buty i skarpety, lub – w regionach protestanckich – adwentowe talerze z darami.

    e-KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 grudnia

    Błogosławiony Narcyz Putz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
      •  Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter
    Błogosławiony Narcyz Putz w seminarium

    Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu.
    Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych.
    Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”.
    Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu.
    Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz.

    Błogosławiony Narcyz Putz

    Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji.
    Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej.
    W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi.
    Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie.
    Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym.
    Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”.
    24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu.
    Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów.
    Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
    13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 grudnia

    Święta Barbara, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Damasceński, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Błogosławiony Archanioł Canetoli, prezbiter
      •  Błogosławiony Piotr ze Sieny, tercjarz
      •  Błogosławiony Adolf Kolping, prezbiter
      •  Święty Jan Calabria, prezbiter
    Święta Barbara

    Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą.
    Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku.
    Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty.
    Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami.

    Święta Barbara

    Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 grudnia

    Święty Franciszek Ksawery, prezbiter

    Święty Franciszek Ksawery

    Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
    Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
    W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.

    Święty Franciszek Ksawery

    7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
    W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
    Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
    Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
    Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
    Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
    W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 grudnia

    Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter
      •  Święta Blanka Kastylijska
      •  Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica
    Błogosławiony Rafał Chyliński

    Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
    Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
    Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego

    Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
    Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.
    W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 grudnia

    Święty Karol de Foucauld, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Eligiusz, biskup
    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
    W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
    3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
    Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
    Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
    Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
    W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
    W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
    W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
    W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie. Kanonizacji Karola de Foucauld dokonał papież Franciszek w dniu 15 maja 2022 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – listopad 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 listopada

    Święty Andrzej, Apostoł

    Święty Andrzej

    Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (por. J 1, 44), ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum (por. Mk 1, 21. 29-30). Był – jak Piotr – rybakiem. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa; to on przyprowadził do Niego Piotra: “Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 35-41). Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła.
    Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć. Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. Właśnie przy pracy Chrystus po raz drugi ich wezwał; odtąd pozostaną z nim aż do Jego śmierci i wniebowstąpienia. Spotkanie nad Jeziorem Genezaret i powtórne wezwanie przekazał nam św. Mateusz: “Gdy (Jezus) przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro: byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za nim” (Mt 4, 18-20). Św. Łukasz dorzuca szczegół, że powołanie to łączyło się z cudownym połowem ryb (Łk 5, 1-11). Pan Jezus chciał w ten sposób umocnić w swoich pierwszych uczniach wiarę w to, że prawdziwie jest Tym, za Kogo się podaje.
    W Ewangeliach św. Andrzej występuje jeszcze dwa razy. Kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: “A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną.
    W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15).W tradycji usiłowano wybadać ślady jego apostolskiej działalności po Zesłaniu Ducha Świętego. Orygenes (+ 254) wyraża opinię, że św. Andrzej pracował w Scytii, w kraju leżącym pomiędzy Dunajem a Donem. Byłby to zatem Apostoł Słowian, których tu właśnie miały być pierwotne siedziby. Według św. Hieronima (+ 421) św. Andrzej miał także pracować w Poncie, w Kapadocji i w Bitynii, skąd udał się do Achai. Ten sam pogląd podziela Teodoret (+ 458), który twierdzi, że św. Andrzej przeszedł ze Scytii do Tracji i Epiru, aby zakończyć życie śmiercią męczeńską w Achai. Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej.
    Niemniejsze zainteresowanie osobą i działalnością, a zwłaszcza śmiercią św. Andrzeja, okazują apokryfy: Dzieje Andrzeja z wieku II-III oraz Męka św. Andrzeja z wieku IV. Są to dokumenty bardzo dawne, sięgające niemal czasów poapostolskich. Zwłaszcza Dzieje Andrzeja cieszyły się kiedyś wielkim powodzeniem. Według tych źródeł, po Zesłaniu Ducha Świętego Andrzej miał nauczać i dokonać wielu cudów (nawet wskrzeszania zmarłych) w miejscach, do których dotarł: w Poncie i Bitynii (dzisiaj zachodnia Turcja) oraz w Tracji (Bułgaria), Scytii (dolny bieg Dunaju) i Grecji. Tam też, w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę.
    Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy “pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa.W 356 roku relikwie św. Andrzeja przewieziono z Patras do Konstantynopola i umieszczono je w kościele Apostołów. Krzyżowcy, którzy w czasie czwartej wyprawy krzyżowej w 1202 r. zdobyli Konstantynopol, zabrali relikwie i umieścili w Amalfi w pobliżu Neapolu. Głowę św. Andrzeja papież Pius II w XV w. kazał przewieźć do Rzymu, do bazyliki św. Piotra – uważając, że skoro wspólna chwała połączyła obu braci, ta sama chwała powinna połączyć także ich ciała.
    25 września 1964 r. papież Paweł VI zwrócił głowę św. Andrzeja kościołowi w Patras. Najpierw 23 września złożyli hołd relikwii wszyscy ojcowie Soboru Watykańskiego II, zebrani na trzeciej sesji wraz z papieżem, który w procesji przeniósł relikwię z kaplicy Najświętszego Sakramentu na ołtarz auli soborowej. Mszę świętą odprawił przy tej okazji kardynał Marcella, archiprezbiter bazyliki św. Piotra, a kazanie wygłosił kardynał Koenig z Wiednia, kończąc homilię modlitwą o zjednoczenie Kościołów. Po południu przewieziono relikwie do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie były wystawione do publicznej czci. Dnia 25 września do Rzymu przybyła delegacja greckiego Kościoła prawosławnego. Paweł VI przyjął ją na osobnej audiencji i przy tej okazji wręczył święte relikwie. Jeszcze tego samego dnia zostały one przewiezione samolotem do Patras. Kościół grecki posiada też relikwie krzyża, na którym umarł św. Andrzej. Natomiast relikwia prawej ręka Apostoła znajduje się w moskiewskim Soborze Bogojawleńskim. Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym.
    Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Święty Grzegorz I Wielki założył ku jego czci klasztor i kościół w Rzymie. Otrzymał także relikwie Apostoła z Konstantynopola (+ 604). Wiele narodów i państw ogłosiło św. Andrzeja za swojego szczególnego patrona. Tak uczyniły: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, arcybiskupstwo Brunszwiku, księstwo Burgundii, Limburg, Luksemburg, Mantua i Szlezwig, a z innych krajów – Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Także bardzo wiele miast chlubi się patronatem św. Andrzeja: Agde, Aranches, Baeza, Bordeaux, Brescia, Bruggia, Hanower, Neapol, Orange, Pesaro, Rawenna, Rochester. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa.
    Dużą czcią cieszył się św. Andrzej również w Polsce. Istniał u nas zwyczaj wróżb andrzejkowych. W wigilię św. Andrzeja dziewczęta lały roztopiony wosk przez ucho klucza na wodę i zgadywały z figur, jakie się tworzą, która z nich jako pierwsza będzie miała wesele i jak będzie wyglądał wybranek.

    Święty Andrzej

    W ikonografii św. Andrzej Apostoł przedstawiany jest jako starszy mężczyzna o gęstych, siwych włosach i krzaczastej, krótkiej brodzie. Jako apostoł nosi długi płaszcz. Czasami ukazywany jako rybak w krótkiej tunice. Powracającą sceną w sztuce religijnej jest chwila jego ukrzyżowania. Atrybutami Świętego są: “krzyż św. Andrzeja” w kształcie litery X, księga, ryba, sieć. Formę krzyża św. Andrzeja mają znaki drogowe ustawiane przy przejazdach kolejowych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Apostoł

    Święty Andrzej Apostoł

    Męczeństwo św. Andrzeja/Vlad Tepes (PD)

    ***

     KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 CZERWCA 2006

    (…) Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego.

    Drodzy bracia i siostry,

    w ostatnich dwóch katechezach mówiliśmy o postaci świętego Piotra. Teraz chcemy, na ile pozwalają nam na to źródła, poznać nieco bliżej pozostałych jedenastu Apostołów. Dlatego będziemy dzisiaj mówić o bracie Szymona Piotra, świętym Andrzeju, także jednym z Dwunastu. Pierwszą cechą, jaka charakteryzuje św. Andrzeja, jest imię: nie jest ono hebrajskie, jak należałoby się spodziewać, lecz greckie, istotny znak pewnego kulturalnego otwarcia jego rodziny. Jesteśmy w Galilei, gdzie język grecki i grecka kultura dość często występują. Wśród Dwunastu Andrzej zajmuje drugie miejsce, podobnie jak u Mateusza (10, 1-4) i Łukasza (6, 13-16) albo czwarte, jak u Marka (3, 13-18) i w Dziejach Apostolskich (1, 13-14). W każdym razie cieszył się on niewątpliwie dużym szacunkiem w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich.

    O więzach krwi między Piotrem a Andrzejem, jak i o wspólnym powołaniu, jakie usłyszeli od Jezusa, mówią wyraźnie Ewangelie. Czytamy tam: “Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi»” (Mt 4, 18-19; Mk 1, 16-17). Z czwartej Ewangelii dowiadujemy się o innym ważnym szczególe: wcześniej Andrzej był uczniem Jana Chrzciciela; pokazuje to, iż był człowiekiem poszukującym, który podzielał nadzieje Izraela, który chciał z bliska poznać słowo Pana, rzeczywistość Pana, który jest obecny. Był prawdziwie człowiekiem wiary i nadziei; od Jana Chrzciciela usłyszał któregoś dnia o Jezusie jako “Baranku Bożym” (J 1, 36); udał się wówczas w drogę i wraz z innym bezimiennym uczniem poszedł za Jezusem, Tym, którego Jan nazwał “Barankiem Bożym”. Ewangelista opowiada: poszli i “zobaczyli gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego” (J 1, 37-39).

    Andrzej cieszył się więc cennymi chwilami bliskości z Jezusem. W opowiadaniu znajduje się potem znamienna uwaga: “Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 40-43), wykazując się od razu nieprzeciętnym duchem apostolskim. Andrzej był więc pierwszym z Apostołów wezwanych, by poszedł za Jezusem. Właśnie na tej podstawie liturgia Kościoła bizantyńskiego czci go pod przydomkiem Protóklitos, co znaczy “Pierwszy Powołany”.

    Nie ulega wątpliwości, że również ze względu na braterskie więzy Piotra i Andrzeja Kościół Rzymu i Kościół Konstantynopola czują się w szczególny sposób Kościołami siostrzanymi. Dla podkreślenia tej relacji mój poprzednik papież Paweł VI w 1964 zwrócił sławną relikwię św. Andrzeja, przechowywaną do tej pory w Bazylice Watykańskiej, prawosławnemu metropolicie miasta Patras w Grecji, gdzie – zgodnie z tradycją – Apostoł ten został ukrzyżowany.

    Tradycja ewangeliczna wspomina w sposób szczególny imię Andrzeja przy trzech innych okazjach, które pozwalają nam nieco lepiej poznać tego człowieka. Pierwsza to rozmnożenie chleba w Galilei. To Andrzej zwrócił tam uwagę Jezusa na obecność chłopca, który miał pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby: to zbyt mało, jak zauważył, dla wszystkich ludzi zgromadzonych na tym miejscu (por. J 6, 8-9). W tym przypadku zasługuje na podkreślenie realizm Andrzeja: to on zauważył chłopca – po czym zadał pytanie: “Lecz cóż to jest dla tak wielu?” (tamże), uświadomiwszy sobie niewystarczalność tak małych zasobów. Jezus jednak potrafił sprawić, że wystarczyły one dla rzeszy ludzi, którzy przyszli Go słuchać.

    Druga okazja wydarzyła się w Jerozolimie. Wychodząc z miasta, jeden z uczniów zwrócił uwagę Jezusa na widok potężnych murów, na których wspierała się Świątynia. Odpowiedź Nauczyciela była zaskakująca: powiedział, że z tych murów nie pozostanie kamień na kamieniu. Wówczas Andrzej, wraz z Piotrem, Jakubem i Janem, zapytali Go: “Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” (Mk 13, 1-4). W odpowiedzi na to pytanie Jezus wygłosił ważną mowę na temat zburzenia Jerozolimy i końca świata, zachęcając swych uczniów do uważnego odczytywania znaków czasu i zachowania czujności. Z wydarzenia tego możemy wywnioskować, że nie powinniśmy obawiać się stawiać Jezusowi pytań, jednocześnie jednak musimy być gotowi przyjąć nauki, nawet zaskakujące i trudne, jakich nam On udziela.

    W Ewangelii wreszcie odnotowana została trzecia inicjatywa Andrzeja. Scenerię stanowi raz jeszcze Jerozolima, na krótko przed Męką. Na święto Paschy – opowiada Jan – przybyło do świętego miasta także kilku Greków, prawdopodobnie prozelitów bądź bogobojnych, którzy chcieli czcić Boga Izraela w święto Paschy. Andrzej i Filip, dwaj apostołowie o greckich imionach, są tłumaczami i pośrednikami tej małej grupy Greków u Jezusa. Odpowiedź Pana na ich pytanie wydaje się – jak często w Ewangelii Jana – zagadkowa, ale właśnie dlatego okazuje się bogata w znaczenia. Dwóm uczniom, a za ich pośrednictwem światu greckiemu, Jezus powiada: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (12, 23-24). Co znaczą te słowa w tym kontekście? Jezus chce powiedzieć: Tak, dojdzie do spotkania między Mną a Grekami, ale nie będzie to zwykła, krótka rozmowa między Mną a paroma osobami, kierującymi się przede wszystkim ciekawością. Wraz z moją śmiercią, porównywalną do padnięcia na ziemię ziarna pszenicy, nadejdzie godzina mojej chwały. Moja śmierć na krzyżu przyniesie obfity plon: “obumarłe ziarno pszenicy” – symbolizujące Mnie na krzyżu – stanie się w zmartwychwstaniu chlebem życia dla świata; będzie światłością dla ludów i kultur. Tak, do spotkania z grecką duszą, ze światem greckim dojdzie na tej głębokości, do której nawiązuje historia ziarna pszenicy, które przyciąga do siebie moce ziemi i nieba i staje się chlebem. Innymi słowy Jezus prorokuje o Kościele Greków, Kościele pogan, Kościele świata jako o owocu swej Paschy.

    Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego. Jego brat Piotr z Jerozolimy przez Antiochię dotarł do Rzymu, by sprawować swą powszechną posługę; Andrzej natomiast był apostołem świata greckiego: tym samym jawią się oni za życia i w chwili śmierci jako prawdziwi bracia – braterstwo, którego symbolicznym wyrazem jest szczególna więź między Stolicami Rzymu i Konstantynopola, Kościołami prawdziwie siostrzanymi.

    Późniejsza tradycja, jak już wspomnieliśmy, opowiada o śmierci Andrzeja w Patrasie, gdzie poddany został męce ukrzyżowania. Jednakże w godzinie śmierci, podobnie jak brat jego Piotr, poprosił, by umieścić go na krzyżu innym od krzyża Jezusa. W jego przypadku był to krzyż ukośny, to znaczy taki, którego ramiona skrzyżowano ukośnie, stąd nazwano go “krzyżem św. Andrzeja”. Oto co Apostoł miał powiedzieć przy tej okazji według pradawnej opowieści (z początku VI wieku), zatytułowanej Męka Andrzeja: “Witaj, Krzyżu, zapoczątkowany za sprawą ciała Chrystusa i ozdobiony Jego członkami jak drogocennymi perłami. Zanim Pan wstąpił na ciebie, budziłeś ziemski strach. Teraz jednak, obdarzony niebieską miłością, przyjmowany jesteś niczym dar. Wierzący wiedzą, patrząc na ciebie, ile radości posiadasz, ile podarków przygotowałeś. Pewny więc i pełen radości przychodzę do ciebie, abyś przyjął także mnie wysławiającego cię, jako ucznia Tego, który zawisł na tobie… Krzyżu błogosławiony, który przyjąłeś majestat i piękno członków Pana! … Weź mnie i zaprowadź daleko od ludzi i przywróć mnie memu Nauczycielowi, aby za twoją sprawą przyjął mnie Ten, który przez ciebie mnie odkupił. Witaj, Krzyżu; tak, witaj prawdziwie!”.

    Jak widać, mamy tu niezwykle głęboką duchowość chrześcijańską, która widzi w Krzyżu nie tyle narzędzie męki, ile raczej niezrównany środek pełnego upodobnienia się do Odkupiciela, do Ziarna pszenicy, spadłego w ziemię. Musimy wyciągnąć z tego bardzo ważną naukę: nasze krzyże nabierają wartości, jeśli zostaną uznane i przyjęte jako część krzyża Chrystusa, jeśli dosięgnie je odblask Jego światła. Tylko przez ten Krzyż również nasze cierpienia są uszlachetnione i nabierają swego prawdziwego sensu.

    Niech więc apostoł Andrzej nauczy nas iść za Jezusem z gotowością (por. Mt 4, 20; Mk 1, 18), mówić o Nim z entuzjazmem tym, których spotykamy, przede wszystkim zaś pielęgnować relację prawdziwej zażyłości z Nim, świadomi, że tylko w Nim znaleźć możemy ostateczny sens naszego życia i naszej śmierci.

    BENEDYKT XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 listopada

    Błogosławiona Maria Klementyna
    Anuarita Nengapeta, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy Dionizy i Redempt
      •  Święty Saturnin, biskup
    Błogosławiona Maria Klementyna

    Anuarita urodziła się 29 grudnia 1939 roku w Wamba w Prowincji Wschodniej Konga jako córka Amisi Badjulu i Isude Julienne. Pochodziła z plemienia Babudu, z rodziny mającej sześcioro dzieci. Jej rodzice rozwiedli się. Na chrzcie świętym, który przyjęła w wieku sześciu lat razem ze swoją matką, przyjęła imię Alphonsine. Całe swoje wychowanie religijne zdobyła w pierwszej misji chrześcijańskiej na terenach Zairu – w Bafwabaka.
    W wieku 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. W 1959 roku złożyła śluby zakonne i przyjęła imiona Maria Klementyna. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było “służyć i sprawiać radość”.
    Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: “Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat.
    Początkowo została pochowana we wspólnym grobie, ale po zakończeniu rebelii jej ciało przeniesiono do katedry w Isiro. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w Kinszasie 15 sierpnia 1985 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 listopada

    Święty Jakub z Marchii, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan Młodszy, męczennik
      •  Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik
    Święty Jakub z Marchii

    Jakub Gangala urodził się w 1394 r. w Monteprandone (Ascoli Piceno), w Marchii Ankońskiej – rejonie Włoch położonym nad Adriatykiem. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze.
    Gdy miał 22 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ukończył studia filozoficzno-teologiczne i w 1420 r. przyjął święcenia kapłańskie. Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć.
    Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników.
    Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora.
    W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre.
    Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu.Zmarł w Neapolu 28 listopada 1476 roku. Pozostawił po sobie kilka rozpraw ascetycznych i wiele listów. Beatyfikował go papież Urban VIII w 1624 roku, kanonizował Benedykt XIII w 1726 roku. Ciało zostało w minionym stuleciu przeniesione z Neapolu do rodzinnego Monteprandone. Przechowywane jest w oszklonym sarkofagu w kościele franciszkanów.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 listopada

    Święty Wirgiliusz z Irlandii, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, zakonnica
      •  Święty Franciszek Antoni Fasani, prezbiter
      •  Błogosławiony Bernardyn z Fossa, prezbiter
    Święty Wirgiliusz

    Wirgiliusz urodził się w Irlandii. Nosił celtyckie imię Fergal, które zlatynizowano jako Wirgiliusz (Wergiliusz). Był benedyktynem. Około 740 r. opuścił ojczyznę, aby dotrzeć do Ziemi Świętej. Jego wiedza i umiejętności zwróciły uwagę Pepina Krótkiego (przyszłego króla Franków), który zatrzymał go przez około 2 lata na swoim dworze. Ok. 743 r. Pepin wysłał Wirgiliusza z listami polecającymi do swego kuzyna, księcia bawarskiego Odylona. Ten ostatni powierzył Wirgiliuszowi zarządzanie osieroconym biskupstwem w Salzburgu. Irlandzkim zwyczajem rządził diecezją będąc jednocześnie opatem klasztoru św. Piotra (założonego w 696 r. przez św. Ruperta – istniejącego do dziś – najstarszego klasztoru benedyktyńskiego na obszarze niemieckojęzycznym).
    Wobec takiego obrotu spraw Wirgiliusz zrezygnował z wyprawy do Ziemi Świętej i poszedł w ślady św. Ruperta, pierwszego apostoła Austrii. Wysłał misjonarzy na południe tego kraju, do Karyntii. W 755 r. przyjął sakrę biskupią. W Salzburgu wybudował nową katedrę i 24 września 774 r. przeniósł do niej relikwie św. Ruperta zmarłego ok. 718 r. w Wormacji.
    Kilkakrotnie znalazł się w konflikcie ze św. Bonifacym (także benedyktynem, biskupem misyjnym działającym na terenach dzisiejszych Niemiec i Francji). Jednym z pretekstów był fakt, że Wirgiliusz użył podczas chrztu jakiegoś dziecka źle odmienionego gramatycznie łacińskiego słowa. Bonifacy zakwestionował ważność udzielonego sakramentu. Skierował prośbę o wyjaśnienie tej sytuacji do papieża. Ten, zdziwiony, że Bonifacy kwestionuje tak błahą sprawę, wydał specjalny dekret, w którym potwierdził ważność chrztu. Inną sporną kwestią był pogląd Wirgiliusza, który twierdził, że ziemia jest kulista; Bonifacy ponownie nie zgodził się z nim. Ta sprawa również zakończyła się w Rzymie. Ponownie wygrał Wirgiliusz.
    Irlandzki misjonarz zmarł między 781 a 784 rokiem w Salzburgu i tam został pochowany; mimo tego jego święto obchodzi się także w Irlandii. Kanonizował go Grzegorz IX w 1232 r. Jest patronem Salzburga i Austrii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 listopada

    Błogosławiony Jakub Alberione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leonard z Porto Maurizio, prezbiter
      •  Święty Sylwester Gozzolini, opat
      •  Święty Jan Berchmans, zakonnik
      •  Błogosławiony Poncjusz, opat
      •  Święty Konrad z Konstancji, biskup
    Błogosławiony Jakub Alberione

    Jakub Alberione urodził się 4 kwietnia 1884 roku w San Lorenzo di Fossano, na północy Włoch. Wychował się w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium w Albie. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku.
    W 1907 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. Rok później Jakub zorganizował żeńską Kongregację Uczennic Matki Bożej, a w 1924 roku – Córek św. Pawła. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy.
    Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej “zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, “Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego, tak jak pod postaciami sakramentów żyje boska osoba Jezusa Chrystusa. Tak jak święta Hostia jest dla człowieka boskim pokarmem o potężnej mocy, tak słowa Biblii rozpalają w jego duszy Boży ogień o wyjątkowej aktywności, który przenika ją i odnawia duchowo”.

    Błogosławiony Jakub Alberione

    Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać słowo Boże. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów.
    Jakub zmarł 26 listopada 1971 roku w Rzymie po długim życiu, oddanym bez reszty Jezusowi i Jego Kościołowi.27 kwietnia 2003 roku, w święto Miłosierdzia Bożego, papież św. Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro sług Bożych, wśród nich Jakuba Alberione. Papież mówił podczas beatyfikacji: “Jakub zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia, za pomocą środków właściwych dla naszych czasów, jak zwykł mówić. Brał przykład z Apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra, «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» – powtarzał ten apostoł nowych czasów. Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej!”

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 listopada

    Błogosławiona
    Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Aleksandryjska, dziewica i męczennica
      •  Błogosławieni małżonkowie Alojzy Quattrocchi i Maria Corsini
      •  Błogosławiona Elżbieta zwana Dobrą, dziewica
    Błogosławiona Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza

    Franciszka Siedliska urodziła się 12 listopada 1842 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, w Roszkowej Woli koło Rawy Mazowieckiej. Na chrzcie otrzymała imiona Franciszka Józefa. Jej rodzice – Adolf i Cecylia z Morawskich – zadbali o wszechstronne wykształcenie swojej córki: oprócz guwernantek miała także nauczycielki muzyki i tańca. Nie troszczyli się natomiast wcale o sprawy wiary i życia wewnętrznego – byli bowiem obojętni religijnie. Franciszka i jej brat Adam żyli w dostatku i wygodzie, “w domu, gdzie Bóg nie był Panem” – jak sama napisała po latach.
    Lata jej dzieciństwa naznaczyła ciężka choroba kręgosłupa. Wyjeżdżała na leczenie do najsłynniejszych miejscowości uzdrowiskowych Austrii, Niemiec, Francji i Szwajcarii. Pomimo tego ciągle odczuwała silne bóle, które w miarę upływu czasu przerodziły się w chorobę chroniczną. Nieśmiała, łagodna, ciągle cierpiąca, już w wieku 8 lat pragnęła wstąpić do klasztoru, jednak sprzeciw ojca, który marzył dla niej o karierze artystycznej, opóźnił tę decyzję.
    Do sakramentów I Komunii świętej i bierzmowania przygotowywał ją kapucyn, o. Leander Lendzian. Ten sam kapłan pozostawał jej kierownikiem duchowym od 1854 r. do 1879 r. On rozpoznał jej powołanie i utwierdzał wolę założenia nowej rodziny zakonnej.
    W 1864 w Cannes Franciszka złożyła prywatny ślub czystości i zdecydowanie sprzeciwiła się planom matrymonialnym snutym przez ojca. Jej zamiarem było całkowite poświęcenie się Bogu. Przyrzekła jednak ojcu, że pozostanie z rodziną, dopóki on będzie żył. Adolf Siedliski powrócił przed śmiercią do zaniedbanych praktyk religijnych i umarł pojednany z Bogiem w 1870 r.
    Franciszka została zakonnicą w tym samym roku. Najpierw była tercjarką franciszkańską, potem utworzyła i zorganizowała nowe zgromadzenie zakonne Najświętszej Rodziny z Nazaretu – nazaretanki. W 1873 r. przybyła do Rzymu i przedstawiwszy Piusowi IX projekt swego dzieła, otrzymała jego błogosławieństwo. Ponieważ w kraju po kasacie zakonów oficjalna działalność nie była możliwa, pierwszy dom zakonny nowego zgromadzenia powstał w 1875 roku w Rzymie. Założycielka przybrała imię Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Od tego czasu pochłonięta organizowaniem zgromadzenia, kształtowaniem jego duchowości, wytyczaniem celów i zadań apostolskich – ku zdumieniu wielu osób – odzyskała zdrowie i siły. W pracach organizacyjnych wspomagali ją ojciec jezuita Lanrencot i zmartwychwstaniec ojciec Semenenko, który ułożył pierwszy projekt reguły Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W 1881 r. powstał dom zakonny w Krakowie, gdzie siostry otaczały opieką pracujące dziewczęta. Zgromadzenie podjęło pracę w szkołach, sierocińcach, ochronkach, internatach. Służyło moralności i religijnemu odrodzeniu rodziny. Wychodziło też naprzeciw każdej ludzkiej biedzie moralnej i materialnej. Siostry otaczały swą opieką ludzi biednych, chorych, samotnych oraz niepełnosprawnych. Troszczyły się o wychowanie, zwłaszcza o wychowanie religijne, dzieci zaniedbanych. Zajmowały się samotnymi matkami i broniły życia nienarodzonych.
    W 1885 roku kierownik Misji Polskiej w Ameryce poprosił Marię, aby zaopiekowała się przebywającymi tam Polakami. Chociaż Zgromadzenie miało wówczas jedynie 22 siostry, Założycielka zabrała połowę z nich na drugi kontynent. Nowe placówki powstały też wkrótce we Francji i Anglii. Siostry pomagały emigrantom w prowadzeniu życia religijnego, zapewniały opiekę chorym w szpitalach, dzieciom w tworzonych przez siebie ochronkach, stały na straży ducha narodowego i ojczystego języka. Obejmowały swą serdeczną troską nie tylko Polonię, ale wszystkich potrzebujących pomocy.
    Maria zmarła 21 listopada 1902 r. w Rzymie. Pozostawiła po sobie “Dziennik duchowy”. 23 kwietnia 1989 r. w Rzymie beatyfikował ją św. Jan Paweł II.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 listopada

    Święci męczennicy wietnamscy
    Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Protazy, biskup
      •  Święte dziewice i męczennice Flora i Maria z Kordoby
      •  Błogosławiona Maria Anna Sala, dziewica
    Święci męczennicy Wietnamu

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i 10 Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.
    Andrzej Dung-Lac, który reprezentuje wietnamskich męczenników, urodził się jako Dung An Tran około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. W wieku 12 lat wraz z rodzicami, którzy poszukiwali pracy, przeniósł się do Hanoi. Tam spotkał katechetę, który zapewnił mu jedzenie i schronienie. Przez trzy lata uczył się od niego chrześcijańskiej wiary. Wkrótce przyjął chrzest i imię Andrzej. Nauczywszy się chińskiego i łaciny, sam został katechetą. Został wysłany na studia teologiczne. 15 marca 1823 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan w parafii Ke-Dam nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło chrzest. W 1835 r. Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom zebranym przez jego parafian został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną. 10 listopada 1839 r. ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj zostali zwolnieni z aresztu po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po zaledwie kilkunastu dniach; trafili do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 r. Andrzej był w pierwszej grupie męczenników wietnamskich beatyfikowanych w 1900 r.
    Tomasz Tran Van-Thieu urodził się w 1820 roku w Trung-Quang w rodzinie chrześcijańskiej. Był seminarzystą wietnamskim. Po aresztowaniu proponowano mu uwolnienie, gdyby poślubił córkę mandaryna, co oczywiście wymagałoby zmiany wiary. Zniósł mężnie okrutne przymuszanie do odstępstwa od wiary i straszne tortury. Zginął uduszony 21 września 1838 roku.
    Emanuel le Van-Phung (ur. 1796 r.) był mężnym katechetą wietnamskim, który odważył się dać schronienie katolickiemu kapłanowi ks. Piotrowi Doan Cong Qui. Odkryto to i obu zgładzono w Chan-doc 31 lipca 1859 r.
    Agnieszka (Agnes) Le Thi Thanh, znana również jako Agnieszka Ðê (wiet. Anê Lê Thi Thành) jest jedyną kobietą z grona 117 kanonizowanych w 1988 r. męczenników wietnamskich. Urodzona ok. 1781 r. w rodzinie chrześcijańskiej, była mężatką i matką sześciorga dzieci, które wychowywała po katolicku. W okresie prześladowania chrześcijan udzielała pomocy misjonarzom. Została aresztowana w marcu 1841 r. razem z księdzem, którego ukrywała w swoim domu. Żołnierze splądrowali dom i rozkradli dobytek rodziny. Była torturowana, ale nie wyrzekła się wiary. Oprawcy nie zdążyli wykonać na niej wyroku, ponieważ w więzieniu zaraziła się czerwonką i zmarła 12 lipca 1841 r.
    Biskup Ignacy Delgado OP (właściwie Clemente Ignacio Delgado y Cebrián) urodził się w Hiszpanii 23 listopada 1761 r. W 19. roku życia wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Catalayud w prowincji Saragossa, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Pod koniec nauki został wysłany na misje do Manili (stolicy Filipin), gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1787 r. Od 1790 r. przebywał na misjach w Wietnamie. Szybko nauczył się języka i rozpoczął pracę w seminarium duchownym. W wieku zaledwie 33 lat został mianowany biskupem koadiutorem Wschodniego Tonkinu (konsekracja biskupia miała miejsce prawie dwa lata po decyzji papieża Piusa VI, dnia 20 listopada 1795 r.). Wielką troską otaczał seminarium i kapłanów pracujących w rozległej diecezji. Odwiedził niemal wszystkie placówki, docierając do nich wszelkimi środkami komunikacji, często pieszo. Podczas kolejnej fali prześladowań, w maju 1833 r. został aresztowany i przez 3 miesiące przetrzymywany był w małej klatce. Został ścięty 12 lipca 1833 r.
    Ojciec Wincenty Pham Hiêu Liêm OP urodził się na północy Wietnamu w szlacheckiej, pobożnej rodzinie. Naukę w seminarium rozpoczął w 12. roku życia. Dominikanie pomogli mu wyjechać na Filipiny, gdzie od 1738 r. działała legalna uczelnia teologiczna. W 1753 roku Wincenty wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1758 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach wrócił do Wietnamu, gdzie najpierw wykładał w seminarium, a potem poświęcił się ewangelizacji mieszkańców. Działalność ta uznawana była przez władze za nielegalną. 3 października 1773 r. został aresztowany ze swoimi dwoma świeckimi pomocnikami. Strasznie bity, był na noc zamykany w klatce. Potem przenoszono go do kolejnych więzień. Został ścięty 7 listopada 1773 r. razem ze spotkanym w jednym z więzień o. Casteñedą.
    Ojciec Hiacynt Casteñeda Puchasons OP urodził się 13 listopada 1743 r. w Walencji. Wstąpił do dominikanów w Hiszpanii i został wysłany na misje. Początkowo był w Chinach, gdzie został uwięziony i skazany na wydalenie. Powrócił do Makau (europejska kolonia na terenie Chin), skąd został wysłany do Wietnamu w 1770 r. Na terenie nowej misji od początku musiał ewangelizować w ukryciu. W końcu, 12 lipca 1773 r. został aresztowany i uwięziony w nieludzkich warunkach. W jednym z więzień spotkał współbrata o. Liêm, z którym został ścięty 7 listopada 1773 r.Dominik Pham Trong Kham urodził się ok. 1780 r. w Wietnamie w katolickiej, zamożnej rodzinie urzędniczej. Zdobył wykształcenie i został sędzią. Miał żonę i dzieci. Był tercjarzem dominikańskim. W okresie prześladowań udzielał schronienia misjonarzom (m.in. biskupowi Sampedro). W ramach represji jego dom zniszczono, a jego samego aresztowano. Został ścięty 13 stycznia 1859 r. razem z jednym ze swoich synów, Łukaszem Pham Trong Thìn.
    Łukasz Pham Trong Thìn urodził się ok. 1819 r. w katolickiej rodzinie. Tak jak ojciec był sędzią, a także dominikańskim tercjarzem. Został aresztowany w 1858 r., w czasie prześladowania chrześcijan. Mimo tortur nie dał się zmusić do podeptania krzyża. Został stracony tego samego dnia co jego ojciec, 13 stycznia 1859 r.
    Biskup Józef Melchór García-Sampedro Suárez OP, urodzony 26 kwietnia 1821 r. w północnej Hiszpanii, od dzieciństwa chciał zostać księdzem. W 1845 r. wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1847 r. w Madrycie przyjął święcenia kapłańskie. W następnym roku wyruszył przez Filipiny do Wietnamu. Dotarł tam w lutym 1849 r. i rozpoczął pracę misyjną. W 1855 r. został mianowany biskupem koadiutorem i tytularnym biskupem Tricomia. 8 lipca 1858 r. został aresztowany i w klatce przewieziono go do stolicy. Został stracony w Hanoi 28 lipca 1858 r.Biskup Walenty Berrio-Ochoa OP urodził się w Hiszpanii 14 lutego 1827 r. w ubogiej, pobożnej rodzinie. Od dzieciństwa bywał u dominikanów, ponieważ jego ojciec, który był stolarzem, robił meble dla klasztoru. Walenty był ministrantem i już jako 12-latek deklarował, że chce wstąpić do Zakonu Kaznodziejskiego i jechać na misje do Wietnamu. Chłopięce marzenia spełniły się, choć nie od razu. Najpierw ukończył diecezjalne seminarium duchowne, 14 czerwca 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez dwa lata pracował w tym seminarium. Dopiero w 1853 r. wstąpił do dominikanów i wyjechał na misje na Filipiny. W marcu 1858 r. przybył do Wietnamu i z powodu prześladowań od początku musiał się ukrywać. Biskup Józef Sampedro, sam zagrożony, mianował go swoim zastępcą (korzystając ze specjalnego przywileju). Msza św. z tej okazji była celebrowana potajemnie w nocy z 13 na 14 czerwca 1858 r. Mitra dla nowego biskupa została zrobiona z grubego papieru, a pastorał – z bambusa z końcem owiniętym słomą i okręconym papierem pomalowanym na złoto. Po trzech latach pracy misyjnej biskup Walenty został aresztowany 25 października 1861 r., a tydzień później, 1 listopada, stracony jednocześnie z biskupem Hieronimem Hermosillą OP i o. Piotrem Almato OP.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 listopada

    Święty Kolumban Młodszy, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Michał Augustyn Pro, prezbiter i męczennik
    Święty Kolumban Młodszy

    Kolumban zwany Młodszym (dla odróżnienia od św. Kolumbana Starszego z Hy – albo z Iony – również opata, żyjącego w Irlandii w latach 521-597, wspominanego 9 czerwca) był jednym z licznych misjonarzy irlandzkich, którzy pracowali na kontynencie europejskim. Urodził się pomiędzy 540 a 543 rokiem w Leinster w Irlandii, w rodzinie o niskiej pozycji społecznej. Legenda głosi, że przed urodzeniem syna matka miała sen, że z jej łona wychodzi słońce, które miało oświecić całą ziemię.
    Już w młodym wieku pragnął poświęcić się ascezie, ale trudno było mu zapomnieć o pięknych dziewczętach i młodych kobietach, z którymi miał okazję się wielokrotnie stykać. Próbował więc zająć się gramatyką, retoryką i geometrią. Poradził się także pewnej starszej kobiety, która od wielu lat żyła samotnie. Kobieta ta radziła mu zmienić otoczenie i udać się do kraju, w którym kobiety nie są tak piękne i uwodzicielskie, jak w Irlandii. Kolumban postanowił tak właśnie uczynić. Matka próbowała go odwieść od tego pomysłu. By uniemożliwić mu wyjazd, położyła się pod drzwiami ich domu. Kolumban przeszedł nad nią i odjechał. Nie wyjechał z Irlandii, tylko skierował się do klasztoru. Oddał się pod opiekę św. Sinella z Cleenish (jednego z dwunastu apostołów Irlandii). Pod jego kierownictwem i z jego pomocą napisał komentarz do Psalmów.
    Później przeniósł się do założonego przez św. Komgalla klasztoru w Bangor, w którym przyjął święcenia kapłańskie. Klasztor ten słynął na całą Irlandię z surowości oraz z obserwancji. I właśnie tę reformę Kolumban postanowił przeszczepić także na inne obszary. Słowa skierowane przez Boga do Abrahama, nakazujące mu opuszczenie swojego kraju i udanie się do ziemi, którą mu wskaże, odczytywał jako swoje. Dlatego, będąc już opatem tego klasztoru, wyznaczył na miejscu swojego godnego następcę, a sam wziął ze sobą 12 mnichów i udał się z nimi do Galii (590). Wiara chrześcijańska dotarła już na te tereny, ale jej wyznawcom daleko było do chrześcijańskiej moralności. Kolumban więc wraz ze swoimi towarzyszami przemierzał cały kraj, głosząc Ewangelię i dając przykład niezwykłej pokory i miłosierdzia. Misjonarze wszystko mieli wspólne, wzajemnie utwierdzali się w wierze i przekazywali ją innym.
    Pozyskawszy życzliwość króla Burgundii, św. Guntrama, założył tu trzy klasztory: w Annegray, w Fontaines i – najgłośniejszy z nich – w Luxeuil. Dowiedziawszy się o słynnym opactwie w Lerins, założonym przez św. Honorata (ok. roku 410), udał się tam, by przypatrzeć się życiu tamtejszych mnichów. Na podstawie reformy w Bangor, reguły w Lerins i własnego doświadczenia ułożył własną regułę w 10 rozdziałach (Regula monachorum jest jedyną zachowaną do naszych czasów staroirlandzką regułą monastyczną). Nakazy jej dotyczyły codziennej pracy, czytania świętych tekstów, modlitwy i pokuty. Reguła ta była uzupełniona przez swoisty kodeks karny – Księgę pokutniczą (Regula coenobialis), dopuszczającą także karę chłosty. Kolumban wymienił w niej wszystkie możliwe winy zakonników oraz określił za nie kary. Dla przykładu: kapłan, który przystępował do ołtarza nieogolony albo z nieobciętymi paznokciami, powinien otrzymać 6 uderzeń, a furtian zaniedbujący swoje obowiązki winien otrzymać 50 uderzeń. Surowa reguła św. Kolumbana Młodszego była popularna w Europie, jednak nie przetrwała wielu lat. Rychło bowiem została zastąpiona przez o wiele łagodniejszą regułę św. Benedykta z Nursji.
    W okresie pobytu w Galii Kolumban napisał jeszcze jedno dzieło: De poenitentiarum misura taxanda, w którym zalecał osobistą i częstą spowiedź oraz określał wielkość pokuty (dziś można byłoby to nazwać swoistym “taryfikatorem” pokutnym). Opat Kolumban sam żył w ogromnej ascezie i od swoich współbraci wiele wymagał. Uważał, że także życie innych duchownych, nie wyłączając biskupów, powinno być podporządkowane surowym regułom. Napominał świeckich, a zwłaszcza władców; był nieustępliwy w sprawach moralności. Jak można przypuszczać, był bardzo apodyktyczny w tej walce o dusze, co nie zjednywało mu przyjaciół. W królestwie św. Guntrama działał przez 20 lat i przyczynił się znacznie do ożywienia życia religijnego w Burgundii.
    Na tle sporów o jurysdykcję wpadł w zatarg z miejscowymi biskupami. Spierał się z nimi o datę świętowania Wielkanocy (chciał ją obchodzić zgodnie z tradycją wschodnią). Zamiast osobiście stawić się na synodzie, uznał za wystarczające wysłanie listu ze swoją opinią. W tym samym mniej więcej czasie popadł w konflikt z konkubiną króla Teodoryka, Brunhildą, której wypominał cudzołóstwo. Skazano go więc na banicję.
    Kolumban udał się początkowo do Szwajcarii, gdzie zostawił swojego ucznia, św. Galla, który później przyczynił się do założenia słynnego opactwa St. Gallen; sam zaś podążył do Włoch, gdzie w odległości 30 km od miasta Piacenza, w Bobbio, założył nowe opactwo św. Piotra. Rozrosło się ono dość szybko; w wieku VII liczyło już 150 mnichów. Przez długi czas promieniowało na całą Italię Północną, jak Monte Cassino na Italię Południową. Tu, w Bobbio, Kolumban zmarł 23 listopada 615 roku w wieku ok. 75 lat. Bobbio czci go dotąd jako swojego głównego patrona. Jego relikwie znajdują się w pięknym sarkofagu, w krypcie bazyliki jemu poświęconej. Relikwia głowy jest przechowywana w srebrnym relikwiarzu w miejscowym muzeum. Tam też przez wiele lat można było oglądać drewniany talerz i nóż, którym kroił chleb. Jest patronem Irlandii, piwowarów i osób chorych psychicznie; wzywany jest w przypadku powodzi.
    W ikonografii przedstawia się św. Kolumbana jako opata z pastorałem, jako brodatego mnicha z księgą albo jako eremitę z niedźwiedziem.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Kolumban

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 11.06.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o świętym opacie Kolumbanie, najbardziej znanym Irlandczyku wczesnego średniowiecza. Słusznie może być on nazwany świętym «europejskim», ponieważ jako mnich, misjonarz i pisarz pracował w różnych krajach zachodniej Europy. Podobnie jak Irlandczycy jego epoki był świadomy jedności kulturowej Europy. W jednym z jego listów, napisanym ok. r. 600 i skierowanym do papieża Grzegorza Wielkiego, po raz pierwszy pojawia się wyrażenie totius Europae — «całej Europy», w odniesieniu do obecności Kościoła na kontynencie (por. Epistula I, 1).

    Kolumban urodził się ok. 543 r. w prowincji Leinster, w południowo-wschodniej Irlandii. Pobierał nauki w domu pod kierunkiem znakomitych nauczycieli, którzy wprowadzili go do studiowania sztuk wyzwolonych. Następnie powierzył się kierownictwu opata Sinella ze wspólnoty Cluain-Inis, gdzie pogłębiał studia nad Pismem Świętym. Mniej więcej w wieku 20 lat wstąpił do klasztoru w Bangor w północno-wschodniej części wyspy, gdzie opatem był Comgall, mnich bardzo znany ze swych cnót i surowej ascezy. W pełni jednomyślny ze swym opatem, Kolumban z gorliwością przestrzegał surowej dyscypliny klasztornej, oddając się modlitwie, ascezie i studiom. Tam przyjął święcenia kapłańskie. Życie w Bangor oraz przykład opata miały wpływ na koncepcję monastycyzmu, jaką Kolumban wypracował, a następnie krzewił przez całe swoje życie.

    W wieku ok. 50 lat, zgodnie z typowo irlandzkim ideałem ascetycznym peregrinatio pro Christo, czyli pielgrzymowania z miłości do Chrystusa, Kolumban opuścił wyspę, by z dwunastoma towarzyszami podjąć działalność misyjną na kontynencie europejskim. Musimy pamiętać o tym, że migracja ludów z północy i wschodu spowodowała nawrót do pogaństwa całych schrystianizowanych już regionów. Około r. 590 ta mała grupa misjonarzy dotarła do wybrzeża bretońskiego. Zostali życzliwie przyjęci przez króla Franków w Austrazji (dzisiejsza Francja) i poprosili jedynie o skrawek nieuprawianej ziemi. Otrzymali starożytną twierdzę rzymską w Annegray, całkowicie zrujnowaną i opuszczoną, zarośniętą lasem. Przyzwyczajeni do skrajnych warunków życia, mnisi w ciągu kilku miesięcy zdołali zbudować na ruinach pierwszy erem. I tak prowadzoną przez nich reewangelizację rozpoczęło przede wszystkim dawanie świadectwa życiem. Uprawa ziemi szła w parze z «uprawą» dusz. Sława tych zakonników obcokrajowców, prowadzących życie modlitwy i wielkiej surowości, budujących domy i uprawiających ziemię, rozeszła się szybko, przyciągając pielgrzymów i penitentów. Zwłaszcza wielu ludzi młodych prosiło, by przyjąć ich do wspólnoty monastycznej, pragnęli bowiem tak jak oni, prowadzić przykładne życie, które sprzyjało przywracaniu urodzajności ziemi i odnowie dusz. Wkrótce okazało się konieczne założenie drugiego klasztoru. Został zbudowany w odległości kilku kilometrów, na ruinach starożytnego miasta termalnego Luxeuil. Klasztor ten stał się później ośrodkiem irlandzkiej tradycji życia monastycznego i misyjnego na kontynencie europejskim. Trzeci klasztor wzniesiono w Fontaine, o godzinę drogi na północ.

    W Luxeuil Kolumban żył przez niemal dwadzieścia lat. Tutaj święty napisał dla swoich zwolenników regułę — Regula monachorum — przez pewien czas bardziej rozpowszechnioną w Europie od Reguły św. Benedykta, kreśląc w niej idealny obraz mnicha. Jest to jedyna zachowana do dziś starożytna irlandzka reguła monastyczna. Jako uzupełnienie opracował on Regula coenobialis, swego rodzaju kodeks karny dotyczący wykroczeń mnichów, przewidujący kary dość zaskakujące dla współczesnego sposobu postrzegania, zrozumiałe jedynie w świetle mentalności epoki i środowiska. Przez inne sławne dzieło, zatytułowane De poenitentiarum misura taxanda, napisane również w Luxeuil, Kolumban wprowadził na kontynencie osobistą i częstą spowiedź i pokutę, była to tzw. pokuta «taryfowa», ze względu na ustalenie proporcji między ciężarem grzechu i rodzajem nałożonej przez spowiednika pokuty. Nowości te wzbudziły wśród biskupów regionu podejrzenia, które zamieniły się we wrogość, gdy Kolumban ośmielił się otwarcie napomnieć niektórych z nich z powodu ich obyczajów. Konflikt ujawnił się przy okazji dyskusji na temat daty Wielkanocy: Irlandia kierowała się bowiem tradycją wschodnią, różniącą się od tradycji rzymskiej. Mnich irlandzki został wezwany w 603 r. do Chalon-sur-Saôn, by wytłumaczył się przed synodem ze swoich zwyczajów odnoszących się do pokuty oraz Wielkanocy. Zamiast stawić się na synodzie, wysłał list, w którym minimalizował kwestię, zachęcając Ojców synodalnych do przedyskutowania nie tylko problemu daty Wielkanocy, który według niego był drobnym problemem, «ale także wszystkich koniecznych norm kanonicznych, które przez wielu — i to jest sprawa poważniejsza — nie są przestrzegane» (por. Epistula II, 1). Jednocześnie napisał do papieża Bonifacego IV — podobnie jak kilka lat wcześniej zwrócił się do papieża Grzegorza Wielkiego (por. Epistula I) — broniąc tradycji irlandzkiej (por. Epistula III).

    Kolumban, nieustępliwy we wszystkich kwestiach moralnych, popadł następnie w konflikt również z domem królewskim, ponieważ zganił surowo króla Teodoryka za jego cudzołóstwo. Doprowadziło to do powstania sieci intryg i działań na poziomie osobistym, religijnym i politycznym, co w r. 610 zaowocowało dekretem o wydaleniu z Luxeuil Kolumbana i wszystkich mnichów pochodzenia irlandzkiego i skazaniu ich na definitywne wygnanie. Pod eskortą zostali odprowadzeni na brzeg morza i na koszt dworu odpłynęli statkiem do Irlandii. Jednak okręt osiadł na mieliźnie w niewielkiej odległości od plaży i kapitan — upatrując w tym znaku z nieba — zrezygnował z wyprawy, a obawiając się przekleństwa Boga, odwiózł mnichów na stały ląd. Oni natomiast, zamiast wrócić do Luxeuil, postanowili rozpocząć nowe dzieło ewangelizacji. Wsiedli na statek na Renie i popłynęli w górę rzeki. Pierwszym etapem było Tuggen w pobliżu Jeziora Zuryjskiego, po czym udali się do Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim, by ewangelizować Alemanów.

    Jednak wkrótce, z powodu wydarzeń politycznych niezbyt sprzyjających jego dziełu, Kolumban postanowił przekroczyć Alpy z większością swoich uczniów. Pozostał tylko jeden mnich imieniem Gallus. Z jego eremu rozwinęło się znane opactwo Sankt Gallen w Szwajcarii. Przybywszy do Italii, Kolumban spotkał się z życzliwym przyjęciem na królewskim dworze longobardzkim, ale zaraz przyszło mu zmagać się ze znacznymi trudnościami: Kościół był podzielony przez herezję ariańską, która nadal dominowała wśród Longobardów, oraz przez schizmę, która zerwała jedność większości Kościołów północnej Italii z Biskupem Rzymu. Kolumban w sposób autorytatywny zareagował na tę sytuację, pisząc pamflet przeciw arianizmowi oraz list do Bonifacego IV, aby przekonać go do podjęcia zdecydowanych kroków, mających doprowadzić do przywrócenia jedności (por. Epistula V). Gdy w 612 lub 613 r. król Longobardów przydzielił mu teren w Bobbio, w dolinie Trebbii, Kolumban założył nowy klasztor, który stał się ośrodkiem porównywalnym do sławnego klasztoru na Monte Cassino. Tutaj dożył swoich dni. Zmarł 23 listopada 615 r. i w tym dniu wspominamy go w obrządku rzymskim do dzisiaj.

    Przesłanie św. Kolumbana skupia się na zdecydowanym nawoływaniu do nawrócenia i do oderwania się od dóbr ziemskich ze względu na dobra wieczne. Swoim ascetycznym życiem oraz bezkompromisową postawą wobec zepsucia możnych przywołuje on na pamięć surową postać św. Jana Chrzciciela. Jednakże jego surowość nie jest nigdy celem samym w sobie, lecz jest jedynie środkiem służącym temu, by dobrowolnie otworzyć się na miłość Boga i odpowiedzieć całym sobą na otrzymane od Niego dary, odtwarzając w sobie obraz Boży i jednocześnie użyźniając ziemię i odnawiając ludzkie społeczeństwo. Przytaczam słowa z jego Instructiones: «Jeśli człowiek będzie się posługiwał prawidłowo uzdolnieniami, które Bóg dał jego duszy, będzie podobny do Boga. Pamiętajmy o tym, że powinniśmy Mu zwrócić wszystkie dary, które złożył w nas, kiedy byliśmy w stanie pierwotnym. Swoimi przykazaniami pouczał nas, jak to osiągnąć. Pierwsze z nich to miłować Pana całym sercem, ponieważ On pierwszy nas umiłował od początku czasów, zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat» (por. Instr. XI). Słowa te irlandzki święty rzeczywiście wprowadził w czyn w swoim życiu. Będąc człowiekiem wielkiej kultury — napisał również poezje po łacinie oraz podręcznik gramatyki — był obficie obdarzony darami łaski. Był niezmordowanym budowniczym klasztorów, jak również bezkompromisowym kaznodzieją pokutnym, angażującym wszystkie siły, by zasilać chrześcijańskie korzenie rodzącej się Europy. Dzięki swojej sile duchowej, swojej wierze oraz swojej miłości Boga i bliźniego stał się rzeczywiście jednym z Ojców Europy. Również nam żyjącym dzisiaj pokazuje on, gdzie tkwią korzenie, z których może się odrodzić nasza Europa.

    Do Polaków:

    Witam pielgrzymów z Polski. Życzę wam, aby nawiedzenie grobów apostołów Piotra i Pawła oraz innych miejsc uświęconych przez pokolenia męczenników i wyznawców pogłębiało wiarę i budziło miłość do Chrystusa i Kościoła. Niech Bóg błogosławi wam i waszym rodzinom. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2008/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 listopada

    Święta Cecylia, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy ormiańscy Salwator Lilli, prezbiter, i Towarzysze
    Święta Cecylia

    Cecylia jest jedną z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego. Niestety, o świętej tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele mamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy.
    Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V w. opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego Cecylia była dobrze urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III w. Była ponoć olśniewająco piękna. Według starej tradycji z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała narzeczonemu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej. Gdy Walerian chciał ujrzeć anioła, który miał stać na straży czystości Cecylii, ta odpowiedziała: “Ty nie znasz prawego Boga; dopóki nie przyjmiesz chrztu, nie będziesz go mógł ujrzeć”. W ten sposób pozyskała Waleriana dla Chrystusa. Zaprowadziła go w tajemnicy do papieża św. Urbana I. Ten pouczył Waleriana o prawdach wiary i udzielił mu chrztu. Gdy wrócił do domu Cecylii, ujrzał ją zatopioną w modlitwie, a przy niej stojącego w jasności anioła w postaci młodzieńca, który trzymał w ręku dwa wieńce – z róż i lilii. Anioł włożył je na głowę Waleriana i Cecylii, mówiąc: “Te wieńce przez zachowanie czystości zachowajcie nietknięte, bom je wam od Boga przyniósł”.
    Walerian przyprowadził do papieża także swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął chrzest. Gdy wszedł do mieszkania Waleriana, uderzyła go przedziwna woń róż i lilii. Walerian wyjawił mu znaczenie tego zapachu.
    Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik-sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia i wyrzekła się wiary. Cecylia odpowiedziała jednak: “Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego oblubieńca, Chrystusa”. Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się 400 żołnierzy, których przyprowadziła do św. Urbana, by udzielił im chrztu.
    Sędzia, urzeczony jej urodą, błagał ją również, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Kazał zawiesić ją nad ogniem w łaźni i dusić ją parą. Cecylia zaś cudem Bożym zamiast duszącego dymu czuła orzeźwiający ją powiew wiatru. Rozgniewany namiestnik kazał ją wtedy ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić. Trzy razy ją uderzył, ale nie zdołał pozbawić jej życia. Płynącą z jej szyi krew zebrali ze czcią chrześcijanie jako najcenniejszą relikwię. Po trzech dniach konania Cecylia oddała Bogu ducha.
    Ciało św. Cecylii, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi odkryto dopiero w 824 r. w katakumbach św. Kaliksta, a następnie na polecenie papieża św. Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV w.
    Imię św. Cecylii wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych. Legenda bowiem głosi, że grała na organach. Organy wodne były znane wówczas w Rzymie, ale były bardzo wielką rzadkością (otrzymał je np. cesarz Neron w darze ze Wschodu). Nie wiadomo, czy Cecylia mogła grać na organach – prawdopodobne jest jednak, że grała na innym instrumencie. Ówczesne panie rzymskie kształciły się często w grze na harfie.
    W ikonografii św. Cecylia przedstawiana jest jako orantka (osoba modląca się na stojąco, ze wzniesionymi rękoma). Późniejsze prezentacje ukazują ją w tunice z palmą męczeńską w dłoni. Czasami gra na organach. Jej atrybutami są: anioł, instrumenty muzyczne – cytra, harfa, lutnia, organy; płonąca lampka, miecz, wieniec z białych i czerwonych róż – oznaczających jej niewinność i męczeństwo.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 listopada

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święty Gelazy I, papież
    Ofiarowanie Maryi w świątyni - Domenico Ghirlandaio

    W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowywano służbie Bożej. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który ofiarowywał je Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw.
    Święta Anna, matka Maryi, przez wiele lat była bezdzietna. Mimo to nie utraciła wiary i ciągle prosiła Boga o dziecko. Złożyła obietnicę, że jeśli urodzi dziecko, odda je na służbę Bogu. Tak zrobiła, choć po tylu latach oczekiwania na upragnione potomstwo musiało to być wielkie poświęcenie z jej strony. Ewangelie nie mówią dokładnie, kiedy miało miejsce ofiarowanie Maryi, ale na pewno na początku Jej życia, prawdopodobnie, gdy Maryja miała trzy lata. Wtedy to Jej rodzice, św. Joachim i św. Anna, przedstawili Bogu przyszłą Królową Świata. Oddali Ją wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilkanaście lat później stał się ojcem św. Jana Chrzciciela. Według niektórych autorów Maryja pozostała w świątyni około 12 lat. Zdarzenie to wspominamy właśnie w dniu dzisiejszym. Informacje o nim pochodzą z pism apokryficznych, nie przyjętych do kanonu Pisma świętego.
    W Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. 140 r. po narodzeniu Jezusa, czytamy, że rodzicami Maryi był św. Joachim i św. Anna i że stali się jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Opis ten powtarza apokryf z VI w. – Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela, a także pochodzący z tego samego czasu inny apokryf, Ewangelia Narodzenia Maryi.
    W Kościołach wschodnich panuje zgodne przekonanie, że Maryja faktycznie była ofiarowana w świątyni. Potwierdzają to bardzo liczne wypowiedzi wschodnich pisarzy kościelnych. Oprócz powagi apokryfów, na których się oparli, o ustanowieniu święta Ofiarowania Maryi w świątyni zadecydował zapewne w niemałej mierze również paralelizm świąt Maryi i Jezusa. Skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa (25 III) i Poczęcie Maryi (8 XII), Narodzenie Jezusa (25 XII) i Narodzenie Maryi (8 IX), Wniebowstąpienie Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), to naturalne wydaje się obchodzenie obok święta ofiarowania Chrystusa (2 II) także święta ofiarowania Jego Matki.
    Dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie (prawdopodobnie już w VI w., kiedy to poświęcono w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny), potem od VIII w. na całym Wschodzie. W 1372 r. wprowadził je w Awinionie Grzegorz XI, a w 1585 r. Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół.

    Ofiarowanie Maryi w świątyni

    Chociaż dzisiejsze wspomnienie nie ma żadnego potwierdzenia historycznego, przynosi ono ważną refleksję teologiczną: Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca. Do swojej misji Maryja przygotowywała się bardzo pilnie i z całym oddaniem – o czym świadczą chociażby jej własne słowa wypowiedziane do Gabriela: “Oto ja, służebnica Pańska” (Łk 1, 38).
    W tradycji bizantyńskiej obchodzi się uroczyście święto Wprowadzenia Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni (Wwiedienije Preświatoj Bohorodicy wo Chram). Bracia prawosławni opowiadają, że 3-letnia Maryja samodzielnie weszła po 15 wysokich stopniach świątynnych w ramiona arcykapłana Zachariasza, który wprowadził Ją do Świętego Świętych, gdzie sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku.
    W Kościele katolickim dzisiejsze wspomnienie jest świętem patronalnym Sióstr Prezentek, założonych w 1626 r. w Krakowie przez Zofię z Maciejowskich Czeską dla nauczania i wychowania dziewcząt. Jest też dniem szczególnej pamięci o mniszkach klauzurowych, o czym przypomniał św. Jan Paweł II w 1999 r.: “Maryja jawi się nam w tym dniu jako świątynia, w której Bóg złożył swoje zbawienie, i jako służebnica bez reszty oddana swemu Panu. Z okazji tego święta społeczność Kościoła na całym świecie pamięta o mniszkach klauzurowych, które wybrały życie całkowicie skupione na kontemplacji i utrzymują się z tego, czego dostarczy im Opatrzność, posługująca się hojnością wiernych. Zalecając wszystkim troskę o to, aby tym konsekrowanym siostrom nie zabrakło wsparcia duchowego i materialnego, kieruję do nich słowa serdecznego pozdrowienia i podziękowania”.
    W naszych czasach nie ma już zwyczaju ofiarowywania swoich dzieci Bogu na służbę w świątyni. Wszyscy jednak zostaliśmy niejako przedstawieni Bogu przez naszych rodziców w czasie chrztu. Nie powinniśmy zapominać o tamtym wydarzeniu, ale nieustannie odnawiać w swoim życiu chęć poświęcania siebie Bogu i szukania Jego woli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Całe piękno i wdzięk Maryi — była pełna piękna na duszy i na ciele — były dla Pana. Taka jest teologiczna treść święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.

    OFIAROWANIE NAJŚW. PANNY W KOŚCIELE JEROZOLIMSKIM

    Posted by Juan in Na cześć Maryi

    ***

    Lata dzieciństwa Najświętszej Maryi Panny były milczące jak Jej pokora. Pismo Święte całkowicie pomija ten temat milczeniem. Niemniej jednak, chrześcijanie pragnęli poznać bardziej szczegółowo życie Maryi. Było to uprawnione pragnienie. I tak jak Ewangelie zachowują milczenie aż do chwili Zwiastowania, ludowa pobożność, zainspirowana różnymi ustępami Starego i Nowego Testamentu, szybko wypracowała kilka prostych opowieści przedstawianych w sztuce, w poezji i w chrześcijańskiej duchowości.

    PIERWSZY TEKST PISANY ODNOSZĄCY SIĘ DO TEGO WYDARZENIA — NA NIM OPIERAJĄ SIĘ LICZNE ŚWIADECTWA PÓŹNIEJSZEJ TRADYCJI — TO PROTOEWANGELIA JAKUBA, APOKRYFICZNY TEKST Z II WIEKU

    Jednym z tych epizodów, chyba najbardziej reprezentatywnym, jest Ofiarowanie Maryi. Maryja została ofiarowana Bogu przez swoich rodziców — Joachima i Annę — w Świątyni Jerozolimskiej, tak samo jak inna Anna, matka proroka Samuela, ofiarowała swojego syna na służbę Bogu w Przybytku, w którym objawiała się Jego chwała (cfr. 1 Sm 1, 21-28). Tak samo też w wiele lat później Maryja i Józef zanieśli nowo narodzonego Jezusa do Świątyni, żeby ofiarować Go Panu (cfr. Łk 2, 22-38).

    Ściśle rzecz biorąc, nie istnieje historia tych lat życia Maryi Dziewicy, tylko to, co przekazała nam tradycja. Pierwszy tekst pisany odnoszący się do tego wydarzenia — na nim opierają się liczne świadectwa późniejszej tradycji — to Protoewangelia Jakuba, apokryficzny tekst z II wieku. Apokryficzny, to znaczy, nienależący do kanonu ksiąg natchnionych przez Boga, co jednak nie wyklucza faktu, że niektóre z tych opowieści zawierają pewne prawdziwe elementy. Istotnie, po usunięciu prawdopodobnie legendarnych szczegółów Kościół włączył to wydarzenie do liturgii: najpierw w Jerozolimie, gdzie w 543 roku poświęcono bazylikę Najświętszej Maryi Panny (Nowej) na pamiątkę Ofiarowania. W XIV wieku święto przeszło na Zachód, gdzie jego liturgiczne obchody ustalono na 21 listopada.

    Maryja w Świątyni. Całe Jej piękno i Jej wdzięk — była pełna piękna na duszy i na ciele — były dla Pana. Taka jest teologiczna treść święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. I w tym sensie liturgia odnosi do Niej kilka zdań ze świętych ksiąg: w świętym Przybytku, w Jego obecności, zaczęłam pełnić świętą służbę i przez to na Syjonie mocno stanęłam. Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, w Jeruzalem jest moja władza. Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie, w posiadłości Pana,w Jego dziedzictwie (Syr 24, 10-12).

    BYŁA PEŁNA PIĘKNA NA DUSZY I NA CIELE — BYŁY DLA PANA. TAKA JEST TEOLOGICZNA TREŚĆ ŚWIĘTA OFIAROWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    Tak samo jak Jezus, kiedy był ofiarowany w Świątyni, Maryja żyła dalej normalnym życiem z Joachimem i Anną. Tam, gdzie była Ona — poddana swoim rodzicom, wzrastała, aż stała się kobietą — tam była Pełna łaski (Łk 1, 28), z sercem gotowym do całkowitej służby Bogu i wszystkim ludziom z miłości do Boga.

    Najświętsza Maryja Panna dojrzewała wobec Boga i wobec ludzi. Nikt nie zauważył niczego niezwykłego w Jej zachowaniu, chociaż bez wątpienia podbijała serca tych, którzy byli wokół Niej, dlatego że świętość zawsze przyciąga, tym bardziej w przypadku Tej, która była Cała Święta. Maryja była uśmiechniętą, pracowitą, zawsze pogrążoną w Bogu dziewczyną, i wszyscy dobrze się przy Niej czuli. W chwilach modlitwy, jako dobra znawczyni Pisma Świętego, z pewnością nieraz powtarzała proroctwa, które zapowiadały nadejście Zbawiciela. Uczyniła je swoim życiem, przedmiotem refleksji, motywem swoich rozmów. To wewnętrzne bogactwo rozlało się później w Magnificat, wspaniałym hymnie, który wygłosiła, usłyszawszy pozdrowienie swojej kuzynki Elżbiety.

    Wszystko w Dziewicy Maryi było nastawione na Przenajświętsze Człowieczeństwo Jezusa Chrystusa, prawdziwą Świątynię Boga. Święto Jej ofiarowania wyraża tę wyłączną przynależność Naszej Pani do Boga, całkowite poświęcenie Jej duszy i Jej ciała tajemnicy zbawienia, która jest tajemnicą zbliżenia Stworzyciela do stworzenia.

    ŚWIĘTO JEJ OFIAROWANIA WYRAŻA TĘ WYŁĄCZNĄ PRZYNALEŻNOŚĆ NASZEJ PANI DO BOGA, CAŁKOWITE POŚWIĘCENIE JEJ DUSZY I JEJ CIAŁA TAJEMNICY ZBAWIENIA

    Wyrosłam jak cedr na Libanie i jak cyprys na górach Hermonu. Wyrosłam jak palma w Engaddi, jak krzewy róży w Jerychu, jak wspaniała oliwka na równinie, wyrosłam wyrosłam w górę jak platan (Syr 24, 13-14). Najświętsza Maryja Panna sprawiła, że wokół niej rozkwitła miłość do Boga. Dokonała tego niepostrzeżenie, dlatego że Jej uczynki były to sprawy codzienne, rzeczy drobne, pełne miłości.

    J. A. Loarte/Opus Dei

    _______________________________________________________________________________

    Ofiarowanie NMP: tak Maryja była szykowana na mieszkanie Ducha Świętego, z którego wyjdzie Chrystus

    OFIAROWANIE MARYI W ŚWIĄTYNI

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Rodzice decydowali się czasem na pozostawienie swoich pociech na określony czas przy świątyni. Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki pełnili tam rozmaite posługi. Niektórzy sugerują, że Maryja mogła pozostawać na służbie w świątyni przez kilka lub nawet 12 lat.

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny to jeden z ostatnich akcentów w kalendarzu liturgicznym przed rozpoczęciem Adwentu.

    Cud i łaska od Boga

    Obok święta Narodzenia NMP, wspomnienie Ofiarowania Matki Bożej – obchodzone 21 listopada – jest kolejnym dniem maryjnym, którego treść i symbolika wywodzą się z apokryfów. Podobnie jak w przypadku Narodzenia Matki Bożej, głównym źródłem tradycji jest spisana około 140 roku po Chrystusie Protoewangelia Jakuba.

    Opisuje ona życie Maryi od chwili narodzenia, aż po ucieczkę do Egiptu z małym Jezusem i świętym Józefem podczas rzezi niemowląt za czasów Heroda. Ofiarowanie Matki Bożej łączy się w sposób logiczny z jej przyjściem na świat.

    Anna i Joachim, rodzice Maryi, długo cierpieli na niepłodność, stąd Matka Boża została poczęta, gdy byli już w starszym wieku. W przyjściu na świat ich córki dostrzegli więc od razu cud i wielką łaskę od Boga.

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    W tradycji mojżeszowej każde urodzone dziecko w sposób symboliczny ofiarowywano w świątyni jerozolimskiej, przedstawiając je kapłanom, którzy udzielali dziecku i rodzicom specjalnego błogosławieństwa. Obrzęd ten miał zazwyczaj miejsce pomiędzy ukończeniem przez potomka 1 i 5 roku życia.

    Późniejsze o kilka wieków apokryfy: Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela oraz Ewangelia Narodzenia Maryi sugerują, że Matka Boża została ofiarowana w świątyni w Jerozolimie w wieku lat trzech.

    Wizję ofiarowania Maryi w świątyni zapisała również hiszpańska mistyczka, służebnica Boża Maria z Ágredy ze zgromadzenia koncepcjonistek, żyjąca w XVII wieku.

    Dzieci na służbie Bogu

    Historycy Kościoła i dziejów Izraela wskazują, że często ofiarowanie dzieci w świątyni nie miało charakteru jednorazowego rytuału w pierwszych latach życia, ale niektórzy rodzice decydowali się po pewnym czasie na pozostawienie swoich pociech na określony czas przy świątyni.

    Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki pełnili tam rozmaite posługi w postaci pomocy w sprzątaniu, utrzymaniu czystości paramentów liturgicznych i szat kapłańskich.

    Według niektórych biblistów dziewczynki pomagały w czasie służby tkać tzw. zasłonę przybytku, oddzielającą od osób postronnych najświętsze miejsce w świątyni. Z pewnością jednak taką służbę pełniły dzieci starsze i nastolatkowie, a nie najmłodsi.

    Maryja na służbie w świątyni

    W przypadku apokryficznych opowieści o ofiarowaniu Matki Bożej w świątyni, mamy najprawdopodobniej do czynienia z symbolicznym połączeniem przez autorów zwyczaju ofiarowania narodzonych dzieci kapłanom (zgodnie z prawem Mojżeszowym) oraz ich późniejszym przeznaczaniem na okresową służbę w świątyni.

    Stało się tak zapewne dla dwóch celów katechetycznych. Po pierwsze, przypomniano, że Maryja, podobnie jak Jezus, podlegali zasadom Starego Testamentu. Po drugie: wskazano, iż posłannictwo Matki Bożej od samego początku było poświęceniem i pełną pokory ofiarnością.

    Pokora Matki Bożej – jak wskazują teksty liturgiczne – przygotowała ją na mieszkanie Ducha Świętego, z którego wyjdzie Chrystus, Słońce i Zbawiciel, który rozjaśni mroki śmierci i grzechu.

    Niektórzy sugerują, że Maryja mogła pozostawać na służbie w świątyni przez kilka lub nawet 12 lat.

    Zachariasz

    Tradycja apokryficzna twierdzi, iż kapłanem, który wprowadził Maryję do świątyni w Jerozolimie, był Zachariasz. Kilkanaście lat później został on ojcem św. Jana Chrzciciela. Pokazuje to powiązanie losów bezpośredniego posłannika, który miał przygotować Izrael na misję Chrystusa, z wydarzeniami rozgrywającymi się później w Nazarecie i Betlejem: zwiastowaniem i narodzeniem Pańskim.

    Postać Zachariasza występuje więc na wielu malarskich przedstawieniach ofiarowania NMP, powstałych zarówno w tradycji zachodniej (np. pędzla Tycjana lub Pietra Testy) oraz na ikonach wschodnich.

    Maryja stanie się przybytkiem

    Apokryfy i protoewangelia przedstawiają ofiarowanie Matki Bożej jako wydarzenie niezwykłe i mistyczne, w czasie którego mała dziewczynka, ku zaskoczeniu kapłanów i zgromadzonych w świątyni, zachowywała się, jakby znała wszystkie świątynne rytuały. W orszaku do najświętszego miejsca świątyni – Świętego Świętych – prowadzi ją w blasku świec orszak złożony z kapłanów i innych dziewcząt, które przypominają weselne druhny.

    Warto zwrócić uwagę, że Święte Świętych było miejscem niedostępnym i zakazanym nie tylko dla wiernych, ale również najwyższego kapłana. Symbolika tej opowieści jest oczywista. Maryja odegra w przyszłości wielką rolę w tajemnicy Wcielenia i sama stanie się przybytkiem, który przyjmie najświętsze ciało Zbawiciela, przychodzącego na świat w ludzkiej postaci.

    Koniec Starego Przymierza

    Opowieści apokryficzne dotyczące ofiarowania Matki Bożej wyraźnie nawiązują również do trzech fragmentów ze Starego Testamentu:

    • z Księgi Wyjścia, gdzie Bóg nakazuje Mojżeszowi zbudowanie przybytku dla Pana wraz z Namiotem Spotkania;
    • z II Księgi Królewskiej, w której król Salomon umieścił w skarbcu świątyni jerozolimskiej dary przygotowane przez swojego ojca Dawida: sprzęty liturgiczne, złoto i srebro oraz Arkę Przymierza z Syjonu;
    • z Księgi Ezechiela, gdzie Bóg przypomina prorokowi o konieczności składania przez kapłanów ofiar całopalnych w świątyni oraz konieczności, aby wschodnia brama świątyni pozostawała zamknięta i nikt nie mógł jej otwierać ani przez nią przechodzić.

    Ofiarowanie Matki Bożej w świątyni zwiastuje koniec epoki Starego Przymierza i wcielenie Chrystusa, którego ofiara zwycięży śmierć. W dzień ofiarowania NMP, w świątyni jerozolimskiej jawnie ukazuje się światu Matka Boga i z uprzedzeniem zwiastuje bliskie pojawienie się światu Zbawiciela.

