Category: Informacje

  • Matka Boża i Święci Pańscy – styczeń 2025

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI


    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons


    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl


    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl


    28 stycznia

    Święty Tomasz z Akwinu,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Święty Tomasz z Akwinu

    Tomasz urodził się na zamku Roccasecca niedaleko Akwinu (Włochy) w 1225 r. Jego ojciec, rycerz Landulf, był z pochodzenia Lombardczykiem, matka zaś była Normandką. Kiedy chłopiec miał 5 lat, rodzice oddali go w charakterze oblata do opactwa na Monte Cassino. Jednak Opatrzność miała inne zamiary wobec młodzieńca. Z niewyjaśnionych przyczyn opuścił on klasztor i udał się do Neapolu, gdzie studiował na tamtejszym uniwersytecie. Tam zapoznał się z niedawno założonym przez św. Dominika (+ 1221) Zakonem Kaznodziejskim. Rok wstąpienia do tego zakonu nie jest bliżej znany. Święty miał wtedy ok. 20 lat. Spotkało się to z dezaprobatą rodziny. Wszelkimi sposobami, włącznie z dwuletnim aresztem domowym, próbowano zmienić jego decyzję; bezskutecznie. Wysłano nawet jego własną siostrę, Marottę, by mu dominikanów “wybiła z głowy”. Tomasz jednak umiał tak do niej przemówić, że sama wstąpiła do benedyktynek.
    Przełożeni wysłali go na studia do Rzymu, a stamtąd około roku 1248 do Kolonii, gdzie wykładał na tamtejszym uniwersytecie głośny uczony dominikański, św. Albert Wielki (+ 1260), który miał wypowiedzieć prorocze słowa o Tomaszu: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”. W Kolonii Tomasz przyjął święcenia kapłańskie. Po chlubnym ukończeniu studiów przełożeni wysłali go do Paryża, by na tamtejszej Sorbonie wykładał teologię. Był najpierw bakałarzem nauk biblijnych (1252-1253), z kolei wykładał Sentencje Piotra Lombarda (1253-1255). Zadziwiał wszystkich jasnością wykładów, wymową i głębią. Stworzył własną metodę, w której najpierw wysuwał trudności i argumenty przeciw danej prawdzie, a potem je kolejno zbijał i dawał pełny wykład.
    Na skutek intryg, jakie przeciwnicy dominikanów rozbudzili na Sorbonie, Tomasz po siedmiu latach powrócił do Włoch. Na kapitule generalnej został mianowany kaznodzieją (1260). Przez pewien czas prowadził także wykłady na dworze papieskim Urbana IV (1261-1265). W latach 1265-1267 przebywał ponownie w domu generalnym Zakonu – w klasztorze św. Sabiny w Rzymie. W latach 1267-1268 przebywał w Viterbo jako kaznodzieja papieski.
    Kiedy ucichła burza w Paryżu, przełożeni ponownie wysłali swojego czołowego teologa do Paryża (1269-1272). Po trzech latach wrócił do Włoch i wykładał na uniwersytecie w Neapolu (1272-1274). W tym samym czasie kapituła generalna zobowiązała go, aby zorganizował teologiczne studium generale dla Zakonu. Tomasz upatrzył sobie na miejsce tychże studiów Neapol.
    W roku 1274 papież bł. Grzegorz X zwołał do Lyonu sobór powszechny. Zaprosił także Tomasza z Akwinu. Tomasz jednak, mając 48 lat, po krótkiej chorobie zmarł w drodze na sobór w opactwie cystersów w Fossanuova dnia 7 marca 1274 roku. Z tego właśnie powodu do roku 1969 doroczną pamiątkę św. Tomasza Kościół obchodził właśnie 7 marca, w dzień śmierci. Ten dzień przypada jednak prawie zawsze w Wielkim Poście. Dlatego reforma liturgiczna doroczne wspomnienie świętego przesunęła wyjątkowo na 28 stycznia – a więc na dzień przeniesienia jego relikwii do Tuluzy w 1369 r.Akwinata wsławił się szczególnie niewinnością życia oraz wiernością w zachowywaniu obserwancji zakonnych. Właściwe Zakonowi zadanie, jakim jest służba Słowu Bożemu w dobrowolnym ubóstwie, znalazło u niego wyraz w długoletniej pracy teologicznej: w gorliwym poszukiwaniu prawdy, którą należy nieustannie kontemplować i przekazywać innym. Dlatego wszystkie swoje zdolności oddał wyłącznie na służbę prawdy. Sam starał się ją posiąść, skądkolwiek by pochodziła, i ogromnie pragnął dzielić się nią z innymi. Odznaczał się pokorą oraz szlachetnym sposobem bycia.
    Kaznodzieja, poeta, ale przede wszystkim wielki myśliciel, człowiek niezwykłej wiedzy, którą umiał połączyć z niemniej wielką świętością. Powiedziano o nim, że “między uczonymi był największym świętym, a między świętymi największym uczonym”. W swej skromności kilkakrotnie odmawiał propozycji zostania biskupem.

    Święty Tomasz z Akwinu

    Stworzył zwarty system nauki filozoficznej i teologii katolickiej, zwany tomizmem. Wywarł głęboki wpływ na ukierunkowanie zachodniej myśli chrześcijańskiej. Spuścizna literacka św. Tomasza z Akwinu jest olbrzymia. Wprost wierzyć się nie chce, jak wśród tak wielu zajęć mógł napisać dziesiątki tomów. Wyróżniał się umysłem nie tylko analitycznym, ale także syntetycznym. On jedyny odważył się dać panoramę całej nauki filozofii i teologii katolickiej w systemie zdumiewająco zwartym. Do najważniejszych jego dzieł należą: Summa contra gentiles, czyli apologia wiary przeciwko poganom, Kwestie dysputowane, Komentarz do “Sentencji” Piotra LombardaSumma teologiczna i komentarze do niektórych ksiąg Pisma świętego. Szczególną czcią Tomasz otaczał Chrystusa Zbawiciela, zwłaszcza na krzyżu i w tajemnicy Eucharystii, co wyraził w tekstach liturgicznych do brewiarza i mszału na uroczystość Bożego Ciała, m.in. znany hymn Zbliżam się w pokorze. Płonął synowską miłością do Najświętszej Maryi Panny.
    Jest patronem dominikanów, księgarni, studentów i teologów; opiekun podczas sztormów. Papież Jan XXII zaliczył go do grona świętych 18 lipca 1323 roku. Papież św. Pius V ogłosił go 11 kwietnia 1567 roku piątym doktorem Kościoła zachodniego. Papież Leon XIII ustanowił go 4 sierpnia 1880 roku patronem wszystkich uniwersytetów i szkół katolickich.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w białym habicie dominikańskim, w czarnej kapie i białym szkaplerzu. Jego atrybutami są: anioł, gołąb; infuła u nóg, której nie przyjął; kielich, kielich z Hostią, księga, laska, model kościoła, monogram IHS, monstrancja, pióro pisarskie, różaniec, słońce na piersiach, które symbolizuje jego Boską inspirację. Jego znakiem jest także Chrystus w aureoli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    27 stycznia

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup

    Błogosławiony Jerzy Matulewicz

    Jerzy urodził się 13 kwietnia 1871 roku w wielodzietnej rodzinie litewskiej, we wsi Lugine koło Mariampola na Litwie. Oboje rodzice umarli, gdy był małym dzieckiem. Był wychowywany przez swojego starszego brata Jana, niezwykle surowego i wymagającego człowieka. Pomimo kłopotów zdrowotnych i materialnych – często nie miał za co kupić podręczników – uczył się dobrze dzięki swojej niezwykłej pilności i pracowitości. Po kilku latach nauki na prawach eksternisty w gimnazjum (od 1883 r.) zachorował na gruźlicę kości. Musiał posługiwać się kulami. Choroba ta gnębiła go do końca życia. Już w gimnazjum pragnął zostać kapłanem. Jednakże dopiero w 1891 roku, jako dwudziestoletni młodzieniec, wstąpił do seminarium duchownego w Kielcach. Wówczas też zmienił swoje nazwisko z Matulaitis na Matulewicz. Zapamiętano go jako kleryka pełnego spokoju, wewnętrznej równowagi, otwartego i pracowitego. Gdy władze carskie zamknęły seminarium, kontynuował naukę w Warszawie, a następnie w Petersburgu. Tu przyjął święcenia kapłańskie 31 grudnia 1898 roku. W następnym roku ukończył Akademię Petersburską jako magister teologii. Doktorat uzyskał na uniwersytecie we Fryburgu Szwajcarskim.
    Powrócił do Kielc, gdzie podjął zajęcia jako profesor seminarium (do 1904 r.). Postępująca gruźlica kości spowodowała, że musiał poddać się ciężkiej operacji w jednym z warszawskich szpitali. Po kuracji rozwinął działalność społeczną w Warszawie, zakładając m.in. Stowarzyszenie Robotników Katolickich oraz gimnazjum na Bielanach. W 1907 roku objął katedrę socjologii w Akademii Duchownej w Petersburgu. Dojrzał w nim wówczas zamiar odnowienia i zreformowania zakonu marianów, skazanego przez władze carskie na wymarcie. 29 sierpnia 1909 roku, w kaplicy biskupiej w Warszawie, złożył śluby zakonne na ręce ostatniego żyjącego marianina ojca Wincentego Senkusa. Rok później ułożył nowe konstytucje dla marianów, którzy odtąd mieli być zgromadzeniem ukrytym. Jeszcze w tym samym roku Pius X potwierdził regułę. Pierwszy nowicjat odnowionej wspólnoty złożony z 2 profesorów i jednego ucznia został utworzony w Petersburgu. W 1911 r. we Fryburgu Szwajcarskim powstał drugi nowicjat, następnie powstał dom zakonny w Chicago, a podczas I wojny światowej dom na Bielanach pod Warszawą. W 1911 roku Jerzy Matulewicz został generałem zakonu, którym kierował do śmierci.
    Po zakończeniu działań wojennych ojciec Jerzy powołał Zgromadzenie Sióstr Ubogich Niepokalanego Poczęcia NMP, które szybko rozprzestrzeniło się na Litwie i w Ameryce. Założył również Zgromadzenie Sióstr Służebnic Jezusa w Eucharystii oraz wspierał zgromadzenia założone przez bł. o. Honorata Koźmińskiego. W 1918 roku Benedykt XV mianował go biskupem wileńskim. Udało mu się umocnić katolicyzm w diecezji. Na własną prośbę został zwolniony z obowiązków biskupa w sierpniu 1925 roku. Pragnął poświęcić się całkowicie kierowaniu zgromadzeniem marianów, lecz już w grudniu tego samego roku został mianowany wizytatorem apostolskim na Litwie. W ciągu dwóch następnych lat nieludzkimi wprost wysiłkami udało mu się zorganizować życie katolickie w tym kraju i naprawić stosunki ze Stolicą Apostolską.
    W trakcie prac nad zatwierdzeniem konkordatu, ojciec Jerzy umarł nagle po nieudanej operacji 27 stycznia 1927 r. Beatyfikowany został przez św. Jana Pawła II w 1987 roku podczas uroczystości z okazji 600-lecia Chrztu Litwy. Jego relikwie spoczywają w kościele w Mariampolu. Jest jednym z patronów Litwy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    26 stycznia

    Święci biskupi Tymoteusz i Tytus

    Zobacz także:
      •  Święci Robert, Alberyk i Stefan, opaci
      •  Święta Paula, wdowa
    Święci Tymoteusz i Tytus

    Tymoteusz był wiernym i oddanym uczniem oraz współpracownikiem św. Pawła. Św. Paweł nazywa go “najdroższym synem” (1 Kor 4, 17), “bratem” (1 Tes 3, 2), “pomocnikiem” (Rz 16, 21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1, 4).
    Kiedy Apostoł Narodów zatrzymał się w czasie swojej drugiej podróży w miasteczku Listra, nawrócił dwie Żydówki: kobietę imieniem Lois i jej córkę, Eunikę. Synem tejże Euniki, a wnukiem Lois był św. Tymoteusz. Jego ojcem był zamożny Grek, poganin, który jednak pozwolił babce i matce wychować Tymoteusza w wierze mojżeszowej. Tymoteusz był młodzieńcem wykształconym. Znał Pismo święte i często się w nim rozczytywał. Wyróżniał się dobrymi obyczajami. Chrzest przyjął z rąk św. Pawła. Dlatego słusznie Apostoł nazywał go swoim synem. Dla ułatwienia Tymoteuszowi pracy wśród rodaków św. Paweł poddał go obrzezaniu.
    Św. Paweł często wysyłał Tymoteusza w trudnych i poufnych sprawach do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik. Jego też wyznaczył na biskupa Efezu, ówczesnej metropolii Małej Azji i stolicy rzymskiej prowincji. W czasie swoich podróży po Małej Azji, Achai (Grecji) i do Jerozolimy św. Paweł zabierał ze sobą Tymoteusza do pomocy w posłudze apostolskiej. Święty uczeń dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie (Flp 2, 19-23). Dwa Pawłowe listy do Tymoteusza znajdują się w kanonie ksiąg Nowego Testamentu. Paweł wydaje mu najpiękniejsze świadectwo i daje pouczenia, jak ma rządzić Kościołem w Efezie.
    Według podania, kiedy św. Jan Apostoł przybył do Efezu, Tymoteusz oddał się do jego dyspozycji. Kiedy zaś Apostoł został skazany na banicję na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana, Tymoteusz miał na nowo objąć biskupstwo w tym mieście.
    Tradycja głosi, że Tymoteusz miał ponieść śmierć męczeńską za Trajana z rąk rozjuszonego tłumu pogańskiego, kiedy miał odwagę publicznie zaprotestować przeciwko krwawym igrzyskom. Tłum miał rzucić się na starca i tak go pobić, że ten niebawem wyzionął ducha. Martyrologium Rzymskie podaje jeszcze inną wersję, że biskup miał występować przeciwko czci pogańskiej bogini Diany, która w Efezie miała swoje centralne sanktuarium. Możliwe, że obie przyczyny były powodem jego śmierci około roku 97. Dlatego do roku 1969 św. Tymoteusz odbierał chwałę jako męczennik. Ostatnia reforma liturgii czci go jednak jako wyznawcę w przekonaniu, że ostatnie chwile życia Tymoteusz spędził nie jako męczennik, mimo że w latach swojego pasterzowania wiele musiał wycierpieć dla sprawy Chrystusa.
    Jego relikwie przeniesiono z Efezu do Konstantynopola (356 r.) i umieszczono w bazylice Dwunastu Apostołów. W XII w. krzyżowcy wywieźli je do włoskiego miasta Termoli. Zamurowane, zostały odnalezione przypadkiem 7 maja 1945 roku.
    W ikonografii św. Tymoteusz przedstawiany jest w tunice lub jako biskup w liturgicznych szatach. U jego stóp leżą kamienie.
    Tytus znany jest wyłącznie z listów św. Pawła. Pochodził z rodziny grecko-rzymskiej, zamieszkałej w okolicy Antiochii Syryjskiej. Stamtąd bowiem Apostoł zabrał go do Jerozolimy. Został ochrzczony przez św. Pawła przed soborem apostolskim w 49 r. Obok Tymoteusza i św. Łukasza Ewangelisty Tytus należał do najbliższych i najbardziej zaufanych uczniów św. Pawła Apostoła. Towarzyszył mu w podróżach i na soborze apostolskim w Jerozolimie. Dowodem wyjątkowego zaufania, jakim młodego człowieka darzył św. Paweł, były delikatne misje, jakie mu powierzał. Jego to właśnie wysłał do Koryntu. Nie pozwolił go też obrzezać w przekonaniu, że jego praca apostolska będzie rozwijać się nie wśród Żydów, ale wśród pogan. W swoich Listach Apostoł Narodów oddaje Tytusowi najwyższe pochwały. Jeden list skierował wyłącznie do niego – tekst ten został włączony do kanonu Nowego Testamentu. Około roku 63 Paweł ustanowił Tytusa biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
    Tytus zmarł mając 94 lata. Według podania miał ponieść śmierć męczeńską w mieście Gortyna na Krecie za panowania cesarza Domicjana (81-96). Od roku 1969 Kościół zachodni, rzymski, oddaje mu cześć jako wyznawcy. Jego śmiertelne szczątki złożono w miejscu jego śmierci. Św. Andrzej z Jerozolimy, metropolita Krety (712-740), wygłosił ku czci św. Tytusa płomienne kazanie, nazywając go fundatorem Kościoła na Krecie, jego pierwszym pasterzem, kolumną, bramą obronną i ojcem wyspy. Po najeździe Saracenów na Kretę odnaleziono tylko relikwię jego głowy i umieszczono ją w relikwiarzu (823). W roku 1662 Wenecjanie zabrali ją do swego miasta i umieścili w bazylice św. Marka. Paweł VI w ramach ducha ekumenicznego zbliżenia nakazał tę relikwię zwrócić Kościołowi prawosławnemu. Wśród wielkich uroczystości została przewieziona na Kretę (12 maja 1966 roku) i umieszczona w mieście Heraklion (Iraklion).
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutem jest księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    25 stycznia

    Nawrócenie św. Pawła, Apostoła

    Nawrócenie św. Pawła

    Szaweł urodził się w Tarsie w Cylicji (obecnie Turcja) około 5-10 roku po Chrystusie. Pochodził z żydowskiej rodziny silnie przywiązanej do tradycji. Byli niewolnikami, którzy zostali wyzwoleni. Szaweł odziedziczył po nich obywatelstwo rzymskie. Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Później przybył do Jerozolimy, aby studiować Torę. Był uczniem Gamaliela (Dz 22, 3). Gorliwość w strzeżeniu tradycji religijnej sprawiła, że mając około 25 lat stał się zdecydowanym przeciwnikiem i prześladowcą Kościoła. Uczestniczył jako świadek w kamienowaniu św. Szczepana. Około 35 roku z własnej woli udał się z listami polecającymi do Damaszku (Dz 9, 1n; Ga 1, 15-16), aby tam ścigać chrześcijan. Jak podają Dzieje Apostolskie, u bram miasta “olśniła go nagle światłość z nieba. A gdy upadł na ziemię, usłyszał głos: «Szawle, Szawle, dlaczego Mnie prześladujesz?» – «Kto jesteś, Panie?» – powiedział. A On: «Jestem Jezus, którego ty prześladujesz. Wstań i wejdź do miasta, tam ci powiedzą, co masz czynić» (Dz 9, 3-6).
    Po tym nagłym, niespodziewanym i cudownym nawróceniu przyjął chrzest i zmienił imię na Paweł.
    Po trzech latach pobytu w Damaszku oraz krótkim pobycie w Jerozolimie odbył trzy misyjne podróże: pierwszą – w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; drugą w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecią w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Św. Paweł, nazywany Apostołem Narodów, jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu.
    W Palestynie Paweł został aresztowany i był przesłuchiwany przez prokuratorów Feliksa i Festusa. Dwa lata przebywał w więzieniu w Cezarei. Gdy odwołał się do cesarza, został deportowany drogą morską do Rzymu. Dwa lata przebywał w więzieniu o dość łagodnym regulaminie. Uwolniony, udał się do Efezu, Hiszpanii (prawdopodobnie; jak podaje Klemens, “dotarł do kresu Zachodu”, a tak określano tereny Półwyspu Iberyjskiego) i na Kretę. W Efezie albo w Troadzie aresztowano go po raz drugi (64 r.). W Rzymie oczekiwał na zakończenie procesu oraz wyrok.
    Zginął śmiercią męczeńską przez ścięcie mieczem w tym samym roku co św. Piotr Apostoł (67 r.). W Rzymie w IV wieku szczątki Pawła Apostoła złożono w grobowcu, nad którym wybudowano bazylikę św. Pawła za Murami. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.
    W ikonografii św. Paweł przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    24 stycznia

    Święty Franciszek Salezy,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Paula Gambara Costa, tercjarka
    Święty Franciszek Salezy

    Franciszek urodził się pod Thorens (w Alpach Wysokich) 21 sierpnia 1567 r. Jego ojciec, także Franciszek, był kasztelanem w Nouvelles i miał tytuł pana di Boisy. Matka, Franciszka, pochodziła również ze znakomitego rodu Sionnaz. Spośród licznego rodzeństwa Franciszek był najstarszy.
    W domu otrzymał wychowanie głęboko katolickie. Duży wpływ na jego późniejsze życie wywarła mamka Puthod i kapelan Deage. Jednak wpływ decydujący na wychowanie syna miała matka. Wyszła za pana di Boisy, gdy miała zaledwie 15 lat. On miał wówczas 45 lat, mógł być zatem dla niej raczej ojcem niż mężem. Wychowała 13 dzieci. Jej opiece było zlecone ponadto całe gospodarstwo i służba. Franciszka umiała znaleźć czas na wszystko, była bardzo pracowita, systematyczna, spokojna i zapobiegliwa. Właśnie przykład matki będzie dla Franciszka wzorem, jaki poleci osobom żyjącym w świecie, by nawet wśród najliczniejszych zajęć umiały jednoczyć się z Panem Bogiem.
    W roku 1573 jako sześcioletni chłopiec Franciszek rozpoczął regularną naukę w kolegium w La Roche-sur-Foron. W dwa lata później został przeniesiony do kolegium w Annecy, gdzie przebywał trzy lata. W tym też czasie przyjął pierwszą Komunię świętą i sakrament bierzmowania (1577). Kiedy miał 11 lat, zgodnie z ówczesnym zwyczajem otrzymał tonsurę jako znak przynależności do stanu duchownego. Kiedy miał zaledwie 15 lat, udał się do Paryża, by studiować na tamtejszym słynnym uniwersytecie. Ponadto w kolegium jezuitów studiował klasykę. W czasie tych studiów owładnęły nim wątpliwości, czy się zbawi, czy nie jest przeznaczony na potępienie. Właśnie wtedy wystąpił we Francji Kalwin ze swoją nauką o przeznaczeniu. Franciszek odzyskał spokój dopiero wtedy, gdy oddał się w niepodzielną opiekę Matki Bożej w kościele św. Stefana des Gres. Franciszek studiował ponadto na Sorbonie teologię i zagadnienia biblijne. Do rzetelnych studiów biblijnych przygotował się dodatkowo przez naukę języka hebrajskiego i greckiego.
    Posłuszny woli ojca, który chciał, by syn rozpoczął studia prawnicze, które mogły mu otworzyć drogę do kariery urzędniczej, Franciszek udał się z Sorbony do Padwy. Studia na tamtejszym uniwersytecie uwieńczył doktoratem. Wybrał się następnie do Loreto, gdzie złożył ślub dozgonnej czystości (1591). Potem odbył pielgrzymkę do Rzymu (1592). Kiedy syn powrócił do domu, ojciec miał już gotowy plan: zamierzał go wprowadzić jako adwokata i prawnika do senatu w Chambery i czynił starania, by go ożenić z bogatą dziedziczką, Franciszką Suchet de Mirabel. Franciszek jednak ku wielkiemu niezadowoleniu ojca obie propozycje stanowczo odrzucił. Natomiast zgłosił się do swojego biskupa, by ten go przyjął w poczet swoich duchownych. Święcenia kapłańskie otrzymał w roku 1593 przy niechętnej zgodzie rodziców. Jednocześnie został prepozytem kolegiaty św. Piotra, co uczyniło go drugą osobą po miejscowym biskupie.

    Święty Franciszek Salezy

    W rok potem (1594) za zezwoleniem biskupa Franciszek udał się w charakterze misjonarza do okręgu Chablais, by umocnić w wierze katolików i aby próbować odzyskać dla Chrystusa tych, którzy odpadli od wiary i przeszli na kalwinizm. Właśnie ten rejon Szwajcarii został wówczas przyłączony do Sabaudii (1593). Wśród niesłychanych trudów Franciszek musiał przełęczami pokonywać wysokości Alp, dochodzące w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi prostymi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał złotym humorem. Na murach i parkanach rozlepiał ulotki – zwięzłe wyjaśnienia prawd wiary. Może dlatego właśnie Kościół ogłosił św. Franciszka Salezego patronem katolickich dziennikarzy. Wśród jego cnót na pierwszy plan wybijała się niezwykła łagodność. Był z natury popędliwy i skory do wybuchów. Jednakże długoletnią pracą nad sobą potrafił zdobyć się na tyle słodyczy i dobroci, że przyrównywano go do samego Chrystusa.
    W epoce fanatyzmu i zaciekłych sporów Franciszek objawiał wprost wyjątkowy umiar i łagodność. Jego ujmująca uprzejmość i takt spowodowały, iż nazwano go “światowcem pośród świętych”. W kontaktach między ludźmi wyznawał zasadę: “Więcej much się złapie na kroplę miodu aniżeli na całą beczkę octu”. Według podania miał on w ten sposób odzyskać dla Kościoła kilkadziesiąt tysięcy kalwinów. W swojej żarliwości apostolskiej Franciszek posunął się do tego, że w przebraniu udał się do Genewy i złożył wizytę głowie Kościoła kalwińskiego, Teodorowi Beze, usiłując nakłonić go do powrotu na łono Kościoła katolickiego. Wizytę ponowił Franciszek aż trzy razy, chociaż nie dała ona konkretnych wyników.
    Misja w Chablais trwała 4 lata. W roku 1599 papież Klemens VIII mianował Franciszka biskupem pomocniczym. Po otrzymaniu sakry biskupiej Franciszek udał się ponownie do Chablais, by dokończyć tam swoją misję (1601).
    W 1602 r. został biskupem Genewy po śmierci biskupa Graniera. Z właściwą sobie żarliwością zabrał się natychmiast do dzieła. Rozpoczął od wizytacji 450 parafii swojej diecezji, położonej po większej części w Alpach. Niestrudzenie przemawiał, spowiadał, udzielał sakramentów świętych, rozmawiał z księżmi, nawiązywał bezpośrednie kontakty z wiernymi. Wizytował także klasztory. Zreformował kapitułę katedralną. Zdając sobie sprawę, jak wielkie spustoszenia może sprawić ignorancja religijna, popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej. Za podstawę nauczania wiary służył katechizm, ułożony niedawno przez kardynała św. Roberta Bellarmina. Sam także cały wolny czas poświęcał nauczaniu. Stworzył nowy ideał pobożności – wydobył z ukrycia życie duchowe, wewnętrzne, praktykowane w klasztorach, aby “wskazywało drogę tym, którzy żyją wśród świata”. W roku 1604 zapoznał się Franciszek ze św. Joanną Franciszką de Chantal i przy jej współpracy założył nową rodzinę zakonną sióstr Nawiedzenia NMP (wizytek). Uzyskała ona zatwierdzenie papieskie w 1618 r. W 1654 r. przybyły one do Polski i zamieszkały w Warszawie. Zaproszony do Paryża w celu odbycia konferencji (1618-1619), Franciszek zapoznał się tu ze św. Wincentym a Paulo.
    Zmarł nagle w Lyonie, w drodze powrotnej ze spotkania z królem Francji, w dniu 28 grudnia 1622 r. Jego ciało przeniesiono do Annecy, gdzie spoczęło w kościele macierzystym Sióstr Nawiedzenia. Jego serce zatrzymały jednak wizytki w Lyonie. Beatyfikacja odbyła się w roku 1661, a kanonizacja już w roku 1665. Papież Pius IX ogłosił św. Franciszka Salezego doktorem Kościoła (1877), a papież Pius XI patronem dziennikarzy i katolickiej prasy (1923). Ponadto czczony jest jako patron wizytek, salezjanów i salezjanek (Towarzystwa św. Franciszka Salezego, założonego przez św. Jana Bosko); Annecy, Chabery i Genewy.
    Jego pisma wyróżniają się tak pięknym językiem i stylem, że do dnia dzisiejszego zalicza się je do klasyki literatury francuskiej. Do najbardziej znanych należą: Kontrowersje, Filotea, czyli wprowadzenie do życia pobożnego (1608) i Teotym, czyli traktat o miłości Bożej (1616). Zostało także sporo jego listów (ok. 1000).
    Co roku w dzień wspomnienia św. Franciszka Salezego papież ogłasza orędzie na Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu. W Polsce ten dzień obchodzony jest w III niedzielę września.
    Ikonografia przedstawia św. Franciszka Salezego w stroju biskupim – w rokiecie i mantolecie lub w stroju pontyfikalnym z mitrą na głowie. Jego atrybutami są: gorejąca kula ośmiopłomienna, księga, pióro, serce przeszyte strzałą i otoczone cierniową koroną trzymane w dłoni.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    23 stycznia

    Błogosławieni
    Wincenty Lewoniuk i Towarzysze,
    męczennicy z Pratulina

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Henryk Suzo, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj Gross, męczennik
      •  Święty Ildefons, biskup
    Męczennicy z Pratulina

    Męczennicy z Pratulina byli prostymi chłopami z Podlasia. Zasłynęli niezwykłym męstwem i przywiązaniem do swej wiary podczas prześladowań Kościoła katolickiego, które miało miejsce na terenie zaboru rosyjskiego.
    Kościół unicki, będący w jedności z Rzymem, powstał na mocy Unii Brzeskiej z 1596 roku. Doprowadziła ona do zjednoczenia Kościoła prawosławnego na terenach Rzeczpospolitej z Kościołem katolickim i papieżem. Wyznawcy tego Kościoła, po zjednoczeniu, nazywani są powszechnie unitami.
    Prześladowania rosyjskie były wyjątkowo krwawe i dobrze zorganizowane. Carowie zaczynali likwidację Kościoła katolickiego od zniszczenia właśnie Kościoła unickiego. Czynili to planowo i systematycznie. W roku 1794 caryca Katarzyna II zlikwidowała Kościół unicki na podległych sobie ziemiach. W roku 1839 car Mikołaj I dokonał urzędowej likwidacji Kościoła unickiego na Białorusi i Litwie. W drugiej połowie XIX w. na terenach zajętych przez Rosję Kościół unicki istniał już tylko w diecezji chełmskiej, w Królestwie Polskim. Administracja carska zaplanowała likwidację także tego Kościoła. Car Aleksander II zaaprobował program prześladowań.
    Na styczeń 1874 roku zaplanowano wprowadzenie obrzędów prawosławnych do liturgii unickiej. Następnie mieli to zaakceptować wierni, a rząd rosyjski oficjalnie potwierdzał przystąpienie danej parafii do Kościoła prawosławnego. Wcześniej usunięto biskupa i kapłanów, którzy nie zgadzali się na reformy prowadzące do zerwania jedności z papieżem. Za swoją wierność zapłacili oni zsyłkami na Sybir, więzieniem lub usunięciem z parafii. Wierni świeccy, pozbawieni pasterzy, sami ofiarnie bronili swojego Kościoła, jego liturgii i jedności z papieżem, często nawet za cenę życia.
    W Pratulinie doszło do starcia z Kutaninem, carskim naczelnikiem powiatu. Żądał on, aby miejscowi parafianie oddali kościół nowemu duszpasterzowi. Ludność nie zgodziła się na oddanie świątyni. Mieszkańcy otrzymali kilka dni do namysłu. Kutanin powrócił do Pratulina w dniu 24 stycznia 1874 roku, ale nie sam, lecz z kozakami. Żołnierzami dowodził pułkownik Stein. Na wieść o tym przy cerkwi zebrała się niemal cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy cerkiewnych. Straszył zgromadzonych wojskiem. Otoczył kościół, zajmując pozycje za parkanem przykościelnym.
    Unici wiedzieli, że obrona świątyni może ich kosztować utratę życia. Szli do kościoła, aby bronić wiary i byli gotowi na wszystko. Żegnali się z bliskimi w rodzinach, ubierali się odświętnie, ponieważ, jak mówili, szło o najświętsze sprawy. Nie mogąc nakłonić unitów do rozejścia się ani groźbami, ani obietnicami łask carskich, dowódca dał rozkaz strzelania do zebranych. Widząc, że wojsko ma nakaz zabijania stawiających opór, wierni uniccy uklękli na cmentarzu świątynnym i śpiewem przygotowywali się do złożenia życia w ofierze. Umierali pełni pokoju, z modlitwą na ustach, śpiewając “Święty Boże” i “Kto się w opiekę”. Nie złorzeczyli prześladowcom, gdyż jak mówili: “słodko jest umierać za wiarę”.
    Pułkownik Stein wydał rozkaz, aby żołnierze się przegrupowali, a następnie ustawili bagnety na karabinach i przygotowali do odebrania cerkwi przemocą. Wśród obrońców byli dawni żołnierze carskiej armii, którzy znali zasady wojskowego rzemiosła. Wiedzieli, że żołnierze nie mogą postępować brutalnie wobec ludności cywilnej. Wojsko przekroczyło parkan i bijąc ludzi kolbami karabinów i kłując bagnetami, torowało sobie drogę do cerkwi. Przy świątyni w Pratulinie w dniu 24 stycznia 1874 roku poniosło śmierć za wiarę i jedność Kościoła 13 unitów.
    Byli to:Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty, pochodził z Woroblina. Był człowiekiem pobożnym i cieszył się uznaniem u ludzi.
    Jako pierwszy oddał życie w obronie świątyni.
    Daniel Karmasz, lat 48, żonaty, pochodził z Lęgów. Jego syn mówił, że ojciec był człowiekiem religijnym. Jako przewodniczący bractwa podczas obrony kościoła stanął na czele z krzyżem, który do dzisiaj jest przechowywany w Pratulinie.
    Łukasz Bojko, lat 22, kawaler, pochodził z Lęgów. Brat zaświadczył, że Łukasz był człowiekiem szlachetnym, religijnym i cieszył się dobrą opinią wśród ludzi. W czasie obrony świątyni bił w dzwony.
    Konstanty Bojko, lat 49, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był ubogim rolnikiem i sprawiedliwym człowiekiem.
    Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty, pochodził z Zaczopek. Był sprawiedliwym i uczciwym człowiekiem, szanowanym przez ludzi. W wyniku otrzymanych ran zmarł następnego dnia, zostawiając żonę i siedmioro dzieci.
    Bartłomiej Osypiuk, lat 30, pochodził z Bohukal. Był żonaty z Natalią i miał dwoje dzieci. Cieszył się szacunkiem mieszkańców. Był uczciwy, roztropny i pobożny. Śmiertelnie ranionego przewieziono go do domu, gdzie zmarł modląc się za prześladowców.
    Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler, pochodził z Zaczopek. Był młodzieńcem dobrym, pobożnym i kochającym Kościół. Idąc do Pratulina z żywnością dla obrońców, powiedział do matki: “Może i ja będę godny, że mnie zabiją za wiarę”. Zginął przy świątyni 24 stycznia w godzinach popołudniowych.
    Filip Kiryluk, lat 44, żonaty, pochodził z Zaczopek. Wnuk zaświadczył, że miał opinię troskliwego ojca, dobrego i pobożnego człowieka. Zachęcał innych do wytrwania przy świątyni i sam oddał życie za wiarę.
    Ignacy Frańczuk, lat 50, pochodził z Derła. Był żonaty z Heleną. Miał siedmioro dzieci. Syn mówił, że ojciec starał się wychowywać dzieci w bojaźni Bożej. Wierność Bogu przedkładał nad wszystko. Idąc do Pratulina założył odświętne ubranie i ze wszystkimi się pożegnał, przeczuwając, że już nie wróci. Po śmierci Daniela podniósł krzyż i stanął na czele broniących świątyni.
    Jan Andrzejuk, lat 26, pochodził z Derła. Był żonaty z Mariną, miał dwóch synów. Uważany był za człowieka bardzo dobrego i roztropnego. Pełnił funkcję kantora w parafii. Odchodząc do Pratulina żegnał się ze wszystkimi, jakby to miało być ostatnie pożegnanie. Ciężko ranny przy kościele, został przewieziony do domu, gdzie niebawem zasnął w Panu.
    Maksym Gawryluk, lat 34, pochodził z Derła. Był żonaty z Dominiką. Cieszył się opinią dobrego i uczciwego człowieka. Ciężko ranny przy świątyni, umarł w domu dnia następnego.
    Onufry Wasyluk, lat 21, pochodził z Zaczopek. Był praktykującym katolikiem, uczciwym i szanowanym w miejscowości człowiekiem.
    Michał Wawryszuk, lat 21, pochodził z Derła. Pracował w majątku Pawła Pikuły w Derle. Cieszył się dobrą opinią. Ciężko ranny przy kościele, zmarł następnego dnia w domu.
    Męczeństwo w Pratulinie nie było faktem odosobnionym. Szczególnie od stycznia 1874 roku każda parafia unicka na Podlasiu pisała swoje męczeńskie dzieje. Car oficjalnie zlikwidował unicką diecezję chełmską w 1875 roku, a unitów zapisał wbrew ich woli do Kościoła prawosławnego. Wierni tego nie przyjęli i za swoją wierność Kościołowi katolickiemu płacili wielokrotnie śmiercią, zsyłkami na Sybir, więzieniem, karami. Pozostawionym bez pasterzy unitom z tajną posługą kapłańską śpieszyli księża katoliccy z Podlasia oraz misjonarze z Galicji i regionu poznańskiego. Mocna wiara unitów i solidarna pomoc Kościoła katolickiego pozwoliły przetrwać czas prześladowań i doczekać dekretu o wolności religijnej cara Mikołaja II z kwietnia 1905 roku. W tym właśnie roku większość unitów z Podlasia i lubelszczyzny przepisała się do parafii rzymskokatolickich, gdyż struktury Kościoła unickiego jeszcze wtedy nie istniały.
    Ponieważ o męczeństwie unitów z Pratulina zachowało się najwięcej dokumentów, biskup podlaski Henryk Przeździecki wybrał ich jako kandydatów na ołtarze i przedstawicieli wszystkich męczenników, którzy na Podlasiu oddawali życie za wiarę i jedność Kościoła.
    Unici z Pratulina i innych parafii zostali od samego początku uznani za męczenników przez swoje rodziny, przez parafian, przez lud na Podlasiu, a także przez Kościół powszechny. Hołd dla męczeńskiej śmierci unitów złożyli papieże Pius IX, Leon XIII i Pius XII. Ich ofiara pomogła mieszkańcom Podlasia zachować wiarę i tożsamość narodową w ciężkich czasach panowania ateistycznego komunizmu.
    Błogosławiony Wincenty Lewoniuk i 12 Towarzyszy byli mężczyznami w wieku od 19 do 50 lat. Z zeznań świadków i dokumentów historycznych wynika, że byli ludźmi dojrzałej wiary. Masakra przy kościele zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez innego kozaka. Przerwano więc ogień i żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które otworzyli siekierą. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. Rozproszony lud zbierał swoich rannych, których było około 180 osób. Ciała zabitych leżały na cmentarzu kościelnym przez całą dobę. Potem pogrzebano je bezładnie, wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Zostali pogrzebani przez wojsko rosyjskie bez szacunku i bez udziału najbliższej rodziny. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku grób męczenników został należycie upamiętniony. 18 maja 1990 roku szczątki Męczenników zostały przewiezione z grobu do świątyni parafialnej.
    Obrona świątyni otoczonej uzbrojonym wojskiem nie była skutkiem chwilowego przypływu gorliwości, ale konsekwencją głębokiej wiary mieszkańców Pratulina. Męczennicy uniccy pod wieloma względami są podobni do męczenników z pierwszych wieków chrześcijaństwa, kiedy to prości wierni ginęli za odważne wyznawanie wiary w Chrystusa.
    Do grona błogosławionych męczennicy pratulińscy zostali wprowadzeni przez św. Jana Pawła II w dniu 6 października 1996 roku, w rocznicę 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej. Trzy lata później, w czerwcu 1999 r. w homilii podczas Mszy św. odprawianej w Siedlcach papież mówił m.in.: Męczennicy z Pratulina bronili Kościoła, który jest winnicą Pana. Oni tej winnicy pozostali wierni aż do końca i nie ulegli naciskom ówczesnego świata, który ich za to znienawidził. W ich życiu i śmierci wypełniła się prośba Chrystusa z modlitwy arcykapłańskiej: “Ja im przekazałem Twoje słowo, a świat ich znienawidził (…). Nie proszę, abyś ich zabrał ze świata, ale byś ich ustrzegł od złego. (…) Uświęć ich w prawdzie. Słowo Twoje jest prawdą. Jak Ty Mnie posłałeś na świat, tak i Ja ich na świat posłałem. A za nich Ja poświęcam w ofierze samego siebie, aby i oni byli uświęceni w prawdzie” (J 17, 14-15. 17-19). Dali świadectwo swej wierności Chrystusowi w Jego świętym Kościele. W świecie, w którym żyli, z odwagą starali się prawdą i dobrem zwyciężać szerzące się zło, a miłością chcieli pokonywać szalejącą nienawiść. Tak jak Chrystus, który za nich w ofierze oddał samego siebie, by byli uświęceni w prawdzie – tak też oni za wierność prawdzie Chrystusowej i w obronie jedności Kościoła złożyli swoje życie. Ci prości ludzie, ojcowie rodzin, w krytycznym momencie woleli ponieść śmierć, aniżeli ulec naciskom niezgodnym z ich sumieniem. “Jak słodko jest umierać za wiarę” – były to ostatnie ich słowa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    22 stycznia

    Święty Wincenty Pallotti, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wincenty, diakon i męczennik
      •  Błogosławiona Laura Vicuña, dziewica
      •  Błogosławiony Wilhelm Józef Chaminade, prezbiter
    Święty Wincenty Pallotti

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Matka Wincentego, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca; po latach Wincenty dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Został ochrzczony następnego dnia po narodzeniu. Otrzymał wówczas imiona: Wincenty, Alojzy, Franciszek. Był trzecim z dziesięciorga dzieci. Po ukończeniu szkoły podstawowej i gimnazjalnej Wincenty zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. W czasie studiów zapoznał się ze św. Kasprem del Bufalo (+ 1837). Święcenia kapłańskie otrzymał w Rzymie 16 maja 1818 roku. Jako doktor filozofii i teologii, a także magister filologii greckiej, w latach 1819-1829 wykładał na uniwersytecie. W latach 1827-1840 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Przez pewien czas pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym (1842). Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt.
    4 kwietnia 1835 roku założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, charakteryzujące się nowatorskim programem duszpasterskim, który opiera się na współpracy świeckich i duchownych. Na czele Zjednoczenia miała stać nowa rodzina zakonna, Stowarzyszenie Apostolstwa Katolickiego (SAC), która miała spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu. Nową rodzinę zakonną związał jedynie przyrzeczeniem i profesją. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Pallotyni zatwierdzeni zostali przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Na ziemiach polskich pallotyni pojawili się w 1907 roku, już trzy lata po zatwierdzeniu Stowarzyszenia.
    Jeszcze za swojego życia Wincenty Pallotti otrzymał zaszczytny tytuł “apostoła Rzymu” i “drugiego św. Filipa Nereusza”. Nazywa się go również prekursorem Akcji Katolickiej, która swoje apogeum osiągnęła za rządów papieża Piusa XI (1922-1939). Święty może być uważany także za ojca współczesnego ruchu ekumenicznego – zapoczątkował Oktawę Modlitw o jedność po uroczystości Objawienia Pańskiego (obecnie jest ona obchodzona w dniach 18-25 stycznia). Pozostawił po sobie wiele pism.
    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. Chociaż jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się bardzo wcześnie, bo w dwa lata po jego śmierci, trwał długo właśnie z powodu rozległej działalności, jaką sługa Boży prowadził. Błogosławionym ogłosił Wincentego papież Pius XII 22 stycznia 1950 r. (dokładnie w setną rocznicę śmierci Wincentego), a do chwały świętych wyniósł go 20 stycznia 1963 r. Jan XXIII. Jest patronem hodowców winorośli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________

    22 stycznia zmarł Apostoł Rzymu, św. Wincenty Pallotti

    „Święty, apostoł Rzymu, nie żyje”, „Ojciec ubogich nie żyje” – tak w styczniu 1850 r. były zatytułowane artykuły włoskiego dziennika “Giornale di Roma” informujące o zgonie ks. Wincentego Pallottiego.

    Kościół św. Zbawiciela na Falach. Rzym

    Kościół św. Zbawiciela na Falach. Rzym

    Powodem jego nagłej śmierci było ostre zapalenie płuc, którego nabawił się w święto Trzech Króli – po uroczystościach Epifanii w kościele św. Andrzeja della Valle ks. Pallotti oddał swój płaszcz biedakowi, na skutek czego bardzo się przeziębił.

    Zmarł po krótkiej agonii, 22 stycznia o godz 21.45 w gronie najbliższych towarzyszy, w domu przy kościele Najświętszego Zbawiciela na Falach (Santissimo Salvatore in Onda), recytując słowa psalmu „In Te Domine speravi” (psalm XXX, „W Tobie nadzieję, Panie, zawsze miałem”). Jego ciało zostało wystawione w tymże kościele, którego był proboszczem.

    Przez trzy dni w pobliżu trumny gromadził się tłum wiernych. I nie należy się temu dziwić, bo zmarły był jedną z najbardziej znanych postaci ówczesnego Rzymu. Ks. Pallotti, który przeszedł do historii przede wszystkim jako założyciel dzieła apostolskiego w celu prowadzenia misji ewangelizacyjnej, umacniania wiary katolików oraz do czynienia dzieł miłosierdzia, które nazwał Zjednoczeniem Apostolstwa Katolickiego, był również formatorem alumnów różnych seminariów duchownych, rekolekcjonistą, spowiednikiem, kapelanem więźniów i żołnierzy ale przede wszystkim opiekunem ubogich.

     

    Dom Kurii Generalnej Pallotynów

    Dom Kurii Generalnej Pallotynów

    25 stycznia został pochowany w kościele Santissimo Salvatore in Onda, gdzie dziś spoczywa pod głównym ołtarzem w przezroczystym sarkofagu. Po śmierci wykonano maskę jego twarzy i odcisk dłoni, które są przechowywane w małym muzeum domu generalnego Pallotynów przy placu, który dziś nosi nazwę św. Wincentego Pallottiego.

    13 stycznia 1887 r. Kościół ogłosił dekret o heroiczności cnót ks. Wincentego Pallottiego, ale został on beatyfikowany dopiero przez Piusa XII 22 stycznia 1950 r. – była to pierwsza beatyfikacja Roku Świętego 1950. Natomiast jego kanonizacji dokonanał Jan XXIII 20 stycznia 1963 r. Święto liturgiczne Pallottiego przypada w dzień jego narodzin dla nieba, 22 stycznia.

    zdjęcia i tekst Włodzimierz Rędzioch/Tygodnik Niedziela

    __________________________

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    O tajemnicy zaufania

    Żyć w duchu świętego Wincentego Pallottiego

    Od ponad 8 lat fascynowała mnie duchowość świętego Wincentego Pallottiego. Człowieka pokornego, człowieka miłosiernego, Apostoła XIX wieku. Przez lata również zastanawiałem się nad zagadnieniami zaufania i nieskończoności jakie często cytował w swoich dziełach wspomniany święty.

    Kiedy jeszcze studiowałem na wykładach jeden z moich profesorów na pytanie: co trzeba zrobić aby być świętym?  Odpowiedział: trzeba być po prostu człowiekiem. Zwykłym człowiekiem, nie pędzącym za nienawiścią, za bogactwami, zazdrością. Trzeba być człowiekiem zwyczajnym, prostym (nie prostackim) który umie rozmawiać z innymi ludźmi i z Bogiem. Umieć rozmawiać z człowiekiem znaczy umieć rozmawiać z Bogiem, bo nie można kochać Boga jeżeli nie kocha się człowieka. Nie można rozmawiać przyjaźnie z Bogiem nienawidząc innych. W człowieku, w jego gestach, słowach można zobaczyć miłość Boga, ale można i również innym ją ukazać. I tak sobie myślę, że św. Wincenty Pallotti doskonale potrafił ukazać miłość Boga widząc w drugim człowieku Jego obraz. Zaufać Bogu być może oznacza coś innego niż zaufać człowiekowi. Człowieka mamy na co dzień, możemy go zawsze skontrolować, możemy wiedzieć czy mówi prawdę, czy jest wiarygodny, możemy mieć nad nim kontrolę, a Bóg? Nie znamy Jego planów, nie wiemy co zamierza i czasami wydaje nam się bardzo daleki.

    Nieskończoność, być w nieskończonym kontakcie z Bogiem, nieskończenie mu zaufać, nieskończenie poddać się Jego woli i zdać się na Jego zbawcze posłannictwo. Czasami było bardzo trudno mi w to było uwierzyć, do tego się przekonać. Wydaje mi się, że najtrudniej jest pokonać barierę zaufania, zawierzenia. Niczym Abraham wyruszyć ze swojego domu by iść w nieznane, niczym Mojżesz stawać w obronie kogoś kto wcale nie chce być bronionym, jak buntujący się lud na pustyni, niczym ślepiec z Ewangelii pomimo sprzeciwu zgromadzonych „dopchać się” za wszelką cenę do upragnionego celu — do Chrystusa. Być może ktoś powie, ładna, bardzo ładna teoria, ale daleko jej jeszcze do praktyki. W XXI wieku rządzonym przez pieniądz, politykę trudno jest mówić o zaufaniu do człowieka, łatwiej jest mówić o „plecach” dzięki którym można się dostać do pracy, na studia, na wysokie stanowiska. Ciężej się mówi o zaufaniu do człowieka, a jeszcze ciężej o zaufaniu do Boga, gdy liberalizm stara się nam ukazać bezsens wiary, a ludzkość pyta: Gdzie jest Bóg? Czy naprawdę jest On wszechmogący?

    Nieskończenie zaufać Bogu, stanąć ponad systemami społecznymi, uwierzyć, że nad wszystkim co nam się w życiu przytrafia czuwa Bóg. Chroni nas i nigdy nie chce dla nas źle. Żyć wiarą i uwierzyć w życie, zaufać nieskończenie, że ostatnie słowo zawsze należy do Boga, a nie do człowieka. To brzmi jak prawdziwy sprawdzian z naszej wiary. Bo życie jest sprawdzianem z rozumienia Bożej miłości.

    W ubiegłym roku w Zurychu, Lozannie i wielu innych miastach odbyła się największa wystawa Techniki XX i XXI wieku — „Expo 2002”. Kolorowe afisze, reklamy telewizyjne. Tłumy Szwajcarów wyruszały by ujrzeć „cuda techniki”. W każdym sklepie można było usłyszeć pytanie: Czy widziałeś już EXPO 2002? Kiedyś na jednym z kazań powiedziałem, że zachwycamy się cudami techniki, a tymczasem nie zastanawiamy się nad sferą duchową. EXPO 2002 nie było niczym innym jak tylko Wieżą Babel XXI wieku krzyczącą na cały kraj: „patrzcie co jesteśmy w stanie uczynić!!!” My ludzie, zawładnęliśmy techniką, pieniądzem, możliwościami. Być może dzięki temu niektórzy chcą stać się równymi Bogu. A tymczasem? Kiedy pojawia się jakaś choroba, np. rak, czy też gdy nadchodzi śmierć zdajemy sobie sprawę, że ani pieniądze, ani technika nie są w stanie nam pomóc. Coś co może nas trzymać przy życiu nie może zostać ujęte w kryteriach materialnych. Wiary i zaufania nie da się kupić, nie da się ich wyprodukować. Są one owocem miłości. I tak sobie myślę, że źródłem nieskończoności jest również miłość, czyli sam Bóg, jako nieskończona miłość. Myślę, że słowa Wincentego były aktualne zarówno w XIX wieku , ale są jeszcze bardziej „na czasie” w 200 lat później:

    Szukaj Boga
    A znajdziesz go
    Szukaj Boga
    We wszystkich dziełach
    A znajdziesz go w nich.
    Szukaj go zawsze
    A zawsze Go znajdziesz

    Gdy znajdziemy w naszym życiu Boga, prawdziwie go spotkamy, myślę, że wówczas odkryjemy tajemnicę nieskończoności i zaufania. Odkrywając te tajemnice poznajemy tym samym Boga, jego miłość i troskę, jaką nas otacza każdego dnia. Tajemnica nieskończoności, jest tajemnicą Boga, bo On jest nieskończony, On jest Bogiem Nieskończonej Miłości.

    Artur Marek Wójtowicz/Opoka.pl

    _____________________

    Zwiastun przyszłości – św. Wincenty Pallotti

    św. Wincenty Pallotti

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Powinniśmy zawsze zabiegać o to, aby dążyć nie tylko do własnego zbawienia, ale też do zbawienia innych. On prowadził wytężoną walkę o ocalenie dusz. Zawsze, gdy tylko trzeba było, znajdował się przy chorych, ubogich, był rekolekcjonistą, założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, które, jako pierwsze, do głoszenia Ewangelii i misji ewangelizacyjnych włączyło także świeckich.

    Prawie o sto lat uprzedził on odkrycie następującego naturalnego faktu: “w świecie ludzi świeckich, do tego czasu biernym, ospałym (…) istnieje wielka energia służenia dobru. Święty zapukał do sumienia świeckich, jak puka się do drzwi.” Oto tajemnica wielkości człowieka, którego nazwano “prekursorem” przyszłości, piewcą zasady “świętej współpracy” w Kościele.

    Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Rodzina, z której się wywodził, była wielce pobożną i wielodzietną. Jego matka, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti – zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca. Dlatego też po wielu latach, wspominając ich, dziękował Bogu za “świętych rodziców”. Swoją naukę podzielił na etapy prowadzące go do właściwego celu, jakim była służba dla Boga i ludzi. Zamykając etap pierwszy – podstawowy, wiedział już, jaką posługą będzie się zajmował, jednakże, aby być do tego gruntownie przygotowanym, zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie “Sapienza”, które uwieńczył podwójnym doktoratem. Został wyświęcony na kapłana w Rzymie 16 maja 1818 roku.

    Przechodzi to ludzkie wyobrażenie – pisze w swoim Dzienniku – że nieskończona dobroć Boża mojego ukochanego Ojca raczyła w zadziwiający sposób spojrzeć na mnie i wynieść mnie do zaszczytu kapłaństwa… Proszę wszystkie stworzenia, aby za mnie dziękowały Bogu za nieocenioną łaskę powołania… Proszę Boga, aby uczynił ze mnie niezmordowanego robotnika. O swoim powołaniu napisał: “Nie wezwał mnie Pan do czynienia tego wszystkiego, co na tym świecie dokonane być może; ja jednak pragnę czynić to, co bym czynił, gdybym był powołany do czynienia wszystkiego.”

    Jego charyzmat kapłański to dwie cechy: skupienie i aktywność. Gdy się modlił, oddawał świat Bogu, gdy szedł ulicą, niósł Boga światu. W początku kapłaństwa poświęcił się głównie młodzieży, wśród której pracował już podczas studiów, niosąc jej pomoc duchową i materialną. Przez 13 lat był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim oraz pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym.

    Tworzył w tym czasie zaplecze dla swojego powołania do pracy z ludźmi, czyli szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt. Pomysł Apostolstwa Katolickiego, które później założył, tkwił w nim od pierwszych dni młodości, jego serce zawsze było przepełnione pragnieniem ożywiania wiary i rozpalania miłości wśród wszystkich stanów społecznych. Pragnął doprowadzić do Boga wszystkich ludzi. 9 stycznia 1835 roku podczas odprawiania Mszy Świętej dostąpił oświecenia, a odpowiedzią na nie było założenie 4 kwietnia 1835 roku Apostolstwa Katolickiego, charakteryzującego się nowatorskim programem duszpasterskim, opartym na współpracy świeckich i duchownych. Apostolstwo miało spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu.


    Wróćmy jeszcze do 9 stycznia: Wincenty poszedł ze swoim pomysłem do kard. Odescalchi, który wówczas był Wikariuszem Rzymu; kardynał bez chwili wahania udzielił “Pobożnemu Zjednoczeniu Apostolstwa Katolickiego” wszelkich błogosławieństw. Natomiast 11 lipca tegoż roku dzieło to zatwierdził papież Grzegorz XVI. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Zgromadzenie to zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Jego hasło przewodnie: każdy jest apostołem na miarę swojego stanu i możliwości. Ale to nie koniec pomysłów na aktywizację świeckich, jakie miał Wincenty Pallotti. Zainicjował on coś, co w jego rozumieniu było następną drogą do ewangelizacji świeckich przez świeckich: stał się prekursorem Akcji Katolickiej, która swój największy rozwój osiągnęła za czasów papieża Piusa XI.

    Dokonania Wincentego Pallottiego były tak wielkie i było ich tak wiele, że trudno wymienić wszystkie. Do najważniejszych należą:

    * Obchody uroczystej Oktawy Epifanii,
    * Kolegium Misyjne dla włoskich księży,
    * Zdobywanie liturgicznych naczyń, książek, dewocjonaliów, obrazów religijnych dla celów misyjnych,
    * Zapoczątkowanie w Rzymie Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary,
    * Opieka nad ofiarami cholery w roku 1837,
    * Założenie Domu Miłosierdzia “Pia Casa di Carita” dla sierot,
    * Założenie i prowadzenie szkół wieczorowych dla młodzieży Rzymu i Albano,
    * Druk i propagowanie książek, pocztówek i modlitewnych tekstów,
    * Organizowanie Misji Ludowych,
    * Czwartkowe Konferencje dla kleru,
    * Opieka nad kościołem Św. Ducha, a potem Najświętszego Zbawiciela na Fali,
    * Opieka nad żołnierzami w wojskowym szpitalu,
    * Troska o włoskich emigrantów i założenie dla nich świątyni w Londynie,
    * Kongregacja św. Zyty,
    * I nieustanne niesienie miłości wszystkim ludziom będącym w potrzebie.



    Wincenty Pallotti chciał być wszystkim dla wszystkich, pomagać i wspomagać, naprawiać i poprawiać wszystkie dusze; niejednokrotnie głodny, oderwany od posiłku, przebudzony ze snu, w strugach deszczu czy w wielkim skwarze spieszył do potrzebujących, którzy go wzywali, był niestrudzony. Jego największą miłością była “więcej niż Najukochańsza Matka”. W swoim dzienniku napisał: “Chciałbym zawsze miłować, czcić i uwielbiać Najukochańszą Matkę moją Maryję, i sprawić, by Ją miłowali, czcili i uwielbiali wszyscy z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Przedwieczny Ojcze, miłowałeś Ją, czciłeś i uwielbiałeś jako swą Córkę, i kazałeś Ją nam miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Synu Boży, kochałeś, czciłeś Ją i uwielbiałeś jako Matkę swoją, i kazałeś nam Ją miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Duchu Święty Boże, kochałeś Ją, czciłeś i wielbiłeś jako Najczystszą Oblubienicę swoją, i kazałeś Ją miłować, czcić i uwielbiać.” Mając 37 lat obchodził Zaślubiny Duchowe z Matką Bożą, odczuwał, że Oblubienica przynosi mu w posagu pełnię swej łaski. Oblubienica jako Matka Boga powierza mu Syna, by przyjął Go jako swojego. “Niech Rajem mi będzie, o Boże mój, chwała Twa nieskończona, niezmierna, wieczna, niepojęta i na wieki trwająca, a także najwyższa chwała Najświętszej Maryi Dziewicy.”

    Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. W setną rocznicę śmierci został zaliczony w poczet błogosławionych przez Papieża Piusa XII, a 20 stycznia 1963 roku kanonizowany przez Papieża Jana XXIII w czasie trwania Soboru Watykańskiego II. Było to wyróżnienie i uznanie postaci Pallottiego, ale też znak i program dla samego Kościoła. Papież powiedział o świętym: “Święty Wincenty Pallotti jest jedną z najwybitniejszych postaci w działalności apostolskiej XIX wieku.” Apostolska duchowość, czyli dar “świętej współpracy”.

    Nie można działalności Świętego zamknąć w żadnym schemacie, łamał on dotychczasowe konwencje, kanony świętości, przedstawiał sobą “stare i nowe”, ascezę najdawniejszą i najnowszą. To Święty paradoksów. Bóg dał Pallottiemu możliwość poznania Boskiej nieskończonej Miłości i nieskończonego Miłosierdzia. Pallotti twierdził, że najgłębszym motywem Bożej działalności jest Jego nieskończona Miłość, a ludzie stworzeni na obraz i podobieństwo Boga mają możliwość osiągnięcia podstawowego celu życia poprzez nieustanne trwanie w miłości do Boga i bliźniego. Jan Paweł II w swoim orędziu z okazji dwusetnej rocznicy urodzin św. Wincentego Pallottiego, skierowanym (21 kwietnia 1995 r.) do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, napisał: “Wyrażam moją radość z podjętych inicjatyw mających na celu ożywienie szczególnego charyzmatu, który św. Założyciel zostawił jako dziedzictwo. Ten dar Ducha niech będzie pobudką dla każdego do odnowy życia duchowego i do zjednoczenia apostolskich wysiłków, aby wobec świata dawać świadectwo o obecności Boga żyjącego, który jest Miłością Nieskończoną (…). Aktualność tego przesłania ukazuje się w sposób oczywisty u progu trzeciego Tysiąclecia; zaiste, w świecie, który ryzykuje dechrystianizację, cóż bardziej znaczącego mogliby ofiarować członkowie Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, jeżeli nie aktywne zaangażowanie się w dzieło nowej ewangelizacji?”

    Piotr Blachowski/wiara.pl

    __________________________


    Św. Wincenty Pallotti SAC

    Święty kapłan (1795-1850)

    Urodził się w 21 kwietnia 1795 roku w Rzymie, w zamożnej kupieckiej rodzinie jako trzeci z dziesięciorga dzieci. Jego matka Magdalena, z domu de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, zajmowała się domem i strzegła dzieci przed zgubnym wpływem świata, uczyła czynów chrześcijańskiego miłosierdzia. Ojciec – Piotr Pallotti – jeśli tylko mógł słuchał kilku Mszy Świętych dziennie. Był też wielkim miłośnikiem różańca świętego. Mały Wincenty został ochrzczony następnego dnia po urodzeniu w kościele pw. św. Wawrzyńca in Damaso. Rodzice dbali o jego religijne wychowanie i pobożność – codziennie cała rodzina odmawiał choć cząstkę różańca.
    Od najmłodszych lat Wincenty odznaczał się pokorą, zamiłowaniem w umartwianiu i miłosierdziem. Wiele godzin spędzał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem i posługiwał przy ołtarzu jako ministrant. 10 lipca 1801 roku przyjmuje bierzmowanie z rąk arcybiskupa Benedykta Fenaja, a w 1805 roku przyjmuje I Komunię Świętą. Uczył się w szkole oo. pijarów, był bardzo dobrym uczniem. Z tego czasu pochodzi historia o tym, jak małemu Wincentemu opornie szła nauka łaciny, korepetycje nie pomagały zbytnio, więc chłopiec postanowił szukać pomocy w modlitwie. Po nowennie do Ducha Świętego nastąpiła na tym polu znaczna poprawa. Przy tym był bardzo skromny, nagrody za postępy w nauce często sprzedawał, a pieniądze rozdawał biednym.

    W wieku 12 lat wybiera sobie ks. Bernardino Fazzini na stałego spowiednika i kierownika duchowego (będzie nim przez 30 lat, aż do śmierci w 1837 roku).

    W latach 1809-14 pobiera nauki w Kolegium Rzymskim, otrzymuje tonsurę i przyjmuje cztery niższe święcenia oraz zapisuje się do Bractwa Pięciu Ran Jezusa Chrystusa. Chciał zostać kapucynem, ale z powodu wątłego zdrowia nie mógł zrealizować swego powołania. W 1818 rozpoczyna studia filzofii i teologii na Uniwersytecie Sapienza. W czasie studiów zapisał się do Pobożnego Zjednoczenia Pawła Apostoła, Arcybractwa Najświętszego Sakramentu i nawiązał znajomość ze św. Kasprem del Buffalo. Dnia 21 września 1816 roku otrzymuje święcenia subdiakonatu z rąk kardynała Giulio Maria della Somaglia w Bazylice św. Jana na Lateranie. W listopadzie zapisał się do Trzeciego Zakonu: Trynitarzy Bosych, Karmelitów, św. Franciszka z Asyżu, św. Franciszka z Paoli, św. Dominika oraz do Bractwa Dobrej Śmierci. Dnia 20 września 1817 roku otrzymuje święcenia diakonatu z rąk kardynała Somaglia.

    mal. Bruno Zwiener

    ***

    Po skończeniu studiów otrzymał święcenia kapłańskie w wigilię Trójcy Przenajświętszej w dniu 16 maja 1818 roku w Bazylice św. Jana na Lateranie z rąk biskupa Kandyda Marii Frattini. Mszę Świętą prymicyjną odprawił w święto Trójcy Przenajświętszej, 17 maja, we Frascati w kościele del Gesu. W latach 1819-29 wykładał na uniwersytecie, w latach 1827-40 był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim. Zasłynął szybko jako spowiednik i kaznodzieja. Ryzykował własnym życiem pracując wśród chorych w czasie epidemii cholery. Właśnie na cholerę w 1837 roku zmarł jego przyjaciel św. Kaspar del Buffalo, św. Wincenty wysłuchał jego ostatniej spowiedzi.

    Czuł silne powołanie do niesienia nauki Chrystusa muzułmanom, silnie zakorzeniony w tradycji Kościoła i wielki obrońca wiary katolickiej.
    W dniu 9 stycznia 1835 roku miał widzenie, po którym czuł się zobowiązany, pod opieką Maryi Niepokalanie Poczętej i Królowej Apostołów, do założenia zgromadzenia pracującego nad zbawieniem dusz. Grzegorz XVI zatwierdził je 14 lipca 1835 roku, nadając liczne przywileje, które Pius XI pomnożył w 1847 roku. Pallotyni oprócz pracy nad własnym uświęceniem zajmowali się udzielaniem Sakramentów, uczeniem chłopców katechizmu, dawaniem rekolekcji i misji oraz nawracaniem niewiernych. Nosili czarne sutanny z pelerynką i rzymski kapelusz.

    Bardzo pragnął zjednoczenia Kościoła rzymskiego i wschodniego, oraz powrotu anglikanów do Kościoła. Zapoczątkował uroczyste obchodzenie oktawy święta Trzech Króli, od 1836 roku. Początkowo w kościele św. Ducha w Neapolu, później w kilku innych większych Kościołach, a od 1841 roku u św. Andrzeja de la Valle.
    Przed wspaniałą szopką odprawia się codziennie uroczystą Mszę Świętą, za każdym razem w innym obrządku wschodnim lub zachodnim w otoczeniu wychowanków różnych kolegiów narodowych. Każdego dnia oprócz trzech kazań po włosku, jest nadto kazanie w innym języku.

    Z pomocy Palottiego korzystali również w 1837 roku pierwsi zmartwychwstańcy –
    ks. Hieronim Kajsiewicz i ks. Piotr Semenenko (wiadomo o tym z listów ks. Kajsiewicza do Adama Mickiewicza).

    Założył liczne domy miłosierdzia, wieczorowe szkoły religii dla młodzieży, utworzył Kolegium Misyjne dla księży, zdobywał naczynia liturgiczne, szaty, obrazy, księgi i dewocjonalia dla celów misyjnych. Współtworzył Rzymskie Papieskie Towarzystwo Rozkrzewiania Wiary zajmującego się między innymi drukiem i propagowaniem książek religijnych, obrazków i tekstów modlitewnych.

    Maska pośmiertna św. Wincentego

    Zmarł 22 stycznia 1850 roku około godz. 21.45 w swoim domu przy kościele
    p.w. Świętego Zbawiciela na falach (San Salvatore in Onda), z powodu ciężkiego przeziębienia, którego nabawił się zimnej i deszczowej nocy, gdy oddał swój płaszcz biedakowi. Został pochowany 25 stycznia w krypcie kościoła Świętego Zbawiciela.

    Sarkofag z relikwiami św. Wincentego Pallottiego

    Kościół San Salvatore in Onda, Rzym

    ***

    Dnia 13 stycznia 1887 roku rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny. Papież Pius XI dnia 24 stycznia 1932 roku zatwierdził dekret o heroiczności jego cnót, został beatyfikowany 22 stycznia 1950 roku przez papieża Piusa XII, a kanonizowany przez papieża Jana XXIII 20 stycznia 1963 roku. Za cud potrzebny do kanonizacji Palottiego uznano uzdrowienie generała pallotynów ks. Wojciecha Turowskiego w 1950 roku.

    Ciało Świętego po raz pierwszy wydobyto w roku 1906, nietknięte i wydzielające piękną woń. Po raz drugi w 1950 roku, aby umieścić je pod głównym ołtarzem w kościele Świętego Zbawiciela na falach, na twarz nałożono odlew w postaci maski pośmiertnej.

    Pokój św. Wincentego Pallottiego

    Mieszkał tam od lutego 1846 aż do śmierci

    ***

    Konstytucje zgromadzenia pallotynów zatwierdził Pius XI 22 stycznia 1904 roku, początkowo z sześcioletnim okresem próbnym. Pierwsze domy w Polsce otwarto
    w listopadzie 1907 roku Jajkowcach w diecezji lwowskiej i w Kleczy w diecezji krakowskiej.

    Patron:
    Papieskiej Unii Misyjnej.

    Ikonografia:
    Przedstawiany zw sutannie pallotyńskiej z krzyżem, wizerunkiem Matki Bożej Miłości lub księgą.

    Cytat:
    Poświęcić się apostolstwu chrześcijańskiemu znaczy zrozumieć naprawdę sens życia ludzkiego. Znaczy również opierać własne życie na wielkich, powszechnych
    i nadprzyrodzonych ideałach.

    Powinniśmy pomagać duszom czyśćcowym, gdyż domaga się tego miłość, a niesienie pomocy stanowi heroiczny akt chrześcijańskiej miłości. Święty Sobór Trydencki zwraca nam uwagę, że duszom w czyśćcu możemy pomagać szczególnie przez Najświętszą Ofiarę. A jak bardzo możemy ulżyć cierpieniom tych dusz przez posty
    i umartwienia, jak bardzo pocieszyć je możemy przez zdobywanie odpustów, tego cichym, lecz wymownym świadectwem jest wielka zapobiegliwość papieży
    w nadawaniu odpustów, które można uzyskać na rzecz dusz czyśćcowych.

    Kazanie o duszach czyśćcowych z 1815 roku.

    Kto jest z Bogiem, zawsze czuje się dobrze, a im bardziej wzmaga się klęska, tym bardziej naglący staje się powód, aby jeszcze ściślej zjednoczyć się z Bogiem.

    Ecce Homo

    Rzeźba wykonana na polecenie św. Wincentego

    Dzieła:
    “Bóg Miłość Nieskończona”
    “Listy. Lata 1816-1833”
    “Świętość w służbie apostolstwa”
    “Wybór pism” tom I-IV

    Lektury:
    ks. Franciszek Bogdan “Na drogach nieskończoności. Życie i spuścizna duchowa św. Wincentego Palottiego”

    ze strony: Święci Pańscy

     .

    ***


    21 stycznia

    Święta Agnieszka, dziewica i męczennica



    Agnieszka była w starożytności jedną z najbardziej popularnych świętych. Piszą o niej św. Ambroży, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Jako 12-letnia dziewczynka, pochodząca ze starego rodu, miała ponieść męczeńską śmierć na stadionie Domicjana około 305 roku. Na miejscu “świadectwa krwi” dzisiaj jest Piazza Navona – jedno z najpiękniejszych i najbardziej uczęszczanych miejsc Rzymu. Tuż obok, nad grobem męczennicy, wzniesiono bazylikę pod jej wezwaniem, w której 21 stycznia – zgodnie ze starym zwyczajem – poświęca się dwa białe baranki.
    Według przekazów o rękę Agnieszki, która złożyć miała wcześniej ślub czystości, rywalizowało wielu zalotników, a wśród nich pewien młody rzymski szlachcic oczarowany jej urodą. Ona jednak odrzuciła wszystkich, mówiąc, że wybrała Małżonka, którego nie potrafią zobaczyć oczy śmiertelnika. Zalotnicy, chcąc złamać jej upór, oskarżyli ją, że jest chrześcijanką. Doprowadzona przed sędziego nie uległa ani łagodnym namowom, ani groźbom. Rozniecono ogień, przyniesiono narzędzia tortur, ale ona przyglądała się temu z niewzruszonym spokojem.
    Wobec tego odesłano ją do domu publicznego, ale jej postać budziła taki szacunek, że żaden z grzesznych młodzieńców odwiedzających to miejsce nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, odważniejszy niż inni, został nagle porażony ślepotą i upadł w konwulsjach. Młoda Agnieszka wyszła z domu rozpusty niepokalana i nadal była czystą małżonką Chrystusa.
    Zalotnicy znów zaczęli podburzać sędziego. Bohaterska dziewica została wtedy rzucona w ogień, ale kiedy wyszła z niego nietknięta, skazano ją na ścięcie. “Udała się na miejsce kaźni – mówi św. Ambroży – szczęśliwsza niż inne, które szły na swój ślub”. Wśród powszechnego płaczu ścięto jej głowę. Poszła na spotkanie Nieśmiertelnego małżonka, którego ukochała bardziej niż życie.

    Święta Agnieszka

    Agnieszka jest patronką dzieci, panien i ogrodników. Według legendy św. Agnieszka, całkowicie obnażona na stadionie, została rzucona na pastwę spojrzeń tłumu. Za sprawą cudu okryła się płaszczem włosów. Imię Agnieszki jest wymieniane w I Modlitwie Eucharystycznej – Kanonie rzymskim. Artyści przedstawiają Agnieszkę z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes wywodzi się zapewne od łacińskiego wyrazu agnus – baranek. Dlatego powstał zwyczaj, że w dzień św. Agnieszki poświęca się baranki hodowane przez trapistów w rzymskim opactwie Tre Fontane (znajdującym się w miejscu ścięcia św. Pawła), a następnie przekazuje się je siostrom benedyktynkom z klasztoru przy kościele św. Cecylii na Zatybrzu. Z ich wełny zakonnice wyrabiają paliusze, które papież nakłada co roku 29 czerwca (w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła) świeżo mianowanym metropolitom Kościoła katolickiego.
    W ikonografii św. Agnieszkę przedstawia się z barankiem mającym nimb lub z dwiema koronami – dziewictwa i męczeństwa. Nieraz obok płonie stos, na którym próbowano ją spalić. Jej atrybutami są ponadto: gałązka palmowa, kość słoniowa, lampka oliwna, lilia, miecz, zwój. W sztuce wschodniej św. Agnieszka przedstawiana jest w szatach żółtych (a nie czerwonych, jak męczennicy) i z krzyżem męczeńskim w ręce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    20 stycznia

    Święty Sebastian, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Fabian, papież i męczennik
      •  Święta Eustachia Calafato, dziewica
      •  Błogosławiony Euzebiusz z Ostrzyhomia, prezbiter
      •  Błogosławiony Angelo Paoli, prezbiter
    Święty Sebastian

    Informacji o Sebastianie dostarcza nam Opis męczeństwa nieznanego autora z roku 354 oraz komentarz św. Ambrożego do Psalmu 118. Według tych dokumentów ojciec Sebastiana miał pochodzić ze znakomitej rodziny urzędniczej w Narbonne (Galia), matka zaś miała pochodzić z Mediolanu. Staranne wychowanie i stanowisko ojca miało synowi utorować drogę na dwór cesarski. Miał być przywódcą gwardii cesarza Marka Aurelego Probusa (276-282).
    Według św. Ambrożego Sebastian był dowódcą przybocznej straży samego Dioklecjana. Za to, że mu wypomniał okrucieństwo wobec niewinnych chrześcijan, miał zostać przeszyty strzałami. “Dioklecjan kazał żołnierzom przywiązać go na środku pola do drzewa i zabić strzałami z łuków. Tyle strzał tedy utkwiło w nim, że podobny był do jeża, a żołnierze przypuszczając, że już nie żyje, odeszli” – zapisał bł. Jakub de Voragine OP w swojej średniowiecznej “Złotej legendzie”.
    Na pół umarłego odnalazła go pewna niewiasta, Irena, i swoją opieką przywróciła mu zdrowie. Sebastian, gdy tylko powrócił do sił, miał ponownie udać się do cesarza i zwrócić mu uwagę na krzywdę, jaką wyrządzał niewinnym wyznawcom Chrystusa. Wtedy Dioklecjan kazał go zatłuc pałkami, a jego ciało wrzucić do Cloaca Maxima. Wydobyła je stamtąd i pochowała ze czcią w rzymskich katakumbach niewiasta Lucyna. Był to prawdopodobnie rok 287 lub 288.
    Św. Sebastian cieszył się tak wielką czcią w całym Kościele, że należał do najbardziej znanych świętych. Rzym uczynił go jednym ze swoich głównych patronów. Papież Eugeniusz II (824-827) podarował znaczną część relikwii św. Sebastiana św. Medardowi do Soissons (biskupowi z terenów obecnej Francji). Relikwię głowy Świętego papież Leon IV (+ 855) podarował dla bazyliki w Rzymie pod wezwaniem “Czterech Koronatów”, która znajduje się w pobliżu Koloseum. Św. Sebastiana zaliczano do grona Czternastu Wspomożycieli. Nad grobem męczennika wybudowano kościół pod jego wezwaniem – to obecna bazylika św. Sebastiana za Murami (San Sebastiano fuori le Mura), gdzie spoczywają jego relikwie. W miejscu męczeństwa powstał drugi kościół, bazylika św. Sebastiana na Palatynie (San Sebastiano al Palatino). W bazylice św. Piotra w Watykanie znajduje się kaplica św. Sebastiana, która obecnie jest miejscem spoczynku św. Jana Pawła II.
    Sebastian jest patronem Niemiec, inwalidów wojennych, chorych na choroby zakaźne, kamieniarzy, łuczników, myśliwych, ogrodników, rusznikarzy, strażników, strzelców, rannych i żołnierzy. Poświęcono mu liczne i wspaniale dzieła. Jego męczeństwo natchnęło wielu artystów – malarzy, rzeźbiarzy, pisarzy i muzyków tej miary, co Messina, Rubens, Veronese, Ribera, Guido Reni, Giorgetti, Debussy.
    W ikonografii przedstawiany jest w białej tunice lub jako piękny obnażony młodzieniec, przywiązany do słupa albo drzewa, przeszyty strzałami. Czasami u jego nóg leży zbroja. Na starochrześcijańskiej mozaice w kościele św. Piotra w Okowach w Rzymie ukazany jest jako człowiek stary z białą brodą, w uroczystym dworskim stroju. Atrybuty Świętego: krucyfiks, palma męczeństwa, włócznia, miecz, tarcza, dwie strzały w dłoniach, przybity wyrok śmierci nad głową.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    19 stycznia

    Święty Józef Sebastian Pelczar, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk z Uppsali, biskup i męczennik
      •  Święty Mariusz, męczennik
      •  Błogosławieni Jakub Sales, Wilhelm Saltemouche i inni, męczennicy jezuiccy
      •  Święty Makary Wielki, opat
      •  Święty Kanut Leward, król i męczennik
    Święty Józef Sebastian Pelczar

    Józef urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie koło Krosna, w rodzinie Wojciecha i Marianny, średniozamożnych rolników. Jeszcze przed urodzeniem został ofiarowany Najświętszej Maryi Pannie przez swoją pobożną matkę. Ochrzczony został w dwa dni po urodzeniu. Wzrastał w głęboko religijnej atmosferze. Od szóstego roku życia był ministrantem w kościele parafialnym. Po ukończeniu szkoły w Korczynie kontynuował naukę w Rzeszowie. Zdał egzamin dojrzałości w 1860 roku i wstąpił do seminarium duchownego w Przemyślu. 17 lipca 1864 r. przyjął święcenia kapłańskie. Podjął pracę jako wikariusz w Samborze. W 1865 r. został skierowany na studia w Kolegium Polskim w Rzymie, na których uzyskał doktoraty z teologii i prawa kanonicznego. Oddawał się w tym czasie głębokiemu życiu wewnętrznemu i zgłębiał dzieła ascetyków. Zaowocowało to jego pracą zatytułowaną Życie duchowe, czyli doskonałość chrześcijańska. Przez dziesiątki lat służyła ona zarówno kapłanom, jak i osobom świeckim.
    Po powrocie do kraju w październiku 1869 r. został wykładowcą teologii pastoralnej i prawa kościelnego w seminarium przemyskim, a w latach 1877-1899 był profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Obok zajęć uniwersyteckich był również znakomitym kaznodzieją, zajmował się też działalnością kościelno-społeczną. Odznaczał się gorliwością i szczególnym nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu, do Serca Bożego i Najświętszej Maryi Panny, czemu dawał wyraz w swej bogatej pracy pisarskiej i kaznodziejskiej. Podczas pobytu w Krakowie blisko związany był z franciszkanami konwentualnymi, mieszkał przez siedem lat w klasztorze przy ul. Franciszkańskiej. Wówczas wstąpił do III Zakonu św. Franciszka, a profesję zakonną złożył w Asyżu, przy grobie Biedaczyny.
    W trosce o najbardziej potrzebujących oraz o rozszerzenie Królestwa Serca Bożego w świecie założył w Krakowie w 1894 r. Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanek).
    W 1899 r. został biskupem pomocniczym, a 17 grudnia 1900 r. ordynariuszem diecezji przemyskiej. Jako gorliwy arcypasterz dbał o świętość diecezji. Był mężem modlitwy, z której czerpał natchnienie i moc do pracy apostolskiej. Ubodzy i chorzy byli zawsze przedmiotem jego szczególnej troski. Jego rządy były czasem wielkiej troski o podniesienie poziomu wiedzy duchowieństwa i wiernych. W tym celu często gromadził księży na zebrania i konferencje oraz pisał wiele listów pasterskich. Popierał bractwa i sodalicję mariańską. Przeprowadził także reformę nauczania religii w szkołach podstawowych. Z jego inicjatywy powstał w diecezji Związek Katolicko-Społeczny. Zwiększył o 57 liczbę placówek duszpasterskich. Dzięki pomocy biskupa sufragana Karola Fischera dokonywał często wizytacji kanonicznych w parafiach.
    W 1901 roku powołał do życia redakcję miesięcznika Kronika Diecezji Przemyskiej. W 1902 roku urządził bibliotekę i muzeum diecezjalne, założył Małe Seminarium i odnowił katedrę przemyską. Jako jedyny biskup w tamtych czasach, pomimo zaborów, odważył się w 1902 roku zwołać synod diecezjalny po 179 latach przerwy, aby oprzeć działalność duszpasterską na mocnym fundamencie prawa kościelnego. Wśród tych wszechstronnych zajęć przez cały czas prowadził także działalność pisarską. Posiadał rzadką umiejętność doskonałego wykorzystywania czasu. Każdą chwilę umiał poświęcić dla chwały Bożej i zbawienia dusz. Był ogromnie pracowity, systematyczny i roztropny w podejmowaniu ważnych przedsięwzięć, miał doskonałą pamięć. Oszczędny dla siebie, hojnie wspierał wszelkie dobre i potrzebne inicjatywy.
    Zmarł w Przemyślu 28 marca 1924 roku w opinii świętości. Beatyfikowany został w Rzeszowie 2 czerwca 1991 roku przez św. Jana Pawła II. Papież podczas homilii mówił wtedy m.in.:Święci i błogosławieni stanowią żywy argument na rzecz tej drogi, która wiedzie do królestwa niebieskiego. Są to ludzie – tacy jak każdy z nas – którzy tą drogą szli w ciągu swego ziemskiego życia i którzy doszli. Ludzie, którzy życie swoje budowali na skale, na opoce, jak to głosi psalm: na skale, a nie na lotnym piasku (por. Ps 31, 3-4). Co jest tą skałą? Jest nią wola Ojca, która wyraża się w Starym i Nowym Przymierzu. Wyraża się w przykazaniach Dekalogu. Wyraża się w całej Ewangelii, zwłaszcza w Kazaniu na górze, w ośmiu błogosławieństwach. Święci i błogosławieni to chrześcijanie w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Chrześcijanami nazywamy się my wszyscy, którzy jesteśmy ochrzczeni i wierzymy w Chrystusa Pana.

    18 maja 2003 r. św. Jan Paweł II kanonizował Józefa Sebastiana Pelczara razem z bł. Urszulą Ledóchowską. Powiedział wtedy:

    Święty Józef Sebastian Pelczar - obraz kanonizacyjny

    Dewizą życia biskupa Pelczara było zawołanie: “Wszystko dla Najświętszego Serca Jezusowego przez niepokalane ręce Najświętszej Maryi Panny”. To ono kształtowało jego duchową sylwetkę, której charakterystycznym rysem jest zawierzenie siebie, całego życia i posługi Chrystusowi przez Maryję.
    Swoje oddanie Chrystusowi pojmował nade wszystko jako odpowiedź na Jego miłość, jaką zawarł i objawił w sakramencie Eucharystii. “Zdumienie – mówił – musi ogarnąć każdego, gdy pomyśli, że Pan Jezus, mając odejść do Ojca na tron chwały, został z ludźmi na ziemi. Miłość Jego wynalazła ten cud cudów, (…) ustanawiając Najświętszy Sakrament”. To zdumienie wiary nieustannie budził w sobie i w innych. Ono prowadziło go też ku Maryi. Jako biegły teolog nie mógł nie widzieć w Maryi Tej, która “w tajemnicy Wcielenia antycypowała także wiarę eucharystyczną Kościoła”; Tej, która nosząc w łonie Słowo, które stało się Ciałem, w pewnym sensie była “tabernakulum” – pierwszym “tabernakulum” w historii (por. encyklika Ecclesia de Eucharistia, 55). Zwracał się więc do Niej z dziecięcym oddaniem i z tą miłością, którą wyniósł z domu rodzinnego, i innych do tej miłości zachęcał. Do założonego przez siebie Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego pisał: “Pośród pragnień Serca Jezusowego jednym z najgorętszych jest to, by Najświętsza Jego Rodzicielka była czczona od wszystkich i miłowana, raz dlatego, że Ją Pan sam niewypowiedzianie miłuje, a po wtóre, że Ją uczynił Matką wszystkich ludzi, żeby Ona swą słodkością pociągała do siebie nawet tych, którzy uciekają od świętego Krzyża, i wiodła ich do Serca Boskiego”.
    Relikwie św. Józefa Sebastiana Pelczara znajdują się w przemyskiej katedrze. W szczególny sposób święty biskup jest czczony w krakowskim kościele sercanek, gdzie znajduje się poświęcona mu kaplica.
    W ikonografii św. Józef Pelczar przedstawiany jest w stroju biskupim.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    18 stycznia

    Błogosławiona Regina Protmann, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Węgierska, dziewica
    Błogosławiona Regina Protmann

    Regina Protmann urodziła się w 1552 r. w Braniewie. W domu rodzinnym wzrastała w atmosferze szczególnej wierności dla religii katolickiej. Od młodych lat pozostawała pod kierownictwem duchowym jezuitów i należała do założonej przez nich Sodalicji Mariańskiej. Wyróżniała się urodą, bystrością umysłu, mądrością, roztropnością. Była wrażliwa na potrzeby i cierpienia bliźnich.
    Kiedy na Warmii wybuchła dżuma, dziewiętnastoletnia Regina, pobudzona łaską Bożą, opuściła dom rodzinny, by poświęcić się służbie Bogu i ludziom. Przez 12 lat wraz z towarzyszkami, które pociągnęła za sobą, oddawała się cichej pracy charytatywnej przy parafii. Żyła w wielkim ubóstwie. Dawała współsiostrom przykład gorliwego realizowania charyzmatu, opiekując się chorymi po domach, ucząc dzieci zasad chrześcijańskiego życia oraz podstaw czytania i pisania, a także troszcząc się o szaty liturgiczne w kościele. W 1583 r. założyła nowe zgromadzenie zakonne i przy pomocy swego spowiednika napisała regułę, zatwierdzoną przez biskupa warmińskiego Marcina Kromera. Nową wspólnotę zakonną powierzyła św. Katarzynie Aleksandryjskiej, patronce kościoła parafialnego w Braniewie. Siostrom katarzynkom, bo tak je nazywano, jako główne zadanie wskazała posługę chorym, zarówno w domach prywatnych, jak i w przytułkach, oraz wychowanie dzieci i młodzieży. Z biegiem lat zgromadzenie rozwijało swój apostolat, inspirowane jej przykładem i czułą opieką. Regina sama starała się żyć heroicznie, wierna dewizie: “Jak Bóg chce”, a Jego wolę uczyniła swoim codziennym chlebem.
    Świątobliwe życie zakończyła wśród swoich sióstr w Braniewie 18 stycznia 1613 r. Zarówno za życia, jak i w chwili śmierci otaczała ją sława świętości, która mimo niekorzystnych warunków przetrwała wieki, aż do naszych czasów.
    Ideał służby Bogu i bliźniemu, ukazany przez bł. Reginę, dzięki założonemu przez nią Zgromadzeniu Sióstr św. Katarzyny, pozostaje wciąż żywy i przynosi błogosławione owoce.Podczas beatyfikacji Reginy Protmann św. Jan Paweł II mówił o niej w Warszawie 13 czerwca 1999 r. m.in.: Błogosławiona Regina Protmann, pochodząca z Braniewa założycielka Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, oddała się całym sercem dziełu odnowy Kościoła na przełomie XVI i XVII stulecia. Jej działalność, płynąca z umiłowania Pana Jezusa ponad wszystko, przypadła na czasy po Soborze Trydenckim. Czynnie włączyła się w posoborową reformę Kościoła, wielkodusznie pełniąc pokorne dzieło miłosierdzia. Żarliwa miłość przynaglała ją do pełnienia woli Ojca Niebieskiego, na wzór Syna Bożego. Nie lękała się podejmować krzyż codziennej służby, dając świadectwo Chrystusowi zmartwychwstałemu.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    17 stycznia

    Święty Antoni, opat

    Święty Antoni i św. Paweł z Teb

    Antoni (zwany później Wielkim) urodził się w Środkowym Egipcie w 251 r. Miał zamożnych i religijnych rodziców, których jednak wcześnie stracił (w wieku 20 lat). Po ich śmierci, kierując się wskazaniem Ewangelii, sprzedał ojcowiznę, a pieniądze rozdał ubogim. Młodszą siostrę oddał pod opiekę szlachetnym paniom, zabezpieczając jej byt materialny. Sam zaś udał się na pustynię w pobliżu rodzinnego miasta. Tam oddał się pracy fizycznej, modlitwie i uczynkom pokutnym. Podjął życie pełne umartwienia i milczenia. Nagła zmiana trybu życia kosztowała go wiele wyrzeczeń, a nawet trudu. Jego żywot, spisany przez św. Atanazego, głosi, że Antoni musiał znosić wiele jawnych ataków ze strony szatana, który go nękał, jawiąc mu się w różnych postaciach. Doznawał wtedy umacniających go wizji nadprzyrodzonych.
    Początkowo Antoni mieszkał w grocie. Około 275 r. przeniósł się na Pustynię Libijską. Dziesięć lat później osiadł w ruinach opuszczonej fortecy Pispir na prawym brzegu Nilu. Miał dar widzenia rzeczy przyszłych. Słynął ze świętości i mądrości. Walki wewnętrzne, jakie ze sobą stoczył, stały się później ulubionym tematem malarzy (H. Bosch, M. Grünewald) i pisarzy (G. Flaubert, A. France).

    Święty Antoni Pustelnik

    Jego postawa znalazła wielu naśladowców. Sława i cuda sprawiły, że zaczęli ściągać uczniowie, pragnący poddać się jego duchowemu kierownictwu. Po wielu sprzeciwach zdecydował się ich przyjąć i odtąd oaza Faium na pustyni zaczęła zapełniać się rozrzuconymi wokół celami eremitów (miało ich być około 6000). Owe wspólnoty pustelników nazwano laurami. Wśród pierwszych uczniów Antoniego znalazł się św. Hilarion.
    W 311 r. Antoni gościł w Aleksandrii, wspierając duchowo prześladowanych przez cesarza Maksymiana chrześcijan. Spotkał się wówczas ze św. Aleksandrem, biskupem tego miasta i męczennikiem. Następnie, ok. 312 roku, udał się do Tebaidy, gdzie w grocie w okolicy Celzum, w górach odległych ok. 30 km od Nilu, spędził ostatnie lata życia. Stąd właśnie wybrał się do Teb, gdzie odwiedził św. Pawła Pustelnika. W latach 334-335 ponownie udał się do Aleksandrii. W roku 318 wystąpił tam bowiem z błędną nauką kapłan Ariusz. Znalazł on wielu zwolenników. Zatroskany o czystość wiary, żyjący jeszcze św. Aleksander zwołał synod, na którym około stu biskupów potępiło naukę Ariusza. Znalazł on jednak potężnych protektorów, nawet w samym cesarzu Konstantynie Wielkim, a przede wszystkim w jego następcy – Konstancjuszu, który rozpoczął bezwzględną walkę z przeciwnikami arianizmu. Dla ustalenia, po czyjej stronie jest prawda, Antoni udał się do Aleksandrii, gdzie biskupem był wówczas św. Atanazy. Po rozmowach z nim stał się żarliwym obrońcą czystości wiary wśród swoich uczniów.
    Cieszył się wielkim poważaniem. Korespondował m.in. z cesarzem Konstantynem Wielkim i jego synami. Zachowane listy Antoniego do mnichów zawierają głównie nauki moralne – szczególny nacisk kładzie w nich na poszukiwanie indywidualnej drogi do doskonałości, wsparte lekturą Pisma św.

    Święty Antoni Pustelnik

    Według podania św. Antoni zmarł 17 stycznia 356 roku w wieku 105 lat. Życie św. Antoniego było przykładem dla wielu nie tylko w Egipcie, ale i w innych stronach chrześcijańskiego świata. Jego kult rychło rozprzestrzenił się na całym Wschodzie. W roku 561 cesarz Justynian I przeniósł uroczyście jego relikwie do Aleksandrii. W roku 635 przeniesiono je do Konstantynopola. W wieku XII krzyżowcy zabrali je stamtąd do Francji do Monte-Saint-Didier, a w roku 1491 do Saint Julien koło Arles. Antoni jest patronem zakonu antoninów (powstałego w XII w. dla obsługi pielgrzymów przybywających do grobu św. Antoniego), dzwonników, chorych, hodowców trzody chlewnej (według legendy uzdrowił niewidome prosię), koszykarzy, rzeźników, szczotkarzy i ubogich. Orędownik w czasie pożarów. W ciągu wieków wzywano go podczas epidemii oraz chorób skórnych. Ku czci św. Antoniego Pustelnika wyrabiano krzyżyki w formie tau. Ku jego czci poświęcano również ogień, by chronił bydło od zarazy zwanej “ogniem”.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest jako pustelnik, czasami w długiej szacie mnicha. Szczególne zainteresowanie artystów budził temat kuszenia św. Antoniego. Jego atrybutami są: jeden, dwa lub trzy diabły, diabeł z pucharem, dzwonek, dzwonek i laska, krzyż egipski w kształcie litery tau, księga reguły monastycznej, lampa, lampka oliwna, laska, lew kopiący grób, pochodnia, świnia, pod postacią której kusił go szatan, źródło.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    16 stycznia

    Święci Berard i Towarzysze,
    pierwsi męczennicy franciszkańscy

    Zobacz także:
      •  Święty Marceli I, papież i męczennik
      •  Święta Joanna z Balneo, dziewica
      •  Święty Honorat, biskup
    Święci Berard i Towarzysze

    W 1219 roku podczas drugiej kapituły generalnej zakonu św. Franciszek z Asyżu wysłał sześciu braci w podróż misyjną do północnej Afryki, aby głosili Ewangelię muzułmanom. W tym gronie było czterech kapłanów – Berard z Carbio (wstąpił do zakonu w 1213 r.), Witalis, Piotr i Otto – oraz dwaj bracia zakonni – Akursjusz i Adjut. Witalis, przełożony braci, w trakcie podróży zachorował i musiał pozostać w Hiszpanii.
    Pozostali bracia podczas próby głoszenia Ewangelii w meczecie w Sewilli zostali aresztowani i zaprowadzeni przed oblicze emira. Starali się nakłonić go do przyjęcia chrztu, ten jednak nakazał ich ściąć. Wkrótce zmienił jednak zdanie i pozwolił im kontynuować podróż.
    Misjonarze dotarli do Maroka. Chociaż spośród nich tylko Berard znał język arabski, odważnie głosili Ewangelię. Stanęli przed obliczem sułtana Miramolina, próbując także jego przekonać do przyjęcia chrztu. Władca nakazał im opuszczenie kraju. Ponieważ bracia nie podporządkowali się rozkazowi, zostali uwięzieni w Marrakeszu. Poprzez groźby i tortury nakłaniano ich do wyrzeczenia się wiary; próby te pozostały nieskuteczne.
    16 stycznia 1220 roku sułtan, w przypływie gniewu, ściął pięciu braci franciszkanów swoim bułatem. W ten sposób stali się oni pierwszymi męczennikami zakonu założonego przez św. Franciszka, jeszcze za jego życia. Ich ciała przewieziono do Koimbry w Portugalii. W ich pogrzebie brał udział pewien pobożny kapłan, znany dziś powszechnie jako św. Antoni z Padwy. Kanonizacji męczenników dokonał w 1481 r. papież Sykstus IV.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    15 stycznia

    Święty Paweł z Teb, pustelnik

    Zobacz także:
      •  Święci Maur i Placyd, uczniowie św. Benedykta
      •  Święty Arnold Janssen, prezbiter
      •  Święci Franciszek de Capillas, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy chińscy
      •  Błogosławiony Alojzy Variara, prezbiter
    Święty Paweł Pustelnik i św. Antoni

    Paweł urodził się w Tebach – starożytnej stolicy faraonów – w 228 r. Za jego czasów Teby były już tylko małą wioską. Pierwsze lata spędził szczęśliwie w domu rodzinnym. Odebrał bardzo staranne wychowanie, biegle władał greką i egipskim. Wcześnie stracił rodziców i odziedziczył po nich pokaźny majątek. Gdy miał ok. 20 lat, w 250 r. rozpoczęły się prześladowania Decjusza. Dowiedziawszy się, że jego szwagier-poganin, chcący przejąć jego bogactwa, planuje wydać go w ręce prześladowców, Paweł porzucił wszystko, co posiadał, odszedł na pustkowie i zamieszkał w jaskini. Prześladowanie trwało krótko, bo zaledwie dwa lata, ale Paweł tak dalece zasmakował w ciszy pustyni, że postanowił tam pozostać na zawsze. Jako pustelnik spędził samotnie 90 lat!

    Święty Paweł Pustelnik

    Przez cały ten czas zanosił do Boga swe gorące modlitwy, żywiąc się tylko daktylami i połówką chleba, którą codziennie przynosił mu kruk. Kiedy był bliski śmierci, odwiedził go św. Antoni, pustelnik. Tego dnia kruk miał przynieść Pawłowi cały bochenek. Nagość swego ciała od znoju i chłodu chronił Paweł jedynie palmowymi liśćmi. Legenda ta znalazła swoje odbicie w herbie zakonu paulinów, którzy obrali sobie św. Pawła Pustelnika za swojego głównego patrona: kruk na palmie z bochenkiem chleba.
    Zmarł mając 113 lat w 341 r. Miał oddać Bogu ducha, spoczywając na rękach św. Antoniego. Kiedy ten był w kłopocie, jak wykopać grób dla przyjaciela, według podania miały zjawić się dwa lwy i ten grób wykopać. Dwa lwy znalazły się dlatego również w herbie paulinów. Zakon paulinów czci św. Pawła jako swego patrona; czcią darzą go także piekarze i tkający dywany.
    W ikonografii św. Paweł Pustelnik przedstawiany jest w tkanej sukni z liści palmowych. Jego atrybuty: kruk, kruk z chlebem w dziobie, lew kopiący grób, przełamany chleb.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    14 stycznia

    Błogosławiony Piotr Donders, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Odoryk z Pordenone, prezbiter
      •  Święty Feliks z Noli, prezbiter
    Błogosławiony Piotr Donders

    Piotr Donders (po niderlandzku: Peerke Norbertus Donders) urodził się 27 października 1809 roku w Tilburgu w Holandii w rodzinie Arnolda Denis Dondersa i Petronili von den Brekel. Ze względu na trudną sytuację materialną, nie mógł chodzić do szkoły – musiał pracować w fabryce. Jednak dzięki pomocy duchownych z parafii, Piotr w wieku 20 lat mógł rozpocząć naukę w seminarium. 5 czerwca 1841 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Przełożeni skierowali go do pracy na misjach w holenderskiej kolonii w Surinamie (Ameryka Południowa). Piotr przybył tam we wrześniu 1842 r. i niezwłocznie podjął pracę duszpasterską. Jego praca polegała na docieraniu do pracowników plantacji położonych wzdłuż rzek, głoszeniu im Ewangelii i sprawowaniu sakramentów. W swoich listach wielokrotnie dawał wyraz oburzeniu z powodu brutalnego traktowania ludności afrykańskiej, zmuszanej do niewolniczej pracy. W ciągu ośmiu lat ochrzcił około 1200 osób.
    Podczas epidemii w 1851 r., angażując się w pomoc cierpiącym, sam padł ofiarą choroby. Zanim wrócił do zdrowia, podjął na nowo wysiłki duszpasterskie. W 1856 r. został przeniesiony do Batavi, gdzie mieszkało około 600 trędowatych. Z krótkimi przerwami pracował wśród nich do końca życia. Sam próbował ich leczyć, nie mogąc liczyć na pomoc ze strony władz. Dzięki nieustannym wysiłkom udało mu się poprawić warunki życia swoich podopiecznych. Kiedy w 1866 r. do Surinamu przybyli na misje redemptoryści, Piotr Donders poprosił o przyjęcie do Zgromadzenia.
    Rok później złożył pierwsze śluby zakonne. Swą uwagę skierował odtąd w stronę Indian Surinamu. Nauczył się ich języków, a potem zaczął przekazywać im prawdy wiary. W roku 1883 wikariusz apostolski, chcąc mu ulżyć w ciężkich obowiązkach, przeniósł go do Paramirabo, a następnie do Coronie. Jednak dwa lata później Piotr wrócił do Batavi. W grudniu 1886 r. zaczął chorować.
    Zmarł 14 stycznia 1887 r. w Batavii w Surinamie. Został pochowany w katedrze świętych Piotra i Pawła w Paramaribo (stolicy Surinamu). Kiedy sława jego świętości rozeszła się poza granice Surinamu i rodzinnej Holandii, rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Do grona błogosławionych włączył go św. Jan Paweł II 23 maja 1982 r. Obecnie trwa proces kanonizacyjny.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    13 stycznia

    Błogosławiona Weronika Nagroni, mniszka

    Zobacz także:
      •  Święty Hilary z Poitiers, biskup i doktor Kościoła
    Błogosławiona Weronika Nagroni
    Weronika urodziła się w 1445 r. w Binasco (Lombardia we Włoszech). Pochodziła z bardzo ubogiej, wieśniaczej rodziny. W 1466 r. jako 22-letnia dziewczyna wstąpiła do surowego klasztoru sióstr augustianek św. Marty w Mediolanie, gdzie pozostała do śmierci. W tym klasztorze nauczyła się czytać i pisać, a przede wszystkim poznawać i kochać Boga. Była mistyczką. W kontemplacji była tak zaawansowana, że otrzymała dar łez, a nawet ekstaz. Duch Święty obdarzył ją szczególnymi darami i Bożą mądrością. Radzono się jej nawet w bardzo trudnych i zawiłych sprawach. Otrzymała dar proroctwa i czytania w sercach ludzkich. Naglona natchnieniem Bożym, udała się do Rzymu, aby błagać o zmianę postępowania papieża Aleksandra VI, który złym przykładem swojego prywatnego życia wiele zła wyrządził Kościołowi Chrystusowemu.
    Weronika zmarła w klasztorze 13 stycznia 1497 r. w wieku 52 lat. Pochowano ją w kościele zakonnym, a kiedy klasztor został zlikwidowany, relikwie przeniesiono do jej rodzinnej wioski – Binasco. Papież Leon X zezwolił na jej kult (1518), a potwierdził go papież Aleksander VIII w 1690 roku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    12 stycznia

    Święta Tacjana, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Elred z Rievaulx, opat
      •  Święty Bernard z Corleone, zakonnik
      •  Święty Marcin z León, prezbiter
      •  Święty Arkadiusz, męczennik
      •  Święty Antoni Maria Pucci, prezbiter
      •  Święta Małgorzata Bourgeoys, dziewica
    Święta Tacjana

    Martyrologium Rzymskie podaje, że Tacjana (Tatiana) była rzymianką i poniosła śmierć za cesarza Aleksandra. Martyrologium poszło za późnym pismem (VII w.), które zostało niemal w całości skopiowane z pasji męczennicy Martyny oraz z pasji Pryski. Zresztą wspomniane pasje także nie wzbudzają jakiegokolwiek zaufania i trudno byłoby je uznać za historyczne źródło. Trudno także na podstawie tych literackich pokrewieństw utożsamiać wspomniane męczennice, chociaż tak chcieli niektórzy badacze.
    Nie do odrzucenia jest natomiast hipoteza wybitnego znawcy Franchiego de’Cavalieri, który przypuszcza, że Tacjana rzymska jest identyczna z Tacjaną z Amasei, którą Breviarium Syriacum wspomina pod dniem 18 sierpnia. Tę ostatnią wymienia się wśród innych męczennic: Filancji, Eliany i Marcjany. Są to niemal pura nomina, imiona, które być może zostały przypadkowo zgrupowane w jedno, a wcześniej sygnalizowały wspomnienia odrębne, może nawet inaczej lokalizowane.
    Stosunkowo wczesny kult Tacjany w Rzymie jest dobrze zaświadczony.Tacjana urodziła się w rzymskiej rodzinie. Jej ojciec, chrześcijanin, wychowywał ją w miłości do Boga i Kościoła. Służyła w świątyni jako diakonisa.
    Według legendy, za panowania cesarza Aleksandra Sewera (+ 235), podczas jednego z chrześcijańskich nabożeństw Tatianę wraz z ojcem pojmano i zaprowadzono do świątyni Apolla. Tacjana miała tam zostać złożona w ofierze bożkowi. Gdy Tacjana pomodliła się za swych oprawców, nastąpiło trzęsienie ziemi i posąg bożka rozpadł się na części. Tacjanę poddano więc torturom: bito ją, wyłupiono jej oczy, ale jej rany bardzo szybko goiły się. Lew, mający rozszarpać Tacjanę, nie zrobił jej krzywdy, a ogień, do którego była wrzucana, nie spowodował oparzeń ani śmierci.
    Około roku 225-228 została ścięta mieczem. Jej ojciec również został skazany na śmierć, gdyż nie chciał porzucić wyznawanej przez siebie wiary.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    11 stycznia

    Święty Teodozy, opat

    Zobacz także:
      •  Święta Honorata, dziewica
    Święty Teodozy
    Teodozy urodził się ok. roku 424 w Mogariassos, w Małej Azji, w Kapadocji (obecna Turcja). Po św. Bazylim, św. Grzegorzu z Nazjanzu i św. Grzegorzu z Nyssy to już kolejny Święty, który pochodził z Kapadocji, gdzie kiedyś Kościół był w stanie swego najpełniejszego rozwoju.
    Tęskniąc za życiem bogobojnym, Teodozy opuścił rodzinne strony i udał się w podróż do Syrii, gdzie spotkał się ze św. Symeonem Słupnikiem. Nawiedził też w Ziemi Świętej miejsca uświęcone działalnością i męką Chrystusa. Osiadł tam jako pustelnik w jaskini położonej na szlaku z Jerozolimy do Betlejem. Niedługo zaczęli gromadzić się przy nim uczniowie. Mnisi zaadoptowali na swoje mieszkania okoliczne pieczary skalne. Święty wystawił w pobliżu nich domy dla pielgrzymów oraz warsztaty, by mnisi mieli zajęcie. Tak powstało miasteczko mnichów. Z czasem Teodozy miał tak wielu uczniów, że musiał wystawić oddzielne pawilony dla pielgrzymów o różnych narodowościach: Palestyńczyków, Greków, Syryjczyków, Ormian. W roku 494 patriarcha Jerozolimy, Salustiusz, powierzył Teodozemu (Teodozjuszowi) opiekę nad wszystkimi eremami Ziemi Świętej. Nad pustelnikami Palestyny powierzył zaś pieczę św. Sabie. Obaj święci żyli ze sobą w wielkiej przyjaźni.
    W owym czasie wybuchła herezja monofizytów, którzy twierdzili, że Pan Jezus miał tylko jedną naturę, Boską, nie posiadał natomiast, jak to głosi Kościół, oddzielnej natury ludzkiej. Sobór powszechny, zwołany przez papieża św. Leona I Wielkiego do Chalcedonu w 451 roku, potępił błędy monofizytów. Ci mieli jednak potężnego sprzymierzeńca w cesarzu Anastazym, który rozpoczął prześladowanie wyznawców prawowiernej wiary. Ofiarą prześladowań padł także ówczesny patriarcha Konstantynopola, Eliasz. Cesarz chciał dla nowej herezji pozyskać klasztory palestyńskie, licząc się z ich liczbą i znaczeniem. Przeciwstawił się temu jednak stanowczo Teodozy. Jako już 90-letni starzec osobiście obchodził wszystkie klasztory, by przestrzec je przed herezją i zachęcić do wierności orzeczeniom soboru. Cesarz skazał go za to na wygnanie. Po śmierci cesarza Teodozy powrócił jednak do swoich synów duchownych. Zmarł w wieku 105 lat.
    Jego ciało pochowano ze czcią w grocie Trzech Króli, gdzie według podania Święta Rodzina miała przyjąć Magów. Arabowie do dziś nazywają to miejsce Deir Dosi, czyli “Klasztorem św. Teodozego”. Klasztor przetrwał szczęśliwie do wieku XV. W stanie ruiny przejął go od beduinów w roku 1900 prawosławny patriarcha Jerozolimy i osadził tam mnichów prawosławnych.
    Teodozy otrzymał zaszczytny tytuł i przydomek Cenobiarchy, czyli “ojca wielu klasztorów”. Jego żywot zostawił potomnym jego uczeń, Teodor, biskup miasta Petra.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    10 stycznia

    Święty Grzegorz z Nyssy, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Wilhelm z Bourges, biskup
    Święty Grzegorz z Nyssy
    Grzegorz urodził się w 335 r. w Cezarei Kapadockiej. Jego ojciec był retorem w szkole wymowy. Był młodszym bratem św. Bazylego, którego przypominał wyglądem zewnętrznym. Chrzest przyjął jako młodzieniec. Po ojcu obrał sobie zawód retora i wstąpił w związek małżeński.
    Po śmierci małżonki poświęcił się ascezie. Za namową św. Bazylego przyjął święcenia kapłańskie i wstąpił do założonego przez niego klasztoru położonego nad Morzem Czarnym. Stamtąd powołano go w roku 371 na biskupa Nyssy (obecnie Nevsehir w Turcji). W 380 roku został wybrany metropolitą Sebasty (współcześnie Sivas).
    Grzegorz znany był jako żarliwy kaznodzieja i interpretator Słowa Bożego. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), gdzie był głównym autorem słów uzupełniających Nicejski Symbol Wiary, dotyczących nauki o Duchu Świętym. Sobór ten nazwał Grzegorza “filarem Kościoła”. Dla potomnych pozostał w pamięci jako człowiek otwarty i miłujący pokój, współczujący biednym i chorym. Był jednym z najwybitniejszych teologów Kościoła Wschodniego. Jego pisma wyróżniają się subtelnością filozoficzną. Od Orygenesa zapożyczył alegoryczną metodę w interpretacji Pisma świętego. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę pism religijnych, m.in. ascetycznych i mistycznych, oraz komentarzy biblijnych. Papież św. Pius V (+ 1572) zaliczał go do doktorów Kościoła wschodniego, choć na żadnej oficjalnej liście doktorów Kościoła Grzegorz nie figuruje. Św. Grzegorz z Nyssy razem z bratem św. Bazylim i przyjacielem św. Grzegorzem z Nazjanzu nazywani są ojcami kapadockimi.
    Zmarł w wieku ok. 60 lat w dniu 10 stycznia ok. 395 roku.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako grecki biskup. Trzyma ewangeliarz w lewej ręce, a prawą ma wyciągniętą w geście błogosławieństwa. Zazwyczaj jest przedstawiany ze św. Bazylim, od którego ma krótszą brodę i bardziej siwe włosy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    9 stycznia

    Święty Adrian z Canterbury, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Julian z Antiochii, męczennik
      •  Święty Andrzej Corsini, biskup
      •  Błogosławiona Alicja le Clerc, dziewica
    Święty Adrian

    Adrian (znany także jako Hadrian) urodził się w VII w. w północnej Afryce. W wieku ok. 10 lat przybył z rodziną do Neapolu, uciekając przed arabską inwazją. Wstąpił do klasztoru benedyktynów niedaleko Monte Cassino. Został z czasem opatem Niridanum, klasztoru na wyspie Nisida w Zatoce Neapolitańskiej. Papież św. Witalian (pontyfikat 657-672) nominował go dwukrotnie na arcybiskupa Canterbury. Adrian odmówił przyjęcia tego zaszczytu, gdyż uważał się za niegodnego. Na to miejsce zaproponował św. Teodora z Tarsu. Witalian zgodził się, ale mianował Adriana asystentem nowego arcybiskupa Canterbury. Obaj przez Francję wyruszyli w 668 r. do Brytanii.
    Podczas podróży Adrian został uwięziony przez Ebroina, burmistrza Neustrii we Francji, który podejrzewał, że Święty udaje się do angielskich królów z tajną misją od cesarza Konstansa II. Teodor musiał pojechać dalej sam. Kiedy Adrian został uwolniony, pojechał do Brytanii i tam został mianowany opatem w klasztorze świętych Piotra i Pawła w Canterbury (późniejsze opactwo św. Augustyna z Canterbury). Adrian wspierał biskupa Teodora w umacnianiu rzymskiego Kościoła w Anglii. Jemu przypisuje się zasługę utrwalenia chorału gregoriańskiego w angielskich kościołach.
    Opat Adrian przekształcił szkołę klasztorną w Canterbury w prężny ośrodek naukowy, w którym wiedzę pobierało wielu studentów, także z zagranicy. Oprócz prowadzenia studiów biblijnych, nauczał tam greki i łaciny, matematyki, poezji i astronomii. Tłumaczył też na staroangielski.
    Zmarł 9 stycznia 710 roku i został pochowany w klasztornym kościele. Jego grób stał się miejscem licznych pielgrzymek za sprawą cudów. Kiedy nastąpiło otwarcie grobu w roku 1091, ciało znaleziono w nienaruszonym stanie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***


    8 stycznia

    Święty Daniel Comboni, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Tomasz, biskup
      •  Święty Wawrzyniec Iustiniani, biskup
      •  Święty Seweryn z Noricum
      •  Błogosławiona Eurozja Barban
    Święty Daniel Comboni
    Daniel Comboni urodził się 15 marca 1831 r. w Limone nad jeziorem Garda (północne Włochy). Jego rodzice byli prostymi rolnikami, mieli ośmioro dzieci, ale wszystkie – oprócz Daniela – zmarły w dzieciństwie lub młodości. Daniel już w latach szkolnych wykazywał talenty organizacyjne i przywódcze. Chętnie spotykał się z kolegami na wspólne odrabianie lekcji i modlitwę. Wysłano go do szkoły dla zdolnych, ale ubogich dzieci w Weronie. Szkoła miała charakter misyjny; co pewien czas przybywali do niej na odpoczynek misjonarze z Afryki.
    Daniel chętnie słuchał opowieści z dalekich krajów. To zrodziło w nim powołanie misyjne. Zorganizował Koło Przyjaciół Misji Afrykańskich. Wraz z czterema towarzyszami, po przyjęciu święceń kapłańskich, wyjechał do Afryki. Wcześniej jednak przeżywał poważny dylemat – jego wyjazd oznaczał pozostawienie bez opieki starych rodziców. Ostatecznie jednak podjął decyzję i opuścił kraj, podejmując pracę głównie wśród niewolników.
    Walczył gorliwie o to, by mieszkańcy Afryki mogli cieszyć się szacunkiem dla ich ludzkiej i chrześcijańskiej godności. 15 września 1864 roku, klęcząc u grobu świętego Piotra, Daniel otrzymał natchnienie Planu Odnowienia Afryki. Plan został zaaprobowany i poparty przez papieża Piusa IX. W 1867 r. ks. Comboni założył w Weronie Instytut Misyjny dla Afryki (w roku 1885, cztery lata po śmierci Daniela, Instytut przekształcono w zgromadzenie misjonarzy kombonianów) i koło przyjaciół “Dzieło Dobrego Pasterza” (dziś Dzieło Zbawiciela), a w 1872 r. – zgromadzenie sióstr dla misji w Afryce. W 1877 r. został wikariuszem apostolskim Afryki Środkowej i konsekrowany na jej pierwszego biskupa z siedzibą w Chartumie.
    Daniel zmarł 10 października 1881 r. w Chartumie w wieku tylko 50 lat. Zaledwie kilka dni przed śmiercią napisał w jednym z listów: “Naprawdę obchodzi mnie tylko, czy Nigeria się nawróci i czy Bóg mi da i zachowa te pomocne narzędzia, które mi dał i jeszcze zechce mi dać”. Został pochowany obok swojego polskiego poprzednika, o. Maksymiliana Ryłły. Proces beatyfikacyjny Daniela Comboniego rozpoczęto w Weronie w 1928 r. Do grona błogosławionych biskupa Daniela zaliczył św. Jan Paweł II 17 marca 1996 roku; on też ogłosił go świętym w dniu 5 października 2003 roku.Dziś w Afryce działa ponad 150 wspólnot komboniańskich. W wielu krajach tego kontynentu panuje wojna – praca misjonarzy polega tam na codziennym towarzyszeniu ludziom. W innych miejscach z kolei kombonianie starają się dotrzeć do najuboższych, np. na przedmieściach wielkich miast, w szpitalach i leprozoriach. Działają także poza Czarnym Lądem – m.in. w Brazylii, Peru, Meksyku czy na Filipinach. Do Polski kombonianie przybyli w 1986 toku, zakładając w Warszawie dom formacyjny i centrum duszpasterstwa powołaniowego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ***

    7 stycznia

    Święty Rajmund z Peñafort, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Lucjan, prezbiter i męczennik
    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund, urodzony między 1170 a 1175 r. w Villafranca del Panades w pobliżu Barcelony (Hiszpania), w starej szlacheckiej rodzinie katalońskiej Peñafort, był spokrewniony z królem Aragonii. W szkole katedralnej ukończył trivium i quadrivium. Już jako dwudziestoletni młodzieniec wykładał filozofię w Barcelonie, nie otrzymując za swoją pracę wynagrodzenia. W tym też czasie wydał swoje pierwsze monumentalne dzieło: Summę prawa, podręcznik dla studentów prawa.
    U swoich uczniów starał się formować zarówno serce, jak i intelekt. Obdarzony głęboką wiedzą i osobistą kulturą, odznaczał się gorliwością w formowaniu przyszłych kapłanów, dla których napisał Summę nauki, pełną duszpasterskiej mądrości. W trzydziestym roku życia wyjechał do Bolonii, aby kontynuować studia nad prawem kanonicznym i cywilnym, tam też uzyskał stopień doktora. W 1218 roku biskup Barcelony, Berengariusz IV z Palou, zakładając wyższą szkołę dla kształcenia kleru swojej diecezji, zaprosił do współpracy Rajmunda jako wykładowcę. Po powrocie do Barcelony w roku 1219 Rajmund został mianowany kanonikiem, archidiakonem i wikariuszem generalnym. Berengariusz równocześnie zaprosił dominikanów, których w 1220 roku przysłał św. Dominik. Rajmund rychło zaprzyjaźnił się z nimi tak dalece, że wstąpił do nich w 1222 roku. Było to osiem miesięcy po śmierci świętego założyciela tego Zakonu.

    Święty Rajmund z Peñafort

    Rajmund pracował żarliwie nad nawróceniem Maurów i Żydów, a równocześnie opracowywał dzieło zawierające wskazówki dla spowiedników. Papież Grzegorz IX w 1230 r. wezwał go do Rzymu i mianował kapelanem pałacu apostolskiego, penitencjariuszem i swoim osobistym spowiednikiem. Jako doradca papieski Rajmund rozwinął szeroką i owocną działalność. To, co uznawał, że sprawie Bożej wyjdzie na lepsze, podsuwał Ojcu świętemu. Na dworze papieskim zapoznał się z najznakomitszymi osobistościami Kościoła owych czasów. Miał więc okazję również za ich pośrednictwem rozwijać działalność apostolską.
    W tym czasie napisał pracę z prawa kanonicznego, znaną jako “Pięć dekretów”. Była ona zbiorem dekretów biskupów rzymskich. W ciągu wieków nagromadziło się tak wiele zarządzeń i ustaw papieskich, także soborowych, że trudno było nawet znawcom rozeznać się w ich gąszczu. Papież Grzegorz IX bullą Rex Pacificus promulgował opracowany przez Rajmunda zestaw obowiązujących odtąd praw kanonicznych pod nazwą Decretales Gregorii IX.

    Święty Rajmund z Peñafort

    W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii. Dwa lata później, w 1238 r., został na kapitule generalnej w Barcelonie wybrany generałem zakonu dominikanów, obejmując ten urząd po bł. Jordanie z Saksonii, który był bezpośrednim następcą św. Dominika. Miał wówczas ok. 60 lat. Natychmiast z właściwą sobie energią zabrał się najpierw – jako wytrawny jurysta – do przeredagowania konstytucji zakonnych. Zatwierdzono je na kapitułach w latach 1239-1241. Okazał się wspaniałym administratorem i organizatorem zakonu, który rozszerzał się po Europie błyskawicznie, ale któremu groziło rozluźnienie. Po dwóch latach zrezygnował z funkcji i ponownie poświęcił się apostolatowi.Napisał dzieła prawnicze: Summę pastoralną i Traktat o małżeństwie. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Pomimo bardzo czynnego życia i praktyk pokutnych, którymi trapił swoje ciało, dożył 100 lat. Umarł w Barcelonie 6 stycznia 1275 r. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem. Jego wspomnienie doroczne przypadało zawsze 23 stycznia; obecnie przeniesiono je na 7 stycznia, gdyż dzień ten jest najbliższy dnia jego zgonu. Relikwie jego spoczywają w Barcelonie, w katedrze św. Eulalii, w jednej z bocznych kaplic. 29 kwietnia 1601 roku został zaliczony do grona świętych przez papieża Klemensa VIII.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________


    6 stycznia

    Objawienie Pańskie – Trzej Królowie

    Pokłon Trzech Króli

    Pokłon Mędrców ze Wschodu złożony Dziecięciu Jezus, opisywany w Ewangelii przez św. Mateusza (Mt 2, 1-12), symbolizuje pokłon świata pogan, wszystkich ludzi, którzy klękają przed Bogiem Wcielonym. To jedno z najstarszych świąt w Kościele.Trzej królowie być może byli astrologami, którzy ujrzeli gwiazdę – znak narodzin Króla. Jednak pozostanie tajemnicą, w jaki sposób stała się ona dla nich czytelnym znakiem, który wyprowadził ich w daleką i niebezpieczną podróż do Jerozolimy. Herod, podejmując ich, dowiaduje się o celu podróży. Podejrzewa, że narodził się rywal. Na podstawie proroctwa w księdze Micheasza (Mi 5, 1) kapłani jako miejsce narodzenia Mesjasza wymieniają Betlejem. Tam wyruszają Mędrcy. Odnajdując Dziecię Jezus, ofiarowują Mu swe dary. Otrzymawszy we śnie wskazówkę, aby nie wracali do Heroda, udają się do swoich krajów inną drogą.Uroczystość Objawienia Pańskiego należy do pierwszych, które uświęcił Kościół. Na Wschodzie pierwsze jej ślady spotykamy już w III w. Tego właśnie dnia obchodził Kościół grecki święto Bożego Narodzenia, ale w treści znacznie poszerzonej: jako uroczystość Epifanii, czyli zjawienia się Boga na ziemi w tajemnicy wcielenia. Na Zachodzie uroczystość Objawienia Pańskiego datuje się od końca IV w. (oddzielnie od Bożego Narodzenia).
    W Trzech Magach pierwotny Kościół widzi siebie, świat pogański, całą rodzinę ludzką, wśród której zjawił się Chrystus, a która w swoich przedstawicielach przychodzi z krańców świata złożyć Mu pokłon. Uniwersalność zbawienia akcentują także: sama nazwa święta, jego wysoka ranga i wszystkie teksty liturgii dzisiejszego dnia. Ewangelista nie pisze o królach, ale o Magach. Ze słowem tym dość często spotykamy się w Starym Testamencie (Kpł 19, 21; 20, 6; 2 Krn 33, 6; Dn 1, 20; 2, 2. 10. 27; 4, 4; 5, 7. 11). Oznaczano tym wyrażeniem astrologów. Herodot, historyk grecki, przez Magów rozumie szczep irański. Ksantos, Kermodoros i Arystoteles przez Magów rozumieją uczniów Zaratustry.
    Św. Mateusz krainę Magów nazywa ogólnym mianem Wschód. Za czasów Chrystusa Pana przez Wschód rozumiano cały obszar na wschód od rzeki Jordanu – a więc Arabię, Babilonię, Persję. Legenda, że jeden z Magów pochodził z murzyńskiej Afryki, wywodzi się zapewne z proroctwa Psalmu 71: “Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary. Królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie… Przeto będzie żył i dadzą Mu złoto z Saby”. Przez królestwo Szeby rozumiano Abisynię (dawna nazwa Etiopii). Na podstawie tego tekstu powstała także tradycja, że Magowie byli królami. Tak ich też powszechnie przedstawia ikonografia.
    Prorok Izajasz nie pisze wprost o królach, którzy mają przybyć do Mesjasza, ale przytacza dary, jakie Mu mają złożyć: “Zaleje cię mnogość wielbłądów, dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przybędą ze Saby, ofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Kadzidło i mirra były wówczas na wagę złota. Należały bowiem do najkosztowniejszych darów.
    Św. Mateusz nie podaje także liczby Magów. Malowidła w katakumbach rzymskich z wieku II i III pokazują ich dwóch, czterech lub sześciu. U Syryjczyków i Ormian występuje ich nawet dwunastu. Przeważa jednak w tradycji Kościoła stanowczo liczba trzy ze względu na opis, że złożyli trzy dary. Tę liczbę np. spotykamy we wspaniałej mozaice w bazylice św. Apolinarego w Rawennie z wieku VI. Także Orygenes podaje tę liczbę jako pierwszy wśród pisarzy chrześcijańskich. Dopiero od wieku VIII pojawiają się imiona Trzech Magów: Kacper, Melchior i Baltazar. Są one zupełnie dowolne, nie potwierdzone niczym.Kepler usiłował wytłumaczyć gwiazdę betlejemską przez zbliżenie Jowisza i Saturna, jakie zdarzyło się w 7 roku przed narodzeniem Chrystusa (trzeba w tym miejscu przypomnieć, że liczenie lat od urodzenia Jezusa wprowadził dopiero w VI w. Dionizy Exiguus; przy obliczeniach pomylił się jednak o 7 lat – Jezus faktycznie urodził się w 7 roku przed naszą erą). Inni przypuszczają, że była to kometa Halleya, która także w owym czasie się ukazała. Jednak z całego opisu Ewangelii wynika, że była to gwiazda cudowna. Ona bowiem zawiodła Magów aż do Jerozolimy, potem do Betlejem. Stanęła też nad miejscem, w którym mieszkała Święta Rodzina. Św. Mateusz nie tłumaczy nam, czy tę gwiazdę widzieli także inni ludzie.
    Żydzi przebywali na Wschodzie, w Babilonii i Persji, przez wiele lat w niewoli (606-538 przed Chr.). Znane więc mogło być Magom proroctwo Balaama: “Wschodzi gwiazda z Jakuba, a z Izraela podnosi się berło” (Lb 24, 17). U ludów Wschodu panowało wówczas powszechne przekonanie, że każdy człowiek ma swoją gwiazdę.

    Pokłon Trzech Króli

    Kiedy Magowie przybyli do Syna Bożego? Z całą pewnością po ofiarowaniu Go w świątyni. Według relacji Ewangelisty, że Herod kazał wymordować dzieci do dwóch lat, wynika, iż Magowie przybyli do Betlejem, kiedy Chrystus miał co najmniej kilka miesięcy, a może nawet ponad rok. Magowie nie zastali Jezusa w stajni; św. Mateusz pisze wyraźnie, że gwiazda stanęła nad “domem” (Mt 2, 11). Było w nim jednak bardzo ubogo. A jednak Mędrcy “upadli przed Nim na twarz i oddali Mu pokłon”. Padano na twarz w owych czasach tylko przed władcami albo w świątyni przed bóstwami. Magowie byli przekonani, że Dziecię jest przyszłym królem Izraela.
    Według podania, które jednak trudno potwierdzić historycznie, Magowie mieli powrócić do swojej krainy, a kiedy jeden z Apostołów głosił tam Ewangelię, mieli przyjąć chrzest. Legenda głosi, że nawet zostali wyświęceni na biskupów i mieli ponieść śmierć męczeńską. Pobożność średniowieczna, która chciała posiadać relikwie po świętych i pilnie je zbierała, głosi, że ciała Trzech Magów miały znajdować się w mieście Savah (Seuva). Marco Polo w podróży na Daleki Wschód (wiek XIII) pisze w swym pamiętniku: “Jest w Persji miasto Savah, z którego wyszli trzej Magowie, kiedy udali się, aby pokłon złożyć Jezusowi Chrystusowi. W mieście tym znajdują się trzy wspaniałe i potężne grobowce, w których zostali złożeni Trzej Magowie. Ciała ich są aż dotąd pięknie zachowane cało tak, że nawet można oglądać ich włosy i brody”.
    Identyczny opis zostawił także bł. Oderyk z Pordenone w roku 1320. Jednak legenda z wieku XII głosi, że w wieku VI relikwie Trzech Magów miał otrzymać od cesarza z Konstantynopola biskup Mediolanu, św. Eustorgiusz. Do Konstantynopola zaś miała je przewieźć św. Helena cesarzowa. W roku 1164 Fryderyk I Barbarossa po zajęciu Mediolanu za poradą biskupa Rajnolda z Daszel zabrał je z Mediolanu do Kolonii, gdzie umieścił je w kościele św. Piotra. Do dziś w katedrze kolońskiej za głównym ołtarzem znajduje się relikwiarz Trzech Króli, arcydzieło sztuki złotniczej.

    Pokłon Trzech Króli

    Od XV/XVI w. w kościołach poświęca się dziś kadzidło i kredę. Kredą oznaczamy drzwi na znak, że w naszym mieszkaniu przyjęliśmy Wcielonego Syna Bożego. Piszemy na drzwiach litery K+M+B, które mają oznaczać imiona Mędrców lub też mogą być pierwszymi literami łacińskiego zdania: (Niech) Chrystus mieszkanie błogosławi – po łacinie:Christus mansionem benedicatZwykle dodajemy jeszcze aktualny rok.Król Jan Kazimierz miał zwyczaj, że w uroczystość Objawienia Pańskiego składał na ołtarzu jako ofiarę wszystkie monety bite w roku ubiegłym. Święconym złotem dotykano całej szyi, by uchronić ją od choroby. Kadzidłem okadzano domy i obory, a w nich chore zwierzęta. Przy każdym kościele stały od świtu stragany, na których sprzedawano kadzidło i kredę. Zwyczaj okadzania ołtarzy spotykamy u wielu narodów starożytnych, także wśród Żydów (Wj 30, 1. 7-9; Łk 1). W Biblii jest mowa o kadzidle i mirze 22 razy. Mirra to żywica drzewa Commiphore, a kadzidło – to żywica z różnych drzew, z domieszką aromatów wszystkich ziół. Drzew wonnych, balsamów jest ponad 10 gatunków. Rosną głównie w Afryce (Somalia i Etiopia) i w Arabii Saudyjskiej.
    W dawnej Polsce w domach pod koniec obiadu świątecznego roznoszono ciasto. Kto otrzymał ciasto z migdałem, był królem migdałowym. Dzieci chodziły po domach z gwiazdą i śpiewem kolęd, otrzymując od gospodyni “szczodraki”, czyli rogale. Śpiewało się kolędy o Trzech Królach. Czas od Bożego Narodzenia do Trzech Króli uważano tak dalece za święty, że nie wykonywano w nim żadnych ciężkich prac, jak np.: młocki, mielenia ziarna na żarnach, kobiety przerywały przędzenie.
    W ikonografii od czasów wczesnochrześcijańskich Trzej Królowie są przedstawiani jako ludzie Wschodu w barwnych, częstokroć perskich szatach. W X wieku otrzymują korony. Z czasem w malarstwie i rzeźbie rozwijają się różne typy ikonograficzne Mędrców.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________

    5 stycznia

    Błogosławiona
    Marcelina Darowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dydak Józef z Kadyksu, prezbiter
      •  Święty Edward Wyznawca, król
      •  Święty Szymon Słupnik
      •  Święty Jan Nepomucen Neumann, biskup
      •  Święty Karol Houben, prezbiter
    Błogosławiona Marcelina Darowska

    Marcelina urodziła się 16 stycznia 1827 r. w Szulakach, w rodzinie ziemiańskiej. W młodości pracowała w majątku, a także uczyła wiejskie dzieci. Często też odwiedzała chorych. Od dzieciństwa myślała o życiu zakonnym; jednak zgodnie z wolą ojca w wieku 22 lat wyszła za mąż za Karola Darowskiego. Wkrótce urodziła syna i córkę. Obowiązki żony i matki wypełniała wzorowo, nie pamiętając o sobie. Po trzech latach małżeństwa jej mąż zmarł nagle na tyfus, w rok później zmarł ich maleńki synek.
    W celach leczniczych wyjechała za granicę. W Rzymie w czasie modlitwy zrozumiała, że jest wezwana do stworzenia zgromadzenia o charakterze wychowawczym. Jej ojcem duchowym był o. Hieronim Kajsiewicz. To on zapoznał ją z Józefą Karską, która także myślała o założeniu nowego zgromadzenia. Niestety, choroba córki Marceliny zmusiła ją do powrotu na Podole. Podjęła tu pracę społeczno-oświatową, pomagała chłopom w usamodzielnieniu się po uwłaszczeniu.
    Mając 27 lat związała się w Rzymie prywatnymi ślubami ze zgromadzeniem tworzącym się wokół o. Hieronima i Józefy Karskiej. W 1863 r., po śmierci Józefy, została przełożoną nowej wspólnoty. Pius IX, błogosławiąc temu dziełu, powiedział: “To zgromadzenie jest dla Polski”.
    W tym samym roku matka Marcelina przeniosła Zgromadzenie Sióstr Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny (niepokalanek) do Jazłowca (obecnie Ukraina). Otworzyła tam zakład naukowo-wychowawczy dla dziewcząt, który wkrótce stał się ośrodkiem polskości na terenie zaborów. Sercem pracy Zgromadzenia miało być wychowywanie dzieci i młodzieży. Wprowadziła nowatorską wówczas zasadę indywidualizacji w nauczaniu. Starała się nie tylko uczyć, ale przede wszystkim kształtować młode dziewczęta, aby mogły potem stać się dojrzałymi kobietami, żonami i matkami, zaangażowanymi w sprawy narodu i Kościoła.
    Po kilku latach otwarto kolejny zakład, w Jarosławiu. Z czasem powstały też placówki w Niżnowie, Nowym Sączu i Słonimie. W 1907 r. Marcelina wysłała siostry do nowego zakładu w Szymanowie, niedaleko Warszawy. Uzyskanie od rządu carskiego pozwolenia na otwartą pracę u wrót stolicy graniczyło z cudem. Zgoda jednak nadeszła. Obecnie w Szymanowie znajduje się dom generalny zgromadzenia.
    Marcelina zmarła 5 stycznia 1911 r. w Jazłowcu. Pozostawiła po sobie 144 tomy maszynopisów; stworzyła polską terminologię mistyczno-ascetyczną o zabarwieniu romantycznym. Beatyfikował ją św. Jan Paweł II w Rzymie 6 października 1996 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________

    4 stycznia

    Święta Elżbieta Seton, wdowa

    Zobacz także:
      •  Święta Aniela z Foligno, zakonnica
      •  Święty Cyriak Eliasz Chavara, prezbiter
      •  Święta Genowefa Torres Morales, dziewica
    Święta Elżbieta Seton

    Elżbieta urodziła się w Nowym Jorku 28 sierpnia 1774 roku. Stany Zjednoczone stawały się wówczas na skutek walk niepodległościowych (1773-1783) z kolonii angielskiej – nowym, niepodległym państwem. Elżbieta była córką protestanckich rodziców. Miała zaledwie trzy lata, kiedy zmarła jej matka. Wtedy ojciec dziecka, Ryszard Bayley, dyrektor nowojorskiego szpitala, wszedł po raz drugi w związek małżeński. Jednak ciągłe konflikty córki z macochą doprowadziły do tego, że Elżbieta została zmuszona opuścić dom w wieku 16 lat. W dwudziestym roku życia wyszła za nowojorskiego kupca, Wiliama Magee Setona (1794), z którym miała pięcioro dzieci. Niestety, mąż zbyt ryzykował w swoich transakcjach kupieckich. Niebawem doprowadził swoje przedsiębiorstwo do bankructwa. Dopóki żył zamożny ojciec Elżbiety, wspierał młodych małżonków finansowo. Jednak po jego śmierci musieli borykać się z biedą. Na domiar złego mąż zachorował na gruźlicę. Dla ratowania go oboje wybrali się do Włoch, do Livorno, w nadziei, że klimat przywróci zdrowie ukochanemu mężowi. Stało się jednak inaczej. Wiliam zmarł niebawem w tamtejszym szpitalu (1803).
    Po śmierci męża Elżbieta zatrzymała się jeszcze jakiś czas u przyjaciół. Atmosfera głęboko religijna i bezinteresowna miłość, jaką otoczono młodą wdowę, sprawiły, że Elżbieta zainteresowała się bliżej Kościołem katolickim. Odbyła pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w Montenero. To tam, w czasie Mszy świętej, powzięła stanowcze postanowienie przejścia na katolicyzm. Formalnie uczyniła to po swoim powrocie do Stanów Zjednoczonych 14 marca 1805 roku. Naraziło to ją na nowe trudności, gdyż traktowano ją jako “zdrajczynię” swojej wiary i całkowicie odsunięto się od niej. Elżbieta nie tylko się tym nie załamała, ale doprowadziła nawet do tego, że i jej dzieci przeszły na katolicyzm.
    W Baltimore sulpicjanie zaproponowali jej kierowanie szkołą parafialną. W roku 1809 Elżbieta przeniosła się jednak do Emmitsburga, gdzie powstało centrum jej dzieł. Założyła zgromadzenie Sióstr Miłosierdzia św. Józefa. Regułę nowej rodziny zakonnej oparła na ustawach, jakie napisał św. Wincenty a Paulo dla swoich duchowych córek. Wprowadziła jedynie te zmiany, które okazały się konieczne dla jej czasów i w jej kraju.
    Elżbieta zakończyła swoje ziemskie życie wcześnie, bo w 47. roku życia, 4 stycznia 1821 r. Do grona błogosławionych włączył ją papież Jan XXIII 17 marca 1963 roku, a do chwały świętych wyniósł ją Paweł VI 14 września 1975 roku. W jej kanonizacji jako pierwszej obywatelki Stanów Zjednoczonych wzięło udział ok. 15 tys. pielgrzymów z USA wraz z przedstawicielami episkopatu i rządu. Jej relikwie znajdują się w kościele domu macierzystego w Emmitsburgu.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________


    3 stycznia

    Najświętsze Imię Jezus

    Zobacz także:
      •  Święta Genowefa, dziewica
      •  Błogosławiony Alan de Solminihac, biskup
      •  Święty Józef Maria Tomasi, kardynał
    Jezus Chrystus

    Istnieje wiele imion, którymi określano Syna Bożego. Już prorok Izajasz wymienia ich cały szereg: Emmanuel (Iz 7, 14), Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książę Pokoju (Iz 9, 6). Prorocy: Daniel i Ezechiel nazywają Mesjasza “Synem człowieczym” (Dn 7, 13), a Zachariasz powie o Nim: “a imię Jego Odrośl” (Za 6, 12). W Nowym Testamencie św. Jan Apostoł nazwie Syna Bożego “Słowem” (J 1, 1). Sam Jezus Chrystus da sobie nazwy: Syn człowieczy (Mt 24, 27. 30. 37. 39. 44), Światłość świata (J 8, 12), Droga, Prawda i Życie, Dobry Pasterz (J 10, 11; 14, 6) itp. Jednak imieniem własnym Wcielonego Słowa jest Imię Jezus. Ono bowiem zostało nadane Mu przez samego niebieskiego Ojca jako imię własne: W szóstym miesiącu (od zwiastowania Zachariaszowi narodzenia św. Jana Chrzciciela) posłał Bóg anioła Gabriela do miasta zwanego Nazaret, do Dziewicy poślubionej mężowi, imieniem Józef (…). Anioł rzekł do Niej: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna i nadasz Mu imię Jezus” (Łk 1, 26-31). Św. Mateusz przypomina, że to samo polecenie otrzymał również św. Józef: Anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: “Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów” (Mt 1, 20-21).
    Pod tym też imieniem Słowo Wcielone odbiera największą cześć. Etymologicznie hebrajskie imię Jezus znaczy tyle, co “Jahwe zbawia”. Tak więc imię było synonimem posłannictwa, celu, dla którego Syn Boży przyszedł na ziemię. Imię to nadano Synowi Bożemu w ósmym dniu po narodzeniu, który liturgicznie przypada dnia 1 stycznia. Św. Łukasz tak nam krótko opisuje to wydarzenie: Gdy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym je nazwał anioł, zanim się poczęło w łonie (Matki) (Łk 2, 21).

    Jezus Chrystus

    Sam Jezus powiedział o swoim Imieniu: Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna (J 16, 23-24). Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego pili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie (Mk 16, 17-18).
    Apostołowie zawierzyli Chrystusowej obietnicy i spełniła się ona na nich w całej pełni. W imię Chrystusa czynili cuda. Św. Piotr do napotkanego kaleki od urodzenia mówi: Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: W imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź! (Dz 3, 6). Do zdumionego tym cudem tłumu Apostoł mówi: Przez wiarę w Jego Imię temu człowiekowi, którego widzicie i którego znacie, Imię to przywróciło siły (Dz 3, 16).To samo wyznanie powtórzy także przed najwyższą Radą żydowską: Jeżeli przesłuchujecie nas w sprawie dobrodziejstwa, dzięki któremu chory człowiek uzyskał zdrowie, to niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka – którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych – że przez Niego ten człowiek stanął zdrowy… I nie ma w żadnym innym zbawienia, gdyż nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 10-12).
    Św. Paweł Imieniu Jezusa oddaje najwyższe pochwały: Uniżył samego siebie, stawszy się posłusznym aż do śmierci – i to śmierci krzyżowej. Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezus zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych (Flp 1, 8-10). Wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko (czyńcie) w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17). Jako cel swojej całej niezmordowanej działalności apostolskiej św. Paweł wskazuje: Aby w was zostało uwielbione imię Pana naszego Jezusa Chrystusa (Dz 16, 18).Także św. Paweł w imię Jezusa czynił cuda. Do szatana, który opętał pewną dziewczynę, woła: Rozkazuję ci w imię Jezusa Chrystusa, abyś z niej wyszedł! (Dz 3, 6-7). Kult Imienia Jezus ma więc głębokie uzasadnienie w Piśmie Świętym. Tekstów to potwierdzających można by przytoczyć znacznie więcej (J 14, 13-14; Dz 5, 40-41; 9, 15-16; Hbr 1, 4; Rz 10, 13; 2 Kor 5, 20; Ap 7, 1-11). Św. Paweł tak się rozmiłował w tym Najświętszym Imieniu, że w swoich pismach wymienia je aż 254 razy. Kult Imienia Jezus jest żywy także w tradycji Kościoła. Św. Efrem, ilekroć napotkał to imię wypisane czy wyryte, całował je ze czcią. Orygenes o tym Imieniu pisze: “Imię Jezus – to imię Wszechmocnego… To imię Pańskie niech będzie błogosławione na wieki”. Św. Jan Złotousty mówi: “Imię Jezusa Chrystusa, gdy je uważnie rozważymy, oznajmia nam całe jego dobrodziejstwo. Nie bez przyczyny bowiem zostało nam dane. Jest ono skarbcem tysiąca dóbr”.
    Przepiękny hymn ku czci Imienia Jezus ułożył św. Bernard z Clairvaux: “Wszystkie Boże przymioty dają się słyszeć uszom moim na dźwięk Imienia Jezus. Czczym jest wszelki pokarm, gdy tym olejem nie jest namaszczony… Gdy piszesz, nie rozumiem, gdy tam nie czytam Jezusa. Gdy dyskusję wiedziesz i rozmawiasz, nie pojmuję, gdy nie dźwięczy w niej Imię Jezus… Jezus jest miodem w ustach moich, słodką melodią w uszach, radosną uciechą w sercu… Smuci się kto z was? Niech tylko Jezus przyjdzie do jego serca, niech wypłynie na jego usta – a oto wobec światłości Jego Imienia pierzchnie każda chmura i powróci wesele” (Sermo 15 super Cantica).
    Św. Bernardyn ze Sieny nosił ze sobą tablicę, na której złotymi głoskami był wypisany monogram Pana Jezusa; w każdym kazaniu Bernardyn adorował to Imię: “O Imię Jezusa, wyniesione ponad wszelkie imię! O Imię zwycięskie! Radości aniołów, szczęście sprawiedliwych, przerażenie potępionych… Umysł się miesza, język drętwieje, wargi niezdolne są wyrzec słowo, gdy się ma sławić Najświętsze Imię Jezusa”.
    Syn duchowy św. Bernardyna, bł. Władysław z Gielniowa, każde swoje kazanie rozpoczynał od Imienia Jezusa. W znanym wierszu o Męce Pańskiej każdą nową strofę rozpoczyna tym Najświętszym Imieniem. Kiedy w Wielki Piątek 1505 r. wymawiał Imię Jezus, wpadł w zachwyt i został porwany na oczach słuchaczy nad ambonę.
    Św. Wawrzyniec Justynian pisze: “W przeciwnościach, w niebezpieczeństwach, w lęku – w domu, na drodze, na pustkowiu, na falach – gdziekolwiek się znajdziesz, wszędzie wzywaj Imienia Zbawiciela”.
    Św. Redegunda, bł. Henryk Suzo i św. Joanna de Chantal na swoich piersiach wyryli Imię Jezusa. Św. Ignacy Loyola umieścił w herbie założonego przez siebie zakonu jezuitów monogram imienia Jezus.
    W wieku XV powstała litania do Imienia Jezus, co dowodzi powszechności kultu tegoż Imienia. Zwyczajem powszechnym we wszystkich niemal językach świata stało się pozdrowienie chrześcijańskie: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.Pan Jezus ma jeszcze imię drugie, nadane Mu przez proroków i Jego wiernych wyznawców. Jest nim greckie imię Chrystus (hebrajskie – Mesjasz). Oznacza ono tyle, co “namaszczony” lub “Pomazaniec Pański”. Namaszczano w Starym Testamencie królów i arcykapłanów, a Duchem Świętym byli namaszczeni prorocy. Chrystus Pan jest Królem; jest Kapłanem (por. Hbr 4, 14 – 12, 2); jest także Prorokiem – On bowiem był celem wszystkich proroctw. On również wiele rzeczy przepowiedział: o sobie, jak też odnośnie losów ludzkości i świata. Od imienia Chrystusa otrzymali także imię Jego wyznawcy, najpierw w Antiochii, potem niedługo w całym świecie: W Antiochii po raz pierwszy nazwano uczniów chrześcijanami (Dz 11, 26).Ojcowie Kościoła i święci wiele razy podkreślali wagę tego Imienia. Tertulian pisze: “Chrześcijanin – to drugi Chrystus”. Św. Pacjanowi przypisuje się piękne wyznanie: “Imię moje – chrześcijanin, nazwisko – katolik”. Św. Grzegorz z Nyssy napomina: “Jesteś chrześcijaninem, naśladuj Chrystusa… Nie noś tego Imienia na próżno”. Podobnie pisze św. Leon I Wielki: “Poznaj, chrześcijaninie, godność twoją… Pamiętaj, jakiego Ciała jesteś członkiem”. A św. Bernard przypomina: “Od Chrystusa nazywamy się chrześcijanami… Czyż przeto nie tą drogą, którą podążał Chrystus, i my powinniśmy podążać? Chrześcijanie otrzymali imię od Chrystusa. To zaś zobowiązuje do czynu chrześcijańskiego – byśmy, będąc spadkobiercami imienia, byli również spadkobiercami Jego cnót”.Do pierwszych i najpowszechniej spotykanych jeszcze dzisiaj symboli Jezusa Chrystusa należą Jego monogramy. W sztuce starożytnej były one wyrazem osoby. Najdawniejsze pochodzą już z wieku III. Do najdawniejszych należą: I X, co oznacza Jezus Chrystus; X P, co znaczy Chrystus; wreszcie najczęściej spotykane monogramy IHS lub grecką literę X (chi) i wpisaną w nią grecką literę P (ro) – są to dwie pierwsze litery od greckiego słowa XPISTOS, czyli Pomazaniec, Mesjasz. Ostatni symbol ma o tyle jeszcze wymowę, że wyraźnie określa, iż Chrystus stał się naszym Zbawicielem przez ofiarę krzyża. Symbol przedostatni natomiast wywodzi się od czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego, kiedy to ów władca kazał na sztandarach swoich wojsk umieścić ten symbol (po roku 313). Najwięcej rozpowszechnił się też on w świecie. Często do tego symbolu dodawano inne, wieniec laurowy jako znak zwycięstwa, litery alfa i omega, co oznacza wieczność i bóstwo Jezusa Chrystusa itp.
    Od wieku XV bardzo popularny stał się monogram Pana Jezusa, złożony z trzech liter: IHS. Jest to “zlatynizowany” skrót grecki trzech pierwszych liter greckich od imienia Jezus (wielkimi literami: IHSOYS). Wreszcie symbolem Pana Jezusa najdawniejszym, bo sięgającym wieku II, jest słowo greckie Ichthys (“ryba”). Był to umowny znak rozpoznawczy dla chrześcijan w czasie prześladowań. W literach tego słowa chrześcijanie odczytywali skrót greckich słów: Jesous Christos Theou Yios Soter, co znaczy: Jezus Chrystus, Syn Boży, Zbawiciel.W Starym Testamencie tak wielką czcią otaczano imię Boga, że nie wolno go było wymawiać nawet kapłanom. Przy czytaniu publicznym zamieniano imię Jahwe na określenia zastępcze: Pan, Władca itp. Cześć Imienia Bożego wymaga, aby i dziś nie wymawiać go bez potrzeby. Drugie przykazanie Dekalogu mówi wyraźnie: “Nie będziesz brał Imienia Pana Boga twego nadaremnie”.Papież Klemens XII (+ 1534) pozwolił na osobne oficjum i Mszę świętą o Imieniu Jezus. Papież Innocenty XIII rozciągnął to święto na cały Kościół (1721), a papież św. Pius X wyznaczył je na niedzielę po Nowym Roku lub – gdy tej zabraknie – na 2 stycznia. Najnowsze, trzecie wydanie Mszału Rzymskiego, przypisało je jako wspomnienie dowolne na dzień 3 stycznia. Warto dodać, że chrześcijanie Wschodu praktykują Modlitwę Jezusową, polegającą na wielokrotnym powtarzaniu imienia Jezus, znaną od pierwszych wieków.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia



    2 stycznia

    Święty Bazyli Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Bazyli Wielki

    Bazyli urodził się w rodzinie zamożnej i głęboko religijnej w Cezarei Kapadockiej (obecnie Kayseri w środkowej Turcji) w 329 r. Wszyscy członkowie jego rodziny dostąpili chwały ołtarzy: św. Makryna – jego babka, św. Bazyli i Emelia (Emilia) – rodzice, jego bracia – św. Grzegorz z Nyssy i św. Piotr z Sebasty, oraz siostra – św. Makryna Młodsza. Jest to wyjątkowy fakt w dziejach Kościoła.
    Ojciec Bazylego był retorem. Jako taki miał prawo prowadzić własną szkołę. Młody Bazyli uczęszczał do tej szkoły, a następnie udał się na dalsze studia do Konstantynopola i Aten. Tu spotkał się ze św. Grzegorzem z Nazjanzu, z którym odtąd pozostawał w dozgonnej przyjaźni. W ławie szkolnej zasiadał z nimi także Julian, późniejszy cesarz rzymski (panował w latach 361-363, przez potomnych nazwany Apostatą ze względu na powrót do kultów pogańskich). W 356 r. Bazyli objął katedrę retoryki w Cezarei po swoim zmarłym ojcu. Tu przyjął chrzest w roku 358, mając 29 lat. Taki bowiem był wówczas zwyczaj, że chrzest przyjmowano w wieku dorosłym, w pełni rozeznania obowiązków chrześcijańskich.
    Przeżycia po śmierci brata poważnie wpłynęły na jego życie. W latach 357-359 odbył wielką podróż po ośrodkach życia pustelniczego i mniszego na Wschodzie: Egipcie, Palestynie, Syrii i Mezopotamii. Po powrocie postanowił poświęcić się życiu zakonnemu: rozdał swoją majętność ubogim i założył pustelnię w Neocezarei (obecnie Niksar w Turcji) nad brzegami rzeki Iris. Niebawem przyłączył się do niego św. Grzegorz z Nazjanzu. Razem sporządzili wówczas zestaw najcenniejszych fragmentów pism Orygenesa (Filokalia). Tam również Bazyli zaczął pisać swoje Moralia i zarys Asceticon, czyli przyszłej reguły bazyliańskiej, która miała ogromne znaczenie dla rozwoju wspólnotowej formy życia zakonnego na Wschodzie.
    Bazyli jest jednym z głównych kodyfikatorów życia zakonnego zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie chrześcijaństwa (miał ogromny wpływ na św. Benedykta z Nursji). Ideałem życia monastycznego Bazylego była braterska wspólnota, która poświęca się ascezie, medytacji oraz służy Kościołowi zarówno poprzez naukę wiary (poznawanie tajemnic Objawienia i obronę przeciw herezjom), jak i w działalności duszpasterskiej i charytatywnej.

    Święty Bazyli Wielki

    W 360 roku Bazyli wziął udział w synodzie, który odbył się w Konstantynopolu, a w dwa lata potem był świadkiem śmierci metropolity Cezarei Kapadockiej, Dioniusa. Jego następca, Euzebiusz, udzielił mu w 364 r. święceń kapłańskich. Po śmierci tegoż metropolity Bazyli został wybrany jego następcą (370). Jako arcybiskup Cezarei wykazał talent męża stanu, wyróżniał się także jako doskonały administrator i duszpasterz, dbały o dobro swojej owczarni. Bronił jej też niezmordowanie żywym słowem i pismem przed skażeniem herezji ariańskiej. Rozwinął w swojej diecezji szeroką działalność dobroczynną, budując na przedmieściach Cezarei kompleks budynków na potrzeby biednych i podróżujących (tzw. Bazyliada). Był człowiekiem szerokiej wiedzy, znakomitym mówcą, pracowitym i miłosiernym pasterzem.Zmarł 1 stycznia 379 r. Jego relikwie przeniesiono wkrótce do Konstantynopola wraz z relikwiami św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Jana Chryzostoma. Obecnie znajdują się one w Brugii (Belgia), przewiezione tam przez Roberta II Jerozolimskiego (1065-1111), hrabiego Flandrii, uczestnika wypraw krzyżowych. Część relikwii znajduje się we Włoszech: głowa w Amalfi koło Neapolu, a ramię w kościele S. Giorgio dei Greci w Wenecji.
    Św. Bazyli razem z pozostałymi ojcami kapadockimi (Grzegorzem z Nazjanzu i Grzegorzem z Nyssy) gorliwie zwalczał herezję ariańską i ustalił treść dogmatu o Trójcy Świętej (“jedna natura, trzy hipostazy” – jeden Bóg w trzech Osobach). Pozostawił bogatą spuściznę literacką: szereg pism dogmatyczno-ascetycznych, homilii i 350 listów. Poprzez swój Asceticon stał się ojcem i prawodawcą monastycyzmu wschodniego. Jest twórcą liturgii wschodniej (tzw. bizantyńskiej). W Kościele Wschodnim doznaje czci jako jeden z czterech wielkich Ojców Kościoła. Na 1600-lecie śmierci św. Bazylego w dniu 2 stycznia 1980 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił list apostolski Patres Ecclesiae. Bazyli jest patronem bazylianów i sióstr św. Krzyża.
    W ikonografii św. Bazyli przedstawiany jest jako biskup w pontyfikalnych szatach rytu łacińskiego, a także ortodoksyjnego, jako mnich w benedyktyńskiej kukulli, eremita. Ma krótkie, czarne, przyprószone siwizną włosy, długą, szpiczastą brodę, wysokie czoło i garbaty nos. W lewej ręce trzyma Ewangelię, prawą błogosławi lub przytrzymuje Świętą Księgę. Jego atrybutami są: czaszka, gołąb nad głową, księga, model kościoła, paliusz, rylec.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    2 stycznia

    Święty Grzegorz z Nazjanzu,
    biskup i doktor Kościoła

    Święty Grzegorz z Nazjanzu

    Grzegorz urodził się w roku 329 lub 330 w Arianzie, w pobliżu Nazjanzu w Kapadocji (obecnie Turcja). Podobnie jak św. Bazyli Wielki, pochodził z rodziny świętych. Świętą była jego babka – Nonna, brat – św. Cezary i siostra – św. Gorgonia. Ojciec św. Grzegorza, również Grzegorz, był biskupem Nazjanzu. Pierwsze nauki Grzegorz pobierał w Nazjanzie (337-343) u swego wuja Amfilochiusza (uczył go krasomówstwa), studia średnie odbył w Cezarei Kapadockiej (343-349), a następnie udał się na studia wyższe retoryki do Cezarei Palestyńskiej (349-352), gdzie zapoznał się z nauką Orygenesa i stał się odtąd jego wielbicielem. W tym czasie podążył do Aleksandrii (351-352), gdzie metropolitą był wówczas sławny św. Atanazy Wielki. W samą Wielkanoc przyjął chrzest, mając 28 lat (358). Na dalsze studia udał się do Aten, gdzie odbywał je wraz ze św. Bazylim Wielkim (352-358). Po powrocie do ojczyzny zajął się administrowaniem rodzinnym majątkiem (359-361). W uroczystość Bożego Narodzenia z rąk ojca otrzymał święcenia kapłańskie i odtąd pomagał mu w duszpasterstwie i w zarządzaniu diecezją (361-363).
    Grzegorz pragnął jednak życia pustelniczego. Udał się więc do Neocezarei w Poncie, gdzie przebywał już wtedy św. Bazyli (363-364). Posłuszny jednak ojcu wrócił do Nazjanzu i nadal pomagał mu w zarządzaniu diecezją (364-371). Kiedy św. Bazyli został metropolitą w Cezarei Kapadockiej (372), w tym samym roku namówił Grzegorza, by przyjął biskupstwo w Sasimie. Grzegorz nie czuł się dobrze na tym urzędzie i dlatego usunął się do klasztoru św. Tekli w Seleucji Izauryjskiej, gdzie spędził cztery lata (375-379).
    Po wkroczeniu cesarza Teodozego I Wielkiego do Konstantynopola, Grzegorza powołano na metropolitę Konstantynopola. Cesarz uroczyście wprowadził go do katedry Hagia Sofia. Od maja do lipca 381 roku odbywał się w Konstantynopolu sobór powszechny. Przewodniczył mu biskup Antiochii, Melecjusz, a po jego nagłej śmierci – Grzegorz. Na soborze tym metropolitom Konstantynopola, Aleksandrii, Antiochii i Jerozolimy przyznano tytuł patriarchów. Grzegorz był więc pierwszym patriarchą Konstantynopola. Wkrótce jednak zrzekł się tej godności i udał się do Karbala Arianzos, gdzie oddał się wyłącznie kontemplacji i pracy pisarskiej (382).
    Zmarł w rodzinnym Arianzie w roku 389 lub 390. Data jego zgonu nie jest pewna (tradycja prawosławna podaje 25 stycznia 389 r.). Cesarz Konstantyn II (912-959) sprowadził jego relikwie z Arianzu do Konstantynopola, gdzie umieścił je w kościele Dwunastu Apostołów. Obecnie część tych relikwii znajduje się w Rzymie, w bazylice św. Piotra (w kaplicy św. Grzegorza), w klasztorze benedyktynek S. Maria in Campo Marzio oraz w Mantui w kościele św. Andrzeja.
    Wspomnienie św. Grzegorza obchodzi się wraz ze wspomnieniem św. Bazylego. Jak na ziemi łączyła ich przyjaźń, tak po śmierci łączy ich wspólna chwała.
    Grzegorz był wielkim teologiem, humanistą i poetą. Spuścizna literacka po nim jest bardzo bogata. Na pierwszym miejscu wypada wymienić jego kazania. Pozostało ich do naszych czasów czterdzieści pięć. Obszerna kiedyś musiała być jego korespondencja, skoro do dziś zachowało się szczęśliwie aż 245 listów. Grzegorz zasłynął ponadto jako jeden z największych poetów Kościoła Wschodniego. Ocalało aż 507 jego poetyckich utworów. Opiewa w nich tajemnice wiary, swoje osobiste przeżycia, uniesienia mistyczne i wydarzenia współczesne. Jest patronem bazylianów i poetów.
    W ikonografii św. Grzegorz ukazywany jest jako biskup rytu bizantyjskiego lub w pontyfikalnych szatach rytu rzymskiego. Czasami u jego stóp Lucyfer – symbol herezji. Jest przedstawiany jako starszy mężczyzna z jasnokasztanową, krótką brodą i znaczną łysiną czołową. Zazwyczaj prawą rękę ma złożoną w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma Ewangelię. Jego atrybutami są: anioł, księga Ewangelii, paliusz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    1 stycznia

    Święta Boża Rodzicielka Maryja

    Bogarodzica Maryja

    Pierwszy dzień Nowego Roku to ósmy dzień od Narodzenia Jezusa. Według prawa żydowskiego każdy chłopiec miał być tego dnia obrzezany. W oktawę Bożego Narodzenia, dziękując Bogu za przyjście na świat Chrystusa, Kościół obchodzi uroczystość Maryi jako Matki Bożej, przez którą spełniły się obietnice dane całej ludzkości, związane z tajemnicą Odkupienia. Tego dnia z wszystkich przymiotów Maryi czcimy szczególnie Jej macierzyństwo. Dziękujemy Jej także za to, że swą macierzyńską opieką otacza cały Lud Boży.Poświęcenie Maryi pierwszego dnia rozpoczynającego się roku ma także inne znaczenie. Matka Jezusa zostaje ukazana ludziom jako najdoskonalsze stworzenie, a zarazem jako pierwsza z tych, którzy skorzystali z darów Chrystusa. Pragnienie zaakcentowania specjalnego wspomnienia Matki Bożej zrodziło się już w starożytności chrześcijańskiej. Kościół zachodni już w VII wieku wyznaczył w tym celu dzień 1 stycznia.Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi to najstarsze maryjne święto. Do liturgii Kościoła wprowadził je dość późno papież Pius XI w roku 1931 na pamiątkę 1500. rocznicy soboru w Efezie (431). Pius XI wyznaczył na coroczną pamiątkę tego święta dzień 11 października. Reforma liturgiczna w roku 1969 nie zniosła tego święta, ale podniosła je do rangi uroczystości nakazanych i przeniosła na 1 stycznia.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W Starym Testamencie jest wiele szczegółowych proroctw, zapowiadających Zbawiciela świata. Pośrednio dotyczą one także osoby Jego Matki. Niektóre z nich są nawet wyraźną aluzją do Rodzicielki Zbawiciela, np. zapowiedź dotycząca Niewiasty, która zetrze głowę węża-szatana (Rdz 3, 15). Jeszcze wyraźniej o Matce Mesjasza wspomina prorok Micheasz (Mi 5, 1-2). Jako proroctwo dotyczące Maryi traktuje się także zapowiedź Izajasza:Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna i nazwie Go imieniem Emmanuel (Iz 7, 14).Poza tymi tekstami tradycja chrześcijańska uznaje wiele innych w znaczeniu typicznym (stanowiącym wzór, pra-obraz), jak np. królowa stojąca po prawicy króla (Ps 45, 10), oblubienica z Pieśni nad Pieśniami, zwycięska Judyta czy ratująca swój naród od niechybnej zguby bohaterska Estera.Maryja była córką świętych Joachima i Anny (tak przekazuje nam apokryf Protoewangelia Jakuba, pochodzący z roku ok. 150). To oni oddali ją do Świątyni (to także przekaz apokryficzny – wspomnienie tego wydarzenia obchodzimy w liturgii 21 listopada). Przez Boga została wybrana na Matkę Jezusa Chrystusa. Jej postać jest obecna na kartach Nowego Testamentu od chwili Zwiastowania po Zesłanie Ducha Świętego.
    Anioł Gabriel zwiastuje Jej narodzenie Syna, który będzie “Synem Najwyższego” (Łk 1, 26-38). Od tej chwili Maryja całkowicie oddaje się Bogu. Za wskazaniem anioła odwiedza swoją krewną, św. Elżbietę, matkę Jana Chrzciciela (Łk 1, 39-56). Wraz ze swym oblubieńcem, św. Józefem, w związku ze spisem ludności udaje się do Betlejem, miasta, z którego wywodzi się Jej ród (a także ród Józefa, Jej męża). Tutaj przychodzi na świat Jezus (Łk 2, 1-20). Zgodnie z żydowskim obyczajem ofiarowuje Syna w świątyni (Łk 2, 21-38). Wobec zagrożenia ze strony Heroda ucieka z Jezusem i św. Józefem do Egiptu (Mt 2, 13-18). Po śmierci króla wraca do Nazaretu (Mt 2, 19-23). Podczas pobytu w Jerozolimie przeżywa niepokój z powodu zagubienia swego Syna (Łk 2, 41-49). Na godach weselnych w Kanie poprzez Jej wstawiennictwo Jezus czyni swój pierwszy cud (J 2, 1-11).
    Synoptycy (św. Mateusz, św. Łukasz i św. Marek) wspominają, że Maryja towarzyszyła Panu Jezusowi w Jego wędrówkach apostolskich (Mt 12, 46-50; Mk 3, 31-35; Łk 8, 19-21). Maryja jest także świadkiem śmierci Chrystusa. Stoi pod krzyżem Jezusa, gdy Ten powierza Ją opiece swego umiłowanego ucznia Jana (J 19, 25-27). Pod krzyżem zostaje Matką Kościoła i ludzkości. Po ukrzyżowaniu i zmartwychwstaniu pozostaje wśród Apostołów w Jerozolimie.
    Maryja niewątpliwie jest osobą najbliższą Jezusowi ze względu na szczególną rolę w dziele zbawienia. Jej niezwykłe posłannictwo i miejsce w chrześcijaństwie odsłania tekst Apokalipsy.
    Według tradycji po wniebowstąpieniu Jezusa żyła jeszcze 12 lat. Niektóre dokumenty mówią, że mieszkała ze św. Janem w Efezie, inne – że nie opuszczała Jerozolimy. Pusty grób Maryi znajduje się obok Ogrodu Oliwnego w dolinie Cedron. Fakty z Jej życia, tytuły i wezwania modlitewne oraz cudowne wydarzenia, które miały miejsce za Jej przyczyną, Kościół rozważa w ciągu wielu świąt podczas całego roku liturgicznego.Spośród szczególnych przywilejów Maryi na pierwszym miejscu trzeba wymienić Jej Boskie macierzyństwo, które w dzisiejszej uroczystości czcimy. Kiedy Nestoriusz, patriarcha Konstantynopola, odważył się odróżniać w Jezusie Chrystusie dwie natury i dwie osoby, wtedy Maryję zaczął nazywać Matką Chrystusa-Człowieka i odmówił Jej przywileju Boskiego macierzyństwa. Jednak biskupi zebrani na soborze w Efezie (431) stanowczo odrzucili i potępili naukę Nestoriusza, wykazując, że Jezus miał tylko jedną osobę, której własnością były dwie natury: Boska i ludzka. Dlatego Maryja była Matką Osoby Jezusa Chrystusa w Jego ludzkiej naturze – była więc Matką Bożą. Prawda ta została ogłoszona jako dogmat. Zebrani na tym soborze biskupi Kościoła pod przewodnictwem legatów papieskich orzekli jednogłośnie, że nie tylko można, ale należy Maryję nazywać Matką Bożą, Bogurodzicą (greckie Theotokos). Maryja nie zrodziła Bóstwa, nie dała Panu Jezusowi natury Boskiej, którą On już posiadał odwiecznie od Ojca. Dała Chrystusowi Panu w czasie naturę ludzką – ciało ludzkie. Ale dała je Boskiej Osobie Pana Jezusa. Jest więc Matką Syna Bożego według ciała i w czasie, jak według natury Bożej i odwiecznie Pan Jezus jest Synem Bożym. Ta godność i ten przywilej wynosi Maryję ponad wszystkie stworzenia i jest źródłem wszystkich innych Jej przywilejów.
    Prawdę o Boskim macierzyństwie Maryi potwierdzono na soborach w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553 i 680), w konstytucji Pawła IV przeciwko arianom (socynianom) w roku 1555, w wyznaniu wiary Benedykta XIV (1743) oraz w encyklice Piusa XI Lux veritatis w 1931 roku.
    Kościół właściwie przez cały rok wysławia ten wielki przywilej Maryi. W codziennej Komplecie w antyfonie końcowej spotykamy słowa: “Witaj, Matko Zbawiciela!”, “Witaj, Królowo nieba, Pani aniołów!”, “Witaj korzeniu i bramo święta, z której Światło zeszło na ziemię!”, “Królowo nieba, wesel się, alleluja, albowiem, którego zasłużyłaś nosić, zmartwychwstał, jak przepowiedział, alleluja!”, “Witaj, Królowo… a Jezusa, błogosławiony owoc żywota Twojego, po tym wygnaniu nam okaż”.Macierzyństwo Maryi wobec Jezusa jest wyjątkowe, ponieważ jest dziewicze. Maryja była Dziewicą zawsze: przed porodzeniem Jezusa i po Jego urodzeniu, aż do śmierci. Kościół nie ustanowił osobnego święta dla podkreślenia tego tytułu. Łączy go jednak bezpośrednio z Boskim macierzyństwem. Prawdę o dziewiczym macierzyństwie ogłosił jako dogmat na Soborze Laterańskim I w roku 649. Jednak wiarę w tę prawdę Kościół wyraził również na soborach poprzednich, np. w Chalcedonie (451) i w Konstantynopolu (553). Nadto prawdę tę akcentuje w wyznaniach wiary, w orzeczeniach papieży, w pismach Ojców Kościoła i w liturgii.Pan Bóg godnością przewyższa wszystko, co tylko istnieje. Dlatego kult najwyższy, tak prywatny, jak i publiczny, należy się Panu Bogu. Maryja jest tylko stworzeniem, ale wśród stworzeń wyróżniona została najwyższą godnością. Dlatego Kościół oddaje Jej cześć szczególną, większą niż innym Świętym, co w liturgii nazywa się kultem hyperduliae – czcią wyjątkową. Kult Świętych jest zawsze względny i pośredni. Czcimy ich bowiem, ponieważ są przyjaciółmi Boga, a całą swoją godność i chwałę zawdzięczają Panu Bogu. To samo odnosi się również do Matki Bożej.
    W swoich początkach chrześcijaństwo na pierwszy plan wysuwało kult Pana Jezusa jako Wcielonego Słowa i Zbawiciela świata. W miarę jednak, jak nauka Chrystusa ogarniała coraz to nowe obszary, powiększało się też zainteresowanie osobą Matki Zbawiciela. Dlatego wspomnienie o Niej spotykamy u pierwszych Ojców Kościoła oraz w apokryfach. Kiedy zaczął rozwijać się kult męczenników, a zaraz potem wyznawców, kult Matki Bożej zyskiwał na znaczeniu. Od wieku IV można już mówić o powszechnym kulcie Maryi w Kościele. Wzrósł on po Soborze Efeskim (431), kiedy zaczęto stawiać ku czci Matki Bożej kościoły, otaczać kultem Jej obrazy, układać modlitwy, wygłaszać homilie i obchodzić Jej święta. Dzisiaj kult Matki Bożej w Kościele katolickim jest tak powszechny i żywy, że stanowi jedną z jego cech charakterystycznych. Do jego najważniejszych elementów należą:
    Dni i święta Maryi. W roku liturgicznym mamy kilkanaście obchodów maryjnych, co jest sytuacją wyjątkową – nikt inny nie jest tak często w liturgii wspominany. Niektórym z tych obchodów Kościół nadaje rangę najwyższą – uroczystości: Boskiego macierzyństwa Maryi (1 stycznia), Jej Wniebowzięcia (15 sierpnia) i Niepokalanego Poczęcia (8 grudnia). Dwa miesiące: maj i październik są miesiącami Maryi, w których Maryja odbiera szczególną cześć u wiernych. Są także święta lokalne, np. w Polsce – Królowej Polski (3 maja) czy Matki Bożej Częstochowskiej (26 sierpnia). Także poszczególne miejscowości czy zakony mają swoje święta. Sobota każdego tygodnia już od wczesnego średniowiecza była obchodzona jako dzień Maryi. W Okresie Zwykłym Kościół dozwala na odprawianie w soboty Mszy św. według specjalnego formularza o Matce Bożej.
    Świątynie pod wezwaniem Matki Bożej. Zaczęto je stawiać już od wieku IV. Dzisiaj są ich tysiące na całym świecie. Najdostojnieszą z nich jest bazylika Matki Bożej Większej w Rzymie.
    Obrazy i rzeźby Matki Bożej. Ikonografia w tej dziedzinie jest niezmiernie bogata. Obejmuje setki tysięcy obrazów i rzeźb. Pierwsze wizerunki Maryi spotykamy już w katakumbach w II w. – w katakumbach Pryscylli w Rzymie umieszczono literę M z krzyżem. Nadto na suficie jednej z krypt tych katakumb widzimy Maryję siedzącą na wysokim krześle niby na tronie albo na katedrze biskupiej. Jest ubrana w białą tunikę i ma welon dziewiczy na głowie. Na kolanach trzyma Dziecię Jezus. Powstały całe szkoły ikonografii maryjnej. Wiele obrazów i figur zasłynęło niezwykłymi łaskami, tak że zostały uznane za cudowne (jest ich ok. 3000, w tym kilkaset koronowano koronami papieskimi). Do sanktuariów maryjnych podążają milionowe rzesze pielgrzymów.
    Figury Maryi, stawiane na placach. W samym Awinionie we Francji jest ich 158. Wiele z nich przedstawia wysoką wartość artystyczną. W Rzymie znana jest kolumna Matki Bożej Niepokalanej na Placu Hiszpańskim, przed którą papież co roku zwyczajowo w każde święto Niepokalanej (8 grudnia) składa wiązankę kwiatów.
    Pisma teologów. Nie było pisarza kościelnego, który by nie podejmował tematyki maryjnej. Rocznie wychodzi kilkaset prac na temat Matki Bożej. Istnieją specjalne biblioteki, czasopisma i encyklopedie mariologiczne.
    Kongresy mariologiczne: miejscowe, diecezjalne, prowincjalne, krajowe, międzynarodowe. Rocznie przypada ich w różnych krajach kilka do dziesięciu, z okazji specjalnych – więcej. Pierwszy międzynarodowy kongres mariologiczny odbył się w Lyonie w dniach 5-8 września 1900 roku.
    Rozmaite nabożeństwa. Wystarczy wymienić najgłośniejsze: nabożeństwo 3 Zdrowaś Maryjo, koronki, różaniec, szkaplerze, medaliki, małe oficjum brewiarzowe (czyli Godzinki), nabożeństwo pierwszych sobót miesiąca, nowenny, pielgrzymki, peregrynacje obrazów i figur Matki Bożej, prywatne i publiczne akty poświęcenia się Matce Bożej, Święte Niewolnictwo, Dzieło Pomocników Maryi.Maryja jest patronką Kościoła powszechnego, wielu diecezji, zakonów, krajów, miast oraz asysty kościelnej, lotników, matek, motocyklistów, panien, piekarzy, prządek, studentów i szkół katolickich.

    Maryja - Święta Boża Rodzicielka

    W ikonografii Najświętsza Maryja Panna jest – obok Jezusa – najczęściej występującą postacią. Sztuka chrześcijańska rozwinęła szereg typów Madonny: z Dzieciątkiem, Matki Bożej tkliwej, majestatycznej (w sztuce bizantyjskiej), tronującej, opiekuńczej, orędującej, dziewczęcej, surowej władczyni, królowej, mieszczki, wieśniaczki, wytwornej damy. Ukazywana jest jako Bogurodzica, Niepokalana, Bolesna, Wniebowzięta, Niewiasta z Apokalipsy, Różańcowa, Wspomożycielka, Królowa, Matka Kościoła.
    Jej atrybutami są m.in.: gołąb – symbol Ducha Świętego, siedem gołębi – oznaczających siedem darów Ducha Świętego, jagnię, jaskółka, jednorożec; ciała niebieskie: gwiazdy, księżyc, półksiężyc, słońce i gwiazdy; kwiaty: anemon, fiołek, irys, lilia, lilia w ręku – symbol Niepokalanej, róża, różany szpaler; drzewa: cedr, dąb, drzewo figowe; owoce: cytryna – znak cierpienia, goździk, jabłko – symbol Odkupienia, truskawka, winorośl, winogrono jako symbol Jezusa zrodzonego ze szlachetnego winnego szczepu; ciernie, łza, mały krzyż, krucyfiks, miecz, miecz w piersi, siedem mieczów, narzędzia męki w dłoniach anioła; Boskie Miasto, kielich, kielich z hostią, korona, księga, otwarta księga, naszyjnik, naszyjnik z korali, perła, różaniec, smok u stóp, studnia.

    1 stycznia obchodzony jest Światowy Dzień Pokoju.

  • Ogłoszenia – styczeń 2025

    ***

    W Liturgii Kościoła od 13 stycznia do 5 marca, kiedy rozpocznie się Wielki Post Środą Popielcową, przeżywamy tzw. okres zwykły. Słowo “zwykłość” kojarzy się z powszechnie rozumianą codziennością, która może wydawać się banalna i nieciekawa. Tymczasem Kościół zwraca uwagę, że czas jest Bożym darem, jedynym i niepowtarzalnym. Dlatego każda chwila – tu i teraz – jest tak bardzo ważna. Dobrze jest przypomnieć sobie słowa św. o. Pio, który tak tłumaczył to nasze <dziś>: “Nie należy uciekać od codziennych obowiązków, ponieważ Pan Bóg spotyka nas właśnie w nich. Nie powinniśmy też żyć w przeświadczeniu, że wszystko zrobilibyśmy lepiej “gdzie indziej”. Diabeł jest właśnie w tym “gdzie indziej” a wola Boża znajduje się “tutaj”. Zaś św. Tereska od Dzieciątka Jezus napisała po prostu: “Aby kochać Ciebie, mój Boże, mam tylko <teraz>”.

    ***

    Adobe Stock

    ***

    KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ przyjmujemy z należytym uszanowaniem do ust albo na rękę – wtedy CIAŁO PAŃSKIE spożywamy w obecności kapłana. Przyjmując KOMUNIĘ ŚWIĘTĄ – na słowa kapłana: CIAŁO CHRYSTUSA – odpowiadamy: AMEN.

    ***

    Co oznacza nasze „Amen”, które wypowiadamy podczas Komunii św. przyjmując „Ciało Chrystusa”?

    Kapłanowi, który rozdając Eucharystię mówi tobie: „Ciało Chrystusa”, odpowiadasz: „Amen” – to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia, jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii Świętej: stajemy się Tym, Którego otrzymujemy!

    Benedykt XVI –Jan Paweł II - Wielki Tydzień 2004

    Benedykt XVI –Jan Paweł II – Wielki Tydzień 2004 

    ***

    “Ten kto MNIE spożywa, będzie żył przez MNIE” (J 6,57)

    „Wiara Kościoła jest istotową wiarą eucharystyczną, a więc sakramentalną, i karmi się ona w szczególny sposób przy stole Eucharystii”. (papież Benedykt XVI)

    ***

    Nabożeństwo 40 godzinne

    Współcześnie czterdziestogodzinne nabożeństwo jest stopniowo zapominane. Najczęściej służy jedynie jako „wstęp” do Wielkiego Postu. Ma jednak bardzo bogatą i długą tradycję. Już w 1539 r. papież Paweł III pisał, że powstało, aby „ułagodzić gniew Boga, spowodowany występkami chrześcijan, oraz aby udaremnić wysiłki i machinacje Turków, dążących do zniszczenia chrześcijaństwa”.

    Czterdziestogodzinne nabożeństwo nazywane jest Quarant’ Ore (lub Quarantore), od quarant – „czterdzieści” oraz hora – „godzina”. Polega na nieustannej, trwającej czterdzieści godzin modlitwie przed wystawionym Najświętszym Sakramentem…

    Adoracja trwa 40 godzin przede wszystkim dla upamiętnienia czasu, jaki według tradycji ciało Zbawiciela było złożone w grobie. Ale liczba 40 jest często wymieniana w Biblii i zawsze oznacza święty czas: przed rozpoczęciem nauczania Pan Jezus przebywał na pustyni przez 40 dni, tyle samo czasu padał deszcz w trakcie potopu, Żydzi błąkali się na pustyni przez 40 lat.

    Współcześnie dokumenty liturgiczne mówią nie tyle o „czterdziestogodzinnym nabożeństwie”, co o dłuższej adoracji, bez określania czasu jej trwania. Termin zachował się w praktyce duszpasterskiej i najczęściej określa się nim trzydniową adorację, odbywającą się albo w trzy kolejne niedziele przed Wielkim Postem, albo w niedzielę (od ostatniej Mszy porannej), poniedziałek i wtorek przed Środą Popielcową. 

    Nabożeństwo ma charakter głównie pokutny oraz przebłagalny za grzechy popełnione przez chrześcijan w okresie karnawału. Co istotne, jest wynagrodzeniem za winy nie tylko samych uczestniczących w adoracji, ale wszystkich ich współwyznawców. Traktuje się to nabożeństwo również jako chroniące przed złem, pokusami i wszelkimi niebezpieczeństwami. Jednak, jak w przypadku każdej adoracji Najświętszego Sakramentu, ma przede wszystkim służyć pogłębieniu wiary i umocnieniu relacji z Bogiem.(źródło: Dominikański Ośrodek Liturgiczny)

    W Archidiecezji Glasgow jest praktykowane nabożeństwo 40 godzinne, które rozpoczyna się w niedzielę wieczorem i adoracja Najświętszego Sakramentu trwa przez cały dzień w poniedziałek i we wtorek:

    • 26 stycznia w Trzecią Niedzielę zwykłą – St. Aloysius’ – Garnethill
    • 2 lutego w uroczystość Ofiarowania Pańskiego – St. Brigid’s – Toryglen, Turnbull Hall, Nazareth House – Cardonald


    ***

    26 stycznia

    W trzecią Niedzielę Zwykłą Kościół zachęca do szczególnego zwrócenia naszej uwagi na Słowo Boże.

    Papież Franciszek ogłosił ustanowienie Niedzieli Słowa Bożego Listem Apostolskim w formie motu proprio „Aperuit illis” wydanym 30 września 2019 roku. Dokument został popisany w 1600 rocznicę śmierci oraz w liturgiczne wspomnienie św. Hieronima – wielkiego miłośnika i tłumacza Pisma Świętego, doktora Kościoła.

    ***

    Co Ojciec Pio mówił o lekturze Pisma Świętego?

     

    o. Pio

     Archiwum Głosu Ojca Pio

    ***

    W czasach Ojca Pio czytanie Pisma Świętego przez wiernych nie było tak rozpowszechnione, jak dzisiaj. Niemałą trudnością był zresztą sam dostęp do świętego tekstu. W zapiskach Cleonice Morcaldi, jednej z najbliższych Ojcu Pio duchowych córek znajdujemy wymowne tego świadectwo.

    Któregoś dnia moja przyjaciółka, bardzo pobożna, przyniosła mi książkę, którą pożyczyły jej klaryski tylko na trzy dni. To było Pismo Święte. Z radości aż krzyknęłam. Trzymałam w rękach księgę, którą mogą mieć tylko kapłani! Pomyślałam, że przepiszę ją do grubego zeszytu, żeby zawsze mieć przy sobie słowo Boże. Pracowałam dzień i noc przy świetle lampki oliwnej, bez przerwy. Musiałam jednak oddać książkę koleżance, zanim skończyłam. To były księgi proroków. Zaczynało się tak: „Synów odchowałem i wypiastowałem, lecz oni odstąpili ode mnie. Wół zna swego właściciela, a osioł żłób swego pana, lecz Izrael nie ma rozeznania, mój lud niczego nie rozumie”. Tak bardzo poruszyły one moje serce, że się rozpłakałam. Płaczę za każdym razem, gdy je czytam. Ta książka tak mi się spodobała, że pochłaniałam ją umysłem i sercem. Jak spragniona łania piłam słowo Pana. Mówiłam: błogosławieni kapłani i zakonnice, że posiadają taki skarb.

    Choć dopiero Sobór Watykański II w 1965 roku zakończył ostatecznie w Kościele okres ostrożności w dawaniu świeckim do ręki tekstu Pisma Świętego, Ojciec Pio w kierownictwie duchowym bardzo zachęcał do jak najbliższego kontaktu ze słowem Boga, widząc w tym wielką wartość. Szczególnie wymowny jest tutaj list do Raffaeliny Cerase z 28 lipca 1914 roku, w którym przywołując przykłady i słowa różnych świętych, pisał:

    Przerażają mnie, moja Siostro, szkody, jakie czyni brak lektury Pisma Świętego. Nieprawdopodobny wydaje się szacunek, jaki dla świętych ksiąg miał św. Hieronim. Salvinie polecał, aby zawsze miała w ręku pobożne księgi, gdyż są one potężną tarczą pomocną w odrzuceniu wszelkich bezbożnych myśli, z którymi boryka się człowiek w młodym wieku. To samo wpajał św. Paulinowi: „Niech zawsze w twoich rękach znajduje się Pismo Święte, które dzięki pobożnej lekturze da pokarm twemu duchowi”. Wdowę o imieniu Furia namawiał, aby często czytała Pismo Święte oraz książki doktorów, których nauczanie jest święte i zdrowe, aby nie musiała męczyć się w wyborze pomiędzy błotem fałszywych dokumentów a złotem świętej i zdrowej nauki.

    Do Demetriady pisał: „Kochaj Pismo Święte, jeśli chcesz być kochana, napełniona i strzeżona przez Bożą Mądrość. Ona wpierw Cię ozdobi na różne sposoby – dodaje szybko święty doktor – umieści klejnoty na Twej piersi, kolie na szyi, drogie kamienie w uszach. W przyszłości święta lektura niech będzie Twoimi drogocennymi kamieniami i Twoją radością, świętymi myślami i pobożnym uczuciem, jakimi ozdobisz Twego ducha”. Potwierdza to św. Grzegorz, używając alegorii lustra: „Duchowe książki są jak lustro, które Bóg stawia przed nami, abyśmy patrząc na nie, mogli naprawić nasze mankamenty i przyozdobić się wszelkimi cnotami. Podobnie jak próżne kobiety często przeglądają się w lustrze, starając się usunąć wszelkie skazy z twarzy, na tysiąc sposobów poprawiają włosy, aby wyglądać pięknie w oczach innych, tak też chrześcijanin winien często przed oczy stawiać sobie Pismo Święte, aby poprawić błędy i umocnić cnoty, by podobać się swemu Bogu”.

    Nie będę odwoływał się do innych autorytetów. Chcę podkreślić, jaką siłę w zmianie drogi czy wejściu na drogę doskonałości, także świeckich osób, posiada święta lektura. Wystarczy zastanowić się nad nawróceniem św. Augustyna. Kto spowodował, że ten wielki człowiek się nawrócił? Nie były to ani łzy matki, ani elokwencja św. Ambrożego, lecz lektura świętej księgi. Kto czyta jego Wyznania nie może powstrzymać się od łez. Jakąż straszną walkę, jakież wielkie konflikty przeżywał w swym sercu, by odrzucić lubieżne przyjemności. Mówił, że jego wola była jak przykuta łańcuchem, a piekielny nieprzyjaciel trzymał go w okowach potrzeb. Mówił, że przeżywał agonię, kiedy miał pozostawić swe stare przyzwyczajenia. Mówił też, że gdy zbliżał się do rozwiązania, jego stare przyzwyczajenia i przyjemności odciągały go od dobrych postanowień i mówiły: Co, zostawiasz nas? Od tego momentu nie będziemy już z tobą przez całą wieczność? Podczas gdy przeżywał wewnętrzną walkę, usłyszał głos, który mu powiedział: „Weź i czytaj”. Od razu posłuchał tego głosu i czytając rozdział z listu św. Pawła, poczuł, jak natychmiast jego umysł oczyścił się z gęstej mgły, zniknęła twardość serca i ogarnęła go radość i głęboki pokój ducha. Od tej chwili św. Augustyn zrywa ze światem, z demonem, z ciałem i cały oddaje się służbie Bogu, stając się wielkim świętym, któremu dziś oddaje się cześć na ołtarzach. historia wspomina jeszcze św. Ignacego z Loyoli, który podczas choroby dzięki podjętej z nudów lekturze duchowej zmienił się z kapitana ziemskiego króla w kapitana Króla Niebios. Jeżeli lektura Pisma Świętego posiada wielką siłę, będącą w stanie przemienić ludzi w istoty duchowe, to o ileż potężniejsze w doprowadzeniu do jeszcze większej doskonałości winno okazać się czytanie Pisma Świętego przez osoby rozwinięte duchowo.

    W tym samym liście Ojciec Pio wspomina też o modlitewnym czytaniu Biblii, zachęcając do takiej właśnie pogłębionej lektury świętego tekstu:

    Święty Bernard mówi o czterech stopniach lub środkach, dzięki którym kroczy się do Boga i rozwija w doskonałości. Pisze, że są to: czytanie i medytacja, modlitwa i kontemplacja. Na potwierdzenie tego przytacza słowa Boskiego Nauczyciela: „Szukajcie a znajdziecie. Pukajcie, a otworzą wam”. Odnosząc to do czterech środków czy stopni doskonałości, twierdzi, że poprzez czytanie Pisma Świętego oraz innych świętych i pobożnych książek szuka się Boga. Znajduje się Go poprzez medytację. Dzięki modlitwie puka się do Jego serca, a dzięki kontemplacji wchodzi się do teatru Bożego piękna. Wszystko stoi otworem przed oczyma naszego umysłu dzięki czytaniu, medytacji i modlitwie. W innym miejscu autor ten pisze, że lektura jest niejako pokarmem dla duszy. Podczas medytacji „przeżuwa się” ten pokarm poprzez rozważania. Na modlitwie doświadcza się jego smaku, zaś kontemplacja jest słodyczą pokarmu duchowego, który umacnia i pociesza duszę. Lektura zatrzymuje się na stronie zewnętrznej tego, co się czyta. Medytacja analizuję istotę rzeczy. Modlitwa przeszukuje ją, używając swych próśb. Kontemplacja delektuje się nią, jak rzeczą, którą się posiada.

    Wspominana na wstępie Cleonice Morcaldi, gdy już posiadała wszystkie księgi Pisma Świętego, na jednej z nich otrzymała od Ojca Pio dedykację, która również dla nas niech będzie zachętą i wskazówką od świętego Stygmatyka:

    Duch Święty niech prowadzi Twój umysł, niech pozwoli Ci odkrywać ukryte prawdy zawarte w niniejszej księdze i niech rozpali Twą wolę, byś je wprowadzała w życie.

    Ojciec Pio z Pietrelciny

    o.Tomasz Duszyc OFMCap /naszczas.pl/Tygodnik Niedziela

    ***

    „Osobista lektura Pisma Świętego prowadzi do fascynacji Bogiem”

    “Trzeba najpierw samemu „zasmakować” w osobistej lekturze ksiąg biblijnych. Wtedy łatwo będzie nam podzielić się osobistymi przeżyciami w słuchaniu słów, które Bóg do nas kieruje” – podkreślił ks. prof. Henryk Witczyk, przewodniczący Dzieła Biblijnego.

    fot. Plusonevector/Freepik/Stacja7.pl

    ***

    Biuro Prasowe KEP: Księże Profesorze, z ustanowienia papieża Franciszka, III niedziela zwykła obchodzona jest w całym Kościele jako Niedziela Słowa Bożego. Jaki jest główny cel tej inicjatywy?

    Ks. prof. Henryk Witczyk: Papież Franciszek podaje kilka celów, które winny być osiągane poprzez uroczyste przeżywanie Niedzieli Słowa Bożego, zwłaszcza celebracje liturgiczne w parafiach i diecezjach. Równie ważne są różne aktywności związane ze Słowem Bożym zawartym w Piśmie świętym w naszych rodzinach. Sądzę, że ich syntetycznym ujęciem są słowa Aperuit illis („Oświecił ich umysły, aby rozumieli Pisma”; por. Łk 24, 45), które otwierają papieskie Motu proprio ustanawiające tę celebrację. Zmartwychwstały Jezus oświecił umysły uczniów idących z Jerozolimy do Emaus. Byli rozczarowani przebiegiem procesu, drogi krzyżowej, ukrzyżowania – i ostatecznie złożenia do grobu umęczonego Mesjasza – Króla głoszącego Królestwo Boże jako obecne pośród nich. Gdy dołączył do nich tajemniczy Wędrowiec, zaczął z nimi rozmawiać, zadawać pytania, a ostatecznie wyjaśniał im Pisma, które mówiły o cierpieniach Mesjasza, wpisanych w Jego drogę do Chwały. Jak sami wyznali, pod wpływem tych Jego słów, w każdym z nich „pałało serce”, otworzyły się ich oczy na aktywną i miłującą obecność zmartwychwstałego Pana. On stał się na nowo najważniejszą Osobą w ich życiu! Centrum życia całego Kościoła apostolskiego, gdy objawił się z kolei wszystkim uczniom w wieczerniku, niosąc im swoje słowa: Pokój wam!

    Tylko apostołowie z „otwartymi oczami” i „sercami pałającymi” ogniem Bożej obecności darowanej im w słowach Zmartwychwstałego mogli stać się głosicielami i świadkami Ewangelii. W Niedzielę Słowa Bożego cały Kościół pod przewodnictwem papieża Franciszka chce uwielbiać Boga za Jego obecność pod postacią słów Pisma świętego proklamowanych w Kościele, chce też dziękować Ojcu niebieskiemu za Słowo, które od Niego pochodzi! Ono otwiera nam oczy na misterium Trójcy Świętej, na Jej działanie w dziejach świata i ludzi, na Jej obecność w Kościele.

    W jaki sposób można realizować założenia tej Niedzieli na co dzień? Co może być pomocne w poznawaniu Słowa Bożego?

    Najważniejsze jest codzienne czytanie Pisma świętego. Dobrze jest zacząć od ksiąg Nowego Testamentu, które są nam mało znane, na przykład listy św. Pawła czy tzw. listy katolickie. One nie tylko wyjaśniają nauczanie Chrystusa, otwierają misterium Jego osoby, ale nade wszystko odnoszą je do życia tak pojedynczych wierzących jak i wspólnoty Kościoła. Ta aplikacja ma dla nas – borykających się dzisiaj z podobnymi wyzwaniami – absolutnie podstawowe znaczenie. Dokonywana jest bowiem pod natchnieniem Ducha Świętego, który jest Nauczycielem Kościoła wszystkich czasów aż do skończenia świata. To On, nie badania socjologiczno-psychologiczne, prowadzi Kościół do poznania Prawdy o zbawieniu człowieka, objawionej przez wcielonego Syna Bożego w Ewangeliach i Tradycji.

    Dużą pomocą w poznawaniu Słowa Bożego są istniejące w wielu parafiach kręgi biblijne, wspólnoty praktykujące lectio divina. W większości diecezji, w wielu dekanatach bibliści prowadzą regularne wykłady z Pisma św. dla osób świeckich i zakonnych w ramach różnego rodzaju szkół Słowa Bożego (głównie w soboty). Warto również wybrać się na rekolekcje biblijne, organizowane w licznych domach rekolekcyjnych.

    A niezastąpioną pomocą w osobistym studium Pisma świętego jest od roku aplikacja pod nazwą „Dzieło Biblijne”, stworzona dzięki dużemu zaangażowaniu i patronatowi KUL Jana Pawła II oraz Instytutowi Nauk Biblijnych KUL. Jest ona dostępna bezpłatnie w smartfonach, laptopie czy w wygodnym do czytania tablecie. A osoby zainteresowane nie tylko duchowym, ale i badawczym poznawaniem treści Pisma św. zachęcam do czytania artykułów naukowych w najlepszym polskim czasopiśmie biblijnym „The Biblical Annals”. Jest ono dostępne gratis na platformie czasopism KUL (https://czasopisma.kul.pl/index.php/ba), razem w biblijno-teologicznym „Verbum Vitae” (https://czasopisma.kul.pl/index.php/vv). Zamieszczane są w nich opracowania aktualnie dyskutowanych zagadnień i tematów – także w języku polskim.

    Św. Hieronim powiedział, że „nieznajomość Pisma świętego jest nieznajomością Chrystusa”. W jaki sposób można zachęcić wiernych do czytania Pisma Świętego?

    Trzeba najpierw samemu „zasmakować” w osobistej lekturze ksiąg biblijnych, czyli w dialogu z Bogiem. Wtedy łatwo będzie nam podzielić się osobistymi przeżyciami w słuchaniu słów, które Bóg do nas kieruje. W istocie bowiem czytanie Pisma świętego jest jedynie „narzędziem” umożliwiającym Ojcu niebieskiemu, Synowi Bożemu i Duchowi Prawdy komunikowanie się z nami. A każdy, kto świadomie chce przeżywać swoją wiarę, jest maksymalnie zainteresowany tym, co Bóg chce mi dzisiaj, w tym tygodniu, w tę niedzielę powiedzieć. Dopiero znając przesłanie do mnie skierowane mogę odpowiedzieć w modlitwie: uwielbienia, dziękczynienia, ufności czy prośby.

    Osobista lektura Pisma świętego prowadzi wierzących także do fascynacji Bogiem, osobą i nauczaniem Syna Bożego, działaniem Ducha Świętego w dziejach świata, pojedynczych ludzi, w historii Ludu Bożego pierwszego i nowego Przymierza, a nade wszystko w życiu współczesnego Kościoła, do którego zostaliśmy powołani.

    KAI/Stacja7.pl

    ***

    Ks. Teodor Sawielewicz na Niedzielę Słowa Bożego:

    nie trzeba czytać Biblii od deski do deski

    fot. radio Niepokalanów

    ***

    Katolik powinien regularnie czytać Biblię, choć niekoniecznie musi to być przeczytanie jej od deski do deski. Wiele osób poznaje treść Biblii poprzez wybieranie konkretnych ksiąg, rozdziałów lub tematów, które są dla nich budujące – powiedział ks. Teodor Sawielewicz. Rekolekcjonista, założyciel kanału Teobańkologia, w rozmowie z KAI, wyjaśnił dlaczego warto sięgać po lekturę Pisma Świętego, opowiedział także jakie inicjatywy biblijne można znaleźć na kanale Teobańkologia. Jutro, już po raz piąty, będziemy obchodzić w Kościele Niedzielę Słowa Bożego, ustanowioną przez papieża Franciszka.

    Zadałbym pytanie mężowi: „czy to ważne, by poznawać każdego dnia lepiej swoją żonę? Przecież ją już niby poznałeś, to po co na to poświęcać więcej czasu?”. Św. Hieronim napisał takie słowa w czasach, w których nie było druku, a zdecydowana większość ludzi nie umiała czytać: „nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa”. Najważniejsze przykazanie Starego Testamentu zaczyna się od słów: „Słuchaj Izraelu…”. Skoro mamy komuś ufać, powierzać mu swoje życie, kogoś naśladować, kochać, to najpierw musimy go poznawać. Każda karta Ewangelii to skarbiec informacji o życiu i posłannictwie Tego, w którego wierzymy.

    Papież Franciszek w swoim orędziu o ustanowieniu tej niedzieli podkreślił, że „Słowo Boże powinno być zawsze obecne w naszym życiu, a zwłaszcza w niedzielę, abyśmy mogli rozpoznać w nim obecność Chrystusa, który przemawia do nas i prowadzi nas”. Poprzez regularne spotkanie z Pismem Świętym możemy coraz bardziej odkrywać Boże przesłanie dla nas, pogłębiać wiarę, kształtować sumienie i prowadzić bardziej świadome życie chrześcijańskie.

    Ma Ksiądz pomysł jak zachęcić wiernych do czytania Biblii? Jak podkreślił Franciszek, celem Niedzieli Słowa Bożego jest to, by „w ludzie Bożym wzrosła religijna i bliska znajomość Pisma Świętego”.

    Myślę, że ogromna rolę ma tu nastawienie człowieka do Biblii, ale też głód. Prorok Amos wypowiada takie słowa: „Oto nadejdą dni – wyrocznia Pana Boga – gdy ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz głód słuchania słów Pańskich. Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie”. Jeśli ktoś zdaje sobie sprawę, że Biblia to żywe Słowo Boga, Słowo, które ma moc przemiany serca i życia, to nie trzeba go specjalnie zachęcać do chłonięcia Go.

    Czy trzeba namawiać wygłodniałego do jedzenia? W Biblii znajdują się wskazówki jak żyć na Bożą chwałę, a przez to doświadczać wielu skutków ubocznych takiego życia: szczęście, dobre zarządzanie finansami, pozbycie się lęków i zmartwień itp. Rozmawiając z różnymi ludźmi, słyszałem podobne zdania: „Bóg jeden wie, co powinienem w tej sytuacji zrobić, modlę się o jakąś wskazówkę i nic…”. A kiedy pytałem: „A czy zajrzałeś do Pisma Świętego?”, odpowiadali ze zdziwieniem: „Ale po co? Przecież ja mam taki a taki problem do rozwiązania, co ma do tego czytanie Biblii?”. Odpowiadałem podobnymi słowami: „Zajrzyj, a sam się przekonasz”. Niektórzy z tych ludzi wracali potem do mnie z niesamowitymi świadectwami, a czytanie Słowa Bożego stało się odtąd ważnym elementem ich codzienności.

    Również na Teobańkologii można znaleźć wiele interesujących treści umożliwiających lepsze poznanie Pisma Świętego, chociażby różnego rodzaju medytacje nad tekstem biblijnym, czy mógłby Ksiądz nieco o nich opowiedzieć?

    Staram się, by treści i motywy zaczerpnięte z Pisma Świętego towarzyszyły każdemu aspektowi działalności Teobańkologii. Pojawiają się w błogosławieństwach w postaci postów i rolek o 7:00 i 19:00, w codziennych transmisjach różańcowych o 20:30, są inspiracją do rozmaitych akcji, są zawarte na naszej płycie “Niech zstąpi Duch Twój”.

    Jedną z najważniejszych inicjatyw związanych z Pismem Świętym są serie Komentarzy Biblijnych. Na początku przygotowywałem je sam. Później zaprosiłem do współpracy ks. prof. Mariusza Rosika – wybitnego polskiego biblistę – który w kilku- albo kilkunastominutowych filmach odpowiada na ważne pytania w oparciu o Pismo Święte. W ramach ostatniej serii były podejmowane m.in. takie zagadnienia: Czy Bóg chce mojej choroby? Czy Bóg może posłużyć się złem? Dlaczego Bogu na mnie zależy? Po co Kościołowi papież? To ważne pytania, na które czasem sami nie potrafimy znaleźć przekonującej odpowiedzi. Dlatego właśnie warto posłuchać, co ma nam w tych kwestiach do przekazania Pismo Święte, co do nas mówi sam Bóg.

    Myśli Ksiądz, że każdy katolik powinien przeczytać Pismo Święte od początku do końca? Dlaczego to tak mało powszechna praktyka wśród ludzi wierzących?

    Może zacznę od tego drugiego pytania. Powody, by czegoś nie robić, zawszę się znajdą: „Nie mam czasu”, „I tak nic z tego nie rozumiem, to za trudne”, „Nie lubię czytać”, „Wolę posłuchać kazania, katechezy, konferencji”, „To nudne i nie ma związku z moim życiem”. To tylko niektóre z wymówek, jakie słyszałem. Przy okazji zapraszam na do naszej akcji wielkopostnej „Jerycho – zmień swoje nawyki”. Może warto będzie te nauki zastosować właśnie do stałego zaprzyjaźnienia się z Pismem Świętym!

    A wracając do tematu, myślę, że każdy katolik powinien regularnie czytać Biblię, choć niekoniecznie musi to być przeczytanie jej od deski do deski. Wiele osób poznaje treść Biblii poprzez wybieranie konkretnych ksiąg, rozdziałów lub tematów, które są dla nich budujące. I to jest bardzo dobry pomysł, bo pozwala na głębsze zrozumienie konkretnych treści i ich odniesienie do swojej codzienności. Nie ma uniwersalnej, jednej metody. Papież Benedykt XVI mówił tak: „Rozważajcie często Słowo Boga i pozwólcie, aby Duch Święty był waszym nauczycielem. Odkryjecie wówczas, że myśli Boga nie są myślami ludzi. Będziecie skłonni kontemplować prawdziwego Boga i odczytywać wydarzenia historii Jego oczyma. Zakosztujecie w pełni radości, jaką rodzi prawda”. To jest właściwy klucz do lektury Pisma Świętego.

    Nie chodzi tylko o poznanie treści minionych wydarzeń, biografii Jezusa czy dziejów pierwotnego Kościoła, ale o czerpanie wiedzy i mądrości potrzebnej człowiekowi tu i teraz, powiązanie tych wydarzeń ze swoim życiem, o poddanie się Bożemu prowadzeniu, słuchanie Jego głosu każdego dnia, w każdej sytuacji. Przy takim podejściu do Pisma Świętego człowiek z biegiem lat czerpie z niego coraz więcej, coraz więcej odkrywa, rozumie i można powiedzieć, że ta lektura nigdy dla niego się nie kończy. I – uwaga – co najważniejsze: człowiek, który poznaje Stwórcę przez lekturę Biblii, w końcu dojdzie do pragnienia – ja chcę nie tylko o Bogu czytać, ja chcę Jego!

    Czy ma ksiądz jakieś wskazówki dla osób, które chciałyby zacząć czytać Pismo Święte, ale czują się zniechęcone jego objętością lub trudnością w zrozumieniu niektórych fragmentów?

    W dzisiejszych czasach można wykorzystać różne narzędzia, takie jak aplikacje mobilne, audiobooki lub podcasty, które dają łatwy dostęp do lepszego rozumienia Pisma Świętego. Trzeba jednak pamiętać, że głównym celem czytania Biblii nie jest jej zrozumienie, ale raczej sięgnięcie do tego, co jest niejako pod naskórkiem tekstu – a jest tam sam Bóg, którego możemy spotkać, nawet wtedy, gdy nie rozumiemy tego, co czytamy. On jest przecież Słowem, a to Słowo, które czytamy jest Bogiem.

    W seminarium przeczytałem na głos w oryginalnym języku dwa razy cały Nowy Testament. Niewiele z języka greckiego rozumiałem, ale chciałem się “otaczać” Bogiem. Fale dźwiękowe, wiadomo, nie są Bogiem, ale to Słowo Nim jest. Jeśli coś wydaje się nam niezrozumiałe, zbyt trudne, a bardzo nam zależy na zrozumieniu, mamy dziś sporo możliwości, by znaleźć pomoc, wsparcie, wyjaśnienie nurtujących nas kwestii. Jedną z nich jest Teobańkologia, bezpieczna przestrzeń modlitwy przeniknięta Słowem Bożym, z naszym hasłem “Niech Ewangelia się niesie na chwałę Bożą i pożytek ludzi jak najlepszymi środkami”.

    Jakie są Księdza ulubione fragmenty Pisma Świętego?

    Ewangelia św. Jana 10,10 [Ja przyszedłem po to, aby [owce] miały życie i miały je w obfitości – KAI] – ten cytat umieściłem też na moim obrazku prymicyjnym. Gdy rozważałem ten fragment, dotarło do mnie, że Pan Bóg chce dla mnie szczęścia, życia w obfitości tutaj na ziemi.

    Wcześniej chrześcijaństwo kojarzyło mi się inaczej: Królestwo Boże rozumiałem jako rzeczywistość odległą, niedostępną człowiekowi tu i teraz, na ziemi mam się męczyć i cierpieć, by potem pójść do nieba. Ten fragment zmienił moje myślenie. Zrozumiałem też, że odnosi się on do mojej misji. Ja jako pasterz dostałem misję od Dobrego Pasterza – Jezusa Chrystusa – po to, by uczynić obfitym życie innych.

    Czy ma Ksiądz jakieś osobiste świadectwo dotyczące momentu czytania Pisma Świętego, który wpłynął znacząco na Księdza życie duchowe?

    Przypominam sobie taką sytuację, gdy miałem 17 lat i jechałem autobusem do szkoły. Natknąłem się wtedy na fragment, który opisuje spotkanie Jezusa z niewidomym. Jezus zapytał tego człowieka: „Co chcesz, abym Ci uczynił?”, a on mu odpowiedział „Panie, żebym przejrzał”. Tak bardzo mnie wtedy dotknęły te słowa, przez kolejne dni wypowiadałem je niemalże bez przerwy i były tak naprawdę początkiem mojego głębokiego nawrócenia, zmiany, kiełkowania dobrych pragnień i uzdrowienia wielu ran na duszy.

    Gdzie szukać pomocy w interpretacji niezrozumiałych fragmentów Pisma Świętego?

    Pismo Święte jest zbiorem tekstów, które wymagają znajomości pewnego kontekstu i umiejętnej interpretacji. Czytanie Biblii bez odpowiedniej wiedzy i przygotowania może prowadzić do niewłaściwego zrozumienia treści, odnalezienia w niej sprzeczności, nawet absurdów, wyprowadzenia błędnych wniosków, wypaczenia obrazu Boga i Jego miłości. Dlatego warto korzystać z powszechnie dziś dostępnych komentarzy i objaśnień opracowanych przed doświadczonych biblistów, uwzględniających kontekst historyczny i kulturowy oraz kwestie języka i tłumaczeń, dobrym pomysłem jest też lektura we wspólnocie.

    Warto również korzystać z innych katolickich źródeł, takich jak publikacje katolickie, czasopisma, strony internetowe i aplikacje mobilne, które oferują komentarze, wyjaśnienia i materiały pomocne w zrozumieniu Pisma Świętego. Tylko proszę, by te moje powyższe zachęty do zgłębiania wiedzy o Biblii nie zniechęciły do tego, by by po prostu Pismo Święte otwierać i czytać. Ono jak zaklinacz węży będzie nawet bez naszego zrozumienia lub odczucia wyrzucać z nas złe myśli i pragnienia, o ile z wiarą i otwartym sercem staramy się je zgłębić i odnieść do swojego życia.

    rozmawiała Anna Rasińska/KAI/Tygodnik Niedziela

    ***

    Ks. Krzysztof Wons: Słowo Boże już nas zna, czeka na nas

    O medytującym Kowalskim, który wychodzi pokonany jako… zwycięzca, mówi ks. Krzysztof Wons, salwatorianin.

    Marcin Jakimowicz: Jeszcze przed dekadą plakat ze słowem „medytacja” pachniał z daleka New Age. Dziś to słowo pada coraz częściej w zakrystiach i salkach katechetycznych…

    ks. Krzysztof Wons: 
    I Bogu dzięki! Nie możemy być w odwrocie, nie możemy być w sytuacji, gdy słowa, które opisywały święte wartości, jak „tęcza”, „orientacja”, „medytacja”, zostają skradzione przez narrację tego świata. To przecież ogromne bogactwo, głęboko zakorzenione w chrześcijaństwie. Słowo meditare wskazuje przecież na to, co dzieje się z nami w najświętszym momencie, jakim jest słuchanie słowa Bożego i przyjmowanie go do własnego życia. Jak moglibyśmy z niego rezygnować? By nie wprowadzać w błąd ludzi zagubionych w informacyjnym chaosie, dodaję do słowa „medytacja” określenie „chrześcijańska”.

    Jan Kowalski chce rozpocząć dzień od biblijnej medytacji. Poranki są naprawdę dobre? A może zostawić sobie medytację na wieczór, na deser?

    Nie! Poranki są bardzo dobre, bo pokazują, że… decyzja nie jest po naszej stronie. Słowo już nas wybrało. Słowo jest poranne, paschalne, otwierające. Wybrzmiewa w nim poranek wielkanocny. Jest w nim Syn Ojca, który stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał. A On jest zawsze poranny. Ja naprawdę nie muszę czekać cały rok na śniadanie wielkanocne. Mogę je spożywać codziennie, i to zasiadając do stołu z samym Jezusem. Poranna medytacja słowa jest jak wschodzące słońce. Ma ona wyprzedzać wszystko, bo „bez Niego nic się nie stało, co się stało”. Przecież wyznajemy od pierwszej strony Biblii, aż po Prolog Janowy, że „na początku było Słowo” (Brandstaetter przetłumaczy „na początku jest Słowo”). To Ono daje początek wszystkiemu. Ono stworzyło i stwarza ten świat. Teologia mówi o creatio continua – ciągłym stwarzaniu. Jestem nieustannie stwarzany przez Słowo. W dzień i w nocy.

    Kowalski postanawia medytować, „gdy znajdzie czas”. Da się tak czy musi z góry go sobie wygospodarować?

    Musi go sobie wygospodarować, bo inaczej wszystko skończy się na pobożnych życzeniach. Niezwykle ważne są systematyczność i wierność. Słowo powinienem asymilować od poranka, i to najlepiej jeszcze przed śniadaniem. Jasne, trzeba być realistą i dostosować medytację do planu dnia. Jesteśmy bardzo niecierpliwi i czytamy Biblię, przyciskając od razu klawisz „enter”. Domagamy się natychmiastowej odpowiedzi. A Biblii trzeba dać czas. To żywa księga, która bada nasze intencje. Jesteśmy pokoleniem, które spędza sporo godzin przy komputerze i ma pod paluszkami klawiaturę. Wydaje się nam, że wciskając „enter”, mamy wszystko pod kontrolą. Klikamy i wyświetlamy to, co chcemy. A pokorny Bóg, który ukrył się w literze, otwiera się przed nami stopniowo, gdy spotyka się z naszą miłością. Słowo Boże już nas zna, czeka na nas.

    Kowalski zerka na opasły tom Biblii i drapie się po głowie: od czego zacząć? Od słowa „z dnia”?

    Wyjął mi to pan z ust! Unikajmy myślenia, że to ja wybieram słowo. To ono wybiera mnie. Kościół, jak dobra matka, karmi nas nim we wszystkich szerokościach geograficznych, a dzień rozpoczyna z nim i profesor teologii, i prosty robotnik, i proboszcz, i wikary. To nie jest słowo, które pochodzi od Kościoła, on je jedynie przekazuje. Czytajmy słowo „z dnia”. Jasne, można się na nie otworzyć już wcześniej. W Centrum Formacji Duchowej jednym z owoców gorzkiego czasu COVID-u jest codzienne internetowe przygotowanie do słuchania słowa z kolejnego dnia. Z tej propozycji korzystają tysiące osób!

    Śniadanie wielkanocne smakuje, bo jest raz w roku. Co zrobić, gdy trawione dzień w dzień słowo nam powszednieje?

    Być mu wiernym i czytać je codziennie. Nawet jeśli nie czujemy jego smaku. Jesteśmy wychowywani do hedonistycznego, zrelatywizowanego przeżywania rzeczywistości: „To czuję, tego nie; to lubię, tego nie”, a słowo niezależnie od tego, w jakim jestem stanie (czy uniesienia, czy acedii), jest zawsze takie samo – i jest pełne życia. Rozwiązanie? Być wiernym, stałym, konsekwentnym, nie oceniać medytacji wedle własnego samopoczucia (to pułapka, którą Zły chętnie wykorzystuje). Mówię kończącym rekolekcje: „Być może owoc zobaczysz dopiero po miesiącach, po latach. Ale naprawdę go zobaczysz!”. Słowo przemienia od środka, delikatnie, bez fajerwerków. W Krakowie nie ma weekendu bez fajerwerków, a niebo jest im potrzebne jedynie jako tło. Nie możemy z Boga robić tła dla naszych medytacyjnych fajerwerków, a z Biblii tła dla naszych oczekiwań!

    Kowalski, otwierając Biblię, ma zrezygnować z oczekiwań i pragnień?

    Nie! Ma chodzić z wielkimi pragnieniami, ale jednocześnie szukać w sobie wewnętrznej wolności wobec własnych oczekiwań. Czasami musi przełknąć gorzkie lekarstwo, ze świadomością, że jeśli będzie je cierpliwie zażywał, to pomoże mu wyzdrowieć. Bóg ma odpowiedź na wszystko, naprawdę. Trzeba tylko otwierać Biblię i czytać, czytać, czytać.

    Właściwie kto kogo czyta? Kowalski Biblię czy Biblia Kowalskiego?

    To kluczowe pytanie! To Biblia czyta mnie, choć wydaje się, że jest odwrotnie. To absolutne sedno tej rzeczywistości! To nie my mamy panować nad tekstem, ale on nad nami. Jak wiele zależy od tego, jak się otwieram na Słowo, czy je przeżywam i „przeżuwam”. Lectio divina to przecież Boże czytanie. To Bóg mnie czyta, nie ja Jego. Może być przecież i tak, że czytam słowo, nie wychodząc poza własne myśli. Benedykt XVI przypominał, że trzeba pytać, co mówi tekst sam sobie, bo istnieje niebezpieczeństwo, że moje czytanie będzie jedynie pretekstem, by nigdy nie wyjść poza własne myśli. Wiem lepiej! Ktoś otwiera Biblię i ziewa: „Znowu to samo? Co tu jeszcze medytować? Ileż homilii na ten temat powiedziałem”.

    Często zdarza się Księdzu odkryć coś nowego w słowie, które zna na pamięć?

    Nieustannie. Bo ono nigdy nie jest tym samym Słowem. Stare są tylko litery, ale za ich murem skrywa się słowo, które jest zawsze świeże, nowe, kochające. Nie narzekajmy: „Znam to na pamięć”. I nie chodzi nawet o pamięć intelektualną, ale o serce, bo to ono „pamięta”. Psycholog powie, że najsilniejsza pamięć to pamięć przeżyciowa. Ojcowie pustyni – często analfabeci – uczyli się na pamięć całych ksiąg czy nawet psałterza.

    Ale często „przeżuwali” przez cały dzień jedno słowo!

    Sam to praktykuję. Łapię się jednego zdania, wersetu i to przeżuwam. „Powiedz tylko słowo, a będzie uzdrowiona dusza moja”. Jedno słowo może mnie karmić całymi miesiącami, bo jest ono niezgłębione. Starożytni powtarzali, że „Bóg wypowiedział tylko jedno słowo, a myśmy wiele słów usłyszeli”. Tym jednym jedynym, najdroższym słowem jest imię „Jezus”.

    „Tylko Jego imię zawiera Obecność, którą oznacza” – czytam w katechizmie.

    To przecież to jedno jedyne Słowo uczyło tradycję wschodnią „modlitwy Jezusowej”. Świetnie, że o tym mówimy, bo to ono właśnie odróżnia medytację chrześcijańską od niechrześcijańskiej. Ewagriusz z Pontu podpowiadał, by powtarzać to Imię „z gniewem” (użył takiego określenia! Chodziło mu o wiarę, dynamikę, modlitwę całym sercem), dlatego że to Słowo kryje w sobie moc, rodzi do życia, zbawia. To nie jest tak, że jakąś techniką wywołuję skutki (to sedno medytacji niechrześcijańskiej). To nie jest mantrowanie, które przynosi ukojenie. Niektórzy podpowiadają: powtarzaj jedno słowo, nieważne jakie. Nie! Tu nie ma relatywizmu, tu chodzi o słowo Boga, bo to Ono nas stwarza.

    A gdy Kowalski natrafia na fragment, którego nie rozumie? Na przykład opis budowy świątyni? Ma się mu poddać?

    To kluczowe sformułowanie! Trzeba czytać, nie rezygnować. Najbardziej głęboka modlitwa jest… pasywna. Passivum divinum. Pozwalam słowu działać. To najbardziej święty moment medytacji. I nie chodzi o letniość, bierność, doskonale znany nam stan „lelum polelum”. Łukasz opisał, jak pięknie przeżywa ten stan Maryja. Najpierw słucha, potem zachowuje, jednocześnie strzeże – tłumacząc inaczej: „strzeże jak żołnierz” (zdając sobie sprawę, że złodziej szuka okazji, by to słowo wykraść) – i wreszcie medytuje, czyli pozwala, „by słowo wyjaśniało się przez słowo”.

    „Jeszcze nikt swoim pytaniem okna w niebie nie wybił. Odpowiedzi w niebie nie brakuje, brakuje dobrych pytań. Nieraz trzeba się z Biblią pokłócić” – opowiadał mi Ksiądz. Kowalski się na to odważy?

    Czasami jego medytacja będzie przypominała walkę Jakuba z aniołem. W ciemnej nocy zniechęcenia, posuchy, zmęczenia. Najważniejsze jest to, co zrobił Jakub. Jego krzyk: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz!”. Bóg zachęca: „Kłóć się ze Mną, wiedź ze Mną spór”. W medytacji przychodzi moment, który ojcowie starożytni nazywali synkrisis – kryzysem. Konfrontacja. Słowo wprowadza cię w błogosławiony kryzys, który prowadzi do nawrócenia. Kłóćmy, się, walczmy, opowiadajmy Bogu, „co nam leży na wątrobie”. Ważne, byśmy na końcu otrzymali imię, które otrzymał Jakub: „Walczący z Bogiem”, bo „walczyłeś z Bogiem i ludźmi i zwyciężyłeś”. Kto wyszedł z tej medytacji, kuśtykając, z przetrąconym biodrem? Anioł czy Jakub? Ale – uwaga! – Jakub wyszedł jako zwycięzca. Nigdy bardziej nie jesteśmy zwycięzcami niż wtedy, gdy dajemy się pokonać przez Boga i Jego słowo.

    rozmawiał –Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ***

    10 powodów, dla których warto czytać Pismo Święte

    Niedziela Słowa Bożego jest dobrym dniem, by w centrum myśli, modlitwy i dyskusji postawić Pismo Święte. Największym problemem jest zawsze motywacja. Dlaczego warto? Dlaczego trzeba? Podzielę się dziesięcioma powodami – pięć nazwijmy niewierzącymi a pięć powodami wierzącymi.

    Po co Niedziela Słowa Bożego?

    30 września 2019 r. Papież Franciszek opublikował list „Aperuitillis”. Okazją do napisania krótkiego, ale bardzo treściwego dokumentu o Biblii była 1600 rocznica śmierci św. Hieronima. Wszak to słynny tłumacz Wulgaty powiedział: „Nieznajomość Pisma jest nieznajomością Chrystusa”. W dokumencie tym Ojciec Święty między innymi ustanawia Niedzielę Słowa Bożego, która ma przypadać w 3. niedzielę zwykłą.

    Powodów wybrania jednej niedzieli na to, by skupić wszystkie myśli na Piśmie Świętym jest kilka. Po pierwsze na zakończenie Nadzwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia Papież poprosił, aby «jedna niedziela [w ciągu roku została] w całości poświęcona słowu Bożemu, aby zrozumieć niewyczerpalne bogactwo pochodzące z tego nieustannego dialogu między Bogiem a Jego ludem» (List Apost. Misericordia er misera, 7). Po drugie, ma to pomóc wiernym „wzrastać w miłości i w świadectwie w wiary” (AI, 2). Po trzecie, wybór niedzieli w tym czasie roku liturgicznego jest odpowiednim w kontekście troski o jedność chrześcijan i dialog religijny z wyznawcami judaizmu. Jak to ujął Franciszek: „Nie jest to przypadek: celebrowanie Niedzieli Słowa Bożego wyraża charakter ekumeniczny” (AI, 3).

    Uroczyste, czyli jakie świętowanie?

    Jak można przeżywać tę niedzielę? Z jednej strony Ojciec Święty zachęca ogólnie, by  „przeżywać tę Niedzielę jako dzień uroczysty” (AI,3) tak, by była ona poświęcona „celebracji, refleksji oraz krzewieniu Słowa Bożego” (AI, 3). Z drugiej podaje konkretne przykłady, co można w ten dzień zrobić: intronizację Pisma Świętego, udzielanie urzędu lektoratu, wręczenie przez proboszcza wiernym całej Biblii albo chociaż jednej Księgi. Niewątpliwie to też najlepszy czas na to, by całą homilię poświęcić Słowu Bożemu. Przecież niedawno czytaliśmy o tym, że „Słowo stało się Ciałem”, jak i rozpoczęliśmy nowy cykl czytań w Liturgii, co jest dobrą okazją, by chociaż wytłumaczyć sens i układ czytań mszalnych.

    Dołóżmy do tego jeszcze parę propozycji. Niedziela ta jest dobrą okazją, żeby zaprezentować ciekawie aplikację z tekstami biblijnymi (np. „Pismo Święte” Zespołu Pisma Świętego), super produkcję Biblii Audio czy strony internetowe z najpiękniejszymi obrazami biblijnymi (np. artbible.info czy biblical-art.com). To dobry czas, bo sprawdzić, czy i gdzie w domu znajduje się Pismo Święte, porozmawiać o sensie i pożyteczności czytania Słowa Bożego, jak również podzielić się najbardziej uderzającymi postaciami, wydarzeniami czy cytatami z Biblii. Jeśli ktoś nie przeczytał jeszcze listu papieża Franciszka „Aperuitillis”, to niech to zrobi właśnie w tę niedzielę. Tak jak wigilia jest dobrym czasem na składanie życzeń najbliższym, jak Popielec właściwym dniem, by posypać głowę popiołem, tak Niedziela Słowa Bożego jest dobrym dniem, by w centrum myśli, modlitwy i dyskusji postawić Pismo Święte.

    Dlaczego warto? 10 powodów

    Największym problemem jest zawsze motywacja. Dlaczego warto? Dlaczego trzeba? Powodów jest zapewne wiele. Podzielę się dziesięcioma powodami, pięć nazwijmy niewierzącymi a pięć powodami wierzącymi. Nawet jeśli ktoś nie jest osobą wierzącą, warto, by przeczytał Biblię. Po co? Po to…

    1) by rozumieć 1/3 ludzkości, czyli chrześcijan i Żydów.

    2) by rozumieć literaturę, jak „Na wieży Babel” Szymborskiej czy „Mistrz i Małgorzata” Bułhakowa,

    3) by rozumieć dzieła sztuki, jak „Powrót Syna Marnotrawnego” Rembrandta czy „Ofiarę Izaaka” Caravaggia,

    4) by rozumieć muzykę, chociażby „Pasję wg św. Mateusza” Bacha czy „Mesjasza” Haendla,

    5) by rozumieć język, gdy ktoś powie o zakazanym owocu czy nazwie cię faryzeuszem.

    A jeśli jest ktoś wierzącym, znajdzie dodatkową motywację. Jaką? Czytam Biblię…

    1) żeby być wiernym Jezusowi, który mówi: „Pisma nie można odrzucić” (J 10,35),

    2) żeby Jezusa poznać, bo „nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (św. Hieronim),

    3) żeby być wiernym Kościołowi, który zachęca „aby w każdym domu była Biblia … by można ją było czytać i posługiwać się nią w modlitwie” (Benedykt XVI, VD 85),

    4) żeby spotykać się z Bogiem, „albowiem w księgach świętych Ojciec, który jest w niebie spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę” (SWII, KO 21),

    5) żeby nie zmarnować życia, bo każdego kto słucha słów Jezusa i wypełnia je, „można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały rzeki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony” (Mt 7,24-25).

    Kiedy czytamy Biblię, „w księgach świętych Ojciec, który jest w niebie spotyka się miłościwie ze swymi dziećmi i prowadzi z nimi rozmowę” (Dei Verbum, 21). Dla takiego Ojca warto i dla takich rozmów nie szkoda marnować czasu.

    ks. Wojciech Węgrzyniak/Stacja7.pl


    ***

    Franciszek Salezy – prorok miłości, patron dziennikarzy katolickich

    Franciszek Salezy, święty i doktor Kościoła, żyjący we Francji w latach 1567-1622, jest patronem dziennikarzy i pisarzy katolickich. Jego wspomnienie przypada w kalendarzu liturgicznym 24 stycznia.

    ***

    Ludzie świętego przekazu. Święci, którzy rozumieli siłę mediów

    Świat doskonali metody niesienia słów każdego rodzaju. Co ze słowami najcenniejszymi robią chrześcijanie?

    WIKIPEDIA

    ***

    Znane jest powiedzenie, że „na kroplę miodu więcej much złapiesz niż na beczkę octu”. W rozdzierających Europę sporach między katolikami a protestantami miód był jednak towarem deficytowym, za to ocet, zmieszany z krwią, lał się strumieniami. Autor tego powiedzenia, święty Franciszek Salezy, patron dziennikarzy i prasy katolickiej, pokazał, że nie tędy droga.

    Niech czytają

    Był rok 1594, gdy 27-letni Salezy, niedawno wyświęcony na prezbitera, trafił do Chablais, regionu Szwajcarii, który wtedy znalazł się w granicach Księstwa Sabaudii. Młody duchowny miał umacniać tamtejszych katolików i sprowadzać z powrotem do Kościoła wyznawców kalwinizmu. Była to misja straceńcza, bo w tych czasach jako argumentu w sporach teologicznych najchętniej używano stali i ołowiu. Franciszek jednak ufał Bogu tak dalece, że odmówił przyjęcia zbrojnej eskorty. I rzeczywiście, były zamachy na jego życie, ale dziwnym trafem się nie udawały.

    W Chablais z początku szło opornie. Bywało, że Franciszek odprawiał Msze i wygłaszał kazania w pustych kościołach. Pomyślał wtedy, że skoro niewielu chce jego słów słuchać, to może więcej ludzi zechce je przeczytać. Słowo pisane było w tych czasach rarytasem, święty postanowił więc rozprowadzać krótkie artykuły na temat prawd wiary katolickiej, oparte na tekstach Pisma Świętego i stanowiące odpowiedź na twierdzenia protestantów. Kalkulował, że „wrodzona człowiekowi ciekawość tym bardziej skłaniałaby do czytania pism katolickich, im więcej pastorzy broniliby do nich dostępu”. Stwierdził także, iż słowo pisane jest podatniejsze dla rozmyślań, „bo lepiej można rozważyć rzecz pisaną niż wypowiedzianą; w każdej chwili ma się ją przed oczami i nie można jej zapomnieć”.

    „Jeżeli zbijam tysiące niedorzeczności, które zarzuca się katolikom, to nie mówię tego na wiatr, jak utrzymują niektórzy. Nauka pisana zadowoli tych, którzy chcieliby przedstawić ją swoim pastorom i usłyszeć ich replikę; a przy tym racje napisane czarno na białym można przedstawić każdemu, komu się podoba” – wyliczał święty we wprowadzeniu do „Kontrowersji”, dzieła, które powstało z zebranych później pism. Pierwszy tekst powstał 7 stycznia 1595 r. Franciszek pisał pośpiesznie, korzystając z nielicznych wolnych chwil. Gotowe artykuły dawał do przepisania. Odpisy były rozdawane ludności, pojawiały się też w formie plakatów na ulicach i placach.

    Salezy, mierząc się z wszystkimi ważnymi wówczas zarzutami protestantów, wykazywał prawomocność doktryny katolickiej. Omawiał podstawy wiary: Pismo Święte i Tradycję, pisał m.in. o władzy papieża, o soborach, o sakramentach, o czyśćcu i o modlitwie za zmarłych. Choć przedstawiał treści polemiczne, robił to zawsze w uprzejmy sposób. „Słuchaliście gorliwie i ze skwapliwością kazań pastorów, miejcież cierpliwość wysłuchać i mnie. A potem, zaklinam was na Boga, zastanówcie się głębiej nad tym, co przeczytacie, i proście Pana, aby was wspierał Duchem swoim i okazał pomoc w sprawie tak wielkiej wagi” – pisał. Prosząc o życzliwe przyjęcie pism, deklarował: „Zaczynam więc w imię Boga i błagam Go z pokorą, aby swe święte słowo wlał cicho w serca wasze, na kształt świeżej rosy poranku. I nie zapominajcie, proszę, Panowie, o słowach św. Pawła: »Wszelka gorzkość i gniew i zagniewanie, wzgarda, wrzask i bluźnierstwo, i złość wszelaka odjęte od was niech będzie«”. Nie ma w pismach Salezego tak powszechnej wówczas agresji, jest za to szacunek dla adresatów. Uwagę zwraca elegancja i lekkość jego stylu, a także precyzja sformułowań.

    Wszystko to przyniosło wielki owoc: wpływowi Franciszka Salezego przypisuje się powrót do katolicyzmu kilkudziesięciu tysięcy kalwinów, a jego spisane nauki okazały przyniosły mu tytuł doktora Kościoła.

    Na tym nie oszczędzać

    Wśród ludzi Kościoła rozumiejących znaczenie mediów dla głoszenia Ewangelii wybija się św. Maksymilian Kolbe. Święty, realizując franciszkański charyzmat ubóstwa, podkreślał, że na sprawie zbawienia nie należy oszczędzać. „Ograniczając jak najbardziej potrzeby prywatne, prowadząc życie jak najuboższe, będziemy używali choćby najnowocześniejszych środków. W połatanym habicie, w połatanych butach, na samolocie najnowszego typu, jeżeli to będzie potrzebne dla zbawienia i uświęcenia większej ilości dusz – pozostanie naszym ideałem” – wyjaśniał swoją strategię.

    Nie były to słowa rzucone na wiatr. W 1922 roku o. Maksymilian założył miesięcznik „Rycerz Niepokalanej”. Celem pisma było pogłębienie i umocnienie wiary, zapoznanie wiernych z mistyką chrześcijańską, ale też dążenie do nawrócenia niekatolików. „Ton pisma będzie zawsze przyjazny dla wszystkich, bez względu na różnice wiary i narodowości” – deklarował założyciel. „Rycerz Niepokalanej” szybko stał się jednym z najpopularniejszych czasopism w Polsce. Pod koniec roku 1938 wydrukowano milion egzemplarzy tego pisma, z czego 800 tys. wynosił miesięczny abonament. Pismo bywało rozprowadzane po kosztach albo nawet, gdy ktoś nie miał czym zapłacić, rozdawane za darmo. Jego twórcy chodziło o budzenie wiary i formowanie sumień, a nie o zarabianie. Ta sama motywacja towarzyszyła mu także w przypadku innych inicjatyw. W założonym przez św. Maksymiliana klasztorze Niepokalanów – największym na świecie (w 1938 r. mieszkało w nim aż 780 zakonników) – powstał olbrzymi ośrodek wydawniczy. Praca trwała tam niemal 24 godziny na dobę. Z nowoczesnych maszyn drukarskich schodziły miliony egzemplarzy rozmaitych publikacji, książek i broszur, rozprowadzanych masowo w Polsce i poza jej granicami. Roczne zużycie papieru w wydawnictwie wynosiło ok. 1600 ton.

    W 1930 r. św. Maksymilian wyjechał do Japonii. W Nagasaki założył tamtejszy Niepokalanów, gdzie zaczął wydawać japoński odpowiednik „Rycerza Niepokalanej”.

    Po powrocie do Polski o. Kolbe zabrał się za stworzenie stacji radiowej. W grudniu 1938 r. wyemitowano próbną audycję. Starania o koncesję na regularne nadawanie przerwał wybuch wojny. Z tej także przyczyny nie powstało w Niepokalanowie lotnisko. Maksymilian planował zakup samolotów, a kilku zakonników wysłał już na kursy pilotażu.

    Dowodem na dalekowzroczność św. Maksymiliana był „Mały Dziennik”, gazeta tania, zawierająca krótkie, proste teksty i dużo ilustracji. Zaczęła się ukazywać od roku 1935 w codziennym nakładzie prawie 140 tys. egzemplarzy i 225 tys. egzemplarzy w wydaniu niedzielnym. Święty, choć sam zdobył w Rzymie dwa doktoraty, rozumiał potrzeby różnego rodzaju odbiorców, dlatego zaplanował to pismo jako… katolicki brukowiec. Sam użył takiego określenia, zakładając, że taki rodzaj prasy – oczywiście zawierający odpowiednie dla katolickiego medium treści – przyciągnie do Kościoła tych, którzy nigdy nie sięgnęliby po pisma bardziej wymagające.

    Szacuje się, że wszystkie wydawnictwa inspirowane przez o. Kolbego wywierały długotrwały wpływ na kilka milionów Polaków.

    Święty tej profesji

    O ile św. Franciszek Salezy był prekursorem głoszenia Ewangelii słowem pisanym, a św. Maksymilian użył mediów do dzieła szerzenia wiary, o tyle od niedawna wśród wyniesionych na ołtarze jest dziennikarz w ścisłym sensie: św. Tytus Brandsma. Ten kanonizowany w 2022 roku holenderski karmelita miał wiele specjalności – był filozofem, ale też dziennikarzem. Profesję tę uprawiał, pisząc do gazety miejskiej w Oss, gdzie karmelici mieli swój klasztor. Publikował również teksty o doświadczeniu mistycznym w periodykach karmelitańskich. Sam też założył jedno z nich – „Karmelrozen” („Róże Karmelu”). Był zaangażowanym członkiem Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy i duszpasterzem holenderskich dziennikarzy. Z racji swojej mobilności zyskał sobie nazwę „mistyka z długookresowym biletem kolejowym”.

    Jego sposób myślenia obrazuje napomnienie, jakie kierował do swoich studentów: „Nie wolno nam w naszym sercu oddzielać Boga od świata. Musimy raczej świat oglądać na tle Boga”. Gdy Niemcy w 1940 roku zajęli Holandię, Brandsma publicznie sprzeciwiał się ich antyżydowskim rozporządzeniom. W 1942 roku został aresztowany i osadzony w Dachau. Tam został zabity zastrzykiem fenolu. Pielęgniarkę, która wstrzykiwała mu truciznę, zapewnił, że się za nią modli, i dał jej swój różaniec. Nie obchodziło jej to, była nazistką, ale po latach się nawróciła i została katoliczką. „Zabiłam świętego człowieka” – wyznała w 1956 r., przekazując karmelitom różaniec, który otrzymała od o. Tytusa. W 1985 r. Jan Paweł II beatyfikował Tytusa Brandsmę. W ten sposób na ołtarze został wyniesiony pierwszy dziennikarz.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Każdego dnia jesteśmy zjednoczeni w modlitwie za Kościół katolicki, za wszystkich chrześcijan, za wspólnoty różnych wyznań, za niewierzących i za wszystkie ludy ziemi. Teraz, w tym szczególnym czasie

    od 18 do 25 stycznia Kościół modli się o Jedność Chrześcijan

    „Wierzysz w to?” - to słowa skierowane do Marty po śmierci jej brata Łazarza.

    ***

    Hasłem są słowa Pana Jezusa: „Wierzysz w to?” (J 11, 26),

    W tym roku przypada 1700. rocznica pierwszego Soboru Nicejskiego.  Dlatego tematem modlitewnej refleksji nad naszą wiarą są słowa wyrażone w Credo sformułowanym na tym soborze. Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan ma nas zachęcić do czerpania z tego wspólnego dziedzictwa i głębszego wniknięcia w wiarę, która jednoczy nas jako chrześcijan.

    Zwołany przez cesarza Konstantyna sobór, był wydarzeniem, podczas którego wychodzący z ukrycia i prześladowań Kościół wiedział już, jak trudno jest wyznawać tę samą wiarę w różnych kontekstach kulturowych i politycznych. Uzgodnienie tekstu Credo oznaczało zdefiniowanie podstawowych wspólnych fundamentów, na których można było budować lokalne wspólnoty Kościoła. Chrześcijanie zdążyli już doświadczyć poważnych sporów i herezji. Dlatego Credo zawierało nie tylko wyznanie wiary, ale również odrzucenie herezji.

    Na Soborze Nicejskim chrześcijanie ustalili też sposób obliczania daty Wielkanocy. Dziś na skutek różnych interpretacji daty te nie są ustalane w ten sam sposób. W tym roku 2025 tak się składa, że uroczystość ta będzie obchodzona tego samego dnia przez wszystkich chrześcijan.

    ***

    Papież św. Pius X w roku 1908 ustanowił od 18 stycznia (w tradycyjnym kalendarzu do roku 1960 ten dzień był świętem Katedry św. Piotra w Rzymie, który obecnie obchodzimy 22 lutego) do 25 stycznia (święto Nawrócenia św. Pawła) Oktawę Modlitw o Jedność Kościoła.

    OKTAWA MODŁÓW O JEDNOŚĆ KOŚCIOŁA

    Prośmy Boga wszechmogącego, aby wszyscy pozostający poza prawdziwym Kościołem, a w szczególności wszyscy chrześcijanie, którzy mają błędne pojęcie o Kościele Chrystusowym, poznali, że jedynie Kościół katolicki jest prawdziwym i aby do niego wrócili. Dziś przede wszystkim módlmy się:

    Pierwszy dzień 18 stycznia:
    O powrót do owczarni Piotrowej tych wszystkich „innych owiec”, które nie słuchają głosu Boskiego Pasterza.

    Drugi dzień 19 stycznia:
    O powrót do jedności ze Stolicą Apostolską prawosławnego Wschodu.

    Trzeci dzień 20 stycznia:
    O powrót do jedności z wspólnoty anglikańskiej.

    Czwarty dzień 21 stycznia:
    O powrót do Kościoła różnych wspólnot luteranów i protestantów.

    Piąty dzień 22 stycznia:
    O powrót do Kościoła chrześcijańskich sekt.

    Szósty dzień 23 stycznia:
    O nawrót do praktyk religijnych wszystkich oziębłych katolików.

    Siódmy dzień 24 stycznia:
    O nawrócenie żydów i mahometan.

    Ósmy dzień 25 stycznia:
    Aby cały świat rozpoznał w Chrystusie jedynego prawdziwego Boga i Zbawcę.

    Ojcze Nasz … Zdrowaś Maryjo … Chwała Ojcu …

    Ant. Aby wszyscy byli jedno, tak jak Ty Ojcze we Mnie, a Ja w Tobie i aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś.

    V. Ja tobie powiadam, że ty jesteś Piotr.
    R. A na tej opoce zbuduję Kościół mój.
    V. Panie, wysłuchaj modlitwy nasze.
    R. A wołanie nasze niech do Ciebie przyjdzie.

    MÓDLMY SIĘ:

    Panie Jezu Chryste, który powiedziałeś Apostołom; Pokój zostawiam wam, pokój mój daję wam, nie patrz na grzechy nasze, lecz na wiarę Kościoła Twego i racz go według Twej woli obdarzyć pokojem i zjednoczyć. Który żyjesz i królujesz Bóg po wszystkie wieki wieków.
    R. Amen.

    ***

    Ksiądz Kardynał Kurt Koch:

    u początku ekumenizmu była modlitwa,

    trzeba do tego powrócić

    Zdając sobie sprawę z tych przeróżnych wspólnot, które potworzyły się po wyjściu z Kościoła, Ksiądz Kardynał Kurt Koch wskazuje na potrzebę ponownego pogłębienia wymiaru duchowego, ponieważ na początku ruchu ekumenicznego istniał ruch modlitewny. „Papież Benedykt XVI wyraził to kiedyś pięknym obrazem, że łódź ekumenizmu nigdy nie wypłynęłaby na pełne morze, gdyby nie była napędzana prądem modlitwy… Ruch ekumeniczny – przypominał szef watykańskiej dykasterii – był pierwotnie ruchem modlitewnym i musi nim pozostać, ponieważ podstawa ekumenizmu to modlitwa arcykapłańska z 17. rozdziału Ewangelii Jana. Ciekawe jest w niej to, że Pan Jezus nie nakazuje jedności, Pan Jezus modli się o jedność. A jeśli Pan Jezus modlił się o jedność swoich uczniów, to cóż lepszego możemy zrobić my?”.

    ***

    Ks. Sławomir Pawłowski SAC:

    Kościół jest jeden, podzieleni są chrześcijanie

    Rozpoczyna się Tygodzień Modlitw o Jedność Chrześcijan

    fot. Matt Wengerd/CC 2.0/

    ***

    „Wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego to nie Kościół jest podzielony, lecz podzieleni są chrześcijanie” – mówi w rozmowie z KAI ks. dr. hab. Sławomir Pawłowski SAC, kierownik Sekcji Ekumenizmu na KUL i sekretarz Rady KEP ds. Ekumenizmu. W przeddzień Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan tłumaczy, że ekumenizm jest „zbieraniem potłuczonych kawałków”, które „w rękach Bożych pasują do siebie”, tworząc mozaikę, „której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy”.

    Rozmowa z ks. Sławomirem Pawłowskim SAC, kierownikiem Sekcji Ekumenizmu na KUL, sekretarzem Rady KEP ds. Ekumenizmu

    KAI: Czym jest ekumenizm?

    Ks. Sławomir Pawłowski SAC: Ekumenizm to dążenie do jedności między chrześcijanami różnych wyznań. Różni się od dialogu międzyreligijnego, który polega na dialogu między chrześcijanami a na przykład buddystami czy muzułmanami. Niektórzy mówią, że trzeba z tych dwóch grup wyróżnić dialog chrześcijańsko-żydowski, gdyż judaizm nie jest czymś całkowicie zewnętrznym w stosunku do chrześcijaństwa. A zatem ekumenizm dotyczy tylko chrześcijan.

    Pochodzenie słowa „ekumenizm” jest bardzo sympatyczne, bo wywodzi się z greckiego słowa „oikos”, to znaczy „dom”. Chodzi więc o troskę o wspólny dom, jakim jest Kościół, zamieszkiwany przez chrześcijan na całym świecie. W starożytności słowo „oikumene” oznaczało całą zamieszkałą ziemię, a także powszechny wymiar Kościoła.

    W jaki sposób możemy dążyć do zgromadzenia się w tym wspólnym domu, jakim jest Kościół?

    – Ekumenizm kroczy trzema drogami. Jest to najpierw tak zwany ekumenizm duchowy, który polega na tym, że im bliżej jesteśmy Chrystusa, tym bliżej jesteśmy siebie nawzajem. Ekumenizm duchowy obejmuje: świętość życia i modlitwę, która jest bardzo ważna, bo za jej sprawą nie polegamy tylko na własnych siłach. Zjednoczenie chrześcijan przewyższa siły ludzkie, jak tłumaczy Sobór Watykański II.

    Obok ekumenizmu duchowego jest ekumenizm praktyczny. Polega on na współpracy chrześcijan różnych wyznań na rzecz innych ludzi na płaszczyźnie charytatywnej, kulturalnej, społecznej. Może to być nawet zwyczajna pomoc sąsiedzka. W Polsce mamy Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom, które wspólnie organizują: katolicka Caritas, ewangelicka Diakonia i prawosławny Eleos. Istnieje również współpraca duszpasterska, na przykład kapelanów szpitalnych czy więziennych różnych wyznań.

    Na końcu mamy ekumenizm doktrynalny, zwany teologicznym, który polega na pracy teologów delegowanych przez swoje Kościoły. Próbują oni znaleźć wspólne rozwiązanie dla doktrynalnych kwestii, które je jeszcze dzielą. Taki dialog ma już za sobą wiele sukcesów.

    Każda z tych trzech dziedzin: duchowa, praktyczna i teologiczna, jest potrzebna.

    Są osiągnięcia w dialogu teologicznym dotyczącym prawd wiary, różnie rozumianych i przeżywanych w poszczególnych Kościołach, ale przeciętny katolik nie ma o tym bladego pojęcia.

    – Każdy powinien poznawać własną wiarę, Pismo Święte, historię chrześcijaństwa i własnego Kościoła. Do takich zadań należy – do czego gorąco zachęcam – poznawanie osiągnieć ekumenicznych.

    Spektakularnym osiągnięciem doktrynalnym była w 1999 roku „Wspólna katolicko-luterańska deklaracja w sprawie nauki o usprawiedliwieniu”. Brzmi to może naukowo i skomplikowanie, ale chodziło o szesnastowieczny spór między katolikami i protestantami, jak człowiek osiąga zbawienie: czy samą tylko wiarą, czy wiarą i uczynkami? Kilkanaście lat spokojnego dialogu pokazało, że wówczas, w XVI wieku, obie strony słabo znały nawzajem swoją naukę i przedstawiały ją w niewłaściwym świetle, powierzchownie. Nic więc dziwnego, że nawzajem się potępiały. Komisja teologów wypracowała wspólne stanowisko na ten temat, zaakceptowane przez dwie strony. A co najciekawsze, stwierdziła, że ówczesne, szesnastowieczne wzajemne potępienia nadal zachowują swoją ważność, bo nie dotyczą nauki wyrażonej w tej deklaracji, ale karykaturalnych form i postaci nauk przedstawianych w XVI wieku. Taką karykaturę trzeba było potępić.

    We wspólnej deklaracji nie ma jednak stwierdzenia, że katolickie i luterańskie nauczanie na temat usprawiedliwienia jest w stu procentach wspólne.

    – Nie w stu procentach, ale jest wspólne w sprawach, które określono jako zasadnicze, najważniejsze i nas nie dzielące. Natomiast zachowano w czterech punktach dopuszczalne różnice, które wynikają z różnego rozłożenia akcentów. Powiem szczerze, że niewprawny czytelnik absolutnie nie odkryje, na czym te różnice polegają, bo są tak minimalne. Porównałbym to do różnic między liturgiami. Wiemy, że w Kościołach wschodnich istnieje pięć rodzin liturgicznych. Każda z tych wschodnich liturgii jest równie dobra i równie godna, choć różnią się między sobą. W Polsce znamy liturgię bizantyjską, którą sprawują nie tylko Kościoły prawosławne, ale również grekokatolicy. Jest ona równie piękna i wzniosła, jak liturgia rzymska.

    Sobór Watykański II uczy, że w Kościele katolickim jest pełnia środków zbawienia. Czy więc zamiast ustalania wspólnego rozumienia prawd wiary nie wystarczy, że wszyscy chrześcijanie przyjmą wiarę Kościoła katolickiego?

    – Pełnia środków zbawienia i prawd objawionych jest katolikom nie tylko dana, ale również zadana. Na przykład gdyby w roku 324 chrześcijanie stwierdzili, że wszystko już mamy i wiemy, to nie doszłoby do pierwszego soboru w Nicei w 325 roku i nie sformułowano by Wyznania Wiary. A gdyby po tym soborze biskupi powiedzieli sobie, że teraz już mamy wystarczające, zadowalające nas Credo, to za kilkadziesiąt lat nie byłoby soboru w Konstantynopolu w 381 roku, na którym dopisano drugą część tego Wyznania.

    Historia chrześcijaństwa sama pokazuje, że Kościół pielgrzymuje w wierze. Ma skarb, ma pełnię, ale ją musi odkryć. Pełnia jest dana i zadana w tym znaczeniu, że trzeba ją odkryć do końca. Mamy odziedziczony olbrzymi skarbiec, w którym jeszcze nie dokonaliśmy inwentaryzacji wszystkich skarbów. Jak jej dokonywać? Właśnie przez kontakt z innymi chrześcijanami. Kapitalną rzecz powiedział św. Jan Paweł II, wskazując, że dialog ekumeniczny to nie tylko wymiana myśli (słowo „dialog” wywodzi się z greckiego „dia logos”, to znaczy „przez myśl”, „przez słowo”), ale również wymiana darów duchowych. Papież Franciszek idzie krok dalej, mówiąc, że Duch Święty innym chrześcijanom dał dary, które są również dla nas. Mamy te dary wziąć z rąk innych chrześcijan…

    …chociaż teoretycznie mamy je w naszym skarbcu?

    – Mamy dlatego, że inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła. Mury, które istnieją między chrześcijanami nie sięgają nieba. Mamy wiele wspólnych skarbów. Ten skarbiec, który mamy zinwentaryzować jest częściowo wspólny.

    Myśl o katolickiej pełni zawarta jest w soborowej konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumem gentium”. Została powtórzona w Dekrecie o ekumenizmie „Unitatis redintegratio”. Dekret dopowiada jeszcze, że dopóki nie ma zjednoczenia między chrześcijanami, to samemu Kościołowi katolickiemu dalej czegoś brakuje. A zatem ta pełnia katolicka nie jest do końca pełna. Dlatego jest dana i zadana, ciągle do odkrycia, a tego odkrywania nie da się zrobić w pojedynkę, bez innych chrześcijan, bez zbierania darów, które Bóg im ofiarował.

    Bardzo dobrze widzimy to współczesne przenikanie się darów między Kościołami. Pozwolę sobie przywołać postać sługi Bożego księdza Franciszka Blachnickiego. Wszyscy znamy symbol ruchu Światło-Życie – „Fos-Zoe” – który się wywodzi z chrześcijaństwa wschodniego, prawdopodobnie syryjskiego. Z kolei metody, które stosował, ksiądz Blachnicki wypożyczył od ewangelików, w tym słynne cztery prawa życia duchowego, które nadal są stosowane w tym ruchu, z czasem trochę uzupełnione, mówiące o kerygmacie, czyli podstawowym głoszeniu Ewangelii. W metodach ewangelizacyjnych dużo wzięliśmy od ewangelików. Podobnie jak ich zamiłowanie do Pisma Świętego. Nie mówię, że w Kościele katolickim go nie było, jednakże protestanci wyprzedzili nas, począwszy od XVI wieku, w osobistym czytaniu Pisma Świętego. My to teraz nadrabiamy i miejmy nadzieję, że się rodzi dobre współzawodnictwo, do którego Sobór Watykański II zachęcał. Nie wstydząc się skarbów, które mamy, starajmy się odkryć te skarby, które mają inni.

    Czasem mówi się, że w ramach tej wymiany darów katolicy mają do zaoferowania Eucharystię, protestanci czytanie Pisma Świętego, a prawosławni skupienie na zmartwychwstaniu Chrystusa. Pewnie należałoby do tego dołożyć jeszcze Kościoły ewangelikalne, które zwracają uwagę na charyzmatyczny wymiar życia chrześcijańskiego. Ale ten podział jest schematyczny…

    – Schematyczny, ale coś jest na rzeczy. Owoce wymiany darów dzisiaj widać: katolicy bardziej karmią się dziś Pismem Świętym, a u protestantów częściej sprawuje się Wieczerzę Pańską. Pojawiają się u nich również ikony, a niektórzy nawet zaczęli używać kadzidło. Dla prawosławnych centrum stanowi, oczywiście, Boska Liturgia. Owszem, koncentrują się na zmartwychwstaniu, ale rozumieją je jako przemieniony krzyż, jak w Ewangelii Janowej – można powiedzieć, że Pan Jezus już zmartwychwstaje na krzyżu. Święty Jan jest uważny za postać ikoniczną dla prawosławia, tak jak św. Piotr dla katolicyzmu, a św. Paweł dla protestantów. To też zresztą są schematy.

    Schematy dotyczą także nazw. Jeżeli mówimy „ewangelicy”, to nie znaczy, że katolicy i prawosławni nie chcą żyć Ewangelią. Jeżeli mówimy o kimś „niekatolicy”, to mogą się obrazić, bo przecież w Wyznaniu Wiary wspólnym wszystkim chrześcijanom jednym z czterech przymiotów Kościoła jest „powszechność”, czyli katolickość. W tym znaczeniu i prawosławni, i ewangelicy są katolikami.

    W tłumaczeniach Wyznania Wiary na niektóre języki jest wręcz użyte słowo „katolicki”.

    – Tak. Podobnie, gdy chodzi o prawosławie, katolicy i ewangelicy o sobie myślą, że są prawowierni i że oddają Bogu chwałę w sposób należyty. Czyli są „prawo-sławni”. Nazwy są umowne, stanowią skróty myślowe. Nie oddają całości tego, co wyróżnia czy dzieli chrześcijan.

    Powiedział Ksiądz wcześniej coś, co może być dla wielu zastanawiające: że „inni chrześcijanie są w pewnym sensie częścią naszego Kościoła”. Jak to rozumieć?

    – Wyraźmy to bardziej precyzyjnie. Sobór Watykański II uczy, że między chrześcijanami istnieje już rzeczywista wspólnota, choć jeszcze niedoskonała. Jedność, bycie w jednej wspólnocie podlega zatem stopniowaniu. Czasem byśmy chcieli zastosować metodę zerojedynkową: jesteś we wspólnocie ze mną albo nie jesteś. Tymczasem można być w niej trochę bardziej lub trochę mniej, zależnie od tego, ile rzeczy mamy wspólnych. Gdybyśmy chcieli to sobie geometrycznie wyobrazić, to Kościoły nie byłyby tylko okrągłymi zbiorami na płaszczyźnie, ale „w głębi” czy w „w górze” mają odniesienie do Chrystusa, który jest ponad wszystkimi Kościołami i u podstawy Kościołów, tak że dostęp do Niego mają wszyscy. Sobór Watykański II podkreślił, że Chrystus nie waha się używać innych Kościołów i wspólnot jako środków zbawienia. Sobór zmienił paradygmat myślenia o modelu jedności – z eklezjocentryzmu na chrystocentryzm. Punkt ciężkości spoczywa na Chrystusie. I jeżeli mamy się nawracać, to nie do jakiegoś Kościoła, tylko do Chrystusa poprzez Kościół czy w swoim Kościele.

    Zbliżając się do Chrystusa, jesteśmy bliżej siebie nawzajem i tworzymy wokół Niego wspólnotę. Ale tych wspólnot powstało wiele. Którą z nich więc tworzymy?

    – Wspólnot jest wiele, ale ta wielość istniała od samego początku chrześcijaństwa. Nawet jeśli byśmy założyli, że jest jeden Kościół, będący jednym wyznaniem, to i tak mamy w nim wiele diecezji, czyli wiele Kościołów lokalnych, wiele parafii, wiele wspólnot o różnych duchowościach, a w końcu wielu ludzi, a każdy człowiek inny. Ta wielość jest wpisana w chrześcijaństwo.

    Natomiast wszyscy chrześcijanie wierzą, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół. Dlatego – tak jest przynajmniej w teologii katolickiej i prawosławnej – nie mówi się, że Kościół jest podzielony, tylko że podzieleni są chrześcijanie. Kościół bytowo i ontycznie jest jeden. Proszę zauważyć precyzję nazwy „Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan”, a nie o jedność Kościoła. Wszyscy chrześcijanie starają się odkrywać swoją przynależność do tego jednego Kościoła, który już istnieje. Spierają, kto jest go bliżej i mają na to różne poglądy.

    Tak naprawdę każdy z Kościołów uważa, że jest Kościołem, który założył Chrystus, choć faktycznie został założony przez znanego z imienia i z nazwiska pana w XVI czy XIX wieku.

    – Te osoby są raczej nazywane reformatorami lub organizatorami danego Kościoła. Ale od podobnego jak w pytaniu spostrzeżenia zaczyna się soborowy Dekret o ekumenizmie. Eksperci mówią, że jest to spojrzenie fenomenologiczne, czyli opis zjawiska. Zatem Sobór, niczym Marsjanin, dziwi się i pyta, jak to możliwe, że Chrystus założył jeden jedyny Kościół, a na ziemi istnieje wiele różnych Kościołów, które chodzą różnymi drogami, czasem mają sprzeczne poglądy, a wszystkie twierdzą, że są założone przez Chrystusa.

    Spróbujmy odpowiedzieć na to pytanie.

    – Wchodzimy tutaj w tak zwaną teologię podziału. Tak jak natura i jedność Kościoła jest do uchwycenia jedynie w świetle Bożego objawienia i jest tajemnicą wiary, tak samo podział jest do odkrycia tylko oczyma wiary. Przede wszystkim i najbardziej dzieli grzech, bo oddziela od Boga. Dzieli też ludzi między sobą i wyrządza im krzywdę. A po grzechu mamy różnego rodzaju czynniki kulturowe, teologiczne, niestety czasem polityczne. Tak było w historii. Sobór Watykański II wskazuje, że winę za podział ponoszą chrześcijanie z jednej i z drugiej strony. Ciekawe, że nie mówi, iż prawda jest pośrodku, że prawda jest podzielona. Mówi, że wina jest podzielona. W dodatku winne są nie tyle Kościoły, co ludzie Kościołów. Badania historyczne to pokazują. Bo nawet jeśli w jakimś sporze teologicznym u kogoś było więcej racji niż u drugiego, to okazuje się, że ten, kto miał więcej racji zlekceważył drugą stronę i nie podejmował z nią dyskusji. Dzisiaj widzimy, że w wielu sprawach zbyt szybko zastosowano zbyt ostre środki zaradcze, którymi wtedy były wyklinania, ekskomuniki. Trzeba było troszkę poczekać, więcej cierpliwości, więcej rozmowy.

    Rok 2025 jest ważny ze względu na pewne ekumeniczne rocznice, upamiętniające wydarzenia, które do dzisiaj mają konsekwencje w życiu Kościołów. W Polsce mija dwudziesta piąta rocznica podpisania Deklaracji o wzajemnym uznaniu chrztu przez większość najważniejszych Kościołów chrześcijańskich. Na czym polegają konkretne, odczuwalne do dzisiaj skutki tego dokumentu?

    – Polegają na tym, że jeśli ktoś został ochrzczony w innym Kościele, to uznaję go za człowieka ważnie ochrzczonego. I gdyby przeszedł do mojego Kościoła, to nie musi być drugi raz chrzczony. Ale to działa również w drugą stronę: jeżeli przeszedłby do innego Kościoła, to w tamtym Kościele też nie otrzymuje nowego chrztu. To wzajemne uznanie chrztu w praktyce funkcjonowało jeszcze przed podpisaniem deklaracji na podstawie ogólnych reguł interpretacji teologicznej. Jeżeli była zastosowana woda (polanie nią lub zanurzenie w niej) i formuła trynitarna („w imię Ojca, i Syna, i Ducha Świętego”), to chrzest był uznawany za ważny. Niemniej kiedy Kościoły to napiszą czarno na białym, otrzymujemy pomoc w pracy kancelaryjnej – duszpasterze mają listę Kościołów, których chrzest uznajemy.

    Jakie są to Kościoły?

    – Jest to sześć z siedmiu Kościołów członkowskich Polskiej Rady Ekumenicznej, czyli z wyjątkiem baptystów, ponieważ deklaracja uwzględnia również chrzczenie dzieci, nawet niemowląt, a baptyści jako jeden z Kościołów ewangelikalnych uznają chrzest tylko osób świadomych. Dlatego baptyści, a spoza Polskiej Rady Ekumenicznej Kościoły typu zielonoświątkowego czy adwentyści, takiej deklaracji by podpisać nie mogli.

    A zatem sześć Kościołów: trzy Kościoły ewangelickie (ewangelicko-augsburski, czyli luteranie; ewangelicko-reformowany, czyli spadkobiercy Kalwina; ewangelicko-metodystyczny, czyli spadkobiercy Wesleyów), Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny i dwa Kościoły starokatolickie (Kościół Starokatolicki Mariawitów i Kościół polskokatolicki). Plus Kościół katolicki w Polsce, przez który rozumiemy dwa obrządki: rzymskokatolicki i greckokatolicki. Podpisujący deklarację kardynał Józef Glemp zrobił to również w imieniu Kościoła greckokatolickiego w Polsce.

    W tej deklaracji najważniejsze jest ostatnie zdanie, mówiące o wzajemnym uznaniu chrztu udzielonego przez duchownego danego Kościoła. Deklarację ograniczono tylko do chrztu udzielonego przez duchownego, żeby mieć pewność, iż materia i forma zostały odpowiednio zachowane.

    Czasami, w sytuacjach nadzwyczajnych chrztu udziela człowiek świecki…

    …i w Kościele katolickim uznajemy taki chrzest za ważny, ale nie chcielibyśmy wymuszać na innych takiego uznawania. Poza tym Kościoły się różnią również w tym, czy chrztu może udzielić tylko wierzący, czy także niewierzący, który ma intencję czynienia tego, co czyni Kościół. Dlatego deklaracja nie zajmuje się tą sprawą.

    W Kościele powszechnym rok 2025 przyniesie obchody 1700. rocznicy wspomnianego już tu soboru w Nicei. Dlaczego to, co ustalono na tym pierwszym wielkim zgromadzeniu kościelnym jest wciąż ważne dzisiaj, także z ekumenicznego punktu widzenia?

    – Dlatego, że łączy do dzisiaj większość chrześcijan. A chodzi o Wyznanie Wiary, które znamy z każdej naszej Mszy świętej. Owocem obrad soboru w Nicei koło Konstantynopola w 325 roku była pierwsza część tego Wyznania Wiary, czyli od „Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego” aż do zdania: „Wierzę w Ducha Świętego”. Po kilkudziesięciu latach, w 381 roku, sobór w Konstantynopolu rozwinął to zdanie o wierze w Ducha Świętego, dodając jeszcze wiarę w Kościół i w rzeczy ostateczne. Choć trzeba było jeszcze czekać do roku 451, do soboru w Chalcedonie, też koło Konstantynopola, kiedy Wyznanie Wiary przyjęte na tych dwóch pierwszych soborach zostało oficjalnie – jak mówiono – „zapieczętowane” i uznane za obowiązujące.

    Zauważmy pewną stopniowość, w jakiej to postępowało. Zresztą teologowie mówią, że sobór w Nicei nie wymyślił od początku tych wszystkich zdań z Wyznania Wiary, tylko korzystał z, powstających zwłaszcza w III wieku wyznań wiary Kościołów lokalnych. Odbywało się wówczas wiele synodów lokalnych, ale nie mógł się zebrać synod powszechny, czyli sobór, z racji prześladowań. Dopiero, gdy ustały prześladowania, można było bezpiecznie sprowadzić biskupów w jedno miejsce, co zrobił cesarz Konstantyn. Na tym pierwszym soborze w Nicei spotkali się biskupi, na których ciałach były widoczne ślady prześladowań. Ktoś nie miał oka, ktoś inny ręki. Wielkie wrażenie na biskupach robiło to, że salutują im żołnierze, których spotykają w pałacu cesarskim. Bo przecież ci żołnierze jeszcze kilkanaście lat wcześniej ich prześladowali.

    Wyznanie Wiary łączy chrześcijan, możemy je razem mówić. Owszem, między katolicyzmem a prawosławiem jest niewielka różnica dotycząca „Filioque”, czyli dodatku „i Syna”. Chodzi o to, czy Duch Święty pochodzi tylko od Ojca, czy też od Ojca i Syna. Ale trzeba pamiętać, że nawet Kościół katolicki w greckiej wersji Wyznania Wiary nigdy nie dodał „i Syna”. Okazuje się, że wyrażenia używane w Credo w języku greckim i łacińskim troszeczkę się różnią. Z powodu używania różnych słów na wyrażenie czasownika „pochodzi”, w języku greckim – według Kościoła katolickiego – nawet nie wolno dodawać „i Syna”, natomiast w języku łacińskim można. Stanowisko na ten temat wyraziła Stolica Apostolska w dokumencie Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan z roku 1995 „Pochodzenie Ducha Świętego w Tradycji greckiej i łacińskiej”. Ta sprawa nas jeszcze dzieli.

    Z tego, co pamiętam, w dokumencie tym wyjaśniono, że katolicy i prawosławni co innego mają myśli, używając słowa „pochodzi”. Dla prawosławnych „pochodzi” znaczy tyle co „wywodzi się” od Ojca jako pierwszej przyczyny i wtedy katolicy też nie użyliby „Filioque”. Dla katolików natomiast „pochodzi” znaczy „posłany”, że Duch jest także w odwiecznej relacji z Synem i że jest „posłany”, z czym z kolei mogliby się z łatwością zgodzić prawosławni…

    – Owszem. Dotykamy tu kwestii odwiecznych relacji między Ojcem, Synem i Duchem Świętym… A wiemy o tym tylko tyle, ile zostało nam objawione.

    To są takie subtelności teologiczne, że przeciętny katolik nie ma o nich pojęcia. Jak więc ma zrozumieć o co spór się toczy?

    – Mogę tylko pocieszyć, że podobne kłopoty mieli nawet biskupi, którzy zjechali się na sobór w Nicei. Słownictwo teologiczne dopiero się wtedy kształtowało. Spór o to, jak Syn ma się do Ojca, czy jest Mu współistotny, czy podobnej istoty, a także o to, jakich słów używać w odniesieniu do Osób Boskich istniał między teologami i biskupami jeszcze w IV i w V wieku. Nasze słowa są niedoskonałe, a próbują wyrazić nieskończoną tajemnicę. Ale Bóg się objawił właśnie w ludzkich słowach. Przede wszystkim w osobie Jezusa Chrystusa, który sam stał się człowiekiem i mówił do nas ludzkim językiem. Ten przekaz został spisany w Piśmie Świętym. Jesteśmy więc zdani na słowo. Nic tu nie poradzimy.

    Trzeba powiedzieć, że spór o Filioque ze strony katolickiej nie jest tak ostry. Ostrzejszy ze strony prawosławnej. Musimy w nim wyróżnić dwie rzeczy: samą naukę o pochodzeniu Ducha Świętego i to, czy tę naukę włączyć do Credo, czy nie…

    …bo przecież nie wszystkie prawdy wiary znajdują się w Credo.

    – Właśnie. Są tacy prawosławni, choć znajdują się w mniejszości (mimo że jest wśród nawet patriarcha Konstantynopola Bartłomiej), którzy po publikacji „Katechizmu Kościoła Katolickiego” w latach dziewięćdziesiątych uznali naukę o Filioque za dopuszczalną w kategoriach teologicznego myślenia zachodniego. Natomiast nie dopuszczają włączenia Filioque do Credo.

    Spór dotyczy również tego, że Credo zostało na soborze w Chalcedonie zapieczętowane, zamknięte i stąd Wschód ma pretensje do Zachodu, że tam dopiero po kilku wiekach włączono to „i Syna”.

    Bez pytania o zgodę Wschodu.

    – Bez pytania Wschodu. Zachód się broni mówiąc, że w teologii zachodniej nauka o Filioque była wcześniejsza niż owo zapieczętowanie Credo.

    Możliwe jest wiele rozwiązań. Hipotetycznie w Kościele katolickim papież mógłby, gdyby chciał, dopuścić dwie wersje Wyznania Wiary: z Filioque i bez niego, albo nawet wycofać je w imię powrotu do oryginalnej wersji Credo, wszakże bez uznawania samej nauki o Filioque za błąd. Tajemnica Trójcy Świętej jest tak wzniosła, że możemy o niej mówić na wiele sposobów, na przykład że Duch Święty pochodzi od Ojca przez Syna. Ważne jest, że gdy ostatni papieże odmawiali Wyznanie Wiary w języku greckim z patriarchami Konstantynopola, nie wymawiali „i Syna”.

    O Wyznaniu Wiary mówimy, że jest to Symbol Wiary.

    – Trzeba się tu odnieść do starożytnego zwyczaju łamania przedmiotu, na przykład monety, na części, które były dawane stronom umowy, aliansu, paktu po to, żeby po jakimś czasie te osoby albo ich wysłannicy mogli się rozpoznać przy spotkaniu, składając ten przedmiot na nowo. Składanie tego przedmiotu było wyrażane czasownikiem „symbalein”, to znaczy łączyć. Ów przedmiot był to „symbolon”. Wyznanie Wiary było więc po pierwsze składem wielu prawd wiary. Czasem po polsku mówimy „Skład Apostolski”, choć to w odniesieniu do starożytnego chrzcielnego wyznania wiary Kościoła rzymskiego, tego krótszego Credo. Równocześnie to wyznanie wiary było znakiem rozpoznawczym chrześcijan i – jeszcze więcej – czymś, co ich samych składa, czyli łączy ze sobą.

    Niesamowite, że przeciwieństwem „symbalein” jest „diabalein”, a tym, który rozłącza jest „diabolos”, z czego się wziął „diabeł”.

    Czyli odmawianie Credo jest pewnym sensie wypędzaniem diabła?

    – Tak, ma działanie egzorcystyczne. W katolickim rytuale egzorcyzmu jest przewidziane Wyznanie Wiary. Zawsze uważano je za coś przeciwnego do wyznawania złego ducha, czyli upatrywano w nim moc egzorcystyczną.

    Bo jest to oddanie chwały Bogu.

    – I wypieranie się złego ducha, który dzieli. Ekumenizm jest czymś, co ma nas łączyć. Jest symbalein – zbieraniem potłuczonych kawałków, które wszakże, jak się okazuje, w rękach Bożych pasują do siebie. Z tym, że tych kawałków jest bardzo dużo. Jest to mozaika, której całość widzi z góry tylko Pan Bóg, a my jej jeszcze nie widzimy.

    I pewnie do jedności wszystkich rozłączonych chrześcijan w jednym Kościele nie dojdzie na ziemi?

    – Być może. Posłużę się przykładem robienia porządków. Co tydzień czyścimy kurze, ale one znowu osiadają. Podobnie jest z praniem ubrań. Natomiast biada nam, gdybyśmy tego nie robili. Więc biada nam, gdybyśmy nie dążyli do jedności w małżeństwie, rodzinie, społeczeństwie, między chrześcijanami. Trzeba to robić, nawet jeśli doskonała jedność nastąpi dopiero, być może, w niebie.

    17 stycznia 2025/ rozmawiał Paweł Bieliński (KAI)

    ***

    Dni protestantów, żydów i islamu?

    Nie! Każdy dzień należy tylko do Chrystusa

    Tydzień Ekumenizmu i Dialogizmu to przejaw głębokiego zaczadzenia Kościoła politycznym liberalizmem. W Kościele nie ma dni należących do protestantów, żydów czy islamistów. Każdy dzień należy wyłącznie do Chrystusa – tego, poza którego Imieniem nie ma zbawienia.

    Zgodnie z ekumenicznym paradygmatem dialogizmu Kościół katolicki w wielu krajach świata zaangażuje się w styczniu w intensywną współpracę z „braćmi odłączonymi”. Spotkaniom z luteranami, kalwinami, metodystami, baptystami, starokatolikami, mariawitami i prawosławnymi wprost nie będzie końca. W Polsce Tydzień Ekumeniczny ma dodatkowo wyjątkowy początek i zakończenie. Poprzedza go „Dzień Judaizmu w Kościele”, a zamyka takiż „Dzień Islamu”. Biorąc pod uwagę aktualny stan społeczeństw Europy można byłoby sądzić, że taki właśnie układ obchodów to złośliwy polski komentarz do islamizacji: wszystko zaczęli Żydzi, potem przyszli chrześcijanie, a cały ten kram zamkną dżihadyści. Inicjatorom dialogicznego cyklu nie o to raczej chodziło; Dzień Islamu na przykład obchodzony jest nad Wisłą od 2001 roku – zaczęło się jeszcze przed globalną wojną z terroryzmem; zanim w Polsce zrozumiano, że Półksiężyc to bynajmniej nie tylko przyjazna mniejszość tatarska. Zostawię jednak na boku judaizm i islam; ostatecznie sednem styczniowych obchodów jest uskutecznianie „jedności” z protestantami.

    Obchody Tygodnia Ekumenicznego będą odbywać się w całej Polsce. Proszę zobaczyć, jak będzie wyglądać to w dwóch kluczowych dla ekumenizmu miastach, Warszawie i Łodzi. W Warszawie wszystko rozpocznie się w zborze kalwińskim w sobotę 18 stycznia. W niedzielę 19 stycznia inicjatywę przejmą mariawici. Dopiero w poniedziałek przyjdzie czas na Kościół katolicki, ale – jak zaznaczono w komunikacie prasowym diecezji warszawsko-praskiej, która patronuje nabożeństwom ekumenicznym w tym dniu – ambona będzie otwarta również dla niekatolickich duchownych. We wtorek ekumenizm przenosi się do cerkwi prawosławnej. W środę ponownie pojawia się katolicki kościół, jakkolwiek z głównym udziałem ekumeniczno-charyzmatycznej wspólnoty Chemin Neuf. W czwartek odbędzie się „nabożeństwo centralne” – w zborze luterańskim, dla upamiętnienia rocznicy podpisania umowy o wzajemnym uznawaniu chrztu. W piątek ekumenizm zagości u metodystów. Na tym powinno się zakończyć, bo tydzień – to w końcu tydzień; ale ze względu na mnogość grup protestanckich w Warszawie siedem dni nie wystarcza; dlatego w sobotę 25 stycznia odbędzie się jeszcze nabożeństwo u tzw. polskokatolików. Wreszcie w niedzielę 26 stycznia i czwartek 30 będą dodatkowe nabożeństwa w kościołach katolickich.

    Tydzień Ekumeniczny jeszcze dłużej potrwa w w Łodzi. Tam rzecz zaczyna się już 13 stycznia, a kończy dopiero 5 lutego. Pierwszym aktem będzie ekumeniczny akt charyzmatyczny, czyli Wieczór Uwielbienia. Potem wkroczą do działania, kolejno: katolicy, luteranie, kalwini, polskokatolicy, mariawici, metodyści, prawosławni, baptyści, znowu luteranie, znowu mariawici, znowu kalwini, znowu katolicy, znowu luteranie, znowu katolicy… a na koniec wszystko charyzmatyczną klamrą zamknie wspólnota Chemin Neuf.

    Nieco mniej bogaty program mają obchody w innych miejscach Polski: Poznaniu, Ełku, Szczecinie, Częstochowie i Krakowie. Choć bywają „smaczki”. Na przykład w archidiecezji częstochowskiej wszystko zacznie się od panelu ekumenicznego pod tytułem… „Jedność w różnorodności wyznań”. Prawda, że pięknie, a pięknie – bo tak bardzo liberalnie?

    Tu właśnie leży clou problemu. Tu, to znaczy: w liberalizmie. Wszystkie te ekumeniczno-dialogiczne projekty nie mają żadnego innego sensu poza gruntowaniem systemu liberalnego relatywizmu religijnego. „Jedność w różnorodności” – oto hasło, którym zabija się prawdę. 16 stycznia wyznawcy Boga Wcielonego mają podawać sobie ręce z żydami, którzy hołubią Talmud – księgę obrzucającą Chrystusa najgorszymi obelgami. Od 18 do 25 stycznia mamy zapraszać do kościołów i bywać w zborach tych, którzy kategorycznie odrzucają władzę papieską, a Najświętszy Sakrament uważają za jakiś „papistowski” zabobon i coraz powszechniej akceptują największe błędy współczesności (jak aborcjonizm czy genderyzm). Wreszcie 26 jesteśmy wzywani przez pasterzy Kościoła, by z przyjaźnią spojrzeć na mahometan – tych samych, którzy (o ile są gorliwi) każdego dnia recytują sury Koranu wzywające do zabijania (sic!) chrześcijan i odmawiające Zbawicielowi Synostwa Bożego.

    Dlaczego Kościół się w to bawi? Bądźmy szczerzy: bynajmniej nie dlatego, że domaga się takich działań sama Ewangelia albo niezmienna nauka Kościoła. Chrystus żąda jedności, ale jedności w prawdzie, a nie w różnorodności. Dialogicznego relatywizmu oczekuje od nas nie Zbawiciel, ale polityczni awangardziści dyktatury liberalizmu. Ci sami, stoją w jednej oświeceniowej tradycji z mordercami i bezbożnikami z czasów rewolucji francuskiej. To francuskie ludobójstwo dokonane pod hasłami równości, wolności i braterstwa zapoczątkowało w Europie rządy relatywizmu: wszyscy mają służyć sekularnemu Lewiatanowi i niech ta służba będzie najwyższym prawem. To, co mogłoby dzielić niewolników Lewiatana w dziele krzewienia rewolucji i „oświecenia”, czyli „przesądy religijne”, musi zejść na drugi plan. Oto właściwy sens „jedności w różnorodności”. Jej kamieniem węgielnym jest niewiara, fundamentem królobójstwo, spoiwem antyklerykalna ideologia wolterianizmu, murami pogarda dla świętości życia, zwieńczeniem bezbożny sekularyzm.

    Papież Leon XIII w 1896 roku w encyklice „Satis cognitum” wezwał cały Kościół do modlitwy o jedność chrześcijan. Rozumiał przez to tylko jedno: nawrócenie schizmatyków i heretyków, którzy powinni z miłości do Chrystusa wyrzec się błędów i przyjąć jedną, świętą, powszechną i apostolską wiarę Kościoła.  Pod naciskiem politycznej dyktatury liberalizmu wyrzeczono się jednak wezwania tego papieża; gorzej jeszcze – cynicznie wykrzywiono je w dyskusjach towarzyszących przyjęciu deklaracji „Dignitatis humanae” II Soboru Watykańskiego, którą – jak doskonale opisał to amerykański prawnik David Wemhoff – inspirowały działania amerykańskiego wywiadu. CIA chciała przekonać Kościół do zaakceptowania liberalnych podwalin relatywistycznego systemu politycznego USA – i zrobiła to z sukcesem.

    Musimy modlić się za luteranów, kalwinów i baptystów; musimy zabiegać o prawosławnych, starokatolików i mariawitów; jesteśmy wezwani do kontaktów z żydami i muzułmanami – ale nie po to, by umacniać ich w błędach, lecz po to, by dawać im świadectwo katolickiej prawdy i wzywać do przyjęcia jedynej prawdziwej religii nauczanej przez Kościół katolicki. To nie jest jakaś „ideologia katolickiego suprematyzmu” ani „religijna ksenofobia”; to zwykła i elementarna wierność wobec tego, co wszystkim nam nakazał Jezus Chrystus: abyśmy byli jedno, w Nim, Zbawicielu, który zbudował swój Kościół na Piotrze, biskupie Rzymu, jedynym na tej ziemi Jego autentycznym przedstawicielu i opoce. Nie wolno nam brać udziału w fałszywym festiwalu, jakim stał się Tydzień Ekumeniczny ani tym więcej w dialogicznym horrendum w postaci Dni Judaizmu i Islamu w Kościele.

    Żaden dzień nie należy w Kościele do tych, którzy odrzucają boskość Chrystusa albo ustanowione przez Niego sakramenty. Każdy dzień należy tylko do Niego samego, Chrystusa, Tego, który jest Drogą, Prawdą i Życiem i poza Imieniem którego – nie ma zbawienia.

    Paweł Chmielewski/PCh24.pl

    ***

    ks. prof. Waldemar Chrostowski o żydach:

    nie ma dwóch równoległych dróg zbawienia!

    (fot. Agencja FORUM)

    ***

    Ks. prof. Waldemar Chrostowski w rozmowie z „Rzeczpospolitą” odniósł się do dokumentu wydanego przez Watykan w 50. rocznicę deklaracji „Nostra aetate”. Liberalne media manipulując tekstem dokumentu ogłosiły, że Kościół zakazał nawracać Żydów na wiarę chrześcijańską.

    Z okazji 50. rocznicy opublikowania deklaracji o stosunku Kościoła Katolickiego do religii niechrześcijańskich Stolica Apostolska wydała dokument poruszający m.in. kwestię ewangelizacji żydów zatytułowany „Dary łaski i wezwanie Boże są nieodwołalne. Refleksje nad kwestiami teologicznymi z zakresu relacji katolicko-żydowskich z okazji 50. rocznicy Nostra aetate”. Media zinterpretowały go jako wezwanie do zaprzestania nawracania narodu pierwszego wybrania. Czy rzeczywiście katolicy mają zaniechać wysiłków mających na celu pokazanie Żydom, że Jezus jest mesjaszem?

    Ks. Waldemar Chrostowski w rozmowie z „Rzeczpospolitą” podkreśla, że w centrum relacji katolicko-żydowski do tej pory znajdowały się dwa podstawowe punkty – Pierwszy, o którym jest mowa w „Nostra aetate”, to Szoah. Zakładano, że skoro Żydzi przeszli przez tak straszliwe doświadczenie należy ich traktować jak nader obolałych i w kontaktach z nimi nie powinno poruszać się spraw dla nich drażliwych i trudnych. Żydzi taką postawę zręcznie wykorzystywali, czyniąc z Szoah pierwszorzędny, a czasem jedyny przedmiot dialogu. Drugi punkt to utworzenie Izraela. – powiedział ks. Chrostowski.

    W dialogu katolicyzmu z judaizmem kładziono nacisk na fakt, że u podstaw obu religii leży Księga Pisma Świętego. – Jednak chrześcijaństwo to religia Jezusa Chrystusa, zakorzeniona w stopniowym objawianiu się Boga w czasach Starego Testamentu i Jego definitywnym objawieniu się w Jezusie Chrystusie – stwierdził ks. Waldemar Chrostowski.

    Ks. prof. Chrostowski podkreśla, że jeśli człowiek urodzony przez żydówkę przyjmie chrzest, to przestaje być Żydem. Judaizm uznaje więc ewangelizacje za… próbę wynaradowiania. – Przecież w I wieku, gdy rodziła się i krzepła wiara w Jezusa Chrystusa, ówcześni Żydzi nie kwestionowali żydowskości swoich rodaków, którzy jako pierwsi przyjęli Ewangelię, czyli apostołów i judeochrześcijan (…) Radykalna zmiana nadeszła wraz z judaizmem rabinicznym. Wyłonił się on wskutek dramatycznych wydarzeń w kontekście zburzenia świątyni jerozolimskiej w roku 70 – tłumaczył duchowny. Nastąpiła wówczas diametralna przebudowa religii Żydów, jasno zostało zdefiniowane, że być Żydem oznacza nie być chrześcijaninem.

    Powszechność zbawczej misji Chrystusa stanowi fundament Kościoła Katolickiego – przypomina ks. prof. Waldemar Chrostowski. Dobra Nowina Ewangelii jest skierowana do ludzi wszystkich ras i języków, a więc również do Żydów. Należy jednak wziąć pod uwagę ich szczególną rolę w Starym Przymierzu. Jak możemy przeczytać w niedawno wydanym watykańskim dokumencie, „Kościół jest więc zobowiązany, aby postrzegać ewangelizację Żydów, którzy wierzą w jednego Boga, w odmienny sposób niż ludzi innych religii i światopoglądów”. Co znaczy, wobec żydów należy użyć innej optyki niż w przypadku buddystów, mahometan czy ateistów. Pytanie – według Watykanu – nie brzmi „czy ewangelizować wyznawców judaizmu?”, tylko „w jaki sposób?”.

    Dalej w tym samym dokumencie czytamy, „mówiąc konkretnie, znaczy to, że Kościół nie popiera żadnego zinstytucjonalizowanego dzieła misyjnego skierowanego do Żydów”. Nie oznacza to całkowitego odrzucenia idei nawracania Żydów, a jedynie podkreślenie szczególnej formy tej ewangelizacji, gdyż – jak twierdzą autorzy dokumentu – „chrześcijanie są powołani do dawania świadectwa swojej wiary w Jezusa Chrystusa również wobec Żydów”. – Dokument watykański nie neguje potrzeby ewangelizacji, ale nie poprzestaje na płaszczyźnie instytucjonalnej i uwypukla koniczność osobistego świadectwa chrześcijan dawanego wszystkim, a w szczególny sposób Żydom – zauważył ks. Chrostowski.

    Ks. prof. Waldemar Chrostowski przypomina przedwojenną koncepcje dwóch dróg zbawienia. Według niej chrześcijaństwo jest drogą zbawienia dla nie-żydów, prowadzącą przez Syna do Ojca. Żydzi natomiast, którzy zawsze mieliby być blisko Ojca, nie potrzebują pośrednictwa Syna. – Takie głosy pojawiają się kręgach „kościoła otwartego” i były lansowane na łamach „Tygodnika Powszechnego”, „Gazecie Wyborczej”, „Znaku” czy „Więzi”. Postulują, by zostawić Żydów w spokoju, bo ich drogę zbawienia stanowi ich religia – powiedział ks. Chrostowski. Także dokument Watykanu stwierdza, że taka teoria „w gruncie rzeczy godzi w same fundamenty wiary chrześcijańskiej”. – Niema dwóch równoległych dróg zbawienia! – podkreśla duchowny.

    Po Soborze Watykańskim II koncepcje dwóch dróg zbawienia przeniesiono także na inne religie. – Gdybyśmy ów „nowoczesny” pogląd przedstawili graficznie, zobaczylibyśmy, że wszyscy ludzie wyruszają z odmiennego punktu i chociaż deklarują, że mają jeden cel, to każdy idzie w innym kierunku. Pojawia się pytanie, jak można idąc w zupełnie różne strony dojść do tego samego celu. Ale nad tą kwestią zwolennicy ideologizowania chrześcijaństwa się nie zastanawiają – tłumaczy ks. Chrostowski.

    Tydzień przed ogłoszeniem przez Watykan dokumentu opublikowany został list otwarty sygnowany przez kilkudziesięciu rabinów, którzy wyrazili zadowolenie, że Kościół wycofał się z działań prozelickich.– Kościół włącza się w dialog ze względu na Żydów, a Żydzi odwzajemniają to nastawienie ze względu na siebie – stwierdził biblista. Rabini piszą, że obie religie „mają za sobą dwa tysiące lat wzajemnej wrogości i wyobcowania”. Użycie wyrażenia „wzajemnej wrogości” oznacza uznanie przez nich, że na Żydach również spoczywa odpowiedzialność za izolację. Jednocześnie na pozytywny odbiór nauczania Jana Pawła II i Benedykta XVI przez Żydów wskazuje nazwanie chrześcijan „braćmi i siostrami”. Rabini twierdzą jednak, że Szoah był wynikiem wielkowiekowej wrogości i odrzucenia przez chrześcijan. – Takie ujęcie zwalnia od refleksji nad naturą narodowego socjalizmu i tym, że ofiarami tej ideologii byli również chrześcijanie – zauważa ks. Waldemar Chrostowski.

    źródło: Rzeczpospolita/PCh24.pl

    ***

    „Prawdziwy Izrael i fałszywy judaizm”.

    Jak nauka o „równoległym przymierzu” ma się do Magisterium Kościoła?

    (Juan de Flandes, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Nakładem wydawnictwa DeReggio ukazała się książka Prawdziwy Izrael i fałszywy judaizm, której autor – ks. Jean-Michael Gleize – rozwiewa wszelkie wątpliwości na temat narodu izraelskiego i jego aktualnego stosunku do Bożego wybraństwa, o którym nawet wysocy hierarchowie Kościoła sugerują, iż nie wygasło i wciąż trwa jako „równoległe przymierze”.

    W książce czytamy o zmianach zainicjowanych przez deklarację Nostra aetate Soboru Watykańskiego II, a kontynuowanych przez akty niższego rzędu, takie jak spotkania kolejnych papieży z żydami. Sens owej zmiany streścić można następująco: wbrew słowom Chrystusa i na przekór stałej praktyce katolickiej sugeruje się lub twierdzi wprost, że naród wybrany nie potrzebuje wcale nawrócenia, rozumianego jako włączenie do Kościoła. Wystarczy tylko, aby trwał w wierności swojemu przymierzu, tj. Staremu Przymierzu, które rzekomo obowiązuje, pomimo tego, że przeszło dwa tysiące lat temu Bóg ustanowił Nowe. Zatem śmierć Chrystusa na krzyżu okazuje się daremną… – konstatuje autor wstępu, ks. Piotr Dzierżak.

    Z kolei ks. Jean-Michael Gleize przypomina słowa papieża Franciszka: „Nostra aetate po raz pierwszy zdefiniowała teologicznie w sposób wyraźny relacje Kościoła katolickiego z judaizmem”. Kiedy papież twierdzi, że Nostra aetate zdefiniowała coś „po raz pierwszy”, należy to oczywiście rozu- mieć przede wszystkim w odniesieniu do nowości w bezwzględnym tego słowa znaczeniu – to znaczy doktryny, której śladów próżno szukać w dotychczasowym nauczaniu Kościoła – komentuje ks. Gleize, wskazując, że Nostra aetate nie powołuje się na żaden sobór, żadnego Ojca Kościoła i żadnego papieża.

    II Sobór Watykański wprowadził więc radykalną zmianę w doktrynie. Dokonał – posługując się słowami samego Franciszka – prawdziwego „przeobrażenia”. Jest to w pełni potwierdzony fakt, który stał się nawet przedmiotem rozprawy doktorskiej, obronionej w kwietniu 2005 r. w Aix-en-Provence przez protestanckiego uczonego, doktora Jorge Ruiza – dodaje autor.

    Doczesny Izrael – który ks. Gleize przeciwstawia temu duchowemu, którym jest Kościół katolicki – choć z całą pewnością utracił Boże wybraństwo, nie utracił jednak określonej roli w planach Opatrzności. Naród żydowski, który zboczył z wytyczonej mu drogi, naród w najściślejszym tego słowa znaczeniu zbłąkany, nie może już dłużej reprezentować upragnionej przez Boga wspólnoty świętych. Reprezentuje za to – jak się wyraził Jacques Maritain – „wspólnotę ziemskiej nadziei”, której towarzyszy „niezrozumienie Krzyża, odrzucenie Krzyża i – co za tym idzie – także Przemienienia. Niechęć wobec Krzyża jest istotą judaizmu w tej mierze, w jakiej słowo to oznacza formę duchową, za pomocą której Izrael odciął się od swojego Mesjasza” – czytamy w autorskiej przedmowie.

    Duchowny omawia zarówno teologiczne i historyczne, jak i czysto współczesne aspekty rzekomego wybraństwa narodu żydowskiego oraz jego aktualnej roli w historii zbawienia. Szczegółowo w oparciu o dokumenty Kościoła odpowiada on na pytanie, jak nauczanie Soboru Watykańskiego II i papieży w dobie posoborowej ma się do katolickiego Magisterium.

    źródło: Wydawnictwo DeReggio

    ***

    W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu

    W uścisku Miłości. Niezwykła historia żydowskiej mistyczki, która rozpoznała Mesjasza i ofiarowała życie za nawrócenie swego narodu

    fot. screenshot YouTube (Siostry Kanoniczki Ducha Świętego)

    ***

    Nazajutrz po obchodzonym w Kościele katolickim “Dniu judaizmu”, wspominamy absolutnie wyjątkową postać na kartach dziejów polskiego Kościoła. 18 stycznia 1919 roku, w wieku niespełna 20 lat przyjęła chrzest. 18 stycznia 1986 roku, w kolejną rocznicę swych narodzin do życia we wspólnocie Mistycznego Ciała Chrystusa odeszła do Pana, by zagubić się ze szczęścia w Jego „uścisku Miłości”. Oto niezwykła historia Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, córki narodu żydowskiego, nazywanej naszą, polską Edytą Stein.

    Św. Faustyna Kowalska opisuje w swym duchowym „Dzienniczku” pewne zdarzenie, jakie miało miejsce w pierwszych dniach lutego 1937 roku. „Dzień dzisiejszy jest dla mnie tak wyjątkowy, pomimo że doznałam tyle cierpień, ale dusza moja opływa w radość wielką. W sąsiedniej separatce leżała ciężko chora Żydówka; przed trzema dniami byłam ją odwiedzić, odczułam w duszy ból, że już niedługo umrze i łaska chrztu świętego nie obmyje jej duszy. Pomówiłam z siostrą pielęgnującą, że jak będzie się zbliżać ostatnia chwila, żeby jej udzielić chrztu świętego, ale była ta trudność, że zawsze Żydzi byli przy niej. Jednak uczułam w duszy natchnienie, aby się pomodlić przed tym obrazem, który mi Jezus kazał wymalować; mam broszurkę, a na okładce jest odbitka z tego obrazu Miłosierdzia Bożego. I rzekłam do Pana: Jezu, sam mi powiedziałeś, że udzielać będziesz wiele łask przez obraz ten, więc proszę Cię o łaskę chrztu świętego dla tej Żydówki; mniejsza o to, kto ją ochrzci, byle została ochrzczona. Po tych słowach dziwnie zostałam uspokojona i mam zupełną pewność, że pomimo trudności woda chrztu świętego spłynie na jej duszę. I w nocy, kiedy była bardzo słaba, trzy razy do niej wstawałam, aby czuwać na stosowny moment, w którym by jej tej łaski udzielić. Rano czuła się jakby lepiej, po południu zaczęła się zbliżać ostatnia chwila; siostra pielęgnująca mówi, że trudno będzie jej udzielić tej łaski, ponieważ są przy niej. I nadszedł moment, że chora zaczęła tracić przytomność, a więc zaczęli biegać jedni po lekarza, inni znowuż gdzie indziej, aby chorą ratować, i tak [się stało], że pozostała sama chora, i siostra pielęgnująca udzieliła jej chrztu świętego. I nim się wszyscy zbiegli, to jej dusza była piękna, ozdobiona łaską Bożą i zaraz nastąpiło konanie; krótko trwało konanie, zupełnie jakby zasnęła. Nagle ujrzałam jej duszę wstępującą do nieba w cudnej piękności. O, jak piękna jest dusza w łasce poświęcającej; radość zapanowała w mojej duszy, że przed obrazem tym otrzymałam tak wielką łaskę dla tej duszy” – czytamy w zapiskach polskiej apostołki Bożego Miłosierdzia.

    W przeciwieństwie do Żydówki, o której wspomina św. Faustyna, Chaje Kalb – jak zwała się przed wstąpieniem do zakonu Kanoniczek Ducha Świętego siostra Emanuela – nim znalazła się na łożu śmierci, miała za sobą już kilkadziesiąt lat życia w niezwykłej bliskości i zjednoczeniu miłości z Chrystusem, którego w swej młodości rozpoznała jako Tego, na Którego czekał jej izraelski naród.

    Chaje Kalb urodziła się w Jarosławiu 26 sierpnia 1899 roku w rodzinie żydowskiej, jako pierworodna z sześciorga dzieci Schie (Ozjasza) Kalb i Jutte Friedwald. Cała codzienność w domu Kalbów bardzo mocno zakorzeniona była w tradycji judaistycznej. Rodzice dbali, by mała Chaje wraz z pozostałym rodzeństwem, poznawała historię i religię swego narodu.

    Helena, jak się do niej zwracają domownicy, zdobywa w Rzeszowie podstawowe wykształcenie. Tymczasem ojciec opuszcza rodzinny dom i w poszukiwaniu pracy (jak wielu wówczas) wyjeżdża do Ameryki. Chaje już nigdy więcej go nie zobaczy. Gdy dziewczyna ma 16 lat, umiera jej matka, zarażona tyfusem przez osoby, którymi się opiekowała. W wieku 19 lat bardzo poważnie zachoruje również sama Chaje. Krzyż zaznacza więc swą obecność niezwykle mocno i już na dobre staje na drodze jej życia. Ale na tym krzyżu i wraz z tym krzyżem przychodzi do niej sam Mesjasz, Ten przez nią Oczekiwany, Ten Upragniony.

    Przebywając przez pół roku na leczeniu w szpitalu, młoda Żydówka zetknęła się z pełniącymi tam swą pielęgniarską posługę siostrami zakonnymi. Doświadczając nieustannie ich dobroci, obserwuje bezinteresowność i ofiarność z jaką potrafią troszczyć się o powierzonych swej opiece pacjentów. To właśnie one przekazują jej Dobrą Nowinę o Chrystusie, świadectwem nie tylko słowa, lecz przede wszystkim ofiarnego życia. Nie bez znaczenia jest też fakt, iż Chaje dostrzega, że ta pełna miłości bliźniego postawa zakonnic, jest bardzo mocno zakorzeniona i posiada swe źródło w ich życiu modlitwą, w ich głębokiej, żywej relacji z Bogiem.

    Bardzo znamienne, że w doświadczeniu łaski nawrócenia innej Żydówki, starszej od Chaje Kalb o 8 lat – Edyty Stein, znanej w zakonie karmelitanek bosych jako św. Teresa Benedykta od Krzyża, niezwykle istotne znaczenie odegrało pewne wydarzenie sprzed 1918 roku, które opisała ona następująco: Gdyśmy tam pozostawały [w katedrze] w nabożnym milczeniu, weszła jakaś kobieta obarczona koszykiem i uklękła w jednej z ławek na krótką modlitwę. Było to dla mnie coś zupełnie nowego. Do synagogi i zborów protestanckich, do których chodziłam, szło się tylko na nabożeństwo. Tu ktoś oderwał się od wiru zajęć, aby wstąpić do pustego kościoła, jakby na jakąś poufną rozmowę. Nigdy tego nie zapomnę“.

     Po wyjściu ze szpitala i powrocie do zdrowia Chaje Kalb, pomimo przeszkód czynionych jej ze strony rodziny, decyduje się przyjąć 18 stycznia 1919 roku Sakrament Chrztu Świętego w katedrze w Przemyślu, otrzymując wybrane przez siebie imiona Maria Magdalena. Poznałam prawdę i poszłam za nią. (…) Dusza moja otwierała się ku Bogu, jak kwiat ku słońcu. Gdy wspominam, o Jezu, te chwile pierwszej mojej gorliwości, ogarnia mnie wzruszenie i wdzięczność głęboka. Jak wówczas kochałam Ciebie! Jak nic trudnym, nic przykrym nie było dla mnie, by Ci miłość moją okazywać” – napisze potem w swoim „Dzienniku”.

    Młoda kobieta była cała otwarta na działanie łaski Bożej i to właśnie dlatego nowa wiara nie napotykała oporów w tym sercu, tak spragnionym żywego Boga. Chaje Kalb po prostu rozpoznała czas swego nawiedzenia, rozpoznała przechodzącego obok Chrystusa, Który Jest Drogą, Prawdą i Życiem. „Poznałam prawdę i poszłam za nią” – wyzna z ujmującą prostotą. 

    Jakże pięknym i znamiennym świadectwem podobieństwa przebiegu tego wspaniałego procesu otwarcia się na prawdę, jest doświadczenie Edyty Stein, która opisuje je w następującej relacji: Sięgnęłam do biblioteki po jakąś książkę, na chybił trafił. Wyciągnęłam pokaźny tom. Nosił tytuł:’ Życie św. Teresy od Jezusa’ napisane przez nią samą. Zaczęłam czytać. Lektura urzekła mnie. Czytałam jednym tchem, aż do końca. Gdy ją zamknęłam, powiedziałam sobie: to jest prawda!“.

    Niespełna 3 lata po przemyskim chrzcie Chaje Kalb, za naszą zachodnią granicą, w Bergzabern, 1 stycznia 1922 roku w Mistyczne Ciało Chrystusa, jakim jest wspólnota Kościoła, zostaje wszczepiona również inna córka narodu niegdyś wybranego przez Boga, 30-letnia wówczas doktor filozofii Edyta Stein. W 1933 roku wstąpi ona do kolońskiego Karmelu. Również i na tej drodze, oddania się Bogu na wyłączność wyprzedzi ją Żydówka z Jarosławia.

    Lektura „Wyznań” św. Augustyna wywiera na Kalb ogromne wrażenie i sprawia, że pragnie ona jeszcze ściślej i głębiej zjednoczyć się ze swym Boskim Oblubieńcem. Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna, a tak nowa, późno Cię umiłowałem. (…) W głębi duszy byłaś, a ja się po świecie błąkałem i tam szukałem Ciebie. Zawołałaś, krzyknęłaś, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. (…) Przeszyłeś moje serce, jak strzałą, Twoją nadziemską miłością – pisał w swym dziele święty Biskup z Hippony. Jakże przejmująco podobnie wybrzmi wyznanie Kalb: Boże mój, tyle czasu traciłam szukając Ciebie tam, gdzie Ciebie nie było! Lecz od tej chwili, o Boże, dla Ciebie tylko chcę żyć! Ty jesteś Wszystkim!.

    Pewnego wiosennego dnia ma miejsce niezwykłe wydarzenie w życiu 28-letniej kobiety, która będąc w stanie narzeczeństwa zmierza drogą ku małżeństwu. Idąc ulicą Szpitalną w pobliżu rynku w Krakowie Magdalena, niczym przed wiekami Szaweł zmierzający do Damaszku doznaje olśniewającego spotkania z Bożą łaską, które na zawsze zmieni dalsze jej życie. Oto, jak późniejsza siostra Emanuela relacjonowała później tamte niezwykłe chwile: Nagle – jasność niezmierna, zaciemniająca zupełnie słońce południowe, jasność wewnątrz i zewnątrz i jeden przepotężny głos, nabrzmiały radością Nieba: „Do klasztoru!”. Staję w miejscu, rozglądam się. Wszak zdaje mi się, że dom ten, koło którego stoję, wygląda na klasztor. Podchodzę do bramy, dzwonię, proszę o przyjęcie i – zostaję. Poprosiłam tylko, abym mogła napisać jeden list. Piszę: „Zapomnij o mnie, nie zastaniesz mnie już wśród świata. Do wyższych rzeczy jestem stworzona”

    Kobieta wstępuje do Zgromadzenia Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego de Saxia w Krakowie. W sierpniu 1928 roku rozpoczyna nowicjat, otrzymując habit zakonny i przyjmując imię Emanuela. 29 października 1933 roku składa śluby wieczyste. Bóg jest teraz dla niej Wszystkim. Jedno z Jezusem. Żyję tym cała, objęta, wchłonięta cała, nic już moje nie jest. Myśli moje, uczucia, życie, to tylko Jezus. Stale we mnie, stale ze mną…(…) Jezus jest wychowawcą najlepszym i najdoskonalszym. Gdyby dusze umiały Go słuchać, doprowadziłby je do zupełnego z Sobą podobieństwa. (…) Nic innego już nie wiem, tylko że Bóg jest Miłość, że porwała i pochłonęła mnie całkowicie ta Miłość. (…) Boże mój, szukać Ciebie dla Ciebie samego, to największe szczęście. Szukając Ciebie i tylko Ciebie – znajdę wszystko: moją miłość, moje życie, moje szczęście”.

    Dzięki zdobytym wcześniej kwalifikacjom s. Emanuela Kalb podejmuje pracę nauczycielki i wychowawczyni w różnych placówkach zgromadzenia. Powierzano jej również funkcje mistrzyni nowicjatu, przełożonej wspólnot, sekretarki generalnej, wikarii domu. Na drodze życia wewnętrznego, poza św. Augustynem, jej przewodnikami są wielcy mistycy karmelitańscy: św. Teresa z Avila, św. Jan od Krzyża, św. Teresa z Lisieux, bł. Elżbieta od Trójcy Świętej. Ale Najwyższy, Boski Przewodnik, Ten Który jako Jedyny Jest Drogą, i Prawdą, i Życiem pragnie osobiście prowadzić swą odnalezioną, umiłowaną córkę po duchowych ścieżkach ku zjednoczeniu z Nim.

    Siostra Emanuela doświadcza niezwykłej bliskości Boga, zostaje też obdarowana wieloma łaskami mistycznymi. Cóż mogę powiedzieć o tym blasku, którego dozwalasz mi niekiedy zakosztować. Wszak to tajemnica, którą można przeżywać, ale oddać w słowach niepodobna. (…) Ujrzałam jakąś Istotę, której określić nie mogę. Niby jakieś światło, jakieś Piękno, coś tak rozkosznego, tak niewypowiedzianego! To była MIŁOŚĆ – ISTOTA. To był jednak Jezus, choć poznałam tylko Istotę Miłości – wyzna Służebnica Boża. Patrz, miłuję cię nie jakąś ogólną, bezosobową miłością. Miłuję cię tkliwą, czułą miłością – powie jej Chrystus. Jak Bóg nas miłuje… to nie do przeżycia – zachwyca się żydowska zakonnica.

    Odkupiciel towarzyszy jej wiernie, również ze swym najcenniejszym skarbem duchowym, jakim jest dar uczestnictwa w Jego krzyżu. Kalb zostaje dotknięta utratą słuchu i przez niemal 40 lat, aż do końca swej ziemskiej pielgrzymki, żyje w głuchocie. Musi zrezygnować z pracy w szkole. Przyjmuje to bardzo pokornie i z ufnością. Znosić krzyż kalectwa i inne fizyczne dolegliwości, bez mówienia o nich. W cichości łączyć się z Ofiarą Zbawiciela” – zanotuje siostra Emanuela.

    Zewnętrzne uciszenie sprzyja też pogłębieniu niezwykłej, żywej relacji z Oblubieńcem. Boga znaleźć można tylko w milczeniu, w uciszeniu myśli i w uciszeniu woli, wolnej od nieumartwionych pragnień, które wnoszą niepokój, hałas i podniecenie. (…) Bez milczenia nie ma mowy o zjednoczeniu z Bogiem”. Tym bardziej, że przecież „nikt nie został święty bez wielkich cierpień. A cóż to wszystko znaczy wobec wieczności. Jedna kropla wobec oceanu(…) Trzeba się stać Jezusem Ukrzyżowanym, Ojciec Niebieski uzna nas tylko wtedy za swoje dzieci, gdy ujrzy, gdy rozpozna w nas Jezusa Ukrzyżowanego, Swego Syna. (…) Jezu… przede wszystkim daj mi ukochać Krzyż. Bo złudzeniem jest kochać Ciebie bez Twojego Krzyża. (…) Większą łaską jest cierpieć z Jezusem w milczeniu zupełnym, niż otrzymywać najwznioślejsze dary mistyczne – czytamy w zapiskach kanoniczki Ducha Świętego.

    Jeśli Mnie miłujesz, pomóż Mi zbawiać dusze – prosi ją Zbawiciel i dodaje: Potrzeba Mi dusz, które by wynagradzały wszystkie zniewagi, potrzeba Mi dusz, które by uwierzyły w Moją Miłość. Siostra Emanuela Kalb doskonale rozumie swoje posłannictwo. Powołanie do Zakonu nie jest tylko dla własnego uświęcenia, lecz by wynagradzać Bogu za grzechy świata i ratować dusze od zguby wiecznej – zapisze. Przyjmuje Boże zaproszenie do współpracy z Nim na drzewie Krzyża, w dziele rodzenia dusz dla wieczności.

    W swym „Dzienniku” opisze następujące zdarzenie. Odprawiając raz Drogę Krzyżową, ujrzałam nagle Pana Jezusa. W jednej ręce trzymał życie pełne pociech i szacunku ludzkiego, czci, jaką z sobą niesie gorliwość w służbie Bożej, oraz wszelkie błogosławieństwa jakich można doznać w życiu zakonnym. W drugiej ręce trzymał bezmiar męki, cierpień, bólów wszelkich, całe morze goryczy. Pan rzekł do mnie: „Wybieraj!”. Ty sam, Jezu, wybieraj dla mnie – odpowie zakonnica i doda:. Daj, co chcesz, wszystko mi będzie jednakowo miłe z Twojej Ręki. Tylko łaski Twojej nie odmawiaj’. „Otóż przeznaczyłem ci całe to morze goryczy i cierpień, ale nie bój się, prędzej Wszechmocy by Mi zabrakło, niż biednej duszy pomocy Mojej. (…) Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja” – usłyszy siostra Emanuela od Jezusa.

    Zasadniczą prawdą jest świadomość – wyzna Kalb – że prowadzi nas Miłość. Ona nad nami czuwa i żywi względem nas nieskończenie łaskawe zamiary. Musimy się im poddać z uległością i całkowitą ufnością.

    Cały swój ciężki krzyż, wszystkie cierpienia zarówno duchowe, jak i fizyczne, Siostra Emanuela ofiaruje Bogu w intencji swego, żydowskiego narodu, „by poznał Światło Prawdy, którą Jest Chrystus”. Czyni to już od 1935 roku.

    I znów, kilka lat później, w sierpniu 1942 roku, w odległym zakątku Europy, inna żydowska chrześcijanka – karmelitanka Edyta Stein, wybierając się w drogę do Domu Ojca, wiodącą przez męczeńską śmierć z rąk niemieckich oprawców, biorąc za rękę swą rodzoną siostrę, powie do niej: „Chodź, idziemy za nasz naród”.

    Bóg przyjmuje również ofiarę Siostry Emanueli Kalb. Wiele razy okazywał mi Pan Przenajświętszą Krew Swoją płynącą daremnie dla tak wielkiej liczby dusz. Z dziwną boleścią duszy zbierałam tę Krew Przenajdroższą. Wreszcie pewnego ranka stanął przede mną Pan Jezus. W ręku trzymał Przenajświętsze Serce Swoje, a poprzez palce spływała z tego Najświętszego Serca Przenajświętsza Krew obficie. Pan rzekł do mnie: „Patrz – oto ostatni krzyk miłości. Oddaję ci Moją Krew. Wylewaj Ją nieustannie na twój naród, na Mój naród, szafuj hojnie, nie żałuj, ofiaruj ją nieustannie Ojcu Mojemu za nawrócenie Izraela. Czynię cię szafarką Mojej Krwi. Nie zabraknie ci teraz cierpień. Nie bój się. Im bardziej będziesz Mi oddana, tym więcej ogarniać cię będzie Miłość Moja”.

    W innym miejscu Chrystus mówi do żydowskiej zakonnicy. „Twoją misją jest: wielką wiarą i gorejącą miłością wynagrodzić Mi za nardów twój, który wzgardził Mną, nie chcąc uznać we Mnie swego Mesjasza”. Siostra Emanuela zapisuje w swym „Dzienniku” specjalną modlitwę zatytułowaną koronką za nawrócenie Izraela, z natchnienia Bożego do codziennego odmawiania, składającą się z powtarzanego na małych paciorkach wezwania: Przepuść, Panie, przepuść ludowi Twojemu.

    Siostra Emanuela Kalb, niczym żertwa ofiarna na ołtarzu, cała poświęca się i wyniszcza w tej upragnionej intencji: Jezu, ponad wszystkie rozkosze, jakich mogłabym zażywać, wybieram: być całopalną ofiarą w złączeniu z Tobą. Przeżyłam – nie zmysłami lecz umysłem – złączenie z Ukrzyżowanym. Rodzić dusze w cierpieniu! Na ziemi zresztą  nie pragnę innej miłości. On jest ‘Oblubieńcem Krwi’. Dusze poślubione miłości Boga – Chrystus ich Oblubieńcem. Łączą się z Nim, rodzą dusze do wieczności. Jeżeli celu tego nie osiągną przez ścisłe zjednoczenie z Bogiem, są bezpłodne; ich życie mija się z celem. Dawanie życia połączone jest z cierpieniem(…) Cierpienie wtedy ma wielką wartość, gdy ofiarowane jest tylko Panu Jezusowi, w złączeniu z Jego Męką, jako zupełnie czysty dar (…) Bez wielkiej ofiarności, bez wielkiego cierpienia nie ma wielkiej miłości. (…) Wycierpiałam wszystko, zdaje mi się, co człowiek może na ziemi wycierpieć.  Niech będzie za to Bóg uwielbiony! (…) Tak, warto cierpieć, warto ofiarować życie dla sprawy większej niż życie samo, zasługującej przeto, by wszystkie siły dla niej wyczerpać. 

    Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu, lecz już po dostąpieniu łaski sakramentu Chrztu Świętego Kalb intensywnie wspierała swego brata i siostrę w ich drodze ku katolicyzmowi. W czasie II wojny światowej Służebnica Boża przygotowała też do chrztu 11 Żydów, którzy o to poprosili. Zdecydowanej większości z nich udało się przeżyć niemiecką okupację.

    Czy zgodzisz się przyjąć pokusy niewiary, aby inni uwierzyli?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Tak, Jezu, aby inni uwierzyli, aby Ciebie na wieki kochali, chcę wycierpieć te okrutne pokusy niewiary, które są mi już znane. Lecz Ty znasz moją słabość, wspieraj mnie, bym sama nigdy nie zwątpiła – odpowiada żydowska zakonnica.

    Pod koniec życia siostra Emanuela złożyła się Panu w ofierze, również w innej swej wielkiej intencji, za kapłanów, by wynagradzać za ich niewierności oraz wypraszać łaskę świętości dla nich. Zachęcał ją do tego Sam Odkupiciel. Oto jak relacjonuje to mistyczka: Naraz Pan Jezus stanął przed oczyma mej duszy. Patrzę, z oczu płyną Mu łzy. Jezu! – wołam w męce ducha. – „To kapłani zdradzają swoje kapłaństwo. To krwawe łzy Moje z Ogrójca. Za wybranie, za miłość – odrzucenie, niewiara. Pomóżcie, bo zginą! Nie przestałem ich miłować. Ratujcie ich, ofiarujcie za nich całe Moje życie, całą Moją mękę! Jestem stale we wszystkich Mszach Świętych jako Żertwa przed Ojcem. Bierzcie z tych skarbów! Łączcie się ze Mną! Ofiarujcie się, wynagradzajcie za zniewagi, módlcie się za kapłanów! (…) Chcę, byś Mi pomogła dźwigać cierpienia, bo bardzo cierpię za grzechy. Dziecko Moje, tobie powierzyłem ciężar grzechów niewiernych kapłanów. Módl się i cierp wraz ze Mną. Nie lękaj się. Nic ponad siły. Niech cię wspiera myśl, że cierpisz razem ze Mną. Jedno tylko zachowaj sumiennie: „Milczeć i cierpieć!”. Panie mój – odpowie siostra. Emanuela – jeżeli trzymasz mnie przy Sobie, zupełnie w Sobie, to przecież będę mogła u Ciebie wszystko uprosić, zwłaszcza, gdy proszę Cię tak stale, tak usilnie za kapłanów, którzy od Ciebie odeszli, by wrócili, przeprosili Ciebie.

    Chce Pan, by dusze wierne zechciały przez żarliwą modlitwę i wynagrodzenie błagać o nawrócenie kapłanów – zapisze Służebnica Boża, by w innym miejscu dodać: Wszystko jest owocem modlitwy.

    Siostra Emanuela Kalb zawsze z otwartym sercem przyjmowała każde zaproszenie Swego Oblubieńca  do podjęcia wysiłku współpracy z Nim w dziele rodzenia dusz dla Królestwa Bożego, poprzez modlitwę, ofiarę, wynagradzanie, niesienie im duchowej pomocy. „Czy chcesz przyjąć na siebie pokusy dusz słabych, które by w nich uległy, gdyby nie twoja pomoc?” – zapytał ją kiedyś Chrystus. Jezu, chcę wszystko wycierpieć, byłeś Ty był kochany – odpowiada natychmiast zakonnica.

    Uczułam, że jestem bardzo głodna. Nic nie znaczyło, że normalnie przyjmowałam posiłek w refektarzu. Głód był tak dotkliwy, że formalnie skręcał mi wnętrzności. Ach kraść, kraść w szkole, w kancelarii, gdziekolwiek i kupić coś do jedzenia, zakupić chleba, bułek, całą piekarnię wykupić, byle ten głód nasycić! Parę tygodni męczył mnie ten głód nieopisany, wraz z ciężką pokusą kradzieży. Pewnego dnia ujrzałam w duchu jakiegoś młodego człowieka, porządnie ubranego, lecz bardzo mizernie wyglądającego. – „Widzisz tego człowieka? Oto bezrobotny, którego zatrzymałaś nad brzegiem występku”. Wnet popadłam znowu w ciężkie pokusy przeciw powołaniu zakonnemu. Dręczyły mnie z taką siłą, że już powiedziałam spowiednikowi, ze opuszczę zakon. Dręczyły mnie z taką siłą (…) i nie ustawały. Przetrwałam w tym utrapieniu mniej więcej trzy tygodnie. Naraz ujrzałam jakąś pracownię krawiecką. Dziewczęta pracowały przy stołach, a wśród nich młoda i bardzo miła zakonnica. – „Widzisz tę siostrę? Gdyby nie twoje cierpienia, opuściłaby swój zakon i zgubiłaby się w świecie”. Ach siostro, wyrzekłam mimo woli, gdybyś wiedziała, ile za ciebie cierpiałam! – relacjonuje mistyczka.

    Służebnica Boża Emanuela odznaczała się wielkim umiłowaniem Eucharystii. Jak Bóg cię ukochał, niech ci powie Eucharystia – pisała. Boże mój, cóż znaczą wszystkie najwznioślejsze łaski modlitwy, najwspanialsze zachwyty, wobec jednej Komunii Eucharystycznej! Tu jest takie zjednoczenie, takie wchłonięcie naszej istoty przez Boga, że stajemy się Nim, jedno, nierozdzielne. (…) Zrozumiałam, że nasze małe wysiłki, gdy podczas Mszy św. kładziemy je na ołtarzu, gdzie Chrystus, Ofiara jest obecny, nabierają nieskończonej wartości’. “Czy nie wiesz – pouczał ją Pan – że ofiarując Mi Syna Mego, Jego życie, Jego Mękę i śmierć, ofiarujesz Mi więcej, niż którykolwiek z największych świętych Starego Testamentu mógł Mi ofiarować? Gdy ofiarujesz Mi tę Przenajświętszą Ofiarę, nie mogę wówczas powiedzieć: „Zostaw Mnie w spokoju” (Wj 32,10).Kto w imię Jego prosi, nigdy nie prosi nadaremno – czytamy w zapiskach siostry kanoniczki Ducha Świętego.

    Od 1957 roku aż do końca swych ziemskich dni Siostra Emanuela przebywała w krakowskim klasztorze, włączając się, na ile mogła, w życie i pracę wspólnoty. W Zgromadzeniu Sióstr Kanoniczek Ducha Świętego przeżyła 59 lat.

    Zmarła w opinii świętości 18 stycznia 1986 roku w Krakowie, w 67-rocznicę przyjęcia sakramentu Chrztu i włączenia we wspólnotę Kościoła.

    W latach 2001-2003 przeprowadzono jej proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym. Dnia 13 maja 2005 roku w Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych rozpoczął się etap rzymski procesu. 14 grudnia 2015 roku Franciszek zezwolił na ogłoszenie dekretu o heroiczności jej życia i cnót. Odtąd przysługuje jej w Kościele tytuł Czcigodnej Służebnicy Bożej.

    Ty musisz zostać świętą! – powiedział jej kiedyś Pan i dodał: Chcę przypomnieć światu, że Kościół jest powszechny”. Całe życie Służebnicy Bożej, Siostry Emanueli Kalb, tej wciąż tak mało jeszcze znanej, wspaniałej córki Kościoła, a zarazem niezwykłej córki narodu żydowskiego, dla którego tak bardzo pragnęła, „by poznał on Światło Prawdy, którą jest Chrystus”, jest dla nas wszystkich wielkim wyzwaniem, ale zarazem i zaproszeniem, aby odświeżyć w sobie ducha wdzięczności za darmo nam daną łaskę wiary oraz Sakrament Chrztu Świętego, wszczepiający nas w Mistyczne Ciało Chrystusa, a także, by odkurzyć nieco już zapomniany, w jego nieocenzurowanej wersji, Akt Poświęcenia Rodzaju Ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusowemu (encyklika Annum Sacrum napisana w roku narodzin Chaje Kalb – 1899), autorstwa wielkiego papieża Leona XIII, i modlić się do Pana za wstawiennictwem Sł. B. Emanueli Kalb i św. Teresy Benedykty od Krzyża: “Wejrzyj okiem miłosierdzia swego na synów tego narodu, który niegdyś był narodem szczególnie umiłowanym. Niechaj spłynie i na nich, jako zdrój odkupienia i życia, ta Krew, której oni niegdyś wzywali na siebie. Zachowaj Kościół swój, o Panie; użycz mu bezpiecznej wolności. Użycz wszystkim narodom spokoju i ładu. Spraw aby ze wszystkiej ziemi od końca do końca jeden brzmiał głos: Chwała bądź Bożemu Sercu, przez które stało się nam zbawienie. Jemu cześć i chwała na wieki. Amen”.

     ***

    Czy wiesz, co cię czeka?”. Ujrzałam nagle jakąś dziwną jasność, jakieś piękno niewypowiedziane, jakąś rozkosz niepojętą, ale to było jakoby tło. Wśród tej niepojętej szczęśliwości był Bóg. I On objął, ogarnął duszę w niewypowiedzianym uścisku Miłości. To trwanie w uścisku Miłości Boga jest właściwą istotą Nieba. Tu język ludzki nic nie wypowie. Tylko słowa świętego Pawła Apostoła można zastosować: Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują…”. (Sł. B. Emanuela Kalb “Dziennik“)

    Siostro Emanuelo, módl się za nami i za swoim narodem!

    ren/„Poznałam Prawdę i poszłam za Nią” Kraków 2008, ks. J. Machniak „Służebnica Boża Emanuela Kalb” Kraków 2012, o.M. Zawada OCD „Antologia mistyki polskiej tom 2” Kraków 2008.

    Fronda.pl

    ***

    kościół św. Piotra

    Partick, 46 Hyndland Street , Glasgow, G11 5PS

    Niedziela 13/12 Msza św. g. 14:00 kościół św. Piotra (St Peters) Glasgow

     


    W każdy piątek jest Adoracja Najświętszego Sakramentu od godz. 18.00

    W czasie Adoracji jest możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi.

    Msza św. wynagradzająca za grzechy nasze i całego świata odprawiana jest o godz. 19.00

    W trzeci piątek miesiąca sprzątamy kościół św. Piotra od godz. 17.00. Chętni bardzo mile widziani.


    W każdą sobotę o godz. 18.00 jest Msza św. wigilijna z niedzieli

    Możliwość spowiedzi jest od godz. 17.00

    ***

    W pierwsze soboty miesiąca po Mszy św. jest Nabożeństwo Pięciu Sobót Wynagradzających za zniewagi i bluźnierstwa przeciwko Najświętszej Matce Bożej

    ***

    W drugie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się Koronką do Serca Boleściwej Matki – Serca przebitego siedmiokrotnie mieczem boleści.

    ***

    W trzecie soboty miesiąca po Mszy św. modlimy się na różańcu o pokój na świecie.


    W każdą Niedzielę Msza św. jest o godz. 14.00

    Przed Mszą św. jest Adoracja Najświętszego Sakramentu.

    W tym czasie jest także możliwość przystąpienia do sakramentu spowiedzi od godz. 13.30


    Od września trwają prace renowacyjne kościoła św. Piotra. Dlatego w piątki Adoracja, spowiedź św. i Msza św. na czas remontu są w sali parafialnej. Natomiast w soboty i w niedziele Msze św. są w kościele.

    ***


    Kaplica izba Jezusa Miłosiernego

    4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD

    This image has an empty alt attribute; its file name is image-2-e1673870873179-1024x683.png

    ***

    W każdy pierwszy czwartek miesiąca jest Msza św. o godz. 19.00

    Po Mszy św. jest Godzina Święta


    W każdą trzecią sobotę miesiąca jest spotkanie Biblijne na temat: kobiety w Piśmie Świętym. Spotkanie rozpoczynamy o godz. 10.00 śpiewaniem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny a kończymy w południe modlitwą Anioł Pański.


    W czwartym tygodniu każdego miesiąca – z piątku na sobotę – jest całonocna Adoracja Najświętszego Sakramentu dla kobiet w kaplicy Sióstr Benedyktynek w Largs.

    Początek Adoracji rozpoczyna się modlitwą różańcową o godz. 21.00 a zakończenie Adoracji śpiewem Godzinek ku czci Najświętszej Maryi Panny i Mszą św. o brzasku dnia o godz. 5.00

    Benedictine Monastery, 5 Mackerston Place, Largs, Scotland


    Aby Matka Boża była coraz bardziej znana, miłowana i uwielbiana!

    „Różaniec Święty, to bardzo potężna broń.

    Używaj go z ufnością, a skutek wprawi cię w zdziwienie”.

    (św. Josemaria Escriva do Balaguer)

    A rosary is used for prayers and meditations.
    fot.wiseGeek

    *****

    Intencja Żywego Różańca

    na miesiąc styczeń 2025

    Intencja papieska:

    *Módlmy się, aby zawsze szanowano niezbędne w budowaniu lepszego świata prawo migrantów, uchodźców i osób dotkniętych wojną do edukacji.

    więcej informacji – Vaticannews.va: papieska intencja


    Intencje Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow:

    * za naszych kapłanów, aby dobry Bóg umacniał ich w codziennej posłudze oraz o nowe powołania do kapłaństwa i życia konsekrowanego.  

    * za papieża Franciszka, aby Duch Święty prowadził go, a św. Michał Archanioł strzegł.

    *  Bogurodzico Dziewico, z wielką wdzięcznością i nadzieją wchodzimy w Jubileuszowy Rok. Żeby nie zmarnować tego wyjątkowego czasu pełnego miłosierdzia, w którym Boże przebaczenie jest tak blisko każdego z nas – dlatego prosimy – bądź z nami tak jak byłaś pośród uczniów Twojego Syna jako Matka umacniająca w nich nadzieję na drogach pełnych niebezpieczeństw. Święta Maryjo, Matko Boga I Matko nasza, ucz nas wierzyć, żywić nadzieję I kochać wraz z Tobą. Wskazuj nam drogę wśród dzisiejszego zamętu do Królestwa Twojego Syna! Gwiazdo Morza, świeć nad nami I prowadź nas!


    Intencja dodatkowa dla Róży Matki Bożej Częstochowskiej (II),

    św. Moniki i bł. Pauliny Jaricot: 

    * Rozważając drogi zbawienia w Tajemnicach Różańca Świętego prosimy Bożą Matkę, aby wypraszała u Syna swego a Pana naszego Jezusa Chrystusa właściwe drogi życia dla naszych dzieci.

    *****

    Od 1 stycznia 2025 modlimy się kolejnymi Tajemnicami Różańca Świętego i w intencjach wyznaczonych na ten miesiąc, które otrzymaliście na maila 31 grudnia 1924 z adresu e-rozaniec@kosciol.org (jeśli ktoś z Was nie dostał maila na ten miesiąc, proszę o kontakt z Zelatorem Róży, albo na adres rozaniec@kosciolwszkocji.org)

    ________________________________________

    Obecnie mamy 19 Róż Żywego Różańca, choć mieliśmy do niedawna 21. Dlatego bardzo serdecznie zachęcamy chętnych, aby zechcieli dołączyć się do Żywego Różańca. Módlmy się też w tej intencji, aby dotąd nieprzekonani mogli się przekonać jak skuteczną i tym samym jak bardzo potrzebną jest dziś modlitwa różańcowa.

    ***

    Spotkanie Opłatkowe Żywego Różańca będzie w sobotę 18 stycznia o godz. 15.30, na które serdecznie zapraszam do sali Polskiej Misji Katolickiej w Glasgow przy kaplicy izbie Jezusa Miłosiernego (4 Park Grove Terrace, Glasgow G3 7SD).

    ***

    Wspólnota ŻYWEGO RÓŻAŃCA każdego roku w okresie Adwentu pragnie uwrażliwić nasze serca na ludzi, którzy szczególnie potrzebują w tym czasie naszej modlitwy i wsparcia. W minionym Adwencie zorganizowaliśmy zbiórkę na cele PRO-LIFE. Zebraliśmy kwotę Ł 2310 i na konto Fundacji Małych Stópek zostało przelane 12 000 zł.

    Fundacja Małych Stópek potwierdziła odbiór naszej pomocy:

    “Szczęść Boże, serdecznie dziękujemy całej Waszej Wspólnocie Różańcowej za wsparcie naszej Fundacji, dzięki czemu będziemy mogli objąć działaniami pomocowymi naszych podopiecznych matki i ich dzieci. Pozdrawiamy i życzymy Bożego Błogosławieństwa na każdy dzień – Fundacja Małych Stópek”

    ***

    ***

    POMÓŻ RATOWAĆ ŻYCIE OD POCZĘCIA

    ***

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Dzieło Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego
    materdolorosa.pl

    ***

    Istota Dzieła Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego

    Duchowa adopcja jest przyjęciem w modlitewną opiekę jednego dziecka, któremu grozi śmierć w łonie matki. Imię tego dziecka jest znane jedynie samemu Bogu. Modlitwą oganiamy nie tylko poczęte dziecko, ale również jego rodziców, aby przyjęli je z miłością i dobrze wychowali. Zobowiązanie do takiej modlitwy podejmowane jest przez konkretną osobę na dziewięć miesięcy od chwili poczęcia do urodzenia.

    Duchowa adopcja, wypływająca z idei miłosiernej miłości dla istoty najmniejszej i całkowicie bezbronnej, jest bezpośrednim powierzeniem Panu Bogu tego adoptowanego duchowo dziecka w modlitwie, błaganiu o zmianę myślenia jego rodziców, w prośbach, aby wypełnieni miłością nie zamykali się na nowe życie,nie bali się zubożenia tym życiem. Bo miłość, gdy się nią dzielisz, gdy nią obdarzasz jest jak chleb – takiej miłości i takiego chleba przybywa (Matka Teresa z Kalkuty).

    Duchowa Adopcja

    Może ją podjąć każdy człowiek:

    • obejmuje jedno dziecko i jego rodziców, o których wie tylko Bóg
    • trwa przez dziewięć miesięcy

    Zobowiązanie:

    • codzienna modlitwa – jeden dziesiątek różańca
    • dobrowolne postanowienia, np.: post, Komunia św., pomoc potrzebującym, walka ze złym przyzwyczajeniem,
    • modlitwa w intencji uratowania życia dziecka

    Modlitwa codzienna

    Panie Jezu – za wstawiennictwem Twojej Matki Maryi, która urodziła Cię z miłością, oraz za wstawiennictwem św. Józefa, człowieka zawierzenia, który opiekował się Tobą po urodzeniu – proszę Cię w intencji tego nienarodzonego dziecka, które duchowo adoptowałem, a które znajduje się w niebezpieczeństwie zagłady. Proszę, daj rodzicom miłość i odwagę, aby swoje dziecko pozostawili przy życiu, które Ty sam mu przeznaczyłeś. Amen.

    Treść przyrzeczenia

    “Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie”. Najświętsza Panno, Bogarodzico Maryjo, wszyscy Aniołowie i Święci. Wiedziony(a) pragnieniem niesienia pomocy w obronie nienarodzonych, ja (N.N.), postanawiam mocno i przyrzekam, ze od dnia (…) biorę w Duchową Adopcję jedno dziecko, którego imię jedynie Bogu jest wiadome, aby przez dziewięć miesięcy, każdego dnia, modlić się o uratowanie jego życia oraz o sprawiedliwe i prawe życie po urodzeniu. Tymi modlitwami będą:

    • jedna tajemnica Różańca;
    • modlitwa, która dziś po raz pierwszy odmówię;
    • ewentualne dobrowolne postanowienie(a): .…………………………..”

    Duchowa Adopcja Dziecka Poczętego – www.duchowa-adopcja.pl

    ze strony parafii Matki Bożej Bolesnej w Jawiszowicach


    Duchowa adopcja to dziewięciomiesięczna modlitwa w intencji życia zagrożonego w łonie matki. Dla Polaków jest ona także formą osobistego wypełnienia Jasnogórskich Ślubów Narodu. Polega na indywidualnym modlitewnym zobowiązaniu podjętym w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Osoba odmawia jedną dowolnie wybraną tajemnicę “Różańca” i specjalną modlitwę w intencji dziecka i jego rodziców. Do modlitwy wierni mogą dołączyć dodatkowe wyrzeczenie, np. post czy działania charytatywne.

    ***

    Ks. Kancelarczyk: „Nie jestem św. Józefem”. Dzięki Fundacji Małych Stópek rocznie na świat przychodzi około 50 dzieci

    Ks. Tomasz Kancelarczyk kapłan archidiecezji szczecińsko-kamieńskiej; pomysłodawca i prezes Fundacji Małych Stópek oraz współorganizator szczecińskiego Marszu dla Życia.FUNDACJA MAŁYCH STÓPEK

    ***

    O towarzyszeniu matkom w trudnej ciąży, ratowaniu nienarodzonych dzieci i aborcyjnym klimacie mówi ks. Tomasz Kancelarczyk.

    Agata Puścikowska: Od ilu lat okołoświąteczny czas to dla Księdza towarzyszenie matkom i dzieciom?

    ks. Tomasz Kancelarczyk: Pewnie od co najmniej dziesięciu, z każdym rokiem bardziej angażuję się w życie naszych domów samotnej matki. Wigilię spędzam tam, bo jest potrzebna opieka duszpasterska. W jednym z domów jest kaplica, do której przychodzą również mieszkańcy wsi. Jestem w miejscu, które potrzebuje opieki kapłana, mężczyzny. I którego potrzebuje… kapłan. Miejscu pełnym ufności i ciepła.

    Czuje się tam Ksiądz jak św. Józef?

    Bez przesady, nie jestem św. Józefem. Ale w domu mamy dwie jego figury – jedna z Dzieciątkiem na ręku, druga – z narzędziami stolarskimi. To taka kwintesencja opiekuna, mężczyzny: przytulać, chronić, działać. Dzieci mają swoje kochające mamy. I do nich lgną. Ja się staram być, czuwać. Rozmawiać, chociaż to bywa utrudnione: nie znam języków obcych, a wielu naszych podopiecznych pochodzi spoza Polski. Nie tylko z Ukrainy, ale też z…. Turkmenistanu, Indonezji, krajów afrykańskich. Zawiłe losy. Nie mogę o wszystkich opowiadać, bo to sprawy delikatne. Mamy pojawiają się u nas wtedy, gdy zawiedli bliscy, gdy życie potoczyło się dramatycznie. W wielu przypadkach udało się wyrwać je z ekstremalnie niebezpiecznych sytuacji, ochronić, a nasz dom stał się alternatywą wobec aborcji. Przyjmujemy potrzebujące matki zawsze, nawet wówczas, gdy jest to trudne ze względów formalnoprawnych.

    Taka praca zmienia człowieka, księdza, mężczyznę?

    Pod wieloma względami. Poświęcam się głównie pracy w fundacji, przed Bożym Narodzeniem często głoszę rekolekcje – wszędzie tam, gdzie zostanę zaproszony. To ważne, bo to jest głoszenie ewangelii życia. Obecnie coraz bardziej to potrzebne. Poza tym pozyskuję sprzymierzeńców. Kontaktuję się z ludźmi, pozostają po mnie jakieś ślady – czy to w postaci książki, czy informatora o Domu Małych Stópek. Dzięki temu wielu ludzi zaczyna nas wspierać. Fundację tworzy rzesza ludzi, którzy po prostu ostro działają. Dziś magazyn na dary ma dwa tysiące metrów kwadratowych, pracują w nim specjaliści, wolontariusze, są komputery. Dwie okołoświąteczne akcje to ogrom pracy i dużo logistyki. Paczuszka dla Maluszka to ponad dwa tysiące miejsc w Polsce, w których zbieramy dary i rozdajemy je potrzebującym mamom i ich dzieciom. A akcja „Tak niewiele” wymaga zebrania ponad 13 tys. prezentów, konkretnych paczek dla ubogich, potrzebujących z całego kraju. Te prezenty kierujemy do DPS-ów, domów samotnej matki, osób bezdomnych. Bo to wszystko jest promowaniem, wspieraniem życia od urodzenia do naturalnej śmierci. Życie każdego człowieka jest cudem, jest ważne.

    Ale mediów do Domu Małych Stópek nie wpuszczacie. Mogłyby to życie promować…

    Trzeba mówić o mamach, ich dzieciach i potrzebach. Ale mówić tak, by im nie zaszkodzić. Chętnie bym dzielił się i pięknymi, i dramatycznymi historiami, bo one inspirują. Ale gdy media się do mnie zwracają, by nagrać, puścić w świat, najczęściej odmawiam. Bo matki przede wszystkim muszą się czuć bezpiecznie. Nawet kosztem słabszego PR. Mamy do czynienia z sytuacjami granicznymi. Niedawno przyszła do nas mama tak głęboko skrzywdzona, że przekraczając próg domu, zniszczyła kartę SIM w telefonie. Powiedziała: „Inaczej mnie tu znajdzie”, a chodziło o przemocowego partnera. Ta mama, gdyby zobaczyła u nas kamerę czy nawet aparat, czułaby przede wszystkim ogromny strach. Ale każda z tych kobiet ma trudną historię. Wspólnym mianownikiem są bolesne przejścia, przemoc, bieda i ludzkie nieszczęście. Kto chce się dzielić własną biedą? Kto chce się „chwalić” problemami? Dlatego tak niewiele w mediach o naszych matkach. Z drugiej strony chciałbym, żeby świat zobaczył, że u nas odzyskują uśmiech, spokój. Zaczynają stawać na nogi. Chciałbym pokazać dokazujące dzieciaki, kobiety gotujące pyszne potrawy, ich wspieranie się. Czasem i spory – jak to w życiu. Wpadam do nich nie tylko po to, żeby naprawić kran, sprawdzić, czy wszystko mają, ale po prostu odpocząć, od tych dzielnych kobiet nabrać sił psychicznych. Tam jest po prostu matczyna miłość. I z tej miłości warto czerpać.

    Jakie są prowadzone przez was domy?

    Kameralne. W jednym mieszka maksymalnie 20 kobiet z dziećmi. Musi być rodzinnie. Domy mają różne lokalizacje. Jeden na wsi. To miejsca, które pozwalają na odbudowanie siebie, spokojne urodzenie i wychowywanie dziecka. Poza tym dbamy, żeby mamy miały dobre warunki. By ich dzieci wzrastały w dobrej atmosferze. Tu chodzi o coś więcej niż cztery ściany, stół i kaloryfer. Trafiają do nas kobiety w najtrudniejszych sytuacjach życiowych. Ale poza domami opiekujemy się też dziesiątkami czy wręcz setkami potrzebujących matek w całej Polsce. To kobiety, które otarły się o myśli, decyzje aborcyjne. Były w różny sposób do tego zmuszane. Ale trafiły pod naszą opiekę i otrzymały wsparcie. Zdecydowały się urodzić. Czasem nie trzeba dużo, by mama przyjęła dziecko.

    Oferowana „paczka pieluch” ma wymiar psychologiczny?

    Owszem, jeśli za tą paczką idzie zainteresowanie, uśmiech, świadomość, że są ludzie, którzy się nie odwrócą. Wtedy ta paczka pieluch jest jak antidotum na samotność, zło, strach. Chodzi o to, że za przekazanymi rzeczami stoi konkretne działanie, a przede wszystkim uwaga. W tej pomocy bycie obok jest kluczowe. Natomiast „pomoc” fikcyjna to w polskim wydaniu zaoferowanie pigułki wczesnoporonnej. Osoby w ten sposób „pomagające” mówią: „Nie będziesz w tym sama”, umożliwiając pobranie pigułki. To jest wsparcie? Kobieta zostaje sama z dramatem, w sytuacji granicznej. Gdy kobieta jest w trudnej sytuacji, w ciąży, to najważniejsza jest kochająca osoba obok. Najlepiej oczywiście ojciec dziecka. Ale jeśli on okaże się tchórzem, to sprawdza się i przyjaciółka, sąsiad, kuzynka albo i obca niby osoba, która okaże serce. Gdyby każda kobieta w trudnej ciąży miała obok siebie prawdziwie życzliwą osobę, nie byłoby w ogóle aborcji.

    Ile dzieci uratowaliście?

    To są dzieci uratowane przez własne mamy. Przez kobiety, które nie żyją obecnie z ciężarem aborcji. Bywa, że żyją z ciężarem (niesłusznie!) takich myśli: „Chciałam zabić własne dziecko”. Oczywiście wówczas rozmawiamy, powtarzam im, że emocje to nie czyny. A jeśli chodzi o czyny, o działanie, to zachowały się wspaniale. Uratowały człowieka: Zosię, Filipka czy Olę. Pamiętam, jak któregoś razu wiozłem gdzieś jedną z mam. Nagle zaczęła płakać, bo przypomniała sobie, że „chciała zabić Stasia”. Tak naprawdę nie chciała zabić, tylko nie wiedziała, co robić, bo nikt nie pomógł jej pozbierać się w sytuacji kryzysowej. Często aborcji chce otoczenie matki, a nie ona sama.

    To ile dzieci rodzi się rocznie dzięki Wam?

    Około 50. Zwolenniczki aborcji twierdzą, że to mało, bo one „pomagają” w tysiącach aborcji. Ja uważam, że jedno ocalone, żyjące dziecko to więcej niż tysiąc, którym nie pozwolono się urodzić. Może liczba uratowanych to jest kropla w morzu, ale każda taka kropla to cud. Jeśli ktoś wątpi w sens takich kropli, niech weźmie maleństwo na ręce. Zwolennicy aborcji tego nie robią. Tzw. pomoc w aborcji farmakologicznej to jest żaden wysiłek w porównaniu z wysiłkiem, który podejmujemy wszyscy, by dziecko mogło żyć i rozwijać się w spokoju. Trzeba wynająć mieszkanie, zrobić remont, zabezpieczyć finansowo matkę – potrzebujemy nawet i 40 tys. złotych. Dzięki darczyńcom mama otrzymuje pełne wsparcie. Jakiś czas temu dostaliśmy informację o kobiecie w ciąży, która potrzebowała pomocy. Najpierw zwróciła się do organizacji wspierających aborcję. Otrzymała pigułkę, której jednak nie przyjęła. Zrezygnowała. Prosiła zwolenników aborcji, organizacje feministyczne o realną pomoc. Nie udzielili jej. Gdy się dziecko rodzi, to przecież już nie ich sprawa. Człowiek, który obiecał „pomoc” w pobraniu pigułki, nie obiecywał realnego działania. Na szczęście jednak… skierował kobietę do nas. Jak na obrazku „znajdź na mapie domy samotnej matki prowadzone przez organizacje feministyczne”. A mapa pusta.

    Zdarza się Wam pomagać matkom, które przeżyły gwałt?

    Tak. To są bardzo smutne historie. Takie kobiety, po traumie, nie chcą rozmawiać z mężczyznami, są skryte. Ale często potrzebują wypłakać się i wygadać przed księdzem. Dla mnie takie spotkania są ważne, chociaż wyczerpujące psychicznie. Każda taka historia jest inna. Jedne mamy pozostawiały dziecko przy sobie. Inne oddawały do adopcji. Pojawia się u kobiety nienawiść do gwałciciela. Pojawia się obawa, czy pokocha dziecko. Niektóre mamy potrafią pokochać, inne nie. Wówczas istnieje możliwość oddania go do adopcji. Bo zawsze na dziecko czekają rodziny. Są i zaskakujące historie z happy endami. Znam młodą kobietę, dziecko z gwałtu właśnie, która wychowana została przez biologiczną matkę w poczuciu bezpieczeństwa, miłości. Długo nie wiedziała o okolicznościach, w jakich została poczęta. Gdy się dowiedziała, pokochała mamę jeszcze bardziej – a matka córkę.

    A dzieci chore?

    Pomagamy przyjąć dzieci z zespołem Downa. Do kobiet w ciąży docierają doświadczone matki, które opowiadają o codzienności, o możliwościach pomocy. Jedne mamy chcą po porodzie dziecko wychowywać, inne nie. Oddają je wówczas do adopcji. Takie adopcje nie są częste, ale nie są też niemożliwe. Choć w Szczecinie są też dzieci z ZD, które czekają nawet na możliwość mieszkania, życia w rodzinie zastępczej. Dlatego my jako fundacja mamy „własną”, wspierającą nas rodzinę zastępczą. Pomagamy jej funkcjonować, wszechstronnie wspieramy. I chcemy niebawem powołać drugą, właśnie wyspecjalizowaną w opiece nad dziećmi z ZD. To jest pilna potrzeba naszych czasów.

    A te „nasze czasy” zrobiły się mocno nieprzyjazne życiu.

    Dlatego tym bardziej trzeba pracować. Co ciekawe, więcej osób zgłasza się do nas z realną chęcią pomocy. Mówią tak: „Kiedyś po prostu byłem za życiem, teraz chcę działać”. Więc nie dają wyłącznie pieniędzy, ale i czas, energię, pracę. Kiepskie czasy wyzwalają dobre działania.

    Mam jednak wrażenie, że przyzwolenie na aborcję w społeczeństwie zwiększa się…

    Przynajmniej na wczesną aborcję, farmakologiczną. Pełno tego w internecie, przekaz formuje młodsze pokolenia. Tworzy się klimat zgody. Musimy więc wszelkimi nowoczesnymi metodami mówić prawdę, docierać do ludzi. Ważne są tu media, które powinny nowocześnie przekazywać prawdę. Zwróćmy uwagę, że już nawet nie używa się słowa „aborcja”. Częściej używa się sformułowań „decyzja” lub „wybór kobiety”. Zmiękczenie języka prowadzi do zmiękczenia sposobu myślenia. Tymczasem sprawa jest jasna: po przyjęciu pigułki umiera dziecko. Matka zostaje sama i z traumą.

    Wydaje się, że i Kościół przestał o tym przypominać…

    Pewne zmiany polityczne, szeroko rozumiany kryzys w Kościele i kryzys wartości spowodowały, że księża boją się podejmować tematy kontrowersyjne, przez niektórych nazywane „politycznymi”. A ratowanie życia ludzkiego to nie polityka. To sprawa naszego sumienia. Poza tym już nawet nie chodzi o to, by z ambony wytykać głupie decyzje politykom, złe treści dziennikarzom. Trzeba mówić prawdę wiernym. Niedawno pomagaliśmy kobiecie w ciąży, po wypadku, która poruszała się na wózku. Nie miała żadnego wsparcia! A ojciec dziecka to niby poprawny, praktykujący katolik. Chyba nigdy nie usłyszał z ambony, że kto zostawia bez pomocy kobietę w ciąży, zabija dziecko! A jeśli już słychać z ambony coś o aborcji, to koszmarne zdanie: „kobieta dokonuje aborcji”. A tak naprawdę kobieta jest na samym końcu łańcuszka śmierci. Mężczyzna też dokonuje aborcji przez nakłanianie lub brak wsparcia. Jeśli mamy w Kościele kryzys, to również dlatego, że księża zaczynają być obojętni. Obojętność na zło to największe zło, które się rozprzestrzenia. Dlatego potrzebna jest powszechna mobilizacja sumień, co spowoduje i narodzenie, i odrodzenie: malutkich dzieci, i daj Boże, nas wszystkich.

    Agata Puścikowska/Gość Niedzielny

    ***

    Dnia 12 lipca 2024 roku ustawa o mordowaniu dzieci została odrzucona przez Sejm zaledwie trzema glosami.

    Fundacja Życie i Rodzina dziękuje wszystkim, którzy wspierali komisję do spraw aborcji poprzez modlitwę i wpływanie na posłów, aby głosowali za życiem.

    ***

    Dla przypomnienia dla tych, którzy przystępują do Komunii świętej mimo, że zgadzają się na zabijanie dzieci w łonie matek:

    Zgodnie z kan. 1364 §1 PRAWA KANONICZNEGO KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, ekskomunice „latae sententiae” – wiążącej mocą samego prawa podlegają katolicy odstępujący od prawd wiary, heretycy lub schizmatycy. W Encyklice „Evangelium vitae” św. Jan Paweł II napisał: „Dlatego mocą władzy, którą Chrystus udzielił Piotrowi i jego Następcom, w komunii z Biskupami […]  oświadczam, że bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel czy jako środek, jest zawsze poważnym nieładem moralnym, gdyż jest dobrowolnym zabójstwem niewinnej istoty ludzkiej. Doktryna ta, oparta na prawie naturalnym i na Słowie Bożym spisanym, jest przekazana przez Tradycję Kościoła i nauczana przez Magisterium zwyczajne i powszechne”. Oznacza to więc, że aprobowanie aborcji jest odstąpieniem od prawdy katolickiej wiary.

    ***

    Nowenna Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi

    od 24 stycznia do 2 lutego

    Wprowadzenie

    Najświętsza Maryja Panna pragnie nam o wiele bardziej pomóc, niż my sami tej pomocy pragniemy. Składając naszą ufność w Jej Niepokalanym Sercu, odpowiadamy na Jej miłość i dajemy Jej wielką matczyną radość.

    Podjęcie modlitwy nowennowej to stanięcie do duchowej walki.

    Maryja: Stańcie do walki ‒ zwyciężymy! Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w szerzenie Płomienia mojej miłości. Pragnę, by Płomień Miłości mojego Niepokalanego Serca, który dokonuje cudów w głębi ludzkich serc, stał się znany wszędzie, tak jak na całym świecie znane jest moje Imię. (Dziennik duchowy PM – 19 października 1962)

    Ja, piękny Promień jutrzenki, oślepię szatana.

    Uwolnię ludzkość od grzesznej lawy nienawiści.

    Żaden umierający nie może zostać potępiony.

    PŁOMIEŃ MOJEJ MIŁOŚCI wkrótce zapłonie. Córeczko, wiedz, że wybrane dusze będą musiały stoczyć walkę z księciem ciemności. Rozpęta się straszliwa burza. Nie, nie burza, lecz orkan, który wszystko spustoszy. Zniszczy wiarę i ufność nawet w wybranych. Wraz z nadciągającym szkwałem rozbłyśnie dla was jednak światło PŁOMIENIA MOJEJ MIŁOŚCI. Rozświetlę ciemną noc waszych dusz wylaniem jego łask. (Dziennik duchowy PM – 19 maja 1963)

    Jak myślicie, kto będzie odpowiadał za stawiane mi przeszkody? Gdyby tacy znaleźli się między wami, ze wszystkich sił brońcie przed nimi Płomienia mojej miłości! Starajcie się o oślepienie szatana, bo inaczej kiedyś zostaniecie pociągnięci do odpowiedzialności z powodu wielu, wielu zgubionych dusz. Nie chcę, by choć jedna dusza została potępiona. Szatan oślepnie na tyle, na ile zaangażujecie się w to dzieło. (Dziennik duchowy PM – 27 listopada 1963)

    Zaleca się odmawianie tej nowenny szczególnie, by otrzymać łaski do przezwyciężenia wszystkich trudnych doświadczeń w naszej rodzinie lub środowisku – prób, nieszczęść i okoliczności – na które nie mamy wpływu.

    Podczas tych dziewięciu dni nowenny ofiarujmy Najświętszej Dziewicy każdą duchową próbę, która może przyjść, lub ofiarę – co pomnoży moc naszych modlitw. Oto kilka przykładów: ofiarowanie naszego dnia Bogu, nawiedzenie Najświętszego Sakramentu, uczestnictwo we Mszy Świętej, składanie ofiar – dużych lub małych, post, cierpliwe zniesienie krzywdy, trudności rodzinne lub zawodowe, itp. Bądźmy pomysłowi, aby zachwycić Maryję! Bóg odpowiada na ufne modlitwy swoich dzieci obfitym błogosławieństwem.

    Jeśli któraś z naszych próśb nie zostanie natychmiast wysłuchana, nie traćmy pokoju, ufając Bogu, ponieważ oznacza to, że Bóg ma coś lepszego i większego dla nas niż to, o co prosimy. Niech ta prawda pomnoży naszą nadzieję i ufność.

    Modlitwy na każdy dzień nowenny

    Każdego dnia przed odmówieniem nowenny, zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu.

    1. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    2. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Ręki, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    3. Całuję Ranę Twojej Świętej Lewej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    4. Całuję Ranę Twojej Świętej Prawej Stopy, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    5. Całuję Ranę Twego Świętego Boku, Panie Jezu, z głębokim i prawdziwym żalem.

    W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego. Amen.

    Modlę się w intencjach Niepokalanego Serca Maryi, a także proszę Cię, Matko, przez Płomień Twojej Miłości o łaskę/w intencji…. (wymień prośbę). Z wiarą, ufnością i kochającym sercem oddaję Ci Maryjo ten czas trwania nowenny, oświecaj mnie, przemieniaj i prowadź.

    Dzień 1 – 24 stycznia

    Dzieło Maryi dla zbawienia dusz

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    „Oto Ja służebnica Pańska, niech Mi się stanie według twego słowa” (Łk 1,38). Maryja mówi Bogu FIAT na Jego plan zbawienia. Zgodnie z Wolą Bożą, Maryja ma plan dla każdego z nas, a my możemy zjednoczyć się z Płomieniem Miłości jej Niepokalanego Serca i wiernie naśladować ją w Jej misji Matki Kościoła. Ona prosi nas, abyśmy przez nasze modlitwy i ofiary uratowali jak najwięcej dusz.

    Maryja: Moja karmelitanko! Chcę z tobą porozmawiać w nocnej ciszy. Słuchaj mnie, leżąc wygodnie! Prawda, że znasz wielki ból, który wypełnia mi Serce? Szatan z zatrważającą łatwością porywa dusze. Dlaczego nie staracie się ze wszystkich sił temu zapobiegać? Potrzebuje was! Serce pęka mi z bólu, gdy muszę się przyglądać, jak tyle dusz idzie na potępienie. Wiele z nich wpada w sieć diabła wbrew swoim dobrym intencjom. Zły z szyderczym śmiechem wyciąga ręce i ze złowrogą uciechą zagarnia dusze, za które mój Syn wycierpiał tak straszliwe męki. Pomóżcie mi! Pomóżcie! (Dziennik duchowy PM – 14 maja 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy pragnę żyć jak prawdziwy chrześcijanin, któremu zależy na zbawieniu swojej duszy?
    2. W jaki sposób mogę najlepiej współpracować z Płomieniem Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczynić się do zbawienia dusz innych ludzi?
    3. Każdy z nas może zmienić los dusz, którym grozi zatracenie. Mogę modlić się w zjednoczeniu z Trójcą Przenajświętszą, za wstawiennictwem Najświętszej Maryi Panny, wszystkich Świętych i dusz uwolnionych z czyśćca przez moje modlitwy.
    4. Czy ofiarowuję nocne czuwania modlitewne naszej Świętej Matce?
    Intencja

    Modlę się o zbawienie dusz, o uświęcenie moje i tych wszystkich, których noszę w sercu.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 2 – 25 stycznia

    Modlitwa Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi – sposób na ratowanie dusz

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Działania szatana ‒ wroga Boga, z jego mroczną strategią i demonicznymi sztuczkami, dają o sobie znać na różnych płaszczyznach i wywołują różne skutki, jak: negacja Boga, podziały w rodzinach, nieczystość i pożądliwość, aborcja, okultystyczne obrzędy, zabieganie o władzę i dominację, chciwość pieniądza i chęć posiadania coraz więcej, wojny, itd. Jakże pocieszająca jest świadomość, że mamy zdolność do przyjęcia i wykorzystania prostego sposobu danego nam przez Dziewicę Maryję, aby zwyciężyć zło!

    Maryja: Podczas modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, dodawajcie taką prośbę: „Zdrowaś Maryjo […], módl się za nami grzesznymi, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen”. (Dziennik duchowy PM – październik 1962)

    Pewien biskup zapytał Elżbietę, dlaczego modlitwa Zdrowaś Maryjo ma być teraz odmawiana inaczej?

    Maryja: Nie chcę zmieniać modlitwy, poprzez którą oddaje mi się największą cześć, lecz poprzez tę prośbę pragnę obudzić ludzkość. Te słowa nie mają być aktem strzelistym, lecz stałą modlitwą błagalną. (Dziennik duchowy PM – 2 lutego 1982)

    Jezus: Trójca Przenajświętsza wylała na was morze łask Płomienia Jej miłości wyłącznie na żarliwą prośbę mojej Najświętszej Matki i dlatego macie dodawać te słowa do ‘Pozdrowienia anielskiego’, aby ludzkość się nawróciła pod wpływem działania łask tego Płomienia. (Dziennik duchowy PM – 2.02.1982)

    Chwila na refleksję
    1. Czy z ufnością odmawiam Zdrowaś Maryjo, dodając potężną prośbę o wylanie Płomienia Miłości?
    2. Dziennik duchowy Elżbiety Kindelmann uczy nas i zaprasza do poznania próśb Dziewicy Maryi i Pana naszego Jezusa Chrystusa o ratowanie ginących dusz. Czy poświęcam czas na jego lekturę i medytację?
    3. Jakie jest moje zaangażowanie w szerzenie Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, aby przyczyniać się do zbawienia ludzi wokół mnie?
    Intencja

    Będę odmawiać tak często, jak to możliwe, modlitwę Płomienia Miłości Niepokalanego Serca Maryi, jako potężny środek do ratowania dusz.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.


    Dzień 3 – 26 stycznia

    Maryja i świętość

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Ludzkość nie nawróci się dopóty, dopóki nie nawróci się i nie uświęci każda pojedyncza dusza ludzka, dlatego jesteśmy zobowiązani i musimy wybrać świętość. Jezus zachęca nas do tego, mówiąc: „Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski” (Mt 5,48). Nie ma świętości bez pokory. W duszy, która jest na drodze do świętości, pokora zawsze będzie wzrastać. Im bardziej dusza się uniża, tym bardziej rośnie w niej świętość. Z naszej pokornej ufności pokładanej w Boga wypływają wszystkie inne cnoty. Każda chwila życia Maryi była nieustannym „Tak” dla woli Bożej. Maryja jest doskonałym przykładem pokory, która w całkowitym poddaniu się przyjęła wolę Bożą dla swojego życia: kiedy została Matką Zbawiciela, kiedy udała się do Betlejem na spis ludności, kiedy przyjęła proroctwo Symeona, kiedy uciekała do Egiptu, kiedy była świadkiem śmierci Syna na krzyżu, kiedy uczestniczyła w Jego pogrzebie.

    Jezus i Maryja dbali o zachowanie pokory w sercu swojej wysłanniczki Elżbiety Kindelmann, a tym samym chronili jej świętość.

    Maryja: Córeczko, po co się męczysz? Dlaczego chciałaś mówić o Płomieniu mojej miłości w zgrabnych słowach? Miej przed oczami swoje powołanie: cierpienie. Pomyśl o słowach, które powiedział do ciebie mój Boski Syn: „Cierp bez ustanku i składaj ofiary!”. Twoje cierpienie nie pójdzie na darmo, ale nie twoim zadaniem jest decydowanie o tym, kto zrozumie Płomień mojej miłości. Jesteś małym narzędziem i nie powinnaś się dziwić, że brakuje ci daru wymowy. To ja działam. To ja zapalam Płomień mojego Serca w głębi ludzkich serc. To ja odebrałam ci słowa i zmąciłam twój umysł. Nie chciałam, by w twojej duszy rozpleniła się pycha. […] To byłby wielki błąd… Jesteś małym narzędziem w naszych rękach. Dbamy o to, by grzech nie miał do ciebie przystępu. Uważaj na siebie w pokusach, bo Zły wykorzystuje każdą okazję, by zachwiać twoją pokorą. (Dziennik duchowy PM – 17 grudnia1962)

    Jezus: Z każdym uderzeniem serca żałuj za swoje grzechy, również w zastępstwie tych, którzy nie współodczuwają razem ze Mną. Gdyby twoja miłość zaczęła słabnąć, zwróć się do naszej niebieskiej Matki. Ona znów napełni twoje serce głęboką miłością do Mnie. Nie ustawaj w kontemplowaniu moich świętych pięciu Ran, da ci to dużo siły. Polecaj siebie Ojcu Przedwiecznemu i żyj w łączności z Trójca Przenajświętszą. W chwilach pokus chroń się pod płaszczem naszej Matki. Ona obroni cię przed złym duchem, który was wciąż nęka. Ja będę z tobą. Nikt i nic nie może cię ode Mnie oddzielić… (Dziennik duchowy PM ‒ między 4 a 7 marca 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Czy pragnę życia, które przynosi świętość? Jak chcę je osiągnąć?
    2. Czy strzegę i zachowuję łaskę uświęcającą, którą otrzymałem na chrzcie świętym?
    Intencja

    Odnawiam moje pragnienie świętości i żyję każdego dnia łaską chrztu świętego; zawsze wybierając dobro i wyrzekając się zła.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 4 – 27 stycznia

    Maryja i Krzyż Święty

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Dziewica Maryja była u stóp krzyża Jezusa. Ogromnie cierpiała, widząc jak Jej Syn umiera w tak straszliwej agonii. Z miłości do Boga i do nas zawsze przyjmowała swoje cierpienia, ponieważ znała wartość każdego z nich, i dlatego nimi żyła, kochała je i ofiarowywała Bogu jako dar, dla zbawienia dusz. Dzisiaj Maryja również towarzyszy nam w naszych cierpieniach. Swoim przykładem zaprasza nas do przyjęcia ich z głęboką pokorą i miłością, aby Płomień Miłości Jej Niepokalanego Serca z większą siłą oślepił szatana. Wiele dusz zostanie uzdrowionych i stanie się świętymi pod wpływem łagodnego światła i pocieszającego ciepła Płomienia Miłości. W ten sposób, zapraszając nas do przyjęcia naszych cierpień, Maryja zaprasza nas również do udziału w dziele zbawienia.

    Maryja: Widząc twoją długą walkę, powiem ci, dlaczego najpierw dałam Płomień mojej miłości właśnie tobie. Sama powiedziałaś, że jesteś tego niegodna. To prawda. Łaski tej mogłoby dostąpić wiele dusz o większych zasługach. Zasługi zyskałaś jednak dzięki licznym łaskom i cierpieniom, które na ciebie zsyłałam i które wiernie przyjmujesz. (…)

    Zobacz, córko, ty też jesteś matką wielu dzieci. Za ich sprawą znasz biedy i troski życia rodzinnego. Pod ciężarem krzyża często osuwałaś się na ziemię. Z powodu twoich dzieci, często z ich winy, doświadczyłaś wiele bólu. To, że znosiłaś to wszystko, jest twoją zasługą jako matki. (Dziennik duchowy PM – 19 listopada 1962)

    Jezus: Przyjmuj te udręki, choć są tak bolesne! Wiesz, że otrzymasz tyle łask, ilu inni nie dostępują w ciągu całych dziesięcioleci. Bądź za to wdzięczna! Do udzielenia tych łask zobowiązuje Mnie Płomień Miłości mojej Matki. Często podkreślam, że to Ona cię wybrała i zalicza cię do szczególnie uprzywilejowanych przez siebie dusz. (Dziennik duchowy PM – 1 sierpnia1963)

    Chwila na refleksję
    1. Nie ma prawdziwej miłości bez krzyża i ofiary. Czy w obliczu prób działam na wzór Maryi i ofiarowuję Bogu moje cierpienia?
    2. Czy moja miłość do Maryi Dziewicy, do mojej rodziny i do dusz, daje mi łaskę ofiarowania moich cierpień za nich?
    Intencja

    Każdego dnia będę z miłością przyjmował krzyż mojego życia zgodnie z wolą Bożą.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 5 – 28 stycznia

    Maryja, Matka Eucharystii

    Zapalamy świecę i rozpoczynamy od uczynienia pięciokrotnego znaku krzyża, jednocześnie całując pięć Ran Pana Jezusa na krzyżu (patrz: “Modlitwy na każdy dzień nowenny” na górze strony).

    Mówiąc Bogu swoje „Tak”, Maryja w sposób intymny przyczyniła się do Wcielenia Syna Bożego, gdyż w Jej ciele uformowały się Ciało i Krew Zbawiciela, które stały się obecne w Eucharystii. Podczas Zwiastowania, Maryja jako pierwsza z ludzi doświadczyła przyjęcia Ciała Chrystusa. Można też powiedzieć, że droga Maryi do kuzynki Elżbiety była pierwszą procesją Bożego Ciała. W drodze do domu Elżbiety i powrotu do Nazaretu, Maryja wraz ze Świętym Bogiem przechodziła przez wioski i pola, które zostały pobłogosławione i uświęcone przez Zbawiciela. Z jaką czułością, pobożnością i rozkoszą Maryja nosiła w swym łonie Syna Bożego! To wzniosłe macierzyństwo Maryi pozwala nam na intymny kontakt z Jezusem, gdy przyjmujemy Go w Komunii Świętej. Razem z Maryją wpatrujmy się w oblicze Jezusa w Eucharystii i razem z nią kontemplujmy Jego świętą Obecność i święte pragnienie zjednoczenia się z każdym z nas.

    Jezus: Córko, zrozum Mnie dobrze! Odtąd będę z tobą w Komunii Świętej. Nadal będę czekał na twoje przyjście z bijącym sercem. Bądź wierna, nie szukaj swojej woli. Nie kieruj się własnymi uczuciami, wyrzekaj się siebie i kochaj tylko Mnie! Niech cię wypełnia duch miłości! Kochaj Mnie, tak jak się kocha dziecko owinięte w białe pieluszki. Szukaj Mnie, tak jak moja Najświętsza Matka szukała Mnie w tłumie ze ściśniętym sercem, a gdy Mnie znajdziesz, uciesz się tym! Jeżeli uznasz, że potrzeba ci ojcowskiego wsparcia, wznieś oczy ku mojemu Ojcu Przedwiecznemu i z Duchem Świętym zanurz się w naszej miłości. (Dziennik duchowy PM – 20 kwietnia 1962)

    Chwila na refleksję
    1. Jakie miejsce zajmuje w moim życiu Msza Święta?
    2. Czy rozpoznaję przemianę, jaka dokonuje się w moim sercu dzięki Komunii Świętej?
    3. Czy przyjmując Eucharystię, jednoczę się z Jezusem dla oddania chwały Ojcu Niebieskiemu?
    Intencja

    Będę jak najczęściej godnie przyjmował Jezusa w Komunii św., a jeśli nie mogę uczestniczyć we Mszy św., to każdego dnia przyjmę Go duchowo.

    Różaniec

    Odmawiamy jedną część Różańca (5 tajemnic) przypadającą na dany dzień, dodając na końcu:

    Matko Boża, rozlewaj na całą ludzkość działanie łaski Twojego Płomienia Miłości, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.

    Święty Józefie, Ty w Betlejem szukałeś dla Matki Bożej miejsca na nocleg. Prosimy Cię, pomóż nam znajdować w ludzkich sercach miejsce dla jej Płomienia Miłości! Amen.

    Dzień 6 – 29 stycznia

    Płomień Miłości Zjednoczonych Serc Jezusa i Maryi

    ***

    12 stycznia

    Niedziela Chrztu Pańskiego

    fot. Ron Lach/Pexels

    ***

    Kościół katolicki obchodzi dziś w liturgii święto Chrztu Pańskiego. Kończy ono okres Bożego Narodzenia, choć w polskiej tradycji jeszcze do 2 lutego śpiewa się kolędy i nie rozbiera się szopki.

    Święto Chrztu Pańskiego obchodzone jest w pierwszą niedzielę przypadającą po uroczystości Objawienia Pańskiego.

    Najstarszej tradycji tego święta należy szukać w liturgii Kościoła wschodniego, ponieważ pomimo wyraźnego udokumentowania w Ewangeliach chrzest Jezusa nie posiadał w liturgii rzymskiej oddzielnego święta. Dekretem Świętej Kongregacji Obrzędów z 23 marca 1955 r. ustanowiono na dzień 13 stycznia, w miejsce dawnej oktawy Epifanii, wspomnienie chrztu Jezusa Chrystusa. Posoborowa reforma kalendarza liturgicznego w 1969 r. określiła ten dzień jako święto Chrztu Pańskiego. Pominięto wyrażenie “wspomnienie” i przesunięto jego termin na niedzielę przypadająca po 6 stycznia.

    Teksty modlitw związane ze świętem Chrztu Pańskiego odzwierciedlają bardzo dokładnie i szczegółowo przekazy Ewangelii. Podkreślają przy tym związek tego święta z uroczystością Objawienia Pańskiego.

    Chrystus już jako dorosły, 30-letni mężczyzna, przychodzi nad brzeg Jordanu, by z rąk Jana Chrzciciela, swojego poprzednika, przyjąć chrzest. Chociaż sam nie miał grzechu, nie odsunął się od grzesznych ludzi: wraz z nimi wstąpił w wody Jordanu, by dostąpić oczyszczenia. W ten sposób uświęcił wodę. Najszczegółowiej to wydarzenie zrelacjonował św. Mateusz, choć opis chrztu Jezusa zostawili wszyscy trzej synoptycy.

    W dniu chrztu Jezus został przedstawiony przez swojego Ojca jako Syn posłany dla dokonania dzieła zbawienia. Misję Chrystusa potwierdza swym świadectwem Bóg Ojciec. Zamknięte przez grzech Adama niebiosa otwierają się, na Jezusa zstępuje Duch Święty. Z nieba daje się słyszeć jednoznaczny głos: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie”.

    Kai

    ***

    Wody czyste

    Wody Jordanu są dzisiaj mętne, szarożółte. Dwa razy miałem okazję przypatrywać się ludziom, którzy do nich wchodzili i symbolicznie odnawiali chrzest.

    ***

    Po krótkiej modlitwie księdza zanurzali się w wodzie, z której wychodzili radośni i szczęśliwi, a towarzyszył temu entuzjazm pozostałych uczestników obrzędu. Za każdym razem oglądałem te sceny z innego brzegu: raz z palestyńskiego, raz z jordańskiego. Zapamiętałem żarliwe zapewnienia przewodnika z Jordanii, że to właśnie przy jordańskim brzegu rzeki Jan Chrzciciel ochrzcił Jezusa Chrystusa. Pamiętam też własne zdziwienie i podziw dla odwagi uczestników tych obrzędów, bo krótką chwilę wcześniej przewodnik wyjaśniał, jak bardzo zanieczyszczona jest rzeka. Przy tej okazji zawsze przypomina mi się słynna mapa z Madaby – najstarsza zachowana do dzisiaj mapa Ziemi Świętej (to ona między innymi ma rozwiewać wątpliwości co do miejsca, w którym chrzest przyjął Jezus). Wystarczy przejechać jakieś pół godziny od stolicy Jordanii, żeby ją podziwiać, a i wziąć udział w poszukiwaniu odpowiedzi na liczne pytania. Na przykład to o przedstawione na niej dwie ryby, które stykają się pyszczkami. Jedna jakby oddala się od Morza Martwego (w którym, jak wiadomo, żyć się nie da), a druga płynie jej na spotkanie z nurtem Jordanu. Większość historyków i archeologów interpretuje ten punkt na mapie jako symbol miejsca spotkań chrześcijan.

    Bieżący numer „Gościa” poświęciliśmy temu, co jest najważniejsze, nie tylko ostatnio. Z jednej strony piszemy o sakramencie chrztu, a to z powodu przypadającego w tę niedzielę święta Chrztu Pańskiego. Z drugiej kontynuujemy wątek katechezy w szkole – za sprawą stanowiska Prezydium Konferencji Episkopatu Polski wobec zmian wprowadzanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej w organizacji lekcji religii w szkołach publicznych, odczytanego w wielu kościołach 1 stycznia. Zmiany te, wprowadzone bez wymaganego przez ustawę porozumienia z władzami Kościoła katolickiego i Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego oraz innych Kościołów i związków wyznaniowych, komunikat nazywa szkodliwymi z punktu widzenia wychowawczego. „Wobec takich działań MEN i braku woli porozumienia w sprawie kluczowej dla edukacji i wychowania polskich dzieci i młodzieży do wartości wyrażamy stanowczy sprzeciw” – piszą biskupi i dodają, że Kościół będzie podejmował dalsze stosowne kroki prawne mające na celu powstrzymanie wprowadzanych zmian. W bieżącym numerze nie tylko omawiamy szczegóły tych bezprawnych posunięć („Spór nie tylko o naukę religii” – s. 16), ale i wracamy pamięcią do lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to religię usunięto z polskich szkół („Salami z religii” – s. 19). No cóż… jakie czasy, takie reformy (lub taka demokracja). Czy może inaczej – taki styl wchodzenia ludziom w życie, z jednoczesną deklaracją, że to w imię demokracji i dla ich dobra. W czystej wodzie widać byłoby więcej, praktycznie więc rozumują niektórzy, że najpierw trzeba ją trochę zamącić. Ważne, żebyśmy jako obywatele państwa demokratycznego nie dali się na to złowić.

    ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ***

    Istocphoto/Gość Niedzielny

    ***

    Chrzest znakiem jedności. Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w wielu wspólnotach chrześcijańskich

    Kościół katolicki uznaje chrzest poprawnie udzielony w innych wspólnotach chrześcijańskich, nawet gdy one nie uznają chrztu katolickiego. Nie każda jednak grupa religijna, która chrzci, jest chrześcijańska.

    W 2020 roku głośny był dramat księdza Matthew Hooda, proboszcza parafii św. Wawrzyńca w amerykańskim mieście Utica, który odkrył, że… nie jest katolikiem. Przyczyną był fakt, iż nie został on ważnie ochrzczony. Zdał sobie z tego sprawę, gdy przeglądał zarejestrowane w 1990 roku nagranie wideo z własnego chrztu, a dokładniej z ceremonii, która miała być chrztem. Nie była nim z powodu niewłaściwego sformułowania, jakiego użył kapłan. Zamiast słów: „Ja ciebie chrzczę w imię Ojca, Syna i Ducha Świętego”, przewodniczący obrzędowi diakon powiedział: „My ciebie chrzcimy…”.

    Odnosząc się do tej kwestii, watykańska Kongregacja Nauki Wiary stwierdziła w nocie wyjaśniającej, że chrzest nie jest ważny i musi być udzielony ponownie. Tym samym nieważne okazały się wszystkie inne sakramenty, które przyjął Matthew Hood, i większość sakramentów, których udzielał, pełniąc funkcję duchownego.

    Proboszcz został skutecznie ochrzczony 9 sierpnia 2020 roku, przyjął Komunię i został bierzmowany, po tygodniu przyjął święcenia diakonatu, a dwa dni później święcenia prezbiteratu.

    Sytuacja ta pokazała, jak ważna jest staranność w udzielaniu sakramentów, a także jak kluczowym sakramentem jest chrzest.

    Niekoniecznie katolik

    „Chrzest jest konieczny do zbawienia dla tych, którym była głoszona Ewangelia i którzy mieli możliwość proszenia o ten sakrament” – głosi katechizm (1257).

    O konieczności chrztu mówi sam Jezus w rozmowie z Nikodemem: „Jeśli się ktoś nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do królestwa Bożego” (J 3,5).

    Kościół stara się nie zaniedbywać nakazu Chrystusa, „by »odradzać z wody i z Ducha Świętego« wszystkich, którzy mogą być ochrzczeni”, bo, jak czytamy w katechizmie, „nie zna oprócz chrztu innego środka, by zapewnić wejście do szczęścia wiecznego”.

    Chrzest jest ważny, gdy udziela go człowiek, który ma właściwą intencję – nawet jeśli nie jest katolikiem. Taka jest praktyka Kościoła już od starożytności. W połowie III wieku papież Stefan I wzywał do zachowania tradycji nakładania rąk na heretyków przychodzących do Kościoła katolickiego, bez powtarzania chrztu. Podobnie twierdził św. Augustyn, który podkreślał, że ważność chrztu nie zależy od osobistej świętości szafarza ani też od jego przynależności kościelnej.

    Ważność chrztu udzielanego przez niekatolików wynika z faktu, iż prawdziwym szafarzem sakramentu jest Chrystus. Potwierdził to sobór trydencki, ustalając, że prawdziwy jest chrzest udzielany także przez heretyków w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, z intencją czynienia tego, co czyni Kościół katolicki. Chodzi o to, aby, jak precyzuje Katechizm Kościoła Katolickiego, „chcieć uczynić to, co czyni Kościół, gdy chrzci”.

    Nauczanie to podtrzymują najnowsze dokumenty Kościoła katolickiego, stanowiąc, iż ochrzczeni w niekatolickiej wspólnocie kościelnej nie powinni być powtórnie chrzczeni, o ile nie zachodzi uzasadniona wątpliwość co do materii, formy albo intencji ochrzczonego lub szafarza chrztu.

    Z tej przyczyny Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w innych wspólnotach chrześcijańskich. Ma to szczególne znaczenie w przypadku zawierania małżeństw mieszanych – wystarczy wówczas świadectwo chrztu małżonka innego wyznania. Także gdy, na przykład, luteranin deklaruje gotowość zostania katolikiem, nie musi ponownie przyjmować chrztu.

    Chrzest znakiem jedności. Kościół katolicki uznaje ważność chrztu w wielu wspólnotach chrześcijańskich

    Chrzest dorosłych w Jordanie /fot. ks. Adam Pawlaszczyk/Gość Niedzielny

    ***

    Pionierskie porozumienie

    Podobnie jest w przypadku innych Kościołów chrześcijańskich. Uznanie chrztu to kluczowa kwestia dla relacji ekumenicznych. Ważne decyzje zapadły w tym względzie w roku 1964, kiedy podczas Soboru Watykańskiego II zatwierdzono „Dekret o ekumenizmie”. Trzy lata później zalecono m.in. prowadzenie dialogu z władzami i radami ekumenicznymi innych Kościołów w ramach jakiegoś jednego narodu lub terytorium.

    Pionierem pod tym względem była Polska. Rozmowy w sprawie ważności chrztu rozpoczęły się jeszcze w latach 60. minionego wieku i były prowadzone między Kościołem Rzymskokatolickim i Wspólnotami Chrześcijańskimi zrzeszonymi w Polskiej Radzie Ekumenicznej.

    Dialog na temat wzajemnego uznania ważności chrztu trwał prawie 30 lat i zakończył się porozumieniem pomiędzy Kościołem Rzymskokatolickim i siedmioma Wspólnotami Chrześcijańskimi.

    23 stycznia 2000 roku w ewangelicko-augsburskim kościele Świętej Trójcy w Warszawie odbyło się uroczyste podpisanie deklaracji „Sakrament chrztu znakiem jedności”. Sygnatariuszami byli przedstawiciele Kościoła rzymskokatolickiego i sześciu Wspólnot Chrześcijańskich należących do Polskiej Rady Ekumenicznej: Polskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w RP (luteranie), Kościoła Ewangelicko-Reformowanego w RP (kalwiniści), Kościoła Ewangelicko-Metodystycznego (metodyści), Kościoła Starokatolickiego Mariawitów i Kościoła Polskokatolickiego.

    „W moim przekonaniu deklaracja o wzajemnym uznawaniu chrztu to najważniejszy dokument, jaki udało się wypracować, podpisać i wprowadzić w życie, w ekumenizmie w Polsce” – mówił podczas uroczystości prezes Polskiej Rady Ekumenicznej bp Jerzy Samiec.

    Kościoły zgodziły się w trzech kwestiach:

    1. Sakrament chrztu ustanowił Jezus Chrystus i polecił go udzielać. Chrzest jest wyjściem z niewoli, wciela w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, wprowadza w Nowe Przymierze, jest znakiem nowego życia w Chrystusie, obmyciem z grzechu, jest oświeceniem przez Chrystusa, nowymi narodzinami, przyobleczeniem się w Chrystusa, odnowieniem przez Ducha, zwróconą do Boga prośbą o dobre sumienie i wyzwoleniem, które prowadzi do jedności w Jezusie Chrystusie, gdzie zostają przezwyciężone podziały ze względu na stan społeczny, rasę czy płeć.

    2. Chrzest jest z wody i Ducha Świętego; udziela się go w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Chrzest jednoczy ochrzczonego z Chrystusem, chrześcijan między sobą. Wprowadza do Kościoła i stanowi początek życia w Chrystusie, którego celem jest „uwielbianie chwały”.

    3. Ochrzczeni żyjący w jednym miejscu i czasie wspólnie ponoszą odpowiedzialność za świadectwo składane Chrystusowi i Ewangelii. Ochrzczeni żyją dla Chrystusa, dla Jego Kościoła i dla świata, który On miłuje, oczekując w nadziei na objawienie się nowego stworzenia Bożego oraz na czas, gdy Bóg będzie wszystkim we wszystkich. Chrzest w Chrystusie jest wezwaniem dla Kościołów, aby przezwyciężyły swoje podziały i w widzialny sposób zamanifestowały swoją wspólnotę.

    Kościoły zadeklarowały wzajemne uznanie ważności chrztu udzielanego we wspólnotach sygnatariuszy dokumentu.

    Nie podpisali

    Dokumentu nie podpisały Wspólota Chrześcijan Baptystów RP i mniejsze denominacje wywodzące się z ruchu ewangelikalnego. Baptyści, życzliwie odnosząc się do wysiłków dotyczących wzajemnego uznania chrztu, nie zgodzili się jednak z wszystkimi wnioskami dokumentu, m.in. ze stwierdzeniem, że chrzest wyprowadza z niewoli, wciela w Chrystusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, wprowadza w Nowe Przymierze i jest znakiem nowego życia w Chrystusie. Głównym powodem odmowy przystąpienia do porozumienia był fakt, iż deklaracja uwzględnia także chrzest dzieci, a baptyści i członkowie wspólnot ewangelikalnych nie uznają sakramentu osób nieświadomych.

    Sytuacja jest więc taka, że Kościół katolicki uznaje chrzest baptystów i osób ochrzczonych we wspólnotach ewangelikalnych, ale oni nie uznają chrztu przyjętego w Kościele katolickim.

    Kościół katolicki bowiem zasadniczo uznaje ważność chrztu we wszystkich Wspólnotach Chrześcijańskich, jeśli został on prawidłowo udzielony.

    Wątpliwości

    Wypracowana w Polsce deklaracja „Sakrament chrztu znakiem jedności” stała się inspiracją dla innych krajów i Wspólnot Chrześcijańskich, które także podjęły wysiłki dla wypracowania porozumienia co do wzajemnego uznania chrztu.

    Rozmowy nie dotyczą jednak każdej grupy religijnej, która chrzci swoich członków.

    Przez długi czas nie było jasności co do ważności tego sakramentu udzielonego w niektórych wspólnotach, szczególnie powstałych w XIX wieku w USA, takich jak mormoni czy świadkowie Jehowy. Ci ostatni, bardzo rozpowszechnieni w Polsce, przyjmują chrzest podczas kongresów, w obecności wielu współwyznawców, zazwyczaj w specjalnie przygotowanych basenach, zanurzając się całkowicie w wodzie. Towarzyszące im osoby wypowiadają nad nimi tzw. formułę trynitarną, czyli, zgodnie ze słowami Jezusa, robią to „w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Forma i materia są więc zachowane, ale jest problem z intencją czynienia tego, co czyni Kościół, gdy chrzci. Świadkowie Jehowy nie wierzą m.in. w bóstwo Chrystusa, nie uznają bóstwa Ducha Świętego ani nawet tego, że jest osobą, i nie uważają chrztu za wszczepienie w Chrystusa.

    Co do ważności chrztu świadków Jehowy nie ma dotąd oficjalnego stanowiska Kościoła, ale ich chrzest jest na ogół uważany za nieważny, ponieważ nie wyznają Trójcy Świętej. Wynika to już z uchwał I Soboru Nicejskiego, stwierdzającego, że chrzest udzielany w kontekście błędnej wiary trynitarnej nie jest ważny.

    Chrzest nieważny

    Od roku 2002 jasne jest stanowisko Kościoła w odniesieniu do chrztu mormonów. Wtedy to Kongregacja Nauki Wiary udzieliła negatywnej odpowiedzi na pytanie o ważność chrztu udzielonego we Wspólnocie Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich, znanym jako mormoni.

    Kierowana wówczas przez kard. Josepha Ratzingera kongregacja przeanalizowała cztery elementy w nauczaniu i praktyce mormonów. Nie było problemu w kwestii materii chrztu – mormoni stosują chrzest przez zanurzenie w wodzie, co jest jednym ze sposobów celebracji tego sakramentu także w Kościele katolickim. Wskazano jednak wątpliwości w odniesieniu do formuły, która u mormonów brzmi: „Będąc upoważnionym przez Jezusa Chrystusa, ja ciebie chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Pozornie jest to wezwanie Trójcy, ale według mormonów Ojciec Syn i Duch Święty nie są osobami, w których istnieje jedyne Bóstwo, ale trzema bogami, którzy tworzą jedno bóstwo. Każdy jest różny od pozostałych, nawet jeżeli pozostają w doskonałej harmonii. W ich doktrynie trzej bogowie, będący zarazem ludźmi, zjednoczyli się w celu zbawienia człowieka. Bóg Ojciec, według nich, ma żonę, tzw. Niebiańską Matkę, a Jezus jest ich potomkiem, podobnie jak Duch Święty, co sprawia, że w istocie wierzą w czterech bogów. Zatem mormoni rozumieją Ojca, Syna i Ducha Świętego w sposób całkowicie różny od chrześcijańskiego, a ich doktryna czerpie ze źródeł pozachrześcijańskich.

    W tej sytuacji, jak wskazała Kongregacja, samo pojęcie Boga u mormonów sprawia, iż szafarz Wspólnoty Jezusa Chrystusa Świętych Dni Ostatnich nie może mieć intencji czynienia tego, co czyni Kościół katolicki, czyli tego, co Chrystus nakazał czynić, gdy ustanowił sakrament chrztu. Między innymi z tych powodów Kościół uznał chrzest udzielany przez mormonów za nieważny.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    fot. brikel21/Freepik

    ***

    „Chrzest daje nam wszystkie narzędzia do walki o świętość”

    Dlaczego Jezus przyjął chrzest? Dlaczego chrzcimy dzieci, a nie dorosłych? Czy niewierzący może zostać chrzestnym? Wyjaśnia ks. dr hab. Marcin Kowalski.

    Michał Górski: Czym jest chrzest? Jak najprościej go zdefiniować?

    Ks. Marcin Kowalski: Nasze słowo „chrzest” to tłumaczenie greckiego baptisma, które oznacza „obmycie”, „zanurzenie”. Przywodzi ono na myśl pierwsze obrazy Ewangelii, gdzie opisane jest zanurzenie Jezusa w Jordanie. Wszystkie Ewangelie synoptyczne (Marka, Mateusza, Łukasza) wspominają postać Jana Chrzciciela i moment, w którym Jezus przyjmuje do niego chrzest.

    Dlaczego Jezus przyjął chrzest? Czym ten chrzest różni się od naszego?

    Egzegeci właściwie zadają to pytanie do dzisiaj. Wydarzenie chrztu Jezusa w Jordanie jest z punktu widzenia nauk biblijnych fascynujące. Dla pierwszych chrześcijan było równocześnie problematyczne. Pytali, „dlaczego Ten, który jest Mistrzem, Mesjaszem, podporządkowuje się i przyjmuje chrzest z rąk Jana, który chrzci grzeszników, i który jest niższy od Niego?” To wydarzenie zachowane w Ewangeliach jest w 100% historyczne. Chrześcijanie nie mogliby skomponować historii, która rzucała wątpliwe światło na Jezusa.

    Dlaczego Jezus przyszedł nad Jordan? Jan udzielał tam Chrztu, który Marek nazywa „chrztem nawrócenia na odpuszczenie grzechów” (Mk 1,4). Ten Chrzest przygotowuje przyjście Mesjasza. Chrzest Janowy zapowiada przyjście kogoś mocniejszego (Mk 1,7-8).

    Istnieją hipotezy, które mówią, że Jezus wchodzi do Jordanu jako grzesznik, ale biorąc pod uwagę całą tradycję Nowego Testamentu dot. bezgrzeszności Jezusa, jest to hipoteza nie do przyjęcia.

    Inni sugerują, że wchodzi On tam jako reprezentant grzesznego Izraela. W historii Izraela opisanej w Starym Testamencie wielcy liderzy, tacy jak Ezdrasz biorąc odpowiedzialność za lud – chociaż sami nie popełnili grzechu – wyznają razem z nim grzech i proszą Boga o przebaczenie (Ezd 9,6-15; Ne 9,6-37). Niektórzy mówią, że Jezus dokonuje tu aktu solidarności z grzesznym Izraelem, który potrzebuje nawrócenia i modlitwy. W Jordanie nie słyszymy jednak wyznania grzechu ze strony Jezusa, więc idea solidarności z grzechem jest również wykluczona. Niektórzy mówią, że Jezus wchodzi tam jako sprawiedliwy, który się nawraca i solidaryzuje ze sprawiedliwymi w Izraelu – z resztą, która czeka na zbawienie. Jest to lepsza interpretacja, ale ona także jest niepełna.

    Ostatecznie patrząc na całą narrację – na objawienie, które następuje później, a także otwierające się niebo i słowa „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” – widać, że Jezus nie wchodzi w wody Jordanu, aby solidaryzować się z grzechem Izraela, ale po to, aby ukazać, kim jest. To także moment przełomowy w jego życiu, początek publicznej misji. Czytając Ewangelie Marka, Łukasza i Mateusza widzimy, że Jezus przychodzi nad Jordan już przekonany o swoim synostwie i o swojej wyjątkowości. Nie przychodzi odkrywać tego kim jest, jak w filmie Ostatnie kuszenie Jezusa Martina Scorsese. On przychodzi objawić, kim jest. Marek mówi, że Jezus wchodzi w wody Jordanu oddzielnie, jakby obok innych (Mk 1,9). To już jest Jezus wypełniający swoją misję. Według Marka nad Jordanem ukazuje On swoją jedność z Ojcem w pragnieniu zbawienia grzeszników. Złamanej grzechem ludzkości chce dać swoje synostwo, swoją miłość, miłość Ojca. Mateusz pisze o Jezusowym przyjściu nad Jordan w celu wypełnienia całej Bożej sprawiedliwości, Pism, zapowiadających Mesjasza i jego dzieło zbawienia (Mt 3,15). Jezus nad Jordanem doskonale wie co robi. Rozpoczyna drogę, która zaprowadzi go do Jerozolimy.

    Jezus nie wchodzi w wody Jordanu, aby solidaryzować się z grzechem Izraela, ale po to, aby ukazać, kim jest. To także moment przełomowy w jego życiu, początek publicznej misji.

    Chrystus nad Jordanem ukazuje nam także dary, które będą naszymi dzięki Sakramentowi Chrztu. Chrzest Jezusa i chrześcijanina mają ze sobą wiele wspólnego, choć są także w swojej istocie różne. Chrześcijanin nie może skopiować tego, co wydarzyło się nad Jordanem. Kiedy przyjmujemy chrzest musimy uświadomić sobie, że chrzest Jezusa był wyjątkowy. Równocześnie – jak mówili Ojcowie Kościoła – „Chrystus wszedł tam, aby uświęcić te wody i zostawił nam na brzegu szatę chrzcielną”. Chrzest Jezusa zapowiada nasz chrzest i dary, którymi także nas obsypie Ojciec: Ducha, dziecięctwo Boże, chwałę nieba.

    Jednym z celów chrztu jest obmycie nas z grzechu pierworodnego. Czy oznacza to, że po przyjęciu tego sakramentu stajemy się zupełnie innymi ludźmi? Jesteśmy bardziej przygotowani na prowadzenie walki duchowej? W jaki sposób tłumaczyć rodzicom, którzy chcą dać dziecku „wybór” w kontekście chrztu, że sakrament inicjacji chrześcijańskiej jest nam potrzebny już na początku naszej życiowej drogi?

    Odroczenie chrztu do momentu, w którym będziemy mogli świadomie się na niego zdecydować, może być tragiczne w skutkach, ponieważ chrzest uznajemy za sakrament konieczny do zbawienia. Bez niego nie jesteśmy w pełni włączeni w zbawcze dzieło Chrystusa. To prawda, że Chrystus umarł za wszystkich, ale Nowy Testament kładzie nacisk na wiarę, która jest naszą konieczną odpowiedzią na to, co uczynił dla nas Zbawiciel. Taką decyzję wiary i przyjęcia zbawienia w Chrystusie wyrażamy właśnie we chrzcie. Chrzest gładzi grzech pierworodny, ale także, jeśli przyjmuje go dorosły, wszystkie inne grzechy. Przez to otwiera nam drogę do życia wiecznego.

    Odroczenie chrztu do momentu, w którym będziemy mogli świadomie się na niego zdecydować, może być tragiczne w skutkach, ponieważ chrzest uznajemy za sakrament konieczny do zbawienia. Bez niego nie jesteśmy w pełni włączeni w zbawcze dzieło Chrystusa.

    Czym zatem jest grzech pierworodny?

    Najlepiej ilustruje to opowiadanie z Księgi Rodzaju 3, które opisuje historię człowieka kuszonego przez Złego. Pierwsi rodzicie w raju buntują się przeciw prawom Stwórcy, próbują zająć jego miejsce, bo do tego zachęcał ich Szatan. Grzech pierworodny to próba bycia jak Bóg. Ma ona tragiczne skutki, ponieważ widać jak później zło rozlewa się i zaraża cały stworzony świat, rozbija relacje z Bogiem oraz relacje między ludźmi. Grzech pierworodny to pierwszy grzech buntu przeciw Bogu. On tkwi u korzeni ludzkiej historii i zatruwa nasz stworzony świat do tego stopnia, że każdy kto się w nim rodzi jest przesiąknięty skłonnością do zła. Grzech pierworodny, ze względu na ludzką solidarność, tkwi głęboko w nas – wszyscy jesteśmy potomkami pierwszych ludzi, którzy się zbuntowali. My także nosimy w sobie gen buntu, którym zostaliśmy zainfekowani.

    Grzech pierworodny, tak jak każdy grzech, wykopuje przepaść pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Rodząc się jako ludzie, przychodzimy na ten świat jako przeciwnicy Boga. Od kontrowersji teologicznych pomiędzy Augustynem i Pelagiuszem Kościół stoi mocno na stanowisku, że wszyscy bez wyjątku są skażeni grzechem pierworodnym, także małe, „niewinne” dzieci. Nie warto czekać z chrztem. Grzech pierworodny, zło tego świata, są rzeczywistością, a nie fikcją. Potrzebujemy Bożej łaski, obmycia, które przychodzi razem z chrztem. Tak jak nie czeka się z miłością do momentu, aż dziecko dojrzeje, tak samo nie czeka się z chrztem – on jest gestem miłości rodzica i Boga wobec dziecka.

    Czy w związku z tym można powiedzieć, że bez chrztu tendencja do czynienia zła jest w nas większa?

    Bez chrztu ona się w nas rozwija i nie znajduje tamy w postaci Bożej łaski. Razem z Chrztem przychodzi łaska uświęcająca, rozwój w wierze, wspólnota Kościoła, która będzie nas wspomagać. Razem z chrztem przychodzi włączenie w Chrystusa i Jego dzieło. Chrzest daje coś więcej niż proste powiększenie naszego potencjału duchowego i odporności na zło. Chrzest gładzi grzech pierworodny i to, co z niego wynika – bez Chrztu jestem nad przepaścią, po drugiej jej stronie stoi Bóg. Tej przepaści nie możemy pokonać o własnych siłach. Bez Chrztu po śmierci wpadamy w tę przepaść, która oznacza potępienie.

    Oczywiście Kościół mówi też o „chrzcie krwi”, który można przeżyć oddając życie za Chrystusa, nawet jeśli ktoś nie jest ochrzczony. Mówi również o „chrzcie pragnienia”, czyli o tych wszystkich, którzy nie poznawszy Chrystusa i nie mogąc przyjąć chrztu, zbawiają się przez dobre życie, albo o dzieciach, których rodzice nie zdążyli ochrzcić, choć tego pragnęli. W takim przypadku będą one zbawione.

    Bez chrztu nie ma dla nas życia wiecznego. Paweł jasno stwierdza w Liście do Rzymian, że nikt nie może zbawić się o własnych siłach (1-4). Chrzest daje nam wszystkie narzędzia potrzebne do walki o świętość. W naszym życiu wspinamy się na najwyższą górę świata – Górę Królestwa Bożego. Sami o własnych siłach tam nie dotrzemy. Chrzest jest naszym wyposażeniem. To nasz czekan i nasze raki. To także cała ekipa – Szerpowie – wszyscy, którzy będą wspinać się na nasz życiowy Mount Everest razem z nami. Samemu to niemożliwe.

    Słuchając Księdza zastanawiam się nad tym, ilu z nas ma choćby połowiczną świadomość tego, o czym Ksiądz mówi. Ilu z nas ma świadomość znaczenia własnego Chrztu? Czy nie powinniśmy przejść pewnego rodzaju reedukacji na temat tego sakramentu? Czym jest katechumenat i czy nie powinien on być obowiązkowy dla wszystkich ochrzczonych w dzieciństwie, często nie zdających sobie sprawy z tego, jak wielką łaską zostali obdarowani?

    Katechumenat w tradycji Kościoła był przeznaczony dla tych, którzy jako dorośli przygotowywali się do przyjęcia sakramentu chrztu. Po przyjęciu chrztu w dzieciństwie formalnie nie ma on racji bytu. Z tradycji wiemy, że katechumenat był długi i bardzo surowy. Droga przygotowania katechumena była wymagająca. (…) Od II wieku mamy już jednak wzmianki o chrzcie dzieci, natomiast w Nowym Testamencie pojawiają się informacje o chrzcie przyjmowanym przez całe domostwo, z czego można dedukować, że także przez dzieci.

    Chrzest dzieci był później uzupełniany katechezą domową, rodzinną. Po chrzcie rozpoczyna się właściwe wdrażanie w życie wiary. Sobór mówi o tym, że rodzina jest miejscem ewangelizacji, pierwszym miejscem głoszenia Ewangelii i nauki życia nią. To także miejsce, gdzie realizuje się nasza misja kapłańska, składania ofiary z siebie, i prorocka. To nasze chrześcijańskie rodziny zapewniają tzw. katechumenat, przygotowanie do życia wiary, którego potrzebuje dziecko po chrzcie.

    Temu dojrzewaniu służy również katecheza w szkole oraz kolejne sakramenty. Świadomość chrztu powinna rosnąć w dziecku dzięki rodzicom, chrzestnym, dzięki Kościołowi, katechezie oraz kolejnym krokom wtajemniczenia chrześcijańskiego. Pytanie, do jakiego stopnia wywiązujemy się z naszej rodzinnej i kościelnej katechezy chrzcielnej.

    Przejdźmy teraz do tematu rodziców chrzestnych. Wiemy, że życie pisze różne scenariusze i nie zawsze jest tak, że rodzice chcący ochrzcić dziecko będą ludźmi wierzącymi. W przypadku chrzestnych sytuacja jest już inna. Tutaj człowiek chcący zostać chrzestnym musi wykazać się wiarą…

    Ideałem są wierzący rodzice i chrzestni. Kościół jest jednak przygotowany na różne scenariusze i są one przewidziane w Kodeksie Prawa Kanonicznego oraz w dokumentach dot. sakramentów chrześcijańskich. Może zdarzyć się sytuacja, że rodzice są niewierzący, ale chcą dla swojego dziecka chrztu. To szlachetne, dalekowzroczne, pełne miłości myślenie o swoim dziecku, w którym zakłada się, że chrzest może prezentować dar i szansę, której nie rozumiem, ale chciałbym, żeby moje dziecko nie było go pozbawione.

    Kluczową sprawą są wówczas wierzący chrzestni. Wymaga się by był ktoś, np. w rodzinie, który zagwarantuje chrześcijańskie wychowanie dziecka. Warto zwrócić uwagę, że prawo wprowadza rozróżnienie między świadkami chrztu a chrzestnymi. Świadkiem może być każdy – nie musi być to człowiek wierzący. Wystarczy, że będzie w stanie stwierdzić, że chrzest się odbył. Ojciec chrzestny/matka chrzestna to już ktoś, kto charakteryzuje się wiarą i kto może prowadzić dziecko po drogach wiary. To ktoś gwarantujący pomoc rodzicom w chrześcijańskim wychowaniu dziecka.

    Chrztu nie można odmówić, szafarz może jednak zdecydować o jego odłożeniu. Według instrukcji „Pastoralis actio” z 1980 roku, szafarz sakramentu może odłożyć chrzest, jeśli nie ma gwarancji, że dziecko zostanie wychowane w wierze katolickiej. (…) Odłożenie jest po to, żeby znaleźć kogoś, kto zagwarantuje właśnie proces wzrastania w wierze.

    Jak wygląda sprawa warunków udzielenia chrztu? Czy są one inne dla dziecka, a inne dla osoby dorosłej?

    Podstawowym warunkiem jest wiara. Od osoby dorosłej wymaga się świadomego wyznania swojej wiary. Żeby to wyznanie było świadome i wolne musi być poparte doświadczeniem poznania Chrystusa i jego Kościoła w wymiarze intelektualnym i duchowym, dlatego mamy instytucję wspomnianego katechumenatu. Tego procesu nie ma w przypadku dziecka. Za wiarę i proces chrześcijańskiego wychowania dziecka ręczą rodzice. To oni powodowani miłością chcą włączyć swoje dziecko w miłość Bożą. Chcą, aby nie było ono pozbawione wszelkich łask płynących z Krzyża i Zmartwychwstania Chrystusa. Katechizm Kościoła Katolickiego mówi, że wiara jest procesem, jest nam dana jakby w zalążku, z którego ma się rozwijać i dojrzewać. W dziecku widać to szczególnie wyraźnie. Wiara, której oczekuje się od dorosłych, w kontekście chrztu dziecka jest wciąż w początkowym stadium rozwoju.

    Przyglądając się uroczystościom chrzcielnym widać, że większa część z nich dokonuje się podczas niedzielnej Eucharystii. Istnieje jednak zwyczaj chrzczenia dzieci również w inne dni, bez Mszy św. Wybór którejś z opcji świadczy o mniejszej lub większej dojrzałości w wierze u rodziców?

    Nie ma w tym wypadku rozróżnienia pomiędzy bardziej lub mniej dojrzałym podejściem do sakramentu. Wiele zależy od tradycji lokalnych. Pracując w USA, spotkałem się z tym, że chrzty są tam najczęściej udzielane poza Mszą świętą. Rodzice chrzestni, cała rodzina przychodzą na Mszę i dopiero po niej udziela się chrztu. Ma on wtedy dłuższą, bardziej rozwiniętą formę ze specjalnym kazaniem do całej rodziny. Ktoś, kto chce przeżyć głębiej chrzest w sensie sakramentalnym, kto chce lepiej zrozumieć całą jego symbolikę, może wybrać opcję chrztu poza Mszą świętą, bo rzeczywiście pozwala ona na więcej.

    Sam chrzest włączony w Eucharystię ma jednak również przepiękną symbolikę. Nieprzypadkowo w Wigilię Paschalną chrzci się dzieci. Jest to bardzo stara praktyka Kościoła, pokazująca do czego zmierza sakrament Chrztu. Włącza on nas w życie Chrystusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie. Ich najpiękniejszą celebracją jest Eucharystia. Chrzest włącza także w życie sakramentalne i liturgiczne. To początek naszej drogi dojrzewania w Kościele. Ochrzczone dzieci już niedługo będą karmić się Ciałem Chrystusa. Jeśli sprawujemy chrzest z całą wspólnotą Kościoła, podczas Eucharystii, to cieszy się ona razem z nami z przyjęcia nowych członków, okazuje się być „płodną matka”. Ojcowie Kościoła używali pięknej metafory łona macierzyńskiego aplikując ją do źródła chrzcielnego, z którego rodzą się kolejne dzieci Kościoła.

    Jak więc widzimy, oba sposoby celebrowania chrztu mają swoje walory, oba są godne polecenia. Zasadniczą praktyką w naszym polskim Kościele jest chrzest podczas Eucharystii i dobrze byłoby uświadomić sobie ich głębokie połączenie oraz symbolikę.

    rozmawiał Michał Górski/Stacja7.pl

    ***

    6 stycznia – poniedziałek

    Uroczystość Objawienia Pańskiego czyli Epifania

    Msza św. w sali parafialnej przy kościele św. Piotra o godz. 19.00

    Przed Mszą św. – godzinna Adoracja Najświętszego Sakramentu

    ***

    Oto nasza radość z tego, że Bóg objawił się człowiekowi i pokazał, kim jest

    MAGI IN THE MANGER

    Waiting For the Word | CC BY 2.0

    ***

     Boże Narodzenie to celebracja liturgiczna pewnego konkretnego faktu: przyszedł na świat Zbawiciel świata. Natomiast Epifania jest nie tyle wspomnieniem konkretnego wydarzenia historycznego, ile celebracją liturgiczną pewnej tajemnicy, tj. faktu, że Pan Bóg się w ogóle objawił. Innymi słowy, że Pana Boga można poznać.

    Gdy zaś Jezus narodził się w Betlejem w Judei za panowania króla Heroda, oto Mędrcy ze Wschodu przybyli do Jerozolimy i pytali: «Gdzie jest nowo narodzony król żydowski? Ujrzeliśmy bowiem jego gwiazdę na Wschodzie i przybyliśmy oddać mu pokłon». Skoro to usłyszał król Herod, przeraził się, a z nim cała Jerozolima. Zebrał więc wszystkich arcykapłanów i uczonych ludu i wypytywał ich, gdzie ma się narodzić Mesjasz. Ci mu odpowiedzieli: «W Betlejem judzkim, bo tak napisał Prorok:

    A ty, Betlejem, ziemio Judy, nie jesteś zgoła najlichsze spośród głównych miast Judy, albowiem z ciebie wyjdzie władca, który będzie pasterzem ludu mego, Izraela».

    Wtedy Herod przywołał potajemnie Mędrców i wypytał ich dokładnie o czas ukazania się gwiazdy. A kierując ich do Betlejem, rzekł: «Udajcie się tam i wypytujcie starannie o Dziecię, a gdy Je znajdziecie, donieście mi, abym i ja mógł pójść i oddać Mu pokłon». Oni zaś wysłuchawszy króla, ruszyli w drogę. A oto gwiazda, którą widzieli na Wschodzie, szła przed nimi, aż przyszła i zatrzymała się nad miejscem, gdzie było Dziecię. Gdy ujrzeli gwiazdę, bardzo się uradowali. Weszli do domu i zobaczyli Dziecię z Matką Jego, Maryją; upadli na twarz i oddali Mu pokłon. I otworzywszy swe skarby, ofiarowali Mu dary: złoto, kadzidło i mirrę. A otrzymawszy we śnie nakaz, żeby nie wracali do Heroda, inną drogą udali się do swojej ojczyzny (Mt 2, 1-12).

    Przytoczony fragment Ewangelii kojarzy się przede wszystkim z Uroczystością Trzech Króli. Przed przejściem do rozważań nad samym tekstem biblijnym, warto spojrzeć na kontekst liturgiczny, aby stało się to dla nas bardziej czytelne.

    Epifania – Objawienie Pańskie

    Po pierwsze musimy pamiętać, że poprawna nazwa uroczystości obchodzonej 6 stycznia, to Epifania, czyli Objawienie Pańskie. Jest to zarazem uroczystość, która jest dużo starsza od Uroczystości Bożego Narodzenia. Zanim zaczęto 25 grudnia obchodzić Boże Narodzenie, 6 stycznia (według obecnego kalendarza, bo w starożytności data ta była inaczej oznaczona) obchodzono Objawienie.

    Boże Narodzenie jest bardziej łacińskie, zaś Epifania bardziej grecka. W pewnym momencie dochodziło nawet do sporów na tym tle. Na przykład Cyryl Aleksandryjski (V w. n.e.) pisze – „my nie jesteśmy jak ci nowinkarze, którzy obchodzą Boże Narodzenie, my jesteśmy jak nasi ojcowie, którzy oddają cześć Panu w czasie Świętej Epifanii”.

    Druga uwaga – nasze Boże Narodzenie to celebracja liturgiczna pewnego konkretnego faktu, wydarzenia: Maryja i Józef przyszli do Betlejem na spis i narodziło się Dziecię, przyszedł na świat Zbawiciel świata. Natomiast Epifania jest nie tyle wspomnieniem konkretnego wydarzenia historycznego, ile celebracją liturgiczną pewnej tajemnicy, tj. faktu, że Pan Bóg się w ogóle objawił. Czyli innymi słowy, że Pana Boga można poznać.

    Jesteśmy świadomi faktu, że Pan Bóg jest Nieskończony, Wszechpotężny itp., wiemy to z Katechizmu. Jeśli się nad tym zastanowić, to logicznie wynika z tego, że Pana Boga nie da się zamknąć w ludzkim słowie. Trudno cokolwiek o Nim powiedzieć. Jeśli zatem On sam czegoś o sobie nie powie, to my się o Nim niczego nie dowiemy. I właśnie 6 stycznia Grecy, czy w ogóle Wschód miał takie święto, radość z tego, że Bóg raczył do człowieka przemówić, tj. że się objawił, pokazał, kim jest.

    Mędrcom Bóg objawia się jako poganom

    I to jest zasadnicza treść tej uroczystości. Natomiast żeby zilustrować fakt objawienia się Boga, liturgia posługiwała się trzema wydarzeniami. Po pierwsze, pokłon mędrców ze wschodu, po drugie, przemiana wody w wino na weselu w Kanie Galilejskiej i po trzecie, Chrzest Jezusa w Jordanie.

    Jeżeli spojrzymy do formularza mszalnego w Mszale Rzymskim, to z tych trzech wydarzeń pozostał tam jedynie hołd Trzech Króli, czy raczej magów (skądinąd nie wiadomo, ilu ich było). Natomiast jeśli weźmiemy Oficjum, to w antyfonach i hymnach do nieszporów, do Godziny Czytań, do jutrzni, te trzy cuda są wymienione.

    Najstarsze homilie i niektórzy starożytni (np. homilia Grzegorza z Nazjanzu na Święto Świateł) komentują to w ten sposób, że mędrcom Bóg objawia się jako poganom, czyli takim, co nic nie wiedzą (jest to wyjście poza krąg Narodu Wybranego). Po drugie, objawia się swoim w czasie wesela w Kanie Galilejskiej.

    Ta tradycja wywodzi się najpierw od św. Jana, który pisze: Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie (J 2,11). Dla Jana jest to pierwsze objawienie wobec Żydów.

    Ilu było magów?

    Drugim jej źródłem jest stara egzegeza alegoryczna (z czasów Orygenesa, albo wcześniejsza), gdzie mowa jest o tym, że „kiedy Jezus przyszedł, woda Starego Testamentu stała się winem Nowego” – co symbolicznie ukazuje wypełnienie Starego Testamentu przez Pana Jezusa.

    Z kolei Chrzest jest objawieniem Boga w Trójcy. Ojciec się objawia w głosie, Duch w gołębicy i Syn wstępuje do Jordanu.

    Następnym razem, gdy będziemy świętować Epifanię, warto zatem pamiętać, że to nie tylko „Trzej Królowie”, ale objawienie się Boga człowiekowi w ogóle. Warto również przemedytować w tym kontekście antyfony z Oficjum. Tyle kontekst liturgiczny.

    Natomiast jeśli sięgniemy po sam tekst biblijny, to też trzeba zacząć od sprostowania, że tekst grecki w ogóle nie mówi o królach (jak to się potocznie mówi), ale o magach (magoi). Po drugie, nie mówi, ilu ich było. Na pewno przynajmniej dwóch.

    Czytając teksty patrystyczne, tradycję średniowieczną czy patrząc na katakumby, gdzie magowie są namalowani, to jest to różna liczba – dwóch, trzech, sześciu albo dwunastu (tu od liczby pokoleń Izraela, tudzież apostołów).

    Liczba trzy jest zaś bardzo popularna na łacińskim Zachodzie i związana jest z liczbą darów. Natomiast imiona, których często używamy: Kacper, Melchior i Baltazar, są czysto średniowieczne i związane z kręgiem kolońskim (czyli w pewnym sensie tynieckim, bo fundacja Tyńca wyszła z kręgów Katedry kolońskiej). Bowiem w Kolonii, od około IX, X w. jest znany kult Magów, a w tamtejszej Katerze mają znajdować się relikwie Kacpra, Melchiora i Baltazara.

    Magowie czyli kto?

    Słowo mag (Biblia Tysiąclecia trzyma się konsekwentnie słowa mędrzec) kojarzy się nam z okultyzmem i podobnymi rzeczami niemiłymi Panu Bogu, natomiast należy pamiętać o tym, że magowie byli na Wschodzie swoistą kastą religijną. Bardzo wysoko wykształceni ludzie, obdarzeni autorytetem, którzy pełnili m.in. funkcje kapłańskie.

    Owo „magoi” wskazuje na zajmowanie się astronomią, astrologią, czyli tym wszystkim, co zajmuje się obrotami nieba. W naszej kulturze, jak ktoś obecnie patrzy na gwiazdy, to jest astrofizykiem, astronomem albo wróży. Dla tamtych ludzi zaś życie było tak ściśle związane z ruchem gwiazd, że oni na podstawie ich położenia określali pory roku, siewu itp.

    Był to bardzo ważny aspekt życia, wobec czego ludzie, którzy potrafili opowiedzieć, wyjaśnić wszystkie te sprawy, również w odniesieniu do pogody (co także miało wielkie znaczenie), mieli bardzo wysoką pozycję społeczną.

    Słowo „mag” niekoniecznie oznacza zatem kogoś, kto rzuca zaklęcia, macha różdżką, tylko po porostu najwyższego kapłana. Znamiennym jest, że kiedy Persowie najechali w 614 r. Ziemię Świętą i doszczętnie ją zniszczyli (dzisiaj mało się o tym myśli, ale gdy przeszli oni przez państwo bizantyjskie, to byli niczym walec i nic po sobie nie zostawiali), gdy dotarli do Betlejem, to Bazylika Narodzenia była jedyną bazyliką konstantyńską, której nie zburzyli, bo na jej terenie zobaczyli mozaiki z perskimi magami.

    Wierni swojej tożsamości

    Jest w tym jakaś głęboka intuicja Mateusza, który – należy pamiętać – jest „najbardziej żydowskim” z ewangelistów. On pisze Ewangelię dla Żydów i Jezus jest pokazany jako nowy Mojżesz. Natomiast od samego początku ten monopol Narodu Wybranego na posiadanie Mesjasza zostaje przełamany, również przez tę historię pełną kontrastów.

    Ludzie, którzy teoretycznie o Mesjaszu nic nie wiedzą, a jedynie badają naturę, ujrzeli Jego gwiazdę na wschodzie. Robili więc to co zazwyczaj, wykonywali swoje codzienne zajęcie, tj. patrzyli w gwiazdy i wiedzieli mniej więcej, co się będzie działo (np. w kontekście warunków pogodowych).

    I oni w związku z tym, co zobaczyli, podjęli decyzję i poszli. Z postawą onych magów jest kontrastowana postawa ich odpowiedników żydowskich, którzy nie patrzą w gwiazdy, ale w Pismo Święte.

    Gdy Herod ich pyta, gdzie narodzi się Mesjasz, powołują się na Pismo. I to jest ciekawe, że ani sam Herod, ani nikt inny nie udaje się do Betlejem, aby sprawdzić, czy to prawda, tylko ludzie, którzy prawdę mówiąc, nie mają zielonego pojęcia, kim jest Mesjasz.

    Czyli idą ludzie, którzy są wierni swojej profesji, fachowi, sumieniu. Inaczej mówiąc, wierni swojej tożsamości. To jest jedna z ewangelicznych zapowiedzi tych nauk Chrystusa, gdzie mówi On o celnikach i nierządnicach wchodzących do Królestwa Bożego przed faryzeuszami (celnicy uwierzyli Janowi, a wy nie).

    Ten tekst drugiego rozdziału jest jednym z najważniejszych tekstów, który mówi o roli osobistej odpowiedzialności człowieka za słuchanie głosu sumienia. Nikt nie zdejmie z nas odpowiedzialności za jego słuchanie. To jest pierwszy głos, przez który mówi do nas Bóg – sumienie.

    Kształtowanie sumienia

    Owi magowie są zatem dla nas pytaniem, w jaki sposób o to sumienie dbamy, jak je kształtujemy. Sumienie się kształtuje przez odpowiedni stosunek do autorytetu. Jeśli ktoś nie ma autorytetu, nie ma sumienia. Dlatego że nie ugnie się przed niczym. I jak mówi Reguła: co będzie lubił, to będzie uważał za święte, a co nie będzie mu się podobało, to będzie uważał za niedozwolone.

    Wobec autorytetu kształtuje się sumienie. Czy będzie nim Boże Prawo, czy będą to słowa, jakaś norma wyższa bądź mniejsza, czy w końcu najwyższy autorytet – sam Bóg. Ale w kontakcie z nimi w tym, jak mnie one kształtują, to moje sumienie powstaje. Każdy ma obowiązek kształtować swoje sumienie, w jakiś sposób przed nim odpowiedzieć, zdać sprawę ze swojego życia.

    Druga sprawa, o której ten tekst mówi, to rola natury. To jest tekst, który może być bardzo silnie dyskutowany dzisiaj, dlatego że gdy się podważa, neguje prawo naturalne, on pokazuje, że z samego obserwowania świata, bez światła objawienia, czyli bez epifanii, ale samym rozumem mędrcy doszli do tego, że jest Bóg i zsyła Kogoś wyjątkowego na ziemię.

    Dodatkowo obrazuje to okoliczność, że jest oda Horacego (totalnego poganina, który gardził Żydami), cytowana przez Ojców, komentowana przez wieki, gdzie pisze on, że „przychodzi na świat dziecię niewinne, które weźmie na siebie całą winę świata”. Horacy pisał to na przełomie I i II w. To jest jakby proroctwo o narodzeniu Zbawiciela.

    Jeśli ktoś ceni literaturę i wierzy w natchnienia poetyckie, to tekst Słowackiego o słowiańskim papieżu, czy właśnie tekst Horacego, jest najlepszym przykładem, dowodem tego, że poeci również mogą być natchnieni przez Ducha. Mówią rzeczy, które ich absolutnie przerastają, których nie rozumieją. Mędrców i Horacego to niejako łączy.

    Jak człowiek myśli, to zawsze znajdzie Boga. Z naszej strony powinniśmy mieć szacunek dla tych, którzy Pana Boga szukają, myślę zwłaszcza o tych spośród nas, którzy przeżywają jakieś dramaty czy wątpliwości, wyrzuty sumienia, bo ich dzieci, wnuki czy inni bliscy, znajomi przestają chodzić do kościoła bądź zaczynają obwiniać Boga o wszystko najgorsze.

    Dopóki człowiek słucha własnego sumienia, nie zginie. Może wejdzie do Królestwa Bożego od kuchni, przez okno czy przez komin (jak św. Mikołaj), ale wejdzie. Tak jak mędrcy, zawsze dojdzie do swojego celu.

    Jerozolima czy Betlejem?

    Kolejny wątek, który warto podkreślić to fakt, że mędrcy nie znajdują Jezusa w Jerozolimie, tylko w Betlejem. To jest o tyle ważne, że to Jerozolima jest miejscem, gdzie jest kult, świątynia, gdzie jest miejsce Święte Świętych, gdzie jest to co najważniejsze. A oni docierają do Jerozolimy i tam nie ma Boga. Muszą dokonać jeszcze jednego wysiłku. Muszą dokonać aktu wiary. Bo do Jerozolimy doprowadziła ich wiedza, patrzenie w gwiazdy.

    A do Betlejem (zakładamy, że w czasie tej drogi doznali przemienienia, sumienie w nich dojrzewało, medytowali nad tym wszystkim, ten czas owocował, iż gdy doszli do Jerozolimy byli już gotowi postąpić krok naprzód, odłożyć na bok swoją wiedzę i zaufać Pismu) poszli, bo tak mówi Pismo. Św. Mateusz pokazuje tutaj autorytet Pisma. Nie jest ważne, że mówi ci to Herod, to jest Pismo.

    Dopóki mówi Pismem, według Nauki Bożej, to słuchaj, nawet jeśli to jest Herod. Pamiętamy, że Jezus mówi potem:

    Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią (Mt 23,3).

    Wynika z tego, że mówią dobrze, ale sami nie robią. Tak też w Regule jest, że gdyby Opat, co nie daj Boże, sam nie robił tego, co mówi, trzeba go słuchać, a nie patrzeć na to, co robi. Wiara w autorytet Pisma.

    Bóg powierza się człowiekowi

    Następnie mędrcy odnajdują Dziecię, składają dary i osiągają poziom najwyższy. Ukazuje im się Anioł i nakazuje im wrócić inną drogą. A zatem najpierw są poganami, potem są na równi z Żydami, a wreszcie stają ponad jerozolimskimi kapłanami, bo przemawiają do nich bezpośredni wysłannicy Boży. Można tu odczytać, w jaki sposób człowiek jest prowadzony przez wiarę i w jaki sposób człowiek do niej dojrzewa. Jak rozszerza się jego serce.

    Jest to też fragment, który może nam przypomnieć trochę miejsce Dzieciątka Jezus. Warto pamiętać, że kult Dzieciątka Jezus zmienił na Zachodzie mentalność w stosunku do dzieci. Dzieci były raczej traktowane z dystansem. Natomiast Ewangelia z taką troską opowiada o dziecięctwie Jezusa, że w świadomości powszechnej dokonało to wśród ludzi dużej zmiany w stosunku do dziecka w ogóle.

    Jest to także dla nas pytanie o powrót do wątku Dzieciątka Jezus, Jego człowieczeństwa, ale i Jego słabości i bezbronności. Bóg powierza się człowiekowi. Przeżywamy to też w trakcie celebracji eucharystycznej. Hostia bezbronna jak dziecko. Człowiek może zrobić z Nią, co tylko będzie chciał.

    Niech ci magowie staną się nam takimi przyjaciółmi, nowymi ludźmi, którzy pokazują, że Pan Bóg się objawia i takie jest Jego upodobanie. Świętej pamięci o. Piotr mówił, że Księga Przysłów podaje, że Mądrość znajduje rozkosz przy synach ludzkich (zob. Prz 8,31). Dla nas męką jest przebywać w towarzystwie innych, a dla Pana Boga to jest rozkosz.

    o. Szymon Hiżycki OSB/Aleteia.pl

    ***

    Homilia Metropolity warszawskiego Księdza Arcybiskupa Adriana Galbasa SAC wygłoszona w uroczystość Objawienia Pańskiego w kościele sióstr Wizytek na Krakowskim Przedmieściu

    fot. Leopold Kupelwieser/Wikipedia/Stacja7.pl

    ***

    Zamiast złota, kadzidła i mirry, złóżmy dziś Chrystusowi w darze nasze uczucia i powiedzmy Mu szczerze: „Jezu ufam Tobie, Ty jesteś Panem mojego życia”.

    Wiernym zgromadzonym w świątyni metropolita warszawski przypomniał w homilii, że uroczystość Objawienia Pańskiego to jedno z najstarszych i najważniejszych świąt chrześcijaństwa, starsze nawet niż Boże Narodzenie. – W czasie świąt Bożego Narodzenia czciliśmy Wcielenie, czyli wędrówkę Boga do człowieka. Dzisiaj rozważamy wędrówkę człowieka do Boga. Wędrówkę dwuwymiarową, o której ta uroczystość nam opowiada i do której nas przynagla – powiedział.

    Najpierw – wskazywał abp Galbas – jesteśmy zachęceni do wyruszenia w głąb nas samych, do podróży wewnętrznej. – Trzej Mędrcy, zainspirowani światłem z zewnątrz, bijącym z odległej przecież gwiazdy, poszli jego tropem, aby u kresu swej długiej wędrówki upaść na kolana i osobiście oraz z bliska ujrzeć coś nieskończenie więcej: światłość ze światłości; Tego, o którym Zachariasz powie, że jest Słońcem wschodzącym z wysoka; Tego, o którym Jan Apostoł powie, że oświeca każdego, kto na świat przychodzi, który świeci nawet w ciemności, a ciemność Go nie ogarnia – tłumaczył arcybiskup.

    Mędrcy, „ujrzawszy to Światło, oddali Mu pokłon, więcej – oddali Mu siebie” – wyjaśniał. Świadczą o tym dary złożone Dziecięciu: złoto, kadzidło i mirra. Dary te według ówczesnego orientalnego porządku wyrażały uznanie jakiejś osoby za króla. – Złożenie tych darów oznaczało, że od tej chwili nie tylko same dary, ale i dający są własnością tego, któremu je ofiarują. Mędrcy mówią więc Nowonarodzonemu to samo, co myśmy przed chwilą wyśpiewali: „tylko Tyś jest Panem, tylko Tyś jedyny, tylko Tyś najwyższy, Jezu Chryste”! – mówił abp Galbas.

    Dalej tłumaczył, że do Betlejem oddać pokłon Chrystusowi nie wyruszyli jednak wszyscy. Nie zrobił tego Herod, człowiek władzy, który w drugim człowieku i w Bogu widzi tylko konkurenta zagrażającego jego panowaniu. Nie zrobili tego także mieszkańcy Jerozolimy, których zatrzymała zwykła codzienność, obowiązki, troski i trudy. Wreszcie nie wyruszyli kapłani, ludzie wyuczeni i religijni, ale „wewnętrznie ciaśni i bez żywej wiary”. – Była w nich tylko pusta religijność, przypominająca wielkanocną wydmuszkę. Z zewnątrz atrakcyjna, lecz w środku bez jakiejkolwiek treści. Czcili Boga jedynie wargami, a sercem byli daleko od Niego – podkreślał abp Galbas.

    Następnie zapytał zgromadzonych, do której z tych czterech kategorii sami siebie zaliczają, bo są na pewno jedną z nich.

    „Albo jesteśmy naśladowcami owych pokornych Mędrców, którzy cierpliwie i uporczywie, świadomi swoich słabości i małości wędrują w stronę Boga. (…) Albo jesteśmy Herodem, który boi się Boga, Jego Słowa i Jego woli, nosi w sobie spaczony i fałszywy obraz Boga. (…) A może jesteśmy jerozolimczykami, kimś nieustannie zabieganym i zakręconym wokół swoich pilnych spraw (…) kto na poważną relację z Panem Bogiem nie ma ani czasu, ani serca? Albo jesteśmy ludźmi tylko religijnymi, którzy i owszem, zajmują miejsca w kościelnych ławkach, recytują pobożne teksty, ale których życie – gdy tylko zakończy się religijna czynność – staje się prawdziwie pogańskie i bezbożne? – zastanawiał się arcybiskup.

    Abp Galbas zachęcał, aby wyruszyć w tę fascynującą podróż wewnętrzną, w tę pielgrzymkę wiary. – Jak mówiłem kilka dni temu: żyjmy głęboko, a nie powierzchownie, nie dodawajmy tylko lat do naszego życia, ale dodawajmy życia do naszych lat, adorujmy Chrystusa więcej, czcijmy Go bardziej, słuchajmy uważniej – mówił. Dodawał też: „Zamiast złota, kadzidła i mirry, złóżmy Mu w darze nasze uczucia, pragnienia i naszą wolę i powiedzmy Mu szczerze: Jezu ufam Tobie, Ty jesteś Panem mojego życia”.

    Ale w uroczystość Objawienia Pańskiego Kościół zachęca też do drugiej, zewnętrznej, podróży – do zaniesienia innym Dobrej Nowiny o Zbawicielu świata. Wiarygodnie mogą zrobić oczywiście to tylko ci, którzy sami najpierw oddadzą pokłon Dziecięciu i przyjmą Go jako swojego Pana.

    „Dzisiaj Kościół szczególnie pamięta o misjonarzach, którzy w odległych krajach, z daleka od rodzin, od ojczyzny, od bliskich, bezinteresownie, głoszą Dobrą Nowinę o Chrystusie. Modlimy się w ich intencji, wspieramy ich także naszym groszem” – przypomniał abp Galbas.

    Za papieżem Benedyktem XVI wskazywał księżom, aby nie bali się opuścić bezpiecznego i znanego świata i szli służyć tam, gdzie brakuje kapłanów, zwłaszcza, że pokusa by tkwić w swoim znanym i bezpiecznym świecie jest bardzo wielka a powołań misyjnych jest coraz mniej. Dlatego tym bardziej abp Galbas dziękował wszystkim polskim misjonarzom za ich wielkoduszność, oddanie i odwagę, a szczególnie misjonarzom z archidiecezji warszawskiej oraz ze Zgromadzenia Księży Pallotynów, do którego sam należy.

    Zachęcił też wiernych, aby wspierali posługujących na misjach księży, siostry zakonne i misjonarzy świeckich, ale też, aby sami byli misjonarzami w tych środowiskach, w których żyją na co dzień.

    „Dzielmy się z innymi Ewangelią o Chrystusie. Niech nasi bracia i siostry, pociągnięci przykładem naszej głębokiej wiary, zechcą wyruszyć na spotkanie Tego, który od zawsze na nich czeka. Nie nazywajmy się tylko chrześcijanami, ale bądźmy nimi naprawdę” – zaapelował metropolita warszawski.

    e-Kai

    ***

    „Ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów” – mówi Izajasz o Mesjaszu. To w Nim Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan.

    Gdy urodził się Jezus, centrum świata był Rzym. W Mesjaszu Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan

    fot. Freepik/Gość Niedzielny

    ***

    Mędrcy przyszli do Tego, który przyszedł dla całego świata.

    Gdy urodził się mały Jezus, świat żył zupełnie innymi sprawami. Centrum świata był Rzym, a w nim cesarz Oktawian August. Obejmujące już cały basen Morza Śródziemnego Imperium wciąż się rozszerzało. Kto mógł wtedy przypuszczać, że świat zawojuje nie potęga polityczna, ale Słowo Wcielone, złożone w betlejemskiej grocie? Już wtedy jednak w podległej Rzymowi Judei pojawił się zwiastun tego, co miało nadejść. Zanim Jezus dał się poznać jako ktoś niezwykły swoim pobratymcom według krwi, dowiedzieli się o Nim „Mędrcy ze Wschodu”. Ci tajemniczy mężczyźni, znawcy gwiazd, przybyli z daleka prowadzeni jakimś szczególnym zjawiskiem, żeby złożyć pokłon nowo narodzonemu „królowi żydowskiemu”. W zdarzeniu tym tkwiła arcyważna zapowiedź: misja tego Dzieciątka nie ograniczy się do narodu żydowskiego, Bóg objawi się wszystkim narodom. Świat pogański uzna w Jezusie pomazańca, który stanie się władcą każdego człowieka. O tym głosiły proroctwa Starego Testamentu. „Ustanowiłem Cię przymierzem dla ludzi, światłością dla narodów” – mówi Izajasz o Mesjaszu (51,4). To w Nim Mędrcy odnaleźli prawdziwe Światło na oświecenie pogan.

    Nie tylko Żydzi

    Za ziemskich dni Jezusa słabo przebijała się świadomość Jego uniwersalnej misji. Nawet po zmartwychwstaniu apostołowie wyobrażali sobie, że chodzi tylko o potęgę żydowskiego państwa. Po zesłaniu Ducha Świętego zaczęli rozumieć, że chodzi o coś więcej. Piotr w domu Korneliusza z Cezarei był świadkiem zstąpienia Ducha Świętego na ludzi, którzy nie byli Żydami. To był przełom. Pierwszy z apostołów wypowiedział tam znamienne słowa: „Przekonuję się, że Bóg naprawdę nie ma względu na osoby. Ale w każdym narodzie miły jest Mu ten, kto się Go boi i postępuje sprawiedliwie” (Dz 10,34-35).

    Szczególną misję zaniesienia światu Ewangelii Bóg powierzył faryzeuszowi Szawłowi, który po spotkaniu z Jezusem przeistoczył się w Pawła. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów, i do synów Izraela” – usłyszał Ananiasz z Damaszku, który Pawła ochrzcił (Dz 9,15).

    Paweł stał się apostołem pogan. Gnany żarliwością odbył trzy wielkie podróże ewangelizacyjne. Był na Cyprze, w Azji Mniejszej, przemierzył Macedonię, dotarł do Koryntu i Antiochii, głosił Ewangelię w Filippi, Cezarei i wielu innych miejscach, wszędzie zakładając gminy chrześcijańskie. Dotarł wreszcie do Rzymu, gdzie poniósł śmierć męczeńską.

    Ekspansja

    Apostołowie, zgodnie z nakazem Jezusa, poszli na cały świat, zanosząc Ewangelię m.in. do północnej Afryki i części Azji. Bodaj najdalej dotarł św. Tomasz, który miał ponieść męczeńską śmierć koło Madrasu w Indiach w roku 67. Około roku 200 istniały już gminy chrześcijańskie w rzymskiej prowincji Germania, a przed rokiem 250 Paryż był już galijską siedzibą biskupa. Około roku 290 święty Grzegorz Oświeciciel wprowadził chrześcijaństwo w Armenii. W 306 roku na synodzie w Elwirze w południowej Hiszpanii było obecnych 16 biskupów z całej prowincji. Jeszcze przed 313 rokiem, w którym wprowadzono w Imperium Rzymskim wolność religijną dla chrześcijan, stolicami biskupimi były Kolonia i Trewir. W roku 431 papież Celestyn wysłał pierwszego biskupa do Irlandczyków, a dwa lata później misję na wyspie podjął wywodzący się z Brytanii św. Patryk. W 444 roku założył dla Irlandii arcybiskupstwo w Armagh. U schyłku V wieku w Reims chrzest przyjął król Chlodwig z dynastii Merowingów, co znacznie przyśpieszyło rozwój chrześcijaństwa wśród Franków.

    W 596 roku papież Grzegorz I Wielki wysłał opata Augustyna z Rzymu na misję wśród Anglów i Sasów. Zalecił mu metodę akomodacji, czyli dostosowania przepowiadania do miejscowych tradycji, kultury i sposobu myślenia. Papież sugerował nie burzyć pogańskich ośrodków kultu, ale je adaptować i wykorzystywać pogańskie świątynie na potrzeby chrześcijańskiej wiary. Doradzał też akceptowanie obyczajów Anglosasów, o ile nie kolidują z doktryną Kościoła. Ten model ewangelizacji zakorzenił się także na misjach wśród Franków.

    W 690 roku święty Willibrord podjął misję we Fryzji, na terenie późniejszych Niderlandów. Po nim działalność misyjną prowadził święty Bonifacy. „Ma on oświecać ich i głosić słowo wiary tak, by przez swe kazania mógł nauczyć ich ścieżki życia wiecznego. A gdy znajdzie tych, co zbłądzili ze ścieżki prawdziwej wiary zwiedzeni przez podstępnego diabła, może ich zganić i przywieść z powrotem do nieba zbawienia, pouczając ich o naukach Stolicy Apostolskiej i utwierdzając ich w katolickiej wierze” – pisał papież Grzegorz II w dokumencie, z którym Bonifacy szedł na misję do Germanii. Do historii przeszedł jako apostoł Niemiec.

    W 826 roku święty Ansgar, biskup Hamburga, rozpoczął misję wśród Duńczyków i Szwedów, zyskując miano Apostoła Północy. W 863 roku bracia Cyryl i Metody przybyli z misją chrystianizacyjną na Morawy. W 966 roku Mieszko I przyjął chrzest, w konsekwencji czego Polska stała się krajem chrześcijańskim. U progu drugiego tysiąclecia chrześcijaństwo przyjęły Norwegia i Islandia, a rok później w Esztergom powstało biskupstwo dla Węgrów.

    Dostosowanie

    Nowy impuls misjom nadały wielkie odkrycia geograficzne. Misjonarze zaczęli szerzyć chrześcijaństwo wśród ludów Afryki Subsaharyjskiej. Zaczęły powstawać misje wzdłuż wybrzeża, szczególnie w Angoli i Mozambiku.

    Potężnym terenem ewangelizacji stały się obie Ameryki, do których w ślad za zdobywcami ruszyli misjonarze. Wielu z nich pochodziło z założonego przez św. Ignacego Loyolę zakonu jezuitów. W 1549 roku jezuici rozpoczęli misje w Brazylii, działając na rzecz Indian. 60 lat później w Paragwaju przedstawiciele Towarzystwa Jezusowego założyli tzw. Redukcje paragwajskie, rodzaj państwa, chroniącego Indian i dającego im szansę szybkiego rozwoju cywilizacyjnego.

    Jednym z największych misjonarzy w historii okazał się jezuita św. Franciszek Ksawery. W dziesięć lat zdołał dotrzeć m.in. do Indii, na Cejlon, Wyspy Moluki i do Japonii, zyskując sobie miano Apostoła Azji. Wszędzie pozostawiał po sobie tysiące nowych wyznawców Chrystusa. „Odkąd jestem w Azji, nie przestaję chrzcić dzieci. Ochrzciłem już ogromną liczbę. Te dzieci nie dają mi spokoju ani czasu na odmówienie brewiarza, jedzenie czy spanie, zanim nie nauczę ich jakiejś modlitwy” – pisał w liście do św. Ignacego. Ubolewał, że w tych krajach wielu ludzi jest pozbawionych światła wiary, bo nie ma nikogo, kto by wśród nich apostołował. Uważany jest za pioniera inkulturacji, czyli głoszenia Ewangelii w sposób uwzględniający kulturę i zwyczaje miejscowych. Zmarł w 1552 roku, nie zdoławszy zrealizować swojego największego marzenia, jakim było rozpoczęcie ewangelizacji Chin. Dokonali tego jego zakonni współbracia. W 1583 roku przybył do Chin włoski jezuita Matteo Ricci. Poznawszy język i zwyczaje Chińczyków, ubierał się też na sposób chiński. Próbował wykorzystać w ewangelizacji elementy konfucjanizmu, uznając część z nich za niesprzeczne z chrześcijaństwem.

    W 1606 roku włoski jezuita Robert de Nobili wprowadził tzw. system akomodacyjny w Indiach. Próbował zastosować naukę chrześcijańską do sposobu myślenia Hindusów, przekładając zasady wiary chrześcijańskiej na ich system wyobrażeń i pojęć. Działał podobnie jak Ricci w Chinach, akcentując to, co było zgodne z doktryną chrześcijańską, a teksty niejasne interpretował tak, aby zgadzały się z nauczaniem Kościoła.

    W XIX wieku na znaczeniu zyskały misje chrześcijańskie w Afryce, stopniowo obejmując cały kontynent. Liczni misjonarze także dziś głoszą tam Ewangelię, jednocześnie niosąc pomoc materialną i duchową.

    Gwiazda świeci

    Gorliwość głosicieli Ewangelii i przelana przez wielu z nich krew przyniosły owoc: wiele narodów poznało Chrystusa. Wciąż jednak są obszary, do których światło Ewangelii dociera słabo, a są i takie, które na powrót stają się terenami misyjnymi. Wszędzie jednak świeci gwiazda Bożej łaski, której blask znów może sprowadzić tych, co jak Mędrcy z Ewangelii szukają jedynej Prawdy.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego Objawienie Pańskie – Epifania – przypada 6 stycznia?

    Ustalenie daty obchodów uroczystości Objawienia Pańskiego nie dokonało się przypadkowo. Choć nie została wskazana przez Pismo Święte, to posiada symbolikę opartą na tekstach biblijnych.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Zanim przejdziemy do omówienia symboliki kryjącej się pod datą dzienną 6 stycznia, należy najpierw wyjaśnić nazwę uroczystości, którą wówczas obchodzi Kościół. Ta najbardziej rozpowszechniona wśród wiernych w Polsce to święto Trzech Króli. Z kolei w polskiej edycji ksiąg liturgicznych figuruje określenie Objawienie Pańskie. Natomiast w księgach łacińskich i w całej tradycji chrześcijańskiej od początku funkcjonuje nazwa Epifania, pochodząca z języka greckiego (epifaneia), która oznacza „objawienie”, „ukazanie się”. Chodzi o objawienie się Jezusa Chrystusa, Wcielonego Syna Bożego jako Zbawiciela świata. Nazwą „epifania” określano narodzenie Jezusa, Jego chrzest w Jordanie i dokonanie pierwszego cudu na weselu w Kanie Galilejskiej. Taką treść miało pierwotne święto Epifanii, które powstało ok. 330 r. w Betlejem. Obejmowało ono początkowe tajemnice zbawienia, o których informują nas pierwsze rozdziały Ewangelii ze skupieniem się na tajemnicy narodzenia Chrystusa. Epifania ulegała ewolucji wraz z jej rozszerzaniem się poza Palestynę. Na Wschodzie stanie się pamiątką chrztu Jezusa w Jordanie, a na Zachodzie będzie stanowić obchód trzech cudownych wydarzeń (tria miracula) stanowiących początkowe objawienia chwały Bożej Zbawiciela: pokłon Mędrców ze Wschodu, chrzest w Jordanie i cud w Kanie Galilejskiej, przy czym z czasem hołd magów rozumiany jako objawienie się Chrystusa poganom zdominuje niemal wyłącznie łacińską celebrację Epifanii. W ludowej świadomości stanie się ona zatem świętem Trzech Króli ze względu utożsamienie mędrców z królami na podstawie niektórych biblijnych tekstów prorockich, a ich liczba zostanie ustalona w związku z trzema darami, jakimi zostało obdarowane Dzieciątko Jezus. Te różnice między Wschodem a Zachodem nie przekreślają jednak faktu, że istotną tematyką tego obchodu liturgicznego pozostaje objawienie się Boga w Chrystusie.

    Dlaczego na datę Epifanii został wybrany 6 stycznia? Ta data w II i III wieku pojawiała się w rozważaniach dotyczących chronologii życia Jezusa. Pierwsza znana nam wzmianka na temat daty chrztu Chrystusa znajduje się „Kobiercach” Klemensa Aleksandryjskiego z końca II wieku: „Zwolennicy Bazylidesa święcą także dzień chrztu Pana i spędzają na czytaniu noc poprzedzającą ów dzień.

    Również powiadają, że miał on miejsce w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza i piętnastego dnia miesiąca tybi (10 stycznia), inni znowu utrzymują, że jedenastego dnia tego miesiąca (6 stycznia)”. Klemens podaje zatem dwie daty – 10 stycznia, kiedy święto chrztu obchodzili zwolennicy gnostyka Bazylidesa oraz 6 stycznia, wskazywaną przez „innych”. Ta druga propozycja będzie się powtarzać u innych autorów kościelnych i z pewnością nie jest pochodzenia gnostyckiego, lecz jest zakorzeniona w tradycji kościelnej. Szczególnie tym tematem był zainteresowany Orygenes, który około 240 r. dowodził, że Jezus został ochrzczony w styczniu.

    Data 6 stycznia posiada znaczenie symboliczne. Jest to szósty dzień nowego roku według kalendarza rzymskiego. Koresponduje to z biblijnym szóstym dniem, kiedy Bóg stworzył człowieka. Szóstego dnia (zgodnie z żydowską rachubą czasu), czyli w piątek dokonało się także dzieło odkupienia przez śmierć Chrystusa na krzyżu. Szósty stycznia to zatem najbardziej odpowiedni czas, aby świętować początek odrodzenia przez przyjście Mesjasza na ziemię i Jego chrzest. Misterium wcielenia jest bowiem zapowiedzią misterium odkupienia, a samo odkupienie jest rozumiane jako nowe stworzenie człowieka. Zostało ono objawione przez doskonałe człowieczeństwo odwiecznego Słowa.

    Symbolika liczby sześć w odniesieniu do Chrystusa była rozwijana przez takich autorów, jak: Ireneusz z Lyonu, Klemens Aleksandryjski, Orygenes, Hipolit Rzymski czy Wiktoryn z Petavium. Przykładowo Klemens pisał, że „Chrystus został wyróżniony narodzeniem, które oznaczyła liczna sześć”. Wskazywał na imię Jezus, które w języku greckim składa się z sześciu liter (Iesous). Podobnie wyraził się Ireneusz, stwierdzając, że kiedy objawiło się sześcioliterowe Imię, które przyjęło ludzkie ciało, by stać się dostępnym dla ludzkich zmysłów, wówczas stało się Ono drogą wiodącą do Ojca prawdy. Wiktoryn zaś pisał wyraźnie: „Chrystus narodził się w tym dniu, w którym ukształtował człowieka”.

    Kiedy zatem powstawało święto Epifanii, data 6 stycznia nie była traktowana w sposób historyczny, lecz teologiczny. Ojcowie oraz inni autorzy wczesnochrześcijańscy w przeciwieństwie do dzisiejszych badaczy skupiali swoją uwagę i poszukiwania nie tyle na ustaleniu dokładnej chronologii wydarzeń z życia Jezusa, co na wyjaśnieniu ich znaczenia teologicznego. Czynili to jednak zawsze z Pismem Świętym w ręku, szukając w nim cennych wskazówek i inspiracji dla rozwiązania postawionych sobie pytań i zagadnień. Ich poszukiwania pozwoliły na ustalenie daty nowego święta, które stało się jedną z najważniejszych uroczystości całego roku liturgicznego.

    ks. Julian Nastałek /Tygodnik Niedziela

    ***

    Objawienie Pańskie, Epifania, Trzech Króli… jak w końcu nazywa się to święto?

    Z ogłoszeń parafialnych: „6 stycznia obchodzić będziemy uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli święto Trzech Króli…”. Bystrzy uczniowie na katechezie zadawali czasem pytanie: To jak w końcu nazywa się to święto?

    fot.Agata Pieszko/Tygodnik Niedziela

    ***

    Współczesna teologiczna nazwa: uroczystość Objawienia Pańskiego sięga do greckiego nazewnictwa Epifania – objawienie. Tu możemy szybko skojarzyć imię nowego patriarchy autokefalicznego Kocioła prawosławnego na Ukrainie – Epifaniusza, bo wywodzi się ono od tego pojęcia. Popularnie jednak wolimy używać nazwy Trzej Królowie, Magowie, Mędrcy, Monarchowie, co świadczy o tym, że to święto stało się szeroko pojętą własnością ludzi wiary, nie tylko teologów. Stąd językowy błąd u znanego polityka określający ten czas jako święto „Sześciu Króli” z konieczności budzi na twarzy uśmiech.

    Orszaki

    Jak wydobyć spod wielowiekowego przekazu, obrzędów, przeżyć, języka istotę tego świętowania? Życie religijne wspólnot wiary, szeroko pojęta kultura świata chrześcijańskiego (wschodniego i zachodniego) przesączone są treściami Ewangelii. Inspirowały one na przestrzeni wieków do wyrażania treści wiary różnymi obrzędami, zwyczajami, budującymi opowiadaniami, legendami, pieśniami, co i dzisiaj znalazło nową formę w publicznym wyznaniu wiary w tym dniu przez udział w Orszakach Trzech Króli.

    Historia i znaczenie

    Historycznie to święto najpierw rozpowszechniło się na Wschodzie od III wieku, a na Zachód przedostało się pod koniec IV wieku. Jego istota zasadza się na opisanym w Ewangelii według św. Mateusza hołdzie, jaki Trzej Królowie – Mędrcy ze Wschodu – złożyli Dzieciątku Jezus. Początkowo chrześcijanie w tym właśnie dniu świętowali Boże Narodzenie. Dopiero pod koniec IV wieku do liturgii Kościoła powszechnego zostały wprowadzone dwie odrębne uroczystości: Boże Narodzenie – 25 grudnia i Epifania, czyli święto Trzech Króli – dziś Objawienia Pańskiego – 6 stycznia, które ostatnie zamyka cykl uroczystości religijnych związanych z Narodzeniem Pańskim.

    Uroczystość Narodzenia pańskiego kładzie akcent na objawienie się Jezusa – Zbawiciela narodowi wybranemu. Stąd koncentrujemy się w liturgii na opisie, który pozostawił św. Łukasz Ewangelista. Narodzony Mesjasz odbiera hołd od pasterzy, którzy przybywają do Niego zachęceni przez Aniołów na betlejemskich polach. Są to najprostsi, najubożsi przedstawiciele narodu wybranego. Odpowiada to obecnej w Biblii Starego Testamentu idei wybraństwa. Izrael jako szczególnie umiłowany prze Boga naród otrzyma Zbawiciela. Dlatego naród ten otrzymuje szczególne dary – prawo Dekalogu, a także jest wychowywany i chroniony przez Jahwe.

    Objawienie Pańskie jest odkryciem i ucieleśnieniem w liturgii innej idei biblijnej – uniwersalizmu zbawczego. Przybywają zatem do narodzonego Mesjasza także przedstawiciele świata pogańskiego – Mędrcy ze Wschodu, nie z narodu wybranego. Zbawienie bowiem dotyczy wszystkich ras, ludów języków i narodów bez wyjątku. Stąd w tekście Liturgii słowa na tę uroczystość prorok Izajasz mówi, iż światłość wychodzi od Izraela, lecz nie jest jego wyłączną własnością, stąd bowiem rozchodzi się na cały świat (por. Iz 60,1-6). Dzięki takiemu spojrzeniu i ujęciu kwestii zbawienia Kościół mógł otworzyć swe drzwi Dobrej Nowinie, która w I wieku wyszła z jego łona i ogarnęła cały ówczesny świat.

    Św. Mateusz krainę Magów nazywa – „wschodem”. W czasach Chrystusa „wschód” rozumiany był jako obszar leżący na wschód od rzeki Jordan, a były to: Arabia, Babilonia, Persja. Przekaz o tym, iż jeden z Magów był z Afryki, ukazywany w figurkach szopek czy jasełkowych postaciach, pochodzi z proroctwa Ps 72: „Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary, królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą Mu pokłon wszyscy królowie. Przeto będzie żył i dadzą mu złoto z Saby”. Na podstawie tego proroctwa zapisała się tradycja, że owi Magowie byli właśnie królami. Prorok Izajasz nie pisze jednak wprost o królach, wymienia tylko dary, które ofiarują Panu: „Zaleje cię mnogość wielbłądów – dromadery z Madianu i Efy. Wszyscy oni przyjdą ze Saby, zaofiarują złoto i kadzidło” (Iz 60, 6). Mędrców tych od XII wieku uważano w niektórych przekazach za przedstawicieli Europy, Azji i Afryki, a w katedrze w Kolonii do dzisiaj przechowywane są relikwie Mędrców.

    Konferencja Episkopatu Polski zaleca od lat, by 6 stycznia obchodzony był dzień misyjny. W kościołach naszej diecezji zbierane są ofiary, które zasilają Krajowy Fundusz Misyjny. Tak pozyskane środki służą wsparciu działalności polskich misjonarzy, których na świecie pracuje ponad 2 tys.

    Innym ważnym aspektem Mateuszowego opisu ewangelicznego jest przesłanie, które wskazuje, że przyroda, kosmos, także i sam człowiek mówi o Bogu, ale nim nie jest. Mędrcy odczytali na kanwie badania nieba, układu gwiazd prawdę, że narodził się ktoś ważny w Palestynie. Tę prawdę odkrywali też na podstawie jakichś własnych rozważań jako istoty inteligentne stworzone na obraz Boga, czy też osobistego, wewnętrznego objawienia otrzymanego od Stwórcy, bo człowiek jest obdarowany przez Niego darem relacji. To wszystko posłużyło im do podjęcia decyzji, obudzenia woli. Wyruszyli wiec za tymi znakami duchowymi, wewnętrznymi, ludzkimi, mającymi źródło w sumieniu oraz ze świata kosmosu – gwiazdy i tak dotarli do Jerozolimy, później do Betlejem, i złożyli pokłon. Uznali w nowo narodzonym Zbawiciela świata. Ten pokłon jest znakiem, że Jezus przychodzi ze swoim zbawieniem do całego świata. Potwierdza też ogólny przekaz Biblii, że słońce, księżyc gwiazdy, a także sam człowiek nie są bogami, jak uznawał to świat pogański, lecz stworzeniami, które mówią o Bogu i do niego prowadzą.

    Świętowanie

    W Kościele katolickim uroczystość Objawienia Pańskiego jest dniem świątecznym nakazanym. Oznacza to, że wierni są zobowiązani w tym dniu uczestniczyć we Mszy św. Mają też powinność powstrzymać się od wykonywania prac i zajęć, które utrudniają oddawanie czci Bogu, przeżywanie radości właściwej dniu świętemu oraz korzystanie z należnego odpoczynku duchowego i fizycznego. Polityka komunistycznego państwa, które narzucone zostało Polsce w 1945 r., spowodowała, że ówczesny I sekretarz PZPR Władysław Gomułka doprowadził do usunięcia z przestrzeni publicznej wielu świąt religijnych, w tym święta Trzech Króli, co miało miejsce w 1960 r. Świecki czy wręcz ateistyczny charakter nowego porządku podkreślano wprowadzeniem świąt komunistycznych, np. święta pracy. Po wielu zmaganiach po upadku komunizmu w Polsce w 1989 r. dopiero od 2011 r. – zgodnie z uchwałą Sejmu – dzień ten jest na powrót dniem wolnym od pracy. Trzeba było ponad 20 lat różnego rodzaju starań, by w wolnej Polsce można było wrócić do dawnej tradycji i prawnych uregulowań.

    Zwyczaje

    Nośność wartości związanych z uroczystością Objawienia Pańskiego zaowocowała bogactwem obrzędów i zwyczajów. W Jerozolimie już od IV wieku, a następnie na całym Wschodzie w tym dniu święcono wodę, stąd rozwinął się tradycyjny obrzęd Jordanu w Kościołach o tej tradycji, nawiązujący do chrztu Chrystusa w Jordanie. W Kościele na terenie Polski, począwszy od XV wieku, w święto Trzech Króli święci się złoto i kadzidło, a w XVIII wieku pojawia się także święcenie kredy.

    W różnych regionach Polski w różny sposób jest umieszczana i rozumiana inskrypcja: K (C) + M + B + bieżący rok. Popularna interpretacja tego zapisu nawiązuje do imion Trzech Króli – Kacper, Melchior, Baltazar (imię Kacper po łacinie pisane jest przez C). Napis ten jednoznacznie uważano za zewnętrzną, oficjalną deklarację przyjęcia Chrystusa pod swój dach oraz do osobistego życia. Umieszczano go zawsze na zewnętrznej stronie drzwi. Czas ateizmu w Polsce i różne obawy o represje spowodowały, że wielu wiernych zaczęło ten napis umieszczać na wewnętrznej stronie drzwi wejściowych, co mimo zmian ustrojowych utrzymuje się w wielu miejscach do dzisiaj. Warto wrócić do dawnego odważnego zamanifestowania swojej wiary.

    Nadawano temu napisowi także głębsze znaczenie, walor błogosławieństwa, którego przyzywano dla oznaczonego domostwa. Zgodnie z językiem właściwym Kościołowi – łaciną, zapisane litery przedzielone krzyżykami (nie plusami), C+M+B znaczą: „Christus manisionem benedicat” – Niech Chrystus mieszkanie błogosławi. Znana jest też inna interpretacja będąca swoistym wyznaniem wiary: „Christus multorum benefactor” – Chrystus dobroczyńcą wielu.

    Zwyczaj niewątpliwie nawiązuje do Księgi Wyjścia (11,1-13,16), kiedy to Izraelici oznaczali drzwi swoich domostw krwią baranka paschalnego. Chrześcijanie, znacząc poświęconą kredą odrzwia swoich mieszkań, proszą Chrystusa o błogosławieństwo, a także publicznie wyznają swoją wiarę. Człowiek jako istota zmysłowa z konieczności potrzebuje tych znaków, by karmić nimi swoją własną wiarę, budzić refleksję u siebie i innych, świadczyć wobec nieznających Boga o Jego istnieniu i o tym, że – licząc się z Nim – uznajemy Jego prawa i zgadzamy się na Bożą interwencję w dzieje świata i nasze osobiste życie.

    ks. Adam Lechwar/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________

    Nowy Rok Pański 2025

    Uroczystość

    Świętej Bożej Rodzicielki Maryi

    Święto dwóch tajemnic

    Msza święta o godz. 14.00

    ***

    OUR LADY;ICON
    Public Domain

    ***

    Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi

    Taki jest liturgiczny tytuł ostatniego dnia świątecznej oktawy Narodzenia Pańskiego, przypadającej pierwszego dnia nowego roku kalendarzowego. Wyznajemy w nim wiarę, że Maryja jest „Theotokos” – „Bogurodzicą”.

    Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi jest najstarszym świętem maryjnym w Kościele katolickim. Dogmat o Bożym Macierzyństwie Najświętszej Maryi Panny został zatwierdzony w 431 r. w czasie trzeciego soboru powszechnego w Efezie. Jest to pierwszy z dogmatów maryjnych.

    Dla nas, nazwanie Maryi „Matką Bożą” jest czymś zupełnie oczywistym. Warto jednak pamiętać, że tytuł ten był w historii powodem wielu teologicznych sporów, dotyczących w rzeczywistości prawdy o naturze Syna Bożego.

    Czy możemy się jednak dziwić, że prawda o dwojakiej, boskiej i ludzkiej naturze Chrystusa jawiła się jako tajemnica tak trudna do wyobrażenia? Wierzymy, że Maryja urodziła Jezusa w Jego ludzkiej naturze. Ale Ten, którego urodziła jest Synem Przedwiecznego Ojca, Synem Bożym, Osobą Boską.

    A zarazem naprawdę jest jej Synem. Dlatego właśnie nazywamy ją Matką Bożą. Przez fakt swego macierzyństwa Maryja „gwarantuje” też prawdziwość człowieczeństwa Jezusa, kwestionowaną nieraz (podobnie jak boskość) w czasie toczonych w starożytności teologicznych dysput. „Wielka Boga-Człowieka Matko!” – wołał, wyznając tę właśnie wiarę, Prymas Stefan Wyszyński w Jasnogórskich Ślubach Narodu.

    Obrzezanie Pańskie

    Tak właśnie, do czasu ostatniej reformy liturgicznej, brzmiała nazwa świątecznego dnia, kończącego oktawę Narodzenia Pańskiego. Obrzezanie Pańskie. Wydarzenie często wstydliwie przemilczane, jak coś dziwnego, czy wręcz nieprzyzwoitego.

    „Kiedy nadszedł dzień ósmy i należało obrzezać Chłopca, nadano Mu imię Jezus, którym nazwał Go anioł jeszcze przed Jego poczęciem” – słyszymy w Ewangelii przeznaczonej na dzisiejsze święto.

    Obrzezanie Jezusa jest ważnym znakiem. Ukazuje bowiem realność Jego człowieczeństwa. Potwierdza również żydowskość Jezusa i Jego włączenie w Przymierze z Izraelem.

    W Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy: „Wierzymy i wyznajemy, że Jezus z Nazaretu, urodzony jako Żyd z córki Izraela w Betlejem (…) jest odwiecznym Synem Bożym, który stał się człowiekiem. (…) W tym celu Bóg odwiecznie wybrał na Matkę swego Syna córkę Izraela, młodą Żydówkę z Nazaretu w Galilei”.

    Człowieczeństwo Jezusa jest realne i konkretne. Przed pozbawianiem Jezusa więzi z żydowskością i odrywaniem Go od korzeni przestrzegał Jan Paweł II. „Chrystus jawiłby się niczym meteor, który przypadkiem trafił na ziemię, pozbawiony wszelkich więzi z ludzką historią” – mówił. Było by to błędne rozumienie sensu historii zbawienia i podważenie istoty prawdy o wcieleniu. „Jezus jest Żydem i na zawsze nim pozostanie” – głosi Kościół.

    Święto dwóch tajemnic

    Te dwie tajemnice: boskiego macierzyństwa Maryi i żydowskiego człowieczeństwa Jezusa, splatają się nierozłącznie w tym świątecznym dniu. Bez ich przyjęcia, nie zrozumiemy sensu historii zbawienia.

    ks. Grzegorz Michalczyk/Aleteia.pl

    ***

    Za odmówienie hymnu “O Stworzycielu Duchu przyjdź” w Nowy Rok, można uzyskać odpust zupełny.


    W Nowy Rok wierni są zobowiązani do uczestniczenia we Mszy świętej

    W Kościele katolickim Nowy Rok Pański rozpoczyna się uroczystością Świętej Bożej Rodzicielki. Ten dzień tym roku 2025 przypada w środę. Zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego, katolicy mają obowiązek uczestniczenia tego dnia we Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych.

    Obowiązek uczestniczenia we Mszy świętej zostaje wypełniony dzięki udziałowi w niej w jakimkolwiek obrządku katolickim. Według kodeksu można uczestniczyć w niej w dniu święta lub wieczorem dnia poprzedzającego, czyli w wigilię święta.


    Kościelne święta nakazane w 2025 roku

    Sample

    fot. Piotr Tumidajski

    ***

    Kodeks Prawa Kanonicznego zobowiązuje katolików do uczestnictwa w Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych w każdą niedzielę oraz święta nakazane. Czym są święta nakazane? W jakie dni wypadają one w 2025 roku?

    Część świąt i uroczystości kościelnych ma stałe daty. Co roku BOŻE NARODZENIE obchodzimy 25 grudnia. Daty części świąt i uroczystości są ruchome – tak w przypadku m.in. WIELKANOCY, czy Uroczystości ZESŁANIA DUCHA ŚWIĘTEGO. Poniżej jest lista, w której wypisane są kościelne święta nakazane 2025 roku.

    Kościelne święta, w których należy uczestniczyć we Mszy św.:

    1 stycznia (środa) – Uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki

    6 stycznia (poniedziałek) – Uroczystość Objawienia Pańskiego (Trzech Króli)

    20 kwietnia (niedziela) – Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego (Wielkanoc)

    1 czerwca (niedziela) – Wniebowstąpienie Pańskie

    8 czerwca (niedziela) – Uroczystość Zesłania Ducha Świętego (Zielone Świątki)

    19 czerwca (czwartek) – Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej (Boże Ciało)

    15 sierpnia (piątek) – Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny

    1 listopada (sobota) – Uroczystość Wszystkich Świętych

    25 grudnia (czwartek) – Uroczystość Narodzenia Pańskiego (Boże Narodzenie)

    Inne ważne święta w Liturgii Kościoła w 2025 roku:

    Kościelne święta nakazane to niejedyne święta i uroczystości w roku liturgicznym. W dni, w które przypadają inne ważne święta kościelne wierni nie mają obowiązku uczestniczenia we Mszy świętej i powstrzymywania się od prac niekoniecznych. Kościół zachęca jednak, aby, gdy jest to możliwe, również i wtedy uczestniczyć w liturgii:

    2 lutego (niedziela) – Święto Ofiarowania Pańskiego (Matki Boskiej Gromnicznej)

    19 marca (środa) – Uroczystość świętego Józefa, Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny

    25 marca (wtorek) – Uroczystość Zwiastowania Pańskiego

    21 kwietnia (poniedziałek) – Poniedziałek Wielkanocny

    9 czerwca (poniedziałek) – Święto Najświętszej Maryi Panny, Matki Kościoła

    29 czerwca (niedziela) – Uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła

    30 listopada – I Niedziela Adwentu

    8 grudnia (poniedziałek) – Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny

    26 grudnia (piątek) – Święto świętego Szczepana, pierwszego męczennika


    Wpływowy kalendarz. Jak święta z kalendarza liturgicznego oddziałują na świat świecki

    Na rok kalendarzowy ma wpływ historia świecka, a na rok liturgiczny – historia zbawienia/ fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Gdy w noc sylwestrową wybuchają fajerwerki, mamy już za sobą kilkadziesiąt dni nowego roku. To obowiązujący w Kościele rok liturgiczny.

    Rok liturgiczny ma ogromny wpływ na życie większości ludzi na całym świecie, niezależnie od ich przekonań religijnych. Przykładowo karnawał, choć nie jest elementem kościelnej obrzędowości, jest od niej zależny, bo jego zmieniająca się każdego roku długość zależy od daty Wielkanocy. Podobnie jest z wieloma zwyczajami świeckimi: to od kalendarza liturgicznego zależy data tłustego czwartku czy „śledzika”. Nawet ateista, wręczając dzieciom upominki 6 grudnia czy w wieczór wigilijny, robi to w rytmie kalendarza liturgicznego. – Różne święta z kalendarza liturgicznego oddziałują na świat świecki, choć w pewnym stopniu działa to też w drugą stronę, na przykład Kościół „ochrzcił” wieniec adwentowy czy choinkę. W jakiś sposób przeplata się to z chrześcijaństwem, jedno na drugie oddziałuje – zauważa ks. Włodzimierz Lewandowski.

    Tajemnice zbawienia

    Rok liturgiczny, nazywany też rokiem kościelnym, jest sumą kościelnych obchodów i celebracji, które odbywają się w ciągu roku. Ma tyle samo dni, ile rok kalendarzowy. Dlaczego zatem kalendarz kościelny nie zaczyna się 1 stycznia, równolegle z kalendarzem świeckim? – Bo na rok kalendarzowy ma wpływ historia świecka, natomiast na rok liturgiczny wpływ ma historia zbawienia. Rzymski rok kalendarzowy był wcześniej. Już w starożytności obowiązywał w całym basenie Morza Śródziemnego. Historycznie więc rok świecki był pierwszy. Rok liturgiczny w takim kształcie, jaki mamy w tej chwili, zaczął kształtować się późno, mniej więcej w V–VI wieku. Przy jego ustalaniu nie kierowano się położeniem słońca, miesiącami czy porami roku, tylko tajemnicami zbawienia – podkreśla duchowny.

    Treścią roku liturgicznego jest Jezus Chrystus, a celem jest głębsze poznanie Zbawiciela i zrozumienie jego tajemnic. Początek kalendarza w logiczny sposób wyznacza data Bożego Narodzenia, do której przygotowaniem jest okres Adwentu, składający się z czterech poprzedzających 25 grudnia niedziel.

    Pierwszym dniem nowego roku kościelnego jest pierwsza niedziela Adwentu, która przypada między 27 listopada a 3 grudnia. Najdłuższy Adwent trwa 28 dni, a najkrótszy 23 dni – w tym drugim przypadku wigilia przypada w niedzielę. Trzy pierwsze niedziele akcentują oczekiwanie na powtórne przyjście Chrystusa na końcu czasów. Ostatnie dni Adwentu to bezpośrednie przygotowanie na Boże Narodzenie. Trzecia niedziela nosi nazwę Gaudete (z łac. radujcie się). O ile w liturgii Adwentu dominuje kolor fioletowy, w tę niedzielę używa się szat liturgicznych w kolorze różowym. Czytania mszalne w Adwencie wzywają do nawrócenia i mówią o kresie czasów i nadchodzącym królestwie Bożym. W tym czasie – 8 grudnia – przypada także uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 17 grudnia rozpoczyna się czas bezpośredniego przygotowania do uroczystości Narodzenia Pańskiego i trwa on do 24 grudnia włącznie.

    Narodzenie

    Obchody uroczystości Narodzenia Pańskiego 25 grudnia rozpoczynają liturgiczny okres Narodzenia Pańskiego. Jego częścią jest tzw. oktawa, czyli osiem dni pomiędzy 25 grudnia a 1 stycznia. W oktawie przypadają święta: 26 grudnia św. Szczepana, pierwszego męczennika, 27 grudnia św. Jana, Apostoła i Ewangelisty, 28 grudnia świętych Młodzianków. Oktawa obejmuje także święto Świętej Rodziny. Obchodzi się je zawsze w niedzielę oktawy, z wyjątkiem sytuacji, gdy Boże Narodzenie wypada w niedzielę. Wówczas święto to obchodzi się 30 grudnia. Oktawę Bożego Narodzenia kończy uroczystość Świętej Bożej Rodzicielki Maryi 1 stycznia.

    Ważnym świętem okresu Narodzenia Pańskiego jest przypadająca 6 stycznia uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Trzech Króli. Obchody Narodzenia Pańskiego kończy Niedziela Chrztu Pańskiego, przypadająca w pierwszą niedzielę po Objawieniu Pańskim. Po niej zaczyna się czas „w ciągu roku”. W Polsce trudno to zauważyć, ponieważ dekoracje bożonarodzeniowe, w tym szopki, pozostają w naszych kościołach zwyczajowo aż do święta Ofiarowania Pańskiego 2 lutego. Do tego dnia zazwyczaj śpiewa się też kolędy.

    Post, Wielkanoc…

    Podczas okresu zwykłego w ciągu roku w czasie Mszy św. czyta się Ewangelie dotyczące życia i działalności Pana Jezusa. W liturgii dominuje kolor zielony. Okres zwykły zostaje przerwany po kilku tygodniach – w zależności od daty Wielkanocy – Wielkim Postem, czyli czasem trwającym 40 dni, nie licząc niedziel. Okres ten zaczyna się Środą Popielcową, a kończy w Wielki Czwartek przed sprawowaną Mszą Wieczerzy Pańskiej.

    Dominującym kolorem szat liturgicznych podczas Wielkiego Postu jest fiolet. Podczas Mszy Świętej nie śpiewa się „Chwała na wysokości Bogu” (z wyjątkiem uroczystości) i aklamacji „Alleluja”. W tym okresie nie ozdabia się ołtarza kwiatami.

    W Wielkim Poście – 25 marca – Kościół obchodzi uroczystość Zwiastowania Pańskiego. To dokładnie dziewięć miesięcy przed Bożym Narodzeniem, a zatem tyle, ile trwa przeciętna ciąża.

    Ostatnią niedzielą Wielkiego Postu jest Niedziela Palmowa Męki Pańskiej. Rozpoczyna ona Wielki Tydzień. Wielki Post kończy się w Wielki Czwartek przed sprawowaną wieczorem Mszą Wieczerzy Pańskiej. Wówczas następuje Triduum Paschalne – okres, którego istotą jest celebracja męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Zwieńczeniem Triduum jest najbardziej uroczysta liturgia Wigilii Paschalnej. Wszystkie trzy dni Triduum są jednym wspólnym obchodem liturgicznym.

    Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego przypada w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni księżyca, która ma miejsce około 21 marca. Wielkanoc jest najstarszą uroczystością w Kościele i z początku jedyną obchodzoną dorocznie. W kalendarzu liturgicznym występuje jako I Niedziela Wielkanocna. Otwiera ona oktawę uroczystości Zmartwychwstania – osiem dni, które kończą się II Niedzielą Wielkanocną, czyli niedzielą Miłosierdzia Bożego. Każdy dzień oktawy ma najwyższą rangę uroczystości Pańskich.

    Uroczystość Zmartwychwstania rozpoczyna trwający 50 dni okres wielkanocny. Długość tego okresu wyznacza czas, jaki – zgodnie z zapisem w Dziejach Apostolskich – upłynął do zesłania Ducha Świętego. W jego trakcie Kościół przeżywa uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego, które, również zgodnie z tym, co czytamy w Dziejach Apostolskich, nastąpiło po upływie 40 dni po zmartwychwstaniu Jezusa. Wypada to w czwartek. W Polsce, gdzie dzień ten nie jest ustawowo wolny od pracy, uroczystość została przeniesiona na najbliższą niedzielę, czyli na siódmą Niedzielę Wielkanocną.

    Okres wielkanocny kończy uroczystość Zesłania Ducha Świętego. Drugi dzień tzw. Zielonych Świąt to już kontynuacja okresu zwykłego, który potrwa aż do zakończenia roku liturgicznego, czyli do soboty po uroczystości Chrystusa Króla. Na okres zwykły przypada m.in.: święto Ofiarowania Pańskiego, uroczystość Najświętszej Trójcy, święto Przemienienia Pańskiego, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, uroczystość Wszystkich Świętych, Dzień Zaduszny.

    Proces tworzenia

    Kalendarz liturgiczny kształtował się długo. Do dziś znajdujemy w nim ślady różnych tradycji. – Kiedy na przykład Wielki Post się kończy? Przed procesją w Niedzielę Palmową w liturgii padają słowa „zakończyliśmy okres Wielkiego Postu”, a kalendarz liturgiczny mówi, że kończy się w Wielki Czwartek przed Triduum Paschalnym. To pokazuje, jak pewne procesy w Kościele się przenikały i tworzyły to, co dzisiaj mamy w postaci roku liturgicznego – wskazuje ks. Włodzimierz Lewandowski. Podkreśla, że także związane z kalendarzem liturgicznym zwyczaje świeckie, takie jak wspomniana choinka, możemy rozwijać i nadawać im głębszy sens teologiczny. I dodaje: – Jeżeli nie będziemy obrzędom, które istnieją obecnie, nadawać chrześcijańskiego sensu, to moim zdaniem wszystko nam się rozmyje i zeświecczeje.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ________________________________________________

    Bardzo zachęcam, aby przeczytać i wziąć sobie do serca słowa św. ojca Pio na temat Mszy świętej

    Ojciec Pio Mszę świętą  nazwał „przerażającą tajemnicą”. Zapewne z tego powodu trwała ona nawet kilka godzin.

    Na zarzuty, że celebruje ten sakrament zbyt długo, odpowiadał: „Pan wie, że chcę odprawiać mszę świętą tak, jak inni to czynią, ale nie zawsze potrafię. Są takie chwile, że nie mogę iść naprzód. Czuję, że upadłbym, gdybym się nie zatrzymał”. Doskonale rozumiał ogromną wagę Eucharystii.

    Dlatego te myśli o Eucharystii trzeba zapamiętać na zawsze:

    1. Pan Bóg w Eucharystii składa nam pocałunki miłości. Zatem przyjmujmy z wielką wiarą i miłością Komunię Świętą. 

    2. W tych tak smutnych czasach śmierci wiary, triumfującej bezbożności, najbezpieczniejszym środkiem uchronienia się przed chorobą zakaźną, która nas otacza, jest wzmacnianie się pokarmem eucharystycznym. Rzeczą oczywistą jest, że nie może się nim wzmocnić ten, kto miesiącami nie karmi się ciałem nieskalanego Baranka Bożego.

    3. Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej

    4. Póki nie jesteśmy pewni, że nasze sumienie jest obciążone ciężką winą nie należy zaprzestawać przyjmowania Komunii świętej.

    5. Niegodni Jezusa jesteśmy wszyscy, ale to On nas zaprasza. On tego chce. Upokorzmy się przed Nim! 

    6. Przed Jezusem obecnym w Najświętszym Sakramencie wzbudzaj święte uczucia, rozmawiaj z Nim, módl się i trwaj w Objęciach Umiłowanego. 

    7. Jak mogę nosić w mym małym sercu Nieskończonego? Jak mogę zamykać Boga w małej celi mej duszy? Moja dusza napełnia się w bólu i miłości. Napełnia mnie trwoga, że nie zdołam zatrzymać Go w wąskiej przestrzeni mego serca. 


    „Widział Pana Jezusa w Hostii. To było coś nieprawdopodobnego!”. Ojciec Pio i Eucharystia.

    ***

    Ojciec Pio doskonale rozumiał istotę i wartość Eucharystii. “Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej” – mówił.

    Przez ponad 58 lat ojciec Pio codziennie uczestniczył w Eucharystii łącząc się duchowo z Chrystusem Ukrzyżowanym i Zmartwychwstałym. Eucharystia była dla niego – jak przypomniał Jan Paweł II podczas swego pobytu w San Giovanni Rotondo w dniu 23 maja 1987 roku – źródłem i szczytem, punktem oparcia oraz ośrodkiem całego życia i działania. Święty we Mszy św. widział całą Kalwarię, przeżywał ją jako wstrząsającą tajemnicę Męki Pańskiej.

    Ojciec Pio doskonale rozumiał znaczenie Mszy świętej, dlatego nazwał ją przerażającą tajemnicą. Zapewne z tego powodu trwała ona nawet do trzech godzin! Na zarzuty, że celebruje ten sakrament zbyt długo, odpowiadał: „Pan wie, że chcę odprawiać Mszę świętą tak, jak inni to czynią, ale nie zawsze potrafię. Są takie chwile, że nie mogę iść naprzód. Czuję, że upadłbym, gdybym się nie zatrzymał”.

    „Widziałem i przeżywałem – dzięki Ojcu Pio – niebo przy ołtarzu”

    Ojciec Jerzy Tomziński, przełożony generalny Zgromadzenia Ojców Paulinów, uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio, 21 września 1962 roku. I wspomina, że to, co najbardziej wtedy przeżył, to moment konsekracji: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii – to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego… Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki Ojcu Pio – niebo przy ołtarzu”.

    „Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę”

    Ojciec Pio bardzo pragnął Eucharystii. Tak napisał w jednym z listów: „Miałbym wiele rzeczy do powiedzenia, lecz brakuje mi słów. Powiem tylko tyle, że uderzenia mojego serca stają się mocniejsze, gdy przebywam z Jezusem w Eucharystii. Nieraz wydaje mi się, że serce chciałoby mi wyskoczyć z piersi. Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę, niestety, nie jestem w stanie opisać go słowami”. Pytany zaś, co zawiera się w odprawianej przez niego Mszy św., odpowiadał, że cała Kalwaria.

    Ksiądz Nello Castello zanotował niezwykłe wyznanie Świętego: „W czasie Mszy przeżywam trzy godziny agonii na krzyżu”. Włoski mistyk rozpoczynając Eucharystię otrzymywał łaskę widzenia całej ziemi i nieba, a nie tylko przenikania sumień pojedynczych osób – co działo się przy kratkach konfesjonału. Gdy przystępował do ołtarza, jego każdy krok naznaczony był cierpieniem i wydawało się że wstępował na Kalwarię. Już w chwili wypowiadania „Spowiadam się”… skupiał na ołtarzu grzechy świata, brał na siebie przewinienia wszystkich. Jego twarz przyjmowała wyraz całkowitego wyniszczenia. – Wyrok na grzesznika spada na mnie – mówił.

    „Gdybym któregoś dnia został pozbawiony Komunii świętej – umarłbym”

    Podczas Liturgii Słowa Święty często nie mógł powstrzymać łez. Nie tylko dlatego, że tak intensywnie przeżywał każde słowo, lecz również dlatego, że przepełniała go wdzięczność dla Boga, który zechciał przemówić do ludzi. Ofiarowanie było dla niego oczekiwaniem na przemienienie zwykłego chleba w „Chleb z nieba”To było oczekiwanie „na wschód Słońca”. Podczas konsekracji dokonywało się – jak mawiał Ojciec Pio – „nowe cudowne zniszczenie i stworzenie”. Zniszczenie i stworzenie, czyli tajemnica ofiary Ukrzyżowanego, który ponosi haniebną śmierć „zaliczonego do złoczyńców”, aby stać się Eucharystią dla milionów.

    Gdy Ojciec Pio wymawiał słowa konsekracji: „To jest Ciało moje…, To jest kielich Krwi mojej”, a słowa te wypowiadał bardzo wolno, sylabizował je, to rzeczywiście uczestniczył w tragedii Golgoty. Chrystus wyciskał na nim to, co sam przeżywał: miłość, cierpienie, śmierć… Jego Msza święta była całą Męką Zbawiciela, a uczestniczący w niej wierni stawali się częścią grupy osób modlących się na Kalwarii. Wreszcie nadchodził czas zjednoczenia. Komunia święta! Na ten moment Ojciec Pio bardzo czekał. Kiedyś powiedział: „Gdybym któregoś dnia został pozbawiony Komunii świętej – umarłbym”.

    „Nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj”

    Uczestnicząc w Eucharystii warto mieć w pamięci słowa mistyka: „Każda Msza święta, w której dobrze i pobożnie się uczestniczy, jest przyczyną cudownych działań w naszej duszy, obfitych łask duchowych i materialnych, których my sami nawet nie znamy. Dla osiągnięcia takiego celu nie marnuj bezowocnie twego skarbu, ale go wykorzystaj. Wyjdź z domu i uczestnicz we Mszy Świętej. Świat mógłby istnieć nawet bez słońca, ale nie może istnieć bez Mszy świętej”.

    KAI,opoka.org,adonai.pl,glosojcapio.pl,zś/Stacja7


    Nigdy nie odchodziłbym od ołtarza

    O. PIO (PUBLIC DOMAIN/WIKIMEDIA COMMONS)

    ***

    „Ten pokorny kapucyn zadziwił świat swym życiem całkowicie poświęconym modlitwie i słuchaniu braci, na których cierpienie wylewał balsam miłości Chrystusa” – powiedział papież Franciszek nawiedzając miejsce, w którym podczas modlitwy w chórze zakonnym przed krucyfiksem 20 września 1918 roku, o. Pio otrzymał stygmaty. Lekarze obliczyli, badając go wielokrotnie, że z tych ran w ciągu 50 lat wypłynęło 3 400 litrów krwi. Rany krwawiły szczególnie podczas sprawowania Mszy świętej.

    Cała Kalwaria w jego Mszy

    21 września 1962 roku o. Jerzy Tomziński, przełożony generalny Zgromadzenia Ojców Paulinów, uczestniczył we Mszy św. odprawianej przez o. Pio. Swoje doświadczenie, szczególnie moment konsekracji tak opisał: „Ojciec Pio zachowywał się tak, jakby widział Chrystusa. Oparł się na ołtarzu, ręce położył tak, jakby obejmował krzyż, i patrzył na Hostię. On widział Pana Jezusa, że cierpi, że umiera. Widział Go w Hostii, to się ujawniło w jego twarzy. To było coś nieprawdopodobnego… Nie widziałem kapłana celebrującego, ale Mękę Pana Jezusa na Golgocie. Widziałem, jak Pan Jezus cierpi i umiera, że krew się leje. Widziałem i przeżywałem, dzięki Ojcu Pio, niebo przy ołtarzu”. Podobne wrażenia zanotował o. Bernardo Romagnoli: „Kiedy po raz pierwszy uczestniczyłem we Mszy św. odprawianej przez o. Pio, w momencie konsekracji zauważyłem na jego twarzy pewne ruchy i skurcze, które wtedy wydały mi się trochę dziwne, ale później zrozumiałem, że przeżywał on w tej chwili mękę Ukrzyżowanego. Rzeczywiście, było to widoczne, że podczas Mszy św. Ojciec Pio przeżywał na nowo mękę Jezusa, ofiarę miłości i cierpienia”.