    Wschód i Zachód chrześcijaństwa

    Wschód chrześcijański obchodził święto Wprowadzenia Matki Bożej do Świątyni już w VII wieku, zaliczając je do grona jednego z 12 największych świąt roku liturgicznego. W 543 roku, tuż obok dawnej świątyni jerozolimskiej konsekrowano nowy kościół poświęcony Matce Bożej i przypominający o jej ofiarowaniu w świątyni.

    Na Zachodzie wspomnienie Ofiarowania NMP przyjęło się później. Początkowo w późnym średniowieczu było obchodzone w Awinionie, a na cały Kościół rozszerzył je papież Sykstus V w 1585 roku. Obecnie ma ono status liturgicznego wspomnienia obowiązkowego.

    Ofiarowanie NMP jest ostatnim wspomnieniem maryjnym, które obchodzone jest przed rozpoczynającym się adwentem, stanowiącym czas radosnego i refleksyjnego oczekiwania na przyjście Chrystusa.

    Na Wschodzie z kolei jest pierwszym dużym świętem maryjnym podczas trwającego 40 dni postu przed Bożym Narodzeniem (odpowiednikiem adwentu).

    Zaproszenie

    21 listopada można potraktować jako ważny etap w duchowym przygotowaniu do tego istotnego okresu liturgicznego. Rola Matki Bożej, wyrażana chociażby w nabożeństwach roratnich, jest w czasie adwentu szczególnie uwypuklona i wskazuje, jak – wydawałoby się zwykła – dziewczyna z Nazaretu wyda na świat „Pana niebiosów Nieskończonego”.

    Być może wspomnienie Ofiarowania NMP stanowi zaproszenie, aby w adwencie bliżej zaprzyjaźnić się z Matką Bożą, która w ciszy oczekuje na wypełnienie się wielkiej tajemnicy pochodzącej od Ducha Świętego i zwiastowanej 8 miesięcy wcześniej przez archanioła Gabriela.

    Tradycja wywodu

    Pewną mało dziś znaną tradycją wywodzącą się z Ofiarowania Matki Bożej w świątyni jest utrzymująca się gdzieniegdzie po dzień dzisiejszy na Zachodzie i Wschodzie tradycja wywodu, czyli specjalnego błogosławieństwa udzielanego rodzicom i dziecku w okresie niemowlęcym.

    Kapłan modli się w świątyni w obecności dziecka i rodziców o wszelkie łaski dla całej rodziny i Bożą pomoc w wychowaniu potomka. W tradycji rzymskiej miało ono miejsce tuż po chrzcie. Na Wschodzie – jeszcze przed samym sakramentem chrztu, będąc fizycznym wprowadzeniem dziecka w przestrzeń świątyni.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Niepokalane Poczęcie: kto tu kogo począł? Uroczystość, której wielu katolików nie rozumie

    NIEPOKALANE POCZĘCIE NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    CERES/Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    8 grudnia świętujemy nie to, że Maryja poczęła i urodziła Jezusa, będąc i pozostając dziewicą. Chodzi o coś zupełnie innego.

    Niepokalane Poczęcie Maryi, którego uroczystość obchodzimy w liturgii 8 grudnia, często bywa mylone z Jej dziewiczym macierzyństwem. To pierwsza sprawa, którą warto wyjaśnić.

    Świętujemy dzisiaj nie to, że Maryja poczęła i urodziła Jezusa, będąc i pozostając dziewicą. Chodzi o coś innego. A mianowicie o to, że Bóg, wybierając Ją jeszcze przed Jej urodzeniem na Matkę swojego Syna, przygotował Ją do tej roli, pozwalając Jej począć się i urodzić bez obciążenia grzechem pierworodnym.

    Pełna łaski

    Nie znaczy to, że Maryja była pozbawiona jakiejś części ludzkiego doświadczenia czy bagażu człowieczej natury. Bóg Jej niczego nie odjął. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że od czasów Adama i Ewy była pierwszym pełnym człowiekiem. Grzech jest w nas pewnym brakiem. Grzech pierworodny to rana, pęknięcie w naturze, z którym się rodzimy. W Niej tego braku nie było.

    Była i pozostała pełna – Pełna łaski – bo miała stać się Matką Tego, który jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. Aby Jezus – tak jak od Ojca otrzymał pełnię bóstwa – tak po Matce mógł odziedziczyć pełne, niewybrakowane grzechem człowieczeństwo.

    Nie znaczy to, że Maryi nie dotyczył problem grzechu pierworodnego i że nie potrzebowała odkupienia. Ta pełnia uzdrowionego człowieczeństwa została Jej podarowana dzięki męce, śmierci i zmartwychwstaniu Syna. Tyle, że niejako przed czasem.

    Próbując jakoś wyrazić tę uprzedniość, liturgia mówi, że stało się to na mocy zasług przewidzianej śmierci Chrystusa. Pan mógł to tak urządzić, bo w przeciwieństwie do nas nie jest ograniczony czasem. U Niego wszystko jest teraz.

    To przygotowanie, którego Bóg dokonał w Maryi, nie oznacza także jakiegokolwiek ograniczenia Jej woli. Maryja nie była zmuszona zostać Matką Boga, choć oczywiście łatwiej Jej było dzięki temu powiedzieć: Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie. O ile coś takiego w ogóle może być łatwe.

    Niespętana, nieograniczona grzechem była w momencie decyzji i w każdym innym momencie swojego życia najbardziej wolnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek chodziło po ziemi. Bardziej wolny jest już tylko Jezus, ale On nie jest stworzeniem, lecz Stwórcą. Nie kimś wolnym, ale samą Wolnością.

    Bez grzechu

    Z powyższego akapitu można wyciągnąć wniosek, że Maryi w ogóle było łatwiej czynić dobro i unikać grzechu. To prawda. Nie miała w sobie niszczącego wolność kosmicznego wirusa grzechu. Tylko powiedzmy sobie szczerze, że to jest względne ułatwienie w świecie skażonym grzechem. Pełnia niewinności to także maksymalna wrażliwość na najmniejsze nawet zło.

    Maryja była trochę jak główna bohaterka Miasta ślepców (nota bene świetna rola Julianne Moore, znanej szerzej jako pani prezydent Coin z Igrzysk śmierci). Jedyna widząca wśród niewidomych, pochłoniętych egoistyczną walką o przetrwanie. Jeśli to znaczy, że miała łatwiej, to owszem – miała łatwiej. Dodajmy tylko, że do programu tego łatwiej należało stanie pod krzyżem i Wielka Sobota.

    W to szczególne, uprzednie wybranie i przygotowanie Maryi, w tę Jej zachwycającą i dającą nam nadzieję wolność Kościół wierzył od samego początku. Nie jest to wymysł Piusa IX, który korzystając z bycia papieżem, narzucił go innym.

    Wiara w Niepokalane Poczęcie ma swoją podstawę w Piśmie Świętym. Składają się na nią: zapowiedź nieprzyjaźni między Niewiastą a wężem, która kończy się zmiażdżeniem głowy tego ostatniego przez jej Potomstwo; obrazy starotestamentalne, w których Kościół widział od samego początku zapowiedź Maryi (Arka Przymierza, lilia między cierniem, ziemia kapłańska, runo Gedeona – tak, dobrze wam się kojarzy, Godzinki są przecież o Niepokalanym Poczęciu).

    A także określenia Pełna łaski oraz błogosławiona między niewiastami, jakich używają w stosunku do niej Gabriel i Elżbieta.

    Jestem Niepokalane Poczęcie

    Wiarę tę podzielali również ojcowie Kościoła, nazywając ją czystą, niewinną i bez skazy. Na Wschodzie od VII, a na Zachodzie od VIII wieku obchodzono święto Poczęcia Maryi. Zastrzeżenia zgłaszali późniejsi teologowie (w tym święci Bernard i Tomasz z Akwinu).

    Ale to dlatego, że nie za bardzo zgadzało im się to z prawdą o tym, że grzech pierworodny dotyczy wszystkich ludzi i że wszyscy potrzebują odkupienia. Sprawę wyjaśnił ostatecznie kilka wieków później doktor subtelny, czyli błogosławiony Jan Duns Szkot. A i my już to sobie wyjaśniliśmy powyżej.

    Ogłoszenie dogmatu przez Piusa IX nie polegało więc na wyciągnięciu nikomu nieznanego wcześniej poglądu teologicznego z papieskiej tiary. Chodziło raczej o ostateczne zdefiniowanie formalne i potwierdzenie prawdy wiary, jaką Kościół nosił w swoim łonie i wyznawał od samego początku.

    Kościół na Wschodzie wierzy tak samo. A jego dystans do rzeczonego dogmatu wynika z przekonania, iż definiowanie i ogłaszanie prawd wiary jest raczej kompetencją soboru niż pojedynczych biskupów (choćby był to biskup samego Rzymu).

    Objawienie prywatne

    W tym kontekście warto dodać, że była to inicjatywa oddolna i to dochodząca do głosu już od dobrych kilku wieków. Samo ogłoszenie bulli Niewysłowiony Bóg (Ineffabilis Deus) papież poprzedził konsultacjami z komisją teologów, konsystorzem kardynałów i biskupami całego świata. Mieli oni za zadanie napisać, jak wiara w Niepokalane Poczęcie miewa się w praktyce religijnej ich wiernych.

    Cztery lata po ogłoszeniu dogmatu do całej sprawy uprzejma była odnieść się nawet sama Zainteresowana. Bernadecie Soubirous (prostej dziewczynie, którą trudno posądzać o dogłębną wiedzę teologiczną) Maryja przedstawiła się, mówiąc: Jestem Niepokalane Poczęcie.

    W objawienia prywatne – w przeciwieństwie do dogmatów – żaden katolik nie ma co prawda obowiązku wierzyć, ale trzeba przyznać, że Maryja trafiła w Lourdes w samo sedno. Jesteśmy tym, co pozwolimy zrobić ze sobą Bogu. Jesteśmy tym, co otrzymamy od Niego. Jeśli chcemy być w pełni sobą, w pełni ludźmi, to tylko On może dać nam tę pełnię.

    Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 listopada

    Święty Rafał Kalinowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks Valois, prezbiter
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Aniela od św. Józefa i Towarzyszki
    Święty Rafał Kalinowski

    Józef Kalinowski urodził się 1 września 1835 r. w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie herbu Kalinowa. Jego ojciec był profesorem matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie (1843-1850), Józef podjął studia w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach koło Orszy (dziś Białoruś). Zrezygnował z nich po dwóch latach. W 1855 r. przeniósł się do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska. Wtedy właśnie przestał przystępować do sakramentów świętych, do kościoła chodził rzadko, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytanie o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły (1855) został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika. W 1859 r. opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami rodakom. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieje na znalezienie pracy. Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 r.

    Święty Rafał Kalinowski

    Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżywał nawrócenie religijne, m.in. pod wpływem lektury Wyznań św. Augustyna: nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, mając świadomość jego daremności, ale zarazem nie chcąc stać na uboczu, gdy naród walczy, przyłączył się do powstania. Sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: “Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
    Po upadku powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości. Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać Józefa Kalinowskiego za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Podczas pobytu na Syberii oddziaływał na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież.
    Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 r. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego (beatyfikowanego przez św. Jana Pawła II w 2003 r.). Opiekował się nim przez trzy lata. W lipcu 1877 r., mając już 42 lata, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu (Austria), przybierając zakonne imię Rafał od św. Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie 15 stycznia 1882 r. w Czernej koło Krakowa. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez 9 lat. Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. W 1884 r. został założony z jego inicjatywy klasztor karmelitanek bosych w Przemyślu, 4 lata później we Lwowie, a na przełomie 1891 i 1892 roku – klasztor ojców wraz z niższym seminarium w Wadowicach.
    Wiele godzin spędzał w konfesjonale – nazywano go “ofiarą konfesjonału”. Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Przeżyty w młodości kryzys wiary (gdy przez ponad 10 lat żył bez sakramentów) ułatwiał mu zrozumienie błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu. Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, był człowiekiem modlitwy, posłuszny regułom zakonnym, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień.
    Zmarł 15 listopada 1907 r. w Wadowicach, w opinii świętości. Jego relikwie spoczywają w kościele karmelitów w Czernej. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda. Dlatego uważany jest za patrona Sybiraków.
    Beatyfikował go św. Jan Paweł II w 1983 r. podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach; kanonizacji dokonał w Rzymie w roku 1991, podczas jubileuszowego roku czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża, odnowiciela zakonu karmelitów. Św. Rafał Kalinowski jest patronem oficerów i żołnierzy, orędownikiem w sprawach trudnych.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest podczas modlitwy, w habicie karmelity

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Nie spowiadał się przez wiele lat i został… znanym spowiednikiem. Św. Rafał Kalinowski

    RAFAŁ KALINOWSKI

    MONKPRESS/East News

    ***

    Był błyskotliwy, zamożny i przystojny, miał charyzmę. Mógł robić w życiu niemal wszystko, ale miał problemy z podejmowaniem decyzji. Przeszedł kryzys wiary i przez 10 lat nie przystępował do sakramentów. Czyż to nie doskonały patron na nasze czasy? Poznajcie św. Rafała Kalinowskiego.

    Józef Kalinowski (kiedy wstąpił do karmelitów, przyjął imię Rafał) urodził się w 1835 r. w Wilnie. Był synem profesora matematyki i rozpoczął studia już jako 15-latek. Został inżynierem w wojsku carskim i szybko awansował w hierarchii wojskowej. Kiedy wybuchło powstanie styczniowe, został ministrem powstańczego rządu na Litwie. Skazany na zesłanie na Syberię, był człowiekiem, do którego garnęli się współtowarzysze niedoli.

    Później zajął się nauczaniem i wychowaniem księcia Augusta Czartoryskiego, i tu też osiągnął – można by powiedzieć – spektakularny sukces, bo jego podopieczny żył i umarł w opinii świętości, a po latach został beatyfikowany. A kiedy w wieku 42 lat został karmelitą, stał się cenionym kierownikiem duchowym. Dzisiaj jest uznawany za jednego z odnowicieli zakonu w Polsce.

    Św. Rafał Kalinowski. Dziecko szczęścia

    Gdyby patrzeć w ten sposób na życie świętego Rafała Kalinowskiego, było ono pasmem sukcesów. Jakże inaczej wyglądało widziane od środka! W rzeczywistości latami zmagał się on z wieloma przeciwnościami i wątpliwościami. Od młodości miał problemy ze zdrowiem.

    W powstaniu wziął udział wbrew swoim przekonaniom, bo jako wojskowy wiedział, że nie ma ono szans na powodzenie i uważał, że „nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.

    Zesłanie na Syberię (początkowo został skazany na karę śmierci, którą zamieniono najpierw na ciężkie roboty, a potem na nakaz osiedlenia się w guberni irkuckiej) było bardzo ciężkim doświadczeniem.

    Żenić się czy nie żenić?

    Biografowie nie piszą o tym wprost, ale Józefa Kalinowskiego dopadło chyba też to, co bywa problemem wielu osób wybitnie uzdolnionych – przez wiele lat nie mógł się zdecydować, czemu się poświęcić, i zbyt łatwo porzucał rozpoczęte zajęcia. Np. zanim zaczął studia w Mikołajewskiej Szkole Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, studiował przez dwa lata na uczelni rolniczej.

    Z Petersburga wyjechał, bo „męczyła go atmosfera tego miasta”, i udał się do pracy przy budowie linii kolejowej Odessa-Kijów-Kursk. Stamtąd, po roku, przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował przy rozbudowie twierdzy. Całymi latami zastanawiał się, czy małżeństwo jest dla niego. Wstąpienie do zakonu też zajęło mu trochę czasu.

    Józef Kalinowski przeszedł też poważny kryzys wiary. Rozterki dopadły go w okresie studenckim. Przestał wówczas przystępować do sakramentów, a w kościele bywał od wielkiego dzwonu. Bodźcem do nawrócenia stały się mądre książki (m.in. Wyznania św. Augustyna i O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis) i to, czego się naoglądał podczas powstania.

    Zapewne wielkie znaczenie miała też modlitwa matki i rodzeństwa w jego intencji. Już na zesłaniu, po 10 latach przerwy, przełamał swoje opory i przystąpił do spowiedzi.

    Jeden z zesłańców tak go wspominał: „Gdzie było jakie dziecko opuszczone, Kalinowski je uczył, gdzie chory do pilnowania, gdzie co przykrego do zrobienia, tam pierwszy był”. A on sam pisał: „Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek: pościć mi nie wolno, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej”.

    Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, codziennie uczestniczył we mszy świętej i co tydzień się spowiadał.

    Pożyteczne błędy

    Kiedy wstąpił do karmelitów, okazało się, że błędy, które zrobił, i wątpliwości, z którymi się zmagał, pomagają mu – paradoksalnie – być lepszym zakonnikiem. Do jego konfesjonału ustawiały się kolejki. Dobrze rozumiał penitentów. Nie krytykował, tylko starał się pomóc. Miał dar przywracania spokoju osobom dręczonym przez niepokoje, lęki i skrupulanctwo.

    Sam był zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, chętny do wyrzeczeń i umartwień. Tuż po święceniach kapłańskich (fakt, że późnych) został mistrzem nowicjatu, a zaledwie kilka miesięcy później – przeorem klasztoru w Czernej koło Krakowa. Założył dwa klasztory żeńskie (w Przemyślu i Lwowie) oraz klasztor męski i niższe seminarium duchowne w Wadowicach.

    Zakon karmelitów bosych, który w Polsce z powodu represji zaborców coraz bardziej się kurczył, zyskał dzięki niemu nowego ducha i wiele nowych powołań.

    Nasze ścieżki są czasem kręte, czasem trudne. Niekiedy całkiem schodzimy ze szlaku. Ale, jak widać, wystarczy „tylko” jedno – zwrócić się do Boga całym sercem, a wtedy On może ze wszystkiego wyprowadzić dobro. Czasem nawet możemy zobaczyć to już za życia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 listopada

    Błogosławiona Salomea, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Mechtylda z Hackeborn, dziewica
    Błogosławiona Salomea

    Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo.
    Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich.

    Jan Matejko: Błogosławiona Salomea

    Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi.
    Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult.
    W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 listopada

    Błogosławiona Karolina Kózkówna,
    dziewica i męczennica

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
    Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
    Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.
    Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
    Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.
    Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa.
    W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej.
    10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”.
    Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła.
    Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej.
    Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    18 listopada

    Święty Odo z Cluny, opat

    Święty Odo z Cluny

    Odo (Odon) urodził się ok. roku 878 w Akwitanii (Francja) jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na dworze księcia Wilhelma Akwitańskiego. Kiedy miał 19 lat, został – chociaż nie miał święceń – kanonikiem przy katedrze w Tours dla pobierania części dochodu. Ani stosunki dworskie owych czasów, ani kościelne nie odpowiadały prawemu charakterowi Odona. Służbę bowiem tak świecką, jak i duchowną Odo pojmował jako powołanie Boże, podczas gdy powszechnie traktowano je jako okazję do zdobywania godności, urzędów i dochodów z nimi związanych. Dlatego Odo wstąpił do benedyktynów w Baume. Miał wówczas 30 lat. Wybrał sobie to opactwo celowo, gdyż kwitła w nim karność i obserwancja zakonna.
    Przełożonym opactwa w Baume był wówczas Berno. Upatrzył on sobie Odona na swojego następcę. Tak się też stało w roku 924. Kiedy Odo miał już 46 lat, objął kierownictwo nad opactwami w Baume i w Cluny. Kiedy jednak okazało się niemożliwe prowadzenie dwóch odległych od siebie opactw, zrezygnował z opactwa w Baume, które nie potrzebowało reform, pozostając przełożonym opactwa w Cluny. Najpierw zabrał się do jego rozbudowy. Następnie pomyślał o zabezpieczeniu mnichom utrzymania. Teraz zabrał się do reformy wewnętrznej. Za wzór obrał sobie św. Benedykta z Anianu, którego nazwano “drugim ojcem benedyktynów” dla reform, jakie przeprowadził w zakonie (+ 821).
    Pan Bóg pobłogosławił dziełu. Opactwo zaczęło rosnąć. Coraz liczniej zgłaszali się do niego kandydaci. Przykład pociągnął także inne klasztory, które również zapragnęły reformy. Tak więc w roku 937 już 17 opactw zgłosiło swój akces do reformy kluniackiej – we Francji i we Włoszech. Błogosławieństwem dla opactwa w Cluny było to, że przez szereg lat sprawowali w nich władzę zwolennicy reformy – święci opaci. Dzieło, zapoczątkowane przez Odona, nie tylko się utrzymało, ale niebawem tak się rozpowszechniło, że objęło niemal wszystkie benedyktyńskie ośrodki w liczbie ok. 2 tys.
    Odon przeprowadzał swoje reformy w ścisłym porozumieniu z Rzymem, dokąd udawał się kilka razy. W czasie jednej z takich podróży zmarł w drodze powrotnej w Tours 18 listopada 942 roku w wieku 64 lat. Pochowano go w kościele św. Juliana, w krypcie pod ołtarzem głównym. Kiedy w XVI w. protestanci zajęli wiele miejscowości we Francji, dla bezpieczeństwa przeniesiono relikwie św. Odona do Isle-Jourdain.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Św. Odon z Cluny

    Św. Odon z Cluny

    Opactwo benedyktyńskie w Cluny/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta.

    Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    Drodzy bracia i siostry,

    po długiej przerwie chciałbym powrócić do prezentacji wielkich Pisarzy Kościoła Wschodu i Zachodu z czasów średniowiecza, albowiem w ich życiu i w ich pismach widzimy niczym w zwierciadle, co to znaczy być chrześcijaninem. Dziś proponuję wam świetlaną postać św. Odona, opata Cluny: sytuuje się ona w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. W owych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Św. Odon prowadzi nas w szczególności do jednego klasztoru – w Cluny, który w średniowieczu należał do najznakomitszych i najsławniejszych, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno.

    Odon był drugim opatem Cluny. Urodził się około roku 880, na pograniczu Maine i Touranie we Francji. Ojciec poświęcił go św. biskupowi Marcinowi z Tours, w którego dobroczynnym cieniu i w którego pamięci spędził potem całe życie, kończąc je w pobliżu jego grobu. Wybór konsekracji zakonnej poprzedziło u niego doznanie szczególnego momentu łaski, o którym sam opowiadał jednemu z mnichów, Janowi Włochowi, który został w przyszłości jego biografem. Odon był wtedy w wieku dojrzewania, miał około szesnastu lat, gdy w wigilię Bożego Narodzenia poczuł, że samorzutne płynie z jego ust następująca modlitwa do Dziewicy: „Pani moja, Matko Miłosierdzia, Tyś tej nocy wydała na świat Zbawiciela; bądź łaskawie dla mnie Orędowniczką. Uciekam. się, najlitościwsza, do Twego Syna, któregoś w sposób tak chwalebny i nie­zwykły zrodziła, nakłoń ucha swego miłosierdzia na moje prośby” (Vita sancti Odonis, I,9: PL 133,747). Odtąd za pomocą określenia „Matka Miłosierdzia”, którego młody Odon użył wówczas do Maryi Panny, zwracać się będzie zawsze do Maryi, nazywając Ją także „jedyną nadzieją świata (…), dzięki której otwarte nam zostały bramy raju” (In veneratione S. Mariae Magdalenae: PL 133,721). W owym czasie zetknął się z Reguła św. Benedykta i zaczął przestrzegać jej niektórych nakazów, „nosząc, choć nie był jeszcze mnichem, lekkie brzemię mnisie” (tamże, I,14: PL 133,50). W jednym z kazań Odon wysławiać będzie Benedykta jako „światło, co świeci na ciemnym etapie tego życia” (De sancto Benedicto abbate: PL 133,725) i nazwie go „mistrzem dyscypliny duchowej” (tamże, PL 133,727). Z miłością podkreśli, że pobożność chrześcijańska „z żywą słodyczą wspomina” go, mając świadomość, że Bóg wyniósł go „pośród najwyższych i wybranych Ojców Kościoła świętego” (tamże.: PL 133,722).

    Zafascynowany ideałem benedyktyńskim Odon opuścił Tours i wstąpił jako mnich do opactwa benedyktyńskiego w Baume, by następnie przejść do Cluny, którego w 927 r. został opatem. Z tego ośrodka życia duchowego mógł wywierać wielki wpływ na klasztory kontynentu. Z jego kierownictwa i jego reformy korzystały także we Włoszech liczne klasztory, w tym św. Pawła za Murami. Odon kilka razy odwiedził Rzym, docierając także do Subiaco, Montec Cassino i Salerno. To właśnie w Rzymie zachorował latem 942 r. Czując zbliżający się koniec, ze wszystkich sił pragnął powrócić do swego św. Marcina z Tours, gdzie zmarł w oktawie wspomnienia świętego, 18 listopada 942 roku. Biograf, podkreślając u Odona „cnotę cierpliwości”, wymienia długą listę innych jego cnót, jak pogarda dla świata, gorliwość za dusze, zaangażowanie na rzecz pokoju w Kościele. Wielkim pragnieniem opata Odona była zgoda między królami i książętami, przestrzeganie przykazań, troska o biednych, naprawa młodzieży, szacunek dla starszych (por. Vita sancti Odonis, I,17: PL 133,49). Kochał małą celę, w której mieszkał, „niewidziany przez nikogo i zabiegający o to, by podobać się tylko Bogu” (tamże, I,14: PL 133,49). Nie omieszkał jednak, jako „źródło obfite”, sprawować posługi słowa i przykładu, „płacząc nad ogromem nędzy tego świata” (tamże, I,17: PL 133,51). W jednym tylko mnichu, komentował jego biograf, znajdowały się zgromadzone rozmaite cnoty, występujące w rozproszeniu w innych klasztorach: „Jezus w swojej dobroci, czerpiąc z wielu ogrodów mniszych, tworzył w niewielkim miejscu raj, aby nawodnić z jego źródła serca wiernych” (tamże, I,14: PL 133,49).

    W jednym z fragmentów kazania ku czci Marii z Magdali opat Cluny ujawnia nam, jak pojmował życie monastyczne: „Maryja, która siedząc u stóp Pana, z uwagą słuchała Jego słowa, jest symbolem słodyczy życia kontemplacyjnego, którego smak, im bardziej się go kosztuje, tym bardziej prowadzi dusze do oderwania się od rzeczy widzialnych i wrzawy trosk tego świata” (In ven. S. Mariae Magd., PL 133,717). Rozumienie to Odon potwierdza i rozwija w innych swoich pismach, z których przebija miłość do tego, co wewnętrzne, postrzeganie świata jako rzeczywistości kruchej i tymczasowej, od której należy się wyrwać, stała skłonność do dystansu wobec rzeczy uważanych za źródło niepokoju, wyostrzona wrażliwość na obecność zła w rożnych kategoriach ludzi, wewnętrzne dążenie eschatologiczne. Ta wizja świata może wydać się dość odległa od naszej, jednakże w ujęciu Odona jest ona pojęciem, które dostrzegając kruchość świata, dowartościowuje życie wewnętrzne, otwarte na drugiego, na miłość bliźniego i właśnie w ten sposób odmienia istnienie i otwierają świat na światło Boże.

    Na szczególną uwagę zasługuje „nabożeństwo” do Ciała i Krwi Chrystusa, które Odon, w obliczu powszechnego zaniedbania, nad którym bardzo ubolewał, stale z przekonaniem kultywował. Był bowiem stanowczo przekonany o rzeczywistej obecności, pod postaciami eucharystycznymi, Ciała i Krwi Pańskiej, na mocy „substancjalnej” przemiany chleba i wina. Pisał: „Bóg, Stwórca wszystkiego, wziął chleb, mówiąc, że to Jego Ciało i że ofiaruje je za świat oraz rozlał wino, nazywając je swoją Krwią”; oto „do praw natury należy przemiana zgodnie z rozkazem Stwórcy”; oto zatem „natura odmienia zaraz swój zwykły stan: bezzwłocznie chleb staje się ciałem a wino staje się krwią”; na rozkaz Pana „zmienia się substancja” (Odonis Abb. Cluniac. occupatio, ed. A. Swoboda, Lipsia 1900, str. 121).

    Niestety, odnotowuje nasz opat, ta „przenajświętsza tajemnica Ciała Pańskiego, w której zawiera się całe zbawienie świata” (Collationes, XXVIII: PL 133,572), sprawowana jest niedbale. „Kapłani – ostrzegał – którzy przystępują niegodnie do ołtarza, plamią chleb, to jest Ciało Chrystusa” (tamże, PL 133,572-573). Tylko ten, kto jest duchowo zjednoczony z Chrystusem, może godnie spożywać Jego Ciało eucharystyczne: w przeciwnym razie spożywanie Jego ciała i picie Jego krwi przyniesie nie korzyść, lecz potępienie (por. tamże, XXX, PL 133,575). Wszystko to zachęca nas, byśmy uwierzyli z nową mocą i głębią w prawdę o obecności Pana. Obecność wśród nas Stwórcy, który oddaje się w nasze ręce i przemienia nas, jak przemienia chleb i wino, przemienia tym samym świat.

    Św. Odon był prawdziwym przewodnikiem duchowym zarówno dla mnichów, jak i dla wiernych swoich czasów. W obliczu „szerzenia się przywar” rozpowszechnionych w społeczeństwie, lekarstwem, jakie zdecydowanie proponował, była radykalna przemiana życia, oparta na pokorze, prostocie, dystansie wobec rzeczy ulotnych i przylgnięcie do rzeczy wiecznych (por. Collationes, XXX, PL 133, 613). Mimo realizmu jego diagnozy sytuacji jego czasów, Odon nie popada w pesymizm: „Nie mówimy tego – wyjaśnia – by popchnąć do rozpaczy tych, którzy chcieliby się nawrócić. Miłosierdzie Boże jest zawsze dostępne; czeka na godzinę naszego nawrócenia” (tamże: PL 133,563). I woła: „O niewysłowiona głębio Bożej litości! Bóg ściga winy, ale chroni grzeszników” (tamże: PL 133,592). Opierając się na tym przekonaniu opat Cluny, lubił rozważać miłosierdzie Chrystusa, Zbawiciela, którego sugestywnie nazywał „kochankiem ludzi”: „amator hominum Christus” (tamże, LIII: PL 133,637). Jezus wziął na siebie plagi, które nam się należały – zauważa – by zbawić w ten sposób stworzenie, które jest Jego dziełem i które umiłował (por. tamże: PL 133, 638).

    Jawi się tu rys świętego opata na pierwszy rzut oka niemal ukryty pod rygorem jego surowości reformatora: głęboka dobroć jego duszy. Był surowy, przede wszystkim jednak był dobry, był człowiekiem wielkiej dobroci, która pochodziła z kontaktu z dobrocią Bożą. Odon, jak mówią nam współcześni mu, promieniował wokół siebie radością, którą był przepełniony. Jego biograf zapewnia, że nigdy nie słyszał z ust człowieka „takiej słodyczy słowa” (tamże, I,17: PL 133,31). Zwykł był, wspomina biograf, zapraszać do śpiewu chłopców spotykanych na drodze, aby potem obdarzyć ich niewielkim darem i dodaje: „Jego słowa pełne były wysławiania [Pana], radość jego budziła w naszym sercu wewnętrzną radość” (tamże, II, 5: PL 133,63).W ten sposób energiczny a zarazem sympatyczny średniowieczny opat, pasjonujący się reformą, swym działaniem podsycał w mnichach, jak również w wiernych świeckich swoich czasów, zamiary kroczenia szybkim krokiem na drodze chrześcijańskiej doskonałości.

    Chcemy mieć nadzieję, że jego dobroć, radość, jaka płynie z wiary, w połączeniu z surowością i sprzeciwem wobec przywar świata, poruszą także nasze serca, abyśmy również my mogli znaleźć źródło radości, jaka pochodzi z dobroci Boga.

    Benedykt XVI

    wiara.pl 

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 listopada

    Święta Elżbieta Węgierska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Cudotwórca, biskup
      •  Święty Grzegorz z Tours, biskup
    Święta Elżbieta Węgierska

    Elżbieta urodziła się w 1207 r. w Bratysławie lub na zamku w Sarospatah jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy, siostry św. Jadwigi Śląskiej. Miała zaledwie 4 lata, gdy została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż zgodnie z zamierzeniem swojego ojca dopiero 10 lat później, w roku 1221, mając 14 lat. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Herman, Zofia i Gertruda. Po 6 latach, w 1227 r. Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej w Brindisi we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając 20 lat.Zgodnie z frankońskim prawem spadkowym, opuściwszy wraz z dziećmi Wartburg, Elżbieta zamieszkała najpierw w pobliskim Eisenach, a następnie w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikami byli franciszkanin Rudiger i norbertanin Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja i inkwizytor na Niemcy, mąż bardzo surowy. Prowadził ją drogą niezwykłej pokuty. W 1228 r. Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki św. Franciszka.

    Święta Elżbieta Węgierska

    Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r. Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga, korzystając ze swego stanowiska inkwizytora, napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas ok. 60 niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparł także metropolita Moguncji i św. Rajmund z Peñafort. Po 4 latach Grzegorz IX bullą z 27 maja 1235 r. ogłosił uroczyście Elżbietę świętą. Jest patronką elżbietanek (zgromadzenia założonego w Nysie w 1842 r., prowadzącego liczne dzieła w Polsce), elżbietanek cieszyńskich (założonych w XVII w. w Akwizgranie) oraz Franciszkańskiego Zakonu Świeckich; jest także patronką Niemiec i Węgier. Jej imię przyjęło jako swoją nazwę kilka zgromadzeń zakonnych i dzieł katolickich.
    W ikonografii św. Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 listopada

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska
    Matka Miłosierdzia

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Szkocka
      •  Święta Gertruda Wielka, dziewica
      •  Rzymskie bazyliki świętych Apostołów Piotra i Pawła
      •  Święta Agnieszka z Asyżu, dziewica
      •  Święci męczennicy Roch Gonzalez, Alfons Rodriguez i Jan de Castillo
    Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;
    Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
    Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
    Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
    (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
    I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
    Adam Mickiewicz – “Pan Tadeusz” (Inwokacja)

    Ostra Brama w Wilnie

    Zarówno cudowny obraz, jak i kaplica, w której się mieści, oraz sama Ostra Brama mają bogatą historię, ściśle wiążącą się z historią rozbudowy Wilna. Na przełomie XV i XVI w. postanowiono otoczyć je murem obronnym. Powstało dziewięć bram miejskich, z których jedna (jedyna zachowana do naszych czasów) nosiła nazwę Miednickiej, inaczej Krewskiej. Nieco później przyjęła się inna nazwa bramy – Ostra. Zgodnie z tradycją na bramach obronnych zawieszano święte obrazy. Ostra Brama po obu jej stronach również miała własne obrazy, które po pewnym czasie uległy zniszczeniu. Jednym z tych obrazów był wizerunek Matki Bożej. Z czasem miejsce to stało się miejscem modlitwy do Maryi.
    Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy jest ogromny i niezrównany w swej sile. Sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów miasta. Jednakże wyraźne jego wzmożenie nastąpiło w I połowie XVIII w. Szczególny rozwój czci Matki Miłosierdzia nastąpił po rozbiorach Polski. W 1993 roku modlił się w kaplicy w Ostrej Bramie św. Jan Paweł II. Ofiarował wtedy Matce Bożej Miłosierdzia złotą różę. Kult Matki Bożej Ostrobramskiej jest ciągle żywy i obecny nie tylko na terenie Litwy, ale także w sąsiednich krajach. W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską.Oryginalny obraz jest namalowany temperą na ośmiu dębowych deskach, jest więc duży. W późniejszych latach obraz został przemalowany farbą olejną; zmieniono także wizerunek Matki Bożej (zamalowano m.in. pukiel włosów wymykający się spod chusty i skrócono palce dłoni). Nie znamy twórcy obrazu. Namalowano go prawdopodobnie w I poł. XVII wieku na wzór obrazu Martina de Vosa – flamandzkiego artysty. Dzisiaj odrzuca się całkowicie wersję o wschodnim pochodzeniu obrazu, który miał przywieźć z wyprawy książę litewski Olgierd w XIV wieku, jak też i to, że Matka Boża ma twarz Barbary Radziwiłłówny.

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska

    Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony. Pierwsza pochodzi z końca XVII wieku, w XIX wieku ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII wieku, podtrzymywana jest przez dwa aniołki i ozdobiona sztucznymi kamieniami. 2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu złotymi koronami. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.
    Obraz przedstawia pochyloną Madonnę bez Dzieciątka. Głowę otoczoną promienną aureolą Maryja lekko pochyla w lewo, smukłą szyję zdobi szal. Jej twarz jest pociągła, półprzymknięte oczy dodają jej powagi; ręce trzyma skrzyżowane na piersiach.Ostra Brama wiąże się również w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego. Obraz Miłosierdzia Bożego został namalowany w Wilnie i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie (26-28 kwietnia 1935 r.). Tu też św. Faustyna miała wizję triumfu obrazu Miłosierdzia Bożego.Bardzo silne są też związki św. Jana Pawła II z Ostrą Bramą:
    “W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” (6 września 1993 r.); “Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich” (8 września 1993 r.).
    Opiece Matki Miłosierdzia św. Jan Paweł II przypisuje uratowanie z zamachu z 13 maja 1981 r.: “Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: «Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! (…) Jak mnie (…) do zdrowia powróciłaś cudem!». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…” (13 maja 1994 r.).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Panno Święta co w Ostrej świecisz Bramie

    (fot. Andrzej Sidor / Forum)

    ***

    W Wilnie i w Białystoku Święto Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej (16 listopada) jest celebrowane ze szczególną czcią. Poprzedza je Nowenna Opieki Matki Miłosierdzia, która odprawiana jest od 375 lat. Matka Ostrobramska stała się dla Polaków żyjących na dawnych Kresach Rzeczypospolitej najukochańszą Orędowniczką i Opiekunką. Żołnierze Niezłomni z tych stron z dumą nosili ryngrafy Matki Ostrobramskiej. I dziś, na terenie dawnej archidiecezji wileńskiej, w każdym domu ścianę zdobi wizerunek Matki Miłosierdzia.

    Pierwotnie nabożeństwo Nowenny Opieki Matki Miłosierdzia odprawiane było przez 300 lat w wileńskiej Ostrej Bramie. Do białostockiej fary przeniósł je, wygnany przez Sowietów z Wilna w 1945 roku, metropolita wileński ksiądz arcybiskup Romuald Jałbrzykowski. Od tamtego czasu, do roku 1991, Białystok był stolicą archidiecezji Wileńskiej. Od 1977 roku Nowenna jest odprawiana w specjalnej kaplicy katedry białostockiej, poświęconej przez ówczesnego kardynała metropolitę krakowskiego Karola Wojtyłę. W kaplicy znajduje się wierna kopia Wizerunku Ostrobramskiego. W 1995 roku słynący łaskami obraz został ukoronowany papieskimi koronami. Natomiast w tym roku ołtarz ten, po przebudowie i remontach, został ponownie poświęcony. Jest on teraz przepiękny i gromadzi rzesze wiernych. Temat tegorocznej Nowenny związany jest z nauczaniem i osobą bł. ks. Jerzego Popiełuszki, w 40. rocznicę jego męczeńskiej śmierci i brzmi: „Bądź silny miłością. Maryja w życiu i nauczaniu bł. ks. Jerzego Popiełuszki”.

    Do święta Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej – Matki Miłosierdzia, przygotowuje się też Wilno, a w nim oczywiście Ostra Brama. Przygotowaniem tym jest specjalny Odpust Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej – Matki Miłosierdzia. Trwa on od 10 do 17 listopada. Tegorocznym hasłem odpustu są słowa „Maryjo wstawiaj się za nami”. W Wilnie, podczas ośmiu dni poprzedzającej święto, w Kaplicy Ostrobramskiej i kościele św. Teresy odprawionych zostanie aż 70 Mszy św. Wszystkie Eucharystie i Nabożeństwa są celebrowane nie tylko w językach litewskim i polskim, ale też angielskim, rosyjskim, białoruskim, ukraińskim, włoskim, francuskim i hiszpańskim. Bowiem w te dni do Ostrej Bramy w Wilnie ściągają czciciele Matki Bożej z całego świata.

    Kult Matki Boskiej Ostrobramskiej początkami swymi sięga II połowy XVI wieku. Wówczas to na świeżo wzniesionych murach obronnych Wilna, na bramie zwanej Miednicką lub Krewską, a ostatecznie – Ostrą, zawieszono wizerunek Matki Bożej. Dziś nie wiadomo jak wyglądał ten pierwotny wizerunek Maryi, gdyż został on zniszczony podczas działań wojennych w pierwszej połowie XVII. Po ich zakończeniu, i remoncie murów, tym razem od strony miasta, na Ostrej Bramie, w miejsce zniszczonego obrazu, zawieszono – nowy, znany dziś, wizerunek Madonny. Od strony zewnętrznej, nad bramą umieszczono obraz Chrystusa Salwatora (Zbawiciela).

    Większość znawców historii Ostrej Bramy uważa, że obraz Matki Miłosierdzia  został namalowany w XVI wieku w Wilnie przez nieznanego autora szkoły włoskiej, ale są też tacy którzy jego powstanie wiążą z Krakowem. Tak naprawdę, do dziś nie wiadomo kto, kiedy i gdzie namalował ten niezwykły obraz Matki Bożej. Wiadomo natomiast, że do rozszerzenia jego kultu bardzo mocno przyczynili się karmelici bosi, którzy przy Ostrej Bramie, w roku 1626, wybudowali klasztor i kościół pw. św. Teresy. Nie mały udział w rozsławieniu cudownego wizerunku Maryi miał też Adam Mickiewicz, który uczynił to poprzez umieszczenie w inwokacji „Pana Tadeusza” słynnej strofy:

    Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, […]
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.

    W dużej mierze, dzięki tym pełnym wiary, słowom narodowego wieszcza cudowny wizerunek, który przedstawia Matkę Boską w stanie błogosławionym, z długimi, delikatnymi palcami dłoni, złożonych na piersiach, lekko skłonioną głową, nakrytą chustką i złotym wotywnym półksiężycem, umieszczonym na dole obrazu, jest od wieków jest znany i czczony w całej Polsce. Największą czcią cieszy się na terenach dawnej archidiecezji wileńskiej.

    Matka Miłosierdzia była „podporą” tych co walczyli z bezbożną komuną. Kresowi Niezłomni, na czele z żołnierzami słynnej V Brygady Wileńskiej AK, dowodzonej przez majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Świadczy o tym nagminne noszenie przez żołnierzy podziemia tzw. ryngrafów wileńskich, czyli z wizerunkiem Matki Miłosierdzia. Ryngraf wileński Niezłomni umieszczali na mundurze, po lewej stronie na sercu. Nosili je praktycznie zawsze podczas działań wojennych i bojowych. W powojennej rzeczywistości noszenie takich ryngrafów równało się często karze śmierci bez sądu. Pomimo to Niezłomni je z dumą nosili. Na ryngrafach tych grawerowali albo wydrapywali daty, pseudonimy, nazwy swych jednostek takich jak NSZ, WiN, NZW czy też słowa modlitwy.

    Kult Matki Bożej Miłosierdzia Ostrobramskiej łączy się dziś ściśle z kultem Miłosierdzia Bożego, którego orędzie przekazał św. Faustynie Kowalskiej w objawieniach sam Chrystus. Nie przypadkiem czczony obecnie na całym świecie obraz Jezusa Miłosiernego, powstał właśnie w Wilnie, blisko Ostrej Bramy. Jak naucza Kościół „Maryja jest Tą, która w sposób szczególny i wyjątkowy doświadczyła miłosierdzia, a równocześnie też w sposób wyjątkowy okupiła swój udział w objawieniu się miłosierdzia Bożego ofiarą serca. Ona najlepiej zna tajemnicę Bożego miłosierdzia. Wie, ile ono kosztowało i wie, jak wielkie ono jest”.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    fot. Dorota Niedźwiecka/Tygodnik Niedziela

    ***

    Najświętsza Panno, której istność niezrównana stanowiła
    po tylekroć natchnienie wielkiej poezji u wszystkich narodów katolickich, któraś nad naszych wieszczów głowami rozpalała
    gwiazdy, zaiste gwiazdy przewodnie narodu,
    która, w otoczeniu wszystkich sztuk, szlachetne myśli jeszcze bardziej uszlachetniasz,
    której uśmiechy nad Boskim Dzieciątkiem i łza pod Krzyżem – były i są stale nasieniem poezji, malarstwa, rzeźby, architektury, muzyki – podnieś myśli nasze ponad małostki życia,
    uproś nam u Syna Twego, który raczył być
    człowiekiem, wielki zaczyn życia, zdatność do wielkości. Módlmy się o wstawiennictwo Twoje, by każdy z nas według możności swojej mógł
    przyczynić się do tego, byś królowała Polsce wielkiej przed Bogiem, Polsce rzucającej na szalę
    historii chrześcijańskie walory!

    Modlitwa do NMP ułożona przez profesora Uniwersytetu Wileńskiego Feliksa Konecznego

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 listopada

    Święty Albert Wielki, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Leopold III
      •  Święty Dydak z Alcali, zakonnik
      •  Błogosławiona Magdalena Morano, dziewica
    Tomasso da Modena: Święty Albert Wielki

    Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. W Padwie w 1221 r. spotkał bł. Jordana z Saksonii i z jego rąk otrzymał habit dominikański. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234-1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie kończył i uzupełniał swoje studia wyższe. Tam też został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Wykładał tam do 1248 r. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne, gdzie wykładał do 1260 r., z przerwą w latach 1254-1257. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się nauczycielem i mistrzem. Albert jako pierwszy rozpoznał w młodym Tomaszu przyszłego wielkiego uczonego. Tradycja dominikańska przypisuje mu proroczą wypowiedź o Akwinacie: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”.
    W roku 1254 kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. Jako prowincjał Albert uczestniczył w kapitułach generalnych zakonu: w Mediolanie (1255) i w Paryżu (1256), gdzie zetknął się ze św. Ludwikiem IX, królem Francji, od którego otrzymał cząstkę relikwii Krzyża świętego. W roku 1255 udał się do Anagni, gdzie wobec papieża Aleksandra IV bronił Zakonu, przeciwko któremu Uniwersytet Paryski, a za nim inne uczelnie, wytoczyły walkę, której rzeczywistą przyczyną była konkurencja kleru diecezjalnego z zakonnym. Zdumiony wiedzą Alberta papież zaprosił go z wykładami do Anagni, Rzymu i Viterbo. W roku 1257 Święty zdał urząd prowincjała i powrócił do wykładania w Kolonii. W roku 1260 mianowany został przez papieża Aleksandra IV biskupem Ratyzbony. Zadziwił wszystkich jako doskonały administrator rozległej diecezji; wydawało się bowiem, że uczony tej miary nie nadaje się do pracy duszpasterskiej. Albert uzdrowił finanse i gospodarkę majątków kościelnych, zreorganizował parafie, ożywił ducha gorliwości wśród swoich kapłanów. W dwa lata później, po śmierci Aleksandra IV, uzyskał od Urbana IV zgodę na rezygnację z funkcji rządcy diecezji, uznając się niegodnym tego urzędu.
    W latach następnych spełniał niektóre poruczenia papieskie – zwłaszcza mediacyjne. Urban IV mianował go kaznodzieją papieskim na rzecz krucjaty. Powierzył mu także zbiórkę środków na jej zorganizowanie w Niemczech i w Czechach. Do pomocy przydał mu słynnego kaznodzieję, franciszkanina, Bertolda z Ratyzbony. Papież zlecał mu też misje specjalne, np. dla rozsądzenia i załagodzenia sporu pomiędzy metropolitą kolońskim a miastem Kolonią. Kazał mu również dopilnować, by wybory biskupa Brandenburga odbyły się w sposób kanoniczny.

    Święty Albert Wielki

    W roku 1264 zmarł Urban IV. Korzystając z okazji, Albert poprosił następcę, Klemensa IV, o zwolnienie z obowiązków. Wrócił do Kolonii i Strasburga, gdzie powstał nowy, silny dominikański ośrodek naukowy. Po 6 latach papież znowu wysłał go dla załagodzenia antagonizmów w Meklemburgii. W 1277 r. generał zakonu, bł. Jan z Vercelli, powierzył mu misję, by bronił Zakonu i św. Tomasza z Akwinu. Znów bowiem podniosły się głosy, że należy usunąć z uniwersytetów franciszkanów i dominikanów, bo stanowili zbyt silną konkurencję dla kleru świeckiego. Papież następnie polecił Albertowi ponownie zająć się sporem, jaki się odnowił pomiędzy metropolitą Kolonii, Engelbertem Falkenbergiem, a miastem. Odebrał także przysięgę w imieniu papieża od nowego cesarza, Rudolfa. Wreszcie instalował nowego opata w Fuldzie. Wziął także udział w soborze powszechnym w Lyonie w roku 1274. Te wszystkie misje publiczne świadczą o tym, jak bardzo Albert był ceniony, jak wielki miał autorytet i dar jednania ludzi.
    Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego, a potomność od dawna nazywała go Wielkim. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował drogi – na tym właśnie polu – św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: “Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Albert znał wszystkich dostępnych wówczas pisarzy: żydowskich, greckich, rzymskich, jak też teologów kościelnych. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany “doktorem powszechnym” i “sumą dobroci”.


    Święty Albert Wielki

    Zmarł 15 listopada 1280 r. w Kolonii. Wbrew przyjętemu w Zakonie zwyczajowi pochowano go w chórze kościoła zakonnego i wystawiono mu duży pomnik. W roku 1383 za zezwoleniem papieża Sykstusa IV przełożony generalny dokonał podziału relikwii św. Alberta: ramię podarowano konwentowi dominikańskiemu w Bolonii, a relikwie mniejsze rozesłano po innych kościołach Zakonu. Dom rodzinny w Lauingen zamieniono na kaplicę. Papież Innocenty VIII zezwolił dominikanom Kolonii i Ratyzbony na odmawianie oficjum o błogosławionym, co w roku 1670 papież Klemens X rozszerzył na cały Zakon i na szereg diecezji we Francji i w Niemczech. Beatyfikował go Grzegorz XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Albert jest ponadto patronem górników.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w habicie dominikańskim, czasami w mitrze lub jako profesor. Jego atrybutami są: księga, krzyż, lilia jako symbol wiernej duszy, mitra, ptasie pióro.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Albert Wielki

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.03.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Jednym z najwybitniejszych mistrzów teologii średniowiecznej jest św. Albert Wielki. W historii nazywany jest «wielkim» (magnus), co wskazuje na rozmach i głębię jego nauki, którą łączył on ze świętością życia. Już jego współcześni bez wahania obdarzali go znaczącymi tytułami. Jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go «dziwem i cudem naszej epoki».

    Urodził się w Niemczech na początku XIII w. i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie znajdował się jeden z najsławniejszych uniwersytetów Średniowiecza. Oddał się studium tak zwanych «sztuk wyzwolonych»: gramatyki, retoryki, dialektyki, geometrii, astronomii oraz muzyki, czyli przedmiotów ogólnokształcących, przy czym wykazał szczególne zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które wkrótce stały się jego ulubioną dziedziną i specjalnością. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła dominikanów, a następnie wstąpił do ich zakonu i złożył w nim śluby. Źródła hagiograficzne pozwalają sądzić, że do tej decyzji Albert dojrzewał stopniowo. Głęboka więź z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, kazania bł. Jordana z Saksonii, generała Zakonu Kaznodziejskiego, następcy św. Dominika, były decydującymi czynnikami, które pomogły mu przezwyciężyć wszelkie wątpliwości, a także pokonać opór rodziny. W latach młodości często Bóg przemawia do nas i podsuwa projekt życia. Podobnie jak dla Alberta, również dla nas wszystkich indywidualna modlitwa, karmiona Słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe światłych ludzi są środkami, które pomagają usłyszeć głos Boży i za nim pójść. Albert otrzymał habit zakonny od bł. Jordana z Saksonii.

    Po święceniach kapłańskich, z woli przełożonych, wykładał w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach ojców dominikanów. Dzięki błyskotliwości i wielkiemu umysłowi mógł pogłębić studia teologiczne w Paryżu, na najsławniejszym uniwersytecie tamtej epoki. Wówczas św. Albert rozpoczął nadzwyczajną działalność pisarską, którą rozwijał przez całe życie.

    Powierzano mu prestiżowe zadania. W 1248 r. zlecono mu otwarcie studium teologicznego w Kolonii, jednym z najważniejszych ośrodków w Niemczech, gdzie mieszkał wiele lat w różnych okresach, i która stała się jego miastem. Z Paryża przybył do Kolonii z nadzwyczajnym uczniem, którym był Tomasz z Akwinu. Sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, stanowiłby wystarczający powód, by żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między tymi dwoma wielkimi teologami zrodziła się więź wzajemnego szacunku i przyjaźni, a tego typu ludzkie relacje sprzyjają bardzo rozwojowi nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na prowincjała Provinciae Teutoniae — teutońskiej prowincji ojców dominikanów — do której należały wspólnoty znajdujące się na obszernym terytorium Europy Środkowej i Północnej. Wyróżnił się gorliwością w pełnieniu tej posługi — wizytował wspólnoty i niestrudzenie przypominał współbraciom wierność, nauczanie i przykład św. Dominika.

    Jego przymioty dostrzegł papież tamtej epoki, Aleksander IV, który zatrzymał Alberta na pewien czas w Anagni — gdzie papieże często się udawali — w Rzymie oraz w Viterbo, by zasięgać jego rad w kwestiach teologicznych. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony, wielkiej i sławnej diecezji, która przeżywała trudny okres. Albert pełnił tę posługę od 1260 do 1262 r. z niezwykłym oddaniem, zdołał zaprowadzić w mieście pokój i zgodę, zreorganizować parafie i klasztory i zachęcić do rozwoju działalności charytatywnej.

    W latach 1263-1264 na prośbę papieża Urbana IV Albert głosił Słowo Boże w Niemczech i Czechach, a następnie wrócił do Kolonii i na nowo zajął się nauczaniem, studiami i pisarstwem. Był człowiekiem modlitwy, nauki i miłosierdzia i dlatego jego wystąpienia w różnych sprawach Kościoła i ówczesnego społeczeństwa uważane były za bardzo autorytatywne: był przede wszystkim człowiekiem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie arcybiskup znalazł się w poważnym konflikcie z miejskimi instytucjami. Z zaangażowaniem uczestniczył w pracach Soboru Lyońskiego ii, zwołanego przez papieża Grzegorza x w 1274 r., by ułatwić unię z Grekami po podziale, jaki nastąpił na skutek wielkiej schizmy wschodniej w 1054 r. Wyjaśniał naukę Tomasza z Akwinu, gdy zaczęto zgłaszać co do niej zastrzeżenia, a nawet stała się przedmiotem niczym nieusprawiedliwionych ataków.

    Umarł we własnej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i dosyć wcześnie współbracia otoczyli go czcią. Kościół przyznał mu publiczny kult przez beatyfikację w 1622 r. oraz kanonizację w 1931 r., kiedy to papież Pius xi ogłosił go doktorem Kościoła. Było to niewątpliwie właściwe wyróżnienie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego badacza nie tylko prawd wiary, ale wielu innych dziedzin nauki. Patrząc na tytuły jego licznych dzieł zdajemy sobie bowiem sprawę, że jego wiedza była nadzwyczajna, wielostronne zainteresowania sprawiły, że zajmował się nie tylko filozofią i teologią, jak jego współcześni, ale również każdą inną wówczas znaną dyscypliną, od fizyki do chemii, od astronomii do mineralogii i od botaniki do zoologii. Z tego powodu papież Pius XII mianował go patronem badaczy nauk przyrodniczych, i zwany jest również Doctor universalis ze względu na rozległość jego zainteresowań i wiedzy.

    Metody naukowe, jakimi posługiwał się św. Albert Wielki, były z pewnością różne od metod stosowanych w późniejszych wiekach. Jego metoda polegała po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, ale w ten sposób otwarł drogę przyszłym poszukiwaniom.

    Wiele możemy się jeszcze od niego nauczyć. Przede wszystkim św. Albert ukazuje, że między wiarą i nauką nie ma sprzeczności, choć na przestrzeni dziejów niekiedy dochodziło do nieporozumień. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie oddawać się studium nauk przyrodniczych i czynić postępy w poznaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa rządzące materią, ponieważ wszystko to pogłębia pragnienie i miłość Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, którym Bóg — najwyższa inteligencja — wyjawia nam coś o sobie. Księga Mądrości stwierdza na przykład, że zjawiska przyrodnicze, wielkie i piękne, są jak dzieła artysty, toteż przez analogię możemy dzięki nim poznać Sprawcę stworzenia (por. Mdr 13, 5). Cytując znaną w Średniowieczu i Odrodzeniu metaforę, możemy przyrównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą odczytujemy z różnych punktów widzenia nauki (por. przemówienie do uczestników sesji plenarnej Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Dla iluż to bowiem uczonych, podobnie jak dla św. Alberta Wielkiego, inspiracją do prowadzenia badań były zachwyt i wdzięczność w obliczu świata, który w ich oczach ludzi nauki i wierzących jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i pełnego miłości Stwórcy! Badania naukowe stają się wówczas hymnem pochwalnym. Dobrze to zrozumiał wielki astrofizyk naszych czasów Enrico Medi, którego proces beatyfikacyjny jest w toku, a który pisał: «O wy, tajemnicze galaktyki (…), widzę was, liczę, pojmuję, studiuję i odkrywam, zagłębiam się w was i tworzę zbiory. Z waszego światła tworzę naukę, z ruchu — mądrość, a z gry olśniewających kolorów — poezję; biorę was, gwiazdy, w moje dłonie i z drżeniem w jedności mojego bytu wznoszę was powyżej was samych, w modlitwie ofiaruję was Stwórcy, którego tylko za moim pośrednictwem wy, gwiazdy, możecie wielbić» (Dzieła. Hymn na cześć stworzenia).

    Św. Albert Wielki przypomina nam, że naukę i wiarę łączy przyjaźń i że powołanie do badania przyrody może być dla uczonych autentyczną i fascynującą drogą do świętości.

    O jego niezwykle otwartym umyśle świadczy również przedsięwzięcie, które z powodzeniem zrealizował, jakim było przyswojenie i ukazanie wartości myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta stawały się bowiem coraz powszechniej znane liczne dzieła tego wielkiego filozofa greckiego, żyjącego w IV w. przed Chr., zwłaszcza etyczne i metafizyczne. Dowodziły one siły rozumu, przenikliwie i precyzyjnie wyjaśniały sens i strukturę rzeczywistości, jej poznawalność, wartość i cel ludzkich działań. Św. Albert Wielki umożliwił recepcję filozofii Arystotelesa w filozofii i teologii średniowiecznej, a ostateczną formę tej recepcji nadał później św. Tomasz. Ta recepcja filozofii, powiedzmy sobie, pogańskiej, przedchrześcijańskiej stanowiła w tamtych czasach autentyczną rewolucję kulturalną. Jednakże wielu myślicieli chrześcijańskich obawiało się filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że komentatorzy arabscy, za których pośrednictwem została przyjęta, interpretowali ją w taki sposób, że przynajmniej w niektórych punktach wydawała się całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Powstał zatem dylemat: czy wiara i rozum są ze sobą sprzeczne, czy też nie?

    Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: z naukowym rygorem przestudiował dzieła Arystotelesa, w przekonaniu, że wszystko, co rzeczywiście racjonalne, jest zgodne z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do ukonstytuowania się filozofii jako autonomicznej dyscypliny, odrębnej od teologii i powiązanej z nią jedynie w jedności prawdy. W ten sposób w XIII w. doszło do wyraźnego rozdzielenia tych dwóch nauk, filozofii i teologii, które w harmonijnym dialogu razem odkrywają autentyczne powołanie człowieka, spragnionego prawdy i szczęścia: przede wszystkim teologia, nazwana przez św. Alberta «nauką uczuciową», ukazuje człowiekowi jego powołanie do radości wiecznej, do radości rodzącej się z pełnego przylgnięcia do prawdy.

    Św. Albert potrafił przekazywać te pojęcia w prosty i zrozumiały sposób. Będąc prawdziwym synem św. Dominika, głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który cenił go za nauki i przykład życia.

    Drodzy bracia i siostry, prośmy Pana, aby w świętym Kościele nie zabrakło nigdy uczonych, pobożnych i mądrych teologów, takich jak św. Albert Wielki, i aby pomógł każdemu z nas przyswoić sobie «formułę świętości», którą on realizował w swoim życiu: «Wszystko chcę chcieć na chwałę Boga, jak Bóg wszystko chce chcieć na swą chwałę», to znaczy utożsamiać się zawsze z wolą Bożą, by wszystko chcieć i czynić jedynie i zawsze na Jego chwałę.

    do Polaków:

    Drodzy bracia i siostry! Jutro przypada uroczystość Zwiastowania Pańskiego. W Polsce jest ona obchodzona również jako Dzień Świętości Życia. Tajemnica wcielenia odsłania szczególną wartość i godność ludzkiego życia. Bóg dał nam ten dar i uświęcił, gdy Syn stał się człowiekiem i narodził się z Maryi. Trzeba strzec tego daru od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Z całego serca jednoczę się z tymi, którzy podejmują różne inicjatywy na rzecz poszanowania życia i budzenia nowej społecznej wrażliwości. Niech wam Bóg błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 listopada

    Błogosławiona Maria Luiza Merkert, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Wawrzyniec z Dublina, biskup
      •  Święty Mikołaj Tavelić, męczennik
      •  Święty Józef Pignatelli, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Liccio, prezbiter
    Błogosławiona Maria Luiza Merkert

    Maria Luiza urodziła się 21 września 1817 r. w Nysie, w niemieckiej rodzinie mieszczańskiej. Jej rodzicami byli Karol Antoni Merkert i Barbara z domu Pfitzner. Dzień później została ochrzczona w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. W kolejnym roku, po śmierci ojca, rodzina zubożała. Maria, wraz z siostrą Matyldą, ukończyła katolicką szkołę dla dziewcząt w Nysie. Po śmierci matki w 1842 r. obie sprzedały skromny majątek i wraz z Franciszką Werner oraz Klarą Wolff poświęciły się pomocy opuszczonym chorym i bezdomnym w Nysie. Po mszy w dniu 27 września 1842 r. (dzień ten był wspomnieniem świętych Kosmy i Damiana, lekarzy-męczenników z III w.) złożyły przed obrazem Serca Pana Jezusa w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki akt oddania – zobowiązały się nieść pomoc potrzebującym bez względu na wyznanie, narodowość i płeć.
    19 listopada 1850 r. Maria Merkert rozpoczęła w Nysie organizowanie Stowarzyszenia św. Elżbiety dla pielęgnacji opuszczonych chorych w ich własnych domach (ta troska o chorych pozostających bez opieki we własnych środowiskach jest charakterystyczna dla pierwszych elżbietanek). 4 września 1859 r. uzyskała dla stowarzyszenia zatwierdzenie diecezjalne. Heinrich Förster – biskup wrocławski – uznał stowarzyszenie za kongregację kościelną, a miesiąc później zatwierdził jej statuty. W tym też roku Maria Merkert została wybrana na pierwszą przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Funkcję tę pełniła przez 13 lat, aż do śmierci. 5 maja 1860 r. złożyła śluby zakonne: oprócz czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – także posługi chorym i najbardziej potrzebującym. W Nysie wybudowała dom macierzysty, a pod jej kierownictwem powstało 90 domów zakonnych, 12 szpitali i wiele domów opieki aż w 9 diecezjach (chełmińskiej, gnieźnieńsko-poznańskiej, warmińskiej, wrocławskiej, Fulda, Ołomuniec, Osnabrück, Praga, Paderborn) i 2 wikariatach apostolskich (Saksonii i Szwecji). 7 czerwca 1871 r. papież Pius IX udzielił aprobaty założonemu przez nią zgromadzeniu.Zmarła w opinii świętości 14 listopada 1872 w Nysie. Pochowana została na tamtejszym Cmentarzu Jerozolimskim. W chwili śmierci matki założycielki zgromadzenie liczyło 465 sióstr w 87 domach.Obecnie jej doczesne szczątki spoczywają w marmurowym sarkofagu w kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. Proces beatyfikacyjny przeprowadzono w latach 1985-1997. Dekret o heroiczności cnót ogłosił papież św. Jan Paweł II 20 grudnia 2004 r., a papież Benedykt XVI w czerwcu 2007 r. zatwierdził dekret o cudzie za wstawiennictwem Marii Merkert. Za cud konieczny do beatyfikacji zostało uznane uzdrowienie z gruźlicy jednej z elżbietanek, siostry Miry. 30 września 2007 r. w Nysie odbyła się uroczystość beatyfikacyjna, której przewodniczył delegat papieża Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie, kard. Jose Saraiva Martins. Na obrazie beatyfikacyjnym przedstawiono scenę oddania przez bł. Matkę Marię Mekert swoich butów ubogiej proszącej u furty klasztornej.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 listopada

    Święci
    Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn,
    pierwsi męczennicy Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Mikołaj I Wielki, papież
      •  Błogosławiony Wincenty Eugeniusz Bosiłkow, biskup i męczennik
    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W 1001 r. zaprzyjaźniony z księciem Bolesławem Chrobrym cesarz niemiecki Otton III zaproponował założenie na naszych ziemiach klasztoru, który głosiłby Słowianom Słowo Boże. Cesarz postanowił wykorzystać do zamierzonego dzieła swego krewniaka – biskupa Brunona z Kwerfurtu, wiernego towarzysza św. Wojciecha, znającego ziemie Słowian. Brunon wybrał do pomocy w przeprowadzeniu misji brata Benedykta.
    Benedykt z Petreum (ur. 970) pochodził z zamożnej włoskiej rodziny z Benewentu. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego już jako małego chłopca. Liczyli na to, że zostanie kapłanem diecezjalnym. Benedykt wybrał jednak życie pustelnicze. Po pewnym czasie przyłączył się do św. Romualda. Zaprzyjaźnił się z innym pustelnikiem – starszym od niego o 30 lat Janem, mieszkającym na zboczu Monte Cassino.
    Jan z Wenecji (ur. 940) pochodził z rodziny patrycjuszów weneckich. Z dożą Piotrem I Orseolo potajemnie opuścił Wenecję, udając się do opactwa benedyktyńskiego w Cusan koło Perpignan. Ta decyzja stała się pewnego rodzaju sensacją. Obydwaj podjęli życie pustelnicze. Po pewnym czasie opuścili opactwo. Jan udał się do św. Romualda, tam zaprzyjaźnił się z Benedyktem. Odznaczał się stanowczością, skutecznością w działaniu i wysoką kulturą.Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w początkach 1002 r., założyli pustelnię na terenie, który im podarował król – we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojciechowo) pod Międzyrzeczem.
    Wkrótce dołączyli do nich Polacy możnego rodu (może nawet książęcego): żarliwi religijnie rodzeni bracia Mateusz i Izaak – nowicjusze, oraz Krystyn – klasztorny sługa, pochodzący prawdopodobnie z pobliskiej wsi.
    Szóstym zakonnikiem był Barnaba, który wraz z Benedyktem i Janem przybył do Polski z Włoch. Uniknął męczeństwa i według ustnej tradycji resztę życia spędził u kamedułów (spotyka się także informacje, że był to klasztor w Bieniszewie, ale to raczej mało prawdopodobne ze względu na czas powstania tamtej fundacji).
    Eremici zobowiązali się do pustelniczego trybu życia, a przede wszystkim do prowadzenia pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się nawet języka polskiego. Cały czas jednak czekali na biskupa Brunona z Kwerfurtu. Miał on wraz z nimi przybyć do Polski, ale wyruszył do Rzymu po papieskie zezwolenie na prowadzenie misji. Tracący cierpliwość Benedykt wyruszył na spotkanie Brunona, ze względu jednak na zawieruchę polityczną, jaką wywołała śmierć cesarza Ottona III (w styczniu 1002 r.), postanowił wrócić do klasztoru, polecając dalsze poszukiwania Brunona młodemu mnichowi Barnabie. Posłaniec nie wracał. W listopadzie 1003 roku Benedykt i współbracia zaczęli odczuwać niepokój o niego. Nie dane im jednak było doczekać Barnaby.

    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W nocy z 10 na 11 listopada 1003 r. zostali napadnięci przez zbójców i wymordowani. Pierwsze ciosy mieczem otrzymał Jan, po nim zginął Benedykt. Izaaka zamordowano w celi obok. Mateusz zginął przeszyty oszczepami, gdy wybiegł z celi w stronę kościoła. Mieszkający oddzielnie Krystyn próbował jeszcze bronić klasztoru, ale i on podzielił los towarzyszy. Prawdopodobnie powód napadu był rabunkowy, ponieważ zakonnicy otrzymali od Chrobrego środki w srebrze na prowadzenie misji.
    Kult męczenników zaczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Wkrótce potem, w 1006 r., św. Brunon napisał “Żywot pięciu braci męczenników”. Są to pierwsi męczennicy polscy wyniesieni na ołtarze. W poczet świętych wpisał ich Jan XVIII. Patronują diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
    Relikwie świętych znajdują się w wielu kościołach w Polsce, a także we Włoszech (Ascoli) i w Czechach, gdzie czczone są w katedrze św. Wita na Hradczanach.
    W ikonografii Pięciu Braci Męczenników przedstawianych jest w białych habitach kamedulskich. Atrybutem jest koło tortury.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 listopada

    Święty Jozafat Kuncewicz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Teodor Studyta, opat
    ***
    Święty Jozafat Kuncewicz

    Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi.
    Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi.
    Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy.
    Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe.
    Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna.
    Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia.

    Święty Jozafat Kuncewicz

    W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo.
    W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze.
    W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem.
    Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi.
    Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie.
    Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna.
    Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili.
    W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 listopada

    Święty Marcin z Tours, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Jałmużnik, biskup
      •  Błogosławiona Alicja Kotowska, dziewica i męczennica
      •  Święta Wiktoria, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Marcin z Tours

    Marcin urodził się ok. 316 r. w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Prawdopodobnie imię Martinus pochodzi od Marsa, boga wojny. Przez wieki powstało tak wiele życiorysów Marcina i legend, że dziś trudno ustalić fakty.
    Prawdopodobnie uczył się w Ticinium (Pawia). Mając 15 lat wstąpił do armii Konstancjusza II. Co do tego, ile lat służył w wojsku, hagiografowie toczą spory. Według jednych 25, inni podają, że tylko 5. Ale wydarzenie, które wszyscy czciciele wspominają, miało miejsce w okresie tej służby. Żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens Marcin oddał połowę swej opończy. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus odziany w ten płaszcz i mówiący do aniołów: “To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”.
    Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko, uważając, że wojowanie kłóci się z zasadami wiary. W innych życiorysach znajdujemy informację, że spotkanie z żebrakiem nastąpiło już po chrzcie; Marcin jako chrześcijanin nie mógł służyć w wojsku, dlatego musiał z niego wystąpić. Wielką troską Marcina było nawrócenie swoich rodziców, do którego doprowadził wkrótce po opuszczeniu armii. Następnie udał się do św. Hilarego, biskupa Poitiers (we Francji), stając się jego uczniem. Został akolitą, a następnie diakonem. Po pewnym czasie osiadł jako pustelnik na wysepce Gallinaria w pobliżu Genui, gromadząc wokół siebie wielu uczniów.

    Święty Marcin z Tours

    W 361 r. założył pierwszy klasztor w Galii – w Liguge. Dziesięć lat później, mimo jego sprzeciwu, lud wybrał go biskupem Tours. Ta data jest potwierdzona w dokumentach – sakrę biskupią otrzymał w roku 371. Jako pasterz diecezji prowadził nadal surowe życie mnisze, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Klasztory, które zakładał, łączyły koncepcję życia mniszego z pracą misyjną. Sam odbył wiele wypraw misyjnych. Rozpoczął chrystianizację prowincji galijskiej i prowadził ją w sposób bardzo systematyczny. Był znanym apostołem wsi. Jako były wojskowy nie zrażał się niepowodzeniami, ale konsekwentnie realizował wytyczone sobie zadania.
    Jeszcze za życia nazywany był mężem Bożym. Współczesny mu hagiograf Sulpicjusz Sewer zanotował wiele cudów wymodlonych przez biskupa Marcina, a także wielką liczbę nawróconych przez niego pogan. Sulpicjusz opisuje także zmagania tego misjonarza z duchami nieczystymi, które atakowały go tym częściej, im więcej dusz nawracał na wiarę chrześcijańską.
    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w Candes podczas podróży duszpasterskiej. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada. Jako pierwszy wyznawca – nie-męczennik – zaczął odbierać cześć świętego w Kościele Zachodnim. Relikwie spoczywają w bazylice wzniesionej ku czci Świętego. Jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, Mainz, Rotterburga i Amiens; dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są: dzban, gęś na księdze, gęś u jego stóp, koń, księga, model kościoła, dwa psy lub żebrak u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Wzór miłości braterskiej św. Marcina

    fot. Aleteia.pl

    ***

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański”, 11.11.2007

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś, 11 listopada, Kościół wspomina św. Marcina, biskupa Tours, jednego z najbardziej znanych i czczonych świętych europejskich. Urodził się w Panonii, na obszarze dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej ok. r. 316. Ojciec wybrał dla niego karierę wojskową. Już we wczesnej młodości Marcin zetknął się z chrześcijaństwem i po pokonaniu wielu trudności znalazł się w gronie katechumenów przygotowujących się do chrztu. Otrzymał ten sakrament w wieku około 20 lat, lecz musiał jeszcze przez wiele lat pozostać w wojsku, gdzie postępował zgodnie ze swoim nowym wyborem życiowym: odnosił się do wszystkich z szacunkiem i zrozumieniem, swojego posługacza traktował jak brata i unikał wulgarnych rozrywek. Po zakończeniu służby wojskowej udał się do Poitiers we Francji, do świętego biskupa Hilarego. Został przez niego wyświęcony na diakona i kapłana, wybrał życie monastyczne i razem z kilkoma uczniami założył w Ligugé najstarszy znany w Europie klasztor. Ok. 10 lat później chrześcijanie z Tours, którzy zostali bez pasterza, obwołali go swym biskupem. Od tamtej pory Marcin z wielkim zapałem poświęcił się ewangelizacji wsi i formacji kleru. Choć przypisuje się mu różne cuda, św. Marcin znany jest przede wszystkim z uczynku miłości braterskiej. Kiedy był jeszcze młodym żołnierzem, spotkał na drodze ubogiego człowieka skostniałego i kulącego się z zimna. Wziął więc swój płaszcz, przeciął go mieczem na pół i jedną z części oddał owemu człowiekowi. W nocy ukazał mu się we śnie Jezus, okryty tym właśnie płaszczem.

    Drodzy bracia i siostry, miłosierny gest św. Marcina wynika z tej samej logiki, która skłoniła Jezusa do rozmnożenia chlebów dla zgłodniałych rzesz, a przede wszystkim do dania samego siebie jako pokarmu dla ludzkości w Eucharystii, będącej najwyższym znakiem miłości Boga, Sacramentum caritatis. Jest to logika dzielenia się z innymi, która w autentyczny sposób wyraża miłość bliźniego. Niech św. Marcin pomoże nam zrozumieć, że tylko wtedy, gdy wszyscy będziemy starali się dzielić z innymi, będzie można stawić czoło wielkiemu wyzwaniu naszego czasu, jakim jest konieczność budowania pokojowego i sprawiedliwego świata, w którym każdy będzie mógł żyć godnie. Może to nastąpić, jeśli przeważy w światowej skali model autentycznej solidarności, co pozwoli zapewnić wszystkim mieszkańcom planety żywność, wodę, niezbędną opiekę lekarską, a także pracę i zasoby energetyczne, jak również dostęp do dóbr kultury, wiedzy naukowej i technicznej.

    Zwracamy się teraz do Najświętszej Maryi Panny prosząc, aby pomagała wszystkim chrześcijanom stawać się na wzór św. Marcina wielkodusznymi świadkami Ewangelii miłości i niestrudzenie budować kulturę solidarnego dzielenia się z innymi.

    Po polsku Papież powiedział:

    Pozdrawiam serdecznie Polaków. Dzisiaj w Polsce obchodzicie Święto Niepodległości. Z tej okazji pragnę powtórzyć życzenie, wypowiedziane rok temu na zakończenie pielgrzymki do waszej ojczyzny: «Czuwajcie, trwajcie mocno w wierze, bądźcie mężni (…)! Wszystkie wasze sprawy niech dokonują się w miłości!» (1 Kor 16, 13-14). Z serca wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2008/Opoka.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Marcin z Tours

    René Lejeune

    ŚWIĘTY MARCIN Z TOURS – WZÓR EWANGELIZATORA

    EPOKA POKOJU
    W roku 313 cesarstwo rzymskie zawiera wreszcie pokój z Kościołem. Kończy się straszliwe i zdeprawowane widowisko aren oświetlonych żywymi ludzkimi pochodniami, mężczyzn i kobiet rzucanych na pastwę dzikich zwierząt pod lubieżnym spojrzeniem rozgorączkowanego tłumu, dziewcząt gwałconych przez oprawców zanim je zabito, prawo pogańskie bowiem zakazywało skazania na śmierć dziewic. Setki tysięcy chrześcijan zabito na tysiące sposobów: zatłuczono, powieszono, spalono, rozerwano, zmiażdżono, wyrwano im wnętrzności, pokawałkowano. W ciągu dwóch i pół wieku okrucieństwo cesarstwa przeszło wyobrażenie.
    Jednak im bardziej rzymska władza ich masakrowała, tym liczniejsi stawali się czciciele jedynego Boga, odrzucający kult imperatora traktowanego jak bóstwo. Sanguis martyrum, semen christianorum. Tak, naprawdę krew ogromnych tłumów męczenników była dobrem, zasiewem nowych i licznych pokoleń chrześcijan. Ostatnie krwawe prześladowanie wybuchło w r. 303, najbardziej gwałtowne ze wszystkich dotąd…
    Koniec był bliski: 28 października 312 r., Konstantyn, syn cesarza Konstansa i Heleny, służącej w chrześcijańskiej oberży, przeszedł ze swą armią przez Most Melwiusza i stawił czoła armii imperatora Maksencja. O zachodzie Konstantyn widzi płomienny krzyż, na którym wypisane są słowa: In hoc signum vinces. W tym znaku zwyciężysz. Pan historii nagle nadaje ludzkim losom nowy kierunek.
    Konstantyn, stawszy się imperatorem, nie zwleka z wyciągnięciem ręki do chrześcijan. Od marca 313 r. edykt mediolański wyznacza nową erę. Pokój konstantyński zapanuje w Cesarstwie. Tłum uczniów Chrystusa wychodzi z katakumb, spod ziemi, z kryjówek. Odtąd mogą żyć i w świetle dnia dawać świadectwo. Ewangelizacja ludów rozpoczyna się!

    CZYN ZAPISANY W ZŁOTEJ KSIĘDZE
    W 3 lata po edykcie mediolańskim rodzi się w Sabarii, w rzymskiej prowincji Pannonii (aktualnie: Węgry) – Marcin, syn rzymskiego żołnierza, dziecko pogańskiej rodziny. Nieco później ojciec zostaje przeniesiony do Pawii, w północnych Włoszech. Dziecko, przeniknięte w tajemniczy sposób łaską, doświadcza wewnętrznych wezwań. Przyciąga je religia chrześcijańska, którą widzi żywą i działającą wokół siebie. Mając 12 lat marzy o życiu na pustyni, wzorem wschodnich ascetów. Niestety, prawo wymaga, by ukończywszy 15 lat, syn żołnierza też służył w armii cesarskiej. Marcin (imię będące zdrobnieniem od Marsa – boga wojny) zostaje przeznaczony do gwardii cesarskiej, oddziału elitarnego czuwającego nad obszarami zagrożonymi przez barbarzyńców. Marcin wyjeżdża do Galii. Przyłącza się do garnizonu w Armiens. To tu rozegra się wspaniała scena, która zostanie zapisana w chrześcijańskiej złotej księdze miłosierdzia. Zdjęty litością na widok biedaka w łachmanach, drżącego z zimna w chłodzie północnego wiatru, u bram miasta, siedzący na koniu Marcin zdejmuje płaszcz i przeciąwszy go na pół, daje większą część nędzarzowi. Następnej nocy ma wizję, a może sen: Chrystus objawia mu się odziany w połowę jego płaszcza… Ten gest pomoże chrześcijanom nadchodzących wieków dojrzeć Jezusa we wszelkiej nędzy.

    DROGA WIARY
    W krótkim czasie po tym wydarzeniu Marcin przyjmuje chrzest. Odtąd całkowicie należy do Chrystusa. Musi jednak służyć w armii aż do końca wyznaczonego okresu. Opuści ją więc dopiero po 25 latach. W miarę jednak jak wzrasta w nim wiara, gaśnie duch żołnierski. Tuż przed ukończeniem służby ma wziąć udział w szturmie na Worms. Odmawia przelewu krwi i prosi cesarza o zwolnienie z udziału w tej akcji. Cesarz Julian traktuje go z wściekłością jak tchórza. Marcin prosi więc o umieszczenie go na czele nacierających, ale bez żadnej broni z wyjątkiem… krzyża. Tuż przed szturmem barbarzyńcy poddają się. Żołnierze przypisują Marcinowi ten nieoczekiwany „cud”.
    Mając 40 lat opuszcza armię. Udaje się do Poitiers. Słyszał opowiadania o biskupie Hilarym, wielkim świętym, obrońcy wiary katolickiej przed mnożącymi się biskupami ariańskimi. Ten odkrywa w Marcinie istotę rozpaloną wiarą, pragnie więc zatrzymać go przy sobie jako diakona. Marcin odmawia przyjęcia tego zaszczytu. Zgadza się jednak na pełnienie posługi egzorcysty. Życie nauczyło go jadowitości i podstępnego działania szatana i jego zastępów.

    ŚWIADEK CHRYSTUSA
    Dzięki snowi budzi się w nim dawne marzenie: doprowadzić rodziców, jeszcze żyjących, do Jezusa Chrystusa. Gdy święty Hilary, będący w Galii żelazem włóczni przeciw arianizmowi, agresywnemu i przeważającemu, zostaje zesłany na wygnanie do Frygii, Marcin udaje się do Illyricum. W drodze napadają go w Alpach bandyci. Jeden z nich nawraca się wstrząśnięty pokojem promieniującym z wędrowca.
    Przybywszy do domu nawraca matkę. Ojciec odmawia przyjęcia wiary chrześcijańskiej. Biskupi w Illyricum, oddani arianizmowi, zauważają w Marcinie żarliwego obrońcę boskości Chrystusa. Prześladują go i skazują na publiczne ubiczowanie. Po tym wydarzeniu Marcin udaje się do Italii. Przebywa w pustelni blisko Mediolanu. I tutaj biskup, który przyjął arianizm, wyrzuca go ze swego terytorium. Marcin znajduje więc schronienie na wysepce Gallinaria niedaleko Genui. Idąc za przykładem wschodnich ascetów odżywia się ziołami i korzonkami. Pewnego dnia spożył trującą roślinę. Bliskiego śmierci Marcina ocaliła jedynie modlitwa. W tym okresie dowiedział się, że biskup Hilary otrzymał pozwolenie na powrót do Galii. Wraca więc do Poitiers, gdzie Hilary przyjmuje go z otwartymi ramionami nie jako ucznia, lecz jako chwalebnego towarzysza swych walk z arianami.

    ŻYCIE MNICHA
    Marcin usuwa się do pustelni odległej o dwie godziny marszu od Poitiers. Przyłączają się do niego uczniowie. To początek wspólnoty, która uformuje klasztor w Liguge: pierwsza wspólnota zakonna w Galii. Pewnego dnia, podczas nieobecności Marcina, umiera tu młody katechumen. Po 3 dniach Marcin powraca. Wstrząśnięty żałobą uczniów modli się przed jego ciałem. Płacze gorzko i błaga Pana o przywrócenie mu życia. Młody człowiek powstaje z mar i opowiada o życiu w drugim świecie.

    GŁOS LUDU
    Marcin pozostaje w Liguge 15 lat. Oddaje się studiowaniu Biblii i głosi kazania w okolicznych miejscowościach. Jego sława sięga daleko, szczególnie od chwili, gdy za jego wstawiennictwem Pan przywrócił życie młodemu katechumenowi, a także niewolnikowi z sąsiedniej posiadłości. Dziwny plan rodzi się więc w umysłach chrześcijan w Tours. W r. 371 umiera ich biskup – Lidor. Dlaczegóż święty mnich nie miałby zająć jego miejsca? Przewidując jego odmowę posługują się pewną strategią… Jeden z mieszkańców błaga Marcina o modlitwę nad ciężko chorą żoną. Idąc za głosem dobrego serca mnich udaje się w drogę. Nagle otacza go tłum ludzi i prowadzi do Tours. Na nic się zda sprzeciw. Tam przyjmuje go wspólnota ogarniętych entuzjazmem chrześcijan, kapłanów i świeckich, prosząca go o przyjęcie godności biskupa. Odczytując ostatecznie w tych wydarzeniach wolę Bożą Marcin wreszcie przystaje. Nie jest jednak łatwo znaleźć biskupa, który zechce konsekrować tego mnicha o włosach długich i w nieładzie, mającego szaty brudne i zniszczone, z wyglądu niewiele wartego…

    BISKUP
    Marcin nie zwleka z ukazaniem się jako biskup władający z autorytetem, kochany, szanowany przez wiernych. Jest pokorny i serdeczny. Nadal jest ubogi. Mieszka w pustelni o pół godziny drogi pieszo od Tours. Dołączają się do niego uczniowie. Tak bierze początek klasztor w Marmoutier. Ustanawia w nim regułę życia opartą na modlitwie, ubóstwie i umartwieniu. Biskup przyjmuje w nim 80 dusz pragnących żyć jak on – święty. Przywdziewają zgrzebne burki. Każdy żyje w swoim domku, modląc się, rozmyślając, kopiując święte księgi. Marcin udaje się co dnia do katedry odprawić nabożeństwa. Pewnego dnia, w czasie Eucharystii wierni widzą promieniejącą aureolę… biskup właśnie dał biedakowi własną tunikę. Jego miłosierdzie jest niestrudzone. Wykupuje więźniów, wstawia się za skazanymi na śmierć, przemierza wioski diecezji, burzy świątynie pogańskie i demoniczne bożki, wycina święte gaje. Niezliczone znaki towarzyszą niestrudzonym wysiłkom ewangelizacyjnym tego pasterza dusz. Umacnia wiernych w wierze, osłabia wierzenia pogańskie i ariańskie herezje. Na miejscu zburzonych świątyń buduje kościoły i klasztory. Powoli w jego diecezji mnożą się miejsca święte, które biskup powierza swym kapłanom. Rośnie liczba powołań wokół niego i pod jego kierownictwem.

    CUDOTWÓRCA
    Sulpicjusz Sewer, biograf św. Marcina, potwierdza, iż sam był świadkiem wielu cudów. Oto kilka z nich z długiej listy. Wyprosiło je wstawiennictwo biskupa – cudotwórcy.
    Przybywszy pewnego dnia do pogańskiej wioski postanowił wyciąć ich święte drzewo. Prowadzeni przez ofiarnika mieszkańcy sprzeciwiają się temu. Przywiązany na własną prośbę do drzewa rosnącego obok tego, które ma być wycięte i zgodnie z prawami natury skazany na zmiażdżenie przez wycinane drzewo, święty ocalał, gdyż przewróciło się ono w drugą stronę. Wstrząśnięci cudem mieszkańcy pogańskiej wioski nawracają się.
    Innego dnia biskup podkłada ogień pod pogańską świątynię. Ogień z powodu wiatru zagraża sąsiedniemu domowi. Wspiąwszy się na jego dach Marcin błaga Niebo o oszczędzenie domu. Płomienie odwracają się.
    Kiedyś w podróży zaatakował go rozbójnik. Kiedy już miał przeszyć biskupa mieczem, upadł na wznak. Przerażony tym, uciekł.
    W Trewirze biskup uzdrawia umierającą, sparaliżowaną dziewczynkę. Wlał jej do ust kilka kropli poświęconego oleju.
    U bram Paryża biskup Marcin spotyka trędowatego – straszliwie zniekształconego. Bierze go w ramiona, całuje, a trąd znika.
    Wyrywając piekłu tak wielką liczbę dusz, Marcin staje się często pastwą ataków diabelskich. W Trewirze wygania demona ze sługi prokonsula Tetradiusza, a ten nawraca się.
    Wchodząc pewnego dnia do domu zauważa demona o straszliwym wyglądzie. Rozkazuje mu odejść, demon zaś zamiast to uczynić, bierze w posiadanie mężczyznę mieszkającego na tyłach domu. Nieszczęśnik zamienia się we wściekłe zwierzę, gotowe ukąsić każdego, kto się doń zbliży. Oburzony święty idzie w jego kierunku, wkłada mu do ust palce i woła do ducha nieczystego: „Jeśli masz jakąkolwiek moc, to ugryź tę rękę wyciągniętą nad tobą!” Demon ucieka jakby z ręki biskupa buchały płomienie.
    Blisko Chartres Marcin wyprasza u Pana powrót do życia zmarłego dziecka, z którym śpieszy do niego zapłakana matka. Towarzyszy jej tłum pogan. Wszyscy się nawracają.
    Gdy Marcin zauważa wyjątkowy opór ze strony pogan wobec wysiłków ewangelizacyjnych, ucieka się do ulubionej broni: pokuty. Ubiera się jedynie we włosiennicę, posypuje popiołem, modli się i pości przez trzy dni. Tak doprowadza do nawrócenia miejscowości Levroux, której mieszkańcy wzbogacili się niegodziwymi praktykami okultystycznymi. Po trzech dniach aniołowie nakazują mu powrócić do straszliwego miejsca. Mieszkańcy są jakby sparaliżowani. Marcin burzy ich świątynię i bożki. Wychodząc ze stanu odrętwienia poganie uznają w tych wydarzeniach znak Nieba i przyjmują wiarę chrześcijańską.

    WIEJSKI APOSTOŁ
    Biskupa – mnicha z Tours nie zadowala spacerowanie od pustelni do katedry. Widuje się go jak przemierza wioski, niosąc Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. W poszukiwaniu dusz zniewolonych pogaństwem, przekracza granice swego terytorium. Widząc powodzenie jego misji, inni biskupi zapraszają go do diecezji. To właśnie św. Marcin z Tours rozpoczął ewangelizację wiosek.
    Przez trzy pierwsze wieki Kościół zyskał dla Chrystusa mieszkańców okręgów miejskich. Tworzyli go głównie ludzie prości, rzemieślnicy, kupcy, wyzwoleni niewolnicy. Wieśniacy i arystokracja byli – z rzadkimi wyjątkami – oporni na wiarę chrześcijańską. W wioskach pogaństwo było tak mocno zakorzenione, iż słowo paganus czyli wieśniak zaczęło oznaczać po prostu poganina. Ostatnim schronieniem pogaństwa była wieś. Związek z ziemią i naturą, wróżbiarstwo, magiczne zioła, rzucanie uroku, czarownice i magicy rozsiani byli licznie po wyizolowanych wioskach, żyjących we własnym świecie, sprzyjającym temu, co dziwne, cudowne, okultystyczne. Chrześcijaństwo zaś oznaczało radykalne zerwanie z tym wszystkim.
    Uzbrojony w wiarę, która góry przenosi, Marcin wnika w ten wrogi świat na grzbiecie osła lub muła. Potrafi mówić do ludzi, wzruszać prostych. W ślad za jego przejściem rodzą się wspólnoty chrześcijańskie. To prawda: Niebo wspiera go potężnie znakami, które mnożą się na jego drodze i potwierdzają prawdziwość jego orędzia. Idzie coraz dalej: Auvergne, Saintonge, dolina Rodanu, region Paryża. Wszędzie rozbrzmiewa echo głosu i wezwań żarliwego misjonarza. Marcin jest naprawdę apostołem Galii, przemierzającym jej regiony. I również dlatego, że przyjął nowe metody ewangelizacji. Idzie naprzód bez lęku, głosi Ewangelię z entuzjazmem, dobiera słowa w zależności od słuchaczy, do których się zwraca, wchodzi nawet na terytorium wrogie, nie waha się rzucać wyzwania poganom i niewierzącym, szturmuje Niebo, pozwala się zawsze prowadzić Duchowi. W przypadku silnego oporu ucieka się do postu i pokuty, oblegając Pana modlitwami i błaganiami. A wszystko to wymagało wiary całkowitej i doskonałej, niezłomnej więzi z Chrystusem, niewzruszonego zdecydowania. Takiej duszy Pan nie odmawia niczego. Duszy, która jest Jego narzędziem, Bóg udziela łask proporcjonalnie do zdania się na Niego. Jest słaby własną słabością, a jego skuteczność jest przejawem mocy Bożej. Oto tajemnica biskupa Marcina, ewangelizatora Galii i wzoru ewangelizacji. Biskup z Tours nie zajmuje się jedynie terenami wiejskimi, lecz otwiera też serce arystokracji na wiarę i miłosierdzie. Pod koniec jego życia, większość z 80 mnichów w Marmoutier to potomkowie arystokracji. Życie monastyczne nabiera cudownego rozmachu w czasie jego biskupstwa. Dwa tysiące mnichów i mniszek zgromadzi się na pogrzebie biskupa – cudotwórcy. Jego sława dotrze aż na krańce Imperium. Jego płomienne słowo, masowe nawrócenia, cuda i także ogromna dobroć i miłosierdzie dają go poznać wszędzie i we wszystkich środowiskach. Jeśli na początku kierowania diecezją imperator Walentynian przyjmuje go z niechęcią, wrogo doń nastawiony, to w 10 lat później imperator Maksym (383-88) odnosi się do niego z szacunkiem, a nawet ze czcią. W zachowaniu Marcina brak jest jakiegokolwiek schlebiania, w przeciwieństwie do postawy tak wielu biskupów – pochlebców. Pewnego dnia, gdy imperator podał mu swój kielich, aby go wyróżnić, zamiast mu go zwrócić po wypiciu, Marcin podaje go kapłanowi, który mu towarzyszył. Podkreślił tak niezwykłą wartość kapłaństwa i udzielił lekcji obecnym.
    Żyjąc na ziemi i dokonując na niej cudów, Marcin żyje już w pełni w Królestwie Bożym. Na ziemi działał całym sercem w służbie Zmartwychwstałego, w świętej obojętności wobec wszelkiej władzy lub znaku władzy czysto ziemskiej. Jego pokora zachwycała chrześcijan, jego dobroci jednak przeciwstawiali się możni, sprzymierzeńcy siły, nawet pomiędzy biskupami.

    MARCIN I SPRAWA PRYSCYLIANIZMU
    W czasie jego bytności w Trewirze została podniesiona sprawa herezji pryscylianizmu. Pryscylian, biskup Awilii, opierając się na doktrynie dość kruchej nauczał w profetycznym natchnieniu. Posługiwał się apokryfami, odrzucał Stary Testament i doktrynę Kościoła, sam żył w skrajnym ascetyzmie. Został skazany przez Synod w Saragossie (380), zaś jego potępienie potwierdził synod w Bordeaux (384). Nierozważnie biskup Pryscylian odwołał się do sądu cesarza. Marcin doradzał miłosierdzie oraz doprowadzenie Pryscyliana do zdrowego pojmowania wiary. Biskup z Tours osądzał też jako niestosowne ingerowanie ramienia świeckiego w wewnętrzne sprawy Kościoła. Pomimo interwencji Marcina sprawa zakończyła się tragicznie. Najbardziej nieubłagani biskupi kierują do cesarza Maksyma prośbę o przykładne ukaranie biskupa Pryscyliana. Zostaje on skazany na śmierć wraz z sześcioma towarzyszami. Rozwiązanie to zaprzecza Ewangelii i zadaje ciężki cios Kościołowi. Marcin z Tours zostaje przez tych samych biskupów oskarżony o sprzyjanie nieszczęsnemu Pryscylianowi. Tymczasem także święty biskup Mediolanu, Ambroży, jest zgorszony tą sprawą, tym bardziej, że cesarz Maksym miesza się odtąd częściej w sprawy Kościoła. Wysyła wojsko do Hiszpanii z misją przegonienia heretyków i wytępienia ich. Dowiadując się o tym Marcin spieszy ponownie do Trewiru. Maksym wymaga od niego jako dowodu poddania swej władzy, przyłączenia się do biskupów, którym przewodzi Hiszpan Itacjusz. Jego zatwardziałość dochodzi do okrucieństwa. Aby uniknąć najgorszego Marcin przystaje, jednak jego sumienie będzie rozdarte. Wzorem był mu Jezus cichy i serca pokornego.
    Małżonka cesarza, przeciwnie, przyjmuje go przy swoim stole. Usługuje mu stojąc, ze spuszczonymi oczyma, a radość z takiego współbiesiadnika maluje się na jej twarzy. Jest przy nim i Martą, i Marią. Słucha z zachwytem i zachowuje się jak służąca, z duszą ogarniętą wiarą.

    WIERNOŚĆ DO KOŃCA
    Powróciwszy do diecezji biskup Marcin osiągnął wiek zaawansowany, a wciąż i coraz mocniej daje dowody wyrozumiałości i współczucia. Pewnego dnia, idąc odprawić Mszę św. spotkał biedaka w łachmanach, drżącego z zimna. Nakazał archidiakonowi przyodziać go odpowiednio. Ten jednak nic nie znalazł. Biedak na nowo zwrócił się do świętego. Wtedy Marcin zdjął własne szaty i ubrał w nie nieszczęsnego człowieka.
    Nawet wobec najbliższych współpracowników, którzy zachowywali się nagannie, Marcin dał dowody miłosiernej życzliwości. Diakon Brice, którego przyjęto w bardzo młodym wieku w Marmoutier, zaczął prowadził rozwiązłe życie. Na biskupa rzucał zniewagi i oszczerstwa. Błagano Marcina, aby przegonił niegodziwca. Biskup odpowiedział: „Jezus znosił Judasza, a więc ja mogę znosić Brice’a”. Modlił się. Wstrząśnięty dobrocią swego biskupa i łaską wysłużoną przez modlitwy świętego, Brice nawrócił się i wszedł na drogę świętości. Cud tej łaski przeszedł wyobrażenie, bo to właśnie Brice stanie się następcą Marcina jako biskup Tours! Prawa Królestwa Bożego nie są prawami tego świata. Brice, dzięki dobroci Marcina, stał się nowym owocem przypowieści o synu marnotrawnym.
    Marcin niestrudzenie wykonuje swój apostolat. Jego miłosierdzie kruszy zatwardziałe serca. Życzliwy dla grzeszników, przyjmuje ich nawet w klasztorze. To sama dobroć i miłosierdzie. Szatanowi, który nie przestaje go dręczyć i doświadczać, powiedział jednego dnia: „Sądzę, że gdybyś zechciał przestać kusić ludzi i gdybyś mógł okazać skruchę za twe przeszłe zbrodnie, Bóg by ci wybaczył i okazał ci miłosierdzie…” Marcin pojął przepaść Bożego miłosierdzia…

    SCHYŁEK MISJI
    Biskup Tours osiągnął wiek wyjątkowy w jego epoce: 81 lat. W tym czasie wybucha kłótnia pomiędzy kapłanami w Candes, nad Loarą. On – narzędzie pokoju, udaje się tam, chcąc doprowadzić do zgody. Do końca był pasterzem czuwającym. Po wypełnieniu tej misji popada w chorobę. Jego uczniowie, którzy towarzyszyli mu w wielkiej liczbie, lamentują u stóp jego łoża, bojąc się, że śmierć odbierze im świętego biskupa. Chory zdaje się na wolę Boga. Kładzie się na ziemi. Uczniowie chcą mu zrobić posłanie ze słomy, ale on stwierdza: „Nie godzi się, żeby chrześcijanin umarł inaczej niż w popiele.” Bardzo cierpi. Leży na plecach, co potęguje jego dolegliwości. Uczniowie proszą, by położył się na boku. Marcin odpowiada: „Pozwólcie, moje dzieci, że będę patrzył raczej w niebo niż w ziemię, aby moja dusza odnalazła prostą drogę ku swemu Panu.” I demon trwa przy nim, czyhając na najmniejszą słabość duszy, która spustoszyła jego królestwo ciemności. „Cóż tu robisz? – dopytuje się święty. – Nie znajdziesz we mnie niczego, przeklęte stworzenie, co by należało do ciebie. Miłosierdzie Boże przyjmie mnie na łono Abrahama.” Olbrzym wiary przywołuje ojca wierzących nim wejdzie ostatecznie w pokój i radość Chrystusa. Zaledwie wypowiedział te słowa, oddał ducha Stwórcy, po życiu wypełnionym służbą Bogu. Na posłaniu z popiołu ma twarz rozpromienioną niewyrażalnym pokojem.
    11 listopada 397 św. Marcin z Tours zostaje złożony do grobu. Odtąd wierni napływają tłumie do jego grobu. Św. Brice, jego następca, buduje bazylikę, która staje się celem pielgrzymek chrześcijan ze wszystkich narodów. W maju 1562 roku kalwini palą jego relikwie. Udało się ocalić ramię i część czaszki. Płaszcz biskupi świętego, tak zwaną capellę przechowali Merowingowie, później Karolingowie, w oratorium. Capella św. Marcina użyczyła nazwy oratorium, zwanemu odtąd chapelle czyli kaplicą.
    Niezwykłą sławę tego świętego potwierdza wielka liczba miejscowości i kościołów noszących jego imię: blisko 500 miejscowości i około 4000 tysiące kościołów w samej Francji. Cały Zachód świadczy o tym kulcie, w Rzymie jest aż 7 kościołów, które obrały go za swego patrona.

    René Lejeune

    Przekł. z fr.: E. B.; Stella Maris (szwajcarskie pismo religijne Wydawn. du Parvis) nr 320, listopad 1996, str. 1-4; w: „Vox Domini” nr 9-10/97, str. 2-4

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Marcin z Tours – „święty niepodzielonego chrześcijaństwa”

    Sample

    fot. laiterie-de-verneuil.com

    ***

    11 listopada wspominamy św. Marcina. Jest on pierwszym świętym Kościoła zachodniego spoza grona męczenników. Postać świętego, a zwłaszcza scena jego dzielenia się połową płaszcza z żebrakiem, wielokrotnie inspirowały artystów. Czczą go chrześcijanie zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, oprócz katolików, także prawosławni, ewangelicy i anglikanie.

    Ikonografia często bazuje na przełomowym wydarzeniu z życia świętego i podkreśla jego miłosierdzie. Jako żołnierz cesarza Konstancjusza jechał z rodzinnego domu do koszar. Gdy u bram miasta Ambianum (obecnie Amiens) ujrzał sponiewieranego i marznącego żebraka, nie mając ani pieniędzy, ani jedzenia, rozciął mieczem na pół swój płaszcz legionisty i dał go żebrakowi. Następnej nocy miał ujrzeć we śnie odzianego w tę połowę Chrystusa, który do otaczających Go aniołów powiedział: „To Marcin, zdążający do chrztu, okrył mnie swoim płaszczem”. Ten sen miał spowodować, że – według różnych wersji tej historii – w 339 r. Marcin przyjął chrzest i, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, zrezygnował ze służby wojskowej.

    Przyszły święty urodził się ok. 317 w Panonii (dzisiejsze Węgry) i – podobnie jak jego ojciec – był żołnierzem, ale po przyjęciu chrztu porzucił służbę wojskową. Później przez dziesięć lat żył w pustelni na wyspie Gallimaria opodal Genui. Wkrótce zgromadził wokół siebie kilkudziesięciu mnichów, z którymi wspólnie założył najstarszy klasztor w Galii. Słynął z cnoty, ascetycznego życia a także z cudów.

    W 371 r. – wbrew jego woli – wierni wybrali go na biskupa Tours. W dalszym ciągu jednak prowadził życie mnisze w klasztorze w pobliskim Marmoutier, przewodząc w nim zgromadzeniu osiemdziesięciu zakonników. Był bardzo surowy dla siebie, a wyrozumiały dla innych. Potępiał błędy heretyków, ich samych natomiast bronił przed surowymi karami. W tym duchu zwalczał m.in. Itacjusza z Ossanowy, który domagał się kary śmierci dla heretyków.

    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w czasie wizyty parafii w niewielkiej miejscowości Candes nad Loarą. Pochowano go 11 listopada w katedrze w Tours. Ten dzień jest od V wieku liturgicznym wspomnieniem tego świętego.

    Kult św. Marcina zaczął się szerzyć bardzo szybko najpierw we Francji i – od połowy VI w. – w całej ówczesnej Europie chrześcijańskiej. Jego grób i samo miasto stały się wówczas miejscem pielgrzymkowym, przy czym przez długie wieki zajmowało ono drugie miejsce w Kościele zachodnim po miejscach świętych w Jerozolimie. Został pierwszym świętym, który nie był męczennikiem. Przez ponad 1000 lat królowie Francji oddawali się w opiekę św. Marcinowi. W późnym średniowieczu w kraju było ponad 3 600 kościołów pod jego wezwaniem. Nazwisko Martin jest jednym z najpopularniejszych we Francji.

    Postać świętego, a zwłaszcza scena jego dzielenia się połową płaszcza z żebrakiem, wielokrotnie inspirowały artystów. Malowali go m.in. Carpaccio (1456-1526), El Greco (1541-1614) i liczni inni twórcy. Często jest przedstawiany jako rycerz na białym koniu, rzadziej jako biskup z hostią. Imię świętego obrało sobie pięciu papieży, a ostatni z nich – Marcin V (1417-31) został wybrany 11 listopada.

    Bogate zwyczaje „marcińskie”

    We wczesnym chrześcijaństwie dzień św. Marcina miał charakter podobny do Środy Popielcowej. W czasach przedchrześcijańskich tego dnia rozpoczynała się zima, był to też termin płacenia podatków i początek nowego roku gospodarczego. Tego dnia m.in. uroczyście próbowano nowe wino.

    Do dziś w różnych częściach Niemiec i Austrii odbywają się pochody dzieci z „lampionami św. Marcina”, prowadzące do „ogniska św. Marcina”. Dzieciom towarzyszy rycerz ubrany w rzymski hełm i purpurowy płaszcz, mający przypominać żołnierza Marcina i jego dobre czyny.

    Gdy późną jesienią następuje lekkie ocieplenie, Francuzi nazywają to „latem Marcina”. Wiąże się to z inną legendą, według której gdy ciało Marcina wieziono statkiem po Loarze z miejsca jego śmierci – Candes-Saint-Martin – do Tours, z jesiennego snu obudziła się przyroda i nieoczekiwanie całe nadbrzeżne łąki okryły się kwiatami.

    W Poznaniu 11 listopada wypiekane są specjalne „Marcinowe” słodkie rogale wypełnione masą z białego maku. Na najstarszej ulicy miasta – św. Marcinie – odbywa się uroczysta parada, której przewodzi rycerz na siwym koniu.

    Gęsi na św. Marcina

    „Gęś św. Marcina” jest tradycyjną potrawą we Francji, Austrii i w Niemczech: w Kolonii na przykład spożywa się 11 listopada pieczoną gęś nadziewaną jabłkami, rodzynkami i kasztanami. W Szwecji św. Marcin jest patronem gastronomów z południa tego kraju. W Skanii już w przeddzień jego dnia przy „świętomarcinowej” gęsi zbierają się wieczorem w restauracjach całe rodziny i grupy przyjaciół.

    We Francji spożywanie w dniu św. Marcina potraw z gęsi połączone jest z degustacją rocznych win.

    “Via Sancti Martini”

    W 2005 roku wiodącą przez cały kontynent europejski pielgrzymkową „drogę św. Marcina” (“Via Sancti Martini”) Rada Europy ogłosiła „drogą kultury”. Łączy ona miejsce urodzenia z grobem narodowego świętego Franków w jego mieście biskupim – Tours. Drogę wyznaczają ciemnoczerwone tablice z żółtym krzyżem i pieczęcią Rady Europy. Choć „droga św. Marcina” nie jest tak popularna jak szlaki św. Jakuba do Santiago de Compostela, jednak systematycznie ich sieć się rozwija.

    Drogi te łączą jego miejsce urodzenia – Szombathely na Węgrzech z bazyliką św. Marcina w Tours, gdzie czczone są jego doczesne szczątki. Z Węgier droga prowadzi przez Maribor i Lublanę w Słowenii, a stamtąd przez Treviso i Wenecję do Mediolanu, następnie w Dolinę Aosty i na tzw. małej przełęczy św. Bernarda przecina główny grzbiet Alp. Po stronie francuskiej prowadzi przez centrum sportów zimowych Albertville i Lyon do Tours. Cała trasa łączy wiele miejsc, związanych ze św. Marcinem.

    Od kilku lat coraz większą popularnością cieszy się druga „Via Sancti Martini” – północny szlak do Tours. Prowadzi on z Szombathely przez Wiedeń i Linz do Niemiec, gdzie przebiega przez Bawarię, Badenię-Wirtenbergię i Nadrenię Palatynat. Z Trewiru Droga św. Marcina ciągnie się przez Luksemburg, Reims, Paryż, Chartres do Tours.

    e-Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 listopada

    Święty Leon Wielki, papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Andrzej Avellino, prezbiter
    ***
    Święty Leon Wielki

    Leon urodził się około 400 r. w Toskanii. Był synem Kwintyniana. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem około roku 430. Od młodości wyróżniał się tak wielką erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi, że nawet jako zwykły akolita wysyłany był przez papieża do ważnych misji. Na jego polecenie udał się m.in. z poufną misją do św. Augustyna, biskupa Hippony. Kiedy w 440 r. przebywał z misją pokojową w Galii, wysłany tam przez cesarzową Gallę Placydię, został obrany papieżem po śmierci Sykstusa III. Po powrocie do Rzymu został konsekrowany 29 września 440 r., rozpoczynając swoje ponad 21-letnie kierowanie Kościołem.
    Jego pontyfikat przypadł na czasy licznych sporów teologicznych i zamieszania pośród hierarchii kościelnej. Musiał zwalczać liczne herezje oraz tendencje odśrodkowe, podejmowane przez episkopaty Afryki Północnej i Galii. To wtedy Pelagiusz głosił, że Chrystus wcale nie przyniósł odkupienia z grzechów, a Nestoriusz twierdził, że w Jezusie mieszkały dwie osoby. Poprzez swoich legatów brał udział w soborze w Chalcedonie (451), który ustalił najważniejsze elementy doktryny chrystologicznej. W dogmatycznym liście do biskupa Konstantynopola, tzw. “Tomie do Flawiana”, odczytanym w Chalcedonie, Leon I rozwinął naukę o dwóch naturach w Chrystusie. Sobór Chalcedoński przyjął wiarę w jednego Chrystusa w dwóch naturach, obu niezmiennych i nieprzemieszczalnych, ale także nierozdwojonych i nierozdzielnych, tworzących jedną osobę. Tekst ten ojcowie soborowi przyjęli przez aklamację, a z zachowanych dokumentów wiemy, że zawołali wtedy: “Piotr przemówił przez usta Leona”.
    Papież Leon wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Za jego czasów powstały pierwsze redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych w języku łacińskim. Powiązał liturgię z codziennym życiem chrześcijańskim; np. praktykę postu z miłosierdziem i jałmużną. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspomnieniem wydarzeń minionych, lecz uobecnieniem niewidzialnej rzeczywistości. W jednej z mów podkreślał, że Paschę można celebrować w każdym okresie roku “nie jako coś, co przeminęło, ale raczej jako wydarzenie dziś obecne”.
    Leon przyczynił się do uznania prymatu stolicy Piotrowej zarówno przez cesarza zachodniego Walentyniana III, jak i przez Konstantynopol. Cesarz Walentynian III (425-455) ogłosił edykt postanawiający, że zarządzenia Stolicy Apostolskiej muszą być uważane za prawo; oznaczało to prymat jurysdykcyjny biskupa rzymskiego. Bronił Italię i Rzym przed najazdami barbarzyńców. Wyjechał naprzeciw Attyli, królowi Hunów, i jego wojskom, wstrzymał ich marsz i skłonił do odwrotu (452). W trzy lata później podjął pertraktacje ze stojącym u bram Rzymu Genzerykiem, królem Wandalów. Niestety, król nie dotrzymawszy umowy złupił Wieczne Miasto. Papież ten wsławił się także działalnością charytatywną oraz zdecydowanym przeciwstawianiem się praktykom pogańskim czy wpływom sekty manichejczyków.
    Leon był obrońcą kultury zachodniej. Jako pierwszy papież otrzymał przydomek “Wielki”. Zmarł 10 listopada 461 r. w Rzymie. Został pochowany w portyku bazyliki św. Piotra. Zachowało się po nim ok. 150 listów i prawie 100 mów wygłoszonych do mieszkańców Rzymu podczas różnych świąt. Pozwalają one poznać wiedzę teologiczną papieża oraz ówczesne życie liturgiczne. W roku 1754 Benedykt XIV ogłosił go doktorem Kościoła. Jest patronem muzyków i śpiewaków.
    W ikonografii św. Leon Wielki przedstawiany jest w szatach papieskich i w tiarze, czasami w szatach liturgicznych rytu wschodniego lub jako papież piszący. Jego atrybutami są: księga, kielich oraz orszak z półksiężycem, któremu zastępuje drogę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ——————————————————————————————————-


    9 listopada

    Rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Joanna z Signy
    ***
    Bazylika św. Jana na Lateranie

    Wiele osób sądzi, że najważniejszym kościołem papieskim jest bazylika św. Piotra na Watykanie. Nie jest to prawdą. To bazylika świętego Jana na Lateranie jest kościołem katedralnym papieża. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech bazylik większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac – siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I w dniu 9 listopada 324 r.
    W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początku XIV w. W 1377 r. papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę do Watykanu.Do dziś bazylika laterańska zachowuje swe wyjątkowe znaczenie. W odróżnieniu od trzech pozostałych rzymskich kościołów patriarchalnych przysługuje jej tytuł arcybazyliki; każdy nowo wybrany biskup Rzymu udaje się do niej w uroczystej procesji. Nad wejściem do świątyni znajduje się łaciński napis, który najlepiej oddaje wagę i rolę tego miejsca:Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbisto znaczy: Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i Świata. Tu właśnie papieże odprawiali Mszę na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy.Bazylika św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki św. Piotra i od Bazyliki św. Pawła za Murami. Wnętrze bazyliki jest podzielone kolumnami na pięć naw. Imponujący jest fronton bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda o wysokości 7 m): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontonu Bazyliki, papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Do wnętrza bazyliki prowadzi pięć potężnych wejść. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym, pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, znajduje się bogate prezbiterium, a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki.
    Do bazyliki dobudowane jest baptysterium, czyli osobna kaplica z basenem (tzw. pisciną), gdzie katechumenom udzielano chrztu przez zanurzenie. Kaplica nosi imię Konstantyna, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tego właśnie cesarza. Obok bazyliki znajduje się osobny budynek wybudowany na polecenie papieża Systusa V w 1589 r., w którym znajdują się “Święte Schody” (scala sancta). Według podania są to kamienne stopnie, po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Przywiezione zostały one z Jerozolimy do Rzymu w roku 326 przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I. Te schody pobożni pątnicy tak wytarli kolanami, że powstały w nich głębokie wyżłobienia.Dla pozostałych trzech bazylik rzymskich obchodzimy jedynie wspomnienie (na przykład dla bazylik św. Piotra i św. Pawła – 16 listopada). Dzisiejszy obchód ma jednak rangę święta, a więc taką, jaka przysługuje parafianom każdej świątyni na świecie w dniu rocznicy jej poświęcenia. Bazylika laterańska, jako katedra papieża, jest parafią nas wszystkich, dlatego jako cały Kościół obchodzimy dziś święto.
    Początkowo rocznicę poświęcenia bazyliki obchodzono tylko w Rzymie. Potem, za sprawą augustiańskich mnichów, święto zaczęto obchodzić także w innych miejscach. Na stałe do kalendarza liturgicznego weszło ono za sprawą papieża św. Piusa V, który kazał umieścić je w swoim mszale wydanym w 1570 roku. W nowym kalendarzu rzymskim zmieniono dotychczasową nazwę święta “dedykacja arcybazyliki Najświętszego Zbawiciela” na “rocznicę poświęcenia bazyliki laterańskiej”.Teksty liturgiczne kierują naszą uwagę na ważną tajemnicę. Kościół chce dziś wyrazić swoją wielką wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. Każdy kościół to dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie – jak to jest w innych religiach – jedynie dom modlitwy. Kościół zwraca nam uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bazylika laterańska była pierwszą na świecie katolicką świątynią, w sposób uroczysty dedykowaną Panu Bogu. Wcześniej świątynie chrześcijańskie były przekształconymi dla celów kultu Chrystusa świątyniami pogańskimi.
    W to święto stajemy wobec tajemnicy Kościoła, którego fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką – Piotr. Przypominamy sobie o mocnej więzi Kościołów lokalnych ze Stolicą Apostolską.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 listopada

    Błogosławiony
    Jan Duns Szkot, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, dziewica
      •  Święty Godfryd z Amiens, biskup
      •  Święty Adeodat I, papież
      •  Święci Czterej Koronowani, męczennicy
    ***
    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan nazywany jest Dunsem, ponieważ urodził się niedaleko miasteczka o takiej nazwie, pod koniec 1265 roku. Jego ojczyzną jest Szkocja i jej imię także weszło do jego przydomka.
    W 1280 roku Jan wstąpił do franciszkanów. Przykład i inspirację do tego kroku dał mu stryj Eliasz Duns. 17 marca 1291 roku Jan otrzymał święcenia w angielskim Northhampton. Przełożeni wysłali go następnie do Paryża, gdzie miał uzupełnić studia rozpoczęte na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzja ta pokazuje, że Jan musiał cechować się wybitną inteligencją, skoro zasłużył na takie wyróżnienie. Paryż był wówczas niezwykle żywym ośrodkiem uniwersyteckim. Po zdobyciu pierwszych stopni akademickich – nauczał. Po pewnym czasie powrócił znowu do Anglii, by nauczać w szkołach franciszkańskich. To z tego okresu pochodzi jego pierwsze dzieło Ordinatio. Wtedy też powoli zaczęła się jego sława jako europejskiego teologa średniowiecznego, która trwa do dziś. Papież Paweł VI przyrównał teologię Jana Dunsa do katedry gotyckiej: obok potężnych i harmonijnych struktur św. Tomasza z Akwinu i innych mistrzów, myśliciele średniowiecza zauważali, jak “na trwałych podstawach i ze śmiałymi pinaklami (strzelistymi wierzchołkami) wznosiła się żarliwa refleksja Jana Dunsa Szkota”.
    Następne lata życia Jana Dunsa Szkota to podróże po europejskich uniwersytetach, nauczanie coraz to nowych studentów i kolejne osiągnięcia naukowe, m.in. w Cambridge, Oksfordzie i Paryżu. W 1304 roku został w paryskim studium franciszkańskim “mistrzem regentem”, czyli dyrektorem teologicznego studium braci. Na kartach swego dzieła De prima principio modlił się: “O Panie, Stworzycielu świata, udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie”. Ze względu na wysublimowanie i delikatność myśli zwany był “doktorem subtelnym”.
    Po kilku latach napięcia polityczne (proces przeciwko templariuszom) sprawiły, że przełożeni przenieśli go do spokojnej Kolonii, gdzie miał kierować studium braci. W czasie pełnienia tej posługi zmarł 8 listopada 1308 roku. Miał wówczas 43 lata. Jego życie streszcza sentencja: “Szkocja mnie zrodziła, Anglia mnie przygarnęła, wykształciła mnie Francja, strzeże mnie Kolonia”.

    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan Duns Szkot był zwolennikiem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentował, że Chrystus, jako doskonały Pośrednik, mógł i chciał wybawić swoją Matkę nie tylko od grzechu śmiertelnego, nie tylko od grzechu powszedniego, ale także od grzechu pierworodnego. Najdoskonalszy Pośrednik jest w stanie sprawić najdoskonalszy czyn pośrednictwa na rzecz osoby, dla której jest Pośrednikiem; najdoskonalszym pośrednictwem jest zaś zachowanie od grzechu pierworodnego. To, że się tak stało, można poznać po owocu łona Maryi. Jan Duns z wielką mocą głosił tajemnicę Wcielenia Słowa i był żarliwym obrońcą prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Jako jeden z nielicznych wówczas teologów, odważnie i zdecydowanie bronił bezgrzeszności Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, stając się dla potomnych Doktorem maryjnym. Kościół katolicki ogłosił w 1854 r. naukę o Niepokalanym Poczęciu Maryi jako dogmat wiary. W filozofii Duns Szkot głosił prymat abstrakcji nad bytem rzeczywistym. Według niego przedmiotem metafizyki jest byt jako byt, czyli najogólniejsza natura ujmowana aktem intelektu, który przenika przez wszystkie warstwy konkretu i dociera do bytu.
    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych. Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu. Papież św. Jan Paweł II ogłaszając go uroczyście błogosławionym w dniu 20 marca 1993 r., określił Jana Dunsa Szkota jako “piewcę Słowa wcielonego i obrońcę Niepokalanego Poczęcia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    Bł. Jan Duns Szkot

    fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 7.07.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś rano chcę wam przedstawić następną ważną postać w historii teologii: jest nią błogosławiony Jan Duns Szkot, który żył pod koniec XIII w. Stary napis na jego grobie przedstawia geograficzne tło jego życia: «Anglia go przyjęła; Francja go wykształciła; Kolonia w Niemczech przechowuje jego doczesne szczątki; w Szkocji się urodził». Nie możemy lekceważyć tych informacji, również z tego powodu, że o życiu Dunsa Szkota wiemy niewiele. Urodził się prawdopodobnie w 1266 r. w wiosce, która nazywała się Duns, w pobliżu Edynburga. Pociągał go charyzmat św. Franciszka z Asyżu, toteż przyłączył się do rodziny Braci Mniejszych i w 1291 r. przyjął święcenia kapłańskie. Obdarzony błyskotliwą inteligencją i skłonnością do myślenia spekulatywnego — ze względu na tę inteligencję tradycja nadała mu tytuł Doctor subtilis, «Doktor subtelny» — Duns Szkot został skierowany na studia filozoficzne i teologiczne na sławnych uniwersytetach w Oksfordzie i w Paryżu. Po pomyślnym zakończeniu formacji zaczął wykładać teologię na uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, a potem w Paryżu oraz komentować Sentencje Piotra Lombarda, jak wszyscy mistrzowie tamtej epoki. Zasadnicze dzieła Dunsa Szkota stanowią właśnie dojrzały owoc tych wykładów, a ich tytuły pochodzą od miejsc, w których przebywał: Ordinatio — w przeszłości nazywana Opus Oxoniense (Oxford), Reportatio Cantabrigiensis (Cambridge), Reportata Parisiensia (Paryż). Do nich należy dodać przynajmniej Quodlibeta (albo Quaestiones quodlibetales), dosyć ważne dzieło, składające się z 21 «kwestii» dotyczących różnych tematów teologicznych. Duns Szkot opuścił Paryż, po wybuchu poważnego konfliktu między królem Filipem IV Pięknym i papieżem Bonifacym VIII — wolał raczej dobrowolne wygnanie niż podpisać dokument wrogi wobec papieża, co król narzucił wszystkim zakonnikom. I tak — z miłości do Stolicy Piotrowej — razem z braćmi franciszkanami opuścił kraj.

    Drodzy bracia i siostry, ten fakt sprawia, że przypominamy sobie, ile razy w dziejach Kościoła wierzący spotykali się z wrogością, a nawet byli prześladowani z powodu wierności i oddania Chrystusowi, Kościołowi i papieżowi. Patrzymy wszyscy z podziwem na tych chrześcijan, którzy uczą nas strzec, jako cennego dobra, wiary w Chrystusa oraz komunii z Następcą Piotra i Kościołem powszechnym.

    W każdym razie między królem francuskim i następcą Bonifacego VIII dosyć szybko znów zapanowały przyjazne stosunki, i Duns Szkot mógł w 1305 r. powrócić do Paryża, gdzie wykładał teologię jako Magister regens. Przełożeni wysłali go następnie do Kolonii jako profesora franciszkańskiego studium teologicznego, lecz zmarł 8 listopada 1308 r. w wieku zaledwie 43 lat, pozostawiając znaczną liczbę ważnych dzieł.

    Ze względu na sławę świętości, jaką się cieszył, jego kult wkrótce rozprzestrzenił się w zakonie franciszkańskim a czcigodny Jan Paweł II zechciał go uroczyście potwierdzić błogosławionym 20 marca 1993 r. i nazwał go «piewcą Słowa wcielonego oraz obrońcą Niepokalanego Poczęcia». To wyrażenie syntetycznie ujmuje wielki wkład, jaki Duns Szkot wniósł w historię teologii.

    Przede wszystkim snuł rozważania nad tajemnicą wcielenia i, w odróżnieniu od wielu innych myślicieli swoich czasów, utrzymywał, że nawet gdyby ludzkość nie zgrzeszyła, Bóg stałby się człowiekiem. «Myśleć, że Bóg zrezygnowałby z takiej roli, gdyby Adam nie zgrzeszył — pisze Duns Szkot — byłoby całkowicie nierozsądne. Twierdzę, że upadek nie był przyczyną przeznaczenia Chrystusa, oraz że nawet gdyby nikt nie upadł, ani anioł, ani człowiek — to i przy takim założeniu Chrystus byłby nadal przeznaczony w ten sam sposób» (Reportata Parisiensiain III Sent., d. 7, 4). Myśl ta rodzi się, ponieważ dla Dunsa Szkota wcielenie Syna Bożego, przewidziane odwiecznie w zamyśle Boga Ojca, stanowi wypełnienie dzieła stworzenia i powoduje, że każde stworzenie, w Chrystusie i za Jego sprawą, może zostać napełnione łaską i oddawać cześć i chwałę Bogu w wieczności. Jakkolwiek Duns Szkot był świadomy, że Chrystus w rzeczywistości nas odkupił przez swoją mękę, krzyż i zmartwychwstanie, z powodu grzechu pierworodnego, twierdzi jednak, że wcielenie jest największym i najpiękniejszym dziełem całej historii zbawienia oraz że nie jest ono uwarunkowane przez żadne przypadkowe okoliczności.

    Jako wierny uczeń św. Franciszka Duns Szkot chętnie kontemplował i rozważał w kazaniach tajemnicę zbawczej męki Chrystusa, wyrażającą wolę miłości, niezmierzonej miłości Boga, który z ogromną wielkodusznością promieniuje na zewnątrz swą dobrocią i miłością (por. Tractatus de primo principio, c. 4). Miłość ta objawia się nie tylko na Kalwarii, ale również w Najświętszej Eucharystii, którą Duns Szkot otaczał wielkim nabożeństwem i w której widział sakrament rzeczywistej obecności Jezusa oraz sakrament jedności i komunii pobudzającej nas do wzajemnej miłości i do miłości Boga jako Najwyższego Dobra wspólnego (por. Reportata Parisiensia, in iv Sent., d. 8, q. 1, n. 3). «I tak jak ta miłość — pisałem w Liście do uczestników Międzynarodowego Kongresu z okazji 700. rocznicy śmierci bł. Dunsa Szkota, przytaczając jego myśl — była na początku wszystkich rzeczy, podobnie jedynie w miłości i miłosierdziu będzie nasza szczęśliwość: ‘pragnienie lub wola miłosna jest po prostu życiem wiecznym, szczęśliwym i doskonałym’» (aaa 101 [2009], 5).

    Drodzy bracia i siostry, ta wizja teologiczna, bardzo «chrystocentryczna», otwiera nas na kontemplację, zdumienie i wdzięczność: Chrystus stanowi centrum dziejów i wszechświata, to On nadaje sens, godność i wartość naszemu życiu! Podobnie jak Paweł VI w Manili, również ja chciałbym dzisiaj głosić światu: «[Chrystus] jest objawicielem niewidzialnego Boga, jest pierworodnym wszelkiego stworzenia, jest fundamentem wszystkiego; On jest Nauczycielem ludzkości, jest Odkupicielem; On narodził się, umarł i zmartwychwstał dla nas; On stanowi centrum historii i świata; On nas zna i kocha; On jest towarzyszem i przyjacielem naszego życia. (…) Mógłbym mówić o Nim bez końca» (homilia, 29 listopada 1970 r.).

    Przedmiotem refleksji Doktora subtelnego była w dziejach zbawienia rola nie tylko Chrystusa, ale także Maryi. W czasach Dunsa Szkota większość teologów stawiała pozornie niezbite zastrzeżenie nauce głoszącej, że Najświętsza Maryja Panna była wolna od grzechu pierworodnego od samego poczęcia: istotnie, powszechność odkupienia dokonanego przez Chrystusa — wydarzenia absolutnie centralnego w dziejach zbawienia — na pierwszy rzut oka tego rodzaju stwierdzenie mogła podważać. Duns Szkot przedstawił wówczas argument, którym posłużył się później błogosławiony papież Pius IX w 1854 r., gdy uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentem tym jest tzw. «odkupienie zachowawcze», zgodnie z którym niepokalane poczęcie stanowi arcydzieło dokonanego przez Chrystusa odkupienia, ponieważ właśnie moc Jego miłości oraz Jego pośrednictwa sprawiła, że Matka została zachowana od grzechu pierworodnego. Franciszkanie przyjęli i szerzyli tę naukę z entuzjazmem, a inni teologowie często uroczystą przysięgą zobowiązywali się do jej obrony i doskonalenia.

    W związku z tym chciałbym uwypuklić pewien fakt, który wydaje mi się ważny. Wybitni teologowie, podobnie jak Duns Szkot w przypadku nauki o niepokalanym poczęciu, swoim specyficznym wkładem myśli wzbogacili to, w co lud Boży sam z siebie wierzył odnośnie do Błogosławionej Dziewicy i co wyrażał w praktykach pobożności, w dziełach sztuki i ogólnie w życiu chrześcijańskim. Wszystko to dzięki nadprzyrodzonemu sensus fidei, to znaczy otrzymanej od Ducha Świętego zdolności do przyjęcia rzeczywistości wiary z pokorą serca i umysłu. Oby teologowie zawsze wsłuchiwali się w ten głos oraz zachowywali pokorę i prostotę maluczkich! Mówiłem o tym kilka miesięcy temu: «Są wielcy uczeni, wielcy specjaliści, wielcy teologowie, mistrzowie wiary, którzy nauczyli nas wielu rzeczy. Dotarli do szczegółów Pisma Świętego, dziejów zbawienia, ale nie zdołali dostrzec samej tajemnicy, prawdziwego sedna. (…) Istota rzeczy pozostała ukryta! Są natomiast również w naszych czasach maluczcy, którzy poznali tę tajemnicę. Myślimy o św. Bernadetcie Soubirous; św. Teresie z Lisieux i jej nowym odczytywaniu Biblii, ‘nienaukowym’, ale docierającym do serca Pisma Świętego» (homilia podczas Mszy św. dla członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej, 1 grudnia 2009 r.).

    Duns Szkot rozwinął także kwestię, na którą współczesność jest bardzo wrażliwa. Jest to temat wolności i jej związku z wolą oraz rozumem. Omawiany przez nas autor uwypukla wolność jako fundamentalną cechę woli, dając początek takiemu jej ujmowaniu, które kładzie akcent na wolę. Niestety, u późniejszych autorów ten kierunek myślenia przyjął postać woluntaryzmu, przeciwstawiającego się tak zwanemu intelektualizmowi augustiańskiemu i tomistycznemu. Według św. Tomasza z Akwinu wolność należy uważać nie za wrodzoną cechę woli, lecz za owoc współpracy woli i rozumu. Idea wolności wrodzonej i absolutnej — którą właśnie rozwinięto po Dunsie Szkocie — związana z wolą poprzedzającą rozum, zarówno w Bogu, jak i w człowieku, może bowiem prowadzić do idei Boga, który nie jest skrępowany nawet więzami prawdy i dobra. Gdy pragnie się bronić absolutnej transcendencji i odmienności Boga przez tak radykalne i nieprzeniknione akcentowanie Jego woli, nie bierze się pod uwagę, że Bóg, który się objawił w Chrystusie, jest Bogiem-Logosem, który działał i działa pełen miłości do nas. Z pewnością miłość przewyższa poznanie i jest zdolna pojąć więcej niż sama myśl, niemniej pozostaje ona zawsze miłością Boga-Logosu» (por. Benedykt XVI, wykład w Ratyzbonie; «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11/2006, s. 27). Również gdy ludzka idea wolności absolutnej, która mieści się w woli, zapomina o więzi z prawdą, pomija fakt, że sama wolność powinna być wyzwolona z ograniczeń, jakie jej narzuca grzech. W każdym razie wizja skotystyczna nie popada w tego typu skrajności: dla Dunsa Szkota wolny akt jest owocem współdziałania rozumu i woli, a jeśli mówi on o «prymacie» woli, uzasadnia go tym, że wola zawsze idzie w ślad za rozumem.

    Przemawiając do rzymskich seminarzystów, przypomniałem, że «we wszystkich epokach wolność była wielkim marzeniem ludzkości, od samego jej zarania, a w szczególności w czasach współczesnych» (przemówienie w Rzymskim Wyższym Seminarium Duchownym, 20 lutego 2009 r.; «L’Osservatore Romano», wyd. poskie, n. 4/2009, s. 28). Jednak właśnie współczesna historia, a także nasze codzienne doświadczenie poucza nas, że wolność tylko wtedy jest autentyczna i pomaga w budowaniu naprawdę ludzkiej cywilizacji, kiedy jest pogodzona z prawdą. Kiedy wolność jest oderwana od prawdy, w tragiczny sposób staje się zarzewiem zniszczenia wewnętrznej harmonii osoby ludzkiej, źródłem dominacji ludzi silnych i gwałtownych oraz powoduje cierpienia i żałobę. Duns Szkot twierdzi, że wolność, podobnie jak wszystkie zdolności, którymi człowiek jest obdarzony, wzrasta i doskonali się, gdy człowiek otwiera się na Boga, ceni gotowość do słuchania Jego głosu: kiedy wsłuchujemy się w Objawienie Boże, Słowo Boże aby je przyjąć, dociera do nas przesłanie napełniające nasze życie światłem i nadzieją i jesteśmy rzeczywiście wolni.

    Drodzy bracia i siostry, bł. Duns Szkot uczy nas, że w naszym życiu najistotniejsza jest wiara w Boga, który jest z nami i kocha nas w Chrystusie Jezusie, oraz pogłębianie miłości do Niego i do Jego Kościoła. My jesteśmy świadkami tej miłości na ziemi. Niech Najświętsza Maryja Panna pomaga nam przyjąć tę nieskończoną miłość Bożą, którą będziemy się wiecznie cieszyć w pełni w niebie, kiedy w końcu nasza dusza połączy się na zawsze z Bogiem, we wspólnocie świętych.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 10/2010/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    fot. Radio Niepokalanów

    ***

    Biografia bł. Jana Dunsa Szkota (1266-1308), beatyfikowanego 20-03-1993

    Jan Duns Szkot urodził się około r. 1266 w szkockim miasteczku Duns (hrabstwo Berwick). W 1279 r. wstąpił do zakonu franciszkanów w Szkocji. Nowicjat odbył w Dumfries, a następnie kształcił się w Szkocji i Anglii. Po święceniach kapłańskich w 1291 r. podjął studia na Uniwersytecie Paryskim (1293-1296). Wykładał następnie na uniwersytetach w Cambridge, Oxfordzie i Paryżu. W 1303 r. został wydalony z Paryża, ponieważ odmówił złożenia podpisu pod apelem Filipa IV Pięknego, który odwołał się do soboru przeciw papieżowi Bonifacemu VIII. Rok później powrócił i uzyskał tytuł magistra teologii. W 1307 r. znów opuścił Paryż i udał się do Kolonii, gdzie pełnił urząd regenta studiów teologicznych. Umarł 8 listopada 1308 r.

    Ukształtowany na wzór Chrystusa w szkole św. Franciszka, św. Bonawentury oraz innych doktorów i świętych zakonu, Duns Szkot zasłynął jako wielki filozof i teolog o głębokim życiu wewnętrznym. Jego duchowość czerpała siłę z rozważań teologicznych, a zjednoczenie z Bogiem było natchnieniem do zgłębiania prawd wiary. «O Panie, Stworzycielu świata — modlił się na kartach swego dzieła De Primo Principio — udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie». W Bogu — pierwszym, doskonałym, nieskończonym i wolnym Bycie, w Słowie Wcielonym — Jezusie Chrystusie — wszystko kochał i wszystko pragnął poznać: człowieka, wszechświat i sens historii.

    Obok nauki o Bogu w Trójcy Świętej Jedynym i chrystologii, wielkim osiągnięciem Dunsa Szkota była mariologia. Wyłożył prawdę o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Dziewicy i bronił jej, czym zasłużył sobie na tytuł “doktora maryjnego».

    Jego grób w kościele franciszkanów w Kolonii otoczony był od początku wielką czcią wiernych. Sława świętości Dunsa Szkota rozeszła się szeroko po Europie, przekraczając mury franciszkańskich klasztorów. W Kolonii i w diecezji Nola (koło Neapolu) uważany był za świętego. W 1698 r. Kongregacja Obrzędów przyznała mu tytuł «czcigodnego». Proces kanonizacyjny Dunsa Szkota miał jednak długą historię: w latach 1706-1707 toczył się w Kolonii, w 1709-1711 i 1905-1906 w Noli, w 1904-1905 w Genui, a w 1918 r. w Rzymie.

    Wielki hołd słudze Bożemu oddał Paweł VI, który w liście apostolskim Alma Parens wysłanym 14 lipca 1966 r. do biskupów Anglii, Walii i Szkocji z okazji siedemsetnej rocznicy urodzin Dunsa Szkota, nazwał jego nauczanie “antidotum przeciw ateizmowi». Przypomniał również, iż Duns Szkot był mistrzem prawdziwego dialogu, opartego na Ewangelii i starożytnych tradycjach, który może poprowadzić do jedności pośród różnorodności, o jaką modlił się Chrystus. «Badał i analizował rozwój poznania — pisał dalej papież — posługując się rzetelnym aparatem krytycznym i nie zapominając nigdy o pierwszych zasadach, trzeźwo oceniał własne wywody, u których podłoża nie było chęci osiągnięcia osobistego zwycięstwa, lecz — jak powiedział o nim Jan Gerson — pokorne dążenie do znalezienia zgody».

    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych.

    Podczas pierwszej pielgrzymki apostolskiej do Republiki Federalnej Niemiec, 15 listopada 1981 r. Jan Paweł II nawiedził grób Dunsa Szkota i nazwał go «duchową twierdzą wiary».

    Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu (ab immemorabili tempore).

    L’Osservatore Romano 5-6/1993/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________

    Chrystus przyszedłby nawet gdyby nie było grzechu pierworodnego – bł. Jan Duns Szkot

    Chrystus przyszedłby nawet gdyby nie było grzechu pierworodnego – bł. Jan Duns Szkot

    Bł. Jan Duns Szkot – Enrique López-Tamayo Biosca, CC BY 2.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Jan urodził się w Szkocji, przyjęła go Anglia, Francja go wykształciła, w Niemczech przechowywane są jego szczątki. Był bardzo światłym człowiekiem, przenikliwym filozofem, wybitnym teologiem, utalentowanym matematykiem. Wstąpił do franciszkanów. Jan Paweł II nazwał go ‘piewcą Słowa wcielonego’ oraz ‘obrońcą Niepokalanego Poczęcia’. 8 listopada Kościół wspomina błogosławionego Jana Dunsa Szkota, franciszkanina.

    Jan urodził się w niewielkiej wiosce Duns, niedaleko Edynburga, w Szkocji, około roku 1266. Właśnie miejsce pochodzenia stało się jego przydomkiem, po którym jest rozpoznawalny. W 1280, za przykładem i inspiracją swojego stryja Eliasza, wstąpił do franciszkanów. Nowicjat odbył w Dumfries. Potem rozpoczął studia w Szkocji i Anglii. W 1291 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Rozpoczął studia w Oxfordzie, a następnie kontynuował je w Paryżu.

    W 1296 wrócił do Anglii, aby nauczać w Cambridge i Oxfordzie. Na początku XIV wieku wrócił do Paryża, a w 1304 roku został ‘Magister regens – mistrzem regentem’ i kierował teologicznym studium braci franciszkanów.

    Niedługo potem wybuchł konflikt między królem Filipem IV Pięknym a papieżem Bonifacym VIII. Król zażądał od wszystkich zakonników podpisania dokumentu lojalności. Jan wybrał raczej wygnanie niż podpisanie takiego dokumentu. Dlatego też razem z braćmi franciszkanami opuścił Francję. Był to odważny gest opowiedzenia się za Kościołem i papieżem.

    Konflikt został szybko zażegnany i Jan wrócił do Paryża w 1305 roku. W 1307 roku przełożeni wysłali go do Kolonii, aby wykładał we franciszkańskim studium teologicznym.
    Tam zmarł 8 listopada 1308 roku, mając zaledwie 43 lata.

    Bł. Jan Duns Szkot OFM - Justus van Gent, Public domain, via Wikimedia Commons

    Bł. Jan Duns Szkot OFM – Justus van Gent, P.d., via Wiki. Comm.Duns Szkot pozostawił wiele ważnych dzieł. Był obdarzony błyskotliwą inteligencją i miał skłonność do myślenia spekulatywnego. Dlatego też został przez potomnych nazwany ‘Doctor subtilis – doktor subtelny’.

    ***

    Przedmiotem jego rozważań była tajemnica wcielenia Jezusa. Był przekonany, że przyjście Chrystusa jako człowieka jest wielką łaską, którą Bóg zamierzył niezależnie od grzechu pierworodnego. Uważał, że nawet gdyby nie było upadku aniołów, ani grzechu Adama i Ewy, to i tak Chrystus przyszedłby na ziemię i stał się człowiekiem, bo jest to tak ważna prawda w Boskim planie zbawienia, że nie może być uzależniona od perspektywy grzechu.

    Jan chętnie rozważał i komentował tajemnicę męki Chrystusa na krzyżu. Widział w nim wielkoduszność i dobroć Boga. Tę miłość Boga z krzyża widział też w Eucharystii, której był wielkim czcicielem. Jego teologia była chrystocentryczna.

    Duns Szkot był też cały czas przekonany – na przekór wielu teologom jego czasów – że Maryja Panna była Niepokalanie Poczęta. To on wprowadził pojęcie ‘odkupienia zachowawczego’, którym po wiekach posłużył się papież Pius IX, ogłaszając w 1854 roku dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Według niego Maryja była wolna od grzechu pierworodnego na ‘mocy przewidzianych zasług Chrystusa’.

    Błogosławiony Jan poruszał także wiele kwestii filozoficznych, jak temat wolności oraz jej relacji do woli i rozumu. Twierdził, że wszystkie zdolności, jakimi człowiek jest obdarzony, a więc i wolność, wzrastają i doskonalą się, kiedy człowiek otwiera się na Boga, chce słuchać Jego głosu. Tylko wtedy, kiedy wsłuchujemy się w Boże Objawienie, w Jego Słowo, napełniamy się światłem i nadzieją, i stajemy się wolni.

    Błogosławiony Jan uczy, że najistotniejsza w życiu jest wiara w Boga i pogłębianie miłości do Niego i do Kościoła.
    Sława świętości Dunsa Szkota szybko się rozeszła, choć beatyfikował go dopiero w 1993 roku Jan Paweł II.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 listopada

    Błogosławiony
    Franciszek od Jezusa, Maryi, Józefa
    Palau y Quer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Willibrord, biskup
      •  Błogosławiona Łucja a Septifonte, dziewica
      •  Błogosławiona Helena Enselmini, dziewica
      •  Święci zakonnicy Izrael, Walter i Teobald
      •  Święty Engelbert, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Franciszek urodził się 29 grudnia 1811 roku w Hiszpanii. Był synem Józefa Franciszka Palau i Marii Antoniny Quer. Miał sześcioro rodzeństwa: cztery siostry i dwóch braci. Jego rodzina była pobożna i silnie wierząca. Franciszek przebywał dłuższy czas u swojej siostry w Lerida, tam też dojrzewało jego powołanie i tam w 1828 roku zgłosił się do seminarium. W wieku 20 lat ukończył studia. W 1832 roku wstąpił do nowicjatu karmelitów bosych w Barcelonie. Na tę decyzję mogła wpłynąć przykładna postawa o. Józefa, karmelity bosego, jednego z profesorów seminarium.
    W 1835 roku opuścił klasztor św. Józefa, podpalony przez rewolucjonistów. Podczas ucieczki Franciszek, narażając swoje życie, pomagał niewidomemu współbratu. Wraz z innymi zakonnikami został osadzony w barcelońskim więzieniu La Ciudadela. Był to dla Kościoła w Hiszpanii bardzo trudny czas i każdy składający śluby zakonne liczył się z możliwością męczeńskiej śmierci. Franciszek Palau święcenia kapłańskie przyjął w 1836 roku, a służbę ludziom zaczął jako kapłan diecezjalny. Nigdy już nie wrócił do rodzimego zakonu, który został rozproszony przez władze świeckie. Powrócił do rodzinnej wioski i tam pełnił posługę kapłańską. Zajmował się głównie katechizacją, misjami ludowymi i działalnością rekolekcyjną. W latach 1851-1854 prowadził w Barcelonie “Szkołę cnót”, która przyjęła formę niedzielnych katechez dla dorosłych. Pod pretekstem działalności reakcyjnej władze zamknęły jednak szkołę i skazały Franciszka Palau na sześć lat wygnania na Ibizie.