    Takie przeżywanie Eucharystii nie powinno dziwić, jeśli weźmiemy pod uwagę, jak bardzo Ojciec Pio jej pragnął. Tak napisał w jednym z listów: „Miałbym wiele rzeczy do powiedzenia, lecz brakuje mi słów. Powiem tylko tyle, że uderzenia mojego serca stają się mocniejsze, gdy przebywam z Jezusem w Eucharystii. Nieraz wydaje mi się, że serce chciałoby mi wyskoczyć z piersi. Gdy jestem przy ołtarzu, czuję niekiedy dziwny ogień, który wypełnia całą moją osobę, niestety, nie jestem w stanie opisać go słowami”. Pytany zaś, co zawiera się w odprawianej przez niego Mszy św., odpowiadał, że cała Kalwaria.

    Wprowadzał wszystkich
    w inny wymiar

    Znana pisarka Maria Winowska, która żyjąc w Paryżu napisała kilka książek, między innymi o Bożym Miłosierdziu. Przetłumaczyła na język francuski “Dzienniczek” św. siostry Faustyny. Również jest jej książka o stygmatyku z San Giovanni Rotondo pod tytułem: „Prawdziwe oblicze Ojca Pio”, w której opisuje Mszę św. odprawianą przez niego. Oto jej świadectwo: „Twarz jego przeobraża się, gdy stanął u stopni ołtarza. Nie trzeba być mędrcem, żeby zrozumieć, że znalazł się w świecie dla nas niedostępnym. Nagle pojmuję, dlaczego Msza odprawiana przez niego przyciąga tłumy, dlaczego je przykuwa i podbija. Od pierwszej chwili jesteśmy raptownie wciągnięci w głąb tajemnicy. Jak niewidomi otaczający widzącego. Jesteśmy bowiem ślepcami, przebywającymi za granicami rzeczywistości. To właśnie jest posłannictwem mistyków. Oni przywołują do życia nasze wewnętrzne oczy, które uległy zanikowi, oczy przeznaczone do oglądania olśniewającej jasności, nieporównywalnie potężniejszej od światła widzialnego okiem śmiertelnika… Od siebie mogę powiedzieć, że w San Giovanni Rotondo okryłam w ofierze Mszy świętej otchłanie miłości i światła, przedtem zaledwie dostrzegalne. Ten moment jest bardzo ważny… Jego zadaniem nie jest robienie «czego innego», ani też «lepiej niż inni», ale uprzystępnienie nam zrozumienia, przeżycia i wchłonięcia w siebie tej jedynej w świecie ofiary, jaką jest Msza święta… Bo trzeba być ślepym, żeby nie wiedzieć, że człowiek, który przystąpił do tego ołtarza, cierpi. Jego krok jest ciężki i chwiejny. Niełatwo jest stąpać na przebitych stopach. Ramiona ciężko się opierają na ołtarzu, gdy go całuje. Zachowuje się jak ranny w ręce, zmuszony do oszczędzania każdego ruchu. Wreszcie, uniósłszy głowę, wpatruje się w krzyż. Mimo woli odwracam oczy, jak gdyby lękając się podpatrzeć tajemnicę miłości. Twarz kapucyna, przed chwilą wyrażająca jowialną uprzejmość, ulega przeobrażeniu. Przechodzą przez nią fale wzruszenia, jak gdyby niewidzialne siły powołujące go do walki napełniały go kolejno obawą, radością, smutkiem, trwogą, bólem. Rysy jego odzwierciedlają tajemny dialog. Protestuje, potrząsa głową przecząco, czeka na odpowiedź. Całe ciało sprężyło się w milczącym błaganiu (…). Czas stanął. A raczej czas przestał się liczyć. Wydaje mi się, że ten ksiądz przykuty do ołtarza wprowadził nas wszystkich w inny wymiar, gdzie trwanie zmieniło znaczenie”.

    Eucharystia w centrum życia

    Ojciec Pio święcenia kapłańskie przyjął w katedrze w Benevento 10 sierpnia 1910 r., a na swoim obrazku prymicyjnym napisał: „Jezu, moje pragnienie i życie moje, kiedy dziś drżący Cię unoszę w tajemnicy miłości, spraw, abym był dla świata drogą, prawdą, życiem, a dla Ciebie świętym kapłanem, ofiarą doskonałą”. Ojciec Pio wspominając swoje dzieciństwo tak mówił: „Miałem wtedy pięć, może sześć lat. Wtedy nad wielkim ołtarzem ukazało mi się Serce Pana Jezusa i uczyniło znak, abym się zbliżył do ołtarza. Pan Jezus położył rękę na mojej głowie, pragnąc w ten sposób potwierdzić, że podoba Mu się to moje postanowienie ofiarowania się i poświęcenia Jemu…”.

    Ks. Andrzej Antoni Klimek taki daje komentarz do tego wydarzenia: “Te słowa uzmysławiają nam, jak ważne jest budowanie duchowości eucharystycznej w dzieciach, zwłaszcza w dzieciach przystępujących do Pierwszej Komunii Świętej. Jak ważna jest każda Msza święta i jaką stratą jest każda Msza święta, którą opuszczamy. W czasach Ojca Pio odprawiana przez niego Msza o czwartej lub piątej rano wpływała na rozkład autobusów i godziny otwarcia hoteli w San Giovanni Rotondo. Jego sakramentalna posługa przyciągała tysiące wiernych i ludzie już od 2.30 oczekiwali w kościele. Życie „kręciło się” wokół Eucharystii i Sakramentu Pokuty. Wiemy też, że Ojciec Pio często odmawiał rozgrzeszenia penitentom, którzy wyznawali, iż zaniedbywali Mszę św. niedzielną. Bolał nad ich niefrasobliwością i tylko kiedy widział ich szczery żal, odpuszczał grzech. W ten sposób uczył, że każda Najświętsza Ofiara ma bezgraniczną wartość. Każda! A ileż razy my z wielką niefrasobliwością dyspensujemy się z niedzielnej Eucharystii? Ile razy dopiero na pytanie kapłana wyznajemy w konfesjonale jej zaniedbanie? Jak słabe albo wręcz nieobecne jest w nas pragnienie Eucharystii. Kto z nas może powtórzyć za Ojcem Pio: „Serce czuje się, jakby było przyciągane przez nieokreśloną, wyższą siłę, zanim rankiem zjednoczy się z Nim w Eucharystii. Odczuwam tak wielki głód i pragnienie połączenia się z Jezusem, że niewiele brakuje, żebym umarł z tęsknoty za Nim, a ponieważ nie mogę żyć bez przyjęcia Go, zdarzało się, że nawet z wysoką gorączką byłem zmuszony udać się posilić Jego Ciałem. Ów głód i pragnienie, zamiast ulec zaspokojeniu, wzmagały się jeszcze bardziej po przyjęciu Jezusa”?

    ***

    Podczas każdej Mszy świętej jest miejsce na Twoje osobiste intencje. Jak je składać?

    EUCHARYSTIA
    Shutterstock

    ***

    Jest podczas Mszy świętej kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu swoje prośby.

    Na początku każdej niemal Mszy świętej słyszymy, że jest odprawiana w jakiejś intencji. Najczęściej za zmarłych – o dar życia wiecznego. Czasami za żywych, o Boże błogosławieństwo i potrzebne im łaski. O co tu właściwie chodzi? Jaki jest sens „zamawiania” Mszy św. w jakiejś intencji? I czy to znaczy, że jeśli Msza św. jest za Kowalskiego, to moja modlitwa w jakiejś osobistej sprawie nie będzie już w trakcie tej Mszy św. wysłuchana?

    Co to znaczy „zamówić” Mszę świętą?

    Znaczy to tyle, że Kościół – czyli wspólnota sprawująca daną Eucharystię pod przewodnictwem kapłana – zgadza się prosić Pana Boga, aby dobrami duchowymi wynikającymi z tej Eucharystii obdarzył konkretną osobę lub grupę osób. Co to za dobra?

    Odpowiedź kryje się w odpowiedzi na pytanie: Czym jest Eucharystia? To uobecnienie Ofiary Jezusa, którą złożył Ojcu z samego siebie oddając swoje życie na krzyżu. W tej Jedynej Ofierze Jezus doskonale i w pełni zjednoczył się z Ojcem.

    My sprawując Eucharystię włączamy się w tę Ofiarę Jezusa, stajemy się jej uczestnikami, jej częścią – bierzemy w niej udział, a więc jednoczymy się „przez Chrystusa, z Chrystusem i w Chrystusie” z Ojcem. „Intencja” oznacza, że robiąc to prosimy, by Pan Bóg w to zjednoczenie włączył konkretnego człowieka – by to zjednoczenie stało się przede wszystkim jego udziałem. A zjednoczenie z Bogiem, to nic innego jak zbawienie.

    Jeśli prosimy na przykład o zdrowie, o pomyślne zdanie egzaminu, o błogosławieństwo i tak dalej, to w tym sensie, że one mają służyć sprawie zbawienia konkretnego człowieka, czyli jego bycia zjednoczonym z Bogiem na zawsze.

    Nie da się ofiarować komuś nic cenniejszego

    W gruncie rzeczy nie można prosić o nic więcej, o nic lepszego. I nie można nikomu ofiarować nic więcej niż to. Nasze zaangażowanie – nasza uwaga, obecność, poświęcony czas, gorliwa modlitwa czy ofiara materialna związana z „zamówieniem” mszy wyrażają naszą miłość, która w Eucharystii staje się częścią doskonałej i pełnej miłości jednoczącej Chrystusa z Ojcem.

    Proste „zamówienie” Mszy św. (zakładające zasadniczo także jak najpełniejsze w niej uczestnictwo), to coś absolutnie najcenniejszego – wręcz bezcennego – co człowiek może dać drugiemu człowiekowi – żywemu lub zmarłemu. Aż dziwne, że „zamawianie” intencji staje się coraz mniej popularne.

    A co z „prywatnymi” intencjami?

    Czy to oznacza, że moje „prywatne” intencje nie zostaną przez Boga wysłuchane, kiedy modlę się w nich podczas Mszy św.? Najpierw sprostowanie. Nie ma „prywatnych” intencji, bo Msza św. to nie moje sam-na-sam z Bogiem, ale wspólne dzieło całego Kościoła.

    I to nie tylko tego zebranego w konkretnym miejscu, ale naprawdę całego. Tę mszę, w której bierzemy udział sprawuje wraz z nami „Kościół rozproszony po całym świecie”. Na znak tego w każdej Mszy św., w modlitwie eucharystycznej przywołuje się imię papieża i miejscowego biskupa, którego jedność z papieżem jest znakiem jedności naszej wspólnoty z całym Kościołem Powszechnym.

    To dlatego tuż przed śpiewem „Święty, Święty, Święty” poprzedzającym konsekrację przypominamy sobie, że modlimy się wraz z aniołami i świętymi. Poza tym w Mszy świętej modlimy się za cały świat i za wszystkich ludzi. Jeśli uważnie wsłuchamy się w Modlitwę Eucharystyczną, to usłyszymy w niej skierowane do Boga błagania: „aby ta Ofiara sprowadziła na cały świat pokój i zbawienie”, abyś pamiętał „o całym Twoim ludzie i o wszystkich, którzy szczerym sercem Ciebie szukają”, a także prośbę za wszystkich naszych zmarłych braci i siostry oraz „tych których wiarę jedynie Ty znałeś”. Krótko mówiąc: nie ma takiego człowieka, za którego Kościół nie modliłby się sprawując Eucharystię.

    Czas i miejsce na nasze osobiste prośby

    Jak wynika z powyższego jest – i to jak najbardziej – we mszy świętej miejsce na moje osobiste intencje. Są one włączone w błaganie całego Kościoła. I bardzo dobrze jest przychodzić na Eucharystię z takimi osobistymi intencjami. Dlaczego? Po pierwsze – jeśli mam takie osobiste intencje, to znaczy, że kocham. A miłość – moja słaba, ułomna, ludzka miłość – jednoczy mnie z nieskończenie kochającym Chrystusem, który ofiaruje się odwiecznie miłującemu Ojcu.

    Po drugie – ta osobista intencja „motywuje” mnie do jak najbardziej gorliwego i świadomego uczestnictwa w sprawowanej Mszy św. A przez takie uczestnictwo coraz bardziej jednoczę się z Bogiem, który na serio mnie słucha i „bierze sobie do serca” to i tych, których ja noszę w swoim człowieczym sercu.

    Specjalne momenty

    Jest podczas Mszy św. kilka takich momentów „szczególnie odpowiednich”, by przywołać i ofiarować Bogu te swoje prośby. Najpierw na samym początku, kiedy kapłan informuje wspólnotę w jakiej intencji sprawujemy Eucharystię.

    Pamiętajmy, że nie jest ona „konkurencyjna” względem tej naszej osobistej. Wręcz przeciwnie. Im gorliwiej włączam się w tę „wspólną”, tym bardziej kocham, a więc tym bardziej to co noszę w swoim sercu staje się Jezusowe – tym bardziej On to może oddawać i polecać Ojcu. Kolejny dobry moment to „ofiarowanie”, czyli moment, kiedy na ołtarz przynoszone są chleb i wino, a kapłan przedstawia je po cichu Bogu, prosząc by niebawem stały się „Pokarmem i Napojem Duchowym”.

    W tym czasie zazwyczaj zbierana jest tak zwana „taca”. Nie należy lekceważyć tego momentu. Moja materialna ofiara z pieniędzy, które przecież są mi tak bardzo potrzebne do życia bardzo dosłownie wyraża moją ofiarę duchową. Przy tym nie wolno „magicznie” myśleć, że im więcej dam, tym bardziej zostanę wysłuchany. Kłania się ewangeliczna historia o wdowim groszu, którym zachwycił się Jezus (Marek 12,43). Bóg zna moje możliwości i wie, co to dla mnie znaczy dać naprawdę dużo.

    Najważniejszy moment i „Boski Zakładnik”

    Najważniejszy moment to ten, kiedy przyjmuję Chrystusa w Komunii. On jest ze mną, jest we mnie, jest w moim sercu. Moje serce – wszystkie jego sprawy i troski – stają się Jego. Mogę śmiało powiedzieć Ojcu: Mam Twojego Syna. Chcę Ci go ofiarować, oddać. A wraz z nim samego siebie, a więc też wszystko i wszystkich, którzy są dla mnie ważni. Wszystko albo nic, Panie Boże!

    Ten „święty szantaż” zadziała zawsze, jeśli powoduje mną miłość do Boga i człowieka. Bo ta miłość to przecież Duch Święty, który działa w moim sercu i przyczynia się za mną w błaganiach, których sam nie potrafię ubrać w słowa. To moment, kiedy najpełniej – tu na ziemi – uczestniczę w życiu Trójcy Świętej. Jestem z Bogiem, jestem w Bogu. Moje serce zanurzone w Nim. Wszystko, co moje, staje się Jego. Wszystko i wszyscy.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl


    Post eucharystyczny jest obowiązkowy.

    Czy zbyt łatwo o nim nie zapominamy?

    PRZYGOTOWANIE DARÓW
    Shutterstock

    ***

    Kogo obowiązuje post eucharystyczny? Jakie ma znaczenie? I jak liczyć czas postu?

    Uczono nas o nim podczas przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, ale praktyka pokazuje, że często ulatuje nam z pamięci albo nie przykładamy do niego większej wagi. Tymczasem to podstawowy sposób przygotowania się do owocnego udziału w Mszy świętej.

    Obudzić pragnienie serca

    Powstrzymanie się od pokarmów i napojów podtrzymujących i uprzyjemniających nasze życie biologiczne ma uświadomić nam, że oto niebawem będziemy przyjmowali Pokarm i Napój dający nam życie duchowe i wieczne. Tak pisał o tym święty Efrem Syryjczyk:

    W Twym Chlebie ginie łakomstwo, Twój kielich unicestwia nieprzyjaciela – śmierć, co nas pożera. Spożywamy Cię, Panie, i pijemy nie tylko, by się nasycić, ale by żyć przez Ciebie.

    Fizyczny głód i pragnienie mają za zadanie rozbudzić naszą duchową tęsknotę za Jezusem w Eucharystii. Takie duchowe „przez żołądek do serca” à rebours.

    Niezwykły pokarm

    Post eucharystyczny znany był w Kościele już w pierwszych wiekach. Co prawda pierwsze pokolenie chrześcijan łączyło nieraz Eucharystię z braterską ucztą zwaną „agapą”, ale dość szybko zdecydowano się rozdzielić te dwa wydarzenia, a przyjmowanie Ciała Pańskiego poprzedzać czasem powstrzymywania się od jakichkolwiek innych pokarmów i napojów.

    Wynikało to z dużej wrażliwości na realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie. Uważano, że nie godzi się, by Chleb Eucharystyczny mieszał się w nas ze zwykłym, wcześniej przyjętym pożywieniem.

    Dziś może dziwić, a nawet śmieszyć nas takie „organiczne”, naturalistyczne podejście, ale powinno też sprowokować do pytania: Czy ja rzeczywiście zdaję sobie sprawę, że w Komunii przyjmuję naprawdę Ciało i Krew Boga?

    Komunia dla wytrwałych

    Pierwsze precyzyjne przepisy dotyczące postu eucharystycznego wprowadził w XVI w. Sobór w Trydencie. Ustalone tam zasady były bardzo surowe. Aby przystąpić do Komunii, należało powstrzymać się od jakiegokolwiek pokarmu oraz napoju od północy aż do momentu jej przyjęcia. Zasada ta obowiązywała wszystkich i bez jakichkolwiek wyjątków.

    Stąd Msze święte sprawowano zasadniczo tylko w godzinach porannych. Był to też jeden – choć nie jedyny – z powodów, dla których wierni nie przystępowali do Komunii zbyt często.

    Dopiero w 1953 r. papież Pius XII pozwolił na picie w tym czasie samej wody, a niedługo potem skrócił obowiązujący czas postu eucharystycznego do trzech godzin. Następna zmiana przyszła już po II Soborze Watykańskim, gdy papież Paweł VI określił minimalny czas postu do jednej godziny. W 1973 r. w instrukcji Immensae caritatis zezwolił też, by w przypadku osób chorych, starszych oraz opiekujących się nimi było to jedynie piętnaście minut.

    Post eucharystyczny dzisiaj

    Obowiązujący nas dzisiaj Kodeks prawa kanonicznego z 1983 r. w kanonie 919 nakazuje powstrzymanie się od jakiegokolwiek pokarmu i napoju z wyjątkiem wody i lekarstw „przynajmniej na godzinę przed przyjęciem Komunii Świętej”.

    Post eucharystyczny nie obowiązuje osób w podeszłym wieku, chorych oraz opiekujących się nimi. Zwolniony z postu eucharystycznego jest też kapłan sprawujący drugą lub trzecią Mszę św. tego samego dnia, ale nie przed pierwszą Mszą św.

    Poza określonymi powyżej wyjątkami post eucharystyczny obowiązuje wszystkich wiernych i zasadniczo nie występuje możliwość dyspensowania (czyli zwalniania) od niego zarówno w przypadku przyjmowania Komunii podczas Mszy świętej, jak i poza nią. Czas postu eucharystycznego liczymy bowiem – o czym warto pamiętać – nie do chwili rozpoczęcia Mszy św., ale właśnie do przyjęcia Komunii św.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl


    Opuściłem niedzielną Mszę św.

    Czy muszę od razu iść do spowiedzi?

    Czy każda wieczorna Msza św. sobotnia „zalicza” się za Mszę św. niedzielną?

    W każdą niedzielę na Mszy świętej słyszymy, że „z całym Kościołem uroczyście obchodzimy pierwszy dzień tygodnia”. W statystycznej polskiej parafii to w 40 procentach prawda. Ponad połowa osób deklarujących się jako uczniowie Chrystusa regularnie unika spotkań ze swoim Mistrzem.

    W chrześcijaństwie nie chodzi w pierwszym rzędzie o spełnianie norm moralnych. Bycie chrześcijaninem polega przede wszystkim na życiu życiem danym nam przez Chrystusa. To życie jest darem Boga i do Niego należy „dystrybucja” tego daru oraz ustalanie zasad, na jakich się ona odbywa.

    Zasady te Zbawiciel wyłożył swoim uczniom, a oni byli uprzejmi przekazać je następnym pokoleniom i nic nowego się tu nie wymyśli. Są to sakramenty, a zwłaszcza ten, który nazywamy Najświętszym Sakramentem, czyli Eucharystia.

    Pomysł dyspensowania się od cotygodniowego powracania do źródła życia jest chybiony i śmiertelnie niebezpieczny. Jasne, że Pana Boga sakramenty nie „ograniczają” i ma możliwość zbawić także tego, kto nigdy do nich nie przystępował, ani o nich nie słyszał. Ale dobrowolna rezygnacja i lekceważenie tak pewnego i darmo ofiarowanego środka do zbawienia zakrawa nie tylko na głupotę i pychę, ale i na grubą niewdzięczność.

    Msza św. dla nie-chętnych

    Niedzielna Eucharystia nie jest więc dla chrześcijan aktywnością fakultatywną. Obowiązek uczestnictwa we Mszy św. w dni świąteczne nie jest ludzkim wymysłem. Kościół wyprowadza go nie tylko z trzeciego punktu Dekalogu, w którym mowa o święceniu dnia świętego, ale także ze słów samego Jezusa: Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego i nie będziecie pili Krwi Jego, nie będziecie mieli życia w sobie (J 6,53).

    Rezygnując z niedzielnej Eucharystii nie tylko poważnie łamię jedno z trzech pierwszych przykazań Bożych i pierwsze spośród kościelnych, ale na własne życzenie dokonuję duchowego samobójstwa. Dobrowolnie zrywam swoją więź z Chrystusem i odcinam się od źródła życia.

    Aby do niego wrócić i móc w pełni uczestniczyć w Eucharystii przyjmując Komunię św., potrzebuję najpierw naprawić tę więź w sakramencie pokuty i pojednania.

    A jeśli nie mogę być na Mszy św.?

    Nad argumentami z serii „nie chce mi się” i „nudzi mi się” nie ma się co rozczulać. Jeśli chodzi o „nie czuję, żeby to mi coś dawało”, to Pan Jezus nie mówi: będziesz albo nie będziesz czuł, ale: będziesz albo nie będziesz miał życia.

    Zdarzają się jednak sytuacje, w których uczestnictwo w niedzielnej mszy świętej jest niemożliwe czy bardzo utrudnione. Jest ich wiele i nie sposób je wszystkie tutaj omówić. Inna jest sytuacja obłożnie chorego, inna opiekujących się nim, inna kogoś, komu dotrzeć do kościoła jest trudno czy niewygodnie, inna również, gdy jest to fizycznie niemożliwe.

    Jeśli rzeczywiście nie mogę, bo nie mam jak, to moja nieobecność – choć pozostaje z uszczerbkiem dla życia duchowego – grzechem nie jest. Grzechem nie może być coś, na co nie mam wpływu, bo grzech polega na przeciwnej Bogu decyzji.

    W tych wszystkich sytuacjach warto jednak starać się jak najuczciwiej odpowiedzieć sobie na pytanie, czy rzeczywiście i naprawdę w żaden sposób nie mogę dotrzeć na Mszę św., czy też w którymś momencie rezygnuję z poniesienia związanego z tym trudu (dystansu, niedogodności, organizacji czasu) bo stwierdzam, że „nie warto”. Może trzeba zapytać samego siebie: Czego nie jest warte życie, które daje mi Jezus.

    Msza św. w sobotę wieczorem

    Kościół wychodzi naprzeciw potrzebom swoich dzieci, którym uczestnictwo w mszy w dzień świąteczny sprawia jakikolwiek kłopot. Robi to na tyle, na ile może, bo sakramenty nie stanowią jego własności, a jedynie powierzony mu przez Chrystusa depozyt.

    Kodeks prawa kanonicznego, który reguluje zasady życia katolików również w kwestiach związanych z korzystaniem z sakramentów, stwierdza: „Nakazowi uczestniczenia we Mszy świętej czyni zadość ten, kto bierze w niej udział, gdziekolwiek jest odprawiana w obrządku katolickim, bądź w sam dzień świąteczny, bądź też wieczorem dnia poprzedzającego” (KPK kan. 1248 §1).

    Zatem jeśli wiem, że nie dam rady dotrzeć do kościoła w niedzielę, mogę spokojnie zrobić to w sobotę wieczorem. Z powyższego zapisu wynika też, że nie musi to być Msza św. sprawowana z formularza niedzielnego, czyli z hymnem „Chwała na wysokości”, dwoma czytaniami przed Ewangelią i wyznaniem wiary. Nawet jeśli będzie to zwykła „sobotnia” Msza św. lub na przykład Msza św. „ślubna” (ale sprawowana wieczorem!), uczestnicząc w niej, spełniam ów życiodajny – w gruncie rzeczy naprawdę niezbyt forsowny – obowiązek.

    ks. Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ***

    Liturgia wróciła do korzeni

    Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał„święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

    Najświętsza ofiara sprawowana w bazylice kolegiackiej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie.

    fot. Józef Wolny/Gość Niedzielny

    ***

    Agnieszka Huf: Niedawno minęło 60 lat od uchwalenia pierwszego dokumentu soborowego – Sacrosanctum Concilium, Konstytucji o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się przypadkowa…

    Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 500. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

    Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

    Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869–1870, nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: „wszystko jesteśmy w stanie zmienić”. Mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja 1968 roku, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

    Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

    Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji w XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich; sprawił, że do doceniono piękno liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał Kurii Rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku Apologii wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernego jej słuchania. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował Mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko działo się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała.

    Jednak sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież: „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę.

    Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego, ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązujące. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały na długo przed soborem. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to diecezje mogły je zachować. 

    Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

    W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć Mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat, mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz z uwagi na uchwały synodów (np. piotrkowskiego z 1577 r.) przyjęły księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe.

    Ks. dr Andrzej Hoinkis jest liturgistą, proboszczem w parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach-Brzezince.

    ks. dr Andrzej Hoinkis jest liturgistą, proboszczem w parafii Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny w Mysłowicach-Brzezince.
    fot. Henryk Przondziono
    /Gość Niedzielny

    ***

    Czyli pojęcie „Mszy wszech czasów” nie jest poprawne?

    To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „Msza wszech czasów”. Inaczej sprawowali ją apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus, zakładając Kościół, od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „Mszy wszech czasów” jest ahistorycznością.

    Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawianie Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej, można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta konstytucja?

    Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie jej twarzą czy plecami do ludu jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód, w stronę „Wschodzącego Słońca”, czyli Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. twarzą do ludu. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także twarzą do ludu. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy tyłem do ludu, ani ten powatykański nie nakazuje robienia tego twarzą do ludu. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernymi świadkami. 

    Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje.

    Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, nie mogli także usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus-pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Pochodzi on od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni, będąc najbliżej ołtarza, mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii, i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który istniał na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej Apologii Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał „święty teatr” przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu.

    Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

    Tekst Sacrosanctum concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jaki być powinien, i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha soboru, a nie do samego tekstu.

    Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument, nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś sobór jako moment zniszczenia liturgii?

    Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrali wspomniany „duch liturgii” i… dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda Benedykt XVI. Życie, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć, i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, wtedy jeszcze bardzo katolicką. Rozdmuchiwały ogniska potrzebne im do tego, żeby urabiać czy forsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

    Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

    Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kardynał Wyszyński nie był strażakiem gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca były wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucono się pędem, przechodząc od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest jego rozumienie w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale konstytucji jest ciągle jedno słowo – recognitio!  

    I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na papierowym talerzyku zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

    Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…”. Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza według mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być Msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

    A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy ani nie słyszeli, co się dzieje ołtarzu.

    Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka, w przeciwieństwie do „dzisiejszej”, była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie sprawowania Eucharystii.

    Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

    Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu Rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II Modlitwa Eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono, uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem się w Austrii z całymi skoroszytami z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał ani nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością.

    Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po Vaticanum II?

    Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomego uczestnictwa w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były napisane po łacinie, a ponadto przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki to się mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna sprawa to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu, i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie.

    rozmawiała Agnieszka Huf/Gość Niedzielny


    ***

    ODPUSTY DLA ODMAWIAJĄCYCH RÓŻANIEC

    Odpusty dla Odmawiających Różaniec

    SHARE

    ***

    CZYM JEST ODPUST?

    Zgodnie z nauczaniem Kościoła: „Odpust jest to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, zgładzone już co do winy. Dostępuje go chrześcijanin odpowiednio usposobiony i pod pewnymi, określonymi warunkami, za pośrednictwem Kościoła, który jako szafarz owoców odkupienia rozdaje i prawomocnie przydziela zadośćuczynienie ze skarbca zasług Chrystusa i świętych. (…). Każdy wierny może uzyskać odpusty dla siebie lub ofiarować je za zmarłych” (KKK 1471).

    „Przebaczenie grzechu i przywrócenie komunii z Bogiem pociągają za sobą odpuszczenie wiecznej kary za grzech. Pozostają jednak kary doczesne. Chrześcijanin powinien starać się, znosząc cierpliwie cierpienia i różnego rodzaju próby, a w końcu godząc się spokojnie na śmierć, przyjmować jako łaskę doczesne kary za grzech. Powinien starać się przez dzieła miłosierdzia i miłości, a także przez modlitwę i różne praktyki pokutne uwolnić się całkowicie od «starego człowieka» i «przyoblec człowieka nowego»” (KKK 1473).

    a) Odpust zupełny – uwalnia od wszystkich kar doczesnych, należnych za grzechy odpuszczone co do winy w sakramencie pokuty.

    b) Odpust cząstkowy – darowanie części kary doczesnej. „Przez odpusty wierni mogą otrzymać dla siebie, a także dla dusz w czyśćcu, darowanie kar doczesnych, będących skutkiem grzechów” (KKK 1498).

    KIEDY UZYSKUJEMY ODPUST RÓŻAŃCOWY?

    Odpust zupełny możemy uzyskać wówczas, gdy modlitwę różańcową odmawiamy:

    • w kościele,
    • w miejscu publicznych modlitw,
    • w rodzinnym gronie,
    • w zakonnej wspólnocie,
    • w pobożnym stowarzyszeniu.

    Gdy modlitwie różańcowej towarzyszą inne okoliczności, Kościół wtedy mówi o udzieleniu odpustu cząstkowego.

    WARUNKI, KTÓRE NALEŻY WYPEŁNIĆ DLA UZYSKANIA ODPUSTU ZUPEŁNEGO:

    1. Odmówić w całości przynajmniej jedną z czterech części różańca (pięć tajemnic określonej części).
    2. Medytacji nad tajemnicami różańcowymi musi towarzyszyć modlitwa ustna.
    3. Podczas publicznego odmawiania różańca muszą być – w sposób dla danego miejsca właściwy – zapowiadane poszczególne tajemnice. W przypadku gdy modlitwę różańcową odmawiamy sami, wystarcza, że recytujemy modlitwy i że towarzyszy temu rozważanie stosownych tajemnic. Ważne jest, byśmy nie przerywali modlitwy, nim ją skończymy.

    POZOSTAŁE WARUNKI DLA UZYSKANIA KAŻDEGO ODPUSTU ZUPEŁNEGO:

    • Być w stanie łaski uświęcającej; a jeśli trzeba, przystąpić do sakramentu pokuty.
    • Przyjąć Komunię świętą.
    • Wykluczyć wszelkie przywiązanie do grzechu, nawet powszedniego, tzn. tolerowanie u siebie złych przyzwyczajeń lub dobrowolne trwanie w jakimś nałogu.
    • Wykonać z pobożnością dzieło obdarzone odpustem.
    • Odmówić modlitwę w intencjach Ojca Świętego (np. Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo).

    Odpust zupełny można uzyskać tylko jeden raz w ciągu dnia, a cząstkowy – kilka razy dziennie. Należy wzbudzić intencję uzyskania odpustu. Odpusty możemy uzyskać dla siebie lub za zmarłych. Nie można ich przekazać żyjącym.

    INNE MOŻLIWOŚCI UZYSKANIA ODPUSTU :

    1. Adoracja Najświętszego Sakramentu przez pół godziny.
    2. Lektura Pisma Świętego przez pół godziny.
    3. Odprawienie Drogi krzyżowej przed stacjami prawnie erygowanymi.
    4. Odmówienie jednej części różańca w kościele, w kaplicy publicznej, w rodzinie, we wspólnocie zakonnej, w pobożnym stowarzyszeniu.
    5. Na terenie Polski za odmówienie Koronki do Miłosierdzia Bożego w kościele, w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem (nie musi być wystawiony). Chorzy za odmówienie Koronki z ufnością i pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym.
    6. Publiczne odmówienie O Stworzycielu Duchu, przyjdź w Nowy Rok i w Zesłanie Ducha Świętego.
    7. Uroczyste odmówienie Przed tak wielkim Sakramentem w Wielki Czwartek i w Boże Ciało.
    8. Odmówienie po Komunii w każdy piątek Wielkiego Postu oraz w Wielki Piątek przed wizerunkiem Chrystusa Ukrzyżowanego Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu.
    9. Uczestniczenie w Gorzkich żalach raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu (tylko na terenie Polski).
    10. Udział w publicznej adoracji i ucałowanie krzyża podczas liturgii w Wielki Piątek.
    11. Odnowienie przyrzeczeń chrztu świętego w czasie liturgii Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę lub w rocznicę swego chrztu.
    12. Publiczne odmówienie O Jezu najsłodszy w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego.
    13. Nawiedzenie kościoła parafialnego w święto tytułu oraz 2 VIII (święto Porcjunkuli) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    14. Nawiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 XI i modlitwa za zmarłych; odpust można ofiarować tylko za dusze w czyśćcu cierpiące.
    15. Nawiedzenie kościoła, kaplicy w Dniu Zadusznym (2 XI) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga; odpust można ofiarować tylko za dusze w czyśćcu cierpiące.
    16. Publiczne odmówienie Aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Najświętszemu Sercu Jezusa w uroczystość Chrystusa Króla.
    17. Publiczne odmówienie Ciebie, Boga, wysławiamy w ostatnim dniu roku.
    18. Wysłuchanie kilku kazań w czasie misji i udział w ich uroczystym zakończeniu.
    19. Udział w ćwiczeniach duchownych przez trzy pełne dni.
    20. Udział w świętej czynności (Mszy świętej lub nabożeństwie), której przewodniczy wizytator (np. biskup) z okazji wizytacji pasterskiej.
    21. Nawiedzenie kościoła, kaplicy zakonnej w uroczystość świętego założyciela i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    22. Nawiedzenie kościoła lub ołtarza w dniu konsekracji i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    23. Nawiedzenie kościoła (jednorazowe), w którym odbywa się synod diecezjalny i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    24. Udział w nabożeństwie eucharystycznym na zakończenie Kongresu eucharystycznego.
    25. Przyjęcie choćby przez radio lub telewizję błogosławieństwa papieskiego Urbi et Orbi.
    26. Przyjęcie po raz pierwszy Komunii świętej lub uczestniczenie w tej uroczystości.
    27. Kapłan za odprawienie Mszy świętej prymicyjnej i wierni za pobożne w niej uczestnictwo.
    28. Odnowienie przez kapłana w 25-lecie, 50-lecie, 60-lecie święceń postanowienia wiernego wypełniania obowiązków swego powołania. Wierni – za uczestnictwo we Mszy świętej jubileuszowej, połączonej z pewną ceremonią.
    29. W godzinę śmierci, gdy nie ma kapłana, a konający jest odpowiednio dysponowany, o ile miał za życia zwyczaj odmawiania jakichkolwiek modlitw, i posłuży się krzyżem. Może uzyskać ten odpust, choćby w tym dniu zyskał inny odpust zupełny.
    3o. Pobożne posłużenie się poświęconym przez papieża lub biskupa przedmiotem religijnym (krzyżyk, różaniec, szkaplerz, medalik) w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła i odmówienie wyznania wiary.
    31. Nawiedzenie jednej z czterech patriarchalnych bazylik rzymskich i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga:
    a) w święto tytułu,
    b) w jakiekolwiek święto nakazane,
    c) raz w roku w dowolnym dniu.
    32. Nawiedzenie bazylik mniejszych w całym świecie:
    a) w uroczystość św. Piotra i Pawła,
    b) w święto tytułu,
    c) w święto Porcjunkuli (2 VIII),
    d) w wybrany dzień w roku,
    oraz odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę w Boga.
    33. Nawiedzenie kościoła stacyjnego w Rzymie w określonych dniach roku zaznaczonych w Mszale Rzymskim i uczestniczenie w świętych czynnościach (Mszy świętej lub nabożeństwie).

    NIEKTÓRE ODPUSTY CZĄSTKOWE:

    1. Pobożne przeżegnanie się i wypowiedzenie słów: W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.
    2. Uważne i pobożne wysłuchanie kazania.
    3. Podejmowanie w duchu pokuty aktów postu i dobrowolnego powstrzymania się od rzeczy godziwych i miłych.
    4. Za modlitwy: Wierzę w Boga, Psalmy 129 i 50, Anioł Pański, Magnificat, Pod Twoją obronę, Wieczny odpoczynek, Witaj, Królowo itp.
    5. Poświęcanie siebie, swego czasu, swoich dóbr doczesnych braciom znajdującym się w potrzebie.
    6. Za wykonywanie swoich obowiązków i znoszenie przeciwności życiowych ze skierowaniem swojej myśli z pokorną ufnością do Boga i dołączając, choćby tylko wewnętrznie, pobożne wezwanie.

    Pełny wykaz odpustów cząstkowych można znaleźć w książeczce s. Elii Maciejewskiej FSK, Sakrament pokuty. Rachunek sumienia dla osób dorosłych. Odpusty, Wydawnictwo Sióstr Loretanek, Warszawa 2003. Polecamy!

    Miesięcznik Różaniec

    ________________________________________________

    Rok Święty 2025

    Jak uzyskać odpust zupełny?

    29 grudnia zainaugurowane zostały diecezjalne obchody Roku Świętego 2025. W archidiecezjach w Polsce wyznaczono Kościoły Jubileuszowe, w których aż do 28 grudnia 2025 r. można uzyskać łaskę odpustu zupełnego. W jaki sposób? Podpowiadamy.

    fot. Karol Porwich/Tygodnik Niedziela

    ***

    Jak rozumieć odpusty?

    Odpust, według Kodeksu prawa kanonicznego (kan. 992), „to darowanie przed Bogiem kary doczesnej za grzechy, odpuszczone już co do winy. Otrzymuje je wierny, odpowiednio przygotowany i po wypełnieniu określonych warunków, przez działanie Kościoła, który jako sługa odkupienia autorytatywnie rozporządza i dysponuje skarbcem zadośćuczynień Chrystusa i świętych”. Co to oznacza w praktyce? – Każdy grzech pociąga za sobą dwie rzeczy: winę oraz karę. Wina zostaje zgładzona raz z celebracją sakramentu pokuty i pojednania. Kiedy przystępujemy do spowiedzi, otrzymujemy rozgrzeszenie, to dokonuje się przebaczenie naszych grzechów i zgładzenie winy. Natomiast pozostaje jeszcze ta kara doczesna. Odpusty dotyczą właśnie jej – tłumaczy ks. Krzysztof Porosło w podcaście „Pielgrzymi nadziei. Podcast na Rok Święty”.

    Jak rozumieć to rozróżnienie na winę i karę doczesną? – Grzech ciężki pozbawia nas Komunii z Bogiem i tracimy stan łaski uświęcającej. Konsekwencją utraty tego stanu jest kara wieczna za grzechy. Kiedy przystępujemy do sakramentu pokuty, to właśnie ten wymiar zostaje pokonany przez Chrystusa, który udziela przebaczenia. Natomiast pozostaje jeszcze ten drugi skutek, czyli “nieuporządkowane przywiązanie do stworzeń”. Coś takiego, co powoduje w nas, pewnego rodzaju, nieuporządkowanie, wymagające przepracowania, oczyszczenia. To nazywamy właśnie tym pojęciem kary doczesnej. Innymi słowy chce się przez to powiedzieć, że każdy grzech naprawdę pozostawia w nas skutek. Nie tylko w ten sposób, że niszczy naszą relację z Panem Bogiem, ale też, w jakimś sensie, karłowaciejemy jako ludzie. Coś, co wcześniej dobrze działało, przestaje – mówi kapłan.

    – Trudno to nazwać słowami, ale myślę, że każdy ma takie doświadczenie, że jak robimy coś złego, to nie pozostaje to w nas bez jakiegoś oddźwięku. I tak naprawdę nie chodzi o to, że to Bóg zsyła na nas jakąś karę i nie należy rozumieć tej kary doczesnej w taki sposób, że Bóg chce nas za to ukarać, tylko jest to wewnętrzny skutek samego złego czynu. Każdy zły czyn pozostawia po sobie ślad. Trzeba go oczyścić. Trzeba go, tym, co nazywamy odpustem za życia albo tym, co nazywamy karą czyśćcową, naprawić przy pomocy współpracy z łaską Pana Boga – dodaje.

    Warunki do spełnienia

    Ogólnych warunków, które należy spełnić, by uzyskać odpust zupełny jest kilka. Pierwszym z nich wybór intencji, w jakiej chcemy go otrzymać. Należy pamiętać, że odpust można ofiarować jedynie za siebie lub na sposób wstawienniczy za zmarłych (nie można ofiarować odpustu za innych żyjących). Kolejnymi są: wzbudzenie wewnętrznego braku przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, nawet lekkiego, spełnienie konkretnego czynu, do którego jest przywiązana jest łaska odpustu, bycie w stanie łaski uświęcającej, przyjęcie Komunii Eucharystycznej oraz modlitwa w intencjach wyznaczonych przez Ojca Świętego (nie trzeba ich szczegółowo znać; odmawia się 1 raz „Ojcze nasz” i „Zdrowaś Maryjo”).

    W przypadku spowiedzi, Komunii Świętej i modlitwy według intencji Ojca Świętego mogą być one spełnione na wiele dni przed lub po spełnieniu czynu, do którego przywiązany jest odpust. Przyjęło się jednak, by Komunia Święta i modlitwa w intencjach papieża zostały dopełnione w dniu, w którym spełnia się dany czyn odpustowy. Niespełnienie któregoś z powyższych warunków powoduje, że zyskiwany odpust jest cząstkowy. Po jednej spowiedzi można uzyskać wiele odpustów zupełnych, natomiast po jednej Komunii Świętej i jednej modlitwie w intencjach papieża tylko jeden odpust zupełny. Można go zyskać tylko jeden raz dziennie, a odpust cząstkowy kilka razy.

    Z racji Jubileuszu, pomimo zasady, że dziennie można uzyskać tylko jeden odpust zupełny, wierni otrzymują akt miłosierdzia na rzecz dusz czyśćcowych, jeśli prawowicie, czyli zgodnie z prawem kościelnym, przystąpią po raz drugi tego samego dnia do sakramentu Komunii (czyli w ramach pełnego uczestnictwa we Mszy Św.). Dzięki temu będą mogli uzyskać dwukrotnie odpust zupełny tego samego dnia, obowiązujący jednak jedynie za zmarłych. Decyzja ta została ogłoszona w „Dekrecie o uzyskaniu odpustu podczas zwyczajnego Jubileuszu roku 2025 ogłoszonego przez Jego Świątobliwość Papieża Franciszka”.

    Wierni, którzy żałują swoich grzechów, a nie będą mogli uczestniczyć w uroczystych celebracjach, pielgrzymkach i pobożnym nawiedzeniu, z ważnych powodów (przede wszystkim siostry i mnisi klauzurowi, osoby starsze, chorzy, osadzeni w więzieniach, a także ci, którzy w szpitalu lub w innych miejscach opieki, stale posługują chorym), uzyskają odpust jubileuszowy na tych samych warunkach, jeżeli zjednoczeni duchowo z wiernymi obecnymi, zwłaszcza w momentach, w których słowa Ojca Świętego lub biskupów diecezjalnych są przekazywane za pośrednictwem środków komunikacji medialnej, w swoim domu lub tam, gdzie powstrzymuje ich przeszkoda (np. w kaplicy klasztornej, w szpitalu, w domu opieki, w więzieniu), odmówią modlitwę „Ojcze nasz”, Wyznanie wiary w jakiejkolwiek dopuszczonej formie i inne modlitwy zgodne z intencjami Roku Świętego, ofiarowując swoje cierpienia lub życiowe trudności.

    Czyny

    Czynów wiążących się z łaską odpustu w Roku Jubileuszowym 2025 można wymienić parę. Jeden z nich to pobożna pielgrzymka. Do wyboru są trzy opcje. Jedna z nich to wybranie się do dowolnego świętego miejsca jubileuszowego i pobożne uczestnictwo w tym miejscu: we Mszy Św., we Mszy przy udzieleniu sakramentów wtajemniczenia chrześcijańskiego lub w Sakramencie Namaszczenia Chorych, nabożeństwie Słowa Bożego, Liturgii Godzin (godzina czytań, jutrznia, nieszpory), Drodze Krzyżowej, różańcu, recytacji hymnu Akatystu, bądź nabożeństwie pokutnym, zakończonym indywidualną spowiedzią penitentów. Druga to pielgrzymka do co najmniej jednej z czterech Papieskich Bazylik Większych: św. Piotra na Watykanie, Najświętszego Zbawiciela na Lateranie, Matki Bożej Większej, św. Pawła za Murami. Trzecia natomiast to ta do co najmniej jednej z trzech bazylik: Grobu Świętego w Jerozolimie, Narodzenia Pańskiego w Betlejem, Zwiastowania Pańskiego w Nazarecie w Ziemi Świętej.

    Kolejną możliwością są dzieła, które można podjąć jako wyraz pokuty i aktu miłosierdzia wobec bliźniego. Wśród nich wymienić należy uczestnictwo w misjach lokalnych, rekolekcjach lub spotkaniach formacyjnych poświęconych tekstom Soboru Watykańskiego II i Katechizmu Kościoła Katolickiego, które odbędą się w kościele lub innym odpowiednim miejscu, według woli Ojca Świętego, wypełnienie dzieła miłosierdzia i pokuty (uczynki miłosierdzia względem ciała i uczynki miłosierdzia względem ducha). Można także odwiedzić i poświęcić czas osobom, które znajdują się w potrzebie lub w trudnej sytuacji oraz podjąć działania, które będą wyrażać w sposób konkretny i bezinteresowny ducha pokuty, jak choćby powstrzymanie się w duchu pokuty przynajmniej przez jeden dzień od niepotrzebnych rozrywek (także tych spowodowanych na przykład przez media i sieci społecznościowe) oraz stosować praktykę postu lub wstrzemięźliwości zgodną z przepisami kościelnymi i decyzjami biskupów. Podjąć można również wolontariat lub ofiarować jałmużnę na rzecz potrzebujących. Ostatnim sposobem jest przyjęcie przy okazji głównych uroczystości w katedrze i w poszczególnych Kościołach Jubileuszowych papieskiego błogosławieństwa z dołączonym odpustem zupełnym udzielonego przez biskupa diecezjalnego lub eparchialnego, który stoi na czele diecezji w Kościołach wschodnich.

    Biuro Prasowe Archidiecezji Krakowskiej/Tygodnik Niedziela

    ***

    Jubileusz 2025 – Most Anioła, na progu Bazyliki św. Piotra

    Sample

    fot. Vatican Media

    ***

    Na Moście św. Anioła rozpoczyna się ostatni etap pielgrzymki do Bazyliki św. Piotra. Tak było już podczas pierwszego jubileuszu w 1300 r. Pisze o tym Dante w Boskiej Komedii. W XVII w. Bernini i rzeźbiarze z jego warsztatu przygotowali dla tego mostu dziesięć posągów aniołów z narzędziami męki Chrystusa. Od tego czasu most przypomina pielgrzymom o cenie ich odkupienia.

    Pierwszy Rok Święty 1300 odcisnął się na historii kultury europejskiej w wyjątkowy sposób. To właśnie Wielkanoc tego roku zainspirowała Dantego do napisania Boskiej Komedii, która rozpoczyna się w Wielki Piątek 1300 roku. Symboliczne siedem dni jego wędrówki przez zaświaty, wędrówki oczyszczenia i wznoszenia się z ciemności do światła, od potępienia do odkupienia. Nadzieja wszystkich, którzy podróżują do miejsc świętych. Co więcej, w 18. Pieśni Piekła (w. 28-33), utrwalił Dante obraz tych, którzy zmierzali wówczas do Bazyliki św. Piotra.

    „podobnie w Rzymie, kiedy tłum tam wali,/ w jubileuszu rok, na wielkim moście/ taki nadano ład pielgrzymów fali,/ że z jednej strony idą wszyscy goście/ w i kierunku zamku i Piotra Świętego;/ z drugiej na wzgórze, w modłach i poście” (tłum. Agnieszka Kuciak)

    Most, o którym mówi Dante, to dzisiejszy Most św. Anioła, zbudowany w 134 roku przez cesarza Hadriana jako droga dojazdowa do jego wspaniałego mauzoleum. Swą nazwę otrzymał w dramatycznych okolicznościach: w 590 roku, zaraz po wyborze na Stolicę Piotrową, papież Grzegorz Wielki poprowadził przez Rzym procesję, aby powstrzymać zarazę. Gdy procesja dotarła do mostu, nad zamkiem pojawił się archanioł Michał, który schował swój miecz, sygnalizując koniec niszczycielskiej epidemii.

    Do dziś przejście przez Most św. Anioła jest początkiem ostatniego etapu każdej pielgrzymki do grobu apostoła, na którym Chrystus chciał założyć swój Kościół. Posągi patronów Rzymu, apostołów Piotra i Pawła, witają pielgrzymów na lewym brzegu Tybru od 1535 roku. Później, w 1670 roku, na prośbę Klemensa IX, utalentowanego literata na Stolicy Piotrowej, Bernini i inni rzeźbiarze pracujący w jego warsztacie stworzyli dziesięć posągów aniołów z narzędziami męki Chrystusa. Od tego czasu Most św. Anioła przypomina pielgrzymom o cenie ich odkupienia.

     Johana Bronková, Vatican News/e-Kai

    ***

    Otwieranie Świętych Drzwi

    (PCh24.pl)

    ***

    Obecne Drzwi Święte Bazyliki Świętego Piotra zaprojektował i wykonał w brązie – w miejsce starych, drewnianych – włoski artysta Vico Consorti na okazję Roku Świętego 1950. W szesnastu kwaterach techniką rzeźby wypukłej została zwięźle ukazana istota odkupienia człowieka zbawczą ofiarą Chrystusa. Dzieje zbawienia otwierają kwatery ze scenami Raju i upadku pierwszych rodziców. Kolejne sceny przywołują etapy Bożego planu wejścia Jezusa Chrystusa w dzieje człowieka, począwszy od aktu zwiastowania, poprzez Jego narodzenie, chrzest w Jordanie, nauczanie, po Krzyż i Zmartwychwstanie. Niezwykle wymowne są obrazy łotra nawracającego się na krzyżu i wątpiącego Tomasza. Cykl zamyka postać papieża Piusa XII przystępującego do otwarcia Świętych Drzwi.

    Zwyczaj obchodów wielkich jubileuszy na pamiątkę okrągłych rocznic narodzenia Jezusa Chrystusa wprowadził w Kościele katolickim papież Bonifacy VIII (1294–1303). Uznał on, że tysiąc trzechsetną rocznicę narodzin Zbawiciela należy godnie uczcić, dając ludowi chrześcijańskiemu sposobność uzyskania odpustu zupełnego, do tej pory przysługującego jedynie pielgrzymom zbrojnie udającym się do Ziemi Świętej w celu wydarcia muzułmanom Grobu Świętego w Jerozolimie i utrzymania go we władaniu chrześcijan.

    W roku 1291 jednak padła ostatnia twierdza krzyżowców w Akce, co położyło kres istnieniu Królestwa Jerozolimskiego w Palestynie. W zmienionych warunkach politycznych ogromną energię ludu i pragnienie obrony chrześcijańskich wartości należało skierować na nowe tory. Uzasadniony wydaje się pogląd, że idea przelania duchowych owoców odpustu zupełnego na cały lud chrześcijański nawiedzający groby apostołów w Rzymie natchnęła papieża do ogłoszenia wielkiego jubileuszu 1300 roku.

    Ażeby błogosławionym Apostołom Piotrowi i Pawłowi oddawano większą cześć, gdy ich bazyliki w tym mieście będą bardziej nabożnie nawiedzane przez wiernych, i żeby ci wierni mogli odczuć, iż zostali ożywieni obfitością łask duchowych (…), wszystkim, którzy wzbudziwszy w sobie prawdziwy żal za grzechy, wyspowiadają się i nawiedzą owe bazyliki (…), udzielamy nie tylko hojnego i obfitego, lecz także najpełniejszego przebaczenia za wszystkie ich grzechy – zapewniał Bonifacy VIII w bulli Antiquorum habet.

    Papieska decyzja wyzwoliła niespotykany entuzjazm. Przez cały rok 1300 Rzym odwiedziły niezliczone tłumy pielgrzymów ze wszystkich krajów Europy. Miał się tam znaleźć – pośród królów, książąt, biskupów, duchowieństwa i prostego ludu – również książę wielkopolsko-kujawski Władysław Łokietek, na wygnaniu szukający azylu przed zemstą króla Wacława II.

    Z powodu braku kronikarskich zapisów szczegóły celebrowania pierwszych uroczystości jubileuszowych nie są bliżej znane. Wiadomo, że ich inauguracja odbyła się w rzymskiej katedrze, czyli w Bazylice Świętego Jana na Lateranie. W kolejnym dwustuleciu celebracje Roku Świętego – przypadające już nie co sto lat, lecz co pięćdziesiąt (decyzją Klemensa VI), a od roku 1475 (decyzją Pawła II) raz na ćwierćwiecze – obchodzono bardzo zdawkowo z powodu awiniońskiej niewoli papieży i wielkiej schizmy zachodniej.

    Porta Sancta

    Z obchodami jubileuszowymi wiązał się rytuał uroczystego otwierania jednego z wejść do Bazyliki Świętego Jana na Lateranie, po raz pierwszy podjęty w roku 1423 przez Marcina V – papieża, który zakończył gorszący spór wokół legalności wyboru rzymskich biskupów. Jednak dopiero ogłoszony przez Aleksandra VI Wielki Jubileusz roku 1500 doczekał się obowiązującego do dziś, opracowanego przez papieskiego ceremoniarza Johanna Burcharda, obrzędu uroczystego otwierania drzwi jubileuszowych zwanych odtąd Porta Sancta – Świętymi Drzwiami.

    Za pontyfikatu Aleksandra VI ustalił się także porządek nawiedzania wszystkich czterech bazylik papieskich: Świętego Piotra na Watykanie, przy której już na stałe osiedli papieże, Świętego Jana na Lateranie, Świętego Pawła za Murami i bazyliki maryjnej Santa Maria Maggiore.

    Kolejni papieże określili długość trwania roku jubileuszowego, począwszy od wigilii Bożego Narodzenia roku poprzedzającego do daty jego wygaśnięcia po dwunastu miesiącach. Jan Paweł II przedłużył Wielki Jubileusz roku 2000 do święta Objawienia Pańskiego (Trzech Króli).

    Do Wielkiego Jubileuszu roku 2000 Drzwi Święte w bazylice watykańskiej pozostawały na stałe zamurowane. Przywilej ich otwarcia należy wyłącznie do papieża, który w asyście duchowieństwa i chórów, z wielką pompą, zbliżał się do muru i wręczonym mu młotkiem uderzał weń kilka razy, po czym do rozbiórki muru przystępowali robotnicy. Po usunięciu cegieł i oczyszczeniu wejścia z gruzu, papież klękał na progu, modlił się w skupieniu, wstawał i wprowadzał do środka świątyni oczekujący w przedsionku na zewnątrz wierny lud.

    Brama do zbawienia

    Przeprowadzanie przez papieża wiernych przez Święte Drzwi posiada głęboką wymowę teologiczną, liturgiczną i pobożnościową. W pierwszej kolejności chodzi o to, by świadomy swej grzeszności ochrzczony lud przy pomocy aktów pokutnych i modlitewnych mógł skorzystać z daru odpustu zupełnego, gładzącego karę za grzechy, co do winy zmazane już poprzez spowiedź sakramentalną. Aby duchowo przygotowany wierny mógł w stanie łaski wniknąć do sfery sacrum, czyli do wnętrza świątyni, pozostawiając na zewnątrz, za jej progiem ziemską sferą profanum z całym jej grzesznym bagażem. Święte Drzwi symbolizują postać samego Chrystusa, jedynego Zbawiciela człowieka i jedynego Szafarza udzielającego ludziom wszelkich łask według swej miłosiernej woli: Ja jestem bramą. Jeśli ktoś wejdzie przeze mnie, będzie zbawiony (J 10, 9).

    Pojęcie Świętych Drzwi ma również konotacje starotestamentalne. Arkę Przymierza niesioną przez lewitów podczas wędrówki ludu wybranego po wyjściu z Egiptu na czas dłuższych postojów przechowywano w namiocie spotkania otoczonym prowizorycznym murem z pozostawioną w nim bramą. Uzyskaną tym sposobem przestrzeń uznawano za sakralną, przeznaczoną wyłącznie dla kapłanów.

    Jezus Chrystus otwiera przestrzeń świętą dla całego ludu Bożego poprzez odwołanie się do obrazu owczarni i postawy odpowiedzialnego pasterza – Dobrego Pasterza – który dbając o swoje owce, nawet za cenę własnego życia, wprowadza je bezpiecznie do zagrody atakowanej z zewnątrz przez wilki. On jest bramą owiec (J 10, 7). Kościół katolicki tę bezpieczną oazę upatrywał zawsze we wnętrzu konsekrowanych kościołów, do których wiodą szeroko otwarte wrota.

    Jan Gać/PCh24.pl

    ***

    Bazylika św. Piotra. Płaskorzeźba na Świętych Drzwiach ukazująca moment przekazania przez Pana Jezusa apostołom Ducha Świętego i mocy odpuszczania grzechów.

    Jubileusz 2025: otwarto zapisy do przejścia przez Drzwi Święte

    fot. Henryk Przondziono/Watykan/Gość Niedzielny

    ***

    Abp Galbas, za pośrednictwem Radia Watykańskiego, zachęcał do przybycia do Rzymu, aby jako pielgrzymi nadziei przejść przez Drzwi Święte, aby doświadczyć łaski Bożego miłosierdzia w czasie Jubileuszu 2025. „Przyjedźcie, jeśli zaś nie możecie, to skorzystajcie z Kościołów jubileuszowych, które są w waszej diecezji” – wskazał.

    Życie ma cel

    Arcybiskup, który sam jako pielgrzym przekroczył również Drzwi Święte w Bazylice św. Piotra, powiedział, że pielgrzymowanie w tym okresie Roku Świętego jest „przypowieścią o naszym życiu”. „Ono jest dla nas chrześcijan, jedną wielką pielgrzymką, a nie jakąś marną włóczęgą, ponieważ wiemy, dokąd idziemy i kto nam w tej drodze przewodzi” – dodał abp Galbas. Papież Franciszek przypomina nam także, że nasze pielgrzymowanie, nasze życie chrześcijańskie na Ziemi jest pielgrzymowaniem z nadzieją. „To znaczy my sami jesteśmy pełni nadziei, ponieważ wierzymy w Jezusa Chrystusa. On sprawia, że nasze życie ma jednoznaczny cel i sens” – wskazał hierarcha.

    Metropolita warszawski powiedział, że bardzo porusza go papieskie przesłanie, mówiące o tym, że naszą główną misją, jaką mamy wobec świata jest ofiarowanie światu nadziei; „ponieważ świat nie ma takich silnych źródeł nadziei jakie mamy my – chrześcijanie, czyli pewność, że Jezus Chrystus jest z nami”.

    Bliskość w komunikacji

    W dn. 24-26 stycznia w ramach Roku Jubileuszowego, w Rzymie odbędzie się Jubileusz świata mediów, dziennikarstwa i komunikacji. Abp Galbas – jako dziennikarz z wykształcenia (studiował w Wyższej Szkole Komunikowania Społecznego i Dziennikarstwa przy KUL) wskazał, że dziś ludzie mediów w swojej pracy powinni nieustannie pamiętać, że w dziennikarstwie chodzi o uczciwość, a nie „klikalność”. Dodał także, abyśmy „ciągle pamiętali, że to Chrystus – Słowo wcielone, przyszedł na ziemię, dając nam w ten sposób także piękny przykład tego, jak ważna jest komunikacja, komunikacja nie tylko na odległość, ale ta bezpośrednia”.

    ks. Marek Weresa/VATICANNEWS.VA

    ***

    O. Jacek Salij: zakaz spowiedzi dla dzieci to „nic nowego pod słońcem”. Z sakramentem pokuty walczył i sowiecki totalitaryzm

    Święty Jan Maria Vianney

    Konfesjonał, w którym spowiadał codziennie po kilkanaście godzin św. Jan Vienney

    fot. Jakub Szymczuk/Mały Gość Niedzielny

    ***

    „Sowieckie prawo zakazywało dzieciom i młodzieży do lat osiemnastu w ogóle wstępu do cerkwi czy kościoła”, przypominał w artykule na łamach portalu opoka.org.pl O. Jacek Salij. Duchowny podkreślał, że inicjatywa zakazu spowiedzi dla dzieci powinna stać się dla nas okazją do tego, by rozwój religijny i miłość do Pana Boga z jeszcze większym oddaniem przekazywać naszym dzieciom. Przykłady wiernych, zmagających się z ateistyczną komunistyczną dyktaturą, mogą nas do tego zainspirować.

    Propozycja ustawowego zabronienia młodym korzystania z sakramentu pokuty wpłynęła do sejmu z niewielkim poparciem 12 tysięcy sygnatariuszy. Jej inicjator pseudo- badacz religii Rafał Betlejewski przedstawił w projekcie spowiedź jako źródło traumy psychicznej dla młodych.

    Projekt to rzecz jasna skandaliczna zachęta do podeptania wolności Kościoła, porządku konstytucyjnego państwa, wreszcie zasad konkordatu. Mimo to – jak zauważał dominikanin O. Jacek Salij – wpisuje się ona w historię walki ateistycznych reżimów z religijnym kształceniem młodzieży.

    Oderwanie młodych od sakramentalnej praktyki na masową skalę przeprowadzili sowieccy komuniści. Jedną z zabronionych praktyk w państwach związku było właśnie spowiadanie nieletnich. Sam O. Salij zetknął się z żywym przykładem skutków marksistowskiego bezprawia. Jednak – jak wspominał – uwięzienie kapłana przez dyktaturę jedynie umocniło lokalny Kościół.

    „Utkwił mi w pamięci pewien, bardzo pozytywny owoc zakazu spowiadania dzieci. Mianowicie gdzieś na przełomie stycznia i lutego 1988 r. przyszedł do redakcji Mszy radiowej Polskiego Radia, której byłem wtedy członkiem, list z Baranowicz. Katolicy w tym mieście mieli jednego tylko księdza, ale on znalazł się właśnie w więzieniu – za to, że wbrew sowieckiemu prawu ośmielił się spowiadać niepełnoletnich. W liście opisano dobroczynne skutki tego, tak oczywistego przecież podeptania wolności religijnej”, czytamy w artykule słynnego dominikanina.

    „Represje zamiast stłamsić wiarę katolików z Baranowicz okazały się mieć odwrotny skutek. Otóż, chociaż ksiądz był w więzieniu, wierni w kolejne niedziele przychodzili na sumę, kładli radio na ołtarzu i normalnie uczestniczyli we mszy. Śpiewali pieśni razem z ludem warszawskim z kościoła Świętego Krzyża (…)Tylko Komunii Świętej nie mieli, przyjmowali ją tylko duchowo”, relacjonował duchowny. „Atmosfera tych radiowych mszy w Baranowiczach ukształtowała się niezwykła, w kolejne niedziele ludzi przychodziło coraz więcej. Władze doszły do wniosku, że jedynym sposobem wyciszenia tej sytuacji będzie wypuszczenie księdza na wolność”, podsumowywał.

    Przywołując historię ze schyłku lat 80-tych dominikanin wyraził nadzieję, że wobec prób pozbawienia dzieci praw religijnych katoliccy rodzice tym poważniej potraktują znaczenie wiary i sakramentów w wychowaniu. – Nawet katoliccy rodzice potrafią uczyć swoje dzieci lekceważenia tego, co Boże, jeżeli np. tak ustawiają swoim dzieciom zainteresowania i rozkład zajęć, że sprawy Boże umieszczone są na szarym końcu. Sami rodzice zabiegają wówczas o to, żeby duchowe pole ich dzieci zarośnięte było cierniami i żeby ziarno Boże nie miało w ogóle szansy tam urosnąć – ubolewał duchowny.

    Jak dodawał, trzeba liczyć na to, że antykatolicka inicjatywa ustawodawcza „stanie się okazją do głębszego uświadomienia sobie”, jak ważny jest sakrament pokuty dla młodych oraz jak wiele rodzice mogą zrobić, by pomóc należycie się do niego przygotować. A jest do czego. To przecież wyjątkowe spotkanie z miłosierną miłością Boga, zauważył O. Salij.

    PCh24.pl/źródło: opoka.org.pl

    ***


    “Grzech jest przede wszystkim obrazą Boga, zerwaniem jedności z Nim. Narusza on równocześnie komunię z Kościołem. Dlatego też nawrócenie przynosi przebaczenie ze strony Boga, a także pojednanie z Kościołem, co wyraża i urzeczywistnia w sposób liturgiczny sakrament pokuty i pojednania.” (KKK, 1440)

    ***

    7 bezcennych rzeczy, które dostaje dziecko w sakramencie spowiedzi

    ks. Sławomir Kostrzewa – 22.01.25

    Dyskusja o spowiedzi dzieci, która obecnie przetacza się przez media, może nam uświadomić, jak wspaniały dar został nam dany przez Boga. Ale jednocześnie pokazuje, jak wielkie jest niezrozumienie tego sakramentu wśród dojrzałych katolików – rodziców i, niestety, także niektórych kapłanów.

    Istotą każdego sakramentu jest spotkanie człowieka z Bogiem. W ramach sakramentu pokuty i pojednania owo spotkanie ma szczególny charakter i wiąże się z łaską odpuszczenia grzechów i uzdrowienia duszy (i w konsekwencji też ciała). Grzech to realna rana zadana samemu sobie i drugiemu człowiekowi, rana w sferze duchowej, zmysłowej, werbalnej, emocjonalnej, psychicznej itp. Rana ta jest źródłem bólu dla człowieka i dla jego otoczenia. Nieleczona rozwija się, jątrzy. Spowiedź dzieci to leczenie, którego nie powinniśmy im – tak samo jak dorosłym – odmawiać.

    Co daje dziecku spowiedź?

    Oto 7 bezcennych korzyści z sakramentu pokuty i pojednania:

    1 UZDROWIENIE

    Grzech jest także przestrzenią działania demonów, jest rodzajem nieuświadomionej lub świadomej zgody człowieka na obecność i działanie w jego życiu istot duchowych o niezwykle destrukcyjnej mocy. Na pewnych poziomach człowiek żyjący w grzechu może znaleźć pocieszenie i pomoc u innych ludzi, ale dzieje się to w bardzo ograniczonym stopniu. Tylko Bóg może trwale uzdrowić duszę i serce człowieka. I tylko On ma władzę nad światem demonów.

    Pewna część psychologów czy pedagogów twierdzi, że gdy dziecko popełni zło, zawsze może o tym porozmawiać z jakimś dorosłym, któremu ufa, i że to wystarczy. Praktyka dowodzi, że to nieprawda. Wiele dzieci mówi regularnie swoim rodzicom, wychowawcom czy terapeutom o swoich słabościach, ranach czy potrzebach, ale to niewiele zmienia w ich życiu. Natomiast gdy dzieci mówią o swoich słabościach, czyli grzechach, kapłanowi reprezentującego Jezusa w sakramencie spowiedzi, następuje w tym momencie ZAWSZE uzdrowienie duszy (o ile są spełnione warunki dobrej spowiedzi). Spowiedzi i łaski rozgrzeszenia nie da się niczym zastąpić.

    Niektórzy rodzice mówią: „Moje dziecko nie spowiada się i nie dzieje mu się nic, co by nas niepokoiło”. Odpowiedź na takie zdanie jest prosta: głębokie cierpienie człowieka nie staje się od razu, to jest proces, który rozwija się w duszy, jak rak w ciele. Szatan jest bardzo cierpliwy i długo potrafi ukrywać się niezauważony, ale gdy dochodzi do manifestacji, wtedy jest przerażenie rodziców, płacz i pytania: „Co stało się mojemu dziecku, nie poznaję go!”. Tego rodzaju sytuacje niestety stają się coraz częstsze. Rodzą głęboki niepokój osób świadczącym pomoc najmłodszym, zwłaszcza gdy dziecko reaguje złością i nienawiścią wobec bliskich, gdy miewa myśli samobójcze lub podejmuje takie próby oraz gdy popada w uzależnienia.

    2 NAUKA ROZRÓŻNIANIA DOBRA I ZŁA

    Dobrze przeprowadzona spowiedź święta uczy młodego człowieka prawdy o dobru i złu, o grzechu i o samym człowieku. To pomaga mu wzrastać i dojrzewać do pełni człowieczeństwa. Umieć przyznać się do swoich błędów – to ważna lekcja życia i współżycia z innymi. Młody człowiek uczy się, jak nazywać zło po imieniu, żałować za nie i je naprawiać.

    Niestety, dziś wiele dzieci ma z tym problem. Nie tylko nie potrafią one rozpoznać, co jest dobre, a co jest złe. One mają problem w ogóle z uznaniem obecności zła w swoim postępowaniu, z żałowaniem, przepraszaniem. Łatwo wyobrazić sobie, jak może wyglądać przyszłość takiego dziecka i relacje z innymi ludźmi.

    3 OBIEKTYWNE ZASADY

    Dla dobra dziecka bardzo ważne jest także istnienie obiektywnego kodeksu postępowania, który określa nie człowiek, ale Bóg. Kodeks ten zawarty jest w Dekalogu i nauce Jezusa Chrystusa. Wyznacza normę postępowania i współżycia społecznego dla wszystkich ludzi, bez wyjątku.

    Często dzieci i młodzież narzekają, że dorośli każą im zachowywać nakazy, których sami się nie trzymają, albo że prawo, które stanowią ludzie, jest relatywne: raz coś jest dobrem, innym razem ta sama rzecz jest złem. Taka sytuacja tworzy w umyśle dziecka poczucie bałaganu moralnego, niesprawiedliwości, braku fundamentu, na którym można budować swoją moralność. Tymczasem Bóg daje zasady postępowania sprawiedliwe i uniwersalne. To niezwykle ważne dla dziecka, kiedy wzrasta ono w poczuciu, że istnieje Ktoś, kto w sposób ostateczny decyduje o ocenie moralnej czynów ludzi.

    Codzienny rachunek sumienia, uwieńczony comiesięczną spowiedzią, kształtuje w sposób najdoskonalszy moralność, a osobisty kontakt z kapłanem jest okazją do wyjaśnienia wątpliwości odnośnie zasad postępowania. Dziecko potrzebuje czegoś, co będzie pewnym standardem zachowań (jasno sprecyzowanych przykazań), do czego będzie mogło odnieść swoje postępowanie.

    4 DOSTRZEŻENIE

    Część przeciwników przystępowania dzieci do spowiedzi mówi, że człowiek na takim etapie życia nie jest zdolny do świadomego wyboru zła, czyli do popełniania grzechu, a to, co dorośli odbierają jako złe zachowanie, jest w istocie czymś dobrym, ważnym dla jego prawidłowego rozwoju. To oczywisty błąd myślenia, niesprawiedliwie redukujący moralność dzieci i ich zdolność do samodzielnej oceny swojego postępowania.

    Wielka szkoda dzieje się dziecku, któremu wmawia się: „Nie masz grzechu”, a ono w sumieniu ma poczucie, że pewne jego czyny są były złe. To sytuacja podobna to tej, kiedy dziecko skarży się na pyłek w oku, a okulista uparcie twierdzi: „Tam nic nie ma, jesteś zdrowy”, bagatelizując lub negując to, co dziecko odczuwa.

    5 LEKCJA PRZEBACZENIA

    Spowiedź święta uczy dzieci prawdy o istnieniu Bożej miłości, która jest niezależna od okoliczności, różna od miłości ludzkiej, zawodnej i interesownej.

    Dzieci skarżą się często, że rodzice nie potrafią od razu wybaczyć im popełnionych błędów albo wracają do tego, co kiedyś było. Działa to niezwykle destrukcyjnie na psychikę dzieci. Tymczasem przebaczenie, jakiego udziela Bóg w sakramencie pokuty, jest bezwzględne i nieodwracalne. Uczy prawdy, że miłość wyraża się w przebaczeniu. Uczy doświadczać radości z otrzymanego przebaczenia i przebaczać innym.

    6 POCZUCIE GODNOŚCI

    Dziecko ma potrzebę usłyszenia, że każde zło, jakie popełni, może mu zostać wybaczone. Otrzymanie nowej szansy buduje jego poczucie wartości i godności. Najbardziej poranieni ludzie, z jakimi się spotykamy (a często są wśród nich ludzie określani mianem skrajnego marginesu), to są osoby, które nigdy w swoim życiu nie doświadczyły przebaczenia i miłości. Miłość i przebaczenie, jakie otrzymujemy w konfesjonale, są pewne, dostępne zawsze, „od ręki”, są niezależne od okoliczności i humorów innych ludzi. Ponadto w ramach spowiedzi młody człowiek otrzymuje możliwość osobistej rozmowy i odniesienia do konkretnych uczynków (czego nie ma w tzw. spowiedzi powszechnej). Nie jest traktowany zbiorowo, anonimowo, ale jako jednostka, co również pozytywnie wpływa na jego poczucie godności.

    7 ZAUFANIE I SZCZEROŚĆ

    Dzieci doskonale pojmują też wartość tajemnicy spowiedzi. Nic ich tak nie zniechęca do mówienia o swoich błędach jak brak poczucia anonimowości lub strach, że o ich słabościach dowiedzą się inni ludzie. Dzieci skarżą się, że czasem powiedziały coś w zaufaniu i tajemnicy rodzicom, nauczycielowi, pedagogowi lub psychologowi w szkole, ale potem o tej rozmowie wiedzieli wszyscy dookoła.

    Tajemnica spowiedzi jest święta i nienaruszalna. Nie ma możliwości, aby kapłan ją złamał. Dzieci dowiadują się o tym już od pierwszych spotkań przygotowujących do spowiedzi.

    Spowiedź dzieci… i spowiedź dorosłych

    Dyskusja o spowiedzi dzieci i młodzieży, jaka obecnie przetacza się przez media, może nam uświadomić, jak wspaniały dar został nam dany przez Boga, ale jednocześnie pokazuje, jak wielkie jest niezrozumienie istoty tego sakramentu wśród dojrzałych katolików, rodziców i, niestety, także niektórych kapłanów.

    I choć słusznie katolicy oburzają się na kolejną próbę ograniczania ich konstytucyjnych praw wychowywania dzieci w zgodzie z własną wiarą, należy jednak zapytać, co nas powinno bardziej gorszyć: czy apel antyklerykałów o ograniczenie prawa do spowiedzi dzieci, czy raczej brak praktyk u wielu rodziców, którzy przez całe miesiące lub lata nie dają swoim dzieciom osobistego przykładu regularnego korzystania z łask sakramentów świętych?

    Aleteia.pl

    ***

    Ks. Wojciech Węgrzyniak wypowiedział się na temat zakazu spowiadania dzieci

    Ks. Węgrzyniak o zakazie spowiadania dzieci. "Byłoby to dla nich krzywdzące"

    (fot. depositphotos.com / Wojciech Węgrzyniak / YouTube.com)

    ***

    Ks. Wojciech Węgrzyniak wypowiedział się na temat spowiedzi dzieci. Jak stwierdził, “pierwsza spowiedź może stresować, ale dzieci stresuje też pierwszy dzień w szkole czy klasówka”. Dodał także, że zakaz spowiadania dzieci byłby krzywdzący, ponieważ spowiedź uczy odróżniania dobra od zła i pracy nad sobą.

    • Wojciech Węgrzyniak podkreślił, że spowiedź uczy dzieci odróżniania dobra od zła oraz pracy nad sobą, co czyni zakaz spowiadania dzieci krzywdzącym.
    • Duchowny zaznaczył, że dzieci przygotowują się do spowiedzi przez cały rok szkolny, a lęk przed pierwszą spowiedzią jest naturalny i zwykle mija z czasem.
    • Przygotowanie do spowiedzi obejmuje naukę jej znaczenia, próbne spowiedzi oraz wsparcie pedagogiczne i psychologiczne ze strony księży.
    • Ks. Węgrzyniak zauważył, że rodzice mają prawo wychowywać dzieci w wierze, a spowiedź pozwala im doświadczać wyzwolenia od grzechów i budować relację z Jezusem.

    Zakaz spowiadania dzieci

    Do Sejmu trafiła petycja, której autorzy domagają się uchwalenia zakazu spowiadania osób poniżej 18. roku życia. Według autorów, spowiedź ma być dla dzieci “zdarzeiem traumatycznym”, przed którym nie mogą się obronić.

    Ks. Węgrzyniak przypomniał, że zgodnie z Kodeksem Prawa Kanonicznego “każdy wierny po osiągnięciu wieku rozeznania zobowiązany jest przynajmniej raz w roku wyznać wszystkie swoje grzechy ciężkie”.

    – Oznacza to, że do spowiedzi zobowiązane są osoby, które popełniły grzech ciężki. Teoretycznie więc, jeśli dziecko takiego grzechu nie popełniło, to nie musi się spowiadać – wyjaśnił.

    Dzieci powinny być blisko Boga

    Jednocześnie duchowny zastrzegł, że kanon 913. Kodeksu Prawa Kanonicznego precyzuje, że obowiązkiem katolickich rodziców jest troszczyć się, żeby dzieci “po dojściu do używania rozumu zostały odpowiednio przygotowane i jak najszybciej posiliły się Bożym pokarmem”, a więc przystąpiły do pierwszej Komunii św. W kanonie tym jest również zapis, że do pierwszej Komunii św. można dopuścić dziecko dopiero po uprzedniej sakramentalnej spowiedzi.

    – W Kościele za wiek używania rozumu, czy wiek rozeznania, kiedy dzieci osiągają zdolność rozróżniania między tym, co jest dobre, a co złe, i czym jest grzech, jest granica 7 lat – zaznaczył.

    Przypomniał, że w 2016 r. Konferencja Episkopatu Polski wydała dokument, zgodnie z którym do pierwszej Komunii św. przystępują dzieci w trzeciej klasie szkoły podstawowej, a więc w wieku 9-10 lat.

    Nasze pęknięcia i rany Bóg wypełnił bezcennym kruszcem – złotem swojego wybaczenia, spoiwem swojej miłosiernej, naprawiającej wszystko MIŁOŚCI.

    Jak dodał, zdarzają się przypadki, że na prośbę rodziców i za zgodą księdza odpowiedzialnego za przygotowanie do sakramentu, dzieci są dopuszczane do pierwszej Komunii św. wcześniej lub trochę później. – Rozwój to sprawa indywidualna, więc te reguły nie są sztywne – wyjaśnia.

    Dzieci przygotowują się do pierwszej spowiedzi

    Ks. Węgrzyniak podkreślił, że do pierwszej spowiedzi, która następuje najczęściej w maju, tuż przed pierwszą Komunią św., dzieci przygotowują się przez cały rok szkolny na lekcjach religii. – Katecheci tłumaczą im, jaki jest sens spowiedzi, czym w ogóle jest grzech, informują, jak spowiedź będzie przebiegała, uczą, jak się spowiadać – wymienił.

    Dodał, że często w ramach przygotowania księża organizują próbną spowiedź “na sucho”, czyli bez wyznawania grzechów, po to, by dzieci oswoiły się z całą sytuacją i konfesjonałem. – Tłumaczymy dzieciom, że jeśli ktoś się pomyli wypowiadając formułę spowiedzi albo zapomni wypowiedzieć jakiś grzech, to nic złego się nie stanie, spowiedź i tak będzie ważna – zaznaczył.

    Naturalny lęk przed pierwszą spowiedzią

    Duchowny przyznał, że mimo tych wszystkich starań, pierwszej spowiedzi może towarzyszyć naturalny lęk przed nową sytuacją. – Sądzę jednak, że niektóre dzieci bardziej niż spowiedzią stresują się pójściem po raz pierwszy do szkoły, klasówką czy występem w szkolnym przedstawieniu. Już nie mówiąc o dentyście czy lekarzu. Stres jest częścią życia i nie da się go całkiem wyeliminować zakazując wszystkiego, co może nas zestresować. Sztuką jest uczyć dzieci, jak sobie z tym stresem radzić – ocenił.

    Ponadto – wyjaśnił – lęk przed spowiedzią najczęściej mija wraz z praktykowaniem jej. – Jak ktoś się regularnie spowiada, to już go to nie stresuje – ocenił.

    Ks. Węgrzyniak zapewnił, że do tego, w jaki sposób spowiadać dzieci, księża są dobrze przygotowywani. – W seminariach są zajęcia z pedagogiki i z psychologii, które są w tym dużą pomocą – stwierdził.

    Zaznaczył, że podczas spowiedzi rodzice mogą być obecni w kościele, w zasięgu wzroku dzieci, co też zwiększa poczucie bezpieczeństwa.

    Zakaz spowiedzi byłby krzywdzący dla dzieci

    Zdaniem ks. Węgrzyniaka zakaz spowiedzi byłby dla dzieci krzywdzący. – Dzięki spowiedzi dzieci uczą się odróżniania dobra od zła i pracy nad sobą. Uczymy dzieci zasad ortografii, matematyki, dbania o zdrowie i zasad higieny, dlaczego więc nie możemy ich uczyć moralności, tego, że nie wolno krzywdzić, że warto pomagać? – pytał.

    Zaznaczył, że czasem spowiedź to dla dziecka możliwość porozmawiania z kimś o trudnych problemach czy wątpliwościach. – Czasem dziecko o pewnych rzeczach krępuje się rozmawiać z rodzicami. Łatwiej mu otworzyć się przez nauczycielem czy księdzem. Zwłaszcza, że przy spowiedzi ma sto procent pewności, że to, co powie, nie wyjdzie poza konfesjonał – mówił.

    Pozytywne skutki spowiedzi

    Dodał, że spowiedzi i związanemu z nią odpuszczeniu grzechów często towarzyszy “poczucie lekkości, wyzwolenia, zamknięcia jakiegoś etapu i rozpoczęcia nowego, z czystą kartą, a przede wszystkim z Jezusem, który przez spowiedź staje się z czasem coraz bliższym przyjacielem dziecka”.

    Podkreślił ponadto, że rodzice mają prawo przekazać dzieciom wiarę. Ks. Węgrzyniak przypomniał, że o tym, czy dziecko przystąpi do spowiedzi i do Komunii św. zawsze decydują rodzice, a Kościół nikogo nie zmusza do przystępowania do sakramentów. “W 2023 r. było w Polsce 372 tys. urodzeń i 367 tys. chrztów. I to rodzice z własnej woli przynieśli te dzieci do Kościoła i poprosili o chrzest. Dlaczego ktoś chce pozbawić ich prawa do wychowania tych dzieci w wierze, którą sami wybrali?” – pytał.

    Deon.pl

    ***

    Jakby piekło się wściekło

    Udręki, jakie ludzie zgotowali sobie w XX wieku, miały w sobie coś mistycznego. Bez uwzględnienia kryteriów duchowych nie da się tego zrozumieć.

    Sowieccy żołnierze w 1925 r. wynoszą wyposażenie Monasteru Simonowskiego w Moskwie – prawosławnego klasztoru założonego w XIV wieku.

    SMOLBATTLE.RU

    ***

    Mroźną nocą z 24 na 25 stycznia 1938 roku nad pogrążoną we śnie Europą zaczęło jarzyć się czerwone światło. Płonąca na północnym niebie kurtyna oświetliła wsie i miasta, nadając wszystkiemu krwawą barwę.

    Nazajutrz obserwatoria astronomiczne w różnych częściach świata informowały, że nocne światło było wynikiem powstania wyjątkowo silnej zorzy polarnej. Łucja, jedyna żyjąca wizjonerka z Fatimy, wiedziała, co to znaczy: nadchodziła kolejna wojna, jeszcze straszniejsza od poprzedniej.

    Nieznane światło

    Przenieśmy się wstecz o 21 lat. Był 13 lipca 1917 roku. Od trzech lat trwała wielka wojna, angażująca niemal cały świat w mordercze zmagania monstrualnych armii. 2 tysiące kilometrów na południowy zachód od koszmarnej linii okopów frontu zachodniego, w której ludzie urządzili sobie ziemskie piekło, troje dzieci zobaczyło piekło nadprzyrodzone. Matka Boża pokazała pastuszkom z Fatimy wizję potwornej rzeczywistości, „jakby morze ognia”, w którym wieczną karę ponoszą ci, którzy konsekwentnie i do końca odrzucali Boże miłosierdzie.

    Wizja w najwyższym stopniu przeraziła dzieci, ale jednocześnie wzbudziła w nich determinację, żeby bez ustanku wypraszać dla grzeszników miłosierdzie Boże i pokutować za nich. O to też prosiła Niepokalana. Wezwała do poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu i do Komunii św. wynagradzającej w pierwsze soboty miesiąca.

    „Wojna zmierza ku końcowi. Lecz jeżeli ludzie nie przestaną obrażać Boga, wybuchnie druga, jeszcze gorsza, w czasie panowania Piusa XI” – ostrzegła. Padły też zagadkowe słowa: „Gdy zobaczycie noc rozświetloną nieznanym światłem, wiedzcie, że jest to wielki znak, który da wam Bóg, iż nadchodzi kara dla świata za jego zbrodnie w postaci wojny, głodu i prześladowania Kościoła oraz Ojca Świętego”.

    Wizja piekła i przytoczone słowa Maryi wchodzą w skład pierwszej i drugiej części tzw. tajemnicy fatimskiej, której dzieci miały na razie nie wyjawiać. W 1941 roku, za zgodą Matki Bożej i na polecenie biskupa Leirii, spisała je Łucja. Niebawem też zostały ujawnione. Trzecia tajemnica została spisana w 1944 roku i upubliczniona dopiero w roku 2000.

    To zapowiada wiele krwi

    Tajemnicze światło pojawiło się jeszcze raz, tuż przed wybuchem II wojny światowej, po drugiej w nocy 22 sierpnia 1939 roku. Zjawisko obserwował główny sprawca nadchodzącej wielkiej rzezi, Adolf Hitler, spędzający czas w swojej alpejskiej rezydencji Berghof. Źle sypiał, więc zwykle kładł się dopiero nad ranem. Okoliczności tamtej sierpniowej nocy opisał w swoich wspomnieniach współpracownik Führera Albert Speer, architekt, a później minister zbrojeń Rzeszy. „Staliśmy z Hitlerem na tarasie Berghofu i podziwialiśmy rzadkie zjawisko. Wyjątkowo jaskrawa zorza polarna przez całą godzinę zalewała czerwonym światłem położony po przeciwnej stronie legendarny Untersberg, podczas gdy niebo grało wszystkimi kolorami tęczy. Ostatni akt »Zmierzchu bogów« nie mógłby się rozgrywać w efektowniejszej scenerii. Nasze twarze i ręce były nienaturalnie zabarwione na czerwono. Widowisko to wywołało nastrój dziwnej zadumy” – wspominał Speer. Wtem Hitler, zwracając się do jednego ze swych adiutantów, powiedział: „To zapowiada wiele krwi. Tym razem nie obejdzie się bez użycia siły”.

    Następnego dnia nazistowska gazeta „Volkischer Beobachter” donosiła: „We wtorek rano (22.8), począwszy od godz. 2.45, w obserwatorium astronomicznym Sonnenberg obserwowano na północno-zachodniej i północnej części nieba bardzo silną zorzę polarną”.

    Marksistowskie żądło

    Dziesięć dni później niemieckie dywizje runęły na Polskę. 17 września z drugiej strony wkroczyła Armia Czerwona. Zaczęła się wojna, która już wkrótce rzeczywiście okazała się jeszcze gorsza od poprzedniej. O ile w pierwszej wojnie ginęli głównie żołnierze, o tyle tym razem mordowano także cywilów – metodycznie i na skalę przemysłową. Udręczone narody doświadczyły bestialstw, które, wydawałoby się, nie są już możliwe w „nowoczesnym społeczeństwie”. A jednak XX wiek, który zaczął się w okresie zwanym piękną epoką, okazał się czasem ludobójstwa o niewyobrażalnych rozmiarach.

    Gdy po sześciu latach ustały walki, okazało się, że wojna pochłonęła życie ponad 55 milionów ludzi, z czego większość stanowili bezbronni mieszkańcy miast i wsi.

    Koniec wojny nie oznaczał jednak końca czasu wielkiego ucisku. To także zapowiedziała Maryja w Fatimie: „Jeżeli ludzie me życzenia spełnią, Rosja nawróci się i zapanuje pokój. Jeżeli nie, Rosja rozszerzy swoje błędne nauki po świecie, wywołując wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpieć, wiele narodów zostanie zniszczonych”.

    Słowa te wybrzmiały w chwili, gdy Rosja zaczynała pogrążać się w ogniu rewolucji bolszewickiej. Błędną nauką okazał się komunizm, który po I wojnie sterroryzował całą Rosję, a po II wojnie zawładnął państwami ościennymi, sięgając swoimi wpływami w różne części świata. Wspólną cechą wszystkich reżimów komunistycznych, które jak zaraza opanowały wiele państw, była nienawiść do religii.

    Wydawany w Związku Sowieckim dziennik „Bezbożnik przy pracy” z 1929 r.; Robotnicy wyrzucają „Spasa”, czyli Zbawiciela, i rozbijają cerkiewny dzwon.

    Wydawany w Związku Sowieckim dziennik „Bezbożnik przy pracy” z 1929 r.; Robotnicy wyrzucają „Spasa”, czyli Zbawiciela, i rozbijają cerkiewny dzwon.
    SMOLBATTLE.RU

    ***

    „Nienawidzę wszystkich bogów, ponieważ istnienie jakiegokolwiek boga jest tym, co ogranicza człowieka i jego ludzką zdolność myślenia, ludzką zdolność działania i tak naprawdę jest czymś, co nas pęta i czyni z nas niewolników” – pisał Marks. Komuniści, w myśl tezy niemieckiego filozofa o religii jako „opium ludu”, bezwzględnie niszczyli wszelkie przejawy religijności. W chwili wybuchu rewolucji październikowej w 1917 roku rosyjska Cerkiew liczyła ponad 110 milionów wiernych. Duchownych prawosławnych było 65 tys., a mnichów i mniszek 90 tys. Po ziemi rosyjskiej rozsianych było 48 tysięcy cerkwi parafialnych. Cała ta potęga została w dwie dekady niemal całkowicie unicestwiona. U progu II wojny światowej duchownych było już tylko 5665. Obiektów sakralnych ocalało jedynie tysiąc. Kto zachował wiarę, ten skrzętnie ją ukrywał, żeby nie stracić życia.

    Symbole rewolucji – sierp i młot, czerwona gwiazda – oraz zdjęcia bolszewickich przywódców, w tym Lenina – w świątyni, w miejscu usuniętych wizerunków Jezusa i świętych.

    Symbole rewolucji – sierp i młot, czerwona gwiazda – oraz zdjęcia bolszewickich przywódców, w tym Lenina – w świątyni, w miejscu usuniętych wizerunków Jezusa i świętych.
    SMOLBATTLE.RU

    ***

    Jako że natura nie znosi próżni, komunizm zaczął sakralizować własne bożki, którymi stali się przywódcy czerwonych państw. Ich kult, tyleż karykaturalny, co przerażający, był przeciwieństwem kultu prawdziwego Boga. Terror, zastraszenie połączone z przymusowym uwielbieniem – wszystko to na niespotykaną skalę zaczęło się w Związku Sowieckim, a później rozlało się na Chiny i inne kraje. Przymusowej ateizacji doświadczyły też państwa „demokracji ludowej”, które, jak Polska, po wojnie znalazły się w strefie sowieckiej. Polacy, dzięki wyjątkowo silnemu katolicyzmowi, nie pozwolili komunistom podporządkować sobie Kościoła, ale sąsiednie państwa nie miały już takiego szczęścia. W Czechosłowacji biskupi zostali internowani, zakony rozwiązane, Kościół stracił wszystkie szkoły, zakazano działalności wszystkim organizacjom kościelnym, zamknięto większość pism katolickich. Duchowni zostali poddani ścisłej kontroli, z cenzurą kazań i wydawaniem zgody na odprawianie nabożeństw. Księża szli do więzień na przykład za duszpasterstwo, na które nie mieli zgody.

    Coraz silniejsze zaciskanie pętli przepisów miało docelowo całkowicie zdusić chrześcijaństwo, co w pewnej mierze przyniosło skutek w postaci wyjałowienia duchowego w społeczeństwach niektórych państw.

    Czy to nawrócenie?

    „Na koniec zatriumfuje moje Niepokalane Serce. Ojciec Święty poświęci mi Rosję, która się nawróci, a dla świata nastanie okres pokoju” – mówiła Maryja w Fatimie.

    Znaczące, że Jan Paweł II padł pod kulami zamachowca w rocznicę pierwszego objawienia fatimskiego – 13 maja 1981 roku. Rok później był już w Fatimie, żeby podziękować Maryi za cudowne ocalenie. 25 marca 1984 roku, w uroczystość Zwiastowania Pańskiego, poświęcił Rosję i całą ludzkość Niepokalanemu Sercu Maryi.

    Wkrótce zaczął się rozpadać Związek Radziecki. Polska, jako pierwszy z krajów rządzonych przez komunistów, w 1989 roku odzyskała niepodległość. Po niej jarzmo niewoli zaczęły zrzucać kolejne kraje. W każdym z nich natychmiast też przywracano wolność religijną.

    W uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, 8 grudnia 1990 roku, przywódcy istniejących jeszcze republik sowieckich podpisali „układ białowieski” o likwidacji Związku Radzieckiego. Wszystko te wydarzenia przebiegały nieomal bez rozlewu krwi, choć jeszcze kilka lat wcześniej wydawało się to niemożliwe.

    Czy Rosja to dziś kraj nawrócony? Choć wolność religii została tam przywrócona, w świetle agresji na Ukrainę i powszechnego przyzwolenia na to rosyjskiego społeczeństwa można mieć wątpliwości. Znów, jak za cara, religia staje się tam narzędziem władzy. Nawrócenie jednak nigdy nie jest procesem zakończonym ani – dopóki toczy się życie – nieodwracalnym. Widać to także w państwach cywilizacji zachodniej, które dziś, jak się zdaje, raczej wywracają się niż nawracają. Trudno się temu jednak dziwić – podobno ludzki egoizm umiera trzy godziny po śmierci właściciela.

    Jedno pozostaje faktem: taka systemowa nienawiść wobec religii i zajadłość w walce z nią, jaką przyniósł komunizm, już się nie powtórzyła. Choć Rosja wciąż sieje niepokoje i wzmaga zamęt, to Związek Radziecki – „mistyczne ciało szatana” (określenie sługi Bożego ks. Franciszka Blachnickiego) – utracił już swoją moc „rozszerzania błędów” natury duchowej. A te są najgorsze, bo zabijają nie tylko ciało.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ***

    Życiorys tego księdza to gotowy materiał na film sensacyjny!

    O. Walter Ciszek SJ

    Father Walter J. Ciszek, S.J. | Facebook

    ***

    Jego życiorys to gotowy materiał na film sensacyjny. Młody kapłan – więziony na Łubiance, piętnaście lat w obozach pracy – spędza w sowieckiej Rosji dwadzieścia trzy lata swojego życia. W 1963 r., po wynegocjowanej przez prezydenta Johna F. Kennedy’ego wymianie na rosyjskiego agenta, wraca do USA. Nigdy nie żałuje, że zgłosił się do pracy misyjnej w Rosji. Jezuita, sługa Boży ks. Walter Ciszek, kapłan, którego trzeba znać.

    Lubił… uliczne bójki

    Urodził się w 1904 r. w USA, w wielodzietnej rodzinie polskich emigrantów. Dorastał w Shenandoah, lubił uliczne bójki i sprawiał niemałe problemy wychowawcze. Jego decyzja o zostaniu księdzem wywołała w rodzicach szok. W wieku 24 lat Walter Ciszek dopiął swego i wstąpił do seminarium. Silny i wysportowany rzucił się w wir duchowej formacji, pościł o chlebie i wodzie. Jednocześnie dbał o kondycję fizyczną. 

    Musiałem być twardy. Wstawałem o czwartej trzydzieści rano, żeby przebiec pięć mil wokół jeziora na terenie seminarium, albo pływałem w listopadzie, kiedy jezioro było niewiele lepsze od zamarzniętego. Nadal nie mogłem znieść myśli, że ktoś mógłby zrobić coś, czego ja nie potrafiłem, więc pewnego roku w Wielkim Poście jadłem tylko chleb i wodę przez czterdzieści dni – innego roku w ogóle nie jadłem mięsa przez cały rok – tylko po to, żeby sprawdzić, czy dam radę – wspominał.

    Pewnego dnia usłyszał o św. Stanisławie Kostce, jezuicie, który pieszo poszedł z Wiednia do Rzymu. Był zachwycony! Taki święty, z krwi i kości, mężny i odważny, był dla niego inspiracją. Wstąpił do jezuitów i w czasie nowicjatu usłyszał list Piusa XI, w którym papież wzywał wszystkich seminarzystów, a szczególnie jezuitów, do podjęcia pracy misyjnej w Rosji. „Było to dla mnie jakby bezpośrednie wezwanie od Boga. Wiedziałem, że muszę zgłosić się na tę misję” – napisał po latach. Rosja stała się jego przeznaczeniem.

    Rosja przyszła do niego sama

    Zgłosił się i rozpoczął misjonarskie studia w Collegium Russicum w Rzymie. W 1937 r. przyjął święcenia kapłańskie i był gotowy do wyjazdu, żył na walizkach. Niestety, przeniknięcie do sowieckiej, ateistycznej Rosji nie było łatwe. Generał jezuitów, o. Ledóchowski skierował go do pracy w polskiej parafii w Albertynie (dziś Białoruś). Pojechał, a 17 września 1939 r. Rosja „przyszła” do niego sama. 

    Wiara jest jak ciemny tunel: Bóg daje nam Światło, abyśmy szli krok po kroku. Światło nie jest nam dane, abyśmy widzieli koniec tunelu

    W 1940 r. zgłosił się jako robotnik do pracy na Uralu i razem z innym zakonnikiem wyjechał tam na podstawie fałszywego paszportu. Dopiero po latach dowiedział się, że już wtedy został zdradzony. Był obserwowany i uznawany przez sowietów za watykańskiego szpiega. Wiedzieli o nim wszystko, tylko on nie wiedział, że wiedzą. W 1941 r. został aresztowany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Watykanu. Przetrzymywano go w więzieniach NKWD w Permie, Łubiance i Butyrkach łącznie przez pięć lat a w obozach pracy na Syberii przez piętnaście lat. „W chwilach zniechęcenia pocieszałem się myślą o Bożej Opatrzności i Jego wszechmocy. Składałem siebie samego i moją przyszłość w Jego ręce i żyłem dalej” – mówił. 

    Na nieludzkiej ziemi doświadczył wszystkiego – głodu, zamarzania ciała, chorób, wszy, ludzkiej bezwzględności, ateizmu i pragnienia Boga, bezradności i paraliżującego lęku. Jakimś cudem nie doświadczył utraty wiary. Mszę odprawiał w baraku, albo w lesie – zawsze po kryjomu, z narażeniem życia. Spowiadał, bo ci, którzy pragnęli Boga, obecność kapłana przyjmowali jako dowód Jego pamięci o człowieku na ziemi rządzonej przez szatanów.

    Łubianka i noc w duszy

    Jednak to nie praca w nieludzkich warunkach Syberii była dla o. Ciszka najtrudniejszym doświadczeniem misji w Rosji. Najcięższy egzamin, bo z ocalania nadziei, zdawał na Łubiance. Pięcioletnia izolacja w białej celi, światło zapalone w dzień i w nocy, brak sztućców, brak rozmów, brak ludzkiego głosu, brak ludzkiego ciepła, dotyku, uśmiechu i przejmująca, dotkliwa cisza, okazały się być torturami dla jego umysłu i duszy. Cisza była „całkowita i wszechobecna, zdawała się zamykać wokół ciebie i stale ci zagrażać” – pisał. 

    Łubianka, pod wieloma względami, była dla mnie szkołą modlitwy

    Po każdej sesji przesłuchań „bolesne myśli, które wypełniały godziny w mojej cichej celi, zaczęły mieć swój wpływ i podkopywać moje morale”. Wyrywany na przesłuchania, szpikowany narkotykami, oskarżany i torturowany podpinany do elektrod wracał do sterylnego pokoju. Przez pięć lat walczył, by nie popaść w rozpacz. Nie miał pojęcia, jak długą będzie wieziony, ale wierzył, że porządek i rutyna pomogą mu przetrwać. 

    Nie miał zegarka, mimo to ustalił plan dnia – pory wstawania, sprzątania, gimnastyki, czytania i modlitwy. Przed obiadem robił południowy rachunek sumienia i odmawiał Anioł Pański, gdy zegar na Kremlu wybijał dwunastą. Po obiedzie odmawiał trzy różańce, po polsku, po rosyjsku i po łacinie. Potem znów czytał. Po kolacji odmawiał, z pamięci, modlitwy i hymny wieczorne i aż do pory pójścia spać – czytał. Jako więzień miał prawo wypożyczać jedną książkę tygodniowo. 

    „Studia na Łubiance”

    Przez pięć lat przeczytał najważniejsze dzieła literatury rosyjskiej, ale również to, co napisał Lenin. Nazwał ten okres „studiami uniwersyteckimi na Łubiance”. Cisza, w której żył, otworzyła go na Boga. To był jego jedyny Rozmówca, Powiernik, Przyjaciel. To modlitwa uratowała mu życie, choć ciemność Ogrójca trwała niemal pięć lat. 

    Kiedy opuszczał Łubiankę zasadzono mu 15 lat łagru na Syberii. Ale był gotowy do wypełnienia słów Jezusa: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki”. 

    Mogę zaświadczyć na podstawie własnych doświadczeń, szczególnie z moich najciemniejszych godzin na Łubiance, że największe poczucie wolności, wraz z pokojem duszy i trwałym poczuciem bezpieczeństwa, pojawia się, gdy człowiek całkowicie porzuca swoją wolę, aby podążać za wolą Boga – napisał po latach.

    Powrót do domu

    W październiku 1963 r. w zamian za dwóch agentów rosyjskich, którzy zostali ujęci w USA, Związek Radziecki zdecydował się wypuścić dwóch Amerykanów, w tym ks. Ciszka. Trasa powrotu wiodła z Moskwy do Londynu, a stamtąd do Nowego Jorku. Ciszek, który opuszczał swój kraj w 1934 r., gdy wyruszył do Rzymu na studia teologiczne, wracał po dwudziestu dziewięciu latach. Miał 59 lat, wracał z piekła, które jedni ludzie urządzili innym ludziom. 

    W wywiadach, których udzielał po powrocie powtarzał, że przez wszystkie te lata przez ani jeden dzień nie był chory, i że zawsze jakoś udawało mu się posługiwać jako kapłan, czasem odprawiając mszę na pamięć na swojej skrzynce w baraku, albo w głębi lasu na pniu po ściętym drzewie. Nigdy też nie zwątpił w swą siłę i obowiązki kapłańskie. Nigdy nie kwestionował wiary, w której został ochrzczony i wyświęcony, by być drugim Chrystusem. Często prosił też, aby ci, którzy zechcą poznać jego historię, próbowali uchwycić znaczenie tego, co z łaską Bożą wycierpiał i dzięki Komu możliwe było nie popaść w obłęd pod ciężarem tego cierpienia. „Miłość Chrystusowa nie zna granic” – mówił. Na pytanie: Jak udało się to przeżyć? Do końca życia odpowiadał: „Opatrzność Boska”.

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    (strona poświęcona o. Walterowi: www.ciszek.org.)

    ***

    Miłosierdzie bez granic. Jak to się stało, że kult, który jeszcze pół wieku temu był zakazany, rozlał się na cały świat?

    Jak to się stało, że kult, który jeszcze pół wieku temu był zakazany, rozlał się na cały świat, a przesłanie prostej zakonnicy drugiego chóru dotarło na wszystkie kontynenty? I to bez reklamy, marketingu i siły mediów społecznościowych.

    W sanktuarium Miłosierdzia Bożego w El Salvador na wyspie Mindanao. – Filipińska dusza potrzebuje namacalnego kontaktu. Musimy dotknąć, doświadczyć. Wtedy spotkanie z miłosiernym Bogiem staje się dla nas naprawdę ważne – mówią posługujący tu duszpasterze.

    ***

    Nabożeństwo do Bożego Miłosierdzia jest najbardziej dynamicznie rozwijającą się formą obrzędu religijnego w Kościele, a „Dzienniczek” siostry Faustyny stał się najczęściej tłumaczoną polską książką. Nie ma już chyba kraju, w którym nie byłoby obrazu Jezusa Miłosiernego ze słowami: „Jezu, ufam Tobie” w lokalnym języku, a koronkę odmawia się w najodleglejszych zakątkach świata. Dowodzą tego zdjęcia przysyłane przez misjonarzy do Łagiewnik. Na maleńkiej wyspie na Oceanie Indyjskim, gdzie nie dotarła jeszcze cywilizacja, ludzie okryci liśćmi trzymają w rękach różaniec i odmawiają Koronkę do Bożego Miłosierdzia w swoim języku. Z wyprawy na Filipiny wspominam moment, gdy w jednym z banków w Manili próbowałam wymienić pieniądze, kiedy urzędniczka grzecznie mnie przeprosiła i… całe biuro zaczęło odmawiać koronkę. Była 15.00. Koronkę można tam usłyszeć w radiu i telewizji, w centrach handlowych i na promach, gdzie nadawana jest przez głośniki. – Na Filipinach modlitwa koronką w miejscach publicznych jest czymś zupełnie naturalnym – opowiadała Elżbieta Chodźko-Zajko. Jako świecka misjonarka pracowała z mężem na wyspie Mindanao, gdzie marianie głoszą orędzie o  Bożym Miłosierdziu. Właśnie dzięki marianom przesłanie to udało się rozpowszechnić na wszystkich kontynentach.

    Misja ks. Jarzębowskiego

    Pierwszym kapłanem w długim ciągu marianów, którzy stali się apostołami Bożego miłosierdzia, był ks. Józef Jarzębowski. Gdy wybuchła II wojna światowa, dotarł z Warszawy do Wilna, gdzie spotkał ks. Michała Sopoćkę, spowiednika i kierownika duchowego siostry Faustyny, a także kontynuatora jej misji. Otrzymał od niego traktat teologiczny uzasadniający konieczność wprowadzenia do kalendarza liturgicznego święta Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Sopoćko, zachęcony przez prymasa Augusta Hlonda, napisał tę pracę i wydał ją w konspiracyjnych warunkach w nakładzie 500 egzemplarzy. Na pożegnanie poradził marianinowi, by ilekroć będzie w potrzebie, odwoływał się do Jezusa Miłosiernego. Zakonnik posłuchał go i cudem wydostał się z okupowanej przez Sowietów Litwy. Jechał przez całą Rosję i Daleki Wschód z nieważną wizą japońską w paszporcie. Wreszcie udało mu się dotrzeć do Stanów Zjednoczonych. Znalazł się w Stockbridge w stanie Massachusetts, które szybko stało się światowym centrum szerzenia Bożego miłosierdzia. Stamtąd przesłanie to zawędrowało do Korei Południowej, Brazylii, Argentyny, Kamerunu i wielu innych krajów. Oblicza się, że w ciągu pół wieku w Stockbridge wydrukowano ok. 14 mln różnych książek, broszur i obrazków z modlitwami wzywającymi Bożego miłosierdzia. Dzięki ks. Serafinowi Michalence, który przemycił kliszę z „Dzienniczkiem” siostry Faustyny do Rzymu, a potem zawiózł tekst do Stockbridge, ukazało się tam pierwsze wydanie „Dzienniczka” w języku polskim. W 1986 r. Amerykanie przetłumaczyli go na język angielski, dzięki czemu stał się znany w całym świecie anglojęzycznym. W Anglii powstał i do dziś działa mariański Apostolat Miłosierdzia. W 1996 roku „Dzienniczek” przetłumaczono na język hiszpański, co doprowadziło do wielkiego rozwoju kultu w wielu krajach hiszpańskojęzycznych. Pracujący w Boliwii misjonarz mówi, że nie ma tam kościoła, w którym nie byłoby obrazu z napisem „Jezu, ufam Tobie”, a koronka jest jedną z najpopularniejszych modlitw w najbardziej odległych wioskach w Andach. Tylko w USA do Apostolskiego Ruchu Bożego Miłosierdzia należy prawie milion osób. Stowarzyszenie Pomocników Mariańskich szerzy ten kult w krajach misyjnych, rozsyłając książki, ulotki, obrazy z wizerunkiem Jezusa Miłosiernego. W swej misji wykorzystuje też najnowsze technologie, promując Boże miłosierdzie w sieci.

    Kult się szerzy

    Marianów uznaje się za propagatorów Bożego miłosierdzia przez działalność wydawniczą. Pallotynów natomiast można uznać za krzewicieli kultu od strony doktrynalnej. Założyli oni ośrodek apostolstwa nie tylko w Dolinie Miłosierdzia w Częstochowie, ale również we Francji, co przyczyniło się do rozwoju kultu w krajach francuskojęzycznych. Ważną rolę odegrał tu ks. Franciszka Cegiełka, więzień obozów w Sachsenhausen i Dachau. To właśnie tam poznał Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Był też przekonany, że to siostra Faustyna wyprosiła mu powrót do zdrowia i cudowne ocalenie. Podobne doświadczenia mieli też inni pallotyńscy więźniowie obozów koncentracyjnych, dlatego gdy w 1946 roku ich francuska delegatura została przekształcona w regię, doprowadzili do nadania jej tytułu „Miłosierdzia Bożego”. Właśnie pallotyni związani z Francją odegrali ważną rolę w kształtowaniu się teologicznych podstaw kultu Bożego Miłosierdzia. Dla jego potrzeb utworzyli Apostolat Miłosierdzia w Osny i zorganizowali tam centrum tego kultu. Już w latach 50. XX wieku zaczęli też gromadzić materiały związane z życiem i duchowością siostry Faustyny, z myślą o ewentualnym procesie beatyfikacyjnym.

    Amerykańscy żołnierze otrzymane w Narodowym Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Stockbrige obrazki Jezusa Miłosiernego zabrali ze sobą na Daleki Wschód. Szukający w USA lepszego życia i źródeł dochodu emigranci z różnych zakątków świata wysyłali pozostawionym w ojczyźnie bliskim nie tylko zarobione pieniądze, lecz także materiały dotyczące Bożego miłosierdzia. – W 1958 roku, kiedy istniał zakaz rozpowszechniania „Dzienniczka”, Filipińczycy dostawali z USA ulotki z obrazem Jezusa Miłosiernego i opisem objawienia. W obiegu były też kopie książeczki z koronką – mówił mi ks. Josefino Ramirez, odpowiedzialny za filipińskie ośrodki Apostolatu Miłosierdzia.

    Do rozpowszechnienia tego kultu przyczynili się również misjonarze. Bez Jezusa Miłosiernego pracy na misjach nie wyobrażał sobie ks. Stanisław Urbaniak. Jest jedynym polskim misjonarzem, który przeżył w Rwandzie sto dni ludobójstwa. Trzy lata przed tą tragedią powiesił w kościele w Ruhango obraz Jezusa Miłosiernego i – jak opowiadał – wszystko, co się później wydarzyło, było konsekwencją tego gestu. Na terenie parafii nikt nie zginął, a ludzie z grupy modlitewnej, do której należeli zarówno Hutu, jak i prześladowani Tutsi, pomagali potrzebującym. Po ludobójstwie powstało tam centrum Jezusa Miłosiernego z wieczystą adoracją, które jest miejscem pojednania i przebaczenia. Dokonało się tam wiele uzdrowień. Na Święto Miłosierdzia przybywa w to miejsce ponad 60 tys. ludzi z okolicznych krajów.

    Jezus spełnia obietnice

    Święto Miłosierdzia Bożego jest bardzo uroczyście obchodzone w sanktuarium w Atoku. Ksiądz Franciszek Filipiec, który jest tu rektorem, opowiada, że tego dnia z czterech stron Kamerunu przybywają piesze pielgrzymki. Święto ogłaszają tam-tamy, nawołując rytmicznie: „Chodźcie tu, Bóg jest miłosierny”. W czasie prowadzonej po powstaniu sanktuarium ewangelizacji w wielu domach wieszano krzyże i obrazy Jezusa, a ściągano amulety. Wszystkie wioski diecezji zostały zawierzone Bożemu Miłosierdziu. Ludzie mówili: przyszli księża, a uciekli czarownicy. Misjonarz opowiada, że na jego oczach spełniają się obietnice Chrystusa, który zapowiedział s. Faustynie, że ten, kto ufa Jego miłosierdziu, nie umrze bez pojednania.

    Podobne świadectwo słyszałam w Manili od ks. Mariusza Jarząbka. Marianin jechał taksówką, gdy ujrzał, że idący skrajem chodnika mężczyzna upadł. Kazał zatrzymać samochód i podszedł do leżącego. Ten, widząc koloratkę, poprosił o spowiedź. Po chwili umarł. Okazało się, że był on znanym propagatorem pierwszych piątków miesiąca i kultu Jezusa Miłosiernego. Następnego dnia filipińskie gazety pisały, że „Bóg przysłał misjonarza z Polski, by ten, który był Apostołem Bożego Miłosierdzia, nie umarł bez pojednania”.

    Beata Zajączkowska/Gość Niedzielny

    ***

    Koronka do siedmiu boleści Matki Bożej. Nieobjawiona, ale chciana przez Maryję

    SORROWS

    Lawrence OP CC BY-NC 2.0

    ***

    Świętej Elżbiecie z Hesji sam Pan Jezus miał objawić obietnice związane z tą koronką. O jej odmawianiu przypomniała Matka Boża podczas objawień w rwandyjskim Kibeho. Tam też prosiła, by odmawiać ją w dwa określone dni tygodnia.

    Kiedyś Kościół obchodził w ciągu roku liturgicznego aż dwa święta związane z cierpieniem Maryi. Pierwsze z nich narodziło się w Kolonii, w roku 1423 i ustanowiono je celem zadośćuczynienia za profanacje, jakich dokonywali husyci. Obchodzono je w piątek trzeciego tygodnia wielkanocnego.

    Trzy wieki później papież Benedykt XIII upowszechnił je w całym Kościele jako święto Matki Bożej Bolesnej, przenosząc jednocześnie jego obchód na piątek przed Niedzielą Palmową, jako że jego pasyjna treść bardziej pasowała do okresu Wielkiego Postu niż czasu wielkanocnego. Znikło ono z kalendarza wraz z reformą liturgiczną ostatniego Soboru.

    Drugie święto narodziło się z pobożności powstałego w XIII wieku zakonu serwitów (Sług Najświętszej Maryi Panny). Jego treść miało stanowić rozważanie wydarzeń i momentów szczególnego cierpienia Matki Bożej w historii zbawienia. Święto Siedmiu Boleści Maryi zaczęło zyskiwać coraz większą popularność mniej więcej w XVII wieku. W 1814 roku papież Pius VII zdecydował, że będzie je obchodził cały Kościół powszechny w trzecią niedzielę września.

    Pius X przeniósł ten obchód na 15 września, a więc dzień po święcie Podwyższenia Krzyża. W wyniku ostatniej reformy liturgicznej przejęło one nazwę zlikwidowanego święta wielkopostnego, a więc Matki Bożej Bolesnej.

    Z tym drugim świętem wiąże się także (pochodząca najpewniej również od serwitów) Koronka do siedmiu boleści Maryi. Zatwierdził ją papież Benedykt XIII w 1724 roku. Kolejni papieże wiązali z odmawianiem tej modlitwy odpusty.

    Przypominał o niej św. Alfons Maria Liguori w swoim dziele „O łaskach Matki Najświętszej”, a św. Elżbiecie z Hesji sam Pan Jezus miał objawić obietnice związane z jej odmawianiem: łaskę odprawienia pokuty za wszystkie grzechy jeszcze przed śmiercią; szczególną opiekę Bożą w utrapieniach i w chwili śmierci; dar szczególnej duchowej pamięci o Męce Pańskiej i nagrodę za tąż pamięć; nadzwyczajną opiekę Matki Bożej i łaskę bycia prowadzonym przez nią w życiu.

    Ciekawe jest to, że modlitwa ta nie została co prawda – w przeciwieństwie do wielu innych podobnych – podyktowana podczas jakiegokolwiek objawienia, czy wizji któremuś ze świętych, ale o jej odmawianiu przypomniała i prosiła o nie Matka Boża podczas objawień w rwandyjskim Kibeho w latach 1981-1983. Są to pierwsze objawienia Maryjne uznane oficjalnie przez Kościół w XXI wieku – uznał je biskup diecezji Gikongoro.

    31 maja 1981 roku w Kibeho Maryja miała powiedzieć jednej z wizjonerek: „To o co was proszę, to pokuta. Chcę jedynie skruchy. Jeżeli będziecie odmawiać Koronkę do siedmiu boleści, rozważając ją, otrzymacie moc, by naprawdę żałować. Dziś wielu ludzi w ogóle nie umie prosić o przebaczenie. Nadal krzyżują mego Syna. Dlatego chciałam was przestrzec”.

    Maryja prosiła jeszcze, by wizjonerka powiedziała o tym całemu światu i zapewniała: „Jeśli będziecie odmawiać ten różaniec, rozważając go, znajdziecie w sobie siłę, by wrócić do Boga”.

    Taki właśnie jest sens tej modlitwy. Nie ma ona zastąpić tradycyjnego różańca, ale pomóc nam uświadomić sobie swoje grzechy i uprosić duchowe siły potrzebne do nawrócenia, wyjścia z grzechów i przemiany życia.

    Matka Boża prosiła, by odmawiać Koronkę do jej siedmiu boleści przede wszystkim we wtorki (dzień objawień w Kibeho) i piątki (dzień męki i śmierci Jezusa).

    W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen.

    Wierzę w Boga…

    W tym miejscu warto krótko, własnymi słowami poprosić Maryję, aby pomogła nam modlić się gorliwie i w skupieniu, abyśmy wniknęli i podzielili z Nią Jej ból.

    Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Łk 2, 34-35. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi wywołany zapowiedzią starca Symeona, że Jej duszę przeszyje miecz z powodu odrzucenia z jakim spotka się Jezus. Prosimy o łaskę wierności Chrystusowi i poddania się woli Bożej.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść druga: Ucieczka do Egiptu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Mt 2, 13-15. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi spowodowany obawą o życie małego Jezusa i koniecznością ucieczki do obcego kraju. Prosimy o łaskę wsłuchania się w głos Boga i słowo, które do nas kieruje, abyśmy umieli z Bożej perspektywy widzieć wydarzenia naszego życia.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść trzecia: Poszukiwanie Pana Jezusa, który pozostał w świątyni

    Można przeczytać fragment Ewangelii: Łk 2, 41-50. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi spowodowany zaginięciem Jezusa, strachem o Jego los i tęsknotą za Nim oraz niezrozumieniem Jego trudnej odpowiedzi. Prosimy o łaskę tęsknoty za Jezusem – za modlitwą, sakramentami, Słowem Bożym.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść czwarta: Spotkanie Pana Jezusa dźwigającego krzyż

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 16-18. 25-27. W tej tajemnicy rozważamy spotkanie Jezusa z Maryją podczas Jego Drogi Krzyżowej czy też szerzej: Jej wierną obecność przy Synu podczas Jego męki i Jej udział w Jego cierpieniach. Prosimy o łaskę cierpliwego znoszenia cierpień, krzywd, przykrości, upokorzeń, wszystkich naszych życiowych krzyżów.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść piąta: Śmierć Pana Jezusa na krzyżu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 28-30. W tej tajemnicy rozważamy ból Maryi w momencie śmierci Jezusa. Prosimy szczególnie o łaskę „śmierci dla grzechu” – zerwania z jakimkolwiek grzechem, nawet najmniejszym.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść szósta: Złożenie martwego ciała Jezusa w ramiona Matki

    W tej tajemnicy rozważamy moment nieopisany przez ewangelistów, ale słusznie „zakładany” przez pobożność chrześcijańską: chwilę (jak długą?), w której pozwolono Maryi pochylić się nad martwym ciałem Syna, objąć je, utulić. Prosimy szczególnie o łaskę prawdziwego, doskonałego żalu za grzechy i owocnej pokuty.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Boleść siódma: Złożenie Pana Jezusa do grobu

    Można przeczytać fragment Ewangelii: J 19, 38-42. Rozważamy w tej tajemnicy ból Maryi podczas złożenia ciała Jezusa w grobie (także ten związany z pośpiechem w jakim się to dokonało i niedopełnieniem wszystkich zwyczajów pogrzebowych Izraela). Prosimy o dar dobrej, szczęśliwej śmierci w stanie łaski uświęcającej dla nas samych, naszych bliskich i umierających w tej godzinie.

    Ojcze nasz…

    7 razy Zdrowaś, Maryjo…

    Chwała Ojcu…

    Na koniec, dla uczczenia łez wylanych przez Maryję odmawiamy jeszcze trzy razy Zdrowaś, Maryjo…

    Michał Lubowicki /Aleteia.pl

    ***

    Przesłanie dla Polski objawienia Maryi w Kibeho

    fot. Screenshot – YouTube

    ***

    Przesłanie dla Polski objawienia Maryi w Kibeho

    Objawienia Najświętszej Dziewicy Maryi w Kibeho

    Ludowa pobożność w Kościele katolickim zawsze i wszędzie interesowała się nadzwyczajnymi zjawiskami i wydarzeniami, które często mają związek z objawieniami zwanymi „prywatnymi”, dla odróżnienia ich od pozytywnego i ostatecznego Objawienia danego przez Jezusa Chrystusa. Objawienia prywatne dotyczą szczególnie pobożności maryjnej i mają swoje „orędzia”, nawet jeśli wykraczają poza te ramy. Może się zdarzyć, że pewne „objawienia” zostają uznane przez władzę kościelną. Tak jest na przykład w przypadku
    objawień, które miały miejsce w Lourdes we Francji, w Fatimie w Portugalii czy w Banneaux w Belgii. Zostały one uznane, jednak nie należą do depozytu wiary. Żaden chrześcijanin nie musi więc w nie wierzyć; jednak wymaga się od niego, by wykazał się szacunkiem wobec tych, którzy w nie wierzą.

    Taka sytuacja dotyczy również objawień w Kibeho w Rwandzie, uznanych przez Kościół 29 czerwca 2001 r. Mając to na uwadze, chcielibyśmy w niniejszym rozdziale, dając zarys zdarzeń, ukazać drogę, która doprowadziła do uznania wspomnianych objawień, przedstawić elementy orędzia z Kibeho, a w końcu powiedzieć o trzech uznanych przez Kościół widzących; wszystko po to, by zachęcić czytelnika do zebrania większej ilości informacji na ten temat.

    Elementy orędzia Matki Bożej z Kibeho

    Wśród faktów, które powinny służyć za wsparcie wiarygodności objawień w Kibeho, jednym z najważniejszych jest niewątpliwie treść „dialogów” widzących, jakość orędzia.

    Oczywiście objawień w Kibeho było wiele i bardzo rozciągnęły się w czasie; ale elementy składowe orędzia z Kibeho zostały wyjawione w ciągu dwóch pierwszych lat objawień, to znaczy przed końcem 1983 r. Po tej dacie nie pojawiło się nic oryginalnego, raczej powtórki i próby streszczeń. Dziewica przekazuje widzącym odrębne, ale nie przeciwstawne orędzia; można w nich łatwo rozpoznać wiele wspólnych punktów. Ograniczymy się tutaj do krótkiego zarysu. Mówiąc w skrócie, bez kopiowania słów każdej widzącej, orędzie z Kibeho mogłoby się sprowadzić do następujących tematów:

    1˚. Pilne wezwanie do skruchy i przemiany serc: „Okażcie skruchę, żałujcie za grzechy, żałujcie za grzechy!”. „Nawróćcie się, kiedy jest jeszcze na to czas”.

    2˚. Diagnoza moralnego stanu świata: „Świat ma się bardzo źle” („Ngo isi imeze nabi cyane”). „Świat działa na własną zgubę, wkrótce wpadnie w otchłań („Ngo isi igiye kugwa mu rwobo”), to znaczy pogrąży się w niezliczonych i nieustających nieszczęściach”. „Świat buntuje się przeciwko Bogu, (ubu isi yarigometse), popełnia za dużo grzechów; nie ma miłości ani pokoju”. „Jeśli nie okażecie skruchy i nie przemienicie waszych serc, wszyscy wpadniecie w otchłań”.

    3˚. Głęboki smutek Dziewicy Maryi: Widzące mówią, że widziały jak płakała 15 sierpnia 1982 r. Matka Słowa bardzo się martwi brakiem wiary ludzi i ich zatwardziałością w grzechu. Skarży się na nasze złe zachowanie, które charakteryzuje rozwiązłość obyczajów, upodobanie do zła, ciągły brak posłuchu dla Przykazań Bożych.

    4˚. „Wiara i brak wiary przyjdą niepostrzeżenie”. (Ngo ukwemera n’ubuhakanyi bizaza mu mayeri). To jedno z tajemniczych zdań, które Maryja powiedziała Alphonsine więcej niż raz w początkach objawień, z prośbą, by je powtórzyć ludziom.

    5˚. Zbawcze cierpienie: Ten temat jest jednym z najważniejszych w historii objawień w Kibeho, zwłaszcza u Nathalie Mukamazimpaka. Dla chrześcijanina cierpienie, zresztą nieuniknione w życiu doczesnym, jest obowiązkową drogą do osiągnięcia chwały niebieskiej. 15 maja 1982 r. Dziewica Maryja powiedziała swoim widzącym, a przede wszystkim Nathalie: „Nikt nie wchodzi do nieba, nie cierpiąc”. Albo jeszcze: „Dziecko Maryi nie rozstaje się z cierpieniem”. Ale cierpienie jest również sposobem na odpokutowanie za grzechy świata i udział w cierpieniach Jezusa i Maryi dla zbawienia świata. Widzący zostali zaproszeni do przeżycia tego orędzia w konkretny sposób, do akceptacji cierpienia z wiarą i radością, do umartwiania się („kwibabaza”) i rezygnacji z przyjemności (kwigomwa) w celu nawrócenia świata. Kibeho jest w ten sposób przypomnieniem miejsca krzyża w życiu chrześcijanina i Kościoła.

    6˚. Módlcie się nieustannie i szczerze:
    Ludzie nie modlą się, a nawet jeśli się modlą, wielu z nich nie robi tego jak należy. Dziewica prosi widzących, aby dużo modlili się za świat, nauczyli innych jak się modlić i modlili się zamiast tych, którzy się nie modlą. Dziewica prosi nas, byśmy modlili się z większą gorliwością i szczerze.

    7˚. Kult Maryi, urzeczywistniany przede wszystkim przez regularne i szczere odmawianie różańca.

    8˚. Różaniec do Siedmiu Boleści Dziewicy Maryi:
    Widząca Marie Claire Mukangango mówi, że otrzymała objawienia na tym różańcu. Dziewica kocha ten różaniec. Znany niegdyś, popadł potem w zapomnienie. Matka Boża z Kibeho pragnie, aby przywrócono mu dobre imię i rozpowszechniono w Kościele. Różaniec do Siedmiu Boleści nie zajmuje wcale miejsca Różańca Świętego.

    9˚. Dziewica Maryja pragnie, aby zbudowano Jej kaplicę na pamiątkę Jej objawienia się w Kibeho. Ten temat sięga do objawienia z 16 stycznia 1982 r. i wielokrotnie powraca tamtego roku z nowymi szczegółami.

    10˚. Módlcie się bez przerwy za Kościół, ponieważ w najbliższym czasie czekają go poważne przykrości. Alphonsine usłyszała to od Dziewicy 15 sierpnia 1983 r. i 28 listopada 1983 r.

    źródło tekstu: http://kibeho-sanctuary.com/Fronda.pl

    ***

    Siedem mieczy boleści Matki Bożej. Czemu aż tyle?

    Wikipedia

    ***

    W sztuce elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy. Co one oznaczają?

    Siedem mieczy boleści

    Imię Jacopone’a da Todi najlepiej na język polski przetłumaczyć jako „Kuba”, tym bardziej, że tak nazwali go bliscy, gdy podjął decyzję o rezygnacji ze światowej kariery i poświęcił życie pokucie i modlitwie. Szalony Kuba – a tak właśnie go nazwano – podjął pokutne życie po śmierci żony, gdy – wedle tradycji – odkrył, że pod drogimi sukniami nosiła włosiennicę, pokutując za jego utracjuszostwo.

    Po wstąpieniu do zakonu franciszkańskiego Jacopone wykazał się wybitnym talentem poetyckim, tak że już za życia uznawany był za mistrza. Obecnie wielu historyków literatury uważa, że obok Dantego jest najwybitniejszym przedstawicielem średniowiecznej poezji włoskiej.

    Spośród wszystkich dzieł da Todi najsłynniejsza jest pieśń Stabat Mater Dolorosa, która – przetłumaczona na wiele języków świata – jest śpiewana w kościołach po dziś dzień. Mater Dolorosa  Matka boleściwa jest tytułem, który przyznajemy Bożej Rodzicielce, chcąc ukazać nasze współczucie z Jej cierpieniem.

    Matka Boleściwa

    Matka Boleściwa jest motywem wielokrotnie wykorzystywanym w sztukach plastycznych, szczególnie w kameralnych dziełach związanych z tak zwanym nurtem devotio moderna. Celem tej „nowej” pobożności było wzbudzenie współczucia modlącej się osoby do umęczonego Chrystusa czy Jego matki. W sztuce takie myślenie zaowocowało szeregiem przedstawień dewocyjnych, które nie ilustrują dosłownie scen biblijnych, ale odnoszą się do Ewangelii, a przede wszystkim Pasji.

    Przykładem może być Pieta, scena ukazująca Maryję trzymającą na kolanach umęczone ciało Syna zdjętego z krzyża. Mimo jej braku w ewangelicznych opisach męki jest ona bardzo prawdopodobna – trudno bowiem założyć, że Matka nie chciałaby się pożegnać z Synem po śmierci.

    Pieta z Lubiąża

    ***

    Pieta z Lubiąża jest przykładem, chciałoby się powiedzieć, doprowadzonej do skrajności ekspresyjności i emocjonalności w sztuce. Cierpienie ukazane jest nie tylko w niezliczonych ranach na ciele Zbawiciela, ale także w pełnych rozpaczy rysach Jego Matki.

    Z kolei w jednym z kościołów w Hohenfeld znajdujemy przedstawienie będące połączeniem zdjęcia z krzyża oraz piety. Jednakże w samym przedstawieniu dostrzegamy nawiązanie do wielu odmiennych przedstawień – z jednej strony widzimy miecz przeszywający serce Matki, z drugiej strony patrzy Ona w górę, jakby ciągle wpatrywała się w wiszącego na krzyżu Syna.

    Pieta z Kościoła w Hohenfeld

    ***

    Mąż boleści

    Ten typ przedstawienia cierpiącej Maryi wynika już jednoznacznie z ewangelicznej opowieści o Jej towarzyszeniu Synowi podczas męki na krzyżu. Jednym z piękniejszych i jednocześnie przepełnionych ekspresją dzieł jest obraz Rogiera van der Weydena. Od średniowiecza aż po czasy współczesne powstał szereg obrazów ukazujących Maryję i Jana pod krzyżem. Z tej pary wyodrębniono postać Maryi – nierzadko ukazywano popiersie Matki Bożej z rękoma złożonymi w geście modlitwy. Bardzo często takie przedstawienia układano w dyptyki wraz z Chrystusem ukazanym w postaci Męża Boleściwego – jak widzimy to na przykład w przepięknym dziele Albrechta Boutsa.

    Chrystus jako mąż boleściwy w dziele Rogiera van der Weydena

    ***

    Ciekawym przykładem przemiany tego malarskiego przedstawienia jest obraz Bolesnej Maryi pędzla El Greca czy Tycjana. Tutaj kobiety są eleganckimi arystokratkami, których ból jest już dyskretny, ale mimo tego nie mniej ekspresyjny.

    Matka Boleściwa, El Greco
    Matka Boleściwa, Tycjan

    ***

    Miecz przeszywający duszę Maryi

    W sztuce ważnym elementem ukazującym cierpienia Maryi jest miecz przeszywający – zgodnie ze słowami Symeona – Jej duszę. W miarę rozwoju pobożnych medytacji jeden miecz zamienił się w siedem mieczy, takich jakie widzimy na wspaniałej rzeźbie z Salamanki czy też na obrazie z opactwa mniszek benedyktynek w Staniątkach.

    Siedem mieczy boleści, figura w Salamance

    ***

    Czym są owe miecze utkwione w sercu Maryi, ukazuje obraz Adriana Isenbrandta, gdzie na scenach otaczających zbolałą Matkę Boga widzimy: ofiarowanie, ucieczkę do Egiptu, odnalezienie w świątyni, drogę krzyżową, ukrzyżowanie, zdjęcie z krzyża oraz złożenie do grobu. Każda z tych scen namawia wiernych do pobożnej medytacji nad Pasją oraz współczucia Matce i Synowi.

    Juliusz Gałkowski /Aleteia.pl

    ***

    Jezus do ks. Dolindo: „Matka Bolesna jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”

    ks. Dolindo Ruotolo o Matce Bożej Bolesnej

    fot. P. Vojtěch Kodet / Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0; Kty68 / Shutterstock

    ***

    Jeśli upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie – podpowiadał ks. Dolindo.

    Niedawno na pogrzebie byłam świadkiem przeszywającej serce sceny. Grabarze zaczęli powoli spuszczać do dołu trumnę z ciałem mojego kolegi. Na jej wieku były umocowane trzy wianuszki z czerwonych różyczek, najmniejszy od trzyletniego synka. Pozostałe, większe – od dwóch starszych.

    Nagle mama Mariusza padła na zabłoconą ziemię na kolana. W geście bezradności, wyciągając ręce ku bezlitośnie zanurzającej się w czeluściach ziemi trumnie, szlochała i wołała: „Boże, oddaj mi synka!”. Żona Mariusza stała obok. Coraz silniej przyciskała do piersi czarno-białą fotografię ukochanego męża. Obie trzęsły się z bólu. Mysterium doloris – tajemnica bolesna. Nawet trębacz zamilkł. Wszyscy – było tam kilkaset osób – bezskutecznie i nieudolnie próbowaliśmy zdusić emocje, wbijając spojrzenia niebo. Serce pękało.

    Dwa dni później w szpitalu dziecięcym czekałam na korytarzu z synem na wyniki badań. Dłużyło się, bo… pielęgniarka za ścianą musiała stwierdzić zgon dziecka. Znowu – serce pękało. I znowu – mysterium doloris.

    Dwa tysiące lat temu, na Golgocie, pod wiszącym na Krzyżu ciałem zmasakrowanego Jezusa, stała Jego Mama. Jej serce pękało. Mysterium doloris.

    Ona to przeszła – śmierć dziecka. Widziała, jak je bezlitośnie katują, jak kolce korony cierniowej przebijają Jego oczy, wbijają się w szyję, jak kawałki mięśni odpadają – zamiast 36, Jezusowi wymierzono ponad 130 batów. A potem trzymała na dłoniach Jego rozszarpane i broczące krwią ciało. „Matka Bolesna – mówi Jezus w czasie lokucji wewnętrznej księdzu Dolindo Ruotolo – jest najcenniejszym skarbem, jaki wam zostawiłem”.

    Siedem boleści Matki Bożej

    Matkę Bożą Bolesną Kościół czci od wieków. Ale to dopiero św. Pius X ustanowił Jej święto na 15 września, po uroczystości Podwyższenia Krzyża Świętego.

    Ten dzień to też imieniny ks. Dolindo. Tata Rafaele nadał takie imię mistykowi właśnie z myślą o Matce Bożej Bolesnej (Dolorosa), a przywołuje ono obraz Matki Bożej Siedmiu Boleści (Madonna dei sette dolori).

    W domu ks. Dolindo stała figurka Madonniny. Należała do jego mamy. Maryja ma na sobie uszytą z czarnego aksamitu suknię, na głowie koronę, a jej twarz jest przykryta czarnym woalem. Oczy wzniesione ku górze, na twarzy maluje się ewidentny rys cierpienia. Lekko uchylone usta, jakby wołały ratunku z nieba. W dłoni trzyma białą chusteczkę, którą ocierała zapewne łzy. Mater Dolorosa jest, obok Matki Bożej Pompejańskiej, jednym z najpopularniejszych wizerunków w Neapolu. W kościołach figura ma jeszcze wbite w serce siedem sztyletów.

    Wyobrażam sobie tę scenę. Jest piękne, słoneczne południe. Na uliczkach Jerozolimy kłębią się tłumy. Maryja niesie w ramionach zawiniątko. Za nią Józef. Niemowlę słodko śpi. Rodzice są szczęśliwi. Wchodzą schodami do świątyni, by zgodnie z żydowskim zwyczajem ofiarować Chłopczyka Bogu. Tego dnia jest tu też Symeon. Starzec podchodzi do pięknej 15-letniej dziewczyny i niespodziewanie ujęty urodą Dziecka, bierze Jej Syna w ramiona. Wyobrażam sobie, że młoda Mama jest nieco spłoszona. Symeon błogosławi Dziecko. „Moje oczy ujrzały zbawienie” – mówi. Po czym otrząsa się ze wzniosłej modlitwy, spogląda w oczy Miriam i zmieniając ton dodaje: „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Co Miriam czuje?

    Proroctwo Symeona uznane jest za pierwsze z siedmiu boleści, mieczy wbitych w serce Maryi. Potem ucieczka z Egiptu, chwile stresu, kiedy mały Jezus zgubił się w świątyni, wreszcie spotkanie na drodze krzyżowej i spojrzenie w twarz broczącego krwią Syna. Potem sama Golgota, a więc moment ukrzyżowania i śmierci. Boleść szósta to chwila zdjęcia z krzyża, a złożenie do grobu Jezusa jest siódmym z bóli Maryi. Ale nie tylko o siedem boleści chodzi w tym święcie.

    Współodkupicielka

    Ten tytuł ostatnio budzi trochę emocji. Wielu kojarzy go z nieuznanymi jeszcze przez Kościół objawieniami Matki Bożej w Amsterdamie. Tam Maryja miała prosić, by ogłoszono dogmat o Współodkupicielce. Tymczasem czcząc Matkę Bożą Bolesną, Kościół od wieków wskazuje na Jej rolę jako Współodkupicielki.

    Piszą o tym ojcowie Kościoła, mówili Leon XIII i Pius IX. A z precyzją napisał św. Pius X. W encyklice Ad Diem Illum Laetissimum o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny papież podkreśla wręcz, że Maryja „zasłużyła na to, aby stać się Odkupicielką upadłej ludzkości”. Pius X pisze te słowa w 1904 roku. W wydanej rok przed śmiercią encyklice papież przywołuje rozważania św. Bonawentury, iż Maryja tak uczestniczyła w cierpieniach Jezusa stojąc pod krzyżem, „że byłoby Jej się wydało nieskończenie lepszym, gdyby mogła wziąć na siebie męki, które przechodził”. A bł. Katarzyna Emmerich zapisuje w swoich wizjach życia Najświętszej Maryi Panny, że Maryja „całym sercem modliła się gorąco, by Jezus dał jej umrzeć wraz z sobą”.

    Ks. Dolindo pisze wręcz o spazmatycznym bólu Maryi na Golgocie. Podkreśla, że Maryja nie była jedynie świadkiem ofiary na krzyżu, tak jak Magdalena czy pozostałe kobiety. „Maryja ofiarę tę wypełniała z Jezusem: podczas gdy tylko Jezus mógł się ofiarować, Ona Jego ofiarowywała i oddawała jako Matka, i w ten sposób niezwykle skutecznie przyjmowała w swoim Niepokalanym Sercu nieskończone wręcz bogactwa, które wytryskiwały z ofiary na krzyżu”.

    Ks. Dolindo nie mówił nigdy o dogmacie o Współodkupicielce. Z przekonaniem pisał o Jej roli współzbawczej, gdyż na Kalwarii przelała się de facto także krew Maryi. Jezus był przecież biologicznie Jej synem.

    Według ks. Dolindo Maryja w czasie porodu Jezusa „nie odczuła żadnego bólu” i odbył się on, zdaniem mistyka, „w ekstazie niewymownej radości”. Natomiast „jeśli chodzi o rodzenie Mistycznego Ciała Pana, to kosztowały Ją bóle kal­waryjskie nie do wypowiedzenia, ponieważ była Współodkupicielką rodzaju ludzkiego”. Ale Jej cierpienie nie skończyło się do dzisiaj…

    I po co to wszystko?

    Mariusz, 50-latek, w maju poszedł na rutynowy zabieg. Zaraz po nim miał jechać na upragnione wakacje do Chorwacji. Ale niespodziewanie wszystko potoczyło się inaczej. Po kilku miesiącach autentycznej kalwarii na szpitalnych oddziałach intensywnej terapii, jego ciało było jak ubiczowane. Odszedł. I co dalej? – pytają jego mama i żona. Jak mają żyć bez ukochanego syna, męża, taty dzieci? I po co to wszystko? Tu na ziemi nie ma odpowiedzi albo jest częściowa, nieudolna. Lepiej czasem jej nie szukać…

    „Ból, cierpienie przygniata człowieka, gdy go dopada. Ale w swoim czasie odnawia ludzkie serce” – pisze ks. Dolindo. To tajemnica. Niewiele z niej rozumiem. Ale czy to właśnie nie na cierpieniu zarówno Jezusa jak i Maryi, Bóg zaczął budować Kościół? „To jest Twój syn, to jest twoja Matka”. Mama Jezusa jest Mater Ecclesiae. Mater Dolorosa.

    Konstytucji dogmatycznej o Kościele Soboru Watykańskiego II znajduję taki zapis: Maryja nie tylko „współcierpiała ze swoim Synem umierającym na krzyżu i współpracowała w dziele Zbawienia”, ale „wzięta do nieba, nie zaprzestała pełnić tej zbawczej roli”.

    W prosty sposób myśl teologiczną ojców soborowych mogą wyjaśnić słowa, jakie ks. Dolindo usłyszał od Maryi. To mocne słowa: „Smutna wizja grzechów zalewających ziemię stawia mnie ponownie pod tym krzyżem, na którym wszyscy zostali odkupieni i za których grzechy Syn mój zapłacił awansem. Grzesznik jest dla mnie obrazem poniżenia i cierpienia, ran Jezusa […]. Ale jestem gotowa przyjąć każdego grzesznika, który do mnie przyjdzie, bo jest moim dzieckiem”.

    Ks. Dolindo dodaje: „Jeśli więc upadniesz lub zwyczajnie nie masz siły i nie widzisz sensu, by iść dalej, bo miażdży cię cierpienie, schowaj się pod płaszczem naszej Mamy Maryi. Ona rozumie każdą łzę, u Niej znajdziesz ukojenie”.

    Joanna Bątkiewicz-Brożek/Aleteia.pl

    Sidła Kusego

    Mówią prześmiewcy, że najlepszym sposobem na pokusę jest ulec jej. A to tak, jakby sposobem na zarazki było zachorować i umrzeć.

    UNSPLASH

    ***

    W niedzielę wieczorem 3 maja 1868 roku św. Jan Bosko opowiedział chłopakom, którymi się opiekował, treść nadprzyrodzonej wizji, jaką miał ostatniej nocy. „Ujrzałem szeroką drogę, piękną i doskonale wybrukowaną. Wzdłuż jej poboczy ciągnął się świetnie utrzymany żywopłot, przeplatany mnóstwem pięknych kwiatów” – opowiadał założyciel salezjanów. Droga wydawała się równa, lecz gdy na nią wszedł ze swoim tajemniczym przewodnikiem, poczuł, że prowadzi w dół. Przypomniał sobie werset z Księgi Syracha: „Droga grzeszników gładka, bez kamieni, lecz u jej końca – przepaść Szeolu”.

    Święty zauważył w pewnej chwili, że tą samą drogą posuwa się wielu chłopców, w tym jego liczni wychowankowie z turyńskiego oratorium. „Przypatrując się im, zobaczyłem, że co chwila któryś z nich padał na ziemię. Jakaś niewidzialna siła wlokła go jednak dalej i wciągała do przepaści podobnej do ziejącego pieca” – mówił. Po chwili dojrzał zastawione na drodze pułapki, świetnie zamaskowane. To one powodowały upadki. „Przy dokładniejszych oględzinach sideł zobaczyłem, że każde z nich ma napis: pycha, nieposłuszeństwo, zazdrość, nieczystość, kradzież, obżarstwo, lenistwo, złość i jeszcze inne” – mówił przejętym słuchaczom ks. Bosko. Wskutek jego relacji wielu z nich rozpoznało tam siebie i pokutowało, a wszyscy uświadomili sobie, jak straszną rzeczą jest grzech i jak podstępny jest Nieprzyjaciel, który do grzechu kusi.

    Jest diabeł

    W powszechnej świadomości pokusa funkcjonuje jako coś pochodzącego od Złego – od Kusego. Zwraca na to uwagę o. Robert Więcek, jezuita. – Oznacza to fundamentalne założenie, że diabeł jest. Bo jeśli ktoś nie wierzy w istnienie Kusego, to nie będzie wierzył w żadne pokusy. Będzie je uważał za „nieuporządkowanie mentalne, psychiczne”, za „brak kontroli nad sobą” i takie rzeczy – mówi. Podkreśla, że diabeł jest bardzo inteligentny, ale – o ile nie mówimy o opętaniu – nie może wpłynąć na naszą wolę w taki sposób, żeby nas do czegoś zmusić. Dlatego używa podstępów.

    Strategię Złego w genialny sposób rozpoznał św. Ignacy Loyola. Opisał to w „Ćwiczeniach duchownych”.

    „Ludziom, którzy przechodzą od grzechu śmiertelnego do grzechu śmiertelnego, nieprzyjaciel [szatan] ma przeważnie zwyczaj przedstawiać przyjemności zwodnicze i sprawia, że wyobrażają sobie rozkosze i przyjemności zmysłowe, aby ich tym bardziej utrzymać i pogrążyć w ich wadach i grzechach. Duch zaś dobry w takich ludziach stosuje sposób [działania] zgoła przeciwny, kłując ich i gryząc sumienia ich przez prawo naturalnego sumienia” – pisze założyciel zakonu jezuitów w pierwszej regule rozeznania duchów.

    Kusiciel czasem podaje się nawet za anioła światłości. – Żeby osiągnąć swój cel, Zły jest w stanie kusić nas… do dobrego. Na przykład: „Odmawiaj codziennie dziesiątkę Różańca w Wielkim Poście”. Potem ci mówi: „Odmawiaj dwie dziesiątki”. Potem powie: „Odmawiaj cały Różaniec”. W końcu, gdy ci braknie czasu, zarzuca ci: „A widzisz? Nie jesteś wierny!” – mówi o. Robert Więcek. – U osób, które postępują w dobrym, dokłada do pieca. Są tacy ludzie, którzy objeżdżają wszystkie różańcowe kółka, wszystkie Msze z modlitwą o uzdrowienie i spotkania nie wiadomo jakie. A z kolei takiego, któremu się nie chce, będzie stopował: „Po co tam cały Różaniec, dziesiątka wystarczy. A zresztą jesteś zmęczony, odmów zdrowaśkę i wystarczy” – zauważa duchowny. Wskazuje, że szatanowi niekoniecznie chodzi o jakieś wielkie zło. Generalnie chce z człowieka zrobić albo pracoholika, albo ciężkiego lenia. Jego pokusy nie są od razu takie: idź, zgwałć tę kobietę, zabij tego człowieka. Szatan wie, że jak od razu da „grubą pokusę”, to ona nie przejdzie. Dla niego zwycięstwem jest już to, że osoby, które w drodze duchowej, jak mówi Ignacy, „wznoszą się od dobrego do lepszego”, zatrzyma w tej drodze ku górze.

    Wzmacnianie występku

    Diabelską strategię skłaniania ludzi do skrajności opisał Clive Staples Lewis w słynnej książce „Listy starego diabła do młodego”.

    „Modną wrzawę każdego pokolenia skierowujemy przeciwko tym występkom, które mu najmniej zagrażają, a aprobatę jej skierowujemy na cnotę najbliższą temu występkowi, który usiłujemy najbardziej rozpowszechnić. Pojmujesz, zabawa polega na tym, by w wypadku powodzi wszyscy biegali z przyrządami do gaszenia pożaru, a w łodzi tłoczyli się po tej stronie, która już zanurza się w wodzie. W ten sposób czynimy modnym ostrzeganie ludzi przed niebezpieczeństwem entuzjazmu w momencie, gdy wszyscy stają się coraz bardziej przyziemni i obojętni. Sto lat później, kiedy faktycznie czynimy z nich byronistów upojonych emocjami, kierujemy ten modny krzyk pokolenia przeciwko niebezpieczeństwu czystego »rozumu«. Wieki okrutne ostrzegamy przed sentymentalizmem; próżne i gnuśne przed przyzwoitością; rozpustne przed purytanizmem; gdy wszyscy staczają się ku niewolnictwu lub tyranii, wmawiamy, że liberalizm jest najgroźniejszym niebezpieczeństwem” – instruuje stary diabeł młodego kusiciela.

    Dokładanie do pieca

    Zły dostosowuje swoją strategię do duchowej kondycji kuszonego. U początkujących na drodze wiary szatan wy­olbrzymia przeszkody i zniechęca. Doświadczył tego także św. Ignacy w pierwszym etapie po nawróceniu. W pewnym momencie, gdy wiele się modlił i pościł, pielęgnował chorych i znosząc zniewagi poskramiał swoją szlachecką dumę, kusiciel zaatakował go przymilnym pytaniem: „Czyś dobrze rozważył wszystkie trudności, które czekają cię na tej drodze? Czy potrafisz przez długie lata, może przez lat siedemdziesiąt, tak dręczyć swoje ciało i odmawiać mu wszystkiego?”. Te myśli niepokoiły go mocno, aż do chwili, gdy zorientował się, że to nie żadna roztropność mówi do niego, lecz diabeł. „A kto mi może zaręczyć, że tyle lat będę żył? Kto może mi choćby jedną godzinę życia zapewnić?” – odparł atak kusiciela.

    Czasami jednak Ignacy dawał się nabrać. Próbując naśladować wielkich świętych, przesadzał w umartwieniach, a diabeł „dokładał mu do pieca”. W ten sposób zniszczył sobie zdrowie. Gdy zdał sobie z tego sprawę, uświadomił sobie zarazem potrzebę spokojnego rozeznawania, skąd pochodzą duchowe impulsy.

    Nie ukrywaj

    – Trzeba wiedzieć, że szatan się nie śpieszy. Zakłada pułapki jak kłusownicy. Zwierzę nie może zauważyć, że coś tu nie gra – mówi o. Więcek. Przywołuje jedno z porównań, stosowanych przez Ignacego na określenie taktyki diabła. – Diabeł działa jak amant – zaleca się, mówi piękne słówka, ale zastrzega: nikomu o tym nie mów. Ignacy natomiast poleca: wszystko mów kierownikowi duchowemu – podkreśla jezuita, dodając, że podobne polecenie daje Jezus św. Faustynie. Dlaczego to takie ważne? Bo gdy zły duch ujrzy, że jego plany zostały odkryte, odchodzi, ponieważ wie, że tam nic nie zdziała – zauważa.

    Wskazuje, że zły duch nie odpuści i będzie nas atakował do końca naszego życia. Tu będzie atakował grubo, tam subtelnie. Będzie wyciągał poczucie winy, wyszukiwał dziury w całym, zniechęcał do zmiany, pracy nad sobą. Robi to w różnych wersjach i konfiguracjach: bo nie masz czasu, bo jesteś ojcem, bo jesteś księdzem, bo masz to, bo nie masz tego.

    – Przychodzą do mnie rodzice, którzy gryzą się, że źle wychowali swoje dzieci. I zły duch ich w tym nakręca. I płacze taka mama, że przekazała dzieciom wszystko, co najlepsze, a jednak źle wyszło. A ja jej mówię: „Przecież pani nie jest Panem Bogiem. Jeśli pani teraz neguje te lata, w których była pani z dziećmi, to jest to nieprawda, to jest pokusa złego ducha”. No tak! Bo to podcina skrzydła, odbiera ochotę do robienia czegokolwiek i wmawia, że lepiej nic nie robić – przekonuje jezuita. Zwraca też uwagę na dominację egoizmu, widoczną na przykład w pladze rozwodów i poszukiwaniu „nowszego modelu”.

    – Demon egoizmu rozrywa ten świat. W tej pokusie swoją bazę mają trzy pokusy, o których mówi Ignacy: pokusa bogactwa, pokusa próżnej chwały i pokusa pychy. Bo chcę wszystko mieć, bo chcę być znany, i ja tu jestem panem i bogiem. O to złemu duchowi chodzi: żebyśmy szli w kierunku przekonania, że ja Boga nie potrzebuję, bo sam nim jestem – mówi.

    Jedną z podstawowych metod pokonywania pokus jest sformułowana przez pierwszego jezuitę zasada agere contra (działać przeciw). – Na przykład ktoś prosi mnie, żeby się z nim przejść, a w tym czasie leci mecz Ligi Mistrzów, który chcę obejrzeć, więc kłamię, że nie mam czasu. Agere contra polegałoby na deklaracji: „Tak, pójdę z tobą”. Pod prąd mojemu chceniu – mówi o. Robert Więcek.

    Tego nie ruszy

    Święty Antoni Opat, pustelnik z III wieku, jeden z mistrzów walki z pokusami, powiedział kiedyś: „Zobaczyłem wszystkie sidła nieprzyjaciela rozpostarte na ziemi, jęknąłem więc i powiedziałem: »A któż się im wymknie?«. I usłyszałem głos mówiący do mnie: »Pokora«”.

    Pokora ustawia człowieka we właściwej relacji z Bogiem i pozwala przejść przez ogień każdej próby. Pokornemu pokusy nie zrobią krzywdy, przeciwnie – zwalczone posłużą mu do duchowego wzrostu. Jak mówi apostoł: „Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bowiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują” (Jk 1,12). •

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny


  • Matka Boża i Święci Pańscy – grudzień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 grudnia

    Święta Katarzyna Laboure,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Sylwester I, papież
    Święta Katarzyna Laboure

    Katarzyna urodziła się 2 maja 1806 r. w burgundzkiej wiosce Fain-les-Moutiers, w licznej rodzinie chłopskiej (była dziewiąta z jedenaściorga rodzeństwa). Kiedy miała 9 lat, zmarła jej matka. Nigdy nie uczęszczała do szkoły. Po pogrzebie matki Katarzynę zabrała ciotka Małgorzata. W tym czasie starsza siostra Katarzyny wstąpiła do Sióstr Miłosierdzia (szarytek). Kiedy rodzeństwo rozeszło się, ojciec wezwał Katarzynę, by pomogła mu w prowadzeniu gospodarstwa. Miała wówczas zaledwie 12 lat. Z całą energią zabrała się do nowych obowiązków, zajmując się ponadto wychowaniem najmłodszego brata i siostry.
    Kiedy miała 20 lat i przekonała się, że w domu jej pomoc nie jest już nagląco potrzebna, wyznała ojcu, że pragnie wstąpić do szarytek. Ojciec stanowczo jednak odmówił i wysłał córkę do Paryża, do jej brata, Karola, żeby mu pomagała prowadzić tam skromną restaurację. Nie czuła się tam jednak dobrze i dlatego też, na własną rękę, przeniosła się do bratowej, by pomagać jej w prowadzeniu pensjonatu. Równocześnie nawiązała kontakt z siostrami miłosierdzia. Wstąpiła do nich w 24. roku życia. Po odbyciu postulatu i trzech miesięcy próby odbyła nowicjat w domu macierzystym zakonu w Paryżu. W domu na rue du Bac w Paryżu doznała mistycznych łask. Rzadki to wypadek, by już w nowicjacie, a więc na progu życia zakonnego, Pan Bóg obdarzał swoich wybrańców darem wysokiej kontemplacji aż do ekstaz i objawień. Katarzyna należała do tych szczęśliwych wybranek. Najgłośniejszym echem odbijały się po świecie objawienia dotyczące “cudownego medalika”. Było ich w sumie pięć. Najbardziej znane są dwa.
    W nocy z 18 na 19 lipca 1830 roku, kiedy Francja przeżywała rewolucję lipcową, w której został obalony król Karol X, podczas snu ukazał się Katarzynie anioł, zbudził ją i zaprowadził do kaplicy nowicjackiej. Tam zjawiła się jej Matka Boża, która skarżyła się na publiczne łamanie przykazań, zapowiedziała kary, jakie spadną na Francję i zachęciła Katarzynę do modlitwy i uczynków pokutnych.
    Kilka miesięcy później, w nocy z 26 na 27 listopada 1830 roku, ten sam anioł w podobny sposób obudził Katarzynę i zaprowadził ją do kaplicy. Szarytka ujrzała Najświętszą Maryję Pannę stojącą na kuli ziemskiej, depczącą stopą łeb piekielnego węża. W rękach trzymała kulę ziemską, jakby chciała ją ofiarować Panu Bogu. Równocześnie Katarzyna usłyszała głos: “Kula, którą widzisz, przedstawia cały świat i każdą osobę z osobna”. Niebawem obraz zmienił się. Matka Boża miała ręce szeroko rozwarte i spuszczone do dołu, a z Jej dłoni tryskały strumienie promieni. Usłyszała ponownie głos: “Te promienie są symbolem łask, jakie zlewam na osoby, które Mnie o nie proszą”. Święta ujrzała następnie literę M z wystającym z niej krzyżem, dokoła 12 gwiazd, a pod literą M dwa Serca: Jezusa i Maryi. Dokoła postaci Maryi z rękami rozpostartymi ujrzała napis: “O Maryjo bez grzechu poczęta, módl się za nami, którzy się do Ciebie uciekamy”. Pod koniec tego objawienia Katarzyna otrzymała polecenie: “Postaraj się, by wybito medale według tego wzoru”.
    Katarzyna o swoim objawieniu oraz o otrzymanym poleceniu zawiadomiła spowiednika, o. Aladela. Ten nie chciał sam decydować, ale poradził się arcybiskupa Paryża. Arcybiskup po wstępnym zbadaniu sprawy orzekł, że nie widzi w tym nic, co sprzeciwiałoby się nauce katolickiej. 30 czerwca 1832 roku wybito 1500 pierwszych medalików. Dla bardzo wielu łask zyskały one sobie tak wielką sławę, że zaczęto je szybko określać mianem “cudownego medalika”. W ciągu 10 lat w samym tylko Paryżu wybito w różnych wielkościach ponad 60 milionów jego egzemplarzy. W roku 1836 arcybiskup Paryża zarządził kanoniczne zbadanie objawień oraz łask, jakie wierni otrzymali przez cudowny medalik. Raport komisji stwierdził wiarygodność tak objawień, jak i cudów. Wtedy biskup wydał oficjalną aprobatę.
    Cudowny Medalik Niepokalanej nie był pierwszą w dziejach Kościoła katolickiego tego rodzaju formą czci Matki Bożej. Znaleziono już z wieku IV dwa medaliony z wizerunkiem Matki Bożej. Papieże w wiekach średnich podobne medale błogosławili i rozdzielali pomiędzy wiernych. Papież św. Pius V w 1566 roku udzielił nawet odpustu zupełnego dla tych, którzy będą go nosić. Z czasem jednak przestano je nosić. Cudowny medalik przywrócił ten chwalebny zwyczaj, a ponieważ współczesne medaliki są małe i bardzo lekkie, dlatego wiele osób bardzo chętnie je nosi. Nazwę “cudowny medalik” zatwierdziła Stolica Święta, a papież Leon XIII dekretem z dnia 23 lipca 1894 roku zezwolił na coroczne obchodzenie święta Objawienia Cudownego Medalika (dnia 27 listopada).

    Cudowny Medalik

    Mimo sławy objawień Katarzyna pozostała cicha i nieznana. Nie uczyniła bowiem ze swego objawienia sprawy publicznej – powiedziała o nim jedynie swojemu spowiednikowi. W 1831 r. Katarzyna znalazła się w hospicjum przy ulicy Picpus i tam, w ukryciu, dokończyła swego skromnego życia, wypełnionego uciążliwymi posługami około starców. Zmarła 31 grudnia 1876 r. Ciało Świętej spoczywa w kaplicy nowicjatu w domu macierzystym sióstr w Paryżu. W 24 lata po objawieniu medalika Niepokalanej papież Pius IX ogłosił dogmat Niepokalanego Poczęcia Maryi (1854), a w 4 lata potem Matka Boża objawiła się jako Niepokalane Poczęcie św. Bernadetcie Soubirous (1858). Beatyfikacji Katarzyny dokonał papież Pius XI 28 maja 1933 roku, a do chwały świętych wyniósł ją papież Pius XII w 1947 roku.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święty Sylwester I, papież

    Święty Sylwester I - mozaika bizantyjska

    Sylwester był z pochodzenia Rzymianinem, urodził się za panowania papieża św. Marcelego lub nawet wcześniej. Jego ojcem był prawdopodobnie kapłan Rufin (w tym czasie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ścisły celibat). O jego dzieciństwie, młodości i wykształceniu nic nie wiadomo. Kiedy prześladowanie dioklecjańskie ze szczególną wrogością odnosiło się do ksiąg świętych w Kościele i nakazało je niszczyć, właśnie Rufin przechowywał w tajemnicy księgi liturgiczne i Pismo święte, należące do Kościoła w Rzymie.
    Sylwester wstąpił na tron papieski po św. Milcjadesie w styczniu 314 roku. Zasiadał na nim bardzo długo – przez 21 lat. Po edykcie mediolańskim kończącym erę prześladowań chrześcijan w cesarstwie rzymskim podjął organizację kultu Bożego. Duchowieństwo chrześcijańskie zwolniono od pełnienia publicznych funkcji pozakościelnych, decyzje sądów biskupich obowiązywały chrześcijan w poszczególnych okręgach, a niedzielę uznano oficjalnie za święto państwowe.
    Za pontyfikatu Sylwestra odbył się pierwszy sobór powszechny w Nicei (325). Ze względu na podeszły wiek papież nie uczestniczył w nim osobiście – wysłał tam jednak swoich legatów, a następnie na synodzie w Rzymie zatwierdził uchwały tego soboru. Przyjęto tam m.in. wyznanie wiary, które recytujemy w czasie Mszy świętych oraz ogłoszono dogmat o boskości Syna i Jego równości z Ojcem. Ujednolicono obchodzenie świąt Wielkanocy w całym Kościele. Ogłoszono 20 kanonów prawa kościelnego, które obejmowały uprawnienia jurysdykcyjne biskupów Rzymu oraz określały sposób wybierania biskupów. Gdy Konstantyn Wielki ufundował bazyliki św. Jana na Lateranie i św. Piotra na Watykanie, Sylwester I dokonał obrzędu uroczystej konsekracji obu świątyń. Odtąd każda świątynia była konsekrowana w podobny sposób. Według legendy to właśnie św. Sylwester pozyskał dla wiary matkę Konstantyna Wielkiego – św. Helenę.

    Święty Sylwester I

    Zmarł 31 grudnia 335 r. Data ta wydaje się pewna, gdyż spotykamy ją w najdawniejszych dokumentach. Jego święto obchodzi się od V wieku – Grecy obchodzą je 2 stycznia. Śmiertelne szczątki papieża spoczęły w katakumbach św. Pryscylli, gdzie w VII wieku wystawiono ku jego czci bazylikę. Obecnie relikwie św. Sylwestra I znajdują się niedaleko miasta Modena. Sylwester jest patronem tego miasta i diecezji, która ma w tym mieście swą stolicę. Jest także patronem zwierząt domowych, wzywany bywa w modlitwie o dobre zbiory paszy, a także o szczęśliwy i pomyślny nowy rok. Dzień św. Sylwestra jest ostatnim dniem w roku kalendarzowym. Dlatego w kościołach urządza się wieczorem specjalne nabożeństwo dziękczynno-ekspiacyjno-błagalne. Duszpasterze zdają wiernym sprawozdania z całorocznej pracy w parafii. Znane są także w całym świecie “zabawy sylwestrowe”, czyli “Sylwestry”.
    Ikonografia przedstawia św. Sylwestra w papieskim stroju pontyfikalnym lub jako papieża w tiarze i czerwonym płaszczu. Jego atrybutami są: kościół, księga, trzyramienny krzyż, paliusz, tiara, wąż z książką, smok u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    św. Sylwester – papież nowej epoki

    Patron ostatniego dnia roku kalendarzowego był pierwszym papieżem Kościoła cieszącego się swobodą.

    św. Sylwester - papież nowej epoki

    Fresk w rzymskiej bazylice Czterech Koronowanych Świętych przedstawia cesarza (po prawej), który nadaje papieżowi Sylwestrowi (po lewej) władzę polityczną nad Europą Zachodnią. Jej symbolem jest korona, którą Konstantyn wręcza papieżowi. W rzeczywistości nic takiego nie miało miejscafot.

    fot. East News/AKG–IMAGES

    ***

    Któregoś jesiennego dnia 312 roku cesarz Konstantyn wydał swoim żołnierzom dziwny rozkaz. Mieli namalować na swoich tarczach znak złożony ze splecionych greckich liter X i P (chi-rho). Mówiono, że w nocy jakiś głos miał zapewnić cesarza, iż ten znak poprowadzi go do zwycięstwa. Konstantyn był poganinem i nie wiedział, że ów znak to monogram Chrystusa. 28 października armia Konstantyna dotarła do mostu Mulwijskiego, przez który można było dotrzeć do Rzymu od północy. 40 tysięcy zbrojnych stanęło naprzeciw dwukrotnie liczniejszej armii konkurencyjnego cesarza Maksencjusza. Mimo takiej przewagi wroga Konstantyn zwyciężył i zajął Rzym. Rok później spotkał się w Mediolanie z Licyniuszem, cesarzem wschodniej części imperium, i obaj podpisali dokument zwany edyktem mediolańskim, który zapewnił wszystkim mieszkańcom państwa rzymskiego wolność wyznawania religii.

    NOWE CZASY
    To był punkt zwrotny. Prześladowani dotąd chrześcij anie mogli od tej pory swobodnie wyznawać Chrystusa. Uwięzionym zwrócono wolność, oddano zagarnięte kościoły i majątki. To wtedy, 31 stycznia 314 roku, biskupem Rzymu został Sylwester, powszechnie szanowany kapłan. Pontyfi kat Sylwestra I nieomal pokrywa się z latami, w których władzę nad rzymskim imperium sprawował Konstantyn. Stąd później zrodziło się wiele legend o synowskim stosunku cesarza do papieża. Opowiadano na przykład, że Sylwester uzdrowił cesarza z trądu i że go ochrzcił. W rzeczywistości Konstantyn przyjął chrzest dopiero na łożu śmierci z rąk swojego sekretarza, biskupa Euzebiusza z Cezarei. Dzięki Euzebiuszowi, który był także historykiem, wiele wiemy o cesarzu, a niewiele o papieżu.

    NIEBEZPIECZNA TROSKA
    Sam cesarz Konstantyn, choć zwlekał z przyjęciem chrztu, mocno sprzyjał chrześcijaństwu. Roztoczył nad Kościołem opiekę, nadał mu przywileje, a nawet zaczął angażować się w rozstrzyganie sporów kościelnych. Uważał się za kogoś w rodzaju „biskupa od spraw zewnętrznych”. To właśnie cesarz Konstantyn zwołał biskupów z całego państwa, żeby rozstrzygnęli sprawę Ariusza, który głosił, że Jezus nie jest Bogiem. Spotkanie to nastąpiło w 325 roku w Nicei w Azji Mniejszej i znane jest jako pierwszy sobór powszechny. Biskupi obecni na soborze potępili naukę Ariusza i ogłosili dogmat o tym, że Syn Boży jest współistotny Ojcu. Odtąd nikt, kto uważał się za chrześcijanina, nie mógł głosić czegoś przeciwnego. Sędziwy już wtedy papież Sylwester nie był obecny na soborze. Reprezentowali go dwaj legaci, którzy jako pierwsi podpisali akta soborowe. Za czasów Sylwestra I kościoły zaczęły pięknieć. Surowe dotąd wnętrza wzbogaciły się o dzieła sztuki. W Rzymie powstały bazyliki św. Jana na Lateranie i św. Piotra na Watykanie. Papież dokonał konsekracji obu świątyń. Od tamtej pory każdy nowy kościół był poświęcany w podobny sposób.


    KORZYSTNA STRATA

    Mimo tych przywilejów i nadań Rzym zaczął tracić na znaczeniu, zwłaszcza od czasu, gdy Konstantyn przeniósł stolicę imperium do miasta nad Bosforem, któremu nadano nazwę Konstantynopol. Wydawało się, że ucierpi na tym autorytet następców św. Piotra. Prawdopodobnie jednak właśnie to uchroniło papieża od niebezpiecznej już troskliwości władzy. W blasku cesarskiego dworu biskup Rzymu mógłby stać się zaledwie ważniejszym dworzaninem. Z dala od cesarza papież mógł swobodnie zajmować się budowaniem wiary i umacnianiem Kościoła w duszach chrześcij an. Sylwester robił to gorliwie przez 21 lat. Zmarł 31 grudnia 335 roku i stąd właśnie w ostatni dzień roku obchodzi się jego liturgiczne wspomnienie.

    Św. Sylwester (314–335) Pochodził z Rzymu. Jego pontyfikat zbiegł się z okresem panowania cesarza Konstantyna Wielkiego. Zatwierdził postanowienia pierwszego soboru niecejskiego, gdzie orzeczono, że Jezus jest współistotny Ojcu.

    Franciszek Kucharczak/Mały Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 grudnia

    Święty Egwin, biskup

    Święty Egwin

    Egwin urodził się w VII w. Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Tam został mnichem, a potem kapłanem. W 693 r. powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Stał się reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa, stawał w obronie sierot i wdów. Był doradcą Eldera, króla Mercji, jego syna Kenreda oraz Offy I, króla wschodnich Sasów. Podczas pobytu w Rzymie otrzymał od papieża zgodę na rezygnację z biskupstwa. W ostatnich latach życia pełnił obowiązki opata w założonym przez siebie opactwie w Evesham. Osiedlenie się tam było poprzedzone objawieniem Maryi, która powiedziała Egwinowi, gdzie chce mieć swój klasztor.
    Zmarł 30 grudnia 717 r. Po śmierci dokonał wielu cudów: przywracał wzrok i słuch, uzdrawiał chorych. Jego relikwie były otaczane tak wielkim kultem, że w 1077 roku trzeba było przebudować opactwo w Evesham, by mogło pomieścić napływ pielgrzymów.W ikonografii św. Egwin przedstawiany jest w stroju biskupim, w ręku ma rybę, która w pyszczku trzyma klucz.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 grudnia

    Święty Tomasz Becket, biskup i męczennik

    Święty Tomasz Becket

    Tomasz urodził się w 1118 r. w Londynie. Jego ojciec był zamożnym kupcem normandzkim w tym właśnie mieście. Również jego matka była Normandką.
    Pierwsze nauki Tomasz pobierał u kanoników regularnych w Merton, a na studia wyższe przeniósł się do Paryża. Po powrocie do Londynu pomagał ojcu w jego handlowych interesach, a równocześnie pełnił funkcję w skarbowym urzędzie miejskim. Udał się na dwór prymasa Anglii, Teobalda, do Canterbury. Prymas przyjął go do swojego kleru i wysłał na dalsze studia prawnicze do Bolonii i Auxerre; kiedy zaś po ich ukończeniu Tomasz powrócił, mianował go archidiakonem Canterbury (1154). W roku następnym (1155) król Henryk II obrał go swoim lordem kanclerzem, a po śmierci prymasa, 7 lat później, wybrał go jego następcą. Tomasz zmienił wtedy radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Dotychczasowy dworak, ambitny karierowicz, nagle nawrócił się i stał się mężem Kościoła w najpełniejszym tego słowa znaczeniu. Jako prymas zrezygnował natychmiast z urzędu kanclerza królewskiego, chociaż godność ta dawała mu majątek i duże wpływy w państwie. Po przyjęciu święceń kapłańskich i sakry biskupiej przywdział włosiennicę, zaczął wieść życie ascetyczne, oddawać się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Stał się także nieustraszonym obrońcą praw Kościoła. Dawniejsze oddanie królowi zamienił na głęboką troskę o Kościół, o zachowanie jego praw i przywilejów.
    Próby poszerzenia zakresu i kompetencji sądów królewskich kosztem sądów kościelnych oraz ograniczenia władzy Kościoła spowodowały konflikt Tomasza z królem. W roku 1164 król ogłosił tzw. Konstytucje Klarendońskie, ograniczające znacznie prawa Kościoła na rzecz króla. Prymas swojej pieczęci ani podpisu na znak zgody pod nimi nie położył. Gdy zaś papież Aleksander III potępił te regulacje, to samo uczynił i prymas Anglii. Król wezwał wówczas Tomasza przed swój sąd w Northampton. Zamierzał go aresztować, uwięzić i urządzić proces. Prymas odwołał się do papieża i wezwał biskupów, by nie brali w nim udziału. Sam zaś potajemnie, w przebraniu, opuścił Anglię i udał się do Francji, do Pontigny, a potem do Sens (1164). Po 6 latach, w 1170 r., dzięki interwencji papieża i króla Francji, Henryk II zgodził się na powrót Tomasza do kraju. Traktował go jednak jako niewdzięcznika i głowę opozycji.
    Spokój trwał niezbyt długo. Kiedy król przebywał w Normandii, usłużni dworacy donosili mu, co dzieje się w Anglii. Pewnego dnia Henryk II miał zawołać: “Poddani moi to tchórze i ludzie bez honoru! Nie dochowują wiary swemu panu i dopuszczają, żebym był pośmiewiskiem jakiegoś tam klechy z gminu”. Czterej rycerze z otoczenia króla za zezwoleniem monarchy jeszcze tej samej nocy udali się do Anglii i wpadli do Canterbury, do pałacu prymasa. Nie zastali go tam, gdyż właśnie w katedrze odprawiał Nieszpory. Dobiegli do ołtarza i z okrzykiem “Śmierć zdrajcy!” zarąbali go na śmierć. Ranili również kapelana arcybiskupa, który usiłował prymasa bronić. Działo się to 29 grudnia 1170 roku.
    Przy ubieraniu biskupa do pogrzebu znaleziono na jego ciele włosiennicę i krwawe ślady od biczowania się. Zbrodnia wywołała oburzenie w całej Anglii i w świecie. W zaledwie trzy lata po męczeńskiej śmierci papież Aleksander III ogłosił Tomasza świętym i męczennikiem Kościoła. Król dla uwolnienia się od kar kościelnych, które groziły mu nawet utratą tronu (jako wyklęty z Kościoła według średniowiecznego prawa nie mógł być królem wyznawców Chrystusa) rozpoczął pokutę. Odbył pieszą pielgrzymkę do grobu św. Tomasza i przyrzekł wziąć udział w wyprawie krzyżowej, ale zamieniono mu ją na obowiązek wystawienia trzech kościołów (1174). Grób św. Tomasza stał się celem licznych pielgrzymek. Kazał go zniszczyć dopiero król Henryk VIII w 1538 roku.
    Św. Tomasz Becket jest obok św. Jerzego drugim patronem Anglii; jest także patronem duchownych.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są: model kościoła, krzyż, miecz, palma męczeńska.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 grudnia

    Święci Młodziankowie, męczennicy

    Rzeź świętych Młodzianków

    Dwuletnim, a nawet młodszym chłopcom zamordowanym w Betlejem i okolicy na rozkaz króla Heroda św. Ireneusz, św. Cyprian, św. Augustyn i inni ojcowie Kościoła nadali tytuł męczenników. Ich kult datuje się od I wieku po narodzinach Chrystusa. W Kościele zachodnim Msza za świętych Młodzianków jest celebrowana – tak jak Msze święte Wielkiego Postu – bez radosnych śpiewów; kolor liturgiczny – czerwony.
    Wśród Ewangelistów jedynie św. Mateusz przekazał nam informację o tym wydarzeniu (Mt 2, 1-16). Dekret śmierci dla niemowląt wydał Herod Wielki, król żydowski, kiedy dowiedział się od mędrców, że narodził się Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski. W obawie, by Jezus nie odebrał jemu i jego potomkom panowania, chciał w podstępny sposób pozbyć się Pana Jezusa.
    Za czasów Heroda panowało przekonanie, że wszystko w państwie jest własnością władcy, także ludzie, nad którymi władca ma prawo życia i śmierci. Jeśli mu stoją na przeszkodzie, zagrażają jego życiu lub panowaniu, może bez skrupułów w sposób gwałtowny się ich pozbyć. Historia potwierdza, że Herod był wyjątkowo ambitny, żądny władzy i podejrzliwy. Sam bowiem doszedł do tronu po trupach i tylko dzięki terrorowi utrzymywał się u władzy. Był synem Antypatra, wodza Idumei. Za cel postawił sobie panowanie. Dlatego oddał się w całkowitą służbę Rzymianom. Dzięki nim jako poganin otrzymał panowanie nad Ziemią Świętą i narodem żydowskim z tytułem króla. Wymordował żydowską rodzinę królewską, która panowała nad narodem przed nim: Hirkana II, swojego teścia; Józefa, swojego szwagra; Mariam, swoją żonę; ponadto trzech swoich synów – Aleksandra, Arystobula i Antypatra; arcykapłana Arystobula; Aleksandrę, matkę Mariamme i wielu innych, jak to szczegółowo opisuje żyjący ok. 70 lat po nim historyk żydowski, Józef Flawiusz (Dawne dzieje Izraela). Jeszcze przed samą swoją śmiercią, by nie dać Żydom powodu do radości, ale by wycisnąć łzy z ich oczu i w ten sposób “upamiętnić” swój zgon, rozkazał dowódcy wojska zebrać na stadionie sportowym w Jerychu najprzedniejszych obywateli żydowskich i na wiadomość o jego śmierci wszystkich zgładzić. Na szczęście nie wykonano tego polecenia. Te i wiele innych faktów wskazuje, kim był Herod i czym było dla takiego okrutnika pozbawienie życia kilkudziesięciu niemowląt.
    Bibliści zastanawiają się nad tym, ile mogło być tych niemowląt? Betlejem w owych czasach mogło liczyć ok. 1000 mieszkańców. Niemowląt do dwóch lat w takiej sytuacji mogło być najwyżej ok. 100; chłopców zatem ok. 50. Jest to liczba raczej maksymalna i trzeba ją prawdopodobnie zaniżyć. Szczegół, że Herod oznaczył wiek niemowląt skazanych na śmierć, jest dla nas o tyle cenny, że pozwala nam w przybliżeniu określić czas narodzenia Pana Jezusa. Pan Jezus mógł mieć już ok. roku. Herod wolał dla “swego bezpieczeństwa” wiek ofiar zawyżyć.
    Czczeni jako flores martyrum – pierwiosnki męczeństwa, Młodziankowie nie złożyli świadomie swojego życia za Chrystusa, ale niewątpliwie oddali je z Jego powodu. Zatriumfowali nad światem i zyskali koronę męczeństwa nie doświadczywszy zła tego świata, pokus ciała i podszeptów szatana.
    Ikonografia podejmowała często ten tak dramatyczny temat dający wiele możliwości artystom. Dlatego wśród malarzy i rzeźbiarzy, którzy wykonali obrazy przedstawiające “Rzeź Niewiniątek”, figurują m.in.: Giovanni Francesco Baroto, Mikołaj Poussin, Guido Reni, Dürer, Romanino, Piotr Brueghel, Bartolomeo Schedoni, Rubens i wielu innych. W Padwie, w bazylice św. Justyny, a także w kilkunastu innych kościołach, można oglądać “relikwie” Młodzianków. Są one oczywiście nieprawdziwe, ale dowodzą, jak wielki w historii Kościoła był kult Świętych Młodzianków.
    Święci Młodziankowie są uważani za patronów chórów kościelnych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 grudnia

    Święty Jan, Apostoł i Ewangelista

    Święty Jan Ewangelista

    Jan był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego (Mt 4, 21). Jeśli chodzi o zestaw tekstów ewangelicznych, w których jest mowa o św. Janie, to ich liczba stawia go zaraz po św. Piotrze na drugim miejscu. Łącznie we wszystkich Ewangeliach o św. Piotrze jest wzmianka aż na 68 miejscach (193 wiersze), a o św. Janie na 31 miejscach (90 wierszy).
    Początkowo Jan był uczniem Jana Chrzciciela, ale potem razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem (J 1, 35-40). Musiał należeć do najbardziej zaufanych uczniów, skoro św. Jan Chrzciciel z nimi tylko i ze św. Andrzejem przebywał właśnie wtedy nad rzeką Jordanem. Jan w Ewangelii nie podaje swojego imienia. Jednak jako naoczny świadek wymienia nawet dokładnie godzinę, kiedy ten wypadek miał miejsce. Rzymska godzina dziesiąta – to nasza godzina szesnasta. Po tym pierwszym spotkaniu Jan jeszcze nie został na stałe przy Panu Jezusie. Jaki był tego powód – nie wiemy. Być może musiał załatwić przedtem swoje sprawy rodzinne. O ostatecznym przystaniu Jana do grona uczniów Jezusa piszą św. Mateusz, św. Marek i św. Łukasz (Mt 4, 18-22; Mk 1, 14-20; Łk 5, 9-11).
    Jan pracował jako rybak. O jego zamożności świadczy to, że miał własną łódź i sieci. Niektórzy sądzą, że dostarczał ryby na stół arcykapłana – dzięki temu mógłby wprowadzić Piotra na podwórze arcykapłana po aresztowaniu Jezusa. Ewangelia odnotowuje obecność Jana podczas Przemienienia na Górze Tabor (Mk 9, 2), przy wskrzeszeniu córki Jaira (Mk 5, 37) oraz w czasie konania i aresztowania Jezusa w Ogrodzie Oliwnym (Mk 14, 33).
    Kiedy Jan wyraził zgorszenie, że ktoś obcy ma odwagę wyrzucać z ludzi złe duchy w imię Jezusa (sądził bowiem, że jest to wyłączny przywilej Chrystusa i Jego uczniów), otrzymał od Pana Jezusa odpowiedź: “Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9, 37-38).
    Pewnego dnia do Pana Jezusa przybyła matka Jana i Jakuba z prośbą, aby jej synowie zasiadali w Jego królestwie na pierwszych miejscach, po Jego prawej i lewej stronie. Pan Jezus wiedział, że matka nie uczyniła tego sama z siebie, ale na prośbę synów. Dlatego nie do niej wprost, ale do nich się odezwał: “Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić?” Kiedy zaś ci odpowiedzieli: “Możemy”, otrzymali odpowiedź: “Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej czy lewej, ale dostanie się ono tym, dla których mój Ojciec je przygotował” (Mt 20, 21-28; Mk 10, 41-52).
    Szczegół ten zdradza to, że nawet tak świątobliwy Jan nie całkiem bezinteresownie przystąpił do Pana Jezusa w charakterze Jego ucznia. Przekonany, że wskrzesi On doczesne królestwo Izraela na wzór i co najmniej w granicach królestwa Dawida, marzył, by w tym królestwie mieć wpływowy urząd, być jednym z pierwszych ministrów u Jego boku. Samemu jednak wstydząc się o to prosić, wezwał interwencji swojej matki. Potem zrozumie, że chodzi o królestwo Boże, duchowe, o zbawienie ludzi – i odda się tej wielkiej sprawie aż do ostatniej godziny życia. Warto tu tylko uzupełnić, że według relacji Marka to oni sami: Jan i Jakub zwrócili się do Chrystusa z tą dziwną prośbą, nie wyręczając się przy tym matką.
    Chrystus nadał Janowi i Jakubowi, jego bratu, drugie imię – “Synowie gromu” (Łk 9, 51-56). Jan zostaje wyznaczony razem ze św. Piotrem, aby przygotowali Paschę wielkanocną. Podczas Ostatniej Wieczerzy Jan spoczywał na piersi Zbawiciela. Tylko on pozostał do końca wierny Panu Jezusowi – wytrwał pod krzyżem. Dlatego Chrystus z krzyża powierza mu swoją Matkę, a Jej – Jana jako przybranego syna (J 19, 26-27).
    Po zmartwychwstaniu Chrystusa Jan przybywa razem ze św. Piotrem do grobu, gdzie “ujrzał i uwierzył” (J 20, 8), że Chrystus żyje. W Dziejach Apostolskich Jan występuje jako nieodłączny na początku towarzysz św. Piotra. Obaj idą do świątyni żydowskiej na modlitwę i dokonują u jej wejścia cudu uzdrowienia paralityka (Dz 3, 1 – 4, 21). Jan z Piotrem został delegowany przez Apostołów dla udzielenia Ducha Świętego w Samarii (Dz 8, 14-17). We dwóch przemawiali do ludu, zostali pojmani i wtrąceni do więzienia (Dz 4, 1-24). O Janie Apostole wspomina także św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. Nazywa go filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jan przebywał przez wiele lat w Jerozolimie (Ga 2, 9), potem prawdopodobnie w Samarii, a następnie w Efezie. To tam napisał Ewangelię i trzy listy apostolskie. Wynika z nich, że jako starzec kierował niektórymi gminami chrześcijańskimi w Małej Azji. Z Apokalipsy dowiadujemy się, że były to: Efez, Smyrna, Pergamon, Tiatyra, Sardes, Filadelfia i Laodycea.
    Tradycja wczesnochrześcijańska okazywała żywe zainteresowanie losami św. Jana Apostoła po zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Pana Jezusa. Św. Papiasz (ok. 80-116) i św. Polikarp (ok. 70-166) szczycą się nawet, że byli uczniami św. Jana. Podają nam pewne cenne szczegóły z jego późniejszych lat. Podobnie św. Ireneusz (ok. 115-202) przekazał nam zaczerpnięte z tradycji niektóre wiadomości. Także w pismach apokryficznych znajdujemy o życiu Jana okruchy prawdy. Z tych wszystkich źródeł wynika, że Jan głosił Ewangelię albo w samej Ziemi Świętej, albo w jej pobliżu, a to ze względu na Matkę Bożą, nad którą Chrystus powierzył mu opiekę. Po wybuchu powstania żydowskiego Jan schronił się zapewne w Zajordanii, gdzie przebywał do końca wojny, tj. do roku 70 (zburzenie Jerozolimy). Stamtąd udał się do Małej Azji, gdzie pozostał aż do zesłania go na wyspę Patmos przez cesarza Domicjana (81-96). Po śmierci cesarza Apostoł wrócił do Efezu, by tu za panowania Trajana (98-117) zakończyć życie jako prawie stuletni starzec. Potwierdzają to św. Ireneusz i Polikrates, biskup Efezu (ok. 190 roku).
    W wieku II lub III powstał w Małej Azji apokryf Dzieje Jana. Przytacza go m.in. Focjusz. Do naszych czasów dochowały się jego znaczne fragmenty. Według tego pisma Domicjan wezwał najpierw Jana do Rzymu. Nie miał jednak odwagi skazać starca na gwałtowną śmierć, dlatego zesłał go na wygnanie na wyspę Patmos, by na tej skalistej, niezaludnionej wyspie Morza Egejskiego zginął powolną śmiercią. Na szczęście chrześcijanie nie zapomnieli o ostatnim świadku Chrystusa. Główną treścią apokryfu są cuda, jakie Jan miał zdziałać w Rzymie i w Efezie. W opisach znajduje się tak wiele legendarnych motywów, że trudno wydobyć z tego apokryfu prawdę. Utrwaliło się podanie, że Domicjan usiłował najpierw w Rzymie otruć św. Jana. Kielich pękł i wino się rozlało w chwili, gdy Apostoł nad nim uczynił znak krzyża świętego. Wtedy cesarz kazał go męczyć we wrzącym oleju, ale Święty wyszedł z niego odmłodzony. Przez kilkaset lat (do roku 1909) 6 maja było nawet obchodzone osobne święto ku czci św. Jana w Oleju.
    Jan miał mieć ucznia, którego w sposób szczególniejszy miłował i z którym łączył wielkie nadzieje. Ten wszakże wszedł w złe towarzystwo i został nawet hersztem zbójców. Apostoł tak długo go szukał, aż go odnalazł i nawrócił. Euzebiusz z Cezarei pisze, że Jan nosił diadem kapłana, że organizował gminy i ustanawiał nad nimi biskupów, a w Efezie miał wskrzesić zmarłego.
    Swoją Ewangelię napisał Jan prawdopodobnie po roku 70, kiedy powrócił do Efezu. Miał w ręku Ewangelie synoptyków (Mateusza, Marka i Łukasza), dlatego jako naoczny świadek nauk Pana Jezusa i wydarzeń z Nim związanych nie powtarza tego, co już napisano, uzupełnia wypadki szczegółami bliższymi i faktami przez synoptyków opuszczonymi. Nigdzie wprawdzie nie podaje swojego podpisu wprost, ale podaje go pośrednio, kiedy pisze na wstępie: “I oglądaliśmy Jego chwałę” (J 1, 14), zaś w swoim pierwszym liście napisze jeszcze dobitniej: “To wam oznajmiamy, co było od początku, cośmy usłyszeli o Słowie życia, co ujrzeliśmy własnymi oczami, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce” (1 J 1, 1). Ewangelię św. Jana zna św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 107) i cytuje ją w swoich listach. Zna ją również św. Justyn (+ ok. 165), a Fragment Muratoriego (160-180) pisze wprost o św. Janie jako autorze Ewangelii.
    Pierwszymi adresatami Ewangelii św. Jana byli chrześcijanie z Małej Azji. Znali oni dobrze Jana, nie musiał się więc im przedstawiać. W owych czasach rozpowszechniały się pierwsze herezje gnostyckie: ceryntian, nikolaitów i ebionitów. Dlatego Ewangelia św. Jana nie ma charakteru katechetycznego, jak poprzednie, a raczej historyczno-teologiczny. Jan wykazuje, że Jezus jest postacią historyczną, że jest prawdziwie Synem Bożym. Tradycja za symbol słusznie nadała mu orła, gdyż głębią i polotem przewyższył wszystkich Ewangelistów.
    Według podania, cesarz Nerwa (96-98) miał uwolnić św. Jana z wygnania. Apostoł wrócił do Efezu, gdzie zmarł niebawem ok. 98 roku. Jako więc jedyny z Apostołów zmarł śmiercią naturalną. Dlatego podczas dzisiejszej liturgii celebrans nosi szaty białe, a nie – jak w przypadku wszystkich pozostałych Apostołów – czerwone. Pierwszą wzmiankę o grobie św. Jana w Efezie ok. 191 roku podaje w liście do papieża św. Wiktora Polikrates, biskup Efezu. Papież św. Celestyn I w liście swoim do ojców soboru efeskiego z 8 maja 431 roku winszuje im, że mogą czcić relikwie św. Jana Apostoła. Św. Grzegorz z Tours (+ 594) wspomina o cudach, jakie działy się przy tym grobie. Badania archeologiczne, przeprowadzone w 1936 roku, potwierdziły istnienie tego grobu. Dzisiaj z wielkiej metropolii, jaką niegdyś był Efez, pozostały jedynie ruiny, a na nich powstała mała wioska turecka.

    Święty Jan Ewangelista

    Jan jest patronem Albanii i Azji Mniejszej; ponadto aptekarzy, bednarzy, dziewic, zawodów związanych z pisaniem i przepisywaniem: introligatorów, kopistów, kreślarzy, litografów, papierników, pisarzy oraz owczarzy, płatnerzy, skrybów, ślusarzy, teologów, uprawiających winorośl oraz wdów. Kult św. Jana Apostoła w Kościele był zawsze bardzo żywy. Najwspanialszą świątynię wystawiono mu w Rzymie. Jest nią bazylika na Lateranie pod wezwaniem świętych Jana Chrzciciela i Jana Apostoła. Zwana jest również bazyliką Zbawiciela – matką wszystkich kościołów chrześcijaństwa, gdyż jako pierwsza była uroczyście konsekrowana przez papieża św. Sylwestra I (+ 335) i dotąd jest katedrą papieską. Nadto w Rzymie wystawiono św. Janowi Apostołowi jeszcze inne kościoły, np. przy Bramie Łacińskiej (ante Portam Latinam), gdzie Apostoł miał być męczony w rozpalonym oleju. Do Jana Apostoła szczególne nabożeństwo miały św. Gertruda i św. Małgorzata Maria Alacoque. Właśnie w dniu dzisiejszym, w dniu jego święta miały objawienia dotyczące nabożeństw do Serca Pana Jezusa. Szczególnym nabożeństwem do św. Jana Apostoła wyróżniali się kiedyś w Polsce krzyżacy. Wystawili też oni szereg kościołów ku jego czci.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako stary Apostoł, czasami jako młodzieniec w tunice i płaszczu, rzadko jako rybak. Najczęściej występuje w scenach będących ilustracjami tekstów Pisma św.: jest jedną z centralnych postaci podczas Ostatniej Wieczerzy, Jan pod krzyżem obok Maryi, Jan podczas Zaśnięcia NMP, Jan na Patmos, Jan i jego wizje apokaliptyczne. Bywa – błędnie – przedstawiany w scenie męczeństwa, zanurzony w kotle z wrzącą oliwą. Czasem na obrazach towarzyszy mu diakon Prochor, któremu dyktuje tekst. Jego atrybutami są: gołębica, kielich z Hostią, kielich zatrutego wina z wężem (wąż jest symbolem zawartej w kielichu trucizny-jadu; na tę pamiątkę podaje się dzisiaj w wielu kościołach wiernym poświęcone wino do picia, by nie szkodziła im żadna trucizna), kocioł z oliwą, księga, orzeł w locie, na księdze lub u jego stóp, siedem apokaliptycznych plag, zwój.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 grudnia

    Święty Szczepan, diakon
    pierwszy męczennik

    Ukamienowanie świętego Szczepana

    Greckie imię Stephanos znaczy tyle, co “wieniec” i jest tłumaczone na język polski jako Stefan lub Szczepan. Nie wiemy, ani kiedy, ani gdzie św. Szczepan się urodził. Jego greckie imię wskazywałoby na to, że był nawróconym hellenistą – Żydem z diaspory, zhellenizowanym, czyli posługującym się na co dzień językiem greckim. Nie są nam znane szczegóły jego wcześniejszego życia. Jego dzieje rozpoczynają się od czasu wybrania go na diakona Kościoła. Apostołowie w odpowiedzi na propozycję św. Piotra wybrali siedmiu diakonów dla posługi ubogim, aby w ten sposób odciążyć uczniów Chrystusa oraz dać im więcej czasu na głoszenie Ewangelii. W gronie tych siedmiu znalazł się Szczepan. Nie ograniczył się on jednak wyłącznie do posługi ubogim. Według Dziejów Apostolskich, “pełen łaski i mocy Ducha Świętego” głosił Ewangelię z mądrością, której nikt nie mógł się przeciwstawić.
    Został oskarżony przez Sanhedryn, że występuje przeciw Prawu i Świątyni. W mowie obrończej Szczepan ukazał dzieje Izraela z perspektywy chrześcijańskiej, konkludując, że naród ten stale lekceważył wolę Boga (Dz 6, 8 – 7, 53). Publicznie wyznał Chrystusa, za co został ukamienowany (Dz 7, 54-60). Jest określany mianem Protomartyr – pierwszy męczennik.
    Oskarżycielami Szczepana przed Sanhedrynem żydowskim byli inni zhelenizowani Żydzi, z wymienionych w tekście Dziejów Apostolskich synagog. Wynika stąd, że Szczepan zaczął od nawracania swoich rodaków, do których mógł przemawiać w ich własnym języku, czyli po grecku. Zadziwia znajomością dziejów narodu żydowskiego i wskazuje, że powołaniem narodu wybranego było przygotowanie świata na przyjście Zbawiciela. Żydzi nie tylko sprzeniewierzyli się temu wielkiemu posłannictwu, ale nawet zamordowali Chrystusa. Stąd oburzenie, jakie wyrywa się z ust Szczepana.
    Był to rok 36, a więc od śmierci Chrystusa Pana upłynęły zaledwie 3 lata. Prozelici musieli praktykować i wypełniać, podobnie jak Apostołowie i uczniowie Chrystusa, także prawo judaizmu z przyjęciem obrzezania, pogłębione jedynie o nakazy Ewangelii. Dopiero sobór w Jerozolimie w roku 49/50 zdecydował, że poganie nawróceni na chrześcijaństwo nie są zobowiązani do zachowania prawa mojżeszowego. Same niemal imiona greckie wskazują, jak wielkie były wpływy helleńskie w czasach apostolskich w narodzie żydowskim. Nadto wynika z tekstu, że pieczę nad ubogimi zlecono głównie nawróconym hellenistom, aby nie mieli żalu, że są krzywdzeni przez wiernych pochodzenia żydowskiego.
    Autor Dziejów Apostolskich podkreśla, że przy śmierci Szczepana był obecny Szaweł, późniejszy Apostoł Narodów, którego św. Łukasz stanie się potem uczniem. Pilnował szat oprawców. Był oficjalnym świadkiem kamienowania – reprezentował Sanhedryn.
    Bibliści zastanawiają się, jak mogło dojść do jawnego samosądu oraz morderstwa, skoro każdy wyrok śmierci był uzależniony od podpisu rzymskiego namiestnika, jak to widzimy przy śmierci Pana Jezusa. Właśnie wtedy, w 36 roku Piłat został odwołany ze swojego stanowiska, a nowy namiestnik jeszcze nie przybył. Żydzi wykorzystali ten moment, by dokonać samosądu na Szczepanie, co więcej, rozpoczęli na szeroką skalę akcję niszczenia chrześcijaństwa: “Wybuchło wówczas wielkie prześladowanie w Kościele jerozolimskim” (Dz 8, 1).
    Kult Szczepana rozwinął się natychmiast. Jednakże na skutek zawieruch, jakie nawiedzały Ziemię Świętą, w tym także Jerozolimę, zapomniano o jego grobie. Odkryto go dopiero w 415 roku. Skoro udało się go rozpoznać, to znaczy, że św. Szczepan musiał mieć grób wyróżniający się i z odpowiednim napisem. O znalezieniu tego grobu pisze kapłan Lucjan. Miał mu się zjawić pewnej nocy Gamaliel, nauczyciel św. Pawła, i wskazać grób swój i św. Szczepana w pobliżu Jerozolimy (Kfar Gamla, czyli Beit Jamal). Chrześcijanie, uciekając przed oblężeniem Jerozolimy i w obawie przed jej zburzeniem przez cesarza Hadriana, zabrali ze sobą śmiertelne szczątki tych dwóch czcigodnych mężów i we wspomnianej wiosce je pochowali. Gamaliel bowiem miał zakończyć życie jako chrześcijanin. Na miejscu odnalezienia ciał biskup Jerozolimy, Jan, wystawił murowaną bazylikę; drugą zbudował w miejscu, gdzie według podania Szczepan miał być ukamienowany. Bazylikę tę upiększyli św. Cyryl Jerozolimski (439) i cesarzowa św. Eudoksja (460).
    Imię Szczepana włączono do Kanonu rzymskiego. Jest patronem diecezji wiedeńskiej; kamieniarzy, kucharzy i tkaczy.
    Z dniem św. Szczepana łączono w Polsce wiele zwyczajów. Podczas gdy pierwszy dzień Świąt spędzano w zaciszu domowym, wśród najbliższej rodziny, w drugi dzień obchodzono z życzeniami świątecznymi sąsiadów, dalszą rodzinę i znajomych. W czasie Mszy świętej rzucano w kościele zboże na pamiątkę kamienowania Świętego. Wieczór 26 grudnia nazywano “szczodrym”, gdyż służba dworska składała panom życzenia i otrzymywała poczęstunek, a nawet prezenty. Po przyjęciu smarowano miodem pułap i rzucano ziarno. Jeśli zboże przylgnęło, było to dobrą wróżbą pomyślnych zbiorów.
    Zaskoczenie może budzić fakt, że Kościół w drugim dniu oktawy Świąt Bożego Narodzenia umieścił święto św. Szczepana. Być może stało się tak po to, byśmy zapatrzeni w żłóbek Chrystusa nie zapomnieli, że ofiara ze strony Boga dla człowieka pociąga konieczność także ofiary ze strony człowieka dla Boga, chociażby ona wymagała nawet krwi męczeństwa.

    Święty Szczepan

    W ikonografii św. Szczepan występuje jako młody diakon w białej tunice lub w bogato tkanej dalmatyce. Jego atrybutami są: księga Ewangelii, kamienie na księdze lub w jego rękach, gałązka palmowa.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 grudnia

    Święta Anastazja, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Nolasco, prezbiter
    Święta Anastazja

    Anastazja urodziła się w Rzymie w połowie III w. Była córką poganina i chrześcijanki. Miała męża okrutnika, który jej życie zamienił w pasmo udręk. Po jego śmierci zajęła się pomocą uwięzionym chrześcijanom. Opłacała strażników więziennych, żeby uzyskać dostęp do więzionych i niosła taką pomoc, jaka była dostępna.
    Kierownikiem duchowym Anastazji był św. Chryzogon, który z polecenia cesarza Dioklecjana został uwięziony i skazany na śmierć za wyznawanie wiary. Wyrok został wykonany w 303 r. w Akwilei. Anastazja towarzyszyła Chryzogonowi do ostatnich chwil. Wtedy również i ona została uwięziona i wtrącona do więzienia w Sirmium (Dalmacja, obecnie Sremska Mitrovica). Po wielu torturach, które zniosła bez słowa skargi, została skazana na śmierć. Z rozkazu sędziego wysłano Anastazję dziurawym statkiem na pełne morze, jednak ku zdumieniu wszystkich statek nie poszedł na dno. Skazano ją więc na śmierć przez spalenie; wyrok wykonano w Sirmium w 304 r.
    Imię Anastazji wymienia się w Kanonie Rzymskim. Jest patronką wdów i męczennic.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręku, z mieczem, nożyczkami albo naczyniem na maść; często także na stosie albo przywiązana do pala.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 grudnia

    Święci Adam i Ewa, pierwsi rodzice

    Adam i Ewa byli pierwszymi rodzicami. W Martyrologium Rzymskim nie ma o nich wzmianki. Jednakże Bibliotheca Sanctorum nazywa ich wprost świętymi. Nie ma też ani jednego wśród pisarzy kościelnych, który by miał odwagę umieszczać rodziców rodzaju ludzkiego wśród potępionych.

    Święci Adam i Ewa

    Adam był pierwszym człowiekiem, praojcem ludzkości. Imię “Adam” wywodzi się od słowa hebrajskiego Adamah, co znaczy tyle, co ziemia, aby podkreślić myśl natchnionego autora, że ciało pierwszego człowieka powstało z materii i do niej powróci (Rdz 3, 19). Nie jest wykluczone, że wyraz “Adam” wywodzi się od słowa sumeryjskiego ada-mu, czyli “mój ojciec” – dla podkreślenia tego, że cały rodzaj ludzki wywodzi się ze wspólnego pnia. Według relacji biblijnej o stworzeniu, Bóg ulepił Adama “z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7), czyli ducha, czyniąc go zdolnym do samodzielnej egzystencji fizycznej i religijno-moralnej. Ukształtował go na swój “obraz i podobieństwo” (Rdz 1, 26; 5, 1). Z Ewą, swą niewiastą, Adam cieszył się rajem – pełnią szczęścia. Po grzechu pierworodnym stracił szczególną i wyjątkową więź z Bogiem. Musiał pracować i w pocie czoła zdobywać chleb powszedni. Był pierwszym rolnikiem.
    Będąc ojcem ziemskim, jest figurą Chrystusa, od którego pochodzimy według ducha (Rz 5, 12-21; Kol 1, 15; 3, 9-10; 1 Tm 2, 13-14).

    Święci Adam i Ewa

    Ewa to pierwsza kobieta, pramatka, małżonka Adama (Rdz 3, 20; 4, 1; Tb 8, 6; 2 Kor 11, 3; 1 Tm 2, 13). Jej imię oznacza “życie”, jak to tłumaczy Pismo święte: “bo stała się matką wszystkich żyjących” (ludzi) (Rdz 3, 20). Opis stworzenia jej “z żebra Adama” podkreśla tożsamość człowieczeństwa kobiety i mężczyzny. Zwiedziona przez szatana, popełniła grzech, powodując nieszczęście duchowe i egzystencjalne. Grzech i kara nie przekreśliły zawartego w błogosławieństwie Bożym daru przekazywania życia, choć sprowadziły cierpienia i trudy. Ewa urodziła Kaina, Abla, Seta i innych.
    Ewa jest figurą Maryi, przez którą przyszło na świat zbawienie.Z opisów biblijnych wynika, że pierwsi ludzie po stworzeniu byli święci. Ich ciała miały nie podlegać cierpieniom ani śmierci. Ich rozum był światły, a wola skłonna do dobrego. Byli szczęśliwi. Ich stan, jak też miejsce przebywania, Biblia nazywa “ogrodem”. Aby jednak te wszystkie dary nie były bez żadnej zasługi ze strony człowieka, Pan Bóg wystawił go na bliżej nam nieznaną próbę, którą Biblia w sposób obrazowy przedstawia jako zakaz spożywania owocu z drzewa zakazanego. Pierwsi rodzice, za namową szatana, nie wypełnili polecenia Bożego, dlatego utracili wszystkie przywileje otrzymane w raju. Pan Bóg w swoim miłosierdziu zapowiedział jednak Zbawiciela świata, który wyjdzie z rodzaju ludzkiego i pokona szatana: przywróci zakłócony przez grzech pierworodny ład – ludziom da zbawienie, a Panu Bogu pełne wynagrodzenie.
    Jak żywe było zainteresowanie losami pierwszych ludzi w pierwotnym chrześcijaństwie, świadczy apokryf z I wieku zatytułowany Życie Adama i Ewy. Do naszych czasów dochował się w kilku językach. W języku greckim ma on tytuł Apokalipsa Mojżesza. Według niego, losy naszych pierwszych rodziców miały być objawione Mojżeszowi na Górze Synaj, kiedy Pan Bóg przekazał mu Dekalog i rozmawiał z nim przez 40 dni. Po wypędzeniu z Edenu pierwsi rodzice postanowili pokutować, aby Pana Boga przebłagać za swój grzech. Ewa zanurzyła się w wodach Tygrysu na 37 dni, a Adam w Jordanie na dni 40. Po 18 dniach zjawił im się szatan i zwiastował im w postaci anioła, że ich pokuta jest już niepotrzebna, gdyż Pan Bóg przebaczył im grzech. Adam poznał wszakże złego ducha, który był sprawcą wszystkich nieszczęść ludzkich, i uczynił mu z tego powodu gorzkie wyrzuty. Wtedy diabeł przyznał się, że skusił pierwszych rodziców z zazdrości i z nienawiści do rodzaju ludzkiego. Jedna z legend głosi, że Adam miał być pochowany w okolicach Hebronu, inna zaś podaje, że na Kalwarii, gdzie krople Krwi umierającego Chrystusa padły poprzez szczeliny spękanej trzęsieniem ziemi na czaszkę Adama.
    Powszechne jest przekonanie, że Adam i Ewa pokutą zadośćuczynili Bogu w tej mierze, w jakiej byli zdolni to uczynić. Zbawiciel zaś, Syn Boży, tak obficie zadośćuczynił za winę naszych prarodziców i tak wiele nam przyniósł dobra, że Kościół ma odwagę śpiewać w liturgii Wigilii Paschalnej: O szczęśliwa wino Adama!
    Autor Księgi Mądrości wychwala mądrość Bożą, że “ustrzegła Prarodzica (…) i wyprowadziła go z jego upadku” (Mdr 10, 1). Św. Augustyn w jednym ze swoich listów pisze o bogobojnym życiu Adama i Ewy. W Kościele wschodnim natrafiamy na ślady formalnego kultu Adama i Ewy. Pierwszą niedzielę Adwentu poświęca się przodkom Pana Jezusa. W kanonie na ten dzień kapłani modlą się słowami: “Oddajemy chwałę najpierw Adamowi, który zaszczycony ręką Boga Stworzyciela i ustanowiony naszym pierwszym ojcem, zażywa błogosławionego pokoju ze wszystkimi wybranymi w przybytkach niebieskich”.
    Ikony greckie oraz obrazy łacińskie, kiedy przedstawiają tajemnicę zstąpienia Chrystusa do otchłani, niemal z reguły na pierwszym miejscu przedstawiają Adama i Ewę, wyprowadzanych przez Chrystusa z piekieł i prowadzonych do nieba. W niektórych ikonach wschodnich Chrystus wprost trzyma za ręce naszych prarodziców. Przy bazylice Grobu Pańskiego w Jerozolimie istnieje kaplica poświęcona św. Adamowi. Apokryf grecki z V w. O zstąpieniu (Chrystusa) do otchłani wśród dusz oczekujących Zbawiciela Adamowi oddaje szczególne pochwały.W ikonografii ukazuje się Adama i Ewę w scenach biblijnych: stworzenie Ewy obok Adama leżącego na ziemi; scena w raju: Adam w przepasce z liści figowych stoi pod drzewem wraz z Ewą, która podaje mu owoc zerwany z drzewa (czasami winogrona); Adam i Ewa wypędzani z raju przez anioła. Atrybutami naszych prarodziców są: baranek, kłos i łopata – symbol troski o pożywienie.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 grudnia

    Święta Maria Małgorzata d’Youville

    Zobacz także:
      •  Święty Serwulus
    Święta Maria Małgorzata d'Youville

    Maria Małgorzata przyszła na świat w dniu 15 października 1701 roku w Varennes, w prowincji Quebec w Kanadzie. Była najstarszą spośród sześciorga dzieci Cristoforo Dufrost de Lajemmerais i Marii Renee Gaultier. Kiedy miała zaledwie siedem lat, umarł jej ojciec. Rodzina żyłaby w skrajnej nędzy, gdyby nie pomoc pradziadka, Pierre’a Voucher. To on sfinansował jej wyjazd do szkoły urszulanek w Quebec. Po powrocie do domu Małgorzata była nieocenioną pomocą dla matki, zajęła się też edukacją braci i sióstr. Wyrosła na piękną, młodą, wykształconą pannę i wszystko wskazywało na to, że dobrze wyjdzie za mąż.
    Tymczasem wszystko się skomplikowało, kiedy jej matka wyszła za mąż za irlandzkiego lekarza, którego społeczność małego Varennes nie zaakceptowała. Rodzina Małgorzaty przeniosła się do Montrealu, gdzie 21-letnia Małgorzata spotkała Francois’a d’Youville. Wkrótce, bo już w dniu 12 sierpnia 1722 roku, wyszła za niego za mąż. Niedługo po ślubie mąż przestał interesować się rodziną i coraz częściej znikał z domu. Okazało się, że zajmował się nielegalnym handlem alkoholem wśród Indian. Ta wiadomość stała się dla Małgorzaty wielkim ciężarem. Tymczasem po ośmiu latach małżeństwa, kiedy kolejne, szóste już dziecko miało przyjść na świat, mąż zachorował i zmarł, mając zaledwie 30 lat. Małgorzata została sama z dwojgiem dzieci (czworo zmarło w niemowlęctwie). Mimo tych tragedii Małgorzata nie załamała się. Jej wiara jeszcze bardziej się umocniła. Żeby spłacić ogromne długi, jakie zaciągnął mąż, i zarobić na utrzymanie siebie i synów, otworzyła niewielki sklepik. Choć jej samej nie było lekko, pomagała każdemu, kto potrzebował pomocy, wszystkim się dzieliła z biedniejszymi od siebie. Pewnego razu wzięła do domu biedną, bezdomną i niewidomą kobietę, żeby się nią opiekować. Wierzyła mocno, że to sam Bóg działa w jej życiu. Jej postawa wzbudzała podziw i pociągała innych do naśladowania. Jej dwaj synowie zostali kapłanami.
    Przykład jej zaufania do Boga i poświęcenia się dla ubogich spodobał się trzem młodym kobietom, które postanowiły jej pomóc. Początek 1737 roku był decydującym czasem dla Małgorzaty. Złożyła przysięgę Bogu, że w jego imię poświęci się ubogim. Zawsze walczyła o prawa biednych i pokrzywdzonych, narażając się na złośliwości i krytykę swoich krewnych i sąsiadów; teraz jeszcze bardziej oddała się tej posłudze. Robiła to mimo wielu przeszkód – nawet gdy była chora i jedna z jej towarzyszek umarła, a jej dom zniszczył pożar. Te przeciwności tylko ją wzmocniły.
    Dnia 2 lutego 1745 roku Małgorzata i jej dwie towarzyszki odnowiły przysięgę poświęcenia się całkowicie pomocy biednym i opuszczonym. Stało się to początkiem zgromadzenia szarych sióstr. Dwa lata później Małgorzacie – “Matce ubogich”, jak ją już zaczęto nazywać, zaproponowano objęcie kierownictwa szpitala Charon Brothers w Montrealu, któremu groziło zamknięcie. Małgorzata z siostrami odbudowała szpital i została jego dyrektorką. Z pomocą sióstr i świeckich współpracowników założyła fundację dla biednych i chorych. Pan Bóg wciąż doświadczał swą apostołkę. W 1765 roku pożar zniszczył doszczętnie szpital. Choć po ludzku rzecz biorąc wszystko runęło, wiara i męstwo Małgorzaty pozostały niewzruszone. W tym tragicznym zdarzeniu dostrzegła obecność Boga. Mając 64 lata podjęła się heroicznej pracy odbudowy budynku, z przeznaczeniem na dom opieki dla najuboższych. Otworzyła pierwszy w Ameryce Północnej dom dla porzuconych dzieci.
    Wyczerpana pracą na rzecz biednych, zmarła w dniu 23 grudnia 1771 roku. Jej ofiarność i miłość ubogich nie została zapomniana. 3 maja 1959 roku papież bł. Jan XXIII beatyfikował Małgorzatę, nazywając ją matką powszechnego miłosierdzia. W dniu 9 grudnia 1990 roku została ona uroczyście wprowadzona do grona świętych przez papieża św. Jana Pawła II.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 grudnia

    Święta Franciszka Ksawera Cabrini,
    dziewica i zakonnica

    Święta Franciszka Cabrini

    Franciszka urodziła się jako ostatnia z trzynaściorga dzieci w dniu 15 lipca 1850 r. w Lombardii. Jej rodzicami byli Augustyn Cabrini i Stella Oldini. O religijności rodziny świadczy fakt, że wszyscy uczestniczyli codziennie we Mszy świętej, a pracę traktowali jako swojego rodzaju posłannictwo na ziemi. Wieczorami w domu czytano katolickie pisma.
    Kiedy Franciszka miała 20 lat, w jednym roku utraciła oboje rodziców. Po studiach nauczycielskich pracowała przez dwa lata w szkole. Próbowała poświęcić się na wyłączną służbę Bożą, ale z powodu słabego zdrowia nie przyjęto jej ani u sercanek, ani u kanonizjanek. Wstąpiła przeto do Sióstr Opatrzności (opatrznościanek), u których przebywała 6 lat (1874-1880). Zakon został założony do opieki nad sierotami. Po złożeniu ślubów została przez założyciela, biskupa Lodi, mianowana przełożoną zakonu. Miała wówczas 27 lat. Wtedy to obrała sobie imię Franciszki Ksawery, marzyła bowiem od dziecka, by zostać misjonarką.
    14 listopada 1880 r. założyła z siedmioma towarzyszkami zgromadzenie Misjonarek Najświętszego Serca Jezusowego, którego celem była praca zarówno wśród wierzących, jak i niewierzących. Napisała również regułę dla nowej rodziny zakonnej. Za cel postawiła zakonowi pracę wśród wiernych i niewiernych dla zbawienia dusz nieśmiertelnych. W 1888 roku udała się do Rzymu, gdzie założyła dom zgromadzenia. Tu przy ołtarzu św. Franciszka Ksawerego złożyła ze swoimi towarzyszkami ślub pracy na Wschodzie.
    Potem zetknęła się z biskupem Placencji, Scalabrinim, a ten wskazał jej inne pole działania. Mówił o losie włoskich emigrantów za oceanem. Leon XIII zachęcił ją, by tam podjęła pracę ze swoimi siostrami. Papież zwolnił Franciszkę od ślubu pracy na Wschodzie. Siostry udały się więc do Stanów Zjednoczonych. Pracowały w oratoriach świątecznych, w więzieniach, w katechizacji, szkolnictwie parafialnym, posługiwały chorym. Za oceanem powstało wiele nowych domów, samo zaś zgromadzenie uzyskało w 1907 r. aprobatę Stolicy Apostolskiej. Franciszka przekazała mu duchowość ignacjańską, równocześnie wyryła jednak na nim rysy swej własnej osobowości, przenikniętej duchem wiary i gotowością misjonarską. Wkrótce powstały nowe domy w Chinach i Afryce.
    Franciszka Ksawera zmarła cicho, bez cierpień i agonii w Chicago 22 grudnia 1917 roku, w 67. roku życia. Zostawiła 66 placówek i 1300 sióstr. Za dyspensą papieża Piusa XI proces kanoniczny odbył się w trybie przyspieszonym, tak że już w roku 1938 tenże papież dokonał beatyfikacji Sługi Bożej, a w 8 lat potem papież Pius XII wyniósł ją uroczyście do chwały świętych. Franciszka jest patronką emigrantów.
    W ikonografii św. Franciszka Ksawera przedstawiana jest w stroju zakonnym, zgodnie z fotografią z 1914 r. Jej atrybutem jest Boże Serce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 grudnia

    Święty Piotr Kanizjusz,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Piotr Friedhofen, zakonnik
    Święty Piotr Kanizjusz

    Piotr Kanizjusz urodził się 8 maja 1521 r. w Nijmegen (Holandia) jako syn Jakuba Kanijs, który pełnił w tym mieście urząd burmistrza. Młody Piotr już w dzieciństwie zdradzał oznaki swojego powołania, gdyż lubił służyć podczas nabożeństw liturgicznych i “odprawiać msze” – jak mawiał. Ojciec chciał skierować go na studia prawnicze, ale Piotr udał się do Kolonii na wydział teologii. Tutaj spędził 10 lat (1536-1546) z wyjątkiem jednego roku, kiedy to zatrzymał się na uniwersytecie w Lowanium (1539-1540). Już w czasie studiów nastawiał się Kanizy na apologetykę. Dlatego też ze szczególną pilnością studiował prawdy atakowane przez protestantów. W roku 1540 zdobył tytuł magistra nauk wyzwolonych.
    W 1543 r. wstąpił do jezuitów, których św. Ignacy Loyola założył zaledwie przed 9 laty, w 1534 r. Piotr szybko zaczął cieszyć się tak wielkim autorytetem, że nie będąc jeszcze kapłanem, trzykrotnie został wysłany do cesarza Karola V, wówczas władcy Hiszpanii, Niemiec i Niderlandów (Holandii i Belgii), aby ten usunął arcybiskupa Kolonii, elektora Hermana, jawnie sprzyjającego protestantyzmowi. W roku 1546 Piotr przyjął święcenia kapłańskie. Jako znakomity teolog został wezwany przez biskupa Augsburga, kardynała Ottona Truchsess, by mu towarzyszył na soborze w Trydencie w charakterze teologa-konsultora (1547). Na uniwersytecie w Bolonii uzyskał tytuł doktora teologii. Skierowano go do krajów germańskich, aby powstrzymał napór protestantyzmu.
    Przez 30 lat Piotr Kanizjusz niezmordowanie pracował, by zabliźnić rany, zadane Kościołowi przez kapłana-apostatę, Marcina Lutra. Brał czynny udział we wszelkich zjazdach i obradach dotyczących tej sprawy. Prowadził misje dyplomatyczne między cesarzem, panami niemieckimi a papieżem. Ułatwiał nuncjuszom papieskim oraz legatom ich zadania. W wykładach na uniwersytecie w Ingolstadcie wyjaśniał ze szczególną troską zaatakowane prawdy, wykazywał błędy nowej wiary. Był wszędzie, gdzie uważał, że jego obecność jest potrzebna dla Kościoła. Jego misji sprzyjało to, że cesarzem był wówczas Ferdynand I (1566-1569), wychowanek jezuitów, któremu sprawa katolicka leżała bardzo na sercu.
    W 1556 roku św. Ignacy mianował Piotra pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji niemieckiej, która liczyła wówczas zaledwie 3 domy: w Ingolstadcie, w Wiedniu i w Pradze. Pod rządami Kanizego w latach 1566-1569 powstało 5 kolejnych konwentów: w Monachium, w Innsbrucku, w Dillingen, w Trynau i w Hali (Tyrol). Nadto powstała w północnych Niemczech druga prowincja. W 1558 r. Piotr odbył krótką podróż do Polski (Kraków, Łowicz, Piotrków Trybunalski), towarzysząc nuncjuszowi Kamilowi Mentuati. Cieszył się przyjaźnią kardynała Hozjusza.
    Największą wszakże sławę Piotr Kanizy zyskał sobie pismami. Do najcenniejszych należą te, które wyszły z jego praktycznego, apologetycznego nauczania. Są to Katechizm Mały, Katechizm Średni i Katechizm Wielki, przeznaczone dla odbiorców o różnym stopniu przygotowania umysłowego. Katechizmy Piotra w ciągu 150 lat doczekały się ok. 400 wydań drukiem. Nie mniej wielkim wzięciem i popytem cieszyło się potężne dzieło św. Kanizego Summa nauki katolickiej, na którą złożyły się jego wykłady, dyskusje i kazania. Dzieło to stało się podstawą do wykładów teologii na katolickich uniwersytetach i do kazań.
    Ostatnie lata życia spędził Piotr Kanizy we Fryburgu Szwajcarskim (1580-1597). Zmarł tam 21 grudnia 1597 roku. Zaraz po jego śmierci Niemcy, Austria i Szwajcaria rozpoczęły starania o jego kanonizację. Jeszcze za jego życia ukazał się jego pierwszy żywot, napisany przez o. Jakuba Kellera. Aktu beatyfikacji dokonał dopiero w 1864 roku papież Pius IX, a do katalogu świętych i doktorów Kościoła wpisał go uroczyście papież Pius XI w 1925 roku. Relikwie św. Piotra Kanizego spoczywają w kościele jezuitów we Fryburgu szwajcarskim.
    Zachowały się szczęśliwie dwa portrety św. Piotra, wykonane jeszcze za jego życia. Jest nazywany “apostołem Niemiec”. Patronuje diecezji Brixen, czczą go także Innsbruck oraz szkolne organizacje katolickie w Niemczech.
    W ikonografii przedstawia się św. Piotra Kanizego w sutannie jezuity. Jego atrybutami są: katechizm, krucyfiks, młotek, pióro.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 grudnia

    Święci Makary i Eugeniusz, prezbiterzy

    Zobacz także:
      •  Święty Dominik z Silos, opat
    Święty Makary

    Makary i Eugeniusz byli kapłanami w Antiochii. Publicznie wystąpili przeciw decyzjom i zachowaniu Juliana Odstępcy. Pochwycono ich i torturowano, a następnie zesłano do Mauretanii. Trudno ustalić, gdzie wówczas przebywali: w miejscowości o nazwie Gildona (Gildoba) czy też w oazie na pograniczu dzisiejszego Egiptu i Libii. Tam prowadzili działalność misyjną. Nie ma jednoznacznych dokumentów na temat ich męczeńskiej śmierci. Męczeństwo przypisuje się im zapewne w znaczeniu szerszym, obejmującym śmierć na wygnaniu. Pamięć o nich utrwaliło kilka utworów hagiograficznych, przy czym niektóre zlokalizowały wygnanie Makarego i Eugeniusza w Arabii. Wspominano ich w różnych dniach: Grecy 20 grudnia, Martyrologium Hieronimiańskie 23 stycznia, a grecka Passio 22 lutego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 grudnia

    Święty Anastazy I, papież

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Urban V, papież
    Święty Anastazy I

    Anastazy pochodził z Rzymu, był synem kapłana Maksymusa (w tamtym okresie duchowieństwa nie obowiązywał jeszcze ściśle celibat). Na stolicę Piotrową Anastazy został wybrany w 399 r. Szczególną troską otoczył Kościół afrykański. Nawoływał biskupów afrykańskich zebranych na synodzie w Kartaginie w 401 r. do walki przeciwko donatyzmowi i zabraniał nawracającym się kapłanom-donatystom zajmować wyższe stanowiska w Kościele. Polecił czytać w liturgii Ewangelię w postawie stojącej z pochyloną głową. W czasie sprawowania pontyfikatu zajmował się kwestiami prawowierności poglądów Orygenesa.
    Zmarł 19 grudnia 401 r. w Rzymie, po zaledwie dwóch latach rządów. Został pochowany na cmentarzu Poncjana przy Via Portuensis. Św. Augustyn nazwał go “mężem apostolskiej gorliwości”.W ikonografii przedstawia się św. Anastazego w papieskim stroju pontyfikalnym. Jego atrybutem jest księga.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia


    18 grudnia

    Święci męczennicy
    Paweł Mi, Piotr Doung-Lac i Piotr Truat

    Zobacz także:
      •  Święty Auksencjusz, biskup
    Święci męczennicy wietnamscy

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i dziesięciu Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.Wspominani dziś trzej bracia: Paweł Mi, Piotr Doung-Lac oraz Piotr Truat byli katechumenami. Gdy wybuchło prześladowanie chrześcijan w Wietnamie, aresztowano ich, wtrącono do więzienia i poddano torturom. Zamęczono ich przez uduszenie. Beatyfikowani zostali w 1900 r., a kanonizowani w 1988 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 grudnia

    Święty Łazarz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan z Mathy, prezbiter
      •  Święty Józef Manyanet y Vives, prezbiter
    Święty Łazarz

    Łazarz był bratem Marii i Marty. Mieszkali razem w Betanii, na wschodnim zboczu Góry Oliwnej. Chrystus darzył ich swoją przyjaźnią i bywał w ich domu. Kiedy Łazarz zmarł i został pochowany, Jezus przybył do Betanii i wskrzesił go (J 11, 1-44). Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11).
    Według starej tradycji wschodniej Łazarz po Zesłaniu Ducha Świętego udał się na Cypr i był tam biskupem. Średniowieczna legenda opowiada o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 grudnia

    Święta Adelajda, cesarzowa

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów, dziewica
      •  Błogosławiony Sebastian Maggi, prezbiter
    Święta Adelajda

    Adelajda urodziła się w 931 lub 932 r. jako córka Rudolfa II, króla Burgundii. Kiedy miała zaledwie 6 lat, zmarł jej ojciec, a gdy miała 16 lat, została wydana za Lotara, króla Włoch. Dała mu córkę, Emmę. Owdowiała mając 20 lat. Pretendentem do tronu Włoch był wówczas Berengariusz II. Uwięził on Adelajdę i chciał ją zmusić, by wyszła za jego syna. Chciał bowiem w ten sposób prawnie zagarnąć koronę włoską. Adelajda nie załamała się, a zamążpójścia odmówiła. Zdołała też zbiec z więzienia. Schroniła się pod opiekę Ottona I, który pokonał Berengariusza i niebawem pojął Adelajdę za żonę. Dała mu troje dzieci, wśród nich jego następcę, Ottona II. Papież Jan XII w Boże Narodzenie 962 roku dokonał w bazylice św. Piotra uroczystej koronacji Ottona I na pierwszego cesarza Niemiec.
    W 973 roku Adelajda po raz drugi została wdową – po śmierci Ottona I. Jej synowa, żona Ottona II i córka cesarza bizantyńskiego, Teofana, zaczęła jej okazywać jawną niechęć. Zmusiła nawet męża, żeby własną matkę skazał na banicję. Dopiero po śmierci żony Otto II przeprosił matkę. Po jego śmierci w 983 r. Adelajda stała się regentką w zastępstwie jeszcze małoletniego cesarza, Ottona III. Ujawnił się w całej pełni jej zmysł organizacyjny, mądrość i roztropność, umiejętność dobierania ludzi na odpowiednie stanowiska. Wyróżniała się przy tym wielkim miłosierdziem i hojnością w przeznaczaniu dóbr na cele kościelne. Dlatego słusznie nazwano ją jedną z najwybitniejszych kobiet X stulecia. Uspokoiła królestwo burgundzkie (993), usprawniła administrację i finanse państwa.
    Korzystając z pełnego cesarskiego skarbca, wystawiła kilkanaście opactw i klasztorów. Wśród znaczniejszych wymienia się opactwa w Peterlingen, w Pavii i w Selz pod Strasburgiem. Właśnie tu szaty cesarskie zamieniła na habit. Ostatnie lata spędziła jako mniszka, by w ten sposób przygotować się na drogę do wieczności. Zmarła 16 grudnia 999 roku. Jej imię jest wybite na odwrocie monety Bolesława Chrobrego. Od początku doznawała czci. Żywot Adelajdy napisał św. Odylon. Jej kult zatwierdził papież bł. Urban II, wynosząc ją do chwały ołtarzy uroczystym aktem w 1097 roku.
    W ikonografii przedstawia się św. Adelajdę w stroju cesarzowej, z insygniami władzy, w ręku trzyma kościół lub klasztor.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Adelajda, cesarzowa

    PATRONKA: osób znieważanych, panien młodych, rodziców z dużą liczbą dzieci, ojczymów i macoch, wygnańców, więźniów, wdów i powtórnych małżeństw.

     pl.wikipedia.org

    ***

    ATRYBUTY: miniatura kościoła, insygnia władzy królewskiej.

    IMIĘ: pochodzi z germańskiego i znaczy „o szlachetnym wyglądzie”. Urodziła się około 931 roku. Po krótkim małżeństwie z Lotarem II, królem Włoch, który zmarł otruty, była prześladowana przez nowego króla Berengariusza II. Schroniła się u Ottona I, króla Niemiec, który ożenił się z nią w 951 roku, i z którym w 962 roku została koronowana na cesarzową Świętego Cesarstwa Rzymskiego. Rozważna w sprawach politycznych, była zarazem troskliwa w stosunku do ubogich i potrzebujących. Po śmierci Ottona udała się do założonego przez siebie klasztoru w Seltz, gdzie zmarła w 999 roku.

    Adela była córką Rudolfa II, króla Burgundii. Wyrósłszy na dziewicę jaśniejącą nie tylko niepospolitymi wdziękami, ale i anielską niewinnością, wyszła za Lotariusza, króla Włoch. Niedługo potem Berengariusz, margrabia Ivrei, pozbawił jej męża życia, po czym zagarnął koronę włoską i zażądał od młodej wdowy ręki dla swego syna. Adela odrzuciła z oburzeniem to żądanie, za co Berengariusz kazał ją uwięzić i obchodzić się z nią jak ze zbrodniarką. Nagłą tę zmianę znosiła Adela z poddaniem się woli Bożej, wiedziała bowiem, że Bóg w swoim czasie przywróci jej wolność, jakoż niedługo potem jej kapelan Marcin ułatwił jej ucieczkę do warownego zamku Kanossy. Tym czasem wieść o jej utrapieniach doszła cesarza Ottona I. Cesarz wyruszył przeciw Berengariuszowi, wyswobodził Adelę z oblężonej Kanossy i pojął ją za żonę.

    Szczęśliwe małżeństwo pobłogosławił Bóg czworgiem dziatek, które jednak wszystkie pomarły, oprócz najmłodszego syna Ottona II. Gdy wyszedł z lat dzieciństwa, dalsze jego wychowanie i wykształcenie poruczyła Adela sławnemu Brunonowi, arcybiskupowi kolońskiemu, po czym oddała się modlitwie i dziełom miłosierdzia. Surowa, oszczędna, nieubłagana dla siebie, okazywała wielką dobroć względem biednych, chorych i uciśnionych. Nadto hojnie uposażała kościoły i założyła kilka klasztorów dla młodzieży męskiej i żeńskiej, aby szerzyć oświatę chrześcijańską i ściągnąć na kraj i rodzinę błogosławieństwo Niebios.

    W roku 962 towarzyszyła mężowi do Włoch, i otrzymała wraz z nim z rąk papieża Jana XII koronę cesarską. Zaszczycona najwyższą godnością, jaką ziemia dać może, pozostała skromną i pokorną. Mąż przypuszczał ją do udziału w rządach, gdyż odznaczała się bystrością i przezornością. Wpływu swego używała na korzyść i dobro Kościoła katolickiego, popieranie oświaty i tworzenie dobroczynnych zakładów. Dokumenty klasztoru świętego Maurycego w Wallis, Maria-Einsiedeln, Peterlingen w Waadt, biskupstw lozańskiego i genewskiego w Szwajcarii, a nadto wiele niemieckich i włoskich dokumentów fundacyjnych wymienia ją wyraźnie jako współfundatorkę. Najpiękniejszy dowód zacności duszy złożyła, powoławszy na swój dwór dwie córki swego zawziętego wroga Berengariusza, którymi zajęła się jak rodzona matka. W roku 973 śmierć wydarła jej drogiego małżonka, a na tron wstąpił młody Otton II. Dopóki młody, dwudziestoletni władca szedł za radami matki, rządził szczęśliwie, ale gdy pojął za żonę grecką księżniczkę Teofanię, szczęście go opuściło. Zarozumiała bowiem Greczynka i podli pochlebcy, nienawidzący pobożną Adelę, tak dalece opanowali serce Ottona, że zapomniawszy o czci należnej matce zaczął jej ubliżać, dokuczać, aż wreszcie skazał ją na wygnanie.

    Z westchnieniem: “Boże, Ty znasz miłość moją, Ty mnie nie odepchniesz! Zesłałeś na mnie ten cios, abym z miłości dla dziecka nie zapomniała o Tobie!” opuściła Adela progi domowe, usuwając się z oczu prześladowców i udała się do brata swego Konrada, króla Burgundii.

    Otton II stracił teraz wszelki szacunek u poddanych, a Teofania stała się przedmiotem powszechnej nienawiści. Wszystko poczęło się burzyć, w całym cesarstwie wszczął się nieład i zamieszanie, toteż gdy w jakiś czas potem Majolus, opat kluniacki, stanął śmiało przed cesarzem, zarzucił mu jawne zgorszenie, że on, zwierzchnik narodu zobowiązany do przestrzegania przykazań Bożych, tak haniebnie pogwałcił cześć winną matce, i zagroził mu gniewem Bożym, Otton okazał serdeczny żal, przeprosił pokornie obrażoną matkę i oddał jej rządy Włoch.

    W trzy lata później Otton II zmarł. W imieniu jego nieletniego syna Ottona III rządziła Teofania, ale jej duma i widoczna niechęć do Adeli zraziła do niej wszystkich poddanych. Niepowściągliwa w słowach cesarzowa odezwała się pewnego razu do jednej ze swych dworek: “Niechaj tylko pożyję choćby z rok jeszcze, a Adela nie będzie miała piędzi ziemi, nad którą by panowała”, ale gdy w tym samym jeszcze roku wybrała się do Włoch, w drodze zmarła. Otton III i magnaci prosili Adelę, aby ujęła ster rządów, na co się zgodziła i rządziła w imieniu wnuka dopóty, dopóki nie doszedł do pełnoletniości. Potem odsunęła się od spraw publicznych, aby się przygotować na śmierć. Raz tylko jeszcze wychyliła się ze swej samotni, aby przywrócić zgodę między swym bratankiem Rudolfem III, władcą Burgundii, a zbuntowanymi panami. Wracając, umarła w klasztorze Selz, 6 mil od Strassburga, dnia 16 grudnia 999 roku.

    wyd. Jedność/Żywoty świętych/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________________________________________

    15 grudnia

    Święta Maria Crocifissa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Karol Steeb, prezbiter
    Święta Maria Crocifissa

    Paula di Rosa urodziła się 6 listopada 1813 roku w Brescii (Włochy) jako córka Klemensa i księżnej Kamili Albani z Bergamo. Rodzice dali jej wszechstronne wykształcenie oraz religijne wychowanie. Kiedy miała 11 lat, zapadła na ciężką chorobę, którą przeszła szczęśliwie. Wcześnie straciła matkę. Jako sierota obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. Oddana do szkoły i na wychowanie sióstr wizytek, uczyniła duże postępy w nauce i w cnotach chrześcijańskich. W wieku 17 lat wróciła do domu. Kiedy ojciec zaproponował jej małżeństwo, odmówiła i w 19. roku życia złożyła ślub dozgonnej czystości.
    Równocześnie podjęła się kierownictwa nad 70 pracownicami w przędzalni ojca w Acquafreddzie, rozwijając wśród nich prawdziwie misyjną i apostolską pracę w latach 1831-1836. Podobną chrześcijańską pracę rozwijała, ilekroć przebywała w wiejskiej, letniej posiadłości rodzinnej w Capriano (Brescia), zajmując się ze szczególną troskliwością biednymi i chorymi, dopomagając miejscowym kapłanom w pracy nad młodzieżą żeńską, w misjach, w rekolekcjach lub w różnych inicjatywach kościelno-społecznych. Jej bohaterstwo zabłysło w czasie epidemii cholery, kiedy to z całym poświęceniem usługiwała zarażonym. W latach 1836-1839 podjęła się pracy w dwóch szkołach dla głuchoniemych oraz w instytucjach przeznaczonych dla opuszczonych kobiet i dziewcząt narażonych na utratę niewinności.
    Pod kierownictwem wytrawnego kierownika duchowego, ks. Faustyna Pinzoni, postanowiła założyć stowarzyszenie pielęgniarek dla posługi chorym. Po otrzymaniu zezwolenia od władz państwowych w 1840 Paula zebrała 32 dziewczęta, przeszkoliła je i udała się z nimi do szpitala kobiecego w Brescii. Przekonała się bowiem, że oprócz pomocy lekarskiej chorzy potrzebują stałej opieki. Tak powstało zgromadzenie Służebnic Miłości. W rok potem Paula otworzyła drugi podobny szpital w Cremonie. Świątobliwy ojciec z radością wspierał te wszystkie wysiłki i inicjatywy swojej córki. Na dom centralny dla powstającej nowej rodziny zakonnej przeznaczył zakupiony pałac w Brescii. Starał się ponadto o poparcie władz. W 1844 roku Rzym wydał dekret pochwalny, a w roku 1847 papież Pius IX zatwierdził warunkowo na czas próby konstytucje, napisane przez ks. Pinzoni. W roku 1852 Paula w uroczystość Najświętszego Serca Jezusowego złożyła śluby i przybrała imię zakonne Maria Crocifissa (Maria od Chrystusa Ukrzyżowanego). Wraz ze swoją przełożoną przyjęło habit 18 sióstr.
    Siostry dały o sobie znać przede wszystkim w czasie zarazy, jaka kilkakrotnie nawiedziła północne Włochy. Ich bohaterskie poświęcenie zyskało im powszechne uznanie. Maria patrzyła z radością, jak mnożyły się nowe fundacje. W roku 1855 było ich już siedem. Pewna, że dzieło ma zapewnione trwanie, mogła spokojnie odejść. W czasie ćwiczeń duchowych w Mantui zasłabła (26 listopada), ukończyła je wszakże i udała się do macierzystego domu w Brescii, gdzie 15 grudnia 1855 roku oddała Bogu ducha w wieku zaledwie 42 lat. Jej ciało, pochowane początkowo w grobowcu rodzinnym, zostało umieszczone w kościele domu macierzystego w Brescii. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius XII w 1940 roku, a do chwały świętych – ten sam papież w roku 1954.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 grudnia

    Święty Jan od Krzyża,
    prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Wenancjusz Fortunat, biskup
    Święty Jan od Krzyża

    Jan de Yepes był trzecim z kolei dzieckiem Gonzaleza de Yepes i Katarzyny Alvarez. Przyszedł na świat w 1542 roku w Fontiveros, w pobliżu miasta Avila (Hiszpania). Miał dwóch braci: Ludwika i Franciszka, ale pierwszy z nich zmarł niedługo po urodzeniu. Warunki w domu były bardzo ciężkie, gdyż rodzina wyrzekła się Gonzaleza za to, że będąc szlachcicem śmiał wziąć za żonę dziewczynę z ludu. Jeszcze cięższe warunki nastały, kiedy zmarł ojciec. Jan miał wówczas dwa i pół roku. Matka przeniosła się z dziećmi do Arevalo (1548), a potem do Medina del Campo (1551). Jan został oddany do przytułku. Potem pracował w szpitalu, by następnie próbować różnych zawodów u kolejnych majstrów: w tkactwie, krawiectwie, snycerstwie, jako malarz, jako zakrystian, wreszcie jako pielęgniarz. Za zebrane z trudem pieniądze uczył się w kolegium jezuickim w Medinie (1559-1563), jednocześnie pracując na swoje utrzymanie. W roku 1563, mając 21 lat, wstąpił do karmelitów i wtedy obrał sobie imię Jan od św. Macieja. W zakonie napotkał na znaczne rozluźnienie. Dlatego gdy składał śluby, czynił to z myślą o profesji według dawnej obserwancji. Po ukończeniu studiów filozoficznych i teologicznych w Salamance, w 25. roku życia otrzymał święcenia kapłańskie (1567).
    W dniu swojej Mszy prymicyjnej spotkał św. Teresę z Avila, która podjęła się dzieła reformy żeńskiej gałęzi Karmelu. Te dwie bratnie dusze zrozumiały się i postanowiły wytężyć wszystkie siły dla reformy obu rodzin karmelitańskich. W następnym roku św. Teresa namówiła pewnego szlachcica, żeby ofiarował dom w Duruelo na założenie pierwszej fundacji reformy. Tam przeniósł się Jan wraz z dwoma przyjaciółmi, których pozyskał dla reformy. 28 listopada 1568 r. złożyli ślub zachowania pierwotnej reguły. Jan przybrał sobie wówczas imię Jana od Krzyża. Postanowił pozostać wierny reformie, choćby “miał to przypłacić życiem”. Wkrótce okazało się, że będzie miał okazję dać dowód tej wierności. W latach 1569-1571 został wybrany na mistrza nowicjatu. W roku 1570 musiał jednak przenieść klasztor do Pastrany. W roku 1571 został rektorem pierwszego klasztoru karmelitów w Alcali, który przyjął reformę. Równocześnie pełnił obowiązki spowiednika karmelitanek zreformowanych w Avila (1572-1577).
    W postępowaniu Jana przełożeni dopatrzyli się niesubordynacji. Obawiali się rozkładu zakonu. Posypały się napomnienia i nakazy. Gdy Jan okazywał się na nie głuchy, został aresztowany w Avila w nocy z dnia 2 na 3 grudnia 1577 roku i siłą zabrany do Toledo. Wtrącony do więzienia klasztornego, był nie tylko pozbawiony wolności, ale skazany na głód i częstą chłostę. Nie załamał się jednak. Jak sam pisał, w “paszczy wieloryba” przebył 9 miesięcy. Pan Bóg w tych miesiącach udręki zalewał go potokami pociech mistycznych. “Noce ciemne” długiego więzienia wykorzystał dla doświadczenia nie mniej bolesnego stanu, kiedy Pan Bóg pozornie opuszcza swoich wybranych, by ich zupełnie oczyścić i ogołocić z niepożądanych pragnień, uczuć i przywiązań.
    15 sierpnia 1578 roku udało mu się uciec z zakonnego więzienia w Toledo po długich i żmudnych do tego przygotowaniach. Bracia z własnego klasztoru przyjęli go z wielką radością. 9 października tego roku wziął udział w kapitule, na której został wybrany przełożonym konwentu w Jaen, w Andaluzji. W roku następnym (1579) otworzył nowy dom reformy, w Baeza, gdzie pozostał jako przełożony do 1582 r. W roku 1581 z domów zreformowanych karmelitów utworzona została osobna prowincja. Zezwolił na to papież Grzegorz XIII specjalnym breve z 22 lipca 1580 roku.
    Cierpienia Jana podjęte dla reformy zaczęły owocować. Gorliwi zakonnicy widzieli w nim męczennika sprawy i zaczęli przekonywać się do reformy. Mnożyły się także nowe fundacje dzięki hojności panów duchownych i świeckich. W roku 1582 Jan został mianowany przełożonym domu w Granadzie, a trzy lata później kapituła wybrała go wikariuszem prowincji Andaluzja. W 1587 r. zrzekł się tego urzędu i został ponownie mianowany przełożonym konwentu w Granadzie.
    Kiedy liczba zreformowanych klasztorów zaczęła rosnąć i powstawały nowe prowincje, papież Sykstus V zezwolił na wybór osobnego wikariusza generalnego dla prowincji zreformowanych, ale generał miał być jeszcze wspólny dla obu rodzin karmelu. Papież miał bowiem nadzieję, że niebawem cały zakon przyjmie reformę. W roku 1588 odbyła się pierwsza kapituła generalna prowincji zreformowanych.
    Jednak stronnictwo złagodzonej reguły wzięło górę. Jan został usunięty ze wszystkich urzędów i jako zwykły zakonnik zakończył niebawem życie w klasztorze w Ubedzie 14 grudnia 1591 roku w wieku zaledwie 49 lat. Umierał zupełnie osamotniony, bowiem św. Teresa z Avila dawno już nie żyła – przeszła do nieba 4 października 1582 roku.
    Najbardziej sławny stał się Jan od Krzyża dzięki swoim pismom. Było ich znacznie więcej, ale spalono je zaraz po śmierci w obawie, by nie dostały się do rąk wrogów zakonu jako materiał przeciwko złagodzonej regule. Pozostały 22 dzieła, w tym kilkanaście utworów poetyckich, które dla mistyki chrześcijańskiej mają wprost bezcenną wartość. Najważniejsze są dwa z nich: Noc ciemna i Pieśń duchowa. Są one perłą w światowej literaturze mistyki. Oba dzieła początek swój wywodzą z więzienia w Toledo. One też przysporzyły Janowi tytuł doktora Kościoła; dzięki nim zwany jest on także doktorem mistycznym. Dzisiaj jego dzieła są przełożone na wszystkie znane języki świata i należą do klasyki dzieł mistycznych.
    Nie mniejszym powodzeniem cieszą się dotąd Droga na Górę Karmel i Żywy płomień. Nikt dotąd nie poddał stanów mistyki tak subtelnej analizie, jak właśnie Jan od Krzyża. Św. Teresa z Avila zostawiła wprawdzie także poważne dzieła z zakresu mistyki chrześcijańskiej, ale podeszła ona do problemu raczej od strony praktycznej, podczas gdy Jan wskazał na podstawy teologiczne mistyki. Miał także wybitne zdolności plastyczne. Umiał rysunkiem, poglądowo, przedstawić nawet bardzo skomplikowane drogi mistyki (np. szkic Góra doskonałości). Chyba to jedyny wypadek w dziejach mistyki katolickiej. Najsłynniejszym rysunkiem, zachowanym do dziś (i przechowywanym jako relikwia) jest szkic Ukrzyżowanego Chrystusa, utrwalona na kartce wizja z objawienia w Avila (1572-1577). Rysunek ten stał się inspiracją dla współczesnych twórców (m.in. Salvadore Dali namalował obraz zatytułowany Chrystus św. Jana od Krzyża).
    Relikwie Doktora Mistycznego znajdują się w kościele karmelitów w Segovii. Beatyfikowany został przez papieża Klemensa X w 1675 r., a kanonizowany w 1726 r. przez Benedykta XIII. Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła w 1926 r. Jest patronem karmelitów bosych.
    W ikonografii św. Jan od Krzyża przedstawiany jest w habicie karmelitańskim. Jego atrybutami są: otwarta księga, krucyfiks, lilia, orzeł u jego stóp.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II – Magister in fede

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża z dnia 14 grudnia 1990 r.

    Wprowadzenie



    1. Mistrz w wierze i świadek Boga żywego, święty Jan od Krzyża jest wspominany dzisiaj przez Kościół w sposób szczególny z racji obchodów czterechsetlecia jego przejścia do chwały, które miało miejsce 14 grudnia 1591 roku w klasztorze w Ubeda, skąd został wezwany do domu Ojca.

    Z radością cały Kościół stwierdza obfite owoce świętości i mądrości, które ten jego Syn przekazuje nieustannie swym życiem i pismami. Rzeczywiście, jego postać i nauczanie przyciągają uwagę różnorodnych środowisk religijnych i kulturowych, które znajdują w nim zrozumienie i odpowiedź na najgłębsze aspiracje zarówno człowieka, jak i wierzącego. Żywię zatem nadzieję, iż obchody tego jubileuszu pomogą lepiej ukazać wielkość oraz rozpowszechnić treść jego głównego orędzia: życia teologalnego w wierze, nadziei i miłości.

    To przesłanie, skierowane do wszystkich, jest szczególnym dziedzictwem i przynaglającym zadaniem dla Karmelu Terezjańskiego, który słusznie uznaje Świętego za ojca i duchowego mistrza. Jego przykład jest wzorem życia, jego pisma są skarbem, którym należy podzielić się ze wszystkimi szukającymi Bożego oblicza. Jego doktryna jest również słowem aktualnym, szczególnie dla Hiszpanii, jego ojczyzny, której imię rozsławił pismami o powszechnym znaczeniu.

    2. Ja sam czułem się pociągnięty przez doświadczenie i nauczanie Świętego z Fontiveros. Od pierwszych lat mojej formacji kapłańskiej znajdowałem w nim solidnego przewodnika na ścieżkach wiary. Ten wymiar jego doktryny wydaje się być zasadniczy, wręcz życiowy dla każdego chrześcijanina zwłaszcza w epoce poszukującej nowych dróg i będącej równocześnie narażoną na niebezpieczeństwa i pokusy na polu wiary.

    Podczas gdy czuło się jeszcze klimat duchowy wytworzony przez obchody czterechsetlecia (w 1942 roku) narodzin świętego Karmelity, a Europa powstawała z prochów po doświadczeniu ciemnej nocy wojny, napisałem moją rozprawę doktorską z teologii na temat: Zagadnienie wiary w dziełach świętego Jana od Krzyża (1). Analizowałem w niej i uwydatniłem centralne stwierdzenie Doktora Mistycznego: wiara jest jedynym, najbliższym i współmiernym środkiem do zjednoczenia z Bogiem. Już wówczas przeczuwałem, że synteza dokonana przez świętego Jana od Krzyża zawiera nie tylko solidną doktrynę teologiczną, ale przede wszystkim wyjaśnienie życia chrześcijańskiego w jego podstawowych elementach, którymi są: zjednoczenie z Bogiem, kontemplacyjny wymiar modlitwy, teologalna siła misji apostolskiej, dążenia nadziei chrześcijańskiej.

    W czasie mojej wizyty w Hiszpanii w listopadzie 1982 roku miałem radość uczczenia jego pamięci w Segovii, na tle bardzo sugestywnego rzymskiego akweduktu, i oddania czci jego relikwiom przy jego grobie. Przypomniałem tam ponownie wielkie orędzie o jego wierze jako istotę przesłania świętego Jana od Krzyża dla całego Kościoła, Hiszpanii i Karmelu. O wierze żywej, dynamicznej, szukającej i spotykającej Boga w Jego Synu Jezusie Chrystusie, w Kościele, w pięknie stworzenia, w milczącej modlitwie, w ciemnościach nocy i oczyszczającym płomieniu Ducha (2).

    3. Podczas tegorocznych obchodów czterechsetlecia jego śmierci wypada raz jeszcze wsłuchać się w słowa tego mistrza. Na skutek szczęśliwej zbieżności stał się on naszym towarzyszem podróży w tym szczególnym okresie historii, na progu roku 2000, kiedy upływa 25 lat od zakończenia Soboru Watykańskiego II, który zapoczątkował i wspierał odnowę Kościoła w zakresie czystości doktryny i świętości życia. “Kościół – stwierdza Sobór – ma za zadanie uobecnianie w sposób jakby widzialny Boga Ojca i Jego Syna Wcielonego, wraz z nieustannym odnawianiem się i oczyszczaniem pod przewodnictwem Ducha Świętego, głównie dzięki świadectwu żywej i dojrzalej wiary, zdolnej do dostrzegania w sposób wyraźny napotykanych trudności i do ich przezwyciężania” (3).

    Obecność Boga i Chrystusa, oczyszczające odnowienie dokonujące się pod przewodnictwem Ducha Świętego, doświadczenie oświeconej i dojrzałej wiary, czyż nie jest to główna zawartość doktryny świętego Jana od Krzyża i jego orędzie dla Kościoła i dzisiejszego człowieka? Odnawianie i ożywianie wiary stanowi nieodzowny fundament umożliwiający stawianie czoła któremukolwiek z palących zadań stojących dziś przed Kościołem: doświadczenie zbawczej obecności Boga w Chrystusie, w samym centrum życia i historii, ponowne odkrycie uwarunkowań człowieka i jego synostwa Bożego, jego powołanie do zjednoczenia z Bogiem, stanowiące najgłębszą rację jego godności (4), nowa ewangelizacja świata zaczynająca się od reewangelizacji wierzących, coraz szersze otwarcie się na nauczanie i światło Chrystusa.

    4. Jest wiele aspektów, dzięki którym święty Jan od Krzyża jest znany w Kościele i w świecie kultury: jako pisarz i poeta języka kastylijskiego, jako poeta i humanista, jako człowiek o głębokim doświadczeniu mistycznym, teolog i duchowy egzegeta, duchowy mistrz i kierownik dusz. Będąc mistrzem na drogach wiary, sprawia, iż jego postać i pisma oświecają tych wszystkich, którzy szukają doświadczenia Boga na drodze kontemplacji i w zapomnianej o sobie służbie braciom. W swojej wzniosłej twórczości poetyckiej, w swoich traktatach doktrynalnych – Droga na Górę KarmelNoc ciemnaPieśń duchowaŻywy płomień miłości – tak jak i w pomniejszych, lecz bogatych w treść Słowach światła i miłościRadach i wskazówkachListach Święty zostawił nam syntezę chrześcijańskiej duchowości i jej mistycznego doświadczenia. Wśród tego bogactwa tematów pragnę zatrzymać się w tej chwili na centralnym przesłaniu, na wierze żywej jako przewodniczce chrześcijanina, jedynym świetle w ciemnej nocy próby, gorejącym płomieniu podsycanym przez Ducha.

    Wiara, jak to dobrze ukazuje Święty swoim życiem, prowadzi do adoracji i uwielbienia, nadaje całej egzystencji człowieka wymiar realizmu oraz smak transcendencji. Pragnę poza tym, ze światłem “Ducha Świętego Nauczyciela” (5), w zgodności z mądrościowym stylem Brata Jana od Krzyża, skomentować niektóre aspekty jego doktryny na temat wiary, przyjmując jego orędzie wraz z kobietami i mężczyznami naszych czasów, pełnych wyzwań i nadziei.

    List Apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II – Magister in fede


    ______________________________________________________________________

    Św. Jan od Krzyża

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 16.02.2011

    Św. Jan od Krzyża

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać wielkiej hiszpańskiej mistyczki Teresy od Jezusa. Dziś chcę mówić o innym ważnym świętym tamtych ziem, duchowym przyjacielu św. Teresy, który razem z nią reformował zakonną rodzinę karmelitańską: o św. Janie od Krzyża, ogłoszonym doktorem Kościoła przez papieża Piusa XI w 1926 r., a w tradycji nazywanym doctor mysticus, «doktorem mistycznym».

    Jan od Krzyża urodził się w 1542 r. w Fontiveros, małej miejscowości położonej w pobliżu Awili, w Starej Kastylii; był synem Gonzala de Yepes i Cataliny Alvarez. Rodzina była bardzo uboga, ponieważ ojciec, wywodzący się ze szlacheckiej rodziny toledańskiej, został wypędzony z domu i wydziedziczony, za to że poślubił Catalinę, prostą kobietę, tkaczkę jedwabiu. Wcześnie osierocony przez ojca, Jan mając 9 lat przeniósł się z matką i bratem Franciszkiem do Mediny del Campo pod Valladolid, ośrodka handlu i kultury. Tam uczył się w Colegio de los Doctrinos, a także wykonywał proste prace u sióstr z kościoła-klasztoru św. Magdaleny. Następnie dzięki swoim zaletom i dobrym wynikom w nauce został przyjęty jako pielęgniarz do szpitala Niepokalanego Poczęcia, a potem do nowo założonego w Medinie del Campo kolegium jezuitów. Jan wstąpił do niego mając 18 lat i przez trzy lata studiował tam nauki humanistyczne, retorykę i języki klasyczne. Kiedy kończył naukę, miał już jasną wizję swojego powołania: było nim życie zakonne, a z zakonów obecnych w Medinie najbardziej pociągał go karmel.

    Latem 1563 r. rozpoczął nowicjat u karmelitów w tym mieście i przyjął imię zakonne Maciej. W następnym roku został wysłany na prestiżowy uniwersytet w Salamance, gdzie studiował przez trzy lata sztuki wyzwolone i filozofię. W 1567 r. otrzymał święcenia kapłańskie i wrócił do Mediny del Campo, by odprawić Mszę św. prymicyjną w otoczeniu kochającej rodziny. Wtedy właśnie doszło do pierwszego spotkania Jana i Teresy od Jezusa. Spotkanie to miało decydujące znaczenie dla obojga: Teresa przedstawiła mu swój plan reformy karmelu, również męskiej gałęzi zakonu, i zaproponowała, by włączył się w jego realizację «dla większej chwały Bożej». Młodego kapłana tak bardzo zafascynowały idee Teresy, że został żarliwym zwolennikiem jej projektu. Pracowali razem przez kilka miesięcy, dzieląc się swoimi ideałami i pomysłami, by jak najszybciej otworzyć pierwszy dom karmelitów bosych: do inauguracji doszło 28 grudnia 1568 r. w Duruelo, leżącej na uboczu miejscowości w prowincji Awili. Razem z Janem tę pierwszą zreformowaną wspólnotę męską tworzyło trzech towarzyszy. Odnawiając swoje śluby zakonne zgodnie z pierwotną regułą, wszyscy czterej przyjęli nowe imiona; Jan przybrał wtedy imię «Jan od Krzyża», i pod tym imieniem był później powszechnie znany. Pod koniec 1572 r. na prośbę św. Teresy stał się spowiednikiem i wikariuszem w klasztorze Wcielenia w Awili, w którym święta była przeoryszą. Były to lata ścisłej współpracy i przyjaźni duchowej, które wzbogaciły oboje. Z tego okresu pochodzą też najważniejsze dzieła św. Teresy i pierwsze pisma Jana.

    Włączenie się w reformę karmelitańską nie było dla Jana rzeczą łatwą i opłacił je wielkim cierpieniem. Epizodem najbardziej traumatycznym było porwanie go w 1577 r. i uwięzienie w klasztorze karmelitów dawnej obserwancji w Toledo, związane z niesłusznym oskarżeniem. Święty był więziony miesiącami w warunkach skrajnego niedostatku, wywierano na niego naciski fizyczne i psychiczne. Tam napisał oprócz innych wierszy słynną Pieśń duchową. Wreszcie w nocy z 16 na 17 sierpnia 1578 r. zdołał w burzliwy sposób uciec i schronił się w znajdującym się w tym mieście klasztorze karmelitanek bosych. Św. Teresa i towarzysze ze zreformowanego klasztoru z wielką radością przyjęli jego uwolnienie się, a po krótkim okresie, przeznaczonym na odzyskanie sił, Jan został wysłany do Andaluzji, gdzie spędził 10 lat w różnych klasztorach, przede wszystkim w Granadzie. Pełnił coraz ważniejsze funkcje w zakonie, a w końcu został wikariuszem prowincjalnym, dokończył też pisanie swoich rozpraw o życiu duchowym. Wrócił następnie w swoje rodzinne strony jako członek zarządu generalnego zakonnej rodziny terezjańskiej, która cieszyła się wówczas pełną niezależnością prawną. Zamieszkał w karmelu w Segowii, gdzie pełnił urząd przełożonego tej wspólnoty. W 1591 r. został zwolniony ze wszystkich funkcji i skierowany do nowej prowincji zakonnej w Meksyku. W okresie przygotowań do dalekiej podróży z 10 towarzyszami udał się do odosobnionego klasztoru w pobliżu Jaén, gdzie ciężko zachorował. Znosił wielkie cierpienia z przykładną pogodą ducha i cierpliwością. Umarł w nocy z 13 na 14 grudnia 1591 r., podczas gdy bracia odmawiali jutrznię. Pożegnał się z nimi mówiąc: «Dziś idę śpiewać Oficjum w niebie». Jego śmiertelne szczątki zostały przeniesione do Segowii. Został beatyfikowany przez Klemensa X w 1675 r. i kanonizowany przez Benedykta XIII w 1726 r.

    Jan uważany jest za jednego z najważniejszych twórców liryki w literaturze hiszpańskiej. Jego największe cztery dzieła to Droga na Górę KarmelNoc ciemnaPieśń duchowa i Żywy płomień miłości.

    Pieśni duchowej św. Jan przedstawia drogę oczyszczenia duszy, czyli stopniowe i radosne przyswajanie sobie Boga, aż do momentu, w którym dusza zaczyna czuć, że kocha Boga taką samą miłością, jaką jest przez Niego kochana. W żywym płomieniu miłości idzie dalej w tym samym kierunku, bardziej szczegółowo opisując przemieniające zjednoczenie z Bogiem. Porównaniem, którym posługuje się Jan, jest zawsze ogień: jak ogień, który im bardziej rozżarza i trawi drewno, tym jaśniejszy staje się jego płomień, podobnie Duch Święty, oczyszczający i «umywający» duszę podczas nocy ciemnej, z czasem niczym płomień oświeca ją i ogrzewa. Życie duszy jest nieustannym świętem Ducha Świętego, które daje przedsmak chwały zjednoczenia z Bogiem w wieczności.

    Droga na Górę Karmel przedstawia duchową drogę z punktu widzenia stopniowego oczyszczania duszy, niezbędnego, by wznieść się na wyżyny chrześcijańskiej doskonałości, której symbolem jest szczyt góry Karmel. Oczyszczenie to przedstawione jest jako droga, którą człowiek podejmuje we współpracy z działaniem Boga, by uwolnić duszę od wszelkiego przywiązania bądź uczucia sprzecznego z wolą Bożą. Oczyszczenie, które musi być całkowite, by umożliwić zjednoczenie w miłości z Bogiem, zaczyna się od życia zmysłowego, a na następnym jego etapie, za sprawą trzech cnót teologalnych: wiary, nadziei i miłości, zostają oczyszczone intencje, pamięć i wola. Noc ciemna opisuje aspekt «bierny», czyli działanie Boga w tym procesie «oczyszczania» duszy. Swoim własnym wysiłkiem człowiek nie jest bowiem w stanie dotrzeć do głębokich korzeni złych skłonności i przyzwyczajeń: może je jedynie hamować, ale nie potrafi ich całkowicie usunąć. Do tego potrzebne jest specjalne działanie Boga, który radykalnie oczyszcza ducha i go przygotowuje do zjednoczenia w miłości z Sobą. Św.Jan nazywa to oczyszczenie «biernym» właśnie dlatego, że choć dusza je akceptuje, to dokonuje się ono dzięki tajemniczemu działaniu Ducha Świętego, który jak płomień ognia wypala wszystkie nieczystości. W tym stanie dusza poddawana jest wszelkiego rodzaju próbom, jak gdyby otaczała ją ciemna noc.

    Te stwierdzenia, dotyczące głównych dzieł świętego, pozwalają nam przybliżyć się do istotnych elementów jego rozległej i głębokiej nauki mistycznej, której celem jest opisanie bezpiecznej drogi wiodącej do osiągnięcia świętości, stanu doskonałości, do którego Bóg powołuje nas wszystkich. Według Jana od Krzyża, wszystko to, co istnieje, co zostało stworzone przez Boga, jest dobre. Poprzez stworzenia możemy dojść do odkrycia Tego, który zostawił na nich swój ślad. Wiara jest w każdym razie jedynym danym człowiekowi źródłem, pozwalającym poznać Boga takiego, jakim jest — jako Boga jedynego i w trzech Osobach. Wszystko to, co Bóg chciał przekazać człowiekowi, powiedział w Jezusie Chrystusie, swoim Słowie wcielonym. Jezus Chrystus jest jedyną i definitywną drogą do Ojca (por. J 14, 6). Jakiekolwiek stworzenie jest niczym w porównaniu z Bogiem i poza Nim nic nie ma wartości: tak więc, aby osiągnąć doskonałą miłość Boga, każda inna miłość musi upodobnić się w Chrystusie do miłości Bożej. Dlatego św. Jan z naciskiem podkreśla potrzebę oczyszczenia i opustoszenia własnego wnętrza, by przemienić się w Bogu, co jest jedynym celem dążenia do doskonałości. To «oczyszczenie» nie jest tożsame z fizycznym brakiem rzeczy czy nieposługiwaniem się nimi; tym, co sprawia, że dusza staje się czysta i wolna, jest wyeliminowanie wszelkiego nieuporządkowanego uzależnienia od rzeczy. Wszystko musi mieć odniesienie do Boga, który jest centrum i celem życia. W długim i wymagającym trudu procesie oczyszczenia potrzebny jest wysiłek człowieka, ale główną rolę odgrywa Bóg; wszystko, co może zrobić człowiek, to «przygotować się», otworzyć na działanie Boga i nie stawiać Mu przeszkód. Żyjąc cnotami teologalnymi, człowiek uwzniośla się i nadaje wartość swojemu wysiłkowi. Tempo, w jakim rośnie wiara, nadzieja i miłość, odpowiada postępom w dziele oczyszczenia i w stopniowym jednoczeniu się z Bogiem, aż do przemiany w Nim. Kiedy osiąga się ten cel, dusza zanurza się w samym życiu trynitarnym, toteż św. Jan mówi, że wówczas jest ona zdolna kochać Boga taką samą miłością, jaką On ją kocha, ponieważ kocha ją w Duchu Świętym. Dlatego doktor mistyczny twierdzi, że prawdziwe zjednoczenie w miłości z Bogiem nie istnieje, jeśli nie wieńczy go zjednoczenie trynitarne. Na tym najwyższym poziomie święta dusza poznaje wszystko w Bogu i nie potrzebuje już pośrednictwa stworzeń, żeby do Niego dotrzeć. Dusza czuje się ogarnięta miłością Bożą i w pełni się nią cieszy.

    Drodzy bracia i siostry, na koniec pozostaje pytanie: czy ten święty, ze swoim wzniosłym mistycyzmem, tą mozolną drogą na szczyty doskonałości, ma coś do powiedzenia również nam, zwykłym chrześcijanom, którzy żyją w dzisiejszych warunkach, czy też jest przykładem, wzorem tylko dla nielicznych wybranych dusz, które rzeczywiście mogą pójść tą drogą oczyszczenia, mistycznego uwznioślenia? Aby znaleźć odpowiedź, musimy przede wszystkim pamiętać, że życie św. Jana od Krzyża nie było «bujaniem w mistycznych obłokach», było bardzo ciężkie, praktyczne i konkretne, zarówno wtedy, gdy był reformatorem zakonu, kiedy to napotykał wiele sprzeciwów, jak i wówczas, gdy był prowincjałem, a także gdy przebywał w więzieniu u współbraci, gdzie był wystawiony na niesłychane szykany i znęcanie się fizyczne. Było to życie ciężkie, ale właśnie w miesiącach spędzonych w więzieniu napisał on jedno ze swoich najpiękniejszych dzieł. Pozwala nam to zrozumieć, że wędrowanie z Chrystusem, podążanie z Chrystusem, «Drogą», nie jest dodatkowym obciążeniem już wystarczająco ciężkiego brzemienia naszego życia, nie jest czymś, co sprawia, że to brzemię staje się jeszcze cięższe, lecz jest rzeczą zupełnie inną, jest światłem, siłą, która nam pomaga dźwigać to brzemię. Jeśli człowiek ma w sobie tę wielką miłość, ona niejako dodaje mu skrzydeł, i łatwiej mu znosić wszystkie życiowe udręki, ponieważ ma w sobie to wielkie światło; tym właśnie jest wiara: Bóg kocha człowieka, który pozwala, by Bóg kochał go w Jezusie Chrystusie. To otwarcie na miłość jest światłem, które pomaga nam nieść brzemię każdego dnia. A świętość nie jest naszym, bardzo trudnym, dziełem — jest właśnie tym «otwarciem»: otwarciem okien naszej duszy, by światło Boga mogło ją napełnić, niezapominaniem o Bogu, bo właśnie otwieranie się na Jego światło daje siłę, daje radość odkupionych. Módlmy się, by Pan pomógł nam osiągnąć tę świętość, pozwolić Bogu, by nas kochał, co jest powołaniem nas wszystkich i prawdziwym zbawieniem. Dziękuję.

    po polsku:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Św. Jan od Krzyża uczy, że nasze życie jest drogą ku spotkaniu z Chrystusem. Wszystkie nasze radości i troski, całe nasze istnienie powinniśmy widzieć w Jego świetle, otwierając serce na działanie Jego łaski, abyśmy byli coraz bardziej z Nim zjednoczeni. Świętość nie jest przywilejem nielicznych, ale powołaniem każdego chrześcijanina. Na tej drodze niech Bóg wam błogosławi.

    Benedykt XVI

    L’Osservatore Romano 4/2011/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 grudnia

    Święta Łucja, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święta Odylia (Otylia), opatka


    (Spyridona Sperantzasa, CC BY-SA 4.0 , via Wikimedia Commons)
    ***

    Łucja pochodziła z Syrakuz na Sycylii. Najstarszy żywot św. Łucji pochodzi z V wieku. Według niego Święta miała pochodzić ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla pewnego młodzieńca z niemniej szlachetnej rodziny. Kiedy udała się z pielgrzymką na grób św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić zdrowie dla swojej matki, miała się jej ukazać sama św. Agata i przepowiedzieć śmierć męczeńską. Doradziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy więc Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła wolę wyjścia za mąż i rozdała majętność ubogim; złożyła także ślub dozgonnej czystości. Gdy wkrótce wybuchło prześladowanie chrześcijan, kandydat do jej ręki zadenuncjował ją jako chrześcijankę. Kiedy nawet tortury nie załamały bohaterskiej dziewicy, została ścięta mieczem. Działo się to 13 grudnia ok. 304 roku. Święta miała 23 lata (lub 28, bo w życiorysach można spotkać rok 286 jako datę urodzenia).
    Legenda ozdobiła heroiczną śmierć św. Łucji pewnymi szczegółami, których autentyczność trudno sprawdzić. Święta miała być m.in. wiedziona na pohańbienie do domu publicznego, ale żadną siłą nie mogli oprawcy ruszyć jej z miejsca, nawet parą wołów. Kiedy sędzia nakazał spalić ją na stosie, ogień jej nie tknął. Sędzia wtedy w obawie rokoszu skazał ją na ścięcie. Jednak i to przeżyła. Przyniesiona do domu, poprosiła jeszcze o Komunię świętą i dopiero po jej przyjęciu zmarła. Autor opisu jej męczeńskiej śmierci zostawił nadto przepiękny dialog Świętej z sędzią, swego rodzaju arcydzieło nauki moralnej ku zachęcie chrześcijan i ich podbudowaniu.
    Posiadamy tak mało informacji o św. Łucji, że niektórzy historycy byli skłonni wykreślić ją z Martyrologium Rzymskiego. W roku 1894 znaleziono jednak w Syrakuzach na cmentarzu św. Jana starożytny napis w języku greckim, który orzeka, że grób ten wystawiła swojej pani Łucji niejaka Euschia.
    Relikwie św. Łucji były między rokiem 1204 a 2004 przechowywane w Wenecji, która po 800 latach zdecydowała się je “wypożyczyć” Syrakuzom. Imię Łucji od czasów św. Grzegorza Wielkiego wymienia się w Kanonie rzymskim. Jest patronką Szwecji oraz Toledo; ponadto także krawców, ociemniałych, rolników, szwaczek, tkaczy; orędowniczką w chorobach oczu.
    W Skandynawii otoczona jest wielkim kultem. Jej wspomnienie jest świętem światła, kiedy to dzieci zgodnie z tradycja idą w pochodzie prowadzonym przez dziewczynę w wieńcu z zapalonymi świecami na głowie. Tradycja wróżb w dzień św. Łucji spotykana jest także w innych krajach, choćby u słowackich górali. Polscy górale także pamiętają o św. Łucji – od tego dnia przepowiadają pogodę na cały kolejny rok. Jest to również tradycyjny dzień rozpoczęcia przygotowań do Godów.W ikonografii przedstawia się św. Łucję w stroju rzymskiej niewiasty z palmą męczeństwa w ręce i z tacą, na której leży para oczu. Według bowiem dawnej legendy miała mieć tak duże i piękne oczy, że ściągała nimi na siebie powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała sobie oczy wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy “oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka od chorób oczu, że nawet Dante modlił się do niej, kiedy zaczął chorować na oczy (Raj, Pieśń 32, 136). Atrybutami św. Łucji są: lampa, miecz, palma męczeństwa, płomień u stóp; na tacy oczy, które jej wyłupiono; sztylet.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Wspomnienie Łucji z Syrakuz – włoskiej świętej, patronki Szwedów

    Sample

    ***
    Kościół katolicki wspomina liturgicznie 13 grudnia św. Łucję – dziewicę i męczennicę. Kiedy rokrocznie w tym dniu odbywa się w Sztokholmie koronacja wieńcem ze świec „oblubienicy Łucji”, przypomina to bardziej wybory miss niż wspomnienie sycylijskiej chrześcijanki, która zginęła męczeńską śmiercią w 304 r. w Syrakuzach. A jeśli w tym czasie przyjeżdżają do Szwecji Włosi, dziwią się, jak powszechnie jest tam czczona ich rodaczka. Sami Szwedzi nie bardzo wiedzą, skąd ona rzeczywiści pochodziła, ale święto obchodzą wszyscy mieszkańcy kraju.

    Dzień św. Łucji – Luciadagen – to jedyne święto typowo szwedzkie. Wybraną w tym dniu w konkursie najpiękniejszą dziewczynę stroi się w długą białą suknię przepasaną czerwoną wstążką i wianek z borówkowych gałązek, w którym wstawia się siedem świeczek. W procesji prowadzą ją przez miasto druhny, które śpiewają tradycyjną piosenkę o Łucji (Nadchodzi Łucja, rozpraszając ciemności zimowej nocy) i kolędy.

    Łucja pojawia się także w szpitalach i domach starców. Jej wspomnienie obchodzi się także w szkołach, klubach i domach parafialnych, gdzie częstuje się gości kawą i lussekatter („oczy św. Łucji”), pieczonymi specjalnie na tę okazję pszennymi bułeczkami z szafranem, o pomysłowych kształtach. W domach matki lub starsze rodzeństwo przygotowują rano lussekatter, a potem najmłodsza dziewczyna w rodzinie wciela się w Łucję i w białej sukience i borówczanym wianku na głowie przynosi rodzinie śniadanie do łóżka.

    Zwyczaj obchodów Łucji stał się powszechny w całej Szwecji u schyłku XIX w., a pierwszy pochód zorganizowano w Sztokholmie w 1927 r. Panna ze światłem oznacza św. Łucję, gdyż to łacińskie imię pochodzi od wyrazu lux – „światło”. Tradycja ta jest bardzo dawna, kiedy to jeszcze obowiązywał kalendarz juliański i dzień św. Łucji przypadał dwa tygodnie później – 25 grudnia, gdy nadeszła najdłuższa noc i najkrótszy dzień.

    Życie i śmierć tej dziewicy i męczennicy, związane są z Syrakuzami na Sycylii – miastem greckim, założonym w 734 r. przed narodzeniem Chrystusa. Były one niegdyś najbogatszym i najludniejszym miastem na wyspie, stolicą niezależnego państwa. W 212 r. przed Chrystusem zdobyli je Rzymianie. W obronie miasta zginął wtedy największy w starożytności matematyk i fizyk Archimedes. Miasto wydało kilkunastu świętych, ale wśród nich pierwsze miejsce zajmuje św. Łucja, która żyła na przełomie III i IV wieku (być może w latach 286-304, jak piszą niektórzy jej hagiografowie).

    Według najstarszego przekazu datowanego na V w., święta pochodziła ze znakomitej rodziny. Była przeznaczona dla równie zamożnego młodzieńca. Kiedy jednak udała się z pielgrzymką do grobu św. Agaty do pobliskiej Katanii, aby uprosić o zdrowie dla matki, miała jej się ukazać ta święta i przepowiedzieć męczeńską śmierć. Radziła jej też, by przygotowała się na czekającą ją ofiarę. Kiedy Łucja powróciła do Syrakuz, cofnęła obietnicę zamążpójścia, rozdała swoje majętności i złożyła ślub dozgonnej czystości. Niebawem wybuchły prześladowania wyznawców Chrystusa, najkrwawsze w dziejach chrześcijaństwa. Wtedy niedoszły małżonek oskarżył 23-letnią Łucję, że jest chrześcijanką i 13 grudnia ok. 304 r. ścięto ją mieczem.

    Pochowano ja we wczesnochrześcijańskich katakumbach, nad którymi już w VI wieku, jak wspomina św. Grzegorz I Wielki (590-604), wznosił się kościół i klasztor jej imienia, w obecnych Nowych Syrakuzach. Tenże papież wprowadził imię św. Łucji do kanonu Mszy św. jako nieugiętą chrześcijankę, czczoną za trwanie w wierze.

    W Rzymie pierwszy kościół ku czci świętej męczennicy wystawił Honoriusz I (625-638). Na mozaice bazyliki św. Apolinarego (Nuovo) w Rawennie znajduje się wizerunek świętej, pochodzący z VI w. Kiedy w 718 na polecenie cesarza bizantyjskiego Leona III zaczęto niszczyć wizerunki świętych, relikwie św. Łucji przeniesiono do Corfino w Abruzzach, skąd wróciły do Syrakuz. W 1204 krzyżowcy zabrali je do Wenecji, gdzie w 1313 wystawiono ku czci świętej osobny kościół i tam złożono jej doczesne szczątki.

    W 1860, ze względu na budowę dróg, kościół ten został rozebrany, a relikwie św. Łucji przeniesiono do kościoła św. Jeremiasza, gdzie przebywały do 7 października 1981, kiedy to wykradziono je. Obecny kościół pochodzi z XVIII w. Relikwie umieszczono w kaplicy nad jednym z kanałów weneckich, na której zewnętrznym szczycie wyświetla się widoczna z daleka postać św. Łucji, otaczana czcią przez miejscowych gondolierów. Na całym świecie, w tym również w Polsce, znana jest i chętnie śpiewana włoska piosenka „Santa Lucia”.

    W grudniu 2004, po dziesięciu stuleciach doczesne szczątki św. Łucji wróciły do rodzinnych Syrakuz. Wenecjanie zastrzegli przy tym, że „to tylko pożyczka”, obawiając się, by tamtejsi wierni nie uznali tego jako ostatecznego zwrotu.

    Św. Łucja ma trzy sanktuaria: w kościele św. Jeremiasza w Wenecji, w Syrakuzach i w kościele klaretynów w Rzymie. Według legendy, miała ona piękne, wielkie oczy, które przyciągały powszechną uwagę. Widząc zachwyt nawet u oprawców, kazała je sobie wyłupić. Na tę pamiątkę w dzień jej dorocznego święta w Syrakuzach niesie się na drogocennej tacy „oczy św. Łucji”. Św. Łucja była tak dalece czczona jako patronka chorób oczu, że modlił się do niej m.in. Dante, gdy tracił wzrok.

    Aż do czasu przeprowadzenia przez Grzegorza XIII (1572-85) reformy kalendarza w 1582 r. wspomnienie św. Łucji przypadało 25 grudnia, gdy była najciemniejsza i najdłuższa noc w roku. Wiązały się z nią przedchrześcijańskie legendy o demonach. Tradycja ta „przeszła” na św. Łucję, którą straszono leniwe służące i niegrzeczne dzieci. Straszono też każdego, kto po odmówieniu wieczornej modlitwy „Anioł Pański” wychodził na dwór. Tego też dnia nie wolno było piec chleba, tkać ani szyć, a kto się odważył to robić, narażał się na gniew Łucji. Z czasem jednak zapomniano o tamtych przesądach i pojawiły się przyjemniejsze zwyczaje, np. nagradzanie drobnymi upominkami za dobre uczynki. Z czasów przedchrześcijańskich pozostało jedynie „powitanie światła”, a więc – pielęgnowane w wielu miejscach, zwłaszcza w regionie alpejskim i w Skandynawii – pochody ze światłami.

    Od kilku wieków znany jest zwyczaj wróżenia przyszłości: w dniu św. Łucji dziewczęta nacinają kawałek kory na gałązce wierzbowej i opasują to miejsce. Odkrywają je ponownie w Nowy Rok, szukając znaków, z których – podobnie jak z wosku lanego w andrzejki – przepowiadają sobie przyszłość. Szczególnie odważne dziewczęta wychodzą w noc św. Łucji na dwór, żeby zobaczyć cień świętej, który też wróży przyszłość.

    W austriackim Burgenlandzie sieje się 13 grudnia pszenicę w doniczkach. Jeśli ziarna wykiełkują do Bożego Narodzenia, zapowiada to dobre żniwa w nadchodzącym roku. Są też regiony, gdzie w dzień św. Łucji, podobnie jak w dniu św. Barbary, ścina się wiśniowe „gałązki św. Łucji”, które zakwitną na Boże Narodzenie. W dniu św. Łucji w niektórych regionach dawano prezenty małym dziewczynkom.

    W dniu, w którym obchodzone jest wspomnienie tej świętej, przypada także astronomiczne „zatrzymanie się Słońca”, po czym kilkanaście dni później – w Boże Narodzenie – następuje przełom czasu i zaczyna przybywać dnia. Nawiązuje do tego polskie przysłowie: „Święta Łuca dnia przyrzuca”.

    Teresa Sotowska (KAI) | Warszawa Ⓒ Ⓟ

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Zobacz także:
      •  Święty Finian, opat
      •  Błogosławiony Hartmann, biskup
    Najświętsza Maryja Panna z Guadalupe

    Jak głosi przekaz, 12 grudnia 1531 roku Matka Boża ukazała się Indianinowi, św. Juanowi Diego. Mówiła w jego ojczystym języku nahuatl. Ubrana była we wspaniały strój: w różową tunikę i błękitny płaszcz, opasana czarną wstęgą, co dla Azteków oznaczało, że była brzemienna. Zwróciła się ona do Juana Diego: “Drogi synku, kocham cię. Jestem Maryja, zawsze Dziewica, Matka Prawdziwego Boga, który daje i zachowuje życie. On jest Stwórcą wszechrzeczy, jest wszechobecny. Jest Panem nieba i ziemi. Chcę mieć świątynię w miejscu, w którym okażę współczucie twemu ludowi i wszystkim ludziom, którzy szczerze proszą mnie o pomoc w swojej pracy i w swoich smutkach. Tutaj zobaczę ich łzy. Ale uspokoję ich i pocieszę. Idź teraz i powiedz biskupowi o wszystkim, co tu widziałeś i słyszałeś”.
    Początkowo biskup Meksyku Juan de Zumárraga nie dał wiary Indianinowi. Ten poprosił więc Maryję o jakiś znak, którym mógłby przekonać biskupa. W czasie kolejnego spotkania Maryja kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza. Chociaż w Meksyku w grudniu kwiaty nie kwitną, rosły tam przepiękne róże. Madonna poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować je do tilmy (był to rodzaj indiańskiego płaszcza, opuszczony z przodu jak peleryna, a z tyłu podwiązany na kształt worka). Juan szybko spełnił to polecenie, a Maryja sama starannie poukładała zebrane kwiaty. Juan natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał rogi swojego płaszcza. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i wszyscy obecni uklękli w zachwycie. Na rozwiniętym płaszczu zobaczyli przepiękny wizerunek Maryi z zamyśloną twarzą o ciemnej karnacji, ubraną w czerwoną szatę, spiętą pod szyją małą spinką w kształcie krzyża. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami, spod którego widać było starannie zaczesane włosy z przedziałkiem pośrodku. Maryja miała złożone ręce, a pod stopami półksiężyc oraz głowę serafina. Za Jej postacią widoczna była owalna tarcza promieni.
    Właśnie ów płaszcz Juana Diego, wiszący do dziś w sanktuarium wybudowanym w miejscu objawień, jest słynnym wizerunkiem Matki Bożej z Guadalupe. Na obrazie nie ma znanych barwników ani śladów pędzla. Na materiale nie znać upływu czasu, kolory nie wypłowiały, nie ma na nim śladów po przypadkowym oblaniu żrącym kwasem. Oczy Matki Bożej posiadają nadzwyczajną głębię. W źrenicy Madonny dostrzeżono niezwykle precyzyjny obraz dwunastu postaci.
    Płaszcz z wizerunkiem Maryi w dniu 24 grudnia 1531 r. w uroczystej procesji biskup przeniósł ze swojej rezydencji do kaplicy wybudowanej w pobliżu wzgórza Tepeyac, spełniając tym samym życzenie Maryi. Obecnie jest to największe sanktuarium maryjne świata, gdzie przybywa co roku około 12 milionów pielgrzymów.

    Matka Boża z Guadalupe - Opiekunka nienarodzonych

    Największym cudem Maryi była pokojowa chrystianizacja meksykańskich Indian. Czas Jej objawień był bardzo trudnym okresem ewangelizacji tych terenów. Do czasu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć Słońcu i różnym bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci pierzastego węża. Wierzyli, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Według relacji Maryja miała poprosić Juana Diego w jego ojczystym języku nahuatl, aby nazwać Jej wizerunek “święta Maryja z Guadalupe”. Przypuszcza się, że “Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem “Coatlallope”, które w náhuatl znaczy “Ta, która depcze głowę węża”.
    Gdy rozeszła się wieść o objawieniach, o niezwykłym obrazie i o tym, że Matka Boża zdeptała głowę węża, Indianie zrozumieli, że pokonała Ona straszliwego boga Quetzalcoatla. Pokorna młoda Niewiasta przynosi w swoim łonie Boga, który stał się człowiekiem, Zbawicielem całego świata. Pod wpływem objawień oraz wymowy obrazu Aztekowie masowo zaczęli przyjmować chrześcijaństwo. W ciągu zaledwie sześciu lat po objawieniach aż osiem milionów Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej.
    3 maja 1953 roku kardynał Miranda y Gomez, ówczesny prymas Meksyku, na prośbę polskiego Episkopatu oddał Polskę w opiekę Matki Bożej z Guadalupe. Do dziś kopia obrazu z meksykańskiego sanktuarium znalazła się w ponad stu kościołach w Polsce. Polacy czczą Madonnę z Guadalupe jako Patronkę życia poczętego, ponieważ przedstawiona jest na obrazie w stanie błogosławionym.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe. Obraz nie ręką ludzką uczyniony!

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Matka Boża z Guadalupe. Obraz nie ręką ludzką uczyniony!

    Pochodzenie i istnienie obrazu Matki Bożej z Guadalupy jest wielką tajemnicą. Po wieloletnich badaniach naukowych dla każdego nieuprzedzonego i otwartego na prawdę człowieka staje się oczywiste, że obraz ten jest dziełem samego Boga.

    Nie ludzką ręką uczyniony

    Wizerunek postaci Matki Bożej z Guadalupe znajduje się na indiańskim płaszczu (tilma) utkanym z włókien kaktusa agawy (ayate). Tilma służyła do różnych celów: była używana jako płaszcz, a w nocy jako kołdra lub hamak dla dzieci. Płótna z włókien agawy używano także do wyrabiania worków i toreb.

    Ten rodzaj płótna po dwudziestu latach od powstania ulega całkowitemu rozpadowi. Na takim materiale, który wygląda jak worek od kartofli, nie można namalować żadnego obrazu. Natomiast w przypadku tego Wizerunku sploty tkaniny przyczyniają się do nadania portretowi głębi. Jego kolory załamują się tak jak na ptasich piórach lub skrzydłach owadów. Po prawie pięciu wiekach od powstania tego Obrazu nie ma najmniejszego śladu jego zblaknięcia ani popękania, a przecież ta tkanina powinna już dawno ulec całkowitemu zniszczeniu. Te fakty świadczą o tym, że mamy do czynienia z ewidentnym cudem.

    Dla wyjaśnienia wszelkich wątpliwości w 1976 r. przeprowadzono badania naukowe identyfikujące rodzaj włókna, z którego zostało utkane płótno obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Stwierdzono, że włókno to pochodzi z kaktusa Agave popotule zacc. Płótno utkane z tych włókien po dwudziestu latach całkowicie butwieje i się rozsypuje. Jest to niewyobrażalny cud: Maryja zostawiła swoje odbicie na najbardziej nietrwałym z istniejących materiałów, którego używało się między innymi do wyrabiania worków do kartofli. Płótno to jednak przez tyle wieków trwa i wbrew wszelkim prawom natury nie ulega procesowi rozpadu.

    Trzeba pamiętać, że obraz Matki Bożej z Guadalupe od momentu swego zaistnienia w 1531 r. był cały czas wystawiony na niszczące działanie zabójczego klimatu, wilgotnego powietrza z cząsteczkami soli, dodatkowo zanieczyszczonego przez dym z setek tysięcy kominów i samochodów w tej przeszło 20-milionowej metropolii, jaką jest miasto Meksyk. W ciągu 479 lat nieprzerwanego kultu wypalono przed tym obrazem niezliczoną ilość świec, z których wydobywają się cząsteczki czarnej sadzy oraz promienie ultrafioletowe, powodujące zanik błękitu i blaknięcie kolorów. Pomimo oddziaływania tylu szkodliwych czynników wizerunek Matki Bożej ma cały czas świeże kolory, tak intensywne, jakby dopiero zostały nałożone. Co więcej, z niewiadomych przyczyn obraz nie przyjmuje żadnych cząsteczek kurzu ani insektów.

    Laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii prof. Richard Kuhn odkrył w 1936 r., że na wizerunku nie ma farb organicznych ani mineralnych, a barwniki użyte w tym obrazie w ogóle nie są znane nauce. Jak więc powstał Obraz Matki Bożej? Jego kilkakrotne badania mikroskopowe potwierdziły, że nie ma na nim żadnych śladów pędzla, a więc mamy do czynienia z faktem, którego nauka nie jest w stanie wyjaśnić.
    W 1963r. eksperci słynnej firmy Kodak przeprowadzili szczegółowe badania wizerunku Matki Bożej i stwierdzili, że nie został on namalowany ludzką ręką oraz że ma wszelkie cechy fotografii. Ekspertyzy naukowe potwierdziły, że na obrazie nie ma żadnych farb, nie ma na nim w ogóle śladów gruntowania, szkiców ani werniksu, a z tego wysnuwa się logiczny wniosek, że nie uczyniła go żadna ludzka ręka.

    Dwaj wysokiej klasy amerykańscy naukowcy: S. Callahan i J.B. Smith z uniwersytetu z Florydy, w 1979 r. badali obraz Matki Bożej z Guadalupe, używając fotografii w podczerwieni, która jest standardowym naukowym narzędziem przy badaniu każdego cennego obrazu. Tę technikę fotografii stosuje się przed rozpoczęciem wszelkich prac renowacyjnych obrazów, ponieważ na zdjęciach w podczerwieni są widoczne szkice obrazu wykonane przed nałożeniem farby, można ustalić charakter gruntu pod obrazem, metody kompozycji, wszelkie zmiany i ewentualne późniejsze domalowywania.

    Naukowcy ci stwierdzili, że różowy pigment na obrazie nie zatrzymywał promieni podczerwonych, co jest faktem niewytłumaczalnym, gdyż kolor różowy nie przepuszcza promieni podczerwonych. Ponadto odkryli, że kolorystyka obrazu Matki Bożej jest tak wyjątkowa, że nie można jej osiągnąć przy użyciu żadnych technik malarskich. Ma ona cechy ubarwienia występujące tylko w przyrodzie u ptaków lub owadów. Badania podczerwienią potwierdziły także, że pod wizerunkiem nie ma śladów szkicowania i zagruntowania płótna, co jest konieczne do malowania na płótnie, a obraz nie jest pokryty werniksem.

    Nie istnieją techniki malowania, które umożliwiłyby osiągnięcie takich efektów. Nie ma racjonalnego wytłumaczenia ciągłej świeżości i jasności kolorów na obrazie, pomimo upływu prawie pięciu wieków od jego powstania w 1531 r.

    Trzeba tu przypomnieć o dwu niesamowitych faktach. W 1791 r. jeden z pracowników bazyliki niechcący wylał na obraz kwas saletrowy, który szybko niszczy celulozę. Faktem jest, że płótno w ogóle nie zostało zniszczone, a na obrazie nie ma najmniejszego śladu po tym incydencie. Tego nie da się inaczej wytłumaczyć jak tylko specjalną ochroną tego wizerunku przez Boga.

    W czasie krwawych prześladowań Kościoła katolickiego przez masonerię w 1921 r. ateiści podłożyli bombę przed obrazem Matki Bożej, aby go całkowicie unicestwić. Potężny wybuch zniszczył ołtarz, witraże, wygiął stojący nad ołtarzem metalowy krucyfiks, ale nawet nie zadrasnął cudownego Obrazu. Było także wiele innych prób zniszczenia tego cudownego Wizerunku, jednak żadna z nich się nie powiodła. Obraz został cudownie ochroniony przed irracjonalną agresją ludzi zniewolonych przez siły zła.


    Nie można go skopiować


    Najwybitniejszy malarz meksykański, Miguel Cabrera, który w 1753 r. założył pierwszą w Meksyku akademię malarstwa, otrzymał propozycję namalowania kopii Madonny z Guadalupe dla papieża Benedykta XIV. Pozwolono mu na bezpośredni, nieograniczony dostęp do Obrazu, aby mógł dobrze poznać rodzaj płótna, kolorystykę i technikę jego namalowania.

    Cabrera wspólnie z siedmioma innymi malarzami stwierdzili, że nie można skopiować tego cudownego Wizerunku, lecz tylko namalować jego portret. Po jego namalowaniu Cabrera opisał swoje spostrzeżenia. Stwierdził, że badając obraz Matki Bożej, odkrył istnienie wielu cudów. Pierwszym z nich jest jego trwałość. Płótno, na którym widnieje Obraz, składa się z dwóch równych części, zszytych cienką bawełnianą nicią, która utrzymując ich ciężar, w tak wilgotnym i zasolonym powietrzu powinna ulec szybkiemu rozpadowi, a tak się nie stało. Jest to fakt zadziwiający.

    Cabrera stwierdził, że na Obrazie nie ma gruntowania, czyli pierwszego etapu pracy malarza, a sam Wizerunek jest niespotykanym arcydziełem dla każdego znawcy malarstwa. Stwierdza, że w przypadku tego Obrazu mamy „nieznany dotąd rodzaj malarstwa, które mogło wyjść tylko spod niebiańskiego pędzla, ponieważ obraz łączy w sobie nie tylko wszystko, co najlepsze w malarstwie, lecz również cztery różne techniki malarskie: malarstwo olejne, akwarelowe i dwie odmiany temperowego. Każda z nich potrzebuje innego gruntowania, a na obrazie nie ma żadnego. (…) Dzieło to przewyższa wszystko, co kiedykolwiek stworzył największy z artystów”.

    Tajemnica źrenic

    Niezwykle ważną rolę w badaniach obrazu Matki Bożej z Guadalupe odegrała fotografia. Pierwsze zdjęcia wysokiej jakości tego Obrazu wykonał w 1928 r. Manuel Ramos. Kiedy w 1929 r. pewien lekarz okulista oglądał je pod lupą i dokładnie przyglądał się powiększonym źrenicom, w pewnym momencie krzyknął z wrażenia, wypuszczając lupę z ręki, ponieważ w oczach Maryi zobaczył odbicie kilku postaci; stało się dla niego oczywiste, że to są „żywe źrenice”, których nikt z ludzi nie jest w stanie namalować.

    Odkrycie to potwierdził w 1951 r. fotograf i rysownik Jose Carlos Salinas Chavez. Dopiero wtedy arcybiskup Meksyku Luis Maria Martinez powołał specjalną komisję złożoną z naukowców, aby zajęła się zbadaniem tego zjawiska. Po czteroletnich badaniach, w 1955 r., komisja opublikowała dokument, w którym stwierdza, że oczy Maryi są jak żywe, że nie mógł ich namalować żaden człowiek. W źrenicach oczu Matki Bożej można zauważyć postać mężczyzny, którym jest najprawdopodobniej Indianin Juan Diego, gdyż jego twarz na portrecie z czasów objawień jest bardzo podobna do twarzy odbitej w prawym oku Maryi.

    Kolejne badania oczu Maryi przeprowadzone w 1956 r. przez dwóch okulistów: dra J. Toroella-Buena i dra Torija Lavoigneta, doprowadziły do odkrycia, że ludzkie postacie są widoczne na rogówce obydwu oczu Matki Bożej. Badania przeprowadzono, posługując się wziernikiem do oka, tzw. oftalmoskopem. Ogłaszając ich wyniki, dr Lavoignet oświadczył: „Na rogówce obu oczu widać postać człowieka. Odkształcenie i umiejscowienie optycznego obrazu są identyczne z tym, jakie wytwarza się w ludzkim oku. Jeżeli skierujemy światło oftalmoskopu na źrenicę oka Obrazu Matki Bożej, widzimy ten sam efekt co w normalnym oku: źrenica świeci się rozproszonym światłem, dając wrażenie wklęsłej rzeźby. Nie otrzyma się tego na płaskiej powierzchni i do tego nieprzeźroczystej, jaką mamy na zwykłym obrazie. Zbadałem oczy na obrazach i fotografiach, niczego podobnego nie otrzymałem. Oczy Obrazu Matki Bożej sprawiają wrażenie żywych”.

    Wyniki tych badań zostały potwierdzone przez innych lekarzy‑naukowców, którzy w latach 60. i 70. XX w. przeprowadzali podobne ekspertyzy. Profesor Bruno Bonnet-Eymard stwierdził: „Wszystko wskazuje na to, że w momencie kiedy powstawał Obraz, człowiek, który był zwrócony twarzą w stronę Najświętszej Panny i który jest odbity na powierzchni rogówki Jej oka, został w pośredni sposób sfotografowany”.

    Dzięki kolejnym naukowym badaniom odkryto w oczach Maryi obrazy odbite w poszczególnych warstwach oka (dwa razy wprost i raz odwrócone o 180°). Jest to tak zwany efekt Purkyniego-Samsona, który występuje tylko w żywych oczach.
    Amerykański optyk dr Charles Wahlig, wspólnie z naukowcami z innych dziedzin, badali Obraz przy 25-krotnym powiększeniu i znaleźli dwie nowe twarze odbite w oczach Maryi. Zidentyfikowano jedną z nich; była ona bardzo podobna do twarzy Juana Gonzaleza (tłumacza biskupa Zumarragi), którego obraz pochodzący z 1533 r. znaleziono dwa lata wcześniej.

    W 1979 r. po raz pierwszy zastosowano do badań Obrazu z Guadalupe najnowszą technikę cyfrową. Użyto sprzętu, którym posługuje się NASA do robienia zdjęć satelitarnych. Umożliwiło to 2500-krotne powiększenie. Na Obrazie nie znaleziono żadnych śladów farby, natomiast jego kolory są wyjątkowo żywe, świeże i błyszczące. Jest to dla nauki niewytłumaczalna zagadka. Dokładna analiza 2500-krotnie powiększonych mikroskopijnych fragmentów tęczówki i źrenicy Matki Bożej pozwoliła rozpoznać w źrenicach Maryi scenę spotkania Juana Diego z biskupem, kiedy to na tilmie Indianina powstało cudowne odbicie wizerunku Maryi. Widać tam grupę osób, biskupa Zumarragę i jego tłumacza Gonzaleza, Juana Diego z otwartym płaszczem, siedzącego Indianina, grupę Indian z dzieckiem, kobietę i brodatego Hiszpana, czarnoskórą dziewczynę itd. Warto zwrócić uwagę na fakt, że niedawno odnaleziono w archiwum w Sewilli testament biskupa Zumarragi, w którym jest informacja o czarnej niewolnicy imieniem Maria, obdarowanej wolnością przez biskupa. W oczach Maryi odbiło się w sumie 13 osób. Był to moment, o którym czytamy w Nican Mopohua – pierwszym historycznym opisie tego wydarzenia: „I rozpostarł swój biały płaszcz, w który zawinięte były kwiaty. (…) Kiedy biskup i reszta zebranych ujrzeli ten cud, w zdumieniu upadli na kolana. Potem powstali, by obejrzeć płaszcz”.

    Trzeba tu zacytować odpowiedź Josego Aste Tonsmanna na wątpliwości niemieckiego dziennikarza Paula Baddego: „Gdyby istniało tylko jedno z tych »zdjęć«, przyznałbym Panu rację. Tutaj mamy dwie takie migawki w obu oczach. Dodatkowo »fotografie« nie są identyczne, lecz ich refrakcje i proporcje dokładnie sobie odpowiadają, tak jak to się dzieje teraz w Pańskich oczach, w których znajdują się dwa różne, dokładnie sobie odpowiadające ujęcia tej samej sceny. Również w oczach Maryi z Guadalupe utrwalone zostały dwie »fotografie«, wykonane pod dwoma różnymi kątami – dokładnie odpowiadającymi wektorowi, o jaki przesuwa się obraz widziany jedną i tą samą parą oczu. Na tym właśnie polega siła dowodowa tych obrazów. Jeden mógłby być tylko przypadkiem lub wynikiem celowej interpretacji. Jednak według wszelkich reguł rozsądku coś takiego nie jest możliwe w wypadku dwóch obrazów. Istniejące wówczas zgodności i zniekształcenia, jakie wynikają z zakrzywienia rogówki oka, są zbyt skomplikowane. (…) Żaden człowiek nie byłby w stanie czegoś takiego naszkicować. Kto miałby tego dokonać? I po co?”.

    Jeden z największych cudów

    W ciągu 10 lat od zdobycia Meksyku przez Hiszpanów, w 1521 r., aż do objawień na wzgórzu Tepeyac hiszpańskim misjonarzom udało się nawrócić tylko niewielką liczbę Indian. Natomiast po objawieniach Matki Bożej w 1531 r. w ciągu kilku lat nastąpiła największa w historii ludzkości ilość nawróceń. Indianie, którzy w swojej przeważającej części z wrogością odnosili się do religii, kultury i obecności hiszpańskich konkwistadorów, dzięki objawieniom Matki Bożej i cudownemu wizerunkowi z Guadalupe w ciągu 7 lat wszyscy, w liczbie 9 milionów, przyjęli chrzest i stali się gorliwie praktykującymi katolikami. Dokumenty historyczne mówią, że od rana do wieczora misjonarze chrzcili czekających w kolejce Indian i udzielali im sakramentu małżeństwa. I tak na przykład franciszkanin o. Torbido zanotował, że wspólnie z innym kapłanem ochrzcili w ciągu pięciu dni 14200 dusz. Tak się działo we wszystkich placówkach misyjnych. Każdego dnia tysiące Indian czekało na przyjęcie chrztu i innych sakramentów. Objawienie Matki, Jej orędzie zawarte w cudownym wizerunku do tego stopnia urzekło wszystkich Indian, że spontanicznie się nawracali, przyjmowali orędzie Ewangelii i sakrament chrztu, stając się członkami jednej wspólnoty Kościoła katolickiego. Dokonał się wielki cud, gdyż znikła nienawiść i wzajemna wrogość pomiędzy Indianami i Hiszpanami. Co więcej, te dwa narody, tak przecież sobie obce kulturowo, rasowo i religijnie, zjednoczyły się w jeden naród meksykański. Całkowicie znikł rasizm i nacjonalizm. Wszyscy stali się dziećmi Maryi, Matki prawdziwego Boga Jezusa Chrystusa, który dla naszego zbawienia stał się prawdziwym człowiekiem. Chrystianizacja Indian, ale również przemiana i umocnienie w wierze hiszpańskich konkwistadorów przebiegły w sposób bardzo głęboki i w błyskawicznym tempie. Był to z całą pewnością jeden z największych cudów i jedno z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości.

    Decydująca rola

    Decydującą rolę w nawróceniu wszystkich Indian odegrały objawienia Matki Bożej oraz cudowny obraz, który Maryja zostawiła na tilmie Indianina Juana Diego. Obraz Matki Bożej z Guadalupe z całą swą bogatą symboliką jest przekładem na język Azteków głównego przesłania Pisma św.

    Trzeba pamiętać, że Aztekowie podejmowali szczególnie barbarzyńskie praktyki religijne, oddawali cześć przeszło 200 głównym bogom i 1600 mniejszym bożkom. Najważniejszym spośród nich był bóg Słońce, którego światło na cudownym Wizerunku z Guadalupe zostało przesłonięte przez Maryję. Ważny był także bóg Księżyc, który na tym Obrazie jest pod stopami Maryi. Aztekowie potrafili w ciągu tygodnia złożyć w ofierze swoim bogom ponad 20 tysięcy ludzi. Dlatego nieustannie prowadzili wojny, aby zdobywać jeńców i składać ich w ofierze, wyrywając im z piersi bijące serca. Te krwawe ofiary składali głównie dla boga Słońce, aby miał on siłę wstać i świecić następnego poranka.

    Na Wizerunku z Guadalupe Maryja zasłania słońce, co jest znakiem, że nie jest ono bogiem i nie wolno już mu więcej składać ofiar z ludzi. Kwiaty na Jej sukni oznaczały, że świat stworzony jest szatą dla Maryi, a płaszcz z gwiazdami – że Jej okryciem jest cały kosmos. Maryja nie jest boginią, ponieważ ma ręce złożone do modlitwy, ale jest Matką Syna Bożego, którego nosi w swoim łonie.

    Wizerunek Maryi jest jak żywa monstrancja, wskazująca nam swoją postawą i spojrzeniem na Boskiego Syna, którego nosi Ona w swoim łonie. W samym centrum Obrazu znajduje się czterolistny kwiat jaśminu, który dla Indian był symbolem słońca. Był to dla nich czytelny znak: Święta Dziewica nosi w swoim łonie prawdziwego Boga, który stał się prawdziwym człowiekiem, aby nas wyrwać z niewoli szatana, grzechu i śmierci. W środku kwiatu jaśminu, kiedy się patrzy przez lupę, widać twarz Niemowlęcia. Gwiazdy na płaszczu Maryi odpowiadają konstelacji gwiazd nad Meksykiem z 12 grudnia 1531 r., ale widziane od strony kosmosu ku Ziemi. W ten sposób na Obrazie została utrwalona data objawienia się Matki Bożej.

    Maryja nazwała się w języku nahuatl Coatlaxopeuh, co znaczy: Pogromczyni węża – czyli szatana, który jest największym wrogiem człowieka. Demon, czyli szatan, jest upadłym aniołem, który przez grzech absolutnej pychy stał się „jakby kosmicznym »kłamcą« i »ojcem kłamstwa« (J 8, 44): sam żyje w radykalnej negacji Boga i zarazem to własne tragiczne »kłamstwo o Dobru«, jakim jest Bóg, usiłuje narzucić ludziom (Jan Paweł II, 13.08.1986). Tak więc szatan i inne złe duchy całą swoją istotą nienawidzą Boga i pragną swej nienawiści udzielić ludziom, aby ich wprowadzić na drogę wiodącą do piekła – do stanu absolutnego egoizmu. Szatan wykorzystuje całą swoją wielką inteligencję, aby doprowadzić człowieka na szczyty nienawiści, absolutnej pychy, rozpaczy i ostatecznego zwątpienia. Jedynym ratunkiem człowieka przed tą przerażającą rzeczywistością złych mocy jest całkowite oddanie siebie, przez Maryję, Chrystusowi, który w swojej Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu ostatecznie wyzwolił wszystkich ludzi z niewoli szatana, grzechu oraz śmierci.

    ks. Mieczysław Piotrowski TChr/Miłujcie się! 1/2010/ (Acheiropoietos z Guadalupy)

    _________________________________________________________________________________

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe

    Matka Boża z Guadelupe/Cudowny Wizerunek(PD)

    ***

    Podobnie jak pośmiertne odbicie ciała Jezusa na Całunie Turyńskim, cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe jest dla współczesnej nauki niewytłumaczalną zagadką.

    Kroniki mówią, że podczas objawień w 1531 r. Matka Boża zostawiła swoje odbicie na “ayate” Indianina Juana Diego. “Ayate” było wierzchnim odzieniem ubogich Indian, rodzajem obszernego płaszcza utkanego z grubych i szorstkich włókien agawy. Kolorem przypomina surowe płótno lniane. Podobne płaszcze, zwane “tilma”, z bawełny, nosili bogatsi Indianie. Dlatego strój Juana Diego określa się często błędnie jako “tilma”. Materiał utkany z włókien agawy po 20 latach ulega całkowitemu rozpadowi, a z powodu szorstkiej i nierównej nawierzchni oraz rzadkich splotów absolutnie nie udałoby się na nim namalować żadnego obrazu. Naukowe badania płótna, na którym znajduje się obraz Matki Bożej z Guadalupe, przeprowadzone w 1976 roku potwierdziły, że jest to materiał utkany z włókien agawy. Fakt, że na tej kaktusowej tkaninie znajduje się obraz, a sama tkanina przetrwała w idealnym stanie przez ponad 470 lat, zdumiewa wszystkich. Zadziwiająca jest ciągle świeżość barw tego niesamowitego obrazu oraz brak na nim zniszczeń pomimo faktu, że przez ponad 100 lat wisiał nie zabezpieczony żadnym szkłem, wystawiony na bezpośrednie działanie dymu kadzideł, sadzy i spalającego się wosku z niezliczonych wotywnych świec. Tymczasem obraz nie jest w ogóle zniszczony, nie przyjmuje kurzu, odpycha insekty, bakterie i grzyby. Wielu sceptyków badając święty obraz odrzuciło swój sceptycyzm i niewiarę, klękając przed tajemnicą niewidzialnego Boga. I tak na przykład meksykański architekt Ramirez Vasguez, któremu w 1975 r. powierzono zaprojektowanie nowej bazyliki w Guadalupe, otrzymał pozwolenie na dokładne zbadanie obrazu Matki Bożej. Wyniki tych badań były dla niego tak wielkim intelektualnym i duchowym wstrząsem, że porzucił swój agnostycyzm i stał się gorliwym katolikiem.

    Do niewytłumaczalnych wydarzeń dochodziło także w bezpośrednim sąsiedztwie cudownego wizerunku — w latach 20. XX stulecia w bazylice podłożono bombę, jednak wybuch nie spowodował żadnych strat. Całą energię eksplozji przyjął na siebie jeden ze stojących w kościele krzyży. Wygięty krucyfiks można dziś oglądać w specjalnej gablocie umieszczonej niedaleko wejścia do sanktuarium.

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Tajemnica wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe, obecny na indiańskim płaszczu uplecionym z włókien agawy, od prawie pięciu wieków spędza sen z powiek zatwardziałym agnostykom i wielu naukowcom. O jego tajemnicy z Ewą Kowalewską rozmawia Bernadeta Grabowska.

    Matka Boża z Guadelupe
     fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela

    ***

    BERNADETA GRABOWSKA: – Czym jest acheiropoietos?

    EWA KOWALEWSKA: – Wolę sformułowanie „nerukotvornyj”, a więc dzieło niewykonane ręką ludzką. Na świecie istnieją trzy takie wizerunki, ukazujące Zbawiciela i Niepokalaną: Całun Turyński, Chusta z Manoppello oraz Tilma św. Juana Diego, na której jest cudownie „zapisany” obraz Maryi Panny. Mówi się błędnie o tych dziełach, że nie mają one autora. Tymczasem ich pochodzenie jest niezwykłe, ponadnaturalne. Wpatrując się w nie, kontemplujemy oblicze samego Boga i jego Matki. To wielka, święta tajemnica. Obcujemy bowiem z czymś, co przekracza nasze ludzkie granice pojmowania. Obraz Matki Bożej z Guadalupe został namalowany ręką Matki Bożej na słabym jakościowo płótnie – z włókien agawy – niemal pięć wieków temu i trwa nienaruszony po dziś dzień…

    – Jak doszło do jego powstania?

    – 9 grudnia 1531 r. Matka Boża ukazała się prostemu człowiekowi, Indianinowi Juanowi Diego. Zwróciła się do niego w jego ojczystym języku nahuatl z prośbą o wybudowanie na wzgórzu Tepeyac świątyni ku Jej czci. Juan Diego udał się z tą prośbą do biskupa Juana de Zumárragi. Ten jednak – trudno się dziwić – nie uwierzył mu, ale poprosił Juana o jakiś znak. Podczas kolejnego objawienia Madonna kazała Indianinowi wejść na szczyt wzgórza Tepeyac. Jakież było jego zdziwienie, kiedy spostrzegł morze kwiatów – róż kastylijskich, niespotykanych o tej porze roku i w tym rejonie. Przepiękna Pani poleciła Juanowi nazbierać całe ich naręcze i schować do tilmy. Ten natychmiast udał się do biskupa i w jego obecności rozwiązał swój płaszcz. Na podłogę wysypały się kastylijskie róże, a biskup i otaczający go ludzie uklękli w zachwycie. Jednak to nie kwiaty zrobiły na nich takie wrażenie.

    – Na tilmie ukazał się wizerunek Maryi…

    – Tak, na rozwiniętym płaszczu uwidoczniona była jakby fotografia Madonny. Wszystkim zebranym ukazał się przepiękny wizerunek Matki Bożej ubranej w różową szatę. Jej głowę przykrywał błękitny płaszcz ze złotą lamówką i gwiazdami. Maryja miała złożone ręce, a pod Jej stopami był półksiężyc. Zebrani oniemieli, oniemiał również sam Juan Diego, który nie spodziewał się, że Matka Boża wykorzyta jego stary płaszcz, aby namalować na nim samą siebie…

    – Czy naprawdę możemy wierzyć w to, że historia o cudownej Tilmie z Meksyku to nie ciekawa legenda, ale rzeczywistość sprzed prawie pięciu wieków?

    – Jest wiele argumentów, które wskazują na to, że wizerunek Matki Bożej to obraz nieuczyniony ludzką ręką. Jednym z nich jest ten, że pomimo licznych naukowych badań nie można określić, jaką techniką obraz został wykonany, jakich barwników użyto przy jego powstaniu. Co więcej, zdjęcie w podczerwieni wykazało brak śladów pędzla, a sam wizerunek wskazuje bardziej na technikę wykonania zdjęcia polaroidem… Potwierdził to m.in. laureat Nagrody Nobla w dziedzinie chemii – Richard Kuhn, który ustalił, że nie ma na obrazie śladu ani farb organicznych, ani mineralnych. Na uwagę zasługuje również niebywała trwałość materiału. Płaszcz utkany z liści agawy wytrzymuje nie więcej niż 20-30 lat. Tymczasem niemalże w 500 lat po „różanym cudzie” tkanina z wizerunkiem Madonny pozostaje tak mocna, jak tamtego grudniowego dnia.

    – To nie jedyne cudowne znaki ukryte w wizerunku Matki Bożej z Guadalupe…

    – Obraz Matki Bożej z Guadalupe zawiera znacznie więcej ukrytych symboli i znaków, które przybliżają nas do Bożej Tajemnicy. Jesteśmy niczym Jan, który nawiedził grób po zmartwychwstaniu Chrystusa – „ujrzał i uwierzył” (J 20, 8). Podobnie i my, kontemplując ikonę Madonny z Meksyku, przyjmujemy wiarą, ale i rozumem prawdę o Boskim pochodzeniu obrazu.

    – Trudno się oprzeć wrażeniu, że Bóg przychodzi z pomocą naszej wierze, która często potrzebuje wzmocnienia…

    – Bóg zawsze wychodzi naprzeciw człowiekowi. Daje wiele możliwości „spotkania”. W wizerunku Morenity z Guadalupe jednym z bardziej fascynujących elementów są oczy Matki Bożej. Otóż przy pomocy silnie powiększającego szkła możemy zauważyć w źrenicach Madonny rzecz niebywałą – wizerunek brodatego mężczyzny, podobnego do tego z najstarszych wizerunków Juana Diego. Podobny obraz odnaleziono w drugiej źrenicy Matki Bożej. Podczas badania oftalmoskopem okazało się, że światło skierowane na źrenicę Madonny reaguje refleksem, dając wrażenie wklęsłej rzeźby. Takie zjawisko nie zostało zaobserwowane na żadnym innym obrazie świata. Oznacza to, że oczy Matki Bożej z Guadalupe załamują światło dokładnie tak, jak ludzkie, żywe oczy. Co więcej, dr José Aste Tönsmann, który poświęcił badaniu oczu Matki Bożej z Guadalupe połowę swojego życia, odkrył zadziwiające zjawisko. Otóż przy powiększeniu na źrenicach Madonny widoczna jest dokładnie scena z 12 grudnia 1531 r., kiedy na tilmie pojawił się wizerunek. Widać 13 osób, jak gdyby zastygłych w bezruchu – Indianina siedzącego ze skrzyżowanymi nogami, biskupa Zumárragę, jego tłumacza Gonzaleza, Juana Diego z otwartą tilmą, czarnoskórą dziewczynę i indiańską rodzinę. Oczy Maryi żyją.

    – Jak my, katolicy, powinniśmy traktować ten obraz?

    – Wizerunek Matki Bożej z Guadalupe jest jednym z najbardziej znanych na całym świecie. Bez wątpienia nie jest on zwykłym wizerunkiem religijnym. Jest ikoną, niosącą ze sobą konkretny przekaz ewangelicznych treści. Maryja ukazana jest jako „Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod jej stopami, a na jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12,1). Świetliste promienie widoczne na ikonie to typowy krąg spotykany w ikonach, zwany mandorlą. Wiele mówi również symbolika kolorów – niebieski oznacza nieśmiertelność i wieczność mieszkańców nieba, różowy oznacza Bożą miłość i męczeństwo za wiarę. Królewskość Niewiasty wyraża się w pięknym, złotym oblamowaniu płaszcza. Wizerunek Madonny z Guadalupe to otwarta księga, pełna znaków i symboli… Im bardziej się w nie zagłębiamy, tym większe zdziwienie wobec dzieł Bożych pojawia się w naszym sercu.

    – Dlaczego Maryja wybrała na miejsce swoich objawień w tamtym czasie Meksyk?

    – Kiedy Maryja objawiła się Juanowi Diego, był to trudny czas ewangelizacji Meksyku. Do momentu inwazji konkwistadorów Aztekowie oddawali cześć różnym pogańskim bóstwom, pośród nich Quetzalcoatlowi w postaci węża. Ich przekonanie o potrzebie oddawania czci bożkom było wyjątkowo silne. Wierzono, że trzeba ich karmić krwią i sercami ludzkich ofiar. Oblicza się, że rocznie Aztekowie składali ok. 50 tys. ofiar z ludzi. Święta Panienka z Guadalupe miała prosić Juana Diego, aby nadał Jej wizerunkowi tytuł „Guadalupe”. Tymczasem „Guadalupe” jest przekręconym przez Hiszpanów słowem „Coatlallope”, które w nahuatl znaczy „Ta, która depcze głowę węża”. Indianie spostrzegli, że Maryja nie jest jakąś „zwykłą boginią”. Zrozumieli, że jest silniejsza od czczonych przez nich bóstw. Odczytując symbolikę obrazu z Guadalupe zgodnie z azteckim kodeksem, a więc dokumentem, który za pomocą obrazków miał przekazać najważniejsze prawdy Azteków, możemy być zaskoczeni ogromem indiańskich symboli zawartych w wizerunku. Dzięki temu Indianie rozpoznali w Maryi swoją największą Królową. W ciągu zaledwie 6 lat po objawieniach aż 8 mln Indian przyjęło chrzest. Dało to początek ewangelizacji całej Ameryki Łacińskiej. to był prawdziwy cud Matki Bożej, Jej wielkie zwycięstwo. Jan Paweł II nazywał Maryję z Guadalupe Gwiazdą Ewangelizacji.

    – Dlaczego Morenitę z Guadalupe nazywa się patronką życia poczętego?

    – Obraz Matki Bożej z Guadalupe jest szczególnie bliski wszystkim broniącym ludzkiego życia. Na swoim cudownym autoportrecie Matka Boża przedstawiła się w stanie błogosławionym. W samym centrum wizerunku, na łonie Maryi jest widoczny czteropłatkowy kwiat, przez Meksykanów nazywany Nahui Olin – Kwiatem Słońca. To symbol pełni i nowego życia. Ten niezwykły kwiat, umieszczony na łonie Maryi, z całą pewnością oznacza, że była Ona brzemienna. Dodatkowo Niepokalana ma czarną szarfę na talii, która symbolizuje stan odmienny.

    – Jakie było przesłanie Matki Bożej z Guadalupe, co Maryja chce nam powiedzieć dzisiaj?

    – Maryja na przestrzeni wieków ukazywała się zawsze najbiedniejszym, odrzuconym. W Lourdes – biednej, niewykształconej Bernadetcie Soubirous, w Fatimie – trojgu portugalskim pastuszkom: Łucji, Hiacyncie i Franciszkowi, w Gietrzwałdzie – dwóm dziewczynkom: Justynce i Barbarze z warmińskiej wsi. Również w Meksyku przychodzi do prostego człowieka – Juana Diego, który sercem ufa Bogu jak dziecko. Przesłanie Matki Bożej zazwyczaj jest podobne. Maryja prosi o modlitwę, o nawrócenie.

    – O co dzisiaj prosi Matka Boża z Guadalupe?

    – Matka Boża tak jak kiedyś, również i dziś przychodzi bronić tych najbardziej wykluczonych, bezbronnych – nienarodzonych. Maryja prosi nas o poszanowanie każdego ludzkiego życia, które jest najcenniejszym darem Boga – jest ono święte i nienaruszalne.

    rozmawiała: Bernadeta Grabowska /Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Meksyk: Cud w sanktuarium maryjnym w Guadalupe?

    Fakt niezwykłego zdarzenia, do jakiego doszło 24 kwietnia w meksykańskim sanktuarium maryjnym w Guadalupe opisuje na swojej stronie internetowej Francuskie Stowarzyszenie Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy we Francji.

    Podczas Mszy św. w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, z obrazu Matki Bożej wydobyło się światło, które – na oczach tysięcy wiernych – utworzyło kształt ludzkiego embrionu, podobny do obrazu widzianego podczas badań echograficznych. Zjawisko zostało sfotografowane przez obecnych w świątyni. Zdjęcia wizerunku Matki Bożej ze świetlnym embrionem można zobaczyć na stronie internetowej francuskiego stowarzyszenia (www.acimps.org). Jego działacze przypuszczają, że Maryja pokazała w swym łonie obraz nienarodzonego Jezusa. Komentując zamieszczone fotografie, ks. Luis Matos ze Wspólnoty Błogosławieństw podkreśla, że nie są one odblaskiem światła zewnętrznego, np. fleszy aparatów fotograficznych. Powiększenia fotografii, zrobionych przez wiernych obecnych w sanktuarium, wyraźnie pokazują, że światło pochodzi bezpośrednio z wnętrza obrazu. Białe, intensywne światło ma formę i rozmiary ludzkiego embrionu. Widać również na nich strefy cienia, charakterystyczne dla echograficznych wizerunków płodu w łonie matki. Tymczasem ks. José Luis Guerrero Rosado, kanonik bazyliki w Guadalupe i dyrektor Wyższego Instytutu Studiów Guadalupiańskich przestrzega przed pochopnym nazywaniem zaobserwowanego zjawiska cudem. Na stronie internetowej sanktuarium (www.virgendeguadalupe.org.mx) określa krążące w internecie doniesienia na ten temat mianem sensacyjnych. Wskazuje, że jedyne, co na razie wiadomo, to fakt, że przed wizerunkiem Matki Bożej pojawiło się światło, niewytłumaczalne w sposób naturalny. Nie jest to jednak wystarczająca podstawa, by z całą pewnością stwierdzić, że Maryja ukazała nam Jezusa jako nienarodzone dziecko – zaznacza duchowny. Argumentuje, że brak naturalnego wyjaśnienia zjawiska nie oznacza jeszcze, że dokonał się cud. Zauważa zarazem, że w sprawie tej nie wypowiedziały się jeszcze ani władze sanktuarium, ani archidiecezja Miasta Meksyk, na której terenie się ono znajduje.

    wiara.pl/Kai/25.05.2007

    www.acimps.org(obraz)

    _________________________________________________________________________________

    Tajemnicze światło na obrazie Matki Bożej z Guadalupe – Patronki życia

    12 grudnia 2015 Pustynia Serca

    Podczas Mszy św. w intencji dzieci zabitych przed narodzeniem, z obrazu Matki Bożej z Guadalupe, w Sanktuarium w Meksyku, wydobyło się światło, które – na oczach tysięcy wiernych – utworzyło kształt ludzkiego embrionu, podobny do obrazu widzianego podczas badań echograficznych.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Zjawisko zostało sfotografowane przez obecnych w świątyni. Zdjęcia wizerunku Matki Bożej ze świetlnym embrionem można zobaczyć na stronie internetowej Francuskiego Stowarzyszenia Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy (www.acimps.org). Jego działacze przypuszczają, że Maryja pokazała w swym łonie obraz nienarodzonego Jezusa.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Komentując zamieszczone fotografie, ks. Luis Matos ze Wspólnoty Błogosławieństw podkreśla, że nie są one odblaskiem światła zewnętrznego, np. fleszy aparatów fotograficznych. Powiększenia fotografii, zrobionych przez wiernych obecnych w sanktuarium, wyraźnie pokazują, że światło pochodzi bezpośrednio z wnętrza obrazu. Białe, intensywne światło ma formę i rozmiary ludzkiego embrionu. Widać również na nich strefy cienia, charakterystyczne dla echograficznych wizerunków płodu w łonie matki.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    ***

    Tymczasem ks. José Luis Guerrero Rosado, kanonik bazyliki w Guadalupe i dyrektor Wyższego Instytutu Studiów Guadalupiańskich przestrzega przed pochopnym nazywaniem zaobserwowanego zjawiska cudem. Na stronie internetowej sanktuarium (www.virgendeguadalupe.org.mx) określa krążące w internecie doniesienia na ten temat mianem sensacyjnych. Wskazuje, że jedyne, co na razie wiadomo, to fakt, że przed wizerunkiem Matki Bożej pojawiło się światło, niewytłumaczalne w sposób naturalny. Nie jest to jednak wystarczająca podstawa, by z całą pewnością stwierdzić, że Maryja ukazała nam Jezusa jako nienarodzone dziecko – zaznacza duchowny. Argumentuje, że brak naturalnego wyjaśnienia zjawiska nie oznacza jeszcze, że dokonał się cud. Zauważa zarazem, że w sprawie tej nie wypowiedziały się jeszcze ani władze sanktuarium, ani archidiecezja Miasta Meksyk, na której terenie się ono znajduje.

    ***

    Matka Boża z Guadalupe

    źródło: sanctus.pl

    _________________________________________________________________________________________

    Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia

    Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe

    Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe /fot. Graziako/Tygodnik Niedziela

    ***

    Homilia św. Jana Pawła II w bazylice Matki Bożej z Guadalupe podczas podróży do Meksyku i Stanów Zjednoczonych 22-28.01.1999

    Ponad 500 kardynałów, arcybiskupów i biskupów oraz ok. 5 tys. kapłanów, przybyłych z Meksyku i innych krajów Ameryki, sprawowało Eucharystię z Janem Pawłem II w środę 23 stycznia w bazylice Matki Bożej w Guadalupe. Uroczysta liturgia stanowiła uwieńczenie prac Specjalnego Zgromadzenia Synodu Biskupów poświęconego Ameryce, które obradowało w Watykanie na przełomie listopada i grudnia 1997 r. «Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — powiedział w homilii Ojciec Święty — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce». Papież ogłosił, że święto Matki Bożej z Guadalupe, obchodzone w Meksyku 12 grudnia, będzie odtąd celebrowane we wszystkich Kościołach lokalnych całego kontynentu, a przedstawicielom tych Kościołów wręczył przed końcowym błogosławieństwem egzemplarze adhortacji apostolskiej «Ecclesia in America», zawierającej postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu.

    Drodzy Bracia w biskupstwie i w kapłaństwie, drodzy Bracia i Siostry w Panu!

    1. «Gdy (…) nadeszła pełnia czasu, zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty» (Ga 4, 4). Czym jest pełnia czasów? Od strony ludzkiej historii pełnia czasu jest określoną datą: jest tą nocą betlejemską, w której przychodzi na świat Syn Boży, zgodnie z zapowiedziami proroków — jak dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu: «Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie go imieniem Emmanuel» (Iz 7, 14). Te słowa, wypowiedziane wiele wieków wcześniej, wypełniły się tej nocy, kiedy poczęty za sprawą Ducha Świętego w łonie Dziewicy Maryi Syn przyszedł na świat.

    Narodzenie Chrystusa poprzedzone zostało zwiastowaniem Gabriela. Później Maryja udała się z posługą do domu swojej krewnej Elżbiety. Przypomina o tym dzisiejsze czytanie z Ewangelii św. Łukasza, przytaczając niezwykłe i prorocze pozdrowienie Elżbiety i wspaniałą odpowiedź Maryi: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy» (Łk 1, 46-47). Liturgia dzisiejsza przypomina nam te wydarzenia.

    2. Czytanie z Listu do Galatów ukazuje nam z kolei Boży wymiar tej pełni czasu. Słowa apostoła Pawła zawierają syntezę całej teologii narodzin Jezusa, a wraz z tym odpowiedź na pytanie, czym jest pełnia czasu. Jest to fakt niezwykły: Bóg wszedł w dzieje człowieka. Bóg, który jest sam w sobie niezgłębioną tajemnicą życia; Bóg, który jest Ojcem i wyraża siebie przedwiecznie we współistotnym Synu, przez którego wszystko się stało (por. J 1, 1. 3); Bóg, który jest jednością Ojca i Syna, zespoloną tchnieniem przedwiecznej miłości, którą jest Duch Święty.

    Chociaż nasze ludzkie słowa są zbyt słabe, ażeby mówić o niezgłębionej tajemnicy Trójcy, prawdą jest, że człowiek ze swej doczesnej kondycji został powołany do udziału w tym Bożym życiu. Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy, ażeby podnieść nas do godności Bożego synostwa. Ojciec wysłał do serc naszych Ducha swego Syna, w którym wołamy: «Abba, Ojcze!» (por. Ga 4, 6). Oto więc jest pełnia czasu, która spełnia wszelkie oczekiwania historii i ludzkości: objawienie Bożej tajemnicy, udzielonej ludziom przez dar przybrania za synów.

    3. Pełnia czasu, o której mówi Apostoł, związana jest z dziejami człowieka. Stając się człowiekiem, Bóg przyjął jakby nasz ludzki czas, przeniknął dzieje człowieka historią zbawienia. Historia ta ogarnia poniekąd całe dzieje świata i ludzkości, od stworzenia do spełnienia, rozwija się jednak poprzez ważne daty i wydarzenia. Taką datą jest również zbliżający się rok 2000 od narodzenia Chrystusa, rok Wielkiego Jubileuszu, do którego Kościół przygotowuje się także poprzez nadzwyczajne zgromadzenia Synodów, poświęcone poszczególnym kontynentom. Jedno z tych zgromadzeń obradowało pod koniec 1997 r. w Watykanie.

    4. Dzisiaj w bazylice w Guadalupe, maryjnym sercu Ameryki, dziękujemy Bogu za Specjalne Zgromadzenie Synodu Biskupów poświęcone Ameryce, które stało się prawdziwym wieczernikiem eklezjalnej komunii i kolegialnej miłości pasterzy Kościoła z północy, centrum i południa kontynentu — komunii przeżywanej wraz z Biskupem Rzymu. Było to doświadczenie bratniego spotkania ze zmartwychwstałym Panem — droga do nawrócenia, komunii i solidarności w Ameryce.

    Dzisiaj, w rok po obradach tego zgromadzenia synodalnego, a zarazem w stulecie Synodu Plenarnego Ameryki Łacińskiej, który odbył się w Rzymie, przybywam tutaj, aby u stóp metyskiej Matki Bożej z Tepeyac, Gwiazdy Nowego Świata, złożyć adhortację apostolską Ecclesia in America, zawierającą postulaty i sugestie duszpasterskie niedawnego Synodu, oraz zawierzyć Matce i Królowej tego kontynentu przyszłość jego ewangelizacji.

    5. Pragnę wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy swoją pracą i modlitwą sprawili, że zgromadzenie synodalne mogło się stać świadectwem żywotności wiary katolickiej w Ameryce. Dziękuję także archidiecezji prymasowskiej Meksyku i jej arcybiskupowi, kard. Norberto Rivera Carrera, za gościnne przyjęcie i ofiarną pomoc. Pozdrawiam serdecznie liczną grupę kardynałów i biskupów, przybyłych z wszystkich części kontynentu, obecnych tu kapłanów i seminarzystów, których wielka liczba napełnia serce Papieża radością i nadzieją. Moje pozdrowienie sięga poza mury tej bazyliki i ogarnia wszystkich, którzy pozostając na zewnątrz, uczestniczą w tej liturgii, a także wszystkich ludzi różnych kultur, grup etnicznych i narodowości, którzy tworzą bogatą i wielokształtną rzeczywistość Ameryki.

    6. «Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana» (Łk 1, 45). Te słowa, które Elżbieta kieruje do Maryi, noszącej w łonie Chrystusa, można zastosować także do Kościoła na tym kontynencie. Błogosławiony jesteś, Kościele w Ameryce, który przyjmując Dobrą Nowinę zrodziłeś do wiary wiele narodów. Błogosławiony jesteś, bo uwierzyłeś, błogosławiony jesteś, bo zachowałeś nadzieję, błogosławiony jesteś, bo umiłowałeś, gdyż obietnica Boża spełni się! Heroiczne wysiłki misjonarzy i godne podziwu dzieła ewangelizacyjne minionych pięciu stuleci nie okazały się daremne. Dzisiaj możemy powiedzieć, że dzięki temu Kościół w Ameryce jest Kościołem nadziei. Wystarczy wspomnieć o wielkiej żywotności bardzo licznej młodzieży, o wyjątkowym znaczeniu, jakie przypisuje się rodzinie, o rozkwicie powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego, a nade wszystko o głębokiej religijności ludu. Nie zapominajmy, że w przyszłym tysiącleciu, które rozpocznie się niebawem, Ameryka będzie kontynentem o największej liczbie katolików.

    7. Jak jednak podkreślili Ojcowie Synodalni, Kościół w Ameryce, choć ma powody do radości, musi też stawiać czoło poważnym problemom i trudnym wyzwaniom. Ale czyż to powinno nas zniechęcać? W żadnym wypadku, ponieważ «Jezus Chrystus jest PANEM» (Flp 2, 11). On zwyciężył świat i posłał swojego Ducha, aby wszystko uczynił nowe. Czy zatem zbyt śmiała jest nadzieja, że po tym zgromadzeniu synodalnym — pierwszym Synodzie amerykańskim w dziejach — na tym kontynencie w większości chrześcijańskim ukształtuje się bardziej ewangeliczny styl życia i dzielenia się dobrami? Istnieje wiele dziedzin, w których chrześcijańskie wspólnoty z północy, centrum i południa Ameryki mogą dawać świadectwo braterskich więzi, jakie je łączą, okazywać czynną solidarność i brać udział we wspólnych programach duszpasterskich, wnosząc w nie własne bogactwo duchowe i materialne.

    8. Apostoł Paweł uczy nas, że gdy nadeszła pełnia czasu, Bóg zesłał swojego Syna zrodzonego z niewiasty, aby odkupił nas od grzechu i uczynił nas Jego synami i córkami. Dlatego nie jesteśmy już sługami, ale dziećmi i dziedzicami Boga (por. Ga 4, 4-7). Kościół musi zatem głosić Ewangelię życia i z proroczą mocą występować otwarcie przeciw kulturze śmierci. Niech kontynent nadziei będzie także kontynentem życia! Tego się domagamy: życia i godności dla wszystkich! Dla wszystkich istot poczętych w łonach matek, dla dzieci ulicy, dla ludów indiańskich i dla Afroamerykanów, dla imigrantów i uchodźców, dla młodych pozbawionych perspektyw na przyszłość, dla ludzi starszych, dla tych, którzy doświadczają wszelkich form ubóstwa czy dyskryminacji.

    Drodzy bracia i siostry, nadszedł czas, aby na waszym kontynencie raz na zawsze położyć kres wszelkim atakom na życie. Nigdy więcej przemocy, terroryzmu i handlu narkotykami! Nigdy więcej tortur i innych form przemocy! Trzeba położyć kres nieuzasadnionemu stosowaniu kary śmierci! Nigdy więcej wyzysku słabszych, dyskryminacji rasowej i izolacji ubogich! Nigdy więcej! Nie można tolerować wszystkich tych przejawów zła, które wołają o sprawiedliwość do nieba, a dla chrześcijan są wezwaniem do zmiany stylu postępowania i do udziału w życiu społecznym bardziej zgodnego z ich wiarą. Musimy budzić sumienia ludzi Ewangelią, aby uświadomić im w pełni ich wzniosłe powołanie dzieci Bożych. Ta świadomość nakłoni ich do budowania lepszej Ameryki. Trzeba koniecznie przybliżyć nową wiosnę świętości na tym kontynencie, tak aby działanie szło w parze z kontemplacją.

    9. Pragnę zawierzyć i ofiarować przyszłość kontynentu Najświętszej Maryi Pannie, Matce Chrystusa i Kościoła. Dlatego z radością ogłaszam dziś, że postanowiłem, aby dzień 12 grudnia był obchodzony w całej Ameryce jako liturgiczne święto Matki Bożej z Guadalupe.

    O Matko, Ty znasz drogi, którymi podążali pierwsi głosiciele Ewangelii w Nowym Świecie, od wysp Guanahani i Espańola aż po puszcze Amazonii i szczyty Andów, docierając do Ziemi Ognistej na południu oraz do wielkich jezior i gór północy. Wspomagaj Kościół, który prowadzi swoje dzieło w krajach Ameryki, aby pozostał na zawsze Kościołem ewangelizującym i odnowił w sobie ducha misyjnego. Dodaj otuchy wszystkim, którzy poświęcają życie dla Jezusa i dla rozszerzenia Jego Królestwa.

    O słodka Pani z Tepeyac, Matko z Guadalupe! Przedstawiamy Ci tę niezliczoną rzeszę wiernych, którzy w Ameryce modlą się do Boga. Ty, która zamieszkałaś w ich sercach, nawiedzaj i umacniaj rodziny, parafie i diecezje całego kontynentu. Spraw, aby chrześcijańskie rodziny przykładnie wychowywały swoje dzieci w wierze Kościoła i w miłości do Ewangelii, tak aby były zasiewem powołań apostolskich. Wejrzyj dzisiaj na młodych i dodaj im sił, aby szli za Jezusem Chrystusem.

    O Pani i Matko Ameryki! Utwierdź wiarę naszych świeckich braci i sióstr, aby we wszystkich dziedzinach życia społecznego, zawodowego, kulturalnego i politycznego działali zgodnie z prawdą i nowym prawem, które Jezus przyniósł ludzkości. Spojrzyj litościwie na udrękę tych, którym dokucza głód, samotność, odrzucenie i brak wykształcenia. Spraw, abyśmy umieli dostrzec w nich Twoje umiłowane dzieci, i rozpal w nas miłość, abyśmy spieszyli im z pomocą w potrzebie.

    Święta Dziewico z Guadalupe, Królowo pokoju! Wybaw kraje i narody kontynentu. Spraw, aby wszyscy, rządzący i obywatele, nauczyli się żyć w prawdziwej wolności, działając zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania praw człowieka, tak aby pokój mógł zapanować na zawsze.

    Ku Tobie, Pani z Guadalupe, Matko Jezusa i Matko nasza, wszyscy Twoi synowie i córki w Ameryce zwracają się z miłością i czcią, chwaląc Cię nieustannie.

    Przed końcowym błogosławieństwem Ojciec Święty powiedział:

    Dziękuję za ten wspaniały dar, który stąd zabiorę. Raz jeszcze mogłem z radością sprawować liturgię w tej bazylice, umiłowanej przez wszystkich Meksykanów, wszystkich Amerykanów, synów pokoju. Dziękuję wam za modlitwy, które codziennie zanosicie za mnie i w intencji mojej posługi Piotrowej. Wiem, że będziecie dalej się modlić. Bardzo dziękuję.

    JAN PAWEŁ II

    Opoka.pl/L’Osservatore Romano 4/99

    _________________________________________________________________________________________

    Tajemnice obrazu Matki Bożej z Guadalupe. Prof. Treppa: naukowo nie da się tego wyjaśnić

    GUADALUPE

    Shutterstock | AM113

    ***

    Dokładne badania optyczne wizerunku pokazały, że zarys postaci odbijających się w oczach Maryi odzwierciedla sposób odbijania się przedmiotów w ludzkiej żywej źrenicy i na powierzchni rogówki ludzkiego oka. Oczy Matki Bożej z Guadalupe sprawiają wrażenie żywych…

    Z perspektywy nauki: nie da się tego wyjaśnić

    Aleteia: Jak to możliwe, że ikona meksykańskiej Madonny, która pojawiła się na indiańskiej opończy przetrwała w nienaruszonym stanie kilka wieków?

    Prof. dr hab. Zbigniew Treppa*: Indiańska opończa (tilma), na której widnieje obraz Maryi, należąca do pierwszego wyniesionego na ołtarze Indianina, Cuauhtlatoatzina Juana Diego, została utkana ok. 500 lat temu z włókien agawy. Z powodu znikomej trwałości włókien tkanina ta nie powinna była przetrwać kilkudziesięciu lat. Tymczasem oparła się niszczącemu działaniu czasu.

    Jest to tym bardziej zastanawiające, zważywszy, że tkanina tilmy nie została nasycona żadnymi środkami konserwującymi zapobiegającymi rozpadowi. Co wiadomo na podstawie badań prowadzonych przez dr. Philipa Callahana z USA.

    Tkanina i widniejący na niej obraz oparły się też działaniu czynników zewnętrznych. Np. rozlanych żrących związków chemicznych użytych do konserwacji ramy, w której została umieszczona tilma. A nawet przetrwała zamach bombowy, który zniszczył znajdujący się nieopodal potężny krucyfiks z brązu, posadzkę, marmurowy ołtarz i witraże.

    Czyżby zatem tilma oparła się działaniu czasu oraz różnych czynników zewnętrznych ze względu na nadprzyrodzone właściwości obrazu, który w tajemniczy sposób został zakodowany w jej strukturze?

    Nauki przyrodnicze nie przyniosą odpowiedzi na to pytanie, ponieważ „zakres poznania naturalnego” – mówiąc słowami bł. ks. Sopoćki – „jest bardzo ograniczony”. Możemy jedynie mówić o fenomenie obrazu, który jest niemożliwy do wyjaśnienia z perspektywy nauk ścisłych.

    Nie jest znana np. technika zabarwienia włókien. Barwy obrazu wywołują efekt zbliżony do zjawiska dyfrakcji. Nie są znane również przyczyny powstawania refleksów świetlnych, wywoływanych za pomocą oftalmoskopu w oczach wizerunku Madonny. Dających efekt taki, jak w przypadku badań żywego ludzkiego oka o odpowiednim stopniu wilgotności.

    Warte podkreślenia jest to, że takiego efektu nie można wywołać w żadnym innym obrazie wykonanym przez człowieka.

    Do podobnych fenomenów należy zaliczyć istnienie wzoru gwiazd na płaszczu Madonny z tilmy. Odzwierciedla on układ konstelacji gwiezdnych widzianych w punkcie czasu i miejsca cudownego ukazania się obrazu, czyli 12 grudnia 1531 roku w mieście Meksyk (Tenochtitlan).

    Brak jest także możliwości wyjaśnienia obecności w oczach Madonny odbić postaci będących świadkami cudu. Analizując współcześnie te obrazy, zaskakuje, że zarejestrowane zostały zgodnie ze współczesną wiedzą z dziedziny optyki. Nie była ona jeszcze znana w czasach, kiedy obraz Maryi został ukazany oczom człowieka.

    Jeśli nauki przyrodnicze nie mogą przyjść z pomocą w wyjaśnieniu wszystkich zagadkowych właściwości obrazu oraz jego podłoża, co więc można wyjaśnić? Można to wszystko, co należy do istoty cudownych właściwości obrazu. Podobnie jak w przypadku każdego cudu, który w życiu wiary ma jakiś cel do spełnienia.

    Również w przypadku ikony z Guadalupe wcale nie jest najważniejszy sposób, w jaki zaistniał obraz czy też to, co o nim mówią pomiary naukowe. Lecz raczej to, co ukrywa on przed nauką.

    Podobnie sprawy zdarzają się w życiu codziennym, w którym wcale najważniejsze nie jest to, co daje się zważyć czy zmierzyć, lecz to, co jest istotą jakiejś rzeczy lub zjawiska.

    Nie ręką ludzką uczyniony

    O obrazie Matki Bożej z Guadalupe, Całunie Turyńskim oraz Chuście z Manoppello, mówi się jako o obrazach nie ręką ludzką uczynionych. Co dokładnie oznacza ten termin?

    Nie wiadomo, kiedy chrześcijanie zaczęli posługiwać się terminem acheiropoietos, czyli nie ręką ludzką uczyniony. Źródła historyczne po raz pierwszy pojęcie to odnotowały w związku z odnalezieniem Całunu Chrystusa w murach Edessy w roku 544.

    Aby poznać źródłosłów tego pojęcia, należy odwołać się do źródłowych tekstów Nowego Testamentu, gdzie ono występuje. Godne odnotowania jest to, że pojęcie acheiropoietos występuje tam trzykrotnie.

    Ewangelista Marek posługuje się zwrotem acheiropoieton/ἀχειροποίητον, gdy przytacza słowa jednego ze świadków z procesu Jezusa przed Sanhedrynem. „Myśmy słyszeli, jak On mówił: Ja zburzę ten przybytek uczyniony ludzką ręką i w ciągu trzech dni zbuduję inny, nie ręką ludzką uczyniony” (Mk 14,58).

    Świadek ów przytacza słowa samego Jezusa mówiące o zburzeniu świątyni ludzką ręką uczynionej. I odbudowaniu jej, już jako innej, nie ludzką ręką uczynionej, w ciągu trzech dni. Świątynią tą ma być zmartwychwstały Jezus.

    Obraz w obrazie

    Naukowcy – korzystając ze zdobyczy techniki fotograficznej – stwierdzili, że w źrenicach oczu Maryi są odwzorowane wizerunki kilku osób związanych z objawieniami w Guadalupe. Stwierdza się również, że oczy z tego wizerunku są jakby żywe. Jak to możliwe?

    Najbardziej wyraźna do zidentyfikowania jest postać Juana Diego. Odkrycia obrazu w obrazie dokonał w 1929 roku fotograf Antonio Gonzales, który tradycyjną metodą fotograficzną wykonał powiększenia twarzy Maryi.

    Gonzales, analizując wykonane fotografie, w prawym oku Madonny zauważył zarys męskiej twarzy, wyglądający jakby był on efektem naturalnej sytuacji odbitej w oku, zgodnie z zasadami optyki.

    Sprawa nabrała rozgłosu dopiero 26 lat później, kiedy arcybiskup miasta Meksyk Luis Marie Martinez powołał komisję do zbadania tego fenomenu. Pół roku później dwaj optycy-okuliści (Havier Torroello Buene i Rafael Torifa Lavoignet), podejmując się drobiazgowych badań optycznych, dokonują odkrycia tej samej postaci odbitej w drugim oku Maryi.

    Wizerunek postaci ludzkiej widoczny w prawym oku Madonny sprawia wrażenie, jakby powstał w wyniku naturalnego zjawiska optycznego. Rzecz staje się bardziej czytelna, kiedy konfrontujemy odbicia obu oczu. Ujawnia się wówczas asymetryczny sposób usytuowania względem siebie dwóch obrazów odbijających się w oczach Maryi. Asymetryczny i jak się okazuje, również zniekształcony zarys postaci odbijających się w oczach Maryi z Guadalupe, odzwierciedla sposób odbijania się przedmiotów w źrenicy i na powierzchni rogówki ludzkiego oka.

    Za pomocą światła emitowanego z oftalmoskopu wywoływany jest refleks świetlny, który przy odpowiednim ustawieniu soczewek umożliwia obserwację dna oka. Na podstawie opisu dr. Lavoigneta wiemy, jak przebiegał proces badawczy źrenic Maryi:

    „Jeśli nakierujemy światło oftalmoskopu na źrenicę oka z wizerunku Maryi Panny, ukaże się ten sam refleks świetlny [jak w przypadku normalnego ludzkiego oka]. W następstwie tego odbicia światła źrenica rozświetla się rozproszonym światłem, dając efekt wklęsłego reliefu…

    Ten efekt jest niemożliwy do uzyskania na płaskiej oraz nieprzezroczystej powierzchni. Po stwierdzeniu tego faktu przebadałem za pomocą oftalmoskopu różne obrazy wykonane w technice olejnej i akwarelowej oraz ich reprodukcje. Na żadnym z nich, które przedstawiały różnorodne ludzkie postacie, nie można zobaczyć najmniejszych refleksów. Podczas gdy oczy Najświętszej Panny z Guadalupe sprawiają wrażenie żywych”.

    Potwierdzają to analizy podobnych przedstawień ikonograficznych. To znaczy takich, które w sposób naturalistyczny próbują odzwierciedlać obraz rzeczywistości odbity w oczach przedstawianych postaci. Nawet u najwybitniejszych mistrzów pędzla, np. u van Eycka czy Dürera nie znajdziemy obrazu, który mógłby równać się z odbiciami w oczach guadalupiańskiej ikony. Nie znajdziemy ich też u Leonarda da Vinci.

    Przesłanie Matki Bożej z Guadalupe

    Jakie przesłanie dla nas, żyjących w XXI wieku, płynie z fenomenu obrazu Matki Bożej z Guadalupe?

    Pierwszym owocem objawień Maryi w Meksyku były masowe nawrócenia Indian na wiarę chrześcijańską. Wcześniej miały miejsce nieliczne akty konwersji, dokonywane dzięki działalności misyjnej franciszkańskich i dominikańskich zakonników.

    Masowe nawrócenia Indian były możliwe dzięki pozostawionym przez Maryję czytelnym dla nich znakom, których język znany był im jeszcze z czasów, kiedy wyznawali wielobóstwo. Znaki te odczytali jednak na nowo, zgodnie z zamiarami Maryi. Na przykład czarna szarfa przewiązana na jej sukni oznacza, że spodziewa się dziecka.

    Ale okazuje się, że objawienie Maryi zaadresowane było nie tylko do człowieka tamtych czasów. Świadczy o tym m.in. charakter przekazu Madonny zawarty w pozostawionym przez nią wizerunku. Jest to przekaz zapisany za pomocą dwóch systemów znaków.

    Jeden z nich jest typowy dla cywilizacji zachodniej, drugi dla Indian z czasów, kiedy Maryja po raz pierwszy objawiła się w Ameryce. Wszystko na to wskazuje, że zgodnie z wolą Bożej Opatrzności obraz Maryi miał przetrwać do dnia dzisiejszego, by przekazać współczesnemu człowiekowi coś bardzo ważnego.

    Cały czas zaskakuje aktualność przesłania obrazu z Guadalupe, która potwierdzana jest kolejnymi znakami. Miały one miejsce choćby 12 grudnia 2007 r., kiedy rada miasta Meksyku miała uchwalić ustawę zezwalającą na wykonywanie aborcji. Wtedy to, podczas mszy świętej w intencji ofiar aborcji, obraz Maryi z Guadalupe emanował światłem. Światłem o kształcie ludzkiego embrionu, jaki można obserwować podczas standardowych badań echograficznych.

    Zebrany materiał zdjęciowy pozwala traktować to wydarzenie w kategoriach znaku o bardzo czytelnym przesłaniu. Zdjęcie to zostało opublikowane m.in. przez Francuskie Stowarzyszenie Katolickich Pielęgniarek i Lekarzy, które stwierdziło, że to obraz nienarodzonego dziecka.

    Przypomnijmy, że guadalupiańska Madonna jest patronką chrześcijańskiego Meksyku, ale także patronką wszystkich działań pro-life na świecie. Życie jest bezcennym darem i to wydaje się być dla naszych czasów najważniejszym przesłaniem płynącym z obrazu Matki Bożej z Guadalupe.

    * Prof. dr hab. Zbigniew Treppa – profesor sztuki, wykładowca akademicki. Autor poczytnych książek m.in. „Meksykańska symfonia. Ikona z Guadalupe”, „Fotografia z Manopello. Twarz Zmartwychwstałego”, „Całun Turyński. Fotografia Niewidzialnego” oraz wydanej w tym roku książki: „Fenomen obrazu Miłosierdzia Wcielonego”. Jest autorem wielu wystaw z zakresu fotografii kreacyjnej.

    Iwona Flisikowska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Matka Boża z Guadalupe i tajemnicze 23,5 stopnia nachylenia. Jej spojrzenie obejmuje całą ludzkość

    OUR LADY OF GUADALUPE

    ***

    Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia. Taki sam jest kąt nachylenia głowy Matki Bożej na wizerunku Matki Bożej z Guadalupe.

    Święto Matki Bożej z Guadalupe

    „Oczywiście. Pomodlę się za ciebie” – powiedziałem mojemu przyjacielowi, prawnikowi, który późno poczuł powołanie i został klerykiem, a następnego dnia czekał go egzamin. Miał problemy z metafizyką i ucząc się do egzaminu z tego przedmiotu, był kłębkiem nerwów.

    Następnego dnia było święto Matki Bożej z Guadalupe. Jadąc do pracy tego ranka, rutynowo robiłem w myślach mój plan dnia. Wtedy przypomniałem sobie, że obiecałem pomodlić się za mojego przyjaciela.

    Mógłbym zmówić krótką modlitwę właśnie tu, w samochodzie, pomyślałem, albo mógłbym pojechać w specjalne miejsce…

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe w Des Plaines, w stanie Illinois, znajduje się tylko sześć mil od mojego biura, ale nigdy dotąd tam nie byłem. Postanowiłem więc pojechać tam podczas przerwy obiadowej i ofiarować Matce Najświętszej mojego przyjaciela kleryka.

    Sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe

    Okazało się, że tego przedpołudnia w pracy miałem więcej do zrobienia niż się spodziewałem. Moja praca obejmuje różne obowiązki związane z programami nauczania dla szkół w Park Ridge w stanie Illinois.

    Jednym z nich jest zarządzanie programem nauczania przedmiotów ścisłych. Są wśród nich zajęcia z podstaw astronomii. Wspominam o tym tylko po to, żeby wyjaśnić to, co miało nastąpić w trakcie mojej wizyty w sanktuarium.

    Gdy tam dojechałem, było już za piętnaście pierwsza. Był lekki mróz, a niebo było jasne i intensywnie błękitne. Poprosiłem przechodnia, żeby wskazał mi drogę do sanktuarium. Wkrótce znalazłem się wśród kilku tysięcy pielgrzymów, którzy przybyli tam na obchody święta.

    Skąpane w słońcu sanktuarium pławiło się w świetle, a powietrze nagle zrobiło się ciepłe. Pielgrzymi przekazywali kolorowe bukiety pracownikom, którzy układali kwiaty wokół kapliczki z repliką tilmy.

    Modlitwa przed Maryją

    Miejsce wypełniała cisza i absolutny spokój. I nagle przypomniałem sobie, dlaczego się tam znalazłem. Spojrzałem w górę, na tilmę i złapałem się na tym, że otwieram swoje serce przed Maryją.

    Jak dziecko opowiedziałem jej o moim przyjacielu kleryku i jego niepokoju związanym z egzaminami. Potem mówiłem o innych sprawach, osobno wspominając moich bliskich.

    Kiedy skończyłem, rozejrzałem się. Tysiące pielgrzymów robiło to samo: otwierało swe serca przed jedną i tą samą Matką. Wszyscy byliśmy jej dziećmi i wszyscy przyszliśmy, by być tam z nią.

    Nachylenie głowy Matki Bożej

    Spojrzałem jeszcze raz na pelerynę. W szybie kapliczki, dokładnie tam gdzie zobaczyłbym głowę Maryi, odbijała się tarcza słońca. Zamiast jej lekko przechylonej na bok twarzy, widziałem tylko odbicie blasku słońca.

    Zauważyłem, że rozbłysk światła promieniującego ze szczytu odbitej tarczy słonecznej miał takie samo nachylenie jak głowa na tilmie. Zrobiłem zdjęcie tego, co widziałem, przypominając sobie podstawowy fakt astrofizyki. Nachylenie osi obrotu Ziemi wobec płaszczyzny orbity ziemskiej wokół Słońca wynosi około 23,5 stopnia.

    Wracając na parking, spojrzałem w stronę Słońca. Zobaczyłem ten sam pionowy blask nachylony w kierunku Ziemi. Zrobiłem kolejne zdjęcie. O ile stopni przechyla głowę Matka Boża na tilmie? –  zastanawiałem się.

    Zaproszenie dla wszystkich

    Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się temu bliżej. Używając cyfrowej wersji obrazu Matki Bożej, jaki widać na oryginalnej tilmie, narysowałem jedną prostą, pionową linię, zaczynając od czubka Jej głowy.

    Potem pociągnąłem drugą linię, która szła pod kątem, pod którym pochylona jest głowa. Umieściłem kątomierz w punkcie, gdzie przecięły się te dwie linie. 23,5 stopnia!

    Mój rysunek był prosty, a moja znajomość astronomii zaledwie podstawowa. Nie wiedziałem wtedy, że ktoś inny, dr Juan Hernández Illescas, już dokonał tego odkrycia w 1981 roku. Ale z dziecięcą fascynacją zastanawiałem się, co to odkrycie może oznaczać.

    Wcześniej słyszałem spekulacje rozmaitych komentatorów, że pochylenie głowy Maryi oznacza jej pokorę. To bardzo możliwe. Ale teraz mam nowe spojrzenie na tę kwestię. Ze swojego miejsca w niebie, odziana w słońce, Matka Boża z Guadalupe kieruje swój wzrok pod kątem 23,5 stopnia, by objąć spojrzeniem całą ludzkość. Ludzkość, która odsunęła się od Boga.

    Widząc teraz wyraźnie wszystkie swoje dzieci, woła do każdego z nich: chrześcijanina i muzułmanina, protestanta i katolika, ateisty i deisty, wyznawcy New Age, hindusa, buddysty i żyda. Ona zaprasza nas wszystkich, byśmy otworzyli przed Nią nasze serca.

    Przesłanie Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe

    Jeśli Najświętsza Maria Panna z Guadalupe ma dla nas jakieś zasadnicze przesłanie, to jest nim wieść, że cały świat ma matkę. A jeśli to prawda, to Dziecko, które Ona ma urodzić – jak to przedstawiono na tilmie – przychodzi do nas w tym czasie jako Zbawiciel całego świata. Wcielenie. Bóg staje się człowiekiem. Czy może być myśl bardziej pocieszająca?

    Jeśli o mnie chodzi, od tej pory będę zawsze pamiętać święto Matki Bożej z Guadalupe jako moje 23,5 stopnia pocieszenia.

    A.J. Clishem /Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Oczy Matki Bożej z Guadalupe. Jedna z największych zagadek nauki i tajemnic wiary

    Zbliżenie na oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    Santiago Mejía LC | Cathopic

    ***

    Oczy z obrazu Matki Bożej z Guadalupe są szczególnie tajemnicze. Mimo mikroskopijnych rozmiarów, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób.

    Oczy wizerunku Matki Bożej z Guadalupe są jedną z największych zagadek nauki – twierdzi peruwiański inżynier José Tonsmann, który bardzo dogłębnie zajmował się tą „tajemnicą”.

    Wizerunek w oczach Matki Bożej z Guadalupe

    Ten absolwent Uniwersytetu Cornell spędził ponad 20 lat, badając ów wizerunek Matki Bożej, namalowany na grubej i włóknistej pelerynie noszonej przez św. Juana Diego, który dostąpił objawienia, jakie zdecydowanie zmieniło historię kontynentu amerykańskiego.

    Oczy z obrazu są szczególnie tajemnicze. Mimo że ich wymiary są mikroskopijne, tęczówki i źrenice przedstawiają bardzo szczegółowe wizerunki 13 osób. Te same osoby znajdują się w lewym i prawym oku, w różnych proporcjach, tak jak ludzkie oczy przekazują obrazy.

    Uważa się, że odbicie widoczne w oczach Matki Bożej z Guadalupe to scena, w której Juan Diego przyniósł kwiaty dane mu przez Matkę Bożą jako znak dla biskupa Fraya Juana de Zumarragi, co miało miejsce 9 grudnia 1531 roku.

    Kto malował oczy Maryi?

    Tonsmann badał oczy Matki Bożej z obrazu, wykorzystując swoje doświadczenie z analizą zdjęć mikroskopowych i satelitarnych oraz umiejętności, które nabył, gdy pracował dla firmy IBM.

    Tonsmann rozpoczął swoje badania w 1979 roku. Rozszerzył tęczówki w oczach Matki Bożej do skali ok. 2000 razy większej niż w rozmiarze rzeczywistym, a dzięki procedurom matematycznym i optycznym był w stanie dostrzec postaci odbite w oczach Maryi.

    Według ustaleń Tonsmanna w samym obrazie z Guadalupe mamy “coś, co nie zostało namalowane ludzką ręką”. 

    Aleteia.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Płaszcz św. Juana Diego i 4 tajemnice wizerunku Matki Bożej z Guadalupe

    GUADALUPE

    Public Domain

    ***

    „Ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś.

    Św. Juan Diego po raz pierwszy zobaczył tajemniczą postać Matki Bożej 9 grudnia 1531 roku. Przedstawiła mu się tak: „Jestem Maryją, Niepokalaną Dziewicą, Matką prawdziwego Boga, który daje życie i je zachowuje”.

    Pamiątkę owego (najwcześniej zaakceptowanego przez Kościół) objawienia maryjnego stanowi dziś nie tylko wspomnienie liturgiczne Matki Bożej z Guadalupe (12 grudnia), lecz także coś innego. A mianowicie niezwykły wizerunek Maryi utrwalony na płaszczu Juana Diego. Wizerunek ów kryje liczne tajemnice. Przedstawimy tu 4 z nich.

    1 TAJEMNICA TRWAŁOŚCI PŁASZCZA

    Zacznijmy od tego, że płaszcz Juana Diego, na którym znajduje się podobizna Maryi, utkany jest z grubych i szorstkich włókien agawy (kaktusa rosnącego w obu Amerykach). Jest to materiał bardzo nietrwały – maksymalnie może przetrwać 30 lat.

    Dodajmy, że w 1787 r. dr Jose Ignacio Bartolache namalował dwa obrazy omawianego wizerunku, właśnie na materiale identycznym, jak materiał płaszcza świętego. Jeden z nich zawiesił w kościele Matki Bożej z Guadalupe, drugi w pobliskim budynku nazwanym El Pocito. Oba obrazy rozpadły się z powodu wilgotnego miejscowego powietrza, jeszcze przed upływem 10 lat.

    Natomiast „ayate” Juana Diego, czyli jego płaszcz z agawy, jest nadal w doskonałym stanie i stanowi jedyny na świecie tego typu ubiór z XVI w., który przetrwał do dziś. Przyczyną może być to, że materiał „ayate” w tajemniczy sposób odpycha od siebie insekty, bakterie, grzyby i kurz.

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    2 TAJEMNICA TRWAŁOŚCI WIZERUNKU

    Nie tylko materiał, na którym utrwalono wizerunek Maryi, powinien ulec zniszczeniu. To samo tyczy się owego wizerunku. Teraz jest on za szybą. Jednak co najmniej 100 lat wisiał bez żadnego zabezpieczenia.

    Dotykały go tysiące rąk, pielgrzymi pocierali o niego różne przedmioty. Był wystawiony na bezpośrednie oddziaływanie dymu z kadzideł i ogromnej liczby świec. W efekcie barwy powinny wyblaknąć, a obraz sczernieć. Tak się jednak nie stało.

    3 TAJEMNICA ODPORNOŚCI NA USZKODZENIA

    Kolejną tajemnicą jest odporność wizerunku z Guadalupe na uszkodzenia różnego pochodzenia. Odporności tej dowodzi historia.

    Najpierw, w 1795 r. niechcący oblano lewą stronę wizerunku kwasem azotowym, używanym do czyszczenia ramy, w którą był oprawiony. Kwas nie zniszczył obrazu, a powinien. Pojawiła się jedynie plama, która po jakimś czasie po prostu zniknęła (według innych źródeł mała plama jednak przetrwała).

    W 1921 r. miał miejsce drugi atak, tym razem zamierzony. Wtedy bowiem w bazylice podczas odprawiania mszy świętej wybuchła bomba zegarowa. Do wazonu na kwiaty, stojącego tuż przy podobiźnie Madonny, włożył ją urzędnik prywatnego sekretariatu antykatolickiego prezydenta Meksyku Alvara Obregona, któremu to urzędnikowi towarzyszyli ubrani po cywilnemu żołnierze. Wizerunek Maryi, mimo bliskości silnego ładunku wybuchowego, nie doznał żadnego uszkodzenia.

    4 TAJEMNICA BRAKU FARB

    Już w 1936 r. laureat nagrody Nobla Richard Kuhn stwierdził na „ayate” Juana Diego brak jakichkolwiek farb. Włókna płaszcza są więc prawie samą celulozą, z którą nie wiążą się żadne – właściwe farbom – składniki: pigmenty mineralne lub barwniki pochodzenia zwierzęcego albo roślinnego. Oczywiście nie ma też barwników syntetycznych.

    Z punktu widzenia chemii podobizna Maryi po prostu… nie istnieje! A wywieszony w meksykańskiej bazylice materiał jest zwykłym płaszczem.

    Wyjaśniły to trochę amerykańskie badania z 1979 r. Według nich kolorystyka Madonny z Guadalupe ma cechy ubarwienia ptaków i owadów. Nie jest – w związku z tym – do osiągnięcia sztuką malarską.

    Prześwietlenie podczerwienią wykazało zresztą, że powierzchnia pod badanym wizerunkiem nie była przygotowana do malowania farbami, czyli zagruntowana. Bez gruntowania zaś nie da się nic namalować na materiale z agawy. To samo prześwietlenie wskazało też na nieobecność szkicu ewentualnego obrazu oraz na brak werniksu – lakieru chroniącego dzieło przed kurzem i zmianą barw.

    Eryk Łażewski/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 grudnia

    Święta
    Maria Maravillas od Jezusa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Damazy I, papież
      •  Błogosławiony Dawid, mnich
      •  Święty Wicelin, biskup
    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Maria Maravillas Pidal y Chico de Guzmán urodziła się 4 listopada 1891 r. w Madrycie. Pochodziła z najwyższych sfer arystokracji hiszpańskiej. Była nawet spokrewniona z rodami królewskimi. Ojciec jej był działaczem Partii Konserwatywnej i z jej ramienia piastował wysokie stanowiska w administracji państwowej. Był ministrem robót publicznych, przewodniczącym Rady Państwa, a nawet ambasadorem przy Stolicy Apostolskiej. Na miejsce urodzenia swojego trzeciego dziecka, Marii, rodzice wybrali Madryt, choć mieszkali wówczas w Rzymie.
    Dziewczynka początkowo był wychowywana przez babcię, która była równocześnie jej matką chrzestną. Na życzenie matki, pochodzącej z Cohedin, córeczka otrzymała imię Maria de las Maravillas (Maria od Cudów) na cześć patronki tej miejscowości.
    Nauką Marii zajmowali się prywatni nauczyciele zatrudnieni przez jej rodziców. Uczyła się języków francuskiego i angielskiego oraz gry na fortepianie. Babcia podsuwała jej do czytania żywoty świętych, a ona dużo i chętnie czytała. To, co w nich wyczytała, starała się praktykować w swoim życiu, np. modliła się z rozkrzyżowanymi rękami, narzucała sobie różnego rodzaju praktyki pokutne. Podczas wakacji w San Sebastian mała markiza namówiła brata i siostrę do zabawy w ubogich. Dzieci przebrały się za żebraków i na ulicach prosiły o jałmużnę, którą potem przekazywały naprawdę biednym.
    Gdy Maria zaczęła dorastać, jej opiekunem duchowym został o. López, jezuita. Od dziecka była bardzo gorliwą katoliczką. Codziennie rano uczestniczyła we Mszy św. Nie chciała też korzystać z przywilejów jej klasy. Za to z siostrą szarytką odwiedzała i udzielała pomocy materialnej ubogim rodzinom w dzielnicy nędzarzy, zwanej Las Injurias (krzywdy). Tam chętnie ubierała, karmiła i uczyła katechizmu zaniedbane dzieci.
    Z jej zachowania otoczenie szybko wywnioskowało, że myśli o pójściu do zakonu. Jej surowy ojciec był temu przeciwny, chociaż sam był postrzegany jako apostoł, bo chętnie pomagał zakonom i był człowiekiem głęboko wierzącym. Mimo to musiała poczekać. Gdy chorował przed śmiercią, która nastąpiła w grudniu 1913 r., przez kilka miesięcy Maria była jego pielęgniarką. Opiekowała się nim z oddaniem dniem i nocą.
    Po śmierci ojca nic nie stało już na przeszkodzie w realizacji powołania Marii. Dzięki lekturze dzieł św. Jana od Krzyża i św. Teresy od Jezusa oraz osobistym kontaktom z karmelitankami postanowiła, że właśnie wśród nich jest jej miejsce. Wybrała karmelitański klasztor El Escorial w Madrycie. Uzyskała zgodę matki i kierownika duchowego, chociaż nie bez trudności.
    Do klasztoru wstąpiła 12 października 1919 r., a 21 kwietnia 1920 r. otrzymała habit zakonny. Jako nowicjuszka, ucząc się życia zakonnego, wiele godzin dziennie poświęcała modlitwie, ale też spełniała zwykle prace codzienne, jak karmienie drobiu, sprzątanie, szycie szkaplerzy. Pierwsze śluby zakonne złożyła 7 maja 1921 r. Wkrótce za swój spadek po ojcu postanowiła ufundować klasztor w Cerro de los Angeles (przedmieścia Madrytu) obok ogromnego pomnika Najświętszego Serca Pana Jezusa. Śluby wieczyste złożyła 30 maja 1924 r. w Getafe, gdzie zamieszkała w prowizorycznym klasztorze z kilkoma innymi siostrami w oczekiwaniu na dokończenie budowy. Otwarcie klasztoru nastąpiło 26 października 1926 r. w uroczystość Chrystusa Króla. Wyżej wspomniany pomnik stał w geograficznym centrum Hiszpanii. Przed nim 30 maja 1919 r. król Alfons XIII poświęcił naród hiszpański Sercu Jezusa, a ciągła modlitwa karmelitanek miała być przedłużeniem i potwierdzeniem tego aktu.

    Święta Maria Maravillas od Jezusa

    Zaledwie półtora roku po profesji Maria Maravillas została mistrzynią nowicjuszek, a w czerwcu 1926 r., z nominacji biskupa, również przeoryszą. Przeoryszą różnych klasztorów była już do końca życia, a obowiązki mistrzyni nowicjuszek pełniła do 1967 r. Maria Maravillas była niewątpliwie najaktywniejszą karmelitanką bosą XX w., porównywaną niekiedy do św. Teresy z Avila, wielkiej reformatorki Karmelu z XVI w. Była zwolenniczką powrotu do źródeł reformy terezjańskiej.
    Gdy wybuchła w Hiszpanii wojna domowa, w lipcu 1936 roku karmelitanki z Cerro de los Angeles musiały opuścić klasztor. Przez pewien czas mieszkały u urszulanek w Getafe, a potem w prywatnym domu w Madrycie. Dzięki zdolnościom dyplomatycznym matki Marii (być może odziedziczonym po jej ojcu), zgromadzenie uzyskało zgodę na wyjazd do Francji. Wkrótce jednak siostry powróciły do opanowanej przez reżim generała Franco Hiszpanii i zamieszkały w Las Batuecas. Były tam ruiny pierwszego klasztoru eremickiego karmelitów bosych, założonego przez o. Tomasza od Jezusa w 1602 r. W 1939 r. matka Maravillas z częścią zgromadzenia wróciła do zdewastowanego klasztoru w Cerro de los Angeles.
    Ponieważ klasztor w Cerro był przepełniony z powodu napływu nowych sióstr, przyciąganych sławą świętości Marii Maravillas, postanowiła ona założyć nowy klasztor w Mancera de Abajo. Sama kierowała budową klasztoru, dojeżdżając do niego pociągiem z Cerro. Kilka lat zajęły jej starania o zakupienie ruin klasztoru w Duruelo, gdzie jej mistrz, św. Jan od Krzyża, rozpoczynał życie zakonne według ducha św. Teresy od Jezusa. Początkowo żądania finansowe właściciela okazały się zbyt wygórowane; nawet ona, mimo że miała możliwość pozyskania bogatych dobrodziejów, nie mogła tyle zapłacić. W końcu przyszedł jednak czas na osiedlenie się karmelitanek w Duruelo, które to miejsce św. Teresa od Jezusa nazywała “stajenką betlejemską”. Ku radości matki Maravillas siostry wiodły tu bardzo ubogie życie.
    Przyszła święta rozumiała potrzeby robotników, budowała mieszkania dla bezdomnych, troszczyła się o opuszczone dzieci, a dla zakonnic klauzurowych, które źle czuły się w szpitalach ogólnodostępnych, otworzyła hospicjum, gdzie mogły korzystać z opieki lekarskiej.
    Od roku 1961 mieszkała w założonym przez siebie klasztorze w Aldehuela. Często chorowała na zapalenie płuc, zdarzały się jej też ataki serca; surowy tryb życia wyczerpywał jej siły fizyczne. Mimo to nie ustawała w działaniach, zwłaszcza że był to okres głębokich przemian w życiu Kościoła po II Soborze Watykańskim. Matka Maria troszczyła się bardzo, aby założone przez nią klasztory pozostałe wierne idei reformy św. Teresy, dlatego utworzyła z nich Stowarzyszenie św. Teresy, zatwierdzone w 1973 roku przez Stolicę Apostolską. W roku następnym została wybrana przewodniczącą Stowarzyszenia.
    Nigdy nie narzekała, lecz gdy jej córki pytały, jak się czuje, odpowiadała: “Córki, ja nigdy dobrze się nie czułam” – i aby umniejszyć znaczenie tych słów, dodawała: “W moim wieku to normalne”. Tak było aż do 5 grudnia 1974 r., gdy obudziła się z gorączką. 8 grudnia, w uroczystość Niepokalanej, przyjęła Wiatyk i namaszczenie chorych. Powoli gasła. W nocy 9 grudnia matka Dolores od Jezusa, podprzeorysza z La Aldehuela, powiedziała do niej czułym głosem: “Odchodzisz do nieba, moja matko”, a ona, ze spojrzeniem promieniującym szczęściem, odpowiedziała: “Co za radość! Dlaczego nie powiedziała mi matka o tym wcześniej?”
    W czasie tych dni powtarzała łamiącym się głosem: “My naprawdę jesteśmy szczęśliwe. Jakie to szczęście umierać karmelitanką!” W środę, 11 grudnia, o godzinie 16.20, otoczona przez swą wspólnotę z La Aldehuela odeszła do domu Pana. Papież św. Jan Paweł II beatyfikował ją 10 maja 1998 r. w Rzymie, a kanonizował 4 maja 2003 r. w Madrycie. W uroczystościach kanonizacyjnych udział wzięło kilkuset kardynałów, arcybiskupów i biskupów hiszpańskich oraz wielu innych, przybyłych z całego świata, a także ponad 2 000 kapłanów. Ze strony Zakonu uczestniczył w nich przełożony generalny karmelitów bosych o. Luis Aróstegui. Obecna była również hiszpańska rodzina królewska i wielu przedstawicieli władz cywilnych i wojskowych. Wzięła w nich udział spokrewniona z Marią Maravillas królowa Belgii Fabiola.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 grudnia

    Najświętsza Maryja Panna Loretańska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz III, papież
    Figura Matki Bożej Loretańskiej z Dzieciątkiem

    Kult Matki Bożej Loretańskiej wywodzi się z sanktuarium domu Najświętszej Maryi Panny w Loreto. Jak podaje tradycja, jest to dom z Nazaretu, w którym Archanioł Gabriel pozdrowił przyszłą Matkę Boga i gdzie Słowo stało się Ciałem. Sanktuarium w Loreto koło Ankony (we Włoszech) jest pierwszym maryjnym sanktuarium o charakterze międzynarodowym i stało się miejscem modlitw wiernych. Wewnątrz Domku nad ołtarzem umieszczono figurę Matki Bożej Loretańskiej, przedstawiająca Maryję z Dzieciątkiem na lewej ręce. Rzeźba posiada dwie charakterystyczne cechy: jedna dalmatyka okrywa dwie postacie, a twarze Matki Bożej i Dzieciątka mają ciemne oblicza. Pośród kaplic znajdujących się w bazylice warto wspomnieć Kaplicę Polską, ozdobioną freskami w latach 1920-1946, przedstawiającymi dwa wydarzenia z historii Polski: zwycięstwo Jana III Sobieskiego pod Wiedniem oraz cud nad Wisłą.2000 lat temu w ciepłym klimacie Palestyny ludzie znajdowali schronienie w grotach wykuwanych w skałach. Czasem dobudowywano dodatkowe pomieszczenia. I tak pewnie postąpili Joachim i Anna, bo ich dom znajdował się obok groty, zbyt małej dla powiększającej się rodziny. Już pierwsi chrześcijanie otaczali to skromne domostwo opieką i szacunkiem. Między innymi cesarzowa Helena w IV w. zwiedziła je, pielgrzymując po Ziemi Świętej, i poleciła wznieść nad nim świątynię. Obudowany w ten sposób Święty Domek przetrwał do XIII w., chociaż chroniący go kościół był parokrotnie burzony i odbudowywany.
    Gdy muzułmanie zburzyli bazylikę chroniącą Święty Domek, sam Domek przetrwał, o czym świadczą wspomnienia pielgrzymów odwiedzających w tym czasie Nazaret. Jednak po 1291 r. brakuje już świadectw mówiących o murach tego Domku. Kilka lat później domek Maryi “pojawił się” we włoskim Loreto. Dało to pole do powstania legendy o cudownym przeniesieniu Świętego Domku przez anioły.
    Okazało się, że legenda ta wcale nie jest taka daleka od prawdy. W archiwach watykańskich znaleziono dokumenty świadczące o tym, że budynek z Nazaretu został przetransportowany drogą morską przez włoską rodzinę noszącą nazwisko Angeli, co po włosku znaczy aniołowie. Cała operacja przeprowadzona była w sekrecie ze względu na niespokojne czasy i strach o to, by cenny ładunek nie wpadł w niepowołane ręce. Była to na tyle skomplikowana akcja, że bez udziału Opatrzności i wojska anielskiego wydaje się, że była nie do przeprowadzenia. Nie od razu przewieziony budynek znalazł się w Loreto. Trafił najpierw do dzisiejszej Chorwacji, a dopiero po trzech latach pieczołowicie złożono go w całość w lesie laurowym, stąd późniejsza nazwa Loreto. Nie ulega też wątpliwości, że to ten sam Domek. W XIX w. prowadzono szczegółowe badania naukowe, które w pełni potwierdziły autentyczność tego bezcennego zabytku.
    Do Loreto przybywali sławni święci, m.in. Katarzyna ze Sieny, Franciszek z Pauli, Ignacy Loyola, Franciszek Ksawery, Franciszek Borgiasz, Ludwik Gonzaga, Karol Boromeusz, Benedykt Labre i Teresa Martin.
    Jest to miejsce szczególnych uzdrowień i nawróceń. Papież Leon X w swojej bulli wysławiał chwałę tego sanktuarium i proklamował wielkie, niezliczone i nieustające cuda, które za wstawiennictwem Maryi Bóg czyni w tym kościele.
    Ciekawa jest także historia papieża Piusa IX i jego uzdrowienia, które zawdzięcza właśnie Matce Bożej z Loreto. Według historyków, młody hrabia Giovanni Maria Mastai-Ferretti już od wczesnego dzieciństwa poświęcony był Dziewicy Maryi. Jego rodzice wraz z dziećmi każdego roku jeździli do Świętego Domu. Początkowo ich syn miał być żołnierzem broniącym Stolicy Apostolskiej. Zachorował jednak na epilepsję. Lekarze przepowiadali bliski koniec. Jednak za namową papieża Piusa VIII postanowił poświęcić się całkowicie służbie Bożej. Odbył pielgrzymkę do Loreto, aby błagać o uzdrowienie. Ślubował tam, że jeśli otrzyma tę łaskę, wstąpi w stan kapłański. Gdy Święta Dziewica wysłuchała go, po powrocie do Rzymu został księdzem, mając 21 lat.
    To właśnie papież Pius IX ogłosił światu dogmat o Niepokalanym Poczęciu. “Oprócz tego, że został mi przywrócony wzrok, to jeszcze ogarnęło mnie ogromne pragnienie modlitwy. To było największe wydarzenie w moim życiu, bo właśnie w tym miejscu narodziłem się z łaski i Maryja odrodziła mnie w Bogu, gdzie Ona poczęła Jezusa Chrystusa”.Warto pamietać, że rejon Marchii Ankońskiej, gdzie leży Loreto, był w lipcu 1944 r. wyzwolony spod władzy hitlerowców przez 2. Korpus Polski pod dowództwem gen. Andersa. Bitwa o Loreto i później bitwa o Ankonę to wielki sukces militarny Polaków w ramach tzw. Kampanii Adriatyckiej. Włosi byli wdzięczni Polakom za uchronienie najcenniejszych zabytków, w tym Domku Loretańskiego. W Loreto, u stóp bazyliki, znajduje się polski cmentarz wojenny, gdzie pochowanych jest ponad 1080 podkomendnych gen. Władysława Andersa. Natomiast wewnątrz bazyliki jest polska kaplica. W jej ołtarzu widać portrety polskich świętych: św. Jacka Odrowąża, św. Andrzeja Boboli i św. Kingi.Z Loreto związana jest też Litania Loretańska do Najświętszej Maryi Panny, która rozbrzmiewa również w polskich kościołach i kapliczkach każdego roku, zwłaszcza podczas nabożeństw majowych. Mimo że w historii powstało wiele litanii maryjnych, to powszechnie i na stałe przyjęła się właśnie ta, którą odmawiano w Loreto. Została ona oficjalnie zatwierdzona przez papieża Sykstusa V w 1587 r.

    Wnętrze kościoła w polskim Loretto

    Święty Domek w Loreto stał się wzorem do urządzania podobnych miejsc kultu w całym chrześcijańskim świecie. Również w Polsce wybudowano kilka Domków Loretańskich (znane miejsca to Gołąb, Głogówek, Warszawa-Praga, Kraków, Piotrkowice, Bydgoszcz).
    Bardzo znane jest sanktuarium maryjne w Loretto niedaleko Wyszkowa. Jego początki sięgają 1928 roku. Wówczas bł. Ignacy Kłopotowski, założyciel Zgromadzenia Sióstr Loretanek i ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Loretańskiej w Warszawie, zakupił od dziedzica Ziatkowskiego duży majątek – Zenówkę nad Liwcem w pobliżu Warszawy. 27 marca 1929 roku zmieniono urzędową nazwę miejscowości na Loretto, nawiązując w ten sposób bezpośrednio do Sanktuarium Świętego Domku Matki Bożej w Loreto.
    Na początku była tu tylko skromna kapliczka w lesie. Z uwagi na wzrastającą liczbę wiernych przychodzących na nabożeństwa, konieczne było wybudowanie dużej kaplicy poświęconej Matce Bożej Loretańskiej. Mimo utrudnień ze strony PRL-owskich władz, prace rozpoczęto w 1952 roku. Pierwsza Msza św. została odprawiona 19 marca 1960 roku. Prace nad wykończeniem kaplicy trwały przez wiele lat.
    Ostateczny wystrój nadał kaplicy artysta Jerzy Machaj, a jej poświęcenia dokonał 19 lutego 1984 r. ks. bp Jerzy Modzelewski. Początkowo kaplica była pod wezwaniem Matki Bożej Różańcowej. W 1981 roku sprowadzono z Włoch wierną kopię figury Matki Bożej Loretańskiej. Od tej pory kaplica znana jest pod wezwaniem Matki Bożej Loretańskiej. Obecnie w polskim Loretto mieści się klasztor sióstr loretanek i dom nowicjatu, dom dla osób starszych pod nazwą “Dzieło Miłości im. ks. Ignacego Kłopotowskiego”, domy rekolekcyjne, wypoczynkowe i kolonijne. Sanktuarium to jest celem pielgrzymek nie tylko z okolicznych dekanatów i parafii. Odpust w Loretto odbywa się w niedzielę po święcie Narodzenia Matki Bożej, czyli po 8 września. Wierni modlą się przed figurą Matki Bożej Loretańskiej i przy grobie bł. ks. Ignacego Kłopotowskiego.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 grudnia

    Święty Juan Diego

    Zobacz także:
      •  Święta Leokadia, dziewica i męczennica
      •  Święty Piotr Fourier, prezbiter
    Święty Juan Diego

    Juan Diego urodził się w 1474 r. w wiosce Tlayacac, odległej o ok. 20 km od obecnej stolicy Meksyku. Rodzice dali mu indiańskie imię Cuauhtlatoatzin, które w języku Azteków znaczy “Mówiący Orzeł”. Należał do najbiedniejszej, a zarazem najliczniejszej klasy społeczności Azteków. Ciężko pracował na roli i zajmował się wyrabianiem mat w zamieszkanym przez plemię Nahua mieście Cuautitlan, zdobytym przez Azteków w 1467 r. Gdy państwo Azteków zostało podbite przez Hiszpanów (1519-1521), Juan Diego wraz z żoną Malitzin (Maria Łucja) przyjęli w 1524 r. chrzest, prawdopodobnie z rąk hiszpańskiego misjonarza, franciszkanina o. Torbio de Benavente. Otrzymał imię Juan Diego. Byli jednymi z pierwszych nawróconych Azteków. W kilka lat później, w 1529 roku, Maria Łucja zmarła, nie pozostawiając potomstwa. Po jej śmierci Juan Diego przeniósł się do swego wuja do Tolpetlac.
    Juan Diego był bardzo gorliwym chrześcijaninem. W każdą sobotę i niedzielę przemierzał pieszo kilkanaście mil ze swojej wioski do kościoła w Tenochtitlan, by uczestniczyć we Mszy św. i katechizacji. Podczas jednej z takich wypraw, w sobotni poranek 9 grudnia 1531 r., na wzgórzu Tepeyac objawiła mu się Matka Boża. Zgodnie z życzeniem Maryi, na wzgórzu wkrótce wybudowano kaplicę, w której umieszczono Jej cudowny wizerunek odbity na płaszczu Indianina. Juan Diego zamieszkał w pokoju, przygotowanym dla niego obok świątyni. Spędził tam resztę życia, opowiadając przybywającym do sanktuarium pielgrzymom o objawieniach, wyjaśniając prawdy wiary i przygotowując wielu do chrztu. Zmarł 30 maja 1548 r. w wieku 74 lat i został pochowany na wzgórzu Tepeyac.
    6 maja 1990 r. św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym, a 31 lipca 2002 r., podczas swojej kolejnej pielgrzymki do Meksyku, włączył go do grona świętych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    Św. JUAN DIEGO

    Niech będzie waszym wzorem, niech wskazuje drogę do Maryi

    W środę 31 lipca 2002 roku, w sanktuarium Matki Bożej z Guadalupe Jan Paweł II odprawił Mszę św., podczas której kanonizował Indianina bł. Juana Diego. Powiedział przy tej okazji:

    „Wysławiam Cię, Ojcze (…) że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie” (Mt 11,25).

    Jaki był Juan Diego? Dlaczego Bóg zwrócił na niego uwagę? Księga Eklezjastyka, jak słyszeliśmy, poucza nas, że tylko Bóg „jest potężny i przez pokornych bywa chwalony” (por. 3,20). Podobnie słowa św. Pawła, odczytane podczas tej Liturgii, rzucają światło na ten Boży sposób dokonania zbawienia: „Bóg wybrał (…) to, co nieszlachetnie urodzone według świata oraz wzgardzone (…), tak by się żadne stworzenie nie chełpiło wobec Boga” (1 Kor 1,27-29).

    Ze wzruszeniem czyta się relacje guadalupskie, napisane w sposób delikatny i z wielkim uczuciem. Według nich, Dziewica Maryja, Służebnica „wielbiąca Pana” (por. Łk 1,46), objawia się Juanowi Diego jako Matka prawdziwego Boga. Daje mu Ona jako znak wspaniałe róże, a gdy on pokazuje je biskupowi, odkrywa na swym płaszczu święty wizerunek Matki Bożej.

    „Guadalupe – jak napisali biskupi Meksyku – naznaczyło początek ewangelizacji, której dynamika przeszła wszelkie oczekiwania. Orędzie Chrystusa, przekazane przez Jego Matkę, przenikało główne elementy kultury miejscowej, oczyszczało je i nadawało im ostateczny sens zbawczy” (14 maja 2002, n.8). Tak więc Guadalupe i Juan Diego mają głębokie znaczenie dla Kościoła oraz misji i stanowią wzór ewangelizacji doskonale osadzonej w kulturze.

    „Pan patrzy z nieba, widzi wszystkich synów ludzkich” (Ps 33 [32],13) – powtarzaliśmy za psalmistą, raz jeszcze ponawiając wyznanie naszej wiary w Boga, który nie zważa na różnice rasy czy kultury. Juan Diego, przyjąwszy chrześcijańskie orędzie bez rezygnowania ze swej rdzennej tożsamości, odkrył głęboką prawdę o nowej ludzkości, w której wszyscy są powołani, by być dziećmi Bożymi w Chrystusie. Umożliwił tym samym owocne spotkanie dwóch światów i stał się protagonistą nowej tożsamości narodu meksykańskiego, głęboko związanego z Dziewicą z Guadalupe. Jej metyskie oblicze wyraża duchowe macierzyństwo, obejmujące wszystkich Meksykanów. Dlatego świadectwo jego życia winno nadal zachęcać do kształtowania narodu meksykańskiego, szerzenia braterstwa między jego synami i w coraz większym stopniu sprzyjać powrotowi Meksyku do jego źródeł, wartości i tradycji.

    Juanie Diego, dobry Indianinie i chrześcijaninie, którego prosty lud zawsze uważał za świętego męża! Prosimy cię, towarzysz Kościołowi meksykańskiemu w jego pielgrzymowaniu, aby z każdym dniem stawał się coraz bardziej misyjny i coraz lepiej ewangelizował. Dodawaj otuchy biskupom, wspieraj kapłanów, wzbudzaj nowe i święte powołania, wspomagaj wszystkich, którzy swe życie oddają sprawie Chrystusa i szerzenia Jego królestwa.

    Bł. Juanie Diego, mężu prawy i wiarygodny! Polecamy ci naszych wiernych braci i siostry świeckich, aby czując się powołani do świętości, wnosili ducha Ewangelii we wszystkie środowiska życia społecznego. Błogosław rodziny, umacniaj małżonków w ich życiu małżeńskim, wspieraj wysiłki rodziców wychowujących po chrześcijańsku swe dzieci. Wejrzyj życzliwie na udrękę tych, którzy cierpią fizycznie i duchowo, których dotyka ubóstwo, samotność, którzy doświadczają zepchnięcia na margines społeczeństwa czy przykrych skutków ignorancji. Niech wszyscy — rządzący i podwładni — postępują zawsze zgodnie z wymogami sprawiedliwości i poszanowania godności każdego człowieka, przyczyniając się w ten sposób do utrwalania pokoju.

    Umiłowany Juanie Diego! Wskazuj nam drogę prowadzącą do Czarnej Madonny z Tepeyac, aby nas przyjęła do swego Serca, gdyż Ona jest Matką kochającą i litościwą, która prowadzi do prawdziwego Boga. Amen.

    Św. Juan Diego Cuauhtlatoatzin

    Urodził się ok. 1474 r. w mieście Cuauhtitlan, należącym do Królestwa Texcoco (Meksyk). Jego pierwotne imię Cuauhtlatoatzin w języku Cziczimeków znaczyło: „Mówiący orzeł» lub «Ten, kto mówi jak orzeł». Był człowiekiem świeckim i ojcem rodziny. Został ochrzczony przez pierwszych misjonarzy franciszkańskich prawdopodobnie w 1524 r., gdy miał ok. 48 lat. W 1529 r. zmarła jego żona Maria Lucia.

    Życie Juana było proste i uczciwe. Był dobrym i bogobojnym chrześcijaninem. Pokorny, posłuszny i cierpliwy, postępował zgodnie z sumieniem i dawał przykład innym.

    Źródła historyczne podają, że po raz pierwszy Matka Boża ukazała mu się w sobotę 9 grudnia 1531 r., kiedy szedł wczesnym rankiem do Tlatelolco na Mszę św. i katechezę prowadzoną przez franciszkanów. Ujrzał wtedy piękną postać kobiecą, odzianą w różową tunikę i błękitny płaszcz, która przedstawiła mu się jako: «Święta Maryja zawsze Dziewica, Matka prawdziwego Boga» i poprosiła, by na tym miejscu została zbudowana świątynia, w której będzie czczony Jej Syn. Poleciła Juanowi przekazać to życzenie władzom Kościoła w Meksyku.

    Początkowo misjonarze franciszkańscy, a także biskup Juan de Zumarraga odnieśli się do Juana Diego nieufnie. Maryja podczas następnych objawień – które trwały do 12 grudnia 1531 r. – nalegała, by Jej polecenie rychło zostało spełnione. Juan Diego poprosił Ją wówczas o znak, który pomógłby przekonać biskupa. Matka Boża powiedziała mu, by udał się na szczyt wzgórza Tepeyac i nazbierał dla Niej kwiatów. Choć było to miejsce jałowe i w dodatku pokryte lodem, Juan Diego rzeczywiście znalazł tam piękne, wielobarwne kwiaty, które zebrał i okrył swoim płaszczem. Gdy biskup Zumarraga rozwinął płaszcz, zebrani zobaczyli na nim wizerunek Maryi…

    Wkrótce na wzgórzu Tepeyac powstał mały kościółek, który stał się celem licznych pielgrzymek Indian, Metysów i Hiszpanów. Szczególną czcią wiernych został otoczony wizerunek Matki Bożej — który w cudowny sposób pojawił się na płaszczu Juana Diego i zachował się do dziś — oraz Jej przesłanie pełne miłości i miłosierdzia skierowane nie tylko do ludności Meksyku, ale całego świata.

    Za zgodą biskupa Juan Diego zamieszkał w pobliżu kościoła i służył w nim Panu oraz Jego Matce. Zostawił wszystko, co miał, by poświęcić resztę życia modlitwie i głoszeniu Ewangelii. Zmarł w 1548 r. i został pochowany w kościele, przy którym pracował.

    Kult Juana Diego zaczął się szerzyć w Meksyku zaraz po jego śmierci. Jednym ze świadectw tego kultu jest świątynia, którą wzniesiono w Cuauhtitlan, miejscu urodzenia Juana Diego, a którą poświęcono Matce Bożej.

    6 maja 1990 r. Ojciec Święty wyniósł go do chwały ołtarzy podczas uroczystej Mszy św. sprawowanej w bazylice pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny z Guadalupe w stolicy Meksyku.

    31 lipca 2002 r. podczas kolejnej podróży do Meksyku ogłosił go świętym.

    Vox Domini/KATOLICKIE WYDAWNICTWO EWANGELIZACYJNE

    __________________________________________________________________________________________

    Krew za krew

    Sanktuarium w Guadalupe w Meksyku: Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność

    Krew za krew [GN]

    ***

    W pierwszym tygodniu grudnia do bazyliki przychodzi 7 milionów ludzi. Większość z figurami. obok: Ten niezwykły autoportret jest kodem, który można czytać bez końca — opowiada Barbara Ostaszewska-Sanchez. Autor zdjęcia: Roman Koszowski

    Pod najbardziej niezwykłym autoportretem świata trwa fiesta. Cud goni cud, 22 miliony rocznie padają na kolana, a Indianie tańczą i tańczą. I najważniejsze: po piramidach nie ścieka już krew.

    Tłumy w metrze dźwigają pod pachami figury. Ranking wygrywa Maria z Guadalupe, ale zdarza się i Dzieciątko Jezus, a nawet Juda Tadeusz. Jedna trzecia ludzi na stacji La Basilica nosi koszulki ze swą Madonną. Tłum pod sanktuarium jest tak ogromny, że matki kupują kolorowe smycze i przypinają do nich swe dzieci, by nie zginęły w falującym morzu pielgrzymów. Meksykanie grają na gitarach. Potomkowie Azteków tańczą. A zaczęło się od niewinnego spacerku.

    Proszę cię, Jasieńku!

    W sobotę 8 grudnia 1531 roku bladym świtem świeżo upieczony chrześcijanin Indianin Juan Diego schodził ze wzgórza Tepeyac. Nagle usłyszał nieprawdopodobną harmonię dźwięków. Piszczałki? Ptaki? Aniołowie? Zdumiony rozejrzał się i zobaczył przepiękną kobietę. Zadrżał. „Jasieńku — poprosiła Maryja zdrobniale — idź do biskupa i poproś, by zbudował tu kościółek”. Co miał biedak zrobić, poszedł. A nawet, jak podają źródła, pobiegł. Dziś te kilka kilometrów przemierza się metrem. Straszny tłok. Podziemne miasto tętni życiem. Kilkanaście milionów ludzi przemieszcza się w korytarzach pod miastem. Podobno niebezpiecznie. Pilnujemy portfeli. Widocznie brak nam zaufania do patronki Indian.

    Inni pędzą do Guadalupe samochodami. Na ulicy nie obowiązuje zasada ograniczonego zaufania. Tu nie ma właściwie żadnych zasad. Dokoła nas mknie 4,5 miliona samochodów, w których na lusterkach dyndają różańce. Tworzą się gigantyczne korki. Kiedyś policja próbowała na jednej z obwodnic postawić znak ograniczenia do 70 km. Ustawiła nawet kamerki. Ale po kilku dniach, gdy okazało się, że absolutnie nikt nie dostosował się do tego ograniczenia, kamery zwinięto. Może Meksykanie myśleli, że 70 km to minimalna prędkość? Symfonia klaksonów. Najdłuższa ulica miasta ma, bagatela, 48 kilometrów. Wielu do bazyliki dociera na kolanach. Na rozpalonym do czerwoności asfalcie taszczą figury Matki Życia.

    Nic-Nie-Warty-Człowiek

    Juan Diego pomaszerował do katedry na spotkanie z biskupem. Ilu ludzi maszeruje teraz tą drogą? Rocznie 22 miliony — wyjaśnia Hector Bustamante Rosas, sekretarz rektora bazyliki.

    Biskup nie uwierzył. Ani za pierwszym, ani za drugim razem. Klasyka gatunku. Boże dzieła rodzą się w bólach. Hierarcha poprosił o znak. Biedaczek Juan Diego miał powoli dość, więc specjalnie omijał drogę, na której spotykał Maryję. Okrążał Tepeyac z innej strony. Ale cóż to za problem dla Tej, której niebiański GPS pokazał drogę Indianina? „Jasiu — uśmiechnęła się ponownie — będzie znak”.

    Tłum na placu ogląda ruchomy teatrzyk, odtwarzający sceny objawień. Wzrusza mnie pieszczotliwość, z jaką zwracali się do siebie rozmówcy. „Królowo moja, Maleńka” — mówił do Maryi Juan Diego. A Ona zwracała się do niego „Juanitzin Diegotzin” — a to w języku Indian oznaczało ogromny szacunek — wyjaśnia nasza przewodniczka, zakochana w Meksyku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Powiedziała „Narwij kwiatów, które rosną nieopodal”.

    Indianin zebrał ogromny bukiet. I ponownie ruszył do biskupa. Tym razem w kurii wyniuchali (dosłownie!), że święci się coś niezwykłego. Biskup przetarł oczy ze zdumienia. Skąd Indianin wytrzasnął róże z Kastylii? Sprowadzenie ich z Europy było niemożliwością. Hierarcha i całe jego otoczenie padli na kolana. Jak czytamy w kronikach: „Biskup zrozumiał, że Nic-Nie-Warty-Człowiek ma dowód. Ze łzami błagał o przebaczenie”. Łkał jak bóbr. Juan Diego wysypał z płaszcza róże na ziemię. I osłupiał. Na jego tunice powstał obraz. Autoportret Tej, z którą rozmawiał. Rozpoczęła się jedna z najniezwyklejszych historii świata.

    Niebo to taniec

    Uf! Jak gorąco. Tysiące kwiatów. Feeria barw i zapachów. Kręci się w głowie. Śpiewy, tańce (hulanek i swawoli nie zaobserwowałem). Wybuchają petardy. Trwa fiesta dla Madonny. Kobiety przytulają opatulone w koce niemowlęta. Woń kwiatów miesza się z ostrym zapachem chili i tacos — kukurydzianych placków. Na straganach nie kilogramy, ale całe tony różańców i figurek. Chyba z milion Maryi na kilometr kwadratowy. Obłędny rytm bębnów. Indianie w gigantycznych pióropuszach zdają sobie sprawę, że niebo jest tańcem. Wirują zapamiętale, a potem wszyscy padają przed obrazem na kolana. To naprawdę robi wrażenie. Największy cud Guadalupe? W ciągu siedmiu lat od objawienia nawróciło się aż osiem milionów Indian! Przez dziesięć lat franciszkanom udało się nawrócić zaledwie garstkę Azteków. Na pióropuszach tańczących twarz Maryi. W Meksyku mieszka aż 10 milionów Indian. Nie są jednorodną grupą. Rozmawiają aż 56 językami i 7 dialektami.

    Błogosławiona między papieżami

    Ołtarzyk wygląda tak: Jan Paweł II, Maryja z Guadalupe i znów Jan Paweł II. A na dole osiołek. Wszystko tonie w kwiatach. O tym, że Meksykanie uwielbiali papieża z Polski, przekonuję się na każdym kroku. Mijam tysiące jego portretów. Nigdy nie zapomną mu tego, że ich ojczyzna była pierwszym krajem, do którego przyleciał. I to już trzy miesiące po konklawe. „Przyciągnęła mnie Matka z Guadalupe” — wyjaśniał.

    Pod kopią obrazu rodzina Rivas Cortes pstryka sobie fotkę. Przyjeżdżają tu z Teksasu dwa razy do roku. Pokazują palcami gwiazdy na płaszczu Maryi. Zaczynamy gamę cudów? Proszę bardzo. Na płaszczu gwiazdy tworzą układ nieboskłonu z 12 grudnia 1531 roku! Tego nie da się namalować. Czyja ręka tworzyła ten autoportret? Jakie dziś gwiazdy świecą nad Meksykiem? Nie wiem. Zasłania je gęsty smog. Na ulicy mijamy sporo ludzi w maseczkach. Jesteśmy z Górnego Śląska, więc smog nam niestraszny.

    Obraz jest też… mapą rejonu Meksyku, z zaznaczonymi wulkanami i azteckim kodem, który można czytać bez końca. Próbka? Hiszpanie mówili: „Maryja jest w ruchu, wychodzi do nas”. Indianie prostowali: „Nie, Ona tańczy!”. Hiszpanie stwierdzali: „Ma pobożnie złożone dłonie”. Indianie dodawali: „Przecież Ona klaszcze”. Czy można się dziwić, że tak bardzo ją pokochali?

    Indiańskie imię Juana Diego tłumaczy się jako „Orzeł, który przemawia”. Dziś jego słów słucha cały świat. W Fatimie Maryja przemawiała po portugalsku, w La Salette w gwarze wieśniaków, a w Guadalupe w języku nahuathl. Indiański język jest do dziś pielęgnowany. Na ulicach miasta wiszą plakaty zapraszające na kursy językowe. Maryja, przedstawiając się Indianinowi, nie powiedziała wcale: Jestem Panną z Guadalupe. Skąd zatem ta nazwa? Konkwistadorzy zakochani w Maryi z ich hiszpańskiego Guadalupe zadziałali na zasadzie Ctrl+C, Ctrl+V. Przekształcili indiańskie określenie w nazwę swego ukochanego sanktuarium. Ale i ta pomyłka okazała się błogosławiona. I oni pokochali Maryję z rozpalonego wzgórza.

    Pan Bóg tkwi w szczegółach

    Diabeł tkwi w szczegółach — mawiamy. Tym razem jest odwrotnie. W szczegółach tkwi Pan Bóg. Na sukni Maryi widać zarysy wielu kwiatów. Kwiaty jak kwiaty — powie Europejczyk. A Indianie otwierali usta ze zdumienia. — Na szacie Królowej zobaczyli kwiat kwinkunksa. To symbol początku kalendarza, nowego życia. Indianie poznawali po nim, że ta Niewiasta jest brzemienna — wyjaśnia z błyskiem w oku Barbara Ostaszewska-Sanchez. — Inną rośliną sukni jest „kwiat serca”. Dla nas kolejna ciekawostka botaniczna, dla Indian porażający znak: nie trzeba już wyrywać ludzkich serc, Ona przynosi Tego, który pozwolił sobie przebić serce. Ofiara Jednego wystarczy. Jedna z hipotez imienia, jakim przedstawiła się Juanowi Maryja, brzmi: „Ta, która ratuje nas od pożerającego”. Pożerającym mógłby być Pierzasty Wąż — bożek żądający nieustannych ofiar z ludzi.

    Z nieba leje się żar. Stoję między trzema potężnymi piramidami w Teotihuacán. Kamień na kamieniu. Patrzę w twarze kamiennych wyobrażeń Pierzastego Węża. Po plecach chodzą ciarki. Indianie składali mu ofiary z ludzi. Nie lękali się śmierci, Wyrywano im serca kamiennym nożem. Bożek złowrogo łypie na turystów. Dziś panuje tu atmosfera sielanki, ale 500 lat temu po schodach ściekała krew. Hiszpanie notowali, że w 1478 roku w ciągu pięciu dni zamordowano aż 20 tysięcy ludzi. Brr. Jak rewolucyjne były słowa Maryi, która przedstawiając się, powiedziała: „Jestem depczącą węża”. To druga hipoteza dotycząca indiańskiego brzmienia Jej imienia. Już wiem, dlaczego czczona jest na tej ziemi jako królowa życia. — Z roku na rok zwiększa się liczba Meksykanów przybywających do Guadalupe — zapala się Hector Rosas. — Może dlatego, że wokół jest coraz więcej zbrodni i przemocy? To gigantyczna aglomeracja. Walka z kartelami narkotykowymi (Meksyk jest największym krajem przerzutowym) powoduje ogromną falę przemocy.

    Dlaczego jest matką życia? Może dlatego, że objawiła się wśród wulkanów? Potężne trzęsienie ziemi z 19 września 1985 roku pochłonęło aż 25 tysięcy ludzkich istnień. Ziemia drżała w konwulsjach (ponad 8 stopni w 10-stopniowej skali!), a ludzie na ulicach wołali: „Ratuj nas!”.

    A może czczona jest jako matka życia, bo w Meksyku nieustannie leje się krew? To jedno z najniebezpieczniejszych miast świata. Guadalupe otoczone jest szemranymi dzielnicami. Kartele narkotykowe, porachunki, tłum biedaków. La Guadalupana otacza płaszczem miasto, po którego zakurzonych ulicach drepta prawie 30 milionów ludzi.

    — Bandyci z narkotykowych mafii są w stanie spacyfikować w ciągu dnia całą wioskę — opowiada Barbara Ostaszewska. — Nie oszczędzają nikogo. Przez ostatnie 10 lat świat przestępczy bardzo się rozrósł. Rząd dał fory kartelom, a te mają drastyczne formy zastraszania. Na przykład w Acapulco bandyci obcinają głowy policjantom i przesyłają je rodzinie. Z karteczką: „Dajcie nam spokój”. W samej stolicy porwano przed dwoma laty syna właściciela sieci sklepów sportowych Marti. Ojciec chciał zapłacić okup, ale nie zdążył. Bandyci zamordowali chłopaka. Jedynie w tym roku zamordowano już 15 urzędników, odpowiedników naszych wojewodów. A w mieście Juárez na granicy z USA od początku roku zamordowano już 300 młodych kobiet! Królowa życia. Jak proroczo brzmią te słowa na ziemi pełnej skorpionów i węży.

    Święta bezczelność

    Madonna z obrazu ma w sobie świętą bezczelność. Stoi przed słońcem. Nie jest to zwykle tło. To dla Indian czytelny znak. Najkrwawsze ofiary składano bogowi Słońca. Indianie widzieli, że ta Kobieta odważa się stanąć przed Słońcem. Było to dla nich trzęsienie ziemi. Kim jest Ten, którego nosi w łonie?

    W źrenicach Królowej Meksyku odbiła się jak w obiektywie aparatu fotograficznego scena pierwszej prezentacji obrazu. Tego nie jest w stanie namalować żaden malarz — stwierdzili naukowcy z NASA. Normalnie kosmos.

    Dziś w źrenicach Maryi odbija się nieprzebrany barwny tłum. Wszyscy klaszczą. Modlą się pod płótnem utkanym z włókien kaktusa, które wytrzymuje maksymalnie jakieś 20 lat, a potem rozsypuje się na strzępy. Autoportret z indiańskiej tuniki nie rozsypuje się, nie niszczeje, nie blaknie. I nigdy nie był poddany renowacji!

    Królowa życia objawia się na ziemi czaszek. W dzielnicy Tepito odwiedzamy kaplicę związaną z kultem Santa Muerte — Świętej Śmierci. Symbolem tej zwalczanej przez Kościół sekty jest kostucha w habicie franciszkańskim. — Przypuszcza się, że sekta składa ofiary ze zwierząt, a może i z ludzi — opowiada Hector Rosas.

    Dzwony przeciw aborcji

    W kwietniu 2007 roku było gorąco. Parlament miasta Meksyk zalegalizował dokonywanie aborcji w ciągu pierwszych trzech miesięcy ciąży. Przepisy obowiązują jedynie kobiety urodzone w Mexico City. W stolicy drugiego pod względem liczby ludności katolickiego kraju świata rozbrzmiały wszystkie dzwony. Zaczęło się od gigantycznej katedry na przypominającym jarmark placu Zocalo, a po chwili odezwały się wszystkie kościelne wieże miasta. 27 kwietnia wielu ujrzało niezwykłe zjawisko. Na łonie Maryi z obrazu pojawił się refleks światła przypominający kształtem ludzki płód. Zjawisko zarejestrowało wiele aparatów fotograficznych. Czy to prawda? — Nie potwierdzam i nie zaprzeczam — uśmiecha się sekretarz rektora sanktuarium. — Widziałem te zdjęcia, mówił o nich cały Meksyk. Ale sam tego refleksu nie zaobserwowałem.

    Ruchomymi schodami po cud

    Przed bazyliką modli się mnóstwo kobiet w ciąży. Nic dziwnego, że amerykańskie ruchy pro life przyjęły wizerunek za swe logo. Niezwykły autoportret znajduję na każdym kroku. Na kurtkach, zegarkach, damskich torebkach, czapkach, plecakach. La Guadalupana reklamuje nawet loterię fantową! Na placu Zocalo jej wizerunek leży obok fotek z twarzami Fidela Castro, Che czy malarki Fridy Kahlo. Zasnuwa go intensywny dym szamańskich kadzideł.

    Nie jest wysoka. Ma jedynie 143 centymetry. Dlaczego? Bo Indianki nie należały do wysokich kobiet. A Ona chciała być taka jak mieszkanki kraju agaw i opuncji. Ale Maria z Guadalupe nie jest — jak piszą przewodniki — Indianką. Jest metyską. To pokora zapierająca dech w piersiach. Dziesięć lat po konkwiście ukazała się jako córka zdobywców i tych, którzy byli początkowo znakowani jak bydło. Połączyła to, co wydawało się nie do połączenia.

    — Depcze księżyc, czyli — czytali obraz Indianie — podporządkowuje sobie kolejne nasze bóstwo. Zresztą samo słowo „Mexico” można przetłumaczyć jako zwrot „w pępku księżyca” — opowiada Barbara Ostaszewska. — Maryja wiedziała, gdzie się objawić, podkreślają z dumą ludzie w zielono-biało-czerwonych koszulkach.

    Wielu z nich jedzie właśnie ruchomymi schodami pod obraz. To świetne logistyczne rozwiązanie. Nikt nie blokuje dojścia do wizerunku i wreszcie nikt nie stoi w tym mieście w korkach! Tłum śpiewa po hiszpańsku „Barkę”. A Indianie jak tańczyli, tak tańczą…

    opr. mg/mg/Gość Niedzielny 49/2010

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 grudnia

    Niepokalane Poczęcie
    Najświętszej Maryi Panny

    Bartolome Esteban Murillo: Niepokalana Maryja

    Prawda o Niepokalanym Poczęciu Maryi jest dogmatem wiary. Ogłosił go uroczyście 8 grudnia 1854 r. bullą Ineffabilis Deus papież Pius IX w bazylice św. Piotra w Rzymie w obecności 54 kardynałów i 140 arcybiskupów i biskupów. Papież pisał tak:Ogłaszamy, orzekamy i określamy, że nauka, która utrzymuje, iż Najświętsza Maryja Panna od pierwszej chwili swego poczęcia – mocą szczególnej łaski i przywileju wszechmocnego Boga, mocą przewidzianych zasług Jezusa Chrystusa, Zbawiciela rodzaju ludzkiego – została zachowana nietknięta od wszelkiej zmazy grzechu pierworodnego, jest prawdą przez Boga objawioną i dlatego wszyscy wierni powinni w nią wytrwale i bez wahania wierzyć.Tym samym kto by tej prawdzie zaprzeczał, sam wyłączyłby się ze społeczności Kościoła, stałby się odstępcą i winnym herezji.Maryja od momentu swojego poczęcia została zachowana nie tylko od wszelkiego grzechu, którego mogłaby się dopuścić, ale również od dziedziczonego przez nas wszystkich grzechu pierworodnego. Stało się tak, chociaż jeszcze nie była wtedy Matką Boga. Bóg jednak, ze względu na przyszłe zbawcze wydarzenie Zwiastowania, uchronił Maryję przed grzesznością. Maryja była więc poczęta w łasce uświęcającej, wolna od wszelkich konsekwencji wynikających z grzechu pierworodnego (np. śmierci – stąd w Kościele obchodzimy uroczystość Jej Wniebowzięcia, a nie śmierci). Przywilej ten nie miał tylko charakteru negatywnego – braku grzechu pierworodnego; posiadał również charakter pozytywny, który wyrażał się pełnią łaski w życiu Maryi.

    Francisco de Zurbaran: Niepokalana Maryja

    Historia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu jest bardzo długa. Już od pierwszych wieków chrześcijaństwa liczni teologowie i pisarze wskazywali na szczególną rolę i szczególne wybranie Maryi spośród wszystkich ludzi. Ojcowie Kościoła nieraz nazywali Ją czystą, bez skazy, niewinną. W VII wieku w Kościele greckim, a w VIII w. w Kościele łacińskim ustanowiono święto Poczęcia Maryi. Późniejsi teologowie, szczególnie św. Bernard i św. Tomasz z Akwinu zakwestionowali wiarę w Niepokalane Poczęcie Maryi, ponieważ – według nich – przeczyłoby to dwóm innym dogmatom: powszechności grzechu pierworodnego oraz konieczności powszechnego odkupienia wszystkich ludzi, a więc także i Maryi. Ten problem rozwikłał w XIII w. Jan Duns Szkot, który wskazał, że uchronienie Bożej Rodzicielki od grzechu pierworodnego dokonało się już mocą odkupieńczego zwycięstwa Chrystusa. W 1477 papież Sykstus IV ustanowił w Rzymie święto Poczęcia Niepokalanej, które od czasów Piusa V (+ 1572 r.) zaczęto obchodzić w całym Kościele.
    W czasie objawień w Lourdes w 1858 r. Maryja potwierdziła ogłoszony zaledwie cztery lata wcześniej dogmat. Bernardecie Soubirous przedstawiła się mówiąc: “Jestem Niepokalane Poczęcie”.Kościół na Wschodzie nigdy prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi nie ogłaszał, gdyż była ona tam powszechnie wyznawana i praktycznie nie miała przeciwników.
    Warto zwrócić uwagę, że teologia rozróżnia niepokalane poczęcie i dziewicze poczęcie. Niepokalane poczęcie dotyczy ustrzeżenia Maryi od chwili Jej poczęcia od grzechu pierworodnego (przywilej, cud w porządku moralnym). Dziewicze poczęcie polega natomiast na tym, że Maryja poczęła w sposób dziewiczy “za sprawą Ducha Świętego” Boga-Człowieka, Jezusa Chrystusa (przywilej, cud w porządku natury).

    Giotto: Spotkanie przy Złotej Bramie

    Kościół Wschodni ustalił tylko jeden typ ikonograficzny w X w. Obraz przedstawia spotkanie św. Joachima ze św. Anną przy Złotej Bramie w Jerozolimie. W tym bowiem momencie według tradycji wschodniej miał nastąpić moment poczęcia Maryi. Ikonografia zachodnia jest bogatsza i bardziej różnorodna. Do najdawniejszych typów Niepokalanej (XV w.) należy Niewiasta z Apokalipsy, “obleczona w słońce”. Od czasów Lourdes powstał nowy typ. Ostatnio bardzo często spotyka się także Niepokalaną z Fatimy. Dokoła obrazu Niepokalanej często umieszczano symbole biblijne: zamknięty ogród, lilię, zwierciadło bez skazy, cedr, arkę Noego.

    Niepokalana Maryja

    Zgodnie z kanonem 1246 Kodeksu Prawa Kanonicznego w dniu dzisiejszym mamy obowiązek uczestniczyć w Eucharystii. Jednakże na mocy dekretu Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 4 marca 2003 r. Polacy są zwolnieni z tego obowiązku (ze względu na fakt, że nie jest to dzień ustawowo wolny od pracy). Nie jesteśmy zatem zobowiązani do udziału we Mszy św. i powstrzymania się od prac niekoniecznych. Jeśli jednak mamy taką możliwość – powinniśmy wziąć udział w Eucharystii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 grudnia

    Święty Ambroży, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Józefa Rossello, dziewica
    Święty Ambroży

    Ambroży urodził się około 340 r. w Trewirze, ówczesnej stolicy cesarstwa (dziś w Niemczech). Jego ojciec był namiestnikiem cesarskim, prefektem Galii. Biskupstwo powstało tu już w wieku III/IV, od wieku VIII było już stolicą metropolii. Po św. Marcelinie i po św. Uraniuszu Satyrze, Ambroży był trzecim z kolei dzieckiem namiestnika.
    Podanie głosi, że przy narodzeniu Ambrożego, ku przerażeniu matki, rój pszczół osiadł na ustach niemowlęcia. Matka chciała ten rój siłą odegnać, ale roztropny ojciec kazał poczekać, aż rój ten sam się poderwał i odleciał. Paulin, który był sekretarzem naszego Świętego oraz pierwszym jego biografem, wspomina o tym wydarzeniu. Ojciec po tym wypadku zawołał: “Jeśli niemowlę żyć będzie, to będzie kimś wielkim!”. Wróżono, że Ambroży będzie wielkim mówcą. W owych czasach był zwyczaj, że chrzest odkładano jak najpóźniej, aby możliwie przed samą śmiercią w stanie niewinności przejść do wieczności. Innym powodem odkładania chrztu był fakt, że ten sakrament przyjęcia do grona wyznawców Chrystusa traktowano nader poważnie, z całą świadomością, że przyjęte zobowiązania trzeba wypełniać. Dlatego Ambroży przez wiele lat był tylko katechumenem, czyli kandydatem, zaś chrzest przyjął dopiero przed otrzymaniem godności biskupiej. Potem sam będzie ten zwyczaj zwalczał.
    Po śmierci ojca, gdy Ambroży miał zaledwie rok, wraz z matką i rodzeństwem przeniósł się do Rzymu. Tam uczęszczał do szkoły gramatyki i wymowy. Kształcił się równocześnie w prawie. O jego wykształceniu najlepiej świadczą pisma, które pozostawił. Po ukończeniu nauki założył własną szkołę. W 365 roku, kiedy Ambroży miał 25 lat, udał się z bratem św. Satyrem do Syrmium (dziś: Mitrovica), gdzie była stolica prowincji Pannonii. Gubernatorem jej bowiem był przyjaciel ojca, Rufin. Pozostał tam przez 5 lat, po czym dzięki protekcji Rufina Ambroży został mianowany przez cesarza namiestnikiem prowincji Ligurii-Emilii ze stolicą w Mediolanie. Ambroży pozostawał na tym stanowisku przez 3 lata (370-373). Zaledwie uporządkował prowincję i doprowadził do ładu jej finanse, został wybrany biskupem Mediolanu, zmarł bowiem ariański biskup tego miasta, Auksencjusz. Przy wyborze nowego biskupa powstał gwałtowny spór: katolicy chcieli mieć biskupa swojego, a arianie swojego (arianizm kwestionował równość i jedność Osób Trójcy Świętej, został potępiony ostatecznie na Soborze Konstantynopolitańskim w 381 r.).
    Ambroży udał się do kościoła na mocy swojego urzędu, jak również dla zapobieżenia ewentualnym rozruchom. Kiedy obie strony nie mogły dojść do zgody, jakieś dziecię miało zawołać: “Ambroży biskupem!” Wszyscy uznali to za głos Boży i zawołali: “Ambroży biskupem!” Zaskoczony namiestnik cesarski prosił o czas do namysłu. Skorzystał z nastającej nocy i uciekł z miasta. Rano jednak ujrzał się na koniu u bram Mediolanu. Widząc w tym wolę Bożą, postanowił więcej się jej nie opierać. O wyborze powiadomiono cesarza Walentyniana, który wyraził na to swoją zgodę. Dnia 30 listopada 373 r. Ambroży przyjął chrzest i wszystkie święcenia, a 7 grudnia został konsekrowany na biskupa. Rozdał ubogim cały swój majątek. Na wiadomość o wyborze Ambrożemu swoje gratulacje przesłali papież św. Damazy I i św. Bazyli Wielki.
    Pierwszym aktem nowego biskupa było uproszenie św. Bazylego, by przysłał mu relikwie św. Dionizego, biskupa Mediolanu, wygnanego przez arian do Kapadocji (zmarł tam w 355 r.). Św. Bazyli chętnie wyświadczył tę przysługę delegacji mediolańskiej. Relikwie powitano uroczyście. Z tej okazji Ambroży wygłosił porywającą mowę, którą wszystkich zachwycił. Odtąd będzie głosił słowo Boże przy każdej okazji, uważając nauczanie ludu za swój podstawowy pasterski obowiązek. Sam również w każdy Wielki Post przygotowywał osobiście katechumenów na przyjęcie w Wielką Sobotę chrztu. W rządach był łagodny, spokojny, rozważny, sprawiedliwy, życzliwy. Kapłani mieli więc w swoim biskupie najpiękniejszy wzór dobrego pasterza.
    Wielką wagę przykładał do liturgii. Jego imieniem do dziś jest nazywany ryt, który miał spory wpływ na liturgię rzymską i który został zachowany do dzisiaj; celebracje w liturgii ambrozjańskiej dozwolone są w diecezji mediolańskiej i we włoskojęzycznej części Szwajcarii.
    Ambroży dał się poznać jako pasterz rozważny, wrażliwy na krzywdę ludzką. Wyróżniał się silną wolą, poczuciem ładu, zmysłem praktycznym. Cieszył się wielkim autorytetem, o czym świadczą nadawane mu określenia: “kolumna Kościoła”, “perła, która błyszczy na palcu Boga”. Ideałem przyświecającym działalności św. Ambrożego było państwo, w którym Kościół i władza świecka wzajemnie udzielają sobie pomocy, a wiara spaja cesarstwo.

    Święty Ambroży

    Dla odpowiedniego przygotowania kleru diecezjalnego Ambroży założył rodzaj seminarium-klasztoru tuż za murami miasta. Życiu przebywających tam kapłanów nadał regułę. Sam też często ich nawiedzał i przebywał z nimi. Był wszędzie tam, gdzie uważał, że jego obecność jest wskazana: w roku 376 wziął udział w Syrmium w wyborze prawowitego biskupa, a w dwa lata potem w tym samym mieście uczestniczył w synodzie przeciw arianom. Wziął także udział w podobnym synodzie w Akwilei, na którym usunięto ostatnich biskupów ariańskich (381). W roku 382 Ambroży wziął udział w synodzie w Rzymie, zwołanym przez papieża przeciwko apolinarystom (kwestionującym równość boskiej i ludzkiej natury Chrystusa) oraz przeciwko antypapieżowi Ursynowi. W roku 383 udał się do Trewiru, by omówić pilne sprawy kościelne.
    W roku 378 przeniosła się do Mediolanu matka cesarza Walentyniana II, Justyna, jawna zwolenniczka arian. Zabrała jedną z bazylik dla swoich wyznawców i obsadziła ariańskimi duchownymi swój zamek. Na swym 12-letnim synu wymogła, żeby prefektem (namiestnikiem) miasta mianował poganina, Symmacha, a gubernatorem całego okręgu mediolańskiego Pretestata, innego poganina. W tym czasie legiony ogłosiły cesarzem Maksymiana. Walentynian II, niepewny o swój los, przeniósł się do Mediolanu, ulegając we wszystkim matce-ariance. Gdy Ambroży udał się do Wenecji na początku roku 386, Justyna wymogła na cesarzu, żeby wydał dekret równouprawnienia dla arian z groźbą kary śmierci dla ich “prześladowców”. Kiedy zaś Ambroży powrócił do Mediolanu, nakazała ariańskiemu biskupowi Mercurino Aussenzio zająć dla arian bazylikę Porziana. Uprzedzony przedtem o niebezpieczeństwie, Ambroży zamknął się w tej właśnie bazylice wraz z ludem. Straż cesarska wraz z arianami otoczyła kościół, ale Ambroży ich do niego nie wpuścił. Oblężenie trwało przez szereg dni i nocy (podobno aż dwa miesiące). Mieszkańcy Mediolanu donosili pokarm oblężonym. Ponieważ mogło to skończyć się rewoltą, arianie musieli ustąpić, gdyż stanowili już wówczas mniejszość. Wywołało to ogromny entuzjazm, a Ambrożemu przyniosło daleki rozgłos. W dwa lata potem zmarła Justyna. Ponieważ wzrastała liczba wiernych, a w mieście były tylko trzy kościoły, Ambroży wystawił dalsze dwa oraz kilka kaplic.
    Pod wpływem Ambrożego cesarz Gracjan zrzekł się tytułu i stroju arcykapłana, jaki przynależał cesarzom rzymskim, usunął posąg Zwycięstwa oraz zniósł przywileje kapłanów pogańskich i westalek. Nie mniej serdeczne stosunki łączyły Ambrożego z następcą Gracjana, cesarzem Teodozjuszem Wielkim, który również na pewien czas obrał sobie w Mediolanie stolicę. Cesarz, nie bez wpływu biskupa Mediolanu, dekretem z roku 390 nakazał trzymać się orzeczeń soboru nicejskiego (325), w roku następnym zabronił wróżb i ogłosił kary za powrót do pogaństwa. W 390 roku wybuchły zamieszki w Tesalonice, w Macedonii. Cesarz łatwo je uśmierzył, lecz w swojej zapalczywości kazał zebrać się mieszkańcom miasta w amfiteatrze i wymordował ponad 7000 osób. Kiedy wracał z Werony do Mediolanu, Ambroży, wstrząśnięty wypadkami w Tesalonice, wystosował do niego list pełen czci, ale i wyrzutu, prosząc Teodozjusza, aby za tę publiczną, głośną zbrodnię przyjął publiczną pokutę. Jak wielki miał Ambroży autorytet, świadczy fakt, że cesarz pokutę wyznaczoną przyjął i przez trzy miesiące nie wstępował do kościoła (jako grzesznik). Pod wpływem kazań św. Ambrożego nawrócił się św. Augustyn, którego biskup ochrzcił w 387 r.
    W roku 392 Ambroży udał się aż do Kapui, by wziąć udział w synodzie zwołanym dla potępienia herezji, która Maryi odmawiała dziewictwa. Chciał udać się także do Pawii, by wziąć udział w instalacji nowego biskupa (397). Niestety, zabrakło mu sił. Pożegnał ziemię dla nieba dnia 4 kwietnia 397 roku, mając ok. 57 lat. Pochowano go w Mediolanie w bazylice, która dzisiaj nosi nazwę św. Ambrożego, obok śmiertelnych szczątków świętych męczenników Gerwazego i Protazego.
    Pozostawił po sobie liczne pisma moralno-ascetyczne i dogmatyczne oraz hymny – te weszły na stałe do liturgii. Bogatą spuściznę literacką stanowią przede wszystkim kazania, komentarze do Ewangelii św. Łukasza, mowy i 91 listów. Pracowity żywot zakończył traktatem o dobrej śmierci. Z powodu bogatej spuścizny literackiej został zaliczony, obok św. Augustyna, św. Hieronima i św. Grzegorza I Wielkiego, do grona czterech wielkich doktorów Kościoła zachodniego. Jego święto ustalono w rocznicę konsekracji biskupiej. Jest patronem Bolonii i Mediolanu oraz pszczelarzy.
    W ikonografii św. Ambroży przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym. Malarze często ukazywali go w grupie czterech ojców Kościoła. Jego atrybutami są: bicz o trzech rzemieniach, dziecko w kołysce, gołąb i ptasie pióro jako znak boskiej inspiracji, księga, krzyż, mitra, model kościoła, napis: “Dobra mowa jest jak plaster miodu”, pastorał, pióro, ul.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Ambroży

    by sr. Mariana Morazzani, EP/Next article/Heralds of the Gospel Magazine, Vol. 6, nº 51, January 2012

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.10.2007

    Drodzy bracia i siostry!

    Św. biskup Ambroży — o którym będę dzisiaj mówił — zmarł w Mediolanie w nocy z 3 na 4 kwietnia 397 r. Świtał poranek Wielkiej Soboty. Poprzedniego dnia około piątej po południu zaczął się modlić, leżąc w łóżku z rozkrzyżowanymi ramionami i tak uczestniczył w uroczystym Triduum paschalnym, w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. «Widzieliśmy, jak poruszały się jego wargi — potwierdza wierny diakon Paulin, który na prośbę Augustyna napisał jego żywot (Vita Ambrosii) — ale nie słyszeliśmy jego głosu». W pewnym momencie wydało się, że jego stan gwałtownie się pogorszył. Honorata, biskupa Vercelli, który opiekował się wówczas Ambrożym i spał piętro wyżej, obudził głos, który powtarzał: «Wstawaj szybko! Ambroży umiera…» Honorat zszedł pospiesznie — pisze dalej Paulin — «i podał świętemu Ciało Pańskie. Zaledwie Ambroży je przyjął i spożył, oddał ducha, zabierając ze sobą dobry wiatyk. I tak jego dusza, pokrzepiona mocą tego pokarmu, przebywa teraz wśród aniołów» (Vita Ambrosii, 47). W ów Wielki Piątek 397 r. rozwarte ramiona umierającego Ambrożego wyrażały jego mistyczne uczestnictwo w śmierci i zmartwychwstaniu Pana. Taka była jego ostatnia katecheza: gdy zamilkł, przemawiało jeszcze świadectwo jego życia.

    Ambroży nie był stary, kiedy umierał. Nie miał nawet sześćdziesięciu lat, bo urodził się ok. 340 r., w Trewirze, gdzie jego ojciec był prefektem Galii. Była to rodzina chrześcijańska. Po śmierci ojca, gdy był jeszcze małym chłopcem, mama zawiozła go do Rzymu i skierowała na drogę kariery urzędniczej, zapewniając mu gruntowne wykształcenie w zakresie retoryki i prawa. Ok. 370 r. został wysłany do Mediolanu, skąd zarządzał prowincjami Emilii oraz Ligurii. Trwała tam walka między wyznawcami prawdziwej wiary a arianami, która przybrała na sile po śmierci ariańskiego biskupa Auksencjusza. Ambroży starał się pogodzić rozpalone umysły obu walczących stron. Autorytet jego urósł tak dalece, że chociaż był zwykłym katechumenem, został okrzyknięty przez lud biskupem Mediolanu.

    Do tego momentu Ambroży był najwyższym rangą urzędnikiem cesarstwa w północnych Włoszech. Nowy biskup, bardzo wykształcony, ale nie znający Pisma Świętego, zaczął je gorliwie studiować. Poznawać i komentować Biblię nauczył się na podstawie dzieł Orygenesa, niekwestionowanego mistrza «szkoły aleksandryjskiej». Ambroży rozpowszechnił w środowisku łacińskim medytacje Pisma Świętego na wzór Orygenesa, wprowadzając na Zachodzie praktykę lectio divina. Metodę lectio stosował Ambroży w całym swym przepowiadaniu i we wszystkich pismach, które zrodziło właśnie modlitewne słuchanie słowa Bożego. Słynny wstęp jednej z ambrozjańskich katechez dobrze ukazuje, w jaki sposób święty biskup odnosił Stary Testament do życia chrześcijańskiego: «Kiedy czytaliśmy historie patriarchów oraz maksymy z Księgi Przysłów, zajmowaliśmy się codziennie moralnością — mówi biskup Mediolanu do swoich katechumenów i neofitów — abyście uformowani przez nie i czerpiąc z nich naukę, przyzwyczajali się iść drogą Ojców i posłuszeństwa Bożym przykazaniom» (De mysteriis, 1, 1). Innymi słowy, zdaniem biskupa, neofici i katechumeni, nauczeni żyć dobrze, mogą uważać się za przygotowanych do wielkich tajemnic Chrystusa. Nauczanie Ambrożego — stanowiące zasadniczą część jego ogromnej spuścizny literackiej — zaczyna się od lektury świętych Ksiąg («Patriarchów», czyli ksiąg historycznych, oraz «Przysłów», to znaczy ksiąg mądrościowych), by ukazać, jak żyć zgodnie z Bożym Objawieniem.

    Jest rzeczą oczywistą, że osobiste świadectwo kaznodziei oraz stopień przykładności życia wspólnoty chrześcijańskiej decydują o skuteczności przepowiadania. W sposób wymowny świadczy o tym pewien fragment z Wyznań św. Augustyna. Przybył on do Mediolanu jako profesor retoryki. Był sceptykiem, niechrześcijaninem. Szukał prawdy chrześcijańskiej, ale w rzeczywistości nie mógł jej znaleźć. Tym, co poruszyło serce młodego afrykańskiego retora, nastawionego sceptycznie i zrozpaczonego, i w końcu skłoniło go do nawrócenia, nie były piękne (choć przez niego cenione) homilie Ambrożego. Dokonało tego świadectwo biskupa i Kościoła mediolańskiego, modlącego się i śpiewającego, zjednoczonego jak jedno ciało. Był to Kościół zdolny oprzeć się apodyktycznemu cesarzowi i jego matce, którzy w pierwszych dniach 386 r. na nowo próbowali zarekwirować dla potrzeb ceremonii ariańskich budynek sakralny. W budynku, który miał być zajęty — opowiada Augustyn — czuwał pobożny lud, «gotowy umrzeć razem ze swoim biskupem». To świadectwo pochodzące z Wyznań jest cenne, ponieważ sygnalizuje, że coś się poruszyło w sercu Augustyna, który mówi dalej: «Chociaż mnie jeszcze wtedy nie rozgrzewał żar Ducha Twego, udzielał się niepokój i podniecenie miasta» (Wyznania, 9, 7; tłum. Z. Kubiak, Kraków 2000, s. 241).

    Życie i przykład biskupa Ambrożego nauczyły Augustyna wierzyć i przepowiadać słowo Boże. Możemy przypomnieć słynne kazanie Afrykańczyka, które zasłużyło na to, aby je przytoczono wiele wieków później w soborowej Konstytucji Dei verbum: «Jest przeto rzeczą konieczną — zachęca Dei verbum (n. 25) — aby wszyscy duchowni, zwłaszcza kapłani Chrystusowi i inni, którzy jako diakoni lub katechiści zgodnie z otrzymaną misją zajmują się posługą słowa, pozostawali w zażyłości z Pismem Świętym przez pilne czytanie duchowe oraz staranne studium, aby nikt z nich nie stał się — i tu cytowane są słowa Augustyna — ‘bezużytecznym głosicielem słowa Bożego na zewnątrz, wewnątrz nie będąc jego słuchaczem’». Właśnie od Ambrożego nauczył się tego «bycia słuchaczem wewnątrz», pilnego czytania Pisma Świętego z nastawieniem modlitewnym, by rzeczywiście przyjąć w swoim sercu i przyswoić sobie słowo Boże.

    Drodzy bracia i siostry, chciałbym wam jeszcze zaproponować swoistą «ikonę patrystyczną», która — interpretowana w świetle tego, co powiedzieliśmy — dobrze ukazuje «sedno» doktryny ambrozjańskiej. W szóstej księdze Wyznań Augustyn opowiada o swoim spotkaniu z Ambrożym, spotkaniu niewątpliwie istotnym dla dziejów Kościoła. Pisze on, że gdy udawał się do biskupa Mediolanu, zawsze był on dosłownie otoczony ciżbą ludzi, którzy do niego przychodzili ze swoimi sprawami i którym służył pomocą. Zawsze stała tam długa kolejka pragnących porozmawiać z Ambrożym, by doznać pociechy i nabrać nadziei. Kiedy Ambrożego nie było z nimi, z ludźmi (a trwało to krótko), albo krzepił ciało niezbędnym pokarmem, albo umysł lekturą. W tym miejscu Augustyn wyraża zdziwienie, Ambroży bowiem czytał Pismo Święte z zamkniętymi ustami, jedynie oczami (por. Wyznania, 6, 3). W pierwszych bowiem wiekach chrześcijaństwa lektura była ściśle związana z głoszeniem słowa, a czytanie na głos ułatwiało zrozumienie również temu, kto czytał. Fakt, że Ambroży przebiegał całe strony jedynie wzrokiem, jest dla podziwiającego go Augustyna znakiem szczególnej umiejętności czytania i głębokiej znajomości Pisma Świętego. Otóż, w tym «cichym czytaniu», w którym serce stara się zrozumieć słowo Boże — to właśnie jest «ikoną», o której mówimy — możemy dostrzec metodę katechezy ambrozjańskiej: samo Pismo Święte, głęboko przyjęte, podsuwa treści do przepowiadania, aby doprowadzić do nawrócenia serc.

    Tak więc, zgodnie z nauczaniem Ambrożego i Augustyna, katecheza jest nieodłączna od świadectwa życia. Do katechety może odnosić się również to, co napisałem we Wprowadzeniu do chrześcijaństwa na temat teologa. Kto wychowuje do wiary, nie może wystawiać się na ryzyko, że będzie przypominał swego rodzaju klowna, który z racji wykonywanego zawodu odgrywa swoją rolę. Powinien raczej — by posłużyć się jednym z ulubionych obrazów Orygenesa, pisarza szczególnie cenionego przez Ambrożego — być niczym umiłowany uczeń, który położył głowę na sercu Mistrza i w ten sposób nauczył się myśleć, mówić i działać. Ostatecznie prawdziwym uczniem jest ten, kto głosi Ewangelię najbardziej wiarygodnie i skutecznie.

    Podobnie jak apostoł Jan, biskup Ambroży — który zawsze powtarzał: Omnia Christus est nobis!, «Chrystus jest dla nas wszystkim!» — pozostaje autentycznym świadkiem Pana. Jego też słowami, pełnymi miłości do Jezusa, kończymy naszą katechezę: «Omnia Christus est nobis! Jeśli chcesz uleczyć ranę, On jest lekarzem; jeśli cię trawi gorączka, On jest chłodną wodą; jeśli jesteś przygnieciony nieprawością, On jest sprawiedliwością; jeśli potrzebujesz pomocy, On jest mocą; jeśli lękasz się śmierci, On jest życiem; jeśli pragniesz nieba, On jest drogą; jeśli otaczają cię ciemności, On jest światłem. (…) Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan: szczęśliwy człowiek, który pokłada w Nim nadzieję!» (De virginitate, 16, 99). Również my pokładajmy nadzieję w Chrystusie. A będziemy żyć w szczęściu i pokoju.

    Słowo Ojca Świętego do Polaków:

    Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. Witam szczególnie siostry elżbietanki, przybyłe w dziękczynnej pielgrzymce za beatyfikację m. Marii Luizy Merkert. Wraz z wami i całym Kościołem w Polsce dziękuję Bogu za ducha wiary i apostolską posługę tej «śląskiej samarytanki». Was tu obecnych i waszych bliskich polecam jej opiece. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 12/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 grudnia

    Święty Mikołaj, biskup

    Święty Mikołaj

    Mikołaj urodził się w Patras w Grecji ok. 270 r. Był jedynym dzieckiem zamożnych rodziców, uproszonym ich gorącymi modłami. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale także wrażliwością na niedolę bliźnich. Po śmierci rodziców swoim znacznym majątkiem chętnie dzielił się z potrzebującymi. Miał ułatwić zamążpójście trzem córkom zubożałego szlachcica, podrzucając im skrycie pieniądze. O tym wydarzeniu wspomina Dante w “Boskiej komedii”. Wybrany na biskupa miasta Miry (obecnie Demre w południowej Turcji), podbił sobie serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale także troskliwością o ich potrzeby materialne. Cuda, które czynił, przysparzały mu jeszcze większej chwały. Kiedy cesarz Konstantyn I Wielki skazał trzech młodzieńców z Miry na karę śmierci za jakieś wykroczenie, nieproporcjonalne do aż tak surowego wyroku, św. Mikołaj udał się osobiście do Konstantynopola, by uprosić dla swoich wiernych ułaskawienie.
    Kiedy indziej miał swoją modlitwą uratować rybaków od niechybnego utonięcia w czasie gwałtownej burzy. Dlatego odbiera cześć również jako patron marynarzy i rybaków. W czasie zarazy, jaka nawiedziła jego strony, usługiwał zarażonym z narażeniem własnego życia. Podanie głosi, że wskrzesił trzech ludzi, zamordowanych w złości przez hotelarza za to, że nie mogli mu zapłacić należności. Św. Grzegorz I Wielki w żywocie Mikołaja podaje, że w czasie prześladowania, jakie wybuchło za cesarzy Dioklecjana i Maksymiana (pocz. wieku IV), Święty został uwięziony. Uwolnił go dopiero edykt mediolański w roku 313. Biskup Mikołaj uczestniczył także w pierwszym soborze powszechnym w Nicei (325), na którym potępione zostały przez biskupów błędy Ariusza (kwestionującego równość i jedność Osób Trójcy Świętej).
    Po długich latach błogosławionych rządów Mikołaj odszedł po nagrodę do Pana 6 grudnia (stało się to między rokiem 345 a 352). Jego ciało zostało pochowane ze czcią w Mirze, gdzie przetrwało do roku 1087. Dnia 9 maja 1087 roku zostało przewiezione do włoskiego miasta Bari. 29 września 1089 roku uroczyście poświęcił jego grobowiec w bazylice wystawionej ku jego czci papież bł. Urban II.
    Najstarsze ślady kultu św. Mikołaja napotykamy w wieku VI, kiedy to cesarz Justynian wystawił mu w Konstantynopolu jedną z najwspanialszych bazylik. Cesarz Bazyli Macedończyk (w. VII) w samym pałacu cesarskim wystawił kaplicę ku czci Świętego. Do Miry udawały się liczne pielgrzymki. W Rzymie św. Mikołaj miał dwie świątynie, wystawione już w wieku IX. Papież św. Mikołaj I Wielki (858-867) ufundował ku czci swojego patrona na Lateranie osobną kaplicę. Z czasem liczba kościołów św. Mikołaja w Rzymie doszła do kilkunastu. W całym chrześcijańskim świecie św. Mikołaj miał tak wiele świątyń, że pewien pisarz średniowieczny pisze: “Gdybym miał tysiąc ust i tysiąc języków, nie byłbym zdolny zliczyć wszystkich kościołów, wzniesionych ku jego czci”. W XIII wieku pojawił się zwyczaj rozdawania w szkołach pod patronatem św. Mikołaja stypendiów i zapomóg.
    O popularności św. Mikołaja jeszcze dzisiaj świadczy piękny zwyczaj przebierania się ludzi za św. Mikołaja i rozdawanie dzieciom prezentów. Podobiznę Świętego opublikowano na znaczkach pocztowych w wielu krajach. Postać św. Mikołaja uwieczniło wielu malarzy i rzeźbiarzy. Wśród nich wypada wymienić Agnolo Gaddiego, Arnolda Dreyrsa, Jana da Crema, G. B. Tiepolo, Tycjana itd. Najstarszy wizerunek św. Mikołaja (z VI w.) można oglądać w jednym z kościołów Bejrutu.
    W Polsce kult św. Mikołaja był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest aż 327 kościołów w naszej Ojczyźnie. Po św. Janie Chrzcicielu, a przed św. Piotrem i Pawłem najpopularniejszy jest św. Mikołaj. Do najokazalszych należą kościoły w Gdańsku i w Elblągu. Ołtarzy Mikołaj posiada znacznie więcej, a figur i obrazów ponad tysiąc. Zaliczany był do Czternastu Orędowników. Zanim jego miejsce zajął św. Antoni Padewski, św. Mikołaj był wzywany we wszystkich naglących potrzebach.

    Święty Mikołaj

    Postać Świętego, mimo braku wiadomości o jego życiu, jest jedną z najbardziej barwnych w hagiografii. Jest patronem Grecji, Rusi, Antwerpii, Berlina, Miry, Moskwy, Nowogrodu; bednarzy, cukierników, dzieci, flisaków, jeńców, kupców, marynarzy, młynarzy, notariuszy, panien, piekarzy, pielgrzymów, piwowarów, podróżnych, rybaków, sędziów, studentów, więźniów, żeglarzy.
    W ikonografii św. Mikołaj przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub greckiego. Jego atrybutami są m. in.: anioł, anioł z mitrą, chleb, troje dzieci lub młodzieńców w cebrzyku, trzy jabłka, trzy złote kule na księdze lub w dłoni (posag, jaki według legendy podarował biednym pannom), pastorał, księga, kotwica, sakiewka z pieniędzmi, trzy sakiewki, okręt, worek prezentów.

    Fr Lawrence Lew-CC

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    6 grudnia: wspomnienie biskupa Mikołaja – świętego Zachodu i Wschodu

    Sample

    fot. Mirek Krajewski

    ***

    Przez wiele lat św. Mikołaj należał do najbardziej znanych i czczonych świętych. Jest otaczany wielką czcią przez wiernych zarówno Kościoła katolickiego, jak i prawosławnego. To przy jego grobie odbył się w 1098 r. zwołany przez papieża Urbana II synod, na którym szukano dróg zniesienia podziałów w chrześcijaństwie. Do dziś Mikołaj jest ukochanym świętym dzieci, kojarzonym z wymarzonymi prezentami pod choinką. Jego wspomnienie przypada według kalendarza gregoriańskiego 6 grudnia, natomiast według kalendarza juliańskiego – 19 grudnia.

    Greckie imię Mikołaj oznacza „zwycięzca ludu”. Ma ono wiele odmian: Nikolas, Niklas, Nicolo, Klaus, Mikulasz, Miklos, Nichol, Noel Baba, a dzień 6 grudnia – „Natalis S. Nicolai”: Nicolai hiemals, Niclastag, Nielsdag, Clawsdach.

    Mikołaj urodził się prawdopodobnie ok. 270 r. w Licji w miejscowości Patras jako jedyne dziecko zamożnego małżeństwa chrześcijańskiego. Od młodości wyróżniał się nie tylko pobożnością, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie nieszczęścia. Po śmierci rodziców dzielił się chętnie swoim majątkiem z biednymi. Gdy dowiedział się, że trzy córki ubogiego mieszkańca miasta nie mogą wyjść za mąż, gdyż ich ojca nie stać na posag, podrzucił im ukradkiem większą sumę pieniędzy. Tę przypowieść wykorzystał Dante w „Boskiej komedii”. Wybrany biskupem Myry (Demre w dzisiejszej Turcji), Mikołaj podbił serca wiernych nie tylko gorliwością pasterską, ale i troską o potrzeby materialne wiernych.

    Zmarł, jak mówi tradycja, 6 grudnia między rokiem 345 i 352 w wieku prawie 70 lat. Podobno w chwili jego śmierci ukazały się anioły i rozbrzmiały chóry anielskie. Relikwie z portowego miasta Myra przywieźli 9 maja w 1087 r. do włoskiego Bari tamtejsi marynarze, chroniąc je przed muzułmanami. Pamiątkę tego dnia odnotowano także w kalendarzach jako wspomnienie świętego. Wkrótce św. Mikołaj stał się patronem tego miasta, największego nad Adriatykiem.

    W 1089 r. papież Urban II poświęcił grobowiec świętego w bazylice jego imienia. Przy jego grobie odbył się w 1098 r. synod, którego celem było połączenie Kościoła prawosławnego z rzymskim. Wśród 184 biskupów był także prymas Anglii, abp św. Anzelm z Canterbury. W 1197 r. bazylikę w Bari, zbudowaną nad szczątkami świętego, konsekrował kanclerz cesarza Henryka VI, biskup Hildesheimu. Przy bazylice św. Mikołaja w Bari przechowywany jest dokument z XII w., opisujący dzieje sprowadzenie relikwii świętego. Do dziś też zachowały się w Myrze ruiny kościoła św. Mikołaja.

    W Bari co roku, 9 maja, w rocznicę przywiezienia tam relikwii św. Mikołaja, obchodzone są okolicznościowe uroczystości. Największe obchody odbywają się na pełnym morzu. Rankiem 8 maja wypływa z portu najokazalszy statek z dwumetrowej wielkości figurą świętego, któremu towarzyszą wierni w procesji na bogato przyozdobionych łodziach, stateczkach i kutrach. Gdy statek przywozi figurę na brzeg, obwozi się ją po odświętnie przybranym mieście na specjalnie przygotowanym powozie. Ta procesja morska kończy się ogólnym świętowaniem i fajerwerkami. Natomiast następnego dnia w kościołach odbywają się nabożeństwa, a centralna uroczystość – przy grobie świętego w bazylice w Bari. W bazylice tej jest również pochowana królowa Bona, żona Zygmunta Starego i matka Zygmunta Augusta, która pochodziła z Bari. Mauzoleum za głównym ołtarzem ufundowała jej córka, Anna Jagiellonka. Na sarkofagu umieszczone są rzeźby klęczącej królowej Bony, a po jej bokach – patronów Polski i Bari: św. Stanisława i św. Mikołaja.

    Hołd relikwiom świętego oddał w 1984 r. papież Jan Paweł II, który na pamiątkę swej wizyty przekazał bazylice pastorał.

    Wokół postaci św. Mikołaja narosło wiele legend. Najstarszy pisemny dowód na oddawanie czci biskupowi z Myry to tzw. praxis de stratelatis, legenda o cudownym uratowaniu trzech namiestników, niesłusznie skazanych na karę śmierci przez cesarza Konstantyna Wielkiego (306-337). Prawdopodobnie to zachowane opisanie legendy powstało ok. 460-580 roku, choć nie wyklucza się istnienia jeszcze starszych pism. Legenda ta była w średniowieczu tak popularna na całym świecie, że do dziś zachowało się jeszcze ponad 50 jej różnych rękopisów. Bardzo popularna była też inna legenda, mówiąca o tym, że Mikołaj swoją modlitwą uratował od niechybnego utonięcia rybaków w czasie gwałtownej burzy. Dlatego czczony jest także jako patron marynarzy i rybaków. Niedawno przedstawiciele prawosławnych patriarchatów, konferencji episkopatów katolickich i Kościołów ewangelickich z 16 krajów basenu Morze Śródziemnego zaproponowali, by św. Mikołaja ogłosić patronem Morza Śródziemnego.

    Najstarsza znana biografia św. Mikołaja, „Vita per Michaelem”, powstała prawdopodobnie ok. 750-850 r. w Konstantynopolu. Wyprzedziła ona nieco później spisaną biografię „Methodius et Theodorum” datowaną na początek IX wieku.

    Św. Mikołaj jest patronem Grecji, Rosji i Lotaryngii. W Szwajcarii jest patronem diecezji Lozanna-Genewa-Fryburg. Przede wszystkim jednak obrały go za swego patrona miasta hanzeatyckie oraz Amsterdam, Ankona, Bari, Fryburg Meran i Nowy Jork. Imię świętego noszą też liczne miasta na wszystkich kontynentach. Liczbę kościołów i ołtarzy jemu poświęconych tylko w średniowiecznych Niemczech obliczano na 4-5 tysięcy.

    W wielu miastach istniały też bractwa św. Mikołaja zakładane przez kupców, marynarzy i różne cechy rzemieślnicze. Jednym z najstarszych jest bractwo św. Mikołaja w Kolonii, które prawdopodobnie powstało w 1201 r. W późniejszym okresie działały jeszcze w Kolonii trzy inne bractwa im. Św. Mikołaja.

    Mikołaj jest patronem dziewcząt pragnących wyjść za mąż, kobiet chcących urodzić dziecko, noworodków, ludzi morza, flisaków, dokerów, kupców, młynarzy, piekarzy, rzeźników, krawców, tkaczy, podróżnych i pielgrzymów, więźniów, adwokatów, notariuszy, handlarzy winem i zbożem, właścicieli i żebraków. Zaliczany był do Czternastu Świętych Wspomożycieli.

    W Polsce św. Mikołaj był kiedyś bardzo popularny. Jeszcze dzisiaj pod jego wezwaniem jest 327 kościołów. Jego wezwanie noszą trzy kościoły katedralne: w Elblągu, Kaliszu i w Bielsku-Białej. Najokazalsze kościoły św. Mikołaja znajdują się w Gdańsku i Elblągu. Natomiast największe polskie sanktuarium św. Mikołaja jest w Pierśćcu koło Skoczowa na Śląsku Cieszyńskim. Pierwszą kaplicę jemu poświęconą zbudowano tam już w XIV wieku. Szczególną czcią otaczana jest cudowna figura św. Mikołaja, przy której wierni od lat wypraszają łaski zdrowia dla siebie i swoich bliskich.

    Zwyczaj wręczania dzieciom prezentów powstał w średniowieczu. Jego początki, to udzielanie stypendiów i zapomóg przez szkoły mające za patrona św. Mikołaja. Z upływem lat przekształcił się w obdarowywanie prezentami dzieci, a także wszystkich członków rodzin.

    Co najmniej od XV w. istniał zwyczaj budowania „łódeczek św. Mikołaja”, w które święty miał składać prezenty. Z czasem łódeczki zastąpiły buty i skarpety, lub – w regionach protestanckich – adwentowe talerze z darami.

    e-KAI

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 grudnia

    Błogosławiony Narcyz Putz,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Saba Jerozolimski, prezbiter
      •  Błogosławiony Filip Rinaldi, prezbiter
    Błogosławiony Narcyz Putz w seminarium

    Narcyz Putz urodził się 28 października 1877 r. w Sierakowie, w Wielkopolsce. Chrzest przyjął 25 listopada 1877 r. w sierakowskim kościele parafialnym pw. Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej. Uczęszczał do gimnazjum św. Marii Magdaleny (zwanego też “Marynką”) w Poznaniu, gdzie w 1898 r. uzyskał świadectwo dojrzałości. Następnie studiował filozofię i teologię w seminarium duchownym w Poznaniu.
    Święcenia kapłańskie przyjął w 1902 r. w Gnieźnie z rąk Prymasa Polski, arcybiskupa Floriana Stablewskiego. Został administratorem parafii św. Andrzeja Apostoła w Boruszynie; potem pracował także w Obrzycku, Szamotułach i Wronkach. Narcyz nie tylko wykonywał posługę kapłańską, ale udzielał się także w różnych polskich stowarzyszeniach działających w zaborze pruskim. Uczestniczył w ruchu spółdzielczym w Szamotułach. Pracował społecznie w bankach ludowych i instytucjach charytatywnych.
    Najbardziej zapamiętano jego odczyty z historii Polski. Występował przeciwko wywłaszczaniu polskiej ziemi, pomagał przy zakładaniu organizacji skupiającej polskich rolników. W jednym z przedwojennych czasopism pisano o nim: “Jako młody wikary pracuje przez szereg lat w parafii szamotulskiej i stacza sławne boje z początkującą naówczas w Wielkopolsce Polską Partią Socjalistyczną. Poza gorliwą pracą w kościele pracuje w organizacjach parafialnych, narodowych i oświatowych, jak również w ruchu spółdzielczym”.
    Tuż przed wybuchem I wojny światowej został proboszczem w parafii św. Jadwigi Śląskiej we wsi Mądre, w powiecie średzkim. W czasie wojny wspomagał stowarzyszenia i związki Polaków żyjących i pracujących w głębi ówczesnych Niemczech, zwłaszcza w Saksonii, gdzie corocznie bywał. Był też prezesem Towarzystwa Czytelni Ludowych na powiat średzki oraz prezesem Banku Ludowego w pobliskim Zaniemyślu.
    Cztery lata później, w 1918 r., tuż przed końcem wojny i odrodzeniem Rzeczpospolitej, został komendarzem (pełniącym obowiązki proboszcza) w parafii pw. św. Mikołaja w Ludzisku. Organizował powstańców, z którymi pośpieszył na pomoc w oswobodzeniu przez nich Inowrocławia w 1919 roku. Od 1920 r. był administratorem okręgu duszpasterskiego przy kościele pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bydgoszczy. W 1924 r. kościół ten stał się sercem nowo erygowanej bydgoskiej parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jej pierwszym proboszczem został ks. Narcyz.

    Błogosławiony Narcyz Putz

    Był skutecznym polonizatorem okręgu i parafii, w owych latach zamieszkałych w dużej mierze przez Niemców – dopiero po 1920 r. zaczęła przybywać na te tereny ludność polska. Zapoczątkował odwiedzanie parafian w ich domach, organizował polskie duszpasterstwo. Gdy proporcja Polaków do Niemców na to pozwoliła, zlikwidował kazania po niemiecku (Niemców na Mszę św. przychodziło bowiem niewielu). Pomimo skarg mniejszości niemieckiej nie uległ ich presji.
    Szczególną uwagę przywiązywał do duszpasterstwa dzieci. Był współorganizatorem i jednym z najaktywniejszych członków Komitetu Kolonii Feryjnych, dla którego zakupił gospodarstwa w Jastrzębcu pod Bydgoszczą. W 1924 r. z wyjazdów wakacyjnych skorzystało ok. 200 dzieci. Oprócz spełniania rozlicznych obowiązków duszpasterskich, aktywnie uczestniczył w życiu społecznym miasta. Od 1920 r. zasiadał w radzie miejskiej. Wchodził w skład kilku deputacji: bibliotecznej, teatralnej, szkolnej oraz komisji gospodarczej.
    W 1925 r. otrzymał instytucję kanoniczną na beneficjum dużej parafii i kościoła pw. św. Wojciecha w Poznaniu. Jako proboszcz kontynuował prace restauratorskie i upiększające w świątyni. W 1930 r. został mianowany przez kard. Augusta Hlonda honorowym radcą duchownym, a w 1937 r. kanonikiem honorowym Kapituły Metropolitalnej w Poznaniu. Pełnił funkcję inspektora duchownego nauki religii. Podobnie jak w Bydgoszczy, i tu zajmował się dziećmi.
    Jednym z charakterystycznych rysów jego pasterzowania była umiejętność budowania kościołów i tworzenia wokół nich nowych parafii. W Poznaniu stało się tak w przypadku kościoła pw. św. Stanisława Kostki na Winiarach, kościoła pw. św. Jana Vianneya na Sołaczu i kościoła pw. Matki Bożej Częstochowskiej w Naramowicach. Nie zaniedbywał biednych, z myślą o nich prowadził tanie kuchnie.
    Miał opinię dobrego kaznodziei i spowiednika. Bardzo aktywnie uczestniczył w pracach nad tworzeniem i rozwojem katolickich czasopism religijnych w Poznaniu. W końcu lat 20-tych i w latach 30-tych ubiegłego wieku był redaktorem wielu poznańskich pism parafialnych o treści wychowawczo-pastoralnej. Również w Poznaniu aktywnie uczestniczył w życiu politycznym i społecznym.
    Wybuch II wojny światowej zastał go w Warszawie. 4 października 1939 r. został aresztowany przez niemieckie gestapo i uwięziony na Pawiaku. Zwolniono go po dwóch tygodniach. Powrócił do Poznania, ale już 9 listopada 1939 r. Niemcy ponownie go aresztowali i tym razem już nie wypuścili. Osadzili go w osławionym Forcie VII, poznańskim obozie koncentracyjnym, gdzie przeszedł prawdziwą gehennę. Pijani niemieccy SS-mani nawet w nocy nie dawali mu spokoju, bili go i grozili bronią, pastwili się nad nim. Mimo różnego rodzaju szykan i tortur, zachowywał cierpliwość i wspierał współcierpiących nieszczęśników. Zachował pogodę ducha. W grypsie do siostry z 27 grudnia 1939 r. pisał: “Wilja była trochę smutna, ale Bóg pomoże. Zdrów jestem. Wspaniałą miałem brodę, ale ją we wilję zgoliłem […] Uściski. Z Bogiem. N.”.
    24 kwietnia 1940 r. przewieziono go do niemieckiego obozu koncentracyjnego KL Dachau. Był to pierwszy transport więźniów polskich do tego miejsca kaźni. 6 czerwca 1940 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym KL Mauthausen. Pracował tam niewolniczo w kamieniołomach i przy budowie obozu. Cierpiał na dławicę piersiową, nie miał jednej nerki, a mimo tego przetrwał skrajnie trudne warunki egzystencji obozowej. Nie tylko przetrwał – dalej sprawował, na ile warunki pozwalały, posługę kapłańską, po kryjomu organizując modlitwy i nabożeństwa oraz podnosząc współwięźniów na duchu.
    Po pół roku, 8 grudnia 1940 r., przewieziono go z powrotem do KL Dachau, gdzie otrzymał numer obozowy 22064. Tam pracował najpierw na plantacjach, a później w pończoszarni. Słynne były inicjowane przez niego Godzinki i Gorzkie Żale. Nazywano go “hetmanem duchowym”, który pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich polskich więźniów.
    Wyczerpany ciężkimi warunkami i zapaleniem płuc, zmarł 5 grudnia 1942 r. w baraku dla niezdolnych do pracy w Dachau. Świadek zeznał, że ostatnim zabiegiem w tym niemieckim “szpitalu” był dany ks. Narcyzowi zastrzyk benzyny. Jego ciało spalono w obozowym krematorium.
    13 czerwca 1999 r. ks. Narcyz Putz został beatyfikowany w Warszawie przez św. Jana Pawła II w gronie 108 męczenników, ofiar II wojny światowej. Dwa lata wcześniej, 3 czerwca 1997 r., w czasie Mszy św. w Poznaniu, papież przypominał czasy życia i posługi ks. Narcyza: “Ileż to razy wiara i nadzieja narodu polskiego była wystawiana na próbę, na bardzo ciężkie próby w tym XX wieku, który się kończy! Wystarczy przypomnieć pierwszą wojnę światową i związaną z nią determinację tych wszystkich, którzy podjęli zdecydowaną walkę o odzyskanie niepodległości. Wystarczy przypomnieć międzywojenne dwudziestolecie, w czasie którego trzeba było wszystko budować właściwie od początku. A potem przyszła druga wojna światowa i straszliwa okupacja w wyniku układu między Niemcami hitlerowskimi a Rosją sowiecką, który przesądził o wymazaniu Polski jako państwa z mapy Europy. Jakże radykalnym wyzwaniem był ten okres dla nas wszystkich, dla wszystkich Polaków! Rzeczywiście, pokolenie drugiej wojny światowej spalało się poniekąd na wielkim ołtarzu walki o utrzymanie i zapewnienie wolności Ojczyzny”.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 grudnia

    Święta Barbara, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Damasceński, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Błogosławiony Archanioł Canetoli, prezbiter
      •  Błogosławiony Piotr ze Sieny, tercjarz
      •  Błogosławiony Adolf Kolping, prezbiter
      •  Święty Jan Calabria, prezbiter
    Święta Barbara

    Nie wiemy dokładnie ani kiedy, ani w jakich okolicznościach św. Barbara z Nikomedii poniosła śmierć. Przypuszcza się, że zapewne ok. roku 305, kiedy nasilenie prześladowań za panowania cesarza Maksymiana Galeriusza (305-311) było największe. Nie znamy również miejscowości, w której Święta żyła i oddała życie za Chrystusa. Późniejszy jej żywot jest utkany legendą.
    Według niej była piękną córką bogatego poganina Dioskura z Heliopolis w Bitynii (Azja Mniejsza). Ojciec wysłał ją na naukę do Nikomedii. Tam zetknęła się z chrześcijaństwem. Prowadziła korespondencję z wielkim filozofem i pisarzem Orygenesem z Aleksandrii. Pod jego wpływem przyjęła chrzest i złożyła ślub czystości. Ojciec dowiedziawszy się o tym, pragnąc wydać ją za mąż i złamać opór dziewczyny, uwięził ją w wieży. Jej zdecydowana postawa wywołała w nim wielki gniew. Przez pewien czas Barbara była głodzona i straszona, żeby wyrzec się wiary. Kiedy to nie poskutkowało, ojciec zaprowadził ją do sędziego i oskarżył. Sędzia rozkazał najpierw Barbarę ubiczować, jednak chłosta wydała się jej jakby muskaniem pawich piór. W nocy miał ją odwiedzić anioł, zaleczyć jej rany i udzielić Komunii św. Potem sędzia kazał Barbarę bić maczugami, przypalać pochodniami, a wreszcie obciąć jej piersi. Chciał ją w takim stanie pognać ulicami miasta, ale wtedy zjawił się anioł i okrył jej ciało białą szatą. Wreszcie sędzia zrozumiał, że torturami niczego nie osiągnie. Wydał więc wyrok, by ściąć Barbarę mieczem. Wykonawcą tego wyroku miał się stać ojciec Barbary, Dioskur. Podobno ledwie odłożył miecz, zginął rażony piorunem. Barbara poniosła męczeńską śmierć w Nikomedii (lub Heliopolis) ok. 305 roku.
    Być może tak nietypowa śmierć, zadana ręką własnego ojca, rozsławiła cześć św. Barbary na Wschodzie i na Zachodzie. Żywoty jej ukazały się w języku greckim, syryjskim, koptyjskim, ormiańskim, chaldejskim, a w wiekach średnich we wszystkich językach europejskich. W wieku VI cesarz Justynian sprowadził relikwie św. Barbary do Konstantynopola. Stąd zabrali je Wenecjanie w 1202 roku do swojego miasta, by przekazać je z kolei pobliskiemu Torcello, gdzie znajdują się w kościele św. Jana Ewangelisty.
    Również w Polsce kult św. Barbary był zawsze bardzo żywy. Już w modlitewniku Gertrudy, córki Mieszka II (XI w.), wspominana jest pod datą 4 grudnia. Pierwszy kościół ku jej czci wystawiono w 1262 r. w Bożygniewie koło Środy Śląskiej. Poza Polską św. Barbara jest darzona wielką czcią także w Czechach, Saksonii, Lotaryngii, południowym Tyrolu, a także w Zagłębiu Ruhry. W Nadrenii uważana jest za towarzyszkę św. Mikołaja – warto wiedzieć, że w wielu miejscach to właśnie ona obdarowuje dzieci prezentami.

    Święta Barbara

    Jako patronkę dobrej śmierci czcili św. Barbarę przede wszystkim ci, którzy na śmierć nagłą i niespodziewaną są najbardziej narażeni: górnicy, hutnicy, marynarze, rybacy, żołnierze, kamieniarze, więźniowie itp. Polecali się jej wszyscy, którzy chcieli sobie uprosić u Pana Boga śmierć szczęśliwą. W Polsce istniało nawet bractwo św. Barbary, patronki dobrej śmierci. Należał do niego św. Stanisław Kostka. Nie zawiódł się. Kiedy znalazł się w śmiertelnej chorobie na łożu boleści, a właściciel wynajętego przez Kostków domu nie chciał jako zaciekły luteranin wpuścić kapłana z Wiatykiem, wtedy zjawiła mu się św. Barbara i przyniosła Komunię świętą. Barbara jest ponadto patronką archidiecezji katowickiej, Edessy, Kairu; architektów, cieśli, dzwonników, kowali, ludwisarzy, murarzy, szczotkarzy, tkaczy, wytwórców sztucznych ogni, żołnierzy (szczególnie artylerzystów i załóg twierdz). Jest jedną z Czternastu Świętych Wspomożycieli.
    W ikonografii św. Barbara przedstawiana jest w długiej, pofałdowanej tunice i w płaszczu, z koroną na głowie, niekiedy w czepku. W ręku trzyma kielich i Hostię. Według legendy tuż przed śmiercią anioł przyniósł jej Komunię św. Czasami ukazywana jest z wieżą, w której była więziona (wieża ma zwykle 3 okienka, które miały przypominać Barbarze prawdę o Trójcy Świętej), oraz z mieczem, od którego zginęła. Atrybuty: anioł z gałązką palmową, dwa miecze u jej stóp, gałązka palmowa, kielich, księga, lew u stóp, miecz, monstrancja, pawie lub strusie pióro, wieża.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 grudnia

    Święty Franciszek Ksawery, prezbiter

    Święty Franciszek Ksawery

    Franciszek urodził się 7 kwietnia 1506 r. na zamku Xavier w kraju Basków (Hiszpania). Jego ojciec był doktorem uniwersytetu w Bolonii, prezydentem Rady Królewskiej Navarry. W 1525 r. Franciszek podjął studia teologiczne w Paryżu. Po uzyskaniu stopnia magistra przez jakiś czas wykładał w College Domans-Beauvais, gdzie zapoznał się z św. Piotrem Faberem (1526), zaś w kilka lat potem (1529) ze św. Ignacym Loyolą. Niebawem zamieszkali w jednej celi. Mieli więc dosyć okazji, by się poznać, by przedstawić swoje zamiary i ideały. Równocześnie Franciszek rozpoczął na Sorbonie studia teologiczne z zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Duszą całej trójki i duchowym wodzem był św. Ignacy. Razem też obmyślili utworzyć pod sztandarem Chrystusa nową rodzinę zakonną, oddaną bez reszty w służbę Kościoła Chrystusowego. Potrzeba nagliła, gdyż właśnie w tym czasie Marcin Luter rozwinął kampanię przeciwko Kościołowi, a obietnicą zagarnięcia majątków kościelnych pozyskał sporą część magnatów niemieckich i z innych krajów Europy.
    Dnia 15 sierpnia 1534 roku na Montmartre w kaplicy Męczenników wszyscy trzej przyjaciele oraz czterej inni towarzysze złożyli śluby zakonne, poprzedzone ćwiczeniami duchowymi pod kierunkiem św. Ignacego. W dwa lata potem wszyscy udali się do Wenecji, by drogą morską jechać do Ziemi Świętej. W oczekiwaniu na statek usługiwali w przytułkach i szpitalach miasta. Kiedy jednak nadzieja rychłego wyjazdu zbyt się wydłużała, gdyż Turcja spotęgowała wtedy swoją ekspansję na kraje Europy, a w jej ręku była ziemia Chrystusa, wszyscy współzałożyciele Towarzystwa Jezusowego udali się do Rzymu. Tam Franciszek otrzymał święcenia kapłańskie 24 czerwca 1537 roku; miał już 31 lat. W latach 1537-1538 Franciszek apostołował w Bolonii, a potem powrócił do Rzymu, gdzie wraz z towarzyszami oddał się pracy duszpasterskiej oraz charytatywnej. Dnia 3 września 1540 r. papież Paweł III zatwierdził ustnie Towarzystwo Jezusowe, a 27 września tego samego roku osobną bullą dał ostateczną aprobatę nowemu dziełu, które niebawem miało zadziwić świat, a Kościołowi Bożemu przynieść tak wiele wsparcia.
    W tym samym czasie przychodziły do św. Ignacego naglące petycje od króla Portugalii, Jana III, żeby wysłał do niedawno odkrytych Indii swoich kapłanów. Św. Ignacy wybrał grupę kapłanów z Szymonem Rodriguezem na czele. Ten jednak zachorował i musiał zrezygnować z tak dalekiej i męczącej podróży. Wówczas na jego miejsce zgłosił się Franciszek Ksawery. Oferta została przez św. Ignacego przyjęta i Franciszek z małą grupą oddanych sobie towarzyszy opuścił Rzym 15 marca 1540 roku, by go już więcej nie zobaczyć. Udał się zaraz do Lizbony, stolicy Portugalii, aby załatwić wszelkie formalności. Wolny czas w oczekiwaniu na okręt poświęcał posłudze wobec więźniów i chorych oraz głoszeniu słowa Bożego.

    Święty Franciszek Ksawery

    7 kwietnia 1541 roku, zaopatrzony w królewskie pełnomocnictwa oraz mandat legata papieskiego, wyruszył na misje do Indii. Po długiej i bardzo uciążliwej podróży, w warunkach nader prymitywnych, wśród niebezpieczeństw (omalże nie wylądowali na brzegach Brazylii), przybyli do Mozambiku w Afryce, gdzie musieli czekać na pomyślny wiatr, bowiem żaglowiec nie mógł dalej ruszyć. Franciszek wykorzystał czas, by oddać się posłudze chorych. W czasie zaś długiej podróży pełnił obowiązki kapelana statku. Wszakże trudy podróży i zabójczy klimat rychło dały o sobie znać. Franciszek zapadł na śmiertelną chorobę, z której jednak cudem został uleczony. Kiedy dotarli do wyspy Sokotry, leżącej na południe od Półwyspu Arabskiego, okręt musiał ponownie się zatrzymać. Tu Franciszek znalazł grupkę chrześcijan zupełnie pozbawioną opieki duszpasterskiej. Zajął się nimi, a na odjezdnym przyrzekł o nich pamiętać. Wreszcie po 13 miesiącach podróży 6 maja 1542 roku statek przybył do Goa, politycznej i religijnej wówczas stolicy portugalskiej kolonii w Indiach. Spora liczba Portugalczyków żyła dotąd bez stałej opieki kapłanów. Święty zabrał się energicznie do wygłaszania kazań, katechizacji dzieci i dorosłych, spowiadał, odwiedzał ubogich. Następnie zostawił kapłana-towarzysza w Goa, a sam udał się na tak zwane “Wybrzeże Rybackie”, gdzie żyło około dwadzieścia tysięcy tubylców-rybaków, pozyskanych dla wiary świętej, lecz bez duchowej opieki. Pracował wśród nich gorliwie dwa lata (1543-1545).
    W 1547 roku Franciszek zdecydował się na podróż do Japonii. Za płatnego tłumacza służył mu Japończyk Andziro, który znał język portugalski. Był on już ochrzczony i bardzo pragnął, aby także do jego ojczyzny zanieść światło wiary. Franciszek mógł jednak udać się do Japonii dopiero w dwa lata potem, gdy Ignacy przysłał mu więcej kapłanów do pomocy. Dzięki nim założył nawet dwa kolegia jezuickie w Indiach: w Kochin i w Bassein. W kwietniu 1549 roku z portu Goa Franciszek wyruszył do Japonii. Po 4 miesiącach, 15 sierpnia wylądował w Kagoshimie. Tamtejszy książę wyspy przyjął go przychylnie, ale bonzowie stawili tak zaciekły opór, że musiał wyspę opuścić. Udał się na wyspę Miyako, wprost do cesarza – w nadziei, że gdy uzyska jego zezwolenie, będzie mógł na szeroką skalę rozwinąć działalność misyjną. Okazało się jednak, że cesarz był wtedy na wojnie z książętami, którzy chcieli pozbawić go tronu. Udał się więc na wyspę Yamaguchi, ubrał się w bogaty strój japoński i ofiarował tamtejszemu władcy bogate dary. Władca Ouchi-Yshitaka przyjął Franciszka z darami chętnie i dał mu zupełną swobodę w apostołowaniu. Wtedy udał się na wyspę Kiu-siu, gdzie pomyślnie pokierował akcją misyjną. Łącznie pozyskał dla wiary około 1000 Japończyków. Zostawił przy nich dwóch kapłanów dla rozwijania dalszej pracy, a sam powrócił do Indii (1551). Uporządkował sprawy diecezji i parafii, utworzył nową prowincję zakonną, założył nowicjat zakonu i dom studiów.
    Postanowił także trafić do Chin. Daremnie jednak szukał kogoś, kto by chciał z nim jechać. Chińczycy bowiem byli wówczas wrogo nastawieni do Europejczyków, a nawet uwięzili przybyłych tam Portugalczyków. Udało mu się wsiąść na okręt z posłem wice-króla Indii do cesarza Chin. Przybyli do Malakki, ale tu właściciel statku odmówił posłowi i Franciszkowi dalszej żeglugi, przelękniony wiadomościami, że może zostać aresztowany. Wtedy Franciszek wynajął dżonkę i dojechał nią aż do wyspy Sancian, w pobliżu Chin. Żaden jednak statek nie chciał płynąć dalej w obawie przed ciężkimi karami, łącznie z karą śmierci, jakie czekały za przekroczenie granic Chin.
    Franciszek, utrudzony podróżą i zabójczym klimatem, rozchorował się na wyspie Sancian i w nocy z 2 na 3 grudnia 1552 roku oddał Bogu ducha zaledwie w 46. roku życia. Ciało pozostało nienaruszone rozkładem przez kilka miesięcy, mimo upałów i wilgoci panującej na wyspie. Przewieziono je potem do Goa, do kościoła jezuitów. Tam spoczywa do dnia dzisiejszego w pięknym mauzoleum – ołtarzu. Relikwię ramienia Świętego przesłano do Rzymu, gdzie znajduje się w jezuickim kościele Il Gesu we wspaniałym ołtarzu św. Franciszka Ksawerego.
    Z pism św. Franciszka pozostały jego listy. Są one najpiękniejszym poematem jego życia wewnętrznego, żaru apostolskiego, bezwzględnego oddania sprawie Bożej i zbawienia dusz. Już w roku 1545 ukazały się drukiem w języku francuskim, a w roku 1552 w języku niemieckim.
    Do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka Ksawerego papież Paweł V w 1619 roku, a już w trzy lata potem, w 1622 r., kanonizował go papież Grzegorz XV wraz z Ignacym Loyolą, Filipem Nereuszem, Teresą z Avila i Izydorem Oraczem. W roku 1910 papież św. Pius X ogłosił św. Franciszka Ksawerego patronem Dzieła Rozkrzewiania Wiary, a w roku 1927 papież Pius XI ogłosił go wraz ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus głównym patronem misji katolickich. Jest patronem Indii i Japonii oraz marynarzy. Orędownik w czasie zarazy i burz.
    W ikonografii św. Franciszek Ksawery przedstawiany jest w sukni jezuickiej obszytej muszlami lub w komży i stule. Niekiedy otoczony jest gronem tubylców. Jego atrybutami są: gorejące serce, krab, krzyż, laska pielgrzyma, stuła.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 grudnia

    Błogosławiony Rafał Chyliński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Rusbroch, prezbiter
      •  Święta Blanka Kastylijska
      •  Błogosławiona Maria Aniela Astorch, dziewica
    Błogosławiony Rafał Chyliński

    Melchior Chyliński urodził się 6 stycznia 1694 r. we wsi Wysoczka (woj. poznańskie) w rodzinie szlacheckiej. Jego rodzice Arnold Jan i Marianna Kierska wychowali go w wierze chrześcijańskiej. Do chrztu podawało go dwoje bezdomnych z przytułku sąsiadującego z majątkiem rodzinnym. Prawdopodobnie odwiedzając ich, młody Melchior poznał trudny los ludzi ubogich. Ukończył szkołę parafialną w Buku, a następnie kolegium humanistyczne jezuitów w Poznaniu, założone przez ks. Jakuba Wujka, autora polskiego przekładu Biblii. W 1712 roku zaciągnął się do wojska, prawdopodobnie jako zwolennik króla Stanisława Leszczyńskiego, gdzie przez trzy lata doszedł do stopnia oficerskiego i został komendantem chorągwi (w tej kwestii biografowie nie są zgodni; niektórzy uważają, że służył w rajtarii króla Augusta II Sasa, pod marszałkiem Joachimem Flemmingiem).
    Trzy lata później opuścił wojsko, gdzie cierpiał widząc demoralizację żołnierzy i nie mogąc pogodzić się z bratobójczymi walkami (był to okres wojen między zwolennikami dwóch królów, wspominany do dziś w przysłowiu “Od Sasa do Lasa”). Wkrótce potem wstąpił do franciszkanów konwentualnych w Krakowie. 4 kwietnia 1715 r. został obłóczony i otrzymał imię zakonne Rafał. Śluby wieczyste złożył już 26 kwietnia następnego roku, a w czerwcu 1717 r. przyjął święcenia kapłańskie. Życie ascetyczne łączył z posługą misyjną. Przebywał w klasztorach w Radziejowie, Poznaniu, Warszawie, Kaliszu, Gnieźnie i Warce nad Pilicą. Najdłużej pracował w Łagiewnikach koło Łodzi i w Krakowie. Niektórzy biografowie uważają, że powodem tak częstych przenosin była okazywana biednym miłość, bo o. Rafał rozdawał na jałmużnę wszystko, co sam miał, a często i całe zapasy klasztornej spiżarni. We wszystkich miejscach, gdzie posługiwał, z zapałem głosił kazania i prowadził katechizację, dał się poznać jako doskonały spowiednik. Szerzył apostolstwo miłości i miłosierdzie wśród biednych, cierpiących, kalek – dla których był troskliwym i cierpliwym opiekunem. Ponad wszystko przedkładał miłość do Boga. Powtarzał często: “Miłujmy Pana, wychwalajmy Pana zawsze, nigdy Go nie obrażajmy”. Dla wynagrodzenia Panu Bogu za grzechy świata wybrał drogę pokuty, licznych umartwień, wyrzeczeń i surowych postów (pod habitem nosił włosiennicę, a spał zawsze w nieogrzewanej celi). Z radością wychwalał Pana, wiele czasu poświęcał na modlitwę osobistą. Swoim życiem w zgodzie z Ewangelią wyrażał ogromną miłość do Boga. Był gorącym orędownikiem ufności w łaskawość Boga i wstawiennictwo Najświętszej Maryi Panny, którą czcił z ogromną pobożnością i synowskim oddaniem. Jego pobożność oraz miłosierdzie zjednały mu za życia opinię świętości.
    Kiedy w 1736 roku wybuchła epidemia w Krakowie, niezwłocznie pospieszył z pomocą, opiekując się troskliwie chorymi i umierającymi. Nie dbając o swoje bezpieczeństwo, spędzał w lazarecie dnie i noce, wykonując wszelkie posługi przy chorych, pocieszając, spowiadając i przygotowując konających na śmierć. Po dwóch latach, gdy epidemia w Krakowie ustała, powrócił do Łagiewnik, gdzie opiekował się ubogimi, rozdając im jedzenie i ubranie. Pełną miłości i pokory opiekę nad chorymi przerwała choroba, zmuszając go do pozostania w celi zakonnej. Chorując przez trzy tygodnie, dawał przykład wielkiej cierpliwości, z jaką znosił wszelkie cierpienia. Współbracia uważali, że przepowiedział dzień swojej śmierci, prosząc w przededniu o udzielenie sakramentów.