    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Czas tam spędzony zakonnik wykorzystał do ewangelizacji, która rozszerzyła się potem na Majorkę i Minorkę. I właśnie przebywając na Minorce Franciszek uświadomił sobie swoją wielką miłość do Kościoła. Postanowił ją praktykować na zupełnie nowy sposób, łączący życie kontemplacyjne i posługę apostolską. “Pewnego wieczoru znajdowałem się w kościele katedralnym oczekując godziny rozpoczęcia nabożeństwa, w czasie którego powinno się udzielić ostatniego błogosławieństwa, co było zwyczajem na zakończenie misji. Mój duch został uniesiony przed tron Boga… Zobaczyłem piękną młodą dziewczynę ubraną w chwałę. Jej ubiór promieniał światłością i nie można było rozpoznać nic, poza sylwetką, ponieważ nie było możliwym patrzeć na nią. Usłyszałem głos, który mówił: «Ty jesteś kapłanem Najwyższego; błogosław i ten, którego pobłogosławisz, będzie błogosławiony. Ta jest moją Córką umiłowaną…» Zatopiłem się w morzu łez. Moje boleści urosły w wielkim stopniu. Znałem tę Panią i oddać na Jej służbę życie – nie jedno, ale tysiąc – byłoby zbyt mało dla mnie… Gdy nadeszła godzina nabożeństwa, podczas gdy wchodziłem na ambonę, usłyszałem głos Ojca, który powiedział do mnie: «Pobłogosław moją umiłowaną Córkę i twoją Córkę». Napływ ludzi był wielki. Ja nie mogłem w pełni pojąć, jak mogłem być ojcem w Kościele i dla Kościoła” – tak Franciszek opisał swoje objawienie w rękopisie wspomnień “Moje relacje z Kościołem”.
    Franciszek Palau jest założycielem mieszanego zgromadzenia sióstr i braci tercjarzy karmelitańskich. Po jego śmierci pozostały obie gałęzie, przy czym już niewiele później siostry dały początek dwóm zgromadzeniom, noszącym dziś nazwy: Karmelitanki Misjonarki Terezjanki oraz Karmelitanki Misjonarki. Ostatnich braci, po wojnie domowej (1936-1939) i z powodu małej ich liczby, włączono w szeregi karmelu bosego w prowincji św. Józefa w Barcelonie.
    Działalność apostolska Franciszka Palau była niezwykle szeroka. Od 1865 roku sprawował on posługę egzorcysty. W roku 1870 brał udział w obradach Soboru Watykańskiego I. Był też dyrektorem tercjarzy i tercjarek karmelitańskich w Hiszpanii.Zmarł na zapalenie płuc 20 marca 1872 roku w Tarragonie. Beatyfikowany został w 1988 roku. Cud, na podstawie którego nastąpiła beatyfikacja, dotyczył uzdrowienia Leona Godoy Mendeza, maszynisty Kolumbijskich Kolei Państwowych, który w wieku 47 lat miał wypadek kolejowy. Wówczas odkryto w jego głowie guza, a po nieudanej operacji lekarze nie dawali mu na wyzdrowienie żadnych szans. Mężczyzna jednak był w szpitalu odwiedzany przez siostrę ze zgromadzenia Karmelitanek Misjonarek, założonego przez Franciszka Palau y Quer. Zaczęła ona odprawiać nowennę do Franciszka Palau w intencji uzdrowienia chorego. W tym czasie dotknięto też głowy Leona Goday Mendeza relikwią kandydata na ołtarze. Poprawa zdrowia zaczęła się już następnego dnia i mężczyzna żył jeszcze przez kolejnych 20 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 listopada

    Błogosławiona
    Józefa Naval Girbes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalinik, męczennik
      •  Błogosławiona Krystyna
      •  Błogosławieni męczennicy japońscy Alfons Navarrete, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Leonard z Limoges, pustelnik
    ***
    Błogosławiona Józefa Naval Girbes

    Józefa urodziła się 11 grudnia 1820 roku w Algemesi w archidiecezji walenckiej (Hiszpania). Było to miasteczko rolnicze, liczące 8 tys. mieszkańców, w którym była tylko jedna parafia, jeden klasztor dominikański, jeden szpital, kilka centrów edukacyjnych. Ojcem Józefy był Franciszek Naval Carrasco, a matką Józefa Girbes. Była najstarszą z pięciorga rodzeństwa. Ochrzczono ją w tym samym dniu, w którym się urodziła, imionami Maria Józefa, ale bardzo szybko zaczęto ją nazywać tylko Józefą. Jej formacją religijną zajmowała się głównie matka.
    W 1829 r. Józefa przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Później przez pewien czas uczęszczała do szkoły dla biednych dzieci, którą w jej miasteczku prowadziła kapituła katedralna z Walencji. Tam nauczyła się czytać i pisać, a także poznała tajniki haftu. W trzynastym roku życia straciła matkę, która zmarła na gruźlicę. Rodzina przeprowadziła się do babci, której Józefa musiała pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem.
    Według zachowanego opisu Józefa była średniego wzrostu i budowy. Jej skóra była jasna i delikatna, a twarz owalna, otoczona brązowymi włosami. Jej oczy przykuwały uwagę jako wyjątkowo jasne i głęboko patrzące. Uśmiechała się często, ale nikt jej nigdy nie widział śmiejącej się na głos. Ubierała się skromnie i na ogół w ciemne kolory. W wieku lat 18, 4 grudnia 1838 roku, za zgodą proboszcza, który był jej kierownikiem duchowym, przysięgła Bogu wieczne dziewictwo. W ten sposób jej serce stało się niepodzielne. Później stała się świecką karmelitanką – wstąpiła do Trzeciego Zakonu.
    Jej życie było proste. Poświęciła je modlitwie i pracy ewangelizacyjnej w swojej parafii. We własnym domu, gdzie prowadziła pracownię haftu, otworzyła szkołę, w której oprócz szycia uczyła modlitwy i pracy nad cnotami ewangelicznymi. Była w ten sposób matką duchową wielu dziewcząt, z którymi dzieliła się mądrością i życiem duchowym. Miała łagodne usposobienie, ale w tym samym czasie praktykowała ten rodzaj surowości charakteru, który pozwalał jej efektywnie napominać podopieczne. Mówiła im: “Niech żadna nie traci ufności na widok swych licznych grzechów; nasza ufność nie opiera się na nas samych, lecz na Bogu i Jego miłości miłosiernej, jaką ma dla nas”.
    Wstąpiła do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, które działało na rzecz biednych. Stała się wówczas szczególnie znana z umiejętności godzenia zwaśnionych. Wielką czcią otaczała Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa. Pod wieloma względami była typową świętą XIX wieku: jej życie było dojmująco monotonne, dokuczało jej słabe zdrowie. Chroniczne choroby znosiła z ogromną cierpliwością.
    Zmarła 24 lutego 1893 r. Została pochowana w swojej parafii, w kościele św. Jakuba w Algemasi. Miała tam opinię świętej, która wychowywała dla swojej parafii dobre matki i porządnych obywateli. Została pochowana w habicie karmelitańskim, w prostej trumnie przyozdobionej białymi wstążkami. Niosło ją czterech najmłodszych uczniów Józefy.
    Józefa została beatyfikowana przez św. Jana Pawła II w 1988 roku. W czasie uroczystości papież podkreślał, że realizowała swoje powołanie jako samotna kobieta w czasach, w których było to bardzo trudne. “Szczególną cechą charakterystyczną Józefy był jej status osoby świeckiej. Ta, której wychowanki wypełniały klasztory klauzurowe, pozostała w stanie bezżennym w świecie, i żyjąc według rad ewangelicznych, była przykładem chrześcijańskich cnót dla wszystkich synów Kościoła, którzy «wcieleni przez chrzest w Chrystusa, sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie» (Lumen gentium, nr 31)”. Kończąc przemówienie, papież podsumował życie Józefy Naval Girbes słowami z Pierwszego Listu do Koryntian: “Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 listopada

    Święci Elżbieta i Zachariasz,
    rodzice św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Święty Gerald, biskup
      •  Błogosławiona Franciszka Amboise, zakonnica
    ***
    Święta Elżbieta z Maryją

    Według Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 5-80) Elżbieta pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona. Uchodząca za bezpłodną, mimo podeszłego wieku urodziła Zachariaszowi syna. Jej brzemienność – przedstawiona w kontekście zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie – miała być dowodem, “że dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, odwiedziła ją jej kuzynka, Maryja. Elżbieta za natchnieniem Ducha Świętego poznała w niej Matkę Boga i powitała ją słowami: “Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego”. Maryja pozostała przy Elżbiecie aż do jej rozwiązania. Św. Elżbieta jest patronką matek, żon, położnych.

    Elżbieta i Zachariasz nadają imię synowi

    Zachariasz był ojcem Jana Chrzciciela (Łk 1, 5-25. 59-79). Pochodził z ósmej klasy (gałęzi) kapłańskiej Abiasza (były 24 klasy wywodzące się od Aarona, brata Mojżesza; klasy te ustanowił król Dawid dla uregulowania kolejności służby Bożej w Świątyni). Cerkiew prawosławna, obchodząca do dzisiaj święto wprowadzenia Bogarodzicy do Świątyni Jerozolimskiej utrzymuje, że Zachariasz był tym kapłanem, który trzyletnią Marię wprowadził do Świętego Świętych – miejsca zastrzeżonego dla kapłanów. Tradycja zachodnia nie wspomina o tym wydarzeniu.
    Na kartach Biblii Zachariasz przedstawiony jest jako sprawiedliwy mąż żyjący ze swoją żoną Elżbietą w bezdzietnym małżeństwie w Ain Karem niedaleko Jerozolimy. Kiedy – wyznaczony przez losowanie – składał w świątyni ofiarę kadzenia, ukazał mu się archanioł Gabriel i przepowiedział, że jego żona urodzi syna, któremu ma nadać imię Jan. Z powodu niedowierzania został porażony niemotą. Odzyskał mowę dopiero przy obrzezaniu syna, kiedy napisał na tabliczce jego imię: Jan. Ewangelia św. Łukasza wkłada w jego usta hymn Benedictus, który wskazuje na posłannictwo Jana Chrzciciela.Po narodzeniu Jana Chrzciciela ani Pismo Święte, ani tradycja zachodnia nie podają o jego rodzicach żadnych informacji. Zapewne Zachariasz opuścił ziemię, gdy Jan był jeszcze chłopcem. Tradycja Kościołów Wschodnich opowiada, że gdy król Herod rozkazał, aby wszyscy chłopcy w wieku do dwóch lat w Betlejem i okolicy zostali zabici, sprawiedliwa Elżbieta ukryła się wraz z synem w górach. Żołnierze próbowali dowiedzieć się od Zachariasza, gdzie jest jego syn. Jednak ojciec nie zdradził tej informacji. Zabito go więc pomiędzy świątynią i ołtarzem. Sprawiedliwa Elżbieta miała umrzeć czterdzieści dni po swym mężu, a św. Jan Chrzciciel, ochraniany przez Boga, miał przebywać na pustyni aż do dnia swego pojawienia się narodowi izraelskiemu.
    Cześć rodzicom św. Jana Chrzciciela oddawano w Kościele od dawna i to we wszystkich obrządkach. Ciało Zachariasza, odnalezione “cudownie” 11 lutego 415 roku, przewieziono do Konstantynopola, gdzie ku jego czci wystawiono bazylikę. W Rzymie, w bazylice laterańskiej, ma się znajdować relikwia głowy św. Zachariasza. Tradycja nie wspomina natomiast o relikwiach św. Elżbiety.W ikonografii św. Zachariasz, podobnie jak św. Elżbieta, występują w cyklach poświęconych Janowi Chrzcicielowi. Atrybutami św. Zachariasza są: gałązka oliwna w ręce, imię Jan; czasami bywa przedstawiany na ośle jako zapowiedź Chrystusa triumfującego w Niedzielę Palmową. Św. Elżbieta ukazywana jest często w scenie nawiedzenia NMP lub tuż po urodzeniu św. Jana. Rzadko występuje osobno.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 listopada

    Święty Karol Boromeusz, biskup

    Święty Karol Boromeusz

    Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego.
    Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich.
    Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich.
    Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni.

    Święty Karol Boromeusz

    Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej.
    Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża.
    Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
    Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane.
    Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium.
    W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Karol Boromeusz (1538-1584)

    ŚWIĘTY KAROL BOROMEUSZ (1538-1584)

    «…Biskup to człowiek, który powinien zaprzeć się samego siebie, umartwić swoje ciało i swoją wolę. Wypełniać ma jedynie to, co jest mu poddane przez wolę Boga i cześć dla Niego oraz dla spraw i korzyści swych owieczek. Umartwienie jego życia pociągnie tych, którymi będzie kierował i dzięki temu zwyciężą niebezpiecznego nieprzyjaciela, jakiego stale nosimy w sobie. Jeśli biskup będzie pierwszy w niesieniu krzyża, wtedy będzie mógł im rzec wraz z Chrystusem: “Czyńcie to, co Ja czynię”…»

    Z homilii św. Karola z 15 lipca 1584 r.

    PROMIENNA MŁODOŚĆ

    Karol urodził się 2 października 1538 w zamku Angera Rocca, w Aronie, nad brzegiem Lago Maggiore. Przyszedł na świat w wybitnej rodzinie mediolańskiej, jako syn Gilberta i Małgorzaty Medici. Opowiadano później, iż w noc jego narodzin z nieba zstąpiła olśniewająca światłość, która ogarnęła jego pokój. Rodzice mieli już córkę i dwóch synów, a zatem – zgodnie ze zwyczajami tamtej epoki – Karol był niejako od dziecka przeznaczony do stanu kapłańskiego. Zresztą w tej epoce nie traktowano dzieci jak obecnie. Szybko wprowadzano je w świat dorosłych i powierzano im odpowiedzialne zadania. Tak właśnie także Karol w wieku 7 lat otrzymał habit i klasztor w zarząd, którym w istocie szybko się zaczął zajmować.
    Uczył się najpierw w Mediolanie i wkrótce dość płynnie posługiwał się łaciną. Kiedy miał 9 lat umarła jego matka. Ojciec jeszcze dwa razy się ożenił. Jednakże i on wkrótce przedwcześnie umarł. Karol zyskał sobie tym samym opiekuna w swym wuju, kardynale Medici.
    Naukę kontynował w Pawii aż do r. 1549. Wszędzie rzuca się w oczy jego powaga, pobożność i gorliwość w pracy. W r. 1559 umarł papież Paweł IV i to właśnie kard. Medici zostaje wybrany jego następcą – jako Pius IV. Nowy papież wkrótce sprowadza do Rzymu swego krewnego. Cóż, jest to epoka faworyzowania krewnych nawet w Kościele. Młody Karol odkrywa tu zbytek i zaszczyty. Mając 21 lat zostaje Sekretarzem Stanu i kardynałem, choć jeszcze nie kapłanem. Fizycznie niezbyt pociągający i wątłego zdrowia teraz stał się nagle bardzo znany. Jednak wszędzie ujawnia się równocześnie jako człowiek poważny, pracowity i skuteczny w działaniu. Pragnący otrzymać jakąś łaskę od Wikariusza Chrystusa w sposób naturalny trafiali do niego jako pośrednika. On jednak potrafił z uprzejmością, lecz i stanowczo pozbyć się natarczywych proszących.

    SOBÓR TRYDENCKI (1535-1564) I REALIZACJA JEGO POSTANOWIEŃ

    Pogański humanizm Renesansu zrodził protestantyzm. Według Lutra zbawienie miała zapewniać sama wiara, według Kalwina – sama łaska. Kościół katolicki nauczał, że potrzeba wiary, łaski i uczynków. Sobór Trydencki, dwudziesty sobór ekumeniczny, wyznaczył zdecydowany zwrot w historii świata chrześcijańskiego. Sprecyzował liczne punkty nauki i dyscypliny. Uczynił to z autorytetem i bez niejasności. Doszło więc do: reformy biskupstwa (zakazano gromadzenia dóbr, nakazano zachowywanie rezydencji biskupów); określenia warunków, jakie trzeba spełnić, aby móc przyjąć święcenia; zajęto się często lekceważoną formacją kapłańską, szczególnie przez polecenie tworzenia seminariów, postanowienie zredagowania katechizmu dla nauczania ludu Bożego, który nie był systematycznie pouczany.
    Sobór ten miał bardzo liczne dobroczynne skutki. Pozwolił m. in. zacieśnić więzy, jakie powinny łączyć papieża ze wszystkimi członkami Kościoła. Pozwolił też na stworzenie licznych zgromadzeń zakonnych i zakonów, żeńskich i męskich: Jezuitów, Oratorian, Eudystów. Był więc czymś o wiele większym niż tylko prostym odparciem protestanckiej Reformy. Było to głównie zasługą Papieża, który go zamknął, św. Piusa V. Można w pewnym sensie powiedzieć, że świat katolicki żył rozpędem Soboru Trydenckiego przez 4 wieki, aż do Soboru Watykańskiego II.
    Powziąć decyzje to jedno, lecz aby były skuteczne, trzeba je jeszcze wcielić w życie. To temu głównie poświęcił życie młody kard. Boromeusz. Choć nigdy nie był obecny w Trydencie, jego wysłannicy stale informowali go o wszystkim, to zaś służyło mu za wskazówki dla organizowania kolejnych sesji, spotkań i dyskusji.
    Arcybiskup Bragi z Portugalii dał się zauważyć na Soborze dzięki swym wystąpieniom na temat reformy duchowieństwa, szczególnie biskupstwa. Jego uwagi wywarły na młodym Sekretarzu Stanu wielkie wrażenie. Karol, jako siostrzeniec Papieża, kardynał, posiadający znamienitą fortunę, prowadził dotąd w Rzymie wystawne życie. Teraz zaś zaczął pogłębiać swe wykształcenie religijne i świeckie. Nieco później postanowił wejść na prostą drogę Ewangelii. Przyjął święcenia kapłańskie 15 sierpnia 1563 r. Miał wówczas 25 lat. Odprawił rekolekcje ignacjańskie i ostatecznie wyrzekł się wszelkiej kariery światowej, którą proponowała mu rodzina po śmierci starszego brata.

    ARCYBISKUP MEDIOLANU

    7 grudnia 1563 r. kard. Boromeusz zostaje wyświęcony na biskupa w Kaplicy Sykstyńskiej. Podobnie jak do święceń kapłańskich, tak i do tej ważnej chwili, przygotowują go jezuici, szczególnie o. Ribera, jego duchowy kierownik, mający na niego wielki wpływ. Rozmyślanie i codzienna ofiara Mszy św. prowadzą go do całkowitej przemiany życia. Jego dewiza zawiera się w dwóch słowach: modlitwa i umartwienie.
    Karol zmienia ostatecznie tryb życia: żegna się z lokajami, ze złotą zastawą i okazałymi zaprzęgami. To samo czyni z domem papieskim i to w takim stopniu, że zostanie oskarżony o skąpstwo. Rzeczywiście w tamtej epoce było w Rzymie 113 biskupów. Zbyt wielu jak na potrzeby papieskiej administracji! Żyli z dala od swych diecezji. Odtąd papież zachował przy sobie jedynie tych biskupów, którzy byli mu niezbędni dla kierowania Kościołem. Inni musieli wrócić do swych domów.
    Karola połączyła przyjaźń z tym, który będzie w przyszłości św. Filipem Neri, założycielem Oratorian, który dzieli jego gorliwość reformatorską.
    2 maja 1564 zostaje mianowany arcybiskupem Mediolanu. A mimo to jeszcze we wrześniu 1565 r. jest wciąż w Rzymie, choć płonie pragnieniem wprowadzenia w życie dzieła Soboru. Kieruje jednak diecezją z daleka. Za zezwoleniem Papieża i posiadając uprawnienia legata papieskiego udaje się wreszcie do Mediolanu. Zwołuje synod prowincjalny skupiony na trzech punktach: stłumienie nadużyć; reforma obyczajów; zażegnanie konfliktów. Od początku jasno określa, że należy wykazać się całkowitym posłuszeństwem wobec Papieża jak i postanowień Soboru.
    “Dyscyplinę można łatwo na nowo wdrożyć – powie – jeśli pasterze dadzą przykład i zapewnią swym stadom potrójny pokarm zbawienia, czyli: słowo, przykład i sakramenty. I jeśli oni sami podporządkują się chrześcijańskiemu ładowi.”
    Arcybiskup obiecuje, iż on sam będzie nauczał nie tylko słowem, lecz i przykładem. Po synodzie misja mu powierzona dobiegła końca, wraca więc do Rzymu akurat na czas, aby być przy śmierci wuja, Piusa IV.
    Kolejnym Papieżem zostaje kardynał Ghislieri – Pius V. Karol Boromeusz nie ma już powodów do pozostania w Rzymie i może w końcu udać się na stałe do Mediolanu, aby wziąć w pełne posiadanie diecezję. Przedtem – rozdaje wszystkie swe dobra.
    Przeprowadza się do arcybiskupiego pałacu. Zajmuje jednak tylko dwa pokoje na poddaszu: jeden służy mu za sypialnię, a drugi – za biuro. Tak zaczyna realizować swą dewizę: Humilitas (pokora).

    REFORMA BISKUPSTWA

    Kard. Boromeusz był przykładem biskupa – reformatora takiego, jakiego pragnął Sobór. W Mediolanie od 80 lat nie było rezydującego biskupa. Sytuacja kanoniczna i duchowa diecezji była godna pożałowania. Władze świeckie mieszały się w sprawy Kościoła. Autorytet biskupa się nie liczył. Trzeba go było na nowo odbudowywać. Kapłani diecezjalni byli pod opieką “zastępców biskupa”. Oni to wybierali przyszłych kapłanów, powierzali im zadania, aż po subdiakonat, mianowali ich. Również zakony nie były podporządkowane biskupowi.
    Aby uświadomić sobie ogrom zadań, jakie musiał podjąć Karol Boromeusz, biorąc w posiadanie diecezję, można wspomnieć, że liczyła ona 740 parafii, 50 kolegiat, ponad 100 klasztorów, w sumie 3350 kapłanów i około 560 tys. wiernych.
    Łatwo też zrozumieć, że odnowa diecezji zajmie mu cały czas trwania jego biskupstwa. Przeżył liczne konflikty z władzami świeckimi, jak i z kapłanami i zakonnikami. Jeden z mnichów chciał go nawet zabić, strzelając do niego, gdy arcybiskup modlił się w prywatnym oratorium.
    Musiał posługiwać się dyplomacją, a przede wszystkim energią. W sumie przeprowadził 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Nie pozostawiał więc wytchnienia swym kapłanom. Kapłani i zakonnicy szybko pojęli, że ich biskup zaiste jest świętym i musieli uznać szczęśliwe owoce reform, jakie wprowadzał. Przyjęli więc w końcu jego autorytet, gdyż wszelkie zasady głosił głównie swoim własnym przykładem:
    “Na niewiele zdałyby się uchwały reformy, gdybyśmy ich następnie sami nie przestrzegali” – mawiał Karol Boromeusz i pozostał wierny tej zasadzie przez całe życie. Codziennie przeprowadzał rachunek sumienia i swoim kapłanom także to zalecał.
    Nowy arcybiskup całkowicie zmienił administrację swojej diecezji, a uczynił to w sposób bardzo scentralizowany: ustanowił wikariusza generalnego oraz dwóch wizytatorów, jednego dla miast, a drugiego – dla wiosek. Był także wizytator dla klasztorów oraz liczni administratorzy dla spraw finansowych, liturgii, seminariów, głoszenia itp.
    Aby dobrze poznać diecezję mu powierzoną kardynał Boromeusz przedsiębrał liczne systematyczne podróże duszpasterskie. Ze skromną eskortą wcale nie wyglądał na księcia Kościoła, lecz po prostu na pasterza odwiedzającego swe owieczki. W parafiach, które nawiedzał szukał kontaktu z ludnością, całymi godzinami sam spowiadał, głosił Słowo Boże, odprawiał Mszę św. Jego prostota i świętość pozwoliła mu zdobywać sobie dusze.

    SEMINARIA I SZKOŁY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ NAUKI

    Jednym z wielkich niedomagań duchowieństwa diecezjalnego w epoce Soboru Trydenckiego była jego niewiedza we wszelkich dziedzinach (teologia, biblistyka, patrologia). Opowiadano, iż niektórzy penitenci, aby mieć pewność, że im udzielono rozgrzeszenia przynosili ze sobą zapisaną formułę rozgrzeszenia, gdyż niektórzy kapłani znali ją niezbyt dobrze. Stworzenie seminariów było zatem zadaniem zasadniczym dla podniesienia Kościoła. Sobór określił to z naciskiem: “Nie wystarczy wpoić w już wyświęconych kapłanów cnoty i zasady, lecz trzeba przygotować młodzież ze wszystkich środowisk, aby się poświęciła służbie Bożej.”
    Pierwsze seminarium duchowne powstało w Rzymie w 1563 r. W roku następnym biskup Boromeusz powierza Jezuitom otwarcie seminarium w Mediolanie. Ale szybko się okazuje, iż młodzi, mając powołanie, w miejsce poświęcenia się dla diecezji wstępują do nowicjatu Jezuitów. Wtedy biskup zakłada kongregację kapłanów diecezjalnych, żyjących we wspólnocie. Im powierza administrowanie seminariami. Powstanie ich 6. Szybko gromadzi się 200 kleryków. Wkrótce też inni biskupi wezmą przykład z tego, co dzieje się w Mediolanie.
    To jednak nie wystarcza, że się poucza duchowieństwo w wielkich i małych seminariach. Poruszony dobroczynnym działaniem szkół chrześcijańskiej doktryny stworzonych przez bł. Angelo Porro, arcybiskup Mediolanu poleca utworzenie takich szkół dla chłopców po trochu wszędzie. Uczy się w nich katechizmu oraz przedmiotów świeckich. Aby kształcić dziewczęta zwraca się do Urszulanek, założonych w 1540 r. przez Angelę Merici. Daje ich małej wspólnocie w Mediolanie regulamin, habit, poleca składanie trzech ślubów oraz częściową klauzurę. Podlegają jurysdykcji swego biskupa.

    KATECHIZM

    Inna z ważnych decyzji Soboru Trydenckiego to redakcja katechizmu. Kilka istniejących publikacji tego typu nie było ani kompletnych, ani praktycznych. Można tu wspomnieć dzieło trzyczęściowe: “Dekalog, Credo, Ojcze nasz” Gersona oraz Katechizm Jezuity Piotra Kanizjusza. Nie było jednak dzieła, które mogłoby rywalizować z katechizmem Lutra z 1524. Katechizm Soboru Trydenckiego został więc zredagowany przez teologiczną komisję biskupów. Udział w jego tworzeniu miał też portugalski dominikanin, cieszący się pełnym zaufaniem Karola Boromeusza. To z tego katechizmu, zaktualizowanego przez Piusa X wszyscy biskupi świata czerpali przez 4 wieki natchnienie do tworzenia katechizmów diecezjalnych.

    MODLITWA I UMARTWIENIE

    Arcybiskup śpi rzadko dłużej niż 4-5 godzin, w dodatku na zwykłej pryczy. Potrafi też całą noc spędzić na modlitwie i rozmyślaniu. Brewiarz odmawia na kolanach. Karmi się chlebem i wodą, czasem – jarzynami. W zimie rezygnuje z ogrzewania.

    SŁUGA UBOGICH

    Również jego miłosierdzie przysparza mu sławy. Najpierw w Rzymie – będąc jeszcze Sekretarzem Stanu – potem zaś w swojej diecezji ufundował domy, w których udzielano pomocy wszelkim potrzebującym.
    W jesieni 1575 roku w Mediolanie pojawia się dżuma. Karol Boromeusz oddaje się bez reszty biednym chorym, mając wystarczającą w tamtych czasach wiedzę medyczną. W zimie 1575/76 roku pozbawia swój pałac wszelkich tkanin nie tylko tych, które nie były niezbędne, aby mogły służyć nieszczęśliwym jako okrycia. Nie zważając ani przez chwilę na możliwość zarażenia idzie wspomóc umierających. Nakazuje stałe modlitwy oraz pokuty dla wyproszenia kresu zarazy. W grudniu epidemia zdaje się ustawać. W styczniu arcybiskup organizuje wielką procesję wynagradzającą. Sam idzie na jej czele boso. Na wiosnę 1577 roku zaraza się kończy. W samym tylko Mediolanie umarło 13 tys. osób, a w jego okolicach – 8 tys.

    ŚMIERĆ Z WYCZERPANIA

    W październiku 1584 roku Karola Boromeusza atakuje gorączka. Przez całe życie wyczerpywał się: nadludzka praca, niezwykłe umartwienia, niedostateczne wyżywienie, brak snu. Bardziej niż dotąd otoczenie prosi, aby się oszczędzał, jednak on nie zważa na to. 2 listopada wizytuje Tessin (szwajcarski górki kanton, należący do jego diecezji). Pragnie tu otworzyć seminarium.
    W czasie tej wizyty słabnie i musi powrócić do Mediolanu. W następną noc gaśnie w nim życie. Umiera całkowicie wyczerpany w wieku 46 lat.

    SŁAWA ŚWIĘTOŚCI

    Kongregacja kapłanów, powołana do administrowania jego seminariami, prosi niezwłocznie o przeprowadzenie procesu kanonizacyjnego. Ma to miejsce w 1604 r. 1 listopada 1610, w 26 lat po jego śmierci Papież Paweł V kanonizuje go, wyznaczając jego święto na dzień 4 listopada.
    Kiedy obejmował diecezję jako arcybiskup Mediolanu, jej stan religijny był żałosny, tak w odniesieniu do duchowieństwa, jak i świeckich. Kiedy umierał diecezja ta była już wzorem dla całego chrześcijańskiego świata. Jego dzieło rozbłysło takim blaskiem, iż można było słusznie napisać: “reforma Kościoła była córką reformy mediolańskiej”.

    JEGO WPŁYW WE FRANCJI

    W drugiej połowie XVI w. działalność kardynała Boromeusza stała się zasadniczym ogniwem wdrażania reformy trydenckiej, najpierw we Włoszech, a następnie na świecie. Jego związki z Francją datowały się od czasu, gdy był Sekretarzem Stanu u boku wuja Piusa IV, czyli w okresie, gdy Sobór się kończył. Prócz znaczącej pracy, jaką wypełniał we wszystkich dziedzinach, prowadził obfitą korespondencję (zgromadzono ją w bibliotece ambrozjańskiej w ponad 300 tomach!), także z Francją.
    W 1574 roku spotkał się nawet z królem Henrykiem III, który prosił go o rady związane z życiem osobistym oraz z rządami. Słowa jego wywarły tak wielki wpływ na króla, że mianował on na stanowisko arcybiskupa Aix ucznia Karola Boromeusza, Aleksandra Canigiani.
    Zgromadzenie w Melun, na które arcybiskup Aix został wydelegowany przez swą prowincję, postawiło go na czele komisji powołanej do przywrócenia dyscypliny w Kościele, który we Francji, w tamtej epoce pogrążony był w dążeniach gallikańskich, zmierzających do ograniczenia władzy papieży. Decyzje Soboru Trydenckiego nie były oficjalnie uznawane i większość biskupów ociągała się z wprowadzeniem ich w życie.
    Arcybiskup Aix zgromadził w 1585 roku synod prowincjalny, na którym podjęto poza innymi także decyzję o powstawaniu seminariów. W niektórych diecezjach trzeba będzie jeszcze poczekać 100 lat, aż św. Wincenty a Paulo założy seminaria lazarystów. Ich sukces będzie tak wielki, że to obudzi wreszcie u biskupów chęć stworzenia seminariów opartych o ten model. Ten synod prowicjalny zwołany dzięki uczniowi św. Karola stanie się też okazją do rozpoczęcia nauki katechizmu i do ustalenia warunków dotyczących przyjmowania sakramentów.
    Inną osobistością francuską, która zetknęła się ze św. Karolem był kardynał Rochefoucauld. Udał się on do Mediolanu w 1579 roku, aby spotkać tamtejszego biskupa. Zachwyciła go świętość i skuteczność działania pasterza tej diecezji. Naśladował go niezmiernie wytrwale i wiernie w swej diecezji w Clermont. Stał się kapłanem świętym, a u podstaw legła pokora. Uderzony brakiem wiedzy kapłanów także i on pośpieszył utworzyć seminarium. Powziął następnie decyzję wizytowania swej diecezji na wzór biskupa Mediolanu. Paweł IV powierzył mu godność kardynalską, a Ludwik XIII – uczynił swym kapelanem.
    Franciszek de Joyeuse, arcybiskup Narbony, a potem Tuluzy także zwołał w tym mieście synod, aby przebadać, jak zrealizować reformy trydenckie. W efekcie utworzono seminarium, zorganizowano naukę katechizmu oraz wizyty duszpasterskie.
    Franciszek de Sourdis, arcybiskup Bordeaux będzie naśladował reformy Boromeusza mniej ulegle od swych współbraci, lecz zachowa ich ducha. Natomiast Alain de Solminhac zostanie określony mianem Boromeusza Francji. Idąc w ślad za swym świętym wzorem stał się przede wszystkim pasterzem dusz. Był doskonałym wzorem katolickiego biskupa.
    Naprawdę można więc powiedzieć, że św. Karol Boromeusz wywarł zasadniczy wpływ na reformę katolicką i na życie Kościoła aż po nasze dni.
    Zostawił po sobie prócz wdzięcznej pamięci swych wiernych niezliczone ślady działalności, m. in. liczne traktaty, pouczenia, instrukcje. Wiele zgromadzeń zakonnych przyjęło go za patrona dla skierowanej ku wszechstronnemu dobru bliźniego służby, m. in. znane na świecie SS. Boromeuszki.

    Louis Couëtte (Stella Maris marzec 1996, str. 29-31)/Św. Karol Boromeusz (1538-1584)

    ŚWIĘTY KAROL BOROMEUSZ (1538-1584)

    «…Biskup to człowiek, który powinien zaprzeć się samego siebie, umartwić swoje ciało i swoją wolę. Wypełniać ma jedynie to, co jest mu poddane przez wolę Boga i cześć dla Niego oraz dla spraw i korzyści swych owieczek. Umartwienie jego życia pociągnie tych, którymi będzie kierował i dzięki temu zwyciężą niebezpiecznego nieprzyjaciela, jakiego stale nosimy w sobie. Jeśli biskup będzie pierwszy w niesieniu krzyża, wtedy będzie mógł im rzec wraz z Chrystusem: “Czyńcie to, co Ja czynię”…»

    Z homilii św. Karola z 15 lipca 1584 r.

    PROMIENNA MŁODOŚĆ

    Karol urodził się 2 października 1538 w zamku Angera Rocca, w Aronie, nad brzegiem Lago Maggiore. Przyszedł na świat w wybitnej rodzinie mediolańskiej, jako syn Gilberta i Małgorzaty Medici. Opowiadano później, iż w noc jego narodzin z nieba zstąpiła olśniewająca światłość, która ogarnęła jego pokój. Rodzice mieli już córkę i dwóch synów, a zatem – zgodnie ze zwyczajami tamtej epoki – Karol był niejako od dziecka przeznaczony do stanu kapłańskiego. Zresztą w tej epoce nie traktowano dzieci jak obecnie. Szybko wprowadzano je w świat dorosłych i powierzano im odpowiedzialne zadania. Tak właśnie także Karol w wieku 7 lat otrzymał habit i klasztor w zarząd, którym w istocie szybko się zaczął zajmować.
    Uczył się najpierw w Mediolanie i wkrótce dość płynnie posługiwał się łaciną. Kiedy miał 9 lat umarła jego matka. Ojciec jeszcze dwa razy się ożenił. Jednakże i on wkrótce przedwcześnie umarł. Karol zyskał sobie tym samym opiekuna w swym wuju, kardynale Medici.
    Naukę kontynował w Pawii aż do r. 1549. Wszędzie rzuca się w oczy jego powaga, pobożność i gorliwość w pracy. W r. 1559 umarł papież Paweł IV i to właśnie kard. Medici zostaje wybrany jego następcą – jako Pius IV. Nowy papież wkrótce sprowadza do Rzymu swego krewnego. Cóż, jest to epoka faworyzowania krewnych nawet w Kościele. Młody Karol odkrywa tu zbytek i zaszczyty. Mając 21 lat zostaje Sekretarzem Stanu i kardynałem, choć jeszcze nie kapłanem. Fizycznie niezbyt pociągający i wątłego zdrowia teraz stał się nagle bardzo znany. Jednak wszędzie ujawnia się równocześnie jako człowiek poważny, pracowity i skuteczny w działaniu. Pragnący otrzymać jakąś łaskę od Wikariusza Chrystusa w sposób naturalny trafiali do niego jako pośrednika. On jednak potrafił z uprzejmością, lecz i stanowczo pozbyć się natarczywych proszących.

    SOBÓR TRYDENCKI (1535-1564) I REALIZACJA JEGO POSTANOWIEŃ

    Pogański humanizm Renesansu zrodził protestantyzm. Według Lutra zbawienie miała zapewniać sama wiara, według Kalwina – sama łaska. Kościół katolicki nauczał, że potrzeba wiary, łaski i uczynków. Sobór Trydencki, dwudziesty sobór ekumeniczny, wyznaczył zdecydowany zwrot w historii świata chrześcijańskiego. Sprecyzował liczne punkty nauki i dyscypliny. Uczynił to z autorytetem i bez niejasności. Doszło więc do: reformy biskupstwa (zakazano gromadzenia dóbr, nakazano zachowywanie rezydencji biskupów); określenia warunków, jakie trzeba spełnić, aby móc przyjąć święcenia; zajęto się często lekceważoną formacją kapłańską, szczególnie przez polecenie tworzenia seminariów, postanowienie zredagowania katechizmu dla nauczania ludu Bożego, który nie był systematycznie pouczany.
    Sobór ten miał bardzo liczne dobroczynne skutki. Pozwolił m. in. zacieśnić więzy, jakie powinny łączyć papieża ze wszystkimi członkami Kościoła. Pozwolił też na stworzenie licznych zgromadzeń zakonnych i zakonów, żeńskich i męskich: Jezuitów, Oratorian, Eudystów. Był więc czymś o wiele większym niż tylko prostym odparciem protestanckiej Reformy. Było to głównie zasługą Papieża, który go zamknął, św. Piusa V. Można w pewnym sensie powiedzieć, że świat katolicki żył rozpędem Soboru Trydenckiego przez 4 wieki, aż do Soboru Watykańskiego II.
    Powziąć decyzje to jedno, lecz aby były skuteczne, trzeba je jeszcze wcielić w życie. To temu głównie poświęcił życie młody kard. Boromeusz. Choć nigdy nie był obecny w Trydencie, jego wysłannicy stale informowali go o wszystkim, to zaś służyło mu za wskazówki dla organizowania kolejnych sesji, spotkań i dyskusji.
    Arcybiskup Bragi z Portugalii dał się zauważyć na Soborze dzięki swym wystąpieniom na temat reformy duchowieństwa, szczególnie biskupstwa. Jego uwagi wywarły na młodym Sekretarzu Stanu wielkie wrażenie. Karol, jako siostrzeniec Papieża, kardynał, posiadający znamienitą fortunę, prowadził dotąd w Rzymie wystawne życie. Teraz zaś zaczął pogłębiać swe wykształcenie religijne i świeckie. Nieco później postanowił wejść na prostą drogę Ewangelii. Przyjął święcenia kapłańskie 15 sierpnia 1563 r. Miał wówczas 25 lat. Odprawił rekolekcje ignacjańskie i ostatecznie wyrzekł się wszelkiej kariery światowej, którą proponowała mu rodzina po śmierci starszego brata.

    ARCYBISKUP MEDIOLANU

    7 grudnia 1563 r. kard. Boromeusz zostaje wyświęcony na biskupa w Kaplicy Sykstyńskiej. Podobnie jak do święceń kapłańskich, tak i do tej ważnej chwili, przygotowują go jezuici, szczególnie o. Ribera, jego duchowy kierownik, mający na niego wielki wpływ. Rozmyślanie i codzienna ofiara Mszy św. prowadzą go do całkowitej przemiany życia. Jego dewiza zawiera się w dwóch słowach: modlitwa i umartwienie.
    Karol zmienia ostatecznie tryb życia: żegna się z lokajami, ze złotą zastawą i okazałymi zaprzęgami. To samo czyni z domem papieskim i to w takim stopniu, że zostanie oskarżony o skąpstwo. Rzeczywiście w tamtej epoce było w Rzymie 113 biskupów. Zbyt wielu jak na potrzeby papieskiej administracji! Żyli z dala od swych diecezji. Odtąd papież zachował przy sobie jedynie tych biskupów, którzy byli mu niezbędni dla kierowania Kościołem. Inni musieli wrócić do swych domów.
    Karola połączyła przyjaźń z tym, który będzie w przyszłości św. Filipem Neri, założycielem Oratorian, który dzieli jego gorliwość reformatorską.
    2 maja 1564 zostaje mianowany arcybiskupem Mediolanu. A mimo to jeszcze we wrześniu 1565 r. jest wciąż w Rzymie, choć płonie pragnieniem wprowadzenia w życie dzieła Soboru. Kieruje jednak diecezją z daleka. Za zezwoleniem Papieża i posiadając uprawnienia legata papieskiego udaje się wreszcie do Mediolanu. Zwołuje synod prowincjalny skupiony na trzech punktach: stłumienie nadużyć; reforma obyczajów; zażegnanie konfliktów. Od początku jasno określa, że należy wykazać się całkowitym posłuszeństwem wobec Papieża jak i postanowień Soboru.
    “Dyscyplinę można łatwo na nowo wdrożyć – powie – jeśli pasterze dadzą przykład i zapewnią swym stadom potrójny pokarm zbawienia, czyli: słowo, przykład i sakramenty. I jeśli oni sami podporządkują się chrześcijańskiemu ładowi.”
    Arcybiskup obiecuje, iż on sam będzie nauczał nie tylko słowem, lecz i przykładem. Po synodzie misja mu powierzona dobiegła końca, wraca więc do Rzymu akurat na czas, aby być przy śmierci wuja, Piusa IV.
    Kolejnym Papieżem zostaje kardynał Ghislieri – Pius V. Karol Boromeusz nie ma już powodów do pozostania w Rzymie i może w końcu udać się na stałe do Mediolanu, aby wziąć w pełne posiadanie diecezję. Przedtem – rozdaje wszystkie swe dobra.
    Przeprowadza się do arcybiskupiego pałacu. Zajmuje jednak tylko dwa pokoje na poddaszu: jeden służy mu za sypialnię, a drugi – za biuro. Tak zaczyna realizować swą dewizę: Humilitas (pokora).

    REFORMA BISKUPSTWA

    Kard. Boromeusz był przykładem biskupa – reformatora takiego, jakiego pragnął Sobór. W Mediolanie od 80 lat nie było rezydującego biskupa. Sytuacja kanoniczna i duchowa diecezji była godna pożałowania. Władze świeckie mieszały się w sprawy Kościoła. Autorytet biskupa się nie liczył. Trzeba go było na nowo odbudowywać. Kapłani diecezjalni byli pod opieką “zastępców biskupa”. Oni to wybierali przyszłych kapłanów, powierzali im zadania, aż po subdiakonat, mianowali ich. Również zakony nie były podporządkowane biskupowi.
    Aby uświadomić sobie ogrom zadań, jakie musiał podjąć Karol Boromeusz, biorąc w posiadanie diecezję, można wspomnieć, że liczyła ona 740 parafii, 50 kolegiat, ponad 100 klasztorów, w sumie 3350 kapłanów i około 560 tys. wiernych.
    Łatwo też zrozumieć, że odnowa diecezji zajmie mu cały czas trwania jego biskupstwa. Przeżył liczne konflikty z władzami świeckimi, jak i z kapłanami i zakonnikami. Jeden z mnichów chciał go nawet zabić, strzelając do niego, gdy arcybiskup modlił się w prywatnym oratorium.
    Musiał posługiwać się dyplomacją, a przede wszystkim energią. W sumie przeprowadził 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Nie pozostawiał więc wytchnienia swym kapłanom. Kapłani i zakonnicy szybko pojęli, że ich biskup zaiste jest świętym i musieli uznać szczęśliwe owoce reform, jakie wprowadzał. Przyjęli więc w końcu jego autorytet, gdyż wszelkie zasady głosił głównie swoim własnym przykładem:
    “Na niewiele zdałyby się uchwały reformy, gdybyśmy ich następnie sami nie przestrzegali” – mawiał Karol Boromeusz i pozostał wierny tej zasadzie przez całe życie. Codziennie przeprowadzał rachunek sumienia i swoim kapłanom także to zalecał.
    Nowy arcybiskup całkowicie zmienił administrację swojej diecezji, a uczynił to w sposób bardzo scentralizowany: ustanowił wikariusza generalnego oraz dwóch wizytatorów, jednego dla miast, a drugiego – dla wiosek. Był także wizytator dla klasztorów oraz liczni administratorzy dla spraw finansowych, liturgii, seminariów, głoszenia itp.
    Aby dobrze poznać diecezję mu powierzoną kardynał Boromeusz przedsiębrał liczne systematyczne podróże duszpasterskie. Ze skromną eskortą wcale nie wyglądał na księcia Kościoła, lecz po prostu na pasterza odwiedzającego swe owieczki. W parafiach, które nawiedzał szukał kontaktu z ludnością, całymi godzinami sam spowiadał, głosił Słowo Boże, odprawiał Mszę św. Jego prostota i świętość pozwoliła mu zdobywać sobie dusze.

    SEMINARIA I SZKOŁY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ NAUKI

    Jednym z wielkich niedomagań duchowieństwa diecezjalnego w epoce Soboru Trydenckiego była jego niewiedza we wszelkich dziedzinach (teologia, biblistyka, patrologia). Opowiadano, iż niektórzy penitenci, aby mieć pewność, że im udzielono rozgrzeszenia przynosili ze sobą zapisaną formułę rozgrzeszenia, gdyż niektórzy kapłani znali ją niezbyt dobrze. Stworzenie seminariów było zatem zadaniem zasadniczym dla podniesienia Kościoła. Sobór określił to z naciskiem: “Nie wystarczy wpoić w już wyświęconych kapłanów cnoty i zasady, lecz trzeba przygotować młodzież ze wszystkich środowisk, aby się poświęciła służbie Bożej.”
    Pierwsze seminarium duchowne powstało w Rzymie w 1563 r. W roku następnym biskup Boromeusz powierza Jezuitom otwarcie seminarium w Mediolanie. Ale szybko się okazuje, iż młodzi, mając powołanie, w miejsce poświęcenia się dla diecezji wstępują do nowicjatu Jezuitów. Wtedy biskup zakłada kongregację kapłanów diecezjalnych, żyjących we wspólnocie. Im powierza administrowanie seminariami. Powstanie ich 6. Szybko gromadzi się 200 kleryków. Wkrótce też inni biskupi wezmą przykład z tego, co dzieje się w Mediolanie.
    To jednak nie wystarcza, że się poucza duchowieństwo w wielkich i małych seminariach. Poruszony dobroczynnym działaniem szkół chrześcijańskiej doktryny stworzonych przez bł. Angelo Porro, arcybiskup Mediolanu poleca utworzenie takich szkół dla chłopców po trochu wszędzie. Uczy się w nich katechizmu oraz przedmiotów świeckich. Aby kształcić dziewczęta zwraca się do Urszulanek, założonych w 1540 r. przez Angelę Merici. Daje ich małej wspólnocie w Mediolanie regulamin, habit, poleca składanie trzech ślubów oraz częściową klauzurę. Podlegają jurysdykcji swego biskupa.

    KATECHIZM

    Inna z ważnych decyzji Soboru Trydenckiego to redakcja katechizmu. Kilka istniejących publikacji tego typu nie było ani kompletnych, ani praktycznych. Można tu wspomnieć dzieło trzyczęściowe: “Dekalog, Credo, Ojcze nasz” Gersona oraz Katechizm Jezuity Piotra Kanizjusza. Nie było jednak dzieła, które mogłoby rywalizować z katechizmem Lutra z 1524. Katechizm Soboru Trydenckiego został więc zredagowany przez teologiczną komisję biskupów. Udział w jego tworzeniu miał też portugalski dominikanin, cieszący się pełnym zaufaniem Karola Boromeusza. To z tego katechizmu, zaktualizowanego przez Piusa X wszyscy biskupi świata czerpali przez 4 wieki natchnienie do tworzenia katechizmów diecezjalnych.

    MODLITWA I UMARTWIENIE

    Arcybiskup śpi rzadko dłużej niż 4-5 godzin, w dodatku na zwykłej pryczy. Potrafi też całą noc spędzić na modlitwie i rozmyślaniu. Brewiarz odmawia na kolanach. Karmi się chlebem i wodą, czasem – jarzynami. W zimie rezygnuje z ogrzewania.

    SŁUGA UBOGICH

    Również jego miłosierdzie przysparza mu sławy. Najpierw w Rzymie – będąc jeszcze Sekretarzem Stanu – potem zaś w swojej diecezji ufundował domy, w których udzielano pomocy wszelkim potrzebującym.
    W jesieni 1575 roku w Mediolanie pojawia się dżuma. Karol Boromeusz oddaje się bez reszty biednym chorym, mając wystarczającą w tamtych czasach wiedzę medyczną. W zimie 1575/76 roku pozbawia swój pałac wszelkich tkanin nie tylko tych, które nie były niezbędne, aby mogły służyć nieszczęśliwym jako okrycia. Nie zważając ani przez chwilę na możliwość zarażenia idzie wspomóc umierających. Nakazuje stałe modlitwy oraz pokuty dla wyproszenia kresu zarazy. W grudniu epidemia zdaje się ustawać. W styczniu arcybiskup organizuje wielką procesję wynagradzającą. Sam idzie na jej czele boso. Na wiosnę 1577 roku zaraza się kończy. W samym tylko Mediolanie umarło 13 tys. osób, a w jego okolicach – 8 tys.

    ŚMIERĆ Z WYCZERPANIA

    W październiku 1584 roku Karola Boromeusza atakuje gorączka. Przez całe życie wyczerpywał się: nadludzka praca, niezwykłe umartwienia, niedostateczne wyżywienie, brak snu. Bardziej niż dotąd otoczenie prosi, aby się oszczędzał, jednak on nie zważa na to. 2 listopada wizytuje Tessin (szwajcarski górki kanton, należący do jego diecezji). Pragnie tu otworzyć seminarium.
    W czasie tej wizyty słabnie i musi powrócić do Mediolanu. W następną noc gaśnie w nim życie. Umiera całkowicie wyczerpany w wieku 46 lat.

    SŁAWA ŚWIĘTOŚCI

    Kongregacja kapłanów, powołana do administrowania jego seminariami, prosi niezwłocznie o przeprowadzenie procesu kanonizacyjnego. Ma to miejsce w 1604 r. 1 listopada 1610, w 26 lat po jego śmierci Papież Paweł V kanonizuje go, wyznaczając jego święto na dzień 4 listopada.
    Kiedy obejmował diecezję jako arcybiskup Mediolanu, jej stan religijny był żałosny, tak w odniesieniu do duchowieństwa, jak i świeckich. Kiedy umierał diecezja ta była już wzorem dla całego chrześcijańskiego świata. Jego dzieło rozbłysło takim blaskiem, iż można było słusznie napisać: “reforma Kościoła była córką reformy mediolańskiej”.

    JEGO WPŁYW WE FRANCJI

    W drugiej połowie XVI w. działalność kardynała Boromeusza stała się zasadniczym ogniwem wdrażania reformy trydenckiej, najpierw we Włoszech, a następnie na świecie. Jego związki z Francją datowały się od czasu, gdy był Sekretarzem Stanu u boku wuja Piusa IV, czyli w okresie, gdy Sobór się kończył. Prócz znaczącej pracy, jaką wypełniał we wszystkich dziedzinach, prowadził obfitą korespondencję (zgromadzono ją w bibliotece ambrozjańskiej w ponad 300 tomach!), także z Francją.
    W 1574 roku spotkał się nawet z królem Henrykiem III, który prosił go o rady związane z życiem osobistym oraz z rządami. Słowa jego wywarły tak wielki wpływ na króla, że mianował on na stanowisko arcybiskupa Aix ucznia Karola Boromeusza, Aleksandra Canigiani.
    Zgromadzenie w Melun, na które arcybiskup Aix został wydelegowany przez swą prowincję, postawiło go na czele komisji powołanej do przywrócenia dyscypliny w Kościele, który we Francji, w tamtej epoce pogrążony był w dążeniach gallikańskich, zmierzających do ograniczenia władzy papieży. Decyzje Soboru Trydenckiego nie były oficjalnie uznawane i większość biskupów ociągała się z wprowadzeniem ich w życie.
    Arcybiskup Aix zgromadził w 1585 roku synod prowincjalny, na którym podjęto poza innymi także decyzję o powstawaniu seminariów. W niektórych diecezjach trzeba będzie jeszcze poczekać 100 lat, aż św. Wincenty a Paulo założy seminaria lazarystów. Ich sukces będzie tak wielki, że to obudzi wreszcie u biskupów chęć stworzenia seminariów opartych o ten model. Ten synod prowicjalny zwołany dzięki uczniowi św. Karola stanie się też okazją do rozpoczęcia nauki katechizmu i do ustalenia warunków dotyczących przyjmowania sakramentów.
    Inną osobistością francuską, która zetknęła się ze św. Karolem był kardynał Rochefoucauld. Udał się on do Mediolanu w 1579 roku, aby spotkać tamtejszego biskupa. Zachwyciła go świętość i skuteczność działania pasterza tej diecezji. Naśladował go niezmiernie wytrwale i wiernie w swej diecezji w Clermont. Stał się kapłanem świętym, a u podstaw legła pokora. Uderzony brakiem wiedzy kapłanów także i on pośpieszył utworzyć seminarium. Powziął następnie decyzję wizytowania swej diecezji na wzór biskupa Mediolanu. Paweł IV powierzył mu godność kardynalską, a Ludwik XIII – uczynił swym kapelanem.
    Franciszek de Joyeuse, arcybiskup Narbony, a potem Tuluzy także zwołał w tym mieście synod, aby przebadać, jak zrealizować reformy trydenckie. W efekcie utworzono seminarium, zorganizowano naukę katechizmu oraz wizyty duszpasterskie.
    Franciszek de Sourdis, arcybiskup Bordeaux będzie naśladował reformy Boromeusza mniej ulegle od swych współbraci, lecz zachowa ich ducha. Natomiast Alain de Solminhac zostanie określony mianem Boromeusza Francji. Idąc w ślad za swym świętym wzorem stał się przede wszystkim pasterzem dusz. Był doskonałym wzorem katolickiego biskupa.
    Naprawdę można więc powiedzieć, że św. Karol Boromeusz wywarł zasadniczy wpływ na reformę katolicką i na życie Kościoła aż po nasze dni.
    Zostawił po sobie prócz wdzięcznej pamięci swych wiernych niezliczone ślady działalności, m. in. liczne traktaty, pouczenia, instrukcje. Wiele zgromadzeń zakonnych przyjęło go za patrona dla skierowanej ku wszechstronnemu dobru bliźniego służby, m. in. znane na świecie SS. Boromeuszki.

    Louis Couëtte (Stella Maris marzec 1996, str. 29-31)Vox Domini

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 listopada

    Święty Marcin de Porres, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rupert Mayer, prezbiter
      •  Święty Hubert, biskup
    ***
    Święty Marcin de Porres

    Marcin urodził się 9 grudnia 1569 r. w Limie, stolicy Peru. Był nieślubnym dzieckiem Mulatki Anny Valasquez i hiszpańskiego szlachcica Juana de Porres – późniejszego gubernatora Panamy. Otrzymał chrzest w tym samym kościele i przy tej samej chrzcielnicy, przy której siedem lat wcześniej została ochrzczona św. Róża z Limy.
    Kiedy Marcin miał 8 lat, ojciec zawiózł go do szkoły w Ekwadorze, gdzie Marcin razem z siostrą uczył się przez 5 lat. Kiedy jednak ojciec został gubernatorem Panamy, wyrzekł się syna i jego matki. Oddał go matce w Limie, zaś nieślubną córkę zostawił pod opieką stryja. Płacił jednak na utrzymanie syna, by ten mógł ukończyć szkoły. Marcinowi odpowiadały bardziej zajęcia praktyczne, dlatego przerwał studia medyczne i farmaceutyczne, aby podjąć zawód fryzjera (balwierza).
    Rychło jednak porzucił ten fach i zgłosił się do dominikańskiego klasztoru w Limie. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Spotkał go jednak zawód: był mulatem, a jego ojciec był nieznany, dlatego dominikanie według ówczesnego zwyczaju nie mogli go przyjąć. Młodzieniec bardzo nad tym bolał. Zgodził się być tercjarzem dominikańskim, a nawet spełniać najniższe posługi, aby tylko pozostać w Zakonie. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, oburzony, chciał syna wyrwać z klasztoru. Nie mógł bowiem znieść, że syn gubernatora jest sługą w klasztorze. Marcin pozostał jednak niewzruszony. Dominikanie widząc w nim tak wielki skarb, przyjęli go wreszcie do zakonu w charakterze brata zakonnego i pozwolili mu złożyć śluby. Uroczystą profesję złożył 2 czerwca 1603 r., gdy miał 24 lata.
    Marcin wyróżniał się nie tylko pokorą i posłuszeństwem zakonnym, ale również niezwykłą pobożnością. Świecił wszystkim przykładem umiłowania Eucharystii. Nie mając czasu w ciągu dnia, długie nocne godziny poświęcał na adorację Najświętszego Sakramentu. Często się biczował, by wynagrodzić Panu Bogu za grzechy ludzkie, a grzesznikom wyjednać nawrócenie. Zatapiał się często w rozważaniu Męki Pańskiej. Ku podbudowaniu ojców nabył ducha kontemplacji w tak wysokim stopniu, że widziano go często zalanego łzami, a nawet unoszącego się w zachwycie w powietrzu. Pan Bóg obdarzył go także darem przepowiadania, czytania w sercach i w sumieniach, a nawet rzadkim darem bilokacji, jak to stwierdzono w procesie kanonizacyjnym. Po porady przychodzili do niego liczni petenci – nawet sam arcybiskup Limy często radził się go w trudnych sprawach.

    Święty Marcin de Porres

    Głównym zajęciem brata Marcina był szpitalik klasztorny. Marcin leczył nie tylko braci zakonnych, ale także ludzi spoza klasztoru, gdyż szpitalik ten był równocześnie szpitalem miejskim. Ze szczególną miłością pielęgnował zgłaszających się licznie chorych Indian. Sam żebrząc, wspierał ludzi ubogich, wykupywał z niewoli Murzynów (obliczono nawet, że były okresy, w których rozdawał ubogim tygodniowo około 2000 dolarów,a około 160 osób otrzymywało od niego odzież). Gdy zabrakło mu pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przeorowi, by jego samego sprzedał i w ten sposób uzyskał potrzebne pieniądze.
    Swoją miłością obejmował ludzi i zwierzęta, dlatego nazywa się go niekiedy św. Franciszkiem Ameryki. Utrzymywał w domu swojej siostry schronisko dla kotów i psów. Dokarmiał także głodne myszy. Legenda głosi, że pewnego dnia rozmnożyło się tak wielkie mnóstwo myszy w klasztorze, że przełożony zaczął bratu Marcinowi z tego powodu czynić gorzkie wyrzuty. Wtedy Marcin wyprowadził je na zewnątrz, a one posłusznie poszły za nim i więcej do klasztoru nie powróciły. Nazywano go więc żartobliwie “adwokatem myszy”.
    Odznaczał się również darem mądrości, który wyrażał się w rozwiązywaniu nie tylko problemów małżeńskich swojej siostry, ale też problemów swojego dominikańskiego klasztoru. Był wrażliwy na cudzą nędzę i cierpienia. Sam ubogi, hojnie ubogim pomagał. Jego żywot wspomina o kilku cudownych uleczeniach za jego przyczyną. Wymienia również znane nazwiska, jak arcybiskupa Limy, którego Marcin uleczył z ostrego zapalenia płuc. Przełożeni powierzali mu często kwestę w mieście. Brat Marcin skwapliwie korzystał z okazji, by przypominać wtedy mieszkańcom Limy o zbawieniu duszy i o życiu wiecznym. Gdy pewnego dnia obładowany żywnością wracał do klasztoru przez las, napadła go banda. Kiedy zaprowadzono go do herszta, pozdrowił go uprzejmie bez cienia lęku i poprosił o odpoczynek. Herszt zdziwiony zapytał, czy nie wie, kogo ma przed sobą. Marcin odrzekł: “Wiem, bo wiele o tobie słyszałem. Dlatego tym bardziej cię proszę, byś złożył ofiarę dla moich głodnych”. Zaskoczony herszt dał mu trzos pieniędzy i puścił go wolno.
    Zmarł na malarię 3 listopada 1639 r. w wieku 70 lat. Beatyfikował go Grzegorz XVI (1837), kanonizował Jan XXIII 6 maja 1962 r. W homilii papież przypomniał, że kanonizowany tego dnia święty nazywany był “Marcinem od miłości”, który “tłumaczył błędy drugich i darował nawet największe krzywdy; był bowiem przekonany, że z powodu popełnionych grzechów zasługuje na daleko cięższe kary. Z prawdziwą troskliwością sprowadzał błądzących na właściwą drogę; z życzliwością pielęgnował chorych, ubogim rozdawał żywność, odzienie i lekarstwa. Jak tylko potrafił, otaczał czułą opieką i troskliwością wieśniaków, Murzynów i Metysów, spełniających wówczas najniższe posługi”.
    Pius XII ogłosił św. Marcina patronem wszystkich dzieł społecznych w Peru (1945). W roku 1966 Paweł VI na prośbę Konferencji Episkopatu Peru ogłosił św. Marcina de Porres patronem telewizji, szkół i fryzjerów Peru. Ponadto św. Marcin jest patronem obu Ameryk oraz pielęgniarek, robotników i dominikańskich braci współpracowników. Uznawany jest także za patrona zgody na tle rasowym, sprawiedliwości społecznej i ludzi o rasie mieszanej. Wzywany bywa też w przypadku plagi myszy i szczurów.
    W ikonografii św. Marcin przedstawiany jest w habicie dominikańskim. Jego atrybuty to: anioł trzymający bicz i łańcuch, koszyk chleba, a obok mysz, krzyż, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 listopada

    Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych

    Zobacz także:
      •  Święty Malachiasz, biskup
    ***
    Dzień Zaduszny

    Kościół wspomina dzisiaj w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary.Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego.Za pobożne odwiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada i jednoczesną modlitwę za zmarłych można uzyskać odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 listopada

    Wszyscy Święci

    pixabay.com

    Wszyscy Święci

    Dzisiejsza uroczystość – jak każda uroczystość w Kościele – ma charakter bardzo radosny. Wspominamy bowiem dzisiaj wszystkich tych, którzy żyli przed nami i wypełniając w swoim życiu Bożą wolę, osiągnęli wieczne szczęście przebywania z Bogiem w niebie. Kościół wspomina nie tylko oficjalnie uznanych świętych, czyli tych beatyfikowanych i kanonizowanych, ale także wszystkich wiernych zmarłych, którzy już osiągnęli zbawienie i przebywają w niebie. Widzi w nich swoich orędowników u Boga i przykłady do naśladowania. Wstawiennictwa Wszystkich Świętych wzywa się w szczególnie ważnych wydarzeniach życia Kościoła. Śpiewa się wówczas Litanię do Wszystkich Świętych, która należy do najstarszych litanijnych modlitw Kościoła i jako jedyna występuje w księgach liturgicznych (w liturgii Wigilii Paschalnej; ponadto także w obrzędzie poświęcenia kościoła i ołtarza oraz w obrzędzie święceń).W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Kościele nie wspominano żadnych świętych. Najwcześniej zaczęto oddawać cześć Matce Bożej. Potem kultem otoczono męczenników, nawiedzając ich groby w dniu narodzin dla nieba, czyli w rocznicę śmierci. W IV wieku na Wschodzie obchodzono jednego dnia wspomnienie wszystkich męczenników. Z czasem zaczęto pamiętać o świątobliwych wyznawcach: papieżach, mnichach i dziewicach. Większego znaczenia uroczystość Wszystkich Świętych nabrała za czasów papieża Bonifacego IV (+ 615), który zamienił pogańską świątynię, Panteon, na kościół Najświętszej Maryi Panny i Wszystkich Męczenników. Uroczystego poświęcenia świątyni wraz ze złożeniem relikwii męczenników dokonano 13 maja 610 roku. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych, a sam papież brał udział we mszy św. stacyjnej. Już ok. 800 r. wspomnienie Wszystkich Świętych obchodzone było w Irlandii i Bawarii, ale 1 listopada. Za papieża Grzegorza IV (828-844) cesarz Ludwik rozciągnął święto na całe swoje państwo. W 935 r. Jan XI rozszerzył je na cały Kościół. W ten sposób lokalne święto Rzymu i niektórych Kościołów stało się świętem Kościoła powszechnego.
    Dziś po południu, po Nieszporach lub niezależnie od nich, na cmentarzu odprawia się procesję żałobną ze stacjami. Od południa dnia Wszystkich Świętych i przez cały Dzień Zaduszny w kościołach i kaplicach publicznych można uzyskać odpust zupełny, ale tylko jeden raz.
    Warunki zyskania odpustu są następujące:
    1) pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy,
    2) odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę w Boga”,
    3) dowolna modlitwa w intencjach Ojca św.,
    4) Spowiedź i Komunia św.
    W dniach 1-8 listopada można także pozyskać odpust zupełny za nawiedzenie cmentarza pod wyżej wymienionymi warunkami. W pozostałe dni roku za nawiedzenie cmentarza pozyskuje się odpust cząstkowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Odpusty w Kościele

    Ostatnia aktualizacja: 15.10.2012

    Nauka o odpustach łączy się z tajemnicą Bożego Miłosierdzia. W sakramencie pojednania grzesznik otrzymuje przebaczenie wyznanych grzechów, za które szczerze żałuje. Dzięki temu może on osiągnąć wieczne zbawienie.
    Uzyskane przebaczenie nie uwalnia jednak od kar doczesnych (czasowych), które spotykają nas za życia lub po śmierci w czyśćcu. Uwolnieniu od tych kar służy właśnie obfity skarbiec odpustów Kościoła. Odpust jest to darowanie przez Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Rozróżnia się odpusty cząstkowe i zupełne (zależnie od tego, w jakim stopniu uwalniają nas od kary doczesnej). Odpusty te może zyskiwać każdy ochrzczony po spełnieniu odpowiednich warunków dla siebie lub ofiarowywać je za zmarłych.

    Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
    – Brak jakiegokolwiek przywiązania do grzechu, nawet powszedniego (jeżeli jest brak całkowitej dyspozycji – zyskuje się odpust cząstkowy)
    – Stan łaski uświęcającej (brak nieodpuszczonego grzechu ciężkiego) lub spowiedź sakramentalna
    – Przyjęcie Komunii świętej
    – Odmówienie modlitwy (np. “Ojcze nasz” i “Zdrowaś Mario”) w intencjach Ojca Świętego (nie chodzi o modlitwę w intencji samego papieża, choć i ta modlitwa jest bardzo cenna; modlitwa związana z odpustem ma być skierowana w intencji tych spraw, za które modli się każdego dnia papież. Intencje te są często ogłaszane, m.in. na naszych stronach z kalendarzem na dany miesiąc)
    Wykonanie czynności związanej z odpustem:
    Ewentualna spowiedź, Komunia święta i modlitwa w intencjach Ojca Świętego mogą być wypełnione w ciągu kilku dni przed lub po wypełnieniu czynności, z którą związany jest odpust; między tymi elementami musi jednak istnieć związek. Po jednej spowiedzi można uzyskać wiele odpustów zupełnych, natomiast po jednej Komunii świętej i jednej modlitwie w intencjach papieża – tylko jeden odpust zupełny. Kościół zachęca do ofiarowania odpustów za zmarłych (niekoniecznie muszą być to osoby nam znane, nie musimy wymieniać konkretnego imienia – wystarczy ofiarować odpust w intencji osoby zmarłej, która tego odpustu potrzebuje).

    Odpustów (zarówno cząstkowych, jak i zupełnych) nie można ofiarowywać za innych żywych.

    Wybrane praktyki związane z uzyskaniem odpustu zupełnego:

    – Adoracja Najświętszego Sakramentu przez co najmniej pół godziny (jeśli jest krótsza – odpust cząstkowy);
    – Nawiedzenie jednej z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (św. Piotra, św. Pawła za Murami, Matki Bożej Większej lub św. Jana na Lateranie) i odmówienie w niej Ojcze nasz i Wierzę: w święto tytułu tej bazyliki, w jakiekolwiek święto nakazane (np. we Wniebowzięcie NMP), raz w roku w innym dniu wybranym przez wiernego;
    – Przyjęcie błogosławieństwa udzielanego przez Papieża Urbi et Orbi (Miastu i Światu) – choćby tylko przez radio lub telewizję;
    – Adoracja i ucałowanie Krzyża w trakcie liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek;
    – Odmówienie modlitwy Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu po Komunii świętej przed obrazem Jezusa Chrystusa w każdy piątek Wielkiego Postu oraz w Wielki Piątek (w pozostałe dni – odpust cząstkowy);
    – Uczestnictwo w uroczystym zakończeniu Kongresu Eucharystycznego;
    – Uczestnictwo w rekolekcjach trwających przynajmniej trzy dni;
    – Publiczne odmówienie aktu wynagrodzenia Sercu Jezusowemu O Jezu Najsłodszy, któremu za miłość bez granic w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa (w inne dni – odpust cząstkowy);
    – Publiczne odmówienie aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Chrystusowi Królowi O Jezu najsłodszy, Odkupicielu rodzaju ludzkiego w uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata (w inne dni – odpust cząstkowy);
    – Posługiwanie się przedmiotami pobożności (krucyfiksem, krzyżem, różańcem, szkaplerzem, medalikiem), o ile zostały pobłogosławione przez Papieża (ewentualnie – przez biskupa), po odmówieniu jakiejkolwiek formuły wyznania wiary w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca; jeśli przedmioty były pobłogosławione przez kapłana lub diakona – odpust cząstkowy;
    – Przyjęcie Pierwszej Komunii świętej lub pobożne uczestnictwo w takiej uroczystości;
    – Sprawowanie i uczestnictwo we Mszy świętej prymicyjnej;
    – Sprawowanie i uczestnictwo we Mszy świętej z okazji 25-, 50- i 60-lecia kapłaństwa;
    – Odmówienie w całości (i bez przerwy) przynajmniej jednej części różańca (pięciu dziesiątek) w kościele, kaplicy publicznej, w rodzinie, wspólnocie zakonnej czy pobożnym stowarzyszeniu, połączone z rozmyślaniem nad rozważanymi tajemnicami (odmówienie poza tymi miejscami lub wspólnotami – odpust cząstkowy);
    – Czytanie Pisma Świętego ze czcią należną Słowu Bożemu i na sposób lektury duchowej przynajmniej przez pół godziny z tekstu zatwierdzonego przez władzę kościelną. Kto nie może czytać osobiście, wystarczy, gdy słucha czytającego nawet przez środki audiowizualne;
    – Jednorazowe nawiedzenie kościoła, w którym trwa Synod diecezjalny;
    – Pobożne odmówienie (śpiew) modlitwy Przed tak wielkim Sakramentem podczas liturgii Wieczerzy Pańskiej po Mszy świętej (w Wielki Czwartek) oraz w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (Boże Ciało);
    – w innym czasie – odpust cząstkowy;
    – Publiczne odmówienie (śpiew) hymnu Ciebie Boga wysławiamy (Te Deum) jako podziękowanie za otrzymane łaski w ostatnim dniu roku (w innym czasie, nawet prywatnie – odpust cząstkowy);
    – Publiczne odmówienie (śpiew) hymnu Przyjdź Duchu Święty (Veni Creator) w Nowy Rok i w uroczystość Zesłania Ducha Świętego (w pozostałe dni, nawet prywatnie – odpust cząstkowy);
    – Odprawienie Drogi Krzyżowej po spełnieniu następujących warunków: odprawienie przed urzędowo erygowanymi stacjami Drogi Krzyżowej (np. w kościele, na placu przykościelnym); musi być 14 krzyżyków; rozważanie Męki i śmierci Chrystusa (nie jest konieczne rozmyślanie o poszczególnych tajemnicach każdej stacji); wymaga się przechodzenia od jednej stacji do drugiej (przy publicznym odprawianiu wystarczy, aby prowadzący przechodził, jeśli wszyscy wierni nie mogą tego czynić); jeśli ktoś z powodu słusznej przyczyny (np. choroby, podróży, zamknięcia kościoła itp.) nie może odprawić Drogi Krzyżowej wg podanych tutaj warunków, zyskuje odpust zupełny po przynajmniej półgodzinnym pobożnym czytaniu lub rozważaniu Męki Chrystusa;
    – Nawiedzenie kościoła parafialnego w święto tytułu lub w dniu 2 sierpnia, kiedy to przypada odpust “Porcjunkuli” po odmówieniu Ojcze nasz i Wierzę;
    – Nawiedzenie kościoła i ołtarza w dniu jego poświęcenia (dedykacji) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę;
    – Nawiedzenie kościoła lub kaplicy we wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę;
    – W dniach od 1 do 8 listopada za nawiedzenie cmentarza z równoczesną modlitwą za zmarłych – codziennie odpust zupełny, który można ofiarować wyłącznie za zmarłych (za nawiedzenie cmentarza w inne dni – odpust cząstkowy również wyłącznie za zmarłych);
    – Nawiedzenie kościoła lub kaplicy zakonników w święto ich założyciela i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę;
    – Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych podczas liturgii Wigilii Paschalnej w Wielką Noc lub w rocznicę swojego chrztu (jeśli przy pomocy innej formuły w innym czasie – odpust cząstkowy).