    Grób bł. Rafała Chylińskiego

    Zmarł 2 grudnia 1741 r. w Łagiewnikach koło Łodzi. Tam znajdują się jego relikwie, do których pielgrzymki rozpoczęły się niemal od razu po pogrzebie. Kult o. Rafała, podtrzymywany cudami, które dokumentowali współbracia, przetrwał 250 lat. Proces beatyfikacyjny, przerwany przez rozbiory Polski, został wznowiony w naszych czasach.
    Ojca Rafała beatyfikował 9 czerwca 1991 r. św. Jan Paweł II w Warszawie w czasie Mszy św. odprawianej w Parku Agrykola. Papież powiedział w homilii: “To, że przez tak długi czas nie zaginęła pamięć o jego świętości, jest świadectwem, że Bóg jakby specjalnie czekał na to, aby Jego sługa mógł zostać ogłoszony błogosławionym już w wolnej Polsce. Bardzo się nad tym zastanawiałem, czytając jego życiorys. Jego życie jest związane z okresem saskim, a wiemy, że były to smutne czasy (…), były to czasy jakiegoś zadufania w sobie, bezmyślności, konsumizmu rozpanoszonego wśród jednej warstwy. I otóż na tle tych czasów pojawia się człowiek, który pochodzi z tej samej warstwy. Wprawdzie nie z wielkiej magnaterii, ale ze skromnej szlachty, w każdym razie z tej, która miała wszystkie prawa społeczne i polityczne. I ten człowiek, czyniąc to, co czynił, wybierając powołanie, które wybiera, staje się – może nawet jest – protestem i ekspiacją. Bardziej niż protestem, ekspiacją za wszystko to, co niszczyło Polskę. (…) Jego życie ukryte, ukryte w Chrystusie, było protestem przeciwko tej samoniszczącej świadomości, postawie i postępowaniu społeczeństwa szlacheckiego w tamtych saskich czasach, które wiemy, jaki miały finał. A dlaczego dziś nam to Opatrzność przypomina? Dlaczego teraz dopiero dojrzał ten proces przez wszystkie znaki z ziemi i z nieba, że można ogłosić ojca Rafała błogosławionym? Odpowiedzcie sobie na to pytanie. Odpowiadajmy sobie na to pytanie. Kościół nie ma gotowych recept. Papież nie chce wam podpowiadać żadnej interpretacji, ale zastanówmy się wszyscy, ilu nas jest – 35 milionów Polaków – zastanówmy się wszyscy nad wymową tej beatyfikacji właśnie w Roku Pańskim 1991”.
    W ikonografii bł. Rafał przedstawiany jest w habicie franciszkańskim i ze stułą. Jego atrybutami są: księga na stole, dyscyplina, krzyż. Wiele oddziałów Caritas przyjęło go za swojego patrona.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 grudnia

    Święty Karol de Foucauld, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy jezuiccy Edmund Campion, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Eligiusz, biskup
    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Karol de Foucauld urodził się 15 września 1858 r. w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. Dwa dni później przyjął sakrament chrztu świętego. 13 marca 1864 r. umarła jego matka, a w pięć miesięcy później ojciec. Małym Karolem i jego młodszą siostrą Marią od tej pory zajmował się dziadek Karol Morlet, pułkownik w stanie spoczynku. 28 kwietnia 1872 r. przyszły błogosławiony przyjął pierwszą Komunię świętą.
    W sierpniu 1874 roku zdał maturę, a w październiku tego roku wstąpił do szkoły jezuitów w Paryżu na ulicy des Postes. Na dalsze zachowanie i poglądy Karola źle wpłynęły jego spotkania z cyganerią literacką. Odszedł od religii już w parę miesięcy od przybycia do Paryża. Został wyrzucony ze szkoły dwa lata później. Zaczął wtedy prowadzić beztroski tryb życia w towarzystwie przypadkowych kolegów.
    3 lutego 1878 roku umarł jego dziadek i opiekun, pułkownik Morlet. Pół roku później Karol uzyskał pełnoletność i wszedł w posiadanie majątku rodzinnego. Wkrótce wstąpił do szkoły kawalerii w Saumur. W dalszym ciągu prowadził nieuporządkowane życie. Nic więc dziwnego, że szkołę ukończył w 1880 r. ze złymi wynikami. Udał się do Setifu w Algierii w randze podporucznika. Jednak w armii nie był długo, bo już w marcu 1881 roku został wydalony za brak dyscypliny i złe prowadzenie – sprowadził do obozu kochankę, którą przedstawił jako swoją żonę. Karol próbował początkowo powrócić do armii. Kiedy w maju 1881 roku wybuchło w Algierii powstanie Bou Amama, wziął udział w kampanii w południowym Oranie. Wsławił się nawet bohaterską postawą, za co został odznaczony. Mimo to po pewnym czasie złożył dymisję i udał się do Algieru, aby uczyć się języka arabskiego. Tam przez 18 miesięcy przygotowywał się do wyprawy naukowej po Maroku, na którą wybrał się w latach 1883-1884 w przebraniu rabina, ponieważ jako chrześcijaninowi grozić mu mogła śmierć z rąk muzułmanów. Podróżował także po południowych terenach Algierii oraz Tunezji. W tym czasie pragnął też zrehabilitować się w oczach rodziny.
    Owocem jego podróży była książki Reconnaissance au Maroc, która zawierała wiele ważnych informacji etnologicznych. Otrzymał za nią złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Powrócił do Francji, nie umiał jednak już żyć jak dawnej w Paryżu. Ponownie udał się do Algierii i chociaż tu zakochał się w młodej kobiecie – Marie-Marguerite Titre, wybrał się w podróż po pustyni Magrebu, gdzie zdecydował, że odtąd będzie żył w celibacie.
    Po powrocie do Paryża zamieszkał u zamężnej siostry, nieopodal kościoła pod wezwaniem św. Augustyna. Podczas długich modlitw w tym i innych kościołach powtarzał modlitwę: “Boże mój, jeśli istniejesz, spraw, abym Cię poznał”. 29 lub 30 października 1886 roku spotkał w kościele św. Augustyna wikarego ks. Huvelin, z którym zaczął odtąd prowadzić długie rozmowy religijne. Zaprzyjaźnili się i gdy Karol poprosił go o znalezienie kierownika duchowego, ten nakazał mu najpierw przystąpienie do spowiedzi. Tak zaczęło się trwałe nawrócenie Karola, a ks. Huvelin pozostał jego kierownikiem duchowym aż do jego śmierci.
    Od tej pory de Foucauld rozpoczął intensywne życie duchowe. W sierpniu 1888 r. odwiedził klasztor trapistów w Fontgombault. W końcu listopada wyjechał na pielgrzymkę do Ziemi Świętej. Boże Narodzenie w sposób szczególny przeżył w Betlejem. 5 stycznia odwiedził Nazaret, który go zachwycił i pobudził do kontemplacji ukrytego życia Jezusa. 14 lutego wrócił do Paryża. Potem odbył rekolekcje w kilku klasztorach. W bazylice Montmartre 6 czerwca 1889 r. zawierzył swoje życie Najświętszemu Sercu Pana Jezusa. Wszystko to prowadziło do tego, że Karol postanowił iść drogą powołania zakonnego w ukryciu przed światem. W połowie stycznia 1890 r. pożegnał się z rodziną i wstąpił do trapistów w klasztorze Matki Bożej Śnieżnej w Masywie Centralnym, przyjmując imię zakonne Maria Alberyk (Marie-Albéric).
    W czerwcu 1890 r. na własną prośbę przeniósł się do ubogiego klasztoru filialnego Matki Bożej Śnieżnej w Akbes w Syrii. Spędził w nim sześć lat. Mnisi, poza modlitwą i kontemplacją, pracowali w polu i przy budowie dróg. 2 lutego 1892 r. Karol de Foucauld złożył pierwsze śluby zakonne. Jako mnich ciągle myślał o życiu bardziej ubogim i odosobnionym. Został wysłany do Staouéli w Algierii.

    Błogosławiony Karol de Foucauld

    Wrócił jeszcze na studia do Rzymu, ale przełożeni uznali, że Bóg wyznaczył mu szczególną drogę. 14 lutego 1894 r. został zwolniony ze ślubów prostych i złożył dwa śluby prywatne: czystości i nie posiadania niczego poza narzędziami potrzebnymi do pracy fizycznej. Został wysłany do klasztoru klarysek w Nazarecie, gdzie potrzebna była pomoc przy pracach w gospodarstwie. Był tam skromnym bratem. Zamieszkał w komórce na narzędzia i czuł się szczęśliwy. Za namową ksieni zakonu klarysek w 1901 r. przyjął święcenia kapłańskie.
    Wyjechał do Beni-Abbes, na południu Algierii, niedaleko granicy marokańskiej. Jadąc tam zdawał sobie sprawę, że na tych słabo zaludnionych terenach nie będzie miał misyjnych osiągnięć, ale nie miało to dla niego znaczenia. Chciał cichego życia, by móc się nieustannie modlić. Zawsze jednak był otwarty na ludzkie problemy. Otaczał opieką niewolników, karmił ich i podtrzymywał na duchu. Ściągał na siebie gniew miejscowego biskupa Guérina za krytykowanie niesprawiedliwych poczynań kolonizatorów francuskich. W 1903 roku planował wyjazd do Maroka, ale zrezygnował na rzecz ewangelizacji Tuaregów. W sierpniu 1903 roku zajmował się rannymi podczas bitwy pod Tanghit. W 1904 roku udał się w kolumnie żołnierzy do krainy Tuaregów, gdzie pozostał do stycznia 1905 roku.
    W 1905 r. osiedlił się w Tamanrasset, gdzie zaprzyjaźnił się z szefem Tuaregów Mussą Ag Amastanem. Gdy na przełomie 1906 i 1907 r. był bliski śmierci, miejscowa ludność zaopiekowała się nim. Noszono go na rękach i karmiono jak niemowlę kozim mlekiem, nie pozwalając, by wpadł w depresję.
    W tym czasie Karol de Foucauld pisał regułę swojej wymarzonej wspólnoty Małych Braci Jezusa, która powstała niestety dopiero po jego śmierci. W 1910 r. wysłał gotowe statuty do Rzymu, lecz odpowiedzi nigdy nie otrzymał. W czerwcu 1915 roku skończył po jedenastu latach prace nad słownikami.
    W 1916 r. wybuchła wojna między miejscowymi plemionami. Walki i napady rabunkowe objęły niemal całą południową Saharę. Karol został zmuszony do ufortyfikowania swojej pustelni w Tamanrasset. Gdy wieczorem 1 grudnia 1916 r. grupa uzbrojonych jeźdźców otoczyła fort, prawdopodobnie pilnujący go uzbrojony szesnastolatek wystrzelił ze strachu i przypadkowo zabił Karola. Pustelnia została splądrowana, a Najświętszy Sakrament wyrzucono w piasek pustyni. Gdy przybyli tam francuscy oficerowie, zobaczyli leżące obok Karola Ciało Jezusa. Jeden z nich ukląkł, podniósł Hostię i przyjął Komunię. Ciało brata Karola de Foucauld od 1929 r. złożone jest w El Goléa.
    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym został zamknięty 4 marca 2003 roku w Mediolanie, a beatyfikacja odbyła się 13 listopada 2005 roku w Rzymie. Kanonizacji Karola de Foucauld dokonał papież Franciszek w dniu 15 maja 2022 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – listopad 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 listopada

    Święty Andrzej, Apostoł

    Święty Andrzej

    Andrzej pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim (por. J 1, 44), ale mieszkał ze św. Piotrem, swoim starszym bratem i jego teściową w Kafarnaum (por. Mk 1, 21. 29-30). Był – jak Piotr – rybakiem. Początkowo był uczniem Jana Chrzciciela. Pod jego wpływem poszedł za Chrystusem, gdy Ten przyjmował chrzest w Jordanie. Andrzej nie tylko sam przystąpił do Chrystusa; to on przyprowadził do Niego Piotra: “Nazajutrz Jan znowu stał w tym miejscu wraz z dwoma swoimi uczniami i gdy zobaczył przechodzącego Jezusa, rzekł: «Oto Baranek Boży». Dwaj uczniowie usłyszeli jak mówił, i poszli za Jezusem. Jezus zaś odwróciwszy się i ujrzawszy, że oni idą za Nim, rzekł do nich: «Czego szukacie?» Oni powiedzieli do Niego: «Rabbi – to znaczy: Nauczycielu – gdzie mieszkasz?» Odpowiedział im: «Chodźcie, a zobaczycie». Poszli więc i zobaczyli, gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego. Było to około godziny dziesiątej. Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 35-41). Andrzej był pierwszym uczniem powołanym przez Jezusa na Apostoła.
    Apostołowie Andrzej, Jan i Piotr nie od razu na stałe dołączyli do tłumów chodzących z Panem Jezusem. Po pierwszym spotkaniu w pobliżu Jordanu wrócili do Galilei do swoich zajęć. Byli zamożnymi rybakami, skoro mieli własne łodzie i sieci. Właśnie przy pracy Chrystus po raz drugi ich wezwał; odtąd pozostaną z nim aż do Jego śmierci i wniebowstąpienia. Spotkanie nad Jeziorem Genezaret i powtórne wezwanie przekazał nam św. Mateusz: “Gdy (Jezus) przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona, zwanego Piotrem i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro: byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi». Oni natychmiast zostawili sieci i poszli za nim” (Mt 4, 18-20). Św. Łukasz dorzuca szczegół, że powołanie to łączyło się z cudownym połowem ryb (Łk 5, 1-11). Pan Jezus chciał w ten sposób umocnić w swoich pierwszych uczniach wiarę w to, że prawdziwie jest Tym, za Kogo się podaje.
    W Ewangeliach św. Andrzej występuje jeszcze dwa razy. Kiedy Pan Jezus przed cudownym rozmnożeniem chleba zapytał Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?” – Andrzej rzekł do Niego: “Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” (J 6, 5. 8-9). I jeszcze raz występuje św. Andrzej, kiedy pośredniczy w przekazaniu prośby, aby poganie także mogli ujrzeć Chrystusa i zetknąć się z Nim bezpośrednio: “A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy, i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Chodziło w tym wypadku o prozelitów, czyli pogan, którzy przyjęli religię judaistyczną.
    W spisie Apostołów wymieniany jest na drugim (Mt i Łk) lub czwartym (Mk) miejscu. Przez cały okres publicznej działalności Pana Jezusa należał do Jego najbliższego otoczenia. W domu Andrzeja i Piotra w Kafarnaum Chrystus niejednokrotnie się zatrzymywał. Andrzej był świadkiem cudu w Kanie (J 2, 1-12) i cudownego rozmnożenia chleba (J 6, 8-15).W tradycji usiłowano wybadać ślady jego apostolskiej działalności po Zesłaniu Ducha Świętego. Orygenes (+ 254) wyraża opinię, że św. Andrzej pracował w Scytii, w kraju leżącym pomiędzy Dunajem a Donem. Byłby to zatem Apostoł Słowian, których tu właśnie miały być pierwotne siedziby. Według św. Hieronima (+ 421) św. Andrzej miał także pracować w Poncie, w Kapadocji i w Bitynii, skąd udał się do Achai. Ten sam pogląd podziela Teodoret (+ 458), który twierdzi, że św. Andrzej przeszedł ze Scytii do Tracji i Epiru, aby zakończyć życie śmiercią męczeńską w Achai. Wszystkie źródła są zgodne, że św. Andrzej zakończył swoje apostolskie życie śmiercią męczeńską w Patras w Achai, na drzewie krzyża. Patras leży na Peloponezie przy ujściu Zatoki Korynckiej.
    Niemniejsze zainteresowanie osobą i działalnością, a zwłaszcza śmiercią św. Andrzeja, okazują apokryfy: Dzieje Andrzeja z wieku II-III oraz Męka św. Andrzeja z wieku IV. Są to dokumenty bardzo dawne, sięgające niemal czasów poapostolskich. Zwłaszcza Dzieje Andrzeja cieszyły się kiedyś wielkim powodzeniem. Według tych źródeł, po Zesłaniu Ducha Świętego Andrzej miał nauczać i dokonać wielu cudów (nawet wskrzeszania zmarłych) w miejscach, do których dotarł: w Poncie i Bitynii (dzisiaj zachodnia Turcja) oraz w Tracji (Bułgaria), Scytii (dolny bieg Dunaju) i Grecji. Tam też, w Patras, 30 listopada 65 lub 70 roku (w tradycji wschodniej – w 62), przeżegnawszy zebranych wyznawców, został ukrzyżowany głową w dół na krzyżu w kształcie litery X. Wyrok ten przyjął z wielką radością – cieszył się, że umrze na krzyżu, jak Jezus. Litera X jest pierwszą literą imienia Chrystusa w języku greckim (od Christos, czyli Pomazaniec). Prawosławni uważają, że św. Andrzej umierał aż trzy dni, bo do krzyża został przywiązany, a nie przybity – w ten sposób chciano wydłużyć jego cierpienie. Przez cały ten czas w obecności tłumu wyznawał wiarę w Chrystusa, pouczał zebranych, jak należy wierzyć i jak cierpieć za wiarę.
    Kult św. Andrzeja był zawsze w Kościele bardzo żywy. Liturgia bizantyjska określa św. Andrzeja przydomkiem Protokleros, to znaczy “pierwszy powołany”, gdyż obok św. Jana jako pierwszy został przez Chrystusa wezwany na Apostoła. Achaja chlubi się przekonaniem, że jej pierwszym metropolitą był św. Andrzej. Dla prawosławnych św. Andrzej jest jednym z najważniejszych świętych, nazywają go Apostołem Słowian. Według ich tradycji św. Andrzej dotarł nad Dniepr i Don i jest założycielem Kijowa.W 356 roku relikwie św. Andrzeja przewieziono z Patras do Konstantynopola i umieszczono je w kościele Apostołów. Krzyżowcy, którzy w czasie czwartej wyprawy krzyżowej w 1202 r. zdobyli Konstantynopol, zabrali relikwie i umieścili w Amalfi w pobliżu Neapolu. Głowę św. Andrzeja papież Pius II w XV w. kazał przewieźć do Rzymu, do bazyliki św. Piotra – uważając, że skoro wspólna chwała połączyła obu braci, ta sama chwała powinna połączyć także ich ciała.
    25 września 1964 r. papież Paweł VI zwrócił głowę św. Andrzeja kościołowi w Patras. Najpierw 23 września złożyli hołd relikwii wszyscy ojcowie Soboru Watykańskiego II, zebrani na trzeciej sesji wraz z papieżem, który w procesji przeniósł relikwię z kaplicy Najświętszego Sakramentu na ołtarz auli soborowej. Mszę świętą odprawił przy tej okazji kardynał Marcella, archiprezbiter bazyliki św. Piotra, a kazanie wygłosił kardynał Koenig z Wiednia, kończąc homilię modlitwą o zjednoczenie Kościołów. Po południu przewieziono relikwie do kościoła św. Andrzeja della Valle, gdzie były wystawione do publicznej czci. Dnia 25 września do Rzymu przybyła delegacja greckiego Kościoła prawosławnego. Paweł VI przyjął ją na osobnej audiencji i przy tej okazji wręczył święte relikwie. Jeszcze tego samego dnia zostały one przewiezione samolotem do Patras. Kościół grecki posiada też relikwie krzyża, na którym umarł św. Andrzej. Natomiast relikwia prawej ręka Apostoła znajduje się w moskiewskim Soborze Bogojawleńskim. Od 2003 r. cząstka relikwii św. Andrzeja jest także w Polsce, w warszawskim kościele środowisk twórczych przy Pl. Teatralnym.
    Kult św. Andrzeja był i nadal jest żywy w różnych krajach. Święty Grzegorz I Wielki założył ku jego czci klasztor i kościół w Rzymie. Otrzymał także relikwie Apostoła z Konstantynopola (+ 604). Wiele narodów i państw ogłosiło św. Andrzeja za swojego szczególnego patrona. Tak uczyniły: Neapol, Niderlandy, Szkocja, Hiszpania, arcybiskupstwo Brunszwiku, księstwo Burgundii, Limburg, Luksemburg, Mantua i Szlezwig, a z innych krajów – Bitynia, Grecja, Holandia, Niemcy, Pont, Prusy, Rosja i Sycylia. Także bardzo wiele miast chlubi się patronatem św. Andrzeja: Agde, Aranches, Baeza, Bordeaux, Brescia, Bruggia, Hanower, Neapol, Orange, Pesaro, Rawenna, Rochester. Jest także patronem małżeństw, podróżujących, rybaków, rycerzy, woziwodów, rzeźników. Ten orędownik zakochanych wspomaga w sprawach matrymonialnych i wypraszaniu potomstwa.
    Dużą czcią cieszył się św. Andrzej również w Polsce. Istniał u nas zwyczaj wróżb andrzejkowych. W wigilię św. Andrzeja dziewczęta lały roztopiony wosk przez ucho klucza na wodę i zgadywały z figur, jakie się tworzą, która z nich jako pierwsza będzie miała wesele i jak będzie wyglądał wybranek.

    Święty Andrzej

    W ikonografii św. Andrzej Apostoł przedstawiany jest jako starszy mężczyzna o gęstych, siwych włosach i krzaczastej, krótkiej brodzie. Jako apostoł nosi długi płaszcz. Czasami ukazywany jako rybak w krótkiej tunice. Powracającą sceną w sztuce religijnej jest chwila jego ukrzyżowania. Atrybutami Świętego są: “krzyż św. Andrzeja” w kształcie litery X, księga, ryba, sieć. Formę krzyża św. Andrzeja mają znaki drogowe ustawiane przy przejazdach kolejowych.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Andrzej Apostoł

    Święty Andrzej Apostoł

    Męczeństwo św. Andrzeja/Vlad Tepes (PD)

    ***

     KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 CZERWCA 2006

    (…) Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego.

    Drodzy bracia i siostry,

    w ostatnich dwóch katechezach mówiliśmy o postaci świętego Piotra. Teraz chcemy, na ile pozwalają nam na to źródła, poznać nieco bliżej pozostałych jedenastu Apostołów. Dlatego będziemy dzisiaj mówić o bracie Szymona Piotra, świętym Andrzeju, także jednym z Dwunastu. Pierwszą cechą, jaka charakteryzuje św. Andrzeja, jest imię: nie jest ono hebrajskie, jak należałoby się spodziewać, lecz greckie, istotny znak pewnego kulturalnego otwarcia jego rodziny. Jesteśmy w Galilei, gdzie język grecki i grecka kultura dość często występują. Wśród Dwunastu Andrzej zajmuje drugie miejsce, podobnie jak u Mateusza (10, 1-4) i Łukasza (6, 13-16) albo czwarte, jak u Marka (3, 13-18) i w Dziejach Apostolskich (1, 13-14). W każdym razie cieszył się on niewątpliwie dużym szacunkiem w pierwszych wspólnotach chrześcijańskich.

    O więzach krwi między Piotrem a Andrzejem, jak i o wspólnym powołaniu, jakie usłyszeli od Jezusa, mówią wyraźnie Ewangelie. Czytamy tam: “Gdy Jezus przechodził obok Jeziora Galilejskiego, ujrzał dwóch braci, Szymona zwanego Piotrem, i brata jego, Andrzeja, jak zarzucali sieć w jezioro; byli bowiem rybakami. I rzekł do nich: «Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi»” (Mt 4, 18-19; Mk 1, 16-17). Z czwartej Ewangelii dowiadujemy się o innym ważnym szczególe: wcześniej Andrzej był uczniem Jana Chrzciciela; pokazuje to, iż był człowiekiem poszukującym, który podzielał nadzieje Izraela, który chciał z bliska poznać słowo Pana, rzeczywistość Pana, który jest obecny. Był prawdziwie człowiekiem wiary i nadziei; od Jana Chrzciciela usłyszał któregoś dnia o Jezusie jako “Baranku Bożym” (J 1, 36); udał się wówczas w drogę i wraz z innym bezimiennym uczniem poszedł za Jezusem, Tym, którego Jan nazwał “Barankiem Bożym”. Ewangelista opowiada: poszli i “zobaczyli gdzie mieszka, i tego dnia pozostali u Niego” (J 1, 37-39).

    Andrzej cieszył się więc cennymi chwilami bliskości z Jezusem. W opowiadaniu znajduje się potem znamienna uwaga: “Jednym z dwóch, którzy to usłyszeli od Jana i poszli za Nim, był Andrzej, brat Szymona Piotra. Ten spotkał najpierw swego brata i rzekł do niego: «Znaleźliśmy Mesjasza» – to znaczy: Chrystusa. I przyprowadził go do Jezusa” (J 1, 40-43), wykazując się od razu nieprzeciętnym duchem apostolskim. Andrzej był więc pierwszym z Apostołów wezwanych, by poszedł za Jezusem. Właśnie na tej podstawie liturgia Kościoła bizantyńskiego czci go pod przydomkiem Protóklitos, co znaczy “Pierwszy Powołany”.

    Nie ulega wątpliwości, że również ze względu na braterskie więzy Piotra i Andrzeja Kościół Rzymu i Kościół Konstantynopola czują się w szczególny sposób Kościołami siostrzanymi. Dla podkreślenia tej relacji mój poprzednik papież Paweł VI w 1964 zwrócił sławną relikwię św. Andrzeja, przechowywaną do tej pory w Bazylice Watykańskiej, prawosławnemu metropolicie miasta Patras w Grecji, gdzie – zgodnie z tradycją – Apostoł ten został ukrzyżowany.

    Tradycja ewangeliczna wspomina w sposób szczególny imię Andrzeja przy trzech innych okazjach, które pozwalają nam nieco lepiej poznać tego człowieka. Pierwsza to rozmnożenie chleba w Galilei. To Andrzej zwrócił tam uwagę Jezusa na obecność chłopca, który miał pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby: to zbyt mało, jak zauważył, dla wszystkich ludzi zgromadzonych na tym miejscu (por. J 6, 8-9). W tym przypadku zasługuje na podkreślenie realizm Andrzeja: to on zauważył chłopca – po czym zadał pytanie: “Lecz cóż to jest dla tak wielu?” (tamże), uświadomiwszy sobie niewystarczalność tak małych zasobów. Jezus jednak potrafił sprawić, że wystarczyły one dla rzeszy ludzi, którzy przyszli Go słuchać.

    Druga okazja wydarzyła się w Jerozolimie. Wychodząc z miasta, jeden z uczniów zwrócił uwagę Jezusa na widok potężnych murów, na których wspierała się Świątynia. Odpowiedź Nauczyciela była zaskakująca: powiedział, że z tych murów nie pozostanie kamień na kamieniu. Wówczas Andrzej, wraz z Piotrem, Jakubem i Janem, zapytali Go: “Powiedz nam, kiedy to nastąpi? I jaki będzie znak, gdy to wszystko zacznie się spełniać?” (Mk 13, 1-4). W odpowiedzi na to pytanie Jezus wygłosił ważną mowę na temat zburzenia Jerozolimy i końca świata, zachęcając swych uczniów do uważnego odczytywania znaków czasu i zachowania czujności. Z wydarzenia tego możemy wywnioskować, że nie powinniśmy obawiać się stawiać Jezusowi pytań, jednocześnie jednak musimy być gotowi przyjąć nauki, nawet zaskakujące i trudne, jakich nam On udziela.

    W Ewangelii wreszcie odnotowana została trzecia inicjatywa Andrzeja. Scenerię stanowi raz jeszcze Jerozolima, na krótko przed Męką. Na święto Paschy – opowiada Jan – przybyło do świętego miasta także kilku Greków, prawdopodobnie prozelitów bądź bogobojnych, którzy chcieli czcić Boga Izraela w święto Paschy. Andrzej i Filip, dwaj apostołowie o greckich imionach, są tłumaczami i pośrednikami tej małej grupy Greków u Jezusa. Odpowiedź Pana na ich pytanie wydaje się – jak często w Ewangelii Jana – zagadkowa, ale właśnie dlatego okazuje się bogata w znaczenia. Dwóm uczniom, a za ich pośrednictwem światu greckiemu, Jezus powiada: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy, wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (12, 23-24). Co znaczą te słowa w tym kontekście? Jezus chce powiedzieć: Tak, dojdzie do spotkania między Mną a Grekami, ale nie będzie to zwykła, krótka rozmowa między Mną a paroma osobami, kierującymi się przede wszystkim ciekawością. Wraz z moją śmiercią, porównywalną do padnięcia na ziemię ziarna pszenicy, nadejdzie godzina mojej chwały. Moja śmierć na krzyżu przyniesie obfity plon: “obumarłe ziarno pszenicy” – symbolizujące Mnie na krzyżu – stanie się w zmartwychwstaniu chlebem życia dla świata; będzie światłością dla ludów i kultur. Tak, do spotkania z grecką duszą, ze światem greckim dojdzie na tej głębokości, do której nawiązuje historia ziarna pszenicy, które przyciąga do siebie moce ziemi i nieba i staje się chlebem. Innymi słowy Jezus prorokuje o Kościele Greków, Kościele pogan, Kościele świata jako o owocu swej Paschy.

    Bardzo stara tradycja nie tylko upatruje w Andrzeju, który przekazał Grekom to słowo, tłumacza Greków podczas wspomnianego tu spotkania z Jezusem, ale uważa go za apostoła Greków w latach po Zesłaniu Ducha Świętego; dowiadujemy się z niej, że przez resztę swego życia był on głosicielem i tłumaczem Jezusa dla świata greckiego. Jego brat Piotr z Jerozolimy przez Antiochię dotarł do Rzymu, by sprawować swą powszechną posługę; Andrzej natomiast był apostołem świata greckiego: tym samym jawią się oni za życia i w chwili śmierci jako prawdziwi bracia – braterstwo, którego symbolicznym wyrazem jest szczególna więź między Stolicami Rzymu i Konstantynopola, Kościołami prawdziwie siostrzanymi.

    Późniejsza tradycja, jak już wspomnieliśmy, opowiada o śmierci Andrzeja w Patrasie, gdzie poddany został męce ukrzyżowania. Jednakże w godzinie śmierci, podobnie jak brat jego Piotr, poprosił, by umieścić go na krzyżu innym od krzyża Jezusa. W jego przypadku był to krzyż ukośny, to znaczy taki, którego ramiona skrzyżowano ukośnie, stąd nazwano go “krzyżem św. Andrzeja”. Oto co Apostoł miał powiedzieć przy tej okazji według pradawnej opowieści (z początku VI wieku), zatytułowanej Męka Andrzeja: “Witaj, Krzyżu, zapoczątkowany za sprawą ciała Chrystusa i ozdobiony Jego członkami jak drogocennymi perłami. Zanim Pan wstąpił na ciebie, budziłeś ziemski strach. Teraz jednak, obdarzony niebieską miłością, przyjmowany jesteś niczym dar. Wierzący wiedzą, patrząc na ciebie, ile radości posiadasz, ile podarków przygotowałeś. Pewny więc i pełen radości przychodzę do ciebie, abyś przyjął także mnie wysławiającego cię, jako ucznia Tego, który zawisł na tobie… Krzyżu błogosławiony, który przyjąłeś majestat i piękno członków Pana! … Weź mnie i zaprowadź daleko od ludzi i przywróć mnie memu Nauczycielowi, aby za twoją sprawą przyjął mnie Ten, który przez ciebie mnie odkupił. Witaj, Krzyżu; tak, witaj prawdziwie!”.

    Jak widać, mamy tu niezwykle głęboką duchowość chrześcijańską, która widzi w Krzyżu nie tyle narzędzie męki, ile raczej niezrównany środek pełnego upodobnienia się do Odkupiciela, do Ziarna pszenicy, spadłego w ziemię. Musimy wyciągnąć z tego bardzo ważną naukę: nasze krzyże nabierają wartości, jeśli zostaną uznane i przyjęte jako część krzyża Chrystusa, jeśli dosięgnie je odblask Jego światła. Tylko przez ten Krzyż również nasze cierpienia są uszlachetnione i nabierają swego prawdziwego sensu.

    Niech więc apostoł Andrzej nauczy nas iść za Jezusem z gotowością (por. Mt 4, 20; Mk 1, 18), mówić o Nim z entuzjazmem tym, których spotykamy, przede wszystkim zaś pielęgnować relację prawdziwej zażyłości z Nim, świadomi, że tylko w Nim znaleźć możemy ostateczny sens naszego życia i naszej śmierci.

    BENEDYKT XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 listopada

    Błogosławiona Maria Klementyna
    Anuarita Nengapeta, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy Dionizy i Redempt
      •  Święty Saturnin, biskup
    Błogosławiona Maria Klementyna

    Anuarita urodziła się 29 grudnia 1939 roku w Wamba w Prowincji Wschodniej Konga jako córka Amisi Badjulu i Isude Julienne. Pochodziła z plemienia Babudu, z rodziny mającej sześcioro dzieci. Jej rodzice rozwiedli się. Na chrzcie świętym, który przyjęła w wieku sześciu lat razem ze swoją matką, przyjęła imię Alphonsine. Całe swoje wychowanie religijne zdobyła w pierwszej misji chrześcijańskiej na terenach Zairu – w Bafwabaka.
    W wieku 16 lat zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia Najświętszej Rodziny. W 1959 roku złożyła śluby zakonne i przyjęła imiona Maria Klementyna. Ukończyła szkołę i pracowała jako nauczycielka, otaczając swoich uczniów serdeczną troską. Z wielką życzliwością odnosiła się także do współsióstr. W zakonnej wspólnocie pełniła obowiązki zakrystianki i pracowała w kuchni. Jej życiową dewizą było “służyć i sprawiać radość”.
    Zginęła 1 grudnia 1964 r., w okresie wojny domowej w Kongo, broniąc swej czystości. Siostry zostały porwane i wywiezione przez żołnierzy. Dowódca upatrzył sobie Anuaritę i chciał ją zmusić do uległości. Wobec zdecydowanego oporu kazał ją zabić. Siostra Anuarita, zdając sobie sprawę, że za chwilę zginie, powiedziała do oprawców: “Przebaczam wam, bo nie wiecie, co czynicie”. Została zasztyletowana, a odtrącony dowódca dobił ją strzałem. Świadkami jej męczeństwa były siostry uprowadzone razem z nią, które w chwili jej konania odśpiewały Magnificat.
    Początkowo została pochowana we wspólnym grobie, ale po zakończeniu rebelii jej ciało przeniesiono do katedry w Isiro. Św. Jan Paweł II beatyfikował ją w Kinszasie 15 sierpnia 1985 r.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 listopada

    Święty Jakub z Marchii, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Stefan Młodszy, męczennik
      •  Błogosławiony Jacek Thomson, prezbiter i męczennik
    Święty Jakub z Marchii

    Jakub Gangala urodził się w 1394 r. w Monteprandone (Ascoli Piceno), w Marchii Ankońskiej – rejonie Włoch położonym nad Adriatykiem. W dzieciństwie musiał ciężko pracować, bo jego rodzina była bardzo uboga. Był osiemnastym z dziewiętnaściorga dzieci swoich rodziców. Zajmował się wypasaniem bydła i świń. Po śmierci ojca, Jakubem zaopiekował się wuj-kapłan i to dzięki niemu chłopak zdobył wykształcenie. Studiował na kilku włoskich uniwersytetach i ukończył studia prawnicze.
    Gdy miał 22 lata, wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych. Ukończył studia filozoficzno-teologiczne i w 1420 r. przyjął święcenia kapłańskie. Szybko zaczął się wyróżniać swoją wiedzą teologiczną, pięknem i logiką wypowiedzi oraz pokorą i świętością życia. Dzięki temu z polecenia św. Bernardyna ze Sieny został mianowany kaznodzieją zakonu, co było dużym wyróżnieniem. Chociaż poświęcił się przede wszystkim tej posłudze, znalazł czas, by współpracować ze św. Janem Kapistranem i św. Bernardynem przy reformowaniu zakonu. Przyczynił się do zakładania klasztorów o surowszej regule. Godny podziwu był jego dar przyswajania nowych języków oraz doskonała pamięć.
    Jako misjonarz przewędrował prawie całe Włochy. Dotarł także do wielu państw europejskich. Swoje kazania głosił na terenie Bośni, Dalmacji, Albanii, Czech, Polski, Rusi, Norwegii, Danii, Węgier, Prus i Austrii. Mówi się, że w ciągu 40 lat swojej pracy nawrócił 50 tysięcy heretyków oraz niezliczone rzesze grzeszników.
    Wszędzie krzewił kult Najświętszego Imienia Jezus. Z poczucia wagi pełnionej misji ani na chwilę nie ustawał w swojej posłudze. Jego starania zostały docenione przez trzech papieży. Był legatem Eugeniusza IV, Mikołaja V i Kaliksta III. Darząc Jakuba szacunkiem i podziwem, powierzali mu kolejne, ważne zadania misyjne oraz funkcję inkwizytora.
    W czasie swoich podróży Jakub nie tylko ewangelizował. Zauważał różne potrzeby społeczne, był często mediatorem między skłóconymi miastami włoskimi. Troszczył się też o warunki życia najuboższych. W wielu miejscach zakładał montes pietatis, czyli banki pobożne. Były to lombardy, w których biedni mogli zaciągnąć kredyt na niski procent. Po jego śmierci zostały one rozpowszechnione przez bł. Bernardyna z Feltre.
    Z pokory Jakub nie przyjął proponowanej mu godności biskupa Mediolanu.Zmarł w Neapolu 28 listopada 1476 roku. Pozostawił po sobie kilka rozpraw ascetycznych i wiele listów. Beatyfikował go papież Urban VIII w 1624 roku, kanonizował Benedykt XIII w 1726 roku. Ciało zostało w minionym stuleciu przeniesione z Neapolu do rodzinnego Monteprandone. Przechowywane jest w oszklonym sarkofagu w kościele franciszkanów.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 listopada

    Święty Wirgiliusz z Irlandii, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Małgorzata Sabaudzka, zakonnica
      •  Święty Franciszek Antoni Fasani, prezbiter
      •  Błogosławiony Bernardyn z Fossa, prezbiter
    Święty Wirgiliusz

    Wirgiliusz urodził się w Irlandii. Nosił celtyckie imię Fergal, które zlatynizowano jako Wirgiliusz (Wergiliusz). Był benedyktynem. Około 740 r. opuścił ojczyznę, aby dotrzeć do Ziemi Świętej. Jego wiedza i umiejętności zwróciły uwagę Pepina Krótkiego (przyszłego króla Franków), który zatrzymał go przez około 2 lata na swoim dworze. Ok. 743 r. Pepin wysłał Wirgiliusza z listami polecającymi do swego kuzyna, księcia bawarskiego Odylona. Ten ostatni powierzył Wirgiliuszowi zarządzanie osieroconym biskupstwem w Salzburgu. Irlandzkim zwyczajem rządził diecezją będąc jednocześnie opatem klasztoru św. Piotra (założonego w 696 r. przez św. Ruperta – istniejącego do dziś – najstarszego klasztoru benedyktyńskiego na obszarze niemieckojęzycznym).
    Wobec takiego obrotu spraw Wirgiliusz zrezygnował z wyprawy do Ziemi Świętej i poszedł w ślady św. Ruperta, pierwszego apostoła Austrii. Wysłał misjonarzy na południe tego kraju, do Karyntii. W 755 r. przyjął sakrę biskupią. W Salzburgu wybudował nową katedrę i 24 września 774 r. przeniósł do niej relikwie św. Ruperta zmarłego ok. 718 r. w Wormacji.
    Kilkakrotnie znalazł się w konflikcie ze św. Bonifacym (także benedyktynem, biskupem misyjnym działającym na terenach dzisiejszych Niemiec i Francji). Jednym z pretekstów był fakt, że Wirgiliusz użył podczas chrztu jakiegoś dziecka źle odmienionego gramatycznie łacińskiego słowa. Bonifacy zakwestionował ważność udzielonego sakramentu. Skierował prośbę o wyjaśnienie tej sytuacji do papieża. Ten, zdziwiony, że Bonifacy kwestionuje tak błahą sprawę, wydał specjalny dekret, w którym potwierdził ważność chrztu. Inną sporną kwestią był pogląd Wirgiliusza, który twierdził, że ziemia jest kulista; Bonifacy ponownie nie zgodził się z nim. Ta sprawa również zakończyła się w Rzymie. Ponownie wygrał Wirgiliusz.
    Irlandzki misjonarz zmarł między 781 a 784 rokiem w Salzburgu i tam został pochowany; mimo tego jego święto obchodzi się także w Irlandii. Kanonizował go Grzegorz IX w 1232 r. Jest patronem Salzburga i Austrii.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 listopada

    Błogosławiony Jakub Alberione, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leonard z Porto Maurizio, prezbiter
      •  Święty Sylwester Gozzolini, opat
      •  Święty Jan Berchmans, zakonnik
      •  Błogosławiony Poncjusz, opat
      •  Święty Konrad z Konstancji, biskup
    Błogosławiony Jakub Alberione

    Jakub Alberione urodził się 4 kwietnia 1884 roku w San Lorenzo di Fossano, na północy Włoch. Wychował się w rodzinie głęboko chrześcijańskiej. W wieku 16 lat wstąpił do seminarium w Albie. W nocy 31 grudnia 1900 roku, która rozdzielała dwa wieki, trwał przez cztery godziny na adoracji przed Najświętszym Sakramentem, uroczyście wystawionym w katedrze w Albie. Doznał wtedy mocy szczególnego Światła, które wychodziło z Hostii. Usłyszał w swym sercu słowa Jezusa: “Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Zrozumiał wówczas, że od Jezusa płynie wszystko, że u Niego obecnego w tabernakulum jest wszelkie światło i pomoc. Od tej pory czuł się głęboko zobowiązany do służby Kościołowi i ludziom nowego wieku.
    W 1907 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jako jeden z pierwszych ludzi w Kościele zaczął na szeroką skalę wykorzystywać druk do głoszenia Ewangelii. Już w 1914 roku założył szkołę drukarską, a z zespołu wychowawców i nauczycieli stworzył wspólnotę zakonną – Towarzystwo św. Pawła, którego członkowie (zwani powszechnie paulistami) poświęcają się pracy ewangelizacyjnej poprzez środki społecznego przekazu. Rok później Jakub zorganizował żeńską Kongregację Uczennic Matki Bożej, a w 1924 roku – Córek św. Pawła. W następnych latach powstały liczne instytuty prowadzące pracę apostolską za pośrednictwem radia, telewizji, filmu, płyt, książek i prasy.
    Pierwszym zadaniem, jakie Jakub pozostawił swym następcom, było rozpowszechnianie Pisma świętego. Sam nie tylko świetnie znał Biblię, ale był w niej “zanurzony”. Nigdy się z nią nie rozstawał. Jak sam powtarzał, “Biblię odróżnia od innych książek duch, który ją przenika i ożywia. Na jej stronach płonie Boży ogień Ducha Świętego, tak jak pod postaciami sakramentów żyje boska osoba Jezusa Chrystusa. Tak jak święta Hostia jest dla człowieka boskim pokarmem o potężnej mocy, tak słowa Biblii rozpalają w jego duszy Boży ogień o wyjątkowej aktywności, który przenika ją i odnawia duchowo”.

    Błogosławiony Jakub Alberione

    Wydawał liczne broszury, gazety, czasopisma, książki, płyty z muzyką i filmy fabularne. Wszystkie te dzieła miały pomóc ludziom poznać słowo Boże. Podkreślał wyjątkowość pedagogii stosowanej przez Jezusa: swoje słowa poprzedził On przykładem i dopełnił oddaniem życia za uczniów, których wezwał do naśladowania Jego czynów.
    Jakub zmarł 26 listopada 1971 roku w Rzymie po długim życiu, oddanym bez reszty Jezusowi i Jego Kościołowi.27 kwietnia 2003 roku, w święto Miłosierdzia Bożego, papież św. Jan Paweł II wyniósł do chwały ołtarzy sześcioro sług Bożych, wśród nich Jakuba Alberione. Papież mówił podczas beatyfikacji: “Jakub zrozumiał, że ludziom naszych czasów trzeba umożliwić poznanie Jezusa Chrystusa – Drogi, Prawdy i Życia, za pomocą środków właściwych dla naszych czasów, jak zwykł mówić. Brał przykład z Apostoła Pawła, którego nazywał «teologiem i architektem Kościoła», i pozostawał zawsze posłuszny i wierny nauczaniu Następcy Piotra, «latarni» prawdy w świecie, często pozbawionym trwałych ideowych punktów odniesienia. «Do posługiwania się tymi narzędziami potrzeba grupy ludzi świętych» – powtarzał ten apostoł nowych czasów. Jakże wspaniałe dziedzictwo pozostawił on swej rodzinie zakonnej!”

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 listopada

    Błogosławiona
    Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Aleksandryjska, dziewica i męczennica
      •  Błogosławieni małżonkowie Alojzy Quattrocchi i Maria Corsini
      •  Błogosławiona Elżbieta zwana Dobrą, dziewica
    Błogosławiona Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza

    Franciszka Siedliska urodziła się 12 listopada 1842 r. w zamożnej rodzinie ziemiańskiej, w Roszkowej Woli koło Rawy Mazowieckiej. Na chrzcie otrzymała imiona Franciszka Józefa. Jej rodzice – Adolf i Cecylia z Morawskich – zadbali o wszechstronne wykształcenie swojej córki: oprócz guwernantek miała także nauczycielki muzyki i tańca. Nie troszczyli się natomiast wcale o sprawy wiary i życia wewnętrznego – byli bowiem obojętni religijnie. Franciszka i jej brat Adam żyli w dostatku i wygodzie, “w domu, gdzie Bóg nie był Panem” – jak sama napisała po latach.
    Lata jej dzieciństwa naznaczyła ciężka choroba kręgosłupa. Wyjeżdżała na leczenie do najsłynniejszych miejscowości uzdrowiskowych Austrii, Niemiec, Francji i Szwajcarii. Pomimo tego ciągle odczuwała silne bóle, które w miarę upływu czasu przerodziły się w chorobę chroniczną. Nieśmiała, łagodna, ciągle cierpiąca, już w wieku 8 lat pragnęła wstąpić do klasztoru, jednak sprzeciw ojca, który marzył dla niej o karierze artystycznej, opóźnił tę decyzję.
    Do sakramentów I Komunii świętej i bierzmowania przygotowywał ją kapucyn, o. Leander Lendzian. Ten sam kapłan pozostawał jej kierownikiem duchowym od 1854 r. do 1879 r. On rozpoznał jej powołanie i utwierdzał wolę założenia nowej rodziny zakonnej.
    W 1864 w Cannes Franciszka złożyła prywatny ślub czystości i zdecydowanie sprzeciwiła się planom matrymonialnym snutym przez ojca. Jej zamiarem było całkowite poświęcenie się Bogu. Przyrzekła jednak ojcu, że pozostanie z rodziną, dopóki on będzie żył. Adolf Siedliski powrócił przed śmiercią do zaniedbanych praktyk religijnych i umarł pojednany z Bogiem w 1870 r.
    Franciszka została zakonnicą w tym samym roku. Najpierw była tercjarką franciszkańską, potem utworzyła i zorganizowała nowe zgromadzenie zakonne Najświętszej Rodziny z Nazaretu – nazaretanki. W 1873 r. przybyła do Rzymu i przedstawiwszy Piusowi IX projekt swego dzieła, otrzymała jego błogosławieństwo. Ponieważ w kraju po kasacie zakonów oficjalna działalność nie była możliwa, pierwszy dom zakonny nowego zgromadzenia powstał w 1875 roku w Rzymie. Założycielka przybrała imię Maria od Pana Jezusa Dobrego Pasterza. Od tego czasu pochłonięta organizowaniem zgromadzenia, kształtowaniem jego duchowości, wytyczaniem celów i zadań apostolskich – ku zdumieniu wielu osób – odzyskała zdrowie i siły. W pracach organizacyjnych wspomagali ją ojciec jezuita Lanrencot i zmartwychwstaniec ojciec Semenenko, który ułożył pierwszy projekt reguły Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu. W 1881 r. powstał dom zakonny w Krakowie, gdzie siostry otaczały opieką pracujące dziewczęta. Zgromadzenie podjęło pracę w szkołach, sierocińcach, ochronkach, internatach. Służyło moralności i religijnemu odrodzeniu rodziny. Wychodziło też naprzeciw każdej ludzkiej biedzie moralnej i materialnej. Siostry otaczały swą opieką ludzi biednych, chorych, samotnych oraz niepełnosprawnych. Troszczyły się o wychowanie, zwłaszcza o wychowanie religijne, dzieci zaniedbanych. Zajmowały się samotnymi matkami i broniły życia nienarodzonych.
    W 1885 roku kierownik Misji Polskiej w Ameryce poprosił Marię, aby zaopiekowała się przebywającymi tam Polakami. Chociaż Zgromadzenie miało wówczas jedynie 22 siostry, Założycielka zabrała połowę z nich na drugi kontynent. Nowe placówki powstały też wkrótce we Francji i Anglii. Siostry pomagały emigrantom w prowadzeniu życia religijnego, zapewniały opiekę chorym w szpitalach, dzieciom w tworzonych przez siebie ochronkach, stały na straży ducha narodowego i ojczystego języka. Obejmowały swą serdeczną troską nie tylko Polonię, ale wszystkich potrzebujących pomocy.
    Maria zmarła 21 listopada 1902 r. w Rzymie. Pozostawiła po sobie “Dziennik duchowy”. 23 kwietnia 1989 r. w Rzymie beatyfikował ją św. Jan Paweł II.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 listopada

    Święci męczennicy wietnamscy
    Andrzej Dung-Lac, prezbiter, i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Protazy, biskup
      •  Święte dziewice i męczennice Flora i Maria z Kordoby
      •  Błogosławiona Maria Anna Sala, dziewica
    Święci męczennicy Wietnamu

    Pierwsi misjonarze, którzy przynieśli wiarę chrześcijańską do Wietnamu, przybyli tam w 1533 r. Ich działalność nie spotkała się z przychylnością władz, które wydalały obcokrajowców ze swojego terytorium. Przez kolejne trzy stulecia chrześcijanie byli prześladowani za swoją wiarę. Wielu z nich poniosło śmierć męczeńską, zwłaszcza podczas panowania cesarza Minh-Manga w latach 1820-1840. Zginęło wtedy od 100 do 300 tysięcy wierzących. Stu siedemnastu męczenników z lat 1745-1862 św. Jan Paweł II kanonizował w Rzymie 18 czerwca 1988 r. (ich beatyfikacje odbywały się w czterech terminach pomiędzy 1900 i 1951 rokiem). Wśród nich jest 96 Wietnamczyków, 11 Hiszpanów i 10 Francuzów; było to ośmiu biskupów i pięćdziesięciu kapłanów; pozostali to ludzie świeccy. Prawie połowa kanonizowanych (50 osób) należała do Rodziny Dominikańskiej. Ponieważ zamieszkiwali oni teren apostolatu Tonkin Wschodni (położony na wschód od rzeki Czerwonej), który papież Innocenty XIII powierzył dominikanom z Filipin, nazywa się ich często męczennikami z Tonkinu.
    Andrzej Dung-Lac, który reprezentuje wietnamskich męczenników, urodził się jako Dung An Tran około 1795 r. w biednej, pogańskiej rodzinie na północy Wietnamu. W wieku 12 lat wraz z rodzicami, którzy poszukiwali pracy, przeniósł się do Hanoi. Tam spotkał katechetę, który zapewnił mu jedzenie i schronienie. Przez trzy lata uczył się od niego chrześcijańskiej wiary. Wkrótce przyjął chrzest i imię Andrzej. Nauczywszy się chińskiego i łaciny, sam został katechetą. Został wysłany na studia teologiczne. 15 marca 1823 r. przyjął święcenia kapłańskie. Jako kapłan w parafii Ke-Dam nieustannie głosił słowo Boże. Często pościł, wiele czasu poświęcał na modlitwę. Dzięki jego przykładowi wielu tamtejszych mieszkańców przyjęło chrzest. W 1835 r. Andrzej Dung został aresztowany po raz pierwszy. Dzięki pieniądzom zebranym przez jego parafian został uwolniony. Żeby uniknąć prześladowań, zmienił swoje imię na Andrzej Lac i przeniósł się do innej prefektury, by tam kontynuować swą pracę misyjną. 10 listopada 1839 r. ponownie go aresztowano, tym razem wspólne z innym kapłanem, Piotrem Thi, którego odwiedził, by się u niego wyspowiadać. Obaj zostali zwolnieni z aresztu po wpłaceniu odpowiedniej kwoty. Okres wolności nie potrwał jednak długo. Po raz trzeci aresztowano ich po zaledwie kilkunastu dniach; trafili do Hanoi. Tam przeszli niezwykłe tortury. Obaj zostali ścięci mieczem 21 grudnia 1839 r. Andrzej był w pierwszej grupie męczenników wietnamskich beatyfikowanych w 1900 r.
    Tomasz Tran Van-Thieu urodził się w 1820 roku w Trung-Quang w rodzinie chrześcijańskiej. Był seminarzystą wietnamskim. Po aresztowaniu proponowano mu uwolnienie, gdyby poślubił córkę mandaryna, co oczywiście wymagałoby zmiany wiary. Zniósł mężnie okrutne przymuszanie do odstępstwa od wiary i straszne tortury. Zginął uduszony 21 września 1838 roku.
    Emanuel le Van-Phung (ur. 1796 r.) był mężnym katechetą wietnamskim, który odważył się dać schronienie katolickiemu kapłanowi ks. Piotrowi Doan Cong Qui. Odkryto to i obu zgładzono w Chan-doc 31 lipca 1859 r.
    Agnieszka (Agnes) Le Thi Thanh, znana również jako Agnieszka Ðê (wiet. Anê Lê Thi Thành) jest jedyną kobietą z grona 117 kanonizowanych w 1988 r. męczenników wietnamskich. Urodzona ok. 1781 r. w rodzinie chrześcijańskiej, była mężatką i matką sześciorga dzieci, które wychowywała po katolicku. W okresie prześladowania chrześcijan udzielała pomocy misjonarzom. Została aresztowana w marcu 1841 r. razem z księdzem, którego ukrywała w swoim domu. Żołnierze splądrowali dom i rozkradli dobytek rodziny. Była torturowana, ale nie wyrzekła się wiary. Oprawcy nie zdążyli wykonać na niej wyroku, ponieważ w więzieniu zaraziła się czerwonką i zmarła 12 lipca 1841 r.
    Biskup Ignacy Delgado OP (właściwie Clemente Ignacio Delgado y Cebrián) urodził się w Hiszpanii 23 listopada 1761 r. W 19. roku życia wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego w Catalayud w prowincji Saragossa, gdzie rozpoczął studia teologiczne. Pod koniec nauki został wysłany na misje do Manili (stolicy Filipin), gdzie przyjął święcenia kapłańskie w 1787 r. Od 1790 r. przebywał na misjach w Wietnamie. Szybko nauczył się języka i rozpoczął pracę w seminarium duchownym. W wieku zaledwie 33 lat został mianowany biskupem koadiutorem Wschodniego Tonkinu (konsekracja biskupia miała miejsce prawie dwa lata po decyzji papieża Piusa VI, dnia 20 listopada 1795 r.). Wielką troską otaczał seminarium i kapłanów pracujących w rozległej diecezji. Odwiedził niemal wszystkie placówki, docierając do nich wszelkimi środkami komunikacji, często pieszo. Podczas kolejnej fali prześladowań, w maju 1833 r. został aresztowany i przez 3 miesiące przetrzymywany był w małej klatce. Został ścięty 12 lipca 1833 r.
    Ojciec Wincenty Pham Hiêu Liêm OP urodził się na północy Wietnamu w szlacheckiej, pobożnej rodzinie. Naukę w seminarium rozpoczął w 12. roku życia. Dominikanie pomogli mu wyjechać na Filipiny, gdzie od 1738 r. działała legalna uczelnia teologiczna. W 1753 roku Wincenty wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1758 r. przyjął święcenia kapłańskie. Po święceniach wrócił do Wietnamu, gdzie najpierw wykładał w seminarium, a potem poświęcił się ewangelizacji mieszkańców. Działalność ta uznawana była przez władze za nielegalną. 3 października 1773 r. został aresztowany ze swoimi dwoma świeckimi pomocnikami. Strasznie bity, był na noc zamykany w klatce. Potem przenoszono go do kolejnych więzień. Został ścięty 7 listopada 1773 r. razem ze spotkanym w jednym z więzień o. Casteñedą.
    Ojciec Hiacynt Casteñeda Puchasons OP urodził się 13 listopada 1743 r. w Walencji. Wstąpił do dominikanów w Hiszpanii i został wysłany na misje. Początkowo był w Chinach, gdzie został uwięziony i skazany na wydalenie. Powrócił do Makau (europejska kolonia na terenie Chin), skąd został wysłany do Wietnamu w 1770 r. Na terenie nowej misji od początku musiał ewangelizować w ukryciu. W końcu, 12 lipca 1773 r. został aresztowany i uwięziony w nieludzkich warunkach. W jednym z więzień spotkał współbrata o. Liêm, z którym został ścięty 7 listopada 1773 r.Dominik Pham Trong Kham urodził się ok. 1780 r. w Wietnamie w katolickiej, zamożnej rodzinie urzędniczej. Zdobył wykształcenie i został sędzią. Miał żonę i dzieci. Był tercjarzem dominikańskim. W okresie prześladowań udzielał schronienia misjonarzom (m.in. biskupowi Sampedro). W ramach represji jego dom zniszczono, a jego samego aresztowano. Został ścięty 13 stycznia 1859 r. razem z jednym ze swoich synów, Łukaszem Pham Trong Thìn.
    Łukasz Pham Trong Thìn urodził się ok. 1819 r. w katolickiej rodzinie. Tak jak ojciec był sędzią, a także dominikańskim tercjarzem. Został aresztowany w 1858 r., w czasie prześladowania chrześcijan. Mimo tortur nie dał się zmusić do podeptania krzyża. Został stracony tego samego dnia co jego ojciec, 13 stycznia 1859 r.
    Biskup Józef Melchór García-Sampedro Suárez OP, urodzony 26 kwietnia 1821 r. w północnej Hiszpanii, od dzieciństwa chciał zostać księdzem. W 1845 r. wstąpił do Zakonu Kaznodziejskiego, a w 1847 r. w Madrycie przyjął święcenia kapłańskie. W następnym roku wyruszył przez Filipiny do Wietnamu. Dotarł tam w lutym 1849 r. i rozpoczął pracę misyjną. W 1855 r. został mianowany biskupem koadiutorem i tytularnym biskupem Tricomia. 8 lipca 1858 r. został aresztowany i w klatce przewieziono go do stolicy. Został stracony w Hanoi 28 lipca 1858 r.Biskup Walenty Berrio-Ochoa OP urodził się w Hiszpanii 14 lutego 1827 r. w ubogiej, pobożnej rodzinie. Od dzieciństwa bywał u dominikanów, ponieważ jego ojciec, który był stolarzem, robił meble dla klasztoru. Walenty był ministrantem i już jako 12-latek deklarował, że chce wstąpić do Zakonu Kaznodziejskiego i jechać na misje do Wietnamu. Chłopięce marzenia spełniły się, choć nie od razu. Najpierw ukończył diecezjalne seminarium duchowne, 14 czerwca 1851 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez dwa lata pracował w tym seminarium. Dopiero w 1853 r. wstąpił do dominikanów i wyjechał na misje na Filipiny. W marcu 1858 r. przybył do Wietnamu i z powodu prześladowań od początku musiał się ukrywać. Biskup Józef Sampedro, sam zagrożony, mianował go swoim zastępcą (korzystając ze specjalnego przywileju). Msza św. z tej okazji była celebrowana potajemnie w nocy z 13 na 14 czerwca 1858 r. Mitra dla nowego biskupa została zrobiona z grubego papieru, a pastorał – z bambusa z końcem owiniętym słomą i okręconym papierem pomalowanym na złoto. Po trzech latach pracy misyjnej biskup Walenty został aresztowany 25 października 1861 r., a tydzień później, 1 listopada, stracony jednocześnie z biskupem Hieronimem Hermosillą OP i o. Piotrem Almato OP.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 listopada

    Święty Kolumban Młodszy, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Klemens I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Michał Augustyn Pro, prezbiter i męczennik
    Święty Kolumban Młodszy

    Kolumban zwany Młodszym (dla odróżnienia od św. Kolumbana Starszego z Hy – albo z Iony – również opata, żyjącego w Irlandii w latach 521-597, wspominanego 9 czerwca) był jednym z licznych misjonarzy irlandzkich, którzy pracowali na kontynencie europejskim. Urodził się pomiędzy 540 a 543 rokiem w Leinster w Irlandii, w rodzinie o niskiej pozycji społecznej. Legenda głosi, że przed urodzeniem syna matka miała sen, że z jej łona wychodzi słońce, które miało oświecić całą ziemię.
    Już w młodym wieku pragnął poświęcić się ascezie, ale trudno było mu zapomnieć o pięknych dziewczętach i młodych kobietach, z którymi miał okazję się wielokrotnie stykać. Próbował więc zająć się gramatyką, retoryką i geometrią. Poradził się także pewnej starszej kobiety, która od wielu lat żyła samotnie. Kobieta ta radziła mu zmienić otoczenie i udać się do kraju, w którym kobiety nie są tak piękne i uwodzicielskie, jak w Irlandii. Kolumban postanowił tak właśnie uczynić. Matka próbowała go odwieść od tego pomysłu. By uniemożliwić mu wyjazd, położyła się pod drzwiami ich domu. Kolumban przeszedł nad nią i odjechał. Nie wyjechał z Irlandii, tylko skierował się do klasztoru. Oddał się pod opiekę św. Sinella z Cleenish (jednego z dwunastu apostołów Irlandii). Pod jego kierownictwem i z jego pomocą napisał komentarz do Psalmów.
    Później przeniósł się do założonego przez św. Komgalla klasztoru w Bangor, w którym przyjął święcenia kapłańskie. Klasztor ten słynął na całą Irlandię z surowości oraz z obserwancji. I właśnie tę reformę Kolumban postanowił przeszczepić także na inne obszary. Słowa skierowane przez Boga do Abrahama, nakazujące mu opuszczenie swojego kraju i udanie się do ziemi, którą mu wskaże, odczytywał jako swoje. Dlatego, będąc już opatem tego klasztoru, wyznaczył na miejscu swojego godnego następcę, a sam wziął ze sobą 12 mnichów i udał się z nimi do Galii (590). Wiara chrześcijańska dotarła już na te tereny, ale jej wyznawcom daleko było do chrześcijańskiej moralności. Kolumban więc wraz ze swoimi towarzyszami przemierzał cały kraj, głosząc Ewangelię i dając przykład niezwykłej pokory i miłosierdzia. Misjonarze wszystko mieli wspólne, wzajemnie utwierdzali się w wierze i przekazywali ją innym.
    Pozyskawszy życzliwość króla Burgundii, św. Guntrama, założył tu trzy klasztory: w Annegray, w Fontaines i – najgłośniejszy z nich – w Luxeuil. Dowiedziawszy się o słynnym opactwie w Lerins, założonym przez św. Honorata (ok. roku 410), udał się tam, by przypatrzeć się życiu tamtejszych mnichów. Na podstawie reformy w Bangor, reguły w Lerins i własnego doświadczenia ułożył własną regułę w 10 rozdziałach (Regula monachorum jest jedyną zachowaną do naszych czasów staroirlandzką regułą monastyczną). Nakazy jej dotyczyły codziennej pracy, czytania świętych tekstów, modlitwy i pokuty. Reguła ta była uzupełniona przez swoisty kodeks karny – Księgę pokutniczą (Regula coenobialis), dopuszczającą także karę chłosty. Kolumban wymienił w niej wszystkie możliwe winy zakonników oraz określił za nie kary. Dla przykładu: kapłan, który przystępował do ołtarza nieogolony albo z nieobciętymi paznokciami, powinien otrzymać 6 uderzeń, a furtian zaniedbujący swoje obowiązki winien otrzymać 50 uderzeń. Surowa reguła św. Kolumbana Młodszego była popularna w Europie, jednak nie przetrwała wielu lat. Rychło bowiem została zastąpiona przez o wiele łagodniejszą regułę św. Benedykta z Nursji.
    W okresie pobytu w Galii Kolumban napisał jeszcze jedno dzieło: De poenitentiarum misura taxanda, w którym zalecał osobistą i częstą spowiedź oraz określał wielkość pokuty (dziś można byłoby to nazwać swoistym “taryfikatorem” pokutnym). Opat Kolumban sam żył w ogromnej ascezie i od swoich współbraci wiele wymagał. Uważał, że także życie innych duchownych, nie wyłączając biskupów, powinno być podporządkowane surowym regułom. Napominał świeckich, a zwłaszcza władców; był nieustępliwy w sprawach moralności. Jak można przypuszczać, był bardzo apodyktyczny w tej walce o dusze, co nie zjednywało mu przyjaciół. W królestwie św. Guntrama działał przez 20 lat i przyczynił się znacznie do ożywienia życia religijnego w Burgundii.
    Na tle sporów o jurysdykcję wpadł w zatarg z miejscowymi biskupami. Spierał się z nimi o datę świętowania Wielkanocy (chciał ją obchodzić zgodnie z tradycją wschodnią). Zamiast osobiście stawić się na synodzie, uznał za wystarczające wysłanie listu ze swoją opinią. W tym samym mniej więcej czasie popadł w konflikt z konkubiną króla Teodoryka, Brunhildą, której wypominał cudzołóstwo. Skazano go więc na banicję.
    Kolumban udał się początkowo do Szwajcarii, gdzie zostawił swojego ucznia, św. Galla, który później przyczynił się do założenia słynnego opactwa St. Gallen; sam zaś podążył do Włoch, gdzie w odległości 30 km od miasta Piacenza, w Bobbio, założył nowe opactwo św. Piotra. Rozrosło się ono dość szybko; w wieku VII liczyło już 150 mnichów. Przez długi czas promieniowało na całą Italię Północną, jak Monte Cassino na Italię Południową. Tu, w Bobbio, Kolumban zmarł 23 listopada 615 roku w wieku ok. 75 lat. Bobbio czci go dotąd jako swojego głównego patrona. Jego relikwie znajdują się w pięknym sarkofagu, w krypcie bazyliki jemu poświęconej. Relikwia głowy jest przechowywana w srebrnym relikwiarzu w miejscowym muzeum. Tam też przez wiele lat można było oglądać drewniany talerz i nóż, którym kroił chleb. Jest patronem Irlandii, piwowarów i osób chorych psychicznie; wzywany jest w przypadku powodzi.
    W ikonografii przedstawia się św. Kolumbana jako opata z pastorałem, jako brodatego mnicha z księgą albo jako eremitę z niedźwiedziem.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Św. Kolumban

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 11.06.2008

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o świętym opacie Kolumbanie, najbardziej znanym Irlandczyku wczesnego średniowiecza. Słusznie może być on nazwany świętym «europejskim», ponieważ jako mnich, misjonarz i pisarz pracował w różnych krajach zachodniej Europy. Podobnie jak Irlandczycy jego epoki był świadomy jedności kulturowej Europy. W jednym z jego listów, napisanym ok. r. 600 i skierowanym do papieża Grzegorza Wielkiego, po raz pierwszy pojawia się wyrażenie totius Europae — «całej Europy», w odniesieniu do obecności Kościoła na kontynencie (por. Epistula I, 1).

    Kolumban urodził się ok. 543 r. w prowincji Leinster, w południowo-wschodniej Irlandii. Pobierał nauki w domu pod kierunkiem znakomitych nauczycieli, którzy wprowadzili go do studiowania sztuk wyzwolonych. Następnie powierzył się kierownictwu opata Sinella ze wspólnoty Cluain-Inis, gdzie pogłębiał studia nad Pismem Świętym. Mniej więcej w wieku 20 lat wstąpił do klasztoru w Bangor w północno-wschodniej części wyspy, gdzie opatem był Comgall, mnich bardzo znany ze swych cnót i surowej ascezy. W pełni jednomyślny ze swym opatem, Kolumban z gorliwością przestrzegał surowej dyscypliny klasztornej, oddając się modlitwie, ascezie i studiom. Tam przyjął święcenia kapłańskie. Życie w Bangor oraz przykład opata miały wpływ na koncepcję monastycyzmu, jaką Kolumban wypracował, a następnie krzewił przez całe swoje życie.

    W wieku ok. 50 lat, zgodnie z typowo irlandzkim ideałem ascetycznym peregrinatio pro Christo, czyli pielgrzymowania z miłości do Chrystusa, Kolumban opuścił wyspę, by z dwunastoma towarzyszami podjąć działalność misyjną na kontynencie europejskim. Musimy pamiętać o tym, że migracja ludów z północy i wschodu spowodowała nawrót do pogaństwa całych schrystianizowanych już regionów. Około r. 590 ta mała grupa misjonarzy dotarła do wybrzeża bretońskiego. Zostali życzliwie przyjęci przez króla Franków w Austrazji (dzisiejsza Francja) i poprosili jedynie o skrawek nieuprawianej ziemi. Otrzymali starożytną twierdzę rzymską w Annegray, całkowicie zrujnowaną i opuszczoną, zarośniętą lasem. Przyzwyczajeni do skrajnych warunków życia, mnisi w ciągu kilku miesięcy zdołali zbudować na ruinach pierwszy erem. I tak prowadzoną przez nich reewangelizację rozpoczęło przede wszystkim dawanie świadectwa życiem. Uprawa ziemi szła w parze z «uprawą» dusz. Sława tych zakonników obcokrajowców, prowadzących życie modlitwy i wielkiej surowości, budujących domy i uprawiających ziemię, rozeszła się szybko, przyciągając pielgrzymów i penitentów. Zwłaszcza wielu ludzi młodych prosiło, by przyjąć ich do wspólnoty monastycznej, pragnęli bowiem tak jak oni, prowadzić przykładne życie, które sprzyjało przywracaniu urodzajności ziemi i odnowie dusz. Wkrótce okazało się konieczne założenie drugiego klasztoru. Został zbudowany w odległości kilku kilometrów, na ruinach starożytnego miasta termalnego Luxeuil. Klasztor ten stał się później ośrodkiem irlandzkiej tradycji życia monastycznego i misyjnego na kontynencie europejskim. Trzeci klasztor wzniesiono w Fontaine, o godzinę drogi na północ.

    W Luxeuil Kolumban żył przez niemal dwadzieścia lat. Tutaj święty napisał dla swoich zwolenników regułę — Regula monachorum — przez pewien czas bardziej rozpowszechnioną w Europie od Reguły św. Benedykta, kreśląc w niej idealny obraz mnicha. Jest to jedyna zachowana do dziś starożytna irlandzka reguła monastyczna. Jako uzupełnienie opracował on Regula coenobialis, swego rodzaju kodeks karny dotyczący wykroczeń mnichów, przewidujący kary dość zaskakujące dla współczesnego sposobu postrzegania, zrozumiałe jedynie w świetle mentalności epoki i środowiska. Przez inne sławne dzieło, zatytułowane De poenitentiarum misura taxanda, napisane również w Luxeuil, Kolumban wprowadził na kontynencie osobistą i częstą spowiedź i pokutę, była to tzw. pokuta «taryfowa», ze względu na ustalenie proporcji między ciężarem grzechu i rodzajem nałożonej przez spowiednika pokuty. Nowości te wzbudziły wśród biskupów regionu podejrzenia, które zamieniły się we wrogość, gdy Kolumban ośmielił się otwarcie napomnieć niektórych z nich z powodu ich obyczajów. Konflikt ujawnił się przy okazji dyskusji na temat daty Wielkanocy: Irlandia kierowała się bowiem tradycją wschodnią, różniącą się od tradycji rzymskiej. Mnich irlandzki został wezwany w 603 r. do Chalon-sur-Saôn, by wytłumaczył się przed synodem ze swoich zwyczajów odnoszących się do pokuty oraz Wielkanocy. Zamiast stawić się na synodzie, wysłał list, w którym minimalizował kwestię, zachęcając Ojców synodalnych do przedyskutowania nie tylko problemu daty Wielkanocy, który według niego był drobnym problemem, «ale także wszystkich koniecznych norm kanonicznych, które przez wielu — i to jest sprawa poważniejsza — nie są przestrzegane» (por. Epistula II, 1). Jednocześnie napisał do papieża Bonifacego IV — podobnie jak kilka lat wcześniej zwrócił się do papieża Grzegorza Wielkiego (por. Epistula I) — broniąc tradycji irlandzkiej (por. Epistula III).

    Kolumban, nieustępliwy we wszystkich kwestiach moralnych, popadł następnie w konflikt również z domem królewskim, ponieważ zganił surowo króla Teodoryka za jego cudzołóstwo. Doprowadziło to do powstania sieci intryg i działań na poziomie osobistym, religijnym i politycznym, co w r. 610 zaowocowało dekretem o wydaleniu z Luxeuil Kolumbana i wszystkich mnichów pochodzenia irlandzkiego i skazaniu ich na definitywne wygnanie. Pod eskortą zostali odprowadzeni na brzeg morza i na koszt dworu odpłynęli statkiem do Irlandii. Jednak okręt osiadł na mieliźnie w niewielkiej odległości od plaży i kapitan — upatrując w tym znaku z nieba — zrezygnował z wyprawy, a obawiając się przekleństwa Boga, odwiózł mnichów na stały ląd. Oni natomiast, zamiast wrócić do Luxeuil, postanowili rozpocząć nowe dzieło ewangelizacji. Wsiedli na statek na Renie i popłynęli w górę rzeki. Pierwszym etapem było Tuggen w pobliżu Jeziora Zuryjskiego, po czym udali się do Bregencji nad Jeziorem Bodeńskim, by ewangelizować Alemanów.

    Jednak wkrótce, z powodu wydarzeń politycznych niezbyt sprzyjających jego dziełu, Kolumban postanowił przekroczyć Alpy z większością swoich uczniów. Pozostał tylko jeden mnich imieniem Gallus. Z jego eremu rozwinęło się znane opactwo Sankt Gallen w Szwajcarii. Przybywszy do Italii, Kolumban spotkał się z życzliwym przyjęciem na królewskim dworze longobardzkim, ale zaraz przyszło mu zmagać się ze znacznymi trudnościami: Kościół był podzielony przez herezję ariańską, która nadal dominowała wśród Longobardów, oraz przez schizmę, która zerwała jedność większości Kościołów północnej Italii z Biskupem Rzymu. Kolumban w sposób autorytatywny zareagował na tę sytuację, pisząc pamflet przeciw arianizmowi oraz list do Bonifacego IV, aby przekonać go do podjęcia zdecydowanych kroków, mających doprowadzić do przywrócenia jedności (por. Epistula V). Gdy w 612 lub 613 r. król Longobardów przydzielił mu teren w Bobbio, w dolinie Trebbii, Kolumban założył nowy klasztor, który stał się ośrodkiem porównywalnym do sławnego klasztoru na Monte Cassino. Tutaj dożył swoich dni. Zmarł 23 listopada 615 r. i w tym dniu wspominamy go w obrządku rzymskim do dzisiaj.

    Przesłanie św. Kolumbana skupia się na zdecydowanym nawoływaniu do nawrócenia i do oderwania się od dóbr ziemskich ze względu na dobra wieczne. Swoim ascetycznym życiem oraz bezkompromisową postawą wobec zepsucia możnych przywołuje on na pamięć surową postać św. Jana Chrzciciela. Jednakże jego surowość nie jest nigdy celem samym w sobie, lecz jest jedynie środkiem służącym temu, by dobrowolnie otworzyć się na miłość Boga i odpowiedzieć całym sobą na otrzymane od Niego dary, odtwarzając w sobie obraz Boży i jednocześnie użyźniając ziemię i odnawiając ludzkie społeczeństwo. Przytaczam słowa z jego Instructiones: «Jeśli człowiek będzie się posługiwał prawidłowo uzdolnieniami, które Bóg dał jego duszy, będzie podobny do Boga. Pamiętajmy o tym, że powinniśmy Mu zwrócić wszystkie dary, które złożył w nas, kiedy byliśmy w stanie pierwotnym. Swoimi przykazaniami pouczał nas, jak to osiągnąć. Pierwsze z nich to miłować Pana całym sercem, ponieważ On pierwszy nas umiłował od początku czasów, zanim jeszcze przyszliśmy na ten świat» (por. Instr. XI). Słowa te irlandzki święty rzeczywiście wprowadził w czyn w swoim życiu. Będąc człowiekiem wielkiej kultury — napisał również poezje po łacinie oraz podręcznik gramatyki — był obficie obdarzony darami łaski. Był niezmordowanym budowniczym klasztorów, jak również bezkompromisowym kaznodzieją pokutnym, angażującym wszystkie siły, by zasilać chrześcijańskie korzenie rodzącej się Europy. Dzięki swojej sile duchowej, swojej wierze oraz swojej miłości Boga i bliźniego stał się rzeczywiście jednym z Ojców Europy. Również nam żyjącym dzisiaj pokazuje on, gdzie tkwią korzenie, z których może się odrodzić nasza Europa.

    Do Polaków:

    Witam pielgrzymów z Polski. Życzę wam, aby nawiedzenie grobów apostołów Piotra i Pawła oraz innych miejsc uświęconych przez pokolenia męczenników i wyznawców pogłębiało wiarę i budziło miłość do Chrystusa i Kościoła. Niech Bóg błogosławi wam i waszym rodzinom. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2008/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 listopada

    Święta Cecylia, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni męczennicy ormiańscy Salwator Lilli, prezbiter, i Towarzysze
    Święta Cecylia

    Cecylia jest jedną z najsłynniejszych męczennic Kościoła Rzymskiego. Niestety, o świętej tak bardzo popularnej i czczonej w Kościele mamy bardzo mało informacji historycznych. Nie wiemy nawet, kiedy żyła i kiedy poniosła śmierć męczeńską. W pierwszych wiekach nie przywiązywano wagi ani do chronologii, ani do ścisłych danych biograficznych. Dlatego dziś trudno nam odróżnić w opisie jej męczeństwa fakty historyczne od legendy.
    Zasadniczym dokumentem, którym dysponujemy, jest pochodzący z V w. opis jej męczeńskiej śmierci. Według niego Cecylia była dobrze urodzoną Rzymianką. Przyszła na świat na początku III w. Była ponoć olśniewająco piękna. Według starej tradycji z miłości do Chrystusa złożyła ślub czystości, chociaż rodzice obiecali już jej rękę również dobrze urodzonemu poganinowi Walerianowi. W przeddzień ślubu Cecylia opowiedziała narzeczonemu o swym postanowieniu i o wierze chrześcijańskiej. Gdy Walerian chciał ujrzeć anioła, który miał stać na straży czystości Cecylii, ta odpowiedziała: “Ty nie znasz prawego Boga; dopóki nie przyjmiesz chrztu, nie będziesz go mógł ujrzeć”. W ten sposób pozyskała Waleriana dla Chrystusa. Zaprowadziła go w tajemnicy do papieża św. Urbana I. Ten pouczył Waleriana o prawdach wiary i udzielił mu chrztu. Gdy wrócił do domu Cecylii, ujrzał ją zatopioną w modlitwie, a przy niej stojącego w jasności anioła w postaci młodzieńca, który trzymał w ręku dwa wieńce – z róż i lilii. Anioł włożył je na głowę Waleriana i Cecylii, mówiąc: “Te wieńce przez zachowanie czystości zachowajcie nietknięte, bom je wam od Boga przyniósł”.
    Walerian przyprowadził do papieża także swego brata, Tyburcjusza. On również przyjął chrzest. Gdy wszedł do mieszkania Waleriana, uderzyła go przedziwna woń róż i lilii. Walerian wyjawił mu znaczenie tego zapachu.
    Wkrótce potem wybuchło prześladowanie. Skazano na śmierć Waleriana i Tyburcjusza. Kiedy namiestnik-sędzia, Almachiusz, dowiedział się, że Cecylia jest chrześcijanką i że zarówno własny majątek, jak i majątek Waleriana rozdała ubogim, kazał ją aresztować. Żołnierze, oczarowani jej pięknością, błagali ją, by nie narażała swego młodego życia i wyrzekła się wiary. Cecylia odpowiedziała jednak: “Nie lękajcie się spełnić nakazu, bowiem moją młodość doczesną zamienicie na wieczną młodość u mego oblubieńca, Chrystusa”. Pod wpływem jej odpowiedzi miało nawrócić się 400 żołnierzy, których przyprowadziła do św. Urbana, by udzielił im chrztu.
    Sędzia, urzeczony jej urodą, błagał ją również, by miała wzgląd na swoją młodość. Gdy Cecylia nie ustępowała, próbował zmusić ją do wyparcia się wiary stosując męki. Kazał zawiesić ją nad ogniem w łaźni i dusić ją parą. Cecylia zaś cudem Bożym zamiast duszącego dymu czuła orzeźwiający ją powiew wiatru. Rozgniewany namiestnik kazał ją wtedy ściąć mieczem. Kat wszakże na widok tak pięknej i młodej osoby nie miał odwagi jej zabić. Trzy razy ją uderzył, ale nie zdołał pozbawić jej życia. Płynącą z jej szyi krew zebrali ze czcią chrześcijanie jako najcenniejszą relikwię. Po trzech dniach konania Cecylia oddała Bogu ducha.
    Ciało św. Cecylii, w nienaruszonym stanie, w pozycji leżącej, lekko pochylone ku ziemi odkryto dopiero w 824 r. w katakumbach św. Kaliksta, a następnie na polecenie papieża św. Paschalisa I złożono w bazylice jej poświęconej na Zatybrzu. Bazylika ta stoi na miejscu, w którym Cecylia zamieszkała niegdyś ze swym mężem. Wybudowano ją w IV w.
    Imię św. Cecylii wymieniane jest w Kanonie Rzymskim. Jest patronką chórzystów, lutników, muzyków, organistów, zespołów wokalno-muzycznych. Legenda bowiem głosi, że grała na organach. Organy wodne były znane wówczas w Rzymie, ale były bardzo wielką rzadkością (otrzymał je np. cesarz Neron w darze ze Wschodu). Nie wiadomo, czy Cecylia mogła grać na organach – prawdopodobne jest jednak, że grała na innym instrumencie. Ówczesne panie rzymskie kształciły się często w grze na harfie.
    W ikonografii św. Cecylia przedstawiana jest jako orantka (osoba modląca się na stojąco, ze wzniesionymi rękoma). Późniejsze prezentacje ukazują ją w tunice z palmą męczeńską w dłoni. Czasami gra na organach. Jej atrybutami są: anioł, instrumenty muzyczne – cytra, harfa, lutnia, organy; płonąca lampka, miecz, wieniec z białych i czerwonych róż – oznaczających jej niewinność i męczeństwo.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 listopada

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święty Gelazy I, papież
    Ofiarowanie Maryi w świątyni - Domenico Ghirlandaio

    W dawnych czasach istniał wśród Żydów zwyczaj religijny, polegający na tym, że dzieci – nawet jeszcze nie narodzone – ofiarowywano służbie Bożej. Dziecko, zanim ukończyło piąty rok życia, zabierano do świątyni w Jerozolimie i oddawano kapłanowi, który ofiarowywał je Panu. Zdarzało się czasem, że dziecko pozostawało dłużej w świątyni, wychowywało się, uczyło służby dla sanktuarium, pomagało wykonywać szaty liturgiczne i asystowało podczas nabożeństw.
    Święta Anna, matka Maryi, przez wiele lat była bezdzietna. Mimo to nie utraciła wiary i ciągle prosiła Boga o dziecko. Złożyła obietnicę, że jeśli urodzi dziecko, odda je na służbę Bogu. Tak zrobiła, choć po tylu latach oczekiwania na upragnione potomstwo musiało to być wielkie poświęcenie z jej strony. Ewangelie nie mówią dokładnie, kiedy miało miejsce ofiarowanie Maryi, ale na pewno na początku Jej życia, prawdopodobnie, gdy Maryja miała trzy lata. Wtedy to Jej rodzice, św. Joachim i św. Anna, przedstawili Bogu przyszłą Królową Świata. Oddali Ją wówczas kapłanowi Zachariaszowi, który kilkanaście lat później stał się ojcem św. Jana Chrzciciela. Według niektórych autorów Maryja pozostała w świątyni około 12 lat. Zdarzenie to wspominamy właśnie w dniu dzisiejszym. Informacje o nim pochodzą z pism apokryficznych, nie przyjętych do kanonu Pisma świętego.
    W Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. 140 r. po narodzeniu Jezusa, czytamy, że rodzicami Maryi był św. Joachim i św. Anna i że stali się jej rodzicami w bardzo późnym wieku. Dlatego przed swoją śmiercią oddali Maryję na wychowanie i naukę do świątyni, gdy Maryja miała zaledwie trzy lata. Opis ten powtarza apokryf z VI w. – Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela, a także pochodzący z tego samego czasu inny apokryf, Ewangelia Narodzenia Maryi.
    W Kościołach wschodnich panuje zgodne przekonanie, że Maryja faktycznie była ofiarowana w świątyni. Potwierdzają to bardzo liczne wypowiedzi wschodnich pisarzy kościelnych. Oprócz powagi apokryfów, na których się oparli, o ustanowieniu święta Ofiarowania Maryi w świątyni zadecydował zapewne w niemałej mierze również paralelizm świąt Maryi i Jezusa. Skoro obchodzimy uroczyście Poczęcie Jezusa (25 III) i Poczęcie Maryi (8 XII), Narodzenie Jezusa (25 XII) i Narodzenie Maryi (8 IX), Wniebowstąpienie Jezusa i Wniebowzięcie Maryi (15 VIII), to naturalne wydaje się obchodzenie obok święta ofiarowania Chrystusa (2 II) także święta ofiarowania Jego Matki.
    Dla uczczenia tej tajemnicy obchodzono osobne święto najpierw w Jerozolimie (prawdopodobnie już w VI w., kiedy to poświęcono w Jerozolimie kościół pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny), potem od VIII w. na całym Wschodzie. W 1372 r. wprowadził je w Awinionie Grzegorz XI, a w 1585 r. Sykstus V rozszerzył je na cały Kościół.

    Ofiarowanie Maryi w świątyni

    Chociaż dzisiejsze wspomnienie nie ma żadnego potwierdzenia historycznego, przynosi ono ważną refleksję teologiczną: Maryja przez całe życie była oddana Bogu – od momentu, w którym została niepokalanie poczęta, poprzez swe narodziny, a potem ofiarowanie w świątyni. Stała się w ten sposób doskonalszą świątynią niż jakakolwiek świątynia uczyniona ludzkimi rękami. Od wieków Maryja była przeznaczona w Bożych planach dla wypełnienia wielkiej zbawczej misji. Upatrzona przez Opatrzność na Matkę Zbawiciela, przez samo to stała się darem dla Ojca. Do swojej misji Maryja przygotowywała się bardzo pilnie i z całym oddaniem – o czym świadczą chociażby jej własne słowa wypowiedziane do Gabriela: “Oto ja, służebnica Pańska” (Łk 1, 38).
    W tradycji bizantyńskiej obchodzi się uroczyście święto Wprowadzenia Przenajświętszej Bogurodzicy do Świątyni (Wwiedienije Preświatoj Bohorodicy wo Chram). Bracia prawosławni opowiadają, że 3-letnia Maryja samodzielnie weszła po 15 wysokich stopniach świątynnych w ramiona arcykapłana Zachariasza, który wprowadził Ją do Świętego Świętych, gdzie sam miał prawo wchodzić tylko raz w roku.
    W Kościele katolickim dzisiejsze wspomnienie jest świętem patronalnym Sióstr Prezentek, założonych w 1626 r. w Krakowie przez Zofię z Maciejowskich Czeską dla nauczania i wychowania dziewcząt. Jest też dniem szczególnej pamięci o mniszkach klauzurowych, o czym przypomniał św. Jan Paweł II w 1999 r.: “Maryja jawi się nam w tym dniu jako świątynia, w której Bóg złożył swoje zbawienie, i jako służebnica bez reszty oddana swemu Panu. Z okazji tego święta społeczność Kościoła na całym świecie pamięta o mniszkach klauzurowych, które wybrały życie całkowicie skupione na kontemplacji i utrzymują się z tego, czego dostarczy im Opatrzność, posługująca się hojnością wiernych. Zalecając wszystkim troskę o to, aby tym konsekrowanym siostrom nie zabrakło wsparcia duchowego i materialnego, kieruję do nich słowa serdecznego pozdrowienia i podziękowania”.
    W naszych czasach nie ma już zwyczaju ofiarowywania swoich dzieci Bogu na służbę w świątyni. Wszyscy jednak zostaliśmy niejako przedstawieni Bogu przez naszych rodziców w czasie chrztu. Nie powinniśmy zapominać o tamtym wydarzeniu, ale nieustannie odnawiać w swoim życiu chęć poświęcania siebie Bogu i szukania Jego woli.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    Całe piękno i wdzięk Maryi — była pełna piękna na duszy i na ciele — były dla Pana. Taka jest teologiczna treść święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.

    OFIAROWANIE NAJŚW. PANNY W KOŚCIELE JEROZOLIMSKIM

    Posted by Juan in Na cześć Maryi

    ***

    Lata dzieciństwa Najświętszej Maryi Panny były milczące jak Jej pokora. Pismo Święte całkowicie pomija ten temat milczeniem. Niemniej jednak, chrześcijanie pragnęli poznać bardziej szczegółowo życie Maryi. Było to uprawnione pragnienie. I tak jak Ewangelie zachowują milczenie aż do chwili Zwiastowania, ludowa pobożność, zainspirowana różnymi ustępami Starego i Nowego Testamentu, szybko wypracowała kilka prostych opowieści przedstawianych w sztuce, w poezji i w chrześcijańskiej duchowości.

    PIERWSZY TEKST PISANY ODNOSZĄCY SIĘ DO TEGO WYDARZENIA — NA NIM OPIERAJĄ SIĘ LICZNE ŚWIADECTWA PÓŹNIEJSZEJ TRADYCJI — TO PROTOEWANGELIA JAKUBA, APOKRYFICZNY TEKST Z II WIEKU

    Jednym z tych epizodów, chyba najbardziej reprezentatywnym, jest Ofiarowanie Maryi. Maryja została ofiarowana Bogu przez swoich rodziców — Joachima i Annę — w Świątyni Jerozolimskiej, tak samo jak inna Anna, matka proroka Samuela, ofiarowała swojego syna na służbę Bogu w Przybytku, w którym objawiała się Jego chwała (cfr. 1 Sm 1, 21-28). Tak samo też w wiele lat później Maryja i Józef zanieśli nowo narodzonego Jezusa do Świątyni, żeby ofiarować Go Panu (cfr. Łk 2, 22-38).

    Ściśle rzecz biorąc, nie istnieje historia tych lat życia Maryi Dziewicy, tylko to, co przekazała nam tradycja. Pierwszy tekst pisany odnoszący się do tego wydarzenia — na nim opierają się liczne świadectwa późniejszej tradycji — to Protoewangelia Jakuba, apokryficzny tekst z II wieku. Apokryficzny, to znaczy, nienależący do kanonu ksiąg natchnionych przez Boga, co jednak nie wyklucza faktu, że niektóre z tych opowieści zawierają pewne prawdziwe elementy. Istotnie, po usunięciu prawdopodobnie legendarnych szczegółów Kościół włączył to wydarzenie do liturgii: najpierw w Jerozolimie, gdzie w 543 roku poświęcono bazylikę Najświętszej Maryi Panny (Nowej) na pamiątkę Ofiarowania. W XIV wieku święto przeszło na Zachód, gdzie jego liturgiczne obchody ustalono na 21 listopada.

    Maryja w Świątyni. Całe Jej piękno i Jej wdzięk — była pełna piękna na duszy i na ciele — były dla Pana. Taka jest teologiczna treść święta Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. I w tym sensie liturgia odnosi do Niej kilka zdań ze świętych ksiąg: w świętym Przybytku, w Jego obecności, zaczęłam pełnić świętą służbę i przez to na Syjonie mocno stanęłam. Podobnie w mieście umiłowanym dał mi odpoczynek, w Jeruzalem jest moja władza. Zapuściłam korzenie w sławnym narodzie, w posiadłości Pana,w Jego dziedzictwie (Syr 24, 10-12).

    BYŁA PEŁNA PIĘKNA NA DUSZY I NA CIELE — BYŁY DLA PANA. TAKA JEST TEOLOGICZNA TREŚĆ ŚWIĘTA OFIAROWANIA NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    Tak samo jak Jezus, kiedy był ofiarowany w Świątyni, Maryja żyła dalej normalnym życiem z Joachimem i Anną. Tam, gdzie była Ona — poddana swoim rodzicom, wzrastała, aż stała się kobietą — tam była Pełna łaski (Łk 1, 28), z sercem gotowym do całkowitej służby Bogu i wszystkim ludziom z miłości do Boga.

    Najświętsza Maryja Panna dojrzewała wobec Boga i wobec ludzi. Nikt nie zauważył niczego niezwykłego w Jej zachowaniu, chociaż bez wątpienia podbijała serca tych, którzy byli wokół Niej, dlatego że świętość zawsze przyciąga, tym bardziej w przypadku Tej, która była Cała Święta. Maryja była uśmiechniętą, pracowitą, zawsze pogrążoną w Bogu dziewczyną, i wszyscy dobrze się przy Niej czuli. W chwilach modlitwy, jako dobra znawczyni Pisma Świętego, z pewnością nieraz powtarzała proroctwa, które zapowiadały nadejście Zbawiciela. Uczyniła je swoim życiem, przedmiotem refleksji, motywem swoich rozmów. To wewnętrzne bogactwo rozlało się później w Magnificat, wspaniałym hymnie, który wygłosiła, usłyszawszy pozdrowienie swojej kuzynki Elżbiety.

    Wszystko w Dziewicy Maryi było nastawione na Przenajświętsze Człowieczeństwo Jezusa Chrystusa, prawdziwą Świątynię Boga. Święto Jej ofiarowania wyraża tę wyłączną przynależność Naszej Pani do Boga, całkowite poświęcenie Jej duszy i Jej ciała tajemnicy zbawienia, która jest tajemnicą zbliżenia Stworzyciela do stworzenia.

    ŚWIĘTO JEJ OFIAROWANIA WYRAŻA TĘ WYŁĄCZNĄ PRZYNALEŻNOŚĆ NASZEJ PANI DO BOGA, CAŁKOWITE POŚWIĘCENIE JEJ DUSZY I JEJ CIAŁA TAJEMNICY ZBAWIENIA

    Wyrosłam jak cedr na Libanie i jak cyprys na górach Hermonu. Wyrosłam jak palma w Engaddi, jak krzewy róży w Jerychu, jak wspaniała oliwka na równinie, wyrosłam wyrosłam w górę jak platan (Syr 24, 13-14). Najświętsza Maryja Panna sprawiła, że wokół niej rozkwitła miłość do Boga. Dokonała tego niepostrzeżenie, dlatego że Jej uczynki były to sprawy codzienne, rzeczy drobne, pełne miłości.

    J. A. Loarte/Opus Dei

    _______________________________________________________________________________

    Ofiarowanie NMP: tak Maryja była szykowana na mieszkanie Ducha Świętego, z którego wyjdzie Chrystus

    OFIAROWANIE MARYI W ŚWIĄTYNI

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Rodzice decydowali się czasem na pozostawienie swoich pociech na określony czas przy świątyni. Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki pełnili tam rozmaite posługi. Niektórzy sugerują, że Maryja mogła pozostawać na służbie w świątyni przez kilka lub nawet 12 lat.

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny to jeden z ostatnich akcentów w kalendarzu liturgicznym przed rozpoczęciem Adwentu.

    Cud i łaska od Boga

    Obok święta Narodzenia NMP, wspomnienie Ofiarowania Matki Bożej – obchodzone 21 listopada – jest kolejnym dniem maryjnym, którego treść i symbolika wywodzą się z apokryfów. Podobnie jak w przypadku Narodzenia Matki Bożej, głównym źródłem tradycji jest spisana około 140 roku po Chrystusie Protoewangelia Jakuba.

    Opisuje ona życie Maryi od chwili narodzenia, aż po ucieczkę do Egiptu z małym Jezusem i świętym Józefem podczas rzezi niemowląt za czasów Heroda. Ofiarowanie Matki Bożej łączy się w sposób logiczny z jej przyjściem na świat.

    Anna i Joachim, rodzice Maryi, długo cierpieli na niepłodność, stąd Matka Boża została poczęta, gdy byli już w starszym wieku. W przyjściu na świat ich córki dostrzegli więc od razu cud i wielką łaskę od Boga.

    Ofiarowanie Najświętszej Maryi Panny

    W tradycji mojżeszowej każde urodzone dziecko w sposób symboliczny ofiarowywano w świątyni jerozolimskiej, przedstawiając je kapłanom, którzy udzielali dziecku i rodzicom specjalnego błogosławieństwa. Obrzęd ten miał zazwyczaj miejsce pomiędzy ukończeniem przez potomka 1 i 5 roku życia.

    Późniejsze o kilka wieków apokryfy: Księga Narodzin Błogosławionej Maryi i Dziecięctwa Zbawiciela oraz Ewangelia Narodzenia Maryi sugerują, że Matka Boża została ofiarowana w świątyni w Jerozolimie w wieku lat trzech.

    Wizję ofiarowania Maryi w świątyni zapisała również hiszpańska mistyczka, służebnica Boża Maria z Ágredy ze zgromadzenia koncepcjonistek, żyjąca w XVII wieku.

    Dzieci na służbie Bogu

    Historycy Kościoła i dziejów Izraela wskazują, że często ofiarowanie dzieci w świątyni nie miało charakteru jednorazowego rytuału w pierwszych latach życia, ale niektórzy rodzice decydowali się po pewnym czasie na pozostawienie swoich pociech na określony czas przy świątyni.

    Zarówno chłopcy, jak i dziewczynki pełnili tam rozmaite posługi w postaci pomocy w sprzątaniu, utrzymaniu czystości paramentów liturgicznych i szat kapłańskich.

    Według niektórych biblistów dziewczynki pomagały w czasie służby tkać tzw. zasłonę przybytku, oddzielającą od osób postronnych najświętsze miejsce w świątyni. Z pewnością jednak taką służbę pełniły dzieci starsze i nastolatkowie, a nie najmłodsi.

    Maryja na służbie w świątyni

    W przypadku apokryficznych opowieści o ofiarowaniu Matki Bożej w świątyni, mamy najprawdopodobniej do czynienia z symbolicznym połączeniem przez autorów zwyczaju ofiarowania narodzonych dzieci kapłanom (zgodnie z prawem Mojżeszowym) oraz ich późniejszym przeznaczaniem na okresową służbę w świątyni.

    Stało się tak zapewne dla dwóch celów katechetycznych. Po pierwsze, przypomniano, że Maryja, podobnie jak Jezus, podlegali zasadom Starego Testamentu. Po drugie: wskazano, iż posłannictwo Matki Bożej od samego początku było poświęceniem i pełną pokory ofiarnością.

    Pokora Matki Bożej – jak wskazują teksty liturgiczne – przygotowała ją na mieszkanie Ducha Świętego, z którego wyjdzie Chrystus, Słońce i Zbawiciel, który rozjaśni mroki śmierci i grzechu.

    Niektórzy sugerują, że Maryja mogła pozostawać na służbie w świątyni przez kilka lub nawet 12 lat.

    Zachariasz

    Tradycja apokryficzna twierdzi, iż kapłanem, który wprowadził Maryję do świątyni w Jerozolimie, był Zachariasz. Kilkanaście lat później został on ojcem św. Jana Chrzciciela. Pokazuje to powiązanie losów bezpośredniego posłannika, który miał przygotować Izrael na misję Chrystusa, z wydarzeniami rozgrywającymi się później w Nazarecie i Betlejem: zwiastowaniem i narodzeniem Pańskim.

    Postać Zachariasza występuje więc na wielu malarskich przedstawieniach ofiarowania NMP, powstałych zarówno w tradycji zachodniej (np. pędzla Tycjana lub Pietra Testy) oraz na ikonach wschodnich.

    Maryja stanie się przybytkiem

    Apokryfy i protoewangelia przedstawiają ofiarowanie Matki Bożej jako wydarzenie niezwykłe i mistyczne, w czasie którego mała dziewczynka, ku zaskoczeniu kapłanów i zgromadzonych w świątyni, zachowywała się, jakby znała wszystkie świątynne rytuały. W orszaku do najświętszego miejsca świątyni – Świętego Świętych – prowadzi ją w blasku świec orszak złożony z kapłanów i innych dziewcząt, które przypominają weselne druhny.

    Warto zwrócić uwagę, że Święte Świętych było miejscem niedostępnym i zakazanym nie tylko dla wiernych, ale również najwyższego kapłana. Symbolika tej opowieści jest oczywista. Maryja odegra w przyszłości wielką rolę w tajemnicy Wcielenia i sama stanie się przybytkiem, który przyjmie najświętsze ciało Zbawiciela, przychodzącego na świat w ludzkiej postaci.

    Koniec Starego Przymierza

    Opowieści apokryficzne dotyczące ofiarowania Matki Bożej wyraźnie nawiązują również do trzech fragmentów ze Starego Testamentu:

    • z Księgi Wyjścia, gdzie Bóg nakazuje Mojżeszowi zbudowanie przybytku dla Pana wraz z Namiotem Spotkania;
    • z II Księgi Królewskiej, w której król Salomon umieścił w skarbcu świątyni jerozolimskiej dary przygotowane przez swojego ojca Dawida: sprzęty liturgiczne, złoto i srebro oraz Arkę Przymierza z Syjonu;
    • z Księgi Ezechiela, gdzie Bóg przypomina prorokowi o konieczności składania przez kapłanów ofiar całopalnych w świątyni oraz konieczności, aby wschodnia brama świątyni pozostawała zamknięta i nikt nie mógł jej otwierać ani przez nią przechodzić.

    Ofiarowanie Matki Bożej w świątyni zwiastuje koniec epoki Starego Przymierza i wcielenie Chrystusa, którego ofiara zwycięży śmierć. W dzień ofiarowania NMP, w świątyni jerozolimskiej jawnie ukazuje się światu Matka Boga i z uprzedzeniem zwiastuje bliskie pojawienie się światu Zbawiciela.

    Wschód i Zachód chrześcijaństwa

    Wschód chrześcijański obchodził święto Wprowadzenia Matki Bożej do Świątyni już w VII wieku, zaliczając je do grona jednego z 12 największych świąt roku liturgicznego. W 543 roku, tuż obok dawnej świątyni jerozolimskiej konsekrowano nowy kościół poświęcony Matce Bożej i przypominający o jej ofiarowaniu w świątyni.

    Na Zachodzie wspomnienie Ofiarowania NMP przyjęło się później. Początkowo w późnym średniowieczu było obchodzone w Awinionie, a na cały Kościół rozszerzył je papież Sykstus V w 1585 roku. Obecnie ma ono status liturgicznego wspomnienia obowiązkowego.

    Ofiarowanie NMP jest ostatnim wspomnieniem maryjnym, które obchodzone jest przed rozpoczynającym się adwentem, stanowiącym czas radosnego i refleksyjnego oczekiwania na przyjście Chrystusa.

    Na Wschodzie z kolei jest pierwszym dużym świętem maryjnym podczas trwającego 40 dni postu przed Bożym Narodzeniem (odpowiednikiem adwentu).

    Zaproszenie

    21 listopada można potraktować jako ważny etap w duchowym przygotowaniu do tego istotnego okresu liturgicznego. Rola Matki Bożej, wyrażana chociażby w nabożeństwach roratnich, jest w czasie adwentu szczególnie uwypuklona i wskazuje, jak – wydawałoby się zwykła – dziewczyna z Nazaretu wyda na świat „Pana niebiosów Nieskończonego”.

    Być może wspomnienie Ofiarowania NMP stanowi zaproszenie, aby w adwencie bliżej zaprzyjaźnić się z Matką Bożą, która w ciszy oczekuje na wypełnienie się wielkiej tajemnicy pochodzącej od Ducha Świętego i zwiastowanej 8 miesięcy wcześniej przez archanioła Gabriela.

    Tradycja wywodu

    Pewną mało dziś znaną tradycją wywodzącą się z Ofiarowania Matki Bożej w świątyni jest utrzymująca się gdzieniegdzie po dzień dzisiejszy na Zachodzie i Wschodzie tradycja wywodu, czyli specjalnego błogosławieństwa udzielanego rodzicom i dziecku w okresie niemowlęcym.

    Kapłan modli się w świątyni w obecności dziecka i rodziców o wszelkie łaski dla całej rodziny i Bożą pomoc w wychowaniu potomka. W tradycji rzymskiej miało ono miejsce tuż po chrzcie. Na Wschodzie – jeszcze przed samym sakramentem chrztu, będąc fizycznym wprowadzeniem dziecka w przestrzeń świątyni.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    __________________________________________________________________________________

    Niepokalane Poczęcie: kto tu kogo począł? Uroczystość, której wielu katolików nie rozumie

    NIEPOKALANE POCZĘCIE NAJŚWIĘTSZEJ MARYI PANNY

    CERES/Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    8 grudnia świętujemy nie to, że Maryja poczęła i urodziła Jezusa, będąc i pozostając dziewicą. Chodzi o coś zupełnie innego.

    Niepokalane Poczęcie Maryi, którego uroczystość obchodzimy w liturgii 8 grudnia, często bywa mylone z Jej dziewiczym macierzyństwem. To pierwsza sprawa, którą warto wyjaśnić.

    Świętujemy dzisiaj nie to, że Maryja poczęła i urodziła Jezusa, będąc i pozostając dziewicą. Chodzi o coś innego. A mianowicie o to, że Bóg, wybierając Ją jeszcze przed Jej urodzeniem na Matkę swojego Syna, przygotował Ją do tej roli, pozwalając Jej począć się i urodzić bez obciążenia grzechem pierworodnym.

    Pełna łaski

    Nie znaczy to, że Maryja była pozbawiona jakiejś części ludzkiego doświadczenia czy bagażu człowieczej natury. Bóg Jej niczego nie odjął. Wręcz przeciwnie. Można powiedzieć, że od czasów Adama i Ewy była pierwszym pełnym człowiekiem. Grzech jest w nas pewnym brakiem. Grzech pierworodny to rana, pęknięcie w naturze, z którym się rodzimy. W Niej tego braku nie było.

    Była i pozostała pełna – Pełna łaski – bo miała stać się Matką Tego, który jest w pełni Bogiem i w pełni człowiekiem. Aby Jezus – tak jak od Ojca otrzymał pełnię bóstwa – tak po Matce mógł odziedziczyć pełne, niewybrakowane grzechem człowieczeństwo.

    Nie znaczy to, że Maryi nie dotyczył problem grzechu pierworodnego i że nie potrzebowała odkupienia. Ta pełnia uzdrowionego człowieczeństwa została Jej podarowana dzięki męce, śmierci i zmartwychwstaniu Syna. Tyle, że niejako przed czasem.

    Próbując jakoś wyrazić tę uprzedniość, liturgia mówi, że stało się to na mocy zasług przewidzianej śmierci Chrystusa. Pan mógł to tak urządzić, bo w przeciwieństwie do nas nie jest ograniczony czasem. U Niego wszystko jest teraz.

    To przygotowanie, którego Bóg dokonał w Maryi, nie oznacza także jakiegokolwiek ograniczenia Jej woli. Maryja nie była zmuszona zostać Matką Boga, choć oczywiście łatwiej Jej było dzięki temu powiedzieć: Oto ja, służebnica Pańska, niech mi się stanie. O ile coś takiego w ogóle może być łatwe.

    Niespętana, nieograniczona grzechem była w momencie decyzji i w każdym innym momencie swojego życia najbardziej wolnym stworzeniem, jakie kiedykolwiek chodziło po ziemi. Bardziej wolny jest już tylko Jezus, ale On nie jest stworzeniem, lecz Stwórcą. Nie kimś wolnym, ale samą Wolnością.

    Bez grzechu

    Z powyższego akapitu można wyciągnąć wniosek, że Maryi w ogóle było łatwiej czynić dobro i unikać grzechu. To prawda. Nie miała w sobie niszczącego wolność kosmicznego wirusa grzechu. Tylko powiedzmy sobie szczerze, że to jest względne ułatwienie w świecie skażonym grzechem. Pełnia niewinności to także maksymalna wrażliwość na najmniejsze nawet zło.

    Maryja była trochę jak główna bohaterka Miasta ślepców (nota bene świetna rola Julianne Moore, znanej szerzej jako pani prezydent Coin z Igrzysk śmierci). Jedyna widząca wśród niewidomych, pochłoniętych egoistyczną walką o przetrwanie. Jeśli to znaczy, że miała łatwiej, to owszem – miała łatwiej. Dodajmy tylko, że do programu tego łatwiej należało stanie pod krzyżem i Wielka Sobota.

    W to szczególne, uprzednie wybranie i przygotowanie Maryi, w tę Jej zachwycającą i dającą nam nadzieję wolność Kościół wierzył od samego początku. Nie jest to wymysł Piusa IX, który korzystając z bycia papieżem, narzucił go innym.

    Wiara w Niepokalane Poczęcie ma swoją podstawę w Piśmie Świętym. Składają się na nią: zapowiedź nieprzyjaźni między Niewiastą a wężem, która kończy się zmiażdżeniem głowy tego ostatniego przez jej Potomstwo; obrazy starotestamentalne, w których Kościół widział od samego początku zapowiedź Maryi (Arka Przymierza, lilia między cierniem, ziemia kapłańska, runo Gedeona – tak, dobrze wam się kojarzy, Godzinki są przecież o Niepokalanym Poczęciu).

    A także określenia Pełna łaski oraz błogosławiona między niewiastami, jakich używają w stosunku do niej Gabriel i Elżbieta.

    Jestem Niepokalane Poczęcie

    Wiarę tę podzielali również ojcowie Kościoła, nazywając ją czystą, niewinną i bez skazy. Na Wschodzie od VII, a na Zachodzie od VIII wieku obchodzono święto Poczęcia Maryi. Zastrzeżenia zgłaszali późniejsi teologowie (w tym święci Bernard i Tomasz z Akwinu).

    Ale to dlatego, że nie za bardzo zgadzało im się to z prawdą o tym, że grzech pierworodny dotyczy wszystkich ludzi i że wszyscy potrzebują odkupienia. Sprawę wyjaśnił ostatecznie kilka wieków później doktor subtelny, czyli błogosławiony Jan Duns Szkot. A i my już to sobie wyjaśniliśmy powyżej.

    Ogłoszenie dogmatu przez Piusa IX nie polegało więc na wyciągnięciu nikomu nieznanego wcześniej poglądu teologicznego z papieskiej tiary. Chodziło raczej o ostateczne zdefiniowanie formalne i potwierdzenie prawdy wiary, jaką Kościół nosił w swoim łonie i wyznawał od samego początku.

    Kościół na Wschodzie wierzy tak samo. A jego dystans do rzeczonego dogmatu wynika z przekonania, iż definiowanie i ogłaszanie prawd wiary jest raczej kompetencją soboru niż pojedynczych biskupów (choćby był to biskup samego Rzymu).

    Objawienie prywatne

    W tym kontekście warto dodać, że była to inicjatywa oddolna i to dochodząca do głosu już od dobrych kilku wieków. Samo ogłoszenie bulli Niewysłowiony Bóg (Ineffabilis Deus) papież poprzedził konsultacjami z komisją teologów, konsystorzem kardynałów i biskupami całego świata. Mieli oni za zadanie napisać, jak wiara w Niepokalane Poczęcie miewa się w praktyce religijnej ich wiernych.

    Cztery lata po ogłoszeniu dogmatu do całej sprawy uprzejma była odnieść się nawet sama Zainteresowana. Bernadecie Soubirous (prostej dziewczynie, którą trudno posądzać o dogłębną wiedzę teologiczną) Maryja przedstawiła się, mówiąc: Jestem Niepokalane Poczęcie.

    W objawienia prywatne – w przeciwieństwie do dogmatów – żaden katolik nie ma co prawda obowiązku wierzyć, ale trzeba przyznać, że Maryja trafiła w Lourdes w samo sedno. Jesteśmy tym, co pozwolimy zrobić ze sobą Bogu. Jesteśmy tym, co otrzymamy od Niego. Jeśli chcemy być w pełni sobą, w pełni ludźmi, to tylko On może dać nam tę pełnię.

    Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 listopada

    Święty Rafał Kalinowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Feliks Valois, prezbiter
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Aniela od św. Józefa i Towarzyszki
    Święty Rafał Kalinowski

    Józef Kalinowski urodził się 1 września 1835 r. w Wilnie, w szlacheckiej rodzinie herbu Kalinowa. Jego ojciec był profesorem matematyki na Uniwersytecie Wileńskim. Po ukończeniu z wyróżnieniem Instytutu Szlacheckiego w Wilnie (1843-1850), Józef podjął studia w Instytucie Agronomicznym w Hory-Horkach koło Orszy (dziś Białoruś). Zrezygnował z nich po dwóch latach. W 1855 r. przeniósł się do Mikołajewskiej Szkoły Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, gdzie uzyskał tytuł inżyniera. Jednocześnie wstąpił do wojska. Wtedy właśnie przestał przystępować do sakramentów świętych, do kościoła chodził rzadko, przeżywał rozterki wewnętrzne, a także kłopoty związane ze swoją narodowością, służbą w wojsku rosyjskim i zdrowiem. Wciąż jednak stawiał sobie pytanie o sens życia, szukając na nie odpowiedzi w dziełach filozoficznych i teologicznych. Po ukończeniu szkoły (1855) został adiunktem matematyki i mechaniki budowlanej oraz awansował do stopnia porucznika. W 1859 r. opuścił Akademię i podjął pracę przy budowie kolei żelaznej Odessa-Kijów-Kursk. Po roku przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował jako kapitan sztabu przy rozbudowie twierdzy. Czując, że zbliża się powstanie, podał się do dymisji, aby móc służyć swoją wiedzą wojskową i umiejętnościami rodakom. Został członkiem Rządu Narodowego i objął stanowisko ministra wojny w rejonie Wilna. W końcu zdecydował się na wyjazd do Warszawy, gdzie chciał podjąć leczenie i miał nadzieje na znalezienie pracy. Z powodów zdrowotnych otrzymał zwolnienie z wojska w maju 1863 r.

    Święty Rafał Kalinowski

    Jednocześnie, wspierany modlitwami matki i rodzeństwa, przeżywał nawrócenie religijne, m.in. pod wpływem lektury Wyznań św. Augustyna: nie tylko wrócił do praktyk religijnych, ale przejawiał w nich szczególną gorliwość. Gdy wybuchło powstanie styczniowe, mając świadomość jego daremności, ale zarazem nie chcąc stać na uboczu, gdy naród walczy, przyłączył się do powstania. Sprzeciwiał się niepotrzebnemu rozprzestrzenianiu się walk. W liście do brata pisał: “Nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.
    Po upadku powstania powrócił do Wilna, gdzie 24 marca 1864 r. został aresztowany i osadzony w więzieniu. W wyniku procesu skazano go na karę śmierci. W więzieniu otaczała go atmosfera świętości. Wskutek interwencji krewnych i przyjaciół, a także z obawy, że po śmierci Polacy mogą uważać Józefa Kalinowskiego za męczennika i świętego, władze carskie zamieniły mu wyrok na dziesięcioletnią katorgę na Syberii. Przez pewien czas przebywał w Nerczyńsku, potem w Usolu, następnie w Irkucku i Smoleńsku. Podczas pobytu na Syberii oddziaływał na współtowarzyszy swoją głęboką religijnością, zadziwiał niezwykłą wprost mocą ducha, ujmował cierpliwością i delikatnością, wspierał dobrym słowem i modlitwą, czuwał przy chorych, pocieszał i podtrzymywał nadzieję. Dzielił się z potrzebującymi nie tylko skromnymi dobrami materialnymi, ale również bogactwem duchowym. Bolał go fakt, że wielu zesłańców nie posiadało żadnej wiedzy religijnej. Szczególnie chętnie katechizował dzieci i młodzież.
    Po ciężkich robotach Józef Kalinowski powrócił do kraju w 1874 r. Uzyskał paszport i wyjechał na Zachód jako wychowawca młodego księcia Augusta Czartoryskiego (beatyfikowanego przez św. Jana Pawła II w 2003 r.). Opiekował się nim przez trzy lata. W lipcu 1877 r., mając już 42 lata, Józef Kalinowski wstąpił do nowicjatu karmelitów w Grazu (Austria), przybierając zakonne imię Rafał od św. Józefa. Po studiach filozoficznych i teologicznych na Węgrzech, złożył śluby zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie 15 stycznia 1882 r. w Czernej koło Krakowa. W kilka miesięcy później został przeorem klasztoru w Czernej. Urząd ten pełnił przez 9 lat. Przyczynił się w znacznej mierze do odnowy Karmelu w Galicji. W 1884 r. został założony z jego inicjatywy klasztor karmelitanek bosych w Przemyślu, 4 lata później we Lwowie, a na przełomie 1891 i 1892 roku – klasztor ojców wraz z niższym seminarium w Wadowicach.
    Wiele godzin spędzał w konfesjonale – nazywano go “ofiarą konfesjonału”. Miał niezwykły dar jednania grzeszników z Bogiem i przywracania spokoju sumienia ludziom dręczonym przez lęk i niepewność. Przeżyty w młodości kryzys wiary (gdy przez ponad 10 lat żył bez sakramentów) ułatwiał mu zrozumienie błądzących i zbuntowanych przeciwko Bogu. Nikogo nie potępiał, ale starał się pomagać. Zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, był człowiekiem modlitwy, posłuszny regułom zakonnym, gotowym do wyrzeczeń, postów i umartwień.
    Zmarł 15 listopada 1907 r. w Wadowicach, w opinii świętości. Jego relikwie spoczywają w kościele karmelitów w Czernej. Za życia i po śmierci cieszył się wielką sławą świętości. Bez reszty oddany Bogu, umiał miłować Go w drugim człowieku. Potrafił zachować szacunek dla człowieka i jego godności nawet tam, gdzie panowała pogarda. Dlatego uważany jest za patrona Sybiraków.
    Beatyfikował go św. Jan Paweł II w 1983 r. podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach; kanonizacji dokonał w Rzymie w roku 1991, podczas jubileuszowego roku czterechsetlecia śmierci św. Jana od Krzyża, odnowiciela zakonu karmelitów. Św. Rafał Kalinowski jest patronem oficerów i żołnierzy, orędownikiem w sprawach trudnych.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest podczas modlitwy, w habicie karmelity

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Nie spowiadał się przez wiele lat i został… znanym spowiednikiem. Św. Rafał Kalinowski

    RAFAŁ KALINOWSKI

    MONKPRESS/East News

    ***

    Był błyskotliwy, zamożny i przystojny, miał charyzmę. Mógł robić w życiu niemal wszystko, ale miał problemy z podejmowaniem decyzji. Przeszedł kryzys wiary i przez 10 lat nie przystępował do sakramentów. Czyż to nie doskonały patron na nasze czasy? Poznajcie św. Rafała Kalinowskiego.

    Józef Kalinowski (kiedy wstąpił do karmelitów, przyjął imię Rafał) urodził się w 1835 r. w Wilnie. Był synem profesora matematyki i rozpoczął studia już jako 15-latek. Został inżynierem w wojsku carskim i szybko awansował w hierarchii wojskowej. Kiedy wybuchło powstanie styczniowe, został ministrem powstańczego rządu na Litwie. Skazany na zesłanie na Syberię, był człowiekiem, do którego garnęli się współtowarzysze niedoli.

    Później zajął się nauczaniem i wychowaniem księcia Augusta Czartoryskiego, i tu też osiągnął – można by powiedzieć – spektakularny sukces, bo jego podopieczny żył i umarł w opinii świętości, a po latach został beatyfikowany. A kiedy w wieku 42 lat został karmelitą, stał się cenionym kierownikiem duchowym. Dzisiaj jest uznawany za jednego z odnowicieli zakonu w Polsce.

    Św. Rafał Kalinowski. Dziecko szczęścia

    Gdyby patrzeć w ten sposób na życie świętego Rafała Kalinowskiego, było ono pasmem sukcesów. Jakże inaczej wyglądało widziane od środka! W rzeczywistości latami zmagał się on z wieloma przeciwnościami i wątpliwościami. Od młodości miał problemy ze zdrowiem.

    W powstaniu wziął udział wbrew swoim przekonaniom, bo jako wojskowy wiedział, że nie ma ono szans na powodzenie i uważał, że „nie krwi, której do zbytku przelało się na niwach Polski, ale potu ona potrzebuje”.

    Zesłanie na Syberię (początkowo został skazany na karę śmierci, którą zamieniono najpierw na ciężkie roboty, a potem na nakaz osiedlenia się w guberni irkuckiej) było bardzo ciężkim doświadczeniem.

    Żenić się czy nie żenić?

    Biografowie nie piszą o tym wprost, ale Józefa Kalinowskiego dopadło chyba też to, co bywa problemem wielu osób wybitnie uzdolnionych – przez wiele lat nie mógł się zdecydować, czemu się poświęcić, i zbyt łatwo porzucał rozpoczęte zajęcia. Np. zanim zaczął studia w Mikołajewskiej Szkole Inżynierii Wojskowej w Petersburgu, studiował przez dwa lata na uczelni rolniczej.

    Z Petersburga wyjechał, bo „męczyła go atmosfera tego miasta”, i udał się do pracy przy budowie linii kolejowej Odessa-Kijów-Kursk. Stamtąd, po roku, przeniósł się na własną prośbę do Brześcia nad Bugiem, gdzie pracował przy rozbudowie twierdzy. Całymi latami zastanawiał się, czy małżeństwo jest dla niego. Wstąpienie do zakonu też zajęło mu trochę czasu.

    Józef Kalinowski przeszedł też poważny kryzys wiary. Rozterki dopadły go w okresie studenckim. Przestał wówczas przystępować do sakramentów, a w kościele bywał od wielkiego dzwonu. Bodźcem do nawrócenia stały się mądre książki (m.in. Wyznania św. Augustyna i O naśladowaniu Chrystusa Tomasza a Kempis) i to, czego się naoglądał podczas powstania.

    Zapewne wielkie znaczenie miała też modlitwa matki i rodzeństwa w jego intencji. Już na zesłaniu, po 10 latach przerwy, przełamał swoje opory i przystąpił do spowiedzi.

    Jeden z zesłańców tak go wspominał: „Gdzie było jakie dziecko opuszczone, Kalinowski je uczył, gdzie chory do pilnowania, gdzie co przykrego do zrobienia, tam pierwszy był”. A on sam pisał: „Oprócz modlitwy nic nie mam, co bym ofiarował Panu Bogu, uważać ją mogę jako jedyny mój datek: pościć mi nie wolno, jałmużnę nie bardzo jest z czego dawać, do pracy sił nie ma, cierpieć i modlić się tylko mi zostaje. Większych jednak skarbów nie miałem nigdy i nie chcę więcej”.

    Gdy tylko pojawiła się taka możliwość, codziennie uczestniczył we mszy świętej i co tydzień się spowiadał.

    Pożyteczne błędy

    Kiedy wstąpił do karmelitów, okazało się, że błędy, które zrobił, i wątpliwości, z którymi się zmagał, pomagają mu – paradoksalnie – być lepszym zakonnikiem. Do jego konfesjonału ustawiały się kolejki. Dobrze rozumiał penitentów. Nie krytykował, tylko starał się pomóc. Miał dar przywracania spokoju osobom dręczonym przez niepokoje, lęki i skrupulanctwo.

    Sam był zawsze skupiony, zjednoczony z Bogiem, chętny do wyrzeczeń i umartwień. Tuż po święceniach kapłańskich (fakt, że późnych) został mistrzem nowicjatu, a zaledwie kilka miesięcy później – przeorem klasztoru w Czernej koło Krakowa. Założył dwa klasztory żeńskie (w Przemyślu i Lwowie) oraz klasztor męski i niższe seminarium duchowne w Wadowicach.

    Zakon karmelitów bosych, który w Polsce z powodu represji zaborców coraz bardziej się kurczył, zyskał dzięki niemu nowego ducha i wiele nowych powołań.

    Nasze ścieżki są czasem kręte, czasem trudne. Niekiedy całkiem schodzimy ze szlaku. Ale, jak widać, wystarczy „tylko” jedno – zwrócić się do Boga całym sercem, a wtedy On może ze wszystkiego wyprowadzić dobro. Czasem nawet możemy zobaczyć to już za życia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 listopada

    Błogosławiona Salomea, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Mechtylda z Hackeborn, dziewica
    Błogosławiona Salomea

    Salomea była córką księcia małopolskiego z dynastii Piastów – Leszka Białego i Grzymisławy z Rurykowiczów, księżniczki ruskiej. Urodziła się na przełomie 1211/1212 r. Szybko znalazła się w centrum polityki. Mając zaledwie 6 lat została zaręczona z księciem węgierskim Kolomanem (bratem św. Elżbiety Węgierskiej), co miało utrwalić pokój między Polską a Węgrami. Salomea poślubiła wkrótce Kolomana, od początku przyrzekając – za zgodą męża – zachowanie dziewictwa. W roku 1219, w wieku 8 lat, zasiadła z mężem na tronie halickim. Nie ma żadnego potwierdzenia, że była koronowana. Wkrótce potem, po klęsce w bitwie z wojskami księcia nowogrodzkiego Mścisława II Udałego, zostali zmuszeni do rezygnacji z Halicza i udali się na Węgry. W 1241 r. Koloman zmarł na skutek ran odniesionych w bitwie z Tatarami nad rzeką Sajo.
    Po jego śmierci niedoszła królowa Węgier wróciła do Polski. Bolesław Wstydliwy, jej młodszy brat, okazywał jej wielką serdeczność. Salomea nie chciała jednak pozostać na dworze książęcym, postanowiła bowiem poświęcić się życiu zakonnemu. Miała dość meandrów politycznych, pragnęła spokoju i ciszy. W 1245 r. wstąpiła do ufundowanego przez Bolesława Wstydliwego klasztoru klarysek w Zawichoście koło Sandomierza, gdzie zamieszkała wraz z pierwszymi polskimi klaryskami. Jej obłóczyn dokonał ówczesny prowincjał franciszkanów podczas kapituły w Sandomierzu. Z czasem jednak uświadomiono sobie, jak łatwo klasztor w Zawichoście może stać się łupem najazdów litewskich, ruskich, a zwłaszcza tatarskich.

    Jan Matejko: Błogosławiona Salomea

    Kilkanaście lat później Bolesław Wstydliwy uposażył drugi klasztor sióstr klarysek pod Krakowem, opodal miejscowości Skała, i tam w 1260 r. przeniósł siostry z Salomeą. Klasztor w Zawichoście przejęli franciszkanie. W Skale Salomea spędziła pozostałe lata swego życia. Choć nie była nigdy ksienią, jej troską było zabezpieczenie siostrom utrzymania. By również po jej śmierci klasztor nie cierpiał niedostatku, wyposażyła testamentem kościół klasztorny w kosztowne paramenty i naczynia liturgiczne. Zaopatrzyła również klasztor w odpowiednie książki. Założyła przy klasztorze miasto na prawie niemieckim. W 1268 r. poważnie rozchorowała się. W spisanym testamencie wszystko, co jeszcze miała, przekazała klasztorowi na utrzymanie mniszek. Zastrzegła wszakże, że w razie katastrofy, takiej jak pożar czy wojna, jej majątek może zostać przeznaczony na odbudowę klasztoru lub kościoła. Zmarła w opinii świętości 17 listopada 1268 r. i została pochowana pod kościołem klasztornym na Grodzisku. Przez kolejne pół roku trwał spór, do kogo powinny należeć jej śmiertelne szczątki: klaryski twierdziły, że do nich, bo była ich fundatorką w Polsce i współsiostrą, wśród nich żyła i umarła. Franciszkanie natomiast opierali się na tym, że wolą zmarłej było spocząć w Krakowie, w ich kościele, i że z ich rąk otrzymała habit. Dla tych racji relikwie bł. Salomei przewieziono do Krakowa, gdzie spoczywają do dzisiaj. Przeniesienie relikwii odbyło się bardzo uroczyście, wobec dworu książęcego, z udziałem św. Kingi (żony Bolesława Wstydliwego, czyli bratowej Salomei), a być może także bł. Jolenty, rodzonej siostry Kingi.
    Starania o kanonizację Salomei rozpoczęto zaraz po jej śmierci. Proces trwał długo, franciszkanie nie naciskali, a klaryski były za słabe, by podjąć się tak poważnego i kosztownego procesu kanonicznego. Dopiero w XVII w. na nowo rozpoczęto starania, uwieńczone szczęśliwie dekretem Klemensa X z 17 maja 1672 r., który zezwalał na jej kult.
    W ikonografii atrybutem bł. Salomei jest gwiazda uchodząca z jej ust w chwili śmierci.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 listopada

    Błogosławiona Karolina Kózkówna,
    dziewica i męczennica

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Karolina urodziła się w podtarnowskiej wsi Wał-Ruda 2 sierpnia 1898 r. jako czwarte z jedenaściorga dzieci Jana Kózki i Marii z domu Borzęckiej. Pięć dni później otrzymała chrzest w kościele parafialnym w Radłowie. Jej rodzice posiadali niewielkie gospodarstwo. Pracowała z nimi na roli. Wzrastała w atmosferze żywej i autentycznej wiary, która wyrażała się we wspólnej rodzinnej modlitwie wieczorem i przy posiłkach, w codziennym śpiewaniu Godzinek, częstym przystępowaniu do sakramentów i uczestniczeniu we Mszy także w dzień powszedni. Ich uboga chata była nazywana “kościółkiem”. Krewni i sąsiedzi gromadzili się tam często na wspólne czytanie Pisma świętego, żywotów świętych i religijnych czasopism. W Wielkim Poście śpiewano tam Gorzkie Żale, a w okresie Bożego Narodzenia – kolędy.
    Karolina od najmłodszych lat ukochała modlitwę i starała się wzrastać w miłości Bożej. Nie rozstawała się z otrzymanym od matki różańcem – modliła się nie tylko w ciągu dnia, ale i w nocy. We wszystkim była posłuszna rodzicom, z miłością i troską opiekowała się licznym młodszym rodzeństwem. W 1906 roku rozpoczęła naukę w ludowej szkole podstawowej, którą ukończyła w 1912 roku. Potem uczęszczała jeszcze na tzw. naukę dopełniającą trzy razy w tygodniu. Uczyła się chętnie i bardzo dobrze, z religii otrzymywała zawsze wzorowe oceny, była pracowita i obowiązkowa.
    Do Pierwszej Komunii św. przystąpiła w roku 1907 w Radłowie, a bierzmowana została w 1914 r. przez biskupa tarnowskiego Leona Wałęgę w nowo wybudowanym kościele parafialnym w Zabawie.
    Duży wpływ na duchowy rozwój Karoliny miał jej wuj, Franciszek Borzęcki, bardzo religijny i zaangażowany w działalność apostolską i społeczną. Siostrzenica pomagała mu w prowadzeniu świetlicy i biblioteki, do której przychodziły często osoby dorosłe i młodzież. Prowadzono tam kształcące rozmowy, śpiewano pieśni religijne i patriotyczne, deklamowano utwory wieszczów.
    Karolina była urodzoną katechetką. Nie poprzestawała na tym, że poznała jakąś prawdę wiary lub usłyszała ważne słowo; zawsze spieszyła, by przekazać je innym. Katechizowała swoje rodzeństwo i okoliczne dzieci, śpiewała z nimi pieśni religijne, odmawiała różaniec i zachęcała do życia według Bożych przykazań. Wrażliwa na potrzeby bliźnich, chętnie zajmowała się chorymi i starszymi. Odwiedzała ich, oddając im różne posługi i czytając pisma religijne. Przygotowywała w razie potrzeby na przyjęcie Wiatyku. W swojej parafii była członkiem Towarzystwa Wstrzemięźliwości oraz Apostolstwa Modlitwy i Arcybractwa Wiecznej Adoracji Najświętszego Sakramentu.

    Błogosławiona Karolina Kózkówna

    Zginęła w 17. roku życia 18 listopada 1914 roku, na początku I wojny światowej. Carski żołnierz uprowadził ją przemocą i bestialsko zamordował, gdy broniła się pragnąc zachować dziewictwo. Po kilkunastu dniach, 4 grudnia 1914 r., w pobliskim lesie znaleziono jej zmasakrowane ciało. Tragedia jej śmierci nie miała świadków.
    Pogrzeb sprawowany w niedzielę 6 grudnia 1914 r. zgromadził ponad 3 tysiące żałobników i był wielką manifestacją patriotyczno-religijną okolicznej ludności, która przekonana była, że uczestniczy w pogrzebie męczennicy. Tak rozpoczął się kult Karoliny. Pochowano ją początkowo na cmentarzu grzebalnym, ale w 1917 roku bp Wałęga przeniósł jej ciało do grobowca przy parafialnym kościele we wsi Zabawa.
    W trakcie procesu beatyfikacyjnego 6 października 1981 r. przeprowadzono ekshumację i pierwsze rozpoznanie doczesnych szczątków Karoliny; złożono je w sarkofagu w kruchcie kościoła w Zabawie. Rekognicję kanoniczną i przełożenie doczesnych szczątków Karoliny do nowej trumny przeprowadzono w marcu 1987 r., po ogłoszeniu dekretu o męczeństwie służebnicy Bożej.
    10 czerwca 1987 r. w Tarnowie św. Jan Paweł II beatyfikował Karolinę. W czasie Mszy beatyfikacyjnej powiedział: “Święci są po to, ażeby świadczyć o wielkiej godności człowieka. Świadczyć o Chrystusie ukrzyżowanym i zmartwychwstałym dla nas i dla naszego zbawienia – to znaczy równocześnie świadczyć o tej godności, jaką człowiek ma wobec Boga. Świadczyć o tym powołaniu, jakie człowiek ma w Chrystusie”.
    Uroczystym rozpoczęciem kultu bł. Karoliny była translokacja relikwii – przeniesienie trumny z przedsionka kościoła i złożenie jej w sarkofagu pod mensą głównego ołtarza jej parafialnego kościoła.
    Kilka lat temu przy Diecezjalnym Sanktuarium bł. Karoliny w Zabawie poświęcono kaplicę Męczenników i Ofiar Przemocy, a obecnie trwa budowa Pomnika Ofiar Wypadków Komunikacyjnych, który jest pierwszym etapem powstania Centrum Leczenia Traumy Powypadkowej.
    Bł. Karolina Kózkówna jest patronką Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży (KSM) i Ruchu Czystych Serc.
    W ikonografii przedstawiana jest z palmą w ręce.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    18 listopada

    Święty Odo z Cluny, opat

    Święty Odo z Cluny

    Odo (Odon) urodził się ok. roku 878 w Akwitanii (Francja) jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na dworze księcia Wilhelma Akwitańskiego. Kiedy miał 19 lat, został – chociaż nie miał święceń – kanonikiem przy katedrze w Tours dla pobierania części dochodu. Ani stosunki dworskie owych czasów, ani kościelne nie odpowiadały prawemu charakterowi Odona. Służbę bowiem tak świecką, jak i duchowną Odo pojmował jako powołanie Boże, podczas gdy powszechnie traktowano je jako okazję do zdobywania godności, urzędów i dochodów z nimi związanych. Dlatego Odo wstąpił do benedyktynów w Baume. Miał wówczas 30 lat. Wybrał sobie to opactwo celowo, gdyż kwitła w nim karność i obserwancja zakonna.
    Przełożonym opactwa w Baume był wówczas Berno. Upatrzył on sobie Odona na swojego następcę. Tak się też stało w roku 924. Kiedy Odo miał już 46 lat, objął kierownictwo nad opactwami w Baume i w Cluny. Kiedy jednak okazało się niemożliwe prowadzenie dwóch odległych od siebie opactw, zrezygnował z opactwa w Baume, które nie potrzebowało reform, pozostając przełożonym opactwa w Cluny. Najpierw zabrał się do jego rozbudowy. Następnie pomyślał o zabezpieczeniu mnichom utrzymania. Teraz zabrał się do reformy wewnętrznej. Za wzór obrał sobie św. Benedykta z Anianu, którego nazwano “drugim ojcem benedyktynów” dla reform, jakie przeprowadził w zakonie (+ 821).
    Pan Bóg pobłogosławił dziełu. Opactwo zaczęło rosnąć. Coraz liczniej zgłaszali się do niego kandydaci. Przykład pociągnął także inne klasztory, które również zapragnęły reformy. Tak więc w roku 937 już 17 opactw zgłosiło swój akces do reformy kluniackiej – we Francji i we Włoszech. Błogosławieństwem dla opactwa w Cluny było to, że przez szereg lat sprawowali w nich władzę zwolennicy reformy – święci opaci. Dzieło, zapoczątkowane przez Odona, nie tylko się utrzymało, ale niebawem tak się rozpowszechniło, że objęło niemal wszystkie benedyktyńskie ośrodki w liczbie ok. 2 tys.
    Odon przeprowadzał swoje reformy w ścisłym porozumieniu z Rzymem, dokąd udawał się kilka razy. W czasie jednej z takich podróży zmarł w drodze powrotnej w Tours 18 listopada 942 roku w wieku 64 lat. Pochowano go w kościele św. Juliana, w krypcie pod ołtarzem głównym. Kiedy w XVI w. protestanci zajęli wiele miejscowości we Francji, dla bezpieczeństwa przeniesiono relikwie św. Odona do Isle-Jourdain.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Św. Odon z Cluny

    Św. Odon z Cluny

    Opactwo benedyktyńskie w Cluny/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta.

    Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    Drodzy bracia i siostry,

    po długiej przerwie chciałbym powrócić do prezentacji wielkich Pisarzy Kościoła Wschodu i Zachodu z czasów średniowiecza, albowiem w ich życiu i w ich pismach widzimy niczym w zwierciadle, co to znaczy być chrześcijaninem. Dziś proponuję wam świetlaną postać św. Odona, opata Cluny: sytuuje się ona w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. W owych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Św. Odon prowadzi nas w szczególności do jednego klasztoru – w Cluny, który w średniowieczu należał do najznakomitszych i najsławniejszych, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno.

    Odon był drugim opatem Cluny. Urodził się około roku 880, na pograniczu Maine i Touranie we Francji. Ojciec poświęcił go św. biskupowi Marcinowi z Tours, w którego dobroczynnym cieniu i w którego pamięci spędził potem całe życie, kończąc je w pobliżu jego grobu. Wybór konsekracji zakonnej poprzedziło u niego doznanie szczególnego momentu łaski, o którym sam opowiadał jednemu z mnichów, Janowi Włochowi, który został w przyszłości jego biografem. Odon był wtedy w wieku dojrzewania, miał około szesnastu lat, gdy w wigilię Bożego Narodzenia poczuł, że samorzutne płynie z jego ust następująca modlitwa do Dziewicy: „Pani moja, Matko Miłosierdzia, Tyś tej nocy wydała na świat Zbawiciela; bądź łaskawie dla mnie Orędowniczką. Uciekam. się, najlitościwsza, do Twego Syna, któregoś w sposób tak chwalebny i nie­zwykły zrodziła, nakłoń ucha swego miłosierdzia na moje prośby” (Vita sancti Odonis, I,9: PL 133,747). Odtąd za pomocą określenia „Matka Miłosierdzia”, którego młody Odon użył wówczas do Maryi Panny, zwracać się będzie zawsze do Maryi, nazywając Ją także „jedyną nadzieją świata (…), dzięki której otwarte nam zostały bramy raju” (In veneratione S. Mariae Magdalenae: PL 133,721). W owym czasie zetknął się z Reguła św. Benedykta i zaczął przestrzegać jej niektórych nakazów, „nosząc, choć nie był jeszcze mnichem, lekkie brzemię mnisie” (tamże, I,14: PL 133,50). W jednym z kazań Odon wysławiać będzie Benedykta jako „światło, co świeci na ciemnym etapie tego życia” (De sancto Benedicto abbate: PL 133,725) i nazwie go „mistrzem dyscypliny duchowej” (tamże, PL 133,727). Z miłością podkreśli, że pobożność chrześcijańska „z żywą słodyczą wspomina” go, mając świadomość, że Bóg wyniósł go „pośród najwyższych i wybranych Ojców Kościoła świętego” (tamże.: PL 133,722).

    Zafascynowany ideałem benedyktyńskim Odon opuścił Tours i wstąpił jako mnich do opactwa benedyktyńskiego w Baume, by następnie przejść do Cluny, którego w 927 r. został opatem. Z tego ośrodka życia duchowego mógł wywierać wielki wpływ na klasztory kontynentu. Z jego kierownictwa i jego reformy korzystały także we Włoszech liczne klasztory, w tym św. Pawła za Murami. Odon kilka razy odwiedził Rzym, docierając także do Subiaco, Montec Cassino i Salerno. To właśnie w Rzymie zachorował latem 942 r. Czując zbliżający się koniec, ze wszystkich sił pragnął powrócić do swego św. Marcina z Tours, gdzie zmarł w oktawie wspomnienia świętego, 18 listopada 942 roku. Biograf, podkreślając u Odona „cnotę cierpliwości”, wymienia długą listę innych jego cnót, jak pogarda dla świata, gorliwość za dusze, zaangażowanie na rzecz pokoju w Kościele. Wielkim pragnieniem opata Odona była zgoda między królami i książętami, przestrzeganie przykazań, troska o biednych, naprawa młodzieży, szacunek dla starszych (por. Vita sancti Odonis, I,17: PL 133,49). Kochał małą celę, w której mieszkał, „niewidziany przez nikogo i zabiegający o to, by podobać się tylko Bogu” (tamże, I,14: PL 133,49). Nie omieszkał jednak, jako „źródło obfite”, sprawować posługi słowa i przykładu, „płacząc nad ogromem nędzy tego świata” (tamże, I,17: PL 133,51). W jednym tylko mnichu, komentował jego biograf, znajdowały się zgromadzone rozmaite cnoty, występujące w rozproszeniu w innych klasztorach: „Jezus w swojej dobroci, czerpiąc z wielu ogrodów mniszych, tworzył w niewielkim miejscu raj, aby nawodnić z jego źródła serca wiernych” (tamże, I,14: PL 133,49).

    W jednym z fragmentów kazania ku czci Marii z Magdali opat Cluny ujawnia nam, jak pojmował życie monastyczne: „Maryja, która siedząc u stóp Pana, z uwagą słuchała Jego słowa, jest symbolem słodyczy życia kontemplacyjnego, którego smak, im bardziej się go kosztuje, tym bardziej prowadzi dusze do oderwania się od rzeczy widzialnych i wrzawy trosk tego świata” (In ven. S. Mariae Magd., PL 133,717). Rozumienie to Odon potwierdza i rozwija w innych swoich pismach, z których przebija miłość do tego, co wewnętrzne, postrzeganie świata jako rzeczywistości kruchej i tymczasowej, od której należy się wyrwać, stała skłonność do dystansu wobec rzeczy uważanych za źródło niepokoju, wyostrzona wrażliwość na obecność zła w rożnych kategoriach ludzi, wewnętrzne dążenie eschatologiczne. Ta wizja świata może wydać się dość odległa od naszej, jednakże w ujęciu Odona jest ona pojęciem, które dostrzegając kruchość świata, dowartościowuje życie wewnętrzne, otwarte na drugiego, na miłość bliźniego i właśnie w ten sposób odmienia istnienie i otwierają świat na światło Boże.

    Na szczególną uwagę zasługuje „nabożeństwo” do Ciała i Krwi Chrystusa, które Odon, w obliczu powszechnego zaniedbania, nad którym bardzo ubolewał, stale z przekonaniem kultywował. Był bowiem stanowczo przekonany o rzeczywistej obecności, pod postaciami eucharystycznymi, Ciała i Krwi Pańskiej, na mocy „substancjalnej” przemiany chleba i wina. Pisał: „Bóg, Stwórca wszystkiego, wziął chleb, mówiąc, że to Jego Ciało i że ofiaruje je za świat oraz rozlał wino, nazywając je swoją Krwią”; oto „do praw natury należy przemiana zgodnie z rozkazem Stwórcy”; oto zatem „natura odmienia zaraz swój zwykły stan: bezzwłocznie chleb staje się ciałem a wino staje się krwią”; na rozkaz Pana „zmienia się substancja” (Odonis Abb. Cluniac. occupatio, ed. A. Swoboda, Lipsia 1900, str. 121).

    Niestety, odnotowuje nasz opat, ta „przenajświętsza tajemnica Ciała Pańskiego, w której zawiera się całe zbawienie świata” (Collationes, XXVIII: PL 133,572), sprawowana jest niedbale. „Kapłani – ostrzegał – którzy przystępują niegodnie do ołtarza, plamią chleb, to jest Ciało Chrystusa” (tamże, PL 133,572-573). Tylko ten, kto jest duchowo zjednoczony z Chrystusem, może godnie spożywać Jego Ciało eucharystyczne: w przeciwnym razie spożywanie Jego ciała i picie Jego krwi przyniesie nie korzyść, lecz potępienie (por. tamże, XXX, PL 133,575). Wszystko to zachęca nas, byśmy uwierzyli z nową mocą i głębią w prawdę o obecności Pana. Obecność wśród nas Stwórcy, który oddaje się w nasze ręce i przemienia nas, jak przemienia chleb i wino, przemienia tym samym świat.

    Św. Odon był prawdziwym przewodnikiem duchowym zarówno dla mnichów, jak i dla wiernych swoich czasów. W obliczu „szerzenia się przywar” rozpowszechnionych w społeczeństwie, lekarstwem, jakie zdecydowanie proponował, była radykalna przemiana życia, oparta na pokorze, prostocie, dystansie wobec rzeczy ulotnych i przylgnięcie do rzeczy wiecznych (por. Collationes, XXX, PL 133, 613). Mimo realizmu jego diagnozy sytuacji jego czasów, Odon nie popada w pesymizm: „Nie mówimy tego – wyjaśnia – by popchnąć do rozpaczy tych, którzy chcieliby się nawrócić. Miłosierdzie Boże jest zawsze dostępne; czeka na godzinę naszego nawrócenia” (tamże: PL 133,563). I woła: „O niewysłowiona głębio Bożej litości! Bóg ściga winy, ale chroni grzeszników” (tamże: PL 133,592). Opierając się na tym przekonaniu opat Cluny, lubił rozważać miłosierdzie Chrystusa, Zbawiciela, którego sugestywnie nazywał „kochankiem ludzi”: „amator hominum Christus” (tamże, LIII: PL 133,637). Jezus wziął na siebie plagi, które nam się należały – zauważa – by zbawić w ten sposób stworzenie, które jest Jego dziełem i które umiłował (por. tamże: PL 133, 638).

    Jawi się tu rys świętego opata na pierwszy rzut oka niemal ukryty pod rygorem jego surowości reformatora: głęboka dobroć jego duszy. Był surowy, przede wszystkim jednak był dobry, był człowiekiem wielkiej dobroci, która pochodziła z kontaktu z dobrocią Bożą. Odon, jak mówią nam współcześni mu, promieniował wokół siebie radością, którą był przepełniony. Jego biograf zapewnia, że nigdy nie słyszał z ust człowieka „takiej słodyczy słowa” (tamże, I,17: PL 133,31). Zwykł był, wspomina biograf, zapraszać do śpiewu chłopców spotykanych na drodze, aby potem obdarzyć ich niewielkim darem i dodaje: „Jego słowa pełne były wysławiania [Pana], radość jego budziła w naszym sercu wewnętrzną radość” (tamże, II, 5: PL 133,63).W ten sposób energiczny a zarazem sympatyczny średniowieczny opat, pasjonujący się reformą, swym działaniem podsycał w mnichach, jak również w wiernych świeckich swoich czasów, zamiary kroczenia szybkim krokiem na drodze chrześcijańskiej doskonałości.

    Chcemy mieć nadzieję, że jego dobroć, radość, jaka płynie z wiary, w połączeniu z surowością i sprzeciwem wobec przywar świata, poruszą także nasze serca, abyśmy również my mogli znaleźć źródło radości, jaka pochodzi z dobroci Boga.

    Benedykt XVI

    wiara.pl 

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 listopada

    Święta Elżbieta Węgierska

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Cudotwórca, biskup
      •  Święty Grzegorz z Tours, biskup
    Święta Elżbieta Węgierska

    Elżbieta urodziła się w 1207 r. w Bratysławie lub na zamku w Sarospatah jako trzecie dziecko Andrzeja II, króla Węgier, i Gertrudy, siostry św. Jadwigi Śląskiej. Miała zaledwie 4 lata, gdy została zaręczona z Ludwikiem IV, późniejszym landgrafem Turyngii. Wychowywała się wraz z nim na zamku Wartburg. Wyszła za niego za mąż zgodnie z zamierzeniem swojego ojca dopiero 10 lat później, w roku 1221, mając 14 lat. Z małżeństwa urodziło się troje dzieci: Herman, Zofia i Gertruda. Po 6 latach, w 1227 r. Ludwik zmarł podczas wyprawy krzyżowej w Brindisi we Włoszech. Tak więc Elżbieta została wdową mając 20 lat.Zgodnie z frankońskim prawem spadkowym, opuściwszy wraz z dziećmi Wartburg, Elżbieta zamieszkała najpierw w pobliskim Eisenach, a następnie w Marburgu, gdzie ufundowała szpital, w którym sama chętnie usługiwała. Oddała się wychowaniu dzieci, modlitwie, uczynkom pokutnym i miłosierdziu. Jej spowiednikami byli franciszkanin Rudiger i norbertanin Konrad z Marburga, słynny kaznodzieja i inkwizytor na Niemcy, mąż bardzo surowy. Prowadził ją drogą niezwykłej pokuty. W 1228 r. Elżbieta złożyła ślub wyrzeczenia się świata i przyjęła jako jedna z pierwszych habit tercjarki św. Franciszka.

    Święta Elżbieta Węgierska

    Ostatnie lata spędziła w skrajnym ubóstwie, oddając się bez reszty chorym i biednym. Zmarła w nocy z 16 na 17 listopada 1231 r. Sława jej świętości była tak wielka, że na jej grób zaczęły przychodzić pielgrzymki. Konrad z Marburga, korzystając ze swego stanowiska inkwizytora, napisał jej żywot i zwrócił się do Rzymu z formalną prośbą o kanonizację. Papież Grzegorz IX bezzwłocznie wysłał komisję dla zbadania życia Elżbiety i cudów, jakie miały się dziać przy jej grobie. Stwierdzono wówczas ok. 60 niezwykłych wydarzeń. Sprawę poparł także metropolita Moguncji i św. Rajmund z Peñafort. Po 4 latach Grzegorz IX bullą z 27 maja 1235 r. ogłosił uroczyście Elżbietę świętą. Jest patronką elżbietanek (zgromadzenia założonego w Nysie w 1842 r., prowadzącego liczne dzieła w Polsce), elżbietanek cieszyńskich (założonych w XVII w. w Akwizgranie) oraz Franciszkańskiego Zakonu Świeckich; jest także patronką Niemiec i Węgier. Jej imię przyjęło jako swoją nazwę kilka zgromadzeń zakonnych i dzieł katolickich.
    W ikonografii św. Elżbieta przedstawiana jest w stroju królewskim albo z naręczem róż w fartuchu. Powstała bowiem legenda, że mąż zakazał jej rozdawać ubogim pieniądze i chleb. Gdy pewnego razu przyłapał ją na wynoszeniu bułek w fartuchu i kazał jej pokazać, co niesie, zobaczył róże, mimo że była to zima. Jej atrybutami są także: kilka monet i różaniec.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 listopada

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska
    Matka Miłosierdzia

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Szkocka
      •  Święta Gertruda Wielka, dziewica
      •  Rzymskie bazyliki świętych Apostołów Piotra i Pawła
      •  Święta Agnieszka z Asyżu, dziewica
      •  Święci męczennicy Roch Gonzalez, Alfons Rodriguez i Jan de Castillo
    Litwo! Ojczyzno moja! ty jesteś jak zdrowie;
    Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
    Kto cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie
    Widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem,
    (Gdy od płaczącej matki pod Twoją opiekę
    Ofiarowany, martwą podniosłem powiekę
    I zaraz mogłem pieszo do Twych świątyń progu
    Iść za wrócone życie podziękować Bogu),
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.
    Adam Mickiewicz – “Pan Tadeusz” (Inwokacja)

    Ostra Brama w Wilnie

    Zarówno cudowny obraz, jak i kaplica, w której się mieści, oraz sama Ostra Brama mają bogatą historię, ściśle wiążącą się z historią rozbudowy Wilna. Na przełomie XV i XVI w. postanowiono otoczyć je murem obronnym. Powstało dziewięć bram miejskich, z których jedna (jedyna zachowana do naszych czasów) nosiła nazwę Miednickiej, inaczej Krewskiej. Nieco później przyjęła się inna nazwa bramy – Ostra. Zgodnie z tradycją na bramach obronnych zawieszano święte obrazy. Ostra Brama po obu jej stronach również miała własne obrazy, które po pewnym czasie uległy zniszczeniu. Jednym z tych obrazów był wizerunek Matki Bożej. Z czasem miejsce to stało się miejscem modlitwy do Maryi.
    Kult Matki Miłosierdzia z Ostrej Bramy jest ogromny i niezrównany w swej sile. Sięga drugiej połowy XVII w. i wiąże się z obroną murów miasta. Jednakże wyraźne jego wzmożenie nastąpiło w I połowie XVIII w. Szczególny rozwój czci Matki Miłosierdzia nastąpił po rozbiorach Polski. W 1993 roku modlił się w kaplicy w Ostrej Bramie św. Jan Paweł II. Ofiarował wtedy Matce Bożej Miłosierdzia złotą różę. Kult Matki Bożej Ostrobramskiej jest ciągle żywy i obecny nie tylko na terenie Litwy, ale także w sąsiednich krajach. W Polsce około 30 parafii ma za patronkę Matkę Bożą Ostrobramską.Oryginalny obraz jest namalowany temperą na ośmiu dębowych deskach, jest więc duży. W późniejszych latach obraz został przemalowany farbą olejną; zmieniono także wizerunek Matki Bożej (zamalowano m.in. pukiel włosów wymykający się spod chusty i skrócono palce dłoni). Nie znamy twórcy obrazu. Namalowano go prawdopodobnie w I poł. XVII wieku na wzór obrazu Martina de Vosa – flamandzkiego artysty. Dzisiaj odrzuca się całkowicie wersję o wschodnim pochodzeniu obrazu, który miał przywieźć z wyprawy książę litewski Olgierd w XIV wieku, jak też i to, że Matka Boża ma twarz Barbary Radziwiłłówny.

    Najświętsza Maryja Panna Ostrobramska

    Głowę Matki Bożej zdobią dwie korony. Pierwsza pochodzi z końca XVII wieku, w XIX wieku ozdobiona została klejnotami ofiarowanymi jako wota. Druga korona, z połowy XVIII wieku, podtrzymywana jest przez dwa aniołki i ozdobiona sztucznymi kamieniami. 2 lipca 1927 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu złotymi koronami. Dokonał jej arcybiskup metropolita warszawski kard. Aleksander Kakowski w obecności prezydenta Ignacego Mościckiego i marszałka Józefa Piłsudskiego.
    Obraz przedstawia pochyloną Madonnę bez Dzieciątka. Głowę otoczoną promienną aureolą Maryja lekko pochyla w lewo, smukłą szyję zdobi szal. Jej twarz jest pociągła, półprzymknięte oczy dodają jej powagi; ręce trzyma skrzyżowane na piersiach.Ostra Brama wiąże się również w istotny sposób z kultem Miłosierdzia Bożego. Obraz Miłosierdzia Bożego został namalowany w Wilnie i wystawiony publicznie właśnie w Ostrej Bramie (26-28 kwietnia 1935 r.). Tu też św. Faustyna miała wizję triumfu obrazu Miłosierdzia Bożego.Bardzo silne są też związki św. Jana Pawła II z Ostrą Bramą:
    “W momencie mojego wyboru na Stolicę Piotrową pomyślałem o Matce Najświętszej z Ostrej Bramy” (6 września 1993 r.); “Niedługo po tym, jak niezbadanym wyrokiem Bożym zostałem wybrany na Stolicę Piotrową, udałem się do litewskiej kaplicy Matki Miłosierdzia w podziemiach Bazyliki Watykańskiej. I tam, u stóp Najświętszej Dziewicy, modliłem się za was wszystkich” (8 września 1993 r.).
    Opiece Matki Miłosierdzia św. Jan Paweł II przypisuje uratowanie z zamachu z 13 maja 1981 r.: “Kiedy mogłem kontemplować oblicze Matki Bożej w sanktuarium w Ostrej Bramie w Wilnie, skierowałem do Niej słowa wielkiego polskiego poety, Adama Mickiewicza: «Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy i w Ostrej świecisz Bramie! (…) Jak mnie (…) do zdrowia powróciłaś cudem!». Powiedziałem to na koniec modlitwy różańcowej odmówionej w sanktuarium ostrobramskim. I głos mi się załamał…” (13 maja 1994 r.).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Panno Święta co w Ostrej świecisz Bramie

    (fot. Andrzej Sidor / Forum)

    ***

    W Wilnie i w Białystoku Święto Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej (16 listopada) jest celebrowane ze szczególną czcią. Poprzedza je Nowenna Opieki Matki Miłosierdzia, która odprawiana jest od 375 lat. Matka Ostrobramska stała się dla Polaków żyjących na dawnych Kresach Rzeczypospolitej najukochańszą Orędowniczką i Opiekunką. Żołnierze Niezłomni z tych stron z dumą nosili ryngrafy Matki Ostrobramskiej. I dziś, na terenie dawnej archidiecezji wileńskiej, w każdym domu ścianę zdobi wizerunek Matki Miłosierdzia.

    Pierwotnie nabożeństwo Nowenny Opieki Matki Miłosierdzia odprawiane było przez 300 lat w wileńskiej Ostrej Bramie. Do białostockiej fary przeniósł je, wygnany przez Sowietów z Wilna w 1945 roku, metropolita wileński ksiądz arcybiskup Romuald Jałbrzykowski. Od tamtego czasu, do roku 1991, Białystok był stolicą archidiecezji Wileńskiej. Od 1977 roku Nowenna jest odprawiana w specjalnej kaplicy katedry białostockiej, poświęconej przez ówczesnego kardynała metropolitę krakowskiego Karola Wojtyłę. W kaplicy znajduje się wierna kopia Wizerunku Ostrobramskiego. W 1995 roku słynący łaskami obraz został ukoronowany papieskimi koronami. Natomiast w tym roku ołtarz ten, po przebudowie i remontach, został ponownie poświęcony. Jest on teraz przepiękny i gromadzi rzesze wiernych. Temat tegorocznej Nowenny związany jest z nauczaniem i osobą bł. ks. Jerzego Popiełuszki, w 40. rocznicę jego męczeńskiej śmierci i brzmi: „Bądź silny miłością. Maryja w życiu i nauczaniu bł. ks. Jerzego Popiełuszki”.

    Do święta Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej – Matki Miłosierdzia, przygotowuje się też Wilno, a w nim oczywiście Ostra Brama. Przygotowaniem tym jest specjalny Odpust Najświętszej Maryi Panny Ostrobramskiej – Matki Miłosierdzia. Trwa on od 10 do 17 listopada. Tegorocznym hasłem odpustu są słowa „Maryjo wstawiaj się za nami”. W Wilnie, podczas ośmiu dni poprzedzającej święto, w Kaplicy Ostrobramskiej i kościele św. Teresy odprawionych zostanie aż 70 Mszy św. Wszystkie Eucharystie i Nabożeństwa są celebrowane nie tylko w językach litewskim i polskim, ale też angielskim, rosyjskim, białoruskim, ukraińskim, włoskim, francuskim i hiszpańskim. Bowiem w te dni do Ostrej Bramy w Wilnie ściągają czciciele Matki Bożej z całego świata.

    Kult Matki Boskiej Ostrobramskiej początkami swymi sięga II połowy XVI wieku. Wówczas to na świeżo wzniesionych murach obronnych Wilna, na bramie zwanej Miednicką lub Krewską, a ostatecznie – Ostrą, zawieszono wizerunek Matki Bożej. Dziś nie wiadomo jak wyglądał ten pierwotny wizerunek Maryi, gdyż został on zniszczony podczas działań wojennych w pierwszej połowie XVII. Po ich zakończeniu, i remoncie murów, tym razem od strony miasta, na Ostrej Bramie, w miejsce zniszczonego obrazu, zawieszono – nowy, znany dziś, wizerunek Madonny. Od strony zewnętrznej, nad bramą umieszczono obraz Chrystusa Salwatora (Zbawiciela).

    Większość znawców historii Ostrej Bramy uważa, że obraz Matki Miłosierdzia  został namalowany w XVI wieku w Wilnie przez nieznanego autora szkoły włoskiej, ale są też tacy którzy jego powstanie wiążą z Krakowem. Tak naprawdę, do dziś nie wiadomo kto, kiedy i gdzie namalował ten niezwykły obraz Matki Bożej. Wiadomo natomiast, że do rozszerzenia jego kultu bardzo mocno przyczynili się karmelici bosi, którzy przy Ostrej Bramie, w roku 1626, wybudowali klasztor i kościół pw. św. Teresy. Nie mały udział w rozsławieniu cudownego wizerunku Maryi miał też Adam Mickiewicz, który uczynił to poprzez umieszczenie w inwokacji „Pana Tadeusza” słynnej strofy:

    Panno święta, co Jasnej bronisz Częstochowy
    I w Ostrej świecisz Bramie! Ty, co gród zamkowy
    Nowogródzki ochraniasz z jego wiernym ludem!
    Jak mnie dziecko do zdrowia powróciłaś cudem, […]
    Tak nas powrócisz cudem na Ojczyzny łono.

    W dużej mierze, dzięki tym pełnym wiary, słowom narodowego wieszcza cudowny wizerunek, który przedstawia Matkę Boską w stanie błogosławionym, z długimi, delikatnymi palcami dłoni, złożonych na piersiach, lekko skłonioną głową, nakrytą chustką i złotym wotywnym półksiężycem, umieszczonym na dole obrazu, jest od wieków jest znany i czczony w całej Polsce. Największą czcią cieszy się na terenach dawnej archidiecezji wileńskiej.

    Matka Miłosierdzia była „podporą” tych co walczyli z bezbożną komuną. Kresowi Niezłomni, na czele z żołnierzami słynnej V Brygady Wileńskiej AK, dowodzonej przez majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Świadczy o tym nagminne noszenie przez żołnierzy podziemia tzw. ryngrafów wileńskich, czyli z wizerunkiem Matki Miłosierdzia. Ryngraf wileński Niezłomni umieszczali na mundurze, po lewej stronie na sercu. Nosili je praktycznie zawsze podczas działań wojennych i bojowych. W powojennej rzeczywistości noszenie takich ryngrafów równało się często karze śmierci bez sądu. Pomimo to Niezłomni je z dumą nosili. Na ryngrafach tych grawerowali albo wydrapywali daty, pseudonimy, nazwy swych jednostek takich jak NSZ, WiN, NZW czy też słowa modlitwy.

    Kult Matki Bożej Miłosierdzia Ostrobramskiej łączy się dziś ściśle z kultem Miłosierdzia Bożego, którego orędzie przekazał św. Faustynie Kowalskiej w objawieniach sam Chrystus. Nie przypadkiem czczony obecnie na całym świecie obraz Jezusa Miłosiernego, powstał właśnie w Wilnie, blisko Ostrej Bramy. Jak naucza Kościół „Maryja jest Tą, która w sposób szczególny i wyjątkowy doświadczyła miłosierdzia, a równocześnie też w sposób wyjątkowy okupiła swój udział w objawieniu się miłosierdzia Bożego ofiarą serca. Ona najlepiej zna tajemnicę Bożego miłosierdzia. Wie, ile ono kosztowało i wie, jak wielkie ono jest”.

    Adam Białous/PCh24.pl

    ________________________________________________________________________________

    fot. Dorota Niedźwiecka/Tygodnik Niedziela

    ***

    Najświętsza Panno, której istność niezrównana stanowiła
    po tylekroć natchnienie wielkiej poezji u wszystkich narodów katolickich, któraś nad naszych wieszczów głowami rozpalała
    gwiazdy, zaiste gwiazdy przewodnie narodu,
    która, w otoczeniu wszystkich sztuk, szlachetne myśli jeszcze bardziej uszlachetniasz,
    której uśmiechy nad Boskim Dzieciątkiem i łza pod Krzyżem – były i są stale nasieniem poezji, malarstwa, rzeźby, architektury, muzyki – podnieś myśli nasze ponad małostki życia,
    uproś nam u Syna Twego, który raczył być
    człowiekiem, wielki zaczyn życia, zdatność do wielkości. Módlmy się o wstawiennictwo Twoje, by każdy z nas według możności swojej mógł
    przyczynić się do tego, byś królowała Polsce wielkiej przed Bogiem, Polsce rzucającej na szalę
    historii chrześcijańskie walory!

    Modlitwa do NMP ułożona przez profesora Uniwersytetu Wileńskiego Feliksa Konecznego

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 listopada

    Święty Albert Wielki, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Leopold III
      •  Święty Dydak z Alcali, zakonnik
      •  Błogosławiona Magdalena Morano, dziewica
    Tomasso da Modena: Święty Albert Wielki

    Albert urodził się prawdopodobnie między 1193 a 1200 r. w Lauingen w Niemczech. Jego ojciec był rycerzem i pełnił obowiązki naczelnika miasteczka. Dzięki swemu pochodzeniu Albert mógł studiować w Padwie i w Bolonii. W Padwie w 1221 r. spotkał bł. Jordana z Saksonii i z jego rąk otrzymał habit dominikański. Skierowany do konwentu dominikanów w Kolonii, tu zapewne złożył profesję zakonną, ukończył studia teologiczne i otrzymał święcenia kapłańskie. W latach 1234-1242 był lektorem w klasztorach: Hildesheim, Fryburgu, w Ratyzbonie i w Strasburgu. Potem udał się do Paryża, gdzie kończył i uzupełniał swoje studia wyższe. Tam też został profesorem – jako pierwszy Niemiec (1245). Wykładał tam do 1248 r. W 1248 r. zorganizował w Kolonii dominikańskie studium generalne, gdzie wykładał do 1260 r., z przerwą w latach 1254-1257. Prawdopodobnie w Kolonii spotkał św. Tomasza z Akwinu, dla którego stał się nauczycielem i mistrzem. Albert jako pierwszy rozpoznał w młodym Tomaszu przyszłego wielkiego uczonego. Tradycja dominikańska przypisuje mu proroczą wypowiedź o Akwinacie: “Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”.
    W roku 1254 kapituła prowincjalna wybrała Alberta prowincjałem około 40 klasztorów niemieckich. Jako prowincjał Albert uczestniczył w kapitułach generalnych zakonu: w Mediolanie (1255) i w Paryżu (1256), gdzie zetknął się ze św. Ludwikiem IX, królem Francji, od którego otrzymał cząstkę relikwii Krzyża świętego. W roku 1255 udał się do Anagni, gdzie wobec papieża Aleksandra IV bronił Zakonu, przeciwko któremu Uniwersytet Paryski, a za nim inne uczelnie, wytoczyły walkę, której rzeczywistą przyczyną była konkurencja kleru diecezjalnego z zakonnym. Zdumiony wiedzą Alberta papież zaprosił go z wykładami do Anagni, Rzymu i Viterbo. W roku 1257 Święty zdał urząd prowincjała i powrócił do wykładania w Kolonii. W roku 1260 mianowany został przez papieża Aleksandra IV biskupem Ratyzbony. Zadziwił wszystkich jako doskonały administrator rozległej diecezji; wydawało się bowiem, że uczony tej miary nie nadaje się do pracy duszpasterskiej. Albert uzdrowił finanse i gospodarkę majątków kościelnych, zreorganizował parafie, ożywił ducha gorliwości wśród swoich kapłanów. W dwa lata później, po śmierci Aleksandra IV, uzyskał od Urbana IV zgodę na rezygnację z funkcji rządcy diecezji, uznając się niegodnym tego urzędu.
    W latach następnych spełniał niektóre poruczenia papieskie – zwłaszcza mediacyjne. Urban IV mianował go kaznodzieją papieskim na rzecz krucjaty. Powierzył mu także zbiórkę środków na jej zorganizowanie w Niemczech i w Czechach. Do pomocy przydał mu słynnego kaznodzieję, franciszkanina, Bertolda z Ratyzbony. Papież zlecał mu też misje specjalne, np. dla rozsądzenia i załagodzenia sporu pomiędzy metropolitą kolońskim a miastem Kolonią. Kazał mu również dopilnować, by wybory biskupa Brandenburga odbyły się w sposób kanoniczny.

    Święty Albert Wielki

    W roku 1264 zmarł Urban IV. Korzystając z okazji, Albert poprosił następcę, Klemensa IV, o zwolnienie z obowiązków. Wrócił do Kolonii i Strasburga, gdzie powstał nowy, silny dominikański ośrodek naukowy. Po 6 latach papież znowu wysłał go dla załagodzenia antagonizmów w Meklemburgii. W 1277 r. generał zakonu, bł. Jan z Vercelli, powierzył mu misję, by bronił Zakonu i św. Tomasza z Akwinu. Znów bowiem podniosły się głosy, że należy usunąć z uniwersytetów franciszkanów i dominikanów, bo stanowili zbyt silną konkurencję dla kleru świeckiego. Papież następnie polecił Albertowi ponownie zająć się sporem, jaki się odnowił pomiędzy metropolitą Kolonii, Engelbertem Falkenbergiem, a miastem. Odebrał także przysięgę w imieniu papieża od nowego cesarza, Rudolfa. Wreszcie instalował nowego opata w Fuldzie. Wziął także udział w soborze powszechnym w Lyonie w roku 1274. Te wszystkie misje publiczne świadczą o tym, jak bardzo Albert był ceniony, jak wielki miał autorytet i dar jednania ludzi.
    Św. Albert był jednym z największych umysłów chrześcijańskiego średniowiecza. Przedmiotem jego naukowych zainteresowań były niemal wszystkie dziedziny ówczesnej wiedzy. Nie było dziedziny, której by nie znał, o której by nie pisał, począwszy od wzniosłych prawd teologii i filozofii, poprzez nauki przyrodnicze. Słusznie papież Pius XI nadał mu tytuł doktora uniwersalnego, a potomność od dawna nazywała go Wielkim. Można powiedzieć, że nie byłoby św. Tomasza, gdyby mu nie utorował drogi – na tym właśnie polu – św. Albert. On pierwszy usiłował stworzyć syntezę wszystkich nauk. Sam napisał: “Intencją naszą jest, by wszystkie części (fizykę, matematykę, metafizykę) połączyć w jedną całość, dla łacinników zrozumiałą”. Albert znał wszystkich dostępnych wówczas pisarzy: żydowskich, greckich, rzymskich, jak też teologów kościelnych. Jego dzieła wydano aż w 40 tomach. Jednocześnie posiadał umiejętność łączenia wiedzy z dobrocią, dlatego był nazywany “doktorem powszechnym” i “sumą dobroci”.


    Święty Albert Wielki

    Zmarł 15 listopada 1280 r. w Kolonii. Wbrew przyjętemu w Zakonie zwyczajowi pochowano go w chórze kościoła zakonnego i wystawiono mu duży pomnik. W roku 1383 za zezwoleniem papieża Sykstusa IV przełożony generalny dokonał podziału relikwii św. Alberta: ramię podarowano konwentowi dominikańskiemu w Bolonii, a relikwie mniejsze rozesłano po innych kościołach Zakonu. Dom rodzinny w Lauingen zamieniono na kaplicę. Papież Innocenty VIII zezwolił dominikanom Kolonii i Ratyzbony na odmawianie oficjum o błogosławionym, co w roku 1670 papież Klemens X rozszerzył na cały Zakon i na szereg diecezji we Francji i w Niemczech. Beatyfikował go Grzegorz XV w 1438 r. W 1459 r. został zaliczony przez Piusa II do grona doktorów Kościoła. Kanonizował go Pius XI 6 grudnia 1931 r. Jego następca, Pius XII, ogłosił go w 1942 r. patronem studiujących nauki przyrodnicze. Albert jest ponadto patronem górników.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w habicie dominikańskim, czasami w mitrze lub jako profesor. Jego atrybutami są: księga, krzyż, lilia jako symbol wiernej duszy, mitra, ptasie pióro.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Albert Wielki

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 24.03.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Jednym z najwybitniejszych mistrzów teologii średniowiecznej jest św. Albert Wielki. W historii nazywany jest «wielkim» (magnus), co wskazuje na rozmach i głębię jego nauki, którą łączył on ze świętością życia. Już jego współcześni bez wahania obdarzali go znaczącymi tytułami. Jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go «dziwem i cudem naszej epoki».

    Urodził się w Niemczech na początku XIII w. i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie znajdował się jeden z najsławniejszych uniwersytetów Średniowiecza. Oddał się studium tak zwanych «sztuk wyzwolonych»: gramatyki, retoryki, dialektyki, geometrii, astronomii oraz muzyki, czyli przedmiotów ogólnokształcących, przy czym wykazał szczególne zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które wkrótce stały się jego ulubioną dziedziną i specjalnością. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła dominikanów, a następnie wstąpił do ich zakonu i złożył w nim śluby. Źródła hagiograficzne pozwalają sądzić, że do tej decyzji Albert dojrzewał stopniowo. Głęboka więź z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, kazania bł. Jordana z Saksonii, generała Zakonu Kaznodziejskiego, następcy św. Dominika, były decydującymi czynnikami, które pomogły mu przezwyciężyć wszelkie wątpliwości, a także pokonać opór rodziny. W latach młodości często Bóg przemawia do nas i podsuwa projekt życia. Podobnie jak dla Alberta, również dla nas wszystkich indywidualna modlitwa, karmiona Słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe światłych ludzi są środkami, które pomagają usłyszeć głos Boży i za nim pójść. Albert otrzymał habit zakonny od bł. Jordana z Saksonii.

    Po święceniach kapłańskich, z woli przełożonych, wykładał w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach ojców dominikanów. Dzięki błyskotliwości i wielkiemu umysłowi mógł pogłębić studia teologiczne w Paryżu, na najsławniejszym uniwersytecie tamtej epoki. Wówczas św. Albert rozpoczął nadzwyczajną działalność pisarską, którą rozwijał przez całe życie.

    Powierzano mu prestiżowe zadania. W 1248 r. zlecono mu otwarcie studium teologicznego w Kolonii, jednym z najważniejszych ośrodków w Niemczech, gdzie mieszkał wiele lat w różnych okresach, i która stała się jego miastem. Z Paryża przybył do Kolonii z nadzwyczajnym uczniem, którym był Tomasz z Akwinu. Sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, stanowiłby wystarczający powód, by żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między tymi dwoma wielkimi teologami zrodziła się więź wzajemnego szacunku i przyjaźni, a tego typu ludzkie relacje sprzyjają bardzo rozwojowi nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na prowincjała Provinciae Teutoniae — teutońskiej prowincji ojców dominikanów — do której należały wspólnoty znajdujące się na obszernym terytorium Europy Środkowej i Północnej. Wyróżnił się gorliwością w pełnieniu tej posługi — wizytował wspólnoty i niestrudzenie przypominał współbraciom wierność, nauczanie i przykład św. Dominika.

    Jego przymioty dostrzegł papież tamtej epoki, Aleksander IV, który zatrzymał Alberta na pewien czas w Anagni — gdzie papieże często się udawali — w Rzymie oraz w Viterbo, by zasięgać jego rad w kwestiach teologicznych. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony, wielkiej i sławnej diecezji, która przeżywała trudny okres. Albert pełnił tę posługę od 1260 do 1262 r. z niezwykłym oddaniem, zdołał zaprowadzić w mieście pokój i zgodę, zreorganizować parafie i klasztory i zachęcić do rozwoju działalności charytatywnej.

    W latach 1263-1264 na prośbę papieża Urbana IV Albert głosił Słowo Boże w Niemczech i Czechach, a następnie wrócił do Kolonii i na nowo zajął się nauczaniem, studiami i pisarstwem. Był człowiekiem modlitwy, nauki i miłosierdzia i dlatego jego wystąpienia w różnych sprawach Kościoła i ówczesnego społeczeństwa uważane były za bardzo autorytatywne: był przede wszystkim człowiekiem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie arcybiskup znalazł się w poważnym konflikcie z miejskimi instytucjami. Z zaangażowaniem uczestniczył w pracach Soboru Lyońskiego ii, zwołanego przez papieża Grzegorza x w 1274 r., by ułatwić unię z Grekami po podziale, jaki nastąpił na skutek wielkiej schizmy wschodniej w 1054 r. Wyjaśniał naukę Tomasza z Akwinu, gdy zaczęto zgłaszać co do niej zastrzeżenia, a nawet stała się przedmiotem niczym nieusprawiedliwionych ataków.

    Umarł we własnej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i dosyć wcześnie współbracia otoczyli go czcią. Kościół przyznał mu publiczny kult przez beatyfikację w 1622 r. oraz kanonizację w 1931 r., kiedy to papież Pius xi ogłosił go doktorem Kościoła. Było to niewątpliwie właściwe wyróżnienie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego badacza nie tylko prawd wiary, ale wielu innych dziedzin nauki. Patrząc na tytuły jego licznych dzieł zdajemy sobie bowiem sprawę, że jego wiedza była nadzwyczajna, wielostronne zainteresowania sprawiły, że zajmował się nie tylko filozofią i teologią, jak jego współcześni, ale również każdą inną wówczas znaną dyscypliną, od fizyki do chemii, od astronomii do mineralogii i od botaniki do zoologii. Z tego powodu papież Pius XII mianował go patronem badaczy nauk przyrodniczych, i zwany jest również Doctor universalis ze względu na rozległość jego zainteresowań i wiedzy.

    Metody naukowe, jakimi posługiwał się św. Albert Wielki, były z pewnością różne od metod stosowanych w późniejszych wiekach. Jego metoda polegała po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, ale w ten sposób otwarł drogę przyszłym poszukiwaniom.

    Wiele możemy się jeszcze od niego nauczyć. Przede wszystkim św. Albert ukazuje, że między wiarą i nauką nie ma sprzeczności, choć na przestrzeni dziejów niekiedy dochodziło do nieporozumień. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie oddawać się studium nauk przyrodniczych i czynić postępy w poznaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa rządzące materią, ponieważ wszystko to pogłębia pragnienie i miłość Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, którym Bóg — najwyższa inteligencja — wyjawia nam coś o sobie. Księga Mądrości stwierdza na przykład, że zjawiska przyrodnicze, wielkie i piękne, są jak dzieła artysty, toteż przez analogię możemy dzięki nim poznać Sprawcę stworzenia (por. Mdr 13, 5). Cytując znaną w Średniowieczu i Odrodzeniu metaforę, możemy przyrównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą odczytujemy z różnych punktów widzenia nauki (por. przemówienie do uczestników sesji plenarnej Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Dla iluż to bowiem uczonych, podobnie jak dla św. Alberta Wielkiego, inspiracją do prowadzenia badań były zachwyt i wdzięczność w obliczu świata, który w ich oczach ludzi nauki i wierzących jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i pełnego miłości Stwórcy! Badania naukowe stają się wówczas hymnem pochwalnym. Dobrze to zrozumiał wielki astrofizyk naszych czasów Enrico Medi, którego proces beatyfikacyjny jest w toku, a który pisał: «O wy, tajemnicze galaktyki (…), widzę was, liczę, pojmuję, studiuję i odkrywam, zagłębiam się w was i tworzę zbiory. Z waszego światła tworzę naukę, z ruchu — mądrość, a z gry olśniewających kolorów — poezję; biorę was, gwiazdy, w moje dłonie i z drżeniem w jedności mojego bytu wznoszę was powyżej was samych, w modlitwie ofiaruję was Stwórcy, którego tylko za moim pośrednictwem wy, gwiazdy, możecie wielbić» (Dzieła. Hymn na cześć stworzenia).

    Św. Albert Wielki przypomina nam, że naukę i wiarę łączy przyjaźń i że powołanie do badania przyrody może być dla uczonych autentyczną i fascynującą drogą do świętości.

    O jego niezwykle otwartym umyśle świadczy również przedsięwzięcie, które z powodzeniem zrealizował, jakim było przyswojenie i ukazanie wartości myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta stawały się bowiem coraz powszechniej znane liczne dzieła tego wielkiego filozofa greckiego, żyjącego w IV w. przed Chr., zwłaszcza etyczne i metafizyczne. Dowodziły one siły rozumu, przenikliwie i precyzyjnie wyjaśniały sens i strukturę rzeczywistości, jej poznawalność, wartość i cel ludzkich działań. Św. Albert Wielki umożliwił recepcję filozofii Arystotelesa w filozofii i teologii średniowiecznej, a ostateczną formę tej recepcji nadał później św. Tomasz. Ta recepcja filozofii, powiedzmy sobie, pogańskiej, przedchrześcijańskiej stanowiła w tamtych czasach autentyczną rewolucję kulturalną. Jednakże wielu myślicieli chrześcijańskich obawiało się filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że komentatorzy arabscy, za których pośrednictwem została przyjęta, interpretowali ją w taki sposób, że przynajmniej w niektórych punktach wydawała się całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Powstał zatem dylemat: czy wiara i rozum są ze sobą sprzeczne, czy też nie?

    Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: z naukowym rygorem przestudiował dzieła Arystotelesa, w przekonaniu, że wszystko, co rzeczywiście racjonalne, jest zgodne z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do ukonstytuowania się filozofii jako autonomicznej dyscypliny, odrębnej od teologii i powiązanej z nią jedynie w jedności prawdy. W ten sposób w XIII w. doszło do wyraźnego rozdzielenia tych dwóch nauk, filozofii i teologii, które w harmonijnym dialogu razem odkrywają autentyczne powołanie człowieka, spragnionego prawdy i szczęścia: przede wszystkim teologia, nazwana przez św. Alberta «nauką uczuciową», ukazuje człowiekowi jego powołanie do radości wiecznej, do radości rodzącej się z pełnego przylgnięcia do prawdy.

    Św. Albert potrafił przekazywać te pojęcia w prosty i zrozumiały sposób. Będąc prawdziwym synem św. Dominika, głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który cenił go za nauki i przykład życia.

    Drodzy bracia i siostry, prośmy Pana, aby w świętym Kościele nie zabrakło nigdy uczonych, pobożnych i mądrych teologów, takich jak św. Albert Wielki, i aby pomógł każdemu z nas przyswoić sobie «formułę świętości», którą on realizował w swoim życiu: «Wszystko chcę chcieć na chwałę Boga, jak Bóg wszystko chce chcieć na swą chwałę», to znaczy utożsamiać się zawsze z wolą Bożą, by wszystko chcieć i czynić jedynie i zawsze na Jego chwałę.

    do Polaków:

    Drodzy bracia i siostry! Jutro przypada uroczystość Zwiastowania Pańskiego. W Polsce jest ona obchodzona również jako Dzień Świętości Życia. Tajemnica wcielenia odsłania szczególną wartość i godność ludzkiego życia. Bóg dał nam ten dar i uświęcił, gdy Syn stał się człowiekiem i narodził się z Maryi. Trzeba strzec tego daru od poczęcia aż do naturalnej śmierci. Z całego serca jednoczę się z tymi, którzy podejmują różne inicjatywy na rzecz poszanowania życia i budzenia nowej społecznej wrażliwości. Niech wam Bóg błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 listopada

    Błogosławiona Maria Luiza Merkert, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Wawrzyniec z Dublina, biskup
      •  Święty Mikołaj Tavelić, męczennik
      •  Święty Józef Pignatelli, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Liccio, prezbiter
    Błogosławiona Maria Luiza Merkert

    Maria Luiza urodziła się 21 września 1817 r. w Nysie, w niemieckiej rodzinie mieszczańskiej. Jej rodzicami byli Karol Antoni Merkert i Barbara z domu Pfitzner. Dzień później została ochrzczona w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. W kolejnym roku, po śmierci ojca, rodzina zubożała. Maria, wraz z siostrą Matyldą, ukończyła katolicką szkołę dla dziewcząt w Nysie. Po śmierci matki w 1842 r. obie sprzedały skromny majątek i wraz z Franciszką Werner oraz Klarą Wolff poświęciły się pomocy opuszczonym chorym i bezdomnym w Nysie. Po mszy w dniu 27 września 1842 r. (dzień ten był wspomnieniem świętych Kosmy i Damiana, lekarzy-męczenników z III w.) złożyły przed obrazem Serca Pana Jezusa w nyskim kościele św. Jakuba i św. Agnieszki akt oddania – zobowiązały się nieść pomoc potrzebującym bez względu na wyznanie, narodowość i płeć.
    19 listopada 1850 r. Maria Merkert rozpoczęła w Nysie organizowanie Stowarzyszenia św. Elżbiety dla pielęgnacji opuszczonych chorych w ich własnych domach (ta troska o chorych pozostających bez opieki we własnych środowiskach jest charakterystyczna dla pierwszych elżbietanek). 4 września 1859 r. uzyskała dla stowarzyszenia zatwierdzenie diecezjalne. Heinrich Förster – biskup wrocławski – uznał stowarzyszenie za kongregację kościelną, a miesiąc później zatwierdził jej statuty. W tym też roku Maria Merkert została wybrana na pierwszą przełożoną generalną Zgromadzenia Sióstr św. Elżbiety. Funkcję tę pełniła przez 13 lat, aż do śmierci. 5 maja 1860 r. złożyła śluby zakonne: oprócz czystości, ubóstwa i posłuszeństwa – także posługi chorym i najbardziej potrzebującym. W Nysie wybudowała dom macierzysty, a pod jej kierownictwem powstało 90 domów zakonnych, 12 szpitali i wiele domów opieki aż w 9 diecezjach (chełmińskiej, gnieźnieńsko-poznańskiej, warmińskiej, wrocławskiej, Fulda, Ołomuniec, Osnabrück, Praga, Paderborn) i 2 wikariatach apostolskich (Saksonii i Szwecji). 7 czerwca 1871 r. papież Pius IX udzielił aprobaty założonemu przez nią zgromadzeniu.Zmarła w opinii świętości 14 listopada 1872 w Nysie. Pochowana została na tamtejszym Cmentarzu Jerozolimskim. W chwili śmierci matki założycielki zgromadzenie liczyło 465 sióstr w 87 domach.Obecnie jej doczesne szczątki spoczywają w marmurowym sarkofagu w kościele św. Jakuba i św. Agnieszki. Proces beatyfikacyjny przeprowadzono w latach 1985-1997. Dekret o heroiczności cnót ogłosił papież św. Jan Paweł II 20 grudnia 2004 r., a papież Benedykt XVI w czerwcu 2007 r. zatwierdził dekret o cudzie za wstawiennictwem Marii Merkert. Za cud konieczny do beatyfikacji zostało uznane uzdrowienie z gruźlicy jednej z elżbietanek, siostry Miry. 30 września 2007 r. w Nysie odbyła się uroczystość beatyfikacyjna, której przewodniczył delegat papieża Benedykta XVI, prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie, kard. Jose Saraiva Martins. Na obrazie beatyfikacyjnym przedstawiono scenę oddania przez bł. Matkę Marię Mekert swoich butów ubogiej proszącej u furty klasztornej.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 listopada

    Święci
    Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn,
    pierwsi męczennicy Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Mikołaj I Wielki, papież
      •  Błogosławiony Wincenty Eugeniusz Bosiłkow, biskup i męczennik
    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W 1001 r. zaprzyjaźniony z księciem Bolesławem Chrobrym cesarz niemiecki Otton III zaproponował założenie na naszych ziemiach klasztoru, który głosiłby Słowianom Słowo Boże. Cesarz postanowił wykorzystać do zamierzonego dzieła swego krewniaka – biskupa Brunona z Kwerfurtu, wiernego towarzysza św. Wojciecha, znającego ziemie Słowian. Brunon wybrał do pomocy w przeprowadzeniu misji brata Benedykta.
    Benedykt z Petreum (ur. 970) pochodził z zamożnej włoskiej rodziny z Benewentu. Rodzice przeznaczyli go do stanu duchownego już jako małego chłopca. Liczyli na to, że zostanie kapłanem diecezjalnym. Benedykt wybrał jednak życie pustelnicze. Po pewnym czasie przyłączył się do św. Romualda. Zaprzyjaźnił się z innym pustelnikiem – starszym od niego o 30 lat Janem, mieszkającym na zboczu Monte Cassino.
    Jan z Wenecji (ur. 940) pochodził z rodziny patrycjuszów weneckich. Z dożą Piotrem I Orseolo potajemnie opuścił Wenecję, udając się do opactwa benedyktyńskiego w Cusan koło Perpignan. Ta decyzja stała się pewnego rodzaju sensacją. Obydwaj podjęli życie pustelnicze. Po pewnym czasie opuścili opactwo. Jan udał się do św. Romualda, tam zaprzyjaźnił się z Benedyktem. Odznaczał się stanowczością, skutecznością w działaniu i wysoką kulturą.Benedykt i Jan, po przybyciu na dwór Bolesława Chrobrego w początkach 1002 r., założyli pustelnię na terenie, który im podarował król – we wsi Święty Wojciech (obecnie Wojciechowo) pod Międzyrzeczem.
    Wkrótce dołączyli do nich Polacy możnego rodu (może nawet książęcego): żarliwi religijnie rodzeni bracia Mateusz i Izaak – nowicjusze, oraz Krystyn – klasztorny sługa, pochodzący prawdopodobnie z pobliskiej wsi.
    Szóstym zakonnikiem był Barnaba, który wraz z Benedyktem i Janem przybył do Polski z Włoch. Uniknął męczeństwa i według ustnej tradycji resztę życia spędził u kamedułów (spotyka się także informacje, że był to klasztor w Bieniszewie, ale to raczej mało prawdopodobne ze względu na czas powstania tamtej fundacji).
    Eremici zobowiązali się do pustelniczego trybu życia, a przede wszystkim do prowadzenia pracy misyjnej. Benedykt i Jan nauczyli się nawet języka polskiego. Cały czas jednak czekali na biskupa Brunona z Kwerfurtu. Miał on wraz z nimi przybyć do Polski, ale wyruszył do Rzymu po papieskie zezwolenie na prowadzenie misji. Tracący cierpliwość Benedykt wyruszył na spotkanie Brunona, ze względu jednak na zawieruchę polityczną, jaką wywołała śmierć cesarza Ottona III (w styczniu 1002 r.), postanowił wrócić do klasztoru, polecając dalsze poszukiwania Brunona młodemu mnichowi Barnabie. Posłaniec nie wracał. W listopadzie 1003 roku Benedykt i współbracia zaczęli odczuwać niepokój o niego. Nie dane im jednak było doczekać Barnaby.

    Święci Benedykt, Jan, Mateusz, Izaak i Krystyn

    W nocy z 10 na 11 listopada 1003 r. zostali napadnięci przez zbójców i wymordowani. Pierwsze ciosy mieczem otrzymał Jan, po nim zginął Benedykt. Izaaka zamordowano w celi obok. Mateusz zginął przeszyty oszczepami, gdy wybiegł z celi w stronę kościoła. Mieszkający oddzielnie Krystyn próbował jeszcze bronić klasztoru, ale i on podzielił los towarzyszy. Prawdopodobnie powód napadu był rabunkowy, ponieważ zakonnicy otrzymali od Chrobrego środki w srebrze na prowadzenie misji.
    Kult męczenników zaczął się już od ich pogrzebu, na który przybył biskup poznański Unger. Wkrótce potem, w 1006 r., św. Brunon napisał “Żywot pięciu braci męczenników”. Są to pierwsi męczennicy polscy wyniesieni na ołtarze. W poczet świętych wpisał ich Jan XVIII. Patronują diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.
    Relikwie świętych znajdują się w wielu kościołach w Polsce, a także we Włoszech (Ascoli) i w Czechach, gdzie czczone są w katedrze św. Wita na Hradczanach.
    W ikonografii Pięciu Braci Męczenników przedstawianych jest w białych habitach kamedulskich. Atrybutem jest koło tortury.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 listopada

    Święty Jozafat Kuncewicz, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Teodor Studyta, opat
    ***
    Święty Jozafat Kuncewicz

    Jan Kunczyc (nazwisko zmienił później na Kuncewicz) urodził się w 1580 r. we Włodzimierzu Wołyńskim (na Ukrainie, wówczas w Rzeczypospolitej) w mieszczańskiej rodzinie prawosławnej. Ojciec był ławnikiem miejskim. Rodzice było ludźmi bardzo religijnymi.
    Wiele lat później Jan wspominał ważne wydarzenie z lat dziecinnych. Kiedy będąc z matką w cerkwi dowiedział się, czym był ofiara krzyżowa Jezusa, zauważył spadającą z krzyża iskrę i za chwilę poczuł, jak ta iskra przeniknęła do jego serca. Od tego momentu ukochał liturgię. Przez kolejnych 20 lat nie opuścił żadnego nabożeństwa w cerkwi.
    Początkowo uczęszczał do szkoły katedralnej w rodzinnym mieście, gdzie nauczył się czytania i pisania zarówno w języku staro-cerkiewno-słowiańskim, jak i w języku polskim. Później rodzice, którzy chcieli, by zajął się kupiectwem, wysłali go do Wilna, gdzie terminował u znajomego kupca Jacentego Popowicza. Tam zetknął się z unitami – katolikami obrządku wschodniego, którzy w Wilnie sprawowali liturgię w cerkwi Świętej Trójcy.
    Na wschodnich rubieżach ówczesnej Polski, które były terenami granicznymi między prawosławiem na Wschodzie a katolicyzmem na Zachodzie, żyło wielu unitów. Kościół greckokatolicki sprawuje kult w rycie bizantyńskim, jednak w pełni w zgodzie z nauką Kościoła łacińskiego i podlega papieżowi. Od czasu schizmy w 1054 r. wielokrotnie zawierane były unie, dzięki którym część prawosławnych wracała do Kościoła katolickiego. Niestety, w tamtych czasach religia była bardzo związana z polityką, dlatego unie te nie były trwałe.
    Na pograniczu Rzeczypospolitej i ziem ruskich już w 1257 r. dominikanie doprowadzili do pierwszej unii, która przetrwała do ujarzmienia Rusi przez najazd tatarski. Kolejne unie zawierane były w XV wieku. Największe znaczenie miała unia brzeska zawarta w roku 1596, czyli tuż przed przybyciem Jana do Wilna.
    Młody Kościół unicki był bardzo atakowany przez prawosławie, popierane przez Kozaków i Moskwę. Dochodziło wielokrotnie do czynów zbrojnych. Unici byli traktowani jako odstępcy od wiary i zdrajcy. Wojsko atakowało unickie cerkwie, a hierarchowie usiłowali osadzać duchownych prawosławnych w ich parafiach. Doszło nawet do tego, że w roku 1620 przybył do Polski potajemnie jerozolimski patriarcha prawosławny Teofanes i na miejsce biskupów unickich konsekrował prawosławnych: we Włodzimierzu, Przemyślu, Pińsku, Łucku, Chełmie i w Połocku. W Kijowie osadził biskupa prawosławnego na miejsce unickiego metropolity. Ci właśnie biskupi wszelkimi środkami zmuszali unitów do powrotu do prawosławia.

    Święty Jozafat Kuncewicz

    W takim trudnym okresie Jan zbliżył się do grekokatolików. Zaprzyjaźnił się z Genadijem Chmielnickim, studentem Seminarium Papieskiego w Wilnie, z Piotrem Arkadiuszem, uczonym grekokatolickim, bardzo zasłużonym dla unii, oraz z Janem Welaminem Rutskim, który w Rzymie ukończył Kolegium Ruskie i przystąpił do unii. Zetknął się także z jezuitami. Dzięki tym kontaktom poszerzył swoją wiedzę i wzrastał duchowo.
    W 1604 r. wstąpił do bazylianów (to jedyny w Polsce męski zakon obrządku greckokatolickiego) i złożył śluby w monasterze św. Jerzego. Od tego czasu nosił imię Jozafat. Aktu jego przyjęcia do zakonu dokonał sam metropolita unicki, Hipacy Pociej. Jako brat zakonny Jozafat kształcił się w niedawno założonej Akademii Wileńskiej, gdzie studiował filozofię, teologię, język starosłowiański i liturgię. W 1609 r. otrzymał święcenia kapłańskie i został magistrem nowicjatu. W roku 1613 powierzono mu funkcję przełożonego klasztoru i kościoła bazylianów w Wilnie, którą pełnił z wielkim zaangażowaniem. W latach 1614-1615 towarzyszył metropolicie halicko-kijowskiemu w podróży wizytacyjnej do Kijowa. Po drodze Jozafat zdołał pozyskać dla unii wojewodów połockiego i nowogrodzkiego oraz ufundować klasztor bazylianek w Krasnymborze.
    W roku 1617 został mianowany arcybiskupem Połocka po zmarłym właśnie tamtejszym metropolicie. Święcenia biskupie otrzymał 12 listopada 1618 w Wilnie, po czym wyruszył do Połocka, by odbyć ingres. Zapisał się w pamięci współczesnych jako niezwykły arcybiskup, który nosił stale habit zakonny, nigdy nie jadał mięsa, mieszkał w jednej izbie, którą dzielił jeszcze z pewnym bezdomnym. Dla siebie niczego nie potrzebował, natomiast troszczył się o podwładnych i walczył o przywileje dla duchowieństwa unickiego. Dbał o splendor nabożeństw liturgicznych, niezmordowanie głosił słowo Boże, przemawiał do ludu przy każdej okazji. Szczególną zaś opieką otoczył chorych i ubogich. Był zwolennikiem wczesnej i częstej Komunii świętej. Często wizytował placówki i kapłanów. Dla duchowieństwa ogłosił konstytucje, składające się z 48 przepisów postępowania oraz dodatkowo z 9 paragrafów dla tych, którzy by łamali prawo. Dla mniej wykształconych kapłanów ułożył katechizm jako podstawę do nauczania. Wprowadził obowiązek odprawiania codziennie Świętej Liturgii. Od swoich kapłanów żądał odmawiania brewiarza i comiesięcznej spowiedzi. Wysyłał do nich pisma wyjaśniające różnice między katolicyzmem a prawosławiem.
    Nie trudno się dziwić, że taka aktywność biskupa budziła niezadowolenie przeciwników unii z Kościołem rzymskim. Potężną kampanię przeciwko Jozafatowi wytoczył wspomniany już Teofanes, patriarcha Jerozolimy, który tajnie przybył jako delegat prawosławnego patriarchy Konstantynopola. Mianował biskupem prawosławnym Melecego Smotryckiego, który usiłował przekonać wiernych, że jest jedynym prawowitym biskupem na Białorusi. Pamiętać trzeba, że lud tych terenów był w większości niepiśmienny i z pewnością nie rozumiał sporów doktrynalnych. Prawosławni podgrzewali nastroje nacjonalistyczne i szkalowali abp Kuncewicza jako zdrajcę Cerkwi.
    Kiedy Jozafat musiał w roku 1621 udać się na sejm do Warszawy, wroga mu kampania tak dalece się wzmogła, że zastał po powrocie wzburzone przeciwko sobie wszystkie miasta. W końcu uknuto spisek na jego życie. W październiku 1623 roku udał się do swojej sufraganii do Witebska. Rankiem 12 listopada, zaraz po odprawieniu Mszy świętej, został napadnięty i zabity. Rozjuszony tłum rzucił się na rabunek mieszkania biskupiego, a samego metropolitę maltretowano w sposób okrutny. W końcu dobito go strzałem w głowę. Przed śmiercią Jozafat Kuncewicz miał jeszcze powiedzieć: “Dzieci, czemu napadacie na mój dom? Jeśli macie coś przeciwko mnie, to mnie macie”. Sponiewierane ciało Jozafata utopiono w Dźwinie.
    Męczeństwo Jozafata poruszyło całą Polskę katolicką. Wielu katolików teraz dopiero zrozumiało, czym jest unia. Natychmiast też rozpoczęto proces kanoniczny. Jozafat został beatyfikowany przez papieża Urbana VIII w 1643 r., kanonizowany w 1867 r. przez Piusa IX. Jest patronem diecezji siedleckiej i drohiczyńskiej, zakonu bazylianów, Rusi, Litwy i Wilna.
    Relikwie św. Jozafata przebyły prawdziwie tułaczą drogę. Były one składane w miastach Białorusi, na Litwie, w Polsce. W 1667 r. powróciły do Połocka, ale już w 1706 r. w obawie przed profanacją zostały umieszczone w Białej Podlaskiej. Po kanonizacji carat zażądał ukrycia relikwii. Zostały one przewiezione do Wiednia, a od 1949 r. spoczywają w bazylice św. Piotra w Watykanie. Relikwia lewej ręki św. Jozafata wraz ze skromnym pierścieniem biskupim znajduje się w bazylice Serca Jezusowego na Pradze w Warszawie. Z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Jozafata w 1923 r. papież Pius XI wydał ku jego czci encyklikę Ecclesiam Dei admirabili.
    W ikonografii św. Jozafat Kuncewicz przedstawiany jest w stroju biskupim rytu wschodniego. Jego atrybutem jest topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 listopada

    Święty Marcin z Tours, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Jałmużnik, biskup
      •  Błogosławiona Alicja Kotowska, dziewica i męczennica
      •  Święta Wiktoria, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Marcin z Tours

    Marcin urodził się ok. 316 r. w Panonii, na terenie dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej. Jego ojciec był rzymskim trybunem wojskowym. Prawdopodobnie imię Martinus pochodzi od Marsa, boga wojny. Przez wieki powstało tak wiele życiorysów Marcina i legend, że dziś trudno ustalić fakty.
    Prawdopodobnie uczył się w Ticinium (Pawia). Mając 15 lat wstąpił do armii Konstancjusza II. Co do tego, ile lat służył w wojsku, hagiografowie toczą spory. Według jednych 25, inni podają, że tylko 5. Ale wydarzenie, które wszyscy czciciele wspominają, miało miejsce w okresie tej służby. Żebrakowi proszącemu o jałmużnę u bram miasta Amiens Marcin oddał połowę swej opończy. Następnej nocy ukazał mu się Chrystus odziany w ten płaszcz i mówiący do aniołów: “To Marcin okrył mnie swoim płaszczem”.
    Pod wpływem tego wydarzenia Marcin przyjął chrzest i opuścił wojsko, uważając, że wojowanie kłóci się z zasadami wiary. W innych życiorysach znajdujemy informację, że spotkanie z żebrakiem nastąpiło już po chrzcie; Marcin jako chrześcijanin nie mógł służyć w wojsku, dlatego musiał z niego wystąpić. Wielką troską Marcina było nawrócenie swoich rodziców, do którego doprowadził wkrótce po opuszczeniu armii. Następnie udał się do św. Hilarego, biskupa Poitiers (we Francji), stając się jego uczniem. Został akolitą, a następnie diakonem. Po pewnym czasie osiadł jako pustelnik na wysepce Gallinaria w pobliżu Genui, gromadząc wokół siebie wielu uczniów.

    Święty Marcin z Tours

    W 361 r. założył pierwszy klasztor w Galii – w Liguge. Dziesięć lat później, mimo jego sprzeciwu, lud wybrał go biskupem Tours. Ta data jest potwierdzona w dokumentach – sakrę biskupią otrzymał w roku 371. Jako pasterz diecezji prowadził nadal surowe życie mnisze, budząc sprzeciw okolicznych biskupów. Klasztory, które zakładał, łączyły koncepcję życia mniszego z pracą misyjną. Sam odbył wiele wypraw misyjnych. Rozpoczął chrystianizację prowincji galijskiej i prowadził ją w sposób bardzo systematyczny. Był znanym apostołem wsi. Jako były wojskowy nie zrażał się niepowodzeniami, ale konsekwentnie realizował wytyczone sobie zadania.
    Jeszcze za życia nazywany był mężem Bożym. Współczesny mu hagiograf Sulpicjusz Sewer zanotował wiele cudów wymodlonych przez biskupa Marcina, a także wielką liczbę nawróconych przez niego pogan. Sulpicjusz opisuje także zmagania tego misjonarza z duchami nieczystymi, które atakowały go tym częściej, im więcej dusz nawracał na wiarę chrześcijańską.
    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w Candes podczas podróży duszpasterskiej. Jego ciało sprowadzono Loarą do Tours i pochowano 11 listopada. Jako pierwszy wyznawca – nie-męczennik – zaczął odbierać cześć świętego w Kościele Zachodnim. Relikwie spoczywają w bazylice wzniesionej ku czci Świętego. Jest patronem Francji, królewskiego rodu Merowingów, diecezji w Eisenstadt, Mainz, Rotterburga i Amiens; dzieci, hotelarzy, jeźdźców, kawalerii, kapeluszników, kowali, krawców, młynarzy, tkaczy, podróżników, więźniów, właścicieli winnic, żebraków i żołnierzy.
    W ikonografii przedstawiany jest w stroju biskupa lub jako żołnierz oddający płaszcz żebrakowi. Jego atrybutami są: dzban, gęś na księdze, gęś u jego stóp, koń, księga, model kościoła, dwa psy lub żebrak u jego stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Wzór miłości braterskiej św. Marcina

    fot. Aleteia.pl

    ***

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański”, 11.11.2007

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś, 11 listopada, Kościół wspomina św. Marcina, biskupa Tours, jednego z najbardziej znanych i czczonych świętych europejskich. Urodził się w Panonii, na obszarze dzisiejszych Węgier, w rodzinie pogańskiej ok. r. 316. Ojciec wybrał dla niego karierę wojskową. Już we wczesnej młodości Marcin zetknął się z chrześcijaństwem i po pokonaniu wielu trudności znalazł się w gronie katechumenów przygotowujących się do chrztu. Otrzymał ten sakrament w wieku około 20 lat, lecz musiał jeszcze przez wiele lat pozostać w wojsku, gdzie postępował zgodnie ze swoim nowym wyborem życiowym: odnosił się do wszystkich z szacunkiem i zrozumieniem, swojego posługacza traktował jak brata i unikał wulgarnych rozrywek. Po zakończeniu służby wojskowej udał się do Poitiers we Francji, do świętego biskupa Hilarego. Został przez niego wyświęcony na diakona i kapłana, wybrał życie monastyczne i razem z kilkoma uczniami założył w Ligugé najstarszy znany w Europie klasztor. Ok. 10 lat później chrześcijanie z Tours, którzy zostali bez pasterza, obwołali go swym biskupem. Od tamtej pory Marcin z wielkim zapałem poświęcił się ewangelizacji wsi i formacji kleru. Choć przypisuje się mu różne cuda, św. Marcin znany jest przede wszystkim z uczynku miłości braterskiej. Kiedy był jeszcze młodym żołnierzem, spotkał na drodze ubogiego człowieka skostniałego i kulącego się z zimna. Wziął więc swój płaszcz, przeciął go mieczem na pół i jedną z części oddał owemu człowiekowi. W nocy ukazał mu się we śnie Jezus, okryty tym właśnie płaszczem.

    Drodzy bracia i siostry, miłosierny gest św. Marcina wynika z tej samej logiki, która skłoniła Jezusa do rozmnożenia chlebów dla zgłodniałych rzesz, a przede wszystkim do dania samego siebie jako pokarmu dla ludzkości w Eucharystii, będącej najwyższym znakiem miłości Boga, Sacramentum caritatis. Jest to logika dzielenia się z innymi, która w autentyczny sposób wyraża miłość bliźniego. Niech św. Marcin pomoże nam zrozumieć, że tylko wtedy, gdy wszyscy będziemy starali się dzielić z innymi, będzie można stawić czoło wielkiemu wyzwaniu naszego czasu, jakim jest konieczność budowania pokojowego i sprawiedliwego świata, w którym każdy będzie mógł żyć godnie. Może to nastąpić, jeśli przeważy w światowej skali model autentycznej solidarności, co pozwoli zapewnić wszystkim mieszkańcom planety żywność, wodę, niezbędną opiekę lekarską, a także pracę i zasoby energetyczne, jak również dostęp do dóbr kultury, wiedzy naukowej i technicznej.

    Zwracamy się teraz do Najświętszej Maryi Panny prosząc, aby pomagała wszystkim chrześcijanom stawać się na wzór św. Marcina wielkodusznymi świadkami Ewangelii miłości i niestrudzenie budować kulturę solidarnego dzielenia się z innymi.

    Po polsku Papież powiedział:

    Pozdrawiam serdecznie Polaków. Dzisiaj w Polsce obchodzicie Święto Niepodległości. Z tej okazji pragnę powtórzyć życzenie, wypowiedziane rok temu na zakończenie pielgrzymki do waszej ojczyzny: «Czuwajcie, trwajcie mocno w wierze, bądźcie mężni (…)! Wszystkie wasze sprawy niech dokonują się w miłości!» (1 Kor 16, 13-14). Z serca wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2008/Opoka.pl

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Marcin z Tours

    René Lejeune

    ŚWIĘTY MARCIN Z TOURS – WZÓR EWANGELIZATORA

    EPOKA POKOJU
    W roku 313 cesarstwo rzymskie zawiera wreszcie pokój z Kościołem. Kończy się straszliwe i zdeprawowane widowisko aren oświetlonych żywymi ludzkimi pochodniami, mężczyzn i kobiet rzucanych na pastwę dzikich zwierząt pod lubieżnym spojrzeniem rozgorączkowanego tłumu, dziewcząt gwałconych przez oprawców zanim je zabito, prawo pogańskie bowiem zakazywało skazania na śmierć dziewic. Setki tysięcy chrześcijan zabito na tysiące sposobów: zatłuczono, powieszono, spalono, rozerwano, zmiażdżono, wyrwano im wnętrzności, pokawałkowano. W ciągu dwóch i pół wieku okrucieństwo cesarstwa przeszło wyobrażenie.
    Jednak im bardziej rzymska władza ich masakrowała, tym liczniejsi stawali się czciciele jedynego Boga, odrzucający kult imperatora traktowanego jak bóstwo. Sanguis martyrum, semen christianorum. Tak, naprawdę krew ogromnych tłumów męczenników była dobrem, zasiewem nowych i licznych pokoleń chrześcijan. Ostatnie krwawe prześladowanie wybuchło w r. 303, najbardziej gwałtowne ze wszystkich dotąd…
    Koniec był bliski: 28 października 312 r., Konstantyn, syn cesarza Konstansa i Heleny, służącej w chrześcijańskiej oberży, przeszedł ze swą armią przez Most Melwiusza i stawił czoła armii imperatora Maksencja. O zachodzie Konstantyn widzi płomienny krzyż, na którym wypisane są słowa: In hoc signum vinces. W tym znaku zwyciężysz. Pan historii nagle nadaje ludzkim losom nowy kierunek.
    Konstantyn, stawszy się imperatorem, nie zwleka z wyciągnięciem ręki do chrześcijan. Od marca 313 r. edykt mediolański wyznacza nową erę. Pokój konstantyński zapanuje w Cesarstwie. Tłum uczniów Chrystusa wychodzi z katakumb, spod ziemi, z kryjówek. Odtąd mogą żyć i w świetle dnia dawać świadectwo. Ewangelizacja ludów rozpoczyna się!

    CZYN ZAPISANY W ZŁOTEJ KSIĘDZE
    W 3 lata po edykcie mediolańskim rodzi się w Sabarii, w rzymskiej prowincji Pannonii (aktualnie: Węgry) – Marcin, syn rzymskiego żołnierza, dziecko pogańskiej rodziny. Nieco później ojciec zostaje przeniesiony do Pawii, w północnych Włoszech. Dziecko, przeniknięte w tajemniczy sposób łaską, doświadcza wewnętrznych wezwań. Przyciąga je religia chrześcijańska, którą widzi żywą i działającą wokół siebie. Mając 12 lat marzy o życiu na pustyni, wzorem wschodnich ascetów. Niestety, prawo wymaga, by ukończywszy 15 lat, syn żołnierza też służył w armii cesarskiej. Marcin (imię będące zdrobnieniem od Marsa – boga wojny) zostaje przeznaczony do gwardii cesarskiej, oddziału elitarnego czuwającego nad obszarami zagrożonymi przez barbarzyńców. Marcin wyjeżdża do Galii. Przyłącza się do garnizonu w Armiens. To tu rozegra się wspaniała scena, która zostanie zapisana w chrześcijańskiej złotej księdze miłosierdzia. Zdjęty litością na widok biedaka w łachmanach, drżącego z zimna w chłodzie północnego wiatru, u bram miasta, siedzący na koniu Marcin zdejmuje płaszcz i przeciąwszy go na pół, daje większą część nędzarzowi. Następnej nocy ma wizję, a może sen: Chrystus objawia mu się odziany w połowę jego płaszcza… Ten gest pomoże chrześcijanom nadchodzących wieków dojrzeć Jezusa we wszelkiej nędzy.

    DROGA WIARY
    W krótkim czasie po tym wydarzeniu Marcin przyjmuje chrzest. Odtąd całkowicie należy do Chrystusa. Musi jednak służyć w armii aż do końca wyznaczonego okresu. Opuści ją więc dopiero po 25 latach. W miarę jednak jak wzrasta w nim wiara, gaśnie duch żołnierski. Tuż przed ukończeniem służby ma wziąć udział w szturmie na Worms. Odmawia przelewu krwi i prosi cesarza o zwolnienie z udziału w tej akcji. Cesarz Julian traktuje go z wściekłością jak tchórza. Marcin prosi więc o umieszczenie go na czele nacierających, ale bez żadnej broni z wyjątkiem… krzyża. Tuż przed szturmem barbarzyńcy poddają się. Żołnierze przypisują Marcinowi ten nieoczekiwany „cud”.
    Mając 40 lat opuszcza armię. Udaje się do Poitiers. Słyszał opowiadania o biskupie Hilarym, wielkim świętym, obrońcy wiary katolickiej przed mnożącymi się biskupami ariańskimi. Ten odkrywa w Marcinie istotę rozpaloną wiarą, pragnie więc zatrzymać go przy sobie jako diakona. Marcin odmawia przyjęcia tego zaszczytu. Zgadza się jednak na pełnienie posługi egzorcysty. Życie nauczyło go jadowitości i podstępnego działania szatana i jego zastępów.

    ŚWIADEK CHRYSTUSA
    Dzięki snowi budzi się w nim dawne marzenie: doprowadzić rodziców, jeszcze żyjących, do Jezusa Chrystusa. Gdy święty Hilary, będący w Galii żelazem włóczni przeciw arianizmowi, agresywnemu i przeważającemu, zostaje zesłany na wygnanie do Frygii, Marcin udaje się do Illyricum. W drodze napadają go w Alpach bandyci. Jeden z nich nawraca się wstrząśnięty pokojem promieniującym z wędrowca.
    Przybywszy do domu nawraca matkę. Ojciec odmawia przyjęcia wiary chrześcijańskiej. Biskupi w Illyricum, oddani arianizmowi, zauważają w Marcinie żarliwego obrońcę boskości Chrystusa. Prześladują go i skazują na publiczne ubiczowanie. Po tym wydarzeniu Marcin udaje się do Italii. Przebywa w pustelni blisko Mediolanu. I tutaj biskup, który przyjął arianizm, wyrzuca go ze swego terytorium. Marcin znajduje więc schronienie na wysepce Gallinaria niedaleko Genui. Idąc za przykładem wschodnich ascetów odżywia się ziołami i korzonkami. Pewnego dnia spożył trującą roślinę. Bliskiego śmierci Marcina ocaliła jedynie modlitwa. W tym okresie dowiedział się, że biskup Hilary otrzymał pozwolenie na powrót do Galii. Wraca więc do Poitiers, gdzie Hilary przyjmuje go z otwartymi ramionami nie jako ucznia, lecz jako chwalebnego towarzysza swych walk z arianami.

    ŻYCIE MNICHA
    Marcin usuwa się do pustelni odległej o dwie godziny marszu od Poitiers. Przyłączają się do niego uczniowie. To początek wspólnoty, która uformuje klasztor w Liguge: pierwsza wspólnota zakonna w Galii. Pewnego dnia, podczas nieobecności Marcina, umiera tu młody katechumen. Po 3 dniach Marcin powraca. Wstrząśnięty żałobą uczniów modli się przed jego ciałem. Płacze gorzko i błaga Pana o przywrócenie mu życia. Młody człowiek powstaje z mar i opowiada o życiu w drugim świecie.

    GŁOS LUDU
    Marcin pozostaje w Liguge 15 lat. Oddaje się studiowaniu Biblii i głosi kazania w okolicznych miejscowościach. Jego sława sięga daleko, szczególnie od chwili, gdy za jego wstawiennictwem Pan przywrócił życie młodemu katechumenowi, a także niewolnikowi z sąsiedniej posiadłości. Dziwny plan rodzi się więc w umysłach chrześcijan w Tours. W r. 371 umiera ich biskup – Lidor. Dlaczegóż święty mnich nie miałby zająć jego miejsca? Przewidując jego odmowę posługują się pewną strategią… Jeden z mieszkańców błaga Marcina o modlitwę nad ciężko chorą żoną. Idąc za głosem dobrego serca mnich udaje się w drogę. Nagle otacza go tłum ludzi i prowadzi do Tours. Na nic się zda sprzeciw. Tam przyjmuje go wspólnota ogarniętych entuzjazmem chrześcijan, kapłanów i świeckich, prosząca go o przyjęcie godności biskupa. Odczytując ostatecznie w tych wydarzeniach wolę Bożą Marcin wreszcie przystaje. Nie jest jednak łatwo znaleźć biskupa, który zechce konsekrować tego mnicha o włosach długich i w nieładzie, mającego szaty brudne i zniszczone, z wyglądu niewiele wartego…

    BISKUP
    Marcin nie zwleka z ukazaniem się jako biskup władający z autorytetem, kochany, szanowany przez wiernych. Jest pokorny i serdeczny. Nadal jest ubogi. Mieszka w pustelni o pół godziny drogi pieszo od Tours. Dołączają się do niego uczniowie. Tak bierze początek klasztor w Marmoutier. Ustanawia w nim regułę życia opartą na modlitwie, ubóstwie i umartwieniu. Biskup przyjmuje w nim 80 dusz pragnących żyć jak on – święty. Przywdziewają zgrzebne burki. Każdy żyje w swoim domku, modląc się, rozmyślając, kopiując święte księgi. Marcin udaje się co dnia do katedry odprawić nabożeństwa. Pewnego dnia, w czasie Eucharystii wierni widzą promieniejącą aureolę… biskup właśnie dał biedakowi własną tunikę. Jego miłosierdzie jest niestrudzone. Wykupuje więźniów, wstawia się za skazanymi na śmierć, przemierza wioski diecezji, burzy świątynie pogańskie i demoniczne bożki, wycina święte gaje. Niezliczone znaki towarzyszą niestrudzonym wysiłkom ewangelizacyjnym tego pasterza dusz. Umacnia wiernych w wierze, osłabia wierzenia pogańskie i ariańskie herezje. Na miejscu zburzonych świątyń buduje kościoły i klasztory. Powoli w jego diecezji mnożą się miejsca święte, które biskup powierza swym kapłanom. Rośnie liczba powołań wokół niego i pod jego kierownictwem.

    CUDOTWÓRCA
    Sulpicjusz Sewer, biograf św. Marcina, potwierdza, iż sam był świadkiem wielu cudów. Oto kilka z nich z długiej listy. Wyprosiło je wstawiennictwo biskupa – cudotwórcy.
    Przybywszy pewnego dnia do pogańskiej wioski postanowił wyciąć ich święte drzewo. Prowadzeni przez ofiarnika mieszkańcy sprzeciwiają się temu. Przywiązany na własną prośbę do drzewa rosnącego obok tego, które ma być wycięte i zgodnie z prawami natury skazany na zmiażdżenie przez wycinane drzewo, święty ocalał, gdyż przewróciło się ono w drugą stronę. Wstrząśnięci cudem mieszkańcy pogańskiej wioski nawracają się.
    Innego dnia biskup podkłada ogień pod pogańską świątynię. Ogień z powodu wiatru zagraża sąsiedniemu domowi. Wspiąwszy się na jego dach Marcin błaga Niebo o oszczędzenie domu. Płomienie odwracają się.
    Kiedyś w podróży zaatakował go rozbójnik. Kiedy już miał przeszyć biskupa mieczem, upadł na wznak. Przerażony tym, uciekł.
    W Trewirze biskup uzdrawia umierającą, sparaliżowaną dziewczynkę. Wlał jej do ust kilka kropli poświęconego oleju.
    U bram Paryża biskup Marcin spotyka trędowatego – straszliwie zniekształconego. Bierze go w ramiona, całuje, a trąd znika.
    Wyrywając piekłu tak wielką liczbę dusz, Marcin staje się często pastwą ataków diabelskich. W Trewirze wygania demona ze sługi prokonsula Tetradiusza, a ten nawraca się.
    Wchodząc pewnego dnia do domu zauważa demona o straszliwym wyglądzie. Rozkazuje mu odejść, demon zaś zamiast to uczynić, bierze w posiadanie mężczyznę mieszkającego na tyłach domu. Nieszczęśnik zamienia się we wściekłe zwierzę, gotowe ukąsić każdego, kto się doń zbliży. Oburzony święty idzie w jego kierunku, wkłada mu do ust palce i woła do ducha nieczystego: „Jeśli masz jakąkolwiek moc, to ugryź tę rękę wyciągniętą nad tobą!” Demon ucieka jakby z ręki biskupa buchały płomienie.
    Blisko Chartres Marcin wyprasza u Pana powrót do życia zmarłego dziecka, z którym śpieszy do niego zapłakana matka. Towarzyszy jej tłum pogan. Wszyscy się nawracają.
    Gdy Marcin zauważa wyjątkowy opór ze strony pogan wobec wysiłków ewangelizacyjnych, ucieka się do ulubionej broni: pokuty. Ubiera się jedynie we włosiennicę, posypuje popiołem, modli się i pości przez trzy dni. Tak doprowadza do nawrócenia miejscowości Levroux, której mieszkańcy wzbogacili się niegodziwymi praktykami okultystycznymi. Po trzech dniach aniołowie nakazują mu powrócić do straszliwego miejsca. Mieszkańcy są jakby sparaliżowani. Marcin burzy ich świątynię i bożki. Wychodząc ze stanu odrętwienia poganie uznają w tych wydarzeniach znak Nieba i przyjmują wiarę chrześcijańską.

    WIEJSKI APOSTOŁ
    Biskupa – mnicha z Tours nie zadowala spacerowanie od pustelni do katedry. Widuje się go jak przemierza wioski, niosąc Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie. W poszukiwaniu dusz zniewolonych pogaństwem, przekracza granice swego terytorium. Widząc powodzenie jego misji, inni biskupi zapraszają go do diecezji. To właśnie św. Marcin z Tours rozpoczął ewangelizację wiosek.
    Przez trzy pierwsze wieki Kościół zyskał dla Chrystusa mieszkańców okręgów miejskich. Tworzyli go głównie ludzie prości, rzemieślnicy, kupcy, wyzwoleni niewolnicy. Wieśniacy i arystokracja byli – z rzadkimi wyjątkami – oporni na wiarę chrześcijańską. W wioskach pogaństwo było tak mocno zakorzenione, iż słowo paganus czyli wieśniak zaczęło oznaczać po prostu poganina. Ostatnim schronieniem pogaństwa była wieś. Związek z ziemią i naturą, wróżbiarstwo, magiczne zioła, rzucanie uroku, czarownice i magicy rozsiani byli licznie po wyizolowanych wioskach, żyjących we własnym świecie, sprzyjającym temu, co dziwne, cudowne, okultystyczne. Chrześcijaństwo zaś oznaczało radykalne zerwanie z tym wszystkim.
    Uzbrojony w wiarę, która góry przenosi, Marcin wnika w ten wrogi świat na grzbiecie osła lub muła. Potrafi mówić do ludzi, wzruszać prostych. W ślad za jego przejściem rodzą się wspólnoty chrześcijańskie. To prawda: Niebo wspiera go potężnie znakami, które mnożą się na jego drodze i potwierdzają prawdziwość jego orędzia. Idzie coraz dalej: Auvergne, Saintonge, dolina Rodanu, region Paryża. Wszędzie rozbrzmiewa echo głosu i wezwań żarliwego misjonarza. Marcin jest naprawdę apostołem Galii, przemierzającym jej regiony. I również dlatego, że przyjął nowe metody ewangelizacji. Idzie naprzód bez lęku, głosi Ewangelię z entuzjazmem, dobiera słowa w zależności od słuchaczy, do których się zwraca, wchodzi nawet na terytorium wrogie, nie waha się rzucać wyzwania poganom i niewierzącym, szturmuje Niebo, pozwala się zawsze prowadzić Duchowi. W przypadku silnego oporu ucieka się do postu i pokuty, oblegając Pana modlitwami i błaganiami. A wszystko to wymagało wiary całkowitej i doskonałej, niezłomnej więzi z Chrystusem, niewzruszonego zdecydowania. Takiej duszy Pan nie odmawia niczego. Duszy, która jest Jego narzędziem, Bóg udziela łask proporcjonalnie do zdania się na Niego. Jest słaby własną słabością, a jego skuteczność jest przejawem mocy Bożej. Oto tajemnica biskupa Marcina, ewangelizatora Galii i wzoru ewangelizacji. Biskup z Tours nie zajmuje się jedynie terenami wiejskimi, lecz otwiera też serce arystokracji na wiarę i miłosierdzie. Pod koniec jego życia, większość z 80 mnichów w Marmoutier to potomkowie arystokracji. Życie monastyczne nabiera cudownego rozmachu w czasie jego biskupstwa. Dwa tysiące mnichów i mniszek zgromadzi się na pogrzebie biskupa – cudotwórcy. Jego sława dotrze aż na krańce Imperium. Jego płomienne słowo, masowe nawrócenia, cuda i także ogromna dobroć i miłosierdzie dają go poznać wszędzie i we wszystkich środowiskach. Jeśli na początku kierowania diecezją imperator Walentynian przyjmuje go z niechęcią, wrogo doń nastawiony, to w 10 lat później imperator Maksym (383-88) odnosi się do niego z szacunkiem, a nawet ze czcią. W zachowaniu Marcina brak jest jakiegokolwiek schlebiania, w przeciwieństwie do postawy tak wielu biskupów – pochlebców. Pewnego dnia, gdy imperator podał mu swój kielich, aby go wyróżnić, zamiast mu go zwrócić po wypiciu, Marcin podaje go kapłanowi, który mu towarzyszył. Podkreślił tak niezwykłą wartość kapłaństwa i udzielił lekcji obecnym.
    Żyjąc na ziemi i dokonując na niej cudów, Marcin żyje już w pełni w Królestwie Bożym. Na ziemi działał całym sercem w służbie Zmartwychwstałego, w świętej obojętności wobec wszelkiej władzy lub znaku władzy czysto ziemskiej. Jego pokora zachwycała chrześcijan, jego dobroci jednak przeciwstawiali się możni, sprzymierzeńcy siły, nawet pomiędzy biskupami.

    MARCIN I SPRAWA PRYSCYLIANIZMU
    W czasie jego bytności w Trewirze została podniesiona sprawa herezji pryscylianizmu. Pryscylian, biskup Awilii, opierając się na doktrynie dość kruchej nauczał w profetycznym natchnieniu. Posługiwał się apokryfami, odrzucał Stary Testament i doktrynę Kościoła, sam żył w skrajnym ascetyzmie. Został skazany przez Synod w Saragossie (380), zaś jego potępienie potwierdził synod w Bordeaux (384). Nierozważnie biskup Pryscylian odwołał się do sądu cesarza. Marcin doradzał miłosierdzie oraz doprowadzenie Pryscyliana do zdrowego pojmowania wiary. Biskup z Tours osądzał też jako niestosowne ingerowanie ramienia świeckiego w wewnętrzne sprawy Kościoła. Pomimo interwencji Marcina sprawa zakończyła się tragicznie. Najbardziej nieubłagani biskupi kierują do cesarza Maksyma prośbę o przykładne ukaranie biskupa Pryscyliana. Zostaje on skazany na śmierć wraz z sześcioma towarzyszami. Rozwiązanie to zaprzecza Ewangelii i zadaje ciężki cios Kościołowi. Marcin z Tours zostaje przez tych samych biskupów oskarżony o sprzyjanie nieszczęsnemu Pryscylianowi. Tymczasem także święty biskup Mediolanu, Ambroży, jest zgorszony tą sprawą, tym bardziej, że cesarz Maksym miesza się odtąd częściej w sprawy Kościoła. Wysyła wojsko do Hiszpanii z misją przegonienia heretyków i wytępienia ich. Dowiadując się o tym Marcin spieszy ponownie do Trewiru. Maksym wymaga od niego jako dowodu poddania swej władzy, przyłączenia się do biskupów, którym przewodzi Hiszpan Itacjusz. Jego zatwardziałość dochodzi do okrucieństwa. Aby uniknąć najgorszego Marcin przystaje, jednak jego sumienie będzie rozdarte. Wzorem był mu Jezus cichy i serca pokornego.
    Małżonka cesarza, przeciwnie, przyjmuje go przy swoim stole. Usługuje mu stojąc, ze spuszczonymi oczyma, a radość z takiego współbiesiadnika maluje się na jej twarzy. Jest przy nim i Martą, i Marią. Słucha z zachwytem i zachowuje się jak służąca, z duszą ogarniętą wiarą.

    WIERNOŚĆ DO KOŃCA
    Powróciwszy do diecezji biskup Marcin osiągnął wiek zaawansowany, a wciąż i coraz mocniej daje dowody wyrozumiałości i współczucia. Pewnego dnia, idąc odprawić Mszę św. spotkał biedaka w łachmanach, drżącego z zimna. Nakazał archidiakonowi przyodziać go odpowiednio. Ten jednak nic nie znalazł. Biedak na nowo zwrócił się do świętego. Wtedy Marcin zdjął własne szaty i ubrał w nie nieszczęsnego człowieka.
    Nawet wobec najbliższych współpracowników, którzy zachowywali się nagannie, Marcin dał dowody miłosiernej życzliwości. Diakon Brice, którego przyjęto w bardzo młodym wieku w Marmoutier, zaczął prowadził rozwiązłe życie. Na biskupa rzucał zniewagi i oszczerstwa. Błagano Marcina, aby przegonił niegodziwca. Biskup odpowiedział: „Jezus znosił Judasza, a więc ja mogę znosić Brice’a”. Modlił się. Wstrząśnięty dobrocią swego biskupa i łaską wysłużoną przez modlitwy świętego, Brice nawrócił się i wszedł na drogę świętości. Cud tej łaski przeszedł wyobrażenie, bo to właśnie Brice stanie się następcą Marcina jako biskup Tours! Prawa Królestwa Bożego nie są prawami tego świata. Brice, dzięki dobroci Marcina, stał się nowym owocem przypowieści o synu marnotrawnym.
    Marcin niestrudzenie wykonuje swój apostolat. Jego miłosierdzie kruszy zatwardziałe serca. Życzliwy dla grzeszników, przyjmuje ich nawet w klasztorze. To sama dobroć i miłosierdzie. Szatanowi, który nie przestaje go dręczyć i doświadczać, powiedział jednego dnia: „Sądzę, że gdybyś zechciał przestać kusić ludzi i gdybyś mógł okazać skruchę za twe przeszłe zbrodnie, Bóg by ci wybaczył i okazał ci miłosierdzie…” Marcin pojął przepaść Bożego miłosierdzia…

    SCHYŁEK MISJI
    Biskup Tours osiągnął wiek wyjątkowy w jego epoce: 81 lat. W tym czasie wybucha kłótnia pomiędzy kapłanami w Candes, nad Loarą. On – narzędzie pokoju, udaje się tam, chcąc doprowadzić do zgody. Do końca był pasterzem czuwającym. Po wypełnieniu tej misji popada w chorobę. Jego uczniowie, którzy towarzyszyli mu w wielkiej liczbie, lamentują u stóp jego łoża, bojąc się, że śmierć odbierze im świętego biskupa. Chory zdaje się na wolę Boga. Kładzie się na ziemi. Uczniowie chcą mu zrobić posłanie ze słomy, ale on stwierdza: „Nie godzi się, żeby chrześcijanin umarł inaczej niż w popiele.” Bardzo cierpi. Leży na plecach, co potęguje jego dolegliwości. Uczniowie proszą, by położył się na boku. Marcin odpowiada: „Pozwólcie, moje dzieci, że będę patrzył raczej w niebo niż w ziemię, aby moja dusza odnalazła prostą drogę ku swemu Panu.” I demon trwa przy nim, czyhając na najmniejszą słabość duszy, która spustoszyła jego królestwo ciemności. „Cóż tu robisz? – dopytuje się święty. – Nie znajdziesz we mnie niczego, przeklęte stworzenie, co by należało do ciebie. Miłosierdzie Boże przyjmie mnie na łono Abrahama.” Olbrzym wiary przywołuje ojca wierzących nim wejdzie ostatecznie w pokój i radość Chrystusa. Zaledwie wypowiedział te słowa, oddał ducha Stwórcy, po życiu wypełnionym służbą Bogu. Na posłaniu z popiołu ma twarz rozpromienioną niewyrażalnym pokojem.
    11 listopada 397 św. Marcin z Tours zostaje złożony do grobu. Odtąd wierni napływają tłumie do jego grobu. Św. Brice, jego następca, buduje bazylikę, która staje się celem pielgrzymek chrześcijan ze wszystkich narodów. W maju 1562 roku kalwini palą jego relikwie. Udało się ocalić ramię i część czaszki. Płaszcz biskupi świętego, tak zwaną capellę przechowali Merowingowie, później Karolingowie, w oratorium. Capella św. Marcina użyczyła nazwy oratorium, zwanemu odtąd chapelle czyli kaplicą.
    Niezwykłą sławę tego świętego potwierdza wielka liczba miejscowości i kościołów noszących jego imię: blisko 500 miejscowości i około 4000 tysiące kościołów w samej Francji. Cały Zachód świadczy o tym kulcie, w Rzymie jest aż 7 kościołów, które obrały go za swego patrona.

    René Lejeune

    Przekł. z fr.: E. B.; Stella Maris (szwajcarskie pismo religijne Wydawn. du Parvis) nr 320, listopad 1996, str. 1-4; w: „Vox Domini” nr 9-10/97, str. 2-4

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Marcin z Tours – „święty niepodzielonego chrześcijaństwa”

    Sample

    fot. laiterie-de-verneuil.com

    ***

    11 listopada wspominamy św. Marcina. Jest on pierwszym świętym Kościoła zachodniego spoza grona męczenników. Postać świętego, a zwłaszcza scena jego dzielenia się połową płaszcza z żebrakiem, wielokrotnie inspirowały artystów. Czczą go chrześcijanie zarówno na Zachodzie, jak i na Wschodzie, oprócz katolików, także prawosławni, ewangelicy i anglikanie.

    Ikonografia często bazuje na przełomowym wydarzeniu z życia świętego i podkreśla jego miłosierdzie. Jako żołnierz cesarza Konstancjusza jechał z rodzinnego domu do koszar. Gdy u bram miasta Ambianum (obecnie Amiens) ujrzał sponiewieranego i marznącego żebraka, nie mając ani pieniędzy, ani jedzenia, rozciął mieczem na pół swój płaszcz legionisty i dał go żebrakowi. Następnej nocy miał ujrzeć we śnie odzianego w tę połowę Chrystusa, który do otaczających Go aniołów powiedział: „To Marcin, zdążający do chrztu, okrył mnie swoim płaszczem”. Ten sen miał spowodować, że – według różnych wersji tej historii – w 339 r. Marcin przyjął chrzest i, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, zrezygnował ze służby wojskowej.

    Przyszły święty urodził się ok. 317 w Panonii (dzisiejsze Węgry) i – podobnie jak jego ojciec – był żołnierzem, ale po przyjęciu chrztu porzucił służbę wojskową. Później przez dziesięć lat żył w pustelni na wyspie Gallimaria opodal Genui. Wkrótce zgromadził wokół siebie kilkudziesięciu mnichów, z którymi wspólnie założył najstarszy klasztor w Galii. Słynął z cnoty, ascetycznego życia a także z cudów.

    W 371 r. – wbrew jego woli – wierni wybrali go na biskupa Tours. W dalszym ciągu jednak prowadził życie mnisze w klasztorze w pobliskim Marmoutier, przewodząc w nim zgromadzeniu osiemdziesięciu zakonników. Był bardzo surowy dla siebie, a wyrozumiały dla innych. Potępiał błędy heretyków, ich samych natomiast bronił przed surowymi karami. W tym duchu zwalczał m.in. Itacjusza z Ossanowy, który domagał się kary śmierci dla heretyków.

    Marcin zmarł 8 listopada 397 r. w czasie wizyty parafii w niewielkiej miejscowości Candes nad Loarą. Pochowano go 11 listopada w katedrze w Tours. Ten dzień jest od V wieku liturgicznym wspomnieniem tego świętego.

    Kult św. Marcina zaczął się szerzyć bardzo szybko najpierw we Francji i – od połowy VI w. – w całej ówczesnej Europie chrześcijańskiej. Jego grób i samo miasto stały się wówczas miejscem pielgrzymkowym, przy czym przez długie wieki zajmowało ono drugie miejsce w Kościele zachodnim po miejscach świętych w Jerozolimie. Został pierwszym świętym, który nie był męczennikiem. Przez ponad 1000 lat królowie Francji oddawali się w opiekę św. Marcinowi. W późnym średniowieczu w kraju było ponad 3 600 kościołów pod jego wezwaniem. Nazwisko Martin jest jednym z najpopularniejszych we Francji.

    Postać świętego, a zwłaszcza scena jego dzielenia się połową płaszcza z żebrakiem, wielokrotnie inspirowały artystów. Malowali go m.in. Carpaccio (1456-1526), El Greco (1541-1614) i liczni inni twórcy. Często jest przedstawiany jako rycerz na białym koniu, rzadziej jako biskup z hostią. Imię świętego obrało sobie pięciu papieży, a ostatni z nich – Marcin V (1417-31) został wybrany 11 listopada.

    Bogate zwyczaje „marcińskie”

    We wczesnym chrześcijaństwie dzień św. Marcina miał charakter podobny do Środy Popielcowej. W czasach przedchrześcijańskich tego dnia rozpoczynała się zima, był to też termin płacenia podatków i początek nowego roku gospodarczego. Tego dnia m.in. uroczyście próbowano nowe wino.

    Do dziś w różnych częściach Niemiec i Austrii odbywają się pochody dzieci z „lampionami św. Marcina”, prowadzące do „ogniska św. Marcina”. Dzieciom towarzyszy rycerz ubrany w rzymski hełm i purpurowy płaszcz, mający przypominać żołnierza Marcina i jego dobre czyny.

    Gdy późną jesienią następuje lekkie ocieplenie, Francuzi nazywają to „latem Marcina”. Wiąże się to z inną legendą, według której gdy ciało Marcina wieziono statkiem po Loarze z miejsca jego śmierci – Candes-Saint-Martin – do Tours, z jesiennego snu obudziła się przyroda i nieoczekiwanie całe nadbrzeżne łąki okryły się kwiatami.

    W Poznaniu 11 listopada wypiekane są specjalne „Marcinowe” słodkie rogale wypełnione masą z białego maku. Na najstarszej ulicy miasta – św. Marcinie – odbywa się uroczysta parada, której przewodzi rycerz na siwym koniu.

    Gęsi na św. Marcina

    „Gęś św. Marcina” jest tradycyjną potrawą we Francji, Austrii i w Niemczech: w Kolonii na przykład spożywa się 11 listopada pieczoną gęś nadziewaną jabłkami, rodzynkami i kasztanami. W Szwecji św. Marcin jest patronem gastronomów z południa tego kraju. W Skanii już w przeddzień jego dnia przy „świętomarcinowej” gęsi zbierają się wieczorem w restauracjach całe rodziny i grupy przyjaciół.

    We Francji spożywanie w dniu św. Marcina potraw z gęsi połączone jest z degustacją rocznych win.

    “Via Sancti Martini”

    W 2005 roku wiodącą przez cały kontynent europejski pielgrzymkową „drogę św. Marcina” (“Via Sancti Martini”) Rada Europy ogłosiła „drogą kultury”. Łączy ona miejsce urodzenia z grobem narodowego świętego Franków w jego mieście biskupim – Tours. Drogę wyznaczają ciemnoczerwone tablice z żółtym krzyżem i pieczęcią Rady Europy. Choć „droga św. Marcina” nie jest tak popularna jak szlaki św. Jakuba do Santiago de Compostela, jednak systematycznie ich sieć się rozwija.

    Drogi te łączą jego miejsce urodzenia – Szombathely na Węgrzech z bazyliką św. Marcina w Tours, gdzie czczone są jego doczesne szczątki. Z Węgier droga prowadzi przez Maribor i Lublanę w Słowenii, a stamtąd przez Treviso i Wenecję do Mediolanu, następnie w Dolinę Aosty i na tzw. małej przełęczy św. Bernarda przecina główny grzbiet Alp. Po stronie francuskiej prowadzi przez centrum sportów zimowych Albertville i Lyon do Tours. Cała trasa łączy wiele miejsc, związanych ze św. Marcinem.

    Od kilku lat coraz większą popularnością cieszy się druga „Via Sancti Martini” – północny szlak do Tours. Prowadzi on z Szombathely przez Wiedeń i Linz do Niemiec, gdzie przebiega przez Bawarię, Badenię-Wirtenbergię i Nadrenię Palatynat. Z Trewiru Droga św. Marcina ciągnie się przez Luksemburg, Reims, Paryż, Chartres do Tours.

    e-Kai

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 listopada

    Święty Leon Wielki, papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Andrzej Avellino, prezbiter
    ***
    Święty Leon Wielki

    Leon urodził się około 400 r. w Toskanii. Był synem Kwintyniana. Papież Celestyn I mianował go archidiakonem około roku 430. Od młodości wyróżniał się tak wielką erudycją i zdolnościami dyplomatycznymi, że nawet jako zwykły akolita wysyłany był przez papieża do ważnych misji. Na jego polecenie udał się m.in. z poufną misją do św. Augustyna, biskupa Hippony. Kiedy w 440 r. przebywał z misją pokojową w Galii, wysłany tam przez cesarzową Gallę Placydię, został obrany papieżem po śmierci Sykstusa III. Po powrocie do Rzymu został konsekrowany 29 września 440 r., rozpoczynając swoje ponad 21-letnie kierowanie Kościołem.
    Jego pontyfikat przypadł na czasy licznych sporów teologicznych i zamieszania pośród hierarchii kościelnej. Musiał zwalczać liczne herezje oraz tendencje odśrodkowe, podejmowane przez episkopaty Afryki Północnej i Galii. To wtedy Pelagiusz głosił, że Chrystus wcale nie przyniósł odkupienia z grzechów, a Nestoriusz twierdził, że w Jezusie mieszkały dwie osoby. Poprzez swoich legatów brał udział w soborze w Chalcedonie (451), który ustalił najważniejsze elementy doktryny chrystologicznej. W dogmatycznym liście do biskupa Konstantynopola, tzw. “Tomie do Flawiana”, odczytanym w Chalcedonie, Leon I rozwinął naukę o dwóch naturach w Chrystusie. Sobór Chalcedoński przyjął wiarę w jednego Chrystusa w dwóch naturach, obu niezmiennych i nieprzemieszczalnych, ale także nierozdwojonych i nierozdzielnych, tworzących jedną osobę. Tekst ten ojcowie soborowi przyjęli przez aklamację, a z zachowanych dokumentów wiemy, że zawołali wtedy: “Piotr przemówił przez usta Leona”.
    Papież Leon wprowadził zasadę liturgicznej, kanonicznej i pastoralnej jedności Kościoła. Za jego czasów powstały pierwsze redakcje zbiorów oficjalnych modlitw liturgicznych w języku łacińskim. Powiązał liturgię z codziennym życiem chrześcijańskim; np. praktykę postu z miłosierdziem i jałmużną. Nauczał, że liturgia chrześcijańska nie jest wspomnieniem wydarzeń minionych, lecz uobecnieniem niewidzialnej rzeczywistości. W jednej z mów podkreślał, że Paschę można celebrować w każdym okresie roku “nie jako coś, co przeminęło, ale raczej jako wydarzenie dziś obecne”.
    Leon przyczynił się do uznania prymatu stolicy Piotrowej zarówno przez cesarza zachodniego Walentyniana III, jak i przez Konstantynopol. Cesarz Walentynian III (425-455) ogłosił edykt postanawiający, że zarządzenia Stolicy Apostolskiej muszą być uważane za prawo; oznaczało to prymat jurysdykcyjny biskupa rzymskiego. Bronił Italię i Rzym przed najazdami barbarzyńców. Wyjechał naprzeciw Attyli, królowi Hunów, i jego wojskom, wstrzymał ich marsz i skłonił do odwrotu (452). W trzy lata później podjął pertraktacje ze stojącym u bram Rzymu Genzerykiem, królem Wandalów. Niestety, król nie dotrzymawszy umowy złupił Wieczne Miasto. Papież ten wsławił się także działalnością charytatywną oraz zdecydowanym przeciwstawianiem się praktykom pogańskim czy wpływom sekty manichejczyków.
    Leon był obrońcą kultury zachodniej. Jako pierwszy papież otrzymał przydomek “Wielki”. Zmarł 10 listopada 461 r. w Rzymie. Został pochowany w portyku bazyliki św. Piotra. Zachowało się po nim ok. 150 listów i prawie 100 mów wygłoszonych do mieszkańców Rzymu podczas różnych świąt. Pozwalają one poznać wiedzę teologiczną papieża oraz ówczesne życie liturgiczne. W roku 1754 Benedykt XIV ogłosił go doktorem Kościoła. Jest patronem muzyków i śpiewaków.
    W ikonografii św. Leon Wielki przedstawiany jest w szatach papieskich i w tiarze, czasami w szatach liturgicznych rytu wschodniego lub jako papież piszący. Jego atrybutami są: księga, kielich oraz orszak z półksiężycem, któremu zastępuje drogę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ——————————————————————————————————-


    9 listopada

    Rocznica poświęcenia bazyliki laterańskiej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Joanna z Signy
    ***
    Bazylika św. Jana na Lateranie

    Wiele osób sądzi, że najważniejszym kościołem papieskim jest bazylika św. Piotra na Watykanie. Nie jest to prawdą. To bazylika świętego Jana na Lateranie jest kościołem katedralnym papieża. Odegrała ona doniosłą rolę w historii chrześcijaństwa i dlatego Kościół obchodzi specjalny dzień, przypominający moment jej poświęcenia. Bazylika ta jest jedną z czterech bazylik większych Rzymu. Nazwa tego miejsca pochodzi od nazwiska starożytnych posiadaczy tych ziem. Cesarz Neron pod pozorem spisku zgładził Plantiusa Laterana i zagarnął jego pałac. Konstantyn Wielki pałac ten podarował papieżowi św. Sylwestrowi I (314-335). Do roku 1308 był on rezydencją papieży. Gdy w 313 r. cesarz Konstantyn Wielki wydał edykt pozwalający na oficjalne wyznawanie wiary chrześcijańskiej, kazał wybudować obok pałacu okazałą świątynię pod wezwaniem Chrystusa Zbawiciela, św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty. Stała się ona pierwszą katedrą Rzymu, a przylegający do niej pałac – siedzibą papieży. Jej poświęcenia dokonał papież św. Sylwester I w dniu 9 listopada 324 r.
    W ciągu kilku wieków panowało tu 161 papieży i odbyło się pięć soborów powszechnych. Bazylika na Lateranie przestała być siedzibą papieży od czasów niewoli awiniońskiej na początku XIV w. W 1377 r. papież Grzegorz IX przeniósł swą siedzibę do Watykanu.Do dziś bazylika laterańska zachowuje swe wyjątkowe znaczenie. W odróżnieniu od trzech pozostałych rzymskich kościołów patriarchalnych przysługuje jej tytuł arcybazyliki; każdy nowo wybrany biskup Rzymu udaje się do niej w uroczystej procesji. Nad wejściem do świątyni znajduje się łaciński napis, który najlepiej oddaje wagę i rolę tego miejsca:Mater et Caput omnium Ecclesiarum Urbis et Orbisto znaczy: Matka i Głowa wszystkich kościołów Miasta i Świata. Tu właśnie papieże odprawiali Mszę na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Tu w Niedzielę Palmową stawia się łuk triumfalny na przyjęcie Króla męczenników. Tu papież odprawia Mszę świętą w Wielki Czwartek na pamiątkę Ostatniej Wieczerzy.Bazylika św. Jana na Lateranie jest nieco tylko mniejsza rozmiarem od Bazyliki św. Piotra i od Bazyliki św. Pawła za Murami. Wnętrze bazyliki jest podzielone kolumnami na pięć naw. Imponujący jest fronton bazyliki z 15 potężnymi figurami u szczytu (każda o wysokości 7 m): Chrystusa, św. Jana Chrzciciela, św. Jana Apostoła i doktorów Kościoła. Z balkonu, który jest umieszczony w centrum frontonu Bazyliki, papieże udzielali ludowi błogosławieństwa apostolskiego. Do wnętrza bazyliki prowadzi pięć potężnych wejść. W nawie głównej stoją także potężne posągi 12 Apostołów i ważniejszych proroków. W nawach bocznych są nagrobki papieży. Za konfesją, czyli za ołtarzem głównym, pod baldachimem, gdzie tylko papież odprawia Mszę świętą, znajduje się bogate prezbiterium, a przy jego końcu przy ścianie na stopniach stoi tron papieski z białego marmuru, wysadzany drogimi kamieniami tworzącymi artystyczne mozaiki.
    Do bazyliki dobudowane jest baptysterium, czyli osobna kaplica z basenem (tzw. pisciną), gdzie katechumenom udzielano chrztu przez zanurzenie. Kaplica nosi imię Konstantyna, gdyż są w jej wnętrzu obrazy, przedstawiające żywot tego właśnie cesarza. Obok bazyliki znajduje się osobny budynek wybudowany na polecenie papieża Systusa V w 1589 r., w którym znajdują się “Święte Schody” (scala sancta). Według podania są to kamienne stopnie, po których Chrystus szedł na sąd do Piłata. Przywiezione zostały one z Jerozolimy do Rzymu w roku 326 przez św. Helenę, matkę cesarza Konstantyna I. Te schody pobożni pątnicy tak wytarli kolanami, że powstały w nich głębokie wyżłobienia.Dla pozostałych trzech bazylik rzymskich obchodzimy jedynie wspomnienie (na przykład dla bazylik św. Piotra i św. Pawła – 16 listopada). Dzisiejszy obchód ma jednak rangę święta, a więc taką, jaka przysługuje parafianom każdej świątyni na świecie w dniu rocznicy jej poświęcenia. Bazylika laterańska, jako katedra papieża, jest parafią nas wszystkich, dlatego jako cały Kościół obchodzimy dziś święto.
    Początkowo rocznicę poświęcenia bazyliki obchodzono tylko w Rzymie. Potem, za sprawą augustiańskich mnichów, święto zaczęto obchodzić także w innych miejscach. Na stałe do kalendarza liturgicznego weszło ono za sprawą papieża św. Piusa V, który kazał umieścić je w swoim mszale wydanym w 1570 roku. W nowym kalendarzu rzymskim zmieniono dotychczasową nazwę święta “dedykacja arcybazyliki Najświętszego Zbawiciela” na “rocznicę poświęcenia bazyliki laterańskiej”.Teksty liturgiczne kierują naszą uwagę na ważną tajemnicę. Kościół chce dziś wyrazić swoją wielką wdzięczność za wszystkie świątynie, jakie zostały przez jego wiernych i dla jego wiernych wystawione. Każdy kościół to dom Boży w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie – jak to jest w innych religiach – jedynie dom modlitwy. Kościół zwraca nam uwagę, że wszyscy jesteśmy żywym domem Bożym. Podobnie jak z poszczególnych kamieni czy cegieł składa się budowla gmachu kościoła, tak i z wiernych składa się Chrystusowy Kościół. Bazylika laterańska była pierwszą na świecie katolicką świątynią, w sposób uroczysty dedykowaną Panu Bogu. Wcześniej świątynie chrześcijańskie były przekształconymi dla celów kultu Chrystusa świątyniami pogańskimi.
    W to święto stajemy wobec tajemnicy Kościoła, którego fundamentem jest Jezus Chrystus, a opoką – Piotr. Przypominamy sobie o mocnej więzi Kościołów lokalnych ze Stolicą Apostolską.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 listopada

    Błogosławiony
    Jan Duns Szkot, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta od Trójcy Przenajświętszej, dziewica
      •  Święty Godfryd z Amiens, biskup
      •  Święty Adeodat I, papież
      •  Święci Czterej Koronowani, męczennicy
    ***
    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan nazywany jest Dunsem, ponieważ urodził się niedaleko miasteczka o takiej nazwie, pod koniec 1265 roku. Jego ojczyzną jest Szkocja i jej imię także weszło do jego przydomka.
    W 1280 roku Jan wstąpił do franciszkanów. Przykład i inspirację do tego kroku dał mu stryj Eliasz Duns. 17 marca 1291 roku Jan otrzymał święcenia w angielskim Northhampton. Przełożeni wysłali go następnie do Paryża, gdzie miał uzupełnić studia rozpoczęte na uniwersytecie w Oksfordzie. Decyzja ta pokazuje, że Jan musiał cechować się wybitną inteligencją, skoro zasłużył na takie wyróżnienie. Paryż był wówczas niezwykle żywym ośrodkiem uniwersyteckim. Po zdobyciu pierwszych stopni akademickich – nauczał. Po pewnym czasie powrócił znowu do Anglii, by nauczać w szkołach franciszkańskich. To z tego okresu pochodzi jego pierwsze dzieło Ordinatio. Wtedy też powoli zaczęła się jego sława jako europejskiego teologa średniowiecznego, która trwa do dziś. Papież Paweł VI przyrównał teologię Jana Dunsa do katedry gotyckiej: obok potężnych i harmonijnych struktur św. Tomasza z Akwinu i innych mistrzów, myśliciele średniowiecza zauważali, jak “na trwałych podstawach i ze śmiałymi pinaklami (strzelistymi wierzchołkami) wznosiła się żarliwa refleksja Jana Dunsa Szkota”.
    Następne lata życia Jana Dunsa Szkota to podróże po europejskich uniwersytetach, nauczanie coraz to nowych studentów i kolejne osiągnięcia naukowe, m.in. w Cambridge, Oksfordzie i Paryżu. W 1304 roku został w paryskim studium franciszkańskim “mistrzem regentem”, czyli dyrektorem teologicznego studium braci. Na kartach swego dzieła De prima principio modlił się: “O Panie, Stworzycielu świata, udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie”. Ze względu na wysublimowanie i delikatność myśli zwany był “doktorem subtelnym”.
    Po kilku latach napięcia polityczne (proces przeciwko templariuszom) sprawiły, że przełożeni przenieśli go do spokojnej Kolonii, gdzie miał kierować studium braci. W czasie pełnienia tej posługi zmarł 8 listopada 1308 roku. Miał wówczas 43 lata. Jego życie streszcza sentencja: “Szkocja mnie zrodziła, Anglia mnie przygarnęła, wykształciła mnie Francja, strzeże mnie Kolonia”.

    Błogosławiony Jan Duns Szkot

    Jan Duns Szkot był zwolennikiem dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentował, że Chrystus, jako doskonały Pośrednik, mógł i chciał wybawić swoją Matkę nie tylko od grzechu śmiertelnego, nie tylko od grzechu powszedniego, ale także od grzechu pierworodnego. Najdoskonalszy Pośrednik jest w stanie sprawić najdoskonalszy czyn pośrednictwa na rzecz osoby, dla której jest Pośrednikiem; najdoskonalszym pośrednictwem jest zaś zachowanie od grzechu pierworodnego. To, że się tak stało, można poznać po owocu łona Maryi. Jan Duns z wielką mocą głosił tajemnicę Wcielenia Słowa i był żarliwym obrońcą prawdy o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Jako jeden z nielicznych wówczas teologów, odważnie i zdecydowanie bronił bezgrzeszności Maryi, Matki Jezusa Chrystusa, stając się dla potomnych Doktorem maryjnym. Kościół katolicki ogłosił w 1854 r. naukę o Niepokalanym Poczęciu Maryi jako dogmat wiary. W filozofii Duns Szkot głosił prymat abstrakcji nad bytem rzeczywistym. Według niego przedmiotem metafizyki jest byt jako byt, czyli najogólniejsza natura ujmowana aktem intelektu, który przenika przez wszystkie warstwy konkretu i dociera do bytu.
    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych. Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu. Papież św. Jan Paweł II ogłaszając go uroczyście błogosławionym w dniu 20 marca 1993 r., określił Jana Dunsa Szkota jako “piewcę Słowa wcielonego i obrońcę Niepokalanego Poczęcia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    Bł. Jan Duns Szkot

    fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 7.07.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś rano chcę wam przedstawić następną ważną postać w historii teologii: jest nią błogosławiony Jan Duns Szkot, który żył pod koniec XIII w. Stary napis na jego grobie przedstawia geograficzne tło jego życia: «Anglia go przyjęła; Francja go wykształciła; Kolonia w Niemczech przechowuje jego doczesne szczątki; w Szkocji się urodził». Nie możemy lekceważyć tych informacji, również z tego powodu, że o życiu Dunsa Szkota wiemy niewiele. Urodził się prawdopodobnie w 1266 r. w wiosce, która nazywała się Duns, w pobliżu Edynburga. Pociągał go charyzmat św. Franciszka z Asyżu, toteż przyłączył się do rodziny Braci Mniejszych i w 1291 r. przyjął święcenia kapłańskie. Obdarzony błyskotliwą inteligencją i skłonnością do myślenia spekulatywnego — ze względu na tę inteligencję tradycja nadała mu tytuł Doctor subtilis, «Doktor subtelny» — Duns Szkot został skierowany na studia filozoficzne i teologiczne na sławnych uniwersytetach w Oksfordzie i w Paryżu. Po pomyślnym zakończeniu formacji zaczął wykładać teologię na uniwersytetach w Oksfordzie i w Cambridge, a potem w Paryżu oraz komentować Sentencje Piotra Lombarda, jak wszyscy mistrzowie tamtej epoki. Zasadnicze dzieła Dunsa Szkota stanowią właśnie dojrzały owoc tych wykładów, a ich tytuły pochodzą od miejsc, w których przebywał: Ordinatio — w przeszłości nazywana Opus Oxoniense (Oxford), Reportatio Cantabrigiensis (Cambridge), Reportata Parisiensia (Paryż). Do nich należy dodać przynajmniej Quodlibeta (albo Quaestiones quodlibetales), dosyć ważne dzieło, składające się z 21 «kwestii» dotyczących różnych tematów teologicznych. Duns Szkot opuścił Paryż, po wybuchu poważnego konfliktu między królem Filipem IV Pięknym i papieżem Bonifacym VIII — wolał raczej dobrowolne wygnanie niż podpisać dokument wrogi wobec papieża, co król narzucił wszystkim zakonnikom. I tak — z miłości do Stolicy Piotrowej — razem z braćmi franciszkanami opuścił kraj.

    Drodzy bracia i siostry, ten fakt sprawia, że przypominamy sobie, ile razy w dziejach Kościoła wierzący spotykali się z wrogością, a nawet byli prześladowani z powodu wierności i oddania Chrystusowi, Kościołowi i papieżowi. Patrzymy wszyscy z podziwem na tych chrześcijan, którzy uczą nas strzec, jako cennego dobra, wiary w Chrystusa oraz komunii z Następcą Piotra i Kościołem powszechnym.

    W każdym razie między królem francuskim i następcą Bonifacego VIII dosyć szybko znów zapanowały przyjazne stosunki, i Duns Szkot mógł w 1305 r. powrócić do Paryża, gdzie wykładał teologię jako Magister regens. Przełożeni wysłali go następnie do Kolonii jako profesora franciszkańskiego studium teologicznego, lecz zmarł 8 listopada 1308 r. w wieku zaledwie 43 lat, pozostawiając znaczną liczbę ważnych dzieł.

    Ze względu na sławę świętości, jaką się cieszył, jego kult wkrótce rozprzestrzenił się w zakonie franciszkańskim a czcigodny Jan Paweł II zechciał go uroczyście potwierdzić błogosławionym 20 marca 1993 r. i nazwał go «piewcą Słowa wcielonego oraz obrońcą Niepokalanego Poczęcia». To wyrażenie syntetycznie ujmuje wielki wkład, jaki Duns Szkot wniósł w historię teologii.

    Przede wszystkim snuł rozważania nad tajemnicą wcielenia i, w odróżnieniu od wielu innych myślicieli swoich czasów, utrzymywał, że nawet gdyby ludzkość nie zgrzeszyła, Bóg stałby się człowiekiem. «Myśleć, że Bóg zrezygnowałby z takiej roli, gdyby Adam nie zgrzeszył — pisze Duns Szkot — byłoby całkowicie nierozsądne. Twierdzę, że upadek nie był przyczyną przeznaczenia Chrystusa, oraz że nawet gdyby nikt nie upadł, ani anioł, ani człowiek — to i przy takim założeniu Chrystus byłby nadal przeznaczony w ten sam sposób» (Reportata Parisiensiain III Sent., d. 7, 4). Myśl ta rodzi się, ponieważ dla Dunsa Szkota wcielenie Syna Bożego, przewidziane odwiecznie w zamyśle Boga Ojca, stanowi wypełnienie dzieła stworzenia i powoduje, że każde stworzenie, w Chrystusie i za Jego sprawą, może zostać napełnione łaską i oddawać cześć i chwałę Bogu w wieczności. Jakkolwiek Duns Szkot był świadomy, że Chrystus w rzeczywistości nas odkupił przez swoją mękę, krzyż i zmartwychwstanie, z powodu grzechu pierworodnego, twierdzi jednak, że wcielenie jest największym i najpiękniejszym dziełem całej historii zbawienia oraz że nie jest ono uwarunkowane przez żadne przypadkowe okoliczności.

    Jako wierny uczeń św. Franciszka Duns Szkot chętnie kontemplował i rozważał w kazaniach tajemnicę zbawczej męki Chrystusa, wyrażającą wolę miłości, niezmierzonej miłości Boga, który z ogromną wielkodusznością promieniuje na zewnątrz swą dobrocią i miłością (por. Tractatus de primo principio, c. 4). Miłość ta objawia się nie tylko na Kalwarii, ale również w Najświętszej Eucharystii, którą Duns Szkot otaczał wielkim nabożeństwem i w której widział sakrament rzeczywistej obecności Jezusa oraz sakrament jedności i komunii pobudzającej nas do wzajemnej miłości i do miłości Boga jako Najwyższego Dobra wspólnego (por. Reportata Parisiensia, in iv Sent., d. 8, q. 1, n. 3). «I tak jak ta miłość — pisałem w Liście do uczestników Międzynarodowego Kongresu z okazji 700. rocznicy śmierci bł. Dunsa Szkota, przytaczając jego myśl — była na początku wszystkich rzeczy, podobnie jedynie w miłości i miłosierdziu będzie nasza szczęśliwość: ‘pragnienie lub wola miłosna jest po prostu życiem wiecznym, szczęśliwym i doskonałym’» (aaa 101 [2009], 5).

    Drodzy bracia i siostry, ta wizja teologiczna, bardzo «chrystocentryczna», otwiera nas na kontemplację, zdumienie i wdzięczność: Chrystus stanowi centrum dziejów i wszechświata, to On nadaje sens, godność i wartość naszemu życiu! Podobnie jak Paweł VI w Manili, również ja chciałbym dzisiaj głosić światu: «[Chrystus] jest objawicielem niewidzialnego Boga, jest pierworodnym wszelkiego stworzenia, jest fundamentem wszystkiego; On jest Nauczycielem ludzkości, jest Odkupicielem; On narodził się, umarł i zmartwychwstał dla nas; On stanowi centrum historii i świata; On nas zna i kocha; On jest towarzyszem i przyjacielem naszego życia. (…) Mógłbym mówić o Nim bez końca» (homilia, 29 listopada 1970 r.).

    Przedmiotem refleksji Doktora subtelnego była w dziejach zbawienia rola nie tylko Chrystusa, ale także Maryi. W czasach Dunsa Szkota większość teologów stawiała pozornie niezbite zastrzeżenie nauce głoszącej, że Najświętsza Maryja Panna była wolna od grzechu pierworodnego od samego poczęcia: istotnie, powszechność odkupienia dokonanego przez Chrystusa — wydarzenia absolutnie centralnego w dziejach zbawienia — na pierwszy rzut oka tego rodzaju stwierdzenie mogła podważać. Duns Szkot przedstawił wówczas argument, którym posłużył się później błogosławiony papież Pius IX w 1854 r., gdy uroczyście ogłosił dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Argumentem tym jest tzw. «odkupienie zachowawcze», zgodnie z którym niepokalane poczęcie stanowi arcydzieło dokonanego przez Chrystusa odkupienia, ponieważ właśnie moc Jego miłości oraz Jego pośrednictwa sprawiła, że Matka została zachowana od grzechu pierworodnego. Franciszkanie przyjęli i szerzyli tę naukę z entuzjazmem, a inni teologowie często uroczystą przysięgą zobowiązywali się do jej obrony i doskonalenia.

    W związku z tym chciałbym uwypuklić pewien fakt, który wydaje mi się ważny. Wybitni teologowie, podobnie jak Duns Szkot w przypadku nauki o niepokalanym poczęciu, swoim specyficznym wkładem myśli wzbogacili to, w co lud Boży sam z siebie wierzył odnośnie do Błogosławionej Dziewicy i co wyrażał w praktykach pobożności, w dziełach sztuki i ogólnie w życiu chrześcijańskim. Wszystko to dzięki nadprzyrodzonemu sensus fidei, to znaczy otrzymanej od Ducha Świętego zdolności do przyjęcia rzeczywistości wiary z pokorą serca i umysłu. Oby teologowie zawsze wsłuchiwali się w ten głos oraz zachowywali pokorę i prostotę maluczkich! Mówiłem o tym kilka miesięcy temu: «Są wielcy uczeni, wielcy specjaliści, wielcy teologowie, mistrzowie wiary, którzy nauczyli nas wielu rzeczy. Dotarli do szczegółów Pisma Świętego, dziejów zbawienia, ale nie zdołali dostrzec samej tajemnicy, prawdziwego sedna. (…) Istota rzeczy pozostała ukryta! Są natomiast również w naszych czasach maluczcy, którzy poznali tę tajemnicę. Myślimy o św. Bernadetcie Soubirous; św. Teresie z Lisieux i jej nowym odczytywaniu Biblii, ‘nienaukowym’, ale docierającym do serca Pisma Świętego» (homilia podczas Mszy św. dla członków Międzynarodowej Komisji Teologicznej, 1 grudnia 2009 r.).

    Duns Szkot rozwinął także kwestię, na którą współczesność jest bardzo wrażliwa. Jest to temat wolności i jej związku z wolą oraz rozumem. Omawiany przez nas autor uwypukla wolność jako fundamentalną cechę woli, dając początek takiemu jej ujmowaniu, które kładzie akcent na wolę. Niestety, u późniejszych autorów ten kierunek myślenia przyjął postać woluntaryzmu, przeciwstawiającego się tak zwanemu intelektualizmowi augustiańskiemu i tomistycznemu. Według św. Tomasza z Akwinu wolność należy uważać nie za wrodzoną cechę woli, lecz za owoc współpracy woli i rozumu. Idea wolności wrodzonej i absolutnej — którą właśnie rozwinięto po Dunsie Szkocie — związana z wolą poprzedzającą rozum, zarówno w Bogu, jak i w człowieku, może bowiem prowadzić do idei Boga, który nie jest skrępowany nawet więzami prawdy i dobra. Gdy pragnie się bronić absolutnej transcendencji i odmienności Boga przez tak radykalne i nieprzeniknione akcentowanie Jego woli, nie bierze się pod uwagę, że Bóg, który się objawił w Chrystusie, jest Bogiem-Logosem, który działał i działa pełen miłości do nas. Z pewnością miłość przewyższa poznanie i jest zdolna pojąć więcej niż sama myśl, niemniej pozostaje ona zawsze miłością Boga-Logosu» (por. Benedykt XVI, wykład w Ratyzbonie; «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11/2006, s. 27). Również gdy ludzka idea wolności absolutnej, która mieści się w woli, zapomina o więzi z prawdą, pomija fakt, że sama wolność powinna być wyzwolona z ograniczeń, jakie jej narzuca grzech. W każdym razie wizja skotystyczna nie popada w tego typu skrajności: dla Dunsa Szkota wolny akt jest owocem współdziałania rozumu i woli, a jeśli mówi on o «prymacie» woli, uzasadnia go tym, że wola zawsze idzie w ślad za rozumem.

    Przemawiając do rzymskich seminarzystów, przypomniałem, że «we wszystkich epokach wolność była wielkim marzeniem ludzkości, od samego jej zarania, a w szczególności w czasach współczesnych» (przemówienie w Rzymskim Wyższym Seminarium Duchownym, 20 lutego 2009 r.; «L’Osservatore Romano», wyd. poskie, n. 4/2009, s. 28). Jednak właśnie współczesna historia, a także nasze codzienne doświadczenie poucza nas, że wolność tylko wtedy jest autentyczna i pomaga w budowaniu naprawdę ludzkiej cywilizacji, kiedy jest pogodzona z prawdą. Kiedy wolność jest oderwana od prawdy, w tragiczny sposób staje się zarzewiem zniszczenia wewnętrznej harmonii osoby ludzkiej, źródłem dominacji ludzi silnych i gwałtownych oraz powoduje cierpienia i żałobę. Duns Szkot twierdzi, że wolność, podobnie jak wszystkie zdolności, którymi człowiek jest obdarzony, wzrasta i doskonali się, gdy człowiek otwiera się na Boga, ceni gotowość do słuchania Jego głosu: kiedy wsłuchujemy się w Objawienie Boże, Słowo Boże aby je przyjąć, dociera do nas przesłanie napełniające nasze życie światłem i nadzieją i jesteśmy rzeczywiście wolni.

    Drodzy bracia i siostry, bł. Duns Szkot uczy nas, że w naszym życiu najistotniejsza jest wiara w Boga, który jest z nami i kocha nas w Chrystusie Jezusie, oraz pogłębianie miłości do Niego i do Jego Kościoła. My jesteśmy świadkami tej miłości na ziemi. Niech Najświętsza Maryja Panna pomaga nam przyjąć tę nieskończoną miłość Bożą, którą będziemy się wiecznie cieszyć w pełni w niebie, kiedy w końcu nasza dusza połączy się na zawsze z Bogiem, we wspólnocie świętych.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 10/2010/Opoka.pl

    _____________________________________________________________________________

    Bł. Jan Duns Szkot

    fot. Radio Niepokalanów

    ***

    Biografia bł. Jana Dunsa Szkota (1266-1308), beatyfikowanego 20-03-1993

    Jan Duns Szkot urodził się około r. 1266 w szkockim miasteczku Duns (hrabstwo Berwick). W 1279 r. wstąpił do zakonu franciszkanów w Szkocji. Nowicjat odbył w Dumfries, a następnie kształcił się w Szkocji i Anglii. Po święceniach kapłańskich w 1291 r. podjął studia na Uniwersytecie Paryskim (1293-1296). Wykładał następnie na uniwersytetach w Cambridge, Oxfordzie i Paryżu. W 1303 r. został wydalony z Paryża, ponieważ odmówił złożenia podpisu pod apelem Filipa IV Pięknego, który odwołał się do soboru przeciw papieżowi Bonifacemu VIII. Rok później powrócił i uzyskał tytuł magistra teologii. W 1307 r. znów opuścił Paryż i udał się do Kolonii, gdzie pełnił urząd regenta studiów teologicznych. Umarł 8 listopada 1308 r.

    Ukształtowany na wzór Chrystusa w szkole św. Franciszka, św. Bonawentury oraz innych doktorów i świętych zakonu, Duns Szkot zasłynął jako wielki filozof i teolog o głębokim życiu wewnętrznym. Jego duchowość czerpała siłę z rozważań teologicznych, a zjednoczenie z Bogiem było natchnieniem do zgłębiania prawd wiary. «O Panie, Stworzycielu świata — modlił się na kartach swego dzieła De Primo Principio — udziel mi łaski wiary, zrozumienia i uwielbiania Twego majestatu i wznieś mego ducha ku kontemplacji Ciebie». W Bogu — pierwszym, doskonałym, nieskończonym i wolnym Bycie, w Słowie Wcielonym — Jezusie Chrystusie — wszystko kochał i wszystko pragnął poznać: człowieka, wszechświat i sens historii.

    Obok nauki o Bogu w Trójcy Świętej Jedynym i chrystologii, wielkim osiągnięciem Dunsa Szkota była mariologia. Wyłożył prawdę o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Dziewicy i bronił jej, czym zasłużył sobie na tytuł “doktora maryjnego».

    Jego grób w kościele franciszkanów w Kolonii otoczony był od początku wielką czcią wiernych. Sława świętości Dunsa Szkota rozeszła się szeroko po Europie, przekraczając mury franciszkańskich klasztorów. W Kolonii i w diecezji Nola (koło Neapolu) uważany był za świętego. W 1698 r. Kongregacja Obrzędów przyznała mu tytuł «czcigodnego». Proces kanonizacyjny Dunsa Szkota miał jednak długą historię: w latach 1706-1707 toczył się w Kolonii, w 1709-1711 i 1905-1906 w Noli, w 1904-1905 w Genui, a w 1918 r. w Rzymie.

    Wielki hołd słudze Bożemu oddał Paweł VI, który w liście apostolskim Alma Parens wysłanym 14 lipca 1966 r. do biskupów Anglii, Walii i Szkocji z okazji siedemsetnej rocznicy urodzin Dunsa Szkota, nazwał jego nauczanie “antidotum przeciw ateizmowi». Przypomniał również, iż Duns Szkot był mistrzem prawdziwego dialogu, opartego na Ewangelii i starożytnych tradycjach, który może poprowadzić do jedności pośród różnorodności, o jaką modlił się Chrystus. «Badał i analizował rozwój poznania — pisał dalej papież — posługując się rzetelnym aparatem krytycznym i nie zapominając nigdy o pierwszych zasadach, trzeźwo oceniał własne wywody, u których podłoża nie było chęci osiągnięcia osobistego zwycięstwa, lecz — jak powiedział o nim Jan Gerson — pokorne dążenie do znalezienia zgody».

    Kongregacja ds. Beatyfikacji i Kanonizacji, dekretem zatwierdzonym przez Pawła VI w 1972 r., stwierdziła, że pisma Dunsa Szkota nie zawierają błędów przeciw wierze i moralności i zezwoliła na prowadzenie procesu na drodze badań historycznych.

    Podczas pierwszej pielgrzymki apostolskiej do Republiki Federalnej Niemiec, 15 listopada 1981 r. Jan Paweł II nawiedził grób Dunsa Szkota i nazwał go «duchową twierdzą wiary».

    Po dokładnych badaniach życia i dziejów kultu sługi Bożego przeprowadzonych przez historyków i teologów, Kongregacja Spraw Kanonizacyjnych 6 lipca 1991 r. wydała dekret stwierdzający heroiczność jego cnót i dawność kultu (ab immemorabili tempore).

    L’Osservatore Romano 5-6/1993/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________

    Chrystus przyszedłby nawet gdyby nie było grzechu pierworodnego – bł. Jan Duns Szkot

    Chrystus przyszedłby nawet gdyby nie było grzechu pierworodnego – bł. Jan Duns Szkot

    Bł. Jan Duns Szkot – Enrique López-Tamayo Biosca, CC BY 2.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Jan urodził się w Szkocji, przyjęła go Anglia, Francja go wykształciła, w Niemczech przechowywane są jego szczątki. Był bardzo światłym człowiekiem, przenikliwym filozofem, wybitnym teologiem, utalentowanym matematykiem. Wstąpił do franciszkanów. Jan Paweł II nazwał go ‘piewcą Słowa wcielonego’ oraz ‘obrońcą Niepokalanego Poczęcia’. 8 listopada Kościół wspomina błogosławionego Jana Dunsa Szkota, franciszkanina.

    Jan urodził się w niewielkiej wiosce Duns, niedaleko Edynburga, w Szkocji, około roku 1266. Właśnie miejsce pochodzenia stało się jego przydomkiem, po którym jest rozpoznawalny. W 1280, za przykładem i inspiracją swojego stryja Eliasza, wstąpił do franciszkanów. Nowicjat odbył w Dumfries. Potem rozpoczął studia w Szkocji i Anglii. W 1291 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Rozpoczął studia w Oxfordzie, a następnie kontynuował je w Paryżu.

    W 1296 wrócił do Anglii, aby nauczać w Cambridge i Oxfordzie. Na początku XIV wieku wrócił do Paryża, a w 1304 roku został ‘Magister regens – mistrzem regentem’ i kierował teologicznym studium braci franciszkanów.

    Niedługo potem wybuchł konflikt między królem Filipem IV Pięknym a papieżem Bonifacym VIII. Król zażądał od wszystkich zakonników podpisania dokumentu lojalności. Jan wybrał raczej wygnanie niż podpisanie takiego dokumentu. Dlatego też razem z braćmi franciszkanami opuścił Francję. Był to odważny gest opowiedzenia się za Kościołem i papieżem.

    Konflikt został szybko zażegnany i Jan wrócił do Paryża w 1305 roku. W 1307 roku przełożeni wysłali go do Kolonii, aby wykładał we franciszkańskim studium teologicznym.
    Tam zmarł 8 listopada 1308 roku, mając zaledwie 43 lata.

    Bł. Jan Duns Szkot OFM - Justus van Gent, Public domain, via Wikimedia Commons

    Bł. Jan Duns Szkot OFM – Justus van Gent, P.d., via Wiki. Comm.Duns Szkot pozostawił wiele ważnych dzieł. Był obdarzony błyskotliwą inteligencją i miał skłonność do myślenia spekulatywnego. Dlatego też został przez potomnych nazwany ‘Doctor subtilis – doktor subtelny’.

    ***

    Przedmiotem jego rozważań była tajemnica wcielenia Jezusa. Był przekonany, że przyjście Chrystusa jako człowieka jest wielką łaską, którą Bóg zamierzył niezależnie od grzechu pierworodnego. Uważał, że nawet gdyby nie było upadku aniołów, ani grzechu Adama i Ewy, to i tak Chrystus przyszedłby na ziemię i stał się człowiekiem, bo jest to tak ważna prawda w Boskim planie zbawienia, że nie może być uzależniona od perspektywy grzechu.

    Jan chętnie rozważał i komentował tajemnicę męki Chrystusa na krzyżu. Widział w nim wielkoduszność i dobroć Boga. Tę miłość Boga z krzyża widział też w Eucharystii, której był wielkim czcicielem. Jego teologia była chrystocentryczna.

    Duns Szkot był też cały czas przekonany – na przekór wielu teologom jego czasów – że Maryja Panna była Niepokalanie Poczęta. To on wprowadził pojęcie ‘odkupienia zachowawczego’, którym po wiekach posłużył się papież Pius IX, ogłaszając w 1854 roku dogmat o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Według niego Maryja była wolna od grzechu pierworodnego na ‘mocy przewidzianych zasług Chrystusa’.

    Błogosławiony Jan poruszał także wiele kwestii filozoficznych, jak temat wolności oraz jej relacji do woli i rozumu. Twierdził, że wszystkie zdolności, jakimi człowiek jest obdarzony, a więc i wolność, wzrastają i doskonalą się, kiedy człowiek otwiera się na Boga, chce słuchać Jego głosu. Tylko wtedy, kiedy wsłuchujemy się w Boże Objawienie, w Jego Słowo, napełniamy się światłem i nadzieją, i stajemy się wolni.

    Błogosławiony Jan uczy, że najistotniejsza w życiu jest wiara w Boga i pogłębianie miłości do Niego i do Kościoła.
    Sława świętości Dunsa Szkota szybko się rozeszła, choć beatyfikował go dopiero w 1993 roku Jan Paweł II.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 listopada

    Błogosławiony
    Franciszek od Jezusa, Maryi, Józefa
    Palau y Quer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Willibrord, biskup
      •  Błogosławiona Łucja a Septifonte, dziewica
      •  Błogosławiona Helena Enselmini, dziewica
      •  Święci zakonnicy Izrael, Walter i Teobald
      •  Święty Engelbert, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Franciszek urodził się 29 grudnia 1811 roku w Hiszpanii. Był synem Józefa Franciszka Palau i Marii Antoniny Quer. Miał sześcioro rodzeństwa: cztery siostry i dwóch braci. Jego rodzina była pobożna i silnie wierząca. Franciszek przebywał dłuższy czas u swojej siostry w Lerida, tam też dojrzewało jego powołanie i tam w 1828 roku zgłosił się do seminarium. W wieku 20 lat ukończył studia. W 1832 roku wstąpił do nowicjatu karmelitów bosych w Barcelonie. Na tę decyzję mogła wpłynąć przykładna postawa o. Józefa, karmelity bosego, jednego z profesorów seminarium.
    W 1835 roku opuścił klasztor św. Józefa, podpalony przez rewolucjonistów. Podczas ucieczki Franciszek, narażając swoje życie, pomagał niewidomemu współbratu. Wraz z innymi zakonnikami został osadzony w barcelońskim więzieniu La Ciudadela. Był to dla Kościoła w Hiszpanii bardzo trudny czas i każdy składający śluby zakonne liczył się z możliwością męczeńskiej śmierci. Franciszek Palau święcenia kapłańskie przyjął w 1836 roku, a służbę ludziom zaczął jako kapłan diecezjalny. Nigdy już nie wrócił do rodzimego zakonu, który został rozproszony przez władze świeckie. Powrócił do rodzinnej wioski i tam pełnił posługę kapłańską. Zajmował się głównie katechizacją, misjami ludowymi i działalnością rekolekcyjną. W latach 1851-1854 prowadził w Barcelonie “Szkołę cnót”, która przyjęła formę niedzielnych katechez dla dorosłych. Pod pretekstem działalności reakcyjnej władze zamknęły jednak szkołę i skazały Franciszka Palau na sześć lat wygnania na Ibizie.

    Błogosławiony Franciszek Palau y Quer

    Czas tam spędzony zakonnik wykorzystał do ewangelizacji, która rozszerzyła się potem na Majorkę i Minorkę. I właśnie przebywając na Minorce Franciszek uświadomił sobie swoją wielką miłość do Kościoła. Postanowił ją praktykować na zupełnie nowy sposób, łączący życie kontemplacyjne i posługę apostolską. “Pewnego wieczoru znajdowałem się w kościele katedralnym oczekując godziny rozpoczęcia nabożeństwa, w czasie którego powinno się udzielić ostatniego błogosławieństwa, co było zwyczajem na zakończenie misji. Mój duch został uniesiony przed tron Boga… Zobaczyłem piękną młodą dziewczynę ubraną w chwałę. Jej ubiór promieniał światłością i nie można było rozpoznać nic, poza sylwetką, ponieważ nie było możliwym patrzeć na nią. Usłyszałem głos, który mówił: «Ty jesteś kapłanem Najwyższego; błogosław i ten, którego pobłogosławisz, będzie błogosławiony. Ta jest moją Córką umiłowaną…» Zatopiłem się w morzu łez. Moje boleści urosły w wielkim stopniu. Znałem tę Panią i oddać na Jej służbę życie – nie jedno, ale tysiąc – byłoby zbyt mało dla mnie… Gdy nadeszła godzina nabożeństwa, podczas gdy wchodziłem na ambonę, usłyszałem głos Ojca, który powiedział do mnie: «Pobłogosław moją umiłowaną Córkę i twoją Córkę». Napływ ludzi był wielki. Ja nie mogłem w pełni pojąć, jak mogłem być ojcem w Kościele i dla Kościoła” – tak Franciszek opisał swoje objawienie w rękopisie wspomnień “Moje relacje z Kościołem”.
    Franciszek Palau jest założycielem mieszanego zgromadzenia sióstr i braci tercjarzy karmelitańskich. Po jego śmierci pozostały obie gałęzie, przy czym już niewiele później siostry dały początek dwóm zgromadzeniom, noszącym dziś nazwy: Karmelitanki Misjonarki Terezjanki oraz Karmelitanki Misjonarki. Ostatnich braci, po wojnie domowej (1936-1939) i z powodu małej ich liczby, włączono w szeregi karmelu bosego w prowincji św. Józefa w Barcelonie.
    Działalność apostolska Franciszka Palau była niezwykle szeroka. Od 1865 roku sprawował on posługę egzorcysty. W roku 1870 brał udział w obradach Soboru Watykańskiego I. Był też dyrektorem tercjarzy i tercjarek karmelitańskich w Hiszpanii.Zmarł na zapalenie płuc 20 marca 1872 roku w Tarragonie. Beatyfikowany został w 1988 roku. Cud, na podstawie którego nastąpiła beatyfikacja, dotyczył uzdrowienia Leona Godoy Mendeza, maszynisty Kolumbijskich Kolei Państwowych, który w wieku 47 lat miał wypadek kolejowy. Wówczas odkryto w jego głowie guza, a po nieudanej operacji lekarze nie dawali mu na wyzdrowienie żadnych szans. Mężczyzna jednak był w szpitalu odwiedzany przez siostrę ze zgromadzenia Karmelitanek Misjonarek, założonego przez Franciszka Palau y Quer. Zaczęła ona odprawiać nowennę do Franciszka Palau w intencji uzdrowienia chorego. W tym czasie dotknięto też głowy Leona Goday Mendeza relikwią kandydata na ołtarze. Poprawa zdrowia zaczęła się już następnego dnia i mężczyzna żył jeszcze przez kolejnych 20 lat.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 listopada

    Błogosławiona
    Józefa Naval Girbes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalinik, męczennik
      •  Błogosławiona Krystyna
      •  Błogosławieni męczennicy japońscy Alfons Navarrete, prezbiter, i Towarzysze
      •  Święty Leonard z Limoges, pustelnik
    ***
    Błogosławiona Józefa Naval Girbes

    Józefa urodziła się 11 grudnia 1820 roku w Algemesi w archidiecezji walenckiej (Hiszpania). Było to miasteczko rolnicze, liczące 8 tys. mieszkańców, w którym była tylko jedna parafia, jeden klasztor dominikański, jeden szpital, kilka centrów edukacyjnych. Ojcem Józefy był Franciszek Naval Carrasco, a matką Józefa Girbes. Była najstarszą z pięciorga rodzeństwa. Ochrzczono ją w tym samym dniu, w którym się urodziła, imionami Maria Józefa, ale bardzo szybko zaczęto ją nazywać tylko Józefą. Jej formacją religijną zajmowała się głównie matka.
    W 1829 r. Józefa przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Później przez pewien czas uczęszczała do szkoły dla biednych dzieci, którą w jej miasteczku prowadziła kapituła katedralna z Walencji. Tam nauczyła się czytać i pisać, a także poznała tajniki haftu. W trzynastym roku życia straciła matkę, która zmarła na gruźlicę. Rodzina przeprowadziła się do babci, której Józefa musiała pomagać w opiece nad młodszym rodzeństwem.
    Według zachowanego opisu Józefa była średniego wzrostu i budowy. Jej skóra była jasna i delikatna, a twarz owalna, otoczona brązowymi włosami. Jej oczy przykuwały uwagę jako wyjątkowo jasne i głęboko patrzące. Uśmiechała się często, ale nikt jej nigdy nie widział śmiejącej się na głos. Ubierała się skromnie i na ogół w ciemne kolory. W wieku lat 18, 4 grudnia 1838 roku, za zgodą proboszcza, który był jej kierownikiem duchowym, przysięgła Bogu wieczne dziewictwo. W ten sposób jej serce stało się niepodzielne. Później stała się świecką karmelitanką – wstąpiła do Trzeciego Zakonu.
    Jej życie było proste. Poświęciła je modlitwie i pracy ewangelizacyjnej w swojej parafii. We własnym domu, gdzie prowadziła pracownię haftu, otworzyła szkołę, w której oprócz szycia uczyła modlitwy i pracy nad cnotami ewangelicznymi. Była w ten sposób matką duchową wielu dziewcząt, z którymi dzieliła się mądrością i życiem duchowym. Miała łagodne usposobienie, ale w tym samym czasie praktykowała ten rodzaj surowości charakteru, który pozwalał jej efektywnie napominać podopieczne. Mówiła im: “Niech żadna nie traci ufności na widok swych licznych grzechów; nasza ufność nie opiera się na nas samych, lecz na Bogu i Jego miłości miłosiernej, jaką ma dla nas”.
    Wstąpiła do Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo, które działało na rzecz biednych. Stała się wówczas szczególnie znana z umiejętności godzenia zwaśnionych. Wielką czcią otaczała Maryję Dziewicę, Matkę Jezusa. Pod wieloma względami była typową świętą XIX wieku: jej życie było dojmująco monotonne, dokuczało jej słabe zdrowie. Chroniczne choroby znosiła z ogromną cierpliwością.
    Zmarła 24 lutego 1893 r. Została pochowana w swojej parafii, w kościele św. Jakuba w Algemasi. Miała tam opinię świętej, która wychowywała dla swojej parafii dobre matki i porządnych obywateli. Została pochowana w habicie karmelitańskim, w prostej trumnie przyozdobionej białymi wstążkami. Niosło ją czterech najmłodszych uczniów Józefy.
    Józefa została beatyfikowana przez św. Jana Pawła II w 1988 roku. W czasie uroczystości papież podkreślał, że realizowała swoje powołanie jako samotna kobieta w czasach, w których było to bardzo trudne. “Szczególną cechą charakterystyczną Józefy był jej status osoby świeckiej. Ta, której wychowanki wypełniały klasztory klauzurowe, pozostała w stanie bezżennym w świecie, i żyjąc według rad ewangelicznych, była przykładem chrześcijańskich cnót dla wszystkich synów Kościoła, którzy «wcieleni przez chrzest w Chrystusa, sprawują właściwe całemu ludowi chrześcijańskiemu posłannictwo w Kościele i w świecie» (Lumen gentium, nr 31)”. Kończąc przemówienie, papież podsumował życie Józefy Naval Girbes słowami z Pierwszego Listu do Koryntian: “Dla słabych stałem się jak słaby, by pozyskać słabych. Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby uratować choć niektórych”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 listopada

    Święci Elżbieta i Zachariasz,
    rodzice św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Święty Gerald, biskup
      •  Błogosławiona Franciszka Amboise, zakonnica
    ***
    Święta Elżbieta z Maryją

    Według Ewangelii św. Łukasza (Łk 1, 5-80) Elżbieta pochodziła z kapłańskiego rodu Aarona. Uchodząca za bezpłodną, mimo podeszłego wieku urodziła Zachariaszowi syna. Jej brzemienność – przedstawiona w kontekście zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie – miała być dowodem, “że dla Boga nie ma nic niemożliwego”. Kiedy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, odwiedziła ją jej kuzynka, Maryja. Elżbieta za natchnieniem Ducha Świętego poznała w niej Matkę Boga i powitała ją słowami: “Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego”. Maryja pozostała przy Elżbiecie aż do jej rozwiązania. Św. Elżbieta jest patronką matek, żon, położnych.

    Elżbieta i Zachariasz nadają imię synowi

    Zachariasz był ojcem Jana Chrzciciela (Łk 1, 5-25. 59-79). Pochodził z ósmej klasy (gałęzi) kapłańskiej Abiasza (były 24 klasy wywodzące się od Aarona, brata Mojżesza; klasy te ustanowił król Dawid dla uregulowania kolejności służby Bożej w Świątyni). Cerkiew prawosławna, obchodząca do dzisiaj święto wprowadzenia Bogarodzicy do Świątyni Jerozolimskiej utrzymuje, że Zachariasz był tym kapłanem, który trzyletnią Marię wprowadził do Świętego Świętych – miejsca zastrzeżonego dla kapłanów. Tradycja zachodnia nie wspomina o tym wydarzeniu.
    Na kartach Biblii Zachariasz przedstawiony jest jako sprawiedliwy mąż żyjący ze swoją żoną Elżbietą w bezdzietnym małżeństwie w Ain Karem niedaleko Jerozolimy. Kiedy – wyznaczony przez losowanie – składał w świątyni ofiarę kadzenia, ukazał mu się archanioł Gabriel i przepowiedział, że jego żona urodzi syna, któremu ma nadać imię Jan. Z powodu niedowierzania został porażony niemotą. Odzyskał mowę dopiero przy obrzezaniu syna, kiedy napisał na tabliczce jego imię: Jan. Ewangelia św. Łukasza wkłada w jego usta hymn Benedictus, który wskazuje na posłannictwo Jana Chrzciciela.Po narodzeniu Jana Chrzciciela ani Pismo Święte, ani tradycja zachodnia nie podają o jego rodzicach żadnych informacji. Zapewne Zachariasz opuścił ziemię, gdy Jan był jeszcze chłopcem. Tradycja Kościołów Wschodnich opowiada, że gdy król Herod rozkazał, aby wszyscy chłopcy w wieku do dwóch lat w Betlejem i okolicy zostali zabici, sprawiedliwa Elżbieta ukryła się wraz z synem w górach. Żołnierze próbowali dowiedzieć się od Zachariasza, gdzie jest jego syn. Jednak ojciec nie zdradził tej informacji. Zabito go więc pomiędzy świątynią i ołtarzem. Sprawiedliwa Elżbieta miała umrzeć czterdzieści dni po swym mężu, a św. Jan Chrzciciel, ochraniany przez Boga, miał przebywać na pustyni aż do dnia swego pojawienia się narodowi izraelskiemu.
    Cześć rodzicom św. Jana Chrzciciela oddawano w Kościele od dawna i to we wszystkich obrządkach. Ciało Zachariasza, odnalezione “cudownie” 11 lutego 415 roku, przewieziono do Konstantynopola, gdzie ku jego czci wystawiono bazylikę. W Rzymie, w bazylice laterańskiej, ma się znajdować relikwia głowy św. Zachariasza. Tradycja nie wspomina natomiast o relikwiach św. Elżbiety.W ikonografii św. Zachariasz, podobnie jak św. Elżbieta, występują w cyklach poświęconych Janowi Chrzcicielowi. Atrybutami św. Zachariasza są: gałązka oliwna w ręce, imię Jan; czasami bywa przedstawiany na ośle jako zapowiedź Chrystusa triumfującego w Niedzielę Palmową. Św. Elżbieta ukazywana jest często w scenie nawiedzenia NMP lub tuż po urodzeniu św. Jana. Rzadko występuje osobno.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 listopada

    Święty Karol Boromeusz, biskup

    Święty Karol Boromeusz

    Karol urodził się na zamku Arona 3 października 1538 r. jako syn arystokratycznego rodu, spokrewnionego z rodem Medici. Ojciec Karola wyróżniał się prawością charakteru, głęboką religijnością i miłosierdziem dla ubogich. To miłosierdzie będzie dla Karola, nawet już jako kardynała, ideałem życia chrześcijańskiego.
    Już w młodym wieku Karol posiadał wielki majątek. Kiedy miał zaledwie 7 lat, biskup Lodi dał mu suknię klerycką, przeznaczając go w ten sposób do stanu duchownego. Takie były ówczesne zwyczaje. Dwa lata później zmarła matka Karola. Aby zapewnić mu odpowiednie warunki na przyszłość, mianowano go w wieku 12 lat opatem w rodzinnej miejscowości. Młodzieniec nie pochwalał jednak tego zwyczaju i wymógł na ojcu, żeby dochody z opactwa przeznaczano na ubogich.
    Pierwsze nauki pobierał Karol na zamku rodzinnym w Arona. Po ukończeniu studiów w domu wyjechał zaraz na uniwersytet do Pawii, gdzie zakończył studia podwójnym doktoratem z prawa kościelnego i cywilnego (1559). W tym samym roku jego wuj został wybrany papieżem i przyjął imię Pius IV. Za jego przyczyną Karol trafił do Rzymu i został mianowany protonotariuszem apostolskim i referentem w sygnaturze. Już w rok później, w 23. roku życia, został mianowany kardynałem i arcybiskupem Mediolanu (z obowiązkiem pozostawania w Rzymie), mimo że święcenia kapłańskie i biskupie przyjął dopiero dwa lata później (1563). W latach następnych papież mianował siostrzeńca kardynałem-protektorem Portugalii, Niderlandów (Belgii i Holandii) oraz katolików szwajcarskich, ponadto opiekunem wielu zakonów i archiprezbiterem bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Urzędy te i tytuły dawały Karolowi rocznie ogromny dochód. Było to jawne nadużycie, jakie wkradło się do Kościoła w owym czasie. Pius IV był znany ze swej słabości do nepotyzmu. Karol jednak bardzo poważnie traktował powierzone sobie obowiązki, a sumy, jakie przynosiły mu skumulowane godności i urzędy, przeznaczał hojnie na cele dobroczynne i kościelne. Sam żył ubogo jak mnich.
    Wkrótce Karol stał się pierwszą po papieżu osobą w Kurii Rzymskiej. Praktycznie nic nie mogło się bez niego dziać. Papież ślepo mu ufał. Nazywano go “okiem papieża”. Dzięki temu udało się mu uporządkować wiele spraw, usunąć wiele nadużyć. Nie miał względu na urodzenie, ale na charakter i przydatność kandydata do godności kościelnych. Dlatego usuwał bezwzględnie ludzi niegodnych i karierowiczów. Takie postępowanie zjednało mu licznych i nieprzejednanych wrogów. Dlatego zaraz po wyborze nowego papieża, św. Piusa V (1567), musiał opuścić Rzym. Bardzo się z tego ucieszył, gdyż mógł zająć się teraz bezpośrednio archidiecezją mediolańską. Kiedy był w Rzymie, mianował wprawdzie swojego wikariusza i kazał sobie posyłać dokładne sprawozdania o stanie diecezji, zastrzegł sobie też wszystkie ważniejsze decyzje. Teraz jednak był faktycznym pasterzem swojej owczarni.

    Święty Karol Boromeusz

    Z całą wrodzoną sobie energią zabrał się do pracy. W 1564 r. otworzył wyższe seminarium duchowne (jedno z pierwszych na świecie). W kilku innych miastach założył seminaria niższe, by dla seminarium w Mediolanie dostarczyć kandydatów już odpowiednio przygotowanych. Prowadzenie seminarium powierzył oblatom św. Ambrożego, zgromadzeniu kapłanów diecezjalnych, które istnieje do dziś. Zaraz po objęciu rządów bezpośrednich (1567) przeprowadził ścisłą wizytację kanoniczną, by zorientować się w sytuacji. Popierał zakony i szedł im z wydatną pomocą. Dla ludzi świeckich zakładał bractwa – szczególnie popierał Bractwo Nauki Chrześcijańskiej, mające za cel katechizację dzieci. Dla przeprowadzenia koniecznych reform i uchwał Soboru Trydenckiego (1545-1563) zwołał aż 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Dla umożliwienia ubogiej młodzieży studiów wyższych założył przy uniwersytecie w Pawii osobne kolegium. W Mediolanie założył szkołę wyższą filozofii i teologii, której prowadzenie powierzył jezuitom. Teatynom natomiast powierzył prowadzenie szkoły i kolegium w Mediolanie dla młodzieży szlacheckiej.
    Był fundatorem przytułków: dla bezdomnych, dla upadłych dziewcząt i kobiet, oraz kilku sierocińców. Kiedy w 1582 r. została przeprowadzona reforma mszału i brewiarza, zdołał obronić dla swojej diecezji obrządek ambrozjański, który był tutaj w użyciu od niepamiętnych czasów. Kiedy za jego pasterzowania wybuchła w Mediolanie kilka razy epidemia, kardynał Karol nakazał otworzyć wszystkie spichlerze i rozdać żywność ubogim. Skierował także specjalne zachęty do duchowieństwa, aby szczególną troską otoczyło zarażonych oraz ich rodziny. Podczas zarazy w 1576 r. niósł pomoc chorym, karmiąc nawet 60-70 tysięcy osób dziennie; zaopatrywał umierających; oddał cierpiącym wszystko, nawet własne łóżko. W czasie zarazy ospy, która pochłonęła ponad 18 tysięcy ofiar, zarządził procesję pokutną, którą prowadził idąc ulicami Mediolanu boso. W 1572 r. na konklawe był poważnym kandydatem na papieża.
    Ulubioną rozrywką Karola w młodości było polowanie i szachy. Był także estetą i znał się na sztuce. Grał pięknie na wiolonczeli. Z tych rozrywek zrezygnował jednak dla Bożej sprawy, oddany bez reszty zbawieniu powierzonych sobie dusz. Wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Męki Pańskiej. Dlatego nie rozstawał się z krzyżem. Tkliwą miłością darzył też sanktuaria maryjne.
    Największą zasługą Karola był jednak Sobór Trydencki. Sobór, rozpoczęty z wieloma nadziejami, wlókł się zbyt długo z powodu złej organizacji. Trwał aż 18 lat (1545-1563). Dopiero kiedy Karol przystąpił do działania, sobór mógł szczęśliwie dokończyć obrady. Dyskutowano na nim o wszystkich prawdach wiary, atakowanych przez protestantów, i gruntownie je wyjaśniono. W dziedzinie karności kościelnej wprowadzono dekrety: nakazujące biskupom i duszpasterzom rezydować stale w diecezjach i parafiach, wprowadzono stałe wizytacje kanoniczne, regularny obowiązek zwoływania synodów, zakazano kumulacji urzędów i godności kościelnych, nakazano zakładanie seminariów duchownych – wyższych i niższych, wprowadzono do pism katolickich cenzurę kościelną, jak też indeks książek zakazanych, wreszcie wprowadzono regularną katechizację. Większość z tych uchwał wyszło z wielkiego serca kapłańskiego Karola Boromeusza. On też był inicjatorem utworzenia osobnej kongregacji kardynałów, która miała za cel przypilnowanie, by uchwały soboru były wszędzie zastosowane.
    Zmarł w Mediolanie 3 listopada 1584 r. wskutek febry, której nabawił się w czasie odprawiania własnych rekolekcji. Pozostawił po sobie duży dorobek pisarski. Beatyfikowany w 1602 r., kanonizowany przez Pawła V w 1610 r. Jego relikwie spoczywają w krypcie katedry mediolańskiej. Jest patronem boromeuszek, diecezji w Lugano i Bazylei oraz uniwersytetu w Salzburgu; ponadto czczony jest jako opiekun bibliotekarzy, instytutów wiedzy katechetycznej, proboszczów i profesorów seminarium.
    W ikonografii św. Karol Boromeusz przedstawiany jest w stroju kardynalskim. Jego atrybutami są: bicz, czaszka, gołąb, kapelusz kardynalski, krucyfiks; postronek na szyi, który nosił podczas procesji pokutnych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Karol Boromeusz (1538-1584)

    ŚWIĘTY KAROL BOROMEUSZ (1538-1584)

    «…Biskup to człowiek, który powinien zaprzeć się samego siebie, umartwić swoje ciało i swoją wolę. Wypełniać ma jedynie to, co jest mu poddane przez wolę Boga i cześć dla Niego oraz dla spraw i korzyści swych owieczek. Umartwienie jego życia pociągnie tych, którymi będzie kierował i dzięki temu zwyciężą niebezpiecznego nieprzyjaciela, jakiego stale nosimy w sobie. Jeśli biskup będzie pierwszy w niesieniu krzyża, wtedy będzie mógł im rzec wraz z Chrystusem: “Czyńcie to, co Ja czynię”…»

    Z homilii św. Karola z 15 lipca 1584 r.

    PROMIENNA MŁODOŚĆ

    Karol urodził się 2 października 1538 w zamku Angera Rocca, w Aronie, nad brzegiem Lago Maggiore. Przyszedł na świat w wybitnej rodzinie mediolańskiej, jako syn Gilberta i Małgorzaty Medici. Opowiadano później, iż w noc jego narodzin z nieba zstąpiła olśniewająca światłość, która ogarnęła jego pokój. Rodzice mieli już córkę i dwóch synów, a zatem – zgodnie ze zwyczajami tamtej epoki – Karol był niejako od dziecka przeznaczony do stanu kapłańskiego. Zresztą w tej epoce nie traktowano dzieci jak obecnie. Szybko wprowadzano je w świat dorosłych i powierzano im odpowiedzialne zadania. Tak właśnie także Karol w wieku 7 lat otrzymał habit i klasztor w zarząd, którym w istocie szybko się zaczął zajmować.
    Uczył się najpierw w Mediolanie i wkrótce dość płynnie posługiwał się łaciną. Kiedy miał 9 lat umarła jego matka. Ojciec jeszcze dwa razy się ożenił. Jednakże i on wkrótce przedwcześnie umarł. Karol zyskał sobie tym samym opiekuna w swym wuju, kardynale Medici.
    Naukę kontynował w Pawii aż do r. 1549. Wszędzie rzuca się w oczy jego powaga, pobożność i gorliwość w pracy. W r. 1559 umarł papież Paweł IV i to właśnie kard. Medici zostaje wybrany jego następcą – jako Pius IV. Nowy papież wkrótce sprowadza do Rzymu swego krewnego. Cóż, jest to epoka faworyzowania krewnych nawet w Kościele. Młody Karol odkrywa tu zbytek i zaszczyty. Mając 21 lat zostaje Sekretarzem Stanu i kardynałem, choć jeszcze nie kapłanem. Fizycznie niezbyt pociągający i wątłego zdrowia teraz stał się nagle bardzo znany. Jednak wszędzie ujawnia się równocześnie jako człowiek poważny, pracowity i skuteczny w działaniu. Pragnący otrzymać jakąś łaskę od Wikariusza Chrystusa w sposób naturalny trafiali do niego jako pośrednika. On jednak potrafił z uprzejmością, lecz i stanowczo pozbyć się natarczywych proszących.

    SOBÓR TRYDENCKI (1535-1564) I REALIZACJA JEGO POSTANOWIEŃ

    Pogański humanizm Renesansu zrodził protestantyzm. Według Lutra zbawienie miała zapewniać sama wiara, według Kalwina – sama łaska. Kościół katolicki nauczał, że potrzeba wiary, łaski i uczynków. Sobór Trydencki, dwudziesty sobór ekumeniczny, wyznaczył zdecydowany zwrot w historii świata chrześcijańskiego. Sprecyzował liczne punkty nauki i dyscypliny. Uczynił to z autorytetem i bez niejasności. Doszło więc do: reformy biskupstwa (zakazano gromadzenia dóbr, nakazano zachowywanie rezydencji biskupów); określenia warunków, jakie trzeba spełnić, aby móc przyjąć święcenia; zajęto się często lekceważoną formacją kapłańską, szczególnie przez polecenie tworzenia seminariów, postanowienie zredagowania katechizmu dla nauczania ludu Bożego, który nie był systematycznie pouczany.
    Sobór ten miał bardzo liczne dobroczynne skutki. Pozwolił m. in. zacieśnić więzy, jakie powinny łączyć papieża ze wszystkimi członkami Kościoła. Pozwolił też na stworzenie licznych zgromadzeń zakonnych i zakonów, żeńskich i męskich: Jezuitów, Oratorian, Eudystów. Był więc czymś o wiele większym niż tylko prostym odparciem protestanckiej Reformy. Było to głównie zasługą Papieża, który go zamknął, św. Piusa V. Można w pewnym sensie powiedzieć, że świat katolicki żył rozpędem Soboru Trydenckiego przez 4 wieki, aż do Soboru Watykańskiego II.
    Powziąć decyzje to jedno, lecz aby były skuteczne, trzeba je jeszcze wcielić w życie. To temu głównie poświęcił życie młody kard. Boromeusz. Choć nigdy nie był obecny w Trydencie, jego wysłannicy stale informowali go o wszystkim, to zaś służyło mu za wskazówki dla organizowania kolejnych sesji, spotkań i dyskusji.
    Arcybiskup Bragi z Portugalii dał się zauważyć na Soborze dzięki swym wystąpieniom na temat reformy duchowieństwa, szczególnie biskupstwa. Jego uwagi wywarły na młodym Sekretarzu Stanu wielkie wrażenie. Karol, jako siostrzeniec Papieża, kardynał, posiadający znamienitą fortunę, prowadził dotąd w Rzymie wystawne życie. Teraz zaś zaczął pogłębiać swe wykształcenie religijne i świeckie. Nieco później postanowił wejść na prostą drogę Ewangelii. Przyjął święcenia kapłańskie 15 sierpnia 1563 r. Miał wówczas 25 lat. Odprawił rekolekcje ignacjańskie i ostatecznie wyrzekł się wszelkiej kariery światowej, którą proponowała mu rodzina po śmierci starszego brata.

    ARCYBISKUP MEDIOLANU

    7 grudnia 1563 r. kard. Boromeusz zostaje wyświęcony na biskupa w Kaplicy Sykstyńskiej. Podobnie jak do święceń kapłańskich, tak i do tej ważnej chwili, przygotowują go jezuici, szczególnie o. Ribera, jego duchowy kierownik, mający na niego wielki wpływ. Rozmyślanie i codzienna ofiara Mszy św. prowadzą go do całkowitej przemiany życia. Jego dewiza zawiera się w dwóch słowach: modlitwa i umartwienie.
    Karol zmienia ostatecznie tryb życia: żegna się z lokajami, ze złotą zastawą i okazałymi zaprzęgami. To samo czyni z domem papieskim i to w takim stopniu, że zostanie oskarżony o skąpstwo. Rzeczywiście w tamtej epoce było w Rzymie 113 biskupów. Zbyt wielu jak na potrzeby papieskiej administracji! Żyli z dala od swych diecezji. Odtąd papież zachował przy sobie jedynie tych biskupów, którzy byli mu niezbędni dla kierowania Kościołem. Inni musieli wrócić do swych domów.
    Karola połączyła przyjaźń z tym, który będzie w przyszłości św. Filipem Neri, założycielem Oratorian, który dzieli jego gorliwość reformatorską.
    2 maja 1564 zostaje mianowany arcybiskupem Mediolanu. A mimo to jeszcze we wrześniu 1565 r. jest wciąż w Rzymie, choć płonie pragnieniem wprowadzenia w życie dzieła Soboru. Kieruje jednak diecezją z daleka. Za zezwoleniem Papieża i posiadając uprawnienia legata papieskiego udaje się wreszcie do Mediolanu. Zwołuje synod prowincjalny skupiony na trzech punktach: stłumienie nadużyć; reforma obyczajów; zażegnanie konfliktów. Od początku jasno określa, że należy wykazać się całkowitym posłuszeństwem wobec Papieża jak i postanowień Soboru.
    “Dyscyplinę można łatwo na nowo wdrożyć – powie – jeśli pasterze dadzą przykład i zapewnią swym stadom potrójny pokarm zbawienia, czyli: słowo, przykład i sakramenty. I jeśli oni sami podporządkują się chrześcijańskiemu ładowi.”
    Arcybiskup obiecuje, iż on sam będzie nauczał nie tylko słowem, lecz i przykładem. Po synodzie misja mu powierzona dobiegła końca, wraca więc do Rzymu akurat na czas, aby być przy śmierci wuja, Piusa IV.
    Kolejnym Papieżem zostaje kardynał Ghislieri – Pius V. Karol Boromeusz nie ma już powodów do pozostania w Rzymie i może w końcu udać się na stałe do Mediolanu, aby wziąć w pełne posiadanie diecezję. Przedtem – rozdaje wszystkie swe dobra.
    Przeprowadza się do arcybiskupiego pałacu. Zajmuje jednak tylko dwa pokoje na poddaszu: jeden służy mu za sypialnię, a drugi – za biuro. Tak zaczyna realizować swą dewizę: Humilitas (pokora).

    REFORMA BISKUPSTWA

    Kard. Boromeusz był przykładem biskupa – reformatora takiego, jakiego pragnął Sobór. W Mediolanie od 80 lat nie było rezydującego biskupa. Sytuacja kanoniczna i duchowa diecezji była godna pożałowania. Władze świeckie mieszały się w sprawy Kościoła. Autorytet biskupa się nie liczył. Trzeba go było na nowo odbudowywać. Kapłani diecezjalni byli pod opieką “zastępców biskupa”. Oni to wybierali przyszłych kapłanów, powierzali im zadania, aż po subdiakonat, mianowali ich. Również zakony nie były podporządkowane biskupowi.
    Aby uświadomić sobie ogrom zadań, jakie musiał podjąć Karol Boromeusz, biorąc w posiadanie diecezję, można wspomnieć, że liczyła ona 740 parafii, 50 kolegiat, ponad 100 klasztorów, w sumie 3350 kapłanów i około 560 tys. wiernych.
    Łatwo też zrozumieć, że odnowa diecezji zajmie mu cały czas trwania jego biskupstwa. Przeżył liczne konflikty z władzami świeckimi, jak i z kapłanami i zakonnikami. Jeden z mnichów chciał go nawet zabić, strzelając do niego, gdy arcybiskup modlił się w prywatnym oratorium.
    Musiał posługiwać się dyplomacją, a przede wszystkim energią. W sumie przeprowadził 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Nie pozostawiał więc wytchnienia swym kapłanom. Kapłani i zakonnicy szybko pojęli, że ich biskup zaiste jest świętym i musieli uznać szczęśliwe owoce reform, jakie wprowadzał. Przyjęli więc w końcu jego autorytet, gdyż wszelkie zasady głosił głównie swoim własnym przykładem:
    “Na niewiele zdałyby się uchwały reformy, gdybyśmy ich następnie sami nie przestrzegali” – mawiał Karol Boromeusz i pozostał wierny tej zasadzie przez całe życie. Codziennie przeprowadzał rachunek sumienia i swoim kapłanom także to zalecał.
    Nowy arcybiskup całkowicie zmienił administrację swojej diecezji, a uczynił to w sposób bardzo scentralizowany: ustanowił wikariusza generalnego oraz dwóch wizytatorów, jednego dla miast, a drugiego – dla wiosek. Był także wizytator dla klasztorów oraz liczni administratorzy dla spraw finansowych, liturgii, seminariów, głoszenia itp.
    Aby dobrze poznać diecezję mu powierzoną kardynał Boromeusz przedsiębrał liczne systematyczne podróże duszpasterskie. Ze skromną eskortą wcale nie wyglądał na księcia Kościoła, lecz po prostu na pasterza odwiedzającego swe owieczki. W parafiach, które nawiedzał szukał kontaktu z ludnością, całymi godzinami sam spowiadał, głosił Słowo Boże, odprawiał Mszę św. Jego prostota i świętość pozwoliła mu zdobywać sobie dusze.

    SEMINARIA I SZKOŁY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ NAUKI

    Jednym z wielkich niedomagań duchowieństwa diecezjalnego w epoce Soboru Trydenckiego była jego niewiedza we wszelkich dziedzinach (teologia, biblistyka, patrologia). Opowiadano, iż niektórzy penitenci, aby mieć pewność, że im udzielono rozgrzeszenia przynosili ze sobą zapisaną formułę rozgrzeszenia, gdyż niektórzy kapłani znali ją niezbyt dobrze. Stworzenie seminariów było zatem zadaniem zasadniczym dla podniesienia Kościoła. Sobór określił to z naciskiem: “Nie wystarczy wpoić w już wyświęconych kapłanów cnoty i zasady, lecz trzeba przygotować młodzież ze wszystkich środowisk, aby się poświęciła służbie Bożej.”
    Pierwsze seminarium duchowne powstało w Rzymie w 1563 r. W roku następnym biskup Boromeusz powierza Jezuitom otwarcie seminarium w Mediolanie. Ale szybko się okazuje, iż młodzi, mając powołanie, w miejsce poświęcenia się dla diecezji wstępują do nowicjatu Jezuitów. Wtedy biskup zakłada kongregację kapłanów diecezjalnych, żyjących we wspólnocie. Im powierza administrowanie seminariami. Powstanie ich 6. Szybko gromadzi się 200 kleryków. Wkrótce też inni biskupi wezmą przykład z tego, co dzieje się w Mediolanie.
    To jednak nie wystarcza, że się poucza duchowieństwo w wielkich i małych seminariach. Poruszony dobroczynnym działaniem szkół chrześcijańskiej doktryny stworzonych przez bł. Angelo Porro, arcybiskup Mediolanu poleca utworzenie takich szkół dla chłopców po trochu wszędzie. Uczy się w nich katechizmu oraz przedmiotów świeckich. Aby kształcić dziewczęta zwraca się do Urszulanek, założonych w 1540 r. przez Angelę Merici. Daje ich małej wspólnocie w Mediolanie regulamin, habit, poleca składanie trzech ślubów oraz częściową klauzurę. Podlegają jurysdykcji swego biskupa.

    KATECHIZM

    Inna z ważnych decyzji Soboru Trydenckiego to redakcja katechizmu. Kilka istniejących publikacji tego typu nie było ani kompletnych, ani praktycznych. Można tu wspomnieć dzieło trzyczęściowe: “Dekalog, Credo, Ojcze nasz” Gersona oraz Katechizm Jezuity Piotra Kanizjusza. Nie było jednak dzieła, które mogłoby rywalizować z katechizmem Lutra z 1524. Katechizm Soboru Trydenckiego został więc zredagowany przez teologiczną komisję biskupów. Udział w jego tworzeniu miał też portugalski dominikanin, cieszący się pełnym zaufaniem Karola Boromeusza. To z tego katechizmu, zaktualizowanego przez Piusa X wszyscy biskupi świata czerpali przez 4 wieki natchnienie do tworzenia katechizmów diecezjalnych.

    MODLITWA I UMARTWIENIE

    Arcybiskup śpi rzadko dłużej niż 4-5 godzin, w dodatku na zwykłej pryczy. Potrafi też całą noc spędzić na modlitwie i rozmyślaniu. Brewiarz odmawia na kolanach. Karmi się chlebem i wodą, czasem – jarzynami. W zimie rezygnuje z ogrzewania.

    SŁUGA UBOGICH

    Również jego miłosierdzie przysparza mu sławy. Najpierw w Rzymie – będąc jeszcze Sekretarzem Stanu – potem zaś w swojej diecezji ufundował domy, w których udzielano pomocy wszelkim potrzebującym.
    W jesieni 1575 roku w Mediolanie pojawia się dżuma. Karol Boromeusz oddaje się bez reszty biednym chorym, mając wystarczającą w tamtych czasach wiedzę medyczną. W zimie 1575/76 roku pozbawia swój pałac wszelkich tkanin nie tylko tych, które nie były niezbędne, aby mogły służyć nieszczęśliwym jako okrycia. Nie zważając ani przez chwilę na możliwość zarażenia idzie wspomóc umierających. Nakazuje stałe modlitwy oraz pokuty dla wyproszenia kresu zarazy. W grudniu epidemia zdaje się ustawać. W styczniu arcybiskup organizuje wielką procesję wynagradzającą. Sam idzie na jej czele boso. Na wiosnę 1577 roku zaraza się kończy. W samym tylko Mediolanie umarło 13 tys. osób, a w jego okolicach – 8 tys.

    ŚMIERĆ Z WYCZERPANIA

    W październiku 1584 roku Karola Boromeusza atakuje gorączka. Przez całe życie wyczerpywał się: nadludzka praca, niezwykłe umartwienia, niedostateczne wyżywienie, brak snu. Bardziej niż dotąd otoczenie prosi, aby się oszczędzał, jednak on nie zważa na to. 2 listopada wizytuje Tessin (szwajcarski górki kanton, należący do jego diecezji). Pragnie tu otworzyć seminarium.
    W czasie tej wizyty słabnie i musi powrócić do Mediolanu. W następną noc gaśnie w nim życie. Umiera całkowicie wyczerpany w wieku 46 lat.

    SŁAWA ŚWIĘTOŚCI

    Kongregacja kapłanów, powołana do administrowania jego seminariami, prosi niezwłocznie o przeprowadzenie procesu kanonizacyjnego. Ma to miejsce w 1604 r. 1 listopada 1610, w 26 lat po jego śmierci Papież Paweł V kanonizuje go, wyznaczając jego święto na dzień 4 listopada.
    Kiedy obejmował diecezję jako arcybiskup Mediolanu, jej stan religijny był żałosny, tak w odniesieniu do duchowieństwa, jak i świeckich. Kiedy umierał diecezja ta była już wzorem dla całego chrześcijańskiego świata. Jego dzieło rozbłysło takim blaskiem, iż można było słusznie napisać: “reforma Kościoła była córką reformy mediolańskiej”.

    JEGO WPŁYW WE FRANCJI

    W drugiej połowie XVI w. działalność kardynała Boromeusza stała się zasadniczym ogniwem wdrażania reformy trydenckiej, najpierw we Włoszech, a następnie na świecie. Jego związki z Francją datowały się od czasu, gdy był Sekretarzem Stanu u boku wuja Piusa IV, czyli w okresie, gdy Sobór się kończył. Prócz znaczącej pracy, jaką wypełniał we wszystkich dziedzinach, prowadził obfitą korespondencję (zgromadzono ją w bibliotece ambrozjańskiej w ponad 300 tomach!), także z Francją.
    W 1574 roku spotkał się nawet z królem Henrykiem III, który prosił go o rady związane z życiem osobistym oraz z rządami. Słowa jego wywarły tak wielki wpływ na króla, że mianował on na stanowisko arcybiskupa Aix ucznia Karola Boromeusza, Aleksandra Canigiani.
    Zgromadzenie w Melun, na które arcybiskup Aix został wydelegowany przez swą prowincję, postawiło go na czele komisji powołanej do przywrócenia dyscypliny w Kościele, który we Francji, w tamtej epoce pogrążony był w dążeniach gallikańskich, zmierzających do ograniczenia władzy papieży. Decyzje Soboru Trydenckiego nie były oficjalnie uznawane i większość biskupów ociągała się z wprowadzeniem ich w życie.
    Arcybiskup Aix zgromadził w 1585 roku synod prowincjalny, na którym podjęto poza innymi także decyzję o powstawaniu seminariów. W niektórych diecezjach trzeba będzie jeszcze poczekać 100 lat, aż św. Wincenty a Paulo założy seminaria lazarystów. Ich sukces będzie tak wielki, że to obudzi wreszcie u biskupów chęć stworzenia seminariów opartych o ten model. Ten synod prowicjalny zwołany dzięki uczniowi św. Karola stanie się też okazją do rozpoczęcia nauki katechizmu i do ustalenia warunków dotyczących przyjmowania sakramentów.
    Inną osobistością francuską, która zetknęła się ze św. Karolem był kardynał Rochefoucauld. Udał się on do Mediolanu w 1579 roku, aby spotkać tamtejszego biskupa. Zachwyciła go świętość i skuteczność działania pasterza tej diecezji. Naśladował go niezmiernie wytrwale i wiernie w swej diecezji w Clermont. Stał się kapłanem świętym, a u podstaw legła pokora. Uderzony brakiem wiedzy kapłanów także i on pośpieszył utworzyć seminarium. Powziął następnie decyzję wizytowania swej diecezji na wzór biskupa Mediolanu. Paweł IV powierzył mu godność kardynalską, a Ludwik XIII – uczynił swym kapelanem.
    Franciszek de Joyeuse, arcybiskup Narbony, a potem Tuluzy także zwołał w tym mieście synod, aby przebadać, jak zrealizować reformy trydenckie. W efekcie utworzono seminarium, zorganizowano naukę katechizmu oraz wizyty duszpasterskie.
    Franciszek de Sourdis, arcybiskup Bordeaux będzie naśladował reformy Boromeusza mniej ulegle od swych współbraci, lecz zachowa ich ducha. Natomiast Alain de Solminhac zostanie określony mianem Boromeusza Francji. Idąc w ślad za swym świętym wzorem stał się przede wszystkim pasterzem dusz. Był doskonałym wzorem katolickiego biskupa.
    Naprawdę można więc powiedzieć, że św. Karol Boromeusz wywarł zasadniczy wpływ na reformę katolicką i na życie Kościoła aż po nasze dni.
    Zostawił po sobie prócz wdzięcznej pamięci swych wiernych niezliczone ślady działalności, m. in. liczne traktaty, pouczenia, instrukcje. Wiele zgromadzeń zakonnych przyjęło go za patrona dla skierowanej ku wszechstronnemu dobru bliźniego służby, m. in. znane na świecie SS. Boromeuszki.

    Louis Couëtte (Stella Maris marzec 1996, str. 29-31)/Św. Karol Boromeusz (1538-1584)

    ŚWIĘTY KAROL BOROMEUSZ (1538-1584)

    «…Biskup to człowiek, który powinien zaprzeć się samego siebie, umartwić swoje ciało i swoją wolę. Wypełniać ma jedynie to, co jest mu poddane przez wolę Boga i cześć dla Niego oraz dla spraw i korzyści swych owieczek. Umartwienie jego życia pociągnie tych, którymi będzie kierował i dzięki temu zwyciężą niebezpiecznego nieprzyjaciela, jakiego stale nosimy w sobie. Jeśli biskup będzie pierwszy w niesieniu krzyża, wtedy będzie mógł im rzec wraz z Chrystusem: “Czyńcie to, co Ja czynię”…»

    Z homilii św. Karola z 15 lipca 1584 r.

    PROMIENNA MŁODOŚĆ

    Karol urodził się 2 października 1538 w zamku Angera Rocca, w Aronie, nad brzegiem Lago Maggiore. Przyszedł na świat w wybitnej rodzinie mediolańskiej, jako syn Gilberta i Małgorzaty Medici. Opowiadano później, iż w noc jego narodzin z nieba zstąpiła olśniewająca światłość, która ogarnęła jego pokój. Rodzice mieli już córkę i dwóch synów, a zatem – zgodnie ze zwyczajami tamtej epoki – Karol był niejako od dziecka przeznaczony do stanu kapłańskiego. Zresztą w tej epoce nie traktowano dzieci jak obecnie. Szybko wprowadzano je w świat dorosłych i powierzano im odpowiedzialne zadania. Tak właśnie także Karol w wieku 7 lat otrzymał habit i klasztor w zarząd, którym w istocie szybko się zaczął zajmować.
    Uczył się najpierw w Mediolanie i wkrótce dość płynnie posługiwał się łaciną. Kiedy miał 9 lat umarła jego matka. Ojciec jeszcze dwa razy się ożenił. Jednakże i on wkrótce przedwcześnie umarł. Karol zyskał sobie tym samym opiekuna w swym wuju, kardynale Medici.
    Naukę kontynował w Pawii aż do r. 1549. Wszędzie rzuca się w oczy jego powaga, pobożność i gorliwość w pracy. W r. 1559 umarł papież Paweł IV i to właśnie kard. Medici zostaje wybrany jego następcą – jako Pius IV. Nowy papież wkrótce sprowadza do Rzymu swego krewnego. Cóż, jest to epoka faworyzowania krewnych nawet w Kościele. Młody Karol odkrywa tu zbytek i zaszczyty. Mając 21 lat zostaje Sekretarzem Stanu i kardynałem, choć jeszcze nie kapłanem. Fizycznie niezbyt pociągający i wątłego zdrowia teraz stał się nagle bardzo znany. Jednak wszędzie ujawnia się równocześnie jako człowiek poważny, pracowity i skuteczny w działaniu. Pragnący otrzymać jakąś łaskę od Wikariusza Chrystusa w sposób naturalny trafiali do niego jako pośrednika. On jednak potrafił z uprzejmością, lecz i stanowczo pozbyć się natarczywych proszących.

    SOBÓR TRYDENCKI (1535-1564) I REALIZACJA JEGO POSTANOWIEŃ

    Pogański humanizm Renesansu zrodził protestantyzm. Według Lutra zbawienie miała zapewniać sama wiara, według Kalwina – sama łaska. Kościół katolicki nauczał, że potrzeba wiary, łaski i uczynków. Sobór Trydencki, dwudziesty sobór ekumeniczny, wyznaczył zdecydowany zwrot w historii świata chrześcijańskiego. Sprecyzował liczne punkty nauki i dyscypliny. Uczynił to z autorytetem i bez niejasności. Doszło więc do: reformy biskupstwa (zakazano gromadzenia dóbr, nakazano zachowywanie rezydencji biskupów); określenia warunków, jakie trzeba spełnić, aby móc przyjąć święcenia; zajęto się często lekceważoną formacją kapłańską, szczególnie przez polecenie tworzenia seminariów, postanowienie zredagowania katechizmu dla nauczania ludu Bożego, który nie był systematycznie pouczany.
    Sobór ten miał bardzo liczne dobroczynne skutki. Pozwolił m. in. zacieśnić więzy, jakie powinny łączyć papieża ze wszystkimi członkami Kościoła. Pozwolił też na stworzenie licznych zgromadzeń zakonnych i zakonów, żeńskich i męskich: Jezuitów, Oratorian, Eudystów. Był więc czymś o wiele większym niż tylko prostym odparciem protestanckiej Reformy. Było to głównie zasługą Papieża, który go zamknął, św. Piusa V. Można w pewnym sensie powiedzieć, że świat katolicki żył rozpędem Soboru Trydenckiego przez 4 wieki, aż do Soboru Watykańskiego II.
    Powziąć decyzje to jedno, lecz aby były skuteczne, trzeba je jeszcze wcielić w życie. To temu głównie poświęcił życie młody kard. Boromeusz. Choć nigdy nie był obecny w Trydencie, jego wysłannicy stale informowali go o wszystkim, to zaś służyło mu za wskazówki dla organizowania kolejnych sesji, spotkań i dyskusji.
    Arcybiskup Bragi z Portugalii dał się zauważyć na Soborze dzięki swym wystąpieniom na temat reformy duchowieństwa, szczególnie biskupstwa. Jego uwagi wywarły na młodym Sekretarzu Stanu wielkie wrażenie. Karol, jako siostrzeniec Papieża, kardynał, posiadający znamienitą fortunę, prowadził dotąd w Rzymie wystawne życie. Teraz zaś zaczął pogłębiać swe wykształcenie religijne i świeckie. Nieco później postanowił wejść na prostą drogę Ewangelii. Przyjął święcenia kapłańskie 15 sierpnia 1563 r. Miał wówczas 25 lat. Odprawił rekolekcje ignacjańskie i ostatecznie wyrzekł się wszelkiej kariery światowej, którą proponowała mu rodzina po śmierci starszego brata.

    ARCYBISKUP MEDIOLANU

    7 grudnia 1563 r. kard. Boromeusz zostaje wyświęcony na biskupa w Kaplicy Sykstyńskiej. Podobnie jak do święceń kapłańskich, tak i do tej ważnej chwili, przygotowują go jezuici, szczególnie o. Ribera, jego duchowy kierownik, mający na niego wielki wpływ. Rozmyślanie i codzienna ofiara Mszy św. prowadzą go do całkowitej przemiany życia. Jego dewiza zawiera się w dwóch słowach: modlitwa i umartwienie.
    Karol zmienia ostatecznie tryb życia: żegna się z lokajami, ze złotą zastawą i okazałymi zaprzęgami. To samo czyni z domem papieskim i to w takim stopniu, że zostanie oskarżony o skąpstwo. Rzeczywiście w tamtej epoce było w Rzymie 113 biskupów. Zbyt wielu jak na potrzeby papieskiej administracji! Żyli z dala od swych diecezji. Odtąd papież zachował przy sobie jedynie tych biskupów, którzy byli mu niezbędni dla kierowania Kościołem. Inni musieli wrócić do swych domów.
    Karola połączyła przyjaźń z tym, który będzie w przyszłości św. Filipem Neri, założycielem Oratorian, który dzieli jego gorliwość reformatorską.
    2 maja 1564 zostaje mianowany arcybiskupem Mediolanu. A mimo to jeszcze we wrześniu 1565 r. jest wciąż w Rzymie, choć płonie pragnieniem wprowadzenia w życie dzieła Soboru. Kieruje jednak diecezją z daleka. Za zezwoleniem Papieża i posiadając uprawnienia legata papieskiego udaje się wreszcie do Mediolanu. Zwołuje synod prowincjalny skupiony na trzech punktach: stłumienie nadużyć; reforma obyczajów; zażegnanie konfliktów. Od początku jasno określa, że należy wykazać się całkowitym posłuszeństwem wobec Papieża jak i postanowień Soboru.
    “Dyscyplinę można łatwo na nowo wdrożyć – powie – jeśli pasterze dadzą przykład i zapewnią swym stadom potrójny pokarm zbawienia, czyli: słowo, przykład i sakramenty. I jeśli oni sami podporządkują się chrześcijańskiemu ładowi.”
    Arcybiskup obiecuje, iż on sam będzie nauczał nie tylko słowem, lecz i przykładem. Po synodzie misja mu powierzona dobiegła końca, wraca więc do Rzymu akurat na czas, aby być przy śmierci wuja, Piusa IV.
    Kolejnym Papieżem zostaje kardynał Ghislieri – Pius V. Karol Boromeusz nie ma już powodów do pozostania w Rzymie i może w końcu udać się na stałe do Mediolanu, aby wziąć w pełne posiadanie diecezję. Przedtem – rozdaje wszystkie swe dobra.
    Przeprowadza się do arcybiskupiego pałacu. Zajmuje jednak tylko dwa pokoje na poddaszu: jeden służy mu za sypialnię, a drugi – za biuro. Tak zaczyna realizować swą dewizę: Humilitas (pokora).

    REFORMA BISKUPSTWA

    Kard. Boromeusz był przykładem biskupa – reformatora takiego, jakiego pragnął Sobór. W Mediolanie od 80 lat nie było rezydującego biskupa. Sytuacja kanoniczna i duchowa diecezji była godna pożałowania. Władze świeckie mieszały się w sprawy Kościoła. Autorytet biskupa się nie liczył. Trzeba go było na nowo odbudowywać. Kapłani diecezjalni byli pod opieką “zastępców biskupa”. Oni to wybierali przyszłych kapłanów, powierzali im zadania, aż po subdiakonat, mianowali ich. Również zakony nie były podporządkowane biskupowi.
    Aby uświadomić sobie ogrom zadań, jakie musiał podjąć Karol Boromeusz, biorąc w posiadanie diecezję, można wspomnieć, że liczyła ona 740 parafii, 50 kolegiat, ponad 100 klasztorów, w sumie 3350 kapłanów i około 560 tys. wiernych.
    Łatwo też zrozumieć, że odnowa diecezji zajmie mu cały czas trwania jego biskupstwa. Przeżył liczne konflikty z władzami świeckimi, jak i z kapłanami i zakonnikami. Jeden z mnichów chciał go nawet zabić, strzelając do niego, gdy arcybiskup modlił się w prywatnym oratorium.
    Musiał posługiwać się dyplomacją, a przede wszystkim energią. W sumie przeprowadził 13 synodów diecezjalnych i 5 prowincjalnych. Nie pozostawiał więc wytchnienia swym kapłanom. Kapłani i zakonnicy szybko pojęli, że ich biskup zaiste jest świętym i musieli uznać szczęśliwe owoce reform, jakie wprowadzał. Przyjęli więc w końcu jego autorytet, gdyż wszelkie zasady głosił głównie swoim własnym przykładem:
    “Na niewiele zdałyby się uchwały reformy, gdybyśmy ich następnie sami nie przestrzegali” – mawiał Karol Boromeusz i pozostał wierny tej zasadzie przez całe życie. Codziennie przeprowadzał rachunek sumienia i swoim kapłanom także to zalecał.
    Nowy arcybiskup całkowicie zmienił administrację swojej diecezji, a uczynił to w sposób bardzo scentralizowany: ustanowił wikariusza generalnego oraz dwóch wizytatorów, jednego dla miast, a drugiego – dla wiosek. Był także wizytator dla klasztorów oraz liczni administratorzy dla spraw finansowych, liturgii, seminariów, głoszenia itp.
    Aby dobrze poznać diecezję mu powierzoną kardynał Boromeusz przedsiębrał liczne systematyczne podróże duszpasterskie. Ze skromną eskortą wcale nie wyglądał na księcia Kościoła, lecz po prostu na pasterza odwiedzającego swe owieczki. W parafiach, które nawiedzał szukał kontaktu z ludnością, całymi godzinami sam spowiadał, głosił Słowo Boże, odprawiał Mszę św. Jego prostota i świętość pozwoliła mu zdobywać sobie dusze.

    SEMINARIA I SZKOŁY CHRZEŚCIJAŃSKIEJ NAUKI

    Jednym z wielkich niedomagań duchowieństwa diecezjalnego w epoce Soboru Trydenckiego była jego niewiedza we wszelkich dziedzinach (teologia, biblistyka, patrologia). Opowiadano, iż niektórzy penitenci, aby mieć pewność, że im udzielono rozgrzeszenia przynosili ze sobą zapisaną formułę rozgrzeszenia, gdyż niektórzy kapłani znali ją niezbyt dobrze. Stworzenie seminariów było zatem zadaniem zasadniczym dla podniesienia Kościoła. Sobór określił to z naciskiem: “Nie wystarczy wpoić w już wyświęconych kapłanów cnoty i zasady, lecz trzeba przygotować młodzież ze wszystkich środowisk, aby się poświęciła służbie Bożej.”
    Pierwsze seminarium duchowne powstało w Rzymie w 1563 r. W roku następnym biskup Boromeusz powierza Jezuitom otwarcie seminarium w Mediolanie. Ale szybko się okazuje, iż młodzi, mając powołanie, w miejsce poświęcenia się dla diecezji wstępują do nowicjatu Jezuitów. Wtedy biskup zakłada kongregację kapłanów diecezjalnych, żyjących we wspólnocie. Im powierza administrowanie seminariami. Powstanie ich 6. Szybko gromadzi się 200 kleryków. Wkrótce też inni biskupi wezmą przykład z tego, co dzieje się w Mediolanie.
    To jednak nie wystarcza, że się poucza duchowieństwo w wielkich i małych seminariach. Poruszony dobroczynnym działaniem szkół chrześcijańskiej doktryny stworzonych przez bł. Angelo Porro, arcybiskup Mediolanu poleca utworzenie takich szkół dla chłopców po trochu wszędzie. Uczy się w nich katechizmu oraz przedmiotów świeckich. Aby kształcić dziewczęta zwraca się do Urszulanek, założonych w 1540 r. przez Angelę Merici. Daje ich małej wspólnocie w Mediolanie regulamin, habit, poleca składanie trzech ślubów oraz częściową klauzurę. Podlegają jurysdykcji swego biskupa.

    KATECHIZM

    Inna z ważnych decyzji Soboru Trydenckiego to redakcja katechizmu. Kilka istniejących publikacji tego typu nie było ani kompletnych, ani praktycznych. Można tu wspomnieć dzieło trzyczęściowe: “Dekalog, Credo, Ojcze nasz” Gersona oraz Katechizm Jezuity Piotra Kanizjusza. Nie było jednak dzieła, które mogłoby rywalizować z katechizmem Lutra z 1524. Katechizm Soboru Trydenckiego został więc zredagowany przez teologiczną komisję biskupów. Udział w jego tworzeniu miał też portugalski dominikanin, cieszący się pełnym zaufaniem Karola Boromeusza. To z tego katechizmu, zaktualizowanego przez Piusa X wszyscy biskupi świata czerpali przez 4 wieki natchnienie do tworzenia katechizmów diecezjalnych.

    MODLITWA I UMARTWIENIE

    Arcybiskup śpi rzadko dłużej niż 4-5 godzin, w dodatku na zwykłej pryczy. Potrafi też całą noc spędzić na modlitwie i rozmyślaniu. Brewiarz odmawia na kolanach. Karmi się chlebem i wodą, czasem – jarzynami. W zimie rezygnuje z ogrzewania.

    SŁUGA UBOGICH

    Również jego miłosierdzie przysparza mu sławy. Najpierw w Rzymie – będąc jeszcze Sekretarzem Stanu – potem zaś w swojej diecezji ufundował domy, w których udzielano pomocy wszelkim potrzebującym.
    W jesieni 1575 roku w Mediolanie pojawia się dżuma. Karol Boromeusz oddaje się bez reszty biednym chorym, mając wystarczającą w tamtych czasach wiedzę medyczną. W zimie 1575/76 roku pozbawia swój pałac wszelkich tkanin nie tylko tych, które nie były niezbędne, aby mogły służyć nieszczęśliwym jako okrycia. Nie zważając ani przez chwilę na możliwość zarażenia idzie wspomóc umierających. Nakazuje stałe modlitwy oraz pokuty dla wyproszenia kresu zarazy. W grudniu epidemia zdaje się ustawać. W styczniu arcybiskup organizuje wielką procesję wynagradzającą. Sam idzie na jej czele boso. Na wiosnę 1577 roku zaraza się kończy. W samym tylko Mediolanie umarło 13 tys. osób, a w jego okolicach – 8 tys.

    ŚMIERĆ Z WYCZERPANIA

    W październiku 1584 roku Karola Boromeusza atakuje gorączka. Przez całe życie wyczerpywał się: nadludzka praca, niezwykłe umartwienia, niedostateczne wyżywienie, brak snu. Bardziej niż dotąd otoczenie prosi, aby się oszczędzał, jednak on nie zważa na to. 2 listopada wizytuje Tessin (szwajcarski górki kanton, należący do jego diecezji). Pragnie tu otworzyć seminarium.
    W czasie tej wizyty słabnie i musi powrócić do Mediolanu. W następną noc gaśnie w nim życie. Umiera całkowicie wyczerpany w wieku 46 lat.

    SŁAWA ŚWIĘTOŚCI

    Kongregacja kapłanów, powołana do administrowania jego seminariami, prosi niezwłocznie o przeprowadzenie procesu kanonizacyjnego. Ma to miejsce w 1604 r. 1 listopada 1610, w 26 lat po jego śmierci Papież Paweł V kanonizuje go, wyznaczając jego święto na dzień 4 listopada.
    Kiedy obejmował diecezję jako arcybiskup Mediolanu, jej stan religijny był żałosny, tak w odniesieniu do duchowieństwa, jak i świeckich. Kiedy umierał diecezja ta była już wzorem dla całego chrześcijańskiego świata. Jego dzieło rozbłysło takim blaskiem, iż można było słusznie napisać: “reforma Kościoła była córką reformy mediolańskiej”.

    JEGO WPŁYW WE FRANCJI

    W drugiej połowie XVI w. działalność kardynała Boromeusza stała się zasadniczym ogniwem wdrażania reformy trydenckiej, najpierw we Włoszech, a następnie na świecie. Jego związki z Francją datowały się od czasu, gdy był Sekretarzem Stanu u boku wuja Piusa IV, czyli w okresie, gdy Sobór się kończył. Prócz znaczącej pracy, jaką wypełniał we wszystkich dziedzinach, prowadził obfitą korespondencję (zgromadzono ją w bibliotece ambrozjańskiej w ponad 300 tomach!), także z Francją.
    W 1574 roku spotkał się nawet z królem Henrykiem III, który prosił go o rady związane z życiem osobistym oraz z rządami. Słowa jego wywarły tak wielki wpływ na króla, że mianował on na stanowisko arcybiskupa Aix ucznia Karola Boromeusza, Aleksandra Canigiani.
    Zgromadzenie w Melun, na które arcybiskup Aix został wydelegowany przez swą prowincję, postawiło go na czele komisji powołanej do przywrócenia dyscypliny w Kościele, który we Francji, w tamtej epoce pogrążony był w dążeniach gallikańskich, zmierzających do ograniczenia władzy papieży. Decyzje Soboru Trydenckiego nie były oficjalnie uznawane i większość biskupów ociągała się z wprowadzeniem ich w życie.
    Arcybiskup Aix zgromadził w 1585 roku synod prowincjalny, na którym podjęto poza innymi także decyzję o powstawaniu seminariów. W niektórych diecezjach trzeba będzie jeszcze poczekać 100 lat, aż św. Wincenty a Paulo założy seminaria lazarystów. Ich sukces będzie tak wielki, że to obudzi wreszcie u biskupów chęć stworzenia seminariów opartych o ten model. Ten synod prowicjalny zwołany dzięki uczniowi św. Karola stanie się też okazją do rozpoczęcia nauki katechizmu i do ustalenia warunków dotyczących przyjmowania sakramentów.
    Inną osobistością francuską, która zetknęła się ze św. Karolem był kardynał Rochefoucauld. Udał się on do Mediolanu w 1579 roku, aby spotkać tamtejszego biskupa. Zachwyciła go świętość i skuteczność działania pasterza tej diecezji. Naśladował go niezmiernie wytrwale i wiernie w swej diecezji w Clermont. Stał się kapłanem świętym, a u podstaw legła pokora. Uderzony brakiem wiedzy kapłanów także i on pośpieszył utworzyć seminarium. Powziął następnie decyzję wizytowania swej diecezji na wzór biskupa Mediolanu. Paweł IV powierzył mu godność kardynalską, a Ludwik XIII – uczynił swym kapelanem.
    Franciszek de Joyeuse, arcybiskup Narbony, a potem Tuluzy także zwołał w tym mieście synod, aby przebadać, jak zrealizować reformy trydenckie. W efekcie utworzono seminarium, zorganizowano naukę katechizmu oraz wizyty duszpasterskie.
    Franciszek de Sourdis, arcybiskup Bordeaux będzie naśladował reformy Boromeusza mniej ulegle od swych współbraci, lecz zachowa ich ducha. Natomiast Alain de Solminhac zostanie określony mianem Boromeusza Francji. Idąc w ślad za swym świętym wzorem stał się przede wszystkim pasterzem dusz. Był doskonałym wzorem katolickiego biskupa.
    Naprawdę można więc powiedzieć, że św. Karol Boromeusz wywarł zasadniczy wpływ na reformę katolicką i na życie Kościoła aż po nasze dni.
    Zostawił po sobie prócz wdzięcznej pamięci swych wiernych niezliczone ślady działalności, m. in. liczne traktaty, pouczenia, instrukcje. Wiele zgromadzeń zakonnych przyjęło go za patrona dla skierowanej ku wszechstronnemu dobru bliźniego służby, m. in. znane na świecie SS. Boromeuszki.

    Louis Couëtte (Stella Maris marzec 1996, str. 29-31)Vox Domini

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 listopada

    Święty Marcin de Porres, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rupert Mayer, prezbiter
      •  Święty Hubert, biskup
    ***
    Święty Marcin de Porres

    Marcin urodził się 9 grudnia 1569 r. w Limie, stolicy Peru. Był nieślubnym dzieckiem Mulatki Anny Valasquez i hiszpańskiego szlachcica Juana de Porres – późniejszego gubernatora Panamy. Otrzymał chrzest w tym samym kościele i przy tej samej chrzcielnicy, przy której siedem lat wcześniej została ochrzczona św. Róża z Limy.
    Kiedy Marcin miał 8 lat, ojciec zawiózł go do szkoły w Ekwadorze, gdzie Marcin razem z siostrą uczył się przez 5 lat. Kiedy jednak ojciec został gubernatorem Panamy, wyrzekł się syna i jego matki. Oddał go matce w Limie, zaś nieślubną córkę zostawił pod opieką stryja. Płacił jednak na utrzymanie syna, by ten mógł ukończyć szkoły. Marcinowi odpowiadały bardziej zajęcia praktyczne, dlatego przerwał studia medyczne i farmaceutyczne, aby podjąć zawód fryzjera (balwierza).
    Rychło jednak porzucił ten fach i zgłosił się do dominikańskiego klasztoru w Limie. Miał wtedy zaledwie 15 lat. Spotkał go jednak zawód: był mulatem, a jego ojciec był nieznany, dlatego dominikanie według ówczesnego zwyczaju nie mogli go przyjąć. Młodzieniec bardzo nad tym bolał. Zgodził się być tercjarzem dominikańskim, a nawet spełniać najniższe posługi, aby tylko pozostać w Zakonie. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, oburzony, chciał syna wyrwać z klasztoru. Nie mógł bowiem znieść, że syn gubernatora jest sługą w klasztorze. Marcin pozostał jednak niewzruszony. Dominikanie widząc w nim tak wielki skarb, przyjęli go wreszcie do zakonu w charakterze brata zakonnego i pozwolili mu złożyć śluby. Uroczystą profesję złożył 2 czerwca 1603 r., gdy miał 24 lata.
    Marcin wyróżniał się nie tylko pokorą i posłuszeństwem zakonnym, ale również niezwykłą pobożnością. Świecił wszystkim przykładem umiłowania Eucharystii. Nie mając czasu w ciągu dnia, długie nocne godziny poświęcał na adorację Najświętszego Sakramentu. Często się biczował, by wynagrodzić Panu Bogu za grzechy ludzkie, a grzesznikom wyjednać nawrócenie. Zatapiał się często w rozważaniu Męki Pańskiej. Ku podbudowaniu ojców nabył ducha kontemplacji w tak wysokim stopniu, że widziano go często zalanego łzami, a nawet unoszącego się w zachwycie w powietrzu. Pan Bóg obdarzył go także darem przepowiadania, czytania w sercach i w sumieniach, a nawet rzadkim darem bilokacji, jak to stwierdzono w procesie kanonizacyjnym. Po porady przychodzili do niego liczni petenci – nawet sam arcybiskup Limy często radził się go w trudnych sprawach.

    Święty Marcin de Porres

    Głównym zajęciem brata Marcina był szpitalik klasztorny. Marcin leczył nie tylko braci zakonnych, ale także ludzi spoza klasztoru, gdyż szpitalik ten był równocześnie szpitalem miejskim. Ze szczególną miłością pielęgnował zgłaszających się licznie chorych Indian. Sam żebrząc, wspierał ludzi ubogich, wykupywał z niewoli Murzynów (obliczono nawet, że były okresy, w których rozdawał ubogim tygodniowo około 2000 dolarów,a około 160 osób otrzymywało od niego odzież). Gdy zabrakło mu pieniędzy na wykup niewolników, zaproponował przeorowi, by jego samego sprzedał i w ten sposób uzyskał potrzebne pieniądze.
    Swoją miłością obejmował ludzi i zwierzęta, dlatego nazywa się go niekiedy św. Franciszkiem Ameryki. Utrzymywał w domu swojej siostry schronisko dla kotów i psów. Dokarmiał także głodne myszy. Legenda głosi, że pewnego dnia rozmnożyło się tak wielkie mnóstwo myszy w klasztorze, że przełożony zaczął bratu Marcinowi z tego powodu czynić gorzkie wyrzuty. Wtedy Marcin wyprowadził je na zewnątrz, a one posłusznie poszły za nim i więcej do klasztoru nie powróciły. Nazywano go więc żartobliwie “adwokatem myszy”.
    Odznaczał się również darem mądrości, który wyrażał się w rozwiązywaniu nie tylko problemów małżeńskich swojej siostry, ale też problemów swojego dominikańskiego klasztoru. Był wrażliwy na cudzą nędzę i cierpienia. Sam ubogi, hojnie ubogim pomagał. Jego żywot wspomina o kilku cudownych uleczeniach za jego przyczyną. Wymienia również znane nazwiska, jak arcybiskupa Limy, którego Marcin uleczył z ostrego zapalenia płuc. Przełożeni powierzali mu często kwestę w mieście. Brat Marcin skwapliwie korzystał z okazji, by przypominać wtedy mieszkańcom Limy o zbawieniu duszy i o życiu wiecznym. Gdy pewnego dnia obładowany żywnością wracał do klasztoru przez las, napadła go banda. Kiedy zaprowadzono go do herszta, pozdrowił go uprzejmie bez cienia lęku i poprosił o odpoczynek. Herszt zdziwiony zapytał, czy nie wie, kogo ma przed sobą. Marcin odrzekł: “Wiem, bo wiele o tobie słyszałem. Dlatego tym bardziej cię proszę, byś złożył ofiarę dla moich głodnych”. Zaskoczony herszt dał mu trzos pieniędzy i puścił go wolno.
    Zmarł na malarię 3 listopada 1639 r. w wieku 70 lat. Beatyfikował go Grzegorz XVI (1837), kanonizował Jan XXIII 6 maja 1962 r. W homilii papież przypomniał, że kanonizowany tego dnia święty nazywany był “Marcinem od miłości”, który “tłumaczył błędy drugich i darował nawet największe krzywdy; był bowiem przekonany, że z powodu popełnionych grzechów zasługuje na daleko cięższe kary. Z prawdziwą troskliwością sprowadzał błądzących na właściwą drogę; z życzliwością pielęgnował chorych, ubogim rozdawał żywność, odzienie i lekarstwa. Jak tylko potrafił, otaczał czułą opieką i troskliwością wieśniaków, Murzynów i Metysów, spełniających wówczas najniższe posługi”.
    Pius XII ogłosił św. Marcina patronem wszystkich dzieł społecznych w Peru (1945). W roku 1966 Paweł VI na prośbę Konferencji Episkopatu Peru ogłosił św. Marcina de Porres patronem telewizji, szkół i fryzjerów Peru. Ponadto św. Marcin jest patronem obu Ameryk oraz pielęgniarek, robotników i dominikańskich braci współpracowników. Uznawany jest także za patrona zgody na tle rasowym, sprawiedliwości społecznej i ludzi o rasie mieszanej. Wzywany bywa też w przypadku plagi myszy i szczurów.
    W ikonografii św. Marcin przedstawiany jest w habicie dominikańskim. Jego atrybuty to: anioł trzymający bicz i łańcuch, koszyk chleba, a obok mysz, krzyż, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 listopada

    Wspomnienie wszystkich wiernych zmarłych

    Zobacz także:
      •  Święty Malachiasz, biskup
    ***
    Dzień Zaduszny

    Kościół wspomina dzisiaj w liturgii wszystkich wierzących w Chrystusa, którzy odeszli już z tego świata, a teraz przebywają w czyśćcu. Przekonanie o istnieniu czyśćca jest jednym z dogmatów naszej wiary.Obchód Dnia Zadusznego zainicjował w 998 r. św. Odylon (+ 1048) – czwarty opat klasztoru benedyktyńskiego w Cluny (Francja). Praktykę tę początkowo przyjęły klasztory benedyktyńskie, ale wkrótce za ich przykładem poszły także inne zakony i diecezje. W XIII w. święto rozpowszechniło się na cały Kościół zachodni. W wieku XIV zaczęto urządzać procesję na cmentarz do czterech stacji. Piąta stacja odbywała się już w kościele, po powrocie procesji z cmentarza. Przy stacjach odmawiano modlitwy za zmarłych i śpiewano pieśni żałobne. W Polsce tradycja Dnia Zadusznego zaczęła się tworzyć już w XII w., a z końcem wieku XV była znana w całym kraju. W 1915 r. papież Benedykt XV na prośbę opata-prymasa benedyktynów zezwolił, aby tego dnia każdy kapłan mógł odprawić trzy Msze święte: w intencji poleconej przez wiernych, za wszystkich wiernych zmarłych i według intencji Ojca Świętego.Za pobożne odwiedzenie cmentarza w dniach od 1 do 8 listopada i jednoczesną modlitwę za zmarłych można uzyskać odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 listopada

    Wszyscy Święci

    pixabay.com

    Wszyscy Święci

    Dzisiejsza uroczystość – jak każda uroczystość w Kościele – ma charakter bardzo radosny. Wspominamy bowiem dzisiaj wszystkich tych, którzy żyli przed nami i wypełniając w swoim życiu Bożą wolę, osiągnęli wieczne szczęście przebywania z Bogiem w niebie. Kościół wspomina nie tylko oficjalnie uznanych świętych, czyli tych beatyfikowanych i kanonizowanych, ale także wszystkich wiernych zmarłych, którzy już osiągnęli zbawienie i przebywają w niebie. Widzi w nich swoich orędowników u Boga i przykłady do naśladowania. Wstawiennictwa Wszystkich Świętych wzywa się w szczególnie ważnych wydarzeniach życia Kościoła. Śpiewa się wówczas Litanię do Wszystkich Świętych, która należy do najstarszych litanijnych modlitw Kościoła i jako jedyna występuje w księgach liturgicznych (w liturgii Wigilii Paschalnej; ponadto także w obrzędzie poświęcenia kościoła i ołtarza oraz w obrzędzie święceń).W pierwszych wiekach chrześcijaństwa w Kościele nie wspominano żadnych świętych. Najwcześniej zaczęto oddawać cześć Matce Bożej. Potem kultem otoczono męczenników, nawiedzając ich groby w dniu narodzin dla nieba, czyli w rocznicę śmierci. W IV wieku na Wschodzie obchodzono jednego dnia wspomnienie wszystkich męczenników. Z czasem zaczęto pamiętać o świątobliwych wyznawcach: papieżach, mnichach i dziewicach. Większego znaczenia uroczystość Wszystkich Świętych nabrała za czasów papieża Bonifacego IV (+ 615), który zamienił pogańską świątynię, Panteon, na kościół Najświętszej Maryi Panny i Wszystkich Męczenników. Uroczystego poświęcenia świątyni wraz ze złożeniem relikwii męczenników dokonano 13 maja 610 roku. Rocznicę poświęcenia obchodzono co roku z licznym udziałem wiernych, a sam papież brał udział we mszy św. stacyjnej. Już ok. 800 r. wspomnienie Wszystkich Świętych obchodzone było w Irlandii i Bawarii, ale 1 listopada. Za papieża Grzegorza IV (828-844) cesarz Ludwik rozciągnął święto na całe swoje państwo. W 935 r. Jan XI rozszerzył je na cały Kościół. W ten sposób lokalne święto Rzymu i niektórych Kościołów stało się świętem Kościoła powszechnego.
    Dziś po południu, po Nieszporach lub niezależnie od nich, na cmentarzu odprawia się procesję żałobną ze stacjami. Od południa dnia Wszystkich Świętych i przez cały Dzień Zaduszny w kościołach i kaplicach publicznych można uzyskać odpust zupełny, ale tylko jeden raz.
    Warunki zyskania odpustu są następujące:
    1) pobożne nawiedzenie kościoła lub kaplicy,
    2) odmówienie “Ojcze nasz” i “Wierzę w Boga”,
    3) dowolna modlitwa w intencjach Ojca św.,
    4) Spowiedź i Komunia św.
    W dniach 1-8 listopada można także pozyskać odpust zupełny za nawiedzenie cmentarza pod wyżej wymienionymi warunkami. W pozostałe dni roku za nawiedzenie cmentarza pozyskuje się odpust cząstkowy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Odpusty w Kościele

    Ostatnia aktualizacja: 15.10.2012

    Nauka o odpustach łączy się z tajemnicą Bożego Miłosierdzia. W sakramencie pojednania grzesznik otrzymuje przebaczenie wyznanych grzechów, za które szczerze żałuje. Dzięki temu może on osiągnąć wieczne zbawienie.
    Uzyskane przebaczenie nie uwalnia jednak od kar doczesnych (czasowych), które spotykają nas za życia lub po śmierci w czyśćcu. Uwolnieniu od tych kar służy właśnie obfity skarbiec odpustów Kościoła. Odpust jest to darowanie przez Boga kary doczesnej za grzechy odpuszczone już co do winy. Rozróżnia się odpusty cząstkowe i zupełne (zależnie od tego, w jakim stopniu uwalniają nas od kary doczesnej). Odpusty te może zyskiwać każdy ochrzczony po spełnieniu odpowiednich warunków dla siebie lub ofiarowywać je za zmarłych.

    Warunki uzyskania odpustu zupełnego:
    – Brak jakiegokolwiek przywiązania do grzechu, nawet powszedniego (jeżeli jest brak całkowitej dyspozycji – zyskuje się odpust cząstkowy)
    – Stan łaski uświęcającej (brak nieodpuszczonego grzechu ciężkiego) lub spowiedź sakramentalna
    – Przyjęcie Komunii świętej
    – Odmówienie modlitwy (np. “Ojcze nasz” i “Zdrowaś Mario”) w intencjach Ojca Świętego (nie chodzi o modlitwę w intencji samego papieża, choć i ta modlitwa jest bardzo cenna; modlitwa związana z odpustem ma być skierowana w intencji tych spraw, za które modli się każdego dnia papież. Intencje te są często ogłaszane, m.in. na naszych stronach z kalendarzem na dany miesiąc)
    Wykonanie czynności związanej z odpustem:
    Ewentualna spowiedź, Komunia święta i modlitwa w intencjach Ojca Świętego mogą być wypełnione w ciągu kilku dni przed lub po wypełnieniu czynności, z którą związany jest odpust; między tymi elementami musi jednak istnieć związek. Po jednej spowiedzi można uzyskać wiele odpustów zupełnych, natomiast po jednej Komunii świętej i jednej modlitwie w intencjach papieża – tylko jeden odpust zupełny. Kościół zachęca do ofiarowania odpustów za zmarłych (niekoniecznie muszą być to osoby nam znane, nie musimy wymieniać konkretnego imienia – wystarczy ofiarować odpust w intencji osoby zmarłej, która tego odpustu potrzebuje).

    Odpustów (zarówno cząstkowych, jak i zupełnych) nie można ofiarowywać za innych żywych.

    Wybrane praktyki związane z uzyskaniem odpustu zupełnego:

    – Adoracja Najświętszego Sakramentu przez co najmniej pół godziny (jeśli jest krótsza – odpust cząstkowy);
    – Nawiedzenie jednej z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (św. Piotra, św. Pawła za Murami, Matki Bożej Większej lub św. Jana na Lateranie) i odmówienie w niej Ojcze nasz i Wierzę: w święto tytułu tej bazyliki, w jakiekolwiek święto nakazane (np. we Wniebowzięcie NMP), raz w roku w innym dniu wybranym przez wiernego;
    – Przyjęcie błogosławieństwa udzielanego przez Papieża Urbi et Orbi (Miastu i Światu) – choćby tylko przez radio lub telewizję;
    – Adoracja i ucałowanie Krzyża w trakcie liturgii Męki Pańskiej w Wielki Piątek;
    – Odmówienie modlitwy Oto ja, o dobry i najsłodszy Jezu po Komunii świętej przed obrazem Jezusa Chrystusa w każdy piątek Wielkiego Postu oraz w Wielki Piątek (w pozostałe dni – odpust cząstkowy);
    – Uczestnictwo w uroczystym zakończeniu Kongresu Eucharystycznego;
    – Uczestnictwo w rekolekcjach trwających przynajmniej trzy dni;
    – Publiczne odmówienie aktu wynagrodzenia Sercu Jezusowemu O Jezu Najsłodszy, któremu za miłość bez granic w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa (w inne dni – odpust cząstkowy);
    – Publiczne odmówienie aktu poświęcenia rodzaju ludzkiego Chrystusowi Królowi O Jezu najsłodszy, Odkupicielu rodzaju ludzkiego w uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata (w inne dni – odpust cząstkowy);
    – Posługiwanie się przedmiotami pobożności (krucyfiksem, krzyżem, różańcem, szkaplerzem, medalikiem), o ile zostały pobłogosławione przez Papieża (ewentualnie – przez biskupa), po odmówieniu jakiejkolwiek formuły wyznania wiary w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła 29 czerwca; jeśli przedmioty były pobłogosławione przez kapłana lub diakona – odpust cząstkowy;
    – Przyjęcie Pierwszej Komunii świętej lub pobożne uczestnictwo w takiej uroczystości;
    – Sprawowanie i uczestnictwo we Mszy świętej prymicyjnej;
    – Sprawowanie i uczestnictwo we Mszy świętej z okazji 25-, 50- i 60-lecia kapłaństwa;
    – Odmówienie w całości (i bez przerwy) przynajmniej jednej części różańca (pięciu dziesiątek) w kościele, kaplicy publicznej, w rodzinie, wspólnocie zakonnej czy pobożnym stowarzyszeniu, połączone z rozmyślaniem nad rozważanymi tajemnicami (odmówienie poza tymi miejscami lub wspólnotami – odpust cząstkowy);
    – Czytanie Pisma Świętego ze czcią należną Słowu Bożemu i na sposób lektury duchowej przynajmniej przez pół godziny z tekstu zatwierdzonego przez władzę kościelną. Kto nie może czytać osobiście, wystarczy, gdy słucha czytającego nawet przez środki audiowizualne;
    – Jednorazowe nawiedzenie kościoła, w którym trwa Synod diecezjalny;
    – Pobożne odmówienie (śpiew) modlitwy Przed tak wielkim Sakramentem podczas liturgii Wieczerzy Pańskiej po Mszy świętej (w Wielki Czwartek) oraz w uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa (Boże Ciało);
    – w innym czasie – odpust cząstkowy;
    – Publiczne odmówienie (śpiew) hymnu Ciebie Boga wysławiamy (Te Deum) jako podziękowanie za otrzymane łaski w ostatnim dniu roku (w innym czasie, nawet prywatnie – odpust cząstkowy);
    – Publiczne odmówienie (śpiew) hymnu Przyjdź Duchu Święty (Veni Creator) w Nowy Rok i w uroczystość Zesłania Ducha Świętego (w pozostałe dni, nawet prywatnie – odpust cząstkowy);
    – Odprawienie Drogi Krzyżowej po spełnieniu następujących warunków: odprawienie przed urzędowo erygowanymi stacjami Drogi Krzyżowej (np. w kościele, na placu przykościelnym); musi być 14 krzyżyków; rozważanie Męki i śmierci Chrystusa (nie jest konieczne rozmyślanie o poszczególnych tajemnicach każdej stacji); wymaga się przechodzenia od jednej stacji do drugiej (przy publicznym odprawianiu wystarczy, aby prowadzący przechodził, jeśli wszyscy wierni nie mogą tego czynić); jeśli ktoś z powodu słusznej przyczyny (np. choroby, podróży, zamknięcia kościoła itp.) nie może odprawić Drogi Krzyżowej wg podanych tutaj warunków, zyskuje odpust zupełny po przynajmniej półgodzinnym pobożnym czytaniu lub rozważaniu Męki Chrystusa;
    – Nawiedzenie kościoła parafialnego w święto tytułu lub w dniu 2 sierpnia, kiedy to przypada odpust “Porcjunkuli” po odmówieniu Ojcze nasz i Wierzę;
    – Nawiedzenie kościoła i ołtarza w dniu jego poświęcenia (dedykacji) i odmówienie Ojcze nasz i Wierzę;
    – Nawiedzenie kościoła lub kaplicy we wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada) i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę;
    – W dniach od 1 do 8 listopada za nawiedzenie cmentarza z równoczesną modlitwą za zmarłych – codziennie odpust zupełny, który można ofiarować wyłącznie za zmarłych (za nawiedzenie cmentarza w inne dni – odpust cząstkowy również wyłącznie za zmarłych);
    – Nawiedzenie kościoła lub kaplicy zakonników w święto ich założyciela i odmówienie tam Ojcze nasz i Wierzę;
    – Odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych podczas liturgii Wigilii Paschalnej w Wielką Noc lub w rocznicę swojego chrztu (jeśli przy pomocy innej formuły w innym czasie – odpust cząstkowy).

    Penitencjaria Apostolska poprzez dwa dekrety wydane w 2002 r. ustanowiła także odpusty związane z kultem Miłosierdzia Bożego:
    Odpustu zupełnego pod zwykłymi warunkami (sakramentalna spowiedź, Komunia eucharystyczna i modlitwa w intencjach Ojca Świętego) udziela się w granicach Polski wiernemu, który z duszą całkowicie wolną od przywiązania do jakiegokolwiek grzechu pobożnie odmówi Koronkę do Miłosierdzia Bożego w kościele lub kaplicy wobec Najświętszego Sakramentu Eucharystii, publicznie wystawionego lub też przechowywanego w tabernakulum.
    Jeżeli zaś ci wierni z powodu choroby (lub innej słusznej racji) nie będą mogli wyjść z domu, ale odmówią Koronkę do Miłosierdzia Bożego z ufnością i z pragnieniem miłosierdzia dla siebie oraz gotowością okazania go innym, to pod zwykłymi warunkami również zyskują odpust zupełny.
    W innych zaś okolicznościach odpust będzie cząstkowy.Udziela się odpustu zupełnego na zwykłych warunkach (spowiedź sakramentalna, komunia eucharystyczna, modlitwa w intencjach papieskich) wiernemu, który w II Niedzielę Wielkanocną, czyli Miłosierdzia Bożego, w jakimkolwiek kościele lub kaplicy, z sercem całkowicie wolnym od wszelkiego przywiązania do jakiegokolwiek grzechu, choćby powszedniego, weźmie udział w pobożnych praktykach spełnianych ku czci Bożego Miłosierdzia albo przynajmniej odmówi przed Najświętszym Sakramentem Eucharystii, wystawionym publicznie lub ukrytym w tabernakulum, modlitwę 
    Ojcze nasz i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. Jezu Miłosierny, ufam Tobie).
    Udziela się odpustu cząstkowego wiernemu, który – przynajmniej z sercem skruszonym – skieruje do Pana Jezusa Miłosiernego jedno z prawnie zatwierdzonych pobożnych wezwań.
    Ponadto marynarze, którzy wykonują swoje obowiązki na niezmierzonych obszarach mórz; niezliczeni bracia, których tragedie wojenne, wydarzenia polityczne, uciążliwe warunki naturalne i inne podobne przyczyny zmusiły do opuszczenia rodzinnej ziemi; chorzy i ich opiekunowie oraz ci wszyscy, którzy z uzasadnionej przyczyny nie mogą opuścić domów lub wykonują pilnie potrzebne zadania dla dobra społeczności, mogą uzyskać odpust zupełny w Niedzielę Miłosierdzia Bożego, jeśli wyrzekając się całkowicie jakiegokolwiek grzechu, jak to zostało powiedziane powyżej, i z zamiarem spełnienia – gdy tylko będzie to możliwe – trzech zwykłych warunków, odmówią przed świętym wizerunkiem naszego Pana Jezusa Miłosiernego modlitwę 
    Ojcze nasz i Credo, dodając pobożne wezwanie do Pana Jezusa Miłosiernego (np. Jezu Miłosierny, ufam Tobie).
    Gdyby nawet to nie było możliwe, tego samego dnia będą mogli uzyskać odpust zupełny ci, którzy duchowo zjednoczą się z wiernymi, spełniającymi w zwyczajny sposób przepisane praktyki w celu otrzymania odpustu, i ofiarują Miłosiernemu Bogu modlitwę, a wraz z nią cierpienia spowodowane chorobą i trudy swojego życia, podejmując zarazem postanowienie, że spełnią oni trzy przepisane warunki uzyskania odpustu zupełnego, gdy tylko będzie to możliwe.
    Ponadto dla Polski zostały zatwierdzone także dwa dodatkowe odpusty zupełne: Uczestnictwo w nabożeństwie Gorzkich Żalów jeden raz w tygodniu w okresie Wielkiego Postu w jakimkolwiek kościele na terenie Polski; Nawiedzenie dowolnej bazyliki mniejszej w następujące dni: w uroczystość świętych Apostołów Piotra i Pawła (29 czerwca)w święto tytułu w dniu 2 sierpnia (odpust “Porcjunkuli”) jeden raz w ciągu roku w dniu określonym według uznania Odpusty cząstkowe: O niektórych odpustach cząstkowych wspomniano już, wymieniając odpusty zupełne.Są trzy ogólne warunki uzyskania odpustu cząstkowego: Wierny dostępuje odpustu cząstkowego, jeśli w czasie spełniania swoich obowiązków i w trudach życia wznosi myśli do Boga z pokorą i ufnością, dodając w myśli jakiś akt strzelisty, np. “Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami”Jeśli wierny powodowany motywem wiary przyjdzie z pomocą potrzebującym współbraciom, pomagając im osobiście lub dzieląc się z nimi swoimi dobrami, uzyskuje odpust cząstkowy. Gdy wierny w intencji umartwiania się, odmówi sobie czegoś godziwego, a przyjemnego dla siebie, uzyskuje odpust cząstkowy. Warunek ten ma zachęcić wiernych do praktykowania dobrowolnych umartwień. Odpust cząstkowy jest związany z odmówieniem wielu znanych modlitw i można go uzyskać wielokrotnie w ciągu dnia. Niektóre z modlitw związanych z odpustem cząstkowym to: Anioł Pański (lub Regina Caeli w Okresie Wielkanocnym); Duszo Chrystusowa; Wierzę w Boga; Psalm 130 (Z głębokości); Psalm 51 (Zmiłuj się…); odmówienie Jutrzni lub Nieszporów za zmarłych; Panie, Boże wszechmogący (modlitwa z Liturgii Godzin, Jutrznia w Poniedziałek II tygodnia psałterza); modlitwa św. Bernarda (Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo); Wieczny odpoczynek; Witaj, Królowo, Matko Miłosierdzia; Pod Twoją obronę; Magnificat; odmówienie jednej z sześciu litanii zatwierdzonych dla całego Kościoła (do Najświętszego Imienia Jezus, do Najświętszego Serca Pana Jezusa, do Najdroższej Krwi Chrystusa Pana, Loretańskiej do NMP, do świętego Józefa lub do Wszystkich Świętych); pobożne uczynienie znaku Krzyża świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – październik 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Anioł z Acri, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wolfgang, biskup
    ***
    Święty Anioł z Acri

    Łukasz Antoni Falcone urodził się w Acri, w Kalabrii, 19 października 1669 roku, w rodzinie robotniczej. Wcześnie został osierocony przez ojca. Zaopiekował się nim wówczas brat matki, ksiądz Domenico Errico. Wuj oczekiwał, że Łukasz zdobędzie zawód i będzie wspierał swoją owdowiałą matkę.
    Jednak młody Falcone już w wieku 19 lat postanowił wstąpić do kapucynów. Rodzina była temu przeciwna, więc pewnie nie zmartwiła się widząc, że Łukasz już po kilkunastu dniach wrócił do domu. I to rozczarowany, bo – jak twierdził – w zakonie nie znalazł takiego ubóstwa, jakiego oczekiwał.
    Jednakże nie mógł znaleźć sobie miejsca w domu i postanowił wrócić do zakonu. Z pokorą przyszedł ponownie do klasztoru kapucyńskiego w Acri, by znów prosić o przyjęcie w szeregi braci. Prowincjał zgodził się i 8 listopada 1689 Łukasz rozpoczął ponownie nowicjat. Niestety i tym razem dał posłuch podszeptom szatańskim i uległ pokusom, niepewności, zwątpieniom. Znowu wrócił do domu. Dopiero tam zrozumiał, że nie powinien tak łatwo poddawać się; wreszcie zaczął gorąco modlić się o rozeznanie swojej drogi. Kiedy zrozumiał, że jego miejscem jest jednak Zakon Braci Mniejszych Kapucynów, odważył się po raz trzeci zapukać do furty klasztornej. O zgodę na ponowne rozpoczęcie nowicjatu tym razem musiał zwrócić się do przełożonego generalnego. Wbrew oczekiwaniom niektórych, zgodę taką uzyskał i 12 listopada 1690 roku został po raz trzeci obłóczony w kapucyński habit, tym razem już na zawsze. Otrzymał zakonne imię Anioł.
    Podobne wątpliwości miał jeszcze wiele razy i musiał stawić czoła wielu pokusom, jednak zdołał je wszystkie pokonać. Kapucyni opowiadają, że pewnego dnia, gdy młody brat Falcone był szczególnie zgnębiony, w czasie obiadu czytano akurat życiorys br. Bernarda z Corleone, współbrata zmarłego 30 lat wcześniej w opinii świętości, który żarliwie modlił się o Boże zmiłowanie. Po posiłku brat Anioł padł w swojej celi pod krucyfiksem i zapłakał, wołając: “Panie, pomóż mi! Już nie mam sił”. Usłyszał wtedy głos: “Postępuj tak, jak brat Bernard z Corleone!” Odtąd wiedział już, na kim ma się wzorować. Zaczął dokładnie czytać biografię Bernarda i naśladować go, zwłaszcza w modlitwie i pokucie.
    O tym, że zakonna droga Anioła nie była łatwa, może świadczyć wyjątkowo długi okres formacji i studiów. Chociaż pierwsze śluby złożył w 1691 r., studia teologiczne rozpoczął dopiero w roku 1695. Ukończył je po pięciu latach i 10 kwietnia 1700 roku, w wieku 31 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Potrzebował blisko 10 lat formacji, żeby przygotować się do kapłaństwa.
    Jako kapłan rozpoczął działalność apostolską, z entuzjazmem i przekonaniem zachęcając wiernych do naśladowania męki Chrystusa. Szybko zasłynął jako charyzmatyczny kaznodzieja i świetny spowiednik. Był poszukiwanym kierownikiem duchowym, zwłaszcza kapłanów i osób konsekrowanych. Mówiono, że był bardzo surowy na ambonie, za to w konfesjonale łagodny i miłosierny. Przez 35 lat głosił słowo Boże w różnych miejscowościach na południu Włoch, dlatego nazwano go Apostołem Kalabrii.
    W kolejnych latach zakonnego życia pełnił wiele ważnych funkcji: był mistrzem nowicjatu, gwardianem, wizytatorem, członkiem zarządu prowincji i prowincjałem. Odznaczał się gorliwością i wyrozumiałością wobec braci. Dla siebie samego był surowy i wymagający.
    Zmarł 30 października 1739 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Leon XII w dniu 18 grudnia 1825 r. W listopadzie 2002 r. rozpoczęto proces kanonizacyjny, zakończony kanonizacją w roku 2017.
    Święty Anioł z Acri może być patronem wszystkich, którzy z trudem rozpoznają swoje życiowe powołanie. Jego życie pokazuje bowiem, że do świętości dochodzi się dzięki łasce Bożej poprzez wytrwałą pracę nad sobą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    31 października

    Święty Alfons Rodriguez, zakonnik

    Święty Alfons Rodriguez

    Alfons urodził się w rodzinie kupca w Segowii (Hiszpania) 25 lipca 1533 r. Kiedy miał 10 lat, do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotował go bł. Piotr Faber, jeden z pierwszych towarzyszy św. Ignacego Loyoli. W wieku 14 lat został przyjęty do kolegium jezuitów w Alcali. Po roku musiał je jednak opuścić, ponieważ zmarł jego ojciec i trzeba było zająć się administracją przedsiębiorstwa tekstylnego, które prowadził. W 1560 r. Alfons ożenił się z Marią Suarez. Po 7 latach szczęśliwego życia jego żona zmarła (1567). Zmarło także ich dwoje dzieci. Rozgorzało w nim pielęgnowane od młodości pragnienie kapłaństwa. Postanowił je wreszcie wypełnić. Sprzedał przedsiębiorstwo i rozpoczął studia na uniwersytecie w Walencji. Okazało się jednak, że po tylu latach przerwy w nauce miał zbyt wiele zaległości. Miał już bowiem 39 lat. Musiał zrezygnować ze studiów.
    Alfons jednak nie poddał się. Wstąpił do jezuitów w charakterze brata zakonnego (1571). Nowicjat odbył na Majorce, w Palmas, i tam pozostał przez kolejnych 36 lat. Pełnił funkcję furtiana. Skazany na dobrowolne “więzienie” przy furcie, starał się wykorzystać cenny czas na modlitwę. Zasłynął duchem kontemplacji tak dalece, że miewał nawet zachwyty i ekstazy. Nie wypuszczał z rąk różańca. Z modlitwą łączył ducha pokuty. Przez całe lata walczył nieustannie z dręczącymi go pokusami. Zwalczał je postami, czuwaniami, biczowaniem ciała. W poczuciu posłuszeństwa spełniał najsumienniej wszystkie rozkazy i polecenia.
    Wyróżniał się wielką cierpliwością. Do furty przychodzili różni ludzie: potrzebujący i wagabundy. Alfons umiał zawsze zdobyć się na życzliwe i uprzejme słowo. Kolegium jezuitów było duże, więc też i liczba interesantów znaczna. Klerycy, przebywający tu na studiach, budowali się anielską dobrocią furtiana. Wśród nich był także św. Piotr Klawer, późniejszy apostoł Murzynów amerykańskich, który z bratem Alfonsem zawarł serdeczną przyjaźń.
    Bóg obdarzał Alfonsa niezwykłymi łaskami, m.in. darem proroctwa i czynienia cudów, objawieniami i widzeniami. W ostatnim czasie swego życia Alfons doświadczył chorób i utrapienia duszy; trzy dni przed śmiercią wszystkie dolegliwości ustały w zachwyceniu, jakiego doznał.
    Zmarł w nocy z 30 na 31 października 1617 r. ze słowami: “Mój Jezusie” na ustach. W pogrzebie skromnego brata zakonnego wziął udział wicekról, biskup i duchowieństwo, zakonnicy i tłumy ludu. Największe poruszenie wywołał szereg idących na eksponowanym miejscu w procesji osób, które Alfons uzdrowił swoją modlitwą. Został beatyfikowany w roku 1825 przez Leona XII; kanonizował go – razem ze św. Janem Berchmansem – papież Leon XIII (1888).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 października

    Błogosławiony Dominik Collins,
    zakonnik i męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benwenuta Bojani
    ***
    Błogosławiony Dominik Collins

    Dominik urodził się w dobrze sytuowanej, katolickiej rodzinie w Youghal w hrabstwie Cork (w Irlandii) około 1566 r. W tym czasie królową Anglii i Irlandii była Elżbieta I, a anglikanizm ustanowiony został jako oficjalna religia. Gdy Dominik miał jedenaście lat, na krótko zetknął się z jezuitami, którzy w jego mieście założyli kolegium, ale zostało ono zamknięte po dwóch latach, gdy miasto zniszczyły wojska angielskie tłumiące bunt mieszkańców przeciwko narzuconej religii.
    Dwudziestoletni Dominik udał się do Francji, gdzie zaciągnął się do wojska księcia Mercoeur, walczącego przeciwko hugenotom w Bretanii. Przez ponad dziewięć lat służył w Lidze Katolickiej, a że był sumienny w wypełnianiu swoich obowiązków, systematycznie awansował, aż do stopnia wojskowego gubernatora regionu.
    Pod koniec lat dziewięćdziesiątych szesnastego stulecia trafił nad Zatokę Biskajską w Hiszpanii, gdzie po przyznaniu mu emerytury król Filip II umieścił go w garnizonie w La Coruña. Jednak kariera wojskowa przestała interesować Dominika, który więcej czasu poświęcał teraz na życie duchowe. Podczas Wielkiego Postu w 1598 r. jako spowiednik żołnierzy trafił do jego oddziału kolega Irlandczyk – jezuita Thomas White, któremu Dominik zwierzył się z pragnienia życia religijnego. Wiedział już, że jego powołaniem jest bycie bratem zakonnym u jezuitów. Wyznał więc Thomasowi, że przez dziesięć miesięcy doświadczał niepokoju, który ustąpił dopiero, gdy zetknął się z nim – gorliwym kapłanem.
    Został przyjęty do nowicjatu w Santiago de Compostela, po półrocznej próbie w kolegium jezuitów. Wykazał się wtedy wielkim poświęceniem. Nie uciekł, jak wielu innych, przed zarazą, która dotknęła kolegium, ale został, by opiekować się chorymi, pocieszać ich w ostatnich godzinach życia. W ten sposób przekonał nieufnych wobec siebie przełożonych i zdołał ukończyć nowicjat. Raport na jego temat wysłany do Rzymu brzmiał: “Człowiek to rozsądny, o wielkiej sile fizycznej, dojrzały, roztropny i towarzyski, choć skłonny do zapalczywości i uparty”.
    W 1601 r. król Hiszpanii Filip III podjął decyzję o wysłaniu wojsk na pomoc rebelii, która rozpoczęła się w Irlandii. Wraz z wojskiem wyruszył w rodzinne okolice Dominik. Zdziesiątkowane przez sztorm oddziały dotarły do Castleheaven 1 grudnia 1601 r. Rozpoczęły się, zakończone klęską, walki. 17 czerwca 1602 r. zakutych w kajdany jezuitów uwięziono i poprowadzono na przesłuchanie. Obiecano im wielkie nagrody za wyrzeczenie się wiary katolickiej, a gdy nie chcieli tego zrobić, zostali poddani bestialskim torturom. Mimo prób perswazji ze strony części rodziny, by udawał konwersję w celu uratowania życia, Dominik pozostał niezłomny.
    Dowodzący wojskiem angielskim Georges Carew chciał zmusić go do wyrzeczenia się wiary katolickiej i złamać jego wierność wobec Ojca Świętego. Gdy w ciągu ponad 4 miesięcy uwięzienia nie udało mu się osiągnąć tego celu, Dominik został przewieziony do Youghal na egzekucję. Na miejscu kaźni zawołał: “Bądź pozdrowiony, Krzyżu Święty, którego tak bardzo pragnąłem!” Powiedział także do zgromadzonych mieszkańców, że przybył do Irlandii, by bronić rzymskiego Kościoła katolickiego, jedynego miejsca, w którym Bóg obdarza zbawieniem. Był przy tym bardzo pogodny. Angielski oficer powiedział: “On tak traktuje śmierć, jak ja ucztę”. Collins usłyszał go i odpowiedział: “W tej sprawie będę gotów umrzeć nie raz, ale tysiące razy”.
    Po tak odważnym i pełnym wiary świadectwie kaci nie chcieli dokonać egzekucji. Przymuszono do jej wykonania pewnego rybaka, który prosił skazańca o przebaczenie. Dominik udzielił mu go z uśmiechem. Na koniec zawołał: “Panie, w Twoje ręce powierzam ducha mego”. Oddał życie za wiarę 31 października 1602 r. Obecnie, w miejscu egzekucji, znajduje się tablica pamiątkowa. Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w 1992 roku, razem z szesnastoma innymi męczennikami irlandzkimi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 października

    Błogosławiony Michał Rua, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Felicjan, męczennik
    ***
    Błogosławiony Michał Rua

    Michał urodził się w Turynie 9 czerwca 1837 roku. Jego ojciec, Jan Chrzciciel Rua, był kierownikiem jednego z wydziałów fabryki broni. Z pierwszego małżeństwa doczekał się 5 synów, z drugiego – trzech kolejnych i jednej córki. Michał był wśród nich najmłodszy. Gdy się urodził, czworo z jego rodzeństwa już nie żyło. Kiedy Michał miał 8 lat, zmarł jego ojciec. Wtedy dwaj synowie z pierwszego małżeństwa opuścili macochę, będąc już ludźmi pełnoletnimi. Pozostała więc ona z trzema synami: Janem, Alojzym i Michałem. Pani Rua nadal mieszkała w fabryce, gdzie wkrótce pracę rozpoczął Jan. Alojzy i Michał uczęszczali natomiast do szkoły elementarnej, którą przy fabryce prowadził kapelan robotników.
    W pobliżu fabryki na Valdocco św. Jan Bosko rozpoczął właśnie swoje dzieło pod nazwą Oratorium. Michał chętnie do niego uczęszczał wraz ze swoim bratem, Alojzym. Do pierwszej Komunii świętej Michał został dopuszczony w roku 1846. W roku 1848 zapisał się do szkoły, prowadzonej przez Braci Szkół Chrześcijańskich. Co niedzielę uczęszczał natomiast do Oratorium św. Jana Bosko, w którym po Mszy świętej chłopcy mieli zapewnioną godziwą rozrywkę. Św. Jan Bosko kierował także do chłopców kazanie i osobną katechezę. Bacznym okiem śledził swoich podopiecznych, gdyż najlepszych z nich zamierzał doprowadzić do kapłaństwa, by w przyszłości mogli dalej prowadzić jego dzieło.
    Pewnego dnia zaproponował także Michałowi naukę łaciny i dalsze studia. Matka zamierzała wysłać Michała do pracy w fabryce broni. Chłopak poprosił matkę, by zezwoliła mu na dalszą edukację. Wkrótce Michał zamieszkał przy Oratorium (1853). Pełnił rolę asystenta św. Jana Bosko, kiedy chłopcy zbierali się w niedziele i w święta. W roku 1854 Rua na ręce św. Jana Bosko złożył śluby zakonne i objął jako kleryk samodzielne prowadzenie Oratorium na drugim krańcu Turynu. W roku 1858 przeniosła się na stałe do Oratorium także pani Rua, by pomagać św. Janowi Bosko w gotowaniu, praniu i pracach w ogródku warzywnym. Przez 18 lat była dobrym aniołem dla kilkudziesięciu sierot internatu, żywiąc ich i odziewając.
    W tym samym czasie Michał Rua uczęszczał codziennie do seminarium diecezjalnego w Turynie na wykłady filozofii (1854-1856) oraz teologii (1856-1860). W roku 1860 otrzymał święcenia kapłańskie. Był to pierwszy kapłan, wychowanek św. Jana Bosko. Cały czas wolny od studiów bł. Michał Rua spędzał w Oratorium z uczącą się młodzieżą. Do najpiękniejszych chwili życia Michała należała niewątpliwie pielgrzymka do Rzymu wraz ze św. Janem Bosko w roku 1858. Założyciel salezjanów rozpoczął wtedy zabiegi o zatwierdzenie reguły nowego zgromadzenia.
    Zaraz po święceniach kapłańskich św. Jan Bosko uczynił księdza Rua kierownikiem naukowym wszystkich szkół salezjańskich. Około 300 uczniów uczęszczało wtedy do gimnazjum, drugie tyle chodziło do szkół zawodowych i wieczorowych, wreszcie ponad 1000 osób w niedziele i w święta – do trzech oratoriów: św. Franciszka, św. Alojzego i do nowo otwartego oratorium Anioła Stróża. Zadaniem księdza Rua było czuwanie nad programami nauki, nad nauką młodzieży, kontakt z nauczycielami i wychowawcami, dostarczanie dla oratoriów odpowiednich gier i staranie się o kapłanów dla posługi duchowej.
    W roku 1862 miasto Mirabello w Piemoncie ofiarowało św. Janowi posesję i przyrzekło dopomóc w budowie internatu i szkoły gimnazjalnej. Na przełożonego nowej placówki Jan Bosko wybrał księdza Rua. Kiedy po 5 latach ks. Michał opuszczał Mirabello, szkoła bardzo dobrze funkcjonowała. W roku 1865 św. Jan Bosko mianował księdza Rua dyrektorem administracyjnym całej rodziny salezjańskiej. Powstawały nowe domy. Nad wszystkimi miał opiekę ks. Rua.
    Kiedy miał 30 lat, bardzo poważnie zachorował, lekarze byli bezradni. Wtedy św. Jan Bosko powiedział do swojego wychowanka: “Nie chcę, żebyś umarł. Musisz mi jeszcze pomóc w tylu sprawach”. Ks. Michał wyzdrowiał i podjął dalej na długie lata pracę u boku Założyciela.
    Współpracował ze św. Janem Bosko w założeniu żeńskiej rodziny zakonnej Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych, powołanych do życia w roku 1872. Pomagał w zorganizowaniu pierwszej wyprawy misyjnej do Ameryki Południowej (1875), w dziele Pomocników Salezjańskich (1876), w założeniu czasopisma dla wszystkich dzieł salezjańskich (1877) – był więc “prawą ręką” św. Jana Bosko.
    Od roku 1884 św. Jan Bosko był tak wyczerpany pracą, że nie mógł prowadzić tak wielu instytucji. Dlatego, za zezwoleniem papieża Leona XIII, wyznaczył swoim wikariuszem generalnym i zastępcą księdza Rua. To na jego rękach św. Jan Bosko zmarł 31 stycznia 1888 roku. Niecałe dwa tygodnie później, 11 lutego, ks. Rua otrzymał dekret Stolicy Apostolskiej, która wyznaczyła go na przełożonego generalnego zgromadzenia salezjańskiego. Kierował nim przez 22 lata, aż do śmierci w dniu 10 kwietnia 1910 roku. W momencie śmierci św. Jana Bosko ks. Rua objął opiekę nad 64 placówkami i ok. 700 współbraćmi. Swoim następcom zostawił natomiast 341 domów w 30 krajach i ok. 4000 członków.
    Michał Rua był cały oddany Panu Bogu. Za swoją naczelną i jedyną misję uznał pracę dla chwały Bożej, zwłaszcza poprzez służbę wobec ubogiej i opuszczonej młodzieży. Wedle relacji świadków jego życia miał dar czytania w sercach i w sumieniach, przepowiadał przyszłość, przywrócił zdrowie kilkunastu chorym i kalekom. Wymagał od innych, ale ogromnie troszczył się także o potrzeby swoich współbraci. Rady, jakie pozostawił przełożonym domów, są bezcenne dla wszystkich przełożonych, tak wiele w nich serca, doświadczenia i mądrości.
    Michał Rua przyjmował pierwszych Polaków do zgromadzenia. Otworzył także pierwsze domy w Polsce (Miejsce Piastowe w roku 1892 i Oświęcim w roku 1898). Sam też dwa razy odwiedził naszą Ojczyznę: w roku 1901 i 1904. Jest patronem Suwałk i Szczecina.
    Do chwały ołtarzy wyniósł go papież Paweł VI w dniu 29 października 1972 roku. Dzień śmierci bł. Michała przypada pod koniec Wielkiego Postu lub w tygodniu wielkanocnym, dlatego na dzień liturgicznego wspomnienia obrano właśnie datę beatyfikacji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 października

    Święci Apostołowie Szymon i Juda Tadeusz

    Święty Szymon Apostoł

    Ewangelie wymieniają św. Szymona w ścisłym gronie uczniów Pana Jezusa. Jest on chyba najmniej znanym spośród nich. Ewangelie wspominają o nim tylko trzy razy. Mateusz i Marek dają mu przydomek Kananejczyk (Mt 10, 4; Mk 3, 18). Dlatego niektórzy Ojcowie Kościoła przypuszczali, że pochodził on z Kany Galilejskiej i był panem młodym, na którego weselu Chrystus Pan uczynił pierwszy cud. Współczesna egzegeza dopatruje się jednak w słowie Kananejczyk raczej znaczenia “gorliwy”, gdyż tak je również można tłumaczyć. Łukasz wprost daje Szymonowi przydomek Zelotes, czyli gorliwy (Łk 6, 15). Specjalne podkreślenie w gronie Apostołów, że Szymon był gorliwy, może oznaczać, że faktycznie wyróżniał się wśród nich prawością i surowością w zachowywaniu prawa mojżeszowego i zwyczajów narodu.
    Szymon Kananejczyk jest we wszystkich czterech katalogach Apostołów wymieniany zawsze obok św. Jakuba i św. Judy Tadeusza, “braci” (stryjecznych albo ciotecznych) Chrystusa, czyli Jego kuzynów (Mt 10, 4; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Czy był nim także i Szymon? Według Ewangelii św. Mateusza wydaje się to być pewnym (Mt 13, 55). Także i w tradycji chrześcijańskiej mamy nikłe wiadomości o Szymonie. Miał być bratem Apostołów: Jakuba Młodszego i Judy Tadeusza. Będąc krewnym Pana Jezusa, miał według innych zasiąść na stolicy jerozolimskiej po Jakubie Starszym i Jakubie Młodszym jako trzeci biskup i tam ponieść śmierć za cesarza Trajana, kiedy miał już ponad sto lat.
    Są jednak pisarze, którzy twierdzą, że Szymon Apostoł nie był krewnym Jezusa i jest osobą zupełnie inną od Szymona, biskupa Jerozolimy, który poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Trajana. Powołują się oni na to, że tradycja łączy go ze św. Judą Tadeuszem tylko dlatego, jakoby miał z nim głosić Ewangelię nad Morzem Czerwonym i w Babilonii, a nawet w Egipcie – i poza Palestyną razem z nim miał ponieść śmierć. Według tej tradycji obchodzi się ich święto tego samego dnia. Również ikonografia chrześcijańska dość często przedstawia razem obu Apostołów.
    O przecięciu Szymona piłą na pół, jak głosi legenda (a nawet – piłą drewnianą), dowiadujemy się z jego średniowiecznych żywotów. Ciało św. Szymona, według świadectwa mnicha Epifaniusza (w. IX), miało znajdować się w Nicopolis (północna Bułgaria), w kościele wystawionym ku czci Apostoła. W kaplicy świętych Szymona i Judy w bazylice św. Piotra, która obecnie jest także kaplicą Najświętszego Sakramentu, mają znajdować się relikwie obu Apostołów. Część relikwii ma posiadać również katedra w Tuluzie. Św. Szymon jest patronem diecezji siedleckiej oraz farbiarzy, garncarzy, grabarzy i spawaczy.
    W ikonografii św. Szymon w sztuce wschodniej przedstawiany jest z krótkimi włosami lub łysy, w sztuce zachodniej ma dłuższe włosy i kędzierzawą brodę. Jego atrybutami są: księga, kotwica, palma i piła (drewniana), którą miał być rozcięty, topór, włócznia.

    Święty Juda Tadeusz, Apostoł

    O życiu św. Judy nie wiemy prawie nic. Miał przydomek Tadeusz, czyli “Odważny” (Mt 10, 3; Mk 3, 18). Nie wiemy, dlaczego Ewangeliści tak go nazywają. Był bratem św. Jakuba Młodszego, Apostoła (Mt 13, 55), dlatego bywa nazywany również Judą Jakubowym (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Nie wiemy, dlaczego Orygenes, a za nim inni pisarze kościelni nazywają Judę Tadeusza także przydomkiem Lebbeusz. Mogłoby to mieć jakiś związek z sercem (hebrajski wyraz leb znaczy tyle, co serce) albo wywodzić się od pewnego wzgórza w Galilei, które miało nazwę Lebba. Był jednym z krewnych Jezusa. Prawdopodobnie jego matką była Maria Kleofasowa, o której wspominają Ewangelie.
    Imię Judy umieszczone na dalszym miejscu w katalogu Apostołów sugeruje jego późniejsze wejście do grona uczniów. To on przy Ostatniej Wieczerzy zapytał Jezusa: “Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” Zasadne jest zatem przypuszczenie, że św. Juda, przystępując do grona Apostołów, kierował się na początku perspektywą zrobienia przy Chrystusie kariery.
    Juda jest autorem jednego z listów Nowego Testamentu. Sam w nim nazywa siebie bratem Jakuba (Jud 1). Z listu wynika, że prawdopodobnie był człowiekiem wykształconym. List ten napisał przed rokiem 67, gdyż zapożycza od niego pewne fragmenty i słowa nawet św. Piotr. Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda głosił Ewangelię w Palestynie, Syrii, Egipcie i Mezopotamii; niektóre z wędrówek misyjnych odbył razem ze św. Szymonem. Część tradycji podaje, że razem ponieśli śmierć męczeńską. Inne mówią, że Szymon został zabity w Jerozolimie, a Juda Tadeusz prawdopodobnie w Libanie lub w Persji.
    Hegezyp, który żył w wieku II, pisał, że Juda był żonaty, kiedy wstąpił do grona Apostołów. Dlatego podejrzliwy na punkcie władzy cesarz Domicjan kazał wezwać do Rzymu wnuków św. Judy w obawie, aby oni – jako “krewni” Jezusa – nie chcieli kiedyś sięgnąć także po jego cesarską władzę. Kiedy jednak ujrzał ich i przekonał się, że są to ludzie prości, odesłał ich do domu.
    Kult św. Judy Tadeusza jest szczególnie żywy od XVIII w. w Austrii i w Polsce. Bardzo popularne jest w tych krajach nabożeństwo do św. Judy jako patrona od spraw beznadziejnych. Z tego powodu w wielu kościołach odbywają się specjalne nabożeństwa ku jego czci, połączone z odczytaniem próśb i podziękowań. Czczone są także jego obrazy. Jest patronem diecezji siedleckiej i Magdeburga. Jest także patronem szpitali i personelu medycznego.
    W ikonografii św. Juda Tadeusz przedstawiany jest w długiej, czerwonej szacie lub w brązowo-czamym płaszczu. Trzyma mandylion z wizerunkiem Jezusa – według podania jako krewny Jezusa miał być do Niego bardzo podobny. Jego atrybutami są: barka rybacka, kamienie, krzyż, księga, laska, maczuga, miecz, pałki, którymi został zabity, topór.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Juda Tadeusz – odważny i ostry. Internet jest pełen podziękowań pod adresem apostoła, o którym… niewiele wiadomo

    Co wiadomo o patronie od spraw beznadziejnych i skąd jego popularność?

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Sekta, z którą związał się Kamil, robiła mu pranie mózgu. Czuł, że jest w matni, myślał o samobójstwie. Tamtego dnia w jakimś odruchu wszedł do kościoła. Było po Mszy św. Usiadł w ławce. Czy rozsadzająca jego serce rozpacz była widoczna na twarzy? Nie wiadomo, dość, że wtedy właśnie jakiś nieznajomy podszedł do niego i podał mu obrazek z wizerunkiem św. Judy Tadeusza i z modlitwą do niego. „Po kilku dniach modlitwy do Ciebie nagle znalazłem w sobie siłę i zdołałem uciec z sekty. Dziękuję Ci Święty Apostole, że mnie ocaliłeś” – zaświadczył potem Kamil.

    Patron od spraw beznadziejnych, za jakiego uchodzi św. Juda Tadeusz, jest jednym z najpopularniejszych orędowników. Ludzie zwracają się do niego praktycznie ze wszystkim – od zdrowia przez relacje rodzinne, zawodowe i społeczne po kwestie ściśle duchowe. Ludzie proszą za siebie i za innych. Wystarczy zajrzeć do sieci. Ktoś po odprawionej do świętego nowennie wyzdrowiał z ciężkiej choroby nerek, inny pozbył się chorobliwej otyłości, ktoś wbrew przewidywaniom zdał egzaminy, a ktoś nieoczekiwanie znalazł dobrą pracę. Wstawiennictwo Judy Tadeusza ocaliło czyjeś małżeństwo, jakiś mężczyzna odzyskał wiarę, a pewien ksiądz wrócił do gorliwej służby. Internet jest pełen podziękowań pod adresem apostoła, o którym… niewiele wiadomo.

    Brat i kuzyn

    Najważniejsze informacje przynoszą ewangeliści. „Czy Jego Matce nie jest na imię Mariam, a Jego braciom Jakub, Józef, Szymon i Juda?” – pytają krajanie Jezusa (Mt 13,55). Chodzi oczywiście o kuzynów Zbawiciela, choć stopień ich pokrewieństwa z Jezusem trudno z całą pewnością ustalić.

    Łukasz Ewangelista, wymieniając apostołów, używa określenia „Juda Jakuba” (Łk 6,16). Nie jest jasne, czy chodzi o ojca imieniem Jakub, czy o brata o tym imieniu. Wiele przemawia za tą drugą wersją. Sam Juda, którego uważa się za autora ostatniego z listów Nowego Testamentu, przedstawia się w adresie listu: „Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1,1). Jakub, zwany Młodszym, był pierwszym biskupem Jerozolimy. Cieszył się wówczas bardzo dużym autorytetem, stąd powołanie się na niego przez Judę miało zapewne wzmocnić autorytet listu.

    Imię Juda było wśród Żydów bardzo popularne. Oznaczało „godzien czci, poszanowania”. Ewangeliści Mateusz i Łukasz wymieniają Judę w wykazie apostołów pod imieniem Tadeusz. Prawdopodobnie chodziło o odróżnienie go od Judasza, który stał się zdrajcą. Z tego samego powodu św. Jan podkreśla: „Rzekł do Niego Juda, ale nie Iskariota…” (J 14,22).

    Tadeusz to drugie imię Judy albo jego przydomek. Ks. dr hab. Piotr Łabuda w opracowaniu nt. Judy Tadeusza wskazuje, że słowo to pochodzi prawdopodobnie od aramejskiego tadda, co znaczy „pierś”, ale oznacza też „odważny” lub „wielkoduszny”.

    W Ewangelii tylko raz padają słowa Judy – podczas ostatniej wieczerzy. Przytacza je Jan Ewangelista. „Panie, cóż się stało, że nam się masz objawić, a nie światu?” – pyta apostoł. Jezus mu odpowiada: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go, i przyjdziemy do niego, i będziemy u niego przebywać. Kto Mnie nie miłuje, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca” (14,21-24).

    „Juda jest zdziwiony, że Mistrz zapowiada objawienie się tylko »swoim«, czyli uczniom” – zauważa ks. Piotr Łabuda, stwierdzając, że w pytaniu Judy pobrzmiewa pytanie, które stawiali sobie chrześcijanie końca I wieku, wynikające z oczekiwania na rychłe nadejście Chrystusa w chwale na oczach całego świata. Biblista przytacza także inne opinie, sugerujące, że przez apostoła przemawiał lęk, że dalsze „nieobjawianie się światu” przez Jezusa może sprowadzić niebezpieczeństwo także na jego uczniów. „Nie oznacza to, że w gronie Dwunastu właśnie Juda był szczególnie bojaźliwy” – zaznacza. Jego drugie imię (bądź przydomek) wskazuje na coś przeciwnego. „Wiadomo, że imiona określały kiedyś jakieś szczególne właściwości ich nosicieli. Może właśnie dlatego w tradycji chrześcijańskiej imię »Tadeusz« pojawia się o wiele częściej niż »Juda«” – przypuszcza duchowny.

    Ostre słowa

    O temperamencie Judy Tadeusza sporo mówi list jego autorstwa, skierowany do gmin judeochrześcijańskich wczesnego Kościoła. Uwagę zwraca pasja, z jaką pisze apostoł. Po kilku słowach powitania rzuca twarde słowa. „Wkradli się bowiem pomiędzy was jacyś ludzie, którzy dawno już są zapisani na to potępienie, bezbożni, którzy łaskę Boga naszego zamieniają na rozpustę, a nawet wypierają się jedynego Władcy i Pana naszego Jezusa Chrystusa” – czytamy (1,4). Najwyraźniej autor jest wzburzony wieściami o bulwersujących zachowaniach członków wspólnoty. Z treści wynika, że grzeszne zachowania były konsekwencją fałszywych nauk „proroków ze snów”, którzy „ciała plugawią, Panowanie odrzucają i wypowiadają bluźnierstwa na »Chwały«” (1,8). Ci ludzie „samych siebie pasą… obłoki bez wody wiatrami unoszone… drzewa jesienne nie mające owocu, dwa razy uschłe, wykorzenione… rozhukane bałwany morskie wypluwające swoją hańbę… gwiazdy zabłąkane, dla których nieprzeniknione ciemności na wieki przeznaczone…” (12-13). Przypomina o nieuniknionym sądzie i o karze dla „wszystkich bezbożników za wszystkie bezbożne uczynki, przez które okazywała się ich bezbożność, i za wszystkie twarde słowa, które wypowiadali przeciwko Niemu grzesznicy bezbożni”.

    Do tych słów nawiązał Benedykt XVI podczas audiencji generalnej 11 października 2006 r. „Dzisiaj może odzwyczailiśmy się już od tak polemicznego języka, który jednak przekazuje nam coś ważnego. Pośród wszystkich pojawiających się pokus i wszystkich prądów współczesnego życia powinniśmy zachować tożsamość naszej wiary” – przypomniał papież. Wskazując, że „trzeba nadal wytrwale iść drogą wyrozumiałości i dialogu, jaką słusznie podjął Sobór Watykański II”, zauważył, że nie powinno to nigdy prowadzić do „zapominania o obowiązku przemyślenia i ukazywania zawsze z jednakową mocą zasadniczych i niezbywalnych rysów naszej tożsamości chrześcijańskiej”. W drugiej części listu Juda łagodnieje. Zwracając się do „umiłowanych”, zaleca im trwanie na fundamencie wiary i wzywa do ratowania wątpiących.

    List kończy uwielbieniem Boga: „Temu zaś, który może was ustrzec od upadku i stawić nienagannymi i rozradowanymi wobec swej chwały, jedynemu Bogu, Zbawcy naszemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego, chwała, majestat, moc i władza przed wszystkimi wiekami i teraz, i na wszystkie wieki!” (24-25).

    „Dobrze widać, że autor tych słów żyje pełnią swojej wiary, która obejmuje wielkie rzeczywistości, jak moralna integralność i radość, zaufanie i wreszcie chwała, bo racją wszystkiego jest tylko dobroć naszego jedynego Boga oraz miłosierdzie Pana naszego Jezusa Chrystusa” – podkreślił Benedykt XVI.

    Tradycja

    W tradycji Kościoła uważa się Judę Tadeusza za syna Kleofasa, brata św. Józefa. Historyk Euzebiusz z Cezarei (zm. ok. 340 r.) twierdził, że apostoł był żonaty. Powołując się na innego autora, Hegesipposa, pisał: „Z rodziny Pańskiej żyli jeszcze wnukowie Judy, tak zwanego brata Pańskiego według ciała”. Mieli oni zostać wezwani do Rzymu przed oblicze cesarza Domicjana, który uznał ich za prostaków i puścił wolno.

    Po Zesłaniu Ducha Świętego Juda miał głosić Ewangelię w Palestynie, Syrii, Arabii i Mezopotamii. Według niektórych przekazów zginął męczeńsko w Mezopotamii razem ze swoim bratem Szymonem, według innych został zamęczony w Edessie. To właśnie z Edessą wiąże się „specjalność” Judy, czyli załatwianie spraw beznadziejnych. Według podania Juda Tadeusz zjawił się u trędowatego króla Edessy z płótnami, w które owinięto po śmierci ciało Jezusa. Ich dotknięcie uzdrowiło władcę z beznadziejnej wówczas choroby.

    Juda Tadeusz, jako patron od spraw beznadziejnych, jest szczególnie czczony od XVIII wieku w Austrii i w Polsce. W naszym kraju w wielu kościołach raz w tygodniu odbywają się nabożeństwa do Judy Tadeusza, podczas których odczytywane są kierowane do niego prośby i podziękowania za doznane łaski. Tych drugich jest wiele. Jak widać, święty nie daje się długo prosić.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 października

    Święty Frumencjusz, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Sabina, Wincenty i Chrestyna
    ***
    Święty Frumencjusz

    Frumencjusz doznaje czci we wszystkich obrządkach. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał go kardynał Baroniusz (+ 1607). Żywot Frumencjusza przekazał potomnym Rufin. Według jego relacji pewien filozof z Tyru w towarzystwie dwóch swoich uczniów – Frumencjusza i Edezjusza – udawał się do Indii. Jednak burza zagnała jego okręt do granic Etiopii. Tam zostali pochwyceni i wzięci do niewoli. Odesłano ich na dwór króla do Axum. Byli bowiem bardzo pięknymi i obiecującymi młodzieńcami. Na dworze królewskim doszli do najwyższych godności. Frumencjusz miał zostać sekretarzem królewskim. Po śmierci króla w tym samym charakterze zatrzymała go na swoim dworze królowa. Niedługo potem obaj młodzieńcy poprzez kupców chrześcijańskich zapoznali się z Kościołem katolickim. Odtąd stali się najżarliwszymi propagatorami wiary w Chrystusa.
    Za pozwoleniem syna królowej, który objął z kolei tron, Edezjusz wrócił do Tyru, a Frumencjusz udał się do Egiptu, do Aleksandrii, gdzie z rąk św. Atanazego ok. roku 340 przyjął sakrę biskupią. W taki to sposób został nie tylko ojcem chrześcijaństwa w Etiopii, ale także hierarchii kościelnej, którą tam założył. Było to za czasów cesarza Konstantyna I Wielkiego i jego syna Konstancjusza. Król Ezan nie tylko dał Frumencjuszowi pełną swobodę w tej pięknej akcji, ale nawet sam z jego rąk wraz z bratem przyjął chrzest.
    Ponieważ patriarcha Aleksandrii, św. Atanazy, udzielił sakry biskupiej Frumencjuszowi, dlatego przez 1500 lat Kościół w Etiopii był uzależniony od patriarchów Aleksandrii. Oni mianowali biskupów tegoż kraju. Dopiero w roku 1959 prawosławny Kościół w Etiopii uzyskał status autokefalicznego (niezależnego), z własnym patriarchą. Niestety, w V wieku patriarchowie aleksandryjscy przeszli na monofizytyzm. Wprowadzili więc monofizytyzm jako obowiązujący w Etiopii. Monofizytów egipskich i etiopskich zwykło się nazywać koptami. Na Soborze Florenckim (1431-1445) Abisynia przystąpiła wprawdzie do unii z Kościołem katolickim, ale tylko na krótko. W roku 1555 dzięki wspaniałej akcji jezuitów Etiopia była bliska pełnego i trwałego zjednoczenia z Rzymem. O. Perez pozyskał dla wiary króla-cesarza Zara Dagaba, a potem również jego syna i następcę na tronie, Seltana Sagada. W roku 1626 król ogłosił nawet katolicyzm jako religię państwową. Wywołało to jednak tak gwałtowną reakcję ze strony prawosławnych, monofizyckich koptów, że cesarz cofnął dekret. Rozpoczęło się długoletnie, krwawe prześladowanie, trwające ponad 150 lat (1633-1797), które zniszczyło tak piękne owoce.
    Od roku 1839 misjonarze katoliccy mogli powrócić na te tereny. W roku 1847 Stolica Apostolska erygowała w Etiopiii dwa wikariaty apostolskie w obrządku etiopskim: jeden zarządzany przez lazarystów, drugi przez kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 września

    Najświętsza Maryja Panna Leśniańska

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Kosma i Damian
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Bazylika w Leśnej na Podlasiu

    26 września 1683 r. dwaj chłopcy, pasący bydło, znaleźli na drzewie dzikiej gruszy jaśniejący obraz. Wizerunek, umieszczony w zbudowanym dlań kościele, zaczął gromadzić rzesze ludzi. W miejscu zaś, gdzie według tradycji ukazał się cudowny wizerunek, została później zbudowana kaplica. Komisja biskupia dwukrotnie: w 1684 i 1700 r. wydała dekret o niezwykłości łask. Doświadczyli ich już w czasie wyprawy pod Wiedniem Jan Michałowski i Grzegorz Kulczycki, wysłani przez króla Jana III Sobieskiego do księcia Lotaryngii. Musieli się oni w przebraniu przedzierać przez obóz turecki. Uratowali się, bo polecili się opiece Matce Bożej Leśniańskiej i kiedy wrócili szczęśliwie z wojny do kraju, złożyli Jej swoje wota oraz zabrane Turkom pałasze.

    Obraz Matki Bożej Leśniańskiej

    Parafię w Leśnej na Podlasiu erygowano w 1695 r. Na miejscu dawnego kościoła z XVIII w. stoi obecnie barokowy, murowany kościół pw. świętych Apostołów Piotra i Pawła i Narodzenia NMP. W ołtarzu głównym znajduje się wyryta na kamieniu płaskorzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodząca z XVII w. Przedstawia ona Matkę Bożę w półpostaci z Dzieciątkiem na prawym ręku, w lewej ręce trzymającą otwartą książkę, na której wspiera się skrzydłami gołębica. Pan Jezus natomiast w prawej rączce trzyma książkę, a lewą unosi do góry.
    Opiekę nad wizerunkiem i parafią powierzono zakonowi paulinów. W okresie zaborów klasztor zamknięto jednak za sprzyjanie powstaniu styczniowemu. Do budynków popaulińskich sprowadzono zaś mniszki prawosławne, a kościół przebudowano na cerkiew. Gorący kult Maryi Leśniańskiej trwał nieprzerwanie mimo ukrycia obrazu w obawie przed zabraniem około 1867 r. Obraz odnaleziono i w 1927 r. uroczyście wprowadzono do Leśnej. Wizerunek koronował kard. Stefan Wyszyński 18 sierpnia 1963 r. (w 280. rocznicę objawienia się) w obecności 12 biskupów i ok. 150 tys. pielgrzymów. W 1984 r. kościół leśniański podniesiono do godności bazyliki mniejszej. W głównych odpustach uczestniczą setki grup pątniczych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 października

    Święci męczennicy Chryzant i Daria

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Calvo, biskup
    ***
    Święci Chryzant i Daria

    W oparciu o inskrypcje w Passio można przyjąć, że Chryzant przybył do Rzymu na studia. Nawróciwszy się, przywiódł do Chrystusa westalkę Darię oraz innych mieszkańców. Podczas prześladowania za czasów cesarza Numeriana zostali oni pochwyceni i skazani na śmierć. Wyrok wykonano w sposób okrutny – wrzucono ich do dołu powstałego po nieużywanym akwedukcie przy via Salaria i tam żywcem zasypano ziemią oraz kamieniami. Śmierć ponieśli w 283 lub 284 r. Ci egipscy męczennicy są patronami sędziów.
    Według innych podań Chryzant, który był synem senatora, przypadkowo przeczytał Ewangelię i zapragnął zostać chrześcijaninem. Kiedy ojciec dowiedział się, że syn przyjął chrzest, chciał go siłą odwieść od wiary. Najpierw więził go i głodził, a następnie sprowadził do niego prostytutki. Kiedy nic nie osiągnął i syn dalej uparcie trwał w wierze, postanowił zmusić go do małżeństwa z westalką Darią. Efekt był taki, że Chryzant nawrócił Darię. Żeby uspokoić ojca, pobrali się, ale trwali w dziewiczym małżeństwie.
    Opis męczeństwa jest podobny jak wyżej, z jednym uzupełnieniem, że chrześcijanie zostali zasypani żywcem, kiedy zebrali się, by sprawować Eucharystię.
    W ikonografii przedstawia się św. Chryzanta jako rzymskiego młodzieńca z palmą w dłoni. Czasami jako rycerza Chrystusa w wianku na głowie. Jego atrybutami są: chorągiew, kamienie, korona, tarcza.
    Św. Daria ukazywana jest w sztuce religijnej jako matrona rzymska z palmą w jednej, a z księgą w drugiej ręce. Jej atrybutami są: kamienie, korona, lew.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 października

    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Claret, biskup
      •  Błogosławiony Kontard Ferrini
      •  Błogosławiona Józefina Leroux, dziewica i męczennica
      •  Święty Alojzy Guanella, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jan Wojciech Balicki

    Jan Wojciech Balicki urodził się 25 stycznia 1869 r. w Staromieściu pod Rzeszowem. Pochodził z biednej, bardzo religijnej rodziny dróżnika kolejowego. Był synem grekokatolika Nicetasa Balickiego i jego rzymskokatolickiej żony Katarzyny. Zgodnie z wolą ojca został ochrzczony w Kościele grekokatolickim; także ówczesne prawo kościelne nakazywało wychowywanie chłopców w obrządku ojca. Ponieważ o tym przepisie dowiedział się dopiero w czasie studiów teologicznych, zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o zgodę na święcenia w obrządku łacińskim. Po ukończeniu seminarium duchownego w Przemyślu, w 1892 r. został wyświęcony na kapłana. Został skierowany do pracy w parafiach jako wikary. Szybko dał się poznać jako świetny kaznodzieja i cierpliwy spowiednik.
    Wkrótce potem podjął studia teologiczne w Rzymie, zakończone doktoratem. Po powrocie do kraju pracował w przemyskim seminarium, gdzie wykładał teologię dogmatyczną. Jego posługa profesorska była owiana duchem głębokiej wiary i umiłowaniem prawdy. W modlitwie najczęściej szukał mądrości Ducha Świętego. W latach 1928-1934 piastował urząd rektora.
    Po przejściu na emeryturę wiele czasu poświęcał na posługę spowiedzi. Jeszcze jako młody ksiądz założył dom opieki dla prostytutek – z tego powodu wielokrotnie rzucano na niego oszczerstwa. Po wkroczeniu do Przemyśla Sowietów w czasie II wojny światowej dom ten został zlikwidowany. Jan Balicki zmarł w Przemyślu w opinii świętości 15 marca 1948 r.
    Po siedmiu latach, 31 października 1955 r. – zgodnie z powszechnym życzeniem – ciało ks. Jana przeniesiono do osobnego grobowca. W 1959 r. przemyskie seminarium duchowne poprosiło biskupa Franciszka Bardę o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. W 1963 r. wszystkie akta przesłano do Rzymu, gdzie po zbadaniu zeznań świadków i analizie pism ks. Jana ogłoszono dekret o heroiczności jego cnót (grudzień 1994 r.). Osobę ks. Balickiego dawał za wzór kapłanom kardynał Karol Wojtyła, który w 1975 roku pisał o nim: “W czasach, gdy Kościół poszukuje nowych wzorów duchowości dla kapłana diecezjalnego, w sytuacji, gdy wśród samych kapłanów zdarzają się kontestacje, niewierności oraz tendencje, by poszukiwać rzeczy materialnych bardziej niż duchowych, sługa Boży może być przedstawiony jako model życia kapłańskiego. W osobie ks. Balickiego kapłani mogą znaleźć wzór, w jaki sposób połączyć działalność duszpasterską z codzienną kontemplacją tajemnicy Boga”.
    Już jako papież dokonał beatyfikacji ks. Balickiego w sierpniu 2002 roku podczas Mszy świętej na krakowskich Błoniach. Powiedział m.in.: Służbą miłosierdziu było życie błogosławionego Jana Balickiego. Jako kapłan miał zawsze otwarte serce dla wszystkich potrzebujących. Jego posługa miłosierdzia przejawiała się w niesieniu pomocy chorym i ubogim, ale szczególnie mocno wyraziła się przez posługę w konfesjonale. Zawsze z cierpliwością i pokorą starał się zbliżyć grzesznego człowieka do tronu Bożej łaski.
    Wspominając o tym, zwracam się do kapłanów i seminarzystów: proszę was, bracia, nie zapominajcie, że na was, szafarzach Bożego miłosierdzia, spoczywa wielka odpowiedzialność, ale też pamiętajcie, że sam Chrystus umacnia was obietnicą, którą przekazał przez św. Faustynę: “Powiedz Moim kapłanom, że zatwardziali grzesznicy kruszyć się będą pod ich słowami, kiedy będą mówić o niezgłębionym miłosierdziu moim, o litości, jaką mam dla nich w sercu swoim” (Dzienniczek, 1521).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 października

    Święty Józef Bilczewski, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Jan Kapistran, prezbiter
      •  Święty Seweryn Boecjusz
    ***
    Na zakończenie XI Zwyczajnego Zgromadzenia Biskupów, obradującego w Watykanie z woli św. Jana Pawła II w dniach 2-23 października 2005 r., kończąc Rok Eucharystii, papież Benedykt XVI dokonał pierwszej kanonizacji w czasie swego pontyfikatu. W poczet świętych zaliczonych zostało pięciu błogosławionych, w tym dwóch Polaków: abp Józef Bilczewski, ordynariusz lwowski, i ks. Zygmunt Gorazdowski, założyciel józefitek. Oprócz nich świętymi ogłoszeni zostali: chilijski jezuita ksiądz Albert Hurtado, żyjący w I poł. XX w., oraz dwóch Włochów: żyjący w XVIII w. kapucyn, brat Feliks z Nikozji, i ksiądz Kajetan Catanoso, zmarły w roku 1963.

    Święty Józef Bilczewski

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach koło Kęt. Po ukończeniu szkoły podstawowej w Wilamowicach, a potem w Kętach, uczęszczał do gimnazjum w Wadowicach, gdzie zdał maturę w czerwcu 1880 r., i wstąpił do seminarium duchownego w Krakowie. 6 lipca 1884 r. przyjął tu święcenia kapłańskie. W latach 1886-1888 odbył studia teologiczne w Wiedniu (gdzie uzyskał doktorat z teologii), w Rzymie i Paryżu. Po powrocie do kraju był wikariuszem w Kętach i w Krakowie. W 1890 r. uzyskał habilitację na Uniwersytecie Jagiellońskim. W rok później został profesorem teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie, na którym przez pewien okres pełnił funkcję dziekana wydziału teologicznego i rektora. Jako profesor uniwersytetu był bardzo ceniony przez studentów, cieszył się szacunkiem i przyjaźnią innych pracowników naukowych. Opublikował wiele artykułów z dziedziny teologii i archeologii chrześcijańskiej, a także na temat Eucharystii.
    17 grudnia 1900 r. Leon XIII mianował 40-letniego ks. prał. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim obrządku łacińskiego. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze we Lwowie. Nowy biskup wyróżniał się ogromną dobrocią serca, wyrozumiałością, pokorą, pobożnością, pracowitością i gorliwością duszpasterską, które płynęły z wielkiej miłości do Boga i bliźniego. Był mężem modlitwy, która inspirowała wszelką jego działalność. Fundował kościoły i kaplice, szkoły i ochronki, krzewił oświatę. Wspierał duchowo i materialnie wszystkie ważniejsze dzieła powstające w archidiecezji lwowskiej. Uważał, że jego obowiązkiem jest bronienie i ratowanie obrządku łacińskiego, za który odpowiadał przed Bogiem i Kościołem, własnym sumieniem i narodem. Życie abp. Józefa Bilczewskiego, wypełnione modlitwą, pracą i dziełami miłosierdzia, sprawiło, że cieszył się wielkim szacunkiem ludzi wszystkich wyznań, obrządków i narodowości.
    W duchu nauczania Piusa X zbliżał wiernych do Eucharystii, częstej Komunii św., pobożnego uczestniczenia w Mszy św. W czasach I wojny światowej rozwijał kult Najświętszego Serca Pana Jezusa, ukazując ludziom nieskończoną miłość Boga, zdolną do przebaczenia i darowania wszystkich grzechów. Czcią i miłością najlepszego syna otaczał Matkę Najświętszą, nazywając Ją swą «Matuchną». Pragnął, by taką samą pobożnością darzyli Ją wierni archidiecezji, naśladując Jej cnoty, szczególnie całkowite zaufanie Bogu.
    Umarł z przepracowania 20 marca 1923 r. Jego zabalsamowane serce umieszczono w kaplicy bł. Jakuba w bazylice katedralnej we Lwowie, a ciało zostało złożone w grobie na cmentarzu janowskim, gdzie grzebano ubogich, dla których był zawsze ojcem i opiekunem.
    Staraniem archidiecezji lwowskiej przeprowadzono proces beatyfikacyjny Józefa Bilczewskiego, którego pierwsza faza została zakończona 18 grudnia 1997 r. ogłoszeniem przez św. Jana Pawła II dekretu o heroiczności jego cnót. W czerwcu 2001 r. za cudowny został uznany przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych fakt nagłego, trwałego i niewytłumaczalnego co do sposobu uzdrowienia dziewięcioletniego chłopca Marcina Gawlika z bardzo ciężkich poparzeń, dokonanego przez Boga za wstawiennictwem Józefa Bilczewskiego – co otworzyło drogę do beatyfikacji arcybiskupa lwowskiego. Dokonał jej św. Jan Paweł II 26 czerwca 2001 r. we Lwowie podczas swej podróży apostolskiej na Ukrainę. W 2005 r. świętym ogłosił go papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Tajemnica Eucharystii w życiu św. Józefa Bilczewskiego

    Św. Józef Bilczewski

    ***

    Biogram św. Józefa Bilczewskiego

    Józef Bilczewski urodził się 26 kwietnia 1860 r. w Wilamowicach, w diecezji krakowskiej. Był jednym z dziewięciorga dzieci Franciszka Biby i Anny Fajkisz. Rodzice byli rolnikami. Ojciec był człowiekiem głębokiej wiary, surowym i wymagającym. Ciężko pracował na roli, dorabiając jako cieśla, by utrzymać liczną rodzinę. Matka była kobietą cichą i pracowitą. Z miłością zajmowała się domem i wychowaniem dzieci. Głęboko pobożna, uczyła je całkowitego zaufania Bogu. W niedzielę, czytając z dziećmi ilustrowaną Biblię, przekazywała im prawdy wiary.

    Józef uczęszczał do szkoły podstawowej w Wilamowicach i w Kętach (1868-1872), a następnie kontynuował naukę w gimnazjum w Wadowicach (1872-1880). Był pilnym i pracowitym uczniem. Czas nauki wykorzystywał nie tylko na zdobywanie wiedzy, ale również na budowanie trwałych przyjaźni. Pogłębiał swoją wiarę i uczył się konsekwentnych wyborów. Po maturze, w sierpniu 1880 r. podjął decyzję wstąpienia do seminarium duchownego w Krakowie.

    Studia filozoficzno-teologiczne w latach 1880-1884 odbył na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Gorliwie uczestniczył w wykładach, studiując ze szczególnym upodobaniem apologetykę i dogmatykę. Pogłębiał wiedzę z historii i literatury polskiej, zapoznawał się z historią Kościoła. Doskonalił znajomość języka niemieckiego i francuskiego.

    Kapłan według Serca Jezusa

    Józef Bilczewski pracował nad kształtowaniem charakteru i powołania kapłańskiego. Na biurku w pokoju seminaryjnym umieścił obrazek z napisem «Któż jak Chrystus» i uczynił te słowa mottem każdego dnia. Osobistą relację z Chrystusem, najwyższym Kapłanem, pogłębiał uczestnicząc codziennie w Mszy św., na modlitwie i adoracji Najświętszego Sakramentu.

    6 lipca 1884 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk kard. Albina Dunajewskiego w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Krakowie. Tydzień później odprawił Mszę św. prymicyjną w kościele parafialnym w Wilamowicach, dziękując Bogu za dar kapłaństwa.

    We wrześniu 1884 r. ks. Józef Bilczewski rozpoczął pracę jako wikariusz w parafii św. Bartłomieja w Mogile koło Krakowa. Gorliwie wypełniał obowiązki kapłańskie — prowadził katechizację dzieci, wygłaszał kazania i ofiarnie posługiwał w konfesjonale. Jednocześnie kontynuował naukę: zdawał egzaminy z teologii dogmatycznej, historii Kościoła i prawa kanonicznego. We wrześniu 1885 r. udał się na studia specjalistyczne do Wiednia, które odbywał w Instytucie Wyższych Studiów Kościelnych św. Augustyna, pogłębiając swoją wiedzę w dziedzinie nauk biblijnych. Po roku obronił pracę doktorską z dogmatyki pt. Deus est Creator mundi («Bóg jest Stworzycielem świata»).

    Pragnąc poszerzyć swoją wiedzę teologiczną, ks. Bilczewski w 1886 r. udał się do Rzymu, gdzie kontynuował studia na Uniwersytecie Gregoriańskim. Uczestniczył w wykładach wybitnych dogmatyków jezuickich: o. De Augustinisa, o. Ludwika Billotta i o. Guida Latiusiego. Rozpoczął też studia z archeologii chrześcijańskiej pod kierunkiem prof. Jana Baptysty De Rossiego, twórcy tej dziedziny wiedzy, a kontynuował je w Paryżu pod kierunkiem o. Ludwika Marii Duchesne’a. W grudniu 1887 r. udał się znów do Rzymu i pod kierunkiem prof. De Rossiego przygotował pracę na temat Eucharystii w najstarszych inskrypcjach rzymskich. Zwiedzał zabytki starożytnego chrześcijaństwa, badając symbole wskazujące na wiarę pierwszych chrześcijan w żywą obecność Pana Jezusa pod postacią chleba i wina.

    Po powrocie z Rzymu ks. dr Józef Bilczewski został skierowany przez kard. Albina Dunajewskiego do pracy w parafii w Kętach. Z zapałem podjął obowiązki wikariusza, ciesząc się, że może głosić Chrystusa. Szczególną opieką otoczył dzieci niepełnosprawne i troszczył się o to, by uczestniczyły w katechezie, a także, aby im nikt nie dokuczał w szkole. Kontynuował również pracę naukową, przygotowując rozprawę na temat wczesnochrześcijańskich symboli Eucharystii. W kwietniu 1890 r. przedstawił na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego rozprawę habilitacyjną pt. Archeologia chrześcijańska wobec historii Kościoła i dogmatu.

    W 1891 r. ks. Józef Bilczewski został zatrudniony na stanowisku profesora dogmatyki szczegółowej na uniwersytecie lwowskim. Bardzo szybko dał się poznać jako gorliwy i pokorny kapłan oraz wytrawny naukowiec. Mieszkał w klasztorze ojców bernardynów i uczestniczył w ich życiu. Nadano mu godność kanonika Kapituły Metropolitalnej we Lwowie. Jako profesor uniwersytetu lwowskiego prowadził badania w dziedzinie archeologii chrześcijańskiej. W 1894 r. opublikował w Krakowie książkę pt.

    1. Eucharystia w świetle najstarszych malowideł i epigrafów

    , włączając się w ożywiony nurt pobożności eucharystycznej, jaki pojawił się na przełomie XIX i XX w. w Kościele powszechnym.

    W roku akademickim 1896/1897 pełnił obowiązki dziekana Wydziału Teologicznego uniwersytetu lwowskiego, a w r. 1900/1901 rektora tego uniwersytetu. Cieszył się ogromnym autorytetem wśród profesorów i studentów, nie tylko dzięki rozległej wiedzy w dziedzinie dogmatyki i archeologii chrześcijańskiej, ale przede wszystkim dzięki osobistym przymiotom. Zawsze wyznawał biblijną zasadę, że początkiem wszelkiej mądrości jest bojaźń Boża (por. Ps 111 [110], 10). Starał się być kapłanem według Serca Jezusowego, gotowym do służenia i dzielenia się swoją wiedzą. W wykładach przybliżał Bożą mądrość swoim słuchaczom językiem prostym i zrozumiałym. Studenci szczególnie cenili sobie jego wykłady o Eucharystii. Wiedzą i doświadczeniem wiary dzielił się również w kazaniach, poświęcając wiele uwagi wyjaśnianiu tajemnicy Najświętszego Sakramentu.

    17 grudnia 1900 r. papież Leon XIII mianował ks. Józefa Bilczewskiego arcybiskupem lwowskim. Konsekracja biskupia odbyła się 20 stycznia 1901 r. w katedrze lwowskiej.

    Pasterz Kościoła lwowskiego

    Obejmując archidiecezję lwowską, abp Józef Bilczewski przedstawił swój program duszpasterski, który zawarł w słowach: «Oddanie się całopalne na sprawę Kościoła». Pragnął być przede wszystkim dobrym pasterzem, który wszystkie swoje siły oddaje dla budowania Królestwa Bożego. Chciał prowadzić swoje owce na zasobne pastwiska, dawać im dobry i zdrowy pokarm. Cele i kierunki duszpasterskiego działania wyrażał w listach pasterskich i odezwach kierowanych do kapłanów i wiernych archidiecezji lwowskiej — Listy pasterskie, odezwy, kazania i mowy okolicznościowe (Lwów, T. I, 1908, T. II, 1922, T. III, 1924).

    Za pierwszorzędny cel uznał zwiększenie liczby duchowieństwa i podniesienie poziomu wychowania w seminariach. W związku z tym prosił diecezjan o modlitwy w intencji dobrych powołań kapłańskich. Wzywał wiernych do pogłębiania znajomości katechizmu i podstawowych prawd wiary. Proboszczów zobowiązał do wykładania katechizmu w każdą niedzielę.

    Wyprzedzając decyzje św. Piusa X, wskazywał na potrzebę rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu i częstego przyjmowania komunii św. W duchu nauczania papieża Leona XIII zachęcał chrześcijan do podejmowania działalności społecznej, szczególnie uwrażliwiał ich na sprawiedliwość społeczną. Często odwiedzał parafie archidiecezji lwowskiej, by lepiej poznać życie wiernych. Chciał być ojcem dla wszystkich wiernych i pobudzić ich do głębszego życia duchowego.

    Abp Józef Bilczewski był przekonany, że przybliży swoim diecezjanom Chrystusa, jeśli utrudzonym i zapracowanym ludziom skróci drogę do kościoła parafialnego. Od pierwszych dni swojego duszpasterzowania w archidiecezji lwowskiej starał się o budowę nowych kościołów. Tworzył ośrodki duszpasterskie i zachęcał zakony żeńskie do zakładania domów, ochronek dla dzieci i szkół.

    W miejscowościach, gdzie były żeńskie domy zakonne, starał się włączyć siostry zakonne do prowadzenia katechezy dzieci, młodzieży i dorosłych. Popierał te zgromadzenia, które opiekowały się chorymi, i zachęcał do prowadzenia duszpasterstwa chorych, polegającego na przygotowywaniu ich do sakramentu pokuty i komunii św. W czasie swojego duszpasterzowania w archidiecezji lwowskiej abp Bilczewski zaprosił do współpracy siostry służebniczki Najświętszej Maryi Panny starowiejskie, siostry sercanki, siostry nazaretanki i siostry józefitki. Siostrom zakonnym powierzał zadanie przygotowania dzieci i młodzieży do sakramentów, organizowanie spotkań z dorosłymi, prowadzenie duszpasterstwa kobiet. W tym czasie w 135 domach zakonnych w archidiecezji lwowskiej było 865 sióstr. Ich praca duszpasterska na wsiach i w środowiskach robotniczych prowadziła do ożywienia życia religijnego.

    Ważnym aspektem pasterskiego działania abpa Józefa Bilczewskiego była budowa kościołów i tworzenie nowych parafii. Zależało mu na tym, aby proboszcz i parafianie dzielili odpowiedzialność materialną i duchową za powstającą świątynię. Był przekonany, że udział w budowie kościoła prowadzi do wytworzenia więzi między proboszczem i wiernymi, a w konsekwencji do budowania żywego Kościoła, którego głową jest Chrystus. Aby pomóc wspólnotom parafialnym, lwowskiemu architektowi T. Obmińskiemu zlecił przygotowanie trzech projektów kościołów, mogących pomieścić 200, 400 i 600 osób, które byłyby do dyspozycji i w każdej chwili mogły być realizowane. Owocem wytrwałej i systematycznej pracy było powstanie w czasie jego rządów w archidiecezji 328 nowych kościołów i kaplic. Liczba parafii wzrosła z 223 do 261, natomiast kościołów rektoralnych i kaplic publicznych z 39 do 135.

    Poświęcając nowe kościoły, abp Bilczewski myślał o żywym Kościele, który rośnie i rozwija się dzięki udzielaniu sakramentów świętych, wspólnej modlitwie i słuchaniu słowa Bożego. Dlatego też szczególnie troszczył się o powołania kapłańskie i formację seminaryjną. W pierwszym liście do archidiecezji prosił kapłanów i wiernych o codzienną modlitwę w intencji dobrych powołań kapłańskich i zakonnych, szczególnie zachęcał rodziny do odmawiania przynajmniej jednego «Ojcze nasz» i «Zdrowaś Maryjo» w tej intencji. W latach od 1900, kiedy rozpoczął duszpasterzowanie, do 1914, gdy wybuchła I wojna światowa, liczba kleryków wzrosła z 79 do 134. Abp Józef Bilczewski zabiegał o wysoki poziom wykształcenia filozoficzno-teologicznego, posyłał najzdolniejszych kapłanów na studia specjalistyczne do Rzymu. Często też odwiedzał seminarium duchowne, uczestniczył w modlitwie, posiłkach i rekreacji. W konferencjach dla kleryków pouczał ich, jak mają pracować nad swoim charakterem, jak rozwijać przyjaźń z Chrystusem i jak trwać w łasce uświęcającej.

    Z myślą o podniesieniu intelektualnego poziomu duchowieństwa i wiernych zainicjował w archidiecezji lwowskiej wydawanie «Przeglądu Teologicznego», «Miesięcznika Katechetycznego i Wychowawczego», «Dziennika Kościelnego» oraz serii wydawniczej «Biblioteka religijna».

    Abp Józef Bilczewski oddziaływał na kapłanów i wiernych przede wszystkim przez przykład życia, pracował nieustannie nad swoim charakterem, starał się być cierpliwy, wyrozumiały, gotowy do wyrzeczeń i poświęcenia. Kiedy wybuchła I wojna światowa i do Lwowa zbliżał się front, nie opuścił swoich owiec, pozostając razem z nimi w trudnym czasie próby.

    W centrum troski pasterskiej abpa Józefa Bilczewskiego była katecheza dzieci, młodzieży i dorosłych. W pierwszym liście pasterskim z 1901 r. wskazał jako główny cel swojej posługi w archidiecezji lwowskiej doprowadzenie wiernych do Jezusa, «by zakochali się w Nim i nigdy Go nie opuścili». Sprawę katechezy kładł na sercu przede wszystkim duszpasterzom i osobom zakonnym. Prosił nauczycieli świeckich, aby również oni angażowali się w przekaz prawd wiary, zwracał się do matek, aby uczyły swoje dzieci modlitwy codziennej i katechizmu, gdyż prawdy wiary przyjęte w sercu są najlepszym fundamentem życia chrześcijańskiego. Zwracał uwagę szczególnie na dobre przygotowanie dzieci do I komunii św. Nakazał proboszczom, aby prowadzili katechezę dorosłych w każdą niedzielę przed Mszą św., ucząc modlitwy, wyjaśniając prawdy wiary i przykazania Boże.

    Abp Bilczewski starał się, aby do gimnazjum trafiali najlepsi katecheci, którzy umieliby przekazać prawdy wiary młodzieży uczącej się i studiującej. W kilku listach pasterskich (1905, 1911, 1917, 1918, 1919) zwracał się do młodzieży, apelując o świadome i odważne kształtowanie własnego charakteru w oparciu o wartości chrześcijańskie. Jak ojciec i przyjaciel przestrzegał przed fałszywymi koncepcjami życia i ukazywał niebezpieczeństwa postawy polegającej na szukaniu tylko przyjemności. Zachęcał, aby dążyć do ideału, jaki ukazał Chrystus w Kazaniu na Górze: «Bądźcie (…) wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski» (Mt 5, 48). Przypominał, że każdy człowiek został dotknięty przez grzech, ale w zjednoczeniu z Chrystusem może pokonać słabości i osiągnąć chrześcijańską doskonałość, wyrażającą się w męstwie, roztropności, ofiarnej miłości i poświęceniu dla bliźnich.

    Eucharystia w centrum życia chrześcijańskiego

    Tajemnica Eucharystii jest obecna w całym życiu kapłańskim abpa Józefa Bilczewskiego. Poświęcił jej zarówno pierwsze artykuły, jak i wielką rozprawę na temat symboli eucharystycznych w katakumbach rzymskich: Eucharystia w świetle najdawniejszych pomników piśmiennych, ikonograficznych, epigraficznych (1897). Wskazywał na zabytki archeologiczne jako locus theologicus dla wiary chrześcijan pierwszych wieków w żywą, prawdziwą i rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina.

    Stosując naukową metodę analizy tekstów teologicznych, Józef Bilczewski ukazywał najpierw Eucharystię w świetle najdawniejszych zabytków piśmiennictwa: Ewangelii, Dziejów Apostolskich, Didache, Listu Klemensa Rzymskiego do Koryntian, pism św. Ignacego Antiocheńskiego, św. Justyna, św. Ireneusza, Klemensa Aleksandryjskiego, Tertuliana, św. Hipolita, Orygenesa i św. Cypriana. Udowadniał, że istnieje bezpośredni związek między ustanowieniem Eucharystii i ucztą paschalną Izraelitów oraz że ma ona wymiar ofiarniczy. Eucharystia jest prawdziwą Ofiarą i jednocześnie ucztą ofiarną, w której chrześcijanie jednoczą się ze swoim Zbawicielem. Prawda ta była, według Józefa Bilczewskiego, nieprzerwanie obecna w pismach Ojców Apostolskich i najstarszych pisarzy chrześcijańskich.

    Twierdził, że również najstarsza ikonografia świadczy o wierze w rzeczywistą obecność Chrystusa w Eucharystii. Pierwsi chrześcijanie wyrazili ją w obrazach pozostawionych w katakumbach i na nagrobkach. O żywej obecności Pana Jezusa w Eucharystii świadczą obrazy rozmnożenia chleba i ryb w katakumbach Pryscylli, św. Piotra i Marcelina, na sarkofagu laterańskim i galijskim oraz w szkatułce kartagińskiej. Podobną wymowę mają przedstawienia ryb i chleba na innych pomnikach starochrześcijańskich oraz obrazy przedstawiające Eucharystię symbolicznie: cud w Kanie, manna na pustyni, ofiara Abla i Daniel między lwami.

    Osobny rozdział poświęcił Józef Bilczewski epigrafom na nagrobkach: Abrecjusza z Hierapolis, Pektoriusza z Autun, św. Sebastiana w katakumbach rzymskich. Napisy te potwierdzają, że pierwsi chrześcijanie wierzyli w żywą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina. Na koniec omówił praktyki eucharystyczne, zwracając uwagę na szafarza Eucharystii, chleb i wino używane do świętych obrzędów oraz na to, kto może przyjmować komunię św., i na ceremonie z nią związane. Przypomniał również, że w pierwotnym Kościele chrześcijanie codziennie przyjmowali komunię św., która była dla nich duchowym pokarmem w walce z grzechem i złem.

    Doświadczeniem Eucharystii arcybiskup lwowski dzielił się w listach pasterskich, kierowanych do wiernych archidiecezji: na początku Wielkiego Postu 1902 r. — List o Najświętszym Sakramencie; o Pierwszej Komunii świętej dzieci (1906); do kapłanów i wiernych — Chleb żywota (1910), oraz w kazaniu Maryja a Przenajświętszy Sakrament (1911).

    Wyjaśniając wiernym tajemnicę Eucharystii, abp Bilczewski odwoływał się do obrazów starotestamentalnych, które zapowiadały ustanowienie tego sakramentu: ofiary Melchizedeka, manny na pustyni, podpłomyków Eliasza, ofiary Abrahama, Izaaka oraz baranka paschalnego spożywanego przez Izraelitów w Egipcie. Więcej uwagi poświęcił obrazom Eucharystii, jakie pojawiły się w nauczaniu Pana Jezusa: rozmnożenie chleba na pustyni i nakarmienie pięciu tysięcy ludzi. Wyjaśniał słowa Chrystusa o «chlebie żywym», podkreślając, że należy je rozumieć dosłownie. Powracał do sceny ustanowienia Eucharystii w Wieczerniku, aby przypomnieć, że łamanie chleba było bezkrwawą ofiarą, która dopełniła się w Wielki Piątek w śmierci Chrystusa. Eucharystia, dając Chrystusa, jest jednocześnie chlebem na życie wieczne i zapowiada tę rzeczywistość, w której człowiek będzie na zawsze cieszył się Jego obecnością. Przez udział we Mszy św. chrześcijanin może włączyć się w Ofiarę Chrystusa i przyjmować jej owoce.

    Odpowiedzią chrześcijanina na tak wielki dar, jakim jest Eucharystia, jest — według abpa Józefa Bilczewskiego — kult Najświętszego Sakramentu. Arcybiskup lwowski zachęcał kapłanów i wiernych do rozwijania nabożeństwa do Najświętszego Sakramentu przez nawiedzenia i adoracje w czasie jego wystawienia. W parafiach tworzył stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Wiele uwagi poświęcał komunii św. dzieci, wierny nauczaniu św. Piusa X. Prosił duszpasterzy i rodziców, aby dobrze przygotowywali dzieci do spotkania z Chrystusem w komunii św. i tak zorganizowali ten dzień, aby pozostał na zawsze w pamięci dzieci.

    Wieloaspektowa działalność duszpasterska św. Józefa Bilczewskiego przyniosła owoce w postaci ożywienia życia religijnego archidiecezji lwowskiej. Pamięć o dobrym pasterzu przetrwała zawieruchy historii. Na jego grobie, na cmentarzu janowskim, gdzie kazał się pochować w zwykłej mogile, zawsze były świeże kwiaty.

    ks. Jan Machniak Profesor Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie

    Opoka.pl/L’Osservatore Romano 11-12/2005

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 października

    Święty Jan Paweł II, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Donat, biskup
      •  Błogosławiony Tymoteusz Giaccardo, prezbiter
      •  Święta Salome, uczennica Pańska
    ***
    Karol Wojtyła z matką

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, niewielkim miasteczku nieopodal Krakowa, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, Karola Habsburga.
    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.
    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.
    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola, a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku.
    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w ośmioletnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką; już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara. 14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum, otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zamieszkał z ojcem w Krakowie.

    Karol Wojtyła po maturze

    W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.
    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. Było to poważnym ciosem dla młodego chłopaka, który w 21. roku życia pozostał zupełnie bez rodziny. Po śmierci ojca Karol Wojtyła pozostał bez środków do życia. W normalnych czasach mógłby liczyć na studenckie stypendium, ale w czasie wojny uczelnie nie działały. Karol wykorzystał ten czas na intensywne samokształcenie. Środowisko akademickie utrzymywało więzi i działało w podziemiu.
    W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie (tradycja akademickich pielgrzymek majowych zapoczątkowana w 1936 r. trwa do dziś).
    Za jedną z najważniejszych dla siebie inicjatyw okresu okupacji Karol uważał pracę aktorską w konspiracyjnym Teatrze Rapsodycznym, pod kierownictwem Mieczysława Kotlarczyka (teatr działał pod auspicjami podziemnej organizacji narodowo-katolickiej Unia). W tym czasie powstało wiele utworów poetyckich Wojtyły, publikowanych później pod pseudonimem Andrzej Jawień (inne pseudonimy literackie to AJ, Piotr Jasień, a od 1961 r. – Stanisław Andrzej Gruda). Twórczość literacką kontynuował także w latach późniejszych.
    Karol podjął pracę jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay, początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku, a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim (obecnie na terenie Krakowa). Współpracownicy wspominali później, że każdą przerwę w pracy spędzał zatopiony w lekturze. W drodze do pracy wstępował do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Łagiewnikach, obok cmentarza, na którym w 1938 r. pochowano przyszłą świętą – s. Faustynę Kowalską.
    W 1942 r. wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie, nie przerywając pracy w Solvayu. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. 29 lutego 1944 roku potrąciła go niemiecka ciężarówka wojskowa i dwa tygodnie musiał spędzić w szpitalu. Zapytany po latach, czy łączy w jakiś sposób ten wypadek z zamachem na swoje życie w 1981 roku, przyznał: “Tak, w obu przypadkach czuwała nade mną Opatrzność”.
    Kiedy w Warszawie wybuchło Powstanie, w Krakowie hitlerowski terror nasilił się (w tzw. “czarną niedzielę” 6 sierpnia 1944 r. Niemcy aresztowali ponad 7 000 mężczyzn). Wówczas kardynał Sapieha, chcąc ratować przyszłych kapłanów, zdecydował, że alumni mają zamieszkać w pałacu arcybiskupim. Tam Karol pozostał do końca wojny, do czasu odbudowania krakowskiego seminarium na Podwalu.

    Ksiądz Karol Wojtyła

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter Karol Wojtyła odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.
    15 listopada 1946 r. wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu). Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz z USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.
    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy ks. Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety. W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę De Angelis (“O Aniołach”). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu (1948) tytuł doktora teologii (którego nie dostał w Rzymie z powodu braku funduszy na wydanie drukiem rozprawy doktorskiej). Uzyskawszy po śmierci kard. Sapiehy urlop na pracę naukową, w latach 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, chociaż przyjęta w 1953 roku przez Radę krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (aż do roku 1957). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

    Biskup Karol Wojtyła

    W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem pomocniczym Krakowa i biskupem tytularnym Umbrii. Przyjął wówczas, zgodnie z obyczajem, jako hasło przewodnie swej posługi słowa Totus tuus (łac. “Cały Twój”); kierował je do Matki Chrystusa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i biskup Bolesław Kominek. W tym okresie powstały najgłośniejsze prace biskupa Wojtyły, które przyniosły mu sławę wśród teologów: “Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz “Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.
    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.
    Jako pasterz diecezji starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym. Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając nie tylko do rozległej tradycji filozoficznej, lecz także do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z Prymasem Tysiąclecia ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości. W nielicznych wolnych chwilach nadal z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry, chodził po górach, uprawiał narciarstwo.

    Święty Jan Paweł II zaraz po wyborze na papieża

    W nocy z 28 na 29 września 1978 roku po zaledwie 33 dniach pontyfikatu zmarł papież Jan Paweł I. 14 października rozpoczęło się więc drugie już w tym roku konklawe – zebranie kardynałów, mające wyłonić nowego papieża. 16 października 1978 roku około godziny 17.15 w siódmym głosowaniu metropolita krakowski, kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem. Przyjął imię Jan Paweł II. O godz. 18.45 kard. Pericle Felici ogłosił wybór nowego papieża – HABEMUS PAPAM!Jan Paweł II udzielił pierwszego błogosławieństwa “Urbi et Orbi” – “Miastu i Światu”. 22 października na Placu Świętego Piotra odbyła się uroczysta inauguracja pontyfikatu, a następnego dnia pierwsza audiencja dla 4000 Polaków zgromadzonych w auli Pawła VI. Msza św. inaugurująca pontyfikat była transmitowana przez radio i telewizję na wszystkie kontynenty. Dla Polaków, w kraju rządzonym przez komunistów, była to pierwsza transmisja Mszy św. od czasów przedwojennych. 12 listopada Jan Paweł II uroczyście objął katedrę Rzymu – Bazylikę św. Jana na Lateranie, stając się w ten sposób Biskupem Rzymu.Jan Paweł II był pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie Wschodniej i w Azji w latach 80-tych i 90-tych XX w.
    Pontyfikat Jana Pawła II trwał ponad 26 lat i był drugim co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).
    Podczas wszystkich pielgrzymek Jan Paweł II przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu Ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między Ziemią a Księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne, podczas których odwiedził 135 krajów, oraz 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Święty Jan Paweł II, papież-apostoł

    Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), ogłosił 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i 478 świętych. Napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie. Powyższe dane statystyczne nie oddają jednak nawet skrawka ogromnego dziedzictwa nauczania i pontyfikatu pierwszego w dziejach Kościoła Papieża-Polaka.
    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża-apostoła. Chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie w roku 1985, który ONZ ogłosiła Międzynarodowym Rokiem Młodzieży, napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie, a w 2016 r. – w Krakowie).
    Chociaż kardynał Wojtyła rozpoczynając posługę Piotrową był – jak na papieża – bardzo młody (miał 58 lat), cieszył się dobrym zdrowiem i był wysportowany, to niemal cały jego pontyfikat naznaczony był cierpieniem. Choroby Jana Pawła II zaczęły się od pamiętnego zamachu na życie papieża. 13 maja 1981, podczas audiencji generalnej na Placu św. Piotra w Rzymie o godzinie 17.19 papież został postrzelony przez tureckiego zamachowca Mehmeta Ali Agcę w brzuch oraz rękę. Ocalenie, jak sam wielokrotnie podkreślał, zawdzięczał Matce Bożej Fatimskiej, której rocznicę objawień tego dnia obchodzono. Powiedział później: “Jedna ręka strzelała, a inna kierowała kulę”. Cały świat zamarł w oczekiwaniu na wynik sześciogodzinnej operacji w Poliklinice Gemelli. Papież spędził wtedy na rehabilitacji w szpitalu 22 dni.
    Niestety, do pełnego zdrowia nie powrócił nigdy. Następstwa postrzału spowodowały liczne komplikacje zdrowotne, konieczność kolejnych operacji, pobyty w szpitalu. Zaraz po zamachu w przekazie nadanym przez Radio Watykańskie papież powiedział: “Modlę się za brata, który zadał mi cios, i szczerze mu przebaczam”. Później odwiedził zamachowca w więzieniu.
    Papież nigdy nie ukrywał swojego stanu zdrowia. Cierpiał na oczach tłumów, którym w ten sposób dawał niezwykłą katechezę. Wielokrotnie też podkreślał wartość choroby i zwracał się do ludzi chorych i starszych o modlitewne wspieranie jego pontyfikatu.
    W pierwszą rocznicę zamachu na Placu świętego Piotra, 13 maja 1982 r., papież udał się z dziękczynną pielgrzymką do Fatimy. Tam, podczas nabożeństwa, niezrównoważony mężczyzna Juan Fernández y Krohn lekko ugodził papieża nożem. Ochrona szybko obezwładniła napastnika, a papież dokończył nabożeństwo pomimo krwawienia. Na szczęście ten drugi zamach nie miał poważnych następstw.

    Święty Jan Paweł II w ostatnim okresie swego życia

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie pojawiał się publicznie. Przeszedł grypę i zabieg tracheotomii, wykonany z powodu niewydolności oddechowej. W czwartek, 31 marca, wystąpiły u Ojca Świętego silne dreszcze ze wzrostem temperatury ciała do 39,6 st. C. Był to początek wstrząsu septycznego połączonego z zapaścią sercowo-naczyniową.
    Kiedy medycyna nie mogła już pomóc, uszanowano wolę papieża, który chciał pozostać w domu. Podczas Mszy św. sprawowanej przy jego łożu, którą Jan Paweł II koncelebrował z przymkniętymi oczyma, kardynał Marian Jaworski udzielił mu sakramentu namaszczenia. 2 kwietnia 2005 r. o godz. 7.30 papież zaczął tracić przytomność. W tym czasie w pokoju umierającego czuwali najbliżsi, a przed oknami, na Placu św. Piotra modlił się wielotysięczny tłum. Relacje na cały świat nadawały wszystkie media. Wieczorem, przy łóżku chorego odprawiono Mszę św. wigilii Święta Miłosierdzia Bożego. Ok. godz. 19.00 Jan Paweł II wszedł w stan śpiączki. Monitor wykazał postępujący zanik funkcji życiowych. O godz. 21.37 osobisty papieski lekarz Renato Buzzonetti stwierdził śmierć Jana Pawła II. Jan Paweł II odszedł do domu Ojca po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, które sam ustanowił.

    Trumna z ciałem św. Jana Pawła II

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek, 8 kwietnia 2005 r. Uczestniczyło w nim na placu św. Piotra i w całym Rzymie ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów, a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie bł. Jana XXIII, beatyfikowanego w 2000 r.13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od konieczności zachowania pięcioletniego okresu od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpoczął się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został ksiądz Sławomir Oder. 23 marca 2007 r. trybunał diecezjalny badający tajemnicę uzdrowienia jednej z francuskich zakonnic – Marie Simon-Pierre – za wstawiennictwem papieża Polaka potwierdził fakt zaistnienia cudu. Po niespodziewanym uzdrowieniu, o które na modlitwie prosiły za wstawiennictwem zmarłego papieża członkinie jej zgromadzenia, s. Marie powróciła do pracy w szpitalu dziecięcym. Przy okazji podania tej wiadomości ks. Oder poinformował, że istnieje kilkaset świadectw dotyczących innych uzdrowień za wstawiennictwem Jana Pawła II.
    2 kwietnia 2007 r. miało miejsce oficjalne zamknięcie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego w Bazylice św. Jana na Lateranie w obecności wikariusza generalnego Rzymu, kardynała Camillo Ruiniego.
    16 listopada 2009 r. w watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych odbyło się posiedzenie komisji kardynałów w sprawie beatyfikacji Jana Pawła II. Obrady komisji zakończyło głosowanie, w którym podjęto decyzję o skierowaniu do Benedykta XVI prośby o wyniesienie polskiego papieża na ołtarze.
    19 grudnia 2009 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o uznaniu heroiczności cnót Jana Pawła II, który zamknął zasadniczą część jego procesu beatyfikacyjnego. Jednocześnie rozpoczęło się dochodzenie dotyczące cudu uzdrowienia przypisywanego wstawiennictwu polskiego papieża.
    12 stycznia 2011 r. komisja Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych zaaprobowała cud za wstawiennictwem Jana Pawła II polegający na uzdrowieniu francuskiej zakonnicy. Zgodnie z konstytucją apostolską Jana Pawła II Divinus perfectionis Magister z 1983 r. ustalającą nowe zasady postępowania kanonizacyjnego, orzeczenie Kongregacji zostało przedstawione papieżowi, który jako jedyny ma prawo decydować o kościelnym kulcie publicznym Sług Bożych.

    Święty Jan Paweł II

    14 stycznia 2011 r. papież Benedykt XVI podpisał dekret o cudzie i wyznaczył na dzień 1 maja 2011 r. beatyfikację papieża Jana Pawła II. Dokonał jej osobiście podczas uroczystej Mszy Świętej na placu św. Piotra w Rzymie, którą koncelebrowało kilka tysięcy kardynałów, arcybiskupów i biskupów z całego świata. Liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwie jest szacowana na 1,5 mln osób, w tym trzysta tysięcy Polaków. Warto wspomnieć, że Benedykt XVI uczynił wyjątek, osobiście przewodnicząc beatyfikacji swojego Poprzednika – jako zwyczajną praktykę Benedykt XVI przyjął, że beatyfikacjom przewodniczy jego delegat, a on sam dokonuje jedynie kanonizacji.
    Na datę liturgicznego wspomnienia bł. Jana Pawła II wybrano dzień 22 października, przypadający w rocznicę uroczystej inauguracji pontyfikatu papieża-Polaka.Papież Franciszek dokonał kanonizacji papieża-Polaka w niedzielę Bożego Miłosierdzia, 27 kwietnia 2014 r., w Rzymie. Do chwały świętych Jan Paweł II został wyniesiony razem z jednym ze swoich poprzedników, Janem XXIII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    WTOREK, 22 PAŹDZIERNIKA 2024

    wspomnienie św. Jana Pawła II

    zkoty1953-cc/Aleteia.pl

    ***

    Karol Józef Wojtyła urodził się 18 maja 1920 r. w Wadowicach, jako drugi syn Emilii i Karola Wojtyłów. Został ochrzczony w kościele parafialnym 20 czerwca 1920 r. przez ks. Franciszka Żaka, kapelana wojskowego. Rodzice nadali imię Karolowi na cześć ostatniego cesarza Austrii, bł. Karola Habsburga.

    Rodzina Wojtyłów żyła skromnie. Jedynym źródłem utrzymania była pensja ojca – wojskowego urzędnika w Powiatowej Komendzie Uzupełnień w stopniu porucznika. Edmund, brat Karola, studiował medycynę w Krakowie i został lekarzem. Wojtyłowie mieli jeszcze jedno dziecko – Olgę, która zmarła zaraz po urodzeniu.

    W dzieciństwie Karola nazywano najczęściej zdrobnieniem imienia – Lolek. Uważano go za chłopca utalentowanego i wysportowanego.

    13 kwietnia 1929 r. zmarła matka Karola a trzy lata później, w 1932 r., w wieku 26 lat, zmarł na szkarlatynę brat Edmund. Chorobą zaraził się od swojej pacjentki w szpitalu w Bielsku-Białej.

    Od września 1930 r. Karol rozpoczął naukę w 8-letnim Państwowym Gimnazjum Męskim im. Marcina Jadowity w Wadowicach. Nie miał żadnych problemów z nauką, już w tym wieku, według jego katechetów, wyróżniała go także ogromna wiara.

    14 maja 1938 r. Karol zakończył naukę w gimnazjum otrzymując świadectwo maturalne z oceną celującą, następnie wybrał studia polonistyczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W lutym 1940 r. poznał osobę ważną dla swego rozwoju duchownego. Był to Jan Tyranowski, który prowadził dla młodzieży męskiej koło wiedzy religijnej. Uczestniczący w nim Wojtyła poznał wówczas i po raz pierwszy czytał pisma św. Jana od Krzyża.

    18 lutego 1941 r. po długiej chorobie zmarł ojciec Karola. W 1942 i 1943 r. jako reprezentant krakowskiej społeczności akademickiej udawał się do Częstochowy, by odnowić śluby jasnogórskie.

    Wojna odebrała Karolowi możliwość kontynuowania studiów, zaczął więc pracować jako pracownik fizyczny w zakładach chemicznych Solvay. Początkowo w kamieniołomie w Zakrzówku a potem w oczyszczalni sody w Borku Fałęckim. W tym okresie Karol związał się też z polityczno-wojskową katolicką organizacją podziemną Unia, która starała się między innymi ochraniać zagrożonych Żydów.

    W 1942 r. postanowił studiować teologię i wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie gdzie 1 listopada 1946 r. otrzymał święcenia kapłańskie. W tym samym czasie rozpoczął w konspiracji studia na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W okresie od kwietnia 1945 r. do sierpnia 1946 r. Karol pracował na uczelni jako asystent i prowadził seminaria z historii dogmatu.

    13 października 1946 r. alumn Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie Karol Wojtyła został subdiakonem, a tydzień później diakonem. Już 1 listopada 1946 r. kard. Adam Stefan Sapieha wyświęcił Karola na księdza. 2 listopada jako neoprezbiter odprawił Mszę św. prymicyjną w krypcie św. Leonarda w katedrze na Wawelu.

    15 listopada Karol wraz z klerykiem Stanisławem Starowiejskim poprzez Paryż wyjechał do Rzymu, aby kontynuować studia na Papieskim Międzynarodowym Athenaeum Angelicum (obecnie Papieski Uniwersytet św. Tomasza z Akwinu) w Rzymie. Podczas studiów zamieszkiwał w Kolegium Belgijskim, gdzie poznał wielu duchownych z krajów frankofońskich oraz USA. W 1948 r. ukończył studia z dyplomem summa cum laude.

    W lipcu 1948 r. na okres 7 miesięcy Karol został skierowany do pracy w parafii Niegowić, gdzie spełniał zadania wikarego i katechety.

    W marcu 1949 r. został przeniesiony do parafii św. Floriana w Krakowie. Tam założył chór gregoriański, z którym wkrótce przygotował i odśpiewał mszę „De Angelis” („O Aniołach„). Swoich chórzystów zaraził pasją i miłością do gór – razem przewędrowali Gorce, Bieszczady i Beskid. Organizowali także spływy kajakowe na Mazurach. W Krakowie otrzymał też w końcu tytuł doktora teologii i uzyskawszy urlop na pracę naukową 1951-1953 rozpoczął pisanie pracy habilitacyjnej, która, mimo że w 1953 roku przyjęła ją Rada krakowskiego Wydziału Teologicznego, została odrzucona przez Ministerstwo Oświaty i tytułu docenta Karol Wojtyła nie uzyskał (uzyskał go dopiero w 1957 r.). W roku 1956 objął za to katedrę etyki Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.  W 1958 r. Karol Wojtyła został mianowany biskupem tytularnym Umbrii, a także biskupem pomocniczym Krakowa. Konsekracji biskupiej ks. Karola Wojtyły dokonał 28 września 1958 r. w katedrze na Wawelu metropolita krakowski i lwowski, arcybiskup Eugeniusz Baziak. Współkonsekratorami byli biskup Franciszek Jop i Bolesław Kominek. Wtedy też powstały jego najgłośniejsze prace, które przyniosły mu sławę wśród teologów – „Miłość i odpowiedzialność” (1960) oraz „Osoba i czyn” (1969). W 1962 r. został krajowym duszpasterzem środowisk twórczych i inteligencji. Na okres biskupstwa Karola przypadły także obrady Soboru Watykańskiego II, w których aktywnie uczestniczył.

    Jako biskup przyjął, zgodnie z obyczajem, hasło przewodnie swej posługi „Totus Tuus” (łac. „Cały Twój”), kierował je do Matki Chrystusa.

    30 grudnia 1963 r. Karol Wojtyła został mianowany arcybiskupem metropolitą krakowskim. Podczas konsystorza 26 czerwca 1967 r. został nominowany kardynałem. 29 czerwca 1967 r. otrzymał w kaplicy Sykstyńskiej od papieża Pawła VI czerwony biret, a jego kościołem tytularnym stał się kościół św. Cezarego Męczennika na Palatynie.

    Jako pasterz diecezjalny starał się ogarniać swą posługą wszystkich potrzebujących. Wizytował parafie, odwiedzał klasztory. W 1965 r. otworzył proces beatyfikacyjny siostry Faustyny Kowalskiej. Z chęcią jeździł na Podhale i w Tatry. Utrzymywał dobry i ścisły kontakt z inteligencją krakowską, zwłaszcza ze środowiskiem naukowym i artystycznym.

    Zyskał dojrzałość jako myśliciel, sięgając do rozległej tradycji filozoficznej, lecz też do Biblii i do mistyki (zawsze był mu bliski święty Jan od Krzyża) i budując harmonijnie koncepcję z pogranicza filozofii oraz teologii: człowieka jako integralnej osoby. Stał się znanym poza Polską autorytetem. Był obok Prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, najważniejszą postacią Episkopatu Polski. Z, nazwanym tak przez siebie, „prymasem Tysiąclecia”, ściśle współpracował, okazując szacunek dla jego doświadczenia i mądrości.

    Na zwołanym po śmierci Jana Pawła I konklawe w roku 1978 Wojtyła został wybrany na papieża i przybrał imię Jana Pawła II. Wynik wyboru ogłoszono 16 października o godz. 16:16.

    Jan Paweł II była pierwszym papieżem z Polski, jak również pierwszym po 455 latach biskupem Rzymu, nie będącym Włochem. Wybór na głowę Kościoła osoby z kraju socjalistycznego wpłynął znacząco na wydarzenia w Europie wschodniej i Azji w latach 80. XX w.

    Osobistym sekretarzem Jana Pawła II przez cały pontyfikat był arcybiskup Stanisław Dziwisz.

    Podczas jego pontyfikatu ponad 300 milionów ludzi przeszło na katolicyzm.

    Pontyfikat Jana Pawła II był drugi co do długości w dziejach Kościoła. Najdłużej – 32 lata – sprawował swój urząd Pius IX (nie licząc pontyfikatu Piotra – pierwszego następcy Jezusa).

    Podczas wszystkich pielgrzymek przebył ponad 1,6 miliona kilometrów, co odpowiada 40-krotnemu okrążeniu ziemi wokół równika i czterokrotnej odległości między ziemią a księżycem. Jan Paweł II odbył 102 pielgrzymki zagraniczne podczas których odwiedził 135 krajów i 142 podróże na terenie Włoch, podczas których wygłosił 898 przemówień. Z 334 istniejących rzymskich parafii, odwiedził 301. Jego celem było dotarcie do wszystkich parafii, zabrakło niewiele.

    Papież Jan Paweł II mianował 232 kardynałów (w tym 9 Polaków), beatyfikował 1318 błogosławionych (w tym 154 Polaków) i kanonizował 478 świętych.

    Ojciec Święty napisał 14 encyklik, 14 adhortacji, 11 konstytucji oraz 43 listy apostolskie.

    Wprawdzie już począwszy od Jana XXIII papiestwo zaczęło rezygnować z niektórych elementów ceremoniału, jednakże dopiero Jan Paweł II zniwelował większość barier, przyjmując postawę papieża bliskiego wszystkim ludziom, papieża – apostoła.

    Papież chętnie spotykał się z młodymi ludźmi i poświęcał im dużo uwagi. Na spotkanie w Rzymie 31 marca 1985 r., który ONZ ogłosiło Międzynarodowym Rokiem Młodzieży napisał list apostolski na temat roli młodości jako okresu szczególnego kształtowania drogi życia, a 20 grudnia zapoczątkował tradycję Światowych Dni Młodzieży. Odtąd co roku przygotowywał orędzie skierowane do młodych, które stawało się tematem tego międzynarodowego spotkania, organizowanego w różnych miejscach świata (np. w 1991 r. w Częstochowie).

    Jan Paweł II od początku lat 90. cierpiał na postępującą chorobę Parkinsona. Mimo licznych spekulacji i sugestii ustąpienia z funkcji, które nasilały się w mediach zwłaszcza podczas kolejnych pobytów papieża w szpitalu, pełnił ją aż do śmierci. Nagłe pogorszenie stanu Zdrowia papieża rozpoczęło się 1 lutego 2005 r. Przez ostatnie dwa miesiące życia Jan Paweł II wiele dni spędził w szpitalu i nie udzielał się publicznie. Ojciec Święty Jan Paweł II zmarł 2 kwietnia 2005 r. po zakończeniu Apelu Jasnogórskiego, w pierwszą sobotę miesiąca i wigilię Święta Miłosierdzia Bożego, w 9666 dniu swojego pontyfikatu. W ciągu ostatnich dwóch dni życia towarzyszyli mu nieustannie wierni z całego świata.

    Pogrzeb Jana Pawła II odbył się w piątek 8 kwietnia 2005 r., w którym uczestniczyło na placu św. Piotra ok. 300 tys. wiernych oraz 200 prezydentów i premierów a także przedstawiciele wszystkich wyznań świata, w tym duchowni islamscy i żydowscy. Po zakończeniu nabożeństwa żałobnego, w asyście tylko duchownych z najbliższego otoczenia, papież został pochowany w podziemiach bazyliki św. Piotra, w krypcie Jana XXIII.

    13 maja 2005 r. papież Benedykt XVI (następca Jana Pawła II) zezwolił na natychmiastowe rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, udzielając dyspensy od pięcioletniego okresu oczekiwania od śmierci kandydata, jaki jest wymagany przez prawo kanoniczne. Formalny proces rozpaczał się 28 czerwca 2005 r., kiedy zaprzysiężeni zostali członkowie trybunału beatyfikacyjnego. Postulatorem został polski ksiądz Sławomir Oder. 2 kwietnia 2007 r. zakończyła się faza diecezjalna procesu i wszystkie akta zostały przekazane do watykańskiej Kongregacji ds. kanonizacyjnych.

    1 maja 2011 nastąpiła beatyfikacja Jana Pawła II podczas uroczystej mszy świętej na placu Św. Piotra w Rzymie. Ogłoszony świętym przez papieża Franciszka 27 kwietnia 2014 roku.

    biogram zaczerpnięty z serwisu Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 października

    Święty Kasper del Bufalo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub Strzemię, biskup
      •  Święta Urszula, dziewica i męczennica
    ***
    Święty Kasper del Bufalo

    Kasper urodził się 6 stycznia 1786 r. w Rzymie, ochrzczony został dzień później w rzymskim kościele San Martino ai Monti. 6 sierpnia 1787 r. przyjął w domu bierzmowanie z powodu groźby śmierci. W 1788 r. został uzdrowiony z choroby oczu za wstawiennictwem św. Franciszka Ksawerego.
    Ojciec Kaspra, Antoni, był kucharzem, matka – Anuncjata z domu Quartieroni – zajmowała się synem, bo był on chorowitym chłopcem. Od najmłodszych lat często przebywał w kościele, a zapał, z jakim poznawał prawdy wiary sprawił, że zyskał przydomek “małego apostoła Rzymu”. Chciał być misjonarzem. Gdy miał dziewiętnaście lat, został przełożonym nowej szkoły katechetycznej przy Santa Maria del Pianto. Często przemawiał w kościołach i na placach Rzymu, mówił jasnym i prostym językiem. Zajmował się też ewangelizacją prostych, biednych ludzi z wiosek. Ze szczególną miłością zajmował się obłożnie chorymi w hospicjach i szpitalach. W latach 1797-1808 studiował w Collegium Romanum w Rzymie od pierwszego kursu łaciny aż do ukończenia teologii.
    Dnia 31 lipca 1808 r. otrzymał święcenia kapłańskie w kościele Misjonarzy św. Wincentego a Paulo w Montecitorio i został mianowany kanonikiem przy bazylice San Marco. Zajmował się wiernymi w ubogich dzielnicach miasta. Gdy Napoleon zajął Rzym i deportował papieża, a od kapłanów zażądał złożenia przysięgi na wierność sobie, Kasper, kierując się wiernością Ojcu Świętemu, 13 czerwca 1810 r. odmówił złożenia przysięgi. Został za to zesłany do Piacenzy, a później do Bolonii. 13 września 1812 r. został uwięziony w San Giovanni in Monte, w Bolonii, za powtórne odmówienie złożenia przysięgi na wierność Napoleonowi. 12 stycznia 1813 r. przewieziono go do więzienia w Imoli. Gdy 16 maja 1813 r. po raz trzeci odmówił złożenia przysięgi, został przewieziony do fortecy w Lugo, a 10 grudnia skazano go na wyjazd na Korsykę.
    W lutym 1814 r., po czterech latach wygnania i niewoli, Kasper wrócił do Rzymu. Liczył na to, że teraz za przykładem św. Franciszka Ksawerego, którego chciał naśladować, zostanie misjonarzem. Jednak wówczas powierzono mu, wraz z grupą księży i za zgodą papieża, głoszenie nauk rekolekcyjnych i misji ludowych na terenie Włoch. Chciał wstąpić do jezuitów, ale jego spowiednik i przewodnik duchowy poradził mu, by założył własny zakon. Ponieważ chciał przybliżyć wiernym tajemnicę Krwi Chrystusa, założył, wraz z trzema towarzyszami, Zgromadzenie Misjonarzy Krwi Chrystusa. Miało to miejsce w opactwie w San Felice w Giano, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, 15 sierpnia 1815 r. Bardzo szybko papież Pius VII zaakceptował nazwę i to on ofiarował pierwszą siedzibę.
    W styczniu 1821 r. Kasper wstawił się u papieża w sprawie ocalenia miasta Sonnino, które miało być ukarane z powodu istniejącego tam rozboju. Dlatego Pius VII powierzył mu uzdrowienie moralne całej prowincji dotkniętej bandyckimi napadami. W czasie swojej posługi Kasper mocno naraził się karbonariuszom, których zwalczał. Oskarżano go nawet przed papieżem. Reakcję papieża Leona XII, który w rezultacie pomówień wycofał udzielone pełnomocnictwa i gotów był rozwiązać założoną przez Kaspra kongregację, zniósł z pokorą i w rezultacie niebawem mógł znowu podjąć przerwaną działalność. 15 sierpnia 1825 r. papież zorientował się, że oskarżenia skierowane przeciwko Kasprowi były fałszywe. W lutym następnego roku chciał go nominować na biskupa, internuncjusza w Brazylii, ale Kasper odmówił przyjęcia tej godności. Pozostał w Rzymie i pracował w Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, a w październiku 1826 r. wrócił do pracy w swoim zgromadzeniu. W 1834 r. pomógł św. Marii de Mattias założyć Zgromadzenie Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.
    W dwa lata później był już tak wyczerpany, że musiał zmniejszyć swoją aktywność. Jednak gdy w grudniu 1837 r. dowiedział się, że w Rzymie wybuchła epidemia cholery, pośpieszył do miasta, by nieść posługę kapłańską wśród umierających na ulicach. Wygłaszał dla nich ostatnie nauki rekolekcyjne. Gdy sam zachorował, 27 grudnia 1837 r. w Albano otrzymał sakrament namaszczenia chorych, a dzień później zmarł. Pochowano go w kościele San Paolo w Albano. Beatyfikował go w bazylice św. Piotra w Rzymie papież Pius X dnia 18 grudnia 1904 r., a kanonizował w pięćdziesiąt lat później papież Pius XII. Święty Kasper uznawany jest za jednego z patronów osób cierpiących na choroby nowotworowe.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 października

    Święty Jan Kanty, prezbiter

    Święty Jan Kanty

    Jan urodził się 24 czerwca 1390 r. w Kętach (ok. 30 km od Oświęcimia). Do naszych czasów przetrwało ok. 60 dokumentów z jego autografem, stąd wiemy, że podpisywał się najczęściej po łacinie jako Jan z Kęt (Johannes de Kanti, Johannes de Kanty, Johannes Kanti i Joannes Canthy). Po ukończeniu szkoły w Kętach, która musiała stać na wysokim poziomie, zapisał się w 1413 r. na Uniwersytet Jagielloński (miał wówczas już 23 lata). Studia przebiegały pomyślnie, o czym świadczą daty osiąganych stopni naukowych. Najpierw studiował nauki wyzwolone na wydziale artium, gdzie głównym wykładanym przedmiotem była filozofia Arystotelesa. Tu uzyskał w 1415 roku stopień bakałarza, a trzy lata później w styczniu 1418 roku został magistrem filozofii. Objął wówczas funkcję wykładowcy. Stanowisko to było wówczas bezpłatne. Dlatego na swoje utrzymanie Jan zarabiał prywatnymi lekcjami i pomocą duszpasterską jako kapłan (nie znamy dokładnej daty ani miejsca święceń kapłańskich, ale musiało to być między 1418 a 1421 rokiem).
    W 1421 r. na prośbę bożogrobców z Miechowa Akademia Krakowska wysłała Jana Kantego w charakterze kierownika do tamtejszej szkoły klasztornej. Spędził tam osiem lat (1421-1429). Zadaniem szkoły było przede wszystkim kształcenie kleryków zakonnych. Wolny czas Jan spędzał na przepisywaniu rękopisów, które były mu potrzebne do wykładów. Wśród zachowanych kopii są pisma Ojców Kościoła, św. Augustyna, św. Tomasza, a także Arystotelesa. W Miechowie Jan Kanty pełnił równocześnie obowiązki kaznodziei przy kościele klasztornym. Musiał również interesować się w pewnej mierze muzyką, gdyż odnaleziono drobne fragmenty zapisów pieśni dwugłosowych, skreślonych jego ręką.
    W roku 1429 zwolniło się miejsce w jednym z kolegiów Akademii Krakowskiej. Przyjaciele natychmiast zawiadomili o tym Jana i sprowadzili go do Krakowa. Kolegium dawało pewną stabilizację – zapewniało bowiem utrzymanie i mieszkanie. Profesorowie w kolegiach mieszkali razem i wiedli życie na wzór zakonny. W początkach Uniwersytetu tych kolegiów było niewiele i były bardzo małe. Dlatego niełatwo było w nich o miejsce.
    Gdy tylko Jan wrócił do Krakowa, objął wykłady na wydziale filozoficznym. Równocześnie jednak zaczął studiować teologię (miał wówczas już ok. 40 lat). Jednocześnie jako profesor wykładał traktaty, które przypadły mu – ówczesnym zwyczajem – przez losowanie. Z nielicznych zapisków wiemy, że komentował logikę, potem fizykę i ekonomię Arystotelesa. Na tym wydziale piastował także urząd dziekański w półroczach zimowych: 1432/1433, 1437/1438 oraz w półroczu letnim 1438. Od roku 1434 sprawował także urząd rektora Kolegium Większego.
    W roku 1439 zdobył tytuł bakałarza z teologii. Pod kierunkiem swojego mistrza studiował Pismo święte, potem cztery księgi Piotra Lombarda, wreszcie teologię ścisłą. Co pewien czas trzeba było zdawać egzaminy, brać udział w dysputach, mówić kazania i prowadzić ćwiczenia. Ponieważ Jan był równocześnie profesorem filozofii, dziekanem i rektorem Kolegium Większego, nie dziw, że jego studia teologiczne wydłużyły się aż do 13 lat. Dopiero w roku 1443 uzyskał tytuł magistra teologii, który był wówczas jednoznaczny z doktoratem.
    W roku 1439 został kanonikiem i kantorem kapituły św. Floriana w Krakowie oraz proboszczem w Olkuszu. Nie był jednak w stanie pogodzić obowiązków duszpasterskich i uniwersyteckich. Po kilku miesiącach zrzekł się probostwa w Olkuszu. Hagiografowie zgodnie podkreślają, że beż żalu zrezygnował ze sporych dochodów. Fakt, że został wybrany na kantora, świadczy, że musiał znać się na muzyce. Urząd ten nakładał bowiem obowiązek opieki nad muzyką i śpiewem liturgicznym.
    Po uzyskaniu stopnia magistra (mistrza) teologii w roku 1443 Jan Kanty poświęcił się do końca życia wykładom z tej dziedziny. Pośród tych rozlicznych zajęć Jan znajdował jeszcze czas na przepisywanie manuskryptów. Jego rękopisy liczą łącznie ponad 18 000 stron. Biblioteka Jagiellońska przechowuje je w 15 grubych tomach. Część z nich znajduje się w Bibliotece Watykańskiej. Własnoręcznie przepisał 26 kodeksów. Zapewne sprzedawał je nie tyle na swoje utrzymanie, gdyż miał je wystarczające, ile raczej na dzieła miłosierdzia i na pielgrzymki. Jest rzeczą pewną, że w roku 1450 udał się do Rzymu, aby uczestniczyć w roku świętym i uzyskać odpust jubileuszowy. Prawdopodobnie do Rzymu pielgrzymował więcej razy, aby w ten sposób okazać swoje przywiązanie do Kościoła i uzyskać odpusty. Dyskusyjna jest natomiast pielgrzymka do Ziemi Świętej, o której piszą niektórzy biografowie. Niewykluczone, że Jan Kanty pielgrzymował nie do grobu świętego, ale do jego kopii w miechowskim kościele bożogrobców.
    Był człowiekiem żywej wiary i głębokiej pobożności. Słynął z wielkiego miłosierdzia. Nie mogąc zaradzić nędzy, wyzbył się nawet własnego odzienia i obuwia. Wielokrotne dzielił się posiłkiem z biednymi. Legenda mówi, że zdarzało się, iż wiktuały dane potrzebującemu bliźniemu w cudowny sposób odnawiały się na talerzu Jana. Będąc rektorem Akademii, zapoczątkował tradycję odkładania ze stołu profesorów części pożywienia codziennie dla jednego biednego. Dbał także o ubogich studentów, których wspomagał z własnych, skromnych zasobów. Przez całe życie nie zaniechał działalności duszpasterskiej. Wiemy, że krzewił kult eucharystyczny i zachęcał do częstego przyjmowania Komunii świętej, a wiele czasu poświęcał pracy w konfesjonale.
    Pomimo bardzo pracowitego i pokutnego życia, jakie Jan prowadził, dożył 83 lat. Zmarł w Krakowie 24 grudnia 1473 r. Istniało tak powszechne przekonanie o jego świętości, że od razu pochowano go w kościele św. Anny pod amboną. W 1621 r. synod biskupów w Piotrkowie wniósł prośbę do Stolicy Apostolskiej o rozpoczęcie procesu kanonicznego. Prace przygotowawcze rozpoczęto w roku 1628. W roku 1625 napisano życiorys Jana. Dla kanonizacji przygotowano jeszcze jeden żywot, według schematu przysłanego kwestionariusza. Beatyfikacja nastąpiła 27 września 1680 r. Dokonał jej papież bł. Innocenty XI. Kanonizacji – łącznie ze św. Józefem Kalasantym – dokonał Klemens XIII 16 lipca 1767 r.
    Kult św. Jana Kantego jest do dnia dzisiejszego żywy. Jest on bowiem czczony przede wszystkim jako patron uczącej się i studiującej młodzieży. Poświęcił jej przecież prawie całe swoje życie, aż 55 lat profesury. Jest także patronem Polski, archidiecezji krakowskiej i Krakowa; profesorów, szkół katolickich i “Caritasu”.
    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest w todze profesorskiej. Często w ręku ma krzyż. Bywa ukazywany w otoczeniu studentów lub ubogich. Jego atrybutami są: scalony dzbanek, obuwie, które daje ubogiemu, pieniądze wręczane zbójcom, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 października

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan de Brebeuf, Izaak Jogues, prezbiterzy, oraz Towarzysze
      •  Święty Paweł od Krzyża, prezbiter
      •  Święty Piotr z Alkantary, prezbiter
    ***
    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Jerzy Popiełuszko urodził się 14 września 1947 r. na Podlasiu we wsi Okopy, w parafii Suchowola, z rodziców Władysława i Marianny z domu Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, został ochrzczony w parafialnym kościele pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła w Suchowoli i otrzymał imię swojego stryja, Alfonsa (zmienił je na Jerzy Aleksander dopiero w okresie nauki w seminarium, w 1971 r.). W tym samym kościele 17 czerwca 1956 r. przyjął bierzmowanie z rąk biskupa Władysława Suszyńskiego. Wybrał sobie wówczas imię patrona archidiecezji wileńskiej – Kazimierza.
    W latach 1954-1965 Alek Popiełuszko uczęszczał do Szkoły Podstawowej oraz Liceum Ogólnokształcącego w Suchowoli. W kościele parafialnym, odległym od domu o kilka kilometrów, od 11. roku życia był ministrantem i służył do Mszy św. codziennie przed lekcjami w szkole. Uzyskawszy świadectwo maturalne, zgłosił się 24 czerwca 1965 r. do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego św. Jana Chrzciciela w Warszawie, gdzie przez siedem lat przygotowywał się intelektualnie i duchowo do przyjęcia święceń kapłańskich. Podczas tych studiów musiał odbyć dwuletnią służbę wojskową w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Z tego okresu znany jest fakt mężnej postawy alumna Popiełuszki, który nie pozwolił odebrać sobie medalika i różańca, za co był szykanowany przez tamtejsze władze wojskowe. Celem tych szykan i obostrzeń w służbie było zniechęcanie żołnierzy-kleryków do kontynuowania drogi powołania kapłańskiego.
    Po powrocie do seminarium musiał poddać się operacji tarczycy, leczył się też z powodu choroby serca. W pewnym momencie był w tak ciężkim stanie, że koledzy kursowi całą noc modlili się w jego intencji (18 kwietnia 1970 r.). Przeżycia w wojsku, choroba i pobyt w szpitalu bardzo zbliżyły go do kolegów oraz w szczególny sposób uwrażliwiły na potrzeby, cierpienia i krzywdy bliźnich. Stał się opiekuńczy i zatroskany, zwłaszcza o chorych.
    W dniu 12 grudnia 1971 r. otrzymał święcenia subdiakonatu, a 12 marca 1972 r. – diakonatu. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego dnia 28 maja 1972 r. w bazylice archikatedralnej św. Jana Chrzciciela w Warszawie. Jako neoprezbiter został skierowany do pracy duszpasterskiej i katechetycznej najpierw w parafii Świętej Trójcy w Ząbkach koło Warszawy, gdzie pracował trzy lata (1972-1975), a następnie do parafii Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie-Aninie. Po kolejnych trzech latach, 20 maja 1978 r., został przeniesiony na wikariat do parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu, skąd 25 maja 1979 r. władza archidiecezjalna skierowała go do pracy duszpasterskiej przy kościele akademickim św. Anny w Warszawie. Prowadził tam konwersatoria dla studentów medycyny, organizował rekolekcje i obozy o charakterze rekolekcyjnym oraz kierował duszpasterstwem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Był członkiem Krajowej Konsulty Duszpasterstwa Służby Zdrowia, a na terenie archidiecezji warszawskiej – diecezjalnym duszpasterzem środowisk medycznych. Dnia 6 października 1981 r. podjął się także opieki duszpasterskiej nad chorymi w Domu Zasłużonego Pracownika Służby Zdrowia w Warszawie przy ul. Elekcyjnej 37, urządzając tam własnym sumptem kaplicę i stając się na mocy nominacji kurialnej kapelanem.
    Ostatnim miejscem zamieszkania i pracy ks. Jerzego Popiełuszki od 20 maja 1980 r. była parafia św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu, gdzie jako rezydent pomagał w pracy parafialnej i zajmował się duszpasterstwem specjalistycznym. Między innymi kierował zebraniami formacyjnymi grupy studentów Akademii Medycznej, był duszpasterzem średniego personelu medycznego (pielęgniarek) oraz co miesiąc urządzał dla lekarzy spotkania modlitewne.
    Na podkreślenie zasługuje udział ks. Jerzego Popiełuszki w przygotowaniu dwóch wizyt papieskich w Ojczyźnie (w 1979 i 1983 r.). W obydwu przypadkach, wbrew sprzeciwom władz komunistycznych i Służby Bezpieczeństwa, był faktycznym przewodniczącym Sekcji Sanitarnej Komitetu Przyjęcia Jana Pawła II w Warszawie i ze swoją kilkusetosobową grupą medyczną roztaczał z ramienia Kościoła opiekę zdrowotną nad uczestnikami pielgrzymek.
    Oddzielną kartę życia ks. Jerzego, która doprowadziła go do palmy męczeństwa, było jego bezkompromisowe zaangażowanie się w duszpasterstwo świata pracy, zarówno w okresie tworzenia się “Solidarności”, jak i później, gdy trwał stan wojenny w Polsce oraz po jego zniesieniu. Pomimo szykan ze strony czynników państwowych i esbeckich oraz pomówień i oszczerstw w środkach masowego przekazu, był rzecznikiem i obrońcą godności człowieka, praw ludzkich do wolności, sprawiedliwości, miłości i prawdy, a także heroldem Pawłowego i papieskiego nauczania, że zło należy zwyciężać dobrem. Prawdy te głosił wraz ze swym proboszczem – ks. prałatem Teofilem Boguckim – przede wszystkim podczas nabożeństw za Ojczyznę, urządzanych w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu od czasu ogłoszenia stanu wojennego we wszystkie ostatnie niedziele miesiąca. Pierwsza taka Msza św. została odprawiona 28 lutego 1982 r.
    Serdeczne więzy ks. Popiełuszki ze światem pracy, zwłaszcza z pracownikami Huty Warszawa, zadzierzgnięte zostały w sposób niemal przypadkowy, ale opatrznościowy i nieodwracalny. Gdy w sierpniu 1980 r. doszło do strajku w Hucie Warszawa, pięciu przedstawicieli tej Huty przybyło do rezydencji arcybiskupów warszawskich, prosząc kardynała Stefana Wyszyńskiego, ażeby przyjechał do nich lub wyznaczył im jakiegoś kapłana do odprawienia Mszy świętej. Twierdzili, że prawie wszyscy strajkujący wewnątrz Huty są katolikami i pragną uczestniczyć w niedzielnej liturgii mszalnej, ale ze względu na sytuację – nie mogą opuścić miejsca pracy. Była to pierwsza niedziela, około godziny ósmej, kiedy strajkowały już Gdańsk, Szczecin i śląskie kopalnie. Prymas Polski, nie mogąc ze względu na inne zaplanowane zajęcia osobiście odprawić tej Mszy świętej, zlecił swojemu kapelanowi – ks. prałatowi Bronisławowi Piaseckiemu: “Poszukaj księdza”. Ks. kapelan udał się niezwłocznie na pobliski Żoliborz, do kościoła św. Stanisława Kostki, i propozycję pójścia do Huty przedstawił pierwszemu napotkanemu kapłanowi – ks. Jerzemu Popiełuszce. Ks. Jerzy chętnie przyjął propozycję i, po porozumieniu się z proboszczem, wyruszył do Huty. Był to początek kolejnej formy jego duszpasterstwa – duszpasterstwa, które zakończyło się jego męczeńską śmiercią.
    Kiedy w 1981 roku strajkowały uczelnie wyższe, ks. Jerzy Popiełuszko roztoczył opiekę duszpasterską nad studentami warszawskiej Akademii Medycznej i jednocześnie nad słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarniczej, gdzie protest miał dramatyczny przebieg. Kiedy 2 grudnia 1981 r. władze dokonały pacyfikacji WOSP w Warszawie przy użyciu helikopterów i sprzętu bojowego (co stanowiło swoiste preludium do wprowadzenia za kilka dni stanu wojennego), ksiądz Jerzy był w gmachu uczelni.
    Władze komunistyczne nasiliły szykanowanie kapłana. Był wielokrotnie przesłuchiwany w prokuraturze, zatrzymywany i aresztowany. Przedstawiono mu nawet akt oskarżenia, w którym zarzucano mu, że działał na szkodę interesów PRL, ponieważ nadużywając funkcji kapłana czynił z kościołów miejsce propagandy antypaństwowej (sąd umorzył postępowanie w sierpniu 1984 r.). Prasa reżimowa nasiliła ataki drukując liczne oszczercze artykuły, mające skompromitować kapelana Solidarności (opisywano rzekome nadużycia finansowe i skandale obyczajowe).
    Ksiądz Jerzy nie zaprzestał swojej działalności. Oprócz Mszy św. za Ojczyznę, zainicjował w 1982 r. pielgrzymkę robotników Huty Warszawa na Jasna Górę, która przerodziła się wkrótce w Ogólnopolską Pielgrzymkę Ludzi Pracy. W końcu władze zdecydowały się na ostrzejsze działania. 13 października 1984 r. milicja usiłowała doprowadzić do wypadku drogowego, w którym ks. Jerzy miał zginąć; akcja ta nie powiodła się. Kolejną próbę podjęto kilka dni później.