    Penitencjaria Apostolska poprzez dwa dekrety wydane w 2002 r. ustanowiła także odpusty związane z kultem Miłosierdzia Bożego:
    Odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami (sakramentalna spowiedź, Komunia eucharystyczna i modlitwa w intencjach Ojca Świętego) udziela się w granicach Polski wiernemu, który z duszą całkowicie wolną od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu pobożnie odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego w kościele lub kaplicy wobec Najświętszego Sakramentu Eucharystii, publicznie wystawionego lub też przechowywanego w tabernakulum.
    Jeżeli zaś ci wierni z powodu choroby (lub innej słusznej racji) nie będą mogli wyjść z domu, ale odmówią Koronkę do Miłosierdzia Bożego z ufnością i z pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym, to pod zwykłymi warunkami również zyskują odpust zupełny.
    W innych zaś okolicznościach odpust będzie cząstkowy.Udziela się odpustu zupełnego na zwykłych warunkach (spowiedź sakramentalna, komunia eucharystyczna, modlitwa w intencjach papieskich) wiernemu, który w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w jakimkolwiek kościele lub kaplicy, z sercem całkowicie wolnym od wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, choćby powszedniego, weźmie udział w pobożnych praktykach spełnianych ku czci Bożego Miłosierdzia albo przynajmniej odmówi przed Najświętszym Sakramentem Eucharystii, wystawionym publicznie lub ukrytym w tabernakulum, modlitwę 
    Ojcze nasz i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. Jezu Miłosierny, ufam Tobie).
    Udziela się odpustu cząstkowego wiernemu, który – przynajmniej z sercem skruszonym – skieruje do Pana Jezusa Miłosiernego jedno z prawnie zatwierdzonych pobożnych wezwań.
    Ponadto marynarze, którzy wykonują swoje obowiązki na niezmierzonych obszarach mórz; niezliczeni bracia, których tragedie wojenne, wydarzenia polityczne, uciążliwe warunki naturalne i inne podobne przyczyny zmusiły do opuszczenia rodzinnej ziemi; chorzy i ich opiekunowie oraz ci wszyscy, którzy z uzasadnionej przyczyny nie mogą opuścić domów lub wykonują pilnie potrzebne zadania dla dobra społeczności, mogą uzyskać odpust zupełny w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, jeśli wyrzekając się całkowicie jakiegokolwiek grzechu, jak to zostało powiedziane powyżej, i z zamiarem spełnienia – gdy tylko będzie to możliwe – trzech zwykłych warunków, odmówią przed świętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Miłosiernego modlitwę 
    Ojcze nasz i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. Jezu Miłosierny, ufam Tobie).
    Gdyby nawet to nie było możliwe, tego samego dnia będą mogli uzyskać odpust zupełny ci, którzy duchowo zjednoczą się z wiernymi, spełniającymi w zwyczajny sposób przepisane praktyki w celu otrzymania odpustu, i ofiarują Miłosiernemu Bogu modlitwę, a wraz z nią cierpienia spowodowane chorobą i trudy swojego życia, podejmując zarazem postanowienie, że spełnią oni trzy przepisane warunki uzyskania odpustu zupełnego, gdy tylko będzie to możliwe.
    Ponadto dla Polski zostały zatwierdzone także dwa dodatkowe odpusty zupełne: Uczestnictwo w nabożeństwie Gorzkich Żalów jeden raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu w jakimkolwiek kościele na terenie Polski; Nawiedzenie dowolnej bazyliki mniejszej w następujące dni: w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca)w święto tytułu w dniu 2 sierpnia (odpust “Porcjunkuli”) jeden raz w ciągu roku w dniu określonym według uznania Odpusty cząstkowe: O niektórych odpustach cząstkowych wspomniano już, wymieniając odpusty zupełne.Są trzy ogólne warunki uzyskania odpustu cząstkowego: Wierny dostępuje odpustu cząstkowego, jeśli w czasie spełniania swoich obowiązków i w trudach życia wznosi myśli do Boga z pokorą i ufnością, dodając w myśli jakiś akt strzelisty, np. “Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”Jeśli wierny powodowany motywem wiary przyjdzie z pomocą potrzebującym współbraciom, pomagając im osobiście lub dzieląc się z nimi swoimi dobrami, uzyskuje odpust cząstkowy. Gdy wierny w intencji umartwiania się, odmówi sobie czegoś godziwego, a przyjemnego dla siebie, uzyskuje odpust cząstkowy. Warunek ten ma zachęcić wiernych do praktykowania dobrowolnych umartwień. Odpust cząstkowy jest związany z odmówieniem wielu znanych modlitw i można go uzyskać wielokrotnie w ciągu dnia. Niektóre z modlitw związanych z odpustem cząstkowym to: Anioł Pański (lub Regina Caeli w Okresie Wielkanocnym); Duszo Chrystusowa; Wierzę w Boga; Psalm 130 (Z głębokości); Psalm 51 (Zmiłuj się…); odmówienie Jutrzni lub Nieszporów za zmarłych; Panie, Boże wszechmogący (modlitwa z Liturgii Godzin, Jutrznia w Poniedziałek II tygodnia psałterza); modlitwa św. Bernarda (Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo); Wieczny odpoczynek; Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia; Pod Twoją obronę; Magnificat; odmówienie jednej z sześciu litanii zatwierdzonych dla całego Kościoła (do Najświętszego Imienia Jezus, do Najświętszego Serca Pana Jezusa, do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana, Loretańskiej do NMP, do świętego Józefa lub do Wszystkich Świętych); pobożne uczynienie znaku Krzyża świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – październik 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Anioł z Acri, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wolfgang, biskup
    ***
    Święty Anioł z Acri

    Łukasz Antoni Falcone urodził się w Acri, w Kalabrii, 19 października 1669 roku, w rodzinie robotniczej. Wcześnie został osierocony przez ojca. Zaopiekował się nim wówczas brat matki, ksiądz Domenico Errico. Wuj oczekiwał, że Łukasz zdobędzie zawód i będzie wspierał swoją owdowiałą matkę.
    Jednak młody Falcone już w wieku 19 lat postanowił wstąpić do kapucynów. Rodzina była temu przeciwna, więc pewnie nie zmartwiła się widząc, że Łukasz już po kilkunastu dniach wrócił do domu. I to rozczarowany, bo – jak twierdził – w zakonie nie znalazł takiego ubóstwa, jakiego oczekiwał.
    Jednakże nie mógł znaleźć sobie miejsca w domu i postanowił wrócić do zakonu. Z pokorą przyszedł ponownie do klasztoru kapucyńskiego w Acri, by znów prosić o przyjęcie w szeregi braci. Prowincjał zgodził się i 8 listopada 1689 Łukasz rozpoczął ponownie nowicjat. Niestety i tym razem dał posłuch podszeptom szatańskim i uległ pokusom, niepewności, zwątpieniom. Znowu wrócił do domu. Dopiero tam zrozumiał, że nie powinien tak łatwo poddawać się; wreszcie zaczął gorąco modlić się o rozeznanie swojej drogi. Kiedy zrozumiał, że jego miejscem jest jednak Zakon Braci Mniejszych Kapucynów, odważył się po raz trzeci zapukać do furty klasztornej. O zgodę na ponowne rozpoczęcie nowicjatu tym razem musiał zwrócić się do przełożonego generalnego. Wbrew oczekiwaniom niektórych, zgodę taką uzyskał i 12 listopada 1690 roku został po raz trzeci obłóczony w kapucyński habit, tym razem już na zawsze. Otrzymał zakonne imię Anioł.
    Podobne wątpliwości miał jeszcze wiele razy i musiał stawić czoła wielu pokusom, jednak zdołał je wszystkie pokonać. Kapucyni opowiadają, że pewnego dnia, gdy młody brat Falcone był szczególnie zgnębiony, w czasie obiadu czytano akurat życiorys br. Bernarda z Corleone, współbrata zmarłego 30 lat wcześniej w opinii świętości, który żarliwie modlił się o Boże zmiłowanie. Po posiłku brat Anioł padł w swojej celi pod krucyfiksem i zapłakał, wołając: “Panie, pomóż mi! Już nie mam sił”. Usłyszał wtedy głos: “Postępuj tak, jak brat Bernard z Corleone!” Odtąd wiedział już, na kim ma się wzorować. Zaczął dokładnie czytać biografię Bernarda i naśladować go, zwłaszcza w modlitwie i pokucie.
    O tym, że zakonna droga Anioła nie była łatwa, może świadczyć wyjątkowo długi okres formacji i studiów. Chociaż pierwsze śluby złożył w 1691 r., studia teologiczne rozpoczął dopiero w roku 1695. Ukończył je po pięciu latach i 10 kwietnia 1700 roku, w wieku 31 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Potrzebował blisko 10 lat formacji, żeby przygotować się do kapłaństwa.
    Jako kapłan rozpoczął działalność apostolską, z entuzjazmem i przekonaniem zachęcając wiernych do naśladowania męki Chrystusa. Szybko zasłynął jako charyzmatyczny kaznodzieja i świetny spowiednik. Był poszukiwanym kierownikiem duchowym, zwłaszcza kapłanów i osób konsekrowanych. Mówiono, że był bardzo surowy na ambonie, za to w konfesjonale łagodny i miłosierny. Przez 35 lat głosił słowo Boże w różnych miejscowościach na południu Włoch, dlatego nazwano go Apostołem Kalabrii.
    W kolejnych latach zakonnego życia pełnił wiele ważnych funkcji: był mistrzem nowicjatu, gwardianem, wizytatorem, członkiem zarządu prowincji i prowincjałem. Odznaczał się gorliwością i wyrozumiałością wobec braci. Dla siebie samego był surowy i wymagający.
    Zmarł 30 października 1739 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Leon XII w dniu 18 grudnia 1825 r. W listopadzie 2002 r. rozpoczęto proces kanonizacyjny, zakończony kanonizacją w roku 2017.
    Święty Anioł z Acri może być patronem wszystkich, którzy z trudem rozpoznają swoje życiowe powołanie. Jego życie pokazuje bowiem, że do świętości dochodzi się dzięki łasce Bożej poprzez wytrwałą pracę nad sobą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Alfons Rodriguez, zakonnik

    Święty Alfons Rodriguez

    Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów.
    Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia.
    Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń.
    Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał.
    Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 października

    Błogosławiony Dominik Collins,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benwenuta Bojani
    ***
    Błogosławiony Dominik Collins

    Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii.
    Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu.
    Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem.
    Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”.
    W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny.
    Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”.
    Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 października

    Błogosławiony Michał Rua, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Felicjan, męczennik
    ***
    Błogosławiony Michał Rua

    Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników.
    W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło.
    Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając.
    W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia.
    Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej.
    W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua.
    Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela.
    Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko.
    Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków.
    Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości.
    Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina.
    Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 października

    Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz

    Święty Szymon Apostoł

    Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu.
    Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat.
    Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów.
    O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.
    W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia.

    Święty Juda Tadeusz, Apostoł

    O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
    Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery.
    Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
    Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu.
    Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.
    W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Juda Tadeusz – odważny i ostry. Internet jest pełen podziękowań pod adresem apostoła, o którym… niewiele wiadomo

    Co wiadomo o patronie od spraw beznadziejnych i skąd jego popularność?

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Sekta, z którą związał się Kamil, robiła mu pranie mózgu. Czuł, że jest w matni, myślał o samobójstwie. Tamtego dnia w jakimś odruchu wszedł do kościoła. Było po Mszy św. Usiadł w ławce. Czy rozsadzająca jego serce rozpacz była widoczna na twarzy? Nie wiadomo, dość, że wtedy właśnie jakiś nieznajomy podszedł do niego i podał mu obrazek z wizerunkiem św. Judy Tadeusza i z modlitwą do niego. „Po kilku dniach modlitwy do Ciebie nagle znalazłem w sobie siłę i zdołałem uciec z sekty. Dziękuję Ci Święty Apostole, że mnie ocaliłeś” – zaświadczył potem Kamil.

    Patron od spraw beznadziejnych, za jakiego uchodzi św. Juda Tadeusz, jest jednym z najpopularniejszych orędowników. Ludzie zwracają się do niego praktycznie ze wszystkim – od zdrowia przez relacje rodzinne, zawodowe i społeczne po kwestie ściśle duchowe. Ludzie proszą za siebie i za innych. Wystarczy zajrzeć do sieci. Ktoś po odprawionej do świętego nowennie wyzdrowiał z ciężkiej choroby nerek, inny pozbył się chorobliwej otyłości, ktoś wbrew przewidywaniom zdał egzaminy, a ktoś nieoczekiwanie znalazł dobrą pracę. Wstawiennictwo Judy Tadeusza ocaliło czyjeś małżeństwo, jakiś mężczyzna odzyskał wiarę, a pewien ksiądz wrócił do gorliwej służby. Internet jest pełen podziękowań pod adresem apostoła, o którym… niewiele wiadomo.

    Brat i kuzyn

    Najważniejsze informacje przynoszą ewangeliści. „Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda?” – pytają krajanie Jezusa (Mt 13,55). Chodzi oczywiście o kuzynów Zbawiciela, choć stopień ich pokrewieństwa z Jezusem trudno z całą pewnością ustalić.

    Łukasz Ewangelista, wymieniając apostołów, używa określenia „Juda Jakuba” (Łk 6,16). Nie jest jasne, czy chodzi o ojca imieniem Jakub, czy o brata o tym imieniu. Wiele przemawia za tą drugą wersją. Sam Juda, którego uważa się za autora ostatniego z listów Nowego Testamentu, przedstawia się w adresie listu: „Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1,1). Jakub, zwany Młodszym, był pierwszym biskupem Jerozolimy. Cieszył się wówczas bardzo dużym autorytetem, stąd powołanie się na niego przez Judę miało zapewne wzmocnić autorytet listu.

    Imię Juda było wśród Żydów bardzo popularne. Oznaczało „godzien czci, poszanowania”. Ewangeliści Mateusz i Łukasz wymieniają Judę w wykazie apostołów pod imieniem Tadeusz. Prawdopodobnie chodziło o odróżnienie go od Judasza, który stał się zdrajcą. Z tego samego powodu św. Jan podkreśla: „Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota…” (J 14,22).

    Tadeusz to drugie imię Judy albo jego przydomek. Ks. dr hab. Piotr Łabuda w opracowaniu nt. Judy Tadeusza wskazuje, że słowo to pochodzi prawdopodobnie od aramejskiego tadda, co znaczy „pierś”, ale oznacza też „odważny” lub „wielkoduszny”.

    W Ewangelii tylko raz padają słowa Judy – podczas ostatniej wieczerzy. Przytacza je Jan Ewangelista. „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” – pyta apostoł. Jezus mu odpowiada: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca” (14,21-24).

    „Juda jest zdziwiony, że Mistrz zapowiada objawienie się tylko »swoim«, czyli uczniom” – zauważa ks. Piotr Łabuda, stwierdzając, że w pytaniu Judy pobrzmiewa pytanie, które stawiali sobie chrześcijanie końca I wieku, wynikające z oczekiwania na rychłe nadejście Chrystusa w chwale na oczach całego świata. Biblista przytacza także inne opinie, sugerujące, że przez apostoła przemawiał lęk, że dalsze „nieobjawianie się światu” przez Jezusa może sprowadzić niebezpieczeństwo także na jego uczniów. „Nie oznacza to, że w gronie Dwunastu właśnie Juda był szczególnie bojaźliwy” – zaznacza. Jego drugie imię (bądź przydomek) wskazuje na coś przeciwnego. „Wiadomo, że imiona określały kiedyś jakieś szczególne właściwości ich nosicieli. Może właśnie dlatego w tradycji chrześcijańskiej imię »Tadeusz« pojawia się o wiele częściej niż »Juda«” – przypuszcza duchowny.

    Ostre słowa

    O temperamencie Judy Tadeusza sporo mówi list jego autorstwa, skierowany do gmin judeochrześcijańskich wczesnego Kościoła. Uwagę zwraca pasja, z jaką pisze apostoł. Po kilku słowach powitania rzuca twarde słowa. „Wkradli się bowiem pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie, bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają się jedynego Władcy i Pana naszego Jezusa Chrystusa” – czytamy (1,4). Najwyraźniej autor jest wzburzony wieściami o bulwersujących zachowaniach członków wspólnoty. Z treści wynika, że grzeszne zachowania były konsekwencją fałszywych nauk „proroków ze snów”, którzy „ciała plugawią, Panowanie odrzucają i wypowiadają bluźnierstwa na »Chwały«” (1,8). Ci ludzie „samych siebie pasą… obłoki bez wody wiatrami unoszone… drzewa jesienne nie mające owocu, dwa razy uschłe, wykorzenione… rozhukane bałwany morskie wypluwające swoją hańbę… gwiazdy zabłąkane, dla których nieprzeniknione ciemności na wieki przeznaczone…” (12-13). Przypomina o nieuniknionym sądzie i o karze dla „wszystkich bezbożników za wszystkie bezbożne uczynki, przez które okazywała się ich bezbożność, i za wszystkie twarde słowa, które wypowiadali przeciwko Niemu grzesznicy bezbożni”.

    Do tych słów nawiązał Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 11 października 2006 r. „Dzisiaj może odzwyczailiśmy się już od tak polemicznego języka, który jednak przekazuje nam coś ważnego. Pośród wszystkich pojawiających się pokus i wszystkich prądów współczesnego życia powinniśmy zachować tożsamość naszej wiary” – przypomniał papież. Wskazując, że „trzeba nadal wytrwale iść drogą wyrozumiałości i dialogu, jaką słusznie podjął Sobór Watykański II”, zauważył, że nie powinno to nigdy prowadzić do „zapominania o obowiązku przemyślenia i ukazywania zawsze z jednakową mocą zasadniczych i niezbywalnych rysów naszej tożsamości chrześcijańskiej”. W drugiej części listu Juda łagodnieje. Zwracając się do „umiłowanych”, zaleca im trwanie na fundamencie wiary i wzywa do ratowania wątpiących.

    List kończy uwielbieniem Boga: „Temu zaś, który może was ustrzec od upadku i stawić nienagannymi i rozradowanymi wobec swej chwały, jedynemu Bogu, Zbawcy naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wiekami i teraz, i na wszystkie wieki!” (24-25).

    „Dobrze widać, że autor tych słów żyje pełnią swojej wiary, która obejmuje wielkie rzeczywistości, jak moralna integralność i radość, zaufanie i wreszcie chwała, bo racją wszystkiego jest tylko dobroć naszego jedynego Boga oraz miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa” – podkreślił Benedykt XVI.

    Tradycja

    W tradycji Kościoła uważa się Judę Tadeusza za syna Kleofasa, brata św. Józefa. Historyk Euzebiusz z Cezarei (zm. ok. 340 r.) twierdził, że apostoł był żonaty. Powołując się na innego autora, Hegesipposa, pisał: „Z rodziny Pańskiej żyli jeszcze wnukowie Judy, tak zwanego brata Pańskiego według ciała”. Mieli oni zostać wezwani do Rzymu przed oblicze cesarza Domicjana, który uznał ich za prostaków i puścił wolno.

    Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda miał głosić Ewangelię w Palestynie, Syrii, Arabii i Mezopotamii. Według niektórych przekazów zginął męczeńsko w Mezopotamii razem ze swoim bratem Szymonem, według innych został zamęczony w Edessie. To właśnie z Edessą wiąże się „specjalność” Judy, czyli załatwianie spraw beznadziejnych. Według podania Juda Tadeusz zjawił się u trędowatego króla Edessy z płótnami, w które owinięto po śmierci ciało Jezusa. Ich dotknięcie uzdrowiło władcę z beznadziejnej wówczas choroby.

    Juda Tadeusz, jako patron od spraw beznadziejnych, jest szczególnie czczony od XVIII wieku w Austrii i w Polsce. W naszym kraju w wielu kościołach raz w tygodniu odbywają się nabożeństwa do Judy Tadeusza, podczas których odczytywane są kierowane do niego prośby i podziękowania za doznane łaski. Tych drugich jest wiele. Jak widać, święty nie daje się długo prosić.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 października

    Święty Frumencjusz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna
    ***
    Święty Frumencjusz

    Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa.
    Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest.
    Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce.
    Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 września

    Najświętsza Maryja Panna Leśniańska

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Kosma i Damian
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Bazylika w Leśnej na Podlasiu

    26 września 1683 r. dwaj chłopcy, pasący bydło, znaleźli na drzewie dzikiej gruszy jaśniejący obraz. Wizerunek, umieszczony w zbudowanym dlań kościele, zaczął gromadzić rzesze ludzi. W miejscu zaś, gdzie według tradycji ukazał się cudowny wizerunek, została później zbudowana kaplica. Komisja biskupia dwukrotnie: w 1684 i 1700 r. wydała dekret o niezwykłości łask. Doświadczyli ich już w czasie wyprawy pod Wiedniem Jan Michałowski i Grzegorz Kulczycki, wysłani przez króla Jana III Sobieskiego do księcia Lotaryngii. Musieli się oni w przebraniu przedzierać przez obóz turecki. Uratowali się, bo polecili się opiece Matce Bożej Leśniańskiej i kiedy wrócili szczęśliwie z wojny do kraju, złożyli Jej swoje wota oraz zabrane Turkom pałasze.

    Obraz Matki Bożej Leśniańskiej

    Parafię w Leśnej na Podlasiu erygowano w 1695 r. Na miejscu dawnego kościoła z XVIII w. stoi obecnie barokowy, murowany kościół pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła i Narodzenia NMP. W ołtarzu głównym znajduje się wyryta na kamieniu płaskorzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodząca z XVII w. Przedstawia ona Matkę Bożę w półpostaci z Dzieciątkiem na prawym ręku, w lewej ręce trzymającą otwartą książkę, na której wspiera się skrzydłami gołębica. Pan Jezus natomiast w prawej rączce trzyma książkę, a lewą unosi do góry.
    Opiekę nad wizerunkiem i parafią powierzono zakonowi paulinów. W okresie zaborów klasztor zamknięto jednak za sprzyjanie powstaniu styczniowemu. Do budynków popaulińskich sprowadzono zaś mniszki prawosławne, a kościół przebudowano na cerkiew. Gorący kult Maryi Leśniańskiej trwał nieprzerwanie mimo ukrycia obrazu w obawie przed zabraniem około 1867 r. Obraz odnaleziono i w 1927 r. uroczyście wprowadzono do Leśnej. Wizerunek koronował kard. Stefan Wyszyński 18 sierpnia 1963 r. (w 280. rocznicę objawienia się) w obecności 12 biskupów i ok. 150 tys. pielgrzymów. W 1984 r. kościół leśniański podniesiono do godności bazyliki mniejszej. W głównych odpustach uczestniczą setki grup pątniczych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 października

    Święci męczennicy Chryzant i Daria

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Calvo, biskup
    ***
    Święci Chryzant i Daria

    W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów.
    Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie.
    Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię.
    W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza.
    Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 października

    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Claret, biskup
      •  Błogosławiony Kontard Ferrini
      •  Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica
      •  Święty Alojzy Guanella, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki

    Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik.
    Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora.
    Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r.
    Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”.
    Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.: Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
    Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 października

    Święty Józef Bilczewski, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Kapistran, prezbiter
      •  Święty Seweryn Boecjusz
    ***
    Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963.

    Święty Józef Bilczewski

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.
    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości.
    W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu.
    Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.
    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Tajemnica Eucharystii w życiu św. Józefa Bilczewskiego

    Św. Józef Bilczewski

    ***

    Biogram św. Józefa Bilczewskiego

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach, w diecezji krakowskiej. Był jednym z dziewięciorga dzieci Franciszka Biby i Anny Fajkisz. Rodzice byli rolnikami. Ojciec był człowiekiem głębokiej wiary, surowym i wymagającym. Ciężko pracował na roli, dorabiając jako cieśla, by utrzymać liczną rodzinę. Matka była kobietą cichą i pracowitą. Z miłością zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Głęboko pobożna, uczyła je całkowitego zaufania Bogu. W niedzielę, czytając z dziećmi ilustrowaną Biblię, przekazywała im prawdy wiary.

    Józef uczęszczał do szkoły podstawowej w Wilamowicach i w Kętach (1868-1872), a następnie kontynuował naukę w gimnazjum w Wadowicach (1872-1880). Był pilnym i pracowitym uczniem. Czas nauki wykorzystywał nie tylko na zdobywanie wiedzy, ale również na budowanie trwałych przyjaźni. Pogłębiał swoją wiarę i uczył się konsekwentnych wyborów. Po maturze, w sierpniu 1880 r. podjął decyzję wstąpienia do seminarium duchownego w Krakowie.

    Studia filozoficzno-teologiczne w latach 1880-1884 odbył na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Gorliwie uczestniczył w wykładach, studiując ze szczególnym upodobaniem apologetykę i dogmatykę. Pogłębiał wiedzę z historii i literatury polskiej, zapoznawał się z historią Kościoła. Doskonalił znajomość języka niemieckiego i francuskiego.

    Kapłan według Serca Jezusa

    Józef Bilczewski pracował nad kształtowaniem charakteru i powołania kapłańskiego. Na biurku w pokoju seminaryjnym umieścił obrazek z napisem «Któż jak Chrystus» i uczynił te słowa mottem każdego dnia. Osobistą relację z Chrystusem, najwyższym Kapłanem, pogłębiał uczestnicząc codziennie w Mszy św., na modlitwie i adoracji Najświętszego Sakramentu.

    6 lipca 1884 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk kard. Albina Dunajewskiego w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Krakowie. Tydzień później odprawił Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym w Wilamowicach, dziękując Bogu za dar kapłaństwa.

    We wrześniu 1884 r. ks. Józef Bilczewski rozpoczął pracę jako wikariusz w parafii św. Bartłomieja w Mogile koło Krakowa. Gorliwie wypełniał obowiązki kapłańskie — prowadził katechizację dzieci, wygłaszał kazania i ofiarnie posługiwał w konfesjonale. Jednocześnie kontynuował naukę: zdawał egzaminy z teologii dogmatycznej, historii Kościoła i prawa kanonicznego. We wrześniu 1885 r. udał się na studia specjalistyczne do Wiednia, które odbywał w Instytucie Wyższych Studiów Kościelnych św. Augustyna, pogłębiając swoją wiedzę w dziedzinie nauk biblijnych. Po roku obronił pracę doktorską z dogmatyki pt. Deus est Creator mundi («Bóg jest Stworzycielem świata»).

    Pragnąc poszerzyć swoją wiedzę teologiczną, ks. Bilczewski w 1886 r. udał się do Rzymu, gdzie kontynuował studia na Uniwersytecie Gregoriańskim. Uczestniczył w wykładach wybitnych dogmatyków jezuickich: o. De Augustinisa, o. Ludwika Billotta i o. Guida Latiusiego. Rozpoczął też studia z archeologii chrześcijańskiej pod kierunkiem prof. Jana Baptysty De Rossiego, twórcy tej dziedziny wiedzy, a kontynuował je w Paryżu pod kierunkiem o. Ludwika Marii Duchesne’a. W grudniu 1887 r. udał się znów do Rzymu i pod kierunkiem prof. De Rossiego przygotował pracę na temat Eucharystii w najstarszych inskrypcjach rzymskich. Zwiedzał zabytki starożytnego chrześcijaństwa, badając symbole wskazujące na wiarę pierwszych chrześcijan w żywą obecność Pana Jezusa pod postacią chleba i wina.

    Po powrocie z Rzymu ks. dr Józef Bilczewski został skierowany przez kard. Albina Dunajewskiego do pracy w parafii w Kętach. Z zapałem podjął obowiązki wikariusza, ciesząc się, że może głosić Chrystusa. Szczególną opieką otoczył dzieci niepełnosprawne i troszczył się o to, by uczestniczyły w katechezie, a także, aby im nikt nie dokuczał w szkole. Kontynuował również pracę naukową, przygotowując rozprawę na temat wczesnochrześcijańskich symboli Eucharystii. W kwietniu 1890 r. przedstawił na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego rozprawę habilitacyjną pt. Archeologia chrześcijańska wobec historii Kościoła i dogmatu.

    W 1891 r. ks. Józef Bilczewski został zatrudniony na stanowisku profesora dogmatyki szczegółowej na uniwersytecie lwowskim. Bardzo szybko dał się poznać jako gorliwy i pokorny kapłan oraz wytrawny naukowiec. Mieszkał w klasztorze ojców bernardynów i uczestniczył w ich życiu. Nadano mu godność kanonika Kapituły Metropolitalnej we Lwowie. Jako profesor uniwersytetu lwowskiego prowadził badania w dziedzinie archeologii chrześcijańskiej. W 1894 r. opublikował w Krakowie książkę pt.

    1. Eucharystia w świetle najstarszych malowideł i epigrafów

    , włączając się w ożywiony nurt pobożności eucharystycznej, jaki pojawił się na przełomie XIX i XX w. w Kościele powszechnym.

    W roku akademickim 1896/1897 pełnił obowiązki dziekana Wydziału Teologicznego uniwersytetu lwowskiego, a w r. 1900/1901 rektora tego uniwersytetu. Cieszył się ogromnym autorytetem wśród profesorów i studentów, nie tylko dzięki rozległej wiedzy w dziedzinie dogmatyki i archeologii chrześcijańskiej, ale przede wszystkim dzięki osobistym przymiotom. Zawsze wyznawał biblijną zasadę, że początkiem wszelkiej mądrości jest bojaźń Boża (por. Ps 111 [110], 10). Starał się być kapłanem według Serca Jezusowego, gotowym do służenia i dzielenia się swoją wiedzą. W wykładach przybliżał Bożą mądrość swoim słuchaczom językiem prostym i zrozumiałym. Studenci szczególnie cenili sobie jego wykłady o Eucharystii. Wiedzą i doświadczeniem wiary dzielił się również w kazaniach, poświęcając wiele uwagi wyjaśnianiu tajemnicy Najświętszego Sakramentu.

    17 grudnia 1900 r. papież Leon XIII mianował ks. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze lwowskiej.

    Pasterz Kościoła lwowskiego

    Obejmując archidiecezję lwowską, abp Józef Bilczewski przedstawił swój program duszpasterski, który zawarł w słowach: «Oddanie się całopalne na sprawę Kościoła». Pragnął być przede wszystkim dobrym pasterzem, który wszystkie swoje siły oddaje dla budowania Królestwa Bożego. Chciał prowadzić swoje owce na zasobne pastwiska, dawać im dobry i zdrowy pokarm. Cele i kierunki duszpasterskiego działania wyrażał w listach pasterskich i odezwach kierowanych do kapłanów i wiernych archidiecezji lwowskiej — Listy pasterskie, odezwy, kazania i mowy okolicznościowe (Lwów, T. I, 1908, T. II, 1922, T. III, 1924).

    Za pierwszorzędny cel uznał zwiększenie liczby duchowieństwa i podniesienie poziomu wychowania w seminariach. W związku z tym prosił diecezjan o modlitwy w intencji dobrych powołań kapłańskich. Wzywał wiernych do pogłębiania znajomości katechizmu i podstawowych prawd wiary. Proboszczów zobowiązał do wykładania katechizmu w każdą niedzielę.

    Wyprzedzając decyzje św. Piusa X, wskazywał na potrzebę rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i częstego przyjmowania komunii św. W duchu nauczania papieża Leona XIII zachęcał chrześcijan do podejmowania działalności społecznej, szczególnie uwrażliwiał ich na sprawiedliwość społeczną. Często odwiedzał parafie archidiecezji lwowskiej, by lepiej poznać życie wiernych. Chciał być ojcem dla wszystkich wiernych i pobudzić ich do głębszego życia duchowego.

    Abp Józef Bilczewski był przekonany, że przybliży swoim diecezjanom Chrystusa, jeśli utrudzonym i zapracowanym ludziom skróci drogę do kościoła parafialnego. Od pierwszych dni swojego duszpasterzowania w archidiecezji lwowskiej starał się o budowę nowych kościołów. Tworzył ośrodki duszpasterskie i zachęcał zakony żeńskie do zakładania domów, ochronek dla dzieci i szkół.

    W miejscowościach, gdzie były żeńskie domy zakonne, starał się włączyć siostry zakonne do prowadzenia katechezy dzieci, młodzieży i dorosłych. Popierał te zgromadzenia, które opiekowały się chorymi, i zachęcał do prowadzenia duszpasterstwa chorych, polegającego na przygotowywaniu ich do sakramentu pokuty i komunii św. W czasie swojego duszpasterzowania w archidiecezji lwowskiej abp Bilczewski zaprosił do współpracy siostry służebniczki Najświętszej Maryi Panny starowiejskie, siostry sercanki, siostry nazaretanki i siostry józefitki. Siostrom zakonnym powierzał zadanie przygotowania dzieci i młodzieży do sakramentów, organizowanie spotkań z dorosłymi, prowadzenie duszpasterstwa kobiet. W tym czasie w 135 domach zakonnych w archidiecezji lwowskiej było 865 sióstr. Ich praca duszpasterska na wsiach i w środowiskach robotniczych prowadziła do ożywienia życia religijnego.

    Ważnym aspektem pasterskiego działania abpa Józefa Bilczewskiego była budowa kościołów i tworzenie nowych parafii. Zależało mu na tym, aby proboszcz i parafianie dzielili odpowiedzialność materialną i duchową za powstającą świątynię. Był przekonany, że udział w budowie kościoła prowadzi do wytworzenia więzi między proboszczem i wiernymi, a w konsekwencji do budowania żywego Kościoła, którego głową jest Chrystus. Aby pomóc wspólnotom parafialnym, lwowskiemu architektowi T. Obmińskiemu zlecił przygotowanie trzech projektów kościołów, mogących pomieścić 200, 400 i 600 osób, które byłyby do dyspozycji i w każdej chwili mogły być realizowane. Owocem wytrwałej i systematycznej pracy było powstanie w czasie jego rządów w archidiecezji 328 nowych kościołów i kaplic. Liczba parafii wzrosła z 223 do 261, natomiast kościołów rektoralnych i kaplic publicznych z 39 do 135.

    Poświęcając nowe kościoły, abp Bilczewski myślał o żywym Kościele, który rośnie i rozwija się dzięki udzielaniu sakramentów świętych, wspólnej modlitwie i słuchaniu słowa Bożego. Dlatego też szczególnie troszczył się o powołania kapłańskie i formację seminaryjną. W pierwszym liście do archidiecezji prosił kapłanów i wiernych o codzienną modlitwę w intencji dobrych powołań kapłańskich i zakonnych, szczególnie zachęcał rodziny do odmawiania przynajmniej jednego «Ojcze nasz» i «Zdrowaś Maryjo» w tej intencji. W latach od 1900, kiedy rozpoczął duszpasterzowanie, do 1914, gdy wybuchła I wojna światowa, liczba kleryków wzrosła z 79 do 134. Abp Józef Bilczewski zabiegał o wysoki poziom wykształcenia filozoficzno-teologicznego, posyłał najzdolniejszych kapłanów na studia specjalistyczne do Rzymu. Często też odwiedzał seminarium duchowne, uczestniczył w modlitwie, posiłkach i rekreacji. W konferencjach dla kleryków pouczał ich, jak mają pracować nad swoim charakterem, jak rozwijać przyjaźń z Chrystusem i jak trwać w łasce uświęcającej.

    Z myślą o podniesieniu intelektualnego poziomu duchowieństwa i wiernych zainicjował w archidiecezji lwowskiej wydawanie «Przeglądu Teologicznego», «Miesięcznika Katechetycznego i Wychowawczego», «Dziennika Kościelnego» oraz serii wydawniczej «Biblioteka religijna».

    Abp Józef Bilczewski oddziaływał na kapłanów i wiernych przede wszystkim przez przykład życia, pracował nieustannie nad swoim charakterem, starał się być cierpliwy, wyrozumiały, gotowy do wyrzeczeń i poświęcenia. Kiedy wybuchła I wojna światowa i do Lwowa zbliżał się front, nie opuścił swoich owiec, pozostając razem z nimi w trudnym czasie próby.

    W centrum troski pasterskiej abpa Józefa Bilczewskiego była katecheza dzieci, młodzieży i dorosłych. W pierwszym liście pasterskim z 1901 r. wskazał jako główny cel swojej posługi w archidiecezji lwowskiej doprowadzenie wiernych do Jezusa, «by zakochali się w Nim i nigdy Go nie opuścili». Sprawę katechezy kładł na sercu przede wszystkim duszpasterzom i osobom zakonnym. Prosił nauczycieli świeckich, aby również oni angażowali się w przekaz prawd wiary, zwracał się do matek, aby uczyły swoje dzieci modlitwy codziennej i katechizmu, gdyż prawdy wiary przyjęte w sercu są najlepszym fundamentem życia chrześcijańskiego. Zwracał uwagę szczególnie na dobre przygotowanie dzieci do I komunii św. Nakazał proboszczom, aby prowadzili katechezę dorosłych w każdą niedzielę przed Mszą św., ucząc modlitwy, wyjaśniając prawdy wiary i przykazania Boże.

    Abp Bilczewski starał się, aby do gimnazjum trafiali najlepsi katecheci, którzy umieliby przekazać prawdy wiary młodzieży uczącej się i studiującej. W kilku listach pasterskich (1905, 1911, 1917, 1918, 1919) zwracał się do młodzieży, apelując o świadome i odważne kształtowanie własnego charakteru w oparciu o wartości chrześcijańskie. Jak ojciec i przyjaciel przestrzegał przed fałszywymi koncepcjami życia i ukazywał niebezpieczeństwa postawy polegającej na szukaniu tylko przyjemności. Zachęcał, aby dążyć do ideału, jaki ukazał Chrystus w Kazaniu na Górze: «Bądźcie (…) wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski» (Mt 5, 48). Przypominał, że każdy człowiek został dotknięty przez grzech, ale w zjednoczeniu z Chrystusem może pokonać słabości i osiągnąć chrześcijańską doskonałość, wyrażającą się w męstwie, roztropności, ofiarnej miłości i poświęceniu dla bliźnich.

    Eucharystia w centrum życia chrześcijańskiego

    Tajemnica Eucharystii jest obecna w całym życiu kapłańskim abpa Józefa Bilczewskiego. Poświęcił jej zarówno pierwsze artykuły, jak i wielką rozprawę na temat symboli eucharystycznych w katakumbach rzymskich: Eucharystia w świetle najdawniejszych pomników piśmiennych, ikonograficznych, epigraficznych (1897). Wskazywał na zabytki archeologiczne jako locus theologicus dla wiary chrześcijan pierwszych wieków w żywą, prawdziwą i rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina.

    Stosując naukową metodę analizy tekstów teologicznych, Józef Bilczewski ukazywał najpierw Eucharystię w świetle najdawniejszych zabytków piśmiennictwa: Ewangelii, Dziejów Apostolskich, Didache, Listu Klemensa Rzymskiego do Koryntian, pism św. Ignacego Antiocheńskiego, św. Justyna, św. Ireneusza, Klemensa Aleksandryjskiego, Tertuliana, św. Hipolita, Orygenesa i św. Cypriana. Udowadniał, że istnieje bezpośredni związek między ustanowieniem Eucharystii i ucztą paschalną Izraelitów oraz że ma ona wymiar ofiarniczy. Eucharystia jest prawdziwą Ofiarą i jednocześnie ucztą ofiarną, w której chrześcijanie jednoczą się ze swoim Zbawicielem. Prawda ta była, według Józefa Bilczewskiego, nieprzerwanie obecna w pismach Ojców Apostolskich i najstarszych pisarzy chrześcijańskich.

    Twierdził, że również najstarsza ikonografia świadczy o wierze w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Pierwsi chrześcijanie wyrazili ją w obrazach pozostawionych w katakumbach i na nagrobkach. O żywej obecności Pana Jezusa w Eucharystii świadczą obrazy rozmnożenia chleba i ryb w katakumbach Pryscylli, św. Piotra i Marcelina, na sarkofagu laterańskim i galijskim oraz w szkatułce kartagińskiej. Podobną wymowę mają przedstawienia ryb i chleba na innych pomnikach starochrześcijańskich oraz obrazy przedstawiające Eucharystię symbolicznie: cud w Kanie, manna na pustyni, ofiara Abla i Daniel między lwami.

    Osobny rozdział poświęcił Józef Bilczewski epigrafom na nagrobkach: Abrecjusza z Hierapolis, Pektoriusza z Autun, św. Sebastiana w katakumbach rzymskich. Napisy te potwierdzają, że pierwsi chrześcijanie wierzyli w żywą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Na koniec omówił praktyki eucharystyczne, zwracając uwagę na szafarza Eucharystii, chleb i wino używane do świętych obrzędów oraz na to, kto może przyjmować komunię św., i na ceremonie z nią związane. Przypomniał również, że w pierwotnym Kościele chrześcijanie codziennie przyjmowali komunię św., która była dla nich duchowym pokarmem w walce z grzechem i złem.

    Doświadczeniem Eucharystii arcybiskup lwowski dzielił się w listach pasterskich, kierowanych do wiernych archidiecezji: na początku Wielkiego Postu 1902 r. — List o Najświętszym Sakramencie; o Pierwszej Komunii świętej dzieci (1906); do kapłanów i wiernych — Chleb żywota (1910), oraz w kazaniu Maryja a Przenajświętszy Sakrament (1911).

    Wyjaśniając wiernym tajemnicę Eucharystii, abp Bilczewski odwoływał się do obrazów starotestamentalnych, które zapowiadały ustanowienie tego sakramentu: ofiary Melchizedeka, manny na pustyni, podpłomyków Eliasza, ofiary Abrahama, Izaaka oraz baranka paschalnego spożywanego przez Izraelitów w Egipcie. Więcej uwagi poświęcił obrazom Eucharystii, jakie pojawiły się w nauczaniu Pana Jezusa: rozmnożenie chleba na pustyni i nakarmienie pięciu tysięcy ludzi. Wyjaśniał słowa Chrystusa o «chlebie żywym», podkreślając, że należy je rozumieć dosłownie. Powracał do sceny ustanowienia Eucharystii w Wieczerniku, aby przypomnieć, że łamanie chleba było bezkrwawą ofiarą, która dopełniła się w Wielki Piątek w śmierci Chrystusa. Eucharystia, dając Chrystusa, jest jednocześnie chlebem na życie wieczne i zapowiada tę rzeczywistość, w której człowiek będzie na zawsze cieszył się Jego obecnością. Przez udział we Mszy św. chrześcijanin może włączyć się w Ofiarę Chrystusa i przyjmować jej owoce.

    Odpowiedzią chrześcijanina na tak wielki dar, jakim jest Eucharystia, jest — według abpa Józefa Bilczewskiego — kult Najświętszego Sakramentu. Arcybiskup lwowski zachęcał kapłanów i wiernych do rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu przez nawiedzenia i adoracje w czasie jego wystawienia. W parafiach tworzył stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Wiele uwagi poświęcał komunii św. dzieci, wierny nauczaniu św. Piusa X. Prosił duszpasterzy i rodziców, aby dobrze przygotowywali dzieci do spotkania z Chrystusem w komunii św. i tak zorganizowali ten dzień, aby pozostał na zawsze w pamięci dzieci.

    Wieloaspektowa działalność duszpasterska św. Józefa Bilczewskiego przyniosła owoce w postaci ożywienia życia religijnego archidiecezji lwowskiej. Pamięć o dobrym pasterzu przetrwała zawieruchy historii. Na jego grobie, na cmentarzu janowskim, gdzie kazał się pochować w zwykłej mogile, zawsze były świeże kwiaty.

    ks. Jan Machniak Profesor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie

    Opoka.pl/L’Osservatore Romano 11-12/2005

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 października

    Święty Jan Paweł II, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Donat, biskup
      •  Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
      •  Święta Salome, uczennica Pańska
    ***
    Karol Wojtyła z matką

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga.
    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.
    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.
    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.
    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie.

    Karol Wojtyła po maturze

    W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.
    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu.
    W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś).
    Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych.
    Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską.
    W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”.
    Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu.

    Ksiądz Karol Wojtyła

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.
    15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.
    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

    Biskup Karol Wojtyła

    W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.
    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.
    Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo.

    Święty Jan Paweł II zaraz po wyborze na papieża

    W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w.
    Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).
    Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Święty Jan Paweł II, papież-apostoł

    Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka.
    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie).
    Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni.
    Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu.
    Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu.
    W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw.

    Święty Jan Paweł II w ostatnim okresie swego życia

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową.
    Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił.

    Trumna z ciałem św. Jana Pawła II

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II.
    2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego.
    16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze.
    19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża.
    12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych.

    Święty Jan Paweł II

    14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji.
    Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    WTOREK, 22 PAŹDZIERNIKA 2024

    wspomnienie św. Jana Pawła II

    zkoty1953-cc/Aleteia.pl

    ***

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, bł. Karola Habsburga.

    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.

    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.

    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku-Białej.

    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w 8-letnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką, już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara.

    14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.

    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie.

    Wojna odebrała Karolowi możliwość kontynuowania studiów, zaczął więc pracować jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay. Początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim. W tym okresie Karol związał się też z polityczno-wojskową katolicką organizacją podziemną Unia, która starała się między innymi ochraniać zagrożonych Żydów.

    W 1942 r. postanowił studiować teologię i wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie gdzie 1 listopada 1946 r. otrzymał święcenia kapłańskie. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W okresie od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. Karol pracował na uczelni jako asystent i prowadził seminaria z historii dogmatu.

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.

    15 listopada Karol wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu) w Rzymie. Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.

    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety.

    W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę „De Angelis” („O Aniołach„). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu tytuł doktora teologii i uzyskawszy urlop na pracę naukową 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, mimo że w 1953 roku przyjęła ją Rada krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (uzyskał go dopiero w 1957 r.). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.  W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem tytularnym Umbrii, a także biskupem pomocniczym Krakowa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i Bolesław Kominek. Wtedy też powstały jego najgłośniejsze prace, które przyniosły mu sławę wśród teologów – „Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz „Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.

    Jako biskup przyjął, zgodnie z obyczajem, hasło przewodnie swej posługi „Totus Tuus” (łac. „Cały Twój”), kierował je do Matki Chrystusa.

    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.

    Jako pasterz diecezjalny starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym.

    Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając do rozległej tradycji filozoficznej, lecz też do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z, nazwanym tak przez siebie, „prymasem Tysiąclecia”, ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości.

    Na zwołanym po śmierci Jana Pawła I konklawe w roku 1978 Wojtyła został wybrany na papieża i przybrał imię Jana Pawła II. Wynik wyboru ogłoszono 16 października o godz. 16:16.

    Jan Paweł II była pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie wschodniej i Azji w latach 80. XX w.

    Osobistym sekretarzem Jana Pawła II przez cały pontyfikat był arcybiskup Stanisław Dziwisz.

    Podczas jego pontyfikatu ponad 300 milionów ludzi przeszło na katolicyzm.

    Pontyfikat Jana Pawła II był drugi co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).

    Podczas wszystkich pielgrzymek przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między ziemią a księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne podczas których odwiedził 135 krajów i 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii, odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Papież Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), beatyfikował 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i kanonizował 478 świętych.

    Ojciec Święty napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie.

    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża – apostoła.

    Papież chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie 31 marca 1985 r., który ONZ ogłosiło Międzynarodowym Rokiem Młodzieży napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem tego międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie).

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu Zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie udzielał się publicznie. Ojciec Święty Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 r. po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, w 9666 dniu swojego pontyfikatu. W ciągu ostatnich dwóch dni życia towarzyszyli mu nieustannie wierni z całego świata.

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek 8 kwietnia 2005 r., w którym uczestniczyło na placu św. Piotra ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie Jana XXIII.

    13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI (następca Jana Pawła II) zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od pięcioletniego okresu oczekiwania od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpaczał się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został polski ksiądz Sławomir Oder. 2 kwietnia 2007 r. zakończyła się faza diecezjalna procesu i wszystkie akta zostały przekazane do watykańskiej Kongregacji ds. kanonizacyjnych.

    1 maja 2011 nastąpiła beatyfikacja Jana Pawła II podczas uroczystej mszy świętej na placu Św. Piotra w Rzymie. Ogłoszony świętym przez papieża Franciszka 27 kwietnia 2014 roku.

    biogram zaczerpnięty z serwisu Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 października

    Święty Kasper del Bufalo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup
      •  Święta Urszula, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Kasper del Bufalo

    Kasper urodził się 6 stycznia 1786 r. w Rzymie, ochrzczony został dzień później w rzymskim kościele San Martino ai Monti. 6 sierpnia 1787 r. przyjął w domu bierzmowanie z powodu groźby śmierci. W 1788 r. został uzdrowiony z choroby oczu za wstawiennictwem św. Franciszka Ksawerego.
    Ojciec Kaspra, Antoni, był kucharzem, matka – Anuncjata z domu Quartieroni – zajmowała się synem, bo był on chorowitym chłopcem. Od najmłodszych lat często przebywał w kościele, a zapał, z jakim poznawał prawdy wiary sprawił, że zyskał przydomek “małego apostoła Rzymu”. Chciał być misjonarzem. Gdy miał dziewiętnaście lat, został przełożonym nowej szkoły katechetycznej przy Santa Maria del Pianto. Często przemawiał w kościołach i na placach Rzymu, mówił jasnym i prostym językiem. Zajmował się też ewangelizacją prostych, biednych ludzi z wiosek. Ze szczególną miłością zajmował się obłożnie chorymi w hospicjach i szpitalach. W latach 1797-1808 studiował w Collegium Romanum w Rzymie od pierwszego kursu łaciny aż do ukończenia teologii.
    Dnia 31 lipca 1808 r. otrzymał święcenia kapłańskie w kościele Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Montecitorio i został mianowany kanonikiem przy bazylice San Marco. Zajmował się wiernymi w ubogich dzielnicach miasta. Gdy Napoleon zajął Rzym i deportował papieża, a od kapłanów zażądał złożenia przysięgi na wierność sobie, Kasper, kierując się wiernością Ojcu Świętemu, 13 czerwca 1810 r. odmówił złożenia przysięgi. Został za to zesłany do Piacenzy, a później do Bolonii. 13 września 1812 r. został uwięziony w San Giovanni in Monte, w Bolonii, za powtórne odmówienie złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi. 12 stycznia 1813 r. przewieziono go do więzienia w Imoli. Gdy 16 maja 1813 r. po raz trzeci odmówił złożenia przysięgi, został przewieziony do fortecy w Lugo, a 10 grudnia skazano go na wyjazd na Korsykę.
    W lutym 1814 r., po czterech latach wygnania i niewoli, Kasper wrócił do Rzymu. Liczył na to, że teraz za przykładem św. Franciszka Ksawerego, którego chciał naśladować, zostanie misjonarzem. Jednak wówczas powierzono mu, wraz z grupą księży i za zgodą papieża, głoszenie nauk rekolekcyjnych i misji ludowych na terenie Włoch. Chciał wstąpić do jezuitów, ale jego spowiednik i przewodnik duchowy poradził mu, by założył własny zakon. Ponieważ chciał przybliżyć wiernym tajemnicę Krwi Chrystusa, założył, wraz z trzema towarzyszami, Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa. Miało to miejsce w opactwie w San Felice w Giano, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1815 r. Bardzo szybko papież Pius VII zaakceptował nazwę i to on ofiarował pierwszą siedzibę.
    W styczniu 1821 r. Kasper wstawił się u papieża w sprawie ocalenia miasta Sonnino, które miało być ukarane z powodu istniejącego tam rozboju. Dlatego Pius VII powierzył mu uzdrowienie moralne całej prowincji dotkniętej bandyckimi napadami. W czasie swojej posługi Kasper mocno naraził się karbonariuszom, których zwalczał. Oskarżano go nawet przed papieżem. Reakcję papieża Leona XII, który w rezultacie pomówień wycofał udzielone pełnomocnictwa i gotów był rozwiązać założoną przez Kaspra kongregację, zniósł z pokorą i w rezultacie niebawem mógł znowu podjąć przerwaną działalność. 15 sierpnia 1825 r. papież zorientował się, że oskarżenia skierowane przeciwko Kasprowi były fałszywe. W lutym następnego roku chciał go nominować na biskupa, internuncjusza w Brazylii, ale Kasper odmówił przyjęcia tej godności. Pozostał w Rzymie i pracował w Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, a w październiku 1826 r. wrócił do pracy w swoim zgromadzeniu. W 1834 r. pomógł św. Marii de Mattias założyć Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.
    W dwa lata później był już tak wyczerpany, że musiał zmniejszyć swoją aktywność. Jednak gdy w grudniu 1837 r. dowiedział się, że w Rzymie wybuchła epidemia cholery, pośpieszył do miasta, by nieść posługę kapłańską wśród umierających na ulicach. Wygłaszał dla nich ostatnie nauki rekolekcyjne. Gdy sam zachorował, 27 grudnia 1837 r. w Albano otrzymał sakrament namaszczenia chorych, a dzień później zmarł. Pochowano go w kościele San Paolo w Albano. Beatyfikował go w bazylice św. Piotra w Rzymie papież Pius X dnia 18 grudnia 1904 r., a kanonizował w pięćdziesiąt lat później papież Pius XII. Święty Kasper uznawany jest za jednego z patronów osób cierpiących na choroby nowotworowe.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 października

    Święty Jan Kanty, prezbiter

    Święty Jan Kanty

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).
    W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.
    W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
    Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
    W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
    W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
    Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.
    Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.
    Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
    Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 października

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze
      •  Święty Paweł od Krzyża, prezbiter
      •  Święty Piotr z Alkantary, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza.
    W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego.
    Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych.
    W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem.
    Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne.
    Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek.
    Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r.
    Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią.
    Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni.
    Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe).
    Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później.

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju.
    Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 października

    Święty Łukasz, Ewangelista

    Święty Łukasz

    Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt.
    Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa.
    Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii.
    Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą.

    Święty Łukasz

    Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza.
    Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością.
    Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny.
    Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska.
    W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 października

    Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik

    Święty Ignacy Antiocheński

    Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5).
    Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk.
    W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego.
    W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”.
    W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą.
    Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 października

    Święta Jadwiga Śląska

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard Majella, zakonnik
      •  Święty Gaweł (Gall), opat
      •  Błogosławiony Józef Jankowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Jadwiga Śląska


    Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych.
    W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski.
    Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda.
    Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci).
    Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich.
    Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji.

    Święta Jadwiga Śląska

    W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców.
    Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże.
    Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia.
    Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680).
    Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Görlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    16 października

    Błogosławiony Józef Jankowski SAC,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Józef Jankowski

    Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie.
    W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych.
    W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r.
    W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów.
    Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym.
    Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć.
    Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie.
    Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”.
    W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”.

    Błogosławiony Józef Jankowski

    16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach.
    Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”.
    Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie.
    Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy:W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
    Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.
    Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 października

    Święta Teresa od Jezusa,
    dziewica i doktor Kościoła


    Mistyczka i wizjonerka 
    François Gérard (PD)
    ***

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Święta Teresa od Jezusa

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka zapisała wspaniałą kartę nie tylko jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święta Teresa z Avili.

    Pierwsza kobieta doktor Kościoła

    (św. Teresa, Josefa de Óbidos 1672)

    ***

    Kościół katolicki wspomina dziś wyjątkową świętą – Teresę z Avili. Pierwszą kobietę doktora Kościoła, współtwórczynie Zakonu Karmelitów Bosych, reformatorkę, pisarkę kontrreformacji, hiszpańską mistyczkę, która kierowała się w życiu słowami: „Panie, pozwól mi cierpieć z Tobą albo umrzeć”.

    Teresa z Avila, z domu Teresa Sanchez de Cepeda y Ahumada, znana również jako Teresa Hiszpańska, Teresa od Jezusa, Teresa Wielka do dziś jest źródłem inspiracji dla wiernych i duchownych Kościoła katolickiego. Pracowita, niesłychanie żarliwa, skuteczna politycznie i piękna święta, motywuje do działania najbardziej nawet zatwardziałe serca, pokazując im drogę, którą warto przemierzyć na spotkanie z Bogiem Żywym. Teresa była twórczynią zakonu opartego na skrajnym ubóstwie, zakładającym całkowite wyrzeczenie się dóbr materialnych. Pierwszy zakon pod wezwaniem świętego Józefa, który otworzyła w odpowiedzi na swój pobyt w karmelitańskim Zakonie Wcielenia, był początkowo zwalczany przez władze Avili, chcące odebrać Teresie mały dom i kapliczkę.

    Wśród społeczności lokalnej posunięcia Teresy również wywołało niemałe kontrowersje. I nie ma co się dziwić. W tym samym mieście istniał przecież dobrze odbierany i od lat funkcjonujący (wspomniany wyżej) zakon, którego członkinią była również sama Teresa, oparty na zgoła innych zasadach. Jak twierdziła święta, było tam zbyt dużo duchowego lenistwa, a wzmocnienie i chronienie gorącej duchowość wydawało się w tym przypadku mijać z celem. Pierwotna surowość zakonu, do którego wstąpiła 2 listopada 1535 roku, ustąpiła miejsca swobodzie. Do zakonu trafiały w tamtym czasie nie tyle kobiety mające prawdziwe powołanie, a częściej panny ze znanych rodów, które posiadały zbyt małe posagi, by dobrze wyjść za mąż i zakon traktowały bardziej jako miejsce towarzyskich spotkań, niż przestrzegania klauzury.

    Jednak nim doszło o założeniu nowego zakonu, św. Teresa musiała przejść przez ciężką chorobę serca. Leżąc obłożnie chora w rodzinnym domu, przeczytała książkę „Abecadło hiszpańskie” franciszkanina Franciszka de Osuna. Lektura ta odmieniła jej życie, wykazując, jak doskonalić się krok po kroku, by doznać bezpośredniej obecności Boga i pomogła jej po dwudziestu latach życia zakonnego podjąć historyczną decyzję.

    Zakon Teresy, powstały w 1562 r., opierał się na starych, surowych zasadach skrajnego ubóstwa, zrzeczenia się dóbr materialnych oraz na wprowadzeniu nowych: biczowania się raz w tygodniu i chodzenia boso. W późniejszym czasie udało jej się również uzyskać pozwolenie na utworzenie dwóch klasztorów dla mężczyzn, w czym pomogli jej święty Jan od Krzyża (spowiednik Teresy) oraz święty Antonii od Jezusa, którzy w 1568 roku otworzyli pierwszy klasztor braci Karmelitów Bosych. Osiem lat później zaczęły się prześladowania płynące ze strony Kapituły Generalnej starszych Karmelitów, którzy przeciwstawiali się reformie. W ich rezultacie Teresa została zmuszona do przejścia na emeryturę, a świętego Jana od Krzyża uwięziono w Toledo, gdzie był torturowany i głodzony. Dopiero w 1579 r. papież Grzegorz XIII zatwierdził oficjalnie osobną prowincję Karmelitów Bosych. Teresa razem ze świętym Janem od Krzyża założyła 32 klasztory, a w ciągu trzech lat 17 zakonów męskich przejęło jej regułę.

    Pierwszą wizję mistyczną Chrystusa św. Teresa miała w 1554 roku, kiedy to, w święto Piotra, ukazał jej się Syn Boży – w postaci cielesnej, aczkolwiek niewidzialny. Od tamtej pory Jezus pojawiał się jej coraz częściej. Przeżywała stany ekstazy. Otrzymała od Chrystusa nakaz naprawy sposobu życia mniszek. Jak pisała o niej Bożena Mazur: „Teresa była mistyczką i wizjonerką, ale przy wdrażaniu takiego zadania okazała się osobą bardzo rzeczową i praktyczną. Wiele podróżowała, spotykała się z władzami duchownymi i świeckimi, wygłaszała konferencje o odnowie życia zakonnego, pisała”. Dzieła św. Teresy plasują ją w czołówce literatury mistycznej Kościoła katolickiego. I nie ma co się dziwić – Teresa przez pięć lat przebywała w całkowitym odosobnieniu, zajmując się właśnie pisaniem.

    „Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”

    Teresa, co może zaskakiwać, już jako zakonnica sama przyznawała: „Chciałam się podobać, wyglądać zawsze korzystnie, dbałam bardzo o swoje ręce, o włosy, perfumy, o wszystkie możliwe marności”. „Pragnęłam bardzo być kochana przez wszystkich” – wyznała, a jej wrodzony wdzięk, inteligencja, wesołość powodowały, że w klasztorze bez klauzury, w którym przebywała przez dwadzieścia lat swojego życia, wciąż miała wokół siebie przyjaciół, a nawet adoratorów. „Chciałam pogodzić ze sobą życie duchowe z pociechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi. (…) W efekcie ani Bogiem się nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata” – pisała. Tak było zanim dostąpiła łaski prawdziwego nawrócenia i zanim zaczęła otrzymywać wizje mistyczne.

    Z opisu zawartego w książce „Święta Teresa z Avila” Emmanuela Renaulta poznajemy ją jako kobietę „wysokiego wzrostu”, która była „wybitnie piękna w młodości, ale i w podeszłym wieku wyglądała bardzo dobrze. Była korpulentna, cerę miała bardzo jasną, za to twarz okrągłą, pełną, o bardzo pięknym profilu i regularnych rysach. Jej włosy były czarne i wijące się; czoło wysokie, gładkie i piękne; oczy czarne, okrągłe, wypukłe, wielkości zwykłej, lecz cudownie ustawione, żywe i pełne uroku. Nos mały, pośrodku niezbyt wydatny, zaokrąglony na końcu i nieco nachylony ku dołowi, usta ani małe, ani duże; broda kształtna i proporcjonalna; szyja długa i szlachetna, ręce drobne i bardzo piękne. Wszystko wydawało się w niej doskonałe: postawa majestatyczna, chód pełen godności i gracji. Można by zapytać czy to Anioł czy Człowiek i można by odpowiedzieć – jedno i drugie – to Święta. Święta Teresa z Avila. Taką osobliwość chyba łatwiej opisać, niż namalować”.

    Sama Teresa, mając 61 lat, zakrzyknęła żartobliwie do Jana od Nędzy, który podjął się namalowania jej obrazu: „Niech ci Bóg przebaczy bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.

    ***

    Teresa urodziła się 28 marca 1515 roku w Avili, zmarła 15 października 1582 r. w Alba de Tormes. Została beatyfikowana przez papieża Pawła V w 1614 r., czterdzieści lat po śmierci, kanonizowana została przez papieża Grzegorza XV. W 1970 r. papież Paweł VI ogłosił ją wraz ze świętą Katarzyną ze Sieny doktorem Kościoła. Jej życie było inspiracją m.in. dla św. Franciszka Salezego.

    Św. Teresa jest patronką Hiszpanii, miasta Avila, Alba de Tormes, a także karmelitanek, karmelitów bosych, trzewiczkowych, chorych (cierpiących na bóle głowy i serca), dusz cierpiących w czyśćcu. W ikonografii przedstawia się ją w habicie karmelitanki, a jej atrybuty to anioł przeszywający serce strzałą, krzyż, pióro i księga, gołąb oraz sama strzała.

    Magdalena Żura/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Teresa od Jezusa. Karmelitańska mistyczka, nauczycielka drogi modlitwy kontemplacyjnej

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Teresa od Jezusa. Karmelitańska mistyczka, nauczycielka drogi modlitwy kontemplacyjnej

    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych.

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.

    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.

    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.

    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).

    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.

    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.

    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.

    Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.

    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Teresa z Avila o modlitwie. Ważna przestroga

    Św. Teresa z Avila o modlitwie. Ważna przestroga

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    …. Kto bowiem modli się bez zastanowienia się nad tym, do kogo mówi, o co prosi, i kto jest on, który prosi, a kto Ten, którego prosi, tego modlitwy, jakkolwiek by długo i pilnie ruszał wargami, ja nie nazwę modlitwą.

    Może wprawdzie się zdarzyć, że w pewnych wypadkach niestarania się o uwagę, ona przyjdzie, a to skutkiem starań poprzednio czynionych, lecz kto by nałogowo zwykł rozmawiać z Majestatem Boskim tak, jakby mówił do sługi swego, nie zważając czy wyraża się dobrze, czy źle, i mówi co mu przyjdzie na usta albo co od ciągłego powtarzania już umie na pamięć, tego modlitwy, powtarzam, nie uznaję za modlitwę, a daj Boże, by nie było żadnej duszy chrześcijańskiej, która by się w taki sposób modliła.

    św. Teresa z Avila z “Twierdza wewnętrzna”

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Życie to zła noc w kiepskiej karczmie”.

    Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    "Życie to zła noc w kiepskiej karczmie". Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org

    ***

    Dziś wspominamy św. Teresę z Ávili, hiszpańską karmelitankę, mistyczkę, pisarkę i teolog życia kontemplacyjnego. Tej niezwykłej świętej zawdzięczamy bardzo wiele, a jej głębokie myśli są aktualne do dziś i z pewnością mogą zmienić nasze spojrzenie na rzeczywistość.

    Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    1. Wszystko mija, Bóg się nie zmienia. Cierpliwość osiąga wszystko.
    2. Temu, kto ma Boga, nie brakuje niczego. Bóg sam wystarczy.
    3. Modlitwa wewnętrzna jest to nic innego, jak tylko, poufne i przyjacielskie obcowanie z Bogiem.
    4. Zrób wszystko, co w twojej mocy, a resztę zostaw Bogu.
    5. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek aż do tej chwili prosiła św. Józefa o jaką rzecz, której by mi nie wyświadczył. Jest to rzecz zdumiewająca, jak wielkie rzeczy Bóg mi uczynił za przyczyną tego chwalebnego Świętego, z ilu niebezpieczeństw na ciele i na duszy mnie wybawił.
    6. Życie to zła noc w kiepskiej karczmie.
    7. Dla kogo Chrystus jest przyjacielem i wielkodusznym przewodnikiem, ten wszystko potrafi znieść.

    Deon.pl/źródło: pl.wikiquote.org / tk

    Zobacz także – św. Teresa z Avila – Święta z charakterem

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 października

    Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalikst I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup
    ***
    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek.
    Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.
    W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa.
    Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII.
    W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    ŚWIĘTA MAŁGORZATA MARIA ALACOQUE – OBLUBIENICA SERCA JEZUSOWEGO

    WIOSNA ŻYCIA
    Był rok 1647. 22 lipca zamek Lauthecourt zabrzmiał radością. Dziedzicowi Klaudiuszowi Alacoque, notariuszowi z Verovres i jego małżonce urodziła się druga córeczka – piąte dziecko. Ochrzczono ją po 3 dniach, nadając imię Małgorzaty. Kiedy miała 4 lata chrzestna matka zabrała ją na zamek Corcheval, odległy o milę od rodzinnego domu. Zdarzało się tam, że dziewczynkę znajdowano w kaplicy albo w kościele, zatopioną w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Klęczała bez ruchu, bo jej powiedziano, że w tabernakulum przebywa nieustannie i prawdziwie Boski Zbawca. W zabawie była jednak Małgorzata tak żywa, że nieraz ganiono ją za zachowanie. Wystarczało jednak powiedzieć: „Nie powinnaś tak robić, bo tym brzydzi się nasz kochany Bóg”, by ją powstrzymać. Małe serduszko pałało dziwną odrazą do grzechu. „O moja jedyna Miłości – pisała o swoim dzieciństwie Małgorzata – już od najwcześniejszych lat pragnąłeś być władcą serca mego”. Nieustannie czuła też natchnienie do powtarzania: „Mój Boże, poświęcam ci moją czystość, ślubuję Ci wieczyste dziewictwo”. Wierność wewnętrznym natchnieniom stała się dla niej krynicą niewyczerpanych zdrojów błogosławieństwa Bożego.
    Po wczesnej śmierci ojca na matkę spadła troska o siedmioro dzieci. Małgorzata znalazła się u SS. Urbanistynek w Charolles. Siostry zauważyły niepospolitość pensjonarki i zaledwie Małgorzata ukończyła 9 lat, dopuściły ją do Komunii św. „Pierwsza Komunia św. – pisała później Małgorzata – rozlała tyle goryczy na zabawy i przyjemności mojego wieku, że chociaż do nich lgnęłam, stawały się dla mnie przykre i wprost nieznośne. Ile razy zabrałam się z koleżankami do zabawy, tyle razy miałam wrażenie, że jakaś tajemnicza moc gwałtem mnie od nich odrywa, że jakiś wewnętrzny głos, który mię rwał do samotności, tak długo mi nie dawał spokoju, aż mu uległam, by klęcząc lub pochylona ku ziemi, zatopić się w modlitwie, aż mnie w tym stanie znajdowano, co znowu stale było dla mnie niemałą przykrością…” Bolesna choroba, która nawiedziła Małgorzatę po dwuletnim pobycie u Sióstr, zmusiła ją do powrotu do domu: choć patrzyła na nie z podziwem, postanawiając naśladować ich życie, to nie tutaj chciał ją mieć Boski Mistrz.
    Przez 4 lata lekarze leczyli ją bezskutecznie. Zrozpaczona matka zwróciła się więc do Maryi tymi słowy: „Święta Matko Boża, jeśli dziecko moje powróci do zdrowia, poświęcę je całkowicie Twej służbie”. Po żarliwej modlitwie zranionego serca matki, Małgorzata odzyskała zdrowie. Tak stanęła u bram życia, w okresie, w którym pęd ku swobodzie wiedzie w ułudne krainy przyjemności. Szesnastoletnia panienka, otoczona dostatkami, obdarzona zaletami umysłu i ciała, pełnymi haustami poczęła pić z upajającego kielicha dozwolonych przyjemności. Owładnęła nią zalotność i pragnienie podobania się. Nie przekroczyła granicy chrześcijańskiej moralności, a jednak to, że za wiele troszczyła się o wygląd i raz w karnawale poszła z przyjaciółką w przebraniu na bal, przez całe życie opłakiwała, jako swoje największe przewinienia. Jezus postanowił ją wyrwać ze świata i jego przyjemności. Jako Jego towarzyszka – nim się stała tłumaczem Jego wzgardzonej przez ludzi miłości – miała wstąpić na kalwaryjską ścieżkę i zranić cierpieniem stopy.

    CZAS WALKI
    Matka Małgorzaty powierzyła prowadzenie domu krewniaczkom. Skończyły się kłopoty finansowe, ale i swoboda matki i dzieci. W domu rządziła tyrania. Małgorzata pożyczała czasem u sąsiadek suknię, by móc udać się do kościoła. Jedyną pociechę znajdowała u stóp tabernakulum. Wkrótce zakazano jej bez zezwolenia opuszczać dom, a jeśli jedna krewna pozwoliła jej na odwiedzenie kościoła, wtedy druga ją zatrzymywała. Wobec tak bolesnej odmowy Małgorzata zalewała się łzami. Wyrzucano jej więc niesprawiedliwie, że to nie kościół ją tak gorąco pociąga, ale pewnie tajemna schadzka z mężczyzną, a wstyd, iż słowa danego nie dotrzyma, gorzkie łzy wyciska jej z oczu. Kryła się więc w ogrodzie, skąd swobodnie spoglądała na kościół: „Tam On dla mnie przebywa i z miłości ku mnie”, powtarzała zalewając się łzami. Całe dni spędzała w tej kryjówce, nie jedząc i nie pijąc, chyba że wieśniacy przynieśli jej mleka lub owoców. Pod wieczór wracała do zamku drżąc ze strachu, jak po ciężkiej zbrodni. Spadały na nią nagany, że nie pracuje i nie troszczy się o rodzeństwo.
    Jednej nocy objawił się jej Chrystus jako ‘Ecce homo’, mówiąc, że dopuszcza te cierpienia, aby ją do siebie bardziej upodobnić. Objawienia powtarzały się. Widywała Zbawiciela ociekającego krwią lub obarczonego krzyżem. Widzenia te umacniały ją do tego stopnia, że czasami było jej nawet przykro, że grożąca ręka wstrzymała się przed spełnieniem pogróżek. W osobach, które niesprawiedliwie ją traktowały, zaczęła widzieć najlepsze przyjaciółki. Chwaliła je i szanowała. „Ale – pisze o sobie – nie ja spełniałam to wszystko, lecz Mistrz mój Boski, który mnie do tego skłaniał, i który nie pozwolił, aby skarga wypełzła na moje wargi, albo by jakieś drgnienie niechęci przemknęło się po moim obliczu, albo bym szukała współczucia i pociechy. On to nakazał mi mówić, że one słusznie ze mną postępują, podczas gdy ja przez moje grzechy na więcej jeszcze zasłużyłam przykrości”.
    W tych czasach prób, cierpień i walki powtarzała nieustannie: „Panie, gdybyś Ty tego wszystkiego nie dopuszczał, to by się ono dziać nie mogło; dziękuję Ci, że to na mnie zsyłasz, bo w ten sposób upodobniam się do Ciebie”.
    Przez szereg lat wyłącznym przewodnikiem na drodze modlitwy i rozmyślania był dla niej Jezus. „Od tego czasu, kiedy poczęłam samą siebie poznawać – opowiada później – stał się On wyłącznym panem mej woli, tak iż musiałam Mu we wszystkim ulegać, nie mogąc nawet stawić Mu oporu. On sam ganił mnie łagodnie, ale stanowczo z powodu błędów, choćby one były i najdrobniejsze. Od tego czasu taki wstręt powzięłam do grzechu, iż po najmniejszym wykroczeniu poszukiwałam samotności, by się móc głośno wypłakać”. „Uczułam w sobie silny pociąg do rozmyślania, i niemało cierpiałam z tego powodu, iż nie mogłam się dowiedzieć, jak to się przy tym zachować, nie miałam bowiem nikogo, kto by mnie w tym względzie pouczył; nie wiedziałam także, na czym ono właściwie polega, ale już sama nazwa: ‘modlitwa myślna’ miała w sobie dla mnie coś pociągającego”.
    Małgorzata prosiła Boskiego Mistrza, by On sam raczył nauczyć ją rozmyślania. Jezus polecił jej rzucić się na ziemię i błagać Go o przebaczenie za wszystko, czym Go obraziła, a potem całe rozmyślanie Jemu ofiarować. I wtedy to w najwyraźniejszych konturach zjawiał się przed jej duchem Zbawiciel w tej tajemnicy, w jakiej Go sobie właśnie przedstawiała; zdawało się jej, jak gdyby wszystkie władze jej duszy zagubiły się w Bogu, tak że żadne roztargnienie nie mąciło jej wewnętrznej ciszy, a serce jej ogarniał żar pożądania Komunii św. i cierpienia.
    Kiedy bracia zaczęli zarządzać rodzinnymi dobrami, powrócił do domu dobrobyt. Jednak walka o powołanie zakonne stała się ostrzejsza. Wśród zwalczających ją stanęła ukochana matka, gdy o Małgorzatę – pochodzącą z dobrej rodziny, posiadającą miły charakter i piękną – zaczęli się ubiegać młodzieńcy. Czy jednak nie złożyła ślubu czystości? Czy nie czuła nieustannego pociągu do życia w murach klasztornych? Czy ma wzgardzić łaską powołania? Krewni naciskali: musi wyjść za mąż, zamiast zdeptać własne szczęście. „Drogie dziecię… – mówiła matka – wybierz sobie pobożnego męża i pozwól mi u ciebie mojego życia dokonać; tak mi osłodzisz te ciężkie lata goryczy, które w tym domu przeżyć musiałam”. Nękała ją myśl: jeśli wstąpisz do klasztoru, matka umrze ze smutku, a ma prawo do opieki, odpowiesz wtedy przed Bogiem za surowość i oziębłość wobec matki. Równocześnie w sercu rosła skłonność do życia zakonnego, by zostać oblubienicą Tego, który ją przed wszystkimi ukochał.
    Małgorzata – niemalże pokonana – stwierdziła wreszcie, że ślub czystości, złożony Bogu w wieku 4 lat, nie mógł być przeszkodą w zawarciu małżeństwa. Zaczęła się też bać, że stan zakonny domaga się świętości, jakiej nigdy nie osiągnie. Życie w zakonie stałoby się więc powodem potępienia. Zaczęła się stroić, by znaleźć męża. Szukała przyjemności… ale nie mogła ich znaleźć. Niewidzialne strzały Bożej miłości boleśnie raniły jej serce. Jakaś siła zmuszała ją do szukania samotności, a tam czekał na nią Jezus zazdrosny o jej miłość. Upadłszy na twarz, błagała o przebaczenie… A potem znowu pozwoliła się unieść prądowi otoczenia i znowu stawiła Bogu opór.
    Pewnego wieczora, kiedy Małgorzata wkładała na siebie świetne stroje, stanął przed nią Zbawiciel zelżony, okrwawiony, ubiczowany. Odezwał się: „Spojrzyj, czego twa próżność na mnie dokonała. Trwonisz czas drogocenny, z którego w godzinę śmierci złożyć będziesz musiała rachunek. Więc nie będziesz mi wierną? Prześladujesz mnie za to, że ci tyle dałem jawnych dowodów mojej ku tobie miłości, że cię do siebie chciałem upodobnić?”
    Raniące wyrzuty wywarły na nią wpływ głęboki. W żalu postanowiła pokutować, by upodobnić się do Boskiego Męczennika. Opasała się powrozem poskręcanym w węzły tak, że ledwie mogła oddychać i z trudem jadła. Tak długo na sobie go nosiła, aż wpił się głęboko w jej ciało i z wielką boleścią można go było usunąć. W nocy kładła się na łoże wysłane sękami, zrywała się, by się dręczyć biczowaniem. Upokorzenia ze strony krewnych, nie wystarczały, by zaspokoić pragnienie cierpienia.
    Walczyła tak prawie 5 lat. Tęsknota za życiem zakonnym rosła nieustannie, choć nieustannie trwał też opór rodziny. Kiedy budziło się w niej pragnienie rozrywki, przed oczyma duszy wyłaniał się krwią zbroczony Chrystus i szeptał: „Ty szukasz przyjemności? A jam jej nigdy nie zaznał. Wszystko przecierpiałem, byle twe serce pozyskać, a ty mi go teraz nie chcesz powierzyć (…) Wybrałem cię na mą oblubienicę i przyrzekliśmy sobie wierność wzajemną wtedy, kiedy to ślub dziewictwa dla mnie w ofierze złożyłaś; jam cię nim natchnął, zanim jeszcze świat nawet najdrobniejszej cząsteczki w tobie nie posiadł, bo chciałem twe serce uczynić wolnym od więzów doczesnych. I aby Cię dla mnie dziewiczą zachować, uwolniłem Twą wolę od zła wszelkiego i oddałem cię w opiekę mej świętej Matki, aby cię według moich zamiarów kształciła”.
    I tak, mając 22 lata, przybierając imię Maria, Małgorzata przystąpiła do bierzmowania. Umocniona tym sakramentem rozpoczęła ostateczną walkę o swe powołanie. Matka wznowiła wyrzuty, a duch ciemności szeptał: „Ty chcesz zostać zakonnicą? Ośmieszysz się tylko, bo przecież w zakonie stanowczo nie wytrwasz. Jakiż to wstyd spadnie na ciebie, kiedy będziesz musiała habit zakonny odłożyć i na świat znowu powrócić. Gdzież się wtedy ukryjesz?”. Małgorzata nie była już daleka od decyzji o zamążpójściu. Jednak Jezus po raz ostatni sprzeciwił się temu. Kiedy pewnego dnia przyjęła Komunię św., zjawił się przed nią jako najpiękniejszy, najbogatszy, najpotężniejszy i najbardziej porywający. Czynił jej wyrzuty, że ośmieliła się zapragnąć innego. „Jeśli wyrządzisz mi tę obelgę – zagroził – wtedy opuszczę cię na zawsze; ale jeśli dotrzymasz mi słowa, trwać będę przy tobie i zapewnię ci triumf nad twymi wszystkimi wrogami. Można ci wybaczyć, bo dotąd mnie jeszcze nie poznałaś, pójdź za mną, a ja ci się objawię”. Małgorzata postanowiła raczej umrzeć niż zawrzeć małżeństwo.