    Błogosławiony Jerzy Popiełuszko

    Kiedy późnym wieczorem dnia 19 października 1984 r. ks. Jerzy wracał samochodem z posługi duszpasterskiej w Bydgoszczy, został zatrzymany przez trzech funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych (Wydział do walki z Kościołem) i uprowadzony. Stało się to na szosie w Górsku niedaleko Torunia. Niemal cudem ocalał kierowca – pan Waldemar Chrostowski, jedyny świadek bandyckiego porwania, który, chociaż skuty kajdankami, wyskoczył z pędzącego samochodu i niezwłocznie powiadomił władze kościelne i społeczeństwo o dokonanym przez przedstawicieli władz komunistycznych bezprawiu. Nastało wtedy dziesięć dni modlitewnego oczekiwania na powrót kapłana w wielu świątyniach kraju, zwłaszcza w kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie. Niestety, w dniu 30 października 1984 r. ze sztucznego zbiornika wodnego przy tamie na Wiśle koło Włocławka milicja wyłowiła ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Sekcja zmasakrowanego ciała została przeprowadzona w Białymstoku, ale pogrzeb, zgodnie z wolą katolickiego społeczeństwa, odbył się w Warszawie 3 listopada 1984 r. Ks. Jerzy Popiełuszko został pochowany w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki. Obrzędom pogrzebowym przewodniczył i okolicznościowe kazanie wygłosił kardynał Józef Glemp, Prymas Polski. W pogrzebie uczestniczyło wielu biskupów, kilkuset kapłanów oraz prawie milion wiernych, w tym setki pocztów sztandarowych spod znaku “Solidarności” z całego kraju.
    Przekonanie duchowieństwa i wiernych o męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki za wiarę spowodowało, że kardynał Józef Glemp, arcybiskup metropolita gnieźnieński i warszawski oraz Prymas Polski, wystarał się o potrzebne zezwolenie Stolicy Apostolskiej i powołał archidiecezjalny trybunał, który zajął się procesem beatyfikacyjnym ks. Jerzego. Proces ten na szczeblu diecezjalnym trwał od 8 lutego 1997 r. do 8 lutego 2001 r. Następnie akta procesu zostały przewiezione do Stolicy Apostolskiej i poddane dalszym badaniom w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. 6 czerwca 2010 r. w Warszawie odbyła się beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki. Jego liturgiczne wspomnienie wyznaczono na 19 października – w dniu jego narodzin dla nieba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 października

    Święty Łukasz, Ewangelista

    Święty Łukasz

    Euzebiusz z Cezarei i Tertulian piszą, że rodzinnym miastem św. Łukasza była Antiochia Syryjska. W tym cała tradycja jest zgodna. Był poganinem, a nie Żydem. Zdaje się to potwierdzać pośrednio św. Paweł Apostoł, kiedy w Liście do Kolosan wymienia najpierw swoich przyjaciół i pomocników z narodu żydowskiego, a potem z pogaństwa. Łukasza umieszcza w grupie drugiej (Kol 4, 10-14). Naukę Chrystusa Łukasz przyjął przed przystąpieniem do św. Pawła. Nie należał do 72 uczniów Pana Jezusa, jak o tym pisze św. Epifaniusz, ani też nie należy go utożsamiać z uczniem, który z Jezusem zetknął się w dzień Jego zmartwychwstania w drodze do Emaus, jak to twierdzą św. Grzegorz Wielki i Teofilakt.
    Z zawodu Łukasz był lekarzem, jak o tym pisze wprost św. Paweł Apostoł (Kol 4, 14). Należał do ludzi wykształconych i doskonale obeznanych z ówczesną literaturą. Świadczy o tym jego piękny język grecki, kronikarska dokładność informacji i umiejętność zdobywania źródeł. Jego znajomość judaizmu jest powierzchowna, a łacińskie imię wskazuje na jego pochodzenie. Około 40 r. po narodzeniu Chrystusa i ok. 7 lat po Jego śmierci zapewne w samej Antiochii stał się wyznawcą Chrystusa.
    Około 50 r. po raz pierwszy spotyka na swojej drodze św. Pawła, przyłącza się do niego jako uczeń, towarzysz podróży i lekarz. Nie wiemy, dlaczego dopiero w Troadzie św. Paweł zabrał go ze sobą w długą podróż apostolską (Dz 16, 10-17). W Filippach św. Paweł go zostawia, znowu nie wiemy z jakiej przyczyny. Dopiero w trakcie trzeciej podróży, która rozpoczęła się w 58 r., Łukasz przyłącza się ponownie do Apostoła, aby go już więcej nie opuścić. Towarzyszy mu do Jerozolimy, potem zaś do Rzymu. Swą wierność Łukasz posunął tak dalece, że jako jedyny pozostał przy św. Pawle w więzieniu w Rzymie (2 Tm 4, 11). W czasie aresztowania i dwóch lat więzienia św. Pawła w Cezarei Palestyńskiej Łukasz miał dosyć czasu, aby zapytać naocznych świadków o szczegóły, które przekazał w swojej Ewangelii.
    Nie wiemy, co działo się z Łukaszem po męczeńskiej śmierci św. Pawła (+ 67). Ojcowie Kościoła i liczne legendy wymieniają wiele różnych miejsc (Achaję, Galię, Macedonię itp.), w których miał nauczać. Wydaje się to mało wiarygodne. Bardziej prawdopodobna wydaje się wzmianka, w której autor pewnego prologu do Ewangelii (pochodzącego z II w.) twierdzi stanowczo, że Łukasz zmarł w Beocji przeżywszy 84 lata. Tak dawna wzmianka, sięgająca czasów niemal apostolskich, zasługuje na wiarę. Autor nie wspomina jednak o śmierci męczeńskiej, pisze tylko, że Łukasz zmarł “pełen Ducha Świętego”. Dlatego późniejsze świadectwa o jego męczeńskiej śmierci są raczej legendą.

    Święty Łukasz

    Łukasz zostawił po sobie dwie bezcenne pamiątki, które zaskarbiły mu wdzięczność całego chrześcijaństwa. Są nimi Ewangelia i Dzieje Apostolskie. Chociaż sam prawdopodobnie nie znał Jezusa, to jednak badał świadków i od nich jako z pierwszego źródła czerpał wszystkie wiadomości. Formę i układ swej Ewangelii upodobnił do tekstu poprzedników, czyli do Mateusza i Marka. Ubogacił ją jednak w wiele cennych szczegółów, które tamci pominęli w swoich relacjach. Jako jedyny przekazał scenę zwiastowania i narodzenia Jana Chrzciciela i Jezusa, nawiedzenie św. Elżbiety, pokłon pasterzy, ofiarowanie Jezusa i znalezienie Go w świątyni – jest więc autorem tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa. Zawdzięczamy mu niejeden szczegół z życia Matki Bożej. On także przekazał pierwsze wystąpienie Jezusa w Nazarecie i próbę zamachu na Jego życie, wskrzeszenie młodzieńca z Nain, opowiadanie o jawnogrzesznicy w domu Szymona faryzeusza, o posługiwaniu pobożnych niewiast, zapisał okrzyk niewiasty: “Błogosławione łono, które Cię nosiło”, gniew Apostołów na miasto w Samarii, rozesłanie 72 uczniów oraz przypowieści: o miłosiernym Samarytaninie, o nieurodzajnym drzewie, o zaproszonych na gody weselne, o zgubionej owcy i drachmie, o synu marnotrawnym, o przewrotnym włodarzu, o bogaczu i Łazarzu. Przekazał nam scenę uzdrowienia dziesięciu trędowatych i nawrócenie Zacheusza.
    Bardzo cennym dokumentem są także Dzieje Apostolskie. Jest to bowiem jedyny dokument o początkach Kościoła, mówiący o tym, co się działo po wniebowstąpieniu Jezusa. Ponieważ w wielu wypadkach Łukasz sam był uczestnikiem opisywanych wydarzeń, związanych z podróżami apostolskimi św. Pawła, dlatego przekazał ich przebieg z niezwykłą sumiennością.
    Dante określił Łukasza “historykiem łagodności Chrystusowej”. Nie wiemy, gdzie znajduje się grób św. Łukasza. Przyznają się do posiadania jego relikwii Efez, Beocja, Wenecja i Padwa. Przez długie wieki pokazywano i czczono relikwie św. Łukasza w Konstantynopolu. Tam miały być przeniesione za cesarza Justyniana (ok. 527). Potem relikwie przewieziono do Wenecji, a stąd w czasie najazdu Węgrów miały być umieszczone dla bezpieczeństwa w Padwie (899). Do dnia dzisiejszego pokazują je tam w kaplicy bazyliki św. Justyny.
    Św. Łukasz jest patronem Hiszpanii i miasta Achai; introligatorów, lekarzy, malarzy i rzeźbiarzy, notariuszy, rzeźników, złotników. Według legendy malował portrety Jezusa, apostołów, a zwłaszcza Maryi, Matki Bożej. Jeden z nich, jak opisuje Teodor Lektor z VI wieku, cesarzowa Eudoksja, żona Teodozego II Wielkiego, zabrała z Jerozolimy i przesłała św. Pulcherii, siostrze cesarza. Według innej opowieści kopią jednego z obrazów św. Łukasza jest ikona jasnogórska.
    W ikonografii św. Łukasz prezentowany jest jako młodzieniec o ciemnych, krótkich, kędzierzawych włosach, w tunice. Sztuka zachodnia ukazuje go z tonsurą lub łysiną, czasami bez zarostu. Bywa przedstawiany, gdy maluje obraz. Jego atrybutami są: księga, paleta malarska, przyrządy medyczne, skalpel, wizerunek lub figura Matki Bożej, wół, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    17 października

    Święty Ignacy Antiocheński, biskup i męczennik

    Święty Ignacy Antiocheński

    Legenda głosi, że Ignacy był tym szczęśliwym dzieckiem, które kiedyś Chrystus postawił przed uczniami swoimi i rzekł: “Zaprawdę powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego. Kto się więc uniży, jak to dziecko, ten jest największy w królestwie niebieskim. I kto by przyjął jedno takie dziecko w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mt 18, 1-5).
    Nie wiemy nic o latach dziecięcych i młodzieńczych Ignacego. Spotykamy go dopiero jako trzeciego z kolei biskupa Antiochii (po św. Piotrze Apostole i św. Ewodiuszu). W czasie prześladowania za cesarza Trajana Ignacy został uwięziony i skazany na śmierć. Wysłano go pod eskortą żołnierzy do Rzymu, aby tam rzucić na pożarcie dzikim zwierzętom w czasie organizowanych właśnie igrzysk.
    W czasie tej podróży Ignacy zatrzymał się w Smyrnie, gdzie czekał na okręt. Korzystając z chwilowej przerwy, napisał 4 listy do gmin chrześcijańskich: w Efezie, Magnezji, w Trallach i w Rzymie. Wyszedł mu naprzeciw św. Polikarp z liczną delegacją, by uczcić w ten sposób bohatera. Polikarp dostarczył Ignacemu materiału do pisania i zobowiązał się odesłać jego listy do adresatów. Ignacy ukazał w tych listach Chrystusa jako prawdziwego Boga i człowieka, łączącego w sobie naturę Boską i ludzką; określił Kościół jako katolicki na oznaczenie całego ludu Bożego złączonego z Chrystusem w jeden organizm. Hierarchię Kościoła stanowią biskupi, prezbiterzy i diakoni. Biskupi reprezentują autorytet Boga Ojca, prezbiterzy stanowią grono apostolskie, a diakoni pełnią zadanie Chrystusa sługi. Według św. Ignacego, ten, kto ma wiarę, nadzieję i miłość, jest zjednoczony z Chrystusem Panem. Wiele szacunku okazał też biskup Antiochii Kościołowi, który jest w stolicy cesarstwa rzymskiego.
    W swoich listach Ignacy wyraził żarliwość wiary oraz głęboki pokój serca wobec czekającego go męczeństwa. Listy te są ważnym dokumentem wiary pierwotnego Kościoła. W Godzinie Czytań we wspomnienie św. Ignacego czytamy jego znamienne słowa napisane do Rzymian, których prosił, aby nie starali się o uwolnienie go od męczeńskiej śmierci, której bardzo pragnął: “Pozwólcie mi się stać pożywieniem dla dzikich zwierząt, dzięki którym dojdę do Boga. Jestem Bożą pszenicą. Zostanę starty zębami dzikich zwierząt, aby się stać czystym chlebem Chrystusa. Proście za mną Chrystusa, abym za sprawą owych zwierząt stał się żertwą ofiarną dla Boga”.
    W Troadzie Ignacy musiał ponownie przesiąść się na inny okręt. Skorzystał z okazji, by napisać listy do Filadelfii, Smyrny i do św. Polikarpa. Z Troady dotarł do Neapolu, miasta w Macedonii (dzisiaj nosi ono nazwę Cavalla), a następnie musiał podążać pieszo pod eskortą do Filippi, Salonik i Dyrrachium. Tam dopiero wszyscy wsiedli na statek i dopłynęli do portu włoskiego, Brindisi. Stąd znowu pieszo szli drogą lądową aż do Rzymu. Dla osiemdziesięcioletniego starca cała ta podróż była prawdziwą katorgą.
    Św. Ignacy, “Teoforos” (tzn. “niosący Boga”) – jak przedstawia się w pismach – zginął śmiercią męczeńską na arenie w Rzymie, prawdopodobnie w Koloseum. Dzieje jego bohaterskiej śmierci opisali między innymi: św. Ireneusz, Orygenes, Euzebiusz z Cezarei, św. Polikarp, św. Jan Chryzostom i św. Hieronim. Przyjmuje się, że jego śmierć miała miejsce ok. roku 107. Chrześcijanie zebrali ze czcią pozostałe na arenie kości Męczennika, a potem przewieźli je do Antiochii. Wiemy o tym z mowy św. Jana Chryzostoma, poświęconej Ignacemu. Cesarz Teodozjusz II (+ 450) nakazał umieścić relikwie św. Ignacego w świątyni Fortuny, zamienionej na chrześcijańską. Trzecie przeniesienie relikwii odbyło się w roku 540, kiedy Chozroes, król perski, najechał na Palestynę i Syrię. Wreszcie relikwie powróciły do Rzymu, kiedy w VII w. Saraceni zajęli Syrię. Imię św. Ignacego wymieniane jest w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii św. Ignacy ukazywany jest w szatach biskupich rytu wschodniego lub jako młody biskup z raną na piersi. Jego atrybutami są lew u stóp, symbol IHS na piersi Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 października

    Święta Jadwiga Śląska

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard Majella, zakonnik
      •  Święty Gaweł (Gall), opat
      •  Błogosławiony Józef Jankowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Jadwiga Śląska


    Jadwiga urodziła się między 1174 a 1180 rokiem na zamku nad jeziorem Amer w Bawarii jako córka hrabiego Bertolda VI i Agnieszki Wettyńskiej, hrabiów Andechs, którzy tytułowali się również książętami Meranu (w północnej Dalmacji) i margrabiami Istrii. Miała czterech braci i trzy siostry. Jedną wydano za Filipa, króla Francji, drugą za Andrzeja, króla Węgier (była matką św. Elżbiety), trzecia wstąpiła do klasztoru. Jadwiga otrzymała staranne wychowanie najpierw na rodzinnym zamku, potem zaś w klasztorze benedyktynek w Kitzingen nad Menem (diecezja Würzburg), znanym wówczas ośrodku kulturalnym. Do programu ówczesnych szkół klasztornych należała nauka łaciny, Pisma Świętego, dzieł Ojców Kościoła i żywotów świętych, a także haftu i malowania, muzyki i pielęgnowania chorych.
    W roku 1190 Jadwiga została wysłana do Wrocławia na dwór księcia Bolesława Wysokiego, gdyż została upatrzona na żonę dla jego syna, Henryka. Miała wtedy prawdopodobnie zaledwie 12 lat. Data ślubu nie jest bliżej znana. Możliwym do przyjęcia jest czas pomiędzy rokiem 1186 a 1190. Jako miejsce ślubu przyjmuje się zamek Andechs, chociaż nie jest też wykluczone, że było to we Wrocławiu lub Legnicy. Henryk Brodaty 8 listopada 1202 r. został panem całego księstwa. Rychło też udało mu się do dzielnicy śląskiej dołączyć dzielnicę senioratu, czyli krakowską, a także znaczną część Wielkopolski. Dlatego figuruje on w spisie władców Polski.
    Henryk i Jadwiga stanowili wzorowe małżeństwo. Mieli siedmioro dzieci: Bolesława (ur. ok. 1194), Konrada (1195), Henryka (1197), Agnieszkę (ok. 1196), Gertrudę (ok. 1200), Zofię (przed 1208) i najmłodsze, nieznane z imienia dziecko, ochrzczone w okresie Bożego Narodzenia na zamku w Głogowie w 1208 roku, które prawdopodobnie wkrótce zmarło (według niektórych źródeł był to syn Władysław). Krótko żyło kilkoro dzieci Jadwigi: Bolesław zmarł pomiędzy 1206 a 1208 r., zaś Konrad w 1213 roku. Podobnie dwie córki: Agnieszka i Zofia zostały pochowane przed 1214 rokiem. Tak więc w okres pełnej dojrzałości weszli tylko Henryk i Gertruda.
    Ostatnich 28 lat pożycia małżeńskiego małżonkowie przeżyli wstrzemięźliwie, związani ślubem czystości zawartym uroczyście w 1209 roku przed biskupem wrocławskim Wawrzyńcem. Jadwiga miała w chwili składania tego ślubu około 33 lat, a Henryk Brodaty ok. 43 (na pamiątkę tego wydarzenia Henryk zaczął nosić tonsurę mniszą i zapuścił brodę, której nie zgolił aż do śmierci).
    Na dworze wrocławskim powszechne były zwyczaje i język polski. Jadwiga umiała się do nich dostosować, nauczyła się języka i posługiwała się nim. Jej dwór słynął z karności i dobrych obyczajów, gdyż księżna dbała o dobór osób. Macierzyńską troską otaczała służbę dworu. Wyposażyła wiele kościołów w szaty liturgiczne haftowane ręką jej i jej dwórek. Do dworu księżnej należała również niewielka grupa mężczyzn duchownych i świeckich. Księżna bardzo troszczyła się o to, aby urzędnicy w jej dobrach nie uciskali poddanych kmieci. Obniżyła im czynsze, przewodniczyła sądom, darowała grzywny karne, a w razie klęsk nakazywała mimo protestów zarządców rozdawać ziarno, mięso, sól itp. Zorganizowała także szpitalik dworski, gdzie codziennie znajdowało utrzymanie 13 chorych i kalek (liczba ta miała symbolizować Pana Jezusa w otoczeniu 12 Apostołów). W czasie objazdów księstwa osobiście odwiedzała chorych i wspierała hojnie ubogich.
    Jadwiga popierała także szkołę katedralną we Wrocławiu i wspierała ubogich zdolnych chłopców, którzy chcieli się uczyć. Starała się także łagodzić dolę więźniów, posyłając im żywność, świece i odzież. Bywało, że zamieniała karę śmierci czy długiego więzienia na prace przy budowie kościołów lub klasztorów. Jej mąż chętnie na to przystawał. Była jednak tak delikatna wobec Henryka, że zawsze to jemu zostawiała ostateczną decyzję. Dlatego to jego podpis figuruje przy licznych dekretach fundacji.

    Święta Jadwiga Śląska

    W swoim życiu Jadwiga dość mocno doświadczyła tajemnicy Krzyża. Przeżyła śmierć męża i prawie wszystkich dzieci. Jej ukochany syn, Henryk Pobożny, zginął jako wódz wojska chrześcijańskiego w walce z Tatarami pod Legnicą w 1241 r. Narzeczony jej córki Gertrudy, Otto von Wittelsbach, stał się mordercą króla niemieckiego Filipa, w następstwie czego zamek rodzinny Andechs zrównano z ziemią, a Ottona utopiono w Dunaju. Po tych strasznych wydarzeniach Gertruda nie chciała wychodzić za mąż za kogo innego. Po osiągnięciu odpowiedniego wieku wstąpiła w 1212 roku do klasztoru trzebnickiego, ufundowanego dziesięć lat wcześniej przez jej rodziców.
    Siostra Jadwigi, również Gertruda, królowa węgierska, została skrytobójczo zamordowana; druga siostra, królowa francuska, Agnieszka, ściągnęła na rodzinę hańbę małżeństwem, którego nie uznał papież (ponieważ poprzedni związek Filipa II Augusta nie został unieważniony), była zatem matką nieślubnych dzieci. Mąż Jadwigi, książę Henryk, w 1229 r. dostał się do niewoli Konrada Mazowieckiego; Jadwiga pieszo i boso poszła z Wrocławia do Czerska i rzuciła się do nóg Konradowi – dopiero wówczas wyżebrała uwolnienie męża, pod warunkiem jednak, że ten zrezygnuje z pretensji do Krakowa. W końcu jeszcze spadł na Henryka grom klątwy za przywłaszczenie sobie dóbr kościelnych i książę umarł obłożony klątwą. Jadwiga jednak bez szemrania znosiła te wszystkie dopusty Boże.
    Po śmierci męża, Henryka (19 marca 1238 r.), Jadwiga zdała rządy żonie Henryka Pobożnego, Annie, i zamknęła się w klasztorze sióstr cysterek w Trzebnicy, który sama wcześniej ufundowała. Kiedy dowiedziała się o niezwykle surowym życiu swojej siostrzenicy, św. Elżbiety z Turyngii (+ 1231), postanowiła ją naśladować. Do cierpień osobistych zaczęła dodawać pokuty, posty, biczowania, włosiennicę i czuwania nocne. Przez 40 lat życia spożywała pokarm tylko dwa razy dziennie, bez mięsa i nabiału. W 1238 r. na ręce swojej córki Gertrudy, ksieni w Trzebnicy, złożyła śluby zakonne i stała się jej posłuszna. Zasłynęła z pobożności i czynów miłosierdzia.
    Wyczerpana surowym życiem mniszki, zmarła 14 października 1243 r., mając ponad 60 lat. Zaraz po jej śmierci do jej grobu w Trzebnicy zaczęły napływać liczne pielgrzymki: ze Śląska, Wielkopolski, Łużyc i Miśni. Gertruda z całą gorliwością popierała kult swojej matki. Ostatni etap procesu kanonicznego św. Stanisława biskupa dostarczył cysterkom w Trzebnicy zachęty do starania się o wyniesienie także na ołtarze Jadwigi. Zaczęto spisywać łaski, a grób otoczono wielką troską. Już w 1251 r. zaczęto obchodzić w klasztorze co roku pamiątkę śmierci Jadwigi. Kiedy w roku 1260 odwiedził Trzebnicę legat papieski Anzelm, siostry wniosły prośbę o kanonizację. Tę inicjatywę poparł polski Episkopat i Piastowicze. Z polecenia papieża w latach 1262-1264 przeprowadzono badania kanoniczne w Trzebnicy i we Wrocławiu. Ich akta przesłano do Rzymu. O kanonizację Jadwigi zabiegał także papież Urban IV, który jako legat papieski w latach 1248-1249 aż trzy razy odwiedził Wrocław i znał dobrze Jadwigę. Jednak jego śmierć przeszkodziła kanonizacji. Dokonał jej dopiero jego następca, Klemens IV, w kościele dominikanów w Viterbo 26 marca 1267 r. Na prośbę Jana III Sobieskiego papież bł. Innocenty XI rozciągnął kult św. Jadwigi na cały Kościół (1680).
    Ku czci św. Jadwigi powstała na Śląsku (w 1848 r. we Wrocławiu) rodzina zakonna – siostry jadwiżanki. Św. Jadwiga Śląska czczona jest jako patronka Polski, Śląska, archidiecezji wrocławskiej i diecezji w Görlitz; miast: Andechs, Berlina, Krakowa, Trzebnicy i Wrocławia; Europy; uchodźców oraz pojednania i pokoju.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest jako młoda mężatka w długiej sukni lub w książęcym płaszczu z diademem na głowie, czasami w habicie cysterskim. Jej atrybutami są: but w ręce, krzyż, księga, figurka Matki Bożej, makieta kościoła w dłoniach, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    16 października

    Błogosławiony Józef Jankowski SAC,
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Józef Jankowski

    Józef urodził się 17 listopada 1910 r. w pomorskiej wsi Czyczkowy koło Brus. Był drugim synem z ośmiorga dzieci rolników Roberta i Michaliny. Już jako dziecko lubił się modlić, jego wiara szybko się pogłębiała. Odznaczał się też wrażliwością na potrzeby innych ludzi. Bardzo wcześnie rozpoznał w sobie powołanie kapłańskie.
    W latach 1924-1925 rozpoczął naukę w założonym zaledwie trzy lata wcześniej gimnazjum pallotyńskim w Sucharach koło Bydgoszczy. Później kontynuował ją w założonym w 1909 r. pallotyńskim “Collegium Marianum” w Wadowicach, na Kopcu. Działał w kółku misyjnym i gimnazjalnej orkiestrze, a w lecie wakacje spędzał w domu, gdzie chętnie wracał, by pomagać rodzicom w pracach polowych.
    W 1929 r. rozpoczął nowicjat w Ołtarzewie u pallotynów. Aby ukończyć gimnazjum, wrócił do Wadowic i tam w 1931 r. złożył pierwszą profesję. Następnie w Wyższym Seminarium Duchownym w Ołtarzewie ukończył studia filozoficzno-teologiczne. W 1934 r. otrzymał tonsurę i święcenia niższe z rąk ks. kard. Augusta Hlonda, ówczesnego Prymasa Polski. Rok później został subdiakonem i diakonem. Na kapłana wyświęcił go w Sucharach biskup gnieźnieński Antoni Laubitza w dniu 2 sierpnia 1936 r.
    W swojej pracy ks. Józef zawsze kierował się postanowieniem: “Chcę dążyć do wielkiej świętości i kochać Boga nade wszystko, ale równocześnie chcę być zapomnianym”. Dlatego powierzone funkcje pełnił ofiarnie, zapominając o sobie. Był prefektem szkół w Ołtarzewie i okolicy oraz opiekunem Krucjaty Eucharystycznej i postulantów.
    Na jego życie wewnętrzne głęboki wpływ wywarła lektura Dziejów duszy św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Z dużą gorliwością zachęcał dzieci i młodzież do wchodzenia na drogę dziecięctwa duchowego, proponowanego przez Teresę. Stał się też cenionym spowiednikiem. Pamiętając o swojej licznej i niezamożnej rodzinie, starał się być dla niej przewodnikiem duchowym.
    Od 1939 r., po wybuchu II wojny światowej, był sekretarzem Komitetu Pomocy Dzieciom – organizacji, która była bardzo potrzebna, bo ojcowie rodzin byli często na froncie. Pracował także jako duszpasterz żołnierzy i ludności cywilnej. Podczas kampanii wrześniowej, walki w ramach tzw. bitwy nad Bzurą toczyły się w okolicach Ołtarzewa. Ks. Józef poszedł spowiadać rannych, a umierających przygotować na śmierć.
    Gdy rozpoczęła się okupacja niemiecka, klerycy zostali ewakuowani na wschód. Józef pozostał z kilkoma braćmi w Ołtarzewie, pomagając okolicznej ludności i ukrywającym się żołnierzom kampanii wrześniowej. Został ekonomem domu seminaryjnego, w którym przebywało wtedy około stu osób. Gdy na jakiś czas Niemcy zamienili ten dom w szpital wojenny, Józef odpowiadał za jego zaopatrzenie.
    Z chęcią podejmował się coraz to większej ilości obowiązków, bo jak napisał, “nie godność, nie władza daje szczęście, ale zbliżenie się do Boga – miłość”.
    W 1941 r. został mistrzem nowicjatu. Zanotował wtedy: “Za najszczęśliwsze uważam w swym życiu chwile, które przepędziłem na serdecznej modlitwie, w bezpośrednim obcowaniu z Bogiem”.

    Błogosławiony Józef Jankowski

    16 maja 1941 r. został aresztowany przez gestapo, przewieziony na warszawski Pawiak, a po dwóch tygodniach okrutnych tortur zabrany, tym samym transportem co o. Maksymilian Kolbe, do obozu zagłady w Oświęcimiu. Dostał numer 16895. Przez pięć miesięcy pracował ponad siły o głodzie i w ciągłych upokorzeniach.
    Naoczni świadkowie zapamiętali, z jaką godnością i spokojem znosił prześladowania, poniżenia i udręki, zadawane mu z nienawiści do wiary i kapłaństwa. Do końca był wierny zapisanym kiedyś przez siebie słowom: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”.
    Nawet oprawcy dziwili się jego pokornej postawie. Aby go złamać, 16 października 1941 r. oddano go w ręce “krwiożercy” – kryminalisty Heinricha Krotta, słynącego ze swego okrucieństwa kapo podobozu Babice. Był to ten sam sadysta, który nękał o. Maksymiliana. To on poddał Józefa tak okrutnym torturom, że tego samego dnia umęczony pallotyn odszedł do Pana. Jego ciało spalono w obozowym krematorium. Miał zaledwie 31 lat, z czego 5 lat przeżył w kapłaństwie.
    Kierując się przykładem św. Wincentego Pallottiego, przez całe życie ks. Józef konsekwentnie dążył do świętości i stawiał sobie najwyższe wymagania. Swoją miłość do Boga potwierdził niezłomną postawą i ofiarą z własnego życia. Był przykładem – w słowie i czynie – szczególnej miłości do Jezusa Eucharystycznego i szczerego zawierzenia Matce Bożej, Królowej Apostołów.W 1999 r. został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II w grupie 108 polskich męczenników II wojny światowej. Papież powiedział wtedy:W akcie beatyfikacji niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował. Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie!
    Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych […] Spodobało się Bogu wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie. Oto bogactwo Jego łaski, oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków.
    Za zgodą Stolicy Apostolskiej bł. Józef Jankowski został ogłoszony patronem miasta i gminy Brusy.

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 października

    Święta Teresa od Jezusa,
    dziewica i doktor Kościoła


    Mistyczka i wizjonerka 
    François Gérard (PD)
    ***

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.
    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.
    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.
    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).
    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Święta Teresa od Jezusa

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.
    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.
    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.Św. Teresa Wielka zapisała wspaniałą kartę nie tylko jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.
    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: anioł przeszywający jej serce strzałą miłości, gołąb, krzyż, pióro i księga, napis: Misericordias Domini in aeternum cantabo, strzała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święta Teresa z Avili.

    Pierwsza kobieta doktor Kościoła

    (św. Teresa, Josefa de Óbidos 1672)

    ***

    Kościół katolicki wspomina dziś wyjątkową świętą – Teresę z Avili. Pierwszą kobietę doktora Kościoła, współtwórczynie Zakonu Karmelitów Bosych, reformatorkę, pisarkę kontrreformacji, hiszpańską mistyczkę, która kierowała się w życiu słowami: „Panie, pozwól mi cierpieć z Tobą albo umrzeć”.

    Teresa z Avila, z domu Teresa Sanchez de Cepeda y Ahumada, znana również jako Teresa Hiszpańska, Teresa od Jezusa, Teresa Wielka do dziś jest źródłem inspiracji dla wiernych i duchownych Kościoła katolickiego. Pracowita, niesłychanie żarliwa, skuteczna politycznie i piękna święta, motywuje do działania najbardziej nawet zatwardziałe serca, pokazując im drogę, którą warto przemierzyć na spotkanie z Bogiem Żywym. Teresa była twórczynią zakonu opartego na skrajnym ubóstwie, zakładającym całkowite wyrzeczenie się dóbr materialnych. Pierwszy zakon pod wezwaniem świętego Józefa, który otworzyła w odpowiedzi na swój pobyt w karmelitańskim Zakonie Wcielenia, był początkowo zwalczany przez władze Avili, chcące odebrać Teresie mały dom i kapliczkę.

    Wśród społeczności lokalnej posunięcia Teresy również wywołało niemałe kontrowersje. I nie ma co się dziwić. W tym samym mieście istniał przecież dobrze odbierany i od lat funkcjonujący (wspomniany wyżej) zakon, którego członkinią była również sama Teresa, oparty na zgoła innych zasadach. Jak twierdziła święta, było tam zbyt dużo duchowego lenistwa, a wzmocnienie i chronienie gorącej duchowość wydawało się w tym przypadku mijać z celem. Pierwotna surowość zakonu, do którego wstąpiła 2 listopada 1535 roku, ustąpiła miejsca swobodzie. Do zakonu trafiały w tamtym czasie nie tyle kobiety mające prawdziwe powołanie, a częściej panny ze znanych rodów, które posiadały zbyt małe posagi, by dobrze wyjść za mąż i zakon traktowały bardziej jako miejsce towarzyskich spotkań, niż przestrzegania klauzury.

    Jednak nim doszło o założeniu nowego zakonu, św. Teresa musiała przejść przez ciężką chorobę serca. Leżąc obłożnie chora w rodzinnym domu, przeczytała książkę „Abecadło hiszpańskie” franciszkanina Franciszka de Osuna. Lektura ta odmieniła jej życie, wykazując, jak doskonalić się krok po kroku, by doznać bezpośredniej obecności Boga i pomogła jej po dwudziestu latach życia zakonnego podjąć historyczną decyzję.

    Zakon Teresy, powstały w 1562 r., opierał się na starych, surowych zasadach skrajnego ubóstwa, zrzeczenia się dóbr materialnych oraz na wprowadzeniu nowych: biczowania się raz w tygodniu i chodzenia boso. W późniejszym czasie udało jej się również uzyskać pozwolenie na utworzenie dwóch klasztorów dla mężczyzn, w czym pomogli jej święty Jan od Krzyża (spowiednik Teresy) oraz święty Antonii od Jezusa, którzy w 1568 roku otworzyli pierwszy klasztor braci Karmelitów Bosych. Osiem lat później zaczęły się prześladowania płynące ze strony Kapituły Generalnej starszych Karmelitów, którzy przeciwstawiali się reformie. W ich rezultacie Teresa została zmuszona do przejścia na emeryturę, a świętego Jana od Krzyża uwięziono w Toledo, gdzie był torturowany i głodzony. Dopiero w 1579 r. papież Grzegorz XIII zatwierdził oficjalnie osobną prowincję Karmelitów Bosych. Teresa razem ze świętym Janem od Krzyża założyła 32 klasztory, a w ciągu trzech lat 17 zakonów męskich przejęło jej regułę.

    Pierwszą wizję mistyczną Chrystusa św. Teresa miała w 1554 roku, kiedy to, w święto Piotra, ukazał jej się Syn Boży – w postaci cielesnej, aczkolwiek niewidzialny. Od tamtej pory Jezus pojawiał się jej coraz częściej. Przeżywała stany ekstazy. Otrzymała od Chrystusa nakaz naprawy sposobu życia mniszek. Jak pisała o niej Bożena Mazur: „Teresa była mistyczką i wizjonerką, ale przy wdrażaniu takiego zadania okazała się osobą bardzo rzeczową i praktyczną. Wiele podróżowała, spotykała się z władzami duchownymi i świeckimi, wygłaszała konferencje o odnowie życia zakonnego, pisała”. Dzieła św. Teresy plasują ją w czołówce literatury mistycznej Kościoła katolickiego. I nie ma co się dziwić – Teresa przez pięć lat przebywała w całkowitym odosobnieniu, zajmując się właśnie pisaniem.

    „Niech Ci Bóg przebaczy, bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”

    Teresa, co może zaskakiwać, już jako zakonnica sama przyznawała: „Chciałam się podobać, wyglądać zawsze korzystnie, dbałam bardzo o swoje ręce, o włosy, perfumy, o wszystkie możliwe marności”. „Pragnęłam bardzo być kochana przez wszystkich” – wyznała, a jej wrodzony wdzięk, inteligencja, wesołość powodowały, że w klasztorze bez klauzury, w którym przebywała przez dwadzieścia lat swojego życia, wciąż miała wokół siebie przyjaciół, a nawet adoratorów. „Chciałam pogodzić ze sobą życie duchowe z pociechami, upodobaniami i rozrywkami zmysłowymi. (…) W efekcie ani Bogiem się nie cieszyłam, ani nie miałam zadowolenia ze świata” – pisała. Tak było zanim dostąpiła łaski prawdziwego nawrócenia i zanim zaczęła otrzymywać wizje mistyczne.

    Z opisu zawartego w książce „Święta Teresa z Avila” Emmanuela Renaulta poznajemy ją jako kobietę „wysokiego wzrostu”, która była „wybitnie piękna w młodości, ale i w podeszłym wieku wyglądała bardzo dobrze. Była korpulentna, cerę miała bardzo jasną, za to twarz okrągłą, pełną, o bardzo pięknym profilu i regularnych rysach. Jej włosy były czarne i wijące się; czoło wysokie, gładkie i piękne; oczy czarne, okrągłe, wypukłe, wielkości zwykłej, lecz cudownie ustawione, żywe i pełne uroku. Nos mały, pośrodku niezbyt wydatny, zaokrąglony na końcu i nieco nachylony ku dołowi, usta ani małe, ani duże; broda kształtna i proporcjonalna; szyja długa i szlachetna, ręce drobne i bardzo piękne. Wszystko wydawało się w niej doskonałe: postawa majestatyczna, chód pełen godności i gracji. Można by zapytać czy to Anioł czy Człowiek i można by odpowiedzieć – jedno i drugie – to Święta. Święta Teresa z Avila. Taką osobliwość chyba łatwiej opisać, niż namalować”.

    Sama Teresa, mając 61 lat, zakrzyknęła żartobliwie do Jana od Nędzy, który podjął się namalowania jej obrazu: „Niech ci Bóg przebaczy bracie Janie! Namalowałeś mnie brzydką i kaprawą”.

    ***

    Teresa urodziła się 28 marca 1515 roku w Avili, zmarła 15 października 1582 r. w Alba de Tormes. Została beatyfikowana przez papieża Pawła V w 1614 r., czterdzieści lat po śmierci, kanonizowana została przez papieża Grzegorza XV. W 1970 r. papież Paweł VI ogłosił ją wraz ze świętą Katarzyną ze Sieny doktorem Kościoła. Jej życie było inspiracją m.in. dla św. Franciszka Salezego.

    Św. Teresa jest patronką Hiszpanii, miasta Avila, Alba de Tormes, a także karmelitanek, karmelitów bosych, trzewiczkowych, chorych (cierpiących na bóle głowy i serca), dusz cierpiących w czyśćcu. W ikonografii przedstawia się ją w habicie karmelitanki, a jej atrybuty to anioł przeszywający serce strzałą, krzyż, pióro i księga, gołąb oraz sama strzała.

    Magdalena Żura/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Teresa od Jezusa. Karmelitańska mistyczka, nauczycielka drogi modlitwy kontemplacyjnej

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Teresa od Jezusa. Karmelitańska mistyczka, nauczycielka drogi modlitwy kontemplacyjnej

    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych.

    Teresa de Cepeda y Ahumada urodziła się 28 marca 1515 r. w Hiszpanii. Pochodziła ze szlacheckiej i zamożnej rodziny zamieszkałej w Avila. Miała dwie siostry i dziewięciu braci. Czytanie żywotów świętych tak rozbudziło jej wyobraźnię, że postanowiła uciec do Afryki, aby tam z rąk Maurów ponieść śmierć męczeńską. Miała wtedy zaledwie 7 lat. Zdołała namówić do tej wyprawy także młodszego od siebie brata, Rodriga. Na szczęście wuj odkrył ich plany i w porę zawrócił oboje do domu. Kiedy przygoda się nie powiodła, Teresa obrała sobie na pustelnię kącik w ogrodzie, by naśladować dawnych pokutników i pustelników. Mając 12 lat przeżyła śmierć matki. Pisała o tym w swej biografii: “Gdy mi umarła matka… rozumiejąc wielkość straty, udałam się w swoim utrapieniu przed obraz Matki Bożej i rzewnie płacząc, błagałam Ją, aby mi była matką. Prośba ta, choć z dziecinną prostotą uczyniona, nie była – zdaje mi się – daremną, bo ile razy w potrzebie polecałam się tej wszechwładnej Pani, zawsze w sposób widoczny doznawałam jej pomocy”.

    Jako panienka, Teresa została oddana do internatu augustianek w Avila (1530). Jednak ciężka choroba zmusiła ją do powrotu do domu. Kiedy poczuła się lepiej, w 20. roku życia wstąpiła do klasztoru karmelitanek w tym samym mieście. Ku swojemu niezadowoleniu zastała tam wielkie rozluźnienie. Siostry prowadziły życie na wzór wielkich pań. Przyjmowały liczne wizyty, a ich rozmowy były dalekie od ducha Ewangelii. Już wtedy powstała w Teresie myśl o reformie. Złożyła śluby zakonne w roku 1537, ale nawrót poważnej choroby zmusił ją do chwilowego opuszczenia klasztoru. Powróciła po roku. Wkrótce niemoc dosięgła ją po raz trzeci, tak że Teresa była już bliska śmierci. Jak wyznaje w swoich pismach, została wtedy cudownie uzdrowiona. Pisze, że zawdzięcza to św. Józefowi. Odtąd będzie wyróżniać się nabożeństwem do tego właśnie świętego. Choroba pogłębiła w Teresie życie wewnętrzne. Poznała znikomość świata i nauczyła się rozumieć cierpienia innych. Podczas długich godzin samotności i cierpienia zaczęło się jej życie mistyczne i zjednoczenie z Bogiem. Utalentowana i wrażliwa, odkryła, że modlitwa jest tajemniczą bramą, przez którą wchodzi się do “twierdzy wewnętrznej”. Mistyczka i wizjonerka, a jednocześnie osoba o umysłowości wielce rzeczowej i praktycznej.

    Pewnego dnia, w 1557 r., wpatrzona w obraz Chrystusa ubiczowanego, Teresa doznała przemiany wewnętrznej. Uznała, że dotychczasowe ponad 20 lat spędzone w Karmelu nie było życiem w pełni zakonnym. Zrozumiała także, że wolą Bożą jest nie tylko jej własne uświęcenie, ale także uświęcenie jej współsióstr; że klasztor powinien być miejscem modlitwy i pokuty, a nie azylem dla wygodnych pań. W owym czasie Teresa przeżywała szczyt przeżyć mistycznych, które przekazała w swoich pismach. W roku 1560 przeżyła wizję piekła. Wstrząsnęła ona nią do głębi, napełniła bojaźnią Bożą oraz zatroskaniem o zbawienie grzeszników i duchem apostolskim ratowania dusz nieśmiertelnych. Miała szczęście do wyjątkowych kierowników duchowych: św. Franciszka Borgiasza (1557) i św. Piotra z Alkantary (1560-1562), który właśnie dokonywał reformy w zakonie franciszkańskim.

    Teresa zabrała się najpierw do reformy domu karmelitanek w Avila. Kiedy jednak zobaczyła, że to jest niemożliwe, za radą prowincjała karmelitów i swojego spowiednika postanowiła założyć nowy dom, gdzie można by było przywrócić pierwotną obserwancję zakonną. Na wiadomość o tym zawrzało w jej klasztorze. Wymuszono na prowincjale, by odwołał zezwolenie. Teresę przeniesiono karnie do Toledo. Reformatorka nie zamierzała jednak ustąpić. Dzięki pomocy św. Piotra z Alkantary otrzymała od papieża Piusa IV breve, zezwalające na założenie domu pierwotnej obserwy. W roku 1562 zakupiła skromną posiadłość w Avila, dokąd przeniosła się z czterema ochotniczkami. W roku 1567 odwiedził Avila przełożony generalny karmelitów, Jan Chrzciciel de Rossi. Ze wzruszeniem wysłuchał wyznań Teresy i dał jej ustne zatwierdzenie oraz zachętę, by zabrała się także do reformy zakonu męskiego. Ponieważ przybywało coraz więcej kandydatek, Teresa założyła nowy klasztor w Medina del Campo (1567).

    Tam spotkała neoprezbitera-karmelitę, 25-letniego o. Jana od św. Macieja (to przyszły św. Jan od Krzyża, reformator męskiej gałęzi Karmelu). On również bolał nad upadkiem obserwancji w swoim zakonie. Postanowili pomagać sobie w przeprowadzeniu reformy. Bóg błogosławił reformie, gdyż mimo bardzo surowej reguły zgłaszało się coraz więcej kandydatek. W roku 1568 powstały klasztory karmelitanek reformowanych w Malagon i w Valladolid, w roku 1569 w Toledo i w Pastrans, w roku 1570 w Salamance, a w roku 1571 w Alba de Tormes. Z polecenia wizytatora apostolskiego Teresa została mianowana przełożoną sióstr karmelitanek w Avila, w klasztorze, w którym odbyła nowicjat i złożyła śluby. Zakonnic było tam ok. 130. Przyjęły ją niechętnie i z lękiem. Swoją dobrocią i delikatnością Teresa doprowadziła jednak do tego, że i ten klasztor przyjął reformę. Pomógł jej w tym św. Jan od Krzyża, który został mianowany spowiednikiem w tym klasztorze.

    Nie wszystkie klasztory chciały przyjąć reformę. Siostry zmobilizowały do “obrony” wiele wpływowych osób. Doszło do tego, że Teresie zakazano tworzenia nowych klasztorów (1575). Nałożono na nią nawet “areszt domowy” i zakaz opuszczania klasztoru w Avila. Nasłano na nią inkwizycję, która przebadała pilnie jej pisma, czy nie ma tam jakiejś herezji. Nie znaleziono wprawdzie niczego podejrzanego, ale utrzymano zakaz opuszczania klasztoru. W tym samym czasie prześladowanie i niezrozumienie dotknęło również św. Jana od Krzyża, którego więziono i torturowano.

    Klasztor w Avila otrzymał polecenie wybrania nowej ksieni. Kiedy siostry stawiły opór, 50 z nich zostało obłożonych klątwą kościelną. Teresa jednak nie załamała się. Nieustannie pisała listy do władz duchownych i świeckich wszystkich instancji, przekonując, prostując oskarżenia i błagając. Dzieło reformy zostało ostatecznie uratowane. Dzięki możnym obrońcom zdołano przekonać króla i jego radę. Król wezwał nuncjusza papieskiego i polecił mu, aby anulował wszystkie drastyczne zarządzenia wydane względem reformatorów (1579). Teresa i Jan od Krzyża odzyskali wolność. Mogli bez żadnych obaw powadzić dalej wielkie dzieło. Karmelici i karmelitanki zreformowani otrzymali osobnego przełożonego prowincji. Liczba wszystkich, osobiście założonych przez Teresę domów, doszła do 15. Św. Jan od Krzyża zreformował 22 klasztory męskie. Grzegorz XIII w roku 1580 zatwierdził nowe prowincje: karmelitów i karmelitanek bosych.

    Pan Bóg doświadczył Teresę wieloma innymi cierpieniami. Trapiły ją nieustannie dolegliwości ciała, jak choroby, osłabienie i gorączka. Równie ciężkie były cierpienia duchowe, jak oschłości, skrupuły, osamotnienie. Wszystko to znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej.
    Zmarła 4 października 1582 r. w wieku 67 lat w klasztorze karmelitańskim w Alba de Tormes koło Salamanki. Tam, w kościele Zwiastowania NMP, znajduje się jej grób. Została beatyfikowana w roku 1614 przez Pawła V, a kanonizował ją w roku 1622 Grzegorz XV.

    Św. Teresa Wielka ma nie tylko wspaniałą kartę jako reformatorka Karmelu, ale też jako autorka wielu dzieł. Kiedy 27 września 1970 r. Paweł VI ogłosił ją doktorem Kościoła, nadał jej tytuł “doktora mistycznego”. Zasłużyła sobie na ten tytuł w całej pełni. Zostawiła bowiem dzieła, które można nazwać w dziedzinie mistyki klasycznymi. W odróżnieniu od pism św. Jana od Krzyża, jej styl jest prosty i przystępny. Jej dzieła doczekały się przekładów na niemal wszystkie języki świata. Do najważniejszych jej dzieł należą: Życie (1565), Sprawozdania duchowe (1560-1581), Droga doskonałości (1565-1568), Twierdza wewnętrzna (1577), Podniety miłości Bożej (1571-1575), Wołania duszy do Boga (1569), Księga fundacji (1573-1582) i inne pomniejsze. Św. Teresa Wielka zostawiła po sobie także poezje i listy. Tych ostatnich było wiele. Do naszych czasów zachowało się 440 jej listów.

    Św. Teresa z Avila jest patronką Hiszpanii, miast Avila i Alba de Tormes; karmelitów bosych, karmelitów trzewiczkowych, chorych – zwłaszcza uskarżających się na bóle głowy i serce, dusz w czyśćcu cierpiących.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Teresa z Avila o modlitwie. Ważna przestroga

    Św. Teresa z Avila o modlitwie. Ważna przestroga

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    …. Kto bowiem modli się bez zastanowienia się nad tym, do kogo mówi, o co prosi, i kto jest on, który prosi, a kto Ten, którego prosi, tego modlitwy, jakkolwiek by długo i pilnie ruszał wargami, ja nie nazwę modlitwą.

    Może wprawdzie się zdarzyć, że w pewnych wypadkach niestarania się o uwagę, ona przyjdzie, a to skutkiem starań poprzednio czynionych, lecz kto by nałogowo zwykł rozmawiać z Majestatem Boskim tak, jakby mówił do sługi swego, nie zważając czy wyraża się dobrze, czy źle, i mówi co mu przyjdzie na usta albo co od ciągłego powtarzania już umie na pamięć, tego modlitwy, powtarzam, nie uznaję za modlitwę, a daj Boże, by nie było żadnej duszy chrześcijańskiej, która by się w taki sposób modliła.

    św. Teresa z Avila z “Twierdza wewnętrzna”

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Życie to zła noc w kiepskiej karczmie”.

    Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    "Życie to zła noc w kiepskiej karczmie". Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    fot. domena publiczna / commons.wikimedia.org

    ***

    Dziś wspominamy św. Teresę z Ávili, hiszpańską karmelitankę, mistyczkę, pisarkę i teolog życia kontemplacyjnego. Tej niezwykłej świętej zawdzięczamy bardzo wiele, a jej głębokie myśli są aktualne do dziś i z pewnością mogą zmienić nasze spojrzenie na rzeczywistość.

    Siedem głębokich myśli św. Teresy z Ávili

    1. Wszystko mija, Bóg się nie zmienia. Cierpliwość osiąga wszystko.
    2. Temu, kto ma Boga, nie brakuje niczego. Bóg sam wystarczy.
    3. Modlitwa wewnętrzna jest to nic innego, jak tylko, poufne i przyjacielskie obcowanie z Bogiem.
    4. Zrób wszystko, co w twojej mocy, a resztę zostaw Bogu.
    5. Nie pamiętam, bym kiedykolwiek aż do tej chwili prosiła św. Józefa o jaką rzecz, której by mi nie wyświadczył. Jest to rzecz zdumiewająca, jak wielkie rzeczy Bóg mi uczynił za przyczyną tego chwalebnego Świętego, z ilu niebezpieczeństw na ciele i na duszy mnie wybawił.
    6. Życie to zła noc w kiepskiej karczmie.
    7. Dla kogo Chrystus jest przyjacielem i wielkodusznym przewodnikiem, ten wszystko potrafi znieść.

    Deon.pl/źródło: pl.wikiquote.org / tk

    Zobacz także – św. Teresa z Avila – Święta z charakterem

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 października

    Święta Małgorzata Maria Alacoque, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Kalikst I, papież i męczennik
      •  Błogosławiony Radzim Gaudenty, biskup
    ***
    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    Małgorzata urodziła się 22 lipca 1647 r. w Burgundii (Francja). Kiedy Małgorzata miała zaledwie 4 lata, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jej ojciec był notariuszem i sędzią. Zmarł, gdy Małgorzata miała 8 lat. Oddano ją wtedy do kolegium klarysek w Charolles. Ciężka choroba zmusiła ją jednak do powrotu do domu. Oddana z kolei na wychowanie do apodyktycznego wuja i gderliwych ciotek, wiele od nich wycierpiała. Choroba trwała cztery długie lata. Dziecko dojrzało w niej duchowo. Nie pociągał jej świat, czuła za to wielki głód Boga. Pragnęła też gorąco poświęcić się służbie Bożej. Musiała jednak pomagać w domu swoich opiekunów. Marzenie jej spełniło się dopiero kiedy miała 24 lata. Wstąpiła wtedy do Sióstr Nawiedzenia (wizytek) w Paray-le-Monial. Zakon ten założyli św. Franciszek Salezy (+ 1622) i św. Joanna Chantal (+ 1641), a przez 40 lat kierownictwo duchowe nad nim miał św. Wincenty a Paulo (+ 1660). Małgorzata otrzymała habit zakonny 25 sierpnia 1671 r. Musiała wyróżniać się wśród sióstr, skoro dwa razy piastowała urząd asystentki przełożonej, a w latach 1685-1687 była mistrzynią nowicjuszek.
    Małgorzata była mistyczką – od 21 grudnia 1674 r. przez ponad półtora roku Pan Jezus w wielu objawieniach przedstawiał jej swe Serce, kochające ludzi i spragnione ich miłości. Chrystus żądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej, jak tylko pozwoli jej na to posłuszeństwo, a przede wszystkim tego, by przyjmowała Go w Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca. Polecał także, aby w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek uczestniczyła w Jego śmiertelnym konaniu w Ogrójcu między godziną 23 a 24: “Upadniesz na twarz i spędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.
    W związku z otrzymanym orędziem i poleceniem, aby ustanowiono święto czczące Jego Najświętsze Serce oraz przystępowano przez 9 miesięcy do pierwszopiątkowej Komunii św. wynagradzającej, Małgorzata doznała wielu przykrości i sprzeciwów. Nawet jej przełożona nie wierzyła w prawdziwość objawień. Dopiero w 1683 r., gdy wybrano nową przełożoną, Małgorzata mogła rozpocząć rozpowszechnianie Bożego przesłania. Od 1686 r. obchodziła święto Najświętszego Serca Jezusa i rozszerzyła je na inne klasztory sióstr wizytek. Z jej inicjatywy wybudowano w Paray-le-Monial kaplicę poświęconą Sercu Jezusa.
    Małgorzata zmarła 17 października 1690 r. po 43 latach życia, w tym 18 latach profesji. Beatyfikował ją Pius IX (1864), kanonizował Benedykt XV (1920). Wraz ze św. Janem Eudesem jest nazywana “świętą od Serca Jezusowego”. Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa został uznany oficjalnie w 1765 r. przez Klemensa XIII.
    W ikonografii św. Małgorzata Maria przedstawiana jest w czarnym habicie wizytek, w rękach trzyma przebite serce.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święta Małgorzata Maria Alacoque

    ŚWIĘTA MAŁGORZATA MARIA ALACOQUE – OBLUBIENICA SERCA JEZUSOWEGO

    WIOSNA ŻYCIA
    Był rok 1647. 22 lipca zamek Lauthecourt zabrzmiał radością. Dziedzicowi Klaudiuszowi Alacoque, notariuszowi z Verovres i jego małżonce urodziła się druga córeczka – piąte dziecko. Ochrzczono ją po 3 dniach, nadając imię Małgorzaty. Kiedy miała 4 lata chrzestna matka zabrała ją na zamek Corcheval, odległy o milę od rodzinnego domu. Zdarzało się tam, że dziewczynkę znajdowano w kaplicy albo w kościele, zatopioną w modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Klęczała bez ruchu, bo jej powiedziano, że w tabernakulum przebywa nieustannie i prawdziwie Boski Zbawca. W zabawie była jednak Małgorzata tak żywa, że nieraz ganiono ją za zachowanie. Wystarczało jednak powiedzieć: „Nie powinnaś tak robić, bo tym brzydzi się nasz kochany Bóg”, by ją powstrzymać. Małe serduszko pałało dziwną odrazą do grzechu. „O moja jedyna Miłości – pisała o swoim dzieciństwie Małgorzata – już od najwcześniejszych lat pragnąłeś być władcą serca mego”. Nieustannie czuła też natchnienie do powtarzania: „Mój Boże, poświęcam ci moją czystość, ślubuję Ci wieczyste dziewictwo”. Wierność wewnętrznym natchnieniom stała się dla niej krynicą niewyczerpanych zdrojów błogosławieństwa Bożego.
    Po wczesnej śmierci ojca na matkę spadła troska o siedmioro dzieci. Małgorzata znalazła się u SS. Urbanistynek w Charolles. Siostry zauważyły niepospolitość pensjonarki i zaledwie Małgorzata ukończyła 9 lat, dopuściły ją do Komunii św. „Pierwsza Komunia św. – pisała później Małgorzata – rozlała tyle goryczy na zabawy i przyjemności mojego wieku, że chociaż do nich lgnęłam, stawały się dla mnie przykre i wprost nieznośne. Ile razy zabrałam się z koleżankami do zabawy, tyle razy miałam wrażenie, że jakaś tajemnicza moc gwałtem mnie od nich odrywa, że jakiś wewnętrzny głos, który mię rwał do samotności, tak długo mi nie dawał spokoju, aż mu uległam, by klęcząc lub pochylona ku ziemi, zatopić się w modlitwie, aż mnie w tym stanie znajdowano, co znowu stale było dla mnie niemałą przykrością…” Bolesna choroba, która nawiedziła Małgorzatę po dwuletnim pobycie u Sióstr, zmusiła ją do powrotu do domu: choć patrzyła na nie z podziwem, postanawiając naśladować ich życie, to nie tutaj chciał ją mieć Boski Mistrz.
    Przez 4 lata lekarze leczyli ją bezskutecznie. Zrozpaczona matka zwróciła się więc do Maryi tymi słowy: „Święta Matko Boża, jeśli dziecko moje powróci do zdrowia, poświęcę je całkowicie Twej służbie”. Po żarliwej modlitwie zranionego serca matki, Małgorzata odzyskała zdrowie. Tak stanęła u bram życia, w okresie, w którym pęd ku swobodzie wiedzie w ułudne krainy przyjemności. Szesnastoletnia panienka, otoczona dostatkami, obdarzona zaletami umysłu i ciała, pełnymi haustami poczęła pić z upajającego kielicha dozwolonych przyjemności. Owładnęła nią zalotność i pragnienie podobania się. Nie przekroczyła granicy chrześcijańskiej moralności, a jednak to, że za wiele troszczyła się o wygląd i raz w karnawale poszła z przyjaciółką w przebraniu na bal, przez całe życie opłakiwała, jako swoje największe przewinienia. Jezus postanowił ją wyrwać ze świata i jego przyjemności. Jako Jego towarzyszka – nim się stała tłumaczem Jego wzgardzonej przez ludzi miłości – miała wstąpić na kalwaryjską ścieżkę i zranić cierpieniem stopy.

    CZAS WALKI
    Matka Małgorzaty powierzyła prowadzenie domu krewniaczkom. Skończyły się kłopoty finansowe, ale i swoboda matki i dzieci. W domu rządziła tyrania. Małgorzata pożyczała czasem u sąsiadek suknię, by móc udać się do kościoła. Jedyną pociechę znajdowała u stóp tabernakulum. Wkrótce zakazano jej bez zezwolenia opuszczać dom, a jeśli jedna krewna pozwoliła jej na odwiedzenie kościoła, wtedy druga ją zatrzymywała. Wobec tak bolesnej odmowy Małgorzata zalewała się łzami. Wyrzucano jej więc niesprawiedliwie, że to nie kościół ją tak gorąco pociąga, ale pewnie tajemna schadzka z mężczyzną, a wstyd, iż słowa danego nie dotrzyma, gorzkie łzy wyciska jej z oczu. Kryła się więc w ogrodzie, skąd swobodnie spoglądała na kościół: „Tam On dla mnie przebywa i z miłości ku mnie”, powtarzała zalewając się łzami. Całe dni spędzała w tej kryjówce, nie jedząc i nie pijąc, chyba że wieśniacy przynieśli jej mleka lub owoców. Pod wieczór wracała do zamku drżąc ze strachu, jak po ciężkiej zbrodni. Spadały na nią nagany, że nie pracuje i nie troszczy się o rodzeństwo.
    Jednej nocy objawił się jej Chrystus jako ‘Ecce homo’, mówiąc, że dopuszcza te cierpienia, aby ją do siebie bardziej upodobnić. Objawienia powtarzały się. Widywała Zbawiciela ociekającego krwią lub obarczonego krzyżem. Widzenia te umacniały ją do tego stopnia, że czasami było jej nawet przykro, że grożąca ręka wstrzymała się przed spełnieniem pogróżek. W osobach, które niesprawiedliwie ją traktowały, zaczęła widzieć najlepsze przyjaciółki. Chwaliła je i szanowała. „Ale – pisze o sobie – nie ja spełniałam to wszystko, lecz Mistrz mój Boski, który mnie do tego skłaniał, i który nie pozwolił, aby skarga wypełzła na moje wargi, albo by jakieś drgnienie niechęci przemknęło się po moim obliczu, albo bym szukała współczucia i pociechy. On to nakazał mi mówić, że one słusznie ze mną postępują, podczas gdy ja przez moje grzechy na więcej jeszcze zasłużyłam przykrości”.
    W tych czasach prób, cierpień i walki powtarzała nieustannie: „Panie, gdybyś Ty tego wszystkiego nie dopuszczał, to by się ono dziać nie mogło; dziękuję Ci, że to na mnie zsyłasz, bo w ten sposób upodobniam się do Ciebie”.
    Przez szereg lat wyłącznym przewodnikiem na drodze modlitwy i rozmyślania był dla niej Jezus. „Od tego czasu, kiedy poczęłam samą siebie poznawać – opowiada później – stał się On wyłącznym panem mej woli, tak iż musiałam Mu we wszystkim ulegać, nie mogąc nawet stawić Mu oporu. On sam ganił mnie łagodnie, ale stanowczo z powodu błędów, choćby one były i najdrobniejsze. Od tego czasu taki wstręt powzięłam do grzechu, iż po najmniejszym wykroczeniu poszukiwałam samotności, by się móc głośno wypłakać”. „Uczułam w sobie silny pociąg do rozmyślania, i niemało cierpiałam z tego powodu, iż nie mogłam się dowiedzieć, jak to się przy tym zachować, nie miałam bowiem nikogo, kto by mnie w tym względzie pouczył; nie wiedziałam także, na czym ono właściwie polega, ale już sama nazwa: ‘modlitwa myślna’ miała w sobie dla mnie coś pociągającego”.
    Małgorzata prosiła Boskiego Mistrza, by On sam raczył nauczyć ją rozmyślania. Jezus polecił jej rzucić się na ziemię i błagać Go o przebaczenie za wszystko, czym Go obraziła, a potem całe rozmyślanie Jemu ofiarować. I wtedy to w najwyraźniejszych konturach zjawiał się przed jej duchem Zbawiciel w tej tajemnicy, w jakiej Go sobie właśnie przedstawiała; zdawało się jej, jak gdyby wszystkie władze jej duszy zagubiły się w Bogu, tak że żadne roztargnienie nie mąciło jej wewnętrznej ciszy, a serce jej ogarniał żar pożądania Komunii św. i cierpienia.
    Kiedy bracia zaczęli zarządzać rodzinnymi dobrami, powrócił do domu dobrobyt. Jednak walka o powołanie zakonne stała się ostrzejsza. Wśród zwalczających ją stanęła ukochana matka, gdy o Małgorzatę – pochodzącą z dobrej rodziny, posiadającą miły charakter i piękną – zaczęli się ubiegać młodzieńcy. Czy jednak nie złożyła ślubu czystości? Czy nie czuła nieustannego pociągu do życia w murach klasztornych? Czy ma wzgardzić łaską powołania? Krewni naciskali: musi wyjść za mąż, zamiast zdeptać własne szczęście. „Drogie dziecię… – mówiła matka – wybierz sobie pobożnego męża i pozwól mi u ciebie mojego życia dokonać; tak mi osłodzisz te ciężkie lata goryczy, które w tym domu przeżyć musiałam”. Nękała ją myśl: jeśli wstąpisz do klasztoru, matka umrze ze smutku, a ma prawo do opieki, odpowiesz wtedy przed Bogiem za surowość i oziębłość wobec matki. Równocześnie w sercu rosła skłonność do życia zakonnego, by zostać oblubienicą Tego, który ją przed wszystkimi ukochał.
    Małgorzata – niemalże pokonana – stwierdziła wreszcie, że ślub czystości, złożony Bogu w wieku 4 lat, nie mógł być przeszkodą w zawarciu małżeństwa. Zaczęła się też bać, że stan zakonny domaga się świętości, jakiej nigdy nie osiągnie. Życie w zakonie stałoby się więc powodem potępienia. Zaczęła się stroić, by znaleźć męża. Szukała przyjemności… ale nie mogła ich znaleźć. Niewidzialne strzały Bożej miłości boleśnie raniły jej serce. Jakaś siła zmuszała ją do szukania samotności, a tam czekał na nią Jezus zazdrosny o jej miłość. Upadłszy na twarz, błagała o przebaczenie… A potem znowu pozwoliła się unieść prądowi otoczenia i znowu stawiła Bogu opór.
    Pewnego wieczora, kiedy Małgorzata wkładała na siebie świetne stroje, stanął przed nią Zbawiciel zelżony, okrwawiony, ubiczowany. Odezwał się: „Spojrzyj, czego twa próżność na mnie dokonała. Trwonisz czas drogocenny, z którego w godzinę śmierci złożyć będziesz musiała rachunek. Więc nie będziesz mi wierną? Prześladujesz mnie za to, że ci tyle dałem jawnych dowodów mojej ku tobie miłości, że cię do siebie chciałem upodobnić?”
    Raniące wyrzuty wywarły na nią wpływ głęboki. W żalu postanowiła pokutować, by upodobnić się do Boskiego Męczennika. Opasała się powrozem poskręcanym w węzły tak, że ledwie mogła oddychać i z trudem jadła. Tak długo na sobie go nosiła, aż wpił się głęboko w jej ciało i z wielką boleścią można go było usunąć. W nocy kładła się na łoże wysłane sękami, zrywała się, by się dręczyć biczowaniem. Upokorzenia ze strony krewnych, nie wystarczały, by zaspokoić pragnienie cierpienia.
    Walczyła tak prawie 5 lat. Tęsknota za życiem zakonnym rosła nieustannie, choć nieustannie trwał też opór rodziny. Kiedy budziło się w niej pragnienie rozrywki, przed oczyma duszy wyłaniał się krwią zbroczony Chrystus i szeptał: „Ty szukasz przyjemności? A jam jej nigdy nie zaznał. Wszystko przecierpiałem, byle twe serce pozyskać, a ty mi go teraz nie chcesz powierzyć (…) Wybrałem cię na mą oblubienicę i przyrzekliśmy sobie wierność wzajemną wtedy, kiedy to ślub dziewictwa dla mnie w ofierze złożyłaś; jam cię nim natchnął, zanim jeszcze świat nawet najdrobniejszej cząsteczki w tobie nie posiadł, bo chciałem twe serce uczynić wolnym od więzów doczesnych. I aby Cię dla mnie dziewiczą zachować, uwolniłem Twą wolę od zła wszelkiego i oddałem cię w opiekę mej świętej Matki, aby cię według moich zamiarów kształciła”.
    I tak, mając 22 lata, przybierając imię Maria, Małgorzata przystąpiła do bierzmowania. Umocniona tym sakramentem rozpoczęła ostateczną walkę o swe powołanie. Matka wznowiła wyrzuty, a duch ciemności szeptał: „Ty chcesz zostać zakonnicą? Ośmieszysz się tylko, bo przecież w zakonie stanowczo nie wytrwasz. Jakiż to wstyd spadnie na ciebie, kiedy będziesz musiała habit zakonny odłożyć i na świat znowu powrócić. Gdzież się wtedy ukryjesz?”. Małgorzata nie była już daleka od decyzji o zamążpójściu. Jednak Jezus po raz ostatni sprzeciwił się temu. Kiedy pewnego dnia przyjęła Komunię św., zjawił się przed nią jako najpiękniejszy, najbogatszy, najpotężniejszy i najbardziej porywający. Czynił jej wyrzuty, że ośmieliła się zapragnąć innego. „Jeśli wyrządzisz mi tę obelgę – zagroził – wtedy opuszczę cię na zawsze; ale jeśli dotrzymasz mi słowa, trwać będę przy tobie i zapewnię ci triumf nad twymi wszystkimi wrogami. Można ci wybaczyć, bo dotąd mnie jeszcze nie poznałaś, pójdź za mną, a ja ci się objawię”. Małgorzata postanowiła raczej umrzeć niż zawrzeć małżeństwo.

    NARESZCIE WOLNA!
    Kiedy rodzina pogodziła się z decyzją Małgorzaty, postanowiono, że musi wstąpić do Urszulanek. Jej zaś wydawało się, że jakiś głos wewnętrzny nieustannie jej szepce: „Nie tutaj pragnę cię posiadać, ale wśród córek Maryi”. Bliskiej realizacji planów przeszkodziła choroba matki. „Widzisz, jak twa nieobecność na matkę zgubnie oddziałuje – wyrzucano jej – jeszcze się staniesz przyczyną jej śmierci”. Nawet kapłani temu przyświadczali. Małgorzata zdwajała pokuty, wołając: „O mój ukochany Zbawco, jakżebym gorąco pragnęła, żebyś mnie gorzkich swych cierpień uczynił wspólniczką”. „Dokonam tego – brzmiała odpowiedź – jeśli ty się nie sprzeciwisz, i jeśli ze swej strony uczynisz wszystko, co w twej będzie mocy”. Małgorzata surowo umartwiała się, biczując się aż do krwi. Niepewna, czy podoba się Boskiemu Mistrzowi, błagała: „Panie, ześlij mi kogoś, kto by mną pokierował, kogo bym we wszystkim słuchać musiała”. „Czyż ja ci nie wystarczam?” – brzmiało pytanie Chrystusa. „Czyż dziecię, które jest tak ukochane jak ty, może źle postępować pod kierunkiem ojca, który jest wszechmocny?”
    Wreszcie w roku 1670, kiedy papież Klemens X, ogłosił Rok Jubileuszowy, przyszedł Małgorzacie z pomocą kapłan głoszący rekolekcje. W spowiedzi otwarła przed nim serce. Jasne było, że Bóg powołał ją do zakonnego życia. Polecił więc jej bratu, by zamiast piętrzyć przed nią trudności, dopomógł jej wreszcie w spełnieniu zamiaru.
    Wśród klasztorów, które jej wyliczono, wybrała Paray jako najbardziej odległy od domu. Spodziewała się, że tam najmniej dozna roztargnień ze strony rodziny. Wiosną r. 1671 wybrała się z bratem Chryzostomem prosić o przyjęcie u Sióstr Nawiedzenia. Kiedy wkroczyła do rozmównicy, usłyszała głos: „Pragnę byś tutaj została”. Mając 24 lata pożegnała się więc z bliskimi i przyjaciółmi z radością podobną do niewolnicy, dla której godzina wyzwolenia nareszcie wybiła. U wrót klasztoru stanęła w sobotę 25 maja i tak stała się nowicjuszką zakonu Nawiedzenia. Na żądanie św. Franciszka Salezego, zakon ten posiadał w godle Serce Boże przebite, otoczone cierniową koroną i uwieńczone krzyżem. Małgorzata Maria o tym nie wiedziała! Wiedział jednak Ten, który ją wybrał i pokierował jej wyborem. On przygotowywał ją na posłańca Swego Serca.

    ŻYCIE OFIARY
    Nowicjat był dla niej okresem szczęścia. Ponosiła ofiary, buntowała się miłość własna, ale czymże to było w porównaniu z tym, czego już w swoim życiu doznała w domu? Odczuwała radość, wiedząc, że wypełniła wolę Bożą.
    Kiedy szukała rady, jak rozmyślać, mistrzyni powiedziała jej: „Uklęknij przed Najświętszym Sakramentem i stań się jakby płótnem rozpiętym przed malarzem”. Małgorzata nie ośmieliła się pytać, co to oznaczało. Za to usłyszała wyraźnie słowa: „Pójdź tylko, a ja cię pouczę”. Boski Mistrz objawił życzenie, by dusza jej stała się płótnem, na którym On wymaluje główne rysy swego życia. Rozniecił w jej sercu taki żar miłości i pragnienie cierpienia, iż jedynym dążeniem jej było cierpieć z miłości ku Niemu.
    25 sierpnia r. 1671 odbyły się obłóczyny. „Był to dzień moich zaręczyn – pisała – który nową władzę nade mną oddał memu Oblubieńcowi, a mnie nałożył zobowiązanie, bym Go wyłącznie i jeszcze goręcej umiłowała. On natomiast, jako Oblubieniec najczulszy, złożył mi to przyrzeczenie, że mi z początku da zakosztować wszelkiej słodyczy, jaka się w miłości ukrywa”.
    Małgorzata wskutek wewnętrznego szczęścia wpadała w zachwyt i nie zdawała sobie sprawy z tego, co czyniła. Martwiło ją, że coś może zdradzić stan jej duszy. Przełożone, widząc w jej nieprzepartej skłonności do modlitwy przeszkodę w spełnianiu reguł, obawiały się, że może ją to sprowadzić na manowce. „Siostro – powiedziano jej – duch naszego zakonu nie znosi wszystkiego, co wygląda na niezwykłe w modlitwie i ćwiczeniach pokutnych; dlatego o ile się nie odmienisz, nie możesz być dopuszczoną do ślubów.” W czasie przeznaczonym na modlitwę zlecano jej więc zamiatanie korytarzy. Kiedy prosiła o odprawienie opuszczonej modlitwy, odmawiano. A jednak – mimo rozpraszających czynności – żyła w Bożej obecności. Daleka od unikania cierpienia, prosiła mistrzynię o umartwienia. Najczęściej otrzymywała upokarzającą odmowę albo polecenie wykonania czegoś, do czego czuła wstręt. Mówiła: „Panie, musisz mi teraz dopomóc, bo czyż nie Ty dałeś mi takie zlecenia?” „Uznaj tylko – odpowiadał życzliwie Jezus – że beze mnie niczego nie zdołasz, a ja cię nie opuszczę, jeśli tylko swą niemoc i słabość o moją oprzesz potęgę”.
    Przełożone nabrały jednak przekonania, że Małgorzata nie nadaje się do zachowania prostej i wspólnej reguły św. Franciszka Salezego i nadal nie chciały jej dopuścić do ślubów. Małgorzata nigdy nie przebyła cięższej próby. Skarżyła się, ale tylko Temu, który całą winę ponosił za to, On zaś dodał jej odwagi: „Powiedz przełożonej, że nie potrzebuje się obawiać i że na moją odpowiedzialność może cię do ślubów przypuścić.” Ciężar spadł z serca Małgorzaty, ale przełożona poleciła jej wybłagać znak u Zbawiciela na potwierdzenie, że będzie potrafiła zachować reguły. Jezus rzekł: „Przyrzekam ci, że cię uczynię bardziej pożyteczną dla zakonu, aniżeli tego przełożona się domyśla, ale w taki sposób, który jest na razie mnie tylko jednemu wiadomy. Od tej chwili łask moich udzielać ci będę w zespole z duchem twej reguły, ze względu na twą słabość i ze względu na żądanie twoich przełożonych. Nie ufaj zatem w przyszłości niczemu, co by cię miało od zachowania reguły odwodzić, ponieważ chcę, abyś ją ponad wszystko stawiała. Wolę przełożonej winnaś przedkładać nad swoją własną wolę i na jej rozkaz wszystkiego poniechać, czego spełnienie ja bym ci polecił. Oddaj się całkowicie jej kierownictwu. A ja już troszczyć się będę, by plany moje zostały spełnione, choćbym miał wszelkie przeszkody zamienić na środki do celu. Ale sercem twym muszę ja sam swobodnie rozporządzać; ono do mnie należy, nie powierzaj go nikomu.”
    Nadszedł poranek 6 listopada r. 1672. Małgorzata Maria złożyła uroczyste śluby. Po Komunii św. Jezus powiedział: „Spojrzyj tu na ranę mojego boku. Tu musisz na zawsze zamieszkać, jeśli chcesz szatę niewinności, którą cię dziś odziałem, zachować i życie Boga-Człowieka prowadzić.”
    Słodycz zalała jej serce, ale kiedy ujrzała Boskiego Oblubieńca skrwawionego i okrytego ranami, jakby na Golgocie, zaczęła się skarżyć: „Ach, nie jestem podobna do Ciebie”. „Pozwól mi uczynić wszystko w swoim czasie – odpowiedział Jezus. – Powierz się tylko mojej miłości i memu upodobaniu, nic na tym nie stracisz. Ja cię nie opuszczę.” I obdarzył ją łaską swej niewidzialnej obecności tak, jak tego nie doświadczyła jeszcze w swoim życiu. „Widziałam Go – pisała później – czułam Go przy sobie, słyszałam głos Jego, a to wszystko wyraźniej, aniżeli przy pomocy zmysłów, bo wszelkie roztargnienie było wykluczone, moja uwaga nie mogła się od Niego oderwać. Obecność mojego Boskiego Mistrza doprowadziła mnie do najgłębszego zrozumienia mojej nicości, i tego zrozumienia odtąd nigdy nie straciłam. W poczuciu głębokiej czci byłabym najchętniej trwała nieustannie na kolanach u Jego stóp. I o ile moja praca i ma słabość na to pozwalały, przybierałam owo położenie. Mimo mojej skłonnej do pychy natury, pragnęłam gorąco być zapomnianą i wzgardzoną i radość mą znajdowałam w upokorzeniu oraz w przeciwnościach. Boski mój Nauczyciel powiedział, że to musi się stać moim najmilszym pokarmem i jeśliby mi ludzie tej strawy dostarczyć nie chcieli, On sam miał jej braki uzupełnić, lecz w sposób daleko bardziej dający się odczuć”.
    Przełożoną klasztoru w Paray została matka Franciszka de Saumaise: zakonnica troskliwa o zachowanie reguły i przeciwniczka nowości. Mimo wszystko od pierwszych dni nie przestała podziwiać Małgorzaty Marii. Jednak jako przezorna i roztropna przełożona, umiała w ciągu 6 lat sprawowania urzędu – czyli w czasie najważniejszych zdarzeń w życiu Małgorzaty – ukryć cześć i podziw dla Świętej. Nakazała jej jednak spisać wszystkie łaski i dary otrzymane od Zbawiciela. A po złożeniu urzędu włączyła się w szerzenie kultu Serca Jezusowego.

    ŚLADAMI JEZUSA
    Pewnego dnia Boski Mistrz przyszedł trzymając w jednej ręce obraz życia zakonnego, spędzonego w szczęściu, w drugiej – rozdartego katuszami duszy i udręką ciała. Małgorzata musiała wybierać: „Wybieraj teraz, które życie pragniesz prowadzić? W jednym i drugim z równą łaską towarzyszyć ci będę”. Małgorzata przypadła do stóp Jezusa: „Panie, Ty mi wystarczysz, ja tylko Ciebie pragnę, Ty dla mnie wybieraj”. Odkupiciel nalegał. „Panie – powiedziała – w takim razie daj mi to, co będzie na większą Twą chwałę. Nie zważaj na moje skłonności, na moje zachcianki; postąp ze mną według Twojego upodobania, niczego innego nie pragnę”. „Patrz! – rzekł Jezus – oto dla ciebie wybieram – wskazał jej życie pełne cierpień – czynię to dlatego, aby się spełniły na tobie moje zamiary, jak również, by cię bardziej upodobnić do Siebie”. Małgorzata Maria, przejęta drżeniem, ucałowała rękę, która ofiarowywała jej życie hańby i cierpienia.
    Pewnego ranka, wyszła do ogrodu. Nieraz słyszała tu głos Boskiego Mistrza. Zażądał od niej odnowienia ofiary. Potem pokazał jej krzyż. Jak daleko Małgorzata mogła sięgnąć wzrokiem, zdobiły go kwiaty. „Patrz, oto ołtarz – rzekł do niej Zbawiciel – na którym czyste me oblubienice muszą dokonać ofiary. Kwiaty te zwiędną, ale ciernie, które pod nimi się kryją, trwać będą i tak boleśnie wbiją się w ciebie, że całej potęgi mojej miłości potrzeba ci będzie, byś na tym krzyżu mogła wytrzymać.” Później ujrzała po Komunii św. Zbawiciela z cierniową koroną w rękach. Koroną tą uwieńczył jej skronie: „Przyjmij moja córko, tę koronę, jako zapowiedź innych cierpień, które cię wkrótce do mnie upodobnią”. Od tego czasu płonęła w jej sercu potrójna żądza: cierpieć, przyjmować Komunię św. i umrzeć – trzy przejawy jednego pragnienia: z Oblubieńcem serca na wieki się połączyć. Gdzie się zatrzymała, dokąd zwróciła kroki, wszędzie znajdowała Chrystusa z krzyżem.
    W tym czasie podjęła pracę przy chorych. Szatan z zazdrości o jej miłość do Zbawiciela wytrącał jej nieustannie z rąk to, co niosła. Było to przyczyną wielu upokorzeń ze strony innych. Potem odzywał się: „Głupia, nigdy niczego dobrego nie zrobisz”.
    Pewnego dnia chciała wyciągnąć ze studni wiaderko wody, ale uchwyt koła nieszczęśliwie wymknął się jej i tak silnie uderzył w twarz, że runęła na ziemię. Przednie zęby zostały wybite, a dziąsła poszarpane. Spowodowane przez to boleści i nieustanny ból głowy, sprowadziły na nią niejedną bezsenną noc. Zatopiona w rozmyślaniu o cierpieniach Zbawiciela w ogrodzie oliwnym, uczuła w sercu pragnienie uczestniczenia w mękach Boskiego Oblubieńca. Jezus odezwał się: „Przeszedłem tam większe wewnętrzne cierpienia, niż w całej mej pozostałej męce, ponieważ uczułem się opuszczonym i obciążonym brzemieniem grzechów świata całego. Te cierpienia i ta trwoga konania dręczą każdego grzesznika, kiedy dochodzi do poznania Bożej świętości. Wstyd na niego spływający zda się go prawie druzgotać. Teraz właśnie gniew mój gotowy, by w kilku grzeszników ugodzić. Ale za nich ty musisz odczuć, co w ogrodzie getsemańskim przecierpiałem.”
    W dzień Zmartwychwstania Pańskiego nie mogła z innymi siostrami odprawić rozmyślania. To pozbawiło ją humoru, ale natychmiast usłyszała głos Boskiego Mistrza: „Modlitwa ofiary i poddania się jest mi przyjemniejszą, niż wszelka inna modlitwa”.

    POWIERNICA SERCA JEZUSOWEGO
    W ostatnich dniach października, r. 1673, kiedy Małgorzata po raz pierwszy po złożeniu ślubów zaczęła właśnie ćwiczenia duchowne, Zbawiciel pokazał jej miłością rozpromienione Serce, krwią zlane od ran i uderzeń: „Oto rany, które mi zadaje mój naród wybrany; inni ranią me ciało, ci przeszywają me Serce”. Małgorzata błagała o przebaczenie dla tych, którzy zawinili, ale cierpienie jej trwało bez przerwy. Komunia św. stała się dla niej męczarnią, bo w spojrzeniu umiłowanego Mistrza wciąż odczytywała ból.
    Całując w duchu krwawiące rany Boskiego Nauczyciela usłyszała ciche słowa: „Dziecię moje, czy chcesz mi oddać twe serce, aby na nim mogła odpocząć wzgardzona ma miłość?” „Panie – odpowiedziała – Ty wiesz, że całkowicie do Ciebie należę; postąp ze mną tak, jak Tobie się tylko podoba”. „Czy wiesz, dlaczego ci tyle łask użyczam? Twoje serce musi się stać ołtarzem, na którym by nieustannie gorzał ogień miłości; nic zmazanego znaleźć się tam nie może. Ciebie wybrałem, by Ojcu memu wiekuistemu, złożyć ofiarę miłości i pojednania”.
    Małgorzata Maria prosiła więc przełożoną, by wolno jej było podwoić pokuty. Stanowczo jej odmówiono. Zawstydzona wróciła do Boskiego Mistrza, On zaś wskazał na własne jej błędy i niedoskonałości, wyrzucał, że niedawno, wyraziła o sobie z próżności jakąś pochwałę: „Z czego ty się możesz szczycić prochu i popiele? Czyż ty jesteś z siebie czymś innym, jak prochem i nicością? Patrz, jakie łaski zlewam na ciebie, a czym ty sama z siebie jesteś?” I ukazał jej oczom obraz, na którego widok krzyknęła: „O Boże usuń ten obraz lub każ mi umrzeć! Niepodobna mi bowiem patrzeć na ten mój stan i żyć jeszcze!”
    27 grudnia r. 1673, w uroczystość św. Jana Ewangelisty, zbliżyła się Małgorzata z siostrami do Stołu Pańskiego, i w tym momencie uczuła, że tak jak św. Lutgarda, powinna wargi swoje przycisnąć do Najświętszej Rany Jezusowego boku. Pełnymi haustami poczęła pić z tego źródła szczęścia. Usłyszała słowa: „Czy widzisz teraz, że nie ma żadnej obawy u źródła potęgi i że w tej rozkoszy o wszystkim się zapomina?” W dniu tym miała więcej wolnego czasu, więc powróciła przed tabernakulum, by przy piersi Boskiego Mistrza wypocząć, jak Jan, umiłowany uczeń.
    Wtedy po raz pierwszy, otwarło się przed nią Boskie Serce, a z tajemnic, które dotychczas były przed nią zakryte, opadła zasłona. Małgorzata Maria upadła na kolana w zachwycie na widok tych cudów dobroci, a Jezus przemówił:
    „Moje Boskie Serce przepełnione jest miłością ku ludziom, a zwłaszcza ku tobie, dlatego też biją z niego płomienie, by się przez ciebie ludziom objawić, i w skarby, na które ty patrzysz, ich zaopatrzyć, w skarby, na które składają się łaski konieczne do tego, by ludzi wybawić z przepaści zatracenia. Ciebie niegodną i nieuczoną wybrałem do wypełnienia moich zamiarów, aby jasną było rzeczą, że wszystko jest wyłącznie moim dziełem. Dlatego daj mi serce twoje!”
    I wziął Jezus serce Małgorzaty i oddał je jej rozpłomienione miłością ze słowami:
    „Patrz ukochana, oto zadatek mojej miłości! Żar, który zapaliłem w twym sercu, nigdy nie zgaśnie i tylko pewną ulgę znajdziesz krwi swej upuszczeniem, chociaż i ten środek raczej upokorzenie, niż ulgę w cierpieniu przynosić ci będzie. Ale powinnaś o to prosić, by w ten sposób krew swoją dla mnie przelewać i byś się mogła przekonać, że to wszystko nie jest jakimś urojeniem, ale oznaką, iż pierwsza z łask, które przeznaczyłem dla ciebie, udzielona ci będzie. Ranę serca twego zasklepiłem, ale ból jego zatrzymasz; dlatego od tej chwili już nie, jak dotychczas, niewolnicą Serca mego, ale ‘uczennicą Serca Jezusa’, nazywać się będziesz”.
    Płomień, który rozgorzał w jej piersi, sprawiał gwałtowny ból. Widziała Najświętsze Serce Jezusa na płomiennym tronie, wysyłające, niby słońce, promienie na wszystkie strony, a zarazem przejrzyste, jakby z kryształu. Widać było ranę zadaną włócznią, a całe Serce otaczała cierniowa korona. Na szczycie wznosił się krzyż. Te oznaki cierpienia Chrystusa pokazywały, że Jego miłość ku ludzkości stała się źródłem wszelkiego cierpienia i pogardy, którą od pierwszej chwili Wcielenia na siebie przyjął i w Najświętszym Sercu odczuwał, jak i ona jedynie tłumaczy cierpliwe znoszenie zniewag, na które wystawił się w Najświętszym Sakramencie Ołtarza.
    „Następnie dał mi poznać – pisze Małgorzata Maria – jak pragnienie wzajemnej miłości skłoniło Go do objawienia ludziom swego Serca, wraz ze wszystkimi skarbami miłości, miłosierdzia, łaski i świętości, które w sobie zawiera, tak że każdy, ktokolwiek tylko zechce, pełną dłonią może z niego czerpać. Nadto złożył mi zapewnienie, że osobliwą to będzie dla Niego radością, jeżeli temu Sercu cześć składać będą i że wizerunek Jego wszędzie wystawiony być musi, by nieczułe serca ludzkie poruszyć do głębi. Tym, którzy temu Sercu cześć oddają, pozwoli obficie uczestniczyć w największych łaskach a na dom, gdzie obraz tego Serca szczególną czcią otaczany będzie, przebogate spłyną błogosławieństwa, to nabożeństwo jest bowiem jedną z ostatnich prób Jego miłości, by ludzi do siebie pociągnąć”.
    „Patrz, moja córko – powiedział – do jakiego to zadania ciebie wybrałem! Dlatego ci tyle łask wyświadczałem już od najwcześniejszego dzieciństwa. Twoim mistrzem i przewodnikiem sam być chciałem, by cię na moje łaski przygotować; ale za największe dobrodziejstwo to uważaj, żem ci objawił i podarował me Serce”.
    Co roku w uroczystość św. Jana powtarzało się to objawienie. Wskazując na swoje Serce, Jezus powtarzał: „Pragnę cześć w Najświętszym Sakramencie odbierać, a nie ma nikogo, kto by mnie przez miłość wzajemną choć nieco chciał orzeźwić”.
    Małgorzata chętniej wyznałaby grzechy przed siostrami, niż tajemnice, powierzone jej przez Boskiego Mistrza i Oblubieńca. A jednak musiała to czynić i ze względu na wolę Jezusa, i z posłuszeństwa regule. Przełożona – słuchając jej wyznań – z przekonania lub może dla jej zbadania – żartowała z opowiadań o zjawieniu się Zbawcy i jej bólu. Małgorzata, niezdolna do wytrzymania trawiącego ją nieustannie żaru Bożej miłości, zachorowała. Z dnia na dzień coraz bardziej opadała z sił. Dopiero gdy na jej prośbę – przy sprzeciwie lekarzy – upuszczono jej krwi, odzyskała siły, zgodnie z zapowiedzią Jezusa. Powtarzało się to wiele razy. Począwszy od 27 grudnia r. 1673, dolegliwości odnawiały się w każdy pierwszy piątek miesiąca. Zjawiało się jej przed oczyma Boskie Serce Jezusa do błyszczącego słońca podobne i zsyłało płonące promienie w jej duszę. Siostry, które nie znały powodu jej cierpień, naśmiewały się z tej regularnie powracającej słabości.
    8 lutego 1674 r. Małgorzata klęczała, zatopiona w modlitwie przed tabernakulum. Zjawił się przed nią Zbawiciel. Z pięciu ran rozchodziły się lśniące promienie, a pierś świeciła jasnym żarem. W głębi piersi wskazał jej Boski Mistrz na Serce, jako na ognisko owego płomienia i znowu jej opowiadał o miłości ku ludziom i jak oni tylko niewdzięcznością płacą, co mu większą sprawia udrękę, niż wszystkie cierpienia, które w czasie męki wycierpiał: „Gdyby mi okazywali miłość wzajemną, wtedy bym za nic poczytał to wszystko, com dla nich uczynił, ale oni pozostają zimni i bez żadnego odczucia. Wynagradzaj więc przynajmniej Ty, ile zdołasz to, czego im nie dostaje.” „Jakżeż mogę tego dokonać, mój Panie? Jestem tak słaba i tak niegodna”. „Patrz, oto teraz potrafisz” – odpowiedział jej Zbawca. W tej chwili płomień, który wytrysnął z Bożego Serca, przeniknął jej serce tak, że myślała, iż skona, i tylko prosiła: „Oszczędź mnie, o Panie, śmiertelnym jestem człowiekiem!” „Ja będę twą mocą, nie trwóż się, ale spełnij to, co ci polecę. Najpierw musisz tak często, jak tylko ci posłuszeństwo zezwoli, przyjmować mnie w Komunii św., choćby kosztem upokorzenia i hańby. W każdy pierwszy piątek miesiąca przystępuj do Stołu Pańskiego. Następnie w każdym tygodniu w nocy z czwartku na piątek pozwolę ci uczestniczyć w mej trwodze konania, jaką na górze oliwnej przeszedłem, tak, że nie wiedząc nawet w jaki sposób, doznawać będziesz trwóg konania. Dlatego powinnaś w nocy od 11-12 godziny łączyć się z moją modlitwą w ogrojcu i leżąc twarzą zwrócona ku ziemi, błagać o miłosierdzie dla grzeszników i pocieszać mnie w opuszczeniu przez śpiących uczniów.”
    Przełożona, nazwawszy wszystko wymysłem próżności i urojeniem, zakazała jej wykonania czegokolwiek z Bożych poleceń. Małgorzata osłabiona postami znowu zaczęła chorować tak, że przełożona sądziła, że bliska jest jej śmierć. Czy to wszystko było tylko złudną grą gorączką rozpalonej wyobraźni, czy też dowodem Bożej łaski? Przełożona nie ośmieliła się rozstrzygać. „Siostro – powiedziała – proś Pana Boga o twe wyzdrowienie, abyś wspólnie z innymi siostrami mogła wypełniać święte reguły zakonne. Jeśli rzeczywiście nagle zdrowie odzyskasz, to ci pozwolę na Komunię w pierwszy piątek miesiąca, oraz na wstawanie w noc czwartkową”.
    Małgorzata Maria prosiła o wyzdrowienie z nadzieją, że nie zostanie wysłuchana, bo kochała cierpienia i upokorzenia. A jednak postawiony warunek został wypełniony. Mimo to przełożona ociągała się z zezwoleniem Małgorzacie na to, o co prosił Jezus, zaś kapłani, do których zwróciła się o radę wydali jednogłośny wyrok: „Przesada, urojenie, marzycielstwo. Nie zważać na rzekome objawienia, skrócić modlitwy”. Tak osądzona Małgorzata stwierdziła, że pewnie kroczy błędnymi ścieżkami. Czasem skarżyła się na niedolę Jezusowi i prosiła, by już raz walce tej koniec położył. Usłyszała: „Przyślę ci sługę mojego, przedstaw mu wszystkie tajniki twego serca, a on cię na prawej drodze umocni”.

    UPEWNIENIE W DRODZE
    Pod koniec roku 1674 o. Klaudiusz de la Colombiere został rektorem Jezuitów w Paray. Fakt ten wywołał powszechne zdziwienie, nie dlatego, że kapłan był młody, bo – jako doświadczony w życiu duchowym – cieszył się powagą, szacunkiem i zaufaniem. Żałowano jedynie, że znalazł się nagle w miejscu tak nieznanym i ciasnym. Takie jednak były drogi Bożej Opatrzności…
    Kiedy po raz pierwszy odwiedził siostry, Małgorzata Maria usłyszała głos wewnętrzny: „Ten to jest, którego ci posyłam”. Był on nadzwyczajnym spowiednikiem sióstr i w czasie wielkiego postu w r. 1675 po raz pierwszy rozmawiał z Małgorzatą w konfesjonale. O. de la Colombiere zatrzymał ją dłużej i mówił tak, jakby wiedział o tym, co działo się w jej sercu. Małgorzata Maria całkowicie zamilczała o nadzwyczajnych łaskach. Usiłowała szybko odejść, by nie zmuszać sióstr do czekania. Ojciec, po nauce do sióstr, zapytał przełożoną: „Kim jest młoda siostra, która tam siedziała?”. Wskazał na pewne miejsce. Przełożona wymieniła Małgorzatę Marię, na co kapłan odrzekł: „Wielce to łaskami obdarzona dusza”. Przełożona postanowiła więc powierzyć kierownictwo Małgorzaty Marii o. de la Colombiere i odesłała ją do niego. On zaś zapewnił, że powinna słuchać głosu, który do niej przemawiał, i całkowicie się Bogu powierzyć. Gdy się skarżyła, że Boski Zbawca nieustannie przy niej przebywa i uniemożliwia jej ustną modlitwę, odpowiedział roztropnie: „Nie powinnaś się przymuszać, odmawiaj tylko godzinki i różaniec, o ile potrafisz”. Z prawdziwą ulgą opuściła Małgorzata Maria o. de la Colombiere i tak często, jak tylko mogła, śpieszyła do niego po radę.
    Rozeszła się wieść, że o. de la Colombiere stał się przewodnikiem duchownym Małgorzaty Marii. On, pytany o „marzycielkę”, wyrażał się o niej z głęboką czcią. Zaczęto więc mówić, iż dał się zwieść i oszukać, bo uważa za prawdziwe to, co starsi kapłani nazwali obłudą i szaleństwem. Poważanie wobec niego zaczęło się zmniejszać, a ponieważ ojciec de la Colombiere szacunku świata nie szukał, dlatego nie zmienił sądu o swej penitentce.

    WIELKIE OBJAWIENIE SERCA JEZUSOWEGO

    Jezus nie zaprzestawał przygotowywać wiernej uczennicy do głównego objawienia swojej wzgardzonej miłości. Z początkiem lata r. 1675 siostry zebrały się przy pracy na wewnętrznym dziedzińcu klasztornym. Małgorzata Maria uczuła wewnętrzny pociąg, by usiąść pod murem kaplicy, w której przechowywano Najświętszy Sakrament. Siostry wołały, żartowały tak długo, aż wreszcie powstała. Jednak natchnienie, by wróciła pod mur kaplicy, stało się tak silne, że poprosiła o radę przełożoną. „Idź i tam sobie usiądź” – brzmiała odpowiedź. Mimo głośnych śmiechów sióstr wróciła na dawne miejsce i klęcząc spełniała pracę, ale z tak wielkim skupieniem, jak gdyby się znajdowała w jakiejś ustronnej samotni. Nagle zjawiło się przed nią Serce Zbawiciela, jaśniejące jak słońce, płomieniami uwieńczone. Chór Serafinów zstąpił z obłoków i śpiewał: „Z miłości tryska radość i zasług zdrój płynie. Szczęśliwy, kto Serce Pana pokochał jedynie”. Duchy niebieskie wezwały Małgorzatę, by śpiewała razem z nimi, ale się nie ośmieliła. Następnie wysłańcy nieba oświadczyli, że przybyli razem z nią złożyć u stóp Serca Jezusa hołd, uwielbienie i miłość i że zastępować będą jej miejsce, ilekroć nie będzie mogła trwać przed Najświętszym Sakramentem, by w ten sposób za ich pośrednictwem mogła przebywać nieustannie u stóp Jezusa. Objawienie to wyryło w pamięci Małgorzaty niezatarte wspomnienia.
    Jeszcze głębszy wpływ już na cały świat katolicki, miało wywrzeć objawienie, którym Małgorzata zaszczycona została 19 czerwca tego samego roku 1675, w oktawie Bożego Ciała. Wybrana uczennica Pańska, klęcząc przed tabernakulum, odbierała objawy miłości Boskiego Oblubieńca. Pod wpływem tych łask zbudziło się w jej sercu gwałtowne pragnienie, by złożyć Zbawicielowi dowody wzajemnej miłości. Wtedy Chrystus tak przemówił: „Niczym innym nie potrafisz lepiej okazać mi swojej miłości, jak spełniając to, czego już tyle razy od ciebie żądałem”. Przy tych słowach Zbawiciel odsłonił Serce i tak dalej mówił: „Patrz! Oto Serce, które tak bardzo ludzi ukochało, i które niczego nie szczędziło, by się za nich poświęcić i wyczerpać się w objawach miłości; a jako nagrodę odbieram od największej części ludzi tylko oziębłość, brak czci, pogardę i świętokradztwa w tym Sakramencie miłości. Ale co mi największy ból sprawia to to, że serca szczególniej mi poświęcone, w ten sposób ze mną postępują. Dlatego żądam od ciebie, by pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała, szczególną był uroczystością ku czci Serca mego, by w tym dniu zbliżano się do Stołu Pańskiego, by mi cześć składano, celem wynagrodzenia tych wszystkich zniewag, które Serce me spotykają, gdy na ołtarzach przebywam. A ja ci powiadam, że Serce moje w obfitej mierze da odczuć wpływ swej miłości tym, którzy je czcią otoczą i którzy o to starać się będą, by i inni cześć mu oddawali.” „Ależ Panie – ośmieliła się Małgorzata przemówić – do kogóż Ty się zwracasz? Do nędznego stworzenia, do biednej grzesznicy, której niegodność musi stanąć w poprzek drogi spełnieniu się Twego życzenia! Znasz przecież tyle szlachetnych dusz, którym możesz owo zlecenie powierzyć” „Czyż nie wiesz, że używam słabych, by mocnych zawstydzić? – odpowiedział Boski Nauczyciel. – Że wszechmoc moja objawia się w małych i ubogich duchem, aby sobie samym niczego przypisywać nie mogli?” „To wskaż mi przynajmniej środek do spełnienia tego, co mi rozkazujesz – odrzekła odważnie Małgorzata Maria. A Chrystus odpowiedział: – Zwróć się do mego sługi, o. Klaudiusza de la Colombičre z Towarzystwa, które Imię moje nosi i poleć mu w moim imieniu, by wszystko uczynił, co tylko leży w jego mocy, by memu Boskiemu Sercu żądane wynagrodzenie zapewnić. Liczne trudności, na które napotka, nie powinny go odstraszać, ale o tym niech pamięta, że ten, co sobie nie ufa, lecz całą swą ufność we mnie pokłada, wszystkiego dokonać potrafi”.
    O. Klaudiusz de la Colombičre dowiedział się od Małgorzaty, jakie zadanie zostało jemu wyraźnie zlecone. Znając ją nie żywił w sercu żadnej wątpliwości co do objawienia, którym była zaszczycona i z pokorą przyjął to słodkie brzemię. 21 czerwca, w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała poświęcił się całkowicie i niepodzielnie Boskiemu Sercu Jezusa, gotów dla czci i chwały tegoż Serca żyć, pracować i życie poświęcić. Zachęcał penitentki w Paray, by w pierwszy piątek każdego miesiąca przystępowały do Stołu Pańskiego celem wynagrodzenia Zbawicielowi za obojętność i zniewagi, jakie, przebywając na ołtarzach, miał wycierpieć. Zwycięstwo wydawało się bliskie. Tymczasem Jezus przygotował Małgorzacie nową ofiarę. O. de la Colombičre nie tylko nie pozostał w Paray, ale nawet musiał opuścić Francję. On przywrócił pokój i pogodę jej sercu wtedy, kiedy ona sama i wszyscy inni byli przekonani, że zły duch wiedzie ją na manowce. Małgorzata Maria odczuła więc głęboko ten cios, choć go przewidziała. Aż do końca swego krótkiego życia pozostał wierny misji szerzenia kultu Najświętszego Serca Jezusa, według wskazówek udzielonych św. Małgorzacie Marii w objawieniach Zbawcy.
    Po wyjeździe o. de la Colombičre uczennica Najświętszego Serca Jezusa prowadziła dalej życie, które przyjęła z rąk Boskiego Oblubieńca: życie cierpienia i miłości. W listopadzie 1677 r., Boski Mistrz odezwał się: „Pragnę ci oddać me Serce, ale najpierw musisz złożyć całopalną ofiarę, by razem ze mną odczuć karzącą prawicę mojego Ojca, ponieważ w swym sprawiedliwym gniewie grozi, że pewien klasztor surowo ukarze.” Czy ta groźba odnosiła się do klasztoru Nawiedzenia w Paray? Małgorzata Maria zamilczała odpowiedź na to pytanie nawet przed przełożoną. Jednak w otoczeniu Małgorzaty oprócz gorliwych zakonnic znajdowały się i oziębłe, które niezupełnie żyły według ducha reguł i objawiały niechęć wobec uczennicy Zbawiciela. Jezus odsłonił przed nią cierpienia, jakie miały ją spotkać. Widok ten przejął ją drżeniem, więc stwierdziła, że bez pozwolenia przełożonej do niczego nie może się zobowiązywać. Nie poprosiła jednak o pozwolenie z obawy, że przełożona może się na wszystko zgodzić. Nie zaznała spokoju. Przełożona widząc jej udrękę, zapytała ją o przyczynę łez i przerażenia. Usłyszawszy odpowiedź, natychmiast udzieliła Małgorzacie pozwolenia, przed którym właśnie taki lęk ją ogarniał. Małgorzata ociągała się z ostateczną decyzją. Miała przed oczyma anioła sprawiedliwości z biczem, którym ją miał ukarać z chwilą, kiedy się na ofiarę zdecyduje. Wśród wahań i lęku uklękła w wigilię uroczystości Ofiarowania Najświętszej Marii Panny wraz z innymi siostrami przed Najświętszym Sakramentem. Usłyszała głos Boży: „Trudno ci będzie stawić opór pragnieniu mojej sprawiedliwości; ale upokorzenia, które było złączone z twoją ofiarą, doznasz teraz w podwójnej mierze. Pragnąłem tylko ukrytej ofiary, nie chciałaś. Teraz wbrew twym ludzkim rachubom złożyć ją musisz publicznie i wśród nadzwyczaj upokarzających okoliczności, które cię przez całe życie będą poniżać, tak w oczach własnych, jak i wobec innych. Teraz poznasz, co to znaczy, sprzeciwiać się Bogu”.
    Kiedy dokonała wynagrodzenia i w uroczystość Ofiarowania Najświętszej Marii Panny zbliżyła się do Stołu Pańskiego, Jezus ukoił jej udręczone serce, mówiąc: „Rana się zamknęła; sprawiedliwości mojej stało się zadość. Ofiarę twą zespoliłem z moją ofiarą. Nie szukaj nadal w swym cierpieniu niczego innego, jak tylko mego upodobania. Cierp i pracuj w cichości na chwałę Bożą i ku rozszerzeniu królestwa mojego Serca wśród ludzi, bo do tego właśnie dzieła cię wybrałem”.
    W roku 1678 miejsce Matki de Saumaise zajęła Rozalia Greyffié z klasztoru Annecy, kobieta szczególnej cnoty i pokory. Małgorzata od pierwszego dnia powierzyła się jej całkowicie, zgodnie z regułą posłuszeństwa i zaleceniem Jezusa. Nowa przełożona nie mogła sobie wyrobić o Świętej jasnego zdania na podstawie tego co mówiono o niej w Paray. Nie zwracała więc uwagi na nadzwyczajne doznania Małgorzaty, nie powierzała jej żadnego urzędu i korzystała z każdej sposobności, by ją upokarzać. Spostrzegła, że to było Małgorzacie najmilsze. By nie zaszkodzić jej zdrowiu, nie pozwoliła jej na godzinę rozmyślania, które odprawiała w noc czwartkową, leżąc na ziemi z rozciągniętymi ramionami. Nieco później, nie znając powodów, które skłaniały Małgorzatę Marię do tej modlitwy w czasie nocnego spoczynku klasztoru, zakazała jej zupełnie tego rozmyślania. Małgorzata posłusznie poddała się zarządzeniu, ale przekazała przełożonej, że Jezus nie jest zadowolony i że da jej to odczuć. Kiedy 14 grudnia r. 1678, jedna z najlepszych sióstr po krótkiej chorobie skonała na rękach matki Greyffié, uznała ona wreszcie w tej stracie karę Bożą i pozwoliła bezzwłocznie siostrze Alacoque na jej rozmyślanie.
    Podczas rekolekcji Małgorzata doznawała w takim stopniu objawów miłości ze strony Oblubieńca, że była zmuszona wołać: „Dosyć, Panie, dosyć!”. Ale Jezus odpowiedział: „Jedz i pij z stołu moich radości; potrzebujesz siły i orzeźwienia, by naprzód odważnie kroczyć. Długa i ciężka droga ściele się przed tobą i od czasu do czasu będziesz musiała odetchnąć i wypocząć w moim Sercu, które dla Ciebie zawsze bezpiecznym będzie schronieniem. Jeśli dam ci poznać, że sprawiedliwość moja gniewa się z powodu grzeszników, wtedy zbliżaj się do św. Stołu i módl się do mnie serdecznie i gorąco. A nie opieraj mi się, ponieważ musisz mi służyć jako narzędzie, by pozyskać ludzkie serca dla mojej miłości.” „Ależ nie pojmuję, o Boże, w jaki sposób stać się to może”. „Przez moją wszechmoc, która wszystko z nicości wywiodła. Pomnij, że do mnie należysz, i że tobie nic nie pozostaje; natomiast rozporządzać możesz sercem moim; skarby w nim zawarte możesz podług upodobania swojego rozdzielać, komukolwiek tylko zechcesz. A w podarkach nie bądź skąpa, bo skarby te nieskończone. Jeszcze wielkim i ciężkim krzyżem obarczę twe ramiona, ale niczego się nie obawiaj, jestem dość potężny, by stać się twoją podporą. Szatan pragnie twą cnotę na próbę wystawić, ale pozwolę mu dręczyć cię tylko tymi samymi pokusami, z którymi przyszedł do mnie na pustynię. Połóż tylko ufność swą we mnie, a ja będę twą ochroną”.
    W Wielki Piątek 1687 r., dnia 28 marca dusza Małgorzaty tak pragnęła Eucharystycznego Chleba, że zaczęła mówić do swego Oblubieńca: „Miły Jezu, chcę strawić się w pragnieniu Ciebie, a nie mogąc Cię dzisiaj posiadać, nie przestanę Cię łaknąć”. Jezus przyszedł ją pocieszyć: „Twoje pragnienie tak przeniknęło moje Serce, że gdybym nie ustanowił tego Sakramentu miłości, uczyniłbym to teraz, by stać się twoim pokarmem. Znajduję tyle przyjemności w tym, gdy mnie ktoś z taką żarliwością pragnie, że ile razy jakie serce to pragnienie wyrazi, tyle razy spoglądam na nie z miłością, by je do siebie przygarnąć”. Przeniknęło mnie to tak wielkim żarem, iż dusza moja czuła się na wskroś uniesiona i nie mogła wyrazić swych uczuć inaczej, jak tylko przez te słowa: O miłości, o nadmiarze miłości Boga względem tak nędznego stworzenia!

    MISTRZYNI NOWICJUSZEK
    Przyszedł jednak – wśród cierpień i upokorzeń, których Małgorzacie nigdy nie brakowało – czas, w którym Jezus postanowił dać jej sposobność rozszerzenia pragnień Jego Serca na inne dusze. I tak z końcem 1684 r. zachorowała mistrzyni nowicjatu. Bez zastanowienia przeznaczono na ten urząd Małgorzatę. Pokorna zakonnica była doskonałą mistrzynią. I nie mogło być inaczej, skoro za podstawę oddziaływania na dusze przyjęła zasadę, by udzielać tylko to, co sama otrzyma od Serca Jezusowego. Przez cały czas, gdy była mistrzynią, Mistrzem nowicjatu w klasztorze w Paray było Najświętsze Serce Jezusa.
    Dobrze zrozumiała swoje zadanie i czuła, że Jezus pragnie, by i w innych wszczepiała poznanie i cześć Jego Serca. Wesołym, ujmującym wyglądem i dzięki łagodnemu i przyjaznemu usposobieniu pozyskała natychmiast zaufanie nowicjuszek. „Zachowujcie – mawiała – z wielką wiernością wszystkie reguły nawet i najmniejsze, przez to pozyskacie sobie Serce Ojca, który tak czule was kocha. Jak długo Mu wierne będziecie, nie potrzebujecie się obawiać niczego. Nie popełniajcie nigdy z rozmysłem jakiegokolwiek uchybienia. Pamiętajcie, że jesteście oblubienicami ukrzyżowanego Boga i że dlatego całkowicie do Niego musicie należeć, jeśli zechce w was królestwo Boże utrwalić. A królestwo Jego jest królestwem pokoju w cierpieniach”.

    DALSZE PRÓBY I PIERWSZE ZWYCIĘSTWA
    W r. 1685 w uroczystość jej imienin, w piątek, nowicjuszki chciały ofiarować mistrzyni kilka wianuszków kwiatów. Ona zaś poprosiła, by złożyły je Boskiemu Sercu Jezusa w ofierze. Spełniając życzenie ukochanej mistrzyni, zbudowały więc maleńki ołtarzyk, umieściły na nim wycięte z papieru, uwieńczone płomieniami serce i ozdobiły ołtarz kwiatami. Następnie wśród objawów żywej radości poprowadziły mistrzynię do tego skromnego ołtarza. Ona uniesiona wewnętrzną radością rzuciła się na kolana przed tym symbolem miłości Jezusa Chrystusa i w świętym zachwycie głośno poświęciła się Sercu Boskiemu. To samo uczyniła gromadka nowicjuszek.
    Nieopisaną była radość mistrzyni, kiedy zauważyła, że ogień miłości Boskiego Serca Jezusa poczyna żarzyć się w niewinnych sercach młodych nowicjuszek. Ale to jej nie wystarczało. By jak najwięcej dusz pozyskać dla umiłowanego Zbawcy zaprosiła kilka starszych sióstr. Zaproszone nie zjawiły się, z wyjątkiem trzech, które przyszły z grzeczności. Niektóre szydziły i stanowczo wystąpiły przeciw „duchowi świętych reguł nie odpowiadającym nowościom”.
    Boski Oblubieniec przepowiedział jej, że sprawa ta napotka na wielkie przeszkody, ale że mimo wszystko nabożeństwo do Boskiego Jego Serca rozszerzy się po całym chrześcijańskim świecie i że zakwitnie w zakonie Nawiedzenia. Dlatego pełna otuchy mówiła do młodych nowicjuszek: „Dobrze, one nie chcą przyjść, ale Serce Jezusa i tak je do siebie pociągnie. Jezus pragnie wszystkiego z miłości, a niczego nie chce z musu. Trzeba ten czas przeczekać, który On naznaczył, a czas stosowny nadejdzie.” Już po roku wypełniła się przepowiednia Małgorzaty. Na razie publicznie napomniano Małgorzatę i zakazano objawiać nabożeństwo w klasztorze, chyba że w ukryciu, w nowicjacie. Za karę nie wolno jej było częściej niż innym siostrom przystępować do Stołu Pańskiego. Jezus pocieszał ją:
    „Bądź spokojna, moja córko; ja będę panował mimo mych nieprzyjaciół, i mimo wszystkich, którzy mi się sprzeciwiają”. Pełna ufności spoglądała wtedy Małgorzata na tabernakulum i wzdychała: „Kiedyż, ukochany Zbawicielu, wybije ta szczęśliwa godzina? Tymczasem powierzam Tobie Twą własną sprawę. Będę cierpieć i milczeć”.
    W kilka zaledwie tygodni po tych zdarzeniach, jedna z nowicjuszek poważnie się rozchorowała. Mało już było nadziei utrzymania jej przy życiu. Kiedy Małgorzata gorąco błagała o jej wyzdrowienie, Jezus dał jej poznać, że zdrowie chorej się nie polepszy, dopóki jej przełożona nie pozwoli na Komunię św. w pierwszy piątek miesiąca. Małgorzata zapisała usłyszane słowa: „Powiedz swojej przełożonej, że wielką wyrządziła mi przykrość przez to, że dla przypodobania się stworzeniom nie zawahała się mnie obrazić, zabraniając ci Komunii św., której przyjmowanie nakazałem ci w tym celu, aby przez zasługi Serca mojego Ojcu niebieskiemu składać zadośćuczynienie za wszystkie wykroczenia przeciwne miłości. Ciebie sobie wybrałem, byś mi składała ofiarę błagalną, więc skoro ona przeszkadza postąpić ci według mej woli, zabiorę jako ofiarę, tę cierpiącą siostrę”. Przełożona natychmiast pozwoliła jej na Komunię św. i niebezpieczeństwo minęło. Duch ciemności poruszał wszystkie sprężyny, by ją usunąć z urzędu mistrzyni. Ale Boski Zbawiciel sam jej przyrzekł, że jej nowicjuszki staną się kamieniem węgielnym świątyni poświęconej czci Jego Serca. Kiedy kadencja Małgorzaty Marii jako mistrzyni nowicjatu dobiegła końca, kilka sióstr, które miały wyjść z nowicjatu w tym czasie, co ich ukochana mistrzyni, postanowiło zabrać mały obrazek Najświętszego Serca. W oddalonym miejscu, gdzie rzadko zachodzono, znalazły niewielką niszę i tam umieściły ów obrazek. Urządziły tam małe oratorium, które wychodziło na schody prowadzące do wieży nowicjatu. Pierwsze czcicielki Serca Jezusowego uczyniły z tego małe sanktuarium, upiększając je według możliwości.
    Nowy duch ożywił zgromadzenie od czasu, gdy zaczęto czcić w nim Serce Jezusa. Ks. Languet opisuje wspaniałą przemianę klasztoru w Paray pod wpływem nabożeństwa do Najświętszego Serca: „W ten sposób nabożeństwo do Serca Pana naszego dokonało w tym zgromadzeniu cudownej zmiany, którą siostra Małgorzata osiągnęła przez swoje łzy i cierpienia. Jej cierpliwość i pokora przezwyciężyły wszystko, a Syn Boży przemienił serca, które zaczęły czcić Jego Najświętsze Serce. Rozlał w nich umiłowanie doskonałości zakonnej i gorliwość w nabywaniu jej. Ale w miarę jak siostrom otwierały się oczy na świętość swych obowiązków, otwierały je równocześnie na zasługi tej, która sprowadziła na nie tyle błogosławieństw Bożych. Sprzeciwy i wzgardy, których dotychczas doznawała, zmieniły się w uwielbienie. Nie nazywano jej inaczej, jak tylko świętą i słuchano jej słów jak wyroczni”.
    Na cały dom spływało błogosławieństwo tego nabożeństwa. Siostry złożyły dary, prosząc przełożoną o zamówienie obrazu Serca Jezusowego. Uznała ona jednak za lepsze poczekać, aż będzie mogła zbudować kaplicę. Dla apostołki Najświętszego Serca nadszedł więc dzień szczęścia. Kaplica ku czci Serca Jezusa, zaprojektowana 21 czerwca 1686 r., została ukończona w końcu 1688 r. Uroczyste poświęcenie wyznaczono na dzień 7 września 1688 r. Całe miasto pragnęło wziąć udział w uroczystości. Rozpoczęły się modlitwy i ceremonie. Małgorzata Maria była w stanie ekstazy, przebywała raczej w niebie niż na ziemi.

    DROGA KU NIEBU
    Złożywszy urząd mistrzyni nowicjatu, siostra Małgorzata Maria wróciła na stanowisko pomocnicy w infirmerii. Tam znowu miała dosyć okazji do praktykowania wyrzeczenia i pokory. Cieszyła się jednak widząc, że kaplicę Serca Jezusowego nawiedzały wszystkie siostry i że stała się ona celem pielgrzymek zgromadzenia, zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, kiedy siostry udawały się tam w procesji, śpiewając litanię do Najświętszego Serca i odmawiając modlitwy przebłagalne oraz akt poświęcenia.
    W roku 1690 imię s. Małgorzaty Marii miało się znaleźć na karteczkach sióstr dokonujących wyboru nowej przełożonej. Przerażona Małgorzata błagała Jezusa o odjęcie tego krzyża. Uzyskała zgodę. Nowa przełożona pragnęła jej jednak jako asystentki. Małgorzata prosiła o zwolnienie i z tego, lecz to nie podobało się Jezusowi i zganił ją z tego powodu. Tak więc pozostała asystentką, a zarazem zaufaną przyjaciółką tak przełożonej jak i wszystkich sióstr, które spieszyły do niej po radę. Rozmawiała z nimi o Bogu tak porywająco, że nawet najmniej gorliwe zmuszone były do miłowania Go.
    Kiedy Małgorzata poprosiła nową przełożoną, by mogła noc z czwartku na piątek spędzać na modlitwie, ta odmówiła ze względu na jej słabość i niedomagania. Zakazała jej też wszelkich ćwiczeń pokutnych. Małgorzata stwierdziła: „Nie pożyję ja już długo, brak mi bowiem cierpień. Matka nasza zanadto troszczy się o mnie”. Do innej siostry powiedziała: „Na pewno umrę w tym roku, bo nie doznaję już żadnego cierpienia, a życie moje przeszkadza zebraniu owoców, które pewna książka o czci Najświętszego Serca Jezusa przynieść może”.
    Istotnie po książce o. de la Colombičre, wydanej już po jego śmierci, teraz jezuita, o. Croiset, pisał dziełko o nabożeństwie do Serca Jezusa. Wydał je w rok po śmierci Małgorzaty. Nie chciała dożyć pojawienia się tej książki, by nie wychodzić ze swego ukrycia, choć z drugiej strony gorąca miłość Serca Jezusa budziła w niej pragnienie, aby dzieło to było jak najszybciej poznane i rozszerzane.
    Rosło w niej przekonanie, że dzień jej odejścia jest bliski. Dlatego poprosiła w dniu urodzin, 22 lipca 1690 r. o pozwolenie na 40-dniowe rekolekcje, by przygotować się na spotkanie z Boskim Oblubieńcem. Wśród cierpień rozpoczęła je w październiku. 8-go października pozostała już w łóżku. Lekarz, który odwiedził chorą, oświadczył, że słabość jest tylko nieznaczna. Jednak Małgorzata nadal twierdziła, że na tę chorobę życie zakończy. „Czy wiesz – rzekła do niej pielęgniarka – że lekarz orzekł właśnie coś zupełnie przeciwnego?” W kilka dni potem zapragnęła przyjąć Wiatyk. „Siostro, przecież to jest rzeczą niedozwoloną – odpowiedziano jej – nie jesteś w niebezpieczeństwie”. „Proszę mi jednak podać Komunię św., jeszcze jestem na czczo”. Przeczuwała, że na ziemi czyni to po raz ostatni. Prośbę jej spełniono. Mimo gwałtownych cierpień, lekarz nie obawiał się niczego: siostra Małgorzata zawsze była cierpiąca, wychudła i blada.
    Niespodziewanie odwaga jej została wystawioną na ciężką próbę. Myśl o nieskończonej sprawiedliwości Bożej przejmowała ją obawą i drżeniem. Obejmując kurczowo krzyż, przyciskała go do piersi, wzdychając: „Miłosierdzia Boże mój, miłosierdzia…” Wkrótce jednak rozjaśniły się jej oczy i oblał ją rumieniec radości: „Miłosierdziu Twemu, o Panie, pragnę śpiewać wieczystą pieśń. Cóż jest na niebiosach i czego pożądam na ziemi prócz Ciebie!”
    Teraz nawet lekarz zauważył, że Małgorzata popadła w osłabienie. „Dzięki Bogu – wyszeptała – że się już zabezpieczyłam, przypuszczałam, że mnie nie uznają za zbyt chorą. Dzięki Bożej dobroci przyjęłam w ostatniej Komunii św. Zbawcę mojego jako Wiatyk… O, goreję, goreję wewnętrznie. Ach, żeby to pochodziło z miłości ku Bogu. Alem nigdy nie kochała doskonale Boga mojego. Siostry proście Go za mnie o przebaczenie i kochajcie Go z całego serca waszego, aby Mu wynagrodzić za wszystkie przeze mnie zmarnowane chwile. Kochać Boga, o cóż to za szczęście! O miłujcie Go, miłujcie!”
    Był dzień 17 października r. 1690. Małgorzata Maria błagała siostry, by zechciały odmówić litanię do Boskiego Serca Jezusa i do Matki Bożej, aby wyjednać ich pomoc na ostatnią godzinę. Kiedy kapłan udzielił jej sakramentu namaszczenia, wtedy otworzyła jeszcze raz wargi i wezwanie: ‘Jezus’ było ostatnim jej słowem.
    Siostra Małgorzata Maria Alacoque przeżyła 43 lata. 19 lat spędziła w klasztorze Sióstr Nawiedzenia (Wizytek). Siostry gorzko płakały po stracie takiego wzoru życia. Widziały jednak, jak lekką i słodką jest śmierć dla tych, którzy żarliwie czcili Najświętsze Serce Jezusa.
    Zaledwie wiadomość o śmierci wyszła poza kraty klauzury, już zaczęto w mieście opowiadać: „Umarła święta”! Na drugi dzień, gdy otwarto kościół, ludzie przybyli tłumnie. Pogrzeb odbył się wieczorem 18 października.

    ŚWIĘTA
    Grób s. Małgorzaty Marii zaczął Bóg uświetniać nieustannie wielkimi cudami. Największym cudem, jaki zdziałała prawica Boża przez tę słabą i światu nieznaną dziewicę, było rozszerzenie nabożeństwa do Boskiego Serca Jezusa, z którego spłynęły i spływają bogate strumienie łask na Kościół Boży i wiernych. Tak spełniła Małgorzata Maria powierzone jej przez Boskiego Mistrza zadanie.
    22 września 1827 r. kardynałowie, którym zlecono zbadanie jej dzieł, oznajmili papieżowi Leonowi XII, że pisma te nie przedstawiają przeszkody do prowadzenia procesu beatyfikacyjnego. Z dokładnie zbadanych pism wyjęto dwanaście obietnic dla czczących Boskie Serce Jezusa, które we wszystkich językach świata rozbrzmiały donośnie, a 18 września 1864 r. Pius IX ogłosił Małgorzatę Marię błogosławioną.
    W kilka miesięcy później w Paray-le-Monial obchodzono uroczystości ku jej czci. Święte szczątki złożono w złocistym relikwiarzu. Wkrótce potem podniesiono w całym Kościele święto Najświętszego Serca Jezusa do godności uroczystości. Od tego czasu rozlewa się to nabożeństwo po świecie, niosąc zdroje niezliczonych łask i cudów. Tam, gdzie dociera nauka Kościoła, tam zjawia się i wizerunek Boskiego Serca, które darzy wszystkich czcicieli przedziwnymi łaskami.
    W 2 lata po uroczystej beatyfikacji, pod wpływem napływających nieustannie próśb i błagań, rozpoczęto proces kanonizacyjny. Uroczystość tę zachowało Serce Jezusa na czas, gdy świat rozdarty ranami wojny potrzebował balsamu na swe cierpienia. Gdy burza wojenna przycichła, z woli Ojca św. odbyło się w Rzymie 13 maja 1920 roku, uroczyste zaliczenie błogosławionej Małgorzaty w poczet Świętych.

    w: „Vox Domini” nr 5/97, str. 2-9. Oprac. red. na podstawie:

    1. Ks. W. van Nieuwenhoff Żywot św. Małgorzaty Marii Alacoque. Tłum.: Ks. E. Kosibowicz wyd. II. Kraków, 1930.

    2. Święta Małgorzata Maria, Wydawnictwo Sióstr Loretanek Warszawa 1976

    Więcej o Przesłaniu Serca Pana Jezusa w naszej ofercie:

    ______________________________________________________________________________________

    Serce, które umiłowało ludzi…

    – św. Małgorzata Alacoque

    Serce, które umiłowało ludzi... - św. Małgorzata Alacoque

    św. Małgorzata Maria Alacoque/Ar Gwennek (PD)

    ***

    Paray-le Monial to małe miasteczko położone w Burgundii. W średniowieczu region ten stanowił centrum życia religijnego. Najcenniejszą ozdobą miasta jest piękna, kamienna bazylika, zbudowana przez zakonników z Cluny na przestrzeni XI i XII wieku.

    Ale Paray-le Monial znane jest na całym świecie przede wszystkim dzięki wydarzeniom, które rozegrały się w jego murach w XVII wieku.Wtedy to skromna i zapomniana przez ludzi kaplica klasztoru Sióstr Wizytek, znajdująca się w cieniu słynnej romańskiej bazyliki, została wybrana przez Boga jako miejsce objawień.

    U źródeł powołania

    Małgorzata Maria Alacoque, której Jezus objawił swoje Serce, urodziła się 22 lipca 1647 r. w Lauthecour, miejscowości oddalonej o 30 km od Paray-le Monial. Po śmierci ojca, który osierocił siedmioro dzieci, ośmioletnia Małgorzata została oddana do kolegium klarysek w Charolles. Kiedy ciężko zachorowała, musiała opuścić to miejsce i trafiła do apodyktycznego wuja. Przez cztery lata ciężkiej choroby dziewczynka dojrzewała duchowo i gorąco pragnęła poświęcić się Bogu. Jej marzenie spełniło się dopiero w wieku 24 lat.

    Objawienia

    Dwa lata po otrzymaniu habitu zakonnego, w 1673 roku, kiedy siostra Małgorzata w chórze klasztornym adorowała Najświętszy Sakrament, Jezus objawił jej się po raz pierwszy. Otworzył swoją pierś i powiedział: „Moje Boskie Serce płonie tak silną miłością ku ludziom, że nie może dłużej utrzymać tych gorących płomieni, zamkniętych w moim łonie. Ono pragnie je rozlać za twoim pośrednictwem i pragnie wzbogacić ludzi swoimi skarbami”. Podczas tego objawienia Jezus wziął serce Małgorzaty i umieścił je symbolicznie w swoim Sercu, a następnie oddał jej serce gorące.

    Podczas drugiego objawienia, kiedy Święta ujrzała Serce Boże na tronie, jaśniejące jak słońce, Pan Jezus objawił jej, że chce, by w Kościele wprowadzono nowe nabożeństwo i wyjaśnił: „To nabożeństwo jest ostatnim wysiłkiem Mojej miłości i będzie dla ludzi jedynym ratunkiem w tych ostatnich czasach”.

    Przy kolejnym objawieniu Pan Jezus ukazał się, jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce. Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi – płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe Serce, które było źródłem tych promieni. Małgorzata usłyszała: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, a w zamian za to otrzymuje wzgardę i zapomnienie. Ty przynajmniej staraj się mi zadośćuczynić, o ile to będzie w twojej mocy, za ich niewdzięczność”. Jezus polecił Małgorzacie, by często, a zwłaszcza w pierwsze piątki miesiąca, przystępowała do Komunii świętej, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek miesiąca uczestniczyła w jego konaniu w Ogrójcu między godziną 23.00 a 24.00: „Upadniesz na twarz i przepędzisz ze Mną jedną godzinę. Będziesz wzywała miłosierdzia Bożego dla uproszenia przebaczenia grzesznikom i będziesz się starała osłodzić mi choć trochę gorycz, jakiej doznałem”.

    Święto ku czci Serca Pana Jezusa

    Przy ostatnim objawieniu w 1675 roku Pan Jezus zażądał, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był poświęcony jako osobne święto na uczczenie Jego Serca i na wynagrodzenie Mu przez Komunię świętą i inne praktyki pobożne zniewag, jakich doznawał, gdy w czasie oktawy był wystawiany na ołtarzach. W zamian za to obiecał Małgorzacie, że Jego Serce wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Jego Sercu oddadzą cześć lub przyczynią się do rozszerzenia święta.

    Małgorzata, poruszona do głębi obrazem zranionego Serca Jezusa i jako świadek gorącej miłości, jaką ono płonie, głosiła aż do śmierci, która nastąpiła 17 października 1690 roku, powierzone jej orędzie. Jej ciało pochowano na terenie klasztoru; w czasie procesu beatyfikacyjnego przeprowadzono ekshumację. Obecnie szczątki Świętej spoczywają w ołtarzu kaplicy klasztornej, pod relikwiarzem z jej woskową podobizną.

    Święto Serca Pana Jezusa zostało początkowo przez niektóre kręgi (np. przez jansenistów) uznane za herezję. Przez wiele lat milczała również Stolica Apostolska, pomimo próśb biskupów, bractw i zakonów. Pożądany skutek odniósł memoriał Episkopatu Polski, skierowany w roku 1765 do papieża Klemensa XIII. Papież zezwolił najpierw na obchodzenie święta wizytkom, a później całej Polsce. Wprawdzie papież Pius IX w 1856 roku uznał święto Serca Pana Jezusa w całym Kościele, to jednak dopiero beatyfikacja Sługi Bożej Małgorzaty Alacoque w 1864 roku, dokonana przez papieża Piusa IX, i kanonizacja w 1920 r. przez papieża Benedykta XV przyczyniły się do ostatecznej aprobaty tego święta. Jest ono ruchome, obchodzi się je w piątek po zakończeniu oktawy Bożego Ciała.

    wiara.pl

    _____________________________________________________________________________

    Serce Jezusa

    Serce Jezusa

    “św. Małgorzata Maria Alacoque kontempluje Serce Jezusa”

    olej na płótnie, ok. 1765, kolekcja prywatna/Corrado Giaquinto (PD)

    ***

    Rozmodlona święta wydaje się zachęcać widza do przyklęknięcia i adoracji Bożego Serca.

    Pomiędzy 1673 a 1675 rokiem, w klasztorze wizytek w Parayle-Monial w Burgundii, mniszka Małgorzata Maria Alacoque czterokrotnie ujrzała Zbawiciela, który nakazał jej szerzyć kult swego Serca. Pod wpływem jej objawień wprowadzono uroczystość Najświętszego Serca Jezusa, którą Kościół katolicki obchodzi w piątek po oktawie Bożego Ciała.

    Chrystus ukazał się św. Małgorzacie Marii już podczas rekolekcji poprzedzających obłóczyny, 6 listopada 1672 r. Potem nastąpiły cztery objawienia, zwane dziś wielkimi.

    Po śmierci świętej kult Najświętszego Serca Jezusa rozszerzał się coraz bardziej. Wreszcie, w 1765 roku, papież Klemens XIII ustanowił święto. Prawdopodobnie w tym samym roku Corrado Giaquinto, włoski malarz barokowy, namalował Małgorzatę Marię modlącą się do Serca Jezusa.

    Na obrazie widzimy drugie z czterech wielkich objawień, do którego doszło w kaplicy klasztornej. Jezus przekazał pobożnej mniszce swoje pragnienie, aby ludzie Go miłowali. Wyjaśnił, że właśnie dlatego objawia im swoje Serce wraz ze wszystkimi skarbami Bożej Miłości. Serce było otoczone promieniami i koroną cierniową. U góry wieńczył Je krzyż.

    Giaquinto namalował objawienie w ten sposób, że na pierwszym planie widzimy Serce, oglądając je od innej strony niż święta. Cała sytuacja została przez artystę odrealniona. Tłumy aniołków skąpanych w złocistym świetle, podtrzymują teatralną kurtynę otaczającą Serce i Małgorzatę Marię. Całość przypomina pobożne obrazki, które wierni wieszają na ścianach swych mieszkań. Rozmodlona święta wydaje się zachęcać widza do przyklęknięcia i adoracji Bożego Serca.

    Leszek Śliwa/wiara.pl

    _____________________________________________________________________________________

    14 października

    Święty Jan Ogilvie, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Ogilvie

    Jan urodził się w Keith (północna Szkocja) w 1579 r. w protestanckiej rodzinie szlacheckiej. W wieku 15 lat został wysłany do Europy na naukę, którą rozpoczął we Francji, skąd w 1595 r. przeniósł się do Leuven (obecnie Belgia), a potem do Ratyzbony i Ołomuńca. Zdobyta wiedza filozoficzna i teologiczna spowodowała nawrócenie na katolicyzm. 24 grudnia 1599 r. wstąpił w Brnie do Towarzystwa Jezusowego. Od 1607 r. był wykładowcą w Wiedniu. Święcenia kapłańskie otrzymał w Paryżu w 1610 r. Później został wysłany do Rouen. Dwa lata starał się o to, by wyjechać na misje do rodzinnej Szkocji. Wreszcie przełożony zakonu, Klaudiusz Aquaviva, w listopadzie 1613 r. wyraził zgodę na wyjazd, mimo że podczas panowania Jakuba I Stuarta trwały w Anglii prześladowania katolików.
    W przebraniu żołnierza i pod przybranym nazwiskiem Watson, Jan dostał się do Leith (obecnie dzielnica Edynburga). Odprawiał Msze święte na terenie Renfrewshire (wschodnia Szkocja). Po jedenastu miesiącach działalności, 4 października 1614 r., został aresztowany w Glasgow, zadenuncjowany przez fałszywego katolika. Był poddawany torturom, bo chciano, by podał nazwiska innych katolików. Próbowano go trzykrotnie złamać, ale wytrwał. Odmówił poddania się duchowej jurysdykcji króla, uznając jedynie prymat papieża. Nawracanie protestantów na wiarę katolicką uznano za zdradę stanu i 10 marca 1615 r. Jan został skazany na karę śmierci przez powieszenie. Egzekucję wykonano w dniu ogłoszenia wyroku w Glasgow, gdy św. Jana Ogilvie miał trzydzieści sześć lat. Został pochowany w zbiorowej mogile.
    Beatyfikował go papież Pius XI w dniu 22 grudnia 1929 r., a kanonizował 17 października 1976 r. papież Paweł VI.Do przykładu św. Jana Ogilvie odwołał się Benedykt XVI podczas wizyty apostolskiej w Wielkiej Brytanii. Podczas Mszy św. sprawowanej w Glasgow 16 września 2010 r. powiedział do szkockich kapłanów:
    Drodzy kapłani Szkocji, jesteście wezwani do świętości i do służenia ludowi Bożemu przez kształtowanie ich życia w tajemnicy krzyża Pana. Głoście Ewangelię czystym sercem i jasnym umysłem. Poświęcajcie się samemu Bogu, a staniecie się dla młodych ludzi jaśniejącymi przykładami świętego, prostego i radosnego życia: oni ze swej strony z pewnością zapragną przyłączyć się do was w waszej, pełnej gotowości służbie ludowi Bożemu. Niech przykład św. Jana Ogilviego, oddanego, pełnego samozaparcia i mężnego, będzie natchnieniem dla was wszystkich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiony Honorat Koźmiński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa, dziewica
      •  Święty Teofil z Antiochii, biskup
    ***
    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Wacław Koźmiński urodził się 16 października 1829 r. w Białej Podlaskiej, w rodzinie inteligenckiej, jako drugi syn Stefana i Aleksandry z Kahlów. Miał także dwie młodsze siostry. Był bardzo zdolny, po ukończeniu gimnazjum w Płocku studiował na wydziale budownictwa warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Będąc w gimnazjum zaniechał praktyk religijnych, a w czasie studiów zupełnie stracił wiarę.
    23 kwietnia 1846 r. został aresztowany przez policję carską pod zarzutem udziału w spisku i osadzony w X pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Wówczas ciężko zachorował; powracając do zdrowia, przemyślał dokładnie swoje życie i nawrócił się. Uwolniony z więzienia po blisko roku, podjął dalsze studia, a jednocześnie prowadził bardzo surowy tryb życia.
    Po ukończeniu studiów, 8 grudnia 1848 r. wstąpił do klasztoru kapucynów. Już 21 grudnia przyjął habit zakonny i otrzymał imię Honorat. Pierwszą profesję złożył dokładnie rok później. Chociaż pragnął być bratem zakonnym, przełożeni polecili mu, aby przygotowywał się do kapłaństwa. Po ukończeniu studiów teologicznych przyjął święcenia kapłańskie 27 listopada 1852 r. Wkrótce został mianowany profesorem retoryki oraz sekretarzem prowincjała, lektorem teologii i spowiednikiem nawracających się. Zasłynął w Warszawie jako znakomity rekolekcjonista i misjonarz ludowy. Pracując w III Zakonie św. Franciszka, gorliwie działał w kościołach Warszawy. Swoją głęboką religijnością i troską o człowieka zjednywał wielu ludzi dla Chrystusa.
    W 1861 roku, po kasacie zakonów przez władze carskie, o. Honorat został przewieziony do Zakroczymia pod Warszawą. Pomimo trudnych warunków tworzył tam dalej grupy tercjarek. Około 1889 r. zwrócił się do Stolicy Świętej o zatwierdzenie zgromadzeń bezhabitowych. W tym samym roku uzyskał aprobatę. Dzięki temu powstało 26 stowarzyszeń tercjarskich, z których na przestrzeni lat uformowały się liczne zgromadzenia zakonne. Ojciec Honorat stał się odnowicielem życia zakonnego i twórcą jego nowej formy zbliżonej do dzisiejszych instytutów świeckich. Poprzez swoje duchowe córki i synów starał się docierać do wszystkich środowisk i odrodzić w społeczeństwie ducha gorliwości pierwszych chrześcijan. Kierował tymi wspólnotami przez konfesjonał i korespondencję, ponieważ rząd carski nie pozwoliłby na formowanie się nowych zakonów, zaś w roku 1864 skasował zakon kapucynów, pozostawiając tylko klasztor w Zakroczymiu. Do dziś istnieją trzy zgromadzenia honorackie habitowe: felicjanki – powołane we współpracy z bł. Marią Angelą Zofią Truszkowską, serafitki i kapucynki oraz czternaście bezhabitowych, utajonych przed carskim zaborcą.
    Zgromadzenia o. Honorata podejmowały prace charytatywne i apostolskie, m.in. wśród młodzieży szkolnej i rzemieślniczej, w fabrykach, wśród ludu wiejskiego, w przytułkach dla ludzi starych i upośledzonych. Powstały w 1893 r. na terenie Królestwa ruch mariawitów zaszkodził opinii o. Honorata. Gdy w 1908 r. biskupi zreorganizowali jego zgromadzenia, a ich postanowienie zatwierdził Watykan, zalecając o. Honoratowi powstrzymanie się od dalszego kierowania nimi, przyjął to z pokorą i posłuszeństwem.

    Błogosławiony Honorat Koźmiński

    Ostatecznie osiadł w Nowym Mieście nad Pilicą. W 1895 r. został komisarzem generalnym polskiej prowincji kapucynów i przyczynił się do znacznego rozwoju zakonu. Jednocześnie prowadził intensywną pracę pisarską, zabierał głos w aktualnych sprawach, zajmował się zagadnieniami społecznymi. Był człowiekiem wielkiej gorliwości, jeśli chodzi o zbawienie dusz. Wiele godzin spędzał w konfesjonale. Praktykował surowe umartwienia, sporo czasu spędzał na modlitwie.
    Pozbawiony słuchu i cierpiący fizycznie, resztę lat spędził na modlitwie i kontemplacji. Wyczerpany pracą apostolską, zmarł w opinii świętości 16 grudnia 1916 r. 16 października 1988 r., w 10. rocznicę swego pontyfikatu, beatyfikował go św. Jan Paweł II. Bł. Honorat jest głównym patronem diecezji łowickiej.
    W ikonografii bł. Honorat przedstawiany jest w habicie kapucynów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    13 października

    Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa, dziewica

    Błogosławiona Aleksandrina Maria da Costa

    Aleksandra urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze koło Bragi, w Portugalii. W wieku 7 lat została wysłana przez rodziców na naukę do szkoły powszechnej w Póvoa de Varzim. Dziewczynka zamieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. W 1911 r. przyjęła I Komunię świętą, a potem wróciła do domu rodzinnego.
    W Wielką Sobotę 1918 r. została napadnięta przez mężczyznę, który chciał ją zgwałcić. Uciekając przed nim, wyskoczyła przez okno i spadła z wysokości ok. 4 metrów. Z powodu tego upadku została całkowicie sparaliżowana. Od kwietnia 1925 r. nie była w stanie zupełnie podnieść się z łóżka; spędziła w nim kolejnych 30 lat.
    W pierwszych latach choroby Aleksandra błagała Boga – przez wstawiennictwo Maryi – o łaskę uzdrowienia. Obiecywała Mu, że gdy wyzdrowieje, poświęci się bez reszty pracy misyjnej. Jednak gdy przez trzy lata paraliż nie ustępował, zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem – i przyjęła je całym sercem. Jak sama powiedziała, “Matka Najświętsza wyjednała jej jeszcze większą łaskę: najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej, a w końcu pragnienie cierpienia”.
    Przeżywanie cierpienia otworzyło Aleksandrę na doświadczenia mistyczne. Doznawała głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Eucharystycznym. Powtarzała nieraz: “Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mojego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie”. Między 3 października 1938 roku a 24 marca 1942 roku, co piątek (a więc w sumie 182 razy), pomimo paraliżu i w niewytłumaczalny dla nikogo sposób, wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny rozważała stacje Drogi Krzyżowej. 3 kwietnia 1939 r. stan jej zdrowia pogorszył się, przyjęła więc sakrament namaszczenia chorych. Zaczęła cierpieć jeszcze bardziej, tym razem także duchowo.
    W 1936 r. Pan Jezus za pośrednictwem Aleksandry polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. Kierownik duchowy Aleksandry, o. Pinho, trzykrotnie przekazywał to życzenie papieżom. Wreszcie po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu wysłanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w watykańskiej bazylice św. Piotra.
    W dniach 13 i 28 czerwca 1939 r. Pan Jezus w widzeniu zapowiedział Aleksandrze wybuch II wojny światowej jako kary za ciężkie grzechy. Aleksandra ofiarowała Mu swoje życie, by powstrzymać rozlew krwi.
    Od 27 marca 1942 r. Jezus obdarzył Aleksandrę jeszcze jedną łaską mistyczną: od tej pory nie przyjmowała już żadnego pokarmu, żyła jedynie Eucharystią. Za radą kolejnego kierownika duchowego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby móc ofiarować swoje cierpienie dla zbawienia młodzieży. Wiele osób przybywało do niej po rady i z prośbą o modlitwę. W tym czasie ks. Pasquale zaczął gromadzić świadectwa o życiu, cierpieniach i łaskach otrzymanych przez modlitwę Aleksandry – zebrał ok. pięciu tysięcy stron.
    7 stycznia 1955 r. Jezus objawił Aleksandrze, że w tym roku zakończy ona swoje ziemskie życie; 6 maja potwierdziła to także Matka Boża. W dniu 12 października Aleksandra przyjęła sakrament namaszczenia chorych, a następnego dnia, 13 października 1955 r. – w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie – odeszła do Pana.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją św. Jan Paweł II w dniu 25 kwietnia 2004 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Bł. Aleksandra Maria da Costa

    Krótka biografia bł. Aleksandry Marii da Costa (1904-1955)

    Bł. Aleksandra Maria da Costa/Radio Niepokalanów

    ***

    Była jedną z największych mistyczek ubiegłego stulecia. Współcierpiąc z Chrystusem, miała udział w Jego dziele odkupienia.

    Urodziła się 30 marca 1904 r. w Balasarze w archidiecezji Braga w Portugalii. Gdy miała 7 lat, rodzice posłali ją do Póvoa de Varzim, gdzie znajdowała się najbliższa szkoła podstawowa. Mieszkała przy rodzinie pewnego stolarza. Tam w 1911 r. przyjęła I komunię św. Po osiemnastu miesiącach nauki powróciła do domu rodzinnego.

    Gdy miała 14 lat, doszło do tragicznego wydarzenia, które przesądziło o całym jej życiu. W Wielką Sobotę 1918 r., chcąc się uchronić przed gwałtem, wyskoczyła przez okno z wysokości 4 m. Następstwem upadku był postępujący paraliż.

    Od 14 kwietnia 1925 r. nie mogła już podnieść się z łóżka, w którym pozostała przez 30 lat, aż do śmierci.

    W pierwszych latach choroby błagała Boga za wstawiennictwem Matki Bożej o łaskę uzdrowienia. Złożyła też przyrzeczenie, że jeśli wyzdrowieje, poświęci się pracy misyjnej. Dopiero w 1928 r. zrozumiała, że to cierpienie jest jej powołaniem, i przyjęła je całym sercem. Mawiała: «Matka Najświętsza wyjednała mi jeszcze większą łaskę. Najpierw rezygnację, potem całkowite poddanie się woli Bożej i w końcu pragnienie cierpienia».

    Ta nowa wizja cierpienia otwiera ją na życie mistyczne. Aleksandra doznaje głębokiego zjednoczenia z Jezusem Eucharystycznym. Swoje powołanie ujmuje w następujących słowach: «Jezu, jesteś więźniem tabernakulum, a ja mego łóżka, z Twojej woli. Będę więc trwała przy Tobie». Niczym lampka przed tabernakulum, chce zawsze trwać przed Jezusem w Eucharystii, a podczas każdej Mszy św. ofiarowywać się Przedwiecznemu Ojcu za grzeszników, wraz z Jezusem i w Jego intencjach.

    Od 3 października 1938 r. do 24 marca 1942 r. co piątek — czyli 182 razy — pomimo paraliżu w niewytłumaczalny sposób wstawała z łóżka i przez trzy i pół godziny odprawiała Drogę Krzyżową.

    «Kochać, cierpieć i wynagradzać» — taki program życia wyznaczył jej sam Jezus. Od 1934 r., na polecenie swego kierownika duchownego o. Mariana Pinhy SJ, Aleksandra spisywała wszystko, co mówił do niej Zbawiciel.

    W 1936 r. Pan Jezus za jej pośrednictwem polecił papieżowi poświęcić świat Niepokalanemu Sercu Maryi. O. Pinho trzykrotnie informował papieży o tym życzeniu. Wreszcie, po dokładnym zbadaniu wiarygodności objawień przez arcybiskupa Bragi, papież Pius XII 31 października 1942 r. zawierzył świat Niepokalanemu Sercu Maryi w przesłaniu przekazanym do Fatimy. 8 grudnia tego samego roku powtórzył ten akt w Bazylice św. Piotra.

    27 marca 1942 r. Aleksandra przestała jeść i od tej pory żyła jedynie Eucharystią.

    Idąc za radą swego nowego kierownika duchownego, ks. Umberta Pasquale, salezjanina, wstąpiła do Unii Współpracowników Salezjańskich, aby swym cierpieniem przyczyniać się do zbawienia młodych. Bardzo interesowała się ludźmi, ich problemami i życiem duchowym. Wiele osób przyjeżdżało do niej po radę lub z prośbą o modlitwę. W dalszym ciągu dyktowała swój dziennik.

    7 stycznia 1955 r. zostało jej objawione, że w ciągu roku umrze. 12 października przyjęła namaszczenie chorych, a następnego dnia, w rocznicę ostatniego objawienia Matki Bożej w Fatimie, umarła. «Jestem szczęśliwa, bo idę do nieba» — powiedziała przed śmiercią. Na swym grobie, który obecnie znajduje się w kościele parafialnym w Balasarze, kazała umieścić słowa: «Grzesznicy, jeśli proch mego ciała może przyczynić się do waszego zbawienia, zbliżcie się, depczcie go, aż całkiem zniknie. Ale nie grzeszcie już więcej, nie obrażajcie naszego Pana Jezusa!»

    L\’OSSERVATORE ROMANOL’Osservatore Romano 6/2004

    ____________________________________________________________________________

    Beatyfikacja ks. Czartoryskiego i pięciu kobiet

    Jan Paweł II wyniósł na ołtarze sześcioro nowych błogosławionych. Wśród nich jest znany polski salezjanin August Czartoryski, a także salezjanki, siostry z Hiszpanii i Portugalii, dwie zakonnice z Kolumbii i Meksyku oraz jedna z Włoch.

    W kazaniu, wygłoszonym w kilku językach przypomniał sylwetki nowych błogosławionych, zwracając uwagę zwłaszcza na ich zasługi duchowe. Nawiązując do fragmentu Ewangelii św. Jana, czytanej w czasie liturgii, Papież powiedział, że gdy uczniowie „rozpoznali zmartwychwstałego Pana, (…), ufając Jego słowom, zarzucili sieci do wody i wyciągnęli na brzeg »mnóstwo ryb«”. – Podobnie jak apostołowie, my także zdumieni jesteśmy w obliczu bogactwa wspaniałości, jakie Pan Bóg dokonuje w sercach tych, którzy pokładają w Nim ufność – powiedział Papież.

    Przechodząc następnie do krótkich charakterystyk nowych błogosławionych, Ojciec Święty podkreślił, że „są oni wymownymi przykładami, jak Pan odmienia życie wierzących, kiedy Mu się ufa”.

    *Jako pierwszego omawiał polskiego księcia-salezjanina*. Oto pełny tekst tej części kazania:

    „Jak miłe są przybytki Twoje, Panie Zastępów… dzień jeden w przybytkach Twoich lepszy jest niż innych tysiące” (Ps 84/83/, 2.11). Te słowa Psalmu zapisał jako motto życia na prymicyjnym obrazku błogosławiony August Czartoryski. Zawiera się w nich zachwyt człowieka, który idąc za głosem powołania odkrywa piękno kapłańskiej posługi. Brzmi w nich również echo różnorakich wyborów, jakich musi dokonywać każdy, kto odkrywa wolę Bożą i pragnie ją pełnić.

    August Czartoryski, młody książę, wypracował skuteczną metodę rozeznawania zamysłów Bożych. Wszystkie pytania i rozterki przedstawiał najpierw Bogu w modlitwie, a potem w duchu posłuszeństwa szedł za radą swoich duchowych przewodników. Tak odczytał swoje powołanie, aby podjąć życie ubogie i służyć najmniejszym. Ta sama metoda pozwoliła mu przez całe życie dokonywać takich wyborów, że możemy dziś powiedzieć, że realizował zamysły Bożej Opatrzności w sposób heroiczny.

    Przykład jego świętości pragnę pozostawić szczególnie ludziom młodym, którzy dziś szukają sposobu na odkrywanie woli Bożej odnośnie do ich życia i pragną wiernie podążać każdego dnia za głosem Bożym. Moi drodzy młodzi przyjaciele, uczcie się od błogosławionego Augusta gorąco prosić na modlitwie o światło Ducha Świętego i o mądrych przewodników, abyście mogli poznawać Boży plan waszego życia i byście zdołali zawsze kroczyć drogą świętości.

    *Z kolei Papież przedstawił krótko zasługi pozostałych beatyfikowanych*. O pierwszej z nich – Kolumbijce *bł. Laurze Montoya* – powiedział m.in., iż przejęta losem tubylców, mieszkających z dala od ośrodków miejskich, postanowiła założyć Zgromadzenie Misjonarek Maryi Niepokalanej i św. Katarzyny Sieneńskiej, „aby nieść światło Ewangelii mieszkańcom dżungli”. Czuła się ona duchową matką autochtonów, którym pragnęła ukazać miłość Boga. Żyłą w trudnych czasach, „gdyż napięcia społeczne wykrwawiały również wtedy jej szlachetną ojczyznę”, toteż „czerpiąc natchnienie z jej pokojowego przesłania, prosimy dzisiaj, aby umiłowana Kolumbia cieszyła się wkrótce pokojem, sprawiedliwością i postępem” – powiedział Papież.

    Zaznaczył następnie, że skierowane trzykrotnie do Piotra pytanie Jezusa: „Czy Mnie miłujesz?” zadaje On także ludziom wszystkich czasów, a chrześcijanie winni odpowiedzieć z całą mocą i szybko na plany, jakie Bóg ma wobec każdego człowieka. Tak uczyniła Meksykanka *bł. Maria Guadalupe Garcia Zavala*, która wyrzekłszy się małżeństwa, oddała się w służbę najuboższym, potrzebującym i chorym, powołując do życia Zgromadzenie Sióstr św. Małgorzaty Marii i Ubogich. – Z głęboką wiarą, nieskończoną nadzieją i wielką miłością Boga szukała ona własnego uświęcenia, płynącego z umiłowania Serca Jezusowego i wierności Kościołowi. W ten sposób żyła zgodnie z hasłem, które pozostawiła swym siostrom: „Miłość aż do ofiary i stałość aż do śmierci” – powiedział Ojciec Święty.

    Podkreślił z kolei, że okazywanie miłości Boga dzieciom, biednym i każdemu człowiekowi w każdym zakątku ziemi było bodźcem do działania Włoszki *bł. Nemezji Valle* przez całe jej życie – kontynuował kaznodzieja. Nauczanie to pozostawiła jako szczególny nakaz swym Siostrom Miłosierdzia św. Joanny Antydy Thouret, jak również wiernym archidiecezji turyńskiej. – Jest to przykład jaśniejącej świętości, podniesionej do najwyższych stopni doskonałości ewangelicznej, która się przekłada na proste gesty codziennego życia, całkowicie polegającego na Bogu – podkreślił Papież. Dodał, że nowa błogosławiona nadal powtarza nam wszystkim: „Świętość nie polega na czynieniu wielu lub wielkich rzeczy. Świętym jest ten, kto pełni swe codzienne zadania dla Pana”.

    Również Hiszpanka *bł. s. Euzebia Palomino Yenes* usłyszała pewnego dnia wołanie Pana: „Pójdź za Mną” i odpowiedziałą na nie silną duchowością i głęboką pokorą w życiu codziennym. Jako dobra salezjanka była ożywiana umiłowaniem Eucharystii i Maryi Panny. Ważne były dla niej miłość i służba, o resztę nie dbała, była wierna salezjańskiemu hasłu: „Da mihi animas, caterea tolle” (Daj dusze, resztę zabierz). Radykalizmem i dokładnym przylgnięciem do dokonanego prze z siebie wyboru s. Euzebia kroczyła fascynującą, a zarazem wymagającą drogą świętości dla nas wszystkich, a zwłaszcza dla młodych naszych czasów – mówił Papież.

    Jako ostatnią przypomniał Portugalkę *bł. Aleksandrynę Marię da Costa*, której życie można porównać z odpowiedzią Szymona-Piotra na trzykrotne pytanie Jezusa: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię miłuję”. Odpowiedziała ona podobnie Jezusowi na to pytanie, całym swoim życiem okazując, że Go kocha. Poślubiona Mu krwią, przeżywała mistycznie Mękę Chrystusa i ofiarowała Mu samą siebie za grzeszników – mówił Ojciec Święty. Podkreślił, że czerpała ona siłę wyłącznie z Eucharystii, żywiąc się nią jako jedynym pokarmem przez 13 lat. W dewizie życiowej nowej błogosławionej: „Cierpieć, kochać, wynagradzać” chrześcijanie mogą odnaleźć bodziec i motywację do uszlachetniania wszystkiego, co w życiu jest bolesne i smutne, przez najwyższą próbę miłości: poświęcenia życia za tego, kogo się kocha – stwierdził Jan Paweł II.

    – „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21, 15). Podobnie jak Piotr, jak inni Apostołowie na brzegu Jeziora Tyberiadzkiego, również ci nowi błogosławieni powtórzyli to proste, lecz wymowne wyznanie wiary i miłości, i byli mu do końca konsekwentni. Miłość do Chrystusa jest tajemnicą świętości! Drodzy bracia i siostry, idźmy za przykładem tych Błogosławionych! Dajmy, jak oni, konsekwentne świadectwo wiary i miłości w żywej i czynnej obecności Zmartwychwstałego! – zakończył swe kazanie Papież.

    Kai.pl/25 kwietnia 2004 |

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 października

    Błogosławiony Jan Beyzym, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Serafin z Montegranaro, zakonnik
      •  Święty Edwin, król
    ***
    Błogosławiony Jan Beyzym

    Jan Beyzym urodził się 15 maja 1850 roku w Beyzymach na Wołyniu, w rodzinie szlacheckiej. Po ukończeniu gimnazjum w Kijowie w 1872 r. wstąpił do Towarzystwa Jezusowego (jezuitów). 26 lipca 1881 r. w Krakowie przyjął święcenia kapłańskie. Przez wiele lat był wychowawcą i opiekunem młodzieży w kolegiach Towarzystwa Jezusowego w Tarnopolu i Chyrowie.
    W wieku 48 lat podjął decyzję o wyjeździe na misje. Prośba, którą 23 października 1897 roku skierował do generała zakonu jezuitów, o. Ludwika Martina, świadczy o tym, że była ona głęboko przemyślana:Rozpalony pragnieniem leczenia trędowatych, proszę usilnie Najprzewielebniejszego Ojca Generała o łaskawe wysłanie mnie do jakiegoś domu misyjnego, gdzie mógłbym służyć tym najbiedniejszym ludziom, dopóki będzie się to Bogu podobało. Wiem bardzo dobrze, co to jest trąd i na co muszę być przygotowany; to wszystko jednak mnie nie odstrasza, przeciwnie, pociąga, ponieważ dzięki takiej służbie łatwiej będę mógł wynagrodzić za swoje grzechy.Generał wyraził zgodę. Początkowo o. Beyzym miał jechać do Indii, ale nie znał języka angielskiego. Udał się więc na Madagaskar, gdzie językiem urzędowym był francuski, którego Beyzym uczył się już w Chyrowie. Tam oddał wszystkie swoje siły, zdolności i serce opuszczonym, chorym, głodnym, wyrzuconym poza nawias społeczeństwa; szczególnie dużo uczynił dla trędowatych. Zamieszkał wśród nich na stałe, by opiekować się nimi dniem i nocą. Stworzył pionierskie dzieło, które uczyniło go prekursorem współczesnej opieki nad trędowatymi. Z ofiar zebranych głównie wśród rodaków w kraju (w Galicji) i na emigracji wybudował w 1911 r. w Maranie szpital dla 150 chorych, by zapewnić im leczenie i przywracać nadzieję. W głównym ołtarzu szpitalnej kaplicy znajduje się sprowadzona przez o. Beyzyma kopia obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Do dzisiaj chorzy Malgasze otaczają Maryję z Jasnej Góry wielką czcią. Szpital bowiem istnieje do dziś.Wyczerpany pracą ponad siły, o. Beyzym zmarł 2 października 1912 roku, otoczony nimbem bohaterstwa i świętości. Śmierć nie pozwoliła mu zrealizować innego cichego pragnienia – wyjazdu na Sachalin do pracy misyjnej wśród katorżników.Proces beatyfikacyjny o. Jana Beyzyma SJ – “posługacza trędowatych” – rozpoczął się w 1984 roku. Dekret Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych dotyczący heroiczności życia i cnót o. Beyzyma został odczytany w obecności św. Jana Pawła II w Watykanie 21 grudnia 1992 roku. W marcu 2002 r. kard. Macharski zamknął dochodzenie kanoniczne w sprawie cudownego uzdrowienia młodego mężczyzny za wstawiennictwem Jana Beyzyma. Jego beatyfikacji dokonał podczas swej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. Na krakowskich Błoniach 18 sierpnia 2002 r. mówił on m.in.:

    Św. Jan Paweł II podczas beatyfikacji Jana Beyzyma SJ, Kraków-Błonia, 18 sierpnia 2002 r.

    Pragnienie niesienia miłosierdzia najbardziej potrzebującym zaprowadziło błogosławionego Jana Beyzyma – jezuitę, wielkiego misjonarza – na daleki Madagaskar, gdzie z miłości do Chrystusa poświęcił swoje życie trędowatym. Służył dniem i nocą tym, którzy byli niejako wyrzuceni poza nawias życia społecznego. Przez swoje czyny miłosierdzia wobec ludzi opuszczonych i wzgardzonych dawał niezwykłe świadectwo Ewangelii. Najwcześniej odczytał je Kraków, a potem cały kraj i emigracja. Zbierano fundusze na budowę na Madagaskarze szpitala pod wezwaniem Matki Boskiej Częstochowskiej, który istnieje do dziś. Jednym z promotorów tej pomocy był św. Brat Albert.
    Dobroczynna działalność błogosławionego Jana Beyzyma była wpisana w jego podstawową misję: niesienie Ewangelii tym, którzy jej nie znają. Oto największy dar: dar miłosierdzia – prowadzić ludzi do Chrystusa, pozwolić im poznać i zakosztować Jego miłości. Proszę was zatem, módlcie się, aby w Kościele w Polsce rodziły się coraz liczniejsze powołania misyjne. W duchu miłosierdzia nieustannie wspierajcie misjonarzy pomocą i modlitwą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 października

    Święty Jan XXIII, papież

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksander Sauli, biskup
      •  Święty Bruno I Wielki z Kolonii, biskup
    ***
    Błogosławiony Jan XXIII

    Urodził się we Włoszech 25 listopada 1881 r. jako Angelo Giuseppe Roncalli, w biednej rodzinie chłopskiej. Jego matka była osobą bardzo religijną. Urodziła 11 dzieci, z których Angelo przyszedł na świat jako czwarty. Charakteryzowała go niezwykła dobroć, ciepło i pogoda ducha.
    Mając 12 lat wstąpił do niższego seminarium duchownego w Bergamo, które było wówczas jednym z najbardziej prestiżowych miejsc kształcenia przyszłych księży. Tam też został przyjęty do III Zakonu św. Franciszka (1 marca 1896 r.). Po otrzymaniu stypendium za wyniki w nauce, rozpoczął naukę w Papieskim Seminarium Rzymskim. W 1902 roku przerwał naukę na rok, żeby odbyć służbę wojskową. Po jej zakończeniu obronił doktorat z teologii i przyjął święcenia kapłańskie. Rok po podjęciu nauki w seminarium zaczął spisywać swoje notatki duchowe i kontynuował tę pracę aż do późnej starości. Jego zapiski wydane zostały pod tytułem “Dziennik duszy”. W 1903 roku napisał w nim między innymi: “Bóg pragnie, abyśmy podążali wzorem świętych poprzez czerpanie z życiodajnej esencji ich cnót, a następnie przerabianie jej na swój własny sposób, adaptowanie do naszych indywidualnych możliwości i okoliczności życia. Gdyby św. Alojzy był taki, jak ja, stałby się świętym w zupełnie inny sposób”.
    Jako młodemu księdzu powierzono mu funkcję sekretarza biskupa Bergamo, Giacomo Radiniego Tedeschi. W tym czasie wykładał też w seminarium, redagował biuletyn “Życie diecezjalne”, współpracował również z innym lokalnym pismem katolickim, a także był duszpasterzem Akcji Katolickiej. Inspirowała go zwłaszcza postawa świętych: Karola Boromeusza, Franciszka Salezego i Grzegorza Barbarigo.
    W 1925 mianowany został oficjałem w Bułgarii i arcybiskupem Areopolis. Jako swoje hasło biskupie Angelo Roncalli wybrał Obedientia et Pax (Posłuszeństwo i pokój). W późniejszych latach pełnił funkcję kolejno: apostolskiego delegata w Bułgarii, w Turcji i Grecji oraz nuncjusza apostolskiego w Paryżu. Tę ostatnią funkcję sprawował już w czasie trwania II wojny światowej.
    W 1953 roku Angelo Roncalli został mianowany kardynałem i patriarchą Wenecji. Prezydent Francji, Vincent Auriol, powołał się na stary przywilej francuskich królów i sam włożył czerwony kapelusz na głowę kardynała Roncalli w czasie ceremonii w Pałacu Elizejskim. Z tego okresu przyszły papież zapamiętał pewne humorystyczne zdarzenie, kiedy to na jednym z oficjalnych przyjęć, na jakie został zaproszony, pojawiła się kobieta w sukni z zadziwiająco dużym dekoltem. Zwróciło to uwagę nie tyle na samą kobietę, co na kardynała – goście przyglądali się jego reakcji na odsłonięte kobiece wdzięki. Po przyjęciu kardynał podszedł do kobiety, wręczył jej czerwone jabłko i zapytał: “Pamięta Pani, co uświadomiła sobie Ewa, kiedy zjadła jabłko?”.

    Błogosławiony Jan XXIII

    W 1958 roku, po śmierci Piusa XII, podczas trzydniowego konklawe, kard. Roncalli został wybrany papieżem. Jego pierwszą reakcją był strach i zmieszanie wyrażone w słowach: tremens factus sum ego timero (drżę i lękam się). Ufny w wybór biskupów i Bożą Opatrzność, Angelo Roncalli przyjął wybór konklawe, a wraz z nim imię Jana XXIII. Przez zebranych na konklawe biskupów był traktowany jako “papież przejściowy”. Ich faworytem był arcybiskup Mediolanu Montini, ale ten nie był w tamtym czasie jeszcze kardynałem. Godność tę otrzymał później z rąk samego Jana XXIII, a jeszcze później został jego następcą jako Paweł VI.
    Jan XXIII jako papież podbił serca wiernych. Zawsze otwarty na kontakty z prasą, patrzył odważnie w obiektyw aparatu. Był pierwszym papieżem od 1870 r., który odbył oficjalne spotkanie poza Watykanem. Spotkał się wówczas z więźniami, którzy sami do niego przyjść nie mogli. Słynął także ze zdystansowanego podejścia do ceremoniału papieskiego. Starał się go przestrzegać, ale z przymrużeniem oka. Anegdotyczna opowieść dotycząca dnia koronacji Jana XXIII na papieża mówi, że kiedy podszedł do niego po błogosławieństwo włoski ordynariusz polowy, zobaczył, jak papież przyjmuje postawę zasadniczą i usłyszał: “Panie generale, melduje się sierżant Roncalli”. Przez ludzi zapamiętany został jako papież, który palił fajkę i zawsze się uśmiechał, a przede wszystkim jako papież, który zwołał Sobór Watykański II i na zawsze zmienił historię Kościoła.
    Sobór Watykański II zwołano, ku zdziwieniu wielu, na mniej niż 90 lat po kontrowersyjnym Soborze Watykańskim I. Ponadto, pomimo zapewnień sekretarzy, że na przygotowania potrzeba dziesiątek lat – Jan XXIII przewidział tylko kilkanaście miesięcy pomiędzy zwołaniem a rozpoczęciem soboru 11 października 1962 r.

    Błogosławiony Jan XXIII

    Jan XXIII ogłosił osiem encyklik, z których najważniejsze to “Mater et Magistra” oraz “Pacem in terris”. Ta druga adresowana była do “wszystkich ludzi dobrej woli”, nawoływała do pokoju między narodami całego świata. Papież ustanowił komisję ds. rewizji prawa kanonicznego, której ostatecznym celem było opracowanie nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (opublikowanego w 1983 r.). Wiele ojcowskiej troski wykazał o “Kościół milczenia”, prześladowany na różne sposoby w krajach rządzonych przez komunistów, m.in. w Polsce.
    3 czerwca 1963 roku, o godzinie 19:49 (dzień po Zesłaniu Ducha Świętego), w wyniku krwotoku związanego z wcześniej zdiagnozowanym rakiem żołądka, Jan XXIII zmarł. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Nie mam innej woli, jak tylko wolę Boga. Ut unum sint!” (Aby byli jedno!). W swoim testamencie, nawiązując do duchowości franciszkańskiej, z jaką związał się we wczesnych latach młodości, pisał: “Pozory dostatku często zasłaniały ukryte ciernie dotkliwego ubóstwa i uniemożliwiały mi dawanie zawsze z taką hojnością, jakiej bym pragnął. Dziękuję Bogu za tę łaskę ubóstwa, które ślubowałem w młodości, ubóstwa ducha, jako kapłan Serca Bożego, i ubóstwa rzeczywistego, co mi dopomogło, by nigdy o nic nie prosić, ani o stanowiska, ani o pieniądze, ani o względy, nigdy, ani dla siebie, ani dla mojej rodziny, czy przyjaciół”.
    Św. Jan Paweł II ogłosił go błogosławionym w 2000 roku, razem z papieżem Piusem IX. W liturgii wspominany jest 11 października – w rocznicę dnia, w którym nastąpiło uroczyste otwarcie Soboru Watykańskiego II.
    Jan XXIII został kanonizowany przez papieża Franciszka – wraz z Janem Pawłem II – na placu św. Piotra w Rzymie w niedzielę Miłosierdzia Bożego, 27 kwietnia 2014 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 października

    Błogosławiona
    Maria Angela Truszkowska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Daniel i Towarzysze
      •  Święty Jan z Bridlington, prezbiter
      •  Święty Tomasz z Villanova, biskup
      •  Święty Paulin z Yorku, biskup
    ***
    Błogosławiona Maria Angela Truszkowska

    Zofia Kamila urodziła się 16 maja 1825 r. w Kaliszu jako dziecko wielodzietnej, głęboko wierzącej rodziny szlacheckiej. Jej ojciec był prawnikiem. Od najmłodszych lat wyczulona była na działanie łaski Bożej i wrażliwa na potrzeby drugiego człowieka. Pragnęła życia zakonnego i usilnie pracowała nad sobą. Po latach edukacji w Warszawie i Szwajcarii wróciła do domu i pielęgnowała chorego ojca, a w miarę możliwości niosła pomoc ubogim.
    W 1854 r. wstąpiła w szeregi Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i należała do członkiń najgorliwiej odwiedzających chorych i opiekujących się ubogimi. Umiała zachęcić do działalności charytatywnej wiele młodych kobiet. Z jej inicjatywy powstał w Warszawie mały przytułek dla biednych dzieci i opuszczonych samotnych staruszek. 27 maja 1855 r. razem ze swoją krewną wstąpiła do świeckiego III zakonu św. Franciszka. Jej powołanie związane było z postacią bł. ojca Honorata Koźmińskiego, wielkiego apostoła zgromadzeń bezhabitowych. 21 listopada 1855 r. obie siostry Truszkowskie poświęciły się Najświętszej Maryi Pannie, obiecując rozwijać dzieło rozpoczęte z woli Boga. Datę tę przyjmuje się jako początek nowego Zgromadzenia. Siostry wraz ze swymi podopiecznymi często modliły się w kościele ojców kapucynów przed ołtarzem św. Feliksa z Cantalice, dlatego też nazwano je “felicjankami”.
    10 kwietnia 1857 r. siostry przyjęły habit zakonny, a ich wspólnotą kierował dalej o. Honorat Koźmiński. Pod koniec 1859 r. matka Angela stanęła oficjalnie na czele nowego zgromadzenia. W latach 1858-1864 siostry felicjanki założyły 27 ochronek wiejskich i rozwinęły wielostronną działalność charytatywną w Warszawie. W październiku 1860 r. matka Angela wraz z jedenastoma towarzyszkami odłączyła się od sióstr czynnych, tworząc grupę kontemplacyjną opartą na drugiej regule św. Franciszka – siostry kapucynki. Po wybuchu powstania styczniowego na mocy ukazu carskiego felicjanki czynne zostały rozwiązane. Podczas obrad kapituły zgromadzenia, 25 sierpnia 1868 r., matka Angela została jednogłośnie wybrana po raz trzeci przełożoną generalną. 21 listopada tegoż roku złożyła śluby wieczyste. Rok później, ze względu na postępującą chorobę nowotworową oraz prawie całkowitą utratę słuchu, zrzekła się urzędu. Odtąd przez 30 lat służyła swemu Zgromadzeniu cichą pracą, modlitwą, ofiarą, dobrym przykładem i radą.
    Wzór doskonałego posłuszeństwa wobec woli Bożej Maria Angela widziała w Maryi. Uczyła się od Niej pokory, zawierzenia i męstwa w cierpieniu. Wierzyła, że tylko przez Maryję można osiągnąć doskonałe zjednoczenie z Bogiem. Dlatego wszystkie swoje siostry oddała Niepokalanemu Sercu Maryi. Żywiła wielki kult Eucharystii, wielbiła Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Usilnie zabiegała o uzyskanie dla swojego zgromadzenia przywileju nieustannej adoracji, aby ożywiać i umacniać w siostrach miłość do Eucharystii.
    Na kilka miesięcy przed śmiercią przeżyła wielką radość, przyjmując z rąk kardynała Jana Puzyny dekret papieża Leona XIII zatwierdzający zgromadzenie. Zmarła wyniszczona chorobą nowotworową i cierpieniami, które znosiła w pokorze, 10 października 1899 r. w Krakowie. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji matki Marii Angeli Truszkowskiej 18 kwietnia 1993 r. podczas uroczystej Mszy św. na placu św. Piotra w Rzymie. Mówił wtedy, że jej życie “znaczone było miłością. Była to troska o wszystkich głodnych chleba, serca i domu oraz prawdy ewangelicznej”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 października

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek, biskup

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Dionizy, biskup, i Towarzysze
      •  Święty Jan Leonardi, prezbiter
      •  Święty Ludwik Bertrand, prezbiter
      •  Święci Cyryl Bertram i Towarzysze, męczennicy
      •  Abraham, patriarcha
    ***
    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Wincenty urodził się w Karwowie pod Opatowem pomiędzy 1155 a 1160 r. W sprawie jego pochodzenia historycy nie są zgodni. Jedni uważają, że pochodził z rodu Porajów herbu Róża (Różyców). Inni natomiast podają, że z tego rodu pochodziła matka Wincentego, a ojcu przypisują imię Bogusław. W jeszcze innych źródłach pojawia się informacja, że Wincenty należał do rodu Lisów, a jego ojcem był możny palatyn Stefan, brat wojewody krakowskiego Mikołaja (Mikory). Nazwisko Kadłubek pojawia się po raz pierwszy dopiero w dokumentach z XV w. Przypuszcza się jednak, że pochodzi z rękopisów dawniejszych.
    Pierwsze nauki Wincenty pobierał w pobliskiej Stopnicy, potem udał się do Krakowa, gdzie uczęszczał do szkoły katedralnej, w której wykładał biskup Mateusz Cholewa. Cieszył się przyjaźnią księcia Kazimierza Sprawiedliwego, który być może wspomógł go materialnie i umożliwił studia za granicą. Nie wiemy, na którym uniwersytecie Wincenty wówczas studiował. Nie było jednak jeszcze wtedy wielu uniwersytetów. Przypuszcza się, że miejscem jego nauki były Paryż albo Bolonia – albo obie te uczelnie. Wincenty należał więc do elity uczonych w Polsce.
    Po raz pierwszy Wincenty nazwany jest mistrzem (magistrem) w dyplomie Kazimierza Sprawiedliwego z 12 kwietnia 1189 r. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Do kraju powrócił Mistrz Wincenty między 1183 a 1189 r., gdyż w 1189 r. był na pewno na dworze książęcym Kazimierza Sprawiedliwego, zapewne w charakterze notariusza, a potem kanclerza jego dworu. Zapewne zaraz po powrocie ze swoich studiów otrzymał święcenia kapłańskie. Mógł więc być także kapelanem książęcym. W tym czasie zaczął zapewne pisać swoją Kronikę polską (Chronica Polonorum) – największe dzieło swego życia i literatury tamtych czasów. Wracając z zagranicy prawdopodobnie przywiózł ze sobą relikwie św. Floriana męczennika. Mógłby na to wskazywać fakt szczególnego nabożeństwa Wincentego do św. Floriana, który dotąd był w Polsce zupełnie nieznany.
    Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty sandomierskiej (1194). Korzystając z wolnego czasu kontynuował pisanie Kroniki (1194-1207). W 1207 r. umarł biskup krakowski, Pełka. Na jego następcę został wybrany Wincenty. Papież Innocenty III bullą z 18 marca 1208 r. wybór ten zatwierdził. Konsekracji dokonał arcybiskup gnieźnieński, Kietlicz. Wincenty jako biskup podpisywał się “niegodny sługa Kościoła”. Świadczy to, jak pojmował zadanie swojego urzędu. Należał do najżarliwszych zwolenników reform, jakie wówczas w Polsce przeprowadził abp Henryk Kietlicz (wprowadzenie celibatu, uniezależnienie Kościoła od władzy świeckiej). Dla poparcia reform, inspirowanych przez Stolicę Apostolską, Wincenty brał udział w synodach, zwołanych specjalnie w tym celu w Borzykowie (1210), w Matyczowie (1212), w Wolborzu (1214), w których uczestniczyli również książęta – Leszek Biały, Konrad Mazowiecki, Henryk Brodaty i Władysław Odonicz. Reformy te przeprowadzano również na zjazdach w Gnieźnie (1213) i w Sieradzu (1213). Kiedy na Kraków najechał Mieszek Raciborski, przeciwnik reform, Wincenty – z powodu swojej postawy – musiał czasowo opuścić miasto (1210). W 1212 r. na zjeździe w Mąkowie omawiano sprawę Prus i nawrócenia Prusaków. Tego roku Wincenty wziął udział w konsekracji biskupa poznańskiego w Mstowie.
    Wincenty jako biskup krakowski wspierał szczególnie zakony bożogrobowców (nadał dziesięciny ze wsi Świniarowo Kanonikom Bożego Grobu w Miechowie) i cystersów (klasztorowi w Sulejowie darował dwie wsie, opactwu w Pokrzywnicy darował wieś, a opactwu w Jędrzejowie nadał przywilej pobierania dziesięcin z trzech wsi). Wśród jego osiągnięć warto wymienić zreformowanie kapituł prowincjalnych, zlikwidowanie kolegiaty w Kijach (1213), oddanie kościoła oraz wsi Podłęże zreformowanej kolegiacie w Kielcach (1214), konsekrację bazyliki w Krakowie pod wezwaniem św. Floriana (1216) i wreszcie osobisty udział w uroczystej koronacji Kolomana Węgierskiego na króla Rusi Halickiej oraz w Soborze Laterańskim IV (1215), który miał charakter wybitnie reformistyczny. O soborze Wincenty zawiadomił swoje duchowieństwo i wiernych na synodzie w Sieradzu, gdzie przygotowano propozycje na sobór (1213). Na tym właśnie soborze wprowadzono obowiązek spowiedzi i Komunii wielkanocnej, obostrzono przepisy odnośnie małżeństwa, by nie dopuścić do konkubinatów, obostrzono przepisy dotyczące karności kościelnej, zwłaszcza celibatu duchownych, i ogłoszono nową krucjatę na rok 1217.
    Po powrocie do kraju Wincenty energicznie wprowadził w swojej diecezji uchwalone na soborze ustawy. Niewykluczone, że z polecenia księcia Leszka Białego pośredniczył także w wysłaniu na dwór węgierski księżniczki bł. Salomei. Wincenty ma także zasługę w podniesieniu poziomu szkoły katedralnej, którą kiedyś sam prowadził. Szerzył kult św. Floriana i św. Stanisława, biskupa. Cześć do Najświętszego Sakramentu miał podkreślić przez wprowadzenie tzw. wiecznej lampki przed tabernakulum.

    Błogosławiony Wincenty Kadłubek

    Po dziesięciu latach pasterzowania diecezji krakowskiej, za pozwoleniem papieża Honoriusza III, w 1218 r. Wincenty zrzekł się urzędu. Czuł, że spełnił zadanie swojego życia i postanowił wstąpić do klasztoru. Wybrał sobie opactwo cystersów w Jędrzejowie, przy kościele, który sam konsekrował. Zgodnie z zasadą ascetyczną “Bogu wszystko – sobie nic” pozostawił swój majątek rodowy, bogactwo i splendor urzędu biskupiego, sławę, jaką cieszył się na dworze księcia krakowskiego i – jak podaje tradycja – boso i pieszo jako pokutnik udał się do klasztoru. Przyjął go opat Teodoryk (1206-1247), trzeci z kolei przełożony klasztoru. Opat z zakonnikami wyszli mu na spotkanie; miejscowi do dziś pokazują usypany na tym miejscu Kopiec Spotkania. Ówczesnym zwyczajem biskup rzucił się przed opatem i całym konwentem na twarz i prosił o przyjęcie. Wincenty przeżył tam ostatnich 5 lat swego życia. Mimo że liczył wtedy ok. 70 lat, jako zwyczajny mnich spełniał wszystkie obowiązki surowej reguły: wstawał o północy na dwugodzinne pacierze, uczestniczył siedem razy każdego dnia we wspólnych modlitwach, zachowywał posty. Zasadą cysterskich pokutników było skąpe pożywienie, zgrzebny strój i krótki sen.
    W wolnych chwilach kończył pisać Kronikę polską. Jako biskup krakowski napisał trzy pierwsze księgi. Teraz zamierzał dzieło dokończyć. Niestety napisał tylko część czwartą – śmierć zabrała go zbyt rychło i przerwała Kronikę w najciekawszym miejscu, kiedy zaczął pisać dzieje, których sam był świadkiem. Kronikę swoją zdołał doprowadzić zaledwie do roku 1202, to jest do końca księgi czwartej. Wincenty Kadłubek jest pierwszym historykiem polskim. Jego historia ma formę dialogu. Jest pisana pięknym językiem łacińskim. Zasługą Wincentego jest to, że zebrał w niej wszystkie podania i mity o początkach Polski. Dużo jest w niej poetyckiej fantazji, ale są także ważne ziarna tradycji.
    Wincenty zmarł w Jędrzejowie 8 marca 1223 r. i został pochowany w prezbiterium klasztornego kościoła, co może świadczyć o tym, że zmarł w opinii świętości. Publiczny kult biskupa-mnicha nie rozwinął się od razu. Klasztory cysterskie były wtedy szczelnie zamknięte, nawet ich wspaniałe świątynie służyły jedynie celom klasztornym. Nawiedzali grób Wincentego Konrad Mazowiecki, król Kazimierz Wielki, król Kazimierz Jagiellończyk wraz ze swoją matką królową Zofią i Jan Długosz, który w swoich Dziejach wydał mu najpiękniejsze świadectwo. Z lat 1583-1640 Szymon Starowolski na podstawie ksiąg klasztornych przytacza ponad 150 wypadków cudownych, przypisywanych Wincentemu. Wśród nich są nawet wskrzeszenia umarłych.
    26 kwietnia 1633 r. dokonano otwarcia grobu Wincentego. Ciało znaleziono prawie nienaruszone, co przyczyniło się do rozbudzenia jego czci. 19 sierpnia tegoż roku ciało umieszczono w mauzoleum, specjalnie dla tego celu zbudowanym. Odtąd kult Wincentego stał się bardzo żywy. Zaczęli napływać pielgrzymi, za zgodą biskupa krakowskiego odprawiano przed ołtarzem wzniesionym Msze wotywne ku czci Kadłubka, przed mauzoleum palono świece. W 1683 r. papież bł. Innocenty XI uznał ołtarz Wincentego za uprzywilejowany, tzn. obdarzony przywilejem odpustu. 13 listopada 1634 r. synod krajowy pod przewodnictwem prymasa Jana Wężyka wniósł do Stolicy Apostolskiej urzędową prośbę o kanonizację Wincentego Kadłubka (oraz Stanisława Kostki, Kingi, Władysława z Gielniowa, Jozafata Kuncewicza i Jana Kantego). W roku 1764 Kongregacja Obrzędów zatwierdziła kult, a papież Klemens XIII podpisał odpowiednią bullę, co równało się formalnej beatyfikacji. Wincenty jest patronem archidiecezji warmińskiej oraz diecezji kieleckiej i sandomierskiej.
    W ikonografii bł. Wincenty przedstawiany jest w stroju biskupim. Jego atrybutami są pastorał oraz infuła u stóp.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Staroświecki historyk – bł. Wincenty Kadłubek

    Staroświecki historyk - bł. Wincenty Kadłubek

    Bł. Wincenty Kadłubek/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zasłynął przede wszystkim jako pierwszy w historii uczony Polak i pisarz, autor „Kroniki Polski”. Był kapelanem i doradcą księcia krakowskiego, potem biskupem krakowskim, w końcu mnichem cysterskim. Kiedy po 400 latach otwarto grób, jego ciało znaleziono prawie nienaruszone.

    Bł. Wincenty Kadłubek urodził się ok. roku 1150. Wiedzę zdobywał najpierw w Krakowie, potem studiował w Paryżu lub w Bolonii, lub nawet na obu uniwersytetach. Bez wątpienia należał do najbardziej światłych Polaków swojej epoki. Krakowski książę Kazimierz Sprawiedliwy uczynił go swoim kapelanem i doradcą, on też namówił go do pisania „Kroniki”. Po śmierci księcia Wincenty został prepozytem kolegiaty w Sandomierzu, a w 1208 r. wybrano go biskupem krakowskim. Jako biskup wziął udział w Soborze Laterańskim IV (1215 r.).

    We wstępie do jednego z dokumentów, wystawionych przez biskupa Wincentego, czytamy: „Ojczyzna i Kościół potrzebują opieki ze strony swoich synów, najlepiej mogą oni bronić ojczyzny i Kościoła przez piśmienne regulowanie stosunków własnościowych i przestrzeganie prawa”. Po dziesięciu latach pasterzowania w Krakowie Wincenty zrezygnował z biskupstwa i postanowił wstąpić do klasztoru cystersów w Jędrzejowie. Osiemdziesięciokilometrową drogę z Krakowa do opactwa przebył jako pielgrzym, pieszo i boso. Do dziś w Jędrzejowie pokazują kopiec, usypany w miejscu, gdzie Wincenty padł na twarz przed opatem, prosząc go o przyjęcie do wspólnoty. Jako cysterski mnich Wincenty kontynuował pisanie swojej „Kroniki”. Pisał ją po łacinie, pięknym, wyszukanym stylem.

    W jego dziele historia miesza się z poetycką fantazją. Jest świadectwem jego żarliwej miłości do Polski, rozbitej wtedy na dzielnice. Jak powie po latach kard. Wyszyński, dzieło Kadłubka „stawia sobie za cel uczyć cnoty, zwłaszcza miłości ojczyzny, miłości własnego kraju, do dziejów ojczystych, zachęcać do czynów rycerskich, czynów wzniosłych”. Mistrz Wincenty nie zdążył dokończyć dzieła, doprowadził je do roku 1202 r., sam zmarł w 1223 r., po pięciu latach surowego życia klasztornego.

    Święty historyk? Ciekawe zestawienie. Bardzo aktualne dziś, kiedy historia stała się narzędziem walki politycznej. Politycy, dziennikarze, historycy wyciągają z niej brudy, którymi obrzucają innych. Jak tak dalej pójdzie, historia będzie się nam kojarzyć z wielkim szambem, zmagazynowanym w teczkach, z których co chwila wypływa kolejna śmierdząca sprawa. Czy na historię składają się tylko dzieje zdrady, nieprawości i głupoty? Czy nie są to także dzieje dobra, patriotyzmu, wierności i innych jasnych stron ludzkiej duszy? To, jak człowiek czyta historię, zależy od tego, co ma w głowie i w sercu.

    Zarzuca się bł. Wincentemu, że za bardzo moralizował i dlatego nie jest wiarygodny. Na marginesie opisywanej historii notował np.: „Każde państwo kwitnie zgodą, a nie kłótniami” lub „Nie godzi się o własnym myśleć bezpieczeństwie, gdy dobro ogółu jest narażone na niebezpieczeństwo”. Racja, takie teksty brzmią dziś w Polsce bardzo staroświecko… Niestety.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    _______________________________________________________________________________

    ŚRODA, 9 PAŹDZIERNIKA 2024

    bł. Johna Henry’ego Newmana

    JOHN HENRY NEWMAN

    Herbert Rose Barraud – Newman | PD

    ***

    Bł. John Henry Newman urodził się 21 lutego 1801 r. w Londynie, w zamożnej rodzinie anglikańskiej. W wieku 15 lat Newman przeżył swoje pierwsze nawrócenie, które – jak mawiał – uczyniło z niego „właściwego chrześcijanina”. Uznał wtedy fundamentalne, nieodzowne dla wiary, znaczenia dogmatów.

    W 1817 rozpoczął studia w – na wskroś anglikańskim – Trinity College w Oksfordzie. Rok 1822 był ważnym rokiem dla młodego Newmana: podjął decyzję o przyjęciu święceń, które przyjął 13 czerwca 1824; wybrano go również na fellowa (wykładowcę i opiekuna) w Oriel College. Zatopił się w studia nad Biblią i pismami wczesnych Ojców Kościoła. Objął funkcję wikarego uniwersyteckiej świątyni Najświętszej Maryi Panny. Tu głosił swoje sławne kazania.

    W 1833 r., podczas podróży po Sycylii, ciężko zachorował. Wtedy też przeżył drugie nawrócenie, które kazało mu oddać się sprawie reformy Kościoła anglikańskiego. W tym samym roku z przyjaciółmi zorganizował Ruch Oksfordzki. Reformatorzy przeciwstawiali się liberalizmowi, pracowali na rzecz uniezależnienia (państwowego) Kościoła Anglii od władz państwowych, akcentowali apostolski i sakramentalny charakter Kościoła, przypisywali istotne znaczenie urzędowi biskupa, przychylali się do sprawowania liturgii według katolickiej tradycji.

    W 1841 r. Newman opublikował tekst, w którym 39 Artykułów Wiary, doktrynalny fundament anglikanizmu, zinterpretował w duchu katolickim, po linii dekretów Soboru Trydenckiego. W efekcie ściągnął na siebie falę krytyki i naraził się wszystkim biskupom Kościoła Anglii. W następnych latach kolejno rezygnował z pełnionych funkcji w tym Kościele, by 9 października 1845 r. wstąpić do Kościoła katolickiego.

    Dwa lata potem w Rzymie przyjął święcenia kapłańskie. Wrócił na Wyspy, by w Birmingham tworzyć dom Zgromadzenia Oratorian (filipini), założony przez św. Filipa Neri (zm. 1595). Członkiem tej wspólnoty  pozostał do końca życia, czyli do 1890 r.
    Blisko 20 lat po swoim nawróceniu na katolicyzm Newman tak opisał to wydarzenie: „Było to jak wpłynięcie do portu po żegludze przez burzliwe morze, a radość moja z tego faktu trwa niczym nie zakłócona”.

    W 1851 Newman (na prośbę biskupów irlandzkich) zajął się organizacją uniwersytetu katolickiego w Dublinie. Pragnął on by uczelnia ta była uczelnią świeckich, do tego przyjmującą w swe szeregi również Anglików i Amerykanów. Kiedy zrozumiał, że to niemożliwe, zrezygnował ze stanowiska rektora (1858).

    Zdając sobie sprawę z niskiego poziomu nauczania w angielskich szkołach katolickich, założył w 1859 szkołę Oratorium, która miała zapewnić katolickim chłopcom porządne wykształcenie religijne i świeckie – zapoczątkowało to wzrost poziomu edukacji katolickiej w Anglii. Przez kilka miesięcy roku 1859 był Newman redaktorem literackiego czasopisma „The Rambler”, przeznaczonego dla wykształconych katolików; nierzadko drukowano tam śmiałe opinie świeckich, co budziło żywe emocje, zwłaszcza wśród biskupów.

    W 1879 r. papież Leon XIII – przychylając się do prośby licznych świeckich – mianował Newmana swoim pierwszym kardynałem. Rehabilitacja wielkiego konwertyty stała się faktem. Zmarł  11 sierpnia 1890 w Edgbaston, w Birmingham.

    Ewangelia na co dzień/Aleteia.pl

    ____________________________________________________________________________________-

    John Henry Newman: anglikański ksiądz, który wybrał katolicyzm i znalazł odpowiedź na bezbożne czasy

    JOHN HENRY NEWMAN

    Emmeline Deane | Public Domain

    ***

    Newman mówił, że „każde dziecko dobrze znające katechizm, jest, nawet nie wiedząc o tym, prawdziwym misjonarzem”. Relacja z Bogiem musi mieć solidną intelektualną podbudowę. Bez tego nie jest możliwy wzrost chrześcijaństwa w świecie.

    Kanonizacja kard. Newmana

    Wielokrotnie zdarzało mi się odpowiadać na dręczące pytanie moich przyjaciół i znajomych: dlaczego ciągle jesteś w Kościele, który jest aż tak niemoralny? Po skandalach seksualnych objawił się raz jeszcze dojmujący konkret, że katolickie duchowieństwo to grupa, która nieustannie zdradza Jezusa Chrystusa i Ewangelię. Można i trzeba być dziś chrześcijaninem w innej wspólnocie…

    Inni w swych oskarżeniach szli jeszcze dalej: chrześcijaństwo jest głównym sprawcą zła, które się dzieje we współczesnych społeczeństwach. Ta irracjonalna wiara w „boga, którego urodziła dziewica i który jednocześnie był swoim ojcem” (jak drwiąco zauważył w korespondencji ze mną jeden ze znanych polskich pisarzy) nie różni się niczym od wiary w krasnoludki, a światu od wieków przynosi więcej szkody niż pożytku.

    Myśląc o tych atakach, często wracałem do postaci i dzieła bł. kard. Johna Henry’ego Newmana, który 13 października 2019 roku został ogłoszony przez papieża Franciszka świętym. Jestem pewien, że ta kanonizacja może być drogowskazem dla wielu katolików na świecie. Newman często bowiem w swym życiu spotykał się z atakami na swoją wiarę w Chrystusa, jak i Kościół, do którego z wolnego wyboru postanowił przynależeć.

    Duchowa przemiana Newmana

    Przyszły katolicki kardynał urodził się w Londynie w 1801 r. w rodzinie bogatego bankiera. Był najstarszym z sześciorga dzieci. Ojciec nie bardzo interesował się religią, choć przykładnie chadzał z bliskimi na anglikańskie nabożeństwa. Matka wywodziła się z rodu francuskich hugenotów. Dbała o religijne wychowanie dzieci.

    Jednak Johna Henry’ego religia zbytnio nie zajmowała aż do ukończenia przezeń 15. roku życia. Był wtedy uczniem elitarnej szkoły w Ealing. Czytał z upodobaniem Woltera, Hume’a i Paine’a. Podobał mu się sceptyczny, antychrześcijański wydźwięk dzieł tych autorów.

    ***

    JOHN HENRY NEWMAN

    ***

    W tym czasie w jego rodzinie wydarzyła się poważna katastrofa. Prowadzony przez ojca bank zbankrutował. John Henry nie mógł nawet dostać od rodziców pieniędzy, by wrócić do rodzinnego domu. Pomógł mu wtedy jeden z nauczycieli – Walter Mayers, który kilka lat wcześniej przeżył wewnętrzne nawrócenie w duchu ewangelikalnym.

    Ów szkolny profesor podsuwał Newmanowi pobożne lektury. Skutek był taki, że i sam 15-letni John Henry doświadczył wkrótce intensywnej duchowej przemiany. Wspominał po wielu latach, że istnienie Boga ukazało mu się nagle jako coś bardziej pewnego niż to, że ma ręce i nogi. Wiara ta nie miała jednak nic wspólnego z mistycyzmem. Opierała się głównie na uczuciach i mocnym (ważnym w protestantyzmie) przekonaniu o usprawiedliwieniu płynącym z samej wiary w moc zbawczą Chrystusa.

    Kapłaństwo

    Niedługo po tym doświadczeniu Newmanowi udało się wstąpić na Uniwersytet w Oksfordzie. Po kilku latach dołączył do kolegium Oriel, gdzie znalazł krąg przyjaciół, w którym mógł toczyć pasjonujące debaty również na tematy religijne.

    Postanowił zostać anglikańskim księdzem. Święcenia przyjął w 1824 r. Mimo że nie miał zdolności oratorskich, jego kazania cieszyły się w Oksfordzie wielką popularnością. Od 1828 r., gdy Newmana mianowano wikariuszem w uniwersyteckiej kaplicy św. Marii, słuchać go przychodziły tłumy.

    Pod wpływem intelektualnych dyskusji z innymi członkami Oriel College Newman zaczął odchodzić od emocjonalnego traktowania wiary – charakterystycznego dla wyznawanego przezeń dotąd kalwińskiego z ducha ewangelicyzmu. Poświęcał wiele czasu na studia nad pismami Ojców Kościoła (przede wszystkim św. Ireneusza, św. Atanazego, św. Hieronima).

    Kolejny ważny przełom nastąpił w jego życiu w 1833 r. Podróżował wówczas po Sycylii, gdzie zapadł na gorączkę tyfusową. Ledwo uszedł z życiem. Uznał to uzdrowienie za znak działania Bożej Opatrzności. Uwierzył, że Bóg, darowując mu życie, przeznaczył go do wykonania jakiegoś szczególnego zadania.

    Droga do katolicyzmu

    Po powrocie do Anglii zaczął wraz ze swymi przyjaciółmi wydawać „Traktaty dla Czasów” – cyklicznie ukazujące się eseje o znaczeniu chrześcijaństwa w historii i współczesnej epoce. Dało to początek słynnemu „ruchowi oksfordzkiemu”.

    Newman i inni jego członkowie (zwani „traktarianami” od tytułu cyklicznie ukazujących się tekstów) chcieli widzieć w Kościele anglikańskim tzw. via media – pośrednią drogę między „bałwochwalczym, kierowanym przez Antychrysta” katolicyzmem a „ludowym protestantyzmem”, w którym emocje brały górę nad intelektualną refleksją nad wiarą. Uważali, że tylko w ten sposób można będzie się przeciwstawić widocznym już wtedy sekularyzacyjnym tendencjom.

    Po kilku latach intensywnych studiów, refleksji i modlitwy Newman uznał jednak, że anglikanizm nie ma w sobie takiej mocy. W 1845 r. postanowił ostatecznie przejść na katolicyzm. Rok później przyjął w Rzymie święcenia kapłańskie.

    Ja i Bóg, a między nami szczególna relacja

    Bł. Pius IX zlecił mu zakładanie wspólnot oratoriańskich w Anglii. W związku z konwersją na katolicyzm Newman musiał opuścić ukochany Oksford. Od 1848 r. przewodził lokalnej oratoriańskiej parafii w Birmingham.

    Newman głosił z pełnym przekonaniem, że każdy człowiek jest w stanie sobie uświadomić, że istnieją tylko dwie pewne rzeczywistości w jego egzystencji: on sam i Bóg. Między tymi dwiema rzeczywistościami wydarza się szczególna relacja, która najwłaściwsze swe spełnienie znajduje w kontemplacji Bożego istnienia.

    Dla Newmana refleksja nad religijną wiarą łączyła się zatem z modlitwą. W jednej ze swoich medytacji tak oto w charakterystyczny dla siebie sposób zwracał się bezpośrednio do Boga:

    Ty podtrzymujesz wszystko w życiu i działaniu, aż osiągnie swój cel. Żaden gad, żaden owad nie ma życie sam z siebie, Ty mu je dajesz, gdy nadchodzi jego czas. Żaden grzesznik, żaden bałwochwalca, żaden bluźnierca ani ateista nie żyje inaczej, jak za Twą sprawą, a to po to, by mógł się nawrócić. Jesteś tak troskliwy i czuły wobec każdej z istot, którą stworzyłeś, jakby tylko ona była na całym świecie. Bo Ty możesz widzieć każdą z nich od razu i kochasz każdą z nich, zanurzoną w swym śmiertelnym życiu, i dla każdej jesteś wsparciem: mocą pełni swoich przymiotów, jakbyś cały tego pragnął i służył im dla ich wyłącznego dobra.
    Mój Boże, kocham kontemplować Ciebie jako cudownego Pracownika, który trudzi się nad wszelkimi rzeczami, każdego dnia i w każdym miejscu.

    Należy zawsze słuchać sumienia

    Newman zdawał sobie przy tym mocno sprawę, że kontemplacja Boga nie powinna się opierać tylko na emocjach i afektach. Musi mieć solidną intelektualną podbudowę, bez której nie jest możliwy wzrost chrześcijaństwa w świecie.

    Dlatego Newman z całym przekonaniem mówił w jednym ze swoich kazań, że „każde dziecko, dobrze znające katechizm, jest, nawet nie wiedząc o tym, prawdziwym misjonarzem”. Chrześcijanin musi zatem starać się żyć w obecności Boga, ale musi też starać się o intelektualne wsparcie dla swej wiary i wynikających z niej działań.

    Z tego powodu Newman podkreślał dobitnie wagę sumienia. Nie było ono dla niego – wbrew popularnej w Anglii tradycji – ośrodkiem moralnych emocji i odczuć. Jego zdaniem w sądach sumienia odzywa się głos Boga, ale ich źródłem jest przede wszystkim ludzki rozum. Zatem:

    Należy słuchać sumienia, bez względu na to, czy jego decyzje są słuszne czy błędne, i bez względu na to, czy błąd jest winą błądzącego czy nie. […] Oczywiście, jeśli człowiek jest winien błędu, którego mógłby uniknąć, gdyby sprawę zbadał poważniej, to jest odpowiedzialny przed Bogiem za ten błąd, ale mimo to, jak długo jest w tym błędzie, musi działać według niego, bo szczerze uważa błąd za prawdę.

    Newman uważał przy tym, że indywidualne błędy sumień mogą się komasować w różnych okolicznościach historycznych. I tym zbiorowym fałszywym sądom chrześcijaństwo powinno dać intelektualny odpór, jak w IV w. ortodoksyjni chrześcijanie dali odpór biskupom Kościoła, którzy w większości uznali doktrynę ariańską za prawdę.

    Odpowiedź kard. Newmana na nowe czasy

    Inna rzecz, że XIX w. oznaczał dla Newmana początek czasu bardzo szczególnego. W jednym ze swoich kazań mówił:

    Myślę, że próby, jakie są przed nami, przeraziłyby i przyprawiłyby o zawrót głowy nawet tak mężne głowy jak św. Atanazego i św. Grzegorza. Wyznaliby oni, że ciemność, jako perspektywa ich czasów, istniała dla nich indywidualnie, nasze czasy odznaczają się ciemnością jakościowo różną od tej, jaka była kiedykolwiek przedtem […]. Chrześcijaństwo nigdy nie miało do czynienia ze światem po prostu bezbożnym.

    Wydaje się, że Newman trafnie rozpoznał epokę, w której i my żyjemy. Jednak nie wzywał do braku nadziei. Uważał, że chrześcijaństwo musi dawać odpowiedź światu w każdych okolicznościach.

    Nigdy nie jest to, jak wierzą dziś niektórzy tradycjonaliści, odpowiedź niezmienna. Prawdziwa doktryna rozwija się i dlatego kształt autentycznych chrześcijańskich odpowiedzi może się różnić i formą, i treścią w różnych historycznych kontekstach.

    Papież Leon XIII uwierzył tym intuicjom Newmana, gdy w 1879 r. mianował go kardynałem. Nie inaczej jest pewnie w przypadku papieża Franciszka, który postanowił ogłosić świętym tego zmarłego w 1890 r. angielskiego chrześcijańskiego myśliciela świętym Kościoła.

    I to w czasie obrad Synodu Amazońskiego, ogłoszonego przez niektórych katolików „początkiem końca katolicyzmu”. Ci jednak zdają się nie podzielać newmanowskiej nadziei – wyrażonej w zdaniach, które ongiś zacytował na Westerplatte św. Jan Paweł II:

    Wasza siła jest w waszym Bogu i w waszym sumieniu […]. Tym, czego brak wyczuwam u katolików, jest zdolność do uwydatnienia tego, czym jest religia […]. Pragnę ludzi, którzy znają swoją religię, którzy w nią wnikają, którzy dokładnie wiedzą, na czym stoją, którzy wiedzą, co uznają, a czego nie, którzy tak dobrze znają swoje wyznanie wiary, że potrafią je wytłumaczyć, którzy tyle wiedzą z historii, że potrafią jej bronić.

    Sebastian Duda/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Samotny wędrowiec

    John Henry Newman nie zadowalał się nigdy połowicznymi odpowiedziami. Intuicyjnie wyczuwał, że tylko ktoś nieskończony może w pełni zaspokoić ludzkie pragnienie szczęścia. W całym świecie odnajdujemy jeden taki byt – to Bóg – mówi ks. prof. Andrzej Muszala, wykładowca etyki i bioetyki na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II, autor książki „Ja oraz mój Stwórca. John Henry Newman”.

    bł. kard. John Henry Newman/reprodukcja – Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Jarosław Dudała: Dlaczego John Henry Newman – jako niemłody, bo 44-letni duchowny anglikański – został katolikiem?

    Ks. prof. Andrzej Muszala: 
    Stało się to wskutek jego osobistych, głębokich przemyśleń, poszukiwań, rozmów oraz rozwoju duchowego. Inspiracją było też jego zaangażowanie się w tzw. ruch oksfordzki. Newman studiował źródła chrześcijaństwa – wczytywał się w pisma Ojców Kościoła, zwłaszcza wielkich starożytnych apologetów Justyna i Ireneusza z Lyonu. Ostatecznie doszedł do wniosku, że niemożliwe jest, by człowiek – w tym wypadku król Anglii Henryk VIII – mógł sobie stworzyć własny Kościół, ogłaszając się jego głową. A skoro tak, to jedynym wyjściem było opowiedzenie się po stronie prawdziwej religii. W Kościele katolickim odkrył pełną prawdę.

    Studiował też Pismo Święte.

    Newman już od wczesnej młodości czytał Biblię w popularnym wśród anglikanów tłumaczeniu King James Version. Duża w tym zasługa jego matki, pochodzącej z francuskiej rodziny protestanckiej, która zaszczepiła w nim umiłowanie Słowa Bożego. W czasach, gdy Kościół katolicki traktował je wciąż „po macoszemu”, anglikanie prowadzili dogłębne studia biblijne, dokonywali kolejnych przekładów Pisma Świętego z języków oryginalnych. Newman do tego stopnia pokochał Biblię, że niektóre księgi znał na pamięć! Miał świadomość, że Bóg przyjął ludzkie ciało, widzialne oblicze, że używał ludzkiego języka. Wierzył, że poprzez Pismo Święte Bóg wciąż mówi do człowieka. Szczególnie umiłował Ewangelię św. Jana i listy św. Pawła.

    Ta zażyłość z Pismem Świętym stała się powodem jego kłopotów, gdy był już katolikiem. Chciał zaszczepić w wiernych pragnienie karmienia się Słowem Bożym, jednak napotykał na duży opór. Dopiero po wielu latach Sobór Watykański II docenił częstą lekturę Biblii. Można powiedzieć, że w tym wymiarze Newman był prekursorem Soboru.

    Ruch oksfordzki, w którym był zaangażowany, stanowił próbę anglikańskiej odpowiedzi na laicyzację. Przyświecały mu więc podobne cele do Vaticanum II.

    XIX-wieczna Anglia to kraj, gdzie szeroko upowszechniły się zasady liberalizmu Johna Stuarta Milla. Także teoria pochodzenia gatunków opracowana przez Karola Darwina spowodowała kryzys wiary u wielu osób. Skoro człowiek jest jednym z wielu gatunków oraz wyewoluował w trakcie bardzo długich procesów, zatem nie jest kimś wyjątkowym, zaś cały biblijny opis stworzenia ma się nijak do ewolucyjnego obrazu świata. My dzisiaj nie mamy z tym problemu; w refleksji naukowej rozróżniamy płaszczyznę biologiczną od teologicznej, jednak w II połowie XIX wieku wcale nie było łatwe pogodzić Biblię i naukę. Wiele osób skierowało się w stronę naturalizmu, sądząc, że człowiek jest jedynie zwierzęciem na wyższym stopniu organizacji; nie ma duszy, zaś mówienie o życiu wiecznym i świecie  nadprzyrodzonym jest mrzonką. Ruch oksfordzki, który powstał nieco wcześniej niż dzieło Darwina “O powstawaniu gatunków”, przygotował grunt pod konstruktywny dialog nauk ścisłych z Biblią. Stworzył podwaliny solidnej refleksji teologicznej, opartej na badaniach historycznych źródeł chrześcijaństwa.

    A jak wyglądała u Newmana kwestia Eucharystii?

    Newman – jako ksiądz anglikański – przez wiele lat sądził, że Eucharystia jest jedynie symbolem obecności Chrystusa. Opierał się w swoim przekonaniu na dogmatycznym fundamencie Kościoła anglikańskiego, jakim było dziesięć artykułów wiary spisanych przez komisję teologiczną w roku 1546 na polecenie króla Henryka VIII. Wśród nich znajdował się zapis dotyczący Eucharystii, w którym uznano, że Jezus Chrystus jest obecny w Eucharystii symbolicznie. Zewnętrznym znakiem Eucharystii są chleb i wino, które przyjmowane są przez wiernych zgodnie z nakazem Chrystusa, natomiast darem duchowym są ciało i krew Chrystusa przez Niego rzeczywiście dane.

    Im dłużej jednak proboszcz kościoła St. Mary sprawował ucztę eucharystyczną ze swoimi parafianami, tym bardziej przekonywał się, że chleb i wino nie są tylko symbolami obecności Jezusa pośród nas – są miejscem Jego realnego przebywania. Wszak nasz Pan powiedział: „To jest Ciało moje, które za was będzie wydane” (Łk 22,19). Zdanie to nie pozostawia żadnego złudzenia, że chodzi tu o rzeczywistą obecność Jezusa w Eucharystii. Newman był o tym coraz bardziej przekonany, co między innymi przechyliło szalę na rzecz jego przejścia do Kościoła katolickiego. Jeszcze jako anglikanin zazdrościł katolikom tabernakulum – mieszkania Jezusa; Tego, którego codziennie mógł odwiedzać i adorować w ciszy. Także w domach niektórych katolików znajdowała się Eucharystia, a ludzie w swoich czterech ścianach oddawali się modlitwie, mieszkając z Nim pod jednym dachem. Newman zachwycił się tym niebywale…

    A do tego samotne wyprawy wokół Oksfordu…

    Newman nie zadowalał się nigdy połowicznymi odpowiedziami. Intuicyjnie wyczuwał, że tylko ktoś nieskończony może w pełni zaspokoić ludzkie pragnienie szczęścia. W całym świecie odnajdujemy jeden taki byt – to Bóg, jakkolwiek się Go pojmuje. Tylko On, Mądrość odwieczna, potrafi odpowiedzieć na ludzkie poszukiwanie sensu; tylko On, jako osoba w pełni doskonała, może reagować miłością na miłość – najszlachetniejszy ludzki akt. W takim świetle wszelkie inne byty skończone – przyroda, przedmioty nieożywione, drugi człowiek – rozbłyskują swym właściwym i pełnym światłem. Newman zachwycał się angielskim pejzażem, lubił spacerować samotnie po polach wokół Oksfordu, kontemplować harmonię przyrody. W pewnym sycylijskim porcie, czekając na statek, który miał zabrać go do ojczyzny, wpatrzony w błękit morza, złapał za pióro i napisał swą najpiękniejszą modlitwę: Prowadź mnie, Światło…. Potrafił dostrzec urok falującej trawy na łące, czar zachodzącego słońca, majestat gór. Równocześnie nie izolował się od ludzi. Lubił przebywać i bawić się z dziećmi, kochał muzykę. Nie był zimny, obojętny wobec świata, który go otaczał. Posiadał specyficzne poczucie humoru. Odkrycie Boga – pełni doskonałej i nieskończonej – nie zrodziło w nim pogardy wobec dzieła stworzenia. Przeciwnie, zaowocowało głębszym spojrzeniem, odkryciem sensu we wszystkim, uszczęśliwieniem. W tym jedynie prawdziwym świetle oglądał wszystko, co go otaczało; wszędzie widział ślad Boga i subtelny wyraz Jego życzliwości do człowieka.

    Kiedy konwertował, przestał być swoim dla anglikanów, ale ciągle był przyjmowany z nieufnością w Kościele katolickim.
    Na rok 1839 przypadł szczyt popularności i sławy Newmana jako kaznodziei w kościele anglikańskim i jednego z głównych przywódców ruchu oksfordzkiego. I właśnie wtedy – po długich przemyśleniach i modlitwach – doszedł do wniosku, że winien opuścić parafię St. Mary the Virgin w Oksfordzie. Usunął się do Littlemore, by z kilkoma osobami wieść surowe życie przepełnione modlitwą i pracą. Przez kolejnych kilka lat dojrzewał do przejścia na katolicyzm. W 1845 roku napisał “Essay on the Development of Christian Doctrine” – rozprawę o rozwoju doktryny chrześcijańskiej, znaczące dzieło w całej jego piśmienniczej spuściźnie. Przekonywał w nim, że istotą chrześcijaństwa jest rozwój. Przez dwadzieścia wieków chrześcijanie dostrzegali coraz to nowe horyzonty przeżywania swej wiary. Ostatecznie podjął decyzję o wstąpieniu do Kościoła katolickiego, nie bacząc na krytykę, jaką na siebie ściągnął od anglikanów i ciągłą nieufność katolików, którzy długo jeszcze uważali go za kryptoanglikanina. Nie do końca wierzono w jego nawrócenie. Pamiętajmy, że żył w czasie dość poważnego zamknięcia się Kościoła na świat, na nowości techniki i nauki oraz na  niekatolików. Nie było wówczas ruchu ekumenicznego, dialogu z anglikanami, jaki zaistniał po Soborze Watykańskim II. Dlatego Newman napisał też dzieło pt. Apologia pro vita sua – obronę swojej decyzji o konwersji, a właściwie – obronę całego swojego życia.

    A w końcu w uwiarygodnieniu pomógł mu papież.

    9 października 1845 roku Newman został przyjęty do Kościoła katolickiego. Stał się „nowym człowiekiem” (new man). W dowód uznania i potwierdzenia słuszności obranej drogi papież Leon XIII mianował go kardynałem. Zmarł 11 lat później – w 1890 roku, pozostawiając po sobie czterdzieści sześć książek, dwanaście tomów kazań, tysiące listów, dwie powieści, dziennik, liczne rozważania i modlitwy.

    Jakie to wszystko ma znaczenie dla nas?

    Od Newmana możemy  nauczyć się pogłębionej refleksji nad naszą wiarą i własnym życiem w świetle Pisma Świętego i tekstów Ojców Kościoła. Na to właśnie kładł akcent Sobór Watykański II. Przyznajmy szczerze, że mało, może nawet w ogóle nie czytamy starożytnych Ojców – Ireneusza, Grzegorza z Nyssy, Orygenesa, Augustyna i innych. A przecież  byli to pierwsi świadkowie Chrystusa po apostołach. Oni pokazują nam, jak asymilować Ewangelię do codziennego życia. Nasza wiara winna karmić się solidnymi treściami, lectio divina – czytaniem o boskich kwestiach. W przeciwnym razie grozi nam niebezpieczeństwo iluminizmu, sentymentalizmu religijnego, niezdrowej gonitwy za sensacjami. Newman ukazuje nam, jak ważna jest rola rozumu w dochodzeniu do Boga oraz odkrywaniu Jego tajemnic. Rozum oświecony wiarą oraz darami Ducha Świętego doprowadza nas do głębszego poznania Boga i nas samych.

    Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 października

    Święta Pelagia, męczennica

    Święta Pelagia

    Pelagia, znana również jako Małgorzata, pochodziła z Antiochii. Żyła w V w. Wedle przekazów była kobietą lekkich obyczajów, obdarzoną nieprzeciętną urodą. Pochodziła z bogatej pogańskiej rodziny.
    Biskup Antiochii zaprosił pewnego razu do siebie ośmiu biskupów, wśród nich m.in. Nonnusa z Heliopolis, znanego ze swej pobożności i ascezy. Gdy wszyscy zgromadzili się przed kościołem, a Nonnus przemawiał do nich, nieopodal przejeżdżała Pelagia. Jej kosztowny strój zwracał uwagę. Nonnus dostrzegł to i gorzko zapłakał, wskazując, że jego słuchacze nie dbają o swoje dusze w takim stopniu, w jakim owa kobieta dbała o własną urodę. Gdy Nonnus wrócił do swej celi, podjął modlitwę o nawrócenie spotkanej kobiety.
    Otrzymał wówczas widzenie: ujrzał czarną gołębicę, która – zanurzona przez Nonnusa w wodzie święconej – stała się czysta i biała. Biskup odczytał to jako znak zapowiadający nawrócenie Pelagii. Kiedy kolejnym razem nauczał o Sądzie Ostatecznym, do świątyni weszła Pelagia. Usłyszane słowa wywarły na niej wielkie wrażenie. Z płaczem rzuciła się do nóg biskupa. Nonnus ochrzcił ją. Pelagia postanowiła oddać swój majątek biskupowi, by ten mógł go rozdzielić między potrzebujących.
    Nowo nawrócona kobieta podjęła pokutę. Wkrótce potem udała się do Jerozolimy. Tam, ukrywając się pod przybranym męskim imieniem, podjęła surowe wysiłki ascetyczne. Zamieszkała w jednej z pustelni na Górze Oliwnej, gdzie około 457 roku odeszła do Pana.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 października

    Najświętsza Maryja Panna Różańcowa

    Zobacz także:
      •  Święta Justyna z Padwy, dziewica i męczennica
    ***
    Matka Boża Różańcowa Tarnopolska

    Dzisiejsze wspomnienie zostało ustanowione na pamiątkę zwycięstwa floty chrześcijańskiej nad wojskami tureckimi, odniesionego pod Lepanto (nad Zatoką Koryncką) 7 października 1571 r. Sułtan turecki Selim II pragnął podbić całą Europę i zaprowadzić w niej wiarę muzułmańską. Ówczesny papież – św. Pius V, dominikanin, gorący czciciel Matki Bożej – usłyszawszy o zbliżającej się wojnie, ze łzami w oczach zaczął zanosić żarliwe modlitwy do Maryi, powierzając Jej swą troskę podczas odmawiania różańca. Nagle doznał wizji: zdawało mu się, że znalazł się na miejscu bitwy pod Lepanto. Zobaczył ogromne floty, przygotowujące się do starcia. Nad nimi ujrzał Maryję, która patrzyła na niego spokojnym wzrokiem. Nieoczekiwana zmiana wiatru uniemożliwiła manewry muzułmanom, a sprzyjała flocie chrześcijańskiej. Udało się powstrzymać inwazję Turków na Europę.

    Matka Boża Różańcowa z kościoła mniszek dominikańskich w Radoniach pod Warszawą

    Zwycięstwo było ogromne. Po zaledwie czterech godzinach walki zatopiono sześćdziesiąt galer wroga, zdobyto połowę okrętów tureckich, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników; śmierć poniosło 27 tys. Turków, kolejne 5 tys. dostało się do niewoli. Pius V, świadom, komu zawdzięcza cudowne ocalenie Europy, uczynił dzień 7 października świętem Matki Bożej Różańcowej i zezwolił na jego obchodzenie w tych kościołach, w których istniały Bractwa Różańcowe. Klemens XI, w podzięce za kolejne zwycięstwo nad Turkami odniesione pod Belgradem w 1716 r., rozszerzył to święto na cały Kościół. W roku 1883 Leon XIII wprowadził do Litanii Loretańskiej wezwanie “Królowo Różańca świętego – módl się za nami”, a w dwa lata później zalecił, by w kościołach odmawiano różaniec przez cały październik.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 października

    Święty Brunon Kartuz, opat

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jakub (Dydak) Alojzy de San Vitores, prezbiter i męczennik
      •  Święta Maria Franciszka od Pięciu Ran Pana Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiony Innocenty z Berzo, prezbiter
    ***
    Święty Brunon

    Brunon urodził się w Kolonii około 1030 r. Pochodził ze znakomitej rodziny. Po ukończeniu szkół na miejscu udał się do Reims, gdzie była głośna szkoła katedralna. Następnie udał się do Tours, gdzie za nauczyciela miał słynnego wówczas Berengariusza. W roku 1048 powrócił do Kolonii, gdzie został kanonikiem przy kościele św. Kuniberta. Ok. roku 1055 przyjął święcenia kapłańskie. W rok potem powołał go do siebie biskup Reims, Manasses I, by prowadził mu szkołę katedralną. Pozostał tu 20 lat (1056-1075). Z jego szkoły wyszło wielu wybitnych mężów owych czasów. W roku 1075 arcybiskup Reims mianował Brunona swoim kanclerzem. Kiedy Brunon wystąpił przeciw niemu z powodu symonii, stracił urząd, majątek i musiał opuścić miasto. Wrócił do Reims w 1080 r., gdzie zaproponowano mu biskupstwo; nie przyjął jednak tej godności.
    Wkrótce z dwoma towarzyszami opuścił Reims i udał się do opactwa cystersów w Seche-Fontaine, by poddać się kierownictwu św. Roberta. Po pewnym jednak czasie opuścił wspomniany klasztor i w towarzystwie 8 uczniów udał się do Grenoble. Tam św. Hugo przyjął swojego mistrza z wielką radością i jako biskup oddał mu w posiadanie odległą od Grenoble o 24 kilometry pustelnię, zwaną Kartuzją. Tutaj w roku 1084 Bruno urządził sobie mieszkanie. Zbudowano również skromny kościółek. Konsekracji kościółka i poświęcenia klasztoru oraz uroczystego wprowadzenia do niego zakonników dokonał św. Hugo. Klasztor niebawem tak się rozrósł, że otrzymał nazwę “Wielkiej Kartuzji” (La Grande Chartreuse). Osada ta stała się kolebką nowego zakonu – kartuzów.
    W 1090 r. Bruno został wezwany do Rzymu przez swojego dawnego ucznia – papieża bł. Urbana II – na doradcę. Bruno zabrał ze sobą kilku towarzyszy i z nimi zamieszkał przy kościele św. Cyriaka. W tym czasie na Rzym najechał antypapież i bł. Urban wraz z Brunonem musieli chronić się ucieczką pod opiekę króla Normanów, Rogera. Daremnie Bruno błagał papieża, by mu pozwolił wrócić do Francji. Papież zgodził się jedynie, by mnich założył nową kartuzję w Kalabrii. Król Roger chętnie ofiarował mu ustronne miejsce, zwane La Torre. Tu z pomocą arcybiskupa Reggio Calabria wystawiono nową kartuzję w roku 1092, która istnieje do dziś. W pobliskim San Stefano in Bosco Bruno stworzył jej filię. Tam zmarł 6 października 1101 r.
    Jego śmiertelne szczątki pochowano w kościele opactwa. W roku 1513 znaleziono je jeszcze nienaruszone. Obecnie kości Brunona znajdują się w trumience wraz z relikwiami jego następcy. Jego kanonizacja nie odbyła się nigdy uroczyście. Na oddawanie św. Brunonowi kultu pozwolił Leon X w roku 1514. Grzegorz XV rozszerzył jego kult w 1623 r. na cały Kościół. Św. Brunon jest patronem kartuzów.
    W ikonografii św. Brunon przedstawiany jest w białym habicie kartuzów. Jego atrybutami są: gałązka oliwna, globus, krzyż, mitra i pastorał u stóp, palec przy ustach, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Zakonnik z ostrym dowcipem – św. Brunon

    Zakonnik z ostrym dowcipem - św. Brunon

    Święty Brunon Kartuz/Frnciisco RibaltaI (PD)

    ***

    “Zaiste raduję, się, pragnę wielbić Pana i dziękować Mu, a zarazem przeżywam smutek. Cieszę się wprawdzie – co jest słuszne – wzrostem owoców waszych cnót, boleję zaś i wstydzę, iż sam bezczynnie i gnuśnie trwam w nędzy moich grzechów”.

    Takie szczególne rozdwojenie między radością z osiągnięć innych, a smutkiem spowodowanym własną niedoskonałością przeżywał święty Brunon, człowiek, którego życie wypełnione było licznymi szansami na błyskotliwą karierę. Żadnej z nich nie wykorzystał.

    Urodził się około roku 1030 (lub według innych badaczy około roku 1035) w Kolonii. Ukończywszy szkoły w swej rodzinnej miejscowości dalszą edukację podjął w słynnej szkołę katedralnej w Reims. Jak twierdzi ks. Piotr Skarga, był uczniem “ostrego dowcipu i pamięci wielkiej”, dlatego wkrótce sam został nauczycielem i szefem tej uczelni. Pracował w niej przez dwadzieścia lat. Wychował wielu ludzi wybitnych i świętych (m. in. św. Hugo i bł. Urbana II). U początków swej kariery nauczycielskiej, ok. roku 1055, przyjął święcenia kapłańskie.

    W roku 1075 został kanclerzem w Reims. Jednak doszło do ostrego konfliktu między nim a miejscowym arcybiskupem, któremu Brunon publicznie zarzucił symonię (handlowanie godnościami kościelnymi). W rezultacie hierarcha musiał ustąpić, a Brunonowi zaproponowano objęcie jego funkcji. Z propozycji nie skorzystał.

    Postanowił zrealizować swe długoletnie pragnienie służenia Bogu w odosobnieniu. Początkowo założył pustelnię w Seche–Fontaine. Jednak po niedługim czasie przeniósł się w okolice Grenoble i tam powstała pierwsza osada eremicka zwana Wielką Kartuzją. Stała się ona kolebką nowego zgromadzenia zakonnego, nazywanego kartuzami.

    Niestety, nie dane było świętemu Brunonowi prowadzić na uboczu spokojnego pustelniczego życia. Został wezwany do Rzymu przez swego byłego ucznia, papieża Urbana II. Był jego osobistym doradcą, jednak funkcję pełnił bez rozgłosu, tak, że nie zachowały się żadne dokumenty na ten temat. Nie skorzystał ze sposobności, aby zrobić karierę u boku papieża.

    Swoich “synów Kartuzów” pouczał w jednym z listów: “Cieszcie się, bracia umiłowani, szczęściem, które wam przypadło w udziale, oraz hojnością danej wam łaski. Cieszcie się, że uniknęliście tak wielu niebezpieczeństw i nieszczęść w zawierusze tego świata. Cieszcie się, że znaleźliście spokojną i bezpieczną przystań w doskonale chronionym porcie; wielu pragnie się tam dostać, wielu dokłada starań, a jednak nie dochodzą. Liczni zaś, chociaż doszli, zostali usunięci, ponieważ nie otrzymali łaski z wysoka”.

    Był ze swoich współbraci zakonnych dumny: “Choć nie wyróżniacie się wykształceniem, Bóg sam wypisuje w sercach waszych nie tylko miłość, ale też znajomość swego prawa. Czynem ukazujecie, co miłujecie i co znacie. Kiedy bowiem z wszelką gorliwością i staraniem zachowujecie prawdziwe posłuszeństwo, jest rzeczą jasną, że w ten sposób zbieracie doskonały i życiodajny owoc Ksiąg świętych”. O sobie samym miał znacznie gorsze zdanie.

    Zmarł 6 października 1101 roku w kolejnej kartuzji, zwanej La Torre, położonej w Kalabrii. Nawet po śmierci omijały go “zaszczyty”. Nigdy nie został kanonizowany w sposób uroczysty. Dopiero w XVII stuleciu papież Grzegorz XV rozszerzył istniejący wcześniej lokalny kult Brunona na cały Kościół.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 października

    Święta Faustyna Kowalska, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Rajmund z Kapui, prezbiter
      •  Błogosławiony Albert Marvelli
      •  Błogosławiony Franciszek Ksawery Seelos, prezbiter
    ***
    Święta Faustyna Kowalska

    Helena Kowalska urodziła się 25 sierpnia 1905 r. w rolniczej rodzinie z Głogowca k/Łodzi jako trzecie z dziesięciorga dzieci. Dwa dni później została ochrzczona w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Kazimierza w Świnicach Warckich (diecezja włocławska). Nadano jej wówczas imię Helena. Kiedy miała siedem lat, po raz pierwszy usłyszała w duszy głos wzywający do doskonalszego życia. W 1914 r. przyjęła I Komunię świętą, a dopiero trzy lata później rozpoczęła naukę w szkole podstawowej. Mimo dobrych wyników uczyła się tylko trzy lata, potem musiała zrezygnować, aby pomagać matce w domu.
    W szesnastym roku życia opuściła dom rodzinny, by na służbie u zamożnych rodzin w Aleksandrowie, Łodzi i Ostrówku zarobić na własne utrzymanie i pomóc rodzicom. Przez cały czas bardzo pragnęła życia zakonnego, ale rodzicom powiedziała o swoich zamiarach dopiero w 1922 r. Ojciec jednak nie wyraził zgody, motywując odmowę brakiem pieniędzy na wyprawę wymaganą w klasztorach.
    W lipcu 1924 r., kiedy Helena z koleżankami uczestniczyła w zabawie w parku koło łódzkiej katedry, Pan Jezus przemówił do niej i polecił niezwłocznie pojechać do Warszawy i wstąpić do klasztoru. Helena postanowiła nie wracać do domu i postawić rodziców przed faktem dokonanym. O tym planie powiedziała tylko siostrze, z którą była, i pierwszym pociągiem przyjechała do Warszawy. Tu następnego dnia zgłosiła się do Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. Musiała jednak jeszcze rok przepracować w Warszawie, aby odłożyć pieniądze na skromną wyprawę. 1 sierpnia 1925 r. została przyjęta do Zgromadzenia. Postulat odbywała w Warszawie, a nowicjat w Krakowie, gdzie w czasie obłóczyn zakonnych razem z habitem otrzymała imię Maria Faustyna. Od marca 1926 r. Bóg doświadczał siostrę Faustynę ogromnymi trudnościami wewnętrznymi; wiele przecierpiała aż do końca nowicjatu. W Wielki Piątek 1927 r. zbolałą duszę nowicjuszki ogarnął żar Bożej Miłości. Zapomniała o własnych cierpieniach, poznając, jak bardzo cierpiał dla niej Jezus. 30 kwietnia 1928 r. złożyła pierwsze śluby zakonne, następnie z pokorą i radością pracowała w różnych domach zakonnych, m.in. w Krakowie, Płocku i Wilnie, pełniąc rozmaite obowiązki. Zawsze pozostawała w pełnym zjednoczeniu z Bogiem. Jej bogate życie wewnętrzne wspierane było poprzez wizje i objawienia.

    Święta Faustyna Kowalska

    W zakonie przeżyła 13 lat. 22 lutego 1931 r. po raz pierwszy ujrzała Pana Jezusa Miłosiernego. Otrzymała wtedy polecenie namalowania takiego obrazu, jak ukazana jej postać Zbawiciela, oraz publicznego wystawienia go w kościele. Mimo znacznego pogorszenia stanu zdrowia pozwolono jej na złożenie profesji wieczystej 30 kwietnia 1933 r. Później została skierowana do domu zakonnego w Wilnie. Na początku 1934 roku zwróciła się z prośbą do artysty-malarza Eugeniusza Kazimirowskiego o wykonanie według jej wskazówek obrazu Miłosierdzia Bożego. Gdy w czerwcu ujrzała ukończony obraz, płakała, że Chrystus nie jest tak piękny, jak Go widziała.
    Dzięki usilnym staraniom ks. Michała Sopoćko, kierownika duchowego siostry Faustyny, obraz został wystawiony po raz pierwszy w czasie triduum poprzedzającego uroczystość zakończenia Jubileuszu Odkupienia świata w dniach 26-28 kwietnia 1935 r. Został umieszczony wysoko w oknie Ostrej Bramy i widać go było z daleka. Uroczystość ta zbiegła się z pierwszą niedzielą po Wielkanocy, tzw. niedzielą przewodnią, która – jak twierdziła siostra Faustyna – miała być przeżywana na polecenie Chrystusa jako święto Miłosierdzia Bożego. Ksiądz Michał Sopoćko wygłosił wówczas kazanie o Bożym Miłosierdziu.
    W 1936 r. stan zdrowia siostry Faustyny pogorszył się znacznie, stwierdzono u niej zaawansowaną gruźlicę. Od marca tego roku do grudnia 1937 r. przebywała na leczeniu w szpitalu na krakowskim Prądniku Białym. Wiele modliła się w tym czasie, odwiedzała chorych, a umierających otaczała szczególną modlitewną pomocą. Po powrocie ze szpitala pełniła przez pewien czas obowiązki furtianki. Starała się bardzo, by żaden ubogi nie odszedł bez najmniejszego choćby wsparcia od furty klasztornej. Wywierała bardzo pozytywny wpływ na wychowanki Zgromadzenia, dając im przykład pobożności i gorliwości, a zarazem wielkiej miłości.
    Chrystus uczynił siostrę Faustynę odpowiedzialną za szerzenie kultu Jego Miłosierdzia. Polecił pisanie Dzienniczka poświęconego tej sprawie, odmawianie nowenny, koronki i innych modlitw do Bożego Miłosierdzia. Codziennie o godzinie 15:00 Faustyna czciła Jego konanie na krzyżu. Przepowiedziała także, że szerzona przez nią forma kultu Miłosierdzia Bożego będzie zabroniona przez władze kościelne. Dzięki s. Faustynie odnowiony i pogłębiony został kult Miłosierdzia Bożego. To od niej pochodzi pięć form jego czci: obraz Jezusa Miłosiernego (“Jezu, ufam Tobie”), koronka do Miłosierdzia Bożego, Godzina Miłosierdzia (godzina 15, w której Jezus umarł na krzyżu), litania oraz święto Miłosierdzia Bożego w II Niedzielę Wielkanocną.
    W kwietniu 1938 r. nastąpiło gwałtowne pogorszenie stanu zdrowia siostry Faustyny. Ksiądz Michał Sopoćko udzielił jej w szpitalu sakramentu chorych, widział ją tam w ekstazie. Po długich cierpieniach, które znosiła bardzo cierpliwie, zmarła w wieku 33 lat – 5 października 1938 r. Jej ciało pochowano na cmentarzu zakonnym w Krakowie-Łagiewnikach. W 1966 r. w trakcie trwania procesu informacyjnego w sprawie beatyfikacji siostry Faustyny, przeniesiono jej doczesne szczątki do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie-Łagiewnikach.
    S. Faustyna została beatyfikowana 18 kwietnia 1993 r., a ogłoszona świętą 30 kwietnia 2000 r. Uroczystość kanonizacji przypadła w II Niedzielę Wielkanocną, którą św. Jan Paweł II ustanowił wtedy świętem Miłosierdzia Bożego. Relikwie św. siostry Faustyny znajdują się w Krakowie-Łagiewnikach, gdzie mieści się sanktuarium Miłosierdzia Bożego odwiedzane przez setki tysięcy wiernych z kraju i z całego świata. Dwukrotnie nawiedził je również św. Jan Paweł II, po raz pierwszy w 1997 r., a po raz drugi – 17 sierpnia 2002 r., aby dokonać uroczystej konsekracji nowo wybudowanej świątyni w Krakowie-Łagiewnikach i zawierzyć cały świat Bożemu Miłosierdziu.
    W ikonografii św. Faustyna przedstawiana jest w czarnym habicie, w stroju swego zgromadzenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Po prostu Kowalska

    „Czułam się bardzo szczęśliwa, gdy mogłyśmy razem być przy jednej robocie” – wspomina jedna z sióstr. „Gdy po jej śmierci dowiedziałam się o wielkich rzeczach, które zdziałał w niej Bóg, uwierzyć nie mogłam, przecież nic w niej nadzwyczajnego nie widziałyśmy”. Jaka była św. Faustyna?

    Siostra Faustyna Kowalska ,  Płock 1931 r.

    ARCHIWUM ZGROMADZENIA SIÓSTR MATKI BOŻEJ MIŁOSIERDZIA

    ***

    Może to właśnie najbardziej uderza – zwyczajność. Proza zakonnego życia, wypełnionego pracą, modlitwą, cierpieniem, która była zasłoną jej bogatego życia wewnętrznego. Czytając „Wspomnienia o świętej siostrze Faustynie Kowalskiej”, można zastanawiać się nad tajemnicą świętości, która z jednej strony wyraża się w konkretnych zdarzeniach, słowach, sytuacjach, a z drugiej pozostaje dyskretna, nieuchwytna, niepoddająca się ludzkim miarom. Książka jest zbiorem krótkich świadectw ludzi, którzy ją spotkali i żyli z nią na co dzień, w większości sióstr z jej zgromadzenia. Zapiski pochodzą sprzed beatyfikacji, są wolne od pobożnego lukru, nakładanego zwykle na biografie świętych. Autorzy i autorki tych wspomnień nie ukrywają swoich emocji: sympatii, ale czasem i niechęci. Te „kwiatki” św. Faustyny układają się w niewyretuszowany portret prostej zakonnicy, którą Pan Jezus wybrał na Sekretarkę Bożego Miłosierdzia.

    Ach, ty babo litościwa!

    Jak wyglądała? „Wzrost trochę wyższy niż średni. Ryżawa szatynka o cerze typowej dla osób rudych, mocno w okresie wiosny i lata piegowatej, do tego stopnia, że nawet tęczówka jej oczu koloru szarozielonego miała żółte plamki. Źrenice oczu najczęściej mocno rozszerzone. Łatwość rozszerzania źrenic właściwa osobom pobudliwym i nerwowym. Twarz ściągła, rysy regularne, usta dosyć szerokie, ale proporcjonalne. Uzębienie słabe, na przodzie miała jedną czy dwie złote koronki na zębach, co przy uśmiechu nadawało jej pewien swoisty charakter. Uśmiechem swym zwykle akcentowała swój wewnętrzny stan radosny – rodzaj zachłystywania. Ruchy miała spokojne, godne, zakonne”. Tak ją postrzegała s. Borgia Tichy, jedna z jej przełożonych. Helena Kowalska urodziła się we wsi Głogowiec, jako trzecia z dziesięciorga dzieci Marianny i Stanisława Kowalskich w 1905 roku.

    Jak ją zapamiętali najbliżsi? Matka wspomina, że „dzieci ją biły i znęcały się nad nią, że ona ma łaskę u tatusia i mamusi”. Dodaje jednak, że „cała wieś, wszyscy ją tak kochali.Chętna była do każdej roboty, nigdy nikomu nic nie odmówiła. Miała litość dla zwierząt i litościwa była dla wszystkich. Dzieci nieraz się śmiały: »Ach, ty babo litościwa« – rzucały, ale jej to nie zrażało. Skryta była, wszystko chowała w swym sercu. Nigdy się nie wychwalała”. „Rodzice kochali ją chyba najbardziej ze wszystkich dzieci i stawiali ją jako przykład dla nas” – mówi jej rodzona siostra Natalia Grzelak. „Dbała o ołtarzyk w izbie. Stały tam pasyjka i dwie figurki z porcelany: Pana Jezusa i Matki Bożej, które ojciec przywiózł z Częstochowy. Te figurki bardzo Helenka kochała”. „Helenka od najmłodszych lat miała pociąg do opowiadania nam o świętych, o pielgrzymach, pustelnikach jedzących tylko korzonki i miód leśny” – wspomina jej brat Stanisław Kowalski. „Bardzo dbała o to, aby wszyscy z rodziny dopełnili swego obowiązku wysłuchania Mszy świętej w niedzielę, dlatego wstawała raniutko i wychodziła oknem, by nie zbudzić rodziny otwieraniem drzwi, i wypędzała bydełko skoro świt na paszę. Ojciec nasz chociaż bardzo surowy, nigdy się na nią nie gniewał, z wyjątkiem jednego razu, gdy wraz ze starszą siostrą powróciła za późno z zabawy. Wtedy, upomniana surowo, powiedziała, że już nigdy ojcu nie zrobi przykrości i nie zasmuci go, lecz raczej mu przyniesie pociechę w życiu. Gdy podrosła, to już jej żadna zabawa nie obchodziła. (…) Po jej wstąpieniu do klasztoru cały dom był jakby w żałobie, bo ona miała coś dziwnie pociągającego w sobie i wszyscy ją lubili”.

    Rodzice, a zwłaszcza ojciec, byli przeciwni wstąpieniu Heleny do klasztoru. Helena Kowalska ukończyła trzy klasy szkoły podstawowej. W wieku 16 lat podjęła pracę służącej. Myślała już o wstąpieniu do klasztoru, odkładała zarobione pieniądze na tzw. wyprawę. Jak ją zapamiętali ci, u których służyła? Marcjanna Sadowska: „No cóż ja mogę o niej powiedzieć, nic ciekawego nie było, tylko… jak poszła ze mną na miasto, to mi odbierała torbę z kupnem, a ja jej nie dawałam, bo ona bardzo wycieńczona, bo wciąż pościła.Była zgodliwa i śmieszka. Wieczór, jak siadła na stołku – troje moich dzieci koło niej – to tak im opowiadała jakieś bajki i tak się śmiała, a one z nią”. Leokadia Baryszewska: „Nic szczególnego o Helence nie pamiętam, tylko że była dla mnie bardzo dobra”. Aldona Lipszyc: „Pamiętam jej zdrowy radosny śmiech. Śpiewała dużo i dla mnie osoba jej związana jest z tą pieśnią, którą najczęściej śpiewała i której się od niej nauczyłam: »Jezusa ukrytego«. Teraz, kiedy się dowiedziałam o jej życiu, zrozumiałam, że ta pieśń była całą treścią jej życia”.

    Kasztelanka, królewna, kierowniczka duchowa

    Helena Kowalska zapukała do domu Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. „Nic nadzwyczajnego” – tak zareagowała siostra wydelegowana do „zbadania nowego powołania”. Chciano ją z miejsca odesłać. Siostra Michaela Moraczewska wspomina: „Nie zrobiła na mnie na pierwszy rzut oka dodatniego wrażenia ze względu na swój nieco zaniedbany wygląd zewnętrzny. Pomyślałam sobie: »Ej, to nie dla nas!«. Zauważyłam, że kandydatka bardzo zyskuje z bliska, że ma miły uśmiech, sympatyczny wyraz twarzy, dużo prostoty, szczerości i rozsądku w wyrażaniu się”. Przyjęto ją do drugiego chóru, czyli uboższej grupy sióstr zajmujących się pracami fizycznymi. Wciąż przerzucano ją do różnych domów zakonnych. Pracowała w kuchni, w ogrodzie, przy sprzątaniu, przy furcie. Od strony zewnętrznej jej życie zakonne przedstawiało się „dość szaro i niepozornie, choć przykładnie budująco” – opowiada o. Józef Andrasz, jezuita, kierownik duchowy. „Kto jednak miał sposobność poznać Siostrę Faustynę od strony jej życia wewnętrznego, ten nie może się oprzeć silnemu wrażeniu, że ma do czynienia z niepospolitą duszą”.

    W świadectwach przewija się motyw niepozorności jej postaci, a jednocześnie przeczucie wyjątkowości. „Oczy jej nabierały blasku, gdy patrzyła na Najświętszy Sakrament, były promienne, jakby widziała samego Pana Jezusa. Nie była wylewną na zewnątrz, przez co ukrywała swą świętość” – zauważa s. Irena Krzyżanowska, przełożona w Wilnie i Krakowie. „Szczególniej z wielkim entuzjazmem i pieczołowitością hodowała kwiaty, ciesząc się, że to wszystko do kapliczki dla Pana Jezusa. Wolny czas poświęcała na robienie swoich notatek, z którymi chętnie się kryła. To właśnie pobudzało niejednokrotnie siostry do rozmaitych, mniej lub więcej złośliwych uwag, tym bardziej że to wiązało się z częstszym w tygodniu kontaktem ze spowiednikiem. Na skutek tego otrzymała między siostrami miano »kasztelanki«. Mimo świadomości, że jej postępowanie razi otoczenie, Siostra Faustyna nic ze »swego« sposobu nie zmieniła, świadoma oparcia u wyższej władzy” – pisze s. Borgia Tichy. Kiedy z powodu choroby Faustyna dostała jakiś dodatek do jedzenia, jedna z sióstr powiedziała o niej głośno „królewna”. Faustyna odpowiedziała z uśmiechem: „A tak, jestem królewna, bo przyjęłam Pana Jezusa, więc płynie we mnie krew królewska”. „Często wpadała do kaplicy na sekundę, by się do Pana Jezusa uśmiechnąć” – wspomina s. Borgia.

    Jako jej przełożona dostrzega, że „miała słabość do uważania się za »kierowniczkę duchową«. Pozornie cicha i spokojna, ale nie bez temperamentu, który dosyć często się ujawniał. Była bezkompromisowa, czasem zbyt odważna w robieniu uwag siostrom starszym od niej czy to stopniem, czy też wiekiem lub urzędem”. Wiele sióstr zapamiętało jej duchowe porady. „Przenikliwe jej oczy czytały, co się kryło na dnie mojej duszy, zawsze wyczytały moje grzechy i upadki. (…) Często powtarzała, że choćbym miała grzechy jak szkarłat, to mi nie wolno ani chwili wątpić, że mi Bóg przebaczyć nie może. Mówiła mi często, że kiedy dusza po upadku boi się zbliżyć do Pana Jezusa, to straszną ranę zadaje w samo Serce najświętsze; gorzej je boli nieufność aniżeli grzechy najstraszniejsze – opowiada s. Justyna Gołofit. – Miała niemało upokorzeń od sióstr, ale jednak nigdy się nie użalała przed nikim, ale zawsze uśmiechnięta i spokojna, przepraszała, że nie dość była uważna, dokładna”. Reagowała stanowczo na grzech, szczera do bólu. Zachęcała do gorliwości, posłuszeństwa, prawdomówności wobec przełożonych. Siostry często prosiły ją o modlitwę. Nieraz wypisywała karteczki ze słowami zachęty. Siostra Zuzanna Tokarska nie ukrywa swojej niechęci. „Ja zawsze byłam Martą, ona Marią – pisze. – Ona już wtedy miała głowę zajętą i myśli przepełnione objawieniami i poleceniami Pana Jezusa, a robotą się wcale nie przyjmowała, choćby jej było jak najwięcej. Skarżyłam na nią do matki generalnej i do matki Małgorzaty.

    Tylko czekałam, żebym się od niej uwolniła. Myślałam prosić, żeby ją ode mnie wzięli… Ale do dziś żałuję, żem tego nie zrobiła. Byłabym uniknęła teraz wyrzutów sumienia, żem się ze świętą tak obchodziła”. Dodaje jednak: „ale za to teraz z nieba odpłaca mi za wszystkie przykrości, jakie miała ode mnie, bo dużo razy doznałam za jej przyczyną łask, bardzo znaczących”.

    Największa nędza i nicość. S. Faustyna

    Chyba nikt tak dobrze nie poznał św. Faustyny jak bł. ks. Michał Sopoćko, kierownik duchowy z Wilna. „Była to osoba zupełnie zrównoważona, bez cienia psychoneurozy lub histerii. Naturalność i prostota cechowała jej obcowanie zarówno z siostrami w zgromadzeniu, jak i z osobami obcymi. Nie było w niej żadnej sztuczności i teatralności, żadnej wymuszoności ani chęci zwracania uwagi na siebie. Przeciwnie, starała się w niczym nie wyróżniać od innych, a o swych przeżyciach wewnętrznych nikomu nie mówiła oprócz spowiednika i przełożonych. Nie ulegała żadnej depresji psychicznej ani zdenerwowaniu w niepowodzeniach, które znosiła spokojnie, z poddaniem się woli Bożej”. Ksiądz Sopoćko opisuje, że w 1934 roku, podczas jego kilkutygodniowej nieobecności, siostra Faustyna spaliła swój dziennik. „Ponoć zjawił się jej anioł i kazał wrzucić go do pieca, mówiąc: »Głupstwo piszesz i narażasz tylko siebie i innych na wielkie przykrości. Cóż ty masz z tego miłosierdzia? Po co czas tracisz na pisanie tych jakichś urojeń? Spal to wszystko, a będziesz spokojniejsza i szczęśliwsza«. Siostra Faustyna nie miała się kogo poradzić i gdy widzenie się powtórzyło, spełniła polecenie rzekomego anioła. Po tym zorientowała się, że postąpiła źle, opowiedziała mi wszystko i spełniła polecenie odpisania wszystkiego na nowo”.

    W świadectwach powtarza się motyw przyciągania, promieniowania świętości Faustyny. S. Serafina Kukulska: „Ile razy ją odwiedzałam, czułam wewnętrznie jakiś urok, coś, czego nie pojmowałam, ale nie mogłam się zdobyć na rozmowę duchową, gdyż byłam przez inne siostry niekorzystnie do niej usposobiona”. S. Anna Słomińska: „Obcowanie z nią uszczęśliwiało mnie wprost, choć nie zdawałam sobie sprawy dlaczego. Oczy miała pełne szczęścia, lubiłam w nie patrzeć”. S. Eufemia Traczyńska: „Pragnęła świętości i chciała, żeby cały świat był święty. Była niby zwyczajna, ale taki duch się od niej udzielał, i zawsze była radosna”. Stefania Krupa, wychowanka domu sióstr: „Raz tylko spotkała Faustynę. „Mówiąc »Pochwalonego« podniosłam na nią oczy, a ten wzrok, który na mnie skierował siostra Faustyna, był czymś takim, że przez lata całe do dziś go pamiętam. To było chyba niebo lub odbicie Boga, którego miała w duszy”.

    Sześć tygodni przed śmiercią Faustyna pisze list do przełożonej: „Najdroższa Mateczko, zdaje mi się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi; czuję się bardzo słabiutka i piszę drżącą ręką, cierpię tyle, ile znieść jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły; jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Jego świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem, śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. (…) Przepraszam najpokorniej Najdroższą mateczkę za niedokładne zachowanie reguł, za zły przykład, jaki dawałam siostrom, za brak gorliwości w życiu zakonnym, za wszystkie przykrości i cierpienia, jakie mogłam zrobić Mateczce, choć nieświadomie (…). Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp Tronu Bożego. A teraz niech się sławi w nas i przez nas Miłosierdzie Boże. Największa nędza i nicość s. Faustyna”.•

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________

    Po prostu Faustyna

    W jaki sposób ta niepozorna kobieta, zamknięta w klasztorze, mogła odcisnąć tak silne piętno na obliczu współczesnego Kościoła?

    św. Faustyna Kowalska/Ze zbiorów Muzeum Diecezjalnego w Płocku

    ***

    Wpatruję się w te zdjęcia, jakbym mogła dzięki temu odkryć tajemnicę jej świętości. Pierwsze – to fotografia młodej dziewczyny, zrobiona w jakiś słoneczny dzień, drugie to już zdjęcie zakonnicy – św. Siostry Faustyny. Te zdjęcia dzieli kilka lat, ale duchowo są to lata świetlne. To wiemy dziś, tajemnicą pozostaje, co zdarzyło się między tymi dwoma ujęciami. W jaki sposób ta niepozorna kobieta, zamknięta w klasztorze, mogła odcisnąć tak silne piętno na obliczu współczesnego Kościoła? W jaki sposób modlitwa, którą zapisała w swoim „Dzienniczku”, stała się jedną z najchętniej odmawianych? Jakim cudem? No właśnie…

    Tajemnica Faustyny staje się tajemnicą świętości i odkrywa przed nami odrobinę Bożej metody działania. Jak mawia papież Franciszek: Bóg lubi to, co małe, niepozorne, skromne, zwyczajne. Jak Faustyna – kucharka, ogrodniczka, sprzedawczyni chleba w prowincjonalnej piekarni, furtianka, zakonnica drugiego chóru. Nikt ważny. Musiał minąć czas, by świat jej uwierzył, by drzewo w niej zasadzone przyniosło owoc.

    Dwie fotografie

    Trudno opisać tę twarz, pomijając fakt fatalnej jakości przedwojennej fotografii. Helena, jeszcze nie Faustyna, ma jasne niebieskie oczy i gęste włosy koloru miedzianego. Jest 1923 r. i jakaś beztroska sytuacja. Widać modną w latach przedwojennych fryzurę na hollywoodzką gwiazdę i żakiecik w kratkę. Zapamiętano, że nie zwracała szczególnej uwagi na strój, z wyjątkiem okresu, gdy chcąc zagłuszyć myśl o życiu zakonnym, ubierała się modnie i po miejsku.

    Na tych niewielu zdjęciach uderza jeszcze jedna rzecz – uśmiech. Szeroki, szczery, przy takim każda twarz z miejsca robi się ładna. Podobno lubiła się śmiać i śpiewać na cały głos. To dla nas, współczesnych, ważne, żeby uzmysłowić sobie, iż święci mieli nasze cechy – skłonność do żartu, zabawy, śmiechu. Siostra Beata Piekut, świadek życia Faustyny, wspomina, że zapamiętała ją jako osobę promienną i rozradowaną. Tak zresztą zapamiętało Helenę, a potem Faustynę, wiele osób.

    Na późniejszych zdjęciach zakonnych ma już rys pewnej powagi. Surowości dodaje jej welon ściśle okalający twarz. Ale na ustach błąka się lekki uśmiech, jakby przepraszający. Wydaje się szczęśliwa i promienna. Jednocześnie to spojrzenie – bardzo skupione, skoncentrowane na widzu, badawcze.

    Codzienność

    Helena – Faustyna znała trudy życia od dziecka. W domu rodzinnym opiekowała się rodzeństwem i zajmowała domem. Była trzecim z dziesięciorga dzieci. Zdołała ukończyć tylko 3 klasy szkoły powszechnej – ledwie pisała, i to z błędami. Potem jako nastolatka służyła w domach w Aleksandrowie Łódzkim, Łodzi i Ostrówku pod Warszawą.

    Zatrudniające ją rodziny, a później i współsiostry chwaliły jej pracowitość i sumienność. Niczego nie trzeba było jej dwa razy powtarzać – zapisała jedna z zakonnic. – Mogłam zostawić cały dom pod jej opieką i być spokojna – wspomina jedna z pracodawczyń. Miała rękę do dzieci, np. u rodziny Lipszyców spod Warszawy niańczyła piątkę malców. Nie dziwi, że widziano w niej idealny materiał na żonę i matkę, że namawiano Helenę do zamążpójścia.

    Helena Kowalska, rok 1923/Nieznane zdjęcie św. Faustyny z bratem
Stanisławem od lat spoczywało w archiwum
parafii księży marianów pw. Matki Bożej
Królowej Polski w Warszawie

    Helena Kowalska, rok 1923/Nieznane zdjęcie św. Faustyny z bratem Stanisławem od lat spoczywało w archiwum parafii księży marianów pw. Matki Bożej Królowej Polski w Warszawie/Archiwum/www.zyciezakonne.pl

    ***

    Lubiła się modlić. Matka wspominała o niej, że codziennie chciała chodzić do kościoła. Gdy podpisywała kiedyś umowę o pracę, Helena zażądała klauzuli, że wolno jej będzie chodzić codziennie na Mszę św., odwiedzać chorych i konających. To dość asertywne zachowanie jak na pannę służącą, która w tamtych czasach nie miała praktycznie żadnych praw. Nie ma się co dziwić, skoro Helenka jeszcze jako dziecko potrafiła udawać żebraczkę, prosić ludzi o datek, a potem zanosić wszystko proboszczowi z prośbą, by rozdał pieniądze biednym. Już jako panna dokarmiała starego chorego człowieka, mieszkającego pod schodami łódzkiej kamienicy. Były w niej jakaś nadwrażliwość, nieobojętność na biedy tego świata. O taką nadwrażliwość apeluje dziś Ojciec Święty, widząc w niej ratunek dla świata.

    Mizerotka

    Marzył jej się klasztor. W „Dzienniczku” napisała: „W siódmym roku życia usłyszałam pierwszy raz głos Boży w duszy”.

    Dwa razy prosiła rodziców o pozwolenie na pójście za furtę. I dwa razy usłyszała odmowę. Choć byli pobożnymi ludźmi, nie stać ich było na konieczne wówczas zakonne wiano. Po drugie – nie chcieli oddawać klasztorowi swojego – jak sami mówili – „najlepszego dziecka”. Mama, strofując młodsze, wołała: „Do Heli toście nie warci stanąć!”. Może widzieli w córce opiekunkę na starość? – Mnie i bez pieniędzy Pan Jezus przyjmie! – ripostowała Helenka, rozczarowana nieustępliwością rodziców.

    Trzeci raz nie zapytała. Spakowała walizkę i pojechała w ciemno do Warszawy. Nie znała miasta, nie znała ludzi. Przypadkowo spotkany ks. Jakub Dąbrowski, proboszcz stołecznego kościoła pw. św. Jakuba, pomógł nieznajomej i polecił ją zaprzyjaźnionej rodzinie Aldony i Samuela Lipszyców. Helena w każdej wolnej chwili szukała dla siebie zakonu. Praktycznie wszędzie odsyłano ją z kwitkiem. Niemal tak samo skończyłaby się wizyta w klasztorze Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia przy ul. Żytniej. – Niepozorna, wiek troszkę spóźniony, dosyć wątłej kompleksji, służąca, z zawodu kucharka, a przy tym nieposiadająca nie tylko posagu, ale nawet najmniejszej wyprawki. Nic nadzwyczajnego, ot, zgłosiła się taka mizerotka, wątła, biedna, bez wyrazu, nic obiecującego – relacjonowała m. Małgorzata Gimbutt. Gdyby nie m. Michaela Moraczewska – przełożona warszawskiego domu, która zdecydowała się jednak porozmawiać z „mizerotką”, Helena szukałaby zapewne dalej.

    Wejście za mur klasztorny było dla Heleny momentem przełomowym. Otrzymała imię Maria Faustyna i rozpoczęła nowe życie. „Zdawało mi się, że wstąpiłam w życie rajskie” – napisała. Jej zakonna droga to głównie Warszawa, Kraków, Wilno, Płock i, oczywiście, Łagiewniki. Wykonywała najprostsze prace, głównie fizyczne. Otoczenie nie miało pojęcia, co działo się w duszy skromnej zakonnicy, nie wiedziało o bogactwie jej życia mistycznego. Jak zwykle pracowita, posłuszna, zdyscyplinowana, rozmodlona – nie sprawiała kłopotów. Aż do zimnej lutowej nocy 1931 r.

    Sfera mistyczna

    Faustyna nosiła ukryte stygmaty i dar rozmaitych widzeń. Widziała cierpienia dusz czyśćcowych, oglądała niebo i piekło. Widziała cierpienia Jezusa podczas Drogi Krzyżowej. Ale nade wszystko otrzymała dar rozmawiania z Jezusem.

    Miała jakieś 7 lat, gdy pierwszy raz „tego” doświadczyła. „Byłam na Nieszporach – wspominała po latach – a Pan Jezus był wystawiony w monstrancji, wtenczas po raz pierwszy udzieliła mi się miłość Boża”.

    Czy próbowała mówić o tym zdarzeniu najbliższym? Matka już wcześniej dostrzegła nieustającą chęć córki do modlitwy i nawet łajała ją za zrywanie się po nocach do pacierza. Bała się, że dziecko postrada zmysły.

    Gdy zdarzyło się to po raz drugi, dziewczyna była niemal dorosła, ale postawiła na nogi cały dom, krzycząc, że się pali – taka jasność biła z jej izdebki. Potem zdarzenie z Łodzi – gdy jednej z sióstr udało się wyciągnąć Helenkę na tańce. Nagle w tłumie roześmianych ludzi Helena dostrzegła obnażonego i poranionego Jezusa. Ten widok zrobił na niej piorunujące wrażenie. Udała ból głowy i uciekła. Pobiegła do łódzkiej katedry. Nie zważając na modlących się wokół ludzi, położyła się krzyżem i błagała o wskazówki, co ma dalej robić. W „Dzienniczku” zapisała, że usłyszała wtedy głos nakazujący jej jechać do Warszawy i wstąpić do zakonu.

     

    Łagiewniki
– furta klasztorna

    Łagiewniki – furta klasztorna/fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela

    ***

    Życie zakonne sprawia, że jej doznania duchowe intensyfikują się. Kolejne klasztory stają się słupami milowymi na tej drodze. W Płocku rozpoczyna się jej wielka misja. W niedzielny zimowy wieczór 22 lutego 1931 r. wraca do swojej celi i widzi w niej Jezusa w białej szacie. Doznanie jest wstrząsające. Opowiada o tym spowiednikowi i przełożonej, która żąda dowodu objawień. Na klasztornych korytarzach już szepcze się o objawieniach siostry z kuchni. Niektóre nazywają Faustynę histeryczką i fanatyczką, inne mają sceptyczny stosunek, ale są i takie, które dostrzegają w tym palec Boży. Faustynę odsyła się do kapłanów, a kapłani odsyłają ją do przełożonych. Nikt nie rozstrzyga sprawy ostatecznie, co powoduje, że sama nie wie, co o tym myśleć. Podczas jednej ze spowiedzi – u jezuity o. Edmunda Eltera słyszy wreszcie to, na co czeka. Kapłan wyjaśnia, że jest na dobrej drodze, a jej obcowanie z Jezusem nie jest ani histerią, ani złudzeniem, ani marzycielstwem. Zaleca prosić Boga o kierownika duchowego. Dopiero w Wilnie spotka odpowiedniego kapłana – ks. Michała Sopoćkę. Ta znajomość ma przełomowe znaczenie. Gdy kapłan przekonuje się, że młoda zakonnica nie jest chora psychicznie, a stwierdza to lekarz specjalista, staje się dla niej – jak go sama nazwała – „kierownikiem duszy”. Zresztą Wilno to ważne miejsce: tutaj Faustyna zaczyna pisać „Dzienniczek”, tutaj powstaje – dokładnie według wskazówek zakonnicy – pierwszy obraz Jezusa Miłosiernego z napisem: „Jezu, ufam Tobie”. Wreszcie w Wilnie przyszła święta słyszy słowa, które napełniają ją lękiem: „Przygotujesz świat na ostateczne przyjście moje. (…) Będziesz wypraszać z towarzyszkami swymi miłosierdzie dla siebie i świata”. Podczas jednej z wizji Jezus dyktuje zakonnicy słowa Koronki do Miłosierdzia Bożego. Więcej nawet – uczy, jak ją prawidłowo odmawiać.

    Doznania mistyczne nabierają siły. Są coraz częstsze. Ksiądz Sopoćko zanotował, że czasem wyglądała, jakby wpatrywała się w jakąś jasność – „nieprzystępną, uszczęśliwiającą światłość; w tej niepojęcie uszczęśliwiającej światłości trzymała przez czas jakiś wzrok utkwiony”.

    W Krakowie, dokąd została wysłana ze względu na pogarszający się stan zdrowia, kończy się przekazywanie Siostrze Faustynie prorockiej misji. Zakonnica nadal jednak pisze „Dzienniczek”, pełen już jej własnych rozważań. Motywem przewodnim są słowa Jezusa, by głosić światu Jego miłosierdzie. Wielokrotnie słyszała: „Pisz… mów światu o moim miłosierdziu, o mojej miłości”.

    Powraca pytanie: jak s. Faustyna w warunkach, jakie zostały jej dane, mogła rozsławić Boże Miłosierdzie na cały świat? Nie była kaznodzieją ani misjonarzem, ani nikim znacznym. Jednych irytowała, innych szokowała, a dziś miliony ludzi codziennie odmawiają Koronkę przed obrazem „Jezu, ufam Tobie”. Siostra Elżbieta Siepak, rzecznik prasowy Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, mówi o tajemnicy i nieustającej tęsknocie człowieka za miłością. – Siostra Faustyna pokazuje światu oblicze Boga sprawiedliwego i miłosiernego. Odkrywa przed ludźmi, na czym polega miłość, i to miłość miłosierna. Pokazuje to, czego człowiek najbardziej potrzebuje – podkreśla s. Siepak.

     Katarzyna Woynarowska/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________


    5 października

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo urodził się w Latiano, w pobliżu Brindisi, 10 lutego 1841 roku. Po ukończeniu szkoły elementarnej i średniej zapisał się na uniwersytet w Neapolu. Wtedy jednak zarówno młodzież tego uniwersytetu, jak i profesorowie mało myśleli o nauce, a więcej o polityce, od której aż wrzało. Dlatego Longo udał się do Lecce, gdzie pod opieką wytrawnych profesorów odbył prywatne studia. W wolnym czasie z pasją oddawał się muzyce. Ponieważ nie stać go było na opłacanie nauczyciela gry na fortepianie i na flecie, żył tak bardzo skromnie, że zapadł na zdrowiu. Kiedy Neapol został przyłączony do zjednoczonych Włoch, Longo wraz ze swoim młodszym bratem, Alcestem, powrócił na uniwersytet do Neapolu, by uzupełnić studia. Tu niestety zaraził się duchem laickim, jaki wówczas był w modzie na tym uniwersytecie, i sam także zaczął występować przeciwko Kościołowi. Obojętny religijnie, oddał się modnym w owym czasie praktykom spirytystycznym. Przyjął nawet “święcenia kapłańskie” organizowane na wzór katolickich, jako kapłan szatana, który miał mu się pokazywać pod imieniem św. Michała.
    Na szczęście Longo miał przyjaciela, profesora Wincentego Pepe, człowieka głębokiej wiary. Ten powoli przekonał Longo, że jest na złej drodze, na której nie osiągnie ani szczęścia doczesnego, ani wiecznego. Profesor zapoznał Longo z pewnym kapłanem z Zakonu Kaznodziejskiego, uczonym, który w dyskusji rozjaśnił mu wiele wątpliwości, jakie napotykał w wierze katolickiej. Powoli Bartolo stawał się na nowo katolikiem praktykującym.
    W roku 1864 Longo otrzymał doktorat z prawa i powrócił do domu. Był jednak już wtedy zupełnie innym człowiekiem. Oddał się modlitwie i uczynkom miłosierdzia. Odrzucił dwa razy proponowane mu małżeństwo, by wypełnić to, co proroczo przepowiedział mu Emanuel Ribera, kapłan-redemptorysta: “Pan żąda od ciebie wielkich rzeczy. Jesteś przeznaczony do wysokiego zadania”. Porzucił więc zawód adwokata i złożył ślub dozgonnej czystości. Powrócił do Neapolu, gdyż tu widział o wiele szersze pole dla swojej apostolskiej pracy. Związał się z księżną Marianną de Fusco, która hojną ręką będzie odtąd wspierać wszystkie jego dzieła. Ta uczyniła Longo również administratorem swoich majątków w okolicach Pompei (1872).
    Tu dopiero zapoznał się z religijnym opuszczeniem tamtejszej ludności. Natychmiast zabrał się do pracy. Odwiedzał osobiście poszczególne miejscowości, uczył katechizmu. Ze szczególną gorliwością szerzył nabożeństwo różańca świętego. Pewnego dnia siostra Maria Concetta de Litala ofiarowała panu Longo bardzo zniszczony obraz Matki Bożej Różańcowej, malowany na płótnie. Bartolo odnowił go w roku 1876 i umieścił, za zezwoleniem proboszcza, w kościółku parafialnym w Pompei. Matka Boża za ten skromny gest odpowiedziała hojnie łaskami. Wieść o cudownym obrazie zaczęła rozchodzić się coraz szerzej. Napływali pielgrzymi ze wszystkich stron. Niebawem kościółek okazał się za mały i zbyt skromny. Longo, zachęcony przez biskupa miasta Nola, do którego diecezji należała wtedy Pompeja, zabrał się do budowy okazałej świątyni. Ofiary na ten cel płynęły tak szczodrze, że w ciągu zaledwie 11 lat ukończył budowę (1876-1887). Konsekracji świątyni dokonał kardynał Monaco La Valletta. Dokonano też koronacji obrazu koronami papieskimi, na którą zezwolił papież Leon XIII (1887). Koronę ozdobiło ponad 700 drogich kamieni.

    Błogosławiony Bartolo Longo

    Bartolo Longo chciał, aby sanktuarium było nie tylko centrum pobożności, ale także i dzieł miłosierdzia. Dlatego przy kościele założył sierociniec, który oddał pod opiekę założonych przez siebie “Córek Różańca z Pompei”. Założył także w pobliżu Instytut Dzieci Więźniów dla opieki nad dziećmi więźniów. Był bowiem przekonany, że synowie i córki tych, którzy minęli się z prawem, są także narażone – przez zły przykład – na podobny los. Do prowadzenia tego zakładu zaprosił Braci Szkół Chrześcijańskich. Tysiące wychowanków tego instytutu wyrosło na dobrych obywateli i na wzorowych katolików.
    Longo wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej Różańcowej Pompejańskiej. Zaczął wydawanie czasopism Różaniec i Nowa Pompeja. Opublikował ponadto wiele pism, dotyczących Różańca świętego. Siebie nazywał “kawalerem Maryi”. Nie mniejszym przywiązaniem i czcią wyróżniał się dla Stolicy Apostolskiej. Całe sanktuarium oraz wszystkie swoje dzieła oddał pod jej opiekę (1893).
    Niebawem pustynia, na której Longo ufundował swoje instytucje, zaczęła się zaludniać, tak że dzisiaj Nowe Pompeje to piękne miasteczko. Stare Pompeje – to rzymskie miasto, zasypane lawiną w czasie wybuchu Wezuwiusza w 79 roku po narodzeniu Chrystusa. Najcenniejsze znaleziska w postaci mozaik i malowideł ściennych zostały przeniesione do Muzeum Narodowego w Neapolu. Zrekonstruowano część budynków, pozostawiając znalezione w nich przedmioty. W obrębie murów odkryto ślady budynków mieszkalnych, sklepów, warsztatów, trzech łaźni publicznych, teatru, amfiteatru, koszar gladiatorów i kilku świątyń. Odkrycie Pompei i Herkulanum spod lawy ma ogromne znaczenie dla poznania życia dawnych Rzymian.
    Magnesem, który przyciąga dziś w te rejony dziesiątki tysięcy pielgrzymów, jest sanktuarium Matki Bożej Różańcowej z cudownym obrazem, który Longo kupił w roku 1875 za 8 karlinów. Dzisiaj bazylika jest cała w marmurach i złoceniach. Potężna kopuła z daleka zwraca na siebie uwagę. Okazały, renesansowy fronton dobudowano w roku 1901, w tym samym stylu wybudowano też przepiękną dzwonnicę w roku 1925.
    Bartolo Longo musiał wiele w życiu dla Maryi wycierpieć. Rzuciła się do walki z nim cała masoneria i sfora liberałów. W gazetach opluwano go, nazywano szalbierzem, obskurantem. “Kawaler Maryi” cieszył się, że może dla swojej Pani cierpieć i tym goręcej szerzył Jej chwałę. Dla dopełnienia zasług Pan Bóg nie szczędził swojemu słudze także i fizycznych cierpień. Znosił je z poddaniem się woli Bożej. Jakby w nagrodę zabrała Maryja swojego “kawalera” w miesiącu różańca, 5 października 1926 roku, w 85. roku życia.
    Jego ciało złożono w kaplicy pod bazyliką (w krypcie). Tłumy, nawiedzające sanktuarium, przychodzą również i tu, by pomodlić się i rozpalić w swoim sercu miłość dla Królowej Różańca świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Bartolo Longo nie od zawsze był święty!

    Dobrze znany scenariusz: pobożny syn wyjeżdża na studia, wpada w złe towarzystwo, oddala się od Boga i popełnia błędy. Najczęściej jednak nie osiągają one takich rozmiarów jak w przypadku Bartolo Longo, który przez lata żył jako satanistyczny kapłan.

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    Bartolo Longo/Archiwum Sanktuarium w Pompejach

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    ***

    Skrajne decyzje

    Jak wielu świętych, Bartolo wychował się w gorliwej, katolickiej rodzinie. Pobożni rodzice z południowych Włoch, dr Bartolomeo Longo i Antonina Luparelli, codziennie odmawiali Różaniec. W 1851 r. mając zaledwie 10 lat, chłopiec stracił ojca. Był to przełomowy moment w życiu młodego Włocha. Od tego tragicznego wydarzenia Bartolo coraz bardziej oddalał się od wiary katolickiej. Rozpoczynając studia prawnicze na uniwersytecie w Neapolu, pod wpływem m.in. profesorów dołączył do antyklerykalnego ruchu.

    Bartolo zaczął poszukiwać odpowiedzi na egzystencjalne pytania u wróżbitów. Brał udział w seansach spirytystycznych i orgiach. Publicznie wyśmiewał chrześcijaństwo i robił wszystko, co w jego mocy, by obalać katolickie wpływy w społeczeństwie i kulturze. Wkrótce pragnienie dotknięcia tego, co nadprzyrodzone, doprowadziło go do uprawiania satanizmu. Po okresie intensywnych nauk i rygorystycznych postów został wyświęcony na satanistycznego kapłana, po czym oddał swoją duszę demonowi.

    Załamanie psychiczne i przełom

    Im więcej Bartolo eksperymentował z siłami złego, tym bardziej pogrążał się w depresji i demonicznej obsesji. Radość całkowicie go opuściła. Zamiast niej były paranoje, nienawiść do ludzi i poddenerwowanie. Mężczyznę nękały diaboliczne wizje i koszmary. Ostatecznie przeżył załamanie psychiczne.

    Jego rodzina nie przestawała się za niego modlić. Za namową bliskich opętanego, katolicki profesor Vincenzo Pepe zgodził się porozmawiać z Bartolo. Zapytał go: „Czy chcesz umrzeć w zakładzie dla obłąkanych i być na zawsze potępionym?”. Profesor w końcu przekonał mężczyznę do wizyty u dominikanina o. Alberto Radenta, który po tygodniach długich rozmów, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa w 1865 r., umożliwił byłemu sataniście powrót do Kościoła i udzielił mu rozgrzeszenia.

    Wyrzuty sumienia

    W ramach pokuty przez dwa lata Bartolo pomagał w szpitalu dla nieuleczalnie chorych. Gorliwie się modlił. Został dominikaninem trzeciego stopnia. Pomimo odwrócenia się od grzechu i łaski spowiedzi świętej Bartolo jednak nie mógł sobie wybaczyć. Pewnego dnia, gdy załatwiał w Pompejach sprawy hrabiny Marianny de Fusco, wspomniał swoją grzeszną przeszłość. Później napisał: „Pewnego dnia na polach wokół Pompei przypomniałem sobie mój dawny stan jako kapłana szatana… Pomyślałem, że być może tak jak kapłaństwo Chrystusa jest na wieczność, tak też kapłaństwo szatana jest na wieczność. Tak więc, pomimo mojej pokuty, pomyślałem: nadal jestem poświęcony szatanowi (…). Poczułem głębokie poczucie rozpaczy i prawie popełniłem samobójstwo. Wtedy usłyszałam w uszach echo głosu brata Alberta powtarzającego słowa Najświętszej Maryi Panny: »Ten, kto propaguje mój Różaniec, będzie zbawiony!«. Padając na kolana, zawołałem: »Osiągnę zbawienie, ponieważ nie opuszczę tej ziemi bez rozpowszechnienia Twojego Różańca!«”.

    I tak też uczynił. Przy finansowym wsparciu hrabiny zbudował znaną na całym świecie bazylikę Matki Bożej Różańcowej w Pompejach. Założył szkoły i domy dziecka. Wspierał więźniów i ich potomstwo. Pisał książki o różańcu, nowenny i podręczniki do modlitwy. Zaprzyjaźnił się nawet z papieżem Leonem XIII, wielkim czcicielem Matki Bożej. Przez 50 lat wiernie propagował Różaniec, w tym Nowennę Pompejańską.

    Wkład na wieki

    Jan Paweł II beatyfikował Bartolo Longo w 1980 r., nazywając go „człowiekiem Maryi”. To właśnie w pismach bł. Bartolo polski papież znalazł inspirację do stworzenia Tajemnic Światła Różańca Świętego. Kiedy Jan Paweł II w swojej encyklice „Różaniec Najświętszej Maryi Panny” z 2002 r. przedstawił nowe tajemnice, nie zawahał się okazać podziwu temu świętemu człowiekowi, którego nawrócenie, a także późniejsze działania pokazały, że bez względu na to, jak bardzo oddalimy się od Boga, zawsze jest nadzieja na powrót do Naszego Stwórcy i szansa na nowe, święte życie.

    Anna Casanova/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Opluwał wiarę, hołdował złym duchom.

    Bł. Bartolo Longo nie od zawsze święty był…

    Wiele osób sięga po Nowennę Pompejańską, decydując się na trud wytrwania z paciorkami w dłoniach. Od Pompejanki ich kroki biegną do bł. Bartolo Longo…

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    Bartolo Longo/Archiwum Sanktuarium w Pompejach

    Każdy grzesznik, nawet najbardziej upadły, może znaleźć ocalenie w Różańcu – tę myśl zapisał bł. Bartolo Longo

    ***

    Z prześladowcy w apostoła

    Opluwał wiarę, gardził chrześcijanami, hołdował złym duchom. historia Kościoła niejednokrotnie notowała takie przypadki. Wystarczy przypomnieć sobie chociażby Szawła, który „ciągle jeszcze siał grozę i dyszał żądzą zabijania uczniów Pańskich” (Dz 9, 1). Takie zdarzenia to nie tylko anachroniczne sceny z Pisma Świętego, ale realne postawy ludzi żyjących wokół nas. XIX wiek – historia Kościoła znów odnotowuje podobny przypadek: Bartolo Longo, młodzieniec dopiero co zaczynający studia prawnicze na wydziale prawa Uniwersytetu Neapolitańskiego. Chłopak bardzo szybko wciela się w liberalny nurt włoskiej uczelni naznaczonej ateizmem i praktykami okultystycznymi. Jego bunt wobec religii chrześcijańskiej jest tak silny, że w pewnym momencie ofiarowuje się na służbę szatanowi. Na szczęście na ratunek spieszy przyjaciel rodziny, Vincent Pepe, który pomaga mu uwolnić się z satanizmu. Nawrócenie Bartolo owocuje przyjęciem go na tercjarza Zakonu Dominikańskiego, który jako jego członek obiera imię Brat Rosario (Brat Różaniec). I tak Szaweł stał się Pawłem, a Bartolo Bratem Różańcem. Zmiana imienia jest tu bardzo istotna. Symbolizuje bowiem moment ponownych narodzin, ponieważ imię otrzymujemy tylko w momencie przyjścia na świat, zatem zarówno Paweł, jak i Brat Rosario narodzili się dla świata na nowo. Longo wierzył, że tylko Różaniec jest w stanie wyrwać go z rąk szatana, więc gorliwie szerzył szczególny rodzaj modlitwy różańcowej przekazany w objawieniu. Modlitwa ta została nazwana Nowenną Pompejańską.

    Jak Maryja podaje drabinę do nieba

    Czym jest i skąd wzięła się Nowenna Pompejańska? Wszystko zaczęło się w 1884 r. we Włoszech, gdy ciężko chora Fortunatina Agrelii poprosiła o uzdrowienie z ataków dziwnej choroby i ciężkich cierpień Najświętszą Pannę Różańcową z Pompejów. Maryja objawiła się wtedy dziewczynie i poleciła jej codzienne odmawianie 15 tajemnic Różańca. Najświętsza Panna obiecała Fortunatinie, że uzdrowi ją we wskazanym dniu. Oczywiście wypełniła obietnicę. Pompejanka trwa 54 dni, co daje nam 6 nowenn – trzy błagalne i trzy dziękczynne. Ta wspaniała modlitwa ze względu na swoją siłę nazywana jest nowenną nie do odparcia. To cudowny dar miłości ofiarowany przez Maryję. Przypomina drabinę zrzuconą z nieba, po której mogą wspinać się grzesznicy.

    Owoce Nowenny Pompejańskiej

    „Odmówiłem chyba cztery nowenny. Dwie nowenny były w moich intencjach. Prosiłem o czystość (Maryja wyprosiła tę łaskę – zacząłem widzieć wszystko głębiej, dostrzegać pewne rzeczy w samym sobie, nawet to, dlaczego czasami ulegałem pokusie) i dobre rozeznanie studiów. Pozostałe prośby są procesem, który się niedawno zaczął. Jestem z Ukrainy, a tam katolików jest bardzo mało. Kiedyś byłem niewierzący, a teraz Maryja dała mi tak dużo łask” – pisze Wasyl. „Już dwie Pompejanki mam za sobą. Ciężko je zacząć, a jeszcze ciężej wytrwać. Przez 54 dni w głowie jedna myśl. Jak zaczynałem różaniec, to zawsze coś się pojawiało, żeby przeszkodzić (ktoś dzwonił albo przychodził, zawsze coś). U mnie w trakcie Pompejanki strasznie zmieniały się relacje między ludźmi. Bez tych zmian na pewno nie byłbym w tym miejscu, w którym jestem teraz. Pompejanka buduje drogę do tego, o co się modlisz. To jest proces. Daje też poczucie bezpieczeństwa. Według mnie i tak Pan Bóg daje więcej niż to, o co się modlisz i wie lepiej, czego potrzebujesz. Chwała Panu. Zachęcam do Pompejanki” – mówi Adam.

    Idź jego śladem

    We Wrocławiu relikwie bł. Bartolo Longo są u Ojców Oblatów w parafii Matki Bożej Królowej Pokoju i w kościele pw. Matki Bożej Pompejańskiej w Żernikach Wrocławskich, gdzie znajduje się także największy w Polsce obraz Matki Bożej Pompejańskiej. Warto tam zajrzeć, powinni się wybrać zwłaszcza ci, którzy odmawiają Nowennę Pompejańską, poznają historię Brata Różańca – Bartolo Longo, ale z różnych przyczyn nie mogą wybrać się do włoskich Pompejów.

    Agata Iwanek/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 października

    Święty Franciszek z Asyżu

    Święty Franciszek z Asyżu

    Św. Franciszek – Jan Bernardone – przyszedł na świat w 1182 r. w Asyżu w środkowych Włoszech. Urodził się w bogatej rodzinie kupieckiej. Jego rodzice pragnęli, by osiągnął on stan szlachecki, nie przeszkadzali mu więc w marzeniach o ostrogach rycerskich. Nie szczędzili pieniędzy na wystawne i kosztowne uczty, organizowane przez niego dla towarzyszy i rówieśników. Jako młody człowiek Franciszek odznaczał się wrażliwością, lubił poezję, muzykę. Ubierał się dość ekstrawagancko. Został okrzyknięty królem młodzieży asyskiej. W 1202 r. wziął udział w wojnie między Asyżem a Perugią. Przygoda ta zakończyła się dla niego niepowodzeniem i niewolą. Podczas rocznego pobytu w więzieniu Franciszek osłabł i popadł w długą chorobę.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W roku 1205 uzyskał ostrogi rycerskie (został pasowany na rycerza) i udał się na wojnę, prowadzoną między Fryderykiem II a papieżem. W tym czasie Bóg wyraźniej zaczął działać w życiu Franciszka. W Spoletto miał sen, w którym usłyszał wezwanie Boga. Powrócił do Asyżu. Postanowił zamienić swoje bogate ubranie z żebrakiem i sam zaczął prosić przechodzących o jałmużnę. To doświadczenie nie pozwoliło mu już dłużej trwać w zgiełku miasta. Oddał się modlitwie i pokucie. Kolejne doświadczenia utwierdziły go w tym, że wybrał dobrą drogę. Pewnego dnia w kościele św. Damiana usłyszał głos: “Franciszku, napraw mój Kościół”. Wezwanie zrozumiał dosłownie, więc zabrał się do odbudowy zrujnowanej świątyni. Aby uzyskać potrzebne fundusze, wyniósł z domu kawał sukna. Ojciec zareagował na to wydziedziczeniem syna. Pragnąc nadać temu charakter urzędowy, dokonał tego wobec biskupa. Na placu publicznym, pośród zgromadzonego tłumu przechodniów i gapiów, rozegrała się dramatyczna scena między ojcem a synem. Po decyzji ojca o wydziedziczeniu Franciszek zdjął z siebie ubranie, które kiedyś od niego dostał, i nagi złożył mu je u stóp, mówiąc: “Kiedy wyrzekł się mnie ziemski ojciec, mam prawo Ciebie, Boże, odtąd wyłącznie nazywać Ojcem”. Po tym wydarzeniu Franciszek zajął się odnową zniszczonych wiekiem kościołów. Zapragnął żyć według Ewangelii i głosić nawrócenie i pokutę. Z czasem jego dotychczasowi towarzysze zabaw poszli za nim.24 lutego 1208 r. podczas czytania Ewangelii o rozesłaniu uczniów, uderzyły go słowa: “Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 10). Odnalazł swoją drogę życia. Zrozumiał, że chodziło o budowę trudniejszą – odnowę Kościoła targanego wewnętrznymi niepokojami i herezjami. Nie chcąc zostać uznanym za twórcę kolejnej grupy heretyków, Franciszek spisał swoje propozycje życia ubogiego według rad Ewangelii i w 1209 r. wraz ze swymi braćmi udał się do Rzymu. Papież Innocenty III zatwierdził jego regułę. Odtąd Franciszek i jego bracia nazywani byli braćmi mniejszymi. Wrócili do Asyżu i osiedli przy kościele Matki Bożej Anielskiej, który stał się kolebką Zakonu. Franciszkowy ideał życia przyjmowały również kobiety. Już dwa lata później, dzięki św. Klarze, która była wierną towarzyszką duchową św. Franciszka, powstał Zakon Ubogich Pań – klaryski.

    Święty Franciszek z Asyżu

    Franciszek wędrował od miasta do miasta i głosił pokutę. Wielu ludzi pragnęło naśladować jego sposób życia. Dali oni początek wielkiej rzeszy braci i sióstr Franciszkańskiego Zakonu Świeckich (tercjarstwu), utworzonemu w 1211 r. W tym też roku Franciszek wybrał się do Syrii, ale tam nie dotarł i wrócił do Włoch. W 1217 r. zamierzał udać się do Francji, lecz został zmuszony do pozostania we Włoszech. Uczestniczył w Soborze Laterańskim IV. Z myślą o ewangelizacji pogan wybrał się na Wschód. W 1219 r. wraz z krzyżowcami dotarł do Egiptu i tam spotkał się z sułtanem Melek-el-Kamelem, wobec którego świadczył o Chrystusie. Sułtan zezwolił mu bezpiecznie opuścić obóz muzułmański i dał mu pozwolenie na odwiedzenie miejsc uświęconych życiem Chrystusa w Palestynie, która była wtedy pod panowaniem muzułmańskich Arabów.

    Święty Franciszek z Asyżu

    W 1220 r. Franciszek wrócił do Italii. Na Boże Narodzenie 1223 r., podczas jednej ze swoich misyjnych wędrówek, w Greccio zainscenizował religijny mimodram. W żłobie, przy którym stał wół i osioł, położył małe dziecko na sianie, po czym odczytał fragment Ewangelii o narodzeniu Pana Jezusa i wygłosił homilię. Inscenizacją owego “żywego obrazu” dał początek “żłóbkom”, “jasełkom”, teatrowi nowożytnemu w Europie. 14 września 1224 r. w Alvernii, podczas czterdziestodniowego postu przed uroczystością św. Michała Archanioła, Chrystus objawił się Franciszkowi i obdarzył go łaską stygmatów – śladów Męki Pańskiej. W ten sposób Franciszek, na dwa lata przed swą śmiercią, został pierwszym w historii Kościoła stygmatykiem.Franciszek aprobował świat i stworzenie, obdarzony był niewiarygodnym osobistym wdziękiem. Dzięki niemu świat ujrzał ludzi z kart Ewangelii: prostych, odważnych i pogodnych. Wywarł olbrzymi wpływ na życie duchowe i artystyczne średniowiecza. Trudy apostolstwa, surowa pokuta, długie noce czuwania na modlitwie wyczerpały siły Franciszka. Zachorował na oczy, próby leczenia nie przynosiły skutku. Zmarł 3 października 1226 r. o zachodzie słońca w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu. Kiedy umierał, prosił, by bracia zwlekli z niego odzienie i położyli go na ziemi. Rozkrzyżował przebite stygmatami ręce. Odszedł z psalmem 141 na ustach, wcześniej wysłuchawszy Męki Pańskiej według św. Jana. W chwili śmierci miał 45 lat. W dwa lata później uroczyście kanonizował go Grzegorz IX.Najpopularniejszym tekstem św. Franciszka jest Pieśń słoneczna. Pozostawił po sobie pisma: Napomnienia, listy, teksty poetyckie i modlitewne. Św. Franciszek jest patronem wielu zakonów, m. in.: albertynów, franciszkanów, kapucynów, franciszkanów konwentualnych, bernardynek, kapucynek, klarysek, koletanek; tercjarzy; Włoch, Asyżu, Bazylei; Akcji Katolickiej; aktorów, ekologów, niewidomych, pokoju, robotników, tapicerów, ubogich, więźniów.W ikonografii św. Franciszek ukazywany jest w habicie franciszkańskim, czasami ze stygmatami. Bywa przedstawiany w otoczeniu ptaków. Jego atrybutami są: baranek, krucyfiks, księga, ryba w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 października

    Święty Franciszek Borgiasz, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Chrodegang z Metzu, biskup
      •  Błogosławiony Kolumban Józef Marmion, prezbiter
    ***
    Święty Franciszek Borgiasz

    Franciszek urodził się 28 października 1510 r. w Gandii koło Walencji, w jednym z najznakomitszych hiszpańskich rodów Borgiów. Był pierworodnym dzieckiem Jana, księcia Gandii, i Joanny Aragońskiej, a prawnukiem: po mieczu – niesławnego papieża Aleksandra VI, zaś po kądzieli – króla Ferdynanda Katolickiego. W młodości otrzymał bardzo dobre wykształcenie. Gdy miał dziesięć lat, umarła jego ukochana matka. Zaopiekował się nim i zadbał o jego wykształcenie wuj, arcybiskup Saragossy.
    Już jako młodzieniec Franciszek miał ochotę zamienić wspaniałe komnaty pałacowe na klasztorną celę, ale ojciec wysłał go jako pazia na dwór cesarza Karola V do Valladolid, gdzie, mimo okazji do złego, Franciszek zachował czystość. Podczas służby ożenił się z Eleonorą de Castro Melo e Menezes, która słynęła nie tylko z urody, ale i z niezwykłej zacności duszy. Mieli ośmioro dzieci – Karola Carlosa urodzonego w 1530 r., dwa lata młodszą Izabelę (matkę Franciszka Goméz de Sandoval y Rojas – faworyta króla Filipa III Habsburga), trzy lata młodszego Jana. Były jeszcze o pięć lat młodsze od Karola bliźniaki Alvaro i Joanna, a także Ferdynand, Dorota i Alfons.
    O pobożności całej rodziny niech świadczy fakt, że ilekroć usłyszeli dzwonek towarzyszący kapłanowi idącemu do umierającego, zrywali się wraz z dziećmi, we dnie czy w nocy, i odprowadzali księdza z Ciałem Pańskim na miejsce.
    Mimo że szczęście sprzyjało Franciszkowi, nie zaprzestał pracy nad sobą. Często uczestniczył we Mszy świętej, przystępował do spowiedzi i Komunii i dużo pracował. W rzadkich godzinach wypoczynku zajmował się śpiewem i muzyką, niekiedy myślistwem, unikał gier w karty i kostki, bo jak mawiał, “tracimy przez to trzy kosztowne rzeczy: czas, pieniądze i sumienie”.
    W 1539 r. podczas sejmu w Toledo niespodzianie zmarła młoda cesarzowa Izabela Portugalska. Uchodziła ona za dobrą, szlachetną i najpiękniejszą z kobiet swoich czasów. Miała zaledwie 36 lat i cieszyła się powszechną miłością dla swej szlachetności i dobroci. Franciszek towarzyszył z urzędu jej ciału do grobu w Grenadzie. Wielkie wrażenia na nim zrobiły zmiany, jakie poczyniła śmierć na twarzy cesarzowej. Postanowił odtąd służyć Bogu i wstąpić do zakonu, gdyby przeżył żonę. Później nieraz wspominał, że śmierć cesarzowej Izabeli powołała go do nowego życia.
    Niezwłocznie po pogrzebie pośpieszył do Toledo, aby zrezygnować z pełnienia urzędu, ale cesarz nie chciał się pozbyć swego najwierniejszego towarzysza i mianował go wicekrólem Katalonii. Franciszek Borgiasz w latach 1539-1543 rządził mądrze i sprawiedliwie i był dla wszystkich wzorem zacności. Co dzień odmawiał różaniec, spowiadał się, przystępował do Komunii w każdą niedzielę i święto, biczował się, a sypiał tylko cztery do pięciu godzin na dobę.
    Po śmierci ojca w 1543 r. zrzekł się godności wicekróla, wyjechał z Katalonii i objął zarząd dziedzicznego księstwa Gandii. Dbał o swoich poddanych. Starał się o poprawę ich moralności i warunków materialnych. Chciał też podnieść poziom oświaty. Swoim przykładem doprowadził do tego, że każdy w Gandii chociaż raz na miesiąc przystępował do Stołu Pańskiego.
    Gdy umierała jego żona Eleonora, klęcząc u stóp Ukrzyżowanego, prosił Boga o jej zdrowie i życie. Usłyszał wtedy głos: “Jeśli koniecznie żądasz, aby małżonka twoja dłużej żyła, niech się stanie wola twoja, ale wiedz, że to nie wyjdzie jej na dobre”. “Panie – odpowiedział zapłakany Franciszek – jakże bym miał żądać, abyś spełnił wolę moją? Niech się zawsze i wszędzie dzieje wola Twoja! U nóg Twych składam moje, mej żony i mych dzieci życie i wszystko, co tylko posiadam. Rozporządzaj wszystkim według upodobania”.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1548 r. żona Franciszka umarła, mając tylko 35 lat. Wypełnił on wtedy powzięte po śmierci cesarzowej Izabeli postanowienie – wstąpił do zakonu jezuitów. Za pozwoleniem Stolicy Apostolskiej został jeszcze rok w świecie, aby zabezpieczyć dzieci i zamknąć wszystkie sprawy osobiste i publiczne. W 1549 r. w Rzymie został przez św. Ignacego przyjęty do zakonu. Na wieść o tym, że papież Juliusz III chce mu ofiarować kapelusz kardynalski, uciekł z Rzymu i wrócił do Hiszpanii, gdzie w roku 1551 przyjął święcenia kapłańskie.
    W małej celce kolegium w Ognate przeżył kilka następnych lat na modlitwie i pokucie, pełniąc najniższe posługi. Codzienne zastanawiał się nad sobą i robił rachunek sumienia, co doprowadziło do takiej pokory, że uważał się za największego grzesznika na świecie. Swoje listy podpisywał wtedy “Franciszek grzesznik”. W okolicy działał jako misjonarz. Tam, gdzie przychodził, zbierały się tysiące ludzi, by go słuchać i doznać od niego pociechy. Później św. Ignacy wysłał go na dwa lata, by był kaznodzieją i spowiednikiem przy dworze portugalskim. Cieszył się tam zaufaniem najwyższych dostojników i magnatów. Pięć razy papież ofiarował mu godność kardynalską, on jednak za każdym razem odpowiadał: “Nie dlatego zrzuciłem gronostaje książęce, aby przywdziać arcykapłańską purpurę!”
    Nie chciał piastować żadnych stanowisk, ale przekonano go, że jego pochodzenie, zdolności i wykształcenie powodują, że powinien kierować innymi. Dlatego w 1554 r. został prowincjałem Hiszpanii, Portugalii i Indii, a jedenaście lat później wybrano go na generała zakonu. Przyjął tę godność, mówiąc: “Prosiłem Boga o krzyż, ale przyznaję się, że o takim jak ten nie myślałem”. Rządził z niezwykłą mądrością. Zakon liczył wtedy już około stu trzydziestu domów i trzech i pół tysiąca członków, dlatego Franciszek musiał odbywać częste i męczące podróże. Wzmocnił organizacyjnie zakon, kładąc podstawy pod jego potęgę. To on przyjął do nowicjatu Stanisława Kostkę. Był również spowiednikiem św. Teresy z Avila.
    Będąc przyjacielem i doradcą Ignacego Loyoli, wspomógł utworzenie przez niego Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego (Collegium Romanum). Ponadto w Rzymie głosił kazania, uczył dzieci, a w czasie zarazy w 1566 r. ratował chorych.

    Święty Franciszek Borgiasz

    W 1572 r. z polecenia papieża św. Piusa V Franciszek, mimo złego samopoczucia, objechał wraz z kardynałem Alessandrim dwory hiszpański, francuski i portugalski, aby namówić te państwa do wyprawy przeciw Turkom. Ta mediacja doprowadziła do powstania koalicji państw chrześcijańskich, która pokonała wielką flotę turecką pod Lepanto.
    W czasie drogi powrotnej, już we Włoszech, zasłabł tak bardzo, że zaniesiono go w lektyce do Rzymu, gdzie zmarł po kilku miesiącach 1 października 1572 r. w opinii świętości. Przeżył 62 lata. Pozostawił po sobie wiele pism filozoficznych. Relikwie Franciszka Borgiasza zostały przeniesione z Ferrary do kościoła jezuitów w Madrycie w 1901 roku.
    Został beatyfikowany przez papieża Urbana III 23 listopada 1624 r., a kanonizowany przez Klemensa X 20 czerwca 1670 r. Jest patronem Portugalii, Roty (Mariany Północne), a także orędownikiem, do którego zwracają się zagrożeni trzęsieniem ziemi.
    W ikonografii jego atrybutem jest często czaszka w diademie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 października

    Świętych Aniołów Stróżów

    Anioł Stróż

    Aniele Boży, Stróżu mój,
    Ty zawsze przy mnie stój.
    Rano, w wieczór, w dzień i w nocy
    Bądź mi zawsze ku pomocy.
    Strzeż duszy i ciała mego
    I doprowadź mnie do żywota wiecznego.
    Amen.

    Anioł Stróż

    Chociaż może ta modlitwa kojarzy się z dzieciństwem i dziećmi, przekonanie o istnieniu i obecności Aniołów, w tym również Aniołów Stróżów, jest jednym z ważnych elementów naszej wiary. Aniołowie są duchami stworzonymi przez Boga dla Jego chwały i pomocy ludziom. Ci, którym Bóg zleca opiekę nad ludźmi, są nazywani Aniołami Stróżami. Opieka ta trwa przez całe nasze ziemskie życie. Każdy z nas ma swojego, “osobnego” Anioła Stróża.
    Pismo Święte nie pozostawia wątpliwości co do istnienia aniołów, posłańców Bożych, którzy uczestniczą w dziejach zbawienia człowieka. Te czysto duchowe istoty pośredniczą między Bogiem a ludźmi. Nauka o nich jest oparta przede wszystkim na dwóch fragmentach Biblii. W psalmie 91 czytamy:Niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień.Natomiast św. Mateusz przekazuje nam w swojej Ewangelii m.in. takie słowa Jezusa:Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie.Nie są to bynajmniej jedyne teksty Pisma świętego wskazujące na to, że Bóg posługuje się aniołami dla dobra rodzaju ludzkiego lub poszczególnych ludzi. Wystarczy przypomnieć o opiece anioła nad Hagar i jej synem, Izmaelem (Rdz 16, 7-12); anioł powstrzymuje Abrahama, by nie dokonywał zabójstwa swego pierworodnego syna, Izaaka (Rdz 22, 11), anioł ratuje Lota i jego rodzinę (Rdz 19), anioł ratuje trzech młodzieńców od śmierci w piecu ognistym (Dn 3, 49-50) i Daniela w lwiej jamie (Dn 6-22), żywi proroka Eliasza i ratuje go od śmierci głodowej (1 Krl 19, 5-8), wyprowadza Apostołów z więzienia (Dz 5, 19-20) i ratuje św. Piotra z rąk Heroda (Dz 12, 7-23).

    Anioł Stróż

    Aniołowie byli obecni w nauczaniu Kościoła już od pierwszych wieków, w dziełach wybitnych myślicieli chrześcijańskich. W pismach ojców Kościoła naukę o Aniołach Stróżach spotykamy już w pierwotnych dokumentach chrześcijaństwa. Św. Cyprian (+ 258) nazywa aniołów naszymi przyjaciółmi. Św. Bazyli (+ 379) widzi w nich naszych pedagogów. Św. Ambroży (+ 397) uważa ich za naszych pomocników. Św. Hieronim (+ ok. 420) twierdzi: “Tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie Anioła Stróża”. Św. Bazyli idzie dalej, gdy pisze: “Niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. Podobnie pisze św. Augustyn (+ 430): “Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.
    Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególnym nabożeństwem do Aniołów Stróżów, należałoby wymienić: św. Cecylię (+ w. III), św. Franciszkę Rzymiankę (+ 1440) i bł. Dalmacjusza, dominikanina z Gerony (+ 1341), którzy mieli szczęście często przestawać ze swoim Aniołem Stróżem, jak głoszą ich żywoty; św. Stanisława Kostkę, naszego rodaka, patrona Polski, który z rąk anioła miał otrzymać cudownie Komunię świętą, gdy był w drodze do Dyllingen; św. Franciszka Salezego, który miał zwyczaj pozdrawiać Anioła Stróża w każdej miejscowości, do której przybywał; oraz św. Jana Bosko, którego Anioł Stróż kilka razy uratował od niechybnej śmierci w czasie czynionych na niego zamachów, kiedy posyłał mu tajemniczego psa ku obronie.

    Anioł Stróż

    Aniołom oddawano cześć już w liturgii starochrześcijańskiej. Wprawdzie pierwotne chrześcijaństwo walczące z wszelkimi przejawami pogaństwa nie rozwinęło kultu aniołów, podobnie jak powstrzymywało się od publicznego kultu Matki Bożej i świętych, jednak pierwsze wzmianki o kulcie aniołów spotykamy już u św. Justyna (+ ok. 165) w jego pierwszej Apologii. Od IV w. wyróżnia się kult św. Michała Archanioła. Aniołowie są wymieniani często w różnych liturgiach jako oddający chwałę Panu Bogu. W ikonografii spotykamy aniołów już w katakumbach (w. III).
    Osobne święto pojawiło się dopiero w XV w. na Półwyspie Iberyjskim, zwłaszcza na terenie Hiszpanii oraz we Francji. W roku 1608 Paweł V pozwolił obchodzić to święto w pierwszy dzień zwykły po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego dla całego Kościoła wprowadził je Klemens X w roku 1670. Żywą wiarą w Aniołów Stróżów wyróżniał się m.in. bł. Jan XXIII, który jeszcze jako nuncjusz apostolski przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego Anioła Stróża o pomyślny przebieg rozmowy i jej dobre owoce.Niech dzisiejsze wspomnienie uświadomi nam, że Aniołowie Stróżowie realnie istnieją, opiekują się nami, chroniąc przed złem i prowadząc ku dobru, a wiara w nich nie jest zarezerwowana tylko dla dzieci. Nie zapominajmy o częstej modlitwie do naszych duchowych opiekunów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Prawda o aniołach

    – integralna część wiary chrześcijańskiej

    Z cyklu “Poszukiwania w wierze”

    W którąkolwiek stronę rzeczywistości by spojrzeć, jej granice są dla nas nieosiągalne. Patrząc w dal, mamy wszystkie powody do przypuszczeń, że chociaż najnowocześniejsze teleskopy sięgają odległości, od których aż w głowie się kręci, to przecież poza ich zasięgiem istnieją dalsze przestrzenie kosmiczne, w ogóle niedostępne w tej chwili ludzkiej obserwacji. Patrząc w głąb, w najmniejszą odrobinę materii, coraz więcej zdajemy sobie sprawę z tego, że moment, w którym będziemy mogli sobie powiedzieć, iż na temat struktury materii wiemy już wszystko, odsuwa się nam praktycznie w nieskończoność. W ten sposób nawet świat materialny świadczy o swoim pochodzeniu od nieskończonego Boga.

    To zaś, że człowiek jest jedyną na tej ziemi istotą, zdolną rozpoznać tę bezgraniczność materialnego kosmosu, też zapewne coś znaczy. Czyż nie wolno nam dopatrywać się w tym znaku, że stworzeni zostaliśmy dla nieskończonego Boga? Że — jak powiada ostatni sobór — człowiek jest jedynym na tej ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego?

    Ale zapatrzyliśmy się ostatnio w bezkres materii i zmniejszyły się nasze zainteresowania bezkresem świata duchowego. Owszem, jesteśmy świadomi naszej niemożności całościowego ogarnięcia ludzkich dziejów, ludzkiej myśli, a nawet ludzkiej psychiki. Czyżby jednak świat ducha ograniczał się do człowieka? Warto zdać sobie sprawę z tego, że chociaż o aniołach wiemy z Bożego objawienia, przecież istnienia ich domyślali się najwybitniejsi filozofowie starożytności. Do jakiego stopnia problem bytów pośrednich — wyższych od człowieka, a przecież stworzonych i zależnych od Boga — zaprzątał umysły Platona, Arystotelesa i innych ojców filozofii, osobiście zorientowałem się dopiero w trakcie pracy nad przekładem dziełka św. Tomasza pt. O substancjach czystych.

    Istotą prawdy o aniołach jest oczywiście jej wymiar religijny. Wykład tej prawdy zacznijmy od miejsca dla wiary chrześcijańskiej absolutnie centralnego, tzn. od starannie zaznaczonego w Ewangeliach udziału aniołów w tajemnicy Wcielenia i Odkupienia. To naprawdę nie przypadek ani szczegół bez znaczenia, że właśnie anioł zwiastował nam najwspanialszą nowinę, jaką kiedykolwiek na ziemi słyszano: że Syn Boży stanie się człowiekiem. Aniołów, śpiewających chwałę Bogu i pokój ludziom, słyszymy w noc Bożego Narodzenia. Pojawiają się oni na początku publicznej działalności Chrystusa i w Ogrodzie Oliwnym, i w grobie Zmartwychwstałego, i w dniu Wniebowstąpienia.

    Spróbujmy odnaleźć sens, jaki zawiera w sobie ta nieprzypadkowa przecież obecność aniołów przy Synu Bożym, dokonującym zbawienia rodu ludzkiego. Czyż nie świadczy ona o tym, że Odkupienie nie jest partykularną sprawą między Bogiem a mieszkańcami ziemi, ale w jakiś tajemniczy sposób dotyczy ono całego wszechstworzenia? Już Stary Testament różnorodnie mówi o dwukierunkowej naszej łączności ze światem aniołów, stworzeń duchowych niewyobrażalnie od nas doskonalszych. Z Ewangelii zaś jednoznacznie wynika, że centrum i przestrzenią tej naszej wspólnoty z aniołami jest Chrystus.

    Przypatrzmy się owym dwóm kierunkom solidarności aniołów z zagubionym rodem ludzkim. Najzwięźlej symbolizuje je drabina, którą zobaczył we śnie Jakub: „We śnie ujrzał drabinę opartą na ziemi, sięgającą swym wierzchołkiem nieba, oraz aniołów Bożych, którzy wchodzili w górę i schodzili na dół, a oto Pan stał na jej szczycie” (Rdz 28,12n). Aniołowie, idący od nas ku górze, obrazują, rzecz jasna, potężną, pociągającą nas ku Bogu życzliwość, jaka płynie z tego niepojętego dla nas świata. Życzliwość tę Pismo Święte raz przedstawi w obrazie aniołów, którzy zanoszą do Boga nasze modlitwy i ofiary (Tb 12,12; Ap 5,8; 8,3n), raz w obrazie naszego przyłączania się do wiekuistej liturgii, odprawianej przez aniołów.

    „Będę Ci śpiewał wobec aniołów!” — woła Psalmista (Ps 138,1). I ujrzałem i usłyszałem głos wielu aniołów (…), a liczba ich była miriady miriad i tysiące tysięcy, mówiących głosem doniosłym: Baranek zabity jest godzien wziąć potęgę i bogactwo, i mądrość, i moc, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” — czytamy w Apokalipsie (5,11n; por. 7,11nn). Właśnie dlatego artyści często wyobrażali sobie aniołów w szatach liturgicznych.

    W obrazie drabiny Jakubowej widzimy również aniołów, którzy zstępują do nas od Boga, aby być towarzyszami, przewodnikami i obrońcami naszej trudnej i pełnej niebezpieczeństw drogi. Ta posługa aniołów najbardziej obrazowo przedstawiona została w Księdze Tobiasza. W Dziejach Apostolskich dwukrotnie czytamy o aniele, który przyjaciół Bożych cudownie wyprowadza z więzienia (Dz 5,19n; 12,7—11). Z opowieści o nawróceniu dworzanina królowej Etiopczyków dowiadujemy się, że anioł Boży może wskazywać drogę głosicielom Ewangelii (Dz 8,26). Najbardziej generalnie o tym towarzyszeniu aniołów ludzkim losom mówił Pan Jezus: Nawet najmniejsi spośród nas są Bogu tak drodzy, że mają swoich aniołów, którzy „wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Czyż nie są oni wszyscy — czytamy w Liście do Hebrajczyków — duchami przeznaczonymi do usług, posłanymi na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie?” (1,14)

    Dla wielu chrześcijan współczesnych prawda o aniołach trąci mitologią. Otóż warto sobie uświadomić, że nie jest to pomysł nowy. Podobnego zdania byli już saduceusze, którzy głosili, „że nie ma zmartwychwstania ani anioła, ani ducha” (Dz 23,8). Osobiście sądzę, że mamy w sobie coś z saduceuszy nawet wówczas, kiedy nie odrzucamy może wprost prawdy o aniołach, ale ich istnieniem praktycznie się nie przejmujemy. W wierszu Nie umiem z aniołami Kazimiera Iłłakowiczówna znakomicie sformułowała przeciętne problemy, jakie prawda ta stwarza dzisiejszym chrześcijanom. Co zatem robić? Jak prawdę o aniołach uczynić żywą?

    Odpowiedź jest bardzo prosta. Wystarczy chcieć jeszcze więcej zbliżyć się do Chrystusa, który jest — powtórzmy to jeszcze raz — centrum i przestrzenią naszej wspólnoty z aniołami. Zbliżając się do Chrystusa, zbliżamy się zarazem do Jego przyjaciół, wchodzimy w większym stopniu „do Jeruzalem niebieskiego, do niezliczonej liczby aniołów, na uroczyste zebranie do Kościoła pierworodnych, którzy są zapisani w niebiosach” (Hbr 12,22n). Pieśń 28 „Nieba” w Boskiej Komedii przedstawia Boga jako Ogień otoczony dziewięciu świetlistymi kręgami, czyli dziewięciu chórami aniołów. Aniołowie właśnie dlatego są tak niewyobrażalnie wspaniali i zasługują na naszą miłość, i właśnie dlatego mogą być naszymi potężnymi pomocnikami, że są nierozerwalnie złączeni z Bogiem i z Chrystusem. Już Ojcowie Kościoła porównywali aniołów do promieni Boskiego Słońca.

    Byłoby obrazą aniołów, gdybyśmy próbowali ich czcić w taki sposób, że kult ten rozpraszałby naszą uwagę religijną i utrudniałby całoosobowe zwrócenie ku Bogu. „Niechaj was nikt nie odsądza od nagrody, zamiłowany w uniżaniu siebie i czci aniołów” (Kol 2,18). Kiedy obaj Tobiasze upadli na twarz przed aniołem, ten całą ich uwagę stara się zwrócić ku Bogu, który jeden godzien jest uwielbienia (Tb 12,16nn). W analogicznej sytuacji anioł zakazuje autorowi Apokalipsy oddawać sobie pokłon: „Bacz, byś tego nie czynił, bo jestem współsługą twoim i braci twoich, proroków, i tych, którzy strzegą słów tej Księgi. Bogu samemu złóż pokłon” (Ap 22,9). Tę anielską pokorę znakomicie oddaje wiersz Konopnickiej pt. Angelus, w którym anioł, zwiastujący Wcielenie, stanowi dla uczonego materialisty ostatnią nitkę do utraconego wymiaru, gdzie można znaleźć Boga.

    Prawdziwa cześć aniołów zbliża do Boga, a zarazem jest znakiem Jego bliskości. Niezwykle przejmujące pod tym względem jest świadectwo dzieci fatimskich o spotkaniu z aniołem, które poprzedzało objawienia Matki Bożej: „Otaczała nas tak intensywna atmosfera nadprzyrodzona, nieledwie nie zdawaliśmy sobie sprawę z własnego istnienia. Trwało to dość długo. Trwaliśmy w postawie, w której anioł nas opuścił, powtarzając bez przerwy jego modlitwę. Obecność Boga czuliśmy tak potężnie i tak głęboko, że nawet między sobą nie odważyliśmy się mówić o zjawisku. Jeszcze nazajutrz umysły nasze pogrążone były w tej atmosferze”.

    Rezultaty tego spotkania przedstawiały się następująco: „Od czasu, gdy tajemnicze światło oświeciło ich dusze, patrzą na ziemię innymi oczami. Po zjawiskach anielskich jakoś inaczej wyglądają góry i lasy, doliny, słońce, ludzie i owce. Dzieci odczuwają to, co wracający z daleka podróżnik, któremu każda rzecz wydaje się zmieniona. Anioł wprowadził je w krainę, o której miały tylko mgliste pojęcie. Teraz ich wyobrażenie o Bogu było bez porównania wyższe, większym też było obrzydzenie do grzechu”.

    W tym właśnie leży sens szukania przyjacielskiej zażyłości z aniołami: aniołowie pomagają nam zbliżyć się do Chrystusa i oddalić się od zła. Ich nieobecność w naszym życiu religijnym może (choć zapewne nie musi) być znakiem naszego oddalenia od Boga. „Jak dym odgania pszczoły, a smród gołębie — powiedział kiedyś św. Bazyli — tak czyn brzydki i haniebny oddala od nas naszego anioła stróża”.

    Dawne wieki pozostawiły nam wiele świadectw tej intuicji. Tu nie mogę się powstrzymać przed przytoczeniem rozbrająjąco naiwnej opowiastki, przekazywanej w legendach dominikańskich: „W jednym z klasztorów Lombardii było dwóch pobożnych braci, którzy przechadzali się rozmawiając o Bogu. Wówczas pewien starzec zakonnik zobaczył przez okno, że nad głowami owych braci unoszą się aniołowie i wzniósłszy ręce w niebo, błogosławią Boga. Kiedy jednak rozmowa tych braci zwróciła się ku rzeczom niepotrzebnym i bezmyślnym, aniołowie przedziwnie się zagniewali i porzucili ich, zatykając sobie nosy. Natychmiast nad głowy owych braci nadciągnęło stado czarnych wieprzy, które smrodziły na nich i straszliwie ryczały. Wreszcie bracia znów zaczęli rozmawiać o Bogu i zaraz wieprze zniknęły, przystąpili zaś aniołowie, chwaląc Boga i obmywając braci z nieczystości”.

    Opowieść ta jest rzeczywiście bardzo naiwna. Ale może warto się zastanowić nad zawartą w niej intuicją? Może prawdy o aniołach należy szukać nie tyle poprzez zwiększenie zainteresowań tą problematyką, ale właśnie poprzez odnowę życia? Adam Asnyk chyba miał rację, kiedy pisał, że śpiewy anielskie słyszą „tylko ci, którzy toną w wielkiej miłości pragnieniu”. Zaś według legend franciszkańskich, „pycha brata Eliasza niegodna była rozmawiać z aniołem”.

    Jeszcze jedno dość ważne pytanie: Co sądzić o pojawiającym się w naszej mowie codziennej, a częstym zwłaszcza w poezji motywie podobieństwa i upodabniania się ludzi do aniołów?

    Czy nie jest to dowolność, wprowadzająca zamęt w religijną prawdę o aniołach? Zwłaszcza trzy przymioty ośmielają do porównania człowieka z aniołem. Po pierwsze, dobroć i współczujące pochylenie się nad cierpiącym i bezradnym. Po wtóre, ta postać czystości, dzięki której człowiek osiąga jakąś transcendencję wobec ciała i różnych potrzeb, i ambicji tylko doczesnych (por. marzenie Słowackiego, żeby zjadacze chleba przetworzyli się w aniołów). Po trzecie, do anioła porównuje się również zwiastuna Dobrej Nowiny.

    Czy wolno nam stosować takie porównania i symboliczne identyfikacje? Ależ tak! Obiecano nam przecież równość z aniołami, a stanie się to wówczas, kiedy już ostatecznie i w całej pełni otrzymamy nieśmiertelność i synostwo Boże. W życiu przyszłym „już bowiem umrzeć nie mogą, gdyż są równi aniołom i są dziećmi Bożymi, będąc uczestnikami zmartwychwstania” (Łk 20,36). Ziarna zaś nieśmiertelności i synostwa Bożego nosimy w sobie już teraz. W paralelnych tekstach Mateusza i Marka (Mt 22,30; Mk 12,25) nauczyciele Kościoła jednozgodnie odczytywali sugestię, że szczególne podobieństwo do aniołów osiąga się przez celibat, pojmowany jako zdobywanie transcendencji wobec swojej seksualności.

    Toteż nie tylko w poezji, lecz również w najbardziej oficjalnym nauczaniu wiary mówi się o możliwości upodobnienia do aniołów. „Na wzniosłe imię anioła — mówi święty papież Grzegorz Wielki w Homilii 6,6 — również wy, jeśli chcecie, możecie zasłużyć. Każdy z was — o ile otrzymał do tego natchnienia z nieba — prawdziwie jest aniołem, jeśli zdoła odwieść bliźniego od zła, jeżeli stara się zachęcić go do dobrego, jeśli błądzącemu mówi o wiecznym królestwie i o karze, i nie szczędzi mu świętych słów upomnienia”.

    Przede wszystkim jednak anioł kojarzy nam się z gestem pochylenia nad człowiekiem słabym i bezradnym lub cierpiącym. Skojarzenie to utrwaliło się w języku, w postaci takich zwrotów jak: „anielska cierpliwość”, „anioł dobroci”, „to anioł, nie człowiek” itp. Zauważmy jednak, że anielska pomoc istotnie różni się od ludzkiej. Jest potężna. Weźmy dla przykładu słynną scenę z Księgi Daniela: „Anioł Pański zstąpił z Azariaszem i jego towarzyszami do pieca i wyrzucił płomień ognisty z pieca. Sprawił, że w środku pieca przewiewał jakby wietrzyk rosisty, a ogień nie dotknął się ich wcale i nie zadał im żadnego bólu ani szkody” (3,49). Przecież to od razu rzuca się w oczy, że ten anioł różni się bardzo od miłosiernego Samarytanina. Nie dotyczą go ograniczenia naszej ludzkiej kondycji.

    Potęga aniołów nie tylko wspiera przyjaciół Bożych. Jest groźna dla zła. W Biblii mówi się o tym tak często, że aż trudno zrozumieć, dlaczego prawda o aniołach jako o potężnych wrogach zła jest w naszej świadomości prawie nieobecna. Przypomnijmy główne epizody tworzące tę tradycję. Otwierają ją Cheruby z ognistym mieczem, postawieni u bram Edenu (Rdz 3,24). W czasach Wyjścia Anioł Niszczyciel pozabijał pierworodnych Egiptu (Wj 12,23), w okresie zagrożenia asyryjskiego anioł Pański sprawił spustoszenie w najeźdźczej armii Sennacheryba (2 Krl 19,35), anioł też dopełnił sprawiedliwości na bezbożnych prześladowcach Zuzanny (Dn 13,55 i 59). O karzącym aniele mówi się w modlitwie przeciwko niegodziwcom:

    Niech będą jak plewa na wietrze,

    gdy będzie ich gnać anioł Pana.

    Niech droga ich będzie ciemna i śliska,

    gdy anioł Pana będzie ich ścigał. (Ps 35,5n)

    A nade wszystko w Apokalipsie aniołowie wielokrotnie przedstawieni są jako posłańcy gniewu Bożego, skierowanego przeciwko złu. W tej podwójnej roli — obrońców dobra i mścicieli zła — wystąpią aniołowie na sądzie Bożym (Mt 24,31; 13,41).

    Tradycję tę cudownie interpretuje m.in. Odyniec w swoim Aniele śmierci. Spróbujmy i my te groźne wątki prawdy o aniołach w sobie ożywić. Czy nie moglibyśmy na przykład modlić się do Boga, aby raczył uprzedzać swój sąd nad nami? Aby wysłał do mnie i do ciebie swoich aniołów, którzy będą niemiłosierni dla mojego i twojego grzechu (choćby nie wiem jak miałoby to nas boleć), będą zaś uwalniali w nas to wszystko, co dobre i tęskniące za prawdziwą miłością!

    Wydaje się, że tymi przede wszystkim treściami należałoby napełniać naszą modlitwę do Anioła Stróża. Te motywy można też dołączać, ilekroć wspominamy aniołów w prefacji Modlitwy Eucharystycznej. Nie lękajmy się prosić Boga również o to, żeby przysyłał przeciwko nam — przeciwko temu wszystkiemu, co zasługuje w nas na zniszczenie — swoich aniołów mścicieli. Będzie to przecież dla naszego dobra.

    o. Jacek Salij OP/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Kim są aniołowie i co robią w niebie?

    (Francesco Botticini, Public domain, via Wikimedia Commons)

    ***

    Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości…  – o Aniołach opowiada ks. Mateusz Szerszeń CSMA, michalita, kierownik duchowy, redaktor dwumiesięcznika „Któż jak Bóg”, autor „Wielkiego Zawierzenia Świętemu Michałowi Archaniołowi”.

    Proszę Księdza, kim są aniołowie? 

    Aniołowie są duchami, które żyją pośród nas w niewidzialnej części świata stworzonego przez Boga. Ich głównym zadaniem jest adoracja Boga i wypełnianie Jego rozkazów. Z woli Stwórcy służą także ludziom i troszczą się o ich zbawienie.

    Jak wyglądają aniołowie? 

    Ciężko mówić o wyglądzie niewidzialnych duchów. Ludzie jednak potrzebują obrazów, którymi mogą się między sobą komunikować, dlatego już Stary Testament opisuje rzeźby cherubinów, którzy okrywali swymi skrzydłami Arkę Przymierza. W sztuce przyjęło się przedstawiać ich jako postaci ludzkie o pięknym wyglądzie, aby podkreślić ich osobowy charakter. Późniejsze przedstawienia dodają im skrzydła i ubierają w strój rycerski. Wygląd jest jednak cechą świata materialnego. Aniołowie po prostu „nie wyglądają”. Co nie oznacza, że nie istnieją. Fal radiowych też nie oglądamy, a jednak widzimy ich działanie.

    Aniołowie różnią się między sobą?

    Owszem, różnica między nimi nie jest jedynie różnicą osobową, jak między dwiema istotami ludzkimi. Istnieje miedzy nimi różnica gatunkowa. Jeden anioł od drugiego różni się jak lew od gołębia. To dwa różne gatunki.

    Z teologicznego punktu widzenia – aniołowie nie posiadają płci, ale jakoś tak spontanicznie uważamy ich za mężczyzn… Dlaczego?

    Tu znowu dotykamy problemu dotyczącego bardziej historii sztuki niż teologii. Sztuka czerpiąc z angelologii uważała aniołów za dobrze zorganizowane wojsko Boga. Na ziemi armie głównie składają się z mężczyzn. Stąd ta nierówność. W rzeczywistości aniołowie nie dzielą się na płci. Ta kategoria w żaden sposób do nich nie pasuje.

    Co robią aniołowie w niebie?

    Przede wszystkim żyją inaczej niż my. Są nieśmiertelni, nie cierpią i nie chorują, mają dostęp do Boga na zupełnie innej zasadzie niż ludzie. Ich głównym zadaniem jest przede wszystkim adorowanie Boga i kontemplacja Jego przymiotów: dobroci, mądrości, miłości… 

    Czym się różnią aniołowie od archaniołów? 

    Pomysł na zhierarchizowanie bytów duchowych pochodzi ze starożytności. Autorzy pierwszych wieków chcieli podkreślić wzajemne zależności miedzy aniołami i tak powstała hierarchia mówiąca o „chórach anielskich”. Według niej na najniższym stopniu anielskiej hierarchii znajdują się aniołowie a zaraz nad nimi archaniołowie, którzy posyłani są do ważniejszych zadań.

    Aniołowie opiekują się nami. Czy więc grzechem jest kiedy zaniechamy odmawiania modlitwy do Anioła Stróża? Będzie się przecież nami opiekował chyba bez względu na to czy wzywamy jego pomocy czy też nie?

    Prawda o istnieniu Aniołów Stróżów jest dogmatem potwierdzonym na Soborze w XIII wieku. Odrzucenie każdego dogmatu może oczywiście skutkować nawet grzechem ciężkim. W praktyce prawda o istnieniu duchowych opiekunów od zawsze spotykała się z pozytywną pobożnością wiernych i ich świadectwami. Nie bez powodu jedna z pierwszych dziecięcych modlitw to: „Aniele Boży, Stróżu mój”.

    Anioł Stróż może nas doprowadzić do nieba?

    Doprowadzanie do nieba, czyli zbawienie to dzieło Jezusa Chrystusa, który umarł za nasze grzechy. Jego pośrednictwo jest jedyne i niepowtarzalne. Kościół jednak, w przeciwieństwie do ruchów protestanckich naucza, że w ramach jedynego pośrednictwa Chrystusa możemy także włączać pośrednictwo aniołów i świętych. Relacja z nimi jest dla wielu niebagatelną pomocą.

    Dlaczego warto zaprzyjaźnić się ze swoim Aniołem Stróżem? 

    Budowanie przyjaźni z własnym aniołem stróżem to niezwykle ważna rzecz dla każdego chrześcijanina. Z postanowienia Bożego mamy przy sobie duchowego obrońcę i orędownika, który został wybrany do tego, aby pomagać nam w osiągnięciu świętości. Tylko jeżeli będziemy wierni jego natchnieniom i z wiarą wzywać będziemy jego obecności, możemy mieć pewność, że ochroni nas to przed grzechem i wieloma niebezpieczeństwami. W powszechnej wiedzy znane są historie wyjątkowych interwencji aniołów stróżów wśród ludzi, którzy wierzą w ich obecności i ufają w ich pomoc. Wśród nich jest święty papież Jan XXIII, który wspomina, że pewnego dnia bardzo zamartwiał się o losy Kościoła, którym w tamtym czasie kierował. Na szczęście przyśnił mu się jego anioł stróż, który pocieszył go i dodał mu otuchy. Od tego czasu papież podjął swoje obowiązki z nowymi siłami i wiarą w anielską pomoc.

    Czasami do kogoś nam bliskiego powiemy, że jest aniołem, ma anielską cierpliwość itd. Słusznie przypisujemy ludziom anielskie cechy?

    Rozwój człowieka domaga się istnienia wzorców, do których może się odwołać i ku nim zmierzać. Aniołowie bez wątpienia są dobrymi wzorcami do naśladowania, dlatego mówi się o anielskiej cierpliwości, urodzie i dobroci.

    Co się stanie z naszymi Aniołami Stróżami po naszej śmieci?

    Na pewno nie opuści swojego podopiecznego i nadal będzie modlił się o jego zbawienie. Może to mieć wielkie znaczenie dla nas, zwłaszcza jeżeli trafimy do czyśćca, gdzie każdy dobry czyn będzie mógł się przyczynić do naszego oczyszczenia i szybszego spotkania z Bogiem w niebie.

    Dziękuję za rozmowę

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Oni cię strzegą na każdej drodze – świętych Aniołów Stróżów

    Abraham i trzy Anioły – Ludovico Carracci, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W dniu 2 października Kościół oddaje cześć świętym Aniołom Stróżom. Choć obecność aniołów stróżów kojarzona jest z obrazami z dzieciństwa, to jednak ich istnienie i obecność jest istotnym elementem wiary. Aniołowie to istoty duchowe, stworzone przez Boga dla Jego chwały i ku pomocy ludziom. Każdy z nas ma swojego anioła opiekuna. Ta opieka trwa przez całe życie.

    Pismo święte jasno ukazuje prawdę o istnieniu aniołów, posłańców Boga. Psalm 91 uczy, że „niedola nie przystąpi do ciebie, a cios nie spotka twojego namiotu, bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie, aby cię strzegli na wszystkich twych drogach. Na rękach będą cię nosili, abyś nie uraził swej stopy o kamień”. Słowa te szatan wykorzystał w czasie kuszenia Chrystusa na pustyni. W ewangelii św. Mateusz przytacza słowa Jezusa, kiedy mówi: „strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie wpatrują się zawsze w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie”.

    Na wielu kartach Pisma św. znajdziemy fragmenty mówiące o obecności i roli aniołów. I tak w Księdze Rodzaju anioł opiekuje się niewolnicą Hagar i Izmaelem, jej synem zrodzonym z Abrahama. Anioł powstrzymuje też samego Abrahama przed zabiciem swego syna Izaaka. Anioł ratuje Lota i jego rodzinę od śmierci w ogniu spuszczonym na Sodomę i Gomorę. Księga Daniela opowiada o tym, jak anioł ratuje trzech młodzieńców wrzuconych do pieca ognistego, jak ratuje samego Daniela wrzuconego do jaskini lwów. Anioł żywi proroka Eliasza, a w Nowym Testamencie wyprowadza Apostołów z więzienia i uwalnia z rąk Heroda samego św. Piotra.

    Pierwsze wzmianki o kulcie aniołów znajdziemy w połowie II wieku u św. Justyna w jego ‘Apologii’. W III wieku, w katakumbach, pojawiają się ikonograficzne wyobrażenia aniołów.

    Anioł Stróż - Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    Anioł Stróż Pietro da Cortona, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    aniołach stróżach mówią także najwcześniejsi myśliciele chrześcijańscy i pierwotne dokumenty. Św. Cyprian w III wieku nazywa aniołów przyjaciółmi ludzi. W IV wieku św. Bazyli widzi w aniołach naszych pedagogów i twierdzi, że „niektórzy między aniołami są przełożonymi nad narodami, inni zaś dodani każdemu z wiernych”. A św. Ambroży uważa aniołów za naszych pomocników. Św. Hieronim w V wieku stwierdza, iż „tak wielka jest godność duszy, że każda ma ku obronie anioła stróża”, a św. Augustyn przekonuje, że „wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”.

    W historii było wielu świętych, którzy mieli szczególne nabożeństwo do aniołów stróżów. Św. Cecyliaśw. Franciszka Rzymianka, błogosławiony Dalmacjusz mieli szczęście często przestawać ze swoim aniołem stróżem. Św. Stanisław Kostka miał cudownie otrzymać Komunię św. z rak anioła. Św. Piotr Faber prosił anioła stróża miasta, do którego przybywał, o duchowe przygotowanie mieszkańców do słuchania kazań, które wygłosi. Św. Siostra Faustyna miała przywilej mistycznego widzenia swojego anioła stróża. Św. Jan XXIII przed każdym ważnym spotkaniem prosił swego anioła stróża o jego pomyślny przebieg i dobre owoce.

    „Wielkim jest staranie, jakie ma Pan Bóg o ludzi. Wielką nam miłość okazał przez to, że ustanowił aniołów, aby nas strzegli”

    Osobne święto ku czci świętych aniołów stróżów pojawiło się dopiero w XV wieku. Paweł V w 1608 roku pozwolił obchodzić to święto w zwykły dzień po św. Michale. Na stałe do kalendarza liturgicznego wprowadził je w roku 1670 Klemens X. Obecnie jest obchodzone 2 października.
    Kult aniołów stróżów nie jest zarezerwowany dla dzieci. Są oni bowiem duchowymi opiekunami każdego, chronią przed złem i prowadzą do dobra.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 października

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Remigiusz, biskup
      •  Święty Roman Hymnograf, diakon
    ***
    Święta Teresa z Lisieux

    Święta Teresa od Dzieciątka Jezus, zwana także Małą Tereską (dla odróżnienia od św. Teresy z Avila, zwanej Wielką) albo Teresą z Lisieux, urodziła się w Alencon (Normandia) w nocy z 2 na 3 stycznia 1873 r. jako dziewiąte dziecko Ludwika i Zofii. Kiedy miała 4 lata, umarła jej matka. Wychowaniem dziewcząt zajął się ojciec. Teresa po śmierci matki obrała sobie za matkę Najświętszą Maryję Pannę. W tym samym roku (1877) ojciec przeniósł się z pięcioma swoimi córkami do Lisieux. W latach 1881-1886 Teresa przebywała u sióstr benedyktynek w Lisieux, które w swoim opactwie miały także szkołę z internatem dla dziewcząt.
    25 marca 1883 r. dziesięcioletnia Teresa zapadła na ciężką chorobę, która trwała do 13 maja. Jak sama wyznała, uzdrowiła ją cudownie Matka Boża. W roku 1884 Teresa przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przy każdej Komunii świętej powtarzała z radością: “Już nie ja żyję, ale żyje we mnie Jezus”. W tym samym roku otrzymała sakrament bierzmowania.
    Przez ponad rok dręczyły ją poważne skrupuły. Jak sama wyznała, uleczenie z tej duchowej choroby zawdzięczała swoim trzem siostrom i bratu, którzy zmarli w latach niemowlęcych. W pamiętniku zapisała, że w czasie pasterki w noc Bożego Narodzenia przeżyła “całkowite nawrócenie”. Postanowiła zupełnie zapomnieć o sobie, a oddać się Jezusowi i sprawie zbawienia dusz. Zaczęła odczuwać gorycz i wstręt do przyjemności i ponęt ziemskich. Ogarnęła ją tęsknota za modlitwą, rozmową z Bogiem. Odtąd zaczęła się jej wielka droga ku świętości. Miała wtedy zaledwie 13 lat.
    Rok później skazano na śmierć głośnego bandytę, który był postrachem całej okolicy, Pranziniego. Teresa dowiedziała się z gazet, że zbrodniarz ani myśli pojednać się z Panem Bogiem. Postanowiła zdobyć jego duszę dla Jezusa. Zaczęła się serdecznie modlić o jego nawrócenie. Ofiarowała też w jego intencji specjalne pokuty i umartwienia. Wołała: “Jestem pewna, Boże, że przebaczysz temu biednemu człowiekowi (…). Oto mój pierwszy grzesznik. Dla mojej pociechy spraw, aby okazał jakiś znak skruchy”. Nadszedł czas egzekucji, lecz bandyta nawet wtedy odrzucił kapłana. A jednak ku zdziwieniu wszystkich, kiedy miał podstawić głowę pod gilotynę, nagle zwrócił się do kapłana, poprosił o krzyż i zaczął go całować. Na wiadomość o tym Teresa zawołała szczęśliwa: “To mój pierwszy syn!”

    Święta Teresa z Lisieux

    Kiedy Teresa miała 15 lat, zapukała do bramy Karmelu, prosząc o przyjęcie. Przełożona jednak, widząc wątłą i bardzo młodą panienkę, nie przyjęła Teresy, obawiając się, że nie przetrzyma ona tak trudnych i surowych warunków życia. Teresa jednak nie dała za wygraną; udała się z prośbą o pomoc do miejscowego biskupa. Ten jednak zasłonił się prawem kościelnym, które nie zezwala w tak młodym wieku wstępować do zakonu. W tej sytuacji dziewczyna nakłoniła ojca, by pojechał z nią do Rzymu. Leon XIII obchodził właśnie złoty jubileusz swojego kapłaństwa (1887). Teresa upadła przed nim na kolana i zawołała: “Ojcze święty, pozwól, abym dla uczczenia Twego jubileuszu mogła wstąpić do Karmelu w piętnastym roku życia”. Papież nie chciał jednak uczynić wyjątku. Teresa chciała się wytłumaczyć, ale gwardia papieska usunęła ją siłą, by także inni mogli – zgodnie z ówczesnym zwyczajem – ucałować nogi papieża.
    Marzenie Teresy spełniło się dopiero po roku. Została przyjęta najpierw w charakterze postulantki, potem nowicjuszki. Zaraz przy wejściu do klasztoru uczyniła postanowienie: “Chcę być świętą”. W styczniu 1889 r. odbyły się jej obłóczyny i otrzymała imię: Teresa od Dzieciątka Jezus i od Świętego Oblicza. Jej drugim postanowieniem było: “Przybyłam tutaj, aby zbawiać dusze, a nade wszystko, by się modlić za kapłanów”. W roku 1890 złożyła uroczystą profesję. W dwa lata potem po raz ostatni odwiedził siostrę Teresę ojciec. Cierpiał już wtedy na zaburzenia umysłowe, ale rozpoznał córkę i powiedział do niej na pożegnanie: “W niebie”. Przełożona poznała się na niezwykłych cnotach młodej siostry, skoro zaledwie w trzy lata po złożeniu ślubów wyznaczyła ją na mistrzynię nowicjuszek. Obowiązek ten Teresa spełniała do śmierci, to jest przez cztery lata.
    W zakonnym życiu zadziwiała jej dojrzałość duchowa. Starała się doskonale spełniać wszystkie, nawet najmniejsze obowiązki. Nazwała tę drogę do doskonałości “małą drogą dziecięctwa Bożego”. Widząc, że miłość Boga jest zapomniana, oddała się Bogu jako ofiara za zbawienie świata. Swoje przeżycia i cierpienia opisała w księdze Dzieje duszy.

    Święta Teresa z Lisieux

    Zanim zapadła na śmiertelną chorobę, Teresa była wyjątkowo surowo traktowana przez przełożoną, która uważała, że dziewczyna lekkomyślnie i niepoważnie zgłosiła się do Karmelu. Jej stały uśmiech brała za lekkie traktowanie swojej profesji. Także zakonnica, którą się s. Teresa opiekowała z racji jej wieku i kalectwa, nie umiała zdobyć się na słowo podzięki, ale często ją rugała i mnożyła swoje wymagania. Teresa cieszyła się z tych krzyży, bo widziała w nich piękny prezent, jaki może złożyć Bogu.
    Na rok przed śmiercią zaczęły pojawiać się u Teresy pierwsze objawy daleko już posuniętej gruźlicy: wysoka gorączka, osłabienie, zanik apetytu, a nawet krwotoki. Pierwszy krwotok zaalarmował klasztor w nocy z Wielkiego Czwartku na Wielki Piątek. Mimo to siostra Teresa spełniała nadal wszystkie zlecone jej obowiązki: mistrzyni, zakrystianki i opiekunki jednej ze starszych sióstr. Zima w roku 1896/1897 była wyjątkowo surowa, klasztor zaś był nie ogrzewany. Teresa przeżywała prawdziwe tortury. Nękał ją uciążliwy kaszel i duszność. Przełożona zlekceważyła jej stan. Nie oddano jej do infirmerii ani nie wezwano lekarza. Uczyniono to dopiero wtedy, kiedy stan był już beznadziejny. Jeszcze wówczas zastosowano wobec chorej drakońskie środki, takie jak stawianie baniek. Z poranionymi plecami i piersiami musiała iść do normalnych zajęć i pokut zakonnych, nawet do prania. Do infirmerii posłano ją dopiero w lipcu roku 1897, gdzie po kilkunastu tygodniach niezwykłych mąk 30 września 1897 roku zmarła, zapowiedziawszy: “Chcę, przebywając w niebie, czynić dobro na ziemi. Po śmierci spuszczę na nią deszcz róż”.

    Święta Teresa z Lisieux

    Pius XI beatyfikował ją w 1923 r., a już w dwa lata później – kanonizował. W 1927 r. ogłosił ją, obok św. Franciszka Ksawerego, główną patronką misji katolickich. W roku 1890 bowiem – a więc jeszcze za życia Teresy – klasztor w Sajgonie zamierzał otworzyć w Hanoi drugi klasztor karmelitanek na ziemiach wietnamskich. W tej sprawie zwrócono się do klasztoru macierzystego w Lisieux o pomoc. Siostry zamierzały wysłać pomoc także w personelu. Wśród pierwszych ochotniczek była także siostra Teresa od Dzieciątka Jezus. Ustalenia trwały jednak zbyt długo; Teresa zachorowała i zmarła.
    W roku 1944 Pius XII ustanowił św. Teresę drugą, obok św. Joanny d’Arc, patronką Francji. W 1997 r., w 100. rocznicę śmierci św. Teresy, papież św. Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła – razem z Teresą z Avili i Katarzyną ze Sieny. Św. Teresa z Lisieux jest patronką zakonów: karmelitanek, teresek, terezjanek; archidiecezji łódzkiej.
    W ikonografii św. Teresa przedstawiana jest na podstawie autentycznych fotografii. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, księga, pęk róż, pióro pisarskie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    135. rocznica wstąpienia do Karmelu św. Teresy

    ***

    Teresa Martin (św. Teresa od Dzieciątka Jezus) wstąpiła do Karmelu w Lisieux 9 kwietnia 1888 r. w wieku 15 lat. Jej wstąpienie naznaczone było zmaganiami i trudnościami, które musiała pokonać, aby przekroczyć progi Karmelu w tak młodym wieku.

    Teresa wstąpiła do zakonu z jasnymi ideami. Była już po lekturze Autobiografii św. Teresy z Avila i od niej uczyła się jak sięgać po wysokie cele i wielkie pragnienia. Jak Teresa Wielka była również gotowa oddać życie za innych, na wzór Chrystusa, praktykować miłość, aż do wyniszczenia i ducha apostolskiego, który równie w pełni może być realizowany w murach Karmelu. Lektura Autobiografii oraz zbieżność duchowych pragnień z Teresą Wielką pozwoliły Teresie pójść naprzód w realizacji pragnień, do których zapraszał ją Jezus.

    Czym jest Karmel, do którego wstąpiła Teresa?

    Zakon Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel wywodzi się z Ziemi Świętej, z terenów położonych na południe od Hajfy. Tam na zboczach góry Karmel osiedli pustelnicy, którzy naśladowali proroka Eliasza, rozpalonego żarliwością Boga. Reguła tej pierwszej grupy pustelniczej została opracowana przez Alberta, patriarchę Jerozolimy ok. 1210 r. Gałąź żeńska Karmelu o powołaniu kontemplacyjnym narodziła się dopiero w 1452 r. Zakon rozwijał się na zachodzie, gdzie po upadku i, wywołanym złagodzeniu Reguły rozwinął się ruch reformy zapoczątkowany przez św. Teresę z Avila i św. Jana od Krzyża. Wraz z innymi karmelitankami, Teresa z Avila powróciła do pierwotnej Reguły Karmelu.

    Karmelitanki bose, do których wstąpiła Teresa to pustelniczki, które dniem i nocą czuwają na modlitwie, wsłuchują się w Słowo i pozwalają mu wzrastać na glebie serca przenikniętego ciszą i milczeniem.

    Teresa z Lisieux była w pełni świadoma surowości życia, które podjęła przekraczając mury klasztoru, owego pamiętnego dnia, 9 kwietnia 1888 r. Podczas pierwszych miesięcy pobytu w klasztorze, wyznała, że: „spotkała więcej cierni aniżeli róż”. Poznawanie dynamicznej wspólnoty liczącej 26 sióstr, o średniej 47 lat o różnorodnych charakterach, temperamentach i wykształceniu to duże wyzwanie dla Teresy, wszak owa różnorodność generuje różne konflikty.

    Teresa uczy się przyjmować z miłością i ze zrozumieniem swoją wspólnotę i w niej pragnie wzrastać. Doświadczenia wielu cierpień spowodowanych konfliktami w życiu wspólnoty nie ominą rzecz jasna Teresy. To drobne „ukłucia szpilką”, jak sama mówiła, dawały jej możliwość praktykowania umartwienia i wymagania siostrzanej wspólnoty. W swojej formacji serca, w praktykowaniu życia wspólnotowego Teresa uczyła się rozumieć niż oceniać, miłować aniżeli krytykować.

    Wspólnota do której weszła Teresa to również mocno osadzony charyzmat, który wskazuje karmelitance na jasność wspólnego posłannictwa. To żarliwość o ratowanie grzeszników, aby nikt nie zginął spośród tych, których dał Ojciec, modlitwa za Kościół, za kapłanów, płodność apostolska w miłości Ukrzyżowanego.

    Teresa z Lisieux w pierwszym etapie życia zakonnego odnalazła się z łatwością. Wyznała: „Wszystko mnie tu zachwycało (…)”. Z takim przeświadczeniem z początków lat życia w Karmelu pozostała aż do śmierci.

    Całe życie Teresy to hymn pochwalny na cześć nieustającego miłosierdzia przelewającego się w jej duszy. Miłosierdzia, które opiewała życiem, miłością i czynem.

    s. Dawida Prusińska CST/Zgromadzenie Sióstr św. Teresy od Dzieciątka Jezus

    ___________________________________________________________________________________

    “Dzieje duszy”

    Tegoroczne liturgiczne wspomnienie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, przypada w 100-lecie polskiego wydania “Dzieje duszy”

    Na oryginalną całość składają się trzy teksty świętej Karmelitanki, nazywane dziś Rękopisami autobiograficznymi. Pierwszy z nich (rękopis “A”), zawierający wspomnienia z dzieciństwa i początków życia zakonnego, Teresa napisała w 1895 r. na prośbę m. Agnieszki od Jezusa (siostra Teresy – Paulina). Rękopis “B” z września 1896 r. jest tekstem adresowanym do s. Marii od Najświętszego Serca (siostra Teresy – Maria). Powstał on po odprawionych rekolekcjach i uważany jest za arcydzieło chrześcijańskiej duchowości. Ostatni fragment (rękopis “C”) Teresa pisała na polecenie m. Marii od św. Gonzagi w ostatnich miesiącach życia. Tuż przed śmiercią Karmelitanka wyraziła pragnienie, by jej wspomnienia zostały rozprzestrzenione jako narzędzie jej posłannictwa. Umierając, tak o nim mówiła: “Czuję, że moje posłannictwo wnet się rozpocznie; posłannictwo pociągania dusz do miłowania Boga, jak ja Go miłuję, dawania im mojej małej drogi”.
    Przeczucia umierającej Teresy zaczęły przybierać realne kształty, gdy zostały opublikowane jej pisma. Uporządkowała je, zebrała w rozdziały i przygotowała do druku m. Agnieszka. Za sprawą jej pracy redaktorskiej rękopisy Teresy ukazały się jako autobiografia pt. Dzieje duszy. Ostatni, dwunasty rozdział, zawierał wspomnienia zakonnic o Świętej. Dołączono również wyjątki z listów, niektóre poezje, myśli i modlitwy Teresy.
    Jeden z dwóch tysięcy pierwszych egzemplarzy Dziejów duszy trafił do rąk Karmelitanek Bosych w Przemyślu. Siostry zachwycone postacią młodej Karmelitanki natychmiast poprosiły klasztor w Lisieux o pozwolenie na tłumaczenie i niezwłocznie przystąpiły do pracy. Tłumaczenia tekstu francuskiego dokonały s. Anna od Jezusa Kalkstein i m. Elżbieta od Ducha Świętego Wańczura. Przy pomocy przyjaciółki sióstr, p. Marii Kobylińskiej, autobiografia Teresy ukazała się w Księgarni św. Wojciecha (Poznań 1902), pt. Dzieje duszy, czyli Żywot Siostry Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitanki bosej 1873-1897 przez nią samą skreślony. Bp Edward Likowski jako oficjał i wikariusz generalny napisał: “Nie tylko chętnie udzielam imprimatur, ale gorąco polecam Żywot Siostry Teresy w polskim przekładzie. Dawno już w literaturze ascetycznej nie ukazała się książka, zwłaszcza w języku polskim, tak pouczająca i budująca, jak książka niniejsza. Bez zbudowania i pouczenia nikt jej czytać nie będzie”.
    Tak jest do dzisiaj, o czym świadczą stuletnie dzieje autobiografii, przetłumaczonej już na 60 języków świata. Jej ustawiczną aktualność jako ewangelicznej doktryny i drogi życia potwierdził na nowo Kościół z okazji 100. rocznicy śmierci św. Teresy z Lisieux. Stało się to, gdy w niedzielę misyjną – 19 października 1997 r., u progu trzeciego tysiąclecia, Jan Paweł II ogłosił świętą Karmelitankę doktorem Kościoła. W wydanym na tę okoliczność przepięknym liście apostolskim Divini amoris scientia Ojciec Święty pisze: “Teresa jest mistrzynią dla naszej epoki spragnionej słów żywych i ważkich, świadectw heroicznych i wiarygodnych” (nr 11).
    To w naszych czasach Opatrzność na nowo stawia nam ją jako wzór i mistrzynię życia. Spełniły się jej pragnienia: “Mimo mej maleńkości chciałabym oświecać dusze jak prorocy, doktorzy (…). Odczuwam w sobie powołanie doktora”. Takie przeświadczenie Teresy wypływało z jej osobistego doświadczenia. To sam Duch Święty dał jej zrozumieć, że ono przeznaczone jest dla wszystkich i że Bóg powierzył jej szczególne posłannictwo. Spełniły się jej pragnienia i została ogłoszona doktorem Kościoła – oznacza to, iż właściwa misja św. Teresy i jej “małej drogi” dopiero się rozpoczyna.
    Warto popatrzeć na tę “żywą ikonę Boga”, jak nazywa św. Teresę Jan Paweł II. Jako doktor Kościoła przynosi nam bowiem niezwykle cenne ewangeliczne światło. Jej ciągle żywą misją jest nauczyć każdego “małej drogi”, która prowadzi do odkrycia miłosiernej miłości Boga. Św. Teresa czyni to za sprawą swoich pism, a szczególnie Dziejów duszy. Wspominając z wdzięcznością przemyskie Karmelitanki, które pierwsze przed stu laty przetłumaczyły autobiografię Teresy, należy dziękować Bogu za dobro, jakie ona przyniosła polskiemu katolicyzmowi na przestrzeni ubiegłego wieku. Dziś mamy już dostęp do nowych przekładów. W 17. wydaniu Dziejów duszy (1996 r.) wykorzystano przekłady wcześniejszego zbiorowego wydania Pism Świętej z 1971 r. Poddano go jednak rewizji na podstawie najnowszego krytycznego wydania francuskiego wszystkich Pism Teresy (8 tomów). To wydanie z 1992 r. rozpoczynają Rękopisy autobiograficzne. W nowym przekładzie i z nowymi przypisami zostały one wydane przez Wydawnictwo Karmelitów Bosych w 1997 r. Dzięki temu mamy dostęp do najbardziej autentycznej wersji autobiograficznych tekstów św. Teresy z Lisieux.
    W ten sposób stają się one jeszcze doskonalszym narzędziem jej oddziaływania. Zaś z obecnej sytuacji w świecie można wnioskować, że to oddziaływanie będzie jeszcze bardziej skuteczne. Wielu ludzi szuka swego miejsca w Kościele, którego nie rozumieją i boleśnie odczuwają jego braki. Przybywa takich, którzy doświadczają życiowej pustki, granic własnych możliwości, mając równocześnie wielkie pragnienia. Wobec tych wszystkich wyzwań mistrzynią i przewodniczką pozostaje św. Teresa. Wystarczy tylko popatrzeć na tę “ikonę”, posłuchać jej opowieści o swoim doświadczeniu wiary, by uczyć się od niej kontemplacji oblicza Chrystusa i “wyobraźni miłosierdzia”.

    ks. Stanisław Haręzga/Tygodnik Niedziela

    _______________________________________________________________________________

    Św. Teresa z Lisieux

    René Lejeune

    ŚWIĘTA TERESA Z LISIEUX CZYLI „MAŁA DROGA” SZCZĘŚCIA

    «JAKŻE TO MOŻE BYĆ, BY DUSZA TAK NIEDOSKONAŁA JAK MOJA, PRAGNĘŁA POSIĄŚĆ PEŁNIĘ MIŁOŚCI?…»
    Doskonałe wiersze aleksandryjskie, tchnące autentyczną poezją, wyrażają krystaliczną duchowość św. Teresy od Dzieciątka Jezus i od Najświętszego Oblicza. W okresie od lutego 1893 do maja 1897 ulubiona święta XX wieku często dawała się ponieść natchnieniu. Zachowało się jej 60 wierszy, nie licząc tych, które włączyła do 8 rekreacji, małych sztuk teatralnych, przeznaczonych do rozweselenia surowego klauzurowego życia.
    Te kilka linijek, stanowiących motto, pochodzi z wiersza Moja pieśń na dzień dzisiejszy, który Teresa ułożyła 1 czerwca 1894 roku, naśladując rytm kantyku Bóg pokoju i miłości. Nie znała zasad prosodii ani nie posługiwała się słownikiem rymów. Oddawała się poezji wiedziona intuicją. Jej intuicja była bardzo pewna, kierowało nią pragnienie absolutu i nieskończoności. Biblia, a szczególnie psalmy, jak i teksty liturgiczne, stanowiły dla niej źródło natchnienia. Niektóre z jej wierszy stanowią arcydzieło spontaniczności, świeżości i głębi duchowej. Zdolne są one wzbudzić w sercu czytelnika falę radości lub wywołać zalew łask. Są wiersze, które poruszają wrażliwość, ale jest i taka poezja, która karmi duszę swoim pięknem i przenikliwością. Pierwsze są wdziękiem, drugie – to pokarm. Teresa karmi pożywnie tak przez swoje wiersze, jak i przez pisma. W miarę jak czyni żwawym krokiem postępy w świętości, wszelka myśl wymykająca się w jakiejkolwiek postaci z jej ogromnego serca jest myślą kierownika duchowego, przewodnika, który sprawia, że odkrywa drogę szczęścia. Nie szczęścia zbuntowanej przeszłości lub przyszłości, która do nas nie należy, lecz szczęścia, które jest w zasięgu ręki, szczęścia dnia dzisiejszego, tego, które możemy uchwycić, przytrzymać, wyryć w całej naszej istocie. Co to za szczęście? Miłość! To znaczy „kochać Cię, Panie”. Teresa wiedziała, jak nikt inny, że szczęście – inne imię miłości – przechodzi przez tego, który JEST miłością.
    „Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy” – mówi Psalm 16. „Nie ma dla mnie dobra poza Tobą…” – mówi dusza Bogu w tym samym psalmie. A mama, która kocha swe dzieci? A małżonek, który kocha swą małżonkę? A św. Wincenty, który kocha ubogich? Święta Tereska ukazuje wspaniale, że w istocie swej wszelka miłość przechodzi przez Serce Boga. Szczęście, jakie daje mi moja małżonka, dzieci, przyjaciele, płynie z ich miłości. Jednak każde uczucie miłości, każdy akt miłości jest cząstką Bożego Serca. To właśnie oznaczają słowa „nie ma dla mnie dobra poza Tobą…” Przeszłość to zgromadzone cząstki miłości, teraźniejszość to rodzące się cząstki miłości. A jedynym sensem przyszłości jest zdolność, jaką posiadamy mnożenia do nieskończoności cząstek miłości, Boskiej złotej nitki, z której utkane jest nasze życie. Teresa poucza nas o tej podstawowej prawdzie przez swoje życie i swoje pisma.

    «POJĘŁAM, CZYM JEST ŻYCIE… NIEUSTANNYM CIERPIENIEM I ROZŁĄKĄ…»
    Ostatnia z dziewięciorga dzieci, z których czworo umarło bardzo wcześnie, Teresa wzrastała otoczona miłością rodziców i czterech sióstr. Zanurzona w miłości, a więc ukryta w Bożym Sercu. Miłość ta nie pozostanie bez cienia. Całe ludzkie życie jest bowiem tajemniczą próbą.
    «Przychodzą z wielkiego ucisku…» – mówi Apokalipsa o tłumie wybranych, którzy opłukali szaty we krwi Baranka. Teresa ma zaledwie 4 lata, kiedy rozpoczyna doświadczać cierpienia. Poznaje boleść najokrutniejszą, która może dotknąć dziecko: pozbawiona zostaje matki, która umiera nagle w wieku 45 lat, jako ofiara raka. W jej krótkim życiu doświadczenia się spiętrzą. Mogłyby one zniszczyć każdą wrażliwą duszę. Teresa – dusza najwrażliwsza wytrzymuje wobec ataków.
    Całkiem mała, a już posiada niezwyciężoną siłę, swoją drogę, drogę zadziwiająco prostą i cudownie skuteczną. Drogę świętości w zasięgu wszystkich, która czyni z Teresy niezrównanego przewodnika duchowego na nasze czasy i na czasy, które nadchodzą. A jednak ta siła i ta droga nabiorą kształtów dopiero przez zadziwiającą interwencję Bożą po Mszy św. pasterskiej w Boże Narodzenie 1886 r.
    Po śmierci mamy rodzina żegna się z Alençon, w którym przedsiębiorstwo «point d’Alençon» zrujnowało zdrowie Pani Martin. Osierocona rodzina przeprowadza się do Lisieux i mieszka z bratem mamy, Izydorem Guérin, w Buissonnets, w pięknej posiadłości otoczonej murami i zatopionej w zieleni. Usytuowana na obrzeżach Lisieux, może cieszyć się piękną panoramą miasta. Maleńka Teresa doświadcza tu czułości sióstr. Paulina, najstarsza z nich, wybrana na „drugą mamę”, doskonale wywiązuje się ze swej roli. Ojciec, jej „ukochany król”, podwaja swą czułość, darząc ją „miłością iście matczyną”. W Buissonnets Teresa zaznała głębokiego szczęścia, które trwało prawie 11 lat. Czas ten zaznaczył się jednak także zawieruchami, które nią gwałtownie wstrząsnęły.
    Pierwsza w jej życiu wichura nadchodzi w październiku 1881 roku, kiedy wstępuje do szkoły przy klasztorze benedyktynek. Teresa ma 8 lat, przebywa tam jako pensjonariuszka. Małe pisklę, które wypadło z gniazda i z „ziemi obiecanej” znalazło się na „wspólnej ziemi”. Jest nieszczęśliwa. Doświadczenie to potrwa 5 długich lat „najsmutniejszych z całego życia” – jak napisze. Jest tam ofiarą swej wrażliwości: delikatna i czuła jak płatek róży.
    Drugie doświadczenie, jakie dotyka ją w tym czasie, nadchodzi gdy Paulina, jej „druga mama” kończy 21 lat. Oczekiwała pełnoletności, aby móc zrealizować marzenie, jakie dojrzewało w niej od dawna: wstępuje do Karmelu w Lisieux, przyjmując imię Agnieszki od Jezusa. 2 października 1882, mała Tereska, zalana łzami, otrzymuje „ostatni pocałunek”. Jej rozpacz jest tak wielka, że wkrótce podupada na zdrowiu. „Dziwna choroba” nasila się w okresie od 25 marca (Zwiastowanie) do 13 maja (Zesłanie Ducha Świętego). Dziecko cierpi na halucynacje i stany lękowe, majaczy. Rodzina i Karmel wzywają wstawiennictwa Matki Bożej Zwycięskiej. 13 maja 1883 r. w dniu Pięćdziesiątnicy i w dniu tak umiłowanym przez Matkę Bożą Maryja ukazuje się dziewczynce. Widzi ona rodzinną figurkę Matki Bożej Zwycięskiej, jak się ożywia i uśmiecha. „Cudowny uśmiech Najświętszej Dziewicy” uwalnia ją nagle od podstępnej boleści, z powodu której tak straszliwie cierpi.
    Teresa ma 10 lat. Dojrzała dzięki doświadczeniu. Gwiazda wzeszła w głębi jej duszy. Marzenie powoli staje się pewnością: ona także, jak Paulina zostanie karmelitanką, nie dla Pauliny, ale „dla samego Jezusa”.
    8 maja 1884 r. to wzniosły dzień dla Teresy: przystępuje po raz pierwszy do Komunii Świętej. Odczuwa wielkie wylanie miłości. „Kocham Cię i oddaję Ci siebie na zawsze” – szepcze 11-letnia Teresa Umiłowanemu Panu, Jezusowi.
    Radość i cierpienia pozostają ściśle połączone w jej życiu. 14 czerwca przyjmuje „sakrament Miłości”, jak nazywa bierzmowanie. Przygotowuje się do niego w stanie „świętego uniesienia”. Szczęście przerywa nowe rozstanie: jej siostra Maria, „trzecia mama”, idąc w ślady Pauliny, wstępuje do Karmelu. Przyjmuje imię Marii od Najświętszego Serca. Dorastająca i tak bardzo wrażliwa Teresa wylewa potoki łez. Płacze tak bardzo, że zadaje sobie pytanie, czy ona sama, ze swą naturą, stanie się kiedykolwiek godna świętej Teresy z Avila…
    Doświadczenie spowodowane odejściem Marii, które spada na nią 15 października 1886 roku jest tym okrutniejsze, że 8 dni później także Leonia, która zajmowała szczególne miejsce w jej sercu przez całe dzieciństwo, opuszcza dom: wstępuje nieoczekiwanie do klarysek w Alençon.
    Boże Narodzenie 1886 roku zostanie naznaczone pięknym wspomnieniem w życiu dorastającej Tereski. Kiedy po Mszy świętej pasterskiej wchodzi po schodach, Duch Jezusa wlewa w nią dar, jakiego tak bardzo jej brakowało, dar mocy i siły. Teresa nazywa ten szczególnie ważny moment „nawróceniem”. „W jednej chwili dzieło, którego nie potrafiłam dokonać przez 10 lat, Jezus wykonał zadowalając się moją dobrą wolą”. Wraz z tym darem Ducha Świętego rozpoczyna się w jej życiu okres „najpiękniejszy ze wszystkich, najbardziej wypełniony łaskami z Nieba.”

    «PRAGNĘ…»
    Zaczyna dzielić pragnienie dusz, które odczuwał Ukrzyżowany. Słyszy rozmowy o Pranzinim, wielkim zbrodniarzu, który – skazany na szafot – trwa w niewierze, mimo że znajduje się u progu śmierci. Teresa dosłownie szturmuje Niebo, aby wyjednać łaskę nawrócenia dla Pranziniego. Ofiarowuje Bogu nieskończone zasługi Jezusa, skarby Kościoła Świętego, prosi o odprawienie Mszy Św. czując, że z siebie samej „nic nie mogła uczynić”. I cud dokonuje się na samej szubienicy. Zanim skazaniec włożył głowę w ponury otwór, dotąd niewzruszony na prośby kapłana, który mu towarzyszył, Pranzini odwrócił się nagle, złapał krucyfiks, który kapłan niósł w swojej ręce, i „trzykroć ucałował święte rany”. Potem rzucił się w ramiona śmierci i Boskiego miłosierdzia. Było to 31 sierpnia 1887.
    Rok 1887 był rokiem najszczęśliwszym ze wszystkich. Teresa ma 14 lat. Wzrasta fizycznie i intelektualnie. „Pociąga ją najwyższe pragnienie wiedzy”. Uwolniona w dniu Bożego narodzenia od powłoki, która oddzielała ją od zewnętrznego świata, otwiera się na innych, na cierpiących, na spragnionych miłości, których świat nie może zaspokoić.
    W dniu Zesłania Ducha Świętego 1887 roku Teresa powierza swój sekret Paulinie i ukochanej siostrze Celinie – ostatniej, która jeszcze pozostała z nią w domu. Powierza tę tajemnicę także ojcu: i ona chciałaby bardzo szybko wstąpić do Karmelu, bez względu na swój wiek.
    Spotyka w ogrodzie ojca, który siedzi na brzegu basenu, ze złożonymi rękoma. „Piękna postać Tatusia sprawiała niebiańskie wrażenie, czułam, że w jego sercu panuje pokój. Nic nie mówiąc usiadłam obok niego, z oczami pełnymi łez. Popatrzył na mnie z czułością i obejmując moją głowę, przytulił ją do serca mówiąc: „Co ci jest, moja królewno?” I ten ojciec, tak przecież doświadczony, powiedział we wspaniałym porywie wiary, że „Dobry Bóg uczynił mu wielki zaszczyt prosząc go o jego dzieci”. On sam także marzył przez długi czas o klasztornym życiu i ożenił się mając dopiero 38 lat.

    W OGNIU WALKI
    Rozpoczyna się ostra walka w celu zrealizowania marzenia Teresy. Ma zaledwie 15 lat. Sama się postarza, czesząc sobie kok na czubku głowy. Musi jednak błagać władze kościelne o stosowne dyspensy, aby móc przekroczyć progi Karmelu pomimo młodego wieku. Przełożony Karmelu odrzuca jej prośbę, podtrzymuje to veto pomimo nalegania karmelitanek. Ukrycie sprzeciwia się także biskup diecezji – Hugonin. „Dusza moja była pogrążona w goryczy, lecz także w pokoju, ponieważ szukałam jedynie woli Bożej.” I tak w głębi jej serca Bóg podtrzymuje ją w postanowieniu. Oświadczyła: „jeśli Biskup nie zechce mi pozwolić na wstąpienie do Karmelu w piętnastym roku życia, to pójdę aż do Ojca Świętego”… I istotnie zdarzyło się coś niezwykłego. Podczas pielgrzymki do Rzymu, którą odbyła z ojcem i siostra Celiną, wykorzystała okazję, by upaść do stóp Ojca Świętego i osobiście poprosić go o dyspensę od wieku. Leon XIII słucha jej ze wzruszeniem, nie zniechęca, lecz odsyła ją do biskupa diecezji.
    Pielgrzymi powracają do Lisieux 2 grudnia. Podróż nauczyła Teresę więcej o świecie niż mogła się dotąd dowiedzieć. Wśród pielgrzymów byli liczni członkowie normandzkiej arystokracji oraz 73 kapłanów. W czasie tak długiego przebywania razem ujawniają się wszystkie strony dobre i złe osób, które zazwyczaj ukrywają te ostatnie pod maską… Teresa odkrywa próżność wielkich i utytułowanych, a zachowanie niektórych kapłanów umacnia ją w postanowieniu częstej za nich modlitwy. Zaczyna rozumieć powołanie Karmelu, bo potrzeby tej modlitwy dotąd nie rozumiała. Tak o tym pisze: „Zachwycała mnie modlitwa za grzeszników; ale modlić się za dusze kapłanów, które uważałam za czystsze nad kryształ, wydawało mi się rzeczą dziwną!.. Jakże piękne jest powołanie Karmelu, ponieważ jedynym celem naszych modlitw i ofiar jest to, abyśmy jako apostołki apostołów błagały za nimi, podczas gdy oni głoszą duszom Ewangelię słowem, a nade wszystko przykładem.”

    UPRAGNIONE ZWYCIĘSTWO: «PRZYSZŁAM RATOWAĆ DUSZE…»
    Po powrocie z Rzymu biskupa diecezji Bayeux po raz drugi dosięga prośba dorastającej panienki. Teresa poluje co dnia na odpowiedź J. E. Hugonina. Nie przestaje „ufać wbrew wszelkiej nadziei”. Słuszność jest przecież po jej stronie! 28 grudnia Matka Maria od św. Gonzagi, przeorysza Karmelu w Lisieux, otrzymuje – to prawdziwy cud! – pisemne zezwolenie biskupa. 9 kwietnia 1888 r. Teresa przekracza progi Karmelu. Pozostanie tu do śmierci i za kratami wypełni misję, jaką na siebie wzięła: „Przyszłam ratować dusze i przede wszystkim po to, aby się modlić za kapłanów”. Jezus pozwolił jej zrozumieć, że da jej dusze przez krzyż. Ona zaś coraz bardziej miłowała cierpienie.
    W okresie 9,5 lat spędzonych za milczącymi murami karmelitańskiego klasztoru skrystalizowała się w duszy tej pokornej zakonnicy duchowość prosta i jaśniejąca, porównywalna z najbardziej owocnymi w całej historii Kościoła. „Mała droga” terezjańska pociągnie swym świetlistym śladem ogromne tłumy wiernych aż do końca czasów.

    «MAŁY KWIATEK PRZESZCZEPIONY NA GÓRĘ KARMEL ROZKWITAŁ W CIENIU KRZYŻA…»
    9 kwietnia 1888 roku o poranku, po Mszy św. Ludwik Martin, w wieku 65 lat, pobłogosławił płacząc swoją „królewnę”, która opuszczała go na zawsze. Postulantkę przyjmuje w drzwiach klasztoru wspólnota sióstr złożona z 26 karmelitanek, otaczających przeoryszę. Najpierw przełożony Karmelu, ojciec Delatroette, zwraca się do sióstr z napomnieniem: „Jako delegat biskupa przedstawiam wam to 15-letnie dziecko, którego wstąpienia pragnęłyście. Życzę, by ona nie zawiodła waszych nadziei, lecz jeśli tak się stanie, przypominam wam, że jedynie wy poniesiecie ciężar tej odpowiedzialności”. Przełożony zagniewany, pozbawiony rozeznania…
    Cela, w której spędzi 5 lat, posiada jedynie siennik położony na deskach i elementarne wyposażenie. Nie ma ani wody, ani ogrzewania, tylko mała spirytusowa lampka. Widok zasłania dach. Czym się zajmuje? Nabożeństwa i modlitwy, zamiatanie, cerowanie, praca w ogrodzie. Wywiązuje się wspaniale z prostych rzeczy, to jest jej droga do świętości. „Ani jednego słowa, które można jej powiedzieć, wszystko jest doskonałe…” – pisze przełożona do pani Guérin, ciotki Teresy. Bez zwłoki dosięga ją kolejne doświadczenie: tracąc zmysły ojciec popada w chorobę. Z tego powodu obłóczyny Teresy odwlekają się. Po wylewie, kilku atakach i halucynacjach, ojciec znalazł się w szpitalu Dobrego Zbawcy w Caen. Jego pobyt tam trwa 3 lata.
    Przez pierwsze 5 lat w Karmelu Teresa otrzymuje „więcej kolców aniżeli róż”. W dniu obłóczyn, 10 stycznia 1889 Teresa od Dzieciątka Jezus dorzuca do swego imienia i od Najświętszego Oblicza, zaznaczając tak wolę przyjęcia – jak Jezus w czasie Męki – doświadczeń, ran i cierpień na okup za grzeszników. Zostaje „przeszyta ukłuciami szpilek” przez niektóre siostry. „Stworzenia, ach te stworzenia!” – jęczy. Jednak czuje, że wzrasta jej wiara: „Oderwać się od wszystkiego, co nie jest Nim” – oto czego uczy się młoda zakonnica w wieku 16 lat: Jezus, centrum jej życia.
    20 miesięcy nowicjatu. Ukłucia są liczniejsze. Boli ją szczególnie choroba ojca. Przed zakrwawionym Obliczem Jezusa uczy się, że „Miłość pokorna, to ta co się unicestwia, miłość hojna to ta, co zapomina o sobie”. Takie są jej aspiracje. Karmi się tekstami biblijnymi. Czwarta pieśń Sługi Jahwe (Iz 52,13 – 53,12) przeszywa jej serce. Będzie wpatrzona w jej słowa aż do śmierci.
    Podczas gdy jansenizm odbiera pokój kilku zakonnicom Teresa zagłębia się w pismach św. Jana od Krzyża, „Doktora Miłości”. Całkowicie zdaje się na Jezusa, odtąd jej jedynego kierownika: ” On nie uczy mnie liczenia moich uczynków, lecz uczy mnie robienia wszystkiego z miłości. To Jezus czyni wszystko, ja nie robię nic.”
    8 września 1890 – dzień profesji, poprzedzonej rekolekcjami przeżytymi „w zupełnej oschłości, prawie w opuszczeniu”. „W przeddzień – pisze Teresa – podniosła się w mej duszy zawierucha, jakiej dotąd nie przechodziłam. Dotychczas nigdy nie przyszła mi na myśl żadna wątpliwość co do mego powołania; trzeba było, abym przeszła i przez tę próbę. Wieczorem, po jutrzni, kiedy odprawiałam Drogę Krzyżową, powołanie moje wydało mi się urojeniem i mrzonką… Ciemności stały się tak wielkie, że widziałam i rozumiałam już tylko to jedno: ja nie mam powołania!..” Jednak w dniu profesji „zalała jej duszę rzeka pokoju”, pomimo strasznego cierpienia z powodu nieobecności ojca, uwięzionego chorobą.
    Odważne i niosące otuchę działanie Teresy jako pielęgniarki i zakrystianki w czasie epidemii grypy, która spada na wspólnotę w zimie 1891-92, zabierając cztery karmelitanki, sprawia, że Przełożony mówi wreszcie: „Ona jest wielką nadzieją dla tej wspólnoty”. Teresa pisze o tym okresie: „Podczas tego ciężkiego doświadczenia w Zgromadzeniu miałam niewymowną pociechę, mogąc codziennie przyjmować Komunię św… Ach! Cóż to była za rozkosz!… Jezus rozpieszczał mnie długo, znacznie dłużej niż swe wierne oblubienice; pozwolił bowiem, by mi Go dawano, choć inne nie miały już szczęścia przyjmować Go…”
    Teresa stała się, zgodnie z opinią mistrzyni nowicjatu: „duszą zawsze spokojną, która doskonale panuje nad sobą we wszystkim i wobec wszystkich”. Uczy się „zstępować, by służyć za mieszkanie Jezusowi.” Zstępować do żyznej doliny zamiast wspinać się na obnażone wierzchołki gór.
    W lutym 1893 roku Paulina, jeszcze tak niedawno „druga mama”, zostaje wybrana przeoryszą Karmelu. Naprzemienność radości i cierpień trwa nadal. Wyrzeczenie się trwa nadal. Myli się ten, kto sądzi, że przełożeństwo jej siostry, Paulinki, dało jej jakieś korzyści. Przeciwnie – jest siostrą, która najrzadziej może się z nią spotykać… Pobyty w oazach są więc krótkie, a przejścia przez pustynie, bez wody – długie. Radość wznosi duszę, cierpienie – oczyszcza. To w ten sposób Pan naucza tych, którzy Go kochają.

    29 lipca 1894 r. umiera ukochany ojciec, po długiej drodze krzyżowej, w czasie której Teresa widziała go zaledwie jeden raz i usłyszała z jego ust tylko jedno słowo: „niebo”. W trzy tygodnie później Celina wstępuje do Karmelu, po zakończonym czuwaniu u boku chorego ojca. Przyjmuje imię Genowefy od Najświętszego Oblicza. Tak spełnia się najgłębsze pragnienie Teresy: „Nie do przyjęcia była dla mnie jedynie myśl, że [Celina] mogłaby nie zostać oblubienicą Jezusa, bo kochając ją jak samą siebie, za nic nie chciałam, by oddała swe serce śmiertelnemu człowiekowi. …Teraz nie pragnę już niczego, jak tylko do szaleństwa kochać Jezusa… Znikły już dziecinne pragnienia; to prawda, że w dalszym ciągu lubię zdobić kwiatami ołtarz Małego Jezusa, ale odkąd ofiarował mi On Kwiat, jakiego pożądałam, moją drogą Celinę, nie pragnę już innych, lecz ją składam Mu jako najwspanialszą wiązankę… Nie pragnę już ani cierpienia, ani śmierci, choć kocham jedno i drugie; tylko miłość mnie pociąga…”

    MAŁA DROGA: «WRESZCIE ODKRYŁAM MOJE POWOŁANIE!»
    To pod koniec roku 1894 Teresa – rozdarta pomiędzy ogromnymi aspiracjami a ograniczeniami natury ludzkiej nie do pokonania – czyni swoje wielkie odkrycie: odkrycie „małej drogi” lub „drogi dziecięctwa duchowego”. Odkrywa ją w kilku wersetach biblijnych:
    „Kto jest mały, niechaj tu przybędzie.” (Prz 9,4).
    „Najmniejszy znajdzie litościwe przebaczenie.” (Mdr 6,7)
    „On jak pasterz pasie swą trzodę, ramieniem swym ją zgromadza. Słabsze owieczki niesie na swej piersi, matki karmiące prowadzi ostrożnie.” (Iz 40,11)
    „Ich niemowlęta będą noszone na rękach i na kolanach będą pieszczone. Jak kogo pociesza własna matka, tak Ja was pocieszać będę…” (Iz 66,12-13)
    Wystarczy więc uczynić się całkiem małym, by zostać przygarniętym w ramiona ukochanego Ojca, stać się jak mały baranek, by Pan przygarnął go do serca. Uczynić się całkiem małym z miłości. Kiedy Teresa odkrywa tę podstawową prawdę, odczuwa przejmującą radość i woła: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość!” „W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim”…
    Być Miłością, a cóż to oznacza? Och, nic wielkiego. Św. Teresa pisze: „Mam tylko jeden sposób, by okazać Ci moją miłość: rzucanie kwiatów, to znaczy, że nie opuszczę żadnej okazji do ofiary, choćby najmniejszej, żadnego spojrzenia, żadnego słowa, wykorzystam najdrobniejsze nawet czyny, by je pełnić z miłości”… „O, gdyby wszystkie dusze słabe i niedoskonałe czuły to, co czuje najmniejsza z nich wszystkich, dusza twej małej Teresy, ani jedna nie straciłaby nadziei, że zdobędzie szczyt góry miłości, ponieważ Jezus nie żąda wielkich czynów, ale jedynie zdania się na Niego i wdzięczności.” Jak małe dziecko w ramionach matki, w radości i w trwodze…
    To w „Liście do siostry Marii od Najświętszego Serca” Teresa przedstawia duchowość małej drogi, swą „małą doktrynę”. To jeden ze szczytów chrześcijańskiego piśmiennictwa, tekst o niezmierzonej głębi. Odpowiada w ten sposób na prośbę najstarszej siostry, która jest równocześnie jej matką chrzestną.
    Odtąd z całkowitą i zupełnie naturalną ufnością dziecka, które czuje, że się je kocha i zawsze wybacza wszelkie popełnione błędy Teresa pójdzie naprzód swoją „małą drogą ufności i miłości”, bez zatruwająćego dni lęku i skrupułów. W ten sposób pokonuje liczne przeszkody, które opóźniały jej postęp na drodze do świętości: drodze bez końca i świętości bez granic…
    Oto stała się całkiem mała i całkowicie oddana Bogu. To w tym momencie Paulina, czyli Matka Agnieszka od Jezusa, poprosiła ją o spisanie wspomnień z dzieciństwa. W 1895 roku przelała więc na papier z posłuszeństwa swe myśli o łaskach, jakich Dobry Bóg zechciał jej udzielić. Dzięki odkryciu „małej drogi” spogląda ponownie na swe życie w świetle Boga miłości i miłosierdzia. Stąd radosny ton przepełniający jej rękopis.
    9 czerwca Teresa czyni na drodze dziecięctwa heroiczny akt: ofiaruje siebie jako ofiarę całopalną Miłości miłosiernej. Odnawia ten akt aż do śmierci. Pan przyjmuje Teresę jako ofiarę. Ma 22 lata. Pozostaje jej 2 lata życia.

    NOC CIEMNA…
    Była na szczycie szczęścia, całkiem mała, zdana na Boże Miłosierdzie, teraz pozna najboleśniejsze doświadczenie, najbardziej okrutne, jakie może zostać zadane duszy rozpalonej miłością Jezusa Chrystusa. Teresa wchodzi w noc wiary. To najwyższe doświadczenie spada na jej duszę w okresie radości paschalnej. Przeżyje kilka rozjaśnień w tej wewnętrznej nocy, lecz ciemności nie opuszczą jej aż do śmierci. Ona sama rozumie sens tej próby: oddała życie za ocalenie grzeszników, musi więc pozostać siedząc za ich stołem, ratując ich nie przez radości ani przez plan cudownej „małej drogi” – odkrytej po tylu walkach – lecz w strapieniu, z dala od Umiłowanego, w oschłości duszy. W stanie grzesznika, choć nie zgrzeszyła. Jak Ukrzyżowany, który niósł na Krzyżu przygniatający ciężar wszystkich grzechów świata. W chwilach, gdy ciemności się rozpraszają i kiedy wkracza na nowo w gorejącą światłość wiary, apostolska dusza Teresy zwiększa się do rozmiarów Kościoła i świata. Pisze: „Być Twą Oblubienicą, o Jezu, być karmelitanką, być przez zjednoczenie z Tobą matką dusz, to wszystko powinno mi wystarczyć… jest jednak inaczej… Bez wątpienia te trzy przywileje stanowią moje powołanie: być karmelitanką, Oblubienicą i matką. A jednak odczuwam w sobie jeszcze inne powołania, powołanie wojownika, kapłana, doktora, męczennika; czuję wreszcie potrzebę dokonania dla Ciebie, Jezu, czynów najbardziej bohaterskich…”
    Ponad wszystko jednak pragnie męczeństwa: „Kiedy myślę o udręczeniach, które w czasach Antychrysta staną się udziałem chrześcijan, czuję, jak serce moje wyrywa się do nich… Jezu, Jezu, gdybym chciała spisać wszystkie moje pragnienia, musiałabym się odnieść do twej księgi żywota, gdzie są podane czyny wszystkich Świętych; tego wszystkiego chciałabym dokonać dla Ciebie…”
    Noc duszy stanie się męczarnią. Teresa ma 24 lata. Pochłonięta miłością, męczona nocą wiary, odczuwa, że zbliża się koniec próby. Zgaduje, że śmierć jest blisko. Kaszle bez końca. Gorączka jej nie opuszcza. Całe ciało jest obolałe, przychodzą krwotoki płucne. Ujawniła się gruźlica, stan jest poważny. Niezdrowe usytuowanie klasztoru i surowość mniszego życia osłabiły wrażliwy mały kwiatek. Przeorysza prosi ją o uzupełnienie rękopisów o jej życiu o doświadczenia duchowe w klasztorze.
    Na wiosnę 1897 roku gruźlica nasila się. Prawie co dnia Teresa cierpi z powodu krwotoków płucnych. 30 lipca przyjmuje sakrament chorych. Dwa ostatnie miesiące jej krótkiego życia są bardzo bolesne z wszystkich punktów widzenia. Niepokoje, lęki, pokusy… Ofiara całopalna z 9 czerwca 1895 r. została w sposób widoczny całkowicie przyjęta. Ona jest ofiarą, by móc w ten sposób ocalić jak najwięcej dusz. Jedyne pytanie, jakie ją teraz nurtuje, to czy można ocalać dusze jeszcze po śmierci? „Gdybyście wiedziały, ile czynię planów o rzeczach, które będę robić, kiedy będę w Niebie. Zacznę moją misję.” – powiedziała siostrze Marii od Najświętszego Serca 13 lipca 1897. Tak, postanowiła spędzić czas w Niebie sprawiając, że deszcz róż spadnie na ziemię i obiecała często na nią schodzić…

    «O, JAKŻE GO KOCHAM!…»
    W ostatnich dniach swego życia cierpi straszliwie. Udręczona pokusami szatana błaga o modlitwę i woła: „O, jakże wiele trzeba się modlić za konających! Gdyby o tym wiedziano!” Gruźlica pożera całkowicie jej płuca. Od 19 sierpnia do 30 września spada na nią bardzo bolesne doświadczenie. Z powodu częstych krwotoków nie może już przyjmować Komunii św., a tak bardzo jej pragnie!
    28 sierpnia jęczy: „Brak mi powietrza ziemskiego, kiedyż będę oddychać powietrzem niebios?” Rozpoczyna się agonia trwająca dwa dni: „Mój Boże, miej litość…!” – woła w straszliwych cierpieniach. „O moja Matko, zapewniam cię, że kielich jest pełny aż po brzegi” – powiedziała przełożonej. 30 września Teresa otoczona przez wspólnotę wypowiada ostatnie słowa. Słowa pochodzące od duszy, która stała się tak bardzo podobna do jej Umiłowanego Ukrzyżowanego, mogły być tylko słowami miłości: „O, jakże Go kocham!” „Mój Boże… kocham Cię!” – wyszeptała umierając. „Byłam świadkiem jej długiego, pięknego spojrzenia jak w ekstazie w chwili, gdy umierała” – napisała siostra Maria od Najświętszej Trójcy, nowicjuszka Teresy.

    POCZĄTEK MISJI
    Wspaniała misja świętej Teresy od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza rozpoczyna się 30 września 1897. „Wspaniała” misja, która napełnia przerażeniem szatana i jego zastępy, bardziej dziś szalejące niż kiedykolwiek dotąd. Trzeba nam szukać wstawiennictwa bardziej niż kiedyś św. Tereski. Przede wszystkim jednak trzeba nauczyć się praktykować jej „małą drogę”, wejść na „drogę dziecięctwa”, na drogę szczęścia, szczęścia na dzień dzisiejszy!

    René Lejeune

    Szwajcarski miesięcznik religijny Stella Maris, nr 9/96 str. 1-5) przekład z franc. E. B. w: „Vox Domini” nr 8/96, str. 3-6. Cytaty pochodzą z rękopisów św. Teresy wydanych przez OO. Karmelitów w zbiorze „Dzieje duszy”

    _____________________________________________________________________________

    św. Tereska/ fot Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Perełki św. Tereski wybrane przez dziennikarzy „Gościa”

    Całkowita ufność w Bogu – to kwintesencja „małej drogi” Teresy z Lisieux. Jakie jej słowa poruszają nas najbardziej? Opowiadają dziennikarze naszej redakcji.

    „Nawet gdybym popełniła wszystkie możliwe zbrodnie, miałabym zawsze tę samą ufność” – wołała. Żyła zaledwie dwadzieścia cztery lata. Na dzień przed śmiercią, słabiuteńkim głosem zawołała: „Cóż to za łaska mieć wiarę! Gdybym nie miała wiary, bez wahania zadałabym sobie śmierć!”. Odeszła wieczorem 30 września 1897 r. Mniszki zanotowały jej ostatnie słowa. Zerkając na twarz Jezusa przybitego do krucyfiksu, który trzymała w rękach szepnęła: „Mój Boże! Kocham Cię!”.

    Dla biednych niewierzących

    Teksty św. Teresy prowadzą mnie od młodości. Wiele z nich jest dla mnie jak te róże, symbolizujące łaski, które obiecała zsyłać. Które są dla mnie najważniejsze czy ulubione? Na różnych etapach życia jaśniej świeciły raz te, raz tamte. Od pewnego czasu chodzą za mną słowa, które święta wypowiedziała w czasie, gdy jej horyzont zaciągnął się najciemniejszymi chmurami. To był ten etap jej życia, gdy gruźlica dokonywała w jej organizmie ciężkich spustoszeń. W tych warunkach Teresa udowodniła, że dziecięca prostota w relacji z Bogiem jest możliwa zawsze, także wtedy, gdy człowiek przedziera się przez gęste ciemności. A to się właśnie z tą dziewczyną działo: do narastających cierpień fizycznych dołączyły udręki duchowe. W pewnym momencie zwierzyła się swojej rodzonej siostrze, że dręczą ją „straszne myśli”. Prosiła ją o modlitwę, żeby nie słuchać kłamstw diabła.

    Argumenty wielu materialistów wciskają się w mój umysł. (…) Och, matko moja, nie powinno być nigdy podobnych myśli, kiedy tak bardzo kocha się Boga! Jednak ofiaruję te bolesne potworności, aby otrzymać wiarę dla biednych niewierzących, za tych wszystkich, którzy oddalili się od nauki Kościoła

    – zapewniła. To słowa niezwykle cenne, bo dające otuchę ludziom, którzy zmagają się z wątpliwościami w wierze i boją się, że robią coś złego. „Ona też tak miała” to bardzo krzepiący wniosek. „Argumenty wielu materialistów” są przecież także dziś atakującą ludzi pokusą. Dzięki Teresie łatwiej sobie z tym poradzić – a i ona w tym pomoże.

    Franciszek Kucharczak

    Niezdolna do modlitwy

    Gdy nic nie czuję, gdy jestem NIEZDOLNA DO MODLITWY, do praktykowania cnót; jest to właśnie chwila stosowna, aby szukać drobnych okazji, tych nic, które cieszą Jezusa, i to bardziej niż władztwo świata, a nawet bardziej niż męczeństwo ofiarnie zniesione. Na przykład, uśmiech, miłe słówko, wypowiedziane wtedy, gdy miało by się ochotę milczeć albo okazać znudzenie, itp., itp. (…) Nie dlatego, by zgotować sobie koronę, zyskać zasługi, ale tylko, by Jezusowi sprawić przyjemność… Gdy nie mam sposobności, to przynajmniej mówię Mu często, że Go kocham; to nic trudnego a podtrzymuje ogień. CHOCIAŻBY się zdawało, że zgasł ten płomień miłości, mimo to pragnę rzucać cokolwiek, a Jezus potrafi rozpalić go na nowo.

    Chwile, kiedy czuję się zupełnie niezdolna do modlitwy, nie są dla mnie niczym obcym. Bywa, że spotkanie z Bogiem wydaje się być wyzwaniem, przekraczającym siły. Wtedy przychodzą z pomocą te słowa świętej Tereski z listu do jej siostry Celiny. Przypominają, że nawet wielcy święci musieli mierzyć się z kryzysami modlitwy, że im też bywało bardzo ciężko – a skoro tak, to te trudne momenty nie są niczym nadzwyczajnym w życiu duchowym. Ale przede wszystkim pokazują, że dla Jezusa liczą się nawet te najmniejsze gesty, drobiazgi codzienności. Zamiast obwiniać się, że nie potrafię zmobilizować się do długiej, głębokiej modlitwy, chwytam się prostych słów, aktów strzelistych, drobnego „Kocham Cię, Jezu”, albo modlę się uśmiechem i dobrym słowem. A reszta należy do Niego.

    Agnieszka Huf

    Bez miary

    Żyć miłością – to dawać bez miary,
    Bo kto miłuje, w liczbach się nie gubi,
    I nic nie żąda za swoje ofiary,
    Wiedząc, że miłość rachować nie lubi.

    To fragment dłuższego wiersza Teresy. W każdej z jego piętnastu strof wyczuwam puls głębokiego wyznania miłości. Święta spogląda na życie Jezusa, Jego przemienienie, ostatnią wieczerzę, mękę, śmierć i zmartwychwstanie. Wie, że nie może przywiązywać się do zachwytu Taboru, czuje się wezwana do tego, by świadomie przejść przez próbę Kalwarii. Wspomina też pozostawione przez Jezusa przykazanie miłości. Ma głębokie przekonanie, że jej Umiłowany jest z nią we wszystkim, na dobre i na złe. Wierzy, że zamieszka w Jego domu, podobnie jak On zamieszkał w jej wnętrzu.

    Kiedy usłyszałem po raz pierwszy ten wiersz w oryginale, śpiewany przez jedną z francuskich wokalistek, przeszył mnie na wylot i pozostał ze mną. Inspirował, czasem też wzywał do działania. Towarzyszył mi w drodze, oświecał wybory, pomagał znosić przeciwności. Odzierał z fałszywych oczekiwań, a nawet oskarżał. Ile już razy gubiłem się w liczbach próbując traktować życie i ludzi w wyrachowany sposób? Ile razy dawałem wymierzając moją ciasną, ludzką miarą? Gdy dziś czytam ten wiersz widzę zamkniętą w swojej celi Teresę. Święta podnosi głowę znad kartek, ze spokojem spogląda wokół, jak gdyby chciała powiedzieć, że przelane na papier poetyckie strofy mają stawać się życiem.

    ks. Rafał Bogacki

    Dobranoc!

    Jakże daleko mi do świętości! Już to jedno jest wystarczającym tego dowodem; zamiast cieszyć się z mojej oschłości, winnam trapić się, że zasypiam (od 7 lat) podczas modlitwy i dziękczynienia, ale się nie smucę! Sądzę, że małe dzieci podobają się swoim rodzicom zarówno wtedy, kiedy śpią, jak i kiedy nie śpią. Myślę też, że lekarze, chcąc zrobić operację, usypiają swoich chorych, i że Pan widzi naszą słabość i wie, żeśmy proch.

    Mój przyjaciel opowiadał mi speszony, że zasnął w czasie nocnej adoracji. Pocieszyłem go, że Teresa z Lisieux… robiła to regularnie. Miała do siebie ogromny dystans i nie katowała się tym doświadczeniem. Paradoksalnie pomogło jej to, że jako mała dziewczynka (dojrzała duchowo bardzo wcześnie) przeżyła „noc skrupułów” – czas, w którym katowała się każdym drobiazgiem, uznawała się za niegodną, grzeszną i niewystarczającą. Przeżywając na modlitwie chwile oschłości, pisała, że „Jezus jak zwykle śpi w swojej małej łódeczce”. Jej wyznania rozbrajają mnie od lat. Może dlatego, że współczesny Kościół często nie potrafi przyznać się do słabości i za parawanem przypudrowanej pobożności skrywa swą kruchość? A Teresa – doktor Kościoła nie pisze, że jest „rozproszona w czasie modlitwy”. Nie! Pisze, że jest do tej modlitwy… niezdolna.  Nie owija w bawełnę, nie doprawia sobie duchowych szczudeł. Pisze, jak jest. Tak, to najbardziej mnie w niej zachwyca.

    Marcin Jakimowicz

    Ucieczka!

    Ostatnim środkiem, by nie dać się pokonać, pozostaje dla mnie ucieczka.

    Kontekstem tego zdania są relacje św. Teresy z innymi ludźmi, zwłaszcza współsiostrami w Karmelu. Teresa opisuje atak ze strony jednej z nich i dodaje: „byłam zdecydowana się bronić. Na szczęście przyszła mi do głowy genialna myśl, że jeśli zaczną się usprawiedliwiać, na pewno stracę pokój ducha. Lecz czułam jednocześnie, że nie mam dość sił, by biernie słuchać rzucanych na mnie oskarżeń. Ratowała mnie więc tylko ucieczka. (…)  Przysiadłam na schodach, by nacieszyć się zwycięstwem. Co prawda, brawury w nim nie było, sądzę jednak (…), że lepiej nie ryzykować starcia, kiedy porażka jest pewna” – pisała.  

    Co byłoby dla Teresy porażką? Utrata pokoju serca, oddanie złem za zło. Jedynym miarodajnym testem jakości modlitwy (i życia duchowego w ogóle) nie jest samopoczucie, jakie jej towarzyszy, ale relacje z bliźnimi.

    Jarosław Dudała

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________

    „Ach! Cóż to za chwila!”. Niezwykły opis wstąpienia św. Teresy od Dzieciątka Jezus do zakonu

    fot. screenshot – Facebook (Jasna Góra)

    ***

    „Ach! Cóż to za chwila!”.

    Niezwykły opis wstąpienia św. Teresy od Dzieciątka Jezus do zakonu

    9 kwietnia 1888 roku 15-letnia wówczas Francuzka Teresa Martin, znana dziś jako św. Teresa od Dzieciątka Jezus, wstąpiła do zakonu karmelitanek bosych w Lisieux. Niezwykle przejmujący opis przekroczenia klasztornej klauzury, ta jedna z najpopularniejszych świętych w historii Kościoła, pozostawiła w spisanych przez siebie „Dziejach duszy”.

    „Cała rodzina zebrana jak dnia poprzedniego, wysłuchała Mszy św. i przyjęła komunię św. W chwili, gdy Jezus zstępował do serc mych najbliższych słyszałam wokół siebie jedynie stłumione łkanie; tylko ja jedna nie płakałam, czułam jednak tak gwałtowne bicie serca, że kiedy dano znak, by zbliżyć się do drzwi klauzurowych, zdawało mi się, iż nie będę w stanie podejść. Zbliżyłam się jednak, zadając sobie równocześnie pytanie, czy nie umrę z powodu silnego bicia serca… Ach! Cóż to za chwila! Trzeba to przeżyć samemu, by zrozumieć, co to znaczy…

    Wzruszenie moje nie objawiało się jednak na zewnątrz. Uścisnąwszy wszystkich członków mojej kochanej rodziny, uklękłam przed mym niezrównanym ojcem prosząc o błogosławieństwo; udzielając mi go, sam również ukląkł i błogosławił mnie płacząc… Widok tego starca ofiarującego Panu swoje dziecko w wiośnie życia musiał uweselić aniołów!…

    W parę chwil potem brama świętej arki zamknęła się za mną o zostałam uściskana przez moje drogie siostry (…) Nareszcie ziściły się moje pragnienia; w duszy zapanował POKÓJ tak słodki i głęboki, że niepodobna tego wyrazić (…) Z jakąż głęboką radością powtarzałam te słowa: „Na zawsze, na zawsze jestem tutaj!…”

    Szczęście to nie było przelotne, nie miało się rozwiać wraz ze „złudzeniami pierwszych dni”. Złudzeń z łaski Bożej nie miałam ŻADNYCH wstępując do Karmelu: życie zakonne znalazłam takim, jakim je sobie wyobrażałam; nie dziwiła mnie żadna ofiara (…). Tak, cierpienie wyciągało do mnie ramiona a ja rzuciłam się w nie z miłością. Wszak po to przyszłam do Karmelu (…). Przyszłam ratować dusze, a przede wszystkim modlić się za kapłanów”.

    Fronda.pl/ren/”Dzieje duszy”, Kraków 1996

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – wrzesień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 września

    Święty Hieronim, prezbiter i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Grzegorz Oświeciciel, biskup
    ***
    Święty Hieronim

    Hieronim urodził się ok. 345 r. w Strydonie (prawdopodobnie na terenie dzisiejszej Chorwacji). Był synem zamożnych ludzi pochodzenia rzymskiego, katolików. Studiował w Rzymie pod kierunkiem mistrzów łaciny i retoryki, m.in. Donata. Tam – w wieku młodzieńczym, zgodnie z ówczesnym zwyczajem – przyjął chrzest między 358 a 364 r. z rąk papieża św. Liberiusza. Wówczas postanowił porzucić światowe życie i zająć się zagadnieniami religijnymi. Udał się następnie do Trewiru, ówczesnej stolicy cesarstwa, gdzie na życzenie rodziców miał rozpocząć karierę urzędniczą; prawdopodobnie jednak podjął tam studia teologiczne. Z Galii powrócił do Włoch. W tym czasie jego siostra wstąpiła do klasztoru. Także i sam Hieronim został w Akwilei mnichem i ok. 373 r. wyjechał na Wschód, by w Jerozolimie pracować naukowo i poddać się rygorystycznemu życiu. Poprzez Azję Mniejszą wyruszył do Ziemi Świętej, ale wyczerpany trudami podróży zatrzymał się w Antiochii. Znalazł się o krok od śmierci. Po wyzdrowieniu zaczął intensywną naukę greki i języka hebrajskiego, poświęcił się studiowaniu Pisma świętego na Pustyni Chalcydyckiej.

    Święty Hieronim

    W 377 r. w Antiochii Hieronim przyjął święcenia kapłańskie, zastrzegając jednak, że pragnie dalej wieść życie ascetyczne. Za cel swojego życia postawił pracę naukową. Na dłuższy czas (379-382) zatrzymał się w Konstantynopolu. Miasto urzekło go swoją historią, bogactwem zabytków, zasobnością w książki. Właśnie wtedy patriarchą Konstantynopola był św. Grzegorz z Nazjanzu. Hieronim słuchał pilnie jego kazań. W tym czasie przełożył na język łaciński niektóre homilie Orygenesa i Historię Euzebiusza z Cezarei Palestyńskiej.
    W 382 r. uczestniczył w synodzie rzymskim, gdzie na polecenie papieża Damazego zaczął pracować nad poprawianiem dawnego przekładu Nowego Testamentu i psalmów. W latach 382-384 był sekretarzem i doradcą papieża Damazego. Mieszkał na Awentynie, gdzie skupił wokół siebie elitę intelektualną i religijną Rzymu. Wśród jego uczniów znalazła się także św. Marcella (+ 410). Właśnie w jej pałacu zamieszkał. Na spotkania duchowe przybywała do niego również inna można pani Rzymu, św. Paula (+ 404), i jej córka, św. Eustochia (+ ok. 419). Po śmierci papieża (+ 384) Hieronim udał się do Egiptu; zwiedził Ziemię Świętą, Egipt, klasztory w Nitrii. Słuchał wykładów znakomitego znawcy pism Orygenesa, Dydyma Ślepca. Udał się następnie do Palestyny i w 386 r. zamieszkał w Betlejem. Tam pozostał już do śmierci.
    Organizował tam działalność charytatywną, prowadził wykłady, pod jego opieką powstały cztery klasztory. Odznaczał się encyklopedyczną wiedzą, umiłowaniem ascezy, pracowitością, gorącym przywiązaniem do Kościoła, czcią do Matki Bożej, a przede wszystkim umiłowaniem Pisma Świętego. Współcześni mu odnotowali jednak, że miał wybuchowy charakter.

    Święty Hieronim

    Pozostawił po sobie niebywale ogromną spuściznę literacką. W latach 389-395 przełożył na łacinę wiele ksiąg Septuaginty (greckiego przekładu Biblii). Przez 24 lata (382-406) przetłumaczył na łacinę całe Pismo święte. Jego przekład, tzw. Wulgata (co oznacza “powszechnie przyjmowane”), został przyjęty przez Sobór Trydencki jako tekst urzędowy. Hieronim napisał także komentarze do wielu ksiąg Pisma oraz przełożył liczne teksty Ojców Kościoła. Zwalczał współczesne mu herezje. Ostatnie lata spędził w grocie sąsiadującej z Grotą Narodzenia Pana Jezusa. Zmarł osamotniony 30 września 419 lub 420 r. Jego relikwie sprowadzono z czasem do Rzymu. Obecnie znajdują się w głównym ołtarzu bazyliki S. Maria Maggiore. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego, patronem eremitów, biblistów, egzegetów, księgarzy i studentów.
    Ikonografia ukazuje najczęściej św. Hieronima jako wielkiego pokutnika w długiej szacie albo obnażonego starca, w przepasce na biodrach, wycieńczonego postami. Czasami przedstawiany jest w kapeluszu kardynalskim, co jest aluzją do jego funkcji sekretarza papieskiego, lub w postawie siedzącej przy pulpicie. Atrybutami Świętego są: czaszka, gołębica, kamienie, klepsydra, księga, lew u stóp, oswojone lwiątko, model kościoła, pióro pisarskie, rylec do pisania i tabliczka, trąba powietrzna przypominająca Sąd Ostateczny, wielbłąd.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Święty Hieronim

    Święty Hieronim

    Święty Hieronim studiuje Pismo/Domenico Ghirlandaio(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 7 LISTOPADA 2007

    (…) Hieronim skomentował także wiele teksów biblijnych. Według niego komentarze powinny przynosić rozmaite opinie, “tak aby bystry czytelnik, po przeczytaniu różnych wyjaśnień i zapoznaniu się z różnorodnymi opiniami – które można przyjąć bądź odrzucić – ocenił, która jest najbardziej wiarygodna i niczym wprawny bankier, odrzucił fałszywy pieniądz” (Contra Rufinum 1,16).

    Drodzy bracia i siostry!

    Skupimy dziś naszą uwagę na świętym Hieronimie, Ojcu Kościoła, który w centrum swego życia umieścił Biblię: przetłumaczył ją, komentował w swych dziełach, przede wszystkim zaś podjął zadanie konkretnego życia nią w swym długim ziemskim istnieniu, mimo dobrze znanego trudnego i porywczego charakteru, jakim obdarzyła go natura.

    Hieronim urodził się w Strydonie około roku 347 w rodzinie chrześcijańskiej, która zapewniła mu staranne wykształcenie, wysyłając go nawet do Rzymu, by udoskonalił swe studia. W młodości czuł pociąg do światowego życia (por. Epist. 22,7), górę jednak wzięło w nim pragnienie i zainteresowanie religią chrześcijańską. Po przyjęciu chrztu około roku 366 wybrał życie ascetyczne, a udawszy się do Akwilei, przyłączył się do grupy żarliwych chrześcijan, których sam określił jako “chór błogosławionych” (Chron. ad ann. 374), skupiony wokół biskupa Waleriana. Następnie wyruszył na wschód i jako pustelnik żył na Pustyni Chalcydyckiej na południe od Aleppo (por. Epist. 14,10), oddając się poważnym studiom. Udoskonaliwszy znajomość greki, zaczął uczyć się hebrajskiego (por. Epist. 125,12), przepisał kodeksy i dzieła patrystyczne (por. Epist. 5,2). Medytacja, samotność, kontakt ze Słowem Bożym przyczyniły się do dojrzewania jego chrześcijańskiej wrażliwości. Coraz dotkliwiej odczuwał ciężar młodzieńczej przeszłości (por. Epist. 22,7) i wyraźnie dostrzegał kontrast między pogańskim sposobem myślenia a życiem chrześcijańskim: kontrast ten stał się znany w wyniku dramatycznego i żywego “widzenia”, o którym zostawił nam świadectwo. Wydawało mu się w nim, że jest biczowany na oczach Boga, ponieważ był “cyceroński, a nie chrześcijański” (por. Epist. 22,30).

    W roku 382 przeniósł się do Rzymu: tu papież Damazy, znając jego sławę ascety i jego kompetencje naukowe, przyjął go na swego sekretarza i doradcę; zachęcił go do nowego łacińskiego przekładu tekstów biblijnych dla celów duszpasterskich i kulturalnych. Niektóre osoby z rzymskiej arystokracji, zwłaszcza takie damy, jak Paula, Marcela, Asella, Lea i inne, pragnące osiągnąć chrześcijańską doskonałość i pogłębić znajomość Słowa Bożego, wybrały go na swego kierownika duchowego i nauczyciela w metodycznym podejściu do świętych tekstów. Damy te nauczyły się nawet greki i hebrajskiego.

    Po śmierci papieża Damazego Hieronim opuścił Rzym w 385 roku i wyruszył w pielgrzymkę najpierw do Ziemi Świętej – milczącego świadka ziemskiego życia Jezusa, następnie do Egiptu, ziemi wybranej przez wielu mnichów (por. Contra Rufinum 3,22; Epist. 108,6-14). W roku 386 zatrzymał się w Betlejem, gdzie dzięki szczodrości damy Pauli wzniesione zostały klasztory męski i żeński oraz hospicjum dla pielgrzymów, którzy udawali się do Ziemi Świętej, “myśląc o tym, że Maryja i Józef nie mieli się gdzie zatrzymać” (Epist. 108, 14). W Betlejem pozostał do śmierci, prowadząc nadal intensywną działalność: komentował Słowo Boże, bronił wiary, opierając się energicznie rozmaitym herezjom, wzywał mnichów do doskonałości, uczył kultury klasycznej i chrześcijańskiej młodych uczniów, sercem pasterza podejmował pielgrzymów, odwiedzających Ziemię Świętą. Zgasł w swej celi, w pobliżu Groty Narodzenia, 30 września 419/420.

    Przygotowanie literackie i rozległa erudycja pozwoliły Hieronimowi dokonać rewizji i przekładu licznych tekstów biblijnych: był to bezcenne dzieło dla Kościoła łacińskiego i kultury Zachodu. Na podstawie oryginałów greckich i hebrajskich oraz dzięki porównaniu z wcześniejszymi wersjami, dokonał on przeglądu czterech Ewangelii w języku łacińskim, następnie Psałterza i dużej części Starego Testamentu. Biorąc pod uwagę oryginały hebrajski i grecki, Septuagintę (Siedemdziesięciu), klasyczną grecką wersję Starego Testamentu, sięgającą czasów przedchrześcijańskich oraz wcześniejsze wersje łacińskie, Hieronim, przy pomocy innych współpracowników, mógł zaproponować lepszy przekład: stanowi on tak zwaną Wulgatę, “oficjalny” tekst Kościoła łacińskiego, uznany za takowy przez Sobór Trydencki, który po ostatniej rewizji pozostaje “oficjalnym” tekstem Kościoła języka łacińskiego.

    Warto zwrócić uwagę na kryteria, jakimi ten wielki biblista kieruje się w swej pracy translatorskiej. On sam ujawnia je, gdy podkreśla, że przestrzega nawet kolejności słów Pisma Świętego, ponieważ w nich “nawet kolejność słów jest tajemnicą” (Epist. 57,5), czyli objawieniem. Podkreśla ponadto konieczność odwoływania się do tekstów oryginalnych: “Kiedy dochodzi do dyskusji między łacinnikami na temat Nowego Testamentu w związku z rozbieżną interpretacją rękopisów, odwołujemy się do oryginału, to jest do tekstu w języku greckim, w którym spisano Nowe Przymierze. Tak samo w przypadku Starego Testamentu, kiedy występują rozbieżności między tekstami greckimi i łacińskimi, odwołujemy się do tekstu oryginalnego, w języku hebrajskim; w ten sposób to wszystko, co wypływa ze źródła, znaleźć możemy w strumieniach” (Epist. 106,2).

    Hieronim skomentował także wiele teksów biblijnych. Według niego komentarze powinny przynosić rozmaite opinie, “tak aby bystry czytelnik, po przeczytaniu różnych wyjaśnień i zapoznaniu się z różnorodnymi opiniami – które można przyjąć bądź odrzucić – ocenił, która jest najbardziej wiarygodna i niczym wprawny bankier, odrzucił fałszywy pieniądz” (Contra Rufinum 1,16).

    Zdecydowanie i energicznie odpierał heretyków, którzy podważali tradycję i wiarę Kościoła. Ukazał także znaczenie i aktualność literatury chrześcijańskiej, która stała się już prawdziwą kulturą, godną, by zmierzyć się z literaturą klasyczną: uczynił to, pisząc “De viris illustribus” – dzieło, w którym Hieronim przedstawia żywoty ponad stu autorów chrześcijańskich. Napisał też biografie mnichów, ukazując – obok innych dróg duchowych – także ideał monastycyzmu; ponadto przełożył liczne dzieła autorów greckich. Wreszcie w znaczącym Epistolarium, arcydziele literatury łacińskiej, Hieronim wykazał swe przymioty człowieka uczonego, ascety i duszpasterza.

    Czego możemy nauczyć się my od św. Hieronima? Wydaje mi się, że przede wszystkim tego, by kochać Słowo Boże w Piśmie Świętym. Powiada św. Hieronim: “Nieznajomość Pisma Świętego to nieznajomość Chrystusa”. Dlatego ważne jest, aby każdy chrześcijanin żył w styczności i osobistym dialogu ze Słowem Bożym, danym nam w Piśmie Świętym. Ten nasz dialog z nim musi mieć zawsze dwa wymiary: z jednej strony musi być dialogiem rzeczywiście osobistym, ponieważ Bóg przemawia do każdego z nas przez Pismo Święte i ma przesłanie do każdego. Musimy czytać Pismo Święte nie jako słowo przeszłości, ale jako Słowo Boże, które skierowane jest także do nas, i starać się zrozumieć, co Pan chce nam powiedzieć. Żeby jednak nie popaść w indywidualizm, musimy pamiętać, że Słowo Boże dane jest nam właśnie po to, by budować komunię, by jednoczyć nas w prawdzie w naszym marszu do Boga. A zatem, choć jest ono zawsze Słowem osobistym, jest też Słowem, które buduje wspólnotę, które buduje Kościół. Dlatego musimy czytać je we wspólnocie z żywym Kościołem. Najlepszym miejscem czytania i słuchania Słowa Bożego jest liturgia, w której, celebrując Słowo i uobecniając w Sakramencie Ciało Chrystusa, aktualizujemy Słowo w naszym życiu i sprawiamy, że jest obecne wśród nas. Nie powinniśmy nigdy zapominać, że Słowo Boże przekracza granice czasu. Ludzkie opinie przychodzą i odchodzą. To, co jest dzisiaj najnowocześniejsze, jutro będzie przebrzmiałe. Słowo Boże natomiast jest Słowem życia wiecznego, zawiera w sobie wieczność, to, co jest zawsze ważne. Niosąc w sobie Słowo Boże, niesiemy więc w sobie wieczność, życie wieczne.

    I tak kończę słowami św. Hieronima do św. Paulina z Noli. Wielki egzegeta wyraża w nich właśnie tę rzeczywistość, to znaczy że w Słowie Bożym otrzymujemy wieczność, życie wieczne. Mówi św. Hieronim: “Starajmy się nauczyć na ziemi tych prawd, których wartość przetrwa także w niebie” (Epist. 53,10).

    Benedykt XVI

    ___________________________________________

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 14 LISTOPADA 2007

    (…) Prawdziwie “rozmiłowany” w Słowie Bożym, pytał się: “Jak można żyć bez znajomości Pisma, przez które uczymy się poznawać samego Chrystusa, który jest życiem wiernych?” (Ep. 30,7).

    Drodzy bracia i siostry!
    Dziś nadal przedstawiamy postać św. Hieronima. Jak powiedzieliśmy w ubiegłą środę, poświęcił on swoje życie poznawaniu Biblii, tak iż jeden z moich poprzedników, papież Benedykt XV, nazwał go “wybitnym doktorem interpretacji Pisma Świętego”. Hieronim podkreślał radość i znaczenie zażyłości z tekstami biblijnymi: “Czyż nie wydaje ci się, że mieszkasz – już tu, na ziemi – w królestwie niebieskim, gdy żyje się wśród tych tekstów, gdy się je rozważa, gdy nie zna się i nie szuka niczego innego?” (Ep. 53,10). W rzeczywistości dialog z Bogiem, z Jego Słowem, jest w jakimś sensie obecnością Nieba, to znaczy obecnością Boga. Podejście do tekstów biblijnych, przede wszystkim do Nowego Testamentu, jest dla wierzącego zasadnicze, albowiem “nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa”. To on wypowiedział to słynne zdanie, cytowane nawet przez Sobór Watykański II w konstytucji “Dei Verbum” (n. 25).

    Prawdziwie “rozmiłowany” w Słowie Bożym, pytał się: “Jak można żyć bez znajomości Pisma, przez które uczymy się poznawać samego Chrystusa, który jest życiem wiernych?” (Ep. 30,7). Biblia, narzędzie, “za którego pośrednictwem Bóg każdego dnia przemawia do wiernych” (Ep. 133,13), staje się tym samym bodźcem i źródłem życia chrześcijańskiego we wszystkich sytuacjach i dla wszystkich osób. Czytanie Pisma to rozmowa z Bogiem: “Kiedy modlisz się – pisze on do młodej arystokratki rzymskiej – rozmawiasz z Oblubieńcem; kiedy czytasz, to On przemawia do ciebie” (Ep. 22,25). Poznawanie i rozważanie Biblii czynią człowieka mądrym i pełnym pokoju (por. In Eph., Wstęp). Oczywiście, aby coraz bardziej zgłębiać Słowo Boże, trzeba się stale i coraz bardziej przykładać. Tak oto Hieronim zalecał kapłanowi Nepocjanowi: “Czytaj bardzo często Pisma Boże; co więcej, nigdy nie wypuszczaj Księgi Świętej z rąk. Naucz się tu tego, czego masz nauczać” (Ep. 52,7). Rzymskiej matronie Lecie udzielał następujących rad, dotyczących chrześcijańskiego wychowania córki: “Upewnij się, czy studiuje ona codzienne fragment Pisma… Po modlitwie niechaj czyta, a po lekturze niech się modli… Niech zamiast klejnotów i jedwabnych szat rozmiłuje się ona w Księgach Bożych” (Ep. 107,9.12). Dzięki medytacji i znajomości Pisma Świętego utrzymuje się “równowagę ducha” (Ad Eph., Wstęp). Tylko głęboki duch modlitwy i pomoc ze strony Ducha Świętego mogą przywieść nas do zrozumienia Biblii: “W interpretacji Pisma Świętego ustawicznie potrzebujemy wsparcia ze strony Ducha Świętego” (In Mich 1,1,10,15).

    Namiętna miłość do Pisma przeniknęła więc całe życie Hieronima, miłość, którą chciał on zawsze budzić także u wiernych. Swojej duchowej córce zalecał: “Miłuj Pismo Święte, a miłować cię będzie mądrość; miłuj je z czułością, a ono cię ochroni; czcij je, a otrzymasz jej pieszczoty. Nich będzie ono dla ciebie, jak twoje naszyjniki i kolczyki” (Ep. 130,20). I dalej: “Miłuj wiedzę Pisma, a nie będziesz miłować przywar ciała” (Ep. 125,11).

    Dla Hieronima podstawowym kryterium metody interpretacyjnej Pisma Świętego była zgodność z urzędem nauczycielskim Kościoła. Nie możemy nigdy samemu czytać Pisma Świętego. Natrafiamy na zbyt wiele zamkniętych drzwi i łatwo popadamy w błąd. Biblia napisana została przez Lud Boży i dla Ludu Bożego pod natchnieniem Ducha Świętego. Tylko w tej jedności z Ludem Bożym możemy rzeczywiście niejako wejść ze swoim “my” w jądro prawdy, którą sam Bóg pragnie nam powiedzieć. Dla niego autentyczna interpretacja Biblii musiała zawsze być zgodna z wiarą Kościoła katolickiego. Nie chodzi tu o wymaganie narzucone tej Księdze z zewnątrz; to właśnie Księga jest głosem pielgrzymującego Ludu Bożego i tylko w wierze tego Ludu jesteśmy, by tak rzec, we właściwej tonacji, aby zrozumieć Pismo Święte. Dlatego Hieronim napominał: “Pozostań trwale przywiązany do tradycyjnej nauki, jaka została ci wpojona, abyś mógł wzywać zgodnie ze zdrową nauką i odpierać tych, co jej zaprzeczają” (Ep. 52,7). W szczególności, ponieważ Jezus Chrystus założył swój Kościół na Piotrze, każdy chrześcijanin – konkludował – musi pozostawać w jedności “z katedrą św. Piotra. Wiem, że na tej skale zbudowany jest Kościół” (Ep. 15,2). W rezultacie, bez ogródek stwierdzał: “Jestem z każdym, kto jest w jedności z Katedrą św. Piotra” (Ep. 16).

    Hieronim nie zaniedbywał oczywiście aspektu etycznego. Co więcej, często przypominał o obowiązku dostosowania życia do Słowa Bożego, bo tylko żyjąc nim, znajdziemy także zdolność do jego zrozumienia. Tego rodzaju spójność jest niezbędna każdemu chrześcijaninowi, a w szczególności kaznodziei, aby jego uczynki, gdyby nie były zgodne z mową, nie wprowadzały go w zakłopotanie. Tak oto zachęca kapłana Nepocjana: “Niech czyny twe nie zaprzeczają twoim słowom, aby nie zdarzyło się, że gdy nauczasz w Kościele, ktoś w duszy skomentuje: «Dlaczego więc ty sam tak nie postępujesz?». Prawdziwie czarujący jest ten nauczyciel, co z pełnym brzuchem rozwodzi się na temat postu; złodziej także może pomstować na chciwość; ale u kapłana Chrystusa umysł i słowo muszą być w zgodzie” (Ep. 52,7). W innym liście Hieronim stwierdza: “Nawet jeśli posiada wspaniałą naukę, bezwstydny będzie ten, kto czuje się potępiony przez własne sumienie” (Ep. 127,4).

    Mówiąc o spójności zauważa on jeszcze: Ewangelia musi przekładać się na postawę prawdziwej miłości, ponieważ w każdej istocie ludzkiej obecna jest Osoba samego Chrystusa. Zwracając się na przykład do kapłana Paulina (który zostanie później biskupem Noli i świętym), Hieronim radzi mu: “Prawdziwą świątynią Chrystusa jest dusza wiernego: ozdabiaj ją, to sanktuarium, upiększaj je, złóż w nim swoje ofiary i przyjmij Chrystusa. Po cóż wykładać ściany drogimi kamieniami, jeśli Chrystus umiera z głodu w osobie ubogiego?” (Ep. 58,7). Hieronim podaje konkrety: należy “przyodziać Chrystusa w ubogich, nawiedzać Go w cierpiących, karmić Go w wygłodniałych, ugościć Go w pozbawionych dachu nad głową” (Ep. 130,14). Miłość do Chrystusa, podsycana przez studium i medytację, pozwala nam pokonać każdą trudność: “My także miłujemy Jezusa Chrystusa, szukamy stale jedności z Nim: wówczas łatwe wyda się nam to, co jest trudne” (Ep. 22,40).

    Hieronim, nazwany przez Prospera z Akwitanii “wzorem postępowania i nauczycielem rodzaju ludzkiego” (Carmen de ingratis, 57), pozostawił nam także cenną i bogatą naukę na temat ascetyzmu chrześcijańskiego. Przypomina on, że odważne zaangażowanie na rzecz doskonałości, wymaga stałej czujności, częstych umartwień, choć z umiarem i roztropnością, stałej pracy umysłowej lub fizycznej, by uniknąć lenistwa (por. Epp. 125,11 i 130,15), przede wszystkim zaś posłuszeństwa wobec Boga: “Nic… tak nie podoba się Bogu jak posłuszeństwo…, które jest najwyższą i jedyną cnotą” (Hom. de oboedientia: CCL 78, 552). Do drogi ascetycznej należeć może też praktyka pielgrzymowania. W szczególności Hieronim nadał impuls pielgrzymkom do Ziemi Świętej, gdzie pielgrzymów podejmowano i goszczono w budynkach wzniesionych obok klasztoru w Betlejem, dzięki wielkoduszności damy Pauli, duchowej córki Hieronima (por. Ep. 108,14).

    I wreszcie nie można przemilczeć wkładu Hieronima w dziedzinę pedagogiki chrześcijańskiej (por. Epp. 107 i 128). Stawiał on sobie za cel wykształcenie “duszy, która winna się stać świątynią Pańską” (Ep. 107,4), “bezcennym klejnotem” w oczach Boga (Ep. 107,13). Z wielkim wyczuciem radzi zachować ją od złego i od grzesznych okazji, wykluczyć dwuznaczne bądź rozpustne przyjaźnie (por. Ep. 107,4 i 8-9; por. także Ep. 128,3-4). Przede wszystkim nawołuje rodziców, aby tworzyli swym dzieciom środowisko pełne pogody i radości, by zachęcali je do nauki i pracy, także pochwałami i przykładem (por. Epp. 107,4 i 128,1), by dodawali im otuchy do przezwyciężania trudności, sprzyjali ich dobrym nawykom i uchronili przez przyjęciem złych, albowiem – i tu cytuje zasłyszane w szkole słowa Publiliusza Syrusa – “na próżno próbować będziesz wyplenić u siebie to, do czego w spokoju się przyzwyczajasz” (Ep. 107, 8). Rodzice są głównymi i najważniejszymi wychowawcami dzieci, pierwszymi nauczycielami życia. Bardzo jasno, zwracając się do matki pewnej dziewczyny i wspominając następnie o ojcu, napomina, niejako wyrażając podstawową potrzebę każdej ludzkiej istoty wchodzącej w życie: “Niech ma ona w tobie nauczycielkę i spogląda na ciebie z podziwem swego niedoświadczonego dzieciństwa. Ani w tobie, ani w swym ojcu niech nie zobaczy nigdy zachowania, które prowadzi do grzechu, jeśliby miała je naśladować. Pamiętajcie, że… możecie wychować ją bardziej przykładem niż słowem” (Ep. 107,9).

    Wśród najważniejszych intuicji Hieronima jako pedagoga należy podkreślić wagę, jaką przywiązywał do zdrowego i całościowego wychowania od wczesnego dzieciństwa, szczególną odpowiedzialność spoczywającą na rodzicach, pilną potrzebę poważnej formacji moralnej i religijnej, potrzebę nauki dla pełniejszej formacji ludzkiej. Oprócz tego aspektem dość lekceważonym w czasach starożytnych, ale uważanym za żywotny przez naszego autora, jest promocja kobiety, której przyznaje on prawo do pełnej formacji: ludzkiej, szkolnej, religijnej, zawodowej. A właśnie dzisiaj widzimy, jak wychowanie osobowości w całej jej integralności , wychowanie do odpowiedzialności przed Bogiem i człowiekiem stanowi prawdziwy warunek wszelkiego postępu, wszelkiego pokoju, wszelkiego pojednania i wykluczenia przemocy. Wychowanie przed Bogiem i przed człowiekiem: to właśnie Pismo Święte jest dla nas przewodnikiem w wychowaniu, a tym samym w autentycznym humanizmie.

    Nie możemy zakończyć tych krótkich uwag na temat wielkiego Ojca Kościoła, nie wspominając o skutecznym wkładzie, jaki wniósł on w obronę pozytywnych i cennych elementów starożytnej kultury hebrajskiej, greckiej i rzymskiej w rodzącej się cywilizacji chrześcijańskiej. Hieronim docenił i przyswoił występujące u klasyków wartości artystyczne, bogactwo uczuć i harmonię obrazów, które kształtują serce i wyobraźnię ku szlachetnym uczuciom. Przede wszystkim umieścił on w centrum swego życia i swej działalności Słowo Boże, które wskazuje człowiekowi ścieżki życia i ukazuje mu tajemnice świętości. Za to wszystko musimy mu być głęboko wdzięczni, właśnie w naszych czasach.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ____________________________________________________________________________

    „Wizja św. Hieronima” na obrazie Davida Teniersa młodszego

    Stary pustelnik na chwilę przerywa lekturę i spogląda na krucyfiks stojący na skale pełniącej funkcję polowego ołtarza. To głos anielskiej trąby skierował myśli pustelnika na mękę Chrystusa.

    David Teniers młodszy Wizja św. Hieronima olej na blasze, ok. 1640 Muzeum Sztuk Pięknych, Dijon (Francja)

    ***

    Siwobrody pustelnik to św. Hieronim ze Strydonu, teolog, doktor Kościoła, który przetłumaczył Pismo Święte na język łaciński (przekład ten nazwano później Wulgatą). Dlatego oprócz książki, którą czyta, leży przed nim stos otwartych i zamkniętych ksiąg.

    Święty w latach 375–378 przebywał w pustelni na pustyni Chalkis w Syrii, dlatego często przedstawiany jest jako pustelnik. Na ołtarzu w swojej grocie oprócz krucyfiksu ustawił klepsydrę i czaszkę. Przypominać one mają o upływie czasu i nieuchronnym przemijaniu ziemskiego życia. Czaszka wraz z opartą o ołtarz dyscypliną podkreśla też rolę ascezy. Hieronim okrył nagie ciało purpurowym płaszczem kardynalskim. Kapelusz uzupełniający ten strój wisi na skalnej ścianie z lewej strony. To tradycyjny atrybut tego świętego. Wprawdzie nigdy nie był on kardynałem, ale pełnił funkcję sekretarza papieża Damazego.

    Z lewej strony obok ołarza spokojnie śpi lew. To kolejny atrybut św. Hieronima. Przypomina on legendę, która pojawiła się średniowieczu. Otóż pewnego dnia, kiedy Hieronim mieszkał w klasztorze i odmawiał nieszpory wraz ze swoimi braćmi, do klasztoru wszedł lew. Wszyscy bracia uciekli, z wyjątkiem Hieronima. Wtedy lew pokazał mu zranioną łapę, w którą wbił się potężny cierń. Hieronim ulitował się nad zwierzęciem, wyciągnął kolec i wyleczył ranę. Od tego czasu lew pozostał z nim jako oswojone zwierzę domowe.

    Autor obrazu, flamandzki malarz i grafik David Teniers młodszy (1610–1690), wielokrotnie podejmował w swej twórczości motywy religijne, a św. Hieronim w pustelni był jednym z jego ulubionych tematów.

    Leszek Śliwa/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________________________________________


    29 września

    Święci Archaniołowie Michał, Rafał i Gabriel

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Ruiz de Rojas, prezbiter
      •  Błogosławiony Ludwik Monza, prezbiter
      •  Rachela, żona Jakuba
    ***
    Aniołowie są istotami ze swej natury różnymi od ludzi. Należą do stworzeń, są nam bliscy, dlatego Kościół obchodzi ich święto. Do ostatniej reformy kalendarza kościelnego (z 14 lutego 1969 r.) istniały trzy odrębne święta: św. Michała czczono 29 września, św. Gabriela – 24 marca, a św. Rafała – 24 października. Obecnie wszyscy trzej archaniołowie są czczeni wspólnie.

    Archanioł Michał depcze bestię

    W tradycji chrześcijańskiej Michał to pierwszy i najważniejszy spośród aniołów (Dn 10, 13; 12, 1; Ap 12, 7 nn), obdarzony przez Boga szczególnym zaufaniem.
    Hebrajskie imię Mika’el znaczy “Któż jak Bóg”. Według tradycji, kiedy Lucyfer zbuntował się przeciwko Bogu i do buntu namówił część aniołów, Archanioł Michał miał wystąpić i z okrzykiem “Któż jak Bóg” wypowiedzieć wojnę szatanom.
    W Piśmie świętym pięć razy jest mowa o Michale. W księdze Daniela jest nazwany “jednym z przedniejszych książąt nieba” (Dn 13, 21) oraz “obrońcą ludu izraelskiego” (Dn 12, 1). Św. Jan Apostoł określa go w Apokalipsie jako stojącego na czele duchów niebieskich, walczącego z szatanem (Ap 12, 7). Św. Juda Apostoł podaje, że jemu właśnie zostało zlecone, by strzegł ciała Mojżesza po jego śmierci (Jud 9). Św. Paweł Apostoł również o nim wspomina (1 Tes 4, 16). Jest uważany za anioła sprawiedliwości i sądu, łaski i zmiłowania. Jeszcze bardziej znaczenie św. Michała akcentują księgi apokryficzne: Księga Henocha, Apokalipsa Barucha czy Apokalipsa Mojżesza, w których Michał występuje jako najważniejsza osoba po Panu Bogu, jako wykonawca planów Bożych odnośnie ziemi, rodzaju ludzkiego i Izraela. Michał jest księciem aniołów, jest aniołem sądu i Bożych kar, ale też aniołem Bożego miłosierdzia. Pisarze wczesnochrześcijańscy przypisują mu wiele ze wspomnianych atrybutów; uważają go za anioła od szczególnie ważnych zleceń Bożych. Piszą o nim m.in. Tertulian, Orygenes, Hermas i Didymus. Jako praepositus paradisi ma ważyć dusze na Sądzie Ostatecznym. Jest czczony jako obrońca Ludu Bożego i dlatego Kościół, spadkobierca Izraela, czci go jako swego opiekuna. Papież Leon XIII ustanowił osobną modlitwę, którą kapłani odmawiali po Mszy świętej z ludem do św. Michała o opiekę nad Kościołem.
    Kult św. Michała Archanioła jest w chrześcijaństwie bardzo dawny i żywy. Sięga on wieku II. Symeon Metafrast pisze, że we Frygii, w Małej Azji, św. Michał miał się objawić w Cheretopa i na pamiątkę zostawić cudowne źródło, do którego śpieszyły liczne rzesze pielgrzymów. Podobne sanktuarium było w Chone, w osadzie odległej 4 km od Kolosów, które nosiło nazwę “Michelion”. W Konstantynopolu kult św. Michała był tak żywy, że posiadał on tam już w VI w. aż 10 poświęconych sobie kościołów, a w IX w. kościołów i klasztorów pod jego wezwaniem było tam już 15. Sozomenos i Nicefor wspominają, że nad Bosforem istniało sanktuarium św. Michała, założone przez cesarza Konstantyna (w. IV). W samym zaś Konstantynopolu w V w. istniał obraz św. Michała, czczony jako cudowny w jednym z klasztorów pod jego imieniem. Liczni pielgrzymi zabierali ze sobą cząstkę oliwy z lampy płonącej przed tym obrazem, gdyż według ich opinii miała ona własności lecznicze. W Etiopii każdy 12. dzień miesiąca był poświęcony św. Michałowi.
    W Polsce powstały dwa zgromadzenia zakonne pod wezwaniem św. Michała: męskie (michalitów) i żeńskie (michalitek), założone przez błogosławionego Bronisława Markiewicza (+ 1912, beatyfikowanego przez kard. Józefa Glempa w Warszawie w czerwcu 2005 r.).
    Św. Michał Archanioł jest patronem Cesarstwa Rzymskiego, Papui Nowei Gwinei, Anglii, Austrii, Francji, Hiszpanii, Niemiec, Węgier i Małopolski; diecezji łomżyńskiej; Amsterdamu, Łańcuta, Sanoka i Mszany Dolnej; ponadto także mierniczych, radiologów, rytowników, szermierzy, szlifierzy, złotników, żołnierzy. Przyzywany jest także jako opiekun dobrej śmierci.
    W ikonografii św. Michał Archanioł przedstawiany jest w tunice i paliuszu, w szacie władcy, jako wojownik w zbroi. Skrzydła św. Michała są najczęściej białe, niekiedy pawie. Włosy upięte opaską lub diademem. Jego atrybutami są: globus, krzyż, laska, lanca, miecz, oszczep, puklerz, szatan w postaci smoka u nóg lub skrępowany, tarcza z napisem: Quis ut Deus – “Któż jak Bóg”, waga.

    Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi wolę Bożą

    Gabriel po raz pierwszy pojawia się pod tym imieniem w Księdze Daniela (Dn 8, 15-26; 9, 21-27). W pierwszym wypadku wyjaśnia Danielowi znaczenie tajemniczej wizji barana i kozła, ilustrującej podbój przez Grecję potężnych państw Medów i Persów; w drugim wypadku archanioł Gabriel wyjaśnia prorokowi Danielowi przepowiednię Jeremiasza o 70 tygodniach lat. Imię “Gabriel” znaczy tyle, co “mąż Boży” albo “wojownik Boży”. W tradycji chrześcijańskiej (Łk 1, 11-20. 26-31) przynosi Dobrą Nowinę. Ukazuje się Zachariaszowi zapowiadając mu narodziny syna Jana Chrzciciela. Zwiastuje także Maryi, że zostanie Matką Syna Bożego.
    Według niektórych pisarzy kościelnych Gabriel był aniołem stróżem Świętej Rodziny. Przychodził w snach do Józefa (Mt 1, 20-24; 2, 13; 2, 19-20). Miał być aniołem pocieszenia w Ogrójcu (Łk 22, 43) oraz zwiastunem przy zmartwychwstaniu Pana Jezusa (Mt 28, 5-6) i przy Jego wniebowstąpieniu (Dz 1, 10). Niemal wszystkie obrządki w Kościele uroczystość św. Gabriela mają w swojej liturgii tuż przed lub tuż po uroczystości Zwiastowania. Tak było również w liturgii rzymskiej do roku 1969; czczono go wówczas 24 marca, w przeddzień uroczystości Zwiastowania. Na Zachodzie osobne święto św. Gabriela przyjęło się dopiero w wieku X. Papież Benedykt XV w roku 1921 rozszerzył je z lokalnego na ogólnokościelne. Pius XII 1 kwietnia 1951 r. ogłosił św. Gabriela patronem telegrafu, telefonu, radia i telewizji. Św. Gabriel jest ponadto czczony jako patron dyplomatów, filatelistów, posłańców i pocztowców. W 1705 roku św. Ludwik Grignion de Montfort założył rodzinę zakonną pod nazwą Braci św. Gabriela. Zajmują się oni głównie opieką nad głuchymi i niewidomymi.
    W ikonografii św. Gabriel Archanioł występuje niekiedy jako młodzieniec, przeważnie uskrzydlony i z nimbem. Odziany w tunikę i paliusz, czasami nosi szaty liturgiczne. Na włosach ma przepaskę lub diadem. Jego skrzydła bywają z pawich piór. Szczególnie ulubioną sceną, w której jest przedstawiany w ciągu wieków, jest Zwiastowanie. Niekiedy przekazuje Maryi jako herold Boży zapieczętowany list lub zwój. Za atrybut służy mu berło, lilia, gałązka palmy lub oliwki.

    Archanioł Rafał prowadzi Tobiasza

    Rafał przedstawił się w Księdze Tobiasza, iż jest jednym z “siedmiu aniołów, którzy stoją w pogotowiu i wchodzą przed majestat Pański” (Tb 12, 15). Występuje w niej pod postacią ludzką, przybiera pospolite imię Azariasz i ofiarowuje młodemu Tobiaszowi wędrującemu z Niniwy do Rega w Medii swoje towarzystwo i opiekę. Ratuje go z wielu niebezpiecznych przygód, przepędza demona Asmodeusza, uzdrawia niewidomego ojca Tobiasza. Hebrajskie imię Rafael oznacza “Bóg uleczył”.
    Ponieważ zbyt pochopnie używano imion, które siedmiu archaniołom nadały apokryfy żydowskie, dlatego synody w Laodycei (361) i w Rzymie (492 i 745) zakazały ich nadawania. Pozwoliły natomiast nadawać imiona Michała, Gabriela i Rafała, gdyż o tych wyraźnie mamy wzmianki w Piśmie świętym. W VII w. istniał już w Wenecji kościół ku czci św. Rafała. W tym samym wieku miasto Kordoba w Hiszpanii ogłosiło go swoim patronem.
    Św. Rafał Archanioł ukazuje dobroć Opatrzności. Pobożność ludowa widzi w nim prawzór Anioła Stróża. Jest czczony jako patron aptekarzy, chorych, lekarzy, emigrantów, pielgrzymów, podróżujących, uciekinierów, wędrowców i żeglarzy.
    W ikonografii św. Rafał Archanioł przedstawiany jest jako młodzieniec bez zarostu w typowym stroju anioła – tunice i chlamidzie. Jego atrybutami są: krzyż, laska pielgrzyma, niekiedy ryba i naczynie. W ujęciu bizantyjskim ukazywany jest z berłem i globem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________

    Święty Michał Archanioł: opiekun dzieci twojego narodu

    Modlitwa do św. Michała Archanioła nie jest zwykłą modlitwą.

    Michał Archanioł, fragment “Sądu Ostatecznego” Hansa Memlinga

    ***

    Sienkiewiczowski „mały rycerz” przedstawiał się jako Michał Jerzy Wołodyjowski, ale w rozmowie z Kmicicem ujawnił, że „w dowodzie” ma trochę inaczej. „Właściwie to ja jestem Jerzy Michał, ale że święty Jerzy smoka tylko roztratował, a święty Michał całemu komunikowi niebieskiemu przewodzi i tyle już nad piekielnymi chorągwiami odniósł wiktoryj, przeto jego wolę mieć za patrona”.

    Michał to istotnie patron potężny. Biblia kilkakrotnie mówi o wodzu anielskich zastępów.

    W księdze Daniela czytamy: „W owych czasach wystąpi Michał, wielki książę, który jest opiekunem dzieci twojego narodu” (Dn 12,1).

    Jan apostoł w nadprzyrodzonej wizji opisuje taki obraz: „I nastąpiła walka na niebie: Michał i jego aniołowie mieli walczyć ze Smokiem. I wystąpił do walki Smok i jego aniołowie, ale nie przemógł, i już się miejsce dla nich w niebie nie znalazło” (Ap 12,7-8).

    Niestety, znalazło się jeszcze miejsce dla niego na ziemi. A już na pewno tam, gdzie mu ludzie to miejsce robią. To dlatego św. Paweł ostrzega: „Nie dawajcie miejsca diabłu!” (Ef 4,27).

    Walka ze smokiem-diabłem trwa i będzie trwała dopóki istnieje ten świat. Trwa też rola archanioła Michała jako opiekuna tych, którzy nie chcą dać miejsca Złemu albo też chcą się wyrwać z diabelskich szponów. O tej roli przypomniał papież Leon XIII, który w 1884 roku, wskutek osobistej wizji, napisał modlitwę do św. Michała Archanioła. Dwa lata później zarządził odmawianie tej modlitwy w całym Kościele przed zakończeniem Mszy. Sobór Watykański II zniósł ten obowiązek, ale zalecano tę modlitwę do prywatnego odmawiania.

    Sto lat po decyzji Leona XIII, podczas międzynarodowego Roku Rodziny w 1984 r. także Jan Paweł II zachęcił katolików do odmawiania tej modlitwy.

    Również papież Franciszek 29 września 2014 r. zalecił „piękną modlitwę do archanioła Michała, żeby nadal walczył w obronie największej tajemnicy ludzkości: że Słowo stało się ciałem, że On umarł i zmartwychwstał. To jest nasz skarb. Niech Michał nadal walczy, aby jej strzec”.

    Modlitwa do św. Michała Archanioła

    Święty Michale Archaniele! Wspomagaj nas w walce, a przeciw zasadzkom i niegodziwości złego ducha bądź naszą obroną. Oby go Bóg pogromić raczył, pokornie o to prosimy, a Ty, Wodzu niebieskich zastępów, szatana i inne duchy złe, które na zgubę dusz ludzkich po tym świecie krążą, mocą Bożą strąć do piekła. Amen.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 września

    Święty Wacław, męczennik

    Zobacz także:
      •  Błogosławieni Ferdynand i Towarzysze, męczennicy
      •  Baruch, prorok
    ***
    W 845 roku 14 książąt czeskich przyjęło chrzest w Ratyzbonie. W tymże wieku książę Mojmir (+ 846) utworzył państwo wielkomorawskie. Jego następca, Rościsław, sprowadził na Morawy św. Cyryla i św. Metodego. Z ich pomocą zaprowadził chrześcijaństwo w obrządku słowiańsko-bizantyńskim. Z końcem wieku IX i na początku wieku X książę czeski Bożywoj podbił państwo wielkomorawskie i przyjął chrzest w obrządku słowiańskim. W wieku X obrządek ten został wyparty przez obrządek rzymski, łaciński. W roku 973 powstało biskupstwo w Pradze, zależne od metropolii w Moguncji. Drugim biskupem Pragi był św. Wojciech (+ 997). Jednak największym bohaterem katolickich Czech jest św. Wacław, król i męczennik. On też jest głównym patronem kraju i narodu.

    Święty Wacław

    Wacław był synem księcia Czech, Wratysława I, i Drahomiry lutyckiej. Pogaństwo miało w kraju jeszcze wielu przedstawicieli. Wśród nich złym duchem była Drahomira, która po śmierci męża objęła w Czechach rządy. Korzystając z małoletniości Wacława, urządziła napad na jego babkę, św. Ludmiłę, wdowę po Bożywoju, pierwszym chrześcijańskim władcy w Czechach. Ludmiłę napadnięto 15 września 921 roku na zamku w Tetin i uduszono. Drahomira zaczęła na nowo wprowadzać siłą pogaństwo i niszczyć Kościół. Doprowadziło to do wojny z Niemcami. Najpierw na Czechy wyruszył książę Bawarii, Arnulf (922), a potem sam cesarz, Henryk I (928) występując w obronie misjonarzy, którzy znaleźli się w niebezpieczeństwie śmierci.
    Na skutek tej interwencji Drahomira została zmuszona do tego, by ustąpić i oddać rządy swemu starszemu synowi, Wacławowi. Przyszedł on na świat ok. roku 907. Kiedy miał 7 lat, zwyczajem ówczesnym, któremu podlegał jeszcze nasz król, Bolesław Chrobry, odbyła się na zamku praskim uroczystość postrzyżyn. Kapłan przy tym obrzędzie odmawiał modlitwę: “Wszechmogący, wieczny Boże, spójrz łaskawie na Twego sługę, Wacława, którego zechciałeś powołać do łaski postrzyżyn. Udziel mu przebaczenia wszystkich grzechów i użycz mu darów niebieskich”.

    Święty Wacław

    Młody książę zabrał się natychmiast do zagojenia ran, zadanych Kościołowi. Trzeba było zająć się odbudową zniszczonych kościołów i uzupełnieniem szeregów duchowieństwa. Żywot Wacława głosi, że wyróżniał się on wielką pobożnością. Ikonografia przedstawia go czasem, jak nocą nawiedza kaplicę zamkową, gdyż pracowity dzień nie zostawiał mu wiele czasu na modlitwę. Miał osobiście uprawiać winną latorośl i pszenicę, by na ołtarz do katedry i swojej kaplicy zamkowej dostarczać koniecznego wina i chleba. Szczególną miłością darzył ubogich. Mówi się o nim, że podobnie jak św. Edward Wyznawca w Anglii, miał nawet na swoich ramionach nosić znalezionych chorych i zajmować się nimi. Państwo czeskie było wówczas podzielone na wiele mniejszych księstw. Nie były to więc łatwe rządy. Dochodziło nawet często do starć zbrojnych. Legenda głosi, że w czasie jednej z potyczek przy św. Wacławie miał zjawić się szereg aniołów, co tak przeraziło przeciwników, że wycofali się z walki. Ikonografia często przedstawia więc Wacława w otoczeniu aniołów.
    Od cesarza Henryka I Wacław otrzymał w darze relikwię św. Wita i św. Zygmunta. Ku czci św. Wita książę wystawił najpierw skromny kościół, który został z czasem rozbudowany do najokazalszej świątyni Czech. Do dziś jest ona klejnotem Pragi. Wacław wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do tego męczennika (+ ok. 305) jakby w przeczuciu, że i jemu przypadnie podobna śmierć.
    Tak się też stało. Jego młodszy brat, Bolesław, za namową niecnej matki, Drahomiry, zaprosił Wacława do udziału w konsekracji świątyni, jaką wystawił przy swoim zamku w Starym Bolesławcu ku czci świętych męczenników Kosmy i Damiana. Kiedy Wacław tam się udał, został zamordowany przez siepaczy, nasłanych przez Bolesława. Według podania, mord miał mieć miejsce w samym kościele. Działo się to 28 września ok. 929 roku. Ciało Wacława pochowano w kościele św. Wita, zamienionym potem na katedrę, kiedy w Pradze zostało założone biskupstwo (963).
    Święty książę został natychmiast uznany za męczennika, a niebawem został głównym patronem kraju. Zaczęły ukazywać się jego żywoty, a Widuking, mnich z Korbei, w roku 967 pisał o cudach, jakie działy się przy grobie Świętego. Najpiękniejszy plac w Pradze otrzymał jego imię. Znajduje się na nim okazały pomnik, przedstawiający św. Wacława w zbroi rycerza na koniu. Wystawiono go w roku 1908. Imię Świętego stało się w Czechach bardzo popularne. Trzech władców kraju po św. Wacławie nosiło to imię. Dwóch z nich było nawet królami Polski: Wacław II (1291-1300) i Wacław III (1305-1306).
    Ku czci św. Wacława wystawiono w Czechach ok. 180 kościołów oraz ok. 100 kaplic. Z jego podobizną bito monety czeskie. Kiedy Karol IV odbywał koronację (1347), swoją koronę przytknął do relikwii św. Wacława, które znajdują się w bogatym sarkofagu w kaplicy katedry św. Wita. Odtąd koronę królów czeskich, a również państwo czeskie zaczęto nazywać “koroną św. Wacława”.
    Papież Benedykt XIV zatwierdził kult św. Wacława w roku 1729 z okazji 800-lecia śmierci Świętego i rozszerzył jego cześć na cały Kościół. Córką Bolesława I Okrutnego, który dokonał zabójstwa na osobie św. Wacława, była Dobrawa, żona księcia Mieszka I, która przyczyniła się walnie do jego nawrócenia (966). Św. Wacław jest patronem Czech, Moraw, Pragi i katedry krakowskiej na Wawelu.
    W ikonografii atrybutami św. Wacława są: anioł podający włócznię, aniołowie niosący jego trumnę, korona, sztylet, którym go zabito, zbroja rycerska z białym orłem na tarczy lub proporcu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Wacław wzorem świętości dla kierujących losami wspólnot i narodów

    Homilia podczas Mszy św. we wspomnienie św. Wacława – Podróż apostolska Benedykta XVI do Czech 26-28.09.2009 – Stary Bolesławiec

    Księża kardynałowie, czcigodni bracia w biskupstwie i kapłaństwie, drodzy bracia i siostry, drodzy młodzi!

    Z wielką radością spotykam się z wami dziś rano, gdy dobiega końca moja podróż apostolska do umiłowanej Republiki Czeskiej. Wszystkich serdecznie witam, a w sposób szczególny kardynała arcybiskupa, i jestem mu wdzięczny za słowa, które w waszym imieniu skierował do mnie na początku Eucharystii. Moim pozdrowieniem obejmuję pozostałych kardynałów, biskupów, kapłanów i osoby konsekrowane, przedstawicieli ruchów i stowarzyszeń świeckich, a szczególnie młodzież. Z szacunkiem witam pana prezydenta Republiki, któremu składam serdeczne życzenia z okazji imienin; takie same życzenia pragnę złożyć również wszystkim, którzy noszą imię Wacław, oraz całemu narodowi czeskiemu w dniu jego święta narodowego.

    Dziś rano gromadzi nas wokół ołtarza chwalebne wspomnienie św. Wacława, męczennika, którego relikwiom oddałem cześć przed Mszą św. w bazylice pod jego wezwaniem. On przelał krew na waszej ziemi, a jego orzeł, który wybraliście na symbol dzisiejszej wizyty — o czym przypomniał przed chwilą kardynał arcybiskup — widnieje w historycznym godle szlachetnego narodu czeskiego. Ten wielki święty, którego zwykliście nazywać «wiecznym» księciem Czechów, zachęca nas, byśmy zawsze i wiernie naśladowali Chrystusa, zachęca nas, byśmy byli święci. On sam jest wzorem świętości dla wszystkich, szczególnie dla tych, którzy kierują losami wspólnot i narodów. Pytamy jednak: czy w naszych czasach świętość jest jeszcze ważna? Czy raczej jest tematem mało atrakcyjnym i niezbyt istotnym? Czyż nie bardziej cenione są dziś sukces i sława u ludzi? Jak długo trwa jednak i ile jest wart sukces doczesny?

    W minionym stuleciu — wasza ziemia była tego świadkiem — doszło do upadku wielu mocarzy, którzy jak się wydawało, wznieśli się na wyżyny niemal niedosiężne. Nagle zostali pozbawieni władzy. Wydaje się, że ten kto odrzucił i nadal odrzuca Boga, a w konsekwencji nie szanuje człowieka, ma łatwe życie i sukcesy materialne. Lecz wystarczy zajrzeć pod zewnętrzną warstwę, by dostrzec, że te osoby są smutne i niespełnione. Jedynie ten, kto zachowuje w sercu świętą «bojaźń Bożą», pokłada ufność także w człowieku i swe życie poświęca budowaniu świata bardziej sprawiedliwego i braterskiego. Dziś potrzeba osób «wierzących» i «wiarygodnych», gotowych szerzyć w każdym środowisku społecznym owe chrześcijańskie zasady i ideały, które inspirują ich działania. Na tym polega świętość, będąca powszechnym powołaniem wszystkich ochrzczonych, która skłania do wypełniania obowiązków wiernie i z odwagą, mając na względzie nie własny egoistyczny interes, ale wspólne dobro, i w każdym momencie starając się rozpoznać wolę Bożą.

    Odnośnie do tego słyszeliśmy w Ewangelii bardzo jasne słowa: «Cóż bowiem za korzyść — mówi Jezus — odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł?» (Mt 16, 26). W ten sposób skłania nas do uznania, że prawdziwej wartości ludzkiego życia nie mierzy się jedynie miarą dóbr doczesnych i ulotnych korzyści, gdyż to nie rzeczy materialne zaspokajają głębokie pragnienie sensu i szczęścia, które jest w sercu każdego człowieka. Dlatego Jezus nie waha się proponować swym uczniom «wąskiej» drogi świętości: «Kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je» (w. 25). I zdecydowanie powtarza nam dzisiejszego poranka: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje» (w. 24). Z pewnością są to słowa twarde, trudne do zaakceptowania i zastosowania w praktyce, lecz świadectwo świętych kobiet i mężczyzn daje pewność, że jest to możliwe dla każdego, jeśli zaufa i zawierzy się Chrystusowi. Ich przykład zachęca tych, którzy mówią, że są chrześcijanami, by byli wiarygodni, to znaczy postępowali zgodnie z wyznawanymi zasadami i wiarą. Nie wystarcza bowiem sprawiać wrażenia dobrych i uczciwych; należy takimi być naprawdę. A dobry i uczciwy jest ten, kto swoim «ja» nie przesłania Bożego światła, nie stawia siebie na pierwszym miejscu, lecz pozwala, by był widoczny Bóg.

    Taka jest lekcja życia św. Wacława, który miał odwagę przedłożyć Królestwo niebieskie nad urok władzy doczesnej. Nigdy nie odrywał wzroku od Jezusa Chrystusa, który za nas cierpiał, dając nam przykład, abyśmy szli za Nim Jego śladami, jak pisze św. Piotr w drugim czytaniu, którego przed chwilą wysłuchaliśmy. Jako posłuszny uczeń Pana, młody władca Wacław dochował wierności nauczaniu ewangelicznemu, które mu przekazała babcia, św. Ludmiła męczennica. Postępując zgodnie z nim, jeszcze zanim zaangażował się w budowanie pokojowych stosunków w kraju i z państwami ościennymi, szerzył wiarę chrześcijańską, sprowadzając kapłanów i budując kościoły. W pierwszej relacji, napisanej w języku starocerkiewnosłowiańskim czytamy, że «wspierał księży i przyczynił się do upiększenia wielu kościołów» oraz że «wspomagał biednych, przyodziewał nagich, karmił głodnych, przyjmował pielgrzymów, dokładnie tak jak nakazuje Ewangelia. Nie dopuszczał, żeby wdowom działa się niesprawiedliwość, kochał wszystkich ludzi, czy byli biedni, czy bogaci». Od Pana nauczył się być «miłosiernym i litościwym» (Psalm responsoryjny), a kierując się duchem Ewangelii, zdobył się nawet na to, by przebaczyć bratu, który odebrał mu życie. Dlatego też słusznie wzywacie go jako «dziedzica» waszego kraju i w dobrze wam znanej pieśni prosicie, aby nie pozwolił mu zginąć.

    Wacław umarł za Chrystusa śmiercią męczeńską. Warto zauważyć, że jego brat Bolesław, który go zamordował, zdołał zagarnąć tron w Pradze, lecz korona, którą później wkładali na głowę jego następcy, nie została nazwana jego imieniem. Nazwana jest natomiast imieniem Wacława, na świadectwo, że «tron króla, który sądzi ubogich w prawdzie, pozostanie niezachwiany na zawsze» (por. dzisiejsze oficjum czytań). Ten fakt uznaje się za cudowne zrządzenie Boga, który nie opuszcza swoich wiernych: «Niewinny zwyciężony pokonał okrutnego zwycięzcę, podobnie jak Chrystus na krzyżu» (por. Legenda o św. Wacławie), a krew męczennika nie wzywała do nienawiści czy zemsty, ale do przebaczenia i pokoju.

    Drodzy bracia i siostry, razem dziękujmy Panu w tej Eucharystii za to, że dał waszej ojczyźnie oraz Kościołowi tego świętego władcę. Módlmy się jednocześnie, abyśmy jak on, także i my szybkim krokiem dążyli do świętości. Jest to z pewnością trudne, gdyż przed wiarą zawsze stawać będą liczne wyzwania, ale gdy damy się zdobyć Bogu, który jest Prawdą, krok staje się zdecydowany, ponieważ doświadczamy siły Jego miłości. Obyśmy otrzymali tę łaskę za wstawiennictwem św. Wacława i innych świętych patronów czeskich ziem. Niech nas zawsze strzeże i nam towarzyszy Maryja, Królowa Pokoju i Matka Miłości. Amen!

    Benedykt XVI

    Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 września

    Święty Wincenty a Paulo, prezbiter

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty urodził się w Pouy (obecnie St-Vincent-de-Paul w południowo-zachodniej Francji) 24 kwietnia 1581 r. jako trzecie z sześciorga dzieci, w biednej, wiejskiej rodzinie. Jego dzieciństwo było pogodne, choć od najmłodszych lat musiał pomagać w ciężkiej pracy w gospodarstwie i wychowywaniu młodszego rodzeństwa. Rodzice marzyli o tym, by ich syn w przyszłości wyrwał się ku łatwiejszemu życiu. Czternastoletniego Wincentego wysłali więc do szkoły franciszkanów w Dax. Na opłacenie szkoły Wincenty zarabiał dawaniem korepetycji kolegom zamożnym, a mniej uzdolnionym lub leniwym. Po ukończeniu szkoły nie bez zachęty ze strony rodziny podjął studia teologiczne w Tuluzie. W wieku 19 lat został kapłanem; jednak kapłaństwo było dla niego jedynie szansą na zrobienie kariery. Chciał w ten sposób pomóc swojej rodzinie. Studia w Tuluzie Wincenty zwieńczył bakalaureatem w 1604 r. Później pogłębił swoje studia jeszcze na uniwersytecie w Rzymie i w Paryżu, zdobywając licencjat z prawa kanonicznego (1623).
    Kiedy udał się Morzem Śródziemnym z Marsylii do Narbonne, został wraz z całą załogą i pasażerami napadnięty przez tureckich piratów i przewieziony do Tunisu jako niewolnik. W ciągu dwóch lat niewoli miał kolejno czterech panów. Ostatnim z nich był renegat z Nicei Sabaudzkiej. Młody kapłan zdołał go jednak nawrócić. Obaj szczęśliwie uciekli do Europy. Właściciel Wincentego znalazł w Rzymie przytułek. Wincenty przez ten rok nawiedzał w Rzymie miejsca święte i dalej się kształcił. Papież Paweł V wysłał Wincentego do Francji w nieznanej bliżej misji na dwór Henryka IV. Pozyskał sobie zaufanie królowej, Katarzyny de Medicis, która obrała go sobie za kapelana, mianowała go swoim jałmużnikiem i powierzyła mu opiekę nad Szpitalem Miłosierdzia.
    Wincenty przeżył ogromny kryzys religijny. Był skoncentrowany wyłącznie na tym, co może osiągnąć jedynie własnymi siłami. Zmianę w jego sposobie myślenia przyniosły dopiero lata 1608-1620. Poznał wówczas w Paryżu wielu wyjątkowych ludzi, m.in. ks. Pierre’a de Berrulle’a, który zgromadził wokół siebie kapłanów, ukazując im wielkość i znaczenie posługi kapłańskiej. Wincenty niemało zawdzięczał też św. Franciszkowi Salezemu i św. Franciszce de Chantal. Przez pewien czas głosił Chrystusa galernikom (więźniom, którzy pracowali jako wioślarze). Zaczął dostrzegać ludzką nędzę – materialną i moralną.

    Święty Wincenty a Paulo

    Prawdopodobnie duże znaczenie w życiu Wincentego odegrało zdarzenie, jakie miało miejsce 25 stycznia 1617 r. w Folleville. Wincenty głosił wówczas rekolekcje. Wezwano go do chorego, cieszącego się opinią porządnego i szanowanego człowieka. Na łożu śmierci wyznał mu on, że jego życie całkowicie rozminęło się z prawdą, że ciągle udawał kogoś innego niż był w rzeczywistości. W liturgii tego dnia przypadała uroczystość Nawrócenia św. Pawła. Dla Wincentego był to wstrząs. Zrozumiał, że Bóg pozwala się dotknąć w ubogich, w nich potwierdza swoją obecność. Odtąd Wincenty zaczął gorliwie służyć ubogim i pokrzywdzonym. Złożył Bogu ślub poświęcenia się ubogim. Głosił im Chrystusa i prawdę odnalezioną w Ewangelii. Zgromadził wokół siebie kilku kapłanów, którzy w sposób bardzo prosty i dostępny głosili ubogim Słowo Boże. W ten sposób w 1625 r. powstało Zgromadzenie Księży Misjonarzy – lazarystów.
    Wincenty w sposób szczególny dbał o przygotowanie młodych mężczyzn do kapłaństwa. Organizował specjalne rekolekcje przed święceniami, powołał do życia seminaria duchowne. Wincenty założył również stowarzyszenie Pań Miłosierdzia, które w sposób systematyczny i instytucjonalny zajęły się biednymi, porzuconymi dziećmi, żebrakami, kalekami. Spotkanie ze św. Ludwiką zaowocowało powstaniem Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia (1633 r.), zwanych szarytkami (od franc. charite – miłosierdzie). W okresie frondy (zamieszki polityczne w Paryżu w latach 1648-1653) Wincenty niósł pomoc rzeszom głodujących, dotkniętym nieszczęściami i zniszczeniami wojennymi. Przez wiele lat był członkiem Rady Królewskiej – tzw. Rady Sumienia, której podlegały wszystkie sprawy Kościoła. Zajmując tak wysokie stanowisko pozostał cichy i skromny.

    Święty Wincenty a Paulo

    Wincenty zmarł w 1660 r. w wieku 79 lat. Jego misjonarze pracowali wtedy już w większości krajów europejskich, dotarli też do krajów misyjnych w Afryce północnej. W 1651 r. przybyli również do Polski. W roku 1729 papież Benedykt XIII wyniósł Wincentego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XII kanonizował go w roku 1737. W 1885 r. Leon XIII uznał go za patrona wszystkich dzieł miłosierdzia w Kościele. Jest także patronem zgromadzenia lazarystów (założonego przez Wincentego zgromadzenia księży misjonarzy), szarytek, kleru, organizacji charytatywnych, podrzutków, szpitali i więźniów.
    W ikonografii św. Wincenty a Paulo przedstawiany jest w długiej szacie zakonnej i szerokim płaszczu. Jego atrybutami są: anioł, dziecko w ramionach, dziecko u stóp, krucyfiks.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!

    Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście!

    BENEDYKT XVI

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Postaci św. Wincentego a Paulo i św. Ludwiki de Marillac – współtwórców katolickich dzieł miłosierdzia – przypomniał Benedykt XVI w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański 26 września 2010 roku w Castel Gandolfo. Po ich wygłoszeniu odmówił z wiernymi modlitwę maryjną i udzielił zebranym na dziedzińcu letniej rezydencji papieskiej błogosławieństwa apostolskiego oraz pozdrowił ich w różnych językach, m.in. po polsku.

    Oto przemówienie Ojca Świętego:

    Drodzy bracia i siostry!

    W Ewangelii na dzisiejszą niedzielę (Łk 16, 19-31) Jezus opowiada przypowieść o bogaczu i ubogim Łazarzu. Ten pierwszy żyje w luksusie i egoizmie, i gdy umiera, trafia do piekła. Ubogiego natomiast, który żywił się odpadkami ze stołu bogacza, w chwili jego śmierci aniołowie zabrali do wiecznego mieszkania Boga i świętych. „Błogosławieni jesteście wy, ubodzy – powiedział Pan swoim uczniom – albowiem do was należy Królestwo Boże” (Łk 6, 20). Przesłanie przypowieści idzie jednak dalej: przypomina, że przebywając na tym świecie, powinniśmy słuchać Pana, który przemawia do nas przez Pismo Święte i żyć zgodnie z Jego wolą, w przeciwnym bowiem wypadku po śmierci będzie już za późno, aby się poprawić. Przypowieść ta mówi nam zatem o dwóch sprawach: po pierwsze, że Bóg kocha ubogich i podnosi ich z ich uniżenia, po drugie, że nasze ostateczne przeznaczenie jest uwarunkowane naszą postawą, że powinniśmy kroczyć drogą, którą Bóg nam pokazał, abyśmy osiągnęli życie, a drogą tą jest miłość, rozumiana nie jako uczucie, ale jako służba innym, w miłości Chrystusa.

    Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że jutro będziemy obchodzić liturgiczne wspomnienie św. Wincentego a Paulo – patrona katolickich organizacji charytatywnych, którego 350. rocznicę śmierci teraz wspominamy. W XVII-wiecznej Francji zetknął się on namacalnie z silnym kontrastem między najbogatszymi a najbiedniejszymi. Jak kapłan miał bowiem okazję bywać zarówno w środowiskach arystokratycznych, jak i na wsi oraz wśród elementów przestępczych Paryża. Pobudzany miłością Chrystusa Wincenty a Paulo potrafił stworzyć stałe formy posługiwania osobom z marginesu, powołując do życia tzw. „szarytki”, czyli grupy kobiet, które oddawały własny czas i dobra do dyspozycji najbardziej zmarginalizowanych. Wśród tych wolontariuszek niektóre wybrały całkowite poświęcenie się Bogu i biednym i tak oto wraz ze św. Ludwiką de Marillac św. Wincenty założył wspólnotę „Córek Milosierdzia” – pierwsze żeńskie zgromadzenie zakonne, które żyło konsekracją „w świecie”, wśród ludzi, z chorymi i potrzebującymi.

    Drodzy przyjaciele, tylko Miłość przez wielkie M daje prawdziwe szczęście! Pokazuje to także inny świadek – młoda dziewczyna, która wczoraj została ogłoszona błogosławioną tu, w Rzymie. Mówię o Klarze Badano – młodej Włoszce, urodzonej w 1971, którą choroba doprowadziła do śmierci w wieku niespełna 19 lat, ale która stała się dla wszystkich promieniem światła, jak na to wskazuje jej przydomek: „Chiara Luce” [Klara Światło lub jasne światło – KAI]. Jej parafia, diecezja Acqui Terme i Ruch Focolari, do którego należała, przeżywają dziś święto – i jest to święto wszystkich młodych, którzy mogą znaleźć w niej przykład spójnego życia chrześcijańskiego. Jej ostatnie słowa, pełne przylgnięcia do woli Bożej, brzmiały: „Żegnaj, mamo. Bądź szczęśliwa, bo ja nią jestem”. Wychwalajmy Boga, gdyż Jego miłość jest silniejsza od zła i śmierci i dziękujmy Maryi Pannie, która prowadzi młodych, także wśród trudności i cierpień, do zakochania się w Jezusie i odkrycia piękna życia.