    NARESZCIE WOLNA!
    Kiedy rodzina pogodziła się z decyzją Małgorzaty, postanowiono, że musi wstąpić do Urszulanek. Jej zaś wydawało się, że jakiś głos wewnętrzny nieustannie jej szepce: „Nie tutaj pragnę cię posiadać, ale wśród córek Maryi”. Bliskiej realizacji planów przeszkodziła choroba matki. „Widzisz, jak twa nieobecność na matkę zgubnie oddziałuje – wyrzucano jej – jeszcze się staniesz przyczyną jej śmierci”. Nawet kapłani temu przyświadczali. Małgorzata zdwajała pokuty, wołając: „O mój ukochany Zbawco, jakżebym gorąco pragnęła, żebyś mnie gorzkich swych cierpień uczynił wspólniczką”. „Dokonam tego – brzmiała odpowiedź – jeśli ty się nie sprzeciwisz, i jeśli ze swej strony uczynisz wszystko, co w twej będzie mocy”. Małgorzata surowo umartwiała się, biczując się aż do krwi. Niepewna, czy podoba się Boskiemu Mistrzowi, błagała: „Panie, ześlij mi kogoś, kto by mną pokierował, kogo bym we wszystkim słuchać musiała”. „Czyż ja ci nie wystarczam?” – brzmiało pytanie Chrystusa. „Czyż dziecię, które jest tak ukochane jak ty, może źle postępować pod kierunkiem ojca, który jest wszechmocny?”
    Wreszcie w roku 1670, kiedy papież Klemens X, ogłosił Rok Jubileuszowy, przyszedł Małgorzacie z pomocą kapłan głoszący rekolekcje. W spowiedzi otwarła przed nim serce. Jasne było, że Bóg powołał ją do zakonnego życia. Polecił więc jej bratu, by zamiast piętrzyć przed nią trudności, dopomógł jej wreszcie w spełnieniu zamiaru.
    Wśród klasztorów, które jej wyliczono, wybrała Paray jako najbardziej odległy od domu. Spodziewała się, że tam najmniej dozna roztargnień ze strony rodziny. Wiosną r. 1671 wybrała się z bratem Chryzostomem prosić o przyjęcie u Sióstr Nawiedzenia. Kiedy wkroczyła do rozmównicy, usłyszała głos: „Pragnę byś tutaj została”. Mając 24 lata pożegnała się więc z bliskimi i przyjaciółmi z radością podobną do niewolnicy, dla której godzina wyzwolenia nareszcie wybiła. U wrót klasztoru stanęła w sobotę 25 maja i tak stała się nowicjuszką zakonu Nawiedzenia. Na żądanie św. Franciszka Salezego, zakon ten posiadał w godle Serce Boże przebite, otoczone cierniową koroną i uwieńczone krzyżem. Małgorzata Maria o tym nie wiedziała! Wiedział jednak Ten, który ją wybrał i pokierował jej wyborem. On przygotowywał ją na posłańca Swego Serca.

    ŻYCIE OFIARY
    Nowicjat był dla niej okresem szczęścia. Ponosiła ofiary, buntowała się miłość własna, ale czymże to było w porównaniu z tym, czego już w swoim życiu doznała w domu? Odczuwała radość, wiedząc, że wypełniła wolę Bożą.
    Kiedy szukała rady, jak rozmyślać, mistrzyni powiedziała jej: „Uklęknij przed Najświętszym Sakramentem i stań się jakby płótnem rozpiętym przed malarzem”. Małgorzata nie ośmieliła się pytać, co to oznaczało. Za to usłyszała wyraźnie słowa: „Pójdź tylko, a ja cię pouczę”. Boski Mistrz objawił życzenie, by dusza jej stała się płótnem, na którym On wymaluje główne rysy swego życia. Rozniecił w jej sercu taki żar miłości i pragnienie cierpienia, iż jedynym dążeniem jej było cierpieć z miłości ku Niemu.
    25 sierpnia r. 1671 odbyły się obłóczyny. „Był to dzień moich zaręczyn – pisała – który nową władzę nade mną oddał memu Oblubieńcowi, a mnie nałożył zobowiązanie, bym Go wyłącznie i jeszcze goręcej umiłowała. On natomiast, jako Oblubieniec najczulszy, złożył mi to przyrzeczenie, że mi z początku da zakosztować wszelkiej słodyczy, jaka się w miłości ukrywa”.
    Małgorzata wskutek wewnętrznego szczęścia wpadała w zachwyt i nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyniła. Martwiło ją, że coś może zdradzić stan jej duszy. Przełożone, widząc w jej nieprzepartej skłonności do modlitwy przeszkodę w spełnianiu reguł, obawiały się, że może ją to sprowadzić na manowce. „Siostro – powiedziano jej – duch naszego zakonu nie znosi wszystkiego, co wygląda na niezwykłe w modlitwie i ćwiczeniach pokutnych; dlatego o ile się nie odmienisz, nie możesz być dopuszczoną do ślubów.” W czasie przeznaczonym na modlitwę zlecano jej więc zamiatanie korytarzy. Kiedy prosiła o odprawienie opuszczonej modlitwy, odmawiano. A jednak – mimo rozpraszających czynności – żyła w Bożej obecności. Daleka od unikania cierpienia, prosiła mistrzynię o umartwienia. Najczęściej otrzymywała upokarzającą odmowę albo polecenie wykonania czegoś, do czego czuła wstręt. Mówiła: „Panie, musisz mi teraz dopomóc, bo czyż nie Ty dałeś mi takie zlecenia?” „Uznaj tylko – odpowiadał życzliwie Jezus – że beze mnie niczego nie zdołasz, a ja cię nie opuszczę, jeśli tylko swą niemoc i słabość o moją oprzesz potęgę”.
    Przełożone nabrały jednak przekonania, że Małgorzata nie nadaje się do zachowania prostej i wspólnej reguły św. Franciszka Salezego i nadal nie chciały jej dopuścić do ślubów. Małgorzata nigdy nie przebyła cięższej próby. Skarżyła się, ale tylko Temu, który całą winę ponosił za to, On zaś dodał jej odwagi: „Powiedz przełożonej, że nie potrzebuje się obawiać i że na moją odpowiedzialność może cię do ślubów przypuścić.” Ciężar spadł z serca Małgorzaty, ale przełożona poleciła jej wybłagać znak u Zbawiciela na potwierdzenie, że będzie potrafiła zachować reguły. Jezus rzekł: „Przyrzekam ci, że cię uczynię bardziej pożyteczną dla zakonu, aniżeli tego przełożona się domyśla, ale w taki sposób, który jest na razie mnie tylko jednemu wiadomy. Od tej chwili łask moich udzielać ci będę w zespole z duchem twej reguły, ze względu na twą słabość i ze względu na żądanie twoich przełożonych. Nie ufaj zatem w przyszłości niczemu, co by cię miało od zachowania reguły odwodzić, ponieważ chcę, abyś ją ponad wszystko stawiała. Wolę przełożonej winnaś przedkładać nad swoją własną wolę i na jej rozkaz wszystkiego poniechać, czego spełnienie ja bym ci polecił. Oddaj się całkowicie jej kierownictwu. A ja już troszczyć się będę, by plany moje zostały spełnione, choćbym miał wszelkie przeszkody zamienić na środki do celu. Ale sercem twym muszę ja sam swobodnie rozporządzać; ono do mnie należy, nie powierzaj go nikomu.”
    Nadszedł poranek 6 listopada r. 1672. Małgorzata Maria złożyła uroczyste śluby. Po Komunii św. Jezus powiedział: „Spojrzyj tu na ranę mojego boku. Tu musisz na zawsze zamieszkać, jeśli chcesz szatę niewinności, którą cię dziś odziałem, zachować i życie Boga-Człowieka prowadzić.”
    Słodycz zalała jej serce, ale kiedy ujrzała Boskiego Oblubieńca skrwawionego i okrytego ranami, jakby na Golgocie, zaczęła się skarżyć: „Ach, nie jestem podobna do Ciebie”. „Pozwól mi uczynić wszystko w swoim czasie – odpowiedział Jezus. – Powierz się tylko mojej miłości i memu upodobaniu, nic na tym nie stracisz. Ja cię nie opuszczę.” I obdarzył ją łaską swej niewidzialnej obecności tak, jak tego nie doświadczyła jeszcze w swoim życiu. „Widziałam Go – pisała później – czułam Go przy sobie, słyszałam głos Jego, a to wszystko wyraźniej, aniżeli przy pomocy zmysłów, bo wszelkie roztargnienie było wykluczone, moja uwaga nie mogła się od Niego oderwać. Obecność mojego Boskiego Mistrza doprowadziła mnie do najgłębszego zrozumienia mojej nicości, i tego zrozumienia odtąd nigdy nie straciłam. W poczuciu głębokiej czci byłabym najchętniej trwała nieustannie na kolanach u Jego stóp. I o ile moja praca i ma słabość na to pozwalały, przybierałam owo położenie. Mimo mojej skłonnej do pychy natury, pragnęłam gorąco być zapomnianą i wzgardzoną i radość mą znajdowałam w upokorzeniu oraz w przeciwnościach. Boski mój Nauczyciel powiedział, że to musi się stać moim najmilszym pokarmem i jeśliby mi ludzie tej strawy dostarczyć nie chcieli, On sam miał jej braki uzupełnić, lecz w sposób daleko bardziej dający się odczuć”.
    Przełożoną klasztoru w Paray została matka Franciszka de Saumaise: zakonnica troskliwa o zachowanie reguły i przeciwniczka nowości. Mimo wszystko od pierwszych dni nie przestała podziwiać Małgorzaty Marii. Jednak jako przezorna i roztropna przełożona, umiała w ciągu 6 lat sprawowania urzędu – czyli w czasie najważniejszych zdarzeń w życiu Małgorzaty – ukryć cześć i podziw dla Świętej. Nakazała jej jednak spisać wszystkie łaski i dary otrzymane od Zbawiciela. A po złożeniu urzędu włączyła się w szerzenie kultu Serca Jezusowego.

    ŚLADAMI JEZUSA
    Pewnego dnia Boski Mistrz przyszedł trzymając w jednej ręce obraz życia zakonnego, spędzonego w szczęściu, w drugiej – rozdartego katuszami duszy i udręką ciała. Małgorzata musiała wybierać: „Wybieraj teraz, które życie pragniesz prowadzić? W jednym i drugim z równą łaską towarzyszyć ci będę”. Małgorzata przypadła do stóp Jezusa: „Panie, Ty mi wystarczysz, ja tylko Ciebie pragnę, Ty dla mnie wybieraj”. Odkupiciel nalegał. „Panie – powiedziała – w takim razie daj mi to, co będzie na większą Twą chwałę. Nie zważaj na moje skłonności, na moje zachcianki; postąp ze mną według Twojego upodobania, niczego innego nie pragnę”. „Patrz! – rzekł Jezus – oto dla ciebie wybieram – wskazał jej życie pełne cierpień – czynię to dlatego, aby się spełniły na tobie moje zamiary, jak również, by cię bardziej upodobnić do Siebie”. Małgorzata Maria, przejęta drżeniem, ucałowała rękę, która ofiarowywała jej życie hańby i cierpienia.
    Pewnego ranka, wyszła do ogrodu. Nieraz słyszała tu głos Boskiego Mistrza. Zażądał od niej odnowienia ofiary. Potem pokazał jej krzyż. Jak daleko Małgorzata mogła sięgnąć wzrokiem, zdobiły go kwiaty. „Patrz, oto ołtarz – rzekł do niej Zbawiciel – na którym czyste me oblubienice muszą dokonać ofiary. Kwiaty te zwiędną, ale ciernie, które pod nimi się kryją, trwać będą i tak boleśnie wbiją się w ciebie, że całej potęgi mojej miłości potrzeba ci będzie, byś na tym krzyżu mogła wytrzymać.” Później ujrzała po Komunii św. Zbawiciela z cierniową koroną w rękach. Koroną tą uwieńczył jej skronie: „Przyjmij moja córko, tę koronę, jako zapowiedź innych cierpień, które cię wkrótce do mnie upodobnią”. Od tego czasu płonęła w jej sercu potrójna żądza: cierpieć, przyjmować Komunię św. i umrzeć – trzy przejawy jednego pragnienia: z Oblubieńcem serca na wieki się połączyć. Gdzie się zatrzymała, dokąd zwróciła kroki, wszędzie znajdowała Chrystusa z krzyżem.
    W tym czasie podjęła pracę przy chorych. Szatan z zazdrości o jej miłość do Zbawiciela wytrącał jej nieustannie z rąk to, co niosła. Było to przyczyną wielu upokorzeń ze strony innych. Potem odzywał się: „Głupia, nigdy niczego dobrego nie zrobisz”.
    Pewnego dnia chciała wyciągnąć ze studni wiaderko wody, ale uchwyt koła nieszczęśliwie wymknął się jej i tak silnie uderzył w twarz, że runęła na ziemię. Przednie zęby zostały wybite, a dziąsła poszarpane. Spowodowane przez to boleści i nieustanny ból głowy, sprowadziły na nią niejedną bezsenną noc. Zatopiona w rozmyślaniu o cierpieniach Zbawiciela w ogrodzie oliwnym, uczuła w sercu pragnienie uczestniczenia w mękach Boskiego Oblubieńca. Jezus odezwał się: „Przeszedłem tam większe wewnętrzne cierpienia, niż w całej mej pozostałej męce, ponieważ uczułem się opuszczonym i obciążonym brzemieniem grzechów świata całego. Te cierpienia i ta trwoga konania dręczą każdego grzesznika, kiedy dochodzi do poznania Bożej świętości. Wstyd na niego spływający zda się go prawie druzgotać. Teraz właśnie gniew mój gotowy, by w kilku grzeszników ugodzić. Ale za nich ty musisz odczuć, co w ogrodzie getsemańskim przecierpiałem.”
    W dzień Zmartwychwstania Pańskiego nie mogła z innymi siostrami odprawić rozmyślania. To pozbawiło ją humoru, ale natychmiast usłyszała głos Boskiego Mistrza: „Modlitwa ofiary i poddania się jest mi przyjemniejszą, niż wszelka inna modlitwa”.

    POWIERNICA SERCA JEZUSOWEGO
    W ostatnich dniach października, r. 1673, kiedy Małgorzata po raz pierwszy po złożeniu ślubów zaczęła właśnie ćwiczenia duchowne, Zbawiciel pokazał jej miłością rozpromienione Serce, krwią zlane od ran i uderzeń: „Oto rany, które mi zadaje mój naród wybrany; inni ranią me ciało, ci przeszywają me Serce”. Małgorzata błagała o przebaczenie dla tych, którzy zawinili, ale cierpienie jej trwało bez przerwy. Komunia św. stała się dla niej męczarnią, bo w spojrzeniu umiłowanego Mistrza wciąż odczytywała ból.
    Całując w duchu krwawiące rany Boskiego Nauczyciela usłyszała ciche słowa: „Dziecię moje, czy chcesz mi oddać twe serce, aby na nim mogła odpocząć wzgardzona ma miłość?” „Panie – odpowiedziała – Ty wiesz, że całkowicie do Ciebie należę; postąp ze mną tak, jak Tobie się tylko podoba”. „Czy wiesz, dlaczego ci tyle łask użyczam? Twoje serce musi się stać ołtarzem, na którym by nieustannie gorzał ogień miłości; nic zmazanego znaleźć się tam nie może. Ciebie wybrałem, by Ojcu memu wiekuistemu, złożyć ofiarę miłości i pojednania”.
    Małgorzata Maria prosiła więc przełożoną, by wolno jej było podwoić pokuty. Stanowczo jej odmówiono. Zawstydzona wróciła do Boskiego Mistrza, On zaś wskazał na własne jej błędy i niedoskonałości, wyrzucał, że niedawno, wyraziła o sobie z próżności jakąś pochwałę: „Z czego ty się możesz szczycić prochu i popiele? Czyż ty jesteś z siebie czymś innym, jak prochem i nicością? Patrz, jakie łaski zlewam na ciebie, a czym ty sama z siebie jesteś?” I ukazał jej oczom obraz, na którego widok krzyknęła: „O Boże usuń ten obraz lub każ mi umrzeć! Niepodobna mi bowiem patrzeć na ten mój stan i żyć jeszcze!”
    27 grudnia r. 1673, w uroczystość św. Jana Ewangelisty, zbliżyła się Małgorzata z siostrami do Stołu Pańskiego, i w tym momencie uczuła, że tak jak św. Lutgarda, powinna wargi swoje przycisnąć do Najświętszej Rany Jezusowego boku. Pełnymi haustami poczęła pić z tego źródła szczęścia. Usłyszała słowa: „Czy widzisz teraz, że nie ma żadnej obawy u źródła potęgi i że w tej rozkoszy o wszystkim się zapomina?” W dniu tym miała więcej wolnego czasu, więc powróciła przed tabernakulum, by przy piersi Boskiego Mistrza wypocząć, jak Jan, umiłowany uczeń.
    Wtedy po raz pierwszy, otwarło się przed nią Boskie Serce, a z tajemnic, które dotychczas były przed nią zakryte, opadła zasłona. Małgorzata Maria upadła na kolana w zachwycie na widok tych cudów dobroci, a Jezus przemówił:
    „Moje Boskie Serce przepełnione jest miłością ku ludziom, a zwłaszcza ku tobie, dlatego też biją z niego płomienie, by się przez ciebie ludziom objawić, i w skarby, na które ty patrzysz, ich zaopatrzyć, w skarby, na które składają się łaski konieczne do tego, by ludzi wybawić z przepaści zatracenia. Ciebie niegodną i nieuczoną wybrałem do wypełnienia moich zamiarów, aby jasną było rzeczą, że wszystko jest wyłącznie moim dziełem. Dlatego daj mi serce twoje!”
    I wziął Jezus serce Małgorzaty i oddał je jej rozpłomienione miłością ze słowami:
    „Patrz ukochana, oto zadatek mojej miłości! Żar, który zapaliłem w twym sercu, nigdy nie zgaśnie i tylko pewną ulgę znajdziesz krwi swej upuszczeniem, chociaż i ten środek raczej upokorzenie, niż ulgę w cierpieniu przynosić ci będzie. Ale powinnaś o to prosić, by w ten sposób krew swoją dla mnie przelewać i byś się mogła przekonać, że to wszystko nie jest jakimś urojeniem, ale oznaką, iż pierwsza z łask, które przeznaczyłem dla ciebie, udzielona ci będzie. Ranę serca twego zasklepiłem, ale ból jego zatrzymasz; dlatego od tej chwili już nie, jak dotychczas, niewolnicą Serca mego, ale ‘uczennicą Serca Jezusa’, nazywać się będziesz”.
    Płomień, który rozgorzał w jej piersi, sprawiał gwałtowny ból. Widziała Najświętsze Serce Jezusa na płomiennym tronie, wysyłające, niby słońce, promienie na wszystkie strony, a zarazem przejrzyste, jakby z kryształu. Widać było ranę zadaną włócznią, a całe Serce otaczała cierniowa korona. Na szczycie wznosił się krzyż. Te oznaki cierpienia Chrystusa pokazywały, że Jego miłość ku ludzkości stała się źródłem wszelkiego cierpienia i pogardy, którą od pierwszej chwili Wcielenia na siebie przyjął i w Najświętszym Sercu odczuwał, jak i ona jedynie tłumaczy cierpliwe znoszenie zniewag, na które wystawił się w Najświętszym Sakramencie Ołtarza.
    „Następnie dał mi poznać – pisze Małgorzata Maria – jak pragnienie wzajemnej miłości skłoniło Go do objawienia ludziom swego Serca, wraz ze wszystkimi skarbami miłości, miłosierdzia, łaski i świętości, które w sobie zawiera, tak że każdy, ktokolwiek tylko zechce, pełną dłonią może z niego czerpać. Nadto złożył mi zapewnienie, że osobliwą to będzie dla Niego radością, jeżeli temu Sercu cześć składać będą i że wizerunek Jego wszędzie wystawiony być musi, by nieczułe serca ludzkie poruszyć do głębi. Tym, którzy temu Sercu cześć oddają, pozwoli obficie uczestniczyć w największych łaskach a na dom, gdzie obraz tego Serca szczególną czcią otaczany będzie, przebogate spłyną błogosławieństwa, to nabożeństwo jest bowiem jedną z ostatnich prób Jego miłości, by ludzi do siebie pociągnąć”.
    „Patrz, moja córko – powiedział – do jakiego to zadania ciebie wybrałem! Dlatego ci tyle łask wyświadczałem już od najwcześniejszego dzieciństwa. Twoim mistrzem i przewodnikiem sam być chciałem, by cię na moje łaski przygotować; ale za największe dobrodziejstwo to uważaj, żem ci objawił i podarował me Serce”.
    Co roku w uroczystość św. Jana powtarzało się to objawienie. Wskazując na swoje Serce, Jezus powtarzał: „Pragnę cześć w Najświętszym Sakramencie odbierać, a nie ma nikogo, kto by mnie przez miłość wzajemną choć nieco chciał orzeźwić”.
    Małgorzata chętniej wyznałaby grzechy przed siostrami, niż tajemnice, powierzone jej przez Boskiego Mistrza i Oblubieńca. A jednak musiała to czynić i ze względu na wolę Jezusa, i z posłuszeństwa regule. Przełożona – słuchając jej wyznań – z przekonania lub może dla jej zbadania – żartowała z opowiadań o zjawieniu się Zbawcy i jej bólu. Małgorzata, niezdolna do wytrzymania trawiącego ją nieustannie żaru Bożej miłości, zachorowała. Z dnia na dzień coraz bardziej opadała z sił. Dopiero gdy na jej prośbę – przy sprzeciwie lekarzy – upuszczono jej krwi, odzyskała siły, zgodnie z zapowiedzią Jezusa. Powtarzało się to wiele razy. Począwszy od 27 grudnia r. 1673, dolegliwości odnawiały się w każdy pierwszy piątek miesiąca. Zjawiało się jej przed oczyma Boskie Serce Jezusa do błyszczącego słońca podobne i zsyłało płonące promienie w jej duszę. Siostry, które nie znały powodu jej cierpień, naśmiewały się z tej regularnie powracającej słabości.
    8 lutego 1674 r. Małgorzata klęczała, zatopiona w modlitwie przed tabernakulum. Zjawił się przed nią Zbawiciel. Z pięciu ran rozchodziły się lśniące promienie, a pierś świeciła jasnym żarem. W głębi piersi wskazał jej Boski Mistrz na Serce, jako na ognisko owego płomienia i znowu jej opowiadał o miłości ku ludziom i jak oni tylko niewdzięcznością płacą, co mu większą sprawia udrękę, niż wszystkie cierpienia, które w czasie męki wycierpiał: „Gdyby mi okazywali miłość wzajemną, wtedy bym za nic poczytał to wszystko, com dla nich uczynił, ale oni pozostają zimni i bez żadnego odczucia. Wynagradzaj więc przynajmniej Ty, ile zdołasz to, czego im nie dostaje.” „Jakżeż mogę tego dokonać, mój Panie? Jestem tak słaba i tak niegodna”. „Patrz, oto teraz potrafisz” – odpowiedział jej Zbawca. W tej chwili płomień, który wytrysnął z Bożego Serca, przeniknął jej serce tak, że myślała, iż skona, i tylko prosiła: „Oszczędź mnie, o Panie, śmiertelnym jestem człowiekiem!” „Ja będę twą mocą, nie trwóż się, ale spełnij to, co ci polecę. Najpierw musisz tak często, jak tylko ci posłuszeństwo zezwoli, przyjmować mnie w Komunii św., choćby kosztem upokorzenia i hańby. W każdy pierwszy piątek miesiąca przystępuj do Stołu Pańskiego. Następnie w każdym tygodniu w nocy z czwartku na piątek pozwolę ci uczestniczyć w mej trwodze konania, jaką na górze oliwnej przeszedłem, tak, że nie wiedząc nawet w jaki sposób, doznawać będziesz trwóg konania. Dlatego powinnaś w nocy od 11-12 godziny łączyć się z moją modlitwą w ogrojcu i leżąc twarzą zwrócona ku ziemi, błagać o miłosierdzie dla grzeszników i pocieszać mnie w opuszczeniu przez śpiących uczniów.”
    Przełożona, nazwawszy wszystko wymysłem próżności i urojeniem, zakazała jej wykonania czegokolwiek z Bożych poleceń. Małgorzata osłabiona postami znowu zaczęła chorować tak, że przełożona sądziła, że bliska jest jej śmierć. Czy to wszystko było tylko złudną grą gorączką rozpalonej wyobraźni, czy też dowodem Bożej łaski? Przełożona nie ośmieliła się rozstrzygać. „Siostro – powiedziała – proś Pana Boga o twe wyzdrowienie, abyś wspólnie z innymi siostrami mogła wypełniać święte reguły zakonne. Jeśli rzeczywiście nagle zdrowie odzyskasz, to ci pozwolę na Komunię w pierwszy piątek miesiąca, oraz na wstawanie w noc czwartkową”.
    Małgorzata Maria prosiła o wyzdrowienie z nadzieją, że nie zostanie wysłuchana, bo kochała cierpienia i upokorzenia. A jednak postawiony warunek został wypełniony. Mimo to przełożona ociągała się z zezwoleniem Małgorzacie na to, o co prosił Jezus, zaś kapłani, do których zwróciła się o radę wydali jednogłośny wyrok: „Przesada, urojenie, marzycielstwo. Nie zważać na rzekome objawienia, skrócić modlitwy”. Tak osądzona Małgorzata stwierdziła, że pewnie kroczy błędnymi ścieżkami. Czasem skarżyła się na niedolę Jezusowi i prosiła, by już raz walce tej koniec położył. Usłyszała: „Przyślę ci sługę mojego, przedstaw mu wszystkie tajniki twego serca, a on cię na prawej drodze umocni”.

    UPEWNIENIE W DRODZE
    Pod koniec roku 1674 o. Klaudiusz de la Colombiere został rektorem Jezuitów w Paray. Fakt ten wywołał powszechne zdziwienie, nie dlatego, że kapłan był młody, bo – jako doświadczony w życiu duchowym – cieszył się powagą, szacunkiem i zaufaniem. Żałowano jedynie, że znalazł się nagle w miejscu tak nieznanym i ciasnym. Takie jednak były drogi Bożej Opatrzności…
    Kiedy po raz pierwszy odwiedził siostry, Małgorzata Maria usłyszała głos wewnętrzny: „Ten to jest, którego ci posyłam”. Był on nadzwyczajnym spowiednikiem sióstr i w czasie wielkiego postu w r. 1675 po raz pierwszy rozmawiał z Małgorzatą w konfesjonale. O. de la Colombiere zatrzymał ją dłużej i mówił tak, jakby wiedział o tym, co działo się w jej sercu. Małgorzata Maria całkowicie zamilczała o nadzwyczajnych łaskach. Usiłowała szybko odejść, by nie zmuszać sióstr do czekania. Ojciec, po nauce do sióstr, zapytał przełożoną: „Kim jest młoda siostra, która tam siedziała?”. Wskazał na pewne miejsce. Przełożona wymieniła Małgorzatę Marię, na co kapłan odrzekł: „Wielce to łaskami obdarzona dusza”. Przełożona postanowiła więc powierzyć kierownictwo Małgorzaty Marii o. de la Colombiere i odesłała ją do niego. On zaś zapewnił, że powinna słuchać głosu, który do niej przemawiał, i całkowicie się Bogu powierzyć. Gdy się skarżyła, że Boski Zbawca nieustannie przy niej przebywa i uniemożliwia jej ustną modlitwę, odpowiedział roztropnie: „Nie powinnaś się przymuszać, odmawiaj tylko godzinki i różaniec, o ile potrafisz”. Z prawdziwą ulgą opuściła Małgorzata Maria o. de la Colombiere i tak często, jak tylko mogła, śpieszyła do niego po radę.
    Rozeszła się wieść, że o. de la Colombiere stał się przewodnikiem duchownym Małgorzaty Marii. On, pytany o „marzycielkę”, wyrażał się o niej z głęboką czcią. Zaczęto więc mówić, iż dał się zwieść i oszukać, bo uważa za prawdziwe to, co starsi kapłani nazwali obłudą i szaleństwem. Poważanie wobec niego zaczęło się zmniejszać, a ponieważ ojciec de la Colombiere szacunku świata nie szukał, dlatego nie zmienił sądu o swej penitentce.

    WIELKIE OBJAWIENIE SERCA JEZUSOWEGO

    Jezus nie zaprzestawał przygotowywać wiernej uczennicy do głównego objawienia swojej wzgardzonej miłości. Z początkiem lata r. 1675 siostry zebrały się przy pracy na wewnętrznym dziedzińcu klasztornym. Małgorzata Maria uczuła wewnętrzny pociąg, by usiąść pod murem kaplicy, w której przechowywano Najświętszy Sakrament. Siostry wołały, żartowały tak długo, aż wreszcie powstała. Jednak natchnienie, by wróciła pod mur kaplicy, stało się tak silne, że poprosiła o radę przełożoną. „Idź i tam sobie usiądź” – brzmiała odpowiedź. Mimo głośnych śmiechów sióstr wróciła na dawne miejsce i klęcząc spełniała pracę, ale z tak wielkim skupieniem, jak gdyby się znajdowała w jakiejś ustronnej samotni. Nagle zjawiło się przed nią Serce Zbawiciela, jaśniejące jak słońce, płomieniami uwieńczone. Chór Serafinów zstąpił z obłoków i śpiewał: „Z miłości tryska radość i zasług zdrój płynie. Szczęśliwy, kto Serce Pana pokochał jedynie”. Duchy niebieskie wezwały Małgorzatę, by śpiewała razem z nimi, ale się nie ośmieliła. Następnie wysłańcy nieba oświadczyli, że przybyli razem z nią złożyć u stóp Serca Jezusa hołd, uwielbienie i miłość i że zastępować będą jej miejsce, ilekroć nie będzie mogła trwać przed Najświętszym Sakramentem, by w ten sposób za ich pośrednictwem mogła przebywać nieustannie u stóp Jezusa. Objawienie to wyryło w pamięci Małgorzaty niezatarte wspomnienia.
    Jeszcze głębszy wpływ już na cały świat katolicki, miało wywrzeć objawienie, którym Małgorzata zaszczycona została 19 czerwca tego samego roku 1675, w oktawie Bożego Ciała. Wybrana uczennica Pańska, klęcząc przed tabernakulum, odbierała objawy miłości Boskiego Oblubieńca. Pod wpływem tych łask zbudziło się w jej sercu gwałtowne pragnienie, by złożyć Zbawicielowi dowody wzajemnej miłości. Wtedy Chrystus tak przemówił: „Niczym innym nie potrafisz lepiej okazać mi swojej miłości, jak spełniając to, czego już tyle razy od ciebie żądałem”. Przy tych słowach Zbawiciel odsłonił Serce i tak dalej mówił: „Patrz! Oto Serce, które tak bardzo ludzi ukochało, i które niczego nie szczędziło, by się za nich poświęcić i wyczerpać się w objawach miłości; a jako nagrodę odbieram od największej części ludzi tylko oziębłość, brak czci, pogardę i świętokradztwa w tym Sakramencie miłości. Ale co mi największy ból sprawia to to, że serca szczególniej mi poświęcone, w ten sposób ze mną postępują. Dlatego żądam od ciebie, by pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała, szczególną był uroczystością ku czci Serca mego, by w tym dniu zbliżano się do Stołu Pańskiego, by mi cześć składano, celem wynagrodzenia tych wszystkich zniewag, które Serce me spotykają, gdy na ołtarzach przebywam. A ja ci powiadam, że Serce moje w obfitej mierze da odczuć wpływ swej miłości tym, którzy je czcią otoczą i którzy o to starać się będą, by i inni cześć mu oddawali.” „Ależ Panie – ośmieliła się Małgorzata przemówić – do kogóż Ty się zwracasz? Do nędznego stworzenia, do biednej grzesznicy, której niegodność musi stanąć w poprzek drogi spełnieniu się Twego życzenia! Znasz przecież tyle szlachetnych dusz, którym możesz owo zlecenie powierzyć” „Czyż nie wiesz, że używam słabych, by mocnych zawstydzić? – odpowiedział Boski Nauczyciel. – Że wszechmoc moja objawia się w małych i ubogich duchem, aby sobie samym niczego przypisywać nie mogli?” „To wskaż mi przynajmniej środek do spełnienia tego, co mi rozkazujesz – odrzekła odważnie Małgorzata Maria. A Chrystus odpowiedział: – Zwróć się do mego sługi, o. Klaudiusza de la Colombičre z Towarzystwa, które Imię moje nosi i poleć mu w moim imieniu, by wszystko uczynił, co tylko leży w jego mocy, by memu Boskiemu Sercu żądane wynagrodzenie zapewnić. Liczne trudności, na które napotka, nie powinny go odstraszać, ale o tym niech pamięta, że ten, co sobie nie ufa, lecz całą swą ufność we mnie pokłada, wszystkiego dokonać potrafi”.
    O. Klaudiusz de la Colombičre dowiedział się od Małgorzaty, jakie zadanie zostało jemu wyraźnie zlecone. Znając ją nie żywił w sercu żadnej wątpliwości co do objawienia, którym była zaszczycona i z pokorą przyjął to słodkie brzemię. 21 czerwca, w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała poświęcił się całkowicie i niepodzielnie Boskiemu Sercu Jezusa, gotów dla czci i chwały tegoż Serca żyć, pracować i życie poświęcić. Zachęcał penitentki w Paray, by w pierwszy piątek każdego miesiąca przystępowały do Stołu Pańskiego celem wynagrodzenia Zbawicielowi za obojętność i zniewagi, jakie, przebywając na ołtarzach, miał wycierpieć. Zwycięstwo wydawało się bliskie. Tymczasem Jezus przygotował Małgorzacie nową ofiarę. O. de la Colombičre nie tylko nie pozostał w Paray, ale nawet musiał opuścić Francję. On przywrócił pokój i pogodę jej sercu wtedy, kiedy ona sama i wszyscy inni byli przekonani, że zły duch wiedzie ją na manowce. Małgorzata Maria odczuła więc głęboko ten cios, choć go przewidziała. Aż do końca swego krótkiego życia pozostał wierny misji szerzenia kultu Najświętszego Serca Jezusa, według wskazówek udzielonych św. Małgorzacie Marii w objawieniach Zbawcy.
    Po wyjeździe o. de la Colombičre uczennica Najświętszego Serca Jezusa prowadziła dalej życie, które przyjęła z rąk Boskiego Oblubieńca: życie cierpienia i miłości. W listopadzie 1677 r., Boski Mistrz odezwał się: „Pragnę ci oddać me Serce, ale najpierw musisz złożyć całopalną ofiarę, by razem ze mną odczuć karzącą prawicę mojego Ojca, ponieważ w swym sprawiedliwym gniewie grozi, że pewien klasztor surowo ukarze.” Czy ta groźba odnosiła się do klasztoru Nawiedzenia w Paray? Małgorzata Maria zamilczała odpowiedź na to pytanie nawet przed przełożoną. Jednak w otoczeniu Małgorzaty oprócz gorliwych zakonnic znajdowały się i oziębłe, które niezupełnie żyły według ducha reguł i objawiały niechęć wobec uczennicy Zbawiciela. Jezus odsłonił przed nią cierpienia, jakie miały ją spotkać. Widok ten przejął ją drżeniem, więc stwierdziła, że bez pozwolenia przełożonej do niczego nie może się zobowiązywać. Nie poprosiła jednak o pozwolenie z obawy, że przełożona może się na wszystko zgodzić. Nie zaznała spokoju. Przełożona widząc jej udrękę, zapytała ją o przyczynę łez i przerażenia. Usłyszawszy odpowiedź, natychmiast udzieliła Małgorzacie pozwolenia, przed którym właśnie taki lęk ją ogarniał. Małgorzata ociągała się z ostateczną decyzją. Miała przed oczyma anioła sprawiedliwości z biczem, którym ją miał ukarać z chwilą, kiedy się na ofiarę zdecyduje. Wśród wahań i lęku uklękła w wigilię uroczystości Ofiarowania Najświętszej Marii Panny wraz z innymi siostrami przed Najświętszym Sakramentem. Usłyszała głos Boży: „Trudno ci będzie stawić opór pragnieniu mojej sprawiedliwości; ale upokorzenia, które było złączone z twoją ofiarą, doznasz teraz w podwójnej mierze. Pragnąłem tylko ukrytej ofiary, nie chciałaś. Teraz wbrew twym ludzkim rachubom złożyć ją musisz publicznie i wśród nadzwyczaj upokarzających okoliczności, które cię przez całe życie będą poniżać, tak w oczach własnych, jak i wobec innych. Teraz poznasz, co to znaczy, sprzeciwiać się Bogu”.
    Kiedy dokonała wynagrodzenia i w uroczystość Ofiarowania Najświętszej Marii Panny zbliżyła się do Stołu Pańskiego, Jezus ukoił jej udręczone serce, mówiąc: „Rana się zamknęła; sprawiedliwości mojej stało się zadość. Ofiarę twą zespoliłem z moją ofiarą. Nie szukaj nadal w swym cierpieniu niczego innego, jak tylko mego upodobania. Cierp i pracuj w cichości na chwałę Bożą i ku rozszerzeniu królestwa mojego Serca wśród ludzi, bo do tego właśnie dzieła cię wybrałem”.
    W roku 1678 miejsce Matki de Saumaise zajęła Rozalia Greyffié z klasztoru Annecy, kobieta szczególnej cnoty i pokory. Małgorzata od pierwszego dnia powierzyła się jej całkowicie, zgodnie z regułą posłuszeństwa i zaleceniem Jezusa. Nowa przełożona nie mogła sobie wyrobić o Świętej jasnego zdania na podstawie tego co mówiono o niej w Paray. Nie zwracała więc uwagi na nadzwyczajne doznania Małgorzaty, nie powierzała jej żadnego urzędu i korzystała z każdej sposobności, by ją upokarzać. Spostrzegła, że to było Małgorzacie najmilsze. By nie zaszkodzić jej zdrowiu, nie pozwoliła jej na godzinę rozmyślania, które odprawiała w noc czwartkową, leżąc na ziemi z rozciągniętymi ramionami. Nieco później, nie znając powodów, które skłaniały Małgorzatę Marię do tej modlitwy w czasie nocnego spoczynku klasztoru, zakazała jej zupełnie tego rozmyślania. Małgorzata posłusznie poddała się zarządzeniu, ale przekazała przełożonej, że Jezus nie jest zadowolony i że da jej to odczuć. Kiedy 14 grudnia r. 1678, jedna z najlepszych sióstr po krótkiej chorobie skonała na rękach matki Greyffié, uznała ona wreszcie w tej stracie karę Bożą i pozwoliła bezzwłocznie siostrze Alacoque na jej rozmyślanie.
    Podczas rekolekcji Małgorzata doznawała w takim stopniu objawów miłości ze strony Oblubieńca, że była zmuszona wołać: „Dosyć, Panie, dosyć!”. Ale Jezus odpowiedział: „Jedz i pij z stołu moich radości; potrzebujesz siły i orzeźwienia, by naprzód odważnie kroczyć. Długa i ciężka droga ściele się przed tobą i od czasu do czasu będziesz musiała odetchnąć i wypocząć w moim Sercu, które dla Ciebie zawsze bezpiecznym będzie schronieniem. Jeśli dam ci poznać, że sprawiedliwość moja gniewa się z powodu grzeszników, wtedy zbliżaj się do św. Stołu i módl się do mnie serdecznie i gorąco. A nie opieraj mi się, ponieważ musisz mi służyć jako narzędzie, by pozyskać ludzkie serca dla mojej miłości.” „Ależ nie pojmuję, o Boże, w jaki sposób stać się to może”. „Przez moją wszechmoc, która wszystko z nicości wywiodła. Pomnij, że do mnie należysz, i że tobie nic nie pozostaje; natomiast rozporządzać możesz sercem moim; skarby w nim zawarte możesz podług upodobania swojego rozdzielać, komukolwiek tylko zechcesz. A w podarkach nie bądź skąpa, bo skarby te nieskończone. Jeszcze wielkim i ciężkim krzyżem obarczę twe ramiona, ale niczego się nie obawiaj, jestem dość potężny, by stać się twoją podporą. Szatan pragnie twą cnotę na próbę wystawić, ale pozwolę mu dręczyć cię tylko tymi samymi pokusami, z którymi przyszedł do mnie na pustynię. Połóż tylko ufność swą we mnie, a ja będę twą ochroną”.
    W Wielki Piątek 1687 r., dnia 28 marca dusza Małgorzaty tak pragnęła Eucharystycznego Chleba, że zaczęła mówić do swego Oblubieńca: „Miły Jezu, chcę strawić się w pragnieniu Ciebie, a nie mogąc Cię dzisiaj posiadać, nie przestanę Cię łaknąć”. Jezus przyszedł ją pocieszyć: „Twoje pragnienie tak przeniknęło moje Serce, że gdybym nie ustanowił tego Sakramentu miłości, uczyniłbym to teraz, by stać się twoim pokarmem. Znajduję tyle przyjemności w tym, gdy mnie ktoś z taką żarliwością pragnie, że ile razy jakie serce to pragnienie wyrazi, tyle razy spoglądam na nie z miłością, by je do siebie przygarnąć”. Przeniknęło mnie to tak wielkim żarem, iż dusza moja czuła się na wskroś uniesiona i nie mogła wyrazić swych uczuć inaczej, jak tylko przez te słowa: O miłości, o nadmiarze miłości Boga względem tak nędznego stworzenia!

    MISTRZYNI NOWICJUSZEK
    Przyszedł jednak – wśród cierpień i upokorzeń, których Małgorzacie nigdy nie brakowało – czas, w którym Jezus postanowił dać jej sposobność rozszerzenia pragnień Jego Serca na inne dusze. I tak z końcem 1684 r. zachorowała mistrzyni nowicjatu. Bez zastanowienia przeznaczono na ten urząd Małgorzatę. Pokorna zakonnica była doskonałą mistrzynią. I nie mogło być inaczej, skoro za podstawę oddziaływania na dusze przyjęła zasadę, by udzielać tylko to, co sama otrzyma od Serca Jezusowego. Przez cały czas, gdy była mistrzynią, Mistrzem nowicjatu w klasztorze w Paray było Najświętsze Serce Jezusa.
    Dobrze zrozumiała swoje zadanie i czuła, że Jezus pragnie, by i w innych wszczepiała poznanie i cześć Jego Serca. Wesołym, ujmującym wyglądem i dzięki łagodnemu i przyjaznemu usposobieniu pozyskała natychmiast zaufanie nowicjuszek. „Zachowujcie – mawiała – z wielką wiernością wszystkie reguły nawet i najmniejsze, przez to pozyskacie sobie Serce Ojca, który tak czule was kocha. Jak długo Mu wierne będziecie, nie potrzebujecie się obawiać niczego. Nie popełniajcie nigdy z rozmysłem jakiegokolwiek uchybienia. Pamiętajcie, że jesteście oblubienicami ukrzyżowanego Boga i że dlatego całkowicie do Niego musicie należeć, jeśli zechce w was królestwo Boże utrwalić. A królestwo Jego jest królestwem pokoju w cierpieniach”.

    DALSZE PRÓBY I PIERWSZE ZWYCIĘSTWA
    W r. 1685 w uroczystość jej imienin, w piątek, nowicjuszki chciały ofiarować mistrzyni kilka wianuszków kwiatów. Ona zaś poprosiła, by złożyły je Boskiemu Sercu Jezusa w ofierze. Spełniając życzenie ukochanej mistrzyni, zbudowały więc maleńki ołtarzyk, umieściły na nim wycięte z papieru, uwieńczone płomieniami serce i ozdobiły ołtarz kwiatami. Następnie wśród objawów żywej radości poprowadziły mistrzynię do tego skromnego ołtarza. Ona uniesiona wewnętrzną radością rzuciła się na kolana przed tym symbolem miłości Jezusa Chrystusa i w świętym zachwycie głośno poświęciła się Sercu Boskiemu. To samo uczyniła gromadka nowicjuszek.
    Nieopisaną była radość mistrzyni, kiedy zauważyła, że ogień miłości Boskiego Serca Jezusa poczyna żarzyć się w niewinnych sercach młodych nowicjuszek. Ale to jej nie wystarczało. By jak najwięcej dusz pozyskać dla umiłowanego Zbawcy zaprosiła kilka starszych sióstr. Zaproszone nie zjawiły się, z wyjątkiem trzech, które przyszły z grzeczności. Niektóre szydziły i stanowczo wystąpiły przeciw „duchowi świętych reguł nie odpowiadającym nowościom”.
    Boski Oblubieniec przepowiedział jej, że sprawa ta napotka na wielkie przeszkody, ale że mimo wszystko nabożeństwo do Boskiego Jego Serca rozszerzy się po całym chrześcijańskim świecie i że zakwitnie w zakonie Nawiedzenia. Dlatego pełna otuchy mówiła do młodych nowicjuszek: „Dobrze, one nie chcą przyjść, ale Serce Jezusa i tak je do siebie pociągnie. Jezus pragnie wszystkiego z miłości, a niczego nie chce z musu. Trzeba ten czas przeczekać, który On naznaczył, a czas stosowny nadejdzie.” Już po roku wypełniła się przepowiednia Małgorzaty. Na razie publicznie napomniano Małgorzatę i zakazano objawiać nabożeństwo w klasztorze, chyba że w ukryciu, w nowicjacie. Za karę nie wolno jej było częściej niż innym siostrom przystępować do Stołu Pańskiego. Jezus pocieszał ją:
    „Bądź spokojna, moja córko; ja będę panował mimo mych nieprzyjaciół, i mimo wszystkich, którzy mi się sprzeciwiają”. Pełna ufności spoglądała wtedy Małgorzata na tabernakulum i wzdychała: „Kiedyż, ukochany Zbawicielu, wybije ta szczęśliwa godzina? Tymczasem powierzam Tobie Twą własną sprawę. Będę cierpieć i milczeć”.
    W kilka zaledwie tygodni po tych zdarzeniach, jedna z nowicjuszek poważnie się rozchorowała. Mało już było nadziei utrzymania jej przy życiu. Kiedy Małgorzata gorąco błagała o jej wyzdrowienie, Jezus dał jej poznać, że zdrowie chorej się nie polepszy, dopóki jej przełożona nie pozwoli na Komunię św. w pierwszy piątek miesiąca. Małgorzata zapisała usłyszane słowa: „Powiedz swojej przełożonej, że wielką wyrządziła mi przykrość przez to, że dla przypodobania się stworzeniom nie zawahała się mnie obrazić, zabraniając ci Komunii św., której przyjmowanie nakazałem ci w tym celu, aby przez zasługi Serca mojego Ojcu niebieskiemu składać zadośćuczynienie za wszystkie wykroczenia przeciwne miłości. Ciebie sobie wybrałem, byś mi składała ofiarę błagalną, więc skoro ona przeszkadza postąpić ci według mej woli, zabiorę jako ofiarę, tę cierpiącą siostrę”. Przełożona natychmiast pozwoliła jej na Komunię św. i niebezpieczeństwo minęło. Duch ciemności poruszał wszystkie sprężyny, by ją usunąć z urzędu mistrzyni. Ale Boski Zbawiciel sam jej przyrzekł, że jej nowicjuszki staną się kamieniem węgielnym świątyni poświęconej czci Jego Serca. Kiedy kadencja Małgorzaty Marii jako mistrzyni nowicjatu dobiegła końca, kilka sióstr, które miały wyjść z nowicjatu w tym czasie, co ich ukochana mistrzyni, postanowiło zabrać mały obrazek Najświętszego Serca. W oddalonym miejscu, gdzie rzadko zachodzono, znalazły niewielką niszę i tam umieściły ów obrazek. Urządziły tam małe oratorium, które wychodziło na schody prowadzące do wieży nowicjatu. Pierwsze czcicielki Serca Jezusowego uczyniły z tego małe sanktuarium, upiększając je według możliwości.
    Nowy duch ożywił zgromadzenie od czasu, gdy zaczęto czcić w nim Serce Jezusa. Ks. Languet opisuje wspaniałą przemianę klasztoru w Paray pod wpływem nabożeństwa do Najświętszego Serca: „W ten sposób nabożeństwo do Serca Pana naszego dokonało w tym zgromadzeniu cudownej zmiany, którą siostra Małgorzata osiągnęła przez swoje łzy i cierpienia. Jej cierpliwość i pokora przezwyciężyły wszystko, a Syn Boży przemienił serca, które zaczęły czcić Jego Najświętsze Serce. Rozlał w nich umiłowanie doskonałości zakonnej i gorliwość w nabywaniu jej. Ale w miarę jak siostrom otwierały się oczy na świętość swych obowiązków, otwierały je równocześnie na zasługi tej, która sprowadziła na nie tyle błogosławieństw Bożych. Sprzeciwy i wzgardy, których dotychczas doznawała, zmieniły się w uwielbienie. Nie nazywano jej inaczej, jak tylko świętą i słuchano jej słów jak wyroczni”.
    Na cały dom spływało błogosławieństwo tego nabożeństwa. Siostry złożyły dary, prosząc przełożoną o zamówienie obrazu Serca Jezusowego. Uznała ona jednak za lepsze poczekać, aż będzie mogła zbudować kaplicę. Dla apostołki Najświętszego Serca nadszedł więc dzień szczęścia. Kaplica ku czci Serca Jezusa, zaprojektowana 21 czerwca 1686 r., została ukończona w końcu 1688 r. Uroczyste poświęcenie wyznaczono na dzień 7 września 1688 r. Całe miasto pragnęło wziąć udział w uroczystości. Rozpoczęły się modlitwy i ceremonie. Małgorzata Maria była w stanie ekstazy, przebywała raczej w niebie niż na ziemi.

    DROGA KU NIEBU
    Złożywszy urząd mistrzyni nowicjatu, siostra Małgorzata Maria wróciła na stanowisko pomocnicy w infirmerii. Tam znowu miała dosyć okazji do praktykowania wyrzeczenia i pokory. Cieszyła się jednak widząc, że kaplicę Serca Jezusowego nawiedzały wszystkie siostry i że stała się ona celem pielgrzymek zgromadzenia, zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, kiedy siostry udawały się tam w procesji, śpiewając litanię do Najświętszego Serca i odmawiając modlitwy przebłagalne oraz akt poświęcenia.
    W roku 1690 imię s. Małgorzaty Marii miało się znaleźć na karteczkach sióstr dokonujących wyboru nowej przełożonej. Przerażona Małgorzata błagała Jezusa o odjęcie tego krzyża. Uzyskała zgodę. Nowa przełożona pragnęła jej jednak jako asystentki. Małgorzata prosiła o zwolnienie i z tego, lecz to nie podobało się Jezusowi i zganił ją z tego powodu. Tak więc pozostała asystentką, a zarazem zaufaną przyjaciółką tak przełożonej jak i wszystkich sióstr, które spieszyły do niej po radę. Rozmawiała z nimi o Bogu tak porywająco, że nawet najmniej gorliwe zmuszone były do miłowania Go.
    Kiedy Małgorzata poprosiła nową przełożoną, by mogła noc z czwartku na piątek spędzać na modlitwie, ta odmówiła ze względu na jej słabość i niedomagania. Zakazała jej też wszelkich ćwiczeń pokutnych. Małgorzata stwierdziła: „Nie pożyję ja już długo, brak mi bowiem cierpień. Matka nasza zanadto troszczy się o mnie”. Do innej siostry powiedziała: „Na pewno umrę w tym roku, bo nie doznaję już żadnego cierpienia, a życie moje przeszkadza zebraniu owoców, które pewna książka o czci Najświętszego Serca Jezusa przynieść może”.
    Istotnie po książce o. de la Colombičre, wydanej już po jego śmierci, teraz jezuita, o. Croiset, pisał dziełko o nabożeństwie do Serca Jezusa. Wydał je w rok po śmierci Małgorzaty. Nie chciała dożyć pojawienia się tej książki, by nie wychodzić ze swego ukrycia, choć z drugiej strony gorąca miłość Serca Jezusa budziła w niej pragnienie, aby dzieło to było jak najszybciej poznane i rozszerzane.
    Rosło w niej przekonanie, że dzień jej odejścia jest bliski. Dlatego poprosiła w dniu urodzin, 22 lipca 1690 r. o pozwolenie na 40-dniowe rekolekcje, by przygotować się na spotkanie z Boskim Oblubieńcem. Wśród cierpień rozpoczęła je w październiku. 8-go października pozostała już w łóżku. Lekarz, który odwiedził chorą, oświadczył, że słabość jest tylko nieznaczna. Jednak Małgorzata nadal twierdziła, że na tę chorobę życie zakończy. „Czy wiesz – rzekła do niej pielęgniarka – że lekarz orzekł właśnie coś zupełnie przeciwnego?” W kilka dni potem zapragnęła przyjąć Wiatyk. „Siostro, przecież to jest rzeczą niedozwoloną – odpowiedziano jej – nie jesteś w niebezpieczeństwie”. „Proszę mi jednak podać Komunię św., jeszcze jestem na czczo”. Przeczuwała, że na ziemi czyni to po raz ostatni. Prośbę jej spełniono. Mimo gwałtownych cierpień, lekarz nie obawiał się niczego: siostra Małgorzata zawsze była cierpiąca, wychudła i blada.
    Niespodziewanie odwaga jej została wystawioną na ciężką próbę. Myśl o nieskończonej sprawiedliwości Bożej przejmowała ją obawą i drżeniem. Obejmując kurczowo krzyż, przyciskała go do piersi, wzdychając: „Miłosierdzia Boże mój, miłosierdzia…” Wkrótce jednak rozjaśniły się jej oczy i oblał ją rumieniec radości: „Miłosierdziu Twemu, o Panie, pragnę śpiewać wieczystą pieśń. Cóż jest na niebiosach i czego pożądam na ziemi prócz Ciebie!”
    Teraz nawet lekarz zauważył, że Małgorzata popadła w osłabienie. „Dzięki Bogu – wyszeptała – że się już zabezpieczyłam, przypuszczałam, że mnie nie uznają za zbyt chorą. Dzięki Bożej dobroci przyjęłam w ostatniej Komunii św. Zbawcę mojego jako Wiatyk… O, goreję, goreję wewnętrznie. Ach, żeby to pochodziło z miłości ku Bogu. Alem nigdy nie kochała doskonale Boga mojego. Siostry proście Go za mnie o przebaczenie i kochajcie Go z całego serca waszego, aby Mu wynagrodzić za wszystkie przeze mnie zmarnowane chwile. Kochać Boga, o cóż to za szczęście! O miłujcie Go, miłujcie!”
    Był dzień 17 października r. 1690. Małgorzata Maria błagała siostry, by zechciały odmówić litanię do Boskiego Serca Jezusa i do Matki Bożej, aby wyjednać ich pomoc na ostatnią godzinę. Kiedy kapłan udzielił jej sakramentu namaszczenia, wtedy otworzyła jeszcze raz wargi i wezwanie: ‘Jezus’ było ostatnim jej słowem.
    Siostra Małgorzata Maria Alacoque przeżyła 43 lata. 19 lat spędziła w klasztorze Sióstr Nawiedzenia (Wizytek). Siostry gorzko płakały po stracie takiego wzoru życia. Widziały jednak, jak lekką i słodką jest śmierć dla tych, którzy żarliwie czcili Najświętsze Serce Jezusa.
    Zaledwie wiadomość o śmierci wyszła poza kraty klauzury, już zaczęto w mieście opowiadać: „Umarła święta”! Na drugi dzień, gdy otwarto kościół, ludzie przybyli tłumnie. Pogrzeb odbył się wieczorem 18 października.

    ŚWIĘTA
    Grób s. Małgorzaty Marii zaczął Bóg uświetniać nieustannie wielkimi cudami. Największym cudem, jaki zdziałała prawica Boża przez tę słabą i światu nieznaną dziewicę, było rozszerzenie nabożeństwa do Boskiego Serca Jezusa, z którego spłynęły i spływają bogate strumienie łask na Kościół Boży i wiernych. Tak spełniła Małgorzata Maria powierzone jej przez Boskiego Mistrza zadanie.
    22 września 1827 r. kardynałowie, którym zlecono zbadanie jej dzieł, oznajmili papieżowi Leonowi XII, że pisma te nie przedstawiają przeszkody do prowadzenia procesu beatyfikacyjnego. Z dokładnie zbadanych pism wyjęto dwanaście obietnic dla czczących Boskie Serce Jezusa, które we wszystkich językach świata rozbrzmiały donośnie, a 18 września 1864 r. Pius IX ogłosił Małgorzatę Marię błogosławioną.
    W kilka miesięcy później w Paray-le-Monial obchodzono uroczystości ku jej czci. Święte szczątki złożono w złocistym relikwiarzu. Wkrótce potem podniesiono w całym Kościele święto Najświętszego Serca Jezusa do godności uroczystości. Od tego czasu rozlewa się to nabożeństwo po świecie, niosąc zdroje niezliczonych łask i cudów. Tam, gdzie dociera nauka Kościoła, tam zjawia się i wizerunek Boskiego Serca, które darzy wszystkich czcicieli przedziwnymi łaskami.
    W 2 lata po uroczystej beatyfikacji, pod wpływem napływających nieustannie próśb i błagań, rozpoczęto proces kanonizacyjny. Uroczystość tę zachowało Serce Jezusa na czas, gdy świat rozdarty ranami wojny potrzebował balsamu na swe cierpienia. Gdy burza wojenna przycichła, z woli Ojca św. odbyło się w Rzymie 13 maja 1920 roku, uroczyste zaliczenie błogosławionej Małgorzaty w poczet Świętych.

    w: „Vox Domini” nr 5/97, str. 2-9. Oprac. red. na podstawie:

    1. Ks. W. van Nieuwenhoff Żywot św. Małgorzaty Marii Alacoque. Tłum.: Ks. E. Kosibowicz wyd. II. Kraków, 1930.

    2. Święta Małgorzata Maria, Wydawnictwo Sióstr Loretanek Warszawa 1976

    Więcej o Przesłaniu Serca Pana Jezusa w naszej ofercie:

    ______________________________________________________________________________________

    Serce, które umiłowało ludzi…

    – św. Małgorzata Alacoque

    Serce, które umiłowało ludzi... - św. Małgorzata Alacoque

    św. Małgorzata Maria Alacoque/Ar Gwennek (PD)

    ***

    Paray-le Monial to małe miasteczko położone w Burgundii. W średniowieczu region ten stanowił centrum życia religijnego. Najcenniejszą ozdobą miasta jest piękna, kamienna bazylika, zbudowana przez zakonników z Cluny na przestrzeni XI i XII wieku.

    Ale Paray-le Monial znane jest na całym świecie przede wszystkim dzięki wydarzeniom, które rozegrały się w jego murach w XVII wieku.Wtedy to skromna i zapomniana przez ludzi kaplica klasztoru Sióstr Wizytek, znajdująca się w cieniu słynnej romańskiej bazyliki, została wybrana przez Boga jako miejsce objawień.

    U źródeł powołania

    Małgorzata Maria Alacoque, której Jezus objawił swoje Serce, urodziła się 22 lipca 1647 r. w Lauthecour, miejscowości oddalonej o 30 km od Paray-le Monial. Po śmierci ojca, który osierocił siedmioro dzieci, ośmioletnia Małgorzata została oddana do kolegium klarysek w Charolles. Kiedy ciężko zachorowała, musiała opuścić to miejsce i trafiła do apodyktycznego wuja. Przez cztery lata ciężkiej choroby dziewczynka dojrzewała duchowo i gorąco pragnęła poświęcić się Bogu. Jej marzenie spełniło się dopiero w wieku 24 lat.

    Objawienia

    Dwa lata po otrzymaniu habitu zakonnego, w 1673 roku, kiedy siostra Małgorzata w chórze klasztornym adorowała Najświętszy Sakrament, Jezus objawił jej się po raz pierwszy. Otworzył swoją pierś i powiedział: „Moje Boskie Serce płonie tak silną miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych gorących płomieni, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie je rozlać za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami”. Podczas tego objawienia Jezus wziął serce Małgorzaty i umieścił je symbolicznie w swoim Sercu, a następnie oddał jej serce gorące.

    Podczas drugiego objawienia, kiedy Święta ujrzała Serce Boże na tronie, jaśniejące jak słońce, Pan Jezus objawił jej, że chce, by w Kościele wprowadzono nowe nabożeństwo i wyjaśnił: „To nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem Mojej miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach”.

    Przy kolejnym objawieniu Pan Jezus ukazał się, jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce. Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi – płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe Serce, które było źródłem tych promieni. Małgorzata usłyszała: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, a w zamian za to otrzymuje wzgardę i zapomnienie. Ty przynajmniej staraj się mi zadośćuczynić, o ile to będzie w twojej mocy, za ich niewdzięczność”. Jezus polecił Małgorzacie, by często, a zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, przystępowała do Komunii świętej, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek miesiąca uczestniczyła w jego konaniu w Ogrójcu między godziną 23.00 a 24.00: „Upadniesz na twarz i przepędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.

    Święto ku czci Serca Pana Jezusa

    Przy ostatnim objawieniu w 1675 roku Pan Jezus zażądał, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był poświęcony jako osobne święto na uczczenie Jego Serca i na wynagrodzenie Mu przez Komunię świętą i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznawał, gdy w czasie oktawy był wystawiany na ołtarzach. W zamian za to obiecał Małgorzacie, że Jego Serce wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Jego Sercu oddadzą cześć lub przyczynią się do rozszerzenia święta.

    Małgorzata, poruszona do głębi obrazem zranionego Serca Jezusa i jako świadek gorącej miłości, jaką ono płonie, głosiła aż do śmierci, która nastąpiła 17 października 1690 roku, powierzone jej orędzie. Jej ciało pochowano na terenie klasztoru; w czasie procesu beatyfikacyjnego przeprowadzono ekshumację. Obecnie szczątki Świętej spoczywają w ołtarzu kaplicy klasztornej, pod relikwiarzem z jej woskową podobizną.

    Święto Serca Pana Jezusa zostało początkowo przez niektóre kręgi (np. przez jansenistów) uznane za herezję. Przez wiele lat milczała również Stolica Apostolska, pomimo próśb biskupów, bractw i zakonów. Pożądany skutek odniósł memoriał Episkopatu Polski, skierowany w roku 1765 do papieża Klemensa XIII. Papież zezwolił najpierw na obchodzenie święta wizytkom, a później całej Polsce. Wprawdzie papież Pius IX w 1856 roku uznał święto Serca Pana Jezusa w całym Kościele, to jednak dopiero beatyfikacja Sługi Bożej Małgorzaty Alacoque w 1864 roku, dokonana przez papieża Piusa IX, i kanonizacja w 1920 r. przez papieża Benedykta XV przyczyniły się do ostatecznej aprobaty tego święta. Jest ono ruchome, obchodzi się je w piątek po zakończeniu oktawy Bożego Ciała.

    wiara.pl

    _____________________________________________________________________________

    Serce Jezusa

    Serce Jezusa

    “św. Małgorzata Maria Alacoque kontempluje Serce Jezusa”

    olej na płótnie, ok. 1765, kolekcja prywatna/Corrado Giaquinto (PD)

    ***

    Rozmodlona święta wydaje się zachęcać widza do przyklęknięcia i adoracji Bożego Serca.

    Pomiędzy 1673 a 1675 rokiem, w klasztorze wizytek w Parayle-Monial w Burgundii, mniszka Małgorzata Maria Alacoque czterokrotnie ujrzała Zbawiciela, który nakazał jej szerzyć kult swego Serca. Pod wpływem jej objawień wprowadzono uroczystość Najświętszego Serca Jezusa, którą Kościół katolicki obchodzi w piątek po oktawie Bożego Ciała.

    Chrystus ukazał się św. Małgorzacie Marii już podczas rekolekcji poprzedzających obłóczyny, 6 listopada 1672 r. Potem nastąpiły cztery objawienia, zwane dziś wielkimi.

    Po śmierci świętej kult Najświętszego Serca Jezusa rozszerzał się coraz bardziej. Wreszcie, w 1765 roku, papież Klemens XIII ustanowił święto. Prawdopodobnie w tym samym roku Corrado Giaquinto, włoski malarz barokowy, namalował Małgorzatę Marię modlącą się do Serca Jezusa.

    Na obrazie widzimy drugie z czterech wielkich objawień, do którego doszło w kaplicy klasztornej. Jezus przekazał pobożnej mniszce swoje pragnienie, aby ludzie Go miłowali. Wyjaśnił, że właśnie dlatego objawia im swoje Serce wraz ze wszystkimi skarbami Bożej Miłości. Serce było otoczone promieniami i koroną cierniową. U góry wieńczył Je krzyż.

    Giaquinto namalował objawienie w ten sposób, że na pierwszym planie widzimy Serce, oglądając je od innej strony niż święta. Cała sytuacja została przez artystę odrealniona. Tłumy aniołków skąpanych w złocistym świetle, podtrzymują teatralną kurtynę otaczającą Serce i Małgorzatę Marię. Całość przypomina pobożne obrazki, które wierni wieszają na ścianach swych mieszkań. Rozmodlona święta wydaje się zachęcać widza do przyklęknięcia i adoracji Bożego Serca.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________

    14 października

    Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Ogilvie

    Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików.
    W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Glasgow, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile.
    Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI.Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów:
    Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa, dziewica
      •  Święty Teofil z Antiochii, biskup
    ***
    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
    23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
    Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
    W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
    Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.

    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
    Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.
    W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa, dziewica

    Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa

    Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego.
    W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat.
    W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”.
    Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo.
    W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra.
    W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.
    Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron.
    7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Bł. Aleksandra Maria da Costa

    Krótka biografia bł. Aleksandry Marii da Costa (1904-1955)

    Bł. Aleksandra Maria da Costa/Radio Niepokalanów

    ***

    Była jedną z największych mistyczek ubiegłego stulecia. Współcierpiąc z Chrystusem, miała udział w Jego dziele odkupienia.

    Urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze w archidiecezji Braga w Portugalii. Gdy miała 7 lat, rodzice posłali ją do Póvoa de Varzim, gdzie znajdowała się najbliższa szkoła podstawowa. Mieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. Tam w 1911 r. przyjęła I komunię św. Po osiemnastu miesiącach nauki powróciła do domu rodzinnego.

    Gdy miała 14 lat, doszło do tragicznego wydarzenia, które przesądziło o całym jej życiu. W Wielką Sobotę 1918 r., chcąc się uchronić przed gwałtem, wyskoczyła przez okno z wysokości 4 m. Następstwem upadku był postępujący paraliż.

    Od 14 kwietnia 1925 r. nie mogła już podnieść się z łóżka, w którym pozostała przez 30 lat, aż do śmierci.

    W pierwszych latach choroby błagała Boga za wstawiennictwem Matki Bożej o łaskę uzdrowienia. Złożyła też przyrzeczenie, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się pracy misyjnej. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem, i przyjęła je całym sercem. Mawiała: «Matka Najświętsza wyjednała mi jeszcze większą łaskę. Najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej i w końcu pragnienie cierpienia».

    Ta nowa wizja cierpienia otwiera ją na życie mistyczne. Aleksandra doznaje głębokiego zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym. Swoje powołanie ujmuje w następujących słowach: «Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie». Niczym lampka przed tabernakulum, chce zawsze trwać przed Jezusem w Eucharystii, a podczas każdej Mszy św. ofiarowywać się Przedwiecznemu Ojcu za grzeszników, wraz z Jezusem i w Jego intencjach.

    Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. co piątek — czyli 182 razy — pomimo paraliżu w niewytłumaczalny sposób wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny odprawiała Drogę Krzyżową.

    «Kochać, cierpieć i wynagradzać» — taki program życia wyznaczył jej sam Jezus. Od 1934 r., na polecenie swego kierownika duchownego o. Mariana Pinhy SJ, Aleksandra spisywała wszystko, co mówił do niej Zbawiciel.

    W 1936 r. Pan Jezus za jej pośrednictwem polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O. Pinho trzykrotnie informował papieży o tym życzeniu. Wreszcie, po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu przekazanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w Bazylice św. Piotra.

    27 marca 1942 r. Aleksandra przestała jeść i od tej pory żyła jedynie Eucharystią.

    Idąc za radą swego nowego kierownika duchownego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby swym cierpieniem przyczyniać się do zbawienia młodych. Bardzo interesowała się ludźmi, ich problemami i życiem duchowym. Wiele osób przyjeżdżało do niej po radę lub z prośbą o modlitwę. W dalszym ciągu dyktowała swój dziennik.

    7 stycznia 1955 r. zostało jej objawione, że w ciągu roku umrze. 12 października przyjęła namaszczenie chorych, a następnego dnia, w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie, umarła. «Jestem szczęśliwa, bo idę do nieba» — powiedziała przed śmiercią. Na swym grobie, który obecnie znajduje się w kościele parafialnym w Balasarze, kazała umieścić słowa: «Grzesznicy, jeśli proch mego ciała może przyczynić się do waszego zbawienia, zbliżcie się, depczcie go, aż całkiem zniknie. Ale nie grzeszcie już więcej, nie obrażajcie naszego Pana Jezusa!»

    L\’OSSERVATORE ROMANOL’Osservatore Romano 6/2004

    ____________________________________________________________________________

    Beatyfikacja ks. Czartoryskiego i pięciu kobiet

    Jan Paweł II wyniósł na ołtarze sześcioro nowych błogosławionych. Wśród nich jest znany polski salezjanin August Czartoryski, a także salezjanki, siostry z Hiszpanii i Portugalii, dwie zakonnice z Kolumbii i Meksyku oraz jedna z Włoch.

    W kazaniu, wygłoszonym w kilku językach przypomniał sylwetki nowych błogosławionych, zwracając uwagę zwłaszcza na ich zasługi duchowe. Nawiązując do fragmentu Ewangelii św. Jana, czytanej w czasie liturgii, Papież powiedział, że gdy uczniowie „rozpoznali zmartwychwstałego Pana, (…), ufając Jego słowom, zarzucili sieci do wody i wyciągnęli na brzeg »mnóstwo ryb«”. – Podobnie jak apostołowie, my także zdumieni jesteśmy w obliczu bogactwa wspaniałości, jakie Pan Bóg dokonuje w sercach tych, którzy pokładają w Nim ufność – powiedział Papież.

    Przechodząc następnie do krótkich charakterystyk nowych błogosławionych, Ojciec Święty podkreślił, że „są oni wymownymi przykładami, jak Pan odmienia życie wierzących, kiedy Mu się ufa”.

    *Jako pierwszego omawiał polskiego księcia-salezjanina*. Oto pełny tekst tej części kazania:

    „Jak miłe są przybytki Twoje, Panie Zastępów… dzień jeden w przybytkach Twoich lepszy jest niż innych tysiące” (Ps 84/83/, 2.11). Te słowa Psalmu zapisał jako motto życia na prymicyjnym obrazku błogosławiony August Czartoryski. Zawiera się w nich zachwyt człowieka, który idąc za głosem powołania odkrywa piękno kapłańskiej posługi. Brzmi w nich również echo różnorakich wyborów, jakich musi dokonywać każdy, kto odkrywa wolę Bożą i pragnie ją pełnić.

    August Czartoryski, młody książę, wypracował skuteczną metodę rozeznawania zamysłów Bożych. Wszystkie pytania i rozterki przedstawiał najpierw Bogu w modlitwie, a potem w duchu posłuszeństwa szedł za radą swoich duchowych przewodników. Tak odczytał swoje powołanie, aby podjąć życie ubogie i służyć najmniejszym. Ta sama metoda pozwoliła mu przez całe życie dokonywać takich wyborów, że możemy dziś powiedzieć, że realizował zamysły Bożej Opatrzności w sposób heroiczny.

    Przykład jego świętości pragnę pozostawić szczególnie ludziom młodym, którzy dziś szukają sposobu na odkrywanie woli Bożej odnośnie do ich życia i pragną wiernie podążać każdego dnia za głosem Bożym. Moi drodzy młodzi przyjaciele, uczcie się od błogosławionego Augusta gorąco prosić na modlitwie o światło Ducha Świętego i o mądrych przewodników, abyście mogli poznawać Boży plan waszego życia i byście zdołali zawsze kroczyć drogą świętości.

    *Z kolei Papież przedstawił krótko zasługi pozostałych beatyfikowanych*. O pierwszej z nich – Kolumbijce *bł. Laurze Montoya* – powiedział m.in., iż przejęta losem tubylców, mieszkających z dala od ośrodków miejskich, postanowiła założyć Zgromadzenie Misjonarek Maryi Niepokalanej i św. Katarzyny Sieneńskiej, „aby nieść światło Ewangelii mieszkańcom dżungli”. Czuła się ona duchową matką autochtonów, którym pragnęła ukazać miłość Boga. Żyłą w trudnych czasach, „gdyż napięcia społeczne wykrwawiały również wtedy jej szlachetną ojczyznę”, toteż „czerpiąc natchnienie z jej pokojowego przesłania, prosimy dzisiaj, aby umiłowana Kolumbia cieszyła się wkrótce pokojem, sprawiedliwością i postępem” – powiedział Papież.

    Zaznaczył następnie, że skierowane trzykrotnie do Piotra pytanie Jezusa: „Czy Mnie miłujesz?” zadaje On także ludziom wszystkich czasów, a chrześcijanie winni odpowiedzieć z całą mocą i szybko na plany, jakie Bóg ma wobec każdego człowieka. Tak uczyniła Meksykanka *bł. Maria Guadalupe Garcia Zavala*, która wyrzekłszy się małżeństwa, oddała się w służbę najuboższym, potrzebującym i chorym, powołując do życia Zgromadzenie Sióstr św. Małgorzaty Marii i Ubogich. – Z głęboką wiarą, nieskończoną nadzieją i wielką miłością Boga szukała ona własnego uświęcenia, płynącego z umiłowania Serca Jezusowego i wierności Kościołowi. W ten sposób żyła zgodnie z hasłem, które pozostawiła swym siostrom: „Miłość aż do ofiary i stałość aż do śmierci” – powiedział Ojciec Święty.

    Podkreślił z kolei, że okazywanie miłości Boga dzieciom, biednym i każdemu człowiekowi w każdym zakątku ziemi było bodźcem do działania Włoszki *bł. Nemezji Valle* przez całe jej życie – kontynuował kaznodzieja. Nauczanie to pozostawiła jako szczególny nakaz swym Siostrom Miłosierdzia św. Joanny Antydy Thouret, jak również wiernym archidiecezji turyńskiej. – Jest to przykład jaśniejącej świętości, podniesionej do najwyższych stopni doskonałości ewangelicznej, która się przekłada na proste gesty codziennego życia, całkowicie polegającego na Bogu – podkreślił Papież. Dodał, że nowa błogosławiona nadal powtarza nam wszystkim: „Świętość nie polega na czynieniu wielu lub wielkich rzeczy. Świętym jest ten, kto pełni swe codzienne zadania dla Pana”.

    Również Hiszpanka *bł. s. Euzebia Palomino Yenes* usłyszała pewnego dnia wołanie Pana: „Pójdź za Mną” i odpowiedziałą na nie silną duchowością i głęboką pokorą w życiu codziennym. Jako dobra salezjanka była ożywiana umiłowaniem Eucharystii i Maryi Panny. Ważne były dla niej miłość i służba, o resztę nie dbała, była wierna salezjańskiemu hasłu: „Da mihi animas, caterea tolle” (Daj dusze, resztę zabierz). Radykalizmem i dokładnym przylgnięciem do dokonanego prze z siebie wyboru s. Euzebia kroczyła fascynującą, a zarazem wymagającą drogą świętości dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla młodych naszych czasów – mówił Papież.

    Jako ostatnią przypomniał Portugalkę *bł. Aleksandrynę Marię da Costa*, której życie można porównać z odpowiedzią Szymona-Piotra na trzykrotne pytanie Jezusa: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję”. Odpowiedziała ona podobnie Jezusowi na to pytanie, całym swoim życiem okazując, że Go kocha. Poślubiona Mu krwią, przeżywała mistycznie Mękę Chrystusa i ofiarowała Mu samą siebie za grzeszników – mówił Ojciec Święty. Podkreślił, że czerpała ona siłę wyłącznie z Eucharystii, żywiąc się nią jako jedynym pokarmem przez 13 lat. W dewizie życiowej nowej błogosławionej: „Cierpieć, kochać, wynagradzać” chrześcijanie mogą odnaleźć bodziec i motywację do uszlachetniania wszystkiego, co w życiu jest bolesne i smutne, przez najwyższą próbę miłości: poświęcenia życia za tego, kogo się kocha – stwierdził Jan Paweł II.

    – „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21, 15). Podobnie jak Piotr, jak inni Apostołowie na brzegu Jeziora Tyberiadzkiego, również ci nowi błogosławieni powtórzyli to proste, lecz wymowne wyznanie wiary i miłości, i byli mu do końca konsekwentni. Miłość do Chrystusa jest tajemnicą świętości! Drodzy bracia i siostry, idźmy za przykładem tych Błogosławionych! Dajmy, jak oni, konsekwentne świadectwo wiary i miłości w żywej i czynnej obecności Zmartwychwstałego! – zakończył swe kazanie Papież.

    Kai.pl/25 kwietnia 2004 |

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 października

    Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik
      •  Święty Edwin, król
    ***
    Błogosławiony Jan Beyzym

    Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie.
    W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana:Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.:

    Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Jana Beyzyma SJ, Kraków-Błonia, 18 sierpnia 2002 r.

    Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
    Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 października

    Święty Jan XXIII, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander Sauli, biskup
      •  Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup
    ***
    Błogosławiony Jan XXIII

    Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha.
    Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”.
    Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo.
    W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej.
    W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”.

    Błogosławiony Jan XXIII

    W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI.
    Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła.
    Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r.

    Błogosławiony Jan XXIII

    Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce.
    3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”.
    Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II.
    Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 października

    Błogosławiona
    Maria Angela Truszkowska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Daniel i Towarzysze
      •  Święty Jan z Bridlington, prezbiter
      •  Święty Tomasz z Villanova, biskup
      •  Święty Paulin z Yorku, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Angela Truszkowska

    Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim.
    W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”.
    10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą.
    Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii.
    Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 października

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Dionizy, biskup, i Towarzysze
      •  Święty Jan Leonardi, prezbiter
      •  Święty Ludwik Bertrand, prezbiter
      •  Święci Cyryl Bertram i Towarzysze, męczennicy
      •  Abraham, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych.
    Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce.
    Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany.
    Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie.
    Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217.
    Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum.

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen.
    W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji.
    Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych.
    26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej.
    W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Staroświecki historyk – bł. Wincenty Kadłubek

    Staroświecki historyk - bł. Wincenty Kadłubek

    Bł. Wincenty Kadłubek/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zasłynął przede wszystkim jako pierwszy w historii uczony Polak i pisarz, autor „Kroniki Polski”. Był kapelanem i doradcą księcia krakowskiego, potem biskupem krakowskim, w końcu mnichem cysterskim. Kiedy po 400 latach otwarto grób, jego ciało znaleziono prawie nienaruszone.

    Bł. Wincenty Kadłubek urodził się ok. roku 1150. Wiedzę zdobywał najpierw w Krakowie, potem studiował w Paryżu lub w Bolonii, lub nawet na obu uniwersytetach. Bez wątpienia należał do najbardziej światłych Polaków swojej epoki. Krakowski książę Kazimierz Sprawiedliwy uczynił go swoim kapelanem i doradcą, on też namówił go do pisania „Kroniki”. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty w Sandomierzu, a w 1208 r. wybrano go biskupem krakowskim. Jako biskup wziął udział w Soborze Laterańskim IV (1215 r.).

    We wstępie do jednego z dokumentów, wystawionych przez biskupa Wincentego, czytamy: „Ojczyzna i Kościół potrzebują opieki ze strony swoich synów, najlepiej mogą oni bronić ojczyzny i Kościoła przez piśmienne regulowanie stosunków własnościowych i przestrzeganie prawa”. Po dziesięciu latach pasterzowania w Krakowie Wincenty zrezygnował z biskupstwa i postanowił wstąpić do klasztoru cystersów w Jędrzejowie. Osiemdziesięciokilometrową drogę z Krakowa do opactwa przebył jako pielgrzym, pieszo i boso. Do dziś w Jędrzejowie pokazują kopiec, usypany w miejscu, gdzie Wincenty padł na twarz przed opatem, prosząc go o przyjęcie do wspólnoty. Jako cysterski mnich Wincenty kontynuował pisanie swojej „Kroniki”. Pisał ją po łacinie, pięknym, wyszukanym stylem.

    W jego dziele historia miesza się z poetycką fantazją. Jest świadectwem jego żarliwej miłości do Polski, rozbitej wtedy na dzielnice. Jak powie po latach kard. Wyszyński, dzieło Kadłubka „stawia sobie za cel uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, miłości własnego kraju, do dziejów ojczystych, zachęcać do czynów rycerskich, czynów wzniosłych”. Mistrz Wincenty nie zdążył dokończyć dzieła, doprowadził je do roku 1202 r., sam zmarł w 1223 r., po pięciu latach surowego życia klasztornego.

    Święty historyk? Ciekawe zestawienie. Bardzo aktualne dziś, kiedy historia stała się narzędziem walki politycznej. Politycy, dziennikarze, historycy wyciągają z niej brudy, którymi obrzucają innych. Jak tak dalej pójdzie, historia będzie się nam kojarzyć z wielkim szambem, zmagazynowanym w teczkach, z których co chwila wypływa kolejna śmierdząca sprawa. Czy na historię składają się tylko dzieje zdrady, nieprawości i głupoty? Czy nie są to także dzieje dobra, patriotyzmu, wierności i innych jasnych stron ludzkiej duszy? To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zarzuca się bł. Wincentemu, że za bardzo moralizował i dlatego nie jest wiarygodny. Na marginesie opisywanej historii notował np.: „Każde państwo kwitnie zgodą, a nie kłótniami” lub „Nie godzi się o własnym myśleć bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu jest narażone na niebezpieczeństwo”. Racja, takie teksty brzmią dziś w Polsce bardzo staroświecko… Niestety.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    ŚRODA, 9 PAŹDZIERNIKA 2024

    bł. Johna Henry’ego Newmana

    JOHN HENRY NEWMAN

    Herbert Rose Barraud – Newman | PD

    ***

    Bł. John Henry Newman urodził się 21 lutego 1801 r. w Londynie, w zamożnej rodzinie anglikańskiej. W wieku 15 lat Newman przeżył swoje pierwsze nawrócenie, które – jak mawiał – uczyniło z niego „właściwego chrześcijanina”. Uznał wtedy fundamentalne, nieodzowne dla wiary, znaczenia dogmatów.

    W 1817 rozpoczął studia w – na wskroś anglikańskim – Trinity College w Oksfordzie. Rok 1822 był ważnym rokiem dla młodego Newmana: podjął decyzję o przyjęciu święceń, które przyjął 13 czerwca 1824; wybrano go również na fellowa (wykładowcę i opiekuna) w Oriel College. Zatopił się w studia nad Biblią i pismami wczesnych Ojców Kościoła. Objął funkcję wikarego uniwersyteckiej świątyni Najświętszej Maryi Panny. Tu głosił swoje sławne kazania.

    W 1833 r., podczas podróży po Sycylii, ciężko zachorował. Wtedy też przeżył drugie nawrócenie, które kazało mu oddać się sprawie reformy Kościoła anglikańskiego. W tym samym roku z przyjaciółmi zorganizował Ruch Oksfordzki. Reformatorzy przeciwstawiali się liberalizmowi, pracowali na rzecz uniezależnienia (państwowego) Kościoła Anglii od władz państwowych, akcentowali apostolski i sakramentalny charakter Kościoła, przypisywali istotne znaczenie urzędowi biskupa, przychylali się do sprawowania liturgii według katolickiej tradycji.

    W 1841 r. Newman opublikował tekst, w którym 39 Artykułów Wiary, doktrynalny fundament anglikanizmu, zinterpretował w duchu katolickim, po linii dekretów Soboru Trydenckiego. W efekcie ściągnął na siebie falę krytyki i naraził się wszystkim biskupom Kościoła Anglii. W następnych latach kolejno rezygnował z pełnionych funkcji w tym Kościele, by 9 października 1845 r. wstąpić do Kościoła katolickiego.

    Dwa lata potem w Rzymie przyjął święcenia kapłańskie. Wrócił na Wyspy, by w Birmingham tworzyć dom Zgromadzenia Oratorian (filipini), założony przez św. Filipa Neri (zm. 1595). Członkiem tej wspólnoty  pozostał do końca życia, czyli do 1890 r.
    Blisko 20 lat po swoim nawróceniu na katolicyzm Newman tak opisał to wydarzenie: „Było to jak wpłynięcie do portu po żegludze przez burzliwe morze, a radość moja z tego faktu trwa niczym nie zakłócona”.

    W 1851 Newman (na prośbę biskupów irlandzkich) zajął się organizacją uniwersytetu katolickiego w Dublinie. Pragnął on by uczelnia ta była uczelnią świeckich, do tego przyjmującą w swe szeregi również Anglików i Amerykanów. Kiedy zrozumiał, że to niemożliwe, zrezygnował ze stanowiska rektora (1858).

    Zdając sobie sprawę z niskiego poziomu nauczania w angielskich szkołach katolickich, założył w 1859 szkołę Oratorium, która miała zapewnić katolickim chłopcom porządne wykształcenie religijne i świeckie – zapoczątkowało to wzrost poziomu edukacji katolickiej w Anglii. Przez kilka miesięcy roku 1859 był Newman redaktorem literackiego czasopisma „The Rambler”, przeznaczonego dla wykształconych katolików; nierzadko drukowano tam śmiałe opinie świeckich, co budziło żywe emocje, zwłaszcza wśród biskupów.

    W 1879 r. papież Leon XIII – przychylając się do prośby licznych świeckich – mianował Newmana swoim pierwszym kardynałem. Rehabilitacja wielkiego konwertyty stała się faktem. Zmarł  11 sierpnia 1890 w Edgbaston, w Birmingham.

    Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________-

    John Henry Newman: anglikański ksiądz, który wybrał katolicyzm i znalazł odpowiedź na bezbożne czasy

    JOHN HENRY NEWMAN

    Emmeline Deane | Public Domain

    ***

    Newman mówił, że „każde dziecko dobrze znające katechizm, jest, nawet nie wiedząc o tym, prawdziwym misjonarzem”. Relacja z Bogiem musi mieć solidną intelektualną podbudowę. Bez tego nie jest możliwy wzrost chrześcijaństwa w świecie.

    Kanonizacja kard. Newmana

    Wielokrotnie zdarzało mi się odpowiadać na dręczące pytanie moich przyjaciół i znajomych: dlaczego ciągle jesteś w Kościele, który jest aż tak niemoralny? Po skandalach seksualnych objawił się raz jeszcze dojmujący konkret, że katolickie duchowieństwo to grupa, która nieustannie zdradza Jezusa Chrystusa i Ewangelię. Można i trzeba być dziś chrześcijaninem w innej wspólnocie…

    Inni w swych oskarżeniach szli jeszcze dalej: chrześcijaństwo jest głównym sprawcą zła, które się dzieje we współczesnych społeczeństwach. Ta irracjonalna wiara w „boga, którego urodziła dziewica i który jednocześnie był swoim ojcem” (jak drwiąco zauważył w korespondencji ze mną jeden ze znanych polskich pisarzy) nie różni się niczym od wiary w krasnoludki, a światu od wieków przynosi więcej szkody niż pożytku.

    Myśląc o tych atakach, często wracałem do postaci i dzieła bł. kard. Johna Henry’ego Newmana, który 13 października 2019 roku został ogłoszony przez papieża Franciszka świętym. Jestem pewien, że ta kanonizacja może być drogowskazem dla wielu katolików na świecie. Newman często bowiem w swym życiu spotykał się z atakami na swoją wiarę w Chrystusa, jak i Kościół, do którego z wolnego wyboru postanowił przynależeć.

    Duchowa przemiana Newmana

    Przyszły katolicki kardynał urodził się w Londynie w 1801 r. w rodzinie bogatego bankiera. Był najstarszym z sześciorga dzieci. Ojciec nie bardzo interesował się religią, choć przykładnie chadzał z bliskimi na anglikańskie nabożeństwa. Matka wywodziła się z rodu francuskich hugenotów. Dbała o religijne wychowanie dzieci.

    Jednak Johna Henry’ego religia zbytnio nie zajmowała aż do ukończenia przezeń 15. roku życia. Był wtedy uczniem elitarnej szkoły w Ealing. Czytał z upodobaniem Woltera, Hume’a i Paine’a. Podobał mu się sceptyczny, antychrześcijański wydźwięk dzieł tych autorów.

    ***

    JOHN HENRY NEWMAN

    ***

    W tym czasie w jego rodzinie wydarzyła się poważna katastrofa. Prowadzony przez ojca bank zbankrutował. John Henry nie mógł nawet dostać od rodziców pieniędzy, by wrócić do rodzinnego domu. Pomógł mu wtedy jeden z nauczycieli – Walter Mayers, który kilka lat wcześniej przeżył wewnętrzne nawrócenie w duchu ewangelikalnym.

    Ów szkolny profesor podsuwał Newmanowi pobożne lektury. Skutek był taki, że i sam 15-letni John Henry doświadczył wkrótce intensywnej duchowej przemiany. Wspominał po wielu latach, że istnienie Boga ukazało mu się nagle jako coś bardziej pewnego niż to, że ma ręce i nogi. Wiara ta nie miała jednak nic wspólnego z mistycyzmem. Opierała się głównie na uczuciach i mocnym (ważnym w protestantyzmie) przekonaniu o usprawiedliwieniu płynącym z samej wiary w moc zbawczą Chrystusa.

    Kapłaństwo

    Niedługo po tym doświadczeniu Newmanowi udało się wstąpić na Uniwersytet w Oksfordzie. Po kilku latach dołączył do kolegium Oriel, gdzie znalazł krąg przyjaciół, w którym mógł toczyć pasjonujące debaty również na tematy religijne.

    Postanowił zostać anglikańskim księdzem. Święcenia przyjął w 1824 r. Mimo że nie miał zdolności oratorskich, jego kazania cieszyły się w Oksfordzie wielką popularnością. Od 1828 r., gdy Newmana mianowano wikariuszem w uniwersyteckiej kaplicy św. Marii, słuchać go przychodziły tłumy.

    Pod wpływem intelektualnych dyskusji z innymi członkami Oriel College Newman zaczął odchodzić od emocjonalnego traktowania wiary – charakterystycznego dla wyznawanego przezeń dotąd kalwińskiego z ducha ewangelicyzmu. Poświęcał wiele czasu na studia nad pismami Ojców Kościoła (przede wszystkim św. Ireneusza, św. Atanazego, św. Hieronima).

    Kolejny ważny przełom nastąpił w jego życiu w 1833 r. Podróżował wówczas po Sycylii, gdzie zapadł na gorączkę tyfusową. Ledwo uszedł z życiem. Uznał to uzdrowienie za znak działania Bożej Opatrzności. Uwierzył, że Bóg, darowując mu życie, przeznaczył go do wykonania jakiegoś szczególnego zadania.

    Droga do katolicyzmu

    Po powrocie do Anglii zaczął wraz ze swymi przyjaciółmi wydawać „Traktaty dla Czasów” – cyklicznie ukazujące się eseje o znaczeniu chrześcijaństwa w historii i współczesnej epoce. Dało to początek słynnemu „ruchowi oksfordzkiemu”.

    Newman i inni jego członkowie (zwani „traktarianami” od tytułu cyklicznie ukazujących się tekstów) chcieli widzieć w Kościele anglikańskim tzw. via media – pośrednią drogę między „bałwochwalczym, kierowanym przez Antychrysta” katolicyzmem a „ludowym protestantyzmem”, w którym emocje brały górę nad intelektualną refleksją nad wiarą. Uważali, że tylko w ten sposób można będzie się przeciwstawić widocznym już wtedy sekularyzacyjnym tendencjom.

    Po kilku latach intensywnych studiów, refleksji i modlitwy Newman uznał jednak, że anglikanizm nie ma w sobie takiej mocy. W 1845 r. postanowił ostatecznie przejść na katolicyzm. Rok później przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie.

    Ja i Bóg, a między nami szczególna relacja

    Bł. Pius IX zlecił mu zakładanie wspólnot oratoriańskich w Anglii. W związku z konwersją na katolicyzm Newman musiał opuścić ukochany Oksford. Od 1848 r. przewodził lokalnej oratoriańskiej parafii w Birmingham.

    Newman głosił z pełnym przekonaniem, że każdy człowiek jest w stanie sobie uświadomić, że istnieją tylko dwie pewne rzeczywistości w jego egzystencji: on sam i Bóg. Między tymi dwiema rzeczywistościami wydarza się szczególna relacja, która najwłaściwsze swe spełnienie znajduje w kontemplacji Bożego istnienia.

    Dla Newmana refleksja nad religijną wiarą łączyła się zatem z modlitwą. W jednej ze swoich medytacji tak oto w charakterystyczny dla siebie sposób zwracał się bezpośrednio do Boga:

    Ty podtrzymujesz wszystko w życiu i działaniu, aż osiągnie swój cel. Żaden gad, żaden owad nie ma życie sam z siebie, Ty mu je dajesz, gdy nadchodzi jego czas. Żaden grzesznik, żaden bałwochwalca, żaden bluźnierca ani ateista nie żyje inaczej, jak za Twą sprawą, a to po to, by mógł się nawrócić. Jesteś tak troskliwy i czuły wobec każdej z istot, którą stworzyłeś, jakby tylko ona była na całym świecie. Bo Ty możesz widzieć każdą z nich od razu i kochasz każdą z nich, zanurzoną w swym śmiertelnym życiu, i dla każdej jesteś wsparciem: mocą pełni swoich przymiotów, jakbyś cały tego pragnął i służył im dla ich wyłącznego dobra.
    Mój Boże, kocham kontemplować Ciebie jako cudownego Pracownika, który trudzi się nad wszelkimi rzeczami, każdego dnia i w każdym miejscu.

    Należy zawsze słuchać sumienia

    Newman zdawał sobie przy tym mocno sprawę, że kontemplacja Boga nie powinna się opierać tylko na emocjach i afektach. Musi mieć solidną intelektualną podbudowę, bez której nie jest możliwy wzrost chrześcijaństwa w świecie.

    Dlatego Newman z całym przekonaniem mówił w jednym ze swoich kazań, że „każde dziecko, dobrze znające katechizm, jest, nawet nie wiedząc o tym, prawdziwym misjonarzem”. Chrześcijanin musi zatem starać się żyć w obecności Boga, ale musi też starać się o intelektualne wsparcie dla swej wiary i wynikających z niej działań.

    Z tego powodu Newman podkreślał dobitnie wagę sumienia. Nie było ono dla niego – wbrew popularnej w Anglii tradycji – ośrodkiem moralnych emocji i odczuć. Jego zdaniem w sądach sumienia odzywa się głos Boga, ale ich źródłem jest przede wszystkim ludzki rozum. Zatem:

    Należy słuchać sumienia, bez względu na to, czy jego decyzje są słuszne czy błędne, i bez względu na to, czy błąd jest winą błądzącego czy nie. […] Oczywiście, jeśli człowiek jest winien błędu, którego mógłby uniknąć, gdyby sprawę zbadał poważniej, to jest odpowiedzialny przed Bogiem za ten błąd, ale mimo to, jak długo jest w tym błędzie, musi działać według niego, bo szczerze uważa błąd za prawdę.

    Newman uważał przy tym, że indywidualne błędy sumień mogą się komasować w różnych okolicznościach historycznych. I tym zbiorowym fałszywym sądom chrześcijaństwo powinno dać intelektualny odpór, jak w IV w. ortodoksyjni chrześcijanie dali odpór biskupom Kościoła, którzy w większości uznali doktrynę ariańską za prawdę.

    Odpowiedź kard. Newmana na nowe czasy

    Inna rzecz, że XIX w. oznaczał dla Newmana początek czasu bardzo szczególnego. W jednym ze swoich kazań mówił:

    Myślę, że próby, jakie są przed nami, przeraziłyby i przyprawiłyby o zawrót głowy nawet tak mężne głowy jak św. Atanazego i św. Grzegorza. Wyznaliby oni, że ciemność, jako perspektywa ich czasów, istniała dla nich indywidualnie, nasze czasy odznaczają się ciemnością jakościowo różną od tej, jaka była kiedykolwiek przedtem […]. Chrześcijaństwo nigdy nie miało do czynienia ze światem po prostu bezbożnym.

    Wydaje się, że Newman trafnie rozpoznał epokę, w której i my żyjemy. Jednak nie wzywał do braku nadziei. Uważał, że chrześcijaństwo musi dawać odpowiedź światu w każdych okolicznościach.

    Nigdy nie jest to, jak wierzą dziś niektórzy tradycjonaliści, odpowiedź niezmienna. Prawdziwa doktryna rozwija się i dlatego kształt autentycznych chrześcijańskich odpowiedzi może się różnić i formą, i treścią w różnych historycznych kontekstach.

    Papież Leon XIII uwierzył tym intuicjom Newmana, gdy w 1879 r. mianował go kardynałem. Nie inaczej jest pewnie w przypadku papieża Franciszka, który postanowił ogłosić świętym tego zmarłego w 1890 r. angielskiego chrześcijańskiego myśliciela świętym Kościoła.

    I to w czasie obrad Synodu Amazońskiego, ogłoszonego przez niektórych katolików „początkiem końca katolicyzmu”. Ci jednak zdają się nie podzielać newmanowskiej nadziei – wyrażonej w zdaniach, które ongiś zacytował na Westerplatte św. Jan Paweł II:

    Wasza siła jest w waszym Bogu i w waszym sumieniu […]. Tym, czego brak wyczuwam u katolików, jest zdolność do uwydatnienia tego, czym jest religia […]. Pragnę ludzi, którzy znają swoją religię, którzy w nią wnikają, którzy dokładnie wiedzą, na czym stoją, którzy wiedzą, co uznają, a czego nie, którzy tak dobrze znają swoje wyznanie wiary, że potrafią je wytłumaczyć, którzy tyle wiedzą z historii, że potrafią jej bronić.

    Sebastian Duda/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Samotny wędrowiec

    John Henry Newman nie zadowalał się nigdy połowicznymi odpowiedziami. Intuicyjnie wyczuwał, że tylko ktoś nieskończony może w pełni zaspokoić ludzkie pragnienie szczęścia. W całym świecie odnajdujemy jeden taki byt – to Bóg – mówi ks. prof. Andrzej Muszala, wykładowca etyki i bioetyki na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II, autor książki „Ja oraz mój Stwórca. John Henry Newman”.

    bł. kard. John Henry Newman/reprodukcja – Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Jarosław Dudała: Dlaczego John Henry Newman – jako niemłody, bo 44-letni duchowny anglikański – został katolikiem?

    Ks. prof. Andrzej Muszala: 
    Stało się to wskutek jego osobistych, głębokich przemyśleń, poszukiwań, rozmów oraz rozwoju duchowego. Inspiracją było też jego zaangażowanie się w tzw. ruch oksfordzki. Newman studiował źródła chrześcijaństwa – wczytywał się w pisma Ojców Kościoła, zwłaszcza wielkich starożytnych apologetów Justyna i Ireneusza z Lyonu. Ostatecznie doszedł do wniosku, że niemożliwe jest, by człowiek – w tym wypadku król Anglii Henryk VIII – mógł sobie stworzyć własny Kościół, ogłaszając się jego głową. A skoro tak, to jedynym wyjściem było opowiedzenie się po stronie prawdziwej religii. W Kościele katolickim odkrył pełną prawdę.

    Studiował też Pismo Święte.

    Newman już od wczesnej młodości czytał Biblię w popularnym wśród anglikanów tłumaczeniu King James Version. Duża w tym zasługa jego matki, pochodzącej z francuskiej rodziny protestanckiej, która zaszczepiła w nim umiłowanie Słowa Bożego. W czasach, gdy Kościół katolicki traktował je wciąż „po macoszemu”, anglikanie prowadzili dogłębne studia biblijne, dokonywali kolejnych przekładów Pisma Świętego z języków oryginalnych. Newman do tego stopnia pokochał Biblię, że niektóre księgi znał na pamięć! Miał świadomość, że Bóg przyjął ludzkie ciało, widzialne oblicze, że używał ludzkiego języka. Wierzył, że poprzez Pismo Święte Bóg wciąż mówi do człowieka. Szczególnie umiłował Ewangelię św. Jana i listy św. Pawła.

    Ta zażyłość z Pismem Świętym stała się powodem jego kłopotów, gdy był już katolikiem. Chciał zaszczepić w wiernych pragnienie karmienia się Słowem Bożym, jednak napotykał na duży opór. Dopiero po wielu latach Sobór Watykański II docenił częstą lekturę Biblii. Można powiedzieć, że w tym wymiarze Newman był prekursorem Soboru.

    Ruch oksfordzki, w którym był zaangażowany, stanowił próbę anglikańskiej odpowiedzi na laicyzację. Przyświecały mu więc podobne cele do Vaticanum II.

    XIX-wieczna Anglia to kraj, gdzie szeroko upowszechniły się zasady liberalizmu Johna Stuarta Milla. Także teoria pochodzenia gatunków opracowana przez Karola Darwina spowodowała kryzys wiary u wielu osób. Skoro człowiek jest jednym z wielu gatunków oraz wyewoluował w trakcie bardzo długich procesów, zatem nie jest kimś wyjątkowym, zaś cały biblijny opis stworzenia ma się nijak do ewolucyjnego obrazu świata. My dzisiaj nie mamy z tym problemu; w refleksji naukowej rozróżniamy płaszczyznę biologiczną od teologicznej, jednak w II połowie XIX wieku wcale nie było łatwe pogodzić Biblię i naukę. Wiele osób skierowało się w stronę naturalizmu, sądząc, że człowiek jest jedynie zwierzęciem na wyższym stopniu organizacji; nie ma duszy, zaś mówienie o życiu wiecznym i świecie  nadprzyrodzonym jest mrzonką. Ruch oksfordzki, który powstał nieco wcześniej niż dzieło Darwina “O powstawaniu gatunków”, przygotował grunt pod konstruktywny dialog nauk ścisłych z Biblią. Stworzył podwaliny solidnej refleksji teologicznej, opartej na badaniach historycznych źródeł chrześcijaństwa.

    A jak wyglądała u Newmana kwestia Eucharystii?

    Newman – jako ksiądz anglikański – przez wiele lat sądził, że Eucharystia jest jedynie symbolem obecności Chrystusa. Opierał się w swoim przekonaniu na dogmatycznym fundamencie Kościoła anglikańskiego, jakim było dziesięć artykułów wiary spisanych przez komisję teologiczną w roku 1546 na polecenie króla Henryka VIII. Wśród nich znajdował się zapis dotyczący Eucharystii, w którym uznano, że Jezus Chrystus jest obecny w Eucharystii symbolicznie. Zewnętrznym znakiem Eucharystii są chleb i wino, które przyjmowane są przez wiernych zgodnie z nakazem Chrystusa, natomiast darem duchowym są ciało i krew Chrystusa przez Niego rzeczywiście dane.

    Im dłużej jednak proboszcz kościoła St. Mary sprawował ucztę eucharystyczną ze swoimi parafianami, tym bardziej przekonywał się, że chleb i wino nie są tylko symbolami obecności Jezusa pośród nas – są miejscem Jego realnego przebywania. Wszak nasz Pan powiedział: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane” (Łk 22,19). Zdanie to nie pozostawia żadnego złudzenia, że chodzi tu o rzeczywistą obecność Jezusa w Eucharystii. Newman był o tym coraz bardziej przekonany, co między innymi przechyliło szalę na rzecz jego przejścia do Kościoła katolickiego. Jeszcze jako anglikanin zazdrościł katolikom tabernakulum – mieszkania Jezusa; Tego, którego codziennie mógł odwiedzać i adorować w ciszy. Także w domach niektórych katolików znajdowała się Eucharystia, a ludzie w swoich czterech ścianach oddawali się modlitwie, mieszkając z Nim pod jednym dachem. Newman zachwycił się tym niebywale…

    A do tego samotne wyprawy wokół Oksfordu…

    Newman nie zadowalał się nigdy połowicznymi odpowiedziami. Intuicyjnie wyczuwał, że tylko ktoś nieskończony może w pełni zaspokoić ludzkie pragnienie szczęścia. W całym świecie odnajdujemy jeden taki byt – to Bóg, jakkolwiek się Go pojmuje. Tylko On, Mądrość odwieczna, potrafi odpowiedzieć na ludzkie poszukiwanie sensu; tylko On, jako osoba w pełni doskonała, może reagować miłością na miłość – najszlachetniejszy ludzki akt. W takim świetle wszelkie inne byty skończone – przyroda, przedmioty nieożywione, drugi człowiek – rozbłyskują swym właściwym i pełnym światłem. Newman zachwycał się angielskim pejzażem, lubił spacerować samotnie po polach wokół Oksfordu, kontemplować harmonię przyrody. W pewnym sycylijskim porcie, czekając na statek, który miał zabrać go do ojczyzny, wpatrzony w błękit morza, złapał za pióro i napisał swą najpiękniejszą modlitwę: Prowadź mnie, Światło…. Potrafił dostrzec urok falującej trawy na łące, czar zachodzącego słońca, majestat gór. Równocześnie nie izolował się od ludzi. Lubił przebywać i bawić się z dziećmi, kochał muzykę. Nie był zimny, obojętny wobec świata, który go otaczał. Posiadał specyficzne poczucie humoru. Odkrycie Boga – pełni doskonałej i nieskończonej – nie zrodziło w nim pogardy wobec dzieła stworzenia. Przeciwnie, zaowocowało głębszym spojrzeniem, odkryciem sensu we wszystkim, uszczęśliwieniem. W tym jedynie prawdziwym świetle oglądał wszystko, co go otaczało; wszędzie widział ślad Boga i subtelny wyraz Jego życzliwości do człowieka.

    Kiedy konwertował, przestał być swoim dla anglikanów, ale ciągle był przyjmowany z nieufnością w Kościele katolickim.
    Na rok 1839 przypadł szczyt popularności i sławy Newmana jako kaznodziei w kościele anglikańskim i jednego z głównych przywódców ruchu oksfordzkiego. I właśnie wtedy – po długich przemyśleniach i modlitwach – doszedł do wniosku, że winien opuścić parafię St. Mary the Virgin w Oksfordzie. Usunął się do Littlemore, by z kilkoma osobami wieść surowe życie przepełnione modlitwą i pracą. Przez kolejnych kilka lat dojrzewał do przejścia na katolicyzm. W 1845 roku napisał “Essay on the Development of Christian Doctrine” – rozprawę o rozwoju doktryny chrześcijańskiej, znaczące dzieło w całej jego piśmienniczej spuściźnie. Przekonywał w nim, że istotą chrześcijaństwa jest rozwój. Przez dwadzieścia wieków chrześcijanie dostrzegali coraz to nowe horyzonty przeżywania swej wiary. Ostatecznie podjął decyzję o wstąpieniu do Kościoła katolickiego, nie bacząc na krytykę, jaką na siebie ściągnął od anglikanów i ciągłą nieufność katolików, którzy długo jeszcze uważali go za kryptoanglikanina. Nie do końca wierzono w jego nawrócenie. Pamiętajmy, że żył w czasie dość poważnego zamknięcia się Kościoła na świat, na nowości techniki i nauki oraz na  niekatolików. Nie było wówczas ruchu ekumenicznego, dialogu z anglikanami, jaki zaistniał po Soborze Watykańskim II. Dlatego Newman napisał też dzieło pt. Apologia pro vita sua – obronę swojej decyzji o konwersji, a właściwie – obronę całego swojego życia.

    A w końcu w uwiarygodnieniu pomógł mu papież.

    9 października 1845 roku Newman został przyjęty do Kościoła katolickiego. Stał się „nowym człowiekiem” (new man). W dowód uznania i potwierdzenia słuszności obranej drogi papież Leon XIII mianował go kardynałem. Zmarł 11 lat później – w 1890 roku, pozostawiając po sobie czterdzieści sześć książek, dwanaście tomów kazań, tysiące listów, dwie powieści, dziennik, liczne rozważania i modlitwy.

    Jakie to wszystko ma znaczenie dla nas?

    Od Newmana możemy  nauczyć się pogłębionej refleksji nad naszą wiarą i własnym życiem w świetle Pisma Świętego i tekstów Ojców Kościoła. Na to właśnie kładł akcent Sobór Watykański II. Przyznajmy szczerze, że mało, może nawet w ogóle nie czytamy starożytnych Ojców – Ireneusza, Grzegorza z Nyssy, Orygenesa, Augustyna i innych. A przecież  byli to pierwsi świadkowie Chrystusa po apostołach. Oni pokazują nam, jak asymilować Ewangelię do codziennego życia. Nasza wiara winna karmić się solidnymi treściami, lectio divina – czytaniem o boskich kwestiach. W przeciwnym razie grozi nam niebezpieczeństwo iluminizmu, sentymentalizmu religijnego, niezdrowej gonitwy za sensacjami. Newman ukazuje nam, jak ważna jest rola rozumu w dochodzeniu do Boga oraz odkrywaniu Jego tajemnic. Rozum oświecony wiarą oraz darami Ducha Świętego doprowadza nas do głębszego poznania Boga i nas samych.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 października

    Święta Pelagia, męczennica

    Święta Pelagia

    Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny.
    Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety.
    Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących.
    Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 października

    Najświętsza Maryja Panna Różańcowa

    Zobacz także:
      •  Święta Justyna z Padwy, dziewica i męczennica
    ***
    Matka Boża Różańcowa Tarnopolska

    Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę.

    Matka Boża Różańcowa z kościoła mniszek dominikańskich w Radoniach pod Warszawą

    Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 października

    Święty Brunon Kartuz, opat

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik
      •  Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter
    ***
    Święty Brunon

    Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności.
    Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów.
    W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r.
    Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów.
    W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Zakonnik z ostrym dowcipem – św. Brunon

    Zakonnik z ostrym dowcipem - św. Brunon

    Święty Brunon Kartuz/Frnciisco RibaltaI (PD)

    ***

    “Zaiste raduję, się, pragnę wielbić Pana i dziękować Mu, a zarazem przeżywam smutek. Cieszę się wprawdzie – co jest słuszne – wzrostem owoców waszych cnót, boleję zaś i wstydzę, iż sam bezczynnie i gnuśnie trwam w nędzy moich grzechów”.

    Takie szczególne rozdwojenie między radością z osiągnięć innych, a smutkiem spowodowanym własną niedoskonałością przeżywał święty Brunon, człowiek, którego życie wypełnione było licznymi szansami na błyskotliwą karierę. Żadnej z nich nie wykorzystał.

    Urodził się około roku 1030 (lub według innych badaczy około roku 1035) w Kolonii. Ukończywszy szkoły w swej rodzinnej miejscowości dalszą edukację podjął w słynnej szkołę katedralnej w Reims. Jak twierdzi ks. Piotr Skarga, był uczniem “ostrego dowcipu i pamięci wielkiej”, dlatego wkrótce sam został nauczycielem i szefem tej uczelni. Pracował w niej przez dwadzieścia lat. Wychował wielu ludzi wybitnych i świętych (m. in. św. Hugo i bł. Urbana II). U początków swej kariery nauczycielskiej, ok. roku 1055, przyjął święcenia kapłańskie.

    W roku 1075 został kanclerzem w Reims. Jednak doszło do ostrego konfliktu między nim a miejscowym arcybiskupem, któremu Brunon publicznie zarzucił symonię (handlowanie godnościami kościelnymi). W rezultacie hierarcha musiał ustąpić, a Brunonowi zaproponowano objęcie jego funkcji. Z propozycji nie skorzystał.

    Postanowił zrealizować swe długoletnie pragnienie służenia Bogu w odosobnieniu. Początkowo założył pustelnię w Seche–Fontaine. Jednak po niedługim czasie przeniósł się w okolice Grenoble i tam powstała pierwsza osada eremicka zwana Wielką Kartuzją. Stała się ona kolebką nowego zgromadzenia zakonnego, nazywanego kartuzami.

    Niestety, nie dane było świętemu Brunonowi prowadzić na uboczu spokojnego pustelniczego życia. Został wezwany do Rzymu przez swego byłego ucznia, papieża Urbana II. Był jego osobistym doradcą, jednak funkcję pełnił bez rozgłosu, tak, że nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Nie skorzystał ze sposobności, aby zrobić karierę u boku papieża.

    Swoich “synów Kartuzów” pouczał w jednym z listów: “Cieszcie się, bracia umiłowani, szczęściem, które wam przypadło w udziale, oraz hojnością danej wam łaski. Cieszcie się, że uniknęliście tak wielu niebezpieczeństw i nieszczęść w zawierusze tego świata. Cieszcie się, że znaleźliście spokojną i bezpieczną przystań w doskonale chronionym porcie; wielu pragnie się tam dostać, wielu dokłada starań, a jednak nie dochodzą. Liczni zaś, chociaż doszli, zostali usunięci, ponieważ nie otrzymali łaski z wysoka”.

    Był ze swoich współbraci zakonnych dumny: “Choć nie wyróżniacie się wykształceniem, Bóg sam wypisuje w sercach waszych nie tylko miłość, ale też znajomość swego prawa. Czynem ukazujecie, co miłujecie i co znacie. Kiedy bowiem z wszelką gorliwością i staraniem zachowujecie prawdziwe posłuszeństwo, jest rzeczą jasną, że w ten sposób zbieracie doskonały i życiodajny owoc Ksiąg świętych”. O sobie samym miał znacznie gorsze zdanie.

    Zmarł 6 października 1101 roku w kolejnej kartuzji, zwanej La Torre, położonej w Kalabrii. Nawet po śmierci omijały go “zaszczyty”. Nigdy nie został kanonizowany w sposób uroczysty. Dopiero w XVII stuleciu papież Grzegorz XV rozszerzył istniejący wcześniej lokalny kult Brunona na cały Kościół.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 października

    Święta Faustyna Kowalska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rajmund z Kapui, prezbiter
      •  Błogosławiony Albert Marvelli
      •  Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter
    ***
    Święta Faustyna Kowalska

    Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu.
    W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach.
    W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia.

    Święta Faustyna Kowalska

    W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimirowskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała.
    Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu.
    W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości.
    Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną.
    W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.
    S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu.
    W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Po prostu Kowalska

    „Czułam się bardzo szczęśliwa, gdy mogłyśmy razem być przy jednej robocie” – wspomina jedna z sióstr. „Gdy po jej śmierci dowiedziałam się o wielkich rzeczach, które zdziałał w niej Bóg, uwierzyć nie mogłam, przecież nic w niej nadzwyczajnego nie widziałyśmy”. Jaka była św. Faustyna?

    Siostra Faustyna Kowalska ,  Płock 1931 r.

    ARCHIWUM ZGROMADZENIA SIÓSTR MATKI BOŻEJ MIŁOSIERDZIA

    ***

    Może to właśnie najbardziej uderza – zwyczajność. Proza zakonnego życia, wypełnionego pracą, modlitwą, cierpieniem, która była zasłoną jej bogatego życia wewnętrznego. Czytając „Wspomnienia o świętej siostrze Faustynie Kowalskiej”, można zastanawiać się nad tajemnicą świętości, która z jednej strony wyraża się w konkretnych zdarzeniach, słowach, sytuacjach, a z drugiej pozostaje dyskretna, nieuchwytna, niepoddająca się ludzkim miarom. Książka jest zbiorem krótkich świadectw ludzi, którzy ją spotkali i żyli z nią na co dzień, w większości sióstr z jej zgromadzenia. Zapiski pochodzą sprzed beatyfikacji, są wolne od pobożnego lukru, nakładanego zwykle na biografie świętych. Autorzy i autorki tych wspomnień nie ukrywają swoich emocji: sympatii, ale czasem i niechęci. Te „kwiatki” św. Faustyny układają się w niewyretuszowany portret prostej zakonnicy, którą Pan Jezus wybrał na Sekretarkę Bożego Miłosierdzia.

    Ach, ty babo litościwa!

    Jak wyglądała? „Wzrost trochę wyższy niż średni. Ryżawa szatynka o cerze typowej dla osób rudych, mocno w okresie wiosny i lata piegowatej, do tego stopnia, że nawet tęczówka jej oczu koloru szarozielonego miała żółte plamki. Źrenice oczu najczęściej mocno rozszerzone. Łatwość rozszerzania źrenic właściwa osobom pobudliwym i nerwowym. Twarz ściągła, rysy regularne, usta dosyć szerokie, ale proporcjonalne. Uzębienie słabe, na przodzie miała jedną czy dwie złote koronki na zębach, co przy uśmiechu nadawało jej pewien swoisty charakter. Uśmiechem swym zwykle akcentowała swój wewnętrzny stan radosny – rodzaj zachłystywania. Ruchy miała spokojne, godne, zakonne”. Tak ją postrzegała s. Borgia Tichy, jedna z jej przełożonych. Helena Kowalska urodziła się we wsi Głogowiec, jako trzecia z dziesięciorga dzieci Marianny i Stanisława Kowalskich w 1905 roku.

    Jak ją zapamiętali najbliżsi? Matka wspomina, że „dzieci ją biły i znęcały się nad nią, że ona ma łaskę u tatusia i mamusi”. Dodaje jednak, że „cała wieś, wszyscy ją tak kochali.Chętna była do każdej roboty, nigdy nikomu nic nie odmówiła. Miała litość dla zwierząt i litościwa była dla wszystkich. Dzieci nieraz się śmiały: »Ach, ty babo litościwa« – rzucały, ale jej to nie zrażało. Skryta była, wszystko chowała w swym sercu. Nigdy się nie wychwalała”. „Rodzice kochali ją chyba najbardziej ze wszystkich dzieci i stawiali ją jako przykład dla nas” – mówi jej rodzona siostra Natalia Grzelak. „Dbała o ołtarzyk w izbie. Stały tam pasyjka i dwie figurki z porcelany: Pana Jezusa i Matki Bożej, które ojciec przywiózł z Częstochowy. Te figurki bardzo Helenka kochała”. „Helenka od najmłodszych lat miała pociąg do opowiadania nam o świętych, o pielgrzymach, pustelnikach jedzących tylko korzonki i miód leśny” – wspomina jej brat Stanisław Kowalski. „Bardzo dbała o to, aby wszyscy z rodziny dopełnili swego obowiązku wysłuchania Mszy świętej w niedzielę, dlatego wstawała raniutko i wychodziła oknem, by nie zbudzić rodziny otwieraniem drzwi, i wypędzała bydełko skoro świt na paszę. Ojciec nasz chociaż bardzo surowy, nigdy się na nią nie gniewał, z wyjątkiem jednego razu, gdy wraz ze starszą siostrą powróciła za późno z zabawy. Wtedy, upomniana surowo, powiedziała, że już nigdy ojcu nie zrobi przykrości i nie zasmuci go, lecz raczej mu przyniesie pociechę w życiu. Gdy podrosła, to już jej żadna zabawa nie obchodziła. (…) Po jej wstąpieniu do klasztoru cały dom był jakby w żałobie, bo ona miała coś dziwnie pociągającego w sobie i wszyscy ją lubili”.

    Rodzice, a zwłaszcza ojciec, byli przeciwni wstąpieniu Heleny do klasztoru. Helena Kowalska ukończyła trzy klasy szkoły podstawowej. W wieku 16 lat podjęła pracę służącej. Myślała już o wstąpieniu do klasztoru, odkładała zarobione pieniądze na tzw. wyprawę. Jak ją zapamiętali ci, u których służyła? Marcjanna Sadowska: „No cóż ja mogę o niej powiedzieć, nic ciekawego nie było, tylko… jak poszła ze mną na miasto, to mi odbierała torbę z kupnem, a ja jej nie dawałam, bo ona bardzo wycieńczona, bo wciąż pościła.Była zgodliwa i śmieszka. Wieczór, jak siadła na stołku – troje moich dzieci koło niej – to tak im opowiadała jakieś bajki i tak się śmiała, a one z nią”. Leokadia Baryszewska: „Nic szczególnego o Helence nie pamiętam, tylko że była dla mnie bardzo dobra”. Aldona Lipszyc: „Pamiętam jej zdrowy radosny śmiech. Śpiewała dużo i dla mnie osoba jej związana jest z tą pieśnią, którą najczęściej śpiewała i której się od niej nauczyłam: »Jezusa ukrytego«. Teraz, kiedy się dowiedziałam o jej życiu, zrozumiałam, że ta pieśń była całą treścią jej życia”.

    Kasztelanka, królewna, kierowniczka duchowa

    Helena Kowalska zapukała do domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. „Nic nadzwyczajnego” – tak zareagowała siostra wydelegowana do „zbadania nowego powołania”. Chciano ją z miejsca odesłać. Siostra Michaela Moraczewska wspomina: „Nie zrobiła na mnie na pierwszy rzut oka dodatniego wrażenia ze względu na swój nieco zaniedbany wygląd zewnętrzny. Pomyślałam sobie: »Ej, to nie dla nas!«. Zauważyłam, że kandydatka bardzo zyskuje z bliska, że ma miły uśmiech, sympatyczny wyraz twarzy, dużo prostoty, szczerości i rozsądku w wyrażaniu się”. Przyjęto ją do drugiego chóru, czyli uboższej grupy sióstr zajmujących się pracami fizycznymi. Wciąż przerzucano ją do różnych domów zakonnych. Pracowała w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu, przy furcie. Od strony zewnętrznej jej życie zakonne przedstawiało się „dość szaro i niepozornie, choć przykładnie budująco” – opowiada o. Józef Andrasz, jezuita, kierownik duchowy. „Kto jednak miał sposobność poznać Siostrę Faustynę od strony jej życia wewnętrznego, ten nie może się oprzeć silnemu wrażeniu, że ma do czynienia z niepospolitą duszą”.

    W świadectwach przewija się motyw niepozorności jej postaci, a jednocześnie przeczucie wyjątkowości. „Oczy jej nabierały blasku, gdy patrzyła na Najświętszy Sakrament, były promienne, jakby widziała samego Pana Jezusa. Nie była wylewną na zewnątrz, przez co ukrywała swą świętość” – zauważa s. Irena Krzyżanowska, przełożona w Wilnie i Krakowie. „Szczególniej z wielkim entuzjazmem i pieczołowitością hodowała kwiaty, ciesząc się, że to wszystko do kapliczki dla Pana Jezusa. Wolny czas poświęcała na robienie swoich notatek, z którymi chętnie się kryła. To właśnie pobudzało niejednokrotnie siostry do rozmaitych, mniej lub więcej złośliwych uwag, tym bardziej że to wiązało się z częstszym w tygodniu kontaktem ze spowiednikiem. Na skutek tego otrzymała między siostrami miano »kasztelanki«. Mimo świadomości, że jej postępowanie razi otoczenie, Siostra Faustyna nic ze »swego« sposobu nie zmieniła, świadoma oparcia u wyższej władzy” – pisze s. Borgia Tichy. Kiedy z powodu choroby Faustyna dostała jakiś dodatek do jedzenia, jedna z sióstr powiedziała o niej głośno „królewna”. Faustyna odpowiedziała z uśmiechem: „A tak, jestem królewna, bo przyjęłam Pana Jezusa, więc płynie we mnie krew królewska”. „Często wpadała do kaplicy na sekundę, by się do Pana Jezusa uśmiechnąć” – wspomina s. Borgia.

    Jako jej przełożona dostrzega, że „miała słabość do uważania się za »kierowniczkę duchową«. Pozornie cicha i spokojna, ale nie bez temperamentu, który dosyć często się ujawniał. Była bezkompromisowa, czasem zbyt odważna w robieniu uwag siostrom starszym od niej czy to stopniem, czy też wiekiem lub urzędem”. Wiele sióstr zapamiętało jej duchowe porady. „Przenikliwe jej oczy czytały, co się kryło na dnie mojej duszy, zawsze wyczytały moje grzechy i upadki. (…) Często powtarzała, że choćbym miała grzechy jak szkarłat, to mi nie wolno ani chwili wątpić, że mi Bóg przebaczyć nie może. Mówiła mi często, że kiedy dusza po upadku boi się zbliżyć do Pana Jezusa, to straszną ranę zadaje w samo Serce najświętsze; gorzej je boli nieufność aniżeli grzechy najstraszniejsze – opowiada s. Justyna Gołofit. – Miała niemało upokorzeń od sióstr, ale jednak nigdy się nie użalała przed nikim, ale zawsze uśmiechnięta i spokojna, przepraszała, że nie dość była uważna, dokładna”. Reagowała stanowczo na grzech, szczera do bólu. Zachęcała do gorliwości, posłuszeństwa, prawdomówności wobec przełożonych. Siostry często prosiły ją o modlitwę. Nieraz wypisywała karteczki ze słowami zachęty. Siostra Zuzanna Tokarska nie ukrywa swojej niechęci. „Ja zawsze byłam Martą, ona Marią – pisze. – Ona już wtedy miała głowę zajętą i myśli przepełnione objawieniami i poleceniami Pana Jezusa, a robotą się wcale nie przyjmowała, choćby jej było jak najwięcej. Skarżyłam na nią do matki generalnej i do matki Małgorzaty.

    Tylko czekałam, żebym się od niej uwolniła. Myślałam prosić, żeby ją ode mnie wzięli… Ale do dziś żałuję, żem tego nie zrobiła. Byłabym uniknęła teraz wyrzutów sumienia, żem się ze świętą tak obchodziła”. Dodaje jednak: „ale za to teraz z nieba odpłaca mi za wszystkie przykrości, jakie miała ode mnie, bo dużo razy doznałam za jej przyczyną łask, bardzo znaczących”.

    Największa nędza i nicość. S. Faustyna

    Chyba nikt tak dobrze nie poznał św. Faustyny jak bł. ks. Michał Sopoćko, kierownik duchowy z Wilna. „Była to osoba zupełnie zrównoważona, bez cienia psychoneurozy lub histerii. Naturalność i prostota cechowała jej obcowanie zarówno z siostrami w zgromadzeniu, jak i z osobami obcymi. Nie było w niej żadnej sztuczności i teatralności, żadnej wymuszoności ani chęci zwracania uwagi na siebie. Przeciwnie, starała się w niczym nie wyróżniać od innych, a o swych przeżyciach wewnętrznych nikomu nie mówiła oprócz spowiednika i przełożonych. Nie ulegała żadnej depresji psychicznej ani zdenerwowaniu w niepowodzeniach, które znosiła spokojnie, z poddaniem się woli Bożej”. Ksiądz Sopoćko opisuje, że w 1934 roku, podczas jego kilkutygodniowej nieobecności, siostra Faustyna spaliła swój dziennik. „Ponoć zjawił się jej anioł i kazał wrzucić go do pieca, mówiąc: »Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Po co czas tracisz na pisanie tych jakichś urojeń? Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza«. Siostra Faustyna nie miała się kogo poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła. Po tym zorientowała się, że postąpiła źle, opowiedziała mi wszystko i spełniła polecenie odpisania wszystkiego na nowo”.

    W świadectwach powtarza się motyw przyciągania, promieniowania świętości Faustyny. S. Serafina Kukulska: „Ile razy ją odwiedzałam, czułam wewnętrznie jakiś urok, coś, czego nie pojmowałam, ale nie mogłam się zdobyć na rozmowę duchową, gdyż byłam przez inne siostry niekorzystnie do niej usposobiona”. S. Anna Słomińska: „Obcowanie z nią uszczęśliwiało mnie wprost, choć nie zdawałam sobie sprawy dlaczego. Oczy miała pełne szczęścia, lubiłam w nie patrzeć”. S. Eufemia Traczyńska: „Pragnęła świętości i chciała, żeby cały świat był święty. Była niby zwyczajna, ale taki duch się od niej udzielał, i zawsze była radosna”. Stefania Krupa, wychowanka domu sióstr: „Raz tylko spotkała Faustynę. „Mówiąc »Pochwalonego« podniosłam na nią oczy, a ten wzrok, który na mnie skierował siostra Faustyna, był czymś takim, że przez lata całe do dziś go pamiętam. To było chyba niebo lub odbicie Boga, którego miała w duszy”.

    Sześć tygodni przed śmiercią Faustyna pisze list do przełożonej: „Najdroższa Mateczko, zdaje mi się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi; czuję się bardzo słabiutka i piszę drżącą ręką, cierpię tyle, ile znieść jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły; jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Jego świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem, śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. (…) Przepraszam najpokorniej Najdroższą mateczkę za niedokładne zachowanie reguł, za zły przykład, jaki dawałam siostrom, za brak gorliwości w życiu zakonnym, za wszystkie przykrości i cierpienia, jakie mogłam zrobić Mateczce, choć nieświadomie (…). Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp Tronu Bożego. A teraz niech się sławi w nas i przez nas Miłosierdzie Boże. Największa nędza i nicość s. Faustyna”.•

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Po prostu Faustyna

    W jaki sposób ta niepozorna kobieta, zamknięta w klasztorze, mogła odcisnąć tak silne piętno na obliczu współczesnego Kościoła?

    św. Faustyna Kowalska/Ze zbiorów Muzeum Diecezjalnego w Płocku

    ***

    Wpatruję się w te zdjęcia, jakbym mogła dzięki temu odkryć tajemnicę jej świętości. Pierwsze – to fotografia młodej dziewczyny, zrobiona w jakiś słoneczny dzień, drugie to już zdjęcie zakonnicy – św. Siostry Faustyny. Te zdjęcia dzieli kilka lat, ale duchowo są to lata świetlne. To wiemy dziś, tajemnicą pozostaje, co zdarzyło się między tymi dwoma ujęciami. W jaki sposób ta niepozorna kobieta, zamknięta w klasztorze, mogła odcisnąć tak silne piętno na obliczu współczesnego Kościoła? W jaki sposób modlitwa, którą zapisała w swoim „Dzienniczku”, stała się jedną z najchętniej odmawianych? Jakim cudem? No właśnie…

    Tajemnica Faustyny staje się tajemnicą świętości i odkrywa przed nami odrobinę Bożej metody działania. Jak mawia papież Franciszek: Bóg lubi to, co małe, niepozorne, skromne, zwyczajne. Jak Faustyna – kucharka, ogrodniczka, sprzedawczyni chleba w prowincjonalnej piekarni, furtianka, zakonnica drugiego chóru. Nikt ważny. Musiał minąć czas, by świat jej uwierzył, by drzewo w niej zasadzone przyniosło owoc.

    Dwie fotografie

    Trudno opisać tę twarz, pomijając fakt fatalnej jakości przedwojennej fotografii. Helena, jeszcze nie Faustyna, ma jasne niebieskie oczy i gęste włosy koloru miedzianego. Jest 1923 r. i jakaś beztroska sytuacja. Widać modną w latach przedwojennych fryzurę na hollywoodzką gwiazdę i żakiecik w kratkę. Zapamiętano, że nie zwracała szczególnej uwagi na strój, z wyjątkiem okresu, gdy chcąc zagłuszyć myśl o życiu zakonnym, ubierała się modnie i po miejsku.

    Na tych niewielu zdjęciach uderza jeszcze jedna rzecz – uśmiech. Szeroki, szczery, przy takim każda twarz z miejsca robi się ładna. Podobno lubiła się śmiać i śpiewać na cały głos. To dla nas, współczesnych, ważne, żeby uzmysłowić sobie, iż święci mieli nasze cechy – skłonność do żartu, zabawy, śmiechu. Siostra Beata Piekut, świadek życia Faustyny, wspomina, że zapamiętała ją jako osobę promienną i rozradowaną. Tak zresztą zapamiętało Helenę, a potem Faustynę, wiele osób.

    Na późniejszych zdjęciach zakonnych ma już rys pewnej powagi. Surowości dodaje jej welon ściśle okalający twarz. Ale na ustach błąka się lekki uśmiech, jakby przepraszający. Wydaje się szczęśliwa i promienna. Jednocześnie to spojrzenie – bardzo skupione, skoncentrowane na widzu, badawcze.

    Codzienność

    Helena – Faustyna znała trudy życia od dziecka. W domu rodzinnym opiekowała się rodzeństwem i zajmowała domem. Była trzecim z dziesięciorga dzieci. Zdołała ukończyć tylko 3 klasy szkoły powszechnej – ledwie pisała, i to z błędami. Potem jako nastolatka służyła w domach w Aleksandrowie Łódzkim, Łodzi i Ostrówku pod Warszawą.

    Zatrudniające ją rodziny, a później i współsiostry chwaliły jej pracowitość i sumienność. Niczego nie trzeba było jej dwa razy powtarzać – zapisała jedna z zakonnic. – Mogłam zostawić cały dom pod jej opieką i być spokojna – wspomina jedna z pracodawczyń. Miała rękę do dzieci, np. u rodziny Lipszyców spod Warszawy niańczyła piątkę malców. Nie dziwi, że widziano w niej idealny materiał na żonę i matkę, że namawiano Helenę do zamążpójścia.

    Helena Kowalska, rok 1923/Nieznane zdjęcie św. Faustyny z bratem
Stanisławem od lat spoczywało w archiwum
parafii księży marianów pw. Matki Bożej
Królowej Polski w Warszawie

    Helena Kowalska, rok 1923/Nieznane zdjęcie św. Faustyny z bratem Stanisławem od lat spoczywało w archiwum parafii księży marianów pw. Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie/Archiwum/www.zyciezakonne.pl

    ***

    Lubiła się modlić. Matka wspominała o niej, że codziennie chciała chodzić do kościoła. Gdy podpisywała kiedyś umowę o pracę, Helena zażądała klauzuli, że wolno jej będzie chodzić codziennie na Mszę św., odwiedzać chorych i konających. To dość asertywne zachowanie jak na pannę służącą, która w tamtych czasach nie miała praktycznie żadnych praw. Nie ma się co dziwić, skoro Helenka jeszcze jako dziecko potrafiła udawać żebraczkę, prosić ludzi o datek, a potem zanosić wszystko proboszczowi z prośbą, by rozdał pieniądze biednym. Już jako panna dokarmiała starego chorego człowieka, mieszkającego pod schodami łódzkiej kamienicy. Były w niej jakaś nadwrażliwość, nieobojętność na biedy tego świata. O taką nadwrażliwość apeluje dziś Ojciec Święty, widząc w niej ratunek dla świata.

    Mizerotka

    Marzył jej się klasztor. W „Dzienniczku” napisała: „W siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy”.

    Dwa razy prosiła rodziców o pozwolenie na pójście za furtę. I dwa razy usłyszała odmowę. Choć byli pobożnymi ludźmi, nie stać ich było na konieczne wówczas zakonne wiano. Po drugie – nie chcieli oddawać klasztorowi swojego – jak sami mówili – „najlepszego dziecka”. Mama, strofując młodsze, wołała: „Do Heli toście nie warci stanąć!”. Może widzieli w córce opiekunkę na starość? – Mnie i bez pieniędzy Pan Jezus przyjmie! – ripostowała Helenka, rozczarowana nieustępliwością rodziców.

    Trzeci raz nie zapytała. Spakowała walizkę i pojechała w ciemno do Warszawy. Nie znała miasta, nie znała ludzi. Przypadkowo spotkany ks. Jakub Dąbrowski, proboszcz stołecznego kościoła pw. św. Jakuba, pomógł nieznajomej i polecił ją zaprzyjaźnionej rodzinie Aldony i Samuela Lipszyców. Helena w każdej wolnej chwili szukała dla siebie zakonu. Praktycznie wszędzie odsyłano ją z kwitkiem. Niemal tak samo skończyłaby się wizyta w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. – Niepozorna, wiek troszkę spóźniony, dosyć wątłej kompleksji, służąca, z zawodu kucharka, a przy tym nieposiadająca nie tylko posagu, ale nawet najmniejszej wyprawki. Nic nadzwyczajnego, ot, zgłosiła się taka mizerotka, wątła, biedna, bez wyrazu, nic obiecującego – relacjonowała m. Małgorzata Gimbutt. Gdyby nie m. Michaela Moraczewska – przełożona warszawskiego domu, która zdecydowała się jednak porozmawiać z „mizerotką”, Helena szukałaby zapewne dalej.

    Wejście za mur klasztorny było dla Heleny momentem przełomowym. Otrzymała imię Maria Faustyna i rozpoczęła nowe życie. „Zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie” – napisała. Jej zakonna droga to głównie Warszawa, Kraków, Wilno, Płock i, oczywiście, Łagiewniki. Wykonywała najprostsze prace, głównie fizyczne. Otoczenie nie miało pojęcia, co działo się w duszy skromnej zakonnicy, nie wiedziało o bogactwie jej życia mistycznego. Jak zwykle pracowita, posłuszna, zdyscyplinowana, rozmodlona – nie sprawiała kłopotów. Aż do zimnej lutowej nocy 1931 r.

    Sfera mistyczna

    Faustyna nosiła ukryte stygmaty i dar rozmaitych widzeń. Widziała cierpienia dusz czyśćcowych, oglądała niebo i piekło. Widziała cierpienia Jezusa podczas Drogi Krzyżowej. Ale nade wszystko otrzymała dar rozmawiania z Jezusem.

    Miała jakieś 7 lat, gdy pierwszy raz „tego” doświadczyła. „Byłam na Nieszporach – wspominała po latach – a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża”.

    Czy próbowała mówić o tym zdarzeniu najbliższym? Matka już wcześniej dostrzegła nieustającą chęć córki do modlitwy i nawet łajała ją za zrywanie się po nocach do pacierza. Bała się, że dziecko postrada zmysły.

    Gdy zdarzyło się to po raz drugi, dziewczyna była niemal dorosła, ale postawiła na nogi cały dom, krzycząc, że się pali – taka jasność biła z jej izdebki. Potem zdarzenie z Łodzi – gdy jednej z sióstr udało się wyciągnąć Helenkę na tańce. Nagle w tłumie roześmianych ludzi Helena dostrzegła obnażonego i poranionego Jezusa. Ten widok zrobił na niej piorunujące wrażenie. Udała ból głowy i uciekła. Pobiegła do łódzkiej katedry. Nie zważając na modlących się wokół ludzi, położyła się krzyżem i błagała o wskazówki, co ma dalej robić. W „Dzienniczku” zapisała, że usłyszała wtedy głos nakazujący jej jechać do Warszawy i wstąpić do zakonu.

     

    Łagiewniki
– furta klasztorna

    Łagiewniki – furta klasztorna/fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela

    ***

    Życie zakonne sprawia, że jej doznania duchowe intensyfikują się. Kolejne klasztory stają się słupami milowymi na tej drodze. W Płocku rozpoczyna się jej wielka misja. W niedzielny zimowy wieczór 22 lutego 1931 r. wraca do swojej celi i widzi w niej Jezusa w białej szacie. Doznanie jest wstrząsające. Opowiada o tym spowiednikowi i przełożonej, która żąda dowodu objawień. Na klasztornych korytarzach już szepcze się o objawieniach siostry z kuchni. Niektóre nazywają Faustynę histeryczką i fanatyczką, inne mają sceptyczny stosunek, ale są i takie, które dostrzegają w tym palec Boży. Faustynę odsyła się do kapłanów, a kapłani odsyłają ją do przełożonych. Nikt nie rozstrzyga sprawy ostatecznie, co powoduje, że sama nie wie, co o tym myśleć. Podczas jednej ze spowiedzi – u jezuity o. Edmunda Eltera słyszy wreszcie to, na co czeka. Kapłan wyjaśnia, że jest na dobrej drodze, a jej obcowanie z Jezusem nie jest ani histerią, ani złudzeniem, ani marzycielstwem. Zaleca prosić Boga o kierownika duchowego. Dopiero w Wilnie spotka odpowiedniego kapłana – ks. Michała Sopoćkę. Ta znajomość ma przełomowe znaczenie. Gdy kapłan przekonuje się, że młoda zakonnica nie jest chora psychicznie, a stwierdza to lekarz specjalista, staje się dla niej – jak go sama nazwała – „kierownikiem duszy”. Zresztą Wilno to ważne miejsce: tutaj Faustyna zaczyna pisać „Dzienniczek”, tutaj powstaje – dokładnie według wskazówek zakonnicy – pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Wreszcie w Wilnie przyszła święta słyszy słowa, które napełniają ją lękiem: „Przygotujesz świat na ostateczne przyjście moje. (…) Będziesz wypraszać z towarzyszkami swymi miłosierdzie dla siebie i świata”. Podczas jednej z wizji Jezus dyktuje zakonnicy słowa Koronki do Miłosierdzia Bożego. Więcej nawet – uczy, jak ją prawidłowo odmawiać.

    Doznania mistyczne nabierają siły. Są coraz częstsze. Ksiądz Sopoćko zanotował, że czasem wyglądała, jakby wpatrywała się w jakąś jasność – „nieprzystępną, uszczęśliwiającą światłość; w tej niepojęcie uszczęśliwiającej światłości trzymała przez czas jakiś wzrok utkwiony”.

    W Krakowie, dokąd została wysłana ze względu na pogarszający się stan zdrowia, kończy się przekazywanie Siostrze Faustynie prorockiej misji. Zakonnica nadal jednak pisze „Dzienniczek”, pełen już jej własnych rozważań. Motywem przewodnim są słowa Jezusa, by głosić światu Jego miłosierdzie. Wielokrotnie słyszała: „Pisz… mów światu o moim miłosierdziu, o mojej miłości”.

    Powraca pytanie: jak s. Faustyna w warunkach, jakie zostały jej dane, mogła rozsławić Boże Miłosierdzie na cały świat? Nie była kaznodzieją ani misjonarzem, ani nikim znacznym. Jednych irytowała, innych szokowała, a dziś miliony ludzi codziennie odmawiają Koronkę przed obrazem „Jezu, ufam Tobie”. Siostra Elżbieta Siepak, rzecznik prasowy Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, mówi o tajemnicy i nieustającej tęsknocie człowieka za miłością. – Siostra Faustyna pokazuje światu oblicze Boga sprawiedliwego i miłosiernego. Odkrywa przed ludźmi, na czym polega miłość, i to miłość miłosierna. Pokazuje to, czego człowiek najbardziej potrzebuje – podkreśla s. Siepak.

     Katarzyna Woynarowska/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________


    5 października

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo urodził się w Latiano, w pobliżu Brindisi, 10 lutego 1841 roku. Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej zapisał się na uniwersytet w Neapolu. Wtedy jednak zarówno młodzież tego uniwersytetu, jak i profesorowie mało myśleli o nauce, a więcej o polityce, od której aż wrzało. Dlatego Longo udał się do Lecce, gdzie pod opieką wytrawnych profesorów odbył prywatne studia. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Kiedy Neapol został przyłączony do zjednoczonych Włoch, Longo wraz ze swoim młodszym bratem, Alcestem, powrócił na uniwersytet do Neapolu, by uzupełnić studia. Tu niestety zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet “święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała.
    Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym kapłanem z Zakonu Kaznodziejskiego, uczonym, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym.
    W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: “Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872).
    Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni. Ofiary na ten cel płynęły tak szczodrze, że w ciągu zaledwie 11 lat ukończył budowę (1876-1887). Konsekracji świątyni dokonał kardynał Monaco La Valletta. Dokonano też koronacji obrazu koronami papieskimi, na którą zezwolił papież Leon XIII (1887). Koronę ozdobiło ponad 700 drogich kamieni.

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo chciał, aby sanktuarium było nie tylko centrum pobożności, ale także i dzieł miłosierdzia. Dlatego przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie “Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików.
    Longo wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej Różańcowej Pompejańskiej. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja. Opublikował ponadto wiele pism, dotyczących Różańca świętego. Siebie nazywał “kawalerem Maryi”. Nie mniejszym przywiązaniem i czcią wyróżniał się dla Stolicy Apostolskiej. Całe sanktuarium oraz wszystkie swoje dzieła oddał pod jej opiekę (1893).
    Niebawem pustynia, na której Longo ufundował swoje instytucje, zaczęła się zaludniać, tak że dzisiaj Nowe Pompeje to piękne miasteczko. Stare Pompeje – to rzymskie miasto, zasypane lawiną w czasie wybuchu Wezuwiusza w 79 roku po narodzeniu Chrystusa. Najcenniejsze znaleziska w postaci mozaik i malowideł ściennych zostały przeniesione do Muzeum Narodowego w Neapolu. Zrekonstruowano część budynków, pozostawiając znalezione w nich przedmioty. W obrębie murów odkryto ślady budynków mieszkalnych, sklepów, warsztatów, trzech łaźni publicznych, teatru, amfiteatru, koszar gladiatorów i kilku świątyń. Odkrycie Pompei i Herkulanum spod lawy ma ogromne znaczenie dla poznania życia dawnych Rzymian.
    Magnesem, który przyciąga dziś w te rejony dziesiątki tysięcy pielgrzymów, jest sanktuarium Matki Bożej Różańcowej z cudownym obrazem, który Longo kupił w roku 1875 za 8 karlinów. Dzisiaj bazylika jest cała w marmurach i złoceniach. Potężna kopuła z daleka zwraca na siebie uwagę. Okazały, renesansowy fronton dobudowano w roku 1901, w tym samym stylu wybudowano też przepiękną dzwonnicę w roku 1925.
    Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. “Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego “kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia.
    Jego ciało złożono w kaplicy pod bazyliką (w krypcie). Tłumy, nawiedzające sanktuarium, przychodzą również i tu, by pomodlić się i rozpalić w swoim sercu miłość dla Królowej Różańca świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Bartolo Longo nie od zawsze był święty!

    Dobrze znany scenariusz: pobożny syn wyjeżdża na studia, wpada w złe towarzystwo, oddala się od Boga i popełnia błędy. Najczęściej jednak nie osiągają one takich rozmiarów jak w przypadku Bartolo Longo, który przez lata żył jako satanistyczny kapłan.

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    Bartolo Longo/Archiwum Sanktuarium w Pompejach

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    ***

    Skrajne decyzje

    Jak wielu świętych, Bartolo wychował się w gorliwej, katolickiej rodzinie. Pobożni rodzice z południowych Włoch, dr Bartolomeo Longo i Antonina Luparelli, codziennie odmawiali Różaniec. W 1851 r. mając zaledwie 10 lat, chłopiec stracił ojca. Był to przełomowy moment w życiu młodego Włocha. Od tego tragicznego wydarzenia Bartolo coraz bardziej oddalał się od wiary katolickiej. Rozpoczynając studia prawnicze na uniwersytecie w Neapolu, pod wpływem m.in. profesorów dołączył do antyklerykalnego ruchu.

    Bartolo zaczął poszukiwać odpowiedzi na egzystencjalne pytania u wróżbitów. Brał udział w seansach spirytystycznych i orgiach. Publicznie wyśmiewał chrześcijaństwo i robił wszystko, co w jego mocy, by obalać katolickie wpływy w społeczeństwie i kulturze. Wkrótce pragnienie dotknięcia tego, co nadprzyrodzone, doprowadziło go do uprawiania satanizmu. Po okresie intensywnych nauk i rygorystycznych postów został wyświęcony na satanistycznego kapłana, po czym oddał swoją duszę demonowi.