    Benedykt XVI

    Kai/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 września

    Święci męczennicy Kosma i Damian

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Wawrzyniec Ruiz i Towarzysze
      •  Święty Elzear i błogosławiona Delfina, małżonkowie
      •  Święty Ketyl, prezbiter
      •  Święty Nil Młodszy, opat
      •  Błogosławiony Kaspar Stanggassinger, prezbiter
      •  Błogosławiony Aureliusz z Vinalesa, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Najświętsza Maryja Panna Leśniańska
      •  Święta Teresa Couderc, zakonnica
      •  Błogosławiony Alojzy Tezza, prezbiter
    ***
    Święci Kosma i Damian

    Na temat życia tych dwóch świętych nie wiemy niestety nic pewnego. Historia nie pozostawiła po nich żadnych wiarygodnych dokumentów. Istnieją jedynie różne legendy, w których z całą pewnością jest i ziarno prawdy historycznej. Mówią one m.in. o tym, że byli prawdopodobnie bliźniakami. Rodzina dała im solidne wychowanie chrześcijańskie, dzięki któremu zdolni byli do ofiarnego życia, aż do oddania go za wiarę. Być może pochodzili z Arabii. Stamtąd udali się do Syrii, do Cylicji w Małej Azji, by doskonalić się w sztuce lekarskiej. Zamieszkali w Egei, w portowym mieście Cylicji. Byli lekarzami, cieszyli się więc szeroką sławą; leczyli bowiem wielu chorych – również pogan, przez co wielu z nich doszło do Chrystusa.
    Odznaczali się niezwykłą sumiennością, dzięki czemu stali się wybitnymi lekarzami. Przedmiotem ich troski był każdy potrzebujący ich pomocy, chory człowiek. W szczególny sposób zajmowali się biednymi. Podkreśla się, że za swe usługi nie pobierali zapłaty (stąd źródła wschodnie nazywają ich anargyrami, prawosławni zaś biezsriebriennikami). Uważali, że wszystko mają od Boga i należy to do Boga i Jego stworzeń. Pragnęli postępować zgodnie z poleceniem Zbawiciela: “Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mt 10, 8).
    Godnie i cierpliwie znieśli okrutne tortury, do końca nie wyparli się Chrystusa. Pozostali niezłomnymi do ostatniej chwili swego życia. Do sędziego podczas procesu mieli powiedzieć: “Jesteśmy chrześcijanami”.Według legendy ich męczeństwo miało miejsce ok. 300 r. podczas prześladowań za czasów Dioklecjana. Zginęli w Cyrze (Kyrros) w Syrii, gdzie zostali pochowani. Ich grób od razu zasłynął cudami, a kult wzrastał, czego mamy dowody w piśmiennictwie wczesnochrześcijańskim. Nad grobem męczenników wzniesiono wspaniałą bazylikę, która do czasów przybycia Arabów, a potem Turków, była celem licznych pielgrzymek. Stamtąd ich kult rozpowszechniał się bardzo szybko i objął cały Kościół. W Konstantynopolu cesarz Justynian Wielki (+ 565) wystawił ku ich czci dwie świątynie, gdyż – jak twierdził – dzięki ich wstawiennictwu wyzdrowiał z ciężkiej choroby.
    Już w VI wieku św. Grzegorz z Tours był w posiadaniu ich relikwii. W Rzymie papież św. Symmach (498-514) wybudował ku ich czci oratorium, a papież Feliks IV (526-530) kościół świętych Kosmy i Damiana przy Forum Romanum – dziś jest to główne miejsce ich kultu. Tam znajduje się znaczna część relikwii obu Świętych. Pozostałe relikwie odbierają cześć w różnych miejscach świata; w sposób szczególny w kościele katedralnym w Amalfi, na południu Włoch. Fragment relikwii znajduje się także w Polsce – w cerkwi na Bacieczkach w Białymstoku.
    Święci Kosma i Damian są patronami Florencji, aptekarzy, farmaceutów, lekarzy, chirurgów, akuszerek, dentystów, fryzjerów, fizyków, cukierników, wytwórców substancji chemicznych, mędrców; są też opiekunami fakultetów medycznych, przemysłu chemicznego, ludzi niewidomych i osób chorych na nowotwory; chronią przed epidemiami, przed przepukliną i przed chorobami koni. Ich imiona są wymieniane w Kanonie Rzymskim.
    W ikonografii święci Kosma i Damian przedstawiani są jako ludzie młodzi, ubrani w wytworne szaty, z narzędziami medycznymi, szkiełkami, pudełkami maści, łyżką aptekarską do nabierania maści, moździerzem, laską Eskulapa, a także podczas męczeństwa.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 września

    Błogosławiony Władysław z Gielniowa, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Kleofas, uczeń Pański
    ***
    Błogosławiony Władysław z Gielniowa

    Marcin Jan (takie imiona otrzymał na chrzcie) urodził się w Gielniowie koło Opoczna ok. 1440 r. Jego rodzice byli ubogimi mieszczanami. Po ukończeniu szkoły parafialnej udał się do Krakowa, gdzie kontynuował swoje studia, aż znalazł się na tamtejszym uniwersytecie w roku 1462. Pod tą datą figuruje w księdze rejestracyjnej Akademii Krakowskiej.
    W Krakowie zapoznał się z bernardynami, których zaledwie 9 lat wcześniej sprowadził tam św. Jan Kapistran (1453). Jak sam pisze w swoim wierszu autobiograficznym, 1 sierpnia 1462 r. Marcin wstąpił do bernardynów i przyjął imię zakonne Władysław. Tu również najprawdopodobniej odbył swoje studia zakonne i otrzymał święcenia kapłańskie. Nie wiadomo, gdzie spędził pierwsze lata w kapłaństwie. Nie są nam także znane urzędy, jakie sprawował w owym czasie w zakonie. Wiadomo na pewno, że w latach 1486-1487 Władysław przebywał w Krakowie, gdzie m.in. pełnił obowiązki egzaminatora w sprawie cudów, jakie działy się za przyczyną św. Szymona z Lipnicy, zmarłego w Krakowie w roku 1482. Możemy przypuszczać, że po śmierci Szymona pełnił zajmowany wcześniej przez niego urząd kaznodziei.
    W latach 1487-1490 i 1496-1499 sprawował urząd wikariusza prowincji i prowincjała. Przez sześć lat czuwał nad 22 domami zakonu w Polsce: odbywając co roku kapituły prowincji, wizytując domy braci i sióstr, troszcząc się o domy formacyjne, uczestnicząc w kapitułach generalnych w Urbino w roku 1490 i w Mediolanie w roku 1498, przyjmując komisarzy generalnych zakonu. Za jego rządów polska prowincja bernardynów powiększyła się o placówki w Połocku i Skępem.
    Dla swojego zakonu Władysław zasłużył się najbardziej przez to, że stał się współautorem konstytucji, które – zatwierdzone przez kapitułę prowincji i kapitułę generalną w Urbino (1490) – stały się na pewien czas dla prowincji obowiązkowym kodeksem prawnym.
    Jego życie było przepełnione modlitwą i duchem pokuty. Miał szczególne nabożeństwo do Męki Pańskiej. Sypiał zaledwie kilka godzin na lichym sienniku, bez poduszki, przykryty jedynie własnym habitem. Swoje ciało trapił bezustannie postem i biczowaniem. Na modlitwę poświęcał wiele godzin. Miał dar łez i ekstaz. Chodził zawsze boso, nawet w najsurowsze zimy. Boso także (w trepkach) odbywał wizytacje swojej odległej prowincji i zagraniczne podróże. Wyróżniał się niezwykłą gorliwością o zbawienie dusz, nie oszczędzając się na ambonie i w konfesjonale.
    Pomimo wielkiej surowości dla siebie, był dla swoich podwładnych prawdziwym ojcem. Otaczał szczególną opieką zakonników starszych, spracowanych oraz chorych. W swoich konstytucjach wyznacza bardzo surowe kary wobec przełożonych, którzy zaniedbują opiekę nad chorymi braćmi. Silnie zabiegał, aby przełożeni pilnie zaopatrywali potrzeby swoich współbraci, tak dalece, by nie ważyli się kupować czy sprawiać sobie czegokolwiek, zanim nie zadbają o to, by w rzeczy potrzebne byli zaopatrzeni najpierw ich podopieczni. Nakazuje bardzo starannie wybierać kandydatów do zakonu. Mistrzów nowicjatu przestrzega przed zbytnią gorliwością w stosowaniu prób. Gdzie jednak widział nadużycia i świadome rozluźnienie reguły, był nieubłagany i stanowczy. Miał czułe serce dla uciśnionych i potrzebujących.
    Zapamiętano go jako płomiennego kaznodzieję. Był jednym z pierwszych duchownych, który wprowadził do Kościoła język polski poprzez kazania i poetyckie teksty. Tradycja przypisała mu autorstwo wielu pobożnych pieśni. Sam je układał i uczył wiernych śpiewać. Służyły one pogłębieniu życia duchowego, zapoznaniu się z prawdami wiary i moralności, ukochaniu tajemnic Bożych, zwłaszcza osoby Jezusa Chrystusa i Jego Matki. Nie tylko sam układał teksty, ale zachęcał do tego także swoich współbraci. Ponadto układał w języku polskim koronki, godzinki i inne nabożeństwa.
    Charakterystycznym rysem osobowości Władysława było także jego nabożeństwo do Imienia Jezusa oraz do Najświętszej Maryi Panny. Za przykładem św. Bernardyna, który nosił ze sobą stale tabliczkę, na której był złotymi głoskami wypisany monogram Imienia Jezus, także Władysław za osnowę swoich kazań brał Imię Jezus. Swój najpiękniejszy utwór, Żołtarz Jezusów, ułożył w taki sposób, że każda nowa strofa rozpoczyna się właśnie tym Imieniem.
    W 1504 r. został gwardianem przy kościele św. Anny w Warszawie. Tutaj umarł 4 maja 1505 r., w kilka tygodni po ekstazie, jaką przeżył podczas kazania w Wielki Piątek. Uniósł się wówczas na oczach tłumu wypełniającego świątynię w górę ponad ambonę i zaczął wołać: “Jezu, Jezu!”.
    Zaraz po śmierci oddawano Władysławowi cześć należną świętym. 13 kwietnia 1572 r. dokonano uroczystego przeniesienia jego relikwii. Miało to miejsce w obecności kardynała-legata papieskiego, Franciszka Commendone, i nuncjusza apostolskiego, arcybiskupa Wincentego Portico. W uroczystości wziął udział także król Zygmunt August ze swoją siostrą Anną Jagiellonką, senatorowie i posłowie, którzy zjechali się na sejm do Warszawy. W roku 1627 rozpoczęto proces informacyjny według nowych rozporządzeń, jakie wydał papież Urban VIII. Tenże papież podpisał akta tego procesu przesłane do Rzymu. W 1635 roku komisja pod przewodnictwem biskupa Adama Nowodworskiego otworzyła grób ponownie, szczątki śmiertelne zmarłego przełożono do cynowej urny i sporządzono protokół. Z powodu wojen proces wznowiono dopiero w 1724 r.
    Benedykt XIV wydał urzędowy akt beatyfikacji 11 lutego 1750 r. Właściwe uroczystości przygotowano jednak dopiero w roku 1753, łącząc je z 300. rocznicą przybycia bernardynów do Polski. W roku 1759 Klemens XIII ogłosił bł. Władysława patronem Królestwa Polskiego i Litwy. 19 grudnia 1962 r. papież Jan XXIII ogłosił go głównym patronem Warszawy. Obecnie bł. Władysław jest patronem drugorzędnym, a główną Patronką Warszawy jest Najświętsza Maryja Panna Łaskawa z wizerunku znajdującego się w kościele jezuitów przy archikatedrze na Starym Mieście.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    24 września

    Błogosławiona Kolumba Gabriel, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Gerard, biskup i męczennik
      •  Znalezienie ciała św. Klary
      •  Święta Tekla, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Herman Kaleka
      •  Błogosławiony Antoni Marcin Slomšek, biskup
      •  Święty Pacyfik z San Severino, prezbiter
      •  Święty Liberiusz, papież
      •  Kościół katedralny w Kaliszu
    ***
    Błogosławiona Kolumba Gabriel

    Janina Matylda Gabriel przyszła na świat 3 maja 1858 r. w Stanisławowie. Rodzice wychowali ją w głębokiej wierze i rozbudzili w niej zainteresowanie malarstwem, muzyką i tańcem. Mając 11 lat rozpoczęła naukę w szkole sióstr benedyktynek klauzurowych we Lwowie i po kilku latach otrzymała dyplom nauczycielski, który uprawniał ją także do prowadzenia lekcji religii. W czasie lat nauki umocniło się jej powołanie zakonne.
    30 sierpnia 1874 r. wstąpiła do nowicjatu benedyktynek i otrzymała imię Kolumba. Wyróżniała się wśród sióstr gorącym umiłowaniem modlitwy, czystością serca i ogromną wrażliwością na potrzeby bliźnich. 6 sierpnia 1882 r. złożyła uroczystą profesję zakonną. Pomimo młodego wieku współsiostry darzyły ją wielkim zaufaniem ze względu na zrównoważenie, inteligencję, zdolności organizatorskie oraz głębokie zjednoczenie z Bogiem. Już w 1889 r. została wybrana przeoryszą klasztoru we Lwowie. W 1894 r. powierzono jej urząd mistrzyni nowicjatu, a w 1897 r. – ksieni. Wykazała wielką ofiarność i oddanie służąc zgromadzeniu. Troszczyła się także o ubogich, którzy przychodzili do klasztoru z prośbą o pomoc.
    Napotkawszy trudności nie do pokonania zarówno wewnątrz klasztoru, jak i na zewnątrz, za zgodą ordynariusza archidiecezji opuściła klasztor we Lwowie i ojczyznę. Przybyła do Rzymu. Przez jakiś czas przebywała w domu Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, przygarnięta przez jego założycielkę, błogosławioną Marię Franciszkę Siedliską. Dopiero 3 czerwca 1902 r. otrzymała pozwolenie Watykanu na wstąpienie do klasztoru benedyktynek w Subiaco pod Rzymem. Nie mogąc jednak odzyskać wewnętrznego spokoju i ze względów zdrowotnych, zmuszona była prosić Kongregację Rzymską o pozwolenie na pobyt poza klasztorem.
    Powróciła do Rzymu i za radą swego duchowego kierownika, bł. o. Jacka Marii Cormiera, dominikanina, zajęła się katechizacją dzieci i roztoczyła opiekę nad chorymi i ubogimi. Dzięki pomocy ojca Vincenzo Ceresiego z zakonu misjonarzy Najświętszego Serca otworzyła 25 kwietnia 1908 r. zakład zwany “domem rodzinnym” dla młodych robotnic, zapewniający im mieszkanie, utrzymanie i pobyt w środowisku, gdzie mogły rozwijać więzy solidarności i miłości.
    Dosyć szybko matka Kolumba zgromadziła wokół siebie grupę dziewcząt i aby nieść wraz z nimi w duchu miłości Chrystusa bezinteresowną pomoc opuszczonym, postanowiła założyć nowy instytut życia konsekrowanego. 8 maja 1908 r. zaczęło istnieć czynne zgromadzenie Sióstr Benedyktynek od Miłości. Prowadziło ono działalność charytatywną i wychowawczą w bardzo wielu miastach.
    Matka Kolumba zmarła w opinii świętości 24 września 1926 r. w Rzymie. 16 maja 1993 r. św. Jan Paweł II w czasie uroczystej Mszy św. beatyfikacyjnej odprawionej w Bazylice Watykańskiej wyniósł ją do chwały ołtarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    24 września

    Kościół katedralny w Bielsku-Białej

    Kościół katedralny w Bielsku-Białej

    Prawdopodobnie już w chwili lokacji Bielska pod koniec XIII w. istniał w nim drewniany kościółek, otoczony cmentarzem. Wzrost znaczenia miasta i jego rozbudowa skłoniła księcia Wacława I do budowy nowego, murowanego kościoła, wybudowanego w stylu gotyckim w latach 1443-1447. Jego patronem został św. Mikołaj, biskup, uważany w średniowieczu za opiekuna kupców. W 1447 r. kościół ten stał się kościołem parafialnym, a św. Mikołaj – patronem całego miasta. W 1559 r. w wyniku reformacji kościół bielski został zamieniony w zbór protestancki. W ręce katolików wrócił dopiero w 1630 r. W 1659 r. spłonął doszczętnie w wyniku pożaru. Został szybko odbudowany dzięki finansowej pomocy właścicieli Bielska. W 1682 r. powstańczy oddział węgierskiej armii obrabował miasto, nie oszczędzając również kościoła św. Mikołaja.
    Na początku XVIII w. ufundowano nowe, barokowe wyposażenie (m.in. ołtarz główny). W 1750 r., w wyniku uderzenia pioruna, wnętrze kościoła ponownie spaliło się. Wkrótce podjęto jego odbudowę i wyposażono w ołtarz główny i 6 bocznych w stylu barokowym. W 1783 r. zlikwidowano okalający kościół cmentarz. W 1792 r. do kościoła trafił łaskami słynący obraz – cudowna kopia wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej. W 1808 r. nastąpił kolejny pożar; kościół odbudowano i ufundowano tym razem barokowo-klasycystyczne wyposażenie. W 1836 r. mniejszy pożar dotknął jedynie dach i wieżę kościoła, oszczędzając jego wnętrze. Ostatni, również niegroźny pożar, miał miejsce w 1860 r.
    W 1893 r. kościół zelektryfikowano (jako pierwszy kościół w diecezji wrocławskiej). W latach 1908-1910, wskutek szybkiego rozwoju miasta i znacznego wzrostu liczby parafian, dokonano rozbudowy dotychczasowej świątyni. Dobudowano drugą część nawy, utrzymaną w stylu neoromańskim. Jej poświęcenia dokonał w 1911 kard. Jerzy Kopp. Po II wojnie światowej, w wyniku migracji ludności, parafia w Bielsku po raz pierwszy w swej historii stała się jednonarodowościowa; dotychczas, zwłaszcza od czasów reformacji, raczej zgodnie koegzystowali w niej Polacy i Niemcy. 25 marca 1992 r. św. Jan Paweł II na mocy bulli Totus Tuus Poloniae Populus powołał do istnienia diecezję bielsko-żywiecką. Tym samym, w 545. rocznicę konsekracji, podniósł kościół św. Mikołaja do rangi katedry, a do rangi konkatedry – kościół Narodzenia NMP w Żywcu. Obecnie ordynariuszem diecezji jest bp Roman Pindel. Pomaga mu biskup Piotr Greger oraz biskup senior Tadeusz Rakoczy.
    Diecezja bielsko-żywiecka zajmuje obszar ok. 3 tys. km kwadratowych, liczy ok. 770 tys. mieszkańców i jest podzielona na 22 dekanaty, obejmujące 210 parafii. Pracuje w niej ok. 550 kapłanów diecezjalnych i ok. 120 zakonnych. Patronami diecezji są św. Maksymilian Maria Kolbe, św. Jan Kanty i św. Jan Sarkander.
    Najważniejszym wydarzeniem w historii tej diecezji była wizyta św. Jana Pawła II, który 22 maja 1995 r., w trakcie pielgrzymki do Czech, gdzie dzień wcześniej kanonizował św. Jana Sarkandra, odwiedził Bielsko-Białą, Żywiec i Skoczów. Mówił wtedy m.in.: Z waszym miastem związany byłem od wczesnego dzieciństwa, gdyż w Białej urodził się mój ojciec, tutaj i w okolicy mieszkali moi krewni, a w bielskim szpitalu pracował mój starszy brat – lekarz; tam też zmarł, służąc chorym. Potem doszły związki innego rodzaju, wynikające z mojej posługi biskupiej w Kościele krakowskim, który jeszcze do niedawna obejmował Białą, aż po rzekę Białkę.
    To, co uderza w Bielsku-Białej, to fakt spotkania i harmonijnego przenikania się tutaj dwóch tradycji kulturowych i kościelnych: to znaczy tradycji krakowskiej i śląskiej. Jest to wielkie bogactwo tego miasta i całego regionu. Ta wielość w jedności stanowi także wielkie bogactwo duchowe nowej diecezji bielsko-żywieckiej. Trzeba, ażebyście, drodzy bracia i siostry, umiejętnie z tych zasobów czerpali, a także ciągle je pomnażali. Niech ta wymiana darów duchowych przyczynia się do pogłębienia i rozwoju życia chrześcijańskiego wszystkich i każdego z osobna!
    Bielsko-Biała jest obecnie nie tylko miastem wojewódzkim, ale także stolicą diecezji, czyli Kościoła lokalnego. To jest nowa jakość w życiu tego miasta. Jest to także jakieś nowe zadanie. Stolica diecezji to nie tylko centrum administracyjne, lecz przede wszystkim centrum duchowego promieniowania na cały region. Życzę więc, aby Bielsko-Biała do tej ważnej roli coraz bardziej dorastała, ku pożytkowi wszystkich.
    2 lipca 1995 r. Ojciec Święty kanonizował także św. Melchiora Grodzieckiego, kapłana pochodzącego z Cieszyna – miasta leżącego na terenie nowo powstałej diecezji.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 września

    Święty Pio z Pietrelciny, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Linus, papież i męczennik
      •  Błogosławiona Emilia Tavernier Gamelin, zakonnica
      •  Błogosławiony Józef Stanek, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty ojciec Pio

    Francesco Forgione urodził się w Pietrelcinie (na południu Włoch) 25 maja 1887 r. Już w dzieciństwie szukał samotności i często oddawał się modlitwie i rozmyślaniu. Gdy miał 5 lat, objawił mu się po raz pierwszy Jezus. W wieku 16 lat Franciszek przyjął habit kapucyński i otrzymał zakonne imię Pio. Rok później złożył śluby zakonne i rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne. W 1910 r. przyjął święcenia kapłańskie. Już wtedy od dawna miał poważne problemy ze zdrowiem. Po kilku latach kapłaństwa został powołany do wojska. Ze służby został zwolniony ze względu na zły stan zdrowia. Pod koniec lipca 1916 r. przybył do San Giovanni Rotondo i tam przebywał aż do śmierci. Był kierownikiem duchowym młodych zakonników.

    Ojciec Pio przed wizerunkiem Ukrzyżowanego

    20 września 1918 r. podczas modlitwy przed wizerunkiem Chrystusa ukrzyżowanego o. Pio otrzymał stygmaty. Na jego dłoniach, stopach i boku pojawiły się otwarte rany – znaki męki Jezusa. Wkrótce do San Giovanni Rotondo zaczęły przybywać rzesze pielgrzymów i dziennikarzy, którzy chcieli zobaczyć niezwykłego kapucyna. Stygmaty i mistyczne doświadczenia o. Pio były także przedmiotem wnikliwych badań ze strony Kościoła. W związku z nimi o. Pio na 2 lata otrzymał zakaz publicznego sprawowania Eucharystii i spowiadania wiernych. Sam zakonnik przyjął tę decyzję z wielkim spokojem. Po wydaniu opinii przez dr. Festa, który uznał, że stygmatyczne rany nie są wytłumaczalne z punktu widzenia nauki, o. Pio mógł ponownie publicznie sprawować sakramenty.

    Ojciec Pio ze stygmatami na dłoniach

    Ojciec Pio był mistykiem. Często surowo pokutował, bardzo dużo czasu poświęcał na modlitwę. Wielokrotnie przeżywał ekstazy, miał wizje Maryi, Jezusa i swojego Anioła Stróża. Bóg obdarzył go również darem bilokacji – znajdowania się jednocześnie w dwóch miejscach. Podczas pewnej bitwy w trakcie wojny, o. Pio, który cały czas przebywał w swoim klasztorze, ostrzegł jednego z dowódców na Sycylii, by usunął się z miejsca, w którym się znajdował. Dowódca postąpił zgodnie z tym ostrzeżeniem i w ten sposób uratował swoje życie – na miejsce, w którym się wcześniej znajdował, spadł granat.

    Ojciec Pio odprawiający Eucharystię

    Włoski zakonnik niezwykłą czcią darzył Eucharystię. Przez długie godziny przygotowywał się do niej, trwając na modlitwie, i długo dziękował Bogu po jej odprawieniu. Odprawiane przez o. Pio Msze święte trwały nieraz nawet dwie godziny. Ich uczestnicy opowiadali, że ojciec Pio w ich trakcie – zwłaszcza w momencie Przeistoczenia – w widoczny sposób bardzo cierpiał fizycznie. Kapucyn z Pietrelciny nie rozstawał się również z różańcem.

    Ojciec Pio niedługo przed śmiercią

    W 1922 r. powstała inicjatywa wybudowania szpitala w San Giovanni Rotondo. Ojciec Pio gorąco ten pomysł poparł. Szpital szybko się rozrastał, a problemy finansowe przy jego budowie udawało się szczęśliwie rozwiązać. “Dom Ulgi w Cierpieniu” otwarto w maju 1956 r. Kroniki zaczęły się zapełniać kolejnymi świadectwami cudownego uzdrowienia dzięki wstawienniczej modlitwie o. Pio. Tymczasem zakonnika zaczęły powoli opuszczać siły, coraz częściej zapadał na zdrowiu. Zmarł w swoim klasztorze 23 września 1968 r. Na kilka dni przed jego śmiercią, po 50 latach, zagoiły się stygmaty.W 1983 r. rozpoczął się proces informacyjny, zakończony w 1990 r. stwierdzeniem przez Kongregację Spraw Kanonizacyjnych jego ważności. W 1997 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót o. Pio; rok później – dekret stwierdzający cud uzdrowienia za wstawiennictwem o. Pio. Św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji o. Pio w dniu 2 maja 1999 r., a kanonizował go 16 czerwca 2002 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Sensacja prowadząca do Chrystusa

    Jest jednym z najpopularniejszych świętych. Książki poświęcone jego osobie wypełniłyby po brzegi kilka bibliotek. Wydawać by się mogło, że wiemy o nim wszystko, ale czy na pewno?

    ***

    Ojciec Pio miał swoje osobiste, pełne czułości zwroty,
którymi odnosił się do swojej „Mateczki”, „Mateńki”,
„Kochanej Matki”, „Pięknej Matki”, „Najbardziej Świętej Matki”

    Ojciec Pio miał swoje osobiste, pełne czułości zwroty, którymi odnosił się do swojej „Mateczki”, „Mateńki”, „Kochanej Matki”, „Pięknej Matki”, „Najbardziej Świętej Matki”

    ***

    Zaczęło się skromnie – urodził się w ubogiej chłopskiej rodzinie Giuseppy i Grazia, w Pietrelcinie – małej, spalonej słońcem włoskiej miejscowości, w której życie upływało zgodnie z rytmem pracy w polu. Państwo Forgione, aby zapewnić utrzymanie dzieciom, pracowali bez wytchnienia. Giuseppa, gdy była w ciąży z Francescem (przyszłym Ojcem Pio), do samego rozwiązania pomagała mężowi na roli. Również pierwsze miesiące jego życia przebiegały pozornie typowo – jak każde dziecko dniami i nocami zanosił się płaczem. Dopiero po latach, do czego sam się przyznał, okazało się, że powodem permanentnego płaczu nie był banalny głód czy mokra pieluszka, ale atakujące go złe duchy, które już wtedy obrały go sobie za cel.

    Z każdym kolejnym rokiem dzieciństwo Francesca coraz bardziej wyłamywało się poza schematy wychowania na włoskiej wsi. Owszem, brał on udział w typowo chłopięcych zabawach, takich jak zapasy, ale czynił to sporadycznie. Na przekleństwa, które nagminnie pojawiały się w słowniku jego rówieśników, reagował alergicznie, niekiedy uciekając w popłochu przed wulgarnym językiem kolegów, tak jakby papierkiem lakmusowym jego pobożności była czystość mowy i myśli. Dość wcześnie jego ulubionym zajęciem stało się przebywanie na modlitwie. Już w wieku 5 lat okazywał dojrzałość duchową, której pozazdrościłby niejeden z nas. Większość jego biografów jest zgodna, że we wczesnym dzieciństwie Jezus wybrał go do pełnienia szczególnej misji w Kościele. Ale jak to dziecku, nie brakowało mu też skłonności do psot. Szczególnie upodobał sobie płatanie figli swojej siostrze Felicycie. Gdy dziewczyna się myła, chwytał ją znienacka za głowę i zanurzał w wodzie. Nie był urwisem. Jak przyznawała jego matka, nie został ani razu skarcony. Mimo to dostarczał jej powodów do zmartwień, gdy sypiał na podłodze w geście umartwienia.

    Nowo narodzony

    Francesca stale coś pociągało do życia konsekrowanego, dlatego już w wieku 15 lat rozpoczął nowicjat w zakonie. Nakładając habit, przyjął imię Pio. W 1910 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Wkrótce stan jego zdrowia pogorszył się do tego stopnia, że przełożeni wysłali go do domu rodzinnego, gdzie przebywał do 1916 r. Gdy wydobrzał na tyle, aby ponownie pełnić zakonną posługę, trafił do klasztoru św. Anny w Foggii, a później do miejsca, które stało się dla niego domem na kolejne 52 lata – do klasztoru w San Giovanni Rotondo. Jak sądzili jego przełożeni, górski mikroklimat tego miejsca miał sprzyjać zdrowiu chorowitego zakonnika.

    Wstydliwa sprawa

    Wbrew temu, co możemy mniemać z telewizyjnych doniesień, wielkie dzieła dzieją się w ciszy i samotności a nie w blasku fleszy… 20 września 1918 r. wydarzyła się rzecz po ludzku niewytłumaczalna. Po Mszy św. Ojciec Pio przebywał chwilę na chórze, gdzie nagle ogarnął go błogostan; ujrzał wtedy tajemniczą postać. Gdy ta się oddaliła, zakonnik spostrzegł na swoich dłoniach, stopach i boku rany, z których sączyła się krew. Niejeden z nas otrzymawszy takie wyróżnienie, pobiegłby do telewizji, udzielał wywiadu… Kultura masowa wyzwala w nas potrzebę ekshibicjonistycznego chełpienia się swoją wyjątkowością. Dla Ojca Pio stygmaty były wstydliwym faktem. Ten skromny człowiek nigdy nie chodził jak paw. Gdy na jego ciele pojawiły się widoczne rany męki Chrystusa, starał się je ukryć przed światem, dlatego przez lata nosił długie rękawice, które z czasem zamienił na mitenki, aby móc celebrować Eucharystię.

    Pokora i posłuszeństwo

    Wiele osób z dystansem podchodziło do nadnaturalnych zjawisk towarzyszących osobie Ojca Pio. Doszukiwano się w nim oszusta i szarlatana, który z różnych pobudek miał zwodzić wiernych. Mówiono, że rany powstały na skutek działania samego zakonnika, który co noc sam odnawiał stygmaty, raniąc się fenolem. Poddawano go przez to niekończącym się i uciążliwym badaniom medycznym. Konsekwencją negatywnego stosunku do stygmatyka były ograniczenia, które na niego nakładano (zakaz publicznego odprawiania Mszy św., spowiadania, odpisywania na listy wiernych). Pierwsze restrykcje dotknęły go w latach 1922-23, kolejne w 1931-34 r., a ostatnie w latach 1960-64. Niejeden z nas by się zbuntował, obraził na przełożonych, złorzeczył, ale nie Ojciec Pio. Każdą godzącą w niego decyzję przyjmował z pokorą i w pełnym posłuszeństwie. Stygmaty miał przez kolejne 50 lat. Zniknęły dopiero tuż przed jego śmiercią, nie pozostawiając po sobie nawet blizny. Lekarze obliczyli, że przez ten czas wypłynęło z nich 3400 litrów krwi.

    Ojciec Pio posłuszeństwa wymagał także od innych. Pewnego razu pojawiły się u niego dwie dziewczyny z Mediolanu, które uciekły z domu, aby zobaczyć go w San Giovanni Rotondo. Czekały na Eucharystię, ale stygmatyk im jej nie udzielił, powiedział: „Przede wszystkim posłuszeństwo”.

    Sensacyjny święty

    Czasami potrzebujemy sensacji, aby pobudziła nas do działania. Dla wielu stał się nią Ojciec Pio. Do zakonnika z Pietrelciny zaczęły przybywać tłumy wiernych, ale nie brakowało również sceptyków. Stygmaty stały się cudem, który nieustannie dokonywał się na oczach ludzi, przekonując niedowiarków, aby oddali swe życie Chrystusowi, a wierzących umacniając w pobożności. Stygmaty nie były jednak jedynym nadprzyrodzonym darem, który Bóg zesłał Ojcu Pio. Otrzymał także dary: bilokacji, czytania w duszy, telestazji (zdolność widzenia na odległość) czy niezwykły zapach, jaki unosił się z jego ran.

    Stygmaty nie były najważniejsze. To, co istotne w życiu Ojca Pio, to głębia jego wiary, którą zaszczepiał w bliźnich. Znakomitą do tego okazją była spowiedź. Osób, które chciały się wyspowiadać u Ojca Pio, nie brakowało – ludzie często czekali na swoją kolej wiele dni. Dar czytania w duszach sprawiał, że penitent nie był w stanie zataić przed nim grzechów. Ojciec Pio wymagał autentycznego nawrócenia – jeśli nie dostrzegał tego w grzeszniku, krzyczał na niego i „wyganiał” od konfesjonału, aż ten skruszeje. I tak się działo – przy kratach konfesjonału, w którym posługiwał Pio, ludzie prawdziwie jednali się z Bogiem.

    Wciąż obecny

    Po śmierci Ojca Pio (1968 r.) wydawało się, że pamięć o nim zaginie. Do San Giovani Rotondo przestały przyjeżdżać tłumy wiernych, a dziennikarze nie wspominali o nim na łamach swoich pism. Jak się wkrótce okazało, stygmatyk po śmierci narobił jeszcze większego rabanu niż za życia. Kolejne cuda dokonane za jego wstawiennictwem pokazały, że Ojciec Pio nawet po śmierci przyciąga ludzi do Boga. Owszem, dokonują się dzięki niemu uzdrowienia cielesne, ale najważniejsze są te duchowe. Wielu dzięki Ojcu Pio ponownie odkryło sakrament pokuty i pojednania, modlitwę oraz Eucharystię. Ten święty z Pietrelciny stale pomaga nam odkryć głębię wiary, a widzialnym znakiem jego działania są np. Grupy Modlitewne.

    Przywróć mi wzrok
    Poruszające jest świadectwo dziewczyny, która w wieku 12 lat zachorowała na białaczkę. Jednym ze skutków ubocznych zastosowanej chemioterapii była utrata wzroku. Ktoś przyniósł jej obrazek z Ojcem Pio. Zaczęła się modlić do świętego. Po kilku dniach w ciemności zaczęła czuć zapach fiołków i lilii oraz obecność stygmatyka. Otworzyła oczy, została uzdrowiona.

    Ignacy Tarnobrzeski/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________

    reprodukcja – Henryk Przondziono /Gość Niedzielny

    ***

    Oszust? Szarlatan? Wszystkie kłamstwa o ojcu Pio

    O żadnym ze świętych nie napisano tyle nieprawdy. Postać Stygmatyka z San Giovanni Rotondo nieustannie powraca w mediach i rozgrzewa do czerwoności internetowe fora. Panie, Panowie: oto największe kłamstwa na temat o. Pio.

    Jeśli sądzisz, że pierwsze skrzypce w teleturnieju „Wszystkie kłamstwa na temat ojca Pio” grają środowiska antyklerykalne, jesteś w błędzie. Najczęściej powtarzaną nieprawdę powielają w nieskończoność środowiska „ultrakatolickie” lub te, które za takie chcą uchodzić. Te wypowiedzi pobożnych-nadgorliwych niewiele mają wspólnego z nauczaniem Kościoła i niebieskim tomem katechizmu. Jednym z najpopularniejszych wątków jest przypisywanie ojcu Pio orędzia o tzw. trzech dniach ciemności, którego… nigdy nie wypowiedział. Niektórzy robią na tym niezły biznes. Powstają strony internetowe, po sieci krążą modlitewne łańcuszki, a na Allegro można kupić specjalne „świece na trzy dni ciemności”. Do wyboru, do koloru.

    List, którego nie napisał

    – Osobą najczęściej przywoływaną w kontekście tzw. trzech dni ciemności jest św. ojciec Pio – opowiada o. dr Wit Chlondowski, franciszkanin. – Wielu cytuje jego sławny już list do komisji z Heroldsbach (badała nieuznane ostatecznie przez Kościół objawienia), w którym miał mówić wprost o tych wydarzeniach: „dobrze pozamykajcie się, uszczelniajcie okna, nie wyglądajcie na zewnątrz, zapalcie święconą świecę, która wystarczy na wiele dni, módlcie się na Różańcu”. Tyle że ojciec Pio takiego listu nie napisał! Ten list jest falsyfikatem. Ktoś w świadomy sposób, chcąc podeprzeć swe chorobliwe teorie spiskowe, sfałszował pismo. Kapucyni mają wszystkie listy ojca Pio i zaświadczają, że nie ma wśród nich takiego. To kłamstwo tych, którzy są zbytnio skupieni w niezdrowy sposób na temacie objawień prywatnych i wyszukiwaniu zagrożeń.

    Nie od dziś wiadomo, że narracja lękowa sprzedaje się najlepiej. Dzięki niej słowo „Apokalipsa” zaczyna kojarzyć się nam z filmowym zapachem napalmu o poranku, a nie z opowieścią o triumfie Baranka. 

    ***

    Bp Raffaello Carlo Rossi, inkwizytor: Mszę odprawia, nawet…za bardzo pobożnie.

    Bp Raffaello Carlo Rossi, inkwizytor: Mszę odprawia, nawet…za bardzo pobożnie.
    reprodukcja – Henryk Przondziono /Gość Niedzielny

    ***

    Czuję się jak w piecu

    Bardzo często powtarzaną nieprawdą jest to, że o. Pio „szukał stygmatów”, czy – jak napisał kiedyś dziennikarz „Polityki” – „miał obsesję na punkcie cierpienia”. Źródła przeczą tym zarzutom. Nie był masochistą.

    W roku 1911 pisał list do ojca Benedetto z San Marco in Lamis: „Ostatniej nocy stało się coś, czego nie potrafię ani wyjaśnić, ani zrozumieć. W połowie mych dłoni pojawiły się czerwone znaki o wielkości grosza. Towarzyszył mi przy tym ostry ból w środku czerwonych znaków. Ból był bardziej odczuwalny w środku lewej dłoni. Był tak wielki, że jeszcze go czuję”. Innym razem odpowiadał: „Co czuję? Ciągły ból. Nieraz nie mogę go wytrzymać. Często towarzyszy mu bardzo wysoka gorączka. Czuję się wtedy jak w piecu”.

    Nie epatował cierpieniem – jak czytam na popularnych portalach. Gdy jego penitentka Cleonice Morcaldi zawołała: „Ojcze, cały jesteś jedną raną!”, usłyszała: „Nie sądź, że kocham cierpienie dla niego samego”. Była jego duchową córką i świadkiem jego ostatniej Mszy. Napisała o tym książkę „Moje życie w bliskości Ojca Pio”. Jak to zwykle bywa, i tu świeckie media zalała fala plotek: „Stygmatyk i piękna Włoszka? Czy to może być jedynie »duchowa przyjaźń«? A może w tę relację wkroczyła lubieżność i przekraczanie granic przyzwoitości?” Czyż nie takie same zarzuty padały w kontekście relacji Karol Wojtyła–Wanda Półtawska? Kapucyni zdecydowali się wydać dziennik duchowy Cleonice Morcaldi. Odsłania on piękno duchowej więzi, a ci, którzy czekali na pikantne opowiastki, musieli obejść się smakiem. To ona notowała fragmenty rozmów („Na kim spoczęło ostatnie spojrzenie umierającego Jezusa?” „Na Jego Matce”), a po śmierci duchowego kierownika cztery dni spędziła na piętrze galerii kościoła, w którym była wystawiona trumna, szepcząc: „Jezu, Ty dałeś mi Ojca i Ty mi go odebrałeś. Bądź wola Twoja”.

    Masochista?

    Ojciec Pio przyjmował cierpienie początkowo z wielkimi oporami. Gdy 20 września 1918 roku młodziutki kapucyn zauważył na swych dłoniach stygmaty, natychmiast poprosił swoich bliskich, by „błagali Boga o zabranie tych znaków i umniejszenie męki”. Ale stygmaty nie zniknęły. Zakonnik z Pietrelciny ukrywał je przed światem. Poddawany był bolesnym operacjom, wielokrotnie badany. Upokarzało go to, ale przyjmował te doświadczenia z pokorą. Lekarze byli bezradni wobec tajemniczych znaków. Jak rozbrajająco brzmią słowa stygmatyka, który przyparty do muru przez inkwizytora („Czy Ojciec przysięga na świętą Ewangelię, że nigdy nie spowodował żadnych zmian na swojej skórze, to znaczy czy nigdy nie wykonywał żadnych znaków, które mogłyby potem pojawić się widzialnie?”), zawołał: „Przysięgam, na miłość boską. Na miłość boską! O, jakże byłbym wdzięczny Panu, gdyby mnie od tego uwolnił!”. Stygmaty zanikły dopiero pod koniec życia zakonnika. Wówczas jedna z jego duchowych córek zdziwiona zawołała: „Ojcze, nie masz już ran na rękach!”. „A czy to takie ważne?” – odpowiedział o. Pio.

    Niezły kwas

    „To szarlatan” – pisano (i pisze się czasem nadal) o nim. Sergio Luzzatto, szukający sensacji włoski historyk z Genui, nazwał go przed laty „małym chemikiem”, bezpodstawnie oskarżając o polewanie rąk kwasem karbolowym. Tezę oparł na zeznaniach aptekarki Marii De Vito,  u której ojciec Pio miał go nabyć. Rozdmuchana sensacja okazała się manipulacją. Sam kapucyn opowiadał, że nie stosował kwasu, „wyjąwszy przypadki, kiedy używał go lekarz do sterylizacji, gdy robił mu zastrzyki”. Sporo wyjaśnia raport doktora Giorgia Festy z 7 lipca 1925 roku: „Co do kwasu karbolowego, jest moim obowiązkiem sprecyzować pewne fakty. Ojciec rektor kolegium na zlecenie osobistego lekarza wykonywał w klinice podskórne zastrzyki młodzieńcom, którzy zgłaszali się do szkoły z internatem i często pochodzili z miejsc dotkniętych malarią”. Ot i cała tajemnica.

    Oskarżający o. Pio o manipulacje Sergio Luzzatto ukuł tezę, że „narcystyczny stygmatyk chętnie pozował do zdjęć”. Tymczasem historycy przytaczali wspomnienie o współbracie o. Pio, który „przybywszy 19 sierpnia 1919 r. do San Giovanni Rotondo, nakazał mu ściągnąć rękawiczki i skrzyżować ręce na piersi. Wobec tak dziwnej prośby ojciec Pio zaprotestował i rzekł: »Placido, żartujesz czy zwariowałeś? Jeśli chcesz mnie sfotografować, to proszę, ale nie licz na to, że zdejmę rękawiczki«. Ojciec Placido rzekł: »Przybyłem z polecenia prowincjała, a ty musisz być mu posłuszny. Jeśli nie usłuchasz, obrazisz Boga«. Na taki rozkaz ojciec Pio pochylił głowę, zdjął rękawiczki i skrzyżował ręce na piersi”.

    Ponurak

    „Był śmiertelnym ponurakiem” – pisał Luzzatto. Znów strzał w płot! Franciszkanie opowiadali o jego poczuciu humoru, które pomagało stygmatykowi znosić ciągłe prześladowania. Gdy kardynał Clemente Micary, cierpiący z powodu bólu nóg, prosił go o błogosławieństwo i… skarpety, ojciec Pio odparł: „Mnie również bolą nogi, ale skarpety – a stale je noszę – jeszcze nigdy mnie nie uleczyły. Kiedy to się stanie, wyślę je również Jego Eminencji. Ale nie wierzę, by zdołały dokonać tego cudu!”. „Gdy w 1952 roku miała się odbyć wizyta Prokuratora Generalnego, ojca Agatangelo z Langasco (który kiedyś powiedział o mnichach z San Giovanni Rotondo: »Znajduję tu rodzinę złożoną z czterech głupców«), ojciec Pio, śmiejąc się, zasugerował: »Powiedział, że jesteśmy rodziną głupców? Przyjmijmy go więc jak członka rodziny!«” – piszą Saverio Gaeta i Andrea Tornielli.

    Wielokrotnie czytałem, że stygmatyk jako kurację zdrowotną polecał przede wszystkim „środki nadprzyrodzone”, a zatem długie modlitwy i posty. Innymi słowy: spirytualizował rzeczywistość. Do dziś wielu powtarza, że remedium na chorobę jest odmawianie, jak on, kilkudziesięciu Różańców dziennie. To bzdura, bo gdyby tak było w istocie, nie zainicjowałby budowy w San Giovanni Rotondo potężnego szpitala – Domu Ulgi w Cierpieniu.

    Przeglądając świeckie portale, zauważyłem, że większość neguje nie tyle samą działalność ojca Pio, co po prostu cud jako taki. Z podejrzliwością patrzą na słowa „uzdrowienie”, „proroctwo”, nie mówiąc już o „bilokacji”. I zderzają się z murem.

    Zdrowa nieufność

    Najwięcej wątpliwości związanych z życiem o. Pio rozwiewają zeznania biskupa Raffaella Carla Rossiego, Toskańczyka z Pizy, który w liście Świętego Oficjum przeczytał: „Zlecamy Waszej Ekscelencji wizytację kanoniczną w San Giovanni Rotondo”. Miał „rozpracować” zakonnika, o którym szeptała już cała Italia. Był niezwykle sceptyczny, a to jedynie uwiarygodnia jego ocenę sytuacji. 14 czerwca 1921 roku inkwizytor zapukał do furty klasztoru w San Giovanni Rotondo… W książce Francesca Castellego „Przesłuchanie Ojca Pio. Odtajnione archiwa Watykanu” znajdziemy niepublikowane wcześniej materiały z pierwszego przesłuchania kapucyna, w tym sześć zeznań złożonych przez niego pod przysięgą przed inkwizytorem Świętego Oficjum. „Ma cerę bladą, z wyglądu wydaje się chorowity i cierpiący (ale nie bardzo), chód ma chwiejny (powiedziałbym raczej, że chodzi powoli i czasem niezbyt pewnie)” – zapisywał Rossi. „Mszę odprawia, nawet… za bardzo pobożnie: pięć minut na Memento za żywych, cztery na Memento za zmarłych, dwie minuty na konsekrację Kielicha – mierzone z zegarkiem w dłoni”.

    Dlaczego stygmaty wydzielają specyficzny, podobny do aromatu lilii zapach? „To perfumy?” – pytał inkwizytor. „Nie, w celi nie mam nic prócz mydła” – odpowiadał kapucyn. „Co ojciec czuje?”. „Ciągły ból. Nieraz nie mogę go wytrzymać. Często towarzyszy mu bardzo wysoka gorączka. Czuję się wtedy jak w piecu”. „Jakie umartwienia poza tymi, które są nakazane wszystkim, ojciec podejmuje?”. „Żadne. Przyjmuję te, które zsyła mi Pan”.

    Przesłuchanie trwało miesiąc, a poza o. Pio przed trybunałem stanęło wielu jego współbraci. Akta przesłuchania zawierają sześć szczegółowych zeznań złożonych pod przysięgą. Inkwizytor Świętego Oficjum odwijał bandaże z rąk kapucyna i dotykał jego ran. Sprawdzał, co się z nimi stanie, gdy zostaną zaplombowane. Z przesłuchań o. Pio: „Czy ojciec przysięga na Ewangelię, że nie wywoływał, nie podtrzymywał, nie wzmacniał, nie pielęgnował bezpośrednio bądź pośrednio znaków, które nosi na rękach, stopach i na piersi?”. „Przysięgam”.

    Choć inkwizytor z Pizy przyznawał, że był sceptycznie nastawiony do kapucyna, wynik dochodzenia był dla ojca Pio bardzo korzystny. Jedną z pierwszych osób, które przeczytały sprawozdanie, był Benedykt XV. To pokazuje skalę zjawiska.

    Narcyz?

    Kolejny podnoszony w mediach zarzut: skupiał na sobie uwagę – był kimś w rodzaju duchowego narcyza. Inne „pobożne opracowania” przedstawiają go jako człowieka niemal bezgrzesznego. Nieprawda. Gdy przerażony swymi grzechami o. Pio błagał innych o modlitwę, ci z niedowierzaniem kręcili głowami, traktując to jako wyraz wielkiej pokory. Cleonice Morcaldi wspominała: „Zaczęłam mówić do niego: »Ojcze, który jesteś tak dobry, uczyń…«, ale nie pozwolił mi dokończyć zdania: »Ja dobry? Jeśli poznałabyś, kim naprawdę jestem, uciekłabyś przestraszona! Największy zbój jest człowiekiem honoru w porównaniu ze mną!« A powiedział to z takim przekonaniem, że nie wiedziałam, co odpowiedzieć”.

    Z jednej strony o. Pio był anielsko cierpliwy, z drugiej zmagał się ze swymi przywarami, na przykład wybuchowym charakterem. Jego sekretarz o. Marciano Morra wspominał: „Kim był o. Pio? W pierwszym rzędzie grzesznikiem! Ciągle się nawracał. Gdy nakrzyczał na penitenta, często przez pół nocy leżał krzyżem i modlił się za niego. Prosił, by ostre słowa nie zraziły tego człowieka do Kościoła”. „Kiedy był młodszy, spowiadał cały dzień. Potem zredukował ten czas z 17 do 10 godzin dziennie. Kiedy po 16 godzinach wychodził z konfesjonału, oblepiały go kobiety i błagały o modlitwę, dotykały. Ja też bym wyszedł z siebie” – opowiadał „Gościowi Niedzielnemu”. „Zawsze do konfesjonału o. Pio stały dwie kolejki z biletami: jedna przybyszów z daleka, druga wieśniaków z okolicy, tzw. dzieci duchowych o Pio. Chętnych do spowiedzi było tylu, że dochodziło do bójek o miejsce, a porządku pilnowały specjalne służby”.

    Po wielu latach jeden z najzacieklejszych oszczerców stygmatyka, Domenico Palladino, najmłodszy zakonnik w San Giovanni Rotondo (zmarł w 1977 roku), przyznał: „Byłem przekonany, że robię dobrze. Sądziłem, że ojciec Pio to oszust. Z upływem czasu zacząłem wątpić. W końcu po tylu wydarzeniach, przykrościach, rozczarowaniach i przemyśleniach, przekonałem się, że się myliłem”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________

    O. Pio: „Krzyknąłem z bólu. Czułem, że umieram”. Niezwykłe okoliczności otrzymania stygmatów

    Black and white photo of Padre Pio celebrating Mass, taken by Elia Stelluto, published by the Saint Pio Foundation

    © Photo by Elia Stelluto via Saint Pio Foundation

    ***

    Ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale. Nagle poczuł przeszywający strach. Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce…

    Był piątek, 20 września 1918 r. Ojciec Pio skończył właśnie sprawować poranną mszę i zatrzymał się jeszcze na chórze, aby odprawić dziękczynienie. Mijał czas, trwał zatopiony w modlitwie. Gdy się ocknął, było koło dziesiątej. Nic nie zapowiadało, że właśnie tego dnia Jezus naznaczy go kolejnymi ranami miłości.

    Od ponad roku ojciec Pio doświadczał wstrząsających zjawisk mistycznych, a jego duszę spowijała ciemność. Nie wiedział, że zarówno duchowe jak i fizyczne cierpienia były tylko preludium, przygotowaniem do wielkiego obdarowania.

    San Giovanni Rotondo

    W San Giovanni Rotondo trzeba poruszać się powoli. Znaleźć czas na udział we mszy świętej, odprawienie drogi krzyżowej na zboczach stromego wzgórza i modlitwę w krypcie przy ciele stygmatyka w ozdobionym mozaikami kościele.

    Poza wypiciem kapucyńskiej kawy warto też wybrać się na zwiedzanie muzeum, na które zamieniono część starego klasztoru. Ojciec Pio mieszkał tu od 1916 r. aż do śmierci w 1968 r. i dziś zwiedzanie to tak naprawdę wędrówka po śladach świętego.

    To korytarze, którymi codziennie przechodził do kaplicy i na chór. To cela, w której mieszkał, i kościółek z konfesjonałem. Tym samym, w którym spędzał kilkanaście godzin dziennie. Jest  ściana pełna listów, które przez całe życie otrzymywał. Przychodziły ze wszystkich zakątków świata.

    W gablotach rzeczy osobiste: grzebień, okulary w rogowej oprawie i stosy białych rękawiczek. W celi, obok łóżka leżą zakonne sandały. Klęcznik i stolik nocny. Nad łóżkiem ściana wytarta od dotyku rąk i pościeli. Ślady, które nie mają ceny.

    ***

    PADRE PIO

    ***

    Rany miłości

    Ale mnie najbardziej wzruszył krzyż Chrystusa, pod którym 20 września 1918 r. ojciec otrzymał stygmaty. Chrystus wiszący na belce jest wyrzeźbiony z cyprysowego drzewa. I wywołuje drżenie.

    Ten, który cierpiał za wszystkich, podzielił się z nim cierpieniem. Wtajemniczył ojca Pio w dramat i głębię swojego bólu. Ale też w jego trwanie w czasie.

    Można spekulować, dyskutować, po ludzku próbować tłumaczyć istotę stygmatów. Jednak pod tym krzyżem pozostaje tylko wiara, że to było możliwe, podarowane i boskie – a nie ludzkie – naznaczenie. I że są to rany miłości.

    Cierpienie w ciemności

    „Po raz kolejny w tych dniach dusza moja zeszła do piekieł, raz jeszcze Pan ukazał mi furię szatana. Jego ataki są gwałtowne i nieustanne. Ten okryty niesławą odstępca pragnie wydrzeć mi z serca to, co jest w nim najświętsze: wiarę. Atakuje mnie w każdej godzinie dnia i w każdym miejscu, zaprawia goryczą sen w godzinach nocy” – pisał 19 czerwca 1918 r. w liście do o. Benedetto.

    Ale wcześniej, bo w listopadzie 1917 r., a więc zaledwie rok po przybyciu do San Giovanni Rotondo, pisał: „Jestem zupełnie pozbawiony światła i to wystarcza, aby napełnić mnie grozą, a także przekonać mnie, że zostałem poddany surowym regułom sprawiedliwości Bożej… Ojciec niebieski nie zapomina również o tym, abym uczestniczył w cierpieniach, także fizycznie, Jego jedynego Synaczka. Cierpienia te są tak straszliwe, że nie sposób ani ich opisać, ani wyobrazić sobie…”.

    „Gdzie mam szukać mojego Boga?” – pytał rozpaczliwie w innym liście do o. Benedetto z lipca 1918 r.

    Rana serca: podczas spowiadania

    Zmiana nastąpiła w sierpniu. Wieczorem 5 sierpnia, w wigilię święta Przemienienia Pańskiego ojciec Pio siedział w swoim konfesjonale, spowiadał chłopców. Nagle poczuł przeszywający strach.

    Zobaczył przed sobą nigdy wcześniej niewidzianą istotę, która zbliżała się do niego z żelazną włócznią w ręce. Ostrze włóczni miało dobrze naostrzony koniec,  z którego – tak zapamiętał – buchał ogień.

    „Patrzenie na to wszystko i doświadczenie, jak ta postać wbija z całą gwałtownością to narzędzie w moją duszę, było jednym i tym samym. Z trudem krzyknąłem z bólu, czułem, że umieram. To męczeństwo trwało aż do poranka siódmego dnia sierpnia. Tego, jak bardzo cierpiałem w tym bolesnym okresie, nie umiem opisać. Zostałem śmiertelnie zraniony” – pisał w liście.

    Ojciec Agostino zanotował w pamiętniku: „Szóstego sierpnia ukazał mu się Jezus pod postacią niebiańskiej istoty, uzbrojony w lancę, którą przebił mu serce. Czuł, jak jego serce rozdziera się na kawałki, a krew rozlewa się po wszystkich członkach ciała”.

    Ojciec Pio notował w kolejnych listach, że wszystkie te zdarzenia przerażają go, nie tylko w wymiarze duchowym, ale przede wszystkim fizycznym. Bo jak sobie wyobrazić dalsze życie z przebitym sercem? I w jakim celu ta rana jest mu zadawana? Jak długo będzie cierpiał i czuł upływ krwi? „Rana otwarta we mnie powtórnie krwawi i krwawi cały czas” – pisał.

    ***

    Ciemna noc ojca Pio. Prywatne notatki mistyka

    Ciemna noc ojca Pio. Prywatne notatki mistyka

    Rany rąk, stóp i boku

    Wrześniowego poranka siedział w ostatnim z trzech rzędów spróchniałych, drewnianych krzeseł ustawionych na posadzce chóru, przodem do głównego ołtarza. Kościół Matki Bożej Łaskawej, nad którego główną nawą znajdował się zakonny chór, był całkiem pusty.

    Kobiety licznie biorące udział w nabożeństwie już się rozeszły, świątynia tonęła w lekkim półmroku. Światło dnia wpadające przez jedyne na chórze maleńkie okienko oświetlało osiemnastowieczny krucyfiks zawieszony na balustradzie chóru. Jezus na tym krzyżu patrzył wprost na modlącego się ojca.

    PADRE PIO

    Gdyby mógł się wychylić, zobaczyłby ciągnące się za oknem drzewa migdałowców. Ale ojciec też migdałowców nie widział, siedział do nich tyłem, pogrążony w modlitwie. W tym dniu rozpoczął nowennę do Michała Archanioła. Był zmęczony, obolały i cierpiący. Rana w sercu pulsowała.

    Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Całą moją duszę wypełnia jasny obraz mojej mizerii… Widzę całe zło mojej natury i moją niewdzięczność. O ja nieszczęsny! Któż uwolni mnie ode mnie samego?” – modlił się bezradny i skupiony na własnym bólu.

    I właśnie wtedy to się stało. Wszystkie zmysły wewnętrzne i zewnętrzne zatopiły się w niewysłowionym spokoju. Wokół zapanowała całkowita cisza, Ojciec upadł zemdlony i gdy odzyskał świadomość zobaczył, że jego ręce, nogi i bok zostały przebite. I mocno krwawią. Co robić?

    Bolesne naznaczenie

    Najpierw nie chciał o tym mówić nikomu. Ujawnianie zjawisk mistycznych, których doznawał, wywoływało u niego ból i zawstydzenie. Relacjonował je ojcu duchowemu tylko i wyłącznie z racji posłuszeństwa.

    „Mój Boże, jak bardzo jestem zawstydzony i jakiego upokorzenia doznaję, kiedy muszę wyjawić to, czego Ty dokonałeś w tym swoim mizernym stworzeniu! Na chórze, po odprawieniu mszy świętej nagle ogarnął mnie stan spoczynku, podobny do słodkiego snu. Otaczała mnie całkowita cisza, która ogarnęła także moje wnętrze. Pojawił się pełny spokój i aprobata dla całkowitego wyrzeczenia się wszystkiego oraz wytchnienie od boleści.

    Wszystko to wydarzyło się w okamgnieniu! Czułem, że umieram i zapewne umarłbym, gdyby Pan nie pospieszył mi z pomocą…” – zeznawał w liście napisanym miesiąc później.

    Pięć ran Chrystusa

    Czy to sam Chrystus naznaczył ojca Pio stygmatami? To samo pytanie zadał mu jego przyjaciel, Giuseppe Orlando.

    „Wśród wielkiej światłości ukazał mi się Chrystus, pokryty ranami. Nic nie powiedział. Zniknął… Kiedy się ocknąłem, spostrzegłem, że leżę poraniony na ziemi. Dłonie, stopy i serce krwawiły i bolały tak bardzo, że nie miałem siły się podnieść. Na czworakach wlokłem się z chóru przez cały długi korytarz aż do celi. Rzuciłem się na łóżko i modliłem się, aby powtórnie ujrzeć Jezusa. Lecz później zanurzyłem się w siebie, przypatrzyłem się moim ranom i zapłakałem, wznosząc hymny dziękczynienia i modlitwy” – odpowiedział.

    Ślady odwiecznej miłości nosił przez pięćdziesiąt lat, od 20 września 1918 r. do 23 września 1968 r., a więc do dnia śmierci. Lekarze, którzy wielokrotnie badali ojca Pio obliczyli, że od dnia stygmatyzacji w ciągu 50 lat z jego ran wypłynęło 3-4 tys. litrów krwi. Po śmierci ojca rany zniknęły bez śladu, a raport lekarski podaje, że ciało było zupełnie pozbawione krwi.

    (korzystałam z książek:
    – G. F. Majka OFMCap, „Życie Ojca Pio”,
    – L. Peroni, „Ojciec Pio. Pełna biografia w 40. rocznicę śmierci”
    )

    Agnieszka Bugała/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________

    Sekret ojca Pio i Karola Wojtyły. Tajemnica szóstego stygmatu

    PIO

    Bundesarchiv-CC-BY-SA-3.0)

    ***

    „Wstrząsającego odkrycia” istnienia stygmatu na prawym ramieniu ojca Pio dokonał brat Modestino Fucci z Pietrelciny, któremu ówczesny przełożony dał klucz do celi ojca Pio i klucz do archiwum, żeby uporządkować jego rzeczy.

    Tak jak ojciec Pio, brat Daniele przejawiał swoim życie liczne charyzmaty – bilokacje, dar proroctwa czy czytanie w ludzkich sercach. W najnowszej książce pt. Ojciec Pio i brat Daniele – bratnie dusze, wydanej nakładem wydawnictwa Esprit, poznajemy sekrety życia przez wielu jeszcze nieodkrytego mistyka i orędownika oraz odkrywamy wyjątkową relację, która łączyła ojca Pio i brata Daniele.

    Ojciec Pio miał na prawym ramieniu taką samą ranę jak Jezus. Sprawiała mu ona najwięcej bólu, jednak konsekwentnie zachowywał fakt jej istnienia dla siebie. Wspomniał o niej jedynie przyszłemu papieżowi, Karolowi Wojtyle.

    Zdumiewające jest to, że zarówno bratu Daniele, jak i ojcu Pio najwięcej mistycznych cierpień przysparzał ten sam stygmat i że obaj – jeśli nie liczyć wyznania poczynionego jednej zaufanej osobie (jako testament?) – uparcie zachowywali go w tajemnicy.

    „Wstrząsającego odkrycia” istnienia stygmatu na prawym ramieniu ojca Pio dokonał brat Modestino Fucci z Pietrelciny, któremu ówczesny przełożony, ojciec Pellegrino Funicelli, dał klucz do celi ojca Pio i klucz do archiwum, żeby uporządkować jego rzeczy. Modestino miał zapieczętować w specjalnie przygotowanych pojemnikach z celofanu odzież ojca i wszystko, co do niego kiedyś należało lub było przez niego używane, z wyjątkiem tego, co było zastrzeżone dla kompetencji postulatora.

    Oto opowieść brata Modestina Fucciego:

    „Wciąż odkrywałem, starannie i ostrożnie, każdy kawałek odzieży, który opisywałem i zabezpieczałem, z przeczuciem, że jeszcze dokonam jakiegoś wstrząsającego odkrycia. Nie myliłem się! Gdy przyszła kolej na podkoszulki, przypomniałem sobie, że któregoś wieczoru w 1947 roku przed celą nr 5 ojciec Pio wyznał mi, że jednego z największych cierpień doświadcza, gdy zmienia sobie podkoszulek. […] Pomyślałem wówczas, że ból ten powoduje rana, którą błogosławiony ojciec miał w boku. 4 lutego 1971 roku musiałem zmienić zdanie.

    Przyglądając się z większą uwagą jednej z używanych przez niego wełnianych koszulek, zauważyłem, ku memu wielkiemu zdziwieniu, na wysokości prawego obojczyka niedający się wywabić ślad krwi. Nie wydawało mi się, aby – tak jak w przypadku „koszuli biczowania” – była to plama z krwawego potu. Chodziło o ewidentny ślad kolistej krwawej wybroczyny o średnicy około dziesięciu centymetrów na prawym ramieniu, blisko obojczyka. Zabłysła mi myśl, że ból, na który skarżył się ojciec Pio, mógł pochodzić od tej tajemniczej rany.

    Byłem wstrząśnięty i zakłopotany. Czytałem kiedyś w jakiejś religijnej książce modlitwę do uczczenia rany barku naszego Pana, zadanej Mu przez najtwardsze drzewo krzyża. Rana ta odsłoniła Jego trzy przenajświętsze kości i była przyczyną nieludzkiego bólu. Jeśli w ojcu Pio powtórzyły się wszystkie cierpienia męki, nie można wykluczyć, że cierpiał także z powodu rany na ramieniu”.

    O wyznaniu, jakie ojciec Pio poczynił Karolowi Wojtyle, wspomina katolicki pisarz i dziennikarz, Andrea Tornielli:

    Ojca Pio i Karola Wojtyłę łączył pewien sekret – zazdrośnie przez nich strzeżony, lecz zarazem objawiający silną mistyczną więź, jaka zrodziła się pomiędzy świętym stygmatykiem z półwyspu Gargano a polskim księdzem, który w przyszłości miał zostać papieżem. Ojciec Pio z Pietrelciny wyjawił ów sekret w 1948 roku, kiedy młody ksiądz po raz pierwszy przyjechał do San Giovanni Rotondo. Treść rozmowy kapucyna z przyszłym Janem Pawłem II ujawnił bliski przyjaciel tego drugiego, kardynał Andrzej Deskur. Wojtyła powiedział mu:

    „Z ojcem Pio rozmawialiśmy jedynie o jego stygmatach. Zapytałem go tylko: który ze stygmatów sprawia mu największy ból. Byłem przekonany, że to ten w sercu. Ojciec Pio bardzo mnie zaskoczył, mówiąc: «Nie, najbardziej boli mnie ten na ramieniu, o którym nikt nie wie i który nie jest nawet opatrywany». Ten stygmat sprawiał największy ból”. […]

    Tak pisze Stefano Campanella: „O tej ranie ojca Pio właściwie nikt nie wiedział aż do jego śmierci. Nic nie wiadomo o tym, by komukolwiek o niej mówił, za wyjątkiem przyszłego papieża, lub by zostawił o niej jakieś świadectwo albo przynajmniej jakąś pisemną wzmiankę”.

    Godny uwagi jest wywiad, jaki Renzo Allegri przeprowadził z bratem Modestinem Fuccim w 2003 roku. Brat Modestino porównał w nim szósty stygmat ojca Pio do rany „na ramieniu ukrzyżowanego Jezusa”, którą, jak utrzymywał, „wyraźnie widać na całunie”. Oto opowieść brata:

    „Któregoś dnia, gdy ostrożnie składałem wełniane koszulki ojca Pio, […] zauważyłem, że każda z nich ma na wysokości prawej łopatki niezmywalną plamę krwi. W chwilę później przypomniałem sobie, że pewnego wieczoru w roku 1947 ojciec Pio zwierzył mi się, że najbardziej dotkliwy ból odczuwa przy zmianie bielizny. Założyłem, że był on spowodowany raną w boku, lecz tamtego dnia musiałem zmienić zdanie. Plama krwi na wełnianej koszulce była pozostałością po okrągłej ranie o średnicy około dziesięciu centymetrów, przypominającej ranę na ramieniu ukrzyżowanego Jezusa. To skaleczenie wyraźnie widać na całunie. Ojciec Pio doświadczał tego cierpienia na własnym ciele – zarówno w wymiarze mistycznym, jak i fizycznym”.

    Może zdumiewać, że milczące, dotkliwe cierpienie ojca Pio z powodu szóstego stygmatu, a także wyznanie brata Daniele, który powiedział Silvanowi, iż rana na prawym ramieniu przysparzała Jezusowi największego bólu (wiele wskazuje na to, że podobny ból stawał się nocą udziałem samego zakonnika), pokrywają się z mistycznym objawieniem, jakiego za sprawą Jezusa doznał św. Bernard.

    Święty Bernard, opat klasztoru w Clairvaux, zapytał w modlitwie naszego Pana, która z boleści, jakie odczuł na swym ciele podczas męki, była najbardziej dotkliwa. Odpowiedź brzmiała:

    – Miałem ranę na ramieniu, spowodowaną dźwiganiem krzyża, na trzy palce głęboką, z której widniały trzy odkryte kości. Sprawiła mi ona większe cierpienie i ból aniżeli wszystkie inne. Ludzie mało o niej myślą, dlatego jest nieznana. Lecz ty staraj się objawić ją wszystkim chrześcijanom całego świata. Wiedz, że o jakąkolwiek łaskę prosić Mnie będą przez tę właśnie ranę, udzielę jej – i wszystkim, którzy z miłości do Tej Rany uczczą Mnie odmówieniem codziennie trzech Ojcze nasz i trzech Zdrowaś, Maryjo, daruję grzechy powszednie, ich grzechów ciężkich już więcej pamiętać nie będę, nie umrą nagłą śmiercią, w chwili skonania nawiedzi ich Najświętsza Dziewica i uzyskają łaskę i zmiłowanie moje.

    Silvano – bliski przyjaciel, potrafiący czytać w duszy brata Daniele – dopatrzył się w incydencie naczyniowym znaku wewnętrznej stygmatyzacji, która upodabniała brata do ojca Pio.

    Jakiego rodzaju stygmaty miał więc brat Daniele? Dlaczego porównuje się go do ojca Pio?

    Odpowiedź na to pytanie znają jedynie Jezus i Matka Boża, ponieważ sam brat zachowywał swoje udręki w tajemnicy. Wiele zdarzeń i poszlak zdaje się jednak świadczyć o tym, że otrzymał wewnętrzne, ukryte stygmaty. Pamiętajmy, że brat Daniele:

    1. Łączył się z ojcem Pio w cierpieniu, aby móc ofiarować je Jezusowi (Brat powiedział ojcu: „Niech ojciec wraz ze swoimi ofiaruje Panu i moje cierpienia”. Na co ojciec Pio odparł: „Tak, nie tylko teraz, lecz po wieki”).

    2. Otrzymał od ojca Pio takie same władze, jakimi dysponował stygmatyk, i pozostawał z nim w symbiozie („na mszy świętej i podróżując przez świat”, za życia ojca Pio, w bilokacji, i po jego śmierci, za specjalnym namaszczeniem: „Gdzie ja jestem, tam jest i ojciec Pio”).

    3. Ugasił pragnienie bezpośrednio z przebitego serca Jezusa w ojcu Pio, dzieląc ze Zbawicielem cierpienia i biorąc udział w Jego męce. Podobnie jak ojciec Pio żył w sercu Jezusa i mawiał: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.

    4. Ofiarował się Panu i zawarł z Nim porozumienie: „W nocy zsyłaj na mnie tyle cierpień, ile tylko zechcesz, ale za dnia pozwól mi pracować. Spraw, abym spotkał się w raju ze wszystkimi, z którymi spotykam się na ziemi”.

    Świadkiem owych nocnych udręk był częsty gość w domu brata Daniele w San Giovanni Rotondo, Silvano Scapin. Z kolei brat Silvana, Luciano Scapin, który również bywał u zakonnika, twierdzi, że już przed rokiem 1991 słyszał nocami jego skargi.

    5. W nocy brat Daniele przeżywał mękę Jezusa, jak gdyby miał niewidzialne stygmaty. Jak zostało to już powiedziane, pewnego ranka, po całej nocy straszliwych boleści, skomentował: „Największe cierpienie sprawiało Jezusowi to, że musiał dźwigać krzyż; rana na prawym ramieniu była najbardziej bolesna”.

    6. Straciwszy przytomność, brat Daniele bezwiednie przyjął pozycję ukrzyżowanego. Nie leżał jak ktoś, kto osunął się na podłogę wskutek zwykłego omdlenia. Czyżby poczuł, że jest przybijany do krzyża?

    *fragment książki “Ojciec Pio i brat Daniele – bratnie dusze“, Esprit 2022; tytuł, lead, śródtytuły pochodzą od redakcji Aleteia.pl

    ________________________________________________________________________________

    Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga

    fot. via Wikipedia.org, Domena publiczna

    ***

    Ojciec Pio, bat na ateistów, znak dany przez Boga

    W życiu wielu świętych mistyków odnotowano przypadki bilokacji, czyli stanu, w którym dana osoba znajduje się równocześnie w dwóch różnych miejscach, nieraz oddalonych od siebie o tysiące kilometrów. Jest to jedno z najbardziej tajemniczych zjawisk w życiu mistyków.

    Ojciec Pio posiadał dar bilokacji, z którego bardzo często korzystał, aby nieść pomoc ludziom będącym w potrzebie. Kiedyś zwierzył się, że śpi tylko siedem godzin w roku. Dla niego dzień bilokacji rozpoczynał się, kiedy kładł się na nocny spoczynek. Udawał się w bilokacjach tam, gdzie posyłał go Chrystus, do konkretnych osób, z duchowym wsparciem, radą i pomocą. W tych “bilokacyjnych podróżach” często towarzyszyli mu św. Antoni Padewski lub św. Franciszek z Asyżu. Faktu bilokacji nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Przypuszcza się, że duch opuszcza ciało i udaje się w inne miejsce, natomiast ciało pozostaje w bezruchu. Kiedy św. Alfons Liguori udał się w bilokacji do Rzymu, aby być przy śmierci papieża Klemensa XIV i uczestniczyć w jego pogrzebie, przez dwa dni siedział jak skamieniały w fotelu, w miejscu swego zamieszkania. Zjawisko bilokacji w życiu o. Pio jest bogato udokumentowane.

    Obronił San Giovanni Rotondo przed zbombardowaniem

    Piloci wojsk alianckich stacjonujących w okolicach Bari od września 1943 r. byli podczas lotów świadkami nadzwyczajnych spotkań. Za każdym razem, kiedy odbywali loty bojowe i zbliżali się w okolice San Giovanni Rotondo, widzieli pojawiającego się na niebie zakonnika, który nie dopuszczał do zrzucenia bomb i zawracał samoloty. Wszystkie miejscowości w okolicy były mocno bombardowane, natomiast na San Giovanni Rotondo nie spadła ani jedna bomba. “Kiedy piloci wracali po wykonaniu lotu – wspomina generał Rossini – opowiadali, że w pewnym momencie na niebie ukazywał się im zakonnik i wtedy samoloty natychmiast same zmieniały kurs”.

    Początkowo wielu nie dowierzało tym nieprawdopodobnym historiom. Jednak kiedy coraz więcej pilotów dzieliło się podobnymi doświadczeniami (a byli wśród nich Amerykanie, Anglicy, Polacy, Żydzi, katolicy, protestanci, niewierzący), naczelny dowódca, którym był amerykański generał, postanowił osobiście sprawdzić wiarygodność tych opowieści.

    Poprowadził eskadrę bombowców, która miała zniszczyć niemiecki magazyn amunicji, znajdujący się w pobliżu San Giovanni Rotondo. Była to któraś z kolei misja, wszystkie poprzednie nie powiodły się, z powodu tajemniczej zjawy pojawiającej się na niebie.

    Wszyscy w napięciu czekali, jak tym razem powiedzie się lot bombowe; Kiedy eskadra wróciła do bazy, ameryf kański generał był w prawdziwym szoku. Opowiedział, że kiedy byli już blisko celu bombardowania, nagle zauważyli na wysokości lecących samolotów, postać zakonnika ze wzniesionymi rękami. W pewnym momencie we wszystkich samolotach bomby samoczynnie się odczepiły spadając na okoliczne lasy. Natomiast samoloty, same, bez ingerencji pilotów wróciły w kierunku bazy. Wydarzenie to stało się głownym temeatem tematem rozmów w całej jednostce. W czasie dyskusji ktoś zasugerował, że tym zakonnikiem może być stygmatyzowany o. Pio, przebywający w klasztorze w San Giovanni Rotondo. Generał stwierdził, że jak tylko przesunie się linia frontu, to osobiście pojedzie do klasztoru, aby to sprawdzić. Kiedy Niemcy wycofali się Generał wybrał się z kilkoma pilotami do San Giovanni Rotondo. Przy wejściu do zakrystii natychmiast zauważył, że w grupie zakonników jest ten, który zawracał samoloty. Ojciec Pio podszedł do generała, położył mu rękę na ramieniu i powiedział: “To ty chciałeś nas wszystkich wysadzić w powietrze!”. Słysząc te słowa i widząc o. Pio generał przeżył duchowy wstrząs. Później długo jeszcze rozmawiali ze sobą, doskonale się rozumieli, chociaż generał mówił po angielsku, a o. Pio w swoim rodzinnym dialekcie z Benewentu. Po tym spotkaniu, generał, protestant przeszedł na katolicyzm.

    Ślad ręki na szybie

    Ojciec Placid Bux w 1957 r. zachorował na marskość wątroby i w stanie beznadziejnym leżał w szpitalu w San Severo. W nocy zauważył, że przy jego łóżku stoi o. Pio, który pocieszając go zapewnił, że wyzdrowieje, później podszedł do okna, odcisnął dłoń na Szybie i zniknął. Rano o. Placid czuł się bardzo dobrze, spojrzał w okno i zobaczył na szybie odciśniętą dłoń Stygmatyka, co go upewniło, że nocna wizyta o. Pio rzeczywiście miała miejsce. Wiadomość rozeszła się po szpitalu i po całym mieście. Do pokoju chorego o. Placido zaczęło przychdzić mnóstwo ciekawskich ludzi, aby obejrzeć odbicie dłoni o. Pio. Władze szpitala nakazały, aby je zmyć. I chociaż użyto wszystkich dostępnych środków czyszczących, śladu dłoni o. Pio nie udało się usunąć. O. Placido całkowicie wyzdrowiał i po wyjściu ze szpitala natychmiast pojechał do San Giovanni Rotondo. Kiedy spotkał o. Pio na klasztornym korytarzu , usłyszał pytanie: “Jak się czuje nasz o. Placido? Wspaniale” – odpowiedział i korzystając z okazji zapytał: “Czy rzeczywiście był ojciec u mnie w szpitalu i zostawił ślad ręki na szybie?” Patrząc mu prosto w oczy o. Pio odpowiedział: “I ty w to wątpisz. Byłem tam, ale nikomu o tym nie mów”.

    Dziękuję za uratowanie mi życia

    Pewnego dnia po Mszy św. w zakrystii o. Pio zdejmował szaty liturgiczne. Podszedł wtedy do niego mężczyzna, który upadł na kolana i płacząc mówił: “Ojcze, dziękuję, że uratowałeś mi życie”. Był to kapitan piechoty. W czasie wojny przebywał na froncie, wokół szalała bitwa. W pewnym momencie zobaczył, że kilkanaście metrów od niego stoi jakiś zakonnik, daje mu znak ręką i mówi: “Niech pan kapitan jak najprędzej ucieka z miejsca, gdzie pan teraz jest, i stanie obok mnie”. Kapitan natychmiast podbiegł do zakonnika i w tym momencie uderzył granat, dokładnie w to miejsce, w którym przez chwilą stał. Kiedy oficer odwrócił się, aby podziękować zakonnikowi, jego już tam nie było, zniknął bez śladu. Kapitan po wojnie przyjechał do San Giovanni Rotondo i wtedy rozpoznał, że tym tajemniczym zakonnikiem był właśnie o. Pio.

    List z Czechosłowacji

    Wśród wielkiej ilości listów, które nadeszły do San Giovanni Rotondo, była też korespondencja z krajów bloku komunistycznego. Świadczą one o tym, że o. Pio często udawał się tam w bilokacji. Był w Jugosławii, przy arcybiskupie Alojzym Stepinaciu podczas jego procesu. Towarzyszył prymasowi Węgier, kard. Józefowi Mindszentiemu, w czasie, gdy był w więzieniu. Sekretarz prymasa Węgier opowiadał, że podczas pobytu w wiezieniu, w 1956 r., kardynał bardzo pragnął odprawić Mszę św. Pewnego dnia o. Pio zjawił się w jego więziennej celi, przynosząc ze sobą to, co potrzebne do sprawowania Eucharystii, nawet służył mu do Mszy św. Odchodząc zabrał wszystko ze sobą .

    W Czechosłowacji władze komunistyczne, rozwiązały zakony, a księża zostali uwięzieni. Jedna ze wspólnot zakonnych sióstr prowadziła życie ukryte. Siostry nie nosiły habitów, w ciągu dnia pracowały na roli, a w nocy zbierały się na wspólną modlitwę. Właśnie te siostry napisały list do o. Pio, dziękując mu za to, że specjalnie przyjechał do nich, aby odprawić Mszę św. Przykro im było tylko, że o. Pio nie przyjął zaproszenia na skromny posiłek. W liście pytały również, jak udała mu się powrotna podróż i czy miał problemy na przejściu granicznym. Z tego listu wynika, że siostry były absolutnie przekonane, że o. Pio opuścił San Giovanni Rotondo i wybrał się w podróż do Czechosłowacji. A była to podróż bilokacyjna.

    Cudowny zapach

    Z krwawiących ran o. Pio emanował wyjątkowy, niespotykany zapach, który przypominał mieszaninę fiołków, róż, lilii i kadzidła. Nie sposób go jednak opisać ponieważ zawiera obok znanych aromatów – nowe, dotąd nieznane elementy. Te cudowne zapachy emanowały również z przedmiotów związanych z o. Pio. Często pojawiały się znienacka, trwały krótko lub długo. O. Pio wyjaśnił, że zapach ten jest znakiem, który mówi, że przez jego pośrednictwo Bóg zsyła łaskę, pociesza, ostrzega przed niebezpieczeństwem, pokusą lub grzechem.

    Od ludzi świętych, zjednoczonych w miłości z Bogiem, emanowała cudowna woń. I tak na przykład ciało św. Marcina de Porres wydzielało subtelny zapach. Kiedy po 25 latach od śmierci 5 otwarto jego grób, z ciała emanował ten sam aromat. Niezaprzeczalną wiarygodność faktu cudownego zapachu o. Pio potwierdzają i tysiące świadectw ludzi, którzy go doświadczyli nie tylko za życia o. Pio. ale również i po jego śmierci.

    Dr Giorgio Festa przywiózł z San Giovanni Rotondo do swojego gabinetu w Rzymie, mały kawałek bandaża nasiąkniętego krwią z rany boku o. Pio. Przez długi czas ten mały kawałek płótna, zamknięty w szafce, emanował tak silnym zapachem, że wszyscy przychodzący pacjenci pytali doktora Festę o pochodzenie tej subtelnej, niespotykanej woni.

    Gwardian klasztoru w San Giovanni Rotondo – o. Rosario napisał, że przez pierwsze trzy miesiące swego urzędowania jako przełożony o. Pio, każdego dnia czuł przedziwny zapach, rozchodzący się z celi Stygmatyka, z którym sąsiadował.

    Giuseppe Onufrio z Palermo wspomina, że podczas spowiedzi ojciec Pio trzymał go za prawą rękę. Kiedy wrócił do domu poczuł, że prawa ręka emanuje zapachem o. Pio. Pomimo wielokrotnego mycia rąk zapach nie ustępował przez wiele dni. Ojciec Pio nałożył mu pokutę, która miała trwać przez trzy miesiące. W tym okresie Onufrio odczuwał niezwykle intensywny i przyjemny zapach. Pojawiał się niespodziewanie, a potem ustawał. Kiedy skończył się czas pokuty, zapach ustał.

    Rosa Baldi miała bardzo wysoką gorączkę dochodzącą do 40°C. Lekarze byli bezradni, nie potrafili ustalić jej przyczyn. Pani Baldi wysłała swego syna do San Giovanni Rotondo, aby prosił o pomoc o. Pio. Podczas spowiedzi chłopiec poprosił ojca o uzdrowienie mamy. W dzień powrotu syna, w domu pani Baldi wszyscy poczuli niesamowity zapach. Tego samego dnia jej gorączka nagle zniknęła. W ten sposób o. Pio dał znać o swojej duchowej obecności i łasce uzdrowienia, którą wymodlił.

    Przez cudowny zapach o. Pio dawał i ciągle daje znak swoim duchowym synom i córkom, że chociażby przeżywali najciemniejszą życiową noc, największe niebezpieczeństwa i trudności, , to nigdy nie są sami, bo jest z nimi zawsze kochający Bóg. “Kiedy próby są bardzo ciężkie – pisze o. Pio – powtarzam ci w nieskończoność, że nie musisz się lękać, bo nawet jeżeli widzisz, że twa dusza stoi na skraju przepaści, to przecież jest z tobą Jezus. Musisz nieprzerwanie wznosić swój głos do nieba, nawet kiedy atakuje twą duszę strapienie i przytłacza cię samotność. Krzycz głośno razem z bezgranicznie cierpliwym Hiobem, który, doświadczając za przyzwoleniem Bożym tego, co ty teraz przeżywasz, wołał: Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam”.

    mp/Miłujcie się, nr 3/2002

    ___________________________________________________________________________________

    9 fundamentalnych wskazówek św. o. Pio dla duchowej córki

    9 fundamentalnych wskazówek św. o. Pio dla duchowej córki

    fot. san giuseppe da copertino / youtube.com / Elwira Ginalska

    ***

    Niewiele osób zna listy, które św. ojciec Pio wysyłał do Raffaeliny Cerase. Zawarta jest w nich wielka mądrość, która odkrywa przed nami ważne i uniwersalne prawdy o życiu i relacji z Bogiem. Oto 9 fundamentalnych wskazówek świętego stygmatyka.

    Raffaelina Cerase – rodzina i przyjaciele mówili do niej Lellina – urodziła się w Foggii 1 listopada 1868 roku. Pochodziła ze szlacheckiej, majętnej rodziny. W swoim życiu doświadczała zarówno zwykłych, codziennych problemów – trudnych relacji rodzinnych, trudności mieszkaniowych, jak również trosk związanych z zagrożeniem życia – cierpiała na chorobę nowotworową. Chociaż życie Raffaeliny nie wyróżniało się niczym szczególnym, kobieta doświadczyła relacji z wielkim świętym, ojcem Pio, który widział w niej swoją duchową córkę. W listach, które św. ojciec Pio przez wiele lat wysyłał Raffaelinie, zawarta jest wielka mądrość, która może odkryć przed nami wiele ważnych i uniwersalnych prawd.

    Oto 9 ważnych myśli św. ojca Pio, które zawarł w listach do swojej duchowej córki Raffaeliny Cerase (zakonnik zwracał się do niej w formie, która była przyjęta w jego czasach):

    1. Łaska Boża jest zawsze z nami i jesteśmy bardzo drodzy Panu Bogu

    “Kiedy dusza jęczy i boi się obrazić Boga, nie obraża Go i jest bardzo daleka od popełnienia grzechu. Łaska Boża jest zawsze z Wami i jesteście bardzo droga Panu. Cienie, lęki, przeciwne temu przekonania, to szatańskie podstępy, którymi w imię Jezusa musicie gardzić. Nie słuchajcie tych pokus. Rolą ducha nieczystego jest przekonać Was, że całe Pani dotychczasowe życie było usiane grzechami. Posłuchajcie raczej mnie, który mówię i to samo mówi Oblubieniec naszych dusz, że Wasz obecny stan jest efektem Waszej miłości do Boga i jednocześnie dowodem niezrównanej miłości Boga do Was. Odrzućcie lęki, rozwiejcie cienie, które nad Waszą duszą zagęszcza demon, aby Was nękać i oddalać, o ile to możliwe, nawet od codziennej Komunii”.

    2. Jesteśmy dziećmi Bożymi, przeznaczonymi do królowania z Jego Synem przez całą wieczność

    “Och, gdybyśmy wszyscy mogli pojąć, z jak wielkiej nędzy i hańby wydobyła nas wszechpotężna ręka Boga. Och! Gdybyśmy choć przez chwilę mogli przenikać to, co nadal zadziwia same duchy niebieskie, czyli stan, do którego łaska Boża nas wyniosła, żeśmy są ni mniej ni więcej tylko Jego dziećmi przeznaczonymi do królowania z Jego Synem przez całą wieczność!

    Kiedy dusza ludzka będzie dopuszczona do zgłębiania tego, nie będzie mogła żyć inaczej jak tylko życiem w całości niebiańskim. Jakże nędzny jest stan ludzkiej natury! Jak wiele razy Ojciec niebieski chciałby przed nami odkryć swoje tajemnice i jest zmuszony nie czynić tego, bo nie dostajemy do nich z powodu naszej nieprawości. Oby Pan zechciał położyć kres tak wielkiej niedoli i tak wielkiej nędzy. Niech królowanie szatana skończy się raz na zawsze i niech nastanie sprawiedliwość”.

    3. Nie jesteśmy oddzieleni od Jezusa. To kłamstwo złego

    “Nie ma sensu przekonywać Was, że nie jesteście – jak utrzymujecie – oddzielona od Jezusa. Ach! Ufajcie Mu i nie bójcie się, gdyż nie macie ku temu żadnego powodu. Nie jest to opuszczenie, lecz miłość, którą ukazuje Wam najsłodszy nasz Zbawiciel. A ja nie mam odpowiednich słów, aby podziękować za dobroć Pana, który traktuje Was i strzeże z taką miłością. Zły chce Was przekonać, że jesteście ofiarą jego ataków i została Pani przez Boga opuszczona. Nie wierzcie mu, bo chce Was oszukać. Wzgardźcie nim w imię Jezusa i Jego Najświętszej Matki”. 

    4. Pamiętajmy o cnotach: skromności, wstrzemięźliwości i czystości

    “Są trzy cnoty, które doskonalą i regulują stosunek pobożnej osoby do własnych zmysłów: skromność, wstrzemięźliwość i czystość. Przy pomocy cnoty skromności pobożna dusza reguluje wszystkie swoje odruchy zewnętrzne. (…) Przy pomocy wstrzemięźliwości dusza powstrzymuje wszystkie zmysły: wzrok, dotyk, smak, powonienie, słuch od nadmiernych przyjemności nawet dozwolonych. Przy pomocy czystości, cnoty, która sublimuje naszą naturę na wzór aniołów, dusza tłumi zmysłowość i oddziela ją od przyjemności zakazanych. To jest najszlachetniejszy obraz doskonałości chrześcijańskiej. Błogosławiona dusza, która posiada wszystkie te piękne cnoty, owoce Ducha Świętego, który jest w niej. Nie ma się czego obawiać, będzie jaśnieć w świecie jak słońce na firmamencie”.

    5. Jesteśmy niczym bez Bożej pomocy

    “Nie powinno Was zniechęcać ani pogrążać w smutku to, że nie pełnicie uczynków z taką doskonałością, z jaką Pani zamierzała: Cóż chcecie! Jesteśmy krusi, jesteśmy ziemią a nie każda gleba wydaje te same owoce zgodne z intencją rolnika. Ale kórzmy się zawsze z powodu naszych mizerii, uznając żeśmy niczym bez Bożej pomocy. Niepokój po czynie, który nie wypadł zgodnie z naszą czystą intencją, jaką mieliśmy – to nie jest pokora, to widoczny znak, że dusza nie powierzyła wydoskonalenia swego dzieła Bożej pomocy, lecz zanadto ufała swoim własnym siłom. (…)”.

    6. Najważniejsze jest przebywanie w obecności Pana

    “Nie zatapiajcie się tak bardzo waszego ducha w pracach domowych i rozlicznych sprawunkach, żeby nie cierpiało na tym przebywanie w obecności Pana. Z tego powodu proszę często odnawiać Waszą dobrą intencję, jaką powzięła Pani na początku; od czasu do czasu odmawiać akty strzeliste, które są jak liczne strzały, które mają zranić serce Boga i zobligować Go, proszę mi pozwolić na to wyrażenie, które wcale nie jest przesadzone w naszym przypadku, zobligować Go, mówię, do udzielenia nam łask i wszelkiej pomocy”.

    7. Zawsze rozpoczynajmy posiłek od modlitwy

    “Nie siadajcie do posiłku bez uprzedniej modlitwy i prośby o pomoc bożą, aby pokarm, który niechętnie przyjmujemy, chcąc ulżyć naszemu ciału, nie zaszkodził naszemu duchowi. Potem zasiądziecie do stołu z jakąś pobożną myślą, rozmyślając, że macie koło siebie Boskiego mistrza i Jego świętych Apostołów z ostatniej wieczerzy, jaką spożył ze swoimi, zanim ustanowił sakrament ołtarza. Starajmy się, aby wieczorny posiłek cielesny stał się przygotowaniem do boskiego pokarmu w najświętszej Eucharystii, a wszystko niech się dzieje bez nadmiernego przemęczania ducha”. 

    8. Szatan chce, abyśmy zobojętnieli na dobro

    “Proszę nie dawać posłuchu Swojej niespokojnej wyobraźni, kuszonej i potężnie wystawianej na próbę przez naszego wroga. On chciałby, aby uwierzyła Pani, że jej życie zobojętniało na dobro. Na tym polega ta wyszukana i oczywista machinacja demona. Łaska Jezusa, moja Droga, czyni Panią aż za bardzo wyczuloną na dobro”.

    9. Nie kładźmy się spać bez modlitwy

    “Nigdy nie kładźcie się do łóżka bez zapytania Waszego sumienia, jak minął dzień, i bez uprzedniego skierowania wszystkich Waszych myśli ku Bogu; bez oddania i poświęcenia Mu Waszej osoby i wszystkich chrześcijan a szczególnie mojej skromnej osoby, bo ja to samo czynię dla Was”.

    Deon.pl

    ***

    Jeśli zainspirowała cię treść listów św. ojca Pio do Raffaeliny Cerase, weź udział w rekolekcjach internetowych, opracowanych na ich podstawie>>

    _______________________________________________________________________________

    23 września

    Błogosławiony Józef Stanek SAC
    prezbiter i męczennik

    Błogosławiony Józef Stanek

    Józef Stanek urodził się w 1916 r. w Łapszach Niżnych w diecezji krakowskiej, na pograniczu polsko-słowackim. Był ósmym, najmłodszym dzieckiem Józefa i Agnieszki, którzy zajmowali się rolnictwem. W 1923 r. rodzinę nawiedziła tragedia. Epidemia tyfusu w ciągu dziewięciu miesięcy pochłonęła życie obojga rodziców i dwóch dziadków. Opiekę nad Józefem przejęło starsze rodzeństwo, w szczególności 34-letnia najstarsza siostra Stefania i brat Wendelin.
    W 1929 r. Józef po ukończeniu podstawowej edukacji został wysłany do Wadowic. Tam ukończył szkołę średnią prowadzoną przez pallotynów. Nie było to łatwe, bo gdy przyjeżdżał do tej szkoły, nie znał dobrze języka polskiego – w domu rodzinnym mówiono bowiem spiską, góralską gwarą.
    Po maturze, w 1935 r., wstąpił do pallotynów w Sucharach nad Notecią k. Nakła. Tam odbył nowicjat. Pierwszą profesję złożył dwa lata później. Studia filozoficzno-teologiczne rozpoczął w seminarium pallotynów w Ołtarzewie koło Ożarowa. Gdy wybuchła II wojna światowa, klerycy z Ołtarzewa zostali ewakuowani przed najeżdżającymi Rzeczpospolitą wojskami niemieckimi – na wschód. Tam wpadli w ręce sowieckie.
    Józkowi udało się na szczęście uciec z naprędce zorganizowanego obozu przejściowego. Powrócił do rodzinnego Spiszu, w międzyczasie przyłączonego do współpracującego z Niemcami państwa słowackiego. Po krótkim pobycie w rodzinnych stronach wrócił do Ołtarzewa. Spotkał się tam z wieloma innymi seminarzystami, którzy po wojnie obronnej 1939 r. zdołali powrócić. Święcenia kapłańskie przyjął w 1941 r. w katedrze w Warszawie.
    Rozpoczął studia specjalistyczne na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Złożył też, gdzieś w 1941 r., przysięgę Związku Walki Zbrojnej ZWZ, przemianowanej w 1942 r. na Armię Krajową, stając się jej członkiem i rozpoczynając działalność w podziemnej konspiracji. Jednocześnie posługiwał jako duszpasterz i kapelan Zakładu Sióstr Rodziny Maryi na Koszykach przy ul. Hożej w Warszawie. Tam też, 1 sierpnia 1944 r., zastał go wybuch Powstania Warszawskiego.
    Do drugiej połowy sierpnia ofiarnie spełniał posługę na Koszykach, pełniąc rolę kapelana, także w prowizorycznych szpitalach powstańczych. Wtedy to przełożeni skierowali go do pracy w Zgrupowaniu AK “Kryska”, walczącym w okolicy ul. Czerniakowskiej na Powiślu. Ksiądz Józef przybrał pseudonim “Rudy”. Rozpoczął szeroką i wszechstronną pracę duszpasterza i kapelana. Odprawiał Msze św. polowe i spowiadał. Często odwiedzał polowe szpitale, niosąc duchową pomoc i nadzieję walczącym i rannym. Nosił rannych, docierając do najbardziej wysuniętych pozycji powstańczych. Pomagał walczącym żołnierzom i ludności cywilnej odkopywać zasypanych.
    Wielu rannych uratował od niechybnej śmierci, zwłaszcza w ostatnich dniach Powstania na przyczółku czerniakowskim, jednym z regionów Warszawy znajdującym się jeszcze w ręku powstańców.
    Chociaż miał możliwość uratowania życia, przeprawiając się pontonem na drugi brzeg Wisły, nie skorzystał z niej. Oddał przeznaczone dla niego miejsce rannemu żołnierzowi. Chciał dzielić los żołnierzy i ludności cywilnej, która została na lewym, walczącym brzegu rzeki. Od 10 do 23 września trwały krwawe walki o przyczółek Czerniakowski. Teren opanowany przez powstańców nieustannie zmniejszał się. Wkrótce część żołnierzy ewakuowała się kanałami na Mokotów, inni dostali się na prawy brzeg Wisły.
    23 września 1944 r. Niemcy wysłali na tereny bronione przez “Kryskę” parlamentariuszy – przedstawicieli ludności cywilnej – z wezwaniem do poddania się i całkowitej kapitulacji. Powstańcy podjęli rozmowy. Działania zostały przerwane. Nastąpiła ewakuacja rannych i ludności cywilnej. W pertraktacjach wziął udział kapelan “Kryski” – Józef Stanek “Rudy”. Rozmowy nie dały jednak rezultatów. Powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków. Józef Stanek został zatrzymany przez Niemców jako zakładnik.
    Ściągnął na siebie specjalną nienawiść Niemców między innymi za to, że polecił powstańcom, na własną odpowiedzialność, przed poddaniem niszczyć broń. Każdego bowiem schwytanego powstańca z bronią w ręku rozstrzeliwano. Ks. Józef nie chciał także, aby broń dostała się w ręce hitlerowców i służyła zabijaniu Polaków.
    Dla ks. Józefa Niemcy przygotowali specjalny rodzaj śmierci. Bity, popychany przez hitlerowskich siepaczy, został odprowadzony pod szubienicę – wystającą z muru żelazną belkę. Podchodził do niej spokojnie, z powagą i majestatem… W sąsiedztwie Niemcy pędzili – jak się okazało do niewoli, obozów koncentracyjnych i obozów zagłady – opuszczającą płonącą Warszawę ludność cywilną i ukrywających się wśród niej żołnierzy AK. Chcieli im pokazać, jaki los spotyka “głównego bandytę Powstania”. Zarzucono mu pętlę na szyję (ponoć była to jego stuła). Ks. Stanek, w czarnej sutannie, choć bez oznak Armii Krajowej, wyprostował się i w ostatnich chwilach życia, spod szubienicy, błogosławił przechodzących żołnierzy i ludność cywilną, których wcześniej spowiadał i podnosił na duchu. Powieszono go na zapleczu magazynu przy ulicy Solec.
    W 1945 r. jego szczątki ekshumowano i złożono w zbiorowej mogile przy ul. Solec w Warszawie (ogółem, w dwóch mogiłach, pochowano 278 pomordowanych). Rok później przeniesiono je na Powązki. Szczątki, w sutannie, były dobrze zachowane – na szyi widać było odciśniętą pętlę. W kieszeni sutanny znajdował się kapłański brewiarz. W 1987 r. spoczęły one w kwaterze zgrupowania AK “Kryska” na tym cmentarzu. Przy skrzyżowaniu ulic Wilanowskiej i Solec w 1994 r. postawiono pomnik księdza oraz innych żołnierzy i powstańców walczących na tym terenie.
    Beatyfikacji ks. Józefa Stanka dokonał św. Jan Paweł II w grupie 108 polskich męczenników za wiarę w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie. W 2000 r. relikwie bł. ks. Józefa Stanka zostały przeniesione do dolnego kościoła Chrystusa Króla w parafii pw. św. Wincentego Pallottiego w Warszawie. Cztery lata później ks. Józefa ustanowiono patronem kaplicy w nowo otwartym Muzeum Powstania Warszawskiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Błogosławieństwo spod szubienicy. Ks. Józef Stanek – patron kaplicy w Muzeum Powstania Warszawskiego

    Gdy powstanie dogorywało, odmówił ewakuacji na praski brzeg Wisły. Swe miejsce w pontonie oddał rannemu żołnierzowi.

    bł. ks. Józef Stanek SAC, patron kaplicy w Muzeum Powstania Warszawskiego

    fot. Mirosław Rzepka/Gość Niedzielny

    ***

    Przyszedł na świat w przepięknych okolicznościach przyrody – tuż przy słowackiej granicy, między postrzępionymi szczytami Tatr, stokami Pienin i zielonych Gorców. Na Spiszu – w prawdziwym tyglu kultur. „W spiskiej muzyce znajdziemy i elementy węgierskie (słynne czardasze, przy których nogi same rwą się do tańca), i cygański ogień, i elementy wołoskiej kultury pasterskiej” – słyszałem w Dursztynie. Do momentu odzyskania przez Polskę niepodległości Spisz należał do monarchii austro-węgierskiej. Skrawek tej ziemi został nam przydzielony 28 lipca 1920 roku w wyniku decyzji Rady Ambasadorów. To dlatego gdy Józef Stanek, urodzony cztery lata wcześniej w Łapszach Niżnych, po ukończeniu szkoły powszechnej trafił do wadowickiej pallotyńskiej szkoły średniej, miał początkowo problemy – nie znał dobrze języka polskiego, ponieważ w domu wszyscy mówili spiską gwarą.

    Wcześnie został sierotą, bo w 1923 roku epidemia tyfusu zabrała jego rodziców i dziadków. Wychowywało go starsze rodzeństwo. Po maturze, w 1935 roku, Józef wstąpił do pallotynów. Gdy wybuchła II wojna światowa, a klerycy z ołtarzewskiego seminarium uciekali na wschód, wpadli w ręce Sowietów. Stanek uciekł i schronił się na rodzinnym Spiszu. Zdecydował się jednak wrócić do braci pallotynów i w 1941 roku w warszawskiej katedrze przyjął święcenia kapłańskie. Uczył się na tajnych kompletach Wydziału Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego. Działał w strukturach Armii Krajowej.

    1 sierpnia 1944 roku o 17.00 posługiwał przy ul. Hożej. Jako „Rudy” stał się powstańczym kapelanem walczącego na Powiślu zgrupowania AK „Kryska”. Spowiadał, podnosił na duchu, opatrywał rannych, odprawiał polowe Msze, odkopywał zasypanych powstańców. Gdy powstanie dogorywało, odmówił ewakuacji na praski brzeg Wisły. Swe miejsce w pontonie oddał rannemu żołnierzowi.

    Podczas pacyfikacji Czerniakowa hitlerowcy wezwali zgrupowanie „Kryska” do bezwzględnej kapitulacji. Ks. Stanek uczestniczył w negocjacjach, apelując o ewakuację cywilów i rannych. Ponieważ rozmowy nie przyniosły rezultatu (powstańcy nie przyjęli niemieckich warunków), został zatrzymany jako zakładnik. Rozwścieczył okupantów, ponieważ polecił walczącym, by zniszczyli broń (powstańców, których złapano z bronią w ręku, rozstrzeliwano, a „Rudy” nie chciał, by przejęli ją Niemcy). Przygotowano więc dla niego, jako ostrzeżenie dla walczących, specjalny rodzaj egzekucji. 23 września 1944 r. szturchany i bity, został doprowadzony do wystającej z muru żelaznej szyny. Szyję okręcono mu stułą. Ks. Józef do ostatnich chwil błogosławił spod tej prowizorycznej szubienicy przerażoną i uciekającą z płonącej stolicy ludność.

    Beatyfikował go Jan Paweł II w grupie 108 męczenników II wojny światowej. „Rudy” został patronem kaplicy w Muzeum Powstania Warszawskiego.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 września

    Błogosławiona
    Bernardyna Maria Jabłońska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święci Maurycy i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Emmeran, męczennik
      •  Święty Ignacy z Santhià, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan Maria od Krzyża Mendez, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławieni Tomasz Sitjar, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Błogosławieni Dionizy Pamplona, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks IV, papież
    ***
    Błogosławiona Bernardyna Maria Jabłońska

    Maria Jabłońska urodziła się 5 sierpnia 1878 roku we wsi Pizuny koło Lubaczowa. Była jednym z czworga dzieci niezamożnych rolników Grzegorza i Marii. Do szkoły nie chodziła, pisać i czytać nauczył ją domowy nauczyciel. W wieku 18 lat po spotkaniu Brata Alberta Chmielowskiego wstąpiła do Albertynek. Została główną kucharką w Miejskim Domu Kalek. W jej zapiskach można przeczytać: “Dopełniajmy pracy Jezusa, Jego trudów, cierpień, miłości, cichości, łez, a szczególnie Jego miłosierdzia nad nędzami duszy i ciała bliźnich”.
    24-letnią siostrę Marię, która w zakonie przybrała imię Bernardyna, brat Albert mianował przełożoną generalną Albertynek. W testamencie napisała: “Czyńcie dobrze wszystkim” – jakby uzupełniając słowa Adama Chmielowskiego: “Trzeba być dobrym jak chleb”. Siłę siostra Bernardyna odnajdywała w Eucharystii. W dzień zajęta sprawami Zgromadzenia i ubogich, nie miała czasu na dłuższą modlitwę, więc wynagradzała Panu Bogu, trwając nocą godzinami przed Najświętszym Sakramentem. To umiłowanie Jezusa w Eucharystii przekazała swoim siostrom, zachęcając je do częstej adoracji. Zmarła 23 września 1940 roku.
    Beatyfikacji Bernardyny Jabłońskiej dokonał 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas Mszy św. odprawianej pod Krokwią w Zakopanem. W homilii mówił on między innymi: Maria Bernardyna Jabłońska – duchowa córka św. brata Alberta Chmielowskiego, współpracownica i kontynuatorka jego dzieła miłosierdzia – żyjąc w ubóstwie dla Chrystusa poświęciła się służbie najuboższym. Kościół stawia nam dzisiaj za wzór tę świątobliwą zakonnicę, której dewizą życia były słowa: “dawać, wiecznie dawać”. Zapatrzona w Chrystusa, szła wiernie za Nim, naśladując Go w miłości. Chciała zadośćuczynić każdej prośbie ludzkiej, otrzeć każdą łzę, pocieszyć choćby słowem każdą cierpiącą duszę. Chciała być dobrą zawsze dla wszystkich, a najlepszą dla najbardziej pokrzywdzonych. “Ból bliźnich moich jest bólem moim” – mawiała. Wraz ze św. Bratem Albertem zakładała przytuliska dla chorych i tułaczy wojennych.
    Ta wielka heroiczna miłość dojrzewała na modlitwie, w ciszy pobliskiej pustelni na Kalatówkach, gdzie przez jakiś czas przebywała. W najtrudniejszych chwilach życia – zgodnie z zaleceniami jej duchowego opiekuna – polecała się Najświętszemu Sercu Jezusa. Jemu ofiarowała wszystko, co posiadała, a zwłaszcza cierpienia wewnętrzne i udręki fizyczne. Wszystko dla miłości Chrystusa! Jako przez wiele lat przełożona generalna Zgromadzenia Sióstr Posługujących Ubogim III Zakonu św. Franciszka – albertynek, nieustannie dawała swoim siostrom przykład tej miłości, która wypływa ze zjednoczenia ludzkiego serca z Najświętszym Sercem Zbawiciela. To Serce Jezusa było jej umocnieniem w heroicznej posłudze najbardziej potrzebującym.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 września

    Święty Mateusz, Apostoł i Ewangelista

    Zobacz także:
      •  Jonasz, prorok
    ***
    Święty Mateusz

    Ewangeliści Marek i Łukasz nazywają Mateusza najpierw “Lewi, syn Alfeusza” (Mk 2, 14; Łk 5, 27), dopiero później w innych miejscach wymieniane jest imię Mateusz. Prawdopodobnie Chrystus powołując Lewiego nadał mu imię Mateusz. Imię to nie należy do często spotykanych w Piśmie świętym. Pochodzi ono z hebrajskiego Mattaj lub Mattanja, co po polsku oznacza “dar Boga” (Teodor, Deusdedit, Bogdan).
    Mateusz był Galilejczykiem. Jego pracą było pobieranie ceł i podatków w Kafarnaum, jednym z większych handlowych miasteczek nad jeziorem Genezaret. Pobierał tam opłaty za przejazdy przez jezioro i przewóz towarów.W Palestynie pogardzano celnikami właśnie z tego powodu, że ściągali opłaty na rzecz Rzymian. Ich pracę rozumiano jako wysługiwanie się okupantom. Celnicy słynęli również z żądzy zysku, nieuczciwie czerpali korzyści z zajmowanego stanowiska. Uważano ich za grzeszników i pogan. Przebywający wśród celników stawał się nieczysty i musiał poddawać się przepisowym obmyciom. Z tego środowiska wywodził się Mateusz. Wydaje się, że był nawet kierownikiem i naczelnikiem celników w Galilei.
    Chociaż celnicy tak często są w Ewangelii nazywani grzesznikami (Mt 9, 11; 11, 19; Mk 2, 15. 16; Łk 3, 12; 5, 29-30; 7, 34; 15, 12; 19, 2), to jednak Pan Jezus odnosił się do nich życzliwie: odwiedzał ich (Łk 19, 9-10; Mt 9, 10-11), nawet z nimi jadał (Łk 5, 29-33), jednego z nich uczynił bohaterem przypowieści (Łk 18, 9-14). Nie zachęcał jednak do łupienia innych. Jego delikatność i miłosierdzie raczej pobudzały celników do umiaru i nawrócenia (Łk 19, 8). Kiedy Żydzi postawili zarzut: “Dlaczego wasz Nauczyciel jada wspólnie z celnikami i grzesznikami?” – Chrystus wypowiedział znamienne słowa: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają… Bo nie przyszedłem powoływać sprawiedliwych, ale grzeszników”. Słowa te przekazał w swojej Ewangelii właśnie św. Mateusz (Mt 9, 12-13).
    O młodzieńczym życiu Mateusza nie wiemy nic. Spotykamy się z nim po raz pierwszy dopiero w Kafarnaum, kiedy Chrystus zastał go w komorze celnej i powołał na swojego Apostoła. To wezwanie odbyło się po cudownym uzdrowieniu paralityka, którego spuszczono przez otwór zrobiony w suficie mieszkania (Mt 9, 1-8). O tym cudzie musiał dowiedzieć się i Mateusz, gdyż natychmiast rozniosły go setki ust. Być może Mateusz słuchał wcześniej mów pokutnych Jana Chrzciciela. Na wezwanie Chrystusa zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nawrócony, zaprosił do swego domu Jezusa, Jego uczniów i swoich przyjaciół: celników i współpracowników. W czasie uczty faryzeusze zarzucili Chrystusowi, że nie przestrzega Prawa. Ten jednak wstawił się za swoimi współbiesiadnikami. Odtąd Mateusz pozostał już w gronie Dwunastu Apostołów.
    O powołaniu Mateusza na Apostoła piszą w swoich Ewangeliach także św. Marek i św. Łukasz (Mk 2, 13-17; Łk 5, 27-32). Jest to jednak równocześnie pierwsza i ostatnia osobna wzmianka o nim w Piśmie świętym. Potem widzimy go jedynie w spisach ogólnych na liście Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). W katalogach Apostołów figuruje on na miejscu siódmym lub ósmym.

    Święty Mateusz

    Po Wniebowstąpieniu Chrystusa Mateusz przez jakiś czas pozostał w Palestynie. Apostołował wśród nawróconych z judaizmu. Dla nich też przeznaczył napisaną przez siebie księgę Ewangelii. Napisał ją między 50 a 60 rokiem, najprawdopodobniej ok. 55 r. Starał się w niej wykazać, że to właśnie Chrystus jest wyczekiwanym od dawna Mesjaszem, że na Nim potwierdziły się proroctwa i zapowiedzi Starego Testamentu. Najstarsza tradycja kościelna za autora pierwszej Ewangelii zawsze uważała Mateusza. Twierdzą tak m.in. Papiasz, biskup Hierapolis, Klemens Aleksandryjski, Orygenes i Ireneusz. Pierwotnie Ewangelia według św. Mateusza była napisana w języku hebrajskim lub aramejskim; nie wiadomo, kto i kiedy przetłumaczył ją na język grecki. Nie zachowały się żadne ślady oryginału, tylko grecki przekład. Tłumacze pozostawili część słownictwa aramejskiego, chcąc zachować tzw. ipsissima verba Iesu – najbardziej własne słowa Jezusa.
    Mateusz przekazał wiele szczegółów z życia i nauki Jezusa, których nie znajdziemy w innych Ewangeliach: np. rozbudowany tekst Kazania na Górze, przypowieść o kąkolu, o ukrytym skarbie, o drogocennej perle, o dziesięciu pannach. On jeden podał wydarzenie o pokłonie Magów i rzezi niewiniątek, o ucieczce do Egiptu, a także wizję sądu ostatecznego.
    Mateusz udał się później między pogan. Ojcowie Kościoła nie są zgodni dokąd. Wyliczają Etiopię, Pont, Persję, Syrię i Macedonię. Najbardziej prawdopodobna jest jednak Etiopia. Relikwie Mateusza miały być przewiezione ze Wschodu do Paestum (Pasidonii) w Italii. Jego ciało przewieziono do Italii w X w. Znajduje się ono obecnie w Salerno w dolnym kościele, wspaniale ozdobionym marmurami i mozaikami. Miejsce to nie stało się jednak powszechnie znanym sanktuarium. Mateusz uznawany jest za męczennika.
    Z apokryfów o Mateuszu dochowały się jedynie tzw. Ewangelia (inna, oczywiście) i Dzieje. Pierwszy utwór nieznanego autora pochodzi z VI w. i zdradza duże zapożyczenie w Protoewangelii Jakuba (aż 24 rozdziały są niemal identyczne). Pozostałe rozdziały tej Pseudo-ewangelii zawierają w sobie tak wiele cudowności i legend, że nie stanowią wiarygodnego źródła.
    W ikonografii św. Mateusz przedstawiany był w postaci młodzieńca, później – zwłaszcza w sztuce bizantyjskiej – jako siwowłosy, stary mężczyzna. W sztuce zachodniej od czasów średniowiecza dominuje obraz silnie zbudowanego, brodatego mężczyzny w średnim wieku. Ubrany bywa w tradycyjną długą, białą suknię apostolską i w tunikę. Bywa także ukazywany w postawie siedzącej, kiedy pisze – przy nim stoi anioł, przekazujący natchnienie. Jego atrybutami są: księga i pióro, miecz lub halabarda, postać uskrzydlonego młodzieńca, sakwa z pieniędzmi u stóp, torba podróżna.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Święty Mateusz

    Święty Mateusz

    Powołanie św. Mateusza/Michelangelo Merisi da Caravaggio (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 30 SIERPNIA 2006

    Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny.

    Drodzy bracia i siostry!

    Kontynuujemy cykl wizerunków dwunastu Apostołów, który rozpoczęliśmy kilka tygodni temu. Zatrzymujemy się dzisiaj przy św. Mateuszu. Prawdę powiedziawszy wyczerpujące nakreślenie jego postaci jest prawie niemożliwe, ponieważ Ewangelie nie przynoszą nam jego biografii, dają nam tylko elementy zarysu tej postaci.

    Tymczasem okazuje się, że jest on zawsze obecny na liście Dwunastu, wybranych przez Jezusa (por. Mt 10,3; Mk 3,18; Łk 6,15; Dz 1,13). Jego hebrajskie imię oznacza “dar Boga”. Pierwsza Ewangelia kanoniczna nosi jego imię i wymienia go na liście Dwunastu z wyraźnie określonym mianem: “celnik” (Mt 10,3). W ten sposób został on zidentyfikowany jako człowiek siedzący za biurkiem poborcy podatkowego, którego Jezus wzywa, by poszedł za Nim. Słyszeliśmy przed chwilą te słowa: “Odchodząc stamtąd, Jezus ujrzał człowieka siedzącego w komorze celnej, imieniem Mateusz, i rzekł do niego: «Pójdź za Mną». On wstał i poszedł za Nim” (Mt 9,9). Również Marek (por. 2,13-17) i Łukasz (por. 5,27-30) opowiadają o powołaniu człowieka z komory celnej, nazywają go jednak “Lewi”. Ale to ten sam Apostoł! Aby wyobrazić sobie tę scenę, opisaną w Mt 9,9, wystarczy wspomnieć wspaniałe płótno Caravaggia, znajdujące się tu w Rzymie, w kościele francuskim św. Ludwika.

    Z Ewangelii wynika jeszcze jeden szczegół do jego biografii: we fragmencie, który poprzedza opis powołania mowa jest o cudzie, jakiego dokonał Jezus w Kafarnaum (por. Mt 9, 1-8; Mk 2, 1-12) i wspomina się o bliskości Morza Galilejskiego, czyli Jeziora Tyberiadzkiego (por. Mk 2, 13-14). Można zatem wywnioskować, że Mateusz pracował jako poborca podatkowy w Kafarnaum, leżącym właśnie “nad jeziorem” (Mt 4, 13), gdzie Jezus był stałym gościem w domu Piotra.

    Na podstawie tych prostych ustaleń, które przynosi Ewangelia, możemy sformułować parę refleksji. Pierwszą jest to, że Jezus przyjął do grupy swych najbliższych człowieka, który zgodnie z ówczesnym sposobem myślenia w Izraelu uważany był za publicznego grzesznika. Mateusz bowiem nie tylko obracał pieniędzmi uważanymi za nieczyste z powodu ich pochodzenia od ludzi obcych ludowi Bożemu, ale kolaborował też z obcą władzą, nienawistnie chciwą, która mogła ustalać podatki także w sposób arbitralny. Z tego powodu więcej niż jeden raz Ewangelie mówią jednocześnie o “celnikach i grzesznikach” (Mt 9,10; Łk 15,1), czy nawet o “celnikach i nierządnicach” (Mt 21, 31). Oprócz tego upatrują one w celnikach przykład małoduszności (por. Mt 5,46: miłują tylko tych, którzy ich miłują) i wymieniają jednego z nich, Zacheusza, jako “zwierzchnika celników” (Łk 19,2), podczas gdy w opinii ludowej kojarzeni byli ze “zdziercami, oszustami i cudzołożnikami” (Łk 18,11).

    Pierwsza rzecz, jaka rzuca się w oczy na podstawie tych wzmianek: Jezus nie wykluczał nikogo ze swej przyjaźni. Owszem, właśnie kiedy siedział za stołem w domu Mateusza-Lewiego, w odpowiedzi komuś, kto gorszył się jego kontaktami z niegodnym polecenia towarzystwem, złożył ważne oświadczenie: “Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników” (Mk 2,17).

    Dobra nowina Ewangelii polega właśnie na tym: na propozycji Bożej łaski wobec grzesznika! Gdzie indziej w słynnej przypowieści o faryzeuszu i celniku, modlących się w Świątyni, Jezus wskazuje wręcz na anonimowego celnika jako na godny uznania wzór pokornej ufności w miłosierdzie Boże: kiedy faryzeusz chełpił się własną moralną doskonałością, celnik “nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu, lecz bił się w piersi i mówił: «Boże, miej litość dla mnie, grzesznika»”. I Jezus komentuje: “Powiadam wam: Ten odszedł do domu usprawiedliwiony, a nie tamten. Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się uniża, będzie wywyższony” (Łk 18,13-14).

    Tak więc w postaci Mateusza Ewangelie ukazują paradoks z prawdziwego zdarzenia: ten, kto pozornie daleki jest od świętości, może stać się wręcz przykładem przyjęcia miłosierdzia Bożego i ukazać jego cudowne skutki w swym życiu. W związku z tym św. Jan Chryzostom uczynił znaczące spostrzeżenie: zauważył on, że tylko w opowieści o kilku powołaniach wspomina się o pracy, jaką wykonywali zainteresowani. Piotr, Andrzej, Jakub i Jan zostali wezwani, kiedy łowili ryby, Mateusz właśnie kiedy pobierał podatki. Chodzi tu o zajęcia mało liczące się – komentuje Chryzostom – “albowiem nie ma nic bardziej wstrętniejszego od poborcy podatków i nic bardziej pospolitego od rybołówstwa” (“In Matth. Hom.”: PL 57, 363). Wezwanie Jezusa dociera więc także do osób będących na dole drabiny społecznej, kiedy wykonują swą zwykłą pracę.

    Inną refleksją, jaką nasuwa opowiadanie ewangeliczne, jest stwierdzenie, że na powołanie przez Jezusa Mateusz odpowiada natychmiast: “On wstał i poszedł za Nim”. Zwięzłość tego zdania wyraźnie ukazuje gotowość Mateusza do udzielenia odpowiedzi na wezwanie. Oznacza to dla niego porzucenie wszystkiego, przede wszystkim tego, co gwarantowało mu pewny dochód, choć często nieuczciwy i hańbiący. Najwidoczniej Mateusz zrozumiał, że zażyłość z Jezusem nie pozwalała mu kontynuować działalności potępianej przez Boga. Łatwo domyślić się odniesienia do teraźniejszości: dziś również niedopuszczalne jest przywiązanie do rzeczy będących nie do pogodzenia z pójściem za Chrystusem, jak w przypadku nieuczciwie zgromadzonego bogactwa. Kiedyś Jezus powiedział bez niedomówień: “Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). To właśnie uczynił Mateusz: wstał i poszedł za Nim! W owym “wstaniu” można odczytać dystans do sytuacji grzechu i zarazem świadome przylgnięcie do nowego życia, prawego, w jedności z Jezusem.

    Przypomnijmy na koniec, że tradycja starożytnego Kościoła zgodna była w przypisywaniu Mateuszowi ojcostwa pierwszej Ewangelii. Było tak poczynając od Papiasza, biskupa Gerapoli we Frygii około roku 130. Pisał on: “Mateusz zebrał słowa [Pana] w języku hebrajskim, a każdy interpretował je, jak umiał” (w: Euzebiusz z Cezarei, “Historia Kościoła” III,39,16). Historyk Euzebiusz dodał tę wiadomość: “Mateusz, który zrazu przepowiadał wśród Żydów, kiedy postanowił pójść także do innych narodów, spisał w swym języku ojczystym Ewangelię, którą głosił; w ten sposób starał się tym, których opuszczał, zastąpić na piśmie to, co tracili oni wraz z jego wyjazdem” (tamże, III, 24,6).

    Nie mamy już Ewangelii napisanej przez Mateusza po hebrajsku ani po aramejsku, ale w Ewangelii po grecku, którą mamy, w pewnym sensie nadal słyszymy przekonujący głos celnika Mateusza, który, zostawszy Apostołem, głosi nam dalej zbawcze miłosierdzie Boga. Słuchajmy tego orędzia św. Mateusza, rozważajmy je stale na nowo, abyśmy i my nauczyli się wstać i pójść całkowicie za Jezusem. Dziękuję!

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 września

    Święci męczennicy
    Andrzej Kim Tae-gŏn, prezbiter,
    Paweł Chŏng Ha-sang i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria de Yermo y Parres, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa od św. Józefa, zakonnica
      •  Błogosławiony Franciszek Martín Fernández de Posadas, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Kim Tae-gŏn

    Andrzej Kim Tae-gŏn był pierwszym kapłanem koreańskim. Urodził się w 1821 r. w koreańskiej prowincji Tcziong-Czu w rodzinie katolickiej. Jego pradziadek, Pius Kim Chin-hu, z powodu wiary spędził ponad 10 lat w więzieniu, gdzie zmarł, a jego ojciec, bł. Ignacy Kim, zginął w czasie prześladowań w roku 1839 (został beatyfikowany w 1925 r.). Po chrzcie, który Andrzej przyjął mając 15 lat, przebył kilkaset kilometrów do seminarium w Makao (Chiny). Po sześciu latach zdołał wrócić do swojego kraju poprzez Mandżurię. W tym samym roku przebył Morze Żółte i w Szanghaju w 1845 r. przyjął święcenia kapłańskie. Został skierowany do przygotowania bezpiecznej przeprawy wodnej dla misjonarzy chrześcijańskich, tak aby udało im się ujść straży granicznej. Andrzej został aresztowany i po torturach ścięty niedaleko stolicy swojego kraju, Seulu, 16 września 1846 r.

    Święty Paweł Chŏng Ha-sang

    Paweł Chŏng Ha-sang był współpracownikiem i tłumaczem kapłanów. Przez dwadzieścia lat przewodził wspólnocie chrześcijańskiej w Korei. W wieku 44 lat jako kleryk seminarium poniósł śmierć męczeńską, ścięty mieczem 22 kwietnia 1839 r.Chrześcijaństwo dotarło do Korei podczas japońskiej inwazji w 1592 r., kiedy to ochrzczono zaledwie kilku Koreańczyków (prawdopodobnie dokonali tego katoliccy żołnierze japońscy). Ewangelizacja była utrudniona, ponieważ Korea przez wiele dziesiątków lat całkowicie izolowała się od innych państw. Jedynym kontaktem ze światem była doroczna wyprawa oficjalnej delegacji do Pekinu, z urodzinowymi życzeniami dla chińskiego cesarza. W jednej z takich ekspedycji uczestniczył niejaki Li Sung-Hun. W Chinach spotkał jezuickich misjonarzy, zafascynował się ich nauczaniem, przyjął chrzest, przybierając imię Piotr. W 1784 roku wrócił do ojczyzny, szmuglując tyle chrześcijańskiej – pisanej po chińsku – literatury, ile tylko zdołał. Ochrzcił pierwszych uczniów. Wokół nich zaczęła gromadzić się potajemnie chrześcijańska wspólnota, która bardzo szybko zaczęła się rozrastać. Sami świeccy, bez udziału nawet jednego duchownego, wprowadzili chrześcijaństwo do swojego kraju i stali się pierwszymi misjonarzami. Wiara umacniała się i szerzyła przez lekturę Biblii i książek katolickich, które tłumaczono z chińskiego na koreański. Kiedy dwanaście lat później udało się na teren Korei przedostać chińskiemu księdzu, zastał on tam już około 4 tys. chrześcijan – żaden z nich dotąd nie widział nigdy kapłana. Siedem lat później chrześcijan w Korei było już prawie 10 tys. Wolność religijną wprowadzono dopiero w 1887 r., po podpisaniu traktatu z Francją. W XIX w. poniosło śmierć męczeńską 3 biskupów katolickich, 10 kapłanów i ponad 10 tys. wiernych. Z nich tylko część dostąpiła chwały ołtarzy.

    Męczennicy koreańscy

    Św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty apostolskiej w Korei w 1984 r. kanonizował, oprócz Andrzeja Kim Tae-gŏn i Pawła Chŏng Ha-sang, także 98 Koreańczyków i trzech misjonarzy francuskich, którzy ponieśli śmierć męczeńską pomiędzy 1839 a 1867 rokiem. Wśród nich byli biskupi i księża; większość z nich jednak to ludzie świeccy (47 kobiet i 45 mężczyzn).
    Wśród męczenników koreańskich była m.in. 26-letnia Kolumba Kim. Została ona umieszczona w więzieniu, gdzie przypalano ją za pomocą gorących narzędzi i rozżarzonych węgli. Wraz ze swoją siostrą, Agnieszką, były trzymane przez dwa dni w jednej celi z osądzonymi już przestępcami, czekającymi na wykonanie wyroku. Obie zostały ścięte. Inny męczennik, 13-letni chłopiec, Piotr Ryou, był tak mocno umęczony, że mógł ściągać z siebie skórę, a następnie rzucać nią w sędziów. Został uduszony. Protazy Chong, 41-letni szlachcic, po uwięzieniu wyparł się wiary i został uwolniony. Wkrótce jednak wrócił, przyznał się ponownie do Jezusa i został zamęczony.
    W Korei Płd. w ciągu ostatnich dziesięcioleci niezwykle dynamicznie wzrasta liczba chrześcijan. Dzisiaj Kościół katolicki w Korei Płd. liczy około 4 milionów wyznawców, żyjących w 19 diecezjach (9 proc. ludności). Każdego roku sakrament chrztu przyjmuje około 150 tys. dorosłych.
    Zagadką jest natomiast to, co działo się i dzieje z wierzącymi w Korei Płn., rządzonej przez reżim komunistyczny. Oficjalnie nie ma tam ani jednego katolickiego księdza. Liczbę katolików szacuje się dzisiaj na 3-4 tysiące. Św. Jan Paweł II nazwał ich Kościołem milczenia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    19 września

    Najświętsza Maryja Panna z La Salette

    Zobacz także:
      •  Święty January, biskup i męczennik
      •  Święty Franciszek Maria z Camporosso, zakonnik
      •  Święty Józef z Kupertynu, prezbiter
      •  Błogosławiony Gerhard Hirschfelder, prezbiter i męczennik
      •  Święta Emilia Maria Wilhelmina de Rodat, zakonnica
    ***
    Matka Boża z La Salette

    W sobotę, 19 września 1846 r., Matka Najświętsza ukazała się dwojgu dzieciom pochodzącym z Corps w Alpach francuskich: jedenastoletniemu Maksyminowi Giraud i prawie piętnastoletniej Melanii Calvat, którzy pilnowali swoich krów na hali należącej do La Salette, na górze Planeau, na wysokości 1800 metrów. W kotlinie strumyka spostrzegli nagle kulę ognia – “jakby tam spadło słońce”. W oślepiającej jasności rozpoznali siedzącą kobietę z łokciami opartymi na kolanach i z twarzą ukrytą w dłoniach. Piękna Pani podniosła się i powiedziała do nich po francusku: “Zbliżcie się, moje dzieci, nie bójcie się, jestem tu po to, by wam opowiedzieć wielką nowinę”.
    Zrobiła następne kilka kroków w ich kierunku. Nabrawszy pewności, Maksymin i Melania zbiegli ze zbocza na dół. Piękna Pani cały czas płakała. Była wysoka i cała ze światła, ubrana jak miejscowe kobiety: w długą suknię, w wielki fartuch wokół bioder, w chustkę skrzyżowaną na piersiach i zawiązaną na węzeł na plecach, w czepek wieśniaczki. Szeroki, płaski łańcuch biegł brzegiem jej chusty. Inny łańcuch podtrzymywał na Jej piersi wielki krucyfiks. Pod ramionami krzyża, po prawej ręce Chrystusa, znajdowały się obcęgi, po lewej – młotek. Z postaci Ukrzyżowanego wypływała cała światłość, z której jest utworzona zjawa, światłość, która tworzyła iskrzący się diadem na czole Pięknej Pani. Róże otaczały wieńcem Jej głowę, obrębiały Jej chustę i zdobiły obuwie.
    Oto, co Piękna Pani powiedziała do pasterzy, najpierw po francusku: “Jeżeli mój lud nie zechce się poddać, będę zmuszona puścić ramię mojego Syna. Jest ono tak mocne i ciężkie, że dłużej nie mogę go podtrzymywać. Od jak dawna cierpię z waszego powodu! Chcąc, by mój Syn was nie opuścił, muszę Go nieustannie o to prosić, a wy sobie nic z tego nie robicie. Choćbyście nie wiedzieć, jak się modlili i co robili, nigdy nie zdołacie wynagrodzić trudu, którego się dla was podjęłam. Dałam wam sześć dni do pracy, siódmy zastrzegłam sobie – i nie chcą mi go przyznać. To właśnie czyni ciężkim ramię mojego Syna! Również woźnice przeklinają, mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. To są dwie rzeczy, które czynią tak bardzo ciężkim ramię mego Syna. Jeżeli zbiory się psują, to tylko z waszej winy. Pokazałam wam to w roku ubiegłym na ziemniakach. Wy jednak nic sobie z tego nie robiliście. Przeciwnie, kiedy znajdowaliście zgniłe ziemniaki, przeklinaliście mieszając z przekleństwami imię mojego Syna. Będą się psuły nadal, a tego roku na Boże Narodzenie nie będzie ich wcale”.
    Słowo pommes de terre wprawiło w zakłopotanie Melanię. W gwarze, której się używało w tamtej okolicy, na ziemniaki mówiło się las truffas. Pasterka zwróciła się więc do Maksymina, ale Piękna Pani ją uprzedziła: “Nie rozumiecie tego, moje dzieci? Zaraz powiem wam to inaczej”.
    Piękna Pani powtórzyła ostatnie zdanie i prowadziła dalszą rozmowę w narzeczu z Corps: “si la recolta se gasta… Si ava de bla… Jeżeli macie zboże, nie trzeba go siać. Wszystko, co posiejecie, zje robactwo, a to, co wzejdzie, rozsypie się w proch przy młóceniu. Nastanie wielki głód. Zanim głód nadejdzie, dzieci w wieku poniżej siedmiu lat dostaną dreszczy i będą umierać na rękach trzymających je osób. Inni będą pokutować z powodu głodu. Orzechy zrobaczywieją, a winogrona zgniją”.
    W tym miejscu Piękna Pani powierzyła tajemnicę Maksyminowi, później – Melanii. Następnie powiedziała do obojga dzieci: “Jeżeli się nawrócą, kamienie i skały zamienią się w sterty zboża, a ziemniaki same się zasadzą. Czy dobrze się modlicie, moje dzieci?” – “Nie bardzo, proszę Pani!” – odpowiedzieli obydwoje. “Ach! Moje dzieci, trzeba się dobrze modlić wieczorem i rano. Jeżeli nie macie czasu, zmówcie przynajmniej Ojcze nasz i Zdrowaś, a jeżeli będziecie mogły – módlcie się więcej. W lecie na Mszę świętą chodzi tylko kilka starszych niewiast. Inni pracują w niedzielę przez całe lato. W zimie, gdy nie wiedzą, co robić, idą na Mszę św. jedynie po to, by sobie drwić z religii. W czasie Wielkiego Postu jedzą mięso jak psy. Moje dzieci, czy nie widziałyście kiedyś zepsutego zboża?” – “Nie, proszę Pani” – odpowiedziały dzieci.
    Wówczas Piękna Pani zwróciła się do Maksymina: “Lecz ty, moje dziecko, musiałeś je kiedyś widzieć, w Coin, razem z twoim ojcem. Właściciel pola powiedział wówczas do twego ojca: «Chodźcie zobaczyć, jak moje zboże się psuje». Poszliście razem. Twój ojciec wziął dwa lub trzy kłosy w dłonie, pokruszył je i wszystko obróciło się w proch. Wracaliście później do domu. Kiedy byliście około godziny drogi od Crops, ojciec dał ci kawałek chleba, mówiąc: «Masz, dziecko, jedz jeszcze chleb w tym roku, bo nie wiem, czy go kto będzie jadł w roku przyszłym, jeżeli zboże będzie się dalej tak psuło». – “O tak, proszę Pani! – odpowiedział Maksymin – teraz sobie to przypominam. Przed chwilą o tym nie pamiętałem”. I Piękna Pani dokończyła, nie w gwarze, ale po francusku: “A więc, moje dzieci, ogłoście całemu mojemu ludowi”.
    Później przesunęła się naprzód, przekroczyła strumyk i nie oglądając się, powtórzyła z naciskiem: “A więc, moje dzieci, ogłoście to całemu mojemu ludowi”. Następnie wspięła się po krętym zboczu, które wznosi się w stronę Le Collet (mała przełęcz). Tam uniosła się do góry. Dzieci podbiegły do Niej. Ona spojrzała w niebo, potem ku ziemi. Zwrócona w kierunku południowo-wschodnim, “rozpłynęła się w świetle”. Potem zniknęła również światłość.

    Matka Boża z La Salette

    Dnia 19 września 1851 r., po przeprowadzeniu dokładnych i surowych badań zdarzenia, świadków, treści orędzia i oddźwięku na nie, Philibert de Bruillard, biskup Grenoble, zawyrokuje w swoim orzeczeniu doktrynalnym, że “zjawienie Najświętszej Dziewicy dwojgu pasterzom 19 września 1846 r. na jednej z gór w łańcuchu Alp, położonej w parafii La Salette, posiada wszelkie znamiona prawdy i wierni mogą w nie wierzyć bez obawy błędu”.
    Dnia 1 maja 1852 r., w nowym orędziu, po zapowiedzeniu budowy sanktuarium na górze Zjawienia, biskup Grenoble dodał: “Jakkolwiek wielką rzeczą byłaby budowa sanktuarium, jest jeszcze coś ważniejszego: chodzi o sługi ołtarza, przeznaczonych do jego obsługi, do przyjmowania pobożnych pielgrzymów, do głoszenia im słowa Bożego, do sprawowania wśród nich posługi pojednania, do sprawowania dla nich czcigodnego sakramentu ołtarza i do wiernego rozdawania wszystkim tajemnic Bożych i duchowych skarbów Kościoła. Ci kapłani będą się nazywać Misjonarzami Matki Bożej z La Salette. Ich powołanie i istnienie będą – tak jak i Sanktuarium – wieczną pamiątkę miłościwego zjawienia się Maryi”.
    Pierwsi misjonarze wybrani zostali spośród kapłanów diecezjalnych przez biskupa Philiberta de Bruillard. Tej wspólnocie księży misjonarzy diecezjalnych biskup Grenoble nadał 5 marca 1852 roku tymczasowo projekt reguły, skopiowany z Konstytucji misjonarzy diecezjalnych z Lyonu, zwanych chartreux.
    Wśród kapłanów, którzy przejęli się duchem Zjawienia i oddali się na posługę pielgrzymów, od samego początku ujawniło się powołanie do życia zakonnego i jego potrzeba. Biskup J.M.A. Ginoulhiac zatwierdził w dniu 2 lutego 1852 roku regułę jako obowiązującą we wspólnocie misjonarzy diecezjalnych i nadał jej tytuł: Tymczasowe reguły Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette. W tym samym dniu pierwsi misjonarze złożyli zgodnie z nadaną im i promulgowaną przez biskupa regułą trzy śluby zakonne: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości na okres jednego roku. Ten dzień można uważać za dzień narodzenia Zgromadzenia Misjonarzy diecezjalnych Matki Bożej z La Salette.
    Po Soborze Watykańskim II saletyni podjęli zadanie rewizji i odnowy Konstytucji i Norm Kapitulnych, w duchu soborowym i według zachęt i wskazówek papieskich dotyczących odnowy życia zakonnego w świecie współczesnym. Praca ta jest owocem modlitwy i rozmyślania, wierności i doświadczeń wspólnot i zakonników wszystkich prowincji. Reguła życia Misjonarzy Matki Bożej z La Salette została zatwierdzona przez Stolicę świętą dekretem z dnia 6 czerwca 1985 r. “Misjonarze Matki Bożej z La Salette, których dom generalny znajduje się w Rzymie, mają za cel, obrany w świetle Zjawienia Matki Bożej z La Salette, być oddanymi sługami Chrystusa i Kościoła, aby się dokonała tajemnica pojednania” (z dekretu zatwierdzającego regułę).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 września

    Święty Stanisław Kostka, zakonnik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Fidel Fuidio Rodriguez, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Kut, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Stanisław Kostka

    Stanisław urodził się 28 grudnia 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu (obecnie powiat przasnyski). Był synem Jana, kasztelana zakroczymskiego, i Małgorzaty z Kryskich (z Drobina). Krewni rodziny zajmowali eksponowane stanowiska w ówczesnej Polsce. Miał trzech braci: Pawła (+ 1607), Wojciecha (+ 1576) i Mikołaja, oraz dwie siostry, z których znamy imię tylko jednej, Anny. Historia nie przekazała nam bliższych szczegółów z lat dziecięcych Stanisława. Wiemy tylko z akt procesu beatyfikacyjnego, że był bardzo wrażliwy. Dlatego ojciec w czasie przyjęć, na których niekiedy musiał bywać także Stanisław, nakazywał gościom umiar w żartach, gdyż inaczej chłopiec może omdleć.
    Pierwsze nauki Stanisław pobierał w domu rodzinnym. W wieku 14 lat razem ze swoim bratem, Pawłem, został wysłany do szkół jezuickich w Wiedniu. Kostkowie przybyli do Wiednia w dzień po śmierci cesarza Ferdynanda, to znaczy 24 lipca 1564 r. Wiedeńska szkoła jezuitów cieszyła się wówczas zasłużoną sławą. Codziennie odprawiano Mszę świętą. Przynajmniej raz w miesiącu studenci przystępowali do sakramentu pokuty i do Komunii. Modlono się przed lekcjami i po nich. Na pierwszym roku wykładano gramatykę, na drugim “nauki wyzwolone”, na trzecim – retorykę.
    Początkowo Stanisławowi nauka nie szła zbyt dobrze. Nie otrzymał bowiem dostatecznego przygotowania w Rostkowie. Pod koniec trzeciego roku studiów należał już jednak do najlepszych uczniów. Władał płynnie językiem łacińskim i niemieckim, rozumiał również język grecki. Zachowały się zeszyty Stanisława z błędami poprawianymi ręką nauczyciela. Pozostały również notatki dotyczące problemów religijnych, jakie poruszano, aby chłopców przygotować także pod tym względem i umocnić ich w wierze katolickiej. Wolny czas Stanisław spędzał na lekturze i modlitwie. Ponieważ w ciągu dnia nie mógł poświęcić kontemplacji wiele czasu, oddawał się jej w nocy. Zadawał sobie także pokuty i biczował się. Taki tryb życia nie mógł się podobać kolegom, wychowawcy i bratu. Uważali to za rzecz niemoralną, a Stanisława za “dziwaka”. Usiłowali go przekonywać złośliwymi przycinkami “jezuity” i “mnicha”, a potem nawet biciem i znęcaniem skierować na drogę “normalnego” postępowania. Stanisław usiłował im dogodzić, dlatego nawet brał lekcje tańca. Nie potrafił się jednak w tym odnaleźć.
    W grudniu 1565 r. ciężko zachorował. Według własnej relacji, był pewien śmierci, a nie mógł otrzymać Komunii świętej, gdyż właściciel domu nie chciał wpuścić kapłana katolickiego. Wówczas sama św. Barbara, patronka dobrej śmierci, do której się zwrócił, w towarzystwie dwóch aniołów nawiedziła jego pokój i przyniosła mu Wiatyk. W tej samej chorobie zjawiła mu się Najświętsza Maryja Panna z Dzieciątkiem, które złożyła mu na ręce. Od Niej też doznał cudu uzdrowienia i usłyszał polecenie, aby wstąpił do Towarzystwa Jezusowego.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Dzieciątko Jezus z rąk Maryi

    Jezuici jednak nie mieli zwyczaju przyjmować kandydatów bez zezwolenia rodziców, a na to Stanisław nie mógł liczyć. Zdobył się więc na heroiczny czyn: zorganizował ucieczkę, do której się starannie przygotował. Było to 10 sierpnia 1567 r. Legenda osnuła ucieczkę szeregiem niezwykłych wydarzeń. O jej prawdziwym przebiegu dowiadujemy się z listu samego Stanisława. Za poradą swojego spowiednika, o. Franciszka Antonio, który był wtajemniczony w jego plany, Stanisław udał się nie wprost do Rzymu, gdzie byłby łatwo pochwycony w drodze, ale do Augsburga, gdzie przebywał św. Piotr Kanizjusz, przełożony prowincji niemieckiej. Spowiednik Stanisława stwierdza, że w drodze otrzymał on również łaskę Komunii świętej z rąk anioła, kiedy wstąpił do protestanckiego kościoła w przekonaniu, że jest to kościół katolicki. W Augsburgu nie zastał Piotra Kanizjusza, dlatego podążył dalej do Dylingi. Trasa z Wiednia do Dylingi wynosi około 650 km. W Dylindze jezuici mieli swoje kolegium. Tam Stanisław został przyjęty na próbę.
    Wyznaczono mu zajęcia służby u konwiktorów: sprzątanie ich pokoi i pomaganie w kuchni. Stanisław boleśnie przecierpiał tę decyzję. Ufając jednak Bogu, starał się wypełniać swoje obowiązki jak najlepiej. Po powrocie do Dylingi św. Piotr Kanizjusz bał się przyjąć Stanisława do swojej prowincji w obawie przed gniewem rodziców i ich zemstą na jezuitach w Wiedniu. Mając jednak od miejscowych przełożonych bardzo dobre rekomendacje, skierował go wraz z dwoma młodymi zakonnikami do Rzymu z listem polecającym do generała. Droga była długa i uciążliwa. Stanisław z towarzyszami odbywał ją przeważnie pieszo. Dotarli tam 28 października 1567 r.

    Święty Stanisław Kostka otrzymuje Komunię św. z rąk anioła

    Stanisław został przyjęty do nowicjatu, który znajdował się przy kościele św. Andrzeja. Było z nim wtedy około 40 nowicjuszów, w tym czterech Polaków. Rozkład zajęć nowicjatu był prosty: modlitwy, praca umysłowa i fizyczna, posługi w domu i w szpitalach, konferencje mistrza nowicjatu i przyjezdnych gości, dyskusje na tematy życia wewnętrznego i kościelnego. Stanisław rozpoczął nowicjat pełen szczęścia, że nareszcie spełniły się jego marzenia. Ojciec jednak postanowił za wszelką cenę go stamtąd wydostać. Wykorzystał w tym celu wszystkie możliwości. Do Stanisława wysłał list, pełen wymówek i gróźb. Za poradą przełożonych Stanisław odpisał ojcu, że ten powinien raczej dziękować Bogu, że wybrał jego syna na swoją służbę. W lutym 1568 r. Stanisław przeniósł się z kolegium jezuitów, gdzie mieszkał przełożony generalny zakonu, do domu św. Andrzeja na Kwirynale, w którym pozostał do śmierci.
    Swoim wzorowym życiem, duchową dojrzałością i rozmodleniem budował całe otoczenie. W pierwszych miesiącach 1568 r. Stanisław złożył śluby zakonne. Miał wtedy zaledwie 18 lat. W prostocie serca w uroczystość św. Wawrzyńca (10 sierpnia) napisał list do Matki Bożej i schował go na swojej piersi. Przyjmując tego dnia Komunię świętą, prosił św. Wawrzyńca, aby uprosił mu u Boga łaskę śmierci w święto Wniebowzięcia. Prośba została wysłuchana. Wieczorem tego samego dnia poczuł się bardzo źle. 13 sierpnia gorączka nagle wzrosła. Przeniesiono go do infirmerii. 14 sierpnia męczyły Stanisława mdłości. Wystąpił zimny pot i dreszcze, z ust popłynęła krew. Była późna noc, kiedy zaopatrzono go na drogę do wieczności. Prosił, aby go położono na ziemi. Prośbę jego spełniono. Przepraszał wszystkich. Kiedy mu dano do ręki różaniec, ucałował go i wyszeptał: “To jest własność Najświętszej Matki”.
    Zapytany, czy nie ma jakiegoś niepokoju, odparł, że nie, bo ma ufność w miłosierdziu Bożym i zgadza się najzupełniej z wolą Bożą. Nagle w pewnej chwili, jak zeznał naoczny świadek, kiedy Stanisław modlił się, twarz jego zajaśniała tajemniczym blaskiem. Kiedy ktoś zbliżył się do niego, by zapytać, czy czegoś nie potrzebuje, odparł, że widzi Matkę Bożą z orszakiem świętych dziewic, które po niego przychodzą. Po północy 15 sierpnia 1568 r. przeszedł do wieczności. Kiedy podano mu obrazek Matki Bożej, a on nie zareagował na to uśmiechem, przekonano się, że cieszy się już oglądaniem Najświętszej Maryi Panny w niebie.Jego kult zrodził się natychmiast i spontanicznie. Wieść o śmierci świętego Polaka rozeszła się szybko po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia św. Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. Ojciec Warszewicki ułożył dłuższą biografię Stanisława. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto grób, znaleziono ciało nienaruszone.
    Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na kult. 18 lutego 1605 r. Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego. Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 r. Wraz z naszym Rodakiem chwały świętych dostąpił tego dnia również św. Alojzy Gonzaga (+ 1591). Jan XXIII uznał św. Stanisława szczególnym patronem młodzieży polskiej.
    Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 r.) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej oraz diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy; oręduje także za studentami i nowicjuszami jezuickimi, a także za polską młodzieżą.Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651).
    W ikonografii św. Stanisław Kostka przedstawiany jest w stroju jezuity. Jego atrybutami są: anioł podający mu Komunię, Dziecię Jezus na ręku, krucyfiks, laska pielgrzymia, lilia, Madonna, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święty Stanisław Kostka – zbuntowany Młodzieniaszek z Rostkowa

    Sample

    ***

    Przez dwa dni Płock gościł będzie uczestników 380. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski. Miejscem spotkania biskupów jest Płock, bowiem to z tej diecezji pochodzi urodzony w Rostkowie św. Stanisław Kostka, którego rok obchodzony jest w Kościele w Polsce. Zanim trafił do panteonu świętych, ten Młodzieniaszek z Rostkowa i „Boży szaleniec”, jak bywa określany, udowodnił, że świadomość powołania do służby Bożej jest silniejsza od rodzinnych zakazów i pozwala przezwyciężyć wiele trudności.

    Stanisław Kostka urodził się w grudniu 1550 r. w Rostkowie na Mazowszu w diecezji płockiej, został ochrzczony w kościele parafialnym św. Wojciecha w Przasnyszu. Jego ojciec był kasztelanem zakroczymskim, a krewni zajmowali znaczące stanowiska w Polsce Jagiellonów i Wazów. Matką Stanisława była Małgorzata z zamożnego rodu Kryskich (pochodząca z Drobina koło Płocka). Stanisław miał czworo rodzeństwa: trzech braci – Pawła, Wojciecha i Mikołaja oraz siostrę Annę. Dwaj z braci – Wojciech i Mikołaj zmarli w dzieciństwie.

    Chłopiec od dzieciństwa wzrastał w religijnej atmosferze rodzinnego domu. Tak napisał o tym jego brat Paweł: „Rodzice postępowali z nami surowo i przyzwyczajali do modlitwy i uczciwości. Wszyscy nas upominali i brali udział w naszym wychowaniu, wszystkich czciliśmy, przez wszystkich byliśmy kochani”.

    Do dwunastego roku życia Stanisław uczył się w domu i u miejscowego kapelana. Później razem z bratem Pawłem kształcił się pod opieką młodego nauczyciela Jana Bilińskiego. Gdy miał lat czternaście, na początku lipca 1564 r., razem z bratem Pawłem i Janem Bilińskim wyjechał do Wiednia, aby tam uczyć się w elitarnym kolegium jezuickim. Jego duchowość kształtowała się w trudnym dla Kościoła okresie – czasach reformacji. Po ośmiu miesiącach pobytu w kolegium, gdy jezuitom zabrano internat, Stanisław przeniósł się do domu luteranina Kimberkera. Z bólem dostrzegał negację prawdy o Eucharystii i kultu Matki Bożej.

    Początkowo nauka sprawiała Stanisławowi trudności, później jednak dzięki zdolnościom, ale też pracowitości i sumienności stał się jednym z najlepszych uczniów. Uchodził za chłopca bardzo pobożnego: często adorował Najświętszy Sakrament i gorliwie służył do Mszy św. Poza tym bardzo czcił Matkę Bożą. Gdy powziął zamiar wstąpienia do zakonu jezuitów, usiłował prowadzić życie na wzór zakonny, z czego żartowali nie tylko rówieśnicy, ale nawet jego starszy brat. Mimo to Stanisława nie rezygnował z częstej modlitwy i medytacji.

    Stanisław powtarzał nieraz, że „trzeba więcej podobać się Bogu, niż bratu”. Za swoją życiową dewizę obrał wyznanie: „Ad maiora natus sum”, czyli „Do wyższych rzeczy jestem stworzony”, za czym nie kryje się pycha, ale tęsknota za tym, co święte i doskonałe.

    W czasie pobytu w Wiedniu, w grudniu 1566 roku, Stanisław ciężko zachorował i obawiano się o jego życie. Powrót do zdrowia zawdzięczał cudownej interwencji Matki Bożej. Opowiadał potem w nowicjacie w Rzymie, że ujrzał Maryję z Dzieciątkiem Jezus, które złożyła mu Jezusa na wyciągnięte ręce. Otrzymał też wtedy polecenie wstąpienia do Towarzystwa Jezusowego. Niestety, na to nie chciał wyrazić zgody jego ojciec, który marzył o innej karierze dla syna.

    Kiedy Stanisław, świadom swego powołania do służby Bożej przekonał się, że w Wiedniu, z powodu interwencji ojca, nie uda mu się dostać do zakonu (konieczna był zgoda rodzica), zdecydował się na czyn szaleńczy. Pełen determinacji, w niedzielę 10 sierpnia 1567 roku, po porannej Mszy św., ubrany w ubogie szaty, by nie zwracać na siebie uwagi, zdecydował się na ucieczkę. 17-latek zostawił list, w którym tłumaczył się przed bratem i nauczycielem, dlaczego podjął taką decyzję oraz prosił o pożegnanie w jego imieniu rodziców. Brat Paweł i Jan Biliński zorganizowali wprawdzie pościg, ale Stanisława nigdzie nie rozpoznano, ponieważ był przebrany za żebraka.

    Najpierw Stanisław udał się do Augsburga, a następnie po przejściu 600 km, do Dylingi w Bawarii, mając nadzieję, że być może zostanie przyjęty przez prowincjała jezuitów w Niemczech, ojca Piotra Kanizjusza. Nikt jednak nie czekał tam na Stanisława z otwartymi ramionami: przyszły święty pomagał w kuchni i sprzątał. Jednak kiedy Piotr Kanizjusz, także późniejszy święty, przekonał się o wielkiej, duchowej wartości Stanisława, poradził mu, aby poszedł do samego generała ojców jezuitów do Rzymu. Wystawił też Stanisławowi wspaniałą opinię, pisząc: „Spodziewam się po nim rzeczy wielkich”.

    Stanisław po długiej drodze dotarł do Wiecznego Miasta 25 października 1567 roku i zapukał do furty klasztornej ojców jezuitów. Generał zakonu ojciec Franciszek Borgiasz, późniejszy święty, zadecydował o przyjęciu Stanisława do nowicjatu wbrew woli rodziców. Ceremonia przyjęcia odbyła się 28 października 1567 roku. Gdy nowicjusz napisał do ojca, że jest w jezuickim nowicjacie, ten zareagował groźbami. Jednak Stanisław ripostował, że to wielka łaska, że Bóg raczył przyjąć na służbę jego syna.

    W nowicjacie, jak stwierdzili liczni świadkowie, był wzorem zakonnika. Najświętszą Maryję Pannę nazywał swoją Matką i Panią. Na miesiąc przed śmiercią Stanisław wyznał przyjaciołom, że nie opuszcza go przeczucie o bliskiej śmierci. W dniu św. Wawrzyńca, 10 sierpnia 1568 roku, w rocznicę swej ucieczki z Wiednia, zachorował i po raz drugi ujawnił swe przeczucie bliskiej śmierci.

    Prosił Matkę Bożą, by Jej Wniebowzięcie mógł przeżywać w niebie. Stan jego zdrowia nagle się pogorszył, poprosił wiec o spowiedź, przyjął komunię św i sakrament chorych. Jego zaledwie osiemnastoletnie życie dobiegało końca. Tego dnia krew popłynęła z jego ust a czoło pokrył zimny pot. Oblicze zmieniło się tuż przed śmiercią, kiedy ujrzał Matkę Boską w otoczeniu dziewic. Odszedł z tego świata maja lat osiemnaście, z krzyżem i obrazkiem Matki Bożej w ręku, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1568 roku, prawdopodobnie o godzinie trzeciej nad ranem. Znane jest powiedzenie, że „żyjąc krótko, przeżył czasów wiele”.

    Kult świętego Polaka zrodził się natychmiast i spontanicznie, wieść o jego śmierci bardzo szybko rozeszła się po Rzymie. Starsi ojcowie przychodzili do ciała i całowali je ze czcią. Wbrew zwyczajowi zakonu ustrojono je kwiatami. Z polecenia Franciszka Borgiasza, generała zakonu, ciało Stanisława złożono do drewnianej trumny, co również w owych czasach było wyjątkiem. Także na polecenie generała magister nowicjatu napisał o Stanisławie krótkie wspomnienie, które rozesłano po wszystkich domach Towarzystwa Jezusowego. W dwa lata po śmierci współbracia udali się do przełożonego domu nowicjatu, aby pozwolił im zabrać ze sobą relikwię głowy Stanisława. Kiedy otwarto trumnę, by pobrać relikwie, ciało wyglądało jak w dniu śmierci.

    Proces kanoniczny trwał jednak długo. W latach 1602-1604 Klemens VII zezwolił na jego kult. 18 lutego 1605 roku Paweł V zezwolił na wniesienie obrazu Stanisława do kościoła św. Andrzeja w Rzymie oraz na zawieszenie przed nim lampy i wotów; w 1606 r. ten sam papież uroczyście zatwierdził tytuł błogosławionego. Uroczystości beatyfikacyjne odbyły się najpierw w Rzymie w domu św. Andrzeja, a potem w Polsce. Był to pierwszy błogosławiony Towarzystwa Jezusowego.

    Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów w roku 1670 na odprawianie Mszy świętej i brewiarza o Stanisławie w dniu 13 listopada. W roku 1674 tenże papież ogłosił bł. Stanisława jednym z głównych patronów Korony Polskiej i Wielkiego Księstwa Litwy. Dekret kanonizacyjny wydał Klemens XI w 1714 r. Jednak z powodu śmierci papieża obrzędu uroczystej kanonizacji dokonał dopiero Benedykt XIV 31 grudnia 1726 roku.

    Relikwie Świętego spoczywają w kościele św. Andrzeja na Kwirynale w Rzymie. Św. Stanisław Kostka jest patronem Polski (od 1671 roku) i Litwy, archidiecezji łódzkiej i warszawskiej, głównym patronem diecezji płockiej, a także Gniezna, Lublina, Lwowa, Poznania i Warszawy oraz wielu szkół i seminariów duchownych. Oręduje za dziećmi i młodzieżą, studentami i nowicjuszami jezuickimi.

    Św. Stanisławowi Kostce przypisuje się zwycięstwo Polski odniesione nad Turkami pod Chocimiem w 1621 r. W tym dniu o. Oborski, jezuita, widział św. Stanisława na obłokach, jak błagał Matkę Bożą o pomoc. Król Jan Kazimierz przypisywał orędownictwu Świętego zwycięstwo odniesione pod Beresteczkiem (1651).

    Z inicjatywy biskupa płockiego Piotra Libery Episkopat Polski ogłosił rok 2018, w 450. rocznicę śmierci św. Stanisława Kostki i 100. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości – Rokiem Świętego Stanisława Kostki.

    380. Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatu Polski w Płocku w dniach 25-26 września, jest jednym z wydarzeń obchodów tego roku w diecezji płockiej.

    e-kai/2018

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 września

    Święta Hildegarda z Bingen,
    dziewica i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Robert Bellarmin, biskup i doktor Kościoła
      •  Święty Zygmunt Szczęsny Feliński, biskup
      •  Święty Jan Macías, zakonnik
      •  Stygmaty św. Franciszka z Asyżu
      •  Święty Piotr z Arbués, męczennik
      •  Święty Marcin z Finojosa, biskup
      •  Święty Lambert z Liege, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Zygmunt Sajna, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Hildegarda z Bingen

    Hildegarda urodziła się 16 września 1098 w Rupertsbergu koło Bingen. Jej rodzicami byli Hildebert i Mechtylda von Bermersheim. Ponieważ była dziesiątym dzieckiem w szlacheckiej rodzinie, w wieku ośmiu lat, zgodnie z tradycją dziesięciny, została poświęcona Kościołowi. Zaopiekowała się nią przeorysza benedyktynek – Judyta. Przygotowując się do życia w zakonie, w Disibodenbergu, Hildegarda otrzymała klasyczne wykształcenie. Dzięki wrodzonym zdolnościom do nauki i umiejętności wykorzystywania zdobytej wiedzy zyskała uznanie. Gdy w 1136 r. Judyta umarła, Hildegarda zajęła jej miejsce.
    Jako przeorysza cieszyła się wielka estymą. Podjęła liczne dzieła dla swojego zakonu. By mniszki nie dzieliły murów z zakonnikami, spowodowała przeniesienie konwentu do ufundowanego przez jej rodzinę klasztoru we wsi Rupertsberg (1150). Po latach zbudowała dla nich jeszcze jeden klasztor w Eibingen (1165). Już będąc przeoryszą Hildegarda ujawniła, że od trzeciego roku życia miewała wizje, podczas których rozmawiała z Bogiem. Nie ujawniała tego przez skromność, a może z obawy przed inkwizycją. Dopiero gdy mając 42 lata osiągnęła najwyższe dostępne kobiecie stanowiska w Kościele i uzyskała wpływy w najważniejszych biskupstwach i na dworze papieskim, bez obaw przyznała się do swoich doświadczeń. W czasie jednej z wizji usłyszała głos nakazujący jej spisywać swoje wizje. W ten sposób zaczęło powstawać dzieło Sci vias – “Poznaj ścieżki Pana”.
    Wiadomość o tych wizjach roznosiła się coraz dalej, aż przez opata Disibodenbergu i arcybiskupa Moguncji Henryka dotarła do papieża Eugeniusza III, który wysłał do klasztoru specjalną komisję, mającą wyjaśnić autentyczność cudów. Wybrane fragmenty wizji zostały przeczytane na synodzie w Trewirze (1147-1148). Hildegarda uzyskała błogosławieństwo i pozwolenie na rozpowszechnienie swoich idei i nakaz spisywania dalszych objawień dzięki wstawiennictwu wpływowego teologa i założyciela zakonu cystersów, św. Bernarda z Clairvaux. Treść przeżyć mistycznych spisała w trzech księgach: Scito vias Domini (“Poznaj drogi Pana”), Liber vitae (“Księga zasług życia”) i Liber divinorum operum (“Księga dzieł Bożych”). Dzięki przychylności papieża mogła posunąć się do zawoalowanej krytyki rozwiązłości kleru i domagać się większego uznania dla roli kobiet. Właśnie w tym tonie jest jej sztuka moralna Ordo virtutum (“O sztuce cnoty”), do której sama skomponowała muzykę.
    Chociaż autentyczność jej objawień była przez niektórych kwestionowana (uważano, że były one wynikiem migren), to jednak szlacheckie pochodzenie i wysokie stanowisko w hierarchii kościelnej spowodowały, że listy i pisma Hildegardy znajdowały czytelników wśród władców kościelnych i świeckich. Dla wielu ludzi średniowiecza jej wypowiedzi były głosem, który pochodził od Boga.
    Dzięki solidnemu wykształceniu i bogatemu doświadczeniu oraz wybitnym zdolnościom oratorskim Hildegarda zjednała sobie w końcu przychylność oponentów. Jej rozważania z zakresu teologii, filozofii i historii naturalnej były przyjmowane z zainteresowaniem w kręgach kościelnych i świeckich, przynosząc jej powszechny szacunek i uznanie. Wśród wiernych jej osoba stała się obiektem kultu. Historie o jej nadprzyrodzonych zdolnościach przenikały poza klasztorne mury i krążyły po średniowiecznej Europie. U szczytu popularności Hildegarda została okrzyknięta “Sybillą znad Renu” i była czczona jako chrześcijańska wyrocznia o atrybutach proroka, do której udawali się po radę i pociechę biskupi, papieże i władcy. W 1152 r. została zaproszona na specjalne spotkanie z cesarzem Fryderykiem I Barbarossą, którego wcześniej krytykowała.
    Ważne w jej piśmiennictwie były również dzieła o medycynie, historii naturalnej i lecznictwie. Hildegarda była uważną obserwatorką natury i ludzi. Kierując się grecką filozofią czterech żywiołów, badała wzajemne oddziaływania pomiędzy światem żywym i martwym oraz ich wpływ na stan organizmu i duszy człowieka. Swoje wnioski przedstawiła w nieco panteistycznym traktacie o leczniczym i szkodliwym działaniu roślin i minerałów, które, jak sądziła, uczestniczyły w nieustannym procesie wymiany wewnętrznych zasobów energii. Publikacje z zakresu medycyny ludowej przyniosly jej miano pierwszej niewiasty pośród lekarzy i przyrodników Niemiec.
    Ponadto w latach 1158-1170 głosiła kazania w środkowych i południowych Niemczech. Była zapraszana na wykłady i wizytacje w klasztorach. Ta światła kobieta uważała, że śpiew powinien być nieodłączną częścią liturgii, gdyż śpiew, tak jak modlitwa, przybliża człowiekowi zbawienie. Wierzyła, że twórcze natchnienie pochodzi wprost od Boga, a dzieło artysty jest w rzeczywistości boskim przekazem. Sama skomponowała moralitet i liczne religijne, choć nie liturgiczne pieśni. W odróżnieniu od typowych wówczas śpiewów chorałowych, jej melodie były znacznie bardziej emocjonalne. Pod koniec XX w. jej muzyka zyskała dużą popularność.
    Zmarła 17 września 1179 r. w klasztorze w Rupertsbergu i została pochowana w kościele parafialnym w Einbingen, którego obecnie jest patronką. Mimo iż rozpoczęty w 1227 roku proces kanonizacyjny został wstrzymany w niewyjaśnionych okolicznościach, Hildegarda z Bingen nad Renem została w XIV w. umieszczona w martyrologium jako święta. Do kalendarza liturgicznego obchód ku jej czci wpisano w 1971 roku. Jej biografia jest kompletna i dobrze udokumentowana, co jest rzadkie jak na tamte czasy. Zawdzięczamy to m.in. dwóm mnichom. Jeszcze za życia Hildegardy w latach 1174-1175 mnich Gottfried rozpoczął pracę nad systematyzacją jej dzieł, a w latach 1180-1190 mnich Theoderich ukończył jego prace.
    Papież Benedykt XVI potwierdził 10 maja 2012 r., że Hildegarda z Bingen, ze względu na swoje zasługi dla Kościoła i ogromny wkład w rozwój myśli katolickiej, może odbierać cześć jako święta w całym Kościele. 7 października 2012 r. papież ogłosił św. Hildegardę doktorem Kościoła powszechnego, wraz ze św. Janem z Avili.
    Hildegarda jest patronką esperanto, językoznawców i naukowców.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Św. Hildegarda z Bingen (1)

    Katecheza podczas audiencji generalnej 1.09.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    W 1988 r., z okazji Roku Maryjnego, czcigodny sługa Boży Jan Paweł II napisał list apostolski, zatytułowany Mulieris dignitatem, poświęcony cennej roli, jaką kobiety odgrywały i nadal odgrywają w życiu Kościoła. «Kościół — czytamy — składa dzięki za wszystkie przejawy ‘kobiecego geniuszu’ w ciągu dziejów, pośród wszystkich ludów i narodów; składa dzięki za wszystkie charyzmaty, jakie Duch Święty udziela niewiastom w historii Ludu Bożego, za wszystkie zwycięstwa, jakie zawdzięcza ich wierze, nadziei i miłości: składa dzięki za wszystkie owoce kobiecej świętości» (n. 31).

    Również w okresie historii, który zwykle nazywamy Średniowieczem, różne postaci kobiet wyróżniły się świętością i bogactwem nauczania. Dzisiaj chciałbym przedstawić jedną z nich: św. Hildegardę z Bingen, która żyła w Niemczech w xii w. Urodziła się w 1098 r. w Hesji, prawdopodobnie w Bermersheim, w pobliżu Alzey, a zmarła w 1179 r. w wieku 81 lat, mimo że nigdy nie cieszyła się dobrym zdrowiem. Hildegarda pochodziła ze szlacheckiej, wielodzietnej rodziny i od urodzenia została przez rodziców przeznaczona do służby Bogu. W 8. roku życia została poświęcona Kościołowi w zakonie (zgodnie z regułą św. Benedykta, rozdz. 59) i oddana na naukę i wychowanie chrześcijańskie pod opiekę wdowy konsekrowanej Udy z Göllheim, a potem Juty ze Spanheim, żyjącej w pustelni w benedyktyńskim klasztorze w Disibodenbergu. Powstał tam mały żeński klasztor klauzurowy, który stosował się do reguły św. Benedykta. Hildegarda przyjęła welon zakonny z rąk biskupa Ottona z Bambergu, a w 1136 r., po śmierci matki Juty, która była przełożoną wspólnoty, współsiostry wybrały ją na jej następczynię. Wykonywała to zadanie, wykorzystując swoje możliwości kobiety wykształconej, o głębokim życiu duchowym i potrafiącej radzić sobie z organizacyjnymi stronami życia klauzurowego. Kilka lat później, również ze względu na rosnącą liczbę młodych kobiet, które pukały do furty klasztornej, Hildegarda odłączyła się od męskiej wspólnoty z Disibodenbergu i zamieszkała ze wspólnotą w Bingen, gdzie spędziła resztę życia. Styl, który cechował jej posługę władzy, jest wzorem dla wszystkich wspólnot zakonnych: pobudzał on do świętego współzawodnictwa w czynieniu dobra, toteż — jak wynika ze świadectw epoki — matka i jej córki wzajemnie okazywały sobie szacunek i posługiwały.

    Już w latach, kiedy była przełożoną klasztoru w Disibodenbergu, Hildegarda zaczęła dyktować opisy mistycznych wizji, które miała od pewnego czasu, swojemu kierownikowi duchownemu, mnichowi Volmarowi, oraz swojej sekretarce, współsiostrze Richardis ze Strade, do której była bardzo przywiązana. Jak wszyscy prawdziwi mistycy, Hildegarda pragnęła, by mądre osoby swoim autorytetem rozeznały pochodzenie jej wizji, lękała się bowiem, że mogą być one wynikiem iluzji i nie pochodzić od Boga. Zwróciła się przeto do osoby, która w jej czasach cieszyła się największym szacunkiem w Kościele: do św. Bernarda z Clairvaux, o którym już mówiłem w kilku katechezach. Uspokoił on Hildegardę i dodał jej odwagi. W 1147 r. spotkała się ona z aprobatą jeszcze jednej, niezmiernie ważnej osoby. Papież Eugeniusz III, który przewodniczył synodowi w Trewirze, przeczytał tekst podyktowany przez Hildegardę, przedstawiony mu przez arcybiskupa Henryka z Moguncji. Papież upoważnił mistyczkę do spisywania swoich wizji i do przemawiania publicznie. Od tego momentu duchowy prestiż Hildegardy wzrastał coraz bardziej, a współcześni nadali jej tytuł «prorokini germańskiej» (Sybilli znad Renu). Drodzy przyjaciele, oto przypieczętowanie autentycznego doświadczenia Ducha Świętego, źródła każdego charyzmatu: osoba obdarzona darami nadprzyrodzonymi nie chełpi się nimi, nie obnosi się z nimi, a przede wszystkim jest całkowicie posłuszna władzy kościelnej. Przeznaczeniem każdego daru udzielonego przez Ducha Świętego jest bowiem budowanie Kościoła, a Kościół przez swoich pasterzy uznaje jego autentyczność.

    W najbliższą środę jeszcze raz będę mówił o tej wielkiej kobiecie, «prorokini»; w bardzo aktualny sposób przemawia dzisiaj również do nas jej odważna umiejętność rozeznawania znaków czasu, jej miłość do stworzenia, jej poezja, jej muzyka, która dzisiaj jest wydobywana z zapomnienia, jej miłość do Chrystusa i Jego Kościoła, cierpiącego również w tamtych czasach, zranionego również wówczas grzechami księży i świeckich, i tym bardziej miłowanego jako ciało Chrystusa. Św. Hildegarda mówi zatem do nas. Będziemy jeszcze o tym mówić w najbliższą środę. Dziękuję wam za uwagę.

    do Polaków:

    Witam pielgrzymów z Polski. Wspominając dziś św. Hildegardę z Bingen, zakonnicę i mistyczkę, która z oddaniem troszczyła się o odnowę życia religijnego w zakonach, pośród duchowieństwa i wiernych, prosimy Boga, aby i w naszych czasach budził w wielu kobietach pragnienie włączenia swego geniuszu w apostolską działalność Kościoła. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/09/2010/Opoka.pl

    _________________________________________________________________________________

    Św. Hildegarda z Bingen (2)

    Katecheza podczas audiencji generalnej 8.09.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Chciałbym dziś powrócić do refleksji nad św. Hildegardą z Bingen, ważną postacią żeńską Średniowiecza, która wyróżniła się ze względu na duchową mądrość oraz świętość życia. Mistyczne wizje Hildegardy przypominają wizje proroków Starego Testamentu: wyrażając się w kategoriach kulturowych i religijnych swoich czasów, interpretowała w Bożym świetle Pismo Święte, odnosząc je do różnych okoliczności życia. Tak więc wszyscy jej słuchacze czuli się zachęceni do prowadzenia konsekwentnego i zaangażowanego życia chrześcijańskiego. W jednym z listów do św. Bernarda mistyczka znad Renu wyznaje: «Wizja ogarnia całe moje jestestwo: nie widzę oczyma ciała, lecz ukazuje mi się w duchu tajemnic. (…) Znam głęboki sens tego, co wyrażone jest w Psałterzu, w Ewangeliach oraz w innych księgach, które zostały mi przedstawione w wizji. Pali ona niczym płomień w mojej piersi i duszy, i uczy mnie głębokiego zrozumienia tekstu» (Epistolarium pars prima I-XC: CCCM, 91).

    Mistyczne wizje Hildegardy zawierają bogate treści teologiczne. Odnoszą się do zasadniczych wydarzeń dziejów zbawienia, a ich język jest przede wszystkim poetycki i symboliczny. Na przykład, w jej najbardziej znanym dziele Scivias, to znaczy Poznaj drogi, opisuje ona w trzydziestu pięciu wizjach wydarzenia z dziejów zbawienia, od stworzenia świata aż do końca czasów. Z charakterystyczną kobiecą wrażliwością Hildegarda właśnie w głównej części swego dzieła rozważa temat mistycznych zaślubin między Bogiem i ludzkością, które urzeczywistniły się we wcieleniu. Na drzewie krzyża dopełniają się zaślubiny Syna Bożego z Kościołem, Jego Oblubienicą, napełnioną łaskami i uzdolnioną do dawania Bogu nowych dzieci, w miłości Ducha Świętego (por. Visio tertia: PL 197, 453 c). Już z tych krótkich wzmianek widzimy, że również kobiety mogą wnieść w teologię szczególny wkład, ponieważ zdolne są one mówić o Bogu i o tajemnicach wiary z właściwą sobie inteligencją i wrażliwością. Zachęcam więc wszystkie kobiety pełniące tę posługę, by czyniły to w głębokim duchu eklezjalnym, karmiąc swoją refleksję modlitwą i uwzględniając wielkie i częściowo jeszcze niezbadane bogactwo średniowiecznej tradycji mistycznej, zwłaszcza tej reprezentowanej przez świetlane wzorce, jak właśnie Hildegarda z Bingen.

    Mistyczka znad Renu jest autorką również innych pism, z których dwa są szczególnie ważne, ponieważ zawierają, podobnie jak Scivias, jej mistyczne wizje; są to Liber vitae meritorum (Księga zasług życia) oraz Liber divinorum operum (Księga dzieł Bożych), zwana również De operatione Dei. W pierwszej opisana jest jedyna i wielka wizja Boga, ożywiającego wszechświat swą mocą i swym światłem. Hildegarda podkreśla głęboką relację między człowiekiem i Bogiem oraz przypomina nam, że całe stworzenie, którego człowiek stanowi uwieńczenie, otrzymuje życie od Trójcy Świętej. Głównym tematem tekstu jest relacja między cnotami i wadami; człowiek powinien zatem codziennie stawiać czoło wyzwaniu, jakim są wady, które oddalają go od drogi do Boga, oraz cnót, sprzyjających temu dążeniu. Jest to zachęta do wystrzegania się zła, by chwalić Boga oraz by po cnotliwym życiu wkroczyć w życie «pełne radości». W drugim dziele, uważanym przez wielu za mistrzowskie, w dalszym ciągu opisuje stworzenie w jego odniesieniu do Boga i centralne miejsce człowieka, wykazując silny chrystocentryzm o zabarwieniu biblijno-patrystycznym. Święta, opisując pięć wizji, zainspirowanych Prologiem Ewangelii św. Jana, zamieszcza słowa, które Syn kieruje do Ojca: «Całe dzieło, którego pragnąłeś i które mi powierzyłeś, doprowadziłem pomyślnie do końca, i oto Ja jestem w Tobie, a Ty we Mnie, i stanowimy jedno» (Pars III, Visio X: PL 197, 1025 a).

    Wreszcie w innych pismach Hildegarda wykazuje wszechstronność zainteresowań i kulturową aktywność żeńskich klasztorów Średniowiecza, na przekór przesądom panującym jeszcze na temat tej epoki. Hildegarda zajmowała się medycyną i naukami przyrodniczymi, jak również muzyką, jako że była obdarzona talentem artystycznym. Komponowała m.in. hymny, antyfony i pieśni, które zostały zebrane pod tytułem Symphonia Harmoniae Caelestium Revelationum (Symfonia harmonii objawień niebieskich); wykonywano je radośnie w jej klasztorach, szerząc pogodną atmosferę, a przetrwały one aż do naszych czasów. Dla niej całe stworzenie jest symfonią Ducha Świętego, który sam jest radością i weselem.

    Popularność, jaką cieszyła się Hildegarda, skłaniała wiele osób, by się do niej zwracać. Toteż dysponujemy wieloma jej listami. Zwracały się do niej wspólnoty monastyczne męskie i żeńskie, biskupi i opaci. Wiele odpowiedzi jest aktualnych również dla nas. Na przykład, do jednej ze wspólnot zakonnych żeńskich Hildegarda pisała: «Trzeba bardzo troszczyć się o życie duchowe. Na początku trud jest gorzki. Wymaga bowiem wyrzeczenia się zachcianek, przyjemności cielesnych i tym podobnych rzeczy. Jeśli jednak święta dusza daje się oczarować świętości, pogarda świata będzie dla niej słodka i pełna miłości. Trzeba tylko rozumnie strzec się, by dusza nie zwiędła» (E. Gronau, Hildegard. Vita di una donna profetica alle origini dell’età moderna, Milano 1996, s. 402). A kiedy cesarz Fryderyk Barbarossa doprowadził do schizmy w Kościele, przeciwstawiając trzech antypapieży prawowitemu papieżowi Aleksandrowi III, zainspirowana swoimi wizjami Hildegarda nie wahała się przypomnieć mu, że również on, cesarz, podlega sądowi Bożemu. Z odwagą charakteryzującą wszystkich proroków napisała do cesarza następujące słowa w imieniu Boga: «Biada, biada temu niegodziwemu postępowaniu bezbożnych, którzy Mną pogardzają! Słuchaj, o królu, jeśli chcesz żyć! W przeciwnym razie przeszyje cię mój miecz!» (tamże, s. 412).

    Obdarzona duchowym autorytetem, Hildegarda w ostatnich latach swego życia udała się w podróż pomimo zaawansowanego wieku i trudów związanych z przemieszczaniem się, aby mówić ludziom o Bogu. Wszyscy chętnie jej słuchali, nawet gdy przemawiała surowym tonem: uważano ją za wysłanniczkę Boga. Nawoływała zwłaszcza wspólnoty klasztorne oraz duchowieństwo do życia zgodnego z ich powołaniem. W sposób szczególny Hildegarda przeciwstawiała się ruchowi niemieckich katarów. Oni to — katarzy dosłownie znaczy «czyści» — domagali się radykalnej reformy Kościoła, zwłaszcza w celu zwalczania nadużyć kleru. Ona zarzucała im ostro, że chcą zmienić naturę Kościoła, i przypominała im, że prawdziwą odnowę wspólnoty kościelnej uzyskuje się nie tyle przez zmianę struktur, ile raczej dzięki szczeremu duchowi pokuty i na drodze prawdziwego nawrócenia. O tym przesłaniu nie powinniśmy nigdy zapominać. Prośmy nieustannie Ducha Świętego o święte i odważne kobiety w Kościele, jak św. Hildegarda z Bingen, aby korzystając z otrzymanych od Boga darów, wnosiły swój cenny i szczególny wkład, przyczyniając się do duchowego wzrostu naszych wspólnot oraz Kościoła naszych czasów.

    do Polaków:

    Serdecznie pozdrawiam pielgrzymów polskich. Witam profesorów i alumnów seminarium duchownego z Grodna na Białorusi, którzy tu w Rzymie świętują 20-lecie jego istnienia. Niech to seminarium i wszystkich tu obecnych wspiera wstawiennictwo Maryi Dziewicy, której święto Narodzenia dzisiaj obchodzimy. Z serca wam błogosławię. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 8/09/2010/Opoka.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Hidegarda z Bingen – spuścizna

    Réné Lejeune

    Spuścizna po ŚWIĘTEJ HILDEGARDZIE Z BINGEN

    17 września 1179 roku, o czwartej nad ranem, na wygwieżdżonym niebie, niedaleko Bingen, daje się zobaczyć tajemnicze zjawisko świetlne. Wśród ciemności na firmamencie rozbłyskają dwie promienne tęcze, które w najwyższym punkcie krzyżują się pod kątem prostym. W miejscu ich przecięcia widoczny jest okrąg i wpisany w niego krzyż. Rośnie on stopniowo, by w końcu sięgnąć ramionami aż po horyzont. Wokół gigantycznego krzyża pojawiają się mniejsze okręgi z krzyżami. Mimo tak wczesnej pory, kilka osób jest świadkami cudu. Ich okrzyki pełne zdumienia i lęku wyrywają ze snu mieszkańców Bingen i okolicznych wiosek. Na dworze gromadzi się coraz liczniejszy tłum obserwatorów dziwnego wydarzenia. Olbrzymi jaśniejący krzyż długo jeszcze widnieje na nocnym niebie, a po pewnym czasie zaczyna stopniowo maleć, by wreszcie stać się świetlnym punktem na wschodnim krańcu nieba. Świadkowie rozpoznają miejsce, nad którym zawisa: klasztor benedyktynek w Rupertsbergu. Właśnie wówczas, 17 września 1179 roku, około piątej nad ranem umiera przeorysza, Matka Hildegarda. W dniu swego powrotu do domu Ojca Niebieskiego ma 81 lat. Jest ona jedną z najniezwyklejszych świętych wspaniałego i kwitnącego ogrodu średniowiecza.

    Urodziła się w zamku, nieopodal Bingen, w pobliżu miejsca, gdzie Ren staje się legendą w zbiorowej pamięci Niemców. Hildegarda umrze na jednym z okolicznych wzgórz, po przebyciu mistycznej i wewnętrznej wędrówki w zaciszu własnej klasztornej celi, później zaś – pełnego pasji, kaznodziejskiego szlaku wiodącego przez niemieckie miasta i wsie, gdzie przemawia do tłumów, opowiadając o wizjach i odwiedzinach z Niebios, jakich dane jej było doświadczyć. Spokojna dusza kontemplatyczki rozbłyska wtedy płomieniem Bożego ognia, tego samego, który Jezus „przyszedł rzucić na ziemię” i jakże „gorąco pragnął, aby on już zapłonął”. Zjawisko świetlne z 17 września 1179 przemawia do tysięcy jego naocznych świadków o tym, że dusza posłuszna Bogu staje się światłem na podobieństwo Pana, który jest Światłością Świata.

    Uzdrowić chorą duszę i ciało

    Wizje św. Hildegardy utwierdzają nas w wierze, iż człowiek jest ostatecznym celem Stworzenia. Szczęście i zdrowie zostają mu zapewnione wówczas, gdy podporządkowuje się on prawom wszechświata i w pełni przyjmuje plan miłości Bożej: oto dwie strony jednej, nadprzyrodzonej rzeczywistości. Cielesność rządzi się swymi prawami, konkretnie wpisanymi w porządek Stworzenia. Dusza też podlega pewnemu prawu: jest nim miłość, istota Stworzyciela. Dusza i ciało zostały zranione przez grzech i są chore. Troska o duszę i uzdrowienie ciała pozostają w zasięgu znakomitej większości istot ludzkich. Słowo Boże objawia nam drogę do tego celu w Piśmie Świętym, a Jezus Chrystus, Bóg wcielony, ukazuje nam ją w dziejach świata. Hildegarda, dzięki swemu darowi i powołaniu, pozwala zrozumieć swoim i naszym współczesnym, w jaki sposób ukoić duszę pokojem Chrystusowym oraz uzdrowić ciało za pomocą leków ofiarowanych nam przez naturę. Grzech zranił wprawdzie istotę ludzką, jej duszę i ciało, natura zawiera w sobie jednak antidotum na to zranienie. Stwórca ukrył w niej niezawodną farmakopeę, która swą skutecznością przewyższa leki syntetyzowane chemicznie przez ludzkie laboratoria. Święta odkrywa przed nami w ten sposób drogi wiodące do uzdrowienia. Przez całe stulecia interesowano się duchowym i medycznym przesłaniem tej wyjątkowej nadreńskiej benedyktynki. Niestety, w czasach triumfu medycyny analitycznej i zarozumiałego scjentyzmu, „Physica” oraz „Causae et curae” popadną w zapomnienie. Określane jako „brednie pewnej mniszki”, staną się przedmiotem wzgardy. W obliczu sytuacji bez wyjścia, w jakiej znalazły się nauki medyczne przesadnie podzielone, sfragmentaryzowane i zatomizowane, powracamy dziś do intuicji podsuniętych przez niektóre wybitne umysły kroczące drogą doświadczenia, niekiedy pod wpływem nieodpartego wewnętrznego impulsu. Lub też ku realistycznym mistykom, takim, jak Hildegarda z Bingen, rzeczniczka tego, co nadprzyrodzone.

    Tajemnica jej wiedzy

    Jej postać wymyka się wszelkim klasyfikacjom. Czy jej znajomość leków pochodzi od Boga? Święta zapewnia nas o tym z niezachwianą wiarą. Nie jest ona autorką tego, co przekazuje. Językiem własnej epoki opisuje ludzki organizm z taką samą pewnością, z jaką prezentuje swą znajomość człowieczej duszy. Wiedza ta została jej objawiona, nie zaś zdobyta przez nią w drodze nauki. Mądrość Hildegardy jest mądrością wiary, a Bóg – jej Nauczycielem. W Niemczech pojawiają się coraz liczniejsze analizy jej dzieł. Laboratoria medyczne potwierdzają jej teorie. We Francji, św. Hildegarda znana jest od niedawna. Mamy obecnie dostęp do jej pism, wydawanych przez kilka dziesięcioleci po wojnie przez benedyktynki z klasztoru w Eibingen k. Rüdesheim nad Renem. Krążą pogłoski, że część rękopisów jest przechowywana w ukryciu przez Związek Farmaceutów Niemieckich. Czy chodzi o niepublikowane dotąd dzieła Hildegardy? Tajemnica oczekuje wyjaśnienia. Matka Hildegarda jest naszą współczesną. Nie zapominajmy, że w oczach Boga „tysiąc lat (…) jest jak dzień” (Ps 89, 4). Związana ze św. Hildegardą kosmiczna wizja prowadzi nas w świat XXI wieku, czasu globalnego pojmowania realiów pozamaterialnych i fizycznych. Stulecia XIX i XX dzieliły, analizowały, odgradzały i separowały. Nadchodzi epoka wielkich syntez, które scalą podzielony świat nauki, spoglądający w zwierciadło wiedzy rozbite na tysiąc okruchów, z przerażeniem Fausta, obserwującego, jak z probówki wyłania się homunkulus. Bez owej przemiany zatomizowanemu światu groziłoby ostateczne zniszczenie, w wyniku którego zamiast ziemi pozostałaby już tylko czeluść.

    Nauka w służbie stworzenia

    Jest prawdopodobne, że w poszukiwaniu globalnej wizji świata, człowieka i jego życia, coraz więcej naukowców będzie poświęcać uwagę natchnionym pismom nadreńskiej mistyczki. Jej objawienia będą traktowane jako przedmiot badań naukowych. Hildegarda otwiera przed nami nowe a zarazem odwieczne drogi, mogące uwolnić naukę od jej mechanistycznych przeszkód oraz oddać ją w służbę Stworzeniu. To ostatnie jest „dobre” w oczach Boga, podczas gdy człowiek zostaje oceniony przezeń jako coś „bardzo dobrego”. Mówi nam o tym pierwszy rozdział Księgi Rodzaju we fragmencie zwieńczającym opis sześciu dni stworzenia świata.

    Nowe perspektywy

    Na owej drodze, człowiek będzie musiał nauczyć się nowego sposobu patrzenia na rzeczywistość, odnalezienia Bożej perspektywy, danej mu przez Stwórcę, ale zaciemnionej przez grzech. Pryzmatem dla nowego spojrzenia jest łaska, a wyostrza się ono dzięki codziennemu przyswajaniu Słowa Bożego. Świadkiem prawdziwości tego, o czym mowa, jest Hildegarda. Wszystko jest łaską, również wiedza. Łaska zaś jest przekazywana przez Jezusa Chrystusa, który rekapituluje w sobie alfę i omegę Stworzenia. Św. Hildegarda uchyla bramy prowadzącej ku nowym przestrzeniom. Wcześniej otwarły się już, lub zostaną w przyszłości otwarte, bramy do zadziwiających tajemnic. Chora ludzkość znajdzie w nich nieznane sposoby uzdrawiania ciała i duszy, nierozłącznie związanych ze sobą w planie Bożej Miłości.

    W centrum wszechrzeczy

    Najcudowniejszym kluczem do nowych obszarów wiedzy jest ludzki genom. Również on poucza nas o tym, co św. Hildegarda wiedziała dzięki objawieniu: wszystko podlega Bożemu prawu. Człowiek powstaje w wyniku działania praw fizycznych o niezwykłej złożoności, powinien zaś podporządkować się prawu Bożemu, by zapewnić sobie pełny rozkwit i szczęście. Zwłaszcza na nowym etapie rozwoju nauki, na jakim znalazła się ludzkość, z wszystkimi możliwościami profanacji sanktuarium życia – klonowaniem, medycyną genetyczną, diagnostyką prenatalną i terapią genową! „Pogłębianie wiedzy nie jest celem samym w sobie” – powiada papież Jan Paweł II. Aby jeszcze bardziej zbliżyć się do celu, jakim jest: 1) rozszyfrowanie nieskończonej złożoności Stworzenia na płaszczyźnie fizycznej; 2) szukanie nowych rozwiązań w moralności, stosownie do wciąż ubogacanego skarbca wiedzy – należy w obu przypadkach działać w świetle danego ludziom przez Boga Objawienia, którego istotą jest prymat miłości… Mamy Objawienie przekazane ludziom przez Boga i zapisane w Biblii, Słowie Bożym, oraz objawienia dane wybranym duszom, takim, jak św. Hildegarda z Bingen. Czyż nie powinniśmy prosić Boga, aby posłał nam dziś nową, uprzywilejowaną duszę, by przez nią objawić, u zarania nowej epoki, misterium i tajemnice owego dowodu ludzkiej tożsamości zapisanej w wielkiej księdze życia? Zwróćmy uwagę na ciekawą zbieżność – hebrajski rdzeń imienia Bożego ADoNai, zawiera litery przekaźnika informacji genetycznej, DNA, kontrolującego aktywność zdrowych komórek. Możemy dopatrywać się tu symbolu stworzenia człowieka na podobieństwo Boże.

    Vox Domini/Stella Maris, nr 369, str. 30-31

    ____________________________________________________________________________________
    17 września

    Stygmaty św. Franciszka z Asyżu

    Święty Franciszek z Asyżu otrzymuje stygmaty

    W roku 1224 św. Franciszek z Asyżu otrzymał dar stygmatów. W jego życiu od dawna szczególne miejsce zajmowała kontemplacja wcielenia Chrystusa. Najprawdopodobniej 14 września 1224 roku, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, kiedy na górze La Verna Franciszek modlił się i kontemplował mękę Chrystusa, doświadczył nadprzyrodzonego spotkania z Chrystusem, który ukazał mu się jako serafin, okryty sześcioma skrzydłami i przybity do krzyża. Z jego ciała wychodziły promienie, które przeszyły stopy, dłonie i bok św. Franciszka.
    Opis tego wydarzenia przekazał nam Tomasz z Celano, franciszkanin żyjący w XIII wieku, historyk i pierwszy biograf Franciszka. Zatopiony w kontemplacji, Franciszek “ujrzał w widzeniu rozciągniętego nad sobą Serafina, wiszącego na krzyżu, mającego sześć skrzydeł, za ręce i nogi przybitego do krzyża. Dwa skrzydła unosiły się mu nad głową, dwa wyciągały do lotu, a dwa okrywały całe ciało. Widząc to, Franciszek zdumiał się gwałtownie, a gdy nie umiał wytłumaczyć, co by znaczyło to widzenie, wtargnęła mu w serce radość pomieszana z żałością. Cieszył się z łaskawego wejrzenia, jakim Serafin patrzył na niego, ale przybicie do krzyża przeraziło go. Natężył umysł, by pojąć, co mogłaby znaczyć ta wróżba, i duch jego silił się trwożnie nad jakimś jej zrozumieniem. Otóż, podczas gdy szukając wyjaśnienia na zewnątrz, poza sobą, nie znalazł rozwiązania, nagle objawiło mu je w nim samym odczucie bólu.
    Natychmiast bowiem na jego rękach i nogach zaczęły jawić się znaki gwoździ, jak to na krótko przedtem widział u Męża ukrzyżowanego, ponad sobą w powietrzu. Jego ręce i nogi wyglądały przebite gwoździami w samym środku; główki gwoździ były widoczne na wewnętrznej stronie rąk i na wierzchniej stronie nóg, a ich ostre końce były na stronie odwrotnej… Zaś prawy bok, jakby przebity lancą, miał na sobie czerwoną bliznę, która często broczyła i spryskiwała tunikę oraz spodnie świętą krwią”.Święto stygmatów św. Franciszka, potwierdzone przez papieża Benedykta XI, zostało ustanowione na kapitule generalnej franciszkanów w 1337 roku w Cahors we Francji. Jest obchodzone 17 września w całym zakonie franciszkańskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 września

    Święci męczennicy
    Korneliusz, papież, i Cyprian, biskup

    Zobacz także:
      •  Święta Edyta, ksieni
      •  Święta Eufemia, męczennica
      •  Święty Doroteusz z Tebaidy
      •  Błogosławieni Jan Chrzciciel i Hiacynt od Aniołów, męczennicy
    ***
    Święty Korneliusz

    Korneliusz był synem Kastyna z rodu Cornelia. Jako kapłan rzymski był bliskim współpracownikiem papieża św. Fabiana (236-250). Z listu św. Cypriana z Kartaginy dowiadujemy się, że Korneliusz został namiestnikiem Chrystusa nie dzięki własnej inicjatywie, ale został wybrany głosem ludu rzymskiego ze względu na swoją pokorę, łagodność i roztropność. Cyprian pisze, że Korneliusz przeszedł wszystkie stopnie w hierarchii kościelnej, zanim został wybrany biskupem rzymskim. Z tego wynika, że w Kościele rzymskim był już od dłuższego czasu. Po męczeńskiej śmierci św. Fabiana (+ 250), poniesionej w czasie prześladowania, jakie rozpętał cesarz Decjusz, Stolica Rzymska była przez dłuższy czas nieobsadzona. W tym okresie Kościołem zarządzali wspólnie duchowni, których rzecznikiem był prezbiter Nowacjan.
    Gdy prześladowania ustały, wybór większości padł na Korneliusza, a nie – jak się spodziewał Nowacjan – na niego. Mniejszość gminy ogłosiła w tym czasie papieżem Nowacjana. Nowacjan, by zyskać dla siebie zwolenników, zaczął rozsyłać do biskupów listy i swoich wysłańców. Nawet Cyprian nie był pewien, kto jest właściwie biskupem rzymskim. Wysłał swoich delegatów, by na miejscu zorientowali się w sytuacji. Kiedy przekonał się, że prawowitym biskupem rzymskim jest Korneliusz, udzielił mu całkowicie swojego wsparcia. Skłonił także biskupów Afryki, by go uznali. Nowacjanowi natomiast udało się pozyskać dla siebie biskupa Antiochii.
    Korzystając z chwilowego pokoju, jaki nastał dla Kościoła po śmierci Decjusza (+ 251), papież Korneliusz zwołał do Rzymu synod, na którym Nowacjan został potępiony i wyłączony ze wspólnoty Kościoła. Aktualne wówczas stało się pytanie, co należy uczynić z tymi, którzy za prześladowania Decjusza ze strachu wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić (z łac. lapsi). Rygoryści byli za tym, by ich do Kościoła ponownie nie przyjmować; jednak dzięki papieżowi uchwalono, że ich powrót do Kościoła – po spełnieniu określonych warunków – będzie możliwy.
    Korneliusz rządził Kościołem w latach 251-253. Po raz pierwszy w historii Kościoła Korneliusz wymienił w swoich pismach wszystkie stopnie duchowieństwa rzymskiego. Kościół w Rzymie liczył za jego panowania 46 kapłanów, 7 diakonów, 7 subdiakonów, 42 akolitów, 52 egzorcystów, a także kilkunastu lektorów i ostiariuszy. Cała gmina chrześcijańska w Rzymie liczyła wówczas, jak się przypuszcza, ok. 10 tysięcy wiernych.

    Święci Korneliusz i Cyprian

    Po krótkotrwałym pokoju w Rzymie wybuchła epidemia (252). Dla przebłagania bóstw urządzano publiczne procesje i modły, składano ofiary. Chrześcijanie nie mogli w nich uczestniczyć. Rozjuszony tłum rzucał się na domy modlitwy chrześcijan i burzył je. Atakowano chrześcijan i zabijano ich, uważając, że to oni są sprawcami zarazy, bo swoim kultem wywołali gniew bogów. W takiej właśnie sytuacji w 253 r. poniósł śmierć męczeńską Korneliusz. Według innej wersji Korneliusz został skazany przez cesarza Trebonaniusa Gallusa na wygnanie do Civitavecchia, a tam, źle traktowany – zmarł.
    Cyprian w swoich listach nazywa go męczennikiem – i taką też Korneliusz odbiera cześć. Tytuł znaleziony w katakumbach św. Kaliksta potwierdza, że już w początkach chrześcijaństwa Korneliusz odbierał cześć jako męczennik. Grób św. Korneliusza ozdobił pięknym wierszem w katakumbach papież św. Damazy (366-384). Relikwie św. Korneliusza rozdzielono z czasem po różnych kościołach Włoch, Francji i Niemiec.
    Hieronim pisze, że już za jego czasów doroczną rocznicę św. Korneliusza liturgia rzymska łączyła ze wspomnieniem św. Cypriana. Dlatego ich wspomnienie przypada dzisiaj, chociaż śmierć zastała Korneliusza zapewne w lipcu 253 r.
    W ikonografii św. Korneliusz przedstawiany jest w stroju papieskim z paliuszem, czasami w tiarze. Jego atrybutami są korona w ręku, gałązka palmowa, miecz, róg, tiara.

    Święty Cyprian

    Thascius Caecilius Cyprianus urodził się około 210 r. w rodzinie pogańskiej, najprawdopodobniej w Kartaginie. Jego ojciec był senatorem i należał do najznakomitszych obywateli miasta. Początkowo jego życie było podobne do życia ówczesnej złotej młodzieży z arystokracji rzymskiej. Sam mówi, że “oddany był złym nałogom”, z których nawrócił go dopiero kapłan Cecyliusz. Miało to miejsce w 246 r. Wtedy też Cyprian przyjął chrzest. Przez wdzięczność dla mistrza i ojca duchowego przybrał jego imię. Rozpoczął wówczas w odosobnieniu pokutę za swe grzechy.
    Przykładnym, prawdziwie chrześcijańskim życiem uzyskał takie poważanie, że w 247 roku został wyświęcony na prezbitera przy jednomyślnym poparciu wiernych z Kartaginy. Kiedy w roku 248 umarł Donatus, biskup Kartaginy, Cyprian, mimo ucieczki i stawianego oporu, został odszukany i konsekrowany na biskupa. Sprzeciw wyraziło jednak pięciu kapłanów, którzy zazdrościli Cyprianowi tak szybkiego awansu. Odtąd stali się jego śmiertelnymi wrogami.
    Jako biskup Cyprian z całym zapałem zabrał się do naprawy obyczajów, do zwalczania błędów, do opieki nad powierzonymi sobie duszami, wreszcie także do misji, jaka go czekała wśród większości pogańskiej. Te wszystkie zabiegi przerwało jednak jedno z najkrwawszych prześladowań, jakie rozpoczął cesarz Decjusz (249-251). Nowy władca obrał sobie za cel wzmocnienie państwa w oparciu o pogan. Sobie nakazywał oddawać cześć boską. Ponieważ chrześcijanie kultu takiego oddawać mu nie chcieli i nie mogli, w odwecie nakazał ich tępić jako wrogów cesarstwa. Żądał, aby torturami zmuszać opornych do wyrzeczenia się wiary. Szczególną nienawiść obrócił przeciwko hierarchii kościelnej. Lud zaczął się domagać w amfiteatrze, aby biskupa Cypriana oddać na pożarcie lwom. Cyprian, idąc za radą Ewangelii i znanymi mu przykładami roztropnych i świątobliwych pasterzy, ukrył się na czas prześladowania (na początku 250 r.). Ze swego ukrycia przez kilka lat rządził Kościołem kartagińskim zarówno za pośrednictwem licznych listów pasterskich, jak i emisariuszy, których starannie wybierał spośród biskupów i prezbiterów.
    Po śmierci Decjusza powrócił do Kartaginy. Tu spotkał się z nowym problemem: wielu chrześcijan wystraszonych torturami wyparło się wiary. Teraz chcieli powrócić do wspólnoty z Kościołem. Rygoryści byli zdania, że nie wolno ich przyjmować. Inni znowu z biskupów afrykańskich przyjmowali ich na łono Kościoła zbyt łatwo. Na synodzie, zwołanym do Kartaginy, Cyprian przeprowadził zasadę, że “upadłych” (łac. lapsi) należy przyjmować ponownie do ich gmin, ale pod warunkami, które gwarantowałyby, że nie powtórzą już tego występku. Podobne stanowisko zajął w Rzymie papież Korneliusz, ale przeciwko niemu stanęła opozycja z antypapieżem Nowacjanem na czele. Cyprian nie tylko poparł papieża, ale nawet napisał osobny traktat: O jedności Kościoła. W tej samej sprawie napisał potem także drugi traktat: O upadłych. Na oba dzieła i na dekrety synodu kartagińskiego rygoryści odpowiedzieli zarzutem, że takie postępowanie będzie tylko zachętą, by przy najbliższej okazji ponownie wyprzeć się wiary.
    Niedługo potem północną Afrykę nawiedziła epidemia, która pochłonęła wiele ofiar. Podobnie jak w Rzymie, poganie urządzali procesje do świątyń swoich bóstw i składali ofiary. Chrześcijanie milczeli. Poganie uznali to za oznakę nienawiści do nich, a zarazę poczytali za gniew obrażonych bóstw. Cyprian napisał nowy traktat – O nieśmiertelności – w którym zbijał zarzuty stawiane przez pogan wyznawcom Chrystusa. Wykorzystał czas pokoju na to, by uzupełnić szeregi kleru swojej diecezji. Zwoływał synody dla przywrócenia karności i jedności w Kościele, organizował nowe gminy. Zyskał sobie w całej Afryce tak wielką powagę, że zwracano się do niego ze wszystkich stron po radę.
    W roku 255 powstał nowy problem: czy należy chrzcić na nowo tych, którzy wyrzekli się błędów heretyckich i połączyli się z Kościołem. Rzym stanął na stanowisku, że chrzest, jeśli był udzielony ważnie, nie może być ponawiany. Inaczej twierdzili jednak biskupi afrykańscy. Na synodzie w Kartaginie uchwalili oni w 256 r., że heretyków powracających na łono Kościoła, a ochrzczonych w herezji, należy chrzcić na nowo. Uchwałę tę podpisało w okręgu kartagińskim 72 biskupów, a w okręgu Mauretanii – 87. Cyprian popierał tę decyzję i stosowne uchwały przesłał do Rzymu, do papieża św. Stefana.
    Wybuchło w tym czasie kolejne prześladowanie zorganizowane przez cesarza Waleriana. Pod karą śmierci zakazał on zebrań liturgicznych. Wyłamujących się z tego zakazu karano konfiskatą majątku, banicją i śmiercią. Do dzisiaj zachował się dokładny opis przewodu sądowego i tekst wyroku śmierci na biskupa Cypriana. Po aresztowaniu został zesłany do miasteczka Kombis (257 r.). Przebywał tam prawie rok. Korzystając ze względnej wolności, w ukryciu nadal rządził swoją diecezją przez listy i swoich wysłanników. W lipcu 258 r. postawiono go przed sędzią, którym był ówczesny namiestnik cesarski (prokonsul), Galeriusz Maksym. Został skazany na śmierć przez ścięcie głowy. Wyrok wykonano w obecności zebranego ludu 14 września 258 r. W tym samym czasie w Rzymie odbywało się przeniesienie relikwii św. Korneliusza. Imiona obu męczenników wymienia się w Kanonie rzymskim.
    Św. Cyprian z Kartaginy jest największą postacią wśród świętych Kościoła Afryki północnej, obejmującej wybrzeże Morza Śródziemnego od Cieśniny Gibraltarskiej do Libii i Egiptu (wyłącznie).
    W ikonografii św. Cyprian przedstawiany jest w szatach biskupich. Jego atrybuty to biskupi krzyż, księga, gałązka palmowa, miecz, paliusz, pastorał.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________-

    Święty Cyprian z Kartaginy

    Święty Cyprian z Kartaginy

    św. Cyprian z Kartaginy/autor nieznany(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 6 CZERWCA 2007

    (…) W tych rzeczywiście trudnych warunkach Cyprian wykazał się wybitnymi zdolnościami rządzenia: był surowy, ale nie nieustępliwy, wobec lapsi, umożliwiając im uzyskanie przebaczenia po przykładnej pokucie.

    Drodzy bracia i siostry,

    W cyklu naszych katechez na temat wielkich postaci Kościoła starożytnego dochodzimy dziś do wybitnego biskupa afrykańskiego z III wieku, św. Cypriana, który “był pierwszym biskupem, jaki w Afryce zdobył koronę męczeństwa”. Jednocześnie sława jego – jak o tym zaświadcza diakon Poncjusz, który jako pierwszy opisał jego żywot – związana jest z twórczością literacką i działalnością duszpasterską w ciągu trzynastu lat, jakie dzielą jego nawrócenie od męczeństwa (por. Vita 19,1; 1,1). Urodzony w Kartaginie w zamożnej rodzinie pogańskiej, po hulaszczej młodości Cyprian nawrócił się na chrześcijaństwo w wieku 35 lat. On sam opowiada o swoje duchowej drodze: “Kiedy jeszcze pogrążony byłem w mrocznej nocy – pisze kilka miesięcy po przyjęciu chrztu – wydawało mi się wyjątkowo trudne i mozolne wykonanie tego, co proponowało mi Boże miłosierdzie… Przywiązany byłem do licznych błędów mego poprzedniego życia i nie wierzyłem w możliwość uwolnienia się od nich, do tego stopnia ulegałem przywarom i zaspokajałem moje złe pragnienia… Potem jednak, z pomocą ożywczej wody, zmyta została nędza mego poprzedniego życia; monarsze światło zalało me serce; ponowne narodziny zamieniły mnie w całkiem nową istotę. W cudowny sposób zaczęły się wówczas rozwiewać wszelkie wątpliwości… Wyraźnie pojmowałem, że ziemskie było to, co żyło we mnie wcześniej, w niewoli ciała, boskie zaś było i niebiańskie to, co zrodziło się już we mnie z Ducha Świętego” (Do Donata, 3-4).

    Zaraz po nawróceniu – nie bez zazdrości i oporów – Cyprian wybrany został na urząd kapłański i podniesiony do godności biskupa. W krótkim okresie swego biskupstwa stawał w obliczu dwóch fal prześladowań, zarządzonych dekretem, cesarza, najpierw Decjusza (250), następnie Waleriana (257-258). Po szczególnie okrutnych prześladowaniach Decjusza biskup musiał zająć się mężnie przywróceniem dyscypliny we wspólnocie chrześcijan. Wielu wiernych bowiem wyrzekło się wiary lub co najmniej nie zachowało właściwej postawy w obliczu próby. Byli to tak zwani lapsi – czyli “upadli” – którzy gorąco pragnęli powrócić do wspólnoty. Dyskusja nad ich ponownym przyjęciem doprowadziła do podziału chrześcijan w Kartaginie na tolerancyjnych i rygorystów. Do trudności tych dodać należy ciężką zarazę, która wstrząsnęła Afryką i postawiła niepokojące pytania natury teologicznej zarówno wewnątrz społeczności, jak i w stosunkach z poganami. Należy też wspomnieć o sporze między Cyprianem a biskupem Rzymu Stefanem na temat ważności chrztu udzielonego poganom przez chrześcijan – heretyków.

    W tych rzeczywiście trudnych warunkach Cyprian wykazał się wybitnymi zdolnościami rządzenia: był surowy, ale nie nieustępliwy, wobec lapsi, umożliwiając im uzyskanie przebaczenia po przykładnej pokucie; w stosunkach z Rzymem bronił stanowczo zdrowych tradycji Kościoła afrykańskiego; był niezwykle ludzki i przepojony najprawdziwszym duchem Ewangelii, gdy wzywał chrześcijan do braterskiej pomocy poganom podczas zarazy; potrafił zachować właściwy umiar w przypominaniu wiernym – zbyt przerażonym możliwością utraty życia i dóbr ziemskich – że ich prawdziwe życie i prawdziwe dobra nie są z tego świata; był nieustępliwy w zwalczaniu zepsutych obyczajów i grzechów, które czyniły spustoszenie w życiu moralnym, zwłaszcza skąpstwa. “Spędzał tak swoje dni – mówi o tym diakon Poncjusz – gdy oto, na rozkaz prokonsula, przyszedł niespodziewanie do jego willi dowódca policji” (Vita, 15,1). Owego dnia święty biskup został aresztowany i po krótkim przesłuchaniu odważnie stawił czoło męczeństwu pośród swego ludu.

    Cyprian napisał liczne traktaty i listy, wszystkie związane z jego posługą pasterską. Niezbyt skłonny do rozważań teologicznych, pisał przede wszystkim w celu zbudowania wspólnoty i dobrego zachowania wiernych. W istocie temat Kościoła był mu znacznie droższy od innych. Rozróżniał Kościół widzialny, hierarchiczny od Kościoła niewidzialnego, mistycznego, ale z naciskiem stwierdzał, że Kościół jest jeden, zbudowany na Piotrze. Niezmordowanie powtarzał, że “kto porzuca katedrę Piotrową, na której wsparty jest Kościół, łudzi się, że pozostaje w Kościele” (O jedności Kościoła Katolickiego, 4). Cyprian wiedział doskonale i wyraził to w mocnych słowach, że “poza Kościołem nie ma zbawienia” (List 4,4 i 73,21) i że “nie może mieć Boga za ojca ten, kogo matką nie jest Kościół” (O jedności Kościoła Katolickiego, 4). Niezbywalną znamienną cechą Kościoła jest jedność, symbolizowana przez tunikę Chrystusową bez szwów (tamże, 7): jedność, która, jak mówi, znajduje swój fundament w Piotrze (tamże, 4) a swoje doskonałe urzeczywistnienie w Eucharystii (List 63, 13). “Jest jeden tylko Bóg, jeden tylko Chrystus”, napomina Cyprian, “jeden jest Jego Kościół, jedna wiara, jeden lud chrześcijański, scalony w jedności przez spoiwo zgody: nie można rozdzielić tego, co stanowi jedno z natury” (O jedności Kościoła Katolickiego, 23).

    Mówiliśmy o jego myśli dotyczącej Kościoła, nie można jednak pominąć na koniec nauczania Cypriana na temat modlitwy. Ja lubię szczególnie jego książkę o “Ojcze nasz”, która bardzo pomogła mi lepiej zrozumieć i lepiej odmawiać “modlitwę Pańską”: Cyprian naucza, że to właśnie w “Ojcze nasz” chrześcijanin otrzymuje wskazówkę, jak ma się modlić; i podkreśla, że modlitwa ta jest w liczbie mnogiej, “aby modlący się, nie modlił się jedynie za siebie. Modlitwa nasza – pisze – jest publiczna i wspólnotowa, a kiedy modlimy się, nie modlimy się za jednego tylko, ale za cały lud, albowiem z całym ludem stanowimy jedno” (O modlitwie Pańskiej, 8). Tym samym modlitwa osobista i liturgiczna jawią się jako silnie związane z sobą. Ich jedność wypływa z faktu, że odpowiadają one na to samo Słowo Boże. Chrześcijanin mówi nie: “Ojcze mój”, ale “Ojcze nasz”, nawet w ukryciu zamkniętego pokoju, wie bowiem, że w każdym miejscu i w każdej sytuacji jest członkiem jednego i tego samego Ciała.

    “Módlmy się więc, umiłowani bracia – pisał Biskup Kartaginy – jak Bóg, Nauczyciel, nas nauczył. To modlitwa poufna i intymna prosić Boga o to, co jest Jego, zanosić do Jego uszu modlitwę Chrystusa. Niech Ojciec rozpozna słowa swego Syna, kiedy odmawiamy modlitwę: ten, kto mieszka wewnątrz duszy, niech będzie obecny też w głosie… Ci, którzy się modlą, niech czynią to w sposób odpowiedni; w skupieniu i ze czcią. Pamiętajmy, że stoimy przed obliczem Boga. Trzeba zatem spodobać się Bogu zarówno postawą ciała, jak i sposobem przemawiania… Kiedy więc gromadzimy się wspólnie z braćmi i wraz z kapłanem Boga sprawujemy święte obrzędy, trzeba pamiętać o skromności i porządku. Nie wypowiadajmy naszych modlitw bezmyślnie ani też nie bądźmy gadatliwi w przedstawianiu prośby, którą należy polecić Bogu z całą skromnością i czcią. Bóg bowiem słucha serca, a nie języka (non vocis sed cordis auditor est)” (3-4). To słowa, które obowiązują i dzisiaj i pomagają nam dobrze sprawować Świętą Liturgię.

    Jednym słowem Cyprian sytuuje się u początku tej owocnej tradycji teologiczno-duchowej, która w “sercu” upatruje uprzywilejowane miejsce modlitwy. Albowiem, opierając się na Biblii i Ojcach, serce jest wnętrzem człowieka, miejscem, w którym mieszka Bóg. W nim dochodzi do spotkania, podczas którego Bóg przemawia do człowieka, a człowiek słucha Boga; człowiek mówi do Boga, a Bóg słucha człowieka: wszystko to za sprawą jedynego Słowa Bożego. Dokładnie w tym znaczeniu – niczym echo Cypriana – Szmaragd, opat św. Michała nad Mozą, w pierwszych latach IX wieku zaświadcza, że modlitwa “jest dziełem serca, nie warg, albowiem Bóg patrzy nie na słowa, lecz na serce modlącego się” (Korona mnichów, l).

    Najdrożsi, uczyńmy naszym owo “serce zasłuchane”, o którym mówi Biblia (por. 1 Krl 3,9) i Ojcowie Kościoła: bardzo nam tego potrzeba! Tylko w ten sposób doświadczymy w pełni, że Bóg jest naszym Ojcem i że Kościół, święta Oblubienica Chrystusa, prawdziwie jest naszą Matką.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 września

    Najświętsza Maryja Panna Bolesna

    Zobacz także:
      •  Święta Katarzyna Genueńska
      •  Błogosławiony Antoni Maria Schwartz, prezbiter
      •  Błogosławiony Józef Puglisi, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Paweł Manna, prezbiter
    ***
    “Oto Ten przeznaczony jest na upadek… A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 34a. 35).

    Maryja siedmiokrotnie przebita mieczem boleści

    Tymi słowami prorok Symeon, podczas ofiarowania Jezusa w świątyni, zapowiedział Maryi cierpienie. Maryja, jako najpokorniejsza i najwierniejsza Służebnica Pańska, miała szczególny udział w dziele zbawczym Chrystusa, wiodącym przez krzyż.Przez wiele stuleci Kościół obchodził dwa święta dla uczczenia cierpień Najświętszej Maryi Panny: w piątek przed Niedzielą Palmową – Matki Bożej Bolesnej oraz 15 września – Siedmiu Boleści Maryi. Pierwsze święto wprowadzono najpierw w Niemczech w roku 1423 w diecezji kolońskiej i nazywano je “Współcierpienie Maryi dla zadośćuczynienia za gwałty, jakich dokonywali na kościołach katolickich husyci”. Początkowo obchodzono je w piątek po trzeciej niedzieli wielkanocnej. W roku 1727 papież Benedykt XIII rozszerzył je na cały Kościół i przeniósł na piątek przed Niedzielą Palmową.
    Drugie święto ma nieco inny charakter. Czci Maryję jako Matkę Bożą Bolesną i Królową Męczenników nie tyle w aspekcie chrystologicznym, co historycznym, przypominając ważniejsze etapy i sceny dramatu Maryi i Jej cierpień. Święto to jako pierwsi zaczęli wprowadzać serwici. Od roku 1667 zaczęło się ono rozszerzać na niektóre diecezje. Pius VII w roku 1814 rozszerzył je na cały Kościół, a dzień święta wyznaczył na trzecią niedzielę września. Papież św. Pius X ustalił je na 15 września. W Polsce oba święta rychło się przyjęły. Już stary mszał krakowski z 1484 r. zawiera Mszę De tribulatione Beatae Virginis oraz drugą: De quinque doloribus B. M. Virginis. Również mszały wrocławski z 1512 roku i poznański z 1555 zawierają te Msze.
    Oba święta są paralelne do świąt Męki Pańskiej, są w pewnym stopniu ich odpowiednikiem. Pierwsze bowiem święto łączy się bezpośrednio z Wielkim Tygodniem, drugie zaś z uroczystością Podwyższenia Krzyża świętego. Ostatnia zmiana kalendarza kościelnego zniosła pierwsze święto, obchodzone przed Niedzielą Palmową.Od XIV w. często pojawiał się motyw siedmiu boleści Maryi. Są nimi:
    1. Proroctwo Symeona (Łk 2, 34-35)
    2. Ucieczka do Egiptu (Mt 2, 13-14)
    3. Zgubienie Jezusa (Łk 2, 43-45)
    4. Spotkanie z Jezusem na Drodze Krzyżowej (Ewangelie o nim nie wspominają)
    5. Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa (Mt 27, 32-50; Mk 15, 20b-37; Łk 23, 26-46; J 19, 17-30)
    6. Zdjęcie Jezusa z krzyża (Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)
    7. Złożenie Jezusa do grobu (Mt 27, 57-61; Mk 15, 42-47; Łk 23, 50-54; J 19, 38-42)

    Maryja Bolesna

    Jest rzeczą niezaprzeczalną, że Maryja wiele wycierpiała jako Matka Zbawiciela. Nie wiemy, czy dokładnie wiedziała, co czeka Jej Syna. Niektórzy pisarze kościelni uważają to za rzecz oczywistą. Ich zdaniem, skoro Maryja została obdarzona szczególniejszym światłem Ducha Świętego odnośnie do rozumienia ksiąg świętych, gdzie w wielu miejscach i nieraz bardzo szczegółowo jest zapowiedziana męka i śmierć Zbawiciela świata, to również wiedziała o przyszłych cierpieniach Syna. Inni pisarze, powołując się na miejsca, gdzie kilka razy jest podkreślone, że Maryja nie rozumiała wszystkiego, co się działo, są przekonani, że Maryja nie była wtajemniczona we wszystkie szczegóły życia i śmierci Jej Syna.
    Maryja nie była tylko biernym świadkiem cierpień Pana Jezusa, ale miała w nich najpełniejszy udział. Jest nie do pomyślenia nawet na płaszczyźnie samej natury, aby matka nie doznawała cierpień na widok umierającego syna. Maryja cierpiała jak nikt na ziemi z ludzi. Zdawała sobie bowiem sprawę z tego, że Jej Syn jest Zbawicielem rodzaju ludzkiego.Wśród świętych, którzy wyróżniali się szczególniejszym nabożeństwem do Matki Bożej Bolesnej, należy wymienić siedmiu założycieli zakonu serwitów (w. XIII), św. Bernardyna ze Sieny (+ 1444), bł. Władysława z Gielniowa (+ 1505), św. Pawła od Krzyża, założyciela pasjonistów (+ 1775) i św. Gabriela Perdolente, który sobie obrał imię zakonne Gabriel od Boleści Maryi (+ 1860).
    Ikonografia chrześcijańska zwykła przedstawiać Matkę Bożą Bolesną w trojaki sposób: najdawniejsze wizerunki pokazują Maryję pod krzyżem Chrystusa, nieco późniejsze (od XIV w.) w formie Piety, czyli jako rzeźbę lub obraz Maryi z Jezusem złożonym po śmierci na Jej kolanach. W tym czasie pojawiają się obrazy i figury Maryi z mieczem, który przebija jej pierś lub serce. Potem pojawia się więcej mieczy – do siedmiu włącznie. Znany jest także średniowieczny hymn Stabat Mater, opiewający boleści Maryi. Wątek współcierpienia Maryi w dziele odkupienia znajduje swoje odzwierciedlenie także w znanym polskim nabożeństwie wielkopostnym (Gorzkie Żale).Przez wspomnienie Maryi Bolesnej uświadamiamy sobie cierpienia, jakie były udziałem Matki Bożej, która – jak nikt inny – była zjednoczona z Chrystusem, również w Jego męce, cierpieniu i śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 września

    Podwyższenie Krzyża Świętego

    Zobacz także:
      •  Święty Albert, biskup
    ***

    Aniołowie adorujący Krzyż

    Kiedy w roku 70 Jerozolima została zdobyta i zburzona przez Rzymian, rozpoczęły się wielkie prześladowania religii Chrystusa, trwające prawie 300 lat. Dopiero po ustaniu tych prześladowań matka cesarza rzymskiego Konstantyna, św. Helena, kazała szukać Krzyża, na którym umarł Pan Jezus.
    Po długich poszukiwaniach Krzyż odnaleziono. Co do daty tego wydarzenia historycy nie są zgodni; najczęściej podaje się rok 320, 326 lub 330, natomiast jako dzień wszystkie źródła podają 13 albo 14 września. W związku z tym wydarzeniem zbudowano w Jerozolimie na Golgocie dwie bazyliki: Męczenników (Martyrium) i Zmartwychwstania (Anastasis). Bazylika Męczenników nazywana była także Bazyliką Krzyża. 13 września 335 r. odbyło się uroczyste poświęcenie i przekazanie miejscowemu biskupowi obydwu bazylik. Na tę pamiątkę obchodzono co roku 13 września uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego. Później przeniesiono to święto na 14 września, ponieważ tego dnia wypada rocznica wystawienia relikwii Krzyża na widok publiczny, a więc pierwszej adoracji Krzyża, która miała miejsce następnego dnia po poświęceniu bazylik. Święto wprowadzono najpierw dla tych kościołów, które posiadały relikwie Krzyża, potem zaś dla całego Kościoła Powszechnego.
    Ważnym wkładem w historię dzisiejszego święta jest świadectwo mniszki Egerii, która w Itinerarium Egeriae relacjonuje obchody Podwyższenia Krzyża połączone ze świętem dedykacji, czyli poświęcenia kościoła Męczenników (Martyrium) na Golgocie: “Dniami Eucenii (dedykacji) zwą się te dni, w których święty kościół stojący na Golgocie, zwany Martyrium, poświęcony został Bogu. Także święty kościół znajdujący się w Anastasis, to jest w miejscu, gdzie Pan po męce zmartwychwstał, tego samego dnia został Bogu poświęcony. Rocznica poświęcenia tych świętych kościołów jest obchodzona z całą czcią, bo i Krzyż znaleziono tego samego dnia […]”

    Podwyższenie Krzyża

    W 614 r. na Ziemię Świętą napadli Persowie pod wodzą Chozroeza. Zburzyli wówczas wszystkie kościoły, także i kościół Bożego Grobu, a wiedząc, jak wielkiej czci doznaje Krzyż Pana Jezusa, zabrali go ze sobą. Cały świat modlił się o odzyskanie Krzyża Świętego. Po zwycięstwie, jakie cesarz Herakliusz odniósł nad Chozroezem, w traktacie pokojowym Persowie zostali zmuszeni do oddania świętej relikwii (628). Podanie głosi, że kiedy sam cesarz chciał na swoich ramionach zanieść Krzyż Chrystusa na Kalwarię, mógł to uczynić dopiero wówczas, kiedy zdjął swoje królewskie szaty. Jest to legenda, gdyż ze świadectwa św. Cyryla Jerozolimskiego (+ 387) wiemy, że już za jego czasów czcigodną relikwię podzielono na drobne części i rozesłano je niemal po wszystkich okolicznych kościołach.Kościół w Krzyżu Jezusa widział zawsze ołtarz, na którym Syn Boży dokonał zbawienia świata. Dlatego każda jego cząstka, tak obficie zroszona Jego Najświętszą Krwią, doznawała zawsze szczególnej czci. Nie chodzi w tym wypadku o autentyczność poszczególnych relikwii, ale o fakt, że przypominają one Krzyż Chrystusa i wielkie dzieło, jakie się na nim dokonało dla dobra rodzaju ludzkiego.
    O ukrzyżowaniu Pana Jezusa piszą wszyscy Ewangeliści. Co więcej, podają bardzo szczegółowe okoliczności tego wydarzenia. Według świadectwa Ewangelistów Pan Jezus został ukrzyżowany około godziny 12, a umarł o godzinie 15. Jego pogrzeb odbył się ok. godziny 17.
    Kara ukrzyżowania była u Żydów znana, chociaż w prawie mojżeszowym nie była przewidziana. Aleksander Janneusz (103-76 przed Chrystusem) użył jej dla ukarania zbuntowanych przeciwko niemu faryzeuszów. Taką karę stosowali powszechnie Fenicjanie, Kartagińczycy, Persowie i Rzymianie. Ci ostatni jednak nie stosowali jej wobec obywateli rzymskich. Była to bowiem kara uznawana za hańbiącą i bardzo okrutną. Skazańca odzierano z szat, rzucano go na ziemię, rozciągano mu ramiona i nogi, przybijając je do krzyża. Skazaniec konał z omdlenia i gorączki, dusił się. Na domiar złego wisielca nękało mnóstwo komarów, a bywało, że konającego rozrywały sępy. Krzyż miał zwykle kształt litery T (tau). Ponieważ śmierć na krzyżu miała wszystkie znamiona hańby, dlatego cesarz Konstantyn Wielki zniósł karę śmierci przez ukrzyżowanie (316).

    Relikwiarz Krzyża św. z Olkusza

    Największą część drzewa Krzyża świętego posiada obecnie kościół św. Guduli w Brukseli. Bazylika św. Piotra w Rzymie przechowuje część relikwii, którą cesarze bizantyjscy nosili na piersi w czasie największych uroczystości. W skarbcu katedry paryskiej jest cząstka Krzyża świętego, podarowana przez polską królową Annę Gonzagę, którą miała otrzymać od króla Jana Kazimierza. Największą część Krzyża świętego w Polsce posiadał kościół dominikanów w Lublinie (zostały one skradzione w roku 1991, chociaż nadal w kościele tym znajdują się dwa inne relikwiarze Krzyża świętego). Stosunkowo dużą część Krzyża świętego posiada kościół św. Krzyża na Łysej Górze pod Kielcami. Miał ją podarować benedyktynom św. Emeryk (+ 1031), syn św. Stefana, króla Węgier (+ 1038). Od tej relikwii i klasztoru pochodzi nazwa “Góry Świętokrzyskie”. Wreszcie dość znaczna relikwia Krzyża świętego znajduje się w bazylice Krzyża Świętego w Rzymie.
    Ku czci Krzyża Świętego wzniesiono mnóstwo kościołów. W samej Polsce jest ich ponad 100. Istnieje również kilka rodzin zakonnych – męskich i żeńskich – pod nazwą Świętego Krzyża. Wśród nich najliczniejsze to Zgromadzenie Św. Krzyża, założone w 1837 r., a zatwierdzone przez Rzym w 1855 r.
    Na czele czcicieli Krzyża stoi św. Paweł Apostoł. Szczególnym nabożeństwem do Krzyża wyróżniała się św. Helena, cesarzowa. Jednak na wielką skalę kult Krzyża zapoczątkowało średniowiecze, kiedy to bardzo żywo i powszechnie rozwinął się kult męki Pańskiej. Wśród świętych wyróżnili się tym nabożeństwem: św. Bernard z Clairvaux (+ 1153), św. Franciszek z Asyżu (+ 1226), św. Bonawentura (+ 1274), św. Filip Benicjusz (+ 1285), a w latach późniejszych bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505), św. Piotr z Alkantary (+ 1562), św. Jan od Krzyża (+ 1591) i św. Paweł od Krzyża (+ 1775). W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do swojej męki Jezus obdarzył wielu świętych darem stygmatów. Dzieje Kościoła znają aż 330 podobnych wypadków. Pierwszy stwierdzony historycznie fakt stygmatów spotykamy u św. Franciszka z Asyżu. W ostatnich czasach mówiło się głośno o stygmatykach: Teresie Neumann z Konnersreuth (+ 1962) i o św. o. Pio (+ 1969).

    Krzyż celtycki z Irlandii

    Od I w. spotykamy krzyże wypisywane, rysowane czy ryte graficznie – i to w najróżnorodniejszych formach i symbolice, której postacią naczelną jest zawsze Chrystus. Od IV w. spotykamy krzyże bez Ukrzyżowanego, ale za to bogato wykładane szlachetnymi kamieniami i złotem (crux gemmata). Ich forma jest także różna. Spotykamy między innymi krzyże Chrystusa, Piotra, Andrzeja, św. Pachomiusza, krzyż etiopski, ormiański, jerozolimski itp. We wczesnym średniowieczu zwykło się wyrabiać krzyże (pasje) z wizerunkiem Chrystusa, ale z koroną królewską (diademem) na głowie. Od wieku XII datują się krzyże współczesne, pełne wyrazu cierpienia i grozy. Najdawniejszy krzyż znaleziono w Herkulanum, w jednym z domów zasypanego przez wulkan (Wezuwiusz) w roku 63 i 79, którego to odkrycia dokonano w 1748 roku. Na jednej ze ścian domu znaleziono wyraźny odcisk dużego krzyża, który tam wisiał. Jest nawet otwór po gwoździu w ścianie, na którym ten krzyż był umieszczony.
    Krzyż Chrystusa czci się także czyniąc znak krzyża. Początkowo czyniono krzyż nad przedmiotami, kreśląc go dłonią. Miał on być wyznaniem wiary, chronić od nieszczęść, sprowadzać Boże błogosławieństwo. Zwyczaj ten sięga pierwszych wieków chrześcijaństwa. Był on traktowany jako credo katolickie, streszczenie najważniejszych prawd wiary. Słowami podkreślano wiarę w Boga w Trójcy Świętej jedynego, a ruchem ręki podkreślano nasze zbawienie przez Chrystusową mękę i śmierć. O znaku krzyża świętego pisze już Tertulian (+ ok. 240). Św. Hieronim mówi o nim w liście do Eustochii. Pierwsi chrześcijanie tym znakiem posługiwali się bardzo często. Kościół zachował ten zwyczaj, kiedy w liturgii błogosławi swoich wiernych.Dzisiejsze święto przypomina nam wielkie znaczenie krzyża jako symbolu chrześcijaństwa i uświadamia, że nie możemy go traktować jedynie jako elementu dekoracji naszego mieszkania, miejsca pracy czy jednego z wielu elementów naszego codziennego stroju.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    13 września

    Święty Jan Chryzostom, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Franciszek Drzewiecki, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Chryzostom

    Jan urodził się ok. 349 r. (jak uważają katolicy) lub ok. 347 r. (jak podają prawosławni) w Antiochii, ówczesnej metropolii prowincji syryjskiej, jednym z największych miast świata. Pochodził z możnej rodziny. Jego ojciec był oficerem cesarskim. Wcześnie osierocił syna. Wszechstronne wykształcenie zapewniła Janowi matka. U jej boku wiódł życie na pół mnisze. Rozczytywał się w klasykach i uczył się ich na pamięć. Lubił jednak także rozrywkę i nie gardził młodzieńczymi figlami.
    Chrzest przyjął dopiero, gdy miał 20 lat. To był punkt zwrotny w jego dotychczasowym życiu. Wstąpił do stanu duchownego. Jako lektor uczestniczył w służbie liturgicznej u boku biskupa Antiochii, Melecjusza. Jednak po śmierci matki (372) opuścił Antiochię i udał się na pustkowie, by tam prowadzić życie ascetyczne. W grocie spędził 4 lata. Zbyt surowe życie tak dalece nadwyrężyło mu zdrowie, że musiał pustynię opuścić. Powrócił więc do Antiochii, gdzie ponownie pełnił obowiązki lektora (378), a potem diakona (381). Święcenia kapłańskie przyjął w roku 385, gdy miał już ok. 36 lat.
    W roku 387 w Antiochii wybuchły rozruchy przeciwko cesarzowi, Teodozemu I Wielkiemu. Rozjuszony tłum zaczął rozbijać pomniki cesarza, co wywołało ze strony władz represje. Wtedy to Jan wygłosił słynne Mowy wielkopostne, w których zganił popędliwość ludu, a równocześnie wstawiał się za nim. Wpłynął także na biskupa Antiochii, Flawiana, by ten osobiście wstawił się za swoim ludem u cesarza. Cesarz ogłosił amnestię i zakazał swojemu namiestnikowi represji. To zjednało Janowi wielką wdzięczność ludu i przydomek Złotousty (Chryzostom). Na jego kazania przybywały tłumy.
    W roku 397 zmarł patriarcha Konstantynopola. Urząd ten cesarz ofiarował Janowi. Konsekrowany na biskupa przez patriarchę Aleksandrii, Jan z całym zapałem wziął się do pracy dla dobra swojej owczarni. Udało mu się najpierw pojednać ze Stolicą Apostolską biskupa Antiochii, Flawiana. W ten sposób zakończyła się przykra schizma z Rzymem. Na swoim dworze Jan zniósł wszelki przepych, jakim dotąd otaczali się jego poprzednicy. Zachęcał swoje duchowieństwo do podobnej reformy. Lud zjednał sobie wspaniałymi kazaniami, jakie regularnie głosił, i troską o potrzeby zwykłych ludzi. Piętnował nadużycia, nie szczędząc także dworu cesarskiego. Dla ubogich i bezdomnych wystawiał gospody i schroniska. Użyczył azylu nawet ministrowi cesarskiemu, kiedy ten popadł w niełaskę. Wysyłał misjonarzy na obszary objęte przez Arabów.
    Tradycja przypisuje św. Janowi Chryzostomowi autorstwo jednej z form celebracji Boskiej Liturgii, nazywanej jego imieniem, która do dziś jest praktykowana w obrządku bizantyjskim. Jest to tzw. zwyczajna (czyli odprawiana przez większą część roku) liturgia prawosławna i grekokatolicka.

    Święty Jan Chryzostom

    Z czasem pojawili się przeciwnicy radykalnego patriarchy. Duchowni mieli mu za złe, że zbyt wiele od nich wymagał; klasztory – że wprowadzał w nich pierwotną karność, a zwalczał rozluźnienie obyczajów. Ponadto Jan naraził się na gwałtowne ataki ze strony św. Epifaniusza tym, że dał u siebie schronienie zwalczanym zwolennikom nauki Orygenesa. Zarzucano mu, że okazuje jawnie sympatię dla Orygenesa. Najwięcej kłopotów wywołało jednak to, że Jan zaatakował w swoich kazaniach zbyt swobodne życie dworu cesarskiego, przede wszystkim cesarzowej Eudoksji. Z polecenia cesarzowej zwołano pod Chalcedonem synod, zwany później synodem “Pod Dębem” (nazwa wywodzi się od miejscowości Onercia – Dąb). Wrogowie Jana pod przewodnictwem patriarchy Aleksandrii, Teofila, posunęli się do tego, że usunęli Jana z urzędu patriarchy, a cesarzowa skazała go na banicję. Wywieziono go do Prenetos w Bitynii. Lud jednak tak gwałtownie wystąpił w obronie swego pasterza, że cesarzowa była zmuszona przywrócić biskupowi wolność.
    Spokój trwał jednak krótko. Cesarzowa kazała wystawić sobie pomnik przed samą katedrą Mądrości Bożej, gdzie urządzano krzykliwe festyny i zabawy, nie licujące ze świętym miejscem. Jan potępił to w kazaniu z całą stanowczością. W odwecie cesarzowa zwołała do Konstantynopola synod swoich zwolenników, który ponownie deponował Jana. Na mocy orzeczeń tegoż synodu, w roku 404, cesarzowa skazała Jana na wygnanie. Wśród szykan i niewygód prowadzono go do Cezarei Kapadockiej, stąd do Tauru, wreszcie do Pontu nad Morzem Czarnym. Zima była bardzo surowa, co wymagało od biskupa szczególnego hartu. On jednak nie załamał się. Pisał listy do papieża oraz do wpływowych i wiernych sobie osób. Papież pięknym listem pochwalił bohaterstwo Chryzostoma i wysłał legatów w jego obronie do Konstantynopola. Dwór cesarski jednak ich nie przyjął.

    Święty Jan Chryzostom

    Jan Złotousty zmarł w drodze, w mieście Comana, 14 września 407 r. Już w roku 428 Kościół w Konstantynopolu obchodził doroczną pamiątkę św. Jana Chryzostoma. W roku 438, na żądanie patriarchy stolicy cesarstwa – św. Proklusa, cesarz Teodozy II nakazał sprowadzić relikwie Chryzostoma. 27 stycznia 438 r. triumfalnie witał je Konstantynopol. Ciało złożono w kościele Dwunastu Apostołów. W roku 1489 sułtan turecki Bajazed II podarował te relikwie królowi francuskiemu Karolowi VIII. Od roku 1627 relikwie znajdują się w Rzymie, w bazylice św. Piotra, w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Ponadto relikwie św. Jana Chryzostoma znajdują się dzisiaj także na Górze Athos, w Brugii, Clairvaux, Dubrowniku, Kijowie, Maintz, Messynie, Moskwie, Paryżu i Wenecji.
    Jan pozostawił po sobie ogromną spuściznę literacką: kanon liturgii świętej (Boska Liturgia św. Jana Złotoustego), liczne pisma teologiczne (traktaty o naturze boskiej i ludzkiej Jezusa, o Eucharystii – jako identycznej ofierze z ofiarą na Krzyżu, o prymacie papieskim, O kapłaństwie, O wychowaniu syna oraz Przeciwko Żydom i poganom), kazania, które są w znacznej mierze komentarzem do Pisma świętego, mowy i szeroką korespondencję (w tym 17 listów do św. Olimpii, diakonisy). Jan Złotousty wyróżniał się przede wszystkim jako znakomity znawca pism św. Pawła Apostoła. Całość dzieł Chryzostoma obejmuje kilka opasłych tomów.
    Św. Jan Chryzostom należy do czterech wielkich doktorów Kościoła wschodniego (obok św. Bazylego, św. Grzegorza z Nazjanzu i św. Atanazego). Na Wschodzie cieszy się tak wielkim kultem, że jego imię wspomina się w roku liturgicznym kilka razy. Papież Pius V ogłosił go doktorem Kościoła (1568). Jest patronem kaznodziejów i studiujących teologię oraz orędownikiem w sytuacjach bez wyjścia.W ikonografii św. Jan Chryzostom przedstawiany jest jako patriarcha w stroju rytu ortodoksyjnego (z dużymi krzyżami), czasami jako biskup Kościoła katolickiego, zazwyczaj z krótką, niekiedy spiczastą bródką i łysiną czołową. Prawą rękę ma uniesioną w błogosławieństwie, w lewej trzyma Ewangelię. Niekiedy wyobrażany jest z krzyżem w dłoni.
    W ikonografii często spotykany jest na ikonach “Trzech Wielkich Hierarchów” razem ze św. Bazylim Wielkim i św. Grzegorzem Teologiem, spośród których wyróżnia się przede wszystkim najkrótszą brodą.
    W sztuce zachodniej jego atrybutami są: księga, osioł, pisarskie pióro.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Audiencja Generalna, 19 września 2007

    Święty Jan Chryzostom

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tym roku przypada 1600. rocznica śmierci św. Jana Chryzostoma (407-2007). Jan z Antiochii, nazywany Chryzostomem, czyli „Złotoustym”, z racji swej wymowy, jest nadal żywy, również ze względu na swoje dzieła. Anonimowy kopista napisał, że jego dzieła „przemierzają cały świat jak świetliste błyskawice”. Pozwalają również nam, podobnie jak wierzącym jego czasów, których okresowo opuszczał z powodu skazania na wygnanie, żyć treścią jego ksiąg mimo jego nieobecności. On sam sugerował to z wygnania w jednym z listów (por. Do Olimpiady, List 8, 45).
    Urodził się około 349 r. w Antiochii w Syrii (dzisiaj Antakya na południu Turcji), tam też podejmował posługę kapłańską przez około 11 lat, aż do 397 r., gdy został mianowany biskupem Konstantynopola. W stolicy cesarstwa pełnił posługę biskupią do czasu dwóch wygnań, które nastąpiły krótko po sobie – między 403 a 407 r. Dzisiaj ograniczymy się do spojrzenia na lata antiocheńskie Chryzostoma.
    W młodym wieku stracił ojca i żył z matką Antuzą, która przekazała mu niezwykłą wrażliwość ludzką oraz głęboką wiarę chrześcijańską. Odbył niższe oraz wyższe studia, uwieńczone kursami filozofii oraz retoryki. Jako mistrza miał Libaniusza, poganina, najsłynniejszego retora tego czasu. W jego szkole Jan stał się wielkim mówcą późnej starożytności greckiej. Ochrzczony w 368 r. i przygotowany do życia kościelnego przez biskupa Melecjusza, przez niego też został ustanowiony lektorem w 371 r. Ten fakt oznaczał oficjalne przystąpienie Chryzostoma do kursu eklezjalnego. Uczęszczał w latach 367-372 do swego rodzaju seminarium w Antiochii, razem z grupą młodych. Niektórzy z nich zostali później biskupami, pod kierownictwem słynnego egzegety Diodora z Tarsu, który wprowadzał Jana w egzegezę historyczno-literacką, charakterystyczną dla tradycji antiocheńskiej.
    Później udał się wraz z eremitami na pobliską górę Sylpio. Przebywał tam przez kolejne dwa lata, przeżyte samotnie w grocie pod przewodnictwem pewnego „starszego”. W tym okresie poświęcił się całkowicie medytacji „praw Chrystusa”, Ewangelii, a zwłaszcza Listów św. Pawła. Gdy zachorował, nie mógł się leczyć sam i musiał powrócić do wspólnoty chrześcijańskiej w Antiochii (por. Palladiusz, „Życie”, 5). Pan – wyjaśnia jego biograf – interweniował przez chorobę we właściwym momencie, aby pozwolić Janowi iść za swoim prawdziwym powołaniem. W rzeczywistości, napisze on sam, postawiony wobec alternatywy wyboru między trudnościami rządzenia Kościołem a spokojem życia monastycznego, tysiąckroć wolałby służbę duszpasterską (por. „O kapłaństwie”, 6, 7), gdyż do tego właśnie Chryzostom czuł się powołany. I tutaj nastąpił decydujący przełom w historii jego powołania: został pasterzem dusz w pełnym wymiarze! Zażyłość ze Słowem Bożym, pielęgnowana podczas lat życia eremickiego, spowodowała dojrzewanie w nim silnej konieczności przepowiadania Ewangelii, dawania innym tego, co sam otrzymał podczas lat medytacji. Ideał misyjny ukierunkował go, płonącą duszę, na troskę pasterską.
    Między 378 a 379 r. powrócił do miasta. Został diakonem w 381 r., zaś kapłanem – w 386 r.; stał się słynnym mówcą w kościołach swego miasta. Wygłaszał homilie przeciwko arianom, następnie homilie na wspomnienie męczenników antiocheńskich oraz na najważniejsze święta liturgiczne. Mamy tutaj do czynienia z wielkim nauczaniem wiary w Chrystusa, również w świetle Jego świętych. Rok 387 był „rokiem heroicznym” dla Jana, czasem tzw. przewracania posągów. Lud obalił posągi cesarza, na znak protestu przeciwko podwyższeniu podatków. W owych dniach Wielkiego Postu, jak i wielkiej goryczy z powodu ogromnych kar ze strony cesarza, wygłosił on 22 gorące „Homilie o posągach”, ukierunkowane na pokutę i nawrócenie. Potem przyszedł okres spokojnej pracy pasterskiej (387-397).
    Chryzostom należy do Ojców najbardziej twórczych: dotarło do nas jego 17 traktatów, ponad 700 autentycznych homilii, komentarze do Ewangelii Mateusza i Listów Pawłowych (Listy do Rzymian, Koryntian, Efezjan i Hebrajczyków) oraz 241 listów. Nie uprawiał teologii spekulatywnej, ale przekazywał tradycyjną i pewną naukę Kościoła w czasach sporów teologicznych, spowodowanych przede wszystkim przez arianizm, czyli zaprzeczenie boskości Chrystusa. Jest też ważnym świadkiem rozwoju dogmatycznego, osiągniętego przez Kościół w IV-V wieku. Jego teologia jest wyłącznie duszpasterska, towarzyszy jej nieustanna troska o współbrzmienie między myśleniem wyrażonym słowami a przeżyciem egzystencjalnym. Jest to przewodnia myśl wspaniałych katechez, przez które przygotowywał katechumenów na przyjęcie chrztu. Tuż przed śmiercią napisał, że wartość człowieka leży w „dokładnym poznaniu prawdziwej doktryny oraz w uczciwości życia” („List z wygnania”). Te sprawy, poznanie prawdy i uczciwość życia, muszą iść razem: poznanie musi się przekładać na życie. Każda jego mowa była zawsze ukierunkowana na rozwijanie w wierzących wysiłku umysłowego, autentycznego myślenia, celem zrozumienia i wprowadzenia w praktykę wymagań moralnych i duchowych wiary.
    Jan Chryzostom troszczył się, aby służyć swoimi pismami integralnemu rozwojowi osoby, w wymiarach fizycznym, intelektualnym i religijnym. Różne fazy wzrostu są porównane do licznych mórz ogromnego oceanu: „Pierwszym z tych mórz jest dzieciństwo” (Homilia 81, 5 o Ewangelii Mateusza). Rzeczywiście, „właśnie w tym pierwszym okresie objawiają się skłonności do wad albo do cnoty”. Dlatego też prawo Boże powinno być już od początku wyciśnięte na duszy, „jak na woskowej tabliczce” (Homilia 3, 1 do Ewangelii Jana): w istocie jest to wiek najważniejszy. Musimy brać pod uwagę, jak ważne jest, aby w tym pierwszym etapie życia człowiek posiadł naprawdę te wielkie ukierunkowania, które dają właściwą perspektywę życiu. Dlatego też Chryzostom zaleca: „Już od najwcześniejszego wieku uzbrajajcie dzieci bronią duchową i uczcie je czynić ręką znak krzyża na czole” (Homilia 12, 7 do Pierwszego Listu do Koryntian). Później przychodzi okres dziecięcy oraz młodość: „Po okresie niemowlęcym przychodzi morze okresu dziecięcego, gdzie wieją gwałtowne wichury (…), rośnie w nas bowiem pożądliwość…” (Homilia 81, 5 do Ewangelii Mateusza). Potem jest narzeczeństwo i małżeństwo: „Po młodości przychodzi wiek dojrzały, związany z obowiązkami rodzinnymi: jest to czas szukania współmałżonka” (tamże). Przypomina on cele małżeństwa, ubogacając je – z odniesieniem do cnoty łagodności – bogatą gamą relacji osobowych. Dobrze przygotowani małżonkowie zagradzają w ten sposób drogę rozwodowi: wszystko dzieje się z radością i można wychowywać dzieci w cnocie. Gdy rodzi się pierwsze dziecko, jest ono „jak most; tych troje staje się jednym ciałem, gdyż dziecko łączy obie części” (Homilia 12, 5 do Listu do Kolosan); tych troje stanowi „jedną rodzinę, mały Kościół” (Homilia 20, 6 do Listu do Efezjan).
    Przepowiadanie Chryzostoma dokonywało się zazwyczaj podczas liturgii, w „miejscu”, w którym wspólnota buduje się Słowem i Eucharystią. Tutaj zgromadzona wspólnota wyraża jeden Kościół (Homilia 8, 7 do Listu do Rzymian), to samo słowo jest skierowane w każdym miejscu do wszystkich (Homilia 24, 2 do Pierwszego Listu do Koryntian), zaś komunia Eucharystyczna staje się skutecznym znakiem jedności (Homilia 32, 7 do Ewangelii Mateusza). Jego plan duszpasterski był włączony w życie Kościoła, w którym wierni świeccy przez fakt chrztu podejmują zadania kapłańskie, królewskie i prorockie. Do wierzącego laika mówi: „Również ciebie chrzest czyni królem, kapłanem i prorokiem” (Homilia 3, 5 do Drugiego Listu do Koryntian). Stąd też rodzi się fundamentalny obowiązek misyjny, gdyż każdy w jakiejś mierze jest odpowiedzialny za zbawienie innych: „Jest to zasada naszego życia społecznego (…) żeby nie interesować się tylko sobą” (Homilia 9, 2 do Księgi Rodzaju). Wszystko dokonuje się między dwoma biegunami, wielkim Kościołem oraz „małym Kościołem” – rodziną – we wzajemnych relacjach.
    Jak możecie zauważyć, Drodzy Bracia i Siostry, ta lekcja Chryzostoma o autentycznej obecności chrześcijańskiej wiernych świeckich w rodzinie oraz w społeczności pozostaje również dziś jak najbardziej aktualna. Módlmy się do Pana, aby uczynił nas wrażliwymi na nauczanie tego wielkiego Nauczyciela Wiary.

    Benedykt XVI – papież

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    ________________________________________________________________________________________

    Św. Jan Chryzostom (355-407)

    René Lejeune

    OJCOWIE KOŚCIOŁA: ŚWIĘTY JAN CHRYZOSTOM (355-407), CZYLI SZALEŃSTWO DLA CHRYSTUSA

    Epoka

    W roku 380, 28 lutego, ukazuje się w Rzymie dziwny edykt: cesarz Teodozjusz, ostatni z wielkich imperatorów rezydujących w stolicy imperium Cezarów, poleca:

    „Wszystkie nasze narody są zobowiązane do podporządkowania się wierze przekazanej Rzymianom przez apostoła Piotra, tej wierze, którą wyznaje papież Damazy i biskup Piotr z Aleksandrii, to znaczy do uznania Najświętszej Trójcy – Ojca, Syna i Ducha Świętego.”

    Tym zaś, którzy się nie poddadzą temu nakazowi, imperator grozi: „Bóg zemści się na nich i my także”.

    Taka jest wiara imperatora. Jedność jego ziem należących do wielu narodów nie jest zachowywana przez wspólny im kult pogański, w sercu którego znajdował się imperator Rzymu. Odtąd chrześcijaństwo ma zachować tę jedność. Symbioza między państwem i religią jest całkowita; wywołuje ona procesy korzystne i równocześnie poważne niedogodności.

    Korzyść. Ponieważ imperium jest u schyłku i rozpada się szybko, dlatego biskupi, pasterze całego ludu, będą mogli zastąpić swoim autorytetem upadający autorytet świecki potężnej rzymskiej machiny administracyjnej.

    Niedogodność. Rozdział władzy świeckiej od religijnej – dwa miecze – którego pragnął Chrystus, zostaje usunięty.

    Teodozjusz wstąpił na tron cesarski rok wcześniej. Będzie rządził przez 15 lat, zachowując na jakiś czas jedność imperium przez zatrzymanie w rzymskiej armii barbarzyńskich przywódców.

    Co do Kościoła, wchodził on w swój złoty okres. Prześladowania, powstrzymane przez Konstantyna w 314 roku, były już tylko odległym bolesnym wspomnieniem.

    Pochodzenie

    W tym przełomowym roku ogłoszenia wiary chrześcijańskiej religią państwową Jan Chryzostom miał 25 lat.

    Jego życie jest dobrze znane. Żadnego autora chrześcijańskiego nie uhonorowano tyloma biografiami, poczynając od życiorysu napisanego przez biskupa Palladiusza z Helenopolis, który ukazał się kilka lat po śmierci tego Ojca Kościoła. Pozostaje on najlepszym aż po ostatni, opublikowany w końcu okresu bizantyńskiego.

    Jan urodził się w Antiochii około 355 roku. Jego matka Antuza była niewiastą pobożną. Wywodziła się ze szlachty. Została wdową w wieku 20 lat, kiedy Jan był jeszcze zupełnie mały. To ona przekaże dziecku swoje odbicie.

    Gruntowne wykształcenie i droga do kapłaństwa

    Troszcząc się o właściwe wychowanie syna, Antuza powierzy go najwybitniejszym nauczycielom w Antiochii, na czele z Andragatiusem, który otwarł szkołę filozoficzną. Jan ociera się też o sofistę Libaniosa, przeciwko którego wielosłowiu zbuntuje się w wieku 18 lat. Młodzieniec ten bowiem ma inteligencję wyjątkową. Nie znosi sztucznej retoryki swego mistrza. Pragnie jasności zakorzenionej w prawdzie, podczas gdy poganin Libanios naucza swoich uczniów sztuki z pozoru poprawnego i logicznego rozumowania, ale jego celem jest wprowadzenie zamętu w umysły i wprowadzenie w błąd słuchaczy. Oto sofistyka.

    Jan delektuje się natomiast nauczaniem biskupa Antiochii, św. Melecjusza. Biskup zaś jest zauroczony błyskotliwą inteligencją młodego wyznawcy chrześcijaństwa, a jeszcze bardziej – szlachetnością jego charakteru. Wyposażony w prorocze spojrzenie, biskup Melecjusz przewiduje nadzwyczajną przyszłość Jana. Dopuszcza go w wieku 18 lat do przyjęcia sakramentu „kąpieli odrodzenia” – jak nazywano chrzest. Po nim przez 3 lata Jan posługuje biskupowi. Po tym okresie zostaje lektorem. Jego nauczycielem jest teolog Diodor z Tarsu.

    Jan jest młodym człowiekiem spragnionym absolutu. Poddaje się surowym umartwieniom. Pragnie się wycofać, aby prowadzić życie pustelnicze. Jego matka błaga go, aby nie uczynił jej wdową po raz drugi. Głuchy na matczyną prośbę wycofuje się w góry, bliskie Antiochii, gdzie przyłącza się do starca eremity. Pozostaje tam przez dwa lata, żyjąc bardzo skromnie i czuwając w bezsenne noce. Taki rytm życia osłabia jego układ trawienny, następuje blokada nerek. To zmusza go do powrotu do Antiochii, gdzie prowadzi życie nieco bardziej rozsądne w sferze fizycznej. Jednak te dwa lata samotności pozwoliły mu zgłębić Ewangelię i odkryć w całej pełni prawa Chrystusa.

    W roku 381 Jan przyjmuje święcenia diakonatu. W pięć lat później zostaje kapłanem. Ma 30 lat. Biskup Flawian, odkrywszy talenty oratorskie nowego kapłana powierza mu misję głoszenia Słowa Bożego we wszystkich kościołach Antiochii dla pobudzenia wiary wspólnoty chrześcijańskiej. Jana otacza szybko sława największego mówcy w Kościele. To właśnie oznacza przydomek „chryzostom”, czyli „złotousty”. Ten tytuł będzie się mu nadawać od VI wieku.

    Tak trwa szczęśliwy i błogosławiony okres jego życia. Będzie trwał dwanaście lat. Ta aktywność dla Chrystusa, wypełniająca całe jego życie, zostaje brutalnie przerwana w roku 397.

    Walczący biskup

    Nektariusz, patriarcha Bizancjum, umarł w roku 397. Sława zaś Jana przekroczyła już dawno granice Antiochii. Imperator, który pragnął nadać blask siedzibie Bizancjum, nazwanej teraz Konstantynopolem – na pamiątkę Konstantyna – postanawia, że nowym patriarchą będzie znany kapłan z Antiochii – Jan. Jednak Jan jest temu zdecydowanie przeciwny. Zna wielkość tego zadania. Miasto jest osłabione moralnie i wiara w nim obumiera. Imperator jednak nie daje za wygraną. Kiedy nie udaje mu się osiągnąć swojego celu przez perswazję, ucieka się do przebiegłości. Każe go po prostu porwać i doprowadzić przemocą do Konstantynopola. Jan dociera do miasta wycieńczony, po odbyciu drogi liczącej jakieś tysiąc kilometrów na koniu… Imperator nakazuje biskupowi Aleksandrii, Teofilowi, bezzwłoczne udanie się do Konstantynopola, aby udzielił sakry biskupiej Janowi z Antiochii. Teofil poddaje się rozkazowi cesarza, jednak to właśnie on będzie najbardziej zaciętym przeciwnikiem patriarchy Jana…

    Nowy przywódca Kościoła Konstantynopola staje przed gigantycznym zadaniem. Podejmuje je jednak z taką samą pasją, jaka charakteryzowała go w chwili buntu przeciwko nauczycielowi – sofiście. Najpierw wytyka nadużycia, a następnie – pragnie umocnić moralność. To nie będzie rzeczą łatwą. „Kościół stale się reformuje”. Tak, Kościół musi stale być reformowany, aby zasłużyć na swój przywilej bycia Oblubienicą Chrystusa. Dzisiaj, tak samo jak i za czasów Jana…

    Biskup zaczyna od samego siebie. Czyż nie powinien dać przykładu? Żadnego przywiązania do jedzenia, żadnych wystawnych posiłków. Wszelki przepych znika z biskupiego pałacu. Jego poprzednik podjął przygotowania pod budowę niezwykłej bazyliki. Kolumny z marmuru są już wyrzeźbione, jednak nowy biskup sprzedaje je i dzieli zyskane w ten sposób pieniądze pomiędzy ubogich. Zamiast bazyliki buduje liczne przytułki dla chorych, biednych i cudzoziemców. Będą nimi kierować dwaj kapłani znani z cnotliwego życia. Chorzy i ubodzy są szanowani jak królowie. Pomaga im grupa medyków, kucharzy i zakonników. Krótko: biskup wciela Ewangelię w życie. Przypominając sobie o wdowieństwie i trudnościach, jakie jego matka musiała pokonywać, patriarcha Jan organizuje posługę na rzecz wdów, posługę istniejącą zresztą od pierwszego pokolenia chrześcijan, w wierności nauczaniu Pana. Tą posługą kierują diakonisy, które poddaje rygorowi życia pełnego ofiar i wyrzeczeń. Tym, które są niezadowolone, Jan radzi wyjść za mąż.

    Drugim celem jest umocnienie duchowieństwa. To było bardzo potrzebne. Konkubinaty, alkoholizm, chciwość, przywiązanie do dobrego jedzenia, podporządkowanie bogaczom i kurtyzanom, grzech, czyni spustoszenie wśród bizantyjskiego kleru. Tak samo jest z zakonnikami. Wielu błąka się tu i tam, żyjąc z żebrania lub ze zdzierstwa. Jan gani takie postępowanie i zmusza ich do poddania się władzy kościelnej lub do odejścia.

    Lawina reform, choć ucieszyła wiernych chrześcijan, sprawiła, że podnieśli się przeciwko biskupowi wszyscy błądzący i libertyni Konstantynopola, na czele z syryjskim mnichem Izaakiem, znanym ze swoich wybryków.

    W kazaniach, pełnych realizmu i żaru, biskup chłoszcze też bogaczy i kurtyzany. Ukazuje zepsucie obyczajów z taką mocą i dokładnością, że wszyscy grzesznicy rozpoznają się w obrazie wymalowanym pędzlem słów biskupa-reformatora.

    A oto oddziały Gotów obległy Konstantynopol i dokonują aktów przemocy w okolicach miasta. Aby ocalić miasto od splądrowania, biskup daje barbarzyńcom skarby swoich kościołów. Narzekanie wzmaga się bez przerwy zarówno pośród możnych świeckich, jak i w łonie duchowieństwa oraz w środowisku cesarskim. Wystarczy już tylko odrobina, aby woda się przelała.

    Dwa incydenty rozpętają burzę przeciw niemu. Jeden jest związane z biskupami. Ponieważ wybiera ich kolegium kapłańskie, wielu nowych biskupów oskarża się o to, że zapłacili za swój wybór. Sytuacja związana z tymi podejrzeniami jest poważna w Azji Mniejszej. Jan decyduje się więc tam udać. Filary wiary, którym są biskupi, mogą być nieskazitelne, aby nie można ich było atakować. Jan nakazuje w Efezie wybrać diakona Izydora, człowieka godnego i doskonałego, dla zachowania czystości wiary. Nakazuje mu usunięcie ze stanowiska sześciu biskupów oskarżonych o nadużycia. Potem powraca do Konstantynopola, pozostawiając za sobą niechęć i wrogość, szczególnie pośród bogatych i potężnych. Zniszczenie siedliska żmij nigdy nie jest pozbawione niebezpieczeństwa.

    Potem jeszcze poważniejsza przeszkoda wznosi się na jego drodze. Orygenes, wielki głos z Aleksandrii, w którym Jan rozpoznaje brata trawionego jak on przez zafascynowanie Chrystusem, wyraził kilka poglądów zbyt śmiałych, które zresztą zostaną potępione przez Kościół. Orygenes stał się w ten sposób zwolennikiem zbawienia powszechnego, utrzymując, że wszystkie stworzenia rozumne, bez wyjątku, będą pewnego dnia uczestniczyć w szczęściu Boga. Biskup Jan jest proszony o potępienie Orygenesa. Odmawia. Nie chce potępiać. Co gorsza, przyjmuje w Konstantynopolu 70 mnichów egipskich oskarżonych o sprzyjanie Orygenesowi i jego poglądom. I tak Jan znajduje się w otwartym konflikcie z biskupem Aleksandrii, który go wyświęcił. Czara się przelewa. Zaczynają się knowania przeciwko niemu w celu o pozbawienia go urzędu. Cesarzowa Eudoksja jest także przeciwna Janowi, gdyż wychłostał on bez oszczędzania jej próżność i jest próżność zbytkowną.

    Odrzuciwszy potępienie Orygenesa odmawia równocześnie udania się przed nielegalny synod zwołany, aby go osądzić. Tak więc osądzają go zaocznie i pozbawiają urzędu. Cesarz dodaje do tej kary skazanie Jana na wygnanie. Wszystko to bez liczenia się z „głosem ludu”, który określa się przecież mianem „głosu Bożego”.

    Lud Konstantynopola odrzuca z obrzydzeniem ten pozór sądu. Domaga się stanowczo powrotu swego biskupa. Cesarz poddaje się! Jan powraca i wygrywa: utwierdza jeszcze bardziej moralność chrześcijańską, jej ścisłość i czystość. Przyjęty tryumfalnie przez ludność po powrocie z wygnania, wznawia swe płomienne, polemiczne mowy, sprzeciwiając się korupcji i przepychowi, smagając na przykład złotą statuę cesarzowej Eudoksji, którą dopiero co postawiono. Cesarzowa, małżonka cesarza Arkadiusza, która wstąpiła na tron Cesarstwa Wschodniego w roku 395, chciałaby śmierci tego niepokojącego ją biskupa. To kobieta ambitna i energiczna. Wpłynęła na swego męża – słabego i niezdecydowanego. Patriarcha mógł kontynuować tak długo swą duchową i moralną krucjatę tylko dlatego, że wpływowy doradca i sekretarz cesarza, Eutrop, chronił biskupa Jana. Niestety, intrygi Eudoksji osiągnęły w końcu skutek, doprowadzając do wypędzenia Eutropa w 399 roku. Wtedy cesarzowa wznawia ataki na patriarchę. To prawda, on nie pozostawiał ich bez odpowiedzi. I tak w święto św. Jana Chrzciciela porównał cesarzową do Herodiady mówiąc: „Na nowo Herodiada dusi się ze złości, na nowo ona tańczy, na nowo domaga się głowy Jana na misie.”

    To już zbyt wiele dla domu cesarskiego. Cesarz nakazuje biskupowi Janowi złożenie urzędu. Patriarcha odmawia. Zakazuje się mu więc wstępu do wszystkich kościołów patriarchatu. Kapłani pozostają jednak wierni swojemu biskupowi. Cesarz pod presją swej małżonki chce z nim skończyć.

    W czasie świąt paschalnych w 404 roku wojsko przemocą wkracza do kościołów, chcąc zatrzymać biskupa. Leje się krew.

    9 lipca 404 roku, po ostatnim nabożeństwie w katedrze Świętej Mądrości, biskup Jan udaje się po raz drugi na wygnanie. Idzie pod eskortą wojska. Kiedy opuszcza miasto, lud powstaje w jego obronie, pożary ogarniają miasto, bliscy i przyjaciele biskupa są tropieni i wtrącani do więzienia. Na tron patriarchy Konstantynopola wstępuje uzurpator. To gorzki owoc tajnego porozumienia władzy duchownej z władzą świecką.

    Walka i męczeństwo na wygnaniu

    Przywódca oddziału ma rozkaz zaprowadzić pozbawionej funkcji patriarchę do serca Anatolii, o dobry tysiąc kilometrów od Bizancjum. Jan zostaje zamknięty w twierdzy Arabissos. Tak niebezpieczny agitator, mówca, który zapalał tłumy wiernych, a drażnił satrapów i potężnych, został zmuszony do milczenia.

    Z wnętrza swego więzienia kontynuuje jednak nadal swą niezmordowaną prorocką walkę przy pomocy pióra. Zachęca do ewangelizowania pogan. Posyła misjonarzy do regionów, które aż do tej pory pozostały na marginesie głoszenia Dobrej Nowiny Jezusa Chrystusa. Wielu z jego misjonarzy poniesie tam śmierć męczeńską.

    Jan naraża się jeszcze bardziej pisząc do biskupów Zachodu, informując ich o niesprawiedliwości nie do przyjęcia, której jest ofiarą. Prosi ich o pomoc. Wygnany patriarcha myli się jednak co do ich odwagi i jasności widzenia. Nie znajdując żadnego oddźwięku pośród współbraci, zwraca się do wielkich patrycjuszowskich rodzin Rzymu, zwłaszcza do kobiet, których wspaniałomyślność jest mu znana. Błaga o obronę wiary i autorytetu Kościoła.

    Patriarcha ostro spogląda na władzę, a opierając się na Ewangelii i na słowach Apostoła Pawła, uznaje, że ma prawo do działania na mocy nakazu Boga. To on, prawny patriarcha może sprawować władzę biskupią, a nie uzurpator, który zajmuje jego siedzibę.

    Zemsta cesarzowej

    Tym razem cesarzowa Eudoksja dusi się naprawdę ze złości. Ponieważ nie udało się jej unieszkodliwić siewcy „nieładu”, pomimo że zamknęła go w głębi Anatolii, chce go umieścić na tyle daleko, aby nie mógł już jej szkodzić. Nakazuje deportować go w miejsce niedostępne, o jeszcze jeden tysiąc kilometrów na wschód. Na wiosnę 406 roku, po trzech latach spędzonych w twierdzy Arabisson, biskup zostaje wysłany pod eskortą do twierdzy Kukuzy, na granice Armenii. Nowa Herodiada dosięgła więc głowy swego Jana…

    Podróż pieszo przewidziano na wiele miesięcy. Eskorta ma nakaz nie oszczędzać pięćdziesięcioletniego mężczyzny, przeciwnie, należało go wystawić celowo na zmęczenie i nadludzki wysiłek. Nakaz jest przestrzegany ściśle; podróż jest straszna. 14 września 407 roku wygnaniec jest zupełnie wyczerpany. Eskorta właśnie dotarła przed małą kaplicę. Patriarcha błaga, żeby pozwolono na małą przerwę. Przywdziewa białą komżę i przyjmuję komunię. Potem żołnierze słyszą, jak mówi po cichu: „Niech Bóg będzie uwielbiony przez wszystko.” I biskup Jan, przyszły święty Jan Chryzostom, pada, oddając Panu swą duszę nieustraszonego wojownika ożywionego przez całe swe życie szaleństwem dla Chrystusa. Szaleństwem upartym, które nie godziło się na żaden kompromis w swoim ewangelicznym radykalizmie. Kiedy wieść o śmierci męczennika za wiarę dochodzi do Konstantynopola, sumienie odpowiedzialnych budzi się. Eudoksja umiera w tym samym roku. Zgubny wiatr jej intryg uspokaja się. Wkrótce tron w Konstantynopolu obejmie nowy cesarz. Teodozjusz II, syn i następca Arkadiusza, wstępuje na tron na kilka miesięcy po śmierci wygnanego patriarchy. To władca światły, który będzie panował w Bizancjum przez 42 lata. Powstanie uniwersytetu, skrócenie Kodeksu teodozjańskiego, zwołanie Soboru Efeskiego, zwycięstwo nad Persami – oto wydarzenia znaczące czas jego długiego panowania. Zaczyna się marzyć o rozkwicie religijnym, jaki Jan Chryzostom mógł dać temu panowaniu, gdyby dane mu było żyć jeszcze przez trzy lata na swej biskupiej stolicy…

    Pisma św. Jana Chryzostoma

    Po św. Janie pozostały jego pisma. Są znaczące zarówno co do objętości, jak i co do jakości. Żaden Ojciec Kościoła nie pozostawił po sobie tak wielkiego dzieła. Chryzostom to dla historii chrześcijaństwa Dante, Goethe albo Wiktor Hugo. Nadzwyczajna czystość stylu, szlachetność myśli – oto ich główne cechy. Wielki erudyta uważa, że „jego dzieło wyraża jego attycką duszę”. Św. Jan Chryzostom napisał wiele traktatów, liczne listy i ogromną ilość kazań. Jego pisma są cenne nie tylko jako znacząca część świata duchowego Ojców Kościoła, stanowią one również skarbnicę dla poznania życia społecznego, politycznego i kulturalnego Bizancjum i Antiochii. Są nawet źródłem archeologicznym nie do pogardzenia. Ogromna ilość manuskryptów, które zachowały się do naszych czasów, świadczy o wyjątkowej renomie tego wielkiego ducha.

    W swoich kazaniach Jan Chryzostom jest prawdziwym „lekarzem dusz”, wydającym trafne diagnozy i polecającym skuteczne środki zaradcze. On umiał, z wysokości ambony, przykuć uwagę i dotknąć serc. Homilie, odnoszą się do Starego Testamentu, a w szczególności do Księgi Rodzaju, Psalmów i proroka Izajasza. Porusza w nich wady i cnoty, dobry sposób modlenia się, nie tylko w kościele, ale i w rodzinie chrześcijańskiej, kapłaństwo, życie w dziewictwie itp.

    Jego komentarze do Ewangelii według św. Mateusza i św. Jana, w liczbie 178, stanowią najstarszy tekst z okresu patrystycznego. Homilie trwają od dziesięciu do piętnastu minut, gdyż tyle trwa – według niego –„uwaga użyteczna” słuchaczy. Wskazówki tej żaden mądry kaznodzieja nie powinien lekceważyć. Św. Jan Chryzostom pokazuje w sposób przekonywujący, że Stary i Nowy Testament noszą piętno tego samego Ducha Świętego. Jezus, to co najważniejsze, oświetla niezrównanym światłem Swojego Boskiego Słowa; wypełnia lukę i uzupełnia żydowskie Prawo. Tłumaczenie przypowieści z Ewangelii wywołuje wrażenie jeszcze dzisiaj.

    Homilie do Ewangelii według św. Jana odpowiadają na błędne argumenty arian; ci bowiem opierają swoją naukę głównie na czwartej Ewangelii. Opierają na niej błędną naukę o istotnej – według nich – różnicy między Ojcem i Synem. Te homilie Chryzostoma są też bardziej polemizujące. Rozwija w nich naukę o prawdziwej Kenozie, czyli uniżeniu się Syna Bożego.

    55 homilii wyjaśniających Dzieje Apostolskie to jedyny pełny komentarz przekazany przez pierwsze tysiąclecie. Homilie bazujące na listach św. Pawła liczą się na setki. Jak we wszystkich pismach św. Jana Chryzostoma, tak i te charakteryzuje krystaliczna jasność. Stanowią skarby mądrości, zaskakując przy tym pięknem formy oraz precyzją wyrażania myśli.

    W pismach św. Jana Chryzostoma uwidocznia się też pewna nowoczesność tonu i myśli, która czyni tego wielkiego pisarza wizjonerem, prorokiem przyszłych czasów. Aż do powrotu Chrystusa. To w ten sposób homilia 23, będąca komentarzem do Listu do Rzymian, stanowi trwały traktat o chrześcijańskiej myśli politycznej. Jan rozróżnia między autorytetem władzy, który jest pochodzenia boskiego i możliwym jej wypełnieniem, a [konkretną formą] władzy i jej wypełnieniem, będącym pochodzenia ludzkiego. Autorytet domaga się posłuszeństwa i podporządkowania bezwarunkowego, lecz nie każda forma sprawowania władzy.

    Kilka słów o panegirykach i jego traktatach. W pochwale św. Pawła, Jan wyraża swój podziw bezgraniczny i entuzjazm dla Apostoła Pawła. Pod jego piórem Paweł z Tarsu jest jak zmartwychwstały, staje się żywym wzorem doskonałości chrześcijańskiej. Inne panegiryki odnoszą się do wielkich postaci ze Starego Testamentu jak i do świętych biskupów i męczenników.

    Pośród traktatów żaden nie był tak często wydawany ponownie jak ten, który odnosi się do kapłaństwa. „U każdego, kto przeczytał tę książkę, serce rozpaliło się miłością do Boga” – pisze Izydor z Peluzjum, kilka lat po śmierci Chryzostoma. Traktat ten cechuje wzniosłość myśli, czystość wyrażenia, piękno stylu. Pozostaje „jednym z najcenniejszych skarbów literatury patrystycznej” (J. Quasten). Któż by uwierzył, że to arcydzieło zostało zredagowane w czasie, kiedy Jan był zaledwie diakonem. Miał wtedy 25 lat! Św. Hieronim czytał je w 392 roku. Każdy kandydat do kapłaństwa powinien się pochylić długo nad tym dziełem. Każdy kapłan powinien przeczytać wiele razy je w ciągu swego kapłańskiego życia…

    Konkluzja

    Ten Ojciec Kościoła jest wielkim świętym z powodu swego ewangelicznego życia, gorliwości w obronie czystości wiary, odwagi nie znającej kompromisów w obliczu władzy cesarskiej, w obliczu każdej władzy świeckiej. Jego nauczanie jest jasne, przyjemne w formie oraz pewne, przetrwało przez wieki i niezwykle się upowszechniło. Wielki biskup! Bardzo wielki pasterz owiec, powierzonych mu przez Pana. Głos potężny rozbrzmiewający przez wieki. Św. Jan Chryzostom pozostaje nauczycielem dla każdego chrześcijanina zatroskanego o postęp na drodze świętości.

    René Lejeune

    Vox Domini/przekład z franc. za zgodą Wydawnictwa du Parvis, Stella Maris nr 339, str. 6-9.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 września

    Najświętsze Imię Maryi

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Piekarska
      •  Najświętsza Maryja Panna Rzeszowska
      •  Święty Gwidon z Anderlecht
      •  Święty Piotr z Tarentaise, biskup
      •  Błogosławiona Maria od Jezusa, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Luiza Prosperi, zakonnica
    ***
    Najświętsza Maryja Panna

    Imię Maryi czcimy w Kościele w sposób szczególny, ponieważ należy ono do Matki Boga, Królowej nieba i ziemi, Matki miłosierdzia. Dzisiejsze wspomnienie – “imieniny” Matki Bożej – przypominają nam o przywilejach nadanych Maryi przez Boga i wszystkich łaskach, jakie otrzymaliśmy od Boga za Jej pośrednictwem i wstawiennictwem, wzywając Jej Imienia.
    Zgodnie z wymogami Prawa mojżeszowego, w piętnaście dni po urodzeniu dziecięcia płci żeńskiej odbywał się obrzęd nadania mu imienia (Kpł 12, 5). Według podania Joachim i Anna wybrali dla swojej córki za wyraźnym wskazaniem Bożym imię Maryja. Jego brzmienie i znaczenie zmieniało się w różnych czasach. Po raz pierwszy spotykamy je w Księdze Wyjścia. Nosiła je siostra Mojżesza (Wj 6, 20; Lb 26, 59 itp.). W czasach Jezusa imię to było wśród niewiast bardzo popularne. Ewangelie i pisma apostolskie przytaczają oprócz Matki Chrystusa cztery Marie: Marię Kleofasową (Mt 27, 55-56; Mk 15, 40; J 19, 25), Marię Magdalenę (Łk 8, 2-3; 23, 49. 50), Marię, matkę św. Marka Ewangelisty (Dz 12, 12; 12, 25) i Marię, siostrę Łazarza (J 11, 1-2; Łk 10, 38). Imię to wymawiano różnie: Miriam, Mariam, Maria, Mariamme, Mariame itp. Imię to posiada również kilkadziesiąt znaczeń. Najczęściej wymienia się “Mój Pan jest wielki”.
    Maryję nazywamy naszą Matką; jest Ona – zgodnie z wolą Chrystusa, wyrażoną na krzyżu – Matką całego Kościoła. Po Wniebowzięciu została ukoronowana na Królową nieba i ziemi. Polacy czczą Ją także jako Królową Polski. Maryja jest naszą Wspomożycielką i Pośredniczką, jedyną ucieczką grzeszników. W ciągu wieków historii Kościoła powstały setki różnorodnych tytułów (wymienianych np. w Litanii Loretańskiej czy starszej od niej, pięknej Litanii Dominikańskiej, a także w starożytnym hymnie greckim Akatyście). Za pomocą tych określeń wzywamy opieki i orędownictwa Matki Boże

    Najświętsza Maryja Panna

    Bardzo wielu świętych wyróżniało się szczególnym nabożeństwem do Imienia Maryi, wiele razy wypowiadając je z największą radością i słodyczą serca, np. Piotr Chryzolog (+ 450), św. Bernard (+ 1153), św. Antonin z Florencji (+ 1459), św. Hiacynta Marescotti (+ 1640), św. Franciszek z Pauli (+ 1507), św. Alfons Liguori (+ 1787).
    Dzisiejsze wspomnienie jest jednym z wielu obchodów maryjnych, które są paralelne do obchodów ku czci Chrystusa. Jak świętujemy narodzenie Chrystusa (25 grudnia) i Jego Najświętsze Imię (3 stycznia), podobnie obchodzimy wspomnienia tych samych tajemnic z życia Maryi (odpowiednio 8 i 12 września). Obchód ku czci Imienia Maryi powstał w początkach XVI w. w Cuenca w Hiszpanii i był celebrowany 15 września, w oktawę święta Narodzenia Maryi. Z czasem został rozszerzony na teren całej Hiszpanii. Po zwycięstwie króla Jana III Sobieskiego nad Turkami w bitwie pod Wiedniem w 1683 r. Innocenty XI rozszerzył ten obchód na cały Kościół i wyznaczył go na niedzielę po święcie Narodzenia Maryi. Późniejsze reformy kalendarza i przepisów liturgicznych przeniosły go na dzień 12 września, kiedy to Martyrologium Rzymskie wspomina wiktorię wiedeńską. Obchód ten dekretem Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów z 2001 r. wprowadzono do Kalendarza Rzymskiego (ogólnego) w randze wspomnienia dowolnego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    W imię Maryi

    Co wspólnego ma imię Maria z odsieczą wiedeńską? Bynajmniej nie chodzi o to, że imię to nosiła żona zwycięzcy spod Wiednia, króla Jana III Sobieskiego.

    “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył” – napisał Sobieski w liście do papieża Innocentego XI po pokonaniu armii Imperium Osmańskiego pod wodzą Kary Mustafy przez sprzymierzone siły polsko-austriacko-niemieckie. Wskazał tym samym na pierwszego Zwycięzcę w bitwie, po której potężna dotychczas Turcja już się nie podźwignęła i przestała zagrażać chrześcijańskiej Europie. Była jedna z bitew, które historycy uważają za decydujące o losach nasz cywilizacji. Bitwa rozpoczęła się 12 września 1683 roku rano, trwała 12 godzin, z czego przeważającą większość trwał ostrzał artylerii przygotowującej atak. Szarża husarii Sobieskiego – zaledwie pół godziny.

    Powtarzająca się tu jak refren liczba przywodzi na myśl 12 gwiazd w wieńcu na głowie Niewiasty. Jej imię – imię Maryi – widniało pod Wiedniem na sztandarach polskich wojsk, wypisane z rozkazu króla Jana III, gorliwego czciciela Matki Bożej. Wcześniej, idąc na odsiecz, nasz władca zatrzymał się na modlitwę na Jasnej Górze i w sanktuarium maryjnym w Piekarach Śląskich. Na miejsce starcia przybył 8 września, w dniu Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. Przed bitwą brał wraz z wojskiem udział na Kahlenbergu we Mszy Świętej, osobiście do niej służył i przyjął Komunię Świętą.

    Ani król, ani papież nie mieli wątpliwości, że zwycięską hetmanką w tym starciu chrześcijaństwa z islamem była Matka Jezusa. Nie po raz pierwszy. Dość wspomnieć wcześniejszą o 112 lat bitwę morską pod Lepanto między Świętą Ligą a Imperium Osmańskim, 7 października, który to dzień na pamiątkę tamtego wydarzenia obchodzimy jako wspomnienie Najświętszej Maryi Panny Różańcowej. Tam również zwycięstwo przypisywano wstawiennictwu Dziewicy, wymodlonemu na Różańcu. Nasuwa się tu podobieństwo do innej jeszcze bitwy, nazwanej Cudem nad Wisłą, kilka wieków później, w roku 1920 pod Warszawą. Tam także wynik starcia “dwóch światów” został przesądzony w święto maryjne, 15 sierpnia, w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i w dniu wspomnienia Matki Bożej Zwycięskiej.

    Dzień wiedeńskiej wiktorii – 12 września – został przez Innocentego XI ustanowiony świętem Najświętszego Imienia Maryi. Święto takie w liturgii jako pierwsi – jak to nieraz, jeśli chodzi o kult maryjny, bywało – zaczęli obchodzić Hiszpanie w diecezji Cienca, która już w roku 1513 otrzymała na to pozwolenie Stolicy Apostolskiej. Po zwycięstwie pod Wiedniem zaczęło ono obowiązywać w całym Kościele, początkowo w niedzielę po Narodzeniu Najświętszej Maryi Panny, szczególną popularność zyskując, ze zrozumiałych względów, w Polsce, Austrii i Niemczech. Od 1911 roku przeniesione na stale na 12 września, dziś ma charakter wspomnienia dowolnego.

    IMIENINY X 33

    Niełatwo zapewne było znaleźć w kalendarzu miejsce na kolejne święto maryjne. Tylko w Kościele w Polsce jest ich długa lista, złożona z 33 dat stałych i czterech ruchomych. Są wśród nich uroczystości, święta oraz wspomnienia obowiązkowe i dowolne. Przy czym mogą mieć one różną rangę, w zależności od diecezji. Tak więc 12 września najuroczyściej chyba obchodzi się w diecezji katowickiej, ponieważ przypada wówczas wspomnienie głównej patronki diecezji, Matki Bożej Piekarskiej – tej samej, przed której cudownym wizerunkiem modlił się w drodze na Wiedeń Jan III Sobieski.

    Każdego z tych dni Marie, którym patronuje Matka Boża, obchodzą imieniny. Imię Maria od wielu lat – po okresie lat 60. i 70. ubiegłego wieku, kiedy to wydawało się nieco niemodne – znów należy do najpopularniejszych imion. Według raportu MSWiA, w roku 2010 nadano je 3525 dziewczynkom w Polsce, a w 2011 roku, do 1 września, w samej Warszawie – 51 dziewczynkom, co daje mu 10. miejsce w rankingu najczęstszych imion kobiecych. Zupełnie natomiast wydaje się obecnie w odwrocie męska wersja imienia – Marian.

    Nie zawsze jednak nadawanie na chrzcie imienia Maria było bezproblemowe. Imię to uważano bowiem za zbyt dostojne, święte, cieszące się samo w sobie czcią ze względu na Bogurodzicę. Podobnie jak w większości krajów chrześcijańskich – oprócz bodajże Kastylii i hiszpańskojęzycznych krajów Ameryki Południowej – nikt nie śmie nazywać swoich synów imieniem Jezus. Już ks. Jan Długosz pisał, że nadawanie dzieciom imienia Maria jest niestosowne, a król Kazimierz Wielki postanowi! wręcz wydać przepis zabraniający przyjmowania tego imienia. Radzono sobie, używając w zamian formy Marianna lub – jak choćby w przypadku młodzieńczej miłości Mickiewicza – Maryla. Zwyczaj ten był żywy w niektórych parafiach w Polsce jeszcze po II wojnie światowej. Dziś wyjątkowość imienia Matki Bożej i pełen czci dystans wobec niego podkreśla zachowana staropolska jego forma: Maryja zamiast Maria. Przez wieki imię Maria nie tylko stało się najpopularniejszym imieniem żeńskim, ale także zaczęto je nadawać – jako drugie – mężczyznom, i to w niemal całym świecie chrześcijańskim.

    Przypadek szczególny stanowi tu Kościół w Etiopii, jeden z chrześcijańskich Kościołów Wschodnich, w którym cześć wobec Matki Chrystusowej była posunięta bardzo daleko. Jej imienia nadawać nie wolno tam było pod żadnym pozorem. Wobec tego pomysłowi Jej czciciele stworzyli wiele zamienników, takich jak “Kwiat Maryi”, “Sługa Maryi”, “Cnota Maryi”, “Dar Maryi”, “Ukochany Maryi” i tym podobne, którymi nazywano zarówno dziewczynki, jak i chłopców.

    Kochający Maryję wszędzie nadawali Jej przydomki – często wbrew oficjalnym nazwom świąt. I tak w Polsce mamy Gromniczną, Zielną czy Siewną. Inne ludy chrześcijańskie także zapewne mają podobne sposoby na okazanie Maryi miłości i przywiązania. Do kultu Matki Bożej odnosi się np. jedno z najpowszechniejszych imion języka hiszpańskiego – Pilar. Oznacza ono “kolumnę” i pochodzi od Nuestra Seńora del Pilar – przydomka Matki Bożej na Kolumnie, której słynąca łaskami XV-wieczna figura na jaspisowym pilastrze znajduje się w bazylice w Saragossie. Virgen del Pilar jest patronką całego Hispanidad – Świata Hiszpańskiego.

    UKOCHANA PRZEZ BOGA

    “Dziewicy zaś było na imię Maryja” – tymi słowami w Ewangelii św. Łukasza zostaje przedstawiona. Co jednak znaczy Jej imię, kochane, czczone, wypisywane na sztandarach, tylekroć powtarzane? Za paradoks można uznać fakt, że imię to, wyjątkowe i tak rozpowszechnione, święte i pospolite – ma znaczenie niejasne. Na postawie różnych źródłosłowów hebrajskie Mrym, wymawiane jako Mirydm, interpretowano rozmaicie, jako m.in.: “Świetlista”, “Miła”, “Pani”, “Wysoka” czy też “Wzniosła”, “Gwiazda morska”, “Buntowniczka”, “Napawająca radością”, “Dająca pić”, a nawet “Grubaska” – co byłoby u starożytnych semitów nie lada komplementem. Według innej koncepcji, imię to, które nosiła także siostra Mojżesza w czasach niewoli egipskiej, mogłoby mieć właśnie egipskie pochodzenie. Znaczyłoby wówczas “Ukochana przez Boga”. Czy można znaleźć bardziej satysfakcjonujące objaśnienie tego imienia? Żadne jednak, nawet najbardziej trafne teologicznie, etymologicznie nie jest do końca pewne.

    Jedno nie ulega wątpliwości: imię to było również w ówczesnym Izraelu bardzo popularne, pojawiające się często także w Ewangeliach. “Trzy Maryje poszły” wszak do grobu Jezusa, a żadna z nich nie była Jego Matką. Wybrana przez Boga na Matkę Zbawiciela cicha oblubienica cieśli z Nazaretu nosiła imię najzwyklejsze, w niczym Jej od innych kobiet niewyróżniające. “Imię – jak ktoś napisał – co choć nadane tym, którzy je noszą, nigdy do nich nie przywiera, nigdy do nich właściwie nie należy, tak dalece jest ono wyłączną własnością Matki Chrystusa.” W nim można się dopatrywać jeszcze jednego pięknego przykładu pokory Dziewicy Maryi.Lidia Molak

    Lidia Molak/Adonai.pl

    (przy pisaniu artykułu korzystałam z książki Vittoria Messoriego “Opinie o Maryi”,
    Wydawnictwo Fronda, Warszawa 2007
    )

    (tekst pochodzi z Tygodnika Idziemy, 18 września 2011)

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 września

    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Prot i Hiacynt
      •  Święty Jan Gabriel Perboyre, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Franciszek Jan Bonifacio

    Franciszek Jan urodził się 7 września 1912 r. w Piranie, mieście na adriatyckim półwyspie Istria, stanowiącym wówczas część cesarstwa austro-węgierskiego (dziś Słowenia). Uczył się w szkole podstawowej w rodzinnym mieście, będąc jednocześnie ministrantem w parafii św. Franciszka z Asyżu. Już w wieku 12 lat znalazł się w niższym seminarium w miejscowości Koper. W 1932 r. zakończył nauki na poziomie gimnazjalnym i licealnym i został przeniesiony do seminarium duchownego w Gorycji. Tam studiował filozofię i teologię. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie w Trieście.
    Jego pierwszą placówką duszpasterską było Cittanova na półwyspie Istria. Tam swoją posługę rozpoczął od stworzenia oddziału Akcji Katolickiej. W 1939 r. został mianowany proboszczem niewielkiej parafii Villa Gardossi. Również i tu odtworzył Akcję Katolicką. Założył chór. Nauczał religii w lokalnej szkole. Zorganizował niewielką bibliotekę. Prawie codziennie, mimo chronicznej astmy i nieustannie atakującego go kaszlu, odwiedzał swoich parafian, szczególnie starszych, chorych i z małymi dziećmi, podróżując na rowerze albo pieszo, opierając się na lasce, z nieodłącznie towarzyszącym mu psem.
    W czerwcu 1940 r. II wojna światowa dotarła do Istrii. Do 1943 r. nie wpływała jednak znacząco na życie mieszkańców. Gdy jednak 8 września 1943 r. nowy rząd Włoch ogłosił zawieszenie broni z nacierającymi od południa siłami alianckimi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych, sytuację starali się natychmiast wykorzystać komuniści, zarówno włoscy, jak i jugosłowiańscy. Zaczęli się organizować w Istrii, która stała się terenem starć między komunistami a faszystami. W połowie września do Istrii wkroczyli Niemcy, wspierający słabnące siły faszystowskie. W lasach nieopodal Villa Gardossi zaczęli pojawiać się partyzanci.
    Ks. Franciszek starał się dalej posługiwać swoim parafianom, choć sytuacja stawała się krytyczna. Z narażeniem życia próbował odzyskiwać ciała poległych partyzantów i chować je po chrześcijańsku. Zapobiegł podpaleniu przez Niemców domu, którego mieszkańców podejrzewano o przechowywanie partyzantów. Interweniował w dowództwie sił faszystowskich w miejscowości Buje protestując przeciw zamordowaniu miejscowego chłopa. Uratował przed rozstrzelaniem przez partyzantów innego parafianina, którego komuniści podejrzewali o donosicielstwo. Ukrywał też młodzież, która nie chciała być powołana do nowej faszystowskiej armii.
    W maju 1945 r. Niemcy poddali się. Włoskie wojska zostały wypędzone z Istrii przez zwycięskich komunistycznych partyzantów Józefa Broz Tito. Natychmiast rozpoczęły się prześladowania Kościoła. Organizowano “masówki”, na które zapędzano wieśniaków i indoktrynowano ich, oskarżając Kościół o “wstecznictwo”. Komunaziści zastąpili formalnie religijne święta świętami komunistycznymi. Zaczęto zapisywać wszystkich uczęszczających na Msze św. i nabożeństwa kościelne. Donosicielstwo stało się normą życia.
    Franciszek kontynuował swoje posłannictwo. Ostrzegano go, że wśród jego parafian niektórzy zaczęli służyć nowym panom. Radzono, by nikomu nie ufał. Nie zastosował się do tych rad, mimo że realnie oceniał coraz bardziej zaciskającą się pętlę komunistycznych rządów. Wkrótce znalazł się, z wieloma innymi księżmi, na “czarnej” liście komunistycznej. Propaganda zaczęła go oskarżać o “antykomunizm i działalność wywrotową”.
    W czerwcu 1946 r. komuniści pobili biskupa Antoniego Santin, ordynariusza Triestu i Koper, przełożonego Franciszka, gdy udawał się na bierzmowanie w Koprze. 1 września 1946 r. ks. Franciszek miał mówić w kazaniu: “Chrystus kocha grzeszników, jest dobrym pasterzem, który szuka zagubionych owiec. Pragnie ich nawrócenia. Kocha nawet zdrajcę i nazywa go przyjacielem. Kocha swoich katów: prosi swego Ojca w niebie o łaskę wybaczenia dla nich”.
    11 września 1946 r. Franciszek, wracając z posługi w jednej z miejscowości, gdzie słuchał spowiedzi, został porwany i wywieziony w nieznanym kierunku. Jego ciała nigdy nie znaleziono. Ostatni raz widziano go ok. godziny 16.00, gdy został zatrzymany przez kilku komunistycznych milicjantów. Prawdopodobnie został zakatowany na śmierć: istnieją niepotwierdzone relacje o tym, że Franciszek był bity, okradziony z odzienia, bity kamieniami po głowie i w końcu dwukrotnie zasztyletowany, po czym wrzucony do jednej z wielu okolicznych jam krasowych. Przypuszcza się, że na samej Istrii komuniści jugosłowiańscy, z pomocą rosyjskich doradców, zamordowali w masakrach od 4 do 20 tys. osób.
    Przez dziesięciolecia nad życiem i śmiercią ks. Franciszka panowała cisza. Dopiero ok. 1970 r. pojawiły się pierwsze relacje opisujące prawdopodobny przebieg ostatnich chwil jego życia. W 1998 r., w krypcie narodowego, włoskiego, sanktuarium Maryi Matki i Królowej, na wzgórzu Grisa niedaleko Triestu umieszczono cenotaf – symboliczny grób Franciszka. Został beatyfikowany 8 października 2008 r. w Trieście przez biskupa Eugeniusza Ravignani, ordynariusza Triestu, i reprezentującego papieża Benedykta XVI abp. Angelo Amato SDS.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 września

    Święty Mikołaj z Tolentino, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Pulcheria, cesarzowa
      •  Błogosławiony Ogleriusz, opat
      •  Błogosławiony Franciszek Gárate, zakonnik
    ***
    Święty Mikołaj z Tolentino

    Mikołaj urodził się w Castel Sant Angelo (obecnie Sant Angelo di Pontano), we Włoszech, w roku 1245. Na chrzcie otrzymał imię Mikołaj, gdyż rodzice prosili o syna przez wstawiennictwo św. Mikołaja z Bari – matka była bowiem od wielu lat niepłodna. W podzięce rodzice ofiarowali syna, gdy miał zaledwie 12 lat, jako oblata do zakonu augustianów (1257). W trzy lata potem młodzieniec wstąpił do nowicjatu. W domach zakonnych w Tolentino i w Cingoli odbył studia średnie, a potem studia w zakresie filozofii i teologii. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk św. Benvenuta, biskupa Osimo, w roku 1269 w Cingoli, w wieku 24 lat.
    W latach 1269-1275 Mikołaj pełnił funkcję misjonarza-kaznodziei: w Macerata, w Piaggiolino di Fano, w Montegiorgio, w Corridonio, w San Elpidio, w Recanati, w Treia, w Valmente di Pesaro oraz w Fermo. W latach 1275-1305 – przez 30 lat – przebywał w Tolentino.
    W posłuszeństwie zakonnym był tak doskonały, że wypełniał nie tylko najdrobniejsze nawet nakazy reguły, ale i życzenia swoich przełożonych. Chętnie spełniał także życzenia swoich współbraci, chociaż niektórzy z nich byli od niego młodsi i mniej zasłużeni. Był tak bardzo skromny, że nigdy nie podnosił oczu: na słuchaczy, na rozmówców, na penitentów w sakramencie pokuty. Miał tylko jeden habit, a na noc okrywał się swoim wytartym płaszczem. W uczynkach pokutnych naśladował ascetów pierwszych wieków chrześcijaństwa: co piątek biczował się do krwi specjalnie przez siebie sporządzoną wymyślnie dyscypliną; nigdy nie jadł mięsa, nabiału ani owoców; cztery razy w tygodniu pościł o chlebie i wodzie, podobnie we wszystkie dni Wielkiego Postu z wyjątkiem niedziel. Sypiał trzy do czterech godzin na dobę; oprócz Mszy świętej, którą odprawiał ze szczególną żarliwością, odmawiał wspólnie brewiarz, a ponadto psalmy pokutne, oficjum o Świętym Krzyżu i o zmarłych. Wszystkie te pacierze odmawiał na kolanach, na posadzce kamiennej. Chociaż był tak surowy dla siebie, był niezwykle wyrozumiały dla bliźnich, zwłaszcza dla grzeszników w konfesjonale. Spowiadał bardzo wiele, gdyż sława jego świętości gromadziła przy jego konfesjonale nieraz całe tłumy.

    Święty Mikołaj z Tolentino

    Był szczególnie wrażliwy na niedolę ubogich. Umiał przemawiać do zamożnych, by dzielili się chętnie swoją majętnością z tymi, którzy są głodni. Za zezwoleniem przełożonych utworzył stały fundusz dla ubogich. Bywało, że mył im nogi.
    Największą jednak sławę Mikołaj zdobył swoją pracą kaznodziejską. Zatroskany o wieczne zbawienie dusz nieśmiertelnych, okupionych tak wielką ceną męki i śmierci Syna Bożego, wykorzystywał każdą okazję, by przemawiać i kruszyć serca. Jego żarliwość apostolska i widok wychudłej od postów twarzy przemawiał wymowniej od najpiękniejszych słów. Swoje cierpienia i pokuty miał zwyczaj ofiarowywać za nawrócenie grzeszników.
    Pan Bóg obdarzył go niezwykłymi charyzmatami. Mikołaj miał rzadki dar łączności z duszami w czyśćcu cierpiącymi. W procesie kanonicznym stwierdzono ponad 300 wypadków cudownych uzdrowień, jakie wierni otrzymali za przyczyną Mikołaja tak za jego życia, jak i po jego śmierci. Wśród nich są wymienione trzy wypadki wskrzeszenia umarłych: 12-letniej córki Filipa z Fermo – cud potwierdzony przysięgą czterech kapłanów-świadków (1306); wskrzeszenie córki Jacopuzzo z Chieti (1320) i Venturyna z Gigliolo, potwierdzone przez niego, jego ojca, żonę i biskupa Maceraty.

    Święty Mikołaj z Tolentino

    Mikołaj zmarł w Tolentino 10 września 1305 roku. Jego pogrzeb był wielką manifestacją miasta i okolicy. Pochowano go w kościele klasztornym. Kiedy w roku 1345 odjęto od ciała dwie ręce, by je umieścić w drogocennych relikwiarzach, według kroniki klasztoru z ciała nienaruszonego rozkładem miała wypłynąć obficie krew. Ta sama kronika wspomina, że fakt płynięcia krwi miał się powtórzyć w ciągu wieków jeszcze kilka razy. Papież Eugeniusz IV w roku 1446 wyniósł Mikołaja uroczyście do chwały świętych. Jego kult zakon augustianów rozniósł po całym świecie. Jego główne sanktuarium znajduje się w Tolentino. Pierwotny kościół klasztorny pw. św. Jerzego powiększono i dano mu nowy tytuł – św. Mikołaja. Sanktuarium nawiedziło 12 papieży, 9 świętych i błogosławionych, 38 królów i książąt (wśród nich sam Napoleon i nasza królowa, Maria Kazimiera, żona króla Jana III Sobieskiego).
    Ikonografia przedstawia zwykle św. Mikołaja z Tolentino w czarnym habicie augustianina z regułą w ręku na znak sumiennego jej zachowania; z lilią w ręku, symbolem niewinności jego serca; z krzyżem w ręku, który oznacza ducha pokuty i z gwiazdą na piersiach lub nad głową Świętego, gdyż świadkowie mieli ją kilka razy nad nim oglądać.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 września

    Błogosławiona Aniela Salawa, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Klawer, prezbiter
      •  Święty Piotr z Pébrac, prezbiter
      •  Błogosławiony Jakub Laval, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Eutymia Üffing, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr Bonhomme, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Aniela Salawa

    Aniela Salawa urodziła się 9 września 1881 r. w wielodzietnej, ubogiej rodzinie chłopskiej w Sieprawiu pod Krakowem. Jej rodzice byli bardzo pobożni, a matka mimo wielu zajęć i obowiązków nie zaniedbywała wspólnej modlitwy rodzinnej, głośnego czytania książek i czasopism religijnych. Aniela odznaczała się niezwykłą urodą. Ukończyła jedynie dwie klasy szkoły elementarnej, ponieważ musiała pomagać matce przy gospodarstwie. Mimo wątłego zdrowia zawsze była bardzo chętna do pracy.
    Jako młoda dziewczyna, jesienią 1897 r. udała się do Krakowa, gdzie podjęła pracę jako służąca. W dwa lata później bardzo przeżyła śmierć swojej dwudziestopięcioletniej siostry. Uświadomiła sobie wówczas, jak bardzo kruche jest życie. Po głębokim namyśle zdecydowała się na złożenie ślubu dozgonnej czystości. W 1900 r. przystąpiła do Stowarzyszenia Sług Katolickich św. Zyty, którego zadaniem było niesienie pomocy służącym. Miała więc okazję, aby bardzo owocnie prowadzić apostolstwo w gronie koleżanek, dla których była przykładem chrześcijańskiego życia. Wywierała bardzo silny wpływ na otoczenie. Dzieliła się pożywieniem i pieniędzmi z biedniejszymi od siebie. Garnęły się do niej zwłaszcza najmłodsze służące, dla których była matką i przyjaciółką.
    W 1912 r. Aniela Salawa wstąpiła do III zakonu św. Franciszka i złożyła profesję. Zafascynowana duchowością Biedaczyny z Asyżu, okazywała niezwykłą wrażliwość na działanie Ducha Świętego. Modlitwa umacniała ją w cierpliwym dźwiganiu codziennego krzyża. Wszelkie urazy i poniżenia składała w ofierze Bogu za grzeszników. Umiała przebaczać i odpłacać dobrem za zło.
    W czasie I wojny światowej – mimo że bardzo pogorszył się jej stan zdrowia, nasiliły się dolegliwości płuc i żołądka – pomagała w krakowskich szpitalach, niosąc pomoc i wsparcie rannym żołnierzom. Opiekowała się także jeńcami wojennymi. W 1916 r. podupadła jednak na zdrowiu tak, że konieczna stała się hospitalizacja. Po wypisaniu ze szpitala nie mogła już podjąć pracy zarobkowej. Ostatnie pięć lat życia spędziła w nędzy, z pogodą ducha dźwigając krzyż choroby. Swoje cierpienia ufnie ofiarowała Chrystusowi jako wynagrodzenie za grzechy świata. W tym czasie wiele też modliła się, czytała, rozmyślała. Obdarzona została przeżyciami mistycznymi.
    Zmarła na gruźlicę 12 marca 1922 r. w krakowskim szpitalu św. Zyty. Umierała samotnie, opuszczona przez wszystkich, wśród straszliwych cierpień, ale w głębokim zjednoczeniu z Chrystusem jako tercjarka franciszkańska. Beatyfikowana została 13 sierpnia 1991 r. przez św. Jana Pawła II na krakowskim Rynku.
    W ikonografii bł. Anielę przedstawia się w pomieszczeniu kuchennym. Jej atrybutem jest także szczotka do zamiatania.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 września

    Narodzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Gietrzwałdzka
      •  Błogosławiona Serafina de Montefeltro
      •  Błogosławiony Alan de la Roche, prezbiter
      •  Błogosławiony Fryderyk Ozanam
      •  Święty Sergiusz I, papież
      •  Błogosławiony Wilhelm z Saint-Thierry, opat
      •  Błogosławiony Władysław Błądziński, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Adam Bargielski, prezbiter i męczennik
    ***
    Narodziny Maryi

    Pismo Święte nigdzie nie wspomina o narodzinach Maryi. Tradycja jednak przekazuje, że Jej rodzicami byli św. Anna i św. Joachim. Byli oni pobożnymi Żydami. Mimo sędziwego wieku nie mieli dziecka. W tamtych czasach uważane to było za karę za grzechy przodków. Dlatego Anna i Joachim gorliwie prosili Boga o dziecko. Bóg wysłuchał ich próśb i w nagrodę za pokładaną w Nim bezgraniczną ufność sprawił, że Anna urodziła córkę, Maryję.
    Nie znamy miejsca urodzenia Maryi ani też daty Jej przyjścia na ziemię. Według wszelkich dostępnych nam informacji, Maryja przyszła na świat pomiędzy 20. a 16. rokiem przed narodzeniem Pana Jezusa.

    Narodziny Maryi

    Z pism apokryficznych mówiących o Maryi należałoby wymienić przede wszystkim: Protoewangelię Jakuba, Ewangelię Pseudo-Mateusza, Ewangelię Narodzenia Maryi, Ewangelię arabską o młodości Chrystusa, Historię Józefa Cieśli i Księgę o przejściu Maryi. Największy wpływ wywarła na tradycję Kościoła Protoewangelia Jakuba. Pochodzi ona bowiem z roku ok. 150, jest więc bardzo bliska Ewangelii według św. Jana. Stamtąd właśnie dowiadujemy się, że rodzicami Maryi byli św. Joachim i św. Anna, i że Maryja jako kilkuletnie dziecię została przez rodziców ofiarowana w świątyni, gdzie też zamieszkała. Śladem tego opisu jest obchodzone w Kościele w dniu 21 listopada wspomnienie Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.Pierwsze wzmianki o liturgicznym obchodzie narodzin Maryi pochodzą z VI w. Święto powstało prawdopodobnie w Syrii, gdy po Soborze Efeskim kult maryjny w Kościele przybrał zdecydowanie na sile. Wprowadzenie tego święta przypisuje się papieżowi św. Sergiuszowi I w 688 r. Na Wschodzie uroczystość ta musiała istnieć wcześniej, bo kazania-homilie wygłaszali o niej św. German (+ 732) i św. Jan Damasceński (+ 749). W Rzymie gromadzono się w dniu tego święta w kościele św. Adriana, który był przerobiony z dawnej sali senatu rzymskiego, po czym w uroczystej procesji udawali się wszyscy z zapalonymi świecami do bazyliki Matki Bożej Większej.
    Datę 8 września Kościół przyjął ze Wschodu – w tym dniu obchód ten znajdował się w sakramentarzach gelazjańskim i gregoriańskim. Święto rozszerzało się w Kościele dość wolno – wynikało to m.in. z tego, że wszelkie informacje o okolicznościach narodzenia Bożej Rodzicielki pochodziły z apokryfów.

    Narodziny Maryi

    W Polsce święto Narodzenia Najświętszej Maryi Panny ma także nazwę Matki Bożej Siewnej. Był bowiem dawny zwyczaj, że dopiero po tym święcie i uprzątnięciu pól zaczynano orkę i siew. Lud chciał najpierw, aby rzucone w ziemię ziarno pobłogosławiła Boża Rodzicielka. Do ziarna siewnego mieszano ziarno wyłuskane z kłosów, które były wraz z kwiatami i ziołami poświęcane w uroczystość Wniebowzięcia Matki Bożej, by uprosić sobie dobry urodzaj. Na Podhalu święto 8 września nazywano Zitosiewną, gdyż tam sieje się wtedy żyto. W święto Matki Bożej Siewnej urządzano także dożynki.
    We Włoszech i niektórych krajach łacińskich istnieje kult Maryi-Dziecięcia. We Włoszech istnieją nawet sanktuaria – a więc miejsca, gdzie są czczone jako cudowne figurki i obrazy Maryi-Niemowlęcia w kołysce. Do nich należą między innymi: Madonna Bambina w Forno Canavese, Madonna Bambina w katedrze mediolańskiej – najwspanialszej świątyni wzniesionej pod wezwaniem Narodzenia Najświętszej Maryi Panny; Madonna Bambina w kaplicy domu generalnego Sióstr Miłosierdzia. Matka Boża-Dzieciątko jest główną Patronką tego zgromadzenia. Czwarte sanktuarium Matki Bożej-Dzieciątka jest w Mercatello – znajduje się tam obraz namalowany przez św. Weronikę Giuliani (+ 1727).Dzisiejsze święto przypomina nam, że Maryja była zwykłym człowiekiem. Choć zachowana od zepsucia grzechu, przez całe życie posiadała wolną wolę, nie była do niczego zdeterminowana. Tak jak każdy z nas miała swoich rodziców, rosła, bawiła się, pomagała w prowadzeniu domu, miała swoich znajomych i krewnych. Dopiero Jej zaufanie, posłuszeństwo i pełna zawierzenia odpowiedź na Boży głos sprawiły, że “będą Ją chwalić wszystkie pokolenia”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Święto Narodzenia NMP

    Święto Narodzenia NMP

    Narodzenie Maryi/Domenico Ghirlandaio(PD)

    ***

    Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko, zwiastowało radość całemu światu: z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości, Chrystus, Bóg nasz. (Liturgia bizantyjska)

    Początków Święta Narodzenia Maryi trzeba szukać w Kościele Jerozolimskim. Apokryfy podawały wiele szczegółów z dzieciństwa Maryi, umieszczając miejsce Jej narodzin w pobliżu świątyni jerozolimskiej. Już od V w. pielgrzymi przybywający do świętego miasta nawiedzają kościół Najświętszej Panny „w miejscu Jej urodzenia”. Wydaje się, że uroczystość poświęcenia tej bazyliki leży u początków święta. Jest to obecna bazylika Sw. Anny, gdzie do dziś jest czczona figurka Maryi jako małego dziecka. Z Jerozolimy święto przechodzi do Konstantynopola. Na Zachodzie po raz pierwszy spotykamy je w kalendarzu Sonnancjusza, biskupa Reims (614—631). Za pontyfikatu papieża Sergiusza (687—701) święto nabiera w Rzymie dużego znaczenia i zostaje zaliczone do czterech uroczystości maryjnych połączonych z procesją stacyjną. W średniowieczu święto otrzyma oktawę i wigilię.

    W Polsce, ze względu na rozpoczynające się we wrześniu siewy, święto nosi nazwę Matki Bożej Siewnej, a w kościołach poświęca się ziarno siewne.

    Kościół obchodzi dziś narodzenie Maryi, Tej, którą obdarza tak wielu i tak wielkimi tytułami. Ona jest świętą Bożą Rodzicielką, Matką łaski Bożej, Matką przedziwną, Stolicą mądrości, Przybytkiem Ducha Świętego, Arką przymierza i Bramą niebios. Królową Aniołów i Królową Wszystkich Świętych. Maryja jest Matką Chrystusa i Matką Kościoła. Oto dlaczego Kościół, który obchodzi narodzenie świętych dla nieba, czyli dzień ich śmierci, czyni dla Maryi wyjątek. Jej przyjście na świat stało się nadzieją i jutrzenką zbawienia dla całego świata. Z Niej Syn Boży weźmie ludzką naturę, z Niej wzejdzie Słońce sprawiedliwości, Chrystus, nasz Bóg. Narodzenie Maryi przybliżyło zbawienie świata. Życie Kościoła koncentruje się wokół tajemnicy Chrystusa, dla Kościoła Chrystus jest wszystkim i dlatego to Kościół nie zadowala się .obchodem narodzin Słońca, czuwa już przy wzejściu Jutrzenki.

    Narodzenie Twoje, Boża Rodzicielko,
    zwiastowało radość całemu światu:
    z Ciebie bowiem wzeszło Słońce Sprawiedliwości,
    Chrystus, Bóg nasz.
    On zniweczył przekleństwo,
    dał nam błogosławieństwo,
    śmierć pokonał,
    życie wieczne nam darował.

    (Liturgia Bizantyjska)

    Narodzenie Maryi

    Narodzenie Najświętszej Maryi Panny jest jednym z najstarszych świąt maryjnych w Kościele Chrystusowym. Już w V wieku – kiedy Sobór w Efezie (431) ogłosił dogmat o Macierzyństwie Bożym NMP – obchodzono w Jerozolimie uroczystość poświęcenia bazyliki w miejscu narodzenia Matki Bożej. Zaś w wieku VII święto to było już znane zarówno w Bizanjcum, jak i w Rzymie. Tajemnica narodzin Maryi tchnie radosnym przesłaniem, że z Niej, która „znalazła łaskę u Boga”, narodzi się oczekwiany Emmanuel – Zbawiciel świata (por. Mt 1, 20-23).

    Przez Chrystusa do Maryi

    Zgodnie z duchem listu apostolskiego Jana Pawła II Rosarium Virginis Mariae (16 X 2002) – każde święto maryjne chcemy przyjąć i przeżywać jako szczególną okazję do „kontemplacji Oblicza Chrystusa w szkole Maryi”. Kościół, wpatrując się w Nią jako swój wzór, jest wezwany do naśladowania Jej otwartości na łaskę i więź z Trójjedynym Bogiem: Ojcem i Synem, i Duchem Świętym. A wychodząc od tej największej tajemnicy obecności i działania Boga żywego wśród ludzi, odczytujemy na kartach Pisma Świętego, że Jego Jednorodzony Syn uczy nas tajemnic swojej niezwykłej Matki. To w Maryi – jak podkreśli Jan Paweł II – „poznajemy przemieniającą moc miłości Bożej. W Niej dostrzegamy świat odnowiony w miłości…” (por. Ecclesia de Euchristia, 62). To Ona z kolei „uczy” nas uznawać zbawcze i miłosierne działanie Boga i w Jego świetle odczytywać własne drogi powołań i całą ludzką historię. Maryja pomaga nam również interpretować to wszystko, co dziś się wydarza i odnosić do Jej Syna, Jezusa. A będąc nowym stworzeniem ukształtowanym przez Ducha Świętego, sprawia, że wzrasta w nas cnota nadziei pokładanej w Bogu na wszelkie okoliczności naszego życia. Brak kontemplacji oblicza Maryi, a wraz z nim utrata prawdy o Jezusie Chrystusie, który z Niej za sprawą Ducha Świętego stał się człowiekiem, uniemożliwiają wniknięcie w samą tajemnicę miłości Bożej i komunii trynitarnej (por. Jan Paweł II, Ecclesia in Europa, nr 19.125).

    Miłość, która wyjaśnia…

    Zazwyczaj o początku swojego życia każdy człowiek wie tylko tyle, ile dowiaduje się z urzędowego świadectwa urodzenia. To „opieczętowane” świadectwo może być wzmocnione relacją najbliższych, czy osób obecnych przy narodzinach. Ale mało kto zastanawia się nad tym, że jego biografia nie zaczyna się dopiero w dniu urodzenia, czy nawet w momencie poczęcia – ale w miłosnym zamyśle Boga Stwórcy. W Nim bowiem „żyjemy, poruszamy się i jesteśmy”. W Bogu samym odnajdujemy nienaruszalny fundament godności każdego człowieka. Dlatego na wzór Maryi każdy bez wyjątku człowiek zobowiązany jest odkryć tę prawdę, że: „Bóg mnie kocha, to znaczy, że wydobywa mnie z anonimowości stworzenia i czyni mnie kimś jedynym, którego On chciał dla mnie samego” (por. Gaudium et spes, 24). Pewną ilustracją tej tajemnicy naszego osobistego zaistnienia są słowa zapisane przez Jana Pawła II w medytacji biblijnej: „Kim On jest? Jest jak gdyby niewysłowiona przestrzeń, która wszystko ogarnia – On jest Stwórcą. Ogarnia wszystko, powołując do istnienia z nicości nie tylko na początku, ale wciąż… Niewypowiedziany. Samoistne Istnienie. Jedyny. Stwórca wszystkiego. Zarazem Komunia Osób. W tej Komunii wzajemne obdarowywanie pełnią prawdy, dobra i piękna… Wzięliśmy w siebie – na ludzką miarę – to wzajemne obdarowanie, które jest w Nim… Żyjemy ze świadomością daru, choć może nawet nie umiemy tego nazwać – być widzialnym znakiem Odwiecznej Miłości…” (por. Poezje zebrane. Tryptyk rzymski, Kraków 2003, s.287.295).

    I pomimo iż w źródłach biblijnych nie znajdziemy ani imion rodziców Najświętszej Maryi Panny, ani daty czy miejsca urodzenia – to przyjmujemy z wiarą objawioną prawdę, że cała Jej wielkość i niezwykłość pochodzi z daru uprzedzającej miłości Boga i wybrania na Matkę Jednorodzonego Syna (por. Łk 1, 26-28.30-32). Zaś już od II wieku Tradycja poapostolska przekaże nam prawdę, że rodzicami Maryi byli: Joachim i Anna. Inny zaś głos tradycji, w osobie św. Bernarda, doktora Kościoła (†1153), w następujący sposób wysławia tę tajemnicę: „Trzeba było, aby Stwórca ludzi, który miał się narodzić jako człowiek, wybrał spośród wszystkich niewiast, albo raczej utworzył, taką Matkę, jaka byłaby godna i Jemu miła… Nie znaleziono Jej przypadkiem, w ostatniej chwili, ale od wieków została wybrana, przewidziana i przygotowana przez Najwyższego, strzeżona przez aniołów, zapowiedziana przez patriarchów, obiecana przez proroków… Dlatego spośród wszystkich poruszeń duszy, spośród wszystkich uczuć i przeżyć, jedynie miłość rozjaśnia wszystko i pozwala Maryi – odpowiedzieć swemu Stwórcy wzajemnością, wprawdzie nie równą, ale podobną…”.

    Maryjne „dzisiaj”…

    Święto Narodzenia NMP pozwala nam uświadomić sobie rolę chrześcijańskiego dziedzictwa rodzinnego. Ma ono bowiem wielkie znaczenie i może się stać błogosławieństwem zarówno dla dzieci, jak i rodziców. W klimacie rodzinnego domu – na podobieństwo domu Joachima, Anny i Maryi – rodzice nie mogą podarować swemu dziecku nic ważniejszego, niż przygotowanie daru jego życia poprzez łaskę osobistej wiary, własną modlitwę i zawierzenie siebie we wszystkim Bogu. Wciąż zbyt słabo zakorzeniona jest w nas świadomość, że Bóg, który obdarował nas życiem na swoje podobieństwo (Rdz 1,28), ogarnia każdego człowieka w swoich zbawczych planach, w określonym czasie, miejscu i wspólnocie osób. Dopiero wtedy z pogłębioną wiarą, nadzieją i miłością wpatrywać się będziemy w Ikonę Maryi, którą Bóg wybrał w sposób szczególny na Powierniczkę i Zwiastuna Dobrej Nowiny dla nas.

    ks. Wacław Depo/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 września

    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Melchior Grodziecki, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eugenia Picco, zakonnica
    ***
    Błogosławiony Ignacy Kłopotowski

    Ignacy urodził się 20 lipca 1866 r. w Korzeniówce koło Drohiczyna na Podlasiu w patriotycznej i głęboko wierzącej rodzinie. Uczył się w gimnazjum klasycznym w Siedlcach. Dalsze kształcenie podjął w seminarium duchownym w Lublinie i w Akademii Duchownej w Petersburgu. Święcenia kapłańskie przyjął 5 lipca 1891 r. w katedrze lubelskiej.
    Po święceniach został wikariuszem parafii Nawrócenia św. Pawła w Lublinie. Jednocześnie w lubelskim seminarium duchownym od 1892 r. przez czternaście lat prowadził wykłady z Pisma Świętego, katechetyki, kaznodziejstwa, teologii moralnej i prawa kanonicznego. Pracował też w wikariacie katedralnym, a potem był rektorem kościoła św. Stanisława (w tym czasie pomagał prześladowanym unitom).
    Swojej działalności nie ograniczał do obowiązków duszpasterskich. Był wrażliwy na potrzeby innych i nie pozostawał obojętnym wobec biedy i upadku moralnego, z którymi zetknął się w czasie swojej pracy. Z myślą o bezdomnych i bezrobotnych już w 1893 r. stworzył Lubelski Dom Zarobkowy, w którym mogli oni pracować w wielu warsztatach, zarabiając na utrzymanie i mieszkanie. Zadbał również o kształcenie zacofanego społeczeństwa, inicjując szkołę rzemieślniczą. Trzy lata później dla moralnie upadłych kobiet założył Przytułek św. Antoniego. Zakładał też domy opieki dla starców i sierocińce.
    Z pomocą bogatych ziemian zainicjował też założenie w podlubelskich wsiach sieci szkół wiejskich; pomagały mu w tym także siostry zgromadzenia Służek Niepokalanej z Mariówki, za co Ignacego spotkały represje ze strony władz rosyjskich.
    Pisał, wydawał i rozpowszechniał modlitewniki oraz tanie broszurki religijno-patriotyczne. Wydawał: dziennik “Polak-Katolik”, tygodniki “Posiew” i “Anioł Stróż” (pisemko dla dzieci), miesięczniki “Dobra Służąca” i “Kółko Różańcowe”. Łączny ich nakład wyniósł ponad 8 milionów egzemplarzy. Po odzyskaniu niepodległości wznowił i redagował “Przegląd Katolicki”, zaś pod koniec życia zaczął wydawać “Głos Kapłański”. Zakładał też księgarnie.
    W 1908 r. przeniósł się z działalnością wydawniczą do Warszawy, aby ją rozwinąć na szerszą skalę. Mimo kłopotów z cenzurą, trudności finansowych i krytyki ze strony prasy liberalnej, trwał wiernie przy tej formie apostolstwa.
    W Warszawie prowadził także pracę duszpasterską. W 1913 r. został mianowany wikariuszem przy kościele św. Anny, a rok później rektorem dominikańskiego kościoła przy ul. Freta, którym opiekowało się duchowieństwo diecezjalne po usunięciu zakonników w ramach carskich represji. Sześć lat później został proboszczem parafii Matki Bożej Loretańskiej przy kościele św. Floriana na warszawskiej Pradze. Pelnił rownież funkcje dziekana praskiego i kanonika gremialnego kapituły warszawskiej.
    Kierując się chęcią zapewnienia ciągłości zapoczątkowanej przez siebie działalności wydawniczej, 31 lipca 1920 r. założył Zgromadzenie Sióstr Loretanek, które kontynuują dzieło ks. Kłopotowskiego, prowadząc drukarnię oraz wydawnictwo, w którym ukazuje się wiele pism i książek.
    Ks. Ignacy przyczynił się do powstania domów noclegowych, przytułków dla starców i kobiet oraz ochronek dla dzieci i młodzieży również w Warszawie. W 1928 r. założył Loretto k. Wyszkowa – ośrodek kolonijny dla biednych dzieci i dla staruszek. Dziś Loretto stało się sanktuarium Matki Bożej Loretańskiej.
    Ks. Kłopotowski organizował dla najbiedniejszych bezpłatne kuchnie, kolonie, ochronki. Do dziś w budynku przy ul. Sierakowskiego 6 siostry loretanki prowadzą Dom Ojca Ignacego – świetlicę dla dzieci z najuboższych rodzin z terenu warszawskiej Pragi.
    Ludzie, którzy zetknęli się z nim, nazywali go “prawdziwym ojcem, opiekunem sierot”. Jako kapłan odznaczał się wielką gorliwością, umiłowaniem Boga i bliźniego, wiernością modlitwie, szczególną czcią Najświętszej Eucharystii i gorącym nabożeństwem do Matki Najświętszej. Ignacy Kłopotowski zmarł nagle 7 września 1931 r., w wigilię święta Narodzenia Najświętszej Maryi Panny. W dniu śmierci ostatnią Mszę św. swego życia odprawił przy Jej ołtarzu w kościele św. Floriana.
    Początkowo został pochowany na Powązkach, ale zgodnie z jego wolą 26 września 1932 r. jego ciało złożono na cmentarzu w Loretto, a w 2000 r. prochy ks. Ignacego przeniesiono do kaplicy sanktuarium założonego przez niego zgromadzenia loretanek.
    Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w 1988 r. W grudniu 2004 r. w obecności papieża św. Jana Pawła II ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Ignacego. 3 maja 2005 r. Stolica Apostolska orzekła, że złożone w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych udokumentowane świadectwo uzdrowienia ks. Antoniego Łatko z Szerokiej ma charakter cudu dokonanego za pośrednictwem ks. Kłopotowskiego. Beatyfikacja ks. Ignacego odbyła się 19 czerwca 2005 r. w Warszawie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 września

    Błogosławiony Michał Czartoryski,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Magnus z Füssen
    ***
    Błogosławiony Michał Czartoryski

    Jan Franciszek Czartoryski urodził się 19 lutego 1897 roku w Pełkiniach koło Jarosławia. Był szóstym z jedenaściorga dzieci Witolda i Jadwigi z domu Dzieduszyckiej. Atmosfera domu była przesiąknięta głęboką wiarą, zarówno matka, jak i ojciec należeli do Sodalicji Mariańskiej. W wieku trzech lat Jan przeszedł ciężką szkarlatynę, po której częściowo stracił słuch. Po otrzymaniu starannego wychowania w domu, uczył się w prywatnej szkole “Ognisko” prowadzonej przez ks. Jana Gralewskiego w Starej Wsi pod Warszawą. Po maturze zdanej w Krakowie rozpoczął studia techniczne we Lwowie i ukończył je jako inżynier architekt. W międzyczasie brał udział w obronie Lwowa w roku 1920 i otrzymał za męstwo okazane w na polu bitwy Krzyż Walecznych.
    Gdy w 1921 roku zaczęto we Lwowie organizować katolickie stowarzyszenie młodzieży “Odrodzenie”, Jan Czartoryski był jednym z jego założycieli. Od 1923 roku był współorganizatorem wakacyjnych kursów “Odrodzenia”. Od tego czasu był również regularnym uczestnikiem rekolekcji zamkniętych organizowanych przez związek. W 1924 roku odbył własne rekolekcje w klasztorze redemptorystów w Krakowie pod kierunkiem o. Bernarda Łubieńskiego.
    W 1926 roku, po długich wakacjach spędzonych w podróży po Francji i Belgii, Jan wstąpił do seminarium duchownego obrządku łacińskiego we Lwowie. Po krótkim pobycie w seminarium opuścił je, a w rok później, 18 września 1927 roku, przyjął w Krakowie w kaplicy św. Jacka habit dominikański i rozpoczął nowicjat. W zakonie otrzymał imię Michał. Po roku złożył śluby zakonne. Już w trzy lata później otrzymał święcenia kapłańskie. Po ukończeniu studiów teologicznych został wychowawcą najpierw braci nowicjuszy, a potem studentów. To trudne i odpowiedzialne zadanie wypełniło większość jego życia zakonnego. Oprócz tego przez jakiś czas był odpowiedzialny za budowę nowego klasztoru na warszawskim Służewie. Gromadził wokół siebie środowiska inteligencji, zajmował się III Zakonem św. Dominika, głosił rekolekcje. Wiosną 1944 r. został skierowany do klasztoru na Służewie w Warszawie.
    Wybuch Powstania Warszawskiego zaskoczył o. Michała na Powiślu. Ponieważ w wyniku walk została odcięta możliwość powrotu do klasztoru, zgłosił się do dowództwa walczącego na Powiślu III Zgrupowania AK “Konrad” i został kapelanem powstańców. Większość czasu spędzał w szpitalu zorganizowanym w piwnicach firmy “Alfa-Laval” u zbiegu ulic Tamka i Smulikowskiego, opiekując się rannymi, niosąc otuchę i posługę duszpasterską. W zorganizowanej przez siebie kaplicy odprawiał msze.
    W nocy z 5 na 6 września 1944 r. odziały III Zgrupowania AK “Konrad” wycofały się z Powiśla do Śródmieścia. W szpitalu pozostali ciężko ranni żołnierze, kilka osób z personelu medycznego, cywile i o. Michał. Po wkroczeniu oddziałów niemieckich cywile oraz sanitariuszki zostali wyprowadzeni z piwnic i mogli opuścić miasto. Ojciec Michał był gorąco zachęcany przez przyjaciół, aby zdjął habit i w cywilnym ubraniu wyszedł ze szpitala. Nie przyjął tych propozycji; jak przekazał jeden ze świadków, “łagodnie uśmiechnął się i powiedział, że szkaplerza nie zdejmie i rannych, którzy są zupełnie bezradni i unieruchomieni w łóżkach nie opuści”. Niemcy zatrzymali go w szpitalu. Około godziny 14 w szpitalnym pomieszczeniu został rozstrzelany wraz z ciężko rannymi powstańcami, z którymi pragnął pozostać. Ciała zabitych wywleczono na barykadę, oblano benzyną i podpalono. Ocalałe resztki pochowano tymczasowo na podwórzu pobliskiego domu. Kiedy w rok później przeprowadzono ekshumację szczątek w celu przeniesienia ich do wspólnego grobu powstańców na Woli, ciała o. Michała już nie rozpoznano.
    Został beatyfikowany przez św. Jana Pawła II 13 czerwca 1999 r. w Warszawie w gronie 108 męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    5 września

    Święta Matka Teresa z Kalkuty,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktoryn, męczennik
    ***
    Święta Matka Teresa z Kalkuty

    Matka Teresa – właściwie Agnes Gonxha Bojaxhiu – urodziła się 26 sierpnia 1910 r. w Skopje (dzisiejsza Macedonia) w rodzinie albańskiej. Została ochrzczona następnego dnia i ten dzień obchodziła później jako swoje urodziny. Dzieciństwo upłynęło jej w harmonii, pośród małych, codziennych spraw, w atmosferze wsparcia ze strony rodziny. W 1919 r. jej ojciec, kupiec, wyjechał w interesach. Wrócił z podróży w bardzo ciężkim stanie zdrowia i mimo natychmiastowej pomocy zmarł. Odbiło się to istotnie na sytuacji materialnej rodziny. Matka pozostała bez środków do życia. Choć nie było im łatwo, przyjmowali w swoich murach ubogich i szukających pomocy. Regularnie na posiłki przychodziła do nich pewna starsza kobieta. Matka mówiła wtedy do dzieci: “Przyjmujcie ją serdecznie, z miłością. Nie bierzcie do ust nawet kęsa, jeśli wcześniej nie podzielicie się z innymi”. Ponadto matka odwiedzała raz w tygodniu staruszkę opuszczoną przez rodzinę, zanosiła jej jedzenie, sprzątała dom, prała, karmiła. Powtarzała dzieciom: “Gdy czynicie coś dobrego, róbcie to bez hałasu, jakbyście wrzucały kamyk do morza”.
    Mając 18 lat Agnes wstąpiła do Sióstr Misjonarek Naszej Pani z Loreto i wyjechała do Indii. Składając pierwsze śluby zakonne w 1931 r., przyjęła imię Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Sześć lat później złożyła śluby wieczyste. Przez dwadzieścia lat w kolegium sióstr w Entally, na wschód od Kalkuty, uczyła historii i geografii dziewczęta z dobrych rodzin. W 1946 r. zetknęła się z wielką biedą w Kalkucie i postanowiła założyć nowy instytut zakonny, który zająłby się opieką nad najuboższymi. W 1948 r., po 20 latach życia zakonnego, postanowiła opuścić mury klasztorne. Chciała pomagać biednym i umierającym w slumsach Kalkuty. Przez dwa lata oczekiwała na decyzję władz kościelnych, by móc założyć własne Zgromadzenie Misjonarek Miłości i zamienić habit na sari – tradycyjny strój hinduski. 7 października 1949 r. nowe zgromadzenie zostało zatwierdzone przez arcybiskupa Kalkuty Ferdinanda Periera na prawie diecezjalnym. Po odbyciu nowicjatu 12 sióstr złożyło pierwszą profesję zakonną 12 kwietnia 1953 r., a założycielka złożyła profesję wieczystą jako Misjonarka Miłości. 1 lutego 1965 r. zgromadzenie otrzymało zatwierdzenie przez Stolicę Apostolską. Stopniowo do sióstr dołączali spontanicznie lekarze, pielęgnarki i ludzie świeccy. Organizowano kolejne punkty pomocy, by uporać się z chorobami będącymi skutkiem niedożywienia i przeludnienia.
    W ciągu długiego życia Matka Teresa przemierzała niezmordowanie cały świat, zakładając placówki swej wspólnoty zakonnej i pomagając na różne sposoby najuboższym i najbardziej potrzebującym. W 1963 r. założyła męską wspólnotę czynną Braci Misjonarzy Miłości. W 1968 r. papież Paweł VI poprosił Matkę Teresę o przysłanie sióstr z jej zgromadzenia do Rzymu do opieki nad biedakami. W 1976 r. Matka Teresa utworzyła wspólnotę kontemplacyjną dla sióstr i braci.
    Otrzymała wiele nagród i odznaczeń międzynarodowych, m.in. Pokojową Nagrodę Nobla w 1979 r. Dzięki temu wiele krajów otworzyło drzwi dla sióstr. Papież Paweł VI nagrodził ją Nagrodą Pokoju papieża Jana XXIII “za pracę na rzecz ubogich, obraz chrześcijańskiej miłości i wysiłki na rzecz pokoju”. W 1976 r. otrzymała nagrodę Pacem in terris. Na wniosek włoskich dzieci została Kawalerem Orderu Uśmiechu (1996).
    Wielokrotnie gościła w Polsce, odkąd w 1983 r. Misjonarki Miłości podjęły służbę w naszym kraju. Podczas tych wizyt witana była przez hierarchów Kościoła i tłumy wiernych. Przyjmowała śluby swoich sióstr, odwiedzała prowadzone przez nie domy i otwierała nowe. Spotkać ją można było też wśród bezdomnych na Dworcu Wschodnim czy u więźniów na Służewcu w Warszawie. W 1993 r. przyjęła doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Dyplom wręczył jej rektor Uniwersytetu; uroczystość odbyła się jednak nie w murach krakowskiej uczelni, ale w Warszawie, w pomieszczeniu, które na co dzień służy jako stołówka dla najuboższych.
    Obecnie w ponad 560 domach w 130 krajach pracuje prawie 5 tys. sióstr. Gałąź męska zgromadzenia liczy ok. 500 członków w 20 krajach. Strojem zakonnym sióstr jest białe sari z niebieskimi paskami na obrzeżach.Matka Teresa zmarła w opinii świętości w wieku 87 lat na zawał serca w domu macierzystym swego zgromadzenia w Kalkucie 5 września 1997 r. Jej pogrzeb w dniu 13 września 1997 r., decyzją władz Indii, miał oprawę należną osobom zajmującym najważniejsze stanowiska w państwie.
    Na prośbę wielu osób i organizacji św. Jan Paweł II już w lipcu 1999 r., a więc zaledwie w 2 lata po jej śmierci, wydał zgodę na rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego, chociaż przepisy kościelne wymagają minimum 5 lat od śmierci sługi Bożego na podjęcie takich działań. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończono już w 2001 r. Beatyfikacji Matki Teresy dokonał w ramach obchodów 25-lecia swojego pontyfikatu św. Jan Paweł II dnia 19 października 2003 r. Kanonizacja Matki Teresy odbyła się w ramach obchodów Nadzwyczajnego Jubileuszu Świętego Roku Miłosierdzia w Watykanie 4 września 2016 r., a dokonał jej papież Franciszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Matka Teresa widziała Chrystusa jak św. Siostra Faustyna

    fot. via Wikipedia (John Mathew Smith & www.celebrity-photos.com from Laurel Maryland, USA), CC BY-SA 2.0

    ***

    Św. Matka Teresa widziała Chrystusa jak św. Siostra Faustyna

    Nawet jej wielki przyjaciel i przez niemal 30 lat kierownik duchowy, ojciec Sebastian Vazhakal, nie zawsze wiedział, że Matka Teresa rozmawiała z Jezusem i miała nadprzyrodzone wizje. Najbardziej mistyczna część jej życia miała miejsce jeszcze przed tym nim założyła zgromadzenie Misjonarek. Ta część jej duchowych doświadczeń została ujawniona dopiero po jej śmierci i dla wielu “To było wielkie odkrycie,” jak twierdzi ten kapłan, Misjonarz Miłosierdzia, dla telewizji CNA.

     Matka Teresa zmarła w opinii świętości i już w samej chwili śmierci można się było spodziewać, że jej wszelkie zapiski potrzebne będą do procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego. Zatem jej dokumenty były zabezpieczane i stopniowo gromadzone w archiwach jezuitów w Kalkucie. Jej proces kanonizacyjny został otwarty wyjątkowo szybko, bo już w dwa lata po jej śmierci. Odnaleziono wówczas także jej korespondencję z kierownikiem duchowym ojcem Vazhakala, który współtworzył z nią Zgromadzenie Sióstr. W tych pismach czytamy o tym że Jezus przemawiał do Matki Teresy podczas bezpośrednich objawień i wizji, tak jak pokazywał się św Siostrze Faustynie.

    Według tych dokumentów objawienia te trwały od 10 września 1946 do 3 grudnia 1947 roku. Wówczas św. Matka Teresa była w stałym dialogu z Jezusem poprzez słowa i wizje. Wówczas była jeszcze zakonnicą w innym zgromadzeniu i uczyła w szkole w Kalkucie. Matka Teresa pisze, że jednego dnia podczas Komunii świętej, usłyszała jak Jezus powiedział do niej: “Chcę aby powstało zgromadzenie indyjskich zakonnic, ofiar miłości mojej, które byłyby jak Maria i Marta, które byłyby tak zjednoczone ze mną, aby promieniowały moją miłością na dusze”. To dzięki temu i innym słowom Jezusa Eucharystycznego, Matka Teresa otrzymała ukierunkowanie w kształtowaniu tworzonego przez nią zgromadzenia Misjonarek Miłości. Jej kierownik duchowy twierdzi że istotnie była ona tak zjednoczona z Jezusem, że to właściwie nie ona kochała, ale sam Jezus kochał ludzi przez nią.

    Jezus powiedział jej dokładnie, powstania jakiego rodzaju zgromadzenia zakonnic by oczekiwał. Jezus chciał aby były skryte w ubóstwie Krzyża, aby były posłuszne posłuszeństwem Krzyża, aby były pełne miłości. Ten okres duchowej pociechy i wsparcia nie trwał jednak długo. Po tym okresie radości około 1949 roku Matka Teresa zaczęła doświadczać “straszliwej ciemności i oschłości” w jej życiu duchowym, mówiła o tym cierpieniu do ks Vazhakala. “że na początku myślała, że ​​to opuszczenie jest z powodu jej własnej grzeszności, niegodności, jej własnych słabości. Kierownik duchowy Matki Teresy pomógł jej zrozumieć, że ta duchowa oschłość, to był tylko kolejny sposób na jaki Jezus pragnął, aby uczestniczyła w nędzy ubogich z Kalkuty. Okres ten trwał prawie 50 lat, aż do śmierci i był ​​bardzo bolesny. To właśnie z tej oschłości św Matka Teresa jest bardziej znana niż z mistycznych wizji.

    Ale nawet te duchowe cierpienia św Matka Teresa znosiła w łączności z Jezusem. Powiedziała kiedyś “Jeżeli moja ciemność i oschłości może być światłem dla jakiejś duszy, to pozwól abym była w tym pierwsza. Jeśli moje życie, jeśli moje cierpienie, może pomóc w czymś duszom, wówczas chcę cierpieć i umierać, choćby miało to trwać od stworzenia świata aż do końca czasu. “

    Ludzie na całym świecie wiedzą o widocznych aktach miłosierdzia Matki Teresy z Kalkuty, o jej czynach wobec ubogich, ale jej życie wewnętrzne z etapu objawień Jezusa nie jest ludziom znane

    Mottem Matki Teresy, wezwaniam jej zgromadzenia, były słowa Jezusa wypowiedziane z Krzyża: “Pragnę”. I chociaż to opiekowanie się Jezusem obecnym w bliźnich miało bardzo materialny charakter, poprzez karmienie osób umierających w zakładanych przez nią domach opieki, to źródło tego pragnienia i siły do realizacji tych wielkich dzieł tkwiły w jej nadzwyczajnej relacji z Jezusem. Ta codzienna modlitwa motywowała ją do ofiar i działania niemal bez odpoczynku.

    Matka Teresa nie zamierzała odpoczywać po swojej śmierci. Mówiła: “Kiedy umrę i pójdę do domu Boga, wówczas będę mogła przyprowadzić jeszcze więcej dusz do Boga”, Jej kierownik duchowy wspomina, że powiedziała “Nie będę spać w niebie, ale idę do cięższej pracy w innej formie.”

    Maria Patynowska/www.catholicnewsagency.com/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Matka Teresa z Kalkuty o ,,największym niszczycielu pokoju’’

    fot. Suma Iyer via Wikipedia, CC BY-SA 4.0 / Pixabay, CC 0

    Matka Teresa z Kalkuty o ,,największym niszczycielu pokoju’’

    „Ale czuję, że największym niszczycielem pokoju jest aborcja, ponieważ jest to wojna przeciwko dziecku, bezpośrednie zabicie niewinnego dziecka, morderstwo dokonane przez samą matkę. A jeśli zaakceptujemy, że matka może zabić nawet własne dziecko, to jak możemy mówić innym ludziom, by nie zabijali się nawzajem” – powiedziała Matka Teresa z Kalkuty. Warto przypomnieć te słowa wielkiej świętej, które wygłosiła 5 lutego 1994 w Waszyngtonie.

    Matka Teresa wypowiedziała te słowa w obronie nienarodzonych, kiedy prezydentem był proaborcyjny Bill Clinton. Dzisiaj Stanami Zjednoczonymi rządzi – jak się go określa – „najbardziej proaborcyjny prezydent w historii USA”, czyli Joe Biden. Jak na ironię „katolik”. Wzruszające są protesty przeciwko wojnie na Ukrainie, ale trudno przejść do porządku dziennego nad faktem, że często ci sami ludzie popierają inną wojnę: „wojnę przeciwko dziecku”.

    Jak pisze Louis Knuffke na łamach „Life Site News”: „Jesteśmy na wojnie, a nasze ręce są głęboko zanurzone we krwi. Ale to nie tutaj patrzy świat”. Dalej autor stwierdza: „Jeśli ludzkie życie na jego najbardziej bezbronnym etapie traktuje się jako tanie i bezlitośnie depce w imię wygody, wyzwolenia seksualnego, opieki zdrowotnej czy jakiegokolwiek innego eufemizmu, w imię jakiej logiki możemy zmienić zdanie i zakazać, potępić czy karać inne akty przemocy przeciwko życiu ludzkiemu?”

    Knuffke zauważa, że obrazy przedstawiające ofiary wojny często są zbyt traumatyczne, by przedstawiać je w mediach. „Jednak codziennie – pisze dalej – w dokładnie tych samych krajach, które potępiają okrucieństwa wojny, otwarcie bronimy w naszych sądach i legislaturach metody aborcji tak przerażające, że robi się niedobrze słysząc o wykonywaniu takich procedur, nie mówiąc już o ich oglądaniu”.

    Trudno wręcz porównać okrucieństwa wojny do praktyk, jakie się stosuje do zabijania niewinnych – także niewinnych żadnej zbrodni wojennej – dzieci nienarodzonych. Jedną z takich metod jest „rozczłonkowanie”. Jak pisze autor, „praktyka ta jest tak przerażająca, jak sugeruje to nazwa. Dziecko jest dosłownie rozczłonkowywane, kawałek po kawałku. Żaden obraz nie może adekwatnie przedstawić cierpienia i zgrozy tej rzeczywistości”.

    „Aborcja niszczy pokój, ponieważ niszczy miłość do małych dzieci. A kto nie akceptuje małych dzieci, nie akceptuje Chrystusa. Jeśli chcemy mieć pokój, wówczas musimy zaakceptować i chronić nienarodzone dzieci” – pisze Knuffke, przypominają jednocześnie, że sam Chrystus wybrał bycie bezbronnym dzieckiem przez 9 miesięcy w łonie Matki Bożej. Chrystus też powiedział: „Kto jedno z tych dzieci przyjmuje w imię moje, Mnie przyjmuje” (Mk 9,37).

    jjf/LifeSiteNews.com/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 września

    Bł. Maria Stella i Towarzyszki,
    męczennice z Nowogródka

    Zobacz także:
      •  Święta Rozalia, dziewica
      •  Najświętsza Maryja Panna, Matka Pocieszenia
      •  Błogosławieni męczennicy francuscy
      •  Święty Bonifacy I, papież
      •  Błogosławiona Katarzyna z Racconigi
      •  Błogosławiona Maria od św. Cecylii Rzymianki, zakonnica
      •  Mojżesz, prorok i prawodawca
    ***
    Błogosławione męczennice z Nowogródka

    Po napadzie wojsk niemieckich na Polskę we wrześniu 1939 roku część przerażonej ludności polskiej mieszkającej dotąd w Nowogródku opuściła swe domostwa i udała się na Wileńszczyznę. Na miejscu pozostał jedynie proboszcz miejscowej fary. Musiał się podzielić swym dwupokojowym mieszkaniem z funkcjonariuszem NKWD. Właśnie przy farze nowogródzkiej przyszło pracować nazaretankom.
    Zgromadzenie zostało zaproszone do pracy na tej ziemi przez biskupa Zygmunta Łozińskiego w 1920 roku. Siostry zajęły się wychowaniem religijnym i edukacją dzieci i młodzieży. Najpierw założyły internat, następnie szkołę powszechną. Otwarte na potrzeby ludzi w czasie pokoju, tym bardziej gorliwie służyły innym podczas okupacji wojennej. Musiały jednak w czasie okupacji opuścić tak szkołę, jak i własny klasztor. Zmieniły habity na świecki strój i szukały jakiegoś zajęcia, aby zapewnić sobie skromne utrzymanie. Jedynie siostra Imelda nie zdjęła habitu. Siostry szukały odpowiedniego dachu nad głową u dobrych ludzi. Spotykały się razem tylko w kościele farnym na Mszy i różańcu. Rosjanie, którzy zetknęli się bliżej z siostrami, byli pod wrażeniem ich uczciwości i rzetelności w pracy. Nie mogli wyjść z podziwu dla polskiej ludności, która bardzo licznie gromadziła się w kościele.
    6 lipca 1941 roku w Nowogródku zmienili się okupanci. Okazało się szybko, że nowy okupant nie jest lepszy od poprzedniego. Niemcy starali się wykorzystywać antagonizmy między Białorusinami i Polakami, by skłócać ich na wszelki możliwy sposób. Obiecywali Białorusinom autonomię, a nawet niepodległość. Kiedy w 1943 r. sowieccy i polscy partyzanci zajęli miasteczko Iwieniec, Niemcy przystąpili do planowego mordowania Polaków.
    Co jakiś czas organizowali “pokazowe” rozstrzeliwanie Polaków, aby zastraszyć wszystkich stawiających jakikolwiek opór. Podobna akcja miała miejsce 18 lipca 1943 roku, kiedy to aresztowano 120 osób z zamiarem rozstrzelania. Wówczas to siostry nazaretanki wspólnie podjęły decyzję ofiarowania swego życia za uwięzionych członków rodzin. Wobec kapelana i rektora fary, ks. Aleksandra Zienkiewicza, tę decyzję w imieniu wszystkich wypowiedziała siostra Maria Stella, pełniąca wtedy obowiązki przełożonej. Uwięzieni zostali wywiezieni na roboty do Rzeszy, a kilku zwolniono. Wobec zagrożenia życia jedynego w okolicy kapłana siostry ponowiły gotowość ofiary: “Ksiądz kapelan jest bardziej potrzebny ludziom niż my, toteż modlimy się teraz o to, aby Bóg raczej nas zabrał niż Księdza, jeśli jest potrzebna dalsza ofiara”. Bóg tę ofiarę przyjął.
    31 lipca 1943 r. wieczorem siostry otrzymały wezwanie na komisariat. Po wieczornym nabożeństwie 11 sióstr stawiło się na wezwanie. Dwunasta siostra, Małgorzata Banaś (jej proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 2003 r.) nie wróciła jeszcze z pracy w szpitalu. Tego samego wieczoru Niemcy wywieźli siostry za miasto, szukając miejsca na egzekucję. Nie znaleźli odpowiedniego miejsca, więc wrócili na komisariat i zamknęli siostry w piwnicach.
    Następnego dnia, w niedzielę, 1 sierpnia 1943 roku, około godziny 5.00 rano, ponownie wywieźli siostry poza miasto. Tam w lesie dokonał się mord na niewinnych zakonnicach. Niemcy rozstrzelali 11 sióstr nazaretanek. Były to: s. Maria Stella od Najświętszego Sakramentu – Adela Mardosewicz, lat 55, pochodząca z okolic Pińska; s. Maria Imelda od Jezusa Hostii – Jadwiga Żak, lat 51, z Oświęcimia; s. Maria Rajmunda od Jezusa i Maryi – Anna Kukołowicz, lat 51, z Wileńszczyzny; s. Maria Daniela od Jezusa i Maryi Niepokalanej – Eleonora Jóźwik, lat 48, z Podlasia; s. Maria Kanuta od Pana Jezusa w Ogrójcu – Józefa Chrobot, lat 47, z ziemi wieluńskiej; s. Maria Sergia od Matki Bożej Bolesnej – Julia Rapiej, lat 43, z okolic Grodna; s. Maria Gwidona od Miłosierdzia Bożego – Helena Cierpka, lat 43, z woj. poznańskiego; s. Maria Felicyta – Paulina Borowik, lat 37, z Podlasia; s. Maria Heliodora – Leokadia Matuszewska, lat 37, z Pomorza; s. Maria Kanizja – Eugenia Mackiewicz, lat 39, z Suwałk; s. Maria Boromea – Weronika Narmontowicz, lat 27, z okolic Grodna.
    Jeden z morderców opowiadał później, że siostry przed straceniem uklękły, modliły się, żegnały się ze sobą. Matka przełożona każdą błogosławiła. Zarówno ks. Zienkiewicz, jak i pozostali uwięzieni ocaleli.
    Rok po męczeństwie sióstr ks. Zienkiewicz powrócił do Nowogródka. Dzięki jego zabiegom doczesne szczątki nazaretanek 19 marca 1945 r. ekshumowano i przeniesiono do wspólnej mogiły przy farze. Opiekowała się nią, aż do swej śmierci w 1966 roku, uratowana od rozstrzelania s. Małgorzata Banaś. Troszczyła się też o kościół farny. Relikwie nazaretanek znajdują się w sarkofagu w tym właśnie kościele.
    5 marca 2000 r. św. Jan Paweł II dokonał na placu św. Piotra pierwszej beatyfikacji Wielkiego Jubileuszu Roku 2000, wynosząc do chwały ołtarzy 44 męczenników, którzy oddali życie za wiarę w różnych krajach i epokach. Byli wśród nich: pierwsi męczennicy brazylijscy, kapłani Andrzej de Soveral i Ambroży Franciszek Ferro oraz 28 świeckich towarzyszy, zamordowanych w 1645 roku w czasie prześladowań Kościoła w Brazylii przez protestantów; tajlandzki kapłan Mikołaj Bunkerd Kitbamrung, który w 1944 roku zmarł w więzieniu, gdzie osadzono go pod fałszywym zarzutem szpiegostwa; dwaj młodzi katechiści świeccy: Filipińczyk Piotr Calungsod, zabity w 1672 roku podczas misji na Wyspach Mariańskich na Pacyfiku, i Wietnamczyk Andrzej z Phú Yen, który poniósł śmierć męczeńską w 1644 roku, oraz polskie nazaretanki: Maria Stella (Adela Mardosewicz) i 10 Towarzyszek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Błogosławione siostry Nazaretanki z Nowogródka – orędowniczki spraw polskich

    (Śmierć 11 nazaretanek z Nowogródka w wizji malarskiej Adama Styki, 1948 fot. nazareth.org)

    ***

    4 września obchodzimy liturgiczne wspomnienie błogosławionych 11 sióstr Nazaretanek z Nowogródka, który dziś leży na terenie Białorusi. W roku 1943 oddały one swoje życie, w zamian za życie 120 zakładników – głównie ojców rodzin, których Niemcy zamierzali rozstrzelać. Błogosławione siostry stały się patronkami Polaków na Białorusi. Nie ustają modlitwy o ich wstawiennictwo w intencjach zakończenia wojny hybrydowej, która trwa na naszej granicy z Białorusią oraz godnego pochówku ofiar sowieckich zbrodni – operacji polskiej NKWD i obławy augustowskiej.

    Zgromadzenie Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu, potocznie zwane Nazaretankami przybyło w okolice Nowogródka w roku 1920 na zaproszenie biskupa Zygmunta Łozińskiego. Na miejscu siostry założyły internat oraz szkołę powszechną i zajęły się edukacją miejscowych dzieci. Jednocześnie pracowały przy nowogródzkiej farze pw. Przemienienia Pańskiego. 

    Podczas II wojny światowej w odpowiedzi na akcje oddziałów AK na terenie Nowogródczyzny, od lipca 1942 roku, Niemcy prowadzili liczne aresztowania i egzekucje wśród ludności polskiej. Zamordowano wówczas wielu przedstawicieli przedwojennej inteligencji polskiej i miejscowych kapłanów katolickich. Ostatnia fala aresztowań nastąpiła w nocy z 17 na 18 lipca 1943, kiedy to z zamiarem rozstrzelania, oddziały gestapo zatrzymały około 120 osób – głównie ojców i rodzin z Nowogródka.

    Pełniąca obowiązki przełożonej domu zakonnego Zgromadzenia Sióstr Najświętszej Rodziny z Nazaretu (nazaretanek) w Nowogródku – s. Maria Stella, w imieniu całej wspólnoty domu zakonnego złożyła Bogu ofiarę w zamian za uratowanie życia aresztowanym, w tym  ks. Aleksandra Zienkiewicza – kapelana sióstr i rektora kościoła farnego p.w. Przemienienia Pańskiego w Nowogródku.

    Bóg przyjął ofiarę sióstr. 120 aresztowanym członkom rodzin, za których siostry ofiarowały życie, zamieniono karę śmierci na przymusowe roboty w Niemczech, po zakończeniu działań wojennych wszyscy wrócili do swoich rodzin. Natomiast 31 lipca 1943 roku s. Maria Stella wraz ze wspólnotą otrzymała z Gestapo nakaz zgłoszenia się wieczorem do nowogórdzkiej siedziby tej zbrodniczej organizacji. Na komisariat udało się 11 sióstr. Wczesnym rankiem 1 sierpnia siostry zostały przetransportowane i rozstrzelane nad, wykopanym wcześniej, dołem śmierci w lesie niedaleko Nowogródka.

    Niemcy zamordowali wówczas przełożoną domu Nazaretanek siostrę Marię Stella oraz siostry – Imeldę (Jadwiga Żak), Rajmundę (Anna Kukołowicz), Danielę (Eleonora Jóźwik), Kanutę (Józefa Chrobot), Sergię (Julia Rapiej), Gwidonę (Helena Cierpka), Felicytę (Paulina Borowik), Heliodorę (Leokadia Matuszewska), Kanizję (Eugenia Mackiewicz) i Boromę (Weronika Narmontowicz). 11 nazaretanek z Nowogródka zostało beatyfikowanych przez papieża Jana Pawła II w Rzymie 5 marca 2000 roku.

    Z całej dwunastoosobowej nowogródzkiej wspólnoty przy życiu pozostała jedynie, pochodząca z okolic Wadowic, siostra Małgorzata Banaś (1896 – 1966), która w tym czasie pracowała w szpitalu. Trwa jej proces beatyfikacyjny.

    Jak przekazały nam siostry Nazaretanki z Grodna, błogosławione męczennice, z nieba bardzo wspierają Kościół na Białorusi, który obecnie przeżywa prześladowania ze strony białoruskiego reżimu. Aresztowani są księża, zamykane są kościoły.

    Rośnie ruch pielgrzymkowy do grobu męczennic nazaretanek w farze w Nowogródku. Za ich wstawiennictwem wypraszane są tu liczne łaski dla Polski. Wierni modlą się m.in. o ustanie nawały emigrantów na naszą granicę z Białorusią. Często trwa tu modlitwa o godny pochówek dla tysięcy ofiar operacji polskiej NKWD oraz obławy augustowskiej. Ich ciała nadal leżą w bezimiennych dołach śmierci na Białorusi. Do Nowogródka przybywają pielgrzymki ojców rodzin, prosząc o potrzebne łaski.

    Często peregrynują tu również potomkowie osób ocalonych dzięki ofierze nazaretanek. – Moja mama przyjaźniła się z siostrą Stellą, ówczesną przełożoną z Nowogródka. Ja dziedziczę po niej imię. Bezpośrednio nie znałam sióstr, bo byłam zbyt mała, ale z opowieści mamy wiem, że to one się bardzo przyjaźniły. Miałam pół roku, jak mama zaprowadziła mnie na miejsce rozstrzelania sióstr. Opowiadała dużo o nich, o wsparciu, jakiego jej udzielały w trudnej, wojennej codzienności – wspomina pani Stella Góźdź, pochodząca z Nowogródka.   

    Adam Białous/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 września

    Święty Grzegorz Wielki,
    papież i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Marinus, pustelnik
      •  Święta Feba z Kenchr, wdowa
      •  Błogosławiony Gerard z Jerozolimy, zakonnik
      •  Błogosławiony Brygida od Jezusa Morello, zakonnica
    ***
    Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz urodził się w 540 r. w Rzymie w rodzinie patrycjuszy. Jego rodzice, św. Gordian i św. Sylwia, doznają chwały ołtarzy. Na jego wychowanie miały dość duży wpływ również jego ciotki: św. Farsylia i św. Emiliana, które mieszkały w pałacu Gordiana. Swoją młodość Grzegorz spędził w domu rodzinnym na Clivus Scauri, położonym w pobliżu dawnego pałacu cesarza Septymiusza Sewera, Cyrku Wielkiego oraz istniejących już wówczas bazylik – świętych Jana i Pawła, św. Klemensa, Czterech Koronowanych i Lateranu.
    Piastował różne urzędy cywilne, aż doszedł do stanowiska prefekta (namiestnika) Rzymu, znajdującego się wtedy pod władzą cesarstwa wschodniego (od roku 552). Po czterech latach mądrych i szczęśliwych rządów (571-575) niespodziewanie opuścił tak eksponowane stanowisko i wstąpił do benedyktynów. Własny, rodzinny dom zamienił na klasztor dla dwunastu towarzyszy. Ten czyn zaskoczył wszystkich – pan Rzymu został ubogim mnichem. Dysponując ogromnym majątkiem, Grzegorz założył jeszcze 6 innych klasztorów w swoich dobrach na Sycylii. W cieniu słynnego później opactwa św. Andrzeja na wzgórzu Celio trwał na modlitwie i poście.
    W roku 577 papież Benedykt I mianował Grzegorza diakonem Kościoła rzymskiego, a w roku 579 papież Pelagiusz II uczynił go swoim apokryzariuszem, czyli przedstawicielem na dworze cesarza wschodniorzymskiego. Grzegorz udał się więc w stroju mnicha wraz z kilkoma towarzyszami do Konstantynopola. Spędził tam 7 lat (579-586). Wykazał się dużymi umiejętnościami dyplomatycznymi. Korzystając z okazji, nauczył się języka greckiego. Ceniąc wielką mądrość i roztropność Grzegorza, papież Pelagiusz II wezwał go z powrotem do Rzymu, by pomagał mu bezpośrednio w zarządzaniu Kościołem i służył radą. Miał jednocześnie pełnić obowiązki osobistego sekretarza papieża. Od roku 585 był także opatem klasztoru.

    Święty Grzegorz Wielki

    7 lutego 590 r. zmarł Pelagiusz II. Na jego miejsce lud, senat i kler rzymski jednogłośnie, przez aklamację, wybrali Grzegorza. Ten w swojej pokorze wymawiał się. Napisał nawet do cesarza i do swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by nie zatwierdzano jego wyboru. Stało się jednak inaczej. 3 września 590 r. odbyła się jego konsekracja na biskupa. Przedtem przyjął święcenia kapłańskie. W tym samym roku Rzym nawiedziła zaraza, jedna z najcięższych w historii tego miasta. Grzegorz zarządził procesję pokutną dla odwrócenia klęski. Wyznaczył 7 kościołów, w których miały gromadzić się poszczególne stany: kler – w bazylice świętych Kosmy i Damiana; mnisi – w bazylice świętych Gerwazego i Protazego; mniszki – w kościele świętych Piotra i Marcelina; chłopcy – w bazylice świętych Jana i Pawła; wdowy – w kościele św. Eufemii, a wszyscy inni – w kościele św. Stefana na Celio. Z tych kościołów wyruszyły procesje do bazyliki Matki Bożej Większej, gdzie papież-elekt wygłosił wielkie przemówienie o modlitwie i pokucie. Podczas procesji Grzegorz zobaczył nad mauzoleum Hadriana anioła chowającego wyciągnięty, skrwawiony miecz. Wizję tę zrozumiano jako koniec plagi. Utrwalono ją artystycznie. Do dnia dzisiejszego nad mauzoleum Hadriana, zwanym także Zamkiem Świętego Anioła, dominuje ogromny posąg anioła ze wzniesionym mieczem.
    Pontyfikat Grzegorza trwał 15 lat. Zaraz na początku swoich rządów Grzegorz nadał sobie pokorny tytuł, który równocześnie miał być programem jego pontyfikatu: servus servorum Dei – “sługa sług Bożych”. Do ówczesnych patriarchów Konstantynopola, Antiochii, Jerozolimy i Aleksandrii skierował wysłanników z zawiadomieniem o swoim wyborze w słowach pełnych pokory i przyjaźni, czym pozyskał sobie ich miłość. Codziennie głosił słowo Boże. Usunął z kurii papieskiej niegodnych urzędników. Podobnie uczynił z biskupami i proboszczami na parafiach. Zreformował służbę wobec ubogich. Wielką troską otoczył rzymskie kościoły i diecezje Włoch. Dla lepszej kontroli i orientacji wyznaczył wśród biskupów osobnego wizytatora. Był stanowczy wobec nadużyć. Poprzez przyjaźń z królową Longobardów, Teodolindą, pozyskał ją dla Kościoła.
    Kiedy Bizantyjczycy pokonali Wandalów i zajęli północną Afrykę, tamtejsi biskupi zaczęli dążyć do zupełnej autonomii od Rzymu, co mogło grozić schizmą. Papież energicznie temu zapobiegł. Wielką radość sprawiła mu wiadomość o nawróceniu w Hiszpanii ariańskich Wizygotów, dzięki gorliwości i taktowi św. Leandra (589), z którym św. Grzegorz był w wielkiej przyjaźni. Nawiązał także łączność dyplomatyczną z władcami Galii. Do Anglii wysłał benedyktyna św. Augustyna (późniejszego biskupa Canterbury) wraz z 40 towarzyszami. Ich misja powiodła się. W samą uroczystość Zesłania Ducha Świętego w 597 r. król Kentu, Etelbert I, przyjął chrzest. Obecnie czczony jest jako święty.

    Święty Grzegorz Wielki - reformator śpiewu kościelnego

    Najgorzej układały się stosunki Rzymu z Konstantynopolem. Chociaż papież utrzymywał z cesarstwem jak najlepsze stosunki, patriarchowie uważali się za równorzędnych papieżom, a nawet za wyższych od nich właśnie dlatego, że byli biskupami w stolicy cesarzy. W tym właśnie czasie patriarcha Konstantynopola nadał sobie nawet tytuł patriarchy “ekumenicznego”, czyli powszechnego. Przeciwko temu Grzegorz zaprotestował i nigdy tego tytułu nie uznał, uważając, że należy się on wyłącznie biskupom rzymskim.
    Grzegorz rozwinął owocną działalność także na polu administracji kościelnej. Uzdrowił finanse papieskie, zagospodarował majątki, które służyły na utrzymanie dworu papieskiego. W równym stopniu zasłużył się na polu liturgii przez swoje reformy. Ujednolicił i upowszechnił obrządek rzymski. Dotąd bowiem każdy kraj, a nawet wiele diecezji miały swój własny ryt, co wprowadzało wiele zamieszania.
    Od pontyfikatu Grzegorza pochodzi zwyczaj odprawiania 30 Mszy św. za zmarłych – zwanych “gregoriańskimi”. Kiedy papież był jeszcze opatem benedyktynów w Rzymie, zmarł pewien mnich, przy którym znaleziono pieniądze. W owych czasach posiadanie własnych pieniędzy przez zakonnika było uważana za wielkie przestępstwo. Grzegorz, aby dać lekcję mnichom, nakazał pogrzebać ciało owego zakonnika poza klasztorem, w miejscu niepoświęconym. Pełen jednak troski o jego duszę nakazał odprawić 30 Mszy świętych dzień po dniu. Kiedy została odprawiona ostatnia Msza święta, ów zakonnik miał się pokazać opatowi i podziękować mu, oświadczając, że te Msze święte skróciły mu znacznie czas czyśćca. Odtąd panuje przekonanie, że po odprawieniu 30 Mszy świętych Pan Bóg w swoim miłosierdziu wybawia duszę, za którą są one ofiarowane, i wprowadza ją do nieba.
    Przy bardzo licznych i absorbujących zajęciach publicznych Grzegorz także bardzo wiele pisał. Pozostawił po sobie bogatą spuściznę literacką. Do najcenniejszych jego dzieł należą: Dialogi, Reguła pasterzowania, Sakramentarz, Homilie oraz Listy. Tych ostatnich zachowało się do naszych czasów aż 852. Jest to największy zbiór epistolarny starożytności chrześcijańskiej.
    Z imieniem św. Grzegorza Wielkiego kojarzy się także tradycyjny śpiew liturgiczny Kościoła łacińskiego – chorał gregoriański, który choć w pełni ukształtował się dopiero w VIII w., to jednak przypisywany jest temu Świętemu.

    Zurbaran: Święty Grzegorz Wielki

    Grzegorz zmarł 12 marca 604 r. Obchód ku jego czci przypada obecnie 3 września, w rocznicę konsekracji biskupiej. Jego ciało złożono obok św. Leona I Wielkiego, św. Gelazjusza i innych w pobliżu zakrystii bazyliki św. Piotra. Pół wieku później przeniesiono je do samej bazyliki wśród ogromnej radości ludu rzymskiego. Średniowiecze przyznało Grzegorzowi przydomek Wielki. Historia nazwała go “apostołem ludów barbarzyńskich”. Należy do czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Jest patronem m.in. uczniów, studentów, nauczycieli, chórów szkolnych, piosenkarzy i muzyków.
    W ikonografii św. Grzegorz Wielki przedstawiany jest jako mężczyzna w starszym wieku, w papieskim stroju liturgicznym, w tiarze, czasami podczas pisania dzieła. Nad księgą lub nad jego głową unosi się Duch Święty w postaci gołębicy, inspirując Świętego. Jego atrybutami są: anioł, trzy krwawiące hostie, krzyż pontyfikalny, model kościoła, otwarta księga, parasol – jako oznaka papiestwa, zwinięty zwój. Na Wschodzie św. Grzegorz Wielki czczony jest jako Grzegorz Dialogos.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 28 MAJA 2008

    (…) Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy.

    Drodzy bracia i siostry!

    W ubiegłą środę mówiłem o mało znanym na Zachodzie Ojcu Kościoła – Romanie Pieśniarzu, dziś chciałbym przedstawić postać jednego z największych Ojców w dziejach Kościoła, jednego z czterech doktorów Zachodu, papieża św. Grzegorza, który był biskupem Rzymu od 590 do 604 roku i któremu tradycja nadała tytuł Magnus, Wielki. Grzegorz rzeczywiście był wielkim papieżem i wielkim doktorem Kościoła! Urodził się w Rzymie około roku 540 w zamożnej rodzinie patrycjuszów z rodu Anicjuszy, który wyróżnił się nie tylko swą szlachecką krwią, ale także ze względu na służbę Stolicy Apostolskiej. Z rodziny tej wyszło dwóch papieży: Feliks III (483-92), pradziad Grzegorza i Agapit (535-36). Dom, w którym wychował się Grzegorz, znajdował się na Clivus Scauri, otoczonym przez szacowne gmachy, będące świadectwem wielkości starożytnego Rzymu i duchowej siły chrześcijaństwa. Szczytne uczucia chrześcijańskie wpajali mu także swoim przykładem rodzice – Gordian i Sylwia, oboje czczeni jako święci, oraz dwie ciotki ze strony ojca, Emiliana i Tarsylia, mieszkające we własnym domu jako dziewice konsekrowane i żyjące modlitwą i ascezą.

    Grzegorz rozpoczął wcześnie karierę administracyjną, której poświęcił się także jego ojciec i w 572 r. osiągnął jej szczyt, zostając prefektem miasta. Urząd ten, skomplikowany z powodu ponurych czasów, pozwolił mu zająć się w szerokim wymiarze wszelkiego rodzaju problemami administracyjnymi i zdobyć doświadczenie do zadań czekających go w przyszłości. W szczególności pozostało mu głębokie poczucie porządku i dyscypliny: zostawszy papieżem, podpowie biskupom, by postawili sobie za wzór w zarządzaniu sprawami Kościoła skrupulatność i poszanowanie praw właściwe funkcjonariuszom cywilnym. Życie to musiało go jednak nie zadowalać, skoro niedługo potem postanowił zrezygnować ze wszystkich urzędów świeckich, by zamknąć się w domu i podjąć życie mnicha, przekształcając rodzinny dom w klasztor św. Andrzeja na Celio. Z tego okresu życia monastycznego, życia w nieustannym dialogu z Panem we wsłuchiwaniu się w Jego słowo, pozostanie mu nieustanna tęsknota, która wciąż na nowo i coraz bardziej przebija z jego homilii: pośród myśli podyktowanych troskami pasterskimi powracać będzie do niego w swoich pismach jako do czasu szczęśliwego zatopienia w Bogu, oddania się modlitwie i spokojnej nauce. W ten sposób mógł zdobyć głęboką wiedzę o Piśmie Świętym i Ojcach Kościoła, która służyła mu później w jego dziełach.

    Klauzura Grzegorza nie trwała jednak długo. Cenne doświadczenie zdobyte w administracji cywilnej w okresie brzemiennym w poważne problemy, stosunki, jakie nawiązał, pełniąc ten urząd, z Bizantyńczykami, powszechny szacunek, jaki sobie zaskarbił, skłoniły papieża Pelagiusza do mianowania go diakonem i wysłania do Konstantynopola w charakterze swego apokryzariusza, dziś byśmy powiedzieli – nuncjusza apostolskiego, by przyczynić się do przezwyciężenia ostatnich resztek sporu z monofizytyzmem a przede wszystkim, aby pozyskać poparcie cesarza dla wysiłków powstrzymania naporu Longobardów. Pobyt w Konstantynopolu, gdzie wraz z grupą mnichów podjął na nowo życie monastyczne, był dla Grzegorza niezwykle ważny, umożliwił mu bowiem bezpośrednie poznanie świata bizantyńskiego, jak również zbliżenie się do problemu Longobardów, który na trudną próbę wystawił później jego biegłość i energię w latach pontyfikatu. Po kilku latach papież wezwał go do Rzymu i mianował go swoim sekretarzem. Były to trudne lata: nieustanne deszcze, rzeki występujące z brzegów, głód nękały wiele obszarów Italii i sam Rzym. W końcu wybuchła też zaraza, która pociągnęła liczne ofiary, wśród których był także papież Pelagiusz II. Duchowieństwo, lud i senat jednogłośnie wybrały na jego następcę na Stolicy Piotrowej właśnie Grzegorza. Starał się temu opierać, próbując nawet ucieczki, ale nic to nie dało i w końcu musiał ulec. Był rok 590.

    Widząc w tym, co się stało, wolę Boga, nowy papież przystąpił natychmiast z zapałem do pracy. Od samego początku wykazał się wyjątkowo przenikliwym osądem rzeczywistości, z którą musiał się zmierzyć, niezwykłą zdolnością pracy w podejmowaniu spraw zarówno kościelnych, jak i cywilnych, stałym zachowywaniem równowagi w podejmowaniu decyzji, nawet śmiałych, jakich wymagał od niego sprawowany urząd. Zachowała się bogata dokumentacja związana z jego rządami dzięki Rejestrowi jego listów (ponad osiemset), w których znalazło odbicie codzienne borykanie się ze złożonymi pytaniami, jakie trafiały na jego biurko. Były to problemy nadsyłane przez biskupów, opatów, duchownych a nawet przez władze świeckie różnego szczebla i rangi. Wśród problemów, które dręczyły wówczas Włochy i Rzym, jeden był szczególnej wagi dla życia zarówno obywatelskiego, jak i kościelnego: sprawa Longobardów. Poświęcił jej papież całą swą energię, mając na względzie jej prawdziwie pokojowe rozwiązanie. W odróżnieniu od cesarza Bizancjum, który wychodził z założenia, że Longobardowie to jedynie nieokrzesane jednostki i łupieżcy, których należy pokonać lub wytępić, św. Grzegorz patrzył na tych ludzi oczyma dobrego pasterza, troszcząc się o głoszenie im słowa zbawienia, nawiązując z nimi braterskie stosunki w perspektywie przyszłego pokoju, opartego na wzajemnym szacunku i pokojowym współistnieniu między Italią, Cesarstwem Wschodnim i Longobardami. Zajął się nawracaniem młodych narodów i nowym układem sił w Europie: Wizygoci w Hiszpanii, Frankowie, Saksończycy migrujący do Brytanii oraz Longobardowie byli uprzywilejowanymi adresatami jego misji ewangelizacyjnej. Obchodziliśmy wczoraj liturgiczne wspomnienie św. Augustyna z Canterbury, stojącego na czele grupy mnichów wysłanych przez Grzegorza do Brytanii, by ewangelizować Anglię.

    Papież zaangażował się w osiągnięcie rzeczywistego pokoju w Rzymie i w Italii – był prawdziwym mediatorem – podejmując szybkie rokowania z królem Longobardów Agilulfem. Rokowania doprowadziły do zawieszenia broni, które trwało prawie trzy lata (598-601), po czym można było zawrzeć w 603 trwalszy rozejm. Ten pozytywny rezultat osiągnięty został dzięki równoległym kontaktom, jakie papież utrzymywał z królową Teodolindą, która była księżniczką bawarską i w odróżnieniu od wodzów innych plemion germańskich katoliczką, głęboką katoliczką. Zachował się szereg listów papieża Grzegorza do tej królowej z wyrazami szacunku i przyjaźni do niej. Teodolinda zdołała stopniowo doprowadzić króla do katolicyzmu, przygotowując w ten sposób drogę dla pokoju. Papież zatroszczył się nawet o wysłanie jej relikwii do bazyliki św. Jana Chrzciciela, którą kazała wznieść w Monzy, nie omieszkał też wystosować do niej życzeń i cennych darów dla tejże katedry w Monzy z okazji narodzin i chrztu syna Adaloalda. Postawa tej królowej stanowi piękne świadectwo znaczenia kobiet w historii Kościoła.
    W gruncie rzeczy Grzegorz stale stawiał przed sobą trzy cele: powstrzymać ekspansję Longobardów w Italii; ochronić królową Teodolindę od wpływu schizmatyków i umocnić jej katolicką wiarę oraz pośredniczyć między Longobardami a Bizantyńczykami w perspektywie porozumienia, które zapewniłoby pokój na półwyspie, a zarazem pozwoliłoby prowadzić działalność ewangelizacyjną wśród samych Longobardów. Dwojaka była więc zawsze jego stała orientacja w tej złożonej historii: dążyć do porozumień na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej, szerzyć orędzie prawdziwej wiary wśród ludności.

    Obok działalności czysto duchowej i duszpasterskiej papież Grzegorz brał czynny udział w wielorakiej działalności społecznej. Za dochody z majątków, jakie Stolica Rzymska posiadała w Italii, zwłaszcza na Sycylii, kupił i rozdał zboże, pomagał potrzebującym, wspierał kapłanów, mnichów i mniszki, którzy żyli w niedostatku, płacił okup za obywateli, którzy dostali się do niewoli u Longobardów, kupował zawieszenie broni i rozejmy. Ponadto tak w Rzymie, jak i w innych częściach Włoch, podjął dzieło starannego uporządkowania administracji, wydając dokładne polecenia, aby dobra Kościoła, służące jego utrzymaniu i działalności ewangelizacyjnej na świecie, zarządzane były z całkowitą prawością i zgodnie z zasadami sprawiedliwości i miłosierdzia. Wymagał, by rolnicy chronieni byli przed nadużyciami dzierżawców gruntów należących do Kościoła, a w razie oszustwa by otrzymywali natychmiastowe odszkodowanie, aby oblicza Oblubienicy Chrystusa nie zatruł nieuczciwy zysk.

    Tę intensywną działalność Grzegorz prowadził mimo słabego zdrowia, które zmuszało go do częstego leżenia w łóżku przez długie dni. Posty praktykowane w latach życia monastycznego spowodowały poważne zaburzenia układu trawienia. Ponadto miał bardzo słaby głos, tak iż często zmuszony był do powierzania diakonowi lektury swoich kazań, aby obecni w rzymskich bazylikach wierni mogli go słyszeć [Dzięki Bogu mamy dziś w rzymskich bazylikach mikrofony]. Robił jednak wszystko, aby odprawiać w dni świąteczne Missarum sollemnia, czyli uroczystą Mszę św. i wówczas osobiście spotykał się z ludem Bożym, który był do niego bardzo przywiązany, widział w nim bowiem wiarygodny punkt odniesienia, z którego czerpać można było pewność: nieprzypadkowo szybko przylgnął do niego przydomek „consul Dei”. Mimo niezwykle trudnych warunków, w jakich przyszło mu działać, zdołał dzięki świętości życia i bogatemu człowieczeństwu zdobyć zaufanie wiernych, osiągając naprawdę ogromne rezultaty na swoje czasy i na przyszłość. Był człowiekiem zatopionym w Bogu: pragnienie Boga było stale żywe w jego duszy i właśnie dlatego był zawsze bliski bliźniemu, potrzebom ludzi swoich czasów. W czasach nieszczęść, wręcz beznadziejnych potrafił wnosić pokój i dawać nadzieję. Ten mąż Boży pokazuje nam, gdzie znajdują się prawdziwe źródła pokoju, skąd płynie prawdziwa nadzieja, i w ten sposób staje się przewodnikiem także dla nas, dzisiaj.

    BENEDYKT XVI

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Święty Grzegorz Wielki

    Święty Grzegorz Wielki

    ***

     KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 4 CZERWCA 2008

    (…) Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć (…)

    Drodzy bracia i siostry,

    w czasie naszego środowego spotkania powrócę dziś do niezwykłej postaci papieża Grzegorza Wielkiego, by zaczerpnąć jeszcze więcej światła z jego bogatego nauczania. Mimo rozlicznych zajęć związanych ze swą posługą Biskupa Rzymu pozostawił nam on wiele dzieł, z których w późniejszych wiekach Kościół czerpał pełnymi garściami. Oprócz bogatej korespondencji – Rejestr, o którym wspomniałem na poprzedniej audiencji, zawiera ponad 800 listów – pozostawił nam przede wszystkim pisma o charakterze egzegetycznym, wśród których na wyróżnienie zasługują Komentarz moralny do Hioba – znany pod łacińskim tytułem „Moralia in Librum Iob”, Homilie nt. Ezechiela, Homilie o Ewangeliach. Istnieje jeszcze ważne dzieło o charakterze hagiograficznym – „Dialogi”, napisane przez Grzegorza ku zbudowaniu królowej lombardzkiej Teodolindy. Głównym i najbardziej znanym dziełem jest niewątpliwie „Księga reguły pasterskiej”, którą papież napisał na początku pontyfikatu z zamiarem wyraźnie programowym.

    Chcąc dokonać szybkiego przeglądu tych dzieł, musimy przede wszystkim zauważyć, że w swoich pismach Grzegorz nigdy nie troszczy się o nakreślenie „swojej” doktryny, o swoją oryginalność. Zależy mu raczej na tym, aby oddać tradycyjne nauczanie Kościoła, chce po prostu być ustami Chrystusa i Jego Kościoła na drodze, którą należy przebyć, aby dotrzeć do Boga. Przykładem mogą tu być jego komentarze egzegetyczne. Był on zapalonym czytelnikiem Biblii, której nie traktował wyłącznie spekulatywnie: uważał on, że z Pisma Świętego chrześcijanin powinien czerpać nie tyle wiedzę teoretyczną, ile raczej codzienny pokarm dla duszy, dla swego życia człowieka na tym świecie. W Homiliach o Ezechielu na przykład kładzie on silny nacisk właśnie na tę rolę świętego tekstu: zbliżenie się do Pisma tylko dla zaspokojenia własnego pragnienia poznania oznacza uleganie pokusie pychy i wystawienie się tym samym na niebezpieczeństwo popadnięcia w herezję. Pokora intelektualna jest pierwszą regułą każdego, kto stara się zgłębić rzeczywistość nadprzyrodzoną, wychodząc od świętej Księgi. Oczywiście pokora nie wyklucza poważnego studium; jest jednak niezbędna, aby było ono owocne duchowo i pozwoliło rzeczywiście dotrzeć do głębi tekstu. Tylko w tej wewnętrznej postawie rzeczywiście słucha się i postrzega w końcu głos Boga. Z drugiej strony, gdy chodzi o Słowo Boże, zrozumienie go jest niczym, jeśli nie prowadzi do działania. W tych kazaniach na temat Ezechiela znajduje się jeszcze to piękne sformułowanie, według którego „kaznodzieja musi zamoczyć swe pióro w krwi własnego serca; w ten sposób dotrze do ucha bliźniego”. Czytając jego homilie, widać, że Grzegorz rzeczywiście pisał krwią swego serca i dlatego dziś jeszcze przemawia do nas.

    Temat ten Grzegorz rozwija też w Komentarzu moralnym do Hioba. Podążając za tradycją patrystyczną analizuje on święty tekst w trzech wymiarach jego znaczenia: dosłownym, alegorycznym i moralnym, będących wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego. Grzegorzy przyznaje jednak wyraźną przewagę znaczeniu moralnemu. W tej perspektywie wykłada on swoją myśl przez kilka znaczących dwumianów – umieć-czynić, mówić-żyć, znać-działać, przywołujących dwa aspekty życia ludzkiego, które powinny się uzupełniać, które jednak często przeciwstawiają się sobie. Ideał moralny, komentuje, polega zawsze na osiągnięciu harmonijnej syntezy słowa i czynu, myśli i działania, modlitwy i pełnienia obowiązków swego stanu: oto droga prowadząca do syntezy, dzięki której to, co boskie, zstępuje na człowieka, człowiek zaś wyrasta aż do utożsamienia się z Bogiem. Wielki papież kreśli tym samym dla prawdziwego wierzącego pełny program życia; dlatego ten Komentarz moralny stanowić będzie przez całe średniowiecze swego rodzaju summę chrześcijańskiej moralności.

    Wielkie znaczenie i urodę mają również Homilie o Ewangeliach. Pierwszą z nich wygłosił w bazylice św. Piotra podczas Adwentu roku 590, a więc kilka miesięcy po wyborze na papieża; ostatnią – w bazylice św. Wawrzyńca w drugą niedzielę po Zesłaniu Ducha Świętego 593 roku. Papież mówił do ludu w kościołach, w których odprawiano „stacje” – szczególne ceremonie modlitewne w ważnych okresach roku liturgicznego – bądź święta męczenników patronów tych świątyń. Inspirująca zasada, łącząca razem te różne wystąpienia, streszcza się w słowie „praedicator”: nie tylko kapłan Boży, ale także każdy chrześcijanin, ma zadanie stać się „głosicielem” tego, czego zaznał w swojej duszy za przykładem Chrystusa, który stał się człowiekiem, aby przynieść wszystkim orędzie zbawienia. Horyzont tego zadania jest eschatologiczny: oczekiwanie na wypełnienie się w Chrystusie wszystkich rzeczy to stała myśl wielkiego papieża, która stała się motywem inspirującym każdą jego myśl i każde działania. Stąd jego nieustanne nawoływanie do czujności i zaangażowania się w dobre uczynki.

    Może najbardziej jednorodnym tekstem Grzegorza Wielkiego jest Reguła pasterska, napisana w pierwszych latach pontyfikatu. Autor postawił w nim sobie za cel zarysowanie postaci idealnego biskupa, nauczyciela i przewodnika swej owczarni. W tym celu opisuje on brzemię urzędu pasterza w Kościele i obowiązki, jakie się z nim wiążą: dlatego ci, którzy nie zostali do niego powołani, niech o niego nie zabiegają powierzchownie, ci zaś, którzy objęli go bez należnej refleksji, niech poczują w duszy konieczne drżenie. Podejmując ulubiony temat, Grzegorz stwierdza, że biskup jest w pierwszej kolejności w całym tego słowa znaczeniu „głosicielem”; jako taki, musi dawać przede wszystkim przykład innym, tak aby jego zachowanie mogło być dla wszystkich punktem odniesienia. Skuteczne działanie pasterskie wymaga z kolei, by znał on adresatów i dostosował swoje wystąpienia do sytuacji każdego z nich: Grzegorz zatrzymuje się, by opisać różne kategorie wiernych z przenikliwymi i trafnymi uwagami, które mogą uzasadnić opinię tego, kto w dziele tym dopatrywał się traktatu z psychologii. Dzięki temu można zrozumieć, że rzeczywiście znał on swoją owczarnię i mówił o wszystkim z ludźmi swego miasta i swoich czasów.

    Wielki papież kładzie jednak nacisk na obowiązek, jaki ma pasterz, by przyznawać się każdego dnia do swojej nędzy, aby pycha nie zniweczyła w oczach najwyższego Sędziego dokonanego dobra. Dlatego końcowy rozdział Reguły poświęcony jest pokorze: „Kiedy człowiek szczyci się osiągnięciem wielu cnót, dobrze jest zastanowić się nad własnymi niedociągnięciami i ukorzyć: zamiast uwzględniać dokonane dobro, trzeba pamiętać o tym, co zaniedbało się zrobić”. Wszystkie te cenne wskazania pokazują wysokie mniemanie, jakie św. Grzegorz miał o duszpasterstwie, które określił mianem „ars artium” – sztuki sztuk. Reguła cieszyła się tak dużym powodzeniem, że bardzo szybko przełożono ją na grecki i staroangielski, co było raczej rzadkością.

    Znaczące jest również inne dzieło – Dialogi, w którym przyjacielowi i diakonowi Piotrowi, przekonanemu, że obyczaje uległy już takiemu zepsuciu, iż niemożliwe jest przyjście na świat świętych, jak w przeszłości, Grzegorz udowadnia, że jest przeciwnie: świętość jest zawsze możliwa, nawet w trudnych czasach. Dowodzi tego, opowiadając o życiu osób współczesnych bądź niedawno zmarłych, które śmiało można było uznać za święte, choć nie zostały kanonizowane. Opowiadaniu temu towarzyszą przemyślenia teologiczne i mistyczne, które czynią z książki wyjątkowy tekst hagiograficzny, zdolny do zafascynowania całych pokoleń czytelników. Materiał zaczerpnięty jest z żywej tradycji ludu i ma na celu zbudowanie i formację, przyciągając uwagę czytającego całym szeregiem kwestii, jak sens cudu, interpretacja Pisma, nieśmiertelność duszy, istnienie piekła, wyobrażenie drugiego świata, tematy, które wymagały odpowiedniego wyjaśnienia. Księga jest w całości poświęcona postaci Benedykta z Nursji i jest jedynym starożytnym świadectwem życia świętego mnicha, którego duchowe piękno jawi się w tekście w całej pełni.

    W programie teologicznym, który Grzegorz rozwija w swoich dziełach, relatywizacji uległy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To, co liczy się dla niego ponad wszystko, to cały okres historii zbawienia, która nie przestaje toczyć się w mrocznych zakolach czasu. W perspektywie tej znaczące jest, że umieszcza on zapowiedź nawrócenia Aniołów w samym środku Komentarza moralnego do Hioba: w jego oczach wydarzenie to stanowiło postęp Królestwa Bożego, o którym mowa jest w Piśmie; mogło zatem słusznie być wspomniane w komentarzu do świętej księgi. Według niego przewodnicy wspólnot chrześcijańskich muszą zobowiązać się do odczytania na nowo wydarzeń w świetle Słowa Bożego: w tym sensie wielki papież poczuwa się do obowiązku pokierowania pasterzami i wiernymi na drodze duchowej lectio divina oświeconej i konkretnej, umieszczonej w kontekście własnego życia.

    Zanim zakończę, muszę poświęcić kilka słów stosunkom, jakie papież Grzegorz utrzymywał z patriarchami Antiochii, Aleksandrii i samego Konstantynopola. Troszczył się on zawsze o uznanie i poszanowanie ich praw, wystrzegając się jakiejkolwiek ingerencji, która mogłaby ograniczyć ich prawowitą autonomię. Jeśli jednak św. Grzegorz w kontekście sytuacji historycznej sprzeciwił się tytułowi „ekumeniczny” dla Patriarchy Konstantynopola, uczynił tak nie dlatego, by ograniczyć czy zaprzeczyć tej prawowitej władzy, lecz z powodu zatroskania o braterską jedność Kościoła powszechnego. Uczynił to przede wszystkim ze względu na swoje głębokie przekonanie, że skromność powinna być podstawową cnotą każdego biskupa, a tym bardziej patriarchy. W swym sercu Grzegorz pozostał prostym mnichem i dlatego był zdecydowanie przeciwny wielkim tytułom. On sam chciał być – to jego określenie – servus servorum Dei. Termin ten, przez niego ukuty, nie był w jego ustach pobożną formułą, lecz prawdziwym wyrazem jego sposobu życia i działania. Był on głęboko poruszony pokorą Boga, który w Chrystusie stał się naszym sługą, obmył nam i obmywa brudne stopy. Dlatego był przekonany, że przede wszystkim biskup powinien naśladować tę skromność Boga i w ten sposób iść za Chrystusem. Pragnął prawdziwie żyć jak mnich w stałej rozmowie ze Słowem Bożym, lecz z miłości do Boga potrafił stać się sługą wszystkich w czasach pełnych udręk i cierpienia, potrafił stać się „sługą sług”. Właśnie dlatego, że był taki, jest wielki i pokazuje także nam miarę prawdziwej wielkości.

    BENEDYKT XVI

    wiara.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Pierwszy Europejczyk, Grzegorz Wielki

    Fragment książki “Współtwórcy Europy” – o. Mirewicz Jerzy SJ

    Pierwszy Europejczyk, Grzegorz Wielki

    św. Grzegorz Wielki – ur. ok. 540, zm. 604

    Na gruzach Imperium Rzymskiego prawdziwą Europę tworzył Kościół. On dopiero mitologiczną jej nazwę, pierwszy raz zapisaną przez Hezjoda, oraz niejasny geograficzny kontur, odziedziczony po nauce greckiej, wypełnił żywą historią ludów, które dzięki łączności z nim poczuły się członkami jednej europejskiej rodziny.

    Nie wszyscy historycy są skłonni uznać tę jego rolę i zasługę. Zapatrzeni w postać Karola Wielkiego i w dzieła przezeń dokonane, od tego władcy zaczynają badanie dziejów wspólnoty kulturalnej i politycznej krystalizującej się naokoło dawnej prowincji rzymskiej — Galii. Jest to do pewnego stopnia zrozumiałe. Karol Wielki za życia jeszcze obrósł legendami jak staw sitowiem. Kroniki i literatura piękna owych czasów są barwnym i głośnym, ale nie zawsze wiernym rzeczywistości hymnem ku jego czci. Poeta Angilbert wita go w 799 roku tytułem: „Głowa świata” i przemawia doń: „Monarcho, ojcze Europy!”. Zaimponował bowiem swoim współczesnym odbudowaniem autorytetu jednolitej i silnej władzy na obszernym terenie, zmysłem administracyjnym i troską o kulturę. Dostąpił więc tego rzadkiego przywileju panowania nie tylko nad zaprzyjaźnionymi lub podbitymi plemionami, lecz i nad ich wyobraźnią, która usłużnie przekazywała następnym pokoleniom przedziwną opowieść o władcy użyczającym swego imienia dalekim ludom słowiańskim dla oznaczenia osoby rządzącej. Nasze słowo „król” od niego się wywodzi.

    A jednak gdy Leon II koronował w Rzymie Karola wśród radosnych okrzyków tłumu zebranego w Bazylice św. Piotra: „Karolowi, Augustowi, przez Boga ozdobionemu koroną, wielkiemu i pokój niosącemu imperatorowi Rzymian, długie życie i zwycięstwo!”, to diadem stawał się znakiem wielkości nie jednostki tylko lub dynastii, lecz idei, która przez poprzedników Leona wznoszona była z wielką cierpliwością w nie ustalony jeszcze społecznie i duchowo świat barbarzyńców. Idea ta jako wyraz ambicji chrześcijaństwa potrafiła z różnorodności języków, obyczajów i kultur plemiennych ułożyć jeden obraz przemawiający jeszcze dzisiaj do nas swoim dynamizmem i harmonią. Domem rodzinnym Europy jest Kościół.

    Pierwszym Europejczykiem możemy nazwać Grzegorza Wielkiego. Był Rzymianinem z pochodzenia, członkiem szlachetnego i starego rodu, który dał Kościołowi dwóch papieży: Feliksa III (483—492) oraz Agapita (535—536). Dzięki zamożności rodziców i jednocześnie trosce ich o każdego syna, przyszły papież otrzymał staranne i wszechstronne wykształcenie. Podkreślają to późniejsi, ale dobrze poinformowani kronikarze. Krążyło już wówczas powiedzenie, że „mądry ojciec sto razy więcej wkłada pieniędzy w naukę dzieci aniżeli w utrzymanie winnicy”. W naukę Grzegorza włożono dużo, by mógł zapoznać się z dziedzictwem kultury rzymskiej — pogańskiej i chrześcijańskiej. Studium prawa przygotowało go do służby publicznej, w której doszedł aż do urzędu pretora Rzymu. Otrzymał tę nominację od Justyna II, cesarza Wschodu. Był to szczyt kariery politycznej i administracyjnej w tej kresowej części cesarstwa wschodniego. Wyższy awans wiązał urzędnika z dworem władcy, więc z Rawenną lub Konstantynopolem.

    Grzegorz jednak nie pragnął awansu i nawet z zajmowanego stanowiska zrezygnował. W 573 roku przemienia pałac otrzymany po zmarłym ojcu na klasztor, gdzie razem z grupą znajomych i przyjaciół rozpoczyna życie zakonne. Majątkami posiadanymi na Sycylii wyposaża sześć założonych przez siebie klasztorów. Resztę przeznacza na cele dobroczynne. Nie wzbudziło to wówczas niczyjego zdziwienia. Nikt też nie tłumaczył gestu Grzegorza zawodem miłosnym lub niepowodzeniem życiowym. Wiedziano bowiem, że ze służby cesarskiej odszedł na służbę w królestwie Chrystusowym, wnosząc w nie nie tylko ofiarę z posiadanych bogactw, lecz swoje zdolności, energię młodzieńczą i zamiłowanie do systematycznej pracy. Ale przede wszystkim i on i jego współcześni patrzyli na przekształcanie się prezydenta miasta w zakonnika jak na dzieło łaski Bożej. Obowiązywała wtedy w ocenie każdego czynu jednostki zasada umieszczania go w perspektywie prawd nadprzyrodzonych. W tej perspektywie nie Grzegorz wyrządzał łaskę Chrystusowi, Kościołowi i ubogim, lecz on zaznał dobrodziejstwa łaski Bożej. Późne średniowiecze ujmie to w formułę: „Chrześcijanin — szczęśliwy dłużnik Stwórcy”. Grzegorz uważał się zawsze za szczęśliwego człowieka.

    Nawet wtedy kiedy na rozkaz władz kościelnych musiał rezygnować z osobistych zamiłowań i planów. Stało się to pierwszy raz za papieża Benedykta I, który mianował go diakonem i powierzył mu obowiązek jałmużnika. Następca Benedykta, Pelagiusz II, natychmiast po swoim wyborze w 579 roku wysyła Grzegorza w charakterze nuncjusza do Konstantynopola. Był to dla niego nowy świat, mało mu znany i prawie obcy. Grzegorz bowiem — podobnie jak Augustyn — nie zamieszkiwał ani intelektem, ani upodobaniami w kręgu języka i kultury bizantyjskiej. Greckim władał słabo. Należał do pokolenia rozkochanego w łacinie i widzącego w niej jeden z elementów łączących narody barbarzyńskie w chrześcijańską wspólnotę. Już jako papież w liście do Narzesa, wysokiego urzędnika na dworze w Konstantynopolu, przesyłając pozdrowienia niejakiej Dominice, pisze: „Dostojnej Dominice przekaż moje pozdrowienie. Nie odpowiedziałem jej wcale, ponieważ napisała do mnie po grecku, chociaż włada łaciną”. Ale nie tylko w języku widział granicę oddzielającą Wschód od Zachodu. Dostrzegał między nimi groźniejsze pęknięcie w postaci oddalania się od siebie dwóch teologicznych, filozoficznych i obyczajowych wizji chrześcijaństwa. Było to bolesne stwierdzenie, że dialog Rzymu z Bizancjum zamienia się powoli w dwa równocześnie wygłaszane monologi, złożone z tych samych słów, ale o różnej pojęciowej treści. Przez sześć lat usiłował wyjaśniać i uzasadniać stanowisko papieża pragnącego utrzymać dogmatyczną i hierarchiczną jedność Kościoła wschodniego i zachodniego. Trudził się nad pracą skazaną na bezskuteczność. Dalsze próby podejmować będzie już jako biskup Rzymu. Jedynym ich owocem, który dotrwał do naszych czasów, jest tradycyjny tytuł papieża: Servus servorum Dei (Sługa sług Bożych), użyty pierwszy raz przez Grzegorza w odpowiedzi na nazwanie się patriarchy Konstantynopola: Powszechny — Oikumenos. Z pobytu jednak na Wschodzie, gdzie piastując ważny urząd i ocierając się o przepych dworu cesarskiego, zachował jednocześnie sposób zakonnego życia, wiele skorzystał. Wynosił stamtąd obraz Kościoła zrośniętego prawie organicznie ze strukturą władzy cesarskiej. Nie miał więc wielkich złudzeń co do wartości takiej symbiozy dwóch instytucji o różnych celach i odmiennych metodach działania. Nie miał również żadnych wątpliwości, że w takiej sytuacji decyzja ostateczna nawet w sprawach kościelnych będzie pobierana i narzucana przez zasobniejszego w środki materialne i w pomoc fizyczną partnera.

    Wracał więc ze Wschodu z doświadczeniem, o którym może wtedy nie wiedział, jak będzie mu użyteczne w niedalekiej przyszłości. Wracał z radością do klasztoru w Rzymie, gdzie spodziewał się spędzić resztę życia w atmosferze modlitwy i ćwiczeń ascetycznych. Ale Rzym w czasie nieobecności Grzegorza bardzo się zmienił. Wiele patrycjuszowskich rodzin opuściło go w ucieczce przed Longobardami, napłynęła zaś doń biedota z terenów spustoszonych najazdem barbarzyńców. Papież Pelagiusz II, z pochodzenia Got, któremu cesarz Maurycjusz, sam bezsilny, radził, by sprowadził sobie Franków na pomoc, uwolnił Rzym od Longobardów za cenę wysokiego okupu. Wieczne Miasto było więc zubożałe, bez blasku chwały i chore. Epidemia zdziesiątkowała jego mieszkańców, nie oszczędzając i Pelagiusza, który zmarł w lutym 590 roku.

    Następcą Gota został Rzymianin — Grzegorz. Niechętnie przyjmował urząd Najwyższego Pasterza. Próbował bronić się przed nim ucieczką, a gdy to zawiodło, liczył jeszcze na veto cesarza Maurycjusza. Może nawet i wpływał przez swoich przyjaciół w Konstantynopolu, by władca zaprotestował przeciwko jego wyborowi. Czytamy w liście do patrycjusza Jana, ekskonsula i kwestora: „Ponieważ doświadczyłem dobrodziejstw Waszej Dostojności, jestem z wami związany węzłami tak wielkiej miłości, że nic nie może z mego serca wymazać pamięci o was. Wbrew temu uczuciu ogarnia mnie smutek niemały, ponieważ widzieliście, iż pragnę spokoju, a mimo to doprowadziliście mnie do niepokoju. Niech wam też Bóg wszechmocny da za to dobra wieczne, ponieważ uczyniliście to w dobrej wierze, a mnie — jeśli zechce — niech uwolni od tak wielkiego niebezpieczeństwa na tym stanowisku. Albowiem zasłużyłem swoimi grzechami na to, że zostałem biskupem nie Rzymian, lecz Longobardów, których układy są jak miecze, a łaska jak kara. Oto dokąd mnie zawiodła wasza opieka” (luty, 591 r.). Nie uważał się za męża opatrznościowego, nie wyżywał się w sprawowaniu władzy, był rzeczywiście sługą wszystkich, o pamięci chwytającej szybko i zatrzymującej na stałe wszelkie biedy ludzkie materialne i duchowe. Biografowie zestawiając go z Hieronimem lub Augustynem twierdzą, że nie dorasta do nich ani głęboką myślą teologiczną, ani znajomością dziedzictwa kultury helleńskiej. Mają rację, ale zapominają zwykle porównać i uwarunkowania, w jakich żyli i pracowali wymienieni Ojcowie Kościoła. Za czasów Grzegorza przycichły już spory teologiczne, najważniejsze problemy stawiane i wyjaśniane w ogniu walki katolików z herezjami przekazywano teraz w formie ustalonej jako katechizmowe prawdy. Nie było więc potrzeby wzniecania dyskusji teologicznych. Gasło również z konieczności zainteresowanie się kulturą grecką razem z rozpływaniem się rzymskiej elity intelektualnej w morzu barbarzyństwa. Między światem Grzegorza a tym, w którym myśleli i tworzyli Hieronim z Augustynem, pomimo zachowania ciągłości historycznej, zaznaczały się coraz większe różnice.

    Olbrzymią zasługą następcy Pelagiusza było dostrzeżenie tych różnic i rozeznanie potrzeb rodzącej się nowej epoki. Epoki pięknej, nazywanej jednak przez wielu historyków z uporem ciemną, ponieważ nie znajdują w niej tak licznych znaków kultury materialnej i duchowej jak w poprzedniej — grecko-rzymskiej. Piękno początków średniowiecza jest oczywiście trudne do określenia. Wyraża się bowiem nieuchwytnym procesem przemian wewnętrznych pod wpływem zasad Ewangelii, głoszonej barbarzyńcom i masowo przez nich przyjmowanej. Można powiedzieć, że wtedy przekształcali się oni w obywateli Europy o jednej wierze i obyczajach chrześcijańskich we wszystkich dziedzinach życia.

    Procesowi temu patronował i dbał o jego poprawność papież Grzegorz. Był w nim obecny przede wszystkim prawdziwą pracą duszpasterską. Nowy, powstający w jego oczach świat traktował jak swoją parafię i brał na siebie odpowiedzialność za wszystko, co się w tym świecie działo i co dziać się powinno. Wrósł weń wielką miłością ludzi bez względu na ich pochodzenie, stanowisko i poziom wykształcenia. Dlatego też pierwszym jego dziełem było usprawnienie administracji dóbr kościelnych jako podstawy akcji filantropijnych. Dobra te powstawały z darowizn cesarskich i prywatnych w formie latyfundiów w Italii, Dalmacji, Południowej Galii oraz w Afryce. Stanowiły one zaczątek późniejszego państwa kościelnego. Za czasów Grzegorza były tylko własnością Kościoła, a dochody z nich obracano na poprawę losu mnóstwa wygnańców, uciekinierów, wywłaszczonych posiadaczy majątków, byłych urzędników cesarskich w dawnych prowincjach Imperium. Podziwu godne jest uczulenie Grzegorza na stosowanie sprawiedliwości i jednocześnie dobroci względem wszystkich — chrześcijan, pogan i Żydów. Ci ostatni mieli w nim dobrego opiekuna. Nie byli nigdy wyłączani z ogólnego rozdawnictwa jałmużn ubogim. Wiedzieli też, że Grzegorz, biskup rzymski, nie pozwala na przeszkadzanie im w oddawaniu czci Bogu według dawnych zwyczajów. Świadczy o tym jego list z marca 591 roku, skierowany do Piotra, biskupa miasta Terracina, w którym pisze: „Żyd Józef, oddawca obecnego pisma, doniósł mi, żeś, Czcigodny Bracie, wygnał Żydów z tego miejsca w terracyneńskiej warowni, w którym się zwykle gromadzili celem święcenia uroczystości, i że za twoją wiedzą i zgodą przenieśli się na inne miejsce, by podobnie mogli obchodzić swoje święta. A teraz żalą się, że znów zostali wypędzeni z tego miejsca. Jeśli tak jest, chcę, abyś, Czcigodny Bracie, nie dawał powodu do takiego rodzaju zażaleń, lecz zezwól im gromadzić się według zwyczaju w tym miejscu, które jak wyżej powiedziałem, uzyskali za twoją wiedzą celem urządzania zgromadzeń. Albowiem tych, którzy są poza obrębem religii chrześcijańskiej, należy pozyskiwać dla jedności wiary łagodnością, życzliwością, napominaniem, przekonywaniem, aby nie odstręczać groźbami i postrachem tych, których można było przywieść do wiary słodyczą nauki i ukazywaniem grozy przyszłego sądu. Należy więc starać się o to, aby raczej garnęli się do słuchania z ust waszych słowa Bożego, niż lękali nadmiernej surowości”. Takim gestem pragnął papież i Żydów włączyć w strukturę chrześcijańskiej Europy. Na podobny temat mamy jego list z listopada 602 roku pisany do Paschazjusza, biskupa Neapolu. Świadczy on o zaufaniu, jakim Żydzi darzyli Grzegorza, uciekając się doń ze swoimi krzywdami doznawanymi od lokalnych władz kościelnych i świeckich. Uważali go za najwyższą instancję po Bogu. Miało to wielkie znaczenie w czasach pustki wytworzonej przez zanik cesarskiej władzy administracyjnej, a przed powstaniem nowego ładu polityczno-społecznego. O wszystko troszczyć się musiał papież.

    Odczuwała tę troskę przede wszystkim ludność wiejska, związana z ziemią, narażona na wszelkiego rodzaju nadużycia nie tylko ze strony barbarzyńców, lecz i miejscowych urzędników, poborców podatkowych i administratorów. W maju 591 roku pisze Grzegorz listę-instrukcję do subdiakona Piotra, który był zarządcą dóbr kościelnych na Sycylii. Instrukcja ta jest bardzo szczegółowa i świadczy nie tylko o doskonałych informacjach, jakie miał do dyspozycji jej autor, lecz też i o jego umiejętności w ich analizowaniu i wyciąganiu wniosków. Przytaczamy jeden charakterystyczny urywek: „Prócz tego dowiedziałem się, że pierwsza opłata podatku gruntowego bardzo jest dokuczliwa dla naszych rolników, dlatego że są zmuszeni do płacenia podatków, zanim mogą sprzedać owoce swej pracy. A ponieważ ze swoich zasobów uiścić tego nie mogą, pożyczają od urzędników skarbowych i ciężko płacą za to dobrodziejstwo. To sprawia, że narażeni są na wielkie wydatki. Wobec tego niniejszym nakazuję, abyś ty przy twojej obrotności zwrócił z dochodów publicznych to wszystko, co w tych okolicznościach mogli pożyczyć od postronnych. Nakazuję dalej, aby powoli ściągano podatki z wieśniaków kościelnych — w miarę jak będą mogli płacić — aby w okresie, gdy na nich wywierają nacisk, nie byli zmuszeni sprzedawać zbyt tanio tego, co by im później mogło starczyć na zapłatę; nadto wówczas nie mogliby wcale wywiązać się z dostawy do spichrzów”. Kończy się ten list twardo: „To wszystko uważnie czytaj i pozbądź się swego nałogowego niedbalstwa. Postaraj się, aby moje pismo skierowane do rolników odczytano we wszystkich osadach, żeby wieśniacy wiedzieli, jak z mego upoważnienia mają się bronić przeciw gwałtom; trzeba im wręczyć bądź oryginały, bądź odpisy… Usłyszałeś, czego chcą, zastanów się, co masz czynić”.

    Wszyscy więc mieszkańcy miast i wsi należących do Kościoła byli pewni, że papież wchodzi w najdrobniejsze szczegóły ich codziennego życia z gestem dobroczynności, gdy tego potrzebują, a z zasadami chrześcijańskimi, według których to życie powinno być prowadzone — zawsze. Umoralniał rodzącą się Europę. Uważał to za najpotrzebniejsze, by nowym układom polityczno-społecznym służyły jasne normy etyczne obowiązujące w konkretnych sytuacjach ludzi również konkretnych. Dlatego też jego listy (a zachowało się ich z okresu jego rządzenia Kościołem przeszło osiemset) są małymi traktacikami z dziedziny moralności ogólnoludzkiej i chrześcijańskiej. Uczyły nie tylko poprawnie myśleć, lecz także sprawiedliwie działać. Okazało się to zbawienne jako metoda wychowawcza zastosowana względem barbarzyńców nieprzywykłych do abstrakcyjnego myślenia. Dzięki niej Longobardowie stali się katolikami. Przyciągnął ich do Kościoła humanistyczny sposób traktowania spraw ludzkich oraz ich uładzania harmonijnego bez fanatyzmu i przesady kryjących się w każdej herezji. Okres ten oczywiście nie dał arcydzieł sztuki i literatury. Nikt się nie znalazł, by rozwijać dalej i pogłębiać filozoficzną wizję Boecjusza zawartą w Consolatio philosophiae. Klasyczny język łaciński w zetknięciu się z wieloma narzeczami celtyckimi i germańskimi tracił swoją klarowność, gubił końcówki słów, zmieniał ich znaczenie, zapożyczał się od barbarzyńców, ale wyrażał lepiej zwykłego człowieka, zatroskanego swoim losem zarówno doczesnym, jak i wiecznym. Przy tym losie następowało spotkanie z podobnie zatroskanym Kościołem.

    A spotkań tych było coraz więcej. W 587 roku nawraca się na katolicyzm król Rekared, pociągając za sobą Wizygotów w Hiszpanii. Augustyn, mnich z klasztoru św. Andrzeja, założonego przez Grzegorza, zostaje wysłany w 596 roku do Anglii. W tej sprawie Grzegorz prowadzi obfitą korespondencję z biskupami Galii, z królową Franków Brunhildą, z władcą Anglów Adilbertem. Był to okres wzmożonego działania misyjnego, kierowanego z Rzymu przez papieża, który umiał myśleć kategoriami całości i patrzeć odważnie w przyszłość. Longobardów pozyskał, zawierając z nimi na własną rękę, wbrew sprzeciwom Maurycjusza i jego namiestnika w Rawennie, pokój i przez to właśnie zbliżył ten dynamiczny naród do katolicyzmu. Polityki jednak nie uprawiał. Władców świeckich traktował jako ludzi, którzy również dbać muszą o swoje zbawienie, a on ma obowiązek pomagać im w osiągnięciu tego celu. Stosował i tutaj zasadę praw osoby ludzkiej dochowującej wierności prawom i celom społeczeństwa.

    Posiadał też nadzwyczajną zdolność interesowania się sprawami określonych jednostek bez gubienia z oczu spraw ogólnych. W październiku 598 roku poleca w ten sposób opiece subdiakona Antemiusza wdowę Teodorę: „Teodora, wdowa po obrońcy Sabinie, żali się nam przez przysłanego tu człowieka, że została oszukana przez swego syna i przez niejakiego Aligerna, którego córkę tenże jej syn pojął za żonę. Całe bowiem mienie zapisała tytułem darowizny temuż synowi, a teraz jest przez nich lekceważona i poniewierana do tego stopnia, iż zabrali jej rzeczy, a ona nie ma żadnych środków do życia… A ponieważ — jeśli tak jest w istocie — jest to zbyt ciężki i Bogu przeciwny występek, przeto na mocy niniejszego upoważnienia polecamy ci, byś się starał poznać prawdę, a jeśli się przekonasz, że tak jest naprawdę, użycz jej kościelnej opieki i we wszystkim rozumnie ją wspieraj, aby w czasie twego urzędowania nie doznała więcej przykrości ani ucisku od wymienionych ludzi”. Przytułek dla starców na górze Synaj otrzymuje wsparcie materialne wraz z listem do opata tamtejszego klasztoru, w którym pisze Grzegorz: „… dowiedzieliśmy się, że w przytułku starców, zbudowanym tam przez niejakiego Izaura, brak łóżek i pościeli. Posyłamy więc koców piętnaście, ubrań trzydzieści, łóżek piętnaście; dajemy również pieniądze na sprawienie poduszek albo materaców”. Była to lekcja miłosierdzia dawana przez najwyższego reprezentanta Kościoła ludziom twardych i niepewnych czasów. Z tej lekcji skorzystała młoda Europa. Chrześcijaństwo wnosiło wówczas w stosunki międzyludzkie element ofiarnej miłości bliźniego. Europejczyk wychowywał się w atmosferze służby biednym, pokrzywdzonym i nieszczęśliwym.

    I w atmosferze modlitwy. Ideałem Grzegorza był człowiek rozważający prawdy Boże modlitewnie i szukający w nich motywu i pomocy w chrześcijańskim działaniu. Dlatego jeszcze za swego pobytu w Konstantynopolu zaczyna pisać traktat Moralia in lob; nie jako traktat z dziedziny egzegezy, lecz jako podręcznik teologii moralnej i ascetycznej. Dzisiaj możemy dać mu podtytuł: „Teoria sprawiedliwego czynu wewnętrznego”. Temu samemu celowi służyły jego Homilie, wyjaśniające, jak można życie kształtować według słów Bożego objawienia. Przykłady zaś takiego kształtowania podaje w zbiorze życiorysów pt. Dialogi, w których historia miesza się z legendą, realizm z cudownościami i wezwanie łaski z odpowiedzią bohaterów. Grzegorz bowiem nie chciał pisać ich żywotów według ścisłych wymagań stawianych przez naukę dzisiejszą. Pragnął jedynie członkom powstającej wspólnoty dać wzory do naśladowania. Wiemy, że na tych wzorach wychowywały się całe pokolenia chrześcijan we wszystkich zakątkach Europy. Z innego znowu dzieła korzystał kler diecezjalny w swojej duszpasterskiej pracy. Była to Księga reguły pasterskiej (591), mówiąca o wychowaniu i wyrobieniu wewnętrznym kapłana oraz o umiejętności przekazywania prawd Bożych powierzonym jego opiece duszom. Księga ta została prawie natychmiast przełożona na język grecki. Tłumaczenie anglosaksońskie ukazało się za króla Alfreda.

    Przy czytaniu pism Grzegorza powstaje samorzutnie pytanie: „Kiedy one mogły powstać?”. Papieski urząd — tak jak on go traktował — zabierał mu cały czas i absorbował wszystkie siły. Grzegorz nie czekał nigdy na to, że gotowe problemy podpłyną same aż pod brzeg jego uwagi. Szukał ich i przewidywał, zanim zdążyły się skrystalizować. Żył wprawdzie współczesnością i brał za nią odpowiedzialność, posiadając świadomość swojej pozycji i godności, ale był również świadomy stopniowego gaśnięcia sił fizycznych. Pisze do biskupa Arabii Maryniana w lutym 601 roku: „Dużo bowiem już upłynęło czasu, odkąd nie mogę się dźwignąć z łóżka. Raz dręczy mnie ból podagry, drugi raz nie wiem jaki ogień z bólem rozchodzi się po całym ciele; a często bywa, że równocześnie ogień ściera się z bólem i omdlewa we mnie ciało i duch”. O chorobie swojej dawał znać różnym przyjaciołom. Czynił to jednak bez tragizowania, ze spokojem świadczącym o ładzie wewnętrznym człowieka, który swoim sprawom osobistym poświęcał tylko tyle czasu i zainteresowania, ile tego wymagało zorganizowanie rozumnej i owocnej służby Bogu i ludzkości.

    Porównanie jego życia z chorałem gregoriańskim jest podwójnie uzasadnione. Jeżeli nawet Grzegorz nie był twórcą tak genialnego zespolenia słów modlitwy z melodią, to pod jego patronatem Kościół, a z nim i w nim Europa, uczyły się śpiewem oddawać chwałę Bogu i wypowiadać najpiękniejsze uczucia serca ludzkiego. A stało się tak, ponieważ on umiał ze swoich trudów i prac, radości i smutków, wspaniałych osiągnięć i niepowodzeń układać poważną pieśń o dobrze spełnionym obowiązku wobec Boga i człowieka.

    Nagrodził go Bóg szczęściem bez końca, Kościół — tytułem Wielkiego Doktora, ludzie nazwali „Ojcem Miasta Wiecznego i Rozkoszą całego świata”. A on sam mówił o sobie, że chce być „konsulem Boga”. Nie gniewałby się na pewno, gdyby go ogłoszono „Pierwszym Europejczykiem”.

    Copyright © Wydawnictwo WAM 2003/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 września

    Błogosławieni męczennicy Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel, Seweryn Girault oraz Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święta Beatrycze z Silvy, dziewica
      •  Święty Wilhelm, biskup
      •  Błogosławiona Ingrida Szwedzka, zakonnica
    Ścięcie na gilotynie - powszechna metoda wykonywania wyroków śmierci w czasie rewolucji francuskiej

    Wielka Rewolucja Francuska (1789-1799) miała wśród swoich celów m.in. zniesienie katolicyzmu we Francji. Radykałowie przeforsowali uchwałę stanowiącą o tym, że wszystkie dobra kościelne mają przejść na własność skarbu państwa, a duchowni, jak wszyscy urzędnicy, będą otrzymywali pensję. Zaczęły się sypać jedne po drugich uchwały i dekrety wrogie Kościołowi. 13 lutego 1790 r. uchwalono kasatę większości zakonów, ocalały jedynie te oddane pracy charytatywnej lub oświatowej. Zabroniono składania ślubów zakonnych na terenie Francji.
    12 lipca 1790 r. uchwalono Konstytucję cywilną duchowieństwa, która redukowała liczbę diecezji i stolic biskupich według liczby i granic departamentów. Ograniczono władzę biskupów, zniesiono kapituły. Odtąd biskupów i proboszczów mieli wybierać sami parafianie i diecezjanie. Równocześnie wszyscy członkowie stanu duchownego otrzymali prawo opuszczenia go i przejścia do stanu świeckiego. Odtąd to państwo, a nie papież miało być zwierzchnikiem Kościoła we Francji, chociaż ustanowiona została funkcja pośrednika między państwem a papieżem. Duchowieństwo zobowiązano do składania przysięgi na wierność nowej konstytucji, która była wręcz wroga Kościołowi. Już kilka dni później jej treść potępił ostro papież Pius VI. Mimo tego protestu król Ludwik XVI 23 lipca wyraził aprobatę wobec przegłosowanego projektu ustawy, a 26 grudnia zgodził się formalnie również na dekret wprowadzający ustalenia konstytucji w praktyce.
    4 stycznia 1791 r. rozpoczęły się ceremonie składania przysięgi na konstytucję przez wszystkich księży. Jako pierwsi przysięgali deputowani duchowieństwa do Konstytuanty; z tego grona 80 biskupów odmówiło tego aktu. Konstytucja była przyjmowana z podobnymi oporami we wszystkich diecezjach: uroczyste przysięgi były zależnie od regionu przeprowadzane przez cały styczeń i luty, jednak zdecydowana większość biskupów i około połowa proboszczów nie zaakceptowała ustawy. Istniały nawet regiony, w których większość duchownych odmówiła złożenia przysięgi, jak Bretania, Alzacja i Prowansja. W ten sposób kler francuski podzielił się na księży konstytucyjnych i niekonstytucyjnych. Dylemat, przed którym stanęli księża, powiększało jeszcze nieprzejednanie papieża, który ponowił swój sprzeciw wobec ustawy w breve Quod aliquantum z 10 marca 1791 r. oraz Caritas z 13 kwietnia 1791 r. W dokumentach tych uznawał on postanowienia konstytucji cywilnej za świętokradztwo i herezję, a wszystkich duchownych wzywał do nieskładania przysięgi lub jej odwołania.
    Zaczęło się krwawe prześladowanie. Tych, którzy odmówili złożenia przysięgi, traktowano jako wrogów rewolucji, skazywano ich na banicję, więzienie, a często na śmierć. 21 września 1792 r. wprowadzono rozwody. Duchowieństwu zakazano nosić strój kościelny poza kościołem. Zniesiono bractwa i stowarzyszenia religijne. Wprowadzono śluby cywilne, zniesiono celibat, a dekretem z 7 listopada 1793 r. w miejsce chrześcijaństwa wprowadzono “religię rozumu i natury”. Zaczęto likwidować kościoły. Niedziele zastąpiono dekadami, a święta katolickie uroczystościami rewolucyjnymi.W okresie Rewolucji śmierć poniosło kilkanaście tysięcy katolików: duchownych, zakonników i świeckich. Największą grupę stanowią męczennicy z Paryża, gdzie między 2 a 6 września 1792 r. (w czasie tzw. masakr wrześniowych) zamordowano około 1400 osób, w tym ok. 300 duchownych i zakonników. Byli oni więzieni i zginęli w benedyktyńskim opactwie Saint-Germain-des-Pres, w seminarium św. Firmina, więzieniu La Force i kościele Saint Nicolas du Chardonnet. Ponad 100 osób, w większości prezbiterów, zginęło także w klasztorze karmelitów przy Rue de Vaugir.
    Wśrod nich byli franciszkanie: Jan Franciszek Burté, Apolinary Morel i Seweryn Girault. Zostali oni beatyfikowani w dniu 17 października 1926 r. przez papieża Piusa XI w gronie 191 osób, których męczeństwo udało się udokumentować.
    Jan Franciszek Burté urodził się w 1740 r. Wstąpił do franciszkanów w Nancy w wieku 16 lat. Po przyjęciu święceń kapłańskich wykładał teologię młodszym braciom. Został gwardianem klasztoru w Paryżu. Tam został aresztowany i uwięziony w klasztorze karmelitów.

    Błogosławiony Apolinary Morel

    Apolinary Morel urodził się w 1739 r. w Szwajcarii. Wstąpił do kapucynów i zyskał z czasem sławę wspaniałego kaznodziei, spowiednika i wychowawcy kleryków. Aby mógł podjąć działalność misyjną na Wschodzie, wysłano go do Paryża na studia języków wschodnich. Tam zastała go rewolucja. Gdy odmówił wyrzeczenia się wiary, aresztowano go i zamknięto w klasztorze karmelitów.
    Seweryn Girault urodził się w 1728 r. w Rouen. W 1750 r. wstąpił do III Zakonu Franciszkańskiego. Cztery lata później przyjął święcenia kapłańskie. Kiedy wybuchła rewolucja, był spowiednikiem franciszkanek w Paryżu. Gdy zapytano go, czy chce pozostać w klasztorze i ryzykować życie, czy też woli uciec z klasztoru i rozpocząć życie świeckie, bez wahania wybrał pozostanie wiernym regule i siostrom, którym służył. Wkrótce aresztowano go. Jako pierwszy poniósł śmierć: kiedy odmawiał brewiarz, odcięto mu głowę.Trzech wyżej wspomnianych męczenników oraz 182 innych, włączając w to kilku biskupów oraz wielu kapłanów zakonnych i diecezjalnych, zostało zamęczonych w klasztorze karmelitów w Paryżu 2 września 1792 r. Więźniowie otrzymali tego dnia tajną wiadomość, że zbliża się dzień ich śmierci. Wszyscy zakonnicy i kapłani tam spędzeni odbyli spowiedź i cały czas poświęcili na modlitwę. O godzinie 16 wyprowadzono ich – niby na spacer – na podwórze więzienne. Tam czekał na nich tłum, który rzucił się na więźniów. Rozpoczęła się rzeź. Pozostałych wpędzono do kościoła, gdzie zaimprowizowano trybunał sądowy. Każdego pytano: “Obywatelu, czy złożyłeś przysięgę?” Gdy padała odpowiedź: “Nie!”, wyprowadzano ofiary przed kościół i tam je mordowano siekaniem szablami i strzałami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 września

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Pokoju

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Bronisława, dziewica
      •  Święta Teresa Małgorzata Redi od Najświętszego Serca Jezusa, dziewica
      •  Święta Dulcelina
      •  Jozue, praojciec
      •  Gedeon, sędzia Izraela
      •  Rut
    ***
    W Stoczku Klasztornym (znanym też pod nazwą Stoczek Warmiński) w archidiecezji warmińskiej w 1640 r. zbudowano kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Obecnie znajduje się tu także dom zakonny marianów, założony w 1958 r. w starym klasztorze pobernardyńskim.
    W klasztorze tym przez rok (w latach 1952-1953) więziony był przez władze komunistyczne Prymas Tysiąclecia, Sługa Boży Stefan kard. Wyszyński. Tutaj właśnie przygotował akt zawierzenia całej Ojczyzny Matce Bożej. W jednym z pomieszczeń klasztoru znajduje się dziś izba pamięci, utrwalająca obecność ks. Prymasa w tym miejscu.
    W roku 1987 kościół w Stoczku decyzją papieża podniesiony został do rangi bazyliki mniejszej.

    Maryja - Królowa Pokoju

    W ołtarzu głównym kościoła znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Królowej Pokoju. Jest on kopią obrazu Salus Populi Romani z rzymskiej bazyliki Matki Bożej Większej. Został namalowany na płótnie przez nieznanego artystę. Oblicze Matki Bożej jest pełne godności i dobroci. Dzieciątko w swojej lewej ręce trzyma księgę, zaś prawą wznosi do błogosławieństwa. W tle obrazu widzimy chmury, z których u stóp Maryi wynurza się księżyc. Obraz najprawdopodobniej został przywieziony z Rzymu około 1640 roku. W 1670 r. przyozdobiono go dwiema koronami, a w 1687 r. udekorowano srebrną sukienką ze złotymi kwiatami. W 1700 roku dodano berło.
    Św. Jan Paweł II podczas pielgrzymki do Polski dnia 19 czerwca 1983 r. na wałach Jasnej Góry dokonał rekoronacji obrazu. W homilii Ojciec Święty powiedział o nim: “Tym aktem wyrażam dziękczynienie Matce Pokoju za trzysta z górą lat opieki nad Świętą Warmią, która na przestrzeni dziejów i zmiennych losów historii dochowała wierności Chrystusowi i Jego Kościołowi”. Wspomniał też o Stoczku jako miejscu uwięzienia ks. Kardynała Wyszyńskiego oraz o jego akcie oddania się Matce Bożej. Zakończył słowami: “Wszystkich Was zawierzam Matce Pokoju”.
    Koronacja ta otworzyła nowy etap w rozwoju kultu Królowej Pokoju. Wiele parafii archidiecezji warmińskiej przeżyło nawiedzenie kopii stoczkowskiego obrazu. Liczne kopie trafiły do kościołów w całej Polsce – i nie tylko. W ciągu pierwszych 20 lat po rekoronacji do różnych miejsc w kraju i poza jego granicami powędrowało około 80 kopii obrazu. Z roku na rok rośnie też liczba pielgrzymów nawiedzających klasztor w Stoczku. Wspomnienie Maryi jako Królowej Pokoju jest obchodzone liturgicznie co roku 1 września – w rocznicę wybuchu II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – sierpień 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Latria i dulia – dwa słowa, które wytłumaczą katolicki kult świętych

    Latria i dulia

    fot. Thoom / Shutterstock/Aleteia.pl

    ***

    Trochę szkoda, że te terminy: latria i dulia praktycznie nie pojawiają się w kazaniach i katechezie. Z ich pomocą łatwo wytłumaczyć, czym różni się kult Boga i modlitwa do Niego od czci oddawanej Maryi i innym świętym.

    (Nie) modlimy się do świętych!

    To często spotykany zarzut wobec katolików – że modlą się do Maryi i świętych jak do Boga. Można nawet czasem usłyszeć zarzuty o bałwochwalstwo i niestosowanie się do tego, co mówi Pismo Święte, zwłaszcza Stary Testament. Nawet sami katolicy nie zawsze potrafią jasno wytłumaczyć, czym się różni kult Boga od kultu świętych.

    Chyba każdy, kto się modli, zdaje sobie sprawę z tego, że tylko modlitwa do Boga jest modlitwą w ścisłym sensie – bo wtedy zwracam się do Tego, który mnie stworzył i odkupił, jest godny najwyższej czci i chwały, jest mi bliższy niż ja sama sobie, a w dodatku wszystko może. Natomiast kiedy mówię o modlitwie za wstawiennictwem jakiegoś świętego (czasem mówi się skrótowo: do świętego), używam słowa „modlitwa” poniekąd w cudzysłowie. Zwracanie się do świętego przypomina raczej pogawędkę z przyjacielem, który jest już w niebie, ma bezpośredni dostęp do Boga i dostał mi przez Niego dany jako towarzysz drogi i wsparcie.

    No właśnie – wszyscy to wiedzą, ale chyba mało kto potrafi to precyzyjnie wytłumaczyć. Co najwyżej powie – skądinąd słusznie – że te dwa rodzaje modlitwy i dwa rodzaje kultu to „coś innego”.

    Latria i dulia – dwie różne modlitwy

    Tymczasem mamy doskonałe narzędzie do wyjaśnienia tej kwestii: latria i dulia. Ten pierwszy termin stosujemy do określenia kultu Boga, a ten drugi – kultu świętych.

    Latria pochodzi od greckiego słowa latreia (λατρεία), które oznacza dosłownie „kult” lub „służbę”. W starożytnej Grecji słowo to odnosiło się do służby lub pracy wykonywanej przez najemników, ale w kontekście religijnym z czasem zaczęło oznaczać kult bóstw.

    W teologii chrześcijańskiej termin latria został przyjęty do opisania najwyższego rodzaju czci i uwielbienia, które należą się jedynie Bogu. Jest to wyraz oddania i czci w pełnym sensie, wyrażający się w takich praktykach, jak modlitwa, adoracja i ofiara. Latria jest wyrazem uznania wyłącznej transcendencji i boskości Boga.

    Od tego pochodzi wyraz idolatria: latria idoli, czyli bożków albo – w języku staropolskim – bałwanów. Inna nazwa idolatrii to bałwochwalstwo. Oznacza traktowanie jak Boga osób lub rzeczy, którym się to nie należy.

    Latria to cześć i adoracja oddawane Bogu

    Natomiast dulia pochodzi od greckiego słowa douleia (δουλεία), które oznacza „służbę” lub „niewolnictwo”. W katolickiej teologii dulia to szacunek i podziw dla świętych i aniołów jako sług Bożych. Oznacza jednak uznanie i respekt, a nie uwielbienie czy adorację.

    Nawet najpobożniejsza cześć dla świętych, nawet najdłużej trwająca nowenna, uczczenie relikwii świętego czy uroczyste powitanie jego obrazu w parafii nie jest tym samym co adoracja, np. adoracja Najświętszego Sakramentu.

    Dulia to szacunek i podziw dla świętych oddawane im ze względu na ich bliskość z Bogiem

    Szczególnym rodzajem dulii jest hiperdulia (dosłownie: wielka, szczególna dulia) – cześć oddawana Matce Bożej ze względu na Jej szczególną rolę w historii zbawienia.

    Joanna Operacz/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    31 sierpnia

    Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Józef z Arymatei
      •  Święty Nikodem
      •  Święty Arystydes Marcjanus, męczennik
      •  Święty Jan z Riły, pustelnik
      •  Święty Rajmund Nonnat, kardynał
      •  Kościół katedralny w Bydgoszczy
    ***
    Błogosławiony Piotr Tarrés y Claret

    Piotr urodził się 30 maja 1905 r. w Manresie (nieopodal Barcelony), w rodzinie robotniczej. Całe wykształcenie zdobył dzięki stypendiom za bardzo dobre wyniki w nauce. W 1921 r. rozpoczął studia medyczne na uniwersytecie w Barcelonie. Egzaminy zdawał z wyróżnieniem; w wieku 23 lat otrzymał dyplom lekarza. Bardzo lubił swoją pracę.
    Jeszcze jako uczeń gimnazjum wstąpił do Federacji Młodzieży Chrześcijańskiej. Był gorliwym apostołem młodzieży i cenionym publicystą. Mimo wielu obowiązków lekarskich zawsze znajdował czas na spotkania lokalnych grup stowarzyszenia w całej Katalonii.
    Wybuch wojny domowej w Hiszpanii w 1936 r. zastał go na rekolekcjach w sanktuarium w Montserrat. Przez ponad rok Piotr musiał ukrywać się w różnych domach w Barcelonie. Przez ten czas dużo się modlił, czytał i pisał. Stopniowo odkrywał też swe powołanie kapłańskie.
    Pod koniec 1938 r. został powołany do Armii Republikańskiej. Jeszcze podczas wojny potajemnie przygotowywał się do kapłaństwa, studiując łacinę i filozofię. Po zakończeniu konfliktu powrócił do pracy jako lekarz, angażując się jednocześnie w działalność Akcji Katolickiej i kontynuując studia w seminarium duchownym w Barcelonie. W przeddzień święceń pisał: “Mam tylko jeden cel, Panie – być świętym kapłanem, nieważne, za jaką cenę!” Sakrament kapłaństwa otrzymał 30 maja 1942 r. w Barcelonie.
    Pracował krótko w jednej z parafii w Barcelonie, a w 1943 r. rozpoczął studia na uniwersytecie w Salamance, uwieńczone w 1944 r. licencjatem z teologii. Po powrocie do Barcelony rozwinął ożywioną działalność duszpasterską. Był odpowiedzialnym za działalność charytatywną w diecezji, ojcem duchownym w seminarium, profesorem w katolickiej szkole nauk społecznych i kapelanem w szpitalu dla prostytutek. Żył bardzo skromnie. Żywo interesował się kwestiami społecznymi i duszpasterstwem robotników. Odwiedzał rodziny w ubogich dzielnicach miasta i opiekował się chorymi na gruźlicę. Z myślą o nich założył specjalistyczną klinikę.
    W wieku 45 lat zachorował na raka. Wielkie cierpienia ofiarował Bogu w intencji uświęcenia duchowieństwa. Zmarł w założonej przez siebie klinice w Barcelonie 31 sierpnia 1950 r. Beatyfikował go papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Loreto 5 września 2004 r.opracowano na podstawie L’Osservatore Romano
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 sierpnia

    Przebicie serca św. Teresy od Jezusa,
    dziewicy i doktora Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata Ward, męczennica
      •  Święci Gwaryn i Amadeusz, biskupi
      •  Święty Juniper Serra, prezbiter
      •  Błogosławiony Ghebre Michał, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alfred Ildefons Schuster, biskup
      •  Rebeka, żona Izaaka
    ***
    Bernini: Ekstaza św. Teresy

    Święta Teresa od Jezusa, odnowicielka Karmelu, w Księdze Życia wspomina wydarzenie, które miało miejsce w klasztorze w Avili w 1560 r. Na prośbę jej duchowych synów i córek papież Benedykt XIII w 1726 roku zgodził się na ustanowienie specjalnego święta przebicia serca świętej Matki Teresy, które zakony karmelitańskie obchodzą 30 sierpnia.Widziałam anioła, stojącego tuż przy mnie z lewego boku, w postaci cielesnej (…). Nie był wysokiego wzrostu, raczej mały, a bardzo piękny. Z twarzy jego płonącej niebieskim zapałem znać było, że należy do najwyższego rzędu aniołów, całkiem jakby w ogień przemienionych. Musiał być z rzędu tych, których nazywają cherubinami (…). Ujrzałam w ręku tego anioła długą, złotą włócznię, a grot jej żelazny u samego końca był jakby z ognia. Tą włócznią kilka razy przebijał mi serce, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Za każdym wyciągnięciem włóczni miałam to uczucie, jakby wraz z nią wnętrzności mi wyciągał. Tak mnie pozostawił całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Tak wielki był ból tego przebicia, że wyrywał mi z piersi te jęki, o których wyżej wspomniałam. Ale taką zarazem przewyższającą wszelki wyraz słodycz sprawia mi to niewypowiedziane męczeństwo, że najmniejszego nie czuję w sobie pragnienia, by ono się skończyło i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, tylko w samym Bogu. Nie jest to ból cielesny, ale duchowy, chociaż i ciało niejaki, owszem, nawet znaczny ma w nim udział. Taka mu towarzyszy słodka, między Bogiem a duszą, wymiana oznak miłości, że opisać jej nie zdołam, tylko Boga proszę, aby w dobroci swojej dał zakosztować jej każdemu, kto by mnie nie wierzył (Księga Życia, rozdz. 29, 13).Serce św. Teresy, wyjęte po śmierci z jej ciała i umieszczone w specjalnym relikwiarzu, znajduje się w klasztorze mniszek w Alba de Tormes.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    W szkole Ducha Świętego

    W szkole Ducha Świętego

    Przebicie serca



    Zranienia boskim grotem przez serafina doznała Święta dwa lata później (w 1560 r.). Ujrzała anioła, “a w jego ręku długą włócznię złotą, której grot był jakby z ognia. Tą włócznią, zdało mi się – pisze – kilkoma nawrotami serce mi przebijał, zagłębiając ją aż do wnętrzności. Pozostawił mnie całą gorejącą wielkim zapałem miłości Bożej. Ból tego przebicia był tak wielki, że wyrywał mi z piersi jęki; lecz to męczeństwo sprawia zarazem taką przewyższającą wszystko słodycz, że nie czuję najmniejszego pragnienia, by się ono skończyło, i w niczym innym dusza moja nie znajduje zadowolenia, jeno w Bogu samym“.

    Bernini w sławnej rzeźbie w kościele S. Maria della Vittoria w Rzymie usiłował przedstawić tę scenę z plastyczną wyrazistością upojenia Świętej. Cała postać zdaje się być tylko jednym uczuciem zachwytu i bólu. W swej próbie uzmysłowienia zjawiska, Bernini, mimo że w zestawieniu upojenia i religijności posunął się do granic tego, co dopuszczalne, dał przecież tylko słaby zarys rzeczywistości.

    Bo jak oddać wołania Teresy, która każdym nerwem swej istoty modli się: “Któż by zdołał zbadać, jak głęboko sięga ta rana i skąd pochodzi? I czym by się dała uśmierzyć ta męka, tak bolesna zarazem i rozkoszna? (…) Jakże prawdziwie mówi oblubienica w Pieśni: «Miły mój dla mnie, a ja dla Niego». Najpierw mówi. «Miły mój dla mnie» – bo niepodobna, by taka miłość boska poczęła się z tak niskiego źródła, jakim jest miłość moja. (…) Już więc Miły mój dla mnie, a ja dla Niego! Któż teraz pokusi się rozdzielić i zagasić te dwa ognie, takim płomieniem płonące? Próżny by był wysiłek, bo oba się złączyły z sobą i zamieniły się w jeden”.

    Św. Jan od Krzyża, przed którym Teresa wypowiadała się swobodniej niż w opisie literackim daje nam jej teologiczną interpretację tej łaski, wskazując na Ducha Świętego jako jej sprawcę. Pisze: “Ranę zadał Duch Święty, w celu uszczęśliwienia duszy, a Jego pragnienie, by ją uszczęśliwić, jest wielkie. (…) Możemy powiedzieć, że to upalenie i ta rana są najwyższym stanem, jaki można osiągnąć w tym życiu. (…) Zachodzi tu bezpośrednie, bez żadnej formy i figury rozumowej czy wyobrażeniowej, dotknięcie duszy przez Bóstwo“.

    To dotknięcie – według św. Jana od Krzyża – udarowuje duszę charyzmatem duchowego ojcostwa czy macierzyństwa. “Mało dusz dochodzi do tego stanu; osiągają go te zwłaszcza, których moc i duch mają przejść w spuściźnie na ich dzieci. Bóg w pierwocinach ducha daje rodzicom bogactwa i zasoby, odpowiednio do liczby tych, którzy mają przejąć ich naukę i dziedzictwo“.

    O łasce zranienia Miłością, zwanej również “Chrztem Ducha Świętego”, będącej równocześnie łaską dla całego Karmelu terezjańskiego, mówi modlitwa mszalna i brewiarzowa na uroczystość “Przebicia serca św. Teresy”, obchodzoną w rodzinie karmelitańskiej corocznie w dniu 26 sierpnia: “Panie, Boże nasz, któryś w cudowny sposób rozpalił serce naszej św. Matki Teresy ogniem Twojego Ducha Świętego i umocniłeś ją do podjęcia trudnych zadań na chwałę Twego Imienia, spraw za jej przyczyną, abyśmy przeżywali w sobie moc Twojej Miłości, która by nas pobudzała do wielkodusznej pracy dla Ciebie“.

    Mszał rzymski, choć tej modlitwie nadaje powściągliwszą formę, treść przecież zostawia tę samą: “O Boże, Ty za pośrednictwem Twego Ducha kierowałeś św. Teresą, aby ukazała Kościołowi drogę poszukiwania doskonałości, spraw, abyśmy karmili się skarbem jej nauki duchowej, i racz nas zapalić pragnieniem prawdziwej świętości“.

    Oszołamiające bezmiarem swej tajemnicy ekstazy Teresy trwały zaledwie krótkie chwile, ale wynagradzały lata. Koniec zachwytu i powrót do zwykłego życia był  dla niej jak wygnanie z raju. Pisze: “Czułam ból w nerwach i w całym ciele, jak gdybym wszystkie członki miała rozbite i stargane“. I znów wkraczała w nowy okres mąk duchowej oschłości, których misterium zastrzeżone jest świętym. Gdy zaś ten dar uznała za łaskę cenniejszą nad zachwyty, bo zespalającą ją z wolą Bożą, Duch z jeszcze większą mocą porywał ją na szczyty zjednoczenia z sobą.

    W szkole Ducha Świętego

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 sierpnia

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze z Nazaretu, dziewica
      •  Błogosławiona Teresa Bracco, dziewica i męczennica
      •  Święta Eufrazja od Najświętszego Serca Jezusa, zakonnica
      •  Błogosławiony Dominik Jędrzejewski, prezbiter i męczennik
    ***
    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Jan Chrzciciel był jedynym synem kapłana Zachariasza i Elżbiety, krewnej Najświętszej Maryi Panny. Jego cudowne narodzenie i posłannictwo zwiastował Anioł Gabriel Zachariaszowi, kiedy ten sprawował w świątyni swe funkcje kapłańskie. Jan urodził się sześć miesięcy przed narodzeniem Chrystusa.
    Bardzo wcześnie, może już w dzieciństwie, Jan udał się na pustynię. W piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza rozpoczął swą misję poprzednika i zwiastuna Zbawiciela. Czynił to na pustkowiu, nad Jordanem, w Betanii, później w Ainon niedaleko Salim. Zjawienie się Jana i jego wystąpienia odbijały się szerokim echem po Palestynie i okolicznych krajach. Sprawiła to wiadomość, że oczekiwany Zbawiciel już pojawił się na ziemi. Jan prowadził pokutniczy i pustelniczy tryb życia. Chrzcił wodą ciągnące do niego tłumy. Ochrzcił również Jezusa.

    Głowa św. Jana Chrzciciela

    Zainteresował się nim także władca Galilei, Herod II Antypas. Być może sam Jan udał się do niego, by rzucić mu w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata”. Rozgniewany władca nakazał go aresztować i osadzić w twierdzy Macheront. W czasie uczty urodzinowej pijany król pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, o cokolwiek poprosi. Ta po naradzie z matką zażądała głowy Jana Chrzciciela. Zginął on ścięty mieczem. Był ostatnim prorokiem Starego Testamentu.Jan Chrzciciel jest jedynym świętym, którego Kościół czci w ciągu roku dwukrotnie: 24 czerwca – w uroczystość jego narodzenia, i 29 sierpnia – we wspomnienie jego męczeńskiej śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________

    Męczeństwo św. Jana Chrzciciela

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 29.08.2012

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W tę ostatnią środę sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie męczeństwa św. Jana Chrzciciela, poprzednika Jezusa. Jest to jedyny święty, w którego przypadku w kalendarzu rzymskim obchodzone jest zarówno narodzenie, 24 czerwca, jak i męczeńska śmierć. Dzisiejsze wspomnienie związane jest z poświęceniem krypty w Sebaste w Samarii, gdzie już od połowy IV w. otaczano czcią jego głowę. Kult rozprzestrzenił się później w Jerozolimie, w Kościołach wschodnich i w Rzymie, pod nazwą: Ścięcie św. Jana Chrzciciela. W Martyrologium Rzymskim mówi się o drugim odnalezieniu cennej relikwii, przeniesionej wówczas do kościoła św. Sylwestra na Polu Marsowym w Rzymie.

    Te wzmianki historyczne pozwalają nam zrozumieć, jak dawne i głębokie jest nabożeństwo do św. Jana Chrzciciela. W Ewangeliach dobrze ukazana jest jego rola w odniesieniu do Jezusa. W szczególności św. Łukasz opowiada o jego narodzinach, życiu na pustyni, przepowiadaniu, a św. Marek w dzisiejszej Ewangelii mówi o jego dramatycznej śmierci. Jan Chrzciciel rozpoczyna swoje głoszenie za czasów cesarza Tyberiusza, w 27-28 r. po Chrystusie, i w wyraźny sposób wzywa ludzi, którzy przybywali, by go słuchać, do przygotowywania drogi na przyjęcie Pana, do prostowania krzywych ścieżek własnego życia poprzez radykalne nawrócenie serca (por. Łk 3, 4). Chrzciciel nie ogranicza się jednak do głoszenia pokuty, ale uznając, że Jezus jest «Barankiem Bożym», który przyszedł, by zgładzić grzech świata (por. J 1, 29), z głęboką ufnością wskazuje na Jezusa jako na prawdziwego wysłannika Boga, usuwając się w cień, aby Chrystus mógł wzrastać, być słuchany i naśladowany. Przelanie własnej krwi na świadectwo wierności przykazaniom Bożym, jest ostatnim aktem Chrzciciela, który nie ugiął się i niczego nie wyparł, wypełniając do końca swoją misję. Św. Beda, mnich z IX w., tak mówi w swoich Homiliach: «Św. Jan za [Chrystusa] oddał swoje życie, choć nie kazano mu wyprzeć się Jezusa Chrystusa, kazano mu tylko przemilczeć prawdę» (por. Hom. 23: CCL 122, 354). Nie przemilczał prawdy i umarł za Chrystusa, który jest Prawdą. Właśnie z miłości do prawdy nie poszedł na kompromis i nie lękał się upominać w ostrych słowach tych, którzy zagubili Bożą drogę.

    Patrzymy na tę postać, tę gorącą pasję, która opiera się możnym. Pytamy: skąd bierze się to życie, ta wielka siła wewnętrzna, tak prawa, tak konsekwentna, tak całkowicie oddana Bogu i przygotowaniu drogi Jezusowi? Odpowiedź jest prosta: z więzi z Bogiem, z modlitwy, która jest nicią przewodnią całej jego egzystencji. Jan jest darem Bożym, o który długo prosili jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta (por. Łk 1, 13); wielkim darem, na który po ludzku nie mogli mieć nadziei, ponieważ oboje byli w podeszłym wieku, a Elżbieta była bezpłodna (por. Łk 1, 7); «dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego» (Łk 1, 36). Zapowiedź tych narodzin nastąpiła właśnie w miejscu modlitwy, w świątyni jerozolimskiej, i to wręcz w momencie, gdy Zachariasza spotkał wielki przywilej, by wejść do przybytku w świątyni i złożyć Panu ofiarę kadzenia (por. Łk 1, 8-20). Również narodzinom Chrzciciela towarzyszy modlitwa: pieśń radości, uwielbienia i dziękczynienia, którą Zachariasz wznosi do Pana i którą odmawiamy codziennie rano w Jutrzni, «Benedictus», uwydatnia działanie Boga w historii i profetycznie wskazuje misję jego syna Jana: poprzedza on Syna Bożego — który stał się ciałem — by Mu przygotować drogi (por. Łk 1, 67-79). Całe życie Poprzednika Jezusa ożywia więź z Bogiem, w szczególności okres spędzony na pustkowiu (por. Łk 1, 80); pustkowie jest miejscem kuszenia, ale też miejscem, gdzie człowiek odczuwa swoje ubóstwo, bo jest pozbawiony oparcia i bezpieczeństwa materialnego, i rozumie, że jedynym trwałym punktem odniesienia jest sam Bóg. Jednakże Jan Chrzciciel nie jest tylko człowiekiem modlitwy, utrzymującym stały kontakt z Bogiem, ale również przewodnikiem w tej relacji. Ewangelista Łukasz, przytaczając modlitwę, której Jezus uczy swoich uczniów, Ojcze nasz, odnotowuje, że uczniowie wyrażają swoją prośbę następującymi słowami: «Panie, naucz nas modlić się, tak jak i Jan nauczył swoich uczniów» (Łk 11, 1).

    Drodzy bracia i siostry, obchody męczeństwa św. Jana Chrzciciela przypominają również nam, współczesnym chrześcijanom, że nie jest możliwy kompromis z miłością do Chrystusa, do Jego słowa, do Prawdy. Prawda jest Prawdą, nie ma kompromisu. Życie chrześcijańskie wymaga, że tak powiem, «męczeństwa» codziennej wierności Ewangelii, a więc odwagi, potrzebnej, by pozwolić Chrystusowi, by wzrastał w nas i nadawał kierunek naszym myślom i uczynkom. Może to nastąpić w naszym życiu tylko wtedy, kiedy więź z Bogiem jest mocna. Modlitwa nie jest czasem straconym, nie jest odbieraniem czasu działaniu, nawet apostolskiemu, a wręcz przeciwnie: tylko wtedy, gdy potrafimy pielęgnować życie modlitwy wiernej, stałej i ufnej, Bóg da nam zdolności i siłę, by żyć w sposób szczęśliwy i pogodny, pokonywać trudności i z odwagą dawać Mu świadectwo. Niech św. Jan Chrzciciel wstawia się za nami, abyśmy potrafili zawsze dawać pierwszeństwo Bogu w naszym życiu. Dziękuję.

    po polsku:

    Witam obecnych tu Polaków. Moi drodzy, męczeństwo św. Jana Chrzciciela, które dziś wspominamy, uświadamia nam, że wiara budowana na więzi z Bogiem uzdolnia człowieka do dochowania wierności dobru i prawdzie nawet za cenę wyrzeczenia i ofiary. Jak Jan trwajmy przy Bogu na modlitwie, aby kompromis ze złem i kłamstwem tego świata nie fałszował naszego życia. Niech Bóg wam błogosławi!

    Służba Kościołowi przy ołtarzu

    Na zakończenie audiencji generalnej 29 sierpnia Papież udał się na dziedziniec Pałacu Apostolskiego, gdzie krótko przemówił do oczekującej go grupy 2600 ministrantów, przybyłych z Francji w krajowej pielgrzymce.

    Drodzy Bracia i Siostry, witam serdecznie was, drodzy ministranci, przybyli z Francji w krajowej pielgrzymce do Rzymu, a także bpa Bretona, innych obecnych tu biskupów i osoby towarzyszące tej wielkiej grupie. Drodzy młodzi, służba, którą wiernie pełnicie, pozwala wam przebywać szczególnie blisko Chrystusa w Eucharystii. Przypadł wam w udziale niezwykły przywilej, jakim jest być blisko ołtarza, blisko Pana. Bądźcie świadomi, że ta służba jest ważna dla Kościoła i dla was. Niech to będzie dla was okazją do pogłębienia przyjaźni, osobistej relacji z Jezusem. Nie bójcie się dzielić z entuzjazmem radością, którą wam daje Jego obecność. Niech całe wasze życie opromienia szczęście, którym napełnia was bliskość Pana Jezusa! I jeśli pewnego dnia usłyszycie Jego głos, wzywający was, byście poszli za Nim drogą kapłaństwa lub życia zakonnego, odpowiedzcie z wielkodusznością! Życzę wam wszystkim udanej pielgrzymki do grobów Apostołów Piotra i Pawła! Dziękuję. Pomyślnej pielgrzymki! Niech Pan was błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 9-10/2012/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 sierpnia

    Święty Augustyn, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święta Maria od Krzyża (Joanna Jugan), zakonnica
      •  Błogosławiony Alfons Maria Mazurek, prezbiter i męczennik
      •  Ezechiasz, król
    ***
    Święty Augustyn z matką, św. Moniką

    Augustyn urodził się 13 listopada 354 r. w Tagaście (obok Suk Ahras w Algierii), w rodzinie urzędnika państwowego Patrycjusza. Matka Augustyna, św. Monika, pochodziła z rodziny o tradycji chrześcijańskiej i bardzo pragnęła, by jej syn przyjął chrzest. Pragnienie to spełniło się jednak dopiero po 33 latach. Na rozwoju Augustyna niewątpliwie zaciążył fakt, że ojciec i matka różnili się co do wiary i przekonań odnośnie do spraw decydujących o losach człowieka. Przez to Augustyn przez wiele lat pozostawał rozdarty między wpływem matki i ojca.
    Augustyn był najstarszy z rodzeństwa, po nim urodził się Nawigiusz. Nawrócił się on w tym samym czasie, co Augustyn, był też przy śmierci matki. Nawigiusz ożenił się i miał kilka córek, z których wszystkie poświęciły się Panu Bogu na służbę w jednym z klasztorów. Jedna z sióstr Augustyna wyszła za mąż, a po śmierci męża wstąpiła do klasztoru w Hipponie, gdzie została przełożoną. Gdy w roku 424 zmarła, Augustyn napisał dla tego klasztoru regułę. Na niektórych manuskryptach Augustyn podpisuje się jako Aureliusz. Był to zapewne jego przydomek, chociaż nie wiadomo, kiedy go sobie nadał.
    W wieku 16 lat musiał przerwać naukę z powodu braku pieniędzy, chociaż miał wielkie zdolności. Nauka szła mu łatwo; imponował kolegom niezwykłą pamięcią. Jednak pierwsze lata nauki Augustyn wspomina w swojej autobiografii – Wyznaniach – z niesmakiem. Miał bowiem nauczyciela, bijącego swoich uczniów bez miłosierdzia za najmniejsze przewinienia. Nie lubił matematyki, ale za to rozkoszował się w literaturze łacińskiej. Jego ulubionym autorem był Wergiliusz.
    Jako młodzieniec Augustyn żył swobodnie. Lubił zabawy, dobre jadło i picie. Chętnie uczęszczał do teatru, miał ciągoty do psot chłopięcych. Trudny okres dojrzewania, dużo wolnego czasu i pogańskie zwyczaje sprawiły, że po pierwszych studiach w Tagaście (do roku 366) i w Madurze (366-370) udał się na dalsze kształcenie do Kartaginy, metropolii Afryki Północnej, i tam związał się z kobietą. Z tego związku po pewnym czasie urodził się syn Adeodatus (z łac. “dany od Boga”). Augustyn żył z tą dziewczyną przez 15 lat. Igrzyska, cyrk, walki gladiatorów, teatr – to był jego ulubiony żywioł.

    Święty Augustyn

    Pod wpływem lektury klasyków rzymskich Augustyn wpadł w sceptycyzm racjonalistyczny. Zaczął szukać prawdy. Biblia wydawała mu się prostacka, bo jej łacińskie tłumaczenia były wówczas nie zawsze udane. Za problemami filozoficznymi poszły i wątpliwości religijne. W tym czasie wstąpił do sekty manichejskiej, do której wciągnął go tamtejszy biskup, imponując mu wymową i oczytaniem.
    W 374 roku Augustyn powrócił do Tagasty, gdzie otworzył własną szkołę gramatyki. Po dwóch latach zamknął ją jednak i udał się do Kartaginy, gdzie otworzył szkołę retoryki (376). Miał wtedy 22 lata. Po 7 latach udał się do Rzymu, gdzie także założył swoją szkołę (383). Tu dowiedział się, że w Mediolanie poszukują retora. Natychmiast tam się zgłosił (384). Mediolan był wówczas stolicą cesarstwa zachodnio-rzymskiego – pierwszym miastem Europy po Konstantynopolu. Oprócz prowadzenia szkoły Augustyn miał obowiązek wygłaszania mów podczas uroczystości państwowych w Mediolanie. Augustyn miał już 30 lat.
    W Mediolanie zetknął się ze św. Ambrożym, który był wówczas biskupem tego miasta. Augustyn zaczął słuchać jego kazań. Wielki biskup zaimponował mu wymową i głębią przekazywanej treści.
    Niedługo potem przyszło uderzenie łaski Bożej (386). Pewnego dnia Augustyn wziął do ręki Listy św. Pawła Apostoła. Przypadkowo otworzył fragment Listu do Rzymian: “Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i w wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa, i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13, 13-14).
    Jak pisze w swoich Wyznaniach, Augustyn poczuł nagle jakby strumień silnego światła w ciemnej nocy swojej duszy. Zrozumiał sens swojego życia, poczuł żal z powodu zmarnowanej przeszłości. Dotrwał jako nauczyciel retoryki do wakacji, następnie udał się w pobliże Mediolanu, do wioski Cassiciaco, i tam u przyjaciela Werekundusa spędzał czas na modlitwie i na rozmowach na tematy ewangeliczne. Rozczytywał się równocześnie w Piśmie świętym. Na początku Wielkiego Postu zgłosił się do św. Ambrożego jako katechumen i w Wielką Sobotę w nocy z 24 na 25 kwietnia 387 r. z rąk Ambrożego przyjął chrzest. Miał wówczas 33 lata. Wraz z nim przyjęli chrzest jego syn, Adeodatus, i przyjaciel, Alipiusz. Augustyn postanowił powrócić do Afryki, by nawracać współziomków i pozyskiwać ich dla Chrystusa. Tuż przed opuszczeniem Italii umarła w Ostii jego matka, św. Monika; wkrótce po dotarciu do Afryki zmarł także jego syn. Po przybyciu do Tagasty Augustyn rozdał swoją majętność pomiędzy ubogich i z przyjaciółmi – św. Alipiuszem i Ewodiuszem – zamieszkali razem, oddając się modlitwie, dyskusji na tematy religijne i studiom Pisma świętego.Więcej informacji o nawróceniu św. Augustyna – pod datą 24 kwietnia. W 391 r. Augustyn wraz z przyjaciółmi udał się do Hippony, gdzie postanowił założyć klasztor i tam spędzić resztę swego życia. Niebawem dał się poznać wszystkim jako człowiek bardzo pobożny. Dlatego, gdy biskup Waleriusz zwrócił się pewnego dnia do ludu, by mu wskazano kandydata na kapłana, gdyż potrzebował jego pomocy, wszyscy w katedrze zwrócili się do Augustyna, wołając: “Augustyn kapłanem!” Ten, zalany łzami, przyjął propozycję biskupa i ludu. Po przyjęciu święceń nie zmienił jednak trybu życia, ale nadal prowadził życie wspólne w klasztorze. Zaczął nawet przyjmować nowych kandydatów. W ten sposób powstało jakby seminarium, z którego wyszło wielu biskupów afrykańskich: św. Alipiusz, biskup Tagasty, bezpośredni przyjaciel Augustyna; Profuturus, biskup Syrty; Ewodiusz, biskup Uzalis, przyjaciel Augustyna; Sewer, biskup Milewy; Urban, biskup Sicea; Peregrinus, biskup Thehac, i Bonifacy. Biskup Waleriusz konsekrował wkrótce Augustyna na swojego sufragana w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego 394 r. ku ogromnej radości ludu. W dwa lata potem przeniósł się do wieczności (396) i Augustyn został jego następcą, biskupem Hippony.
    Nadal prowadził życie wspólne, w którym formował przyszłych biskupów i kapłanów. Po długich latach doświadczenia ułożył dla nich regułę, która w przyszłości miała się stać podstawą dla wielu rodzin zakonnych (m.in. augustianów, kanoników regularnych, dominikanów i paulinów). Dużo czasu zajmowała mu korespondencja. Nie traktował jej jednak jedynie jako rodzaj kontaktu towarzyskiego, ale wykorzystywał ją jako okazję do apostolstwa. Korespondował m.in. ze św. Janem Jerozolimskim, ze św. Paulinem z Noli, św. Hieronimem, św. Prosperem i ze św. Hilarym z Arles.
    Augustyn wypowiedział nieubłaganą walkę błędom, jakie za jego czasów nękały Kościół: manicheizmowi (396-400), donatystom (400-411) i pelagianom (411-430). Prowadził dysputy z manichejczykami, których znał osobiście, bo był z nimi przez szereg lat ideowo związany. Nie spoczął, aż tę herezję wyplenił. W owym czasie w Afryce najsilniejsi byli donatyści. W 330 r. mieli w swoich rękach aż 270 stolic biskupich. Potępieni na synodach w Arles (313) i w Mediolanie (316), zagnieździli się silnie w północnej Afryce. Jako rygoryści nie pozwalali przyjmować do społeczności kościelnej tych, którzy w czasie prześladowań wyparli się wiary, a teraz chcieli do niej powrócić – zwanych lapsi. Donatyści żądali dla kapłanów i wiernych, łamiących prawo, najsurowszych kar. Posuwali się często do gwałtów. Augustyn zwalczał ich pismem i żywym słowem. Był jednak zdania, że tych biskupów i kapłanów, którzy do jedności kościelnej powrócą, należy zostawić na ich urzędach. Tym pozyskał sobie donatystów. Na synodach w Kartaginie w 401 i 411 roku herezja została zwyciężona.
    W tym samym czasie przybył do Afryki Pelagiusz i Celestiusz. Głosili, że grzech Adama i Ewy zaszkodził tylko pierwszym rodzicom, a nie całemu rodzajowi ludzkiemu, że dzieci rodzą się w stanie łaski i nie jest konieczny chrzest, a łaska uświęcająca nie jest do zbawienia konieczna. Ta herezja była dla Augustyna okazją do tego, aby jako pierwszy z Ojców mógł gruntownie wyjaśnić teologiczny problem łaski uświęcającej i uczynkowej oraz problem zbawienia.
    Pod koniec swego życia Augustyn przeżył tragedię. Namiestnik rzymski zaprosił do północnej Afryki Wandalów dla obrony przeciwko szczepom dzikich mieszkańców Sahary. Kiedy spostrzegł, że Wandalowie są nie mniej od tamtych barbarzyńscy, wypowiedział im wojnę. Było jednak za późno. Po odniesionym zwycięstwie, Wandalowie zaczęli zajmować miasto po mieście. Hippona broniła się bohatersko przez trzy miesiące, aż wrogom udało się zrobić wyłom w murze i spowodować pożar miasta. Augustyn wtedy już nie żył. Zmarł w czasie oblężenia 28 sierpnia 430 r. Wandalowie siłą zaprowadzili arianizm. Polała się obficie krew męczeńska. W 150 lat potem Afryka padła pod hordami Arabów.
    Ciało Augustyna złożono w katedrze w Hipponie. Potem jednak w obawie przed profanacją Wandalów przeniesiono je do Sardynii, aż wreszcie król Longobardów, Luitprand (+ 744), przeniósł je do Pawii, gdzie po dzień dzisiejszy opiekę nad relikwiami roztaczają synowie duchowi wielkiego biskupa, augustianie.

    Święty Augustyn

    Po Augustynie pozostało kilkadziesiąt tomów jego pism. Do najcenniejszych z nich należą: Wyznania (386-387), O katechizacji ludzi prostych (395), O wierze i symbolu wiary (396) i O państwie Bożym ksiąg 22 (413-427). Zachowały się jego 363 kazania i 217 listów. Słusznie więc zdobył sobie tytuł największego teologa chrześcijańskiej starożytności. Jest jednym z czterech wielkich doktorów Kościoła Zachodniego. Patron augustianów, kanoników regularnych, magdalenek, Kartaginy; drukarzy, wydawców, teologów.
    W ikonografii św. Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim, czasami jako zakonnik. Jego atrybutami są: anioł mówiący mu do ucha, dziecko nad brzegiem morza przelewające wodę do dołka, księga, pastorał, serce w dłoni, serce przeszyte dwiema strzałami, uczeń lub grupa uczniów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Św. Augustyn (354-430)

    René Lejeune

    ŚWIĘTY AUGUSTYN (354-430) – GWIAZDA NA NIEBIE OJCÓW KOŚCIOŁA

    Spis treści:

    • Głos Boga
    • Kochać i być kochanym
    • Wytrwałość matki
    • «Augustyn – kapłanem!»
    • Biskup
    • Barbarzyńskie rozruchy
    • Monumentalne dzieło
    • Z Księgi X „Wyznań”

    GŁOS BOGA

    «W bezmiernej skrusze serca płakałem. I nagle słyszę dziecięcy głos z sąsiedniego domu, nie wiem, czy chłopca, czy dziewczyny, jak co chwila powtarza śpiewnie taki refren: „Weź to, czytaj! Weź to, czytaj!” …Zdusiwszy w sobie łkanie, podniosłem się z ziemi, znajdując tylko takie wytłumaczenie, że musi to być nakaz Boży, abym otworzył księgę i czytał ten rozdział, na który najpierw natrafię.» (Wyznania, VIII.12)

    Scena rozgrywa się w Mediolanie, w ciepły sierpniowy dzień 386 roku. Retor Augustyn z Tagasty w Numidii ma 31 lat. Znany jest z wymowy i filozoficznego stylu. To jego wybrano do wygłoszenia mowy pogrzebowej cesarza i konsula.
    W czasie swych studiów w Kartaginie, rozpoczętych w 17 roku życia, z dala od swej matki, Moniki, pobożnej chrześcijanki, zanurzył się w złudnych przyjemnościach pogaństwa. Zamieszkał z młodą, prostą dziewczyną. Miał z nią syna, którego nazwał Adeodat (dar Boga). Szybko zmęczony powierzchownym życiem usiłował nasycić swe pragnienie nieskończoności manicheizmem. Teraz zaś jest w Mediolanie słysząc dziwny głos. Bierze księgę z pismami św. Pawła, otwiera przypadkowo i czyta znamienity fragment z Listu do Rzymian: „Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła. Żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości. Ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom” (Rz 13,12-14).
    Młodego i znanego retora uderza jak grom łaska Boga. Cała jego istota zostaje wstrząśnięta niezwykłym i nie do odparcia wylaniem Ducha Świętego. Jego nawrócenie się na katolicyzm będzie błyskawiczne i pozostanie niewzruszone.
    Umiera w nim człowiek zmysłowy, a w jednej chwili rodzi się człowiek duchowy. Ginie ostatni geniusz zrodzony przez świat starożytny. Rodzi się duch natchniony, prekursor czasów współczesnych. Po rozstaniu się z nielegalną żoną i zgromadzeniu małej wspólnoty w Mediolanie Augustyn zagłębia się w lekturze Pisma Świętego i w kontemplowaniu Boga w Trójcy, modli się i studiuje. Pisze wyznania i oddaje je biskupowi Ambrożemu. Dotyczą jego błędów, postępowania pogańskiego i manichejskiego, całości jego grzechów oraz nawrócenia.
    W Wielkanoc, 25 kwietnia 387 r., świętując Uroczystość Zmartwychwstania Jezusa Augustyn także zmartwychwstaje do życia poprzez chrzest. Jego syn, 14-letni Adeodat, także przyjmuje chrzest z rąk biskupa Ambrożego. Przygotowując się do tego dnia Augustyn narzucił sobie surowe umartwienia.

    «KOCHAĆ I BYĆ KOCHANYM»

    Augustyn do dnia swego nawrócenia i chrztu przebył w swym życiu długą drogę. Urodził się 13 listopada 354 roku w Tagaście (dziś: Souk-Ahras w Algierii). Jego ojcem był poganin, matką – chrześcijanka. W Tagaście i w Kartagninie, gdzie się kształcił, jego umysł przeniknęła kultura rzymska. Matka bardzo wcześnie chciała go włączyć w grono katechumenów. Augustyn opierał się. Monika wyżaliła się więc przed starym biskupem Tagasty, który pocieszył ją, choć w twardych słowach: „Zostaw mnie, idź w pokoju. Nie może się to stać, żeby syn takich łez miał zginąć” (Ks. III.12). Monika płakała jeszcze 20 lat. Czas Boga nie jest naszym czasem.
    Tak więc po ukończeniu szkoły w Tagaście, Augustyn rozpoczął studia w Kartaginie. Młodego studenta pochłania retoryka. W wieku wzburzonego rozwoju biologicznego i emocjonalnego, odkrywa rozkosze miłości: „Przybyłem do Kartaginy i od razu znalazłem się we wrzącym kotle erotyki. Jeszcze się nie zakochałem, a już kochałem samą myśl o zakochaniu… Szukałem przedmiotu miłości. Samo bowiem kochanie kochałem, a gardziłem bezpieczeństwem, drogami bez wilczych dołów… To było moim marzeniem: kochać i być kochanym wzajemnie, i radować się ciałem owej istoty kochającej… Pogrążyłem się też wreszcie w takim romansie, jakiego szukałem… Byłem wtedy kochany wzajemnie i w ukryciu dałem się spętać łańcuchami wypełnienia…” (Ks. III.1)
    Augustyn zapisał to mając 45 lat. 25 lat wcześniej rozkoszował się jeszcze życiem zmysłowym, nie umiejąc go porzucić. Matka wiele razy usiłowała go z tego wyciągnąć. Konkubina Augustyna pochodziła z prostego ludu. Prawo zaś rzymskie zakazywało podobnych mezaliansów. Przez to więc już sama obiecująca kariera Augustyna była zagrożona. Inny to był czas i inne zwyczaje.
    Augustyn oddawał się też studiom – swej drugiej pasji. Pochłonął „Hortensjusza” Cicerona, dzieło mądrości pogańskiej, ograniczone, które go rozczarowuje. Zaciekawiony zwraca się ku Biblii: „Postanowiłem więc zbadać księgi Pisma Świętego, sam się przekonać, co w nich się kryje.” (Ks. III,5). Te pierwsze nasiona rozkwitną dopiero w Mediolanie. Wznoszenie się bowiem ku temu co Boskie następuje etapami. Retora Augustyna, wrażliwego na zachowywanie klasycznych kryteriów formy i treści, początkowo rozczarowuje Biblia. Odkrywa więc w Kartaginie manicheizm. Na 10 lat wpada w pułapkę wewnętrznego świata okrutnie skłóconego i nie do pogodzenia.
    Po studiach podejmuje pracę nauczyciela: uczy retoryki w Tagaście, potem w Kartaginie. Również teorie Manesa zaczynają go rozczarowywać. Spotkanie z „biskupem” manichejczyków, Faustusem pozbawia go ostatecznie złudzeń: widzi rozbieżność pomiędzy głoszoną nauką a życiem. Pragnie zmienić atmosferę i horyzonty. Wtedy cały jego wewnętrzny świat doznaje wstrząsu między jesienią 384 roku a Wielkanocą 385. Jako narzędzie Pana Augustyn stanie się jednym z geniuszów ducha z pierwszych wieków chrześcijaństwa.
    Na razie udaje się do Rzymu, a potem do Mediolanu. Jego pobyt w Italii potrwa 5 lat. Tu wywrze na niego niezwykły wpływ biskup Ambroży. On także jest także wyposażony w niezwykły, rozpalający dar wymowy. W dodatku jest mistrzem egzegezy biblijnej. Augustyna pociąga ten wzniosły umysł, który jest mu bliski i tak łatwo zaspokaja jego pragnienie nieskończoności.
    Ewangelia – oto odpowiedź ostateczna i całkowicie zadowalająca tak dla ducha jak i dla rozumu szukającego pewników. To dzięki niej, w Mediolanie, Augustyn doszedł do kresu nocy duszy.

    WYTRWAŁOŚĆ MATKI

    Monika marzyła o tym, by ujrzeć syna żyjącego w dobrym chrześcijańskim małżeństwie. Augustyn zaś wszedł na drogę radykalną. Przyoblekł się w Jezusa Chrystusa i zdecydował się na zostanie mnichem, idąc śladami św. Antoniego Pustelnika.
    Monika spotkała się z Augustynem w Mediolanie. Postanowili powrócić do rodzinnej ziemi. To tam Augustyn miał nadzieję znaleźć dusze spragnione nieskończoności i pragnące dzielić radykalizm jego wyboru: wspólnotowego życia zakonnego.
    Wyjechał z matką z Mediolanu, po swoim chrzcie, w sierpniu 387 roku. Przybyli do Ostii. To w tym porcie, czekając na statek, Augustyn i Monika przeżyli ekstazę. Na moment dotknęli niewysłowionej pełni Nieba, pogrążając się w Bogu. „Synu – wyszeptała potem Monika – mnie już nic nie cieszy w tym życiu. Niczego się po nim nie spodziewam, więc nie wiem, co ja tu jeszcze robię i po co tu jestem. Jedno było tylko życzenie, dla którego chciałam trochę dłużej pozostać na tym świecie: aby przed śmiercią ujrzeć ciebie chrześcijaninem katolikiem. Obdarzył mnie Bóg ponad moje życzenie, bo widzę, jak wzgardziwszy szczęściem doczesnym stałeś się Jego sługą. Co ja tu jeszcze robię?”
    Po 5 dniach Monika rozchorowała się w wilgotnym i ciepłym powietrzu Ostii. Wkrótce zmarła. Miała 56 lat. Pan zabrał ją dawszy jej poznać smak wysłuchania nieustannej modlitwy całego jej życia. Augustyn pochował ją w Ostii z dala od rodzinnych stron. Jeszcze przez rok pozostał w Rzymie, a potem z synem Adeodatem wyjechał do Numidii.
    Odkąd Augustyn odpowiedział na wezwanie Chrystusa życie jego toczy się w radości. Tymczasem przed 5 laty, przybywając do Italii, żył w niepokoju bliskim wewnętrznej rozpaczy.
    Oto jest w Tagaście. Rozdziela biednym swój majątek, w posłuszeństwie Ewangelii. Zakłada ubogi klasztor i chroni się w nim wraz z przyjaciółmi i Adeodatem. Mała wspólnota oddaje się modlitwie, postowi, rozmyślaniu nad Słowem Bożym. W nim zaś odżywa jeszcze duch dawnego retora: w rzadkich chwilach wolnych pisze traktat o muzyce.
    Trzy lata słodkiego szczęścia przerywa brutalnie najokrutniejsze z doświadczeń: Adeodat ledwie osiągnął wiek dojrzały, syn, którego tak bardzo ukochał i tak się nim szczycił dzięki wczesnym oznakom genialnego umysłu i pobożności, nagle odchodzi. Augustyn pisze: „Przedwcześnie, Panie, odebrałeś mu życie, lecz myślę o nim jako o duchu ogarniętym pokojem.”

    «AUGUSTYN – KAPŁANEM!»

    Po odnalezieniu pokoju mała wspólnota oddaje się życiu poświęconemu uwielbianiu Boga. Wtedy zaczynają się podnosić głosy wśród chrześcijan z Tagasty, domagające się, by Augustyn został wyświęcony na kapłana. On zaś marzy jedynie o samotności. „Beata solitudo, sola beatitudo!” Okazuje się, że zamysł Augustyna nie jest zamysłem Pana.
    Chcąc umknąć przed coraz bardziej natarczywymi głosami Kościoła w Tagaście, wzywającymi go do kapłaństwa, Augustyn podejmuje decyzję oddalenia się ze swymi mnichami, bezimiennie do Hippony. Ledwie tam przybył, w niedzielę słucha w kościele biskupa Waleriusza. Głosi on kazanie o dramatycznym braku kapłanów w diecezji. Z pochodzenia Grek, biskup Waleriusz bardzo źle mówi po łacinie, a wcale – w lokalnym dialekcie. W obliczu mnożących się ognisk arianizmu – jest bezbronny. Wierni nie są zadowoleni. Nagle w czasie homilii biskupa rozlega się wołanie tłumu: „Augustyn – kapłanem!” Cóż, sława nawróconego retora rozeszła się wbrew niemu! Wierni szczycą się nawróceniem znanego pisarza.
    Mnich zostaje więc wyświęcony na kapłana i oto jest nim już na wieki. „Zadano mi gwałt – jęczy święty – z pewnością po to, by mnie za me grzechy ukarać. Z jakiegoż innego powodu powierzono by mi drugie miejsce u steru, gdy tymczasem nie potrafiłem nawet wiosła utrzymać”?
    Rzeczywiście, zaledwie Augustyn przyzwyczaja się do swej funkcji, a już biskup – uznając jego duchowe walory i uzdolnienia – powierza mu zadanie wygłaszania kazań w bazylice oraz przemawiania do katechumenów, przygotowujących się do chrztu. To są dwa ważne zadania, zastrzeżone dla biskupa. Jednak Waleriuszowi z trudem przychodzi wypełnianie ich z powodu ubóstwa jego łaciny. Augustyn staje się więc rzeczywistym asystentem swego biskupa. Ten zaś oddaje mu swój wielki ogród na wybudowanie w nim klasztoru: przyszłej szkółki kapłanów i biskupów. Augustyn dzieli teraz czas pomiędzy życie wspólnotowe i troskę o dusze u boku biskupa.

    BISKUP

    Cztery lata po święceniach kapłańskich, biskup Waleriusz wyświęca Augustyna na biskupa. Śpieszył się, gdyż sława Augustyna szerzy się w Numidii, więc starego biskupa ogarnia lęk, że odbiorą mu Augustyna, by uczynić go biskupem gdzie indziej. W dwa lata później sam oddaje ducha Panu.
    Odtąd Augustyn niesie na sobie brzemię diecezji w Hipponie. Będzie je niósł przez 34 lata. Będzie to czas niezwykły nie tylko dla Kościoła w Hipponie, lecz także dla Kościołów w Afryce, a nawet dla całego chrześcijańskiego świata po dziś dzień.
    W biskupim domu, gdzie chroni się ze swą wspólnotą, oddaje się lekturze i pisarstwu. W tej wspólnocie – utworzonej przez wyświęconych mnichów, a nie, jak u początków, świeckich – może zaspokoić pragnienie modlitwy i kontemplacji.
    Jego działalność nie ma granic. W soboty i niedziele – głosi kazania. Dar wymowy przyciąga tłumy, które są jego słowami wstrząśnięte. Formuje kapłanów z dobrocią i surowością. Zakłada klasztory męskie i żeńskie. Odwiedza chorych. Zarządza dobrami kościelnymi, zasiada jako sędzia pod portykiem przylegającym do bazyliki. W obronie wiernych interweniuje u władz świeckich.
    Jego działalność nie ogranicza się do diecezji. Często podróżuje: albo żeby uczestniczyć w licznych afrykańskich synodach, albo żeby odpowiedzieć na wezwania, jakie otrzymuje zewsząd, a zwłaszcza z diecezji osaczonych przez heretyków. Wkrótce ujawnia się jako wielki obrońca wiary katolickiej. W istocie bez wytchnienia walczy przeciw tym, którzy schodzą z drogi wiary określonej przez wielkie Sobory. Manichejczycy, donatyści, pelagianie, arianie i poganie to cel, jakiego bez wytchnienia dosięga potężny głos biskupa Hippony.
    W decydującej fazie rozwoju Kościół jest w stanie oblężenia. Pan wzbudza więc obrońcę na miarę zagrożenia. „Wybrałem sobie tego człowieka za narzędzie. On zaniesie imię moje do pogan i królów” (Dz 9,15). Słowo Pana wypowiedziane o Szawle, przyszłym apostole Pawle, zachowuje aktualność w czasie całej dramatycznej historii Kościoła.

    BARBARZYŃSKIE ROZRUCHY

    Pod koniec roku 410 dochodzi do Hippony niewiarygodna nowina o zniszczeniu Rzymu przez barbarzyńskie hordy. Wykształcony Augustyn, dawny retor, błyszczący rzymską kulturą jest tym straszliwie dotknięty. Od dawna, agonia Imperium sprawiała, że przewidywał to, co najgorsze. Bardziej niż kiedykolwiek dotąd jest przekonany, iż jedynym rozwiązaniem problemu moralnej nędzy świata, ogarniętej gorączką rozluźnienia obyczajów jest Ewangelia. Plądrowanie Rzymu to jedynie powtórzenie zniszczenia Jerozolimy, z tych samych powodów, jakie zaistniały w przeszłości. Te same przyczyny, te same skutki: „Jeśli Rzym został ukarany, to dlatego że pozostał w większości pogański. Niechże się nawróci, niech powróci do cnót swych przodków, a na nowo stanie się nauczycielką narodów” – stwierdza Augustyn.
    Niestety w 20 lat później przyjdzie kolej na Numidię. Stary biskup Hippony stanie się jej ofiarą tej napaści. Wobec potężnych ciosów barbarzyńskich hord, władza rzymska, niedawno tak potężna, upada. Alanowie, Swewowie, Burgonowie i Wandalowie osiedlają się w Galii. Wandalowie zalewają swą niszczycielską siłą Hiszpanię i Portugalię. Pokonują morze i oto są już w Numidii, na północy Afryki, zwycięscy i nie do pokonania.
    W 430 r. oblegają Hipponę. Augustyn usiłuje pojąć sens tej barbarzyńskiej inwazji, jej znaczenie w Bożym planie. Pióro Orosa, uciekiniera z Portugalii, ujawnia myśl biskupa – wizjonera: „Któż wie, może barbarzyńcy mogli przeniknąć do cesarstwa rzymskiego, aby na Wschodzie, jak i na Zachodzie, Kościoły Chrystusa otwarły się szeroko przed Hunami, Wandalami, Swebami i innymi niezliczonymi ludami przyszłych wierzących? Czy w takim wypadku nie należałoby czcić Miłosierdzia Bożego? Dzięki bowiem naszemu zniszczeniu tak wiele ludów dowiedziało się o prawdzie, z którą inaczej nie mieliby styczności” („Historia przeciw Poganom”).
    Jeśli władza rzymska upada, to jednak powstają inni obrońcy ludzi: biskupi. Są zarządcami i sędziami, organizują obronę miasta, zapewniają bezpieczeństwo. To właśnie czyni Augustyn.

    MONUMENTALNE DZIEŁO

    Od zniszczenia Rzymu do oblężenia Hippony minęło 20 lat. Pobudzany upływem czasu Augustyn publikuje swe dzieła. Napisał 50 książek, w tym dzieło największe: „De Civitate Dei”. Wspaniała broń wojenna przeciw pogaństwu, z jego obrządkami, krwawymi ofiarami, świętami, którym towarzyszą orgie, hulanki, pijaństwo i lubieżne rozpasanie. Dzieło „O państwie Bożym” ukazuje – w przeszywającym kontraście z państwem tego świata skazanym na upadek – promienne Państwo całkowicie zdane na Opatrzność Bożą, budujące swą harmonię społeczną na mocy jaśniejącej broni: duchowej. Wychodząc od tej początkowej wizji Augustyn ukazuje historię jako dramat w pięciu aktach: Stworzenie, Upadek, Zapowiedź Zbawiciela, Wcielenie, Kościół. Wiara i rozum powinny razem współdziałać dla rozwiązania wielkich problemów historii, wywołanych walką dobra ze złem, mając na uwadze zwycięstwo dobra w perspektywie wiecznego przeznaczenia człowieka.
    To dzieło „gigantyczne, długie i trudne” – jak mówił o nim Augustyn – nad którym pracował 15 lat, wywrze niezwykły wpływ na nadchodzące wieki, a szczególnie na średniowiecze. Przez całe drugie tysiąclecie, użyźnione Ewangelią dzieło Augustyna „De Civitatis Dei”, będzie silnie uczestniczyć w szerzeniu na świecie, począwszy od Europy, myśli zachodniej, przenikniętej wiarą chrześcijańską. Dzieło to nie traci swej aktualności, gdyż zajmuje się fundamentalnymi problemami moralnymi, społecznymi oraz politycznymi człowieka. Rzuca na historię ostatnich czasów Światło Chrystusa.
    Poza tym arcydziełem są dwie księgi autobiograficzne „Wyznania” (jego najbardziej poczytna książka do dnia dzisiejszego) oraz rozprawy. Jest to seria dzieł filozoficznych dotyczących takich problemów jak: wolność człowieka, istnienie Boga, obrona wiary chrześcijańskiej w obliczu pogaństwa, dzieła dogmatyczne, moralne, duszpasterskie, liczne księgi egzegetyczne o Nowym i Starym Testamencie, traktaty biblijne, takie jak komentarz do pism św. Jana oraz psalmów, będący jedynym pełnym wykładem o psalmach w całej literaturze patrystycznej. Zachowało się też 300 listów, bezcennych dla poznania przeróżnych aspektów ciekawej osobowości Augustyna. W końcu jest też skarbiec jego homilii. Pozostało ich 400 z trzech może czterech tysięcy, jakie mieściła biblioteka w Hipponie. To wzorce przemów prostych, jasnych i głębokich, bliskich ludowi wiernych. „Wolę być krytykowany przez gramatyków niż niezrozumiany przez prosty lud” – mawiał wzorowy pasterz.
    Analiza myśli augustiańskiej jest niewyczerpana. Takim bowiem jest także jego geniusz. Do niego „możemy porównać zaledwie nieliczne jednostki zrodzone na ziemi od początku świata do dziś” – powiedział o Augustynie Pius XI w 1930 roku. I to wciąż jest prawdą, choć od jego śmierci minęło już blisko szesnaście wieków, a my stoimy u progu trzeciego tysiąclecia.
    W 429 r. rozpętuje się wielki barbarzyński zalew. Ogarnięta jest nim Numidia, zrozpaczona ludność rzuca się do ucieczki. W Hipponie Augustyn powstaje jak gigant: zbiera siły, apeluje do władz politycznych i wojskowych. Daremnie! W 430 roku Hippona jest w oblężeniu. Stary biskup, mający 75 lat, nadal napełnia odwagą chwiejące się dusze.
    W trzecim miesiącu oblężenia Augustyn pada zwalony chorobą. Z pewnością stał się ofiarą jakiejś epidemii. Szerzą się one w powietrzu ciepłym i wilgotnym, w którym szybko rozkładają się zwłoki. Do Augustyna przyprowadzają chorych, choć i on sam leży już w łóżku. Przez jego wstawiennictwo liczni odzyskują zdrowie. Stan samego Augustyna pogarsza się. 5 sierpnia 430 roku jest już w agonii, otoczony kapłanami i michami. Święty biskup szepcze: „Moja dusza pragnie Boga, Boga żywego. kiedyż więc ujrzę Jego oblicze?” (Ps 42,3).
    Kołysany liturgicznym śpiewem zalanych łzami towarzyszy, biskup zamyka oczy, jego twarz łagodnieje, a wargi przestają szeptać… Umarł na ziemi Augustyn z Tagasty, lecz zrodził się dla Nieba jeden z największych świętych w historii ludzkości.
    Stella Maris, listopad 1998, str. 10-12. Przekład z franc.: E. B.

    Z Księgi X „Wyznań” – w przekładzie Z. Kubiaka

    1. Pragnąłbym Cię poznać, o Panie, który mnie znasz. Pragnąłbym Cię poznać tak, jak i ja jestem poznany: Mocy duszy mej! – wejdź w nią i przystosuj ją do siebie, abyś ją objął w posiadanie nieskalaną i bez zmazy. Ufam, że tak się stanie. Dlatego ośmielam się tak mówić. I tą nadzieją się weselę, ilekroć się weselę zbawiennie. A inne tego życia sprawy? Tym mniej zasługują na łzy, im częściej się nad nimi płacze. Tym bardziej się powinno nad nimi płakać, im mniej się nad nimi łez leje. Ty prawdę umiłowałeś. Kto ją wypełnia, dąży do światła. W moich wyznaniach pragnę ją w sercu wypełniać wobec Ciebie, a w tej książce – wobec wielu świadków.

    2. Dla Ciebie jednak, Panie, przed którego oczyma cała otchłań ludzkiego sumienia jest obnażona, cóż mogłoby we mnie być zakryte, choćbym nawet nie chciał się spowiadać? Tylko Ciebie przed sobą bym ukrył, a nie siebie przed Tobą. Kiedy wydzierający się z mej piersi jęk daje świadectwo, jak bardzo się sobie nie podobam, Ty mi rozbłyskasz na nowo, raduję się Tobą, kocham Cię, tęsknię za Tobą; wstydząc się siebie, odrzucając siebie precz. Ciebie tylko wybieram. I nie tylko Tobie, lecz i sobie samemu mogę się podobać tylko w Tobie. Wyraźnie widzisz, Panie, to wszystko, czym jestem. A jak jest dla mnie pożyteczne spowiadanie się Tobie, już powiedziałem. Składam wyznanie nie tylko słowami wypowiadanymi językiem, lecz głosem duszy, wołającą do Ciebie myślą. Dobrze słyszysz takie wołanie. Kiedy jestem zły, już samo to, że się sobie nie podobam, jest wyznaniem złożonym wobec Ciebie. Kiedy jestem dobry, wyznaniem wobec Ciebie jest to, że nie przypisuję sobie zasługi. Ty, Panie, błogosławisz sprawiedliwemu; ale przecież to Ty przedtem z grzesznika uczyniłeś sprawiedliwego. Dzieje się tak, Boże mój, że moja spowiedź wobec Ciebie dokonuje się w wielkiej ciszy, a zarazem rozgłośnie: choćby język milknął, serce woła. Cokolwiek słusznego mówię ludziom, Ty to wszystko już przedtem w sercu mym usłyszałeś; jak też niczego takiego nie usłyszysz ode mnie, czego byś mi wcześniej nie powiedział.

    3. Czemu więc zależy mi na tym, by ludzie usłyszeli moje wyznania? Czyż to oni zdołają mnie podźwignąć ze wszystkich moich słabości? Jakże skwapliwie ludzie badają cudze życie, a jak się opieszale zabierają do naprawienia swojego. Czemu chcą się ode mnie dowiedzieć, jakim jestem człowiekiem, skoro nie pragną usłyszeć od Ciebie, jacy oni sami są? Kiedy się o mnie dowiadują ode mnie samego, skąd wiedzą, że mówię prawdę? Przecież nikt z ludzi nie wie, co się dzieje w człowieku, prócz ducha człowieczego, który w nim jest. Gdyby zaś od Ciebie usłyszeli coś o sobie samych, nie mogliby powiedzieć: „Zwodzi nas Pan”. Czyż usłyszenie od Ciebie, jakim się jest, nie jest równoznaczne z poznaniem siebie? A skoro ktoś rozpoznaje siebie, czyż bez kłamstwa może powiedzieć: „To nieprawda”? Ale dlatego, że miłość wszystkiemu wierzy – oczywiście pośród tych, których złączyła w jedną wspólnotę – także ja, Panie, spowiadam się Tobie w taki sposób, aby to słyszeli ludzie; chociaż nie mogę im udowodnić, że mówię prawdę. Wierzą mi jednak ci, których uszy otwarła dla mnie miłość. Lekarzu mojej duszy, pomóż mi dokładnie zrozumieć, jak bardzo to jest owocne. Dawne moje winy odpuściłeś mi i okryłeś je zasłoną, aby mnie uszczęśliwić w Tobie, przemieniając duszę moją poprzez Twoją wiarę i sakrament. Kiedy zaś o tych minionych winach czytają albo słyszą inni, ich serca już nie zapadają w sen rozpaczy z tym ciężkim westchnieniem: „Nie zdołam!” Budzą się, pokrzepione Twoją miłującą dobrocią i słodyczą Twojej łaski, umacniającej każdego słabego, który sobie dzięki niej słabość swoją uświadomił. Dla dobrych jest radością słuchanie o dawnych występkach ludzi, którzy już się od tych występków uwolnili; nie dlatego radością, że są występkami, lecz dlatego, że były, a już ich nie ma. Ale, o Panie, Boże mój, któremu codziennie się spowiada moje sumienie, bezpieczniej ufając Twemu miłosierdziu niżeli własnej niewinności – jaki może być z tego pożytek, jeśli spowiadam się w tej książce już nie z tego; czym byłem, ale z tego, czym jestem? Wiem, dzięki czemu pożyteczne jest wyznawanie, jaka była przeszłość; już o tym powiedziałem. Lecz jaki jestem teraz, w tym momencie, gdy składam te wyznania? Sporo ludzi chciałoby to wiedzieć i takich, którzy mnie znają, i takich, którzy mnie nie znają, lecz coś tam o mnie albo ode mnie słyszeli. Nie mogą ucha przyłożyć do mego serca, a tylko w nim jestem taki; jaki naprawdę jestem. Chcą więc przynajmniej słuchać, jak wyznaję, czym jestem wewnątrz siebie, tu, dokąd ani okiem, ani uchem, ani myślą nie mogą sięgnąć. Chcą słuchać i gotowi są wierzyć. Ale czy zdołają mnie poznać? Miłość, dzięki której są dobrzy, mówi im; że ja o sobie nie kłamię w tych wyznaniach. I ta sama w nich miłość mi wierzy.