    Załamanie psychiczne i przełom

    Im więcej Bartolo eksperymentował z siłami złego, tym bardziej pogrążał się w depresji i demonicznej obsesji. Radość całkowicie go opuściła. Zamiast niej były paranoje, nienawiść do ludzi i poddenerwowanie. Mężczyznę nękały diaboliczne wizje i koszmary. Ostatecznie przeżył załamanie psychiczne.

    Jego rodzina nie przestawała się za niego modlić. Za namową bliskich opętanego, katolicki profesor Vincenzo Pepe zgodził się porozmawiać z Bartolo. Zapytał go: „Czy chcesz umrzeć w zakładzie dla obłąkanych i być na zawsze potępionym?”. Profesor w końcu przekonał mężczyznę do wizyty u dominikanina o. Alberto Radenta, który po tygodniach długich rozmów, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa w 1865 r., umożliwił byłemu sataniście powrót do Kościoła i udzielił mu rozgrzeszenia.

    Wyrzuty sumienia

    W ramach pokuty przez dwa lata Bartolo pomagał w szpitalu dla nieuleczalnie chorych. Gorliwie się modlił. Został dominikaninem trzeciego stopnia. Pomimo odwrócenia się od grzechu i łaski spowiedzi świętej Bartolo jednak nie mógł sobie wybaczyć. Pewnego dnia, gdy załatwiał w Pompejach sprawy hrabiny Marianny de Fusco, wspomniał swoją grzeszną przeszłość. Później napisał: „Pewnego dnia na polach wokół Pompei przypomniałem sobie mój dawny stan jako kapłana szatana… Pomyślałem, że być może tak jak kapłaństwo Chrystusa jest na wieczność, tak też kapłaństwo szatana jest na wieczność. Tak więc, pomimo mojej pokuty, pomyślałem: nadal jestem poświęcony szatanowi (…). Poczułem głębokie poczucie rozpaczy i prawie popełniłem samobójstwo. Wtedy usłyszałam w uszach echo głosu brata Alberta powtarzającego słowa Najświętszej Maryi Panny: »Ten, kto propaguje mój Różaniec, będzie zbawiony!«. Padając na kolana, zawołałem: »Osiągnę zbawienie, ponieważ nie opuszczę tej ziemi bez rozpowszechnienia Twojego Różańca!«”.

    I tak też uczynił. Przy finansowym wsparciu hrabiny zbudował znaną na całym świecie bazylikę Matki Bożej Różańcowej w Pompejach. Założył szkoły i domy dziecka. Wspierał więźniów i ich potomstwo. Pisał książki o różańcu, nowenny i podręczniki do modlitwy. Zaprzyjaźnił się nawet z papieżem Leonem XIII, wielkim czcicielem Matki Bożej. Przez 50 lat wiernie propagował Różaniec, w tym Nowennę Pompejańską.

    Wkład na wieki

    Jan Paweł II beatyfikował Bartolo Longo w 1980 r., nazywając go „człowiekiem Maryi”. To właśnie w pismach bł. Bartolo polski papież znalazł inspirację do stworzenia Tajemnic Światła Różańca Świętego. Kiedy Jan Paweł II w swojej encyklice „Różaniec Najświętszej Maryi Panny” z 2002 r. przedstawił nowe tajemnice, nie zawahał się okazać podziwu temu świętemu człowiekowi, którego nawrócenie, a także późniejsze działania pokazały, że bez względu na to, jak bardzo oddalimy się od Boga, zawsze jest nadzieja na powrót do Naszego Stwórcy i szansa na nowe, święte życie.

    Anna Casanova/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Opluwał wiarę, hołdował złym duchom.

    Bł. Bartolo Longo nie od zawsze święty był…

    Wiele osób sięga po Nowennę Pompejańską, decydując się na trud wytrwania z paciorkami w dłoniach. Od Pompejanki ich kroki biegną do bł. Bartolo Longo…

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    Bartolo Longo/Archiwum Sanktuarium w Pompejach

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    ***

    Z prześladowcy w apostoła

    Opluwał wiarę, gardził chrześcijanami, hołdował złym duchom. historia Kościoła niejednokrotnie notowała takie przypadki. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby Szawła, który „ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9, 1). Takie zdarzenia to nie tylko anachroniczne sceny z Pisma Świętego, ale realne postawy ludzi żyjących wokół nas. XIX wiek – historia Kościoła znów odnotowuje podobny przypadek: Bartolo Longo, młodzieniec dopiero co zaczynający studia prawnicze na wydziale prawa Uniwersytetu Neapolitańskiego. Chłopak bardzo szybko wciela się w liberalny nurt włoskiej uczelni naznaczonej ateizmem i praktykami okultystycznymi. Jego bunt wobec religii chrześcijańskiej jest tak silny, że w pewnym momencie ofiarowuje się na służbę szatanowi. Na szczęście na ratunek spieszy przyjaciel rodziny, Vincent Pepe, który pomaga mu uwolnić się z satanizmu. Nawrócenie Bartolo owocuje przyjęciem go na tercjarza Zakonu Dominikańskiego, który jako jego członek obiera imię Brat Rosario (Brat Różaniec). I tak Szaweł stał się Pawłem, a Bartolo Bratem Różańcem. Zmiana imienia jest tu bardzo istotna. Symbolizuje bowiem moment ponownych narodzin, ponieważ imię otrzymujemy tylko w momencie przyjścia na świat, zatem zarówno Paweł, jak i Brat Rosario narodzili się dla świata na nowo. Longo wierzył, że tylko Różaniec jest w stanie wyrwać go z rąk szatana, więc gorliwie szerzył szczególny rodzaj modlitwy różańcowej przekazany w objawieniu. Modlitwa ta została nazwana Nowenną Pompejańską.

    Jak Maryja podaje drabinę do nieba

    Czym jest i skąd wzięła się Nowenna Pompejańska? Wszystko zaczęło się w 1884 r. we Włoszech, gdy ciężko chora Fortunatina Agrelii poprosiła o uzdrowienie z ataków dziwnej choroby i ciężkich cierpień Najświętszą Pannę Różańcową z Pompejów. Maryja objawiła się wtedy dziewczynie i poleciła jej codzienne odmawianie 15 tajemnic Różańca. Najświętsza Panna obiecała Fortunatinie, że uzdrowi ją we wskazanym dniu. Oczywiście wypełniła obietnicę. Pompejanka trwa 54 dni, co daje nam 6 nowenn – trzy błagalne i trzy dziękczynne. Ta wspaniała modlitwa ze względu na swoją siłę nazywana jest nowenną nie do odparcia. To cudowny dar miłości ofiarowany przez Maryję. Przypomina drabinę zrzuconą z nieba, po której mogą wspinać się grzesznicy.

    Owoce Nowenny Pompejańskiej

    „Odmówiłem chyba cztery nowenny. Dwie nowenny były w moich intencjach. Prosiłem o czystość (Maryja wyprosiła tę łaskę – zacząłem widzieć wszystko głębiej, dostrzegać pewne rzeczy w samym sobie, nawet to, dlaczego czasami ulegałem pokusie) i dobre rozeznanie studiów. Pozostałe prośby są procesem, który się niedawno zaczął. Jestem z Ukrainy, a tam katolików jest bardzo mało. Kiedyś byłem niewierzący, a teraz Maryja dała mi tak dużo łask” – pisze Wasyl. „Już dwie Pompejanki mam za sobą. Ciężko je zacząć, a jeszcze ciężej wytrwać. Przez 54 dni w głowie jedna myśl. Jak zaczynałem różaniec, to zawsze coś się pojawiało, żeby przeszkodzić (ktoś dzwonił albo przychodził, zawsze coś). U mnie w trakcie Pompejanki strasznie zmieniały się relacje między ludźmi. Bez tych zmian na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Pompejanka buduje drogę do tego, o co się modlisz. To jest proces. Daje też poczucie bezpieczeństwa. Według mnie i tak Pan Bóg daje więcej niż to, o co się modlisz i wie lepiej, czego potrzebujesz. Chwała Panu. Zachęcam do Pompejanki” – mówi Adam.

    Idź jego śladem

    We Wrocławiu relikwie bł. Bartolo Longo są u Ojców Oblatów w parafii Matki Bożej Królowej Pokoju i w kościele pw. Matki Bożej Pompejańskiej w Żernikach Wrocławskich, gdzie znajduje się także największy w Polsce obraz Matki Bożej Pompejańskiej. Warto tam zajrzeć, powinni się wybrać zwłaszcza ci, którzy odmawiają Nowennę Pompejańską, poznają historię Brata Różańca – Bartolo Longo, ale z różnych przyczyn nie mogą wybrać się do włoskich Pompejów.

    Agata Iwanek/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 października

    Święty Franciszek z Asyżu

    Święty Franciszek z Asyżu

    Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski.

    Święty Franciszek z Asyżu

    Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów.W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 października

    Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Chrodegang z Metzu, biskup
      •  Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter
    ***
    Święty Franciszek Borgiasz

    Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy.
    Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons.
    O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce.
    Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”.
    W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia.
    Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę.
    Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego.
    Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie.
    W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!”
    Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila.
    Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto.
    W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku.
    Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi.
    W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 października

    Świętych Aniołów Stróżów

    Anioł Stróż

    Aniele Boży, Stróżu mój,
    Ty zawsze przy mnie stój.
    Rano, w wieczór, w dzień i w nocy
    Bądź mi zawsze ku pomocy.
    Strzeż duszy i ciała mego
    I doprowadź mnie do żywota wiecznego.
    Amen.

    Anioł Stróż

    Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża.
    Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23).

    Anioł Stróż

    Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie.

    Anioł Stróż

    Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III).
    Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach

    – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij OP/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Kim są aniołowie i co robią w niebie?

    (Francesco Botticini, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości…  – o Aniołach opowiada ks. Mateusz Szerszeń CSMA, michalita, kierownik duchowy, redaktor dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”, autor „Wielkiego Zawierzenia Świętemu Michałowi Archaniołowi”.

    Proszę Księdza, kim są aniołowie? 

    Aniołowie są duchami, które żyją pośród nas w niewidzialnej części świata stworzonego przez Boga. Ich głównym zadaniem jest adoracja Boga i wypełnianie Jego rozkazów. Z woli Stwórcy służą także ludziom i troszczą się o ich zbawienie.

    Jak wyglądają aniołowie? 

    Ciężko mówić o wyglądzie niewidzialnych duchów. Ludzie jednak potrzebują obrazów, którymi mogą się między sobą komunikować, dlatego już Stary Testament opisuje rzeźby cherubinów, którzy okrywali swymi skrzydłami Arkę Przymierza. W sztuce przyjęło się przedstawiać ich jako postaci ludzkie o pięknym wyglądzie, aby podkreślić ich osobowy charakter. Późniejsze przedstawienia dodają im skrzydła i ubierają w strój rycerski. Wygląd jest jednak cechą świata materialnego. Aniołowie po prostu „nie wyglądają”. Co nie oznacza, że nie istnieją. Fal radiowych też nie oglądamy, a jednak widzimy ich działanie.

    Aniołowie różnią się między sobą?

    Owszem, różnica między nimi nie jest jedynie różnicą osobową, jak między dwiema istotami ludzkimi. Istnieje miedzy nimi różnica gatunkowa. Jeden anioł od drugiego różni się jak lew od gołębia. To dwa różne gatunki.

    Z teologicznego punktu widzenia – aniołowie nie posiadają płci, ale jakoś tak spontanicznie uważamy ich za mężczyzn… Dlaczego?

    Tu znowu dotykamy problemu dotyczącego bardziej historii sztuki niż teologii. Sztuka czerpiąc z angelologii uważała aniołów za dobrze zorganizowane wojsko Boga. Na ziemi armie głównie składają się z mężczyzn. Stąd ta nierówność. W rzeczywistości aniołowie nie dzielą się na płci. Ta kategoria w żaden sposób do nich nie pasuje.

    Co robią aniołowie w niebie?

    Przede wszystkim żyją inaczej niż my. Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości… 

    Czym się różnią aniołowie od archaniołów? 

    Pomysł na zhierarchizowanie bytów duchowych pochodzi ze starożytności. Autorzy pierwszych wieków chcieli podkreślić wzajemne zależności miedzy aniołami i tak powstała hierarchia mówiąca o „chórach anielskich”. Według niej na najniższym stopniu anielskiej hierarchii znajdują się aniołowie a zaraz nad nimi archaniołowie, którzy posyłani są do ważniejszych zadań.

    Aniołowie opiekują się nami. Czy więc grzechem jest kiedy zaniechamy odmawiania modlitwy do Anioła Stróża? Będzie się przecież nami opiekował chyba bez względu na to czy wzywamy jego pomocy czy też nie?

    Prawda o istnieniu Aniołów Stróżów jest dogmatem potwierdzonym na Soborze w XIII wieku. Odrzucenie każdego dogmatu może oczywiście skutkować nawet grzechem ciężkim. W praktyce prawda o istnieniu duchowych opiekunów od zawsze spotykała się z pozytywną pobożnością wiernych i ich świadectwami. Nie bez powodu jedna z pierwszych dziecięcych modlitw to: „Aniele Boży, Stróżu mój”.

    Anioł Stróż może nas doprowadzić do nieba?

    Doprowadzanie do nieba, czyli zbawienie to dzieło Jezusa Chrystusa, który umarł za nasze grzechy. Jego pośrednictwo jest jedyne i niepowtarzalne. Kościół jednak, w przeciwieństwie do ruchów protestanckich naucza, że w ramach jedynego pośrednictwa Chrystusa możemy także włączać pośrednictwo aniołów i świętych. Relacja z nimi jest dla wielu niebagatelną pomocą.

    Dlaczego warto zaprzyjaźnić się ze swoim Aniołem Stróżem? 

    Budowanie przyjaźni z własnym aniołem stróżem to niezwykle ważna rzecz dla każdego chrześcijanina. Z postanowienia Bożego mamy przy sobie duchowego obrońcę i orędownika, który został wybrany do tego, aby pomagać nam w osiągnięciu świętości. Tylko jeżeli będziemy wierni jego natchnieniom i z wiarą wzywać będziemy jego obecności, możemy mieć pewność, że ochroni nas to przed grzechem i wieloma niebezpieczeństwami. W powszechnej wiedzy znane są historie wyjątkowych interwencji aniołów stróżów wśród ludzi, którzy wierzą w ich obecności i ufają w ich pomoc. Wśród nich jest święty papież Jan XXIII, który wspomina, że pewnego dnia bardzo zamartwiał się o losy Kościoła, którym w tamtym czasie kierował. Na szczęście przyśnił mu się jego anioł stróż, który pocieszył go i dodał mu otuchy. Od tego czasu papież podjął swoje obowiązki z nowymi siłami i wiarą w anielską pomoc.

    Czasami do kogoś nam bliskiego powiemy, że jest aniołem, ma anielską cierpliwość itd. Słusznie przypisujemy ludziom anielskie cechy?

    Rozwój człowieka domaga się istnienia wzorców, do których może się odwołać i ku nim zmierzać. Aniołowie bez wątpienia są dobrymi wzorcami do naśladowania, dlatego mówi się o anielskiej cierpliwości, urodzie i dobroci.

    Co się stanie z naszymi Aniołami Stróżami po naszej śmieci?

    Na pewno nie opuści swojego podopiecznego i nadal będzie modlił się o jego zbawienie. Może to mieć wielkie znaczenie dla nas, zwłaszcza jeżeli trafimy do czyśćca, gdzie każdy dobry czyn będzie mógł się przyczynić do naszego oczyszczenia i szybszego spotkania z Bogiem w niebie.

    Dziękuję za rozmowę

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Abraham i trzy Anioły – Ludovico Carracci, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W dniu 2 października Kościół oddaje cześć świętym Aniołom Stróżom. Choć obecność aniołów stróżów kojarzona jest z obrazami z dzieciństwa, to jednak ich istnienie i obecność jest istotnym elementem wiary. Aniołowie to istoty duchowe, stworzone przez Boga dla Jego chwały i ku pomocy ludziom. Każdy z nas ma swojego anioła opiekuna. Ta opieka trwa przez całe życie.

    Pismo święte jasno ukazuje prawdę o istnieniu aniołów, posłańców Boga. Psalm 91 uczy, że „niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”. Słowa te szatan wykorzystał w czasie kuszenia Chrystusa na pustyni. W ewangelii św. Mateusz przytacza słowa Jezusa, kiedy mówi: „strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”.

    Na wielu kartach Pisma św. znajdziemy fragmenty mówiące o obecności i roli aniołów. I tak w Księdze Rodzaju anioł opiekuje się niewolnicą Hagar i Izmaelem, jej synem zrodzonym z Abrahama. Anioł powstrzymuje też samego Abrahama przed zabiciem swego syna Izaaka. Anioł ratuje Lota i jego rodzinę od śmierci w ogniu spuszczonym na Sodomę i Gomorę. Księga Daniela opowiada o tym, jak anioł ratuje trzech młodzieńców wrzuconych do pieca ognistego, jak ratuje samego Daniela wrzuconego do jaskini lwów. Anioł żywi proroka Eliasza, a w Nowym Testamencie wyprowadza Apostołów z więzienia i uwalnia z rąk Heroda samego św. Piotra.

    Pierwsze wzmianki o kulcie aniołów znajdziemy w połowie II wieku u św. Justyna w jego ‘Apologii’. W III wieku, w katakumbach, pojawiają się ikonograficzne wyobrażenia aniołów.

    Anioł Stróż - Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    Anioł Stróż Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    aniołach stróżach mówią także najwcześniejsi myśliciele chrześcijańscy i pierwotne dokumenty. Św. Cyprian w III wieku nazywa aniołów przyjaciółmi ludzi. W IV wieku św. Bazyli widzi w aniołach naszych pedagogów i twierdzi, że „niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. A św. Ambroży uważa aniołów za naszych pomocników. Św. Hieronim w V wieku stwierdza, iż „tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie anioła stróża”, a św. Augustyn przekonuje, że „wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.

    W historii było wielu świętych, którzy mieli szczególne nabożeństwo do aniołów stróżów. Św. Cecyliaśw. Franciszka Rzymianka, błogosławiony Dalmacjusz mieli szczęście często przestawać ze swoim aniołem stróżem. Św. Stanisław Kostka miał cudownie otrzymać Komunię św. z rak anioła. Św. Piotr Faber prosił anioła stróża miasta, do którego przybywał, o duchowe przygotowanie mieszkańców do słuchania kazań, które wygłosi. Św. Siostra Faustyna miała przywilej mistycznego widzenia swojego anioła stróża. Św. Jan XXIII przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego anioła stróża o jego pomyślny przebieg i dobre owoce.

    „Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”

    Osobne święto ku czci świętych aniołów stróżów pojawiło się dopiero w XV wieku. Paweł V w 1608 roku pozwolił obchodzić to święto w zwykły dzień po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego wprowadził je w roku 1670 Klemens X. Obecnie jest obchodzone 2 października.
    Kult aniołów stróżów nie jest zarezerwowany dla dzieci. Są oni bowiem duchowymi opiekunami każdego, chronią przed złem i prowadzą do dobra.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 października

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Remigiusz, biskup
      •  Święty Roman Hymnograf, diakon
    ***
    Święta Teresa z Lisieux

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.
    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”

    Święta Teresa z Lisieux

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.
    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.
    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Święta Teresa z Lisieux

    Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.

    Święta Teresa z Lisieux

    Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    135. rocznica wstąpienia do Karmelu św. Teresy

    ***

    Teresa Martin (św. Teresa od Dzieciątka Jezus) wstąpiła do Karmelu w Lisieux 9 kwietnia 1888 r. w wieku 15 lat. Jej wstąpienie naznaczone było zmaganiami i trudnościami, które musiała pokonać, aby przekroczyć progi Karmelu w tak młodym wieku.

    Teresa wstąpiła do zakonu z jasnymi ideami. Była już po lekturze Autobiografii św. Teresy z Avila i od niej uczyła się jak sięgać po wysokie cele i wielkie pragnienia. Jak Teresa Wielka była również gotowa oddać życie za innych, na wzór Chrystusa, praktykować miłość, aż do wyniszczenia i ducha apostolskiego, który równie w pełni może być realizowany w murach Karmelu. Lektura Autobiografii oraz zbieżność duchowych pragnień z Teresą Wielką pozwoliły Teresie pójść naprzód w realizacji pragnień, do których zapraszał ją Jezus.

    Czym jest Karmel, do którego wstąpiła Teresa?

    Zakon Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel wywodzi się z Ziemi Świętej, z terenów położonych na południe od Hajfy. Tam na zboczach góry Karmel osiedli pustelnicy, którzy naśladowali proroka Eliasza, rozpalonego żarliwością Boga. Reguła tej pierwszej grupy pustelniczej została opracowana przez Alberta, patriarchę Jerozolimy ok. 1210 r. Gałąź żeńska Karmelu o powołaniu kontemplacyjnym narodziła się dopiero w 1452 r. Zakon rozwijał się na zachodzie, gdzie po upadku i, wywołanym złagodzeniu Reguły rozwinął się ruch reformy zapoczątkowany przez św. Teresę z Avila i św. Jana od Krzyża. Wraz z innymi karmelitankami, Teresa z Avila powróciła do pierwotnej Reguły Karmelu.

    Karmelitanki bose, do których wstąpiła Teresa to pustelniczki, które dniem i nocą czuwają na modlitwie, wsłuchują się w Słowo i pozwalają mu wzrastać na glebie serca przenikniętego ciszą i milczeniem.

    Teresa z Lisieux była w pełni świadoma surowości życia, które podjęła przekraczając mury klasztoru, owego pamiętnego dnia, 9 kwietnia 1888 r. Podczas pierwszych miesięcy pobytu w klasztorze, wyznała, że: „spotkała więcej cierni aniżeli róż”. Poznawanie dynamicznej wspólnoty liczącej 26 sióstr, o średniej 47 lat o różnorodnych charakterach, temperamentach i wykształceniu to duże wyzwanie dla Teresy, wszak owa różnorodność generuje różne konflikty.

    Teresa uczy się przyjmować z miłością i ze zrozumieniem swoją wspólnotę i w niej pragnie wzrastać. Doświadczenia wielu cierpień spowodowanych konfliktami w życiu wspólnoty nie ominą rzecz jasna Teresy. To drobne „ukłucia szpilką”, jak sama mówiła, dawały jej możliwość praktykowania umartwienia i wymagania siostrzanej wspólnoty. W swojej formacji serca, w praktykowaniu życia wspólnotowego Teresa uczyła się rozumieć niż oceniać, miłować aniżeli krytykować.

    Wspólnota do której weszła Teresa to również mocno osadzony charyzmat, który wskazuje karmelitance na jasność wspólnego posłannictwa. To żarliwość o ratowanie grzeszników, aby nikt nie zginął spośród tych, których dał Ojciec, modlitwa za Kościół, za kapłanów, płodność apostolska w miłości Ukrzyżowanego.

    Teresa z Lisieux w pierwszym etapie życia zakonnego odnalazła się z łatwością. Wyznała: „Wszystko mnie tu zachwycało (…)”. Z takim przeświadczeniem z początków lat życia w Karmelu pozostała aż do śmierci.

    Całe życie Teresy to hymn pochwalny na cześć nieustającego miłosierdzia przelewającego się w jej duszy. Miłosierdzia, które opiewała życiem, miłością i czynem.

    s. Dawida Prusińska CST/Zgromadzenie Sióstr św. Teresy od Dzieciątka Jezus

    ___________________________________________________________________________________

    “Dzieje duszy”

    Tegoroczne liturgiczne wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, przypada w 100-lecie polskiego wydania “Dzieje duszy”

    Na oryginalną całość składają się trzy teksty świętej Karmelitanki, nazywane dziś Rękopisami autobiograficznymi. Pierwszy z nich (rękopis “A”), zawierający wspomnienia z dzieciństwa i początków życia zakonnego, Teresa napisała w 1895 r. na prośbę m. Agnieszki od Jezusa (siostra Teresy – Paulina). Rękopis “B” z września 1896 r. jest tekstem adresowanym do s. Marii od Najświętszego Serca (siostra Teresy – Maria). Powstał on po odprawionych rekolekcjach i uważany jest za arcydzieło chrześcijańskiej duchowości. Ostatni fragment (rękopis “C”) Teresa pisała na polecenie m. Marii od św. Gonzagi w ostatnich miesiącach życia. Tuż przed śmiercią Karmelitanka wyraziła pragnienie, by jej wspomnienia zostały rozprzestrzenione jako narzędzie jej posłannictwa. Umierając, tak o nim mówiła: “Czuję, że moje posłannictwo wnet się rozpocznie; posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga, jak ja Go miłuję, dawania im mojej małej drogi”.
    Przeczucia umierającej Teresy zaczęły przybierać realne kształty, gdy zostały opublikowane jej pisma. Uporządkowała je, zebrała w rozdziały i przygotowała do druku m. Agnieszka. Za sprawą jej pracy redaktorskiej rękopisy Teresy ukazały się jako autobiografia pt. Dzieje duszy. Ostatni, dwunasty rozdział, zawierał wspomnienia zakonnic o Świętej. Dołączono również wyjątki z listów, niektóre poezje, myśli i modlitwy Teresy.
    Jeden z dwóch tysięcy pierwszych egzemplarzy Dziejów duszy trafił do rąk Karmelitanek Bosych w Przemyślu. Siostry zachwycone postacią młodej Karmelitanki natychmiast poprosiły klasztor w Lisieux o pozwolenie na tłumaczenie i niezwłocznie przystąpiły do pracy. Tłumaczenia tekstu francuskiego dokonały s. Anna od Jezusa Kalkstein i m. Elżbieta od Ducha Świętego Wańczura. Przy pomocy przyjaciółki sióstr, p. Marii Kobylińskiej, autobiografia Teresy ukazała się w Księgarni św. Wojciecha (Poznań 1902), pt. Dzieje duszy, czyli Żywot Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitanki bosej 1873-1897 przez nią samą skreślony. Bp Edward Likowski jako oficjał i wikariusz generalny napisał: “Nie tylko chętnie udzielam imprimatur, ale gorąco polecam Żywot Siostry Teresy w polskim przekładzie. Dawno już w literaturze ascetycznej nie ukazała się książka, zwłaszcza w języku polskim, tak pouczająca i budująca, jak książka niniejsza. Bez zbudowania i pouczenia nikt jej czytać nie będzie”.
    Tak jest do dzisiaj, o czym świadczą stuletnie dzieje autobiografii, przetłumaczonej już na 60 języków świata. Jej ustawiczną aktualność jako ewangelicznej doktryny i drogi życia potwierdził na nowo Kościół z okazji 100. rocznicy śmierci św. Teresy z Lisieux. Stało się to, gdy w niedzielę misyjną – 19 października 1997 r., u progu trzeciego tysiąclecia, Jan Paweł II ogłosił świętą Karmelitankę doktorem Kościoła. W wydanym na tę okoliczność przepięknym liście apostolskim Divini amoris scientia Ojciec Święty pisze: “Teresa jest mistrzynią dla naszej epoki spragnionej słów żywych i ważkich, świadectw heroicznych i wiarygodnych” (nr 11).
    To w naszych czasach Opatrzność na nowo stawia nam ją jako wzór i mistrzynię życia. Spełniły się jej pragnienia: “Mimo mej maleńkości chciałabym oświecać dusze jak prorocy, doktorzy (…). Odczuwam w sobie powołanie doktora”. Takie przeświadczenie Teresy wypływało z jej osobistego doświadczenia. To sam Duch Święty dał jej zrozumieć, że ono przeznaczone jest dla wszystkich i że Bóg powierzył jej szczególne posłannictwo. Spełniły się jej pragnienia i została ogłoszona doktorem Kościoła – oznacza to, iż właściwa misja św. Teresy i jej “małej drogi” dopiero się rozpoczyna.
    Warto popatrzeć na tę “żywą ikonę Boga”, jak nazywa św. Teresę Jan Paweł II. Jako doktor Kościoła przynosi nam bowiem niezwykle cenne ewangeliczne światło. Jej ciągle żywą misją jest nauczyć każdego “małej drogi”, która prowadzi do odkrycia miłosiernej miłości Boga. Św. Teresa czyni to za sprawą swoich pism, a szczególnie Dziejów duszy. Wspominając z wdzięcznością przemyskie Karmelitanki, które pierwsze przed stu laty przetłumaczyły autobiografię Teresy, należy dziękować Bogu za dobro, jakie ona przyniosła polskiemu katolicyzmowi na przestrzeni ubiegłego wieku. Dziś mamy już dostęp do nowych przekładów. W 17. wydaniu Dziejów duszy (1996 r.) wykorzystano przekłady wcześniejszego zbiorowego wydania Pism Świętej z 1971 r. Poddano go jednak rewizji na podstawie najnowszego krytycznego wydania francuskiego wszystkich Pism Teresy (8 tomów). To wydanie z 1992 r. rozpoczynają Rękopisy autobiograficzne. W nowym przekładzie i z nowymi przypisami zostały one wydane przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych w 1997 r. Dzięki temu mamy dostęp do najbardziej autentycznej wersji autobiograficznych tekstów św. Teresy z Lisieux.
    W ten sposób stają się one jeszcze doskonalszym narzędziem jej oddziaływania. Zaś z obecnej sytuacji w świecie można wnioskować, że to oddziaływanie będzie jeszcze bardziej skuteczne. Wielu ludzi szuka swego miejsca w Kościele, którego nie rozumieją i boleśnie odczuwają jego braki. Przybywa takich, którzy doświadczają życiowej pustki, granic własnych możliwości, mając równocześnie wielkie pragnienia. Wobec tych wszystkich wyzwań mistrzynią i przewodniczką pozostaje św. Teresa. Wystarczy tylko popatrzeć na tę “ikonę”, posłuchać jej opowieści o swoim doświadczeniu wiary, by uczyć się od niej kontemplacji oblicza Chrystusa i “wyobraźni miłosierdzia”.

    ks. Stanisław Haręzga/Tygodnik Niedziela

    _______________________________________________________________________________

    Św. Teresa z Lisieux

    René Lejeune

    ŚWIĘTA TERESA Z LISIEUX CZYLI „MAŁA DROGA” SZCZĘŚCIA

    «JAKŻE TO MOŻE BYĆ, BY DUSZA TAK NIEDOSKONAŁA JAK MOJA, PRAGNĘŁA POSIĄŚĆ PEŁNIĘ MIŁOŚCI?…»
    Doskonałe wiersze aleksandryjskie, tchnące autentyczną poezją, wyrażają krystaliczną duchowość św. Teresy od Dzieciątka Jezus i od Najświętszego Oblicza. W okresie od lutego 1893 do maja 1897 ulubiona święta XX wieku często dawała się ponieść natchnieniu. Zachowało się jej 60 wierszy, nie licząc tych, które włączyła do 8 rekreacji, małych sztuk teatralnych, przeznaczonych do rozweselenia surowego klauzurowego życia.
    Te kilka linijek, stanowiących motto, pochodzi z wiersza Moja pieśń na dzień dzisiejszy, który Teresa ułożyła 1 czerwca 1894 roku, naśladując rytm kantyku Bóg pokoju i miłości. Nie znała zasad prosodii ani nie posługiwała się słownikiem rymów. Oddawała się poezji wiedziona intuicją. Jej intuicja była bardzo pewna, kierowało nią pragnienie absolutu i nieskończoności. Biblia, a szczególnie psalmy, jak i teksty liturgiczne, stanowiły dla niej źródło natchnienia. Niektóre z jej wierszy stanowią arcydzieło spontaniczności, świeżości i głębi duchowej. Zdolne są one wzbudzić w sercu czytelnika falę radości lub wywołać zalew łask. Są wiersze, które poruszają wrażliwość, ale jest i taka poezja, która karmi duszę swoim pięknem i przenikliwością. Pierwsze są wdziękiem, drugie – to pokarm. Teresa karmi pożywnie tak przez swoje wiersze, jak i przez pisma. W miarę jak czyni żwawym krokiem postępy w świętości, wszelka myśl wymykająca się w jakiejkolwiek postaci z jej ogromnego serca jest myślą kierownika duchowego, przewodnika, który sprawia, że odkrywa drogę szczęścia. Nie szczęścia zbuntowanej przeszłości lub przyszłości, która do nas nie należy, lecz szczęścia, które jest w zasięgu ręki, szczęścia dnia dzisiejszego, tego, które możemy uchwycić, przytrzymać, wyryć w całej naszej istocie. Co to za szczęście? Miłość! To znaczy „kochać Cię, Panie”. Teresa wiedziała, jak nikt inny, że szczęście – inne imię miłości – przechodzi przez tego, który JEST miłością.
    „Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy” – mówi Psalm 16. „Nie ma dla mnie dobra poza Tobą…” – mówi dusza Bogu w tym samym psalmie. A mama, która kocha swe dzieci? A małżonek, który kocha swą małżonkę? A św. Wincenty, który kocha ubogich? Święta Tereska ukazuje wspaniale, że w istocie swej wszelka miłość przechodzi przez Serce Boga. Szczęście, jakie daje mi moja małżonka, dzieci, przyjaciele, płynie z ich miłości. Jednak każde uczucie miłości, każdy akt miłości jest cząstką Bożego Serca. To właśnie oznaczają słowa „nie ma dla mnie dobra poza Tobą…” Przeszłość to zgromadzone cząstki miłości, teraźniejszość to rodzące się cząstki miłości. A jedynym sensem przyszłości jest zdolność, jaką posiadamy mnożenia do nieskończoności cząstek miłości, Boskiej złotej nitki, z której utkane jest nasze życie. Teresa poucza nas o tej podstawowej prawdzie przez swoje życie i swoje pisma.

    «POJĘŁAM, CZYM JEST ŻYCIE… NIEUSTANNYM CIERPIENIEM I ROZŁĄKĄ…»
    Ostatnia z dziewięciorga dzieci, z których czworo umarło bardzo wcześnie, Teresa wzrastała otoczona miłością rodziców i czterech sióstr. Zanurzona w miłości, a więc ukryta w Bożym Sercu. Miłość ta nie pozostanie bez cienia. Całe ludzkie życie jest bowiem tajemniczą próbą.
    «Przychodzą z wielkiego ucisku…» – mówi Apokalipsa o tłumie wybranych, którzy opłukali szaty we krwi Baranka. Teresa ma zaledwie 4 lata, kiedy rozpoczyna doświadczać cierpienia. Poznaje boleść najokrutniejszą, która może dotknąć dziecko: pozbawiona zostaje matki, która umiera nagle w wieku 45 lat, jako ofiara raka. W jej krótkim życiu doświadczenia się spiętrzą. Mogłyby one zniszczyć każdą wrażliwą duszę. Teresa – dusza najwrażliwsza wytrzymuje wobec ataków.
    Całkiem mała, a już posiada niezwyciężoną siłę, swoją drogę, drogę zadziwiająco prostą i cudownie skuteczną. Drogę świętości w zasięgu wszystkich, która czyni z Teresy niezrównanego przewodnika duchowego na nasze czasy i na czasy, które nadchodzą. A jednak ta siła i ta droga nabiorą kształtów dopiero przez zadziwiającą interwencję Bożą po Mszy św. pasterskiej w Boże Narodzenie 1886 r.
    Po śmierci mamy rodzina żegna się z Alençon, w którym przedsiębiorstwo «point d’Alençon» zrujnowało zdrowie Pani Martin. Osierocona rodzina przeprowadza się do Lisieux i mieszka z bratem mamy, Izydorem Guérin, w Buissonnets, w pięknej posiadłości otoczonej murami i zatopionej w zieleni. Usytuowana na obrzeżach Lisieux, może cieszyć się piękną panoramą miasta. Maleńka Teresa doświadcza tu czułości sióstr. Paulina, najstarsza z nich, wybrana na „drugą mamę”, doskonale wywiązuje się ze swej roli. Ojciec, jej „ukochany król”, podwaja swą czułość, darząc ją „miłością iście matczyną”. W Buissonnets Teresa zaznała głębokiego szczęścia, które trwało prawie 11 lat. Czas ten zaznaczył się jednak także zawieruchami, które nią gwałtownie wstrząsnęły.
    Pierwsza w jej życiu wichura nadchodzi w październiku 1881 roku, kiedy wstępuje do szkoły przy klasztorze benedyktynek. Teresa ma 8 lat, przebywa tam jako pensjonariuszka. Małe pisklę, które wypadło z gniazda i z „ziemi obiecanej” znalazło się na „wspólnej ziemi”. Jest nieszczęśliwa. Doświadczenie to potrwa 5 długich lat „najsmutniejszych z całego życia” – jak napisze. Jest tam ofiarą swej wrażliwości: delikatna i czuła jak płatek róży.
    Drugie doświadczenie, jakie dotyka ją w tym czasie, nadchodzi gdy Paulina, jej „druga mama” kończy 21 lat. Oczekiwała pełnoletności, aby móc zrealizować marzenie, jakie dojrzewało w niej od dawna: wstępuje do Karmelu w Lisieux, przyjmując imię Agnieszki od Jezusa. 2 października 1882, mała Tereska, zalana łzami, otrzymuje „ostatni pocałunek”. Jej rozpacz jest tak wielka, że wkrótce podupada na zdrowiu. „Dziwna choroba” nasila się w okresie od 25 marca (Zwiastowanie) do 13 maja (Zesłanie Ducha Świętego). Dziecko cierpi na halucynacje i stany lękowe, majaczy. Rodzina i Karmel wzywają wstawiennictwa Matki Bożej Zwycięskiej. 13 maja 1883 r. w dniu Pięćdziesiątnicy i w dniu tak umiłowanym przez Matkę Bożą Maryja ukazuje się dziewczynce. Widzi ona rodzinną figurkę Matki Bożej Zwycięskiej, jak się ożywia i uśmiecha. „Cudowny uśmiech Najświętszej Dziewicy” uwalnia ją nagle od podstępnej boleści, z powodu której tak straszliwie cierpi.
    Teresa ma 10 lat. Dojrzała dzięki doświadczeniu. Gwiazda wzeszła w głębi jej duszy. Marzenie powoli staje się pewnością: ona także, jak Paulina zostanie karmelitanką, nie dla Pauliny, ale „dla samego Jezusa”.
    8 maja 1884 r. to wzniosły dzień dla Teresy: przystępuje po raz pierwszy do Komunii Świętej. Odczuwa wielkie wylanie miłości. „Kocham Cię i oddaję Ci siebie na zawsze” – szepcze 11-letnia Teresa Umiłowanemu Panu, Jezusowi.
    Radość i cierpienia pozostają ściśle połączone w jej życiu. 14 czerwca przyjmuje „sakrament Miłości”, jak nazywa bierzmowanie. Przygotowuje się do niego w stanie „świętego uniesienia”. Szczęście przerywa nowe rozstanie: jej siostra Maria, „trzecia mama”, idąc w ślady Pauliny, wstępuje do Karmelu. Przyjmuje imię Marii od Najświętszego Serca. Dorastająca i tak bardzo wrażliwa Teresa wylewa potoki łez. Płacze tak bardzo, że zadaje sobie pytanie, czy ona sama, ze swą naturą, stanie się kiedykolwiek godna świętej Teresy z Avila…
    Doświadczenie spowodowane odejściem Marii, które spada na nią 15 października 1886 roku jest tym okrutniejsze, że 8 dni później także Leonia, która zajmowała szczególne miejsce w jej sercu przez całe dzieciństwo, opuszcza dom: wstępuje nieoczekiwanie do klarysek w Alençon.
    Boże Narodzenie 1886 roku zostanie naznaczone pięknym wspomnieniem w życiu dorastającej Tereski. Kiedy po Mszy świętej pasterskiej wchodzi po schodach, Duch Jezusa wlewa w nią dar, jakiego tak bardzo jej brakowało, dar mocy i siły. Teresa nazywa ten szczególnie ważny moment „nawróceniem”. „W jednej chwili dzieło, którego nie potrafiłam dokonać przez 10 lat, Jezus wykonał zadowalając się moją dobrą wolą”. Wraz z tym darem Ducha Świętego rozpoczyna się w jej życiu okres „najpiękniejszy ze wszystkich, najbardziej wypełniony łaskami z Nieba.”

    «PRAGNĘ…»
    Zaczyna dzielić pragnienie dusz, które odczuwał Ukrzyżowany. Słyszy rozmowy o Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwa w niewierze, mimo że znajduje się u progu śmierci. Teresa dosłownie szturmuje Niebo, aby wyjednać łaskę nawrócenia dla Pranziniego. Ofiarowuje Bogu nieskończone zasługi Jezusa, skarby Kościoła Świętego, prosi o odprawienie Mszy Św. czując, że z siebie samej „nic nie mogła uczynić”. I cud dokonuje się na samej szubienicy. Zanim skazaniec włożył głowę w ponury otwór, dotąd niewzruszony na prośby kapłana, który mu towarzyszył, Pranzini odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”. Potem rzucił się w ramiona śmierci i Boskiego miłosierdzia. Było to 31 sierpnia 1887.
    Rok 1887 był rokiem najszczęśliwszym ze wszystkich. Teresa ma 14 lat. Wzrasta fizycznie i intelektualnie. „Pociąga ją najwyższe pragnienie wiedzy”. Uwolniona w dniu Bożego narodzenia od powłoki, która oddzielała ją od zewnętrznego świata, otwiera się na innych, na cierpiących, na spragnionych miłości, których świat nie może zaspokoić.
    W dniu Zesłania Ducha Świętego 1887 roku Teresa powierza swój sekret Paulinie i ukochanej siostrze Celinie – ostatniej, która jeszcze pozostała z nią w domu. Powierza tę tajemnicę także ojcu: i ona chciałaby bardzo szybko wstąpić do Karmelu, bez względu na swój wiek.
    Spotyka w ogrodzie ojca, który siedzi na brzegu basenu, ze złożonymi rękoma. „Piękna postać Tatusia sprawiała niebiańskie wrażenie, czułam, że w jego sercu panuje pokój. Nic nie mówiąc usiadłam obok niego, z oczami pełnymi łez. Popatrzył na mnie z czułością i obejmując moją głowę, przytulił ją do serca mówiąc: „Co ci jest, moja królewno?” I ten ojciec, tak przecież doświadczony, powiedział we wspaniałym porywie wiary, że „Dobry Bóg uczynił mu wielki zaszczyt prosząc go o jego dzieci”. On sam także marzył przez długi czas o klasztornym życiu i ożenił się mając dopiero 38 lat.

    W OGNIU WALKI
    Rozpoczyna się ostra walka w celu zrealizowania marzenia Teresy. Ma zaledwie 15 lat. Sama się postarza, czesząc sobie kok na czubku głowy. Musi jednak błagać władze kościelne o stosowne dyspensy, aby móc przekroczyć progi Karmelu pomimo młodego wieku. Przełożony Karmelu odrzuca jej prośbę, podtrzymuje to veto pomimo nalegania karmelitanek. Ukrycie sprzeciwia się także biskup diecezji – Hugonin. „Dusza moja była pogrążona w goryczy, lecz także w pokoju, ponieważ szukałam jedynie woli Bożej.” I tak w głębi jej serca Bóg podtrzymuje ją w postanowieniu. Oświadczyła: „jeśli Biskup nie zechce mi pozwolić na wstąpienie do Karmelu w piętnastym roku życia, to pójdę aż do Ojca Świętego”… I istotnie zdarzyło się coś niezwykłego. Podczas pielgrzymki do Rzymu, którą odbyła z ojcem i siostra Celiną, wykorzystała okazję, by upaść do stóp Ojca Świętego i osobiście poprosić go o dyspensę od wieku. Leon XIII słucha jej ze wzruszeniem, nie zniechęca, lecz odsyła ją do biskupa diecezji.
    Pielgrzymi powracają do Lisieux 2 grudnia. Podróż nauczyła Teresę więcej o świecie niż mogła się dotąd dowiedzieć. Wśród pielgrzymów byli liczni członkowie normandzkiej arystokracji oraz 73 kapłanów. W czasie tak długiego przebywania razem ujawniają się wszystkie strony dobre i złe osób, które zazwyczaj ukrywają te ostatnie pod maską… Teresa odkrywa próżność wielkich i utytułowanych, a zachowanie niektórych kapłanów umacnia ją w postanowieniu częstej za nich modlitwy. Zaczyna rozumieć powołanie Karmelu, bo potrzeby tej modlitwy dotąd nie rozumiała. Tak o tym pisze: „Zachwycała mnie modlitwa za grzeszników; ale modlić się za dusze kapłanów, które uważałam za czystsze nad kryształ, wydawało mi się rzeczą dziwną!.. Jakże piękne jest powołanie Karmelu, ponieważ jedynym celem naszych modlitw i ofiar jest to, abyśmy jako apostołki apostołów błagały za nimi, podczas gdy oni głoszą duszom Ewangelię słowem, a nade wszystko przykładem.”

    UPRAGNIONE ZWYCIĘSTWO: «PRZYSZŁAM RATOWAĆ DUSZE…»
    Po powrocie z Rzymu biskupa diecezji Bayeux po raz drugi dosięga prośba dorastającej panienki. Teresa poluje co dnia na odpowiedź J. E. Hugonina. Nie przestaje „ufać wbrew wszelkiej nadziei”. Słuszność jest przecież po jej stronie! 28 grudnia Matka Maria od św. Gonzagi, przeorysza Karmelu w Lisieux, otrzymuje – to prawdziwy cud! – pisemne zezwolenie biskupa. 9 kwietnia 1888 r. Teresa przekracza progi Karmelu. Pozostanie tu do śmierci i za kratami wypełni misję, jaką na siebie wzięła: „Przyszłam ratować dusze i przede wszystkim po to, aby się modlić za kapłanów”. Jezus pozwolił jej zrozumieć, że da jej dusze przez krzyż. Ona zaś coraz bardziej miłowała cierpienie.
    W okresie 9,5 lat spędzonych za milczącymi murami karmelitańskiego klasztoru skrystalizowała się w duszy tej pokornej zakonnicy duchowość prosta i jaśniejąca, porównywalna z najbardziej owocnymi w całej historii Kościoła. „Mała droga” terezjańska pociągnie swym świetlistym śladem ogromne tłumy wiernych aż do końca czasów.

    «MAŁY KWIATEK PRZESZCZEPIONY NA GÓRĘ KARMEL ROZKWITAŁ W CIENIU KRZYŻA…»
    9 kwietnia 1888 roku o poranku, po Mszy św. Ludwik Martin, w wieku 65 lat, pobłogosławił płacząc swoją „królewnę”, która opuszczała go na zawsze. Postulantkę przyjmuje w drzwiach klasztoru wspólnota sióstr złożona z 26 karmelitanek, otaczających przeoryszę. Najpierw przełożony Karmelu, ojciec Delatroette, zwraca się do sióstr z napomnieniem: „Jako delegat biskupa przedstawiam wam to 15-letnie dziecko, którego wstąpienia pragnęłyście. Życzę, by ona nie zawiodła waszych nadziei, lecz jeśli tak się stanie, przypominam wam, że jedynie wy poniesiecie ciężar tej odpowiedzialności”. Przełożony zagniewany, pozbawiony rozeznania…
    Cela, w której spędzi 5 lat, posiada jedynie siennik położony na deskach i elementarne wyposażenie. Nie ma ani wody, ani ogrzewania, tylko mała spirytusowa lampka. Widok zasłania dach. Czym się zajmuje? Nabożeństwa i modlitwy, zamiatanie, cerowanie, praca w ogrodzie. Wywiązuje się wspaniale z prostych rzeczy, to jest jej droga do świętości. „Ani jednego słowa, które można jej powiedzieć, wszystko jest doskonałe…” – pisze przełożona do pani Guérin, ciotki Teresy. Bez zwłoki dosięga ją kolejne doświadczenie: tracąc zmysły ojciec popada w chorobę. Z tego powodu obłóczyny Teresy odwlekają się. Po wylewie, kilku atakach i halucynacjach, ojciec znalazł się w szpitalu Dobrego Zbawcy w Caen. Jego pobyt tam trwa 3 lata.
    Przez pierwsze 5 lat w Karmelu Teresa otrzymuje „więcej kolców aniżeli róż”. W dniu obłóczyn, 10 stycznia 1889 Teresa od Dzieciątka Jezus dorzuca do swego imienia i od Najświętszego Oblicza, zaznaczając tak wolę przyjęcia – jak Jezus w czasie Męki – doświadczeń, ran i cierpień na okup za grzeszników. Zostaje „przeszyta ukłuciami szpilek” przez niektóre siostry. „Stworzenia, ach te stworzenia!” – jęczy. Jednak czuje, że wzrasta jej wiara: „Oderwać się od wszystkiego, co nie jest Nim” – oto czego uczy się młoda zakonnica w wieku 16 lat: Jezus, centrum jej życia.
    20 miesięcy nowicjatu. Ukłucia są liczniejsze. Boli ją szczególnie choroba ojca. Przed zakrwawionym Obliczem Jezusa uczy się, że „Miłość pokorna, to ta co się unicestwia, miłość hojna to ta, co zapomina o sobie”. Takie są jej aspiracje. Karmi się tekstami biblijnymi. Czwarta pieśń Sługi Jahwe (Iz 52,13 – 53,12) przeszywa jej serce. Będzie wpatrzona w jej słowa aż do śmierci.
    Podczas gdy jansenizm odbiera pokój kilku zakonnicom Teresa zagłębia się w pismach św. Jana od Krzyża, „Doktora Miłości”. Całkowicie zdaje się na Jezusa, odtąd jej jedynego kierownika: ” On nie uczy mnie liczenia moich uczynków, lecz uczy mnie robienia wszystkiego z miłości. To Jezus czyni wszystko, ja nie robię nic.”
    8 września 1890 – dzień profesji, poprzedzonej rekolekcjami przeżytymi „w zupełnej oschłości, prawie w opuszczeniu”. „W przeddzień – pisze Teresa – podniosła się w mej duszy zawierucha, jakiej dotąd nie przechodziłam. Dotychczas nigdy nie przyszła mi na myśl żadna wątpliwość co do mego powołania; trzeba było, abym przeszła i przez tę próbę. Wieczorem, po jutrzni, kiedy odprawiałam Drogę Krzyżową, powołanie moje wydało mi się urojeniem i mrzonką… Ciemności stały się tak wielkie, że widziałam i rozumiałam już tylko to jedno: ja nie mam powołania!..” Jednak w dniu profesji „zalała jej duszę rzeka pokoju”, pomimo strasznego cierpienia z powodu nieobecności ojca, uwięzionego chorobą.
    Odważne i niosące otuchę działanie Teresy jako pielęgniarki i zakrystianki w czasie epidemii grypy, która spada na wspólnotę w zimie 1891-92, zabierając cztery karmelitanki, sprawia, że Przełożony mówi wreszcie: „Ona jest wielką nadzieją dla tej wspólnoty”. Teresa pisze o tym okresie: „Podczas tego ciężkiego doświadczenia w Zgromadzeniu miałam niewymowną pociechę, mogąc codziennie przyjmować Komunię św… Ach! Cóż to była za rozkosz!… Jezus rozpieszczał mnie długo, znacznie dłużej niż swe wierne oblubienice; pozwolił bowiem, by mi Go dawano, choć inne nie miały już szczęścia przyjmować Go…”
    Teresa stała się, zgodnie z opinią mistrzyni nowicjatu: „duszą zawsze spokojną, która doskonale panuje nad sobą we wszystkim i wobec wszystkich”. Uczy się „zstępować, by służyć za mieszkanie Jezusowi.” Zstępować do żyznej doliny zamiast wspinać się na obnażone wierzchołki gór.
    W lutym 1893 roku Paulina, jeszcze tak niedawno „druga mama”, zostaje wybrana przeoryszą Karmelu. Naprzemienność radości i cierpień trwa nadal. Wyrzeczenie się trwa nadal. Myli się ten, kto sądzi, że przełożeństwo jej siostry, Paulinki, dało jej jakieś korzyści. Przeciwnie – jest siostrą, która najrzadziej może się z nią spotykać… Pobyty w oazach są więc krótkie, a przejścia przez pustynie, bez wody – długie. Radość wznosi duszę, cierpienie – oczyszcza. To w ten sposób Pan naucza tych, którzy Go kochają.

    29 lipca 1894 r. umiera ukochany ojciec, po długiej drodze krzyżowej, w czasie której Teresa widziała go zaledwie jeden raz i usłyszała z jego ust tylko jedno słowo: „niebo”. W trzy tygodnie później Celina wstępuje do Karmelu, po zakończonym czuwaniu u boku chorego ojca. Przyjmuje imię Genowefy od Najświętszego Oblicza. Tak spełnia się najgłębsze pragnienie Teresy: „Nie do przyjęcia była dla mnie jedynie myśl, że [Celina] mogłaby nie zostać oblubienicą Jezusa, bo kochając ją jak samą siebie, za nic nie chciałam, by oddała swe serce śmiertelnemu człowiekowi. …Teraz nie pragnę już niczego, jak tylko do szaleństwa kochać Jezusa… Znikły już dziecinne pragnienia; to prawda, że w dalszym ciągu lubię zdobić kwiatami ołtarz Małego Jezusa, ale odkąd ofiarował mi On Kwiat, jakiego pożądałam, moją drogą Celinę, nie pragnę już innych, lecz ją składam Mu jako najwspanialszą wiązankę… Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci, choć kocham jedno i drugie; tylko miłość mnie pociąga…”

    MAŁA DROGA: «WRESZCIE ODKRYŁAM MOJE POWOŁANIE!»
    To pod koniec roku 1894 Teresa – rozdarta pomiędzy ogromnymi aspiracjami a ograniczeniami natury ludzkiej nie do pokonania – czyni swoje wielkie odkrycie: odkrycie „małej drogi” lub „drogi dziecięctwa duchowego”. Odkrywa ją w kilku wersetach biblijnych:
    „Kto jest mały, niechaj tu przybędzie.” (Prz 9,4).
    „Najmniejszy znajdzie litościwe przebaczenie.” (Mdr 6,7)
    „On jak pasterz pasie swą trzodę, ramieniem swym ją zgromadza. Słabsze owieczki niesie na swej piersi, matki karmiące prowadzi ostrożnie.” (Iz 40,11)
    „Ich niemowlęta będą noszone na rękach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę…” (Iz 66,12-13)
    Wystarczy więc uczynić się całkiem małym, by zostać przygarniętym w ramiona ukochanego Ojca, stać się jak mały baranek, by Pan przygarnął go do serca. Uczynić się całkiem małym z miłości. Kiedy Teresa odkrywa tę podstawową prawdę, odczuwa przejmującą radość i woła: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość!” „W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”…
    Być Miłością, a cóż to oznacza? Och, nic wielkiego. Św. Teresa pisze: „Mam tylko jeden sposób, by okazać Ci moją miłość: rzucanie kwiatów, to znaczy, że nie opuszczę żadnej okazji do ofiary, choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego słowa, wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by je pełnić z miłości”… „O, gdyby wszystkie dusze słabe i niedoskonałe czuły to, co czuje najmniejsza z nich wszystkich, dusza twej małej Teresy, ani jedna nie straciłaby nadziei, że zdobędzie szczyt góry miłości, ponieważ Jezus nie żąda wielkich czynów, ale jedynie zdania się na Niego i wdzięczności.” Jak małe dziecko w ramionach matki, w radości i w trwodze…
    To w „Liście do siostry Marii od Najświętszego Serca” Teresa przedstawia duchowość małej drogi, swą „małą doktrynę”. To jeden ze szczytów chrześcijańskiego piśmiennictwa, tekst o niezmierzonej głębi. Odpowiada w ten sposób na prośbę najstarszej siostry, która jest równocześnie jej matką chrzestną.
    Odtąd z całkowitą i zupełnie naturalną ufnością dziecka, które czuje, że się je kocha i zawsze wybacza wszelkie popełnione błędy Teresa pójdzie naprzód swoją „małą drogą ufności i miłości”, bez zatruwająćego dni lęku i skrupułów. W ten sposób pokonuje liczne przeszkody, które opóźniały jej postęp na drodze do świętości: drodze bez końca i świętości bez granic…
    Oto stała się całkiem mała i całkowicie oddana Bogu. To w tym momencie Paulina, czyli Matka Agnieszka od Jezusa, poprosiła ją o spisanie wspomnień z dzieciństwa. W 1895 roku przelała więc na papier z posłuszeństwa swe myśli o łaskach, jakich Dobry Bóg zechciał jej udzielić. Dzięki odkryciu „małej drogi” spogląda ponownie na swe życie w świetle Boga miłości i miłosierdzia. Stąd radosny ton przepełniający jej rękopis.
    9 czerwca Teresa czyni na drodze dziecięctwa heroiczny akt: ofiaruje siebie jako ofiarę całopalną Miłości miłosiernej. Odnawia ten akt aż do śmierci. Pan przyjmuje Teresę jako ofiarę. Ma 22 lata. Pozostaje jej 2 lata życia.

    NOC CIEMNA…
    Była na szczycie szczęścia, całkiem mała, zdana na Boże Miłosierdzie, teraz pozna najboleśniejsze doświadczenie, najbardziej okrutne, jakie może zostać zadane duszy rozpalonej miłością Jezusa Chrystusa. Teresa wchodzi w noc wiary. To najwyższe doświadczenie spada na jej duszę w okresie radości paschalnej. Przeżyje kilka rozjaśnień w tej wewnętrznej nocy, lecz ciemności nie opuszczą jej aż do śmierci. Ona sama rozumie sens tej próby: oddała życie za ocalenie grzeszników, musi więc pozostać siedząc za ich stołem, ratując ich nie przez radości ani przez plan cudownej „małej drogi” – odkrytej po tylu walkach – lecz w strapieniu, z dala od Umiłowanego, w oschłości duszy. W stanie grzesznika, choć nie zgrzeszyła. Jak Ukrzyżowany, który niósł na Krzyżu przygniatający ciężar wszystkich grzechów świata. W chwilach, gdy ciemności się rozpraszają i kiedy wkracza na nowo w gorejącą światłość wiary, apostolska dusza Teresy zwiększa się do rozmiarów Kościoła i świata. Pisze: „Być Twą Oblubienicą, o Jezu, być karmelitanką, być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz, to wszystko powinno mi wystarczyć… jest jednak inaczej… Bez wątpienia te trzy przywileje stanowią moje powołanie: być karmelitanką, Oblubienicą i matką. A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne powołania, powołanie wojownika, kapłana, doktora, męczennika; czuję wreszcie potrzebę dokonania dla Ciebie, Jezu, czynów najbardziej bohaterskich…”
    Ponad wszystko jednak pragnie męczeństwa: „Kiedy myślę o udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną się udziałem chrześcijan, czuję, jak serce moje wyrywa się do nich… Jezu, Jezu, gdybym chciała spisać wszystkie moje pragnienia, musiałabym się odnieść do twej księgi żywota, gdzie są podane czyny wszystkich Świętych; tego wszystkiego chciałabym dokonać dla Ciebie…”
    Noc duszy stanie się męczarnią. Teresa ma 24 lata. Pochłonięta miłością, męczona nocą wiary, odczuwa, że zbliża się koniec próby. Zgaduje, że śmierć jest blisko. Kaszle bez końca. Gorączka jej nie opuszcza. Całe ciało jest obolałe, przychodzą krwotoki płucne. Ujawniła się gruźlica, stan jest poważny. Niezdrowe usytuowanie klasztoru i surowość mniszego życia osłabiły wrażliwy mały kwiatek. Przeorysza prosi ją o uzupełnienie rękopisów o jej życiu o doświadczenia duchowe w klasztorze.
    Na wiosnę 1897 roku gruźlica nasila się. Prawie co dnia Teresa cierpi z powodu krwotoków płucnych. 30 lipca przyjmuje sakrament chorych. Dwa ostatnie miesiące jej krótkiego życia są bardzo bolesne z wszystkich punktów widzenia. Niepokoje, lęki, pokusy… Ofiara całopalna z 9 czerwca 1895 r. została w sposób widoczny całkowicie przyjęta. Ona jest ofiarą, by móc w ten sposób ocalić jak najwięcej dusz. Jedyne pytanie, jakie ją teraz nurtuje, to czy można ocalać dusze jeszcze po śmierci? „Gdybyście wiedziały, ile czynię planów o rzeczach, które będę robić, kiedy będę w Niebie. Zacznę moją misję.” – powiedziała siostrze Marii od Najświętszego Serca 13 lipca 1897. Tak, postanowiła spędzić czas w Niebie sprawiając, że deszcz róż spadnie na ziemię i obiecała często na nią schodzić…

    «O, JAKŻE GO KOCHAM!…»
    W ostatnich dniach swego życia cierpi straszliwie. Udręczona pokusami szatana błaga o modlitwę i woła: „O, jakże wiele trzeba się modlić za konających! Gdyby o tym wiedziano!” Gruźlica pożera całkowicie jej płuca. Od 19 sierpnia do 30 września spada na nią bardzo bolesne doświadczenie. Z powodu częstych krwotoków nie może już przyjmować Komunii św., a tak bardzo jej pragnie!
    28 sierpnia jęczy: „Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę oddychać powietrzem niebios?” Rozpoczyna się agonia trwająca dwa dni: „Mój Boże, miej litość…!” – woła w straszliwych cierpieniach. „O moja Matko, zapewniam cię, że kielich jest pełny aż po brzegi” – powiedziała przełożonej. 30 września Teresa otoczona przez wspólnotę wypowiada ostatnie słowa. Słowa pochodzące od duszy, która stała się tak bardzo podobna do jej Umiłowanego Ukrzyżowanego, mogły być tylko słowami miłości: „O, jakże Go kocham!” „Mój Boże… kocham Cię!” – wyszeptała umierając. „Byłam świadkiem jej długiego, pięknego spojrzenia jak w ekstazie w chwili, gdy umierała” – napisała siostra Maria od Najświętszej Trójcy, nowicjuszka Teresy.

    POCZĄTEK MISJI
    Wspaniała misja świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza rozpoczyna się 30 września 1897. „Wspaniała” misja, która napełnia przerażeniem szatana i jego zastępy, bardziej dziś szalejące niż kiedykolwiek dotąd. Trzeba nam szukać wstawiennictwa bardziej niż kiedyś św. Tereski. Przede wszystkim jednak trzeba nauczyć się praktykować jej „małą drogę”, wejść na „drogę dziecięctwa”, na drogę szczęścia, szczęścia na dzień dzisiejszy!

    René Lejeune

    Szwajcarski miesięcznik religijny Stella Maris, nr 9/96 str. 1-5) przekład z franc. E. B. w: „Vox Domini” nr 8/96, str. 3-6. Cytaty pochodzą z rękopisów św. Teresy wydanych przez OO. Karmelitów w zbiorze „Dzieje duszy”

    _____________________________________________________________________________

    św. Tereska/ fot Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Perełki św. Tereski wybrane przez dziennikarzy „Gościa”

    Całkowita ufność w Bogu – to kwintesencja „małej drogi” Teresy z Lisieux. Jakie jej słowa poruszają nas najbardziej? Opowiadają dziennikarze naszej redakcji.

    „Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie, miałabym zawsze tę samą ufność” – wołała. Żyła zaledwie dwadzieścia cztery lata. Na dzień przed śmiercią, słabiuteńkim głosem zawołała: „Cóż to za łaska mieć wiarę! Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć!”. Odeszła wieczorem 30 września 1897 r. Mniszki zanotowały jej ostatnie słowa. Zerkając na twarz Jezusa przybitego do krucyfiksu, który trzymała w rękach szepnęła: „Mój Boże! Kocham Cię!”.

    Dla biednych niewierzących

    Teksty św. Teresy prowadzą mnie od młodości. Wiele z nich jest dla mnie jak te róże, symbolizujące łaski, które obiecała zsyłać. Które są dla mnie najważniejsze czy ulubione? Na różnych etapach życia jaśniej świeciły raz te, raz tamte. Od pewnego czasu chodzą za mną słowa, które święta wypowiedziała w czasie, gdy jej horyzont zaciągnął się najciemniejszymi chmurami. To był ten etap jej życia, gdy gruźlica dokonywała w jej organizmie ciężkich spustoszeń. W tych warunkach Teresa udowodniła, że dziecięca prostota w relacji z Bogiem jest możliwa zawsze, także wtedy, gdy człowiek przedziera się przez gęste ciemności. A to się właśnie z tą dziewczyną działo: do narastających cierpień fizycznych dołączyły udręki duchowe. W pewnym momencie zwierzyła się swojej rodzonej siostrze, że dręczą ją „straszne myśli”. Prosiła ją o modlitwę, żeby nie słuchać kłamstw diabła.

    Argumenty wielu materialistów wciskają się w mój umysł. (…) Och, matko moja, nie powinno być nigdy podobnych myśli, kiedy tak bardzo kocha się Boga! Jednak ofiaruję te bolesne potworności, aby otrzymać wiarę dla biednych niewierzących, za tych wszystkich, którzy oddalili się od nauki Kościoła

    – zapewniła. To słowa niezwykle cenne, bo dające otuchę ludziom, którzy zmagają się z wątpliwościami w wierze i boją się, że robią coś złego. „Ona też tak miała” to bardzo krzepiący wniosek. „Argumenty wielu materialistów” są przecież także dziś atakującą ludzi pokusą. Dzięki Teresie łatwiej sobie z tym poradzić – a i ona w tym pomoże.

    Franciszek Kucharczak

    Niezdolna do modlitwy

    Gdy nic nie czuję, gdy jestem NIEZDOLNA DO MODLITWY, do praktykowania cnót; jest to właśnie chwila stosowna, aby szukać drobnych okazji, tych nic, które cieszą Jezusa, i to bardziej niż władztwo świata, a nawet bardziej niż męczeństwo ofiarnie zniesione. Na przykład, uśmiech, miłe słówko, wypowiedziane wtedy, gdy miało by się ochotę milczeć albo okazać znudzenie, itp., itp. (…) Nie dlatego, by zgotować sobie koronę, zyskać zasługi, ale tylko, by Jezusowi sprawić przyjemność… Gdy nie mam sposobności, to przynajmniej mówię Mu często, że Go kocham; to nic trudnego a podtrzymuje ogień. CHOCIAŻBY się zdawało, że zgasł ten płomień miłości, mimo to pragnę rzucać cokolwiek, a Jezus potrafi rozpalić go na nowo.

    Chwile, kiedy czuję się zupełnie niezdolna do modlitwy, nie są dla mnie niczym obcym. Bywa, że spotkanie z Bogiem wydaje się być wyzwaniem, przekraczającym siły. Wtedy przychodzą z pomocą te słowa świętej Tereski z listu do jej siostry Celiny. Przypominają, że nawet wielcy święci musieli mierzyć się z kryzysami modlitwy, że im też bywało bardzo ciężko – a skoro tak, to te trudne momenty nie są niczym nadzwyczajnym w życiu duchowym. Ale przede wszystkim pokazują, że dla Jezusa liczą się nawet te najmniejsze gesty, drobiazgi codzienności. Zamiast obwiniać się, że nie potrafię zmobilizować się do długiej, głębokiej modlitwy, chwytam się prostych słów, aktów strzelistych, drobnego „Kocham Cię, Jezu”, albo modlę się uśmiechem i dobrym słowem. A reszta należy do Niego.

    Agnieszka Huf

    Bez miary

    Żyć miłością – to dawać bez miary,
    Bo kto miłuje, w liczbach się nie gubi,
    I nic nie żąda za swoje ofiary,
    Wiedząc, że miłość rachować nie lubi.

    To fragment dłuższego wiersza Teresy. W każdej z jego piętnastu strof wyczuwam puls głębokiego wyznania miłości. Święta spogląda na życie Jezusa, Jego przemienienie, ostatnią wieczerzę, mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Wie, że nie może przywiązywać się do zachwytu Taboru, czuje się wezwana do tego, by świadomie przejść przez próbę Kalwarii. Wspomina też pozostawione przez Jezusa przykazanie miłości. Ma głębokie przekonanie, że jej Umiłowany jest z nią we wszystkim, na dobre i na złe. Wierzy, że zamieszka w Jego domu, podobnie jak On zamieszkał w jej wnętrzu.

    Kiedy usłyszałem po raz pierwszy ten wiersz w oryginale, śpiewany przez jedną z francuskich wokalistek, przeszył mnie na wylot i pozostał ze mną. Inspirował, czasem też wzywał do działania. Towarzyszył mi w drodze, oświecał wybory, pomagał znosić przeciwności. Odzierał z fałszywych oczekiwań, a nawet oskarżał. Ile już razy gubiłem się w liczbach próbując traktować życie i ludzi w wyrachowany sposób? Ile razy dawałem wymierzając moją ciasną, ludzką miarą? Gdy dziś czytam ten wiersz widzę zamkniętą w swojej celi Teresę. Święta podnosi głowę znad kartek, ze spokojem spogląda wokół, jak gdyby chciała powiedzieć, że przelane na papier poetyckie strofy mają stawać się życiem.

    ks. Rafał Bogacki

    Dobranoc!

    Jakże daleko mi do świętości! Już to jedno jest wystarczającym tego dowodem; zamiast cieszyć się z mojej oschłości, winnam trapić się, że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i dziękczynienia, ale się nie smucę! Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią. Myślę też, że lekarze, chcąc zrobić operację, usypiają swoich chorych, i że Pan widzi naszą słabość i wie, żeśmy proch.

    Mój przyjaciel opowiadał mi speszony, że zasnął w czasie nocnej adoracji. Pocieszyłem go, że Teresa z Lisieux… robiła to regularnie. Miała do siebie ogromny dystans i nie katowała się tym doświadczeniem. Paradoksalnie pomogło jej to, że jako mała dziewczynka (dojrzała duchowo bardzo wcześnie) przeżyła „noc skrupułów” – czas, w którym katowała się każdym drobiazgiem, uznawała się za niegodną, grzeszną i niewystarczającą. Przeżywając na modlitwie chwile oschłości, pisała, że „Jezus jak zwykle śpi w swojej małej łódeczce”. Jej wyznania rozbrajają mnie od lat. Może dlatego, że współczesny Kościół często nie potrafi przyznać się do słabości i za parawanem przypudrowanej pobożności skrywa swą kruchość? A Teresa – doktor Kościoła nie pisze, że jest „rozproszona w czasie modlitwy”. Nie! Pisze, że jest do tej modlitwy… niezdolna.  Nie owija w bawełnę, nie doprawia sobie duchowych szczudeł. Pisze, jak jest. Tak, to najbardziej mnie w niej zachwyca.

    Marcin Jakimowicz

    Ucieczka!

    Ostatnim środkiem, by nie dać się pokonać, pozostaje dla mnie ucieczka.

    Kontekstem tego zdania są relacje św. Teresy z innymi ludźmi, zwłaszcza współsiostrami w Karmelu. Teresa opisuje atak ze strony jednej z nich i dodaje: „byłam zdecydowana się bronić. Na szczęście przyszła mi do głowy genialna myśl, że jeśli zaczną się usprawiedliwiać, na pewno stracę pokój ducha. Lecz czułam jednocześnie, że nie mam dość sił, by biernie słuchać rzucanych na mnie oskarżeń. Ratowała mnie więc tylko ucieczka. (…)  Przysiadłam na schodach, by nacieszyć się zwycięstwem. Co prawda, brawury w nim nie było, sądzę jednak (…), że lepiej nie ryzykować starcia, kiedy porażka jest pewna” – pisała.  

    Co byłoby dla Teresy porażką? Utrata pokoju serca, oddanie złem za zło. Jedynym miarodajnym testem jakości modlitwy (i życia duchowego w ogóle) nie jest samopoczucie, jakie jej towarzyszy, ale relacje z bliźnimi.

    Jarosław Dudała

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________

    „Ach! Cóż to za chwila!”. Niezwykły opis wstąpienia św. Teresy od Dzieciątka Jezus do zakonu

    fot. screenshot – Facebook (Jasna Góra)

    ***

    „Ach! Cóż to za chwila!”.

    Niezwykły opis wstąpienia św. Teresy od Dzieciątka Jezus do zakonu

    9 kwietnia 1888 roku 15-letnia wówczas Francuzka Teresa Martin, znana dziś jako św. Teresa od Dzieciątka Jezus, wstąpiła do zakonu karmelitanek bosych w Lisieux. Niezwykle przejmujący opis przekroczenia klasztornej klauzury, ta jedna z najpopularniejszych świętych w historii Kościoła, pozostawiła w spisanych przez siebie „Dziejach duszy”.

    „Cała rodzina zebrana jak dnia poprzedniego, wysłuchała Mszy św. i przyjęła komunię św. W chwili, gdy Jezus zstępował do serc mych najbliższych słyszałam wokół siebie jedynie stłumione łkanie; tylko ja jedna nie płakałam, czułam jednak tak gwałtowne bicie serca, że kiedy dano znak, by zbliżyć się do drzwi klauzurowych, zdawało mi się, iż nie będę w stanie podejść. Zbliżyłam się jednak, zadając sobie równocześnie pytanie, czy nie umrę z powodu silnego bicia serca… Ach! Cóż to za chwila! Trzeba to przeżyć samemu, by zrozumieć, co to znaczy…

    Wzruszenie moje nie objawiało się jednak na zewnątrz. Uścisnąwszy wszystkich członków mojej kochanej rodziny, uklękłam przed mym niezrównanym ojcem prosząc o błogosławieństwo; udzielając mi go, sam również ukląkł i błogosławił mnie płacząc… Widok tego starca ofiarującego Panu swoje dziecko w wiośnie życia musiał uweselić aniołów!…

    W parę chwil potem brama świętej arki zamknęła się za mną o zostałam uściskana przez moje drogie siostry (…) Nareszcie ziściły się moje pragnienia; w duszy zapanował POKÓJ tak słodki i głęboki, że niepodobna tego wyrazić (…) Z jakąż głęboką radością powtarzałam te słowa: „Na zawsze, na zawsze jestem tutaj!…”

    Szczęście to nie było przelotne, nie miało się rozwiać wraz ze „złudzeniami pierwszych dni”. Złudzeń z łaski Bożej nie miałam ŻADNYCH wstępując do Karmelu: życie zakonne znalazłam takim, jakim je sobie wyobrażałam; nie dziwiła mnie żadna ofiara (…). Tak, cierpienie wyciągało do mnie ramiona a ja rzuciłam się w nie z miłością. Wszak po to przyszłam do Karmelu (…). Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów”.

    Fronda.pl/ren/”Dzieje duszy”, Kraków 1996

    ______________________________________________________________________________________________________________