    4. A jakiej oni z tego spodziewają się korzyści? Czy chcą się radować razem ze mną, gdy się dowiedzą, jak bardzo się do Ciebie zbliżyłem dzięki Twojej łasce, i modlić się w mojej intencji, gdy im powiem, jak bardzo moje brzemię opóźnia tę wędrówkę? Jeśli o to im chodzi, odkryję im siebie. Nie będzie to mały pożytek; Boże mój, jeśli wielu podziękuje Ci za mnie i wielu się za mnie pomodli. Niechaj bratni duch kocha we mnie to, co według Twojej nauki, zasługuje na miłość, i niech się smuci tym wszystkim we mnie, co według Twojej nauki jest godne pożałowania. Tego oczekuję od ducha bratniego. Bo nie zwracam się tu do obcych, do owych synów obcych, których usta głoszą marność, a prawica ich jest prawicą nieprawości. Mówię o duchu bratnim, który wtedy, gdy może mnie pochwalić, cieszy się mną. Kiedy zaś musi mnie ganić, nade mną boleje. Bo czy pochwala mnie, czy gani, zawsze mnie miłuje. Takim ludziom ukażę siebie. Niech się moimi dobrymi uczynkami uradują, niech westchną nad moimi grzechami. To, co dobre, Ty czynisz we mnie; z Twojej to pochodzi łaski. Co złe, jest moim grzechem i karą przez Ciebie wymierzoną. Niech odetchną tym, co dobre, westchną nad tym, co złe. I pieśń dziękczynna, i płacz niech się ku Tobie wzniosą z bratnich serc, tych kadzielnic gorejących dla Ciebie. Ty zaś, Panie, uradowany tą wonią bijącą ze świętego przybytku Twego, przez wzgląd na Twoje imię, zmiłuj się nade mną według wielkiego miłosierdzia Twego. Co rozpocząłeś, tego nie zaniechaj i dopełnij to, czego mi jeszcze nie dostaje….

    w: Vox Domini, nr 44, str. 8-11.

    _____________________________________________________________________________________________________________

    27 sierpnia

    Święta Monika

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Dominik od Matki Bożej Barberi, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Pilar Izquierdo Albero, zakonnica
    ***
    Święta Monika

    Monika urodziła się ok. 332 r. w Tagaście (północna Afryka), w rodzinie rzymskiej, ale głęboko chrześcijańskiej. Jako młodą dziewczynę wydano ją za pogańskiego urzędnika, Patrycjusza, członka rady miejskiej w Tagaście. Małżeństwo nie było dobrane. Mąż miał charakter niezrównoważony i popędliwy. Monika jednak swoją dobrocią, łagodnością i troską umiała pozyskać jego serce, a nawet doprowadziła go do przyjęcia chrztu. W wieku 22 lat urodziła syna – Augustyna. Po nim miała jeszcze syna Nawigiusza i córkę, której imienia historia nam nie przekazała. Nie znamy także imion innych dzieci.
    W 371 r. zmarł mąż Moniki. Monika miała wówczas 39 lat. Zaczął się dla niej okres 16 lat, pełen niepokoju i cierpień. Ich przyczyną był Augustyn. Zaczął on bowiem naśladować ojca, żył bardzo swobodnie. Poznał jakąś dziewczynę; z tego związku narodziło się nieślubne dziecko. Ponadto młodzieniec uwikłał się w błędy manicheizmu. Zbolała matka nie opuszczała syna, ale szła za nim wszędzie, modlitwą i płaczem błagając dla niego u Boga o nawrócenie. Kiedy Augustyn udał się do Kartaginy dla objęcia w tym mieście katedry wymowy, matka poszła za nim. Kiedy potajemnie udał się do Rzymu, a potem do Mediolanu, by zetknąć się z najwybitniejszymi mówcami swojej epoki, Monika odnalazła syna. Pewien biskup na widok jej łez, kiedy wyznała mu ich przyczynę, zawołał: “Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga”. To były prorocze słowa. Augustyn pod wpływem kazań św. Ambrożego w Mediolanie przyjął chrzest i rozpoczął zupełnie nowe życie (387).

    Święta Monika i jej syn, św. Augustyn

    Szczęśliwa matka spełniła misję swojego życia. Mogła już odejść po nagrodę do Pana. Kiedy wybierała się do rodzinnej Tagasty, zachorowała na febrę i po kilku dniach zmarła w Ostii w 387 r. Daty dziennej Augustyn nam nie przekazał. Wspomina jednak jej pamięć w najtkliwszych słowach.
    Ciało Moniki złożono w Ostii w kościele św. Aurei. Na jej grobowcu umieszczono napis w sześciu wierszach nieznanego autora. W 1162 r. augustianie mieli zabrać święte szczątki Moniki do Francji i umieścić je w Arouaise pod Arras. W 1430 r. przeniesiono je do Rzymu i umieszczono w kościele św. Tryfona, który potem otrzymał nazwę św. Augustyna. Św. Monika jest patronką kościelnych stowarzyszeń matek oraz wdów.
    W ikonografii św. Monika przedstawiana jest w stroju wdowy. Jej atrybutami są książka, krucyfiks, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Częstochowska

    Zobacz także:
      •  Święta Joanna Elżbieta Bichier des Ages, dziewica
      •  Święta Teresa od Jezusa Jornet e Ibars, dziewica
      •  Błogosławiona Maria od Aniołów Ginard Marti, zakonnica i męczennica
    ***
    Klasztor na Jasnej Górze

    Wśród bardzo licznych w Polsce sanktuariów Jasna Góra ma swoje pierwsze i uprzywilejowane miejsce. Rocznie nawiedza ją od miliona do dwóch milionów pielgrzymów. Przybywają, by modlić się przed cudownym obrazem Matki Bożej Częstochowskiej, słynącym wieloma łaskami i na trwałe wpisanym w dzieje Polski.
    Pierwszym i najdawniejszym dokumentem, informującym o cudownym obrazie, jest łaciński rękopis, który znajduje się w archiwum klasztoru: Translatio tabulae Beatae Mariae Virginis quam Sanctus Lucas depinxit propriis manibus (Przeniesienie obrazu Błogosławionej Maryi Dziewicy, który własnymi rękami wymalował św. Łukasz). W rękopisie tym czytamy:Autorem obrazu jest św. Łukasz Ewangelista. Na prośbę wiernych wymalował wizerunek Maryi z Dzieciątkiem na blacie stołu, przy którym siadywała. Cesarz Konstantyn kazał przenieść obraz z Jerozolimy do Konstantynopola i umieścić w świątyni. Tam obraz zasłynął cudami. Urzeczony cudownym obrazem książę ruski Lew, pozostający w służbie cesarza, uprosił Konstantyna o darowanie mu obrazu, który też przeniósł do swojego księstwa i kazał go bogato ozdobić. Obraz znowu zasłynął cudami. W czasie wojny prowadzonej na Rusi przez Ludwika Węgierskiego obraz ukryto w zamku bełskim. Po poddaniu się zamku Ludwikowi, namiestnik króla, książę Władysław Opolczyk zajął obraz. W czasie oblegania zamku przez Litwinów i Tatarów strzała wpadła do zamku i ugodziła w prawą stronę wizerunku. Wtedy nieprzyjaciół otoczyła mgła, która przeraziła wrogów. Książę wypadł na nich z wojskiem i ich rozgromił. Kiedy chciał wywieźć obraz do swojego księstwa, mimo dużej liczby koni obraz nie ruszał z miejsca. Wtedy książę uczynił ślub, że wystawi kościół i klasztor tam, gdzie umieści obraz. Wtedy konie lekko ruszyły i zawiozły obraz na Jasną Górę. Tam umieścił go w kaplicy kościoła, gdzie obraz ponownie zajaśniał cudami.Cytowany dokument pochodzi z I poł. XV w. Być może został przepisany z dokumentu wcześniejszego. Tradycja głosi, że obraz został namalowany przez św. Łukasza Ewangelistę na desce stołu z domu Świętej Rodziny w Nazarecie. Wizerunek z Jerozolimy do Konstantynopola miał przewieźć cesarz Konstantyn. Służący w wojsku cesarskim książę ruski Lew zapragnął przenieść obraz na Ruś. Cesarz podarował mu wizerunek i od tego czasu obraz otaczany był na Rusi wielką czcią. Obraz rzeczywiście mógł dostać się na Ruś z Konstantynopola, gdyż w XI-XIV w. pomiędzy Cesarstwem Bizantyjskim a Rusią trwał żywy kontakt. Nie jest również wykluczone, że obraz został zraniony strzałą w czasie bitwy. W czasie walk prowadzonych przez Kazimierza Wielkiego i Ludwika Węgierskiego na Rusi obraz ukryto w zamku w Bełzie. W roku 1382 znalazł go tam książę Władysław Opolczyk. Doznając wielu łask przez wstawiennictwo Matki Bożej, książę zabrał obraz i przywiózł do Częstochowy.
    Pierwotny obraz jasnogórski mógł pochodzić z VII w. Byłby to więc jeden z najstarszych na świecie wizerunków Matki Bożej. Analiza obrazu wykazuje duże podobieństwo do obrazów, jakie mnisi bazyliańscy malowali na Krecie. W tym wypadku obraz mógłby pochodzić z X w. Stąd mógł znaleźć się w Konstantynopolu.
    Po II wojnie światowej znaleziono na Jasnej Górze inny dokument, pochodzący z 1474 r. Zawiera on szerszy opis dziejów cudownego obrazu, ale pełno w nim legend. Mamy jednak także dokument najwyższej wagi: dwa dzieła, które wyszły spod pióra Jana Długosza (1415-1480). Żył on w czasach, które blisko dotyczą cudownego obrazu – sam mógł więc być świadkiem niektórych wydarzeń. Długosz kilka razy pisze o cudownym obrazie częstochowskim.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Książę Władysław Opolczyk sprowadził do Częstochowy z Węgier paulinów. Oddał im drewniany kościół parafialny w Starej Częstochowie. Długosz przekazał nam dokładnie akt zrzeczenia się tegoż kościoła przez ówczesnego proboszcza, Henryka Bielę, na ręce ojca Jerzego, przeora klasztoru paulinów w Budzie na Węgrzech. Długosz podaje, że akt przekazania odbył się dnia 23 czerwca 1382 r. 10 sierpnia tego roku książę Opolczyk specjalnym dokumentem przekazał uposażenie, jakie nadał klasztorowi w Starej Częstochowie.
    Darowizny te musiały być niewystarczające, skoro 24 lutego 1393 r. książę Opolczyk ponowił akt darowizn przez swoich pełnomocników. Byli nimi: krakowianin Spytko z Melsztyna i Jan Tarnowski z Sandomierza. Długosz wymienia szczegółowo, jakie to były darowizny i świadczenia. Dowiadujemy się także, jaki był wówczas stan klasztoru i kościoła.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Bardzo szybko do obrazu zaczęli przybywać pierwsi pielgrzymi, którzy dzięki modlitwie do Maryi doznawali wielu łask. Z czasem zaczęli tu przynosić swoje wota. Przyciągnęły one złodziei. Na Wielkanoc 1430 r. dwaj panowie polscy i książę ruski dokonali napaści na Jasną Górę. Dla zatarcia śladów posłużyli się bandami husyckimi, grasującymi na Śląsku. W tym czasie klasztor słynął już z powodu cudownych łask otrzymywanych dzięki modlitwie do Maryi przedstawionej w wizerunku jasnogórskim. Napastnicy sądzili, że w klasztorze są zatem jakieś wielkie bogactwa i skarby, bo ściągały do niego rzesze pielgrzymów na święta maryjne. Kiedy okazało się, że wyposażenie klasztoru jest dość skromne – ukradli naczynia i sprzęty liturgiczne, kielichy, krzyże i ozdoby. Odarli także cudowny obraz ze złota i klejnotów, którymi przyozdobili go pobożni pielgrzymi. Wreszcie przecięli twarz Maryi cięciem szabli.

    Klasztor na Jasnej Górze

    Na prośbę paulinów król Władysław Jagiełło pozwolił zabrać zniszczony i zbeszczeszczony przez rabusiów obraz do Krakowa i powierzył jego odnowienie – na własny koszt – nadwornym malarzom. Przypuszcza się, że pochodzili oni z Rusi i specjalizowali się w sztuce bizantyjskiej. Usiłowali oni naprawić obraz i przywrócić go do stanu pierwotnego. Kładli jednak farby nową techniką (tempera), czego stare malowidło nie przyjmowało. Nie znali bowiem dawnej techniki enkaustycznej, stosowanej w obrazach starochrześcijańskich i bizantyjskich, którą wykonano pierwotny wizerunek. W tej sytuacji albo zrobiono najpierw wierną kopię obrazu poprzedniego, albo powielono jedną z już istniejących kopii. Prace trwały długo, być może nawet dwa lata. To świadczy, z jak wielkim pietyzmem go malowano. Dla zaakcentowania wierności dla pierwowzoru artyści pozostawili nawet ślady ran, zadanych Matce Bożej na obrazie pierwotnym. Zachowali również te same deski, na których namalowano pierwowzór, chociaż kosztowało ich to wiele dodatkowego trudu.
    Zmieniono natomiast ozdoby szat. Lilie andegaweńskie na płaszczu Maryi nawiązują zbyt wyraźnie do herbu andegaweńskiego króla Węgier Ludwika. Prawdopodobnie dodano także do rąk Dzieciątka książkę. Do dziś pozostały na obrazie jedynie ślady napaści z 1430 r. – są nimi dwa równoległe ślady cięcia miecza na policzku Maryi, przecięte trzecim na linii nosa, oraz kilka podobnych, choć znacznie mniejszych cięć na szyi (dwa widoczne wyraźniej, cztery pozostałe słabiej).
    Księgi klasztoru częstochowskiego potwierdzają niezwykłe fakty, związane z cudownym obrazem. Zapisywano je skrzętnie w osobnej księdze łask. Najstarszy zachowany opis cudownego uzdrowienia pochodzi z roku 1402. O sławie jasnogórskiego obrazu świadczy również to, że już w owych czasach sporządzano jego kopie. Już w roku 1390 miał ją Głogówek, w roku 1392 daleki Sokal, a w roku 1400 – jeszcze dalszy Lepogłów w Chorwacji.
    Na Jasnej Górze wielokrotnie modlili się polscy królowie i książęta, m.in. Kazimierz Jagiellończyk (1448 i 1472), św. Kazimierz królewicz (1472), Zygmunt I Stary (1510 i 1514), Stefan Batory (1581), Zygmunt III Waza (1616, 1620, 1630), Władysław IV (1621, 1633, 1638, 1642, 1644, 1646), Jan Kazimierz (1649, 1656, 1658, 1661), Michał Korybut Wiśniowiecki (1669, 1670), Jan III Sobieski (1676, 1683), August II Sas (1704), August III Sas (1734).W roku 1655 miała miejsce słynna obrona Jasnej Góry. 9 listopada 1655 r. hrabia Wejhard podszedł pod Jasną Górę w 3 tys. żołnierzy i zażądał bezwzględnej kapitulacji. Przeor klasztoru, o. Augustyn Kordecki, odmówił. Zaczęło się więc oblężenie. 19 listopada przybył generał Burhardt Miller oraz pułkownik Wacław Sadowski. Oblężenie trwało do Bożego Narodzenia, a więc ponad miesiąc. O. Kordecki miał do dyspozycji 160 żołnierzy i 70 zakonników. Obroną klasztoru dowodzili Stefan Zamojski i Piotr Czarnecki. Miller do rozbicia klasztoru i kościoła oraz otaczających murów użył najcięższych dział. Wyrzucono 340 armatnich kul o masie sześciu, a nawet dwunastu kilogramów. Naród zerwał się do walki. To zmusiło Millera do opuszczenia Jasnej Góry nocą 27 grudnia. Usiłował on jeszcze powrócić i z nagła zaskoczyć 24 i 28 lutego, a potem 9 kwietnia 1656 r., ale również bezskutecznie.

    Cudowny Obraz Maryi z Jasnej Góry

    Obecny obraz Matki Bożej, namalowany na drewnianej tablicy, zalicza się do ikon bizantyjskich określanych nazwą Hodegetria, co oznacza “Tę, która prowadzi”. Sam obraz (o wymiarach 122,2 x 82,2 x 3,5 cm) jest ułożony na trzech deseczkach lipowych, sklejonych, na które została położona kredowa zaprawa grubości 2-3 mm. Samo malowidło położono temperą na płótnie. Przedstawia ono stojącą Najświętszą Maryję Pannę z Dzieciątkiem Jezus na lewym ręku. Matka Boża ma na sobie czerwoną suknię, a na nią narzucony niebieski płaszcz ozdobiony liliami andegaweńskimi. Prawa ręka Maryi spoczywa na piersi. Jezus jest przyodziany w sukienkę koloru karminowego, bogato złoconą ozdobami, z rękawami szczelnie zapiętymi u dłoni – podobnie jak u Maryi. W lewym ręku trzyma księgę, prawą natomiast unosi w geście błogosławieństwa, wskazując jednocześnie na Maryję. Całe pole nimbu Maryi i Jezusa jest wypełnione pozłotą. Tło obrazu jest zielone, co w symbolice obrazów bizantyjskich wyraża często pełnię łask Ducha Świętego. Dziecię Boże ma stopy bose, co wyróżnia się na tle bogactwa jego szaty. Płaszcz przykrywa także głowę Najświętszej Panny jakby naturalnym welonem. Nad czołem na płaszczu widać złotą gwiazdę. Obramowanie szaty Jezusa i płaszcza Maryi ma szeroką złotą oblamówkę. U płaszcza Maryi ma ona dodatkową ozdobę w postaci artystycznej koronki. Na to wszystko są nałożone na obie postacie artystyczne i zdobne w drogie kamienie szaty i korony.
    Obraz jasnogórski był kilka razy odnawiany. Po raz pierwszy – przypuszczalnie w roku 1682 z okazji przygotowań do 300-lecia sprowadzenia obrazu. Wtedy to nieznany malarz, podpisany J.K. pinxit indignus servus wymalował olejnymi farbami obraz, przedstawiający historię cudownego obrazu. Obraz ten umieścił na odwrocie cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Nie przeprowadził jednak konserwacji samego obrazu. Dokonał jej dopiero w 1705 r. na dwanaście lat przed koronacją brat zakonny, Makary Szybkowski. Z tej okazji również przemalował on olejnymi farbami płaszcz i suknię Maryi i Dzieciątka; do płaszcza Maryi wbił także 28 mosiężnych gwiazdek. Usunął je dopiero profesor Jan Rutkowski, kiedy w 1925-1926 roku dokonywał naukowego badania obrazu i jego gruntownej konserwacji. Usunął on przy tym także olejne farby, nałożone w latach późniejszych, oraz sadze z twarzy Matki Bożej i Pana Jezusa. Usunął też ślady gwoździ, które były przybite do deski celem umocnienia sukienek srebrno-złotych. Oczyszczono deski od robactwa i ubytków powstałych na skutek próchnienia. Oczyszczono także i zabezpieczono ramy obrazu. W latach 1948-1952 przeprowadzono jeszcze raz naukowe badania najnowocześniejszymi dostępnymi wówczas środkami: prześwietlenie rentgenowskie, badano obraz pod mikroskopem, wykorzystując kryteria mikropaleontologiczne i mineralogiczne, przeprowadzono także ocenę technologiczną i artystyczno-formalną. W latach II wojny światowej (1939-1945) obraz znajdował się w ukryciu. Dlatego wymagał kolejnej renowacji. Dzieła dokonał konserwator R. Kozłowski.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem w 1999 r.

    Od bardzo dawna istnieje zwyczaj ozdabiania cudownych obrazów Maryi koronami. Pierwsza papieska koronacja obrazu jasnogórskiego miała miejsce w 1717 r. Korony ofiarował sam król August II Mocny. Aktu koronacji dokonał brat prymasa, biskup Krzysztof Szembek, w dniu 8 września 1717 r. Obecni byli ponadto biskup wileński i inflancki. W uroczystej procesji przeniesiono obraz z kościoła do sali rycerskiej. Tam odczytano dekret papieski i przyniesiono korony. Następnie obraz przeniesiono uroczyście do kościoła wśród modlitw, śpiewów i salw armatnich. Tu nastąpił obrzęd nałożenia koron i Msza święta. Po obiedzie odprawiono Nieszpory i przeniesiono obraz z kościoła do kaplicy. Tam odśpiewano Litanię Loretańską i Te Deum. Z okazji koronacji nałożono na obraz Matki Bożej kosztowne szaty wykonane przez złotnika, brata Makarego Szybkowskiego. Sporządził on trzy suknie na różne uroczystości: granatową haftowaną diamentami, niebieską z rubinami i zieloną z perłami i różnymi drogimi kamieniami. Od 1817 r. zaczęto obchodzić uroczyście rocznicę koronacji. W 1909 r. w nocy z 22 na 23 października zakonnik i kapłan Macoch dokonał kradzieży koron z obrazu Matki Bożej, perłowej sukni i wielu kosztowności. Ze świętokradztwem połączył mord dokonany na wspólniku. Skazano go na dożywotnie więzienie. Papież św. Pius X ofiarował nowe korony. Rekoronacja odbyła się 22 maja 1910 r.W 1957 r. na apel prymasa Stefana Wyszyńskiego i uchwałą Episkopatu Polskiego Polska rozpoczęła Wielką Nowennę, aby przygotować cały naród do obchodów tysiąclecia przyjęcia Chrztu przez Mieszka I (966-1966). Równocześnie zarządzono peregrynację kopii cudownego obrazu Matki Bożej Częstochowskiej po wszystkich diecezjach i parafiach. Peregrynacja rozpoczęła się dnia 26 sierpnia 1957 r. w archidiecezji warszawskiej. Dokładnie rok wcześniej, 26 sierpnia 1956 r., w 300 lat od ślubów króla Jana Kazimierza, złożonych przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie 1 kwietnia 1656 roku, Episkopat Polski pod nieobecność uwięzionego Prymasa Wyszyńskiego w obecności około miliona wiernych odnowił uroczyście te ślubowania. 5 maja 1957 r. odnowienie tych ślubów odbyło się we wszystkich kościołach polskich. Śluby króla Jana Kazimierza były jego osobistym zobowiązaniem, śluby jasnogórskie zaś stały się zobowiązaniem całego narodu polskiego jako program chrześcijańskiego życia, wytyczony przez Wielką Nowennę przed Tysiącleciem Chrztu Polski.
    Najbardziej znana i uroczysta koronacja obrazu odbyła się w 1966 r. w ramach obchodu Tysiąclecia Chrztu Polski. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia, błogosławiony kardynał Stefan Wyszyński, wielki czciciel Maryi Jasnogórskiej, oddany Jej z synowską ufnością; jest on założycielem Instytutu Świeckiego Pomocnic Maryi Jasnogórskiej Matki Kościoła, działającego obecnie pod nazwą Instytutu Prymasowskiego Stefana kard. Wyszyńskiego.

    Św. Jan Paweł II przed Cudownym Obrazem

    Cudowny obraz jest otaczany przez Polaków niezwykłą czcią. Wielokrotnie modlił się przed nim także kard. Karol Wojtyła, a potem – papież Jan Paweł II. Co roku, na uroczystości maryjne (szczególnie 15 i 26 sierpnia) do jasnogórskiego sanktuarium przybywają setki tysięcy ludzi, bardzo często idąc w pieszych pielgrzymkach przez wiele dni.Dzisiejsza uroczystość powstała z inicjatywy bł. Honorata Koźmińskiego, który po upadku powstania styczniowego starał się zjednoczyć naród wokół Królowej Polski – Maryi. Wraz z ówczesnym przeorem Jasnej Góry, o. Euzebiuszem Rejmanem, wyjednał on u św. Piusa X ustanowienie w 1904 r. święta Matki Bożej Częstochowskiej. Papież Pius XI rozciągnął w 1931 r. ten obchód na całą Polskę oraz zatwierdził nowy tekst Mszy świętej i brewiarza.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 sierpnia

    Święty Józef Kalasanty, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Ludwik IX, król
      •  Święta Maria od Jezusa Ukrzyżowanego, dziewica
      •  Błogosławiona Maria del Transito od Jezusa Sakramentalnego, dziewica
      •  Błogosławiona Maria Troncatti, zakonnica
    ***
    Święty Józef Kalasanty

    Józef urodził się w Paralta de la Sal na terenie Aragonii (Hiszpania) 31 lipca 1556/1557 r. Pochodził z rodziny szlacheckiej, w której jeszcze dość żywe były tradycje rycerskie. Do stanu duchownego został przygotowany dobrze w szkołach w Estadella, w Leridzie, w Huesca i w Walencji. W 1583 roku, gdy miał 27 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Pierwsze lata kapłaństwa spędził na posłudze duszpasterskiej w Barbastro, Urgel i Tremp oraz na pracy w administracji kościelnej. W 1592 r. towarzyszył kardynałowi Markowi Colonnie w podróży do Rzymu.Do Hiszpanii już nigdy nie powrócił. Związał się wkrótce z bractwem młodych kapłanów, którzy za cel swojej pracy apostolskiej uznali nauczanie religii wśród ludu i dzieci. Józef spostrzegł jednak, że praca prowadzona tylko dorywczo i okazyjnie, uzależniona od dobrej woli jednostek oraz ich wolnego czasu, dawała niewiele. Dlatego postanowił sam prowadzić katechizację w zakresie mniejszym, ale zorganizowanym i stałym. W 1597 r. otworzył pierwszą prywatną bezpłatną szkołę w Europie. Założył ją na Zatybrzu, w najuboższej dzielnicy Rzymu. Dziełu swojemu dał nazwę “Szkół Pobożnych”. Zamierzał osiągnąć cel podwójny: przez bezpłatną naukę pociągnąć do siebie młodzież najuboższą, a więc i najbardziej zaniedbaną; nauczanie zaś tak przepoić nauką i życiem chrześcijańskim, by młodzież, wychodząca z jego szkół, była wierząca. Zdarzało się, że dzieci trzeba było najpierw nakarmić chlebem, a nieraz dać im dach nad głową. Do tak rozległej akcji Józef potrzebował ludzi dobrej woli, wspomagających go bezpośrednią współpracą. Powstało więc nowe zgromadzenie zakonne pod nazwą “Zgromadzenie Pawłowe dla Ubogich Matki Bożej od Szkół Pobożnych” (popularnie zwane pijarami). Swoją rodzinę zakonną nazwał “Pawłową” ku czci papieża, Pawła V, któremu oddał pod opiekę swoje dzieło. Był to rok 1617. Papież Grzegorz XV w roku 1621 podniósł kongregację do stopnia zakonu o ślubach uroczystych. Jeszcze za życia Założyciela pijarzy otworzyli dom i szkołę w Ołomuńcu, w Czechach (1631) i w Warszawie (1642).

    Święty Józef Kalasanty

    W 1621 r. Józef został generałem zgromadzenia. Jego następne lata wypełniły cierpienia fizyczne i duchowe. Znaleźli się ludzie, którzy pozazdrościli mu sławy, a równocześnie chcieli nowemu dziełu narzucić własne idee i programy. Przez nieuczciwą propagandę zdołali pozyskać sobie większość w zakonie. Ciemną postacią był tu przede wszystkim o. Mariusz, pijar, który stanął na czele opozycji przeciwko Założycielowi. Te kłótnie sprzyjały interesom kierowników szkół i szkółek prywatnych, którzy w pijarach ujrzeli groźnego rywala, mogącego pozbawić ich zarobku. Oni także podnieśli niemniej krzykliwą wrzawę przeciwko Józefowi. Doszło nawet do tego, że wraz ze swoimi asystentami został aresztowany przez inkwizycję. Po kilku dniach wszyscy zostali wprawdzie uwolnieni, ale pozbawieni urzędów. Wizytator papieski, poinformowany jednostronnie i fałszywie przez zbuntowanych, przedstawił zakon w tak czarnych barwach, że Rzym nosił się nawet z myślą jego likwidacji. Tak też niebawem uczynił Innocenty X, który dekretem z dnia 16 marca 1646 r. zredukował zakon do kongregacji bez ślubów i poddał ją pod władzę miejscowych biskupów. Nadto członkowie otrzymali zezwolenie ogólne, że w każdej chwili mogą opuścić szeregi pijarów.
    Józef poddał się tym wydarzeniom z cichością i pokorą. Cierpiał bardzo nie dla własnej miłości i ambicji, ale z żalu, że tak wiele ubogiej dziatwy zostanie pozbawionej nauki Bożej i oświaty. Zmarł jako 92-letni starzec w dniu 25 sierpnia 1648 r. Pozostawił po sobie ok. 5000 listów, będących bogatym źródłem wiedzy o nim samym i o jego dziele. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Pantaleona w Rzymie.
    W 1748 roku papież Benedykt XIV wyniósł sługę Bożego do chwały błogosławionych, a papież Klemens XIII w 1767 roku wpisał go uroczyście do katalogu świętych. Rehabilitacji doczekało się też jego dzieło. Klemens IX w 1669 roku przywrócił pijarom formę kongregacji zakonnej i wszystkie przywileje sprzed roku 1646. W 1948 roku, w 300-lecie śmierci św. Józefa Kalasancjusza, papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich katolickich szkół podstawowych.

    Święty Józef Kalasanty

    Józef Kalasancjusz w swojej szkole wychowawczej kładł wielki nacisk na sakrament pokuty. Wiedział dobrze, jak wielkie kryją się w nim wartości. Sakrament ten bowiem zmusza człowieka do zastanowienia się nad sobą, do żałowania swoich win i do poprawy życia. W czasach, kiedy kara fizyczna była w szkołach powszechnie stosowana, Józef zniósł ją u siebie całkowicie. Gdyby zaś była ona konieczną, doradzał, by była zawsze proporcjonalnie mniejsza od winy. Pod żadnym pretekstem nie pozwalał też przyjmować jakichkolwiek wynagrodzeń. Szkoły pijarów były bezpłatne. Opłacano jedynie w miarę możliwości konwikt. Istota systemu nauczania i wychowania pijarskiego zawierała się w haśle, jakie Założyciel zostawił swoim duchowym synom: Pobożność i nauka.
    Do Polski pijarów zaprosił w 1642 r. król Władysław IV. Największą chwałą okrył zakon w Polsce ks. Stanisław Konarski (+ 1773), autor pism, które miały na celu przeprowadzenie reform w Polsce. Z jego inspiracji po kasacie jezuitów w 1773 roku powstała Komisja Edukacji Narodowej, pierwsze w świecie ministerstwo oświaty i wychowania. Pijarzy zainicjowali w naszej Ojczyźnie kult Serca Pana Jezusa. Założyli bractwo Najświętszego Serca Pana Jezusa, zatwierdzone przez papieża Klemensa XI w 1705 roku.
    W ikonografii św. Józef Kalasancjusz przedstawiany jest w habicie zgromadzenia. Jego atrybutami są: lilia, księga, mitra i kapelusz kardynalski jako znak odmówionych godności, pióro pisarskie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 sierpnia

    Święty Bartłomiej, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święta Emilia de Vialar, dziewica i zakonnica
      •  Błogosławiona Maria od Wcielenia (Vincenta Rosal), dziewica
      •  Błogosławiony Mirosław Bulesić, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Poznańska Piątka, męczennicy
    ***
    Święty Bartłomiej

    Święty Bartłomiej jest jednym z dwunastu Apostołów, których wybrał sobie Jezus spośród kilkudziesięciu uczniów.
    W Ewangeliach spotykamy dwa imiona: Bartłomiej i Natanael. Synoptycy (Mateusz, Łukasz i Marek) używają nazwy pierwszej, natomiast Jan posługuje się imieniem drugim. Jednak według krytyki biblijnej i tradycji chodzi w tym wypadku o jedną i tę samą osobę. Jan pisze o Natanaelu jako o Apostole (J 1, 35-51; 21, 2). Ponadto akcentuje wyraźnie, że Natanaela łączyła przyjaźń z Filipem Apostołem, a synoptycy umieszczają Bartłomieja zawsze właśnie przy Filipie w katalogach Apostołów (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14). Co więcej, są oni nawet wymienieni ze spójnikiem “i”: “Filip i Bartłomiej”.
    Aramejskie słowo Bartolmaj znaczy tyle, co “syn Tolmaja”. Z tym imieniem spotykamy się w Biblii kilka razy (Joz 15, 14; 2 Sm 3, 3). Wyraz Natanael jest imieniem hebrajskim i znaczy tyle, co “Bóg dał” – byłby więc odpowiednikiem greckiego imienia Teodoros czy łacińskiego Deusdedit oraz polskiego Bogdan. Z imieniem Natanael spotykamy się w Piśmie świętym znacznie częściej (Lb 1, 8; 2, 5; 7, 18; 10, 15; 1 Krn 2, 14; 15, 24; 24, 6 i in.). Jeśli Bartłomiej jest tożsamy z Natanaelem, to jego imię brzmiałoby poprawnie: Natanael, bar Tholmai (Natanael, syn Tolmaja).

    Święty Bartłomiej

    Synoptycy wymieniają imię św. Bartłomieja jedynie w katalogach Apostołów. Św. Jan podaje, że pochodził z Kany Galilejskiej. Szczegółowo zaś opisuje pierwsze spotkanie Natanaela z Chrystusem (J 1, 35-51), którego był naocznym świadkiem. To Filip, uczeń Pana Jezusa, późniejszy Apostoł, przyprowadził Natanaela do Chrystusa i dlatego zawsze w wykazie Apostołów Natanael znajduje się tuż za Filipem. Niektórzy uważają, że to właśnie na weselu Natanaela w Kanie był Chrystus z uczniami i Matką, gdzie na Jej prośbę dokonał pierwszego cudu.
    Z opisu pierwszego spotkania wynika, że Natanael nie był zbyt pozytywnie nastawiony do mieszkańców Nazaretu. Kiedy jednak usłyszał słowa Chrystusa i poznał, że Chrystus przeniknął głębię jego wnętrza, serce i duszę, od razu zdecydowanie w Niego i Jemu uwierzył. Świadczy to o wielkiej prawości jego serca i otwarciu na działanie łaski Bożej. Odtąd już na zawsze pozostał przy Chrystusie. O Natanaelu św. Jan Ewangelista wspomina jeszcze raz – brał on udział w cudownym połowie ryb na jeziorze Genezaret po zmartwychwstaniu Chrystusa (J 21, 2-6).Tradycja chrześcijańska ma niewiele do powiedzenia o św. Bartłomieju. Zainteresowanie innymi Apostołami jest znacznie większe, postać św. Bartłomieja jest raczej w cieniu. Pierwszy historyk Kościoła, św. Euzebiusz, pisze, że ok. roku 200 Pantenus znalazł w Indiach Ewangelię św. Mateusza. Wyraża przy tym przekonanie, że zaniósł ją tam właśnie św. Bartłomiej. Podobną wersję podaje św. Hieronim. Natomiast św. Rufin i Mojżesz z Horezmu są zdania, że św. Bartłomiej głosił naukę Chrystusa w Etiopii. Pseudo-Hieronim zaś twierdzi, że św. Bartłomiej apostołował w Arabii Saudyjskiej. Jeszcze inni są zdania, że św. Bartłomiej pracował wśród Partów i w Mezopotamii. Ta rozbieżność pokazuje, jak mało wiemy o losach Apostoła po Wniebowstąpieniu Pana Jezusa.

    Święty Bartłomiej odzierany ze skóry

    Z apokryfów o św. Bartłomieju zachowały się Ewangelia Bartłomieja i Apokalipsa Bartłomieja. Znamy je jednak w dość drobnych fragmentach. Zachował się również obszerniejszy apokryf Męka Bartłomieja Apostoła. Według niego Bartłomiej miał głosić Ewangelię w Armenii. Tam miał nawet nawrócić brata królewskiego – Polimniusza. Na rozkaz króla Armenii, Astiagesa, został pojmany w mieście Albanopolis, ukrzyżowany, a w końcu ścięty. Od św. Izydora (+ 636), biskupa Sewilli, rozpowszechniła się pogłoska, że św. Bartłomiej został odarty ze skóry. Stąd też został uznany za patrona rzeźników, garbarzy i introligatorów. Jako przypuszczalną datę śmierci Apostoła podaje się rok 70.

    Święty Bartłomiej

    Zaraz po śmierci Bartłomiej odbierał cześć jako męczennik za wiarę Chrystusową. Dlatego i jego relikwie chroniono przed zniszczeniem. Około roku 410 biskup Maruta miał je przenieść z Albanopolis do Majafarquin, skąd przeniesiono je niedługo do Dare w Mezopotamii. Stamtąd zaś relikwie umieszczono w Anastazjopolis we Frygii w Azji Mniejszej ok. roku 507. Kiedy jednak najazdy barbarzyńców groziły zniszczeniem i profanacją, w roku 580 przewieziono je na Wyspy Liparyjskie, a w roku 838 do Benewentu. Obecnie znajdują się pod mensą głównego ołtarza tamtejszej katedry. Część tych relikwii została przeniesiona za panowania cesarza Ottona III do Rzymu. Władca ten wystawił bazylikę na Wyspie Tyberyjskiej (dla przechowania relikwii św. Wojciecha), do której to bazyliki sprowadzono potem relikwie Apostoła, zmieniając jej tytuł.

    Święty Bartłomiej

    Kult św. Bartłomieja datuje się od V w. Grecy obchodzą jego uroczystość 11 czerwca, Ormianie 8 grudnia i 25 lutego, Etiopczycy 18 lipca i 20 listopada. Kościół łaciński święto Apostoła od wieku VIII obchodzi 24 sierpnia. W VI w. spotykamy już pierwszy kościół wzniesiony ku jego czci na wyspie Eolia. Piza, Wenecja, Pistoia i Foligno wystawiły mu okazałe świątynie. W Polsce kult św. Bartłomieja był niegdyś bardzo żywy – wystawiono ku jego czci na naszych ziemiach ponad 150 kościołów. Miał on nawet w Polsce swoje sanktuaria, np. w Polskich Łąkach koło Świecia, gdzie na odpust ściągały tłumy z daleka.
    W ikonografii św. Bartłomiej jest przedstawiany w długiej tunice, przepasanej paskiem, czasami z anatomiczną precyzją jako muskularny mężczyzna. Bywa ukazywany ze ściągniętą z niego skórą. Jego atrybutami są: księga, nóż, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 sierpnia

    Święta Róża z Limy, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Bernard z Offidy, zakonnik
      •  Błogosławiony Władysław Findysz, prezbiter i męczennik
      •  Święty Filip Benicjusz, prezbiter
    ***
    Święta Róża

    Izabela Flores urodziła się w Limie, stolicy Peru, 20 kwietnia 1586 r. Tam też przeżyła całe swoje życie. Ze względu na jej nadzwyczaj delikatną cerę nazywano ją Różą. Dość wcześnie przyjęła I Komunię świętą i sakrament bierzmowania z rąk biskupa Limy, św. Turybiusza.
    Od młodości odznaczała się głęboką wiarą i pobożnością. Sprzyjała temu atmosfera w domu; rodzice, Gaspar Flores i Maria Oliva, dbali o jej wykształcenie, wygląd i ogładę. Róża była dumą i radością rodziców, pełna miłości i posłuszeństwa. Jako dziecko złożyła Bogu ślub dozgonnej czystości.

    Święta Róża

    Rodzice za wszelką cenę chcieli ją wydać za bogatego człowieka. Róża jednak dość wcześnie postanowiła, że będzie starała się całkowicie przypodobać Chrystusowi i dlatego przygotowywała się do życia pełnego wyrzeczeń i medytacyjnej modlitwy. Dlatego też zdecydowanie odmawiała zgody na ślub, przez co wiele wycierpiała – zwłaszcza od matki, która ją prosiła, błagała, groziła, a nawet maltretowała. Róża ofiarowała te cierpienia Chrystusowi.
    W dwudziestym roku życia wstąpiła do Trzeciego Zakonu św. Dominika. Jako tercjarka nadal pozostawała w domu rodzinnym, zajmując osobny domek z ogródkiem. Zwiększyła swoje posty i umartwienia, modlitwy, czuwania, surowe pokuty i wyrzeczenia. Wielu zaczęło ją uważać za nienormalną. Była pogardzana. Bóg obdarzał ją jednak nowymi łaskami, głównie darem modlitwy.

    Święta Róża

    Róża żyła niezwykle surowo. Przez cały Wielki Post nie jadła nawet chleba, lecz – jak przekazała tradycja – dziennie jadła tylko pięć pestek cytryny. Znosiła wiele cierpień i prześladowań złego ducha, różne choroby, obelgi i oszczerstwa ze strony otoczenia. Dotykał ją często bezwład członków, omdlenia, ataki słabości. Ona jednak błagała o miłosierdzie Boga dla grzeszników i łaskę przebaczenia.
    Za patronkę swoich dążeń do świętości obrała sobie św. Katarzynę Sieneńską, również dominikańską tercjarkę. Zgłębiała tajemnicę jej życia i świętości, na niej wzorowała swoją miłość. Róża w swym życiu wiele wycierpiała. Przeżyła śmierć rodziców, samotność, opuszczenie, oschłości i najrozmaitsze doświadczenia wewnętrzne. To wszystko mocno nadwerężało jej siły.

    Święta Róża

    Praktykowała najrozmaitsze pokuty i umartwienia. W nagrodę za takie życie cieszyła się poufnym przestawaniem ze swoim Aniołem Stróżem i Matką Bożą. Przez piętnaście lat doświadczała zupełnego opuszczenia. Nie odczuwała żadnego pociągu do modlitwy, żadnej pociechy ani poczucia bliskości Boga. Dzień i noc prześladowały ją myśli, że Bóg ją odrzucił. Wówczas dopiero doszła do kontemplacji i mistycznego zjednoczenia z Chrystusem. Odtąd żyła jeszcze bardziej dla Niego.
    Ostatnie trzy lata życia spędziła u małżonków Gonzaleza della Maza i Marii Uzategui, którzy darzyli ją pełną miłością. W ich domu zmarła w wieku 31 lat, 24 sierpnia 1617 r., w dniu, który przepowiedziała. Sława jej świętości była tak wielka, że dominikanie pochowali jej ciało najpierw w krużganku klasztornym, a w dwa lata potem – w swoim kościele w Limie w kaplicy św. Katarzyny ze Sieny. Wraz z jej ciałem zamknięto niektóre jej pisma i próby rysunku. W 1923 roku odnaleziono je.
    Papież Klemens IX dokonał beatyfikacji Róży w 1668 roku i ogłosił ją patronką Ameryki, a w roku 1670 także patronką Filipin i Antyli. W trzy lata po beatyfikacji nastąpiła jej kanonizacja, której dokonał papież Klemens X w 1671 roku.
    W ikonografii św. Róża przedstawiana jest jako młoda dominikanka w habicie. Atrybuty: Dziecię Jezus w ramionach, korona z cierni, kotwica, krzyż, róża, wianek z róż; wiązanka róż, z których wychyla się Dziecię Jezus.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Królowa

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Agatonik i Towarzysze
      •  Błogosławiony Franciszek Dachtera, prezbiter i męczennik
    ***
    Guido Reni: Dziewica na tronie z Dzieciątkiem

    Wspomnienie Maryi Królowej zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego przez papieża Piusa XII encykliką Ad caeli Reginam (Do Królowej niebios), wydaną 11 października 1954 r., w setną rocznicę ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu Maryi. Już w czasie Soboru Watykańskiego I w roku 1869 biskupi francuscy i hiszpańscy prosili o to święto. Pierwszy Krajowy Kongres Maryjny w Lyonie (1900) prośbę tę ponowił. Uczyniły to również międzynarodowe kongresy maryjne odbyte we Fryburgu (1902) i w Einsiedeln (1904). Od roku 1923 wyłonił się specjalny ruch pro regalitate Mariæ. Początkowo wspomnienie Maryi Królowej obchodzone było w dniu 31 maja, ale w wyniku posoborowej reformy kalendarza liturgicznego przesunięto je na oktawę uroczystości Wniebowzięcia Maryi – 22 sierpnia. To właśnie wydarzenie ukoronowania Maryi wspominamy w piątej tajemnicy chwalebnej różańca.W Piśmie świętym nie mamy tekstu, który by wprost mówił o królewskim tytule Najświętszej Maryi Panny. Są jednak teksty pośrednie, które tę prawdę zawierają. W raju pojawia się zapowiedź Niewiasty, która skruszy głowę węża (Rdz 3, 15). Archanioł Gabriel i Elżbieta wołają do Maryi: “Błogosławiona jesteś między niewiastami” (Łk 1, 28. 43) – a więc spomiędzy wszystkich niewiast na ziemi Ty jesteś pierwsza. Sama też Maryja w proroczym natchnieniu wypowiada o sobie słowa: “Oto błogosławić Mnie będą odtąd wszystkie pokolenia” (Łk 1, 48). Apokalipsa zawiera taką relację: “Potem ukazał się znak na niebie: Niewiasta obleczona w słońce i księżyc pod Jej stopami, a na Jej głowie wieniec z gwiazd dwunastu” (Ap 12, 1) – tą Niewiastą, według Tradycji Kościoła, jest właśnie Maryja.
    Drugim źródłem naszej wiary w królowanie Maryi jest podanie ustne, które objawia się w zwyczajnym nauczaniu Kościoła i w pismach jego Ojców. Tu mamy już świadectwa wprost, a jest ich bardzo wiele. Św. Efrem (+ 373) już 1600 lat temu tak pisze o Maryi: “Dziewico czcigodna, Królowo i Pani”, “po Trójcy jest Panią wszystkich”, “jest Panią wszystkich śmiertelnych”. Samego siebie nazywa “sługą Maryi”. Św. Piotr Chryzolog (+ 451), również doktor Kościoła, nazywa Matkę Bożą “Panią” (Domina). W dawnej terminologii oznaczało to słowo godność władcy i króla. Św. Ildefons, biskup Toledo (+ 669), nazywa Maryję nie tylko Panią, ale “panującą nad wszystkimi ludźmi”. Przy tej okazji wypowiada przepiękne słowa: “Stałem się sługą Twoim, boś Ty się stała Matką mojego Stworzyciela”. Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), nazywa Maryję “Królową wszystkich mieszkańców ziemi”, a św. Jan Damasceński (+ 749) “Królową rodzaju ludzkiego” i “Królową wszystkich ludzi”, “Panią wszechstworzenia”. Potwierdzenie powszechnej wiary w to, że Maryja jest Królową nieba i ziemi, wyraża również ikonografia chrześcijańska, która od lat najdawniejszych przedstawia Maryję na tronie, z nimbem, w którym przedstawiano tylko cesarzy. Spotykamy taki sposób przedstawiania Najświętszej Maryi Panny już od III w. w katakumbach. Na ikonach bizantyjskich od wieku VI Matka Boża jest zawsze na tronie. Tego rodzaju obrazy, a potem figury nosiły nazwę Basilissa, czyli Królowa, lub Theantrōpos, czyli Pani siedząca na tronie, mająca na kolanach Dziecię Boże. Często dla podkreślenia, że Maryja jest także Królową aniołów, przedstawiano Jej postać w ich otoczeniu. W obrazach wczesnośredniowiecznych aniołowie podtrzymują koronę nad Jej głową. Ten typ obrazów nosił grecką nazwę Panagia angeloktistos. Od X w. powszechnym zwyczajem staje się przedstawianie Maryi na tronie i z koroną, w szatach królewskich, a nawet siedzącej po prawicy Chrystusa. Od XIV w. ulubionym tematem artystów staje się scena “koronacji” Maryi przez Pana Jezusa i Boga Ojca.W VIII w. jako forma walki z obrazoburcami przyjął się zwyczaj prywatnego koronowania obrazów i figur Matki Bożej, zwłaszcza słynących szczególnymi łaskami. W 732 r. papież św. Grzegorz III ukoronował obraz Matki Bożej szczerozłotymi koronami z diamentami. Papież Grzegorz IV w roku 838 podobną koronę ofiarował Matce Bożej w kościele św. Kaliksta w Rzymie. Od XVII w. zwyczaj ten stał się urzędowo zastrzeżony Stolicy Apostolskiej. Początkowo koronacje te były zastrzeżone jedynie w stosunku do cudownych obrazów włoskich. Wkrótce jednak rozszerzono je na cały świat. Pierwszym obrazem, który doczekał się zaszczytu papieskiej koronacji, był obraz Matki Bożej w zakrystii bazyliki św. Piotra w Rzymie (1631). W Polsce tego zaszczytu dostąpił jako pierwszy obraz Matki Bożej Łaskawej w Warszawie (1651), a następnie obraz Matki Bożej Częstochowskiej w roku 1717.
    Do najdawniejszych i najbardziej popularnych modlitw Kościoła należą “Pod Twoją obronę” (Sub Tuum præsidium) i “Witaj, Królowo” (Salve Regina) oraz Litania Loretańska, gdzie ostatnie wezwania wychwalają Matkę Bożą jako Królową.
    Tytuł Maryi Królowej podkreślony został także w dokumentach Soboru Watykańskiego II, szczególnie w Konstytucji Dogmatycznej o Kościele Lumen gentium:

    Koronacja Maryi na Królową nieba i ziemi

    Niepokalana Dziewica, zachowana wolną od wszelkiej skazy winy pierworodnej, dopełniwszy biegu życia ziemskiego, z ciałem i duszą wzięta została do chwały niebieskiej i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobniła się do Syna swego, Pana panującego (por. Ap 19,16) oraz zwycięzcy grzechu i śmierci (KK 59).
    Tytuł “Królowa” podkreśla stan Maryi w czasach ostatecznych jako Tej, która zasiada obok swego Syna, Króla chwały. W ten sposób wypełniły się słowa Magnificat: “Oto bowiem odtąd błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Maryja ma uczestnictwo w chwale zmartwychwstałego Chrystusa, gdyż miała udział w Jego dziele zbawczym. Jest Jego Matką, nosiła Go w swoim łonie, urodziła Go, zadbała o Jego wychowanie, towarzyszyła Mu nieustannie podczas Jego nauczania – aż do krzyża, a potem Wieczernika w dniu Pięćdziesiątnicy.
    Maryja nie jest Królową absolutną, najwyższą i jedyną. Jest nad Nią Bóg i tylko On ma najpełniejsze prawo do tego tytułu. Jeśli więc Maryję nazywamy Królową, to jedynie ze względu na Jej Syna. Godność Jej Boskiego Macierzyństwa wynosi Ją ponad wszystkie stworzenia, czyni Ją Królową aniołów i wszystkich Świętych, Królową nieba i ziemi. Królewskość Maryi jest więc pośrednia. Tylko Pan Bóg jest władcą najwyższym i jedynym. Maryja ma władzę jedynie honorową i zleconą, pełni na ziemi rolę “Regentki”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Maryja to królowa, która służy

    Królowaniu Maryi poświęcił papież swoją katechezę podczas audiencji ogólnej w Castel Gandolfo. Ojciec Święty zaznaczył, że temat ten obrał w związku z przypadającym dziś w kalendarzu liturgicznym wspomnieniem Najświętszej Maryi Panny, Królowej.

    Benedykt XVI/BROC/CC-SA 3.0

    ***

    Tekst papieskiej katechezy:

    Drodzy bracia i siostry,

    Dzisiaj przypada liturgiczne wspomnienie Najświętszej Maryi Panny przyzywanej jako „Królowa”. Święto to wprowadzono niedawno, chociaż jego pochodzenie i kult są bardzo dawne. Ustanowił je Czcigodny Sługa Boży Pius XII w 1954 roku, na zakończenie Roku Maryjnego, wyznaczając jego datę na 31 maja (por. Encyklika Ad Caeli Reginam, 11 octobris 1954: AAS 46 [1954], 625-640). Przy tej okazji papież powiedział, że Maryja jest Królową, bardziej niż wszelka inna istota stworzona ze względu na wyniesienie Jej duszy i doskonałość otrzymanych darów. Nieustannie obsypuje Ona ludzkość wszystkimi skarbami swej miłości i troski (por. Discorso in onore di Maria Regina, 1° novembre 1954). Obecnie, po posoborowej reformie kalendarza liturgicznego zostało ono umieszczone osiem dni po uroczystości Wniebowzięcia NMP, aby podkreślić ścisły związek między królowaniem Maryi a Jej uwielbieniem w duszy i ciele, u boku swego Syna. W konstytucji dogmatycznej II Soboru Watykańskiego Lumen gentium czytamy: „Maryja z ciałem i duszą została wzięta do niebieskiej chwały i wywyższona przez Pana jako Królowa wszystkiego, aby bardziej upodobnić się do swego Syna” (n. 59).

    Tutaj jest źródło dzisiejszego święta: Maryja jest Królową, ponieważ jest związana w sposób wyjątkowy ze swym Synem, zarówno w życiu doczesnym, jak i w chwale nieba. Jak stwierdza Efrem Syryjczyk, królewskość Maryi pochodzi z Jej Boskiego macierzyństwa: jest Matką Pana, Króla królów (por. Iz 9, 1-6), a ukazuje nam Jezusa jako nasze życie, zbawienie i nadzieję. Jak już przypominał Sługa Boży Paweł VI w adhortacji apostolskiej Marialis Cultus: „W Maryi Pannie wszystko odnosi się do Chrystusa i od Niego zależy: mianowicie ze względu na Niego Bóg Ojciec od wieków wybrał Ją na Matkę pod każdym względem świętą, a Duch Święty przyozdobił darami, jakich nikomu innemu nie udzielił”(n. 25),

    Pytamy się teraz, co oznacza, „ Maryja-Królowa”? Czy to jeden z tytułów między innymi, czy korona jest jedną z ozdób? Jak już wskazałem jest to konsekwencja Jej zjednoczenia z Synem, przebywania w niebie, czyli w jedności z Bogiem. Ma Ona udział w odpowiedzialności Boga za świat i miłości Boga wobec świata. Istnieje popularne pojęcie króla czy królowej, zgodnie z którym miała by to być osoba obdarzona władzą i bogactwem. Nie jest to jednak ten rodzaj królowania, właściwy Jezusowi i Maryi. Pomyślmy o Panu Jezusie. Królowanie Chrystusa jest utkane z pokory, służby i miłości. Jest to przede wszystkim służenie, pomaganie, miłowanie. Pamiętajmy, że Jezus został ogłoszony królem na krzyżu, gdy Piłat napisał „Król żydowski”. Na krzyżu ukazał On, że jest królem i w jaki sposób jest królem – cierpiąc za nas, z nami, miłując aż do końca i w ten sposób rządzi, tworzy prawdę, miłość, sprawiedliwość. Czy też podczas Ostatniej Wieczerzy, pochylając się i obmywając stopy swoim uczniom. Tak więc królowanie Jezusa nie ma nic wspólnego z panowaniem władców tego świata, jest Królem, który służy swoim sługom. Ukazał to na przestrzeni całego swego życia ziemskiego.

    Tak samo jest z Maryją: jest Ona Królową w służbie Bogu i ludzkości; jest Królową miłości, przeżywającą dar z siebie dla Boga, aby wejść w plan zbawienia człowieka. Odpowiada aniołowi: „Oto ja, Służebnica Pańska”, a w Magnificat wyśpiewuje: „Bóg wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy”. Pomaga nam i jest Królową właśnie miłując nas, kochając nas. W każdej naszej potrzebie jest naszą siostrą, pokorną służebnicą.

    Jak Maryja sprawuje tę królewskość służby i miłości? Czuwając nad nami, Jej dziećmi: dziećmi, które zwracają się do Niej w modlitwie, aby Jej podziękować lub wypraszać Jej macierzyńską opieką i Jej niebiańską pomoc, być może zagubiwszy drogę, uciskani bólem lub udręką z powodu smutnych i trudnych perypetii życiowych. W pomyślności czy też mrokach życia zwracamy się do Maryi, powierzając się jej nieustannemu wstawiennictwu, aby wyjednywała nam u Syna wszelkie łaski i miłosierdzie potrzebne na nasze pielgrzymowanie po drogach świata. Do Tego, który rządzi światem i trzyma w ręku losy wszechświata zwracamy się ufni, za pośrednictwem Maryi Panny. Jest Ona od wieków przyzywana, jako Królowa Nieba. Po modlitwie Różańca Świętego osiem razy jest Ona w Litanii Loretańskiej przyzywana jako Królowa aniołów, patriarchów, proroków, apostołów, męczenników, wyznawców, dziewic, Wszystkich Świętych i rodzin. Rytm tych starożytnych wezwań i codziennych modlitw, jak na przykład Salve Regina, pomaga nam w zrozumieniu, że Najświętsza Dziewica jako nasza Matka u boku Syna swego Jezusa w chwale niebios jest z nami zawsze, w dniu powszednim naszego życia. Tak więc tytuł „Królowej” jest więc tytułem zaufania, radości, miłości. Wiemy, że Ta, która ma po części w ręku losy świata jest dobra, kocha nas i pomaga w naszych trudnościach.

    Drodzy przyjaciele, nabożeństwo do Matki Bożej jest ważnym elementem życia duchowego. W naszej modlitwie zwracamy się do Niej ufni. Maryja nie omieszka wstawiać się za nami u swego Syna. Spoglądając na Nią, naśladujmy Jej wiarę, pełną gotowość wypełniania Bożego planu miłości, hojne przyjęcie Jezusa, uczymy się od Maryi życia. Maryja jest Królową Nieba, bliska Bogu, ale jest również matką bliską każdego z nas, miłującą nas i wysłuchującą nasz głos. Dziękuję za uwagę.

    BENEDYKT XVI

    22.08.2012/KAI/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 sierpnia

    Święty Pius X, papież

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Brunon Zembol, zakonnik i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Rasoamanarivo
    ***
    Święty Pius X

    Giuseppe (Józef) Sarto urodził się 2 czerwca 1835 r. w rodzinie wiejskiego listonosza, w Riese koło Wenecji. Uczęszczając do szkoły podstawowej w Riese, uczył się równocześnie języka łacińskiego u kapelana tej wioski, ks. Alojzego Horacjusza. W 1846 r. został przyjęty do gimnazjum w Castelfranco Veneto. Codziennie musiał więc przebiegać 14 km (po 7 km tam i z powrotem do domu). Trwało to przez 4 lata (1846-1850). W 1845 r. otrzymał sakrament bierzmowania; pierwszą Komunię świętą przyjął dwa lata później, kiedy miał 12 lat.
    Za pieniądze kardynała Jakuba Monico Józef podjął studia w seminarium w Padwie. Przebywał tam 8 lat (1850-1858). W tym czasie zmarł jego ojciec (1852) i była obawa, że Józef będzie musiał przerwać studia, aby pomagać matce. Matka jednak zdecydowała się dorabiać krawiectwem, aby synowi nie przerywać studiów. Święcenia kapłańskie Józef otrzymał 18 września 1858 r.
    Pierwszą placówką młodego kapłana była kapelania w Tombolo. Wyróżniał się tam jako doskonały kaznodzieja. Dlatego zapraszano go chętnie z kazaniami z różnych okazji. Swoje kazania przygotowywał bardzo starannie, każde z nich zapisując. Budował wiernych pobożnością i gorliwością kapłańską. Opiekował się ubogimi. Po 9 latach (1858-1867) biskup przeznaczył go na proboszcza do Salvano. Tu zajął się szczególnie katechizacją dzieci, uczeniem chóru śpiewu liturgicznego i biednymi. Sam będąc wiele razy głodny jako chłopiec, umiał zrozumieć głód innych. Był tak szczodry dla ubogich, że siostra częstokroć z płaczem skarżyła się mu, że nie ma co do garnka włożyć, a wstydzi się brać w sklepie na kredyt. Miał dwóch wikariuszy do pomocy, z którymi codziennie wieczorem omawiał potrzeby parafii. Po 8 latach został zwolniony z parafii i mianowany kanonikiem w Treviso. Niebawem biskup mianował ks. Józefa Sarto swoim kanclerzem (1875). Po śmierci biskupa został wybrany na wikariusza kapitulnego diecezji (1882).

    Święty Pius X w ówczesnym uroczystym stroju papieskim

    W 1884 r. papież Leon XIII mianował ks. Sarto biskupem Mantui i sam udzielił mu sakry biskupiej. Jako pasterz diecezji Józef umiał być kochającym i życzliwym dla wszystkich ojcem, ale bywał także stanowczy, kiedy tego wymagała chwała Boża. Sam przyświecał swojemu duchowieństwu przykładem modlitwy, ubóstwa i gorliwości kapłańskiej. Baczną uwagę zwrócił na seminarium duchowne, by mogli stąd wychodzić odpowiednio przygotowani do przyszłej misji kapłani. Osobiście zwizytował wszystkie kościoły i parafie diecezji, by się przekonać naocznie o ich potrzebach materialnych i duchowych. Na zakończenie wizytacji zwołał synod diecezjalny (1888), którego nie było od 250 lat. W 1891 roku urządził wielkie uroczystości w 300-lecie śmierci św. Alojzego Gonzagi, który pochodził z Mantui.
    W 1892 r. zmarł patriarcha Wenecji, kardynał Dominik Agostini. Leon XIII wyznaczył na jego miejsce biskupa Józefa Sarto. W trzy dni potem nowy patriarcha Wenecji otrzymał nominację na kardynała Kościoła. Całe swoje doświadczenie i gorliwość oddał do usług nowej archidiecezji. Rozwinął więc akcję katechizacji, by ją postawić na poziomie i ożywić ją we wszystkich parafiach oraz rektoratach swojej metropolii. W seminarium oprócz teologii dogmatycznej i moralnej wprowadził studia biblijne, historię Kościoła i ekonomię społeczną. Rozpoczął akcję oczyszczania muzyki kościelnej z elementów świeckich, jakie powszechnie wówczas wdarły się do liturgii. Pomagał mu w tym znany muzyk, Wawrzyniec Perosi. W roku 1895 zorganizował uroczystości jubileuszu 800-lecia konsekracji bazyliki św. Marka. W roku 1900 celebrował rocznicę 100-lecia konklawe, na którym w Wenecji został wybrany papieżem Pius VII. Jako patriarcha Wenecji mawiał do swoich kapłanów: “Głosicie wiele dobrych kazań. Niektóre zdradzają ogień najcudowniejszej wymowy i przewyższają nawet aktorów gestami i grą twarzy. Ale bądźmy szczerzy. Co mają z tego nasi biedni rybacy? Ile z tego rozumieją służące, robotnicy portowi i tragarze? Można dostać zawrotu głowy od tych hamletycznych salw huraganowych, ale serce, bracia, serce pozostaje puste. Proszę was, bracia, mówcie prosto oraz zwyczajnie, żeby i najprostszy człowiek was zrozumiał. Mówcie z dobrego i pobożnego serca, wtedy traficie nie tylko do uszu, ale i do duszy waszych słuchaczy”.

    Święty Pius X

    W 1903 r. zmarł wielki papież Leon XIII. 62 kardynałów po siódmym głosowaniu w dniu 4 sierpnia wybrało na jego następcę kardynała Józefa Sarto. Wybór przyjął zalany łzami. Uroczysta koronacja odbyła się 9 sierpnia. Nowy papież przyjął imię Piusa X. W dwa miesiące później (4 października 1903 r.) wydał swą pierwszą encyklikę E supremi apostolatus, w której wyłożył program swojego pontyfikatu: odnowić wszystko w Chrystusie (instaurare omnia in Christo). W 1906 r. wydał drugą z kolei encyklikę, dotyczącą karności i reformy duchowieństwa. W 1908 r. zaprowadził reformę kurii papieskiej i zmiany w procedurze konklawe. Rozpoczął reformę prawa kanonicznego, którą dokończył papież Benedykt XV, jego następca, wydaniem nowego Kodeksu Prawa Kanonicznego (1917). W 1905 r. ukazał się Katechizm Piusa X najpierw dla diecezji rzymskiej, potem dla całego Kościoła z instrukcją o nauczaniu dzieci prawd wiary. Za pomocą listu motu proprio z 1903 r. Pius X wprowadził reformę muzyki kościelnej. Zreformował również brewiarz. Dekretem z 1905 r. zniósł konieczność przystępowania do spowiedzi przed każdym przyjęciem Komunii świętej, a dekretem Quam singulari Christus amore (z 8 sierpnia 1910 r.) obniżył wiek dzieci mogących przyjąć Komunię świętą.
    Z całą energią zwalczał współczesne błędy. Największym niebezpieczeństwem był modernizm – prąd, który obalał niemal wszystkie dogmaty. W encyklice Pascendi dominici gregis z 8 września 1907 r. modernizm został uroczyście potępiony, a kapłani zostali zobowiązani do składania przysięgi antymodernistycznej. Dla podniesienia wagi nauk biblijnych i dla przeciwstawienia się szerzonym błędom racjonalistycznym Pius X ustanowił Papieski Instytut Biblijny, istniejącą do dziś najwyższą szkołę biblijną (1909).
    Z całą stanowczością stawał w obronie Kościoła. Na tym tle doszło do gwałtownego zatargu z rządem francuskim, który w roku 1905 samowolnie zerwał konkordat z roku 1801 i usiłował narzucić Kościołowi ograniczające jego wolność prawa. Wtedy właśnie wypędzono z Francji zakonników i zlikwidowano niemal wszystkie klasztory. Papież mianował 40 biskupów na nie obsadzonych dotąd diecezjach, nie konsultując tego z rządem.
    Pius X bywa nazywany papieżem dzieci. Kochał je i pragnął, by jak najwcześniej spotkały się z Panem Jezusem, zanim szatan zajmie jego miejsce. Po wydaniu dekretu o wczesnej Komunii świętej otrzymał moc listów od dzieci. Pan Bóg obdarzył go także darem łask niezwykłych, m.in. uzdrawiania chorych.Święty Pius X - papież Eucharystii
    25 maja 1914 r. zdołał jeszcze zwołać konsystorz i ogłosić na nim wybór 13 nowych kardynałów. Z tej okazji dał wyraz swojemu przeczuciu bliskiej śmierci z powodu choroby nerek i oskrzeli, na którą od dawna cierpiał. 28 czerwca 1914 r. padł w Sarajewie od kuli zamachowca następca tronu Austro-Węgier, Franciszek Ferdynand. Wojna wisiała na włosku. Papież wydał orędzie do państw, usiłując zatrzymać groźbę wojny. Nie udało mu się to – 28 lipca stała się ona faktem. 21 sierpnia 1914 r. o godzinie 1 w nocy papież Pius X przeniósł się do wieczności. Następnego dnia odbył się jego pogrzeb i złożenie ciała do podziemi watykańskich pod bazyliką św. Piotra. 3 czerwca 1951 r. Pius XII dokonał uroczystej beatyfikacji sługi Bożego, a w trzy lata później, 29 maja 1954 r., ten sam papież dokonał jego uroczystej kanonizacji. Ciało św. Piusa X znajduje się w bazylice św. Piotra na Watykanie w kaplicy Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny. Jest on czczony jako patron esperantystów.
    W ikonografii św. Pius X przedstawiany jest w stroju papieskim.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Audiencja Generalna Benedykta XVI, 18 sierpnia 2010

    Święty Pius X

    Św. Pius X, Papież.

    ***

    Dzisiaj chciałbym się zatrzymać przy postaci mojego poprzednika, św. Piusa X, którego wspomnienie liturgiczne przypada w najbliższą sobotę, podkreślając niektóre jego cechy, które mogą być użyteczne także dla duszpasterzy i wiernych naszych czasów.
    Giuseppe Sarto – tak się nazywał – urodził się w Riese (prowincja Treviso) w 1835 r. w wiejskiej rodzinie. Po studiach w seminarium w Padwie został wyświęcony na kapłana, mając zaledwie 23 lata. Początkowo był wikarym w Tombolo, następnie proboszczem w Salzano, później został kanonikiem katedry w Treviso, pełniącym obowiązki kanclerza biskupiego i ojca duchownego seminarium diecezjalnego. W tych latach bogatych w doświadczenia duszpasterskie przyszły papież wykazywał się głęboką miłością do Chrystusa i do Kościoła, pokorą i prostotą oraz wielką miłością do najbardziej potrzebujących, która charakteryzowała całe jego życie. W 1884 r. został mianowany biskupem Mantui, a w 1893 r. – patriarchą Wenecji. 4 sierpnia 1903 r. wybrano go na papieża. Posługę tę przyjął z wahaniem, gdyż nie uważał się za godnego tak wzniosłego zadania.
    Pontyfikat św. Piusa X pozostawił niezniszczalne znaki w historii Kościoła i był naznaczony wielkim wysiłkiem reformy, streszczającej się w jego haśle biskupim: „Instaurare omnia in Christo” – Odnowić wszystko w Chrystusie. Jego posunięcia obejmowały różne środowiska kościelne. Od początku zaangażował się w reorganizację Kurii Rzymskiej, później zapoczątkował prace nad redakcją Kodeksu Prawa Kanonicznego, zatwierdzonego przez jego następcę Benedykta XV. Wspierał następnie reformę studiów i formacji przyszłych kapłanów, zakładając również wiele seminariów lokalnych, wyposażonych w dobre biblioteki i mających odpowiednio przygotowanych profesorów. Innym ważnym polem była formacja doktrynalna ludu Bożego. Gdy jeszcze był proboszczem, ułożył katechizm, a jako biskup Mantui pracował nad redakcją jednolitego katechizmu, jeśli nie powszechnego, to przynajmniej w języku włoskim. Jako prawdziwy pasterz rozumiał, że w sytuacji tamtych czasów, choćby ze względu na zjawisko emigracji, koniecznością był katechizm, do którego każdy wierny mógłby sięgnąć, niezależnie od miejsca i okoliczności jego życia. Jako papież przygotował tekst doktryny chrześcijańskiej dla diecezji rzymskiej, którą później rozszerzył na całe Włochy i na cały świat. Katechizm ten, noszący jego imię, stał się dla wielu niezawodnym przewodnikiem w poznaniu prawd wiary, dzięki prostemu, jasnemu i ścisłemu językowi oraz ze względu na skuteczność w wyjaśnianiu.
    Wiele uwagi poświęcał Pius X reformie liturgii, zwłaszcza muzyki sakralnej, aby prowadzić wiernych do głębszego życia modlitwą i do pełniejszego udziału w sakramentach. W motu proprio „Tra le Sollecitudini” (1903 – pierwszy rok jego pontyfikatu) stwierdza, że prawdziwy duch chrześcijański ma swoje pierwsze i niepodważalne źródło w czynnym uczestnictwie w świętych tajemnicach oraz w uroczystej i publicznej modlitwie Kościoła (por. ASS 36 [1903], 531). Dlatego zalecał częste korzystanie z sakramentów, popierając codzienne przyjmowanie Komunii św. przy dobrym przygotowaniu. Faworyzował też, i to z powodzeniem, wcześniejszą Pierwszą Komunię św. dla dzieci w wieku 7 lat, „kiedy dziecko zaczyna rozumować” (por. Święta Kongregacja ds. Sakramentów, Decretum „Quam singulari”: AAS 2 [1910]).
    Wierny zadaniu utwierdzania braci w wierze, św. Pius X wobec pewnych tendencji, które pojawiły się w środowisku teologicznym na przełomie XIX i XX wieku, zareagował zdecydowanie, potępiając „modernizm”, by bronić wiernych przed błędnymi ideami i wspierać naukowe zgłębianie Objawienia zgodnie z tradycją Kościoła. Listem apostolskim „Vinea electa” z 7 maja 1909 r. ustanowił Papieski Instytuty Biblijny.
    Ostatnie miesiące jego życia były naznaczone łunami wojennymi. Apel do katolików świata, ogłoszony 2 sierpnia 1914 r., aby wyrazić „gorzki ból” obecnego czasu, był pełnym cierpienia krzykiem ojca, który widzi synów stojących naprzeciw siebie. Zmarł wkrótce potem – 20 sierpnia 1914 r., a jego sława świętości zaczęła się natychmiast szerzyć wśród ludu chrześcijańskiego.
    Drodzy Bracia i Siostry! Św. Pius X uczy nas wszystkich, że u podstaw naszych działań apostolskich podejmowanych na wielu polach musi być zawsze głęboka osobista więź z Chrystusem, którą należy pielęgnować i rozwijać dzień po dniu. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy rozmiłowani w Panu, będziemy w stanie poprowadzić ludzi do Boga i otworzyć ich na Jego miłosierną miłość, i w ten sposób otworzyć świat na miłosierdzie Boże.

    Benedykt XVI

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 sierpnia

    Święty Bernard z Clairvaux,
    opat i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Władysław Mączkowski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Alojzy od Świętego Sakramentu (Jerzy Häfner), prezbiter i męczennik
      •  Samuel, prorok
    ***
    Święty Bernard z Clairvaux

    Bernard urodził się w rycerskim rodzie burgundzkim, na zamku Fontaines pod Dijon (Francja) w 1090 r. Jego ojciec, Tescelin, należał do miejscowej arystokracji jako wasal księcia Burgundii. Jego matka (Aletta) była córką hrabiego Bernarda z Montbard. Jako chłopiec Bernard uczęszczał do szkoły prowadzonej przez kanoników diecezjalnych w St. Vorles, gdzie ojciec Bernarda miał swoją posiadłość. Ojciec marzył dla syna o karierze na dworze księcia Burgundii. W Boże Narodzenie Bernardowi miało się pojawić Dziecię Boże i zachęcać chłopca, aby poświęcił się służbie Bożej. Kiedy Bernard miał 17 lat (1107), umarła mu matka. Zwrócił się wówczas do Maryi, by mu zastąpiła matkę ziemską. Będzie to jeden z rysów charakterystycznych jego ducha: tkliwe nabożeństwo do Bożej Matki.
    Mając 22 lata wstąpił do surowego opactwa cystersów w Citeaux, pociągając za sobą trzydziestu towarzyszy młodości. Niedługo potem również jego ojciec wstąpił do tego opactwa. Żywoty Bernarda głoszą, że wśród niewiast powstała panika, iż nie będą miały mężów, bo wszystko, co było najszlachetniejsze, Bernard zabrał do zakonu.
    Nadmierne pokuty, jakie Bernard zaczął sobie zadawać, tak dalece zrujnowały jego organizm, że był już bliski śmierci. Kiedy tylko poczuł się nieco lepiej, wraz z 12 towarzyszami został wysłany przez św. Stefana, opata, do założenia nowego opactwa w pobliżu Aube, w diecezji Langres, któremu Bernard od pięknej kotliny nadał nazwę Jasna Dolina (Clara Vallis – Clairvaux). Jako pierwszy opat tegoż klasztoru otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 25 lat. W tym opactwie pozostał przez 38 lat jako opat. Stąd też rozpowszechniał dzieło św. Roberta (+ 1110) i św. Stefana (+ 1134) przez założenie 68 nowych opactw, toteż słusznie nadano mu tytuł współzałożyciela zakonu cystersów. Bernard nadał mu bowiem niebywały dotąd rozwój w całej Europie. Co więcej, oprócz nowych kandydatów w szeregi jego synów duchowych zaczęli się zaciągać także zwolennicy reformy z wielu opactw benedyktyńskich.

    Francisco Goya: Święty Bernard przyjęty do cystersów

    Bernard był nie tylko gorliwym opatem swojej rodziny zakonnej. Zasłynął także jako myśliciel, teolog i kontemplatyk. Umiał łączyć życie czynne z mistyką. Mając do dyspozycji na rozmowę z Bogiem tak mało czasu w ciągu dnia, poświęcał na nią długie godziny nocy. Założył około trzystu fundacji zakonnych, w tym także cysterską fundację w Jędrzejowie. Wywarł wpływ na życie Kościoła swej epoki. Był jedną z największych postaci XII wieku. Nazwano go “wyrocznią Europy”. Był obrońcą papieża Innocentego II. Położył kres schizmie Anakleta w Rzymie. Z polecenia Eugeniusza III ogłosił II krucjatę krzyżową. Napisał regułę templariuszy, zakonu powołanego w 1118 r. do ochrony pielgrzymów od napadów i stania na straży Grobu Chrystusa. Wyjednał także u papieża jej zatwierdzenie.

    Święty Bernard z Clairvaux - gorliwy czciciel Maryi

    Bernard bardzo żywo bronił czystości wiary. Wystąpił przeciwko tezom Abelarda, znanego dialektyka, bardzo awanturniczego i zbyt intelektualizującego prawdy wiary. Skłonił go do pojednania z Kościołem.
    Bernard zasłynął także swymi pismami. Jest ich wiele: od drobnych rozpraw teologicznych, poprzez utwory ascetyczne, kończąc na listach i kazaniach. Z traktatów najważniejsze to: O łasce i wolnej woli, O stopniach pokory i pychy, Księga o miłowaniu Boga, Pięć ksiąg do papieża Eugeniusza III. Z jego kazań najpiękniejsze to komentarze do Pieśni nad pieśniami (1136) i O Najświętszej Maryi Pannie. Wśród listów zachował się także list do biskupa krakowskiego.
    Bernard wyróżniał się także nabożeństwem do Męki Pańskiej. Na widok krzyża zalewał się obfitymi łzami. Bracia zakonni widzieli nieraz, jak czule rozmawiał z Chrystusem ukrzyżowanym. Dla wyrażenia swojej miłości do NMP nie tylko pięknie o Niej pisał, ale często Ją pozdrawiał w Jej świętych wizerunkach. Powtarzał wówczas radośnie Ave, Maria! Legenda głosi, że raz z figury miała mu odpowiedzieć Matka Boża na to pozdrowienie słowami: Salve, Bernardzie! Ikonografia często przedstawia go w tej właśnie sytuacji. Nadzwyczajny dar wymowy zjednał mu tytuł “doktora miodopłynnego”.

    Święty Bernard z Clairvaux - czciciel Męki Pańskiej

    Zmarł w Clairvaux 20 sierpnia 1153 r. Do chwały świętych wyniósł go papież Aleksander III w 1174 roku. Doktorem Kościoła ogłosił Bernarda papież Pius VIII w 1830 roku. W osiemsetną rocznicę jego śmierci Pius XII w 1953 r. wydał ku czci św. Bernarda piękną encyklikę, zaczynającą się od słów Doktor miodopłynny. Bernard jest czczony jako patron cystersów, Burgundii, Ligurii, Genui, Gibraltaru, Pelplina, a także pszczelarzy; wzywany jako opiekun podczas klęsk żywiołowych, sztormów oraz w godzinie śmierci.
    W ikonografii Bernard przedstawiany jest w stroju cysterskim. Jego atrybutami są m.in.: księga, krzyż opacki, krucyfiks; Matka Boża z Dzieciątkiem, narzędzia Męki Pańskiej, pióro pisarskie, różaniec, trzy infuły u stóp, rój pszczeli, ul.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    Św. Bernard z Clairvaux

    “Wizja św. Baernarda ze św. Benedyktem i św. Janem Ewangelistą”/Fra Bartolomeo (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 PAŹDZIERNIKA 2009 R.

    Opat z Clairvaux zachęca do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu.

    Drodzy bracia i siostry,

    dziś chciałbym mówić o świętym Bernardzie z Clairvaux, nazywanym „ostatnim z Ojców” Kościoła, ponieważ w XII wieku raz jeszcze odnowił i uobecnił wielką teologię Ojców. Nie znamy szczegółów jego dzieciństwa; wiemy jednak, że urodził się w 1090 roku w Fontaines we Francji, w dość zamożnej rodzinie wielodzietnej. Jako młodzieniec wyróżnił się w nauce tak zwanych sztuk wyzwolonych – zwłaszcza gramatyki, retoryki i dialektyki – w szkole kanoników kościoła w Saint-Vorles, w Châtillon-sur-Seine i dojrzewał w nim powoli zamiar podjęcia życia zakonnego. W wieku około dwudziestu lat wstąpił do Cîteaux – nowej fundacji monastycznej, lżejszej od starych i czcigodnych ówczesnych klasztorów, jednocześnie jednak bardziej wymagającej, gdy chodzi o praktykowanie rad ewangelicznych. Kilka lat później, w 1115, św. Stefan Harding, trzeci opat Cîteaux wysłał Bernarda do założenia klasztoru w Clairvaux. Tu młody opat, który miał zaledwie 25 lat, mógł wydoskonalić swoje pojęcie życia monastycznego i zaangażować się we wcielanie go w życie. Widząc dyscyplinę panującą w innych klasztorach, Bernard zdecydowanie podkreślał konieczność życia wstrzemięźliwego i umiarkowanego tak przy stole, jak i w stroju i w zabudowaniach klasztornych, zalecając utrzymanie i troskę o ubogich. Tymczasem wspólnota w Clairvaux rosła wciąż liczebnie i mnożyła swoje fundacje.

    W owych latach, przed rokiem 1130, Bernard prowadził bogatą korespondencję z wieloma osobami, zarówno ważnymi, jak i skromnej kondycji społecznej. Do licznych Lisów z tego okresu należy dodać równie liczne Kazania, a także Sentencje i Traktaty. Na ten okres przypada też wielka przyjaźń Bernarda z Wilhelmem – opatem Saint-Thierry i Wilhelmem z Champeaux, należącymi do najważniejszych postaci XII stulecia. Od roku 1130 zajmował się wieloma poważnymi sprawami Stolicy Apostolskiej i Kościoła, dlatego coraz częściej musiał opuszczać swój klasztor, a czasami i Francję. Założył też kilka klasztorów żeńskich i był uczestnikiem ożywionej wymiany korespondencji z Piotrem Czcigodnym, opatem Cluny, o którym mówiłem w ubiegłą środę.

    Swoje pisma polemiczne skierował przede wszystkim przeciwko Abelardowi, wielkiemu myślicielowi, który zapoczątkował nowy sposób uprawiania teologii, wprowadzając przede wszystkim dialektyczno-filozoficzną metodę konstruowania myśli teologicznej. Innym frontem, na którym walczył Bernard, była herezja katarów, którzy gardzili materią i ludzkim ciałem, pogardzając tym samym Stwórcą. On natomiast czuł się w obowiązku występować w obronie Żydów, potępiając oraz bardziej szerzące się nawroty antysemityzmu. Ze względu na ten ostatni aspekt jego działalności apostolskiej, kilkadziesiąt lat później Efraim, rabin Bonn, oddał Bernardowi przejmujący hołd. W tym samym okresie święty Opat napisał swoje najsławniejszego dzieła, jak głośne Kazania o Pieśni nad pieśniami.

    W ostatnich latach swego życia – zmarł w 1153 roku – Bernard musiał ograniczyć podróże, nie rezygnując z nich jednak zupełnie. Wykorzystał to do ostatecznego przejrzenia zbioru Listów, Kazań i Traktatów. Na wspomnienie zasługuje książka dość wyjątkowa, którą ukończył właśnie w tym okresie, w 1145, kiedy jeden z jego uczniów, Bernardo Pignatelli, został papieżem, przyjmując imię Eugeniusz III. Z tej okazji Bernard, jako ojciec duchowy, skierował do tego swego syna duchowego tekst zatytułowany „De Consideratione”, zawierający wskazania, jak być dobrym papieżem. W księdze tej, która pozostaje lekturą odpowiednią dla papieży wszystkich czasów, Bernard nie mówi jedynie, jak być dobrym papieżem, ale ukazuje też głęboką wizję tajemnicy Kościoła i tajemnicy Chrystusa, która prowadzi ostatecznie do rozważania tajemnicy Boga Trójjedynego: „Należałoby nadal szukać tego Boga, którego jeszcze nie dość szukany”, pisze święty Opat, „być może jednak uda się szukać lepiej i łatwiej w modlitwie niż w dyskusji. Zakończmy więc na tym księgę, ale nie poszukiwania” (XIV, 32: PL 182, 808), nie drogę ku Bogu.

    Chciałbym się teraz zatrzymać na dwóch głównych aspektach bogatej nauki Bernarda: dotyczą one Jezusa Chrystusa i Najświętszej Maryi, Jego Matki. Jego troska o głęboki i żywotny udział chrześcijanina w miłości Boga w Jezusie Chrystusie nie wnosi nowych wskazań do naukowego statusu teologii. Jednakże w sposób bardziej niż zdecydowany opat z Clairvaux zachęca teologa do kontemplacji i mistycyzmu. Tylko Jezus – podkreśla Bernard w obliczu złożonego dialektycznego rozumowania swoich czasów – tylko Jezus jest „miodem w ustach, kantykiem w uchu, radością w sercu (mel in ore, in aure melos, in corde iubilum)”. Stąd właśnie wziął się tytuł, jaki przyznała mu tradycja – Doctor mellifluus: jego wysławianie Jezusa Chrystusa „płynie niczym miód”. W wycieńczających bitwach między nominalistami a realistami – dwoma nurtami filozofii tamtej epoki – opat z Clairvaux niezmordowanie powtarza, że jedno tylko jest imię, które się liczy, imię Jezusa z Nazaretu. „Jałowy jest wszelki pokarm duszy – wyznaje – jeśli nie jest podlany tą oliwą; mdły, jeśli nie jest okraszony tą solą. To, co piszesz, nie ma dla mnie smaku, jeśli nie odczytam w tym Jezusa”. I kończy: „Gdy dyskutujesz bądź mówisz, nic nie ma dla mnie smaku, jeśli nie usłyszę brzmienia imienia Jezusa” (Sermones in Cantica Canticorum XV, 6: PL 183,847). Dla Bernarda bowiem prawdziwe poznanie Boga polega na osobistym, głębokim doświadczeniu Jezusa Chrystusa i Jego miłości. I to, drodzy bracia i siostry, dotyczy każdego chrześcijanina: wiara to przede wszystkim osobiste, intymne spotkanie z Jezusem, to doświadczenie Jego bliskości, Jego przyjaźni, Jego miłości, tylko tak nauczyć się można coraz lepiej poznawać Go, miłować i iść coraz bardziej za Nim. Oby tak było w przypadku każdego z nas!

    W innym znanym Kazaniu na niedzielę oktawy Wniebowzięcia święty Opat opisuje w porywających słowach intymny udział Maryi w odkupieńczej ofierze Syna: „Święta Matko – mówi on – prawdziwie miecz przeszył Twą duszę!… Do tego stopnia gwałt bólu przeszył Twoją duszę, że słusznie nazywać Cię możemy bardziej niż męczennikiem, albowiem w Tobie udział w męce Syna przewyższył znacznie jeśli chodzi swą intensywnością cierpienia męczeństwa” (14: PL 183,437-38). Bernard nie ma wątpliwości, że „per Mariam ad Iesum” – przez Maryję prowadzeni jesteśmy do Jezusa. Zaświadcza on wyraźnie podporządkowanie Maryi Jezusowi, zgodnie z podstawami tradycyjnej mariologii. Jednakże korpus Kazania dowodzi też uprzywilejowanego miejsca Dziewicy w ekonomii zbawienia, w następstwie zupełnie wyjątkowego udziału Matki (compassio) w ofierze Syna. Nieprzypadkowo półtora wieku po śmierci Bernarda Dante Alighieri, w ostatniej pieśni „Boskiej Komedii” włoży w usta Doktora Miodopłynnego wspaniałą modlitwę do Maryi: „Dziewico! Matko! Córko Twego Syna, / Pokorna, ale nad wszystkie wyniosła,/ zamierzeń boskich skarbnico jedyna!” (Raj, Pieśń 33, w. 1 i n.).

    Refleksje te, charakterystyczne dla kogoś, kto rozmiłowany jest w Jezusie i Maryi, jak św. Bernard, mają także dziś ozdrowieńczy wpływ nie tylko na teologów, ale na wszystkich wiernych. Czasem chce się rozwiązać podstawowe kwestie na temat Boga, człowieka i świata przy użyciu samej tylko siły rozumu. Św. Bernard natomiast, mocno opierając się na Biblii i na Ojcach Kościoła, przypomina nam, że bez głębokiej wiary w Boga, podsycanej modlitwą i kontemplacją, intymną relacją z Panem, naszym refleksjom na temat tajemnic Bożych grozi, że staną się czczym ćwiczeniem intelektualnym i stracą swą wiarygodność. Teologia odsyła do „nauki świętych”, do ich wyczucia tajemnic Boga żywego, do ich mądrości, daru Ducha Świętego, które stają się punktem odniesienia myśli teologicznej. Razem z Bernardem z Clairvaux my także musimy przyznać, że człowiek lepiej szuka i łatwiej znajduje Boga „w modlitwie aniżeli w dyskusji”. W ostateczności najprawdziwszą postacią teologa i każdego ewangelizatora pozostaje apostoł Jan, który oparł swoją głowę na sercu Nauczyciela.

    Chciałbym zakończyć te refleksje o św. Bernardzie wezwaniami do Maryi, które czytamy w jednym z jego pięknych kazań: „W niebezpieczeństwach, w niedostatkach, w niepewnościach – mówi on – myśl o Maryi, wzywaj Maryję. Niech Ona nie schodzi z twoich warg, nie opuszcza nigdy twego serca; i aby otrzymać pomoc Jej modlitwy, nie zapominaj nigdy o przykładzie Jej życia. Jeśli idziesz za Nią, nie zboczysz; jeśli modlisz się do Niej, nie możesz rozpaczać; jeśli myślisz o Niej, nie pomylisz się. Jeśli Ona cię wspiera, nie upadniesz; jeśli Ona się tobą opiekuje, nie masz się czego obawiać; jeśli Ona cię prowadzi, nie zmęczysz się; jeśli Ona ci sprzyja, dojdziesz do celu” (Hom. II super «Missus est», 17: PL 183, 70-71).

    BENEDYKT XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 sierpnia

    Święty Jan Eudes, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Bernard Tolomei, opat
      •  Błogosławiony Gweryk, opat
      •  Święty Ludwik, biskup
      •  Święty Sykstus III, papież
    ***
    Święty Jan Eudes

    Jan Eudes urodził się 14 listopada 1601 r. w rodzinie wieśniaków, w Ry (Normandia). Po ukończeniu szkół podstawowych Jan wstąpił do kolegium jezuickiego w Caen. Tutaj pogłębił w sobie życie wewnętrzne. Znajomość języka łacińskiego opanował w tak doskonałym stopniu, że mógł się nim posługiwać na równi z językiem ojczystym. Jako wzorowy uczeń został przyjęty do Sodalicji Mariańskiej. Po ukończeniu kolegium w 1623 roku wstąpił do głośnego wówczas we Francji “Oratorium Jezusa”. Przyjął go sam założyciel tej instytucji, kardynał Piotr de Berulle, wówczas najwyższy autorytet moralny we Francji. W dwa lata potem Jan przyjął święcenia kapłańskie (1625).
    W 1627 r. powrócił do Argentan, kiedy dowiedział się, że panuje tam zaraza. Niósł pomoc zarażonym. Następnie został przeznaczony do Caen. Powierzono mu obowiązki wędrownego kaznodziei, by głosił rekolekcje, misje, słowo Boże z okazji odpustów i świąt. Tę wyczerpującą pracę prowadził przez 44 lata (1632-1676). Za podstawę obrał sobie katechizm. Systematycznie uczył prawd wiary i moralności tak dzieci, jak i dorosłych, wieśniaków, jak i mieszczan. Co roku przeprowadzał 3 do 4 misji, a każda z nich trwała od 4 do 8 tygodni. Przez całe swe życie przeprowadził 110 misji. W ciągu kilkudziesięciu lat przemierzył całą Normandię, Bretonię i część Burgundii. Wielu kapłanów i wiele sióstr zakonnych poddało się pod jego kierownictwo duchowe.
    Za poradą spowiednika wystąpił z Oratorium (1643) i postanowił założyć własne zgromadzenie misyjne (eudystów) dla nauczania i katechizowania ludu, który był pod tym względem mocno zaniedbany. Ponieważ wyróżniał się nabożeństwem do Serca Jezusa i Maryi, cześć dla tych Serc szerzył niezmordowanie żywym słowem i pismem. Założył szereg seminariów duchownych w diecezjach, w których ich jeszcze nie było, mimo bardzo surowych zaleceń soboru trydenckiego (1545-1563): w Coutances (1650), w Lisieux (1653), w Rouen (1658), w Evreux (1667) i w Rennes (1670), skąd wyszło wielu gorliwych kapłanów. Seminaria te prowadzili jego synowie duchowi.
    W swoich wędrówkach apostolskich zauważył, że po miastach szerzyła się rozpusta. Wiele młodych niewiast i dziewcząt w tego rodzaju życiu widziało jedyną dla siebie szansę zdobycia utrzymania. Nieustanne wojny i zamieszki, zarazy i pożary pomnażały nędzę, która pchała kobiety w ramiona rozpusty. Jan utworzył więc nową, żeńską rodzinę zakonną do opieki nad moralnie upadłymi dziewczętami, pod nazwą Sióstr Matki Bożej od Miłości. Tego rodzaju inicjatywa była potrzebna, gdyż nowy zakon otworzył swoje placówki w Caen (1642), w Rennes (1673), w Hennebont (1676) i w Guingamp (1676). Papież Aleksander VII zatwierdził nowe dzieło bullą w 1666 roku.
    Jan znajdował też czas na twórczość pisarską. Do najcenniejszych jego pism należą Królestwo Chrystusa (1637), Katechizm misyjny (1642), Kontrakt człowieka z Bogiem przez Chrzest święty (1654), Pamiętnik życia kościelnego (1681), Dobry spowiednik (1666) i Kaznodzieja apostolski (1685). Niektóre z tych dziełek ukazały się w druku dopiero po jego śmierci.

    Święty Jan Eudes

    Największe zasługi Jan Eudes położył jako niezmordowany apostoł nabożeństwa do Serca Pana Jezusa i Serca Jego Matki. Jako pierwszy wystąpił publicznie z rozpowszechnianiem nabożeństwa, które było dotąd zarezerwowane tylko dla wybranych. Rozpowszechniał wśród ludu i duchowieństwa obrazy i obrazki Najświętszych Serc, modlitwy i pobożne wezwania. U biskupów poszczególnych diecezji otrzymał zezwolenie na obchodzenie święta Serca Jezusa (20 października) i Serca Maryi (8 lutego). Ułożył do tekstu Mszy świętej i brewiarza osobne czytania i hymny. Rodziny zakonne, które założył, oddał pod opiekę Serca Maryi i Jezusa. Jako hasło i codzienne pozdrowienie wprowadził do swoich klasztorów: Zdrowaś, Serce Najświętsze! Zdrowaś, Najukochańsze Serce Jezusa i Maryi! Nabożeństwo to szerzył także poprzez misje urządzane przez siebie i swoich synów duchowych. Nakazał odprawiać je w seminariach, które prowadził jego zakon. W roku 1650 Jan założył bractwo Serca Jezusa i Maryi. W Coutance wystawił pierwszy kościół ku czci Serca Pana Jezusa i Matki Bożej.
    Właśnie ta akcja przysporzyła mu jednocześnie najwięcej cierpień. Naraził się bowiem jansenistom. Oratorianie, z których szeregów wystąpił, także nie mogli mu tego darować. Posądzono go o herezję. Doszło do tego, że król nakazał mu usunąć się z Paryża. Kapłan bronił się. Przekonywał, że teologicznie nabożeństwo to nie jest błędne, a z powodów duszpastersko-ascetycznych ma wielkie znaczenie. Opatrzność czuwała nad dziełem. Znaleźli się dygnitarze, którzy udzielili poparcia pięknej inicjatywie. Jan dla ostrożności oddał teksty liturgiczne, ułożone przez siebie, do przeglądu wybitnym teologom. Ci je zatwierdzili (1670). W 1672 roku Jan Eudes wysłał pismo do sześciu domów swojego zgromadzenia męskiego, w których polecił obchodzić święto Serca Pana Jezusa (20 października) jako święto patronalne zgromadzenia. W tym samym liście polecił równocześnie, by uroczystość tę poprzedziła uroczystość Serca Maryi (8 lutego). Za eudystami poszły z wolna inne zakony. Święto Serca Pana Jezusa przyjęły m.in. benedyktynki od Najświętszego Sakramentu (1674) i benedyktynki z Montmartre (1674). Po śmierci Jana w 1681 r. ukazało się w druku dziełko Przedziwne Serce Najświętszej Matki Bożej, w którym Jan wyłożył naukę dotyczącą tego nabożeństwa. Nosił się z myślą wydania podobnej pracy o Najświętszym Sercu Jezusowym, ale śmierć przerwała mu przygotowanie pracy.Zmarł w Caen 19 sierpnia 1680 r. Jego beatyfikacja miała miejsce w 1909 r., dokonał jej papież Pius X. Uroczystej kanonizacji dokonał jego następca, Pius XI, w roku świętym 1925.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 sierpnia

    Błogosławiona Sancja Szymkowiak, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Helena, cesarzowa
      •  Święty Albert Hurtado, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy z Rochefort
    ***
    Błogosławiona Sancja Szymkowiak

    Janina Szymkowiak urodziła się 10 lipca 1910 r. w Możdżanowie koło Ostrowa Wielkopolskiego. Z domu rodzinnego wyniosła silną wiarę, zasady moralne i gorącą miłość ojczyzny. W 1929 roku, po ukończeniu gimnazjum w Ostrowie Wielkopolskim, podjęła studia romanistyki na Uniwersytecie Poznańskim. Od wczesnej młodości prowadziła głębokie życie religijne. Codziennie uczestniczyła we Mszy św. i przyjmowała Komunię św. Cechowała ją prawość w postępowaniu, wierność przyjętym zobowiązaniom i miłość bliźniego. W 1934 r. uzyskała absolutorium i wyjechała do Francji. Zamieszkała u sióstr oblatek. Chodziło jej o doskonalenie języka przed złożeniem magisterium.
    Udział w pielgrzymce do Lourdes zadecydował o dalszym jej życiu. Pozostała u oblatek i rozpoczęła postulat. Jednak na usilne prośby rodziców, po kilku miesiącach wróciła do Polski. Matka i ojciec doradzali jej wybór zakonu w kraju. Wkrótce zetknęła się z siostrami serafitkami i w 1936 r. wstąpiła do nich w Poznaniu. Otrzymała wówczas zakonne imię Sancja. Pracowała jako wychowawczyni, nauczycielka, furtianka i refektarka. W czasie wojny pozostała w klasztorze, mimo że przełożeni dali jej możliwość czasowego powrotu do domu rodzinnego. Niemcy zamienili dom sióstr w Poznaniu na hotel. Sancja pomagała jako tłumaczka angielskim i francuskim jeńcom, którzy nazywali ją “aniołem dobroci”.
    Wycieńczona ciężką pracą i skromnymi, klasztornymi warunkami, zachorowała na gruźlicę gardła. Cierpienia związane z chorobą ofiarowała Bogu za grzeszników. Przed śmiercią powiedziała: “Umieram z miłości, a Miłość miłości niczego odmówić nie może”. Ciężko chora złożyła śluby wieczyste. Umarła 29 sierpnia 1942 r. z nadzieją, a nawet pewnością, że nadal będzie pomagać innym. Jej grób znajduje się w kościele św. Rocha w Poznaniu.
    W 1996 r. za wstawiennictwem s. Sancji została cudownie uzdrowiona nowo narodzona dziewczynka z Poznania, której lekarze nie dawali szans na przeżycie. Po zbadaniu tego wydarzenia przez odpowiednich ekspertów Stolica Apostolska ogłosiła dekret o cudownym charakterze tego uzdrowienia. To otworzyło drogę do beatyfikacji s. Sancji. Dokonał jej podczas swojej ostatniej pielgrzymki do Polski św. Jan Paweł II. 18 sierpnia 2002 r. na krakowskich Błoniach mówił on o bł. Sancji Szymkowiak: Drogę powołania zakonnego bł. Sancji Janiny Szymkowiak, serafitki, wyznaczało dzieło miłosierdzia. Już z domu rodzinnego wyniosła gorącą miłość do Najświętszego Serca Jezusowego i w tym duchu była pełna dobroci dla wszystkich ludzi, a szczególnie dla najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Przynależąc do Sodalicji Mariańskiej i Kółka Miłosierdzia św. Wincentego, niosła im konkretną pomoc, zanim jeszcze wstąpiła na drogę życia zakonnego, by potem jeszcze pełniej oddać się na służbę innym. Ciężkie czasy hitlerowskiej okupacji przyjęła jako okazję do całkowitego oddania siebie potrzebującym. Swoje powołanie zakonne zawsze uznawała za dar Bożego miłosierdzia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 sierpnia

    Święty Jacek, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Alipiusz i Posydiusz, biskupi
      •  Święta Klara z Montefalco, dziewica
      •  Święta Joanna Delanoue, zakonnica
      •  Błogosławiony Augustyn Anioł Mazzinghi, prezbiter
    ***
    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jacek urodził się w Kamieniu Śląskim, w ziemi opolskiej, na krótko przed 1200 rokiem. Był synem szlacheckiego, możnego rodu Odrowążów, krewnym biskupa krakowskiego Iwona Odrowąża i jego następcy, Jana Prandoty, również Odrowąża. Pierwsze nauki pobierał zapewne w Krakowie w szkole katedralnej. Być może jego nauczycielem był bł. Wincenty Kadłubek, który w kapitule krakowskiej mógł wówczas sprawować godność kanonika scholastyka (1183-1206). Jacek zamieszkał wtedy u stryja Iwona. Po ukończeniu szkoły katedralnej otrzymał święcenia kapłańskie z rąk biskupa Pełki lub bł. Wincentego. W 1219 r. był już kanonikiem krakowskim – został mianowany nim przez Iwona. Jest rzeczą prawdopodobną, że Iwo wysłał przedtem Jacka na studia teologiczne i prawa kanonicznego do Paryża i Bolonii. Sam wykształcony w Paryżu i w Vicenza, chciał, by i jego bratanek zdobył wiedzę i nabrał europejskiej ogłady. Jednak o tym źródła milczą.
    W 1215 r. biskup Iwo – przebywając jako kanclerz księcia Leszka Białego na Soborze Laterańskim – poznał św. Dominika Guzmana. Po raz drugi zetknął się ze św. Dominikiem być może w Rzymie, kiedy w roku 1216 stał na czele delegacji polskiej, która miała złożyć hołd (obediencję) nowemu papieżowi Grzegorzowi IX. Wtedy prawdopodobnie wyraził życzenie, aby św. Dominik wysłał także do Polski swoich duchowych synów. Na to zapewne otrzymał odpowiedź, aby przysłał z Polski kandydatów. Kiedy więc Iwo został biskupem krakowskim (1218), udał się do Rzymu ze swymi kanonikami Jackiem i Czesławem. Iwo wrócił do Polski, a Jacek i Czesław pozostali w Rzymie u boku św. Dominika.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Nakaz nowicjatu wtedy jeszcze nie istniał. Pojawił się on w zakonie św. Dominika dopiero w 1244 r. Dlatego po krótkim pobycie w rzymskim klasztorze św. Sabiny Dominik mógł obu kandydatów obłóczyć w habit z myślą rychłego wysłania ich do Polski. Bezpośrednią przyczyną decyzji wstąpienia do dominikanów przez Jacka i Czesława miały być niezwykłe wydarzenia, których obaj mężowie byli świadkami. W klasztorze św. Sabiny w Rzymie ujrzeli pewnego dnia św. Dominika w czasie Mszy świętej, uniesionego w ekstazie w górę. Tego właśnie dnia św. Dominik wskrzesił Napoleona, siostrzeńca kardynała Stefana, co głośnym echem odbiło się w Rzymie. Jacek i Czesław odbyli jedynie półroczny okres próby, po którym złożyli śluby na ręce św. Dominika.
    Jeszcze tego samego roku (1219) jesienią Dominik wysłał obu Polaków do Bolonii. Szli pieszo o żebranym chlebie, jak to było wówczas w zakonie w zwyczaju, a nie konno, jak w czasie, gdy przybywali do Rzymu w orszaku biskupa Iwona. W Bolonii znajdował się wówczas główny i największy klasztor Zakonu Kaznodziejskiego. Pozostali tam rok, dokształcając się duchowo i umysłowo w obserwancji zakonu. Zdaniem niektórych pisarzy, dopiero teraz w roku 1220 lub nawet w 1221 Jacek i Czesław złożyli śluby, a nie w roku 1219. W maju 1221 r. w same Zielone Święta wzięli, być może, udział w kapitule generalnej Zakonu, na której utworzono pięć prowincji.
    W roku 1221 św. Dominik lub jego pierwszy następca, bł. Jordan z Saksonii, wysłał grupę 4 braci do Polski. Prowincjałem ustanowił Pawła Węgra. Ponieważ ten musiał chwilowo zostać w Bolonii, na czele wyprawy ustanowił Jacka. Do Polski udali się więc pieszo Jacek, Czesław, Herman i Henryk Morawianin. Jacek niósł ze sobą, jak to było w zwyczaju, odpis bulli papieskiej polecającej biskupom nowy zakon. Za nimi po pewnym czasie podążył Paweł Węgier.
    Jacek po drodze zatrzymywał się z towarzyszami swymi po klasztorach i domach księży. W miasteczku Fryzak na pograniczu Styrii i Karyntii zatrzymali się na dłuższy czas u kanoników regularnych. Kilku członków tego zakonu wstąpiło do nowej rodziny zakonnej św. Dominika. Jacek zostawił więc we Fryzaku jednego z kapłanów i brata Hermana Niemca wraz z nowymi kandydatami, a sam udał się do Lorch koło Linzu w Austrii. Stąd podążył do Pragi Czeskiej. Biskup Pragi przyjął ich bardzo serdecznie i prosił, by tam zostali. Ponieważ nie było jeszcze konkretnych propozycji, Jacek udał się z towarzyszami dalej do Krakowa.
    Podróż Jacka z towarzyszami z Bolonii do Krakowa trwała kilka miesięcy. To świadczy o tym, że Jacek nie miał jeszcze konkretnego planu działania. Św. Dominik polecił mu badać po drodze możliwości pozyskiwania nowych członków i zakładanie nowych placówek. Jacek uczynił to najpierw we Fryzaku, a w kilka lat potem duchowi synowie św. Dominika założą również klasztor w Pradze i we Wrocławiu.

    Święty Jacek rozmawia z Matką Bożą

    Jesienią 1221 r. (6 sierpnia tego roku zmarł św. Dominik, jego następcą został wybrany bł. Jordan z Saksonii) Jacek z towarzyszami znalazł się w Krakowie. 1 listopada w Krakowie pierwszych synów św. Dominika uroczyście przyjął biskup Iwo. Zamieszkali oni początkowo na Wawelu, na dworze biskupim. 25 marca 1222 r. było już gotowe skromne zabudowanie przy kościółku Świętej Trójcy. Tam też uroczyście przenieśli się dominikanie. Jacek natychmiast zabrał się do budowy klasztoru i kościoła. Poprzedni kościół był drewniany i zbyt mały. Całość była gotowa w roku 1227. Koszty poniósł w całości biskup Iwo. Konsekracji nowego kościoła dokonał legat papieski kardynał Grzegorz Krescencjusz. W 1227 r. biskup Iwo dokonał uroczyście aktu przekazania fundacji. Dokument ten zachował się szczęśliwie po nasze czasy. Kiedy w dwa lata potem (1229) zmarł biskup Iwo w czasie swojej podróży do Włoch, dominikanie z wdzięczności sprowadzili jego ciało do Polski i umieścili je w swoim kościele w Krakowie. Biskup zażywał tak wielkiej czci, że oddawano mu cześć jako błogosławionemu aż do wydania dekretu przez papieża Urbana VIII (1634), który zabraniał oddawania czci osobom, które nie otrzymały oficjalnej aprobaty Stolicy Apostolskiej. Biskup Iwo darzył wielką czcią św. Dominika i sam zamierzał wstąpić do dominikanów krakowskich. Wystarał się nawet o zgodę papieża Honoriusza III (+ 1227). Jednak na wieść o tym z Polski posypały się protesty i papież zezwolenie swoje wycofał. Zachowały się listy papieża z grudnia 1223 r., pisane do biskupa Wrocławia i do kapituły krakowskiej, w których papież wyjaśnia, dlaczego najpierw wyraził swoją zgodę, a teraz ją cofa.
    W roku 1225 przeorem w Krakowie został mianowany Gerard. Prowincjałem polsko-węgierskim był wówczas po Pawle Węgrze Teodoryk. Być może Jacek w tym czasie był już na Pomorzu, gdzie w Gdańsku i w okolicy miasta rozwijał żywą działalność. Zakon cieszył się niebywałym wzięciem. Garnęło się w jego szeregi wiele wybitnych jednostek. W bardzo krótkim czasie zaczęły się więc także mnożyć klasztory. Już w 1226 r. powstała odrębna prowincja polska. Jej pierwszym przełożonym został były student uniwersytetu paryskiego, Gerard. Na pierwszej kapitule prowincjalnej uchwalono wysłanie dominikanów do Pragi, Wrocławia, Kamienia Pomorskiego, Gdańska i Sandomierza. To, że kapituła uchwaliła założenie klasztorów w Gdańsku i Kamieniu Pomorskim, mogło być zasługą Jacka. Do Pragi został wysłany bł. Czesław, który jeszcze w tym samym roku założył tam klasztor, a w roku 1230 – w Iławie. W 1226 r. bł. Czesław założył konwent we Wrocławiu.
    W 1228 roku Jacek został wybrany na kapitule prowincji delegatem na kapitułę generalną. Udał się więc w podróż w towarzystwie przeora konwentu sandomierskiego, Marcina, i prowincjała, Gerarda. Kapituła odbyła się w Paryżu. Wybór Jacka na delegata prowincji świadczy, że cieszył się on wówczas wielkim autorytetem. Na kapitule paryskiej wydzielono 6 klasztorów jako odrębną prowincję polską. Należały do niej domy w Krakowie, Gdańsku, Kamieniu Pomorskim, Sandomierzu, Pradze i we Wrocławiu. Liczba polskich dominikanów wynosiła wtedy ok. 50.

    Święty Jacek wskrzesza Napoleona

    W latach 1233-1236 głową polskiej prowincji był bł. Czesław. Jacek w tym czasie zakładał placówki dominikańskie na Pomorzu. Polska prowincja, zatwierdzona ostatecznie na kapitule generalnej w 1228 roku jako dwunasta z kolei, przeżywała swój prawdziwy rozkwit. Na Pomorzu dominikanów przyjął życzliwie książę Świętopełk. Powstały konwenty w Gdańsku i w Kamieniu Pomorskim (po roku 1225), w Chełmie i w Płocku (1233), w Elblągu (1236), potem w Toruniu, a nawet w Rydze, Dorpacie i Królewcu.
    Jacek ustanowił przełożonym nad klasztorami pomorskimi swojego ucznia, Benedykta, a nad klasztorami litewskimi – Wita. Obaj do czasu wydania wspomnianego wcześniej dekretu papieża Urbana VIII (1634) cieszyli się chwałą błogosławionych. Wierny swoim założeniom ewangelizacji, zaraz po kapitule generalnej Jacek udał się na prawosławną Ruś, gdzie założył klasztor w Kijowie (po roku 1228). Misja ta musiała rokować wielkie nadzieje, skoro z tego czasu mamy aż pięć bulli papieskich. Jednak w 1233 r. książę kijowski, podburzony przez prawosławnych kniaziów, zlikwidował na pewien czas placówkę kijowską. Powodzeniem cieszyła się placówka dominikańska w księstwie suzdalskim pod Moskwą i w Haliczu, gdzie Jacek założył również konwent (1238). Według tradycji dominikańskiej, trzy lata wcześniej powstał ośrodek dominikański także w Przemyślu (1235).
    Po Krakowie, Gdańsku i Kijowie przyszła kolej na Prusy. Systematyczną pracę nad nawróceniem Prusaków rozpoczęli już cystersi z Łekna od roku 1206. Ich trud misyjny wydawał pewne owoce. Z czasem jednak okazało się, że Prusacy są silniejsi. Konrad Mazowiecki sprowadził więc w 1226 r. do Polski Krzyżaków. Ci, zaraz po przybyciu na Mazowsze zwrócili się do generała Zakonu Kaznodziejskiego, bł. Jordana, o kapłanów tak dla własnej obsługi, jak też dla prowadzenia misji. Z polecenia generała chętnie Krzyżakom z pomocą pospieszyli dominikanie z klasztorów w Gdańsku, Chełmnie i Płocku. W tej akcji misyjnej brał żywy udział Jacek, który nie mógł przewidzieć przewrotnych planów Krzyżaków, którzy zagarniali tereny oczyszczone z pogaństwa dla siebie. 2 października 1233 r. odbył się w Kwidzynie zjazd, w którym wzięli udział przywódcy krzyżaccy, Henryk Brodaty, Konrad Mazowiecki, arcybiskup gnieźnieński Pełka i bł. Czesław – ówczesny prowincjał polski. Był na tym zjeździe również Jacek. Omawiano na nim plan akcji nawrócenia Prus. Zaborcza polityka Krzyżaków prawdopodobnie zniechęciła Jacka do dalszego angażowania się w akcję misyjną w Prusach.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jak wielki wpływ zdobyli dominikanie w tym czasie, świadczy to, że na cztery biskupstwa, założone na obszarze Prus w XIII w., trzy były w ręku dominikanów: biskupem Chełmna został były prowincjał polski, Henryk z Lipska (1245), diecezję pomezańską (Kwidzyn) otrzymał dominikanin Ernest (1249), a biskupem sambijskim (w Królewcu) został Theward (1251). Biskupem na Litwie w Wilnie został uczeń Jacka, Wit. Książę litewski Mendog przyjął chrzest i otrzymał z rąk papieża Innocentego IV koronę królewską (1253). W tym samym czasie książę ruski, Daniel, przystąpił do unii z Kościołem rzymskim i otrzymał z rąk tegoż papieża koronę (1253). Wcześniej, w 1248 r., zostali wyświęceni na biskupów inni uczniowie Jacka: Henryk dla Jaćwingów, Bernard dla Halicza i Gerard dla reszty Rusi. Były starania, aby w Łukowie utworzyć stałe biskupstwo dla nawracania pogańskich Jadźwingów. Wreszcie biskupem łotewskim został mianowany inny uczeń Jacka, Meinard. Wszyscy wymienieni biskupi cieszyli się chwałą błogosławionych. Niestety, piękne dzieło na Rusi zniszczył najazd Tatarów. W 1241 r. padły ich ofiarą klasztory w Haliczu i Kijowie. Litwę źle usposobił przeciwko chrześcijaństwu zaborczy i bezwzględny zakon Krzyżaków, tak że odpadła wtedy od Kościoła. Podobnie stało się z Jaćwingami. Prusaków zaś Krzyżacy do tego stopnia zniszczyli, że pozostała po nich zaledwie nazwa.
    Według listy cudów, jakie nam zostawił biograf Jacka – lektor dominikański, o. Stanisław – wynika, że od roku 1240 Jacek mieszkał już w konwencie krakowskim. Przyczyną zaprzestania tak rozległej i dynamicznej akcji mogła być niechęć prawosławnych książąt ruskich, najazd Tatarów na Ruś i zaborcza polityka Krzyżaków, którzy paraliżowali wszelkie misyjne wysiłki polskich dominikanów. Zachowały się dwa dokumenty z lat 1236 i 1238, które zawierają podpis Jacka. Przyznają one Krzyżakom przywileje odnośnie ziem pruskich. Jacek występuje w nich jako świadek. Dowodzi to, że piastował wtedy jakiś urząd, przez co jego podpis był konieczny. Jednak rychło Jacek zawiódł się na zakonie rycerskim. Jako prawy syn św. Dominika nie mógł zrozumieć, że można ideę misyjną tak dalece wypaczyć.Lektor Stanisław podaje, że Jacek zmarł w Krakowie w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny 15 sierpnia 1257 r. po dłuższej chorobie. Być może forsowne podróże misyjne, w ówczesnych warunkach bardzo prymitywne i męczące, zniszczyły jego organizm. W tym czasie liczba klasztorów dominikańskich dochodziła do 30, w tym liczba konwentów, czyli pełnych, kanonicznych klasztorów, dochodziła do 20: w Polsce, w Prusach i na Pomorzu było ich 12, w Czechach i na Morawach – 8, a 10 klasztorów – na Śląsku. Liczba zakonników była szacowana na 300-400. Prowincja czeska została wyłoniona z polskiej dopiero w roku 1311.

    Święty Jacek z monstrancją i figurą Matki Bożej

    Jacek musiał swoim braciom zostawić wzór niezwykłej świętości i zakonnej obserwancji, skoro od samego początku jego grób był otoczony wielką czcią i otrzymywano przy nim niezwykłe łaski. W zapiskach konwentu krakowskiego z roku 1277 czytamy taki fragment: “W klasztorze krakowskim leży brat Jacek, mocen wskrzeszać zmarłych”. Rozpoczęto także starania o kanonizację, jak świadczy o tym fakt prowadzenia księgi cudów. Księga ta, prowadzona przy grobie Jacka w latach 1257-1290, przytacza ponad 35 niezwykłych wypadków. Jednak najazdy tatarskie, a potem walki o tron krakowski i dalsze wypadki sprawiły, że dopiero w XV w. ponowiono starania w Rzymie. Wskutek tych działań papież Klemens VII w roku 1427 zezwolił na obchodzenie święta św. Jacka w prowincji polskiej. Intensywne dalsze starania poparte przez królów polskich Stefana Batorego i Zygmunta III dały rezultat. 17 kwietnia 1594 r. papież Klemens VIII zaliczył uroczyście Jacka w poczet świętych. Jacek był siódmym z kolei dominikaninem wśród świętych, a piątym spośród Polaków wyniesionych na ołtarze. Relikwie św. Jacka spoczywają w osobnej kaplicy w kościele Świętej Trójcy w Krakowie w okazałym grobowcu. Kiedy w roku 1612 została utworzona dominikańska prowincja ruska, otrzymała za patrona św. Jacka. Św. Jacek jest otaczany czcią nie tylko w Polsce (zwłaszcza w Krakowie i na Śląsku), ale również w całej Europie, a także w obu Amerykach i Azji.
    Jak głosi tradycja, Jacek Odrowąż nie przyjmował żadnych godności zakonnych. Skupił się na ważnych celach zakonu dominikańskiego na terenie Polski. Jego życie było przepełnione czcią dla Matki Bożej. Legenda głosi, że kiedy musiał w czasie najazdu Tatarów na Kijów opuścić miasto, zabrał ze sobą Najświętszy Sakrament, aby go uchronić od zniewagi. Wtedy z wielkiej kamiennej figury miała odezwać się Matka Boża: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?” “Jakże Cię mogę zabrać, Matko Boża, kiedy Twoja figura jest tak ciężka?” Jednak na polecenie z nieba, kiedy uchwycił figurę, miała okazać się bardzo lekką. W kościele dominikanów w Krakowie pokazują dużą statuę kamienną pod nazwą “Matki Bożej Jackowej”.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie dominikańskim, z monstrancją w jednej ręce i figurą Matki Bożej w drugiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    św. Jacek inspiruje dominikanów do głoszenia Ewangelii ludziom, których nie znamy, którzy są daleko. Daleko od Kościoła, daleko od wiary.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny 

    ***

    Święty Jacek nie pozwala stać w miejscu

    – Przykład św. Jacka nie pozwala nam stać w miejscu i czekać, aż ludzie sami przyjdą do nas. To wielkie wyzwanie, do którego wciąż nie dorastamy – mówi przeor krakowskich dominikanów o. Paweł Klimczak OP.

    Na Jackowe święto 17 sierpnia dominikańska kuchnia w Krakowie serwuje uroczysty obiad i… pierogi. Jakie? – Zwyczajne, ruskie – odpowiada, uśmiechając się przeor klasztoru.

    Receptura Jackowych pierogów, którymi pierwszy dominikański święty miał karmić głodujących krakowian w czasie najazdu tatarskiego w 1241 roku, przepadła w odmętach historii przemieszanej z legendami. Jedna z nich mówi, że to dzięki Jackowi Odrowążowi możemy dziś raczyć się tym daniem – rzekomo przywiózł je z Kijowa, czyli z ówczesnej Rusi.

    Jackowe cuda

    Ile jest prawdy w historii o pierogach, które święty rozdawał cierpiącym głód? Jak w każdej legendzie, czyli – ziarenko. – Jacek miał wrażliwe serce i głodujący biedni zawsze znajdowali pomoc w klasztorze, nie tylko dominikańskim zresztą, ale także u franciszkanów czy benedyktynów – mówi o. Klimczak.

    Ze św. Jackiem od pierogów wiąże się też inna legenda. Opisuje ją m.in. słynny badacz kultury ludowej Oskar Kolberg: „Synowiec biskupa Iwona Odrowąża, święty Jacek, który przywdział habit dominikański roku 1257, a ciało jego spoczywa w kościele Świętej Trójcy, słynie cudem, że wskutek modlitwy jego na polu wsi Kościelniki, zbite gradem kłosy, leżące na ziemi pokotem, wstały razem, wyprostowały się i strzeliły jak dawniej ku niebu, bujnem ziarnem”. Etnograf notuje też popularne modlitewne wezwanie: „Święty Jacku z pierogami, módl się za nami!”.

    Historię tę odnotował także lektor Stanisław, autor XIV-wiecznego „Żywotu św. Jacka”. Kiedy zakonnik odwiedził w 1238 roku leżący nieopodal Krakowa Kościelec, rozpętała się burza z gradobiciem, która całkowicie zniszczyła zboże dojrzewające na polach. Święty Jacek zalecił mieszkańcom, by pomodlili się w kościele. Kłosy podniosły się, ratując całą wieś przed głodem i biedą. Mieszkańcy zebrali zboże, zrobili z niego mąkę, a z niej pierogi, którymi ugościli dominikanina.

    Pierogi stały się podstawową potrawą w Kościelcu, który słynie z nich już od kilkuset lat. Wszystkie składniki pochodziły z pracy ich rąk – mąka ze zbóż rosnących na ich polach, ser z mleka od własnych krów i… kurdybanek z kościeleckich ogródków. To właśnie kurdybanek, który nadaje farszowi charakterystyczny ostry smak, odróżnia kościeleckie pierogi od wszystkich innych. Jackowe pierogi z Kościelca wpisane są na listę produktów tradycyjnych.

    Krakowscy restauratorzy z okazji dominikańskiego święta organizują od lat Festiwal Pierogów. Bracia kaznodzieje bywają zapraszani do jury, które wyłania najbardziej smakowite i niebanalne wyroby, a nagrodą w konkursie jest statuetka św. Jacka z pierogami.

    Święty międzynarodowy

    Na pamiątkę przypisywanego Jackowi cudownego podniesienia kłosów w kościołach dominikańskich i parafiach pod jego wezwaniem święcone są kłosy zbóż. Tę tradycję pielęgnują również bracia z pierwszego polskiego klasztoru dominikanów. Dziś już pewnie nie przypisujemy poświęconemu zbożu cudownych właściwości ochrony domu i jego mieszkańców przed niedostatkiem, ale wierni chętnie je przechowują, by przypominały, że za wstawiennictwem św. Jacka mogą prosić Boga o interwencję w kryzysowych sytuacjach.

    Zresztą, widać na co dzień w bazylice Świętej Trójcy w Krakowie, gdzie spoczywa pierwszy polski dominikanin, że ludzie garną się do niego. – Może dziś nie ma jakichś spektakularnych wydarzeń za jego wstawiennictwem, ale wielu przychodzi modlić się do Jacka w różnych sprawach – o zdrowie, o błogosławieństwo, o rozwiązanie swoich problemów. Ten święty nie jest „specjalistą” od konkretnych spraw, jednak nie brakuje osób, które się do niego zwracają o pomoc – opowiada o. Klimczak. Przeor krakowskiego klasztoru zauważa, jak uderzająca jest ciągła popularność Jacka w zakonie dominikańskim. – Niedawno gościliśmy grupę sióstr dominikanek i jednego z braci z Filipin, którzy tutaj mieli swoją Mszę św. Takich zagranicznych wizyt jest sporo – relacjonuje.

    Ślady św. Jacka odnajdziemy w różnych miejscach świata. – Spotykamy je nawet w odległych klasztorach, w kontekstach, których byśmy się nie spodziewali. Sam mieszkałem 11 lat w klasztorze św. Jacka w Szwajcarii. Niewielkie miasteczko, a w nim klasztor św. Jacka z jego portretem – dodaje zakonnik. Święty jest popularny w Ameryce Południowej czy w południowej Azji.

    O międzynarodowej sławie Jacka Odrowąża pisze Elżbieta Wiater w książce „Wierny Pies Pański. Biografia św. Jacka Odrowąża”. Przypomina, że imieniem Odrowąża, choć w łacińskiej wersji zapisanej przez lektora Stanisława jako st. Hyacinthe, nazwano jedną z paryskich ulic, centrum jego kultu zaś stało się hrabstwo d’Anjou. W połowie XIX wieku wyruszyli stamtąd osadnicy, którzy w Kanadzie założyli osadę St. Hyacinth. Dziś jest to siedziba diecezji, w której wciąż żywy jest kult świętego z Polski. Dominikanie francuscy odwoływali się do św. Jacka, gdy ich prowincja odradzała się po kasacie. Tamtejsi bracia z upodobaniem przyjmowali imię tego świętego. „Równą popularnością, ale raczej ze względu na swoją misjonarską działalność, cieszył się Odrowąż w Portugalii i Hiszpanii. Jego figurę znajdziemy na portalach lub we wnętrzach bardzo wielu dominikańskich kościołów z epoki baroku. Iberyjscy misjonarze zanieśli kult świętego do obu Ameryk, a także na Daleki Wschód. W wielu ewangelizowanych przez nich krajach znajdziemy miejscowości noszące nazwę San Jacinto” – pisze E. Wiater.

    Ta najbardziej znana, z sanktuarium św. Jacka, ma ciekawą historię. Jak opowiada autorka książki, jeden z hiszpańskich XVII-wiecznych kupców mieszkał przez jakiś czas w Krakowie i tam poznał bliżej polskiego dominikanina. „W poszukiwaniu bogactwa postanowił wyruszyć do Ameryki Południowej, ale samemu jechać smutno, więc zabrał ze sobą podobiznę Jacka. I to właśnie ten kupiec zbudował pierwszą kapliczkę temu świętemu w miejscu, w którym obecnie jest miasto Yaguachi w Ekwadorze” – opisuje badaczka dziejów kultu św. Jacka. W 2007 roku została tam erygowana diecezja San Yacinto, a każdego roku 17 sierpnia odbywa się wielodniowa fiesta ku czci Odrowąża. Nie ma więc nic dziwnego w fakcie, że jako jedyny Polak znalazł się wśród świętych na kolumnadzie Berniniego w Watykanie.

    Wciąż w drodze

    Jacek dziś również przekracza granice, jak przekraczał je za życia. To nie tylko granice geograficzne, ale też mentalne, duszpasterskie, związane z szukaniem nowych dróg dotarcia do ludzi. – Dla mnie Jacek jest takim patronem. On nas, dominikanów, inspiruje do bardzo szerokiego głoszenia Ewangelii ludziom, których nie znamy, którzy są daleko. Daleko od Kościoła, daleko od wiary – mówi o. Klimczak. To święty, który uosabia wielką otwartość i niewątpliwie ma moc łączenia. – Był na Rusi, był na Pomorzu, był u Prusów, w wielu miejscach pozakładał klasztory. W Polsce rozbitej dzielnicowo to dominikanie, czy później franciszkanie, są siłą jednoczącą skłóconych rodaków – wylicza. Jak dodaje, Jacek uczy dziś odwagi wychodzenia do innych. – Jego przykład nie pozwala nam stać w miejscu i czekać, aż ludzie sami przyjdą do nas. To wielkie wyzwanie, do którego wciąż nie dorastamy – przyznaje krakowski przeor.

    Jak podkreśla inny dominikanin, o. Radosław Więcławem, św. Jacek uczy dziś przede wszystkim tego, by „zaufać niewygodzie, którą mamy w sercu”. – Kiedy coś nas kłuje lub uwiera – jako pragnienie czegoś więcej – Jacek mówi, żeby nie próbować tego zepchnąć, ale szukać dalej. Mając dobrze ustawioną pozycję jako duchowny, członek kapituły krakowskiej, będąc krewnym biskupa, zdecydował się porzucić swoje wygodne życie i wyruszyć do dalekiego kraju, do Rzymu, by podjąć charyzmat, który dopiero się rodził – wyjaśnia.

    Jacek nie bał się zupełnie nowych rozwiązań w młodziutkim, dopiero rodzącym się zakonie dominikańskim. – No i robił wielkie rzeczy z Bożą pomocą, co nam przypomina, że trzeba tak próbować, nie bać się tego – dodaje o. Klimczak. Założyciel polskich dominikanów był niezwykle aktywnym człowiekiem. Przemierzył kilkakrotnie Polskę, brał udział w kapitułach generalnych, które odbywały się w Paryżu i w Bolonii, szedł do Kijowa. Dziś może to nie brzmi imponująco, ale w czasach, gdy nie było kolei i samolotów, a reguła zakonna nakazywała braciom podróżowanie na piechotę, świadczyło to o ogromnej ruchliwości Odrowąża. Z tego też powodu niektórzy mówią dziś, że to święty z ADHD. – Taka aktywność była rysem charakterystycznym pierwszych świętych dominikańskich. To byli bracia, którzy wciąż wędrowali. Klasztory nie były tak prężnymi ośrodkami duszpasterskimi jak dzisiaj. Na początku były to po prostu miejsca, gdzie bracia się zatrzymywali, reorganizowali, modlili, odpoczywali… i szli dalej – opowiada krakowski przeor.

    Ojciec Paweł Klimczak jest następcą św. Jacka w długim łańcuchu przełożonych, który on sam rozpoczął ponad 800 lat temu, gdy zakładał w Krakowie pierwszy w Polsce klasztor braci kaznodziejów. Jak to jest mieszkać pod jednym dachem ze świętym dominikaninem? – To dla mnie jest ważne, bo do zakonu wstępowałem, kiedy obchodziliśmy 400. rocznicę kanonizacji św. Jacka, jest moim patronem – odpowiada o. Klimczak. Duch Jacka spaja stare krakowskie mury. – Przypomina, że jesteśmy odpowiedzialni za to miejsce. Przypomina nam, po co tu jesteśmy – dodaje zakonnik.

    Na świętego Jacka dominikanie w Krakowie tradycyjnie już zapraszają do przewodniczenia Mszy św. franciszkanów – w tym roku są to bracia kapucyni. Ta gościnność pielęgnowana jest zresztą w dwie strony, bo święta franciszkańskie obchodzone są z udziałem braci kaznodziejów. Jackowo jest też podczas Pieszej Pielgrzymki Dominikańskiej, bo święto przypada w przeddzień wejścia biało-czarnych pątników na Jasną Górę i jest hucznie fetowane podczas postoju w Poczesnej. A do kolebki polskich dominikanów przyjeżdżają bracia, którzy kilka dni wcześniej składają pierwsze śluby zakonne. – Ma to symboliczne znaczenie, że ten pierwszy klasztor, pokryty patyną czasu, wciąż jest otwarty, żywy i przyciąga młodych braci, którzy chcą inspirować się Jackiem, by iść do wielu różnych miejsc na świecie i głosić Ewangelię słowem i przykładem – podsumowuje o. Klimczak.

    Magdalena Dobrzyniak/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 sierpnia

    Święty Stefan Węgierski, król

    Zobacz także:
      •  Święty Roch
      •  Błogosławiona Maria Sagrario od św. Alojzego Gonzagi, dziewica i męczennica
    ***
    Stefan według legendy przyjmuje chrzest z rąk św. Wojciecha

    Stefan był synem księcia węgierskiego Gejzy i Adelajdy – córki księcia polskiego Mieszka I. Urodził się w ówczesnej stolicy Węgier, Ostrzychomiu (Esztergom) ok. 969 r. Według legendy chrztu udzielił mu św. Wojciech, biskup czeskiej Pragi, czczony jako patron Polski. Biskup Wojciech udzielił natomiast na pewno młodemu księciu sakramentu bierzmowania. W 995 roku Stefan poślubił bł. Gizelę, siostrę św. Henryka II, cesarza Niemiec. Po śmierci ojca w 997 r. i pokonaniu wielmożów objął rządy.
    Jego największą zasługą jest zjednoczenie i umocnienie państwa po okresie rozbicia dzielnicowego. Rządził państwem węgierskim przez 41 lat. Stworzył organizację kościelną i gorliwie szerzył chrześcijaństwo. W nagrodę otrzymał od papieża Sylwestra II koronę królewską jako pierwszy król Węgier i zaszczytny tytuł “króla apostolskiego”. Koronacja nastąpiła 25 grudnia, w uroczystość Bożego Narodzenia, w roku 1000. Nadto papież przysłał Stefanowi krzyż procesjonalny i nadał mu przywilej obsadzania stolic biskupich w kraju. Król założył słynne opactwo benedyktyńskie w Pannohalma oraz cztery inne klasztory. Za zezwoleniem papieża ufundował metropolię w Ostrzychomiu i dziewięć zależnych od niej stolic biskupich. Niedługo potem założył drugą metropolię w Kalotsa. Sprowadził na Węgry kapłanów i zakonników, zakładał ośrodki duszpasterskie.
    Zostawił po sobie pamięć doskonałego, mądrego prawodawcy. Dzięki pomocy duchowieństwa wyszły dekrety królewskie, które państwu węgierskiemu zapewniły ład i dobrobyt. Dla ułatwienia administracji król podzielił państwo na komitaty (okręgi).
    W 1030 r. Stefan musiał stoczyć wojnę z cesarzem niemieckim, Konradem II, który chciał politycznie uzależnić Węgry od siebie. Wielkim ciosem dla Stefana była śmierć jego jedynego syna, św. Emeryka (Imredy), w 1031 r. W planach Stefana miał on być następcą tronu. Wychowawcą królewicza był św. Gerard (Gellerd), późniejszy biskup Csanad. Po śmierci Emeryka król stał się świadkiem dworskich intryg.

    Relikwie św. Stefana

    Stefan zmarł w Ostrzychomiu 15 sierpnia 1038 roku. Wyróżniał się nabożeństwem do Matki Bożej, którą zwykł nazywać “Wielką Panią Węgrów”. Relikwie św. Stefana spoczęły w katedrze w Szekesfehervar, którą wystawił. Papież św. Grzegorz VII w 1083 r. zezwolił na uroczyste “podniesienie” relikwii św. Stefana, co równało się wówczas kanonizacji. Tenże papież na prośbę św. Władysława, króla, zezwolił równocześnie na kult św. Emeryka, który doznaje czci jako patron katolickiej młodzieży węgierskiej. Św. Stefan jest patronem Serbii i Węgier oraz tkaczy.
    W ikonografii św. Stefan przedstawiany jest w stroju królewskim, w koronie. Jego atrybutami są: chorągiew z Matką Bożą, glob, a na nim krzyż – symbol misyjnej działalności, korona, makieta kościoła w ręku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 sierpnia

    Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna z Rokitna
      •  Matka Boża Zwycięska
      •  Najświętsza Maryja Panna z Kalwarii Pacławskiej
      •  Święty Tarsycjusz, męczennik
    ***
    Prawda o Wniebowzięciu Matki Bożej stanowi dogmat naszej wiary, choć formalnie ogłoszony stosunkowo niedawno – przez papieża Piusa XII 1 listopada 1950 r. w konstytucji apostolskiej Munificentissimus Deus:“…powagą Pana naszego Jezusa Chrystusa, świętych Apostołów Piotra i Pawła i Naszą, ogłaszamy, orzekamy i określamy jako dogmat objawiony przez Boga: że Niepokalana Matka Boga, Maryja zawsze Dziewica, po zakończeniu ziemskiego życia z duszą i ciałem została wzięta do chwały niebieskiej” (Breviarium fidei VI, 105)

    Wniebowzięcie Maryi

    Orzeczenie to papież wypowiedział uroczyście w bazylice św. Piotra w obecności prawie 1600 biskupów i niezliczonych tłumów wiernych. Oparł je nie tylko na innym dogmacie, że kiedy przemawia uroczyście jako wikariusz Jezusa Chrystusa na ziemi w sprawach prawd wiary i obyczajów, jest nieomylny; mógł je wygłosić także dlatego, że prawda ta była od dawna w Kościele uznawana. Papież ją tylko przypomniał, swoim najwyższym autorytetem potwierdził i usankcjonował.Przekonanie o tym, że Pan Jezus nie pozostawił ciała swojej Matki na ziemi, ale je uwielbił, uczynił podobnym do swojego ciała w chwili zmartwychwstania i zabrał do nieba, było powszechnie wyznawane w Kościele katolickim. Już w VI wieku cesarz Maurycy (582-602) polecił obchodzić na Wschodzie w całym swoim państwie w dniu 15 sierpnia osobne święto dla uczczenia tej tajemnicy. Święto to musiało lokalnie istnieć już wcześniej, przynajmniej w V w. W Rzymie istnieje to święto z całą pewnością w wieku VII. Wiemy bowiem, że papież św. Sergiusz I (687-701) ustanawia na tę uroczystość procesję. Papież Leon IV (+ 855) dodał do tego święta wigilię i oktawę.
    Z pism św. Grzegorza z Tours (+ 594) dowiadujemy się, że w Galii istniało to święto już w VI w. Obchodzono je jednak nie 15 sierpnia, ale 18 stycznia. W mszale na to święto, używanym wówczas w Galii, czytamy, że jest to “jedyna tajemnica, jaka się stała dla ludzi – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny”. W prefacji zaś znajdujemy słowa: “Tę, która nic ziemskiego za życia nie zaznała, słusznie nie trzyma w zamknięciu skała grobowa”.
    U Ormian uroczystość Wniebowzięcia Maryi rozpoczyna nowy okres roku kościelnego. Liturgia ormiańska na ten dzień mówi m.in.: “Dziś duchy niebieskie przeniosły do nieba mieszkanie Ducha Świętego. (…) Przeżywszy w swym ciele życie niepokalane, zostałaś dzisiaj owinięta przez Apostołów, a przez wolę Bożą uniesiona do królestwa swojego Syna”.
    W liturgii abisyńskiej, czyli etiopskiej, w tę uroczystość Kościół śpiewa: “W tym dniu wzięte jest do nieba ciało Najświętszej Maryi Panny, Matki Bożej, naszej Pani”.
    15 sierpnia obchodzą pamiątkę tej tajemnicy również Chaldejczycy, Syryjczycy i maronici. Kalendarz koptyjski pod dniem 21 sierpnia opiewa Wniebowzięcie ciała Matki Bożej do nieba.

    Wniebowzięcie Maryi

    Różne bywają nazwy tej uroczystości: Wzięcie Maryi do nieba, Przejście, Zaśnięcie, Odpocznienie Maryi. Nie wszyscy ojcowie Kościoła, zwłaszcza na Wschodzie, byli przekonani o fizycznej śmierci Matki Najświętszej. Dlatego także Pius XII w swojej konstytucji apostolskiej nie mówi nic o śmierci, a jedynie o chwalebnym uwielbieniu ciała Maryi i jego wniebowzięciu. Kościół nie rozstrzygnął zatem, czy Maryja umarła i potem została wzięta do nieba z ciałem i duszą, czy też przeszła do chwały nie umierając, lecz “zasypiając”.Warto przytoczyć dość jasne wypowiedzi Ojców Kościoła na temat wniebowzięcia Maryi. Na Zachodzie pierwszą wzmiankę o tym niezwykłym przywileju Maryi podaje św. Grzegorz z Tours: (+ 594):I znowu przy Niej stanął Pan, i kazał Jej przyjąć święte ciało i zanieść w chmurze do nieba, gdzie teraz połączywszy się z duszą zażywa wraz z wybranymi dóbr wiecznych, które się nigdy nie skończą.Św. Ildefons (+ 667):Wielu przyjmuje jak najchętniej, że Maryja dzisiaj przez Syna Swego (…) do pałaców niebieskich z ciałem została wyniesiona.Św. Fulbert z Chartres (+ 1029) pisze podobnie:Chrześcijańska pobożność wierzy, że Bóg Chrystus, Syn Boży, Matkę swoją wskrzesił i przeniósł Ją do nieba.Św. Piotr Damiani (+ 1072) tak opiewa wielkość tajemnicy dnia Wniebowzięcia:Wielki to dzień i nad inne jakby jaśniejszy, w którym Dziewica królewska została wyniesiona do tronu Boga Ojca i posadzona na tronie. (…) Budzi ciekawość aniołów, którzy Ją pragną zobaczyć. Zbiera się cały zastęp aniołów, aby ujrzeć Królową, siedzącą po prawicy Pana Mocy w szacie złocistej w ciele zawsze niepokalanym.Z innych świętych można by wymienić: św. Anzelma (+ 1109), św. Piotra z Poitiers (+ 1112), św. Bernarda (+ 1153) i św. Bernardyna (+ 1444).

    Wniebowzięcie Maryi

    Najpiękniej jednak o tej tajemnicy piszą Ojcowie Wschodu. Św. Jan Damasceński (+ ok. 749) podaje, jak cesarzowa Pulcheria (ok. roku 450) wystawiła kościół ku czci Matki Bożej w Konstantynopolu i prosiła listownie biskupa Jerozolimy Juwenalisa o relikwie Matki Bożej. Juwenalis odpisuje jej na to, że relikwii takich nie ma, gdyż ciało Jej zostało wzięte do nieba “jak to wiemy ze starożytnego i bardzo pewnego podania”. Z kolei św. Jan Damasceński opisuje śmierć Maryi Panny w otoczeniu Apostołów: Kiedy zaś dnia trzeciego przybyli do grobu, aby opłakiwać Jej zgon, ciała już Maryi nie znaleźli. Kazanie swoje kończy refleksją: To jedynie mogli pomyśleć, że Ten, któremu podobało się wziąć ciało z Dziewicy Maryi i stać się człowiekiem; Ten, który zachował Jej nienaruszone dziewictwo nawet po swoim narodzeniu, uchronił Jej ciało od skażenia i przeniósł je do nieba przed powszechnym ciał zmartwychwstaniem. (…) W czasie tego wniebowzięcia, o Matko Boża, wojska anielskie przejęte radością i czcią okryły swoimi skrzydłami Twoje ciało, wielki namiot Boży.Św. Modest, biskup Jerozolimy (+ 634), niemniej pewnie opowiada się za tajemnicą Wniebowzięcia Maryi: Jako najchwalebniejszą Matkę Chrystusa, Zbawcy naszego, który jest dawcą życia i nieśmiertelności, wskrzesił Ją z grobu i wziął do siebie w sposób sobie wiadomy.Św. Andrzej z Krety (+ 740):Był to zaiste nowy widok, przechodzący siły rozumu, gdy niewiasta, która swoją czystością przewyższała niebian, w ciele (swoim) weszła do niebieskich przybytków. Jak przy narodzeniu Chrystusa nienaruszonym był Jej żywot, tak samo po Jej śmierci nie rozsypało się Jej ciało. O dziwo! Przy porodzeniu pozostała nieskażoną i w grobie również nie uległa zepsuciu.Św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), w kilku kazaniach sławi tę tajemnicę, a nawet opisuje przymioty ciała Maryi po Jej wzięciu do nieba: Najświętsze ciało Maryi już powstaje z martwych, jest lekkie i duchowe, gdyż zostało już przemienione na zupełnie nieskazitelne i nieśmiertelne. (…) Tak jak napisano, jesteś piękna i Twoje dziewicze ciało jest święte, jest przybytkiem Boga i dlatego zostało zachowane od obrócenia się w proch. (…) Niemożliwym było, aby Twoje ciało, to naczynie godne Boga, w proch się rozsypało po śmierci. (…) Ciało Twoje dziewicze jest całkiem święte, choć jest ciałem ludzkim. Ponieważ dostąpiło najdoskonalszego żywota nieśmiertelnego (…), nie może ulec śmierci.Św. Kosma, biskup z Maiouma (+ 743), mówi: Rodząc Boga, Niepokalana, zdobyłaś palmę zwycięstwa nad naturą, (…) zmartwychwstałaś dla wieczności. Grób i śmierć nie mogą zatrzymać pod swoją władzą Bogurodzicy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Teolodzy Kościoła usiłują nie tylko stwierdzić fakt istnienia tej tajemnicy, ale także go uzasadnić. O tej tajemnicy pisali św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), św. Albert Wielki (+ 1280), Jan Gerson (+ 1429), Suarez (+ 1617) i inni. Kiedy w XV w. Jan Marcelle w kazaniu na Wniebowzięcie Maryi wypowiedział zdanie, że “nie jesteśmy wcale zobowiązani pod grzechem śmiertelnym wierzyć, że Maryja została z ciałem do nieba wziętą”, gdyż nie jest to dogmat, cały fakultet uniwersytetu paryskiego wystąpił z całą stanowczością przeciwko niemu i zażądał, by te słowa odwołał, gdyż tego rodzaju wypowiedź pobrzmiewa herezją i jest sprzeczna z ogólnie wyznawaną prawdą.
    Pisarze kościelni podkreślają, że skoro Matka Chrystusowa była poczęta bez grzechu, skoro Bóg obdarzył Ją przywilejem Niepokalanego Poczęcia, to konsekwencją tego jest, że nie podlegała prawu śmierci. Śmierć bowiem jest skutkiem grzechu pierworodnego. Ponadto nie wypadało, aby ciało, z którego Chrystus wziął swoją ludzką naturę, miało podlegać rozkładowi. Chrystus, którego ciało Bóg zachował od zepsucia, mógł zachować od skażenia także ciało swojej Matki. Wreszcie tajemnica zmartwychwstania i wniebowzięcia jest przewidziana dla wszystkich ludzi, dlatego nie sprzeciwia się rozumowi, aby Chrystus dla swojej Rodzicielki przyspieszył ten dzień.
    Dlaczego jednak dopiero od VI w. ta prawda przenika tak mocno świadomość wierzących? W Kościele jest więcej takich prawd, które rozwijały się i zostały wyjaśnione definitywnie później. Tak było np. odnośnie do osoby Jezusa Chrystusa, gdy występowano przeciwko Jego naturze Boskiej, przeciwko prawdzie o Jego dwóch naturach, dwóch wolach (arianizm, nestorianizm, monofizytyzm), a nawet przeciwko Jego naturze ludzkiej. Ogłoszenie prawdy o wniebowzięciu Maryi jako dogmatu wiary było przypieczętowaniem i ukoronowaniem starożytnej tradycji Kościoła.

    Wniebowzięcie Maryi

    Według Tradycji Matka Boża ostatnie lata swego życia spędziła w Jerozolimie w pobliżu Wieczernika albo w Efezie. Większość badaczy przychyla się do pierwszej możliwości. Istnieje przekaz, że św. Jan Apostoł opuścił Ziemię Świętą w czasie pierwszego wielkiego prześladowania Kościoła w roku 34 i udał się z Maryją do Efezu. Chciał Ją w ten sposób uchronić przed niebezpieczeństwami prześladowań. Jednakże w pierwotnej literaturze chrześcijańskiej nie ma żadnej wzmianki o takiej podróży. Ponadto ustalono, że św. Jan udał się do Efezu dopiero ok. 68 roku, Maryja miałaby więc wtedy około 85-90 lat. Św. Paweł Apostoł, który wkrótce po śmierci Chrystusa przybył do Efezu, nic nie wspomina, aby przed nim w tym mieście był św. Jan z Maryją. Nie napotkał tam też żadnych śladów chrześcijaństwa.
    Apokryficzne Acta Johannis z drugiej połowy II w. wspominają, że Jan, gdy przybył do Efezu, sam był już stary, nie ma też żadnej wzmianki, by Maryja była tam z nim. Aeteria, pątniczka nawiedzająca miejsca święte w latach 385-386, wspomina, że Jan był pogrzebany w Efezie, natomiast nie wie nic, aby tam był grób Maryi. Pseudo-Dionizy Areopagita pisze, że w czasie swojej pielgrzymki do Ziemi Świętej w roku 363-364 dowiedział się od św. Cyryla Jerozolimskiego, patriarchy Jerozolimy, że grób Maryi był w Jerozolimie w Dolinie Jozafata. Podobny opis zawiera apokryf Księga Jana z IV w. W apokryfie tym jest mowa o tym, że Maryja umarła śmiercią naturalną w Jerozolimie, została pogrzebana u stóp Góry Oliwnej w Dolinie Jozafata i że została wzięta do nieba. Wszystkie znane starożytne apokryfy wskazują, że grób Maryi jest w Getsemani w Dolinie Jozafata. Obecnie znajduje się tam kościół, którym opiekują się prawosławni Grecy.

    Wniebowzięcie Maryi

    Kult Maryi Wniebowziętej był w Kościele bardzo żywy i zdecydowanie wyróżniał się wśród wielu innych. Wystawiono tysiące świątyń pod wezwaniem Matki Bożej Wniebowziętej. W ciągu wieków powstało 8 zakonów pod tym wezwaniem: 1 męski (asumpcjoniści – Augustianie od Wniebowzięcia) i 7 żeńskich. W ikonografii scena Wniebowzięcia Maryi należy do bardzo często przedstawianych (dla przykładu: Fra Angelico – w kilku obrazach, Taddeo di Bartolo, Ottaviano Nelli, Giotto, Pinturicchio, C. Bellini, Raffael, Tycjan, Tintoretto, Tiepolo, Perugino, Procaccini, Filippino Lippi, Veronese, Murillo, Velasquez, Konrad von Goest; rzeźbiarze: Liberale da Verona, L. della Robbia, Michał Pacher, Wit Stwosz). Pod opiekę Maryi Wniebowziętej oddał Węgry król św. Stefan, a Francję – król Ludwik XIII (powtórzył to także Ludwik XV).W polskiej (i nie tylko) tradycji dzisiejsze święto zwane jest również świętem Matki Bożej Zielnej. Na pamiątkę podania głoszącego, że Apostołowie zamiast ciała Maryi znaleźli kwiaty, poświęca się kwiaty, zioła i kłosy zbóż. Lud wierzy, że zioła poświęcone w tym dniu za pośrednictwem Maryi otrzymują moc leczniczą i chronią od chorób i zarazy. Rolnicy tego dnia dziękują Bogu za plony ziemi i ziarno, które zebrali z pól.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________


    15 sierpnia

    Matka Boża Zwycięska

    Wizerunek Matki Bożej Zwycięskiej z konkatedry na Kamionku

    W głównym ołtarzu konkatedry diecezji warszawsko-praskiej na Kamionku (dzielnica Pragi Południe) znajduje się tryptyk pędzla Bronisława Wiśniewskiego z 1935 r. Jego centralna część przestawia Matkę Bożą Zwycięską, Patronkę diecezji. Na lewym skrzydle przedstawiono postacie św. Andrzeja Boboli i św. Stanisława Kostki, na prawym z kolei – abp. Achillesa Ratti, nuncjusza apostolskiego w Polsce, świadka “cudu nad Wisłą” i późniejszego papieża Piusa XI, oraz ks. Ignacego Skorupkę, który zginął w czasie bitwy warszawskiej 1920 r. 17 października 2004 r. obraz został koronowany.13 sierpnia 1920 r. ks. Ignacy Skorupka odprawił w kościółku na Kamionku Mszę św. i na tamtejszym cmentarzu wyspowiadał żołnierzy 236 pułku piechoty, którego był kapelanem. Nazajutrz zginął w Ossowie w przeddzień bitwy, zakończonej zwycięstwem wojsk polskich nad bolszewickimi, które przechodzi do historii jako “cud nad Wisłą”.
    8 września 1929 r. kard. Aleksander Kakowski dokonał poświęcenia i wmurowania kamienia węgielnego pod nową świątynię na Kamionku. Otrzymała ona wezwanie Matki Bożej Zwycięskiej i była budowana jako wotum wdzięczności Bogu za “cud nad Wisłą”. Konsekracji kościoła dokonał 12 września 1954 roku biskup Wacław Majewski. Po reorganizacji struktur administracyjnych Kościoła w Polsce świątynia na Kamionku stała się konkatedrą diecezji warszawsko-praskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    14 sierpnia

    Święty Maksymilian Maria Kolbe,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Meinard, biskup
      •  Święci Antoni Primaldo i Towarzysze, męczennicy z Otranto
    ***
    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Rajmund Kolbe urodził się w Zduńskiej Woli koło Łodzi 8 stycznia 1894 r. Był drugim z kolei dzieckiem, jego rodzice trudnili się chałupniczym tkactwem. Rodzina posiadała tylko jedną, dużą izbę: w kącie stał piec kuchenny, z drugiej strony cztery warsztaty tkackie, a za przepierzeniem była sypialnia. We wnęce znajdowała się na stoliku figurka Matki Bożej, przy której rodzina rozpoczynała i kończyła modlitwą każdy dzień.
    Rodzice, chociaż ubodzy, byli jednak przesiąknięci duchem katolickim i polskim. Należeli do Trzeciego Zakonu św. Franciszka. Ojciec Rajmunda bardzo czynnie udzielał się w parafii. Należał do konspiracji i swoim synom często czytał patriotyczne książki. Pierwsze nauki Rajmund pobierał w domu. Nie było bowiem wtedy szkół polskich, a rodzice nie chcieli posyłać dzieci do szkół rosyjskich. Rajmund sam więc uczył się czytania, pisania i rachunków. Wkrótce zaczął pomagać rodzicom w sklepie. Zdradzał bowiem zdolności matematyczne.
    Od najwcześniejszych lat Rajmund wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej. Jako mały chłopiec kupił sobie figurkę Niepokalanej. Nie był jednak chłopcem idealnym. Pewnego dnia na widok swawoli syna matka odezwała się do niego z wyrzutem: “Mundziu, co z ciebie będzie?” Chłopak zawstydził się i spoważniał; odtąd zaczął oddawać się modlitwie przy domowym ołtarzyku. Miał ok. 12 lat, kiedy prosił Matkę Bożą, aby Ona sama odpowiedziała mu, kim będzie. Jak opowiadał później mamie, pokazała mu się wtedy Maryja trzymająca dwie korony: jedną białą i drugą czerwoną, i zapytała, czy chce je otrzymać. “Biała miała oznaczać, że wytrwam w czystości, czerwona – że będę męczennikiem. Odpowiedziałem, że chcę. Wówczas Matka Boża mile na mnie spojrzała i zniknęła”. Działo się to w kościele parafialnym w Pabianicach.
    W roku 1907 w parafii pabianickiej po raz pierwszy od dziesiątków lat odbywały się misje. Prowadził je franciszkanin, o. Peregryn Haczela ze Lwowa. Na jednej z nauk misjonarz zachęcił chłopców, by wstąpili do zakonu św. Franciszka. Nauki zakonnicy udzielali za darmo w gimnazjum we Lwowie. Pod wpływem przeprowadzonej misji Rajmund ze swoim starszym bratem, Franciszkiem, postanowił wstąpić do franciszkanów konwentualnych. Za pozwoleniem rodziców obaj udali się do małego seminarium we Lwowie. W rok potem (1908) poszedł w ich ślady także najmłodszy brat, Józef. W gimnazjum Rajmund wybijał się w matematyce i fizyce.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i jego współbracia

    Będąc w gimnazjum, Rajmund postanowił zbrojnie walczyć dla Maryi. Wkrótce jednak doszedł do przekonania, że takiej walki nie da się połączyć ze stanem duchownym, który chciał obrać. Postanowił więc zrezygnować z powołania duchownego i kapłańskiego. W tej krytycznej chwili zjawiła się we Lwowie jego matka i wyznała obu synom, że postanowiła z ojcem poświęcić się na służbę Bożą. Matka miała wstąpić do benedyktynek we Lwowie, a ojciec – do franciszkanów w Krakowie. Rajmund ujrzał w tym wyraźną wolę Bożą i uznał, że jego przeznaczeniem jest pozostanie w zakonie. Poprosił więc o przyjęcie do nowicjatu, który rozpoczął 4 września 1910 r. Przy obłóczynach otrzymał zakonne imię Maksymilian.
    W tym czasie Maksymilian przeżywał okres skrupułów. Dzięki roztropności spowiednika i przełożonych rychło się z nich wyleczył. W rok potem złożył czasowe śluby (5 września 1911 r.). Po nowicjacie ukończył ostatnią, ósmą klasę gimnazjalną i zdał maturę. Jesienią 1912 r. udał się na dalsze studia do Krakowa. Przełożeni, widząc jego wyjątkowe zdolności, wysłali go jednak na studia do Rzymu, gdzie zamieszkał w Międzynarodowym Kolegium Serafickim. Równocześnie uczęszczał na wykłady na Gregorianum. Tam studiował filozofię (1912-1915), a potem, już w samym Kolegium Serafickim, teologię (1915-1919). Studia wyższe ukończył z dwoma dyplomami doktoratu: z filozofii i teologii. W wolnych chwilach oddawał się ulubionym studiom fizycznym. Napisał wtedy artykuł pt. Etereoplan o pojeździe międzyplanetarnym, który zaprojektował w oparciu o newtonowskie prawo akcji i reakcji.
    1 listopada 1914 r. złożył profesję uroczystą, czyli śluby wieczyste, przybierając sobie imię Maria. Ulubioną lekturą Kolbego były wówczas Dzieje duszy, napisane przez św. Teresę od Dzieciątka Jezus. Rozczytywał się w nich i pogłębiał swoje życie wewnętrzne. Duże wrażenie uczyniła także na nim lektura dzieła św. Gemmy Galgani Głębia duszy. Nie rozstawał się również z tekstem św. Alfonsa Marii Liguori Uwielbienia Maryi i św. Ludwika Marii Grignion de Monfort O ofiarowaniu się Jezusowi przez Maryję.
    Kiedy wybuchła I wojna światowa, klerycy spod zaboru austriackiego otrzymali rozkaz natychmiastowego opuszczenia Rzymu i powrotu do rodzinnego kraju. Kolbe wyjechał do San Marino, gdzie starał się o przedłużenie paszportu na odbywanie dalszych studiów w Rzymie. Wkrótce otrzymał wiadomość, że jego brat, Franciszek, opuścił zakon i wstąpił do polskich legionów. Po wojnie Franciszek założył rodzinę i pracował jako nauczyciel, organista, a w końcu jako urzędnik państwowy. Zginął w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, zapewne w roku 1943. Także ojciec Maksymiliana wstąpił do legionów i zginął w potyczce między Olkuszem a Miechowem (1914).
    W duszy Maksymiliana powstała walka, czy i on nie powinien iść w ich ślady. Doszedł jednak do przekonania, że więcej dla ojczyzny uczyni jako kapłan. 29 listopada 1914 r. otrzymał święcenia niższe, a 28 października 1915 r. na Uniwersytecie Gregoriańskim obronił pracę doktorską z wynikiem summa cum laude (z wyróżnieniem).

    Święty Maksymilian Maria Kolbe i Rycerz Niepokalanej

    Pod wpływem szeroko zakrojonej akcji antykatolickiej, której był świadkiem w Rzymie, po naradzie ze współbraćmi i za zgodą swego spowiednika, Maksymilian Maria założył Rycerstwo Niepokalanej (Militia Immaculatae). Celem tego stowarzyszenia była walka o nawrócenie schizmatyków, heretyków i masonów. Dla realizacji tego celu członkowie Rycerstwa mieli się oddawać na całkowitą i wyłączną służbę Maryi Niepokalanej i codziennie powierzać Jej los grzeszników. Temu programowi Maksymilian poświęcił się odtąd z całym zapałem i pozostał mu wiernym aż do śmierci. Wkrótce po założeniu Rycerstwa napisał list do przełożonego generalnego franciszkanów, o. Dominika Tavaniego, z prośbą o błogosławieństwo.
    8 października 1917 r. otrzymał święcenia diakonatu, a 28 kwietnia 1918 r. w kościele św. Andrzeja della Valle święcenia kapłańskie z rąk kard. Bazylego Pompilego. Mszę prymicyjną odprawiał w kościele i przy ołtarzu, gdzie w 1842 r. Niepokalana objawiła się Alfonsowi Ratisbonnowi. 22 lipca 1919 r. o. Maksymilian Kolbe ukończył wydział teologiczny – również ze stopniem naukowym doktora.
    W roku 1919, po siedmiu latach pobytu w Rzymie, o. Maksymilian wrócił do Polski. Postanawił dołożyć wszystkich sił, aby stała się ona królestwem Maryi. Przełożeni przeznaczyli go na nauczyciela historii Kościoła w seminarium zakonnym w Krakowie. Zaczął werbować kleryków do Milicji Niepokalanej. Do najgorliwszych apostołów należał o. Katarzyniec, zmarły w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny jest w toku. Maksymilian miał wówczas 26 lat. Do Milicji Niepokalanej zaczęli napływać nie tylko klerycy i franciszkanie, ale również ludzie świeccy. Maksymilian zbierał ich w jednej z sal przy kościele franciszkanów i wygłaszał do nich referaty o Niepokalanej, oddaniu się Jej, o życiu wewnętrznym. Niestety, rozwijająca się gruźlica zmusiła przełożonych, by wysłali go na trzy miesiące do Zakopanego. Tam odprawił rekolekcje. Kiedy nastąpiła wyraźna poprawa, wrócił do Krakowa. Kiedy jednak choroba powróciła, prowincjał wysłał go ponownie do Zakopanego, zabraniając mu wszelkiej pracy apostolskiej. Przebywał tam przez osiem miesięcy, po czym przełożeni za radą lekarzy przenieśli go do Nieszawy. Z końcem października 1921 r. powrócił do Krakowa. 2 stycznia 1922 r. otrzymał z Rzymu upragnione zatwierdzenie Milicji Niepokalanej. W tym samym miesiącu zaczął wydawać w Krakowie miesięcznik pod znamiennym tytułem Rycerz Niepokalanej, który z czasem zdobędzie sobie niezmiernie wielką popularność w Polsce i za granicą.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Przełożeni, zaniepokojeni w ich mniemaniu zbyt szeroko zakrojoną akcją o. Kolbego, przenieśli go do Grodna. Jednak i tu rozpoczętego dzieła szerzenia Milicji Niepokalanej i rozpowszechniania Rycerza Niepokalanej franciszkanin nie zaniechał. Zdobył małą maszynę drukarską i wśród współbraci znalazł ochotnych pomocników. Zaczął także werbować powołania do pracy wydawniczej. Dzięki temu Rycerz stale zwiększał swój nakład. W ciągu pięciu lat (1922-1927) z 5.000 wzrósł on do 70.000 egzemplarzy! Na pięciolecie pisma o. Kolbe otrzymał wiele listów gratulacyjnych od biskupów oraz błogosławieństwo papieża Piusa XI z licznymi odpustami i łaskami, o które dla swojego związku prosił.
    Gdy w klasztorze grodzieńskim pole do pracy okazało się zbyt ciasne, o. Maksymilian Maria za pozwoleniem przełożonych zaczął oglądać się za nową placówką. Książę Jan Drucki-Lubecki ofiarował mu w okolicach Warszawy pięć morgów pola ze swego majątku Teresin. Ojciec Kolbe zjawił się w późniejszym Niepokalanowie 6 sierpnia 1927 r. i postawił tam figurę Niepokalanej. Z pomocą oddanych sobie współbraci i okolicznej ludności zabrał się też do budowy kaplicy. Postawiono także drewniane baraki, do których wniesiono maszyny. Przenosiny miały miejsce 21 listopada 1927 r. – w święto Ofiarowania Najświętszej Maryi Panny.
    Kiedy dzieło w Niepokalanowie doszło do pełni rozwoju, za zezwoleniem generała zakonu o. Kolbe w towarzystwie czterech braci zakonnych udał się do Japonii, aby tam szerzyć wielkie dzieło (26 lutego 1930 r.). W drodze zatrzymał się w Szanghaju. Znany chiński katolik Lo-Pa-Hong z miejsca zaofiarował mu dom, maszyny drukarskie i motor oraz zapewnił utrzymanie zakonnikom. Niestety tamtejszy biskup wyraził stanowczy sprzeciw. O. Kolbe udał się więc do Japonii. W niezmiernie ciężkich warunkach, bez żadnej pomocy miejscowego biskupa w Nagasaki, o. Kolbe rozpoczął pracę wydawniczą. W trzy miesiące później miał już własną drukarnię i dom. Pierwszy numer Rycerza japońskiego (Seibo no Kishi) ukazał się w nakładzie 18.000 egzemplarzy. Drugi numer, listopadowy, miał już nakład 20.000, a grudniowy – 25.000. W 1931 r. Maksymilian nałożył habit franciszkański pierwszemu Japończykowi. Dał mu na imię Maria. W tym samym roku nabył pod klasztor dziki stok góry, gdzie wystawił pierwszy własny budynek. Tak powstał japoński Niepokalanów (Mugenzai no Sono – Ogród Niepokalanej). W roku 1934 poświęcono tam także nowy kościół.
    W roku 1936 japoński Niepokalanów był już na tyle okrzepły, że o. Kolbe mógł go opuścić. Na kapitule prowincjalnej został bowiem wybrany przełożonym Niepokalanowa w Polsce. Po sześciu latach nieobecności wrócił do kraju. Sława Niepokalanowa rosła. Co roku zgłaszało się ok. 1800 kandydatów. O. Kolbe osobiście przyjmował zgłaszających się. Stosował surową selekcję. Przyjmował około 100. Głównym warunkiem przyjęcia było pragnienie świętości. W roku 1939 Niepokalanów liczył już 13 ojców, 18 kleryków-nowicjuszów, 527 braci profesów, 82 kandydatów na braci i 122 chłopców w małym seminarium. Rycerz Niepokalanej osiągnął nakład 750 tys. egzemplarzy. Rycerzyk Niepokalanej i Mały Rycerzyk Niepokalanej miały łączny nakład 221 tys. egzemplarzy, Mały Dziennik – nakład codzienny 137 tys., a niedzielny – 225 tys. egzemplarzy. Ponadto drukowano Informator Rycerstwa Niepokalanej, Biuletyn Misyjny i Echo Niepokalanowa. Kalendarz Niepokalanej liczył w 1937 r. 440 tys. egzemplarzy nakładu. Od roku 1938 Niepokalanów miał własną radiostację, której sygnałem była melodia Po górach, dolinach.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    1 września 1939 r. wybuchła druga wojna światowa. Już 12 września Niepokalanów dostał się pod okupację niemiecką. 19 września gestapo aresztowało mieszkańców Niepokalanowa, którzy nie zdołali na czas uciec lub uciekać nie chcieli. W obozie tymczasowym w Lamsdorf (Łambinowice), a potem w Amteitz (Gębice) franciszkanie pozostawali od 24 września do 8 listopada. Było tam 14 tys. więźniów. Głód i robactwo dawało się bardzo we znaki. Esesmani bili więźniów i poniewierali ich. 9 listopada przewieziono franciszkanów do Ostrzeszowa. W samą zaś uroczystość Niepokalanej (8 grudnia) nastąpiło zwolnienie wszystkich z obozu.
    O. Kolbe natychmiast wrócił do Niepokalanowa i na nowo zorganizował wszystko od początku w warunkach o wiele trudniejszych. Trzeba było przygotować ok. 3 tys. miejsc dla wysiedlonych Polaków z województwa poznańskiego, wśród których było ok. 2 tys. Żydów. Ojciec Maksymilian znowu zdołał skupić dokoła siebie wielu współbraci. Nie mogąc wydawać żadnych pism, zorganizował nieustanną adorację Najświętszego Sakramentu i otworzył warsztaty dla ludności: kuźnię, blacharnię, dział naprawy rowerów i zegarów, dział fotografii, zakład krawiecki i szewski, dział sanitarny itp.
    17 lutego 1941 r. w Niepokalanowie ponownie zjawiło się gestapo i zabrało o. Kolbego i 4 innych ojców. Wywieziono ich do Warszawy. O. Kolbego umieszczono na Pawiaku. Strażnik na widok zakonnika w habicie z koronką u pasa zapytał, czy wierzy w Chrystusa. Kiedy otrzymał odpowiedź “wierzę”, wymierzył mu silny policzek. To powtórzyło się wiele razy, ale o. Kolbe nie ustąpił. Wkrótce jednak zabrano mu habit i nakazano wdziać strój więźnia. 28 maja 1941 r. został wywieziony do Oświęcimia wraz z 303 więźniami. Tu otrzymał na pasiaku numer 16670. Przydzielono go do oddziału “Krwawego Krotta”, znanego kryminalisty. Pewnego dnia Krott tak skatował o. Kolbego, że był cały pokrwawiony. Kazał jeszcze wymierzyć mu 50 razów. Przekonany, że nie żyje, kazał przykryć go gałęziami. Koledzy jednak wyciągnęli go i umieścili w rewirze. Cierpiał strasznie, ale wszystko znosił heroicznie, dzieląc się nawet swoją głodową porcją z innymi. Współwięźniów pocieszał i zachęcał do oddania się w opiekę Niepokalanej.
    Pod koniec lipca 1941 roku z bloku, w którym był o. Kolbe, uciekł jeden z więźniów. Rozwścieczony Rapportführer Karol Frotzsch zwołał na plac apelowy wszystkich więźniów z bloku i wybrał dziesięciu, skazując ich na śmierć głodową. Wśród nich znalazł się także Franciszek Gajowniczek, który osierociłby żonę i dzieci. Wtedy z szeregu wystąpił o. Kolbe i poprosił, aby to jego skazano na śmierć w miejsce Gajowniczka. Na pytanie kim jest, odpowiedział, że jest kapłanem katolickim. Poszedł więc z 9 towarzyszami do bloku 13, zwanego blokiem śmierci. Przyzwyczajony do głodu, przez dwa tygodnie pozostał żywy bez kruszyny chleba i kropli wody. Wreszcie hitlerowcy dobili go zastrzykiem fenolu. Stało się to dnia 14 sierpnia 1941 roku. Była to wigilia uroczystości Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ciało o. Maksymiliana zostało spalone w krematorium.
    Dzięki ofierze o. Maksymiliana Franciszek Gajowniczek zmarł dopiero w 1995 r. w wieku 94 lat. 17 października 1971 r. Paweł VI dokonał osobiście w sposób uroczysty beatyfikacji o. Maksymiliana w obecności wielu dziesiątków tysięcy wiernych z całego świata i ponad 3 tys. pielgrzymów z Polski. Kanonizacji dokonał 10 października 1982 r. św. Jan Paweł II. Podczas swej II pielgrzymki do Ojczyzny nawiedził Niepokalanów 18 czerwca 1983 r., gdzie odbyły się historyczne uroczystości pokanonizacyjne.

    Święty Maksymilian Maria Kolbe

    Święty Maksymilian Maria Kolbe jest patronem archidiecezji gdańskiej i diecezji koszalińskiej oraz – jak powiedział św. Jan Paweł II – “naszych trudnych czasów”.W ikonografii św. Maksymilian przedstawiany jest w habicie franciszkańskim lub w więziennym pasiaku, czasem z numerem obozowym 16670 na piersi. Towarzyszy mu Maryja Niepokalana. Jego atrybutem jest korona z drutu kolczastego lub dwie korony – czerwona i biała.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Kalwaryjska

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Poncjan, papież, i Hipolit, prezbiter
      •  Święty Maksym Wyznawca
      •  Błogosławieni męczennicy Filip Munarriz, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Bazylika w Kalwarii Zebrzydowskiej
    W ufundowanym przez Mikołaja Zebrzydowskiego na początku XVII w. klasztorze bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej czczony jest łaskami słynący obraz Matki Bożej Płaczącej. Znajduje się on w bocznej kaplicy bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Został on ukoronowany w dniu 15 sierpnia 1887 r. przez kard. Albina Dunajewskiego.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej (bez sukienek)

    Sam obraz o wymiarach 74 cm x 90 cm, nieznanego autorstwa, pochodzi z I połowy XVII w. Namalowano go farbą olejną na grubym, lnianym płótnie. Jego twórca wzorował się na obrazie znajdującym się w kościele parafialnym w Myślenicach koło Krakowa. Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem przedstawiona jest w półfigurze, z wyraźnym nachyleniem w stronę Dzieciątka. Jej lewa dłoń, z szeroko rozpostartymi palcami, spoczywa na wysokości piersi. Uwagę zwracają ciemne, zamyślone oczy Maryi, ze spojrzeniem skierowanym w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte welonem. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Pulchne Dzieciątko zostało przedstawione w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy Jej płaszcza. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Matki. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękko w dół.

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej

    Bazylika i klasztor bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej położone są na południe od miasta, a na południe i wschód od nich znajdują się 42 kaplice i kościoły dróżek. Jest to jedno z ważniejszych miejsc kultu pasyjnego i maryjnego. Znajduje się ono na liście Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Od 1979 r. głównemu kościołowi w Kalwarii przysługuje tytuł bazyliki mniejszej.
    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej szczególnie czułym kultem otaczał kard. Karol Wojtyła, a potem – również papież św. Jan Paweł II. Wielokrotnie modlił się przed tym obrazem, zarówno w czasie swojej posługi arcybiskupa metropolity Krakowa, jak i następcy św. Piotra. W sanktuarium modlił się także papież Benedykt XVI.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej

    o. Cyprian Moryc OFM Lublin

    Matka Boza z Kalwarii Zebrzydowskiej

    ***

    Historia obrazu

    Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej należy do najbardziej czczonych obrazów maryjnych w Polsce. Od czterech stuleci z niesłabnącą żarliwością zdążają do niego rzesze pielgrzymów, dla których nieprzerwanie jest przedmiotem czci i głębokich wzruszeń. „Dziewica Słowiańska”, zespolona ściśle z dziejami najstarszej w Polsce Kalwarii, budziła również zainteresowanie historyków badających dzieje Sanktuarium. Najstarsze wzmianki dotyczące „pradziejów” wizerunku zamieszczają klasztorne kroniki oraz akta inkwizycji z 1641 roku. Łaskami słynący wizerunek przebywając od czterech stuleci w bazylice Matki Bożej Anielskiej w Kalwarii Zebrzydowskiej wtopił się w duchowy pejzaż sławnego sanktuarium. Trudno uwierzyć, że wcześniej służył prywatnej pobożności kolejnych, często zmieniających się właścicieli. Historyk zakonny odnotował szczególnie emocjonalny sposób odnoszenia się do obrazu: „codziennie wczesnym rankiem, a powtórnie o zachodzie słońca gromadzili się w jednej z komnat dworskich pan i pani, ich dziatki, domownicy i czeladź dworska i tu przed starym obrazem wspólnie odprawiano modlitwy. Niejeden z modlących się miał doznawać dziwnej radości i wesela wewnętrznego”. Wyjątkowy stosunek do obrazu wydaje się zrozumiały w kontekście ogólnej atmosfery religijnej XVII wieku. „Bywało, że gospodarz ze swą rodziną upodobali sobie wśród wielu wiszących pod powałą obrazów akurat jeden, modląc się przed nim chętniej. Pozostałe stawały się orszakiem wybrańca, który w miarę intensywności przeżyć duchowych ludzi nabierał nie tylko wysokiej wartości emocjonalnej, lecz stawał się istotą niemal osobową, której nie można zostawić bez opieki, jeśli tej nie da się zlecić spadkobiercy. Stąd nierzadkie przypadki przekazywania wizerunków do kościołów i klasztorów”.
     
    3 maja 1641 r. dwór Paszkowskich stał się miejscem niezwykłego zdarzenia. Obraz Matki Bożej zapłakał krwawymi łzami. Świadkami cudu byli domownicy oraz niezwłocznie wezwani duchowni z pobliskiej  Marcyporęby. Nadnaturalne wydarzenie nie pozostawało odosobnionym, przeciwnie, doskonale wpisało się w charakter i ducha całej epoki. Dość szybko w domu Paszkowskich zjawił się Walerian Kaliński, gwardian konwentu bernardynów w Kalwarii Zebrzydowskiej. Właściciel obrazu odbył u niego spowiedź oraz deklarował chęć przekazania „cudownego” wizerunku do klasztoru. Obietnicę spełnił 5 maja 1641 roku. Zainteresowanie wystawionym do publicznego kultu “miraculum” stale wzrastało. Przybywający do Kalwarii pielgrzymi świadczyli o wymodlonych przed obrazem łaskach, wśród których nie zabrakło również konwersji. O zaistniałych wydarzeniach powiadomiono ordynariusza diecezji, który przekazał sprawę specjalnie powołanej komisji. W czerwcu 1641 r. przeprowadzono w Kopytówce wizję lokalną z udziałem naocznych świadków „cudu”.
     
    Właściwa inkwizycja odbyła się 5 lipca 1641 roku. Przedmiotem szczególnych kontrowersji pozostawało zjawisko krwawych łez. Komisja radziła, by biskup powstrzymał się od wyrażenia opinii o cudowności wizerunku i zakazał jego publicznej czci. Decyzja idąca za tymi sugestiami skazywała obraz na „uwięzienie” w klasztornym schowku. Zwinięto go w rulon i umieszczono w skarbcu przyklasztornej zakrystii. Wynik inkwizycji spotkał się z niezadowoleniem bernardynów, którzy starali się bronić cudowności obrazu.4. Tymczasem „więzień” cieszył się coraz większym zainteresowaniem wiernych. 9 września przybył do Kalwarii biskup administrator Tomasz Oborski. Stwierdziwszy rzeczywisty kult, zezwolił zakonnikom na urządzenie w zakrystii specjalnego ołtarza i umieszczenie w nim wizerunku. Z czasem zaproponowane rozwiązanie okazało się niewystarczające, bernardyni podjęli więc starania o przeniesienie obrazu do kościoła. Biskup administrator Mikołaj Oborski zezwolił na jego translację w roku 1658. Przy okazji wykonano pierwszą udokumentowaną konserwację. Początkowo, do 1667 roku, obraz pozostawał w ołtarzu św. Anny, następnie przeniesiono go do specjalnie wybudowanej przez Michała Zebrzydowskiego kaplicy.
     
    Wyrazem nieprzerwanego i wciąż żywego kultu, a jednocześnie największym religijnym wydarzeniem w XIX – wiecznej Galicji, była uroczysta koronacja obrazu w 1887 roku. Inicjatorem uroczystości był kardynał Albin Dunajewski, administrator diecezji krakowskiej. Jego myśl podjęli bernardyni z Kalwarii. Wizerunek poddano gruntownej konserwacji w pracowni Antoniego Gramatyki. Szanując starożytny zwyczaj ozdobiono obraz sukienką wykonaną przez krakowskie felicjanki. Uroczystości, połączone z sierpniowym odpustem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, urządzono w „Dolinie Jozafata”. Tam, 13 sierpnia, wokół Cudownego Obrazu zgromadziły się rzesze pielgrzymów reprezentujące tereny Galicji i Księstwa Poznańskiego, a także Litwy, Śląska, Słowacji, Moraw i Węgier. Porywające kazanie wygłosił ormiański arcybiskup Izaak Izaakowicz, zaś samego aktu koronacji dokonał kardynał Albin Dunajewski. Koronacja obrazu została upamiętniona na ścianie prezbiterium kościoła polichromią wykonaną przez Karola Polityńskiego.
     
    7 czerwca 1979 r. na kalwaryjskie wzgórze przybył papież Jan Paweł II. W okolicznościowym przemówieniu dał wyraz głębokiego przywiązania do Cudownego Wizerunku i religijnej atmosfery Kalwarii. Ponadto nakreślił własną wizję charyzmatu tego szczególnego miejsca. Dla podkreślenia duszpasterskich zasług kalwaryjskiego sanktuarium, Wikariusz Chrystusa wyniósł Kościół Matki Bożej Anielskiej do rangi Bazyliki Mniejszej. Następstwem zaszczytnych wydarzeń było wprowadzenie przez Kongregację Sakramentów i Kultu Bożego uroczystego obchodu ku czci Matki Bożej Kalwaryjskiej. Liturgiczny formularz tego święta został umieszczony w Mszale Rzymskim. Zainicjowana przez Jana Pawła II nowenna zakończyła się w 1987 r. Jubileuszowej celebrze na krakowskich Błoniach przewodniczył sam papież Jan Paweł II, przebywający w Polsce z racji kolejnej apostolskiej pielgrzymki. Na jego prośbę Cudowny Obraz został przewieziony do Krakowa i tam odznaczony Złotą Różą. Z racji jubileuszu stulecia koronacji obraz poddano gruntownej konserwacji w pracowni Jadwigi Wyszyńskiej z krakowskiej ASP.
     
    Drugi raz Jan Paweł II nawiedził Kalwarię Zebrzydowską 19 sierpnia 2002 roku . Msza św. pod przewodnictwem Papieża, odprawiona tego dnia w bazylice pw. Matki Bożej Anielskiej, była kulminacją obchodów 400-lecia sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, ufundowanego przez Mikołaja Zebrzydowskiego w 1602 roku. W homilii Ojciec Święty przypomniał, że do Kalwarii pielgrzymował jako dziecko i młodzieniec, a potem jako kapłan, biskup i kardynał i że tu zdobywał także siłę do rozwiązywania wielu problemów. To miejsce w przedziwny sposób nastraja serce i umysł do wnikania w tajemnicę tej więzi, jaka łączyła cierpiącego Zbawcę i Jego współcierpiącą Matkę. Ojciec Święty wyraził wdzięczność opiekującym się kalwaryjskim sanktuarium ojcom bernardynom za umiłowanie cierpiącego Chrystusa i Jego współcierpiacej Matki, które z gorliwością i oddaniem przelewają tutaj w serca pielgrzymów. Homilię zakończył przejmującą modlitwą-zawierzeniem Matce Bożej Kalwaryjskiej siebie samego Kościół i Ojczyznę. Matko Najświętsza, Pani Kalwaryjska, wypraszaj także i mnie siły ciała i ducha, abym wypełnił do końca misję, którą mi zlecił Zmartwychwstały. Tobie oddaję wszystkie owoce mego życia i posługi, Tobie zawierzam losy Kościoła, Tobie polecam mój naród. Zawierzenie to jest obecnie każdego dnia odmawiane w bazylice kalwaryjskiej po każdej Mszy św., odprawianej dla wiernych. Ojciec Święty na zakończenie uroczystości złożył u stóp Matki Bożej Kalwaryjskiej jako wotum jubileuszowe złoty krzyż papieski z masą perłową.

    Opis obrazu

    Madonna z tulącym się do Niej Dzieciątkiem ujęta jest w półfigurze z wyraźnym nachyleniem w prawo, w stronę garnącego się do Niej Dzieciątka. Dłoń lewa, z rozpostartymi szeroko palcami, zastygła w bezruchu na wysokości piersi. Narzucającą się cechą pociągłej twarzy Maryi są ciemne, promieniujące głębokim zamyśleniem oczy. Spojrzenie skierowane jest w dół, w stronę widza. Wysokie czoło, wolne od zmarszczek, okalają brązowe włosy okryte muślinowym welonem. Finezyjnie zarysowane łuki brwiowe przechodzą bezpośrednio w linię prostego, ostro zakończonego nosa. Linie warg zlewają się w grubą, karminową plamę. Głowę przykrywa ozdobny czepiec. Gładki, ciemnobłękitny płaszcz okrywający ramiona, rozchyla się nieco z przodu ukazując ciemnoróżowe podbicie. Pulchne Dzieciątko ukazane w pozycji stojącej od kolan, wyraźnie przechyla się w stronę Madonny. Lewą rączką obejmuje Jej szyję, prawą zaś chwyta fałdy matczynego płaszcza. Okrągłą buzię zdobi rumieniec. Szeroko otwarte, ciemne oko, kieruje ufne spojrzenie w stronę Piastunki. Lewa część twarzy stapia się z matczynym policzkiem. Usta pozostają lekko rozchylone. Ciemnowłosą główkę okrywa czepiec. Delikatna szata osłaniająca biodra opada miękkimi kaskadami w dół.
    Wzdłuż dolnego brzegu obrazu występuje jasny pas z namalowanym barokową kapitałą napisem: „IMAGO B.M.V. MISLIMICENSIS”. Powyżej napisu, z lewej strony, odciśnięta w czerwonym laku pieczęć i odręczny podpis: „Nicolaus Oborski Epus. Laod. Suff. A-d. Vicarius in spiritualibus et off. Crac”.
     
    Do skromnej gamy kolorystycznej dzieła, zdominowanej przez brązy kontrastujące z rozbielonymi różami i szarościami, przynależą: biel ołowiowa, czerwień cynobrowa, minia, ugier, umbra, ochra czerwona, indygo i czerń kostna. Ciemnobrązowe, niemal czarne tło, tworzy interesujące zestawienie z ciemnobłękitnym płaszczem Maryi oraz z szarościami i beżami tkaniny opasującej Dzieciątko. Karnacje utrzymane są w różnych odcieniach brązu, różu i bieli rozjaśniającej niektóre partie. Dominantę stanowi ciepła karnacja twarzy Matki Bożej. Karnacja Dzieciątka jest ciemniejsza. W niektórych partiach występuje ciemny, linearny obrys. Żywsze kolory występują na czepcach. Ich czerwone tła obwiedzione sznurami białych pereł wypełniają oddane z jubilerską precyzją klejnoty: stylizowane kołnierze z ornamentów cęgowych, szlachetne kamienie płasko i stożkowato szlifowane, stylizowane rozety. Całość jest bardzo świetlista, rozedrgana plamkami blików. Nad skronią Maryi występuje rubinowy krzyżyk, oprawiony w prostokątne kaszty ze zwisającymi z ramion perełkami. Niezbyt głęboki i rozproszony światłocień obrazu uzyskano przy pomocy czerni i brązu. Mocniejsze kontrasty, zaznaczone głębokim cieniem, występują jedynie na lewym policzku i na szyi Madonny.
    Obraz wykonany jest w technice olejnej na grubym, lnianym płótnie o wymiarach: 80 x 58,5 cm., naklejonym na większą dębową deskę z jednego kawałka ( 94,2 x 70,5 x 4 cm.). Od strony odwrocia podobrazie wzmacniają metalowe szpongi. Płótno przyklejone jest do deski klajstrem i wzmocnione przy brzegach szeregiem małych, drewnianych kołków. Pod warstwą malarską występuje olejny grunt zabarwiony czerwoną ochrą. Farba posiada zróżnicowaną fakturę. W ciemnych partiach obrazu jest gładka, położona cienko, delikatnie ujawniając splot płótna. W partiach jaśniejszych, na szatach oraz w obrębie karnacji, widać dukt pędzla. Na czepcach gruba i chropowata powierzchnia farby tworzy wypukły relief imitujący sznury pereł i klejnoty.

    Geneza artystyczna wizerunku kalwaryjskiego

    Podczas przeprowadzonej w 1990 roku gruntownej konserwacji Cudownego Obrazu Matki Boskiej Kalwaryjskiej pod dwudziestowieczną sukienką odnaleziono napis: Imago B. M. V. Mislimicensis. Odkrycie potwierdziło tradycyjne poglądy o zależności kalwaryjskiego obrazu od wizerunku Madonny Myślenickiej i położyło kres długiej dyskusji na temat proweniencji naszego obiektu.
     
    Kult obrazu myślenickiego, niegdyś niezwykle żywy, i dlatego wpłynął na ikonografię maryjną regionu. Ogromnemu zapotrzebowaniu duchowemu pielgrzymów wychodziła naprzeciw produkcja naśladownictw, powstających szczególnie w wiekach XVII i XVIII, a także, dzięki Sebastianowi Stolarskiemu, w wieku XIX. Poszczególni artyści wprowadzili do wykonywanych przez siebie podobizn wiele nowych rozwiązań. Zmieniali rodzaj i wielkość podobrazia, modyfikowali kompozycję domalowując prawy bok Dzieciątka oraz prawą dłoń Maryi, stosowali chętnie złote tło oraz dekoracyjne ornamenty na szatach, wreszcie wprowadzali dodatkowe rekwizyty w postaci złotych koron, nimbów i inskrypcji.

    Powstanie Obrazu Matki Bożej Kalwaryjskiej niewątpliwie umieścić można w ramach czasowych wyznaczonych przez cudowne wydarzenia w Myślenicach w 1633 roku oraz zjawisko krwawych łez na wizerunku kalwaryjskim, mające miejsce w domu Paszkowskich w roku 1641.  Nie znamy nazwiska autora wizerunku Matki Bożej Kalwaryjskiej.

    Problem atrybucji obrazu oraz analiza treści formalnych i ideowych

    Analiza obiektu pozwala stwierdzić za Kutrzebianką, „że obraz kalwaryjski powstał w Polsce i że twórcą jego jest polski artysta, który wobec nowszych, bardziej postępowych prądów w malarstwie, czuł się skrępowany tradycjonalizmem religijnym”. Rzeczpospolita XVII wieku była terenem artystycznych oddziaływań od dawna obecnego u nas malarstwa niemieckiego oraz włoskiego i niderlandzkiego, przy czym wpływy tych ostatnich zaczynały w tym okresie coraz wyraźniej dominować. W grupie włoskich artystów działających w Krakowie przodował Tomasz Dolabella (1570 – 1650) Poza jego uczniami i naśladowcami w ówczesnym Krakowie spotykamy wielu malarzy niderlandzkiego pochodzenia, z główną postacią w osobie Jana Mertensa (1589 – 1609). Obecność obcych artystów nie pozostawała bez wpływu na twórczość rodzimą. Należy jednak zauważyć, że nie dorównywała ona artystycznym poziomem zachodnim wzorcom. Dotyczy to szczególnie malarstwa religijnego, będącego na usługach kontrreformacji. Liczebność produkcji oraz wykonywanie jej przez malarzy cechowych nie gwarantowała wysokiego poziomu artystycznego. Mimo to nasze malarstwo miało wzięcie u polskiego szlachcica, który nad zachodnie dzieła, często dla niego niezrozumiałe, przedkładał to, co swojskie i rodzime. Należy pamiętać, iż w naszej narodowej kulturze przez cały wiek XVI kształtował się typ postawy zwanej sarmacką. Ten szlachecko – ziemiański model Polaka wyrósł z narodowego obyczaju i trybu życia, przekonań, wiary, lektury i przyzwyczajeń. Wydaje się, iż autor kalwaryjskiego obrazu, świadomy społecznych zapotrzebowań i gustów, posługiwał się prostym językiem artystycznym, zdolnym dotrzeć do odbiorcy, któremu bardziej odpowiadała powierzchowna dewocja nad mistyczne wzloty.

    Kalwaryjski obraz nie jest w ścisłym znaczeniu kopią pierwowzoru z Myślenic. Obok uderzających podobieństw, które mogą świadczyć o szacunku i podziwie, jaki „kopista” żywił dla pierwowzoru, widzimy w omawianym wizerunku znaczne i świadome innowacje. Artysta przystępujący do pracy postanowił powiększyć rozmiary obrazu, zachowując jednak wielkość postaci. Przesunął ciężar kompozycji w prawą stronę, a powstałą w ten sposób przestrzeń wykorzystał dla uzupełnienia prawego boku Dzieciątka. Na głowach obydwu osób ukazał bardzo dekoracyjne elementy w postaci czepców, a dolną część kompozycji zamknął podpisem. Wspomniane czepce są prawdziwą osobliwością kalwaryjskiego wizerunku. Artysta nadał im formę spłaszczonych półksiężyców, ozdobionych bogatym ornamentem przypominającym z dala motyw kwiatów róży. Bliższa analiza tego motywu pozwala dostrzec bogaty zestaw klejnotów oddanych z jubilerską wręcz precyzją. Te osobliwe nakrycia głów przypominają swym kształtem i dekoracją staropolskie czepce1. Interesujący nas motyw czepca przypominającego nakrycia głowy Maryi i Jezusa z kalwaryjskiego obrazu, spotykamy w XVII – wiecznej ikonografii. Uproszczona forma czepca, zwana „czółkiem”, przetrwała jako element stroju ludowego.

    Czepce „Kalwaryjskiej Madonny” stanowią malarską imitację prawdziwych, materialnych czepców, które, jak wnioskujemy ze spisów inwentarza, zdobiły obraz myślenicki w latach 1633 – 1641. Fakt ten potwierdzają także ślady gwoździ zauważone podczas ostatniej konserwacji malowidła myślenickiego.  Kopista potraktował czepce jako dosyć efektowny element dekoracyjny, a także, co wydaje się szczególnie słuszne, skopiował je jako znak identyfikujący „naśladownictwo” ze słynącym łaskami oryginałem. Wykazana wcześniej wybiórczość artystycznego działania pozwala przypuszczać, iż malarz kierował się także względami ideowymi. Dekoracyjna funkcja opisywanych przedmiotów jest niewątpliwa. Dzięki nim obraz zyskuje partie o żywej kolorystyce, bogactwie rytmów i mocnych napięciach fakturalnych. Staropolskie czepce przydają też wizerunkowi wartości historycznej, stanowią bowiem świadectwo charakterystycznego dla Polskiej ikonografii XVII wieku zjawiska aktualizacji przedstawień religijnych. Polegało ono na przenoszeniu motywów biblijnych czy też religijnych w realia polskiego, szlacheckiego społeczeństwa4, bowiem: „Szlachcic ówczesny krzywym okiem patrzył na obcą i niezrozumiałą dlań alegoryczność. Dla niego portret musiał być ‘podobny’, to jest wierny zarówno w swej części fizjonomicznej jak i kostiumowej”. Wizerunek Matki Bożej Kalwaryjskiej zyskuje dzięki zdobiącym go czepcom bardziej rodzimy, szlachecki i domowy charakter. Zastosowanie motywu matczynego czepca sprawia, iż w obrazie Kalwaryjskiej Pani pojawia się klimat ciepła i macierzyńskiej bliskości. W tym miejscu dotykamy znamiennej cechy wszystkich niemal wyobrażeń Eleusy, którym wschodnia pobożność nadawała rangę ikon domowych. Wydaje się, iż podobną funkcję miał spełniać wizerunek kalwaryjski, wiszący pierwotnie pod stropem szlacheckiego dworu. Historia sprawiła jednak, iż ten „nie zalecający się pięknem, lecz cudownością” obraz6, przeniesiono z rodzinnej komnaty do Sanktuarium, gdzie „mieszkając z ujmującą dyskrecją” ( Jan Paweł II ) w bocznej kaplicy, nie traci nic ze swego pierwotnego, rodzinnego waloru.

    Opierając się na opinii J. Wyszyńskiej, próbującej zrekonstruować proces tworzenia podobizny, można stwierdzić, iż malarz posługiwał się kalką. Przy jej pomocy odwzorował układ postaci dokonując jednak przemieszczeń poszczególnych fragmentów. Postać Dzieciątka została oddana w pozie wyprostowanej i usztywnionej, co pociągnęło za sobą konieczność mocniejszego pochylenia głowy Madonny. Istotną innowację względem pierwowzoru stanowi kierunek spojrzenia Matki Bożej. Na pierwszym z obrazów spogląda Ona w niebo wyraźnie zatopiona w modlitwie, natomiast wzrok Madonny na wizerunku kalwaryjskim skierowany jest w dół, w stronę wiernych. Ponadto zwężeniu uległy dłonie Dzieciątka oraz Maryi. W pierwowzorze dłoń Matki Bożej sprawia wrażenie zbyt wielkiej i mocno wychylającej się na pierwszy plan. W kalwaryjskim obrazie nie znajdujemy już wyszukanego wachlarza środków malarskich zastosowanych w pierwowzorze. „W porównaniu z wizerunkiem myślenickim, obraz kalwaryjski malowany jest płasko. Jego działanie plastyczne opiera się na zestawieniu wyodrębnionych kolorem czy światłem jednolitych plam barwnych, pozbawionych wyraźnej linii konturu i głębi chromatycznej. Postacie są usztywnione. Dzieciątko przytulające się do Matki nie wykazuje naturalnego, spontanicznego gestu dziecka, lecz trwa zastygłe w tej pozie. Umiarkowany modelunek cieniem w partiach karnacji wprowadza element przestrzenności, który zdominowany jest zastosowanym równocześnie mocnym działaniem światła padającego z góry, z lewej strony. Jest ono obok rysunku głównym czynnikiem budującym obraz”.
    Wraz z innowacjami formalnymi w obrazie zastosowano także odmienne niż w oryginale rozwiązania ideowe. Zdaniem Kutrzebianki, obraz Matki Bożej Myślenickiej odznacza się cechami indywidualno-realistycznymi, natomiast wizerunek kalwaryjski posiada abstrakcyjno-schematyczny charakter. Zamiast uczuciowości i ciepła dostrzegamy w obliczu Madonny kalwaryjskiej wdzięk idealizmu tkwiący swymi korzeniami w epoce średniowiecza. Funkcję ideową w omawianym wizerunku spełnia padające z góry światło. Jego działanie odrealnia postacie, nadaje im nadprzyrodzony blask, stwarzając dystans wobec widza. Wydaje się, iż wszelkie przedstawione tu zmiany zostały wprowadzone świadomie. Jednocześnie obraz został podpisany, zgodnie z panującym w ówczesnej masowej rzemieślniczo-artystycznej wytwórczości, imieniem swego pierwowzoru BMV MISLIMICENSIS.  Wskazuje to z jednej strony na skrępowanie artysty zamówieniem podobizny konkretnego obrazu, oraz na szacunek dla wsławionego łaskami i cudami prototypu, a z drugiej strony wiele mówi o mentalności polskiego odbiorcy, który nie tyle troszczył się o otrzymanie wiernej kopii obrazu, co o uzyskanie dzieła o możliwie dużym ładunku sacrum. Podpisanie obrazu miało ukazać jego łączność z cieszącym się już niezwykłą sławą wizerunkiem myślenickim i przez to podnieść rangę podobizny. Chodziło także o zadowolenie odbiorcy, który poszukiwał obrazów cudownych, pełnych nadzwyczajnej mocy. Artysta niewątpliwie pragnął stworzyć obraz, który nasi dewocyjni pisarze XVII wieku określali jako: „dziwnie do nabożeństwa zachęcający”.

    Podsumowanie

    Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej reprezentuje ikonograficzny typ Eleusy, ukształtowany w kręgu kultury bizantyńskiej. Motyw ten przekroczył z czasem granice Bizancjum i dotarł do niemal wszystkich artystycznych ośrodków Europy. Jednocześnie przeszedł znaczną ewolucję. Krocząc niejako śladem rozwijającego się motywu Eleusy, staraliśmy się ukazać proces jego ewolucji, wskazując niektóre środowiska, szkoły i artystów podejmujących ten temat. W trakcie naszych poszukiwań spostrzegliśmy, iż środowiskiem istotnym dla rozwoju nowożytnej koncepcji Eleusy była Italia, gdzie krzyżowały się tendencje bizantyńskie i zachodnie. Niemałe znaczenie dla naszego tematu posiadają również środowiska sztuki niderlandzkiej. Artyści Zachodu nie poprzestawali na mechanicznym powielaniu wschodnich wzorców, ale wprowadzili w wizerunek Eleusy więcej swobody i rodzajowość, która często, ale nie zawsze, pozbawiała obraz duchowej głębi – sacrum – tak bardzo istotnego dla Eleusy bizantyńskiej.
    W środowisku polskim spostrzegliśmy ogromne bogactwo tematów, wyrażające się we współistnieniu motywów o różnej proweniencji: włoskiej, niderlandzkiej czy też ruskiej. Elementy te często spotykają się ze sobą w obrębie jednego obrazu, dając w rezultacie dzieło o swoiście „eklektycznym” charakterze.

    Obraz Matki Bożej Kalwaryjskiej, jak zauważyliśmy, nie jest zjawiskiem odosobnionym, pojedynczym, lecz występuje pośród wielu obiektów tego samego ikonograficznego typu. W odniesieniu do dzieł istniejących na ziemiach polskich, staraliśmy się uchwycić, przynajmniej ogólnie, wspólne cechy poszczególnych wizerunków i zakwalifikować je w określone grupy. Okazuje się, iż wielką rolę w owej klasyfikacji spełniają wizerunki słynące łaskami, jak np. Obraz Matki Bożej Passawskiej, Dzikowskiej, Parczewskiej, Myślenickiej i Kalwaryjskiej. Kultowi zorganizowanemu wokół tych wizerunków towarzyszyła niemal zawsze produkcja kopii i podobizn, które miały zaspokoić dewocyjne pragnienia i oczekiwania. Obraz Eleusy kalwaryjskiej, stanowiąc swoistą kompilację tematów, należy do wspomnianych wyżej dzieł o charakterze „eklektycznym”. W wizerunku dopatrujemy się obok bardzo już wyciszonych pierwiastków wschodnich, właściwych dla malarstwa ikonowego, również wątków rodzajowych, zachodnioeuropejskich i wreszcie tematów rodzimych, polskich. Słusznym wydaje się spostrzeżenie, że występujące w wizerunku kalwaryjskim elementy narodowe, czytelne szczególnie w wyjątkowym dla ikonografii motywie staropolskich czepców, zdobiących głowy Maryi i Jezusa, nadają mu szczególną wartość. Stanowią, podobnie jak w wielu innych naszych obrazach maryjnych, artystyczne świadectwo narodowej tradycji, wiary i kultury.

    SANKTUARIUM PASYJNO-MARYJNE KALWARIA ZEBRZYDOWSKA KLASZTOR OJCÓW BERNARDYNÓW

    ___________________________________________________________________________________

    13 sierpnia

    Błogosławiony Marek z Aviano, prezbiter

    Błogosławiony Marek z Aviano

    Karol Dominik przyszedł na świat 17 listopada 1631 roku w Aviano koło Wenecji. Wzrastał w rodzinie bogatych mieszczan, ale bogactwo nie stało się dla niego celem życia. Wybrał drogę doskonałości w zakonie kapucynów, który już wówczas w swym gronie miał wielu świętych mężów. W 1648 roku Karol wstąpił do klasztoru, przyjmując imię Marek. Siedem lat później przyjął święcenia kapłańskie. Jako kaznodzieja wędrował po wielu krajach, głosił słowo Boże w Tyrolu, Niderlandach, Szwajcarii, Francji, Austrii i Hiszpanii. Wielkim zaufaniem darzyli go papieże, dlatego wysyłali go często w charakterze legata na dwory królewskie. Był wędrownym kaznodzieją, spowiednikiem i powiernikiem władców.
    Za jego przyczyną dochodziło do wielu nawróceń i uzdrowień, które szybko przyniosły mu sławę w całej Europie. Sam określał się mianem “duchowego lekarza Europy”. Został mianowany przełożonym klasztorów w Bellono (1672-1674) i Oderzo (1674-1675).
    Marek z Aviano należał do najwybitniejszych kaznodziejów XVII-wiecznych. Jemu właśnie przypisuje się zjednoczenie chrześcijańskich wojsk pod Wiedniem. Odegrał tam rolę duchowego przywódcy. Przed decydującą bitwą odprawił Mszę świętą w namiocie króla Jana III Sobieskiego, gdzie znajdował się wielki obraz Matki Bożej Częstochowskiej. Na zakończenie Mszy skierował do króla przemówienie, w którym zachęcał do zaufania Bogu. O zwycięstwie ojciec Marek poinformował papieża, kończąc słowami: “Przybyliśmy, zobaczyliśmy, Bóg zwyciężył!”
    Marek zmarł 13 sierpnia 1699 roku w Wiedniu. Do grona błogosławionych włączył go dopiero św. Jan Paweł II w dniu 27 kwietnia 2003 r., w niedzielę Bożego Miłosierdzia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    12 sierpnia

    Święta Joanna Franciszka de Chantal, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Innocenty XI, papież
      •  Błogosławiony Izydor Bakanja, męczennik
      •  Błogosławiony Karol Leisner, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Wiktoria Díez y Bustos de Molina, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Florian Stępniak, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Józef Straszewski, prezbiter i męczennik
    ***

    AUT. NIEZNANY FOT. MONASTERY OF THE VISITATION OF HOLY MARY IN TOLEDO/WIKIMEDIA/AIREDAKCJA/JN  
    ***Joanna urodziła się w Dijon (w tym samym mieście urodził się też św. Bernard z Clairvaux i dominikanin Lacordaire) 23 stycznia 1572 r. Jej ojciec był prezydentem parlamentu Burgundii. Mając niecałe 2,5 roku Joanna straciła matkę, która zmarła przy porodzie jej młodszego brata, Andrzeja. Odtąd wychowywała się pod okiem opiekunki. Otrzymała staranne wykształcenie.
    W 1592 r. 20-letnia Joanna poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Święta matka przyświecała swoim dzieciom przykładem życia chrześcijańskiego, a przede wszystkim wyczuleniem na potrzeby biednych. Toteż ci licznie nawiedzali codziennie jej dwór. Pan Bóg wynagrodził jej złote serce, bowiem gdy pewnego dnia zabrakło ziarna, a był głód, cudownie je rozmnożył. W 1601 r. w czasie polowania przyjaciel – przez lekkomyślną nieostrożność – zabił jej męża. Owdowiawszy w 29. roku życia, poświęciła się wychowaniu dzieci i podjęła głębokie życie wewnętrzne. Cios przeżyła tak boleśnie, że omal nie przypłaciła go utratą zdrowia. Wspaniałomyślnie jednak darowała nieumyślnemu zabójcy wyrządzoną jej i jej dzieciom krzywdę.
    Przeniosła się teraz do ojca, do Dijon, a potem do teścia w Monthelon. Ten jednak okazał się dla niej bardzo przykry i na każdym kroku dawał jej odczuć, że jest dla niego ciężarem. Jeszcze więcej Joanna cierpiała ze strony wszechwładnej na zamku służącej-metresy. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, Joanna postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej.
    W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego. Od tego czasu datuje się ich wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju przyjaźń duchowa. Święty zaszczepił w niej własny styl życia: dobroci i życzliwości dla wszystkich, naturalnego sposobu życia, przepojonego stałą pamięcią o obecności Bożej i czynienia wszystkiego dla Boga. Joanna zarzuciła więc dotychczasowy surowy styl życia, a oddawała się w wolnych chwilach posłudze chorym i ubogim. W trzy lata później św. Franciszek przedstawił baronowej projekt zgromadzenia akcentujący umartwienie wewnętrzne. W 1610 r. Joanna, zapewniwszy przyszłość dzieciom, opuściła Dijon. W Annecy założyła pierwszy klasztor nowego zgromadzenia Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny – wizytek. Święty umyślnie dał tę nazwę swojemu zakonowi, gdyż w planie pierwotnym był on przeznaczony dla posługi ubogim. Niestety, Rzym na to nie zezwolił. Obawiał się, że to nowość zbyt śmiała, bez precedensu, by zakonnice wychodziły poza mury klasztoru i w pracy czynnego posługiwania bliźnim narażały własną duszę na niebezpieczeństwo. Św. Robert Bellarmin oraz Joanna zachęcali Franciszka, by nie ustępował. Może by i wygrał, ale pod naciskiem Rzymu ustąpił w obawie, że zakonu jego nie zatwierdzi.

    Święta Joanna Franciszka de Chantal

    W 1611 roku trzy pierwsze wizytki złożyły profesję. Jako pieczęć i herb dla swojego zakonu Franciszek Salezy obrał Serce Pana Jezusa, otoczone koroną cierniową z wyrastającym z niego krzyżem, oraz dwa miecze przecinające to Serce, wyobrażające miłość Boga i bliźniego.
    28 grudnia 1622 roku Franciszek zmarł. Dzięki energicznym zabiegom Joanny jego ciało zostało umieszczone w Annecy, w kościele wizytek. Joanna zajęła się również bardzo troskliwie zebraniem wszystkich pism Franciszka. Rozpoczęła także proces wstępny do kanonizacji Założyciela zakonu. Oddała teraz swój zakon pod bezpośrednią opiekę duchową św. Wincentego a Paulo. Przez 40 lat Wincenty udzielał rad i wskazań oraz prowadził siostry na wyżyny doskonałości chrześcijańskiej. Przez następne lata Joanna założyła 87 fundacji. Ostatnie lata życia spędziła na niezmordowanym wizytowaniu i umacnianiu powstałych klasztorów, jak też na zakładaniu nowych. Ostatnim domem przez nią założonym był klasztor w Turynie (1638).
    Zmarła podczas podróży 13 grudnia 1641 r. Wincenty a Paulo miał widzieć jej duszę idącą do nieba. Serce Joanny zatrzymano w Moulins, a jej ciało przewieziono uroczyście do Annecy, gdzie złożono je obok relikwii św. Franciszka Salezego w kościele wizytek. Uroczystej beatyfikacji dokonał w bazylice Św. Piotra papież Benedykt XIV w 1751 roku, a niedługo potem – w 1767 r. – papież Klemens XIII dokonał jej kanonizacji. Jest patronką sióstr wizytek. Do Polski zakon ten sprowadziła już w 1650 r. królowa Maria Ludwika Gonzaga, żona Jana Kazimierza.
    Św. Joanna zostawiła po sobie wiele pism. Jej duchowe córki zebrały je wszystkie z pietyzmem i wydały w ośmiu tomach. Składają się na nie listy i pouczenia duchowe, ascetyczne oraz okólniki organizacyjne.

    JANEPublic Domain
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Baronowa de Chantal – św. Joanna

    Baronowa de Chantal - św. Joanna

    św. Joanna Franciszka de Chantal/Valentin Metzinger (PD)

    ***

    Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku… – pisał św. Franciszek Salezy do św. Joanny.

    Św. Joanna de Chantal (1572–1642) to jeszcze jedna z szeregu świętych kobiet, które zostawiły trwały ślad w życiu Kościoła. W tym roku mija dokładnie 400 lat od założenia Zakonu Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny, czyli wizytek. Zakon zawdzięcza swoje powstanie duchowej przyjaźni, która połączyła Joannę de Chantal z biskupem Genewy św. Franciszkiem Salezym. Oboje spoczywają w kościele wizytek w Annency (Francja).

    Joanna doświadczyła w swoim życiu kilku powołań. Była żoną, matką, wdową, w końcu zakonnicą. Pochodziła z arystokratycznej rodziny z Dijon. Jako dwudziestolatka poślubiła barona de Chantal. To było szczęśliwe małżeństwo, które dało życie sześciorgu dzieciom. Joanna okazała się nie tylko dobrą żoną i matką, ale i dynamiczną organizatorką. Wyprowadziła z długów majątek męża. Dziewięć lat po ślubie baron de Chantal został śmiertelnie postrzelony podczas polowania. Joanna ciężko przeżyła śmierć męża. Jako 29-letnia wdowa postanowiła poświęcić swoje życie Bogu, mimo rodzinnych nacisków na kolejne zamążpójście. Przez kilka lat Joanna zajmowała się wychowaniem dzieci i opiekowała marudnym teściem.

    W 1604 roku baronowa de Chantal poznała bp. Franciszka Salezego. To spotkanie okazało się opatrznościowe. Salezy stał się jej kierownikiem duchowym i pomógł złagodzić pewną wrodzoną surowość Joanny. W 1610 roku, kiedy zapewniła już przyszłość dzieciom, powstał pierwszy dom nowego zakonu. W Annency baronowa de Chantal wraz z dwoma towarzyszkami złożyła pierwsze śluby. Ideałem, który przyświecał obojgu założycielom, było połączenie kontemplacji z czynnym apostolstwem. Rzym obawiał się jednak tego eksperymentu i ostatecznie zatwierdził regułę zakonu kontemplacyjnego.

    Joanna założyła 87 domów wizytek w całej niemal Europie, co było owocem jej talentu organizacyjnego i świętości. Osobiście przez 40 lat przeżywała jednak chwile całkowitego zwątpienia. Ciosem była nagła śmierć św. Franciszka. Płakała długo, potem zadbała o wydanie jego pism, zniszczyła tylko własne listy do niego. Szkoda, bo może dowiedzielibyśmy się więcej o tej niezwykłej przyjaźni. Choć, czy zrozumielibyśmy to…? Zachowały się listy Franciszka do Joanny. W jednym z nich pisze: „Trzymajmy zawsze nasze serca głęboko ukryte w świętej ranie Jego boku, nie martwmy się niczym”. Może tu tkwi sekret.

    Święta z Dijon

    Kościół wspomina 12 sierpnia św. Joannę Franciszkę de Chantal (czyt. szantal), zakonnicę.

    Joanna urodziła się we francuskim Dijon (czyt. diżą) w 1572 r. Jako 20-latka poślubiła Krzysztofa II, barona de Chantal, z którym miała sześcioro dzieci. Pełniąc rolę matki była dla swoich dzieci przykładem życia chrześcijańskiego. Szczególnie uczulała je na potrzeby najuboższych. Mając zaledwie 29 lat owdowiała. Zachęcana do ponownego zamążpójścia, pomimo obiecujących ofert, postanowiła oddać się wyłącznie wychowaniu dzieci i służbie Bożej. W marcu 1604 r. spotkała św. Franciszka Salezego – od tego czasu datuje się ich wyjątkowa przyjaźń duchowa.

    „Św. Joanna de Chantal potrafiła w swoim życiu doskonale odczytać Boży plan” – podkreśla ks. Wojciech Pieniak.

    ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl/“Święta z Dijon”/ KAI.

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 sierpnia

    Święta Klara, dziewica

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna Świętolipska, Matka jedności chrześcijan
      •  Święta Zuzanna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Alojzy Biraghi, prezbiter
    ***



    Klara urodziła się w Asyżu w 1193 lub 1194 r. Była najstarszą z trzech córek pana Favarone z rycerskiego rodu Offreduccio i jego żony Ortolany. Jej matka, podczas ciąży, w trakcie modlitwy usłyszała słowa: “Nie bój się, gdyż to dziecko zabłyśnie swym życiem jaśniej niż słońce!” Pod wpływem tych słów nadała dziewczynce imię Klara (z języka łacińskiego clara – jasna, czysta, sławna).
    Klara wzrastała w atmosferze miłości i pobożności. Gdy miała 12 lat, w Asyżu zaczął swą działalność Jan Bernardone, przyszły św. Franciszek. Z czasem zaczął zdobywać ludzi, którzy poświęcali swe życie Bogu. Klara często spotykała się z nim, by zrozumieć jego słowa. Rodzice, zamożni mieszczanie, daremnie dwa razy usiłowali wydać córkę za mąż. Klara poprosiła bowiem Franciszka, by zwrócił się z prośbą do biskupa Asyżu, aby mogła stać się siostrą Braci Mniejszych. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. z całą rodziną poszła do pobliskiego kościoła. Po poświęceniu palm każdy odbierał palmę z rąk biskupa. Biskup Gwidon podszedł jednak sam do Klary i wręczył jej palmę – był to umówiony wcześniej znak zgody. Tej samej nocy dziewczyna wymknęła się z domu, by oddać życie Chrystusowi. Z rąk św. Franciszka otrzymała zgrzebny habit i welon zakonny. Po pewnym czasie przyłączyła się do niej jej siostra, bł. Agnieszka.Klara odmówiła powrotu do domu swoim krewnym, którzy przyjechali, by ją do tego przekonać. Franciszek wystawił siostrom mały klasztor przy kościółku św. Damiana. Pierwszą jego ksienią została Klara. Franciszek bardzo cieszył się z powstania tej rodziny żeńskiej. Kiedy bowiem bracia byli zajęci życiem apostolskim, siostry miały dla nich stanowić zaplecze pokuty i modlitwy. Zakon nosił nazwę Pań Ubogich, potem nazwano je II Zakonem, a popularnie klaryskami. W 1215 roku Innocenty III nadał zakonowi Klary “przywilej ubóstwa”. Siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a powinny utrzymywać się jedynie z pracy swoich rąk. Odtąd San Damiano stało się kolebką nowego Zakonu. Wstępowały do niego głównie córki szlacheckie, pozostawiając wszystko i wybierając skrajne ubóstwo.

    Święta Klara

    Swoje żarliwe modlitwy Klara wspierała surowym życiem, częstymi postami i nocnymi czuwaniami. Dokonywała już za życia cudów – cudownie rozmnożyła chleb dla głodnych sióstr, uzdrawiała je, wyjednała im opiekę Jezusa. Pod koniec życia doznała cudownej łaski; kiedy bowiem nadeszła noc Narodzenia Pańskiego, osłabiona i chora Klara pozostała na swym posłaniu. Otrzymała jednak łaskę widzenia i słyszenia Pasterki, odprawianej w pobliskim kościele z udziałem Franciszka i jego braci. Z tego też powodu św. Klara została patronką telewizji. Po śmierci św. Franciszka cały trud utrzymania zakonu spadł na jej barki.
    Klara w klasztorze św. Damiana żyła przez 42 lata. Wyczerpujące posty, umartwienia i czuwania spowodowały, że 11 sierpnia 1253 r. umarła. Następnego dnia odbył się jej uroczysty pogrzeb, któremu przewodniczył papież Innocenty IV. Jej ciało złożono w grobie, w którym przedtem spoczywało ciało św. Franciszka. Już dwa lata później Aleksander IV, po zebraniu koniecznych materiałów kanonizacyjnych, ogłosił ją świętą. Papież dokonał jej uroczystej kanonizacji w Anagni w 1255 roku.Ikonografia najczęściej przedstawia św. Klarę z monstrancją w ręku. Podanie bowiem głosi, że w czasie najazdu Saracenów na Asyż Klara miała ich odstraszyć Najświętszym Sakramentem, który wyniosła z kościoła. Blask płynący z Hostii miał jakoby porazić wroga i zmusić go do ucieczki. Legenda powstała zapewne na tle szczególnego nabożeństwa, jakie miała św. Klara do Eucharystii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________-

    Św. Klara z Asyżu

    fot. fragment obrazu w Bazylice Ojców Franciszkanów w Krakowie

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 15.09.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Jedną z najbardziej kochanych świętych jest z pewnością św. Klara z Asyżu; żyła ona w XIII w., w czasach św. Franciszka. Jej świadectwo pokazuje nam, jak wiele cały Kościół zawdzięcza takim jak ona kobietom odważnym i bogatym w wiarę, które potrafią dać decydujący impuls do odnowy Kościoła.

    Kim była Klara z Asyżu? Rzetelne źródła, którymi dysponujemy, pozwalają nam na to pytanie odpowiedzieć. Należą do nich nie tylko dawne biografie, na przykład pióra Tomasza z Celano, ale także Akta procesu kanonizacyjnego, rozpoczętego przez papieża zaledwie kilka miesięcy po śmierci Klary, zawierające świadectwa osób, które żyły z nią przez wiele lat.

    Klara urodziła się w 1193 r. w arystokratycznej i zamożnej rodzinie. Wyrzekła się szlachectwa i bogactw, by żyć pokornie i ubogo, wybierając styl życia propagowany przez Franciszka z Asyżu. Chociaż krewni, jak było wówczas w zwyczaju, planowali wydać ją za mąż za kogoś ważnego, Klara w wieku 18 lat — kierując się głębokim pragnieniem naśladowania Chrystusa i podziwem dla Franciszka — uczyniła śmiały krok: opuściła dom rodzinny i w towarzystwie swojej przyjaciółki Bony z Guelfuccio dołączyła potajemnie do braci mniejszych w małym kościółku Porcjunkuli. Było to wieczorem w Niedzielę Palmową 1211 r. W atmosferze ogólnego wzruszenia dokonał się wielce symboliczny akt: przy świetle pochodni, które trzymali w rękach bracia, Franciszek obciął włosy Klarze, a ona przywdziała zgrzebny habit pokutny. Od tej chwili stała się dziewiczą oblubienicą Chrystusa, pokornego i ubogiego, i całkowicie Mu się poświęciła. Podobnie jak Klara i jej towarzyszki, liczne kobiety na przestrzeni wieków urzekała miłość do Chrystusa, a On pięknem swej Boskiej Osoby wypełniał ich serca. A za sprawą mistycznego powołania oblubieńczego konsekrowanych dziewic cały Kościół jest tym, czym zawsze będzie: piękną i czystą Oblubienicą Chrystusa.

    W jednym z czterech listów, jakie Klara wysłała do św. Agnieszki z Pragi, córki króla Czech, która zapragnęła wstąpić w jej ślady, mówi o Chrystusie, swoim umiłowanym Oblubieńcu, używając oblubieńczych słów, które mogą zdumiewać, ale i wzruszają: «Miłując Go, jesteście czysta, dotykając Go, będziecie bardziej czysta, oddając się Mu, jesteście dziewicą. Jego moc jest silniejsza, Jego wspaniałomyślność większa, Jego wygląd piękniejszy, miłość słodsza, a wszelka łaska bardziej subtelna. Już jesteście w ramionach Tego, który ozdobił waszą pierś klejnotami (…) i ukoronował was złotą koroną z wyrytym znakiem świętości» (List pierwszy: FF, 2862).

    Zwłaszcza na początkach swego doświadczenia religijnego Klara znajdowała we Franciszku z Asyżu nie tylko nauczyciela, którego nauką się kierowała, ale także brata i przyjaciela. Przyjaźń między tymi dwiema świętymi osobami jest czymś bardzo pięknym i ważnym. Kiedy spotykają się bowiem dwie czyste i rozpalone tą samą miłością do Boga dusze, czerpią z wzajemnej przyjaźni niezwykle silną motywację do podążania drogą doskonałości. Przyjaźń to jedno z najszlachetniejszych i najwznioślejszych ludzkich uczuć, które łaska Boża oczyszcza i przemienia. Podobnie jak św. Franciszek i św. Klara, również inni święci szli drogą wiodącą do doskonałości chrześcijańskiej kultywując głęboką przyjaźń, na przykład św. Franciszek Salezy i św. Joanna Franciszka de Chantal. To właśnie św. Franciszek Salezy napisał: «Piękną rzeczą jest móc kochać na ziemi, tak jak się kocha w niebie, i nauczyć się kochać na tym świecie, jak będzie na wieki na drugim świecie. Nie mówię tu o zwykłej miłości, bo powinniśmy darzyć nią wszystkich ludzi; mówię o duchowej przyjaźni, w której dwie, trzy osoby lub więcej łączy przywiązanie, duchowe uczucia, i stają się rzeczywiście jednym duchem» (Filotea albo droga do życia pobożnego, III, 19).

    Po spędzeniu kilku miesięcy w różnych wspólnotach monastycznych, opierając się naciskom rodziny, która początkowo nie aprobowała jej wyboru, Klara zamieszkała z pierwszymi towarzyszkami w kościele św. Damiana, gdzie bracia mniejsi wygospodarowali dla nich mały klasztor. W tym klasztorze mieszkała ponad czterdzieści lat, aż do śmierci w 1253 r. Zachował się opis z pierwszej ręki życia owych kobiet w początkowych latach ruchu franciszkańskiego. Jest to pełna podziwu relacja flamandzkiego biskupa Jakuba z Vitry, który podróżował po Włoszech. Twierdził on, że spotkał wielką liczbę mężczyzn i kobiet ze wszystkich warstw społecznych, którzy «zostawiając wszystko ze względu na Chrystusa, porzucili świat. Nazywając siebie braćmi mniejszymi i siostrami mniejszymi i byli w wielkim poważaniu u papieża i kardynałów (…). Kobiety (…) mieszkają razem w różnych domach niedaleko miast. Niczego nie otrzymują, lecz żyją z pracy własnych rąk. I są bardzo zasmucone i zaniepokojone tym, że spotykają się z większym poważaniem ze strony duchownych i świeckich, niżby tego chciały» (List z października 1216: FF, 2205. 2207).

    Jakub z Vitry dostrzegł z przenikliwością charakterystyczną cechę duchowości franciszkańskiej, na którą Klara była bardzo wrażliwa: radykalne ubóstwo połączone z całkowitą ufnością w Bożą opatrzność. Dlatego też działała ona z wielką determinacją i uzyskała od papieża Grzegorza IX, a prawdopodobnie już od papieża Innocentego III, tak zwane Privilegium Paupertatis (por. FF, 3279). Na jego podstawie Klara i jej towarzyszki z klasztoru św. Damiana nie mogły niczego posiadać na własność. Był to rzeczywiście nadzwyczajny wyjątek w stosunku do obowiązującego prawa kanonicznego, a ówczesne władze kościelne udzieliły zgody na to, w uznaniu owoców ewangelicznej świętości, które dostrzegały w sposobie życia Klary i jej sióstr. Pokazuje to, że również w Średniowieczu rola kobiet nie była drugorzędna, ale znacząca. W związku z tym warto przypomnieć, że Klara była pierwszą w historii Kościoła kobietą, która ułożyła i spisała Regułę, przedłożoną do zatwierdzenia papieżowi, aby charyzmat Franciszka z Asyżu zachował się we wszystkich żeńskich wspólnotach, które licznie powstawały już w jej czasach i pragnęły brać przykład z Franciszka i Klary.

    W klasztorze św. Damiana Klara praktykowała w sposób heroiczny cnoty, które powinny cechować każdego chrześcijanina: pokorę, ducha pobożności i pokuty, miłość. Chociaż była przełożoną, sama usługiwała chorym siostrom, wykonując również najniższe prace: miłość przezwycięża bowiem wszelki opór, a ten kto kocha, zdobywa się z radością na wszelkie ofiary. Jej wiara w rzeczywistą obecność Eucharystii była tak wielka, że dwa razy powtórzyło się cudowne wydarzenie. Samo wystawienie Najświętszego Sakramentu oddaliło zaciężnych żołnierzy saraceńskich, którzy szykowali się do zaatakowania klasztoru św. Damiana i zniszczenia Asyżu.

    Te epizody, jak i inne cuda, o których zachowała się pamięć, przyczyniły się do tego, że papież Aleksander IV kanonizował ją zaledwie dwa lata po śmierci, w 1255 r.; jej pochwałę zawarł w bulli kanonizacyjnej, w której czytamy: «Jakże żywa jest moc tego światła i jak silny jest blask tego promiennego źródła. Doprawdy, światło to było zamknięte w ukryciu życia klasztornego, a na zewnątrz promieniowało jasnością; skupione było w ciasnym klasztorze, a poza nim szerzyło się na cały rozległy świat. Było strzeżone wewnątrz i rozchodziło się na zewnątrz. Klara bowiem się ukrywała, lecz jej życie zostało ukazane wszystkim. Klara milczała, lecz głośna była jej sława» (FF, 3284). I właśnie tak jest, drodzy przyjaciele: to święci zmieniają świat na lepszy, przemieniają go w sposób trwały, wnosząc energie, które może wzbudzić jedynie miłość inspirowana Ewangelią. Święci są wielkimi dobroczyńcami ludzkości!

    Duchowość św. Klary, synteza jej propozycji świętości zawarta jest w czwartym liście do św. Agnieszki z Pragi. Św. Klara posługuje się bardzo rozpowszechnionym w Średniowieczu obrazem, pochodzącym z tradycji patrystycznej, czyli zwierciadłem. Zachęca swoją przyjaciółkę z Pragi do przeglądania się w tym zwierciadle doskonałości wszelkich cnót, którym jest sam Pan. Pisze ona: «Z pewnością szczęśliwa jest ta, której dane jest dostąpić tych świętych zaślubin, by w głębi serca przylgnąć (do Chrystusa) do Tego, którego piękno podziwiają nieustannie wszystkie błogosławione zastępy niebios, którego miłość budzi pasję, którego kontemplacja przywraca siły, którego łaskawość syci, którego słodycz napełnia, którego wspomnienie łagodnie jaśnieje, którego woń przywróci umarłych do życia i którego chwalebny widok uszczęśliwi wszystkich mieszkańców niebieskiego Jeruzalem. A ponieważ On jest blaskiem chwały, jasnością wiecznego światła i zwierciadłem bez skazy, wpatruj się codziennie w to zwierciadło, o królowo oblubienico Jezusa Chrystusa, i w nim przyglądaj się nieustannie swojej twarzy, byś mogła cała się przystroić wewnątrz i na zewnątrz. (…) W tym zwierciadle jaśnieją błogosławione ubóstwo, święta pokora i niewypowiedziana miłość» (List czwarty: FF, 2901-2903).

    Dziękuję Bogu, bo daje nam świętych, którzy przemawiają do naszego serca i dają nam do naśladowania przykład życia chrześcijańskiego, i pragnę zakończyć słowami błogosławieństwa, ułożonego przez Klarę dla swoich współsióstr i zachowywanego z wielką pieczołowitością jeszcze dzisiaj przez klaryski, których modlitwa i dzieło odgrywają w Kościele cenną rolę. Z tych słów przebija cała jej miłość i duchowe macierzyństwo: «Błogosławię wam w moim życiu i po mojej śmierci, tak jak mogę i bardziej niż mogę, wszelkim błogosławieństwem, jakim Ojciec miłosierdzia pobłogosławił i pobłogosławi w niebie i na ziemi synów i córki, i jakim ojciec duchowy i matka duchowa błogosławili i błogosławią swoich synów duchowych i swoje córki duchowe. Amen» (FF, 2856).

    Apel o poszanowanie wolności religijnej

    Śledzę z troską zajścia, do których doszło w tych dniach w różnych regionach południowej Azji, zwłaszcza w Indiach, Pakistanie i Afganistanie. Modlę się za ofiary i proszę, aby poszanowanie wolności religijnej oraz logika pojednania i pokoju wzięły górę nad nienawiścią i przemocą.

    do Polaków:

    Drodzy polscy pielgrzymi. Dziś przypada wspomnienie Matki Bożej Bolesnej. Powracają na pamięć słowa ukrzyżowanego Pana: «Niewiasto, oto syn Twój», «Oto Matka twoja». Chrystus sam zawierza swojej Matce Jana, a wraz z nim wszystkie pokolenia uczniów. Zaprośmy Ją do domu naszej codzienności, aby Jej opieka i wstawiennictwo były dla nas wsparciem w czasie pomyślnym i w dniach cierpienia. Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11/2010/opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 sierpnia

    Święta Filomena, męczennica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Amadeusz Portugalski, zakonnik
      •  Błogosławiony Edward Detkens, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Edward Grzymała, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Filomena
    Filomena przez ponad 150 lat należała do najbardziej czczonych świętych. Jej kult został zapoczątkowany w oparciu o znalezisko. W czasie wykopalisk prowadzonych w Katakumbach Pryscyli w Rzymie 25 maja 1802 r. odnaleziono grób z ceramiczną tabliczką, na której znajdowały się symbole strzały, palmy, lilii, bicza oraz napis Pax tecum, Filemena. Wyciągnięto wniosek, że w miejscu tym pochowana została męczennica nosząca imię Filomena. Proboszcz parafii w Mugnano w diecezji Nola w Kampanii przeniósł 10 sierpnia 1805 r. odnalezione szczątki do Mugnano, miasta położonego na wzgórzu niedaleko Neapolu. Temu wydarzeniu towarzyszyły liczne cuda. Od tego dnia zaczął rozwijać się silny kult Filomeny, który wkrótce rozprzestrzenił się po świecie i został powiązany z legendą o rzymskiej męczennicy. W latach 1824-1836 wstawiennictwu św. Filomeny przypisywano wiele nagłych uzdrowień. Papież Grzegorz XVI zaaprobował Mszę i oficjum ku czci Świętej. Również kolejni papieże pozytywnie odnosili się do kultu św. Filomeny. Dopiero w roku 1961 Kościół katolicki zniósł święto Filomeny, chociaż do dziś jej kult jest dość żywy, szczególnie w Mugnano.
    Sama zaś legenda mówi, że ojciec Filomeny był greckim królem, który nawrócił się na chrześcijaństwo. Gdy w III wieku wybuchły prześladowania za Dioklecjana, król ze swoją córką udali się do Rzymu, by pertraktować z cesarzem. Władca, oczarowany pięknością dziewczyny, chciał pojąć ją za żonę. Filomena wyjaśniła mu jednak, że jest już poślubiona Chrystusowi. Rozzłoszczony odmową Dioklecjan rozkazał uwięzić młodą chrześcijankę i torturować ją, a na koniec z kotwicą przywiązaną do szyi wrzucić do Tybru, gdzie strzelano do niej z łuku. Ponieważ Filomena przeżyła, a co więcej nie odniosła żadnych ran, cesarz zarządził jej ścięcie, co miało nastąpić około 303 roku.
    Została formalnie kanonizowana po długim i dojrzałym rozważeniu oraz po zbadanym i potwierdzonym uzdrowieniu bł. Pauliny Jaricot (założycielki Krzewienia Wiary i Żywego Różańca) przez papieża Grzegorza XVI.
    Do najbardziej oddanych czcicieli św. Filomeny należał św. Jan Maria Vianney, który wraz z Pauliną Jaricot przyczynił się do powstania tego szeroko rozpowszechnionego nabożeństwa do Filomeny, z którego słynęła Francja. Medaliki błogosławione przez Vianney’a wysyłane były do wszystkich regionów Francji i stawały się kanałami niezliczonych błogosławieństw nimi obdarowanych, a uzdrowienia wszelkiego rodzaju miały miejsce dzięki użyciu oleju, który płonął dniem i nocą przed figurą Filomeny w kościółku w Ars, gdzie teraz znajduje się kaplica Cudotwórczyni.
    Do czcicieli św. Filomeny należeli też św. Magdalena Zofia Barat, założycielka zakonu Najświętszego Serca, św. Piotr Chanel, pierwszy męczennik Oceanii i św. Piotr Eymard, założyciel Ojców od Najświętszego Sakramentu (tzw. eucharystów).

    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Filomena – patronka na nasze czasy

    (By Ralph Hammann (Own work) [CC0], via Wikimedia Commons)

    ***

    11 sierpnia przypada główne święto św. Filomeny. Ta święta, choć mało jeszcze znana w Polsce, jest patronką m.in.  szczęśliwych narodzin, matek i dzieci. Sakramentalium z nią związane – Sznur św. Filomeny – jest najbardziej pomocne w czasie pokus przeciwko cnocie czystości.

    O tym, jak wielką świętą jest Filomena, może świadczyć zdanie św. Jana Maria Vianney’a. Proboszcz z Ars powierzał jej wszystkie wielkie sprawy Kościoła. Kiedyś powiedział: to nie ja cuda czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… zwróćcie się do świętej Filomeny. Ilekroć prosiłem o co Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany. Czcicielami św. Filomeny był także papież Leon XII, który mówił: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Czcią otaczał ją także bł. Pius IX, Grzegorz XVI oraz Paweł VI.

    Filomena była prostą dziewczyną i to w dodatku żyjącą wiele wieków temu. To chrześcijanie wyprosili jej narodziny i wówczas jej rodzice, którzy byli poganami, nawrócili się i przyjęli chrzest. Filomena, jako dziecko, złożyła Chrystusowi ślub wierności i dziewictwa. Zniewolona przez cesarza Dioklecjana, tyrana i prześladowcę chrześcijan, powiedziała: „Lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę. Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Aż 40-dni przebywała w więzieniu, następnie skazaną ją na śmierć. Była wielokrotnie męczona. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302. Jej szczątki zostały odkryte po 1500 latach w katakumbach św. Pryscyll 24 maja 1802 roku. Na grobowcu wyryte były: napis LUMENIA PAX TIBI (Pokój Tobie, Filomeno), kotwica, dwie strzały, włócznia, gałązka palmy i kwiat lilii – symbole nawiązujące do jej męczeństwa.

    Po latach, kiedy za jej wstawiennictwem została z choroby serca uzdrowiona Paulina Jaricot, Założycielka Stowarzyszenia Żywego Różańca, opowiedziała o swoim uzdrowieniu Grzegorzowi XVI. Papież wysłuchał jej i zatwierdził oficjalny kult św. Filomeny. 30 września 1837 roku Filomena została wyniesiona na ołtarze.

    Dziś św. Filomena jest patronką nie tylko Żywego Różańca, ale także m.in. patronką szczęśliwych narodzin, matek i dzieci i ludzi interesu. W Gniechowice na Dolnym Śląsku, gdzie znajduje się jedyna w Polsce parafia jej poświęcona, przy jej relikwiach każdego 11 dnia miesiąca odbywa się modlitwa połączona z prośbami i podziękowaniami. Jej czciciele proszą ją o szczęśliwe rozwiązanie, o rozeznanie powołania, nawrócenie, w różnych sprawach związanych z nauką, o pracę, o dar potomstwa, w różnych sprawach finansowych, o dobrą żonę czy męża.

    Choć św. Filomena jest jeszcze mało znana, jej kult rozwija się. Wielu jej czcicieli nosi sznur św. Filomeny w kolorach biało-czerwonym. Biała barwa symbolizuje dziewictwo a czerwona męczeństwo. Na obu końcach znajdują się węzły, które symbolizują jej podwójny tytuł: Dziewicy i Męczennicy. Noszący sznur św. Filomeny powinni każdego dnia odmawiać modlitwę: „Święta Filomeno, dziewico i męczennico, módl się za nami, abyśmy za twym cudownym i możnym wstawiennictwem zachowali czystość ducha i serca, która zaprowadzi nas do całkowitej miłości Boga. Amen”.

    pam/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________

    Święta Filomena w Gniechowicach – parafia ze świętą od zadań specjalnych

     

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

     fot. Anna Majowicz

    ***

    To będzie jedyne sanktuarium św. Filomeny w Polsce!

    Filomena była ulubioną świętą św. Jana Marii Vianneya. Mówił, że „Ilekroć prosił o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze był wysłuchany”. To przy jej grobie w Mugnano cudu uzdrowienia z choroby doświadczyła Paulina Jaricot założycielka Żywego Różańca. Wielu, obok św. Rity, uznaje ją za świętą od zadań specjalnych.

    Czekała 1,5 tys. lat…

    Wiemy o niej niezbyt wiele a to, co wiemy, pochodzi nie z zapisów świadków jej życia, ale z objawień, które otrzymała zakonnica, matka Maria Luiza od Jezusa w pierwszej połowie XIX w. To właśnie jej Filomena wyznała, że była grecką księżniczką, która w wieku trzynastu lat towarzyszyła swoim rodzicom w czasie audiencji u cesarza rzymskiego Dioklecjana. Ten, zachwycony jej urodą, zaproponował małżeństwo, jednak ona, po ofiarowaniu wcześniej swego serca Jezusowi, odmówiła. Nic nie zdołało jej skłonić do zmiany decyzji i właśnie za to została najpierw uwięziona (na 40 dni, jak Jezus), a potem biczowana, topiona w Tybrze i ostrzelana z łuku. Po każdej serii tortur gniew cesarza wzrastał, bo dziewczyna była cudownie ocalana od śmierci. Wreszcie skazał ją na śmierć przez ścięcie mieczem. Nie zachowały się żadne przekazy o tym wydarzeniu. Dziewczyna została pochowana w rzymskich katakumbach a jej grób odnaleziono dopiero 1500 lat później, w czasie renowacji katakumb w 1802 r. Po przewiezieniu relikwii Filomeny do kościoła w Mugnano del Cardinale zaczęły dziać się cuda i tak jest do dziś…

    Gniechowice są blisko…

    24 czerwca 2019 roku, w liturgiczne wspomnienie św. Jana Chrzciciela, abp Józef Kupny metropolita wrocławski wydał dekret ustanawiający Sanktuarium św. Filomeny w kościele parafialnym pw. św. Filomeny w Gniechowicach, która istnieje już 720 lat. Jest to jedyne sanktuarium Świętej Filomeny w Polsce… i rownież wyjątkowe miejsce dla wszystkich czcicieli Różańca i dla tych, którzy powierzają swe sprawy św. Filomenie. Przy grobie Świętej pod Neapolem nie każdemu dane będzie przyklęknąć, ale Gniechowice są blisko.

    Agnieszka Bugała, Anna Majowicz/Tygodnik Niedziela

    __________________________________________________________________________________

    Odzyskana święta

     

    Kaplica św. Filomeny w Ars

    Kaplica św. Filomeny w Ars /fot.ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Wśród grup modlitewnych w parafiach naszej diecezji najliczniejsza jest z pewnością Wspólnota Żywego Różańca, ruch modlitewny założony przez służebnicę Bożą Paulinę Jaricot (+1862)

    Ta córka bogatego przemysłowca przeżyła swoje głębokie nawrócenie w wieku 18 lat, czyli w czasie, w którym młodzi ludzie niekoniecznie myślą o Bogu. Wydarzenie to zaowocowało założeniem przez nią Związku Lyońskiego (podstawy dzisiejszych Papieskich Dzieł Misyjnych) oraz wspomnianych już wyżej Wspólnot Żywego Różańca. Paulina za patronkę wspólnot Żywego Różańca wybrała nieznaną przed 1805 rokiem świętą o imieniu Filomena, gdyż dzięki jej wstawiennictwu odzyskała zdrowie. O św. Filomenie Matka Żywego Różańca dała następujące świadectwo: „Słyszałam, jak demony mówiły podczas egzorcyzmu: «Dziewica i męczennica, św. Filomena, jest naszym przeklętym wrogiem. Nabożeństwo do niej jest nową straszną bronią przeciw piekłu»”. Kim jest tajemnicza święta, która tak poruszyła serca wierzących żyjących w XIX wieku, że modlili się do niej papieże, m.in. bł. Pius IX oraz święci tego wieku jak bł. Bartolo Longo czy też patron wszystkich księży, a szczególnie proboszczów św. Jan Maria Vianney. Proboszcz z Ars ułożył Litanię ku czci św. Filomeny, w centrum Ars postawił jej pomnik, a w kościele parafialnym dedykował jej jeden z bocznych ołtarzy. Wszystkich zachęcał, by modlili się do niej, mówiąc: „Ja cudów nie czynię! Jestem tylko biednym nieukiem, co pasał owce!… Zwróćcie się do św. Filomeny. Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”.

    Odkrycie grobu św. Filomeny wiąże się z pracami archeologicznymi w katakumbach Pryscylli przy Via Salaria. Sama Pryscylla była żoną konsula Maniusza Acyliusza Glabriona, która została stracona po nawróceniu na chrześcijaństwo za panowania cesarza Domicjana pod koniec I wieku. Pod jej willą powstała sieć katakumb, gdzie chowano zmarłych. To w tych katakumbach znajduje się najstarszy naścienny wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus. Otóż 24 maja 1802 r. znaleziono w katakumbach grobowiec, na którym był napis umieszczony na trzech ceramicznych płytkach LUMENA, PAX TE, CUM FI. Na płytkach były także namalowane: kotwica, palma, lanca i dwie strzały, które okazały się być znakami męki, zaś sam napis po odpowiednim przestawieniu płytek brzmiał: „Pokój z Tobą, Filomeno”. Komisja, która otworzyła grobowiec, znalazła w nim szczątki młodej, mniej więcej trzynastoletniej dziewczyny. Znaleziono także zniszczony flakonik z krwią, zachowany prawdopodobnie jako upamiętnienie męczeństwa, co było wpisane w tradycję chrześcijańską tamtych czasów.

    Krew została bezpiecznie umiejscowiona w kryształowej urnie. Kiedy promienie słoneczne dosięgały urny, każdy z obecnych mógł dostrzec zmieniającą się krew. Przypominała migoczące, świecące złoto i srebro, niczym diamenty, drogocenna biżuteria. Kard. Luigi Ruffo Scilla (+ 1832) tak opisuje znalezisko: „Widzieliśmy jej krew zmieniającą się w kilka olśniewających, małych, drogocennych kamieni różnych kolorów, w tym złota i srebra”. W roku 1805 starający się w Rzymie o jakieś relikwie do swojej prywatnej kaplicy ks. Francesco di Lucia z Mugnano otrzymał właśnie znalezione trzy lata wcześniej relikwie świętej, o której wiedziano na podstawie odnalezionych napisów na grobowcu, że należą do jakieś męczennicy o imieniu Filumena. Już w drodze z Rzymu do Mugnano, miejscowości leżącej koło Neapolu, zaczęły dziać się cuda uzdrowienia i nawróceń. Wydarzeń cudownych było tak wiele, że papież Leon XII nazwał św. Filomenę wielką taumaturgą (czyli cudotwórczynią) i zezwolił w roku 1826 na odprawianie Mszy św. Filomeny w jej święto, czyli 11 sierpnia. Mówił o niej: „Miejcie pełne zaufanie do tej wielkiej Świętej. Uzyska dla was wszystko, o co poprosicie”. Choć znane było jej imię, cuda dowodziły, że chodzi o wielką świętą męczennicę, nic nie wiedziano o jej życiorysie. Zatroskany tym Don Francesco di Lucia żarliwie prosił Boga o jakiś znak, który pomógłby ustalić jakieś dane życiorysu świętej oraz okoliczności jej męczeństwa. Filomena wysłuchała modlitw ks. Francesco i objawiła się siostrze zakonnej Marii Luizie od Jezusa, opisując swoje krótkie życie i przebieg męczeństwa. Ostatecznie relacja ta została zbadana i zaaprobowana przez Kościół.

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya

    Ars. Grób św. Jana Marii Vianneya /fot. ks. Zbigniew Chromy

    ***

    Postać św. Filomeny, mało dziś znanej patronki Żywego Różańca, która w XIX wieku, odkąd odkryto jej grób w Katakumbach Pryscylli przy Via Salaria, stała się bardzo popularna, tak że modlili się do niej papieże i święci.

    Wśród wielkich czcicieli Filomeny wyróżniał się Jan Maria Vianney – patron wszystkich proboszczów, który z nabożeństwa do tej świętej męczennicy uczynił oręż w duchowej walce o zbawienie swych owiec. Dlatego w Ars do dziś w centrum stoi brązowa statua świętej, w kościele znajduje się boczna kaplica jej poświęcona. Proboszcz z Ars ułożył też Litanię do św. Filomeny.

    Przypomnijmy, że gdy dziękowano mu za łaski, które otrzymywali proszący go o wstawiennictwo, mawiał: „Ilekroć prosiłem o coś Boga przez jej przyczynę, zawsze byłem wysłuchany”. Kim była święta, do której tak żarliwie modlił się patron wszystkich księży? Wobec znikomych wiadomości historycznych na jej temat, sama Filomena opowiedziała swój życiorys świątobliwej zakonnicy Marii Luizie od Jezusa. Z jej opowiadania dowiadujemy się, że zginęła ona śmiercią męczeńską 10 sierpnia 302 r. za panowania cesarza Dioklecjana, wielkiego prześladowcy chrześcijan. To za jego panowania zginęli m.in. św. Jerzy, św. Agnieszka, św. Barbara, św. Zofia, św. Kosma i Damian czy też św. January, patron Neapolu, niedaleko którego w Mugnano spoczywają dziś relikwie św. Filomeny.

    Nasza święta pochodziła z arystokratycznej rodziny greckiego pochodzenia. Jej rodzicami byli Kalistos i Eutropia. Ojciec był namiestnikiem prowincji. Małżonkowie przez wiele lat nie mogli mieć dzieci, dlatego zanosili modły do bogów pogańskich, których czcili. Niestety, modlitwy ich były nieskuteczne. Wtedy ich lekarz Publiusz, który był chrześcijaninem, odważył się przedstawić im swoją wiarę, z przekonaniem, że jeśli się ochrzczą i pomodlą do chrześcijańskiego Boga, ich prośba zostanie wysłuchana. Ponieważ pragnienie posiadania potomstwa było wielkie, przyjęli radę lekarza Publiusza i krótkim czasie ich modlitwy zostały wysłuchane. Na świat przyszła córka, której nadano imię Filumena, czyli „córka światła”. Filomena jako dziecko w wieku 11 lat złożyła Jezusowi ślub dziewictwa i wierności. Gdy rodzice udali się na audiencję do cesarza Dioklecjana, 13-letnia wówczas Filomena spodobała się władcy i zaproponował jej rodzicom zawrotną karierę w zamian za rękę córki. Po odmowie Filomeny cesarz postanowił zniewolić 13-letnią męczennicę, lecz ani propozycja bogactwa, ani namowa rodziców, ani groźba męczeńskiej śmierci nie zmieniła decyzji Filomeny, która powiedziała: lepiej jest stracić życie na ziemi, by osiągnąć wiekuiste szczęście, niż uniknąć śmierci doczesnej i zasłużyć na wiekuistą karę: „Pozostanę wierna Jezusowi nawet za cenę mojego życia!”.

    Męczono ją okrutnie, ale niebo trzy razy ją „ułaskawiało”. Była biczowana, topiona z kotwicą u szyi w wodach Tybru, przeszyta gradem strzał przez oddział łuczników i uzdrawiana za każdym razem. Ostatecznie ścięto ją katowskim toporem 10 sierpnia 302 w piątek o godz. 15, czyli w godzinie śmierci Chrystusa dla miłości Którego, wzgardziła cesarzem.

    Jej życiorys podyktowany przez nią wspomnianej siostrze zakonnej został zatwierdzony przez Kościół. Święta tak opisuje ostatnie chwile swego życia: „Cesarz, osobiście obecny, wychodził z siebie z wściekłości i nazwał mnie czarownicą. Sądząc, że niszczycielska siła ognia oprze się mojej czarodziejskiej mocy, nakazał rozżarzyć strzały w piecu i wtedy ponownie je do mnie wystrzelić. Tak też uczyniono. Ale strzały, gdy przeleciały pewną odległość, obrały nagle odwrotny kierunek i poleciały na tych, którzy je wystrzelili. Sześciu z tych łuczników zginęło na miejscu, wielu innych z nich odwróciło się od pogaństwa. Lud publicznie uznał wszechmoc Boga, który mnie ochronił. Tyran, przerażony szemraniem i okrzykami ludu, pospieszył się z położeniem kresu memu życiu, każąc ściąć mi głowę. Moja dusza wzbiła się do nieba do mego Boskiego Oblubieńca, aby otrzymać od Niego koronę dziewictwa i palmę męczeństwa i cieszyć się szczególnym pierwszeństwem przed wieloma wybranymi w Jego obecności”.

    W Polsce znajduje się jedna parafia pod jej wezwaniem w Gniechowicach koło Kątów Wrocławskich, która od 11 sierpnia 2019 roku jest jedynym w Polsce sanktuarium św. Filomeny.

    ks. Zbigniew Chromy/Tygodnik Niedziela

    _______________________________________________________________________________________

    10 sierpnia

    Święty Wawrzyniec, diakon i męczennik

    Święty Wawrzyniec

    Wawrzyniec był jednym z siedmiu diakonów Kościoła rzymskiego za czasów papieża Sykstusa II. Mimo że wiele osób sławiło jego bohaterską śmierć – m.in. św. Ambroży (+ 397), św. Augustyn (+ 430), św. Maksym z Turynu (+ ok. 467), św. Piotr Chryzolog (+ 450) i św. Leon Wielki (+ 461) – wiadomości historyczne o nim posiadamy bardzo skromne. Właściwie jedynym źródłem jest Liber Pontificalis (Księga Papieży), który śmierć Wawrzyńca wiąże bezpośrednio z męczeństwem papieża św. Sykstusa II, który zginął dnia 6 sierpnia 258 r. wraz ze swoimi czterema diakonami. Niektórzy pisarze współcześni w tym samym dniu i w tych samych okolicznościach sytuują męczeństwo Wawrzyńca. Temu jednak stanowczo sprzeciwia się powszechna i najdawniejsza tradycja rzymska. Jej wyrazem jest Passio, czyli opis męki wielkiego diakona.
    Według niej Wawrzyniec miał być wyłączony z grupy skazanej na śmierć, która stanowiła orszak papieża. Wawrzyniec był bowiem administratorem majątku Kościoła w Rzymie. Miał równocześnie zleconą opiekę nad ubogimi. Namiestnik rzymski liczył, że namową i kuszącymi obietnicami, a w razie potrzeby katuszami, wymusi na nim oddanie całego majątku kościelnego w jego ręce. Wawrzyniec miał wówczas poprosić o kilka dni, aby mógł zebrać “skarby Kościoła” i pokazać je namiestnikowi. Kiedy nadszedł oznaczony dzień, diakon zgromadził wszystką biedotę Rzymu, którą wspierała gmina chrześcijańska. Miał przy tym wypowiedzieć słowa: “Oto są skarby Kościoła!” Zawiedziony tyran poddał go wyjątkowym katuszom. Walerian nakazał rozciągnąć go na żelaznych rusztach i wolno podgrzewać i piec żywcem w ogniu. Wawrzyniec miał się zdobyć jeszcze na słowa: “Widzisz, że ciało moje jest już dosyć przypieczone. Obróć je teraz na drugą stronę!” Św. Leon Wielki daje do tych słów piękny komentarz: “Jak silny musiał być ogień miłości Chrystusowej, skoro gasił on żar ognia naturalnego!”.
    Według wspomnianego opisu męki Wawrzyniec miał być przedtem biczowany knutami z drutu, potem wieszano go wyrywając członki ze stawów. W żywocie jest podany jeszcze jeden szczegół. Kiedy prowadzono papieża św. Sykstusa na śmierć z jego diakonami, chciał iść z nim także Wawrzyniec. Wymawiał mu nawet słodko: “Gdzie idziesz, Ojcze, bez syna? Jakże obejdziesz się bez swojego diakona? Nigdy nie odprawiałeś Eucharystii bez niego, czymże więc mogłem ściągnąć na siebie twoją niełaskę?” Na to św. Sykstus miał odpowiedzieć: “Dla mnie, steranego wiekiem, jest przygotowana mniejsza próba. Ciebie czekają wiele większe cierpienia, ale też i piękniejsza czeka cię korona”. Niektórzy z krytyków są skłonni uznać ten dialog za późniejszy, dodany do opisu męczeństwa ku zbudowaniu wiernych.

    Święty Wawrzyniec

    Niezwykłe okoliczności męczeńskiej śmierci, poniesionej 10 sierpnia 258 r., rozbudziły w Kościele rzymskim niezwykły kult Wawrzyńca. Św. Augustyn pisze, że jak Jerozolima szczyci się św. Szczepanem, tak Rzym jest dumny ze św. Wawrzyńca. Największy zaś poeta starożytnego chrześcijaństwa, Prudencjusz (+ 440), w natchnionych strofach podaje, że bohaterska śmierć Wawrzyńca zadała cios bałwochwalstwu, które od tego czasu zaczęło chylić się ku upadkowi aż do ostatecznego zwycięstwa Chrystusowego Kościoła.
    Ciało Męczennika pogrzebał św. Justyn, kapłan, w posesji św. Cyriaki. Co roku wierni tłumnie gromadzili się wokół jego grobu. Jego imię włączono do kanonu Mszy świętej i do Litanii do Wszystkich Świętych. Cesarz Konstantyn Wielki nad jego grobem w roku 330 wystawił bazylikę. Jeden z najdawniejszych zbiorów tekstów liturgicznych, zwany Sakramentarzem Leoniańskim, posiada kilkanaście różnych tekstów na uroczystość św. Wawrzyńca. Z Rzymu kult Męczennika rozszerzył się na cały Kościół. Niemcy przypisywali mu swoje zwycięstwo nad Madziarami w X w. Król hiszpański Filip II (+ 1598) ku czci św. Wawrzyńca wystawił w Escorial w pobliżu Madrytu na stokach gór Sierra de Guadarrama monumentalny zespół architektoniczny, obejmujący pałac królewski, klasztor augustianów i kościół – jako wotum za zwycięstwo odniesione nad Francuzami w bitwie pod Saint-Quentin 10 sierpnia 1557 r.
    Wawrzyniec był w starożytności i średniowieczu jednym z najbardziej popularnych świętych. Już w pierwszej połowie IV stulecia na cmentarzu przy Via Tiburtina obchodzono święto męczennika Wawrzyńca. Doznawał on czci jako szczególny patron ubogich, piekarzy, kucharzy i bibliotekarzy. Wzywano go na pomoc w czasie pożarów i przeciw chorobom reumatycznym. Postać jego otoczono wieloma legendami. Jemu także przypisywano, że co piątek schodzi do czyśćca, aby wybawić stamtąd choć jedną duszę.

    Święty Wawrzyniec

    Kult Wawrzyńca wcześnie rozprzestrzenił się także na ziemie polskie. Jest patronem Hiszpanii i Norymbergi, diecezji pelplińskiej i Wodzisławia Śląskiego.
    W ikonografii św. Wawrzyniec przedstawiany jest jako diakon w dalmatyce, czasami jako diakon ze stułą. Jego atrybutami są: księga, krata, palma, otwarta szafka, a w niej księgi Ewangelii, sakiewka, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 sierpnia

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein),
    dziewica i męczennica, patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Irena, cesarzowa
      •  Święta Marianna Cope z Molokai, zakonnica
      •  Błogosławiony Jan Guarna z Salerno, prezbiter
      •  Błogosławiony Jan z Alwerni, prezbiter
      •  Błogosławiony Franciszek Jägerstätter, męczennik
    ***
    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta Stein urodziła się 12 października 1891 r. we Wrocławiu jako jedenaste dziecko głęboko wierzących Żydów: Zygmunta i Augusty z domu Courant. Z licznego rodzeństwa wychowało się tylko siedmioro dzieci. Niedługo po urodzeniu Edyty zmarł jej ojciec. Rodzinny interes przejęła przedsiębiorcza matka, zmieniając go w dobrze prosperującą i uznaną firmę.
    W wieku 6 lat Edyta rozpoczęła naukę w szkole, gdzie osiągała bardzo dobre wyniki. W wieku 14 lat wyjechała do starszej siostry. W czasie trwającego 8 miesięcy pobytu jej życie religijne uległo znacznemu osłabieniu. Następnie wróciła do domu i z nowym zapałem podjęła dalszą naukę w gimnazjum. Chociaż w domu gorliwie przestrzegano przepisów religii, Edyta w wieku 20 lat uważała się za ateistkę. W 1911 r. z doskonałymi wynikami zdała egzamin dojrzałości i podjęła studia filozoficzne we Wrocławiu. Dwa lata później wyjechała do Getyngi, by tam studiować fenomenologię. Zgodnie ze swoimi wielkimi zdolnościami intelektualnymi, nie chciała przyjmować nic, jeżeli nie zbadała tego gruntownie sama. Dlatego tak usilnie poszukiwała prawdy. “Poszukiwanie prawdy było moją jedyną modlitwą” – pisała później. Zafascynowana wykładami prof. Edmunda Husserla, zaczęła pisanie doktoratu. Pracę nad nim przerwał wybuch I wojny światowej.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    Edyta zgłosiła się do Czerwonego Krzyża, została pielęgniarką i zaczęła pomagać zakaźnie chorym. Po półrocznej pracy, zupełnie wyczerpana, została zwolniona ze służby sanitarnej. W 1915 r. złożyła egzamin państwowy z propedeutyki filozofii, historii i języka niemieckiego. Wykładała te przedmioty w gimnazjum wrocławskim im. Wiktorii. W 1916 r. została asystentką prof. Husserla we Fryburgu. Rok później uzyskała u niego tytuł doktorski. Przyjaźniła się też z uczniami Husserla, między innymi z Romanem Ingardenem. Pod silnym wpływem mistrza i jego szkoły fenomenologicznej, Edyta Stein coraz bardziej poświęcała się filozofii, ucząc się patrzenia na wszystko bez uprzedzeń. Dzięki temu, że w Getyndze spotkała Maxa Schelera, po raz pierwszy poznała idee katolickie.
    W 1921 r. dokonało się jej nawrócenie dzięki zetknięciu się z autobiografią mistyczki i doktora Kościoła, św. Teresy z Avila. Przeczytała tę książkę w ciągu jednej nocy i wreszcie – szukając prawdy – znalazła Boga i Jego miłosierdzie. Poprosiła wówczas o chrzest i pociągnęła swoim zapałem siostrę – Różę. 1 stycznia 1922 r. przyjęła chrzest i I Komunię św. Otrzymała imię Teresa. Nie oznaczało to dla niej zerwania więzów z narodem żydowskim. Twierdziła, że właśnie teraz, gdy powróciła do Boga, poczuła się znów Żydówką. Była świadoma, że przynależy do Chrystusa nie tylko duchowo, lecz także poprzez więzy krwi. W 1923 r. przystąpiła także do sakramentu bierzmowania.
    Jej rozwój duchowy odbywał się głównie w klasztorze Sióstr Dominikanek św. Magdaleny. Nadal była nauczycielką w jednym z wrocławskich liceów, łącząc pracę pedagogiczną z naukową. W latach 1923-1931 wykładała w liceum i seminarium nauczycielskim w Spirze. W 1932 prowadziła wykłady w Instytucie Pedagogiki Naukowej w Monasterze, starała się łączyć naukę z wiarą i tak je przekazywać słuchaczom. W tym czasie złożyła trzy śluby prywatne i żyła już właściwie jak zakonnica, wiele czasu poświęcając modlitwie. Jednocześnie prowadziła bardzo wnikliwe studia nad spuścizną św. Tomasza z Akwinu, starając się objaśnić pewne elementy jego mistyki przy pomocy metody fenomenologicznej. Często była proszona o wygłaszanie odczytów na konferencjach i przy innych różnych okazjach. Prowadziła kursy szkoleniowe, pisała artykuły, wygłaszała wykłady w radio.

    Święta Teresa Benedykta od Krzyża

    W Monasterze wykładała tylko przez dwa miesiące – gdy władzę przejęli narodowi socjaliści, musiała opuścić Monaster. Przeniosła się do Kolonii, gdzie 14 października 1933 r. wstąpiła do Karmelu. 15 kwietnia następnego roku otrzymała habit karmelitański. Gorąco pragnęła mieć udział w cierpieniu Chrystusa, dlatego jej jedynym życzeniem przy obłóczynach było: “żeby otrzymać imię zakonne od Krzyża”. Po nowicjacie złożyła śluby zakonne i przyjęła imię Benedykta od Krzyża. Już jako karmelitanka zaczęła pisać swoje ostatnie dzieło teologiczne Wiedza krzyża, które pozostało niedokończone. 21 kwietnia 1938 r. złożyła śluby wieczyste.
    W tym czasie narodowy socjalizm objął swoim zasięgiem całe Niemcy. Benedykta, zdając sobie sprawę, że jej żydowskie pochodzenie może stanowić zagrożenie dla klasztoru, przeniosła się do Echt w Holandii. 2 sierpnia 1942 r. podczas masowego aresztowania Żydów została aresztowana przez gestapo i internowana w obozie w Westerbork. Następnie, wraz z siostrą Różą, 7 sierpnia deportowano ją do obozu w Auschwitz. Tam 9 sierpnia 1942 roku obie zostały zagazowane i spalone.
    Beatyfikacji Edyty Stein dokonał w Kolonii 1 maja 1987 r. św. Jan Paweł II, kanonizował ją zaś 11 października 1998 roku. Swoim listem apostolskim motu proprio z 1 października 1999 r. ogłosił ją – wraz ze św. Brygidą Szwedzką i św. Katarzyną ze Sieny – patronką Europy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Od Żydówki-ateistki do karmelitanki

    Wręcz niewyobrażalna jest droga Edyty Stein od ateistki żydowskiego pochodzenia do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym – mówi prof. Aleksander Bańka, filozof z Uniwersytetu Śląskiego. Dziś przypada liturgiczne wspomnienie św. Teresy Benedykty od Krzyża (Edyty Stein).

    ***

    Edyta Stein w roku 1928 i 1942. Zdjęcia znajdują się w Muzeum w Kolonii.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Jarosław Dudała: Edyta Stein była z pochodzenia Żydówką, z przekonania ateistką. To, że zostanie katoliczką – a nawet mniszką kontemplacyjną – absolutnie nie było czymś oczywistym. To sytuacja wielu ludzi w naszych czasach: wiara nie jest dla nich czymś oczywistym. Pytanie: czy w tej sytuacji – do pewnego stopnia nowej dla Kościoła w Polsce – możemy się czegoś nauczyć z historii dr Stein?

    Prof. Aleksander Bańka: Dodałbym jeszcze, że Edyta już w okresie młodości była umysłem wybitnym, wyróżniała się wybitnymi zdolnościami. Jednocześnie nie do końca potrafiła odnaleźć się w otaczającej ją rzeczywistości, bo głębiej, na wielu poziomach ją analizowała. Rozumem doszła do doświadczenia ateizmu. Jako żydówka odeszła od swej pierwotnej religijności. Potem podczas studiów trafiła pod skrzydła Edmunda Husserla, najwybitniejszego filozofa tamtego czasu. Pokładał w niej wielkie nadzieje. Dostrzegł jej wybitny potencjał, a trzeba pamiętać, że kobiety rzadko bywały wówczas tak doceniane. Ona się wybijała. Jej habilitacja została zablokowana tylko dlatego, że była kobietą i Żydówką, a nazizm dochodził już w Niemczech do głosu.

    Jeśli mówimy o jej nieoczywistej drodze do wiary, to pamiętajmy, że był to umysł wybitny, kobieta, która ogromnym wysiłkiem intelektu wspieranego łaską Bożą weszła w przestrzeń, której w ogóle byśmy dla niej nie prognozowali. Wręcz niewyobrażalna jest jej droga od ateistki żydowskiego pochodzenia, która zajmuje się doświadczeniem wiary w refleksji intelektualnej do karmelitanki zagazowanej w obozie koncentracyjnym. Nikt by się nie spodziewał, że ona taką drogę przejdzie. A jednak przeszła.

    Jej wielkość intelektualna sprawia pewien kłopot. Bo nawet jeśli przeszła taką niesamowitą drogę, to trudno ją naśladować, bo niewielu z nas – wierzących, niewierzących i poszukujących – dysponuje tak potężnym umysłem.

    Ja bym powiedział trochę inaczej: ona pokazuje, że intelekt, który jest dziś stawiany w opozycji do wiary, nie musi tej wiary blokować.
    Pamiętajmy, że Edyta nie doszła do wiary wyłącznie na drodze intelektualnej. Uczciwość intelektualna sprawiła, że ona stawiała sobie pytanie o wiarę. Ale tym, co tak naprawdę ją duchowo przełamało, było doświadczenie wojennej śmierci jej przyjaciela Adolfa Reinacha oraz świadectwo jego młodej żony, która przyjęła śmierć męża z pokojem płynącym z chrześcijańskiej wiary. [Anna Reinach również była naukowcem, doktorem fizyki, z pochodzenia Żydówką, ochrzczoną jako osoba dorosła wraz mężem w Kościele luterańskim, a 8 lat po śmierci męża została katoliczką – przyp. JD.]

    Drugim elementem, który doprowadził Edytę do wewnętrznego otwarcia, była lektura duchowej autobiografii św. Teresy z Ávili.
    A więc – po pierwsze – intelekt nie jest dla wiary przeszkodą. Po drugie, do serca Edyty Stein przemówiły czynniki, które są dostępne dla nas wszystkich: świadectwo, spotkanie z osobą w sytuacji granicznej i uczciwość w poszukiwaniu prawdy.

    Jest jeszcze jeden element, który przyciągnął ją do Kościoła katolickiego: liturgia (chyba u benedyktynów). Może liturgia to coś, do czego powinniśmy przykładać większą wagę we współczesnej ewangelizacji?

    Jak najbardziej. Mamy też świadectwa tego, jak Edyta przeżywała liturgię już po swoim nawróceniu. To moment pewnej niezwykłości, jej rysu kontemplatywnego, ale także jej wrażliwości na to, co się w rzeczywistości liturgicznej dzieje. Ona może być inspiracją do tego, żeby się tej wrażliwości uczyć, bo łatwo ją zatracić. Liturgię łatwo zamienić w rutynę. Zwłaszcza, że mamy na razie jeszcze nieograniczony dostęp do Eucharystii i możemy z niej korzystać do woli. Czasem staje się ona dla nas zrytualizowanym, pustym obrzędem. A Edyta uczy nas jej głębi.

    Jest jeszcze jedno doświadczenie, które bardzo mocno się z tym łączy. Biografie opowiadają, jak Edyta weszła kiedyś do prawie pustego kościoła. Obserwowała kobietę, która podeszła do ołtarza, odłożyła koszyk z jajkami i modliła się z wielką gorliwością przed Najświętszym Sakramentem. Potem wzięła te swoje jajka i wyszła z kościoła. Refleksja Edyty była taka, że w jej pierwotnym, dziecięcym doświadczeniu religijnym nie spotkała się z tym, żeby można było tak spokojnie, a jednocześnie przedziwnie i głęboko wchodzić w dialog z Bogiem. Zauważyła to u prostej kobiety. I to ją zainspirowało.

    U Edyty w sposób spójny łączy się doświadczenie liturgiczne, poruszenie głębią teologicznego znaku i doświadczenie zachwytu tym, że można obcować z Bogiem w sposób tak bliski. Że jest On tak dostępny. Te rzeczy były później obecne także w jej życiu karmelitańskim.
    Ona dostrzegała, że nasza rzeczywistość jest przenikniętą Bogiem. Ona, która na początku nie miała z Nim kontaktu, ale miała taką potrzebę, którą rekompensowała sobie poprzez doświadczenie estetyczne (muzykę, sztukę), później odkryła bezpośrednie doświadczenie Boga. Zewnętrzna, estetyczna strona rzeczywistości prowadziła ją do kontaktu z Bogiem. Możemy uczyć się od niej szukania i znajdowania Prawdy w otaczającym nas świecie. Uczciwe, wrażliwe podejście prowadzi nas w głąb doświadczenia Boga.

    rozmawiał Jarosław Dudała/Gość Niedzielny

    ____________________________________________________________________________________

    Nasza krewna od Jezusa

    – Ciociu Edyto, dlaczego to robisz? – pytała siostrzenica przyszłej świętej, Żydówki, gdy ta przyjęła chrzest. Kilkadziesiąt lat później jest na kanonizacji Edyty Stein w Rzymie. Wciąż stara się zrozumieć.

    ***

    Edyta Stein (na dole druga od prawej) z rodziną/reprodukcja: Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Siostrzenica świętej przez lata próbowała zmierzyć się z życiorysem swojej ciotki. Podobnie jak większość rodziny Steinów i krewnych nigdy nie potrafiła zrozumieć wyboru życiowego, jakiego dokonała 30-letnia siostra jej matki: najpierw chrzest w Kościele katolickim i wstąpienie do Karmelu. W niezwykłej książce „Ciocia Edyta. Żydowskie dziedzictwo katolickiej świętej” Batzdorff kreśli portret świętej z perspektywy jej żydowskiej rodziny. Dla części krewnych Edyta jest pomostem w dialogu z katolikami. A beatyfikacja w Kolonii i kanonizacja w Rzymie były okazją do wielkich spotkań rodzinnych.

    Urodzona w święto Jom Kippur, Dzień Pojednania, Edyta stała się de facto patronką odnowienia relacji rodzinnych pokoleń Steinów oraz dialogu chrześcijaństwa z judaizmem. Żydowscy krewni nie zgadzają się jednak na wyciąganie zbyt daleko idących wniosków z faktu ogłoszenia świętą jednej z nich: to nie jest droga dla wszystkich Żydów, mówią. I pytają: dlaczego Edyta została uznana za męczennicę Kościoła, choć zginęła w komorze gazowej w Auschwitz jako Żydówka, dzieląc los swoich braci i sióstr. Mają prawo stawiać takie pytania. 1 stycznia minie 90 lat od momentu chrztu Edyty Stein, jednej z najbardziej fascynujących postaci Kościoła XX w., patronki Europy.

    Judaizm (nie)znany

    Edyta Stein wzrastała w pobożnej rodzinie żydowskiej. Przygotowania do Paschy, zasady spożywania koszernego jedzenia, wizyty w synagodze – tego wszystkiego mogła nauczyć się w domu, obserwując matkę. Mimo to zarówno w autobiografii przyszłej świętej, jak i w książce jej siostrzenicy Susanne zaskakuje szczere wyznanie: Edyta posiadała niewielką wiedzę na temat judaizmu. Susanne tłumaczy to w ten sposób: „W judaizmie w tamtych dniach dziewczętom nie dawano nic więcej ponad podstawowe wykształcenie. Moja mama nigdy nie nauczyła się hebrajskiego i bardzo mało wiedziała o żydowskiej historii i liturgii. Będąc najmłodszą córką, Edyta doświadczyła w rodzinie osłabionego judaizmu”. Susanne zastanawia się, jak to możliwe, że osoba o tak dociekliwym umyśle i charakterze nie zdobyła się na „wyedukowanie samej siebie w judaizmie”, do którego przecież do końca życia, już jako chrześcijanka, zawsze się przyznawała. Ta niepełna znajomość judaizmu, zdaniem Susanne, nie dawała Edycie do końca prawa do krytycznych uwag pod adresem różnych aspektów wiary przodków. „Być może ciocia czuła potrzebę usprawiedliwiania przed samą sobą decyzji o opuszczeniu judaizmu i przyjęciu wiary katolickiej, próbując wykazać błędy i słabości w wierzeniach i pobożności swych przodków”, pisze po latach pani Batzdorff.

    Jednocześnie siostrzenica św. Edyty nie ma wątpliwości, że w poszukiwaniu prawdy i odkryciu jej w chrześcijaństwie ciotka była uczciwa i szczera. Co ważne, przyznaje to w kontekście opisu środowiska, w jakim znalazła się Edyta po przeprowadzce do Getyngi. Tam, między innymi w środowisku uniwersyteckim, zetknęła się z wieloma nauczycielami pochodzenia żydowskiego, którzy przyjęli chrzest. Dla jednych był to wynik autentycznej przemiany duchowej, ale dla wielu pragmatyczny krok umożliwiający rozwijanie kariery w coraz bardziej antysemickiej atmosferze. Jeszcze inni widzieli w „nowej wierze” szansę na nowe doświadczenia filozoficzne. Edyta z pewnością nie należała do dwóch ostatnich kategorii. „Byłabym daleka od sugerowania, że kobieta z jej intelektem i niezależną myślą zmieniłaby wyznanie tylko dlatego, że zrobili to inni. Na pewno nie postąpiłaby w ten sposób, gdyby studia i badania w tym kierunku nie doprowadziły jej do innej wiary”, pisze Batzdorff. Jednocześnie nie jest tajemnicą, że przyszła karmelitanka była pod wielkim wpływem zarówno swojego mistrza w filozofii, Edmunda Husserla, jak i Maxa Schelera. Obaj panowie przeszli na chrześcijaństwo, a Edyta w swojej autobiografii nie kryła fascynacji wykładami Schelera, podczas których bez skrępowania mówił o swojej wierze. Z pewnością jednak rodzenie się wiary u Edyty nie było ślepym podążaniem za swoimi guru. Wiara rodzi się ze słuchania świadków, czytania, poszukiwania prawdy. Ostatecznie jest łaską od Boga. Na odkrycie i głębokie przekonanie Edyty, że to Jezus Chrystus jest tym, którego w głębi duszy pragnie każdy człowiek, czasem po omacku szukając prawdy, nałożyły się te wszystkie elementy. Ostatecznie zadecydowała lektura św. Teresy z Avila, po której zamknęła książkę i powiedziała: to jest prawda. We wspomnieniach jej siostrzenicy zaskakuje jednak stwierdzenie, że ciotka Edyta przez całe życie raczej zachowywała dla siebie najskrytsze myśli i przeżycia duchowe, choć listy świętej mogłyby sugerować coś innego. „To, co zawierały jej listy, było tylko skromnym wycinkiem tego, co poruszało ją wewnątrz. Ostatecznie, gdyby kiedykolwiek ktoś chciał wiedzieć, dlaczego została katoliczką albo dlaczego wybrała Karmel jako miejsce swego przeznaczenia, odpowiedziałaby po łacinie secretum meum mihi (ten sekret należy do mnie). Lata wcześniej rodzina scharakteryzowała Edytę jako książkę z siedmioma pieczęciami. Tajemnicza pozostała przez całe swoje życie”.

    Tante

    Wspomnienia Batzdorff o niezwykłej ciotce to zarówno bezradne pytania żydowskich krewnych o przyczyny „odstępstwa od wiary”, szczere analizy jej duchowej drogi, jak i ciepłe wspomnienia Edyty jako bardzo rodzinnej i ciepłej osoby. Autorka książki nie wie do końca, jak to się stało, że w różnych tekstach pojawia się jako ulubiona siostrzenica Edyty, ale z opisów wynika, że faktycznie zdążyła wejść w dość zażyłe i serdeczne relacje z „kłopotliwą” krewną. Poza tym tante (ciocia) Edyta była otaczana szacunkiem pochłoniętej intelektualną pracą osoby. „Byliśmy napominani, by zachowywać się poprawnie, by być cicho, kiedy ona pisała”. Gdy Edyta, już jako s. Teresa Benedykta od Krzyża, przebywała w klasztorze, ciągle odpisywała na listy od Susanne i innych członków rodziny. Gdy nazistowski antysemityzm rozpędzał swoją machinę w Niemczech, rodzina Edyty czuła się coraz mniej bezpiecznie. Edyta w listach pisała z żalem, że nie może ich wesprzeć. Sama musiała uciekać z klasztoru w Kolonii do Karmelu w Echt w Holandii. Żałowała, że Susanne nie może jej odwiedzić w karmelitańskim domu, gdzie mogłaby znaleźć spokój i uzdrowienie. Jednak nawet po ucieczce rodziny z Niemiec nie udało się odwiedzić ciotki w Echt. „Jestem pewna, że pokój, jaki tam znalazła, był naprawdę w niej. Czy mogła się nim podzielić, czy mogła się podzielić tym wewnętrznym pokojem ze zrozpaczoną rodziną?”, pyta Susanne Batzdorff.

    Wiele o charakterze przyszłej świętej mówi historia kuzynki Susanne, Lotty. Jej akurat udało się odwiedzić Edytę w Echt podczas ucieczki do USA. Zobaczyły się przez kratę, rozmawiały, Lotta zjadła śniadanie. Na pożegnanie dostała małą książeczkę od krewnej karmelitanki. „Nie był to ani religijny traktat – pisze Susanne – ani ewangelizacyjny tekst mający nawrócić Lottę na chrześcijaństwo, ale nowela Bjørnsona. Wybór pożegnalnego prezentu dla młodej siostrzenicy ukazuje jej niechęć do jakichkolwiek prób nawracania osób z rodziny. Ciocia Edyta zachowała prawo do wyznawania wiary zgodnie z własnym sumieniem, a jednocześnie nie ośmielała się wykorzystywać bliskich więzi rodzinnych, by nawracać swoich krewnych”.

    Choć Teresa Benedykta poniosła okrutną śmierć jako Żydówka i była świadoma, że dzieli los swoich rodaków, to jednocześnie znalazła się w obozie jako katoliczka. W okupowanej Holandii hitlerowcy początkowo mordowali tylko wyznawców judaizmu, oszczędzając tych Żydów, którzy przeszli na chrześcijaństwo. Sytuacja zmieniła się po stanowczym proteście holenderskich biskupów, potępiających eksterminacyjną politykę nazistów wobec Żydów. W akcie zemsty za głos prawdy wywózki do obozów zagłady objęły również neofitów, w tym Edytę i Różę z Karmelu w Echt.

    „Kościół milczał”

    Na beatyfikację do Kolonii w 1987 r. przyjechało ponad 20 krewnych Teresy Benedykty z całego świata. Wśród nich Susanne. Nie wszyscy z nich byli wyznawcami judaizmu, lecz również protestantami i katolikami. Na kanonizacji w 1998 r. w Rzymie pojawiło się już ponad 90 krewnych, zarówno z Europy, USA, jak i Ameryki Południowej i Izraela. Wśród nich Ernst Ludwig Biberstein, brat Susanne, który 11 lat wcześniej nie chciał przyjechać na beatyfikację. Nie przyjmował argumentów Kościoła za ogłoszeniem Edyty Stein chrześcijańską męczennicą, a nie ofiarą Holokaustu z powodu żydowskiego pochodzenia. Zdania nie zmienił, ale dał się namówić i na kanonizację już przyjechał. Jednocześnie wysłał do papieża list, w którym wyraził swoje poglądy. Najważniejsze dotyczyły oskarżenia Kościoła o milczenie w latach 30. XX w. wobec tragedii Żydów. Jego zdaniem, kanonizacja Edyty jako męczennicy chrześcijańskiej była próbą odwrócenia uwagi od pytań o odpowiedzialność chrześcijan za Szoah. Susanne przywołuje list Edyty do papieża z 1933 r. Przez dziesięciolecia nie był upubliczniany. Przyszła święta, wtedy już katoliczka, w dramatycznym apelu zwróciła się do Piusa XI o interwencję w sprawie Żydów prześladowanych w Niemczech. „My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi dziećmi Kościoła, obawiamy się, że jeśli milczenie będzie trwało dłużej, to wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy”. Zdaniem Susanne, Edyta nigdy nie otrzymała rzeczowej odpowiedzi. Jednak list, jaki papież wysłał do nuncjusza w Berlinie, może świadczyć o tym, że apel Edyty odbił się echem w Watykanie. W liście mowa jest o „wysoko postawionych osobach narodowości żydowskiej”, kontaktujących się z papieżem, który miał nakazać sprawdzenie, jakie działania można podjąć. Inne źródła podają, że jeszcze przed listem Edyty i papież, i nuncjusz Pacelli (późniejszy Pius XII) działali na rzecz prześladowanych Żydów. Susanne uważa, że pertraktowanie z Hitlerem i zawarcie konkordatu z Niemcami przeczy temu poglądowi. Ważne w rozumieniu myślenia krewnych Edyty Stein jest także to, że nie uznają oni słynnej encykliki „Mit brennender Sorge” za efekt listownej interwencji Edyty.

    Szabat z Edytą

    Przy całym krytycznym nastawieniu do wielu aspektów relacji katolicko-żydowskich trudno odmówić Susanne szczerości intencji i ofiarności w całym beatyfikacyjnym procesie Edyty i w prowadzeniu dialogu z chrześcijanami. Z widoczną pokorą wobec zapewne trudnego do przyjęcia dla niej zjawiska, opisuje przypadek „cudownie uzdrowionej”, jak sama pisze, Teresy Benedykty McCarthy. Ten cud przypisano wstawiennictwu św. Teresy Benedykty od Krzyża. W wieku dwóch lat mała Teresa połknęła śmiertelną dawkę tylenolu. W szpitalu stwierdzono stan śmiertelny. Imię dziewczynka otrzymała po zakonnym imieniu Edyty, bo urodziła się w rocznicę śmierci świętej. Jej ojciec poprosił krewnych i przyjaciół, by modlili się o wstawiennictwo właśnie do bł. Edyty Stein. W ciągu kilku dni dziecko zostało wypisane ze szpitala w pełni zdrowe. Lekarze byli zdumieni.

    Na kanonizację do Rzymu żydowska rodzina świętej przyjechała w piątek, tuż przed szabatem. „Kiedy jest się członkiem żydowskiej rodziny w Rzymie na uroczystości wyniesienia krewnego do godności świętego – pisze Susanne – w takim czasie żydostwo staje się szczególnie ważne, a obchody szabasowe nabierają szczególnego znaczenia”. Edyta zapewne, po drugiej stronie, w tym samym czasie rozpoczynała świętować ze swoimi krewnymi. Przecież do końca pozostała Żydówką.

    Jacek Dziedzina/Gość Niedzielny

    (Susanne Batzdorff, „Ciocia Edyta. Żydowskie dziedzictwo katolickiej świętej”, Zysk i S-ka, Poznań 2011)

    ____________________________________________________________________________________

    Edyta Stein jest perłą

    O drodze do Chrystusa św. Edyty Stein i jej związkach ze św. Janem Pawłem II mówi ks. Robert Skrzypczak. 9 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie tej niezwykłej kobiety.

    ***

    Edyta Stein (1891–1942).

    z zasobów internetu

    ***

    Gabriel Kayzer: Jak ważne dla współczesnego świata jest dziedzictwo św. Edyty Stein?

    Ks. Robert Skrzypczak: Edyta Stein jest perłą, która pojawiła się w naszej kulturze, a dokładniej na styku kultur. Wrocław, w którym się urodziła i spędziła lata przed wstąpieniem do Karmelu, to miasto, w którym łączą się kultury żydowska i chrześcijańska, kultury polska i niemiecka. Edyta jest tego streszczeniem. Jej osoba rozwija się na skrzyżowaniu kultur. Dlatego jest perłą. A przede wszystkim jest wielką kobietą – jednym z największych intelektualistów i filozofów XX wieku. Jest kobietą, która pokochała Chrystusa, która Go wybrała i doprowadziła ten wybór do ostatecznej konsekwencji.

    „Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga” – napisało Prezydium Episkopatu Polski w liście z okazji 75. rocznicy męczeńskiej śmierci św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein.

    Jestem wdzięczny biskupom, że zaznaczyli tę rocznicę specjalnym listem do wiernych. W ubiegłym roku obchodziliśmy 75. rocznicę męczeńskiej śmierci innego klejnotu naszego narodu i Kościoła – o. Maksymiliana Kolbego. Temu wydarzeniu towarzyszyło wiele cennych inicjatyw. Edyta Stein pozostała na uboczu, a przecież ma ona wiele do powiedzenia dzisiejszemu pokoleniu. Zwłaszcza że Jan Paweł II ogłosił ją jedną z patronek Europy, a więc to klejnot ogólnoeuropejski.

    Święty Jan Paweł II beatyfikował i kanonizował Edytę Stein. Czy można powiedzieć, że to Jan Paweł II odnalazł ten klejnot?

    Zostałem kiedyś poproszony o dokonanie porównania Edyty Stein i Jana Pawła II. Okazuje się, że jest dużo momentów zbieżnych między życiem Edyty a życiem Karola Wojtyły. Na przykładzie tych dwóch postaci widać, co to znaczy wzajemne pomaganie sobie, które dokonuje się między świętymi. Nazywamy to świętych obcowaniem. Myślimy na ogół, że to dotyczy zaświatów albo życia pozagrobowego. Jednak także tu, na ziemi, święci pomagają sobie.

    Edyta Stein była karmelitanką, a Karol Wojtyła był mocno związany z zakonem karmelitów.

    Paraleli jest więcej. Edyta traci ojca w wieku dwóch lat. Karol traci matkę w wieku sześciu lat. Edyta wzrasta w cieniu matki, która ogromnie wymaga od samej siebie. Jest kimś, kto poświęca się dla swojej wielkiej rodziny. Miała jedenaścioro dzieci. Karol Wojtyła wzrasta w cieniu ojca. Też wspaniałego człowieka, który podejmuje się wychowania syna. Decyduje się dla niego przenieść z Wadowic do Krakowa, gdzie spędzają ze sobą pierwsze lata okupacji. Edyta podejmuje studia z filologii niemieckiej. Karol idzie do Krakowa studiować filologię polską. Potem również rozpoczynają swoje studia filozoficzne. Edyta jedzie do Getyngi, żeby studiować fenomenologię u Husserla. Wśród jego uczniów poznaje m.in. Maxa Schelera. Karol Wojtyła będzie potem pisał o Maxie Schelerze habilitację. Aby go poznać, nauczy się języka niemieckiego. Edyta nauczyła się języka hiszpańskiego, żeby poznać w oryginale św. Jana od Krzyża. Karol Wojtyła napisał swój doktorat ze św. Jana od Krzyża. Tych podobieństw jest bardzo dużo.

    U Karola Wojtyły nie było jednak kryzysu wiary, jaki miał miejsce u Edyty Stein. Przynajmniej nic nam o tym nie wiadomo.

    Edyta wzrastała w rodzinie o korzeniach judaistycznych, w której judaizm był osłabiony asymilacją z kulturą niemiecką. W wieku 14 lat ogłasza się ateistką i pozostawia swój dom rodzinny. Jedzie do Hamburga do swojej ciotki, żeby szukać prawdy. Od tego momentu postanowiła, że nigdy więcej nie będzie się modlić. U Karola Wojtyły był pewien moment kryzysowy, kiedy w lutym 1942 roku, wracając z robót w kamieniołomach, zastał w domu martwego ojca. Jak mówią jego przyjaciele – to było największe załamanie w całym jego życiu. Wyrzucał sobie, że nie był przy śmierci żadnej z osób, które go kochały. Ani przy śmierci matki, ani przy śmierci brata. Potem się dowie, że miał siostrzyczkę, która nie przeżyła. Kiedy stracił ojca, spadł na niego ciężar samotności. To było parę miesięcy jakiegoś „dołowania”, z którego wyszedł we wrześniu ze światłem na życie. Rozpoczyna się nowy dialog z Bogiem, który potem zaowocuje pewnością co do jego drogi życiowej. We wrześniu 1942 roku Karol Wojtyła poprosi o przyjęcie do seminarium. Edyta Stein miesiąc wcześniej zostaje wywleczona przez gestapo z holenderskiego klasztoru w Echt. Jest Żydówką, która nie tylko przyjęła chrzest, ale jest również karmelitanką. Wydawało się, że w Holandii będzie bardziej bezpieczna. Dlatego tam została przemycona w noc sylwestrową 1938 roku. I stamtąd została, wraz ze swoją siostrą, zawieziona do obozu jenieckiego w Westerbork. 6 sierpnia 1942 roku trafia do wagonu bydlęcego jadącego do Auschwitz-Birkenau. Razem z innymi więźniami zostaje od razu rozebrana do naga i obrabowana ze wszystkiego. Idzie oddać życie dla Chrystusa. Modli się za swój naród, z którego wyrosła, i za kraj – Niemcy – który dał jej wykształcenie, modli się również za pokój na świecie. Tutaj widzimy tę bliskość. W momencie, w którym Karol Wojtyła przeżywa swoją noc duchową, w odległości kilkudziesięciu kilometrów jest kobieta, która oddaje życie za Chrystusa, modląc się za obecnych tam ludzi oraz za Kościół. Miesiąc później zostaje ujawnione powołanie Karola Wojtyły. Rozpoczyna się droga do kapłaństwa, a potem do biskupstwa i do papiestwa. Myślę, że Jan Paweł II czuł jakąś szczególną osobistą więź i nić wdzięczności wobec tego potężnego świadectwa życia i wiary Edyty Stein.

    Karol Wojtyła bardzo cenił sobie duchowość karmelitańską.

    Droga duchowa Karola Wojtyły była związana z silną inspiracją karmelitańską i zafascynowaniem hiszpańskimi mistykami. W Wadowicach często chodził na Msze św. do karmelitów. Wzrastał też pod wpływem lokalnego kultu o. Rafała Kalinowskiego, który był tam spowiednikiem. Później ten dzielny karmelita zostanie przez Jana Pawła II kanonizowany. W Krakowie Karol Wojtyła zetknął się również ze środowiskiem Jana Tyranowskiego. To był krawiec, a jednocześnie świecki charyzmatyk zafascynowany św. Teresą Wielką, św. Janem od Krzyża, modlitwą i duchowością karmelitańską. Zarażał do tego młodych ludzi, wśród których znalazł się właśnie Karol Wojtyła. Stąd później jego główną linią życia będzie to, co jest obecne u mistyków hiszpańskich: „Bóg nade wszystko”.

    Wróćmy jeszcze do momentu kryzysu wiary u Edyty Stein. W związku z samobójstwami dwóch wujów, z powodu bankructwa, w wieku 14 lat porzuca ona wiarę.

    Samobójstwa były częstym zjawiskiem wśród Żydów zasymilowanych z niemiecką kulturą, którzy wymieniali wiarę w Boga na wiarę w pieniądz. Usiłowali szybko się dorobić. Mając pustkę po Bogu, którego pozostawili, w momentach bankructwa nie znajdowali żadnej siły wewnętrznej, żadnego oparcia. Edyta wspomina o tym w genialnej książce pt. „Dzieje pewnej rodziny żydowskiej”, do której lektury wszystkich zachęcam. Napisała ją w 1933 roku, przed wstąpieniem do klasztoru karmelitanek, a już po przyjęciu chrztu w czasie kilkumiesięcznej wizyty w rodzinnym Wrocławiu. Są tam cudowne opisy przeżywanych oczami małej dziewczynki świąt żydowskich – Pesach, Szawuot, Sukot, Rosz ha-Szana, Jom Kippur. A potem to wszystko nagle kończy się wielkim załamaniem. Wcześniej drażniło ją, że jej starsze rodzeństwo odchodzi od wiary i lekceważy tradycję żydowską. Potem jednak przyszła kolej na nią. Chciała oderwać się od dominującej postaci matki. Ogłosiła swój ateizm i wyjechała do Niemiec. Chciała szukać prawdy.

    I odkryła Chrystusa.

    Jej droga do Chrystusa przebiegała etapami. To nie dokonało się nagle. Pierwszym ważnym momentem była śmierć jednego z filozofów, Adolfa Reinacha, którego poznała, studiując w Getyndze. Zginął on na froncie I wojny światowej. Edyta pojechała do jego żony Anny, żeby ją pocieszyć. Myślała, że będzie załamana. Tymczasem spotkała się z niesamowitym świadectwem. Dowiedziała się, że Reinachowie spotkali Chrystusa i we wspólnocie ewangelickiej doświadczyli wiary w Zmartwychwstałego. Świadectwo wdowy, która nosiła w sobie ogromną nadzieję, postawiło przed nią wielki znak zapytania. Kolejny etap to jej wizyta w domu przyjaciółki Jadwigi Conrad-Martius. Edyta spędziła u niej noc w wielkiej bibliotece, z której wyciągnęła na chybił trafił opasłą, grubą książkę. Była to autobiografia św. Teresy z Avila. Pochłonęła tę książkę w jedną noc. Gdy ją skończyła, powiedziała: „To jest prawda”. Zaintrygowała ją zagadka, którą jest Krzyż. Kupuje Nowy Testament, mszalik katolicki, katechizm św. Piusa X. Studiuje to wszystko i przygotowana lepiej niż niejeden doktorant studiów teologicznych zgłasza się do proboszcza, aby zdać egzamin do chrztu. Przyjmuje chrzest w wierze katolickiej. Musi się potem zmierzyć z reakcją swojej rodziny. Jej matka nie będzie w stanie zrozumieć, dlaczego Edyta dokonała takiego wyboru. Wydawało jej się, że córka zdradziła judaizm. Co warte podkreślenia, Edyta nie wyparła się judaizmu, żeby przyjąć chrześcijaństwo. Ona nie przeszła z judaizmu na chrześcijaństwo. Jej spotkanie z Chrystusem oznaczało przejście z nowoczesnego intelektualnego ateizmu do Jezusa Chrystusa. Najciekawszy paradoks w życiu Edyty Stein, co sama podkreślała, polega na tym, że spotkanie z Chrystusem i światło, które rzuciła na jej życie Ewangelia, pozwoliły jej odzyskać judaizm. Wiara ojców nabrała wówczas dla niej nowego kolorytu, nowych soków, nabrała sensu. Chrystus jest tym Mesjaszem, namaszczonym Żydem, wybranym przez Boga nie po to, aby zanegować judaizm, ale doprowadzić obietnice Boga złożone Żydom do pełnej realizacji. Edyta to wszystko znalazła w spotkaniu z Żydem z Nazaretu, który – jak mówią – wrócił z cmentarza. I który w jej życiu dokonał tak wiele niezwykłych rzeczy.

    Warto nadmienić, że Edyta Stein miała możliwość uniknięcia śmierci, ale postanowiła, że nie będzie się ratować, tylko pójdzie na śmierć za swój naród.

    Mogła się uratować. Znamy jeden z jej listów, w którym prosiła, aby nie szukać żadnej możliwości ratowania jej. Zwłaszcza nie zgadzała się na taką ewentualność, że zostanie uratowana za poparciem sióstr albo poprzez jakieś inne koneksje, a tymczasem osoby, które zostały wraz z nią aresztowane, pójdą na śmierć. Ona wręcz opowiedziała w tym liście, że zgodzenie się dzisiaj, aby pójść wraz z innymi, żeby oddać życie dla Chrystusa, jest ostateczną konsekwencją decyzji o przyjęciu chrztu. Tak napisała, bo mocno czuła swój chrzest jako zanurzenie się w losie Mesjasza. To właśnie było skandalem dla jednych, a głupotą dla drugich. Że Bóg zechciał się objawić w miejscu największej tragedii człowieka. Tam, gdzie cierpienie wytrąca człowiekowi jakąkolwiek definicję, jakiekolwiek wytłumaczenie. Gdzie człowiek zatrzymuje się wokół takiego bólu i ciemności, że ma ochotę albo wyć z rozpaczy, albo rzucić się jak zwierzę do gardła drugiemu człowiekowi. Trzeba pamiętać, że nazistowskie Niemcy to był fenomen, który bez wątpienia należy kojarzyć z pandemonium. To jest objawienie się demona, szatana. Hitler budował Trzecią Rzeszę nie na wierze chrześcijańskiej. Odwoływał się do pangermanizmu o korzeniach jak najbardziej pogańskich. Edyta Stein i Maksymilian Kolbe pokazują, że jedynym wyjściem ze zła, jakim jest grzech, nienawiść i demon, jest Jezus Chrystus, który w jakiejś kobiecie i mężczyźnie jest gotowy na nowo przyjąć na siebie to zło i nie puścić go dalej. Zatrzymać na sobie. Poprzez heroiczny akt oddania życia. Tylko miłość potężna, heroiczna jest w stanie zniszczyć dzieło diabła.

    Wielu Żydów pyta jednak, czy po Auschwitz można jeszcze w ogóle wierzyć w Boga…

    Narodziła się cała tradycja teologiczna, która jest nazywana teologią po Auschwitz. Przedstawicielami tej teologii są Hans Jonas i inni myśliciele żydowscy, którzy pytają o to, gdzie był wówczas Bóg. Jak Bóg mógł dopuścić do takiego zła, jakim był Holocaust? W związku z tym narodziła się religia bez Boga. Religia, która w samym środku ma metafizyczną czy aksjologiczną pustkę, a która stała się ideologią łącząca ze sobą wielu Żydów. Ona jest często związana z politycznym syjonizmem. Auschwitz z jednej strony jest miejscem pokazującym ranę ludzkości. Ale w tym miejscu, jakby w popiele, pojawiły się takie perły jak Maksymilian Kolbe i Edyta Stein. Wielu ludzi, którym się wydawało, że już nie ma większej katastrofy niż Auschwitz, po bohaterskim czynie o. Kolbego i oddaniu przez niego życia za Gajowniczka uwierzyło, że jest nadzieja. Tak samo wiele osób, które wspominały s. Edytę Stein z Westerborku czy Auschwitz, mówiło, że to była kobieta, która im dostarczała ogromną porcję odwagi i ufności w momencie, w którym po ludzku wszystko jest już stracone i beznadziejne. To są te światła, które Bóg pozwolił, aby zajaśniały w miejscu największej ciemności. Największej bezradności człowieka i pustki.

    Czyli Edyta Stein może stać się dla nas symbolem tego, w którą stronę powinniśmy podążać?

    Ona jest prorokiem głębokiej prawdy o człowieku. Jest prorokiem głębokiej prawdy o Bogu, który jest często ignorowany i odrzucany. •

    rozmawiał Gabriel Kayzer/Gość Niedzielny

    ________________________________________________________________________________________

    „Nieznany” list św. Edyty Stein do Piusa XI

    ***

    Obchodzone w tym roku dwie ważne rocznice dotyczące św. Teresy Benedykty od Krzyża – Edyty Stein, tj. setna rocznica jej chrztu (1 stycznia) i osiemdziesiąta rocznica jej śmierci (9 sierpnia), stały się okazją do przywoływania postaci i przesłania tej Współpatronki Europy. 12 października przypada też 131. rocznica jej urodzin (1891). Warto zainteresować się m.in. listem, jaki w odległym, bo 1933 r. (niektórzy komentatorzy umiejscowili go ostatnio błędnie w roku 1935) napisała do papieża Piusa XI, informując Namiestnika Chrystusowego o prześladowaniach Żydów i chrześcijan w Niemczech i prosząc o interwencję.

    O liście tym było głośno w pierwszych miesiącach 2003 r., kiedy to Stolica Apostolska udostępniła badaczom tajne archiwa z lat 1922-1933. Wśród upublicznionych dokumentów znalazł się także wspomniany list. Jakkolwiek brakuje w nim daty, badacze uważają, że mógł być napisany 12 kwietnia 1933 r. (była to akurat Wielka Środa), gdyż taką datę nosi list o. Raphaela Walzera, arcyopata benedyktyńskiego klasztoru w Beuron, zaadresowany do Sekretarza Stanu Stolicy Apostolskiej, którym był wówczas kard. Eugenio Pacelli, późniejszy Pius XII. Ojciec Walzer podjął się doręczenia listu Edyty Stein do Watykanu, zaznaczając że jego autorka jest mu „znana osobiście i w całych katolickich Niemczech, jako znakomita kobieta wielkiej wiary, świętości obyczajów i wiedzy katolickiej (z wieloma naukowymi publikacjami)”. Kardynał Pacelli pismem z 20 kwietnia 1933 r. potwierdził o. Walzerowi przekazanie listu Piusowi XI.

    Zauważmy, że o. Walzer był kierownikiem duchowym Edyty Stein i często odwiedzała go ona w arcyopactwie w Bueron. Właśnie przybyła tam m.in. 7 kwietnia 1933 r., by przeżyć  w rozmodleniu Wielki Tydzień i Wielkanoc. To o. Walzer ukierunkował ją ku Karmelowi.

    Czy „nieznany”?

    Światowe agencje informacyjne pisząc w 2003 roku o liście Edyty Stein do Papieża, nazywały go „nieznanym”.  Tym bardziej, że po wojnie uważano, że list zaginął. Tymczasem Postulacja Generalna Zakonu Karmelitów Bosych w Rzymie, była od lat w posiadaniu autentyzowanej kopii tegoż listu, jak również listu arcyopata Walzera, do celów procesu beatyfikacyjnego św. Teresy Benedykty od Krzyża. Listy objęte były jednak embargiem Stolicy Apostolskiej. Faksymile, transkrypcję i fachowy komentarz do obu listów, dopiero po zniesieniu tegoż embarga, opublikował emerytowany postulator generalny karmelitów bosych, o. Symeon od św. Rodziny, pod koniec lutego 2003 roku w kwartalniku „Monte Carmelo” w Burgos (Hiszpania), nie nazywając jednak listu Edyty Stein „nieznanym”, ale autograficznym (nr 111/2003, s. 1*32*).

    O liście, w pięć lat po jego napisaniu (18 grudnia 1938 r) wspominała sama Edyta Stein, już jako siostra Teresa Benedykta od Krzyża w Karmelu w Kolonii. Stwierdziła wówczas, że było jej pragnieniem udanie się do Rzymu i osobista rozmowa z Papieżem. Gdy jednak wytłumaczono jej, że audiencja prywatna jest raczej niemożliwa, zanotowała: „Zrezygnowałam więc z podróży do Rzymu i przedłożyłam swą sprawę Ojcu Świętemu pisemnie. Wiem, że mój list doręczono Ojcu Świętemu zapieczętowany; otrzymałam też wkrótce potem jego błogosławieństwo dla siebie i dla swoich bliskich. Nic więcej”.

    Czy „nic więcej”?

    Czy naprawdę „nic więcej”? Wielu komentatorów, m.in. o. Gabriel Castro OCD, jest przekonanych, że list spowodował przyspieszenie podpisania konkordatu Stolicy Apostolskiej z Trzecią Rzeszą (20 lipca 1933) oraz wydanie przez Piusa XI encykliki antynazistowskiej „Mit brennender Sorge”. A dziennik włoskiej Konferencji Episkopatu „Avvenire”, już10 lipca 2001 roku opublikował artykuł: „Św. Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) inspiratorką papieskiej encykliki”).

    Encyklika papieska ukazała się 14 marca 1937 r. Mógłby ktoś zapytać, dlaczego sama Edyta Stein nie dostrzegła w niej wątków, jakie zasygnalizowała Piusowi XI w swoim liście. Otóż specjaliści (m.in. W. Kubat, G. Castro) twierdzą, że pisząc swoje wspomnienia 18 grudnia 1938 r. (tj. po półtora roku od ukazania się encykliki), Edyta Stein, mniszka klasztoru w Kolonii, mogła o niej nic nie wiedzieć, i to nie tylko ze względu brak kontaktu ze światem zewnętrznym, spowodowany surową karmelitańską klauzurą, ale przede wszystkim z powodu tego, że cenzura państwowa Trzeciej Rzeszy konfiskowała kopie papieskiego dokumentu, a tych którzy go rozpowszechniali spotykały represje ze strony Gestapo (przedruk czy posiadanie encykliki uważano za przestępstwo i skutkiem jej rozpowszechnienia była seria aresztowań i zwiększenia represji wobec Kościoła). Być może o encyklice dowiedziała się dopiero w Holandii gdzie 31 grudnia 1938 wyjechała do klasztoru w Echt, czytając list pasterski tamtejszego biskupa Józefa Huberta Lemens na Wielki Post 1939. Do listu tego, w którym biskup powołuje się właśnie na encyklikę „Mit brennender Sorge”, Edyta czyni aluzję w swej korespondencji z 10 lipca 1940 r.

    Zbieżne treści

    Wspomniany o. Castro wykazuje, że papieska encyklika antynazistowska w wielu punkach przejmuje prorocze intuicje późniejszej karmelitanki bosej (Edyta wstąpiła do Karmelu w Kolonii 14 października 1933 r. tj. pół roku po napisaniu swego listu do Papieża). Podobieństwo stwierdzeń encykliki z intuicjami Edyty Stein autor widzi przędze wszystkim w tych punktach, w których Pius XI mówi o potrzebie zagwarantowania wolności religijnej i podpisaniu w tym celu konkordatu, by „zaoszczędzić Naszym synom i córkom w Niemczech tarć i cierpień, których w ówczesnych stosunkach z całą pewnością można by się było spodziewać” (nr 3), oraz gdy potępia „mit krwi i rasy” (nr 20, por. nr 12,14-15) i zaznacza, że używanie tej terminologii dla wyrażenia promieniowania historii jakiegoś narodu, wprowadza niepokój i „nie wolno takiej fałszywej monety brać do językowego skarbca wierzącego chrześcijanina” (nr 30). Nadto trudno nie dostrzec echa intuicji autorki listu w 12 numerze encykliki, w którym czytamy „o nadużyciach jakie się popełnia, kiedy najświętszego Imienia Bożego używa się jako etykiety bez treści dla określenia mniej lub bardziej dowolnego tworu ludzkich pragnień”. Czyż to spełnienie prośby Edyty do Papieża, „aby Kościół Chrystusowy podniósł głos, by położyć kres nadużywaniu imienia Chrystusa”?

    Bardziej wyraźnie, zwłaszcza w odniesieniu do kwestii rasowej, pragnąc potępić „szczególnie tę nienawiść, która jest określana imieniem antysemityzmu”, Pius IX  chciał się wypowiedzieć w encyklice „Humani generis unitas”, która była przygotowywana, jednak jej opublikowaniu przeszkodziła śmierć Papieża 10 lutego 1939 r.

    Profetyczna myśl

    W posumowaniu należy stwierdzić, że list Edyty Stein do Papieża, napisany w kontekście jej refleksji nad Męką Chrystusa w Wielkim Tygodniu 1993 r. (nie zapominajmy, że był to Rok Święty, ogłoszony jako taki przez Piusa XI w związku z jubileuszem 1900.lecia od śmierci Chrystusa), a nadto w kontekście prześladowani Żydów w Niemczech i przewidzianych przez nią późniejszych prześladowań chrześcijan, jakkolwiek może nie odbił się echem proporcjonalnym do oczekiwań autorki, dokumentuje jej wielką dojrzałość duchową i profetyczną myśl przyszłej karmelitanki bosej, męczennicy nazizmu i współpatronki Europy, a nadto kandydatki do tytułu doktora Kościoła, ku czemu wszczęto już oficjalnie starania. Co więcej, list stanowi kolejne ogniwo w jej dojrzewaniu duchowym, dokumentując jak bardzo przylgnęła do Chrystusa i głosiła Go nie tylko swoją „Kreuzeswissenschaft” (tj. pisząc książkę „Wiedza Krzyża”), ale swoją „Drogą Krzyża”, bo jak sama napisała i potwierdziła śmiercią w komorze gazowej, „Scientiam Crucis” (Wiedzę Krzyża) zdobywa się tylko wtedy, gdy się samemu do głębi doświadczy Krzyża. Dlatego wykrzyknęła z całego serca: „Ave Crux, Spes unica!” (Witaj Krzyżu, jedyna nadziejo!). A wszystko to w jedności ze swoim narodem żydowskim. Do swej siostry Róży, na trzy dni przed aresztowaniem, powiedziała: „Idziemy za nasz naród! […] Gdybym nie podzieliła losu mych braci, moje życie byłoby zmarnowane. […] Twój lud, Panie, Twego Izraela biorę głęboko w moje własne serce. W ukryciu modląc się i spalając w ofierze, chcę go doprowadzić do Serca Zbawiciela”.

    o. dr hab. Szczepan T. Praśkiewicz OCD

    Nasz Dziennik, 8-9.10.2022, s. M6.


    List św. Edyty Stein do Papieża Piusa XI

    Ojcze Święty!

    Jako dziecko narodu żydowskiego, które przez łaskę Boga od 11 lat jest dzieckiem Kościoła katolickiego, ośmielam się wyrazić przed Ojcem chrześcijaństwa to, co boli miliony Niemców.

    Od tygodni jesteśmy w Niemczech świadkami czynów, które urągają wszelkiej sprawiedliwości i człowieczeństwu, nie wspominając już o miłości bliźniego. Przez całe lata narodowosocjalistyczni przywódcy głosili nienawiść do Żydów. Ten zasiew nienawiści wzeszedł, odkąd dostali w ręce rządowy aparat przemocy i uzbroili swych stronników, wśród których niewątpliwie są elementy przestępcze. Niedawno rząd przyznał, że dochodzi do ekscesów. Jaka jest ich skala, nie możemy sobie wyobrazić, bo opinia publiczna jest zakneblowana. Ale oceniając na podstawie tego, co można dowiedzieć się tylko przez kontakty osobiste, nie chodzi w żadnym razie o odosobnione, wyjątkowe przypadki. Pod naciskiem głosów z zagranicy rząd przeszedł do „łagodniejszych” metod. Dał słowo, że „żadnemu Żydowi nie powinien spaść ani jeden włos z głowy”. Ale przez ogłoszenie bojkotu wpędza wielu – odbierając ludziom gospodarczą egzystencję, obywatelską godność i ojczyznę – w rozpacz. W ostatnim tygodniu powiadomiono mnie przez prywatne źródła o pięciu przypadkach samobójstw na skutek tych prześladowań. Jestem przekonana, że chodzi tu o powszechne zjawisko, które pochłonie jeszcze wiele ofiar. Można żałować, że nieszczęśnicy nie mają już więcej wewnętrznej siły, by dźwigać swój los. Odpowiedzialność spada jednak w dużej mierze na tych, którzy doprowadzili ich do ostateczności, a także na tych, którzy milczą w tej sprawie. Wszystko, co się stało i co dzieje się każdego dnia, pochodzi od rządu, który nazywa siebie „chrześcijańskim”. Od tygodni nie tylko Żydzi, ale i tysiące wiernych katolików w Niemczech i, jak myślę, na całym świecie czekają i żywią nadzieję, że Kościół Chrystusowy podniesie głos, by położyć kres nadużywaniu imienia Chrystusa. Czy to ubóstwienie rasy i państwowej przemocy, które codziennie radio wbija masom do głów, nie jest jawną herezją? Czy walka niosąca eksterminację żydowskiej krwi nie jest obelgą dla Przenajświętszego Człowieczeństwa naszego Odkupiciela, Najświętszej Dziewicy i Apostołów? Czy to wszystko nie stoi w drastycznej sprzeczności z postępowaniem naszego Pana i Zbawiciela, który jeszcze na krzyżu modlił się za swoich prześladowców? I czy nie jest to czarna plama w kronice tego Roku Świętego, który winien być rokiem pokoju i pojednania?

    My wszyscy, którzy jesteśmy wiernymi dziećmi Kościoła i z otwartymi oczami patrzymy na sytuację w Niemczech, obawiamy się, że jeśli milczenie będzie trwało dłużej, wizerunek Kościoła będzie jak najgorszy. Jesteśmy również przekonani, że to milczenie nie będzie w stanie okupić na dłuższą metę pokoju z obecnym niemieckim rządem. Walka z katolicyzmem jest na razie prowadzona po cichu i w mniej brutalnych formach, niż walka z Żydami. Ale nie mniej systematycznie. Niedługo żaden katolik w Niemczech nie będzie mógł sprawować urzędu, jeśli bezwarunkowo nie zaprzeda się temu nowemu kursowi.

    Do stóp Waszej Świątobliwości, z prośbą o błogosławieństwo apostolskie

    dr Edyta Stein

    docent w Niemieckim Instytucie Pedagogicznym

    w Münster Westfalia

    Collegium Marianum

    SERWIS INFORMACYJNY KONFERENCJI WYŻSZYCH PRZEŁOŻONYCH ZAKONÓW MĘSKICH W POLSCE – ŻYCIE ZAKONNE/za: Nasz Dziennik, 8-9.10.2022, s. M7

    _____________________________________________________________________________________________

    Żydówka, karmelitanka, męczennica Auschwitz – św. Edyta Stein

    Św. Edyta Stein i św. Maksymilian Maria Kolbe – Anne-Madeleine Plum, CC BY-SA 3.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons/Deon.pl

    ***

    Pani filozof przekreśliła siebie

    Raz o mało nie zatruła się gazem. Przeżywała wtedy potworną depresję. Po co mnie odratowaliście? – pytała z wyrzutem. Dwadzieścia lat później pogodzona z życiem trafiła do komory gazowej. Ale wtedy wiedziała już, że śmierć nie ma nad nią władzy.

    Czemu się nie bawisz? Ambicjuszka! – głośna drwina odbiła się od ścian wrocławskiej kamienicy. – Nie mówcie tak! – krzyknęła dziewczyna. Nie lubiła tego przezwiska. Nazwały ją tak siostry, które wychowywały ją po śmierci taty. Nie pamiętała go, zmarł, gdy miała dwa lata. Matki ciągle nie było w domu; prowadziła po ojcu składnicę opału. Harowała od świtu do nocy. Miała na utrzymaniu spore mieszkanie we wrocławskiej kamienicy i aż jedenaścioro dzieci. – Ambicjuszka! – krzyknęły siostry. Edyta skuliła się, odłożyła książkę. Dlaczego mnie tak nazywają? Była uparta. Gdy nie chciała pójść do przedszkola, potrafiła postawić cały dom na głowie. – Nazywano mnie mądrą Edytą – wspominała po latach. – Bardzo mnie to bolało, bo brzmiało, jakbym z tego powodu była zarozumiała.

    Zobaczycie: będę wielka
    – O czym tak rozmyślasz? – mama pogładziła czarne włosy córki. – O niczym… – zmieszała się dziewczyna. Jej bladziutką, delikatną twarz oblał rumieniec. Za nic nie przyznałaby się, że myślała o przyszłości. Czuła, że nie mieści się w ciasnych mieszczańskich ramach i jest przeznaczona do czegoś wielkiego. Marzyła o sławie. Nie, tego nie powiedziałaby mamie. Mogłoby ją to zranić. Widziała, jak bardzo troszczy się o rodzinę. To były trudne czasy: wuj, a rok później stryj stali się finansowymi bankrutami i odebrali sobie życie. Te śmierci wstrząsnęły dziewczynką. Często widziała matkę, gdy krzątając się po domu, szeptała: „Słuchaj, Izraelu, twój Bóg jest jeden”. Była szczerze wierzącą Żydówką. Sporo wycierpiała. Owdowiała, miała cały dom na głowie. Największym jej zmartwieniem było jednak to, że na jej oczach dzieci, jedno po drugim, odchodziły od wiary. Synowie kpili ze zwyczajów szabatu, córki, słysząc słowa Tory, wzruszały ramionami. Malutka Edyta obserwowała ich uważnie. Urodzona w 1891 roku w Jom Kippur, wielkie święto pojednania i pokuty, chciała uciec jak najdalej od świata psalmów i midraszy. I uciekała. W świat książek.

    Po co mnie odratowaliście?
    Przeżywała ogromny konflikt. Świat ją oszukiwał: była niezwykle zdolna, a jednak gdy rozdawano nagrody, Edytę pominięto. Nie pytała, dlaczego. Była Żydówką – słowo to zaczynało brzmieć jak wyrok. Wrażliwa czternastolatka bardzo to przeżyła. Do końca życia zapamiętała jednak ciepłe słowa dyrektora, który w czasie pomaturalnego komersu rzucił: „Uderz w kamień, a wytrysną skarby!”. To była jawna aluzja do jej nazwiska. Stein to po niemiecku kamień.

    Zdała na wrocławski uniwersytet. Studiowała germanistykę, historię i psychologię. – Jestem ateistką i feministką – odpowiadała twardo, ale jej głowę nieustannie bombardowały setki pytań: Gdzie znajdę prawdę? W zatopionym w modlitwach świecie matki? W ironii rodzeństwa? Zaufała psychologii, a później filozofii. Stały się jej prawdziwą pasją.

    W czasie studiów przeżyła potworną depresję. „Słońce zdawało się gasnąć, nawet w pełnym, jasnym dniu – wspominała. – Straciłam zupełnie zaufanie do ludzi; chodziłam jakby zmiażdżona strasznym ciężarem, nie umiałam niczym się cieszyć”. Kiedyś wraz z siostrą o mały włos nie zatruły się przypadkowo gazem. Gdy otworzyła oczy, wyszeptała: „Jaka szkoda! Dlaczego w tej głębokiej ciszy nie pozostawiono nas na zawsze?”.

    Filozof opatruje rany
    Uciekła z Wrocławia. Po trosze dlatego, że dusiła się w tym mieście. Zasadniczy powód był jednak inny: przygotowując referat z psychologii, natknęła się na wydawnictwa Edmunda Husserla, ojca fenomenologii. Połknęła je z wypiekami na twarzy. Czuła, że odpowiadają na wiele jej pytań. Młoda, zdolna studentka spakowała się i ruszyła do Getyngi. Na studia germanistyczne i filozoficzne. Do samego Husserla!

    Zaczęła studia u mistrza. Czuła się ogromnie szczęśliwa, radość trwała jednak krótko. Wybuchła wojna. – Wygasło moje życie osobiste; jeżeli przeżyję wojnę, podejmę je jako dar – pisała młodziutka studentka filozofii. Na własną prośbę trafiła do szpitala zakaźnego w morawskich Hranicach. Od świtu do nocy krzątała się przy rannych. Była nieprzytomna ze zmęczenia.

    Już w czasie wojennej zawieruchy Edyta rzuciła się w wir pracy uniwersyteckiej. Pracowała nad doktoratem: siedziała w książkach dzień i noc. – Gdy wołano mnie na obiad, wracałam jakby z innego świata i szłam wyczerpana, ale radosna – wspominała. Obroniła doktorat we Fryburgu, gdzie Husserl otrzymał katedrę, a w 1916 roku została nawet jego asystentką.

    Trzęsienie ziemi
    Wciąż uważała się za ateistkę. Jej deklaracje brzmiały już jednak mniej pewnie niż przed laty. Pan Bóg dawał jej coraz mocniejsze znaki swojej obecności. W Getyndze poznała młodego docenta Adolfa Reinacha. Zafascynowała ją jego dobroć i delikatność. Prawdziwym trzęsieniem ziemi była wiadomość: młody filozof zginął na froncie. Edyta odwiedziła jego żonę. Spodziewała się, że po przekroczeniu progu zastanie histerię czy przygnębienie. Ujrzała pełną pokoju, pogodzoną z życiem wdowę, która zdradziła sekret swego zachowania: kilka miesięcy temu przyjęliśmy chrzest w Kościele protestanckim. – Było to moje pierwsze spotkanie z krzyżem i Bożą mocą, jakiej udziela On tym, którzy go niosą – notowała zdumiona panna Stein. – Ujrzałam pierwszy raz w życiu Kościół w jego zwycięstwie nad ościeniem śmierci. W tym momencie załamała się moja niewiara i ukazał się Chrystus w tajemnicy krzyża.

    Od deski do deski
    Łaska nie wdarła się w jej życie z dnia na dzień. Delikatnie drążyła skałę. Edyta dostrzegła, że religia odpowiada na pytania, wobec których filozofia pozostaje bezradna. Gdy w 1921 roku wpadł jej w ręce opasły tom „Życia świętej Teresy z Avila”, przeczytała go z wypiekami na twarzy. – Byłam tak pochłonięta, że nie przerwałam czytania, póki nie doszłam do końca. Kiedy zamknęłam książkę, musiałam sama sobie wyznać: To jest prawda!

    W życiu Edyty rozpoczął się nowy etap. „Studium filozofii jest chodzeniem nad przepaścią” – notowała, ale nie miała jeszcze odwagi uklęknąć pod krzyżem. – Jedyną moją modlitwą była tęsknota za prawdą – wspominała. Zmagała się. Przez całe życie dążyła do poznania prawdy, a gdy już jej dotknęła, chciała być jej wierna. Bez zastrzeżeń, do końca. Po kryjomu biegała na poranne Msze. W końcu dała za wygraną. Poprosiła o chrzest.

    „W roku Pańskim 1922, w dniu 1 stycznia została ochrzczona Edyta Stein, lat 30, doktor filozofii. Po dobrej nauce i przygotowaniu przeszła z judaizmu na łono Kościoła i otrzymała na chrzcie świętym imiona Teresa – Jadwiga” – notował ksiądz w kronice parafialnej. W tym dniu Kościół świętował uroczystość Obrzezania Pańskiego: dla Żydów akt włączenia w naród Izraela. Dla Edyty rozpoczęcie nowego życia. Matka nie zaakceptowała wyboru córki, która powiedziała jej o tym na klęczkach. Twarda Żydówka, której nie złamały dotąd zawirowania życiowe, rozpłakała się.

    Panna Stein rozpoczęła dziesięcioletnią pracę nauczycielki. Jej pasjonujące wykłady stawały się coraz popularniejsze. Do tego stopnia, że Edytę nazwano „głosem katolickich Niemiec”.Żyła skromnie. Niemal klasztornie. Sporo czasu spędzała w kaplicy. Uczyła dziewczęta, a po pracy ślęczała nad tłumaczeniami dzieł Newmana i świętego Tomasza. Jej żydowskie pochodzenie znów brzmiało jak wyrok: nie mogła zrobić habilitacji. Z dnia na dzień dojrzewało w niej pragnienie wstąpienia do klasztoru. Czekała. Jej nawrócenie nie było fruwaniem neofity. Przeczuwała, że jej życie będzie naznaczone cierpieniem. Patrząc na zawieszony nad biurkiem krzyż, westchnęła: O, jak bardzo mój naród będzie musiał cierpieć, zanim się nawróci!

    Za kratami
    W 1933 roku zapukała do kolońskiego Karmelu. Miała mizerne szanse zostania mniszką: była 42-letnią Żydówką, bez posagu. Dla Boga nie było to jednak przeszkodą. Edyta zamieszkała za kratami. Przyjęła imię Teresa Benedykta od Krzyża. W dniu jej profesji wieczystej zmarł Husserl. Dwa lata wcześniej, w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, gdy odnawiała swoje śluby, zmarła matka. Dla młodej karmelitanki była to wyraźna odpowiedź z nieba. Długo modliła się o ich zbawienie. Pracę naukową przerywała szyciem, sprzątaniem, doglądaniem schorowanych sióstr. Była szczęśliwa i starała się opowiedzieć o tym rodzinie. Słowa były jednak bezradne wobec tego, co czuła. Czy niewierząca rodzina mogła zrozumieć słowa: „Wzorem Matki Najświętszej całkowicie siebie przekreślić, a zatopić się w życiu i cierpieniu Chrystusa”?

    Idziemy ginąć
    W Niemczech wrzało. Zamykano żydowskie sklepy, wyrzucano Żydów z publicznych stanowisk. Po pogromie nocy kryształowej życie Edyty było zagrożone. Przeniesiono ją do holenderskiego Karmelu w Echt. Zza krat obserwowała wybuch wojny. Gdy pod klasztor podjechał gestapowski samochód, nie opierała się. Mogła uciec, odrzuciła jednak takie rozwiązanie. Wychodząc, powiedziała do swojej przerażonej siostry Róży, która również po chrzcie trafiła do Karmelu: „Chodź, idziemy cierpieć za nasz lud”. To były ostatnie słowa, które słyszały mniszki. Już wcześniej wspominała im, że chce być ubogą Esterą, która wstawia się u Boga za ludem, chcąc ocalić go z zagłady. Na karteczce, którą zostawiła, wzruszone mniszki przeczytały: „Wiedzę Krzyża można posiąść jedynie wtedy, gdy czuje się ciężar krzyża w całym jego ogromie”. Czuła jego ciężar w obozie w Amersfoort i Westerbork, i w czasie koszmarnej podróży do Oświęcimia. Czuła, gdy 9 sierpnia 65 lat temu zaryglowano drzwi komory gazowej.

    Oko w oko
    – Z całej duszy i z całego serca wierzę w Boga i w Jego Opatrzność – zawołał rabbi z Raciąża przed plutonem egzekucyjnym. – Nawet jeśli pozostaną po mnie jedynie kości, to będą one krzyczeć: „Któż, o Panie, podobny do Ciebie!” – szepnął rabbi z Piaseczna w obliczu śmierci. Jak modliła się czekająca na śmierć w lasku brzezińskim karmelitanka, córka Izraela? Kobietom powiedziano, że czekają na kąpiel. Ale Edyta przeczuwała, że to będzie inne zanurzenie: w śmierć, w cierpienie jej Oblubieńca. Szukała Go tyle lat, chwila spotkania była tak blisko. Edyta „przekreśliła siebie”, zrosła się całkowicie z krzyżem. Zatrzaśnięto drzwi komory. To się nie mogło inaczej skończyć.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _____________________________________________________________________________________

    Mistyczne wizje św. Edyty Stein

    fot. via Wikipedia.org, Domena publiczna

    ***

    Mistyczne wizje św. Edyty Stein

    Traktowanie św. Edyty Stein jako mistyczki wcale nie jest czymś zupełnie nowym, aczkolwiek niezbyt częstym. Poruszenie więc problematyki mistyki w kontekście duchowości osoby, która nie jest powszechnie kojarzona z mistyką, stwarza możliwość uczynienia kolejnego kroku naprzód w kierunku zmiany raczej powszechnego, choć niesłusznego, myślenia o elitarności mistyki. Mistyka owszem jest elitarna, ale nie wynika to z jej natury.

    Edyta Stein nie uważała mistyki za coś nadzwyczajnego. Napisała: “Wszyscy chrześcijanie powołani są do tego, co najbardziej istotne, mianowicie – zjednoczenia z Bogiem. Nie zjednoczenie z Bogiem jest rzeczą nadzwyczajną, ale towarzyszące mu często ekstazy, wizje, itd.” (1).

    Powszechnie wiąże się dziś mistykę z tym, co stanowi jej istotę relatywizując jej nadzwyczajne przejawy. A istotą mistyki jest głębokie życie duchowe, zwane mistycznym. Wszyscy powołani są do świętości (2), ale nie wszyscy do doświadczeń mistycznych. W związku z powyższym wszyscy, powołani są do życia mistycznego, czyli do tej pełni chrześcijańskiego życia, w którym dominuje wpływ działania Ducha Świętego do tego stopnia, że żyje już nie chrześcijanin, ale Bóg w nim.

    Coraz bardziej zbliżamy się do utożsamienia życia mistycznego z wysokim stopniem życia duchowego wymaganym do świętości. Stąd już pozostaje do zrobienia jeden krok polegający na utożsamieniu mistyki z życiem mistycznym. Jak wiadomo nie ma powszechnej zgody teologów na postawienie tego kroku, a przynajmniej nie było w przeszłości. Dzisiaj, wydaje się, że, po prostu, nie ma innej drogi, niż postawienie tego znaku równości. Jeżeli mówimy o mistyce Edyty Stein, to właśnie dzięki traktowaniu mistyki w jej istocie, nie zaś w jej nadzwyczajnych przejawach.

    W sprawie rozumienia podjętego tematu należy wyjaśnić, że nie chodzi nam o teorię mistyki omawianą w pismach naszej bohaterki, bo tutaj jest całkowicie zależna od dzieł, które komentuje, a więc od Pseudo Dionizego, św. Jana od Krzyża i św. Teresy, ale o mistykę jako rzeczywistość dotyczącą Edyty Stein.

    Referat składa się z trzech części: pierwsza dotyczy powiązań naturalnego życia duchowego Edyty Stein z mistyką, drugi dotyczy przejścia od jej filozofii do mistyki, by w końcu wyłonić pewne założenia wynikające z jej doświadczenia mistycznego.

    1. Od “natury” do mistyki

    W życiu mistycznym zawsze dochodzi do głosu czynnik ludzki i boski. Z punktu widzenia teologicznego czynnik boski zawsze wyprzedza czynnik ludzki. Mistyczna bierność stanowiąca próg chrześcijańskiej mistyki i jej charakterystyczną cechę, jest doświadczeniem pierwszeństwa Bożego działania. Doświadczając jej wierzący może całkowicie dać się Bogu prowadzić. Jego życie duchowe nabiera odtąd cechy posłuszeństwa Duchowi Świętemu i zdania się na Boga we wszystkim. Edyta Stein jeszcze w okresie poprzedzającym nawrócenie znajdowała się w sytuacji duchowej niezwykle sprzyjającej życiu mistycznemu. Poszukiwała prawdy i była całkowicie na nią otwarta. W takim przypadku Bóg posiada bardzo łatwy przystęp do człowieka by dać się mu bliżej poznać gdy tylko nadejdzie stosowny czas.

    Patrząc na swoją historię sprzed nawrócenia Edyta nie przypisuje sobie zasługi, ale oddaje cześć Bogu za to, że tak doskonale wykorzystał wszystkie sytuacje i wydarzenia do tego, by Go mogła odkryć i spotkać.

    Ten ludzki czynnik mistyki można w omawianym przypadku zawrzeć w wyrażeniu: “poszukiwanie prawdy”, co już wczoraj zostało podkreślone. Jest to cecha tak bardzo charakterystyczna dla duchowości Edyty Stein, że mogłaby zostać uznana za dominującą cechę jej duchowości. Wypowiada tę swoją szczególną predyspozycję życia mistycznego jeszcze przed nawróceniem w słynnym zdaniu: “Kto szuka prawdy, szuka Boga, chociażby nawet o tym nie wiedział” (3). Droga jej życia do wiary, to droga do Prawdy, która była dla niej sprawą życia, nie tylko działalności naukowej. Edyta odnalazła Boga od innej strony niż dzieje się to normalną koleją rzeczy. Dochodzi do Boga wychodząc niejako od wnętrza swojej osoby, od pragnień własnego istnienia.

    W jej dziełach pochodzących z okresu przedchrześcijańskiego znajdziemy świadectwa, które najwyraźniej dowodzą posiadania przez nią szczególnego doświadczenia Boga o charakterze mistycznym. Czy to jest możliwe poza kontekstem łaski chrztu św.? Pytanie nie jest nowe, a odpowiedź nie może być tak po prostu twierdząca lub przecząca. Zależy to bowiem od sposobów pojmowania mistyki. Jeden z najwymowniejszych tekstów w tym względzie znajduje się w dziele o Psychicznej przyczynowości.

    “Istnieje stan odpoczynku w Bogu, stan całkowitego odpoczynku duchowej działalności, w którym nie czyni się planów, nie podejmuje się decyzji, nie tylko nic się nie czyni, ale i całą przyszłość oddaje się Bożej woli, «powierza się» całkowicie «przeznaczeniu». Ten stan, trochę znam, po tym jak doświadczenie, które przekracza moje siły, pochłonęły całkowicie moje duchowe energie i odebrały mi wszelką możliwość działania. Przyrównany do zatrzymania działalności z powodu braku naturalnej siły odpoczynek w Bogu jest czymś zupełnie nowym i nie do przezwyciężenia. Tamten był milczeniem śmierci, na jego miejsce wchodzi poczucie, że jest się strzeżonym, uwolnionym od wszelkiej troski, przymusu i odpowiedzialności za działanie. W miarę jak oddaję się temu uczuciu, stopniowo nowe życie zaczyna mnie wypełniać i, bez żadnego wysiłku ze strony mej woli, popychać w kierunku nowych przedsięwzięć. Ten napływ życiodajnej energii zdaje się pochodzić od działalności i siły, które nie są moje i który staje się we mnie czynny. Jedynym koniecznym wymaganiem tych nowych narodzin duchowych zdaje się być pewna zdolność przyjęcia, skoro ona opiera się na strukturze osoby, która wyjęta jest spod mechanizmów psychicznych” (4).

    Edyta Stein jeszcze w okresie poprzedzającym nawrócenie znajdowała się w sytuacji duchowej niezwykle sprzyjającej życiu mistycznemu. Czy jednak to wystarczy, by móc być podmiotem autentycznego doświadczenia mistycznego? Bez powoływania się na mistyczne autorytety można odpowiedzieć następująco na postawiony problem: szczególne doświadczenie Boga przed przyjęciem chrztu jest możliwe, gdyż u Boga nie ma nic niemożliwego, a przykład takiego doświadczenia znajdujemy w życiu św. Pawła pod Damaszkiem. Sprawą otwartą może być jedynie zakres treściowy tego doświadczenia. Chrześcijańskie doświadczenie mistyczne jest bowiem nieodłącznie związane z Misterium Chrystusa. W przypadku osoby nie znającej Chrystusa Bóg może dać się jej poznać w sposób nadzwyczajny, aby się nawróciła i szukała Go na drodze Objawienia.

    Nie ulega wątpliwości, że Edyta opisuje szczególny rodzaj doświadczenia duchowego, które dotyczy jej osoby. Najbliższe miesiące jej życia, po których przeszła na katolicyzm przyjmując chrzest, wydają się być najbardziej logiczną odpowiedzią na charakter opisanego doświadczenia. Poszła za Chrystusem aż po przyjęcie w sposób dobrowolny krzyża i dogłębnie zrozumiała jego zbawczą tajemnicę, co ukazała w ostatnim swoim dziele Wiedza krzyża.

    2. Od filozofii do mistyki

    Filozofia Edyty Stein. Naturalne poszukiwanie oparcia na solidnym gruncie prawdy stanowiło też o sposobie uprawiania przez nią filozofii, od której, bez problemów, przeszła do mistyki.

    Wydaje się na pierwszy rzut oka, że filozofia i mistyka niewiele mają wspólnego ze sobą. Tymczasem zależy to od traktowania jednej i drugiej rzeczywistości. Wychodząc od natury tych dyscyplin można powiedzieć, że pierwsza, zgodnie ze swoim etymologicznym znaczeniem, jest umiłowaniem mądrości, jest dochodzeniem do prawdy naturalnym wysiłkiem ludzkiego umysłu. Przez filozofię św. Tomasz rozumie całą wiedzę naturalną (5); druga jest również wiedzą, mądrością otrzymaną od Boga. Ten dar wymaga także wysiłku ludzkiego umysłu, serca i całej osoby, jednak ludzki wysiłek nie gwarantuje jeszcze otrzymania Bożego daru. Filozofia i mistyka są zatem dwoma odrębnymi drogami dochodzenia do mądrości. Przy odpowiednim pojmowaniu mądrości ich drogi mogą się spotkać. Taki przypadek ma miejsce u Edyty Stein. W dziele Byt skończony a Byt wieczny zauważa, że filozofię można rozumieć nie tylko jako wiedzę, ale również jako umiejętność. O takiej wiedzy i umiejętności w teologii mówi się w odniesieniu do jednego z darów Ducha Świętego (6), jakkolwiek nowożytna logika nie podziela takiego jej pojmowania. Stojąc na gruncie jej życia filozofia i mistyka spotykają się ze sobą, harmonizują, a nawet potrzebują siebie nawzajem. Zatem do spotkania filozofii i mistyki potrzebne jest pośrednictwo człowieka, który poszukuje Prawdy.

    Trzeba tutaj podkreślić sposób uprawiania przez Edytę zarówno filozofii jak i teologii. Filozofia była dla niej sposobem życia. W niej szuka odpowiedzi na pytania, które stawia jej życie (7).

    Fenomenologia pozwala jej odrzucić wszelkie uprzedzenia, z jakimi podchodziła do rzeczywistości obiektywnej, a przyjmować rzeczywistość taką, jaka jest. Była to nowa forma spotkania z rzeczywistością: od strony bezpośredniej obserwacji i doświadczenia, pozwolić, by “istota” przedmiotu kontemplowanego została uchwycona przez czyste duchowe spojrzenie podmiotu (8), co zostało nazwane przez Husserla “intuicją”. Trzeba jednak zaznaczyć, że Husserl nie był realistą, ale idealistą. Nie chodziło mu o rzeczywistość obiektywną, ale o fenomen tej rzeczywistości, który jawi się w świadomości. Edyta pójdzie dalej w swoim szukaniu Prawdy.

    Taka działalność intelektualna wymaga głębokiej umysłowej ascezy, polegającej na porzuceniu wszelkich racjonalistycznych uprzedzeń. Ten sposób otwierania się na rzeczywistość posiada wiele wspólnego z kontemplacyjnym spojrzeniem mistyka. Jest oczywiście ta zasadnicza różnica, że Bóg jako “przedmiot” kontemplacji osiągany jest nie wysiłkiem człowieka, ale sam udziela się człowiekowi. Mistyka także wymaga wielkiej ascezy, zdjęcia z siebie myślenia i postępowania “starego człowieka”, by móc kontemplować oblicze Boga takiego, jaki rzeczywiście jest, wolnego od zniekształceń, jakie poczynił człowiek swoim wyobrażeniem. Nic dziwnego, że wielu fenomenologów husserlowskich spotykając Chrystusa, nawróciło się na chrześcijaństwo (Max Scheler, Adolf Reinach, Dietrich von Hildebrand).

    Przejście od filozofii do mistyki moglibyśmy nazwać, interpretując jedno z jej poważnych dzieł, od Bytu Skończonego do Bytu Wiecznego. Edyta szczerze szukała odpowiedzi na pytanie o skończoność człowieka i znalazła otwarte drzwi do Bytu Nieskończonego, do Boga. Edyta nie tyle znalazła Prawdę, co otwarła się na Prawdę, by ją przyjąć i Boża Prawda, Prawda Osobowa wyszła jej na spotkanie.

    Edyta pisze traktaty filozoficzno-teologiczne, jednak nie są one podobne do wypracowań początkujących naukowców, gdzie nieustannie przytaczają opinie innych, sami nie mając na ten temat wielkiej albo nawet żadnej wiedzy. Ona pisze, wiedząc doskonale, co pisze. Stąd częste głosy komentatorów jej traktatów, że mają one charakter wybitnie autobiograficzny. Zresztą Edyta sama niejako przyznaje się do pewnej tożsamości życia i myśli. Doskonale rozumie, że człowiek szczery, autentyczny wypowiada siebie we wszelkim swoim działaniu (9).

    W mistyce Edyta znalazła prawdziwą towarzyszkę życia, poszukiwań Prawdy (10). Zarówno filozofia jak i mistyka były dla niej nauką żywą. Od młodości nosiła w sobie tęsknotą za kontemplacją Prawdy, która była celem jej naukowego życia. Można powiedzieć w pewnym sensie, że całe jej życie było modlitwą, której treść to poszukiwanie prawdy. Po nawróceniu jej modlitwa polegała na kontemplowaniu Prawdy. Staje się to szczególną rzeczywistością od dnia wstąpienia do Karmelu w Koloni, tj. od 14 października 1933 r.

    W tych latach obok poszukiwań naukowych zagłębia się w głębokim życiu mistycznym. I to osobiste głębokie doświadczenie mistyczne przebija przez wszystkie pisma komponowane w klasztorze. Tym bardziej, że większość z nich posiada charakter duchowy i mistyczny. W filozoficznym dziele Byt Skończony a Byt Wieczny uważa doświadczenie mistyczne za szczyt filozofii (11).

    Wychodząc od własnego doświadczenia mistycznego, dodatkowo ubogacona mistyką św. Jana od Krzyża i św. Teresy oraz Pseudo Dionizego, Edyta szkicuje swój obraz teologicznej antropologii. Odkrywa owo centrum duszy niedostępne dla ludzkiego umysłu, gdzie dokonuje się zjednoczenie człowieka z Bogiem i gdzie człowiek decyduje o realizacji siebie.

    Doświadczenie mistyczne Edyty Stein. Pisanie ostatniego swojego dzieła, Wiedzy krzyża, było dla Edyty wielką łaską dlatego, że pozwoliło jej żyć w logice wiedzy krzyża, iść drogą mistycznej transformacji w Chrystusa (12). Na sam szczyt Góry miłosnego zjednoczenia z Bogiem Edyta dała się prowadzić św. Janowi od Krzyża. Wiedza krzyża posiada charakter głęboko autobiograficzny. Całe jej doświadczenie Chrystusa cierpiącego, droga jej bolesnej akceptacji krzyża, ale i jej wewnętrznej otwartości na Ducha Świętego, znalazły wyraz na stronicach tego jej dzieła.

    Z tego, co dotąd powiedzieliśmy wiadomo, że doświadczenie Boga nie jest sprawą jedynie ostatnich lat życia. W momencie, kiedy Edyta pisze Byt skończony a Byt wieczny (1936), ma jasną świadomość Bożej obecności w swoim życiu, może nie jako Oblubieńca darzącego ją w sposób doświadczalny swoją miłością, ale jako czynnej i twórczej Opatrzności. W dziele tym kwestię współistnienia wszystkiego w Logosie obrazuje przykładem z własnego życia. Człowiek planuje i podejmuje poszczególne decyzje, ale podłożem tego wszystkiego jest Boży plan, który daje się dobrze odczytać może dopiero po latach (13).

    “Obieram określony kierunek studiów i poszukuję uniwersytetu, który zapewnia mi specjalne kształcenie w moim zawodzie. Powiązanie obu spraw jest tu sensowne i zrozumiałe. Ale w fakcie, że właśnie w tym mieście uniwersyteckim poznaję człowieka, który, «przypadkiem» tu także studiuje i któregoś dnia poruszam z nim «przypadkiem» zagadnienia światopoglądowe, nie dostrzegam na razie wcale związku dla mnie zrozumiałego. Kiedy jednak po latach myślę o moim życiu, widzę jasno, że ta rozmowa miała na mnie decydujący wpływ, chyba nawet bardziej «istotny» aniżeli całe moje studia; i przychodzi mi na myśl, że może «właśnie dlatego musiałam do owego miasta pojechać». Co nie leżało w moich planach, leżało w planach Boga. I im częściej coś takiego mnie spotyka, tym żywsze jest we mnie przekonanie płynące z wiary, że – gdy się patrzy od strony Boga – nie ma przypadków i że całe moje życie aż do najdrobniejszych szczegółów zostało nakreślone w planach boskiej opatrzności i przed oczyma wszystko widzącego Boga prezentuje się jako doskonałe powiązanie sensu. Wtedy to zaczynam radować się na światło chwały, w którym także mnie ma się kiedyś odsłonić tajemnica tego powiązania sensu” (14).

    Edyta ma jasną świadomość obecności Boga w swoim życiu. Wydaje się, że jest to nie tylko obecność wiary, ale również obecność doświadczana, której owocem jest poznanie sensu własnego życia i misji. Tego rodzaju zrozumienie posiadała już wcześniej. Z roku 1933 pochodzi następujące świadectwo:

    “Rozmawiałam ze Zbawicielem i powiedziałam Mu, że wiem, iż to Jego Krzyż zostaje teraz złożony na naród żydowski. Ogół tego nie rozumie, lecz ci, co rozumieją, ci muszą być gotowi w imieniu wszystkich wziąć go na siebie. Chcę to uczynić, niech mi tylko wskaże jak. Gdy nabożeństwo się skończyło, miałam wewnętrzną pewność, że zostałam wysłuchana. Ale na czym ma polegać to dźwiganie krzyża, tego jeszcze nie wiedziałam” (15).

    Sens tego doświadczenia może rozjaśnić jej dziełko Drogi poznania Boga na temat doktryny mistycznej Pseudo Dionizego.

    “Co daje prorokowi pewność, że stoi on w obliczu Pana? Niekoniecznie naoczne widzenie ani siła wyobraźni. Prawdziwy kontakt z Bogiem pozostawia wewnętrzną pewność, że pochodzi od Boga. Ta pewność polega na «poczuciu wnętrza» przez Obecnego. Nazywamy je w najwłaściwszym znaczeniu doświadczeniem Boga. Jest ono jądrem wszelkiego przeżycia mistycznego, osobowym spotkaniem Boga. Może mu towarzyszyć też wizja zmysłowa, jak u Izajasza” (16).

    “Właśnie w swym najgłębszym wnętrzu człowiek ma przystęp do Boga, i w takim tylko wypadku wolno mówić o Jego doświadczeniu i poznaniu. «Poczucie obecności Bożej’ nazwaliśmy zasadą wszelkiego doświadczenia mistycznego. Jest to zaledwie początek, najniższy stopień mistycznego życia modlitwy. Stąd aż do szczytu «kontemplacji wlanej», do trwałego zjednoczenia z Bogiem, prowadzą różne stopnie i przejścia. W każdym wyższym stopniu Bóg bogaciej i głębiej objawia się i udziela duszy, która otrzymując ciągle głębsze i lepsze przenikanie i poznanie Boga, chce na nie odpowiedzieć coraz bardziej totalnym oddaniem siebie” (17).

    Totalne oddanie siebie Bogu za naród i prawdziwy pokój s. Teresy Benedykty jest swego rodzaju sprawdzianem doświadczenia mistycznego.

    Jednym z ostatnich świadectw literackich, które potwierdza wzniosłość jej życia mistycznego, jest następująca poezja:

    “Kim jesteś, słodkie Światło, które mnie zalewasz
    i rozjaśniasz ciemności mojego serca?
    Ty mnie prowadzisz swą ręką jak matka;
    Jeżeli mnie pozostawisz,
    Nie postąpię naprzód nawet jednego kroku.
    Jesteś przestrzenią, która ogarnia moje istnienie
    i w której ono się ukrywa.
    Gdybyś mnie opuścił, runęłoby w przepaść
    nicości, z której je podniosłeś do istnienia.
    Jesteś bliżej mnie niż ja sobie (…),
    Jednakże jesteś niepojęty
    I łamiesz łańcuchy każdego imienia:
    Duchu Święty – Wieczna Miłości!” (18).

    3. Droga do mistycznego zjednoczenia

    Nie zamierzamy szukać etapów duchowej drogi w klasycznym tego słowa znaczeniu, gdyż tamte podziały uwzględniają życie wyłącznie chrześcijańskie i to począwszy od duchowego nawrócenia. Edyta pokazuje drogę do mistycznego zjednoczenia każdemu człowiekowi szukającemu Prawdy. Nie chodzi nam też o szczegółowe określenie etapów duchowej drogi Edyty Stein, ale przede wszystkim o wyznaczenie jej obowiązującego wszystkich ludzi kierunku jej postępu. Należy stwierdzić, że posiada ona mistyczną wizję ludzkiego życia. Ukazuje ją w dziełach pisanych w Karmelu w ostatnich latach życia, mając przed oczyma własną drogę życiową. Pierwszym etapem tej drogi jest wezwanie do życia wewnętrznego (nie mówimy tu jeszcze o życiu chrześcijańskim). Natomiast cały dalszy proces, który współistnieje z pierwszym etapem, możemy nazwać procesem śmierci i zmartwychwstania jako konsekwencja uczestnictwa w misterium Chrystusa. Epicentrum tego procesu, jeśli tak wolno powiedzieć, znajduje się w centrum duszy.

    Rozwiniemy tu krótko tylko dwa momenty tego podwójnego procesu: wezwanie do osobistego życia wewnętrznego, które zawsze wymaga oczyszczenia oraz mistyczne zjednoczenie z Bogiem w centrum własnej duszy.

    3.1. Powołanie do życia wewnętrznego i wewnętrzne oczyszczenie

    Wezwanie do pielęgnowania życia wewnętrznego wynika już ze struktury osoby, która odkrywa we własnym wnętrzu sens swojej ziemskiej egzystencji. Wezwanie osoby do wnętrza jej duszy u Edyty nie jest bezpośrednio związane z łaską inhabitacji Trójcy Świętej, a wejście do własnego wewnętrznego sanktuarium niekoniecznie dokonuje się, jak u wielkiej Teresy, tylko przez modlitwę. Własne wnętrze pojmuje wychodząc od struktury duszy, zaznacza jednak, że Teresa i w tej kwestii zgodziłaby się prawdopodobnie z nią:

    “Dusza ludzka jako duch i obraz Ducha Bożego, ma afirmować cały świat stworzony poznając go i kochając, widzieć w tym swoje powołanie i zgodnie z nim działać. Strukturze świata stworzonego odpowiadają mieszkania duszy: mamy tu na uwadze różnorodność jego głębi. Jeśli zaś najbardziej wewnętrzne mieszkanie zastrzeżone jest Panu stworzenia, oznacza to również, że jedynie z ostatecznej głębi duszy i niejako z punktu samego Stwórcy można powziąć najbardziej rzeczywisty obraz stworzenia, nie obejmujący wprawdzie wszystkiego do końca, bo to przynależy jedynie Bogu, ale obraz bez zniekształceń. Potwierdza się więc to, co św. Teresa ukazała jasno, że wejście w siebie prowadzi do stopniowego zbliżania się do Boga” (19).

    Wezwanie do wnętrza oznacza “postępujące ciągle zdobywanie coraz czystszego i słuszniejszego nastawienia do świata” (20) i wobec Boga. Dokonuje się to nie tylko poprzez modlitwę, ale także poprzez refleksję prowadzącą do poznania siebie. “Jako duch i odbicie Ducha Bożego, posiada dusza nie tylko poznanie świata zewnętrznego, ale również samej siebie. Jej całe życie duchowe jest świadome i daje możliwość wglądu w siebie, nawet poza modlitwą” (21). Tą drogą nie schodzimy jednak do samej głębi naszej istoty. Poznanie siebie, jakie zdobywamy przez zewnętrzny kontakt z ludźmi, zawiera wiele błędów, “które pozostają przed nami zakryte, dopóki Bóg przez rzeczywisty wstrząs wewnętrzny – przez wezwanie do wnętrza – nie zdejmie nam z oczu zasłony” (22). W tym momencie Edyta dopiero potwierdza tezę Teresy Wielkiej, że bramą do wewnętrznego mieszkania jest modlitwa. Lęk przed spotkaniem Boga zasłania ludziom wnętrze duszy, a jednocześnie, stwierdza Edyta: “Nikt tak nie wniknął w głębię duszy jak ludzie, którzy gorącym sercem kochali świat i oswobodzeni mocną ręką Boga od zaplątania się w jego sprawy, zostali wciągnięci do własnego wnętrza, do jego głębokich rejonów” (23). Wymienia tu św. Teresę i pokrewnego jej duchowo św. Augustyna. Dla zrozumienia owego ruchu człowieka ku jego wnętrzu, o czym mówią święci, Edyta proponuje rozróżnienie duszy i “Ja”. “Ja zdaje się być ruchowym punktem w przestrzeni duszy gdzie «ja» się zatrzymuje, powstaje świadomość i rozjaśnia pewien obręb, czy to we wnętrzu duszy, czy w otaczającym świecie, ku któremu jest zwrócone (…). Do tego właśnie miejsca jest ciągle wzywane (…) nie tylko do otrzymania najwyższych łask mistycznych, mistycznego zjednoczenia z Bogiem, lecz by móc powziąć ostateczne decyzje, do których został powołany człowiek jako osoba wolna” (24). To miejsce, gdzie się podejmuje wolne decyzje, jest także miejscem wolnego zjednoczenia z Bogiem (25).

    Z tych względów do istoty zjednoczenia należy oddanie swej woli Bogu; “jest to warunek obowiązujący wszystkich i wszyscy możemy go wypełnić. Decyduje on o mierze naszej świętości. Jednocześnie determinuje zjednoczenie mistyczne, nie będące w naszej mocy, a wypływające z czystego daru Boga. Stąd wydaje się sprawą możliwą życie w ośrodku duszy i kształtowanie siebie i swego życia, nawet bez łask mistycznych” (26).

    Zjednoczenie mistyczne nie może się więc dokonać bez procesu interioryzacji, który prowadzi do centrum duszy.

    Ten proces interioryzacji wymaga oczyszczenia, czy mówiąc językiem Jana od Krzyża, przejścia najpierw przez noc zmysłów a potem ducha. Nie chodzi o rezygnację z używania naszych zmysłów, ale o nauczenie się korzystania z nich inaczej, niż to czynimy z natury. “Należy zmienić zasadniczy stosunek do świata poznawanego zmysłami” (27). Noc można utożsamić z krzyżem. Nie chodzi o samo podjęcie własnego krzyża, ale i zgodę na śmierć na tym krzyżu. To jednak nie leży w naszej mocy. Uśmiercić w nas wszelkie korzenie grzechu może tylko Bóg, dlatego konieczna jest bierna noc zmysłów i ducha. “Czynne wejście w ciemną noc zmysłów jest równoznaczne z ochotnym przyjęciem krzyża oraz cierpliwym niesieniem go (…). Lecz niosąc jedynie krzyż – nie umiera się. Aby w pełni przejść noc musi człowiek umrzeć grzechowi. Można się wydać na ukrzyżowanie, ale nie można się samemu ukrzyżować. Dlatego wszystko, co uczyniła noc czynna musi byś uzupełnione w nocy biernej, to znaczy przez samego Boga” (28). Noc bierna nie oznacza jedynie śmierci dla grzechu, ale staje się także szkołą dla wszystkich cnót. “Radości przeplatają się tu z bolesnymi doświadczeniami” (29). W tym procesie oczyszczenia zmysłów i ducha, śmierci człowieka zmysłowego dotrzymuje kroku zmartwychwstanie człowieka duchowego, zgodnie z tym, co głosi liturgia Kościoła (30).

    Tego procesu nie będziemy jednak szczegółowo omawiać. Uczyniliśmy to podczas Tygodnia Duchowości o św. Janie od Krzyża (31). Można tu jedynie wspomnieć, że nasza Święta streszcza w tym względzie naukę św. Jana od Krzyża zawartą w drugiej i trzeciej księdze Drogi.

    Konkluduje rozważanie o nocy św. Jana twierdzeniem, że to kontemplacja wlana sprawia śmierć i zmartwychwstanie do nowego życia (32). Wiara jest punktem odniesienia dla rozumu, kontemplacja natomiast punktem odniesienia dla centrum duszy, a więc do najgłębszych duchowych sił człowieka, i obydwie rzeczywistości stanowią narzędzie w ręku Boga.

    3.2. Komunikacja człowieka z Bogiem w centrum duszy

    Bóg komunikuje się człowiekowi w centrum duszy. Komentarz tego zagadnienia stanowi najbardziej oryginalny wkład w interpretację dzieła Jana od Krzyża przez Edytę. Nie jest to nowy etap mistycznego itinerarium, ale ona wyjaśnia teraz czym jest to nowe życie. Człowiek znajduje się u siebie, gdy jest w swoim najgłębszym centrum. Dopiero stamtąd może wychodzić do zewnętrznego świata i wówczas ten świat nie będzie w stanie przeniknąć tego centrum. Jednak dopiero zjednoczenie z Bogiem pozwala człowiekowi wniknąć do własnego najgłęb szego wnętrza (33). Tam też człowiek może stać się zdolny do prawdziwie wolnych decyzji. Aktem w najwyższym stopniu wolnym jest oddanie się duszy Bogu. Dzięki temu Bóg wszystko działa w duszy, a jej nie pozostaje nic innego, jak przyjmować to Boże działanie (34). Wolność człowieka w mistycznym zjednoczeniu przybiera postać postawy biernej.

    W tym momencie Edyta stawia pytanie: Co dzieje się z większością ludzi, którzy nie dochodzą do mistycznych zaślubin? “Czy przebijają się do własnego wnętrza, by stamtąd podejmować decyzje, czy też zdolni są jedynie do decyzji mniej lub więcej powierzchownych?” (35). Nie da się według niej odpowiedzieć prostym tak lub nie. I pokazuje na przykładach, jak ludzkie “ja” uwikłane w ziemskie przywiązania musi się natrudzić, by pójść za dobrem, jakie pokazuje wiara, a czasami w ogóle nie ma tej wolności (36).

    W tej głębinie własnego bytu dokonuje się zjednoczenie człowieka z Bogiem. Edyta opisując tak dokładnie proces interioryzacji “ja” i osobistej wolności całkowicie zależnej od przebywania “ja” w centrum duszy, co jest z kolei możliwe dzięki zjednoczeniu z Bogiem, śledzi i opisuje własną drogę.

    Zakończenie

    Edyta Stein identyfikuje istotę chrześcijańskiej mistyki ze zjednoczeniem z Bogiem, o którym św. Jan od Krzyża poucza, że wymaga doskonałej zgodności ludzkiej woli z wolą Bożą (DGK II, 5). Lektura jej pism, zarówno autobiograficznych jak i naukowych, pozwala odnaleźć istotne cechy życia mistycznego u ich autorki. Jej droga do mistycznego zjednoczenia z Bogiem jest świadectwem na to, że Bóg poszukuje każdego człowieka nie patrząc na granice formalnej przynależności religijnej. Może też dokonywać cudów wewnętrznej przemiany ludzkiego serca, gdy ten jest otwarty na prawdę. Zauważyć należy ogromny wpływ wychowania rodzinnego na późniejsze wybory człowieka. Wbrew pozorom nawrócenie na chrześcijańską wiarę Edyta pośrednio zawdzięcza swojej matce, która tak głęboko wpoiła jej umiłowanie prawdy. Zawdzięcza je jednak przede wszystkim sobie, temu, że pozostała osobą tak bardzo szlachetną i wierną własnemu ludzkiemu bytowi, co otwarło jej drogę i doprowadziło do Bytu Wiecznego.

    o. Jerzy W. Gogola OCD

    (1) Cyt. za: I.J. Adamska, Niewidzialna Nowa Rzeczywistość, (w:) Nowa Rzeczywistość. Filozofia i świadectwo Edyty Stein, Poznań 2000, s. 196, (całość 191-202).
    (2) Zob. LG 39.
    (3) Congregatio pro Causis Sanctorum, P.N. 1182Teresiae Benedictae a Cruce. Positio super martyrio et super virtutibus, Roma 1986, s. 69.
    (4) Z dzieła Przyczynowość psychiczna V, 3, cyt. Za: M. Paolinelli, Esperienza mistica e conversione, (w:) “Teresianum” 49 (1998), nr 2, s. 533.
    (5) Por. E. Stein, Byt skończony a Byt wieczny, Kraków 1995, s. 50.
    (6) Por. tamże, s. 47.
    (7) Por. F.J. Sancho Fermin, “Del ser finito al ser eterno”. El paso de la filosofia a la mistica en Edith Stein, (w:) MteCarm, 107(1999), s. 371.
    (8) Por. tamże, s. 371.
    (9) Zob. E. Stein, Wiedza Krzyża. Studium o św. Janie od Krzyża, przeł. I.J. Adamska, Kraków 19992, s. 17.
    (10) Pisząc Wiedzę Krzyża zauważa: “Mówiąc o wiedzy krzyża nie mamy na myśli wiedzy w zwykłym znaczeniu; nie jest ona czystą teorią, to znaczy jedynie powiązaniem (…) prawdziwych twierdzeń, ani też idealną konstrukcją myślową, prawidłowym wnioskowaniem. Wiedza krzyża to uznana prawda – teologia krzyża – prawda żywa rzeczywista i działająca; wpada ona w duszę na kształt ziarna, zapuszcza w niej korzenie i wzrasta. Wyciska na duszy swe znamię, przez nie promieniuje i daje się poznać. (…) Ta żywotna forma i moc kształtuje w najgłębszym wnętrzu duszy sposób pojmowania życia, pewien obraz Boga oraz świata, który wyraża się w pojęciach. Coś podobnego znajdujemy w nauce św. Jana od Krzyża” (tamże, s. 19, 20).
    (11) “Doskonałym wypełnieniem tego, ku czemu zmierza filozofia jako dążenie do mądrości, jest sama Mądrość Boża, prosty ogląd, jakim Bóg obejmuje siebie samego i całe stworzenie. Najwyższą postacią urzeczywistniania się duchaumysłu stworzonego, osiągalną oczywiście nie własną siłą, jest widzenie (ogląd) uszczęśliwiające, którego mu Bóg użycza, gdy go jednoczy z sobą; uczestnicząc w boskim życiu osiąga on udział w boskim poznaniu. Na ziemi najbliższy tego najwyższego celu jest ogląd mistyczny” (tamże, s. 59).
    (12) Giovanna della Croce, Preghiera liturgica e preghhiera contemplativa, (w:) Edith Stein beata Teresa Benedetta della Corce. Vita, dottrina, testi inediti, a cura di E. Ancilli, Roma 1987, s. 101.
    (13) Por. E. Stein, Wiedza krzyża…, dz. cyt., s. 139n.
    (14) E. Stein, Byt…, dz. cyt., s. 148.
    (15) S. Teresa Benedykta od Krzyża, Światłość w ciemności. Wybór pism duchowych, t. 1, Kraków 1977, s. 220.
    (16) S. Teresa Benedykta od Krzyża OCD, Z własnej głębi. Pisma różne, Kraków 1978, s. 183-184.
    (17) Tamże, s. 185-186.
    (18) Cytat za: Giovanna della Croce, Preghiera liturgica…, s. 102.
    (19) E. Stein, Twierdza duchowa, (w:) Światłość w ciemności, dz. cyt., t. 2, s. 329.
    (20) Tamże.
    (21) Tamże.
    (22) Tamże, s. 330.
    (23) Tamże, s. 333.
    (24) Tamże, s. 334.
    (25) Por. tamże.
    (26) Tamże.
    (27) E. Stein, Wiedza Krzyża…, dz. cyt., s. 61.
    (28) Tamże, s. 64.
    (29) Tamże.
    (30) Por. tamże, s. 70.
    (31) Zob. J.W. Gogola, Oczyszczenia nocy ciemnej u św. Jana od Krzyża, (w:) Na drodze zjednoczenia z Bogiem, Kraków 2000, s. 135-150.
    (32) Zob. E. Stein, Wiedza Krzyża…, dz. cyt., s. 204.
    (33) Por. tamże, s. 180-181.
    (34) Por. tamże, s. 180.
    (35) Tamże.
    (36) Por. tamże, s. 180-181.

    Światłość w ciemności,
    Karmelitański Instytut Duchowości,
    Wydawnictwo Karmelitów Bosych,
    Kraków 2003

    mp/Wydawnictwo Karmelitów Bosych

    Fronda.pl

    __________________________________________________________________________________________

    Niewygodna święta

    święta Teresa Benedykta od Krzyża (Edyta Stein) 1891 – 1942

    fot. flickr.com/ WBUR Boston’s NPR News Station/PCh24.pl

    ***

    W życiu św. Edyty Stein skupiają się jak w soczewce różne wątki europejskiej tradycji. Jej pasja filozoficzna przywodzi na myśl tradycję grecką, żydowskie korzenie tradycję judaistyczną, nawrócenie – tradycję chrześcijańską. Wychowała się na styku kultur niemieckiej, żydowskiej i polskiej. Religijnie – na styku wiary żydowskiej, ewangelickiej, katolickiej oraz oświeceniowej quasi-religijnej niewiary. Może być osobą niewygodną dla wszystkich tych opcji. Dla Niemców za mało niemiecka, dla Żydów, choć ofiara Holocaustu, to jednak „przechrzta”, dla ewangelików zbyt katolicka, choć to świadectwo ewangelickiej rodziny przyczyniło się do jej nawrócenia, dla ateistów czy feministek będzie uchodzić za zdrajcę ich postępowych ideałów. Katolikom jej droga do wiary może wydać się zbyt intelektualna, za mało „charytatywna”. Auschwitz od razu kojarzymy ze św. Maksymilianem, z jego aktem oddania życia za brata, a o św. Edycie nie pamiętamy w tym kontekście. A przecież i ona zginęła w tym samym piekle. I ona dobrowolnie poszła na śmierć. Jako Żydówka i jako chrześcijanka. Mogła się uratować, proponowano jej to, odmówiła. Nie oddała życia za konkretnego człowieka, ale zginęła w duchu solidarności z własnym narodem, z którym czuła się zjednoczona nie tylko więzami krwi i religijnej tradycji, ale najbardziej przez to, że była uczennicą ukrzyżowanego Mesjasza, Żyda. Święty Maksymilian ma swoją celę śmierci, która przechowuje pamięć o jego heroizmie. Śmierć Edyty pozostała anonimowa, zagazowana i spalona, ukryta pośród cierpienia milionów jej sióstr i braci. Nie chciała, by chrzest dawał jej jakiekolwiek doczesne przywileje. „Jeżeli nie mogę dzielić losu moich braci i sióstr, moje życie jest jakby zniszczone” – odpowiedziała, gdy proponowano jej ratunek. „Doświadczenie tej kobiety, która musiała stawić czoło wyzwaniom naszego burzliwego stulecia, staje się dla nas wzorem” – mówił Jan Paweł II podczas kanonizacji. Akcentował, że jej życie jest potrójną lekcją: wolności, poszukiwania prawdy i cierpienia. Lekcja wolności: „Współczesny świat zwodzi nas kuszącą wizją otwartej bramy, która ma oznaczać, że wszystko jest dozwolone. Zarazem nie chce dostrzec ciasnej bramy rozeznania i wyrzeczenia” – zauważył papież i zwracając się do młodzieży, dodał: „Wasze życie nie jest niekończącym się dniem otwartych drzwi! Nie zatrzymujcie się na powierzchni, ale docierajcie do głębi rzeczywistości! A kiedy nadejdzie pora, miejcie odwagę dokonać wyboru! Bóg czeka na was, byście złożyli swoją wolność w Jego dobrych dłoniach”. Lekcja prawdy. Życie św. Edyty uczy, że nie ma wolności bez prawdy, a prawda i miłość są ze sobą nierozdzielnie związane. „Św. Teresa Benedykta od Krzyża mówi nam wszystkim: Nie uznawajcie za prawdę niczego, co jest wyzute z miłości. I nie uznawajcie za miłość niczego, co jest wyzute z prawdy! Jedno bez drugiego staje się niszczycielskim kłamstwem”. I wreszcie lekcja cierpienia: „Święta naucza, że droga miłości do Chrystusa prowadzi przez cierpienie. Kto naprawdę miłuje, nie cofa się przed perspektywą cierpienia: godzi się na komunię cierpienia z umiłowaną osobą. (…) Dzięki miłości cierpienie staje się owocne, samo zaś cierpienie pogłębia miłość”. Jan Paweł II przywołał też słowa świętej: „Żadne dzieło duchowe nie przychodzi na świat bez wielkich boleści”. Czy nie zapominamy o tym? Również w Kościele? Święci przypominają. •

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    8 sierpnia

    Święty Dominik Guzman, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Bonifacja Rodríguez Castro, zakonnica
      •  Święta Maria od Krzyża Helena MacKillop, zakonnica
      •  Błogosławiony Zefiryn Gimenez Malla, męczennik
      •  Błogosławiony Włodzimierz Laskowski, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Dominik

    Święty Dominik urodził się około 1170 roku w Caleruega w Hiszpanii. Pochodził ze znakomitego rodu kastylijskiego Guzmanów. Jego ojcem był Feliks Guzman, a matką – bł. Joanna z Azy. Miał dwóch braci – bł. Manesa (który wstąpił potem do założonego przez Dominika zakonu) i Antoniego, kapłana diecezjalnego. Gdy Dominik miał 14 lat, rodzice wysłali go do szkoły w Palencji. Następnie studiował w Salamance. W 1196 roku, po ukończeniu studiów teologicznych, przyjął święcenia kapłańskie i wkrótce został mianowany kanonikiem katedry w Osmie. Pięć lat później został wiceprzewodniczącym tej kapituły. Gorliwie pracował tam nad sobą i nad bliźnimi, głosząc im słowo Boże.

    Święty Dominik

    Król Kastylii, Alfons IX, wysłał biskupa diecezji, w której pracował Dominik, Dydaka, z poselstwem do Niemiec i Danii. Dydak był przyjacielem Dominika, dlatego też przyszły święty towarzyszył biskupowi w podróży, w czasie której znalazł się w okolicach Szczecina i polskiego Pomorza. Dominik był świadkiem najazdu pogańskich Kumanów z Węgier na Turyngię. Wkrótce po zakończeniu powierzonej im misji udał się do Rzymu, by prosić Innocentego III o zezwolenie na pracę misyjną wśród Kumanów. Papież jednak takiej zgody nie udzielił.
    Wracając do Hiszpanii, Dydak i Dominik zetknęli się w południowej Francji z legatami papieskimi, wysłanymi tam do zwalczania powstałej właśnie herezji albigensów i waldensów. Sekta ta pojawiła się ok. 1200 r. w mieście Albi. Jej członkowie zaprzeczali ważnym prawdom wiary, m.in. Trójcy Świętej, Wcieleniu Syna Bożego, odrzucali Mszę świętą, małżeństwo i pozostałe sakramenty. Burzyli kościoły i klasztory, niszczyli obrazy i krzyże.

    Święty Dominik

    W porozumieniu z legatami Dominik postanowił oddać się pracy nad nawracaniem odszczepieńców. Do tej akcji postanowił włączyć się bezpośrednio także biskup Dydak. Ponieważ heretycy w swoich wystąpieniach przeciwko Kościołowi atakowali go za majątki i wystawne życie duchownych, biskup i Dominik postanowili prowadzić życie ewangeliczne na wzór Pana Jezusa i Jego uczniów. Chodzili więc od miasta do miasta, od wioski do wioski, by prostować błędną naukę i wyjaśniać autentyczną naukę Pana Jezusa. Innocenty III zatwierdził tę formę pracy apostolskiej. W centrum herezji znajdowało się miasto Prouille, położone pomiędzy Carcassonne a Tuluzą. Tam Dominik założył klasztor żeński, w którym życie zostało oparte na całkowitym ubóstwie.
    Pojawiły się pierwsze sukcesy. Niebawem biskup musiał powrócić do swojej diecezji. Natomiast do Dominika dołączyło 11 cystersów, którzy postanowili wieść podobny tryb życia apostolskiego. Z nich właśnie w 1207 r. powstał zalążek nowej rodziny zakonnej. W tym samym jednak roku papież ogłosił przeciwko albigensom i waldensom zbrojną krucjatę na wiadomość, że heretycy ruszyli na kościoły, plebanie i klasztory, paląc je i niszcząc. To skomplikowało pracę apostolską Dominika. Wtedy Dominik zwiększył posty, umartwienia, częściej się modlił. Dotychczasowe doświadczenie wykazało, że okazyjnie werbowani do tej akcji kapłani często nie byli do niej wystarczająco przygotowani. Wielu zniechęcał prymitywny rodzaj życia i połączone z nim niewygody.
    Dominik wybrał więc spośród swoich współtowarzyszy najpewniejszych. Na jego ręce złożyli oni śluby zakonne w 1215 r. Tak powstał Zakon Kaznodziejski – dominikanów. Jego głównym celem było głoszenie słowa Bożego i zbawianie dusz. Założyciel wymagał od zakonników ścisłego ubóstwa, panowania nad sobą i daleko idącego posłuszeństwa. Dzięki poparciu biskupa Tuluzy, Fulko, w Tuluzie powstały wkrótce aż dwa klasztory dominikańskie, które miały za cel nawracanie albigensów i waldensów. W tym samym roku odbył się Sobór Laterański IV. Dominik udał się wraz ze swoim biskupem, Fulko, do Rzymu. Innocenty III po wysłuchaniu zdania biskupa Tuluzy ustnie zatwierdził nową rodzinę zakonną.
    Zaraz po powrocie z soboru (1216) Dominik zwołał kapitułę generalną, na której przyjęto za podstawę regułę św. Augustyna i konstytucje norbertanów, którzy wytyczyli sobie podobny cel. Wprowadzono do konstytucji jedynie te zmiany, które w zastosowaniu do specyfiki zakonu okazały się konieczne. Kiedy Dominik po odbytej kapitule ponownie udał się do Rzymu, papież Innocenty III już nie żył (+ 1216). Bóg pokrzepił jednak Dominika tajemniczym, proroczym snem: pojawili mu się Apostołowie św. Piotr i św. Paweł, i zachęcili go, by na cały świat wysyłał swoich synów duchowych jako kaznodziejów. Dlatego kiedy tylko powrócił do Tuluzy, rozesłał grupę 17 pierwszych zakonników: do Hiszpanii, Bolonii i do Paryża. W dniu 22 grudnia 1216 r. papież Honoriusz III zatwierdził nowy zakon. Co więcej, wydał polecenie dla biskupów, by udzielili nowej rodzinie zakonnej jak najpełniejszej pomocy.
    Dominik założył również zakon żeński, zatwierdzony przez Honoriusza III dwa lata później.

    Święty Dominik

    Kapituła generalna w Bolonii w 1220 r. odrzuciła z reguły i z konstytucji to wszystko, co okazało się nieaktualne. W miejsce odrzuconych wstawiono nowe artykuły, wśród których znalazł się między innymi ten, że zakon nie może posiadać na własność stałych dóbr, ale że ma żyć wyłącznie z ofiar. W ten sposób zakon wszedł do rodziny zakonów mendykanckich (żebrzących), jakimi byli w XIII w. franciszkanie, augustianie, karmelici, trynitarze, serwici i minimi.
    W 1220 r. kard. Wilhelm ufundował dominikanom w Rzymie klasztor przy bazylice św. Sabiny, który odtąd miał się stać konwentem generalnym zakonu. Niemniej hojnym okazał się sam papież, który ofiarował dominikanom własny pałac. Tutaj właśnie Dominik miał wskrzesić bratanka kardynała Stefana z Fossanuova. Przed śmiercią Dominik przyjął do zakonu i nałożył habit św. Jackowi i bł. Czesławowi, pierwszym polskim dominikanom. Wysłał też swoich synów do Anglii, Niemiec i na Węgry.
    Dominik odbywał częste podróże, głosząc Ewangelię i organizując wykłady z teologii. Zakładał nowe klasztory zakonu, który bardzo szybko się rozpowszechnił. W 1220 r. Honoriusz III powołał Dominika na generała zakonu.

    Święty Dominik

    Dominik prowadził pracę misyjną na północy Włoch. Wyczerpany pracą w prymitywnych warunkach, wrócił do Bolonii. Jego ostatnie słowa brzmiały: “Miejcie miłość, strzeżcie pokory i nie odstępujcie od ubóstwa”. Zmarł 6 sierpnia 1221 r. na rękach swych współbraci. W jego pogrzebie wziął udział kardynał Hugolin i wielu dygnitarzy kościelnych. Dominik został pochowany w kościele klasztornym w Bolonii, w drewnianej trumnie, w podziemiu (w krypcie) tuż pod wielkim ołtarzem. Jego kult rozpoczął się zaraz po jego śmierci. Notowano za jego wstawiennictwem otrzymane łaski. Dlatego papież Grzegorz IX nakazał rozpocząć proces kanoniczny. Po jego ukończeniu wyniósł sługę Bożego do chwały świętych w 1234 r.
    Dominik odznaczał się wielką prawością obyczajów, niezwykłą żarliwością o sprawy Boże oraz niezachwianą równowagą ducha. Potrafił współczuć. Jego radosne serce i pełna pokoju wewnętrzna postawa uczyniły z niego człowieka niebywale serdecznego. Oszczędny w słowach, rozmawiał z Bogiem na modlitwie albo o Nim z bliźnimi. Żył nader surowo. Bardzo cierpliwie znosił wszelkie przeciwności i upokorzenia.Imię Dominik pochodzi od łacińskiego dominicus, co znaczy Pański, należący do Boga. Przed św. Dominikiem imię to było znane, ale właśnie Dominik Guzman spopularyzował to imię w całej Europie.
    Największą zasługą św. Dominika i pamiątką, jaką po sobie zostawił, jest założony przez niego Zakon Kaznodziejski. Zakon dał Kościołowi wielu świętych. Wśród nich do najjaśniejszych gwiazd należą św. Tomasz z Akwinu (+ 1274), doktor Kościoła, św. Rajmund z Penafort (+ 1275), św. Albert Wielki (+ 1280), doktor Kościoła, św. Wincenty Ferreriusz (+ 1419), św. Antonin z Florencji (+ 1459), papież św. Pius V (+ 1572), św. Ludwik Bertrand (+ 1581), św. Katarzyna ze Sieny (+ 1380), doktor Kościoła i patronka Europy, oraz św. Róża z Limy (+ 1617). Zakon położył wielkie zasługi na polu nauki, wydając uczonych na skalę światową w dziedzinie teologii, biblistyki czy liturgii. Kiedy zostały odkryte nowe lądy, dominikanie byli jednymi z pierwszych, którzy na odkryte tereny wysyłali swoich misjonarzy.

    Herb Zakonu Kaznodziejskiego
    W ikonografii św. Dominik przedstawiany jest w dominikańskim habicie. Jego atrybutami są: gwiazda sześcioramienna, infuła u stóp, lilia – czasami złota, księga, podwójny krzyż procesyjny, pastorał, pies w czarne i białe łaty trzymający pochodnię w pysku (symbol zakonu: Domini canes – “Pańskie psy”), różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Św. Dominik

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 3.02.2010

    św. Dominik /El Greco/Wikimedia Commons, Licencja: 0

    ***

    Drodzy bracia i siostry!

    W ubiegłym tygodniu omawiałem wspaniałą postać Franciszka z Asyżu, dzisiaj natomiast chciałbym przedstawić innego świętego, który w tym samym okresie w zasadniczy sposób przyczynił się do odnowy współczesnego sobie Kościoła. Jest nim św. Dominik, założyciel Zakonu Kaznodziejskiego, znany także jako zakon braci dominikanów.

    Bł. Jordan z Saksonii, który stanął na czele zakonu jako następca Dominika, sportretował go najpełniej w sławnej modlitwie: «Rozpalony Bożą gorliwością i nadprzyrodzonym ogniem, wybrałeś dla siebie najdoskonalszą formę życia apostolskiego, w wielkiej miłości, w zapale ducha i w ślubie ubóstwa». Uwydatnia on ten właśnie zasadniczy rys świadectwa Dominika: rozmawiał zawsze z Bogiem i o Bogu. W życiu świętych zawsze idą z sobą w parze miłość do Pana i do bliźniego, szukanie chwały Bożej i pragnienie zbawienia dusz.

    Dominik urodził się w Hiszpanii, w Caleruedze, ok. 1170 r. Wywodził się ze szlacheckiej rodziny ze Starej Kastylii, a dzięki wsparciu wujka księdza zdobył wykształcenie w sławnej szkole w Palencii. Szybko wyróżnił się zamiłowaniem do studiów nad Pismem Świętym oraz tak wielką miłością do ubogich, że sprzedawał książki, które w jego czasach były dobrami o wielkiej wartości, by za uzyskane w ten sposób pieniądze pomagać ofiarom nieurodzaju.

    Przyjął święcenia kapłańskie i został wybrany na kanonika kapituły katedralnej w Osmie — diecezji, z której pochodził. Chociaż nominacja ta mogła przysporzyć mu prestiżu w Kościele i społeczeństwie, nie traktował jej jako osobistego przywileju ani wstępu do błyskotliwej kariery kościelnej, lecz jako posługę, którą pełnił z oddaniem i pokorą. Czyż kariera i władza nie kuszą nawet tych, którzy kształtują życie Kościoła i nim zarządzają? Mówiłem o tym parę miesięcy temu, podczas święceń kilku biskupów: «nie dążymy do zdobycia władzy, prestiżu, uznania dla nas samych. (…) Wiemy, jak w społeczeństwie świeckim, a nierzadko również w Kościele sprawy mogą ucierpieć, gdy wielu z tych, którzy piastują odpowiedzialne stanowiska, zabiega o dobro własne, a nie wspólnoty, nie o wspólne dobro» (homilia podczas konsekracji pięciu biskupów, 12 września 2009 r., «L’Osservatore Romano», wyd. polskie, n. 11-12/2009, s. 34).

    Biskup Osmy, który miał na imię Diego, prawdziwy i gorliwy pasterz, prędko dostrzegł duchowe zalety Dominika i zaprosił go do współpracy. Razem udali się do Europy Północnej z misją dyplomatyczną, którą powierzył im król Kastylii. Podczas podróży Dominik uświadomił sobie, że Kościół jego czasów stoi w obliczu dwóch ogromnych wyzwań, jakimi były nie zewangelizowane ludy na północnych krańcach kontynentu europejskiego oraz podziały religijne, osłabiające życie chrześcijańskie na południu Francji, gdzie działalność grup heretyckich wywoływała zamieszanie i oddalała od prawdy wiary. Dlatego Dominik postawił sobie jako cele apostolskie działalność misyjną pośród nie znających światła Ewangelii oraz powtórną ewangelizację wspólnot chrześcijańskich. Papież poprosił Dominika, który z biskupem Diego udał się do niego po radę, by poświęcił się przepowiadaniu wśród albigensów, heretyckiej grupy, głoszącej dualistyczną koncepcję rzeczywistości, opartą na dwóch jednakowo potężnych pierwiastkach stwórczych — dobru i złu. Ugrupowanie to gardziło zatem materią, bo wywodziła się ona z pierwiastka zła, odrzucało również małżeństwo, a także negowało wcielenie Chrystusa, sakramenty, przez które Pan «dotyka» nas za pośrednictwem materii, oraz zmartwychwstanie ciał. Albigensi cenili sobie ubogie i surowe życie — pod tym względem mogli stanowić wzór — i krytykowali bogactwo kleru swojej epoki. Dominik podjął się tej misji z entuzjazmem i wypełniał ją właśnie poprzez przykład swego ubogiego i surowego życia, głoszenie Ewangelii i publiczne rozprawy. Tej misji głoszenia Dobrej Nowiny poświęcił resztę swego życia. Jego synowie zrealizowali potem również inne marzenia św. Dominika: misję ad gentes, to znaczy wśród tych, którzy nie znali jeszcze Jezusa, oraz misję wśród mieszkańców miast, zwłaszcza uniwersyteckich, gdzie nowe prądy umysłowe wystawiały na próbę wiarę ludzi wykształconych.

    Ten wielki święty przypomina nam, że w sercu Kościoła zawsze musi płonąć ogień misyjny. Nakazuje on wciąż głosić Ewangelię tym, którzy o niej słyszą po raz pierwszy, a kiedy trzeba — głosić ją również na nowo: Chrystus jest bowiem najcenniejszym dobrem, które ludzie wszystkich epok i zakątków świata mają prawo poznać i pokochać! Pocieszający jest również w dzisiejszym Kościele widok tak wielu pasterzy i wiernych świeckich, członków starych zakonów i nowych ruchów kościelnych, którzy z radością poświęcają życie temu najwyższemu ideałowi: głoszeniu Ewangelii i dawaniu jej świadectwa!

    Do Dominika Guzmana przyłączyli się potem inni ludzie, których pociągał ten sam cel. I tak stopniowo, z pierwszej fundacji w Tuluzie zaczął się rodzić Zakon Kaznodziejski. Dominik posłusznie stosując się do wskazań papieży swoich czasów, Innocentego iii i Honoriusza iii, przyjął starożytną Regułę św. Augustyna, przystosowując ją do wymogów życia apostolskiego, zgodnie z którymi on sam oraz jego towarzysze prowadzili działalność kaznodziejską przemieszczając się z miejsca na miejsce, a następnie powracali do swoich klasztorów, będących miejscami studiów, modlitwy i życia wspólnotowego. Dominik podkreślał w sposób szczególny dwie wartości, które uważał za niezbędne, aby misja ewangelizacyjna się powiodła: życie wspólnotowe w ubóstwie oraz studium.

    Przede wszystkim Dominik i Zakon Kaznodziejski prowadzili życie żebracze, nie mieli zatem wielkich posiadłości ziemskich, którymi trzeba zarządzać. Ta cecha sprawiła, że mogli łatwiej poświęcać się studiom oraz wędrownemu przepowiadaniu, co było dla ludzi konkretnym świadectwem. System rządów w ich dominikańskich klasztorach i prowincjach był oparty na kapitułach, które wybierały swoich przełożonych, zatwierdzanych następnie przez wyższych przełożonych. Tego typu organizacja pobudzała życie braterskie i odpowiedzialność wszystkich członków wspólnoty, wymagała bowiem głębokich przekonań osobistych. Wybór tego systemu podyktowany był faktem, że dominikanie przepowiadali prawdę Bożą, a więc musieli żyć zgodnie z tym, co głosili. Zgłębiana i dzielona w miłości z braćmi prawda stanowi najgłębszy fundament radości. Bł. Jordan z Saksonii mówi o św. Dominiku: «Przyjmował on każdego człowieka do wielkiego łona prawdy, a ponieważ kochał wszystkich, wszyscy go kochali. Miał zasadę, by radować się z osobami szczęśliwymi i płakać z płaczącymi» (Libellus de principiis Ordinis Praedicatorum autore Iordano de Saxonia, wyd. H.C. Scheeben, [Monumenta Historica Sancti Patris Nostri Dominici, Romae 1935]).

    Po drugie, Dominik zdecydował się na odważny gest; chcąc, by jego towarzysze zdobyli solidną formację teologiczną, nie zawahał się posyłać ich na ówczesne uniwersytety, chociaż wielu ludzi Kościoła patrzyło na te ośrodki kultury z nieufnością. W Konstytucjach Zakonu Kaznodziejskiego studium ma wielkie znaczenie jako przygotowanie do apostolatu. Dominik chciał, żeby jego bracia oddawali się studiom zapamiętale, pilnie i pobożnie; podstawą tych studiów była dusza wszelkiej wiedzy teologicznej, czyli Pismo Święte, a cechował je szacunek dla wymogów rozumu. Rozwój kultury powoduje, że pełniący posługę Słowa na różnych poziomach muszą być dobrze przygotowani. Zachęcam więc wszystkich, pasterzy i świeckich, do pogłębiania tego «wymiaru kulturalnego» wiary, aby piękno prawdy chrześcijańskiej mogło być lepiej pojmowane oraz by wiara mogła być rzeczywiście karmiona, umacniana, a także broniona. W tym Roku Kapłańskim zachęcam seminarzystów i kapłanów, by doceniali duchową wartość studium. Jakość posługi kapłańskiej zależy również od tego, czy ofiarnie oddajemy się studium prawd objawionych.

    Dominik, który chciał, by założony przez niego zakon składał się z kaznodziejów-teologów, przypomina nam, że teologia ma wymiar duchowy i duszpasterski, ubogacający duszę i życie. Kapłani, osoby konsekrowane, a także wierni mogą odnaleźć głęboką «radość wewnętrzną» w kontemplowaniu piękna prawdy pochodzącej od Boga, prawdy zawsze aktualnej i żywej. Hasło braci kaznodziejów — contemplata aliis tradere — pomaga nam następnie odkryć w kontemplacyjnym studium owej prawdy cel duszpasterski, ponieważ owoce własnej kontemplacji muszą być przekazywane innym.

    Kiedy Dominik umarł w 1221 r. w Bolonii, w mieście, które ogłosiło go swoim patronem, jego dzieło cieszyło się już wielkim powodzeniem. Przy poparciu Stolicy Apostolskiej Zakon Kaznodziejski rozpowszechnił się w wielu krajach Europy, służąc dobru całego Kościoła. Dominik został kanonizowany w 1234 r. i swoją świętością wskazuje nam jakie środki są nieodzowne, aby działalność apostolska była skuteczna. Po pierwsze pobożność maryjna, którą kultywował z miłością i pozostawił jako cenną spuściznę swoim synom duchowym, którzy w dziejach Kościoła położyli wielkie zasługi w popularyzowaniu modlitwy Różańca świętego, tak drogiej ludowi chrześcijańskiemu i bogatej w wartości ewangeliczne, będącej prawdziwą szkołą wiary i pobożności. A po drugie, Dominik, który opiekował się kilkoma klasztorami żeńskimi we Francji i w Rzymie, wierzył głęboko, że modlitwa wstawiennicza jest ważna, aby praca apostolska była owocna. Dopiero w raju zrozumiemy, jak bardzo skutecznie modlitwa sióstr klauzurowych towarzyszy działalności apostolskiej! O każdej z nich myślę z wdzięcznością i serdecznością.

    Drodzy bracia i siostry, niech życie Dominika Guzmana zachęci nas wszystkich, byśmy byli gorliwi w modlitwie, odważnie żyli wiarą i byli głęboko zakochani w Jezusie Chrystusie. Za jego pośrednictwem prośmy Boga, by zawsze wzbogacał Kościół prawdziwymi głosicielami Ewangelii.

    do Polaków:

    Witam polskich pielgrzymów. Wczoraj obchodziliśmy święto Ofiarowania Pańskiego, z którym jest związany Dzień Życia Konsekrowanego. Wszystkim osobom konsekrowanym, zakonnicom, zakonnikom i świeckim, dziękujemy za duchowe, pasterskie i misyjne dzieło, jakie spełniają w Kościele zgodnie z ich charyzmatem. Polecam ich waszym codziennym modlitwom. Niech Bóg wam błogosławi!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3-4/2010/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Franciszkanie i dominikanie

    – główne zakony żebrzące XIII w.

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 13.01.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Na początku nowego roku przyjrzymy się dziejom chrześcijaństwa, by zobaczyć, jak się toczy historia i jak można ją odnawiać. Widzimy w niej, że to święci, kierujący się światłem Boga, są autentycznymi reformatorami życia Kościoła i społeczeństwa. Nauczając słowem i dając świadectwo własnym przykładem, potrafią oni zainicjować trwałą i głęboką odnowę Kościoła, bo sami są głęboko odnowieni, obcują z prawdziwą nowością: Bogiem obecnym w świecie. To pokrzepiające zjawisko, polegające na tym, że w każdym pokoleniu przychodzą na świat święci, a ich twórcze idee wzbogacają go i odnawiają, powtarza się nieustannie w historii Kościoła, nawet w smutnych i trudnych momentach. Widzimy bowiem, że w następujących po sobie stuleciach rodzą się także siły potrzebne do reformy i do odnowy, bo Bóg jest zawsze nowością i wciąż daje nowe siły, by posuwać się naprzód. Tak też było w xiii w., kiedy narodziły się i w nadzwyczajny sposób rozwinęły zakony żebrzące, które stanowiły wzór wielkiej odnowy w nowej epoce historycznej. Nazwano je w ten sposób, bo cechowało je «żebranie», czyli pokorne proszenie ludzi o wsparcie materialne, które pozwalało im żyć zgodnie ze ślubem ubóstwa i prowadzić misję ewangelizacyjną. Wśród zakonów żebrzących, które wówczas powstały, najbardziej znane i najważniejsze to Zakon Braci Mniejszych i Zakon Kaznodziejski, znane jako franciszkanie i dominikanie. Nazwy te pochodzą od imion ich założycieli, Franciszka z Asyżu i Dominika Guzmana. Ci dwaj wielcy święci potrafili w inteligentny sposób odczytywać «znaki czasu», wyczuwając, jakie wyzwania stały przed Kościołem ich czasów.

    Pierwszym wyzwaniem było powstawanie różnych grup i ruchów wiernych, którzy choć kierowali się usprawiedliwionym pragnieniem autentycznego życia chrześcijańskiego, często wyłączali się ze wspólnoty kościelnej. Głęboką niezgodę budził w nich piękny i bogaty Kościół, który zawdzięczał swój rozwój właśnie rozkwitowi monastycyzmu. W poprzednich katechezach mówiłem o wspólnocie monastycznej z Cluny, która stopniowo zaczęła coraz mocniej przyciągać młodzież, a więc siły żywotne, a także dobra i bogactwa. Pierwszym logicznym tego następstwem był rozwój Kościoła bogatego w posiadłości i statycznego. Temu Kościołowi przeciwstawiano ideę mówiącą, że Chrystus przyszedł na świat ubogi i że prawdziwy Kościół powinien być właśnie Kościołem ubogich; pragnienie prawdziwej autentyczności chrześcijańskiej wyraziło się w sprzeciwie wobec empirycznej rzeczywistości Kościoła. Były to tak zwane średniowieczne ruchy ubogich. Ostro krytykowały one styl życia księży i zakonników w tamtych czasach, oskarżając ich o zdradę Ewangelii i zarzucenie praktyki ubóstwa, które znamionowało pierwszych chrześcijan. Ruchy te przeciwstawiły posłudze biskupów własną «hierarchię paralelną». Aby usprawiedliwić swoje wybory, szerzyły one także naukę niezgodną z wiarą katolicką. Na przykład ruchy katarów czy albigensów nawiązywały do starych herezji, które głosiły lekceważenie świata materialnego bądź pogardę dla niego — sprzeciw wobec bogactwa szybko przerodził się w sprzeciw wobec rzeczywistości materialnej jako takiej — negację wolnej woli oraz dualizm, zakładający istnienie drugiej zasady, którą jest zło, porównywalnej z Bogiem. Ruchy te cieszyły się powodzeniem, zwłaszcza we Francji i we Włoszech, nie tylko ze względu na dobrą organizację, ale również dlatego, że krytykowały rzeczywisty nieład, który zapanował w Kościele na skutek niezbyt przykładnego postępowania różnych przedstawicieli duchowieństwa.

    Franciszkanie i dominikanie, idąc w ślady swoich założycieli, pokazali natomiast, że możliwe jest życie ewangelicznym ubóstwem, prawdą Ewangelii jako taką, bez zrywania z Kościołem; pokazali, że Kościół jest prawdziwym, autentycznym przybytkiem Ewangelii i Pisma Świętego. Więcej, właśnie głęboka więź z Kościołem i papieżem była źródłem siły świadectwa Dominika i Franciszka. Dokonując niezwykłego w historii życia konsekrowanego wybóru członkowie tych zakonów nie tylko rezygnowali z posiadania dóbr osobistych, jak czynili w starożytności mnisi, ale nie chcieli nawet, by wspólnota otrzymywała na własność ziemie i nieruchomości. Pragnęli w ten sposób dawać świadectwo życia niezwykle wstrzemięźliwego, wyrażającego solidarność z ubogimi i wyłączną ufność w Opatrzność, żyć na co dzień zdani na Opatrzność, ufnie oddawać się w ręce Boga. Ten styl życia osób i wspólnoty w zakonach żebrzących w połączeniu z całkowitym utożsamieniem się z nauczaniem Kościoła i jego władzą był bardzo ceniony przez ówczesnych papieży, takich jak Innocenty iii i Honoriusz iii, którzy w pełni zaakceptowali te nowe doświadczenia kościelne, rozpoznając w nich głos Ducha Świętego. Na owoce nie trzeba było długo czekać: grupy praktykujących ubóstwo, które oderwały się od Kościoła, powróciły do wspólnoty kościelnej bądź stopniowo się zmniejszyły i w końcu przestały istnieć. Dziś również, choć żyjemy w społeczeństwie, w którym «mieć» często bierze górę nad «być», bardzo skuteczne są przykłady ubóstwa i solidarności, które dają wierni, dokonujący tych odważnych wyborów. Dziś również nie brak tego typu inicjatyw: ruchów, które rzeczywiście rodzą się z nowości Ewangelii i radykalnie nią żyją w teraźniejszości, oddając się w ręce Boga, by służyć bliźniemu. Świat, jak przypomniał Paweł vi w Evangelii nuntiandi, chętnie słucha nauczycieli, kiedy są oni także świadkami. O tej lekcji nigdy nie należy zapominać w dziele głoszenia Ewangelii: trzeba przede wszystkim samemu żyć tym, co się głosi, być zwierciadłem Bożej miłości.

    Franciszkanie i dominikanie byli świadkami, ale również nauczycielami. W ich czasach występowało bowiem duże zapotrzebowanie również na wykształcenie religijne. Liczni wierni świeccy, mieszkający w miastach, które szybko się rozwijały, pragnęli praktykować bogate duchowo życie chrześcijańskie. Starali się zatem pogłębiać znajomość wiary i szukali przewodników na trudnej, lecz porywającej drodze świętości. Zakony żebrzące potrafiły znakomicie zaspokajać również tę potrzebę: głoszenie Ewangelii w jej prostocie, głębi i wielkości było celem, głównym bodajże celem tego ruchu. Z wielką gorliwością oddały się bowiem kaznodziejstwu. Bardzo liczni wierni, niejednokrotnie całe ich tłumy gromadziły się, by w kościołach i na wolnym powietrzu słuchać kaznodziejów, takich jak na przykład św. Antoni. Poruszali oni tematy bliskie życia ludzi, przede wszystkim praktykowanie cnót teologalnych i moralnych, ilustrując je konkretnymi przykładami, łatwo zrozumiałymi. Uczono także sposobów wzbogacania życia modlitwy i pobożności. Franciszkanie na przykład z zapałem szerzyli nabożeństwo do człowieczeństwa Chrystusa, które zobowiązywało do naśladowania Pana. Nie dziwi zatem, że liczni wierni, kobiety i mężczyźni, wybierali na przewodników na drodze chrześcijańskiej braci franciszkanów i dominikanów, którzy byli cenionymi i poszukiwanymi kierownikami duchowymi i spowiednikami. Powstały w ten sposób stowarzyszenia wiernych świeckich, którzy inspirowali się w życiu duchowością św. Franciszka i św. Dominika, dostosowując ją do swego stanu. Był to tzw. trzeci zakon, zarówno franciszkański, jak dominikański. Inaczej mówiąc, idea «świętości świeckiej» miała wielu zwolenników. Jak przypomniał Ekumeniczny Sobór Watykański ii, powołanie do świętości nie jest zastrzeżone dla niektórych, lecz jest powszechne (por. Lumen gentium, 40). We wszystkich stanach, zgodnie z potrzebami każdego z nich, można żyć Ewangelią. Również dzisiaj każdy chrześcijanin powinien dążyć do «wysokiej miary życia chrześcijańskiego», niezależnie od stanu, do jakiego należy!

    W Średniowieczu znaczenie zakonów żebrzących wzrosło tak dalece, że instytucje świeckie, takie jak organizacje pracowników, dawne korporacje, a nawet władze obywatelskie przy opracowywaniu swoich regulaminów, a niekiedy w poszukiwaniu rozwiązań wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów często zasięgały porad duchowych członków owych zakonów. Średniowieczne miasto zawdzięczało swój rozwój duchowy franciszkanom i dominikanom. Z wielkim wyczuciem stosowali oni strategię duszpasterską dostosowaną do przemian społeczeństwa. Wiele osób przenosiło się ze wsi do miast, dlatego zaczęli wznosić swoje klasztory w obrębie miast, zamiast, jak wcześniej, z dala od nich. Aby prowadzić działalność dla dobra dusz, musieli także — w zależności od potrzeb duszpasterskich — podróżować. Innym nowatorskim wyborem zakonów żebrzących było zrezygnowanie z zasady życia w stałych miejscach, która była klasycznym rysem starożytnego monastycyzmu, na rzecz innego stylu. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego z apostolską gorliwością podróżowali z miejsca na miejsce. W rezultacie organizacja ich zakonów zaczęła się różnić od organizacji większości zakonów monastycznych. Zamiast tradycyjnej autonomii, jaką cieszył się każdy klasztor, liczyły się bardziej zakon jako taki i jego główny przełożony oraz struktura prowincji. Zakony żebrzące były zatem bardziej otwarte na potrzeby Kościoła powszechnego. Ta elastyczność pozwalała na powierzanie specyficznych zadań braciom, którzy najlepiej się do tego nadawali, toteż zakony żebrzące dotarły do północnej Afryki, na Bliski Wschód i do północnej Europy. Ta elastyczność odnowiła dynamizm misyjny.

    Innym wielkim wyzwaniem były dokonujące się wówczas przemiany kulturowe. Nowe kwestie były przedmiotem żywych dyskusji na uniwersytetach, które powstały z końcem xii w. Bracia mniejsi i członkowie Zakonu Kaznodziejskiego bez wahania wzięli na siebie również to zadanie i jako studenci i profesorzy wstąpili na najbardziej znane wówczas uniwersytety, stworzyli ośrodki naukowe, pisali wartościowe dzieła, dali początek autentycznym systemom myślowym, przyczynili się do rozwoju teologii scholastycznej w okresie jej największego rozkwitu, wywarli istotny wpływ na rozwój myśli. Najwięksi myśliciele, św. Tomasz z Akwinu i św. Bonawentura, byli członkami zakonów żebrzących, działali z takim właśnie zapałem nowej ewangelizacji, który zrodził również nową odwagę myślenia, dialogu rozumu i wiary. Dziś również potrzebna jest «miłość prawdy i w prawdzie», «miłość intelektualna», by oświecić umysły i połączyć wiarę z kulturą. Praca franciszkanów i dominikanów na uniwersytetach średniowiecznych stanowi zachętę, drodzy wierni, do tego, by poprzez obecność w ośrodkach kształtowania się wiedzy z szacunkiem i przekonaniem ukazywać w świetle Ewangelii podstawowe kwestie dotyczące człowieka, jego godności, jego odwiecznego przeznaczenia. Myśląc o roli franciszkanów i dominikanów w Średniowieczu, o odnowie duchowej, do jakiej doprowadzili, o tchnieniu nowego życia, jakim napełnili świat, pewien mnich powiedział: «W owym czasie świat się starzał. Dwa zakony powstały w Kościele i odnowiły jego młodość jak młodość orła» (Burchard d’Ursperg, Chronicon).

    Drodzy bracia i siostry, zwróćmy się na początku tego roku do Ducha Świętego, wiecznej młodości Kościoła: niech On sprawi, że każdy poczuje, jak pilnie potrzebne jest konsekwentne i odważne świadectwo Ewangelii, aby nie zabrakło nigdy świętych, dzięki którym Kościół zabłyśnie jak zawsze czysta i piękna oblubienica, bez zmazy i bez zmarszczki, która potrafi w nieodparty sposób przyciągnąć świat do Chrystusa, do Jego zbawienia.

    ….

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3-4/2010/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________________

    Wiedział, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich.

    Wspominamy dziś św. Dominika

    NHEYOB /WIKIMEDIA COMMONS CC BY-SA 4.0

    ***

    Nazywany „Światłem Kościoła” (Lumen Ecclesiae) św. Dominik wiedział doskonale, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich – pisze ks. Arkadiusz Nocoń. 8 sierpnia przypada wspomnienie św. Dominika, prezbitera. Jego relikwie znajdują się w bazylice św. Dominika w Bolonii. Jest patronem Zakonu Braci Kaznodziejów (dominikanów) i Zakonu Dominikanek Klauzurowych.

    Św. Dominik urodził się ok. 1172 r. w Caleruega w Hiszpanii. Dzięki zamożności swoich rodziców odbył solidne studia świeckie i teologiczne. Kolejne tytuły naukowe nie pozbawiły go jednak ludzkiej wrażliwości. Gdy któregoś roku w jego stronach zapanował wielki głód i ludzie biedni masowo umierali, sprzedał wszystkie swoje książki: „Nie chcę – mówił – studiować na martwych skórach, gdy ludzie wokół umierają z głodu”.

    Wyświęcony na kapłana (1195 r.) wstąpił do Zgromadzenia Kanoników Regularnych. Opatrzność miała jednak wobec niego inne plany. Pod koniec roku 1203 towarzyszył swemu biskupowi w podróży do Danii, nie przypuszczając, że podróż ta odmieni jego życie. Zaraz po przejściu Pirenejów zetknął się z heretyckim ruchem albigensów i waldensów, którzy pod szczytnymi hasłami naprawy Kościoła wypaczali jego prawdziwą naukę. Posuwając się na północ był z kolei świadkiem najazdu pogańskich plemion – Kumanów, na Turyngię. Wstrząśnięty spustoszeniem, jakiego dokonali, postanowił wyruszyć do nich ze Słowem Bożym. Papież Innocenty III nie zgodził się jednak na to i zaproponował mu nawracanie heretyków na południu Francji. Dominik podjął to wyzwanie, choć jego marzeniem pozostanie zawsze misja na wschodzie Europy. 

    Papież tymczasem wiązał z Dominikiem wielkie nadzieje: wszystkie dotychczasowe misje wysyłane na tereny ogarnięte przez albigensów i waldensów kończyły się niepowodzeniem. Dominik wydaje się tym, który może to zmienić. On sam zmienia jednak najpierw metodę nauczania:

    „Jeśli chcemy nawracać zabłąkane umysły – mówi do współpracowników – musimy zacząć od dobrego przykładu. Porzućmy więc zbytek naszych orszaków i pieszo, ubodzy, jak nasz Zbawiciel, zaopatrzeni jedynie w mądrość Bożą, głośmy prawdziwą naukę Ewangelii”.

    Wędrując od miejscowości do miejscowości, głoszą więc Słowo Boże i nauczają. Ogromną pomocą są Dominikowi solidne studia i zdobyta wcześniej wiedza, pozwalająca prowadzić dyskusje z heretykami i przekonywać ich do prawdziwej nauki. Wreszcie mają miejsce pierwsze nawrócenia. Kiedy w roku 1216 Papież Honoriusz III zatwierdził założony przez Dominika Zakon Braci Kaznodziejów, misja ewangelizacyjna wśród albigensów i waldensów nabierze dodatkowego rozmachu, a sama herezja zaczęła powoli ustępować.

    Z „Dziejów Zakonu Kaznodziejskiego”: „Dominik był człowiekiem ewangelicznym w słowie i czynie. Za dnia nikt nie był bardziej przyjazny i miły względem braci; w nocy nikt bardziej oddany czuwaniom i modlitwie. (…) Zawsze nosił z sobą Ewangelię Mateusza i listy Pawła. Czytał je tak często, że znał je prawie na pamięć. Dwa albo trzy razy wyznaczany na stolicę biskupią, za każdym razem odmawiał, przedkładając ponad biskupstwo życie w ubóstwie i we wspólnocie z braćmi. (…) Za wiarę w Chrystusa pragnął doznawać chłosty i śmierci. Papież Grzegorz IX powiedział o nim: «Znałem go jako człowieka, który tak wiernie wypełniał wskazania Apostołów, iż nie wątpię, że wraz z nimi dzieli chwałę niebios»”.

    REKLAMA

    Herezje, które na przełomie XII i XIII wieku trawiły Kościół na południu Europy, wyrosły z upadku obyczajów i ignorancji religijnej. Przeciwstawiając się fałszywym naukom albigensów i waldensów, Dominik powołał zakon, którego charyzmatem miał być radykalizm ewangeliczny i zdrowa, oparta na nieustannym studium, nauka. Był to bodajże jedyny zakon, w którym przełożony miał też prawo dyspensować ze wspólnych modlitw i praktyk pokutnych, aby bracia lepiej przygotowali się do kazań.

    Nazywany „Światłem Kościoła” (Lumen Ecclesiae) św. Dominik wiedział doskonale, że tylko wielkie wyzwania czynią ludzi wielkich. Mając zaledwie szesnastu braci, rozesłał ich „na krańce świata”, aby nauczali i zakładali konwenty. Jego decyzja wydawała się im szalona: „Nie sprzeciwiajcie się! – mówił. Ja wiem, co robię. Ziarno zgromadzone w jednym miejscu butwieje, a rozsiane wydaje plony”.

    Wydało. Założony przez niego zakon przyczynił się do odrodzenia średniowiecznego Kościoła. Ostatni zaś z dominikanów, którego osobiście przyjął do swego zakonu i który słusznie cieszy się mianem jego najdoskonalszego ucznia – św. Jacek Odrowąż, został nie tylko wielkim Apostołem Północnej Europy, ale dotarł także na tereny pogańskich Kumanów, spełniając tym samym marzenie Ojca Dominika.

    Św. Dominik zmarł 6 sierpnia 1221 r. we włoskiej Bolonii. Kanonizował go Papież Grzegorz IX w 1234 r.

    ks. Arkadiusz Nocoń/źródło: vaticannews.va/Opoka.pl

    ____________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 sierpnia

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Zobacz także:
      •  Święty Sykstus II, papież i męczennik
      •  Święty Kajetan, prezbiter
      •  Błogosławieni prezbiterzy i męczennicy Agatanioł i Kasjan
      •  Święty Albert z Trapani, prezbiter
      •  Błogosławiony Tadeusz Dulny, męczennik
    ***
    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Edmund Bojanowski urodził się 14 listopada 1814 r. w Grabonogu. W dzieciństwie został cudownie uzdrowiony za przyczyną Matki Bożej Bolesnej, czczonej na Świętej Górze w Gostyniu.
    Otrzymał staranne wychowanie w katolickiej rodzinie. Poważna choroba uniemożliwiła mu ukończenie studiów filozoficznych, które podjął na uniwersytetach we Wrocławiu i w Berlinie. Po intensywnej kuracji zamieszkał w rodzinnej miejscowości. Chociaż wykazywał zainteresowania literackie, jego głównym charyzmatem okazała się praca społeczna i charytatywna. Zakładał czytelnie dla ludu, rozpowszechniając dobre czasopisma, by w ten sposób pomagać ubogiej młodzieży w zdobywaniu wykształcenia. Dał się poznać jako człowiek wielkiej wytrwałości i dobroci serca. Wielokrotnie był zapraszany do uczestnictwa w stowarzyszeniach niosących pomoc ubogim. Podczas epidemii cholery w 1849 r. poświęcił się służbie zarażonym.

    Błogosławiony Edmund Bojanowski

    Będąc człowiekiem głęboko religijnym i praktykującym, na każdego człowieka, a zwłaszcza na biedne dziecko, patrzył przez pryzmat miłości do Boga. Mimo słabego zdrowia robił wszystko, by nieść pomoc zaniedbanemu ludowi wiejskiemu przez organizowanie ochronek dla dzieci i opieki nad chorymi, troszcząc się jednocześnie o podniesienie moralności dorosłych. Chociaż był człowiekiem świeckim, 3 maja 1850 r. założył zgromadzenie zakonne Sióstr Służebniczek Maryi Niepokalanej.
    Problemy zdrowotne uniemożliwiły mu realizację marzeń o kapłaństwie, chociaż podejmował próby studiów seminaryjnych.
    Dla otoczenia był zawsze przykładem heroicznej wiary, prostoty, miłości i ufności w Bożą Opatrzność. Już za życia przez wielu ludzi uznawany był za człowieka świątobliwego. Doczesne życie zakończył 7 sierpnia 1871 r. na plebanii w Górce Duchownej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 sierpnia

    Przemienienie Pańskie

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Oktawian, biskup
      •  Święty Hormizdas, papież
      •  Błogosławiony Bronisław Kostkowski, męczennik
    ***
    Przemienienie Pańskie

    Dzisiejsza Ewangelia prowadzi nas wraz z Chrystusem, Piotrem, Jakubem i Janem na górę Tabor. Tam Chrystus przemienił się wobec swoich Apostołów. Jego twarz zajaśniała jak słońce, a szaty stały się olśniewająco białe. Apostołowie byli zachwyceni, choć poznali jedynie niewielki odblask wiecznej chwały Ojca, w której po swoim zmartwychwstaniu zasiadł Jezus. To wydarzenie pozostało tajemnicą dla pozostałych uczniów – dowiedzieli się o nim dopiero po wniebowstąpieniu Jezusa.
    Zdarzenie to Ewangeliści musieli uważać za bardzo ważne, skoro jego szczegółowy opis umieścili wszyscy synoptycy: św. Mateusz (Mt 17, 1-9), św. Marek (Mk 9, 1-8) i św. Łukasz (Łk 9, 28-36). Również św. Piotr Apostoł przekazał opis tego wydarzenia (2 P 1, 16-18). Miało ono miejsce po sześciu dniach – czy też “jakoby w osiem dni” – po uroczystym wyznaniu św. Piotra w okolicach Cezarei Filipowej (Mt 16, 13-20; Mk 8, 27-30; Łk 9, 18-21).
    Św. Cyryl Jerozolimski (+ 387) jako pierwszy wyraził pogląd, że górą Przemienienia Chrystusa była góra Tabor. Za nim zdanie to powtarza św. Hieronim (+ ok. 420) i cała tradycja. Faktycznie, góra Tabor uważana była w starożytności za świętą.
    Może dziwić szczegół, że zaraz po przybyciu na górę Apostołowie posnęli. Po odbytej bardzo uciążliwej drodze musieli utrudzić się wspinaczką, zwłaszcza że wędrowali sześć dni od Gór Hermonu.
    W Starym Testamencie powszechne było przekonanie, że Jahwe pokazuje się w obłoku (Wj 40, 34; 1 Sm 8, 11). Dlatego w czasie Przemienienia ukazał się obłok, który okrył Chrystusa, Mojżesza i Eliasza. Głos Boży z obłoku utwierdził uczniów w przekonaniu o teofanii, czyli objawieniu się Boga. Dlatego Ewangelista stwierdza, że świadkowie tego wydarzenia bardzo się zlękli.

    Girolamo de Sermoneta: Przemienienie Pańskie

    Termin “Przemienienie Pańskie” nie jest adekwatny do greckiego słowa metemorfothe (por. Mk 9, 2), które ma o wiele głębsze znaczenie. Termin grecki oznacza dokładnie “zmienić formę zewnętrzną (morfe), kształt; przejść z jednej formy zewnętrznej do drugiej”. Chrystus okazał się tym, kim jest w swojej naturze i istocie – Synem Bożym. Przemienienie pozwoliło Apostołom zrozumieć, jak mizerne i niepełne są ich wyobrażenia o Bogu. Chrystus przemienił się na oczach Apostołów, aby w dniach próby ich wiara w Niego nie zachwiała się. Ewangelista wspomina, że Eliasz i Mojżesz rozmawiali z Chrystusem o Jego męce. Zapewne przypomnieli uczniom Chrystusa wszystkie proroctwa, które zapowiadały Mesjasza jako Odkupiciela rodzaju ludzkiego. Wydarzenie to musiało mocno utkwić w pamięci świadków, skoro po wielu latach przypomni je św. Piotr w jednym ze swoich Listów (2 P 1, 16-18).Uroczystość Przemienienia Pańskiego na Wschodzie spotykamy już w VI wieku. Była ona największym świętem w ciągu lata. Na Zachodzie jako święto obowiązujące dla całego Kościoła wprowadził ją papież Kalikst III z podziękowaniem Panu Bogu za zwycięstwo oręża chrześcijańskiego pod Belgradem w dniu 6 sierpnia 1456 r. Wojskami dowodził wódz węgierski Jan Hunyadi, a całą obronę i bitwę przygotował św. Jan Kapistran. Jednak lokalnie obchodzono to święto na Zachodzie już w VII wieku. W Polsce święto znane jest od XI wieku.Dzisiejsze święto przypomina, że Jezus może w każdej chwili odmienić nasz los. Ma ono jednak jeszcze jeden, radosny, eschatologiczny aspekt: przyjdzie czas, że Pan odmieni nas wszystkich; nawet nasze ciała w tajemnicy zmartwychwstania uczyni uczestnikami swojej chwały. Dlatego dzisiejszy obchód jest dniem wielkiej radości i nadziei, że nasze przebywanie na ziemi nie będzie ostateczne, że przyjdzie po nim nieprzemijająca chwała.
    Przemienienie to jednak nie tylko pamiątka dokonanego faktu. To nie tylko nadzieja także naszego zmartwychwstania i przemiany. To równocześnie nakaz zostawiony przez Chrystusa, to zadanie wytyczone Jego wyznawcom. Warunkiem naszego eschatologicznego przemienienia jest stała przemiana duchowa, wewnętrzne, uparte naśladowanie Chrystusa. Ta przemiana w zarodku musi mieć podstawę na ziemi, by do swej pełni mogła dojść w wieczności. W drodze ku wieczności uczeń Jezusa musi być Mu wierny: myślą, słowem i chrześcijańskim czynem.
    Chrystus obiecuje, że będziemy królować razem z Nim tam, gdzie – za Piotrem – będziemy powtarzać: “Mistrzu, jak dobrze, że tu jesteśmy”. Warunkiem jest to, abyśmy już teraz pamiętali o tym, co dla nas przygotował Bóg, i abyśmy każdego dnia karmili się Jego Słowem i Ciałem. On chce, abyśmy ufnie i wytrwale się do Niego modlili, służyli bliźnim, rozwijając w sobie cnoty. Takie dążenie do przemiany będzie odpowiedzią na zaproszenie św. Pawła: “Przemieniajcie się przez odnawianie umysłu” (Rz 12, 2).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 sierpnia Kościół obchodzi

    święto Przemienienia Pańskiego

    SamplePrzemienienie, Rafael, zbiory Muzeum Watykańskiego

    ***

    Święto Przemienienia Pańskiego zwane także epifanią lub teofanią obchodzi Kościół katolicki 6 sierpnia. Liturgia tego dnia wspomina opisane w ewangeliach wydarzenie, przez które Chrystus objawił swoje bóstwo.

    Czytany w liturgii ewangeliczny opis Przemienienia Pańskiego pełen jest znaczeń symbolicznych: góra, światło i obłok są w Biblii charakterystyczne dla objawień Boga. „Jezus wziął ze sobą Piotra, Jakuba i brata jego Jana i zaprowadził ich na górę wysoką, osobno. Tam przemienił się wobec nich” (Mt 17,1). Twarz Jezusa zajaśniała jak słońce, szata była biała jak światło, ukazali się też Mojżesz i Eliasz a z obłoku dobiegł głos Boga.

    Są oni świadkami, którzy potwierdzają widzenie Apostołów i wskazują, że całe objawienie prowadzi do Jezusa. Dodatkowym i niepodważalnym uwierzytelnieniem jest głos Ojca, który mówi: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie, Jego słuchajcie!” (Mt 17,5).Przemienienie Jezusa miało umocnić wiarę Apostołów oraz przygotować ich na przeżycie męki i śmierci Jezusa. Przemienienie ukazuje też, że do chwały objawionej przez Jezusa dochodzi się przez cierpienie i śmierć. Tak jak każda teofania (czyli objawienie bóstwa) Przemienienie Pańskie budzi fascynację i zachwyt ale zarazem lęk, dlatego św. Piotr powiedział najpierw: „dobrze, że tu jesteśmy” a w chwilę później uczniowie „upadli na twarz i bardzo się zlękli”. W religioznawstwie mówi się, że Bóg jest „mysterium fascinosum et tremendum”, czyli tajemnicą fascynującą i przerażającą.

    W chrześcijaństwie wschodnim święto Przemienienia obchodzone było już w V wieku. Do dziś zajmuje ono w liturgicznym kalendarzu chrześcijańskiego Wschodu jedno z najważniejszych miejsc. Przemienienie jest też bardzo częstym motywem ikonografii wschodniej.

    Na Zachodzie pierwsze wzmianki o tym święcie pochodzą z VII i VIII wieku. Bardziej upowszechniło się ono w okresie wypraw krzyżowych, kiedy bardzo popularne były pielgrzymki do Ziemi Świętej, w tym także na Górę Tabor, uznawaną za górę przemienienia.

    W 1457 r. papież Kalikst III, jako wyraz wdzięczności za zwycięstwo nad Turkami odniesione 6 sierpnia 1456 r. pod Belgradem, wprowadził je do liturgii całego Kościoła katolickiego. W 1964 r. Górę Tabor odwiedził papież Paweł VI, który jako pielgrzym przemierzał Ziemię Świętą.

    Kai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna Śnieżna

    Zobacz także:
      •  Święty Oswald, król i męczennik
      •  Błogosławiony Fryderyk Jansoone, prezbiter
    ***
    Bazylika Sancta Maria Maior

    Przypadające dzisiaj wspomnienie dotyczy rocznicy poświęcenia bazyliki Najświętszej Maryi Panny “Większej” w Rzymie. Przymiotnik ten wynika z faktu, że jest to pierwszy i największy kościół rzymski poświęcony Maryi. Jest to także jedna z pierwszych na świecie świątyń poświęconych Matce Bożej. Kościół tak dalece ją wyróżnia, że należy ona do czterech tzw. bazylik większych Rzymu, które każdy pielgrzym nawiedzał w roku świętym, jeśli pragnął uzyskać odpust zupełny. Należą do nich: bazylika laterańska św. Jana (będąca katedrą biskupa Rzymu), bazylika św. Piotra na Watykanie, bazylika św. Pawła za Murami i właśnie bazylika Matki Bożej Większej.
    W Bazylice tej czci się Matkę Bożą Śnieżną. Według tradycji, w 352 r. Maryja ukazała się papieżowi Liberiuszowi i rzymskiemu patrycjuszowi Janowi, nakazując im budowę kościoła w miejscu, które im wskaże. 5 sierpnia, w okresie upałów, Wzgórze Eskwilińskie pokryło się śniegiem – tam zbudowano świątynię. Musiała być ona niewielka i być może uległa zniszczeniu. Sykstus III (432-440), pragnąc uczcić zakończenie soboru w Efezie, na którym ogłoszono dogmat o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos), postanowił przebudować gruntownie tę bazylikę. Wspomnienie tego wydarzenia obchodzono pierwotnie jedynie w samej bazylice, z czasem jednak kolejni papieże rozszerzali je najpierw na teren Rzymu, a potem już całego Kościoła.
    W ciągu wieków wielu papieży tę bazylikę upiększało i powiększało: Eugeniusz III (1145-1153) powiększył przedsionek i dał dzisiejszą przepiękną posadzkę; Mikołaj IV (1288-1293) dał nową bogatą absydę; za czasów Grzegorza XI (1370-1378) wzniesiono wieżę-dzwonnicę romańską; dziełem Klemensa X (1670-1676) jest tylny front bazyliki; Benedykt XIV (1740-1758) dokonał gruntownej przebudowy wnętrza, które podziwiamy po dzień obecny, oraz dał nowy, okazały, do dziś zachowany front główny bazyliki; Pius XI dla uczczenia 1500. rocznicy ogłoszenia na soborze efeskim dogmatu o Boskim Macierzyństwie Maryi (431-1931) odnowił wspaniałe pierwotne mozaiki, które znajdują się na łuku triumfalnym. Sykstus V (1585-1590) wystawił “Kaplicę Sykstyńską” w głębi prawej nawy, gdzie jest przechowywany Najświętszy Sakrament. Tam też spoczęły relikwie papieży św. Piusa V i Sykstusa V. Dziełem Pawła V (1605-1621) jest usytuowana naprzeciw Kaplicy Sykstyńskiej wspaniała Kaplica Matki Bożej Większej z Jej cudownym wizerunkiem (w kaplicy po lewej stronie bazyliki). Tu spoczęły śmiertelne szczątki papieży: Pawła V i Klemensa VIII.
    Starożytne mozaiki rzymskiej świątyni, dotyczące Bożego macierzyństwa Maryi, świadczą o tym, że Kościół już w wieku V przejął do celów religijnych znajomość najlepszej sztuki pogańskiego cesarstwa rzymskiego. W bazylice znajdują się relikwie żłóbka betlejemskiego i starożytny obraz Matki Bożej. Jest on największym skarbem bazyliki. Paweł V wystawił ku jego czci przebogatą kaplicę, od jego rodu zwaną także Borghese. Ołtarz, w którym mieści się obraz, jest wykładany agatami, ametystami i lazurytem. Całość kaplicy jest wyłożona najkosztowniejszymi marmurami.

    Salus Populi Romani

    Sam obraz Matki Bożej pochodzi z XII w. Ma wyraźne cechy bizantyjskie, o czym świadczą litery greckie. Dziecię Jezus trzyma księgę Ewangelii. Maryja trzyma Dziecię na lewym ręku i obejmuje je prawą. Ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym, kosztownym krzyżem. Jest piękny zwyczaj, że co roku w uroczystość Matki Bożej Śnieżnej (5 sierpnia) właśnie w kaplicy Matki Bożej z kopuły zrzuca się płatki białych róż, przypominające płatki śniegu. Są one również symbolem niezliczonych łask, jakie wyprasza sobie tu lud rzymski. Obraz jest uważany za cudowny. Jest też koronowany koronami papieskimi. Lud rzymski nazywa go Salus Populi Romani – Ocaleniem Ludu Rzymskiego, gdyż w Rzymie panuje powszechne przekonanie, że ten obraz wiele razy ratował Wieczne Miasto. Był bowiem dawny zwyczaj, że – na wzór Arki Przymierza – w czasach klęsk i niebezpieczeństw obnoszono ten obraz po ulicach Rzymu. Obraz Matki Bożej Większej stał się prototypem dla wielu innych obrazów Matki Bożej tak dalece, że mamy dzisiaj setki (w Polsce kilkadziesiąt) sanktuariów, w których znajdują się kopie tego obrazu. Wiele z nich (w Polsce kilkanaście) doczekało się koronacji koronami papieskimi. Można powiedzieć, że jest to najczęściej spotykany w świecie wizerunek Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Salus Populi Romani (Ocalenie Ludu Rzymskiego) – Matka Boża Śnieżna

    Bazylika Santa Maria Maggiore w Rzymie – Jensens, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    W Rzymie 5 sierpnia białe płatki zawirują nad głowami wiernych… Śnieg w Wiecznym Mieście w środku gorącego lata? Tak, podobno kiedyś pojawił się na Eskwilinie, jednym z siedmiu wzgórz, na i wokół których rozrosło się miasto.  Kiedy biały puch przykrył zbocze uznano to za znak od Maryi. Wskazała miejsce, gdzie powinien powstać kościół ku Jej czci. 5 sierpnia przypada liturgiczne wspomnienie poświęcenia Bazyliki Najświętszej Maryi Panny Większej (Santa Maria Maggiore).

    To w Santa Maria Maggiore jest otaczany kultem wizerunek Matki Bożej zwany Salus Populi Romani (Ocalenia Ludu Rzymskiego), towarzyszący mieszkańcom miasta w szczególnie trudnych chwilach. A białe płatki?  Płatki róż posypią się z kopuły kaplicy Matki Bożej, by przypominać o niezliczonych łaskach jakich za Jej – Matki Bożej Śnieżnej – wstawiennictwem spływają na świat.

    Czasem pragniemy cudu
    Jak śniegu w środku lata… (fragment Hymnu do Matki Bożej Śnieżnej)

    To właśnie śnieg, który spadł z 4 na 5 sierpnia 352 roku był znakiem, który dała Maryja. Wskazała miejsce, gdzie ma powstać świątynia ku jej czci. Najpierw we śnie a później na jawie to zaskakujące, jak na porę roku, zjawisko atmosferyczne dane było zobaczyć ówczesnemu papieżowi Liberiuszowi oraz rzymskiemu patrycjuszowi Janowi. Jan z małżonką gorliwie modlił się o potomstwo, a prośby kierowali właśnie do Matki Bożej.

    Dziś kościoła, którego kształt podobno wyznaczył Liberiusz nie zobaczymy. Świątynia nazywana też Liberiana, za czasów papieża Sykstusa III (432 – 440) została przebudowana, a właściwie zbudowana na nowo. Nowa budowla miała upamiętnić ogłoszenie dogmatu o Bożym Macierzyństwie Maryi (Theotokos). Bazylika wówczas zyskała miano Matki Bożej Większej, a kolejni papieże powiększali ją i upiększali. To też pokazuje, jak szczególne jest to miejsce dla chrześcijan.

    ***

    Ikona Salus Populi Romani - Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    Ikona Salus Populi Romani – Fallaner, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Common

    ***

    Jest to nie tylko jeden z najstarszych i największych kościołów rzymskich, poświęconych Maryi, jest też jednym z najstarszych na świecie. To jedna z czterech rzymskich bazylik patriarchalnych (tzw. bazylik papieskich), którą nawiedza się w roku świętym. Santa Maria Maggiore czy też Santa Maria della Neve (Matki Bożej Śnieżnej), gdzie kultem szczególnym otaczana jest ikona Maryi (Salus Populi Romani), jest również miejscem pochówku kilku papieży. Ponadto, od żłobka, który jest przechowywany w specjalnym relikwiarzu pod ołtarzem głównym nazywa się ją także Santa Maria ad Presepe – Matki Bożej przy Żłóbku.
    Od 2017 roku Polak, kardynał Stanisław Ryłko, jest archiprezbiterem i administratorem świątyni.

    Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego (Wybawicielka Ludu Rzymskiego)
    Wielki Tydzień w 2020 roku, to czas, kiedy pandemia zatrzymała świat. Media pokazywały opustoszały pusty plac Świętego Piotra. Papież Franciszek, ołtarz, krucyfiks i wizerunek Maryi – tylko to mogliśmy zobaczyć. Wizerunek Maryi właśnie ten, który na co dzień króluje w kaplicy Bazyliki Santa Maria Maggiore. Salus Populi Romani – Ocalenie Ludu Rzymskiego jak przed wiekami przyszło do potrzebujących, ponieważ to właśnie tę ikonę noszono ulicami miasta, kiedy atakowały plagi. To przed tym wizerunkiem Maryi modlono się, gdy muzułmanie zagrażali Europie (przed bitwą pod Lepanto w 1571 roku). W 1953 roku niesiono ją w procesji rozpoczynającej pierwszy rok maryjny w historii Kościoła.

    Obraz Matki Bożej znajdujący się w Bazylice Santa Maria Maggiore ma wyraźnie bizantyjskie cechy. Jest to forma ikony określana mianem Hodegetrii (czyli z gr. przewodniczki; Tej, która prowadzi). To wizerunek Maryi z Jezusem na ręku, ale też i wskazującej na Niego. Ikona została namalowana na cedrowej desce (117 x 79 cm). Kiedy dokładnie? Trudno określić, ponieważ była wielokrotnie przemalowywana. Być może powstała między XI a XIII wiekiem, ale – co ciekawe – i święty Łukasz jest wskazywany jako autor.  Ostatnia renowacja z 2017 roku sprawiła, że wrócił jej dawny blask.

    Salus Populi Romani jest Mamusią, która uzdrawia nas w naszym wzroście, uzdrawia nas w naszym podejmowaniu i rozwiązywaniu problemów, uzdrawia nas, byśmy stali się wolni w podejmowaniu ostatecznych wyborów… (Papież Franciszek)

    Podobno ta ikona jest najbardziej znanym i najczęściej kopiowanym wizerunkiem Matki Bożej na świecie. Skąd ta popularność?  Szczególne zasługi mają w tym jezuici. Na prośbę trzeciego generała zakonu, św. Franciszka Borgiasza, a za zgodą papieża Piusa V w 1569 roku obraz został skopiowany i wieszano go w domach jezuickich w różnych państwach, na różnych kontynentach. Tak poznawał go świat.

    Podobno ten, który znajduje się w kościele OO. Dominikanów w Krakowie należał do św. Stanisława Kostki SJ, a pewien związek z pojawieniem się Maryi Śnieżnej w Jarosławiu miał Piotr Skarga SJ. Obecnie – oprócz niezliczonych ilości obrazów w domach – to w różnych miejscach kultu towarzyszy nam w ponad 350 kopiach. Aż 37 z nich zostało ukoronowanych koronami papieskimi, a Santa Maria Maggiore dla 30 sanktuariów w Polsce jest sanktuarium macierzystym. Jan Paweł II wybrał ikonę Salus Populi Romani, aby towarzyszyła młodym ludziom, którzy biorą udział w Światowych Dniach Młodzieży.

    Dziś też ten maryjny wizerunek ma szczególnego orędownika. Kiedyś kardynał Bergoglio, gdy przebywał w Rzymie regularnie odwiedzał Bazylikę Matki Bożej Większej. Dziś jako papież Franciszek wielokrotnie pojawia się przed obliczem Salus Populi Romani. Otacza go szczególnym kultem. Już na drugi dzień po wyborze na Stolicę Piotrową był u Matki Bożej Śnieżnej z prośbą, by strzegła całego Rzymu. Wraca do Niej przed i po każdej pielgrzymce zagranicznej, przynosi białe róże.

    Joanna Pawełczak/Deon.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Matka Boska Śnieżna

    Papież Franciszek przed obrazem Matki Boskiej Śnieżnej/Catholic News Agency 

    ***

    Tytuł “Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie

    Tytuł „Śnieżna”, nadany przez tradycję Matce Bożej, związany jest z największą świątynią Jej dedykowaną na Zachodzie, mianowicie Bazyliką Matki Bożej Większej w Rzymie. Według legendy, upowszechnionej w końcu XIII wieku, „za papieża Liberiusza (352-366) patrycjusz rzymski Jan i jego szlachetna małżonka, nie mając potomstwa postanowili Matkę Bożą uczynić spadkobierczynią swego wielkiego majątku. Oboje małżonkowie prosili gorąco Boga, by wola Najświętszej Panny dotycząca dobrego zużytkowania ich posiadłości została im w jakiś sposób objawiona. Matka Boża wysłuchała ich prośby i potwierdziła to niezwykłym zjawiskiem. W nocy 5 sierpnia, a więc w czasie, gdy w Rzymie bywają największe upały, część wzgórza eskwilińskiego pokryła się śniegiem. Tej nocy Matka Boża objawiła się we śnie obojgu małżonkom i każdemu z nich przedłożyła swoje życzenie, aby tam, gdzie znajdą śnieg na wzgórzu, ku Jej czci zbudowali kościół. W taki właśnie sposób chciała zostać ich spadkobierczynią. Patrycjusz Jan powiadomił o tym papieża Liberiusza, który miał identyczny sen. Rano więc udał się papież, otoczony klerem i ludem, w uroczystej procesji na pokryte śniegiem wzgórze i tam oznaczył miejsce na budowę kościoła Panny Maryi” (J. J. Kopeć). Bazylika rzeczywiście została wybudowana za papieża Liberiusza i przez niego poświęcona. Kolejni papieże przebudowywali tę świątynię i ją upiększali. W tej Bazylice są relikwie żłóbka Pana Jezusa, groby siedmiu papieży, wśród nich relikwie św. Piusa V oraz kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej Śnieżnej, zwanym też Salus Populi Romani, czyli Ocalenie Ludu Rzymskiego.

    Ikona Matki Bożej pochodzi z XII wieku i należy do bizantyjskiego typu Panagia Hodegetria. Tego rodzaju przedstawienia Matki Bożej „ukazującej drogę” do Chrystusa opierały się na wzorze ikony przypisywanej św. Łukaszowi, czczonej w jednym z kościołów Konstantynopola. Matka Boża jest ukazana w postawie stojącej, w półpostaci, Maryja podtrzymuje na lewym ramieniu błogosławiące Dzieciątko Jezus, które trzyma w lewej ręce księgę. Matka Boża ma pierścień na ręku, bogaty naszyjnik na szyi z dużym kosztownym krzyżem. Maryja w ręku trzyma chustę. Popularnie tłumaczy się, że Matka Boża tą chustą ociera ludzkie łzy, jest Matką Pocieszenia. Obraz jest ozdobiony papieskimi koronami (K. S. Moisan, W. Zaleski).

    Nazwa ikony — Ocalenie Ludu Rzymskiego- nawiązuje do przekonania mieszkańców Wiecznego Miasta, że Matka Boska Śnieżna wiele razy spieszyła im z pomocą. Najbardziej tego doświadczono w roku 1571, w którym miała miejsce jedna z największych bitew morskich pomiędzy zjednoczonymi flotami chrześcijańskimi a flotą turecką. W dniu 7 października, niedaleko miejscowości Lepanto, zjednoczona armada Hiszpanii, Wenecji i Państwa Kościelnego odniosła zwycięstwo nad o wiele większą flotą turecką. Tego dnia pod przewodnictwem papieża Piusa V odbywała się w Rzymie wielka pokutna procesja różańcowa. W procesji papież szedł boso, niesiono obraz Matki Boskiej Śnieżnej. Uczestnicy procesji byli przekonani, że to Matka Boża kolejny raz przyszła z pomocą i ocaliła chrześcijaństwo. Na tę pamiątkę papież Pius V wprowadził święto Matki Bożej Różańcowej, obchodzone współcześnie 7 października jako wspomnienie obowiązujące.

    W dzień dedykacji Bazyliki Matki Bożej Większej, 5 sierpnia, w kaplicy Matki Bożej z kopuły spuszcza się płatki białych róż na znak wielu łask, jakie spływają na ludzi za Jej wstawiennictwem. Maryjna świątynia z biegiem czasu nabrała wielkiego symbolicznego znaczenia. „W myśl legendy w żarze namiętności, które zżerają rodzaj ludzki, Maryja stoi jak śnieg nietknięta w swoim dziewictwie, czysta jak pierwszy śnieg” (J. Drozd). W tej Bazylice przed cudownym obrazem często modlił się św. Stanisław Kostka. Z dniem Matki Boskiej Śnieżnej łączy się śmierć kardynała Stanisława Hozjusza, biskupa warmińskiego, który tego dnia rano odmawiał brewiarz w kaplicy Matki Bożej wraz ze swoim sekretarzem ks. Tomaszem Treterem, który w mowie pogrzebowej wspominał: „tak tedy w dzień Najświętszej Maryi Panny, którą zawsze szczególną otaczał pobożnością, w wigilię Przemienienia przeszedł do wesela” (J. J. Kopeć).

    Święto Matki Boskiej Śnieżnej rozpowszechniło się w Polsce w wieku XV, natomiast liczne Jej wizerunki, często przywożone z Rzymu, zaczęły się upowszechniać od 1600 roku. Często te obrazy umieszczano w kaplicach bractw różańcowych, dlatego też nazywano je obrazami Matki Bożej Różańcowej. W Archidiecezji Białostockiej, w parafii Klimówka, cieszy się kultem obraz Matki Boskiej Śnieżnej od roku 1689 i w dniu 5 sierpnia jest tam uroczystość odpustowa. Łaskami słynący obraz Matki Bożej w Krypnie nosi nazwę Matki Bożej Pocieszenia, a w kościele parafialnym w Białymstoku Bacieczkach jest czczony pod tytułem Najświętszej Maryi Panny Królowej Rodzin. Również w kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Białymstoku znajduje się obraz Matki Boskiej Śnieżnej.

    Liturgiczny obchód ku czci Matki Boskiej Śnieżnej nosi nazwę „ Rocznicy Poświęcenia Rzymskiej Bazyliki Najświętszej Maryi Panny”, ma charakter dowolny i przypada na dzień 5 sierpnia.

    W tym dniu modlimy się: „Miłosierny Boże, odpuść winy nam, swoim sługom, a ponieważ nasze czyny nie mogą się Tobie podobać, niech nam wyjedna zbawienie Matka Twojego Syna, Jezusa Chrystusa”.

    ks. Stanisław Hołodok/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 sierpnia

    Święty Jan Maria Vianney, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Rajner, biskup
      •  Błogosławiony Henryk Krzysztofik, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Jan Maria Vianney

    Jan urodził się w rodzinie ubogich wieśniaków w Dardilly koło Lyonu 8 maja 1786 r. Do I Komunii przystąpił potajemnie podczas Rewolucji Francuskiej w 1799 r. Po raz pierwszy przyjął Chrystusa do swego serca w szopie, zamienionej na prowizoryczną kaplicę, do której wejście dla ostrożności zasłonięto furą siana. Ponieważ szkoły parafialne były zamknięte, nauczył się czytać i pisać dopiero w wieku 17 lat.
    Po ukończeniu szkoły podstawowej, otwartej w Dardilly w 1803 roku, Jan uczęszczał do szkoły w Ecully (od roku 1806). Miejscowy, świątobliwy proboszcz udzielał młodzieńcowi lekcji łaciny. Od służby wojskowej Jana wybawiła ciężka choroba, na którą zapadł. Wstąpił do niższego seminarium duchownego w 1812 r. Przy tak słabym przygotowaniu i późnym wieku nauka szła mu bardzo ciężko. W roku 1813 przeszedł jednak do wyższego seminarium w Lyonie. Przełożeni, litując się nad nim, radzili mu, by opuścił seminarium. Zamierzał faktycznie tak uczynić i wstąpić do Braci Szkół Chrześcijańskich, ale odradził mu to proboszcz z Ecully. On też interweniował za Janem w seminarium. Dopuszczono go do święceń kapłańskich właśnie ze względu na tę opinię oraz dlatego, że diecezja odczuwała dotkliwie brak kapłanów. 13 sierpnia 1815 roku Jan otrzymał święcenia kapłańskie. Miał wówczas 29 lat.
    Pierwsze trzy lata spędził jako wikariusz w Ecully. Na progu swego kapłaństwa natrafił na kapłana, męża pełnego cnoty i duszpasterskiej gorliwości. Po jego śmierci biskup wysłał Jana jako wikariusza-kapelana do Ars-en-Dembes. Młody kapłan zastał kościółek zaniedbany i opustoszały. Obojętność religijna była tak wielka, że na Mszy świętej niedzielnej było kilka osób. Wiernych było zaledwie 230; dlatego też nie otwierano parafii, gdyż żaden proboszcz by na niej nie wyżył. O wiernych Ars mówiono pogardliwie, że tylko chrzest różni ich od bydląt. Ks. Jan przybył tu jednak z dużą ochotą. Nie wiedział, że przyjdzie mu tu pozostać przez 41 lat (1818-1859).
    Całe godziny przebywał na modlitwie przed Najświętszym Sakramentem. Sypiał zaledwie po parę godzin dziennie na gołych deskach. Kiedy w 1824 r. otwarto w wiosce szkółkę, uczył w niej prawd wiary. Jadł nędznie i mało, można mówić o wiecznym poście. Dla wszystkich był uprzejmy. Odwiedzał swoich parafian i rozmawiał z nimi przyjacielsko. Powoli wierni przyzwyczaili się do swojego pasterza. Kiedy biskup spostrzegł, że ks. Jan daje sobie jakoś radę, erygował w 1823 r. parafię w Ars. Dobroć pasterza i surowość jego życia, kazania proste i płynące z serca – powoli nawracały dotąd zaniedbane i zobojętniałe dusze. Kościółek zaczął się z wolna zapełniać w niedziele i święta, a nawet w dni powszednie. Z każdym rokiem wzrastała liczba przystępujących do sakramentów.

    Święty Jan Maria Vianney

    Pomimo tylu zabiegów nie wszyscy jeszcze zostali pozyskani dla Chrystusa. Ks. Jan wyrzucał sobie, że to z jego winy. Uważał, że za mało się za nich modli i za mało pokutuje. Wyrzucał także sobie własną nieudolność. Błagał więc biskupa, by go zwolnił z obowiązków proboszcza. Kiedy jego błagania nie pomogły, postanowił uciec i skryć się w jakimś klasztorze, by nie odpowiadać za dusze innych. Biskup jednak nakazał mu powrócić. Posłuszny, uczynił to.
    Nie wszyscy kapłani rozumieli niezwykły tryb życia proboszcza z Ars. Jedni czynili mu gorzkie wymówki, inni podśmiewali się z dziwaka. Większość wszakże rozpoznała w nim świętość i otoczyła go wielką czcią.
    Sława proboszcza zaczęła rozchodzić się daleko poza parafię Ars. Napływały nawet z odległych stron tłumy ciekawych. Kiedy zaś zaczęły rozchodzić się pogłoski o nadprzyrodzonych charyzmatach księdza Jana (dar czytania w sumieniach ludzkich i dar proroctwa), ciekawość wzrastała. Ks. Jan spowiadał długimi godzinami. Miał różnych penitentów: od prostych wieśniaków po elitę Paryża. Bywało, że zmordowany jęczał w konfesjonale: “Grzesznicy zabiją grzesznika!” W dziesiątym roku pasterzowania przybyło do Ars ok. 20 000 ludzi. W ostatnim roku swojego życia miał przy konfesjonale ich ok. 80 000. Łącznie przez 41 lat jego pobytu w tym miejscu przez Ars przewinęło się około miliona ludzi.
    Nadmierne pokuty osłabiły już i tak wyczerpany organizm. Pojawiły się bóle głowy, dolegliwości żołądka, reumatyzm. Do cierpień fizycznych dołączyły duchowe: oschłość, skrupuły, lęk o zbawienie, obawa przed odpowiedzialnością za powierzone sobie dusze i lęk przed sądem Bożym. Jakby tego było za mało, szatan przez 35 lat pokazywał się ks. Janowi i nękał go nocami, nie pozwalając nawet na kilka godzin wypoczynku. Inni kapłani myśleli początkowo, że są to gorączkowe przywidzenia, że proboszcz z głodu i nadmiaru pokut był na granicy obłędu. Kiedy jednak sami stali się świadkami wybryków złego ducha, uciekli w popłochu. Jan Vianney przyjmował to wszystko jako zadośćuczynienie Bożej sprawiedliwości za przewiny własne, jak też grzeszników, których rozgrzeszał.

    Święty Jan Maria Vianney

    Jako męczennik cierpiący za grzeszników i ofiara konfesjonału, zmarł 4 sierpnia 1859 r., przeżywszy 73 lata. W pogrzebie skromnego proboszcza z Ars wzięło udział ok. 300 kapłanów i ok. 6000 wiernych. Nabożeństwu żałobnemu przewodniczył biskup ordynariusz. Śmiertelne szczątki złożono nie na cmentarzu, ale w kościele parafialnym. W 1865 r. rozpoczęto budowę obecnej bazyliki. Papież św. Pius X dokonał beatyfikacji sługi Bożego w 1905 roku, a do chwały świętych wyniósł go w roku jubileuszowym 1925 Pius XI. Ten sam papież ogłosił św. Jana Vianneya patronem wszystkich proboszczów Kościoła rzymskiego w roku 1929. W stulecie śmierci proboszcza z Ars Jan XXIII wystosował osobną encyklikę, w której przypomniał tę piękną postać.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju duchownym ze stułą na szyi, często w otoczeniu dzieci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    3 sierpnia

    Święta Lidia

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Augustyn Kazotić, biskup
    ***
    Święta Lidia

    Lidia to postać znana z kart Nowego Testamentu. Mieszkała w Filippi, w Macedonii. Była zapewne osobą zamożną, bowiem purpura – tkanina, którą sprzedawała – stanowiła towar luksusowy. Kiedy św. Paweł przybył do miasta, w którym mieszkała, Lidia była poganką skłaniającą się ku monoteizmowi. Spotkawszy Apostoła, przyjęła chrzest. Tekst Łukasza odnotowuje, że udzieliła mu gościny:Odbiwszy od lądu w Troadzie, popłynęliśmy wprost do Samotraki, a następnego dnia do Neapolu, a stąd do Filippi, głównego miasta tej części Macedonii, które jest [rzymską] kolonią. W tym mieście spędziliśmy kilka dni. W szabat wyszliśmy za bramę nad rzekę, gdzie – jak sądziliśmy – było miejsce modlitwy. I usiadłszy, rozmawialiśmy z kobietami, które się zeszły. Przysłuchiwała się też nam pewna bojąca się Boga kobieta z Tiatyry, imieniem Lidia, która sprzedawała purpurę. Pan otworzył jej serce, tak że uważnie słuchała słów Pawła. Kiedy została ochrzczona razem ze swoim domem, poprosiła nas: “Jeżeli uważacie mnie za wierną Panu – powiedziała – przyjdźcie do mego domu i zamieszkajcie w nim”. I wymogła to na nas (Dz 16, 14-15).Paweł pozyskał ją dla Chrystusa jako pierwszą pogankę w Europie w czasie swojej drugiej podróży, która obejmowała Małą Azję, Macedonię oraz Grecję. Miała ona miejsce w latach 50-52. Łukasz podaje, że spotkanie Apostoła Narodów z Lidią odbyło się nad rzeką. Taki był bowiem u Żydów zwyczaj, że jeśli nie mieli jeszcze własnego domu modlitwy (synagogi), zbierali się w pobliżu rzeki dla obmyć rytualnych. Te miejsca nazywano proseuche, czyli miejscem modlitwy.
    Z mieszkańcami Filippi św. Paweł zawarł wielką przyjaźń, którą przypieczętował osobnym Listem; wchodzi on w skład ksiąg Nowego Testamentu. Apostoł chwali w nim nie tylko gorliwość tamtejszych chrześcijan, ale także ich niezwykłą ofiarność, jakiej nigdzie nie napotkał (Flp 4, 15). W tych słowach kryje się chyba również wyraźna pochwała dla św. Lidii, która pierwsza udzieliła Apostołowi gościny i zapewne nadal hojnie go wspierała w jego potrzebach.
    O dalszych losach św. Lidii nie wiemy nic więcej. Baroniusz wprowadził jej imię do Martyrologium Rzymskiego w wieku XVI (1584). Jest patronką farbiarzy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    2 sierpnia

    Najświętsza Maryja Panna, Królowa Aniołów
    Odpust Porcjunkuli

    Zobacz także:
      •  Święty Euzebiusz z Vercelli, biskup
      •  Święty Piotr Julian Eymard, prezbiter
      •  Błogosławiona Joanna z Azy
      •  Błogosławiony August Czartoryski, prezbiter
      •  Święty Piotr Faber, prezbiter
      •  Święty Justyn Maria Russolillo od Trójcy Przenajświętszej, prezbiter
      •  Święty Stefan I, papież
    ***
    Porcjunkula we wnętrzu Bazyliki MB Anielskiej

    U stóp Asyżu wznosi się bazylika Matki Bożej Anielskiej, wybudowana w XVI wieku. W samym centrum tej renesansowej świątyni znajduje się skromny kościółek benedyktyński z IX wieku, zwany Porcjunkulą. Pierwotny tytuł tego kościoła brzmiał – Najświętszej Maryi Panny z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie. Nazwę Matki Bożej Anielskiej prawdopodobnie nadał świątyni św. Franciszek z Asyżu. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę. Na początku XIII w. kapliczka znajdowała się w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek zimą 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (wtedy było to 24 lutego) Franciszek wysłuchał Mszy św. i usłyszał słowa Ewangelii:“Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10, 6-10).Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem, udał się do kościoła parafialnego św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. Jeszcze w tym samym roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: Bernard z Quinvalle i Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się braćmi mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.
    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i miejsce przy niej, na którym ci wybudowali sobie ubogie szałasy. Porcjunkula stała się w ten sposób domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się św. Klara z Offreduccio. W Niedzielę Palmową 28 marca 1212 r. odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod pierwotną nazwą “Ubogich Pań”. Niebawem w ślady św. Klary poszła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana. Franciszek zakończył swoje życie przy kościele Matki Bożej Anielskiej w 1226 roku.
    11 kwietnia 1909 roku św. Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności bazyliki patriarchalnej i papieskiej. Nazwa Porcjunkula również była znana już za czasów św. Franciszka i być może przez niego została wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, jak również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej.

    Ikona Matki Bożej - Królowej Aniołów

    Maryja jako Matka Boża jest Królową także aniołów. Już Ewangelie zdają się wskazywać na służebną rolę aniołów wobec Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Wezwanie “Królowo Aniołów, módl się za nami” zostało włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego.

    Święty Franciszek przed obliczem Chrystusa i Jego Matki

    W 1216 roku św. Franciszkowi objawił się Pan Jezus, obiecując zakonnikowi odpust zupełny dla wszystkich, którzy po spowiedzi i przyjęciu Komunii świętej odwiedzą kapliczkę. Na prośbę Franciszka przywilej ten został zatwierdzony przez papieża Honoriusza III. Początkowo można go było zyskać jedynie między wieczorem dnia 1 sierpnia a wieczorem dnia 2 sierpnia. W 1480 r. Sykstus VI rozciągnął ten przywilej na wszystkie kościoły I i II Zakonu Franciszkańskiego, ale tylko dla samych zakonników. W 1622 r. Grzegorz XV objął nim także wszystkich świeckich, którzy wyspowiadają się i przyjmą Komunię świętą w odpowiednim dniu. Ponadto – oprócz kościołów franciszkańskich – Grzegorz XV rozszerzył ten odpust na kościoły kapucyńskie. Z czasem kolejni papieże potwierdzali ten przywilej.
    Paweł VI swoją konstytucją apostolską Indulgentiarium Doctrina w 1967 roku uczynił to ponownie. Każdy, kto w dniu 2 sierpnia nawiedzi swój kościół parafialny, spełniając zwykłe warunki (pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencjach papieża – nie za papieża, ale w intencjach, w których on się modli; ponadto wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu), zyskuje odpust zupełny.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Odpust Porcjunkuli

    2 sierpnia w kościołach i klasztorach franciszkańskich obchodzone jest patronalne święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli. W Kalendarzu Liturgicznym czytamy, iż tego dnia w kościołach parafialnych można uzyskać odpust zupełny Porcjunkuli. Za zgodą biskupa diecezjalnego odpust ten może być przeniesiony na niedzielę, która poprzedza 2 sierpnia lub po nim następuje.

    ***

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula/ fot. Grażyna Kołek/Tygodnik Niedziela

    Asyż, Bazylika Matki Bożej Anielskiej – Porcjunkula

    ***

    Trochę historii

    Dlaczego święto Matki Bożej Anielskiej Porcjunkuli?

    Otóż ma to związek z kościołem Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem. Według podania, była to pierwotnie kapliczka ufundowana w VI w. (2 km na południe od Asyżu) przez pielgrzymów wracających z Ziemi Świętej. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej. Za czasów św. Franciszka kapliczka ta miała już nazwę Matki Bożej Anielskiej. Była ona wówczas w stanie ruiny, dlatego też św. “Biedaczyna” z Asyżu w zimie 1207/1208 r. odbudował ją i tam zamieszkał. Wkrótce przyłączyli się do niego towarzysze. Nie jest wykluczone, że ona sam nadał jej nazwę Matki Bożej Anielskiej, bo jak głosi legenda, słyszano często nad kapliczką głosy anielskie. W tym czasie kapliczka wraz z przyległą posesją stanowiła jeszcze własność benedyktynów z pobliskiej góry Subasio, jednak wkrótce (1211 r.) odstąpili ją św. Franciszkowi i jego współbraciom, którzy wybudowali sobie tam ubogie szałasy – domy. W kilka lat później, dokładnie 2 sierpnia 1216 r., miało miejsce uroczyste poświęcenie (konsekracja) kapliczki-kościółka.

    W tym też czasie funkcjonowała w stosunku do ww. kościółka druga nazwa – Porcjunkula, być może również wprowadzona przez św. Franciszka. Etymologicznie oznacza ona tyle, co kawałeczek, drobna część. Prawdopodobnie nawiązywała ona do bardzo małych rozmiarów kościółka i przyległego terenu. Tak więc Porcjunkula stała się macierzystym domem zakonu św. Franciszka.

    Dwieście lat później – w roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych – obserwantów, którzy wystawili tu spory klasztor wraz z okazałym kościołem. W latach 1569-1678 wybudowano świątynię, w środku której znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek-kapliczka Porcjunkula. Przy końcu bocznej nazwy jest cela, w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. 11 kwietnia 1909 r. papież Pius X podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej.

    Skąd odpust Porcjunkuli?

    Łączy się on z legendą. Głosi ona, że pewnej nocy latem 1216 r. św. Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” . Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najświętszą Maryję Pannę w otoczeniu aniołów. Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła” . Franciszek upadł na twarz i rzekł: “Trzykroć Święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy, mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”. Następnie św. Franciszek zwrócił się do Najświętszej Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan powiedział: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”. Podanie głosi, że następnego dnia św. Franciszek udał się do Perugii, gdzie przebywał wówczas papież Honoriusz III, który faktycznie udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kapliczki Porcjunkuli, tj. 2 sierpnia. Początkowo więc odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu i to jedynie 2 sierpnia.

    Od XIV w. papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Dostępować go mieli wszyscy ci wierni, którzy tego dnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich. W 1847 r. Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i przywilej odpustu rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III Zakon św. Franciszka. W 1910 r. papież Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli tylko biskup uzna to za stosowne. W rok później św. Pius X przywilej ten rozszerzył na wszystkie kościoły.

    By uzyskać wspomniany odpust, należy jednak spełnić następujące warunki, a więc:


    – pobożnie nawiedzić kościół,

    – odmówić w nim Modlitwę Pańską oraz Wyznanie Wiary,

    – przystąpić do spowiedzi świętej,

    – przyjąć Komunię świętą,

    – pomodlić się według intencji Ojca Świętego,

    – wykluczyć przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu.

    Warto więc tego dnia skorzystać ze “skarbca Bożego Miłosierdzia” i uzyskać za przyczyną Matki Bożej Anielskiej i św. Franciszka odpust zupełny, czyli darowanie kary doczesnej za popełnione grzechy.

    ks. Paweł Staniszewski/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Święto Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkuli)

    Witraż w Bazylice MB Anielskiej

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Święto jest obchodzone bardzo uroczyście jako święto patronalne jedynie w kościołach i klasztorach franciszkańskich. Podajemy wszakże historię tegoż święta ze względu na jego bogatą historię i rozpowszechnienie.

    Pierwotny tytuł kościoła Matki Bożej Anielskiej pod Asyżem brzmiał – Najświętsza Maryja Panna z Doliny Jozafata. Według bowiem podania kapliczkę mieli ufundować pielgrzymi wracający z Ziemi Świętej w VI wieku. Mieli oni przywieźć grudkę ziemi z grobu Matki Bożej, który sytuowano w Dolinie Jozafata w Jerozolimie.

    Matka Boska Anielska. Taką nazwę miała kapliczka za czasów św. Franciszka. Nie jest wykluczone, że on sam jej dał taką nazwę. Legenda głosi, że słyszano często nad kapliczką głosy anielskie i dlatego dano jej tę nazwę.

    Porcjunkula. Nazwa również znana za czasów św. Franciszka i być może przez niego wprowadzona. Etymologicznie oznacza tyle, co kawałeczek, drobna część. Może to odnosić się do samej kapliczki, która była bardzo mała, a również do posesji przy niej leżącej, także niewielkiej. Nazwa dzisiaj równie powszechna jak poprzednia (Matka Boska Anielska) w odniesieniu do jednego z najmniejszych dzisiaj sanktuariów świata.

    Historia sanktuarium

    Kościół Matki Boskiej Anielskiej (Porcjunkula) leży około 2 kilometrów na południe od Asyżu. Położony jest w dolinie tuż przy dworcu kolejowym. Kiedyś stał tu las, a właścicielami kapliczki byli benedyktyni, którzy mieli swój klasztor na wzgórzu Subasio. Kapliczka była w stanie ruiny. Odbudował ją św. Franciszek w zimie 1207/1208 roku i tu zamieszkał. Tu również w roku 1208 lub 1209 w uroczystość św. Macieja Apostoła (24 lutego) wysłuchał Franciszek Mszy świętej i usłyszał słowa Ewangelii w czasie tej Mszy: “Idźcie i głoście: Bliskie już jest królestwo niebieskie. (…) Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie. Nie zdobywajcie złota ani srebra, ani miedzi do swych trzosów. Nie bierzcie na drogę torby ani dwóch sukien, ani sandałów, ani laski” (Mt 10,6-10).

    Franciszek wziął te słowa do siebie jako nakaz Chrystusa. Dlatego zdjął swoje odzienie, nałożył na siebie habit, przepasał się sznurem i udał się do kościoła parafialnego Św. Jerzego w Asyżu i zaczął na placu nauczać. W tym samym jeszcze roku zgłosili się do niego pierwsi towarzysze: bogaty kupiec Bernard z Quinvalle i kapłan uczony, doktor prawa, Piotr z Katanii, późniejszy brat Egidiusz. Obaj zamieszkali wraz z Franciszkiem przy kościółku Matki Bożej Anielskiej. Kiedy zebrało się już 12 uczniów Franciszka, nazwali się Pokutnikami z Asyżu oraz Braćmi Mniejszymi. Za cel obrali sobie życie pokutne i głoszenie Chrystusa, nawoływanie do pokuty i zmiany życia.

    W roku 1211 benedyktyni z góry Subasio odstąpili Franciszkowi i jego towarzyszom kaplicę i posesję przy niej, na której ci wybudowali sobie ubogie szałasy – domy. Tak więc Porcjunkula stała się domem macierzystym zakonu św. Franciszka. Tu również schroniła się także św. Klara z Offreduccio. W samą Niedzielę Palmową dnia 28 marca 1212 roku odbyły się jej obłóczyny. Tak powstał II zakon (klarysek) pod nazwą pierwotną “Ubogich Pań”. Niebawem w ślad za św. Klarą wstąpiła jej siostra, św. Agnieszka. Zamieszkały one tymczasowo u benedyktynek w pobliżu Bastii, zanim św. Franciszek nie wystawił dla nich klasztorku przy kościele św. Damiana.

    W roku 1415 św. Bernardyn ze Sieny osadził tu swoich synów duchowych, obserwantów. Wystawili oni tu spory klasztor, a także okazały kościół. W latach 1569-1678 wystawiono świątynię, którą dzisiaj oglądamy. Wieża – dzwonnica pochodzi z roku 1684. Franciszek Overbeck wykonał malowidła i mozaiki wewnątrz (1829-1830). W roku 1832 trzęsienie ziemi zniszczyło znacznie kościół. Odbudowany został rychło w latach 1836-1840. Świątynia posiada okazałą fasadę z figurą Matki Bożej na szczycie, wykonaną z brązu pozłacanego, liczącą 7 metrów wysokości. W środku kościoła znajduje się w stanie surowym zachowany pierwotny kościółek – kaplica. Przy końcu bocznej nawy jest cela, ozdobiona freskami Tyberiusza z Asyżu (1516), w której mieszkał i dokonał życia św. Franciszek. W maleńkim ogrodzie rosną dzikie, czerwone róże bez kolców. Legenda głosi, że w ten właśnie krzak rzucił się dnia pewnego św. Franciszek dla umartwienia ciała. Ponieważ bardzo go wówczas kolce poraniły, za karę z woli Bożej przestały rodzić kolce i tak jest po dzień dzisiejszy. Listki tych róż rozdaje się na pamiątkę. Legenda głosi również, że raz po raz pojawiają się na różach krople krwi Świętego.

    11 kwietnia 1909 roku, papież św. Pius X, podniósł kościół Matki Bożej Anielskiej w Asyżu do godności Bazyliki patriarchalnej i papieskiej. W latach 1925-1928 kaplica Porcjunkuli została obudowana artystycznie. Obecnie dookoła bazyliki jest znaczna osada, która nosi nazwę Matki Boskiej Anielskiej.

    Matka Boska Anielska

    Tytuł ten przypomina, że Maryja jako Matka Boża jest Królową również aniołów, a więc istot najwyższych wśród stworzeń. Już Ewangelie zdają się wskazywać na rolę służebną aniołów wobec Najśw. Maryi: tak jest w scenie zwiastowania, tak jest przy ukazaniu się aniołów pasterzom; tak jest wtedy, gdy anioł informuje Józefa, że ma uciekać z Bożym Dzieciątkiem do Egiptu. Ten sam anioł zawiadamia Józefa o śmierci Heroda. Pod wezwaniem Królowej Aniołów istnieją trzy zakony żeńskie. W roku 1864 zostało we Francji założone arcybractwo Matki Bożej Anielskiej, mające za cel oddawać cześć Maryi jako Królowej nieba. Członkowie tegoż bractwa odmawiają codziennie trzy Zdrowaś z wezwaniem:

    “Królowo Aniołów, módl się za nami”. To wezwanie zostało także włączone do Litanii Loretańskiej. Istnieje wiele kościołów pod tym wezwaniem, zwłaszcza wystawionych przez synów duchowych i córki św. Franciszka Serafickiego. Niektóre z nich są nawet sanktuariami, posiadającymi wizerunki Matki Bożej, słynące łaskami. W Italii jest 9 podobnych sanktuariów. M. B. Anielska jest Patronką Kostaryki. W pobliżu miasta San José istnieje sanktuarium z figurką cudowną, koronowaną w 1927 roku. Według podania miejscowego mieli ją w roku 1635 przynieść aniołowie.

    Odpust Porcjunkuli

    Właśnie ze względu na ten odpust bazylika i sanktuarium nabrały tak wielkiej sławy w świecie chrześcijańskim. Legenda głosi, że pewnej nocy w lecie w roku 1216 Franciszek usłyszał w swojej celi głos: “Franciszku, do kaplicy!” Kiedy tam się udał, ujrzał Pana Jezusa siedzącego nad ołtarzem, a obok z prawej strony Najśw. Pannę Maryję w otoczeniu aniołów; tak się odtąd najczęściej przedstawia M. B. Anielską św. Franciszka z Asyżu.

    Usłyszał głos: “Franciszku, w zamian za gorliwość, z jaką ty i bracia twoi, staracie się o zbawienie dusz, w nagrodę proś mię dla nich i dla czci mego imienia o łaskę, jaką zechcesz. Dam ci ją, gdyż dałem cię światu, abyś był światłością narodów i podporą mojego Kościoła”. Franciszek upadł na twarz w adoracji Chrystusa, Maryi i aniołów, i rzekł: “Trzykroć święty Boże! Ponieważ znalazłem łaskę w Twoich oczach, ja który jestem tylko proch i popiół, i najnędzniejszy z grzeszników, błagam Cię z uszanowaniem, na jakie tylko zdobyć się mogę, abyś raczył dać Twoim wiernym tę wielką łaskę, aby wszyscy, po spowiedzi odbytej ze skruchą i po nawiedzeniu tej kaplicy mogli otrzymać odpust zupełny i przebaczenie wszystkich grzechów”.

    Z kolei zwrócił się Franciszek do Najśw. Maryi Panny: “Proszę błogosławionej Dziewicy, Matki Twojej, Orędowniczki rodzaju ludzkiego, aby poparła sprawę moją przed Tobą”. Maryja poparła modlitwę Franciszka. Wtedy Chrystus Pan: “Franciszku, to, o co prosisz, jest wielkie. Ale otrzymasz jeszcze większe łaski. Daję ci odpust, o który usilnie błagasz, pod warunkiem jednak, że będzie on zatwierdzony przez mego Namiestnika, któremu dałem moc związywania i rozwiązywania tu na ziemi”.

    Podanie głosi, że zaraz nazajutrz udał się Franciszek z bratem Masseuszem do Perugii, gdzie właśnie przebywał papież Honoriusz III:
    “Ojcze święty – powiedział – odbudowałem przed kilku laty mały kościółek w twoich posiadłościach, poświęcony Matce Bożej i błagam Waszej Świątobliwości, aby go raczył wzbogacić wielkim odpustem, nie zobowiązującym do dawania jałmużny”.

    “Zgadzam się – miał odpowiedzieć papież – ale na ile lat go żądasz?”

    Na to Franciszek: “Ojcze święty, proszę cię, byś odpustu tego nie liczył na lata, ale na dusze, aby wszyscy, którzy rozgrzeszeni i przejęci skruchą serdeczną wejdą do kościoła Matki Boskiej Anielskiej, otrzymali zupełne odpuszczenie grzechów i na tym, i na tamtym świecie”.

    “To, o co prosisz, jest wielkie i dotychczas niepraktykowane w Kościele”.

    Na to Franciszek: “Dlatego przychodzę tu i proszę nie w moim imieniu, ale w imieniu Jezusa Chrystusa, który mię tu posłał”.

    Tyle legenda. Faktem jest natomiast, że papież udzielił odpustu zupełnego na dzień przypadający w rocznicę poświęcenia kaplicy, które odbyło się dnia 2 sierpnia 1216 roku. Od wieku XIV papieże zaczęli podobny odpust na ten dzień przyznawać poszczególnym kościołom franciszkańskim. Papież Sykstus IV w roku 1480 udzielił tego przywileju wszystkim kościołom I zakonu. W dwa lata potem tenże papież udzielił tegoż odpustu zupełnego dla wszystkich kościołów franciszkańskich, także dla III zakonu. Papież Leon X przywilej ten potwierdził (1 IX 1518). Papież Grzegorz XV przywilej ten rozszerzył nie tylko na wszystkich duchowych synów i córki św. Franciszka, ale również na wszystkich wiernych, ilekroć dnia 2 sierpnia nawiedzą któryś z kościołów franciszkańskich (1622). Papież Pius IX poszedł jeszcze dalej i dnia 22 lutego 1847 roku przywilej odpustu toties quoties rozszerzył na wszystkie kościoły parafialne i inne, przy których jest III zakon. Papież św. Pius X udzielił na ten dzień tego odpustu wszystkim kościołom, jeśli to biskupi uznają za stosowne (1910). W rok potem przywilej ten św. Pius X rozszerzył na wszystkie kościoły (1911). Dnia 3 marca 1952 roku wyszedł dekret Kongregacji Odpustów rozszerzający przywilej odpustu zupełnego toties quoties na dzień 2 sierpnia lub w najbliższą niedzielę dla wszystkich kościołów i kaplic nawet półpublicznych.

    Warunki uzyskania odpustu

    Jak wspomnieliśmy, początkowo odpust zupełny można było uzyskać jedynie w kościele Matki Bożej Anielskiej w Asyżu, i to jedynie dnia 2 sierpnia. Potem papieże rozszerzyli ten przywilej na wszystkie dni w roku odnośnie Porcjunkuli. Wreszcie Porcjunkula otrzymała na dzień 2 sierpnia odpust toties quoties, czyli za każde nawiedzenie kościoła i wypełnienie warunków. Odpust ten rozszerzyli papieże na kościoły franciszkańskie, potem także na wszystkie kościoły. Pierwszy miał udzielić tego odpustu papież bł. Innocenty XI w roku 1687. Potem rozszerzył go papież Pius IX w roku 1847 na podstawie tradycji, która istniała już odnośnie Porcjunkuli w wieku XIV. Warunki dostąpienia odpustu Porcjunkuli były następujące: nawiedzenie kościoła, przystąpienie do Spowiedzi i do Komunii świętej, odmówienie 6 Ojcze nasz, 6 Zdrowaś i 6 Chwała Ojcu w intencjach, jakie ma papież. Odpust ten można było uzyskać od południa 1 sierpnia do północy 2 sierpnia. Nadto można było w ostatnich latach przenieść ten odpust na najbliższą niedzielę.

    Dzisiaj odpust ten uzyskuje się w kościołach parafialnych spełniając zwyczajne warunki: pobożne nawiedzenie kościoła, odmówienie w nim Modlitwy Pańskiej i Wyznania wiary oraz sakramentalna spowiedź i Komunia św. wraz z modlitwą w intencji Ojca świętego; wykluczone przywiązanie do jakiegokolwiek grzechu. Papież Grzegorz XIII (1585) obdarował sanktuarium M. B. Anielskiej przywilejem, że można było odprawiać w nim Msze święte przez całą dobę. Sanktuarium wydaje pięknie redagowany miesięcznik “La Porziuncola”.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 sierpnia

    Święty Alfons Maria Liguori,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Etelwold, biskup
      •  Błogosławiony Aleksy Sobaszek, prezbiter i męczennik
      •  Eleazar, uczony w Piśmie
    ***
    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Maria urodził się 27 września 1696 r. w Marinelli pod Neapolem, w zamożnej rodzinie szlacheckiej. W dwa dni potem otrzymał chrzest. Jego ojciec marzył dla niego o karierze urzędniczej. W rodzinnym pałacu Alfons miał doskonałych nauczycieli. Wykazywał także od dziecka niezwykłą pilność do nauki i duże zdolności. Gdy ukończył szkołę podstawową, został wysłany na studia prawnicze na uniwersytet w Neapolu. Miał wtedy zaledwie 12 lat (1708). Kiedy miał zaledwie 17 lat, był już doktorem obojga praw. Ojciec planował Alfonsowi odpowiednie małżeństwo. Wybrał mu nawet córkę księcia, Teresinę. Ta jednak wstąpiła do zakonu i niebawem zmarła. Alfons po kilku latach praktyki adwokackiej, zniechęcony przekupstwem w sądownictwie, ku niezadowoleniu ojca postanowił spełnić swoje marzenia. Przed obrazem Matki Bożej w Porta Alba złożył swoją szpadę i rozpoczął studia teologiczne (1723).
    Po 4 latach studiów Alfons przyjął święcenia kapłańskie (1727). Miał wówczas 31 lat. Pragnąc życia doskonalszego, marzył o zakonie. Zamierzał najpierw wstąpić do teatynów, potem do filipinów albo do jakiejś kongregacji misyjnej. Nie mógł się jednak zdecydować. Z zapałem oddał się więc pracy apostolskiej wśród młodzieży rzemieślniczej i robotniczej. Gromadził ją w dni wolne od pracy, grał z nimi na gitarze i śpiewał ułożone przez siebie pieśni, uczył prawd wiary. Zasłynął też jako doskonały kaznodzieja. Po trzech latach nadludzkiej pracy musiał udać się na wypoczynek do Amalfi. Nie przestał tam jednak pracować. Zetknął się z rodziną Sióstr Nawiedzenia. Zajął się nimi i przekształcił je na Kongregację Zbawiciela. Był to młody zakon kontemplacyjny. W przyszłości będzie on stanowił żeńską gałąź redemptorystów.
    Alfons zauważył, że tamtejsi górale nie mają dostatecznej opieki duszpasterskiej. Dojrzała więc w nim myśl utworzenia zgromadzenia męskiego, które oddałoby się pracy wśród najbardziej opuszczonych oraz zaniedbanych. Tak powstało dzieło “Najświętszego Odkupiciela” (redemptorystów). Był to rok 1732. Na zatwierdzenie reguł nowej rodziny zakonnej Alfons nie czekał długo. Zatwierdził ją niebawem papież Benedykt XIV (1749).
    W 1762 r. papież Klemens XIII mianował Alfonsa biskupem-ordynariuszem w miasteczku S. Agata dei Goti. Alfons miał wtedy już 66 lat. Zgodnie ze zwyczajem przyjętym w Kościele, udał się do Rzymu, by przedstawić się papieżowi. Z Rzymu podążył do Loreto, by w tym sanktuarium uprosić sobie błogosławieństwo u Matki Bożej. Pomimo wieku, z młodzieńczym zapałem zabrał się do pracy: wizytował, przemawiał, spowiadał, odwiedzał kapłanów i zagrzewał ich do gorliwości, reformował klasztory, budził nowe powołania kapłańskie i zakonne. Wszystkie dochody, jakie mu pozostawały dzięki nader skromnemu życiu, oddawał ubogim i fundacjom nowych placówek swojej kongregacji. Kiedy nastał głód, sprzedał sprzęty i naczynia domu biskupiego, aby za to kupić chleb dla głodujących. Jako biskup nie tylko nie zmienił surowego trybu życia, ale go nawet obostrzył, twierdząc, że teraz musi pokutować za swoich wiernych. Sypiał mało, jadł tylko zupę, chleb i jarzyny, nosił włosiennicę i kolczasty łańcuch, biczował się często do krwi.
    Nadmierne trudy, wiek i surowy tryb życia wyniszczyły jego organizm tak, że poczuł się zmuszony prosić papieża o zwolnienie z obowiązków pasterza diecezji. Paraliż kręgosłupa był dla niego bolesnym krzyżem. Po 13 latach pasterzowania powrócił więc do swoich duchowych synów (1775). Wskutek zatargu politycznego rozdzielono redemptorystów na dwie odrębne grupy. Papież ustanowił nad redemptorystami, zamieszkałymi na terenie Państwa Kościelnego, osobnego przełożonego, a redemptorystów neapolitańskich pozbawił wszelkich przywilejów. Założyciel bolał nad tym, ale znosił to cicho, z poddaniem się woli Bożej. Do tych cierpień przyczyniły się cierpienia fizyczne: reumatyzm, skrzywienie kręgosłupa i inne. Pochylony do ziemi, nie mógł już chodzić i został przykuty do fotela. Bóg doświadczył go także falą udręk moralnych: pokus, oschłości i skrupułów.

    Święty Alfons Maria Liguori

    Alfons Liguori zmarł 1 sierpnia 1787 r. w wieku 91 lat. Sława jego świętości była tak wielka, że Pius VI już w 1796 roku nakazał rozpoczęcie procesu kanonicznego. W 11 lat potem (1807) został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Alfonsa. Pius VII dokonał jego uroczystej beatyfikacji w 1816 roku, a Grzegorz XVI kanonizował go w 1839 roku. W 10 lat potem Pius IX osobiście nawiedził grób św. Alfonsa (1849) i przy jego relikwiach odprawił Mszę świętą. Z tej okazji jako wotum ofiarował swój pierścień. Podobny pierścień ofiarował Jan XXIII w 1960 roku na wieść o kradzieży, jakiej dokonano w kaplicy św. Alfonsa. Pius IX ogłosił św. Alfonsa doktorem Kościoła (1871), a papieże Benedykt XV, Pius XI i Pius XII w publicznych wypowiedziach oddali mu najwyższe pochwały.Św. Alfons Liguori był ekspertem w tym, co dzisiaj nazywane jest teologią pastoralną. W swojej kapłańskiej pracy wygłosił ponad 500 misji i rekolekcji. Najwięcej jednak zasłużył się Kościołowi Chrystusa jako pisarz, jeden z najpłodniejszych, jakich znają dzieje chrześcijaństwa. Do dzieł, które mu zjednały największą sławę, należą: Teologia moralna, Uwielbienia Maryi, które zdobyły aż 324 wydania w różnych językach; rekordową popularność osiągnęła mała książeczka Nawiedzenie Najśw. Sakramentu i Najśw. Maryi Panny, która doczekała się ponad 2000 wydań w różnych językach. Łącznie wymienia się 160 tytułów prac, napisanych przez św. Alfonsa, których liczba wydań sięgnęła 17 125 w 61 językach! Św. Alfons pisał dla wszystkich: dla kapłanów, kleryków, zakonników, spowiedników, wiernych. Dzieła jego obejmują teologię dogmatyczną, moralną i ascetyczną. 26 kwietnia 1950 roku papież Pius XII ogłosił św. Alfonsa patronem spowiedników i profesorów teologii moralnej. Nauczanie duchowe św. Alfonsa zdominowało życie chrześcijańskie Italii XVIII w. Jest patronem zakonu redemptorystów; adwokatów, osób świeckich, spowiedników, teologów, zwłaszcza moralistów.

    Święty Alfons Maria Liguori

    W ikonografii św. Alfons przedstawiany jest w czarnej, zakonnej sutannie lub w szatach biskupich. Czasami trzyma krzyż lub ma różaniec na szyi. Bywa, że stoi przy nim anioł z pastorałem i mitrą.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________-

    Św. Alfons Maria Liguori

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 30.03.2011

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym przedstawić postać świętego doktora Kościoła, wobec którego mamy wielki dług wdzięczności, był bowiem wybitnym teologiem moralnym i mistrzem życia duchowego dla wszystkich, zwłaszcza dla osób prostych. Jest autorem słów i melodii jednej z najpopularniejszych we Włoszech, i nie tylko, kolęd: Tu scendi dalle stelle (Zstąpiłeś z gwiazd dalekich).

    Alfons Maria Liguori urodził się w 1696 r. w zamożnej szlacheckiej rodzinie neapolitańskiej. Obdarzony wybitnymi przymiotami umysłu, w wieku 16 lat ukończył studia w zakresie prawa cywilnego i kanonicznego. Był najzdolniejszym adwokatem neapolitańskiej palestry: w ciągu 8 lat wygrywał wszystkie sprawy, których bronił. Jednakże Pan prowadził jego duszę, która była spragniona Boga i pragnęła doskonałości, do zrozumienia, że co innego było jego powołaniem. I tak w 1723 r., oburzony przekupstwem i niesprawiedliwością, szerzącymi się w środowisku prawniczym, porzucił swój zawód — rezygnując tym samym z bogactwa i sukcesów — i, mimo sprzeciwu ojca, postanowił zostać kapłanem. Miał znakomitych nauczycieli, pod których kierunkiem studiował Pismo Święte, historię Kościoła i teologię mistyczną. Zdobył rozległą wiedzę teologiczną, którą wykorzystał kilka lat później w działalności pisarskiej. Po przyjęciu święceń kapłańskich w 1726 r. związał swoją posługę z diecezjalną kongregacją misji apostolskich. Alfons rozpoczął działalność ewangelizacyjną i katechetyczną wśród najuboższych warstw społeczeństwa neapolitańskiego, którym chętnie głosił kazania i wpajał podstawowe prawdy wiary. Bardzo często wiele z tych osób, ubogich i skromnych, do których się zwracał, oddawało się nałogom i dopuszczało przestępstw. Cierpliwie uczył je modlitwy, zachęcając do poprawy swojego życia. Uzyskiwał znakomite rezultaty: w najnędzniejszych dzielnicach miasta powstawało coraz więcej grup osób, które wieczorem zbierały się w prywatnych domach i warsztatach, by modlić się i rozważać Słowo Boże pod kierunkiem katechetów, przygotowanych przez Alfonsa, i innych kapłanów, którzy regularnie odwiedzali te grupy wiernych. Kiedy na życzenie arcybiskupa Neapolu spotkania te zaczęto organizować w kaplicach miejskich, nadano im nazwę «wieczornych kaplic». Były one autentycznym źródłem wychowania moralnego, uzdrowienia życia społecznego, wzajemnej pomocy ubogich: kradzieże, pojedynki, prostytucja stawały się coraz rzadsze.

    Choć sytuacja społeczna i religijna w epoce św.Alfonsa była zupełnie inna niż w naszych czasach, «wieczorne kaplice» mogą być wzorem działalności misjonarskiej, z którego również dzisiaj możemy czerpać inspirację do «nowej ewangelizacji», zwłaszcza najuboższych, i w budowaniu bardziej sprawiedliwego, braterskiego i solidarnego współżycia między ludźmi. Zadaniem kapłanów jest posługa duchowa, natomiast dobrze uformowani wierni świeccy mogą być skutecznymi animatorami życia chrześcijańskiego, autentycznym zaczynem ewangelicznym w społeczeństwie.

    Alfons zamierzał początkowo udać się do ludów pogańskich, aby im głosić Ewangelię, ale gdy w wieku 35 lat zetknął się z wieśniakami i pasterzami z odległych regionów Królestwa Neapolu, zobaczywszy ich ignorancję religijną i zaniedbanie, postanowił opuścić stolicę i oddać się pracy z tymi osobami, ubogimi pod względem duchowym i materialnym. W 1732 r. założył zgromadzenie zakonne Najświętszego Odkupiciela, nad którym opiekę roztoczył bp Tommaso Falcoia, a którego następnie sam został przełożonym. Zakonnicy ci, pod kierunkiem Alfonsa, byli autentycznymi wędrownymi misjonarzami, którzy docierali nawet do najdalszych osad, nawoływali ludzi do nawrócenia i do wytrwałości w życiu chrześcijańskim z pomocą przede wszystkim modlitwy. Do dziś redemptoryści, działający w wielu krajach świata, dalej prowadzą tę misję ewangelizacyjną poprzez nowe formy apostolatu. Myślę o nich z wdzięcznością, wzywając ich, by zawsze wiernie naśladowali swojego świętego założyciela.

    Alfons, ceniony za dobroć i gorliwość duszpasterską, w 1762 r. został mianowany biskupem Sant’Agata dei Goti, ale z powodu nękających go chorób zrezygnował z tego urzędu w 1775 r., za zgodą papieża Piusa VI. Tenże papież, gdy dowiedział się o jego śmierci, która nastąpiła w 1787 r. po długich cierpieniach, zawołał: «To był święty!» I nie mylił się: w 1839 r. odbyła się kanonizacja Alfonsa, a w 1871 r. został on ogłoszony doktorem Kościoła. Tytuł ten należy mu się z różnych względów. Przede wszystkim ze względu na jego bogate nauczanie z zakresu teologii moralnej, w którym nauka katolicka przedstawiona jest tak trafnie, że papież Pius XII ogłosił go patronem wszystkich spowiedników i moralistów. W jego epoce, również pod wpływem mentalności jansenistycznej, rozpowszechniona była bardzo rygorystyczna interpretacja moralności, która zamiast umacniać nadzieję i ufność w miłosierdzie Boże, zasiewała lęk, przedstawiając obraz Boga srogiego i surowego, daleki od wizerunku objawionego przez Jezusa. Św. Alfons, zwłaszcza w swoim głównym dziele, zatytułowanym Teologia moralna, przedstawia zrównoważoną i przekonującą syntezę wymogów prawa Bożego — wypisanego w naszych sercach, objawionego w pełni przez Chrystusa i w autorytatywny sposób głoszonego przez Kościół — i wzajemnego oddziaływania sumienia i wolności człowieka, które właśnie dzięki przylgnięciu do prawdy i do dobra umożliwiają dojrzewanie i samorealizację osoby. Duszpasterzom i spowiednikom Alfons zalecał, by byli wierni katolickiemu nauczaniu moralnemu, a jednocześnie odnosili się do penitentów z miłosierdziem, wyrozumiałością i łagodnie, tak aby czuli oni, że nie są sami, że otrzymują wsparcie i zachętę na drodze wiary i chrześcijańskiego życia. Św. Alfons niestrudzenie powtarzał, że kapłani są widzialnym znakiem nieskończonego miłosierdzia Boga, który przebacza grzesznikowi i oświeca jego umysł i serce, aby się nawrócił i zmienił życie. W naszych czasach, w których wyraźnie widoczne są znaki utraty świadomości moralnej i — trzeba przyznać — pewnego braku szacunku dla sakramentu spowiedzi, nauczanie św. Alfonsa jest wciąż bardzo aktualne.

    Oprócz dzieł teologicznych św. Alfons napisał bardzo wiele innych, z myślą o formacji religijnej ludu. Ich styl jest prosty i potoczysty. Dzieła św.Alfonsa, czytane i tłumaczone na wiele języków, przyczyniły się do ukształtowania duchowości ludowej ostatnich dwóch wieków. Lektura niektórych z nich może przynieść pożytek także i dzisiaj; należą do nich Prawdy wieczneWysławianie Maryi i Umiłowanie Jezusa Chrystusa w życiu codziennym — ważne dzieło, zawierające syntezę jego myśli. Wielki nacisk kładzie on na potrzebę modlitwy, która pozwala otworzyć się na łaskę Bożą, by na co dzień wypełniać wolę Boga i dążyć do świętości. W odniesieniu do modlitwy pisze: «Bóg nikomu nie odmawia łaski modlitwy, która pomaga przezwyciężyć wszelką pożądliwość i pokusę. Mówię, powtarzam i póki będę żył, zawsze będę powtarzał, że całe nasze zbawienie jest w modlitwie». Stąd wzięło się jego słynne twierdzenie: «Zbawia się ten, kto się modli» (Del gran mezzo della preghiera e opuscoli affini. Opere ascetiche [O wielkim środku modlitwy i inne pisma na ten temat. Dzieła ascetyczne], II, Roma 1962, s. 171). Nasuwają mi się w związku z tym słowa mojego poprzednika, czcigodnego sługi Bożego Jana Pawła II: «Nasze chrześcijańskie wspólnoty winny (…) stawać się prawdziwymi ‘szkołami’ modlitwy (…) Trzeba zatem, aby wychowanie do modlitwy stało się (…) kluczowym elementem wszelkich programów duszpasterskich» (list apost. Novo millennio ineunte, 33,34).

    Pośród form modlitwy gorąco zalecanych przez św. Alfonsa na pierwszym miejscu jest nawiedzanie Najświętszego Sakramentu bądź, jak powiedzielibyśmy dzisiaj, adoracja, krótka lub dłuższa, indywidualna lub wspólnotowa, Jezusa Eucharystycznego. «Spośród wszystkich praktyk pobożnych — pisze św. Alfons — adoracja Jezusa w Najświętszym Sakramencie z pewnością jest najmilsza Bogu i najpożyteczniejsza dla nas zaraz po sakramentach (…) Jak cudownie jest trwać z wiarą przed ołtarzem (…) i przedstawiać Mu własne potrzeby, jak przyjaciel przyjacielowi, z którym jest w zażyłości» (Nawiedzenia Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny na każdy dzień miesiąca, Wstęp). Duchowość św. Alfonsa jest bowiem wybitnie chrystologiczna, skupiona na Chrystusie i Jego Ewangelii. Przedmiotem jego kazań często było rozważanie tajemnicy wcielenia i męki Pana. W tych bowiem wydarzeniach odkupienie zostaje ofiarowane wszystkim ludziom «w obfitości». Właśnie dlatego, że pobożność św. Alfonsa jest chrystologiczna, jest ona także głęboko maryjna. Był wielkim czcicielem Maryi i ukazał Jej rolę w dziejach zbawienia — jako współpracownicy w odkupieniu i Pośredniczki łaski, Matki, Orędowniczki i Królowej. Poza tym św. Alfons twierdzi, że nabożeństwo do Maryi będzie dla nas wielką pociechą w chwili śmierci. Był przekonany, że medytowanie nad naszym przeznaczeniem do wieczności, nad naszym powołaniem do uczestniczenia na zawsze w błogosławionej szczęśliwości Boga, jak również nad tragiczną możliwością potępienia pomaga żyć pogodnie i z zaangażowaniem i stawiać czoło śmierci, pokładając zawsze pełną ufność w dobroci Boga.

    Św. Alfons Maria Liguori jest przykładem gorliwego pasterza, który zdobywał dusze, głosząc Ewangelię i udzielając sakramentów, a jego postępowanie cechowała delikatność, łagodność i dobroć, których źródłem była ścisła więź z Bogiem — nieskończoną Dobrocią. Z realizmem i optymizmem patrzył na zasoby dobra, którymi Pan obdarza każdego człowieka, uważał też, że aby kochać Boga i bliźniego, oprócz umysłu potrzebne są także uczucia i poruszenia serca.

    Na zakończenie chciałbym przypomnieć, że omawiany przez nas święty, podobnie jak św. Franciszek Salezy — o którym mówiłem kilka tygodni temu — kładzie nacisk na to, że każdy chrześcijanin może osiągnąć świętość: «Zakonnik jako zakonnik, wierny świecki jako świecki, kapłan jako kapłan, żonaty jako żonaty, kupiec jako kupiec, żołnierz jako żołnierz, i podobnie jest z każdym stanem» (Pratica di amare Gesu Cristo. Opere ascetiche [Umiłowanie Jezusa Chrystusa. Dzieła ascetyczne] I, Roma 1933, s. 79).

    Dziękujmy Panu, który w swej opatrzności daje światu w różnych miejscach i czasach świętych i doktorów, mówiących tym samym językiem, aby nas zachęcić do wzrastania w wierze i przeżywania z miłością i radością naszego chrześcijaństwa w prostych codziennych uczynkach, abyśmy szli drogą świętości, drogą wiodącą do Boga i do prawdziwej radości. Dziękuję.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2011/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – lipiec 2014

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    31 lipca

    Święty Ignacy z Loyoli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Zdzisława Cecylia Schelingowa, zakonnica
      •  Święty Justyn de Jacobis, biskup
      •  Błogosławiony Michał Oziębłowski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Franciszek Solanus Casey, prezbiter
    ***
    Święty Ignacy z Loyoli

    Inigo Lopez urodził się w roku 1491 na zamku w Loyola w kraju Basków (Hiszpania), jako trzynaste dziecko w zamożnym rycerskim rodzie. O jego wczesnej młodości mało wiemy. Otrzymał staranne wychowanie. Był paziem ministra skarbu króla hiszpańskiego, następnie służył jako oficer w wojsku wicekróla Nawarry. Nosił długie włosy, spadające mu aż do ramion, różnobarwne spodnie i kolorową czapkę. Publicznie najchętniej pojawiał się w pancerzu rycerza, nosząc miecz, sztylet i oręż wszelkiego rodzaju. Kiedy po latach opowiadał współbraciom o swoim życiu, wyznał, że do 30-tego roku życia oddawał się marnościom świata, że z próżnej żądzy sławy jego największą rozkoszą były ćwiczenia rycerskie. W czasie walk hiszpańsko-francuskich znalazł się w oblężonej Pampelunie. Zraniony poważnie w 1521 r. przez kulę armatnią w prawą nogę, został przewieziony do rodzinnego zamku.
    Długie miesiące rekonwalescencji były dla niego okresem łaski i gruntownej przemiany. Dla skrócenia czasu prosił o powieści rycerskie, ale na zamku ich nie było. Podano mu więc książkę znaną w całym średniowieczu, którą napisał bł. Jakub de Voragine – Złotą legendę. Bratowa podała mu ponadto Życie Jezusa Ludolfa de Saksa. Gdy tylko Inigo wyzdrowiał (chociaż na nogę kulał całe życie), opuścił rodzinny zamek i udał się do pobliskiego sanktuarium maryjnego, Montserrat. Zdumionemu żebrakowi oddał swój kosztowny strój rycerski. Przed cudownym wizerunkiem Maryi złożył swoją broń. Stąd udał się do Manrezy, gdzie zamieszkał w celi, użyczonej mu przez dominikanów. I tu jednak wydawało mu się, że ma za wiele wygód. Dlatego zamieszkał w jednej z licznych grot. Aby zdławić w sobie starego, próżnego, ambitnego człowieka, nie golił się ani nie strzygł, pościł codziennie i biczował się, nie obcinał paznokci, nie nakrywał głowy. Codziennie bywał u dominikanów na Mszy świętej. Oddawał się modlitwie i rozważaniu Męki Pańskiej. Szatan dręczył go gwałtownymi pokusami aż do myśli o samobójstwie. W takich zmaganiach powstał szkic jego najważniejszego dzieła, jakim są Ćwiczenia duchowne. Formę ostateczną otrzymały one dopiero w 1540 roku. Były więc owocem 19 lat przemyśleń i kontemplacji.
    Pragnąc nawiedzenia Ziemi Świętej i męczeństwa z rąk Turków, Ignacy zupełnie wyczerpany z sił, po prawie rocznym pobycie w Manrezie, przez Rzym i Wenecję udał się w pielgrzymkę. Żył z użebranych pieniędzy i czynionych po drodze przysług. W 1523 r. dotarł szczęśliwie do celu. Chciał tam pozostać do końca życia, dopiero w wyniku nalegań tamtejszego legata papieskiego wrócił do kraju. W drodze był dwukrotnie więziony pod zarzutem szpiegostwa. Po długiej podróży powrócił do Barcelony, gdzie przez dwa lata uczył się języka łacińskiego. Nie wstydził się zasiadać w ławie szkolnej z dziećmi, chociaż miał już wówczas 34 lata. Potem udał się do Alkala, by na tamtejszym uniwersytecie studiować filozofię. Wolny czas poświęcał nauczaniu prawd wiary prostych ludzi. Mieszkał w szpitalu i utrzymywał się za posługę oddawaną chorym.
    Jego żebraczy strój i niezwykły tryb życia wzbudziły u niektórych nadgorliwców podejrzenie, czy przypadkiem Ignacy nie należy do sekty alumbrado, która w tym czasie niepokoiła w Hiszpanii władze kościelne. Dostał się nawet do więzienia, które było w posiadaniu Świętej Inkwizycji. Po uwolnieniu z niego podążył do Salamanki, by na tamtejszym uniwersytecie kontynuować swoje studia (1527). I tu inkwizycja go zauważyła – ponownie trafił do więzienia. Przykre przesłuchania zniósł z radością dla Pana Jezusa. Po uwolnieniu z więzienia, w którym był kilka tygodni, powrócił do Barcelony, a stąd udał się do Paryża (1528). Miał już wówczas 37 lat. Utrzymywał się znów z żebraniny. Dla uzbierania koniecznych opłat w wolnych miesiącach udał się w charakterze żebraka do Belgii i Anglii.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Na uniwersytecie paryskim Ignacy zapoznał się i zaprzyjaźnił ze św. Piotrem Faberem i ze św. Franciszkiem Ksawerym. Do ich trójki dołączyli niebawem Jakub Laynez, Alfons Salmeron, Mikołaj Bobadilla, Szymon Rodriguez i Hieronim Nadal. Wszyscy zebrali się rankiem 15 sierpnia 1534 roku w kapliczce na zboczu wzgórza Montmartre i tam w czasie Mszy świętej, odprawionej przez Piotra Fabera, który miesiąc wcześniej otrzymał święcenia kapłańskie, złożyli śluby ubóstwa, czystości oraz wierności Kościołowi, a zwłaszcza Ojcu Świętemu. W ten sposób powstał nowy zakon, zwany Towarzystwem Jezusowym.
    Wszyscy skierowali swoje kroki do Wenecji, by stamtąd odpłynąć do Ziemi Świętej, nawracać niewiernych i z ich ręki ponieść śmierć męczeńską. Do pielgrzymki jednak nie doszło, gdyż Turcja prowadziła właśnie wojnę z Wenecją. Udali się więc do Rzymu, aby przedstawić się papieżowi i oddać się do jego dyspozycji. Paweł III przyjął ich życzliwie. Korzystając z jego zachęty, wszyscy przyjęli święcenia kapłańskie (1536), oddali się posłudze chorym w szpitalach i nauczaniu prawd wiary wśród dzieci. Papież polecił, by Ignacy nakreślił szkic konstytucji nowego zakonu. Ignacy uczynił to pod nazwą Formuła Instytutu. Papież po przejrzeniu jej zażądał, by napisać całe konstytucje. Po wielu przeszkodach Rzym zatwierdził je w 1540 roku.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Liczba członków Towarzystwa bardzo szybko rosła. Już w roku następnym (1541) św. Franciszek Ksawery został zaproszony do Indii. W tym samym czasie św. Piotr Faber głosił słowo Boże w północnych Włoszech, w południowej Francji i w Hiszpanii. W roku 1541 zebrała się pierwsza kapituła generalna. Przełożonym generalnym jednogłośnie został wybrany Ignacy. W tym samym roku papież oddał jezuitom do dyspozycji kościół w Rzymie pw. Matki Bożej della Strada (Patronki w drodze). W roku 1542 jezuici założyli w Coimbrze (Portugalia) słynne kolegium, które miało się stać zawiązką uniwersytetu. W 1550 r. do zakonu zgłosił się sam wicekról Katalonii, książę Gandii, św. Franciszek Borgiasz.
    Przez ostatnich 16 lat życia Ignacy był przykuty do swojego biurka i rzadko opuszczał progi domu generalnego swego zakonu, by być zawsze do dyspozycji duchowych synów. Nękany różnymi chorobami i dolegliwościami, 30 lipca 1556 roku zapowiedział swoją śmierć i poprosił o udzielenie mu odpustu papieskiego. Współbracia zdziwili się. Kiedy zaś przypuszczali, że mu jest lepiej, po wieczerzy odeszli od jego łoża. Gdy jednak powrócili dnia następnego, Ignacy był już w agonii i zmarł na ich rękach 31 lipca 1556 r.
    Pozostawił po sobie 7 tysięcy listów, zawierających nieraz cenne pouczenia duchowe, Opowiadanie pielgrzyma oraz Dziennik duchowy – świadectwo mistyki ignacjańskiej. W ewolucji chrześcijańskiej duchowości szczególne znaczenie mają Konstytucje zakonu, w których zniósł obowiązek wspólnego odmawiania oficjum, przestrzegania reguły klasztornej, nakazując w zamian praktykowanie codziennej modlitwy myślnej, a liturgię wskazując jako źródło życia duchowego. Szczególnie obfity owoc wydają do dziś Ćwiczenia duchowe – pierwowzór rekolekcji. W swoim nauczaniu Ignacy przypominał, że człowiek musi dokonać pewnego wysiłku, aby współpracować z Bogiem.

    Święty Ignacy z Loyoli

    Beatyfikacji Ignacego Loyoli dokonał papież Paweł V (w 1609 r.), a kanonizacji – Grzegorz XV (w 1623 r.). Św. Ignacy jest patronem trzech diecezji w kraju Basków; zakonu jezuitów; dzieci, matek oczekujących dziecka, kuszonych, skrupulantów, żołnierzy oraz uczestników rekolekcji – zarówno rekolektantów, jak i rekolekcjonistów. Jego relikwie spoczywają w rzymskim kościele di Gesu.Zakon jezuitów odegrał szczególną rolę także w Polsce. Wydał między innymi takie postaci, jak: św. Stanisław Kostka i św. Andrzej Bobola – patroni Polski, św. Melchior Grodziecki oraz Jakub Wujek (tłumacz pierwszej drukowanej “Biblii” w Polsce), Piotr Skarga Pawęski (wybitny kaznodzieja), Maciej Sarbiewski (poeta zwany polskim Horacym), Franciszek Bohomolec (ojciec komedii polskiej), Adam Naruszewicz (biskup, historyk, poeta), Franciszek Kniaźnin (poeta), Jan Woronicz (arcybiskup, prymas Królestwa Polskiego, poeta), Grzegorz Piramowicz (sekretarz Komisji Edukacji Narodowej) i bł. Jan Beyzym (apostoł trędowatych na Madagaskarze).
    W ikonografii św. Ignacy przedstawiany jest w sutannie i birecie lub w stroju liturgicznym z imieniem IHS na piersiach, niekiedy w stroju rycerskim i w szatach pielgrzyma. Jego atrybutami są: księga; globus, który popycha nogą; monogram Chrystusa – IHS; napis AMDG – Ad maiorem Dei gloriam – “Na większą chwałę Boga”; krucyfiks, łzy, serce w promieniach, smok, sztandar, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Brauliusz Maria Corres i Fryderyk Rubio, prezbiterzy,
    i Towarzysze

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Chryzolog, biskup i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławieni męczennicy z zakonu bonifratrów

    W czasie hiszpańskiej wojny domowej w 1936 r. zginęło 98 bonifratrów. Opiekowali się oni chorymi i opuszczonymi. Dla milicji wystarczyło, że byli zakonnikami i że nie chcieli wyrzec się swojej wiary, aby móc ich wymordować. Siedemdziesięciu jeden z nich beatyfikował św. Jan Paweł II w dniu 25 października 1992 r. (wraz z 51 innymi męczennikami z Barbastro).Rankiem 25 lipca 1936 r. milicjanci wkroczyli do domu formacyjnego bonifratrów w Talavera de la Reina (w prowincji Toledo). Po południu rozstrzelali czterech zakonników, m.in. ojca Fryderyka (Karola) Rubio Alvareza, kapelana domu. Kilka dni później, 29 lipca, w Esplugentes pod Barceloną zginął kolejny zakonnik.
    W Calafell (nieopodal Tarragony) bonifratrzy prowadzili szpital, mieli tam też swój nowicjat. 23 lipca 1936 r. wtargnęli tam milicjanci, którzy zmusili zakonników do zdjęcia habitów i zabronili im spełniania jakichkolwiek praktyk religijnych. Zapowiedzieli równocześnie, że 30 lipca darują im wolność. Zakonnicy od razu wyczuli, że w tym dniu czeka ich śmierć. I rzeczywiście tak się stało. Rankiem kapelan wspólnoty odprawił jeszcze potajemnie Mszę św. dla zakonników i nowicjuszy jako pokrzepienie na męczeństwo. Po południu wywieziono piętnastu z nich na peryferie i rozstrzelano. Zginął wtedy m.in. ojciec Brauliusz Maria (Paweł) Corres Diaz de Cerio, który od pięciu lat był w Calafell mistrzem nowicjuszy i kapelanem. 4 sierpnia 1936 r. zamordowany został brat Gonsalwus, który posługiwał w hospicjum św. Rafała w Madrycie.
    W klasztorze w Ciempozuelos (prowincja madrycka) odbywało formację zakonną i zawodową także siedmiu bonifratrów z Kolumbii. Gdy rozgorzała wojna domowa, mieli z polecenia przełożonych wrócić do swego kraju. Z koniecznymi dokumentami wyruszyli z Madrytu do Barcelony, aby tam wsiąść na statek. Zostali jednak aresztowani i 9 sierpnia rozstrzelani w Barcelonie; są pierwszymi beatyfikowanymi Kolumbijczykami. W sierpniu zginęli jeszcze dwaj bonifratrzy w podmadryckiej miejscowości Valdemoro.
    1 września rewolucyjni milicjanci aresztowali wszystkich dwunastu zakonników opiekujących się chorymi w Carabanchel Alto. Po kilku godzinach zamordowano ich pod Madrytem. Ginęli z okrzykiem: Niech żyje Chrystus Król!
    W lipcu aresztowano zakonników posługujących w hospicjum psychiatrycznym w Ciempozuelos (Madryt). Osadzono ich w więzieniu San Anton i na różne sposoby dręczono. Gdy szli na rozstrzelanie, pozdrawiali się słowami: “Do zobaczenia w niebie”. Piętnastu z nich zginęło 28 listopada w podmadryckiej miejscowości Paracuellos del Jarama. Dwa dni później w tej samej miejscowości zginęło kolejnych sześciu bonifratrów. Ostatni z beatyfikowanych w 1992 r. zakonników z tego zakonu zginął w Barcelonie w dniu 14 grudnia 1936 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 lipca

    Święci Marta, Maria i Łazarz

    Zobacz także:
      •  Święty Olaf II, król
      •  Błogosławiony Urban II, papież
    ***
    Diego Velazquez: Chrystus w domu Marty i Marii

    Marta pochodziła z Betanii, miasteczka położonego na wschodnim zboczu Góry Oliwnej, w pobliżu wioski Betfage, odległego od Jerozolimy o ok. 3 km drogi (dzisiaj Al Azarija). Była siostrą Marii i Łazarza, których Chrystus darzył swą przyjaźnią. Wiele razy gościła Go w swoim domu. Św. Łukasz opisuje szczegółowo jedno ze spotkań (Łk 10, 38-42). Martę wspomina w Ewangelii św. Jan, odnotowując wskrzeszenie Łazarza. Wyznała ona wtedy wiarę w Jezusa jako Mesjasza i Syna Bożego (J 11, 1-45). Ewangelista Jan opisuje także wizytę Jezusa u Łazarza na sześć dni przed wieczerzą paschalną, gdzie posługiwała Marta (J 12, 1-11). Właśnie z Betanii Jezus wyruszył triumfalnie na osiołku do Jerozolimy w Niedzielę Palmową (Mk 11, 1). Wreszcie w pobliżu Betanii Pan Jezus wstąpił z Góry Oliwnej do nieba (Łk 24, 50).

    Święta Marta - patronka zbłąkanych

    Na Wschodzie cześć św. Marty datuje się od wieku V, na Zachodzie – od wieku VIII. Już w wieku VI istniała w Betanii bazylika na miejscu, gdzie miał stać dom Łazarza i jego sióstr. Św. Marta jest patronką gospodyń domowych, hotelarzy, kucharek, sprzątaczek i właścicieli zajazdów. Legenda prowansalska głosi, że po wniebowstąpieniu Jezusa Żydzi wprowadzili Łazarza, Marię i Martę na statek bez steru i tak puścili ich na Morze Śródziemne. Dzięki Opatrzności wszyscy wylądowali szczęśliwie u wybrzeży Francji, niedaleko Marsylii. Łazarz miał zostać pierwszym biskupem tego miasta, Marta założyła w pobliżu żeński klasztor, a Maria pokutowała w niedalekiej pustelni.

    Jan Vermeer: Chrystus w domu Marii i Marty

    W ikonografii św. Marta przedstawiana jest w skromnej szacie z pękiem kluczy za pasem, czasami we wspaniałej sukni z koroną na głowie. Często pojawia się na obrazach również z siostrą, św. Marią. Są prezentacje, w których prowadzi smoka na pasku lub kropi go kropidłem. Nawiązują one do legendy, iż pokonała potwora Taraska. Jej atrybutami są: drewniana łyżka, sztućce, księga, naczynie, różaniec.

    Święte rodzeństwo z Betanii: Marta, Łazarz i Maria

    Maria była siostrą Marty i Łazarza. Uwierzyła w Chrystusa jeszcze przed wskrzeszeniem brata (J 11, 1-44). Była tą kobietą, która według słów Jezusa “wybrała dobrą cząstkę” (Łk 10, 42), słuchając słów Zbawiciela. To ona namaściła Jego nogi drogocenną maścią nardową (J 12, 3). Według Tradycji Maria i Marta były w gronie niewiast, które pospieszyły do grobu Jezusa z wonnościami.
    Po męczeńskiej śmierci archidiakona Stefana i rozpoczęciu w Jerozolimie prześladowania wyznawców Chrystusa, Żydzi wygnali sprawiedliwego Łazarza. Siostry opuściły Palestynę wraz z bratem i pomagały mu głosić Ewangelię w różnych krainach.

    Święty Łazarz

    Łazarza znamy go z Ewangelii św. Jana (J 11, 1-44; 12, 1-11) jako brata Marii i Marty. Gdy z obawy przed Żydami Jezus przebywał w Zajordanii, dotarła do niego wiadomość o śmierci Łazarza. Powrócił wtedy – po odczekaniu – do Judei i udał się do Betanii. Św. Jan Ewangelista szczegółowo opisuje scenę Jego spotkania z siostrami i dialog z Martą, a następnie głębokie wzruszenie Jezusa i wskrzeszenie Łazarza. Dowiadujemy się także o reakcji Żydów, którzy nie mogli zaprzeczyć faktom, ale jeszcze bardziej znienawidzili Jezusa. Ta niechęć dotknęła także Łazarza. Ewangelista Jan opisuje także inny pobyt Jezusa w domu Łazarza na dzień przed Jego wjazdem do Jerozolimy (J 12, 1-11). Milczenie ewangelii o dalszych losach Łazarza uzupełnili anonimowi pisarze chrześcijańscy.
    Na Wschodzie najbardziej znana była legenda, która uczyniła Łazarza biskupem Cypru i tam umieściła jego – drugi – grób. Pewną rolę w rozwoju kultu odegrała też tzw. niedziela Łazarza, jedna z ostatnich niedziel Wielkiego Postu, w którą odczytywano ewangelię o jego wskrzeszeniu i dokonywano skrutynium przed dopuszczeniem do chrztu. Na Zachodzie w cyklu legend prowansalskich i burgundzkich pojawiła się w dość późnym średniowieczu opowieść o skazaniu świętego rodzeństwa z Betanii na wygnanie. Umieszczono ich na statku bez steru, który odepchnięto od brzegu. Po wielu miesiącach tułaczki przybyli oni do Marsylii. Łazarz miał być pierwszym biskupem tego miasta. Inne opowiadania wskazują na Autun i Avallon jako miejsca złożenia jego relikwii.
    Równie rozbieżne były daty wspomnień liturgicznych Łazarza. W kalendarzach spotykano je m.in. pod dniem 17 grudnia, 4 maja, 17 czerwca, 16 lub 17 października.
    W ikonografii ukazuje się św. Łazarza najczęściej w scenie wskrzeszenia oraz na uczcie w Betanii.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 lipca

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wiktor I, papież
      •  Błogosławiony Jan Soreth, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Teresa Kowalska, dziewica i męczennica
      •  Święta Alfonsa Muttathupadathu od Niepokalanego Poczęcia, zakonnica
    ***
    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Józef Makhluf urodził się 8 maja 1828 r. w Beka Kafra, małej wiosce położonej wysoko w górach Libanu. Był synem ubogiego wieśniaka. Nauki pobierał w szkółce, która funkcjonowała dosłownie pod drzewami. W 1851 r. wstąpił do maronickich antonianów (baladytów). Przebywał najpierw w Maifuq, potem w Annaya, w klasztorze pod wezwaniem św. Marona (Mar Maroun). Składając śluby zakonne, przybrał imię Szarbela (Sarbela, Sarbeliusza), męczennika z Edessy. W 1859 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Powrócił wówczas do klasztoru św. Marona i przebywał tam przez następne szesnaście lat.
    W 1875 r. za przyzwoleniem przełożonych udał się do górskiej samotni. Spędził w niej 23 lata, które wypełnił pracą, umartwieniami i kontemplacją Najświętszego Sakramentu. Zmarł 24 grudnia 1898 r. Bez zwłoki otoczyła go cześć świadczona świętym Pańskim oraz sława cudów. Do grobu Abuna Szarbela ciągnęli nie tylko chrześcijanie, ale i muzułmanie. Wielu fascynowało także to, że ciało świętego mnicha nie ulegało jakiemukolwiek zepsuciu.

    Święty Szarbel (Sarbeliusz) Makhluf

    Szarbela beatyfikował w ostatnich dniach Soboru Watykańskiego II, 5 grudnia 1965 r., papież Paweł VI. Mówił wtedy: “Eremita z gór Libanu zaliczony zostaje do grona błogosławionych. To pierwszy wyznawca pochodzący ze Wschodu, którego umieszczamy wśród błogosławionych według reguł obowiązujących aktualnie w Kościele katolickim. Symbol jedności Wschodu i Zachodu! Znak zjednoczenia, jakie istnieje między chrześcijanami całego świata! Jego przykład i wstawiennictwo są dzisiaj bardziej konieczne, niż były kiedykolwiek. (…) Właśnie ten błogosławiony zakonnik z Annaya powinien służyć nam za wzór, ukazując nam absolutną konieczność modlitwy, praktykowania cnót ukrytych i umartwiania siebie. Kościół bowiem wykorzystuje również dla celów apostolskich ośrodki życia kontemplacyjnego, gdzie wznoszą się do Boga, z zapałem, który nigdy nie stygnie, uwielbienie i modlitwa”. Ten sam papież kanonizował Szarbela 9 października 1977 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 lipca

    Błogosławiona
    Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego
    (Helena Staszewska), zakonnica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Innocenty I, papież
      •  Błogosławiona Maria Magdalena Martinengo, dziewica
      •  Święty Tytus Brandsma, prezbiter i męczennik
      •  Święty Celestyn I, papież
      •  Błogosławiona Maria od Męki Pańskiej (Tarallo), dziewica
    ***
    Błogosławiona Maria Klemensa od Jezusa Ukrzyżowanego

    Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie – miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka.
    W wieku 31 lat wstąpiła do Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej w Krakowie. Wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i przyjęła habit zakonny. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolickę, uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. W czasie swego 22-letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. W tej ostatniej miejscowości znalazła się 15 sierpnia 1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Już 1 września została zmuszona, by wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Siostry zaangażowały się w pomoc potrzebującym, których było coraz więcej. W lipcu 1940 r. w klasztorze po raz pierwszy pojawiło się gestapo, aby zastraszyć i zniechęcić siostry.
    Od 1941 r. siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków i Żydów. Nikomu nie odmawiano pomocy.
    26 stycznia 1943 r. Niemcy weszli do klasztoru i aresztowali przełożoną, matkę Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić “Pod Twoją obronę”. Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26 lutego 1943 r. przewieziono ją do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w transporcie do Auschwitz; tam otrzymała numer 38102.
    Od początku pobytu w obozie chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Zmarła z tego powodu 27 lipca 1943 r.
    13 czerwca 1999 r. w Warszawie papież św. Jan Paweł II beatyfikował 108 męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, urszulanka Unii Rzymskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 lipca

    Święci Anna i Joachim,
    rodzice Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Pierina De Micheli, dziewica
    ***
    Ewangelie nie przekazały o rodzicach Maryi żadnej wiadomości. Milczenie Biblii dopełnia bogata literatura apokryficzna. Ich imiona są znane jedynie z apokryfów Protoewangelii Jakuba, napisanej ok. roku 150, z Ewangelii Pseudo-Mateusza z wieku VI oraz z Księgi Narodzenia Maryi z wieku VIII. Najbardziej godnym uwagi może być pierwszy z wymienionych apokryfów, gdyż pochodzi z samych początków chrześcijaństwa, stąd może zawierać ziarna prawdy zachowanej przez tradycję.

    Święta Anna z Maryją

    Anna pochodziła z rodziny kapłańskiej z Betlejem. Hebrajskie imię Anna w języku polskim znaczy tyle, co “łaska”. Od IV wieku do dzisiaj pokazuje się przy Sadzawce Owczej w Jerozolimie miejsce, gdzie stał dom Anny i Joachima. Obecnie wznosi się na nim trzeci z kolei kościół. Wybudowali go krzyżowcy.
    Św. Anna jest patronką diecezji opolskiej, miast, m.in. Hanoveru, oraz kobiet rodzących, matek, wdów, położnic, ubogich robotnic, górników kopalni złota, młynarzy, powroźników i żeglarzy.

    Święty Joachim z Maryją

    Joachim miał pochodzić z zamożnej i znakomitej rodziny z Galilei. Już samo jego imię miało być prorocze, gdyż oznacza tyle, co “przygotowanie Panu”. W dawnej Polsce czczony był jako “protektor Królestwa”. Kiedy Maryja była jeszcze dzieckiem, miał pożegnać ziemię. Razem ze św. Anną patronują małżonkom.
    Od dawna biblistów interesował problem, dlaczego Ewangeliści podają dwie odrębne genealogie Pana Jezusa: inną przytacza św. Mateusz (Mt 1, 1-18), a inną – św. Łukasz (Łk 3, 23-38). Przyjmuje się dzisiaj dość powszechnie, że św. Mateusz podaje rodowód Chrystusa Pana wymieniając przodków św. Józefa, podczas gdy św. Łukasz przytacza rodowód Pana Jezusa wymieniając przodków Maryi. Według takiej interpretacji ojcem Maryi nie byłby wtedy św. Joachim, ale Heli. Być może imię Joachim jest apokryficzne. Możliwe także, że Heli miał drugie imię Joachim. Sprawa jest nadal otwarta.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    Apokryficzna Protoewangelia Jakuba z II wieku podaje, że Anna i Joachim byli bezdzietni. Małżonkowie daremnie modlili się i dawali hojne ofiary na świątynię, aby uprosić sobie dziecię. Joachim, będąc już w podeszłym wieku, udał się na pustkowie i tam przez dni 40 pościł i modlił się o Boże miłosierdzie. Wtedy zjawił mu się anioł i zwiastował, że jego prośby zostały wysłuchane, gdyż jego małżonka Anna da mu Dziecię, które będzie radością ziemi. Tak też się stało. Przy narodzinach ukochanej Córki, której według zwyczaju piętnastego dnia nadano imię Maria, była najbliższa rodzina. W rocznicę tych narodzin urządzono wielką radosną uroczystość. Po urodzeniu się Maryi, spełniając uprzednio złożony ślub, rodzice oddali swą Jedynaczkę na służbę w świątyni. Kiedy Maryja miała 3 lata, oddano Ją do świątyni, gdzie wychowywała się wśród swoich rówieśnic, zajęta modlitwą, śpiewem, czytaniem Pisma świętego i haftowaniem szat kapłańskich. Wcześniej miał pożegnać świat Joachim. Według jednej z legend Annie przypisuje się trinubium – po śmierci Joachima miała wyjść jeszcze dwukrotnie za mąż.Kult świętych Joachima i Anny był w całym Kościele – a więc także na Wschodzie – bardzo dawny i żywy. W miarę jak rozrastał się kult Matki Chrystusa, wzrastała także publiczna cześć Jej rodziców. Już w IV/V w. istniał w Jerozolimie kościółek przy dawnej sadzawce Betesda w pobliżu świątyni pod wezwaniem św. Joachima i św. Anny. Tu nawet miał być według podania ich grób. Inni miejsce grobu sytuowali przy wejściu na Górę Oliwną. Cesarz Justynian wystawił w Konstantynopolu około roku 550 bazylikę ku czci św. Anny. Kazania o św. Joachimie i św. Annie wygłaszali na Wschodzie święci tej miary, co św. Epifaniusz (+ 403), św. Sofroniusz (+ po 638), św. Jan Damasceński (+ ok. 749), św. German, patriarcha Konstantynopola (+ 732), św. Andrzej z Krety (+ 750), św. Tarazjusz, patriarcha Konstantynopola (+ 806), a na Zachodzie: św. Fulbert z Chartres (+ 1029), św. Bernardyn ze Sieny (+ 1444) czy bł. Władysław z Gielniowa (+ 1505).
    Szczególną czcią była zawsze otaczana św. Anna. Jej kult był i jest do dnia dzisiejszego bardzo żywy. Na Zachodzie pierwszy kościół i klasztor św. Anny stanął w roku 701 we Floriac koło Rouen. Dowodem popularności św. Anny jest także to, że jej imię było i dotąd jest często nadawane dziewczynkom. Bardzo liczne są też kościoły i sanktuaria pod jej wezwaniem. Ku czci św. Anny powstało 5 zakonów żeńskich. W dawnej liturgii poświęcono św. Annie aż 118 hymnów i 36 sekwencji (wiek XIV-XVI).

    Święta Anna Samotrzecia

    Polska chlubi się wieloma sanktuariami św. Anny: na Górze św. Anny w pobliżu Brzegu Głogowskiego, w Jordanowie, w Selnikach, w Grębocicach, w Stoczku koło Lidzbarka Warmińskiego, w Kamiance. Największej jednak czci doznaje św. Anna w Przyrowie koło Częstochowy i na Górze Św. Anny koło Opola. Sanktuarium opolskie należy do najsłynniejszych w świecie – tak dalece, że figura św. Anny doczekała się uroczystej koronacji papieskimi koronami 14 września 1910 r. Sanktuarium to nawiedził św. Jan Paweł II 21 czerwca 1983 roku podczas swej drugiej pielgrzymki do Polski. Cudowna figura św. Anny wykonana jest z drzewa bukowego i liczy 66 cm wysokości. Przedstawia ona św. Annę piastującą dwoje dzieci: Maryję, której była matką, i Pana Jezusa, dla którego była babką (św. Anna Samotrzecia). Wszystkie trzy figury są koronowane. Początkowo była tylko jedna postać św. Anny (wiek XV). Potem dodano postacie Maryi i Jezusa (wiek XVII), umieszczając je przy głowie św. Anny.Liturgiczny obchód ku czci rodziców Maryi pojawił się najpierw na Wschodzie. Wprowadził go w 710 r. cesarz Justynian II pod tytułem Poczęcie św. Anny. Wspomnienie obchodzono w różnych dniach, łącznie (św. Joachima i św. Anny) lub oddzielnie. Na Zachodzie wprowadzono je późno. W Neapolu jest znane w wieku X. Papież Urban VI bullą Splendor aeternae gloriae z 21 czerwca 1378 r. zezwolił na obchodzenie tego święta w Anglii. Juliusz II w 1522 r. rozszerzył je na cały Kościół i wyznaczył na 20 marca. Paweł V zniósł jednak to święto w 1568 r., opierając swoją decyzję na tym, że o rodzicach Maryi z ksiąg Pisma świętego nic nie wiemy. Przeważyła jednak opinia, że należy im się szczególna cześć. Dlatego Grzegorz XIII święto Joachima i Anny ponownie przywrócił (1584). Z tej okazji wyznaczył jako dzień pamięci 26 lipca. Papież św. Pius X w 1911 roku wprowadził osobno święto św. Joachima, wyznaczając dzień pamiątki na 16 sierpnia. Św. Anna miała nadal swoje święto dnia 26 lipca. Reforma liturgiczna z roku 1969 połączyła na nowo imiona obojga pod datą 26 lipca.

    Święci Joachim i Anna, rodzice Maryi

    W ikonografii św. Anna ukazywana jest w scenach z apokryfów oraz obrazujących życie Maryi. Przedstawiana jako starsza kobieta z welonem na głowie. Ulubionym tematem jest św. Anna ucząca czytać Maryję. Niektóre jej atrybuty: palec na ustach, księga, lilia.
    Św. Joachim ukazywany jest jako starszy, brodaty mężczyzna w długiej sukni lub w płaszczu. Występuje w licznych cyklach mariologicznych oraz z życia św. Anny. Jego atrybutami są: anioł, Dziecię Jezus w ramionach, dwa gołąbki w dłoni, na zamkniętej księdze lub w małym koszyku, jagnię u stóp, laska, kij pasterski, księga, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 lipca

    Święty Jakub Starszy, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Krzysztof, męczennik
      •  Święta Olimpia
      •  Święta Maria del Carmen Sallés y Barangueras, dziewica
    ***
    Święty Jakub Większy

    Wśród apostołów było dwóch Jakubów. Dla odróżnienia nazywani są Większym i Mniejszym albo też Starszym i Młodszym. Prawdopodobnie nie chodziło w tym wypadku o ich wiek, ale o kolejność przystępowania do grona Apostołów. Rozróżnienie to wprowadził już św. Marek (Mk 15, 40). Imię Jakub pochodzi z hebrajskiego “aqeb”, oznaczającego “chronić” – a zatem znaczy “niech Jahwe chroni”. Etymologia ludowa tłumaczy to imię jako “pięta”. Według Księgi Rodzaju, kiedy Jakub, wnuk Abrahama, rodził się jako bliźniak Ezawa, miał go trzymać za piętę (Rdz 25, 26).
    Św. Jakub Większy jest tym, który jest wymieniany w spisie Apostołów wcześniej – był powołany przez Jezusa, razem ze swym bratem Janem, jako jeden z Jego pierwszych uczniów (Mt 4, 21-22): święci Mateusz i Łukasz wymieniają go na trzecim miejscu, a święty Marek na drugim. Jakub i jego brat Jan byli synami Zebedeusza. Byli rybakami i mieszkali nad jeziorem Tyberiadzkim. Ewangelie nie wymieniają bliżej miejscowości. Być może pochodzili z Betsaidy, podobnie jak święci Piotr, Andrzej i Filip (J 1, 44), gdyż spotykamy ich razem przy połowach. Św. Łukasz zdaje się to wprost narzucać, kiedy pisze, że Jan i Jakub “byli wspólnikami Szymona – Piotra” (Łk 5, 10). Matką Jana i Jakuba była Salome, która należała do najwierniejszych towarzyszek wędrówek Chrystusa Pana (Mk 15, 40; Mt 27, 56).Jakub został zapewne powołany do grona uczniów Chrystusa już nad rzeką Jordan. Tam bowiem spotykamy jego brata, Jana (J 1, 37). Po raz drugi jednak Pan Jezus wezwał go w czasie połowu ryb. Wspomina o tym św. Łukasz (Łk 5, 1-11), dodając nowy szczegół – że było to po pierwszym cudownym połowie ryb.
    Jakub należał do uprzywilejowanych uczniów Pana Jezusa, którzy byli świadkami wskrzeszenia córki Jaira (Mk 5, 37; Łk 8, 51), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1nn; Mk 9, 1; Łk 9, 28) oraz modlitwy w Ogrójcu (Mt 26, 37). Żywe usposobienie Jakuba i Jana sprawiło, że Jezus nazwał ich “synami gromu” (Mk 3, 17). Chcieli bowiem, aby piorun spadł na pewne miasto w Samarii, które nie chciało przyjąć Pana Jezusa z Jego uczniami (Łk 9, 55-56). Jakub był wśród uczniów, którzy pytali Pana Jezusa na osobności, kiedy będzie koniec świata (Mk 13, 3-4). Wreszcie był on świadkiem drugiego, także cudownego połowu ryb, kiedy Chrystus ustanowił Piotra głową i pasterzem swojej owczarni (J 21, 2). Ewangelie wspominają o Jakubie Starszym na 18 miejscach, co łącznie obejmuje 31 wierszy. W porównaniu do innych Apostołów – jest to bardzo dużo.

    Święty Jakub Większy

    Dzieje Apostolskie wspominają o św. Jakubie dwa razy: kiedy wymieniają go na liście Apostołów (Dz 1, 13) oraz przy wzmiance o jego męczeńskiej śmierci. Z tej okazji św. Łukasz tak pisze: “W tym samym czasie Herod zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana…” (Dz 12, 1-2). Jakuba stracono w 44 r. bez procesu – zapewne po to, aby nie przypominać ludowi procesu Chrystusa i nie narazić się na jakieś nieprzewidziane reakcje. Było to więc posunięcie taktyczne. Dlatego także zapewne nie kamieniowano św. Jakuba, ale ścięto go w więzieniu. Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła (w. IV), pisze, że św. Jakub ucałował swojego kata, czym tak dalece go wzruszył, że sam kat także wyznał Chrystusa i za to sam natychmiast poniósł śmierć męczeńską. Jakub był pierwszym wśród Apostołów, a drugim po św. Szczepanie, męczennikiem Kościoła (zgodnie z przepowiednią Chrystusa – Mk 10, 39).
    W średniowieczu powstała legenda, że św. Jakub udał się zaraz po Zesłaniu Ducha Świętego do Hiszpanii. Do dziś św. Jakub jest pierwszym patronem Hiszpanii i Portugalii.

    Święty Jakub Większy

    Według tradycji, w VII wieku relikwie św. Jakuba miały zostać sprowadzone z Jerozolimy do Compostelli w Hiszpanii. Nazwa Compostella ma się wywodzić od łacińskich słów Campus stellae (Pole gwiazdy), bowiem relikwie Świętego, przywiezione najpierw do miasta Iria, zaginęły – dopiero w IX w. miał je odnaleźć biskup, prowadzony cudowną gwiazdą. Hiszpańska nazwa Santiago znaczy zaś po polsku “święty Jakub”. Te dwie nazwy łączy się w jedno, stąd nazwa miasta brzmi dziś Santiago de Compostella. Do dziś znajduje się tam grób św. Jakuba. W wiekach średnich po Ziemi Świętej i Rzymie było to trzecie sanktuarium chrześcijaństwa. W katedrze genueńskiej oglądać można artystyczny relikwiarz ręki św. Jakuba, wystawiany na pokaz podczas rzadkich okazji.
    Święty jest patronem Hiszpanii i Portugalii; ponadto m. in. zakonów rycerskich walczących z islamem, czapników, hospicjów, szpitali, kapeluszników, pielgrzymów, sierot.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest jako starzec o silnej budowie ciała w długiej tunice i w płaszczu lub jako pielgrzym w miękkim kapeluszu z szerokim rondem. Jego atrybutami są: bukłak, kij pielgrzyma, księga, miecz, muszla, torba, turban turecki, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    Święty Jakub Większy, Apostoł

    św. Jakub Większy – Apostoł/Albrecht Durer(PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 21 CZERWCA 2006

    (…) Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuujemy cykl portretów Apostołów, wybranych przez samego Jezusa w czasie Jego życia ziemskiego. Mówiliśmy o świętym Piotrze i o jego bracie Andrzeju. Dzisiaj spotykamy postać Jakuba. Biblijna lista Dwunastu wymienia dwie osoby o tym imieniu: Jakuba, syna Zebedeusza i Jakuba, syna Alfeusza (por. Mk 3, 17.18; Mt 10, 2-3), których rozróżnia się powszechnie przydomkami: Jakub Starszy i Jakub Młodszy. Określenia te nie są oczywiście miarą ich świętości, odzwierciedlają jedynie różne znaczenie, jakie przypisują im teksty Nowego Testamentu, a zwłaszcza jakie mieli w ramach ziemskiego życia Jezusa. Dzisiaj skupimy naszą uwagę na pierwszym z tych imienników.

    Imię Jakub jest tłumaczeniem formy Iákobos – greckiego brzmienia imienia sławnego patriarchy Jakuba. Nazwany tak apostoł jest bratem Jana i we wspomnianych spisach zajmuje drugie miejsce, zaraz po Piotrze, u Marka (3, 17) lub trzecie, po Piotrze i Andrzeju w Ewangeliach Mateusza (10, 2) i Łukasza (6, 14), podczas gdy w Dziejach Apostolskich wymieniony jest po Piotrze i Janie (1, 13). Ten Jakub, wraz z Piotrem i Janem, należy grupy trzech uczniów uprzywilejowanych, dopuszczonych przez Jezusa do udziału w ważnych chwilach Jego życia.

    Ponieważ jest bardzo gorąco, chciałbym skrócić [swe rozważania] i wspomnieć tu jedynie o dwóch z tych zdarzeń. Mógł on uczestniczyć razem z Piotrem i Janem w chwili konania Jezusa w ogrodzie Getsemani i w wydarzeniu Przemienienia Jezusa. Chodzi więc o sytuacje bardzo różne i różniące się między sobą: w jednym przypadku Jakub wraz z pozostałymi dwoma Apostołami doświadcza chwały Pana, widzi Go rozmawiającego z Mojżeszem i Eliaszem, widzi w Jezusie boski blask; w drugim wydarzeniu staje w obliczu cierpienia i upokorzenia, widzi na własne oczy, jak Syn Boży poniża się, okazując posłuszeństwo aż do śmierci. Bezsprzecznie to drugie przeżycie było dla niego okazją do osiągnięcia dojrzałości w wierze, do skorygowania jednostronnej, triumfalistycznej interpretacji tego pierwszego doświadczenia: musiał on zobaczyć, że Mesjasz, oczekiwany przez naród żydowski jako triumfator, w rzeczywistości okryty był nie tylko czcią i chwałą, ale również cierpieniem i słabością. Chwała Chrystusa urzeczywistnia się właśnie w Krzyżu, w udziale w naszych cierpieniach.

    To dojrzewanie wiary dopełnione zostało przez Ducha Świętego w dniu Pięćdziesiątnicy, tak iż Jakub, gdy nadeszła chwila najwyższego świadectwa, nie cofnął się. Na początku lat czterdziestych I wieku król Herod Agrypa, wnuk Heroda Wielkiego, jak opisuje to Łukasz, “zaczął prześladować niektórych członków Kościoła. Ściął mieczem Jakuba, brata Jana” (Dz 12, 1-2). Lakoniczność tej wiadomości, pozbawionej jakichkolwiek szczegółów narracyjnych, pokazuje z jednej strony, jak bardzo czymś normalnym dla chrześcijan było dawanie świadectwa Panu własnym życiem, z drugiej zaś, że Jakub był wybijającą się postacią w Kościele jerozolimskim, również ze względu na rolę odegraną podczas ziemskiego życia Jezusa.

    Późniejsza tradycja, datująca się co najmniej od Izydora z Sewilli, mówi o pobycie Apostoła w Hiszpanii w celu ewangelizowania tego ważnego regionu cesarstwa rzymskiego. Według innej tradycji, to jego ciało miało zostać przywiezione do Hiszpanii, do miasta Santiago de Compostela. Jak wszyscy wiemy, miejsce to stało się przedmiotem wielkiej czci i jest do dzisiaj celem licznych pielgrzymek, i to nie tylko z Europy, ale z całego świata. I tym tłumaczy się ikonografię przedstawiającą Jakuba z pielgrzymim kijem w ręku i ze zwojem Ewangelii, typowymi dla wędrownego apostoła, oddanego głoszeniu “dobrej nowiny” i charakterystycznymi dla pielgrzymowania przez życie chrześcijańskie.

    Od św. Jakuba możemy się więc wiele nauczyć: gotowości do przyjęcia Pańskiego wezwania nawet wtedy, gdy każe nam pozostawić “łódź” naszej ludzkiej pewności, entuzjazmu w pójściu za Nim drogami, które On wskazuje, z pominięciem wszelkiej naszej złudnej zarozumiałości, gotowości do dawania o Nim świadectwa z odwagą, gdy to konieczne, aż po najwyższą ofiarę życia. Tak więc św. Jakub staje przed nami jako wymowny przykład wielkodusznego przylgnięcia do Chrystusa. On, który początkowo, ustami swej matki, prosił o to, by zasiąść wraz z bratem u boku Mistrza w Jego Królestwie, właśnie jako pierwszy wychylił kielich męki i dzielił męczeństwo z Apostołami.

    Na koniec zaś, podsumowując to wszystko, możemy powiedzieć, że droga nie tylko zewnętrzna, lecz przede wszystkim wewnętrzna – od Góry Przemienienia do góry konania, symbolizuje całe pielgrzymowanie życia chrześcijańskiego, pośród prześladowań świata i pocieszenia ze strony Boga, jak powiada Sobór Watykański II. Postępując za Jezusem jak św. Jakub wiemy, że nawet w chwilach trudnych idziemy właściwą drogą.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 lipca

    Święta Kinga, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Krystyna z Bolseny, dziewica i męczennica
      •  Błogosławione dziewice i męczennice Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles
      •  Błogosławiona Maria Mercedes Prat, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiona Joanna z Orvieto, dziewica
    ***
    Święta Kinga

    Kinga (Kunegunda) urodziła się w 1234 r. jako trzecia z kolei córka Beli IV, króla węgierskiego z dynastii Arpadów, i jego żony Marii, córki cesarza bizantyjskiego Teodora I Laskarisa. Miała dwóch braci i pięć sióstr, wśród nich były św. Małgorzata Węgierska oraz bł. Jolenta. Św. Elżbieta z Turyngii była jej ciotką.
    O latach młodości Kingi nie wiemy nic poza tym, że do piątego roku życia przebywała na dworze królewskim prawdopodobnie w Ostrzychomiu. Możemy przypuszczać, że otrzymała głębokie wychowanie religijne i pełne jak na owe czasy wykształcenie.
    W Wojniczu małoletnia jeszcze Kinga spotkała się z Bolesławem Wstydliwym; tam też doszło do zawarcia umowy małżeńskiej. Ze względu na małoletność obydwojga były to zrękowiny, po których w kilka lat później miał nastąpić akt właściwych zaślubin.
    Pierwsze swoje lata Kinga spędziła w Sandomierzu pod opieką Grzymisławy i pedagoga Mikuły, wraz ze swoim przyszłym mężem Bolesławem. Były to czasy najazdów Tatarów. Wieści o ich barbarzyńskich mordach dochodziły do Polski coraz bliżej. Na wiadomość o zdobyciu Lublina i Zawichostu Bolesław z Kingą i Grzymisławą opuścili Sandomierz i udali się do Krakowa. Po klęsce wojsk polskich pod Chmielnikiem koło Szydłowa (18 marca 1241 r.) uciekli na Węgry w nadziei, że tam będzie bezpieczniej. Jednak i tu nie znaleźli spokoju. Wojska węgierskie poniosły klęskę nad rzeką Sajo (11 kwietnia 1241 r.). Dlatego Kinga uciekła z Bolesławem na Morawy, gdzie zapewne zatrzymali się w Welehradzie w tamtejszym konwencie cystersów. Wódz tatarski Batu-chan stanął w Krakowie w Niedzielę Palmową, 24 marca; stąd Tatarzy ruszyli na Śląsk.
    Po bitwie pod Legnicą w 1241 r. Tatarzy wycofali się z Polski. Po bohaterskiej śmierci Henryka Pobożnego w bitwie z Tatarami rozgorzała walka o jego dziedzictwo śląskie i krakowskie. Dopiero po pokonaniu Konrada Mazowieckiego młodzi książęta mogli wrócić do Krakowa (1243). Ponieważ zamek w Krakowie, jak też w Sandomierzu, Tatarzy zupełnie zniszczyli, tak że się nie nadawał do zamieszkania, Bolesław i Kinga pozostali w Nowym Korczynie. Tu właśnie Kinga nakłoniła swego przyszłego męża do zachowania dozgonnej czystości, którą ślubowali oboje na ręce biskupa krakowskiego Prandoty. Dlatego historia nadała Bolesławowi przydomek “Wstydliwy”. W tej formie czystości małżeńskiej Kinga spędziła z Bolesławem 40 lat. Wtedy także zapewne Kinga wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka. Zaślubiny odbyły się na zamku krakowskim około roku 1247, bowiem wtedy Bolesław był władcą księstwa krakowsko-sandomierskiego. W posagu od ojca Kinga otrzymała 40 000 grzywien srebra, co Szajnocha przeliczył na około 3,5 miliona złotych. Była to ogromna suma.
    Kinga w tym czasie zapewne kilka razy odwiedzała rodzinne Węgry. Sprowadziła stamtąd do Polski górników, którzy dokonali pierwszego odkrycia złoży soli w Bochni (1251). Stąd powstała piękna legenda o cudownym odkryciu soli. Aby dopomóc w odbudowaniu zniszczonego przez Tatarów kraju, Kinga ofiarowała Bolesławowi część swojego posagu; Bolesław za to przywilejem z 2 marca 1252 r. oddał jej w wieczyste posiadanie ziemię sądecką. Kinga pomagała Bolesławowi w rządach nad obu księstwami (krakowskim i sandomierskim). Wskazuje na to spora liczba wystawionych przez obu małżonków dokumentów. Hojnie wspierała katedrę krakowską, klasztory benedyktyńskie, cysterskie i franciszkańskie. Ufundowała kościoły w Nowym Korczynie i w Bochni, a zapewne również w Jazowsku i w Łącku. Do Krakowa sprowadziła z Pragi Kanoników Regularnych od Pokuty i wystawiła im kościół św. Marka. Do Krzyżanowic nad Nidą sprowadzono norbertanki, gdzie im wystawiono kościół i klasztor. W Łukowie książę Bolesław osadził templariuszy. Swojej siostrze, bł. Salomei, Bolesław pozwolił i dopomógł wznieść w Zawichoście kościół, klasztor i szpital. Kinga w sposób istotny przyczyniła się do przeprowadzenia kanonizacji św. Stanisława ze Szczepanowa (1253). To ona miała wysłać do Rzymu poselstwo w tej sprawie i pokryć koszty związane z tą misją.
    7 grudnia 1279 r. umarł w Krakowie książę Bolesław Wstydliwy. Długosz wspomina, że biskup krakowski Paweł i niektórzy z panów zaofiarowali Kindze rządy. Kiedy Kinga poczuła się wolna, postanowiła zrezygnować z władzy i oddać się wyłącznie sprawie zbawienia własnej duszy. Upatrzyła sobie klaryski jako zakon dla siebie najodpowiedniejszy. Znała go dobrze, bo już w roku 1245 przyjęła welon i habit klaryski jej ciotka, bł. Salomea, która w tym czasie założyła w Zawichoście pierwszy ich klasztor, w roku 1259 przeniesiony do Skały. Sprawa założenia przez Kingę klasztoru klarysek w Starym Sączu komplikowała się, bo nowy władca Krakowa, Leszek Czarny, nie chciał zgodzić się na tę fundację i odkładał decyzję w obawie, aby nie utracić ziemi sądeckiej, którą Kinga chciała ofiarować klasztorowi na jego utrzymanie. Po czterech latach, w 1284 r., ostatecznie doszło do zgody. Kinga wstąpiła do tego klasztoru już wcześniej (1279), zaraz po śmierci męża. Prawdopodobnie nie zajmowała w klasztorze żadnych urzędów. Jej staraniem była budowa i troska o jego byt materialny. Welon zakonny otrzymała z rąk biskupa Pawła. Jednak śluby zakonne złożyła dopiero, jak to wynika ze szczęśliwie zachowanego dokumentu, 24 kwietnia 1289 roku. Spędziła w Starym Sączu 12 lat, poddając się we wszystkim surowej regule, zatwierdzonej przez Urbana IV w roku 1263.

    Święta Kinga - obraz kanonizacyjny

    Zmarła 24 lipca 1292 r. w Starym Sączu. Beatyfikacja Kingi nastąpiła dopiero za pontyfikatu papieża Aleksandra VIII. Dokonano jej po długim procesie kanonicznym dnia 10 czerwca 1690 r. Dekrety, wydane przez papieża Urbana VIII (1623-1644), zalecały w sprawach beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych jak najdalej posuniętą ostrożność i surowość. Kult świątobliwej księżnej trwał jednak od wieków. Sam fakt porzucenia świata i jej wstąpienia do najsurowszego zakonu żeńskiego był dowodem heroicznej świętości Kingi. Pamięć dzieł miłosierdzia chrześcijańskiego, jak również instytucji pobożnych, których była fundatorką, były bodźcem do oddawania jej kultu. Była powszechnie czczona przez okoliczny lud jako jego szczególna patronka. Do jej grobu napływali nieustannie pielgrzymi. Liczne łaski, otrzymane za jej wstawiennictwem, rozsławiały jej imię. Kult bł. Kingi znacznie wzrósł po jej beatyfikacji. Benedykt XIII przyznał jej tytuł patronki Polski i Litwy (31 sierpnia 1715 r.). Jest także patronką diecezji tarnowskiej.
    Kanonizacji Kingi dokonał św. Jan Paweł II w Starym Sączu dnia 16 czerwca 1999 r., podczas swojej przedostatniej pielgrzymki do Polski. Mówił wtedy między innymi: “Mury starosądeckiego klasztoru, któremu początek dała św. Kinga i w którym dokonała swego życia, zdają się dziś dawać świadectwo o tym, jak bardzo ceniła czystość i dziewictwo, słusznie upatrując w tym stanie niezwykły dar, dzięki któremu człowiek w sposób szczególny doświadcza własnej wolności. Tę zaś wewnętrzną wolność może uczynić miejscem spotkania z Chrystusem i z człowiekiem na drogach świętości. U stóp tego klasztoru, wraz ze św. Kingą proszę szczególnie was, ludzie młodzi: brońcie tej swojej wewnętrznej wolności! Niech fałszywy wstyd nie odwodzi was od pielęgnowania czystości! A młodzieńcy i dziewczęta, których Chrystus wzywa do zachowania dziewictwa na całe życie, niech wiedzą, że jest to uprzywilejowany stan, przez który najwyraźniej przejawia się działanie mocy Ducha Świętego”.
    W ikonografii przedstawiana jest w stroju klaryski lub księżnej, w ręku trzyma makietę klasztoru ze Starego Sącza, czasami bryłę soli, bywa w niej pierścień.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    23 lipca

    Święta Brygida Szwedzka, zakonnica,
    patronka Europy

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Wasyl (Bazyli) Hopko, biskup
      •  Święty Jan Kasjan
      •  Błogosławiony Krystyn Gondek, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Jan Huguet Cardona, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Brygida

    Brygida urodziła się w 1303 r. na zamku w Finstad koło Uppsali. Jej rodzina była spokrewniona z dynastią królewską w Szwecji. Rodzina ta była bardzo religijna. Ojciec co tydzień przystępował do sakramentów pokuty i Eucharystii. Odbył także podróż do Hiszpanii na grób św. Jakuba w Compostelli.
    Według żywotów Brygida miała od dziecka cieszyć się oznakami szczególnej przyjaźni Pana Jezusa. Kiedy miała 7 lat, ukazała się jej Najświętsza Maryja Panna i złożyła na jej głowie tajemniczą koronę. Trzy lata później zjawił się jej Chrystus na krzyżu. Na widok męki Pana Jezusa Brygida miała zawołać: “O, mój kochany Panie! Kto Ci to zrobił? Nie chcę niczego, jak tylko miłować Ciebie!” Kiedy Brygida miała 12 lat, zmarła jej matka (1314). Ojciec oddał kapłanom sumę 200 marek w złocie, co było dużym majątkiem, prosząc, by modlili się o spokój duszy dla małżonki. Po śmierci żony wziął rodzeństwo Brygidy – Katarzynę i Izraela – na swój zamek, a Brygidę oddał na wychowanie do wujenki na zamku w Aspanas. Surowy tryb życia, jaki na zamku wprowadziła wujenka, odpowiadał Brygidzie, która chciała cała należeć do Chrystusa.
    Wbrew swojej woli Brygida została wydana w czternastym roku życia za syna gubernatora Wastergotlandu, 19-letniego Ulfa Gotmarssona. Po ślubie przeniosła się na zamek męża (1316). Chociaż utratę dziewictwa opłakiwała rzewnymi łzami, umiała w swoim małżeństwie dostrzec wolę Bożą i starała się być dla męża najlepszą żoną. Trafiła też na dobrego człowieka. Dlatego żyli szczęśliwie razem 28 lat (1316-1344). Pałac Brygidy należał do najświetniejszych w kraju. Było w nim zawsze rojno od gości. Brygida dbała o to, by wszyscy wchodzący w jej progi czuli się dobrze. Kierowała domem i gospodarstwem wzorowo, dbała o służbę, z którą codziennie odmawiała pacierze. Nie pozwalała wszakże na żadne pohulanki i zbyt swobodne zachowania.
    Szczególnie jednak była oddana mężowi, okazując mu przywiązanie i wprost matczyną opiekę. Dała mu 4 synów i 4 córki: Martę (1319), Karola (1321), Birgera (1323), Benedykta (1326), Gutmara (1327), św. Katarzynę Szwedzką (1330), Ingeborgę (1332) i Cecylię (1334). Na wychowawców dla swoich dzieci dobierała pedagogów o odpowiednim wykształceniu i głębokiej wierze. Każde dziecko miało inny charakter. Trzeba było ze strony matki wiele subtelności, by uszanować ich osobowość, a nie dopuścić do wypaczenia ich charakterów, bowiem mąż był często poza domem, zajęty sprawami publicznymi. Nie zaniedbała wszakże Brygida wśród tak licznych zajęć rodzinnych troski o własną duszę. Jej kierownikiem duchowym był uczony wiceprzeor cystersów, Piotr Olafsson. Na jej prośbę jeden z kanoników katedry, Maciej, przetłumaczył Pismo święte na język szwedzki, by Brygida mogła w nim się rozczytywać. Na jej życzenie kanonik ten ułożył również komentarze do Pisma świętego.
    W 1332 roku Brygida została powołana na dwór króla Magnusa II w charakterze ochmistrzyni. Korzystając z osobistego majątku, jak też z majątku króla, nad którym otrzymała zaszczytny zarząd, hojnie wspierała kościoły, klasztory i ubogich. W 1339 roku utraciła nieletniego syna. Dla uproszenia błogosławieństwa Bożego dla całej rodziny udała się z pielgrzymką na grób św. Olafa (+ 1030). Tradycją w domu były pielgrzymki do Compostelli. I Brygida wraz z mężem udała się na grób św. Jakuba Apostoła (1342). Pielgrzymka trwała rok. Towarzyszył im spowiednik, cysters Svenung, który później opisał całą podróż. Po powrocie z pielgrzymki Ulf wstąpił do cystersów w Alvastra, gdzie zmarł w lutym 1344 r. Brygida była wolna.

    Święta Brygida

    Postanowiła oddać się wyłącznie służbie Bożej i pełnieniu dobrych uczynków. Długie godziny poświęcała modlitwie. Mnożyła akty umartwienia i pokuty. Naglona objawieniami, pisała listy do możnych tego świata, napominając ich w imię Pana Boga. Królowi szwedzkiemu i zakonowi krzyżackiemu przepowiedziała kary Boże, które też niebawem na nich spadły. W 1352 roku wezwała papieża Innocentego VI, aby powrócił do Rzymu. To samo wezwanie skierowała w imieniu Chrystusa do jego następcy, bł. Urbana V, który też w 1367 roku faktycznie do Rzymu powrócił. Kiedy zaś papież, zniechęcony zamieszkami w Rzymie, powrócił do Awinionu, przepowiedziała mu rychłą śmierć, co się niebawem sprawdziło (+ 1370). Niemniej żarliwie zabiegała o powrót do Rzymu papieża Grzegorza XI. Była hojną dla fundacji kościelnych i charytatywnych. Dom jej stał zawsze otworem dla potrzebujących.
    Z poparciem króla, który na ten cel ofiarował posiadłość w Vadstena, i za zezwoleniem Stolicy Świętej, Brygida założyła nową rodzinę zakonną pod wezwaniem Najświętszego Zbawiciela, zwaną często “brygidkami”. Jej córka, św. Katarzyna Szwedzka, w roku 1374 została jego pierwszą opatką. W roku 1349 Brygida udała się przez Pomorze, Niemcy, Austrię i Szwajcarię do Rzymu, by uzyskać odpust z okazji roku jubileuszowego 1350. Chodziło jej również o zatwierdzenie reguł swojego zakonu. W Rzymie założyła klasztor swojego zakonu.
    Korzystając ze swojej obecności w Italii, Brygida przewędrowała wraz z córką cały kraj, nawiedzając pieszo ważniejsze ówczesne sanktuaria: św. Franciszka w Asyżu, św. Antoniego w Padwie, św. Dominika Guzmana w Bolonii, św. Tomasza z Akwinu w Ortonie, św. Bartłomieja w Benevento, św. Macieja w Salerno, św. Andrzeja Apostoła w Amalfi, św. Mikołaja w Bari oraz św. Michała Archanioła na Monte Gargano. Do Rzymu powróciła dopiero w 1363 roku. W 1372 roku udała się z pielgrzymką do Ziemi Świętej. Miała wówczas 70 lat. Po powrocie do Rzymu, zmęczona podróżą, zmarła 23 lipca 1373 r., w dniu, który przepowiedziała. W jej pogrzebie wzięły udział tłumy wiernych. Był to prawdziwy hołd, jaki złożył jej Rzym. Kroniki głoszą, że z okazji pogrzebu św. Brygidy wielu chorych zostało uzdrowionych. Jej ciało poprzez Korsykę, Styrię, Morawy i Polskę sprowadzono do Szwecji, gdzie złożono w klasztorze w Vadstena, który założyła.
    Dzięki staraniom córki, św. Katarzyny, została kanonizowana już w 1391 r. W 1489 roku złożono relikwie matki i córki, to jest św. Brygidy Szwedzkiej i św. Katarzyny Szwedzkiej, w jednej urnie. Kiedy Szwecja przeszła na protestantyzm (1595), relikwie te zaginęły bezpowrotnie.Brygida pozostawiła po sobie księgę Objawień. Wkrótce znała ją cała Europa. Była wielokrotnie przepisywana. W księdze tej św. Brygida spisała przepowiednie dotyczące Kościoła, papieży żyjących w jej czasach, losów państw i ówczesnych panujących oraz odnośnie do przyszłości wielu innych osób. Była przekonana, że pisze to, co jej dyktował Chrystus. Nawoływała do poprawy obyczajów, groziła karami Bożymi. Dzieło to miało wśród teologów sporo przeciwników. Mimo aprobaty papieży Grzegorza XI i Urbana VI, dzieła św. Brygidy były przedmiotem ataków i dyskusji nawet na soborach w Konstancji (1414-1418) i w Bazylei (1431). Brygida, jakby w przeczuciu, ile kłopotu narobi ta księga, dała ją najpierw do przejrzenia teologom. Ostatecznej aprobaty pismom św. Brygidy udzielił Kościół w akcie jej kanonizacji.
    1 października 1999 r. św. Jan Paweł II listem motu proprio ogłosił św. Brygidę współpatronką Europy (razem ze św. Katarzyną ze Sieny i św. Teresą Benedyktą od Krzyża). Św. Brygida jest także patronką Szwecji, pielgrzymów oraz dobrej śmierci.

    Święta Brygida z córką, św. Katarzyną

    W ikonografii św. Brygida przedstawiana jest w ciemnowiśniowym habicie z czerwonym welonem, na nim korona z białego płótna z pięcioma czerwonymi znakami – symbolizującymi pięć ran Jezusa. Czasami siedzi przy pulpicie i spisuje swoje wizje. Jej atrybutami są: heraldyczny lew, korona; księga, którą pisze; ptasie pióro, pielgrzymi kapelusz, serce i krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 lipca

    Święta Maria Magdalena

    Zobacz także:
      •  Święta Maria z Betanii
      •  Błogosławieni męczennicy Nicefor Díez Tejerina, prezbiter, i Towarzysze
    ***
    Święta Maria Magdalena

    Według biblijnej relacji Maria pochodziła z Magdali – “wieży ryb” nad Jeziorem Galilejskim, ok. 4 km na północny zachód od Tyberiady. Jezus wyrzucił z niej siedem złych duchów (Mk 16, 9; Łk 8, 2). Odtąd włącza się ona do grona Jego słuchaczy i wraz z innymi niewiastami troszczy się o wędrujących z Nim ludzi.
    Po raz drugi wspominają o niej Ewangeliści pisząc, że była ona obecna podczas ukrzyżowania i śmierci Jezusa (Mk 15, 40; Mt 27, 56; J 19, 25) oraz zdjęcia Go z krzyża i pogrzebu. Maria Magdalena była jedną z trzech niewiast, które udały się do grobu, aby namaścić ciało Ukrzyżowanego, ale grób znalazły pusty (J 20, 1). Kiedy Magdalena ujrzała kamień od grobu odwalony, przerażona, że Żydzi zbezcześcili ciało ukochanego Zbawiciela, wyrzucając je z grobu w niewiadome miejsce, pobiegła do Apostołów i powiadomiła ich o tym. Potem sama wróciła do grobu Pana Jezusa. Zmartwychwstały Jezus ukazał jej się jako ogrodnik (J 20, 15). Ona pierwsza powiedziała Apostołom, że Chrystus żyje (Mk 16, 10; J 20, 18). Dlatego też jest nazywana apostola Apostolorum – apostołką Apostołów, a Kościół przez długie stulecia recytował w jej święto uroczyste wyznanie wiary. Wschód i Zachód, oddając hołd Magdalenie, obchodzą jej pamiątkę tego samego dnia – 22 lipca.Nie wiemy, co św. Łukasz miał na myśli, kiedy napisał o Marii Magdalenie, że Pan Jezus wypędził z niej siedem złych duchów. Św. Grzegorz I Wielki utożsamiał Marię Magdalenę z jawnogrzesznicą, o której na innym miejscu pisze tenże Ewangelista (Łk 7, 36-50), jak też z Marią, siostrą Łazarza, o której pisze św. Jan, że podobnie jak jawnogrzesznica u św. Łukasza, obmyła nogi Pana Jezusa wonnymi olejkami (J 11, 2). Współcześni bibliści, idąc za pierwotną tradycją i za ojcami Kościoła na Wschodzie, uważają jednak, że imię Maria miały trzy niewiasty nie mające ze sobą bliższego związku. Dotąd tak w liturgicznych tekstach, jak też w ikonografii Marię Magdalenę zwykło się przedstawiać w roli Łukaszowej jawnogrzesznicy, myjącej nogi Pana Jezusa. Najnowsza reforma kalendarza liturgicznego wyraźnie odróżnia Marię Magdalenę od Marii, siostry Łazarza, ustanawiając ku ich czci osobne dni wspomnienia. Marię Magdalenę nieraz utożsamiano także z Marią Egipcjanką, nierządnicą (V w.), która po nawróceniu miała żyć jako pustelnica nad Jordanem.
    Kult św. Marii Magdaleny jest powszechny w Kościele tak na Zachodzie, jak i na Wschodzie. Ma swoje sanktuaria, do których od wieków licznie podążają pielgrzymi. W Efezie pokazywano jej grób i bazylikę wystawioną nad nim ku jej czci. Kiedy zaś Turcy zawładnęli miastem, jej relikwie miały zostać przeniesione z Efezu do Konstantynopola za cesarza Leona Filozofa (886-912). Kiedy krzyżowcy opanowali Konstantynopol (1202-1261), mieli przenieść relikwie Marii Magdaleny do Francji, do Vezelay, gdzie do dnia dzisiejszego doznają czci. We Francji jest jeszcze jedno sanktuarium św. Marii Magdaleny, w La Saint Baume, gdzie według legendy miała mieszkać przez 30 lat w jaskini jako pustelnica i pokutnica, kiedy ją w dziurawej łódce na pełne morze wywieźli Żydzi.
    Maria Magdalena jest patronką zakonów kobiecych; Prowansji, Sycylii, Neapolu; dzieci, które mają trudności z chodzeniem, fryzjerów, kobiet, osób kuszonych, ogrodników, studentów i więźniów.
    W ikonografii św. Maria Magdalena przedstawiana jest według tradycji, która utożsamiła ją z innymi Mariami. Ukazywana w długiej szacie z nakrytą głową; w bogatym książęcym wschodnim stroju lub jako pokutnica, której ciało osłaniają długie włosy; w malarstwie barokowym ukazywana bez odzieży lub półnago. Jej atrybutami są: dyscyplina, instrumenty muzyczne, krucyfiks, księga – znak jej misyjnej działalności, naczynie z olejkiem, kadzielnica, gałązka palmowa, czaszka, włosiennica, zwierciadło.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    21 lipca

    Błogosławiony
    Franciszek Maria od Krzyża Jordan, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Wawrzyniec z Brindisi, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Apolinary, biskup i męczennik
      •  Daniel, prorok
    ***
    Błogosławiony Franciszek Maria od Krzyża Jordan

    Jan Chrzciciel Jordan urodził się 16 czerwca 1848 r. w Gurtweil, w pobliżu Waldshut w Badenii (Niemcy). W trzynastym roku życia, w czasie I Komunii Świętej, doświadczył szczególnej łaski, która stała się zaczynem kapłańskiego powołania. Droga do przyjęcia święceń była długa i trudna, przede wszystkim ze względu na skrajnie trudne warunki materialne rodziny.
    21 lipca 1878 r., w wieku 30 lat, przyjął święcenia kapłańskie. Został wysłany przez swojego biskupa do Rzymu na studia języków orientalnych pod skrzydłami Kongregacji Rozkrzewiania Wiary. Szczególnie ważna okazała się jego podróż na Bliski Wschód, gdzie został wysłany w celu praktycznego doskonalenia języków. Rozpoznał tam wezwanie do założenia nowego ruchu w Kościele, poświęconego apostolstwu. Po uzyskaniu błogosławieństwa papieża Leona XIII w dniu 8 grudnia 1881 r. Jordan z dwoma towarzyszami zapoczątkował Apostolskie Towarzystwo Nauczania.Nie chciał zakładać typowego zgromadzenia zakonnego, ale raczej ruch, który zaangażuje w ewangelizację nie tylko duchownych, ale również świeckich. Władze kościelne wymagały od niego jednak przedstawienia jasnych zasad funkcjonowania. Posłuszeństwo doprowadziło w 1883 r. do przekształcenia dzieła w zgromadzenie zakonne pod nazwą Towarzystwo Boskiego Zbawiciela (salwatorianie). Jan Chrzciciel Jordan przyjął wówczas imię Franciszek Maria od Krzyża. Pięć lat później – 8 grudnia 1888 r. – wraz z Marią Teresą von Wüllenweber (bł. Marią od Apostołów) Franciszek Maria założył Kongregację Sióstr Boskiego Zbawiciela (salwatorianki).
    Już w 1889 r. młode zgromadzenie otrzymało propozycję od prefekta Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, aby przejąć nowo utworzoną prefekturę apostolską w Assam w Indiach. Mimo skromnych możliwości personalnych i materialnych następował dynamiczny rozwój Wspólnoty. W 1892 r. o. Jordan założył fundacje w Stanach Zjednoczonych i Austrii. W kolejnych latach powstawały misje w Ekwadorze-Kolumbii, Szwajcarii, Czechosłowacji, Brazylii, Rumunii, Belgii, Polsce i Jugosławii, Anglii i Niemczech. Współcześnie członkowie Towarzystwa Boskiego Zbawiciela głoszą Ewangelię w czterdziestu krajach. Na całym świecie działają również siostry salwatorianki oraz salwatorianie świeccy. Franciszek Maria od Krzyża Jordan zmarł 8 września 1918 r. w szwajcarskim Tafers, gdzie przebywał ze względu na kończącą się I wojnę światową. W 1956 r. jego doczesne szczątki zostały przeniesione do Rzymu i złożone w domu generalnym zgromadzenia.Proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1942 r. W roku 2011 został ogłoszony dekret o heroiczności jego cnót, a 19 czerwca 2020 r. papież Franciszek zatwierdził cud za jego wstawiennictwem. Uroczystość beatyfikacji odbyła się 15 maja 2021 r. w bazylice św. Jana na Lateranie w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 lipca

    Błogosławiony Czesław, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święta Małgorzata z Antiochii Pizydyjskiej, dziewica i męczennica
      •  Święty Torlak Thorhallsson, biskup
      •  Eliasz, prorok
      •  Błogosławiony Alojzy Novarese, prezbiter
      •  Święty Józef Barsaba Justus
    ***
    Błogosławiony Czesław

    Czesław urodził się około roku 1180 w Kamieniu Opolskim. Miał być krewnym św. Jacka. Wydaje się raczej mało prawdopodobne – co przekazują legendy – że studiował w Pradze, Paryżu i Bolonii i że miał studia uwieńczyć podwójnym doktoratem z teologii i prawa kanonicznego. Wiemy tylko, że należał obok św. Jacka Odrowąża i Hermana Niemca do księży z otoczenia biskupa krakowskiego, Iwona Odrowąża. Miał zajmować stanowisko kustosza kolegiaty sandomierskiej. Gdyby tak było, wskazywałoby to na rycerskie (szlacheckie) pochodzenie Czesława, gdyż wówczas tylko takich przyjmowano do kapituły.
    Jako kapłan diecezjalny w 1220 lub 1221 r. wstąpił do dominikanów. Habit otrzymał z rąk samego św. Dominika. W 1222 roku przybył z innymi współbraćmi, w tym ze św. Jackiem Odrowążem, do Krakowa. Tam przyjął ich uroczyście Iwo Odrowąż w otoczeniu kleru i ludu. Pierwsi dominikanie zamieszkali w Krakowie, oddając się pracy kaznodziejskiej i duszpasterskiej. W roku 1225 biskup Pragi zaprosił dominikanów do stolicy Czech. Wysłano tam Czesława z kilkoma ojcami. Czesław stał się więc założycielem rodziny dominikańskiej na ziemi czeskiej.
    Po założeniu klasztoru w Pradze (1225) udał się do Wrocławia. Tamtejszy biskup, Wawrzyniec, powitał go niemniej ciepło, jak to w Krakowie uczynił Iwo. Dominikanie otrzymali parafialny kościół św. Wojciecha. Zachował się do dzisiaj dokument przekazania świątyni z 1 maja 1226 r. Tam Czesław pozostał jako przeor do roku 1231, kiedy to został przez kapitułę wybrany na prowincjała (1233-1236). Jako prowincjał brał udział w kapitule generalnej w Bolonii i w kanonizacji św. Dominika w Rzymie (1234). Po złożeniu urzędu pozostał nadal przeorem w klasztorze wrocławskim, aż do swojej śmierci (ok. 1242).
    Jan Długosz przytacza barwną legendę, jak Czesław swoją modlitwą uratował Wrocław od najazdu Tatarów i całkowitego zniszczenia w roku 1241. Kiedy miasto zostało zajęte przez najeźdźców, część wrocławian postanowiła bronić się poza murami obronnego grodu. Czesław był duszą całej obrony, podobnie jak bł. Sadok w Sandomierzu, a później ks. Augustyn Kordecki podczas oblężenia Jasnej Góry. Podanie głosi, że Czesław modlił się o ocalenie miasta wychodząc często na jego wały i zachęcając dzielnych obrońców do oporu. Gdy Wrocław wyszedł obronną ręką z tej wojennej zawieruchy, mieszkańcy przypisywali uratowanie miasta modlitwom i wstawiennictwu Czesława, którego wiara złamała siły nieprzyjacielskie. Należy to uważać raczej za legendę, gdyż Wrocław został poważnie spalony właśnie w 1241 r. przez Tatarów. W innych zaś latach Mongołowie tak daleko już nie podeszli.
    Według tradycji wrocławskiej Czesław miał umrzeć 15 lipca 1242 r. Datę tę przyjmuje tradycja dominikańska. Zaraz po śmierci odbierał cześć jako święty. Nad jego grobem w kościele dominikanów we Wrocławiu wystawiono niebawem ołtarz. Cześć od dawna mu oddawaną zatwierdził papież Klemens XI 18 października 1713 roku. Ciało bł. Czesława spoczywa w dominikańskim kościele św. Wojciecha w osobnej kaplicy. Kiedy w czasie zdobywania Wrocławia w roku 1945 cały kościół legł w gruzach, zachowała się jedynie kaplica z relikwiami bł. Czesława. Jest on patronem Wrocławia.
    W ikonografii przedstawiany z kulą ognistą lub ze słupem ognia nad głową, który według tradycji ukazał się podczas oblężenia Wrocławia przez Tatarów. To niecodzienne zjawisko spowodowało ich odwrót. Atrybutami Błogosławionego są: krzyż misyjny, kielich, otwarta księga Ewangelii, laska pielgrzyma, lilia, monstrancja, puszka z komunikantami, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 lipca

    Błogosławiony Achilles Puchała,
    prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święta Makryna Młodsza
      •  Błogosławiona Ludwika z Sabaudii, zakonnica
      •  Święty Symmach, papież
      •  Błogosławiony Herman Stępień, prezbiter i męczennik
    ***
    Błogosławiony Achilles Puchała
    Józef Puchała urodził się w 18 marca 1911 r. we wsi Kosina koło Łańcuta. Wychowywał się w średniozamożnej, rolniczej rodzinie Franciszka i Zofii z domu Olbrycht, w której pielęgnowano tradycje patriotyczne i katolickie. Miał siedmioro rodzeństwa. Miejscowy proboszcz wyczuł w nim znaki powołania i namówił rodziców do wysłania Józefa, po ukończeniu piątej klasy, do Lwowa, na naukę gimnazjalną w Małym Seminarium Misyjnym prowadzonym przez franciszkanów.
    W gimnazjum Józef wstąpił do Rycerstwa Niepokalanej i stał się jego aktywnym członkiem. W 1927 r. został przyjęty we Lwowie do franciszkanów konwentualnych i otrzymał zakonne imię Achilles. Śluby wieczyste złożył w 1932 r., a następnie rozpoczął studia filozoficzno-teologiczne w Krakowie. W 1936 r. przyjął święcenia kapłańskie i jeszcze przez rok kontynuował studia.
    Pracował najpierw w konwencie franciszkańskim w Grodnie, a potem w Iwieńcu. Pod koniec 1939 r. pojechał do liczącej pięć tysięcy wiernych parafii pw. św. Jerzego we wsi Pierszaje (ok. 20 km od Iwieńca), aby objąć urząd proboszcza – opuszczony w trakcie kampanii wrześniowej przez kapłana diecezjalnego. Po pięciu miesiącach otrzymał do pomocy kapłana, innego franciszkanina, o. Hermana Karola Stępnia z Wilna. Ojciec Achilles pomagał materialnie wielu rodzinom, ubogim rozdawał chleb, dzielił się tym, co miał.
    W 1941 r. rozpoczęła się wojna rosyjsko-niemiecka. Proboszcz okazywał cierpiącym współczucie i niósł pociechę. Nie stawiał warunków w kwestii ofiar składanych z racji udzielanych sakramentów.
    Na plebanii w Pierszajach Niemcy zorganizowali posterunek żandarmerii. Dokonywali masowych aresztowań, poszukując partyzantów i kandydatów na roboty w Niemczech. O. Achilles zabiegał o uwolnienie uwięzionych: dzięki jego interwencji wielu zatrzymanych ocaliło życie. Ratował dzieci i dziewczęta, które miały być wywożone do niewolniczej pracy w III Rzeszy.
    W czerwcu 1943 r. w Iwieńcu i okolicach partyzanci z Armii Krajowej przeprowadzili skoordynowaną akcję na konwoje niemieckie kierowane na front wschodni. Niemcy w lipcu i sierpniu 1943 r. przeprowadzili odwetową operację “Hermann”, próbując ograniczyć działalność partyzantki na Kresach. Za cel wybrano mieszkańców wsi i małych miasteczek regionu. Zatrzymanych zamykano w stodołach, które następnie podpalano. W ten sposób Niemcy, w jednym powiecie wołożyńskim, spalili kilkanaście wiosek razem z mieszkańcami.
    19 lipca 1943 r. niemieckie SS pojawiło się w Pierszajach. Na placu zebrano mieszkańców wsi (było ich ok. 200-300, w tym uciekinierzy z Iwieńca). Dwaj franciszkanie mogli się ukryć – miał ich do tego namawiać jeden z żandarmów niemieckich mieszkających na plebanii, praktykujący katolik; miał to także uczynić ich bezpośredni przełożony, gwardian z Iwieńca, o. Hilary Pracz-Praczyński.
    Początkowo Niemcy zamierzali zamordować wszystkich na miejscu, w Pierszajach. Przywieźli ze sobą kanistry z benzyną. Rozdzielili kobiety i mężczyzn (w wieku od 10 do 50 lat), po czym zagnali ich do dwóch szop. Do mężczyzn wkrótce dobrowolnie dołączyli dwaj franciszkanie. Niektórzy świadkowie podawali, że franciszkanie próbowali negocjować z Niemcami. Po prawie dwóch godzinach nadjechało trzech oficerów i rozkazali wyprowadzić zatrzymanych. Niemcy dokonali ponownej selekcji i zagnali wszystkich, pod bagnetami, do wsi Borowikowszczyzna koło Nowogródka. Franciszkanów oddzielono od pozostałych osób i wieczorem tego dnia zamordowano w pobliskiej stodole, którą następnie podpalono. W jednej z wersji przed podpaleniem gestapowcy zabili obu męczenników strzałem w głowę. Według innej franciszkanie mieli być najpierw okrutnie torturowani. Niemcy mieli im wyłupić oczy, wyrwać języki, obciąć nosy, uszy i ręce, na koniec krępując drutem.
    Rozweseleni mordercy, przebrani we franciszkańskie habity, z drwiną naśladując czynności Mszy św. i szydząc z kapłanów, wrócili do wsi. Następnego dnia mieszkańcy wioski zebrali zwęglone szczątki męczenników i złożyli je we wspólnej trumnie w mogile przy kościele w Pierszajach (dziś Białoruś). Tam też, w specjalnej złoconej trumience, spoczywają w kościele parafialnym do dziś.
    O. Achilles Puchała i o. Herman Stępień zostali beatyfikowani w grupie 108 męczenników II wojny światowej w dniu 13 czerwca 1999 r. w Warszawie przez papieża św. Jana Pawła II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 lipca

    Święty Szymon z Lipnicy, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Arnulf, męczennik
      •  Święty Arnulf z Metzu, biskup
      •  Święty Arnold Wyznawca
      •  Święty Fryderyk z Utrechtu, biskup i męczennik
    ***
    Święty Szymon z Lipnicy

    Szymon urodził się około 1438-1440 r. w Lipnicy. Znane są nam imiona jego rodziców: Grzegorz i Anna. Nie znamy natomiast ich nazwisk. Ojciec był piekarzem. Fakt wysłania Szymona na studia uniwersyteckie wskazywałby na pewną zamożność rodziców, gdyż to suponuje także ukończenie szkół niższych. Jednak zamożność ta była względna, skoro w 1454 r. Szymon wpłacił do kasy Akademii Krakowskiej zaledwie 1 grosz, a więc zaledwie jedną czwartą już i tak skromnej rocznej opłaty. Zapisał się na wydział nauk wyzwolonych (artium). Był to wydział wstępny i najliczniej obstawiony, gdyż dawał przygotowanie do trzech wydziałów pozostałych i udzielał najogólniejszych wiadomości z zakresu siedmiu nauk wyzwolonych. Akademię Krakowską Szymon ukończył w roku 1457 tytułem bakałarza.
    W tym samym roku wstąpił wraz z dziesięcioma swoimi kolegami akademickimi do bernardynów, których cztery lata wcześniej sprowadził do Polski i założył ich pierwszy klasztor w Krakowie św. Jan Kapistran. Niewykluczone, że Szymon widział go i słuchał osobiście, kiedy Jan przez osiem miesięcy przebywał w Krakowie na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka. Po roku nowicjatu Szymon złożył śluby zakonne (1458). W Krakowie odbywał swoje studia teologiczne i po roku 1460 otrzymał święcenia kapłańskie.
    Szymon musiał wyróżniać się cnotą, wiedzą i powagą, skoro już w roku 1465 – w kilka lat po święceniach – został wybrany gwardianem konwentu w Tarnowie. Z tego powodu wziął udział w kapitule prowincji w Krakowie. W dwa lata później pełnił w Krakowie urząd kaznodziei. Urząd ten w zakonie franciszkańskim był zawsze w wysokim poważaniu. Wybierano na to stanowisko wyjątkowo zdolnych zakonników. Według relacji, jakie nam pozostawiły źródła, Szymon był nie tylko kaznodzieją z urzędu, ale przede wszystkim z powołania. Obowiązek ten miał sprawować przez kilkanaście lat, bo aż do śmierci (1467-1482). Szymon był nie tylko kaznodzieją zakonnym, ale przede wszystkim katedralnym. Dotąd ten zaszczytny i odpowiedzialny urząd pełnili wyłącznie dominikanie i profesorowie teologii Akademii Krakowskiej. Szymon był pierwszym, który przełamał tę tradycję jako bernardyn. Kazania w katedrze wygłaszano do elity umysłowej Krakowa w języku łacińskim. To dowodzi, że Szymon doskonale opanował ten język.

    Święty Szymon z Lipnicy

    O wielkiej powadze, jaką się cieszył Szymon wśród swoich współbraci, świadczy i to, że został wybrany wraz z kilkunastoma innymi bernardynami delegatem prowincji polskiej, aby uczestniczył w uroczystościach przeniesienia relikwii św. Bernardyna do nowego kościoła wystawionego ku jego czci w Akwilei (1472).
    W roku 1474 został wybrany na kapitule prowincji dyskretem, czyli delegatem na kapitułę generalną do Pawii. Wyruszył na nią wraz z ówczesnym prowincjałem Chryzostomem z Ponieca i gwardianem z Krakowa, Marianem z Jeziorka. Przez pewien czas Szymon pełnił także funkcję komisarza prowincjała i w jego imieniu wizytował niektóre konwenty prowincji. Poważnym wydarzeniem w jego życiu była pielgrzymka do Ziemi Świętej (1478/1479). Odbył ją korzystając z okazji, że był uczestnikiem kapituły generalnej w Pawii. Stamtąd udał się do ziemi Chrystusa Pana.
    W zakonie odznaczał się surowością życia, nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Umarł posługując chorym podczas zarazy w Krakowie 18 lipca 1482 r. Pogrzeb odbył się w tym samym dniu w godzinach wieczornych. Ciało pochowano w kościele klasztornym pod wielkim ołtarzem, umieszczając je wraz ze szczątkami Tymoteusza i Bernardyna, zmarłych w opinii świętości. W 1488 r. bł. Władysław z Gielniowa, sprawujący wówczas funkcję prowincjała, na podstawie specjalnego breve papieża Innocentego VIII dokonał przeniesienia relikwii Szymona do osobnej kaplicy kościoła, co było wówczas uważane za formalną beatyfikację. Odtąd bowiem można było słudze Bożemu oddawać cześć publiczną. Grobowiec Szymona nawiedzali liczni pielgrzymi, a nagromadzone wota były dowodem jego skutecznego orędownictwa. Zaraz po jego śmierci miało miejsce aż 377 cudownych uzdrowień i łask. Długie zabiegi o formalną beatyfikację doszły do skutku. 24 lutego 1685 roku bł. Innocenty XI ogłosił dekret beatyfikacyjny. Dnia 3 czerwca 2007 r. papież Benedykt XVI kanonizował Szymona z Lipnicy.
    W ikonografii św. Szymon przedstawiany jest jako głoszący kazanie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 lipca

    Błogosławione dziewice i męczennice
    Teresa od św. Augustyna i Towarzyszki

    Zobacz także:
      •  Święty Aleksy, wyznawca
      •  Błogosławiony Paweł Piotr Gojdič, biskup
      •  Święty Leon IV, papież
    ***
    Błogosławione męczennice z Compiegne
    Podczas rewolucji francuskiej władze zamknęły w 1792 r. klasztor sióstr karmelitanek w Compiègne. 14 września 1792 r. zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach. Przez kolejne 2 lata żyły w nich, przestrzegając – w miarę możliwości – zasad życia zakonnego.
    W 1794 r. oskarżono je o życie we wspólnocie zakonnej. Zostały aresztowane 22 czerwca i uwięzione w byłym klasztorze wizytek. 12 lipca przewieziono je do więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca 1794 r. na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Idąc na gilotynę, śpiewały Salve Regina. Jako ostatnią stracono matkę przełożoną, która umacniała siostry.
    Ciała zakonnic wrzucono do dołu z piaskiem na paryskim cmentarzu Picpus, w którym w późniejszym czasie doliczono się 1298 ofiar terroru rewolucji. Nie było więc szans na odnalezienie relikwii karmelitanek. Były one pierwszymi ofiarami terroru rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny; jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Piusa X.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________________

    Karmelitanki z Compiègne- zamordowane za wiarę przez rewolucjonistów.

    Dziś ich wspomnienie

    oprac. PCh24.pl/GS

    ***

    16 karmelitanek z Compiègne we Francji, to ofiary antykatolickich prześladowań religijnych z okresu rewolucji francuskiej. Zostały zgilotynowane w Paryżu 17 lipca 1794 r. Są już zaliczone w poczet błogosławionych Kościoła katolickiego. Gilotyna była uważana za „nowoczesną maszynę” do dekapitacji i symbol „postępu”. Udział w jej dopracowaniu miał też kat Charles-Henri Sanson, który ścinał także siostry zakonne.

    Sprawę kanonizacji Karmelitanek poruszano jeszcze w czasie pontyfikatu św. Jana Pawła II. Karmelici z Jonquières-Compiègne złożyli jednak swoją oficjalną prośbę dopiero w grudniu 2021 roku. Franciszek zezwolił na przekazanie sprawy do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w styczniu tego roku. Biskupi francuscy oczekują dość szybkiej daty kanonizacji ze względu na powszechny i ugruntowany już kult bł. Karmelitanek.

    Zakonnice mieszkały w klasztorze w Compiègne. Karmel w Compiègne został założony 21 kwietnia 1641 r. i był to 53 dom tego zakonu we Francji. Przed Rewolucją mieszkało tu 21 zakonnic. Ciekawostką jest, że jeszcze pod koniec XVII wieku, a więc na sto lat przed Rewolucją, karmelitanka z tego klasztoru, s. Elżbieta od św. Jana Chrzciciela, ujrzała we śnie wszystkie zakonnice swojego klasztoru w chwale Nieba, ubrane w biały płaszcz i trzymające w rękach liście palmowe. Historia ta była odebrana w klasztorze jako zapowiedź męczeństwa.
    W 1792 r. Karmel został zamknięty i znacjonalizowany przez władze rewolucyjne. 14 września 1792 r. w święto Podwyższenia Krzyża, zgodnie z decyzją władz, zakonnice opuściły klasztor i założyły świeckie ubrania. Podzieliły się jednak na 4 grupy mieszkające w niezbyt odległych od siebie domach i przez kolejne 2 lata starały się żyć przestrzegając dalej reguł zakonu i częściowej klauzury. Przez kilka miesięcy potajemnie udało im się uczestniczyć w Mszach św. w kościele Saint-Antoine de Compiègne. Przełożona rozmawiała z siostrami o możliwości męczeństwa i dokonania w ten sposób aktu ekspiacji, by złagodzić Gniew Boży i przywrócić pokój. Zakonnice złożyły zobowiązanie do poniesienia ofiary za Francję i ślub męczeństwa.

    W 1794 r. siostry zostały oskarżone przez prokuratora Antoniego Quentin Fouquier-Tinville o dalsze „życie we wspólnocie zakonnej”. Zarzucono im „fanatyzm i działalność wywrotową”. 22 czerwca zostały aresztowane i uwięzione. Ów „fanatyzm” został zdefiniowany jeszcze przez Woltera jako „mroczne i okrutne szaleństwo religijne”. W czasie rewolucji uważano go za poważne przestępstwo, a postawa sióstr deklarujących później przed trybunałem swoją religijność, stała się „dowodem zbrodni”. Wydawane kary chłosty, a także wyroki śmierci nazywano terminem brzmiącym dość „współcześnie”, a mianowicie „defanatyzacją” społeczeństwa.

    W lipcu zakonnice przewieziono do słynnego więzienia Conciergerie w Paryżu, a 5 dni później skazano na śmierć. Zostały zgilotynowane 17 lipca na Place du Trône Renversé (obecnie Place de la Nation). Na gilotynę szły śpiewając „Salve Regina”. Zachował się dość dokładny opis egzekucji. „Ubrane w swoje białe stroje zakonnice schodzą z wozów, klękają i intonują Te Deum, wypowiadają odnowienie ślubów i śpiewają Veni Creator. O godzinie 20:00 przychodzą asystenci kata Charlesa-Henri Sansona po pierwszą, najmłodszą nowicjuszkę Siostrę Konstancję od Jezusa…”

    Jako ostatnia została stracona matka przełożona, która do końca umacniała siostry. Śpiew zakonnic w drodze na gilotynę, a następnie wspinania się po rusztowaniu na szafot, wywarł mocne wrażenie na tłumie, który trwał w kompletnym milczeniu. Ciała zakonnic wrzucono później do masowego grobu na paryskim cmentarzu Picpus. Zostały zmieszane z prochami 1298 innych ofiar terroru rewolucji i nigdy nie odnaleziono ich relikwii. Co ciekawe, niedługo po złożonej przez nich ofierze, epoka terroru się skończyła.

    Dniem w którym w Kościele katolickim wspomina się 16 karmelitanek z Compiègne jest dzień ich śmierci, 17 lipca. Były pierwszymi ofiarami Rewolucji francuskiej, wobec których rozpoczęto proces beatyfikacyjny. Zostały beatyfikowane 27 maja 1906 r. przez Ojca św. Piusa X. W tym samym roku rządy masonów doprowadziły ponownie do kasacji zakonów. Wypędzenie wspólnot religijnych w 1906 r. zmusiło nową wspólnotę Karmelitanek z Compiègne do wyjazdu do Statte w Belgii, gdzie założono nowy Karmel.

    Karmelitanki powróciły do Francji pod koniec lat dwudziestych, także do swojego klasztoru w Compiègne. W 1992 roku postanowiono sprzedać klasztor i wybudować nowy w Jonquières, 10 kilometrów na zachód od Compiègne. Przechowywane tu są w krypcie kościoła pamiątki związane z męczennicami, które udało się zebrać.

    Postacie Karmelitanek były inspiracją m.in. dzieł literackich (Georges Bernanos), w 1937 r. Gertruda von Le Fort opublikowała opowiadanie „Ostatnia na rusztowaniu” (Die Letzte am Schafott). W 1960 roku ks. Bruckberger i Philippe Agostini nakręcili film „Le Dialogue des Carmélites”. W 1984 roku Pierre Cardinal wyreżyserował film telewizyjny także na podstawie utworu Bernansosa. Były też wystawiane sztuki teatralne, a nawet opera. Karmelitanki inspirowały też malarzy. Można tu wymienić obraz Étienne Azambre w kościele Saint-Sulpice w Paryżu, czy witraż przedstawiający karmelitanki z Compiègne w kościele Saint-Honoré d’Eylau w Paryżu XVI.
    Ich męczeństwo stało się częścią francuskiego dziedzictwa, tego dziedzictwa, które usiłuje obecnie zanegować francuska lewica, kontynuatorzy i piewcy rewolucji.

    Francja obecnie „poprawia” swoją historię. Nie tak dawno „historycy” zabrali się przy okazji sukcesu parku tematycznego w Wandei założonego przez Philippe’a de Villiersa, za jego krytykę, twierdząc, że widowisko przekazuje „reakcyjną, monarchistyczną i rojalistyczną” wersję historii, która w dodatku wychwala „katolicyzm i wartości tradycyjne”. Ma to być „fałszowanie historii” i „propaganda polityczna”, a do tego „całkowicie nacjonalistyczne, anachroniczne przesłanie, które służy fantazjom o rzekomo wiecznej chrześcijańskiej Francji”.

    Kanonizacja Karmelitanek z Compiegné jednak przypomni właśnie taką Francję wiecznych wartości i chociaż zapewne wzbudzi gniew lewicy, pokazuje zwycięstwo chrześcijańskiego ducha nad mrocznym duchem rewolucji. To francuscy rewolucjoniści z XVIII wieku stworzyli wzorzec dla innych rewolucji, od bolszewików, po Pol-Pota włącznie. To masowy terror miał „ruszyć z posad bryłę świata”, ale i go zdechrystianizować.

    Francuski historyk, prof. Reynald Secher mówił, że zamiast pamiętać o rocznicy 14 lipca, czyli  zdobyciu Bastylii, lepiej wspomnieć śmierć Jacques’a Cathelineau, dowódcy bohaterskich katolickich powstańców w Wandei, który zmarł tego samego dnia od ran, ale w 1793 r.

    Rewolucja francuska funkcjonuje jako symbol narodzin demokracji, praw obywatelskich, równości, w rzeczywistości jest symbolem zniewolenia, masowej eksterminacji całych grup ludzi, systemowych prześladowań. 16 Karmelitanek, to tylko niewielka część z 35 tys. ludzi zgilotynowanych w latach 1789–1799, a dodajmy jeszcze setki tysięcy innych ofiar.

    Przypomnienie bohaterstwa i siły wiary zakonnic ma jednak wielki sens i jest ważne w walce o pamięć historyczną i prawdziwe dziedzictwo Francji. Spadkobiercy rewolucyjnych idei, pomimo zmiany metod, niosą taką samą dozę dawnej nienawiści do Kościoła i do 16 wieków chrześcijańskiej historii swojego kraju. Tu kłania się George Orwell: „Kto rządzi przeszłością, w tego rękach jest przyszłość; kto rządzi teraźniejszością, w tego rękach jest przeszłość”.

    Bogdan Dobosz/PCh24.pl

    _____________________________________________________________________________________________

    Początek bezbożnej epoki. Święty biskup Pelczar demaskuje mit Rewolucji Francuskiej

    ***

    Chwalenie się dziedzictwem Rewolucji Francuskiej to reguła w krajach „pierwszego świata”. W powszechnym obiegu przewrót ze schyłku XVIII wieku przedstawia się jako prometejski projekt polityczny, którego owocem w zasadzie ma być „nowoczesne” społeczeństwo… To jednak spadek zbroczony krwią i zhańbiony apostazją. Integralną częścią dzieła jakobinów i sankiulotów była krwawa rzeź kleru i… próba zastąpienia chrześcijaństwa bluźnierczym kultem. Jak podkreślał święty arcybiskup Sebastian Pelczar, te prześladowania nie były skutkiem „chwilowego wzburzenia namiętności”. Bunt przeciwko wierze stanowił samo sedno rewolucyjnego programu.

    Bałwochwalstwo rewolucji

    W swojej książce „Rewolucja Francuska wobec religii katolickiej i jej duchowieństwa” święty dał najlepsze poparcie powyższemu przekonaniu, przywołując wstrząsające sceny, dla których przed ponad 200 laty Francja stała się krwawym teatrem. Jednym z najbardziej wymownych obrazów jest relacja z pierwszego nabożeństwa „kultu rozumu”, jakie zgromadziło Paryżan 10 listopada 1793 roku:

    Na niesionym przez rewolucjonistów pozłacanym tronie zasiadła gwiazda opery. Jej głowę zdobiła czerwona „frygijka”. W dłoniach miała włócznię i gałązkę dębową, a pod jej stopami leżał zbezczeszczony znak Odkupienia – Chrystusowy Krzyż. Śpiewaczka, czy też tancerka odgrywała w porażającej ceremonii rolę bóstwa. W towarzystwie tłumnego orszaku wniesiono ją do kościoła Najświętszej Maryi Panny. Wewnątrz świątyni zasiadła na ołtarzu – a zgromadzony lud oddawał jej bałwochwalczy pokłon.

    Oto kult nowej religii. Od 26 listopada 1793 roku jedynej, która cieszyła się nad Sekwaną swobodą publicznego wyrazu. Tymczasem kościoły, do niedawna jeszcze tętniące życiem religijnym i celebracjami Najświętszej Ofiary, zostały pozamykane, zsekularyzowane i podporządkowane władzy państwa. Księża diecezjalni, mnisi i zakonnice przeciwni poglądom rewolucjonistów, trafili na wygnanie albo na gilotynę. Zdaniem bpa Pelczara, liczba duchownych dotkniętych represjami wywrotowców sięgać mogła 40 tysięcy…

    Zastąpienie wiary Francuzów zajadłym antyklerykalizmem i bluźnierczymi gusłami wymagało wielu zbrodni, niemałej liczby uchwał i czasu. Gdyby dla rewolucji religia była sprawą mniejszej wagi, z pewnością skala prześladowań nie osiągnęłaby podobnego natężenia. Choć dziś myśli się o krwawym dziele lat 1789 – 1799 w kategoriach społecznych, święty pasterz archidiecezji przemyskiej udowadniał, że było ono czymś więcej niż tylko reakcją na bieżące problemy czy nową wizją polityczną.

    Rozsadnicy niedowiarstwa  

    Jak wyjaśniał abp Pelczar, Rewolucja Francuska była w swojej najgłębszej istocie wydarzeniem religijnym. „Zjawisko tej miary nie mogło być skutkiem chwilowego wybuchu namiętności, ale musiało mieć swoje źródło w upadku wiary u znacznej części społeczeństwa francuskiego”, zwracał uwagę. Zdaniem dawnego rektora UJ, rolę „mistrzów niedowiarstwa”, którzy trudzili się, by na francuskiej ziemi wyrósł kąkol apostazji, przyjęli oświeceniowi myśliciele.

    „Za Ludwika XV powstaje nawet związek duchów mocnych, albo filozofów mający (…) za cel obalenie chrystianizmu i przekształcenie Francji tak pod względem religijnym, jak i politycznym i społecznym. Przywódca tego spisku, Voltaire, arcymistrz w sarkazmie i sofizmacie, szydzi z tajemnic wiary, osłabia cześć dla wiary, podkopuje zasady moralności. Dalej jeszcze posuwa się Diderot, bo zuchwale twierdzi, że nie będzie dobra na świecie, dopóki ostatniego króla nie powieszą na wnętrznościach ostatniego księdza. (…) Z drugiej strony Rousseau rzuca rękawicę Objawieniu, powadze cywilizacji, a zachwala religie deizmu, stan natury, wychowanie przez niewychowanie, wszechwładztwo ludu i równy podział dóbr (…). Ci to sofiści, słuchani jak wyrocznie, oklaskiwani jakoby zbawcy ludzkości, stali się mistrzami niedowiarstwa i moralnymi twórcami rewolucji”, opisywał ich działalność polski duchowny.

    Podstawą przewrotu roku 1789 była więc bezbożna myśl, zakorzeniona w naturalizmie i uwielbieniu człowieka. Rewolucjoniści przekreślili Objawienie. Przekonywali za to, że jedynym źródłem prawd może być „rozum” zamknięty na wszystko, co przerasta przyrodzoność.

    Ekspansję temu rewolucyjnemu stanowisku zapewniły, jak tłumaczył święty ordynariusz, inne destruktywne czynniki. Odporność duchową Francuzów zdecydowanie pogorszyło zepsucie obyczajów, ulubiony sprzymierzeniec apostazji. Moralna gangrena rozpleniła się, według hierarchy, od góry – przede wszystkim przez demoralizację dworu. Styl bycia „elity społecznej” przedrewolucyjnych czasów cechował bowiem zbytek, rozwiązłość i zaniedbanie własnych obowiązków stanowych… Gorszące wady spływały na gmin.

    Oliwy do ognia dolała wreszcie działalność tajnych stowarzyszeń… Ideologię tych kół św. biskup Sebastian Pelczar opisywał w obszernej pracy o wolnomularstwie w następujących słowach: „Czymże jest tedy masoneria, jeżeli nie sektą antyreligijną, dążącą do ostatecznego usunięcia religii Chrystusowej, a zastąpienia jej swoją religią – to jest kultem natury i ubóstwieniem człowieka, jak też do obalenia Kościoła, by zamiast niego stać się Kościołem świata?”. Jak zwracał uwagę duchowny, nad niemal wszystkimi ważniejszymi przywódcami rewolucji unosił się znak cyrkla i węgielnicy…

    Przewrót religijny – początek bezbożnej epoki

    Z uwag świętego biskupa płyną wartościowe wnioski… Ukazuje on Rewolucję Francuską w innym, celniejszym świetle. Bez trudu pozwala pojąć, dlaczego od początku Kościół oraz wywrotowcy wypowiedzieli sobie nawzajem bezpardonową wojnę… Antychrześcijańskie przedsięwzięcie tych ostatnich nie było sprawą polityki, ale religijną wojną domową. Uchwały rewolucjonistów, takie jak zakaz katolickiego kultu, zabór mienia kościelnego, ale również ogłoszenie Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela, motywowane były wiarą – nową religią rozumu i człowieka…

    Widząc, że kontekst ten zostaje zapomniany, a rewolucja doczekała się uznania za prometejski projekt emancypacji, święty biskup Pelczar przyłączył się do starcia i chwycił za słowny oręż. Swoją pracę o wydarzeniach końca XVIII wieku we Francji dedykował polskiemu narodowi, by przestrzec naszych przodków przed czerpaniem inspiracji z dzieła wolterian i masonów. Jak wielki byłby smutek tego obrońcy ortodoksji, gdyby spojrzał na kształt własnej ojczyzny i Kościoła w XXI wieku… Ten sam duch i treść, jakie przenikały bałwochwalcze ekscesy rewolucjonistów, stały się dzisiaj podstawą „nowoczesnej” państwowości. Poglądy rzekomo usprawiedliwiające prześladowania kapłanów, uzyskują legitymację nawet w Kościele, podkopując wiarę wielu.

    Wyjątkowego uznania doczekała się dziś Deklaracja Praw Człowieka i Obywatela. Dokument ten przedstawia się w roli fundamentu demokratycznego porządku. Trybunały sądzą nawet z przestrzegania wywiedzionych z niego postanowień i ich kontynuacji. Głosów krytyki niemal próżno szukać. Język praw człowieka przeniknął nawet skutecznie do orzeczeń władzy duchownej. Kościół przestrzega przed ich naruszaniem i sam zachowuje się jakby przyjął je za nienaruszalny drogowskaz.

    Tymczasem fundamentem Deklaracji nie było zaznaczenie godności człowieka jako korony stworzenia. Wyniknęła ona z buntu przeciwko wszystkim normom, których źródłem nie byłoby „samostanowienie ludu”. Odzwierciedla też wiarę uczestników rewolucyjnego zgromadzenia w ich ustawodawczą wszechmoc. Gdy rewolucjoniści zadekretowali „wolność religii i sumienia”, ich celem było podważenie powinności wiary w to, co Objawione. „Zdecydowali”, że nie ma prawa, które wymagałoby przyjęcia Chrystusa za Mesjasza i uznania tego, co Zbawiciel podaje przez Kościół. Tymczasem Chrystus powiada: „wolą Ojca jest to, byście wierzyli w Syna, którego On posłał”.

    W istocie Deklaracja Praw Człowieka to agresywny bunt przeciwko ładowi społecznemu, w którym istnieją niewzruszone zasady religijne, moralne czy porządek hierarchiczny. To właśnie dlatego papieże zdecydowanie potępili rewolucyjne uchwały zapisanych w hołubionym dziś akcie. Tak o rewolucyjnych koncepcjach pisał w encyklice Mirari Vos Grzegorz XVI:

    „Ze stęchłego źródła indyferentyzmu wypływa również owo niedorzeczne i błędne mniemanie, albo raczej omamienie, że każdemu powinno się nadać i zapewnić wolność sumienia. Do tego zaraźliwego błędu wprost doprowadza niewstrzemięźliwa i niczym nie pohamowana dowolność poglądów, która wszędzie się szerzy ze szkodą dla władzy duchownej i świeckiej, za sprawą niektórych bezwstydników, którzy odważają się głosić, że z tego powodu religia odnosi jakąś korzyść. Ale czy może być bardziej nieszczęśliwsza śmierć dla duszy niż wolność błądzenia? (14), mawiał św. Augustyn.

    Kiedy zwolniony zostałby wszelki hamulec, który utrzymywał ludzi na drodze prawdy, wówczas ich zepsuta natura skłonna do złego już na oślep rzuci się za swoim popędem, wówczas powiedzmy to rzetelnie – otwarta jest studnia przepaści (Ap 9, 3), stąd według objawienia św. Jana wydobywał się dym, który zaćmił słońce, i szarańcza, która spustoszyła ziemię.

    Stąd pochodzi nieuporządkowanie umysłów, stąd w młodzieży coraz większe zepsucie, stąd u ludu pogarda najświętszych praw i rzeczy duchowych, stąd słowem: zaraza w państwie szkodliwsza nad wszystkie, ponieważ wiadomo na podstawie doświadczenia opartego na całym starożytnym dorobku, że państwa kwitnące potęgą, sławą i zamożnością upadły tylko z powodu tego jednego nieszczęścia, nieumiarkowanej dowolności opinii, wolności wypowiedzi i żądzy coraz to nowych zmian”.

    Z kolei Pius VI bezpośrednio zareagował na uchwały rewolucjonistów wydaniem w marcu 1791 roku breve – Quod Aliquantum. Ojciec Święty skrytykował zasadę „wolności religijnej”: „tej wolności absolutnej, która nie tylko zapewnia prawo, aby nie być niepokojonym co do swych poglądów religijnych, ale która daje prawo myśleć, mówić, pisać i nawet drukować w materii religijnej to, co komu podpowiedziała najbardziej zwariowana imaginacja. To prawo monstrualne”, oceniał papież.

    Zdecydowany sprzeciw Kościoła wobec Rewolucji obrazował przywiązanie do Najwyższego Prawodawcy. W XVIII wieku władza duchowna i wierni zdawali sobie sprawę, że zasady ustanowione przez Boga nie naginają się do ludzkich oczekiwań ani woli większości. Człowiek nie ma „prawa” do obierania swojej drogi życiowej, jak tylko chce. Nawet jeśli litera przepisów daje mu takie możliwości – to w najgłębszym sensie grzech, w tym odrzucenie prawdziwej wiary, jest zawsze aktem nielegalnym. Swoboda w jego popełnianiu nie może stanowić podstawy społeczeństwa, które chce nazywać się chrześcijańskim. Oznacza bowiem uzurpacyjną próbę zwolnienia się z obowiązków wobec Stwórcy.

    Dziś za to porewolucyjny paradygmat świeckości i kultu człowieka staje się podstawą ustrojów państw, ale i kościelnej praktyki. Smutnym świadectwem tej tendencji są próby „pojednania” Kościoła i masonerii. Napływające z Watykanu wiadomości o takich wysiłkach dowodzą jednego – konflikt wygasa, bo Lud Boży coraz mniej opiera się przekonaniom o wolnomularskim rodowodzie. Religia człowieka, choć dla św. Józefa Sebastiana Pelczara była skandalem, przestaje szokować… „Konsensus naukowy” czy presja postępowców stają się kryterium, do jakiego dostosowywać się ma doktryna. Chrześcijańska moralność i teologia małżeństwa ma uwzględnić „dorobek” rewolucji seksualnej… To wszystko znak emancypacji człowieka spod boskiej władzy – najgorszego egalitaryzmu, który znosi różnicę między tym co święte, a tym co naturalne.

    Niebezpieczną ekspansję takich tendencji dostrzegał również były rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Jak podkreślał bp Pelczar, francuski przewrót „rzucił w świat posiew nowej idei, a tym samym stał się początkiem nowej epoki, zwanej rewolucyjną”. Jej serce to non serviam rzucone Bogu przez Jego stworzenie – dziś jeszcze bardziej pewne swojej wszechwładzy – nad wiarą, etyką, a nawet… płcią.

    Filip Adamus

    Redakcja PCh24.pl poleca pozycje: „Rewolucja Francuska wobec religii katolickiej i jej duchowieństwa” oraz „Masoneria. Jej istota, zasady, dążności, początki, rozwój, organizacja, ceremoniał i działanie” autorstwa św. Józefa Sebastiana Pelczara, dostępne w księgarni Multibook.pl. W oparciu o te pozycje, nadesłane dzięki uprzejmości księgarni, powstał powyższy artykuł.

    ***

    Św. Józef Sebastian Pelczar – Biskup w obronie wiary

    oprac. GS/PCh24.pl

    ***

    100 lat temu swoja ziemską wędrówką zakończył biskup przemyski, św. Józef Sebastian Pelczar. 28 marca 1924 roku hierarcha zaangażowany w działalność patriotyczną i liczne szlachetne przedsięwzięcia po raz ostatni zamknął powieki. Zasługi, jakimi odszedł odziany, zapewniły mu miejsce wśród świętych. W 100 rocznicę jego śmierci różne źródła przypomną jego dokonania, zapewne jednak… niekompletnie. Kurialne i głównoobiegowe noty biograficzne często pomijają milczeniem żarliwą obronę wiary, jaką podejmował dawny przemyski ordynariusz. Święty zręcznie wojował tymczasem z bezbożną filozofią, jak i z pseudo-reformatorskimi ruchami w XX- wiecznym Kościele. Dziś te destrukcyjne tendencje nie napotykają podobnego sprzeciwu, a w Mistycznym Ciele Chrystusa znajdują całą rzeszę kolaborantów.

    Najważniejsza z prawd

    Św. Józef Sebastian sumiennie wywiązywał się z obowiązku nauczania wiary, jaki spadł na niego wraz z sakramentem kapłaństwa. To ostatnie zresztą, jako biskupowi, przypadło mu w całej pełni apostolskiej sukcesji. Przemyski ordynariusz przeczuwał, że w XX wieku – wobec coraz silniejszych prądów antychrześcijańskiej myśli – apostolskie zadanie domaga się polemiki z zagrażającymi wierze nurtami filozoficznymi, politycznymi – a wreszcie zrodzonymi pod ich wpływem wypaczeniami katolicyzmu.

    Zmarły przed 100 laty święty zadanie to podejmował nie tylko motywowany poczuciem obowiązku, ale również szczerym smutkiem, jakim napawał go widok zniekształcanej lub porzucanej Prawdy. „Kogóż nie przejmuje smutkiem widok ludzi pozbawionych wiary i mimo usilnej gonitwy za szczęściem nieszczęśliwych. Głód pali ich dusze, a nie znają lub znać nie chcą chleba prawdy i karmią się trucizną fałszu (…) nie wiedza na co umierają, żałując, że żyli” – mówił abp Pelczar w „Konferencjach apologetycznych” skierowanych do studentów UJ, wydanych drukiem rok po ich wygłoszeniu w 1884 r.  

    Święty arcybiskup pozostawił po sobie więcej podobnych dzieł, m.in. wiele cennych refleksji zawarł w „Obronie Religii Katolickiej”. Do ludzi wykształconych skierował zaś obszerny wykład podstawowych prawd wiary w książce „Religia Katolicka. Jej podstawy, jej źródła i jej prawdy wiary”. Józef Sebastian obnażał również wrogi stosunek rewolucji i tajnych stowarzyszeń do Kościoła w pracach dotyczących masonerii, czy rewolucji francuskiej.

    Iskrą, rozpalającą ten apostolski zapał była świadomość Pelczara, jak wielki skarb powierzono jego pieczy. „(…) Religia katolicka wyszła z ust Mądrości wcielonej, Jezusa Chrystusa i głosi ludziom prawdę, a prawdę całą, niezmienną, nieomylną, powszechną , jedyną (…)”. Przemyski hierarcha podkreślał za kard. Newmanem że ze względu na boską sankcję „błąd religijny jest z natury niemoralny, a jego obrońcy nie są bez winy”. „Nie człowiek wynalazł prawdę religijną, ale objawił ją sam Bóg i nakazał przyjąć przez wiarę”. „ (…) Skoro zaś objawił religię prawdziwą i wytknął pewną drogę do Siebie, włożył tym samym na człowieka obowiązek, by przyjął tę religię i szedł tą właśnie drogą (…)”, przypominał. 

    „Jak Bóg jest jeden i prawda jest jedna, tak jedna tylko religia może być prawdziwa: inaczej trzeba byłoby twierdzić, że ma prawdę za sobą i ten katolik, który wierzy w to, czego Kościół naucza i ten protestant, który nie uznaje Kościoła i ten Żyd, który odrzuca zbawcę Jezusa Chrystusa i ten muzułmanin, który uznaje Mohammeda za boskiego proroka. W takim wypadku jedna prawda wyklucza drugą, co doprowadza do błędnego wniosku, iż wszystkie religie są fałszywe”, pouczał przemyski biskup w „Obronie Religii Katolickiej”.

    Przekonanie to było źródłem motywacji Pelczara do apologetycznych wysiłków, ale również główną prawdą, której bronił. Sięgając po nią święty biskup konfrontował się z próbami podważenia zbawczej jedyności Kościoła i wiary świętej. Wskazywał na błędy innowierców, na tragedię schizm, herezji protestanckiej – ale również na niebezpieczeństwo „humanizmu” próbującego wizją „powszechnego braterstwa” zastąpić Mistyczne Ciało Chrystusa.

    „Nierozumne i antyreligijne jest dążenie tych nowych apostołów «religii ludzkości», którzy chcieliby wszystkie religie zlać w jedno, tj. zostawić jedynie jakieś mgliste uczucie religijne i zaprowadzić na tym tle powszechne braterstwo ludów, albo przynajmniej wyłączyć z pojedynczych wyznań chrześcijańskich to wszystko, czym między sobą się różnią (…)”, zwracał uwagę w „Obronie Religii Katolickiej”. Katoliccy uczestnicy „dialogu religijnego” mogliby odnieść wrażenie, że te słowa padły z myślą o nich…

    Zła filozofia – czyli rodowód modernizmu

    Zdaniem abp. Pelczara początków rozmnożenia się na starym kontynencie antykatolickich sił szukać należy w czasach renesansu. To wtedy myśl wielu filozofów, inspirowana humanizmem a prowadzona przez „pychę i zmysłowość” zaczęła oddalać się od Objawienia. Podczas gdy chrześcijańskim myślicielom umiarkowanie i cnotliwe życie otwierało drogę do podporządkowania życia wymogom rozumu, rozpasane zmysły ich następców kazały szukać idei uwalniających od obligacji moralnych.

    W tej atmosferze myśl filozoficzna coraz dalej poczęła się oddalać od prawdy, a poszukiwała sensacji i goniła za nowością. Z tego źródła, sądził przemyski ordynariusz, wyrosła również protestancka rebelia przeciwko prawdzie, przeprowadzone przez zdemoralizowanego Marcina Lutra.

    W rezultacie w wieku XX istniał już cały szereg stronnictw jawnie wrogich wobec religii ( Wolterianie, masoni, encyklopedyści), narzucających intelektualne mody. Nie zabrakło również myślicieli nominalnie chrześcijańskich, ale nieskłonnych do trwania przy Prawdzie Objawionej, a nawet jakichkolwiek dogmatach. Tak właśnie było w wypadku „idealistów niemieckich”, których refleksja doszczętnie przeniknęła protestancką teologię. Ostatecznie zaś ukształtował ją wpływ Immanuela Kanta. Zapożyczenie Kantowskich przekonań do refleksji katolickich uczonych i księży dało zaś – diagnozował biskup – początek modernizmowi, odrzucającego dogmaty i żądającemu rewolucji w Kościele.

    „Moderniści, idąc ślepo za filozofem protestantyzmu Kantem, utrzymują, że rozum ludzki, zamknięty w świecie zjawisk, nie może wznieść się do Boga (…). Ten agnostycyzm doprowadził ich do immanentyzmu, czyli do twierdzenia, że religia nie pochodzi z objawienia Bożego, mającego za sobą powagę Boga samego i nieomylne nauczycielstwo Kościoła, ale z immanencji życiowej, tj. ze zmysłu, czyli z uczucia religijnego, które samorzutnie objawia Boga właśnie jaźni, a przez nią świadomości ludzkiej. (…) To podmiotowe i bezpośrednie przeświadczenie o istnieniu i działaniu Boga czyni człowieka wierzącym, a wiara jest niejako wizją Boga”, wyjaśniał źródła „pseudoreformatorskich” dążeń święty.   

    „W uczuciu religijnym mieści się, według modernistów, objawienie, bo przez nie mówi Bóg do duszy, w ten również sposób człowiek odczuciem i własnym doświadczeniem poznaje Boga (…). Ponieważ uczucie religijne dostosowuje się do indywidualności pojedynczych ludzi i przechodzi różne koleje, przeto w każdej religii, nie wyjąwszy katolickiej, nieunikniona jest ciągła zmiana, konieczny ciągły postęp, z czego wypływa wniosek, że wszystkie religie są o tyle prawdziwe, o ile są żyjące i odpowiadają potrzebom czasu”, dodawał święty arcybiskup. Któż nie widzi, że wobec modernizmu Kościół katolicki obraca się wniwecz, a religia rozpływa się w nieokiełznanym subiektywizmie i w chorobliwej jakiejś uczuciowości (…)” – celnie i zwięźle komentował ten program „reform”. „Było też widoczną sprawą Ducha Świętego, że najwyższy stróż i mistrz prawdy objawionej nie tylko potępił błędy modernizmu, ale przepisał środki zaradcze”, dodawał pochwalając reformy św. Piusa X abp Pelczar.

    Apologetyka na śmietniku historii

    Dostrzegając modernistyczne wrzenie, współcześni przemyskiemu arcybiskupowi papieże bili na alarm i stanęli w obronie katolickiej doktryny. Jako remedium Leon XIII, czy kolejni wybitni „piusowie” zalecili powrót do klasycznie chrześcijańskiej filozofii i otwarcie potępili błędne twierdzenia. Apologetyczne starania Pelczara wpisywały się więc we wspólne dzieło całego Urzędu Nauczycielskiego.

    „W obozie katolickim niemałe szkody zrządzają dążenia proreformatorskie (…) zwane modernizmem, amerykanizmem i nowym, czy reformowanym katolicyzmem, które z bałwochwalczej czci dla ewolucyjnego postępu i dzisiejszej kultury (…) pchają katolicyzm na obce mu dotąd tory, by go niby „odmłodzić”, tj. do ducha czasu dostosować i z protestantyzmem pojednać, jak i z nowszą cywilizacją pojednać. (…) Na początku XX w. zwolennicy modernizmu i «reformowanego katolicyzmu» wymagają zdemokratyzowania rządów Kościoła, zreformowania kongregacji rzymskich, zwłaszcza Kongregacji Indeksu i Inkwizycji Św., zredukowania ceremonii liturgicznych, zaprowadzenia liturgii w języku narodowym, rozluźnienia karności kościelnej i zniesienia celibatu. Rozumie się, że gdyby te dążności wzięły górę z religii i Kościoła pozostałby ledwie ślad” – ostrzegał nie gryząc się w język polski arcybiskup.

    Nie sposób odmówić tym słowom proroczej wartości. Minął wiek – a refleksje wyniesionego przecież na ołtarze biskupa wielu uzna za najbardziej niepoprawny „tradycjonalizm”, przed którym drży i przestrzega władza duchowna. Świat tymczasem stał się ośrodkiem, przed którym Kościół się usprawiedliwia, zamiast głosić mu Chrystusa.

    Logika dostosowania do współczesności i jej oczekiwań legła m.in. u podstaw części tez Soboru Watykańskiego II i przeprowadzonej wbrew instrukcjom biskupów reformy liturgicznej. To jednak nic w porównaniu do atmosfery, jaka panuje w Kościele obecnie. W dialogu religijnym papież zapędził się aż do apologii Lutra i podpisana deklaracji z Abu Zabi, według której istnienie błędnych religii jest wolą Bożą. Podczas jednego z niedawnych spotkań rady kardynałów w Watykanie o święceniach kapłańskich kobiet pouczała zebranych… anglikańska „biskupka”. Synod o synodalności obraduje o zmianach w nauczaniu i strukturze Kościoła zgodnie z popularnymi prądami intelektualnymi. Wielu kapłanów domaga się legitymizacji sodomii i rozwiązłości seksualnej… Przykładów erozji wiary na najwyższych szczeblach jest aż zbyt wiele, by je wszystkie wymieniać.

    W całej tej panoramie znajduje się wielka luka… luka po obrońcach wiary. Apologetyczny impuls wybrzmiewał wyjątkowo silnie w uprzednim wieku. Praca wielu zasłużonych duchownych wydała niemałe owoce na przykład – powołując do życia ruch neotomistyczny. Jeśli dziś tkwimy w kryzysie, to dlatego, że to wielkie przedsięwzięcie zostało drastycznie przerwane. Apologetyczna gorliwość wygasła, ustępując pola logiki dostosowania do świata… Tak jakby Kościół zgoła zapomniał, komu Chrystus powierzył najważniejsze prawdy i miast nauczycielem poganiejącego świata koniecznie chciał zostać jego uczniem.

    Upadek obrony wiary na rzecz relatywizmu, opakowanego w piękne szaty rozeznania i braku sztywności, to pokłosie utraty świadomości o źródle katolickiej religii. Wielu hierarchów i wiernych upatruje dziś «Boskości» na zewnątrz Kościoła, jako czegoś, do czego musi on aspirować, a nie co zostało mu dane. Najwyższe dobro tkwić ma na przykład w jedności wszystkich wyznań chrześcijańskich, powszechnym pokoju, tolerancji, wzajemnej życzliwości ludzi różnej wiary.

    W tej atmosferze największą wartością apologetycznego dorobku św. Biskupa Pelczara jest jednoznaczne przypomnienie katolikom, czym jest ich religia… Wiara ani jej depozytariusz, czyli Kościół Święty nie muszą wysilać się w humanistycznej współpracy i szukać dobrych słów u niedowiarków, skoro w nich i przez nie Wszechmogący Bóg objawia się światu. Jeśli apologetyka ma powrócić, zastępując zbutwiały paradygmat dostosowania, to tę prawdę trzeba odzyskać dla katolickich umysłów. Jak pokazuje praca świętego, z niej wszystko inne wypływa jak ze zdrowego źródła.

    Filip Adamus/PCh24.pl

    ____________________________________________________________________________________________

    Rewolucja francuska i powrót męczenników systemów totalitarnych

    Świętość kanonizowana – czwarty tom serii na temat kanonizacji i beatyfikacji w Kościele,

    Rozmowa VII

    Rewolucja francuska i powrót męczenników systemów totalitarnych

    Przedziwny Bóg w świętych swoich

    Świętość Kanonizowana – tom 4.

    Rozmowa siódma

    Rewolucja francuska i powrót męczenników — ofiar systemów totalitarnych

    14 lipca 1789 roku wybucha Wielka Rewolucja Francuska, głosząca hasła „Wolność, równość, braterstwo”. Charakterystyczne jest to, że ta wolność, równość i braterstwo obejmowała wszystkich, oprócz katolików. W imię tych jakże dziwnie i w specyfi czny sposób pojętych haseł mordowano księży, zakonników i zakonnice. W książce Listy krwią pieczętowane Stanisław Romuald Rybicki FSC, w rozdziale Rewolucja francuska, opisuje ich straszne męczeństwo. Chciałbym Ojca zapytać o męczenników tego okresu wywodzących się spośród karmelitów i karmelitanek bosych.

    Rzeczywiście, rewolucja francuska, wbrew hasłu „liberté, egalité, fraternité”, które było tylko frazesem czy pustosłowiem, 12 lipca 1790 roku uchwaliła tzw. konstytucję cywilną kleru, marginalizującą i całkowicie podporządkowującą Kościół władzom państwowym, która miała doprowadzić go do całkowitego unicestwienia, poprzez oderwanie Kościoła od Rzymu, zniesienie zakonów czy wprowadzenie przysięgi duchownych „na wierność tejże konstytucji”. Kto tej przysięgi nie złożył, bo pragnął pozostać wierny papieżowi, uważany był za buntownika i skazywano go na gilotynę. Tak zginęło siedemnaście mniszek karmelitanek bosych z klasztoru w Compiegne. Aresztowano je 24 czerwca 1794 roku. Przyjęły to z całkowitym poddaniem się woli Bożej, a nawet z radością, dając heroiczny przykład czerpania mocy ducha z miłości Boga. Za wierność Kościołowi i papieżowi zostały skazane na śmierć. Na miejsce stracenia szły ze śpiewem, odnowiwszy swe zakonne śluby na ręce przeoryszy, Teresy od św. Augustyna. Zostały ścięte w Paryżu dnia 17 lipca 1794 roku. Papież Pius X beatyfikował je w roku 1906, jako pierwsze męczennice rewolucji francuskiej. Słynny Georges Bernanos napisał o ich męczeństwie dramat Dialogi karmelitanek, przetłumaczony na wiele języków i często prezentowany na światowych scenach teatralnych. Wypada też wspomnieć, że w Polsce pierwszy opis męczeństwa swych współsióstr w powołaniu karmelitańskim opublikował z racji ich beatyfikacji św. Rafał Kalinowski.

    Podczas rewolucji straciło też życie wielu francuskich karmelitów bosych. Chwały ołtarzy przez beatyfikację, dzięki posłudze sługi Bożego Jana Pawła II, dostąpiło jednak tylko trzech spośród nich, mianowicie o. Jan Chrzciciel Duverneuil, o. Michał Ludwik Brulard i o. Jakub Gagnot. Przynależą oni do grupy 64 duchownych francuskich, tzw. „opornych”, którzy nie podpisali deklaracji lojalności wobec władz rewolucyjnych i w konsekwencji zostali zgrupowani na dwóch starych statkach, służących kiedyś do przewozu niewolników, zakotwiczonych w pobliżu wyspy Aix i przetrzymywani przez kilka miesięcy. Wszystkich uwięzionych kapłanów było 829. Umieszczeni w nieludzkich warunkach pod pokładem, cierpieli głód, choroby, upokorzenia fizyczne i moralne. Nie mogli posiadać żadnych przedmiotów religijnych ani też publicznie się modlić. Gdy umierali, grzebano ich na wyspach Aix i Madame w zbiorowych mogiłach wykopanych przez ich towarzyszy, którym nie pozwolono nawet odmówić modlitwy za zmarłych. W oczekiwaniu na deportację do Gujany Francuskiej zmarło łącznie 547 kapłanów. Beatyfikacja grupy „opornych” odbyła się w Rzymie 1 października 1995 roku.

    Czy mógłby Ojciec ukazać nam postacie jeszcze innych świętych i błogosławionych, ofiar krwawego terroru rewolucji francuskiej?

    Ciekawe, ale do dziś nie znajdujemy żadnego z męczenników rewolucji francuskiej w gronie świętych, wielu natomiast zostało błogosławionymi, m.in.: piętnaście sióstr urszulanek z Valenciennes i cztery siostry szarytki z Arras, zamordowane w Cambrais i beatyfikowane 13 czerwca 1920 roku; trzydzieści dwie siostry zakonne z Orange (16 urszulanek, 13 sakramentek, dwie cysterki i jedna benedyktynka), beatyfikowane 10 maja 1922 roku; męczennicy paryscy (zwani też męczennikami wrześniowymi) — 191 osób (trzech biskupów, 179 księży diecezjalnych i zakonnych, dwóch diakonów, jeden kleryk, jeden brat zakonny i pięciu świeckich), beatyfikowani 17 października 1926 roku; 13 męczenników z Laval, beatyfikowanych 19 czerwca 1955 roku przez Piusa XII i męczennicy z Angers — 99 osób (księży, zakonnic, osób świeckich, głównie kobiet, także matek z dziećmi) beatyfikowanych przez Jana Pawła II dnia 19 lutego 1984 roku.

    Nie zapominajmy, że w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych rozpatrywanych jest jeszcze 13 spraw męczenników francuskich z lat 1790- 1800 dotyczących 541 osób.

    W marcu 1793 roku dochodzi do wybuchu powstania w Wandei. Paradoksalnie za broń w obronie wiary i króla chwycili biedni chłopi, czyli ci, dla których według ideologów, rewolucja miała przynieść polepszenie ich warunków życia. Większość na piersiach miała zawieszony krzyż lub obrazek Najświętszego Serca Jezusowego, do ubrania zwierzchniego przypinano wyhaftowane na kawałku płótna czerwone serce z napisem „Bóg i Król”. Do boju powstańcy szli z modlitwą na ustach. Nazwali siebie Wielką Armią Katolicką i Królewską. W straszliwy sposób rozprawiły się z powstańcami i ludnością Wandei wojska rewolucyjne. Rzezie te nazywane są pierwszym ludobójstwem w nowożytnej historii. Czytałem, że niejako zasiewu pod to, że mieszkańcy Wandei stanęli w obronie Boga i króla dokonał na tych ziemiach św. Ludwik Maria Grignion de Montfort, który przemierzał te tereny w pierwszych latach XVIII wieku.

    W czasie swoich wędrówek wygłosił św. Ludwik około dwustu rekolekcji i misji. Każda misja trwała do pięciu tygodni: uczył śpiewów religijnych, zapisywał wiernych do bractw: Różańca świętego, Pokutników, 44 Dziewic, Milicji św. Michała i Przyjaciół Krzyża. Zmarł też w czasie głoszenia misji w małej parafii Saint-Laurent-sur-Sevre, 28 lipca 1716, będąc zaledwie w 43 roku życia. Tam też został pochowany. Beatyfikowany był w 1888 roku przez papieża Leona XII, a w 1947 roku kanonizował go Pius XII.

    W centrum swej duchowości osobistej i apostolskiej Ludwik Grignion postawił kult Najświętszej Maryi Panny i wierność przyrzeczeniom chrztu świętego. Aby dać temu wyraz przybrał jako drugie imię „Maria”, a do swego nazwiska dodał „Montfort”, od nazwy parafii, w której przez chrzest stał się dzieckiem Bożym.

    W 1996 roku Saint-Laurent-sur-Sevre odwiedził i modlił się przy grobie świętego Jan Paweł II, który z traktatu św. Ludwika o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny zaczerpnął swe maryjne motto „Totus Tuus”, będące dewizą jego pontyfikatu.

    Od czasów rewolucji francuskiej każda następna, czy to komuna paryska z 1871 roku, rewolucja meksykańska z lat 1910-1917, czy rewolucja październikowa 1917 roku, swoją szczególną agresję kierowała wobec Kościoła. Jak Ojciec sądzi, dlaczego?

    Dlatego, że Kościół zawsze bronił godności i praw człowieka, i to nie z racji konwencjonalnych, ale teologicznych, przypominając doktrynalną podstawę i teologiczny fundament tej godności i wynikających z niej praw, tj. stworzenie człowieka na obraz i podobieństwo Boże, jego odkupienie krwią Chrystusa, obdarowanie go — w Chrystusie — Bożym synostwem i powołanie go do życia z Bogiem samym przez całą wieczność. Nadto, broniąc praw człowieka, Kościół przypominał mu także o jego obowiązkach i tym samym bronił praw Bożych, bo przecież na obraz i podobieństwo Boga człowiek został stworzony, a nikt nie zna człowieka tak jak Bóg, nikt nie kocha go tak jak Bóg i nikt nie postawił człowieka w centrum wszechświata tak jak Bóg. Dyktatorzy zaś, nieważne czy biali, czy czerwoni, chcieli być jedynymi „panami” swoich społeczeństw, dlatego Kościół i jego ludzi eliminowali jako wrogów pierwszej klasy…

    W latach 30-tych XX wieku dochodzi w Hiszpanii do krwawych wydarzeń. W 1931 roku proklamowano republikę i Kościół stał się obiektem pierwszych ataków. Później, dzięki temu, że w wyborach w 1933 roku odniosły sukces partie prawicowe, doszło do pewnej poprawy sytuacji. Niestety, w 1936 roku w wyniku sfałszowanych wyborów zwyciężył tzw. Front Ludowy złożony z socjalistów, marksistów, anarchistów, szeroko był w nim reprezentowany liberalizm antykościelny i masoneria. Dało to początek olbrzymiej fali wystąpień skierowanych przeciwko Kościołowi. Ks. dr Józef Alonso, Hiszpan, kapłan z Prałatury Opus Dei, w rozmowie ze mną powiedział, że w sumie śmierć męczeńską poniosło 11 biskupów, ponad 16 tysięcy księży i zakonników, kilkaset zakonnic oraz 200 tysięcy osób świeckich z powodu wyznawanej wiary. Zburzonych i spalonych zostało ponad 22 tysiące kościołów i klasztorów. Dodał, że wtedy „walczono z wszelkimi objawami religii katolickiej. Profanowano tabernakula, relikwiarze i inne precjoza. Palono obrazy”. Wywlekano z grobowców pochowanych zakonników, a ich głowami grano w piłkę. Kolejny przykład totalnego zdziczenia i obłędu na punkcie niszczenia czegokolwiek, co tylko jest związane z wiarą katolicką… Poprzez te wydarzenia Kościół hiszpański dał nam olbrzymią rzeszę błogosławionych.

    Rzeczywiście. Dodajmy jeszcze, że komunistów hiszpańskich wspierali sowieci i brygady międzynarodowe, w tym także — co jest jedną z czarnych plam naszej historii — około pięciotysięczny batalion Polaków, dowodzony przez prosowieckiego generała Karola Świerczewskiego, ps. „Walter”. W czasach PRL wykreowano go na niezłomnego bohatera walk z faszyzmem, „człowieka, co kulom się nie kłaniał”. Jednak — jak przypomina Bartłomiej Kozłowski — „komunistyczni biografowie Waltera raczej nie pisali o takich cechach tej postaci, jak pijaństwo i okrucieństwo”. Osobiście torturował i rozstrzelał on wiele ofiar, zwłaszcza spośród duchownych.

    Mnie uderza bardzo to, że wielu spośród męczenników hiszpańskich było ludźmi bardzo młodymi. Często nie liczyli jeszcze trzydziestu lat życia. Byli wśród nich liczni członkowie Akcji Katolickiej, seminarzyści, czy zakonnicy, będący jeszcze w okresie formacji. Niektórzy klerycy zakonni tyle co powrócili do swej ojczyzny po studiach teologicznych z Rzymu, z Francji, z Ziemi Świętej lub z innych krajów. Wielu Marysiom powracającym z Francji nie pozwolono nawet swobodnie opuścić okrętu, ale aresztowano ich już w porcie w Barcelonie i bezwzględnie zamordowano. W gronie 498 męczenników hiszpańskich beatyfikowanych 28 października 2007 roku było aż 18 nowicjuszy, którzy nie ukończyli jeszcze 19 lat życia, a najmłodszy, salezjanin Federico Cobo Suárez, liczył ich zaledwie 16.

    Z ogromnej liczby męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii chwałą ołtarzy cieszy się 977, z których 471 beatyfi kował, a 11 potem także kanonizował Jan Paweł II. Czterech z nich było biskupami, 43 księżmi diecezjalnymi, 379 osobami konsekrowanymi i 45 świeckimi.

    W dniu 29 października 2005 roku odbyła się pierwsza beatyfikacja męczenników hiszpańskich za pontyfikatu Benedykta XVI. W poczet błogosławionych zostało wtedy wpisanych siedmiu księży diecezjalnych z Urgell i jedna siostra zakonna.

    Najliczniejszą grupę męczenników hiszpańskich wyniesionych na ołtarze podczas jednej ceremonii liturgicznej stanowi wspomniana już beatyfikacja 498 spośród nich, która miała miejsce 28 października 2007 roku: błogosławionymi zostało ogłoszonych dwóch biskupów, 23 kapłanów diecezjalnych, 462 zakonników i zakonnic, dwóch diakonów, jeden subddiakon, jeden seminarzysta i siedem osób świeckich.

    Czy wśród męczenników hiszpańskich wydarzeń znajdujemy także członków Waszego zakonu?

    Tak, i to licznych. Pierwszymi beatyfikowanymi męczennicami prześladowania religijnego w Hiszpanii były właśnie trzy mniszki karmelitanki bose z Guadalajary: Maria Pilar, Teresa i Maria Angeles. Jan Paweł II przyznał im chwałę ołtarzy 29 marca 1987 roku. Do dziś w prawie tysięcznej grupie męczenników hiszpańskich, którzy zostali wpisani w poczet świętych i błogosławionych, znajduje się 84 tych, którzy żyli duchowością Karmelu, mianowicie: 31 karmelitów bosych (OCD), cztery karmelitanki bose (OCD), 16 karmelitów i jedna karmelitanka dawnej obserwancji (OCarm), cztery karmelitanki misjonarki (CM), przełożona generalna i 24 siostry karmelitanki od miłości (CCV), jedna siostra ze zgromadzenia św. Teresy (STJ), założyciel i jedna siostra z instytutu terezjańskiego (IT). Wśród tych męczenników było kilku kleryków, jeden nowicjusz i jeden wykładowca Papieskiego Instytutu Duchowości „Teresianum” w Rzymie, który przebywał w Hiszpanii, by w okresie wakacji odwiedzić swoich najbliższych.

    Bł. Apolonię Lizarraga Ochoa de Zabalegui, przełożoną generalną karmelitanek od miłości, zamordowano w Barcelonie ćwiartując ją jeszcze za życia i dając jej ciało na pożarcie dla świń. Nadto dwóch z beatyfikowanych karmelitańskich męczenników hiszpańskich było związanych z Polską, z Krakowem, gdzie pracowali w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Są to bł. Eufrazjusz Barredo Fernández, karmelita bosy i bł. Anastazy Dorca Coromina, karmelita. Obaj przybyli do Polski, aby wspomóc nasze klasztory, dźwigające się do życia po zaborach i po pierwszej wojnie światowej.

    Bł. Eufrazjusz Barredo Fernández pracował w Krakowie w latach 1926-1928. Przyjechał zaledwie cztery lata po przyjęciu święceń kapłańskich. Wykładał teologię w tutejszym Kolegium Teologicznym Karmelitów Bosych przy ul. Rakowickiej. Latem 1928 roku powrócił do Hiszpanii, gdyż utworzono tam nową prowincję zakonną Burgos, która potrzebowała własnej kadry wychowawczej. Mianowano go wykładowcą teologii ascetycznej i mistycznej w Oviedo oraz dyrektorem ukazującego się w Burgos kwartalnika „El Monte Carmelo”. W 1933 roku został wybrany przeorem oviedańskiego klasztoru karmelitów bosych, gdzie w roku następnym spotkała go męczeńska śmierć ze strony zaślepionych komunistyczną ideologią rodaków. Miał wtedy tylko 37 lat i 8 miesięcy.

    W jego listach z Krakowa pisanych do Hiszpanii znajdujemy wiele ciekawostek. Narzekał m.in. na polskie śniegi i mrozy. Nie mógł się też nadziwić, że do klasztoru w Czernej, na imieniny o. przeora Sylwestra Gleczmana „jechali wozem bez kół”, czyli saniami, których wcześniej w gorącej Hiszpanii nie znał. W tutejszym naszym klasztorze mamy po nim miłą pamiątkę. Przed chórem zakonnym, czyli przed kaplicą, w której zakonnicy odmawiają brewiarz i swoje zakonne modlitwy, wisi duży obraz św. Jana od Krzyża. Był on namalowany w 1927 roku, a malarzowi pozował właśnie o. Eufrazjusz. Nietrudno jest zauważyć podobieństwo, gdy patrzymy na ten obraz i na zdjęcie o. Eufrazjusza. W kronice klasztoru, opisując odpust ku czci św. Jana od Krzyża z 1927 roku, zaznaczono, że „na ołtarzu był umieszczony wielki obraz, świeżo wykonany, przedstawiający nader pięknie św. Jana od Krzyża, przyciskającego do serca wielki krzyż. Pozował do obrazu wielebny o. Eufrazy, zabity potem od komuny w Oviedo. Jest nadzieja, że ten ojciec, znany u nas w Polsce, może rychle dostąpi zaszczytów błogosławionych. Już się mu to może znaczyło przez to, że na obraz św. Jana od Krzyża, on, jako nabożna postać hiszpańska i mądrość doktorska, posłużył za model”. A w jednej hiszpańskiej książce czytamy: „Dobrze uczyniłeś krakowski malarzu, że wybrałeś na model dla twego płótna, na którym odtworzyłeś św. Jana od Krzyża, naszego karmelitę z Hiszpanii. Podziwiałeś w nim psychiczne cechy świętego Reformatora, którymi zawsze żył o. Eufrazjusz, zarówno jako nowicjusz, zakonnik i przeor, co potwierdził swoją śmiercią męczennika, śmiercią świętego”.

    Zakonnicy naszego klasztoru ubolewali, gdy o. Eufrazjusz wracał z Krakowa do Hiszpanii. Kronika odnotowała: „Żal nam go było bardzo. Mozolił się on u nas 2 lata z młodzieżą. Mógłby być wychowawcą, by większy wpływ wywierać na naszych kleryków, jeszcze dostatecznie w świętości swej nie wybielonych i nie wyanielonych zakonnie”. A gdy nadeszła wiadomość o jego męczeństwie, kronikarz pisał o nim jako o „człowieku wielkiej nauki i nie mniejszej cnoty”, żywiąc równocześnie nadzieję, że „będzie się on za nami i za Polską naszą wstawiał się przed Bogiem tak samo, jak za swą ojczyzną — Hiszpanią”

    Co więcej, latem 1927 roku bł. Eufrazjusz był na odpoczynku w karmelitańskim klasztorze wadowickim, gdzie poznał o. Alfonsa Mazurka, dyrektora Niższego Seminarium. Łączyło ich wiele wspólnych zainteresowań, jak np. praca wychowawcza i zamiłowanie do muzyki. Żaden z nich nie przypuszczał chyba jednak, że w przyszłości połączy ich jeszcze męczeńska śmierć i chwała ołtarzy. O. Alfons zaproponował gościowi wykonanie wspólnego, grupowego zdjęcia z wychowankami alumnatu. Zdjęcie to przetrwało do naszych dni. W listopadzie 1999 roku, tj. w kilka miesięcy po beatyfikacji o. Alfonsa, opublikował je hiszpański dwumiesięcznik świeckiego zakonu karmelitańskiego „Carmelo seglar” z Burgos, wraz z obszernym komentarzem pt.: „La irradiación de los Santos” („Promieniowanie świętych”). Czytamy tam m.in. że „miał rację ten, kto powiedział, że XX wiek był wiekiem świętych Karmelu. Niewiele zakonów widziało się bowiem napełnionych i ukoronowanych tyloma swoimi synami i córkami, którzy uświęcili się wśród nas, czerpiąc życiodajne soki z Reguły karmelitańskiej. Rzeczywiście, w XX w. troje świętych Karmelu zostało ogłoszonych doktorami Kościoła, św. Edyta Stein współpatronką Europy a św. Rafał Kalinowski patronem Sybiraków. Nadto wielu karmelitów i karmelitanek bosych było beatyfikowanymi i kanonizowanymi”. Następnie autor wspomnianego artykułu informuje hiszpańskich czytelników, że „ Jan Paweł II beatyfikował w Warszawie wraz ze 107. towarzyszami o. Alfonsa Mazurka, polskiego karmelitę bosego” i kreśli jego biografię, zaznaczając, że „był on wychowankiem św. Rafała Kalinowskiego”. Niezwłocznie jednak dodaje, że „św. Rafał nie był jedynym świętym, którego o. Alfons poznał w swym życiu, bo spotkał się on także z o. Eufrazjuszem Barredo Fernándezem, na którego beatyfikację oczekujemy. Spotkanie to dokumentuje zdjęcie obu męczenników, wykonane latem 1927 r. w Wadowicach, w otoczeniu wychowanków niższego seminarium. Obaj zakonnicy zostali potem przeorami i obaj ponieśli jako przeorzy śmierć męczeńską. Jako pierwszy zginął z rąk komunistów o. Eufrazjusz; o. Alfonsowi zadali natomiast śmierć naziści. O. Alfons cieszy się już chwałą ołtarzy, o. Eufrazjusz jeszcze czeka na tę chwilę, ale jedno jest pewne — konkluduje autor hiszpańskiego artykułu — że zdjęcie to jest jedyne: dwóch świętych Karmelu obok siebie! Jeden Hiszpan, a drugi Polak! Słusznym jest więc wyjściowe określenie promieniowanie świętych, bo u boku jednego świętego wzrasta świętych wielu”.

    O. Eufrazjusz też doczekał się beatyfikacji owego 28 października 2007 roku w Rzymie, razem z 497. męczennikami prześladowania komunistycznego na Półwyspie Iberyjskim z lat 1934-1939. Należy do nich wspomniany już, związany z Polską o. Anastazy Dorca Coromina. Po studiach doktoranckich w Rzymie, gdzie przyjął także święcenia kapłańskie, w 1931 roku został skierowany do Polski i zamieszkał w klasztorze karmelitów na Piasku w Krakowie, wykładając teologię. Po dwóch latach powrócił do Katalonii i pracował w klasztorze w Olot. Zasłynął jako dobry kaznodzieja i zakonnik zaangażowany na polu socjalnym, w myśl encyklik społecznych „Rerum novarum” Leona XIII i „Quadregesimo anno” Piusa XI. Zamordowano go latem 1936 roku.

    Wspomniał ojciec o bł. Alfonsie Mazurku, męczenniku hitleryzmu. W drugiej wojnie światowej polskie duchowieństwo złożyło Bogu i Ojczyźnie wielką daninę. Według książki o. Władysława Szołdrskiego CSsR Martyrologium duchowieństwa polskiego pod okupacją niemiecką w latach 1939-1945 (Rzym, 1965) straty osobowe Kościoła w Polsce wyniosły 2 579 księży diecezjalnych i zakonnych, kleryków, braci zakonnych i sióstr zakonnych. Z kolei w wydanym w 1977 roku w Warszawie nakładem Akademii Teologii Katolickiej pierwszym wolumenie pięciotomowego dzieła opracowanego na polecenie Episkopatu Polski przez dwóch salezjanów: ks. Wiktora Jacewicza i ks. Jana Wosia Martyrologium polskiego duchowieństwa rzymskokatolickiego pod okupacją hitlerowską 1939-1945 straty polskiego duchowieństwa są wyższe o 222 osoby i wynoszą 2 801. Z informacji, które uzyskałem w innych opracowaniach wynika, że i ta liczba nie jest liczbą ostateczną i na pewno uległa podwyższeniu. Czy może Ojciec powiedzieć, czy znane są już obecnie dokładne straty polskiego duchowieństwa?

    Ustalenie dokładnej liczby zamordowanych nie jest nigdy czymś łatwym, tym bardziej, że zawieruchy wojenne czy rewolucyjne uniemożliwiają prowadzenie dokładnych statystyk. Wracając jeszcze do liczby męczenników hiszpańskich, historycy nie są zgodni co do dokładnej ich liczby. Mówią o dziesięciu tysiącach ofiar ślepego prześladowania religijnego. Dlatego cyfry wskazane przez ks. dr. Alonso trochę mnie zaskoczyły. Według studium abpa Antoniego Montero Moreno, opublikowanego w 1960 roku, zamordowanych duchownych było 6832, wśród których 12 biskupów, jeden administrator apostolski, 4184 księży diecezjalnych, wielu seminarzystów (diakonów, subdiakonów, alumnów), 2 365 zakonników i 238 sióstr zakonnych. Dane te potwierdzają badania i obliczenia Wincentego Cárcel Ortí, jakich się podjął z okazji przygotowywania Martyrologium XX wieku, o którego opracowanie z okazji Wielkiego Jubileuszu Dwutysiąclecia Chrześcijaństwa prosił sługa Boży Jan Paweł II. Według niego do wspomnianej liczby prawie siedmiu tysięcy duchownych należy dodać ponad trzy tysiące świeckich, głównie z Akcji Katolickiej, co daje łączną sumę dziesięciu tysięcy ofiar.

    Wracając do pytania o liczbę strat polskiego duchowieństwa w czasie ostatniej wojny światowej, nie wiem czy kiedykolwiek poznany ją w detalach. Bo przecież oprócz męczenników hitleryzmu istnieje cała rzesza tych, którzy zostali zamordowani przez reżim sowiecki i szowinizm ukraiński, a nadto przez komunistów polskich w czasach PRL. Do wskazanych przez Ciebie pozycji o. Władysława Szołdrskiego, redemptorysty, i księży Wiktora Jacewicza i Jana Wosia, salezjanów, należy dodać bezcenne opracowania ks. Romana Dzwonkowskiego, pallotyna, sięgające czasów pierwszej wojny światowej i obejmujące też lata PRL, tj. książkę pt. Losy duchowieństwa katolickiego w ZSRR 1917-1939 oraz Leksykon duchowieństwa polskiego represjonowanego w ZSRS 1939-1988 (Lublin 2003). W 1992 roku Archidiecezjalne Wydawnictwo Łódzkie wydało Martyrologia Duchowieństwa Polskiego 1939-1956, a w latach 2002-2006 w Wydawnictwie Księży Werbistów „Verbinum” ukazał się trzytomowy Leksykon Duchowieństwa Represjonowanego w PRL w latach 1945-1989, pomordowani, więzieni, wygnani, opracowany pod redakcją ks. prof. Jerzego Myszora, jako odpowiedź na apel Ojca Świętego Jana Pawła II, który wzywał, „ażeby Kościoły lokalne, zbierając konieczną dokumentację, uczyniły wszystko dla zachowania pamięci tych, którzy ponieśli męczeństwo”.

    „Nasz Dziennik” publikuje regularnie w swej rubryce „Księża niezłomni” biogramy bohaterskich kapłanów polskich, którzy nie ugięli się przed prześladowaniem i dochowali wierności Chrystusowi i Kościołowi, nawet za cenę utraty życia. Ostatnio w tym samym cyklu, jakkolwiek pod tytułem „Kościół niezłomny” odnotowywane są także prześladowane przez reżim komunistyczny siostry zakonne, a sądzę, że przyjdzie też czas na przywołanie w tym cyklu również osób świeckich, które nie ugięły się przed szykanami i pomimo dyskryminacji za poglądy religijne, trwały w wierności Chrystusowi i Kościołowi.

    W końcu ks. prof. Zdzisław Aleksander Jastrzębiec-Peszkowski oraz dr inż. Stanisław Zygmunt Maria Zdrojewski wydali w 2002 r. monumentalne, poprzedzone słowem wstępnym Prymasa Polski dzieło pt. Katoliccy duchowni w Golgocie Wschodu. W sumie, zestawiając dane, wolno mówić o kilku tysiącach polskiego duchowieństwa, które swą wierność Panu przypłaciło męczeństwem w XX wieku.

    W numerze 5 Biuletynu „Męczennicy” w artykule „Salezjanie w Auschwitz” możemy przeczytać opisy męczeństwa księży salezjanów. Przytoczę tutaj jeden z nich:

    W wigilię patronalnego święta Zgromadzenia Salezjańskiego, w przeddzień uroczystości Wspomożycielki Wiernych ks. Jan Świerc został aresztowany razem z innymi współbraćmi. Był wieczór, 23 maja 1941 r. Z Konfederackiej przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia Montelupich. Tam miały miejsce przesłuchania, bicie, szczucie psami i wreszcie zaimprowizowany sąd i wyrok — obóz koncentracyjny w Oświęcimiu.

    Więźniów przywieziono skutych kajdanami po dwóch transportem inteligencji krakowskiej i żydów, 26 czerwca 1941 roku. Było ich dwunastu — 11 księży i koadiutor. Na placu apelowym zdjęto im kajdanki i po „krwawym chrzcie” przeznaczono do karnej kompanii na bloku śmierci w Oświęcimiu. Dowódca karniaka, esesman o szczurzym wyrazie twarzy i czarnych krogulczych oczach, każdego nowo przybyłego pytał o zawód. „Ksiądz katolicki” — padała odpowiedź. Wściekał się, kopał butem w brzuch, bił batogiem po twarzy, po głowie, aż krew rudymi strużkami spływała na szyję i plecy. Posypały się obelgi i przekleństwa. „Tyś ksiądz? Tyś Pfaffe, złodziej, obłudnik.” Następnie wygłosił przemówienie powitalne, które kończyło się apostrofą: „Zdechniecie tu wszyscy, świńskie psy! Jedyna nadzieja dla was to krematorium”.

    Następnego dnia obóz wyruszył do pracy. Z kotłowiska ludzi na placu uformowały się oddziały i przeszły przez bramę. Więźniowie niewyspani, głodni, jakby zaczadzeni oparami krwi i trupich dymów, które wydobywały się ognistymi pióropuszami z kominów krematoryjnych. Kompania karna pracowała w dołach żwirowych. Księży i Żydów odłączono i oddano pod szczególniejszą opiekę esesmanów i kapo-sadysty. Każdy otrzymał żelazną taczkę, łopatę i kilof. Praca polegała na rozbijaniu kilofem kamieni i żwiru, ładowaniu na taczki i wożeniu do dołu głębokiego na osiem metrów. Prace należało wykonywać „biegiem”, czego pilnowali uzbrojeni w styliska specjalni przodownicy pracy. Bili bez litości, a szczególnie znęcali się nad księżmi. Po krótkim czasie krwawymi odciskami pokrywały się dłonie i zmęczenie zaczęło ogarniać obolałe kości.

    Pierwszy upadł ks. Jan Świerc, dyrektor i proboszcz domu i parafi i salezjańskiej w Krakowie na Dębnikach. „Robić ci się nie chce! — odezwał się okrutny kapo. — Zaraz ci pomogę — i grubym styliskiem uderzał po głowie, po plecach”. Ksiądz Jan chwycił naładowaną ciężkimi kamieniami taczkę i zwolna posuwał się ku dołowi. Za nim kroczył zwyrodniały kapo, zmuszał do pośpiechu, okładał strasznymi razami, kopał w brzuch. Ilekroć nieszczęśliwiec upadł na ziemię, kopniakami zmuszany był do powstania. Ksiądz Jan czuł, że zbliżają się ostatnie chwile jego życia. Żegnał się ze światem, ku niebu kierował swe myśli.

    „O Jezu, Jezu — wzdychał za każdym uderzeniem”. To doprowadzało kapo do szału. Błyskawice zapaliły się w jego oczach. „Ja ci pokażę Jezusa! — krzyczał rozwścieczony. — Tu nie ma Boga! On cię z rąk moich nie wyrwie!” Po tych słowach zaczął miotać straszne bluźnierstwa. W pewnym momencie twardym batogiem uderzył z całej siły w twarz tak fatalnie, że oko wypłynęło na wierzch. Na jednym ścięgnie kołysało się na policzku, a z czarnej jamy ocznej sączyła się ciemną strugą krew. Zmasakrowana twarz pokryła się zakrzepłą krwią. Ksiądz Jan żył jeszcze, modlił się. Dochodziły do nas przytłumione jęki: „O Jezu, zmiłuj się nade mną!…” Po raz ostatni odwrócił ku nam twarz i żegnał nas niemym spojrzeniem. Krwawy kapo postanowił zadać swej ofierze cios śmiertelny. Podniósł księdza z ziemi i całą siłą pchnął na taczkę z kamieniami, tak iż złamał mu krzyż. Zwisającą głowę zmiażdżył kamieniem.

    „Po mistrzowsku to zrobiłeś” — rozległ się okrzyk i chichot stojących esesmanów. Ksiądz Jan nie żył. Ciało jego, jeszcze ciepłe, zawieziono na taczce do krematorium, a dusza kapłana-męczennika poszła po palmę zwycięstwa do Tego, za Którego on krew swą przelał.

    Ksiądz Jan Świerc, pierwsza ofiara tego pamiętnego dnia, 27 czerwca 1941 r., zginął na słynnym żwirowisku. Odszedł do Pana po nagrodę za wierność powołaniu salezjańskiemu i kapłańskiemu.

    Zginął w 64. roku życia, 42. ślubów zakonnych i 38. kapłaństwa.

    Numer obozowy 17 352.

    Wstrząsający to opis męczeństwa. Takich opisów w różnych publikacjach możemy znaleźć setki tysięcy… Śmierć żołnierza, walczącego nawet z przeważającymi siłami wroga, ale z bronią w ręku, jest zrozumiała. Ale na pewno nie jest zrozumiała śmierć człowieka torturowanego w więzieniu, zamęczonego w niemieckim obozie koncentracyjnym, czy w łagrze sowieckim…

    Tak, ale komunizm i nazizm — ateistyczne i totalitarne systemy XX wieku — zamierzały programowo zniszczyć religię i zamiar ten brutalnie realizowały, bo na miejscu Boga chciały postawić system oraz uosabiającego go wodza wraz z aparatem ciemiężycielskiej władzy. Oba systemy były okrutne. Nie liczyły się z człowiekiem, jego godnością i wrodzonymi prawami, ale słały sobie drogę do celu milionami ofi ar i oceanem cierpienia, wyciskając również swe brutalne piętno na Polsce, gdzie ze szczególnym okrucieństwem prześladowano Kościół katolicki.

    Jednak gdy ogromne szkody wyrządzone mu przez nazizm hitlerowski były za czasów PRL badane i opisywane, co leżało w interesie władz komunistycznych, represje i zbrodnie komunistów względem Kościoła były zatajane i niedostępne dla jakichkolwiek badań historyków, a tym bardziej dla publikacji. Sytuacja zmieniła się dopiero w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, wraz z przemianami ustrojowymi.

    Przytoczyłeś opis męczeństwa sługi Bożego ks. Jana Świerca. Pozwól, że przytoczę ze swej strony opis męczeństwa bł. Alfonsa Mazurka. Gdy latem 1944 roku losy wojny przesądzały się coraz bardziej przeciwko Niemcom, zaczęli oni budować okopy na zachodniej granicy Generalnego Gubernatorstwa, przymuszając do pracy okoliczną ludność. Wmawiano cynicznie Polakom, że chodzi o obronę Polski i zachodniej, chrześcijańskiej cywilizacji przed zalewem sowieckiego komunizmu. Oczywiście, argumentacja ta nie przynosiła żadnego skutku i ludzie szli do tej pracy z wielkim oporem, dlatego często urządzano obławy, łapanki, a także dokonywano morderstw w celu zastraszenia.

    Dla Czernej i okolicy szczególnie tragicznym dniem w tym sensie okazał się 28 sierpień. Przed południem Niemcy, zamordowawszy kilka osób w pobliskich wioskach i w samej Czernej, zjawili się w klasztorze. Nakazali zakonnikom udać się do punktu zbiorczego w Czernej i krzyczeli, że nie obędzie się bez kilku pogrzebów. O. Alfons, jako przełożony, którym okupanci interesowali się szczególnie, zachowywał spokój. Udał się na chwilę do kościoła, pomodlił się przed Najświętszym Sakramentem i przed ołtarzem Matki Bożej Szkaplerznej, po czym szedł na czele kolumny swoich współbraci. Z punktu zbiorczego w Czernej prowadzono ich razem ze spędzonymi tam mieszkańcami wioski do Krzeszowic. Kolumnę eskortował samochód z żołnierzami. Po przemaszerowaniu sporego odcinka polecono o. Alfonsowi wsiąść na platformę samochodu i odjechano razem z nim, maltretując go, w kierunku Krzeszowic, a potem w stronę Nawojowej Góry. Tam, na małej łące, nieco w bok od głównej drogi, dokonano jego męczeństwa. Zepchnięto go z samochodu i rozkazano iść przed siebie. Zachowywał spokój, w ręce trzymał różaniec, który odmawiał. Po chwili krzyknięto by się odwrócił i zaczęto strzelać prosto w jego twarz. Upadł, ale podniósł się jeszcze, jak gdyby chciał iść dalej. Runął jednak ponownie i jeden z żołnierzy podbiegł do niego, kopnął go i wrzucał do jego ust ziemię z kretowiska. Niemcy nakazali następnie jednemu z gospodarzy odwieźć ciało zmarłego na cmentarz do Rudawy i pogrzebać je. I właśnie gdy furman jechał z zamordowanym do Rudawy, spotkał kolumnę czernian i zakonników, którzy poznali po zakonnych sandałach i karmelitańskim habicie swojego zmaltretowanego przeora. Jeden ze współbraci kapłanów udzielił mu sakramentalnego rozgrzeszenia. Ciało męczennika, przykryte słomą, udało się przywieźć do klasztoru, gdzie nazajutrz, 29 sierpnia o zmierzchu, mimo zastraszenia i terroru ze strony Niemców, odbył się pogrzeb, w którym obok współbraci zakonnych uczestniczyła też spora gromada wiernych, pogrążonych w smutku i płaczu. Zamordowanego przeora pochowano obok nowicjusza, sługi Bożego Franciszka Powiertowskiego, którego Niemcy zastrzelili cztery dni wcześniej, i który został włączony do procesu beatyfikacyjnego drugiej grupy polskich męczenników hitleryzmu.

    Wielu męczenników hitleryzmu mamy już wśród świętych i błogosławionych Kościoła, jak np.: św. o. Maksymilian Maria Kolbe, bł. ks. bp Michał Kozal, bł. ks. Stefan Wincenty Frelichowski, błogosławione Męczenniczki z Nowogródka — Nazaretanki oraz 108 błogosławionych na czele z ks. abp. Antonim Julianem Nowowiejskim. Obecnie od kilku lat trwa proces beatyfikacyjny kolejnej dużej grupy męczenników, która liczy ponad 100 sług Bożych. Wiem także, że jezuici prowadzą proces 16 męczenników….

    Wybacz, że wchodzę Ci w słowo, ale chciałbym tutaj dodać jedną ciekawostkę, jakże aktualną w tych dniach, kiedy to Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu orzekł, że wieszanie krzyży w klasach to naruszenie „prawa rodziców do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami” oraz pogwałcenie „wolności religijnej uczniów”. Chodzi o proces beatyfikacyjny ks. Gerarda Hirschfeldera z Kłodzka, w który zostałem urzędowo zaangażowany. Kapłan ten, który przez siedem lat pracował jako wikariusz i duszpasterz młodzieży w Kudowie-Czermnej w diecezji świdnickiej, i gdzie też spoczywają jego prochy krematoryjne, żył w latach 1907-1942. Tamtejsze tereny należały do Niemiec i sam był Niemcem. Sprzeciwił się jednak ideologii nazistowskiej, i stanął w obronie krzyża. Podczas kazania, po zbezczeszczeniu przez faszyzującą młodzież krzyża stojącego przy drodze do wsi Wyszki, pomimo wcześniejszego zastraszania, a nawet i pobicia przez faszystowskich bojówkarzy, powiedział odważnie: „Kto wyrywa z serc młodzieży wiarę w Chrystusa, jest zbrodniarzem!”. Został więc aresztowany i uwięziony w Kłodzku, skąd po czterech miesiącach skierowano go obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł z wycieńczenia w równy rok od dnia aresztowania, tj. 1 sierpnia 1942 r. Jego proces beatyfikacyjny rozpoczęto 19 września 1998 r. w Münster, gdzie mieszka wielu Niemców wywodzących się z Ziemi Kłodzkiej. Grób sługi Bożego otaczany jest opieką przez dzisiejszych parafian Czermnej, naszych rodaków, a Gość Świdnicki (dodatek diecezjalny Gościa Niedzielnego) nazwał go „naszym przyszłym świętym diecezjalnym”. Święci oferują zawsze przesłanie pokoju i jedności.

    Dziękuję za to dopowiedzenie. Wracając do wcześniejszego wątku, gdy porównuję zaangażowanie naszego Kościoła w Polsce w beatyfikacje męczenników II wojny światowej do owocnych starań Kościoła hiszpańskiego, który doczekał się uwielbienia tej rzeszy męczenników z lat 30-tych XX wieku, o czym przed chwilą rozmawialiśmy, to przyznam, iż mam wrażenie, że trochę jakby zaniedbano, czy też zaniechano możliwość wyniesienia do chwały ołtarzy polskich męczenników drugiej wojny światowej, zwłaszcza męczenników komunizmu…

    Wydaje mi się, że odpowiedź na to pytanie zawiera się już częściowo w moich wcześniejszych wypowiedzianych. O męczennikach komunizmu nie wolno było mówić… A nadto do pontyfi katu Jana Pawła II nie został wyniesiony na ołtarze żaden męczennik wojny hiszpańskiej, niemieckiego hitleryzmu czy sowieckiego komunizmu. Przecież sam o. Maksymilian Kolbe, męczennik Oświęcimia, beatyfikowany był przez Pawła VI jako wyznawca… Wprawdzie Sobór Watykański II w konstytucji dogmatycznej „Lumen Gentium” (nr 49-50)traktując o powszechnym powołaniu do świętości i wskazując równocześnie na różnorodne formy jej realizacji i na środki do niej wiodące, przywołał męczenników, „którzy przelawszy krew swoją, dali najwyższe świadectwo wiary i miłości” tuż po Najświętszej Maryi Pannie i Aniołach, to jednak w latach posoborowych nie wynoszono męczenników na ołtarze. Wyjątek stanowi kanonizacja męczenników z Ugandy z lat 1885-1887, na czele z Karolem Lwangą, której dokonał Paweł VI w 1964 roku, podczas trzeciej sesji Soboru. Dopiero nadejście Jana Pawła II sprawiło, że podjęto dogłębną refleksję dotyczącą problematyki męczeństwa. Ojciec Święty zawsze, tj. od pierwszych dni pontyfikatu był świadomy tego, co później napisał w Tertio millennio adveniente (nr 37), że w „XX wieku wrócili męczennicy” i „zginęło ich w tym wieku więcej niż we wszystkich dziewiętnastu stuleciach od narodzenia Chrystusa”. Refleksja ta wydała obfite owoce w wypracowaniu nowych kryteriów męczeństwa w procedurze kanonizacyjnej, co reasumuje w swej monografii i pt. Koncepcja męczeństwa w praktyce Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych (Wrocław-Rzym 1992) ks. dr Józef Lisowski. Analizując dogłębnie zagadnienie męczeństwa, wychodząc od samej etymologii greckiego słowa martyr — świadek i martyrion — świadectwo, poprzez baptismus sanguinis — chrzest krwi, aż po współczesne rozumowanie zagadnienia odium fidei — nienawiści do wiary ze strony prześladowcy i powiązania tegoż motywu z motywami ubocznymi, jak np. kwestie polityczne, rasowe, narodowościowe, ks. Lisowski przywołuje fakt wypracowania w najnowszej procedurze kanonizacyjnej tzw. elementu przeważającego — motivum praevalens, co oznacza, że można udowodnić heroiczne męczeństwo także wtedy, gdy w przyczynie męczeństwa ze strony prześladowcy jego nienawiść do wiary nie jest jedyną, ale jest przeważającą.

    Nadto w kwestii samego rozumowania kim jest prześladowca, zostały wprowadzone poważne zmiany z tradycyjną koncepcją i oprócz tradycyjnych prześladowców w sensie osób fizycznych, od procesu kanonizacyjnego św. Maksymiliana M. Kolbe, dzięki zaangażowaniu o. Joachima Bara OFMConv., rozpoznaje się prześladowcę zbiorowego w postaci wrogiego religii systemu totalitarnego, jak właśnie narodowy socjalizm (faszyzm) w Niemczech, dyktatorskie rządy komunistyczne w Meksyku czy w Hiszpanii, czy w końcu dyktatura proletariatu także i u nas. Pierwszym procesem doprowadzonym do beatyfikacji męczennika polskiego komunizmu było wyniesienie na ołtarze bł. ks. Władysława Findysza z diecezji rzeszowskiej. Nie doczekał jego beatyfi kacji Jan Paweł II, ale w grudniu 2004 r. podpisał dekret o jego heroicznym męczeństwie za wiarę, zadanym przez komunistów.

    Trwają, jak wiemy, kolejne procesy wprowadzane w tym kluczu przez niektóre diecezje polskie, archidiecezję lwowską, a nadto przez konferencję biskupów katolickich Federacji Rosyjskiej. Mianowicie w archidiecezji warmińskiej trwa proces beatyfikacyjny 16 sióstr katarzynek, które poniosły śmierć za wiarę w Chrystusa z rąk żołnierzy sowieckich w 1945 roku, a w 2007 roku rozpoczęto tam proces 34 innych męczenników II wojny światowej, tj. ks. Bronisława Sochaczewskiego i 5 towarzyszy — ofiar nazizmu oraz ks. Józefa Steinki i 27 towarzyszy — ofiar komunizmu. Zaś we wspomnianej archidiecezji lwowskiej w 2006 roku rozpoczął się proces beatyfikacyjny ośmiu dominikanów, męczenników NKWD z Czortkowa. Dużo wcześniej, bo 31 maja 2003 r. — i sięgamy tu daleko poza Polskę — rozpoczął się w Sankt Petersburgu, pod auspicjami biskupów Federacji Rosyjskiej obrządku łacińskiego, proces beatyfikacyjny abp. Edwarda Proffi tlicha, jezuity i 15 towarzyszy, męczenników komunizmu sowieckiego, wśród których, oprócz wspomnianego, abp Proffitlicha (zmarłego w 1942 r. w więzieniu w Kijowie), znajduje się bp Antoni Malecki (zmarły w 1935 r. w Warszawie, na skutek udręczeń doznanych w łagrach), trzech kapłanów ze zgromadzenia księży marianów, tj. Fabian Abrantowicz (zmarły w 1946 r. w więzieniu w Moskwie), Janis Mendriks (rozstrzelany w 1953 r. w Workucie) i Andrzej Cikoto (zmarły w łagrze pod Tajszetem w 1952 r.), jeden pallotyn — Stanisław Szulmiński (zmarły w lagrze w mieście Uchta w 1941 r.) i siedmiu kapłanów diecezjalnych, mianowicie Epifanij Aleksandrowicz Akułow (który przeszedł na katolicyzm z prawosławia i został rozstrzelany w 1937 r.), Konstanty Romuald Julianowicz Budkiewicz (rozstrzelany w Moskwie w samą noc paschalną 1923 r.), Franciszek Budrys (rozstrzelany w 1937 r. w Ufie), Piotr Potapij Andriejewicz Emeljanow (zmarły z wyczerpania w sierpniu 1936 na stacji kolejowej Nadwojcy, gdy wracał na wolność z łagru na Sołowkach, gdzie przebywał od 1927 r.), Jan Janowicz Trojgo (zmarły w więzieniu w Sankt Petersburgu w 1932 r.), Paweł Siemionowicz Chomicz (rozstrzelany w 1942 r. w Sankt Petersburgu) i Antoni Czerwiński (rozstrzelany w 1938 r. we Władykaukazie). W grupie są nadto trzy kobiety: Kamila Nikolajewna Kruszelnicka, osoba świecka, która udostępniała swój dom na spotkania religijne młodzieży, za co została zesłana na Sołowki i w 1937 r. rozstrzelano ją na uroczysku Sandromoch pod Miedwieżjegorskiem oraz dwie siostry dominikanki — Anna Katarzyna Iwanowna Abrikosowa, zmarła w 1936 r. w szpitalu więziennym w Moskwie i Halina Róża Fadiejewna Jętkiewicz, zmarła w 1944 roku w Kazachstanie.

    Także w Czechach, a dokładniej na Morawach, diecezja brneńska prowadzi proces beatyfikacyjny trzech księży straconych w 1951 i 1952 roku na podstawie zarzutów spreparowanych przez Służbę Bezpieczeństwa. Sprawa dotyczy ks. Jana Buli, ks. Václava Drboli i ks. Frantiska Parila. W procesach rewizyjnych w 1990 roku kapłanów tych całkowicie rehabilitowano.

    Wracając do Polski, przypomnijmy, że z dniem podpisania dekretu o heroicznym męczeństwie, co nastąpiło 19 grudnia br., zakończył się praktycznie znany powszechnie proces beatyfikacyjny czcigodnego sługi Bożego ks. Jerzego Popiełuszki, i w najbliższym czasie powinna zostać ogłoszona data i miejsce rychłej jego beatyfikacji. A z tutejszego, krakowskiego środowiska, nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście, będącej już w Rzymie sprawy ks. Michała Rapacza, zamordowanego przez komunistów w niedalekich Płokach w nocy z 11 na 12 maja 1946 roku. Nadto, jak niedawno, tj. pod koniec listopada, podała Katolicka Agencja Informacyjna, trwają przygotowania do rozpoczęcia zbiorowego procesu beatyfikacyjnego męczenników, którzy w latach 1917-1989 zostali zamordowani z nienawiści do wiary przez prześladowców należących do reżimu komunistycznego. Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski odpowiada za nie ks. biskup Antoni Pacyfik Dydycz, kapucyn i ordynariusz drohiczyński, który powołał już Ośrodek Dokumentacji Kanonizacyjnej i mianował postulatora procesu w osobie ks. dr. Zdzisława Jancewicza. „Kandydaci na ołtarze — czytamy słusznie w komunikacie przesłanym KAI przez postulatora — powinni cieszyć się opinią męczeństwa, czyli powszechnym przekonaniem, że oddali oni swoje życie za wiarę w Chrystusa lub za jakąś cnotę wypływającą z tejże wiary, przyjmując cierpliwie śmierć, obecnie zaś towarzyszą im znaki i cuda dokonane przez Boga za ich wstawiennictwem i wiele osób wzywa ich wstawiennictwa w różnych potrzebach”.

    Nie znam jednak jeszcze sprawy (przynajmniej nie udało mi się zdobyć takiej informacji), by w tym kluczu, tj. w kluczu męczeństwa, był prowadzony jakiś proces, w którym prześladowcą zbiorowym byłby szowinizm ukraiński, przy udowodnieniu, że motivus praevalens tkwił jednak w kwestiach religijnych, a nie narodowościowych.

    Oczywiście, przy sprawach beatyfikacyjnych prowadzonych na drodze męczeństwa nie bez znaczenia jest też całe wcześniejsze życie męczennika, jego, moglibyśmy powiedzieć, dalsze przygotowanie do męczeństwa, nastawienie na obronę prawd wiary i gotowość na dobrowolne przyjęcie śmierci jako wyrazu najwyższej miłości do Chrystusa, a w samym momencie śmierci wewnętrzna wolność i przyjęcie śmierci bez oporów. Sposób zadania śmierci przez prześladowcę nie musi być oczywiście chwilowy, bo do udowodnienia męczeństwa stosuje się także pojęcie ex aeruminis carceris czy aerumenae in carceris, tzn. z powodu udręk i wycieńczenia w więzieniu czy w obozie, jak to miało miejsce w przypadku św. Maksymiliana Kolbe, bł. Michała Kozala, wielu męczenników z grupy 108 beatyfikowanych w 1999 r., czy — z rąk prześladowcy komunistycznego — w przypadku bł. ks. Władysława Findysza, który zmarł na wolności, w kilka miesięcy po wypuszczeniu go z więzienia, ale z powodu braku leczenia i udręk zadanych w komunistycznym więzieniu, czyli ex aeruminis carceris.

    Tak więc Kościołowi polskiemu należy zawdzięczać wypracowanie nowych kryteriów do beatyfikacji męczenników — kryteriów, które po raz pierwszy zastosowano do kanonizacji o. Maksymiliana Kolbe, ogłoszonego świętym 10 października 1982 roku, a następnie do gloryfikacji innych ofiar hitleryzmu (jak np. św. Edyta Stein, beatyfikowana 1 maja 1987 i bł. Rupert Mayer, beatyfikowany 3 maja 1987), męczenników prześladowania religijnego w Hiszpanii (pierwsza beatyfikacja w roku 1987) czy ofiar komunizmu w wydaniu sowieckim (pierwsza beatyfikacja we Lwowie 27 czerwca 2001, gdzie błogosławionym został ogłoszony także pochodzący spod Sanoka biskup Jozafat Kocyłowski (1876-1947), bazylianin, ordynariusz przemyski obrządku greko-katolickiego) i PRLowskim (beatyfikacja ks. Findysza 19 czerwca 2005), a nadto, jeszcze wcześniej, w wydaniu jugosławiańskiego reżimu Józefa Tito, albowiem już 3 października 1998 roku Jan Paweł II beatyfikował podczas wizyty w Chorwacji kard. Alojzego Stepinaca, prześladowanego przez Tito arcybiskupa Zagrzebia, a 4 października 2008 roku w Trieście został wpisany w poczet błogosławionych ks. Franciszek Jan Bonifacio, zamordowany przez ten sam reżim 11 września 1946 r. Niedawno, bo 31 października 2009 w Ostrzyhomiu na Węgrzech w poczet błogosławionych został wpisany bp Zoltán Lajos Meszlényi, męczennik komunistów węgierskich, zmarły z wycieńczenia w obozie w Kistarcsy 4 marca 1951 r.

    Ojcze Szczepanie, dziękuję za tak dokładne przybliżenie problemu beatyfikacji męczenników XX wieku.

    Kajetan Rajski/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Francuska Golgota męczenników czasu rewolucji

    Egzekucja katolickiego księdza w Rennes, 1792 r. Repr. Mary Evans Picture Library/Forum

    ***

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. Wśród nich zamordowani 2 września 1792 r. franciszkanin o. Jan Franciszek Burte, gwardian stołecznego klasztoru oraz jego zakonny współbrat, Seweryn Jerzy Girault, kapelan paryskich sióstr zakonnych. Rewolucja stawiała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka”. Każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do nich gilotyna.

    Antychrześcijańskie oblicze rewolucji francuskiej objawiło się na dwa sposoby: w aspekcie destruktywnym (czyli polityce wymierzonej w Kościół katolicki i duchowieństwo, a także niszczeniu symboli chrześcijaństwa w sferze publicznej, w tym kościołów) oraz w aspekcie twórczym, o wiele groźniejszym – jak zauważył Józef de Maistre – od tego pierwszego (czyli tym, co na gruzach chrześcijańskiej Francji rewolucjoniści chcieli zbudować). Oba aspekty łączyło przeświadczenie zaczer­pnięte z ateistycznego dziedzictwa Woltera, iż należy wymazać tę niegodziwość, czyli – wedle „patriarchy oświecenia” – chrześcijaństwo.

    Uczniowie de Sade’a

    Tak, obywatele, religia jest nie do pogodzenia z ustrojem wolności, czujecie to tak samo jak ja. Nigdy wolny człowiek nie pochyli głowy przed bogami chrześcijaństwa; nigdy jego dogmaty, rytuały, tajemnice, moralność nie będą mogły odpowiadać republikaninowi… Oddajcie nam pogańskich bogów! Chętnie będziemy czcić Jowisza, Herkulesa czy Pallas Atenę, ale nie chcemy więcej tego baśniowego stwórcy świata. (…) Nie chcemy więcej tego Boga nieogarnionego, który wszystko ponoć napełnia – takimi słowy zagrzewał rewolucjonistów do kontynuowania antychrześcijańskiej polityki we Francji markiz de Sade – znany zboczeniec seksualny, który zresztą z racji swego zboczenia został na prośbę własnej rodziny osadzony na jakiś czas w Bastylii. W tym kontekście jej zburzenie nabiera całkiem nowego znaczenia.

    Gdy de Sade wypowiadał te słowa, już od ponad pięciu lat trwała rewolucyjna polityka wymierzona we Francję jako „pierworodną córę Kościoła”. W pierwszej kolejności uderzono bowiem właśnie w Kościół. Już w roku 1789 skonfiskowano wszystkie należące doń majątki, które podobnie jak w szesnastowiecznej Anglii stały się początkiem fortun nowej, republikańskiej arystokracji. W lutym 1790 roku rewolucyjne Zgromadzenie Narodowe zadekretowało zniesienie wszystkich zakonów we Francji, a 15 sierpnia 1791 roku (nieprzypadkowo wybrano dzień wielkiego święta kościelnego) zakazano księżom noszenia sutann. We wrześniu 1793 roku – w apogeum szalejącego wówczas jakobińskiego terroru – uchwalono „prawo podejrzanych”, otwierające możliwość zgilotynowania osoby także za żywienie arystokratycznych sympatii; te ostatnie mogły oznaczać również uczestnictwo we Mszy Świętej odprawianej w prywatnych mieszkaniach przez tzw. niezaprzysiężonych księży, czyli tych, którzy nie złożyli przysięgi na wierność tzw. konstytucji cywilnej kleru.

    Ten akt prawny, uchwalony w lipcu 1790 roku, stanowił faktyczne wypowiedzenie wojny Kościołowi we Francji i Rzymowi. Anglikanin, Edmund Burke, komentujący na gorąco uchwalenie owej ustawy na kartach swoich Rozważań o rewolucji we Francji, pisał: Wydaje mi się, że ten nowy ustrój kościelny ma być tylko przejściową i przygotowawczą fazą prowadzącą do całkowitego wyrugowania wszystkich form religii chrześcijańskiej, gdy tylko umysły ludzi zostaną przygotowane do zadania jej ostatniego ciosu za sprawą urzeczywistnienia planu otoczenia jej kapłanów powszechną pogardą. Ludzie, którzy nie chcą wierzyć, że filozoficzni fanatycy kierujący tą akcją od dawna ją planowali, nie mają pojęcia o ich charakterach i poczynaniach.

    Ojciec europejskiego konserwatyzmu nie pomylił się w niczym. Konstytucja cywilna kleru była bowiem próbą ustanowienia we Francji schizmatyckiego wobec Rzymu Kościoła. Z katolickich duchownych czyniła funkcjonariuszy państwowych wybieranych (w tym biskupi) przez wszystkich obywateli danego departamentu (obszar diecezji przykrojono do granic administracyjnych) – również ateistów. 10 marca 1791 roku tę uzurpację rewolucyjnego państwa oficjalnie odrzucił i potępił papież Pius VI. Król Ludwik XVI, chociaż podpisał dokument, traktował go jak kroplę przelewającą kielich goryczy – o czym poinformował w liście pozostawionym na krótko przed nieudaną ucieczką z Paryża.

    Konstytucja cywilna kleru okazała się przełomowa również dlatego, że dostarczyła pretekstu dla rozpętania kolejnej spirali przemocy przeciw duchowieństwu, które nie przysięgając na nią dochowywało wierności widzialnej Głowie Kościoła. 27 maja 1792 roku zadekretowano więc deportację do kolonii wszystkich duchownych odmawiających zaprzysiężenia. Jednak już 18 marca 1793 roku Republika poszła dalej i uchwaliła dla odmawiających zaprzysiężenia karę śmierci. Taka sama kara spotkać miała również świeckich, którzy udzielali schronienia kapłanom niezaprzysiężonym lub uczestniczyli w nabożeństwach przez nich odprawianych bądź korzystali z udzielanych przez nich sakramentów. Jak mówił w roku 1793 „kat Lyonu”, jakobiński komisarz Chalier, księża są jedyną przyczyną nieszczęść we Francji. Rewolucja, która jest triumfem oświecenia, tylko z obrzydzeniem może spoglądać na zbyt długą agonię zgrai tych niegodziwców.

    Męczennicy czasów rewolucji

    Ocenia się, że podczas rewolucji we Francji życie za wiarę oddało około trzech tysięcy katolickich kapłanów. W roku 1793 w aktach orleańskiego Trybunału Rewolucyjnego, dotyczących osoby jednego z owych męczenników – ks. Juliena d’Herville, niezaprzysiężonego jezuity – zapisano między innymi, że znaleziono przy nim wszystkie środki dla uprawiania fanatyzmu i przesądu: szkaplerz z dwoma medalikami, małe okrągłe pudełko z zaczarowanym chlebem [chodzi o konsekrowane hostie – przyp. aut.], taśmę, na której był przyczepiony duży krzyż ze srebra, serce wykonane ze srebra oraz kryształowy relikwiarz.

    Danton namawiał swoich kolegów z rewolucyjnego Konwentu, by wszystkich „opornych księży” załadować na barki i wyrzucić na jakiejś plaży we Włoszech, ojczyźnie fanatyzmu. W końcu jednak wybrano mordercze tropiki Gujany Francuskiej, która stała się miejscem zesłania i męczeństwa niezaprzysiężonych. Przez ponad pół roku (od końca roku 1793) takiego losu oczekiwało na barkach zacumowanych u wejścia do portu w Bordeaux ponad ośmiuset księży. Stłoczeni w nieludzkich warunkach, pozbawieni żywności, lekarstw i elementarnych warunków ludzkiej egzystencji, czekali na wypłynięcie na ocean. W tych okolicznościach spośród 829 księży zmarło aż 547. Trwali jednak w owych ­katuszach do końca, wspólnie się modląc i nawzajem spowiadając.

    1 października 1995 roku papież Jan Paweł II beatyfikował sześćdziesięciu czterech z nich, bo jak sam podkreślił w homilii beatyfikacyjnej, na dnie udręki zachowali ducha przebaczenia. Jedność wiary i jedność ojczyzny uznali za sprawę ważniejszą niż wszystko inne.

    Martyrologium Kościoła francuskiego czasów rewolucji, sporządzane przez Jana Pawła II, bynajmniej się na tym nie kończy. W lutym 1984 roku beatyfikował on 99 męczenników z Angers – ofiary krwawej pacyfikacji Wandei przez władze Republiki. Do chwały ołtarzy wyniesiono wówczas jedenastu księży i trzy zakonnice. Papież z Polski kontynuował w tym względzie dzieło swoich poprzedników na Stolicy Piotrowej. W roku 1906 bowiem św. Pius X beatyfikował szesnaście karmelitanek z Compiegne straconych w apogeum dechrystianizacyjnych działań władz republikańskich (1793-1794). Wiezione na miejsce stracenia bydlęcymi wozami wszystkie śpiewały Miserere Salve Regina (Witaj Królowo Niebios). Ujrzawszy szafot, odśpiewały Veni Creator (Przybądź Duchu Święty) i na głos odnowiły swoje przyrzeczenia chrzcielne i śluby zakonne.

    Osobną grupę wśród męczenników czasów francuskiej rewolucji stanowią świeccy posyłani na szafot za miłosierdzie okazane duchownym (poprzez udzielenie im schronienia we własnym domu). Część z nich doczekała się oficjalnego uznania swej chwały męczeństwa przez Kościół (jak męczennicy z Angers), większość jednak to święci bezimienni.

    Niektórych jednak znamy, jak na przykład osiemdziesięcioletnią wdowę, Annę Leblanc i jej sześćdziesięcioletnią córkę, Anastazję, skazane na śmierć 1 lipca 1794 w Morlaix. Ich zbrodnią było przechowywanie w domu ściganego księdza, Augustina Clecha z diecezji Tregnier. Maria Gimet, robotnica z Bordeaux, natomiast, z pomocą Marii Bouquier (pracowała jako służąca) ukrywała w swoim mieszkaniu trzech księży: Jeana Molinier z diecezji Cahors, Louisa Soury z diecezji Limoges oraz Jeana Lafond de Villefumade z diecezji Perigueux. W uzasadnieniu wyroku śmierci dla owych kobiet czytamy, iż podzielały kontrrewolucyjne uczucia niezaprzysiężonych księży, (…) chlubiły się, że ich ukrywały oraz kilkakrotnie powtarzały, że lepiej być posłusznym prawu Bożemu niż prawu ludzkiemu. Nie znaleziono żadnych okoliczności łagodzących (na przykład w postaci plebejskiego pochodzenia oskarżonych).

    Zniszczyć papieski Rzym!

    Osobno omówić należy wrogie akty rewolucyjnego państwa (czy to Republiki, czy wywodzącego się z „ideałów roku 1789” Pierwszego Cesarstwa) wymierzone w Stolicę Apostolską i kolejnych papieży. Już w roku 1790 zaanektowano należący do papiestwa Awinion. Uchwalona w tym samym roku cywilna konstytucja kleru była niczym innym jak wypowiedzeniem wojny papieżowi. Od słów do czynów Republika przeszła w roku 1796, z chwilą błyskotliwej ofensywy generała Bonapartego w Italii. Dwa lata później, 1 lutego 1798 roku, wojska francuskie pod dowództwem generała Berthiera zajęły papieski Rzym. Wkrótce też „lud rzymski” (czytaj: co bardziej aktywni członkowie lóż wolnomularskich) „spontanicznie” (pod czujną obserwacją przybyłych zza Alp zaprzyjaźnionych wojsk) ogłosił powstanie Republiki Rzymskiej, znosząc w ten sposób istniejące od ponad tysiąca lat Państwo Kościelne. Aby dotkliwiej upokorzyć papieża, decyzję tę promulgowano 15 lutego 1798 roku, w rocznicę jego wyboru na Stolicę Piotrową.

    Ponad ­osiemdziesięcioletniego, schorowanego Piusa VI francuscy rewolucjoniści wygnali z Rzymu i umieścili w surowych warunkach twierdzy Palence, gdzie 29 sierpnia 1799 roku zakończył on życie ze słowami: In te Domine speravi, non confundar in aeternum (Tobie Boże zaufałem, nie zawstydzę się na wieki) na ustach. Wysłannik Republiki tak raportował to paryskiemu Dyrektoriatowi: Ja, niżej podpisany obywatel, stwierdzam zgon niejakiego Braschi Giovanni Angelo, który pełnił zawód papieża i nosił artystyczne imię Piusa VI. Na końcu zaś nazwał zmarłego papieża: Pius VI i ostatni.

    Podobne nadzieje wyrażał, jeszcze przed śmiercią Piusa VI, generał Napoleon Bonaparte – przyszły cesarz Francuzów. Pisał on do swojego brata, Józefa, pełniącego funkcję francuskiego wysłannika przy Państwie Kościelnym: Jeśli papież umrze, należy uczynić wszystko, by nie wybrano następnego i aby nastąpiła rewolucja [w Państwie Kościelnym]. Ale kolejnego Następcę św. Piotra wybrano podczas konklawe poza Rzymem (w Wenecji) i w dodatku przybrał on imię Piusa VII. To z nim Bonaparte jako Pierwszy Konsul zawarł w roku 1801 konkordat kładący kres najgorszej fali prześladowań Kościoła we Francji i umożliwiający odbudowę struktur kościelnych. Kreujący się na następcę Karola Wielkiego Korsykanin potrzebował papieża, by odbyć cesarską koronację w Paryżu. Ale cały czas traktował on biskupa Rzymu jako podwładnego sobie funkcjonariusza. Nie tolerował żadnego sprzeciwu i wymagał bezwzględnego posłuszeństwa. Gdy w roku 1809 Pius VII „ośmielił się” wyrazić swój sprzeciw wobec brutalnej inwazji Cesarstwa na katolicką Hiszpanię, został aresztowany i przewieziony do Francji, gdzie pozostał więźniem cesarza Francuzów aż do jego upadku w roku 1814.

    „Nowy człowiek” Rewolucji

    Rewolucja poczytywała sobie za cel stworzenie „nowej Francji” i „nowego człowieka” – każdego, kto nie mieścił się w „republikańskich wymiarach”, przykrawała do ich wielkości gilotyna. Choć nie tylko. Oto w roku 1793, podczas jednej z debat toczonych w Konwencie, poważnie roztrząsano projekt jednego z jakobińskich deputowanych zakładający zburzenie w imię republikańskiej równości wszystkich wież kościelnych we Francji. Do realizacji projektu nie doszło, co jednak nie zmienia faktu, że rewolucja francuska to kolejna odsłona radykalnego, antykatolickiego ikonoklazmu. Niszczono całe kościoły (w tym, wspaniałą bazylikę w Cluny) lub je poważnie uszkadzano (zwłaszcza tzw. portale królewskie, m.in. w paryskiej Notre Dame i w jej odpowiedniczce w Chartres). Z perełki gotyku, kaplicy Saint Chapelle w Paryżu (zbudowanej przez św. Ludwika IX w XIII wieku jako relikwiarz dla Korony Cierniowej) uczyniono magazyn na zboże. Katedrę w Chartres od zburzenia uchronił pewien obywatel, który wykupił ją od władz po cenie gruzu (dzisiaj katedra figuruje na liście światowego dziedzictwa UNESCO). Komitet rewolucyjny w Bourges postanowił zburzyć dwa kościoły (w tym również wspaniałą tamtejszą katedrę), ponieważ w sytuacji, kiedy triumfuje filozofia, należy dołożyć wysiłku do zniszczenia wszystkich świątyń, które świadczą o głupocie naszych ojców i konserwują nadzieje winne przesądów i szarlatanerii.

    „Nowy człowiek” miał funkcjonować w nowym czasie („nowym” znaczy antychrześcijańskim). W takim właśnie kontekście należy rozpatrywać wprowadzenie przez francuskich rewolucjonistów w roku 1792 nowego, tzw. republikańskiego kalendarza. Początkiem nowej ery miała być data proklamowania republiki we Francji – 22 września 1792 roku. Zniesiono Dzień Święty (niedzielę) oraz wszystkie pozostałe święta chrześcijańskie. Zamiast siedmiodniowego tygodnia wprowadzono dziesięciodniowe dekady (chodziło o zamazanie odrębności niedzieli). Jak mówił jeden z projektodawców republikańskiego kalendarza, Fabre d’Eglantine: Długie przyzwyczajenie do gregoriańskiego kalendarza wypełniło pamięć ludu znaczną ilością wyobrażeń, które długi czas szanowano i które jeszcze dzisiaj są źródłem błędów religijnych. Konieczne jest więc zastąpienie tych wizji ignorancji rzeczywistością umysłu, zastąpienie godności kapłańskiej prawdą natury.

    „Nowego człowieka” w „republikańskiej cnocie” miała wychować nowa szkoła, wyjęta spod jakiegokolwiek wpływu Kościoła i oddana pod całkowitą dominację rewolucyjnego państwa. Republikański model edukacji miał być oparty wprost na zasadach antychrześcijańskich. Wspominany na początku teoretyk i praktyk rewolucji, markiz de Sade, zachęcał do tego słowami: Francuzi, zadajcie tylko pierwsze ciosy [religii katolickiej – przyp. aut.], reszty dopełni oświata publiczna.

    Co może oznaczać takie „republikańskie wychowanie”, któremu poddano całe jedno pokolenie Francuzów (w ciągu niemal trzydziestu lat, jakie minęły od roku 1789 do roku 1815), najlepiej dokumentują słowa św. Proboszcza z Ars, który porównał swoich parafian do istot różniących się od zwierząt jedynie chrztem. Pokolenie to, wyrosłe i ukształtowane przez rewolucję (której Pierwsze Cesarstwo było wszak wiernym kontynuatorem), ucieleśniało przerwanie ciągłości nie tylko z dawną Francją królów, ale przede wszystkim z Francją chrześcijańską – „pierworodną córą Kościoła”. Rewolucja nie jest bowiem najgorsza w tym, co niszczy, ale w tym, co tworzy.

    Aleksander Smolarski/PCh24.pl

    Artykuł ukazał się w 12. numerze dwumiesięcznika „Polonia Christiana”

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 lipca

    Najświętsza Maryja Panna z góry Karmel
    Szkaplerz karmelitański

    Zobacz także:
      •  Święta Maria Magdalena Postel, dziewica
      •  Święte dziewice i męczennice z Orange
      •  Święty Bartłomiej od Męczenników, biskup
    ***
    Dzisiejsze wspomnienie zwraca nas ku Maryi objawiającej się na górze Karmel, znanej już z tekstów Starego Testamentu – z historii proroka Eliasza (1 Krl 17, 1 – 2 Krl 2, 25). W XII wieku po Chrystusie do Europy przybyli, prześladowani przez Turków, duchowi synowie Eliasza, prowadzący życie kontemplacyjne na Karmelu. Również w Europie spotykali się z niechęcią. Jednakże Stolica Apostolska, doceniając wyrzeczenia i umartwienia, jakie podejmowali zakonnicy, ułatwiała zakładanie nowych klasztorów.

    Maryja ofiarowuje szkaplerz karmelitański św. Szymonowi Stockowi

    Szczególnie szybko zakon rozwijał się w Anglii, do czego przyczynił się m.in. wielki czciciel Maryi, św. Szymon Stock, szósty przełożony generalny zakonu karmelitów. Wielokrotnie błagał on Maryję o ratunek dla zakonu. W czasie jednej z modlitw w Cambridge, w nocy z 15 na 16 lipca 1251 r., ujrzał Bożą Rodzicielkę w otoczeniu Aniołów. Podała mu Ona brązową szatę, wypowiadając jednocześnie słowa:Przyjmij, synu, szkaplerz twego zakonu, jako znak mego braterstwa, przywilej dla ciebie i wszystkich karmelitów. Kto w nim umrze, nie zazna ognia piekielnego. Oto znak zbawienia, ratunek w niebezpieczeństwach, przymierze pokoju i wiecznego zobowiązania.Szymon Stock z radością przyjął ten dar i nakazał rozpowszechnienie go w całej rodzinie zakonnej, a z czasem również w świecie. W XIV wieku Maryja objawiła się papieżowi Janowi XXII, polecając mu w opiekę “Jej zakon” karmelitański. Obiecała wówczas obfite łaski i zbawienie osobom należącym do zakonu i wiernie wypełniającym śluby. Obiecała również wszystkim, którzy będą nosić szkaplerz, że wybawi ich z czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Cały szereg papieży wypowiedziało się z pochwałami o tej formie czci Najświętszej Maryi i uposażyło to nabożeństwo licznymi odpustami. Wydali oni około 40 encyklik i innych pism urzędowych w tej sprawie.
    Do spopularyzowania szkaplerza karmelitańskiego przyczyniło się przekonanie, że należących do bractwa szkaplerza Maryja wybawi z płomieni czyśćca w pierwszą sobotę po ich śmierci. Tę wiarę po części potwierdzili papieże swoim najwyższym autorytetem namiestników Chrystusa. Takie orzeczenie wydał jako pierwszy Paweł V 29 czerwca 1609 r., Benedykt XIV je powtórzył (+ 1758). Podobnie wypowiedział się papież Pius XII w liście do przełożonych Karmelu z okazji 700-lecia szkaplerza. Nie ma jednak ani jednego aktu urzędowego Stolicy Apostolskiej, który oficjalnie i w pełni aprobowałby ten przywilej. O przywileju sobotnim milczą najstarsze źródła karmelitańskie. Po raz pierwszy wiadomość o objawieniu szkaplerza pojawia się dopiero w roku 1430.
    Nabożeństwo szkaplerza należało kiedyś do najpopularniejszych form czci Matki Bożej. Jeszcze dzisiaj spotyka się bardzo wiele obrazów Matki Bożej Szkaplerznej (z Góry Karmel), ołtarzy i kościołów. We Włoszech jest kilkaset kościołów Matki Bożej z Góry Karmel, w Polsce blisko setka. Wiele obrazów i figur pod tym wezwaniem zasłynęło cudami, tak że są miejscami pątniczymi. Niektóre z nich zostały koronowane koronami papieskimi. Szkaplerz w obecnej formie jest bardzo wygodny do noszenia. Można nawet zastąpić go medalikiem szkaplerznym. Z całą pewnością noszenie szkaplerza mobilizuje i przyczynia się do powiększenia nabożeństwa ku Najświętszej Maryi Pannie.
    Szkaplerz nosili liczni władcy europejscy i niemal wszyscy królowie polscy (od św. Jadwigi i Władysława Jagiełły poczynając), a także liczni święci, również spoza Karmelu, m.in. św. Jan Bosko, św. Maksymilian Maria Kolbe i św. Wincenty a Paulo. Sama Matka Boża, kończąc swoje objawienia w Lourdes i Fatimie, ukazała się w szkaplerzu, wyrażając przy tym wolę, by wszyscy go nosili. Na wzór szkaplerza karmelitańskiego powstały także inne, jednakże ten pozostał najważniejszy i najbardziej powszechny. W wieku 10 lat przyjął szkaplerz karmelitański także św. Jan Paweł II. Nosił go do śmierci.
    Święto Matki Bożej z Góry Karmel karmelici obchodzili od XIV w. Benedykt XIII (+ 1730) zatwierdził je dla całego Kościoła. W Polsce otrzymało to święto nazwę Matki Bożej Szkaplerznej.
    Szkaplerz karmelitański

    Szkaplerz początkowo był wierzchnią szatą, której używali dawni mnisi w czasie codziennych zajęć, aby nie brudzić habitu. Spełniał więc rolę fartucha gospodarczego. Potem przez szkaplerz rozumiano szatę nałożoną na habit. Pisze o nim już reguła św. Benedykta w kanonie 55 dotyczącym ubrania i obuwia braci. Wszystkie dawne zakony noszą po dzień dzisiejszy szkaplerz. Współcześnie szkaplerz oznacza strój, który jest znakiem zewnętrznym przynależności do bractwa, związanego z jakimś konkretnym zakonem. Tak więc istnieje szkaplerz: brunatny – karmelitański (w. XIII); czarny – serwitów (w. XIV), od roku 1860 kamilianów; biały – trynitarzy, mercedariuszy, dominikanów (w. XIV), Niepokalanego Serca Maryi (od roku 1900); niebieski – teatynów (od roku 1617) i Niepokalanego Poczęcia Maryi (w. XIX); czerwony – męki Pańskiej; fioletowy – lazarystów (1847) i żółty – św. Józefa (w. XIX).
    Ponieważ było niewygodnie nosić szkaplerz taki, jaki nosili przedstawiciele danego zakonu, dlatego z biegiem lat zamieniono go na dwa małe kawałki płótna, zazwyczaj z odpowiednim wizerunkiem na nich. Na dwóch tasiemkach noszono go w ten sposób, że jedno płócienko było na plecach (stąd nazwa łacińska scapulare), a druga na piersi. Taką formę zachowały szkaplerze do dnia dzisiejszego. W roku 1910 papież św. Pius X zezwolił ze względów praktycznych na zastąpienie szkaplerza medalikiem szkaplerznym.
    W przypadku szkaplerza karmelitańskiego na jednym kawałku powinien być umieszczony wizerunek Matki Bożej Szkaplerznej, a na drugim – Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jedna część powinna spoczywać na piersiach, a druga – na plecach. Szkaplerz musi być poświęcony według specjalnego obrzędu.Szkaplerz, będący znakiem maryjnym, zobowiązuje do chrześcijańskiego życia, ze szczególnym ukierunkowaniem na uczczenie Najświętszej Maryi Dziewicy potwierdzanym codzienną modlitwą Pod Twoją obronę.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

     
    Providentialis gratiae eventus. Opatrznościowe wydarzenie łaski.


    List apostolski Ojca Świętego Jana Pawła II z okazji 750-lecia szkaplerza świętego (1251-2001) z dnia 25 marca 2001 r.

    Do Przewielebnych Ojców: Josepha Chalmersa Przeora generalnego Zakonu Braci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCarm.) i Camilo Maccise Przełożonego generalnego Zakonu Braci Bosych Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel (OCD).

    1. Opatrznościowe wydarzenie łaski, jakim był dla Kościoła Rok Jubileuszowy, pozwala patrzeć z ufnością i nadzieją na dopiero co rozpoczętą drogę w nowym tysiącleciu. “Przemierzając drogi świata na początku nowego stulecia – napisałem w Liście apostolskim Novo millennio ineunte – musimy przyspieszyć kroku. (…) W tej drodze towarzyszy nam Najświętsza Maryja Panna, której (…) zawierzyłem trzecie tysiąclecie” (n. 58).

    Dlatego z wielką radością przyjąłem wiadomość, że obie gałęzie Zakonu Karmelitańskiego: dawna i reformowana, zamierzają poświęcić rok 2001 Maryi, aby wyrazić synowską miłość do swej Patronki, którą wzywają jako Kwiat Karmelu, Matkę i Przewodniczkę na drodze do świętości. W związku z tym pragnę podkreślić, że szczęśliwym zbiegiem okoliczności obchody tego maryjnego roku całego Karmelu przypadają – jak głosi czcigodna tradycja Zakonu – w 750. rocznicę otrzymania Szkaplerza. Obchody te stanowią zatem dla całej Rodziny karmelitańskiej niezwykłą okazję nie tyko do pogłębienia duchowości maryjnej, ale i do przeżywania jej z coraz większą świadomością roli, jaką Dziewicza Matka Boga i ludzi odgrywa w tajemnicy Chrystusa i Kościoła, by iść za Nią – “Gwiazda nowej ewangelizacji” (por. Novo millennio ineunte, 58).

    2. Wiele pokoleń Karmelu, od początku aż do dzisiaj, w swej wędrówce ku “świętej górze, Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu” (Mszał Rzymski, modlitwa z Mszy św. ku czci Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel, 16 lipca), starało się kształtować swoje życie wzorując się na Maryi.

    Dlatego w Karmelu, a także w każdej duszy kochającej gorąco Najświętszą Maryję Pannę i Matkę, nieustannie kontemplowana jest Ta, która od samego początku potrafiła otworzyć się na słuchanie słowa Boga i być posłuszna Jego woli (por. Łk 2, 19. 51). Maryja, wychowana i ukształtowana przez Ducha Świętego (por. Łk 2, 44-50), umiała bowiem odczytywać w duchu wiary swoje dzieje (por. Łk 1, 46-55) i – ulegając Bożym natchnieniom – “szła naprzód w pielgrzymce wiary i utrzymała wiernie swe zjednoczenie z Synem aż do krzyża, przy którym nie bez postanowienia Bożego stanęła (por. J 19, 25), najgłębiej ze swym Jednorodzonym współcierpiała i z ofiarą Jego złączyła się matczynym duchem” (Lumen gentium, 58).

    3. Kontemplując Najświętszą Maryję Pannę, widzimy Ją jako Matkę zatroskaną, która patrzy na Syna, dorastającego w Nazarecie (por. Łk 2, 40. 52), idzie za Nim po drogach Palestyny i towarzyszy Mu podczas godów w Kanie (por. J 2, 5), a u stóp Krzyża staje się Matką współuczestniczącą w Jego ofierze i darem dla wszystkich ludzi, gdy Jezus powierza Ją swemu umiłowanemu uczniowi (por. J 19, 26). Jako Matka Kościoła Najświętsza Maryja Panna jednoczy się z uczniami w ustawicznej modlitwie (por. Dz 1, 14), a jako nowa Niewiasta, która wyprzedza to, co się kiedyś dokona dla nas wszystkich w pełni trynitarnego życia, została wzięta do Nieba, skąd osłania płaszczem swego miłosierdzia synów i córki pielgrzymujących ku świętej górze chwały.

    Ta kontemplacyjna postawa umysłu i serca pozwala podziwiać doświadczenie wiary i miłości Najświętszej Maryi Panny, która przeżywa już to, co każdy wierzący pragnie i ma nadzieję przeżywać w tajemnicy Chrystusa i Kościoła (por. Sacrosanctum Concilium, 103; Lumen gentium, 53). Dlatego właśnie karmelici i karmelitanki wybrali Maryję na swą Patronkę i Matkę duchową i mają zawsze przed oczyma i w sercu Najczystszą Maryję Pannę, która prowadzi wszystkich do doskonałego poznania i naśladowania Chrystusa.

    W ten sposób rozwijają się głębokie więzi duchowe, które coraz bardziej umacniają komunię z Chrystusem i z Maryją. Dla członków Rodziny karmelitańskiej Maryja, Dziewicza Matka Boga i ludzi, jest nie tyko wzorem do naśladowania, ale również czułą Matką i Siostrą, która jest z nimi i w której pokładają nadzieję. Dlatego św. Teresa od Jezusa wzywała: “Naśladujcie Maryję i rozważajcie to, jaka musi być wielkość tej Pani i jaka to korzyść mieć ją za Patronkę” (Twierdza wewnętrzna, III, 1, 3).

    4. To głębokie życie maryjne, które wyraża się w ufnej modlitwie, w pełnym zachwytu uwielbieniu i pilnym naśladowaniu, prowadzi do zrozumienia, że najbardziej autentyczną formą nabożeństwa do Najświętszej Maryi Panny, wyrażającą się w skromnym znaku Szkaplerza, jest poświecenie się Jej Niepokalanemu Sercu (por. Pius XII, list Neminem profecto latet, 11 lutego 1950: AAS 42 [1950], s. 390-391; Lumen gentium, 67). W ten sposób w sercu urzeczywistnia się coraz większa komunia i zażyłość z Najświętszą Maryją Panną, “jako nowy sposób życia dla Boga i kontynuowania tu, na ziemi, miłości Syna Jezusa do swojej Matki Maryi” (por. rozważanie przed modlitwą Anioł Pański: Insegnamenti di Giovanni Paolo II, XI/3, 1988, s. 173). W taki sposób, według słów błogosławionego męczennika karmelitańskiego Tytusa Brandsmy, jednoczymy się głęboko z Maryją Theotokos i tak jak Ona przekazujemy życie Boże: “Również do nas Pan posyła swego anioła (…), także my powinniśmy przyjąć Boga do naszych serc, nosić Go w naszych sercach, karmić Go i pomagać Mu wzrastać w nas w taki sposób, jakby On z nas się narodził i żył z nami jako Bóg-z-nami, Emanuel” (z wypowiedzi bł. Tytusa Brandsmy na Kongresie Mariologicznym w Tongerloo, sierpień 1936 r.).

    To bogate dziedzictwo maryjne Karmelu z biegiem czasu, dzięki rozpowszechnieniu się nabożeństwa Szkaplerza Świętego, stało się skarbem całego Kościoła. Dzięki swej prostocie, antropologicznej wartości oraz odniesieniu do roli Maryi w życiu Kościoła i ludzkości to nabożeństwo tak głęboko i szeroko przyjęło się wśród Ludu Bożego, ze znalazło swój wyraz w obecnym kalendarzu liturgicznym Kościoła powszechnego we wspomnieniu 16 lipca.

    5. W znaku Szkaplerza zawiera się sugestywna synteza maryjnej duchowości, która ożywia pobożność ludzi wierzących, pobudzając ich wrażliwość na pełną miłości obecność Maryi Panny Matki w ich życiu. Szkaplerz w istocie jest “habitem”. Ten, kto go przyjmuje, zostaje włączony lub stowarzyszony w mniej lub więcej ścisłym stopniu z Zakonem Karmelu, poświęconym służbie Matki Najświętszej dla dobra całego Kościoła (por. Formuła nałożenia Szkaplerza: Obrzęd błogosławieństwa i nałożenia Szkaplerza zatwierdzony przez Kongregacje Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów 5 stycznia 1996 r.). Ten, kto przywdziewa Szkaplerz, zostaje wprowadzony do ziemi Karmelu, aby “spożywać jej owoce i jej zasoby” (por. Jr 2, 7) oraz doświadczać słodkiej i macierzyńskiej obecności Maryi w codziennym trudzie, by wewnętrznie się przyoblekać w Jezusa Chrystusa i ukazywać Jego życie w samym sobie dla dobra Kościoła i całej ludzkości (por. Formuła nałożenia Szkaplerza).

    Znak Szkaplerza przywołuje zatem dwie prawdy: jedna z nich mówi o ustawicznej opiece Najświętszej Maryi Panny, i to nie tylko na drodze życia, ale także w chwili przejścia ku pełni wiecznej chwały; druga to świadomość, że nabożeństwo do Niej nie może ograniczać się tylko do modlitw i hołdów składanych Jej przy określonych okazjach, ale powinna stanowić “habit”, czyli nadawać stały kierunek chrześcijańskiemu postępowaniu, opartemu na modlitwie i życiu wewnętrznym poprzez częste przystępowanie do sakramentów i konkretne uczynki miłosierne co do ciała i co do duszy. W ten sposób Szkaplerz staje się znakiem “przymierza” i wzajemnej komunii pomiędzy Maryją i wiernymi: wyraża bowiem w sposób konkretny dar, jaki na krzyżu Jezus uczynił Janowi, a przez niego nam wszystkim, ze swojej Matki, oraz przypomina o powierzeniu umiłowanego apostoła i nas Tej, którą ustanowił nasza Matką duchową.

    6. Ta maryjna duchowość, która wewnętrznie kształtuje osoby i upodabnia je do Chrystusa, pierworodnego wśród wielu braci, wyraziła się we wspaniałych świadectwach świętości i mądrości bardzo wielu świętych mężczyzn i niewiast Karmelu, którzy wyrośli w cieniu i pod opieką Matki.

    Ja również od bardzo długiego czasu noszę na sercu Szkaplerz karmelitański! Z miłością do wspólnej Matki niebieskiej, której opieki doznaję ustawicznie, życzę, aby dzięki temu rokowi maryjnemu wszyscy zakonnicy i zakonnice Karmelu oraz pobożni wierni, którzy Ją czczą z synowskim oddaniem, wzrośli w miłości do Niej i by umocnili w świecie obecność tej Niewiasty milczenia i modlitwy, wzywanej jako Matka miłosierdzia, Matka nadziei i łaski.

    Z tymi życzeniami z radością udzielam Apostolskiego Błogosławieństwa wszystkim zakonnikom, mniszkom, siostrom i wiernym świeckim z Rodziny karmelitańskiej, którzy tak wiele czynią, by szerzyło się wśród Ludu Bożego prawdziwe nabożeństwo do Maryi, Gwiazdy Morza i Kwiatu Karmelu!

    Jan Paweł II Papież
    Watykan, 25 marca 2001 r.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    15 lipca

    Święty Bonawentura, biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Pompiliusz Maria Pirrotti, prezbiter
      •  Święty Włodzimierz I Wielki, książę
      •  Błogosławiony Antoni Beszta-Borowski, prezbiter i męczennik
    ***

    Bonawentura, czyli dobry los - św. Bonawentura
    św. Bonawentura/Vittore Crivelli (PD)wiara.pl
    ***

    Jan di Fidanza urodził się około 1218 r. w Bagnoregio koło Viterbo. Jego ojciec był lekarzem. Rodzice obawiali się, czy ich dziecko długo pożyje, było bowiem bardzo słabowite. Pobożna matka złożyła więc ślub, że poświęci syna na służbę Bożą, jeśli ten wyzdrowieje. Podanie głosi, że dziecię miało zostać przyniesione do św. Franciszka z Asyżu, który w natchnieniu miał powiedzieć: O, buona ventura! – co znaczy: O, szczęśliwa przyszłość!
    Pierwsze nauki Bonawentura odbył w konwencie minorytów w rodzinnym miasteczku. Po ukończeniu szkoły średniej udał się na na studia filozoficzne na uniwersytecie w Paryżu (1242-1248). Tu, mając 25 lat, wstąpił do franciszkanów. Otrzymał imię zakonne Bonawentura – od słów, jakimi przywitał go wiele lat wcześniej św. Franciszek. Po nowicjacie studiował teologię w Paryżu (1243-1248) pod kierunkiem słynnych franciszkańskich teologów: Aleksandra z Hales, Jana z La Rochelle i Wilhelma z Overnii. Po otrzymaniu stopnia magistra studiował jeszcze dalsze trzy lata (1248-1251), a równocześnie wykładał Pismo święte i Sentencje Piotra Lombarda. W tym też czasie stoczył słowny i pisemny “pojedynek” z Wilhelmem z Saint-Amour i z Tomaszem z Yorku w obronie zakonów żebraczych (franciszkanów i dominikanów). Z tego też czasu pochodzi jego szczytowe dzieło z zakresu teologii dotyczące Trójcy Świętej. Bonawentura zajął się także filozoficznym problemem poznania ludzkiego. W tej kwestii odszedł od Arystotelesa i św. Tomasza z Akwinu, a zbliżył się do Platona i św. Augustyna. Wreszcie w tym samym czasie wydał tom rozpraw, w którym można odnaleźć syntezę jego myśli filozoficznej i teologicznej.
    Następne lata Bonawentura spędził w różnych klasztorach franciszkańskich w charakterze wykładowcy. Musiał imponować niezwykłą wiedzą, świętością i zmysłem organizacyjnym, skoro na kapitule generalnej 2 lutego 1257 r. został wybrany przełożonym generalnym zakonu, kiedy miał zaledwie 39 lat. Wybór ten okazał się dla młodego zakonu opatrznościowym. Zakon przechodził wówczas trudny czas. Powstały bowiem dwie zwalczające się zaciekle frakcje: gorliwych (zelantów), którzy byli za zachowaniem pierwotnej reguły Ojca Franciszka, oraz zwolennicy reguły łagodniejszej, możliwej do zachowania także przez przeciętnych członków. To jednak groziło rozluźnieniem. Bonawentura umiał wybrać “złoty środek”, a przez swoje roztropne zarządzenia nadał zakonowi właściwy kierunek. Zakon miał również licznych zewnętrznych wrogów, patrzących nieprzychylnym okiem na liczne przywileje, dane mu od papieży. Jako przełożony Bonawentura umiał je obronić. Przez 16 lat swoich rządów (1257-1273) doprowadził zakon do niebywałego rozwoju. W roku 1260 ułożył pierwsze konstytucje jako wykładnię reguły św. Franciszka. W ten sposób przeciął wieloraką dotąd jej interpretację. Zakonem rządził z konwentu paryskiego. Rzadko jednak bywał na miejscu, gdyż musiał odbywać stale wizytacje: w Anglii (1258 i 1265), we Flandrii, czyli w dzisiejszej Belgii i Holandii (1253), w Niemczech i w Hiszpanii (1264) oraz we Włoszech (1262-1272). Dla tych zasług niektórzy historycy nazywają go drugim “Ojcem Zakonu”.
    Posiadał umiejętność łączenia życia czynnego i publicznego z bogatym życiem wewnętrznym. Miał wielkie nabożeństwo do Męki Pańskiej i ku jej czci układał przepiękne poematy. Głośno było o nim także na dworze papieskim. Dlatego to papież Grzegorz X w 1273 r. mianował go kardynałem oraz biskupem Albano pod Rzymem. Delegacja papieża z wiadomością o nominacji zastała go przy myciu naczyń kuchennych w klasztorze. Bonawentura musiał zrzec się urzędu przełożonego generalnego zakonu, aby oddać się wyłącznie sprawom publicznym. Towarzyszył papieżowi w podróży do Mugello koło Florencji, a w listopadzie 1273 r. udał się do Lyonu na sobór powszechny. Otrzymał zaszczytne wyróżnienie wygłoszenia przemówienia inauguracyjnego. Był szczęśliwy, że doszło do unii między Kościołem rzymskim a greckim, która jednak niebawem została zerwana.

    Święty Bonawentura

    Główny ciężar prac przygotowawczych do soboru spadł na barki Bonawentury. Wyczerpany tymi obowiązkami, zmarł 15 lipca 1274 r. podczas soboru w Lyonie. W pogrzebie wziął udział papież i wszyscy ojcowie soboru w liczbie 500 biskupów i ok. 1000 prałatów i teologów. Pogrzeb miał więc królewski. Papież wygłosił mowę pogrzebową ku jego czci. Jego ciało złożono najpierw w zakrystii kościoła św. Franciszka, a w roku 1450 w nowo wystawionej świątyni. Znaleziono wówczas język św. Bonawentury zupełnie nietknięty rozkładem, a nawet zaczerwieniony. Miał to być znak niezwykłego daru wymowy Bonawentury. Kronikarze notują, że tego dnia wielu chorych odzyskało zdrowie.
    Bonawentura był jednym z najwybitniejszych teologów średniowiecza. Pozostawił po sobie wiele traktatów i dzieł teologicznych. Składają się na nie konstytucje, liczne traktaty i komentarze teologiczne, 440 kazań i wiele innych. Bonawentura stworzył własną szkołę teologiczną. Do najznakomitszych jego dzieł należą: Lignum vitae i Itinerarium mentis in Deum, jak też Illuminationes Ecclesiae. Bullę kanonizacyjną Bonawentury ogłosił Sykstus IV w 1482 roku, a papież Sykstus V ogłosił go doktorem Kościoła (1588). Św. Bonawentura jest patronem franciszkanów, matek oczekujących potomstwa, dzieci, robotników i teologów.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie franciszkańskim z biskupim krzyżem na piersiach; jako kardynał w cappa magna; jako teolog nad pulpitem. Jego atrybutami są: anioł przynoszący mitrę, kapelusz kardynalski trzymany przez anioła lub leżący u stóp, księga, krzyż w dłoniach, drzewo Krzyża Świętego (jest to aluzja do traktatu Lignum vitae), zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej 3 marca 2010 r.

    Drodzy bracia i siostry,

    Chciałbym mówić dziś o św. Bonawenturze z Bagnoregio. Przyznaję, że proponując wam ten temat, odczuwam pewną nostalgię, ponieważ wracam myślami do badań, które jako młody naukowiec prowadziłem właśnie na temat tego autora, który jest mi szczególnie drogi. Wiedza o nim odcisnęła się w niemałym stopniu na mojej formacji. Z wielką radością kilka miesięcy temu udałem się z pielgrzymką do miejsca jego urodzenia – Bagnoregio, włoskiego miasteczka w regionie Lacjum, które z czcią zachowuje pamięć o nim.

    Urodzony prawdopodobnie w roku 1217 i zmarły w 1274, żył on w XIII wieku, w czasach, gdy wiara chrześcijańska, przeniknąwszy głęboko do kultury i społeczeństwa Europy, stała się natchnieniem do powstania nieśmiertelnych dzieł w dziedzinie literatury, sztuk pięknych, filozofii i teologii. Wśród wielkich postaci chrześcijan, którzy przyczynili się do stworzenia tej harmonii między wiarą a kulturą, wyróżnia się właśnie Bonawentura, człowiek czynu i kontemplacji, głębokiej pobożności i roztropności w rządzeniu.

    Nazywał się Jan z Fidanzy. Pewien epizod, który wydarzył się, gdy był jeszcze chłopcem, głęboko naznaczył jego życie, jak sam o tym opowiada. Zapadł na ciężką chorobę i nawet jego ojciec, który był lekarzem, nie miał nadziei na uratowanie go od śmierci. Wówczas jego matka poprosiła o wstawiennictwo niedawno kanonizowanego Franciszka z Asyżu. I Jan wyzdrowiał. Postać Biedaczyny z Asyżu stała mu się jeszcze bliższa kilka lat później, gdy znajdował się w Paryżu, dokąd udał się na studia. Otrzymał dyplom mistrza sztuk [wyzwolonych], który moglibyśmy porównać do dyplomu prestiżowego liceum w naszych czasach. W owym czasie, jak wielu młodych ludzi w przeszłości, a także dziś, Jan zadał sobie zasadnicze pytanie: „Co mam zrobić ze swoim życiem?”

    Zafascynowany świadectwem gorliwości i ewangelicznego radykalizmu Braci Mniejszych, którzy przybyli do Paryża w 1219, Jan zapukał do bramy franciszkańskiego klasztoru w tym mieście i poprosił o przyjęcie do wielkiej rodziny uczniów św. Franciszka. Wiele lat później wytłumaczył powody swego wyboru: w św. Franciszku i zainicjowanym przezeń ruchu dostrzegł działanie Chrystusa. Tak pisał w liście do innego brata: „Wyznaję przed Bogiem, że powodem, dla którego najbardziej umiłowałem życie błogosławionego Franciszka, jest fakt, że podobne jest ono do początków i rozkwitu Kościoła. Kościół zaczął się od prostych rybaków, następnie wzbogacił się o wybitnych i bardzo mądrych uczonych; religię błogosławionego Franciszka ustanowiła nie roztropność ludzi, lecz Chrystus” (Epistula de tribus quaestionibus ad magistrum innominatum, w: „Opere di San Bonaventura. Introduzione generale”, Rzym 1990, str. 29).

    Dlatego około roku 1243 Jan przywdział franciszkański habit i przyjął imię Bonawentura. Został od razu wysłany na studia i uczęszczał na wydział teologii Uniwersytetu Paryskiego, realizując bardzo obszerny program nauczania. Uzyskał liczne tytuły wymagane w karierze akademickiej, jak „bakałarz biblijny” i „bakałarz sentencjalny”. W ten sposób Bonawentura zgłębił Pismo Święte, Sentencje Piotra Lombarda – ówczesny podręcznik teologii oraz najważniejszych autorów z dziedziny teologii, a w zetknięciu z nauczycielami i studentami, którzy ściągali do Paryża z całej Europy, wypracował własną osobistą refleksję i wrażliwość duchową o wielkiej wartości, którą w ciągu następnych lat potrafił przelać do swoich dzieł i kazań, stając się tym samym jednym z najważniejszych teologów w dziejach Kościoła. Wystarczy przypomnieć tytuł pracy, której bronił w celu uzyskania habilitację do nauczania teologii, licentia ubique docendi, jak wówczas mówiono. Jego rozprawa nosiła tytuł „Zagadnienia poznania Chrystusa”. Temat ten pokazuje centralną rolę, jaką Chrystus pełnił zawsze w życiu i nauczaniu Bonawentury. Niewątpliwie możemy stwierdzić, że cała jego myśl była głęboko chrystocentryczna.

    W owych latach w Paryżu – mieście, które udzieliło gościny Bonawenturze, toczyła się gwałtowna polemika przeciw Braciom Mniejszym św. Franciszka z Asyżu i Braciom Kaznodziejom św. Dominika Guzmana. Podważano ich prawo do wykładania na Uniwersytecie i wręcz poddawano w wątpliwość prawdziwość ich życia konsekrowanego. Niewątpliwie zmiany wprowadzone przez te zakony żebracze w sposobie rozumienia życia zakonnego, o których mówiłem w poprzednich katechezach, były tak nowatorskie, że nie wszystkim udawało się je zrozumieć. Dochodziły do tego, jak to czasem bywa nawet wśród osób szczerze pobożnych, względy związane z ludzką słabością, jak zawiść i zazdrość. Bonawentura, nawet jeśli otoczony był niechęcią innych nauczycieli akademickich, zaczął już wykładać w katedrze teologii franciszkanów i w odpowiedzi tym, którzy kontestowali zakony żebracze, napisał dzieło zatytułowane „Doskonałość ewangeliczna”. Udowadnia w nim, że zakony żebracze, a zwłaszcza Bracia Mniejsi, praktykując śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, wcielali w życie rady samej Ewangelii. Pomijając te okoliczności historyczne, nauczanie, jakie Bonawentura zawarł w swoim dziele i w swoim życiu, pozostaje zawsze aktualne: rozjaśnia Kościół i czyni go piękniejszym wierność powołaniu tych jego synów i tych jego córek, którzy nie tylko wcielają w życie przykazania Ewangelii, ale za sprawą łaski Bożej powołani zostali do przestrzegania Jego rad i w ten sposób, swym stylem życia w ubóstwie, czystości i posłuszeństwie, dają świadectwo, że Ewangelia jest źródłem radości i doskonałości.

    Konflikt został zażegnany, przynajmniej na jakiś czas, i dzięki osobistej interwencji papieża Aleksandra IV, w 1257 roku, Bonawentura uznany został oficjalnie za doktora i wykładowcę paryskiego Uniwersytetu. Musiał jednak zrezygnować z tego prestiżowego stanowiska, ponieważ w tym samym roku kapituła generalna zakonu wybrała go na ministra (przełożonego) generalnego.

    Urząd ten sprawował przez siedemnaście lat z mądrością i oddaniem, odwiedzając prowincje, pisząc do braci, interweniując niekiedy z pewną surowością, by wyplenić nadużycia. Kiedy Bonawentura rozpoczynał tę posługę, zakon Braci Mniejszych rozwinął się w sposób niezwykły: było ponad trzydzieści tysięcy braci rozsianych na całym Zachodzie wraz z misjonarzami w Afryce Północnej, na Bliskim Wschodzie, a nawet w Pekinie. Należało umocnić tę ekspansję, przede wszystkim zaś nadać jej, dochowując w pełni wierności charyzmatowi Franciszka, jedność działania i ducha. Wśród uczniów świętego z Asyżu występowały bowiem różne sposoby interpretowania jego orędzia i istniało realne niebezpieczeństwo wewnętrznego rozłamu. Aby uniknąć tego zagrożenia, kapituła generalna zakonu w Narbonne w 1260 roku przyjęła i zatwierdziła tekst zaproponowany przez Bonawenturę, w którym zebrano i ujednolicono przepisy regulujące codzienne życie braci mniejszych.

    Bonawentura przeczuwał jednak, że rozporządzenia prawne, choćby najbardziej inspirowane mądrością i umiarem, nie były wystarczające dla zabezpieczenia jedności ducha i serc. Należało dzielić te same ideały i te same motywacje. Dlatego Bonawentura chciał przedstawić prawdziwy charyzmat Franciszka, jego życie i jego nauczanie. Zgromadził więc z wielkim zapałem dokumenty dotyczące Biedaczyny i wysłuchał z uwagą wspomnień tych, którzy znali go osobiście. Powstała z tego historycznie dobrze udokumentowana biografia świętego z Asyżu, zatytułowana „Legenda Maior”, przygotowana także w skróconej formie i dlatego nazwana „Legenda minor”. Łacińskie słowo „legenda”, w przeciwieństwie do znaczenia współczesnego, nie wskazuje na owoc wyobraźni, lecz przeciwnie, oznacza tekst miarodajny, „do czytania” oficjalnego. Mianowicie kapituła generalna Braci Mniejszych, która w 1263 obradowała w Pizie, uznała życiorys napisany przez św. Bonawenturę za najwierniejszy wizerunek Założyciela i tym samym stał się on oficjalną biografią świętego.

    Jaki obraz św. Franciszka nakreśliło serce i pióro jego oddanego syna i następcy, św. Bonawentury? Punkt zasadniczy: Franciszek to alter Christus, jest mężem, który z pasją szukał Chrystusa. W miłości, która popycha do naśladowania, upodobnił się wewnętrznie do Niego. Bonawentura ukazywał ten żywy ideał wszystkim uczniom Franciszka. Ideał ten, aktualny dla każdego chrześcijanina, wczoraj, dziś i zawsze, wskazany został jako program także dla Kościoła trzeciego tysiąclecia przez mego czcigodnego poprzednika Jana Pawła II. Program ten, pisał on w Liście „Novo millennio ineunte” skupia się „wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować, aby żyć w Nim życiem trynitarnym i z Nim przemieniać historię, aż osiągnie swą pełnię w niebiańskim Jeruzalem” (n. 29).

    W 1273 roku w życiu św. Bonawentury nastąpiła kolejna zmiana. Papież Grzegorz X wyświęcił go na biskupa i mianował kardynałem. Poprosił go też, by przygotował niezwykle ważne wydarzenie kościelne: II Sobór Powszechny w Lyonie, którego celem miało być przywrócenie jedności między Kościołami łacińskim i greckim. Sumiennie oddał się temu zadaniu, nie doczekał jednak zakończenia tego zjazdu ekumenicznego, ponieważ zmarł w trakcie jego obrad. Anonimowy notariusz papieski ułożył pochwałę Bonawentury, która przynosi nam ostateczny portret tego wielkiego świętego i wybitnego teologa: „Człowiek dobry, ujmujący, pobożny i miłosierny, pełen cnót, kochany przez Boga i ludzi… Bóg bowiem obdarzył go taką łaską, że wszyscy, którzy go widzieli, przepojeni byli miłością, której serce nie mogło ukrywać” (por. J.G. Bougerol, Bonaventura, w: A. Vauchez (red.), Storia dei santi e della santità cristiana. T. VI. L’epoca del rinnovamento evangelico, Mediolan 1991, str. 91).

    Podejmijmy dziedzictwo tego świętego Doktora Kościoła, który przypomina nam o sensie naszego życia w następujących słowach: „Na ziemi… możemy rozważać ogrom Boga przez rozum i podziw; w niebieskiej ojczyźnie natomiast przez widzenie, gdy staniemy się podobni do Boga i przez ekstazę… wejdziemy do radości Boga” (La conoscenza di Cristo, zesz. 6, Conclusione, w: Opere di San Bonaventura. Opuscoli Teologici /1, Rzym 1993, str. 187).

    Benedykt XVI

    KAI/Vaticannews

    ______________________________________________________________________________________________________________


    Św. Bonawentura

    św. Bonawentura (fragm.), mal. Francisco de Zurbarán

    ***

    Święty Bonawentura jest prawdziwym filarem Kościoła Świętego, choć mówi się o nim znacznie mniej niż o świętym Tomaszu z Akwinu, o parę lat młodszym współtwórcy nauki scholastycznej. Ten drugi zasłynął z wielkiej ilości dzieł porządkujących nauczanie katolickie i jest to praca nieporównywalna z żadną inną, ale nie należy zapominać, że to właśnie Bonawentura był nazywany Doktorem Serafickim (Doctor Seraphicus) zanim do Akwinaty przylgnął przydomek Doktora Anielskiego (Doctor Angelicus) i że był on postacią czołową chrześcijańskiego średniowiecza. Papież Sykstus po paru wiekach miał powiedzieć, że obaj święci doktorowie są jak dwa kandelabry, które światłem swej nauki rozjaśniają Kościół wojujący na ziemi.

    Podanie głosi, iż matka Świętego – narodzonego w toskańskiej miejscowości Bagnoregio – zaniosła go, gdy był jako niemowlę ciężko chory i lekarze wróżyli dziecku śmierć, do żyjącego jeszcze świętego Franciszka z Asyżu. Miał on wówczas wykrzyknąć: „O, buena ventura!”, czyli „o szczęśliwy losie”, które to wykrzyknienie stało się imieniem używanym przez przyszłego świętego i duchowego syna asyskiego Biedaczyny. Pani Fidanza uczyniła ślub, że jeżeli dziecko przeżyje, to zostanie oddane na służbę Panu Bogu. Po cudownym uzdrowienia matka zachowała w sercu głęboką wdzięczność dla Dobrego Boga i Jego sługi Franciszka. Konsekwentnie starała się kształtować w swoim dziecku ducha cnót chrześcijańskich i szczerą miłość ewangeliczną.

    Ukończywszy naukę w kolegium prowadzonym przez franciszkanów, młody Giovanni Fidanza (bo takie imię otrzymał na chrzcie) podjął studia filozoficzne na paryskim uniwersytecie. Wyrósł on na młodzieńca tak urodziwego, że wszyscy w jego otoczeniu byli zachwyceni nadzwyczajną jego urodą. Mogło by to być powodem zmartwienia dla matki, która wszak czuła się zobowiązana wobec Boga, by poświęcić syna do stanu duchownego, gdyby nie to, że zalety jego charakteru i anielskie cnoty, jakimi jaśniał, przewyższały blask jego urody, która nie stała się przyczyną próżności i porzucenia świątobliwego życia. Albowiem już w roku 1243 Jan Bonawentura skierował swe kroki ku konwentowi świętego Franciszka w stolicy Francji.

    Na studiach poznał świętego Tomasza, z którym wspólnie inspirowali się w pogłębianiu zamiłowań intelektualnych. Zgłębianie wiedzy było dla Giovanniego czynnością prawdziwie sakralną. Nad książkami rozłożonymi na biurku górowała postać Zbawiciela na krucyfiksie, a Święty zawsze przed nauką przyzywał pomocy Ducha Świętego. Serce miał tak czułe na piękno prawdy, iż zdarzało mu się zalewać rzewnymi łzami przy zgłębianiu jej tajników. Już wtedy został przezwany przez kolegów Doktorem Serafickim, gdyż jak serafin podtrzymujący tron Boży, tak jego umysł stał się prawdziwym podnóżkiem Bożej Prawdy, której jedynie pragnął służyć święty Bonawentura.

    W roku 1257 kapituła zakonu wybrała Świętego na generała franciszkanów, który to wybór zatwierdził z satysfakcją ojciec święty Aleksander IV. Ojciec Bonawentura stanął przed trudnym zadaniem, ponieważ wielce rozprzestrzeniony po świecie zakon wymagał reorganizacji już w kilkadziesiąt lat po śmierci świętego Założyciela. Jego duchem było ubóstwo i skromność, a tymczasem do coraz większego znaczenia zaczęli dochodzić członkowie posiadający wysokie wykształcenie i często jeszcze wyższe mniemanie o samych sobie. Bonawentura dawał osobiście przykład pokory i pragnął zawsze pozostać tylko prostym zakonnikiem – pomimo błyskotliwej erudycji i słynącego coraz szerzej talentu kaznodziejskiego.

    Kiedy został przez papieża mianowany biskupem Yorku w Anglii, osobiście udał się do stóp Piotrowego następcy, by błagać go o cofnięcie nominacji. Za drugim razem nie udało mu się jednak tego uniknąć i musiał przyjąć płaszcz kardynalski od papieża Grzegorza X, który wzywał go równocześnie na obrady Soboru Powszechnego zwołanego do Lyonu w roku 1274. Wysłannicy papiescy zastali wówczas ojca generała w kuchni zmywającego naczynia po swoich współbraciach.

    Na soborze papież uczynił Bonawenturę swoją prawą ręką, a Święty – od lat poświęcający się bez wytchnienia swoim obowiązkom, pracy intelektualnej i głoszeniu słowa Bożego – zaangażował się tak gorliwie, iż podupadł wielce na zdrowiu, a dnia 15 lipca tegoż samego roku odszedł do Pana. Wywarło to wielkie wrażenie na ojcach soboru i wiernych. Za trumną kardynała Bonawentury w uroczystym pogrzebie szedł sam papież, pięciuset biskupów, tysiąc prałatów, duchowieństwo i rzesza wiernych świeckich.

    Święty Bonawentura szeregiem swoich dzieł teologicznych, a także naukami zawartymi w licznych kazaniach wzbogacił skarbiec nauki Kościoła i przyczynił się wraz z Doktorem Anielskim do rozwinięcia scholastyki w jej szczytowej formie. Był też wielkim miłośnikiem Najświętszej Maryi Panny – za jego sprawą zostało wprowadzone do kalendarza liturgicznego święto Nawiedzenia świętej Elżbiety. W dziełku Bodziec miłości kieruje on piękną apostrofę do Maryi, w której prosi, aby dała mu udział w boleściach Jej Niepokalanego Serca i Jej Boskiego Syna:

    „Jakaż rozkosz zespolić swe serce z Twoim Sercem i z przebitym ciałem Syna Twego! Nie pragnę ani blasku słonecznego, ani gwiazd połysku, tęsknię jedynie do ran. Albo odejmij mi życie doczesne, albo rań serce moje, gdyż wstyd mnie na wskroś przejmuje, gdy widzę okrutnie zbitego i umęczonego Chrystusa Pana, gdy Ciebie, o Pani moja, widzę strapioną i udręczoną smutkiem, i gdy siebie, najniegodniejszego ze sług Twoich, widzę wolnym od bólu i udręczeń. Wiem jednakże, co uczynię: u nóg Twych leżąc, błagać będę nieustannie, błagać ze łzami i westchnieniem, wołać na cały głos i nie przestanę się naprzykrzać, póki Królowo Niebieska nie wysłuchasz błagania mego i nie wstawisz się łaskawie u Syna Twego.”

    Jan Bonawentura został kanonizowany dopiero w dwieście lat po śmierci przez Sykstusa IV w 1482 roku, zaś Sykstus V zaliczył go do zaszczytnego grona Doktorów łacińskich. Relikwie Świętego zostały sprofanowane podczas zamieszek kalwińskich w Lyonie w roku 1562. Heretycy wywlekli pozostałości doczesnych szczątków Męża Bożego i spalili na placu na oczach wiernego ludu.

    Kościół wspomina św. Bonawenturę 15 lipca.

    PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 lipca

    Święty Kamil de Lellis, prezbiter i zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Henryk II, cesarz
      •  Błogosławiony Jakub de Voragine, biskup
      •  Święty Franciszek Solano, prezbiter
      •  Święci Jan Jones i Jan Wall, prezbiterzy i męczennicy
      •  Błogosławiona Angelina Marsciano, zakonnica
    ***
    Święty Kamil de Lellis

    Kamil urodził się 25 maja 1550 r. w Abruzzach. Matka Kamila, po przedwczesnej śmierci pierwszego syna, wybłagała sobie u Pana Boga narodziny Kamila; miała już wówczas prawie 60 lat. Przed urodzeniem dziecka miała tajemniczy sen: ujrzała swojego syna w otoczeniu wielu mężów z krzyżami na piersiach. Przerażona odczytała ten sen jako napomnienie Boże, że jej syn skończy jako herszt bandy i zawiśnie wraz ze swoją szajką na krzyżu. Pierwsze lata życia Kamila zdawały się potwierdzać przeczucia matki. Syn prowadził życie odległe od ascezy chrześcijańskiej. Podobnie jak ojciec, był porywczego i niespokojnego charakteru.
    Gdy Kamil miał około 20 lat, utworzyła mu się rana w nodze. Udał się więc do Rzymu, do szpitala św. Jakuba dla nieuleczalnie chorych. Nie wyleczył się zupełnie z rany, ale opuścił szpital i udał się na wojnę z Turkami: najpierw do Dalmacji (1571), potem nawet do Tunisu (1571-1574). Kiedy w grze w karty przegrał uzbierany kapitał, udał się do Manfredodi, do klasztoru kapucynów, jako pracownik fizyczny. Tam przeżył nawrócenie. 2 lutego 1575 r. postanowił pozostać na zawsze w zakonie, który mu udzielił dachu nad głową. Niestety, rana ponownie się otworzyła i tak dalece zaczęła mu dokuczać, że musiał powrócić do szpitala w Rzymie. Tu przebywał 4 lata. W czasie choroby z niezwykłym poświęceniem oddawał się posłudze nieuleczalnie chorym. Kiedy zaś rana jako tako się zagoiła, Kamil powrócił do kapucynów. Po pewnym czasie rana ponownie się odnowiła; Kamil zrozumiał, że jego miejsce nie jest u kapucynów.

    Święty Kamil de Lellis

    Powrócił więc do Rzymu, gdzie w Kolegium Rzymskim odbył studia teologiczne. Po ich ukończeniu przyjął święcenia kapłańskie (1584). W tym samym roku w uroczystość Niepokalanego Poczęcia NMP w kościółku Matki Bożej Cudownej z kilkoma towarzyszami, których w czasie studiów zdołał pozyskać dla swoich planów, wdział habit nowej rodziny zakonnej i złożył trzy śluby proste: ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, z dodaniem ślubu czwartego: oddania się bez reszty posłudze chorym. Wszyscy udali się do szpitala Świętego Ducha, gdzie pod kierunkiem Kamila przez 28 lat spełniali tę samarytańską posługę.

    Święty Kamil de Lellis

    18 marca 1586 r. Kamil otrzymał od papieża Sykstusa V zatwierdzenie nowej rodziny zakonnej: Towarzystwa Sług Chorych. Tego samego roku papież zezwolił na noszenie osobnego habitu Kleryków Regularnych, koloru czarnego z czerwonym krzyżem na piersi. 8 grudnia 1591 r. Kamil wraz z 25 towarzyszami złożył śluby uroczyste z dodaniem ślubu czwartego: “wiecznej obecności ciałem i duszą przy chorych, nawet zarażonych”. Dzieło zaczęło wydawać owoce. Liczba członków zakonu rosła, powstawały też nowe placówki: w Neapolu, Mediolanie, Genui, Florencji, Mantui, Bolonii, Chieti, Viterbo, Mesynie i Palermo. Kamil napisał ustawy dla nowego zakonu, a także szczegółowy regulamin i wskazania, jak należy zajmować się chorymi. Są one najpiękniejszym świadectwem miłości chrześcijańskiej. Za życia Kamila jego duchowi synowie otworzyli 65 własnych szpitali. W tym samym czasie ponad 100 kamilianów zmarło wskutek zarażenia od chorych, którym służyli.

    Święty Kamil de Lellis

    Kamil zmarł 14 lipca 1614 r. w domu macierzystym swojego zakonu w Rzymie. Jego ciało spoczywa dotąd w kościele przy centralnym domu w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Pan Bóg obdarzył Kamila darem kontemplacji, proroctwa oraz cudów za życia i po śmierci. Do chwały świętych wyniósł go papież Benedykt XIV w 1746 roku. Papież Leon XIII ogłosił Kamila de Lellis wraz ze św. Janem Bożym patronem szpitali i chorych (1886), papież Pius XI oddał mu także patronat nad służbą zdrowia – pielęgniarzami i pielęgniarkami (1930).
    W ikonografii św. Kamil przedstawiany jest w sutannie, na której widnieje czerwony krzyż. Jego atrybutami są: anioł, krzyż, księga, różaniec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 lipca

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt, pustelnicy

    Zobacz także:
      •  Święta Teresa od Jezusa de Los Andes, dziewica
      •  Święta Klelia Barbieri, dziewica
      •  Święty Sylas (Sylwan), biskup
      •  Święty Ewagriusz z Pontu
      •  Błogosławiony Marian od Jezusa Euse Hoyos, prezbiter
      •  Joel, prorok
      •  Ezdrasz, pisarz
    ***
    Święci Andrzej Świerad i Benedykt wśród uczniów

    Według tekstu z 1064 r., napisanego przez węgierskiego opata benedyktyńskiego i biskupa Maurusa, Andrzej Świerad (Andrzej Żurawek) pochodził z Polski, z rodziny rolniczej. Nie wiadomo, w jakich okolicznościach znalazł się na Węgrzech. W roku 997/998 wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru św. Hipolita na górze Zabor koło Nitry. Opatem klasztoru był wtedy Filip. On też nadał nowemu zakonnikowi imię Andrzej, gdyż wtedy św. Andrzeja Apostoła uważano za głównego patrona Węgier. W klasztorze mieszkali także mnisi żyjący według reguły wschodniej. Do tej właśnie ławry wstąpił Świerad. Widocznie bardziej przystępny był dla niego język słowacki, aniżeli bardzo trudny węgierski. Spełniał różne posługi w klasztorze. Maurus wspomina, że Andrzej wstąpił do opactwa benedyktynów już zaawansowany w życiu ascetycznym. Uprzednio bowiem prowadził życie pustelnicze.
    Po przekroczeniu 40 lat, mnich mógł iść na pustelnię w towarzystwie jednego ucznia, który zmieniał się co kilka lat, by służyć Bogu w zupełnym odosobnieniu. Pustelnia była odległa od opactwa około pół dnia drogi. Co tydzień Andrzej musiał wracać do opactwa w sobotę wieczór i zostać na całą niedzielę. Jego zajęciem było karczowanie lasu. Pomimo tak ciężkiej pracy Andrzej trzy dni zupełnie pościł: w poniedziałek, w środę i piątek. Na Wielki Post brał od opata Filipa tylko 40 orzechów włoskich, które były jedynym jego pokarmem przez osiem tygodni (jeden orzech na dzień) za wyjątkiem sobót i niedziel, gdzie przyjmował wspólny posiłek w opactwie. Aby nawet sen sobie uprzykrzyć, siedział przez całą noc na pieńku, otoczonym ostrymi prętami. Gdy ciało przechylało się w jakąś stronę, budził się raniony. Aby uniemożliwić zaś ruchy głową, zakładał na nią koronę z drewna z zawieszonymi czterema kamieniami, o które uderzał przy każdym skłonie. Ponadto Andrzej opasał swoje ciało mosiężnym łańcuchem, który z czasem obrósł skórą. To właśnie było bezpośrednią przyczyną jego śmierci ok. 1030-1034 r., gdyż po pęknięciu naskórka wywiązało się zakażenie. Wezwany opat Filip przybył już po śmierci Świerada. Przy obmywaniu ciała zauważył na jego brzuchu klamrę, która zdradziła istnienie łańcucha.Towarzyszem pustelniczego życia Andrzeja i jednym z jego uczniów był Benedykt. Po jego śmierci opowiadał biskupowi Maurusowi o cnotach i umartwieniach swego mistrza. Kontynuował surowy tryb życia w pustelni. Podobnie jak św. Andrzej miał przybyć de terra Poloniensi – z ziemi polskiej. W trzy lata po śmierci św. Andrzeja napadli go zbójcy i zabili. Ciało wrzucili do rzeki Wag. Maurus dodaje legendę, że orzeł przez cały rok pilnował ciała Męczennika i że dzięki niemu ciało zostało odnalezione w stanie zupełnie nie zepsutym. Obydwu – ucznia i mistrza – pochowano obok siebie w kościele zakonnym.

    Święci Andrzej Świerad i Benedykt na tle góry Zabor i katedry w Nitrze

    Kult obu świętych szybko rozszerzał się. Naturalnym ośrodkiem tego kultu był klasztor na Zaborze. Tu początkowo znajdował się ich grób, tu również przechowywano ze czcią łańcuch św. Andrzeja. Opat Filip, który opowiadał o obu świętych Maurusowi, ówczesnemu opatowi w klasztorze św. Marcina na Górze Panońskiej, podarował mu nawet część łańcucha. Relikwię tę zabrał ze sobą Maurus do Pesc, kiedy został mianowany tam biskupem (1036). Z czasem powstały w Słowacji dwa odrębne sanktuaria: św. Andrzeja w pobliżu Nitry, gdzie była jego pustelnia, oraz św. Benedykta, gdzie poniósł śmierć od pogańskich rozbójników w Skałce nad Wagiem na północ od Tręczyna. Około 1064 r. Świerad i Benedykt zostali uroczyście proklamowani przez biskupów Węgier świętymi. Wtedy zapewne przeniesiono ich ciała do katedry w Nitrze, gdzie spoczywają do dziś. Andrzej Świerad w hagiografii polskiej wybija się jako największy asceta wśród świętych i błogosławionych polskich.
    Andrzej i Benedykt są pierwszymi Polakami, wyniesionymi do chwały ołtarzy (1083) po polskich kamedułach z eremu międzyrzeckiego: Izaaku, Mateuszu i Kryspinie, kanonizowanych przez papieża Jana XVIII (1004-1009). W ziemi krakowskiej kult św. Andrzeja Świerada jest szczególnie żywy w Tropiu. Od dawna ściągają tu pielgrzymi z Sądecczyzny i Słowacji na dzień dorocznego święta. Miejscowa ludność wierzy, że woda w źródełku, z którego Świerad miał czerpać, ma cudowną moc. Kościół w Tropiu posiada relikwie św. Świerada, sprowadzone z Nitry.
    W ikonografii ukazuje się św. Andrzeja jako pustelnika. Jego atrybutem jest dziupla.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________


    13 lipca

    Błogosławiona
    Marianna Biernacka, męczennica

    Błogosławiona Marianna Biernacka

    Marianna Czokało urodziła się w 1888 r. w Lipsku nad Biebrzą w rodzinie prawdopodobnie grekokatolickiej. Prawdopodobnie uczęszczała tylko do elementarnej szkoły; była jednak analfabetką. W wieku 16 lat, w 1905 r., wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. W małżeństwie urodziło się sześcioro dzieci, ale czworo z nich zmarło w okresie niemowlęcym. Do pełnoletności dożyła córka Leokadia i syn Stanisław.
    Marianna i Ludwik Biernaccy utrzymywali rodzinę z pracy w gospodarstwie. Po śmierci męża w 1925 r. Marianna pozostała na gospodarstwie z synem – córka Leokadia wyszła bowiem tego samego roku za mąż i opuściła dom rodzinny. W 1939 r. syn Marianny, Stanisław, ożenił się z Anną Szymańczykówną. Synowa zamieszkała we wspólnym domu i odtąd Marianna codzienność dzieliła z młodym małżeństwem. Mieszkańcy Lipska zapamiętali postawę zatroskania, życzliwości i matczynej miłości, którą wykazywała w owym czasie wobec małżonków i ich potomstwa: w 1940 r. urodziła się bowiem Henia (zmarła w niemowlęctwie), a w 1941 r. Eugenia.
    Na początku lipca 1943 r. w okolicach Lipska, w odwecie za zabicie niemieckiego policjanta przez oddziały partyzanckie, Niemcy rozpoczęli masowe aresztowania wśród miejscowej ludności. Uzbrojony patrol niemiecki pojawił się 1 lipca, o świcie, w gospodarstwie Biernackich. Dowódca nakazał Annie i Stanisławowi natychmiastowe opuszczenie domu. Marianna padła wtedy do nóg dowodzącego gestapowca i błagała go o zgodę na to, by mogła pójść zamiast synowej, która była w bardzo zaawansowanej ciąży. Niemiec uległ i zamiast Anny odprowadził Mariannę i Stanisława do więzienia w Grodnie.
    Mariannę przetrzymywano tam niecałe dwa tygodnie, które spędziła na modlitwie, śpiewając Godzinki. 13 lipca 1943 r. została razem z synem i 48 mieszkańcami Lipska rozstrzelana przez Niemców na fortach za wsią Naumowicze pod Grodnem. Wszystkich pochowano w nieznanym miejscu.
    Synowa przeżyła śmierć teściowej i urodziła dziecko, syna Stanisława, który niestety umarł niecały rok później z powodu zapalenia płuc.
    Marianna Biernacka została beatyfikowana 13 czerwca 1999 r. przez św. Jana Pawła II w Warszawie w grupie 108 błogosławionych męczenników II wojny światowej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    „Pójdę za nią”. Marianna Biernacka – błogosławiona teściowa

    Panie, a gdzie ona pójdzie? – Marianna Biernacka wskazała hitlerowcowi ciężarną synową, tulącą do piersi przerażoną dwuletnią córeczkę. – Ulitujcie się. Ja… pójdę za nią.

    Ausweis Marianny Biernackiej, czyli wydany przez władze okupacyjne dokument potwierdzający tożsamość.

    fot. Anatol Chomicz/Forum

    ***

    Teściowa. To wywołujące grozę słowo wystąpiło w niezliczonej liczbie dowcipów i memów. Niektórzy biblijni egzegeci żartują, że Piotr trzykrotnie zaparł się Jezusa, bo ten wcześniej uzdrowił mu teściową… Ale teściowa oddająca za synową życie? No wiecie państwo…

    Koniec świata

    Pięknie wygląda to miasteczko z lotu ptaka. Szachownica pól otoczona wianuszkiem gęstej puszczy. Ilekroć tam bywałem, przez drogę przebiegały sarny, dziki, a zdarzyło się, że mijając rezerwat Kozi Rynek, w zaroślach widziałem potężnego łosia. Lipsk nad Biebrzą leży między Augustowem i Dąbrową Białostocką. Na końcu świata. Świata zachodniego. Do pilne strzeżonej, newralgicznej białoruskiej granicy (a zatem i Unii Europejskiej oraz NATO) rzut beretem: zaledwie 12 kilometrów. Po 24 lutego 2022 roku hasło „przesmyk suwalski” nie znika z medialnej debaty dotyczącej bezpieczeństwa. W linii prostej to raptem 30 kilometrów od Grodna! Dziś to dwa rozdzielone światy, dwie strefy geopolityczne.

    Z daleka widać smukłe wieże kościoła Matki Bożej Anielskiej. Potężny budynek z czerwonej cegły. O miasteczku w mediach słyszymy zazwyczaj przed Wielkanocą. Działa tu pielęgnujące sięgające XIX wieku lokalne tradycje Muzeum Pisanki. Zdobione są rozgrzanym woskiem, nakładanym na skorupkę jajka za pomocą główki szpilki, a sławę zawdzięczają grupie zawodowych pisankarek kultywujących wielowiekowy zwyczaj.

    Ujmująca jest prostota tutejszych ludzi, ich przejrzystość, szczerość, otwartość, prostolinijność. Doświadczyłem tego wielokrotnie. Na przykład we wsi Okopy nieopodal Suchowoli, gdy rozmawiałem z Marianną Popiełuszko, która – pokazując zdjęcie zmasakrowanej twarzy syna – rozpłakała się: „Panie, a która matka to wytrzyma? To kamień na sercu!”.

    Bruzdy

    Patrzę na fotografię Marianny Biernackiej. Mądre, skupione, łagodne oczy, twarz jak ziemia rozorana bruzdami. Urodziła się tu w 1888 roku, prawdopodobnie w rodzinie greckokatolickiej. Była najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Wcześnie została sierotą: mama zmarła tuż po jej narodzinach, a ojciec cztery lata później. Dziewczynkę wychowało starsze rodzeństwo. Od dzieciństwa ciężko pracowała. Nigdy nie nauczyła się pisać ani czytać. Jako siedemnastolatka wyszła za mąż za Ludwika Biernackiego. Zamieszkali przy zbiegu ulic Miejskiej i Zamiejskiej. Oboje harowali na 20-hektarowym gospodarstwie. Mieli sześcioro dzieci, ale czworo zmarło jeszcze w dzieciństwie.

    Ich dni upływały w rytmie roku liturgicznego. Każdego ranka Marianna śpiewała godzinki, a podczas pracy w polu i przy krosnach szeptała zdrowaśki. W dokumencie parafialnym czytamy, że jej mąż był członkiem komitetu budowy kościoła. Okazałą świątynię w stylu neogotyckim budowano w latach 1906–1914.

    Wynoście się!

    Zimą 1915 r. niemieccy oficerowie zarekwirowali ich dom na dwa tygodnie. Wszystkich mieszkańców Lipska zagnano do kościoła. Ludwikowi i Mariannie w zamian za żywność pozwolono wychodzić, by nakarmić zwierzęta i zaopatrzyć się w prowiant. Po powrocie dzielili się ze zmarzniętymi sąsiadami tym, co przynieśli. W wyniku działań wojsk rosyjskich aż 70 proc. domów w Lipsku zostało zniszczonych, wśród nich gospodarstwo Biernackich. Z głodu i wychłodzenia zmarł ich roczny synek Bernard. Potężna trauma doprowadziła do tego, że Ludwik stracił pamięć i zaniemówił. Zmarł w 1929 roku.

    Wchodzę do kościoła. Tłumy padają na kolana przed wizerunkiem Maryi. Trafił tu z niedalekiej Wileńszczyzny i nazywany jest Matką Bożą Bazylianką. Przez wieki ikona czczona była przede wszystkim przez grekokatolików. W czasach rusyfikacji 2 marca 1875 roku, gdy wyszedł carski nakaz, wedle którego wszyscy unici mieli przejść na prawosławie, ci, którzy nie godzili się na to, zaczęli uczestniczyć w liturgii w obrządku łacińskim. 8 grudnia 1875 roku car Aleksander II wydał rozkaz zamknięcia kościoła w Lipsku i skasowania parafii. Gubernator suwalski polecił zamknąć, a następnie rozebrać świątynię. I wtedy się zaczęło… W kościele zebrali się niemal wszyscy parafianie. Nie zgadzali się na rozbiórkę kościoła i przez 10 dni nie opuszczali budynku. „W przekonaniu Rosjan to właśnie obraz Bazylianki stał na przeszkodzie rusyfikacji miejscowych. Trzeba zabrać im ten obraz, do którego tak się przywiązali, a wtedy za obrazem pójdą i ludzie” – wyjaśnia Wojciech Koronkiewicz w barwnej opowieści „Z Matką Boską na rowerze. Podróż do cudownych obrazów, ikon i świętych źródeł Podlasia”. „Dziesiątego dnia o północy żandarmeria sprowadzona z całego powiatu wtargnęła do kościoła i zaczęła siec szablami bezbronną ludność. Kilka osób zginęło, a wielu zostało rannych. Kościół zamknięto i rozebrano. Obraz Matki Bożej Bazylianki przeniesiono do cerkwi. Wierni jednak wyznania nie zmienili. Kiedy w 1905 roku car Mikołaj II ogłasza tzw. ukaz tolerancyjny, miejscowa ludność unicka masowo przyłącza się do parafii katolickiej. Obraz Bazylianki jednak pozostał w cerkwi.

    Nadchodzi pierwsza wojna światowa. Pamiętny rok 1915. Bieżeństwo. Ewakuacja całych wsi i miasteczek. Wywożenie dobytku. Często też grabież. W czasie wycofywania się wojsk rosyjskich z Lipska próbowano wywieźć także obraz Bazylianki. Naoczni świadkowie widzieli, jak czterech żołnierzy nie potrafiło unieść i włożyć na furę obrazu, który bez ram waży 14 kilogramów. Do pomocy w dźwignięciu wizerunku przyszli kolejni żołnierze, lecz i to nie pomogło. Wtedy nadzorujący wywóz sakralnych rzeczy pop wypowiedział znamienne zdanie: »Matka Boża chce tu pozostać. Zostawmy Ją w spokoju«. I tak, w cudowny sposób, Bazylianka została w Lipsku”.

    Z jednej miski

    To niesłychanie ważne tło. Bez niego nie sposób zrozumieć heroicznych decyzji, jakie podejmowali lipscy wierni. To prawdziwy tygiel kultury i religii: przed II wojną ulicami miasteczka spacerowali Polacy, Litwini, Żydzi, Białorusini, Rosjanie, Cyganie i Niemcy. Katolicy, luteranie, prawosławni i staroobrzędowcy. Narodowościowa mozaika była wizytówką Pierwszej i Drugiej Rzeczpospolitej, w której co dziesiąta osoba była wyznania mojżeszowego. Tu pielęgnujący kulturę słowa racjonalny Zachód spotyka do dziś pachnący jerozolimskim kadzidłem, całujący ikony i bijący niskie pokłony Wschód; Bizancjum – Rzym, a Tomasz z Akwinu – Mikołaja Cudotwórcę. Pastelowej „Cichej nocy” (czyli Stille Nacht z austriackiego Oberndorfu) odpowiada zawołanie: Christos rażdajetsia!

    Po śmierci męża, gdy córka usamodzielniła się, pani Marianna zamieszkała u syna Stanisława i jego żony Anny (z domu Szymczyk). W 1941 roku młodym Biernackim urodziła się córeczka Eugenia. Synowa tak wspominała swą teściową, Mariannę: „Była bardzo dobra. Jak tu przyszłam, nie byłam jeszcze gospodynią, nie wszystko potrafiłam zrobić. Po dawniejszemu my razem gotowali, razem jedli. Teściowa pomagała przy dziecku. Codziennie rano razem śpiewałyśmy godzinki. Żyliśmy bardzo skromnie, jedliśmy z jednej miski, ale nigdy nie kłóciliśmy się”.

    Ostatnie życzenie

    Pierwszego lipca 1943 roku hitlerowcy rozpoczęli masowe aresztowania. Był to odwet za działalność partyzantów ukrywających się w Puszczy Augustowskiej. Gdy bladym świtem załomotali do drzwi Biernackich, Stanisław próbował uciec przez okno. Nie udało się, wpadł w ręce esesmanów. Na liście osób do wywózki widniało imię jego żony. I wówczas jej teściowa, padając do nóg hitlerowca, błagała go, aby pozwolił jej pójść do więzienia zamiast ciężarnej synowej. Niemcowi było wszystko jedno: liczba aresztowanych zgadzała się. Mieszkańców Lipska ściśnięto w ciężarówkach, które pomknęły w stronę Grodna.

    Marianna zdołała przekazać z więzienia zaszyty w rękawie list. Prosiła, aby przysłać jej poduszkę i różaniec. Nie wiemy, czy dostała wymarzone przedmioty. 13 lipca 1943 roku wraz synem i 48 mieszkańcami Lipska została poddana egzekucji. Forty za wsią Naumowicze pod Grodnem spłynęły krwią. Gdy jej córka Leokadia z towarzyszką ruszyły, by znaleźć miejsce zbrodni, ukryte w gęstym zbożu widziały kolejne egzekucje.

    Na ołtarze wyniósł Mariannę Biernacką 13 czerwca 1999 roku Jan Paweł II beatyfikujący w Warszawie 108 męczenników czasu II wojny światowej. Dzielna kobieta, okrzyknięta „Kolbem w spódnicy”, jest patronką teściowych, synowych i życia nienarodzonego. Jej uratowana synowa, Anna Biernacka, zmarła przed dekadą w wieku 98 lat.

    Modlitwy za wstawiennictwem bł. Marianny Biernackiej

    Modlitwa  za synową

    Wszechmogący Boże, dziękuję Ci za to, że mój syn znalazł żonę, by wraz z nią budować wspólnotę małżeńską i rodzinną. Dziękuję Ci za ich miłość wzajemną oraz wolę bycia ze sobą aż do końca życia. Spraw, Jezu, by nic nie rozerwało ich małżeńskiej jedności i miłości.

    Błogosław mojej synowej, w której pragnę widzieć córkę. Wspieraj ją we wszystkich zamiarach i poczynaniach. Umacniaj w szlachetnych i dobrych pragnieniach.

    Błogosławiona Marianno Biernacka, która jak matka kochałaś swoją synową i kiedy było trzeba, poświęciłaś za nią swoje życie, ucz mnie kochać syna i synową, abym nie była przeszkodą na drodze ich małżeńskiego szczęścia.

    Amen.

    Modlitwa za zięcia

    Boże, który ustanowiłeś święty związek małżeński i uświęciłeś go swoim błogosławieństwem, obdarz potrzebnymi łaskami mojego zięcia. Dziękuję Ci za miłość, która połączyła córkę z zięciem, za ich małżeństwo i rodzinę.

    Spraw, dobry Ojcze, by mój zięć, biorąc przykład ze świętych mężów i ojców, z niesłabnącą gorliwością troszczył się o swoich najbliższych i pracowitością oraz mądrością budował szczęście małżeńskie i rodzinne.

    Daj mu pogodne usposobienie i radość z bycia mężem i ojcem. Tobie chwała i cześć, wdzięczność i uwielbienie, przez wszystkie wieki wieków.

    Amen.

    Więcej modlitw za wstawiennictwem bł. Marianny Biernackiej na stronie parafii pw. Matki Bożej Anielskiej w Lipsku: https://parafia.lipsk.pl

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _______________________________________________________________________________________________________

    12 lipca

    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu,
    biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci małżonkowie Maria Zelia i Ludwik Martin
      •  Święci Jazon i Sozypater, biskupi i męczennicy
    ***
    Święty Brunon Bonifacy z Kwerfurtu

    Brunon urodził się w 974 r. w rodzinie grafów niemieckich w Kwerfurcie. W roku 986 uczył się w szkole katedralnej w Magdeburgu. Studia odbywał pod kierunkiem magistra Geddona. Tu zetknął się z metropolitą magdeburskim, Gizylerem, i z Thietmarem, późniejszym biskupem w Merserburgu, autorem znanej Kroniki. W roku 995 został mianowany kanonikiem katedralnym w Magdeburgu. W roku 997 wraz z cesarzem Ottonem III udał się do Rzymu. Tu w roku następnym (998) wdział habit benedyktyńskiego mnicha na Awentynie w opactwie świętych Bonifacego i Aleksego. Pięć lat wcześniej w tym samym klasztorze przebywał św. Wojciech i bł. Radzim. Brunon otrzymał jako imię zakonne Bonifacy.
    W roku 999 złożył śluby zakonne. W tym samym czasie zaprzyjaźnił się ze św. Romualdem, który miał już sławę świętego męża i ojca nowej rodziny zakonnej. W roku 1001 Bonifacy znalazł się wśród jego synów duchowych w eremie Pereum koło Rawenny. W tym samym roku jesienią udała się do Polski pierwsza grupa kamedułów z Pereum: Św. Jan i św. Benedykt. Misję tę zorganizował św. Romuald na prośbę cesarza Ottona III i króla polskiego, Bolesława Chrobrego. Mieli oni działać wśród Słowian nadodrzańskich. Do nich to miał się dołączyć Brunon. Dla wyjednania misji odpowiednich przywilejów papieskich, św. Romuald wysłał go do Rzymu. Papież Sylwester II chętnie udzielił wszystkich potrzebnych dla misjonarzy indultów. Brunon otrzymał także od papieża paliusz, a więc tym samym nominację na metropolitę misyjnego. Dawało mu to uprawnienia do mianowania biskupów na terenach misyjnych. Z niewiadomych przyczyn, sakrę biskupią Brunon Bonifacy otrzymał dopiero w roku 1004 w Magdeburgu. W ten sposób stał się pierwszym metropolitą pogańskich Słowian zachodnich, do których był wysłany jako misjonarz.
    Złożona sytuacja polityczna na terenie Polski sprawiła, że Brunon zatrzymał się we Włoszech, a potem na dworze cesarza. W 1005 r. udał się na Węgry, aby tam szukać pola dla swojej działalności. W roku 1006 był w Polsce, by w roku następnym (1007) znaleźć się po raz drugi na Węgrzech. Papież wysłał go w tym samym czasie także do Kijowa, a nawet do Pieczyngów nad Morzem Czarnym. Wyprawę finansował zapewne Bolesław Chrobry. W roku 1008 Bonifacy był ponownie w Polsce i usiłował udać się z kolei do Szwecji, aby przez swoich uczniów zorientować się w sytuacji tamtejszego Kościoła. W 1009 roku udał się do Jaćwieży z wyraźnym zamiarem rozpoczęcia tam misji. Niestety, nie było mu dane dokończyć pomyślnie rozpoczętego dzieła. Według podania miał nawrócić nad Bugiem jednego z książąt jaćwieskich, Nothimera. Rywale księcia wykorzystali ten moment i pozbawili go władzy. Brunon zaś, z 18 towarzyszami, miał zginąć z ich ręki 9 marca 1009 roku, gdzieś w okolicach Pojezierza Suwalskiego. Miał wówczas zaledwie 35 lat życia. Bolesław Chrobry wykupił jego ciało. Niestety, ślad o relikwiach Męczennika zaginął.
    Brunon jest autorem trzech zachowanych do dziś utworów pisanych: Żywotu św. Wojciecha, Listu do cesarza Henryka II (1008) i Żywotu Pięciu Braci Kamedułów (1008 lub 1009), zamordowanych przez na pół pogańskich pachołków królewskich. Styl i język tych pism wskazują na wysoką kulturę św. Brunona.
    Kult św. Brunona Bonifacego rychło rozszedł się po świecie. Już w roku 1040 wychodzi jego żywot wpleciony przez św. Piotra Damiana do żywota św. Romualda. Jego cześć rozwijała się w zakonie kamedułów, a także w kolegiacie w Kwerfurcie, której sam św. Bronon miał być fundatorem. W Martyrologium Rzymskim figuruje od XVI w. W XVII w. św. Brunon Bonifacy został uznany za patrona Warmii, a w 1963 został ogłoszony głównym patronem diecezji łomżyńskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________________

    Święty Brunon z Kwerfurtu, wielki przyjaciel Polaków

    SamplePróba ognia św. Brunona z Kwerfurtu przed pogańskim władcą | fot. Wikipedia

    ***

    Wielki przyjaciel Polaków i pierwszy pisarz na ziemiach polskich – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 12 lipca przypada wspomnienie św. Brunona z Kwerfurtu, biskupa i męczennika. Benedykt XVI nazwał go patronem „coraz większej przyjaźni pomiędzy Niemcami a Polską”.

    Brunon urodził się ok. 974 r. w rodzinie niemieckiego grafa na zamku w Kwerfurcie (Hesja). Po zdobyciu wykształcenia dostał się na dwór cesarza Ottona III, gdzie w krótkim czasie zyskał uznanie swoimi umiejętnościami i cechami charakteru. W roku 997 cesarz zabrał go z sobą do Rzymu. W Wiecznym Mieście Brunon zrezygnował jednak z kariery dworskiej i rozpoczął życie mnisze, wstępując do opactwa benedyktyńskiego na Awentynie, gdzie przyjął imię Bonifacy. Później związał się ze wspólnotą św. Romualda, założyciela kamedułów.

    W czasie pobytu w Rzymie zwrócił na niego uwagę Papież Sylwester II. Doceniając jego cnoty i talenty ustanowił go metropolitą misyjnym i nadał mu szerokie uprawnienia, aż do mianowania biskupów na terenach, gdzie głosił będzie Ewangelię. Posłuszny poleceniu Papieża, apostołował na Węgrzech, Rusi, być może także w Szwecji. Oparcie i pomoc materialną zapewniał mu król Bolesław Chrobry, z którym łączyła go wielka przyjaźń. W czasie jednej z wypraw misyjnych do pogańskich Jadźwingów został bestialsko zamordowany wraz z osiemnastoma towarzyszami. Według jednej z tradycji św. Brunon zginąć miał na terenie dzisiejszego Giżycka. W miejscu jego domniemanego męczeństwa stoi dzisiaj krzyż. Było to w 1009 r.  W chwili śmierci miał zaledwie 35 lat.

    Nie wiemy dokładnie, gdzie znajduje się ciało św. Brunona, wykupione z rąk zabójców przez jego przyjaciela króla Bolesława Chrobrego. Pozostały jednak po nim pisma: „Żywot św. Wojciecha”, „Żywot pięciu braci męczenników” i „List do cesarza Henryka II”. Są one nie tylko bezcennym źródłem wiedzy o początkach historii Polski, ale odznaczają się także dużymi walorami literackimi. W „Liście do cesarza Henryka II” Brunon występuje energicznie w obronie Polski i odważa się upomnieć swego rodaka. Ma mu za złe, że zawarł sojusz z poganami wymierzony przeciw katolickiej Polsce: „Czy godzi się – pyta – prześladować lud chrześcijański (Polaków), a żyć w przyjaźni z ludem pogańskim? Co to za ugoda Chrystusa z Belialem? (…) Strzeż się, królu, jeżeli wszystko chcesz czynić przemocą, a nigdy z litością, która cechuje Chrobrego, żeby przypadkiem Jezus, który teraz ciebie wspiera, nie rozgniewał się. (…) Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów”.

    Niezwykła odwaga, tak upominać cesarza, który, o dziwo, też zostanie później świętym: czy pomogło mu to braterskie upomnienie Brunona?

    Jego działalność nie jest, niestety, powszechnie Polakom znana. Szkoda, bo był nie tylko wielkim misjonarzem, ale również wielkim przyjacielem naszego narodu, który o jego królu, Bolesławie Chrobrym, powiedział, że „miłuje go jak swoją duszę, i więcej niż życie”.

    ks. Arkadiusz Nocoń, Vatican News | Kai Warszawa

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 lipca

    Święty Benedykt z Nursji, opat, patron Europy

    Zobacz także:
      •  Święta Olga Mądra, księżna
      •  Święty Pius I, papież i męczennik
    ***
    Święty Benedykt z Nursji

    Benedykt z Nursji należy do najgłośniejszych postaci w Kościele łacińskim. Wsławił się niezwykle mądrą i wyważoną regułą, która stała się podstawą dla bardzo wielu późniejszych rodzin zakonnych na Zachodzie. Przez założony przez siebie zakon Benedykt przyczynił się nie tylko do pogłębienia życia religijnego w Kościele, ale i szeroko rozumianej kultury. Jego synowie duchowi zasłużyli się najwięcej dla pozyskania Chrystusowi ludów germańskich. Te racje skłoniły Pawła VI do tego, by w 1964 r. wyróżnić św. Benedykta zaszczytnym tytułem głównego patrona Europy.
    Chociaż św. Benedykt zajmuje w dziejach Kościoła katolickiego poczesne miejsce, udokumentowane wiadomości o nim są nikłe. Podstawowym źródłem jest dzieło św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, przedtem mnicha benedyktyńskiego, który żył w czasach bliskich św. Benedykta. Niestety, Dialogi św. Grzegorza nie miały na celu podania biografii, ile raczej opis życia Benedykta; stąd mało w nich danych historycznych, a wiele wątków wręcz legendarnych.Ojciec Benedykta był właścicielem ziemskiej posiadłości w Nursji. Benedykt urodził się ok. roku 480 wraz ze swoją bliźniaczą siostrą, św. Scholastyką. Pierwsze nauki pobierał w rodzinnym miasteczku. Na dalsze studia udał się do Rzymu. Nie pozostał tu długo. Opuścił Wieczne Miasto, gdyż chciał oddać się Panu Bogu na wyłączną służbę jako asceta. Udał się ok. 60 km na wschód w kierunku Tivoli i osiadł w przysiółku Enfide (dzisiaj Affile) przy kościele świętych Piotra i Pawła u stóp wzgórz Prenestini. Z niewiadomych bliżej przyczyn opuścił jednak i to miejsce i przeniósł się do Subiaco. Znalazł tu nie tylko ciszę, ale również dogodną grotę, gdzie mógł zamieszkać i oddać się wyłącznie kontemplacji. Z rąk jakiegoś mnicha przyjął też habit. Obrana przez niego grota zapewniała mu zupełny spokój. Przebywał tam przez trzy lata. Miejscowi górale, wypasający kozy, zaopatrywali go w konieczną żywność.

    Święty Benedykt z Nursji

    Z czasem zaczęli przyłączać się do Benedykta uczniowie. Pod jego kierunkiem utworzono 12 małych klasztorów po 12 uczniów każdy. Na czele każdego z nich Benedykt postawił przełożonych, od siebie bezpośrednio zależnych. Tak więc z pustelnika przeobraził się w cenobitę, czyli w ascetę zamieszkującego pustynię wraz z innymi. Nie znamy przyczyn, dlaczego Benedykt opuścił również i to miejsce. Św. Grzegorz wymienia niechęć miejscowego duchowieństwa. Benedykt zabrał ze sobą najgorliwszych i najbardziej oddanych uczniów i przeniósł się z nimi na Monte Cassino do ruin dawnej fortecy rzymskiej. Benedykt rozpoczął budowę nowego klasztoru od wyburzenia pogańskiej świątyni Jowisza i Apollina. Mieszkańcy miasteczka, leżącego u stóp góry, przychodzili tutaj dla składania ofiar. Był to rok 525 lub 529. W tym czasie na Wschodzie cesarz Justynianin I Wielki zamykał ostatnią pogańską szkołę filozoficzną w Atenach.
    Kiedy stanął już klasztor i kościół, a mury nowej placówki zaczęły się zapełniać adeptami, Benedykt postanowił ułożyć regułę. Miał już sporo doświadczenia. Długie lata rządów na Monte Cassino pozwoliły w praktyce wypróbować przepisy. Roztropny prawodawca zmieniał je i stale doskonalił. Tak więc reguła benedyktyńska przeszła okres długiej próby i doświadczeń. Wprawdzie jej oryginał zaginął, spłonął bowiem w roku 896 w czasie pożaru klasztoru w Teano, jednakże zachowało się wiele jej odpisów.Zasadniczą cechą Reguły św. Benedykta jest umiar. Nie jest ona tak surowa jak reguły św. Kolumbana, Kasjana czy prawodawców rodzin mniszych Wschodu. Nie preferuje studiów jak reguła Kasjodora. We wszystkim: w modlitwie, uczynkach pokutnych, w pracy i w spoczynku, w posiłku i piciu zaleca umiar: “złoty środek”. Celem zasadniczym, jaki Założyciel wytyczył swoim synom duchowym, jest służba Boża. Całe życie mnicha, jego wszystkie chwile i czynności winny zmierzać do tego, by głosiły chwałę Stworzyciela. Dewizą Patriarchy było: Ora et labora – módl się i pracuj. Ze szczególną pieczołowitością strzegł kultu liturgicznego, co pozostało do dni obecnych pięknym dziedzictwem jego zakonu. Poważną część dnia zakonnika przeznaczył na lectio divina – czytanie Pisma Świętego. Wprowadził do zakonu profesję – prawem zagwarantowaną przynależność do zakonu oraz stabilność miejsca, czyli zobowiązanie mnichów do pozostawania w jednym klasztorze aż do śmierci. Reguła św. Benedykta stała się podstawą dla wielu innych.
    Sława Benedykta rozchodziła się szeroko. Powiększać ją miały cuda, o których wspomina św. Grzegorz. Miał m.in. przepowiedzieć najazd Longobardów. Ich wódz po śmierci Benedykta faktycznie najechał Monte Cassino; benedyktyni byli zmuszeni opuścić klasztor i ratować się ucieczką do Rzymu (587). Benedykt miał założyć także opactwo w Terracina, a zdaniem niektórych również w Rzymie (opactwo św. Pankracego przy Lateranie).

    Święty Benedykt z Nursji z rodzoną siostrą, św. Scholastyką

    Benedykt zmarł 21 marca 547 r. w kilka tygodni po śmierci swojej siostry, św. Scholastyki, założycielki żeńskiej gałęzi benedyktynów. Pochowano ich razem we wspólnym grobie na Monte Cassino. Kiedy Longobardowie zniszczyli klasztor (587), mnisi benedyktyńscy z Francji ze czcią przenieśli relikwie św. Scholastyki i św. Benedykta do Francji. Śmiertelne szczątki św. Scholastyki umieścili w klasztorze w Le Mans, a św. Benedykta – we Fleur. Tam są do dnia obecnego. W latach późniejszych część relikwii obu świętych oddano opactwu na Monte Cassino. Na pamiątkę przeniesienia relikwii św. Benedykta w dniu 11 lipca 673 r. do Fleur zakon obchodzi w liturgii pamiątkę “przeniesienia relikwii”. Na ten właśnie dzień Paweł VI ustanowił doroczne święto św. Benedykta.
    Zaraz po śmierci Benedykt odbierał od swoich duchowych synów cześć ołtarzy. Do jego grobu napływali liczni pielgrzymi. Sławę jego rozniosły Dialogi św. Grzegorza, w których jest mowa nawet o cudach, jakie Benedykt za życia działał. Rychło kult św. Benedykta stał się też własnością całego Kościoła. Ku czci Patriarchy ułożono mnóstwo hymnów, sekwencji i modlitw. Benedykt jest w naszych czasach czczony jako patron Opus Dei, jako patron pracujących, a nawet jako orędownik umierających. Pius XII ogłosił go patronem speleologów (1957) i architektów włoskich.
    Reguła św. Benedykta wywarła poważny wpływ na całe życie Europy Zachodniej. Dzieło św. Benedykta jest imponujące i niepowtarzalne. Benedyktyni przez długie wieki (wiek VI-XII) byli najpotężniejszą rodziną zakonną na świecie. Ich klasztory dochodziły do liczby kilku tysięcy, a liczba mnichów dochodziła do wielu dziesiątków tysięcy. Z modelu życia benedyktyńskiego wyrosły inne rodziny zakonne, m.in. benedyktynki (klauzurowe i czynne), cystersi, kameduli, oliwetanie, sylwestryni i trapiści. Zakony te wydały kilka tysięcy świętych i błogosławionych, dały Kościołowi ponad 20 papieży. Wśród świętych benedyktyńskich wypada wymienić: św. Grzegorza I Wielkiego (+ 604), doktora Kościoła; św. Augustyna z Canterbury, apostoła Anglii (+ 605); św. Bedę Czcigodnego, doktora Kościoła (+ 735); św. Bonifacego, apostoła Niemiec i głównego patrona tego kraju; św. Wojciecha – apostoła Czech, Węgier, Polski i Prus, męczennika (+ 997); św. Piotra Damiani, doktora Kościoła (+ 1072); św. Romualda, założyciela kamedułów (+ 1027); św. Jana Gwalberta (+ 1073), założyciela nowej gałęzi zakonnej; św. Anzelma, doktora Kościoła (+ 1109); św. Matyldę (+ 968); św. Hildegardę z Bingen, doktora Kościoła (+ 1179); św. Gertrudę Wielką (+ 1302).

    Święty Benedykt z Nursji

    W Polsce najbardziej znanym opactwem benedyktyńskim jest Tyniec. Do Polski benedyktyni przybyli wraz ze św. Wojciechem (+ 997). Za czasów Bolesława Chrobrego założyli klasztor po kamedułach w Międzyrzeczu. Zamieszki, jakie po śmierci tego króla powstały, i nawrót pogaństwa, doprowadziły do upadku klasztoru. W XI wieku widzimy benedyktynów w Trzemesznie, w Łęczycy (Tum), w Gnieźnie, w Tyńcu, na Łysej Górze, w Czerwińsku, Płocku, Kruszwicy, w Krakowie, Sieciechowie, we Wrocławiu, Oleśnicy, Lubiniu i w Gdańsku. Obecnie istnieją ich opactwa w Tyńcu, Lubiniu koło Kościana oraz Biskupowie.
    W ikonografii św. Benedykt przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim, w kukulli, z krzyżem w dłoni. Jego atrybutami są: anioł, bicz, hostia, kielich z wężem, księga, kruk z chlebem w dziobie, księga reguły w ręce, kubek, pastorał, pies, rozbity puchar, infuła u nóg z napisem “Ausculta fili” – “Synu, bądź posłuszny”, wiązka rózg.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Św. Benedykt z Nursji – patron Europy

    Św. Benedykt z Nursji - patron Europy

    św. Benedykt z Nursji/Fra Angelico (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 9 KWIETNIA 2008

    (…) Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania, który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia”. Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” .

    Drodzy bracia i siostry,

    chciałbym dziś mówić o św. Benedykcie – założycielu zachodniego monastycyzmu, a także patronie mego pontyfikatu. Zacznę słowami św. Grzegorza Wielkiego, który pisze o św. Benedykcie: „Mąż Boży, który zabłysnął na tej ziemi wieloma cudami, w nie mniejszym stopniu zajaśniał wymową w wykładaniu swojej nauki” (Dial. II, 36). Słowa te wielki papież napisał w 592 roku; święty mnich zmarł zaledwie 50 lat wcześniej i żył jeszcze w pamięci ludzi, a zwłaszcza w kwitnącym zakonie, który założył. Święty Benedykt z Nursji swoim życiem i dziełem wywarł zasadniczy wpływ na rozwój cywilizacji i kultury europejskiej. Najważniejszym źródłem na temat jego życia jest druga księga Dialogów św. Grzegorza Wielkiego. Nie jest to biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Zgodnie z ideami swego czasu chciał on ukazać na przykładzie konkretnego człowieka – właśnie św. Benedykta – szczyty kontemplacji, jakie może osiągnąć ten, kto zdaje się na Boga. Daje nam zatem wzór ludzkiego życia jako wspinania się na szczyty doskonałości. Św. Grzegorz Wielki mówi też w tej księdze Dialogów o licznych cudach, jakich dokonywał Święty i także tutaj pragnie nie tylko opowiedzieć o czymś dziwnym, lecz pokazać, jak Bóg, upominając, pomagając a nawet karząc, interweniuje w konkretnych sytuacjach życia człowieka. Chce ukazać, że Bóg nie jest daleką hipotezą, postawioną na początku świata, lecz jest obecny w życiu człowieka, każdego człowieka.

    Tę perspektywę „biografa” wyjaśnić można także w świetle ogólnego kontekstu owych czasów: na przełomie V i VI wieku świat był wstrząsany strasznym kryzysem wartości i instytucji, wywołanym przez upadek Cesarstwa Rzymskiego, przez najazd nowych ludów i upadek obyczajów. Ukazując św. Benedykta jako „jasną gwiazdę”, Grzegorz chciał wskazać w tej wstrząsającej sytuacji, właśnie tu, w Rzymie, drogę wyjścia z „mrocznej nocy historii” (por. Jan Paweł II, Nauczanie, II/1, 1979, str. 1158).

    Rzeczywiście, dzieło Świętego, a zwłaszcza jego Reguła, miały wnieść prawdziwy zaczyn duchowy, który odmienił w ciągu stuleci, przekraczając granice jego ojczyzny i jego czasów, oblicze Europy, wzbudzając po upadku jedności politycznej, jaką stworzyło Cesarstwo, nową jedność duchową i kulturową, jedność wiary chrześcijańskiej, podzielanej przez narody kontynentu. Tak narodziła się rzeczywistość, którą nazywamy „Europą”.

    Św. Benedykt przyszedł na świat około 480 roku. Pochodził, tak mówi św. Grzegorz, „ex provincia Nursiae” – z regionu Nursji. Jego dobrze sytuowani rodzice wysłali go na studia do Rzymu. Nie zatrzymał się on jednak długo w Wiecznym Mieście. Jako w pełni wiarygodną przyczynę jego wyjazdu Grzegorz wymienia fakt, że młody Benedykt był pełen niesmaku dla stylu życia wielu swoich kolegów ze studiów, którzy żyli w sposób rozwiązły i nie chciał popełnić tych samych błędów, co oni. Chciał przypodobać się tylko Bogu; „soli Deo placere desiderans” (II Dial., Prol 1). I tak, jeszcze przed zakończeniem nauki, Benedykt opuścił Rzym i wybrał samotność w górach na wschód od miasta. Po pierwszym pobycie w wiosce Effide (dziś: Affile), gdzie przez jakiś czas przyłączył się do „zakonnej wspólnoty” mnichów, został pustelnikiem w niedalekim Subiaco. Mieszkał tam trzy lata w całkowitej samotności w grocie, która – począwszy od późnego średniowiecza – stanowi „serce” benedyktyńskiego klasztoru, nazwanego „Sacro Speco” [Święta Jaskinia]. Pobyt w Subiaco, czas samotności z Bogiem, był dla Benedykta okresem dojrzewania. Tu musiał znieść i przezwyciężyć trzy podstawowe pokusy każdej istoty ludzkiej: pokusę samopotwierdzania się i pragnienia umieszczenia siebie w centrum, pokusę zmysłów i w końcu pokusę gniewu i zemsty. Benedykt był bowiem przekonany, że dopiero przezwyciężywszy te pokusy, mógłby powiedzieć innym słowo przydatne w ich potrzebach. W ten sposób, uspokoiwszy swą duszę, gotów był panować w pełni nad popędami własnego ja i być tym samym twórcą panującego wokół siebie pokoju. Dopiero wtedy postanowił założyć swe pierwsze klasztory w dolinie Anio, w pobliżu Subiaco.

    W roku 529 Benedykt opuścił Subiaco, by osiąść na Monte Cassino. Niektórzy wyjaśniali te przenosiny jako ucieczkę przed intrygami miejscowego kościelnego zawistnika. Ta próba wyjaśnienia okazała się jednak mało przekonująca, ponieważ to nie jego nagła śmierć skłoniła Benedykta do powrotu (II Dial. 8). W rzeczywistości podjął tę decyzję dlatego, że osiągnął nowy etap swej wewnętrznej dojrzałości i swego doświadczenia monastycznego. Według Grzegorza Wielkiego opuszczenie odizolowanej doliny Anio dla Monte Cassino – wzgórza, które dominuje nad rozległą okoliczną równiną i jest widoczne z daleka – nabiera symbolicznej wymowy: mnisze życie w ukryciu ma swoją rację bytu, ale klasztor ma także swój cel publiczny w życiu Kościoła i społeczeństwa, musi uczynić widoczną wiarę jako moc życia. Istotnie, gdy 21 marca 547 r. Benedykt zakończył swe ziemskie życie, swą Regułą i założoną przez siebie rodziną benedyktyńską pozostawił dziedzictwo, które przyniosło w minionych stuleciach i nadal przynosi owoce na całym świecie.

    W całej drugiej księdze Dialogów Grzegorz opisuje nam, jak życie św. Benedykta zatopione było w atmosferze modlitwy, nośnym fundamencie jego istnienia. Bez modlitwy nie ma doświadczenia Boga. Jednakże duchowość Benedykta nie była życiem wewnętrznym oderwanym od rzeczywistości. Pośród niepokojów i zamętu swoich czasów żył on pod okiem Boga i właśnie dlatego nie utracił nigdy z pola widzenia obowiązków życia codziennego oraz człowieka z jego konkretnymi potrzebami. Widząc Boga, zrozumiał rzeczywistość człowieka i jego misję. W swej Regule nazywa on życie monastyczne „szkołą służby Pańskiej” (Prolog, 45) i żąda od swoich mnichów, aby „nic nie było ważniejsze od Służby Bożej [to jest od Oficjum Pańskiego czyli Liturgii Godzin] (43,3). Podkreśla jednak, że modlitwa jest przede wszystkim aktem słuchania (Prolog 9-11), który ma się następnie przełożyć na konkretne działanie. „Pan oczekuje, że będziemy codziennie odpowiadać czynami na te Jego święte napomnienia” (Prolog 35). Tym samym życie mnicha staje się owocną symbiozą działania i kontemplacji, „aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (57,9). W przeciwieństwie do łatwej i egocentrycznej samorealizacji, która jest dziś często wysławiana, pierwszorzędnym i niezbywalnym zadaniem ucznia św. Benedykta jest szczere poszukiwanie Boga (58,7) na wytyczonej przez pokornego i posłusznego Chrystusa (5,13) drodze do miłości, nad którą nie może niczego przedkładać (4,21; 72,11) i właśnie tak, służąc drugiemu, staje się mężem służby i pokoju. Ćwicząc się w posłuszeństwie, podejmowanym z wiary ożywionej miłością (5,2), mnich osiąga pokorę (5,1), której Reguła poświęca cały rozdział (7). W ten sposób człowiek staje się coraz bardziej podobny do Chrystusa i osiąga prawdziwą samorealizację jako stworzenie na obraz i podobieństwo Boga.

    Posłuszeństwu ucznia powinna odpowiadać mądrość opata, który w klasztorze jest „zastępcą Chrystusa” (2,2; 63,13). Postać tę, zarysowaną przede wszystkim w drugim rozdziale Reguły, nacechowaną duchową urodą i wymagającym zaangażowaniem, można uważać za autoportret Benedykta, ponieważ – jak pisze Grzegorz Wielki – „święty nie mógł żadną miarą nauczać inaczej, jak żył” (Dialogi II, 36). Opat musi być zarazem czułym ojcem a także surowym nauczycielem (2,24), prawdziwym wychowawcą. Nieustępliwy wobec przywar, ma jednak przede wszystkim naśladować czułość Dobrego Pasterza (27,8), „ma raczej pomagać niż przewodzić” (64,8), „wszystko, co dobre i święte, okazywać raczej swoim postępowaniem niż słowami” i „własnym życiem uczyć Bożych przykazań” (2, 12). Aby być w stanie podejmować odpowiedzialne decyzje, opat musi także być tym, który „słucha rady braci” (3,2), „gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze” (3,3). Polecenie to czyni zaskakująco nowoczesną Regułę spisaną niemal piętnaście wieków temu! Człowiek, na którym spoczywa odpowiedzialność publiczna, nawet w małym środowisku, musi być również zawsze człowiekiem umiejącym słuchać i wyciągającym naukę z tego, co usłyszy.

    Benedykt określa Regułę jako „maleńką, pisaną dla początkujących” (73,8); w rzeczywistości jednak przynosi ona wskazania przydatne nie tylko mnichom, ale także tym wszystkim, którzy szukają przewodnika w swej drodze do Boga. Ze względu na swój umiar, na swoje człowieczeństwo i swoje trzeźwe rozeznanie między tym, co istotne a tym, co drugorzędne, mogła ona zachować do dzisiaj swoją oświecającą moc. Paweł VI, ogłaszając 24 października 1964 r. św. Benedykta Patronem Europy, uznawał w ten sposób cudowny wkład dzieła tego Świętego przez Regułę w tworzenie cywilizacji i kultury europejskiej. Dziś Europa, która wyszła właśnie ze stulecia głęboko zranionego przez dwie wojny światowe i po upadku wielkich ideologii, które okazały się tragicznymi utopiami, poszukuje własnej tożsamości. Dla stworzenia nowej i trwałej jedności istotne są niewątpliwie narzędzia polityczne, gospodarcze i prawne, ale trzeba również wzbudzić odnowę etyczną i duchową, czerpiącą z chrześcijańskich korzeni kontynentu, w przeciwnym razie nie sposób odbudować Europy. Bez tych życiodajnych soków człowiek pozostanie wystawiony na niebezpieczeństwo, że ulegnie prastarej pokusie zbawienia się samemu – utopii, która na różne sposoby przyniosła Europie XX wieku, jak to podkreślił papież Jan Paweł II, „bezprecedensowy regres w burzliwej historii ludzkości” (Nauczanie, XIII/1, 1990, str. 58). Poszukując prawdziwego postępu wsłuchajmy się także dziś w Regułę św. Benedykta jako światło na naszej drodze. Wielki mnich pozostaje prawdziwym nauczycielem, w którego szkole możemy nauczyć się sztuki życia prawdziwym humanizmem.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 lipca

    Święty Jan Gwalbert, opat

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Peczerski, opat
    ***
    Święty Jan Gwalbert

    Jan Gwalbert urodził się około roku 1000 pod Florencją. Jako młodzieniec wstąpił do benedyktyńskiego klasztoru San Miniato, ale niebawem opuścił go na znak protestu przeciw symoniackiemu wyborowi opata. Udał się wówczas do Camaldoli, stamtąd zaś około roku 1030 przybył do zalesionej doliny Vallombrosa, gdzie rozpoczął życie pustelnicze. Z czasem przylgnęli doń inni – i tak w roku 1039 powstała w Vallombrosie wspólnota mnichów, którzy wiedli surowe życie, kierując się zresztą regułą benedyktyńską. Jan założył później lub zreformował kilka innych klasztorów, którymi kierował jako przełożony powstałej w ten sposób nowej monastycznej społeczności, zwanej walombrozjanami. Zasłużył się też prowadząc dalej walkę z symonią, w czym popierali go papież i lud. Najsłynniejszą stała się jego akcja przeciw arcybiskupowi Florencji, Piotrowi Mezzabarbie. Sam z pokory nigdy nie przyjął święceń kapłańskich.
    Zmarł 12 lipca 1073 r. w klasztorze św. Michała w Passignano pod Florencją. Kanonizował go w roku 1193 Celestyn III. Pius XII ogłosił go patronem strażników leśnych (1951) oraz Sao Paulo w Brazylii (1958).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 lipca

    Św. Weronika Giuliani i mistyczne zaślubiny z Chrystusem

    Św. Weronika Giuliani i mistyczne zaślubiny z Chrystusem

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Urszula urodziła się 27 grudnia 1660 r. w Mercatello, w zamożnej rodzinie Mancini. Kiedy miała zaledwie 5 lat, umarła jej matka. Sakrament bierzmowania otrzymała w siódmym roku życia. Trzy lata później została dopuszczona do Pierwszej Komunii świętej (1670).

    Pragnąc oddać się Panu Jezusowi całkowicie na służbę jako żertwa ofiarna za grzechy ludzkie, wbrew woli ojca wstąpiła do kapucynek w Citta di Castello (1677). Przyjęła wówczas imię Weronika. W rok potem połączyła się z zakonem ślubami. W klasztorze przeszła wszystkie stopnie w hierarchii: od furtianki, kucharki, szatniarki, piekarki, zakrystianki, mistrzyni nowicjuszek aż po urząd ksieni. Mistrzynią była przez 33 lata, ksienią – przez 11 lat. W kontakcie z siostrami była życzliwa, wobec siebie – wymagająca i surowa.

    Weronika wyróżniała się wielką delikatnością sumienia. Lękała się nawet najmniejszej przewiny i każdą opłakiwała hojnymi łzami. Ze swoich ułomności zwierzała się publicznie. Surowa dla siebie, była delikatna i zatroskana o siostry, zwłaszcza chore. Umiała rozbudzić tak wielkiego ducha gorliwości, że siostry rywalizowały ze sobą w obserwancji zakonnej. Była surowa i wymagająca w zakresie kultywowania cnoty ubóstwa franciszkańskiego, ale równocześnie była matką dbającą, by siostrom nie brakowało niczego, co konieczne.

    Cierpiała wiele nie tylko z powodu zadawanych sobie pokut, ale z powodu często nawiedzających ją dolegliwości i chorób. Do tych jednak fizycznych cierpień doszły o wiele boleśniejsze cierpienia duchowe: oschłości, stany opuszczenia i osamotnienia duchowego. Wszystko to Weronika znosiła z heroicznym poddaniem się woli Bożej. Pan Jezus pocieszał ją także darem ekstaz i widzeń nadprzyrodzonych. Spowiednik, nie rozumiejąc jej stanów, poczytywał je za swego rodzaju opętanie szatańskie, za symulację, by uchodzić za świętą. Doszło do tego, że zakazał jej przystępować do Komunii świętej, a jej sprawę oddał nawet do rozpatrzenia Kongregacji Św. Oficjum. Na te jawne już prześladowania Weronika odpowiadała tylko pokornymi słowami: “Krzyże i męki są radosnym darem dla mnie z Bożej ręki”. Wszystkie te cierpienia ofiarowała za nawrócenie grzeszników, by ich ratować od wiecznego potępienia.

    W 1694 roku Weronika przeżyła mistyczne zaręczyny i zaślubiny z Chrystusem. Dnia 5 kwietnia 1697 roku, w Wielki Piątek, otrzymała dar stygmatów. Na jej prośbę po trzech latach stygmaty zanikły, ale cierpienie ran Chrystusa pozostało. W nagrodę za serdeczne nabożeństwo do męki Pańskiej miała otrzymać w swoim sercu wyryte znaki tej męki.

    Po długiej i bardzo bolesnej chorobie Weronika zmarła 9 lipca 1727 r. w 67. roku życia. Do chwały błogosławionych wyniósł ją papież Pius VII w 1802 roku, a do chwały świętych papież Grzegorz XVI w 1839 roku. Z polecenia późniejszych spowiedników Weronika zostawiła cenny dziennik swojego życia, w którym opisuje swoje mistyczne przeżycia; zachowały się także jej listy i poezje.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 lipca

    Święty Jan z Dukli, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Edgar Spokojny, król
      •  Święty Eugeniusz III, papież
      •  Święty Kilian, biskup i męczennik
      •  Błogosławiony Piotr Eremita, zakonnik
      •  Święci Akwila i Pryscylla
    ***
    Wspomnienie św. Jana z Dukli zostało przeniesione na dzień 8 lipca po jego kanonizacji – wcześniej obchodzono je 3 października.

    Święty Jan z Dukli

    Jan urodził się w Dukli około roku 1414. O jego rodzicach wiemy tylko tyle, że byli mieszczanami. Nie możemy także nic konkretnego powiedzieć o młodości Jana. Zapewne uczęszczał do miejscowej szkoły, potem udał się do Krakowa. Legenda głosi, że tam studiował, jednak brak źródeł historycznych, które potwierdzałyby ten fakt.
    Według miejscowej tradycji Jan miał już od młodości prowadzić życie pustelnicze w pobliskich lasach u stóp góry zwanej Cergową. Do dziś w odległości kilku kilometrów od Dukli znajduje się pustelnia i kościółek drewniany, wystawiony pod wezwaniem św. Jana z Dukli na miejscu, gdzie miał on samotnie prowadzić bogobojne życie.
    Nie znamy przyczyn, dla których Jan opuścił pustelnię i wstąpił do franciszkanów konwentualnych, zapewne w pobliskim Krośnie, w latach 1434-1440. Po nowicjacie i złożeniu profesji zakonnej odbył studia kanoniczne i został wyświęcony na kapłana. Musiały to być studia solidne, skoro Jan został od razu powołany na urząd kaznodziei. Urząd ten bowiem powierzano w klasztorach franciszkańskich kapłanom wyjątkowo uzdolnionym i wewnętrznie uformowanym. Tego wymagał w regule św. Franciszek, założyciel zakonu.
    Jan przez szereg lat piastował także obowiązki gwardiana, czyli przełożonego klasztoru: w Krośnie i we Lwowie. Wreszcie powierzono mu urząd kustosza kustodii, czyli całego okręgu lwowskiego. Po złożeniu tego urzędu ponownie zlecono mu urząd kaznodziei we Lwowie.
    W latach 1453-1454, na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka i biskupa krakowskiego, kardynała Zbigniewa Oleśnickiego, przebywał w Polsce św. Jan Kapistran, reformator franciszkańskiego życia zakonnego. Założył klasztory obserwantów, czyli franciszkanów reguły obostrzonej, w Krakowie (1453) i w Warszawie (1454). W roku 1461 obserwanci założyli również konwent we Lwowie. Od krakowskiego klasztoru pw. św. Bernardyna zaczęto powszechnie nazywać polskich obserwantów bernardynami.
    Jan z Dukli obserwował życie bernardynów i umacniał się ich gorliwością. Postanowił do nich wstąpić. Do roku 1517 franciszkanie konwentualni i obserwanci mieli wspólnego przełożonego generalnego. Jednak przejście z jednego zakonu do drugiego poczytywano zawsze za rodzaj dezercji. Istniały ponadto przepisy w zakonie obserwantów, utrudniające przyjęcie zakonników konwentualnych w obawie o zaniżenie karności i ducha zakonnego. Ojciec Jan musiał więc być dobrze znany, skoro przyjęto go bez wahania. Nadarzyła się zresztą ku temu okazja. Z Czech przybył prowincjał franciszkanów konwentualnych, któremu podlegał Jan. Poprosił prowincjała, by zezwolił mu wstąpić do obserwantów. Według relacji miejscowej tradycji prowincjał, sądząc, że Jan chce odwiedzić kogoś w konwencie obserwantów, chętnie się zgodził. Kiedy zaś spostrzegł swoją pomyłkę, nie mógł już zmusić o. Jana do powrotu. Było to prawdopodobnie w roku 1463.
    Chociaż o. Jan był wtedy już starszy, przeżył u obserwantów jeszcze 21 lat. Krótki czas przebywał w Poznaniu, by następnie powrócić do ukochanego Lwowa i tam spędzić resztę życia. Tu powierzono mu funkcję kaznodziei i spowiednika. Pod koniec życia miał utracić wzrok. Jako dorobek wielu lat pracy kaznodziejskiej zostawił zbiór kazań, które jednak zaginęły. Rozmiłowany w modlitwie, poświęcał na nią długie godziny. Dla dokładnego zapoznania się z konstytucjami nowego zakonu wczytywał się w nie pilnie, a gdy utracił wzrok, prosił, by odczytywał mu je kleryk, bo chciał się ich wyuczyć na pamięć. Do ślepoty dołączyła się ponadto choroba bezwładu nóg.
    Jan oddał Bogu ducha w konwencie lwowskim 29 września 1484 roku. Pochowano go w kościele klasztornym, w chórze zakonnym, za wielkim ołtarzem. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że zaraz po jego śmierci wierni zaczęli gromadzić się w pobliżu jego grobu i modlić się do niego o łaski. W roku 1487 obserwanci wystarali się u papieża, Innocentego VIII, o zezwolenie na “podniesienie ciała”, co równało się pozwoleniu na oddawanie mu czci publicznej. Zezwolenie przywiózł ze sobą z Rzymu komisarz generała zakonu, o. Ludwik de la Torre, ale sam akt przeniesienia odbył się dopiero w roku 1521. Nowy grób umieszczono nad posadzką w prezbiterium po prawej stronie. W roku 1608 z racji budowy nowego kościoła wystawiono marmurowy sarkofag, przeniesiony w roku 1740 za wielki ołtarz.
    Do roku 1946 trumienka z relikwiami Jana znajdowała się we Lwowie, w latach 1946-1974 w kościele bernardynów w Rzeszowie, obecnie zaś jest w Dukli.
    Liczne łaski, otrzymywane za pośrednictwem sługi Bożego, ściągały do jego grobu nie tylko katolików, ale także prawosławnych i Ormian. Mnożyły się także wota dziękczynne. Kiedy w roku 1648 Lwów został ocalony w czasie oblężenia przez Bohdana Chmielnickiego, przypisywano to wstawiennictwu Jana z Dukli, gdyż gorąco modlono się do niego. Proces kanoniczny rozpoczął się w roku 1615. Prośbę o beatyfikację przesłał do Rzymu król Zygmunt III Waza i biskupi polscy, jak też wielu senatorów. Proces, wiele razy przerywany, został wreszcie ukończony szczęśliwie w roku 1731. Na podstawie nieprzerwanego kultu, jakim sługa Boży się cieszył, papież Klemens XII w roku 1733 ogłosił ojca Jana błogosławionym, wyznaczając na dzień jego święta 19 lipca. Termin ten, kilka razy przenoszony, reforma kalendarza liturgicznego w Polsce w roku 1974 ustaliła na 3 października. Po kanonizacji jednak przesunięto go na dzień 8 lipca.
    W roku 1739 na prośbę króla Augusta III Sasa, biskupów i kapituł katedralnych oraz magistratu lwowskiego papież Klemens XII ogłosił bł. Jana z Dukli patronem Korony oraz Litwy. Papież Benedykt XIV nadał odpust zupełny na doroczną uroczystość bł. Jana dla kościołów obserwantów w Polsce (1742). Już w roku 1754 król August III Sas wniósł prośbę do Rzymu o kanonizację bł. Jana z Dukli. Prośbę ponowił król Stanisław August Poniatowski w roku 1764, uczynił to również sejm polski. Niewola jednak przerwała zabiegi. Dopiero w roku 1957 Episkopat Polski wystąpił do Stolicy Świętej z ponowną prośbą. Kanonizacji dokonał w Krośnie papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w dniu 10 czerwca 1997 r.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie zakonnika, czasami jako niewidomy. Jego atrybutem są promienie światła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Janie z Dukli - módl się za naszą Ojczyzną!

    fot. via Wikipedia, CC 0 / pixabay – statistuta

    ***

    Św. Janie z Dukli – módl się za naszą Ojczyzną!

    Urodził się w Dukli (archidiecezja przemyska) w rodzinie mieszczańskiej około 1414 r. Uczył się w rodzinnym mieście, jak też później w Krakowie. Jako młodzieniec przez pewien czas przebywał na pustelni w pobliskich Dukli lasach pod górą Cergową. Przez modlitwę i samotność zapewne chciał wyrobić sobie właściwe spojrzenie na sprawy otaczającego go świata oraz być bardziej blisko Boga. Po opuszczeniu pustelni (1433-1440) postanowił zostać kapłanem zakonnym i wstąpił do franciszkanów konwentualnych (noszą czarne habity, jak obecnie w Niepokalanowie). Po odbyciu nowicjatu i złożeniu profesji zakonnej, nasz Patron odbył wymagane prawem studia i otrzymał święcenia kapłańskie.

    Z pewnością św. Jan należał do zdolnych studentów, skoro od razu po święceniach powierzono mu urząd kaznodziei. Warto wiedzieć, że dawniej, nie tak jak dzisiaj, nie wszyscy nowo wyświęceni mogli głosić kazania. Zdarzało się, że byli księża wyświęcani do sprawowania jedynie Mszy Świętej (ad solam Missam). W klasztorach franciszkańskich, zgodnie z poleceniem założyciela św. Franciszka z Asyżu, kaznodziejami mogli być tylko wybitnie zdolni i urobieni wewnętrznie kapłani. Oprócz głoszenia słowa Bożego św. Jan przez wiele lat pełnił funkcję gwardiana, czyli przełożonego klasztoru w pobliskim Dukli Krośnie oraz we Lwowie. Także powierzono mu urząd kustosza kustodii, tzn. przełożonego franciszkańskiego okręgu lwowskiego. Po zakończeniu tego ostatniego ważnego urzędu, św. Jan znów był kaznodzieją we Lwowie.

    Franciszkanie w wieku XV przeżywali pewien kryzys, gdy chodzi o zachowanie pierwotnej reguły zakonnej. Z tego powodu doszło do reformy części zakonu św. Franciszka z Asyżu. Na czele tego ruchu zmierzającego do obostrzenia reguły zakonnej stał św. Bernardyn ze Sieny (+1444) i jego duchowy uczeń św. Jan Kapistran (+1456). Zreformowani przez św. Bernardyna zakonnicy nazywani byli obserwantami (obostrzona reguła), a w Polsce bernardynami od krakowskiego klasztoru pod wezwaniem św. Bernardyna. Św. Jan Kapistran przebywał na zaproszenie króla Kazimierza Jagiellończyka przez osiem miesięcy w Polsce, głosząc w Krakowie i we Wrocławiu płomienne kazania, wskutek których wielu świeckich i duchownych nawracało się do bardziej gorliwego sposobu życia. Św. Jan Kapistran założył w Krakowie i w Warszawie (1453-1454) klasztory bernardyńskie. Wkrótce taki klasztor powstał również i we Lwowie. Św. Jan obserwował gorliwe życie bernardynów doszedł do przekonania, że powinien być w ich gronie. Uczynił tak w roku 1463, mając blisko 60 lat. U bernardynów przebywał 21 lat, przez krótki okres w Poznaniu, a następnie aż do śmierci we Lwowie. Przełożeni znów polecili św. Janowi pełnić funkcję kaznodziei i spowiednika. Wówczas zasłynął jako wybitny mówca (głosił także kazania po niemiecku do Niemców, mieszkańców Lwowa) i spowiednik. Nawet po utracie wzroku oraz cierpiąc na niedowład nóg z wielką gorliwością spełniał posługę kapłańską, szczególnie z wielką miłością traktował penitentów w konfesjonale. Św. Jan pragnął być gorliwym zakonnikiem, starał się na pamięć przyswoić regułę swojego zakonu, po utracie wzroku prosił kleryka, aby czytał mu poszczególne jej punkty w celu lepszego ich zapamiętania. Święty długie godziny spędzał na modlitwie. Pełen zasług, w opinii świętości odszedł do Pana we Lwowie 29 IX 1484 r. Przy grobie św. Jana modlili się nie tylko katolicy, ale także prawosławni i Ormianie, otrzymując liczne łaski. Wstawiennictwu św. Jana przypisuje się cudowne ocalenie Lwowa w roku 1648 podczas oblężenia przez wojska Bohdana Chmielnickiego.

    Papież Klemens XII ogłosił Jana z Dukli błogosławionym w roku 1733, a Jan Paweł II kanonizował błogosławionego w Dukli 10 VI 1997 r. Relikwie św. Jana przebywają w Dukli w Kościele Ojców Bernardynów. Wspomniany papież Klemens XII na prośbę króla, biskupów i kapituł katedralnych ogłosił w roku 1739 bł. Jana patronem Korony i Litwy. Św. Jan jest patronem Archidiecezji Przemyskiej, Lwowa, rycerstwa polskiego, jego postać widnieje w herbie Dukli. W ikonografii przedstawia się św. Jana jako niewidomego, w habicie franciszkańskim, padają na niego promienie światła.

    Liturgiczny obchód ku czci św. Jana z Dukli przypada na dzień 8 lipca i ma rangę wspomnienia obowiązkowego. W kolekcie mszalnej wspomina się, że Bóg obdarzył św. Jana cnotami: pokory i cierpliwości, o co też Pana prosimy. Modlitwa nad darami zawiera prośbę, abyśmy nie mieli ducha wyniosłości, ale zostali wywyższeni w wiecznej chwale dzięki wstawiennictwu naszego Patrona, człowieka pokornego i cierpliwego dzięki ofierze mszalnej. Po Komunii zanosimy do Boga błaganie, abyśmy za przykładem św. Jana z Dukli zawsze przede wszystkim szukali Boga i wobec świata nosili w sobie obraz zmartwychwstałego Chrystusa.

    Szczególnie w dzień 8 lipca polecajmy św. Janowi z Dukli sprawy naszej Ojczyzny.

    ks. Stanisław Hołodok/opoka.org.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    7 lipca

    Błogosławieni męczennicy
    Józef i Wiktoria Ulmowie
    oraz siedmioro ich dzieci

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Benedykt XI, papież
      •  Święci męczennicy Grzegorz Grassi, biskup, Herminia, dziewica, i Towarzysze
      •  Błogosławiona Maria Romero Meneses, zakonnica
      •  Błogosławiony Piotr To Rot, męczennik
      •  Święty Firmin z Amiens, biskup i męczennik
    ***
    Błogosławiony Józef Ulma

    Józef Ulma urodził się 2 marca 1900 r. w wielodzietnej, rolniczej rodzinie w Markowej (arch. przemyska). Ukończył czteroklasową szkołę powszechną w rodzinnej miejscowości. Już w młodości był zaangażowany w działalność społeczną. W wieku 17 lat został członkiem Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej, którego jednym z celów było zbieranie funduszy na budowę i konserwację kościołów. Uczestniczył także w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży oraz Związku Młodzieży Wiejskiej RP “Wici”, w którym był bibliotekarzem i fotografem.
    W latach 1921-1922 odbywał służbę wojskową. W latach 1929-1930 kształcił się w Państwowej Szkole Rolniczej w Pilźnie. Po jej ukończeniu z wynikiem bardzo dobrym stał się propagatorem upraw warzyw i owoców, prowadząc szkółkę drzew owocowych, hodując pszczoły oraz jedwabniki. Jako pierwszy w Markowej wprowadził w swoim domu elektryczność, podłączając żarówkę do małego, ręcznie zbudowanego wiatraka.
    Jedną z jego pasji było robienie zdjęć. Własnoręcznie wykonał aparat, który służył mu do fotografowania. Dzięki temu zachowały się zdjęcia z wielu wydarzeń w rodzinnej miejscowości oraz zdjęcia rodzinne.

    Błogosławiona Wiktoria Ulma

    7 lipca 1935 roku ożenił się z pochodzącą z tej samej miejscowości Wiktorią Niemczak. W wieku 6 lat Wiktoria straciła matkę. Uczęszczała do szkoły powszechnej w rodzinnej miejscowości, a następnie na kursy Uniwersytetu Ludowego w pobliskiej Gaci. Była członkiem Amatorskiego Zespołu Teatralnego w Markowej – grała m.in. rolę Matki Bożej w jasełkach.Od czasu ślubu Józef i Wiktoria wspólnie prowadzili kilkuhektarowe gospodarstwo rolne. Wiktoria zajmowała się domem i dziećmi, udzielała się także w amatorskim teatrze wiejskim.

    Błogosławiona rodzina Ulmów

    W kolejnych latach rodzinie Ulmów urodziło się sześcioro dzieci: Stanisława (ur. 18 lipca 1936 r.), Barbara (ur. 6 października 1937 r.), Władysław (ur. 5 grudnia 1938 r.), Franciszek (ur. 3 kwietnia 1940 r.), Antoni (ur. 6 czerwca 1941 r.) i Maria (ur. 16 września 1942 r.). Małżonkowie pogłębiali swoją wiarę poprzez rodzinną modlitwę i udział w życiu parafii w Markowej, należeli m.in. do Bractwa Żywego Różańca.Po wybuchu II wojny światowej Józef został zmobilizowany i brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r. Podczas okupacji niemieckiej zaangażował się w pomoc Żydom. Prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 przyjął pod swój dach ośmioro żydowskich uciekinierów z rodzin Goldmanów/”Szallów”, Grünfeldów i Didnerów. Pomógł także jeszcze innej żydowskiej rodzinie wybudować ziemiankę w pobliskim lesie, a następnie zaopatrywał jej mieszkańców w żywność.
    Po pewnym czasie ziemianka została odkryta przez Niemców, a czworo ukrywających się w niej Żydów (trzy kobiety i dziecko) zostało zamordowanych. Fakt udzielania przez Ulmę pomocy uciekinierom nie wyszedł wtedy na jaw. Pozostałych ośmioro Żydów ukrywało się w gospodarstwie Ulmów do wiosny 1944 r.
    To wtedy Ulmowie zostali zadenuncjowani przez współpracującego z niemieckimi okupantami tzw. granatowego policjanta Włodzimierza Lesia, który wcześniej zagarnął majątek rodziny Szallów i zamierzał pozbyć się jego prawowitych właścicieli. 24 marca 1944 r. niemieccy żandarmi z posterunku w Łańcucie rozstrzelali Józefa Ulmę, a także jego żonę, będącą w zaawansowanej ciąży, oraz szóstkę ich dzieci (8-letnią Stanisławę, 6-letnią Barbarę, 5-letniego Władysława, 4-letniego Franciszka, 3-letniego Antoniego i półtoraroczną Marię). Razem z Ulmami zginęli również wszyscy ukrywani Żydzi.
    Ciała zamordowanych zostały pierwotnie zakopane przed domem, w następnym tygodniu wydobyto je i złożono do czterech trumien. Pogrzeb odbył się dopiero 11 stycznia 1945 r. w parafii w Markowej, po czym wszyscy zostali pochowani na cmentarzu parafialnym.Z inicjatywy proboszcza parafii św. Doroty w Markowej podjęto działania zmierzające do wyniesienia rodziny Ulmów na ołtarze. 17 września 2003 r. biskup pelpliński Jan Bernard Szlaga rozpoczął proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym całej grupy męczenników II wojny światowej. Proces na szczeblu diecezjalnym zakończył się w maju 2011 r. Ze względu na wzrastającą opinię o męczeństwie rodziny Ulmów metropolita przemyski, abp Adam Szal, zwrócił się w 2017 r. do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych o wyłączenie tego procesu z procesu grupy męczenników II wojny światowej. W lutym 2017 r. w archidiecezji przemyskiej otwarto nowy proces beatyfikacyjny Sług Bożych – Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci jako męczenników z powodu nienawiści do wiary. W lipcu 2020 r. ukończono prace nad liczącym 500 stron dokumentem tzw. Positio o męczeństwie rodziny Ulmów.
    W grudniu 2022 r. odbyła się sesja biskupów i kardynałów Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, która pozytywnie zaopiniowała propozycję wyniesienia ich na ołtarze jako męczenników, a papież Franciszek kilka dni później promulgował dekret o ich męczeństwie, otwierając drogę do beatyfikacji. Dekretem objęto także nienarodzone dziecko Józefa i Wiktorii, która w chwili śmierci była w siódmym miesiącu ciąży. W 2023 r. dokonano ekshumacji szczątków rodziny Ulmów, a następnie po beatyfikacji złożono do sarkofagu w bocznym ołtarzu poświęconym Matce Bożej w lewej nawie kościoła św. Doroty w Markowej.

    Błogosławiona rodzina Ulmów

    Msza beatyfikacyjna Józefa i Wiktorii Ulmów oraz ich siedmiorga dzieci została odprawiona w Markowej 10 września 2023 r. Nabożeństwu przewodniczył przedstawiciel papieża Franciszka, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, kard. Marcello Semeraro. W Eucharystii wzięło udział wielu przedstawicieli episkopatu, a także m.in. Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich.
    Liturgiczne wspomnienie błogosławionej rodziny Ulmów przypada 7 lipca, w rocznicę zawarcia małżeństwa przez Józefa i Wiktorię.13 września 1995 r. Instytut Yad Vashem w Jerozolimie uhonorował pośmiertnie Józefa i Wiktorię Ulmów tytułem “Sprawiedliwych wśród Narodów Świata”. W 2010 r. prezydent RP Lech Kaczyński odznaczył ich pośmiertnie Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2016 r. w Markowej otwarto muzeum ich imienia, poświęcone wszystkim Polakom ratującym Żydów w czasie Zagłady. Od 2018 r. w rocznicę wydarzeń w Markowej – 24 marca – decyzją Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej obchodzony jest Narodowy Dzień Pamięci Polaków ratujących Żydów pod okupacją niemiecką.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Męczeństwo rodziny Ulmów: niebagatelny precedens i przełom w rozumieniu świętości

    Rodzina Ulmów z Markowej zostanie beatyfikowana

    fot. Marek Bazak | East News

    Kandydatami na ołtarze są nie tylko sami państwo Ulmowie, ale także ich dzieci – włącznie z tym jeszcze nienarodzonym. W przypadku najmłodszego nie mówimy już o nadziei zbawienia, ale o pewności.

    Dekret o męczeństwie Ulmów

    17 grudnia 2022 roku podczas zwyczajowej audiencji dla prefekta Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, kardynała Marcello Semararo, papież Franciszek zatwierdził dekret o męczeństwie rodziny Ulmów z Markowej. Dokładnie ujmując: o męczeństwie [zadanym] z nienawiści do wiary.

    Na oficjalnej stronie Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych najpierw czytamy hasłową notatkę wstępną:

    Czcigodni Słudzy Boży Józef i Wiktoria Ulmowie oraz ich siedmioro dzieci († 24 marca 1944). Świeccy małżonkowie z siedmiorgiem dzieci zamordowani z nienawiści do wiary 24 marca 1944 r., którzy mimo świadomości ryzyka i trudności finansowych przez półtora roku ukrywali w domu rodzinę żydowską. Odkryci, wszyscy zostali zamordowani, łącznie z dzieckiem w łonie Wiktorii.

    Kandydatami na ołtarze są więc nie tylko sami państwo Ulmowie, ale także ich dzieci – włącznie z tym jeszcze nienarodzonym. Wszyscy razem zostaną beatyfikowani jako męczennicy – w sumie dziewięć osób, dziewięcioro błogosławionych.

    Oficjalna notatka na stronie Dykasterii zawiera trzypunktowe wyliczenie, zaczynające się od prostego stwierdzenia „Męczennikami są”. Po dwukropku w pierwszym punkcie wymieniony jest Józef, a następnie podano jego krótki biogram. W punkcie drugim Wiktoria, również z krótkim biogramem. Punkt trzeci brzmi:

    Sześcioro dzieci to: Stanisława, urodzona 18 lipca 1936 r.; Barbara, urodzona 6 października 1937 r.; Władysław, urodzony 5 grudnia 1938 r.; Franciszek, urodzony 3 kwietnia 1940 r.; Antoni, urodzony 6 czerwca 1941 r.; Maria, urodzona 16 września 1942 r. Do tych sześciorga dzieci należy dodać siódme dziecko, które było jeszcze w łonie matki w dniu, kiedy została ona zamordowana, a które powinno było się urodzić wkrótce potem.

    W dalszej części tekstu stwierdza się, że materialne męczeństwo jest wystarczająco udowodnione. Jest nim historyczny fakt zamordowania rodziny Ulmów przez hitlerowskich policjantów 24 marca 1944 roku, zaraz po ukrywanych przez nich Żydach – solidnie udokumentowany zeznaniami i relacjami świadków zarówno co do zaistnienia, przebiegu, jak i przyczyn.

    Rodzina Ulmów – zamordowana za pomoc Żydom – na zdjęciach

    ***

    Z nienawiści do wiary

    Najdłuższy akapit poświęcony jest formalnemu ujęciu męczeństwa ex parte persecutoris, czyli od strony prześladowców. Jego zasadniczą treścią jest uzasadnienie, dlaczego śmierć Ulmów uznaje się za męczeństwo zadane im z nienawiści do wiary. Z imienia i nazwiska wymienieni zostali komendant Eilert Dieken, dowodzący egzekucją Ulmów i ukrywanych przez nich Żydów, oraz biorący w niej udział żandarm Joseph Kokott. Podkreślone zostało, że obydwoma kierowała antysemicka nienawiść i niechęć do chrześcijaństwa.

    Dieken formalnie wyrzekł się swojej wiary (był ewangelikiem), choć nie było to wymagane przy wstępowaniu do żandarmerii. Kokott, choć nie należał do SS, nosił na czapce „trupią czaszkę” – symbol wyróżniający członków hitlerowskich formacji związanych z satanizmem i ezoteryzmem. Dieken osobiście wybrał grupę do przeprowadzenia egzekucji, upewniając się, że znajdzie się w niej także Kokott.

    Mordercy wiedzieli o katolickiej aktywności Józefa i Wiktorii Ulmów oraz o niezwiązanej z interesem ekonomicznym ewangelicznej motywacji ich gościnności wobec ukrywanych Żydów. Najpierw stracono ukrywaną przez Ulmów ośmioosobową rodzinę żydowską, potem Józefa i Wiktorię, a tym samym także nienarodzone dziecko w jej łonie (wedle zeznań świadków, którzy kilka dni po egzekucji odważyli się ekshumować ciała i pochować je w trumnach, niewykluczone, że w chwili egzekucji Wiktoria zaczęła rodzić).

    Kilka minut po rodzicach rozstrzelano szóstkę ich dzieci. Kokott osobiście zabił troje lub czworo z nich, a na prośbę świadków egzekucji, by pozwolić na oddzielny pochówek katolickiej rodziny na cmentarzu, zareagował krzykiem, groźbami śmierci i strzałami w powietrze. Następnie oprawcy „uczcili” masakrę śmiechem i piciem wódki, „jak w makabrycznym rytuale”.

    Ewangeliczna motywacja rodziców i udział dzieci w ich czynnej wierze

    Przedostatni akapit notatki poświęcony jest formalnemu ujęciu męczeństwa ex parte victimarum, czyli od strony ofiar. Czytamy, co następuje:

    Ulmowie uczęszczali do parafii. Decyzja o pomocy Żydom została rozważona w świetle przykazania miłości i przykładu dobrego Samarytanina, jak wynika z podkreśleń poczynionych w ich Biblii. Dzieci były ochrzczone i włączone w czynną wiarę swoich rodziców. Dla nienarodzonego dziecka był to chrzest krwi.

    Zakończenie tekstu stwierdza, że „sława męczeństwa pozostała niezmienna w czasie, pomimo skomplikowanych wydarzeń historycznych Polski i dotrwała do dziś, połączona z pewną fama signorum [dosł. sława znaków – chodzi o opinię o łaskach doznanych przez konkretne osoby za wstawiennictwem kandydatów na ołtarze].

    Znaczenie beatyfikacji Ulmów

    Niechybna już najpewniej – z racji zatwierdzenia przez papieża dekretu o męczeństwie – beatyfikacja wszystkich dziewięciorga członków rodziny Ulmów ma wielkie znaczenie teologiczno-pastoralne, wykraczające daleko poza samą cześć wobec męczenników z Markowej.  Zdecydowanie warto poświęcić mu uwagę.

    Przede wszystkim chodzi o to, że beatyfikowana zostanie cała rodzina. Kilka lat temu – dokładnie 11 lipca 2017 r. – papież Franciszek wydał list apostolski pod zaczerpniętym z Janowej Ewangelii tytułem Maiorem hac dilectionem, czyli Nikt nie ma większej miłości („od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich” – J 15,13). List w formie motu proprio [dosł. “z własnej motywacji”; “z własnego poruszenia”], to powstały z własnej inicjatywy papieża list o charakterze dekretu, ustanawiający prawa niezależne od okoliczności zewnętrznych i/lub przywileje oraz dyspensy ważne niezależnie od ich ewentualnej sprzeczności z innymi prawami i przywilejami.

    W liście tym papież stwierdza, że „heroiczne ofiarowanie życia, podpowiedziane i podtrzymywane przez miłość, wyraża prawdziwe, pełne i wzorcowe naśladowanie Chrystusa i dlatego godne jest tego uznania, jakie wspólnota wierzących zwykle rezerwuje dla tych, którzy dobrowolnie przyjęli męczeństwo krwi i w stopniu heroicznym praktykowali cnoty chrześcijańskie”, a wreszcie wprost postanawia, iż „ofiarowanie życia jest nowym powodem do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego, odrębnym od przypadków dotyczących męczeństwa i heroiczności cnót”.

    List Maiorem hac dilectionem wymienia cztery warunki, by oddanie życia za bliźniego mogło zostać potraktowane jako powód beatyfikacji. Po pierwsze, dobrowolna i szczera decyzja oddania życia za drugiego musi wiązać się z heroiczną zgodą na pewną i mającą niebawem nastąpić śmierć, i oczywiście musi zachodzić bezpośredni związek między ofiarowaniem życia, a nagłą śmiercią jako konsekwencją tegoż ofiarowania.

    Po drugie, kandydatem na ołtarze z tego powodu może zostać człowiek, który jeszcze przed ofiarowaniem życia, a potem aż do śmierci praktykował – przynajmniej w stopniu zwyczajnym – cnoty chrześcijańskie. Po trzecie, ofiarującemu życie po poniesieniu śmierci musi towarzyszyć opinia świętości i wspomniana już fama signorum, czyli przekonanie o znakach/cudach, które nastąpiły za jego przyczyną. Po czwarte, do beatyfikacji wymaga się stwierdzenia udowodnionego cudu, który nastąpił po śmieci przyszłego błogosławionego za jego wstawiennictwem.

    Można by pomyśleć o beatyfikacji małżeństwa Ulmów właśnie na drodze otworzonej przez list Maiorem hac dilectionem, podkreślając przy okazji, że za swoją heroiczną decyzję zapłacili oni nie tylko własnym życiem, lecz także życiem swych dzieci. Tymczasem wyniesieni na ołtarze zostaną nie tylko rodzice, którzy podjęli decyzję o udzieleniu schronienia prześladowanym bliźnim narodowości żydowskiej, ale także ich dzieci. A pośród nich te, które nie mogły zdawać sobie w ogóle sprawy z tego, w czym uczestniczą i co się dzieje.

    O ile bowiem Stasia (7 lat i 8 miesięcy), Basia (6 lat i 5 miesięcy), Władzio (5 lat i 3 miesiące), no i może Franio (4 lata bez miesiąca) mogli coś tam już wiedzieć i rozumieć – jeśli rodzice (co dość prawdopodobne) nie trzymali przed nimi faktu udzielenia schronienia Żydom w jak najściślejszej tajemnicy – o tyle Antoś (2 lata i 9 miesięcy) oraz Marysia (półtora roku) wiedzieć, a tym bardziej rozumieć nie mieli prawa nic a nic.

    Rodzina Ulmów. Bohaterowie z Markowej

    ***

    Uświęcenie poprzez naturalne więzi

    Zarówno postulujący wszczęcie i przeprowadzenie procesu beatyfikacyjnego, jak i odpowiedzialna za to kongregacja, a wreszcie sam Ojciec Święty, który finalnie zatwierdził wspomniany na początku dekret, uznali śmierć całej rodziny za męczeństwo zadane im z nienawiści do wiary. Ma to ogromne znaczenie z punktu widzenia teologii pastoralnej. Oznacza bowiem, że również najmłodszych z Ulmów – wraz z nienarodzonym jeszcze dzieckiem – Kościół uważa za męczenników, którzy ponieśli śmierć za wiarę i heroiczne pójście za Chrystusem drogą wytyczoną przez Jego przykład i Ewangelię.

    Z tego zaś wynika, że beatyfikacja całej rodziny męczenników z Markowej jest także wielkim „teologicznym dowartościowaniem” rodziny, nie tylko jako miejsca przekazu wiary, ale także i przede wszystkim jako miejsca jej przeżywania we wspólnocie kochających się osób, których losy są ze sobą nierozerwalnie związane.

    Wynosząc na ołtarze całą dziewiątkę razem Kościół ukazuje i bardzo jasno wyraża swoją wiarę w to, że poprzez naturalne więzi rodzinne łączące Ulmów nastąpiło uświęcenie wszystkich jej członków bez wyjątku – niezależnie od ich możliwości percepcyjnych, stopnia świadomości religijnej i zdolności do dokonywania świadomych wyborów w imię Ewangelii. Dzieci Ulmów – aż po te najmłodsze – zdaniem Kościoła, który wynosi je do chwały błogosławionych wraz z rodzicami, „uczestniczyły w czynnej wierze swoich rodziców”. To niebagatelny precedens, który wiele mówi o obecnym rozumieniu znaczenia więzi rodzinnych w życiu duchowym i drodze uświęcenia człowieka.

    W dzieciach Józefa i Wiktorii Ulmów Kościół uznaje więc bardzo mocno prymat rozumienia świętości jako działania łaski Bożej w człowieku – aż po sytuacje, w których tenże człowiek pozostaje całkowicie nieświadomy i „bierny” religijnie. Mówimy więc o świętości rozumianej jako otwarcie na działanie łaski, która przychodzić może do człowieka poprzez naturalne więzi łączące go z innymi, bez świadomości jej duchowego, czy religijnego charakteru. O współpracy z łaską na miarę możliwości człowieka w danym momencie jego życia.

    Pewność zbawienia dzieci ochrzczonych

    Beatyfikacja najmłodszych urodzonych Ulmów jest też ważnym znakiem przypominającym o ważkich skutkach chrztu. Potwierdza i przypomina, że Kościół ma niewzruszoną pewność wiary co do zbawienia dzieci ochrzczonych, zmarłych przed osiągnięciem świadomości i władzy woli, uzdalniających do popełnienia grzechu osobistego.

    Nienarodzone, nieochrzczone, a święte

    Ponadto przypadek najmłodszego, jeszcze nienarodzonego dziecka, które już niebawem na równi z rodzicami i ochrzczonym rodzeństwem odbierać będzie cześć należną błogosławionym, stanowi istotną przesłankę na drodze refleksji Kościoła o losie dzieci zmarłych przed chrztem.

    Oto niebawem w przypadku jednego z takich dzieci Kościół w akcie beatyfikacji wyrazi swoją całkowitą i niezachwianą pewność co do jego świętości, czyli zbawienia. To duży krok naprzód, nawet względem tego poczynionego za pontyfikatu Benedykta XVI, kiedy to w styczniu 2007 r. Międzynarodowa Komisja Teologiczna na jego polecenie opracowała dokument pod tytułem Nadzieja zbawienia dla dzieci, które umierają bez chrztu, w którym zebrano i wyrażono argumenty za tytułową nadzieją.

    W przypadku najmłodszego z Ulmiąt nie mówimy już o nadziei zbawienia, ale o pewności. W tym kontekście mowa jest oczywiście o „chrzcie krwi”, jaki przyjęło ono, ponosząc męczeństwo wraz z matką. Kościół zna jednak także i posługuje się kategorią „chrztu pragnienia”, czyli sytuacji, w której rodzice pragnęli ochrzcić swoje dziecko, lecz z jakichś powodów nie zdołali tego uczynić. Przez uzasadnioną analogię można wyciągać daleko idące wnioski co do losów dzieci zmarłych bez chrztu – właśnie na przykład przed narodzeniem.

    Nie stracić tej beatyfikacji

    Obawiam się, że owemu ważnemu z teologicznego punktu widzenia novum, jakie niesie ze sobą rychła – miejmy nadzieję – beatyfikacja dziewięciorga Ulmów, zagraża z naszej, „kościelnej” strony poważne niebezpieczeństwo „spłycenia” (bardzo świadomie stawiam tu cudzysłów).

    Po pierwsze, obawiam się przeakcentowania bezsprzecznie istotnego i ważnego z wielu powodów wątku, który nazwałbym „patriotycznym” – skądinąd zdrowej dumy z rodaków, którzy „zachowali się jak trzeba”. Akcentowanie tej narodowej dumy nie powinno nam przesłonić uniwersalnego, ewangelicznego wymiaru czynu Ulmów i jego konsekwencji.

    Po drugie, można przypuszczać, że beatyfikacja najmłodszego członka rodziny z Markowej siłą rzeczy będzie wykorzystywana (w zupełnie neutralnym tego słowa znaczeniu) w poważnej i tak bardzo istotnej dyskusji o statusie osobowym i prawach dzieci nienarodzonych – zwłaszcza o niepodważalnym i bezwarunkowym prawie do życia. To jednak nieuchronnie odsunie na dalszy plan równie – śmiem twierdzić – istotny z punktu widzenia wiary przełom w rozumieniu świętości, jaki wydaje się coraz bardziej potrzebny w katechezie Kościoła i świadomości wierzących.

    Niebezpieczeństwo jest tym większe, że oba wyżej wspomniane wątki to kwestie same w sobie istotne i budzące zrozumiałe emocje.

    Michał Lubowicki/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Rodzina Ulmów. Bohaterowie z Markowej

    Muzeum Polaków Ratujących Żydów/Facebook

    ***

    Józef i Wiktoria Ulmowie wraz z siedmiorgiem swoich dzieci zginęli 24 marca 1944 roku.

    Tego właśnie dnia przed świtem do domu Józefa i Wiktorii Ulmów włamali się niemieccy żandarmi. Po chwili rozległo się kilka strzałów. Najpierw zginęło ośmioro ukrywających się u Ulmów ŻydówPotem 44-letni Józef i 32-letnia ciężarna Wiktoria. Jak wspominał jeden z furmanów, świadek tego zdarzenia, „w czasie rozstrzeliwania na miejscu egzekucji słychać było straszne krzyki, lamenty ludzi, dzieci wołały rodziców, a rodzice już byli rozstrzelani. Wszystko to robiło wstrząsający widok”.

    Po kilku minutach dowodzący żandarmami por. Eilert Dieken wydał rozkaz: rozstrzelać także dzieci. Zrobił to – jak stwierdził – „żeby gromada nie miała z nimi kłopotu”. Zginęli: Stasia (8 l.), Basia (6 l.), Władzio (5 l.), Franuś (4 l.), Antoś (3 l.) i Marysia (1,5 r.).

    Kilka dni później, pod osłoną nocy, mężczyźni z Markowej odkopali ciała Ulmów i pochowali je w trumnach. Jeden z Polaków wspominał: „Kładąc do trumny zwłoki Wiktorii Ulmy stwierdziłem, że była ona w ciąży. Twierdzenie to opieram na tym, że z jej narządów rodnych było widać główkę i piersi dziecka”. W 1945 r. ciała przeniesiono na cmentarz parafialny.

    Józef i Wiktoria Ulmowie

    Józef Ulma urodził się w 1900 r. w Markowej. Jako nastolatek należał do Związku Mszalnego Diecezji Przemyskiej. Działał także w Katolickim Stowarzyszeniu Młodzieży, Związku Młodzieży RP „Wici” i w Powiatowej Sekcji Wychowania Rolniczego w Przeworsku. W 1929 r. zapisał się do Państwowej Szkoły Rolniczej w Pilźnie. To właśnie tam szkolił się w jednej ze swoich pasji – uprawie owoców i warzyw. Prowadził w Markowej szkółkę drzew owocowych, hodował także pszczoły i jedwabniki. Dostał nawet nagrody „za pomysłowe ule i narzędzia pszczelarskie własnej konstrukcji” oraz „wzorową hodowlę jedwabników i wykresy ich życia”.

    Kolejną (i największą) pasją Józefa była fotografia. Prawdopodobnie własnoręcznie złożył aparat, który do dziś można oglądać w Muzeum Polaków Ratujących Żydów podczas II wojny światowej im. Rodziny Ulmów w MarkowejWykonał nim tysiące zdjęć – wiele z nich przetrwało wojnę. Uwielbiał uwieczniać swoją rodzinę. Dzięki niemu możemy dziś patrzeć na fotografie beztroskich maluchów biegających boso po trawie, kąpiącego się synka, na Wiktorię, która pomaga dzieciom w lekcjach albo wyrabia ciasto. Nie brakuje także zdjęć samego Józefa – eleganckiego mężczyzny z wąsem. Na jednym z nich trzyma na kolanach żonę. Widać, że łączy ich głębokie uczucie.

    Pobrali się w 1935 r. Wiktoria Niemczak (ur. 1912) także pochodziła z Markowej. Była bardzo zdolna, grała w teatrze amatorskim, uczestniczyła w kursach Uniwersytetu Ludowego w Gaci. W ciągu 9 lat małżonkowie doczekali się sześciorga dzieci: Stanisławy (ur. 1936), Barbary (ur. 1937), Władysława (ur. 1938), Franciszka (ur. 1940), Antoniego (ur. 1941) i Marii (1942 r.). Wiosną 1944 r. miało urodzić się siódme. W 1939 r., w związku z powiększaniem się rodziny, Ulmowie kupili 5 hektarów ziemi w Wojsławicach k. Sokala. Planowali przeprowadzkę, ale ich zamiary pokrzyżował wybuch II wojny światowej.

    Samarytanie z Markowej

    Oprócz zdjęć po Ulmach zostały także książki, które świadczą o zainteresowaniach Józefa – m.in. Wykorzystanie wiatru w gospodarceDzicy mieszkańcy AustraliiAtlas geograficznyPodręcznik fotografii. Na półce leżała też Biblia. Ktoś (prawdopodobnie Józef lub Wiktoria) podkreślił w niej na czerwono kilka wersetów: „Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem, całą swoją duszą, całą swoją mocą i całym swoim umysłem; a bliźniego swego jak siebie samego” (Łk 10, 27-28) i: „Pewien zaś Samarytanin, będąc w podróży, przechodził również obok niego. Gdy go zobaczył, wzruszył się głęboko: podszedł do niego i opatrzył mu rany, zalewając je oliwą i winem; potem wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i pielęgnował go” (Łk 10, 33-34).

    Ulmowie byli religijni, uczestniczyli w życiu Kościoła. Władysław Ulma wspominał, że jego brat Józef powtarzał nieraz: „czasem trudno jest dobrze przeżyć dzień niż książkę napisać”. Ale czy na pomoc Żydom małżonkowie zdecydowali się właśnie z uwagi na przykazanie miłości – nie wiadomo. Na pewno znali wielu Żydów, bo w Markowej –  wówczas jednej z największych wsi w Polsce – mieszkało ok. 30 żydowskich rodzin. Większość z nich zginęła. Przetrwali tylko ci, którym udało się wcześniej ukryć w domach chłopów.

    Prawdopodobnie w drugiej połowie 1942 r. w domu Ulmów zamieszkało ośmioro Żydów: Szallowie z Łańcuta (handlarz bydłem i jego czterej synowie), a także Gołda Grünfeld oraz Layka Didner z córką. Być może Ulmowie cieszyli się, że zyskają kolejne ręce do pracy (Szallowie pomagali im w garbowaniu skór). Na pewno nie kierowali się zyskiem, ponieważ przy ciele jednej z ukrywających się kobiet znaleziono później kosztowności.

    Nie ma także pewności, jak doszło do dekonspiracji kryjówki. Prawdopodobnie odpowiada za to Włodzimierz Leś, granatowy policjant. Wcześniej pomagał Szallom w Łańcucie. Gdy sytuacja uległa zaostrzeniu, Żydzi schronili się u Ulmów. Zostawili jednak u Lesia sporą część majątku. Policjant nie chciał im go zwrócić, dlatego Żydzi próbowali przejąć w zamian inne z jego dóbr. Prawdopodobnie Leś, tuż przed wydaniem Szallów, odwiedził jeszcze Ulmów pod pretekstem wykonania fotografii do dokumentów. Chciał się upewnić, czy uda mu się zaszkodzić Żydom. Sam zginął niedługo później, rozstrzelany przez członków podziemia niepodległościowego.

    Proces beatyfikacyjny Ulmów

    W 1995 r. Józef i Wiktoria zostali pośmiertnie odznaczeni medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata. W 2003 r. znaleźli się w grupie 122 polskich męczenników z okresu II wojny światowej, dla których rozpoczął się proces beatyfikacyjny. Etap diecezjalny tego procesu zakończył się w maju 2011 r. Prowadziła go diecezja pelplińska.

    W marcu 2017 roku Kongregacja do spraw Kanonizacyjnych Stolicy Apostolskiej postanowiła przychylić się do prośby metropolity przemyskiego abp. Adama Szala i wyłączyła rodzinę Ulmów z procesu zbiorowego. Dalsze starania o jej beatyfikację będą prowadzone odrębnie.

    Na etapie diecezjalnym do procesu zdecydowano dołączyć sześcioro dzieci Ulmów, uznając wiarę ich rodziców za czynnik decydujący. Dylematy rodzą się w przypadku dziecka, które nie zdążyło się urodzić. Przepisy dotyczące kanonizacji i beatyfikacji jednoznacznie podają, że kandydat na ołtarze powinien być znany z imienia i nazwiska. O tym, czy najmłodszy potomek Józefa i Wiktorii zostanie uznany za męczennika, zdecyduje watykańska kongregacja. Przypadek wynoszenia na ołtarze całej rodziny jest w Kościele unikatowy.

    Dominika Cicha-Drzyzga/Aleteia.pl

    (na podstawie artykułów dr. Mateusza Szpytmy, m.in. „Samarytanie z Markowej. Słudzy Boży Ulmowie – rodzina, która oddała swoje życie za pomoc Żydom”.)

    ______________________________________________________________________________________________________________


    6 lipca

    Błogosławiona
    Maria Teresa Ledóchowska,
    dziewica i zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Dominika, dziewica i męczennica
    ***
    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Maria Teresa urodziła się 29 kwietnia 1863 r. (w czasie powstania styczniowego) w Loosdorf w Austrii, dokąd jej rodzina wyemigrowała po powstaniu listopadowym. 21 grudnia 1873 r. została dopuszczona do pierwszej spowiedzi, a 12 maja 1874 r. do pierwszej Komunii świętej. Sakrament bierzmowania przyjęła w pałacu biskupim 15 lipca 1878 roku. Od najmłodszych lat wykazywała wybitne uzdolnienia literackie, muzyczne i aktorskie. Mając 5 lat napisała mały utwór dla domowników, a jako 9-letnia dziewczynka układała wiersze. Rodzina każdy dzień kończyła wspólnym pacierzem, a w niedzielę uczestniczyła we Mszy świętej. Matka – niezwykle czuła na niedolę bliźnich, bardzo towarzyska i pogodna – umiała wychować dzieci w karności i sumienności. Ojciec pogłębiał wiedzę dzieci, zapoznając je z historią malarstwa i sztuki, z historią Polski i ojczystą mową.
    W roku 1873 rodzice stracili po raz drugi majątek (pierwszy raz dziadek stracił go za udział w powstaniu listopadowym), na skutek bankructwa instytucji, której akcje wykupili. Ojciec sprzedał więc dobra w Loosdorf i wynajął mieszkanie w St. Polten. Tu dzieci uczęszczały do szkoły Pań Angielskich. Z tej okazji Maria Teresa zapoznała się z dziełem Marii Ward, założycielki tej instytucji. Dokumentem z tych lat jest świadectwo szkolne Marii Teresy Ledóchowskiej, wystawione w 1875 roku, gdy miała lat 12, na którym widnieją same oceny bardzo dobre. Wielkim przeżyciem dla niej była wiadomość o uwięzieniu w Ostrowie Wielkopolskim jej stryja, arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego. Posłała do więzienia napisany przez siebie wiersz ku jego czci. W dwa lata potem witała go radośnie w Wiedniu (1875), gdy jako kardynał zatrzymał się tam w drodze do Rzymu. Pierwszą swoją książkę – Mein Polen – jemu właśnie zadedykowała. Było to sprawozdanie z podróży, jaką odbyła po Polsce ze swoim ojcem (1879). Miała wtedy zaledwie 16 lat.
    W 1883 r. Ledóchowscy przenieśli się z Austrii na stałe do Polski, do Lipnicy Murowanej koło Bochni (miejsce urodzenia św. Szymona z Lipnicy), gdzie ojciec wykupił mocno zaniedbany majątek. Powitali ich chlebem i solą burmistrz miasta i ludność w strojach krakowskich. Maria ucieszyła się z powrotu do Polski. Miała wtedy 20 lat. Rychło jednak zaznała, jakie są kłopoty w prowadzeniu gospodarstwa. W porze zimowej chętnie zwiedzała pobliski Kraków i brała udział w towarzyskich zebraniach i zabawach. Wyróżniała się urodą i inteligencją, dlatego rychło zdobyła sobie wzięcie.
    W zimie 1885 r. zachorowała na ospę i przez wiele tygodni leżała walcząc o życie. Choroba zostawiła ślady na jej twarzy. Organizm był osłabiony, bowiem sześć lat wcześniej Maria Teresa przebyła ciężki tyfus. Ta właśnie choroba uczyniła ją dojrzałą duchowo. Poznała marność tego życia i rozkoszy świata. Zrodziło się w niej postanowienie oddania się na służbę Panu Bogu, jeśli tylko dojdzie do zdrowia. Na ospę zachorował także jej ojciec i zaopatrzony sakramentami zmarł. Pochowany został w Lipnicy. Maria Teresa, sama osłabiona po ciężkiej chorobie, nie była zdolna do prowadzenia majątku. W wyniku starań rodziny, cesarz Franciszek Józef I mianował ją damą dworu wielkich książąt toskańskich – Marii i Ferdynanda IV, którzy po wygnaniu z Włoch rezydowali w zamku cesarskim w Salzburgu. Mimo życia na dworze, Maria Teresa prowadziła życie pełne wewnętrznego skupienia.
    W 1886 r. po raz pierwszy zetknęła się z zakonnicami, które przybyły na dwór arcyksiężnej po datki na misje. Wtedy po raz pierwszy spotkała się z ideą misyjną Kościoła. Jedną z owych sióstr była dawna dama tegoż dworu, hrabina Gelin. Właśnie w tym czasie kardynał Karol Marcial Lavigerie (+ 1892), arcybiskup Algieru, rozwijał ożywioną akcję na rzecz Afryki. Pewnego dnia Maria Teresa dostała do ręki broszurę kardynała, gdzie przeczytała słowa: “Komu Bóg dał talent pisarski, niechaj go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej”. To było dla niej światłem z nieba. Znalazła cel swojego życia. Postanowiła skończyć z pisaniem dramatów dworskich, a wszystkie swoje siły obrócić dla misji afrykańskiej. W tej sprawie napisała też do stryja, kardynała Ledóchowskiego, który pochwalił jej postanowienie.
    Jej pierwszym krokiem był dramat Zaida Murzynka, wystawiony w teatrze salzburskim i w innych miastach. Ponieważ obowiązki damy dworu zabierały jej zbyt wiele cennego czasu, zwolniła się z nich. Stanęła na czele komitetów antyniewolniczych. Te jednak rychło ją zwolniły, gdyż chciała, aby były to komitety katolickie. Opozycja zaś nalegała, by komitetom nadać charakter międzywyznaniowy. Maria zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek (1890). Zerwała stosunki towarzyskie i oddała się wyłącznie sprawie Afryki. Na własną rękę zaczęła wydawać Echo z Afryki (1890). Nawiązała kontakt korespondencyjny z misjonarzami. Wkrótce korespondencja wzrosła tak dalece, że musiała zaangażować sekretarkę i ekspedientkę. Jednak widząc, że dzieło się rozrasta, w roku 1893 w numerze wrześniowym Echa Afryki rzuciła apel o pomoc. Z pomocą jednego z ojców jezuitów opracowała statut Sodalicji św. Piotra Klawera. 29 kwietnia 1894 r., w swoje 31. urodziny, przedstawiła go na prywatnej audiencji Leonowi XIII do zatwierdzenia. Papież dzieło pochwalił i udzielił mu swojego błogosławieństwa. Siedzibą sodalicji były początkowo dwa pokoje przy kościele Świętej Trójcy w Salzburgu. Tam też założyła muzeum afrykańskie.

    Błogosławiona Maria Teresa Ledóchowska

    Od roku 1892 Echo z Afryki wychodziło także w języku polskim. Administrację Maria Teresa umieściła przy klasztorze sióstr urszulanek, gdzie zakonnicą była wtedy jej młodsza siostra, Urszula (przyszła założycielka urszulanek szarych Serca Jezusa Konającego, kanonizowana w 2003 r. przez św. Jana Pawła II). W 1894 r. Maria Teresa miała już własną drukarnię. Jako napędową siłę dla maszyn drukarskich wykorzystywała wodę rzeki płynącej w majątku, który zakupiła w Salzburgu. Nową placówkę oddała pod opiekę Maryi Wspomożycielki. Echo z Afryki, a od 1911 roku także Murzynek, zaczęły wychodzić w 12 językach. Tu drukowano nadto broszury misyjne, kalendarze, odezwy itp., a potem katechizmy i książeczki religijne w językach Afryki. W roku 1921 utworzyła akcję Prasy afrykańskiej jako pomoc dla misjonarzy w Afryce. Chodziło o druk książek religijnych w językach tubylczych.
    9 września 1896 r. Maria Teresa złożyła śluby zakonne na ręce kardynała Hellera, biskupa Salzburga. W 1897 r. kardynał zatwierdził konstytucję przez nią ułożoną dla nowego zgromadzenia zakonnego. Dzieło miało trzy stopnie: 1) członkowie zewnętrzni, wspomagający sodalicję; 2) zelatorzy uiszczający ofiary; 3) same zakonnice jako człon wewnętrzny i zasadniczy – prowadzący całe dzieło. W tym samym roku Maria Teresa założyła w Salzburgu drukarnię misyjną. W roku 1899 Święta Kongregacja Rozkrzewiania Wiary, na której czele stał kardynał Ledóchowski, wydała pismo pochwalne, a następnie przyjęła Sodalicję pod swoją bezpośrednią jurysdykcję. 10 czerwca 1904 r. św. Pius X osobnym breve pochwalił dzieło, a w roku 1910 Stolica Apostolska udzieliła mu definitywnej aprobaty.
    W roku 1904 Maria Ledóchowska przeniosła swoją stałą siedzibę do Rzymu. W cztery lata potem udała się osobiście do Polski, aby szerzyć tam ideę misyjną. Na wiadomość o powstaniu Polski niepodległej, Maria Teresa poleciła zatknąć polskie sztandary na domach swego zgromadzenia (1918). W roku 1920 wysłała zapomogę do Polski. Pod koniec jej życia Echo z Afryki miało ok. 100 000 egzemplarzy nakładu. W roku 1901 Maria Teresa założyła przy domu głównym Sodalicji w Rzymie międzynarodowy nowicjat. Także i biura Sodalicji były rozsiane niemal po wszystkich krajach Europy. Przy każdej filii założono muzeum Afryki. Nadto Maria wyjeżdżała do różnych miast z wykładami i odczytami o misjach w Afryce.
    Maria Teresa zmarła 6 lipca 1922 r. w obecności swoich duchowych córek. 10 lipca złożono jej ciało na głównym cmentarzu rzymskim przy bazylice św. Wawrzyńca. Proces beatyfikacyjny rozpoczęto w roku 1945. Paweł VI w świętym roku jubileuszowym, w niedzielę misyjną 19 października 1975 r., wyniósł ją do chwały ołtarzy. Ciało jej od roku 1934 znajduje się w domu generalnym Sodalicji. W czasie Soboru Watykańskiego II biskupi Afryki licznie nawiedzali grób tej, która całe swoje życie i wszystkie swoje siły poświęciła dla ich ojczystej ziemi. W nagrodę za bezgraniczne oddanie się sprawom Afryki Maria Teresa zdobyła zaszczytny przydomek Matki Afryki. Jest patronką dzieł misyjnych w Polsce.
    W ikonografii bł. Maria Teresa przedstawiana jest w habicie Sodalicji św. Piotra Klawera, czasami z murzyńskimi dziećmi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 lipca

    Święta Maria Goretti, dziewica i męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Antoni Maria Zaccaria, prezbiter i zakonnik
      •  Święty Atanazy z góry Athos, opat
    ***
    Święta Maria Goretti
    Maria urodziła się w Corinaldo koło Ankony 16 października 1890 r. Pochodziła z ubogiej wiejskiej rodziny. Jako sześcioletnie dziecko otrzymała sakrament bierzmowania z rąk kardynała Juliusza Boschi (1896), a 29 maja 1902 r. przystąpiła do Pierwszej Komunii św. Kiedy miała 10 lat, umarł jej ojciec. Marysia pocieszała mamę: “Odwagi, mamusiu! Bóg nas nie opuści!” Pobożne dziewczę brało często różaniec do rąk, modląc się o spokój duszy ojca. Maria pomagała matce i opiekowała się rodzeństwem.
    Dom Gorettich zajmowała także rodzina Serenellich – ojciec z synem. Chłopiec Aleksander Serenelli miał 18 lat, kiedy zapłonął ku Marii przewrotną żądzą. Zaczął ją też coraz mocniej napastować, grożąc jej nawet śmiercią. Dziewczę umiało się zawsze skutecznie uwolnić od napastnika, ratując się ucieczką i omijając go. Nie mówiła jednak o tym nikomu w rodzinie, by nie pogłębiać przepaści niechęci Serenellich do Gorettich.
    5 lipca 1902 r. rodzina Gorettich i Serenellich była zajęta zbieraniem bobu. Maria została w domu i obserwowała pracowników. Zauważył ją Aleksander. Pod pretekstem, że musi wyjść na chwilę, udał się do domu i siłą wciągnął dziewczę do kuchni, która była przy drzwiach. Usiłował ją zmusić do grzechu. Kiedy zaś Maria stawiła mu gwałtowny opór, rozjuszony wyrostek chwycił nóż i zaczął nim atakować dziewczynę. Szczegóły te podał sam morderca przed sądem. Powracająca z pracy rodzina znalazła Marię już w stanie agonii. Natychmiast odwieziono ją do szpitala, gdzie zaopatrzona świętymi Sakramentami zmarła 6 lipca. Przed śmiercią darowała winę swojemu zabójcy. Lekarze stwierdzili, że miała na ciele 14 ran.
    Zbrodnią poruszona była cała okolica. Dziewczę miało królewski pogrzeb. Wzięło w nim udział wiele tysięcy ludzi, setki kapłanów i biskup. Z balkonów i z okien na białą trumienkę padał deszcz róż i innych kwiatów. Zaczęto ją nazywać “świętą Agnieszką XX wieku”. Dzięki staraniom pasjonistów w 1935 r. rozpoczął się proces kanoniczny Marii Goretti. 27 kwietnia 1947 roku Pius XII zaliczył ją uroczyście w poczet błogosławionych, a 24 czerwca 1950 r. tenże papież zaliczył ją do chwały świętych. Zarówno w beatyfikacji, jak i w kanonizacji własnej córki miała szczęście uczestniczyć matka.
    W uroczystościach brał także udział zabójca – Aleksander Serenelli, który w czasie 27-letniego pobytu w więzieniu przeżył całkowite nawrócenie. Nie miał wątpliwości, że wiarę zawdzięczał wstawiennictwu Marii. Po wyjściu z więzienia przeprosił matkę Marii, wyznał swoją winę przed cała parafią, a po pewnym czasie został tercjarzem franciszkańskim. Do końca życia pracował jako ogrodnik u kapucynów w Macerata, gdzie zmarł w 1970 r. Duchową przemianę zabójcy opisał Jean du Parc w książce, która w Polsce została wydana pod tytułem “Niebo nad moczarami”.
    Św. Maria Goretti jest patronką młodzieży, dziewcząt, dziewic i bielanek. Jej relikwie spoczywają w kościele Matki Bożej Łaskawej w Nettuno. Jej grób nawiedził św. Jan Paweł II w pierwszym roku swojego pontyfikatu (1 września 1979 r.). W stulecie śmierci Marii Goretti ten sam papież skierował do biskupa diecezji Albano, Agostino Valliniego, specjalny list.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 lipca

    Błogosławiony
    Piotr Jerzy Frassati, świecki dominikanin

    Zobacz także:
      •  Święta Elżbieta Portugalska, królowa
      •  Błogosławiona Maria od Ukrzyżowanego (Curcio), zakonnica
    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Piotr Jerzy przyszedł na świat 6 kwietnia 1901 roku w Turynie. Wychowywał się w zamożnym domu razem z młodszą o półtora roku siostrą Lucianą (która jeszcze za życia brata wyszła za mąż za polskiego dyplomatę, Jana Gawrońskiego). Jego ojciec, Alfredo Frassati, był założycielem i właścicielem dziennika La Stampa, senatorem, przez pewien czas także ambasadorem Włoch w Niemczech. Matka, Adelaide Ametis Frassati, była malarką. Swoje wychowanie religijne Piotr Jerzy zawdzięczał przede wszystkim wychowawcom, nauczycielom i spowiednikom, ponieważ rodzice byli raczej obojętni wobec wiary. Tymczasem dla niego wiara bardzo szybko stała się wartością podstawową. Czasami wywoływało to bolesne nieporozumienia rodzinne, które starał się znosić – tak jak wszelkie życiowe niepowodzenia – pogodnie.
    Już jako uczeń Piotr Jerzy należał do wielu szkolnych stowarzyszeń religijnych, m.in. do Sodalicji Mariańskiej, do Koła Różańcowego, Apostolstwa Modlitwy, Stowarzyszenia Najświętszego Sakramentu. Codziennie uczestniczył we Mszy świętej i przyjmował Komunię świętą.
    W 1919 roku rozpoczął studia na wydziale inżynierii górniczej na politechnice w Turynie. 28 maja 1922 r. – myśląc o apostolstwie wśród górników – został tercjarzem Zakonu Dominikańskiego i przyjął imię Girolamo (czyli Hieronim – na cześć Savonaroli). Uczestniczył również z entuzjazmem w działalności różnych ruchów katolickich. Akcja Katolicka była dla niego prawdziwą szkołą formacji chrześcijańskiej i polem dla apostolatu. Miłował Jezusa w braciach, zwłaszcza tych cierpiących, zepchniętych na margines i opuszczonych. Poświęcał się ubogim i potrzebującym. W jego życiu mocna wiara łączyła się w jedno z miłością.
    Był człowiekiem ascezy i modlitwy, w której osiągnął wysoki stopień doskonałości. Jego duchowość kształtowały zwłaszcza Listy św. Pawła Apostoła oraz dzieła św. Augustyna, św. Katarzyny ze Sieny i św. Tomasza z Akwinu, nieustanna – także nocna – adoracja Najświętszego Sakramentu, nabożeństwo do Matki Bożej i Słowo Boże.
    Warto wiedzieć, że w 1922 r. Piotr Jerzy Frassati odwiedził Polskę. Był w Gdańsku i Katowicach. Jako przyszły inżynier interesował się górnictwem i planował zwiedzić jedną z kopalni na Śląsku. Do zjazdu pod ziemię prawdopodobnie nie doszło, ponieważ miał problem z ważnością paszportu.

    Błogosławiony Piotr Jerzy Frassati

    Jego zaangażowanie społeczne i polityczne opierało się na zasadach wiary; był zdecydowanym przeciwnikiem rodzącego się wówczas faszyzmu. Z tego powodu nieraz zatrzymywała go policja. Zafascynowanie pięknem i sztuką, a zwłaszcza malarstwem, zamiłowanie do sportu i górskich wypraw ani zainteresowanie problemami społecznymi nie stanowiło dla niego przeszkody w stałym zjednoczeniu z Chrystusem. W tajemnicy przed najbliższymi opiekował się i spieszył z pomocą, tak duchową, jak i materialną, ubogim swojego miasta. Był znany i bardzo lubiany w dzielnicach, w których nie bywał nikt z jego bliskich.
    Umarł nagle, w wieku 24 lat, 4 lipca 1925 roku, krótko przed ukończeniem studiów, na skutek infekcji chorobą Heinego-Medina, którą zaraził się od podopiecznych. Pogrzeb Frassatiego ujawnił jego popularność w Turynie, zwłaszcza wśród ubogich. Opinia społeczna szybko uznała go – mimo młodego wieku – za świętego. Pod jego patronatem powstało wiele stowarzyszeń religijnych.
    Św. Jan Paweł II podczas Mszy świętej beatyfikacyjnej odprawionej na placu św. Piotra 20 maja 1990 r. wyniósł go na ołtarze, stawiając za wzór współczesnej młodzieży świata.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 lipca

    Święty Tomasz Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Leon II, papież
      •  Święty Rajmund Gayrard, prezbiter
    ***
    Święty Tomasz Apostoł

    Teksty ewangeliczne w siedmiu miejscach poświęcają Tomaszowi Apostołowi łącznie 13 wierszy. Z innych ksiąg Pisma świętego, jedynie Dzieje Apostolskie wspominają o nim jeden raz.
    Tomasz, zwany także Didymos (tzn. bliźniak), należał do ścisłego grona Dwunastu Apostołów. Ewangelie wspominają go, kiedy jest gotów pójść z Jezusem na śmierć (J 11, 16); w Wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy (J 14, 5); osiem dni po zmartwychwstaniu, kiedy ze sceptycyzmem wkłada rękę w bok Jezusa (J 20, 19-29); nad Jeziorem Genezaret, gdy jest świadkiem cudownego połowu ryb po zmartwychwstaniu Jezusa (J 21, 2).

    Niewierny Tomasz

    Osobą św. Tomasza Apostoła wyjątkowo zainteresowała się tradycja chrześcijańska. Pisze o nim wiele Euzebiusz z Cezarei, pierwszy historyk Kościoła, Rufin z Akwilei, św. Grzegorz z Nazjanzu, św. Ambroży, św. Hieronim i św. Paulin z Noli. Według ich relacji św. Tomasz miał głosić Ewangelię najpierw Partom (obecny Iran), a następnie w Indiach, gdzie miał ponieść śmierć męczeńską w Calamina w 67 r. Piszą o tym wspomniani wyżej autorzy. Tak też podaje Martyrologium Rzymskie. Jako miejsce pochówku podawany jest Mailapur (przedmieście dzisiejszego Madrasu). Jednak już w III wieku jego relikwie przeniesiono do Edessy, potem na wyspę Chios, a w roku 1258 do Ortony w Italii.
    O zainteresowaniu osobą św. Tomasza Apostoła świadczą także liczne apokryfy: Historia Abgara, Apokalipsa Tomasza, Dzieje Tomasza i Ewangelia Tomasza. Pierwszy apokryf znamy jedynie z relacji Euzebiusza (+ ok. 340). Apokalipsa św. Tomasza, zwana także Listem Pana naszego Jezusa Chrystusa do Tomasza lub Słowami Zbawiciela do Tomasza opisuje koniec świata. Ciekawsza jest Ewangelia św. Tomasza. Na jej treść składają się logia, czyli słowa Chrystusa. Zdań tych jest 114. Według Euzebiusza zbiór ten miał posiadać biskup św. Papiasz (+ ok. 130) i miał nawet do nich napisać komentarz. Część tych słów odkryto w roku 1897 i 1903 w Egipcie w Oxyrhynchos. Od tej “ewangelii” należy odróżnić jeszcze jedną, zupełnie inną, także przypisywaną św. Tomaszowi. Zawiera ona opis życia lat dziecięcych Pana Jezusa. Stąd właśnie wzięły się średniowieczne legendy o ptaszkach, klejonych z gliny i ożywianych przez Pana Jezusa w zabawie z rówieśnikami itp.

    Święty Tomasz Apostoł

    Interesujący i oryginalny jest ostatni wymieniony wyżej apokryf – Dzieje Tomasza. Powstał on dopiero w wieku IV/V. Opisuje on podróż św. Tomasza do Indii w roli architekta na zaproszenie tamtejszego króla Gondafora. Zamiast jednak budować pałac królewski, św. Tomasz głosił Ewangelię, a pieniądze przeznaczone na budowę pałacu wydawał na ubogich. Na skutek jego nauk i cudów nawrócił się król i jego rodzina.
    Katolickie Indie czczą św. Tomasza jako swojego Apostoła. Około roku 52 po Chrystusie miał on wylądować na zachodnim wybrzeżu Malabaru i założyć tam siedem kościołów. Kiedy w roku 1517 Portugalczycy wylądowali w Mylapore, miano im pokazać grób Apostoła. Pamięć o Apostole zachowali tamtejsi chrześcijanie nestoriańscy. W Indiach jest również najgłośniejsze sanktuarium św. Tomasza Apostoła. Znajduje się ono na miejscu, gdzie według miejscowej tradycji Tomasz miał ponieść śmierć męczeńską. Miejsce to ma różne nazwy: Calamina (najczęściej spotykana), Thomas Mount (Góra Św. Tomasza), Madras, Maabar i Meliapore. Wszystkie te nazwy oznaczają jedną miejscowość: “Górę Św. Tomasza”, położoną na jednym z przedmieść Madrasu.
    Św. Tomasz jest patronem Indii, Portugalii, Urbino, Parmy, Rygi, Zamościa; architektów, budowniczych, cieśli, geodetów, kamieniarzy, murarzy, stolarzy, małżeństw i teologów.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest jako młodzieniec (do XIII w. na Zachodzie, do XVIII w. na Wschodzie), później jako starszy mężczyzna w tunice i płaszczu. W prezentacji ikonograficznej powraca wątek “niewiernego” Tomasza. Atrybutami Świętego są: kątownica, kielich, księga, miecz, serce, włócznia, którą go przeszyto, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    ŚWIĘTY TOMASZ APOSTOŁ

    Diego Velazquez: Święty Tomasz, olej na płótnie, 1618-1620

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 27.09.2006

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując nasze spotkania z wybranymi bezpośrednio przez Jezusa dwunastoma apostołami, dzisiaj skupiamy uwagę na Tomaszu. Zawsze wymieniany w czterech spisach występujących w Nowym Testamencie, w pierwszych trzech Ewangeliach stawiany jest przy Mateuszu (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15), natomiast w Dziejach Apostolskich występuje obok Filipa (por. Dz 1, 13). Jego imię pochodzi od hebrajskiego rdzenia ta’am, co znaczy «parzysty, bliźniak». Istotnie, Ewangelia św. Jana wielokrotnie nazywa go przydomkiem «Didymos» (por. J 11, 16; 20, 24; 21, 2), co w języku greckim znaczy właśnie «bliźniak». Nie jest jasne, dlaczego otrzymał ten przydomek.

    Przede wszystkim czwarta Ewangelia dostarcza nam kilku informacji, kreślących pewne znaczące rysy jego osobowości. Pierwsza dotyczy zachęty, z jaką zwrócił się on do pozostałych apostołów, kiedy Jezus w krytycznym momencie swego życia postanowił udać się do Betanii, aby wskrzesić Łazarza, zbliżając się tym samym niebezpiecznie do Jerozolimy (por. Mk 10, 32). Wtedy to Tomasz powiedział do współuczniów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć» (J 11, 16). Ta jego determinacja, by iść za Mistrzem, jest naprawdę przykładna i jest dla nas cenną nauką: ukazuje całkowitą gotowość przylgnięcia do Jezusa aż do utożsamienia własnego losu z Jego losem i pragnienia podzielenia z Nim najwyższej próby śmierci. Rzeczywiście, najważniejsze jest to, by nigdy nie oddalić się od Jezusa. Skądinąd Ewangelie używają słowa «pójść za» na oznaczenie, że gdzie On idzie, tam powinien pójść również Jego uczeń. Wtedy życie chrześcijańskie określane jest jako życie z Jezusem Chrystusem, życie, które spędza się razem z Nim. Św. Paweł pisze coś podobnego, kiedy zapewnia chrześcijan w Koryncie: «pozostajecie w sercach naszych na wspólną śmierć i wspólne z nami życie» (2 Kor 7, 3). To co zachodzi między apostołem i grupą chrześcijan, powinno oczywiście w pierwszym rzędzie odnosić się do relacji między chrześcijanami i Jezusem: razem umrzeć, razem żyć, przebywać w Jego Sercu, tak jak On przebywa w naszym.

    Drugie wystąpienie Tomasza widzimy podczas Ostatniej Wieczerzy. Wtedy to Jezus, zapowiadając swoje bliskie odejście, mówi, że idzie przygotować miejsce dla uczniów, by także oni byli tam, gdzie On, i dodaje: «Znacie drogę, dokąd Ja idę» (J 14, 4). Wtedy Tomasz reaguje słowami: «Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?» (J 14, 5). W rzeczywistości to pytanie Tomasza ukazuje raczej niski poziom jego rozumienia. Jednak te słowa stają się dla Jezusa okazją, by wypowiedzieć znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem» (J 14, 6). A zatem pierwotnie zostaje to objawione Tomaszowi, lecz to objawienie dotyczy nas wszystkich i w każdej epoce. Za każdym razem, kiedy słyszymy lub czytamy te słowa, możemy stanąć w duchu obok Tomasza i wyobrazić sobie, że Pan mówi również do nas, podobnie jak rozmawiał z nim. Jednocześnie jego pytanie daje także i nam prawo, jeśli tak można powiedzieć, proszenia Jezusa o wyjaśnienia. My często Go nie rozumiemy. Miejmy odwagę powiedzieć: nie rozumiem Cię, Panie, wysłuchaj mnie, pomóż mi zrozumieć. W ten sposób, ze szczerością, będącą prawdziwym sposobem modlitwy, rozmawiania z Jezusem, wyrażamy naszą znikomą zdolność pojmowania, a jednocześnie przyjmujemy pełną ufności postawę człowieka, który oczekuje światła i siły od Kogoś, kto może mu je dać.

    Bardzo znany i przysłowiowy wręcz jest epizod z niewiernym Tomaszem, który miał miejsce osiem dni po zmartwychwstaniu. Tomasz w pierwszej chwili nie wierzy, że Jezus ukazał się pod jego nieobecność, i mówi: «Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i ręki mojej nie włożę w bok Jego, nie uwierzę» (J 20, 25). W gruncie rzeczy z tych słów przebija przekonanie, że odtąd Jezus jest rozpoznawalny nie tyle z twarzy, lecz po ranach. Tomasz uważa, że oznakami określającymi tożsamość Jezusa są teraz przede wszystkim rany, które ukazują, do jakiego stopnia nas umiłował. Co do tego apostoł się nie myli. Jak wiemy, po ośmiu dniach Jezus znów pojawia się wśród uczniów, i tym razem Tomasz jest obecny. Jezus mówi mu: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym» (J 20, 27). Tomasz reaguje najwspanialszym wyznaniem wiary, jakie znajdujemy w całym Nowym Testamencie: «Pan mój i Bóg mój!» (J 20, 28). Św. Augustyn tak komentuje to zdarzenie: Tomasz «widział i dotykał człowieka, ale wyznawał swoją wiarę w Boga, którego nie widział ani nie dotykał. A to, co widział i czego dotykał, prowadziło go do wiary w to, w co do tej pory wątpił» (In Iohann., 121, 5). Ewangelista przytacza dalej ostatnie słowa Jezusa skierowane do Tomasza: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli» (J 20, 29). To zdanie możemy wypowiedzieć również w czasie teraźniejszym: «Błogosławieni, którzy nie widzą, a wierzą». W każdym razie Jezus formułuje tu podstawową zasadę dla chrześcijan, którzy przyjdą po Tomaszu, a więc dla nas wszystkich. Warto zwrócić uwagę, jak inny Tomasz, wielki średniowieczny teolog z Akwinu, łączy tę formułę błogosławieństwa z inną formułą, pozornie przeciwną, przekazaną przez Łukasza: «Szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie» (Łk 10, 23). Ale Akwinata komentuje: «O wiele większa jest zasługa tego, kto wierzy nie widząc, niż tego, kto wierzy widząc» (In Johann. XX lectio, VI, § 2566). Istotnie, List do Hebrajczyków, przywołując cały szereg starożytnych patriarchów biblijnych, którzy wierzyli w Boga, nie widząc spełnienia Jego obietnic, określa wiarę jako «porękę tych dóbr, których się spodziewamy, dowód tych rzeczywistości, których nie widzimy» (por. 11, 1). Epizod z apostołem Tomaszem jest dla nas ważny przynajmniej z trzech racji: po pierwsze, ponieważ nas umacnia, gdy doznajemy niepewności; po drugie, ponieważ pokazuje nam, że każda wątpliwość może prowadzić do jasnej odpowiedzi, wykraczającej ponad wszelkie niepewności; i wreszcie, ponieważ słowa skierowane do niego przez Jezusa przypominają nam o prawdziwym sensie dojrzałej wiary i zachęcają nas, byśmy pomimo trudności trwali na naszej drodze w bliskości z Nim.

    Ostatnia wzmianka o Tomaszu znajduje się w czwartej Ewangelii, przedstawiającej go jako świadka Zmartwychwstałego w późniejszym epizodzie cudownego połowu ryb w Jeziorze Tyberiadzkim (por. J 21, 2). Przy tej okazji wymieniony jest nawet zaraz po Szymonie Piotrze: jest to oczywisty znak, że Tomasz odgrywał znaczną rolę w środowisku pierwszych wspólnot chrześcijańskich. Istotnie, jego imieniem zostały później opatrzone Dzieje i Ewangelia Tomasza, obydwa teksty apokryficzne, ale w każdym razie ważne dla badania początków chrześcijaństwa. Przypomnijmy na koniec, że zgodnie ze starożytną tradycją, Tomasz najpierw głosił Ewangelię w Syrii i Persji (tak twierdzi Orygenes, cytowany przez Euzebiusza z Cezarei w: Hist. eccl., 3, 1), a następnie udał się aż do zachodnich Indii (por. Dzieje Tomasza, 1-2 i 17 nn.), skąd chrześcijaństwo dotarło potem do południowych Indii. W tej perspektywie misyjnej kończymy naszą refleksję, ufając, że przykład Tomasza będzie coraz bardziej umacniał naszą wiarę w Jezusa Chrystusa, naszego Pana i naszego Boga.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Dzisiejsza katecheza poświęcona jest apostołowi Tomaszowi. Ewangelie wspominają o kilku ważnych wydarzeniach, w których Tomasz uczestniczy osobiście. Św. Jan wspomina, że gdy Jezus wybierał się do Betanii w pobliżu Jerozolimy i groziło Mu już śmiertelne niebezpieczeństwo, Tomasz wezwał innych apostołów: «Chodźmy także i my, aby razem z Nim umrzeć». Wyraził w ten sposób całkowite oddanie i gotowość pójścia za Mistrzem nawet na śmierć. Podczas Ostatniej Wieczerzy, odpowiadając na pytanie Tomasza, Jezus wypowiedział znaną formułę: «Ja jestem drogą i prawdą, i życiem». W końcu to jemu po misterium Paschy Chrystus pokazał swoje rany na znak zmartwychwstania.

    Słowo Benedykta XVI do Polaków:

    Pozdrawiam pielgrzymów z Polski i z innych krajów. «Pan mój i Bóg mój!» — w tych słowach św. Tomasz daje świadectwo o zmartwychwstaniu Chrystusa. Przyjmujemy z wdzięcznością to wyznanie. Niech kształtuje naszą wiarę, umacnia nadzieję i rozpala miłość. Serdecznie wam błogosławię.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 lipca

    Najświętsza Maryja Panna Kodeńska,
    Matka jedności

    Zobacz także:
      •  Święty Bernardyn Realino, prezbiter
      •  Najświętsza Maryja Panna Tuchowska
      •  Najświętsza Maryja Panna Licheńska
    ***
    Wizerunek Matki Bożej Kodeńskiej
    W Kodniu nad Bugiem (północno-wschodnia część województwa lubelskiego) znajduje się sanktuarium Najświętszej Maryi Panny Kodeńskiej, Matki jedności. Opiekują się nim obecnie misjonarze oblaci Maryi Niepokalanej.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się cudowny obraz Matki Bożej, który według tradycji został namalowany w VI w. przez św. Augustyna z Canterbury na prośbę papieża Grzegorza I jako kopia rzeźby Matki Bożej, która znajdowała się w jego prywatnej kaplicy. Papież postanowił podarować rzeźbę Leanderowi, arcybiskupowi Sewilli, który umieścił ją w sanktuarium w Guadalupe w Hiszpanii. Obraz natomiast pozostał w papieskiej kaplicy aż do czasów papieża Urbana VIII, gdy w 1630 roku miał go wykraść z Rzymu książę Mikołaj Sapieha, zwany Pobożnym. Skradziony obraz umieścił w kościele św. Anny w Kodniu, gdzie znajduje się do dziś.
    Te informacje nie znajdują jednak potwierdzenia w źródłach historycznych. Obraz został prawdopodobnie zakupiony w Hiszpanii przez Mikołaja Sapiehę podczas pielgrzymki. Wskazuje na to styl, typowy dla malarstwa hiszpańskiego XVII w.
    Obraz został ukoronowany 15 sierpnia 1723 roku przez biskupa łuckiego Stefana Rupniewskiego jako trzeci z kolei obraz Matki Bożej na prawie papieskim na ziemiach Rzeczypospolitej (po obrazie Matki Bożej Częstochowskiej i Matki Bożej Trockiej). W kwietniu 1875 r. kościół w Kodniu trafił w ręce prawosławnych, co sprawiło, że od sierpnia 1875 do września 1927 r. obraz znajdował się na Jasnej Górze, skąd przez Warszawę wrócił w dniach 3-4 września 1927 r. do Kodnia. W 1973 roku Paweł VI nadał świątyni w Kodniu tytuł bazyliki mniejszej. Rocznie pielgrzymuje tutaj ponad 200 tys. pielgrzymów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    W gościnie u troskliwej Matki. Karol Wojtyła i „wykradziony” obraz Pani Kodeńskiej

    Jan Paweł II i obraz Matki Bożej Kodeńskiej

    DyziO | Shutterstock; ZIHNIOGLU/SIPA/EAST NEWS

    ***

    „W Kodniu macie obraz, który należy do papieża” – wielokrotnie powtarzał Jan Paweł II.

    Sanktuarium w Kodniu było miejscem szczególnym w życiu Karola Wojtyły, a później Jana Pawła II. To tu znajduje się słynący cudami obraz Matki Boskiej, zwanej Królową i Matką Podlasia.

    Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej

    Sanktuarium Matki Bożej Kodeńskiej jest jednym z najstarszych w Polsce. Znajduje się tutaj słynący cudami obraz Maryi z Dzieciątkiem.

    Wizerunek Madonny Gregoriańskiej sprowadził tu z Rzymu Mikołaj Sapieha w XVII w. Warto podkreślić, że 1 listopada 1946 r. Karol Wojtyła przyjął święcenia kapłańskie z rąk potomka Mikołaja Sapiehy, kard. Adama Sapiehy, metropolity krakowskiego.

    W 1723 r. obraz został koronowany koronami papieskimi. Była to trzecia taka uroczystość na ziemiach polskich. W sierpniu w Kodniu odbędą się obchody 300-lecia koronacji cudownego obrazu Matki Bożej Kodeńskiej z udziałem legata papieskiego.                                        

    Kardynał Wojtyła na Podlasiu

    W progach kodeńskiego sanktuarium trzykrotnie gościł kard. Karol Wojtyła. To on nadał Maryi tytuł Matki Jedności.

    Pierwsza z wizyt miała miejsce w 1963 r. w towarzystwie kard. Stefana Wyszyńskiego oraz bp. Jana Mazura. Drugi pobyt ówczesnego metropolity krakowskiego odbył się sześć lat później – 22 czerwca 1969 r. Wtedy w Kodniu zaplanowano centralne uroczystości związane ze 150-leciem diecezji siedleckiej. Na zaproszenie bp. Jana Mazura przybyli na nie dwaj kardynałowie: Wyszyński oraz Wojtyła.

    Przyszły następca św. Piotra przewodniczył obchodom 50. rocznicy powrotu Matki Bożej z wygnania w Częstochowie, które odbywały się w dniach 3-4 września 1977 r. Uroczystości zgromadziły 24 biskupów. Jako metropolita krakowski powiedział wówczas:

    Przed 50. laty pierwszy biskup odnowionej diecezji podlaskiej, w odrodzonej Rzeczypospolitej, sprowadził uroczyście Matkę Bożą Kodeńską na to miejsce, z którego została wygnana… ten powrót oznaczał jedność – jedność Kościoła Tę jedność Ona sprawia. Taka jest tajemnica tego kodeńskiego obrazu, który miał za sobą dziwną przeszłość.

    „Wykradziony” obraz

    Wojtyła wygłosił również kazanie, ukazujące Matkę Bożą Kodeńską jako Matkę Jedności Ludu Bożego: „Starajmy się jeszcze raz zrozumieć ten przedziwny czyn, który stał u początku dziejów Matki Bożej Kodeńskiej. Wedle zwyczajnych ludzkich sposobów rozumienia Mikołaj Sapieha, dziedzic Kodnia, zwany Pobożnym, dopuścił się bardzo niepobożnego czynu. Bez zezwolenia papieża Urbana VIII zabrał obraz z jego kaplicy. Można by powiedzieć: ukradł […]. Myślę, że darowała mu go sama Bogarodzica” – podkreślił.

    „Mikołaj Sapieha czuł ten szczególny duchowy proces, któremu koniecznie potrzebna była Matka – obecność matki, Matki, która jednoczy: Matki, która zna wszystkie swoje dzieci, bez względu na to czy mówią po polsku, czy mówią po rusku, czy mówią po litewsku. Zna je jako dzieci i jest im wspólną, jedną Matką. I oni przy Niej, przez Nią, stają się także jednym Kościołem, jedną owczarnią” – zaznaczył kardynał.

    Jako Jan Paweł II często wspominał kodeńskie sanktuarium. Spotykając polskich pielgrzymów żartował, że w Kodniu znajduje się obraz, który należy do papieża. Miało to być nawiązanie do legendy o sprowadzeniu wizerunku przez Mikołaja Sapiehę, spopularyzowanej przez powieść „Błogosławiona wina” Zofii Kossak-Szczuckiej.                      

    Ornat, naczynia liturgiczne i relikwie krwi

    W 1999 r., podczas pielgrzymki do ojczyzny papież Polak również nie zapomniał o Matce Bożej Podlasia.

    „Pozdrawiam wszystkich zgromadzonych na tej mszy świętej, cały Lud Boży Podlasia… Odżywają w tej chwili w moim sercu wspomnienia wcześniejszych spotkań z Kościołem siedleckim, zwłaszcza podczas obchodów Tysiąclecia Chrztu Polski w 1966 roku oraz jubileuszu 150-lecia diecezji, kiedy dane mi było sprawować Eucharystię w sapieżyńskim Kodniu, u stóp Matki Bożej Królowej Podlasia” – powiedział do wiernych w Siedlcach.

    Ojciec Święty podarował klasztorowi w Kodniu ornat ze Świętą Rodziną oraz naczynia liturgiczne – kielich i patenę. W sanktuarium są przechowywane i udostępniane do kultu relikwie jego krwi.

    Anna Gębalska-Berekets/Aletaia.pl

    źródła: koden.com.pl; oblaci.pl; przymierzezmaryja.pl; dziennikwschodni.pl.

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Bazylika i klasztor kodeński.

    Bazylika i klasztor kodeński.

    ***

    Uprowadzona Matka. U Matki Bożej Kodeńskiej

    Każda historia miłości ma swoje meandry. Jak i każda historia człowieka obdarowanego łaską, który pomimo głębokiej wiary w zrządzenia Boże szuka jednak własnych ścieżek.

    Ale tutaj cicho. Dobrze wyasfaltowaną drogą poruszają się rowerzyści. Miejscowi i przyjezdni. – No i znowu się widzimy! – śmieje się do znajomej przejeżdżającej obok starsza pani. – Tak, ale ja dzisiaj jeszcze tylko na pocztę i do domciu wracam – odpowiada zaczepiona. – W domu najlepiej – dodaje. Jest ósma trzydzieści rano. Zaczyna się robić gorąco. Światło słoneczne coraz mocniej ogrzewa mury bazyliki Matki Bożej Kodeńskiej i odbija się od dwóch złotych bani na dachu stojącej sto metrów dalej cerkwi. Jakieś trzysta metrów w drugą stronę biało-czerwony słupek graniczny. Dalej jest już Białoruś. Pomimo tej ciszy leniwego lipcowego poranka, braku fanfar, proporców i powodzi pielgrzymów wiem, że jestem w jednym z najważniejszych miejsc w Polsce. W Częstochowie Wschodu, jak nazywają Kodeń. Opiekę nad tym sanktuarium sprawują ojcowie oblaci. Nic dziwnego, przecież Maryję Niepokalaną mają w swojej nazwie. Gościnnie przyjmują nas w swoim domu zakonnym, gdzie pełno księży z całej Polski, którzy urlop coraz częściej spędzają, podróżując po wschodniej ścianie Polski. Nie dziwi mnie to ani trochę. Jest tu tyle urokliwych, pełnych spokoju miejsc, niezniszczonej przez człowieka natury oraz tyle duchowego bogactwa, że trudno z wypoczynkiem w tej części Polski konkurować nawet najbardziej wypasionym wczasom z palemką w tle. Kodeń jest na tej trasie przystankiem o podwyższonym standardzie. Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    Madonna z Kodnia ukoronowana papieskimi koronami pięć lat po Maryi Jasnogórskiej.

    ***

    Historia pewnej miłości

    Nie tylko o piękno chodzi. Chociaż rzuca się ono w oczy natychmiast po przekroczeniu progu kościoła. Również o jakąś szczególną atmosferę… dramatu spełnionego? Wielkiej historii? A może miłości, którą można się tu zarazić? Pandemia zmieniła trochę oblicze Kodnia, jak słyszymy od goszczących nas zakonników. Mniej tu ludzi, jeszcze więcej ciszy… – Kościół św. Anny w Kodniu to bazylika mniejsza – opowiada o. Dariusz Malajka, proboszcz parafii św. Anny i zarazem kustosz sanktuarium, młody, pełen energii kapłan. Jest tu zaledwie od dwóch tygodni. Z pasją ujawnia szczegóły niezwykłej historii cudownego wizerunku. – Obraz Matki Bożej Kodeńskiej to drugi, po ikonie Czarnej Madonny, obraz ukoronowany papieskimi koronami – mówi. Faktycznie, przynajmniej mając na względzie współczesną mapę Polski. Ukoronowano go w roku 1723 i była to trzecia koronacja obrazu na terenach dawnej Polski (Jasna Góra – 1717 r., Troki k. Wilna – 1718 r. i Kodeń – 15 sierpnia 1723 r.). Historia tego niezwykłego wizerunku sięga jednak setek lat wstecz. I jest historią miłości, może zbyt nieuporządkowanej i butnej. Ale zawsze miłości. Do figury sportretowanej na obrazie.

    Ta historia sięga czasów Chrystusowych i prowadzi do św. Łukasza. Temu ewangeliście, jak wiadomo, przypisuje się talent plastyczny i stworzenie kilku co najmniej wizerunków Matki Bożej. Stworzenie, a nie namalowanie, ponieważ jest wśród tych wizerunków również figura. Cudowna figura, która ocaliła Konstantynopol w czasie długiego trzęsienia ziemi. „Przez siedem dni ziemia drżała, otwierając długie szczeliny, z których buchał dym i wydobywał się nieprzyjemny zapach siarki. W te szczeliny wpadały całe osady. Morze wystąpiło z brzegów, zalało przybrzeżne wsie. Nad głowami mieszkańców wisiały chmury popiołu. Ludzie szaleli ze strachu, krzyczeli jak obłąkani. Grzesznicy wyznawali publicznie swe winy, a gniew Boży nie ustawał” – kard. Barberini w dramatyczny sposób opisywał te wydarzenia Mikołajowi Sapiesze w powieści „Błogosławiona wina” Zofii Kossak. Interwencja Matki Bożej, której figurę niesiono w procesji, zakończyła kataklizm. Ponad sto lat później do Konstantynopola przysłano z Rzymu legata Grzegorza, przyszłego papieża, aby naprawił błędy teologiczne ówczesnego patriarchy. Grzegorz poznał tam hiszpańskiego biskupa Leandra, z którym połączyły go więzy przyjaźni. Patriarcha uznał swój błąd, a do Rzymu wraz z Grzegorzem popłynęła statua Maryi. Stąd jej pierwotna nazwa – Maryja Gregoriańska. Niedługo jednak przebywała w Rzymie, bo kiedy Leander śmiertelnie zachorował, Grzegorz przesłał mu ją jako najcenniejszy dar. Wcześniej jednak kazał namalować jej… portret. Zadanie to zlecił podobno samemu Augustynowi z Canterbury, przyszłemu świętemu. 

    Przytoczony przez Kossak-Szczucką opis dziejów kodeńskiego wizerunku ma charakter raczej legendarny. Źródła historyczne podają, że to sam Leander przybył do Rzymu i poprosił Grzegorza, by figurę Maryi podarował hiszpańskiemu opactwu benedyktyńskiemu w miejscowości Guadalupe. Stąd wywodzi się drugi tytuł czczonej dziś w Kodniu Madonny – Matka Boża z Guadalupe. Wątpliwe jest też namalowanie obrazu przez Augustyna, biorąc pod uwagę fakt, że użyto do tego farb olejnych. A może obecnie czczony w Kodniu wizerunek jest po prostu wierną kopią obrazu autorstwa św. Augustyna z Canterbury? W każdym razie obraz zasłynął cudami, m.in. podczas wielkiej zarazy w Rzymie, kiedy to sędziwy już papież Urban VIII, przypomniawszy sobie interwencję Matki Bożej w Konstantynopolu, nakazał nieść go w procesji ulicami Wiecznego Miasta. Jednym z tych cudów było uzdrowienie wówczas polskiego paladyna – Sapiehy.


    Mikołaj Sapieha postanowił wbrew woli papieża zabrać cudowny obraz do Polski.

    Mikołaj Sapieha postanowił wbrew woli papieża zabrać cudowny obraz do Polski.

    ***

    Ukradziony dar?

    „Znamy was, Polacy, znamy! Gorące serca, lotne umysły, szalone głowy i nad sobą ni żadnego pana! Wszystko po swojemu… Jak się komu widzi… Własnym sądem…” – kard. Barberini w powieści Szczuckiej dosadnie scharakteryzował nasze narodowe cechy. No cóż… w pewnym sensie wyprorokował wówczas, co naprawdę stanie się z cudownym wizerunkiem. Kiedy bowiem Sapiesze odmówiono pozwolenia na zabranie go do Polski, przekupił papieskiego zakrystiana i obraz najzwyczajniej ukradł. Pościg za nim na niewiele się zdał, obraz trafił w końcu do Kodnia. Sarmacka fantazja okupiona miała być potem kościelną karą, a sam Sapieha, nie mogąc wchodzić w tej sytuacji do świątyni, adorował ukochaną Madonnę… przez okno w prezbiterium. 

    Kodeńskie sanktuarium Matki Jedności to miejsce modlitwy o pojednanie. Z Bogiem, ludźmi i samym sobą.

    Kodeńskie sanktuarium Matki Jedności to miejsce modlitwy o pojednanie. Z Bogiem, ludźmi i samym sobą.

    ***

    Czy to faktycznie była błogosławiona wina? Grzech, który rozlał się obficie po to, by jeszcze obficiej wylać się mogła łaska? Zuchwałego Sarmatę po wiekach wziął w obronę sam kard. Karol Wojtyła, który rok przed objęciem Stolicy Piotrowej w swoim kazaniu na kodeńskiej kalwarii powiedział: – Kiedy dzisiaj gromadzimy się wobec wizerunku Matki Bożej Kodeńskiej, starajmy się jeszcze raz zrozumieć ten przedziwny czyn, który stał u początków Jej dziejów. Wedle zwyczajnych, ludzkich sposobów rozumienia Mikołaj Sapieha, dziedzic Kodnia zwany Pobożnym, dopuścił się bardzo niepobożnego czynu. Bez zezwolenia papieża Urbana VIII zabrał obraz z jego kaplicy. Można by powiedzieć: ukradł… Wydaje się jednak, że aby zrozumieć tę „błogosławioną winę”, trzeba uświadomić sobie, iż ten obraz, zanim został wzięty, był mu w jakiś sposób darowany. Nie przez papieża Urbana VIII. Myślę, że darowała mu go sama Bogarodzica. Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    Cerkwie nieopodal kościoła. Kodeń, jak całe Podlasie, jest krainą współistnienia i współdziałania chrześcijan różnych wyznań.

    ***

    No cóż… Dwóch papieży, których – historycznie rzecz ujmując – dzieliły wieki, pewnie jakoś sobie to teraz poukładało. Niech mi Szanowny Czytelnik wybaczy humorystyczne potraktowanie tematu, ale wpatrując się w zarys kodeńskiej bazyliki o zachodzie słońca, śmiałem się w duchu, wyobrażając sobie, jak ci dwaj następcy Piotra spotkali się w niebie… 

    Kaplica Matki Bożej zbudowana na fundamentach dawnego arsenału zamkowego.

    Kaplica Matki Bożej zbudowana na fundamentach dawnego arsenału zamkowego.

    ***

    Żebraczy chleb

    Przyszły papież Jan Paweł II, zanim wypowiedział te słowa z klasztornego balkonu, długo patrzył w kierunku wschodnim. Nazywają dzisiaj ten balkon „papieskim”. Papież zamyślił się, po czym wykonał gest błogosławieństwa. Czy miał już wówczas przeczucie, że niebawem historia za jego sprawą ulegnie dramatycznym przemianom? Że Wschód i Zachód zupełnie inaczej określą swoją tożsamość? Trudno spekulować. Wschodni rys mocno jest jednak w Kodniu widoczny. To Podlasie przecież, trudno się dziwić. Pogodne. I… pogodzone ze swoją historią. Nawet Chrystus na krzyżu w innej kodeńskiej świątyni – kościele Świętego Ducha, gdzie w Godzinie Miłosierdzia ludzie odmawiają Koronkę do Miłosierdzia Bożego, uśmiecha się… jak przez sen. A przecież wisi na krzyżu.

    W znajdującej się nieopodal kalwarii Pijalni Wody „U Sapiehy” częstują nas miętówką sarmacką. – Co to za kalwaria, jeśli tu nie ma góry? – pytam Krystynę Krótkiewicz. W jednej ręce dzierży przyłbicę, nie rycerską, co prawda, ale tę ochronną, „pandemiczną”, z drugiej zwisa różaniec. – Jest małe wzniesienie i jest za to ogród. W kształcie róży! – odpowiada pani Krystyna i zaprasza do środka, do pijalni. A tam… podlaskie specjały. Zioła, miody, lizaki z miodu i malin, pieczywo… Pani Krystyna częstuje podpłomykiem. – To wersja „żebracza” – śmieje się. – Z żytniej mąki, ciemnej – dodaje. Ale są też „szlacheckie”, z mąki białej.
    Kosztuję czarnego podpłomyka. Jest pyszny i zapewne o wiele lepszy od tego dla szlachty. Gorąca, słodka miętówka smakuje wybornie, nawet pomimo upału.

    Ziemia krwią płynąca

    Wchodzimy do „martyrologium” znajdującego się w tym samym budynku. Jeszcze nie do końca zorganizowane, ale już robiące wrażenie. Zofia Sacharczuk, przewodniczka po Kodniu, pokazuje figury autorstwa Tadeusza Niewiadomskiego. Katyń: drut kolczasty i przestrzelona czaszka. Głowa Jezusa. Ojciec Maksymilian z wyciągniętą w górę, nienaturalnie długą ręką. Wszystko, co z męczeństwem Polaków i Polski związane. Mocne. Przerysowane. Tragiczne… Jakby ktoś w ten zakątek Polski, tak bardzo przaśny i spokojny, rzucił ziarno historycznego dramatu. Słusznie, bo przecież historia tej ziemi też była dramatyczna. „Miasteczko Kodeń, z przyległymi wioskami, liczące około 4000 parafian unickich, w roku 1874 i 1875 przez 3 miesiące blisko kąpało się we krwi własnej (…). Smagano parafian kodeńskich rózgami na placach publicznych i batożono nahajkami kozackimi” – napisał ks. J. Pruszkowski w wydanej w 1917 r. w Lublinie książce „Martyrologium, czyli męczeństwo Unii na Podlasiu”. Za co te rózgi, batogi i kąpiel we krwi własnej? „Za upór i nieprzyjęcie prawosławia, a więc za bunt przeciw woli cara”.

    Uśmiechnięty Ukrzyżowany w kościele Ducha Świętego.

    Uśmiechnięty Ukrzyżowany w kościele Ducha Świętego.

    ***

    Powrót Królowej

    Kara spotkała także kościół, z którego zabrano obraz i pod eskortą przewieziono na Jasną Górę. „Kozacy otoczyli wóz” – relacjonował później bp Przeździecki. Wierni rzucili się pod nogi koniom. To był najbardziej dramatyczny dzień w dziejach Kodnia, rozpoczynający przy tym niezwykle interesujący okres w historii maryjnego wizerunku, do którego Podlasiacy pielgrzymować nie przestali, a który ostatecznie znalazł się w Warszawie. Po renowacji wystawiony w Zamku Królewskim, stał się świadkiem przekazania biretu kardynalskiego ówczesnemu nuncjuszowi apostolskiemu w Polsce, Wawrzyńcowi Lauriemu, przez prezydenta Ignacego Mościckiego. To był pierwszy krok „tryumfalnego powrotu” Maryi, Królowej Polski, jak napisał bp Przeździecki. To był powrót zaprawdę królewski. Uroczystości transmitowało Polskie Radio. Wieczorem 3 września 1927 roku Matka Boża Kodeńska wkroczyła do Kodnia. I tam już pozostała.

    Babka Jezusa, św. Anna, patronuje parafii i świątyni.

    Babka Jezusa, św. Anna, patronuje parafii i świątyni.

    ***


    Wieczorną porą światła w kościele św. Anny nie gasną. We wnętrzu panuje lekki półmrok. Ludzie zaczynają zapełniać ławki. Niebawem, o 21.00, obraz zostanie zasłonięty. Patrzymy na twarz Maryi Gregoriańskiej, dopóki zupełnie nie zniknie za zasłoną. Jest piękna. Spokojna, cicha… Posągowa? Kto wie? Jedno jest pewne: można się zakochać. I zrozumieć szalonego Sarmatę porywającego Ukochaną do Polski. Uśmiecham się na wspomnienie kanonu naszego kościelnego kodeksu prawa, który mówi, że małżeństwo z porwaną kobietą nie może być ważnie zawarte. Bo przecież porwać Matkę po to, by mieć Ją nieustannie przy sobie, to coś zupełnie innego, prawda? •

    ks. Adam Pawlaszczyk/fot. Roman Koszowski/Gość NIedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 lipca

    Najdroższej Krwi Jezusa Chrystusa

    Zobacz także:
      •  Święty Otton z Bambergu, biskup
      •  Święty Teobald z Provins, pustelnik
      •  Błogosławiony Jan Nepomucen Chrzan, prezbiter i męczennik
    ***
    Do czasu reformy kalendarza liturgicznego po Soborze Watykańskim II w dniu 1 lipca obchodzona była uroczystość Najdroższej Krwi Chrystusa. Obecnie obchód ten został w Kościele powszechnym złączony z uroczystością Najświętszego Ciała Chrystusa (zwaną popularnie Bożym Ciałem), zachował się jedynie – na zasadzie pewnego przywileju – w zgromadzeniach Księży Misjonarzy i Sióstr Adoratorek Krwi Chrystusa.

    Najdroższa Krew Chrystusa

    Do dziś istnieją kościoły pod wezwaniem Najdroższej Krwi Chrystusa. Jak Boże Ciało jest rozwinięciem treści Wielkiego Czwartku, tak uroczystość Najdroższej Krwi Jezusa była jakby przedłużeniem Wielkiego Piątku. Ustanowił ją dekretem Redempti sumus w roku 1849 papież Pius IX i wyznaczył to święto na pierwszą niedzielę lipca. Cały miesiąc był poświęcony tej tajemnicy. Papież św. Pius X przeniósł święto na dzień 1 lipca. Papież Pius XI podniósł je do rangi świąt pierwszej klasy (1933) na pamiątkę dziewiętnastu wieków, jakie upłynęły od przelania za nas Najświętszej Krwi.
    Szczególnym nabożeństwem do Najdroższej Krwi Pana Jezusa wyróżniał się św. Kasper de Buffalo, założyciel osobnej rodziny zakonnej pod wezwaniem Najdroższej Krwi Pana Jezusa (+ 1837). Misjonarze Krwi Chrystusa mają swoje placówki także w Polsce. Od roku 1946 pracują w Polsce także siostry Adoratorki Krwi Chrystusa, założone przez św. Marię de Mattias. Gorącym nabożeństwem do Najdroższej Krwi wyróżniał się także papież św. Jan XXIII (+ 1963). On to zatwierdził litanię do Najdroższej Krwi Pana Jezusa, a w liście Inde a primis z 1960 r. zachęcał do tego kultu.
    Nabożeństwo ku czci Krwi Pańskiej ma uzasadnienie w Piśmie świętym, gdzie wychwalana jest krew męczenników, a przede wszystkim krew Jezusa Chrystusa. Po raz pierwszy Pan Jezus przelał ją przy obrzezaniu. W niektórych kodeksach w tekście Ewangelii według świętego Łukasza można znaleźć informację, że podczas modlitwy w Ogrodzie Oliwnym pot Jezusa był jak krople krwi (zob. Łk 22, 44). Nader obficie płynęła ona przy biczowaniu i koronowaniu cierniem, a także przy ukrzyżowaniu. Kiedy żołnierz przebił Jego bok, “natychmiast wypłynęła krew i woda” (J 19, 24).
    Serdeczne nabożeństwo do Krwi Pana Jezusa mieli święci średniowiecza. Połączone ono było z nabożeństwem do Ran Pana Jezusa, a zwłaszcza do Rany Jego boku. Wyróżniali się tym nabożeństwem: św. Bernard (+ 1153), św. Anzelm (+ 1109), bł. Gueryk d’Igny (+ 1160) i św. Bonawentura (+ 1270). Dominikanie w piątek po oktawie Bożego Ciała, chociaż nikt nie spodziewał się jeszcze, że na ten dzień zostanie kiedyś ustanowione święto Serca Pana Jezusa, odmawiali oficjum o Ranie boku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________

    Krew Chrystusa jest rękojmią miłości Boga

    Rozważanie Benedykta XVI przed modlitwą “Anioł Pański” 5.07.2009

    Drodzy bracia i siostry!

    W przeszłości pierwsza niedziela lipca związana była z nabożeństwem do Najdroższej Krwi Chrystusa. Kilku moich czcigodnych poprzedników zatwierdziło to nabożeństwo, a bł. Jan xxiii w Liście apostolskim Inde a primis (30 czerwca 1960 r.) wyjaśnił jego sens i zaaprobował litanię. Temat krwi, związany z tematem Baranka paschalnego, ma w Piśmie Świętym pierwszorzędne znaczenie. Pokropienie krwią zwierząt złożonych w ofierze przedstawiało i ustanawiało w Starym Testamencie przymierze Boga z ludem, jak czytamy w Księdze Wyjścia: «Mojżesz wziął krew i pokropił nią lud, mówiąc: ‘Oto krew przymierza, które Pan zawarł z wami na podstawie wszystkich tych słów’» (Wj 24, 8).

    Do tej formuły Jezus nawiązuje wyraźnie podczas Ostatniej Wieczerzy, kiedy podając kielich uczniom, mówi: «To jest moja Krew Przymierza, która za wielu będzie wylana na odpuszczenie grzechów» (Mt 26, 28). I rzeczywiście, od biczowania po przebicie boku po śmierci na krzyżu, Chrystus przelał całą swoją krew jako prawdziwy Baranek, ofiarowany za powszechne odkupienie. O zbawczej wartości Jego krwi Nowy Testament mówi w wielu miejscach. W tym Roku Kapłańskim wystarczy przytoczyć piękny fragment Listu do Hebrajczyków: «Chrystus (…) ani nie przez krew kozłów i cielców, lecz przez własną krew wszedł raz na zawsze do Miejsca Świętego i osiągnął wieczne odkupienie. Jeśli bowiem krew kozłów i cielców oraz popiół z krowy, którymi skrapia się zanieczyszczonych, sprawiają oczyszczenie ciała, to o ile bardziej krew Chrystusa, który przez Ducha wiecznego złożył Bogu samego siebie jako nieskalaną ofiarę, oczyści wasze sumienia z martwych uczynków, abyście służyć mogli Bogu żywemu?» (9, 11-14). Drodzy bracia, napisane jest w Księdze Rodzaju, że krew Abla, zabitego przez swego brata Kaina, głośno woła z ziemi do Boga (por. 4, 10). Niestety, tak jak w przeszłości, dziś również słychać to wołanie, bo ludzka krew wciąż jest przelewana na skutek przemocy, niesprawiedliwości i nienawiści. Kiedy ludzie pojmą, że życie jest święte i należy wyłącznie do Boga? Kiedy zrozumieją, że wszyscy jesteśmy braćmi? Na rozlegające się we wszystkich częściach ziemi wołanie, spowodowane przez przelew krwi, Bóg odpowiada krwią swego Syna, który za nas oddał życie. Chrystus na zło odpowiedział nie złem, lecz dobrem, swoją nieskończoną miłością. Krew Chrystusa jest rękojmią wiernej miłości Boga do ludzkości. Patrząc na rany Ukrzyżowanego, każdy człowiek, nawet w warunkach największej nędzy moralnej, może powiedzieć: Bóg mnie nie opuścił, kocha mnie, oddał za mnie życie, i to pozwala mu odzyskać nadzieję. Niech Maryja Dziewica, która pod krzyżem razem z apostołem Janem otrzymała testament krwi Jezusa, pomoże nam odkrywać bezcenne bogactwo tej łaski, z poczuciem głębokiej i wiecznej wdzięczności….

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 10/2009/Opoka.pl

    ________________________________________________________________________

    Homilia Benedykta XVI podczas Mszy św. w katedrze westminsterskiej pw. Przenajdroższej Krwi Jezusa Chrystusa – 18 września 2010 — Londyn

    Drodzy przyjaciele w Chrystusie!

    Pozdrawiam was wszystkich z radością w Panu i dziękuję za gorące przyjęcie. Jestem wdzięczny abpowi Nicholsowi za słowa powitania, wypowiedziane w waszym imieniu. Podczas tego spotkania Następcy Piotra z wiernymi w Wielkiej Brytanii prawdziwie «serce mówi do serca», kiedy radujemy się w miłości Chrystusa i w naszym wspólnym wyznawaniu wiary katolickiej, która została nam przekazana przez apostołów. Bardzo się cieszę, że nasze spotkanie odbywa się w tej katedrze Przenajdroższej Krwi, która jest znakiem odkupieńczej Bożej miłości, wylanej na świat przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa. W szczególny sposób pozdrawiam arcybiskupa Canterbury, który zaszczycił nas swoją obecnością.

    Na człowieku odwiedzającym tę katedrę wielkie wrażenie musi robić górujący nad nawą wielki krzyż, na którym jest ciało Chrystusa, umęczone, cierpiące i obolałe; śmierć tej niewinnej ofiary pojednała nas z Ojcem i dała nam uczestnictwo w życiu samego Boga. Rozpostarte ramiona Pana zdają się ogarniać cały ten kościół, unosząc do Ojca zastępy wszystkich wiernych, którzy gromadzą się wokół ołtarza Ofiary eucharystycznej i mają udział w jej owocach. Ukrzyżowany Pan jest ponad nami i przed nami jako źródło naszego życia i zbawienia, «arcykapłan dóbr przyszłych», jak nazywa Go autor Listu do Hebrajczyków w dzisiejszym pierwszym czytaniu (Hbr 9, 11).

    W cieniu, jeśli można tak powiedzieć, tego uderzającego wizerunku pragnę rozważyć Słowo Boże, które było czytane wśród nas, a także zastanowić się nad tajemnicą Najdroższej Krwi. Ta tajemnica pozwala nam bowiem dostrzec jedność ofiary Chrystusa na krzyżu, Ofiary eucharystycznej, którą On dał swemu Kościołowi, i Jego wiecznego kapłaństwa, na mocy którego, siedząc po prawicy Ojca, nieustannie wstawia się za nami, członkami Jego Mistycznego Ciała.

    Zacznijmy od ofiary krzyżowej. Wylana Krew Chrystusa jest źródłem życia Kościoła. Jak wiemy, św. Jan widzi w krwi i wodzie, która wypłynęła z ciała naszego Pana, źródło boskiego życia, które jest darem Ducha Świętego, przekazywanym nam w sakramentach (J 19, 34; por. 1 J 1, 7; 5, 6-7). List do Hebrajczyków «uwydatnia», że tak powiem, liturgiczne implikacje tej tajemnicy. Poprzez swoje cierpienie i śmierć, swoje samoofiarowanie się w wiecznym Duchu Jezus stał się naszym Najwyższym Kapłanem i «pośrednikiem Nowego Przymierza» (Hbr 9, 15). Słowa te nawiązują do słów samego Pana Jezusa, wypowiedzianych w czasie Ostatniej Wieczerzy, kiedy ustanowił Eucharystię jako sakrament swego Ciała, wydanego za nas, i swojej Krwi nowego i wiecznego przymierza, przelanej na odpuszczenie grzechów (por. Mk 14, 24; Mt 26, 28; Łk 22, 20).

    Wierny poleceniu Chrystusa: «to czyńcie na moją pamiątkę!» (Łk 22, 19), Kościół w każdym miejscu i czasie, sprawując Eucharystię, aż do chwili, kiedy Pan powróci w chwale, raduje się Jego sakramentalną obecnością i czerpie moc z Jego zbawczej ofiary, złożonej na odkupienie świata. Realność Ofiary eucharystycznej zawsze stanowiła centralny element wiary katolickiej; podawana w wątpliwość w XVI w., została uroczyście potwierdzona na Soborze Trydenckim, w kontekście naszego usprawiedliwienia w Chrystusie. Jak wiemy, tu w Anglii wielu ludzi ofiarnie broniło Mszy św., niejednokrotnie płacąc za to wysoką cenę. Zapoczątkowali oni nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu, które znamionuje katolicyzm na tych wyspach.

    Ofiara eucharystyczna Ciała i Krwi Chrystusa zawiera z kolei tajemnicę nieustannie trwającej męki naszego Pana w członkach Jego Mistycznego Ciała — Kościoła, w każdym czasie. Wielki krzyż, który góruje tutaj ponad nami, służy jako przypomnienie, że Chrystus, nasz wiekuisty Najwyższy Kapłan, codziennie włącza nasze ofiary, cierpienia, potrzeby, nadzieje i pragnienia w nieskończone zasługi swojej własnej ofiary. Przez Niego, z Nim i w Nim oddajemy nasze własne ciała na ofiarę świętą i miłą Bogu (por. Rz 12, 1). W tym sensie zostajemy włączeni w Jego wiekuistą ofiarę, dopełniając, jak mówi św. Paweł, w naszym ciele braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24). W życiu Kościoła, jego doświadczeniach i udrękach, Chrystus, zgodnie z surowymi słowami Pascala, wciąż kona aż do skończenia świata (Pensées, 553, éd. Brunschvicg).

    Ten aspekt tajemnicy Najdroższej Krwi Chrystusa we wszystkich epokach ukazany jest w sposób najbardziej wymowny przez męczenników, którzy pili z tego samego kielicha, z którego pił sam Chrystus, i których krew, wylana w zjednoczeniu z Jego ofiarą, daje Kościołowi nowe życie. Znajduje on swoje odbicie w naszych braciach i siostrach na całym świecie, którzy nawet teraz cierpią dyskryminację i prześladowania za swą wiarę chrześcijańską. Obecny jest też, często w sposób ukryty, w cierpieniu wszystkich tych pojedynczych chrześcijan, którzy codziennie łączą swoją ofiarę z ofiarą Chrystusa, w intencji uświęcenia Kościoła i zbawienia świata. W sposób szczególny ogarniam myślą tych, którzy duchowo uczestniczą w tej Eucharystii, a w szczególności ludzi chorych, starych, niepełnosprawnych i tych, którzy cierpią psychicznie i duchowo.

    Mam tu także na myśli ogromne cierpienia spowodowane przez nadużycia wobec dzieci, zwłaszcza popełnione w Kościele i przez jego duchownych. Przede wszystkim pragnę powiedzieć niewinnym ofiarom tych strasznych zbrodni, że głęboko nad tym ubolewam i mam nadzieję, że moc Chrystusowej łaski i Jego ofiara pojednania przyniosą głębokie uzdrowienie i pokój w ich życiu. Przyznaję też, wraz z wami, że wszyscy doznaliśmy wielkiego wstydu i upokorzenia z powodu ich grzechów; i zachęcam was, byście ofiarowali to cierpienie Panu, ufni, że ta kara przyczyni się do uleczenia osób pokrzywdzonych, oczyszczenia Kościoła i odnowienia jego wielowiekowego zaangażowania w kształcenie i wychowanie młodych ludzi. Jestem wdzięczny za wysiłki mające na celu rozwiązanie tego problemu w sposób odpowiedzialny i proszę was wszystkich o otoczenie opieką pokrzywdzonych i solidarność z waszymi kapłanami.

    Drodzy przyjaciele, powróćmy do rozważań nad wielkim krzyżem, który góruje tu nad nami. Rozpostarte na krzyżu ręce naszego Pana pobudzają nas także do zastanowienia się nad naszym udziałem w Jego wiecznym kapłaństwie, a tym samym nad naszą odpowiedzialnością, jako członków Jego Ciała, za niesienie mocy pojednania, płynącej z Jego ofiary, światu, w którym żyjemy. Sobór Watykański II wyraźnie mówi, że wierni świeccy odgrywają niezastąpioną rolę w misji Kościoła, gdy dążą do tego, by stać się zaczynem Ewangelii w społeczeństwie i przyczyniać do szerzenia królestwa Bożego w świecie (por. Lumen gentium, 31; Apostolicam actuositatem, 7). Apel Soboru do wiernych świeckich, by urzeczywistniali swoje powołanie, otrzymane w chrzcie, do współuczestniczenia w misji Chrystusa, był odbiciem idei i nauczania Johna Henry’ego Newmana. Niech głębokie myśli tego wielkiego Anglika nadal inspirują wyznawców Chrystusa w tym kraju do upodabniania się poprzez każdą myśl, każde słowo i czyn do Chrystusa, a także do wytrwałych działań w obronie tych niezmiennych prawd moralnych, które — rozwinięte, wyjaśnione i potwierdzone przez Ewangelię — stanowią fundament prawdziwie ludzkiego, sprawiedliwego i wolnego społeczeństwa.

    Jak bardzo potrzebuje tego świadectwa współczesne społeczeństwo! Jak bardzo potrzebujemy, w Kościele i społeczeństwie, świadków piękna świętości, świadków blasku prawdy, świadków wolności i radości płynącej z żywej więzi z Chrystusem! Jedno z naszych największych wyzwań dnia dzisiejszego polega na tym, by znaleźć przekonujący sposób mówienia o mądrości i wyzwalającej mocy Słowa Bożego światu, który tak często postrzega Ewangelię jako ograniczenie ludzkiej wolności, nie zaś jako prawdę, która wyzwala nasze umysły i dodaje blasku naszym dążeniom, by mądrze i dobrze żyć, zarówno jako poszczególne osoby jak i członkowie społeczeństwa.

    Módlmy się zatem, by katolicy w tym kraju byli coraz bardziej świadomi swej godności ludu kapłańskiego, powołanego do poświęcania świata Bogu poprzez święte i pełne wiary życie. Niech tej rosnącej gorliwości apostolskiej towarzyszy żarliwa modlitwa o powołania do kapłaństwa służebnego. Im bardziej bowiem rozwija się apostolstwo świeckich, tym mocniej odczuwana jest potrzeba księży, a im bardziej pogłębia się poczucie własnego powołania wśród samego laikatu, tym bardziej to, co wyróżnia księdza, staje się widoczne. Oby wielu młodych ludzi w tym kraju znalazło siłę, by odpowiedzieć na Boże powołanie do posługi kapłańskiej, poświęcając swe życie, energię i zdolności Panu, i w ten sposób budować powierzony sobie lud w jedności i wierności Ewangelii, zwłaszcza poprzez sprawowanie Ofiary eucharystycznej.

    Drodzy przyjaciele, w tej katedrze Przenajdroższej Krwi zachęcam was raz jeszcze, byście spojrzeli na Chrystusa, który przewodzi nam w wierze i ją wydoskonala (por. Hbr 12, 2). Proszę was, byście jeszcze pełniej zjednoczyli się z naszym Panem, poprzez współuczestnictwo w Jego ofierze krzyża i oddawanie Mu «duchowej czci» (Rz 12, 1), która obejmuje każdy aspekt naszego życia i znajduje wyraz w naszych wysiłkach, by przyczyniać się do nadejścia Jego królestwa. Modlę się, byście postępując w ten sposób, dołączyli do grona wiernych wyznawców Chrystusa, którzy żyli w tym kraju na przestrzeni całej jego długiej chrześcijańskiej historii, budując społeczeństwo prawdziwie godne człowieka, godne waszych najlepszych narodowych tradycji.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 11/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – czerwiec 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    30 czerwca

    Święci Pierwsi Męczennicy
    Świętego Kościoła Rzymskiego

    Zobacz także:
      •  Święty Władysław, król
      •  Błogosławiony Rajmund Lull, męczennik
      •  Błogosławiony January Maria Sarnelli, prezbiter
    ***
    Ostatnia modlitwa pierwszych chrześcijan

    Ze wszystkich miast, najwięcej męczenników poniosło śmierć i pochowano w Rzymie. Przez pierwszych 300 lat chrześcijaństwa to tu powstawały dekrety prześladowcze i tu je skwapliwie wykonywano. Kościoły i kaplice Rzymu kryją w swoim cieniu setki ich relikwii. Samych papieży, którzy za wiarę oddali swoje życie, jest około trzydziestu.
    Pierwsze prześladowanie, rozpętane przez cesarza Nerona w latach 64-67, było dużym zaskoczeniem – i nie ma żadnego rejestru osób, które oddały wtedy życie za Chrystusa. Liczba tych męczenników była ogromna, oblicza się ją na kilka tysięcy. Wyrafinowanymi mękami i torturami Neron chciał zrzucić na chrześcijan winę za podpalenie Rzymu, którego się dopuścił, aby na jego zgliszczach wystawić nowe, piękniejsze miasto. Przez masowe egzekucje chciał odwrócić od siebie całą nienawiść ludu rzymskiego. Dla oddania – tym po większej części bezimiennym – bohaterom wiary należnej czci w nowym kalendarzu liturgicznym zostało ustanowione w roku 1969 wspomnienie świętych Pierwszych Męczenników Kościoła Rzymskiego. Nawiązuje ono do uroczystości wczorajszej, kiedy to ofiarą tego właśnie prześladowania stali się książęta apostolscy, św. Piotr i św. Paweł. Najwybitniejszy historyk rzymski, Tacyt (+ 120), który uważał chrześcijan za sektę i jawnie okazywał wobec nich swoją niechęć i pogardę, pisał tak:”Zdarzyło się potem (rok 64) nieszczęście – nie wiadomo, czy z przypadku, czy przez złośliwość cezara (Nerona), bo obydwie wersje podają pisarze – ale cięższe i okropniejsze od wszystkich, jakie temu miastu gwałtowność pożarów wyrządziła. Ogień powstał w tej części cyrku, która przylegała do palatyńskiego i celijskiego wzgórza (…). I nikt nie śmiał pożarowi zapobiec wobec częstych pogróżek wielu, którzy gasić zabraniali, i ponieważ inni jawnie ciskali głownie, i głośno wołali, że są do tego upoważnieni – czy też chcąc swobodniej uprawiać grabież, czy też istotnie taki mieli rozkaz (…). Te zabiegi (zrzucenia ze siebie winy) chybiały celu, ponieważ rozeszła się pogłoska, że właśnie w chwili, gdy miasto stało w płomieniach, Neron wstąpił na scenę domowego teatru i opiewał zagładę Troi (…). Atoli ani pod wpływem zabiegów ludzkich, ani darowizn cezara (…) nie ustępowała hańbiąca pogłoska, lecz wierzono, że pożar był nakazany.
    Aby ją usunąć, podstawił Neron winowajców, najbardziej wyszukanymi kaźniami tych (…), których gmin chrześcijanami nazywał. Początek tej nazwie dał Chrystus, który za panowania Tyberiusza był na śmierć skazany przez prokuratora, Poncjusza Piłata; a przytłumiony na razie zabobon zgubny znowu wybuchnął nie tylko w Judei, gdzie się to zło wylęgło, lecz także w stolicy (…).
    Schwytano więc najpierw tych, którzy tę wiarę publicznie wyznawali (…). A śmierci im przydano urągowisko, że okryci skórami dzikich zwierząt ginęli rozszarpywani przez psy albo przybici do krzyżów. Gdy zabrakło dnia, płonęli, służąc za nocne pochodnie” (…).Tacyt pisze także, że aresztowanych było “ogromne mnóstwo”, tak że “budziła się ku nim litość, jako że nie dla pożytku państwa, lecz dla zadośćuczynienia okrucieństwu jednego człowieka byli traceni” (Roczniki, XV, s. 38-45).Kościół pochyla się dzisiaj nad tymi, którzy w jego początkach, podczas prześladowań rzymskich, złożyli za wiarę ofiarę z życia.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    29 czerwca

    Święci Apostołowie Piotr i Paweł

    Święci Piotr i Paweł - książęta Kościoła

    Kościół umieszcza w jednym dniu uroczystość św. Pawła wraz ze św. Piotrem nie dlatego, aby równał go w prymacie z pierwszym zastępcą Chrystusa. Chodzi jedynie o podkreślenie, że obaj Apostołowie byli współzałożycielami gminy chrześcijańskiej w Rzymie, obaj w tym mieście oddali dla Chrystusa życie swoje oraz że w Rzymie są ich relikwie i sanktuaria. Najwięcej jednak zaważyła na połączeniu pamiątki obu Apostołów w jednym dniu opinia, dzisiaj uznawana za mylną, że obaj Apostołowie ponieśli śmierć męczeńską tego samego dnia. Już w roku 258 obchodzono święto obu Apostołów razem dnia 29 czerwca, tak na Zachodzie, jak też i na Wschodzie, co wskazywałoby na powszechne przekonanie, że był to dzień śmierci obu Apostołów. Taki bowiem był bardzo dawny zwyczaj, że święta liturgiczne obchodzono w dniu śmierci męczenników, a potem także (od w. IV) – wyznawców. Inna ze współczesnych teorii mówi, że 29 czerwca miało miejsce przeniesienie relikwii obu Apostołów do katakumb Kaliksta podczas prześladowań za cesarza Waleriana w celu schowania ich i uchronienia przed zniszczeniem.

    Święty Piotr Apostoł

    Właściwe imię Piotra to Szymon (Symeon). Pan Jezus zmienił mu imię na Piotr przy pierwszym spotkaniu, gdyż miało ono symbolizować jego przyszłe powołanie. Pochodził z Betsaidy, miejscowości położonej nad Jeziorem Genezaret (Galilejskim). Był bratem św. Andrzeja, Apostoła, który Szymona przyprowadził do Pana Jezusa niedługo po chrzcie w rzece Jordan, jaki Chrystus Pan otrzymał z rąk Jana Chrzciciela (Mt 10, 2; J 1, 41). To, że Chrystus Pan zetknął się z Andrzejem i Szymonem w pobliżu rzeki Jordan, wskazywałoby, że obaj bracia byli uczniami św. Jana (J 1, 40-42). Ojcem Szymona Piotra był Jona (lub Jan), rybak galilejski. Kiedy Chrystus Pan włączył Piotra do grona swoich uczniów, ten nie od razu przystał do Pana Jezusa, ale nadal trudnił się pracą rybaka. Dopiero po cudownym połowie ryb definitywnie został przy Chrystusie w charakterze Jego ucznia wraz ze swoim bratem, Andrzejem (por. Łk 5, 1-11).
    Kiedy Piotr przystąpił do grona uczniów Pana Jezusa, był już człowiekiem żonatym i mieszkał w Kafarnaum u teściowej, którą Pan Jezus uzdrowił (Mk 1, 29-31; Łk 4, 38-39). Tradycja wczesnochrześcijańska wydaje się potwierdzać, że miał dzieci, gdyż wymienia jako jego córkę św. Petronelę. Nie jest to jednak pewne.

    Święty Piotr Apostoł

    Jezus bardzo wyraźnie wyróżniał Piotra wśród Apostołów. Piotr był świadkiem – wraz z Janem i Jakubem – wskrzeszenia córki Jaira (Mt 9, 23-26; Mk 5, 35-43; Łk 8, 49-56), przemienienia na górze Tabor (Mt 17, 1-13; Mk 9, 2-13; Łk 9, 28-36) i modlitwy w Getsemani (Mt 26, 37-46; Mk 14, 33-42; Łk 22, 41-46). Kiedy Jezus zapytał Apostołów, za kogo uważają Go ludzie, otrzymał na to różne odpowiedzi. Kiedy zaś rzucił im pytanie: “A wy za kogo Mnie uważacie?” – usłyszał z ust Piotra wyznanie: “Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego”. Za to otrzymał w nagrodę obietnicę prymatu nad Kościołem Chrystusa: “Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem ciało i krew nie objawiły ci tego, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr (czyli skała), i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16, 18-19).
    Można byłoby wymienić jeszcze inne historie związane z Piotrem. Jezus ratuje Piotra, kiedy tonął w Jeziorze Galilejskim (Mt 14, 28-31). Piotr płaci podatek za Jezusa i za siebie monetą, wydobytą z pyszczka ryby (Mt 17, 24-27); od Piotra Pan Jezus zaczyna mycie nóg Apostołom przy Ostatniej Wieczerzy (J 13, 6-11). Przed pojmaniem Mistrza Piotr zapewnia Go o swojej dla Niego wierności (Mt 26, 33). W Getsemani występuje w obronie Jezusa i ucina ucho słudze arcykapłana, Malchusowi (Mt 26, 51-54; Mk 14, 47; Łk 22, 49-50; J 18, 10-11). On jeden, wraz z Janem, idzie za Chrystusem aż na podwórze arcykapłana. Jednak tu, rozpoznany, trzykrotnie wyrzeka się ze strachu Jezusa, dwukrotnie potwierdzając to zaparcie się Chrystusa przysięgą. Kiedy zapiał kogut, przypomniał sobie przepowiednię Mistrza i gorzko zapłakał (Mt 26, 69-75; Mk 14, 66-72; Łk 22, 54-62; J 18, 15-27).

    Święty Piotr otrzymuje klucze Królestwa

    Przed odejściem do nieba Pan Jezus zlecił Piotrowi najwyższą władzę pasterzowania nad Jego Apostołami i pozostałymi wiernymi wyznawcami (J 21, 15-19). Apostołowie od początku podjęli te słowa i uznali w Piotrze pierwszego spośród siebie. We wszystkich wykazach apostolskich Piotr jest zawsze stawiany na pierwszym miejscu (Mt 10, 2; Mk 3, 16; Łk 6, 14; Dz 1, 13). Pisma Nowego Testamentu wymieniają go 150 razy. Piotr proponuje Apostołom przyłączenie do ich grona jeszcze jednego w miejsce Judasza (Dz 1, 15-26). Piotr pierwszy przemawia do tłumu w dzień Zesłania Ducha Świętego i pozyskuje sporą liczbę pierwszych wyznawców (Dz 2, 14-36). Uzdrawia chromego od urodzenia i nawraca kilka tysięcy ludzi (Dz 3, 1-26). Zakłada pierwszą gminę chrześcijańską w Jerozolimie i sprawuje nad nią władzę sądowniczą (Dz 5, 1-11). To jego Chrystus poucza w tajemniczym widzeniu, że ma także przyjmować pogan i nakazuje mu udać się do domu oficera rzymskiego, Korneliusza (Dz 10, 1-48). Na Soborze apostolskim Piotr jako pierwszy przemawia i decyduje, że należy iść także do pogan, a od nawróconych z pogaństwa nie należy żądać wypełniania nakazów judaizmu, obowiązujących Żydów (Dz 15, 1-12). W myśl zasady postawionej przez Pana Jezusa: “Uderzę pasterza, a rozproszą się owce stada” (Mt 26, 31) – właśnie Piotr stał się głównym przedmiotem nienawiści i pierwszym obiektem prześladowań. Został nawet pojmany i miał być wydany przez króla Heroda Agryppę I Żydom na stracenie. Jednak anioł Pański wybawił go cudownie od niechybnej śmierci (Dz 12, 1-17).
    Niebawem po uwolnieniu Piotr udał się do Antiochii, gdzie założył swoją stolicę (Ga 2, 11-14). Stamtąd podążył do Małej Azji i Koryntu (2 P 1, 1), aby wreszcie osiąść na stałe w Rzymie. Tu także poniósł śmierć męczeńską za panowania cesarza Nerona ok. 64 roku, umierając na krzyżu, jak mu to zapowiedział Chrystus (J 21, 18-19). O pobycie Piotra w Rzymie i jego śmierci piszą między innymi: św. Klemens Rzymski (+ ok. 97), List do Koryntian, 5; św. Ignacy z Antiochii (+ ok. 117), List do Rzymian 4, 3; św. Dionizy z Koryntu (+ 160); św. Ireneusz (+ 202); Euzebiusz – Historia Kościoła 2, 25, 8; św. Kajus Rzymski (+ 296) i wielu innych.

    Święty Piotr Apostoł

    Św. Piotr zostawił dwa listy, które należą do ksiąg Pisma świętego Nowego Testamentu. Dyktował je swojemu uczniowi Sylwanowi (1 P 5, 12). Wyróżniają się one niezwykłą plastyką i ekspresją. Jako zwierzchnik Kościoła Piotr ma odwagę przestrzec wiernych przed zbyt dowolnym tłumaczeniem pism Pawła Apostoła (2 P 3, 14-16). Pierwszy list Piotr pisał ok. 63 r., przed prześladowaniem wznieconym przez Nerona. Pisał go z Rzymu. Drugi list, pisany również z Rzymu, prawdopodobnie został zredagowany w więzieniu, gdyż Piotr pisze o swojej rychłej śmierci. Tak więc list powstał w 64 lub 67 roku (2 P 1, 14).
    O wielkiej popularności św. Piotra świadczą liczne apokryfy. Na pierwszym miejscu należy do nich Ewangelia Piotra, której fragment udało się przypadkowo odnaleźć w roku 1887 w Achmin w Górnym Egipcie. Mogła powstać już w latach 120-130 po Chrystusie. Kerygma Piotra – to rodzaj homilii. Powstała ona również ok. roku 130 i ma zabarwienie gnostyckie. Apokalipsa św. Piotra należała kiedyś do najbardziej znanych apokryfów. Pochodzi ona również z początków chrześcijaństwa, odnaleziona została w roku 1887 wraz z Ewangelią Piotra. Zawiera opis sądu i losu dusz po śmierci. Wreszcie apokryf już znacznie późniejszy, z V w., Dzieje Piotra i Pawła. Autor tak niepodzielnie łączy losy obu Apostołów, że oznacza datę ich śmierci nie tylko w jednym roku, ale nawet w jednym dniu. Nadto według autora obydwaj Apostołowie zostali pochowani w jednym miejscu. Wyznaczoną przez autora tego apokryfu datę śmierci przyjęło Martyrologium Rzymskie.

    Śmierć św. Piotra Apostoła

    Św. Piotr poniósł śmierć męczeńską według podania na wzgórzu watykańskim. Miał być ukrzyżowany według świadectwa Orygenesa głową w dół na własną prośbę, gdyż czuł się niegodnym umierać na krzyżu jak Chrystus. Cesarz Konstantyn Wielki wystawił ku czci św. Piotra nad jego grobem bazylikę. Obecna bazylika Św. Piotra w Rzymie pochodzi z wieku XVI-XVII, zbudowana została w latach 1506-1629. Teren wokół bazyliki należy do Państwa Watykańskiego, istniejącego w obecnym kształcie od roku 1929 jako pozostałość dawnego państwa papieży. Liczy ono 0,44 km2 powierzchni i zamieszkuje je ok. 1000 ludzi. Bazylika wystawiona na grobie św. Piotra jest symbolem całego Kościoła Chrystusa. Rocznie nawiedza ją kilkanaście milionów pielgrzymów i turystów z całego świata. W czasie prac archeologicznych przeprowadzonych w podziemiach bazyliki św. Piotra w latach 1940-1949 znaleziono pod konfesją (pod głównym ołtarzem bazyliki) grób św. Piotra.
    Oprócz tej najsłynniejszej świątyni, wystawionej ku czci św. Piotra Apostoła, w samym Rzymie istnieją ponadto: kościół św. Piotra na Górze Złotej (Montorio), czyli na Janikulum, zbudowany na miejscu, gdzie Apostoł miał ponieść śmierć męczeńską; kościół św. Piotra w Okowach, wystawiony na miejscu, gdzie św. Piotr miał być więziony; kościół świętych Piotra i Pawła; kościółek “Quo vadis” przy Via Appia, wystawiony na miejscu, gdzie Chrystus według podania miał zatrzymać Piotra, usiłującego opuścić Rzym.Św. Piotr, pierwszy papież, jest patronem m. in. diecezji w Rzymie, Berlinie, Lozannie; miast: Awinionu, Biecza, Duszników Zdroju, Frankfurtu nad Menem, Genewy, Hamburga, Nantes, Poznania, Rygi, Rzymu, Trzebnicy; a także blacharzy, budowniczych mostów, kowali, kamieniarzy, marynarzy, rybaków, zegarmistrzów. Wzywany jako orędownik podczas epilepsji, gorączki, febry, ukąszenia przez węże.W ikonografii św. Piotr ukazywany jest w stroju apostoła, jako biskup lub papież w pontyfikalnych szatach. Od IV w. (medalion z brązu – Watykan, mozaika w S. Clemente) ustalił się typ ikonograficzny św. Piotra – szerokie rysy twarzy, łysina lub lok nad czołem, krótka, gęsta broda. Od XII wieku przedstawiany jest jako siedzący na tronie. Atrybutami Księcia Apostołów są: anioł, kajdany, dwa klucze symbolizujące klucze Królestwa Bożego, kogut, odwrócony krzyż, księga, łódź, zwój, pastorał, ryba, sieci, skała – stanowiące aluzje do wydarzeń w jego życiu, tiara w rękach.

    ****

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł pochodził z Tarsu w Cylicji – Mała Azja (Dz 21, 39; 22, 3). Urodził się jako obywatel rzymski, co dawało mu pewne wyróżnienie i przywileje. W naglących wypadkach umiał z tego korzystać (Dz 16, 35-40; 25, 11). Nie wiemy, jaką drogą Paweł to obywatelstwo otrzymał: być może, że całe miasto rodzinne cieszyło się tym przywilejem; możliwe, że rodzina Apostoła nabyła lub po prostu kupiła sobie ten przywilej, bowiem i tą drogą także można było otrzymać obywatelstwo rzymskie w owych czasach (Dz 22, 28).
    Szaweł urodził się w Tarsie ok. 8 roku po narodzeniu Chrystusa (niektórzy badacze podają czas między 5 a 10 rokiem). Jego rodzina chlubiła się, że pochodziła z rodu Beniamina, co także i Paweł podkreślał z dumą (Rz 11, 1). Dlatego otrzymał imię Szaweł (spolszczona wersja hebrajskiego Saul) od pierwszego i jedynego króla Izraela z tego rodu (panował w wieku XI przed Chrystusem). Rodzina Szawła należała do faryzeuszów – najgorliwszych patriotów i wykonawców prawa mojżeszowego (Dz 23, 6). Uczył się rzemiosła – tkania płótna namiotowego. Po ukończeniu miejscowych szkół – a trzeba przyznać, że Paweł zdradza duże oczytanie (por. Tt 1, 12) – w wieku ok. 20 lat udał się Apostoł do Palestyny, aby w Jerozolimie “u stóp Gamaliela” pogłębiać swoją wiedzę skrypturystyczną i rabinistyczną (Dz 22, 3). Nie znał Jezusa. Wiedział jednak o chrześcijanach i szczerze ich nienawidził, uważając ich za odstępców i odszczepieńców. Dlatego z całą satysfakcją asystował przy męczeńskiej śmierci św. Szczepana (Dz 7, 58). Nie mając jednak pełnych lat 30, nie mógł wykonywać wyroku śmierci na diakonie. Pilnował więc szat oprawców i zapewne pilnie ich zachęcał, aby dokonali egzekucji (Dz 7, 58-60).

    Nawrócenie pod Damaszkiem

    Kiedy tylko Szaweł doszedł do wymaganej pełnoletności, udał się do najwyższych kapłanów i Sanhedrynu, aby otrzymać listy polecające do Damaszku. Dowiedział się bowiem, że uciekła tam spora liczba chrześcijan, chroniąc się przed prześladowaniem, jakie wybuchło w Jerozolimie (Dz 9, 1-3). Gdy Szaweł był blisko murów Damaszku, spotkał go Chrystus, powalił na ziemię, oślepił i w jednej chwili objawił mu, że jest w błędzie; że nauka, którą on tak zaciekle zwalczał, jest prawdziwą; że chrześcijaństwo jest wypełnieniem obietnic Starego Przymierza; że Chrystus nie jest bynajmniej zwodzicielem, ale właśnie tak długo oczekiwanym i zapowiadanym Mesjaszem. Było to w ok. 35 roku po narodzeniu Chrystusa, a więc drugim po Jego śmierci.
    Po swoim nawróceniu Szaweł został ochrzczony przez Ananiasza, któremu Chrystus polecił to w widzeniu (Dz 9, 10-18). Po chrzcie Szaweł rozpoczął nową erę życia: głoszenia Chrystusa. Najpierw udał się na pustkowie, gdzie przebywał prawdopodobnie kilka miesięcy. Tam Chrystus bezpośrednio wtajemniczył go w swoją naukę (Ga 1, 11-12). Paweł przestudiował i przeanalizował na nowo Stare Przymierze. Następnie, po powrocie do Damaszku, przez 3 lata nawracał jego mieszkańców. Zawiedzeni Żydzi postanowili zemścić się na renegacie i czyhali na jego zgubę. Zażądali więc od króla Damaszku Aretasa, by wydał im Szawła. Szaweł jednak uciekł w koszu spuszczonym z okna pewnej kamienicy przylegającej do muru miasta. Udał się następnie do Jerozolimy i przedstawił się Apostołom. Powitano go ze zrozumiałą rezerwą. Tylko dzięki interwencji Barnaby, który wśród Apostołów zażywał wielkiej powagi, udało się przychylnie nastawić Apostołów do Pawła. Ponieważ jednak także w Jerozolimie przygotowywano na Apostoła zasadzki, musiał chronić się ucieczką do rodzinnego Tarsu.

    Święty Paweł Apostoł

    Stamtąd wyprowadził Pawła na szerokie pola Barnaba. Razem udali się do Antiochii, gdzie chrześcijaństwo zapuściło już korzenie. Tamtejszej gminie nadali niezwykły rozwój przez to, że kiedy wzgardzili nimi Żydzi, oni udali się do pogan. Ci z radością przyjmowali Ewangelię tym chętniej, że Paweł i Barnaba zwalniali ich od obrzezania i prawa żydowskiego, a żądali jedynie wiary w Chrystusa i odpowiednich obyczajów. Zostali jednak oskarżeni przed Apostołami, że wprowadzają nowatorstwo. Doszło do konfliktu, gdyż obie strony i tendencje miały licznych zwolenników. Zachodziła obawa, że Apostołowie w Jerozolimie przychylą się raczej do zdania konserwatystów. Sami przecież pochodzili z narodu żydowskiego i skrupulatnie zachowywali prawo mojżeszowe.
    Na soborze apostolskim jednakże (49-50 r.) miał miejsce przełom. Apostołowie, dzięki stanowczej interwencji św. Piotra, orzekli, że należy pozyskiwać dla Chrystusa także pogan, że na nawróconych z pogaństwa nie należy nakładać ciężarów prawa mojżeszowego (Dz 15, 6-12). Było to wielkie zwycięstwo Pawła i Barnaby. Od tej pory Paweł rozpoczyna swoje cztery wielkie podróże. Wśród niesłychanych przeszkód tak natury fizycznej, jak i moralnej, prześladowany i męczony, przemierza obszary Syrii, Małej Azji, Grecji, Macedonii, Italii i prawdopodobnie Hiszpanii, zakładając wszędzie gminy chrześcijańskie i wyznaczając w nich swoich zastępców. Oblicza się, że w swoich czterech podróżach, wówczas tak bardzo wyczerpujących i niebezpiecznych, Paweł pokonał ok. 10 tys. km dróg morskich i lądowych. Pierwsza wyprawa miała miejsce w latach 44-49: Cypr-Galacja, razem z Barnabą i Markiem; druga – w latach 50-53: Filippi-Tesaloniki-Berea-Achaia-Korynt, razem z Tymoteuszem i Sylasem; trzecia – w latach 53-58: Efez-Macedonia-Korynt-Jerozolima.
    Aresztowany został w Jerozolimie w 60 r. Kiedy namiestnik zamierzał wydać Pawła Żydom, ten odwołał się do cesarza. Przebywał jednak w więzieniu w Cezarei Palestyńskiej ponad dwa lata, głosząc i tam Chrystusa. W drodze do Rzymu statek wiozący więźniów rozbił się u wybrzeży Malty. Na wyspie Paweł spędził trzy zimowe miesiące, w czasie których nawrócił mieszkańców. W Rzymie także jakiś czas spędził jako więzień, aż dla braku dowodów winy (Żydzi z Jerozolimy się nie stawili) został wypuszczony na wolność. Ze swojego więzienia w Rzymie Paweł wysłał szereg listów do poszczególnych gmin i osób. Po wypuszczeniu na wolność zapewne udał się do Hiszpanii (Rz 15, 24-25), a stamtąd powrócił do Achai. Nie wiemy, gdzie został ponownie aresztowany. Jednak sam fakt, że go tak pilnie poszukiwano, wskazuje, jak wielką powagą się cieszył.

    Święty Paweł Apostoł

    Ok. 67 (lub 66) roku Paweł poniósł śmierć męczeńską. Według bardzo starożytnego podania św. Paweł miał ponieść śmierć od miecza (jako obywatel rzymski). Nie jest znany dzień jego śmierci, za to dobrze zachowano w pamięci miejsce jego męczeństwa: Aquae Silviae za Bramą Ostyjską w Rzymie. Ciało Męczennika złożono najpierw w posiadłości św. Lucyny przy drodze Ostyjskiej. W roku 284 za czasów prześladowania, wznieconego przez cesarza Waleriana, przeniesiono relikwie Apostoła do katakumb, zwanych dzisiaj katakumbami św. Sebastiana przy drodze Apijskiej. Być może na krótki czas spoczęły tu także relikwie św. Piotra. Po edykcie cesarza Konstantyna Wielkiego (313) ciało św. Piotra przeniesiono do Watykanu, a ciało św. Pawła na miejsce jego męczeństwa, gdzie cesarz wystawił ku jego czci bazylikę pod wezwaniem św. Pawła.
    Z pism apokryficznych o św. Pawle można wymienić: Nauczanie Pawła o zabarwieniu gnostyckim. Dzieje Pawła w przekładzie koptyjskim odnalazł i opublikował C. Schmidt w roku 1905. Autor opisuje w nim wydarzenie znane z Dziejów Apostolskich, dołącza na pół fantastyczne dzieje św. Tekli oraz apokryficzną korespondencję św. Pawła z Koryntianami, wreszcie opis męczeństwa Apostoła. Według Tertuliana dzieje te napisał pewien kapłan z Małej Azji około roku 160-170. Autor za podszywanie się pod imię Apostoła został kanonicznie ukarany. Apokalipsa św. Pawła to opis podróży Pawła pod przewodnictwem anioła w zaświaty. Opisuje spotkanie w niebie z osobami, znanymi z Pisma świętego Starego i Nowego Przymierza, oraz w piekle – z osobami przewrotnymi. Dzieło to odnalazł Konstantyn Tischendorf w roku 1843 na Górze Synaj w tamtejszym klasztorze prawosławnym. Wreszcie dużą wrzawę wywołał kiedyś spór o Korespondencję św. Pawła z Seneką. Nawet św. Hieronim i św. Augustyn błędnie opowiedzieli się za autentycznością tego dzieła.

    Święty Paweł Apostoł

    Paweł jest autorem 13 listów do gmin chrześcijańskich, włączonych do ksiąg Nowego Testamentu. Jest patronem licznych zakonów, Awinionu, Berlina, Biecza, Frankfurtu nad Menem, Poznania, Rygi, Rzymu, Saragossy oraz marynarzy, powroźników, tkaczy.

    W czasie pontyfikatu papieża Benedykta XVI Kościół obchodził Rok św. Pawła w związku z jubileuszem 2000 lat od narodzin Apostoła Narodów (2008-2009).

    W ikonografii przedstawiany jest w długiej tunice i płaszczu. Jego atrybutami są: baranek, koń, kość słoniowa, miecz.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    28 czerwca

    Święty Ireneusz,
    biskup i męczennik, doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Paweł I, papież
    ***
    Święty Ireneusz z Lyonu

    Ireneusz urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) około 130 r. (chociaż podawane są też daty między 115 a 125 rokiem albo między rokiem 130 a 142). Był uczniem tamtejszego biskupa, św. Polikarpa – ucznia św. Jana Apostoła. W swoim dziele Przeciw herezjom Ireneusz pisze, że gdy był uczniem św. Polikarpa, ten był już starcem. Apostołował w Galii (teren dzisiejszej Francji). Stamtąd w 177 r. został wysłany przez chrześcijan do papieża Eleuteriusza z misją. Kiedy Ireneusz był w drodze do Rzymu, w mieście nastało krwawe prześladowanie, którego ofiarą padli św. Potyn, biskup Lyonu, i jego 47 towarzyszy. Kiedy Ireneusz powrócił do Lyonu (łac. Lugdunum), został powołany na biskupa tegoż miasta po św. Potynie. Jako wybitny teolog zwalczał w swoich pismach gnostyków, wykazując, że tylko Kościół przechował wiernie tradycję otrzymaną od Apostołów.
    Nie wiemy nic o działalności duszpasterskiej Ireneusza. Pozostawił jednak dzieło, które stanowi prawdziwy jego pomnik i wydaje najwymowniejsze świadectwo o wiedzy teologicznej autora, jak też o żarliwości apostolskiej o czystość wiary. Ireneusz używał greki. W swoim dziele Przeciw herezjom (które zachowało się w jednej z łacińskich kopii) przedstawił wszystkie błędy, jakie nękały pierwotne chrześcijaństwo. Jest to więc niezmiernie ważny dokument. Zbija on błędy i daje wykład autentycznej wiary. Zawiera nie tylko indeks herezji, ale także sumę tradycji apostolskiej i pierwszych Ojców Kościoła. Drugie dzieło, Dowód prawdziwości nauki apostolskiej, zachowało się w przekładzie na język ormiański. Ireneuszowi zawdzięczamy pojęcie Tradycji i sukcesji apostolskiej, a także spis papieży od św. Piotra do Eleuteriusza. Euzebiusz z Cezarei (pisarz i historyk Kościoła żyjący na przełomie III i IV w.) nie podaje, jaką śmiercią pożegnał życie doczesne w 202 r. Ireneusz, ale wyraźnie o jego męczeńskiej śmierci w czasach prześladowań Septymiusza Sewera piszą św. Hieronim (w. V) i św. Grzegorz z Tours (w. VI). Pochowany został w Lyonie, w kościele św. Jana, który później otrzymał jego imię. Relikwie zostały zniszczone przez hugenotów w 1562 r.

    Święty Ireneusz z Lyonu

    Kościół w Lyonie oddaje cześć św. Ireneuszowi jako doktorowi Kościoła i swemu głównemu patronowi. Dopiero jednak papież Benedykt XV w roku 1922 doroczną pamiątkę św. Ireneusza rozszerzył na cały Kościół.W 2022 r. papież Franciszek potwierdził tytuł doktora Kościoła dla św. Ireneusza w całym Kościele powszechnym.
    W ikonografii jest przedstawiany w stroju biskupa rytu rzymskiego z mitrą i pastorałem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Św. Ireneusz z Lyonu

    Św. Ireneusz z Lyonu

    Flora Genoher/CC 2.0/wiara.pl

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 28.03.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W katechezach przedstawiających wielkie postaci Kościoła pierwszych wieków dochodzimy dzisiaj do wybitnej osoby — św. Ireneusza z Lyonu. Wiadomości biograficzne o nim zaczerpnięte są z jego własnego świadectwa, przekazanego nam przez Euzebiusza w piątej księdze Historii Kościoła. Ireneusz według wszelkiego prawdopodobieństwa urodził się w Smyrnie (dzisiejszy Izmir w Turcji) ok. 135-140 r. Tam już jako młody chłopiec był uczniem biskupa Polikarpa, który był z kolei uczniem apostoła Jana. Nie wiemy, kiedy przeniósł się z Azji Mniejszej do Galii, ale musiało się to zbiec z początkami rozwoju wspólnoty chrześcijańskiej w Lyonie: tutaj spotykamy Ireneusza w 177 r. jako członka kolegium prezbiterów. W tym samym roku został on posłany do Rzymu, by doręczył papieżowi Eleuteriuszowi list wspólnoty lyońskiej. Misja rzymska uratowała Ireneusza przed prześladowaniami Marka Aureliusza, podczas których zginęło co najmniej czterdziestu ośmiu męczenników, a wśród nich sam biskup Lyonu — dziewięćdziesięcioletni Potyn, który zmarł wskutek tortur w więzieniu. I tak Ireneusz po powrocie został wybrany na biskupa miasta. Nowy pasterz poświęcił się bez reszty posłudze biskupiej, która zakończyła się ok. 202-203 r., kiedy prawdopodobnie umarł jako męczennik.

    Ireneusz był przede wszystkim człowiekiem wiary i pasterzem. Jako dobrego pasterza cechuje go roztropność, bardzo dobra znajomość doktryny oraz żarliwość misyjna. Jako pisarz ma na względzie dwa cele: bronić prawdziwej doktryny przed atakami ze strony heretyków oraz przedstawiać w sposób jasny prawdy wiary. Tym właśnie celom służą dwa dzieła, które po nim pozostały: pięć ksiąg Przeciw herezjom (Adversus haereses) oraz Dowód prawdziwości nauki apostolskiej (Demonstratio apostolicae praedicationis); tę ostatnią można również nazwać najstarszym «katechizmem nauki chrześcijańskiej». Ireneusz jest zatem mistrzem w zwalczaniu herezji. Kościół II w. był zagrożony przez tzw. gnozę — doktrynę, według której wiara nauczana przez Kościół ma charakter jedynie symboliczny i jest przeznaczona dla ludzi prostych, którzy nie potrafią zrozumieć rzeczy trudnych; natomiast wtajemniczeni, intelektualiści — nazywający siebie gnostykami — rzekomo zrozumieli, co kryje się za tymi symbolami, tak więc tworzyli chrześcijaństwo elitarne, intelektualne. Oczywiście w owym intelektualnym chrześcijaństwie pojawiało się coraz więcej różnych prądów, często związanych z dziwnymi i ekstrawaganckimi ideami, jednak dla wielu atrakcyjnymi. Wspólnym elementem tych różnych prądów był dualizm — negowano wiarę w jedynego Boga, Ojca wszystkich, Stwórcę i Zbawiciela człowieka oraz świata. By wytłumaczyć obecność zła w świecie, twierdzono, że obok dobrego Boga istnieje pierwiastek negatywny. Ten pierwiastek negatywny miał wytworzyć rzeczy materialne, materię.

    Trzymając się ściśle biblijnej nauki o stworzeniu, Ireneusz krytykuje gnostyczny dualizm i pesymizm, które umniejszały wartość rzeczywistości materialnej. Zdecydowanie broni pierwotnej świętości materii, ciała i cielesności, nie mniej niż ducha. Lecz jego dzieło wykracza daleko poza zwalczanie herezji: można powiedzieć w istocie, że jawi się on jako pierwszy wielki teolog Kościoła, który stworzył teologię systematyczną. On sam mówi o systemie teologii, czyli o wewnętrznej spójności całej wiary. Centralne miejsce w jego nauce zajmuje kwestia «reguły wiary» oraz jej przekazu. Dla Ireneusza «reguła wiary» jest w praktyce zbieżna z Credo apostołów i daje nam klucz do interpretowania Ewangelii oraz do interpretowania Credo w świetle Ewangelii. Symbol apostolski, będący swego rodzaju syntezą Ewangelii, pomaga nam zrozumieć, co nam mówi Ewangelia, jak mamy ją odczytywać.

    Istotnie, Ewangelia głoszona przez Ireneusza to Ewangelia, jaką otrzymał on od Polikarpa, biskupa Smyrny, a Ewangelia Polikarpa pochodzi od apostoła Jana, którego Polikarp był uczniem. Tak więc prawdziwa nauka to nie nauka wymyślona przez intelektualistów, nie mająca związku z prostą wiarą Kościoła. Prawdziwa Ewangelia to Ewangelia przekazywana przez biskupów, którzy otrzymali ją w nieprzerwanym przekazie od apostołów. Nie nauczali oni niczego innego jak właśnie tej prostej wiary, stanowiącej także prawdziwą głębię Objawienia Bożego. Dlatego — mówi nam Ireneusz — nie istnieje jakaś tajemnicza nauka, kryjąca się za wspólnym Credo Kościoła. Nie istnieje wyższe chrześcijaństwo dla intelektualistów. Publicznie wyznawana przez Kościół wiara jest wspólną wiarą wszystkich. Tylko ta wiara jest apostolska, pochodzi od apostołów, a zatem od Jezusa i od Boga. Przyjmując tę wiarę przekazaną publicznie przez apostołów ich następcom, chrześcijanie powinni zachowywać to, co mówią biskupi; powinni szczególnie mieć na uwadze nauczanie Kościoła Rzymu, który odgrywa szczególną rolę i jest starożytny. Kościół ten, z racji swojej starożytności, jest w największym stopniu apostolski, sięga bowiem swymi początkami filarów kolegium apostolskiego — Piotra i Pawła. Do Kościoła Rzymu powinny dostosować się wszystkie Kościoły, uznając go za miarę prawdziwej tradycji apostolskiej, jedynej wspólnej wiary Kościoła. Za pomocą takich argumentów, tutaj podanych bardzo skrótowo, Ireneusz obala u podstaw twierdzenia wspomnianych gnostyków, myślicieli: po pierwsze, nie posiadają oni prawdy, która byłaby wyższa od prawdy wiary powszechnej, ponieważ to, co mówią, nie pochodzi od apostołów, lecz jest przez nich wymyślone. Po drugie, prawda i zbawienie nie są przywilejem i monopolem nielicznych, lecz wszyscy mogą do nich dojść dzięki przepowiadaniu następców apostołów, a zwłaszcza biskupa Rzymu. W szczególności — polemizując nieustannie z «tajemnym» charakterem tradycji gnostycznej oraz zwracając uwagę na jej liczne, sprzeczne ze sobą twierdzenia — Ireneusz stara się ukazać prawdziwe pojmowanie Tradycji apostolskiej, które możemy ująć w trzech punktach.

    a) Tradycja apostolska jest «publiczna», a nie prywatna lub sekretna. Ireneusz nie ma wątpliwości co do tego, że treść wiary przekazywanej przez Kościół jest tożsama z treścią pochodzącą od apostołów i od Jezusa, Syna Bożego. Nie istnieje inna nauka poza tą nauką. Dlatego też, gdy ktoś chce poznać prawdziwą naukę, wystarczy, że pozna «Tradycję pochodzącą od apostołów i wiarę głoszoną ludziom»: tradycję i wiarę, które «dotarły aż do nas dzięki sukcesji biskupów» (Adv. haer. 3, 3, 3-4). W ten sposób zgadzają się sukcesja biskupów — element osobowy, i Tradycja apostolska — element doktrynalny.

    b) Tradycja apostolska jest «jedna». Podczas gdy w gnostycyzmie w istocie występuje podział na wiele sekt, Tradycja Kościoła jest jedna co do swych zasadniczych treści, które — jak wspomnieliśmy — Ireneusz określa właśnie jako regula fidei albo veritatis: a ponieważ jest jedna, tworzy jedność pośród ludów, pośród różnych kultur i różnych narodów; jest to treść wspólna, jak prawda, pomimo wielorakości języków i kultur. W dziele Przeciw herezjom znajdujemy bardzo ważne zdanie św. Ireneusza: «Chociaż tę naukę i wyznanie wiary — jak mówiliśmy — odziedziczył Kościół rozsiany po całym świecie, to jednak strzeże jej pilnie, jakby jeden dom zamieszkiwał; i jednakowo w te prawdy wierzy, jakby miał jedną duszę i jedno serce, i jednozgodnie je głosi i naucza i podaje, jak gdyby miał jedne usta. Choć bowiem na świecie jest wiele niepodobnych do siebie języków, to jednak moc tradycji jest jedna i ta sama. Ani też kościoły założone w Germanii inaczej nie wierzą, ani inaczej nie podają kościoły iberyjskie, ani celtyckie, ani libijskie, ani wschodnie, ani egipskie, ani w środku świata rozmieszczone» (1, 10, 1-2) (Antologia patrystyczna, tłum. Andrzej Bober SJ, Kraków 1966, s. 31). Widać już w tamtym czasie — mamy r. 200 — powszechność Kościoła, jego katolickość oraz jednoczącą moc prawdy, łączące tak różne rzeczywistości, od Germanii po Hiszpanię, Italię, Egipt i Libię, we wspólnej prawdzie objawionej nam przez Chrystusa.

    c) Wreszcie, Tradycja apostolska jest — jak mówi on w języku greckim, w którym napisał swoją księgę — «pneumatyczna», czyli duchowa, kieruje nią Duch Święty: w języku greckim duch nazywany jest pneuma. Nie chodzi bowiem o przekaz powierzony zdolności ludzi, mniej lub bardziej uczonych, ale Duchowi Bożemu, gwarantującemu wierność przekazu wiary. To jest «życie» Kościoła, to, co sprawia, że Kościół jest zawsze świeży i młody, to znaczy bogaty w rozliczne charyzmaty. W przekonaniu Ireneusza Kościół i Duch są nierozłączne: «Naukę tę — czytamy dalej, w trzeciej księdze Przeciw herezjom — otrzymaliśmy (…) od Kościoła, więc jej strzeżemy, a ona zawsze, za sprawą Ducha Świętego, jakby w drogocennym naczyniu niby znakomity depozyt wiecznie jest młoda i odmładza samo naczynie. (…) Albowiem gdzie Kościół, tam i Duch Boży, a gdzie Duch Boży, tam Kościół i wszelka łaska» (3, 24, 1) (por. tamże, s. 48).

    Jak widzimy, Ireneusz nie ogranicza się do zdefiniowania pojęcia Tradycji. Jego tradycja, nieprzerwana Tradycja, to nie tradycjonalizm, ponieważ Tradycja ta jest zawsze od wewnątrz ożywiana przez Ducha Świętego, który sprawia, że ona wciąż żyje, że jest interpretowana i rozumiana w żywotnym Kościele. Według nauczania Ireneusza, wiara Kościoła winna być przekazywana w taki sposób, by jawiła się taka, jaka ma być, czyli «publiczna», «jedyna», «pneumatyczna», «duchowa». Biorąc za punkt wyjścia każdą z tych cech, można przeprowadzić owocne rozeznanie co do autentycznego przekazu wiary w dzisiejszym Kościele. Ogólniej biorąc, w nauczaniu Ireneusza godność człowieka, posiadającego ciało i duszę, jest głęboko zakorzeniona w stwórczym dziele Boga, w obrazie Chrystusa oraz w stałym uświęcającym działaniu Ducha. Nauczanie to jest jakby «wzorcowym sposobem», pozwalającym wyjaśnić wszystkim ludziom dobrej woli przedmiot i zakres dialogu na temat wartości i wciąż na nowo ożywiać misyjną działalność Kościoła, nadać nową moc prawdzie, będącej źródłem wszystkich prawdziwych wartości w świecie.

    Słowo Papieża do Polaków:

    Witam polskich pielgrzymów. W przygotowaniu do przeżywania tajemnic Wielkiego Tygodnia towarzyszy nam dziś św. Ireneusz z Lyonu. Uczy on, aby te tajemnice rozważać w świetle Ewangelii i w duchu Tradycji Kościoła, która opiera się na świadectwie apostołów, jest jedna i przekazywana kolejnym pokoleniom dzięki Duchowi Świętemu. Taka kontemplacja tajemnicy Odkupienia niech zbliża nas wszystkich do chwalebnego Chrystusa. Niech Bóg wam błogosławi!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 6/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 kwietnia

    Najświętsza Maryja Panna Nieustającej Pomocy

    Zobacz także:
      •  Święty Cyryl Aleksandryjski, biskup, patriarcha i doktor Kościoła
      •  Święta Emma z Gurk, wdowa
      •  Święta Zyta, dziewica
      •  Błogosławiony Aszard, biskup
    ***
    Ikona NMP Nieustającej Pomocy

    Tytuł Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest na trwałe związany z dostojnym wizerunkiem Maryi, czczonym w Rzymie. Obraz namalowany na desce o wymiarach 54×41,5 cm, pochodzenia bizantyńskiego, przypomina niektóre stare ikony ruskie nazywane Strastnaja. Jego autorstwo jest przypisywane jednemu z najbardziej znanych malarzy prawosławnych wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro.
    Kiedy i w jakich okolicznościach obraz powstał, a potem dotarł do Rzymu – nie wiemy. Według niektórych źródeł został namalowany na Krecie w IX w.; inne dane mówią o wieku XII i pochodzeniu z Bizancjum lub z klasztoru na świętej Górze Athos. Według legendy, do Europy obraz został przywieziony przez bogatego kupca. Kiedy podczas podróży statkiem na morzu rozszalał się sztorm, kupiec ten pokazał obraz przerażonym współtowarzyszom. Ich wspólna modlitwa do Matki Bożej ocaliła statek. Po szczęśliwym przybyciu do Wiecznego Miasta ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, obsługiwanym przez augustianów. Z dokumentu z roku 1503 wynika, że w ostatnich latach XV w. wizerunek był już w Wiecznym Mieście czczony i uważany za łaskami słynący. Zwano go Madonna miracolosissima. Gdy w roku 1812 wojska francuskie zniszczyły kościół, mnisi wywędrowali do Irlandii. Po powrocie objęli kościół św. Euzebiusza. Kult cudownego obrazu uległ wówczas pewnemu zaniedbaniu, na co wielu się skarżyło.
    W grudniu 1866 r. Pius IX powierzył obraz redemptorystom, którzy umieścili go w głównym ołtarzu kościoła św. Alfonsa przy via Merulana. Od tego czasu datuje się niebywały rozkwit kultu Matki Bożej Nieustającej Pomocy, propagowanego przez duchowych synów św. Alfonsa Marii Liguoriego. 23 czerwca 1867 r. odbyła się uroczysta koronacja obrazu. W roku 1876 powstało arcybractwo Maryi Nieustającej Pomocy i św. Alfonsa. Równocześnie mnożyły się kopie, które redemptoryści umieszczali w swoich kościołach w wielu krajach, w tym także na ziemiach polskich. Dla propagowania kultu ponad 100 autorów wydało rozmaite opracowania, powstały różnojęzyczne periodyki, poświęcone temu samemu celowi. Ogromne powodzenie miały także małe obrazki z odpowiednimi wezwaniami. Rozchodziły się one w wielomilionowych nakładach. W 1876 r. ustanowiono święto Maryi Nieustającej Pomocy na dzień 26 kwietnia, z czasem przeniesione na 27 czerwca.
    Sam obraz przedstawia cztery postacie: Maryję z Dzieciątkiem oraz świętych Archaniołów Michała (po lewej stronie obrazu) i Gabriela (po stronie prawej). Maryja jest przedstawiona w czerwonej tunice, granatowym płaszczu (zielonym po spodniej stronie) i w niebieskim nakryciu głowy, które przykrywa czoło i włosy. Na środkowej części welonu znajduje się złota gwiazda z ośmioma prostymi promieniami. Głowę Maryi otacza, charakterystyczny dla szkoły kreteńskiej, kolisty nimb. Oblicze Maryi jest lekko pochylone w stronę Dzieciątka Jezus trzymanego na lewej ręce. Prawą, dużą dłonią, o nieco dłuższych palcach, charakterystycznych dla obrazów typu Hodegetria (“wskazująca drogę”), Maryja obejmuje ręce Jezusa. Jej spojrzenie charakteryzuje czuły smutek, ale nie patrzy na swojego Syna, lecz wydaje się przemawiać do patrzącego na obraz. Miodowego koloru oczy i mocno podkreślone brwi dodają obliczu piękna i wyniosłości.
    Dzieciątko Jezus przedstawione jest w całości. Spoczywając na lewym ramieniu Matki, rączkami ujmuje mocno Jej prawą dłoń. Przyodziane jest w zieloną tunikę z czerwonym pasem i okryte czerwonym płaszczem. Opadający z nóżki prawy sandał pozwala dostrzec spód stopy, co może symbolizować prawdę, że będąc Bogiem, Jezus jest także prawdziwym człowiekiem. Ma kasztanowe włosy, a rysy Jego twarzy są bardzo dziecięce. Stopy i szyja Dzieciątka wyrażają jakby odruch nagłego lęku przed czymś, co ma niechybnie nadejść. Tym natomiast, co wydaje się przerażać małego Jezusa, jest wizja męki i cierpienia, wyrażona poprzez krzyż i gwoździe niesione przez Archanioła Gabriela. Po drugiej stronie obrazu Archanioł Michał ukazuje inne narzędzia męki krzyżowej: włócznię, trzcinę z gąbką i naczynie z octem.
    Maryja, pomimo że jest największą postacią obrazu, nie stanowi jego centralnego punktu. W geometrycznym środku ikony znajdują się połączone ręce Matki i Dziecięcia, przedstawione w taki sposób, że Maryja wskazuje na swojego Syna, Zbawiciela.Maryja jest Matką Kościoła, ludu Bożego, który Jej Syn nabył swoją najdroższą Krwią. Jest Matką każdego z nas. Niewątpliwie jest jeden nasz Pośrednik, według słów Apostoła: “Bo jeden jest Bóg; jeden też pośrednik między Bogiem i ludźmi, człowiek Chrystus Jezus, który wydał samego siebie na okup za wszystkich” (1 Tm 2, 5-6). Nie przeszkadza to jednak bynajmniej, byśmy mogli mówić o macierzyńskiej roli Maryi w stosunku do wszystkich. Nie przyćmiewa ona żadną miarą i nie pomniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc: “Cały bowiem wpływ zbawienny Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego, i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusowych, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa całkowicie jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją. Nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia je” (KK, nr 60).
    “Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wyraziła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba, nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo zjednuje nam dary wiecznego zbawienia. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi Syna swego, pielgrzymującymi jeszcze i narażonymi na trudy i niebezpieczeństwa, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny. Dlatego to do Błogosławionej Dziewicy stosuje się w Kościele tytuły: Orędowniczki, Wspomożycielki, Pomocnicy, Pośredniczki. Rozumie się jednak te tytuły w taki sposób, że niczego nie ujmują one ani nie przydają godności i skuteczności działania Chrystusa jedynego Pośrednika… Kościół nie waha się jawnie wyznawać taką podporządkowaną rolę Maryi; ciągle jej doświadcza i zaleca ją sercu wiernych, aby oni wsparci tą macierzyńską opieką, jeszcze silniej przylgnęli do Pośrednika i Zbawiciela” (KK, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Matka Boża Nieustającej Pomocy

    Matka Boża Nieustającej Pomocy

    NMP Nieustającej Pomocy/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    W licznych kościołach Polski co środę odprawia się nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obrazy Matki Bożej pod tym tytułem: w Kaliszu (karmelitanki bose), w Poznaniu i w Toruniu doznały chwały koronacji koronami papieskimi. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 27 czerwca.

    Historia obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy

    W dziejach cudownego obrazu Matki Bożej wyróżniamy trzy okresy: czas przebywania obrazu na Krecie; okres rzymski, kiedy obraz znajdował się pod opieką oo. augustianów w kościele Św. Mateusza; wreszcie okres trzeci, kiedy obraz przejęli oo. redemptoryści i umieścili go w kościele Najświętszego Odkupiciela.

    A oto streszczenie dziejów obrazu rzymskiego MB Nieustającej Pomocy.

    1) Kult Matki Bożej jako Wspomożycielki wiernych jest bardzo dawny. Sięga bowiem początków chrześcijaństwa. Od IV w. mamy wiele oznak kultu publicznego, oddawanego w chrześcijaństwie świętej Bożej Rodzicielce. W kulcie tym znaczną rolę odgrywa powszechne przekonanie o uprzywilejowanym miejscu Maryi i związana z tym wiara w Jej pośrednictwo. Dlatego wierni Kościoła w przeróżnych okazjach uciekają się do Maryi, pełni ufności, że zostaną wysłuchani. Od wieków średnich pojawiają się kościoły i sanktuaria pod tytułem: Matki Bożej Pomocy czy też Matki Bożej Wspomożycielki, Matki Bożej Łaskawej, Pocieszycielki, Uzdrowicielki itp.

    2) Pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy sławiony był obraz na Krecie w Lassithi. Jego autorstwo przypisywali niektórzy historycy najgłośniejszemu malarzowi prawosławnemu wczesnego średniowiecza, mnichowi bazyliańskiemu – S. Lazzaro (868). Ostrożniejsi przesuwali jego pochodzenie na wiek X/XI. Obraz był celem licznych pielgrzymek. Obecny obraz w Lassithi pochodzi dopiero z roku 1725 i jest inny od obrazu rzymskiego. Co się stało z cudownym obrazem pierwotnym, starożytnym? Wieść o nim zupełnie zaginęła. Miejscowa tradycja głosi, że został wykradziony. Według badań najnowszych ten właśnie obraz z w. X/XI jest w Rzymie.

    Kreta – to wyspa na Morzu Śródziemnym, piąta co do wielkości po Sycylii, Sardynii, Cyprze i Korsyce. Jej długość wynosi 260 km (w kierunku równoleżnikowym), szerokość – 57 km a cała powierzchnia – 8 259 km kw. Wyspa jest „dobrze zasłużona” w powszechnej historii. Tu bowiem odkryto najstarsze po Egipcie i Babilonii ośrodki kultury, której ślady dotąd budzą podziw. Obecnie wyspę zamieszkuje ponad 500 000 prawosławnych Greków.

    Od najbliższego brzegu Grecji jest oddalona Kreta ok. 100 km, od Turcji – ok. 200 km. Złoty okres dla wyspy rozpoczął się wtedy, gdy cesarz bizantyjski Nicefor Fokas w 961 roku wypędził Saracenów mahometańskich a osadził na wyspie kolonistów greckich. Wraz z nimi przybyli mnisi bazyliańscy, którzy założyli tu szereg klasztorów. Oni też otworzyli na Krecie szkoły malarskie. Ikony rozchodziły się po całym świecie, aż po Ruś Białą i Czerwoną. Wystarczy przypomnieć, że w wieku XIV-XV wykonywało obrazy Matki Bożej i Świętych 112 malarzy, których imiona zdołano stwierdzić. Do najgłośniejszych obrazów należał właśnie umieszczony w Lassithi, doznający czci powszechnej już w wieku X/XI pod wezwaniem Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Wśród tych wszystkich malarzy wybija się imię Andrzeja Rizo (ok. 1421- ok. 1495)i jego syna, Mikołaja. Zostawili oni sporo reprodukcji znanych na Krecie obrazów(także z Lassithi) oraz koncepcji własnej. Ustalono, że z ręki Andrzeja Rizo wyszły między innymi następujące głośne, znane w świecie obrazy, do dzisiaj istniejące: w Tetimo na Krecie, w Bari w kościele Św. Mikołaja, we Fiesole, Farmie, na Patmos,w Ston w Dalmacji i w Princeton w USA. Niektórzy uczeni byli skłonni przyjąć, żeobraz rzymski pochodzi również z tej samej ręki. Jednak istotnie badania obrazuzdają się wskazywać, że jest on znacznie wcześniejszy.

    3) Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Rzymie: Przez szereg lat aż do zburzenia kościoła Św. Mateusza przy cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy – a więc w latach 1499-1808, wisiały przy świętym wizerunku dwie tablice: jedna z napisem łacińskim, druga włoskim, opisujące dzieje obrazu. Jest w nich mowa, że zostały one wykradzione z Krety przez pewnego rzymskiego kupca i przywiezione do Rzymu dnia 27 marca 1499 roku. Po śmierci kupca obraz przeniesiono do kościoła augustianów św. Mateusza, który znajdował się przy ich klasztorze na via Merulana na wzgórzu eskwilińskim pomiędzy Bazyliką Matki Bożej Większej a Bazyliką Św. Jana na Lateranie. Tu ponad 300 lat doznawał czci od ludu rzymskiego. Musiał być ten obraz znany, skoro Giovanni Antonio Bruzio (1610-1690) w swoim monumentalnym dziele o zabytkach Rzymu poświęca mu 69 stron.

    4) Przyszły wszakże na „wieczne miasto” klęski, które odbiły się również niekorzystnie na cudownym obrazie Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W roku 1798 do Rzymu wkraczają wojska francuskie. Na skutek oblężenia i walk ucierpiało wiele czcigodnych miejsc. Wśród nich został zniszczony kościół i klasztor augustianów. Wkroczenie wojsk Napoleona do Rzymu w roku 1808 dokonało reszty zniszczenia. Augustianie przenieśli się na inne miejsce, zabierając ze sobą obraz Matki Bożej. W roku 1852 przybyli na to miejsce duchowi synowie św. Alfonsa Liguori, redemptoryści. Zabrali się energicznie do odbudowy klasztoru i kościoła, któremu nadali nowy tytuł: Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa. Kiedy dowiedzieli się, że cudowny obraz jest w posiadaniu augustianów, przekonani, że powinien znaleźć się w miejscu pierwotnym, interweniowali u papieża Piusa IX, by wpłynął na augustianow by ci zwrócili obraz. Tak się też stało. Obraz uroczyście wniesiono do kościoła Najświętszego Odkupiciela i Św. Alfonsa w 1866 roku.

    Odtąd Matka Boska Nieustającej Pomocy stała się główną Patronką zakonu a kościół jej pierwszym sanktuarium. Obraz zajaśniał tak licznymi łaskami, że już w roku następnym papież Pius IX zezwolił na jego uroczystą koronację. Ponieważ w roku 1867 cały świat chrześcijański obchodził 1800-lecie śmierci męczeńskiej świętych Apostołów Piotra i Pawła, do Rzymu przybyło bardzo wielu hierarchów kościelnych. W koronacji 24 czerwca 1867 roku wzięło ich udział kilkuset. Była to prawdziwa manifestacja Rzymu. Redemptoryści, wykorzystując niezwykłe piękno obrazu, jego starożytność a przede wszystkim bardzo sugestywny tytuł, rozszerzyli kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy tak dalece, że stał się on powszechny w całym świecie chrześcijańskim. Nie ma dzisiaj kraju, gdzie by nie znano tego obrazu, gdzie by nie było wiecznej nowenny w każdą środę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Matka Boża nie pozostała też dłużna. Dzisiaj cudownych miejsc Matki Bożej pod tym wezwaniem jest kilkaset, wśród nich kilkadziesiąt koronowanych. W ciągu pierwszych 50 lat rozdano ok. l 500 wiernych kopii obrazu, dzisiaj jest ich drugie tyle.

    Dnia 23 maja 1871 roku papież Pius IX zezwolił na erekcję bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy, a dnia 31 marca 1867 tenże papież podniósł to bractwo do godności arcybractwa. Poczta Haiti w roku 1942/43 wydała osobne znaczki pocztowe ku czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Oprócz redemptorystów 7 zakonów żeńskich obrało sobie M.B. Nieustającej Pomocy za swoją główną Patronkę.

    Co widać na obrazie?

    Obraz jest na 53 cm wysoki i 41,5 cm szeroki. Jest malowany na desce. Przedstawia typ hodegitrii, czyli Bożej Rodzicielki. Maryja trzyma Dziecię Jezus na swoim lewym ręku a dłonią prawą ujmuje rączki Jezusa. Matka Boska jest odziana w czerwoną suknię, obszytą złotą lamą z rękawami obcisłymi. Boże Dziecię ma sukienkę barwy zielonej, przepasaną pasem czerwonym. Płaszcz Maryi jest barwy niebieskiej. Tworzy on na głowie Maryi naturalny welon-osłonę. Osłona ta ma również złotą lamę. Boże Dziecię ma na sobie płaszcz koloru brązowego.

    Suknia i płaszcz Pana Jezusa, jak również płaszcz Maryi są bogato złocone. Na płaszczu Maryi nad Jej czołem jest gwiazda. Widzimy ją na wszystkich obrazach starożytnych Maryi. Czyżby to był znak „patentowy” ikonografii greckiej lub obrazów malowanych na Krecie? Gwiazda jest przypomnieniem imienia Maryi, gdyż hebrajskie Miriam etymologicznie znaczy tyle, co „pani” i „gwiazda morza”. Być może, dlatego i płaszcz Maryi jest niebieski. Dokoła głowy Maryi i Jezusa są ozdobne nimbusy. Obraz ma złote tło, co obok koloru czerwonego podkreśla godność Boską i królewską Jezusa i Maryi. Jeszcze dobitniej podkreślają obecnie tę godność kosztowne korony na głowie Jezusa i Maryi, misternie malowane. Szczegółem nowym, wprowadzającym nas w średniowiecze, jest wprowadzenie aniołów z symbolami męki Pańskiej. Dziecię Jezus zwraca główkę ku jednemu z nich, jakby chciało tym potwierdzić cel swojej misji na ziemi. Ciekawostką obrazu Matki Boskiej Nieustającej Pomocy jest pantofel zawieszony na lewej nodze Pana Jezusa. Obie stopy Chrystusa są bose. A oto znaczenie greckich napisów, jakie są na obrazie: Myter Theou, Archangelos Gabriel, Archangelos Michael, Jesous Christos (Matka Boża, Archanioł Gabriel, Archanioł Michał, Jezus Chrystus).

    Obraz ma kolory niezwykle żywe, jakby był malowany niedawno. Był bowiem odnawiany przez Novotnego w roku 1866.

    W licznych kościołach Polski co środę odprawia się nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Obrazy Matki Bożej pod tym tytułem: w Kaliszu (karmelitanki bose), w Poznaniu i w Toruniu doznały chwały koronacji koronami papieskimi. Liturgiczne wspomnienie obchodzone jest 27 czerwca.

    Polscy czciciele NMP Nieustającej Pomocy

    Kult NMP Nieustającej Pomocy w Polsce datuje się od końca wieku XIX, kiedy to redemptoryści przybyli po raz drugi do Polski. Istnieje w Polsce ponad 360 ośrodków czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do najważniejszych sanktuariów należą: obraz Matki Bożej w Gliwicach (kościół Św. Krzyża) w Słupsku (w kościele N.M. Panny), w Gorzowie (katedra), w Kielcach (katedra), w Przemyślu (katedra), w Warszawie (kościół św. Klemensa Hofbauera) i w Poznaniu (fara). 11 października 1961 roku arcybiskup poznański Antoni Baraniak w obecności 19 biskupów dokonał uroczystej koronacji obrazu. Jest to obecnie największe sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Polsce i jedno z największych w świecie. Wystarczy wspomnieć, że nowenna w każdą środę odbywa się trzy razy dziennie. Nowe sanktuarium, ale bardzo żywe, jest w Toruniu przy kościele redemptorystów. l października 1967 roku kardynał Prymas Polski Stefan Wyszyński dokonał koronacji tegoż obrazu przy udziale kilkudziesięciu biskupów. Wreszcie wypada przypomnieć, że w kaplicy sióstr karmelitanek bosych w Kaliszu jest obraz Matki Bożej, przywieziony ze Lwowa (z ich klasztoru), koronowany 25 czerwca 1939 roku przez arcybiskupa Bolesława Twardowskiego. Nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy szczególnie szerzyło się w diecezji chełmińskiej (dzisiaj po nowym podziale pozostała część nosi nazwę diecezji pelplińskiej). Biorąc pod uwagę ten fakt ówczesny biskup chełmiński ks. Kazimierz Kowalski wniósł w 1962 r. prośbę do Stolicy Apostolskiej o ustanowienie Matki Boskiej Nieustającej Pomocy główną Patronką Diecezji. Stolica Apostolska dekretem z dnia 29 X 1962 zatwierdziła tę prośbę.

    Modlitwa rzymska I

    O Matko Nieustającej Pomocy / z największą ufnością przychodzę dzisiaj / przed Twój święty obraz, / aby błagać o pomoc Twoją. / Nie liczę na moje zasługi, / ani na moje dobre uczynki, / ale tylko na nieskończone zasługi Pana Jezusa / i na Twoją niezrównaną miłość macierzyńską. / Tyś patrzyła, o Matko, na rany Odkupiciela i na krew Jego wylaną na krzyżu dla naszego zbawienia. / Tenże Syn Twój umierając dał nam Ciebie za Matkę. / Czyż więc nie będziesz dla nas, / jak głosi Twój słodki Tytuł: / Nieustającą Wspomożycielką? / Ciebie więc, o Matko Nieustającej Pomocy, / przez bolesną mękę i śmierć Twego Boskiego Syna, / przez niewypowiedziane cierpienia Twego Serca, o Współodkupicielko, / zaklinam najgoręcej, / abyś wyprosiła mi u Syna Twego Tę łaskę, / której tak bardzo pragnę i tak bardzo potrzebuję…
    Ty wiesz, o Matko Przebłogosławiona, / jak bardzo Jezus, Odkupiciel nasz, pragnie udzielić nam wszelkich owoców Odkupienia. / Ty wiesz, że skarby te zostały złożone w Twoje ręce, abyś je nam rozdzielała. / Wyjednaj mi przeto, o najłaskawsza Matko, / u Serca Jezusowego tę łaskę, / o którą w tej nowennie pokornie proszę, / a ja z radością wychwalać będę Twoje miłosierdzie / przez całą wieczność. Amen.

    Modlitwa rzymska II

    O Matko Nieustającej Pomocy, / pozwól mi naśladować Boskie Twoje Dzieciątko, / tak jak Je przedstawia Twój cudowny obraz / w chwili, gdy Je przyciskasz do serca. / O tak, / jakżebym i ja chciał trzymać się silnie / moimi niegodnymi rękami/ Twojej potężnej prawicy.

    Tym razem jednak, o Matko Nieustającej Pomocy,/ nie proszę za sobą, lecz za braćmi i siostrami moimi, / którzy tutaj są zebrani wraz ze mną/przed Twoim cudownym obrazem, / proszę za cały Kościół święty / i za całą nieszczęśliwą ludzkość. / Wejrzyj, Królowo świata, / jak wielka jest liczba potrzebujących,/smutnych i cierpiących,/popatrz, jak ciężkie są nasze czasy. / Czyż nie jesteś Matką Nieustającej Pomocy? / Czyż nie jesteś Wszechmocą Błagającą? / Wszak nie brakuje Ci ani potęgi, ani dobroci, / by przyjść z pomocą w każdej potrzebie i nieszczęściu. / Obecna godzina jest Twoją godziną, / więc okaż nam się Matką, / spiesz co prędzej z pomocą swoją w tej naszej potrzebie. /Spiesz nam z pomocą swoją zawsze,/ a zwłaszcza w godzinę śmierci naszej. Amen.

     wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Czy Jezus na ikonie Matki Nieustającej Pomocy gubi sandał ze strachu?

    Szczegóły obrazu Matki Bożej Nieustającej Pomocy

    RufflesDeQueijo – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 4.0; mod. Aleteia PL

    ***

    Na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy widzimy Jezusa, który trzyma Maryję za dłoń, jakby chciał nabrać otuchy. Patrzy na aniołów trzymających narzędzia męki i jest tak wstrząśnięty, że gubi sandał ze strachu… Taka interpretacja ikony nie jest jednak prawdziwa!

    Ikona nie jest obrazem

    Wschodnia ikona nie jest obrazem. Obraz ma na celu utrwalenie czegoś, co wydarzyło się w przeszłości lub jakiejś sceny literackiej czy legendarnej. Ikona pokazuje teraźniejszość. Jest oknem do Nieba. 

    Przypomina o tym złoty kolor. W symbolice zarezerwowany jest dla oznaczenia sfery niebiańskiej. Ukazują się z niej osoby święte – w tym przypadku Maryja z Jezusem i aniołowie. Ukazani do połowy, jakby ucięci w pasie. To dlatego, że tylko wychylają się do rzeczywistości ziemskiej. 

    Jezus nie jest dzieckiem

    Skoro zatem ikona to okno, pokazujące teraźniejszość to Jezus nie powinien być dzieckiem. I nie jest. Na ikonie został on przedstawiony, jako mniejszy, niż Maryja, by pokazać, że jest jej synem. Proporcje jego ciała są natomiast proporcjami osoby dorosłej, a nie dziecka.

    Chrystus na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy nie jest tym bardziej przerażony. Jego twarz jest spokojna, nie wyraża wcale strachu. Co więcej, Jego dłonie nie zaciskają się kurczowo na rękach Maryi, tylko delikatnie na nich opierają. Wygląda, jakby chciał powiedzieć: „to moja Matka. Z niej pochodzi moje człowieczeństwo”. 

    Jezus nie ma się czego bać, bo nie patrzy na narzędzia męki, trzymane przez archaniołów Gabriela i Michała jako dowodu triumfu. Dotykają je przez welony na znak szacunku. Jeśli poprowadzimy linię od oczu Jezusa zobaczymy, że nie kieruje on spojrzenia na aniołów, ale na złote tło. Chrystus patrzy na swojego Ojca –  ostateczny cel życia każdego z nas. 

    W ten sposób cała ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy staje się ikoną hodogetrii – wskazującej drogę. Maryja pokazuje Jezusa – prawdziwą drogę, prawdę i życie, a On spogląda na ostateczny cel każdego człowieka – Ojca.

    ***

    [GALERIA] Matka Boża Nieustającej Pomocy. Dwie drogi jednej ikony

    ***

    Dlaczego Jezus gubi sandał?

    Skoro zgubiony sandał nie jest oznaką lęku Jezusa przed śmiercią (ta się już dokonała, aniołowie nie straszą go narzędziami męki, ale ukazują je jako trofea wojenne) to o czym świadczy?

    Nie ma to jednoznacznej odpowiedzi. Istnieje kilka interpretacji. Jedna z nich odnosi nas do tzw. protoewangelii, czyli zapowiedzi zwycięstwa Niewiasty i jej potomstwa. Czytamy o tym w Księdze Rodzaju: „Wprowadzam nieprzyjaźń między ciebie i niewiastę, pomiędzy potomstwo twoje a potomstwo jej: ono zmiażdży ci głowę, a ty zmiażdżysz mu piętę” (Rdz 3, 15). Spadający sandał odsłania piętę Jezusa, która została zmiażdżona przez śmierć i jednocześnie przypomina, że przez zmartwychwstanie skruszył On głowę diabła.

    Druga interpretacja odnosi nas do osoby Jana Chrzciciela. W Ewangelii Jana czytamy: „Ja chrzczę wodą. Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała” (J 1, 26-27). Jan Chrzciciela – największy spośród zrodzonych z kobiety – nie jest godny rozwiązać sandałów Jezusa, ale jest ktoś, kto ma taką godność. To Maryja, która jest niepokalanie poczęta. 

    Dariusz Dudek/Aleteia.pl

    _______________________________________________________________________________________

    Nieustająca Pomoc.

    Co oznacza ów przymiot Matki Bożej?

    (oprac. PCh24.pl)

    ***

    Fenomen tej ikony polega na tym, że wyraża ona w niezwykle wyrazisty sposób duchowość Maryi. Gdy przyjrzymy się uważnie ikonie, to widać, że Maryja nie patrzy na aniołów, nie patrzy nawet na Jezusa, ale na nas. Jest to swego rodzaju „spojrzenie słuchające”. Każdy z nas potrzebuje akceptacji, przyjęcia, wysłuchania, które są znakiem troski i bliskości – mówi o. Paweł Drobot CSsR – przełożony Domu Prowincjonalnego w Warszawie w rozmowie z PCh24.pl

    Proszę Ojca, skąd się wziął kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Kult Matki Bożej Nieustającej Pomocy wpisuje się w pierwotną chrześcijańską tradycję czci dla Maryi, która była uznawana przez wierzących za Matkę Zbawiciela, Bożą Rodzicielkę oraz Matkę Kościoła.

    Oddawanie czci Maryi jako Matce Nieustającej Pomocy związane jest z historią, jaka miała miejsce u schyłku XV wieku. Pewien kupiec odkrył na Krecie ikonę, gdzie była czczona jako cudowny obraz. Ukradł on ten obraz i popłynął z nim w stronę Włoch. W czasie podróży nastała burza. Pasażerowie wiedząc o ikonie obecnej na pokładzie, zaczęli się modlić, prosić o ocalenie i zostali wysłuchani. Dotarli szczęśliwie do portu. W Rzymie kupiec przekazał ikonę swojemu przyjacielowi z poleceniem, jakie miał otrzymać w widzeniu od Matki Bożej, aby umieścić tę ikonę w kościele. Kupiec zmarł, a przyjaciel zapomniał spełnić jego prośby.

    Matka Boża nie zapomniała jednak o swojej prośbie. Objawiła się sześcioletniej córce przyjaciela zmarłego kupca. Dopiero wtedy ikona została umieszczona w kościele św. Mateusza, który znajdował się blisko Bazyliki Matki Bożej Większej w Rzymie. Było to 27 marca 1499 roku. Tam też otrzymała nazwę „Święta Maryja, Matka Nieustającej Pomocy”.

    Każdego roku uroczyście obchodzono w kościele św. Mateusza święto Nieustającej Pomocy. Niestety, w czasie najazdu Napoleona na Rzym w 1798 roku, kościół został zniszczony. Ikonę przeniesiono do innego kościoła, który także został zburzony. Kult związany z ikoną zaniknął. Ostatecznie w 1866 roku papież Pius IX przekazał ikonę rzymskim redemptorystom. Wypowiedział wtedy słowa: „Uczyńcie ją znaną całemu światu”. Od tego czasu rozpoczyna się rozwój kultu Maryi w ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy poza granice Rzymu i Włoch.

    Kiedy pierwsze ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy pojawiły się w naszym kraju?

    Misjonarzem i czcicielem Matki Bożej Nieustającej Pomocy na ziemiach polskich był sługa boży o. Bernard Łubieński (1846 – 1933). On sprowadził pierwszą kopię ikony z Rzymu w roku 1883 do klasztoru w Mościskach koło Lwowa, obecnie na terenie Ukrainy. Cześć jaką o. Bernard obdarzał Matkę Bożą nie był przypadkowy. Osobiście doświadczył on cudu uzdrowienia z ciężkiej choroby przez wstawiennictwo Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Warto wspomnieć, że obok propagowania kultu ikony, o. Łubieński zakładał bractwa Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Używając współczesnego języka możemy powiedzieć, że były to wspólnoty modlitewne, które oferowały formację duchową dla kobiet i mężczyzn, skoncentrowaną wokół czci Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Co przedstawia ikona Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Na ikonie widzimy Maryję przedstawioną jako kobietę pełną majestatu. Jej wzrok jest skierowany na osobę modlącą się przed ikoną. Lewą ręką obejmuje Ona Jezusa. Z artystycznego punktu widzenia pierwsze miejsce w tej ikonie zajmuje postać Maryi. Lecz z punktu widzenia duchowego przesłania, najważniejszą osobą na ikonie jest Jezus. Maryja wskazuje bowiem na Jezusa swoją prawą ręką. Ten gest wyraża to, co kiedyś powiedziała w Kanie Galilejskiej: „Zróbcie wszystko cokolwiek wam powie” (J 2,5).

    Gdy przyjrzymy dokładnie ikonie, to możemy zauważyć, że ręka Maryi, która wskazuje nam Jezusa, jednocześnie wskazuje Jezusowi, gdzie On ma patrzeć. Jezus patrzy na krzyż. Lecz gdy jeszcze uważniej się przyjrzymy oczom Jezusa, to możemy zauważyć, że patrzy On dalej – poza krzyż. Tym wzrokiem ukazuje nam na Ojca, na wieczność, na przeznaczenie, które jest poza obrazem. Nasuwają się tutaj słowa z Ewangelii: „Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało co Bóg przygotował dla swoich dzieci” (1Kor 2,9).

    Chcę zwrócić uwagę jeden szczegół. Na czole Maryi jest ośmioramienna gwiazda. Gwiazda symbolizuje działanie Ducha Świętego w życiu Maryi. Maryja zostaje matką dzięki temu, że przyjęła Ducha Świętego. Ta gwiazda jest więc także symbolem dziewictwa Maryi. Dziewicza czystość Maryi oznacza, że jest Ona całkowicie oddana Bogu. Ta gwiazda jest także interpretowana jako symbol nowego stworzenia. Jest to odwołanie do dnia, kiedy Zmartwychwstały Pan pojawił się wśród uczniów i tchnął na nich Swego Ducha. Druga, niewielka gwiazda w kształcie krzyża, podkreśla natomiast uczestnictwo Maryi w odkupieńczej misji Syna.

    Kiedy możemy czy wręcz powinniśmy wzywać pomocy Matki Bożej Nieustającej Pomocy? O co można prosić Matkę Bożą?

    W nazwie tej ikony znajdujemy odpowiedź na pytanie – Nieustająca Pomoc. Oznacza to, że w naszych modlitwach możemy zwracać się do Maryi nieustannie, czyli w każdym czasie i każdej okoliczności naszego życia.

    Na czym polega nabożeństwo do MB Nieustającej Pomocy?

    Obecnie nabożeństwo do Matki Bożej Nieustającej Pomocy jest znane jako Nowenna Nieustanna – czyli stała modlitwa, która gromadzi wiernych każdego tygodnia. Najczęściej jest to środa. Pierwsze tego typu nabożeństwa powstały w latach 30 XX wieku w Saint Luis w USA. W Europie nowennę zapoczątkowali w 1943 roku redemptoryści, którzy byli kapelanami amerykańskiej armii w czasie II wojny światowej w Irlandii. Odprawiono ją tam, prosząc o ratunek dla Europy. W Polsce pierwsza nowenna została założona w kościele redemptorystów w Gliwicach w 1951 roku.

    Nowenna rozpoczyna się tzw. Modlitwą Rzymską, następnie przedstawiane są podziękowania za otrzymane łaski. Kolejny krok to modlitwa wstawiennicza, gdzie są zanoszone prośby. Bardziej rozbudowana forma zawiera liturgię Słowa Bożego z nauczaniem o charakterze katechetycznym. Całość jest oczywiście upiększana przez pieśni maryjne. W niektórych kościołach nowenna rozpoczyna się uroczystą procesją ikony Matki Bożej, a na zakończenie wierni mogą oddać cześć ikonie poprzez jej ucałowanie, lub błogosławieństwo ikoną. Warto podkreślić, że w czasie nabożeństwa osoby uczestniczące mogą polecać swoje osobiste podziękowania i prośby, co sprawia że nowenna jest ściśle powiązana z życiem modlących się. W niektórych kościołach są one powierzane pisemnie, w innych uczestnicy bezpośrednio mogą je wypowiadać.

    Jakie – poza Nowenną – są jeszcze modlitwy do MB Nieustającej Pomocy, które warto poznać?

    Piękną modlitwą są Godzinki do Matki Bożej Nieustającej Pomocy oraz liczne pieśni dedykowane specjalnie kultowi Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Do tego należy dodać rekolekcje przygotowujące do wspomnienia Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W kościołach, które są sanktuariami dedykowanymi Matce Bożej Nieustającej Pomocy – trwają one dziewięć dni przed uroczystością. W innych od siedmiu do trzech dni.

    W wielu krajach dużą popularnością cieszą się procesje z ikoną Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Redemptoryści prowadzą także specjalne rekolekcje, których celem jest ustanowienie w danym kościele nabożeństwa do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. W niektórych diecezjach lub na poziomie parafialnym są przeprowadzenia tzw. peregrynacje ikony. Połgają one na tym, że wędruje ona do domu do domu mieszkańców danej parafii. Jest to szczególna okazja do modlitwy w gronie rodzinnym oraz sąsiedzkim przed tą łaskami słynącą ikoną.

    Modlitwą, która jak najbardziej jest odpowiednia aby dawać cześć Maryi, Matce Nieustającej Pomocy jest różaniec.

    Pragnę dodać, że nowenna do Matki Bożej Nieustającej Pomocy i modlitwy przybierają różne formy, w zależności od kultury, gdzie jest ona prowadzona. Dla przykładu, na nowennę prowadzoną przez redemptorystów w Singapurze przychodzi wielu muzułmanów, którzy oddają cześć Maryi jako matce Jezusa, którego oni uznają za proroka. Dzięki temu nowenna jest formą preewangelizacji w tamtym kontekście. Przesłanie ikony – Maryja wskazująca na Jezusa – dzięki nowennie staje się tam przedsionkiem do otwarcia na wiarę w Jezusa jako Zbawiciela i Syna Bożego.

    Natomiast w narodowym sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Baclaran na Filipinach w każdą środę od rana do wieczora jest w sumie 14 nabożeństw. Bierze w nich udział w sumie około 150 tysięcy osób.

    Dlaczego to właśnie dzień 27 czerwca jest dniem poświęconym MB Nieustającej Pomocy?

    Na ten dzień Stolica Apostolska ustanowiła w kalendarzu liturgicznym wspomnienie Matki Bożej Nieustającej Pomocy.

    Wspomniał ojciec o bardzo ciekawych historiach. Na czym polega fenomen ikony Matki Bożej Nieustającej Pomocy?

    Myślę, że fenomen tej ikony polega na tym, że wyraża ona w niezwykle wyrazisty sposób duchowość Maryi. Gdy przyjrzymy się uważnie ikonie, to widać, że Maryja nie patrzy na aniołów, nie patrzy nawet na Jezusa, ale na nas. Jest to swego rodzaju „spojrzenie słuchające”. Każdy z nas potrzebuje akceptacji, przyjęcia, wysłuchania, które są znakiem troski i bliskości.

    Drugi znak który wyraża fenomen tej ikony to dłonie. Centralnym punktem ikony jest spotkanie rąk Matki i Dziecka – Jezusa. Dłonie nie służą tylko do pracy, ale także do komunikowania się. Dzięki dłoniom i dotykowi przekazujemy emocje, stany naszego serca, bliskość, czułość, troskę. W geście powitania dłonie łączą się z dłońmi drugiego człowieka oraz wyrażają przyjaźń i zaufanie. Dotyk to ważny język miłości. Maryja pragnie mam przekazać miłość nie tylko ludzką, ale także Bożą, której uczy nas Jezus. Wskazuje nam także na Swojego Syna jako tego, który jest drogą, prawdą i życiem.

    Jezus swoimi dłońmi obejmuje dłoń Maryi. Wskazuje to na ważne przesłanie tej ikony – macierzyństwo. Matka Boża Nieustającej Pomocy przypomina nam, że jest czułą. Przez Maryję Bóg pragnie przytulić do swojego serca każdego z nas. Także zagubione i poranione dzieci.

    Dziękuję za rozmowę

    Marta Dybińska/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Nieustająca Pomoc Maryi

    towarzyszyła Karolowi Wojtyle od dziecka

    Jan Paweł II i Matka Boża Nieustającej Pomocy

    fot. Pier Paolo Cito/ASSOCIATED PRESS/East News; RufflesDeQueijo – praca własna | Wikimedia Commons | CC BY-SA 4.0

    ***

    „Nabożeństwo do Matki Bożej w postaci tradycyjnej wyniosłem z domu rodzinnego i z parafii wadowickiej”. Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał przywiązanie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Modlił się przed jej wizerunkiem jako dziecko, potem będąc ministrantem, lektorem, kardynałem i papieżem.

    „Totus Tuus, Maryjo! Cały Twój!” – te słowa wielokrotnie były wypowiadane przez papieża Jana Pawła II. Ojciec Święty bardzo mocno podkreślał przywiązanie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Przed jej wizerunkiem modlił się nie tylko w rodzinnych Wadowicach, Krakowie i Rzymie, ale również w wielu miejscach, do których pielgrzymował jako następca św. Piotra.

    „W Wadowicach wszystko się zaczęło”

    Karol Wojtyła jako dziecko wpatrywał się w obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Będąc ministrantem i lektorem modlił się przed nim w kaplicy parafialnego kościoła w rodzinnych Wadowicach. Zawierzał się Maryi i u niej szukał pocieszenia, zwłaszcza po śmierci mamy, Emilii

    „Nabożeństwo do Matki Bożej w postaci tradycyjnej wyniosłem z domu rodzinnego i z parafii wadowickiej. W kościele parafialnym pamiętam boczną kaplicę Matki Bożej Nieustającej Pomocy, do której rano przed lekcjami ciągnęli gimnazjaliści. Potem z kolei w godzinach popołudniowych, po zakończonych lekcjach, ten sam pochód uczniów szedł do kościoła na modlitwę” – wspomina w książce „Dar i tajemnica”.

    Ten wadowicki wizerunek Matki Bożej Nieustającej Pomocy ufundował nieznany artysta pod koniec XIX wieku. Jest to kopia malowidła Matki Bożej, który znajduje się w kościele redemptorystów pw. św. Alfonsa Liguori w Rzymie.

    ***

    Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele w Wadowicach
    Obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy w kościele w Wadowicach

    ***

    Różni się od rzymskiego tym, że Maryja na tym obrazie odziana jest w czerwoną tunikę i granatowy płaszcz. Jej czoło i włosy okryte są welonem. W lewej dłoni Matka Boża trzyma Dzieciątko, prawą zaś wskazuje na Syna. Jezus przytula się do Mamy, a Jego głowa zwrócona jest do ludzi. Po obu stronach Maryi znajdują się archaniołowie: Gabriel i Michał.

    Karol Wojtyła i pomoc Matki Bożej

    Podczas okupacji niemieckiej w Krakowie, jako student i robotnik, wracając o świcie z pracy w Borku Falęckim, Karol Wojtyła regularnie w drodze do domu wstępował na osobistą modlitwę i mszę świętą do kościoła Matki Bożej Nieustającej Pomocy na krakowskim Podgórzu.

    W 1984 r. tak wspominał tamten czas: „Wiele razy wracając po pracy do domu, wstępowałem do waszego kościoła w Krakowie, gdzie znajdował się obraz Matki Bożej Nieustającej Pomocy […]. Zatrzymywałem się tam, ile razy byłem na drodze pomiędzy fabryką a domem […]. To doświadczenie pozostało w mojej pamięci całe moje życie”.

    Kilkakrotnie jako arcybiskup krakowski, a także po wyniesieniu na Stolicę św. Piotra przypominał swoje wizyty w kościele „na Górce”.

    Niezwodna Matka

    Jako kardynał modlił się przed toruńską ikoną Matki Bożej Nieustającej Pomocy u redemptorystów. Miało to miejsce we wrześniu 1971 r. podczas zawarcia małżeństwa przez krewnego przyszłego następcy św. Piotra.

    Kardynał Wojtyła sprawował wówczas mszę świętą i błogosławił związek Marka Wiadrowskiego i Kazimiery Passowicz. Jako papież nieustannie dziękował Maryi za okazywaną pomoc, zwłaszcza w trudnych i bolesnych momentach życia.

    Podczas spotkania w rzymskim sanktuarium MBNP na Via Merulana podkreślał, że często modlił się przed ikoną Matki, a przeżycia, których wówczas doświadczał głęboko utkwiły w jego sercu.

    ***

    Portret Jana Pawła II w kościele w Wadowicach
    Portret Jana Pawła II w kościele w Wadowicach

    ***

    Kiedy w 1999 r. Jan Paweł II ostatni raz odwiedził Wadowice, również powierzył siebie opiece Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Koronował wtedy jej obraz w rodzinnej parafii oraz w Jaworznie.

    Powiedział wówczas: „Akt koronacji jest potwierdzeniem, że wspólnota wierzących w Jaworznie i na całym Zagłębiu prawdziwie doświadcza tej szczególnej obecności Maryi, dzięki której ludzkie pragnienia docierają do Boga, a Boże łaski spływają na ludzi. Niech Matka Boża Nieustającej Pomocy będzie wam przewodniczką na drogach nowego tysiąclecia! Niech nieustannie pomaga wam w pielgrzymowaniu do domu Ojca w niebie”.

    Papież Polak zachęcał do modlitwy za wstawiennictwem Maryi i podkreślał Jej szczególną rolę w życiu Kościoła.

    Anna Gębalska-Berekets/Aleteia.plkorzystałam: redemptor.pl; opoka.org; dbc.wroc.pl; malygosc.pl; maryjny.pl; santojp2.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Święty Józef Moscati

    Święty Józef Moscati

    Józef urodził się w Benevento (Włochy) 25 lipca 1880 roku. Jego ojciec, Franciszek, był urzędnikiem miejskim, a matka, Róża de Luca, pochodziła z markizów di Rosato. Chrzest otrzymał 31 lipca w kościele parafialnym św. Marka. Przyjął wówczas imiona Józef, Maria, Karol, Alfons. Kiedy chłopiec miał zaledwie rok, ojciec został przeniesiony do Ankony. Tam więc Józef spędził swoje dzieciństwo (1881-1888). Następnie ojciec przeniósł się do Neapolu. Tu jego syn, Józef, przyjął pierwszą Komunię świętą w kaplicy Służebnic Świętego Serca.
    Młodzieniec okazywał niezwykłe zdolności i rzetelność w studiowaniu. Wszystkie stopnie szkół przeszedł celująco. Po śmierci ojca (1897) zapisał się na uniwersytet w Neapolu, na wydział medycyny. Wykładali wtedy na nim profesorowie, cieszący się światową sławą, ale deklarujący się jako ateiści: Vogt, Moleschott, Büchner i Feuerbach. Nie zdołali oni jednak osłabić wiary w młodzieńcu; wręcz przeciwnie: ich wystąpienia antykościelne skłaniały go do pogłębiania wiedzy religijnej.
    Studia uniwersyteckie Józef ukończył celująco w roku 1903 i przyjął posadę w jednym ze szpitali miasta. Od roku 1904 przeniósł się do szpitala S. Maria del Popolo, przeznaczonego dla nieuleczalnie chorych. W roku 1911 został prymariuszem tego szpitala po zdaniu bardzo trudnego egzaminu. Równocześnie prowadził wykłady na uniwersytecie neapolitańskim, gdzie uczył chemii fizjologicznej. Z tej dziedziny wydał 32 prace. Brał także czynny udział w międzynarodowych kongresach lekarskich: w Budapeszcie (1911) i w Edynburgu (1923).
    Chociaż jako specjalista cieszył się zasłużoną sławą, życie wewnętrzne wśród swoich rozlicznych zajęć stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Codziennie przystępował do Komunii świętej. Zawód lekarski traktował jako powierzoną sobie od Pana Boga specjalną misję. Dlatego udzielał pomocy lekarskiej darmo, zadowalając się pensją, jaką otrzymywał miesięcznie. Chorych zachęcał do ufności w Bogu, a błądzących – do powrotu do Boga. Kiedy sławny profesor L. Bianchi doznał nagle w czasie wykładu ataku serca, Moscati zbliżył się do umierającego i pomógł mu wzbudzić żal doskonały za grzechy, zanim przybył kapłan.
    Bywało, że wolnomyślni koledzy pokpiwali sobie z profesora, nazywając go bigotem i fanatykiem. Kiedy radzono profesorowi, by się bronił, odpowiadał: “Dajcie spokój! Jesteśmy przecież chrześcijanami! Pozwólmy działać Panu Bogu”.
    Gdy 4 kwietnia 1906 roku Neapol przeżywał grozę wybuchu Wezuwiusza, profesor z narażeniem życia wynosił chorych z pobliskiego szpitala w bezpieczne miejsce. Kiedy w roku 1911 wybuchła epidemia cholery, niestrudzenie pielęgnował chorych z narażeniem własnego życia.
    Dla wiedzy medycznej przysłużył się redagowaniem pisma Riforma medica, w którym publikował najnowsze osiągnięcia z dziedziny medycyny. Zostawił także osobisty dziennik duchowy, który pozwala wejść w jego życie wewnętrzne. Oto kilka jego refleksji: “Chorzy są obrazem Jezusa Chrystusa. Wielu nieszczęśliwych przestępców i grzeszników trafia do szpitali z woli miłosiernego Boga, który pragnie ich ocalenia. Powołaniem sióstr, lekarzy, pielęgniarzy i całego personelu szpitala jest współpraca z tym nieskończonym miłosierdziem, pomagając, wybaczając, poświęcając się. Jakże my, lekarze, jesteśmy szczęśliwi, jeśli zdajemy sobie sprawę, że poza ciałem mamy do czynienia z duszą nieśmiertelną, którą Ewangelia nakazuje miłować, jak siebie samego”. Zapewne dla tej idei: całkowitego poświęcenia się służbie bliźnim, profesor nie założył własnej rodziny, żył sam.
    Zmarł 12 kwietnia 1927 r. Jak każdego dnia, rano uczestniczył w Mszy świętej i przystąpił do Komunii; później pracował w szpitalu. Po powrocie do domu i posiłku przyjmował pacjentów. Po południu źle się poczuł i zmarł w fotelu w swoim gabinecie. Jego śmierć poruszyła wiele osób, w sposób szczególny najuboższych pacjentów, którzy wielokrotnie doświadczyli jego troskliwości. Został pochowany na cmentarzu Poggio Reale, ale trzy lata później jego szczątki zostały ekshumowane i spoczęły w kościele Gesù Nuovo.
    W czasie uroczystości beatyfikacyjnych w 1975 r. papież Paweł VI powiedział: “Postać Józefa Moscatiego potwierdza, że powołanie do świętości jest skierowane do wszystkich. Ten człowiek uczynił ze swego życia dzieło ewangeliczne. Był profesorem uniwersytetu. Zostawił wśród swoich uczniów pamięć niezwykłej wiedzy, ale przede wszystkim prawości moralnej, czystości wewnętrznej i ducha ofiary”. Jego kanonizacji dokonał 25 października 1987 r. papież św. Jan Paweł II. Do gabinetu “świętego lekarza” i do jego grobu w kościele dominikanów udają się nieustannie pielgrzymi w nadziei, że skoro za życia Józef służył w potrzebach ciała i duszy, tym skuteczniej czynić to może przed tronem Boga po śmierci.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    26 czerwca

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Jan i Paweł
      •  Święty Zygmunt Gorazdowski, prezbiter
      •  Błogosławiony Andrzej Jacek Longhin, biskup
      •  Błogosławiony Jakub z Ghaziru, prezbiter
    ***
    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go cztery dni po narodzinach. Był drugim z sześciorga rodzeństwa, radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910-1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 r. rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie.
    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarzyło się coś, co wpłynęło decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy: w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg. Niedługo potem Josemaría spostrzegł na nim ślady bosych stóp. Dostrzegłszy wielkie poświęcenie karmelity bosego, do którego należały te ślady, Josemaría postanowił zostać kapłanem, aby stać się bardziej dyspozycyjnym dla Boga. 27 listopada 1924 roku nagle umarł jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría został wyświęcony na kapłana. W kwietniu 1927 r. przeniósł się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Tutaj, 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji przeżywa wizję dzieła, do którego Bóg go powołuje. Ten dzień przyjmuje się za datę założenia Opus Dei (Dzieła Bożego), w którym świeccy mężczyźni i kobiety uczą się dążyć do świętości na drodze zwykłej codzienności i zajęć. Od tej chwili zaczyna pracować nad tym dziełem, a jednocześnie kontynuuje posługę kapłańską, zwłaszcza wśród ubogich i chorych. Ponadto studiuje w Madrycie i udziela lekcji, by utrzymać matkę i rodzeństwo.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    W 1946 roku na stałe przenosi się do Rzymu, gdzie broni doktoratu z teologii. Tam też zostaje mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Z Rzymu wyjeżdża do różnych krajów Europy, a w 1970 roku do Meksyku, by tam umacniać Opus Dei. Umiera w Rzymie na zawał serca 26 czerwca 1975 r.
    Napisany przez niego zbiór medytacji zatytułowany Droga zalicza się do klasyki duchowości. W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Obecnie liczy ponad 80 tys. członków: duchownych i świeckich na całym świecie. Ma wielkie zasługi dla ożywienia Kościoła i jego obecności w różnych środowiskach zawodowych na wszystkich kontynentach. Członkami Opus Dei są m.in. prymas Peru, kard. Juan Luis Cipriani Thorne z Limy i były rzecznik prasowy Stolicy Apostolskiej Joaquin Navarro-Valls.Po śmierci Josemaríi Escrivy tysiące wiernych zwróciło się do papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata, św. Jan Paweł II wyniósł Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdziło cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany został w obecności papieża 20 grudnia 2001 r. Kanonizacja odbyła się 6 października 2002 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    JOSEMARÍA ESCRIVÁ DE BALAGUER 


    fot. karmel.pl
    ***

    Zarys biografii świętego Josemaríi 

    Z dekretu beatyfikacyjnego czcigodnego sługi Bożego Josemaríi Escrivy, kapłana, założyciela Opus Dei: 
    “Założyciel Opus Dei przypomniał, że powszechne powołanie do pełnego zjednoczenia się z Chrystusem zakłada, iż jakakolwiek działalność może być zamieniona w miejsce spotkania z Bogiem. (…) Był prawdziwym mistrzem życia chrześcijańskiego, osiągnął szczyty kontemplacji na drodze nieustannej modlitwy, stałego umartwienia, codziennego wysiłku wkładanego w prace wypełniane [przez niego] z przykładną uległością wobec poruszeń Ducha Świętego, z jedynym pragnieniem, by służyć Kościołowi, jak sam Kościół chce, by mu służono.

    Radosny i jasny dom
    Josemaría Escrivá urodził się w Barbastro (w Hiszpanii) 9 stycznia 1902 roku. Był drugim z sześciorga dzieci Józefa Escrivy i Marii Dolores Albás. Rodzice – pobożni i przykładni katolicy – ochrzcili go 13-tego samego miesiąca 1902 roku. Przekazali mu wiernie podstawowe prawdy wiary i cnoty chrześcijańskie: miłość do sakramentu spowiedzi i częstej Komunii świętej, ufność w siłę modlitwy, nabożeństwo do Najświętszej Maryi Panny, chęć pomocy najbardziej potrzebującym.

    Błogosławiony Josemaría był radosnym, żywym i szczerym dzieckiem oraz dobrym, bystrym i inteligentnym uczniem. Bardzo kochał swoją matkę, miał wielkie zaufanie do ojca, z którym żył w wielkiej przyjaźni. Umiejętnie prowadzony przez ojca chętnie otwierał przed nim swoje serce, zwierzał mu się ze zmartwień, wiedząc, że don Jose był zawsze gotowy do rozwiązywania problemów syna z miłością i roztropnością. Bóg bardzo szybko zaczął hartować duszę Josemaríi w kuźni bólu: w latach 1910 – 1913 umierają trzy jego młodsze siostry, w 1914 rodzina zostaje zrujnowana ekonomicznie. W 1915 roku Escrivowie przeprowadzają się do Logroño, gdzie ojciec znalazł zatrudnienie pozwalające na skromne utrzymanie całej rodziny.

    Zimą, na przełomie 1917-1918 roku, zdarza się coś, co wpływa decydująco na przyszłe losy Josemaríi Escrivy – w czasie Bożego Narodzenia w miasteczku spadł śnieg, a niedługo potem Josemaría spostrzega na nim ślady bosych stóp. Okazuje się, że są to ślady karmelity bosego. Wówczas chłopak zadaje sobie pytanie: Skoro inni tak bardzo poświęcają się dla Boga i bliźniego, czy ja nie byłbym w stanie czegoś poświęcić? Wtedy to zasiany został w jego sercu jakiś Boży niepokój: zacząłem przeczuwać Miłość, zdawać sobie sprawę, że serce prosi mnie o coś wielkiego i że to będzie miłośćNie wiedząc dokładnie, o co prosi go Bóg, zdecydował się zostać kapłanem, aby w ten sposób być bardziej dyspozycyjnym na wypełnienie woli Bożej. 

    Święcenia kapłańskie
    Po ukończeniu szkoły, zaczyna studia w seminarium w Logroño, w 1920 roku przenosi się do seminarium do Saragossy, gdzie wstępuje na Uniwersytet Papieski w celu uzupełnienia formacji kapłańskiej. Zgodnie z sugestią ojca i za pozwoleniem władz kościelnych rozpoczyna także studia na wydziale prawa miejscowego uniwersytetu . Jego radość i hojność, prostota i pogoda ducha sprawiają, że jest bardzo kochany przez swych kolegów. Głęboka pobożność, zdyscyplinowanie i pracowitość stają się przykładem dla wszystkich seminarzystów: w 1922 roku, gdy ma zaledwie 20 lat arcybiskup Saragossy mianuje go inspektorem seminarium.

    W tym czasie młody seminarzysta spędza wiele godzin modląc się przed Przenajświętszym Sakramentem, mocno zakorzeniając swe życie wewnętrzne w Eucharystii. Codziennie odwiedza figurkę Najświętszej Maryi Panny z Pilar z tamtejszej bazyliki i prosi, by pokazała mu, czego oczekuje od niego Bóg. Od tego czasu, kiedy po raz pierwszy przeczułem  Bożą miłość – mówił 2 października 1968 r. – w mojej małości szukałem sposobu, jak by zrealizować to, czego Pan chce od swego biednego narzędzia (…) wśród tych niepokojów modliłem się, modliłem, wciąż nieustannie się modliłem. Nie przestawałem powtarzać: Domine, ut sit! Domine, ut videam!, jak ów biedak z Ewangelii, co woła bo wie, że Bóg może wszystko. Panie, obym przejrzał! Panie, niech się stanie! Powtarzałem także(…), z pełnym zaufaniem do Najświętszej Maryi Panny: Domina, ut sit!, Domina, ut videam! Najświętsza Panienka zawsze pomagała mi odkryć to, czego pragnął ode mnie Jej Syn.

    27 listopada 1924 roku nagle umiera jego ojciec. 28 marca 1925 r. Josemaría zostaje wyświęcony przez biskupa Miguela de los Santos Díaz Gómara, w kościele seminaryjnym św. Karola w Saragossie, dwa dni później odprawia swoją pierwszą Mszę w kaplicy Bazyliki del Pilar. 31 marca przeprowadza się do Perdiguery, maleńkiej wioski, gdzie został mianowany wikarym.

    W kwietniu 1927 roku, za zgodą swojego arcybiskupa przenosi się do Madrytu, aby tam doktoryzować się w prawie cywilnym. Madrycki uniwersytet to jedyna uczelnia,  gdzie jest to możliwe. Młody, pełen zapału apostolskiego ksiądz szybko dociera do ludzi z najróżniejszych środowisk, do studentów, artystów, robotników, intelektualistów, kapłanów. Ze szczególnym oddaniem zaczyna zajmować się dziećmi, chorymi i najuboższymi z przedmieść Madrytu.

    W tym samym czasie zarabia także korepetycjami z prawa, aby utrzymać matkę i rodzeństwo. Dla całej rodziny jest to okres materialnie bardzo trudny, wszyscy jednak znoszą to z godnością, nie upadając na duchu. Pan obdarza Josemaríę wieloma łaskami o charakterze nadprzyrodzonym. Znajdują one głęboki oddźwięk w duszy Josemaríi, by później zaowocować w służbie Kościołowi i duszom. 

    Założenie Opus Dei
    2 października 1928 r. rodzi się Opus Dei. Błogosławiony Josemaría uczestniczy w tym czasie w rekolekcjach. Gdy rozmyśla nad zapiskami, w których utrwalał  natchnienia Boże doświadczane w ostatnich latach, nagle widzi (tego określenia używał zawsze, gdy mówił o chwili założenia Opus Dei) misję, którą Pan chce mu powierzyć: Josemaría ma otworzyć w Kościele nową drogę, która będzie rozpowszechniać powołanie do świętości i apostolstwa przez uświęcanie codziennej pracy w świecie, bez zmiany stanu. Kilkanaście miesięcy później, 14 lutego 1930 r. Pan pozwala mu zrozumieć, że Opus Dei powinno rozprzestrzenić się także wśród kobiet. Od tej chwili bł. Josemaría oddaje się całą duszą i ciałem wypełnieniu misji założycielskiej, promowaniu wśród mężczyzn i kobiet wszystkich środowisk społecznych potrzebę osobistego zaangażowania się w kroczenie za Chrystusem, w miłość bliźniego, w poszukiwanie świętości w życiu codziennym. Nie uważa się ani za jakiegoś odkrywcę, ani reformatora, ponieważ jest przekonany, że Jezus Chrystus jest wieczną nowością i że Duch Święty wciąż odmładza swój Kościół, dla służby któremu powstało Opus Dei. Jest świadomy, że powierzone mu zadanie ma charakter nadprzyrodzony i dlatego oparcia szuka w modlitwie, umartwieniu, w radosnym poczuciu synostwa Bożego oraz  w niezmordowanej pracy.Wytyczaną przez niego drogą zaczynają iść osoby z różnych warstw społecznych, zwłaszcza studenci, w których rozbudza szczery zapał podjęcia braterskiej służby ludziom. Zapala w nich pragnienie, by poprzez pracę uświęcaną i uświęcającą umieścić Chrystusa we wnętrzu wszystkich ludzkich działalności. Taki jest cel przyświecający wszystkim inicjatywom, jakie podejmują wierni Opus Dei: wynieść ku Bogu, z pomocą łaski każdą ludzką działalność, tak aby Chrystus królował wszędzie i we wszystkich; poznać Chrystusa, dać Go poznać innym, zanieść Go do wszystkich miejsc. Zrozumiałe jest, że można było wołać: otworzyły się drogi boskie na ziemi. 

    Ekspansja apostolska
    W 1933 r. otwiera ośrodek dla studentów, rozumie bowiem, że świat nauki i kultury jest swoistym newralgicznym punktem dla ewangelizacji całego społeczeństwa. W 1934 r. publikuje – jeszcze wówczas pod tytułem “Rozważania duchowe” – pierwsze wydanie Drogi, książki, która wydana została w sumie 372 razy w 44 językach i rozeszła się w czterech i pół milionach egzemplarzy.

    Gdy w 1936 roku  w Hiszpanii wybucha wojna domowa, Opus Dei stawia dopiero pierwsze kroki. W Madrycie nasilają się prześladowania religijne, ale ksiądz Josemaría pomimo grożącego mu niebezpieczeństwa, heroicznie modli się, umartwia i apostołuje. Jest to czas wielkich cierpień Kościoła, ale także wzrostu duchowego i apostolskiego, a także wzmocnienia nadziei. W 1939 r., kiedy wojna już się kończy, Założyciel nieograniczony już barierami geograficznymi zaczyna na nowo rozwijać swą pracę apostolską. Uaktywnia przede wszystkim młodych studentów, aby zanosili Chrystusa do wszystkich środowisk i odkrywali wielkość swego chrześcijańskiego powołania. W tym samym czasie rozchodzi się opinia o jego świętości, wielu biskupów prosi, by prowadził kursy rekolekcyjne dla kapłanów i świeckich różnych organizacji katolickich. Takie same prośby przychodzą do niego od przełożonych wielu zgromadzeń zakonnych, a on zawsze się zgadza.

    W 1941 r., kiedy prowadzi rekolekcje dla kapłanów w Lérida, dowiaduje się o śmierci matki, która tyle pomagała mu w pracy apostolskiej Dzieła. Pan pozwala ponadto, aby narosły wokół niego poważne nieporozumienia. Biskup Madrytu, Mons. Eijo y Garay, wspiera go szczerze i udziela pierwszej aprobaty kanonicznej dla Opus Dei. Błogosławiony Josemaría znosi przeciwności modląc się i nie tracąc dobrego humoru, świadomy, że “wszystkich, którzy chcą żyć zbożnie w Jezusie Chrystusie spotkają prześladowania (2 Tm 3, 12) i zaleca swym duchowym synom, by usilnie starali się zawsze przebaczać i zapominać o obrazach: milczeć, modlić się, pracować, uśmiechać się.

    W 1943 r. wewnątrz Opus Dei rodzi się – zgodnie z nową łaską założycielską, jaką otrzymuje Josemaría podczas odprawiania Mszy – Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża. Do Stowarzyszenia będą mogli włączać się kapłani będący wcześniej wiernymi świeckimi Opus Dei. Pełna przynależność wiernych świeckich i kapłanów do Opus Dei, tak jak i organiczna współpraca jednych i drugich w swych apostolatach, jest rysem istotowym charyzmatu założycielskiego. Kościół potwierdził go w 1982 r., określając ostatecznie w terminach prawnych Opus Dei jako Prałaturę personalną. 25 czerwca 1944 r. trzech inżynierów – m.in. Alvaro del Portillo, przyszły następca Założyciela w kierowaniu Opus Dei – otrzymują święcenia kapłańskie. Św. Josemaría  doprowadził do kapłaństwa prawie tysiąc świeckich Opus Dei.

    Stowarzyszenie Kapłańskie Świętego Krzyża – w pełnej zgodności z pasterzami kościołów lokalnych – proponuje kapłanom diecezjalnym i klerykom środki formacji duchowej. Kapłani diecezjalni także tworzą część Stowarzyszenia Kapłańskiego Świętego Krzyża, przynależąc zarazem do kleru danej diecezji. 

    Duch rzymski i uniwersalny.
    Gdy tylko zakończyła się II wojna światowa bł. Josemaría zaczął przygotowywać pracę apostolską w innych krajach. Jezus chciał już od pierwszej chwili swego Dzieła jako uniwersalnego, katolickiego – mówił. W 1946 r. przeprowadza się do Rzymu, aby przygotować wszystko do papieskiej aprobaty Opus Dei. 24 lutego 1947 r. papież Pius XII udziela Opus Dei decretum laudis, a 16 czerwca 1950 r. ostatecznej aprobaty. Od tej chwili do Dzieła mogą być przyjmowani także w charakterze współpracowników niekatolicy, a nawet niechrześcijanie. Mogą oni pomagać w rozwijaniu się prac apostolskich przez swą pracę, jałmużnę i modlitwę.

    Centralna siedziba Opus Dei zostaje przeniesiona do Rzymu. W ten sposób jeszcze bardziej namacalnie podkreśla się pragnienie ożywiające całą pracę Dzieła: służyć Kościołowi jak Kościół chce, by mu służono w ścisłej łączności z katedrą Piotra i hierarchią kościelną. Papieże Pius XII i Jan XXIII wielokrotnie wyrażają swą miłość i poważanie dla Opus Dei, Paweł VI nazywa je w 1964 r. “żywym wyrazem nieustającej młodości Kościoła”.

    Jednak i ten okres życia Założyciela Opus Dei naznaczony jest różnego rodzaju próbami. Dziesięć lat cierpi z powodu poważnej cukrzycy, z której zostaje cudownie uzdrowiony w 1954 roku. Zmaga się z trudnościami ekonomicznymi i przeciwnościami związanymi z rozszerzaniem się prac apostolskich na cały świat. Zawsze jednak tryska radością, bo prawdziwa cnota nie jest ani smutna, ani antypatyczna, jest ujmująca i radosna. Jego nieustanny dobry humor jest jak trwałe świadectwo bezwarunkowej miłości wobec Woli Bożej.

    Świat jest malutki, kiedy miłość jest wielka – mawiał. Pragnienie oświetlenia całej ziemi światłem Chrystusa sprawia, że przyjmuje liczne zaproszenia, pochodzące od biskupów, którzy proszą, by Opus Dei  pomagało  swymi pracami apostolskimi w ewangelizacji. Powstają rozmaite projekty: szkoły zawodowe, szkoły średnie, ośrodki doszkalające rolników, uniwersytety, szpitale i ośrodki pomocy medycznej itp. Działalności te – jak morze bez brzegów – mawiał – są owocem zaangażowania zwykłych chrześcijan, pragnących z mentalnością świecką i profesjonalnie odpowiadać na konkretne potrzeby rodzące się w danym miejscu. Są otwarte dla wszystkich, bez względu na rasę, religię, stan społeczny, ponieważ ich wyraźna tożsamość chrześcijańska idzie w parze z głębokim szacunkiem dla wolności religijnej.

    Kiedy Jan XXIII zwołuje Sobór Ekumeniczny, zaczyna modlić się i prosić innych o modlitwę, jak pisze w 1962 r., za powodzenie tej wielkiej inicjatywy, jaką jest Sobór Ekumeniczny Watykański II. Jest to czas, kiedy Magisterium Kościoła uroczyście potwierdzi podstawowe aspekty ducha Opus Dei. Są to między innymi: powszechne powołanie do świętości, praca zawodowa jako środek uświęcania się i apostolstwa, wartość i granice wolności chrześcijanina w sprawach doczesnych, Msza święta jako rdzeń i centrum życia wewnętrznego itp. Bł. Josemaría spotyka się z licznymi Ojcami soboru i ekspertami, którzy widzą w nim autentycznego prekursora najistotniejszych nauk Soboru Watykańskiego II. Głęboko zjednoczony z doktryną soborową, pilnie rozszerza jej praktykowanie poprzez działalność formacyjną Opus Dei po całym świecie. 

    Świętość w środku świata
    Daleko – tam, na horyzoncie – niebo łączy się z ziemią, ale nie zapominaj, że miejscem, gdzie tak naprawdę się one łączą jest twoje serce syna Bożego. Nauczanie błogosławionego Josemaríi podkreśla nieustannie pierwszeństwo życia wewnętrznego.: Przyczyną kryzysów w świecie jest brak świętych, napisał w Drodze. Świętość wymaga stałego przenikania się modlitwy, pracy i apostolstwa, które nazywał jednością życia. Życie bł. Josemaríi stanowi tego najlepsze świadectwo. Był głęboko przeświadczony, że aby dojść do świętości w codziennej pracy, trzeba wysiłku, by stać się duszą rozmodloną, duszą prowadzącą głębokie życie wewnętrzne. Kiedy żyje się w taki sposób, wszystko staje się modlitwą, wszystko może i powinno prowadzić nas do Boga, podsycać nieustanny dialog z Nim, od rana do nocy. Każda praca może stać się modlitwą. Taka praca będąc modlitwą, staje się apostolstwem.Korzeni nadzwyczajnej płodności jego życia należy szukać w żarliwym życiu wewnętrznym, które sprawiało, że błogosławiony Josemaría był człowiekiem kontemplacji w samym środku świata. Jego życie wewnętrzne karmione modlitwą i sakramentami, przejawiało się w pełnej prawdziwej pasji miłości do Eucharystii, w głębi, z jaką przeżywał Mszę świętą, która była dla niego ośrodkiem i źródłem życia. Trwał on w głębokim nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny, św. Józefa i Aniołów Stróżów, w wierności Kościołowi i Papieżowi. 

    Ostateczne spotkanie z Trójcą Przenajświętszą
    W ostatnich latach swego życia Założyciel Opus Dei rozpoczyna podróże katechetyczne po wielu krajach Europy i Ameryki Łacińskiej. W rodzinnej atmosferze i z prostotą prowadzi spotkania formacyjne. Uczestniczą w nich tysiące osób. Bł. Josemaría mówi o Bogu, o sakramentach, o praktykach pobożności chrześcijańskiej, o uświęcaniu pracy, miłości do Kościoła i Papieża. 28 marca 1975 r. obchodzi złoty jubileusz kapłaństwa. Tego dnia podczas modlitwy podsumowuje swoje życie: Patrząc na te pięćdziesiąt lat, jakie upłynęły, stwierdzam, że jestem jak gaworzące dziecko; walkę wciąż zaczynam, rozpoczynam na nowo, każdego dnia. I tak będzie aż do końca dni, jakie mi zostały, zawsze rozpoczynając na nowo.

    26 czerwca 1975 r., w południe, bł. Josemaría umiera na zawał w pokoju, gdzie pracuje. Ostatnie spojrzenie kieruje ku wiszącemu w jego gabinecie wizerunkowi Najświętszej Maryi z Guadalupe.

    W chwili jego śmierci Opus Dei jest już obecne na pięciu kontynentach, liczy ponad 60 tysięcy wiernych z osiemdziesięciu narodowości. Napisane przez niego książki (Droga, Różaniec święty, Rozmowy z prałatem Escrivá, To Chrystus przechodzi, Przyjaciele Boga, Kochać Kościół, Droga krzyżowaBruzdaKuźnia) rozprowadzono w milionach egzemplarzy.

    Po jego śmierci tysiące wiernych zwraca się do Papieża z prośbą o otwarcie procesu kanonizacyjnego. 17 maja 1992 r. w Rzymie, w obecności 300 tysięcy wiernych przybyłych z całego świata Ojciec Święty Jan Paweł II wynosi Josemaríę Escrivę na ołtarze. 21 września 2001 r. Zgromadzenie Zwyczajne Kardynałów i Biskupów, członków Kongregacji do spraw Kanonizacyjnych, jednogłośnie stwierdza cudowny charakter uzdrowienia przypisywanego bł. Josemaríi. Dekret uznający cud odczytany zostaje w obecności Papieża 20 grudnia. 26 lutego 2002 r. Jan Paweł II przewodniczy Publicznemu Konsystorzowi Zwyczajnemu Kardynałów i wysłuchawszy obecnych tam kardynałów, arcybiskupów i biskupów postanawia, że ceremonia kanonizacyjna bł. Josemaríi Escrivy odbędzie się 6 października 2002 r.
    Vacican.va

    _____________________________________________________________________________________

    Ślady bosych stóp na śniegu

    Ślady bosych stóp na śniegu

     Josemaría Escrivá de Balaguer urodził się 9 stycznia 1902 roku w miasteczku Barbastro, położonym u stóp Pirenejów.

    Pewnego zimowego poranka, podczas ferii świątecznych 1917/1918 r. niespełna szesnastoletni Josemaría ujrzał na śniegu ślady bosych stóp. W miasteczku Logronˇo był klasztor Karmelitów Bosych – nietrudno więc domyślić się, kto je zostawił. Chłopiec przeczuwał, że Bóg czegoś od niego oczekuje, ale nie wiedział dokładnie, o co chodzi. Uznał, że łatwiej rozpozna wolę Bożą, gdy zostanie kapłanem.

    Święcenia kapłańskie Josemaría przyjął 28 marca 1925 roku. Nie zdecydował się jednak przyjąć stanu duchownego, żeby „być księdzem”, lecz aby Bóg mógł nim lepiej dysponować. Podobnie jak powołanie kapłańskie rodziło się Opus Dei. Escrivá wspominał, że 2 października 1928 roku, podczas rekolekcji „Pan sprawił, że ujrzałem Dzieło”.

    Jako wolny student studiował prawo cywilne. W 1927 roku za pozwoleniem biskupa przeniósł się do Madrytu, by zdobyć doktorat z prawa.

    W 1946 roku zamieszkał w Rzymie, gdzie uzyskał drugi doktorat – z teologii – na Uniwersytecie Laterańskim. Został mianowany konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Jego Świątobliwości.

    Zmarł w Rzymie 26 czerwca 1975 r. W czasie procesu beatyfikacyjnego przedstawiono kilka tysięcy świadectw uzyskania specjalnych łask za jego sprawą. W listopadzie 1992 roku dr Manuel Nevado został uzdrowiony z ciężkiej choroby zawodowej (przewlekłe porentgenowskie zapalenie skóry, radiodermitis chronica) po modlitwie do założyciela Opus Dei.

    wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Budująca historia o tym, jak Maryja uratowała przyszłego założyciela Opus Dei

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    fot. Prelatura de la Santa Cruz y Opus Dei | Flickr; Santuario Torreciudad | Flickr | CC By 2.0

    ***

    Lekarz nie potrafił wyleczyć infekcji i był pewien, że chłopiec umrze. Doktor często zaglądał do chorego, ale nie miał dobrych wiadomości. Pewnego wieczoru zwrócił się do taty chłopca: „Posłuchaj, tej nocy twój syn już nie przeżyje”.

    Josemaría Escrivá de Balaguer

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer miał zaledwie dwadzieścia sześć lat i był księdzem z trzyletnim stażem, gdy 2 października 1928 r., w Madrycie, zainicjował powstanie Opus Dei, nazwanej potem Prałaturą Świętego Krzyża. Dziś należą do niej osoby aż z 68 krajów świata.

    Dążenie do świętości i odkrywanie głębokiego sensu w wykonywanych codziennie obowiązkach łączy – głównie świeckie kobiety i mężczyzn, bo duchowni stanowią zaledwie dwa procent członków – zaangażowanych w Opus Dei. Wśród byłych członków aż trzynastu zostawiło w świecie ślad tak głęboki, że są kandydatami na ołtarze.

    Ale nie byłoby ani Opus Dei, ani długiego życia świętego Josemaríi, gdyby nie wiara jego rodziców i pomoc Matki Bożej. Co takiego się wydarzyło?

    Choroba śmiertelna

    Był rok 1904, Josemaría, drugie dziecko małżonków José i Dolores, miał zaledwie dwa lata i poważnie zachorował. Lekarz nie potrafił wyleczyć infekcji i był pewien, że chłopiec umrze. W opowieściach krewnych i znajomych zachowały się wspomnienia o tym, że szybki zgon uznano za nieunikniony. Doktor Ignacio Camps Valdovinos, lekarz rodziny, często zaglądał do chorego, ale nie miał dobrych wiadomości. Pewnego wieczoru zwrócił się do taty chłopca: „Posłuchaj, tej nocy twój syn już nie przeżyje”.

    Rodzice byli zrozpaczeni, nie wiedzieli, co robić. Zaprosili jeszcze innego medyka, homeopatę, ale i on nie potrafił zaproponować leku, który mógłby pomóc wyleczyć chłopca.

    Nowenna do Najświętszego Serca Maryi

    Kiedy wyczerpały się możliwości ludzkie, Donia Dolores rozpoczęła nowennę do Najświętszego Serca Najświętszej Marii Panny. Modlitwa rodziców była żarliwa, ale chłopiec nie wracał do zdrowia. Wreszcie José i Dolores zdecydowali, że odprawią pielgrzymkę do Torreciudad, małej miejscowości w Pirenejach, gdzie od XI wieku czczono Maryję w cudownym wizerunku.

    Z Barbastro, rodzinnej miejscowości rodziny Escrivá do Torreciudad było około 25 kilometrów. Droga, pokonywana pieszo, zajmowała w jedną stronę około pięciu godzin. Do kapliczki w Torreciudad wybrali się konno. Droga po górskich ścieżkach nie była łatwa, ale skaliste zbocza Pirenejów nie zniechęciły małżonków. Dolores podróżowała w damskim siodle i trzymała Josemaríę na rękach.

    Ołtarz sanktuarium w Torreciudad

    Cud Maryi

    Kiedy dotarli na miejsce, zmęczeni, ale przede wszystkim ufni w orędownictwo Maryi, ofiarowali śmiertelnie chorego synka Najświętszej Marii Pannie.

    Po kilku dniach doktor Camps znów odwiedził rodzinę. Otworzyli mu drzwi i byli zdumieni jego pytaniem: doktor przyszedł potwierdzić zgon. „O której zmarło dziecko?” – spytał zaraz po wejściu. „Ależ ono nie umarło, nasz syn żyje!” – wołali na przemian.

    Małżonkowie zaprowadzili lekarza do pokoju, w którym stało łóżeczko. Jego zdumienie, gdy zobaczył chłopca trzymającego się poręczy i podskakującego na powitanie, było ogromne. Trudno mu było uwierzyć w to, co widzi!

    Po latach Dolores opowiedziała tę historię Josemaríi. „Synku, Matka Przenajświętsza zostawiła cię na tym świecie do czegoś wielkiego, bo byłeś już bardziej martwy, niż żywy” – powiedziała.

    Świątynia wdzięczności

    W 1930 r. Josemaría Escrivá, już jako kapłan, złożył pisemne świadectwo, w którym zeznał, że jest przekonany o tym, że w 1904 roku został uleczony przez Maryję. „Pani i Matko moja! Ty mi dałaś łaskę powołania, zachowałaś mnie przy życiu, kiedy byłem dzieckiem. Wysłuchałaś mnie tyle razy!” – pisał.

    Wiele lat później ksiądz Escrivá postanowił podziękować Maryi za to cudowne ocalenie i zainicjował budowę sanktuarium w Torreciudad. W miejscu, gdzie od wieków czczono wizerunek Maryi w małej kapliczce, powstała monumentalna świątynia.

    Sanktuarium w Torreciudad w północnej Hiszpanii

    Prace rozpoczęto w latach sześćdziesiątych XX w., a konsekracji dokonano 7 lipca 1975 r. Ksiądz Escrivá dokładał wszelkich starań, aby w Torreciudad pielgrzymi przede wszystkim trwali na modlitwie i przez jej żar odnawiali relacje z Bogiem.

    Zależało mu, aby nie szukali cudowności i znaków. Ukrócił nawet pomysł czerpania wody z pobliskiego źródła i w widocznych miejscach kazał umieścić napis, że to woda zdatna do picia, bez cudownych właściwości.

    Zachowała się ciekawa anegdota z okresu projektowania świątyni. Otóż architekt zaproponował rozmieszczenie w kościele ośmiu konfesjonałów. Ksiądz Escrivá podobno przez jakiś czas analizował tę propozycję i wreszcie zaproponował własny projekt rozmieszczenia konfesjonałów w sanktuarium. Ostatecznie powstało ich… sześćdziesiąt, a jako pierwszy po ich instalacji w jednym z nich wyspowiadał się założyciel Opus Dei.

    Maryjność założyciela Opus Dei

    W Torreciudad sanktuarium nosi tytuł Matki Bożej Anielskiej, a miejscowa ludność oddaje w nim hołd Matce, która obdarza swoje dzieci łaskami i radością, której sama jest pełna, przez obecność Ducha Świętego. Głębia takiego spojrzenia na rolę Maryi była szczególnie bliska księdzu Escrivie.

    W jednym z listów w czerwcu 1967 r. pisał: „Mam nadzieję, że Pan zechce dać wylanie duchowych łask tym, którzy przychodzą do Jego Najświętszej Matki. Cieszę się, że jest tu wiele konfesjonałów, otwartych po to, aby ludzie mogli oczyścić się w świętym sakramencie pokuty i odnowić swoje życie chrześcijańskie, nauczyć się uświęcać i kochać pracę, przynosząc do domu pokój i radość Jezusa Chrystusa”.

    Do końca życia święty założyciel Opus Dei uczył, aby dbać o żywe nabożeństwo do Matki Bożej, która nigdy nikomu niczego nie odmawia i zawsze prowadzi do Chrystusa – najkrótszą drogą. Uważał, że odrzucanie macierzyństwa Maryi i jej nieustannej gotowości by nam pomagać, obraża Jezusa, rani Jego Serca.

    Święty Josemaría Escrivá de Balaguer

    Kochaj Ją!

    „Radzę ci, abyś osobiście, jeżeli tego jeszcze nie zrobiłeś, doświadczył macierzyńskiej miłości Maryi. Nie wystarczy wiedzieć, że Ona jest Matką, uważać Ją za Matkę i tak o Niej mówić. Ona jest twoją Matką, a ty jesteś Jej synem; Ona kocha cię tak, jak gdybyś był Jej jedynym dzieckiem na tym świecie. Traktuj Ją zatem odpowiednio: Mów Jej o wszystkim, co przeżywasz, czcij Ją, kochaj Ją! Nikt nie może uczynić tego za ciebie, ani też lepiej od ciebie, jeżeli nie uczynisz tego sam” – pisał w małej książeczce pt. „Przyjaciele Boga”.

    Powtarzał, że jest dłużnikiem Maryi, a od 1904 r., gdy zechciała wyprosić mu uzdrowienie, czuje się z Nią szczególnie związany. Był niestrudzonym apostołem różańca. „Błogosławiona monotonia zdrowasiek” – powtarzał wyjaśniając, że pewnego dnia zrozumiał, że „każde Zdrowaś, Maryjo, każde pozdrowienie Najświętszej Maryi Panny to nowe uderzenie zakochanego serca”.

    Agnieszka Bugała /Aleteia.plkorzystałam z książek:
    Andrés Vázquez de Prada, Założyciel Opus Dei.
    Św. Josemaría Escrivá de Balaguer, Przyjaciele Boga

    _______________________________________________________________________________________

    Istockphoto

    ***

    Św. Josemaría Escrivá

    i nadzwyczajna zwyczajność

    Nie bądźcie ludźmi wielkiej aktywności i małej modlitwy – mawiał. Większość zna go dzięki jego krótkim, precyzyjnym, trafiającym w dziesiątkę i znakomicie opisującym duchową rzeczywistość dewizom.

    Pamiętam, jak aktor Lech Dyblik (grał m.in. w „Pokłosiu”, „Róży”, „Domu złym”, „Sztuczkach” i „Weselu”) opowiadał mi przed laty: „Świat, moje środowisko podpowiada: »Pchaj się do przodu. Pierwsi biorą wszystko«. Fantastyczną rzecz powiedział prałat Escrivá: »Punktem dojścia chrześcijanina jest szarzeć i niknąć w tłumie«. To dla mnie niezwykle kozackie. Lek na grzech. Dobrowolne rezygnowanie z pierwszej pozycji to niezwykły wyczyn. Szarzeć i niknąć w tłumie, czyli nie zawracać innym głowy swoją osobą”.

    Twórca Opus Dei Josemaría Escrivá de Balaguer urodził się w Barbastro w Hiszpanii 9 stycznia 1902 roku jako drugie z sześciorga rodzeństwa. Był rozbrykanym, radosnym i żywiołowym dzieciakiem. Świetnie się uczył. Wcześnie doświadczył życiowych zawirowań i traum (później podobne doświadczenia będzie nazywał „kuźnią”): w ciągu trzech lat zmarły trzy jego młodsze siostry, ale to nie wszystko – po roku rodzina została zrujnowana.

    Gdy zimą 1917 roku w czasie Bożego Narodzenia spadł śnieg, piętnastolatek zauważył na nim ślady bosych stóp. Tak go to zaintrygowało, że ruszył za nimi. Gdy dostrzegł, że zostawia je w białym puchu karmelita bosy, był zdumiony. Ten radykalizm pociągnął go w stronę Boga. 28 marca 1925 roku przyjął święcenia kapłańskie.

    Po dwóch latach w Madrycie rozpoczął studia doktoranckie z prawa cywilnego.

    Podczas rekolekcji 2 października 1928 roku miał proroczo ujrzeć dzieło, do którego powoływał go Bóg. To ten dzień uznaje się za początek Opus Dei. Główna idea? Dążenie do świętości przez zwyczajność, codzienność, pracę i pielęgnowanie rodzinnych relacji.

    REKLAMA

    W rok po II wojnie założyciel Dzieła Bożego spakował manatki i ruszył do Rzymu. W Wiecznym Mieście pozostał już do końca. Obronił doktorat z teologii, został konsultorem kongregacji watykańskich, honorowym członkiem Papieskiej Akademii Teologicznej i prałatem honorowym Ojca Świętego. Jeździł po świecie, wspierając raczkujące dzieło, które rosło jak na drożdżach.

    Gdy 26 czerwca 1975 roku Josemaría zmarł w stolicy Italii na zawał serca, w Opus Dei formowało się na pięciu kontynentach aż 60 tysięcy wiernych 80 narodowości. 17 maja 1992 roku 300 tysięcy pielgrzymów było świadkami jego wyniesienia na ołtarze (kanonizacja odbyła się po dekadzie).

    Przez 10 lat pracowałem w Księgarni Świętego Jacka i byłem świadkiem, jak napisane przez prałata zbiory medytacji, myśli i sentencji sprzedawały się jak świeże bułeczki. Nic dziwnego: „Droga”, „Bruzda” czy „Kuźnia” stały się klasyką duchowości.

    „Modlitwa chrześcijanina nigdy nie jest monologiem. Wytrwaj w modlitwie” – przypominał Josemaría Escrivá. „Wytrwaj, choćby twój wysiłek wydawał się daremny. Modlitwa jest zawsze owocna. Nawrócenie jest sprawą jednej chwili. Uświęcenie – dziełem całego życia. Milczenia nigdy nie będziesz żałował; nadmiaru mowy – często”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Wyobraźnia miłosierdzia

    Kwiecień – list apostolski Ojca Świętego o spowiedzi. Maj – kanonizacja Ojca Pio. Lipiec – Światowy Dzień Młodzieży w Toronto i kanonizacja Juana Diego w Meksyku. Sierpień – pielgrzymka do Polski i zawierzenie świata miłosierdziu Bożemu. Drugi rok po Wielkim Jubileuszu dowodzi, że Ojciec Święty nie zwalnia tempa swojej pracy. Przed nami kolejne wielkie wydarzenie, które najprawdopodobniej zgromadzi na Placu św. Piotra rzeszę pielgrzymów z najodleglejszych zakątków świata. 6 października Jan Paweł II zamierza kanonizować założyciela Opus Dei – bł. Josemaríę Escrivę.

    Apostoł spowiedzi i miłośnik Matki Bożej

    1904 r. dwuletni Josemaría bardzo ciężko zachorował. Zdaniem lekarzy – nie miał szans na przeżycie. Jego matka obiecała Matce Bożej, że jeśli uratuje chłopca, pójdzie z nim w pielgrzymce do sanktuarium w Torreciudad. Znajdowało się ono w Pirenejach, niedaleko granicy z Francją. Po tym ślubie chłopiec w niewytłumaczalny po ludzku sposób wyzdrowiał. Wiele razy potem słyszał od swojej matki: “Maryja przeznaczyła cię do czegoś wielkiego, bo wtedy bardziej byłeś umarły niż żywy”.
    Dziś w miejscu, gdzie znajdowała się mała kapliczka, do której matka Josemaríi – p. Dolores zabrała chłopca po jego cudownym wyzdrowieniu, stoi olbrzymie sanktuarium wzniesione z inicjatywy Błogosławionego. Ale Założyciel Opus Dei – choć świadom był nadzwyczajnych interwencji Boga w swoim życiu – nie chciał, aby w Torreciudad szukano “cudowności”. Nad rzędem kranów zainstalowanych w sanktuarium dla potrzeb pielgrzymów kazał umieścić napis: “Woda naturalna do picia”.
    Natomiast ks. Escrivá głęboko wierzył w inne cuda i to też znalazło swój wyraz w Torreciudad. W planach budowy sanktuarium architekt zaprojektował 8 konfesjonałów. Ks. Josemaría zarządził inaczej. Ostatecznie powstało ich 60. Jako pierwszy wyspowiadał się w jednym z nich właśnie ks. Josemaría. Było to w maju 1975 r. – na miesiąc przed jego śmiercią. Dziś i 60 konfesjonałów nie zawsze wystarcza. “Nie jesteś pewien, czy potrzebne ci jest nawrócenie? – pytał. – Popatrz: Bóg wymaga od ciebie coraz więcej, a ty dajesz Mu z dnia na dzień coraz mniej!”. Lubił przy tym przypominać, że każda spowiedź jest cudem Jezusa. “Jak wtedy, gdy przynoszą paralityka i kładą go przed Nim. On mówi: Są ci odpuszczone twoje grzechy. A ludzie myślą: Kim jest ten człowiek, który ośmiela się przebaczać grzechy? Tylko Bóg może przebaczać grzechy! Ale Pan czyta w sumieniach i ponieważ czyta także w ich sumieniach, mówi im: Abyście zobaczyli, że mogę przebaczać grzechy. Wstań, weź swoje łoże i idź. I paralityk wstał zdrowy” (por. Łk 5, 20-24).

    Ramię w ramię z młodymi

    Opus Dei powstało 28 października 1928 r. w Madrycie: “Tego dnia Pan założył swoje Dzieło: od tego dnia zacząłem rozmawiać z ludźmi świeckimi. Niektórzy z nich byli studentami, inni – nie, ale wszyscy byli młodzi. (…) Otrzymałem światło i zobaczyłem całe Dzieło – wspominał. – Ukląkłem, byłem wówczas sam w pokoju – to był czas między naukami rekolekcyjnymi – i podziękowałem Bogu”. Tak powstała w Kościele nowa droga, przypominająca chrześcijanom, że każdy ma walczyć o świętość, niezależnie od swojego zawodu, stanu i miejsca, które zajmuje na świecie. Kilka lat później ks. Josemaría narysował wzór pieczęci Opus Dei, która streszczała tę drogę – jest to krzyż wpisany w okrąg świata.
    Ks. Josemaría Escrivá wiedział – podobnie jak dziś Papież – że młodych ludzi można przyciągnąć tylko wymaganiami. Dlatego często zapraszał przychodzących do niego studentów, aby razem z nim szli do madryckich szpitali.

    Świadkowie miłosierdzia

    Bywało, że w tamtych czasach na spotkania z Księdzem przychodziły dwie, trzy osoby. Dziś Opus Dei ma ok. 80 tys. członków z całego świata. Tych, którzy biorą udział w pracach apostolskich i formacyjnych Dzieła, jest po wielekroć więcej. 6 października 2002 r. na Placu św. Piotra spodziewana jest kilkusettysięczna rzesza pielgrzymów. Mają oni wziąć udział w tzw. projekcie Harambee. Słowo to w języku kiswahili oznacza: “wszyscy jak jeden mąż”, a mieszkańcy Afryki używają go jako hasła, gdy trzeba uczynić coś dla dobra wspólnego. “Josemaría Escrivá był świętym bardzo konkretnym, który zawsze zachęcał do podejmowania aktywnego działania na rzecz innych” – mówi Linda Corbi, odpowiedzialna za projekt. W ten sposób mają zostać zebrane fundusze na programy edukacyjne w Afryce. Ofiary te będą zbierane zarówno wśród osób, które przybędą na kanonizację do Rzymu, jak i wśród wszystkich innych chętnych.
    Z Polski wybiera się do Rzymu liczna grupa pielgrzymów. Wyjazdy są organizowane m.in. we Wrocławiu, Poznaniu, Szczecinie, Siedlcach i Warszawie. Wszelkie informacje na temat możliwości wyjazdu znajdują się na stronie internetowej: www.kanonizacja.org.pl

    Modlitwa

    O Boże, który udzieliłeś niezliczonych łask
    błogosławionemu księdzu Josemaríi, obierając go
    za swoje najwierniejsze narzędzie do założenia
    Opus Dei, drogi do świętości przez pracę
    zawodową i wypełnianie codziennych
    obowiązków chrześcijanina, spraw łaskawie,
    abym ja także potrafił każdą chwilę i sytuację
    w moim życiu wykorzystać jako sposobność do
    miłowania Ciebie i służenia Kościołowi, Papieżowi
    i wszystkim duszom z radością i prostotą serca,
    oświetlając drogi ziemskie światłem wiary i miłości.
    Racz doprowadzić do kanonizacji
    błogosławionego Josemaríi i przez jego
    wstawiennictwo udziel mi łaski, o którą Cię
    proszę… (wymień swoją prośbę). Amen
    Ojcze nasz… Zdrowaś Maryjo… Chwała Ojcu…

     Paweł Zuchniewicz/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________


    25 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska
    z Gostynia

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Dorota z Mątowów, wdowa
      •  Błogosławiona Maria Lhuilier, dziewica i męczennica
      •  Święty Wilhelm z Vercelli, opat
    ***
    Najświętsza Maryja Panna Świętogórska z Gostynia

    Cudowny obraz Matki Bożej Świętogórskiej, Róży Duchownej, znajdujący się w sanktuarium w Gostyniu, jest dziełem nieznanego wielkopolskiego artysty. Namalowany został prawdopodobnie na cyprysowej desce (145×107 cm), pochodzi z 1540 r. i posiada dużą wartość artystyczną. Przedstawia Matkę Bożą piastującą Dzieciątko Jezus na lewym ramieniu. W prawej ręce Maryja trzyma kwiat białej róży. Matkę i Dzieciątko artysta umieścił jakby na balkonie, z którego roztacza się widok na dawniejszy kościółek na Świętej Górze i na miasteczko Gostyń z połowy XVI wieku. Suknia Matki Bożej i płaszcz są bogato pofałdowane i obszyte ozdobnymi złocistymi bortami. Około bioder widoczna jest ciemnozielona przepaska z napisem: “Witaj Boża Rodzicielko”. Twarz i szyję Maryi okala delikatna, biała materia, wychylająca się spod fałdy płaszcza. W obrazie zwraca uwagę korona na głowie Madonny i druga, uniesiona przez aniołów. Wyraz twarzy i oczu Maryi jest pełen troski i miłosiernego pytania. Dziecię Jezus, poważne i pełne majestatu, trzyma w lewej ręce księgę – symbol nauczycielskiego posłannictwa, drugą rękę opiera na kuli z krzyżem – symbolu władzy i panowania nad światem.
    Łaskami słynący obraz znajduje się obecnie w pięknej bazylice, zbudowanej według planów włoskiego architekta Baltazara Longhena, twórcy weneckiej świątyni Santa Maria della Salute w XVIII wieku. Duchem i racją bytu tej pięknej świątyni jest kult Najświętszej Maryi Panny, który istniał od niepamiętnych czasów. Prawdopodobnie dawniej była czczona tu gotycka, polichromowana pieta, znajdująca się do dziś w jednym z bocznych ołtarzy.
    W czasie potopu szwedzkiego obraz MB Świętogórskiej wywieziono na Śląsk. W okresie Kulturkampfu w roku 1876, z rozkazu władz pruskich, wypędzono z Gostynia księży filipinów, a kościół zamknięto. Po 12 latach kościół otwarto, zabroniono jednak przybywać pielgrzymkom. Zakaz trwał do odzyskania niepodległości, czyli do 1918 roku. W rok później powrócili filipini, a kult Matki Bożej tak się rozwijał, że 24 czerwca 1928 r. kardynał August Hlond dokonał uroczystej koronacji obrazu Matki Bożej.
    Dzisiaj Święta Góra jest istotnym ośrodkiem życia religijnego Wielkopolski. Odbywają się tu przez cały rok zamknięte rekolekcje stanowe, niedzielne dni skupienia, spotkania różnych grup pracujących aktywnie w Kościele. Święta Góra jest ośrodkiem walki o trzeźwość narodu. Księża filipini z wielką troską i odpowiedzialnością przyjmują też grupy pielgrzymkowe, zarówno wielotysięczne w dniach odpustowych , jak i małe, przybywające przez cały rok.
    Matka Boża, niezależnie od miejsca, w którym gromadzi swoje dzieci, jest zawsze ta sama. Niewątpliwie pragnie przedstawiać swojemu Synowi nasze prośby i dlatego możemy je zanosić w różnych sprawach i potrzebach. Ale nigdy nie wolno zapominać o tym, że jako nasza troskliwa Matka chce nam przede wszystkim wskazywać drogę do Syna. Ona, Stolica Mądrości, Matka Dobrej Rady, zawsze podpowiada nam to, co służy naszemu zbawieniu; mówi przeto ustawicznie: “Zróbcie wszystko, cokolwiek wam (Syn) powie” (J 2, 5). Co więcej, przykładem swego życia uczy nas praktycznie, jak w życiu codziennym mamy pełnić wolę Bożą. W całym swoim życiu występuje w roli pokornej służebnicy Pańskiej: “Oto Ja służebnica Pańska, niech mi się stanie według Twego słowa”.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ___________________________________________________________________________________

    Góra jak dom.

    U Matki Bożej na Świętej Górze koło Gostynia.

    Kiedy mówię, że Matka Świętogórska ma smutne spojrzenie, słyszę: „A może w Jej oczach odbijają się Twoje?”. Następnego dnia widzę, że ma oczy pełne miłości.

    Kard. Wyszyński nazwał Madonnę ze Świętej Góry Matką uważnego spojrzenia.

    fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Do przeniesionej jakby prosto z Wenecji bazyliki Najświętszej Maryi Panny na Świętej Górze koło Gostynia w czerwcu wiatr przywiewa wonności wielkopolskich pól i sadów. Ale ludzie przyjeżdżają tu, żeby poczuć zapach świętości. Czy pochodzi on z małej, białej róży z kolcem, którą Maryja delikatnie trzyma w dłoni? Matka Świętogórska nosi tytuł „Róży mistycznej, duchownej” i Jej woń musi się roznosić po zakamarkach duszy modlących się tutaj.

    Dziś środa, dzień Maryi; po wejściu do świątyni widzimy całe Jej królestwo – tłum zgromadzonych na nowennie. – Róża trzymana przez Maryję ma odniesienie do Jezusa i jest symbolem miłości – mówi ks. Dariusz Dąbrowski COr, proboszcz parafii NMP Świętogórskiej. Od 21 lat należy do Kongregacji Oratorium św. Filipa Neri, która od 350 lat sprawuje pieczę nad tutejszym sanktuarium. Zwraca uwagę, że bramę wejściową do kościoła zdobią rzeźby upersonifikowanych cnót: wiary i nadziei. – Miłość każdy musi tu przynieść sam – dopowiada.

    Nikt nie ginie

    – Wszędzie świeci słońce, ale gdzieniegdzie bardziej – jest pewien ks. Dąbrowski. – Miejsca święte to takie, w których świeci ono pod kątem najlepszym dla człowieka.

    Ksiądz często zagląda do „Dziennika duchowego” Alicji Lenczewskiej, która na Świętej Górze po Eucharystii, pewnie w wyjątkowym świetle, miała pierwsze widzenie Pana Jezusa „bardziej realnego, prawdziwszego niż wszystko, co było w kaplicy”.

    Mówimy o świetle, ale schodzimy w ciemności, do podziemi sanktuarium, gdzie stoi w nieładzie ponad 200 trumien. Niezwykły fundament bazyliki stanowią złożone w nich doczesne szczątki fundatorów oraz posługujących tu ojców i braci filipinów. – To jedno z nielicznych miejsc w Polsce, gdzie w podziemiach świątyni jest stale czynny cmentarz – opowiada nasz przewodnik. Przez małe okienka w grubych murach sączą się słabe promyki, ale znienacka mrok przeszywa ostre słoneczne światło, oświetlając jak reflektorem gęste pajęczyny, krzyż na jednej z trumien, lampion z Maryją. Podobno na taki widok ciekawi czekają kilka tygodni, a my dostajemy go zaraz po wejściu. Ksiądz opowiada, że z tego miejsca najlepiej widać hierarchię ich zakonnej kariery. Filipini nie zmieniają miejsca pobytu, tylko przez całe życie mieszkają w jednym klasztorze, wędrując tylko po jego piętrach. Wstępujący do kongregacji dostają mieszkania na poddaszu. Kiedy zostają księżmi, przenoszą się na pierwsze piętro. – Gdy się zestarzejemy, otrzymujemy pokoje na parterze – mówi. – A kiedy skonamy, idziemy do podziemi.

    Wspomina, że jego pierwszym zadaniem w klasztorze było sprzątanie krypt. Oglądając kosteczki zmarłych, nie czuł, że to obcy, ale jego współbracia. – Tutaj „memento mori” słychać ze wszystkich stron – podkreśla. – O czymkolwiek byśmy mówili, to wylądujemy w grobie.

    Archeolodzy potwierdzili, że Święta Góra za czasów pogańskich była miejscem ciałopalnego cmentarzyska, świadczącego o istnieniu przedchrześcijańskiego kultu religijnego. Nieopodal zabudowań klasztornych znajduje się cmentarz walczących tu żołnierzy pruskich i rosyjskich. – Klasztor ma 350 lat i nie ma w nim pomieszczenia, w którym by ktoś nie umarł – zamyśla się ks. Dąbrowski. – Ale nikt nie ginie, tylko jedni przebywają po tej, a drudzy po tamtej stronie lustra, jak w „Alicji w krainie czarów”.

    Po cichu myślę, że jest wyjątek – z tamtej i z tej strony słychać utwory Józefa Zeid- lera, tworzącego tu w latach 1780–1806, niedawno odkrytego genialnego twórcy muzyki kościelnej. Był członkiem klasztornej kapeli, kompozytorem, kopistą, domownikiem i stołownikiem klasztoru. Jego rękopisy latami leżały zapomniane w archiwum, aż po ich odkryciu muzykolodzy obwołali go polskim Mozartem. Płyta z muzyką Zeidlera, wydana w świętogórskiej serii „Musica Sacromontana”, została uhonorowana Fryderykiem, Orfeuszem i Feniksem. Co roku jego utwory są wykonywane podczas ważnego na muzycznej mapie kraju Festiwalu Muzyki Oratoryjnej odbywającego się w świętogórskiej bazylice.

    Większy dom

    W podziemiach pod prezbiterium leżą fundatorzy, a pod bocznymi nawami – zakonnicy. Każdy jest ubrany w ornat, tak jak odprawiał Mszę św. Szczątki wielu zostały naturalnie zmumifikowane, bo panuje tu specyficzny mikroklimat. Większość trumien jest nieoznakowanych, a podczas wojny Niemcy, którzy wypędzili księży z klasztoru, poszukując skarbów, zdewastowali wiele z nich. Całkowicie zachowały się szczątki sługi Bożego ks. Wawrzyńca Kuśniaka, który przez 9 kadencji był przełożonym tutejszego zgromadzenia. – Parę lat po jego śmierci, w roku 1876, nastąpiła kasata zakonu – opowiada ks. Dąbrowski. – Wtedy ludzie modlili się przy okienku do podziemi, gdzie ks. Kuśniak był pochowany. Z lat powojennych przetrwała opowieść o pouczającej rozmowie oficera UB, zajmującego się spisywaniem klasztornego majątku, z ojcem filipinem. – Podszedł do jednej z trumien, która dziś jest przeszklona, i zobaczył szczątki kapłana pochowanego w 1743 r. – opowiada ks. Dąbrowski. – „To tyle zostaje z człowieka?” – zapytał stojącego obok księdza. „Jeśli ktoś nie wierzy, to tyle” – usłyszał mocną odpowiedź. Dzięki temu znaczącemu dialogowi kościół i klasztor zostały pod opieką ojców filipinów, choć w 1954 r. władze komunistyczne zamieniły go w miejsce internowania sióstr elżbietanek z Dolnego Śląska.

    W krypcie pod ołtarzem spoczywa magnat Adam Florian Konarzewski, główny fundator sanktuarium. Miało ono być wotum wdzięczności Matce Bożej za jego wymodlone przyjście na świat i uzdrowienie z ciężkiej choroby, którą przeszedł jako trzylatek. Potem miał dylemat, czy zostać księdzem, ale postanowił założyć rodzinę, bo był ostatnim z rodu Konarzewskich. Budowę rozpoczął w 1675, ale rok później uległ wypadkowi i zmarł, mając 36 lat. Na czołowym miejscu leży trumna jego wnuczki Weroniki Mycielskiej, z której funduszy w 1756 r. pokryto kopułę miedzianą blachą. – Ja jednak jestem fanem Zosi – Zofii z Opalińskich Konarzewskiej, żony głównego fundatora, która postanowiła wybudować „większy dla Maryi dom” – przyznaje ksiądz. – Po śmierci męża została z rozgrzebaną budową, małym dzieckiem i miała powody, żeby się na Boga obrazić. Ale pojechała na pielgrzymkę do Rzymu, a po drodze w Wenecji, gdzie zobaczyła urzekającą barokową świątynię Santa Maria della Salute, powiedziała coś, na co tylko fantazja kobieca pozwala: „Taki kościół stanie u nas”. W 1677 r., według nowego projektu opracowanego przez włoskiego architekta Baltazara Longhenę, zaczęła realizować postanowienie.

    Przywracanie piękna

    – Od wejścia do bazyliki każdy krok zbliża nas do odkrycia prawdy – mówi ks. Dąbrowski. – Z każdym metrem odsłaniają się nowe przestrzenie: kolejne kaplice, z których można przechodzić od jednej do drugiej.

    Z pierwszego świętogórskiego kościoła pw. Nawiedzenia NMP i św. Franciszka z Asyżu oprócz cudownego obrazu Matki Bożej przetrwały XVI-wieczna Pieta i Chrystus na krzyżu. Kiedy na te ziemie przyszli protestanci, którzy dokonali kasaty zakonu, niszczyli wszystkie ślady po filipinach. Przetrwały opowieści, jak przygotowali stos do spalenia Piety, ale nie poddała się płomieniom. Potem chcieli ją porąbać, ale też im się to nie udało. W końcu na kilka lat zakopali figurę w studni. Kiedy ją wydobyto, okazało się, że nie uległa zniszczeniu. To przed nią wymodliła uzdrowienie syna matka Edmunda Bojanowskiego, założyciela zgromadzenia sióstr służebniczek NMP. Przyszły błogosławiony często przychodził przed oblicze Pani Świętogórskiej, prosząc o natchnienia do pracy. Kiedy protestanci chcieli wyrwać ze ściany krzyż z Jezusem, tylko wygiął się w łuk, a potem wrócił do pierwotnego kształtu. Po lewej stronie głównego ołtarza zwraca uwagę rzeźba św. Filipa Neri trzymającego serce w dłoni dla podkreślenia, że jest stygmatykiem Ducha Świętego. To przypomnienie momentu, kiedy w 1544 r., w przeddzień Zesłania Ducha Świętego, modląc się w rzymskich katakumbach św. Sebastiana, wpadł w ekstazę na widok ognistej kuli wnikającej do jego serca. Na filarach po obu stronach ołtarza, podobnie jak w katakumbach, znajdują się urny z prochami męczenników.

    Z czasów zaboru pruskiego na ścianach świątyni przetrwała „edukacyjna” seria fresków przedstawiających polskich świętych, które namalował tutejszy ksiądz Bernard Preibisz. Każdy szczegół świątyni przyciąga uwagę, ale najważniejszy jest wizerunek Matki Bożej ubranej w błękitną sukienkę, trzymającej Dziecko i różę. Stoi na balkonie, a w tle z jednej strony widać panoramę Gostynia z zabudowaniami, a nawet pijaczkiem idącym do karczmy. Z drugiej – Świętą Górę z pierwszym kościółkiem. Obraz został namalowany temperą na czterech deskach lipowych.

    Kardynał Wyszyński nazwał Panią tego miejsca Madonną z uważnym spojrzeniem. O tym, jak jest ono istotne, świadczy wydany w 1726 r. w Poznaniu wykaz cudów dokonanych za Jej sprawą, noszący wymowną nazwę: „Prospekt Miłosiernych Oczu, Przenajświętszej Maryi, na smutne ludzkiej doli przypadki…”. Autor obrazu, posługujący się tajemniczymi inicjałami „SB”, zapisał na nim datę wykonania – 1540 rok. Z jednej strony umieścił fragment z Pieśni nad Pieśniami: „Kim jest ta, która wyłania się z pustyni?”, a z drugiej: „Witaj, Rodzicielko białego jak śnieg kwiatu”. – Kto odda się w opiekę Maryi, tego życie staje się piękne jak ten kwiat – mówi ks. Dąbrowski, który napisał poemat „Golgota Świętogórska”. „Matko białego jak śnieg Kwiatu./ Teraz On czerwony od krwi” – czytamy w nim. Superior zgromadzenia, ks. Marek Dudek COr, zwraca uwagę, że do uzyskania piękna każdemu jest niezbędne uklęknięcie przy konfesjonale: – W bazylice jest 15 konfesjonałów. Podczas każdej Mszy św. siedzi w nich 10 księży. Jeden ma dyżur całodzienny. To miejsce przywracania duchowego piękna. Przecież każdy chce bez wyrzutów spojrzeć sobie w twarz w lustrze, a to jest możliwe wyłącznie po spowiedzi.

    Pół miliona pszczół

    – Sanktuarium to sanatorium duchowe, w którym szybciej wraca się do zdrowia – uważa ks. Dąbrowski. Pierwszym potwierdzonym w tym miejscu cudem jest uzdrowienie pana Krzyżanowskiego, którego wotum z 1495 r. – kula inwalidzka, wisi na filarze. Sparaliżowany, podpierając się nią, przeszedł kilometr aż przed oblicze Maryi. W kronice zapisano: „Ofiarowawszy siebie Maryi Gostyńskiej natychmiast zdrów powstał”. W 1512 r. komisja opisała 64 zdarzenia niezwykłe, w tym wskrzeszenie dziewczynki. Połowa tych wydarzeń dotyczyła dzieci.

    Księża są świadkami, że cuda dzieją się tu nadal. Ksiądz Dąbrowski kilka lat temu poznał 21-letnią kobietę cierpiącą na ziarnicę trzeciego stopnia, po sześciu chemiach, mamę 3-letniego synka. Po modlitwie tutaj rozpoczęła odmawianie Nowenny Pompejańskiej. Dzięki inspiracji księdza towarzyszyło jej w tym 40 osób, nawet nieznających jej. – Wyzdrowiała, a kilka miesięcy potem zaszła w ciążę – opowiada. – „Chcę spłacić dług – życie za życie” – wyjaśniła.

    Inna kobieta, która niedawno tu przyszła z 50 ogniskami nowotworowymi, zaczęła modlitwę do Maryi i św. Szarbela. Dotąd żyła z partnerem, ale od pielgrzymki do sanktuarium postanowiła trwać w czystości. Dziś cieszy się dobrym zdrowiem. Ksiądz Dudek opowiada, jak przed 15 laty na podstawie powiększonych węzłów chłonnych zdiagnozowano u niego nowotwór. – Myślałem: „Czyżbym miał umrzeć?”. A zaraz potem: „A może to mój najlepszy moment w życiu?” – dodaje. Zawierzył się wtedy Matce Boskiej. Jest przekonany, że kiedy wyrażamy zgodę na to, co nas spotyka, otrzymujemy spokój. – Dodawałem otuchy innym, którzy mówili: „Taki młody ksiądz, a nie buntuje się” – opowiada. Po kilku miesiącach lekarze stwierdzili, że jest całkowicie zdrowy. Od tamtego czasu ma pewność, że każda minuta to cudowny dar.

    Co środę podczas nowenny księża odczytują kilkaset próśb zanoszonych do Maryi. Kiedyś równolegle jakaś dziewczyna prosiła o katolickiego męża, a chłopak o wierzącą żonę. – Zamiast karteczek z prośbami wrzućcie te z adresami – zażartował podczas czytania intencji ks. Dąbrowski. Przyznaje, że nieustannie doświadcza cudu więzi z ludźmi związanymi z tym miejscem: – Żyjemy tu jak w domu rodzinnym – mówi. Po wojnie komuniści skasowali zapisane im przez fundatorów pola i sady, ale teraz na ich odzyskanej części prowadzą spore gospodarstwo. Muszą z niego wyżywić także gości przyjeżdżających do ich domu rekolekcyjnego ze 120 miejscami. Minister w zakonie – ks. dr Henryk Brzozowski – nadzoruje hodowlę 15 dojnych krów, 11 cielaków, kilkudziesięciu świń. Obok klasztoru jest też pasieka złożona z 8 uli. W każdym z nich mieszka po około 70 tys. pszczół. Ktoś z ojców obliczył, że na Świętej Górze musi latać pół miliona pszczół. Brat Franciszek Kiklica zajmuje się produkcją artykułów na bazie miodu, które cieszą się dużym powodzeniem. Ale i tak każdy wie, że w tym miejscu najsłodsze jest spojrzenie Maryi.

    Barbara Gruszka-Zych/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 czerwca

    Święty Jan Chrzciciel

    Święty Jan Chrzciciel

    Imię Jan jest pochodzenia hebrajskiego i oznacza tyle, co “Bóg jest łaskawy”. Jan Chrzciciel urodził się jako syn kapłana Zachariasza i Elżbiety (Łk 1, 5-80). Jego narodzenie z wcześniej bezpłodnej Elżbiety i szczególne posłannictwo zwiastował Zachariaszowi archanioł Gabriel, kiedy Zachariasz jako kapłan okadzał ołtarz w świątyni (Łk 1, 8-17). Przyszedł na świat sześć miesięcy przed narodzeniem Jezusa (Łk 1, 36), prawdopodobnie w Ain Karim leżącym w Judei, ok. 7 km na zachód od Jerozolimy. Wskazuje na to dawna tradycja, o której po raz pierwszy wspomina ok. roku 525 niejaki Teodozjusz. Przy obrzezaniu otrzymał imię Jan, zgodnie z poleceniem anioła. Z tej okazji Zachariasz wyśpiewał kantyk, w którym sławi wypełnienie się obietnic mesjańskich i wita go jako proroka, który przed obliczem Pana będzie szedł i gotował mu drogę w sercach ludzkich (Łk 1, 68-79). Kantyk ten wszedł na stałe do liturgii i stanowi istotny element codziennej porannej modlitwy Kościoła – Jutrzni. Poprzez swoją matkę, Elżbietę, Jan był krewnym Jezusa (Łk 1, 36).
    Św. Łukasz przekazuje nam w Ewangelii następującą informację: “Dziecię rosło i umacniało się w duchu i przebywało na miejscach pustynnych aż do czasu ukazania się swego w Izraelu” (Łk 1, 80). Można to rozumieć w ten sposób, że po wczesnej śmierci rodziców będących już w wieku podeszłym, Jan pędził żywot anachorety, pustelnika, sam lub w towarzystwie innych. Nie jest wykluczone, że mógł zetknąć się także z esseńczykami, którzy wówczas mieli nad Morzem Martwym w Qumran swoją wspólnotę. Kiedy miał już lat 30, wolno mu było według prawa występować publicznie i nauczać. Podjął to dzieło nad Jordanem, nad brodem w pobliżu Jerycha. Czasem przenosił się do innych miejsc, np. Betanii (J 1, 28) i Enon (Ainon) w pobliżu Salim (J 3, 23). Swoje nauczenie rozpoczął w piętnastym roku panowania cesarza Tyberiusza (Łk 3, 1), czyli w 30 r. naszej ery według chronologii, którą się zwykło podawać.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jako herold Mesjasza Jan podkreślał z naciskiem, że nie wystarczy przynależność do potomstwa Abrahama, ale trzeba czynić owoce pokuty, trzeba wewnętrznego przeobrażenia. Na znak skruchy i gotowości zmiany życia udzielał chrztu pokuty (Łk 3, 7-14; Mt 3, 7-10; Mk 1, 8). Garnęła się do niego “Jerozolima i cała Judea, i wszelka kraina wokół Jordanu” (Mt 3, 5; Mk 1, 5). Zaczęto nawet go pytać, czy przypadkiem on sam nie jest zapowiadanym Mesjaszem. Jan stanowczo rozwiewał wątpliwości twierdząc, że “Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów” (Mt 3, 11). Na prośbę Chrystusa, który przybył nad Jordan, Jan udzielił Mu chrztu. Potem niejeden raz widział Chrystusa nad Jordanem i świadczył o Nim wobec tłumu: “Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1, 29. 36). Na skutek tego wyznania, przy Chrystusie Panu zjawili się dwaj pierwsi uczniowie – Jan i Andrzej, którzy dotąd byli uczniami św. Jana (J 1, 37-40).
    Na działalność Jana szybko zwrócili uwagę starsi ludu. Bali się jednak jawnie przeciwko niemu występować, woleli raczej zająć stanowisko wyczekujące (J 1, 19; Mt 3, 7). Osobą Jana zainteresował się także władca Galilei, Herod II Antypas (+ 40), syn Heroda I Wielkiego, który nakazał wymordować dzieci w Betlejem. Można się domyślać, że Herod wezwał Jana do swojego zamku, Macherontu. Gorzko jednak pożałował swojej ciekawości. Jan bowiem skorzystał z tej okazji, aby rzucić mu prosto w oczy: “Nie wolno ci mieć żony twego brata” (Mk 6, 18). Rozgniewany król, z poduszczenia żony brata Filipa, którą ku ogólnemu oburzeniu Herod wziął za własną, oddalając swoją żonę prawowitą, nakazał Jana aresztować. W dniu swoich urodzin wydał ucztę, w czasie której, pijany, pod przysięgą zobowiązał się dać córce Herodiady, Salome, wszystko, czegokolwiek zażąda. Ta po naradzeniu się z matką zażądała głowy Jana. Herod nakazał katowi wykonać wyrok śmierci na Janie i jego głowę przynieść na misie dla Salome (Mt 14, 1-12). Jan miał wtedy trzydzieści kilka lat.

    Święty Jan Chrzciciel

    Jezus wystawił Janowi świadectwo, jakiego żaden człowiek z Jego ust nie otrzymał: “Coście wyszli oglądać na pustyni? (…) Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela” (Mt 11, 7-11; Łk 7, 24-27).Jan Chrzciciel jako jedyny wśród świętych Pańskich cieszy się takim przywilejem, iż obchodzi się jako uroczystość dzień jego narodzin. U wszystkich innych świętych obchodzimy jako święto dzień ich śmierci – czyli dzień ich narodzin dla nieba. Ponadto w kalendarzu liturgicznym znajduje się także wspomnienie męczeńskiej śmierci św. Jana Chrzciciela, obchodzone 29 sierpnia.
    W Janie Chrzcicielu uderza jego świętość, życie pełne ascezy i pokuty, siła charakteru, bezkompromisowość. Był pierwszym świętym czczonym w całym Kościele. Jemu dedykowana jest bazylika rzymska św. Jana na Lateranie, będąca katedrą papieża. Jan Chrzciciel jest patronem Austrii, Francji, Holandii, Malty, Niemiec, Prowansji, Węgier; Akwitanii, Aragonii; archidiecezji warszawskiej i wrocławskiej; Amiens, Awinionu, Bonn, Florencji, Frankfurtu nad Menem, Kolonii, Lipska, Lyonu, Neapolu, Norymbergi, Nysy, Wiednia, Wrocławia; jest patronem wielu zakonów, m. in. joannitów (Kawalerów Maltańskich), mnichów, dziewic, pasterzy i stad, kowali, krawców, kuśnierzy, rymarzy; abstynentów, niezamężnych matek, skazanych na śmierć. Jest orędownikiem podczas gradobicia i w epilepsji.

    Święty Jan Chrzciciel

    W ikonografii św. Jan przedstawiany jest jako dziecko, młodzieniec lub mąż ascetyczny, ubrany w skórę zwierzęcą albo płaszcz z sierści wielbłąda. Jego atrybutami są: Baranek Boży, baranek na ramieniu, na księdze lub u stóp, baranek z kielichem, chłopiec bawiący się z barankiem, głowa na misie, krzyż. W tradycji wschodniej, zwłaszcza w ikonach, ukazywany jest jako zwiastun ze skrzydłami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 czerwca

    Święty Józef Cafasso, prezbiter

    Święty Józef Cafasso
    Józef Cafasso urodził się w Castelnuovo d’Asti w Piemoncie 15 stycznia 1811 r. Wychowany w duchu żywej wiary, po ukończeniu szkoły średniej w Chieri udał się do miejscowego niższego seminarium, a potem na studia teologiczne do Turynu. 22 września 1833 r. został wyświęcony na kapłana, mając wówczas zaledwie 22 lata. Nie piastował żadnych urzędów, był zawsze kapłanem cichym, a jednak miał wpływ na cały kler piemoncki. Zdrowie miał wątłe (cierpiał na chorobę kręgosłupa), ale w jego czarnych oczach bił żar apostolski.
    Józef wstąpił po święceniach do Instytutu Teologii Moralnej, niedawno powstałego w Turynie. Młodzi kapłani prowadzili w nim wspólne życie razem z profesorami. Równocześnie założyciel Instytutu, ks. Alojzy Guala, zaprawiał młodych kapłanów do działalności duszpasterskiej. Uczyli oni opuszczoną młodzież prawd wiary, chodzili do więzień dla nieletnich i dla dorosłych, nawiedzali szpitale, a także towarzyszyli skazanym na śmierć w ostatnich chwilach ich życia. Po śmierci założyciela Instytutu, Józef objął stanowisko rektora. W swojej pracy spotkał ludzi, w przyszłości wyniesionych na ołtarze. Był przewodnikiem duchowym św. ks. Jana Bosko i wspierał w powołaniu swojego siostrzeńca, bł. Józefa Allamano, założyciela Misjonarzy Consolata. W gorących czasach (rewolucja Garibaldiego, koronacja Wiktora Emanuela) Józef Cafasso nie dał się ponieść wirowi politycznemu. Zachęcał kapłanów, aby pilnowali swojego posłannictwa, a nie angażowali się w ruch rewolucyjny.
    Z własnej woli nawiedzał więzienia, które w tamtych czasach były miejscami strasznymi. Opowiadał więźniom o Bożej miłości i miłosierdziu. Przez ponad 20 lat towarzyszył skazańcom w drodze na szafot (egzekucje wykonywano publicznie), nazywając ich czule “szubienicznymi świętymi”, ponieważ byli wieszani bezpośrednio po spowiedzi. Mieszkańcy Turynu nadali mu przydomek kapelana szafotu.
    Po krótkiej chorobie Józef pożegnał ziemię 23 czerwca 1860 r. w wieku zaledwie 49 lat. Najlepiej scharakteryzował go Jan Bosko w jednym z przemówień po jego śmierci: “Był modelem życia kapłańskiego, nauczycielem kapłanów, ojcem ubogich, pocieszycielem chorych, doradcą wątpiącym, pociechą konającym, dźwignią dla więźniów, zbawieniem dla skazanych, przyjacielem wszystkich, wielkim dobroczyńcą ludzkości”. Pius XI z okazji beatyfikacji w 1925 r. nazwał Józefa Cafasso “perłą kleru Italii”. Pius XII dokonał jego uroczystej kanonizacji w 1947 roku. W roku 1948 tenże papież ogłosił św. Józefa Cafasso patronem więzień i więźniów oraz współpatronem Zgromadzenia Misjonarzy Matki Bożej Bolesnej Pocieszenia (Consolata).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    22 czerwca

    Święci męczennicy
    Jan Fisher, biskup, i Tomasz More

    Zobacz także:
      •  Święty Paulin z Noli, biskup
      •  Błogosławiony Innocenty V, papież
    ***
    Święci Jan Fisher i Tomasz More

    Tomasz More (Morus) urodził się w Londynie 7 lutego 1478 r. jako syn poważanego mieszczanina. Kiedy miał lat 12, umieszczono go na dworze kardynała Mortona, który sprawował równocześnie urząd królewskiego kanclerza. Później zapisał się na studia na uniwersytecie w Oksfordzie. Jednak ojciec wolał mieć syna prawnika. To bowiem otwierało przed nim drogę do kariery urzędniczej. Dlatego szesnastoletni Tomasz został umieszczony w Inns of Law w Londynie. Kiedy w 1499 roku Erazm z Rotterdamu nawiedził po raz pierwszy Anglię, zaprzyjaźnił się serdecznie z młodszym od siebie o 11 lat Tomaszem. Po ukończeniu studiów Tomasz został biegłym i wziętym adwokatem.
    Wkrótce wybrano go posłem do parlamentu. Tutaj zaraz na początku naraził się królowi Henrykowi VIII tym, że przeforsował w parlamencie sprzeciw wobec wniosku króla postulującego nałożenie osobnego podatku na poddanych. Dla poznania świata wyjechał do Francji, gdzie zwiedził uniwersytety: w Paryżu i w Lowanium. Kiedy powrócił do Anglii, zrzekł się wszelkich stanowisk i wstąpił do kartuzów. Po czterech latach pobytu w klasztorze przekonał się, że to jednak nie jest jego droga. Ożenił się z siedemnastoletnią Jane Colt i zamieszkał z nią w wiejskim domku w Bucklersbury pod Londynem. Były to najszczęśliwsze lata w jego życiu. Sielanka trwała krótko. Ukochana żona zmarła niebawem, zostawiając Tomaszowi czworo drobnych dzieci. Był zmuszony ożenić się po raz drugi. Alicja Middleton była od niego o siedem lat starsza. Nie miał z nią potomstwa, ale wspólnie wychowywali dzieci Tomasza z pierwszego związku.
    W 1510 roku Tomasz objął urząd sędziego do spraw cywilnych. Jako specjalista został wysłany do Flandrii dla zawarcia traktatu pokojowego. W 1521 roku pełen sławy ze swojej pracy i dzieł został przez króla podniesiony do godności szlacheckiej. Król upodobał sobie w zręcznym urzędniku. W 1521 roku nobilitował Tomasza (nadal mu tytuł szlachecki), a także pasował go na rycerza. Następnie mianował go przewodniczącym sądu oraz tajnym radcą. Szybko zaczęły sypać się na Tomasza kolejne wyróżnienia i godności: zarządcy uniwersytetu oksfordzkiego i łowczego królewskiego, wreszcie godność najwyższa w Anglii (po królu) – kanclerza państwa (1529-1532).

    Święty Tomasz More

    Tomasz stanowić może doskonały wzór do naśladowania dla świata urzędniczego. Był w pracy swojej zdecydowanie sumienny. Powiedziano o nim, że gdyby pewnego dnia stawił się przed nim własny ojciec i diabeł, przyznałby rację szatanowi, jeśliby na nią zasługiwał. Kiedy otrzymał nominację na sędziego, zastał całe sterty zakurzonych teczek z aktami, które od lat czekały na rozpatrzenie. Rychło je załatwił, aby sprawy szły odtąd na bieżąco. Wszystkich traktował życzliwie. Przekupstwo czy kumoterstwo nie miały do niego przystępu. Nosił włosiennicę. Na modlitwę poświęcał dziennie po kilka godzin. Przy stole czytał Pismo święte i książki ascetyczne. Unikał pokut dawnych ascetów, wiedząc, że siły są mu potrzebne do wykonywania codziennych obowiązków. Rekompensował to cierpliwym znoszeniem kłopotów, rzetelnym wypełnianiem swoich zadań, zachowaniem przykazań Bożych i kościelnych. Nawet jako kanclerz państwa chętnie usługiwał do Mszy świętej i śpiewał w chórze kościelnym.
    Kiedy Henryk VIII w roku 1531 ogłosił się najwyższym zwierzchnikiem Kościoła katolickiego w Anglii, Tomasz na znak protestu zrzekł się urzędu kanclerza. Pomimo nalegań, nie wziął udziału ani w ślubie, ani też w koronacji kochanki króla, Anny Boleyn. Wreszcie nie podpisał aktu supremacji, ani też nie złożył królowi przysięgi jako głowie Kościoła w Anglii. Uznano to za zdradę stanu. 1 lipca 1535 roku nad aresztowanym odbył się sąd. Kiedy sędziowie zapytali Tomasza, czy ma jeszcze coś do powiedzenia, ten odparł żartobliwie: “Nie mam, moi Panowie, nic więcej do powiedzenia, jak tylko przypomnieć, że chociaż do najżarliwszych wrogów św. Szczepana należał Szaweł, pilnujący szat kamienujących go oprawców, to jednak obaj są ze sobą w zgodzie w niebie. Mam nadzieję, że i my razem tam się zobaczymy”. Tego dnia sąd najwyższy skazał Tomasza na śmierć. Egzekucję wykonano publicznie na jednym z pagórków, otaczających Londyn. Zanim Tomasz położył głowę pod topór kata, powiedział do otaczającego go w milczeniu tłumu: “Módlcie się, abym umarł wierny wierze katolickiej. Aby także król wierny tej wierze umarł”. Kiedy zaś kat zawiązywał mu oczy, prosił go, by swój obowiązek odważnie wypełnił.
    Egzekucja odbyła się 6 lipca 1535 roku. Podobnie jak św. Jana Fishera, tak i głowę św. Tomasza More’a wystawiono na widok publiczny, wbitą na pal na moście Tamizy. Sterczała tam miesiąc, aż ją potem wrzucono do morza. Jednak jego córka, Małgorzata, wydobyła ją i pochowała w krypcie kościoła św. Dunstana w Canterbury. Ciało zaginęło – straż więzienna zakopała je w nieznanym miejscu. Wieść o ohydnym mordzie, dokonanym na Tomaszu, obiegła lotem błyskawicy cały cywilizowany świat, wywołując powszechne oburzenie. Aby jednak nie drażnić Kościoła anglikańskiego, proces kanoniczny św. Tomasza odbył się późno. Do chwały błogosławionych wyniósł go bowiem dopiero papież Leon XIII w roku 1886. Uroczystej kanonizacji dokonał papież Pius XI w 1935 roku. 31 października 2000 roku papież św. Jan Paweł II ogłosił św. Tomasza Morusa patronem mężów stanu i polityków.
    Tomasz pozostawił po sobie szereg pism. Wśród nich największą sławę zdobyła mu Utopia, w której usiłował nakreślić projekt idealnego państwa i systemu społecznego. Cenny jest jego Dialog o pociesze w ciężkiej próbie. Zostawił także poematy łacińskie i piękne listy, pozwalające wejść w głąb jego duszy i rzucające też światło na wypadki publiczne. Jest patronem prawników. O historii konfliktu z królem opowiada znany film “Oto jest głowa zdrajcy”, a także telewizyjny serial “Dynastia Tudorów”.
    W ikonografii św. Tomasz przedstawiany jest w stroju lorda. Jego atrybuty to czaszka,krzyż, łańcuch.

    Święty Jan Fisher

    Jan Fisher urodził się w 1469 r. w Beverley, w hrabstwie York. Po ukończeniu studiów teologiczno-filozoficznych w Cambridge przyjął święcenia kapłańskie. W Oksfordzie skończył studia prawnicze; tu poznał Małgorzatę Beaufort, matkę króla Henryka VII, i został jej spowiednikiem i kierownikiem duchowym. W 1503 r. objął ufundowaną przez nią katedrę teologii na uniwersytecie Cambridge i od 1504 r. do końca życia był kanclerzem tej uczelni.
    Jako biskup Rochester odznaczał się duchem pokuty oraz gorliwością w obronie wiary katolickiej. Prowadził życie w ubóstwie. Był uczniem Erazma z Rotterdamu. Napisał dzieła przeciwko ówczesnym błędom teologicznym, rozpowszechnianym przez Lutra i jego zwolenników. Stosunki Jana Fishera z królem Henrykiem VIII były początkowo dobre. Ich gwałtowne pogorszenie nastąpiło w 1529 r., kiedy biskup wystąpił w obronie ważności małżeństwa króla z Katarzyną Aragońską.
    Został uwięziony przez króla w 1534 r., gdy odmówił uznania zwierzchnictwa Henryka VIII nad Kościołem w Anglii. Aktywnie przeciwstawiał się małżeństwu króla z Anną Boleyn. Nie złożył wymaganej przez króla przysięgi wierności. W więzieniu został mianowany kardynałem przez papieża Pawła III. Ścięty został z rozkazu królewskiego i w obecności samego króla w dniu 22 czerwca 1535 r. Beatyfikował go w 1886 r. Leon XIII, a kanonizował Pius XI w 1935 r., w 400 lat po jego męczeńskiej śmierci. Jest patronem prawników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Opolska

    Zobacz także:
      •  Najświętsza Maryja Panna z Góry Iglicznej, Przyczyna naszej radości
      •  Święty Rajmund z Barbastro, biskup
    ***
    Wizerunek Matki Bożej Opolskiej
    Cudowny wizerunek Matki Bożej Opolskiej znajduje się w ołtarzu katedry pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Opolu. Namalowany został na desce lipowej (129×92 cm) przez nieznanego artystę z kręgu czeskich warsztatów malarskich. Badania historyczne pozwalają określić czas powstania obrazu na koniec wieku XV. Wizerunek przedstawia Madonnę ujętą w półpostaci, z Jezusem na lewym ramieniu. W prawej dłoni Matka Boża trzyma jabłko. Głowę ma lekko schyloną w stronę Syna, który twarzyczką zwraca się ku Matce, a prawą rączkę unosi w geście błogosławieństwa, w lewej zaś ręce trzyma księgę Pisma świętego. Tło obrazu stanowi amarantowe sukno. W XVIII-wiecznej kronice ojców jezuitów, dawnych stróżów sanktuarium, czytamy o obrazie, że “zda się, jakoby ta Matka przedziwna oczyma swymi na każdego patrzy, a choćby i tysiące było przytomnych, każdy z nich sądzi, że Matka Jezusa na niego samego swym macierzyńskim okiem spogląda”.
    Historia opolskiego wizerunku Matki Bożej jest niezwykle bogata. Obraz pochodzi z Piekar, gdzie już w średniowieczu słynął łaskami. W okresie reformacji kościół przeszedł w ręce protestantów i dopiero w 1659 roku został zwrócony katolikom. Ówczesny proboszcz (ks. Jakub Roczkowski) przeniósł obraz do głównego ołtarza. Od tego czasu wzrasta kult tego obrazu. Stąd, gdy w roku 1680 szalała w Pradze zaraza dziesiątkująca ludność, cesarz Leopold I postarał się o sprowadzenie do tego miasta obrazu Matki Bożej Piekarskiej. Obnoszono go w uroczystej procesji po ulicach. Po dwóch tygodniach zaraza zaczęła wygasać, a obraz obdarowany licznymi wotami wrócił triumfalnie do Piekar.
    W roku 1683 ojcowie jezuici przewieźli cudowny obraz do Opola, ponieważ obawiali się zbliżającej się nawały tureckiej. W Piekarach pozostała kopia obrazu, przed którą modlił się Jan III Sobieski, śpiesząc pod Wiedeń z odsieczą. Gdy minęło wspomniane niebezpieczeństwo, obraz wrócił na krótko do Piekar. Już bowiem w 1702 roku przewieziono go ponownie do Opola, obawiając się tym razem Karola XII, króla Szwecji (potop szwedzki). Tym razem pozostał tutaj już na stałe. W Piekarach zaś zaczęła słynąć łaskami umieszczona tam wcześniej kopia obrazu.
    Kult Matki Bożej Opolskiej rozwijał się coraz bardziej, ściągając licznych pielgrzymów nie tylko ze Śląska, lecz również z Czech oraz później zza kordonów polskich zaborów. W 1813 roku przeniesiono obraz z kościoła jezuitów do katedry. Po II wojnie światowej nastąpiło nowe ożywienie kultu. Przed wizerunkiem Maryi Opolskiej kończono wszystkie ważniejsze uroczystości odprawiane w katedrze – m.in. ingresy kolejnych biskupów, obchody narodowe i ogólnokościelne. O kulcie świadczą liczne wota, m.in. srebrna sukienka ofiarowana przez Jana III Sobieskiego, złoty medal – dar papieża Jana XXIII i kielich mszalny – dar Pawła VI.
    21 czerwca 1983 roku, w 500-lecie istnienia wizerunku, w obecności 700 tysięcy pielgrzymów, św. Jan Paweł II dokonał uroczystej koronacji obrazu. Po homilii wygłoszonej na Górze św. Anny, gdzie miała miejsce koronacja, papież powiedział:
    Trzeba sięgnąć do początku owego sześćsetlecia, które w roku ubiegłym i bieżącym gromadzi nas wokół Jasnej Góry. Początek ten zaś znajduje się właśnie tutaj: na Piastowskim Śląsku. Z Wrocławia przybywam na Opolszczyznę, ażeby zatrzymać się na ziemi tego Piasta, z którego imieniem jest związana fundacja Jasnej Góry i darowizna jasnogórskiego obrazu. Jest to Władysław II, książę opolski, zwany powszechnie Opolczykiem. Dokonał swego życia w Opolu, tutaj też spoczywa w podziemiach kościoła franciszkańskiego. W ten sposób dzisiejsza stacja na ziemi opolskiej wpisuje się w papieską pielgrzymkę jasnogórskiego jubileuszu. Stacja ta ma miejsce na Górze Świętej Anny. Na pamiątkę mej obecności na tej ziemi pragnę także dokonać koronacji czcigodnego obrazu Matki Bożej z katedry opolskiej.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    21 czerwca

    Święty Alojzy Gonzaga, zakonnik

    Święty Alojzy Gonzaga

    Alojzy urodził się 9 marca 1568 r. koło Mantui jako najstarszy z ośmiu synów margrabiego Ferdynanda di Castiglione. Ojciec pokładał w nim duże nadzieje. Chłopiec urodził się jednak bardzo wątły, a matce groziła przy porodzie śmierć. Rodzice uczynili więc ślub odbycia pielgrzymki do Loreto, jeśli matka i syn wyzdrowieją. Tak się też stało. Ojciec marzył o ostrogach rycerskich dla syna. W tym właśnie czasie flota chrześcijańska odniosła świetne zwycięstwo nad Turkami pod Lepanto (1571). Ojciec Alojzego brał udział w wyprawie. Dumny ze zwycięstwa ubrał swojego trzyletniego syna w strój rycerza i paradował z nim w fortecy nad rzeką Padem ku radości żołnierzy. Kiedy ojciec podążył na wyprawę wojenną do Tunisu (1573), pięcioletni Alojzy wrócił pod opiekę matki.
    Kiedy Alojzy miał 7 lat, przeżył swoje “nawrócenie”, jak sam twierdził. Poczuł nicość ponęt tego świata i wielką tęsknotę za Panem Bogiem. Odtąd duch modlitwy, otrzymany od matki, wzrósł w nim jeszcze silniej. Codziennie z budującą pobożnością odmawiał na klęczkach oprócz normalnych pacierzy rannych i wieczornych siedem psalmów pokutnych i oficjum do Matki Bożej. Ojciec był z tego niezadowolony. Po swoim powrocie z wyprawy wziął syna do Florencji na dwór wielkiego księcia Franciszka Medici, by tam nabrał manier dworskich. Alojzy jednak najlepiej czuł się w słynnym sanktuarium, obsługiwanym we Florencji przez serwitów, w kościele Annuntiata. Tu też przed ołtarzem Bożej Matki złożył ślub dozgonnej czystości. Jak głoszą jego żywoty, w nagrodę miał otrzymać przywilej, że nie odczuwał pokus przeciw anielskiej cnocie czystości.
    W 1579 r. ojciec Alojzego został mianowany gubernatorem Monferrato w Piemoncie. Przenosząc się na tamtejszy zamek, zabrał ze sobą Alojzego. W następnym roku, z polecenia papieża Grzegorza XIII, wizytację kanoniczną diecezji Brescia odbywał św. Karol Boromeusz. Z tej okazji udzielił Alojzemu pierwszej Komunii świętej. Jesienią tegoż roku (Alojzy miał wówczas 12 lat) rodzice chłopca przenieśli się do Madrytu, gdzie na dworze królewskim spędzili wraz z Alojzym dwa lata. Alojzy nadal pogłębiał życie wewnętrzne przez odpowiednią lekturę. Rozczytywał się w dziełach św. Piotra Kanizego i w Ćwiczeniach duchowych św. Ignacego z Loyoli. Modlitwę swoją przedłużał do pięciu godzin dziennie. Równocześnie kontynuował studia.

    Święty Alojzy Gonzaga

    Wreszcie zdecydował się na wstąpienie do zakonu jezuitów. Kiedy wyjawił swoje postanowienie ojcu, ten wpadł w gniew, ale stanowczy Alojzy nie ustąpił. Na korzyść swego brata, Rudolfa, zrzekł się prawa do dziedzictwa i udał się do Rzymu. W drodze zatrzymał się kilka dni w Loreto. 25 listopada 1585 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Rzymie. Jak sam wyznał, praktyki pokutne, które zastał w zakonie, były znacznie lżejsze od tych, jakie sam sobie nakładał. Cieszył się jednak bardzo, że miał okazję do ćwiczenia się w wielu innych cnotach, do jakich zakon dawał mu okazję.
    Jesienią 1585 r. Alojzy uczestniczył w publicznej dyspucie filozoficznej w słynnym Kolegium Rzymskim, gdzie olśnił wszystkich subtelnością i siłą argumentacji. Zaraz potem otrzymał święcenia niższe i został skierowany przez przełożonych na studia teologiczne. Był na trzecim roku studiów, kiedy we wrześniu 1589 roku przybył do Kolegium Rzymskiego św. Robert Bellarmin; wezwał on Alojzego, by powrócił do Castiglione i pojednał swojego brata Rudolfa z ojcem, który chciał wydziedziczyć syna tylko za to, że ten odważył się wejść w związek małżeński z osobą niższego stanu. Po załagodzeniu sporu Alojzy wrócił do Rzymu na czwarty rok studiów teologicznych, który miał zakończyć święceniami kapłańskimi (1590).
    Wyroki Boże były jednak inne. W latach 1590-1591 Rzym nawiedziła epidemia dżumy. Alojzy prosił przełożonych, by zezwolili mu posługiwać zarażonym. Wraz z innymi klerykami udał się na ochotnika do szpitala św. Sykstusa oraz do szpitala Matki Bożej Pocieszenia. Wyczerpany studiami i umartwieniami organizm kleryka uległ zarazie. Alojzy zmarł jako kleryk, bez święceń kapłańskich, 21 czerwca 1591 r. w wieku zaledwie 23 lat.
    Sława świętego Alojzego była tak wielka, że już w roku 1605 papież Paweł V ogłosił go błogosławionym. Kanonizacja odbyła się jednak dopiero w roku 1726. Dokonał jej papież Benedykt XIII jednocześnie z kanonizacją św. Stanisława Kostki. Ten sam papież ogłosił w 1729 św. Alojzego patronem młodzieży, szczególnie młodzieży studiującej. W 1926 roku papież Pius XI ogłosił św. Alojzego patronem młodzieży katolickiej. Jego relikwie spoczywają w kościele św. Ignacego w Rzymie.
    Szczególnym nabożeństwem do świętych Stanisława Kostki i Alojzego Gonzagi wyróżniał się św. Robert Bellarmin. Miał on ich wizerunki w swoim pokoju. Niemniej serdecznym nabożeństwem do św. Alojzego wyróżniał się św. Jan Bosko. Ku jego czci obchodził nabożeństwo 6 niedziel, przygotowujących do dnia św. Alojzego, który obchodził bardzo uroczyście. Swoje drugie z kolei oratorium, w Turynie, nazwał właśnie jego imieniem.
    W ikonografii św. Alojzy przedstawiany jest w sutannie jezuickiej, w białej komży z szerokimi rękawami. Jego atrybutami są: czaszka, Dziecię Jezus w ramionach, mitra książęca u stóp, krzyż, lilia, czaszka.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    20 czerwca

    Święta Wincenta Geroza, dziewica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Benigna, dziewica i męczennica
      •  Błogosławiony Jan Gavan, prezbiter i męczennik
    ***
    Święta Wincenta Geroza
    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się w Lovere (diecezja Brescia we Włoszech) 29 października 1784 roku. Była najstarszą spośród 3 sióstr i 3 braci. Jej rodzicami byli Jan Antoni Gerosa i Jakubowa Macario. Zajmowali się oni garbowaniem i sprzedażą skór, co było wówczas zajęciem większości tamtejszych mieszkańców. Rodzina cieszyła się powszechnym szacunkiem z racji swojej uczciwości, pobożności i miłosierdzia dla ubogich.
    Katarzyna jako najstarsza w rodzeństwie zajmowała się gospodarką domową. Kiedy zachorował jej ojciec, oddała się z całym poświęceniem posłudze względem niego. Na jej rękach ojciec pożegnał świat, niebawem zmarła także matka. Katarzyna miała wówczas 30 lat. Cały ciężar utrzymania domu i rodzeństwa spadł więc na jej barki (1814).
    W tym samym roku do Lombardii weszły wojska austriackie, grabiąc i pustosząc wszystko. Po ich odejściu nastała nędza, głód i epidemie. Tłumy nędzarzy nawiedzały również Lovere, błagając o kawałek chleba. Katarzyna chętnie dzieliła się z potrzebującymi czym tylko mogła. Umiała również zdobyć się na słowa ufności i nadziei w Bogu.
    Prawdziwą ręką Opatrzności Bożej dla potrzebujących był także w owym czasie miejscowy proboszcz, Rustycjan Barboglio. Wystawił on szpital dla chorych i opuszczonych. Do jego obsługi wybrał pobożne dziewczęta swojej parafii, z których utworzył nową rodzinę zakonną sióstr miłosierdzia z Lovere. Do współpracy zaprosił również Katarzynę. Oddała ona ojcowiznę rodzeństwu, a sama wstąpiła do zgromadzenia i tu złożyła śluby, przyjmując imię Wincenta ku czci św. Wincentego a Paulo. Przełożoną dzieła od kilku lat była św. Bartłomieja Capitanio. Oprócz szpitala siostry prowadziły także “oratorium” dla ubogich dziewcząt, wkrótce powstała także szkoła. Wincenta z całym zapałem pomagała współzałożycielce w tej pięknej pracy.
    26 lipca 1833 roku Bartłomieja zmarła w wieku zaledwie 26 lat. Wincenta miała wówczas 49 lat. Została wybrana przełożoną młodej rodziny zakonnej. Najpierw postarała się o ułożenie reguł i regulaminów (1835). Następnie musiała zatroszczyć się o zatwierdzenie tych reguł. Otrzymała je w stosunkowo krótkim czasie w Rzymie (1839) i w Wiedniu (1841), ponieważ Lombardia należała wówczas do Austrii. Za rządów Wincenty młode zgromadzenie otworzyło 23 nowe placówki, w tym 12 szpitali, dwa sierocińce i jeden ośrodek dla nawróconych ze złej drogi dziewcząt. Przyjęła do zgromadzenia 243 siostry.
    Kiedy w maju 1847 roku dotknęła ją ciężka choroba, była pewna, że zbliża się jej ostatni dzień. Z całą przytomnością umysłu wydała ostatnie rozporządzenia, mające na celu zapewnienie dziełu stabilizację i rozwój. Do ostatniej chwili dawała siostrom rady i życzliwe napomnienia. Zmarła 20 czerwca 1847 roku w wieku 63 lat. Jej beatyfikacji dokonał papież Pius XI w roku świętym 1933, a kanonizował ją wraz ze św. Bartłomieją Capitanio również w roku świętym 1950 papież Pius XII. Ciała obu Świętych spoczywają w kościele sióstr miłosierdzia w Lovero tuż przed prezbiterium, w kryształowych trumnach. Leżą zwrócone do siebie głowami.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 czerwca

    Święty Romuald z Camaldoli, opat

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Gerwazy i Protazy
      •  Błogosławiony Tomasz Woodhouse, męczennik
      •  Święta Juliana Falconieri, dziewica
    ***
    Święty Romuald z Camaldoli
    Romuald pochodził z Rawenny z możnej rodziny diuków Onesti. Urodził się ok. 951 r. Dla zadośćuczynienia za grzech ojca, który w pojedynku zabił swojego krewnego, miał według podania wstąpić do benedyktynów, którzy mieli swoje opactwo przy kościele św. Apolinarego. Jednak życie wspólne mu nie odpowiadało. Tęsknił za życiem samotnym. Dlatego po trzech latach opuścił ów klasztor. Spragniony doskonalszego skupienia, podjął życie pustelnicze. Wraz ze swym przyjacielem, Marynem, udał się na pogranicze Francji i Hiszpanii i wstąpił do klasztoru benedyktyńskiego w Cuxa. Do nich przyłączyli się wkrótce patrycjusze weneccy: Jan Gradenigo i Jan Morosini. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły św. Benedykta, zakonnicy ci żyli w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się tylko na wspólny posiłek i pacierze. Po śmierci św. Piotra Orseolo (988) Romuald wraz z towarzyszami, Gradenigo i Marynem, opuścili gościnne opactwo w Cuxa i udali się na Monte Cassino. Stąd rozeszły się ich drogi: Maryno udał się do Apulii, gdzie wkrótce poniósł śmierć męczeńską z rąk Saracenów; Gradenigo założył własny klasztor w pobliżu Monte Cassino; Romuald natomiast wrócił do Rawenny, gdzie w pobliżu opactwa benedyktyńskiego założył sobie pustelnię.
    Wkrótce zaczął zakładać podobne pustelnie w całej Italii. Takich eremów-pustelni Romuald miał założyć kilkanaście. Uczniów i naśladowców nie brakowało. Zgłaszało się ich coraz więcej. Do największej sławy doszły opactwa w Pereum koło Rawenny oraz w Camaldoli (Campo di Maldoli) w Toskanii, od którego zakon otrzymał swoją popularną nazwę “kamedułów”. Godłem zakonu zostały dwa gołąbki, pijące z jednego kielicha – jako symbol połączenia życia wspólnotowego z pustelniczym, ducha anachoreckiego z monastycznym. Do najgłośniejszych uczniów św. Romualda należeli: św. Bruno z Kwerfurtu (Bonifacy), kapelan cesarza Ottona III, św. Benedykt z Benewentu i św. Jan z Wenecji, których św. Bruno zabrał ze sobą do Polski, gdzie też obaj ponieśli śmierć męczeńską (+ 1003), oraz św. Piotr Damiani (+ 1072).
    Romuald zmarł w klasztorze Val di Castro, niedaleko Ankony, 19 czerwca 1027 r., mając 75 lat. Jego relikwie były do roku 1480 własnością tegoż opactwa. Obecnie znajdują się w Fabriano w kościele św. Błażeja, który dotąd jest pod zarządem kamedułów. Eremy kamedulskie składają się z szeregu domków-cel, w których pojedynczo mieszkają mnisi, zbierając się tylko razem na wspólną modlitwę, a kilka razy w roku, w największe święta, na wspólny posiłek i rekreację. Kameduli zachowują prawie stałe milczenie i nie wolno im przyjmować potraw mięsnych. Święty Romuald jest patronem kamedułów.
    W ikonografii św. Romuald przedstawiany jest jako stary człowiek w białym, długim habicie kamedulskim, czasami w stroju opata. Często pokazuje się go, jak we śnie widzi tajemniczą drabinę, sięgającą nieba, po której białe postacie jego duchowych synów opuszczają ziemię. Jego atrybutami są: czaszka, otwarta księga, kij podróżny, laska. Wizerunek św. Romualda widnieje w herbie Suwałk (obok św. Rocha).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Klasztor kamedułów na Bielanach/fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny 

    ***

    Św. Romuald z Camaldoli,

    założyciel zakonu kamedułów

    Tęsknił za życiem samotnika, ale pragnął realizować je we wspólnocie. Za jego przykładem poszło tysiące mężczyzn.

    Na co patrzą? Na chłopaków kopiących piłkę? Na „chopów” pchających po ulicach Rudy Śląskiej wózki ze złomem? Na rozklekotany tramwaj? Oparte o miękkie poduszki, wkomponowane w jaskrawoczerwone okiennice, starsze kobiety w oknach. Zastygłe w bezruchu, godzinami patrzące w dal. Charakterystyczny obrazek Górnego Śląska.

    Dzwonimy na furtę. Zza masywnych drzwi wychyla się brodata twarz. Brat zakonny wpuszcza nas do środka. Dla nas to połowa dnia, ale mnisi wstali o 3.30, a dźwięk dzwonu zgromadził ich w ciemnym, zimnym kościele. Odmawiali liturgię godzin niespiesznie, monotonnie sącząc słowa psalmów. Kobiety nie mają tu wstępu. Na Bielany mogą wejść jedynie w ciągu dwunastu dni w roku. Zatrzaskują się drzwi. Za nami świat laptopów, komórek i alarmów samochodowych. Na drzewie skacze wesoło wiewiórka. Cisza dzwoni w uszach. Na Srebrnej Górze przykucnął biały klasztor. Dziś widoczny jest z odległości wielu kilometrów i dla sunącego autostradą sznura samochodów jest jasnym (dosłownie!) punktem odniesienia. W ufundowanym przez Mikołaja Wolskiego, marszałka nadwornego koronnego, w 1604 roku eremie z kościołem pod wezwaniem Wniebowzięcia NMP żyją kameduli – mnisi o najsurowszej regule w Polsce. Bielany są jednym z dziewięciu takich klasztorów na świecie. Nie, wbrew powszechnej opinii nie pozdrawiają się zawołaniem „Memento mori” i nie śpią w trumnach. Co więcej, nie spoczywają w nich nawet po śmierci, bo zgodnie z tradycją ich ciała odziane w biały habit wkłada się na desce do katakumb i zamurowuje. Żyją i modlą się razem… ale osobno. Na tak rewolucyjną formułę wpadł Romuald, który tęsknił za życiem samotnika, ale pragnął realizować je we wspólnocie. Choć do historii przeszedł jako Romualdo di Camaldoli, nie pochodził ze wschodniej Toskanii, ale z tętniącego życiem miasta zapierających dech w piersiach wielobarwnych mozaik – Rawenny. Urodził się około 952 roku w arystokratycznej rodzinie. Jako młodzieniec doświadczył traumy, która okazała się punktem zwrotnym jego życia. Gdy Sergiusz, ojciec wiodącego życie hulaki Romualda, zabił w czasie sprzeczki jednego z krewnych, syn tak mocno przeżył to wydarzenie, że w ramach zadośćuczynienia za ten grzech zamknął się w benedyktyńskim klasztorze świętego Apolinarego. Odtąd szukał ciszy. W 978 roku, wraz z dożą weneckim Piotrem Orseolo i przyjacielem, bratem Marynem, wyruszył w niedostępne postrzępione Pireneje, by nieopodal opactwa w Cuxa założyć wspólnotę eremicką. Za zezwoleniem opata, nawiązując do pierwotnej reguły świętego Benedykta, zakonnicy zamieszkali w oddzielnych domkach, uprawiali ziemię i gromadzili się jedynie na modlitwy i wspólne posiłki. Po dwudziestu latach Romuald z towarzyszami powrócił do Italii. W Camaldoli powstał pierwszy dom zakonny z dwudziestoma oddzielnie zbudowanymi celami. Podobno święty miał sen, w którym ujrzał, jak jego odziani w białe habity uczniowie wdrapywali się po szczeblach drabiny Jakubowej. Od nazwy miejscowości zakonników zaczęto nazywać kamedułami. Na terenach dzisiejszych Włoch Romuald założył kilkanaście podobnych eremów. W 1027 roku przeniósł się do Val di Castro niedaleko Ankony, gdzie zmarł 19 czerwca. Już pięć lat później ogłoszono go świętym.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    18 czerwca

    Święta Elżbieta z Schönau, dziewica, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Hosanna z Mantui, dziewica
    ***
    Święta Elżbieta z Schönau
    Elżbieta urodziła się około 1129 r. zapewne w niemieckim Bonn. Pochodziła ze znakomitej rodziny. Była jeszcze dzieckiem, kiedy pobożni rodzice ówczesnym zwyczajem oddali ją na naukę i wychowanie do klasztoru benedyktynek w Schönau nad Renem (Hesja w Niemczech). Tu pozostała na zawsze. W roku 1147 jako 18-letnie dziewczę przywdziała welon zakonny, by niedługo potem złożyć śluby. Po 10 latach została wybrana na mistrzynię nowicjatu, a potem na przełożoną.
    W pięć lat po wstąpieniu do klasztoru Elżbieta zapadła na ciężką chorobę, którą znosiła przez 12 lat z heroiczną cierpliwością. Kiedy cierpienia się wzmagały i nie mogła chodzić o własnych siłach, wykorzystywała cenny czas na słodką modlitwę z Bogiem. Obdarzona darem kontemplacji, doznawała objawień Pana Jezusa, Matki Bożej i świętych Pańskich. Obdarzył ją Pan Bóg także darem proroctwa. Jej wizje miały wpływ na mariologię i religijność średniowiecza. Korespondowała ze znaną mistyczką, św. Hildegardą z Bingen, doktorem Kościoła.
    Kiedy Elżbieta umierała 18 czerwca 1164 r., miała 35 lat. Została pochowana w opactwie św. Floryna w Schönau. Do Martyrologium Rzymskiego wpisał ją w 1584 r. papież Grzegorz XIII. W roku 1632 relikwie Elżbiety zostały w czasie wojny trzydziestoletniej sprofanowane i zniszczone przez protestanckich Szwedów. Zachowała się jedynie szczęśliwie relikwia głowy św. Elżbiety.
    Święta zostawiła po sobie bogatą korespondencję. Naglona nadprzyrodzonymi wizjami, pisała do biskupów w sprawie reformy Kościoła. Jej listy zebrał starannie i opublikował jej brat, Ekbert, który był opatem klasztoru. Jest patronką osób cierpiących na depresję, wzywana w obronie przed pokusami.
    W ikonografii przedstawiana jest w habicie benedyktyńskim jako zakonnica doświadczająca wizji. Jej atrybutem jest: księga, pastorał, krzyż.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 czerwca

    Święty Brat Albert Chmielowski, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święta Alina z Forest, męczennica
      •  Święty Grzegorz Barbarigo, biskup
    ***
    Święty Albert Chmielowski

    Adam Chmielowski urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomii pod Krakowem. Sześć dni później na chrzcie św. z wody dano mu imiona Adam Bernard. W czasie uroczystego chrztu św. 17 czerwca 1847 roku w warszawskim kościele Matki Bożej na Nowym Mieście dodano jeszcze imię Hilary. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. Jako sześcioletni chłopiec został przez matkę poświęcony Bogu w czasie pielgrzymki do Mogiły. Kiedy miał 8 lat, umarł jego ojciec, sześć lat później zmarła matka.
    Chłopiec kształcił się w szkole kadetów w Petersburgu, następnie w gimnazjum w Warszawie, a w latach 1861-1863 studiował w Instytucie Rolniczo-Leśnym w Puławach. Razem z młodzieżą tej szkoły wziął udział w Powstaniu Styczniowym. 30 września 1863 roku został ciężko ranny w bitwie pod Mełchowem i dostał się do niewoli rosyjskiej. W prymitywnych warunkach polowych, bez środków znieczulających amputowano mu nogę, co zniósł niezwykle mężnie. Miał wtedy 18 lat.
    Przez pewien czas przebywał w więzieniu w Ołomuńcu, skąd został zwolniony dzięki interwencji rodziny. Aby uniknąć represji władz carskich, wyjechał do Paryża, gdzie podjął studia malarskie, potem przeniósł się do Belgii i studiował inżynierię w Gandawie, lecz powrócił wkrótce do malarstwa i ukończył Akademię Sztuk Pięknych w Monachium. Wszędzie, gdzie przebywał, wyróżniał się postawą chrześcijańską, a jego silna osobowość wywierała duży wpływ na otoczenie. Po ogłoszeniu amnestii w 1874 r. powrócił do kraju. Zaczął poszukiwać nowego ideału życia, czego wyrazem stało się jego malarstwo. Oparte dotychczas na motywach świeckich, zaczęło teraz czerpać natchnienie z tematów religijnych.

    Obraz Ecce Homo autorstwa św. Brata Alberta Chmielowskiego

    Jeden z jego najlepszych obrazów Ecce Homo jest owocem głębokiego przeżycia tajemnicy bezgranicznej miłości Boga do człowieka (obraz ten znajduje się obecnie w ołtarzu sanktuarium Brata Alberta w Krakowie przy ulicy Woronicza 10). Religijne obrazy Adama Chmielowskiego przyniosły mu miano “polskiego Fra Angelico”. Bez wątpienia duże znaczenie w życiu duchowym Adama Chmielowskiego miały rekolekcje, które odbył u jezuitów w Tarnopolu.
    W 1880 r. nastąpił duchowy zwrot w jego życiu. Będąc w pełni sił twórczych porzucił malarstwo i liczne kontakty towarzyskie i mając 35 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi z zamiarem pozostania bratem zakonnym. Po pół roku, w stanie silnej depresji, opuścił nowicjat. Do stycznia 1882 roku leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych w Kulparkowie koło Lwowa. Następnie przebywał u swojego brata na Podolu, gdzie w atmosferze spokoju i miłości powrócił całkowicie do równowagi psychicznej. Zafascynowała go duchowość św. Franciszka z Asyżu, zapoznał się z regułą III zakonu i rozpoczął działalność tercjarską, którą pragnął upowszechnić wśród podolskich chłopów. Wkrótce ukaz carski zmusił go do opuszczenia Podola.
    W 1884 r. przeniósł się do Krakowa i zatrzymał się przy klasztorze kapucynów. Pieniędzmi ze sprzedaży swoich obrazów wspomagał najbiedniejszych. Jego pracownia malarska stała się przytuliskiem. Tutaj zajmował się nędzarzami i bezdomnymi, widząc w ich twarzach sponiewierane oblicze Chrystusa. Poznał warunki życia ludzi w tzw. ogrzewalniach miejskich Krakowa. Był to kolejny moment przełomowy w życiu zdolnego i cenionego malarza. Z miłości do Boga i ludzi Adam Chmielowski po raz drugi zrezygnował z kariery i objął zarząd ogrzewalni dla bezdomnych. Przeniósł się tam na stałe, aby mieszkając wśród biedoty, pomagać im w dźwiganiu się z nędzy nie tylko materialnej, ale i moralnej.
    25 sierpnia 1887 roku Adam Chmielowski przywdział szary habit tercjarski i przyjął imię brat Albert. Dokładnie rok później złożył śluby tercjarza na ręce kard. Albina Dunajewskiego. Ten dzień jest jednocześnie początkiem działalności Zgromadzenia Braci III Zakonu św. Franciszka Posługujących Ubogim, zwanego popularnie “albertynami”. Przejęło ono od zarządu miasta opiekę nad ogrzewalnią dla mężczyzn przy ulicy Piekarskiej w Krakowie. W niecały rok później brat Albert wziął również pod swoją opiekę ogrzewalnię dla kobiet, a grupa jego pomocnic, którymi kierowała siostra Bernardyna Jabłońska, stała się zalążkiem “albertynek”.
    Formacja dla kandydatów i kandydatek do obu zgromadzeń organizowana była w domach pustelniczych; najbardziej znanym stała się tzw. samotnia na Kalatówkach pod Zakopanem. Nowicjat był surowy, aby zawczasu z życia w tych zgromadzeniach mogły wycofać się osoby słabsze. Do trudnej pracy potrzeba bowiem było ludzi wyjątkowo zahartowanych zarówno fizycznie, jak i moralnie. Przytuliska znajdujące się pod opieką albertynów i albertynek były otwarte dla wszystkich potrzebujących, bez względu na narodowość czy wyznanie, zapewniano pomoc materialną i moralną, stwarzano chętnym możliwości pracy i samodzielnego zdobywania środków utrzymania.
    Albert był człowiekiem rozmodlonym, pokutnikiem. Odznaczał się heroiczną miłością bliźniego, dzieląc los z najuboższymi i pragnąc przywrócić im godność. Pomimo swego kalectwa wiele podróżował, zakładał nowe przytuliska, sierocińce dla dzieci i młodzieży, domy dla starców i nieuleczalnie chorych oraz tzw. kuchnie ludowe. Za jego życia powstało 21 takich domów, gdzie potrzebujący otaczani byli opieką 40 braci i 120 sióstr. Przykładem swego życia Brat Albert uczył współbraci i współsiostry, że trzeba być “dobrym jak chleb”. Zalecał też przestrzeganie krańcowego ubóstwa, które od wielu lat było również jego udziałem.
    Zmarł w opinii świętości, wyniszczony ciężką chorobą i trudami życia w przytułku, który założył dla mężczyzn, 25 grudnia 1916 r. w Krakowie. Pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim 28 grudnia 1916 roku stał się pierwszym wyrazem czci powszechnie mu oddawanej. Św. Jan Paweł II beatyfikował go 22 czerwca 1983 r. na Błoniach krakowskich, a kanonizował 12 listopada 1989 r. w Watykanie. Jest patronem zakonów albertynek i albertynów, a w Polsce także artystów plastyków.
    Postacią brata Alberta, artysty, który porzucił sztukę dla służby Bogu, był zafascynowany Karol Wojtyła już w latach swojej młodości. Tej postaci poświęcił dramat “Brat naszego Boga”, napisany w latach 1944-1950. Sztukę zaczęto wystawiać w polskich teatrach zaraz po wyborze kard. Wojtyły na papieża. W 1997 r. na jej podstawie powstał film w reżyserii Krzysztofa Zanussiego pod tym samym tytułem.
    W ikonografii św. Albert przedstawiany jest w szarobrązowym płaszczu zakonnym. Ramieniem otacza ubogiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    16 czerwca

    Błogosławiona Florida Cevoli, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Benon, biskup
      •  Święta Lutgarda, dziewica
      •  Święty Jan Franciszek Régis, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Florida Cevoli
    Lukrecja Helena Cevoli urodziła się 11 listopada 1685 r. w Pizie (Włochy) w rodzinie hrabiowskiej. Naukę podjęła w szkole w rodzinnym mieście. W wieku 18 lat wstąpiła w Citta di Castello do klarysek-kapucynek. Otrzymała wówczas imię Floryda. Jej mistrzynią w czasie nowicjatu była św. Weronika Giuliani (+ 1727).
    W zakonie Floryda doświadczyła wyjątkowych przeżyć mistycznych. Pracowała w kuchni i infirmerii, pełniąc proste obowiązki. Z czasem została asystentką św. Weroniki, a po jej śmierci w 1727 r. wybrano ją ksienią. Urząd ten pełniła do śmierci. Pozostawiła też liczne poruszające pisma, w których przekazała opis swoich przeżyć duchowych. W klasztorze i poza nim była poszukiwaną doradczynią i przewodniczką w sprawach duchowych. Gdy w 1758 r. w mieście wybuchły zamieszki po śmierci papieża Benedykta XIV, poproszono ją o interwencję.
    Zmarła 12 czerwca 1767 r. w Citta di Castello i została pochowana w kościele klasztornym. Po dziś dzień istnieje tam jej bardzo silny kult. 16 maja 1993 r. została ogłoszona błogosławioną.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 czerwca

    Święty Bernard z Menthon, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Jolenta, księżna, zakonnica
      •  Święty Wit, męczennik
      •  Święta Maria Michalina od Najświętszego Sakramentu, dziewica
    ***
    Święty Bernard z Menthon
    Bernard (nazywany Bernardem z Menthon, z Aosty lub z Mont-Joux) urodził się około roku 996 w Menthon w Sabaudii (południowo-wschodnia Francja), w rodzinie szlacheckiej. Był krewnym burgundzkiej królowej Ermengardy. Po studiach w Paryżu, gdzie zgłębiał filozofię i prawo, przybył do doliny Aosty w diecezji Novara (Piemont w północno-zachodnich Włoszech). Był archidiakonem. Podejmował działalność charytatywną wśród górali oraz pielgrzymów. W Alpach założył dwa schroniska na przełęczach, zwane od jego imienia Wielkim i Małym Bernardem (około roku 1050). Schroniska w tych niebezpiecznych miejscach służyły przedostającym się przez Alpy w pobliżu Mont Joux podróżnym, wśród których było wielu pielgrzymów. Zakonnicy otoczyli wędrowców opieką. Pomagały im specjalnie szkolone psy, nazwane od opiekunów bernardynami.
    Wiosną 1081 r. Bernard udał się do Pawii, by podjąć się mediacji między cesarzem Henrykiem IV a papieżem Grzegorzem VII. W drodze powrotnej zmarł w Novara 15 czerwca 1081 r. Jego relikwie spoczywają w katedrze w Novara. Jest patronem alpinistów i górali alpejskich, turystów, narciarzy i ratowników górskich.
    Czczony był w Piemoncie już w XII w. Został ogłoszony świętym w 1123 r. przez biskupa Ryszarda z Novary. Oficjalnie do martyrologium rzymskiego wpisał go papież Innocenty XI w 1681 r. Pius XI w roku 1923 wydał list apostolski o kulcie św. Bernarda.
    W ikonografii przedstawia się św. Bernarda w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutami są: krzyż w kształcie laski, laska alpejska, pies bernardyński, narty, toporek, szatan w łańcuchach lub o czterech głowach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Bernard z Aosty

    Do niedawna nazywano go najczęściej Bernardem z Menthon. Tak uczynił również Pius XI, gdy w r. 1923 ogłaszał go patronem górali alpejskich i alpinistów. Ale ten wielki papież, który przed swym pontyfikatem był nie tylko doskonałym alpinistą, ale także wnikliwym badaczem i historykiem, wyposażonym w subtelny zmysł krytyczny, zaznaczył od razu, iż w dziejach naszego Bernarda jest jeszcze wiele rzeczy niedostatecznie wyjaśnionych. Niektóre są już dziś oczywistsze. W ślad za sabaudzką tradycją rękopiśmienną utrzymywano, że Bernard pochodził z sabaudzkiego Menthon-Saint-Bernard, nad jeziorem Annecy. Tymczasem starsze przekazy hagiograficzne, reprezentujące tradycję włoską, pozwoliły ustalić, iż w rzeczywistości pochodził z okręgu Aosty (płn. Włochy). Tam też był potem archidiakonem i rozwijał działalność charytatywną. Zwłaszcza koncentrował się na trosce około zaniedbanych górali oraz pielgrzymów i podróżnych, których wówczas często napadali madziarscy lub saraceńscy rozbójnicy. To właśnie Bernardowi zawdzięcza swe powstanie hospicjum na Montjoux (Mons Jovis), zwane dziś Wielkim Świętym Bernardem, a może także hospicjum na Colonne-Joux (Columna Iovis, dziś Mały Święty Bernard); powstanie tego ostatniego nie jest jeszcze dostatecznie wyjaśnione. Jedno i drugie obsługiwane jest przez kanoników reguły św. Augustyna (Congregatio ss. Nicolai et Bernardi Montis Iovis). Było to zapewne zrazu na wpół świeckie bractwo, które z czasem przyjęło statuty kanonickie, w wieku XVII zaś dołączyło do kanoników lateraneńskich. Po dziś dzień stanowi z nimi jedną federację zakonną. Bernard zmarł w r. 1081. Relikwie spoczywają w Novarze (płn.-wsch. Piemont, Włochy). Pamiątkę obchodziło się w różnych dniach (16 maja, 1 listopada), obecnie jednak w dniu 15 czerwca, który ma za sobą najlepsze świadectwa.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 czerwca

    Błogosławiony Michał Kozal, biskup i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Metody Wyznawca, patriarcha
      •  Błogosławiony Gerard z Clairvaux, mnich
      •  Elizeusz, prorok
    ***
    Błogosławiony Michał Kozal

    Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Był synem Jana, oficjalisty dworskiego, i Marianny z Płaczków. Po ukończeniu szkoły podstawowej, a później gimnazjum w Krotoszynie, wstąpił w 1914 roku do seminarium duchownego w Poznaniu, gdzie ukończył tzw. kurs teoretyczny. Ostatni rok studiów, zwany praktycznym, ukończył w Gnieźnie. Tam też otrzymał święcenia kapłańskie w dniu 23 lutego 1918 roku. Planował, że podejmie studia specjalistyczne, ale po nagłej śmierci ojca musiał zapewnić utrzymanie matce i siostrze. Był wikariuszem w różnych parafiach. Odznaczał się gorliwością w prowadzeniu katechizacji, wiele godzin spędzał w konfesjonale, z radością głosił Słowo Boże, dużo się modlił. Był wyrozumiały, uczynny i miłosierny wobec wiernych.
    W uznaniu dla jego gorliwej posługi kapłańskiej i wiedzy zdobytej dzięki samokształceniu, kardynał August Hlond mianował go w 1927 ojcem duchownym seminarium w Gnieźnie. Okazał się doskonałym przewodnikiem sumień przyszłych kapłanów. Alumni powszechnie uważali go za świętego męża. Dwa lata później został powołany na stanowisko rektora seminarium. Obowiązki pełnił do roku 1939, kiedy Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej i biskupem tytularnym Lappy (na Krecie). Konsekrację biskupią otrzymał 13 sierpnia 1939 roku z rąk księdza biskupa Karola Radońskiego w katedrze włocławskiej.
    We wrześniu 1939 roku nie opuścił swojej diecezji, którą zarządzał po wyjeździe z kraju biskupa diecezjalnego. Jego nieustraszona, pełna poświęcenia postawa stała się wzorem zarówno dla duchowieństwa, jak i dla ludzi świeckich. Niemcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Najpierw wraz z alumnami seminarium i kapłanami został osadzony w więzieniu we Włocławku. Od stycznia 1940 r. do 3 kwietnia 1941 r. internowano go w klasztorze księży salezjanów w Lądzie nad Wartą. Po wywiezieniu z Lądu, więziony był w obozach w Inowrocławiu, Poznaniu, Berlinie, Halle, Weimarze i Norymberdze. Wszędzie ze względu na swoją niezłomną postawę, rozmodlenie i gorliwość kapłańską doznawał szczególnych upokorzeń i prześladowań.
    Od lipca 1941 roku był więźniem obozu w Dachau, gdzie tak jak inni kapłani pracował ponad siły. Doświadczał tu wyrafinowanych szykan, ciesząc się w duchu, że “stał się godnym cierpieć zelżywości dla imienia Jezusowego”. Chociaż sam był głodny i nieraz opuszczały go siły, dzielił się swoimi racjami żywnościowymi ze słabszymi od siebie, potrafił oddać ostatni kęs chleba klerykom. Odważnie niósł posługę duchową chorym i umierającym, a zwłaszcza kapłanom. W styczniu 1943 roku ciężko zachorował na tyfus; gdy był już zupełnie wycieńczony, przeniesiono go na osobny “rewir”.
    26 stycznia 1943 roku został uśmiercony zastrzykiem z fenolu. Umarł w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym. Mimo prób ocalenia jego ciała przez więźniów, zostało ono spalone w krematorium. Po bohaterskiej śmierci sława świętości biskupa Kozala utrwaliła się wśród duchowieństwa i wiernych, którzy prosili Boga o łaski za jego wstawiennictwem. Zaraz po wojnie zaczęto zabiegać o beatyfikację. Św. Jan Paweł II podczas uroczystej Mszy świętej 14 czerwca 1987 roku w Warszawie przed Pałacem Kultury i Nauki – zamykającej II Krajowy Kongres Eucharystyczny – dokonał beatyfikacji biskupa Michała Kozala. Papież powiedział w homilii: “Tę miłość, którą Chrystus mu objawił, biskup Kozal przyjął w całej pełni jej wymagań. Nie cofnął się nawet przed tym najtrudniejszym: «Miłujcie waszych nieprzyjaciół» (Mt 5, 44). Niech będzie jednym jeszcze patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który «do końca umiłował»”.
    W ikonografii bł. Michał przedstawiany jest w stroju biskupim lub w pasiaku więziennym. Jego atrybutami są: mitra, fioletowy trójkąt i numer obozowy 24544.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________________

    Biskup zamęczony w Dachau – bł. Michał Kozal

    Biskup zamęczony w Dachau - bł. Michał Kozal

     Bł. Michał Kozal, biskup/www.gimnazjumbialoslwie.pl.

    ***

    “Niech będzie on jeszcze jednym patronem naszych trudnych czasów, pełnych napięcia, nieprzyjaźni i konfliktów. Niech będzie wobec współczesnych i przyszłych pokoleń świadkiem tego, jak wielka jest moc łaski Pana naszego Jezusa Chrystusa – Tego, który do końca umiłował” – mówił Ojciec Święty Jan Paweł II ogłaszając w roku 1987 biskupa Michała Kozala błogosławionym.

    Jeden z tysięcy

    Zwyczajna wierność w sytuacji ekstremalnej staje się czymś nadzwyczajnym.

    W mojej pamięci pozostało na zawsze spotkanie z bp. Kozalem. Wyróżniał się zrównoważeniem, pogodą ducha. Jego świadectwo wiary jeszcze bardziej podnosiło na duchu takiego młodego kapłana jak ja i utwierdzało w trwaniu na tej drodze męczeństwa – wspominał bp Ignacy Jeż, który cudem przeżył obóz w Dachau.

    Przez ten centralny niemiecki ośrodek niszczenia duchownych przewinęło się 2791 księży 21 narodowości, w tym 1640 Polaków. „Obok strasznych przeżyć były też wspaniałe bohaterskie przeżycia wielu polskich kapłanów. Człowiek, patrząc na te świadectwa, budował się wewnętrznie” – pisał bp Jeż… Michał Kozal urodził się 25 września 1893 r. w Nowym Folwarku pod Krotoszynem. Skończył Seminarium Duchowne w Poznaniu, święcenia kapłańskie przyjął w Gnieźnie w 1918 roku. Pracował jako wikary i katecheta, ojciec duchowny seminarium w Gnieźnie, później jego rektor. Pius XI mianował go biskupem pomocniczym diecezji włocławskiej. Konsekracja odbyła się 13 sierpnia 1939 roku.

    Siedemnaście dni później wybuchła wojna. Ordynariusz Włocławka bp Karol Radoński opuścił miasto, bp Michał pozostał ze swoimi. Hitlerowcy aresztowali go 7 listopada 1939 roku. Więziono go w różnych miejscach, aż w lipcu 1941 roku trafił do Dachau jako numer 24544. Tam zachorował na tyfus i 26 stycznia 1943 roku został dobity zastrzykiem z trucizną. Ciało zostało spalone w krematorium.

    Jan Paweł II ogłosił bp. Kozala błogosławionym 14 czerwca 1987 roku w Warszawie. W homilii papież powiedział o nim: „Jeden z tysięcy!”. W domyśle jeden z tysięcy zamordowanych z nienawiści do wiary. Jeden z tych, w których objawiła się „władza miłości – przeciw obłędowi przemocy, zniszczenia, pogardy i nienawiści”. W 1999 roku Jan Paweł II beatyfikował kolejnych. Tym razem już 108 męczenników II wojny (wśród nich jest proboszcz mojej rodzinnej parafii w Katowicach, ks. Emil Szramek).

    Niedawno w Tarnowie sporządzono Księgę Pamięci z nazwiskami duchownych zabitych przez hitlerowców, komunistów i na misjach – 2947 osób. W życiorysie bp. Kozala, a pewnie i innych ofiar, nie ma niczego nadzwyczajnego. Jest TYLKO solidna wierność powołaniu. Na co dzień. Także w sytuacji ekstremalnej, w piekle na ziemi. Wtedy ta zwyczajna wierność staje się czymś nadzwyczajnym. Wtedy inaczej patrzymy na owo „tylko”.

    autor tekstu “Jeden z tysięcy” – ks. Tomasz Jaklewicz/wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 czerwca

    Święty Antoni z Padwy,
    prezbiter i doktor Kościoła




    Ferdynand Bulonne urodził się w Lizbonie w 1195 r. Pomiędzy 15. a 20. rokiem życia wstąpił do Kanoników Regularnych św. Augustyna, którzy mieli swój klasztor na przedmieściu Lizbony. Spędził tam dwa lata, po czym przeniósł się do klasztoru w Coimbrze, które to miasto, obok Lizbony, było drugim, najważniejszym ośrodkiem życia religijnego i kulturalnego kraju. Tam zdobył gruntowne wykształcenie teologiczne i w roku 1219 otrzymał święcenia kapłańskie.
    W rok potem Ferdynand był świadkiem pogrzebu pięciu franciszkanów zamordowanych przez mahometan w Maroko. Przy tej okazji po raz pierwszy usłyszał o duchowych synach św. Franciszka z Asyżu i natychmiast wstąpił do nich w Olivanez, gdzie osiedlili się przy kościółku św. Antoniego Pustelnika. Z tej okazji Ferdynand zmienił swoje imię na Antoni. Zapalony duchem męczeńskiej ofiary, postanowił udać się do Afryki, by tam oddać swoje życie dla Chrystusa. Jednak plany Boże były inne. Antoni zachorował śmiertelnie i musiał wracać do ojczyzny. Jednakże na Morzu Śródziemnym zastała go burza i zapędziła jego statek na Sycylię. W roku 1221 odbywała się w Asyżu kapituła generalna nowego zakonu. Antoni udał się tam i spotkał się ze św. Franciszkiem (+ 1226). Po skończonej kapitule oddał się pod władzę brata Gracjana, prowincjała Emilii i Romanii, który mu wyznaczył erem w Montepaolo w pobliżu Forli. Czas tam spędzony Antoni wykorzystał na pogłębienie życia wewnętrznego i dla swoich studiów. Ze szczególnym zamiłowaniem zagłębiał się w Pismo święte. Równocześnie udzielał pomocy duszpasterskiej i kaznodziejskiej. Sława jego kazań dotarła niebawem do brata Eliasza, następcy św. Franciszka. Ten ustanowił go generalnym kaznodzieją zakonu.
    Odtąd Antoni przemierzał miasta i wioski, nawołując do poprawy życia i pokuty. Dar wymowy, jego niezwykle obrazowy i plastyczny język, ascetyczna postawa, żar i towarzyszące mu cuda gromadziły przy nim tak wielkie tłumy, że musiał głosić kazania na placach, gdyż żaden kościół nie mógł pomieścić słuchaczy. W latach 1225-1227 udał się z kazaniami do południowej Francji, gdzie z całą mocą zwalczał szerzącą się tam herezję katarów (albigensów). Kiedy powrócił do Italii, na kapitule generalnej został wybrany ministrem (prowincjałem) Emilii i Mediolanu. W tym czasie napisał Kazania niedzielne. W roku 1228 udał się do Rzymu, by załatwić pilne sprawy swojej prowincji. Z tej okazji papież Grzegorz IX zaprosił go z okolicznościowym kazaniem. Wywarło ono na papieżu tak silne wrażenie, że nazwał Antoniego “Arką Testamentu”. Papież polecił mu wówczas, by wygłaszał kazania do tłumów pielgrzymów, którzy przybywali do Rzymu. Na prośbę kardynała Ostii Antoni napisał Kazania na święta. Wygłosił tam także kazania wielkopostne.
    Po powrocie do swojej prowincji udał się do Werony, gdzie władcą był znany z okrucieństw i tyranii książę Ezelin III. Był on zwolennikiem cesarza i w sposób szczególnie okrutny mścił się na zwolennikach papieża. Do niego wtedy należała także Padwa. Antoni wiedział, że naraża własne życie, miał jednak odwagę powiedzieć władcy prawdę. Ku zdumieniu wszystkich tyran nie śmiał go tknąć i wypuścił cało.

    Święty Antoni z Padwy

    Antoni obdarzony był wieloma charyzmatami – miał dar bilokacji, czytania w ludzkich sumieniach, proroctwa. Wykładał filozofię na uniwersytecie w Bolonii. W roku 1230 na kapitule generalnej zrzekł się urzędu prowincjała (ministra) i udał się do Padwy. Był zupełnie wycieńczony, zachorował na wodną puchlinę. Opadając z sił, zatrzymał się w klasztorku w Arcella, gdzie przy śpiewie O gloriosa Virginum wieczorem w piątek, 13 czerwca 1231 roku, oddał Bogu ducha mając zaledwie 36 lat.
    Jego pogrzeb był wielką manifestacją. Pochowano go w Padwie w kościółku Matki Bożej. W niecały rok później, 30 maja 1232 roku, papież Grzegorz IX zaliczył go w poczet świętych. O tak rychłej kanonizacji zadecydowały rozliczne cuda i łaski, jakich wierni doznawali na grobie św. Antoniego. Komisja papieska stwierdziła w tak krótkim czasie 5 uzdrowień z paraliżu, 7 wypadków przywrócenia niewidomym wzroku, 3 głuchym słuchu, 2 niemym mowy, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wypadki wskrzeszenia umarłych. Kult św. Antoniego rozszedł się po całym świecie bardzo szybko. Grzegorz IX bullą Cum iudicat w 1233 roku wyznaczył dzień jego dorocznej pamiątki na 13 czerwca. Sykstus V w 1586 r. włączył jego święto do kalendarza powszechnego Kościoła. Na życzenie króla Hiszpanii Filipa V Innocenty XIII w roku 1722 ustanowił 13 czerwca świętem dla całej Hiszpanii i podległej jej wówczas Ameryki Południowej. W Padwie zainicjowano praktykę czczenia w każdy piątek śmierci św. Antoniego i we wtorek jego pogrzebu. W 1946 r. Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła.
    Św. Antoni Padewski jest patronem zakonów: franciszkanów, antoninek oraz wielu bractw; Padwy, Lizbony, Padeborn, Splitu; dzieci, górników, małżeństw, narzeczonych, położnic, ubogich, podróżnych, ludzi i rzeczy zaginionych. Na miejscu grobu św. Antoniego – Il Santo – wznosi się potężna bazylika, jedno z najbardziej popularnych sanktuariów w Europie. Przeprowadzone w 1981 r. badania szczątków Świętego ustaliły, że miał 190 cm wzrostu, pociągłą twarz i ciemnobrązowe włosy. Na kolanach wykryto cienkie pęknięcia, spowodowane zapewne długim klęczeniem.
    W ikonografii św. Antoni przedstawiany jest w habicie franciszkańskim; nieraz głosi kazanie, czasami trzyma Dziecię Jezus, które mu się według legendy ukazało (podobnie jedynie legendą jest jego kazanie do ryb czy zniewolenie muła, żeby oddał cześć Najświętszemu Sakramentowi, by w ten sposób zawstydzić heretyka). Jego atrybutami są: księga, lilia, serce, ogień – symbol gorliwości, bochen chleba, osioł, ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Antoni z Padwy

    (Oprac. GS/PCh24.pl)

    ***

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 10.02.2010

    Drodzy bracia i siostry!

    Dwa tygodnie temu przedstawiłem postać św. Franciszka z Asyżu. Dziś chciałbym omówić postać innego świętego, który należy do pierwszego pokolenia braci mniejszych: Antoniego z Padwy lub — jak również jest nazywany — z Lizbony, bo w tym mieście się urodził. Jest to jeden z najbardziej popularnych świętych w całym Kościele katolickim, czczony nie tylko w Padwie, gdzie została wzniesiona wspaniała bazylika, w której są przechowywane jego śmiertelne szczątki, ale w całym świecie. Wierni otaczają miłością obrazy i figury przedstawiające go z lilią, symbolem czystości, albo z Dzieciątkiem Jezus na ręku — na pamiątkę cudownego objawienia, o którym mówią pewne źródła pisane.

    Antoni przyczynił się znacznie do rozwoju duchowości franciszkańskiej dzięki swojej wyjątkowej inteligencji, równowadze, gorliwości apostolskiej, a głównie mistycznej żarliwości.

    Urodził się w Lizbonie w rodzinie szlacheckiej ok. 1195 r. Na chrzcie otrzymał imię Fernando. Wstąpił do zakonu kanoników żyjących według reguły monastycznej św. Augustyna, przebywał najpierw w klasztorze św. Wincentego w Lizbonie, a następnie Świętego Krzyża w Coimbrze, słynnym portugalskim ośrodku kulturalnym. Z zainteresowaniem i zaangażowaniem oddawał się studiowaniu Biblii oraz ojców Kościoła, zdobywając wiedzę teologiczną, którą wykorzystał w nauczaniu i przepowiadaniu Słowa. W Coimbrze miało miejsce wydarzenie, które wywarło decydujący wpływ na jego życie: w 1220 r. wystawiono tam relikwie pierwszych pięciu misjonarzy franciszkańskich, którzy udali się do Maroka i ponieśli śmierć męczeńską. Na młodym Fernandzie fakt ten wywarł tak silne wrażenie, że zapragnął pójść w ich ślady na drodze doskonałości chrześcijańskiej. Poprosił wówczas o pozwolenie na opuszczenie kanoników augustiańskich, by wstąpić do braci mniejszych. Jego prośba została spełniona, przyjął imię Antoni i wyruszył w podróż do Maroka, ale Opatrzność Boża rozporządziła inaczej. Zachorował i musiał wrócić do Włoch. W 1221 r. uczestniczył w wielkiej «kapitule namiotów» w Asyżu, gdzie spotkał się także ze św. Franciszkiem. Następnie przez pewien czas przebywał w całkowitym ukryciu w klasztorze w pobliżu Forlě w północnych Włoszech, gdzie Pan powołał go do innej misji. Gdy zbiegiem okoliczności poproszono go o wygłoszenie kazania z okazji święceń kapłańskich, wykazał się taką wiedzą i elokwencją, że przełożeni polecili mu zająć się kaznodziejstwem. Działalność apostolska, jaką rozpoczął wówczas we Włoszech i Francji, była tak intensywna i skuteczna, że powróciło do Kościoła wiele osób, które od niego przedtem się oddaliły. Antoni był także jeśli nie pierwszym, to jednym z pierwszych nauczycieli teologii zakonu braci mniejszych. Zaczął nauczać w Bolonii z błogosławieństwem św. Franciszka, który w uznaniu cnót Antoniego wysłał mu krótki list, rozpoczynający się od słów: «Chcę, byś nauczał braci teologii». Antoni stworzył podstawy teologii franciszkańskiej, którą rozwijali następnie inni wybitni myśliciele, a osiągnęła ona najwyższe szczyty w św. Bonawenturze z Bagnoregio i bł. Dunsie Szkocie.

    Po wyborze na przełożonego prowincji braci mniejszych we Włoszech nadal pełnił posługę kaznodziei, łącząc ją ze sprawowaniem nowego urzędu. Po złożeniu urzędu prowincjała zamieszkał pod Padwą, którą znał z poprzednich pobytów. Niespełna rok później, 14 czerwca 1231 r., zmarł w pobliżu tego miasta. Padwa, która za życia przyjęła go serdecznie i z czcią, nadal otacza go miłością i nabożeństwem. Papież Grzegorz ix, który po wysłuchaniu jego kazania nazwał go «Arką Testamentu», kanonizował go w 1232 r., rok po śmierci, również dzięki licznym cudom, do jakich doszło za jego wstawiennictwem.

    W ostatnim okresie swego życia Antoni napisał dwa cykle «Kazań», zatytułowanych Kazania niedzielne (Sermones dominicales) oraz Kazania o Świętych (Sermones in solemnitatibus seu sanctorales), przeznaczone dla kaznodziejów oraz dla wykładowców studiów teologicznych zakonu franciszkańskiego. W Kazaniach tych komentuje fragmenty Pisma Świętego przedstawiane w liturgii, posługując się patrystyczno-średniowieczną interpretacją czterech znaczeń: literackiego bądź historycznego, alegorycznego bądź chrystologicznego, tropologicznego bądź moralnego oraz anagogicznego, które ukazuje (jako cel) życie wieczne. Dzisiaj odkrywamy na nowo, że owe znaczenia są wymiarami jedynego znaczenia Pisma Świętego i że słuszna jest interpretacja Pisma Świętego poprzez badanie czterech wymiarów jego słowa. Kazania św. Antoniego są tekstami teologiczno-homiletycznymi, odzwierciedlającymi żywe przepowiadanie, w którym św. Antoni przedstawia autentyczną drogę życia chrześcijańskiego. Kazania zawierają takie bogactwo nauki duchowej, że czcigodny papież Pius xii w 1946 r. ogłosił Antoniego doktorem Kościoła, nadając mu tytuł doctor evangelicus, ponieważ pisma te ukazują świeżość i piękno Ewangelii; jeszcze dzisiaj możemy je czytać z wielkim pożytkiem duchowym.

    Kazaniach św. Antoni mówi o modlitwie jako związku miłosnym, w którym człowiek pragnie ze słodyczą rozmawiać z Panem, a to rodzi niewymowną radość, która łagodnie ogarnia modlącą się duszę. Antoni przypomina nam, że do modlitwy potrzebna jest cisza, której nie należy utożsamiać z odcięciem się od zewnętrznych hałasów, lecz stanowi wewnętrzne doświadczenie, w którym przez usunięcie tego, co rodzą troski duszy i co rozprasza, dąży się do uzyskania ciszy w samej duszy. Zgodnie z nauczaniem tego wybitnego doktora franciszkańskiego, na modlitwę składają się cztery nieodzowne postawy, które łacina Antoniego definiuje w następujący sposób: obsecratio, oratio, postulatio, gratiarum actio. Można by je przetłumaczyć następująco: ufne otwarcie serca przed Bogiem, to pierwszy krok — nie wystarczy po prostu pojąć Słowo, ale w modlitwie trzeba otworzyć serce na obecność Boga; następnie powinienem rozmawiać z Nim serdecznie, dostrzegając Jego obecność we mnie; a następnie — co jest rzeczą bardzo naturalną — należy przedstawić Mu nasze potrzeby; w końcu wielbić Go i Mu dziękować.

    W tej nauce św. Antoniego o modlitwie dostrzegamy jeden z charakterystycznych rysów teologii franciszkańskiej, której był twórcą: ważną rolę odgrywa w niej miłość Boża, która przenika sferę uczuć, woli, serca i jest również źródłem duchowego poznania, przewyższającego wszystkie inne. Miłując bowiem, poznajemy.

    Pisze Antoni: «Miłość jest duszą wiary, czyni ją żywą; bez miłości wiara umiera» (Sermones dominicales et festivi II, Messaggero, Padova 1979, s. 37).

    Jedynie dusza, która się modli, może czynić postępy w życiu duchowym: oto ulubiony temat kazań św. Antoniego. Zna on dobrze ułomności ludzkiej natury, naszą podatność na grzech, dlatego nieustannie nawołuje do walki ze skłonnościami do chciwości, pychy, nieczystości i do praktykowania cnót ubóstwa i ofiarności, pokory i posłuszeństwa oraz czystości. Na początku xiii w., gdy rozwijały się miasta i rozkwitał handel, wzrastała też liczba osób niewrażliwych na potrzeby bliźnich. Z tego powodu Antoni wielokrotnie napominał wiernych, by myśleli o prawdziwym bogactwie, bogactwie serca, które sprawiając, że człowiek staje się dobry i sprawiedliwy, pozwala gromadzić to, co jest skarbem w niebie. «O bogacze — wzywa — stańcie się przyjaciółmi (…) biednych, przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości» (tamże, s. 29).

    Drodzy przyjaciele, czyż nie jest to bardzo ważne nauczanie również dzisiaj, kiedy kryzys finansowy i głębokie nierówności ekonomiczne powodują zubożenie wielu osób, co prowadzi do nędzy? W mojej encyklice Caritas in veritate przypominam: «Ekonomia (…) potrzebuje etyki dla swego poprawnego funkcjonowania; nie jakiejkolwiek etyki, lecz etyki przyjaznej osobie» (n. 45).

    Dla Antoniego, ucznia Franciszka, w centrum życia i myśli, działalności i przepowiadania jest zawsze Chrystus. Jest to drugi typowy rys teologii franciszkańskiej — chrystocentryzm. Z zapałem kontempluje ona i zachęca do kontemplowania tajemnic człowieczeństwa Pana, Jezusa Człowieka, a szczególnie tajemnicy narodzenia, Boga, który stał się Dziecięciem, oddał się w nasze ręce: tajemnicy budzącej miłość do Boga i wdzięczność za Jego dobroć.

    Boże Narodzenie, główny moment w dziejach miłości Chrystusa do ludzkości, z jednej strony, ale także wizja Ukrzyżowanego budzą w Antonim wdzięczność wobec Boga oraz szacunek dla godności osoby ludzkiej, wszyscy bowiem, wierzący i niewierzący, mogą odnaleźć w Ukrzyżowanym i Jego obrazie sens, który wzbogaca życie. Pisze św. Antoni: «Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża» (Sermones dominicales et festivi III, Messaggero, Padova 1979, ss. 213-214).

    Rozważając te słowa, możemy lepiej zrozumieć, jak ważny jest obraz Ukrzyżowanego w naszej kulturze, w naszym humanizmie, zrodzonym z wiary chrześcijańskiej. Właśnie wtedy, gdy patrzymy na krzyż, widzimy — jak mówi św. Antoni — wielkość godności ludzkiej i wartości człowieka. W żaden inny sposób nie można zrozumieć, ile wart jest człowiek, ponieważ to właśnie Bóg sprawia, że jesteśmy tacy ważni, widzi, że jesteśmy tak ważni, że zasługujemy na Jego cierpienie. Tym samym cała godność ludzka widoczna jest w zwierciadle Ukrzyżowanego, a z patrzenia na Niego zawsze rodzi się uznanie ludzkiej godności.

    Drodzy przyjaciele, oby św. Antoni z Padwy, tak bardzo czczony przez wiernych, wstawiał się za całym Kościołem, a zwłaszcza za tymi, którzy oddają się kaznodziejstwu. Prośmy Pana, aby pomógł nam nauczyć się nieco tej sztuki od św. Antoniego. Niech kaznodzieje, natchnieni jego przykładem, starają się łączyć rzetelną i zdrową naukę, szczerą i żarliwą pobożność ze skutecznym przekazem. W tym Roku Kapłańskim módlmy się, aby kapłani i diakoni skrupulatnie pełnili tę posługę głoszenia i przybliżania Słowa Bożego wiernym, zwłaszcza poprzez homilie wygłaszane podczas liturgii. Niech skutecznie ukazują one odwieczne piękno Chrystusa, jak zaleca Antoni: «Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł» (Sermones dominicales et festivi III, s. 59).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 5/2010/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________

    Św. Antoni – kaznodzieja z drzewa orzechowego

    Sample

    fot. Wikipedia

    ***

    Podobno głosił kazania, siedząc w konarach orzechowego drzewa w pobliżu Padwy, gdzie dziś znajduje się niewielki kościółek Sant’Antonio di Noce. Kościół katolicki wspomina 13 czerwca w liturgii św. Antoniego Padewskiego – doktora Kościoła, jednego z najpopularniejszych świętych, patrona „od zagubionych osób i rzeczy” oraz ludzi ubogich. Dla franciszkanów jest to drugi co do ważności święty – po ich założycielu, św. Franciszku z Asyżu.

    Z osobą św. Antoniego łączy się wiele pięknych legend. Jedna z nich mówi, że kiedy głosił kazanie w Rimini nad Adriatykiem, z szeroko otwartymi pyszczkami słuchała go ogromna rzesza ryb. Do najpopularniejszych wspomnień dotyczących świętego należy „cud z Dzieciątkiem Jezus”, które szeroko uśmiechnęło się do świętego z kart Ewangelii. Dlatego wiele obrazów ukazuje św. Antoniego z czułością trzymającego na rękach małego Jezusa. Szczególnie wiele tego rodzaju opowiadań mają bardzo kochający „swego” świętego Włosi, mimo że Antoni pochodził nie z Włoch, ale z Portugalii, a do Padwy przybył na krótko przed śmiercią.

    Św. Antoni (Ferdynand Bulonne; po portugalsku Fernando Martins de Bulhões) urodził się ok. roku 1195 w zamożnej rodzinie w Lizbonie. W wieku 15 lat wstąpił do zakonu augustianów, gdzie otrzymał bardzo dobre wykształcenie teologiczne, ale nie pozostał u nich długo. W 1219 przyjął święcenia kapłańskie, a w rok później był świadkiem sprowadzenia do Coimbry – ówczesnej stolicy Portugalii – ciał pięciu misjonarzy, męczenników franciszkańskich z Maroka, którzy zginęli z rąk Saracenów, a których poznał rok wcześniej, gdy wybierali się na misje. Wtedy też zapragnął zostać misjonarzem i męczennikiem, postanowił więc wstąpić do zakonu franciszkanów w Coimbrze, gdzie przyjął imię zakonne – Antoni ku czci pustelnika z Egiptu z przełomu III i IV w., jednego z twórców życia zakonnego w chrześcijaństwie.

    Ale podjęta z wielkim entuzjazmem próba misji wśród Saracenów nie powiodła się; w gorącym klimacie Afryki młody zakonnik ciężko zachorował, a statek, którym powracał, zatrzymał się na Sycylii. Tam przyszły święty postanowił osiąść w pustelni franciszkańskiej, przypadek jednak sprawił, że szybko odkryto jego talent kaznodziejski. Antoni został więc wędrownym kaznodzieją. Wszędzie, gdzie się pojawiał, gromadziły się tłumy. Ponieważ kościoły nie mogły pomieścić wszystkich chętnych, przemawiał często pod gołym niebem. Jak głosi przekaz, potrafił przemawiać tak sugestywnie, że nieraz jeszcze w czasie kazania wyciągali do siebie ręce na znak zgody najzagorzalsi wrogowie.

    Kazania św. Antoniego były proste, przystosowane do zwyczajnych ludzi, a ich styl – plastyczny, niekiedy sarkastyczny. Piętnował pogoń za zbytkiem i skąpstwo. Był zaciekłym krytykiem warunków społecznych, nie omieszkał też krytykować niektórych duchownych. Ludzie wierzyli w to, co mówił, bo widzieli, że nie przemawia do nich pewny siebie urzędnik Kurii, lecz wędruje z miasta do miasta ubogi kaznodzieja. Był jednym z najbardziej cenionych mówców XIII wieku: miał dar wymowy, obdarzony był świetną pamięcią, szeroką wiedzą i silnym, czystym głosem. Z powodu tych cech nazywano go „młotem na heretyków”. Samym sobą uosabiał najlepiej to, co pragnął wpoić swoim uczniom: „Nasze życie jest pełne pięknych słów i puste, gdy chodzi o dobre dzieła (…) Dlatego zaklinam was: pozwólcie zamilknąć swoim ustom, a pozwólcie mówić czynom!”.

    Ten prosty kaznodzieja zakonny wydal się tak godnym zaufania św. Franciszka, że pod koniec 1223 poprosił on Antoniego, by wyjaśniał swoim współbraciom Pismo Święte i uczył sztuki kaznodziejskiej. Mianował go jednocześnie profesorem teologii, tym samym więc Antoni został pierwszym nauczycielem teologii u braci mniejszych. Odwiedzał domy zakonne w Arles, Tuluzie i Montpellier, a następnie w Bolonii i Padwie.

    Tak intensywny i nie oszczędzający się tryb życia szybko podkopał zdrowie przyszłego świętego i gdy w wieku 35 lat przybył on do Padwy, był już ciężko chory i zmęczony. Jego kazania wielkopostne, które głosił codziennie w wypełnionym po brzegi kościele, po raz kolejny odmieniły życie miasta. Do dziś jeszcze obowiązuje podjęta wtedy reforma kodeksu – „Codice statuario repubblicano di Padova”, wedle którego można zajmować mienie opieszałych dłużników, ale nie można ich aresztować.

    Tam też, a dokładniej w swym klasztorze w Arcelli koło Padwy zmarł 13 czerwca 1231, mając nieco ponad 35 lat. Pozostawił chrześcijanom dwa główne zadania: głoszenie Ewangelii i troskę o innych. Już w niespełna rok później – 30 maja 1232 ogłosił go świętym papież Grzegorz IX. Był to najkrótszy proces kanonizacyjny w nowożytnych dziejach Kościoła. W czasie kanonizacji odczytano opis 53 cudów, dokonanych za wstawiennictwem Antoniego. Do najbardziej znanych licznych pism teologicznych i kaznodziejskich, jakie po nim zostały, należą „Kazania niedzielne” i „Kazania o świętych”. Ze względu na zawarte w nich bogactwo duchowe 16 stycznia 1946 Pius XII ogłosił go doktorem Kościoła, obdarzając go tytułem „Doctor Evangelicus”.

    Do postaci św. Antoniego nawiązywał też w swoim nauczaniu Benedykt XVI. Podkreślał jego wkład w rozwój duchowości franciszkańskiej oraz to, że święty ten zdawał sobie sprawę ze słabości natury ludzkiej i skłonności do upadku. Głosił on szczególnie, iż tylko dusza, która się modli, może dokonać postępu w życiu duchowym. W jednej z katechez papież Ratzinger przypomniał, że na początku XIII wieku, w czasach odrodzenia miast i rozkwitu handlu, wzrastała liczba ludzi nieczułych na potrzeby biednych. Dlatego Antoni „wzywa wiernych do refleksji o prawdziwym bogactwie, to znaczy bogactwie serca, które czyniąc ludzi dobrymi i miłosiernymi, gromadzi skarby dla nieba”.

    W 2020 roku, z okazji 800 rocznicy franciszkańskiego powołania św. Antoniego, papież Franciszek skierował list do franciszkanów. Ojciec Święty życzył, aby to wydarzenie wzbudziło w nich „ten sam święty niepokój, który prowadził Antoniego po drogach świata, by słowem i czynem świadczyć o Bożej miłości”. ”
    „Jego przykład dzielenia się z ubogimi, a także jego zapał w obronie prawdy i sprawiedliwości, mogą również i dziś być zachętą do ofiarnego daru z siebie”, napisał Franciszek, zachęcając, szczególnie ludzi młodych, do zgłębiania tej postaci.

    Teresa Sotowska/Kai

    _____________________________________________________________________________________

    Antoni Padewski – święty od znajdowania rzeczy, a jeszcze bardziej ludzi

    To fenomen, że święty z głębokiego średniowiecza jest nieodmiennie tak popularny, jakby działał dzisiaj. Bo rzeczywiście działa.

    Antoni Padewski jest jednym z najczęściej wzywanych świętych w Kościele powszechnym.

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    To było kilka lat temu. Ignacy podczas wakacji w Norwegii uczestniczył w wypadku drogowym. Policja zatrzymała jego prawo jazdy. – Mieli mi je przysłać do Polski, ale po miesiącu od mojego powrotu dokumentu nie było. Pytałem w wydziale komunikacji: nie ma. Zadzwoniłem do konsulatu. Konsul poinformował, że to załatwi – opowiada mężczyzna. Rzeczywiście niedługo później przyszła informacja, że prawo jazdy zostało wysłane kurierem. – Czekam jeden tydzień, drugi – nie ma. W wydziale powiedzieli mi, że chyba nic z tego nie będzie, bo po takim czasie to by już pocztą przyszło, a co dopiero kurierem. Postanowiłem zwrócić się z tym do św. Antoniego. Mówi się, że trzeba mu coś dać na biednych, więc obiecałem sporą kwotę, ale pomyślałem, że może trzeba zrobić jakąś przedpłatę – wspomina Ignacy. Pojechał więc do bazyliki franciszkanów w katowickich Panewnikach z zamiarem wrzucenia pieniędzy do skarbony stojącej niedaleko furty, przy figurze Antoniego. Już podchodził do niej, gdy zadzwonił telefon. Dzwoniła pani z wydziału komunikacji. „Przeszukaliśmy wszystko i nie ma tego dokumentu. Proszę się już więcej o to nie upominać” – usłyszał.

    – To było załamujące, ale postanowiłem, że skoro już tu przyjechałem, to zostawię tu te pieniądze. Zwróciłem się w myśli do Antoniego: „Ty jesteś większy niż ten problem” i wrzuciłem banknoty – relacjonuje. Odwrócił się, ruszył, a tu znów telefon, ta sama kobieta z wydziału komunikacji. „Nie wiem, jak to się stało, ale jednak jest to prawo jazdy! Znalazło się!” – powiedziała głosem pełnym niedowierzania.

    Ziomek

    Podobnych świadectw jest tak wiele, że nikt ich nie liczy. Święty Antoni jest tak skutecznym orędownikiem, że wierzą w niego nawet ci, którzy nie są pewni, czy wierzą w Boga. Pan Marek, na przykład, deklaruje się jako agnostyk, do kościoła nie zagląda, ale z „patronem rzeczy zagubionych” ma bliską relację. Usłyszał o nim od mamy w dzieciństwie, gdy jeszcze był wierzący. – Już wtedy wiedziałem, że zostaniemy ziomkami na całe życie – zaświadcza. Jak stwierdza, często prosi Antoniego o wstawiennictwo, i zapewnia, że on „naprawdę rozwiązywał już rzeczy kompletnie beznadziejne”. – Modlę się oczywiście po swojemu, na zasadzie „pomóż, ziomuś”, ale on praktycznie zawsze pomaga. Dziś udało mi się znaleźć wszystkie dokumenty i portfel – cieszy się. „Spróbujcie. Nawet ateiści i ci, co mają nie po drodze do kościoła, jak ja. W sumie to nic nie kosztuje, a ten post niech będzie podziękowaniem dla św. Antoniego za wstawiennictwo przez całe życie już od podstawówki” – zachęca znajomych na Facebooku.

    Zdaje się, że w przypadku pana Marka jego „ziomuś” chce mu pomóc odnaleźć zgubę dużo cenniejszą niż dokumenty… I może dlatego w tym wypadku pomoc Antoniego „nic nie kosztuje”. Oczywiście nie kosztuje też w każdej innej sytuacji, bo łaska Boża jest darmowa, ale gdy zwracają się do świętego ludzie głęboko wierzący, on lubi im sugerować, że dobrze by było wspomóc potrzebujących. I to nie z tego, co zbywa, ale tak, żeby ofiarodawca to poczuł. Jest to spójne z tym, co Antoni głosił za swoich ziemskich dni. Był franciszkaninem i jak święty Franciszek rozumiał istotę chrześcijańskiego ubóstwa. W swoich kazaniach często wzywał bogaczy, żeby stali się przyjaciółmi biednych. „Przyjmijcie ich do swoich domów: to oni, ubodzy, przyjmą was później do wiecznych mieszkań, gdzie panuje pokój ze swoim pięknem, ufność i bezpieczeństwo, obfitość i spokój wiecznej sytości” – zapewniał.

    Motyw pomocy biednym powtarza się w kontekście świętego z Padwy na każdym kroku. Ponad sto lat temu rozpowszechniło się dzieło pod nazwą „chleb św. Antoniego”, czyli składana do skarbon jałmużna dla ubogich powiązana z prośbą o pomoc do świętego. Skąd ta nazwa? Jest wiele świadectw cudów, jakie dokonał św. Antoni, z chlebem w tle. Jednym z nich jest wskrzeszenie małego synka mieszkanki Lizbony, który utopił się w miednicy z wodą. Dziecko ożyło w odpowiedzi na rozpaczliwe wołanie matki do św. Antoniego. Kobieta złożyła obietnicę, że ofiaruje ubogim tyle mąki, ile waży chłopiec. Od tamtej pory na pamiątkę cudu mieszkańcy portugalskiej stolicy 13 czerwca pieką chleby, które następnie rozdają potrzebującym.

    Nawet ryby

    Wskrzeszenia, uzdrowienia i inne nadzwyczajne łaski otrzymane za wstawiennictwem św. Antoniego to swoista norma, która ukształtowała się jeszcze za jego ziemskiego życia. Antoni miał m.in. dary bilokacji, proroctwa, potrafił czytać w ludzkich duszach. Był też znakomitym kaznodzieją. Kiedy nauczał, z powodu tłumów słuchaczy spotkania z nim musiały się odbywać pod gołym niebem, a i wtedy nieraz ludzie przybywali na miejsce spotkania wiele godzin wcześniej, żeby zająć lepsze miejsca. Zdarzało się, że jednorazowo słuchało go nawet 30 tys. osób.

    Gdy przemawiał na konsystorzu w Rzymie, w obecności papieża i kardynałów, a także ludzi przeróżnych narodowości, powtórzył się cud pięćdziesiątnicy. „Spłomieniony Duchem Świętym wykładał słowo Boże tak dobitnie, tak pobożnie, tak przenikliwie, tak słodko, tak jasno, tak mądrze, że wszyscy obecni na konsystorzu, acz różnych byli języków, rozumieli jasno i wyraźnie wszystkie jego słowa, jakby mówił językiem każdego z nich” – czytamy w „Kwiatkach św. Franciszka”. Widząc to, zdumiony papież miał się wyrazić o Antonim: „Zaprawdę, ten jest Arką Przymierza i skrzynią Pisma Świętego”.

    Zupełną sensacją za życia Antoniego było jego kazanie do ryb. Miało to miejsce w Rimini, gdzie w tamtych czasach zamieszkiwało wielu członków sekty katarów. U nich zakonnik nie znalazł posłuchu, więc stanął w miejscu, gdzie rzeka Marecchi wpływa do Adriatyku, i zaczął przemawiać: „Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać”. Wtedy to z wody miało wychylić głowy mnóstwo jej mieszkańców. Wyglądało to tak, jakby ryby rzeczywiście nasłuchiwały świętego, który błogosławił Boga w stworzeniach, które powołał do życia. Zdarzenie to wstrząsnęło mieszkańcami Rimini, także katarami, którzy „skruszeni w sercu padli do nóg Antoniego, by słuchać jego słowa”. Pod wpływem jego mów wszyscy oni wrócili do prawdziwej wiary w Chrystusa.

    Święty Antoni ostro piętnował chciwość, wzywał do pokuty i wyzbycia się pychy. Było w jego słowach coś takiego, że ludzie autentycznie się nawracali. Darowali długi swoim dłużnikom, a lichwiarze wynagradzali tych, których skrzywdzili. Uwalniano więźniów, a zaprzysięgli wrogowie na oczach wszystkich rzucali się sobie w objęcia. Pod wpływem kazań Antoniego tak wielu chciało się spowiadać, że liczni duchowni, rozgrzeszając przez cały dzień, nie mieli czasu nawet się posilić.

    Święty powszechny

    Antoni zmarł w piątek 13 czerwca 1231 roku, w wieku 36 lat. Pochowano go w kościółku Matki Bożej w Padwie. Świętym ogłoszono go już niespełna rok później – była to najszybsza kanonizacja w dziejach Kościoła. Papież nie miał wątpliwości – świętość Antoniego potwierdzały liczne cuda dziejące się przy jego grobie. W krótkim czasie komisja papieska stwierdziła 5 uzdrowień z paraliżu, 7 przypadków odzyskania wzroku przez niewidomych, odzyskanie słuchu u 3 głuchych, a mowy u 2 niemych, uzdrowienie 2 epileptyków i 2 wskrzeszenia umarłych.

    I tak już zostało. Antoni przez wszystkie wieki, które upłynęły od jego śmierci, nie ustaje w czynieniu cudów. Jest najczęściej wzywanym świętym w całym Kościele powszechnym. Nic dziwnego, że Leon XIII nazwał go „świętym całego świata”. Prawie nie ma kościoła, w którym nie byłoby jakiegoś wizerunku tego świętego.

    Nie ma w tym nic z bałwochwalstwa. Antoni zawsze wskazywał na Chrystusa i robi to ciągle. Całe jego nauczanie koncentrowało się wokół miłości, jaka płynie z ofiary Zbawiciela.

    „Chrystus, który jest twoim życiem, wisi przed tobą, byś patrzył w krzyż jak w zwierciadło. Tam możesz poznać, jak śmiertelne były twoje rany, których żadne lekarstwo nie mogło uleczyć, a tylko krew Syna Bożego. Jeśli popatrzysz dobrze, będziesz sobie mógł zdać sprawę, jak wielka jest twoja ludzka godność i wartość. (…) W żadnym innym miejscu człowiek nie może sobie lepiej zdać sprawy ze swojej wartości niż w zwierciadle krzyża” – pisał.

    Antoni zrobił wiele, i wciąż robi, żeby ludzie zbliżyli się do Zbawiciela i Go pokochali – i to jest właściwa przyczyna jego nieustającej aktywności. I wiecznie aktualne będą jego słowa: „Jeśli głosisz Jezusa, On przemienia twarde serca; jeśli Go wzywasz, osładza gorzkie pokusy; jeśli o Nim myślisz, oświeca ci serce; jeśli Go czytasz, syci twój umysł”.

    Franciszek Kucharczak/Gość Niedzielny

    ___________________________________________________________________________________________

    Dlaczego dawniej pisało się na listach „SAG”?

    Ma to związek ze św. Antonim z Padwy

    Skrót "SAG" na listach

    fot. alexkar08 / Shutterstock / Domena Publiczna/ grafika Aleteia

    ***

    Podtrzymywanie tego wielowiekowego zwyczaju warto rozważyć także dzisiaj przy wysyłaniu paczek i listów.

    W katolicyzmie wspaniałą rzeczą jest niezliczona liczba ciekawych tradycji. Jeden z takich zwyczajów, niedawno przypomniany na Instagramie przez retrograde.convert, to umieszczanie skrótu „SAG” na listach. To ciekawe połączenie wiary we wstawiennictwo świętych i nowoczesnej komunikacji.

    Poniższy post (w języku angielskim) na Instagramie wyjaśnia, dlaczego katolicy dawniej pisali „SAG” na odwrocie kopert, dając w ten sposób wyraz nadziei, że ich listy bezpiecznie dotrą do celu.

    Dzisiaj wszyscy (a zwłaszcza młodsze pokolenia) jesteśmy przyzwyczajeni do skrótów, więc pewno nikogo nie zdziwi informacja, że te trzy litery to skrót. Oznacza on świętego Antoniego Przewodnika (łac. sanctus Antonius Gubernator, hiszp.: san Antonio Guía, ang. saint Anthony Guide).

    Wzywanie patrona rzeczy zagubionych, św. Antoniego z Padwy, wydaje się całkiem dobrym pomysłem także dzisiaj, kiedy korzystamy z poczty i firm kurierskich, które dosyć często gubią nasze przesyłki.

    Trzywiekowa tradycja

    W poście wyjaśniono ten zwyczaj, odwołując się do biografii św. Antoniego z Padwy napisanej przez Fernando Garzóna.

    Wszystko zaczęło od zdarzenia, które miało miejsce w 1729 roku, kiedy to pewna żona kilkukrotnie próbowała skontaktować się listownie ze swoim mężem, który jako kupiec podróżował z Hiszpanii do Peru. Nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi na swoje listy, zaniepokojona napisała list i umieściła go przy figurze Antoniego Padewskiego. Po kilku dniach i wielu modlitwach do świętego udała się do kościoła i znalazła pod figurą zaadresowany do niej list od męża i pieniądze. List jest faktycznie przechowywany w klasztorze franciszkanów w Oviedo. Przetłumaczmy go z hiszpańskiego:

    „Moja Najdroższa Żono!

    Od dawna czekałem na list od Ciebie i byłem bardzo zmartwiony i zaniepokojony brakiem wiadomości. Ale w końcu nadszedł Twój list i sprawił mi radość. Przyniósł mi go ojciec franciszkanin. Skarżysz się, że pozostawiłem Twoje listy bez odpowiedzi. Zapewniam cię, że nie otrzymałem żadnego. Myślałem, że umarłaś, więc możesz sobie wyobrazić moją radość z nadejścia Twojego listu. Odpowiadam ci teraz przez tego samego zakonnika i wysyłam Ci trzysta złotych koron, które powinny Ci wystarczyć na utrzymanie aż do mojego rychłego powrotu.

    W nadziei, że wkrótce będę z Tobą, modlę się do Boga za Ciebie i polecam Cię mojemu drogiemu patronowi św. Antoniemu. Gorąco pragnę, abyś nadal przesyłała mi wieści o sobie.
    Pozdrawiam Cię serdecznie!

    Antonio Dante”.

    Kiedy rozeszła się wieść o tym zdarzeniu, inni katolicy również zaczęli się uciekać do orędownictwa św. Antoniego dodając „SAG” do swoich listów. I tak narodziła się tradycja.

    Później Gildia Świętego Antoniego z amerykańskiego Patterson z New Jersey (a nie z Nowego Jorku – jak napisano w poście) wyprodukowała znaczki z napisem „SAG” – takie jak ten, który można zobaczyć na początku artykułu. Sprytny zabieg marketingowy, nieprawdaż?

    „SAG” na listach – albo w mailach

    Dzisiaj wprawdzie piszemy mniej listów niż kiedyś, ale być może warto podtrzymać ten zwyczaj np. przy wysyłaniu e-maili i przesyłek kurierskich?

    Ci z nas, którzy wysyłają dużo maili, mogliby też zwracać się z prośbą o pomoc np. do błogosławionego (a wkrótce świętego) Carlo Acutisa, znanego z umiejętności obsługi komputera i internetu. Możemy go prosić, żeby informacja dotarła do właściwej osoby i żebyśmy otrzymali odpowiedź, jakiej oczekujemy. Można podpisywać swoje e-maile imieniem i nazwiskiem, a pod spodem dodawać „BCP” (błogosławiony Carlo Przewodnik), a za jakiś czas, kiedy odbędzie się już kanonizacja – „ŚCP”.

    Cerith Gardiner/Aleteia.pl

    ________________________________________________________________________________________

    Jak św. Antoni modlił się do Boga, gdy zgubił swoją ulubioną książkę

    fot. Klasztor oo. Bernardynów/ Kalwaria Zebrzydowska

    ***

    Patron rzeczy zagubionych zwrócił się do Boga, gdy zaginęła napisana przez niego książka na temat Psalmów, mając nadzieję, że Bóg pomoże mu ją odnaleźć.

    Św. Antoni pozostaje jednym z najpopularniejszych świętych katolickich, często zwracamy się do niego o pomoc w odnalezieniu zagubionych rzeczy. Głównym tego powodem jest legenda o jego życiu, znana od średniowiecza.

    Ks. Ubaldus da Rieti opowiada tę historię w „Życiu św. Antoniego”:

    Oto pamiętne wydarzenie, które warto opisać. [Św. Antoni] miał ze sobą napisany przez siebie wykład na temat Psalmów, w którym zebrał najlepszą część Starego i Nowego Testamentu i z którego, niczym ze źródła, pił ową niebiańską mądrość, która pozwalała mu wyjaśniać zagadnienia teologiczne oraz nadawać wagi i siły swoim kazaniom dla dobra dusz.

    Innymi słowy, była to jego ulubiona książka.

    Św. Antoni gubi swoją książkę

    Książka została skradziona przez nowicjusza, który opuścił klasztor. Św. Antoni chciał ją odzyskać, ale nie miał pojęcia, dokąd uciekł nowicjusz.

    Św. Antoni natychmiast zwrócił się o pomoc do Boga:

    Nowicjusz zmęczony życiem zakonnym postanowił wrócić do świata, a widząc księgę zawierającą wykład o Psalmach, ukradł ją i uciekł z klasztoru. Święty, opłakując stratę tak przydatnej i potrzebnej mu książki, natychmiast zwrócił się w stronę modlitwy, prosząc Pana nie tylko o zmiłowanie się nad nieszczęsnym młodzieńcem, ale także o nakłonienie go do zwrotu skradzionej książki.

    Według legendy Bóg wysłuchał modlitwy św. Antoniego i nakazał interweniować diabłu:

    Jego modlitwa została wysłuchana przez Pana. Diabeł, zniewolony Bożym rozkazem, ukazał się młodzieńcowi w postaci strasznego potwora i zatrzymał go, mówiąc: „Wróć i natychmiast zwróć to, co ukradłeś, w przeciwnym razie zabiję cię i wrzucę do rzeki”.

    Nowicjusz przestraszył się tego widoku i wrócił do klasztoru, zwracając księgę i korząc się przed św. Antonim.

    Św. Antoni zlitował się nad nim i zachęcał, aby wytrwał w służbie Panu.

    Odkąd ta historia się rozpowszechniła, św. Antoni czczony jest jako patron rzeczy zagubionych.

    Philip Kosloski/artykuł ukazał się w amerykańskiej edycji Aletei/tłumaczenie: Aleteia

    __________________________________________________________________________________________

    Gdy nie słuchali go ludzie, zaczął przemawiać do ryb. Poznajcie niezwykłe kazanie św. Antoniego w Rimini

    Święty Antoni głosi kazanie do ryb

    Renata Sedmakova | Shutterstock

    ***

    Św. Antoni Padewski jest jednym z najbardziej znanych postaci Kościoła katolickiego. Zasłynął jako wybitny kaznodzieja i cudotwórca. Jego kazania były tak wyjątkowe, że pewnego dnia z uwagą wysłuchały go nawet ryby w Adriatyku.

    Wbrew potocznym skojarzeniom, św. Antoni Padewski nie był Włochem. Fernando Martins de Bulhões – bo tak się pierwotnie nazywał – pochodził z Portugalii. Urodził się w Lizbonie około 1195 roku. Fernando jeszcze przed ukończeniem 20 lat wstąpił do zakonu Kanoników Regularnych św. Augustyna. W 1219 roku otrzymał święcenia kapłańskie.

    Pewnego dnia poznał kilku franciszkanów udających się do Maroka, aby nauczać muzułmanów. Ich prostota, ubóstwo i pogodny styl życia zrobiły na nim wielkie wrażenie. W 1220 roku Fernando opuścił zakon św. Augustyna i wstąpił do Zakonu Braci Mniejszych.

    Tam przyjął imię Antoni. Wkrótce stał się jednym z wybranych uczniów i najbliższych towarzyszy św. Franciszka z Asyżu. Zaczął głosić niezwykle głębokie i płomienne kazania, które dzięki jego pokorze i prostocie trafiały do różnych ludzi. Jego przemowy, oparte na tekstach Pisma Świętego, były tak wyjątkowe, że sam św. Franciszek nazywał Antoniego „swoim biskupem”. Obecnie św. Antoni nazywany jest najwybitniejszym kaznodzieją XIII wieku.

    Jak po Zesłaniu Ducha Świętego!

    Opowieści o nauczaniu św. Antoniego znajdujemy m.in. w „Kwiatkach św. Franciszka”. Na uwagę zasługują szczególnie dwa fragmenty książki, które potwierdzają jego wyjątkowy talent kaznodziejski. Ukazują również to, że Antoni był rzeczywiście „pięknym narzędziem” w rękach Boga.

    Jeden z „kwiatków” mówi o cudownym kazaniu, które św. Antoni wygłosił w czasie konsystorza przed papieżem i kardynałami. To, co się tam wydarzyło, można śmiało porównać do sytuacji apostołów chwilę po zesłaniu Ducha Świętego w Jerozolimie.

    Otóż na konsystorzu byli zebrani ludzie różnych narodowości: greckiej, francuskiej, niemieckiej, a także Słowianie i Anglicy oraz wielu innych. „Oświecony Duchem Świętym Antoni wykładał słowo Boże tak dobitnie, tak pobożnie, tak przenikliwie, słodko, jasno i mądrze, że wszyscy obecni na konsystorzu, choć posługiwali się różnymi językami, dokładnie rozumieli wszystkie jego słowa, jak gdyby mówił w ich własnym języku” – czytamy w „Kwiatkach”.

    Dalej autor podkreśla, jak wielkie wrażenie zrobiła ta mowa na zebranych. „Wszyscy byli zdumieni i zdało się, jakby powtórzył się cud apostołów w dniu Zesłania Ducha Świętego, którzy mocą Ducha Świętego mówili wszystkimi językami”. Dalej czytamy, że wszyscy szeptali do siebie z podziwem: „Czy ten, który przemawia, nie przybył z Hiszpanii? Jak to się dzieje, że wszyscy słyszymy jego mowę w naszych ojczystych językach?” (por. Dz 2, 1-13).

    „Podobnie mówił papież, rozważając i podziwiając głębokość jego słów: «On zaprawdę jest arką  przymierza i skrzynią Pisma Świętego»” – czytamy. Taki oto komplement otrzymał św. Antoni od samego papieża.

    Jednak nie wszyscy chcieli go słuchać…

    Choć Antoni potrafił wspaniale przemawiać, to zatwardziałość niektórych osób była tak duża, że początkowo odrzucili jego naukę. Święty musiał znaleźć na nich inną „przynętę”. O takiej sytuacji opowiada kolejny rozdział „Kwiatków”.

    Pewnego dnia Antoni przebywał we włoskiej miejscowości Rimini. Dziś jest to znany kurort nad Morzem Adriatyckim. W XIII wieku żyło tam wielu przedstawicieli sekty katarów. Wierzyli oni m.in. w wędrówkę dusz, odrzucali Eucharystię i inne sakramenty Kościoła katolickiego. Do nich swoje przesłanie o Jezusie skierował św. Antoni. Jednak nie chcieli go słuchać.

    Wówczas, jak czytamy w „Kwiatkach”, Antoni poszedł na brzeg rzeki Marecchi, która tam wpływała do morza. „I stojąc na brzegu między morzem a rzeką zaczął przemawiać do ryb: «Słuchajcie słowa Bożego, ryby morskie i rzeczne, bowiem heretycy niewierni nie chcą go słuchać». Kiedy to rzekł, przypłynęło nagle do brzegu mnóstwo ryb wielkich, małych i średnich. Wszystkie trzymały głowy ponad wodą i patrzyły uważnie na św. Antoniego, a czyniły to z wielkim spokojem, łagodnością i porządku”.

    Ryby odegrały ważną rolę

    Antoni, widząc ryby, zaczął do nich przemawiać: „Siostry moje ryby, jesteście wielce zobowiązane, by według waszych możliwości dziękować waszemu Stwórcy, który dał wam za mieszkanie tak szlachetny żywioł. Bóg Stwórca dał wam płetwy, byście mogły pływać, gdzie wam się podoba”.

    Następnie Antoni przytoczył kilka ważnych momentów biblijnych, w których ryby odegrały ważną rolę. Mówił: „dane wam było, z rozkazu Bożego, ocalić proroka Jonasza i po trzech dniach wyrzucić go na brzeg całego i zdrowego (Jon 2,1-2). Wyście uiściły podatek za Panu naszego Jezusa Chrystusa, który jako biedak nie miał czym płacić (Mt 17, 24-27). Wyście były pokarmem króla wiecznego Jezusa Chrystusa, przed zmartwychwstaniem i po nim (np. J 21, 6-13).

    Św. Antoni widząc, że ryby oddają cześć Bogu powiedział z radością: „Niech będzie błogosławiony  Bóg, gdyż bardziej Go czczą ryby wodne niż ludzie heretycy. I pilniej słuchają słowa Jego nierozumne zwierzęta niż ludzie niewierni”.

    Cud ryb słuchających świętego wzbudził wielką ciekawość mieszkańców Rimini. Aby go zobaczyć, na brzeg morza przybyły tłumy, a wśród nich również wspomniani heretycy. Jak czytamy w „Kwiatkach”: „skruszeni w sercu padli do nóg Antoniego, by słuchać jego słowa. Wówczas św. Antoni zaczął mówić o wierze katolickiej i mówił tak szlachetnie, że nawrócił wszystkich heretyków. I wrócili oni do prawdziwej wiary w Chrystusa”.

    Nie uwierzę dopóki nie zobaczę…

    „Wiara rodzi się ze słuchania” jak stwierdził św. Paweł (Rz 10, 17). Jednak wydarzenia z życia św. Antoniego przypominają nam odwieczną prawdę, że niektórym ludziom do wiary w Jezusa nie wystarczą tylko piękne słowa i przykład życia świętych. Jest wiele osób, do których Bóg dociera innymi sposobami. Wielu ludzi musi zobaczyć cuda, zjawiska nadzwyczajne, aby uwierzyć. Lecz warto się zastanowić: czy wszystko, co istnieje wokół nas, nie jest trwającym cudem? Czy całe piękno przyrody i każdy człowiek, którego spotykamy nie jest cudem, który nam spowszedniał?

    Krzysztof Jędrasik/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 czerwca

    Błogosławionych 108 męczenników
    z czasów II wojny światowej

    Zobacz także:
      •  Święty Onufry Wielki, pustelnik
      •  Święty Leon III, papież
      •  Święty Kasper Bertoni, prezbiter
      •  Święty Benedykt Menni, prezbiter
      •  Błogosławiona Maria Kandyda od Eucharystii, zakonnica
      •  Błogosławiony Stefan Bandelli, prezbiter
    ***
    108 męczenników z czasów II wojny światowej

    13 czerwca 1999 r. podczas Mszy świętej odprawianej w Warszawie św. Jan Paweł II dokonał beatyfikacji 108 męczenników, którzy ponieśli śmierć w czasach II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: są w tym gronie biskupi – pasterze, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księża ratujący Żydów; teściowa, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnik, który za posiadanie różańca, a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księża i alumni dzielący się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współwięźniami; duchowny, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.
    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero w roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny światowej. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie.
    Krąg osób, wobec których rozpoczęto procesy beatyfikacyjne, w trakcie prac aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.
    Słudzy Boży, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Życiorysy 108 męczenników

    Biografie 108 męczenników z okresu 2 wojny światowej beatyfikowanych 13 czerwca 1999 w Warszawie przez Jana Pawła II

    AUTOR/ŹRÓDŁO: , ELIZA BARTKIEWICZ / BP KEP, LICENCJA: 0

    ***

    Papież Jan Paweł II dokonał w Warszawie 13 czerwca beatyfikacji 108 polskich męczenników z czasów II wojny światowej. Każda z tych osób wykazała się niezwykłym heroizmem wiary: mamy w tym gronie biskupów – pasterzy, którzy woleli zginąć, aniżeli zostawić swoją owczarnię; siostry i księży ratujących Żydów; teściową, która oddała swe życie za synową w ciąży; zakonnika, który za posiadanie różańca a potem odmowę sprofanowania go został zmasakrowany i utopiony w kloace; księży i alumnów dzielących się w obozie koncentracyjnym jedyną kromką chleba ze współ- więźniami; duchownego, który zginął za to, że nie wydał Gestapo komunistów.

    Sprawa beatyfikacji 108 sług Bożych, męczenników za wiarę, ofiar prześladowania Kościoła w Polsce w latach 1939-1945 ze strony nazizmu hitlerowskiego, choć przybrała formę kanonicznego postępowania beatyfikacyjnego dopiero od roku 1992, w rzeczywistości sięga swymi początkami pierwszych lat po zakończeniu II wojny. Sława świętości i męczeństwa licznych osób z grupy 108 sług Bożych, łaski przypisywane ich wstawiennictwu, kierowały uwagę diecezji i rodzin zakonnych na konieczność otworzenia procesów beatyfikacyjnych o męczeństwie. Chodzi tu m.in. o postaci abp. Juliana Antoniego Nowowiejskiego, bp. Leona Wetmańskiego, ks. Henryka Hlebowicza, ks. Henryka Kaczorowskiego z grupą kapłanów włocławskich, ks. Józefa Kowalskiego, salezjanina, br. Józefa Zapłaty, i wielu innych. Procesy jednak z różnych powodów nie były podejmowane. Sprawę wywołała ponownie dopiero beatyfikacja bp. Michała Kozala (Warszawa 1987), nazwanego “prawdziwym mistrzem męczenników” dla duchownych z obozów koncentracyjnych, zwłaszcza z Dachau. W trakcie dyskusji w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych nad męczeństwem bp. Kozala wypłynął postulat rozpoczęcia oddzielnego procesu beatyfikacyjnego tych, którym Biskup Męczennik przewodził w składaniu najwyższego świadectwa wiary. Idea została podjęta przez ówczesnego biskupa diecezji włocławskiej, Henryka Muszyńskiego. Po konsultacjach z Kongregacją wykrystalizowała się stopniowo obecna formuła procesu, który obejmuje nie tylko duchownych, męczenników z Dachau, ale także innych, w tym wiernych świeckich, którzy zginęli wskutek działań podejmowanych “z nienawiści do wiary” (in odium fidei) w różnych miejscach i okolicznościach, ale z rąk tego samego prześladowcy.

    Z ramienia Konferencji Episkopatu Polski proces beatyfikacyjny prowadził biskup diecezji włocławskiej, która w czasie prześladowania poniosła największe procentowo straty spośród duchowieństwa diecezjalnego w Polsce: daninę krwi złożyła tu ponad połowa kapłanów. Proces informacyjny, “diecezjalny”, męczenników za wiarę został otworzony we Włocławku 26 stycznia 1992 r., w rocznicę śmierci męczeńskiej bł. Michała Kozala, obejmując na początku 92 osoby z różnych diecezji i rodzin zakonnych. Od rozpoczęcia procesu przysługiwał im tytuł Sług i Służebnic Bożych.

    Krąg ten w trakcie prac procesowych aż pięciokrotnie ulegał zmianom: powiększał się przez kolejne zgłoszenia nowych kandydatów, a jednocześnie był redukowany, gdy okazywało się, że w rozpatrywanych przypadkach nie ma wystarczającego materiału dowodowego na męczeństwo w rozumieniu teologicznym. Ostatecznie, w listopadzie 1998 r., liczba męczenników ukształtowała się jako grono 108 sług Bożych.

    Słudzy Boży objęci postępowaniem procesowym, przedstawieni przez 18 diecezji, ordynariat polowy i 22 rodziny zakonne, to osoby, których życie i śmierć oddane Bożej sprawie nosiły znamię heroizmu. Pośród nich jest 3 biskupów, 52 kapłanów diecezjalnych, 26 kapłanów zakonnych, 3 kleryków, 7 braci zakonnych, 8 sióstr zakonnych i 9 osób świeckich.


    BŁOGOSŁAWIENI
    (WEDŁUG KOLEJNOŚCI NA LIŚCIE W PROCESIE BEATYFIKACYJNYM)

    BIAŁYSTOK

    1. KS. MIECZYSŁAW BOHATKIEWICZ (1904-1942)

    Kapłan diecezji pińskiej. W czasie okupacji proboszcz w Dryssie, znany szeroko z porywających homilii i serca dla biednych. Został aresztowany przez Gestapo za posługę duszpasterską i po dwóch miesiącach rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu k. Głębokiego (dziś Białoruś), razem z dwojgiem sług Bożych, ks. Władysławem Maćkowiakiem i ks. Stanisławem Pyrtkiem. Przed egzekucją w liście do matki i rodzeństwa napisał: “Nie płaczcie po mnie, a cieszcie się, że wasz potomek i brat zdał egzamin. Proszę was tylko o modlitwy. Wszystkim moim wrogom przebaczam z całego serca, chciałbym im wszystkim wysłużyć niebo”.

    2. KS. WŁADYSŁAW MAĆKOWIAK (1910-1942)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, proboszcz w parafii Ikaźń. Szczególnie gorliwa działalność duszpasterska ściągnęła na niego wyrok śmierci wileńskiego Gestapo. Ostrzeżony o niebezpieczeństwie, po spotkaniu ze swoim biskupem, zdecydował się jednak dobrowolnie pozostać w parafii, aby służyć wiernym jako kapłan. Aresztowany 3 marca 1941 r., a następnie rozstrzelany 4 marca 1942 r. w Berezweczu. Przed egzekucją, na okładce brewiarza, napisał do biskupa: “Idę złożyć ostatnią ofiarę z życia. Za trzy godziny stanę przed Panem. Ostatnie zatem myśli kieruję ku Tobie, Najdostojniejszy Arcypasterzu, i ślę po raz ostatni hołd synowskiego szacunku i przywiązania. Cieszę się, że Bóg mnie wybrał, a nade wszystko, że dodaje łaski i sił”.

    3. KS. STANISŁAW PYRTEK (1913-1941)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, wikariusz parafii Ikaźń, gdzie proboszczem byt jego kolega, ks. Maćkowiak. Również na nim ciążył wyrok śmierci za posługę duszpasterską. Został aresztowany, gdy udał się do urzędu policji, by wstawić się za uwięzionym dzień wcześniej proboszczem. Razem z nim został rozstrzelany w Berezweczu 4 marca 1942 r. Trzej skazańcy przed rozstrzelaniem razem wołali: “Niech żyje Chrystus Król!”. Przed egzekucją napisał do rodzeństwa: “Kilka godzin dzieli mnie od śmierci niczym nie zasłużonej. Obowiązkiem kapłana jest złożyć i tę ofiarę za Chrystusa. Ginę za nauczanie religii. Nie płaczcie, ani się nie smućcie po mnie. Ślę wam kapłańskie błogosławieństwo. Po trzech miesiącach więzienia cieszę się, że godny jestem cierpieć i umierać”.

    CZĘSTOCHOWA

    4. KS. MAKSYMILIAN BINKIEWICZ (1913-1941)

    Prefekt gimnazjum biskupiego we Wieluniu. Wyróżniał się duchowością, oddaniem Kościołowi, pracowitością. Został aresztowany 6 października 1941 r. za działalność duszpasterską i deportowany do obozu w Dachau, gdzie zmarł 24 lipca 1942 r. w następstwie ciągłe- go maltretowania. Współwięzień zaświadczył: “Był to prawdziwy mąż Boży. Podziwiałem jego ducha modlitwy. Przychodził na łóżko zbity i sponiewierany, a kiedy zasypiałem, on jeszcze szeptał słowa modlitwy. Niesłychanie ofiarny i uczynny, ofiarowywał swoją pomoc kolegom słabszym i starszym” (ks. Jan Kabziński).

    5. KS. LUDWIK GIETYNGIER (1904-1941)

    Proboszcz parafii Raczyn. Niezwykle ofiarny wychowawca młodzieży, katecheta. Pełen miłości Boga i bliźniego, tak w posługiwaniu duszpasterskim, jak w dotkliwych udrękach w więzieniach i w obozie w Dachau. Aresztowany 6 października 1941 r. za posługę duszpasterską. Zaświadczono o nim, że “przeciwności życia, cierpienia, udrękę więzienną znosił cierpliwie, z poddaniem się woli Bożej”. Zmarł w obozie w Dachau 30 listopada 1941 r. w następstwie maltretowania przez strażników.

    DROHICZYN

    6. KS. ANTONI BESZTA-BOROWSKI (1880-1943)

    Wikariusz generalny diecezji pińskiej, w czasie wojny proboszcz w Bielsku Podlaskim. Był kapłanem niezwykle oddanym duszpasterstwu, modlitwie, zatroskanym o duchowieństwo diecezji i wiernych świeckich, co szczególniej ujawniło się w latach okupacji. Za tę posługę został aresztowany 15 lipca 1943 r. i po kilku godzinach rozstrzelany w pobliżu Bielska. Gdy go aresztowano, wziął ze sobą tylko brewiarz i różaniec. Sam stojąc w obliczu śmierci, modlił się ze skazańcami i przygotowywał ich na spotkanie z Bogiem.

    GDAŃSK

    7. KS. MARIAN GÓRECKI (1903-1940)

    Charyzmatyczny duszpasterz Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku, szczególnie oddany młodzieży, Aresztowany już w dniu wybuchu wojny, 1 września 1939 r., następnie deportowany do obozu koncentracyjnego w Stutthofie (Sztutowo). Po siedmiu miesiącach upokorzeń i tortur, rozstrzelany w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. razem z ks. Bronisławem Komorowskim. Przed śmiercią wypowiedział słowa przebaczenia wobec prześladowców.

    8. KS. BRONISŁAW KOMOROWSKI (1889-1940)

    Proboszcz w Gdańsku-Wrzeszczu, niezwykle ofiarny duszpasterz. Aresztowany 1 września 1939 r. równocześnie z ks. Marianem Góreckim, z którym przebył podobną drogę cierpień w Stutthofie, aż do egzekucji w Wielki Piątek, 22 marca 1940 r. Przygotowywał się na śmierć uczestnicząc potajemnie we Mszy św. Wielkiego Czwartku, sprawowanej z więźniami.

    9. KS. FRANCISZEK ROGACZEWSKI (1891-1940)

    Proboszcz polskiej parafii pw. Chrystusa Króla w Gdańsku, wyjątkowy spowiednik. Aresztowany I września 1939 r., po długich torturach został rozstrzelany 11 stycznia 1940 r. w pobliżu Gdańska. Na krótko przed zabraniem na egzekucję powiedział do swojego wikariusza, razem z nim uwięzionego: “Wiesz, czuję, że zginę; powiedz moim ukochanym wiernym w kościele Chrystusa Króla, że chętnie oddam swe życie za Chrystusa i Ojczyznę”.

    GNIEZNO

    10. KS. JAN NEPOMUCEN CHRZAN (1885-1942)

    Proboszcz parafii Żerków. W czasie okupacji, nie zważając na niebezpieczeństwo uwięzienia, bardzo ofiarnie prowadził posługę duszpasterską, za co 6 października 1941 r. aresztowano go i deportowano do obozu koncentracyjnego w Dachau. Zmarł w obozie w następstwie maltretowania i chorób. “Pod wpływem łaski Bożej przemienił się tak, że z poddaniem się woli Bożej znosił wszelkie cierpienia” (ks. Dezydery Wróblewski). Zakończył życie 1 lipca 1942 r. ze słowami na ustach: “Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.

    11. KS. FRANCISZEK DACHTERA (1910-1942)

    Prefekt liceum w Bydgoszczy; wyróżniał się wielką gorliwością apostolską i duchowością kapłańską. Po aresztowaniu 17 września 1939 r, i pobycie w różnych więzieniach, ostatecznie umieszczono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Zmarł po bardzo dotkliwych cierpieniach 23 sierpnia 1942 r. jako ofiara eksperymentów pseudomedycznych. Przed śmiercią powiedział jeszcze do przyjaciela: “Pozdrów moją rodzinę. Niech nie płaczą. Bóg tak chce. Zgadzam się z Jego wolą, choć serce się rwie do swoich”.

    12. KS. WŁADYSŁAW DEMSKI (1884-1940)

    Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu, przedtem profesor języków klasycznych w gimnazjum, szanowany powszechnie jako “kapłan według Serca Bożego i prawdziwy wychowawca”. Aresztowany 2 listopada 1939 r. W obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen 28 maja 1940 r. został skatowany na śmierć za to, że odmówił podeptania różańca. Mówił przed śmiercią: “Wszystko trzeba ścierpieć dla Pana i na nic się nie skarżyć”.

    13. KS. STANISŁAW KUBSKI (1876-1942)

    Proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny w Inowrocławiu. Na wszystkich placówkach duszpasterskich odznaczał się niezwykłą gorliwością, wrażliwością na najbiedniejszych i bezrobotnych. Aresztowano go zaraz na początku wojny 2 września 1939 r. i osadzono w kamieniołomach w Buchenwaldzie, skąd następnie przewieziono go do Dachau. 18 maja 1942 r. wywieziono go, jako niezdolnego do pracy, na zagazowanie. “Wszystkie cierpienia i katusze znosu z anielską cierpliwością, a w modlitwie szukał pociechy i otuchy; pokrzepiał innych dobrym słowem” (ks. Dezydery Wróblewski).

    14. KS. WŁADYSŁAW MĄCZKOWSKI (1911-1942)

    Administrator parafii Łubowo; wyróżniał się wzorowym życiem kapłańskim i wielkim zapałem duszpasterskim. Po uwięzieniu 26 sierpnia 1940 r. został przewieziony do Dachau, gdzie zmarł na skutek znęcania się nad nim strażników 20 sierpnia 1942 r. Był uważany przez współwięźniów za przykład cichego i ofiarnego kapłana, zapominającego o sobie, który wnosił w miejsce obozowego upodlenia i poniżenia człowieka jasność wiary i dobroć. Mówił do więźniów o śmierci, jako o radosnym spotkaniu z Chrystusem.

    15. KS. MARIAN SKRZYPCZAK (1909-1939)

    Wikariusz parafii Płonkowo. Po wybuchu wojny, świadomy niebezpieczeństwa, pozostał w parafii, by nieść posługę duszpasterską. Został zamordowany 5 października 1939 r. w Płonkowie przez bojówki młodzieży hitlerowskiej. Padając pod kościołem po strzałach z pistoletów, wołał: “Jezu, zlituj się! Przebacz im!”

    16. KS. ALEKSY SOBASZEK (1895-1942)

    Proboszcz parafii Siedlemin, gorliwy duszpasterz. Po wybuchu wojny, w pierwszym momencie ogarnięty paniką, opuścił parafię. Wrócił jednak po dwóch tygodniach i w kościele, w czasie Mszy św., prosił ze łzami w oczach parafian o wybaczenie mu tego czynu. Aresztowano go 6 października 1941 r. i przewieziono do Dachau, gdzie zmarł 1 sierpnia 1942 r. w następstwie udręk obozowych. Przed śmiercią prosił przyjaciela, by po wyzwoleniu udał się do Siedlemina i powiedział w kościele jego parafianom, że “wszystkie udręki i tortury, jakie przyszło mu znosić w obozie, ofiarował Bogu za nich; że błogosławi wszystkim i prosi ich o modlitwę za swoją duszę” (ks. Zygmunt Sroczyński).

    17. KS. ANTONI ŚWIADEK (1909-1945)

    Kapelan organizacji młodzieżowych w Bydgoszczy, kapłan wyjątkowej żarliwości apostolskiej. “Miłość do Matki Bożej charakteryzowała całe jego życie”. Został aresztowany w lipcu 1942 r. i przewieziony do Dachau. “Był jedną z tych wyjątkowych dusz kapłańskich, które słoneczną pogodą ducha, czystością charakteru i głębią życia równocześnie pociągają, ale i onieśmielają, i zawstydzają” (ks. Jan Ziółkowski). Zmarł 25 stycznia 1945 r. w Dachau w następstwie udręk obozowych, z różańcem w dłoni.

    KALISZ

    18. FRANCISZEK STRYJAS (1882-1944)

    Wierny świecki spod Kalisza, wzorowy ojciec rodziny. Gdy przedłużała się nieobecność księży, w większości aresztowanych, rozpoczął od 1942 r. potajemne nauczanie dzieci religii w okolicznych wioskach, by przygotować je do I Komunii. Za tę działalność został aresztowany przez policję hitlerowską, osadzony w więzieniu w Kaliszu, gdzie po dziesięciu dniach tortur, 31 lipca 1944 r. zakończył życie.

    KATOWICE

    19. KS. JÓZEF CZEMPIEL (1883-1942)

    Proboszcz parafii Chorzów-Batory, charyzmatyczny duszpasterz trzeźwości o wielkim sercu wobec ludzkiej niedoli. Kapłan o niezwykle głębokiej duchowości, animator bardzo licznych powołań do kapłaństwa i życia zakonnego. Gdy go aresztowano 13 kwietnia 1940 r. żegnał się z najbliższymi słowami: “Zostańcie z Bogiem. Pozdrówcie moich parafian. Ja idę na śmierć, jeżeli jest taka wola Boża”. Współwięźniowie mówili o nim, że “w swej niezłomnej wierze heroicznie, z niezwykłą cierpliwością naśladował swojego Mistrza w niesieniu krzyża”. Został wywieziony z obozu Mauthausen 19 czerwca 1942 r. w tzw. transporcie inwalidzkim na zagazowanie.

    20. KS. EMIL SZRAMEK (1887-1942)

    Kanclerz kurii biskupiej i jednocześnie proboszcz parafii mariackiej w Katowicach. Człowiek wielkiej wiary i kultury, historyk i żarliwy patriota, wybitny znawca Śląska i ducha jego ludności. Pozostawia po sobie niezwykle bogatą spuściznę literacką o problematyce historycznej, społecznej, etnograficznej, teologicznej i literackiej. Aresztowany 8 kwietnia 1940 r. W obozach w Gusen, Mauthausen i Dachau był przedmiotem szczególnie wyrafinowanych szykan i upokorzeń. Wobec prześladowców zachowywał się z godnością i spokojem. Życie zakończył w wielkim cierpieniu i poniżeniu: 13 stycznia 1942 r. został zaciągnięty przez pielęgniarza obozu do łaźni i tam przez dłuższy czas był oblewany strumieniami lodowatej wody. Jeszcze tego samego dnia skonał.

    KIELCE

    21. KS. JÓZEF PAWŁOWSKI (1890-1942)

    Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Kielcach, bardzo ofiarny duszpasterz. Został aresztowany 10 lutego 1941 r. za działalność duszpasterską, a zwłaszcza za organizowanie pomocy dla Żydów, za co wydano na niego wyrok śmierci. Wyrok został wykonany 9 stycznia 1942 r. w obozie w Dachau, przez powieszenie. Współwięźniów, którzy tracili ducha w prześladowaniach, zachęcał: “Musimy to przyjąć, to nasza Golgota”. “Do końca zachował postawę wewnętrznej i ufnej pogody. Do końca też jego zainteresowania odpowiadały godności kapłana i wychowawcy kapłanów” (abp Kazimierz Majdański).

    22. KS. PIOTR EDWARD DAŃKOWSKI (1908-1942)

    Wikariusz parafii Zakopane, znany szeroko z wielkiej gorliwości duszpasterskiej i oddania ludziom, zwłaszcza biednym. W czasie okupacji, ryzykując życiem, pomagał ofiarnie uciekinierom, chroniącym się za granicą przed represjami. Aresztowany przez policję w maju 1941 r. został skazany na obóz zagłady w Oświęcimiu. Gdy umierał w Wielki Piątek, 3 kwietnia 1942 r., w następstwie sadystycznego znęcania się nad nim tylko dlatego, że był kapłanem katolickim, żegnał się z przyjacielem słowami: “Do zobaczenia w niebie!”.

    LUBLIN

    23. BP WŁADYSŁAW GORAL (1898-1945)

    Biskup pomocniczy diecezji lubelskiej, pasterz o niezwykle oddany Kościołowi, człowiek ascezy i głębokiej pobożności, nazywany niekiedy “aniołem pokoju i dobroci”. Aresztowany przez policję polityczną w listopadzie 1939 r. i skazany na karę śmierci, którą zamieniono po interwencjach Stolicy Apostolskiej na dożywocie. Wobec cierpień mówił do kapłanów: “Wielkie cele i głębokie zmiany w świecie wymagają wielkich ofiar”. Po przewiezieniu go do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen, został umieszczony w specjalnym bunkrze, w całkowitej izolacji od innych więźniów. Wyniszczony przez maltretowanie i choroby zakończył życie w kwietniu 1945 r., na krótko przed wyzwoleniem obozu.

    24. KS. KAZIMIERZ GOSTYŃSKI (1884-1942)

    Niezwykle gorliwy duszpasterz, pedagog, opiekun harcerstwa. Aresztowany za działalność duszpasterską w styczniu 1940 r. i przewieziony kolejno do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen a następnie do Dachau. Mówił: “Jeżeli Chrystus cierpiał, także my, za Jego przykładem, powinniśmy przyjąć cierpienia”. Wyniszczony przez głód, przymusowe prace ponad siły oraz tortury został zakwalifikowany do tzw. bloku inwalidów, skąd 6 maja 1942 r. wywieziono go na śmierć w komorze gazowej.

    25. KS. STANISŁAW MYSAKOWSKI (1896-1942)

    Katecheta z Lublina, oddany jednocześnie ofiarnej posłudze miłosierdzia wśród biednych, starców, upośledzonych. Aresztowany w listopadzie 1939 r. wraz z grupą kapłanów lubelskich, wkrótce został skazany na śmierć i przewieziony kolejno do Sachsenhausen i do Dachau. Często był torturowany z wyjątkową brutalnością. 14 października 1942 r. wywieziono go z obozu w tzw. transporcie inwalidów na zagazowanie. Mówiono o nim, że “był w obozie koncentracyjnym jednym z nielicznych, którzy swoją siłą duchową ratowali współwięźniów przed całkowitym upodleniem i degradacją człowieczeństwa”.

    26. KS. ZYGMUNT PISARSKI (1902-1943)

    Proboszcz parafii Gdeszyn, gorliwy, ofiarny duszpasterz. 30 stycznia 1943 r., po brutalnym przesłuchaniu i rewizji plebanii został aresztowany przez żandarmerię hitlerowską i w czasie transportu do więzienia zastrzelony za to, że odmówił wskazania komunistów – wcześniej dotkliwie go prześladujących – których by od razu rozstrzelano. Zmarł z różańcem w ręku.

    27. STANISŁAW STAROWIEYSKI (1895-1940)

    Ojciec rodziny, utalentowany administrator, apostoł laikatu, prezes Akcji Katolickiej w diecezji lubelskiej. Za tę działalność aresztowany w kwietniu 1940 r. i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Doprowadził tam do nawrócenia m.in. znanego, wojującego ateistę, Adama Sarbinowskiego. Zakończył życie w obozie w noc Zmartwychwstania Pańskiego, 13 kwietnia 1941 r. Mówili o nim współwięźniowie: “Był apostołem i w obozie. Iluż ludziom ułatwił spowiedź św. i był nie tylko ośrodkiem pomocy duchowej, ale też organizował pomoc materialną, wielkodusznie dzieląc się z bardziej potrzebującymi, nie bacząc, że go ktoś wykorzystuje” (ks. Dominik Maj). “Nie mam najmniejszej wątpliwości, że był to bohater i święty” (kard. Adam Kozłowiecki).

    28. KS. ANTONI ZAWISTOWSKI (1882-1941)

    Profesor teologii w Seminarium Duchownym w Lublinie, żarliwy duszpasterz, ceniony spowiednik i kaznodzieja. Po aresztowaniu w listopadzie 1939 r. został osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau. Chociaż sam bardzo cierpiał, starał się zawsze nieść duchową pomoc współwięźniom. W homiliach obozowych mówił do kapłanów: “Jesteśmy tu za wiarę, Kościół i ojczyznę; za tę sprawę świadomie oddajemy życie”. Zmarł w obozie w Dachau 4 czerwca 1942 r. z wycieńczenia i ciągłego maltretowania przez strażników.

    ŁOMŻA

    29. KS. ADAM BARGIELSKI (1903-1942)

    Wikariusz parafii Myszyniec, bardzo ofiarny duszpasterz. Gdy 9 kwietnia 1940 r. policja hitlerowska aresztowała jego proboszcza, udał się niezwłocznie do Gestapo z prośbą, aby pozwolono mu zastąpić w więzieniu tego kapłana, wówczas 83-letniego starca. W ten sposób proboszcz wrócił do domu, a ks. Bargielski został przewieziony najpierw do obozu koncentracyjnego w Działdowie, a następnie do Gusen i Dachau. W czasie prześladowania nie tracił nigdy głębokiego spokoju, pozostając zawsze gotowy, by służyć innym. Został zamordowany 8 września 1942 r. przez strażnika obozu.

    30. MARIANNA BIERNACKA (1888-1943)

    Bóg i Boże prawo były dla Marianny wartościami ponad wszelkie sprawy, włącznie z wolnością. W czasie akcji odwetowej ze strony Gestapo, spontanicznie ofiarowała swoje życie, w zamian za wziętą na egzekucję swoją brzemienną synową i życie dziecka, mającego się wkrótce narodzić. Uprosiła dowódcę plutonu, by mogła zająć jej miejsce. W ten sposób synowa mogła wrócić do domu, Mariannę natomiast zabrano do więzienia, a później 13 lipca 1943 r. rozstrzelano w Naumowiczach k. Grodna. Czekając na egzekucję miała tylko jedną prośbę: aby dostarczono jej różaniec.

    31. KS. MICHAŁ PIASZCZYŃSKI (1885-1940)

    Profesor i ojciec duchowny Wyższego Seminarium Duchownego w Łomży, promotor dialogu religijnego z Żydami – zapraszał rabinów do seminarium.

    Zmarł w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen z głodu i chorób. W cierpieniach pozostawał zawsze wsparciem duchowym dla innych; szanowany jako “święty kapłan”. Współwięzień z obozu złożył o nim świadectwo: “Gdy kapo naszego bloku odebrał Żydom dzienną porcję chleba, ks. Piaszczyński, który kiedyś przy stole mówił, że chciałby chociaż raz w życiu najeść się do syta, podzielił się swoją porcją chleba z adwokatem żydowskim z Warszawy, Kottem. Przyjmując ofiarowany chleb, Żyd powiedział: “Wy, katolicy, wierzycie, że w waszych kościołach pod postacią chleba jest żywy Chrystus. A ja wierzę, że w tym chlebie jest żywy Chrystus, który ci kazał podzielić się ze mną” (ks. Kazimierz Hamerszmit).

    PŁOCK

    31. ABP ANTONI JULIAN NOWOWIEJSKI (1858-1941)

    Biskup płocki, znakomity profesor liturgista, historyk, animator studiów kościelnych w odrodzonej po rozbiorach Polsce, żarliwy pasterz. Aresztowano go w 1940 r. razem z grupą duchownych z Płocka, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie. Strażnicy poddawali 83-letniego hierarchę szczególnym upokorzeniom: zrywano mu z głowy kapelusz, by napełnić go błotem i później wcisnąć mu na głowę, czy też odzierano go zupełnie z ubrania i zmuszano kijami do biegu. Był torturowany, gdyż odmówił podeptania rzuconego w błoto przez SS-manów swego biskupiego krzyża. W czasie męki udzielał dyskretnie błogosławieństwa innym udręczonym, zachęcając ich, by wszystko przyjmowali jako wolę Bożą. Zmarł 28 maja 1941 r. w obozie na skutek ustawicznego, wyrafinowanego maltretowania. Z wypowiedzi abp. Nowowiejskiego: „Chrystus dał życie za owce swoje; tegoż samego żąda od swoich zastępców – pasterzy. Niechaj przykładem będą nam owi męczennicy pierwszych wieków, którzy w chwilach najtrudniejszych zapominali o sobie, pytali o jedno tylko, co by mogli dla Boga uczynić”.

    33. BP LEON WETMAŃSKI (1886-1941)

    Biskup pomocniczy diecezji płockiej, bardzo żarliwy pasterz, człowiek głębokiej wiary, oddany najbardziej potrzebującym. Aresztowano go razem z abp. Nowowiejskim, a potem osadzono w obozie koncentracyjnym w Działdowie, gdzie zakończył życie w wyniku udręk obozowych i chorób. Był żywym przykładem dla kapłanów, jak przyjmować cierpienia i śmierć w duchu miłości Boga i Kościoła. W testamencie z 14 kwietnia 1932 r. zapisał: “Jeślibyś, Boże Miłosierny i Dobry, dał mi łaskę, którą nazywają śmiercią męczeńską, przyjmij ją głównie za grzechy moje i za tych, którzy by mi ją zadawali, aby i oni Ciebie, Boże Dobry i Miłosierny, całym sercem kochali”.

    POZNAŃ

    34. KS. MARIAN KONOPIŃSKI (1901-1943)

    Był wikariuszem parafii św. Michała Archanioła w Poznaniu, a jednocześnie studentem nauk społecznych na poznańskim uniwersytecie. Po aresztowaniu we wrześniu 1939 r. kolejno przebywał w różnych więzieniach. Zmarł 1 stycznia 1943 r. w obozie w Dachau w następstwie eksperymentów pseudomedycznych, jakim był poddawany. Świadek jego cierpień i śmierci zapisał: “Ks. Marian był zjednoczony z Bogiem na modlitwie. Codziennie przez pierwsze dni odmawialiśmy różaniec w różnych intencjach. Ale po kilku dniach nasilenia choroby i ten ustał. Modlitwa jego ograniczała się tylko do pobożnych westchnień, ofiarowania cierpień Bogu” (ks. Henryk Kaliszan). Ostatnimi słowami wypowiedzianymi przed śmiercią do przyjaciela, który mu udzielił absolucji sakramentalnej, były: “Do zobaczenia w niebie”.

    35. KS. JÓZEF KUT (1905-1942)

    Proboszcz parafii Gościeszyn Po aresztowaniu w październiku 1941 r. osadzono go w obozie koncentracyjnym w Dachau. Za staraniem przyjaciół stworzono mu wyjątkowo możliwość uwolnienia z obozu, ale pod warunkiem wyrzeczenia się posługi kapłańskiej, co zdecydowanie odrzucił. Zmarł z głodu i chorób 18 września 1942 r., pozostawiając po sobie wśród więźniów pamięć człowieka świętego.

    36. KS. WŁODZIMIERZ LASKOWSKI (1886-1940)

    Dyrektor gospodarczy Seminarium Duchownego w Poznaniu, a następnie proboszcz parafii Lwówek. Został zamordowany przez strażnika obozu w Gusen 8 sierpnia 1940 r., po pięciu miesiącach prześladowania za wiarę. Świadek naoczny przekazał: “Dziś jeszcze mam przed oczyma ten straszny widok: ks. Laskowski leży na kamieniach, okrwawiony, opuchnięty, z wykrzywioną od kopnięć twarzą. Co chwilę z jego ust wydobywają się westchnienia: “O Jezu, Jezu”. Drażniło to jeszcze bardziej jednego z SS-manów, który podszedł do leżącego ks. Laskowskiego i z miną bohatera, nowymi kopniakami ukoronował szatańskie dzieło” (ks. Zygmunt Ogrodowski).

    37. KS. NARCYZ PUTZ (1817-1941)

    Proboszcz parafii św. Wojciecha w Poznaniu. Głęboka duchowość i umiłowanie Kościoła były źródłem jego wielkiego zaangażowania duszpasterskiego i otwarcia na człowieka. W czasie dotkliwych prześladowań w więzieniach i potem w obozie w Dachau, stanowił przekonujący przykład, jak łączyć cierpienie z Ofiarą Krzyża. “Ks. kan. Putz należał do pierwszego transportu więźniów polskich do Dachau. Kapłan 65-letni, wychudzony i schorzały, ale młody sercem i duchem. Przeczuwał, że nie wróci do kraju, braci swoich jednak pocieszał i podnosił na duchu swoim optymizmem i radosnym przyjmowaniem doświadczenia Bożego. Cieszył się sympatią wszystkich więźniów polskich” (ks. Gerard Mizgalski). Zmarł w Dachau 5 grudnia 1942 r. wyniszczony przez choroby i nieludzkie warunki.

    38. NATALIA TUŁASIEWICZ (1906-1945)

    Nauczycielka z Poznania, żarliwa animatorka apostolatu świeckich. Swój program ujęła w dzienniku duchowym, gdzie m.in. pisała: “Moją misją jest pokazać światu, że droga do świętości przemierza także poprzez hałaśliwe rynki i ulice, a nie tylko w klasztorach czy w cichych rodzinach. Pragnę świętości dla tysięcy dusz. I nie nastąpi to, naprawdę nie nastąpi, że do nieba pójdę sama. Tam chcę prowadzić po mojej śmierci szeregi tych, którzy umrą po mnie”. W 1943 r. wyjechała dobrowolnie do Niemiec z transportami deportowanych na prace przymusowe młodych kobiet, by podtrzymywać pośród nich ducha wiary i miłości Ojczyzny. Za tę działalność została aresztowana, poddawana wyrafinowanym torturom i skazana na śmierć w obozie Ravensbrück. W Wielkim Tygodniu na obozowej pryczy resztkami sił głosiła jeszcze więźniarkom konferencje o Męce Pańskiej i Zmartwychwstaniu. Została uśmiercona w komorze gazowej 31 marca 1945 r., w Wielką Sobotę, na krótko przed wyzwoleniem obozu.

    RADOM

    39. KS. KAZIMIERZ GRELEWSKI (1901-1942)

    Wychowawca młodzieży, prefekt szkół w Radomiu. Na początku 1941 r. został aresztowany przez Gestapo i przewieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Świadkowie jego udręk przekazali, że pewnego dnia w obozie “kapo uderzył go i powalił na ziemię. KS. Kazimierz podniósł się, uczynił znak krzyża przed atakującym i powiedział: “Niech ci Bóg przebaczy”. Po tych słowach kapo rzucił się na niego, znów go przewróci) i krzyczał: “Ja cię zaraz wyślę do twego Boga”. Pozbawiono go życia 9 stycznia 1942 r. przez powieszenie na obozowej szubienicy. W ostatniej chwili wołał jeszcze do oprawców: “Kochajcie Pana Boga!”.

    40. KS. STEFAN GRELEWSKI (1899-1941)

    Brat rodzony ks. Kazimierza. Podobnie jak on, charyzmatyczny duszpasterz młodzieży i świata pracy. Aresztowany razem z nim, również został przewieziony do obozu w Dachau, gdzie zmarł po pięciu miesiącach, 6 maja 1942 r., w wyniku tortur i głodu, przygotowany na śmierć przez swojego młodszego brata, ks. Kazimierza.

    41. KS. FRANCISZEK ROSŁANIEC (1889-1942)

    Wybitny teolog biblista, profesor Uniwersytetu Warszawskiego, kapłan bardzo żywej i głębokiej wiary. Gestapo aresztowało go w listopadzie 1939 r., kierując kolejno poprzez różne więzienia na zagładę do obozu w Dachau. Był dla współwięźniów przykładem, jak naśladować mękę Chrystusa i żyć prawdami wiary. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do baraku “inwalidów”, skąd 15 października 1942 r wywieziono go do komory gazowej. Z listu z obozu w Dachau do przyjaciół: “Teraz coraz lepiej rozumiem i coraz bardziej jestem przekonany, że najpiękniejsza i najważniejsza, ale dla nas najtrudniejsza modlitwa, to modlitwa Chrystusa w Ogrodzie Oliwnym: »Ojcze, niech się dzieje Twoja wola«. Usiłuję tę modlitwę wymawiać codziennie i z głębokim przekonaniem i żywą wiarą w .Ojcze nasz. i pozostawać zawsze w najściślejszym zjednoczeniu z Chrystusem. Jestem dumny, że mogę trochę więcej dla Niego i z Nim cierpieć”.

    42. KS. BOLESŁAW STRZELECKI (1896-1941)

    Proboszcz parafii Radom-Glinice. Wymownym świadectwem jego oddania Bogu i człowiekowi był tytuł “św. Franciszka z Radomia”, jakim określali go niekiedy jego parafianie. Zmarł 2 maja 1941 r. w obozie zagłady w Oświęcimiu, po czterech miesiącach od aresztowania na skutek znęcania się nad nim strażników. Współwięźniowie mówili: “Nie udało się nam uratować tego człowieka. Nie poznaliśmy na czas jego wielkości. Był już zbyt słaby. Ubył nam towarzysz w walce ze złem, ksiądz, który nie tylko Słowo Boże, ale każdy zdobyty kęs chleba niósł między nas. Chleb ten na równi za Słowem Bożym podnosił zwątpiałe głowy w górę. Nawet w Oświęcimiu ks. Strzelecki kazał wierzyć w człowieczeństwo” (ks. Konrad Szweda).

    43. KS. KAZIMIERZ SYKULSKI (1882-1942)

    Proboszcz parafii Końskie, duszpasterz o głębokiej duchowości, którego życie formowała miłość Boga. Wobec groźby aresztowania, mówił do wiernych: “Nie mogę opuścić swoich parafian. Będę z nimi, nawet gdyby mi groziła śmierć”. Prowadzony na przesłuchanie, z którego już nie wrócił, do przyjaciela jeszcze zdążył powiedzieć, że “jeżeli Bóg żąda ode mnie takiej ofiary dla dobra Kościoła i Ojczyzny, to ja chętnie ją składam”. Po dwóch miesiącach od aresztu i uwięzieniu w obozie w Oświęcimiu, został rozstrzelany 1 grudnia 1941 r.

    SANDOMIERZ

    44. KS. ANTONI REWERA (1868-1941)

    Profesor Seminarium Duchownego w Sandomierzu, założyciel Zgromadzenia Sióstr Córek św. Franciszka Serafickiego. “Najbardziej charakterystyczne cnoty tego kapłana: pokora, prawdomówność i ogromna dobroć. które występowały u niego w stopniu heroicznym, czynią go kandydatem na ołtarze” (ks. Wincenty Granat). Aresztowany w marcu 1942 r i osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie po kilku miesiącach, 1 października 1942 r. zakończył życie w wyniku maltretowania i nieludzkich warunków obozowych. “Potrafił w ekstremalnych i trudnych warunkach zgadzać się z wolą Bożą, a w cierpieniach dostrzegać wartość zbawczą” (ks. Konrad Szweda).

    WARSZAWA

    45. KS. ROMAN ARCHUTOWSKI (1882-1943)

    Rektor Seminarium Duchownego w Warszawie z czasu wojny, niezwykły pedagog, człowiek wielkiego autorytetu, prawości. Taki pozostał w chwilach uwięzienia, cierpień i tortur w obozie koncentracyjnym na Majdanku, gdzie po ośmiu miesiącach od aresztowania zmarł w następstwie maltretowania, głodu i chorób 18 kwietnia 1943 r., w Niedzielę Palmową. Cierpienia go nie załamały; w każdej sytuacji starał się je łączyć z Ofiarą Chrystusa.

    46. KS. EDWARD DETKENS (1885-1942)

    Wybitny duszpasterz środowisk akademickich w Warszawie, rektor kościoła św. Anny. Po uwięzieniu przez Gestapo w 1940 r. deportowano go do obozu koncentracyjnego w Dachau. Wyniszczony przez choroby i głód został przydzielony do tzw. bloku inwalidów, skąd zabrano go na zabicie w komorze gazowej. Idąc na śmierć odmawiał głośno modlitwę: “Nunc dimittis servum Tuum…”, a potem głośno, powtarzając kilkakrotnie razem z innymi: “Pójdę za Tobą, Chryste, drogą krzyża, bo krzyż najlepiej mnie do Ciebie zbliża. Daj mi o Chryste, przez Twą świętą mękę gazowej męki zwyciężyć udrękę”.

    47. KS. MICHAŁ OZIĘBŁOWSKI (1900-1942)

    Wikariusz parafii w Kutnie, apostoł i opiekun najbiedniejszych. Został aresztowany w październiku 1941 r., a następnie osadzony w obozie koncentracyjnym w Dachau, gdzie zmarł w wyniku maltretowania i głodu 31 lipca 1942 r. Pozostając pod wrażeniem jego postawy, po zakończeniu wojny dwaj współwięźniowie odszukali najbliższą rodzinę ks. Michała, by im powiedzieć, że do końca pobytu w obozie w sposób niezwykły służył więźniom jako kapłan, okazując heroiczną miłość Boga i bliźniego aż do śmierci.

    48. KS. ZYGMUNT SAJNA (1897-1940)

    Proboszcz w Górze Kalwarii, niezwykle ofiarny duszpasterz, promieniujący miłością Boga i bliźniego. Posługi kapłańskiej nie przerwało nawet jego aresztowanie w grudniu 1940 r. Teraz pełnił ją wobec współwięźniów na Palmirach. Aż do ostatnich chwil przed egzekucją, 17 września 1940 r., niósł taką posługę wobec grupy 200 osób, razem z nim rozstrzelanych.

    49. KS. MICHAŁ WOŹNIAK (1895-1941)

    Proboszcz parafii Kutno, gorliwy duszpasterz, animator duszpasterstwa młodzieży, założyciel ośrodka salezjańskiego na terenie swojej parafii (Woźniaków). Po ośmiu miesiącach od aresztowania, 16 maja 1942 r. poniósł śmierć w Dachau z wyczerpania i nieludzkiego traktowania. “Po kilku dniach tortur ks. prałat zmarł. Był to kapłan Boży, mąż prawy, bojący się nieprawości i chodzący drogami prostymi. Myślę, że była to piękna męczeńska śmierć, na którą sobie zasłużył pobożnym i świątobliwym życiem ks. dziekan Michał Woźniak. Przygotowywał się do niej przez długie lata, a szczególnie przez lata wojny” (ks. Tadeusz Rulski).

    WŁOCŁAWEK

    50. AL. TADEUSZ DULNY (1914-1941)

    Alumn IV roku seminarium włocławskiego; aresztowany w listopadzie 1939 r. i osadzony następnie w obozie w Dachau. “Tadzio Dulny: słuchacz teologii. Słońce patrzyło mu z oczu. Nie było tak ciężkiego położenia, gdzie on nie widziałby drobnej jakiejś radości, za którą Bogu trzeba dziękować. Lecz najbardziej charakterystycznym rysem jego pięknej duszy była bohaterska uczynność na rzecz bliźnich. »Zorganizowanych« na plantacjach porzeczek nigdy sam nie tknął, lecz dzielił się z innymi. Potrzeba było przyszyć guzik, naprawić spodnie lub buty, ostrzyc włosy, opatrzyć rany – Tadzio spieszył ofiarować swą pomoc. Gdy chwiał się już z głodowego wyczerpania, jeszcze wtedy w sposób niezwykle subtelny połowę swojej obiadowej zupy oddawał koledze, którego życie uważał za cenniejsze od swego… Umarł z głodu 6 marca 1942 r.” (ks. Stefan Biskupski).

    51. KS. EDWARD GRZYMAŁA (1906-1941)

    Pracownik sądu biskupiego, w czasie wojny wikariusz generalny. “Aresztowany i przewieziony do Dachau podwoił jeszcze swą gorliwość. Z okazji świąt i w ciągu tygodnia, gdy tylko nadarzała się sposobność, wygłaszał w grupce kilku czy kilkunastu kolegów krótkie, lecz pełne teologicznej treści i gorącego ducha konferencje, krzepiąc na duchu i umacniając w wytrwaniu. Było to w uroczystość Imienia Jezus. Przyłapany na takiej właśnie »zbrodni«, obity, wielokrotnie spoliczkowany i skopany, zwrócił się uśmiechnięty ze słowami: Jestem szczęśliwy, że dzisiaj mogłem cierpieć dla Imienia Jezus.” (ks. Stefan Biskupski).

    51. KS. HENRYK HLEBOWICZ (1904-1941)

    Kapłan archidiecezji wileńskiej, profesor teologii na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Od 1936 r. wycofał się z pracy na uczelni, przechodząc do parafii Troki. Był niezwykle ofiarnym, wspaniałym duszpasterzem, charyzmatycznym przewodnikiem w wierze, apostołem jedności chrześcijan, przyjacielem wszystkich, którzy szukali prawdy. Swoją posługą wywarł głęboki wpływ na szerokie kręgi akademickie Wilna oraz całej archidiecezji. 3 maja 1941 r. złożył akt oddania życia Bogu jako ofiarę ekspiacyjną za ratowanie wiary młodzieży. Został rozstrzelany przez Gestapo 9 listopada 1941 r. w Borysowie, za pełnienie posługi duszpasterskiej na Białorusi.

    53. KS. DOMINIK JĘDRZEJEWSKI (1886-1941)

    Proboszcz parafii Gosławice, żarliwy duszpasterz. Gdy był już uwięziony w Dachau, odrzucił zdecydowania wyjednaną mu możliwość uwolnienia pod warunkiem wyrzeczenia się kapłaństwa. Zakończył życie w obozie 29 sierpnia 1942 r. w wielkich cierpieniach, które starał się zawsze łączyć z Ofiarą Chrystusa. “Byłem obecny przy księdzu Dominiku, kiedy już właściwie konał; wziął mnie za rękę i powiedział: jak ksiądz wyjdzie z obozu, proszę pojechać do Gosławic i powiedzieć moim parafianom, że ja swoje życie ofiaruję za nich” (bp Franciszek Korszyński).

    54. KS. HENRYK KACZOROWSKI (1888-1942)

    Rektor Seminarium Duchownego we Włocławku, człowiek nauki i dobroci, żarliwy wychowawca kapłanów, aresztowany w 1939 r., wierny heroicznie swej misji do końca. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidzkim 6 maja 1942 r. Żegnając się z przyjaciółmi, zdążył im jeszcze powiedzieć: “My się nie łudzimy; my wiemy, co nas czeka. »Pan mym pasterzem, nie brak mi niczego” (Ps 23). Przyjmujemy z rąk Bożych to, co nas czeka. Módlcie się, abyśmy wytrwali, a my również będziemy modlić się za was – tam”, i wskazał ręką ku niebu.

    55. AL. BRONISŁAW KOSTKOWSKI (1915-1942)

    Alumn seminarium, aresztowany razem z profesorami i osadzony w Dachau. Wobec propozycji uwolnienia w zamian za wyrzeczenie się drogi do kapłaństwa, dał zdecydowaną odpowiedź: “Raczej śmierć wybiorę niż sprzeniewierzę się powołaniu, którym Bóg mnie zaszczycił”. Potwierdził to później w liście do rodziców z więzienia: “Jestem przygotowany na najgorsze. Zdawałem z tego sobie sprawę, kiedy wstępowałem do seminarium, że gdy zajdzie potrzeba, trzeba oddać życie Bogu w ofierze. Nie zawaham się oddać je za Boga i Ojczyznę. Niech się dzieje wola Boża. Bądźcie spokojni i dumni… Chcieliście mieć syna księdzem, czemu nie macie go złożyć Bogu w ofierze?”. Zmarł w obozie z głodu 6 sierpnia 1942 r.

    56. KS. JÓZEF KURZAWA (1910-1940)

    Wikariusz parafii Osięciny, duszpasterz o wielkim sercu dla wszystkich, a zwłaszcza dla biednych i cierpiących. Został zamordowany w nocy 23 maja 1940 r. razem ze swoim proboszczem, choć miał możliwość ucieczki. Gdy ks. proboszcz usilnie nalegał na ks. Józefa, by się ukrył i ratował życie, miał tylko jedną odpowiedź: “Ja ciebie, ojcze, nie opuszczę. Jeżeli zginiemy, to razem”. W momencie aresztowania osłaniał własnym ciałem proboszcza przed uderzeniami Niemców.

    57. KS. WINCENTY MATUSZEWSKI (1869-1940)

    Proboszcz parafii Osięciny, wzorowy pasterz, który z wielką wytrwałością i ofiarą służył swoim parafianom. Wobec ostrzeżeń o zagrożeniu życia i naglących próśb, by ratował życie, odpowiadał: “Ja parafii swojej nie opuszczę i parafian swoich nie zostawię. Ja was, dzieci, nie opuszczę”. Został aresztowany przez miejscowych policjantów w nocy 23 maja 1940 r., gdy razem ze swoim wikariuszem, ks. Józefem Kurzawą trwał na długiej modlitwie, a potem zamordowany w pobliżu Witowa.

    58. KS. LEON NOWAKOWSKI (1913-1939)

    Student teologii w Rzymie, kapłan głębokiej wiary i kultury. W czasie przerwy wakacyjnej wrócił do kraju. Tu zastała go wojna i okupacja. Wielokrotnie proszono go, by ukrył się. Tych rad nie przyjmował, odpowiadając, że mimo wszelkich niebezpieczeństw nie może opuszczać ludu, który go teraz bardziej potrzebuje niż kiedykolwiek. Za posługę duszpasterską został aresztowany i po tygodniu, 31 października 1939 c, w nocy przed uroczystością Wszystkich Świętych rozstrzelany w Piotrkowie Kujawskim.

    59. KS. JÓZEF STRASZEWSKI (1885-1942)

    Proboszcz parafii św. Stanisława we Włocławku, bardzo żarliwy duszpasterz, organizator parafii i budowniczy kościoła. Aresztowany w listopadzie razem z duchowieństwem miasta, został osadzony w obozie w Dachau, gdzie poniósł śmierć w tzw. transporcie inwalidzkim, dn. 12 sierpnia 1942 r. Oceniany przez współwięźniów jako człowiek bez reszty oddany Bogu, znakomity spowiednik.

    ORDYNARIAT POLOWY

    60. KS. KMDR PPOR. WŁADYSŁAW MIEGOŃ (1892-1942)

    Kapelan marynarki wojennej; znany z wielkiej dobroci i oddania Bożej sprawie. Parafianie mówili o nim: “nasz ojciec”, “święty, który chciał otworzyć bramy nieba dla wszystkich”. Aresztowany, gdyż nie chciał pozostawić rannych marynarzy. Wyniszczony przez choroby i przez nieludzkie warunki obozowe w Dachau, zmarł 15 września 1942 r., po dwóch miesiącach pobytu w tym miejscu wyniszczenia duchowieństwa katolickiego.

    ZAKONY I ZGROMADZENIA ZAKONNE

    DOMINIKANIE OP

    61. O. MICHAŁ CZARTORYSKI (1891-1944)

    Mistrz nowicjatu, wychowawca studentów. Żył według programu: całkowicie wyniszczyć się w miłości dla Chrystusa; we wszystkim służyć Wcielonej Miłości, która ciągle zbawia świat. Miłość Boga i bliźniego przybrały u niego wymiar heroiczny. Został rozstrzelany 6 września 1944 r., gdy pozostał dobrowolnie z rannymi i umierającymi powstańcami Warszawy.

    62. S. JULIA RODZIŃSKA (1899-1945)

    Charyzmatyczna posługa na polu wychowania i prowadzenia instytutów opieki dla sierot, nadała jej tytuł “matki sierot”. Apostołka różańca. Już za życia otaczała ją opinia świętości. Gestapo aresztowało ją w lipcu 1943 r. Zakończyła życie 20 lutego 1945 r. w obozie zagłady w Stutthofie, zarażona tyfusem w czasie posługiwania konającym więźniarkom żydowskim. Mówili o niej świadkowie: “W warunkach upodlenia człowieka potrafiła skierować nas na inne wartości, wartości duchowe … Dla nas ona była świętą, ona oddała za innych życie”

    FRANCISZKANIE OFM

    63. O. KRYSTYN GONDEK (1909-1942)

    Kapłan zakonny, wikariusz w klasztorze we Włocławku, z wielką gorliwością żył charyzmatem franciszkańskim. “Był człowiekiem modlącym się, uważającym na każde słowo i zachowanie się. Ale bardzo źle znosił trudy obozowe. Był wycieńczony ciężką pracą i warunkami życia. W bloku spaliśmy na sąsiednich piętrowych pryczach. Do końca był człowiekiem modlącym się. Przed śmiercią pożegnał się ze mną słowami: »Do zobaczenia w niebie« (Wincenty Kula).

    64. BR. MARCIN OPRZĄDEK (1884-1942)

    Brat zakonny z klasztoru we Włocławku, wierny regule zakonnej, rozmodlony i bardzo uczynny dla ludzi. Po aresztowaniu w 1940 r. wkrótce przewieziono go do obozu w Dachau. Przydzielony został do tzw. transportu inwalidów, a następnie wywieziony z obozu 18 maja 1942 r. na zagazowanie do Hartheim k. Linzu. “W obozie do końca był człowiekiem modlącym się, ufającym w Bożą Opatrzność” (Wincenty Kula).

    65. O. NARCYZ TURCHAN (1879-1942)

    Gwardian z klasztoru we Włocławku. W jego posłudze jako przełożonego, kaznodziei, spowiednika, katechety zawsze odbijała się wielka gorliwość zakonna. Po aresztowaniu osadzono go w Dachau. W czasie prześladowania, dotkliwych cierpień modlił się, aby mógł przyjąć krzyż jako naśladowanie Chrystusa, by “krzyż przekształcił go w Chrystusa”. Zmarł w wyniku maltretowania i chorób 19 marca 1942 r., w dniu św. Józefa, którego był wielkim czcicielem.

    66. BR. BRUNON ZEMBOL (1905-1922)

    Brat zakonny z klasztoru w Chełmie Lubelskim, gorliwie żyjący regułą franciszkańską. Aresztowano go jeszcze w listopadzie 1939 r. Był szanowany przez więźniów jako “człowiek anielskiej dobroci”. Zmarł 21 marca 1942 r, w obozie w Dachau w cierpieniu, ze spokojem i w zjednoczeniu z Panem, do którego szedł przez całe życie.

    BRACIA MNIEJSI KAPUCYNI OFM CAP

    67. BR. FIDELIS CHOJNACKI (1906-1942)

    Bardzo gorliwy brat z klasztoru kapucynów w Lublinie, który z entuzjazmem i radykalizmem podjął drogę doskonałości według ducha św. Franciszka. Student teologii, głębokiej wiary i wyjątkowej pracowitości. Wywieziony do obozu w Dachau, tam zakończył życie 9 lipca 1942 r. “Br. Fidelis opuszczał nasz barak 28 i przechodził na tzw. blok inwalidów. Był wówczas br. Fidelis tak jakoś dziwnie ukojony i uciszony w sobie, w oczach miał nawet pogodne błyski, ale były to już błyski nie z tego świata. Ucałował się z każdym z nas i pożegnał nas słowami św. Franciszka: »Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Do widzenia w niebie«” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).

    68. BR. SYMFORIAN DUCKI (1888-1942)

    Brat zakonny z klasztoru w Warszawie, odznaczający się prostotą chrześcijańską i duchowością franciszkańską. Został zmasakrowany 11 kwietnia 1942 r. przez strażników obozu w Oświęcimiu. “W oczach blokowego była wściekłość, strach i szaleństwo. Nieprzytomny rzucił się wprzód i okrwawionym kijem trzasnął w siwą głowę. Symforian padł na kolana. Wstał. Zachwiał się i ostatnim wysiłkiem przeżegnał gromadę zbirów. Może nie widział już, kogo żegna krzyżem Chrystusowym, a może wierny Jego nauce, udzielał im swego przebaczenia. Mówił coś, czegośmy, najbliżej niego będący, już nie rozumieli, i ze słowami tymi upadł na wskos, zagradzając mordercom drogę do nas” (Czesław Ostańkowicz).

    69. O. ANICET KOPLIŃSKI (1875-1941)

    Kapłan zakonny z klasztoru w Warszawie, apostoł miłosierdzia na terenie stolicy; już za życia otaczała go sława świętości. Aresztowany w 1941, nie ratował się pochodzeniem niemieckim. Wraz ze współbraćmi z Zakonu został przewieziony do obozu zagłady w Oświęcimiu. Swe cierpienia chciał zawsze wtopić w modlitwę i w naśladowanie Mistrza z Nazaretu. Często mówił do współbraci więźniów: “Musimy do końca wypić ten kielich goryczy”. Poniósł śmierć w komorze gazowej w obozie 16 października 1941 r.

    70. O. HENRYK KRZYSZTOFIK (1908-1942)

    Gwardian i dyrektor studiów w klasztorze w Lublinie. Był zakonnikiem o wyjątkowej gorliwości, oddaniu sprawie Bożej. Aresztowany i osadzony w obozie w Dachau, był tam szczególnym oparciem dla cierpiących i umierających. Na grypsie z obozu do wychowanków przesłał: “Drodzy bracia! Jestem w rewirze na 7 bloku. Strasznie schudłem, bo woda opada. Ważę 35 kg. Każda kość boli. Leżę na łóżku jak na krzyżu z Chrystusem. I dobrze mi jest razem z Nim być i cierpieć. Modlę się za Was i cierpienia swoje Bogu za Was ofiarowuję”. Zakończył życie 4 sierpnia 1942 r.

    71. O. FLORIAN STĘPNIAK (1912-1942)

    Kapłan zakonny z klasztoru w Lublinie, człowiek szczególnej wiary i dobroci. Poniósł śmierć w komorze gazowej, wywieziony 12 sierpnia 1942 r. z obozu w Dachau w tzw. transporcie inwalidów. “O. Florian Stępniak był słonkiem tego nieszczęśliwego baraku.(…). Kto nie był w obozie, ten nie ma pojęcia, czym dla takich ludzi, dla takich kościotrupów na bloku inwalidzkim, żyjących wiecznie w atmosferze śmierci, było pogodne słowo pociechy, czym mógł być dla nich uśmiech wynędzniałego jak i oni kapucyna, który nie poddawał się jednak ogólnej psychozie grozy i strachu, bo nie bał się śmierci, bo wyciągał ku niej swe suche ramiona z taką bodaj miłością, jak ongiś św. Franciszek, śpiewając w ostatniej chwili życia swą pieśń o słońcu i śmierci” (o. Kajetan Ambrożkiewicz).

    OO. KARMELICI BOSI OCD

    72. O. ALFONS MARIA MAZUREK (1891-1944).

    Przeor klasztoru karmelitów bosych w Czernej. W jednym z jego zapisów rekolekcyjnych czytamy: “Przez cierpienie jedynie i przez krzyże, a nie inną drogą można dojść do wielkiej miłości Boga i prawdziwego z Nim zjednoczenia. Krzyż więc nie jest karą, ale największą łaską Bożą, której tylko miłośnikom swoim udziela”. Zastrzelony 28 sierpnia 1944 r. w Nawojowej Górze. Na miejscu jego śmierci ustawiono krzyż z napisem: “Zwyciężyłeś zwycięstwem krzyża”.

    OO. KARMELICI OC

    73. O. HILARY PAWEŁ JANUSZEWSKI (1901-1945)

    Przeor klasztoru karmelitów w Krakowie. Podczas okupacji przyjął do klasztoru grupę wysiedlonych z poznańskiego. Po aresztowaniu kolejnych zakonników sam zgłosił się na Gestapo, twierdząc, że jako przeor odpowiada za cały klasztor. Więziony kolejno na Montelupich w Krakowie, Sachsenhausen, a od 1941 r. – w Dachau. Dobrowolnie zgłosił się do pomocy chorym na tyfus. Kard. Adam Kozłowiecki powiedział o nim oraz innych, którzy dobrowolnie zgłosili się do pomocy chorym: “To, co przeszliśmy w ciągu tych pięciu lat, mogło zabić wszelkie wyższe ideały. Bezwzględna walka o byt mogła u wielu wyrobić wstrętny egoizm i obojętność dla drugich. Lecz ci bohaterowie są jawnym dowodem, że idea miłości bliźniego, rzucona przed dwoma tysiącami lat przez Chrystusa, to nie mrzonka, ale idea realna, która zwycięża nawet tam, gdzie największa panuje nienawiść”. Zmarł 25 marca 1945 r. zarażony tyfusem.

    SS. KLARYSKI-KAPUCYNKI

    74. S. MIECZYSŁAWA KOWALSKA (1902-1941)

    Urodziła się w rodzinie o sympatiach socjalistycznych. Jej ojciec około 1920 r. z częścią rodziny wyjechał do Związku Radzieckiego. Mając 21 lat wstąpiła do zakonu mniszek klarysek-kapucynek w Przasnyszu, gdzie też 2 kwietnia 1941 r. została wraz z wszystkimi siostrami aresztowana i wywieziona do obozu koncentracyjnego w Działdowie. Do swoich współtowarzyszek powiedziała: “Ja stąd nie wyjdę, swoje życie poświęcam, żeby siostry mogły wrócić”. Zmarła w nocy 25 lipca 1941 r.

    KSIĘŻA MARIANIE MIC

    75. KS. JERZY KASZYRA (1904-1943)

    Apostoł jedności wśród katolików i prawosławnych. Sam był ochrzczony w cerkwi prawosławnej, w wieku 18 lat przeszedł na katolicyzm. Mimo zagrożenia, pozostał do końca z parafianami, przygotowując ich na śmierć. Został spalony 19 lutego 1943 r. w drewnianej chacie w Rosicy, wraz z grupą ok. 30 osób.

    76. KS. ANTONI LISZCZEWICZ (1890-1943)

    Do zgromadzenia marianów wstąpił w wieku 47 lat. Przedtem, niemal przez 25 lat, sprawował obowiązki duszpasterskie na Dalekim Wschodzie, nie odwiedzając nigdy ani rodziny, ani kraju. Jako duszpasterz w Drui nad Dźwiną, na północno-wschodnich Kresach, ostrzeżony przed nadejściem ekspedycji karnej Niemców, odmówił ucieczki. Kiedy go zabierano, pocieszał siostry: “Bądźcie dzielne i módlcie się”. Wraz z grupą ludzi został spalony w stajni w Rosicy, 18 lutego 1943 r., w przeddzień męczeństwa swego konfratra, ks. Kaszyry.

    KSIĘŻA MICHALICI CSMA

    77. KS. WŁADYSŁAW BŁĄDZIŃSKI (1908-1944)

    Jako wychowawca w zakładzie wychowawczym michalitów w Pawlikowicach, aresztowany z trzema księżmi 25 kwietnia 1944 r. i osadzony w krakowskim więzieniu na Montelupich. Następnie więziony w Gross-Rosen, gdzie pracował w kamieniołomie, przydzielony do specjalnego komanda, złożonego przeważnie z katolickich księży. Zginął strącony przez hitlerowca do przepaści kamieniołomu. Dokładna data śmierci nie jest znana. “Miał zawsze słowo pociechy wobec współwięźniów, pomagał im, dzielił się z nimi swoją bardzo skromną porcją chleba i niósł im posługę duszpasterską, choć było to bardzo surowo zabronione. Był gotowy nieść wszelką pomoc. Był zawsze spokojny, pełen ufności w Bogu i Matce Najświętszej. Modlił się i do tego zachęcał innych” (Karol Mitan).

    78. KS. WOJCIECH NIERYCHLEWSKI (1903-1941)

    Utalentowany wychowawca. Aresztowany w Krakowie, gdzie był odpowiedzialnym za wydawnictwo i drukarnię “Powściągliwość i Praca”. Więziony na Montelupich, a następnie w Oświęcimiu. Został prawdopodobnie utopiony w basenie lub zastrzelony 7 lutego 1942 r. “Śmierć w obozie w Oświęcimiu była dla ks. Wojciecha Nierychlewskiego dopełnieniem jego powołania do męczeństwa, o czym sam mówił wcześniej, i do czego się przygotowywał. I tak umarł ten człowiek głębokiej wiary, żarliwy kapłan, męczennik” (ks. Stanisław Hędrzak).

    OO. MISJONARZE OBLACI MARYI NIEPOKALANEJ OMI

    79. O. JÓZEF CEBULA (1902-1941)

    Był kolejno wychowawcą i profesorem w niższym seminarium duchownym oblatów, a następnie mistrzem nowicjatu, uwielbianym przez młodzież. Podczas okupacji w Markowicach odważnie sprzeciwiał się próbom profanacji przedmiotów kultu. Gdy w grudniu 1939 r. przyszedł nakaz, by wyznaczył kilku współbraci do rozbijania przydrożnych figur Matki Bożej — nie wyznaczył nikogo. Aresztowany za to, że wbrew zakazowi udzielił chorej osobie sakramentów świętych. Zastrzelony 28 kwietnia 1941 r. w Mauthausen.

    SS. NIEPOKALANKI CSIC

    80. S. MARIA EWA OD OPATRZNOŚCI BOGUMIŁA NOISZEWSKA (1885-1942)

    Nauczycielka szkoły średniej sióstr niepokalanek w Słonimie. Nie skorzystała z możliwości ukrycia się, a potem z proponowanej ucieczki. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie wraz z s. Martą Wołowską za ratowanie Żydów. Treścią jej życia była modlitwa do Zbawiciela “o pomoc w zbawianiu ludu przez życie ukryte i śmierć męczeńską”.

    81. S. MARIA MARTA OD JEZUSA KAZIMIERA WOŁOWSKA (1819-1942)

    Przełożona klasztoru w Słonimie, gdzie podczas wojny zorganizowała tajne nauczanie, stałą pomoc dla głodujących, zwłaszcza dla rodzin uwięzionych, pomordowanych i Żydów. Ukrywała Żydów na strychu klasztornym, w oranżerii i oborze. Rozstrzelana 19 grudnia 1942 r. w Słonimie. Przed śmiercią mówiła do współwięźniów: “Jesteśmy wszyscy w obliczu śmierci. Módlmy się, abyśmy mogli godnie przyjąć śmierć męczeńską”; “Jezu, to wszystko dla Ciebie i za Polskę”.

    KSIĘŻA ORIONIŚCI FDP

    82. KS. FRANCISZEK DRZEWIECKI (1908-1942)

    Duszpasterz we Włocławku, spowiadał całymi godzinami, zapominając o niebezpieczeństwie nalotów. Odmówił, gdy mu proponowano zwolnienie z wywiezienia do Dachau. Zmarł 10 sierpnia 1942 r. tamże. “Był świadomy, że idzie na śmierć. Kiedy go zabierano, jeszcze zapukał do okna mojej izby. Zsunąłem się z piętrowego łóżka i zobaczyłem ks. Drzewieckiego. Powiedział do mnie: »Józiu, żegnaj! Odjeżdżamy«. Z wrażenia zachwiałem się. Widząc to, odezwał się: »Nie miej żalu. My dziś, jutro ty. To wszystko za Kościół i za Ojczyznę«” (ks. Józef Kubicki).

    KSIĘŻA PALLOTYNI SAC

    83. KS. JÓZEF JANKOWSKI (1910-1941)

    Przed święceniami kapłańskimi zapisał: “Pragnę kochać Boga nad życie. Oddam je chętnie w każdym czasie, ale bez gorącej i wielkiej miłości Boga nie chciałbym iść na drugi świat”. Po wybuchu wojny znalazł się w seminarium pallotynów w Ołtarzewie, gdzie udzielał schronienia i żywności uciekinierom. Aresztowany i osadzony na Pawiaku, wywieziony został do Oświęcimia tym samym transportem, co św. Maksymilian Kolbe. Skatowany przez kapo, zmarł następnego dnia 16 października 1941 r.

    84. KS. JÓZEF STANEK (1916-1944)

    Bohaterski kapelan Powstania Warszawskiego, ps. “Rudy”. Niezmordowany samarytanin, wśród ostrzału nieprzyjacielskiego nosił wodę z Wisły, dźwigał chorych na własnych ramionach, odgrzebywał zasypanych pod gruzami, podnosił na duchu, wielu ludziom uratował życie. Ustąpił miejsca w pontonie rannemu żołnierzowi, rezygnując z przeprawienia się przez Wisłę. Do końca pozostał z obrońcami Czerniakowa. Odważnie pertraktował z Niemcami, aby ocalić jak najwięcej powstańców. Traktowany przez hitlerowców ze szczególną brutalnością, torturowany, wreszcie zamordowany 23 września 1944 r.

    KSIĘŻA SALEZJANIE SDB

    85. KS. JÓZEF KOWALSKI (1911-1941)

    Aresztowany w Krakowie, gdyż hitlerowców drażniła gorliwość i zaangażowanie młodego księdza. Wywieziony do obozu w Oświęcimiu dwa razy trafił do kompanii karnej, był często bity, szykanowany i upokarzany. Idąc na śmierć prosił o modlitwę za swoich prześladowców. Zamordowany 4 lipca 1942 r. za odmowę podeptania swojego różańca. W dzienniku duchowym zapisał: “O mój Drogi Jezu, daj mi wolę wytrwania, stanowczą, silną, bym zdołał wytrwać przy swoich postanowieniach świętych i zdołał dopiąć szczytnego ideału świętości, jaki sobie zakreśliłem. Ja mam być i muszę być świętym!”.

    86-90. “POZNAŃSKA PIĄTKA”

    Młodzieńcy związani z oratorium księży salezjanów w Poznaniu. Czesław Jóźwiak (1919-1942), Edward Kaźmierski (1919-1942), Franciszek Kęsy (1920-1942), Edward Klinik (1919-1942), Jarogniew Wojciechowski (1922-1942). Liderzy katolickich organizacji młodzieżowych aresztowani we wrześniu 1940 r. i osadzeni kolejno w Forcie VII i przy ul. Młyńskiej w Poznaniu, we Wronkach, Berlinie i więzieniu w Zwickau w Saksonii. W więzieniach poddawani rozlicznym szykanom, odmawiali różaniec i odprawiali nowenny przed ważnymi świętami kościelnymi. Ostrzegający ich więzień, gdy wspólnie modlili się w celi, na uwagę: “Czy wiecie, co was czeka?”, usłyszał odpowiedź: “O tym, co nas czeka, wie tylko Bóg. Jemu ufamy. Cokolwiek się stanie, będzie to Jego wola”. Zgilotynowani 24 sierpnia 1942 r. na dziedzińcu więzienia w Dreźnie.

    BRACIA SERCA JEZUSOWEGO CFCI

    91. BR. JÓZEF ZAPŁATA (1904-1945)

    Aresztowany przez Gestapo na początku wojny podczas rewizji w domu arcybiskupa poznańskiego i osadzony w Cytadeli w Poznaniu. Więziony kolejno w Kazimierzu Biskupim, Mauthausen, Gusen i w obozie koncentracyjnym w Dachau. Tutaj, na apel dowództwa obozowego, zgłosił się dobrowolnie do pielęgnacji chorych na tyfus plamisty. Idąc na pewną śmierć, wyraził intencję o szczęśliwy powrót po wojnie do Ojczyzny umiłowanego Prymasa Polski, kard. Augusta Hlonda. Zmarł 19 lutego 1945 r. w Dachau, zaraziwszy się tyfusem od pielęgnowanych przez siebie współwięźniów niemieckiego pochodzenia.

    SIOSTRY SŁUŻEBNICZKI STAROWIEJSKIE

    92. S. KATARZYNA CELESTYNA FARON (1913-1944)

    Tuż przed wojną organizatorka i wychowawczyni w ochronce w Brzozowie, a podczas okupacji przełożona domu zakonnego. Złożyła życie w ofierze ekspiacyjnej za nawrócenie błądzącego kapłana, który nosił to samo nazwisko i który po wojnie wrócił do wspólnoty Kościoła katolickiego. Modliła się z siostrami za prześladowców, także za Hitlera. Zmarła w Niedzielę Wielkanocną, 9 kwietnia 1944 r. w Oświęcimiu.

    SIOSTRY SZKOLNE DE NOTRE DAME SSND

    93. S. MARIA ANTONINA KRATOCHWIL (1881-1942)

    Nauczycielka i wychowawczyni. Więziona w Stanisławowie, gdzie wyniszczona torturami i tyfusem zmarła w szpitalu 2 października 1942 r. “Wieczorem tego dnia, gdy została przed celą bardzo dotkliwie pobita kijem, pokazała mi czarno-sine plecy i powiedziała, że gdy była bita, miała na myśli słowa Pana na krzyżu: ‘Boże, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią.’ ” (s. Jacynta Grzymek).

    URSZULANKI UNII RZYMSKIEJ OSU

    94. S. MARIA KLEMENSA STASZEWSKA (1890-1943)

    Podczas wojny przełożona klasztoru w Rokicinach Podhalańskich, organizatorka prewentorium dla dzieci. Zapisała w “Dzienniku”: “Spodziewam się ponownej wizyty Gestapo, a nawet czegoś dużo gorszego. Bardzo serdecznie dziś modliłam się, łącząc swoje przeżycie trwogi z bólem Jezusa. Oświadczałam po wiele razy gotowość na Wolę Jego Świętą – choćby i życie w męczarniach zakończyć”. Zmarła na tyfus 27 lipca 1943 r. w Oświęcimiu, ze słowami modlitwy “Magnificat” na ustach.

    OO. WERBIŚCI SVD

    95. BR. GRZEGORZ BOLESŁAW FRĄCKOWIAK (1911-1943)

    Urodzony jako ósmy z dwanaściorga dzieci. Aby uratować życie grupie świeckich osób, w tym kilku ojcom rodzin, przyjął na siebie “winę” kolportowania ulotek patriotycznych. W więzieniu znęcano się nad nim w szczególny sposób, gdy odkryto, że ma medalik zaszyty w czapce. Został ścięty 5 maja 1943 r. w Dreźnie.

    96. O. STANISŁAW KUBISTA (1898-1940)

    Zakonnik o zamiłowaniach literackich: pisał opowiadania, powieści i sztuki teatralne. Ekonom domu zakonnego werbistów w Górnej Grupie. Więziony w Sachsenhausen. “W dniu 26 kwietnia 1940 r., gdy wróciliśmy z apelu do baraku, położyliśmy go na twardej podłodze z desek. Wtem wchodzi do baraku blokowy. Był to więzień niemiecki, zawodowy przestępca. Nie zaniedbał żadnej sposobności, aby dokuczyć księżom. Powitał nas zwierzęcym wzrokiem, potem z szatańską radością spoczęły jego oczy na o. Kubiście. Zbliżył się doń i rzekł: .Już nie masz po co żyć!«. Z całą flegmą staje jedną nogą na piersiach, drugą na gardle i silnym naciskiem miażdży kości klatki piersiowej i gardła. Krótki charkot, drganie śmiertelne zamknęły żywot męczennika” (o. Dominik Józef).

    97. O. ALOJZY LIGUDA (1898-1942)

    Rektor domu zakonnego w Górnej Grupie. Po napaści Niemiec na Polskę obronił pastora ewangelickiego z rodziną oraz ewangelicką siostrę diakonisę przed wzburzonymi mieszkańcami Górnej Grupy. Mając możność zwolnienia z obozu w Dachau, o co starała się jego rodzina mająca obywatelstwo niemieckie, oświadczył, “że jest Polakiem i w przyszłości chce pracować dla Polski”. Maltretowany za to, że przyznał się do “winy” za Rosjanina, który zapalił papierosa podczas pracy. Utopiony w nocy z 8 na 9 grudnia 1942 r., w święto Maryi Niepokalanej, której był wielkim czcicielem.

    98. O. LUDWIK MZYK (1905-1940)

    Pochodził z rodziny górniczej. Magister a następnie rektor nowicjatu w Chludowie pod Poznaniem. Był wzorem dla seminarzystów. Zamęczony 23 lutego 1942 r. w Forcie VII w Poznaniu. “Pragnąc okrutnie katowanego brata kapłana oderwać od wewnętrznego udręczenia, zbliżyłem się do niego bełkocząc jakieś słowa pociechy, na co otrzymałem znamienne słowa: »Nie może być uczeń nad Mistrza«. Wówczas pochyliłem się przed nim i poprosiłem go o błogosławieństwo, którego mi też chętnie udzielił” (ks. Franciszek Olejniczak).

    SS. ZMARTWYCHWSTANKI CR

    99. S. ALICJA MARIA JADWIGA KOTOWSKA (1899-1939)

    Jako profeska ukończyła studia chemiczne. Wojna zastała ją jako dyrektorkę szkoły i przełożoną domu w Wejherowie. Ostrzeżona o aresztowaniu oświadczyła, że nie może pozostawić sióstr bez opieki. Zamordowana 11 listopada 1939 r. w Piaśnicy. Papież Pius XII do przełożonych zgromadzenia o s. Alicji: “Macie męczennicę, to wielka chwała i pociecha dla Zgromadzenia. Czy może być większe szczęście, jak oddać życie za wiarę, za Kościół, za Chrystusa Pana?”.

    OO. FRANCISZKANIE KONWENTUALNI OFMCONV – NIEPOKALANÓW

    100. O. JAN ANTONIN BAJEWSKI (1915-1941)

    Wybitnie uzdolniony, znał kilka języków. Cechowała go wielka pobożność, duch modlitwy i delikatność wobec innych. Aresztowany 17 lutego 1941 r. przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i trzema innymi ojcami. Przewieziony z Pawiaka do Oświęcimia, gdzie już pierwszego dnia został brutalnie pobity przez SS-manów koronką franciszkańską (czyli specjalnym różańcem franciszkańskim), którą nosił u swojego boku. Mimo że sam chory na tyfus, pomagał innym chorym fizycznie i duchowo, zwłaszcza przez sakrament spowiedzi. Powtarzał często: “Z Chrystusem jestem przybity do krzyża”. Umarł 8 maja 1941 r. ze słowami: “Jezus i Maryja” na ustach.

    101. O. LUDWIK PIUS BARTOSIK (1909-1941)

    W wieku 27 lat został zastępcą o. Maksymiliana Kolbe, który przewidywał go na swojego następcę na stanowisku przełożonego klasztoru. Kolejno był redaktorem: “Rycerza Niepokalanej”, “Rycerzyka” i kwartalnika “Miles Immaculatae”. Po pierwszym aresztowaniu i po trzymiesięcznym przybywaniu w obozach, powtarzał: “Dotychczas pisaliśmy i mówiliśmy innym, jak należy znosić cierpienie – teraz musimy sami praktycznie to przejść, bo w przeciwnym razie co warte byłyby nasze słowa”. Po raz drugi aresztowany przez Gestapo wraz ze św. Maksymilianem i 3 innymi ojcami 17 lutego 1941 r. i przewieziony na Pawiak, z cierpliwością znosił wszelkie udręki. Następnie więziony w Oświęcimiu, gdzie z powodu wyczerpania, pobicia i choroby trafia do szpitala obozowego. Tam z największym poświęceniem pomagał innym chorym. Zmarł w nocy z 12 na 13 grudnia 1941 r.

    102. O. JÓZEF INNOCENTY GUZ (1890-1940)

    Męczennik, który ucierpiał od dwóch okupantów. Wojna i okupacja radziecka zastała go w Grodnie. Tutaj też został aresztowany, jednak udało mu się zbiec z więzienia. Podczas przekraczania granicy rosyjsko-niemieckiej schwytany tym razem przez Niemców i więziony kolejno w Suwałkach, Działdowie i obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, gdzie został zamęczony 6 czerwca 1940 r. w wyrafinowany sposób. Tuż przed śmiercią zdążył powiedzieć do swojego przyjaciela: “Ja już odchodzę do Niepokalanej, a ty pozostań i rób swoje”.

    103. O. JÓZEF ACHILLES PUCHAŁA (1911-1943)

    Na początku 1940 r. objął opuszczoną przez proboszcza parafię Pierszaje w diecezji pińskiej. Po miesiącu przyjechało tam Gestapo i zaaresztowało wielu parafian. Komendantowi żandarmerii niemieckiej, który chciał umożliwić proboszczowi i wikariuszowi, o. Karolowi Hermanowi Stępniowi schronienie, franciszkanie odpowiedzieli, że “pasterze nie mogą opuścić wiernych”. Dołączyli d aresztowanych i zostali przeprowadzeni do wioski Borowikowszczyzna, gdzie 19 lipca 1943 r. zostali zamordowani w stodole.

    104. O. KAROL HERMAN STĘPIEŃ (1910-1943)

    Ukończył Papieski Wydział Teologiczny św. Bonawentury w Rzymie oraz Wydział Teologiczny Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Zamordowany wraz ze swoim proboszczem, o. Józefem Achillesem Puchałą, 19 lipca 1943 r. w Borowikowszczyźnie. Mógł się uratować, ale nie chciał zostawić parafian prowadzonych na śmierć.

    105. BR. STANISŁAW TYMOTEUSZ TROJANOWSKI (1908-1941)

    Całe życie zakonne spędził w Niepokalanowie, gdzie pracował głównie przy wysyłce “Rycerza Niepokalanej”, w magazynie, oraz jako opiekun chorych braci w infirmerii. Cieszył się dużym zaufaniem przełożonego – o. Maksymiliana Kolbego. Aresztowany 14 października 1941 r. i osadzony wraz z sześcioma innymi braćmi na Pawiaku. W więzieniu wiele się modlił i podnosił innych na duchu. Przewieziony do Oświęcimia mężnie znosu głód, zimno i katorżniczą pracę. Zmarł 28 lutego 1942 r. na zapalenie płuc. Dewizą jego życia było: “W każdym czasie i w każdym miejscu, do swobodnego rozporządzenia Woli Bożej”.

    106. BR. PIOTR BONIFACY ŻUKOWSKI (1913-1941)

    Przed profesją wieczystą przełożony klasztoru w Niepokalanowie, o. Florian Koziura wystawił mu taką opinię: “Pod każdym względem bardzo dobry. Takich więcej!”. Aresztowany 14 października 1941 r. i więziony na Pawiaku, gdzie podnosił na duchu towarzyszy niedoli. Przewieziony do Oświęcimia, zatrudniony przy wyniszczającej pracy, znosił cierpienia w duchu wiary. Zmarł na zapalenie płuc 10 kwietnia 1942 r.

    FRANCISZKANIE OFM

    107. O. ANASTAZY JAKUB PANKIEWICZ (1881-1941)

    W 1936 r. powołał do życia Zgromadzenie Sióstr Antonianek od Chrystusa Króla. Jego niezwykle ofiarną pracę w Łodzi, w jednej z najbardziej zaniedbanych dzielnic – Dołach, przerwało aresztowanie w październiku 1941 r. W Dachau nie załamały go udręki obozowe, pomagał załamanym i cierpiącym. Wyniszczony warunkami obozowymi i chorobami, został przydzielony do tzw. transportu inwalidów i 20 maja 1942 r. zabrany na zagazowanie. Wcześniej, po odbyciu spowiedzi, oświadczył: “Jestem spokojny i gotowy na śmierć”. Podczas wsiadania do auta wyciągnął ręce, aby pomóc współtowarzyszowi. Wtedy SS-mani gwałtownie zatrzasnęli żelazne drzwi, obcinając mu obydwie ręce. Najprawdopodobniej zmarł na skutek wykrwawienia, zanim dowieziono go do komór gazowych.

    TARNÓW

    108. KS. ROMAN SITKO (1880-1942)

    Rektor Wyższego Seminarium Duchownego w Tarnowie. Żarliwy duszpasterz i wychowawca alumnów. Nie zważając na zakazy władz okupacyjnych i niebezpieczeństwo śmierci, potajemnie prowadził dalej formację alumnów, za co został zesłany do obozu zagłady. Zginął w Oświęcimiu 17 października 1942 r.

    Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 czerwca

    Święty Barnaba, Apostoł

    Zobacz także:
      •  Święty Paryzjusz, pustelnik
      •  Święta Paula Angela Maria Frassinetti, zakonnica
    ***
    Święty Barnaba Apostoł

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa. Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).
    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Święci Apostołowie Barnaba i Paweł

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).
    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.
    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.
    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.
    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.
    W ikonografii św. Barnaba przedstawiany jest jako starszy mężczyzna z długą brodą w tunice i płaszczu albo w szatach biskupich, czasami jako kardynał. Jego atrybutami są: ewangeliarz, zwój pergaminu, gałązka oliwna, halabarda, model kościoła.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Barnaba, Sylas i Apollos

    Barnaba, Sylas i Apollos

    Święty Barnaba/autor z XVIII wieku

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 31 STYCZNIA 2007

    (…) W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności.

    Drodzy bracia i siostry,
    kontynuując naszą podróż do głównych postaci początków chrześcijaństwa, zwracamy dzisiaj uwagę na kilku dalszych współpracowników św. Pawła. Musimy przyznać, że Apostoł jest wymownym przykładem człowieka otwartego na współpracę: nie chce on w Kościele robić wszystkiego samemu, ale korzysta z licznych i różnych kolegów. Nie możemy zatrzymać się przy wszystkich tych cennych pomocnikach, ponieważ jest ich wielu. Wymieńmy tylko między innymi Epafrasa (por. Kol 1,7; 4,12; Flm 23), Epafrodyta (por. Flp 2,25; 4,18), Tychika (por. Dz 20,4; Ef 6,21; Kol 4,7; 2 Tm 4,12; Tt 3,12), Urbana (por. Rz 16,9), Gajusa i Arystarcha (por. Dz 19,29; 20,4; 27,2; Kol 4,10), a także niewiasty, jak Febę (por. Rz 16,1), Tryfenę i Tryfozę (por. Rz 16,12), Persydę, matkę Rufusa – o której Paweł powiada: “jest i moją matką” (por. Rz 16,12-13) – nie zapominając o małżonkach Prysce i Akwili (por. Rz 16,3; 1 Kor 16,19; 2 Tm 4,19). Dzisiaj, z tej wielkiej rzeszy współpracowników i współpracownic św. Pawła wybieramy trzy spośród tych osób, które odegrały szczególną rolę u początków ewangelizacji: Barnabę, Sylasa i Apollosa.

    Imię Barnaba, oznaczające “Syn Pocieszenia” (Dz 4,36), jest przydomkiem żydowskiego lewity rodem z Cypru. Osiadłszy w Jerozolimie był on jednym z pierwszych, którzy przyjęli chrześcijaństwo po zmartwychwstaniu Pana. Wielkodusznie sprzedał pole, które było jego własnością, a uzyskane pieniądze przekazał Apostołom na potrzeby Kościoła (por. Dz 4,37). To on był gwarantem nawrócenia Szawła dla wspólnoty chrześcijańskiej Jerozolimy, która nie dowierzała jeszcze dawnemu prześladowcy (por. Dz 9,27). Wysłany do Antiochii w Syrii, udał się do Pawła do Tarsu, dokąd się on wycofał, i spędził z nim cały rok, oddając się ewangelizacji tego ważnego miasta, w którego Kościele Barnaba znany był jako prorok i nauczyciel (por. Dz 13,1). Tak więc Barnaba, w chwili pierwszych nawróceń wśród pogan, zrozumiał, że nadszedł czas Szawła, który schronił się w Tarsie, swoim mieście. Udał się tam, aby go szukać. I tak oto w tym ważnym momencie przywrócił niejako Pawła Kościołowi; w tym sensie dał mu raz jeszcze Apostoła Narodów.

    Z Kościoła antiocheńskiego Barnaba wysłany został w misję wraz z Pawłem, odbywając tak zwaną pierwszą podróż misyjną Apostoła. W rzeczywistości była to podróż misyjna Barnaby, ponieważ to on był prawdziwym kierownikiem, do którego Paweł dołączył jako współpracownik, docierając do rejonów Cypru i Środkowo-Południowej Anatolii, w dzisiejszej Turcji, z takimi miastami jak Attalia, Perge, Antiochia Pizydyjska, Ikonium, Listra i Derbe (por. Dz 13-14). Razem z Pawłem udał się następnie na tzw. Sobór Jerozolimski, na którym po dogłębnym rozważeniu tego zagadnienia, Apostołowie wraz ze starszymi postanowili oddzielić praktykę obrzezania od tożsamości chrześcijańskiej (por. Dz 15,1-35). Tylko w ten sposób w końcu oficjalnie stał się możliwy Kościół pogan, Kościół bez obrzezania: jesteśmy synami Abrahama po prostu za sprawą wiary w Chrystusa.

    Obaj, Paweł i Barnaba, toczyli później spór na początku drugiej podróży apostolskiej, gdyż Barnaba zamierzał zabrać w charakterze towarzysza Jana Marka, podczas gdy Paweł nie chciał, jako że młodzieniec odłączył się od nich podczas poprzedniej podróży (por. Dz 13,13; 15,36-40). A zatem także wśród świętych możliwe są spory, rozdźwięki i zatargi. Mnie się wydaje to bardzo pocieszające, widzimy bowiem, że święci “nie spadli z nieba”. Są ludźmi takimi jak my, mającymi nawet złożone problemy. Świętość nie polega na tym, że nigdy się nie pobłądziło czy zgrzeszyło. Świętość wzrasta w zdolności do nawrócenia, pokuty, gotowości do rozpoczęcia od nowa, przede wszystkim zaś zależy od zdolności do pojednania i przebaczenia. I tak Paweł, który był dość cierpki i przykry wobec Marka, w końcu wyruszył z nim. W ostatnich listach Pawłowych: do Filemona i w drugim do Tymoteusza, właśnie Marek występuje jako “mój współpracownik”. Tak więc nie to, że nigdy się nie popełniło błędu, lecz zdolność do pojednania i przebaczenia czyni z nas świętych. Wszyscy też możemy nauczyć się tej drogi świętości. W każdym razie Barnaba wraz z Janem Markiem wyruszył na Cypr (por. Dz 15,39) około roku 49. Od tej chwili ślad po nim zaginął. Tertulian przypisuje mu autorstwo Listu do Hebrajczyków, co jest nawet prawdopodobne, ponieważ pochodząc z plemienia lewitów, Barnaba mógł być zainteresowany tematem kapłaństwa. A List do Hebrajczyków wyjaśnia nam w sposób niezwykły kapłaństwo Jezusa.

    Innym towarzyszem Pawła był Sylas, którego imię jest grecką formą jakiegoś imienia hebrajskiego (być może szeal, “prosić, błagać”, które ma ten sam rdzeń, co “Saul” – Szaweł) i które ma też formę łacińską Sylwan. Imię Sylas występuje jedynie w Dziejach Apostolskich, podczas gdy Sylwana znajdujemy tylko w listach św. Pawła. Był on Żydem z Jerozolimy, jednym z pierwszych, którzy zostali chrześcijanami, i w Kościele tamtejszym cieszył się wielkim szacunkiem (por. Dz 15,22), gdyż uchodził za proroka (por. Dz 15,32). Jego zadaniem było przekazanie “braciom w Antiochii, w Syrii i w Cylicji” (Dz 15,23) postanowień, podjętych na Soborze Jerozolimskim i wyjaśnienie ich. Najwyraźniej uważano go za zdolnego do podjęcia się swego rodzaju pośrednictwa między Jerozolimą a Antiochią, między judeochrześcijanami a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego i przyczynienia się w ten sposób do jedności Kościoła w odmienności obrzędów i pochodzenia.

    Gdy Paweł rozstał się z Barnabą, wybrał właśnie Sylasa na nowego towarzysza podróży (por. Dz 15,40). Z Pawłem dotarł on do Macedonii (do miast Filippi, Tesaloniki i Berei), gdzie się zatrzymał, podczas gdy Paweł udał się dalej do Aten, a następnie do Koryntu. Sylas dołączył do niego w Koryncie, gdzie współpracował w głoszeniu Ewangelii; mianowicie w drugim Liście skierowanym przez Pawła do tamtejszego Kościoła, mowa jest o “Chrystusie Jezusie, Tym, którego głosiłem wam ja i Sylwan, i Tymoteusz” (2 Kor 1,19). To wyjaśnia, dlaczego występuje on jako współnadawca, wraz z Pawłem i Tymoteuszem, obu Listów do Tesaloniczan. Również to wydaje mi się istotne. Paweł nie działa jako “solista”, jak zupełnie samodzielna jednostka, ale razem ze swymi współpracownikami jako “my” Kościoła. Owo “ja” Pawła nie jest odizolowanym “ja”, lecz “ja” w “my” Kościoła, w “my” wiary apostolskiej. Sylwan jest też w końcu wspomniany w Pierwszym Liście Piotra, gdzie czytamy: “Krótko, jak mi się wydaje, wam napisałem przy pomocy Sylwana, wiernego brata” (5,12). W ten sposób widzimy też jedność Apostołów. Sylwan służy Pawłowi, służy Piotrowi, albowiem Kościół jest jeden i przepowiadanie misyjne jest jedno.

    Trzeci towarzysz Pawła, którego chcemy przypomnieć, nazywa się Apollos, najprawdopodobniej jest to skrót od Apolloniusza czy Apollodora. Chociaż jest to imię pochodzenia pogańskiego, był on żarliwym Żydem z Aleksandrii w Egipcie. Łukasz w Dziejach Apostolskich określa go jako “człowieka uczonego, znającego świetnie Pisma… z wielkim zapałem” (18, 24-25). Wkroczenie Apollosa na scenę pierwszej ewangelizacji następuje w Efezie: udał się on tam, by przepowiadać i miał szczęście spotkać się z chrześcijańskimi małżonkami Pryscyllą i Akwilą (por. Dz 18,26), którzy wprowadzili go w pełne poznanie “drogi Bożej”(por. Dz 18,26). Z Efezu udał się do Achai, docierając do Koryntu: dotarł tu w następstwie listu chrześcijan z Efezu, którzy polecali Koryntianom, by go dobrze przyjęli (por. Dz 18, 27).

    W Koryncie, jak pisze Łukasz, “pomagał bardzo za łaską Bożą tym, co uwierzyli. Dzielnie uchylał twierdzenia Żydów, wykazując publicznie z Pism, że Jezus jest Mesjaszem” (Dz 18,27-28). Ale jego powodzenie w tym mieście miało też aspekt problematyczny, jako że było kilku członów tamtejszego Kościoła, którzy w jego imię, zafascynowani jego sposobem mówienia, sprzeciwiali się innym (por. 1 Kor 1,12; 3,4-6; 4,6). Paweł w Pierwszym Liście do Koryntian wyraża uznanie dla działalności Apollosa, ale wypomina Koryntianom, że ranią Ciało Chrystusa, dzieląc się na przeciwne frakcje. Wyciąga on ważną naukę z tego wydarzenia: tak ja, jak i Apollos – powiada – nie jesteśmy nikim innym, jak tylko diakonoi, czyli prostymi sługami, przez których uwierzyliście (por. 1 Kor 3,5). Każdy ma odmienne zadanie na polu Pańskim: “Ja siałem, Apollos podlewał, lecz Bóg dał wzrost… My bowiem jesteśmy pomocnikami Boga, wy zaś jesteście uprawną rolą Bożą i Bożą budowlą” (1 Kor 3,6-9). Po powrocie do Efezu Apollos opierał się zaproszeniom Pawła, by powrócił natychmiast do Koryntu, odkładając podróż na późniejszy termin, którego nie znamy (por. 1 Kor 16,12). Nie mamy o nim żadnych innych wiadomości, chociaż niektórzy uczeni przypuszczają, że to on może być autorem Listu do Hebrajczyków, który – według Tertuliana – miał napisać Barnaba.

    Wszyscy ci trzej mężowie jaśnieją na firmamencie świadków Ewangelii ze względu na to, co ich łączyło, oprócz tego, co charakteryzowało każdego z nich. Wspólne, poza pochodzeniem żydowskim, było ich oddanie Jezusowi Chrystusowi i Ewangelii, wraz z faktem, że wszyscy trzej byli współpracownikami apostoła Pawła. W tej pierwszej misji ewangelizacyjnej odnaleźli oni sens swego życia, i jako tacy stają przed nami jako świetlany wzór bezinteresowności i wielkoduszności. Przemyślmy raz jeszcze na koniec to zdanie św. Pawła: tak ja, jak i Apollos, jesteśmy sługami Jezusa, każdy na swój sposób, ponieważ to Bóg pozwala rosnąć. Słowa te są aktualne także dzisiaj dla wszystkich – czy to Papieża, czy kardynałów, biskupów, kapłanów i świeckich. Wszyscy jesteśmy pokornymi sługami Jezusa. Służmy Ewangelii, jak możemy, zgodnie z naszymi darami, i prośmy Boga, by to On pozwolił rosnąć dziś swej Ewangelii, swojemu Kościołowi.

    Benedykt XVI

    wiara.pl

    __________________________________________________________________________________________________

    Św. Barnaba - orędownik podczas sporów i kłótni

    fot. via Wikipedia, CC 0

    ***

    Św. Barnaba – orędownik podczas sporów i kłótni

    Barnaba urodził się na Cyprze w żydowskiej rodzinie z pokolenia Lewiego. Jego właściwe imię brzmiało Józef, ale Apostołowie dali mu przydomek Barnaba. Według Klemensa Aleksandryjskiego i Euzebiusza Barnaba miał należeć do grona 72 uczniów Pana Jezusa.

    Był krewnym św. Marka Ewangelisty, dlatego św. Paweł nazywa go kuzynem Ewangelisty (Kol 4, 10). Barnaba zapewne razem ze św. Pawłem przybył do Jerozolimy, aby u stóp Gamaliela, znanego rabina – uczonego żydowskiego, pogłębić swoją wiedzę w zakresie religii mojżeszowej. Dzieje Apostolskie tymi słowy wprowadzają nas w okoliczności początków jego działalności. “Józef, nazwany przez Apostołów Barnabas, to znaczy Syn Pocieszenia, lewita rodem z Cypru, sprzedał ziemię, którą posiadał, a pieniądze przyniósł i złożył u stóp Apostołów” (Dz 4, 36-37).

    O powadze, jakiej zażywał wśród Apostołów, świadczy to, że to Barnaba przygarnął św. Pawła po jego nawróceniu i dopiero z Barnabą Paweł mógł pójść do pozostałych Apostołów (Dz 9, 26-27). Wraz ze św. Pawłem Barnaba udał się do Antiochii, gdzie pozyskali wielką liczbę wiernych dla Chrystusa. Był to rok 42 po narodzeniu Pana Jezusa. Barnaba i Paweł swoje nauczanie kierowali najpierw do Żydów. Kiedy jednak ci ich odrzucili, poszli do pogan. Aby jednak neofitów nie zrazić, nie nakładano na nich żadnych obowiązków prawa mojżeszowego, a żądano jedynie, by dawali świadectwo Chrystusowi przez przyjęcie chrztu i życie zgodne z Ewangelią. Wieść o tym dotarła jednak do gminy jerozolimskiej, która pilnie przestrzegała prawa mojżeszowego. Barnaba po raz pierwszy wprowadził Pawła do gminy żydowskiej. Obaj Apostołowie bronili tam swojego kierunku działania wobec nawróconych z pogaństwa. Ich stanowczymi przeciwnikami byli natomiast nawróceni Żydzi. Sprawę rozstrzygnął na korzyść Barnaby i Pawła św. Piotr, a poparł go św. Jakub Młodszy. Ustalono, że wolno nawracać pogan, kiedy w danym mieście Żydzi nie przyjmą nauki Chrystusa Pana, oraz że nawróconym z pogaństwa nie należy narzucać obowiązku zachowania prawa mojżeszowego (Dz 15, 1-35).

    Barnaba był człowiekiem dobrym, pełnym Ducha Świętego i wiary (Dz 11, 22-24). Razem ze św. Markiem jako towarzysz św. Pawła udał się w pierwszą podróż misyjną na Cypr, a stamtąd do Azji Mniejszej (Dz 13, 1-14). Na Cyprze dokonali nawrócenia namiestnika wyspy, Sergiusza Pawła. Kiedy w miasteczku Perge św. Paweł uzdrowił człowieka chromego, “na widok tego, co uczynił Paweł, tłumy zaczęły wołać po likaońsku: «Bogowie przybrali postać ludzi i zstąpili do nas». Barnabę nazwali Zeusem, a Pawła Hermesem, gdyż głównie on przemawiał. A kapłan Zeusa, który miał świątynię przed miastem, przywiódł przed bramy woły i przyniósł wieńce, i chciał z tłumem złożyć (im) ofiarę. Na wieść o tym Apostołowie Barnaba i Paweł rozdarli szaty (…) Zawiedziony tłum od entuzjazmu przeszedł do wściekłości”. Pobudzeni przez Żydów z Ikonium poganie omal nie pozbawili Apostołów życia, św. Pawła ukamienowali, ale cudem wyszedł z ich rąk (Dz 14, 1-21).

    Barnaba zamierzał wraz z Pawłem udać się w drugą podróż misyjną. Doszło jednak do konfliktu, gdyż Paweł stanowczo sprzeciwił się, by w tej podróży brał udział również Marek, który w czasie pierwszej wyprawy samowolnie ich opuścił. Barnaba w tej sytuacji wycofał się i powrócił z Markiem na Cypr, gdzie kontynuowali pracę apostolską (Dz 15, 39-40). Odtąd giną wszelkie informacje o Barnabie. Według podania miał pozostać na Cyprze jako pierwszy biskup i pasterz tej wyspy. Miał także działać w Rzymie, Aleksandrii, Mediolanie. Około 60 r. na Cyprze, w mieście Salaminie, poniósł wedle tego przekazu śmierć męczeńską przez ukamienowanie. Jak mówi podanie, za cesarza Zenona w roku 488 odnaleziono relikwie św. Barnaby. Miał on na piersiach Ewangelię św. Mateusza, którą sam własnoręcznie dla swojego użytku przepisał.

    Jak wielką popularnością cieszył się w pierwotnym chrześcijaństwie św. Barnaba, świadczą liczne apokryfy: Dzieje Barnaby, Ewangelia Barnaby oraz List Barnaby. Dzieje Barnaby opisują walki, jakie Apostoł musiał staczać z Żydami, którzy mieli go spalić żywcem. Jego prochy miał zebrać ze czcią św. Marek. Dziełko powstało ok. roku 400 na Cyprze. Ewangelię Barnaby mieli napisać gnostycy. Jest wspomniana w pismach niektórych ojców apostolskich, ale jej treści bliżej nie znamy. Ciekawym dokumentem jest List Barnaby z wieku II, w którym autor poleca alegorycznie tłumaczyć teksty Pisma świętego. Teologicznie cenną jest druga część tego Listu, mówiąca o preegzystencji Chrystusa Pana, o tajemnicy Jego wcielenia i o dwóch drogach – światła i ciemności.

    Kult św. Barnaby był już w czasach apostolskich tak wielki, że tylko jemu jednemu z uczniów Dzieje Apostolskie nadają zaszczytny tytuł Apostoła. W wieku XVI powstał zakon Regularnych Kleryków św. Pawła, założony przez św. Antoniego Marię Zaccaria, od macierzystego kościoła św. Barnaby nazywany popularnie barnabitami.

    Barnaba jest patronem Florencji i Mediolanu, w którym według tradycji nauczał; czczony jest także jako orędownik podczas kłótni, sporów, smutku oraz burz gradowych.

    brewiarz.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    10 czerwca

    Błogosławiony Bogumił-Piotr, biskup

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Jan Dominici, biskup
      •  Błogosławiony Eustachy Kugler, zakonnik
    ***
    Błogosławiony Bogumił-Piotr
    Bogumił urodził się w Koźminie (Wielkopolska). Pochodził ze znakomitego rodu Leszczyców. Przyszedł na świat ok. 1135 r. O jego rodzicach dokumenty milczą. Jego bliższym krewnym, może nawet bratem, był cysters w Łeknie, Boguchwał. Nie są znane bliższe okoliczności wstąpienia Bogumiła do klasztoru cystersów. Nie wiemy również, czy jego imię Piotr jest chrzestnym, czy też zakonnym. W roku 1185 miał powstać klasztor cystersów w Koprzywnicy, a jego opatem miał być wybrany wówczas właśnie Bogumił-Piotr. W roku 1186 Bogumił został powołany na urząd biskupa w Poznaniu. Do dziś w skarbcu katedry przechowywana jest jego stuła. Jednak już w roku następnym, 1187, po śmierci arcybiskupa gnieźnieńskiego Zdzisława, Bogumił został powołany do Gniezna na jego następcę. Tak szybka kariera wskazuje, że musiał wyróżniać się niezwykłymi zaletami ducha. Bł. Wincenty Kadłubek, który zapewne znał go osobiście, napisał o nim w Kronice: “Mąż pełen cnót i wiedzy (…), wyróżniający się dobrymi obyczajami, pełen szlachetności umysłu”. Bogumił był rzeczywiście chlubą zakonu cysterskiego dzięki swojej mądrości, uczynności, dzielności, świętości i hojnej fundacji na cele misyjne.
    Swoje przywiązanie do zakonu cystersów okazał Bogumił zaraz na początku swoich rządów, kiedy przeznaczył dochody z kilkunastu wsi, należących do metropolii, na zorganizowanie nowego opactwa cystersów w Sulejowie, które ufundował wtedy książę Kazimierz Sprawiedliwy. Opactwu cysterskiemu w Łeknie ofiarował dochody z trzech innych wsi. O publicznej działalności Błogosławionego wiemy tyle, że w roku 1191 uczestniczył w konsekracji kolegiaty sandomierskiej. Wezwany na rozjemcę w sporze między benedyktynami a norbertanami o opactwo św. Wincentego we Wrocławiu w roku 1193, przydzielił je norbertanom. Jemu też zlecono delikatną i trudną misję pojednania książąt Kazimierza Sprawiedliwego z Mieszkiem Starym. W rodzinnym majątku, w Dobrowie, Bogumił ufundował kościół parafialny Świętej Trójcy i hojnie go uposażył.
    Spragniony ciszy i spokoju, po dwunastu latach rządzenia metropolia gnieźnieńską, w 1198 r. złożył rezygnację na ręce legata papieskiego, kardynała Piotra, i przeniósł się do Dobrowa, gdzie na wyspie rzeki Warty założył sobie pustelnię. Tam, jak pisał promotor procesu beatyfikacyjnego, prymas Maciej Łubieński, “trawiąc czas na modlitwie i trapiąc ciało swoje postami, niespaniem i różnymi umartwieniami, spędził ostatnie lata swego życia”. W każdą niedzielę dla okolicznych mieszkańców odprawiał Msze św. i wygłaszał kazania. Przeżył tam ok. 5 lat. Dobra rodzinne przeznaczył na misje wśród pogańskich Prusów.
    Nieznana jest data jego zgonu. Według Kalendarza Krakowskiego miał przejść do wieczności 19 sierpnia. Według nekrologu klasztorów norbertanów we Wrocławiu i w Szczecinie miał zasnąć w Panu 20 sierpnia. Przypuszczalny rok jego śmierci to ok. 1204 r.
    Jego cześć od samego początku była żywa. Obejmowała zwłaszcza rejon Wielkopolski. Uciekano się do jego wstawiennictwa przede wszystkim, by uprosić zdrowie dla żywego inwentarza oraz o szczęśliwe połowy ryb. U jego grobu w kościele dobrowskim składano liczne wota dziękczynne za wyjednane łaski. Prymas Jakub Uchański (1562-1581) w czasie badania relikwii Bogumiła wyjął z jego sarkofagu mitrę i pierścień biskupi z szafirem oraz złotą blachę z napisem pośmiertnym. Proces kanoniczny rozpoczął dopiero w roku 1625 prymas Maciej Łubieński. Akta tego procesu zostały przesłane do Rzymu w roku 1651. Z tej okazji opracowano żywot Bogumiła. Niestety, księga cudów, którą wypożyczył Sebastian Głębocki, spłonęła w jego dworze w Głębokim pod Kruszwicą. Nowy proces kościelny rozpoczął w roku 1908 biskup kujawski, Stanisław Kazimierz Zdzitowiecki. Dopiero papież Pius XI 27 maja 1925 roku zatwierdził starodawny kult biskupa Bogumiła. Paweł VI ogłosił bł. Bogumiła wraz z bł. Jolentą patronem archidiecezji gnieźnieńskiej. Ponadto bł. Bogumił jest patronem archidiecezji gdańskiej, poznańskiej, wrocławskiej i diecezji włocławskiej. Jest wzywany jako orędownik odbywających rekolekcje i skupienia.
    W ikonografii bł. Bogumił przedstawiany jest w pontyfikalnym stroju biskupim z krzyżem w ręku. Czasami ukazywany, gdy przechodzi suchą nogą przez rzekę. Jego atrybutem jest ryba.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    9 czerwca

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona), opat

    Zobacz także:
      •  Święty Efrem Syryjczyk, diakon i doktor Kościoła
      •  Błogosławiona Anna Maria Taigi, tercjarka
      •  Święty Józef de Anchieta, prezbiter
      •  Błogosławiony Mikołaj z Gesturi, zakonnik
    Prawdziwe imię Kolumby brzmi Columcille (irlandzkie imię – Colum Cille), czyli “gołąb Kościoła”. Na chrzcie otrzymał imię Crimthann (czyli “lis”). Znany jest przede wszystkim pod łacińską wersją swego imienia Columba. W wersji polskiej występuje jako Kolumba lub Kolumban. Nazwany został Starszym dla odróżnienia od Kolumbana Młodszego, także świętego (+ 615), wspominanego w liturgii 23 listopada. Z tego samego powodu bywa też określany mianem Kolumba opata z Hy (Iona). Analogicznie Kolumban Młodszy zwany jest wtedy Kolumbanem z Luxeuil/Bobbio.

    Święty Kolumba (Starszy) z Hy (Iona)

    Urodził się około r. 521 w królewskiej rodzinie Conall Gulbana; kilku bliskich z jego rodziny należało do grona panujących. Sam został szybko mnichem. Wówczas właśnie otrzymał imię Kolumba, pod którym przeszedł do historii. Wykształcenie i zmysł zakonny zdobywał w kilku klasztorach: w Cill-Enna, w Clonard oraz Moville. Potem sam założył wiele ośrodków mniszych. W roku 563, już jako kapłan i opat, opuścił Irlandię – pro Christo peregrinari volens (pragnąc pielgrzymować dla Chrystusa), jak przekazał Adamnan. Osiadł na opustoszałej wysepce Iona i tam utworzył nowy ośrodek, który miał promieniować przez kolejne stulecia. Podjął też pracę ewangelizacyjną, prowadzoną wcześniej bez trwałych rezultatów przez św. Niniana. Działał również pośród Irlandczyków osiadłych na południe od terenów Piktów. Oni to utworzyli podstawę dla ukształtowania narodowości szkockiej.
    Na małej skalistej wysepce Kolumba spędził trzydzieści cztery lata. Bez ustanku napływali do niego uczniowie, dlatego ośrodek stał się początkiem kilku innych klasztorów, które utworzyły rodzaj konfederacji mniszej. Formowano w nich misjonarzy dla Piktów i Anglosasów. Sam Kolumba nawrócił króla Piktów, a w 574 roku namaścił na króla władcę Irlandczyków w południowej Szkocji. Biskupem nie był, mimo to posiadał pewną jurysdykcję nad klasztorami w Szkocji i Irlandii. Zmarł 8 lub 9 czerwca 597 r., wtedy gdy św. Augustyn z Canterbury, wysłany przez Grzegorza Wielkiego, stawiał stopę na ziemi angielskiej. Szczątki patriarchy przeniesiono w czasie napadów skandynawskich. Przetrwała dużo późniejsza legenda o tym, że złożono je razem z relikwiami św. Patryka i św. Brygidy.
    W ikonografii przedstawiany jest w habicie benedyktyńskim. Jego atrybutem jest: księga, zwój, model klasztoru, statek, gołąb.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 czerwca

    Święta Jadwiga Królowa

    Zobacz także:
      •  Święty Medard, biskup
      •  Święty Wilhelm z Yorku, biskup
      •  Błogosławione Diana i Cecylia, dziewice
      •  Święty Jakub Berthieu, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Maria od Bożego Serca (Droste zu Vischering), dziewica
    ***

    Wspomnienie św. Jadwigi zostało przeniesione na 8 czerwca z dnia 17 lipca.

    Święta Jadwiga Królowa
    Jadwiga była trzecią i najmłodszą po Katarzynie (+ 1378) i Marii (+ 1395) córką króla Węgier i Polski, Ludwika Andegaweńskiego, i Elżbiety, księżniczki bośniackiej. Urodziła się prawdopodobnie 18 lutego 1374 roku. Rodzice planowali dla Jadwigi małżeństwo z Wilhelmem Habsburgiem. Dzieci połączono warunkowym ślubem (1378), by go dopełnić w ich wieku dojrzałym. W chwili zawarcia ślubu warunkowego Jadwiga miała zaledwie 4 lata. W nadziei na przyszły ślub wysłano Jadwigę do Wiednia. W tym jednak roku zmarła najstarsza córka Ludwika Węgierskiego, Katarzyna. W tej sytuacji odwołano Jadwigę na Węgry.
    Po śmierci Ludwika Węgierskiego (1382) Węgrzy ogłosili królową siostrę Jadwigi, Marię. Natomiast Polacy zaprosili na swój tron Jadwigę. W wieku 10 lat została koronowana 16 października 1384 r. W związku z zaistniałą sytuacją polityczną, a także wobec dalekosiężnych planów polskich rozważano możliwość unii Polski z Litwą. Stała się ona faktem dzięki małżeństwu królowej Jadwigi z Władysławem Jagiełłą, wielkim księciem Litwy. Ceremonia zaślubin, poprzedzona chrztem Jagiełły (15 lutego 1386 r.), odbyła się w katedrze królewskiej 18 lutego 1386 r. Tam również 4 marca odbyła się koronacja Jagiełły na króla polskiego. Jagiełło miał wówczas 35 lat, Jadwiga – 12.
    Wiosną tego samego roku para królewska udała się do Wielkopolski, gdzie król uspokoił tamtejszych panów, mianując na wojewodę wielkopolskiego ich kandydata, Bartosza z Odolanowa. Rok później panowie polscy zdołali przekonać Jadwigę, by stanęła na czele wojsk i na nowo przyłączyła Ruś do granic Polski. Starosta węgierski oddał Ruś bez oporu. 8 marca 1387 roku Jadwiga wjechała do Lwowa.
    Jan Długosz (+ 1480) oddaje Jadwidze najwyższe pochwały. Gdy była małoletnia, pozwoliła, by rządzili za nią wytrawni i całą duszą oddani polskiej racji stanu doradcy. Kiedy wraz z Jagiełłą została współrządczynią kraju, miała na celu jedynie dobro narodu polskiego. Z Krzyżakami wiodła ożywioną korespondencję: m.in. interpelowała w sprawie ich zbrojnych wypraw na Litwę, jak też w sprawie przywłaszczonych sobie dóbr Opolczyka w Ziemi Dobrzyńskiej i na Kujawach. We Włocławku spotkała się osobiście z wielkim mistrzem krzyżackim, Konradem von Jungingen, by omówić problemy, dotyczące obu stron (1397). Doprowadziła do zgody między Władysławem Jagiełłą a jego rywalem, Witoldem (1393). Odtąd wszelkie porachunki dynastyczno-polityczne książęta litewscy zobowiązali się załatwiać z udziałem Jadwigi. W 1392 roku udała się na Węgry, gdzie w spotkaniu ze swoją siostrą, Marią, omawiała w Lubowli i w Kezmarku sprawy obu państw. Nawiązała ścisły kontakt z papieżem Urbanem VI (+ 1392) i Bonifacym IX (+ 1404), skutecznie likwidując intrygi Krzyżaków, Opolczyka i Zygmunta Luksemburczyka.
    Serca poddanych pozyskała sobie jednak przede wszystkim niezwykłą dobrocią. Kiedy żołnierze królewscy spustoszyli wieśniakom pola, urządzając sobie na nich lekkomyślnie polowanie, zażądała od męża ukarania winnych i wynagrodzenia wyrządzonych szkód. Kiedy Jagiełło zapytał, czy jest już zadowolona, otrzymał odpowiedź: “A kto im łzy powróci?” Przy budowie kościoła Najświętszej Maryi Panny “na Piasku” w Krakowie, istniejącego do dziś, sama doglądała robót. Pewnego dnia jej czujne oko dojrzało kamieniarza, który był smutny. Kiedy zapytała, co mu jest, dowiedziała się, że ten ma w domu ciężko chorą żonę i boi się, że go zostawi samego z drobnymi dziećmi. Królowa, nie namyślając się, wyrwała ze swego bucika złotą klamerkę, obsadzoną drogimi kamieniami, i oddała ją robotnikowi, by opłacił lekarza. Nie zauważyła wówczas, że bosą stopę położyła na kamieniu oblanym wapnem. Odbity ślad wdzięczny kamieniarz obkuł dokoła i wraz z kamieniem wmurował w zewnętrzną ścianę świątyni. Do dzisiaj można ją oglądać. Bardzo wiele kościołów chlubi się, że je fundowała, odnawiała i uposażyła Jadwiga.

    Święta Jadwiga Królowa

    Do najpilniejszych trosk Jadwigi należało odnowienie Akademii Krakowskiej. Założył ją Kazimierz Wielki w 1364 roku, jednak za rządów Ludwika Węgierskiego Akademia podupadła. Jadwiga oddała wszystkie swoje klejnoty na jej odnowienie. Wystarała się także u Stolicy Apostolskiej o zezwolenie na jej dalsze prowadzenie i rozbudowę. Akademię otwarto po jej śmierci w 1400 roku.
    Jagiełło bardzo pragnął mieć potomka, który zapewniłby ciągłość jego rodu na tronie polskim. Kiedy więc Jadwiga została matką, na dworze królewskim zapanowała wielka radość. Niestety, trwała krótko, bo zakończyła się podwójną tragedią: śmiercią dziecka i matki. Dnia 22 marca 1399 roku Jadwiga urodziła córkę, której na chrzcie dano imię matki oraz (na cześć papieża) imiona: Elżbieta, Bonifacja. Jednak po trzech tygodniach dziewczynka zmarła, a niebawem zmarła też matka. Zasnęła w Panu 17 lipca 1399 roku, w wieku 25 lat, okrywając naród polski żałobą. Jako królowa rządziła Polską sama przez 2 lata (1384-1386), natomiast razem z Jagiełłą – przez 13 lat (1386-1399).

    Grobowiec św. Jadwigi

    Opłakiwaną przez wszystkich królowę pochowano w podziemiach katedry krakowskiej na Wawelu. W 1887 roku odnaleziono tam jej śmiertelne szczątki pod posadzką katedry. W 1949 roku jej grób otwarto ponownie i przeprowadzono badania naukowe. Zachowane kości pochowano w nowej trumnie, którą umieszczono w artystycznym sarkofagu z białego marmuru. Spoczywa w nim dotąd.
    Z pamiątek po św. Jadwidze warto wymienić krzyż, który znajduje się w katedrze wawelskiej, uważany za cudowny, nazywany także “krzyżem Jadwigi”, gdyż przed nim królowa miała się często modlić. Według podania z tego krzyża Chrystus miał do niej przemówić. Tu wreszcie miała zapaść decyzja Jadwigi o rezygnacji ze szczęścia osobistego (i małżeństwa z Wilhelmem) na rzecz pozyskania dla Chrystusa Litwy.
    Od razu po śmierci Jadwigę uważano za świętą, chociaż lud często mieszał ją ze św. Jadwigą Śląską (+ 1243). W 1426 roku arcybiskup gnieźnieński, Wojciech Jastrzębiec, rozpoczął formalny proces kanoniczny. W swoim dekrecie napisał m.in.: “Z doświadczenia wiemy, że spełniała przeróżne uczynki miłosierdzia, cierpliwości, postów, czuwań oraz innych niezliczonych dzieł pobożnych”. Arcybiskup polecił także zbierać fundusze na proces kanonizacyjny Jadwigi. Niestety, Kazimierz Jagiellończyk przeznaczył je na wojnę z Krzyżakami. Starania Jagiellonów o kanonizację św. Kazimierza, pochodzącego z ich rodu, ponownie odsunęły na dalszy plan kanonizację Jadwigi. Potem nastał czas nieustannych wojen i wewnętrznych zamieszek, wreszcie 150 lat trwająca niewola. Dopiero w XX w. starania o beatyfikację Jadwigi podjęli na nowo arcybiskup krakowski kardynał Adam Stefan Sapieha (+ 1951) i kardynał Karol Wojtyła.
    Z polecenia św. Jana Pawła II jego następca na stolicy arcybiskupów krakowskich, kardynał Franciszek Macharski, w roku 1979 przesłał do Rzymu formalną prośbę o beatyfikację, do której dołączył liczącą ponad 350 stron dokumentację nieprzerwanego kultu Jadwigi, trwającego po dzień dzisiejszy. Kongregacja do Spraw Kanonizacji na tej podstawie przygotowała relację o kulcie. Na polecenie papieża Kongregacja ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów przygotowała teksty liturgiczne i wyznaczyła dzień 17 lipca na doroczne wspomnienie Jadwigi. Dokumenty tych kongregacji św. Jan Paweł II osobiście przywiózł do Polski i 8 czerwca 1979 r. na zamknięcie synodu archidiecezji krakowskiej odprawił Mszę świętą ku czci bł. Jadwigi.
    W 1996 roku został ogłoszony dekret o heroiczności cnót Jadwigi, w którym napisano: “Kobietą dla Kościoła i dla Ojczyzny najbardziej zasłużoną była błogosławiona Jadwiga, królowa Polski, która sprawiedliwością i troskliwą miłością rządziła swoim narodem, popierała rozszerzanie wiary i kultury chrześcijańskiej i jak światło postawione na świeczniku świętością życia i dziełami ozdobiła wspólnotę kościelną i świecką. […] Wraz z mężem, który dochował obietnic złożonych przed zaślubinami, Jadwiga czynnie uczestniczyła w życiu Królestwa polsko-litewskiego; miała własny dwór i kancelarię, i podejmowała obowiązki administracyjne, popierając sprawiedliwość i pokój tak w sprawach wewnętrznych, jak i w załatwianiu spraw z innymi państwami. Prawo Boże było w jej życiu i działalności najwyższą wartością. […] Dla chorych założyła wiele szpitali i nie szczędziła pomocy biednym. Mimo młodego wieku zawsze działała z roztropnością, męstwem i łagodnością, mając na uwadze chwałę Boga, dobro Kościoła i swojego ludu. «Była zwierciadłem czystości, pokory i prostoty». Praktykowała umiarkowanie w używaniu dóbr ziemskich i post, unikała próżnej chwały i przepychu, swoją nadzieję złożyła w Bogu i pragnęła wiecznej nagrody”.
    Kanonizacji Jadwigi dokonał również św. Jan Paweł II – na krakowskich Błoniach, 8 czerwca 1997 r., w obecności ponad miliona ludzi, w 18. rocznicę pierwszej Mszy o bł. Jadwidze odprawionej w Krakowie. Z tej racji obchód ku czci św. Jadwigi przeniesiono z pierwotnego terminu (17 lipca, dies natalis Świętej) na dzień 8 czerwca. Była to pierwsza w dziejach kanonizacja na ziemi polskiej. W homilii Papież-Polak mówił m.in.: “Najgłębszym rysem jej krótkiego życia, a zarazem miarą jej wielkości, jest duch służby. Swoją pozycję społeczną, swoje talenty, całe swoje życie prywatne całkowicie oddała na służbę Chrystusa, a gdy przypadło jej w udziale zadanie królowania, oddała swe życie również na służbę powierzonego jej ludu”.
    W ikonografii św. Jadwiga przedstawiana jest w stroju królewskim. Jej atrybutem są buciki.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 czerwca

    Liturgiczne wspomnienie męczenników z Pariacoto

    84-bm

    ***

    7 czerwca przypada liturgiczne wspomnienie pierwszych polskich misjonarzy męczenników – bł. Zbigniewa Strzałkowskiego i bł. Michała Tomaszka. Data nawiązuje do dnia święceń prezbiteratu bł. Zbigniewa i diakonatu bł. Michała, które wspólnie przyjęli w 1986 r. w Kościele pw. św. Karola Boromeusza we Wrocławiu. Święcenia te odbyły się wyjątkowo w tym samym dniu, ponieważ obchodzono 750-lecie przybycia franciszkanów do Wrocławia.

    W tym roku 7 czerwca obchodzimy Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, która w liturgii Kościoła katolickiego przypada w pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała. Ze względu na tę wyjątkową sytuację, wszystkich sympatyków błogosławionych Zbigniewa i Michała zapraszamy do osobistego przeżywania ich wspomnienia.

    Zachęcamy do modlitwy o uproszenie łask za wstawiennictwem franciszkańskich misjonarzy, którzy orędują za nami u Boga. Bł. Zbigniew patronuje ludziom chorym, potrzebującym, zniewolonym, a bł. Michał jest patronem dzieci i młodzieży, wypraszającym łaskę potomstwa.

    Warto pamiętać, iż w przyszłym roku będziemy celebrować 10. rocznicę wyniesienia na ołtarze polskich misjonarzy, którzy zginęli męczeńską śmiercią za wiarę 9 sierpnia 1991 r., z rąk ugrupowania terrorystycznego „Świetlisty Szlak” (Sendero Luminoso).

    Modlitwa o uproszenie łask za wstawiennictwem bł. Michała i bł. Zbigniewa,
    Męczenników z Pariacoto

    Boże, który powołałeś błogosławionych Michała i Zbigniewa, kapłanów,
    do naśladowania Chrystusa za wzorem św. Franciszka z Asyżu,
    i dla dobra ludu im powierzonego
    umocniłeś ich Twoim Duchem aż do męczeństwa,
    spraw, abyśmy za ich wstawiennictwem wzrastali w miłości do Ciebie
    i w łaskawej służbie wobec najmniejszych.
    Udziel nam również łaski…, o którą prosimy
    za wstawiennictwem błogosławionych Męczenników z Pariacoto
    i ucz nas zawsze wypełniać Twoją świętą wolę.
    Przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa, Twojego Syna,
    który z Tobą żyje i króluje w jedności Ducha Świętego,
    Bóg przez wszystkie wieki wieków.
    Amen.

    Męczennicy z Pariacoto

    __________________________________________________________________________

    Męczennicy z Pariacoto:

    bł. Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Męczennicy z Pariacoto – bł. Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Pogrzeb męczenników w Pariacoto; ojcowie Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski OFMConv – www.meczennicy.franciszkanie.pl; Francisofmconv, CC BY-SA 4.0 www.creativecommons.org, via Wikimedia Commons

    ***

    Wspominając błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego mamy okazję przybliżyć sylwetki współczesnych nam polskich męczenników w Ameryce Południowej, a dokładniej w Pariacoto (Peru). Są to pierwsi błogosławieni polscy misjonarze, którzy przez śmierć męczeńską dali świadectwo swojej wiary. Kościół wspomina błogosławionych franciszkanów, o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka 7 czerwca.

    Zbigniew Strzałkowski urodził się 3 lipca 1958 roku w Tarnowie. Jego rodzina mieszkała w podtarnowskiej wsi Zawada. Był synem rolników Stanisława i Franciszki z domu Wójcik. Był najmłodszy z trójki braci.

    Do szkoły uczęszczał w rodzinnej miejscowości. Ukończył Technikum Mechaniczne w Tarnowie i przez rok pracował w przedsiębiorstwach państwowych w Tarnowie i Tarnowcu.

    W 1979 roku wstąpił do franciszkanów. Od samego początku pragnął służyć Bogu jako kapłan w kraju lub na misjach, naśladując Franciszka z Asyżu i Maksymiliana Kolbe. Studia odbył w Krakowie. Święcenia kapłańskie przyjął we Wrocławiu, 7 czerwca 1986 roku. W czasie tej uroczystości późniejszy towarzysz męczeństwa, o. Michał Tomaszek, przyjął święcenia diakonatu.

    O. Zbigniew po święceniach przez dwa lata był wicerektorem w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy. We wrześniu 1988 roku udał się do Wrocławia, aby przygotować się do wyjazdu na misje. 30 listopada tego roku, razem ze swoim współbratem, o. Jarosławem Wysoczańskim, udali się przez Moskwę do Limy, w Peru. Tam jego polska prowincja właśnie od tego roku zaczynała pracę misyjną w andyjskim miasteczku Pariacoto. Byli jednymi z pierwszych, którzy podjęli tę pracę.

    Michał Tomaszek urodził się 23 września 1960 roku w Łękawicy koło Żywca. Był synem rolników Michała i Mieczysławy z domu Rodak. Miał dwie siostry i brata bliźniaka. Szkołę podstawową ukończył w rodzinnej miejscowości. Naukę kontynuował w Niższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Legnicy.

    Bł. Michał i bł. Zbigniew wraz ze współbratem o. Jarosławem - www.meczennicy.franciszkanie.plbł. Michał i bł. Zbigniew wraz ze współbratem o. Jarosławem – www.meczennicy.franciszkanie.pl

    ***

    Po zdaniu matury wstąpił do zakonu franciszkanów. Studia filozofii i teologii odbył w Krakowie. Tam też przyjął święcenia kapłańskie w maju 1987 roku. Po święceniach pracował przez dwa lata w Pieńsku koło Zgorzelca. Opiekował się tam między innymi dziećmi niepełnosprawnymi.

    Niedługo po święceniach prosił o. prowincjała o pozwolenie na wyjazd na misje. Do Pariacoto w Peru, w Ameryce Południowej, wyjechał w lipcu 1989 roku. Tam podjął pracę duszpasterską, między innymi, razem z o. Zbigniewem Strzałkowskim.

    Sytuacja polityczna w Peru była skomplikowana. Od lat sześćdziesiątych XX wieku działała komunistyczna, maoistyczna organizacja ‘Świetlisty Szlak’ – Sendero Luminoso, która przeciwstawiała się rządowi. Chcieli zastąpić w ich mniemaniu burżuazyjne instytucje w Peru, chłopskimi rządami rewolucyjno-komunistycznej organizacji. Chcieli wprowadzić dyktaturę proletariatu, przeprowadzić rewolucję kulturalną na wzór tej chińskiej, a ostatecznie doprowadzić do rewolucji światowej.

    W 1980 roku wybuchł konflikt zbrojny z siłami rządowymi. Świetlisty Szlak zaczął posługiwać się metodami terrorystycznymi, atakując urzędy państwowe, ale też chłopów, liderów związkowych, a nawet infrastrukturę państwową, niszcząc drogi, mosty, koleje i rafinerie. Atakowany był także Kościół.

    Przedstawiciele organizacji grozili także polskim franciszkanom, którzy działali w Pariacoto. Mimo zagrożenia nie opuścili oni misji. 9 sierpnia 1991 roku zostali napadnięci. Zginęli od strzałów w plecy i tył głowy. Na miejscu męczeńskiej śmierci usypano z kamieni mogiłę i ustawiono krzyż.

    Imiona świętych – Zbigniew

    Pośmiertnie obaj męczennicy zostali odznaczeni Wielkim Orderem Oficerskim Słońca Peru. Beatyfikowani zostali przez papieża Franciszka w grudniu 2015 roku. Ich relikwie znajdują się w Pariacoto, w specjalnej kaplicy im poświęconej.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    _________________________________________________________________________________________

    „Nasi” męczennicy. Błogosławieni

    Michał Tomaszek i Zbigniew Strzałkowski

    Beatyfikacja polskich męczenników

    AP/FOTOLINK

    ***

    Żyjemy w takich czasach, że o nowych chrześcijańskich męczennikach słyszymy regularnie. Egipt, Syria, Irak, Indie – tam wciąż zabija się z powodu wiary w Chrystusa. Zapominamy jednak, że w Polsce mamy „swoich własnych” współczesnych męczenników.

    Liturgiczne wspomnienie franciszkanów: Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego – zamordowanych w sierpniu 1991 roku w peruwiańskiej wsi Pariacoto – jest obchodzone 7 czerwca w Polsce i Peru. Zgodnie z zasadami kanonicznymi kult błogosławionych w Kościele katolickim ma charakter przede wszystkim lokalny. Jednak postaci polskich franciszkanów stały się dzięki tej beatyfikacji tak znane, że ich kult daleko już wykroczył poza diecezje w Polsce i Peru.

    Dzień wspomnienia najnowszych polskich męczenników powinien nie tylko wiązać się z przypomnieniem ich sylwetek, ale również uświadomieniem sobie, że droga oddania życia za Chrystusa nie jest zarezerwowana tylko dla chrześcijan na Bliskim Wschodzie, w Afryce lub Azji.

    Zwykli chłopcy z Małopolski

    Przyszli męczennicy należeli do pokolenia Polaków urodzonych na przełomie lat 50. i 60., które w dorosłość wkraczało mniej więcej w 1980 roku. Pokolenie to dojrzewało w szczególnych okolicznościach: entuzjazmu po wyborze Karola Wojtyły na papieża, narodzinach „Solidarności”, ale też – po próbie zduszenia wolnościowych aspiracji społecznych po wprowadzeniu stanu wojennego. Wielu młodych ludzi, wzorując się na Janie Pawle II lub kardynale Stefanie Wyszyńskim, wybierało drogę życia kapłańskiego lub zakonnego.

    Przyszli franciszkanie mieli dość podobne życiorysy. Pochodzili nawet z tego samego regionu: Małopolski, słynącej od dekad z religijności i licznych powołań. Michał Tomaszek urodził się Łękawicy na Żywiecczyźnie, Zbigniew Strzałkowski – w Tarnowie. Obydwaj przyszli na świat w wielodzietnych rodzinach rolniczych.

    Michał od dziecka był ministrantem i stosunkowo wcześnie zdecydował o byciu zakonnikiem, bo zaledwie po ukończeniu podstawówki wstąpił do franciszkańskiego niższego seminarium duchownego w Legnicy. Od razu po maturze, którą zdał w 1980 roku, rozpoczął nowicjat w klasztorze w Smardzewicach na ziemi łódzkiej.

    Ówcześni współbracia wspominają do dzisiaj jego radykalną postawę wiary: czasami spędzał całe noce na samotnej modlitwie w kaplicy, jak również mawiał, że nie zawahałby się oddać życia dla Chrystusa. Praktycznie nie rozstawał się też z przywiezioną z domu figurą Matki Bożej.

    Trochę starszy Zbigniew przed wstąpieniem do zakonu ukończył technikum mechaniczne i przez krótki czas pracował w jednym z tarnowskich przedsiębiorstw budowlanych. Podobnie jak Michał, swój nowicjat zakonny odbył w Smardzewicach. Losy obydwu młodych franciszkanów ponowie splotły się podczas studiów w Wyższym Seminarium Duchownym Ojców Franciszkanów w Krakowie, znajdującym się przy słynnym kościele świętego Franciszka niedaleko Plant.

    Michał i Zbigniew w tym samym czasie – 7 czerwca 1986 roku – przyjęli święcenia we Wrocławiu z rąk kardynała Henryka Gulbinowicza, choć różnych stopni: Michał został diakonem (prezbiterem zostanie rok później), a Zbigniew prezbiterem.

    Na misyjnym szlaku

    W Europie Wschodniej coraz bardziej zbliżały się przemiany polityczno-ustrojowe, jednak świeżo wyświęceni małopolscy franciszkanie czuli, że zostali powołani do głoszenia Ewangelii i sprawowania sakramentów wśród ludów na dalekich kontynentach, gdzie sytuacja społeczna była o wiele bardziej dramatyczna i niestabilna niż w zmieniającej się Polsce. Złożyli więc podania do władz zakonnych o pozwolenia na wyjazd na misje.

    Gdy przygotowywali się do wyjazdu, o. Michał pracował w Zgorzelcu z dziećmi niepełnosprawnymi, a o. Zbigniew pełnił funkcję wicerektora, wychowawcy i katechety w niższym seminarium franciszkańskim w Legnicy, tym samym, do którego przed laty wstąpił młody Michał.

    Pierwszy opuścił Polskę o. Zbigniew, który w grudniu 1988 roku przez Moskwę poleciał do stolicy Ekwadoru. Tam trafił do małej miejscowości Pariacoto w Andach, należącej do peruwiańskiej Prowincji Franciszkańskiej świętego Antoniego i bł. Jakuba Strzemię. W lipcu następnego roku do Pariacoto dotarł o. Michał.

    Gdy jeszcze w rodzinnym kraju ostrzegano duchownych, że sytuacja w Peru ma charakter przewlekłej wojny domowej pomiędzy rządem a maoistowską partyzantką skupioną wokół organizacji „Świetlisty Szlak” (hiszp. Sendero Luminoso), o. Zbigniew zwykł powtarzać: „Gdy się jedzie na misje, trzeba być gotowym na wszystko”.

    Po intensywnym kursie hiszpańskiego zakonnicy przystąpili do rozbudowy punktu duszpasterskiego i parafii w Pariacoto. O. Zbigniew miał duże zdolności organizacyjne, ale również pomagał chorym i uczył dzieci odpowiedniego stosunku do przyrody i zwierząt. O. Michał z kolei niemal od razu złapał dobry kontakt z młodzieżą, prowadził dla niej katechezy, odprawiał codzienną mszę i liturgię godzin oraz grał na gitarze i organizował zajęcia sportowe.

    Świadectwo zbrodniarza

    Duchowni pomagali również miejscowej ludności indiańskiej w budowie infrastruktury i uczyli nowoczesnych metod gospodarowania na roli. Po niespełna dwóch latach ich misyjnej posługi, na początku 1991 roku parafia w Pariacoto gromadziła ogromną liczbę wiernych.

    Działalność franciszkanów była solą w oku radykalnej partyzantki Świetlistego Szlaku, zarzucającej misjonarzom z Europy wspieranie „kolonizacji kraju przez Zachód” i odciąganie Peruwiańczyków od walki o wyzwolenie społeczne.

    9 sierpnia 1991 roku uzbrojona grupa partyzantów wtargnęła do wioski po wieczornej liturgii. Po wkroczeniu do domu parafialnego pod lufami karabinów przez pół godziny próbowała „wyjaśnić” zakonnikom, że religia to „opium dla ludu” i „narzędzie międzynarodowego imperializmu”. Potem związanych ojców Michała i Zbigniewa zabrała samochodem na pobliski cmentarz, gdzie dokonano egzekucji strzałami w tył głowy. Gdy partyzanci odjechali, miejscowi zabrali ciała i szybko usypali na miejscu ich kaźni mogiłę z kamieni i z prowizorycznym krzyżem.

    Proces beatyfikacyjny na szczeblu diecezjalnym w Peru rozpoczął się już w 1996 roku. W 2015 roku papież Franciszek promulgował dekret o męczeństwie obydwu zakonników (trzecim był ks. Alessandro Dordi) z powodu nienawiści do wiary (łac. odium fidei). Skazany w 2006 roku na dożywotnie więzienie lider Świetlistego Szlaku Abimael Guzmán niedługo przed beatyfikacją zeznał, że decyzja o zabiciu franciszkanów została podjęta na wysokim szczeblu organizacji, gdyż uznano ich działalność za szczególnie groźną.

    Guzmán został jednym ze świadków podczas procesu beatyfikacyjnego, gdzie potwierdził, iż oo. Michał i Zbigniew byli ludźmi autentycznej i bezkompromisowej wiary. W ostatnich słowach swoich obszernych zeznań nagranych w peruwiańskim więzieniu i przesłanych do Watykanu przywódca partyzantów stwierdził, że zlecenie zabójstwa zakonników było wielkim błędem i poprosił Kościół i katolików o wybaczenie popełnionej przez jego ludzi zbrodni.

    Łukasz Kobeszko/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    „Nie czuję żalu do morderców, tylko przebaczenie”. Rozmowa z matką bł. Zbigniewa Strzałkowskiego

    web-oltarz-obraz-swieci-meczennicy-strzalkowski-tomaszek-ap-fotolink

    AP/FOTOLINK

    ***

    „Życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością” – mówi Franciszka Strzałkowska, matka zamordowanego franciszkanina.

    Ojciec Zbigniew Strzałkowski w 1991 r. został zabity w Peru przez terrorystów wraz ze swym współbratem o. Michałem Tomaszkiem. Dwa lata temu papież Franciszek ogłosił ich błogosławionymi. Bezprecedensową rozmowę z Franciszką Strzałkowską w rodzinnym domu polskiego męczennika w Zawadzie, przeprowadził br. Jan Hruszowciec OFM Conv.

    br. Jan Hruszowciec OFM Conv: Chcę zapytać o czas, kiedy Pani wyszła za mąż. Jak wtedy żyliście?

    W biedzie i to dość dużej. Ale żyliśmy i zgadzaliśmy się, i przeżyliśmy sześćdziesiąt lat…

    Co dzisiaj chcielibyście przekazać młodym, małżeństwom?

    Żeby się po prostu zgadzali, żeby żyli tak, jak Pan Bóg przykazał, jak przysięgę składali na ślubie. A nie tak, że jak coś jest źle, to każdy idzie w inną stronę.

    Warto być wiernym w małżeństwie?

    Warto. I tylko tak trzeba. Przeżyliśmy z mężem sześćdziesiąt lat. Czasem się pokłóciliśmy. Ale tak żebyśmy się rozchodzili, to nigdy nie było. Małżeństwo zawiera w sobie też dni, kiedy trzeba się i pokłócić, ale nie można się złościć. I nie trzeba.

    Pamięta pani moment, kiedy Zbyszek przyszedł na świat?

    Zbyszek był trzeci. Najpierw byli Bogdan i Andrzej. Pamiętam. Jak chciał iść do seminarium, to ja chciałam, żeby poszedł tu, do Tarnowa, bo był u nas ksiądz, który tam uczył. Zbyszek powiedział, że jak nie pójdzie do franciszkanów, to nigdzie nie pójdzie. Powiedziałam mu, żeby robił jak chce, żeby później na mnie nie narzekał, że sam chciał inaczej.

    Pani nigdy nie wymuszała na nim powołania?

    Nie, to nie było wymuszone. Tak, jak sam powiedział: jak nie pójdzie do franciszkanów, to nie pójdzie nigdzie. Po tym, jak skończył technikum, dwa lata jeszcze pracował. On był taki, że kościół bardzo lubił. Do kościoła chodził bardzo chętnie, był ministrantem, potem był lektorem. Cieszyłam się, że w rodzinie będzie kapłan. Ja się modliłam za niego, żeby wszystko jakoś szczęśliwie poszło.

    Czy spodziewała się Pani, że podejmie decyzję o wyjeździe z Polski na misje?

    On o tym stale mówił. Misje mu się zawsze podobały. Jeszcze nie był w seminarium, ale już stale jakieś książki misyjne czytał, skądś on to wydobywał. Tej misji w Peru się bałam. Słychać było, że zabijają, więc się bałam.

    Czyli matczyne serce czuło jakiś lęk?

    Tak. Zawsze myślę: to co się stało, to się stało. Przykro mi bardzo, ale wola Boża się stała. Gdy usłyszałam o ich śmierci, to było straszne. Ale co było zrobić? Trzeba było się z losem pogodzić. Modliłam się zawsze i teraz też się modlę. Stała się wola Boża.

    W filmie „Życia nie można zmarnować” powiedziała Pani piękne zdanie, że to Pan Bóg dał dar przebaczenia…

    Zawsze myślę: „Niech im Pan Bóg daruje”. Ja się zgodziłam z wszystkim, a jak ich Pan Bóg osądzi, to już nie moja sprawa.

    Czy czuje Pani obecność syna? Pomaga?

    Jak nie śpię w nocy, to nie mam żadnej innej myśli, tylko to. Chciałabym zobaczyć, jak on wygląda teraz. To jest głupota, no nie?

    Wcale nie. Przyjdzie taki moment, że się spotkacie i będziecie się cieszyć znowu razem.

    Ja nie wiem, czy to przyjdzie, czy ja sobie na to zasłużę.

    Doznała Pani jakiejś łaski za przyczyną syna?

    Bolą mnie nogi. I jak już mi bardzo to dolega to się modlę, mam też obrazki z relikwiami. Zdaje mi się, że jakąś ulgę jednak mam. Modlę się za jego wstawiennictwem. Ufam w tej modlitwie, że się spełni. Ale nie mam wielkich wymagań, tylko jak wola Boża.

    A jak się czuje matka świętego? Bo jakby nie było Pani nią jest…

    Całkiem normalnie. Nie widzę nic nadzwyczajnego. Czasem myślę, że sobie przecież na to nie zasłużyłam.

    Ojciec Zbigniew w całym świecie wyprasza wiele łask, cudów dla wielu ludzi…

    Daj Boże, żeby jak najwięcej mógł tych łask wyprosić.

    Dzisiaj, w czasach terroryzmu, ginie dużo ludzi. Jak się rozmawia z rodzinami, które straciły syna, ojca, największym problemem jest dar przebaczenia. Czy mogłaby Pani dać jakąś receptę, co jest najważniejsze w przebaczaniu?

    Trzeba się pogodzić z losem i trzeba po prostu przebaczyć. Nie życzę nikomu nic złego, nawet tym zabójcom. Niech się dzieje wola Boża, niech ich Pan Bóg osądzi. Można tak zrobić. Nigdy nie życzyłam zabójcom źle i nie życzę. Niech Pan Bóg osądzi to wszystko, tak jak jest w oczach Bożych.

    Takie to wszystko proste…

    Proste, proste. Nie czuję żadnej złości do nikogo.

    To są tzw. relikwie pierwszego stopnia, czyli ich ciało. Jak się czuje Pani trzymając w dłoniach cząstkę swojego syna?

    Ja nie mogę tego wszystkiego pojąć, bo ja jestem już za stara. Daj Boże, żeby, jak ludzie proszą, coś wyprosił. Bo od niego to nie zależy, tylko od Pana Boga.

    A jak był w domu, to okazywał chęć do tego, by pomagać, leczyć ludzi?

    Pewnie, że tak. Tu była taka starsza kobieta, Curyłowa się nazywała. Chodziła od autobusu z Tarnowca jeszcze, bo do Zawady autobusy wówczas nie jeździły. On chodził wtedy do szkoły. A ona, to już była staruszka, już nie mogła chodzić i siadała co kawałek, i zakupy stawiała koło siebie na gościńcu. Chłopaczyska szli i śmiali się z niej, a on podobno podszedł, wziął ją pod rękę, te zakupy wziął i do domu odprowadził. Kawałek drogi było. Ale on tak pomóc lubił.

    I tak to życie zleciało…

    Tak zleciało. Szybko. Bardzo szybko.

    A jak się Pani czuła mając tylko synów?

    Nigdy nie miałam o to pretensji. Trzech ich było, ale wszyscy byli dobrzy. Wszyscy byli ministrantami, potem dwóch, Bogdan i Zbyszek zostali lektorami. Wszyscy byli dobrzy. Nie było z nimi żadnych kłopotów ani w szkole, ani w kościele. Nigdzie. Zgodne były dzieci. Nie można narzekać. Jak chodzili do szkoły średniej, to religia nie była w szkole, tylko osobno w kościele. I nigdy nie było tak, żeby nie poszli. Organizowane były wówczas czyny społeczne. Stale musieli w szkole odrabiać. Brali ich na czyn, gdzieś do kiosków sprzątać, zamki naprawiać. To było zawsze w niedzielę. Dwie, trzy niedziele był na tych czynach społecznych, aż w końcu nie pozwoliłam mu iść. Niedziela to jest niedziela, a nie żeby na czyny chodzić. No to znowu do szkoły dostałam wezwanie. Byłam ja, było z dziesięcioro innych rodziców. Poszłam sobie siąść do ostatniej ławki i chciałam słuchać, co mówią inni rodzice. A oni, że wszystkie dzieci były chore… Przyszło w końcu na mnie. To wstałam i mówię, że ja jestem wierząca i praktykująca, i uważam, że czyn nie powinien odbywać się w niedzielę. W powszedni dzień, a nie w niedzielę. Niedziela, jak uważam, jest na to, żeby iść do kościoła, odpocząć, przygotować się do szkoły na poniedziałek. I nie było już potem czynów w niedzielę.

    Czy z tego powodu Zbyszek miał jakieś problemy w szkole?

    Nie. Nie powiedzieli o tym dalej. Profesorowie go lubili i nie donieśli. Gdyby powiedzieli, może by i wyrzucili. Potem chcieli, żeby zapisał się do partii, mówiąc, że na jakie studia będzie chciał iść, to bez egzaminów pójdzie, bo się uczył dobrze. Ale się nie zapisał. Powiedział, że tatuś nie należy do partii, mamusia też nie należy, on też nie będzie należał. Nie zapisał się. A mówili, na jaki kierunek będzie chciał. Że na lekarza pójdzie bez egzaminu…

    Czyli miał swoje zasady. Nie sprzedał się tak łatwo. Później pozwoliło mu to w Peru stanąć w prawdzie wobec terrorystów, którzy w ten sam sposób się zachowywali…

    Tak było. Czasem coś powiedział, na komunę to był zły. My w domu też komuny nie popieraliśmy. Jak zdawali egzaminy końcowe w szkole, to byli powyznaczani uczniowie. On codziennie szedł, choć nie było jeszcze jego terminu. Tak byle jak ubrał się, ale czysto. „To po co przychodzisz” – mówili mu. „Pomagać kolegom” – odpowiadał. Nareszcie go wzięli na egzamin tak jak stał. I zdał. A z języka polskiego to potem mówiła profesorka, że było lepiej jak na bardzo dobry napisane. A ile brat ma lat?

    W tym roku dokładnie pięćdziesiąt.

    To młody jeszcze.

    Młody. Takie to wszystko proste.

    Proste, proste. Pozdrawiam wszystkich. Nie czuję żadnego żalu w sercu do morderców, tylko przebaczenie. I życzę każdemu, żeby umiał przebaczyć, bo jak się żyje z darem przebaczenia, to się żyje piękną miłością.

    Katolicka Agencja Informacyjna/rozmawiał br. Jan Hruszowiec OFM Conv./Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________

    Brat bliźniak bł. Michała Tomaszka:

    „Skoro tam już siedzisz, to coś rób”

    Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski

    bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski

    Francisofmconv | Wikipedia na licencji CC BY-SA 4.0

    ***

    W święto św. Róży z Limy – w dn. 30 sierpnia 1989 roku, trzej misjonarze Krakowskiej Prowincji Franciszkanów: o. Jarosław Wysoczański, o. Zbigniew Strzałkowski i o. Michał Tomaszek, oficjalnie rozpoczęli swoją misję w Pariacoto. Dwóch z nich już nigdy nie wróciło do Polski.

    Trudny kontakt z braćmi na misjach

    Czy brat był świadomy niebezpieczeństwa? – Tak – odpowiada Marek Tomaszek, brat bliźniak o. Michała Tomaszka. – Nie da się nic więcej powiedzieć, bo jeżeli jest dokument, jeżeli byli powiadomieni, aby wyjechać, bo mogą być nieobliczalne skutki, to trzeba mieć świadomość, że obydwaj zdawali sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje może mieć pozostanie na misji z miłości do ludu, z miłości do tej miłości, jaką przekazali im wszystkie wioski peruwiańskie – wyjaśnia Marek Tomaszek. 

    Bracia ostatni raz na żywo widzieli się przed samym wyjazdem o. Michała do Peru. – Później już żeśmy się nie spotkali – mówi Marek Tomaszek. – Telefon to była niespodzianka od Michała dla mamusi. Kiedy umówiliśmy się z Michałem, zawiozłem mamusię do Krakowa, zeszliśmy na dół do refektarza, tam było połączenie. Mamusia nawet nie wiedziała, kogo dostaje do telefonu, takie to było zaskoczenie. I to była jedyna nasza rozmowa z Michałem… – wspomina brat o. Michała Tomaszka. 

    Bogdan Strzałkowski również zwraca uwagę na to, że w czasie kiedy bracia byli na misji, kontakt z nimi był dość utrudniony, co dziś nawet trudno sobie wyobrazić. Bogdan Strzałkowski wspomina moment kiedy się dowiedział o decyzji brata. – Nigdy nie było mowy, że Zbyszek chce wstąpić do seminarium. Było dla mnie dużym zaskoczeniem kiedy byłem w wojsku i dostałem list z domu, w którym rodzice napisali, że Zbyszek idzie do zakonu – wspomina. – Decyzja Zbyszka była chyba dla wszystkich zaskoczeniem, bo sam nawet nie przyznał się nigdy do tego, że planuje pójść taką drogą – dodaje brat błogosławionego męczennika.     

    Nic nie zapowiadało tragedii

    Kilka dni wcześniej nic nie zapowiadało tragicznych informacji. – Dwa dni wcześniej w naszym domu był Jarek Wysoczański, mimo że najpierw na urlop miał przyjechać Zbyszek. Ponieważ jednak siostra Jarka wychodziła za mąż, dogadali się między sobą, że najpierw przyjedzie Jarek, a później mój brat. Niby wszystko było w porządku, ale oni podjęli taką decyzję, żeby nie informować nikogo w domu, że coś im grozi. Z prostego względu – żeby się nikt nie martwił – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Kiedy zapytałem Jarka o terrorystów, odpowiedział, że skoro interesuję się tym tematem, to powie mi, że już im grożono… – dodaje. 

    – W sobotę do południa przycinaliśmy drzewo, żeby mieć na opał zimą. Pamiętam, że wtedy przyjechało do nas trzech franciszkanów. A wiadomo, że jak przyjechało ich trzech, to coś się stało... – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Z początku mówili coś ogólnie, a później powiedzieli, co się stało. To był straszny szok… bo nikt się nie spodziewał. Tym bardziej, że dwa dni wcześniej był Jarek, i niby było wszystko w porządku…              

    Błogosławiony brat bliźniak

    Jak to jest mieć brata bliźniaka, który jest błogosławiony? – Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Oczywiście, że się modlę za wstawiennictwem Michała. Nawet nie tyle, że się modlę, co rozmawiam z nim tak jak z panią teraz. Rozmawiam sobie z Michałem na zasadzie, że skoro tam już siedzisz, to nie bądź na bezrobociu, tylko coś rób.

    – Może nie zawsze jest to doskonała modlitwa, ale oczywiście, że się modlę za wstawiennictwem mojego brata – mówi Bogdan Strzałkowski. – Kilka lat temu byłem w takiej sytuacji, że nie miałem pracy. Spotkałem koleżankę, z którą kiedyś pracowałem, zapytała jak się układa w moim zawodowym życiu. Opowiedziałem, jaka jest sytuacja, na co koleżanka odpowiedziała: bo się kiepsko modlisz – wspomina brat błogosławionego męczennika. 

    Relikwie zawsze przy sobie

    Bracia zamordowanych męczenników zawsze mają przy sobie relikwie błogosławionych braci. – W tej chwili już się oswoiłem z tym, że ktoś prosi o relikwie mojego brata. Staram się zawsze mieć przy sobie kilka obrazków z relikwiami II stopnia. Zawsze zaznaczam, że jeżeli ktoś potrzebuje relikwie, to je dostanie. Czasami spotykam też takie osoby, którym chciałbym dać relikwie, ale mówią wprost, że szanują brata, ale nie są zainteresowane relikwiami – mówi Bogdan Strzałkowski.       

    – Czasem siedziałem przy oknie, patrzyłem, czekałem nie wiadomo na co… To znaczy, wiadomo na co… ale to już było pewne, że ten czas nie wróci… – wspomina Bogdan Strzałkowski. – Bardzo mile wspominam dzień po beatyfikacji, w którym była uroczysta msza święta w Pariacoto. To było dla mnie wyjątkowe przeżycie, wyjątkowa uroczystość… – dodaje.   

    O. Michał Tomaszek i o. Zbigniew Strzałkowski to pierwsi polscy błogosławieni misjonarze męczennicy, którzy przez śmierć męczeńską dali świadectwo swojej wiary. O. Michał został zabity strzałem w tył głowy, a o. Zbigniew dwoma strzałami w kręgosłup i w głowę. 

    Marta Dybińska/Aleteia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 czerwca

    Błogosławiona Maria Karłowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święty Norbert, biskup
      •  Święty Marcelin Józef Champagnat, prezbiter
    ***
    Błogosławiona Maria Karłowska

    Maria Karłowska urodziła się 4 września 1865 r. we Słupówce w Wielkopolsce jako jedenaste dziecko rodziny ziemiańskiej. Wychowywała się w atmosferze głębokiej pobożności, karności i szczerego patriotyzmu. Dzieciństwo i młodość spędziła w Poznaniu, gdzie w roku 1882, mając 17 lat, na ręce swego spowiednika złożyła ślub dozgonnej czystości. Po śmierci obojga rodziców w 1882 r. Maria odbyła kurs kroju i szycia w Berlinie i podjęła pracę w prowadzonej przez swą siostrę pracowni haftu i szycia jako instruktorka zatrudnionych tam dziewcząt. Oddawała się też z zapałem działalności dobroczynnej wśród chorych, ubogich i potrzebujących, wśród wielodzietnych rodzin i rozbitych małżeństw w najnędzniejszych dzielnicach miasta.Od 1892 r. poświęciła się opiece nad dziewczętami słabymi i zagubionymi moralnie. Miejscem ewangelizacji były dla niej bramy kamienic, cmentarz, ulica, dom publiczny, więzienie, oddział w szpitalu miejskim przeznaczony dla kobiet z chorobami wenerycznymi. Dzięki Bożej pomocy udało się jej otworzyć 9 ośrodków wychowawczych, wyposażonych w różnorodne warsztaty pracy, gdzie wychowanki miały możliwość rehabilitacji społecznej i religijnej.
    W roku 1894 Maria Karłowska założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej, którego zawołanie brzmi: “Szukać i zbawiać to, co zginęło”. Zmarła w opinii świętości 24 marca 1935 r. w Pniewitem na Pomorzu. Proces diecezjalny zmierzający do jej beatyfikacji rozpoczęto w Pelplinie w dniu 17 marca 1965 roku. 6 czerwca 1997 r. św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Zakopanem ogłosił ją błogosławioną. Mówił wtedy:Maria Karłowska prowadziła prawdziwie samarytańską działalność pośród kobiet, które doznały wszelakiej nędzy materialnej i moralnej. Jej święta gorliwość szybko pociągnęła za sobą grono uczennic Chrystusa, z którymi założyła Zgromadzenie Sióstr Pasterek od Opatrzności Bożej. Sobie i swym siostrom taki wyznaczała cel: “Mamy oznajmiać Serce Jezusa, to jest tak z Niego żyć i w Nim, i dla Niego, abyśmy się stawały do Niego podobne i aby w życiu naszym On był widoczniejszy, aniżeli my same”.
    Jej oddanie Najświętszemu Sercu Zbawiciela zaowocowało wielką miłością do ludzi. Odczuwała ciągle nienasycony głód miłości. Taka miłość, według błogosławionej Marii, nigdy nie powie dosyć, nigdy nie zatrzyma się na drodze. Unoszona jest bowiem prądem miłości Boskiego Parakleta. Przez tę miłość wielu duszom przywróciła światło Chrystusa i pomogła odzyskać utraconą godność.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    6 czerwca

    Święty Filip, diakon

    Święty Filip
    Diakon Filip był prawdopodobnie Żydem. W Dziejach Apostolskich (21, 8) nazywany jest także ewangelistą. Znalazł się w gronie siedmiu powołanych, aby “obsługiwali stoły” (Dz 6, 1-6). Po śmierci Szczepana udał się do Samarii i tam ochrzcił maga Szymona (Dz 8, 5-13). To on pouczył i ochrzcił dworzanina królowej etiopskiej, Kandaki. To samo źródło podaje, że głosił następnie Ewangelię od Azotu do Cezarei (Dz 8, 40). Tam też wedle tradycji miał zamieszkiwać, jak utrzymuje m.in. św. Hieronim, ktInternetowa Liturgia Godzin/Czytelniaóremu w 385 r. pokazywano w Cezarei dawne mieszkanie Filipa.
    Miał ponoć cztery córki, obdarzone charyzmatem proroctwa, nie wiadomo jednak, czy okruchy wiadomości na ten temat odnoszą się do niego, czy też do Apostoła o tym samym imieniu. Podobnie niepewna jest jego śmierć w Hierapolis. Klemens Aleksandryjski utrzymuje, że Filip był wspomnianym u Mateusza (Mt 8, 22) i Łukasza (Łk 9, 60) uczonym w Piśmie, do którego Pan powiedział: “Pójdź za Mną, a zostaw umarłym grzebanie umarłych”. Jego wspomnienie Grecy umieścili pod dniem 11 października, natomiast Martyrologium Rzymskie – 6 czerwca.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 czerwca

    Święty Bonifacy, biskup i męczennik




    fot. PCh24.pl
    ***

    Bonifacy urodził się około 673 r. w Dewonshire, w Anglii (Wessex). Na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Jako młodzieniec, czując wezwanie do służby Bożej, został benedyktynem w opactwie Exeter, następnie w opactwie w Nursling. Przyjął imię Bonifacy. Święcenia kapłańskie otrzymał około 30. roku życia. Zaraz po święceniach opat wyznaczył mu funkcję kierownika szkoły w Nursling.
    Po pewnym czasie udał się na misje do Fryzji, dzisiejszych północnych Niemiec i Holandii. Szybko musiał jednak powrócić do swojego klasztoru. Wybuchła bowiem wojna między księciem Fryzów a Frankami. Po śmierci opata Winbrecha mnisi wybrali Bonifacego. Nie pozostał jednak długo na tym zaszczytnym stanowisku, gdyż w roku 718 wybrał się ponownie do Niemiec. Dla pozyskania poparcia misji udał się najpierw do Rzymu. Papież św. Grzegorz II dał mu listy polecające do króla Franków i do niektórych biskupów. 14 maja 719 roku Bonifacy opuścił Rzym i udał się do Niemiec. W drodze zatrzymał się w Pawii, gdzie odwiedził króla Longobardów. Stąd ruszył przez Bawarię, Turyngię i Hesję do Fryzji. Spotkał się ze św. Willibrordem. Pod kierunkiem tego doświadczonego misjonarza pracował około 3 lat. Trud misyjny Bonifacego wydawał niezwykłe owoce. W krótkim czasie miał ochrzcić kilka tysięcy germańskich pogan. Bonifacy udał się potem ponownie do Hesji, gdzie w roku 722 założył klasztor benedyktyński w Amoneburgu.
    W celu omówienia z papieżem organizacji stałej administracji kościelnej na terenie Niemiec, Bonifacy udał się ponownie do Rzymu. Wyjaśnił papieżowi stan misji i jej potrzeby. Grzegorz II udzielił Bonifacemu święceń biskupich i dał mu pełnomocnictwa, konieczne dla sprawniejszej akcji misyjnej. Wręczył mu również ponownie list polecający do króla Franków, Karola Martela. Ponieważ zapotrzebowanie na misjonarzy rosło, Bonifacy zwrócił się z apelem do klasztorów w Anglii o pomoc. Benedyktyni przysłali mu licznych i gorliwych misjonarzy. W roku 723 Bonifacy przybył na dwór Karola Martela. Ten dał biskupowi listy polecające do wszystkich urzędników frankońskich, by mu służyli wszelką dostępną pomocą. Korzystając z uprawnień metropolity misyjnego, Bonifacy mianował biskupów w Moguncji i w Würzburgu. Założył wiele placówek stałych, zależnych od tych biskupów, a także szereg klasztorów benedyktynów i benedyktynek.
    Uradowany tak pomyślnymi wynikami papież św. Grzegorz III wezwał Bonifacego do Rzymu i nałożył mu uroczyście paliusz metropolity-arcybiskupa z władzą mianowania i konsekrowania biskupów na terytorium Niemiec na wschód od Renu. Ponadto mianował go swoim legatem na Frankonię i Niemcy. Na mocy tak rozległej władzy Bonifacy zwołał do Bawarii synod, aby do administracji kościelnej wprowadzić ład, gdyż dotychczasowa akcja miała charakter okazjonalny i chaotyczny. Dzięki poparciu księcia Odilona zdołał przywrócić karność kościelną. Ustanowił biskupstwa w Passawie, Freising, Ratyzbonie (Regensburgu) i w Eichstätt. W Salzburgu mianował biskupem mnicha benedyktyńskiego, Jana. Posuwając się w głąb Niemiec, założył nadto biskupstwo w Fuldzie, które uznał za centrum i ośrodek swojej działalności misyjnej.
    W tym samym czasie we Francji nie zwoływano żadnych synodów. Wiele stolic biskupich było nieobsadzonych. Wśród duchowieństwa i wiernych upadek karności kościelnej był jaskrawo widoczny. Raport o tej sytuacji Bonifacy przesłał do Rzymu, do nowego papieża, św. Zachariasza. Otrzymał od niego polecenie, by jako legat papieski zabrał się do koniecznej reformy. Przeprowadził ją na synodzie generalnym w roku 743. Uchwały tam podjęte potwierdziły synody miejscowe. Nadto biskupi Galii wysłali do papieża list hołdowniczy i wspólne wyznanie wiary. Radując się z tak obiecującej reformy w Galii, Bonifacy chciał zaproponować podobną reformę w Anglii. W tej sprawie napisał do prymasa Anglii, Kutberta, który podobne reformy także przeprowadził. W roku 745 dzięki interwencji Bonifacego papież podniósł biskupstwo w Kolonii do godności metropolii. Podobnie uczynił z biskupstwem w Salzburgu i Moguncji (747).
    Mając 80 lat, po raz trzeci udał się na misje do Fryzji. Kiedy jednak dotarł do miasta Dokkum, został napadnięty przez pogan i wraz z 52 Towarzyszami 5 czerwca 754 roku zamordowany. Jego ciało przewieziono do Utrechtu, by je pochować w miejscowej katedrze. Jednak uczeń Bonifacego, św. Luli, zabrał je do Fuldy. Tam bowiem Bonifacy chciał być pogrzebany – i tam spoczywa do dziś. Co roku przy grobie św. Bonifacego zbiera się episkopat niemiecki na swoje narady. Ku czci św. Bonifacego wystawiono w Niemczech wiele kościołów. Jest on także bardzo czczony w Anglii. Już w roku 756 na synodzie plenarnym episkopat angielski ogłosił św. Bonifacego swoim patronem obok św. Grzegorza I Wielkiego, papieża, i św. Augustyna z Canterbury, pierwszego prymasa Anglii.
    Św. Bonifacy jest patronem Niemiec, diecezji w Fuldzie, Erfurcie, Moguncji oraz diecezji łomżyńskiej i archidiecezji warmińskiej, a także kasjerów, krawców, księgarzy i piwowarów.
    W ikonografii św. Bonifacy jest przedstawiany w biskupim stroju – w ornacie, paliuszu, mitrze lub jako benedyktyński mnich. Jego atrybutami są: kruk, lis, krzyż z podwójnym ramieniem – symbolizujący legata papieskiego, księga Ewangelii przebita mieczem (taką bowiem znaleziono przy nim po męczeńskiej śmierci).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _____________________________________________________________________________________

    Święty Bonifacy

    Święty Bonifacy

    Męczeństwo św. Bonifacego/Er(PD)

    ***

    Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo.

    Katecheza Ojca Świętego Benedykta XVI  – 11 marca 2009



    Drodzy bracia i siostry,
    dziś zatrzymamy się przy wielkim misjonarzu z VIII wieku, który szerzył chrześcijaństwo w Europie Środkowej, w tym także w mojej ojczyźnie, chodzi o świętego Bonifacego, który przeszedł do historii jako „apostoł Niemców”. Dzięki skrupulatności jego biografów mamy wiele wiadomości o jego życiu: urodził się w rodzinie anglosaskiej w Wessex około 675 roku i na chrzcie otrzymał imię Winfryd. Bardzo młodo wstąpił do klasztoru, gdyż pociągał go ideał monastycyzmu. Obdarzony wybitnymi zdolnościami umysłowymi zdawał się być przeznaczony do spokojnej i błyskotliwej kariery naukowej: został nauczycielem gramatyki łacińskiej, napisał kilka traktatów, ułożył też liczne poezje po łacinie. Wyświęcony na kapłana w wieku około trzydziestu lat, poczuł powołanie do apostołowania wśród pogan na kontynencie. Jego ziemia – Wielka Brytania, którą ewangelizowali zaledwie sto lat wcześniej benedyktyni pod przewodnictwem św. Augustyna, odznaczała się wiarą tak mocną i tak żarliwą miłością, że mogła wysyłać misjonarzy do Europy Środkowej, by głosili tam Ewangelię. W roku 716 Winfryd z kilkoma towarzyszami udał się do Fryzji (dzisiejszej Holandii), spotkał się tam jednak ze sprzeciwem miejscowego władcy i próba ewangelizacji się nie powiodła. Po powrocie do ojczyzny nie upadł na duchu i dwa lata później udał się do Rzymu na rozmowę z papieżem Grzegorzem II, który udzielił mu wskazówek. Papież, według relacji jednego z biografów, przyjął go „z uśmiechniętym obliczem i pełnym słodyczy spojrzeniem” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, ss. 13-14), w końcu zaś, nadawszy mu nowe imię – Bonifacy, powierzył mu na mocy oficjalnych pism misję przepowiadania Ewangelii wśród narodów Niemiec.

    Pokrzepiony i podniesiony na duchu poparciem, jakiego udzielił mu papież, Bonifacy oddał się głoszeniu Ewangelii w owych stronach, walcząc z kultami pogańskimi oraz umacniając podstawy moralności ludzkiej i chrześcijańskiej. Z wielkim poczuciem obowiązku pisał w jednym ze swych listów: „Jesteśmy niezłomni w walce w Dniu Pańskim, skoro nadeszły dni udręki i nędzy… Nie jesteśmy cichymi psami ani milczącymi obserwatorami, ani najemnikami uciekającymi przed wilkami! Jesteśmy natomiast pilnymi Pasterzami, którzy czuwają nad trzódką Chrystusową, głoszą osobom ważnym i zwykłym ludziom, bogatym i biednym wolę Boga… w porę i nie w porę…” (Epistulae, 3, 352.354: MGH). Dzięki swej niezmordowanej działalności, zdolnościom organizacyjnym, otwartemu i ujmującemu charakterowi, mimo stanowczości, Bonifacy osiągnął wspaniałe wyniki. Wówczas papież „ogłosił, że chce obdarzyć go godnością biskupią, aby w ten sposób z większą jeszcze determinacją mógł naprawiać i sprowadzać na drogę prawdy błądzących, aby czuł wsparcie ze strony wyższej władzy, wypływającej z godności apostolskiej i aby tym lepiej był widziany przez wszystkich na urzędzie przepowiadania, im bardziej widoczne by było, że z tej przyczyny wyświęcony został na hierarchę apostolskiego” (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Levison, lib. I, p. 127).

    Papież osobiście wyświęcił Bonifacego na „Biskupa regionalnego” – to znaczy dla całych Niemiec – który podjął następnie swe apostolskie trudy na powierzonych sobie obszarach i rozciągnął swe działania także na Kościół Galii: z wielką roztropnością przywrócił dyscyplinę kościelną, zwoływał liczne synody dla zapewnienia władzy świętych kanonów, umocnił niezbędną jedność z Biskupem Rzymu – była to sprawa, która leżała mu szczególnie na sercu. Również następcy Grzegorza II cenili go bardzo wysoko: Grzegorz III mianował go arcybiskupem wszystkich plemion germańskich, wysłał mu paliusz i przyznał władzę organizowania hierarchii kościelnej w tych regionach (por. Epist. 28: S. Bonifatii Epistulae, ed. Tangl, Berolini 1916); papież Zachariasz zatwierdził go na urzędzie i pochwalił jego zaangażowanie (por. Epist. 51, 57, 58, 60, 68, 77, 80, 86, 87, 89: op. cit.); papież Stefan III, zaraz po swym wyborze, otrzymał od niego list z wyrazami synowskiego uszanowania (por. Epist. 108: op. cit.).

    Wielki biskup, oprócz pracy ewangelizacyjnej i organizacji Kościoła przez tworzenie diecezji i odbywanie synodów, nie omieszkał sprzyjać zakładaniu licznych klasztorów, męskich i żeńskich, aby niczym latarnia morska promieniowały wiarą oraz kulturą ludzką i chrześcijańską na cały obszar. Z klasztorów benedyktyńskich w swojej ojczyźnie sprowadzał mnichów i mniszki, którzy udzielali mu niezwykle wartościowej i cennej pomocy w wypełnianiu misji głoszenia Ewangelii oraz szerzenia nauk humanistycznych i sztuk wśród mieszkańców. Słusznie bowiem uważał, że praca dla Ewangelii musi być także pracą dla dobra prawdziwej kultury ludzkiej. Przede wszystkim klasztor w Fuldzie – założony około roku 743 – był sercem i ośrodkiem promieniowania duchowości i kultury religijnej: trwając na modlitwie, pracy i pokucie mnisi ćwiczyli się tam w dążeniu do świętości, kształcili się w poznawaniu nauk świętych i świeckich, przygotowywali się do głoszenia Ewangelii, aby być misjonarzami. Toteż zasługą Bonifacego, jego mnichów i jego mniszek – również kobiety miały bardzo ważny udział w tym dziele ewangelizacji – był także rozkwit owej kultury humanistycznej, która jest nierozdzielna od wiary i ukazuje jej piękno. Sam Bonifacy pozostawił nam znaczącego dzieła intelektualne. Przede wszystkim bogatą korespondencję, w której listy pasterskie przeplatają się z listami urzędowymi i innymi o charakterze prywatnym, ukazującymi wydarzenia społeczne, nade wszystko zaś jego bogaty temperament i jego głęboką wiarę. Napisał nawet traktat Ars grammatica, w którym objaśniał deklinacje, czasowniki, składnię języka łacińskiego, który jednak dla niego stawał się również narzędziem służącym szerzeniu wiary i kultury. Przypisuje mu się także Ars metrica, czyli wprowadzenie do pisania poezji oraz wiele utworów poetyckich, wreszcie zbiór piętnastu kazań.

    Chociaż był już zaawansowany wiekowo – miał niemal 80 lat – przygotował się do nowej misji ewangelizacyjnej: z około pięćdziesięcioma mnichami powrócił do Fryzji, gdzie rozpoczynał swe dzieło. Niemal przeczuwając bliską już śmierć, nawiązując do drogi życia, pisał do swego ucznia i następcy na stolicy w Moguncji, biskupa św. Lulego: „Pragnę doprowadzić do końca cel tej podróży; nie mogę w żadnym wypadku wyrzec się pragnienia wyjazdu. Zbliża się dzień mego kresu i nadchodzi czas mej śmierci: po złożeniu doczesnych szczątków udam się po wieczną nagrodę. Lecz ty, najdroższy synu, nieustannie wzywaj lud, by odwrócił się od manowców błędu, dokończ rozpoczętą już budowę bazyliki w Fuldzie, gdzie złożysz moje ciało zestarzałe długimi latami życia” (Willibald, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., p. 46). Gdy rozpoczynał Mszę św. w Dokkum (w dzisiejszej północnej Holandii), 5 czerwca 754 r. napadła nań banda pogan. Wyszedł przed szereg z pogodnym obliczem i «zakazał swoim walczyć, mówiąc: „ Zaniechajcie, syneczkowie, walk, porzućcie wojnę, bo świadectwo Pisma Świętego napomina nas, abyśmy nie odpłacali złem za zło, ale dobrem za zło. Oto nadszedł dzień od dawna upragniony, oto dzień naszego kresu; miejmy ufność w Panu!» (tamże, str. 49-50). Były to jego ostatnie słowa, zanim upadł pod ciosami napastników. Zwłoki biskupa- męczennika zostały następnie przeniesione do klasztoru w Fuldzie, gdzie znalazły godny pochówek. Już jeden z jego pierwszych biografów wyraził się o nim w następujących słowach: „Świętego biskupa Bonifacego można nazywać ojcem wszystkich mieszkańców Niemiec, bo jako pierwszy zrodził ich dla Chrystusa słowem swego świętego przepowiadania, umocnił ich swym przykładem i oddał za nich w końcu życie – nie można dać większej od tej miłości» (Otloho, Vita S. Bonifatii, ed. Cit., lib. I, p. 158).

    Jakie przesłanie możemy dziś, po wiekach, odczytać z nauczania i niezwykłej działalności tego wielkiego misjonarza i męczennika? Pierwszą oczywistością narzucającą się każdemu, kto poznaje życie Bonifacego, jest centralne miejsce Słowa Bożego przeżywanego i interpretowanego w wierze Kościoła, Słowa, którym on żył, które głosił i o którym zaświadczył aż po najwyższy dar z siebie w męczeństwie. Był tak zafascynowany Słowem Bożym, że odczuwał konieczność i obowiązek niesienia go innym, nawet ryzykując osobiste bezpieczeństwo. Na nim opierała się ta wiara, do której krzewienia zobowiązał się uroczyście w chwili konsekracji biskupiej: «W pełni wyznaję czystość świętej wiary katolickiej i z Bożą pomocą pragnę pozostawać w całkowitej jedności z ową wiarą, w której bez najmniejszej wątpliwości jest pełnia zbawienia chrześcijan» (Epist. 12, in S. Bonifatii Epistolae, ed. cit., p. 29).

    Drugą bardzo ważną oczywistością, wypływającą z życia św. Bonifacego, jest jego wierna wspólnota ze Stolicą Apostolską, stanowiąca mocny i centralny punkt jego pracy misjonarza. Zawsze zachowywał tę wspólnotę jako regułę swej misji i pozostawił ją jako swój testament. W liście do papieża Zachariasza stwierdził: „Nieustannie zachęcam i nakłaniam do posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej tych, tych którzy chcą pozostać w wierze katolickiej i jedności z Kościołem rzymskim i tych wszystkich, których w tej mojej misji Bóg mi daje jako słuchaczy i uczniów” (Epist. 50: tamże, str. 81). Owocem takiej postawy był mocny duch jedności wokół Następcy Piotra, przekazywany przez św. Bonifacego Kościołom na terenie jego działalności misyjnej, łącząc z Rzymem Anglię, Niemcy, Francję i przyczyniając się w zdecydowany sposób do budowania chrześcijańskich korzeni Europy, które dały obfite owoce w następnych wiekach.

    Warto zwrócić też uwagę na św. Bonifacego z jeszcze jednego względu: wspierał on spotkanie kultury rzymsko-chrześcijańskiej z germańską. Wiedział bowiem, że humanizacja i ewangelizacja stanowi integralną część jego misji biskupiej. Przekazując starożytne dziedzictwo wartości chrześcijańskich, zaszczepiał ludom germańskim nowy styl życia, bardziej ludzki, dzięki któremu lepiej przestrzegano niezbywalnych praw osoby. Jako prawdziwy syn św. Benedykta potrafił łączyć modlitwę i pracę, (fizyczną i intelektualną), pióro i pług.

    Odważne świadectwo św. Bonifacego jest dla nas wszystkich zachętą, abyśmy w swym życiu przyjęli Słowo Boże jako istotny punkt odniesienia, żarliwie kochali Kościół, abyśmy czuli się współodpowiedzialni za jego przyszłość i dążyli do jego jedności wokół następcy Piotra. Równocześnie przypomina on nam, że chrześcijaństwo, sprzyjając upowszechnieniu kultury, wspiera rozwój człowieka. Dziś naszym zadaniem jest stawanie na wysokości tak fascynującego dziedzictwa i sprawienie, aby owocowało ono z pożytkiem dla przyszłych pokoleń.

    Zawsze wielkie wrażenie wywiera na mnie jego gorliwy zapał dla Ewangelii. W wieku czterdziestu lat opuszcza piękne i owocne życie mnisze, życie zakonnika i profesora, aby głosić Ewangelię ludziom prostym, barbarzyńcom. Mając osiemdziesiąt lat jeszcze raz udaje się do rejonu, gdzie przewiduje swe męczeństwo. Porównując tę jego żarliwą wiarę, ową gorliwość o Ewangelię z naszą wiarą, często tak letnią i zbiurokratyzowaną, widzimy, co powinniśmy robić i jak odnowić naszą wiarę, abyśmy mogli przekazać w darze naszym czasom cenną perłę Ewangelii.

    Benedykt XVI

    wiara.pl 

    _________________________________________________________________________________________

     5 czerwca

    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk, dziewica

    Błogosławiona Małgorzata Łucja Szewczyk

    Małgorzata urodziła się w 1828 r. w głęboko religijnej rodzinie polskiej w Szepetówce na Wołyniu (obecnie Ukraina). Wcześnie osierocona, znalazła duchowe oparcie w Bogu i Matce Najświętszej. Mając 20 lat wstąpiła do III Zakonu św. Franciszka i złożyła prywatne śluby rad ewangelicznych. Jako tercjarka odważnie świadczyła miłosierdzie w trudnym okresie niewoli narodowej. Około 1880 r. udała się do Zakroczymia, odprawiła rekolekcje pod kierunkiem bł. Honorata Koźmińskiego i powierzyła się jego kierownictwu duchowemu. Odtąd w wynajętym mieszkaniu zaczęła gromadzić opuszczone i chore staruszki, którymi opiekowała się z wielką miłością. Gdy przyłączyły się do niej pierwsze towarzyszki, z pomocą bł. Honorata założyła zgromadzenie, które z czasem przyjęło nazwę Córek Matki Bożej Bolesnej, znane jako siostry serafitki.
    W 1891 r. przeniosła się do Galicji. W Oświęcimiu wybudowała klasztor, który stał się domem macierzystym zgromadzenia, ukierunkowanego na służbę opuszczonym i chorym oraz religijne wychowanie dzieci w otwieranych sierocińcach i ochronkach. Była dla sióstr wzorem żywej wiary, bezgranicznego zaufania Bożej Opatrzności i szczególnej czci wobec Matki Bożej Bolesnej. Eucharystia stanowiła centrum i źródło jej zapału apostolskiego, gorliwości o chwałę Bożą i ofiarnej miłości.
    Zmarła w opinii świętości 5 czerwca 1905 roku. Została zaliczona w poczet błogosławionych dnia 9 czerwca 2013 r. w bazylice Bożego Miłosierdzia w Krakowie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________________

    Matka Małgorzata Szewczyk.

    Zaufanie wbrew głównemu nurtowi

    Przez większą część życia robiła rzeczy zakazane. Zakazane przez zaborców. Wbrew ukazom troszczyła się o kościoły na rodzimym Wołyniu, uczyła dzieci katechizmu, a jako dojrzała kobieta założyła tajne, gdyż bezhabitowe zgromadzenie, które opiekowało się najuboższymi.

    Mogła trafić do więzienia, zostać zesłana na Syberię, mimo to robiła swoje, ufała, że skoro Bóg chce aby wykonała taką robotę,  to z pewnością się o nią zatroszczy. Małgorzata Łucja Szewczyk, założycielka Zgromadzenia Matki Bożej Bolesnej całym życiem potwierdza, że nigdy się nie zawiodła.

    Urodziła się w 1828 roku Szepetówce koło Zasławia na Wołyniu. Jej ojciec był dzierżawcą cukrowni i folwarku, rodzina była zamożna. Szczęście skończyło się w dzieciństwie – miała zaledwie dziewięć lat, gdy została sierotą i opiekę nad nią przejęła starsza przyrodnia siostra. To dzięki niej otrzymała staranne wykształcenie i wychowanie. Już w młodości odkryła, że małżeństwo to nie jej los. Chciała całkowicie poświęcić się Bogu, ale klasztory zostały na Wołyniu już zlikwidowane, bo ziemie te zostały przez rosyjskich zaborców uznane za integralną część Imperium, inaczej niż w Królestwie Polskim i poddane ostrej rusyfikacji jeszcze przed wielką akcją represji i rusyfikacji po Powstaniu Styczniowym. Biskupi diecezji zostali wywiezieni na Sybir, kościoły były zamykane. Jedyne, co mogła zrobić w tak wrogiej atmosferze to przyłączyć się do III Zakonu św. Franciszka i żyć radami ewangelicznymi w miarę możliwości.

    Troszczyła się o kościoły, szyła i haftowała bieliznę liturgiczną, przygotowywała dzieci do I Komunii św., opiekowała się biednymi. Z Wołynia wyniosła dwie cenne umiejętności, które bardzo jej się przydały w przyszłości – potrafiła szyć, pięknie haftować i stosować medycyne ludową.

    Miała 42 lata gdy wyruszyła na pielgrzymkę do Jerozolimy. Trudy podróży ofiarowała w intencji Kościoła na Wołyniu. Wcześniej udała się do Żytomierza po błogosławieństwo jedynego pozostającego na wolności biskupa Borowskiego (on także skończył jako zesłaniec) i ruszyła w drogę. Pierwszy etap drogi – liczący 1800 kilometrów – przeszła na piechotę. Przez Berdyczów i Winnicę doszła do Odessy, gdzie wsiadła na statek. Łucja tęskniła za Golgotą, tam chciała oddać wszystkie osobiste i narodowe sprawy. Gdy w końcu dotarła poczuła wielką łączność z Bogurodzicą, stojącą pod krzyżem. Matka Boska Bolesna została patronką jej życia i prac.

    W Ziemi Świętej została około trzech lat. Pracowała w szpitalu św. Józefa razem z francuskimi zakonnicami i wciąż zastanawiała się, co ma robić, gdy wróci do kraju. Kierunek był oczywisty, chciała opiekować się najsłabszymi. Droga, konkretna realizacja planu, wciąż były dla niej niejasne.

    Pomysł i konkret poddał jej o. Honorat Koźmiński, którego spotkała po powrocie do kraju. On też całe życie robił rzeczy zakazane przez rząd, bo będąc więźniem cara, przebywającym w kolejnych klasztorach – w Zakroczymiu i Nowym Mieście – ewangelizował, spowiadał od świtu do nocy i zastanawiał się, co robić w sytuacji, gdy Rosjanie po Powstaniu Styczniowym skasowali większość klasztorów w Królestwie, zakazali przyjmowania do nowicjatu, a starzy zakonnicy mieli dogorywać. I zdecydował, że w tej sytuacji należy zakładać tajne zgromadzenia, których członkowie będą ubierać się i żyć tak jak inni świeccy, ale potajemnie ewangelizować różne stany społeczne: nauczycieli, rzemieślników, robotnice, służące. Założycieli (zwłaszcza założycielki, bo było ich więcej) szukał o. Honorat wśród swoich penitentów, układał program ich formacji, na jego ręce składali później śluby zakonne. Tak powstało 26 zgromadzeń, a gdy w 1878 roku Łucja Szewczyk spowiadała się u charyzmatycznego kapucyna, On szybko ocenił, że powinna rozpocząć większe dzieła.

    Łucja, która otrzymała imię zakonne Małgorzata „praktykowała” najpierw w „Przytulisku” w Warszawie, gdzie opiekowano się biedakami, a gdy okrzepła w swej zakonności, rozpoczęła samodzielną pracę. Kupiła w Zakroczymiu dom i na własnych plecach wniosła dwie pierwsze staruszki. Taki był początek Zgromadzenia Matki Bożej Bolesnej, które rozrastało się mimo nieustającej inwigilacji służb jawnych i tajnych imperatora. Zakładała kolejne placówki i przyjmowała kandydatki do ukrytej rodzinny zakonnej. Policja wciąż ją śledziła, a ona pisała do sióstr, że dokąd inaczej być nie może, trzeba ufać Bogu i żyć jak się da, a święta Opatrzność je nie opuści…

    Nie myliła się, choć władze przeprowadziły śledztwo, badając, czy nie prowadzi zakazanej działalności, ale sprawa została umorzona i siostry nadal w ukryciu opiekowały się biedakami oraz ludźmi starymi.

    Matka Małgorzata Szewczyk. Zaufanie wbrew głównemu nurtowi

    Po dziesięciu latach pracy w zaborze rosyjskim matka Małgorzata przeniosła swe dzieło do Galicji. Po atmosferze grozy mogła spokojnie rozpocząć pracę i wykorzystać w pełni swoje możliwości. W Hałcnowie koło Bielska powstał dom dla biednych staruszek, ale także ochronka i sierociniec. W Oświęcimiu powstał dom generalny. Dzięki wielkiej ofiarności przy domu wybudowały kościół pod wezwaniem Matki Bożej Bolesnej. Później założyły szkołę gospodarczą dla dziewcząt z okolicy. Siostry zakładały pracownie krawieckie i hafciarskie, uczyły ubogie dziewczęta zawodu, odwiedzały chorych – pielęgniarstwa uczyły się jako wolontariuszki w szpitalach. Kilka z nich wyspecjalizowało się w rwaniu zębów u krakowskich bonifratrów. Były niezastąpione.

    Pieniądze? Nie były przeszkodą. Serafitki (bo tak się nazywają) najpierw zaczynały dzieło. Fundusze się znajdowały później, jak na przykład wówczas, gdy na żłobek w Żywcu wpłaciła darowiznę Felicja Elżbieta Habsburg. Opatrzność Boża była niezawodna.

    Po dwudziestu trzech latach matka Małgorzata przekazała urząd przełożonej swojej następczyni. Za radą o. Honorata, który do końca życia był jej spowiednikiem wróciła na ziemie zaboru rosyjskiego i zamieszkała w Nieszawie koło Włocławka.

    Choć nie była bardzo znana, jej praca i modlitwa przyciągały ludzi. Gdy zmarła w 1905 na jej pogrzeb przyszły tłumy.

    Alina Petrowa-Wasilewicz/Stacja7.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    4 czerwca

    Święty Franciszek Caracciolo, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr z Werony, prezbiter i męczennik
    ***
    Święty Franciszek Caracciolo

    Franciszek urodził się 13 października 1563 r. w Villa Santa Maria (królestwo Neapolu). Pochodził ze znakomitej rodziny. Na chrzcie otrzymał imię Askaniusz. Kiedy miał 22 lata, zachorował śmiertelnie. Złożył wtedy ślub oddania się Panu Bogu na służbę i wyzdrowiał.
    Studiował teologię na uniwersytecie w Neapolu, przeplatając studia modlitwą, uczynkami pokutnymi i charytatywnymi. W 1587 r. przyjął święcenia kapłańskie. Zaraz też włączył się do bractwa kapłanów neapolitańskich, których celem było towarzyszyć skazanym na śmierć, opiekować się więźniami i galernikami. Kaplica stowarzyszenia była w pobliżu szpitala dla nieuleczalnie chorych. Dzieląc pomiędzy te instytucje swoje zajęcia, młody kapłan z wolna pozyskał dla swojej apostolskiej pracy podobnie gorliwych kapłanów. Na początku zgłosiło swój akces dwóch. Wszyscy trzej przyjaciele udali się do pustelni w Camaldoli, by na modlitwie prosić o światło Ducha Świętego i opracować regułę. Postanowiono do ślubów ubóstwa, czystości i posłuszeństwa dołączyć ślub czwarty – nie przyjmowania żadnych godności kościelnych. Papież Sykstus V zatwierdził regułę – a więc i nowy zakon – w roku 1588. W ten sposób Askaniusz razem z genueńczykiem Janem Adorno założył nowy zakon Kanoników Regularnych Mniejszych, opiekujący się biednymi, chorymi i więźniami. Mając 26 lat, 9 kwietnia 1589 r., złożył śluby i w miejsce dotychczasowego: Askaniusz, przyjął nowe imię zakonne – Franciszek. W 1591 r. został generałem zakonu. W roku 1591 otrzymał zaproszenie do objęcia opieki nad kościołem Matki Bożej Większej w Neapolu. W roku 1594 powstał pierwszy dom zakonu w Hiszpanii, w roku 1598 w Rzymie, przy kościele Św. Agnieszki na Placu Navona. W roku 1601 Franciszek założył dom zakonny w Valladolid i trzeci z kolei w Hiszpanii, w Alcala. W roku 1606 powstał w Rzymie drugi dom nowego zakonu.
    Na własną prośbę Franciszek został zwolniony z obowiązków przełożonego generalnego. Piastował urzędy niższe: mistrza nowicjatu i przełożonego domu w Neapolu, potem wikariusza generalnego zakonu. Odznaczał się gorliwością, umartwieniem oraz nabożeństwem do Najświętszego Sakramentu. Popierał ze wszystkich sił – a także sam wprowadzał, gdzie tylko mógł – uroczyste wystawienia Najświętszego Sakramentu, adoracje i procesje.
    Zmarł 4 czerwca 1608 r. w Anconie, pielgrzymując do sanktuarium Matki Bożej w Loreto. Pochowano go w kościele Matki Bożej Większej w Neapolu. W czasie pogrzebu wydarzył się wypadek nagłego uzdrowienia pewnego człowieka ze śmiertelnej choroby. Po przepisanym przez prawo kościelne procesie kanonicznym do chwały błogosławionych wyniósł Franciszka papież Klemens XIV w roku 1770. Do katalogu świętych wpisał go uroczyście papież Pius VII w roku 1807. W roku 1840 św. Franciszek Caracciolo został ogłoszony drugim – obok św. Januarego – patronem Neapolu. W roku 1844 ciało Świętego przeniesiono do kościoła Santa Maria di Monteverginella w Neapolu.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    3 czerwca

    Święci Karol Lwanga
    i jego Towarzysze, męczennicy

    Zobacz także:
      •  Święta Klotylda
      •  Święty Jan Grande, zakonnik
    ***
    Święci Karol Lwanga i Towarzysze

    Do VIII wieku Afryka Północna wydała wielu świętych. Afryka Czarna – Środkowa i Południowa – zetknęła się z Kościołem dopiero wiele wieków później. Do Ugandy chrześcijaństwo dotarło w latach dziewięćdziesiątych XIX w. W 1879 r. przybyli tam Ojcowie Biali, którzy spotkali się z przychylnością mieszkańców. Jednak w kilka lat później razem z misjonarzami anglikańskimi zostali zmuszeni przez króla Mtera do opuszczenia kraju. Kiedy po jego śmierci na tron wstąpił Mwanga, rozpoczęło się krwawe prześladowanie chrześcijan. Pierwsze prześladowanie dotknęło misję anglikańską. W Natebe nieopodal stolicy kraju, Kampali, wbito na pale i żywcem spalono trzech uczniów szkockiego misjonarza Mackaya, który uczył Murzynów czytać, pisać i wierzyć. Z rozkazu króla zginął następnie pierwszy biskup anglikański, Hannigton.
    Wkrótce ofiarą nienawiści padli także neofici katoliccy – wśród nich dworzanie króla. Przez wiele dni na uwięzionych wywierano wszelkiego rodzaju naciski. Wśród męczenników było dwóch chłopców, liczących zaledwie 12 lat. Dnia 3 czerwca 1886 roku w Namugongo zapłonął stos. Zawiniętych w trzcinowe maty misjonarzy kolejno wrzucano w płomienie. Było to w uroczystość Wniebowstąpienia Pańskiego. Męczenników było bardzo wielu. 6 czerwca 1920 roku beatyfikował ich Benedykt XV. Karol Lwanga został wyróżniony dlatego, że nie tylko z uśmiechem poniósł śmierć, ale zachęcał innych do wytrwania. Wraz z nim zginęło jednego dnia na tym samym miejscu 13 męczenników. Dlatego 3 czerwca papież wyznaczył na ich doroczne wspomnienie. 18 października 1964 roku (w niedzielę misyjną) Paweł VI wyniósł wspomnianych męczenników do chwały świętych.

    Święty Karol Lwanga

    Karol Lwanga był wodzem plemienia Nagweya i przełożonym królewskich paziów. W momencie śmierci miał 25 lat. Jego ciało palono wolno na ogniu, zaczynając od stóp. Zgodnie z decyzją Piusa XI z 1934 r. Karol Lwanga jest patronem młodzieży i Akcji Katolickiej w Afryce.
    Balikudembe, Józef Mukasa, był pierwszym ministrem króla. Dla Chrystusa zdołał pozyskać 150 pogan. Banabakintu był naczelnikiem kilku wiosek murzyńskich. Zginął, kiedy miał lat 35. Andrzej Kaggwa, lat 30, był kapelmistrzem królewskim. Został ścięty, potem porąbany w kawałki. Szczególne męki zastosowano wobec Macieja Kalemby, który był sędzią i namiestnikiem okręgu; zginął mając lat 50. Obcięto mu ręce i nogi, wycinano mu żywcem kawały ciała, palono go, a potem wrzucono w sitowie w nadziei, że się po tylu mękach załamie. Tam od ran skonał. Pozyskał dla Chrystusa ok. 200 współziomków. Mwaggali Noe był garncarzem i garbarzem. 31 maja 1886 roku powieszono go, przebito włócznią, a jego wnętrzności dano na pożarcie wygłodniałym psom.Krew męczeńska wylana w Ugandzie nie poszła na marne, ale użyźniła czarną glebę afrykańską. Zaraz po ustaniu prześladowania w roku 1890 w Ugandzie było już 2197 katolików i ok. 10 000 katechumenów, którzy przygotowywali się do przyjęcia chrztu. W roku 1906 ich liczba wzrosła do ok. 100 000 katolików i ok. 150 000 katechumenów.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 czerwca

    Najświętsza Maryja Panna Krzeszowska
    Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Święci męczennicy Marcelin i Piotr
      •  Błogosławiony Sadok i jego Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Feliks z Nikozji, zakonnik
    ***
    Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej w Krzeszowie

    W Krzeszowie na Dolnym Śląsku znajduje się kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Zwany był Domus aurea (Złotym domem) ze względu na niesłychany przepych wnętrza. W jego powstawaniu uczestniczyli najwybitniejsi przedstawiciele sztuki śląskiej. Kościół zbudowano w latach 1728-1735. Jego wnętrze zdobi dekoracja malarska autorstwa Jerzego Wilhelma Neunhertza. Tworzy ona wielki cykl malowideł sklepiennych; ich tematyka została zaczerpnięta z biblijnych zapowiedzi proroka Izajasza, odnoszących się do Chrystusa. Wiele wątków na malowidłach odwołuje się także do wydarzeń z dziejów zakonu bernardynów, pierwszych opiekunów sanktuarium krzeszowskiego (1242-1292). Po nich opiekę nad opactwem krzeszowskim objęli cystersi.
    W głównym ołtarzu kościoła znajduje się obraz Piotra Brandla, przedstawiający Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Szczególnym kultem otoczony jest także znajdujący się w ołtarzu wizerunek Matki Bożej Łaskawej. Zaginął on podczas wojen husyckich w wieku XV, a odnaleziony został 18 grudnia 1622 r. To wówczas z wielką siłą odrodził się jego kult. Na pamiątkę tego wydarzenia każdego roku 18 grudnia obchodzone jest Święto Światła.

    Obraz Matki Bożej Łaskawej (Krzeszowskiej), Królowej Sudetów

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, czczonej także jako Królowa Sudetów, znajduje się w Krzeszowie od XIII w. Ikona ta należy prawdopodobnie do najstarszych obrazów maryjnych w Europie. Według jednego z przekazów, pochodzi z Bizancjum. Mieli ją przywieźć rycerze uczestniczący w wyprawach krzyżowych. Najpierw trafiła do Rimini we Włoszech, następnie do Bawarii, w rodzinne strony św. Jadwigi. Przyszła żona Henryka Brodatego przywiozła ją na Dolny Śląsk w wianie ślubnym.
    Wizerunek Maryi namalowany jest farbami temperowymi na modrzewiowej desce o rozmiarach 60 x 37 centymetrów. Zamyślona Maryja, w purpurowym maforionie i zielonej sukni, lewą dłoń wspiera na piersi, a na prawej trzyma Jezusa okrytego zieloną szatką, spod której widać Jego bose stopy. Jezus podnosi prawą rączkę do góry w geście błogosławieństwa, w lewej trzyma zwinięty w rulon pergamin. Swą twarz kieruje w stronę Matki. Tło ikony jest złote. Ikonę otaczają piękne barokowe ramy wraz z napisem: Gratia Sanctae Mariae (Łaska Świętej Maryi). Ani twórca, ani dokładna data powstania obrazu nie są znane.
    Pomiędzy 25 marca 1996 r. a 10 września 1997 r. na terenie diecezji legnickiej miała miejsce peregrynacja kopii wizerunku Madonny Krzeszowskiej. Obraz nawiedził wówczas ponad 500 kościołów i kaplic zakonnych. 2 czerwca 1997 r. papież św. Jan Paweł II dokonał koronacji słynnego wizerunku krzeszowskiego złotymi koronami. Powiedział wtedy:Sanktuarium krzeszowskie ufundowała Anna, wdowa po Henryku Pobożnym, w rok po bitwie legnickiej. Już w wieku XIII przed obrazem Bogarodzicy gromadziły się rzesze pielgrzymów. I już wówczas nosiło ono nazwę Domus Gratiae Mariae. Rzeczywiście był to Dom Łaski hojnie rozdzielanej przez Bogurodzicę, do którego licznie przybywali pielgrzymi z różnych krajów, zwłaszcza Czesi, Niemcy, Serbołużyczanie i Polacy. Cieszymy się, że dziś także Boża Matka zgromadziła licznych pielgrzymów z tych po sąsiedzku żyjących narodów.
    Niech ten znak włożenia koron na głowę Maryi i Dzieciątka Jezus będzie wyrazem naszej wdzięczności za dobrodziejstwa Boże, których tak wiele otrzymywali i stale otrzymują czciciele Maryi, spieszący do krzeszowskiego Domu Łaski. Niech będzie również znakiem zaproszenia Jezusa i Maryi do królowania w naszych sercach i w życiu naszego narodu. Abyśmy wszyscy stawali się świątynią Boga i mężnymi świadkami Jego miłości do ludzi.
    Uroczysta intronizacja obrazu odbyła się w Krzeszowie 17 sierpnia 1997 r. Biskup legnicki ustanowił w Krzeszowie pierwsze sanktuarium na terenie diecezji, a w 1998 r. kościół Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Krzeszowie został ogłoszony bazyliką mniejszą. Corocznie, 15 sierpnia, w dniu odpustu obraz jest wyjmowany z głównego ołtarza i niesiony w uroczystej procesji przez przedstawicieli kapłanów, ojców, matek, młodzieży męskiej i żeńskiej, górników i dzieci. Z kolei 2 czerwca obchodzi się uroczystość odpustową w rocznicę koronacji obrazu przez św. Jana Pawła II.Różnymi tytułami chrześcijańska pobożność wzywała w ciągu wieków Matkę Bożą. Należy do nich określenie “Matka Łaski Bożej” lub inaczej Matka Boża Łaskawa. Pierwsze sformułowanie zaczerpnięte jest z litanii loretańskiej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.
    Zarówno u boku pierwszego człowieka – Adama, jak i u boku Chrystusa pojawia się niewiasta: Ewa i Maryja. Jak Ewa współdziałała w grzechu pierworodnym, tak Maryja ma swój czynny udział w zbawczej działalności Syna; działalności, przez którą otrzymujemy “obfitość łaski i dar sprawiedliwości”.
    Ojcowie Soboru Watykańskiego II tak nas pouczają: “Maryja, córka Adama, zgadzając się na słowo Boże, stała się Matką Jezusa, i przyjmując zbawczą wolę Bożą całym sercem, nie powstrzymana żadnym grzechem, całkowicie poświęciła samą siebie, jako służebnicę Pańską, osobie i dziełu Syna swego, pod Jego zwierzchnictwem i wespół z Nim z łaski Boga wszechmogącego służąc tajemnicy odkupienia. Maryja… z wolną wiarą i posłuszeństwem czynnie współpracowała w dziele zbawienia ludzkiego” (Konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium, nr 56).
    To włączenie się Maryi w dzieło zbawienia człowieka ma swoje określone następstwo. Stała się ona naszą Matką w porządku łaski: “To zaś macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie – poczynając od aktu zgody, którą przy zwiastowaniu wiernie wypełniła i którą zachowała bez wahania pod krzyżem – aż do wiekuistego dopełnienia się zbawienia wszystkich wybranych. Albowiem wzięta do nieba nie zaprzestała tego zbawczego zadania, lecz poprzez wielorakie swoje wstawiennictwo ustawicznie zjednuje nam dary zbawienia wiecznego. Dzięki swej macierzyńskiej miłości opiekuje się braćmi swojego Syna, dopóki nie zostaną doprowadzeni do szczęśliwej ojczyzny” (Lumen gentium, nr 62).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 czerwca

    Święty Justyn, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Inigo z Oña, opat
    ***
    Święty Justyn
    Justyn urodził się na początku II w. we Flavia Neapolis (dzisiejszy Nablus w Samarii), w pogańskiej rodzinie. Po upadku Jerozolimy w 70 r. miasto było jednym z ważniejszych centrów kultury greckiej i rzymskiej na terenie Palestyny. Od młodości pasjonował się filozofią i problemami ogólnoludzkimi. Przebadał systemy Platona, Arystotelesa, Pitagorasa, epikurejczyków i modnych wówczas stoików. Jeszcze bardziej nurtowały go problemy religijne. W ten sposób zainteresował się judaizmem i chrześcijaństwem. Czytał Pismo św. i przyglądał się życiu chrześcijan. Badał ich naukę, obserwował ich obyczaje. Około roku 130 przyjął chrzest w Efezie. Stał się gorliwym wyznawcą.
    Justyn to najważniejszy apologeta chrześcijaństwa w II wieku. Wykorzystując autorytet, jaki sobie zdobył prawością charakteru i posiadaną wiedzą, zgromadził koło siebie uczniów i chętnie prowadził z nimi dyskusje na tematy filozoficzne, etyczne i religijne. Sam przekonany o tym, że tylko w chrześcijaństwie jest pełna prawda, dążył do tego, by i jego uczniowie byli o tym przekonani. Jednym z jego uczniów był Tacjan, późniejszy apologeta. Chętnie też spotykał się z filozofami pogańskimi i żydowskimi, aby żarliwie z nimi dyskutować na wspomniane tematy. W roku 135 spotkał się w Efezie z pewnym rabinem żydowskim, Tryfonem, i odbył z nim wielogodzinną dyskusję. Pamiątką tej rozmowy jest dzieło św. Justyna pod tytułem Dialog z Żydem Tryfonem.
    W tym czasie Justyn wydał też dwie apologie. Pierwszą z nich skierował do Rzymian, drugą zaś – formalnie do senatu rzymskiego. Wykazywał w nich odważnie, jak mylne poglądy mieli poganie o chrześcijanach i obalał zarzuty, stawiane wyznawcom Chrystusa przez pogan. Była to niemała odwaga. Od 100 lat wiara w Chrystusa była na państwowym indeksie. Od czasów Nerona chrześcijanie byli uważani za głównego wroga cesarstwa; należało ich tępić wszelkimi dostępnymi środkami. Nie odwołano krwawych edyktów, wydanych przez Nerona (54-68) i Domicjana (81-96). Za czasów Justyna panował wprawdzie raczej łagodny cesarz Antoninus Pius (138-161), wszakże za panowania cesarza-filozofa, Marka Aureliusza, prześladowanie wybuchło ponownie (161-180). Ofiarą właśnie tego prześladowania padł Justyn.

    Święty Justyn

    Justyn kilkakrotnie toczył dysputy z filozofem Krescensem, zwalczając jego błędne teorie. Z tego powodu został oskarżony przez Krescensa wraz z sześcioma uczniami Charitonem, jego żoną Charytą, Euelpistem, Hieraksem, Peonem i Walerianem o wyznawanie chrześcijaństwa. Został aresztowany. Akta sądowe, które Rzymianie bardzo skrupulatnie prowadzili, zaginęły. Według podania wyrokiem sędziego Juniusza Rustyka został Justyn – jako obywatel rzymski – skazany na śmierć przez ścięcie głowy mieczem. Wyrok wykonano ok. 165 r. w Rzymie.
    Nie wiadomo, gdzie znajdują się relikwie Męczennika. Te, które są w Rzymie (w bazylice św. Wawrzyńca za Murami), w Kolonii oraz w Namur wydają się niepewne.
    Na Soborze Watykańskim I biskupi wnieśli prośbę, aby papież wprowadził Mszę świętą i teksty brewiarzowe na dzień święta św. Justyna, które obchodzono wówczas (do roku 1969) 14 kwietnia. Papież Pius IX przychylił się do ich prośby. Leon XIII w roku 1874 rozszerzył święto na cały Kościół. Kościół grecki obchodzi jego pamiątkę 1 czerwca. Tak jest i dzisiaj w Kościele łacińskim.
    W swoich pismach św. Justyn podjął pierwsze próby zbliżenia nauki chrześcijańskiej i filozofii greckiej. Justyn żył zaledwie ok. 100 lat po śmierci świętych Apostołów Piotra i Pawła, dlatego też jego dzieła są fundamentalnymi źródłami dla zapoznania się z ówczesną sytuacją Kościoła, jego organizacją i wewnętrzną strukturą, z obrzędami i liturgią. Warto podkreślić, że Justyn był człowiekiem świeckim, który wykorzystał swoją wiedzę dla obrony wiary chrześcijańskiej.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w chwili, gdy wręcza swoją “Apologię” cesarzowi Hadrianowi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Święty Justyn

    Święty Justyn

    św. Justyn/André Thevet (PD)

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI z 21 marca 2007 roku

    (…) Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. (…)

    Drodzy bracia i siostry,

    w obecnych katechezach zastanawiamy się nad wielkimi postaciami rodzącego się Kościoła. Dziś mówić będziemy o świętym Justynie, filozofie i męczenniku, najważniejszym spośród Ojców Apologetów II wieku. Słowo “apologeci” określa tych starożytnych pisarzy chrześcijańskich, którzy stawiali sobie za cel obronę nowej religii przed poważnymi oskarżeniami ze strony pogan i Żydów oraz szerzenie nauki chrześcijańskiej w terminologii przystępnej dla kultury swoich czasów. I tak u apologetów mamy do czynienia z dwojaką troską: z troską bardziej typową dla apologetyki, aby bronić rodzącego się chrześcijaństwa (apologhía po grecku oznacza właśnie “obronę”) i z troską konstruktywną, “misyjną”, aby wyłożyć treści wiary w języku i w kategoriach myślenia zrozumiałych dla współczesnych.

    Justyn urodził się około roku 100 w okolicy starożytnego Sychem w Samarii; przez długi czas poszukiwał prawdy, pielgrzymując od jednej do drugiej szkoły tradycji filozofii greckiej. W końcu – o czym sam opowiada w swoim “Dialogu z Trifonem” – tajemnicza postać, starzec napotkany na nadmorskiej plaży, najpierw wprawił go w zakłopotanie, ukazując niezdolność człowieka do zaspokojenia własnymi siłami dążenia do tego, co boskie. Z kolei wskazał mu w dawnych prorokach osoby, do których należy się zwrócić, aby odnaleźć drogę do Boga i “prawdziwą filozofię”. Żegnając się z nim, starzec wezwał go do modlitwy, aby zostały mu otwarte bramy światła. Opowieść ta jest aluzją do kluczowego wydarzenia w życiu Justyna: na koniec długiej wędrówki filozoficznej poszukiwania prawdy, dotarł on do wiary chrześcijańskiej. Założył w Rzymie szkołę, w której bezpłatnie wprowadzał uczniów w nową religię, uważaną za prawdziwą filozofię. W niej bowiem znalazł prawdę, a więc i sztukę życia prowadzonego w prawy sposób. Został za to zadenuncjowany i ścięty około roku 165, za panowania Marka Aureliusza, cesarza filozofa, do którego Justyn wystosował jedną ze swoich apologii.

    Te właśnie dwie apologie oraz “Dialog z Żydem Trifonem” to jedyne dzieła, jakie po nim pozostały. Justyn chciał w nich przedstawić przede wszystkim Boży plan stworzenia i zabawienia, jaki dokonuje się w Jezusie Chrystusie, Logosie, to jest Słowie przedwiecznym, przedwiecznym Rozumie, Rozumie stwórczym. Każdy człowiek, jako stworzenie rozumne, ma udział w Logosie, nosi w sobie jego “nasienie” i zdolny jest uchwycić iskry prawdy. I tak sam Logos, który objawił się niczym w proroczej postaci Żydom Starego Przymierza, ukazał się częściowo, jakby w “nasionach prawdy”, również w filozofii greckiej. Otóż, wnioskuje Justyn, skoro chrześcijaństwo jest historycznym i osobistym objawieniem się Logosu w całej jego pełni, w konsekwencji “to wszystko, co pięknego wyraził ktokolwiek, należy do nas, chrześcijan” (2 Apol. 13, 4). W ten sposób, wytykając wprawdzie filozofii greckiej jej sprzeczności, Justyn sprowadza zdecydowanie do Logosu wszelką prawdę filozoficzną, uzasadniając z punktu widzenia rozumu wyjątkowe “roszczenie” do prawdy i powszechności religii chrześcijańskiej.

    Jeżeli Stary Testament dąży do Chrystusa jako postaci zorientowanej na wiele znaczącą rzeczywistość, również filozofia grecka dąży do Chrystusa i do Ewangelii, podobnie jak część dąży do połączenia się z całością. I powiada, że obie te rzeczywistości, Stary Testament i filozofia grecka, są niejako dwiema drogami, prowadzącymi do Chrystusa, do Logosu. Oto dlaczego filozofia grecka nie może przeciwstawić się prawdzie ewangelicznej, chrześcijanie zaś mogą czerpać z niej z ufnością, niczym z własnego dobra. Dlatego mój czcigodny poprzednik, papież Jan Paweł II, nazwał Justyna “pionierem konstruktywnego dialogu z myślą filozoficzną, nacechowanym co prawda ostrożnością i rozwagą”, ponieważ Justyn “chociaż zachował wielkie uznanie dla filozofii greckiej nawet po nawróceniu, twierdził stanowczo i jednoznacznie, że znalazł w chrześcijaństwie “jedyną niezawodną i przydatną filozofię” (Dialogus cum Tryphone Iudaeo 8, 1) (Fides et ratio, 38).

    W sumie postać i dzieło Justyna wyznaczają decydującą opcję starożytnego Kościoła na rzecz filozofii, na rzecz rozumu raczej, aniżeli na rzecz religii pogan. Pierwsi chrześcijanie bowiem niezmordowanie odrzucali jakikolwiek kompromis z religią pogan. Uważali ją za idolatrię, ryzykując z tego powodu pomówienie o “bluźnierstwo” i “bezbożność”. W szczególności, zwłaszcza w swej pierwszej apologii, Justyn dokonał bezlitosnej krytyki pogańskiej religii i jej mitów, uważanych przez niego za diabelskie “zwodzenie” z drogi prawdy. Filozofia natomiast reprezentowała uprzywilejowany obszar spotkania między pogaństwem, judaizmem i chrześcijaństwem właśnie na płaszczyźnie krytyki religii pogańskiej oraz jej fałszywych mitów. “Nasza filozofia – tak”, w sposób więcej niż wyraźny, określił nową religię inny apologeta współczesny Justynowi, biskup Melitone di Sardi (ap. Hist. Eccl. 4, 26, 7).

    Faktycznie religia pogańska nie podążała drogami Logosu, lecz upierała się przy drogach mitu, mimo iż filozofia grecka uznała go za pozbawiony spoistości w prawdzie. Dlatego zmierzch religii pogańskiej był nieuchronny: był on logiczną konsekwencją oderwania religii – sprowadzonej do sztucznego zespołu ceremonii, konwenansów i zwyczajów – od prawdy bytu. Justyn, a wraz z nim inni apologeci, podpisali zdecydowane opowiedzenie się wiary chrześcijańskiej za Bogiem filozofów przeciwko fałszywym bogom religii pogańskiej. Był to wybór na rzecz prawdy bytu przeciwko mitowi zwyczaju. Kilka dziesięcioleci po Justynie Tertulian określił tę samą opcję chrześcijan w lapidarny i wciąż aktualny sposób: Dominus noster Christus veritatem se, non consuetudinem, cognominavit – Chrystus stwierdził, że jest prawdą, a nie zwyczajem (De virgin. Vel. 1, 1). Warto zauważyć w związku z tym, że termin consuetudo, użyty tu przez Tertuliana w odniesieniu do religii pogańskiej, można by oddać w nowożytnych językach wyrażeniem “moda kulturowa”, “moda czasu”.

    W epoce takiej, jak nasza, naznaczonej relatywizmem w dyskusji na temat wartości i religii – jak też w dialogu między religiami – jest to lekcja, której nie można zapomnieć. W tym celu przypominam – i na tym zakończę – ostatnie słowa tajemniczego starca, spotkanego przez Justyna nad brzegiem morza: “Módl się, aby bramy światła zostały otwarte dla ciebie, ponieważ nikt nie może zobaczyć i pojąć, jeżeli Bóg i Jego Syn nie pozwolą mu tego zrozumieć”.

    papież Benedykt XVI

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

  • Matka Boża i Święci Pańscy – maj 2024

    ______________________________________________________________________________________________________________

    1 listopada – Uroczystość Wszystkich Świętych

    ***

    Wszyscy wierni, wyposażeni w tyle tak wielkich środków zbawienia, we wszystkich sytuacjach życiowych i w każdym stanie powołani są przez Pana, każdy na swojej drodze do doskonałej świętości.

    z Konstytucji o Kościele (Sobór Watykański II)

    Kościół nieustannie podaje nam wciąż nowe osoby, które w swoim życiu w sposób doskonały współpracowały z Bożą łaską i dziś oglądają już Boga twarzą w twarz. To są nasi błogosławieni, którzy nieustannie przed Bożym Obliczem orędują za nami i są wzorem dla nas szukającym swojej drogi prowadzącej do Boga.

    Jakże piękne i pełne pociechy jest świętych obcowanie! Jest to rzeczywistość, która nadaje inny wymiar całemu naszemu życiu. Nigdy nie jesteśmy sami! Należymy do duchowego «towarzystwa», w którym panuje głęboka solidarność: dobro każdego przynosi korzyść wszystkim i odwrotnie, wspólne szczęście promieniuje na jednostki.

    Każdy powinien mieć jakiegoś Świętego, z którym pozostawałby w bardzo zażyłej relacji, aby odczuwać jego bliskość przez modlitwę i wstawiennictwo, ale także, aby go naśladować. Chciałbym zaprosić was, abyście bardziej poznawali Świętych, rozpoczynając od tego, którego imię nosicie, czytając ich życiorysy i pisma. Bądźcie pewni, że staną się oni dobrymi przewodnikami, abyście jeszcze bardziej kochali Pana oraz będą cenną pomocą dla wzrostu ludzkiego i chrześcijańskiego.

    papież Benedykt XVI

    ______________________________________________________________________________________________________________

    “Wszyscy Święci” Fra Angelico, XV w./wikimedia commons

    ***

    O co chodzi w kulcie świętych?

    Po co nam święci? Po co się do nich modlić? Czy sam Pan Jezus nam nie wystarcza? Tego typu pytania pojawiają się nieraz w dyskusjach. Żeby dać na nie jakąś sensowną odpowiedź, trzeba jednak zacząć nie od świętych, ale od Kościoła – i jego miejsca w naszym przeżywaniu wiary.

    Większość z nas zgodzi się pewnie, że wiara jest czymś do głębi osobistym – jej siedliskiem jest serce, w które nie ma wglądu nikt poza Bogiem i nami. Marcin Luter, próbując ująć ten osobisty charakter wiary, w jednym z kazań powiedział kiedyś, że „wierzyć może tylko każdy sam, tak jak umrzeć może każdy sam”. Wiara jest jak moment odejścia z tego świata: stoję w niej sam wobec Tajemnicy Boga, jak umierający stoi sam wobec otchłani śmierci – i nikt mnie w tym nie zastąpi. Brzmi dramatycznie? Na szczęście nie jest to katolicka wizja wiary, choć może niejeden i niejedna z nas tak właśnie swoją wiarę przeżywa.

    Wiara, choć ma swój wymiar osobisty i nieprzekazywalny, nie rozwija się bowiem w izolacji. W momencie gdy przyjmę chrzest i uwierzę, automatycznie zostaję włączony w sieć relacji, które łączą wszystkich wierzących. Ta sieć relacji to Kościół. Moje odniesienie do Boga nigdy nie jest więc tylko moje – w Katechizmie czytamy, że „nikt nie może wierzyć sam, tak jak nikt nie może żyć sam” (KKK 166). Podobnie jak w codziennym życiu, również w dziedzinie wiary wzajemnie od siebie zależymy, możemy sobie pomagać, troszczyć się o siebie, a w chwilach słabości być dla siebie nawzajem oparciem. Kiedy Kościół zachęca do modlitwy za wstawiennictwem świętych, mówi po prostu, że ta wzajemna pomoc i wymiana darów obejmuje nie tylko tych członków Kościoła, którzy aktualnie żyją na tym świecie, ale także tych, którzy żyją już na wieki w Bogu. Ci ostatni, będąc teraz bliżej Boga, zamiast o nas zapomnieć i zająć się wyłącznie przeżywaniem swojego szczęścia, tym bardziej o nas pamiętają i tym skuteczniej mogą nas wspierać na naszej drodze wiary.

    „Żywe kamienie”

    Na czym jednak miałoby polegać to wsparcie? Jeśli to Chrystus wysłużył nam zbawienie, to po co nam jeszcze jacyś inni, ludzcy pomocnicy? Czy, szukając ich, przypadkiem Go nie obrażamy? W odpowiedzi na to pytanie znowu pomoże nam odwołanie do naszego potocznego doświadczenia. Być może ciesząc się ze swojego sukcesu (np. na jakimś konkursie albo na zawodach sportowych) zastanawiałeś się, czy to nie jest pycha – przypisywać sobie sukces, podczas gdy powinieneś raczej podziękować Jezusowi? Bo jeśli to Twoja zasługa, to może w ten sposób odbierasz zasługę Temu, od którego wszystko otrzymujesz? Otóż nic z tych rzeczy. Pan Jezus nie patrzy na ludzi jak na swoich konkurentów. Nie jest jak nadopiekuńczy rodzic, który chce wszystko robić za dziecko, skrycie chełpiąc się, że wszystko to jego zasługa. Jest raczej jak rodzic mądry, który cieszy się, kiedy dziecko zrobi coś samodzielnie (choćby nie było to w sensie ścisłym konieczne) i wie, że w żaden sposób nie traci przez to zasługi – to w końcu on dał dziecku życie i umożliwił jego rozwój.

    Podobnie jest z naszym szukaniem wsparcia u świętych. To prawda, że wsparcie to całkowicie zależy od samego Jezusa, Jedynego Pośrednika między Bogiem a ludźmi (por. 1 Tm 2,5). Zamiast jednak zazdrośnie strzec swojej wyłączności, cieszy się On, gdy może włączyć w zbawcze działanie względem nas także tych naszych braci, którzy już doszli do celu. Chrystus buduje swój Kościół nie z martwych kamieni, które mogą się jedynie biernie poddawać Jego wszechmocy, ale z „żywych kamieni” (por. 1 P 2,5), obdarzonych wolnością i powołanych do aktywnego udziału w dziele zbawienia. Święci są takimi „żywymi kamieniami” w sensie o wiele doskonalszym niż my, stąd też skuteczność wsparcia, które możemy od nich otrzymać.

    Poszukiwanie inspiracji

    Ks. Janusz St. Pasierb zauważył kiedyś, że święci są tak bardzo niepodobni do siebie nawzajem, a jednocześnie wszyscy tak bardzo podobni do Pana Jezusa. Jesteśmy powołani przede wszystkim do tego, żeby naśladować samego Jezusa, ale to naśladowanie może się dokonać na tyle różnych sposobów, ile jest różnych charakterów, temperamentów i konkretnych powołań. Wielobarwny tłum świętych pokazuje nam, że w świętości nie ma nic z mechanicznego powielania i że nawet największy oryginał może znaleźć drogę do Boga, pozostając sobą. To dlatego, oprócz praktykowania modlitwy za wstawiennictwem świętych, warto ich poznawać i szukać wśród nich inspiracji dla własnej drogi wiary.

    ks. Andrzej Persidok/Stacja7.pl

    _____________________________________________________________________________________________________________


    31 maja

    Nawiedzenie Najświętszej Maryi Panny

    Zobacz także:
      •  Święta Kamila Baptysta Varano, dziewica i zakonnica
    ***



    „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w ziemi Judy. (Łk 1,39)
    fot. Zgromadzenie Sióstr św. Elżbiety
    ***


    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.
    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56). Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.
    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: “A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”
    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym. Poruszenie św. Jana często zestawia się z tańcem radości króla Dawida, idącego przed Arką.
    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: “Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: “i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.
    Istnieją zakony żeńskie, które za główną patronkę obrały sobie Matkę Bożą w tej tajemnicy, co więcej, od tej tajemnicy otrzymały nawet swoją nazwę. Chodzi głównie o zakon wizytek, czyli sióstr nawiedzenia. Założył je w roku 1610 – wspólnie ze św. Joanną de Chantal – św. Franciszek Salezy.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    31 maja

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Święto Nawiedzenia wywodzi się z religijności chrześcijańskiego Wschodu. Uroczystość tę wprowadził do zakonu franciszkańskiego św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, święto to rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei (1441) to święto zatwierdził.

    Święto Nawiedzenia obchodzimy w okresie między uroczystościami Zwiastowania Pańskiego i narodzenia św. Jana Chrzciciela. W ten sposób wspominamy przede wszystkim spotkanie Mesjasza ze swoim poprzednikiem – Janem Chrzcicielem. Jest to także spotkanie dwóch matek. Dokładny opis Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii (Łk 1, 39-56).

    Według tradycji miało ono miejsce w Ain Karim, około 7 km na zachód od Jerozolimy, gdzie dwa kościoły upamiętniają dwa wydarzenia – radosne spotkanie matek (kościół nawiedzenia św. Elżbiety, położony na zboczu wzgórza za miastem) i narodzenie Jana Chrzciciela (kościół położony w samym mieście). Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim – czy jak chcą niektórzy bibliści może nawet do Hebronu – pieszo. Być może przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Pragnęła podzielić się ze swoją krewną wiadomością o Zwiastowaniu, jednocześnie gratulując jej tak długo oczekiwanego potomstwa.

    Maryja po przybyciu dowiaduje się ze zdziwieniem, że Elżbieta już wszystko wie – tak dalece, że nawet zwraca się do niej słowami anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Elżbieta wyraża równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Zadziwiająca jest pokora Maryi. Przychodzi z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy ta będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”

    Słowa Elżbiety przywołujemy zawsze, ilekroć odmawiamy Pozdrowienie Anielskie. Krewna Maryi powtórzyła część pozdrowienia Gabriela: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”, wyraźnie czyniąc aluzję, że za sprawą Ducha Świętego została we wszystko wtajemniczona. Zaraz potem dodała własne słowa: „i błogosławiony jest owoc Twojego łona”. Wydarzenie to rozważamy jako jedną z radosnych tajemnic różańca.

    brewiarz.pl/radio Niepokalanów

    ___________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny

    Historia i dzień dzisiejszy święta Nawiedzenia NMP

    ze strony:Misjonarze Saletyni/Dębowiec

    ***

    Obchodzi się je obecnie w Kościele 31 maja, tzn. między uroczystościami: Zwiastowania Pańskiego (25 III) i Narodzenia św. Jana Chrzciciela (24 VI). Święto Nawiedzenia NMP powstało w zakonie franciszkańskim z inspiracji św. Bonawentury w roku 1263 i wyznaczono wówczas termin 2 lipca, czyli w dzień po zakończeniu oktawy Narodzenia św. Jana i tak było do roku 1969. Papież Bonifacy IX polecił nowe święto obchodzić w całym Kościele katolickim od roku 1389, a Sobór w Bazylei to potwierdził w 1441 r.

    Święto powstało z rozważań pięknej tajemnicy życia Maryi, mianowicie Jej spotkania ze św. Elżbietą przed narodzeniem św. Jana Chrzciciela. Teksty liturgiczne przybliżają nam to zbawcze wydarzenie. W kolekcie mszalnej wspomina się, że za natchnieniem Ducha Świętego Maryja w swoim łonienosiła Bożego Syna i nawiedziła św. Elżbietę. Prosimy, abyśmy posłuszni Duchowi Świętemu zawsze wraz z Maryją mogli wielbić Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Tekst modlitwy nad darami wyraża prośbę, aby nasza ofiara została przyjęta przez Pana i dała nam zbawienie, jak miła była Bogu posługa miłości Maryi wobec św. Elżbiety. Modlitwa po Komunii jest wyrazem uwielbienia Boga wypowiadanego przez Kościół. Prosimy, abyśmy odczuwali zawsze obecność Pana Jezusa w Eucharystii, jak niegdyś dane to było św. Janowi, gdy do jego Matki przyszła Maryja, niosąc pod swoim sercem Zbawiciela. Specjalna prefacja o Nawiedzeniu przypomina, że sam Bóg przez prorocze słowa św. Elżbiety, wypowiedziane pod natchnieniem Ducha Świętego, ukazuje nam wielkość Maryi, ponieważ Ona uwierzyła w obiecane zbawienie. Matka św. Jana nazwała Maryję błogosławioną i Matką Pana, Matką Bożą, która przybyła do domu Zachariasza, aby pełnić posługę miłości. Pierwsze czytanie mszalne jest fragmentem proroctwa Sofoniasza (3, 14-18) i wzywa do radości oraz nadziei, ponieważ Pan naprawdę jest pośród swojego ludu, pośród nas. Św. Łukasz (1, 39-56) w Ewangelii opisuje scenę spotkania Maryi z Elżbietą, następnie podaje hymn Uwielbiaj duszo moja Pana, w którym Maryja wysławia Boga za wielkie Jego miłosierdzie i za wybranie Jej do wielkich rzeczy w dziele zbawienia. Ewangelista przy końcu swojej relacji informuje, że Maryja około trzech miesięcy pozostała u św. Elżbiety, pomagając jej, jak można przypuszczać, w domowych zajęciach. Piękne są także teksty brewiarzowe na święto Nawiedzenia NMP. Cenny jest fragment homilii św.Bedy Czcigodnego, kapłana, benedyktyna (+735) poświęcony rozważaniu treści Magnificat. Autor zachęca nas do częstego wypowiadania tego świętego tekstu: “(…) piękny zaprawdę i wielce użyteczny powstał w Kościele zwyczaj śpiewania przez wszystkich hymnu Maryi każdego dnia w wieczornej modlitwie chwały, by częstym wspominaniem Wcielenia Pańskiego umysły do pobożności zapalić oraz utwierdzić je w cnotach wielokrotnym rozważaniem przykładu życia Bożej Rodzicielki. I bardzo dobrze jest odmawiać ten hymn wieczorem, albowiem utrudzona całym dniem i pochłonięta jego kłopotami dusza potrzebuje wraz z nadchodzącym czasem spoczynku wewnętrznego w sobie skupienia” (Liturgia Godzin, t. II). W archidiecezji białostockiej jeden tylko kościół parafialny nosi tytuł Nawiedzenia NMP, mianowicie w Giełczynie.

    Lud polski w swojej ludowej religijności nazywał Maryję w tajemnicy Nawiedzenia Matką Bożą Jagodną. W tym bowiem czasie (2 VII) znajdowały się w naszych lasach jagody. Według legendy Maryja szła sama do Elżbiety odludnymi ścieżkami. Na rozgrzanych słońcem skałach można było spotkać jaszczurki, a jadowite skorpiony nieraz wychodziły na drogę, po której wędrowała Matka Boża. Nic nie mogły jednak złego uczynić Maryi, gdyż potraciły wzrok. Matka Boża zatrzymywała się w drodze, aby pożywić się rosnącymi tam jagodami. Tradycja ludowa zakazywała w dniu 2 lipca zrywania jagód i innych owoców. Nie wolno było więc jeść wiśni, czereśni, malin, poziomek, jeżyn, porzeczek, agrestu, jagód ani żadnych innych leśnych owoców. Powinno być tego dnia dużo jagód, którymi żywiła się Najświętsza Maryja. Ten kto złamie to ludowe prawo, nie uczci Maryi, ale też może narazić siebie na bolesne ukąszenie żmii lub innych gadów (E. Ferenc).

    Niech to piękne święto skłoni nas do uwielbienia Boga za dar Maryi i Jej Syna, naszego Zbawiciela. Dziękujmy też za łaskę wiary i prośmy o jej umocnienie. Za przykładem Maryi spieszmy z pomocą potrzebującym, szczególnie w okresie nasilających się prac polowych. Będąc częściej wśród pięknej naszej polskiej przyrody, umiejmy w niej dostrzec ślady dobrego Boga w Trójcy Świętej Jedynego. Zanośmy też do Pana nasze gorące prośby:

    "(...) Ty, coś do domu Elżbiety
    Przyniosła radość bezmierną. 
    Przyjdź, opiekunko ludzkości, 
    I obmyj z brudu sumienia (...)
    Ukaż nam drogę właściwą
    I życiem obdarz niewinnym."
    (LG, t. II)

    Tadeusz Kasabuła/Czas Miłosierdzia/Opoka

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Święto Nawiedzenia NMP

    Święto Nawiedzenia NMP

    Ein Kerem po dwóch tysiącach lat o spotkaniu dwóch Matek przypomina nowoczesna rzeźba…

    fot. Andrzej Macuraw

    ***

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy może nawet do Hebronu, zapewne pieszo.

    Kto wymyślił to święto?

    Uroczystość Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny wprowadził do swojego zakonu św. Bonawentura w roku 1263. Kiedy zaś powstała wielka schizma na Zachodzie, wtedy to święto rozszerzył na cały Kościół papież Bonifacy IX w roku 1389, aby uprosić za przyczyną Maryi jedność w Kościele Chrystusowym. Sobór w Bazylei to święto zatwierdził, a papież Pius IX podniósł je do rzędu świąt drugiej klasy (w roku 1850). Dotąd święto Nawiedzenia obowiązywało dnia 2 lipca. Obecnie (1969) zostało przeniesione na dzień ostatniego maja. Tak więc, jak święto Matki Bożej Królowej Polski rozpoczyna miesiąc maj, poświęcony Królowej nieba i ziemi, tak święto Nawiedzenia Matki Bożej zamyka jakby złotą klamrą ten najpiękniejszy w roku miesiąc maryjny. W Kościele Wschodnim święto to obchodzono wcześniej również dnia 2 lipca.

    Opis wydarzenia

    Dokładny opis wydarzenia Nawiedzenia zostawił nam św. Łukasz w swojej Ewangelii: „W tym czasie Maryja wybrała się i poszła z pośpiechem w góry do pewnego miasta w (pokoleniu) Judy. Weszła do domu Zachariasza i pozdrowiła Elżbietę. Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Wydala ona okrzyk i powiedziała: «Błogosławiona jesteś między niewiastami i błogosławiony jest owoc Twojego łona. A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie? Oto, skoro głos Twego pozdrowienia zabrzmiał w moich uszach, poruszyło się z radości dzieciątko w moim łonie. Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła, że spełnią się słowa powiedziane Ci od Pana».

    Wtedy Maryja rzekła: «Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej. Oto błogosławić mnie będę wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił Mi Wszechmocny. Święte jest Jego imię — a swoje miłosierdzie na pokolenia i pokolenia (zachowuje) dla tych, co się Go boją. On przejawia moc ramienia swego, rozprasza (ludzi) pyszniących się zamysłami serc swoich. Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a bogatych z niczym odprawia. Ujął się za sługą swoim, Izraelem, pomny na miłosierdzie swoje — jak przyobiecał naszym ojcom — na rzecz Abrahama i jego potomstwa na wieki».

    Maryja pozostała u niej około trzech miesięcy; potem powróciła do domu”.

    Tradycja wskazuje, że całe to wydarzenie miało miejsce w Ain Karim, w osadzie odległej na zachód od Jerozolimy ok. 7 kilometrów. Miejsce położone w kotlinie jest pełne zieleni, tak iż wśród pustkowia gór stanowi prawdziwą oazę. Są tu dzisiaj dwa sanktuaria: nawiedzenia św. Elżbiety i narodzenia św. Jana Chrzciciela. Pierwsze znajduje się na zboczu wzgórza za miastem i ma kształt krypty, która była kiedyś zapewne częścią większego sanktuarium. Obok są ruiny kościoła z czasów krzyżowców. Kościół narodzenia św. Jana jest w samym mieście i pochodzi z wieku XIII. Jednak był tu poprzednio inny kościół z wieku V, po którym został napis mozaikowy: „Bądźcie pozdrowieni męczennicy Boga”. W pobliżu Ain Karim jest nadto grota — kaplica na pamiątkę pobytu św. Jana na pustyni, kiedy opuścił dom rodzinny. W roku 1924 Franciszkanie zbudowali tu mały klasztor.

    Maryja prawdopodobnie odbywała całą drogę z Nazaretu do Ain Karim, czy jak chcą niektórzy bibliści, może nawet do Hebronu, zapewne pieszo. Omijać musiała Samarię. Być może, że przyłączyła się do jakiejś pielgrzymki, idącej do Jerozolimy. Trudno bowiem przypuścić, aby szła sama w tak długą drogę, która mogła wynosić ok. 150 kilometrów. Spieszy Maryja, aby podzielić się z Elżbietą, swoją krewną, wiadomością, otrzymaną od anioła w chwili zwiastowania, że została wybraną na matkę Zbawiciela świata. Chciała także pogratulować Elżbiecie, że poczęła w starości swojej tak długo oczekiwanego syna. Zachariasz był jeszcze niemową.

    I oto dowiaduje się, że Elżbieta wie wszystko tak dalece, że nawet powtarza do niej część słów anioła: „Błogosławiona jesteś między niewiastami”. Wyraża Elżbieta równocześnie uznanie dla Maryi, że zawierzyła słowom posłańca Bożego. Wyraźna to aluzja do niewiary, jaką okazał obietnicy anioła Zachariasz, i jak został za to ukarany.

    Zadziwia nas pokora, jaką Maryja się wyróżnia. Przychodzi bowiem równocześnie z pomocą do swojej starszej krewnej, gdy będzie rodzić syna. Ale i Elżbieta zdobywa się na wielki akt pokory, kiedy Matkę Chrystusa wita słowami: „A skądże mi to, że Matka mojego Pana przychodzi do mnie?”.

    Elżbieta stwierdza równocześnie, że na dźwięk słowa Maryi poruszyło się w łonie jej dziecię. Pisarze kościelni są przekonani, że był to akt powitania Chrystusa przez św. Jana i że w tym właśnie momencie św. Jan został uwolniony od grzechu pierworodnego i napełniony Duchem Świętym.

    Zastanawia hymn, który na poczekaniu Maryja Bogu wypowiedziała: „Magnificat — Wielbi dusza moja Pana”. Kościół nakazuje go swoim kapłanom codziennie odmawiać. Hymnu tego nie należy rozumieć jako stenogramu wiernego wypowiedzi Maryi. Zapewne św. Łukasz oddał jedynie główne myśli, które mu Maryja po latach przekazała podobnie jak wiele innych szczegółów z lat dziecięcych Chrystusa Pana. W literaturze biblijnej spotykamy niejeden przykład kantyków, wypowiedzianych przez niewiasty w uniesieniu serca. Podobny kantyk wygłasza np. Maria (Miriam), siostra Mojżesza, prorokini Debora, Anna, matka Samuela, czy też Judyta. Kantyk Maryi zawiera wiele reminiscencji biblijnych i bardzo przypomina nawet całe frazy z kantyku Anny oraz Psalmów Dawida. Wskazywałoby to najwyraźniej, że Maryja była z Pismem świętym dobrze obeznana, a przynajmniej z Psalmami i hymnami, które śpiewano wówczas. Kantyk Maryi jest wierszowany. Strofy bowiem utworów poetyckich czy też pieśni hebrajskich polegały na paralelizmie członów, na układzie strof wzajemnie się uzupełniających albo sobie przeciwstawnych. Nadto jest to utwór wybitnie proroczy. Maryja zdaje sobie doskonale sprawę z niezwykłej i jedynej w swoim rodzaju godności, do której została wyniesioną. Mówi o tym wyraźnie: „Oto błogosławić mnie będą wszystkie pokolenia, gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. A jednak wyznaje Maryja, że wszystko zawdzięcza Panu Bogu, że ona jest jedynie Jego służebnicą: „Wielbi dusza moja Pana… bo wejrzał na uniżenie swojej Służebnicy… gdyż wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny”. Tak więc kantyk Maryi to równocześnie odsłonięcie nam rąbka tajemnicy wnętrza Maryi, Jej myśli i uczuć, skarbów Jej serca; wynurzenie tego, co tkwiło w głębiach Jej duszy.

    Na temat „Magnificat” napisano wiele. Z całą pewnością hymn ten należy do najpiękniejszych strof ksiąg Nowego Testamentu. A. Nicolas upatruje w nim „całą głębię natchnienia, potężny oddech wieszczy i poetycki Dawidowych Psalmów, ale pogłębiony i spotęgowany świadomością posiadania przedmiotu swej wizji”.

    Nawiedzenie św. Elżbiety należy do najradośniejszych scen z życia Maryi. Dlatego słusznie Kościół to wydarzenie przypomina co roku w osobnym święcie. Na ponad 305 zgromadzeń zakonnych żeńskich pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny kilka obrało sobie właśnie tytuł Nawiedzenia.

    Powiedzieli o Nawiedzeniu

    Św. Ambroży: „Rozważ, że wyżsi z pomocą przychodzą do niższych — Maryja do Elżbiety, Chrystus do Jana, w swoim zaś czasie dla uświęcenia chrztu Jana Pan sam przyjmie chrzest. Wyjaśnijmy pokrótce, jakie to dobrodziejstwa sprowadziło Nawiedzenie Maryi i przyjście Boże. Rozważ znaczenie poszczególnych słów. Najpierw odezwała się Elżbieta, ale Jan przed nią wyczuł łaskę. Ta z natury rzeczy słyszy, on zaś uradował się ze względu na tajemnicę. Ta Maryi, on zaś Jezusa wyczuł przyjście… Matki z podwójnego tytułu cudu prorokują w duchu. Uradowało się niemowlę, napełniona została łaską matka. I nie wcześniej ona została napełniona Duchem Świętym, zanim nie został Duchem Świętym napełniony syn, i on to, gdy został napełniony Duchem Świętym, napełnił również Nim swoją matkę… Namaszczony został (Jan) i w łonie matki przygotowany jak atleta do swojej misji proroka. Dla jego przyszłej misji daną mu została większa łaska”.

    Św. Jan Złotousty: „Zanim do was przyszedł Zbawiciel rodzaju ludzkiego, nawiedziła (Maryja) najpierw swojego przyjaciela, Jana gdy ten jeszcze był w łonie matki. Skoro zaś z łona (matki) ujrzał go Jan w łonie (Maryi), przekraczając prawa natury, zawołał: «Widzę Pana, który naturze nałożył granice, i nie czekam na Jego narodzenie. Nie potrzebne mi są dziewięć miesięcy, jest bowiem już we mnie Nieśmiertelny. Skoro tylko wyjdę z tego ciemnego mieszkania, będę głosił te dziwy niepojęte. Znakiem jestem, gdyż zwiastuję przyjście Chrystusa. Trąbą jestem, która zwiastuje przyjście w ciele Syna Bożego… Widzisz ukochany? Jak nowe to i przedziwne misterium (tajemnica): jeszcze się nie narodził, a już poruszeniem (w łonie matki) przemawia; jeszcze się nie ukazał, a już daje o sobie znać… sam jeszcze nie ujrzał światła, a wskazuje na Światłość; jeszcze się nie narodził, a już się przygotowuje do swojej misji… przychodzi Słowo, a ja będę obojętny? Wyjdę, ubiegnę Go i będę zwiastował wszystkim: «Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata».

    Św. Alfons Liguori: „Odwiedziny osoby należącej do dworu królewskiego uważa się za wielkie szczęście. Jakże szczęśliwą czuła się Elżbieta z takich odwiedzin. Szczęśliwy był Obededon, kiedy w dom jego wstąpiła Arka Przymierza: “Błogosławił Bóg domowi jego…». «Pierwociny Odkupienia przeszły przez ręce Maryi: Jan otrzymuje uświęcenie w żywocie matki… Duch Święty schodzi na Elżbietę, dar proroctwa na Zachariasza”).

    Piotr Skarga: „O dziwne cuda, które czynisz, Chryste, przez głos swojej Matki. Nawiedźcie też nas dzisiaj i czasu śmierci naszej, miła Matko i Gospodo nasza! Niech głos Twój zabrzmi w uszach naszych, byśmy się z ciemności tych pokwapili do światłości i służby Syna Twego, którego nosisz, którego rodzisz, który w żywocie Twoim spoczywa. Szczęśliwi jesteśmy, że Cię mamy w domu Kościoła świętego powszechnego, któregoś Ty, przeczysta, jest wszystką okrasą! Szczęśliwe nasze Jeruzalem, które się w takiej Królowej weseli. Córki syjońskie, patrząc na Cię, błogosławią Ciebie i wszystkie królowe Ciebie sławią. Lecz szczęśliwsi będziemy, gdy słowa Pańskie przenikną aż do wnętrzności naszych a dusze nasze umarłe zbudzą łaską Tego, którego nosisz, abyśmy się z tej ciemnicy świata wyrwali… i Ciebie w królestwie Syna Twego w chwale Trójcy świętej oglądali…”.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święta Joanna d’Arc, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święta Zdzisława Czeska
      •  Święty Ferdynand III, król
      •  Błogosławiona Marta Wiecka, dziewica
    ***
    Święta Joanna d'Arc
    Joanna urodziła się 6 stycznia 1411 lub 1412 r. w Domremy (Lotaryngia), w rodzinie ubogich wieśniaków. Rodziców nie było stać na kształcenie dziecka. Dlatego Joanna była analfabetką. Tym większy podziw budzi rola, jaką odegrała w historii Francji. Bulla beatyfikacyjna nazywa ją i jej życie “jednym cudem”.
    Od 13. roku życia towarzyszyły jej “głosy” i wizje, w których słyszała nadprzyrodzone głosy, wezwania, nakazy; jawili się jej św. Michał Archanioł, św. Katarzyna męczennica i św. Małgorzata męczennica; od nich Joanna dowiedziała się o tragicznej sytuacji swojej ojczyzny i o swojej misji. Pod wpływem tych duchowych doświadczeń w 1428 r. siedemnastoletnia Joanna podjęła dzieło wyzwolenia Francji zajętej przez wojska angielskie. Ogarnięta wiarą, że jest wolą Bożą, by to ona właśnie stanęła na czele narodu i by w jego imieniu poprowadziła wyzwoleńczą wojnę aż do zwycięstwa, przekonała o swojej misji najpierw wuja, Duranta Laxarta. Z nim udała się do komendanta pobliskiego garnizonu w Vaucouleurs. Mieszkańcy tego miasta zebrali pieniądze i zakupili dla niej męską zbroję, oręż i konia. Pod naciskiem opinii mieszkańców dowódca oddał do dyspozycji dziewczęcia swój oddział. Sam też odprowadził Joannę do króla Karola VII, który wówczas przebywał w Chinou. Dziewczę spotkało się na dworze królewskim z jawnym niedowierzaniem.Po poddaniu Joanny i jej widzeń badaniom duchownych z Poitiers, dziewczynie podarowano zbroję, sztandar z wezwaniem “Jezus i Maryja” i pozwolono jej wyruszyć z kilkutysięcznym oddziałem naprzeciw nieprzyjaciela. W maju 1429 r. w trakcie bitwy o Orlean Joanna (odtąd nazywana także Dziewicą Orleańską) zagrzewała swoich rodaków do walki i przełamała losy prowadzonej wojny. Po tej bitwie w ciągu tygodnia Anglicy opuścili całą dolinę Loary. Joanna ponownie udała się do króla i zmusiła go, aby wyruszył do Reims i dopełnił obowiązku koronacji. Nastąpiło to 17 lipca 1429 r. Joanna stanęła u szczytu sławy. Zwracano się do niej z prośbami i pismami, król chciał ją podnieść do stanu szlacheckiego i bogato obdarować. Joanna pozostała jednak prostą dziewczyną. Wyrzekając się bogactwa i honorów, prosiła tylko o jedną nagrodę: aby mieszkańcy jej wioski zostali zwolnieni od podatku.
    Wiosną 1430 r. Joanna wzięła udział w potyczce pod Compiegne. Tam dostała się do niewoli Burgundów. Ci odsprzedali ją za 10000 franków w złocie (co było wówczas ogromną ceną) Anglikom, którzy powołali trybunał kościelny i wytoczyli jej proces w Rouen. Nie umiejąc sobie wytłumaczyć jej misji, oskarżono ją o zmowę z diabłem. Jej wizje, głosy, objawienia uznano za opętanie szatańskie. Użycie zaś przez nią wojskowego stroju męskiego uznano za urągające przyzwoitości chrześcijańskiej. Skazano ją na śmierć pod zarzutem czarów i herezji. Jej głosy i objawienia uznano za fałszywe. Joanna odwołała się od wyroku inkwizycji do papieża – bezskutecznie. Oddana w ręce władzy świeckiej, została skazana i spalona na stosie 30 maja 1431 r. Wyrok wkrótce zakwestionowano. Pod naciskiem opinii publicznej Karol VII ustanowił w 1452 r. komisję, która przeprowadziła proces rehabilitacyjny. Także papież Kalikst III wydał polecenie zbadania przeprowadzonego procesu. 7 lipca 1456 r. Rzym wydał wyrok uniewinniający Joannę oraz określił przeprowadzony proces w Rouen jako sprzeczny z prawem.
    27 stycznia 1894 roku papież Leon XIII przyznał jej kanonicznie tytuł “czcigodnej”, dnia 6 stycznia 1904 roku papież św. Pius X ogłosił heroiczność jej cnót, a 18 kwietnia 1909 roku w bazylice św. Piotra w Rzymie dokonał jej uroczystej beatyfikacji. Dnia 16 maja 1920 roku papież Benedykt XV wyniósł Joannę do chwały świętych. Św. Joanna jest patronką Francji, Orleanu, a także telegrafu i transmisji radiowych.
    Historia św. Joanny d’Arc inspirowała wielu twórców m.in. Szekspira, George’a Bernarda Shaw’a, Friedricha Schillera, Marka Twaina, Paula Claudela, Jeana Anouilha, Bertolda Brechta. Jan Matejko namalował obraz “Dziewica Orleańska (Wjazd Joanny d’Arc do Reims)”, większy niż słynna “Bitwa pod Grunwaldem”. Obraz znajduje się w zbiorach Pałacu w Rogalinie i niedawno przeszedł renowację.
    W ikonografii św. Joanna przedstawiana jest jako dziewczyna w złotej zbroi na koniu. Jej atrybutami są: miecz, sztandar i miecz, lanca.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Św. Joanna d’Arc

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 26.01.2011

    Św. Joanna d'Arc

    Dante Gabriel Rossetti, «Giovanna d’Arco» (1863 r.)

    Drodzy bracia i siostry!

    Dziś chciałbym mówić o Joannie d’Arc, młodej świętej schyłku Średniowiecza, która umarła mając 19 lat, w 1431 r. Ta francuska święta, którą kilkakrotnie cytuje Katechizm Kościoła Katolickiego, ma wiele cech wspólnych ze św. Katarzyną ze Sieny, patronką Włoch i Europy, o której mówiłem podczas jednej z niedawnych katechez. Są to bowiem dwie młode kobiety z ludu, świeckie konsekrowane, które złożyły ślub dziewictwa; dwie mistyczki, które nie żyły w klasztornym zaciszu, lecz uczestniczyły w najbardziej dramatycznych wydarzeniach, jakie przeżywał w ich epoce Kościół i świat. Są to najbardziej bodajże charakterystyczne przykłady «silnych kobiet», które u schyłku Średniowiecza bez lęku rozjaśniały światłem Ewangelii złożone wydarzenia dziejowe. Moglibyśmy porównać je ze świętymi kobietami, które na Kalwarii trwały u boku ukrzyżowanego Jezusa i Maryi, Jego Matki, podczas gdy apostołowie uciekli, a sam Piotr zaparł się Go trzy razy. W okresie, o którym mówimy, Kościół był pogrążony w głębokim kryzysie na skutek wielkiej schizmy zachodniej, która trwała ok. 40 lat. Kiedy w 1380 r. umierała Katarzyna ze Sieny, koegzystowali papież i antypapież, a kiedy w 1412 r. urodziła się Joanna, był papież i dwóch antypapieży. W okresie tego rozdarcia w łonie Kościoła w Europie trwały nieustanne bratobójcze wojny między chrześcijańskimi narodami, z których najbardziej dramatyczna była niekończąca się «wojna stuletnia» między Francją i Anglią.

    Joanna d’Arc nie potrafiła czytać ani pisać, ale można poznać głębię jej duszy dzięki źródłom o niezwykłej wartości historycznej: są nimi akta jej dwóch procesów. Pierwsze z nich, protokoły procesu skazującego (PCon — Proces de Condamnation), zawierają zapisy długich i wielokrotnych przesłuchań Joanny w ostatnich miesiącach jej życia (luty-maj 1431 r.); przytaczane są w nich słowa świętej. Akta drugiego procesu, anulującego wyrok (PNul — Proces de réhabilitation), zawierają zeznania ok. 120 naocznych świadków, dotyczące wszystkich okresów jej życia (por. Proces de Condamnation de Jeanne d’Arc, 3 vol., i Proces en Nullité de la Condamnation de Jeanne d’Arc, 5 vol., ed Klincksieck, Paris 1960-1989).

    Joanna urodziła się w Domremy, małej miejscowości położonej przy granicy między Francją i Lotaryngią. Jej rodzice byli zamożnymi wieśniakami, znanymi przez wszystkich jako bardzo dobrzy chrześcijanie. Dobre wychowanie religijne, jakie otrzymała, nosiło wyraźne znamię duchowości inspirowanej nabożeństwem do imienia Jezus, o którym nauczał św. Bernardyn ze Sieny, a które szerzyli w Europie franciszkanie. Z imieniem Jezus łączone jest zawsze imię Maryja, toteż duchowość Joanny, ukształtowana przez pobożność ludową, była głęboko chrystocentryczna i maryjna. Od dzieciństwa okazywała ona wielką miłość i współczucie ubogim, chorym i wszystkim cierpiącym w dramatycznych latach wojny.

    Z własnych słów Joanny dowiadujemy się, że jej życie religijne zaczęło dojrzewać jako doświadczenie mistyczne, gdy miała 13 lat (PCon, I, ss. 47-48). Joanna usłyszała, jak za pośrednictwem «głosu» św. Michała archanioła Pan wzywał ją do bardziej żarliwego życia chrześcijańskiego i do bezpośredniego zaangażowania się w walkę o wyzwolenie swojego ludu. Jej natychmiastową odpowiedzią, jej «tak» był ślub dziewictwa i nowe zaangażowanie w życie sakramentalne i modlitwę: codzienne uczestnictwo w Mszy św., częsta spowiedź i komunia, długie chwile cichej modlitwy przed Ukrzyżowanym lub przed wizerunkiem Matki Bożej. Współczucie młodej wieśniaczki francuskiej dla cierpiącego ludu i oddanie jego sprawie potęgowała jej mistyczna więź z Bogiem. Jednym z najbardziej oryginalnych aspektów świętości tej młodej kobiety było właśnie połączenie doświadczenia mistycznego i zaangażowania politycznego. Po latach życia w ukryciu i wewnętrznego dojrzewania przychodzą dwa krótkie, ale intensywne lata życia publicznego: rok działania i rok męki.

    Na początku 1429 r. Joanna rozpoczyna swoje dzieło wyzwolenia. Z licznych zeznań świadków wynika, że ta młoda, zaledwie siedemnastoletnia kobieta była osobą bardzo silną i zdecydowaną, potrafiącą przekonywać ludzi niepewnych i zniechęconych. Po pokonaniu wszystkich przeszkód spotkała się z delfinem Francji, przyszłym królem Karolem VII; na jego polecenie została przebadana przez kilku teologów z uniwersytetu w Poitiers, którzy wydali opinieę pozytywną: nie znaleźli w niej nic złego, jest tylko dobrą chrześcijanką.

    22 marca 1429 r. Joanna podyktowała ważny list do króla Anglii i jego ludzi, którzy oblegali Orlean (tamże, ss. 221-222). Zwracała się do nich z propozycją sprawiedliwego, prawdziwego pokoju między dwoma ludami chrześcijańskimi, w imię Jezusa i Maryi, została ona jednak odrzucona i Joanna musiała stanąć do walki o wyzwolenie miasta, które następuje 8 maja. Innym doniosłym momentem jej działalności politycznej była koronacja króla Karola VII w Reims 17 lipca 1429 r. Przez cały rok Joanna dzieliła życie żołnierzy, prowadząc wśród nich prawdziwą misję ewangelizacyjną. Ich liczne świadectwa mówią o jej dobroci, odwadze i nadzwyczajnej czystości. Wszyscy nazywali ją «la pucelle», czyli dziewica, i ona sama też tak o sobie mówiła.

    «Męka» Joanny rozpoczęła się 23 maja 1430 r., kiedy wpadła ona w ręce wroga. 23 grudnia została przewieziona do Rouen. Tam odbył się długi i dramatyczny proces, który rozpoczął się w lutym 1431r., a skończył 30 maja spaleniem na stosie. Temu wielkiemu i uroczystemu procesowi przewodniczyło dwóch sędziów kościelnych, bpPierre Cauchon i inkwizytor Jean le Maistre, ale w rzeczywistości kierowała nim liczna grupa teologów ze słynnego uniwersytetu w Paryżu, którzy brali w nim udział jako asesorzy. Byli to francuscy duchowni, których wybór polityczny był inny niż Joanny i z góry negatywnie osądzili ją i jej misję. Ten proces stanowi wstrząsającą stronicę dziejów świętości, a także rzuca światło na tajemnicę Kościoła, który — zgodnie ze słowami Soboru Watykańskiego II — jest: «święty i zarazem ciągle potrzebujący oczyszczenia» (Lumen gentium, 8). Spotkanie świętej z jej sędziami miało dramatyczny przebieg. Joanna został przez nich oskarżona i osądzona, a w końcu skazana jako heretyczka i posłana na straszliwą śmierć na stosie. W odróżnieniu od świętych teologów, którzy byli chlubą uniwersytetu paryskiego, takich jak św. Bonawentura, św. Tomasz z Akwinu i bł. Duns Szkot, którym poświęciłem kilka wcześniejszych katechez, tym sędziom-teologom brak było miłości i pokory, potrzebnych, by dostrzec w tej młodej kobiecie działanie Boga. Przychodzą w tym miejscu na myśl słowa Jezusa, mówiące, że tajemnice Boga zostają objawione tym, którzy mają serca prostaczków, a pozostają zakryte przed mądrymi i roztropnymi, pozbawionymi pokory (por. Łk 10, 21). I tak sędziowie Joanny byli z gruntu niezdolni ją zrozumieć, dostrzec piękno jej duszy: nie wiedzieli, że skazują świętą.

    24 maja trybunał odrzucił odwołanie Joanny do sądu papieskiego. Rankiem 30 maja w więzieniu po raz ostatni przyjęła komunię św. i zaraz potem została odprowadzona na miejsce kaźni na placu starego rynku. Poprosiła jednego z kapłanów, by trzymał przed stosem krzyż procesyjny. Umierała zatem, patrząc na ukrzyżowanego Jezusa i wielokrotnie głośno wypowiadając imię Jezus (PNul, I, s. 457; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 435). Blisko 25 lat później proces «unieważniający», rozpoczęty za pontyfikatu papieża Kaliksta III, zakończył się ostatecznie wydaniem solennego orzeczenia o nieważności wyroku skazującego (7 lipca 1456 r.; PNul, II, ss. 604-610). Ten długi proces, podczas którego zostały zgromadzone zeznania świadków i opinie wielu teologów, wszystkie na korzyść Joanny, wykazał jej niewinność i doskonałą wierność Kościołowi. Joanna d’Arc została później kanonizowana przez Benedykta XV, w 1920 r.

    Drodzy bracia i siostry, imię Jezus, którego wzywała omawiana przez nas święta aż po ostatnie chwile swego ziemskiego życia, było jakby tchnieniem jej duszy, jakby biciem jej serca, najistotniejszą wartością całego jej życia. Misterium miłości Joanny d’Arc, która tak bardzo zafascynowała poetę Charles’a Péguy, jest totalne umiłowanie Jezusa, bliźniego w Jezusie i ze względu na Jezusa. Ta święta zrozumiała, że miłość obejmuje całą rzeczywistość Boga i człowieka, nieba i ziemi, Kościoła i świata. Jezus zajmuje zawsze pierwsze miejsce w jej życiu, zgodnie z jej pięknymi słowami: «Na pierwszym miejscu trzeba służyć Bogu» (PCon, I, s. 288; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 223). Kochać Go znaczy posłusznie wypełniać zawsze Jego wolę. Mówiła ona z całkowitą ufnością i oddaniem: «Zawierzam się Bogu, mojemu Stwórcy, kocham Go całym moim sercem» (tamże, s. 337). Składając ślub dziewictwa, Joanna poświęciła całą siebie w sposób wyłączny jedynej miłości Jezusa: jest to «złożona naszemu Panu obietnica zachowania dziewictwa ciała i duszy» (tamże, ss. 149-150). Dziewictwo duszy jest stanem łaski, najwyższą wartością, dla niej cenniejszą od życia: jest darem Boga, który należy przyjąć i strzec go z pokorą i ufnością. Jedna z najbardziej znanych jej odpowiedzi podczas pierwszego procesu dotyczy właśnie tej kwestii: «Zapytana, czy sądzi, że jest w stanie łaski Bożej, odpowiada: ‘Jeśli nie jestem, oby Bóg zechciał mnie do niego wprowadzić; jeśli jestem, oby Bóg zechciał mnie w nim zachować’» (tamże, s. 62; por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 2005).

    Omawiana przez nas święta przeżywała modlitwę jako ciągły dialog z Panem, który rzucał światło także na jej dialog z sędziami oraz dawał jej spokój i poczucie bezpieczeństwa. Prosiła ona z ufnością: «Najsłodszy Boże, przez wzgląd na Twoją świętą mękę proszę Cię, jeśli mnie kochasz, objaw mi, jak mam odpowiedzieć tym ludziom Kościoła» (tamże, s. 252). Joanna widziała w Jezusie «Króla nieba i ziemi». Na swoim sztandarze poleciła zatem namalować wizerunek «Naszego Pana, który dźwiga świat» (tamże, s. 172): była to ikona jej politycznego posłannictwa. Wyzwolenie ludu jest dziełem ludzkiej sprawiedliwości, którego Joanna dokonała w miłości, przez wzgląd na miłość Jezusa. Jest to piękny przykład świętości dla świeckich angażujących się w życie polityczne, zwłaszcza w najtrudniejszych sytuacjach. Wiara jest światłem, które pomaga w dokonywaniu każdego wyboru, jak zaświadczy sto lat później inny wielki święty, Anglik Tomasz More. W Jezusie Joanna widziała także całą rzeczywistość Kościoła, zarówno niebieskiego «Kościoła triumfującego», jak i «walczącego Kościoła» na ziemi. Według jej słów, «Nasz Pan i Kościół stanowią jedno» (tamże, s. 166). To stwierdzenie, cytowane przez Katechizm Kościoła Katolickiego (por. n. 795), nabiera naprawdę heroicznej wymowy w kontekście jej procesu skazującego, kiedy stała przed sędziami będącymi ludźmi Kościoła, którzy ją prześladowali i wydali na nią wyrok. W miłości Jezusa Joanna znalazła siłę, by kochać Kościół do końca, nawet wtedy, gdy zapadł na nią wyrok skazujący.

    Pragnę też przypomnieć, że św. Joanna d’Arc wywarła głęboki wpływ na młodą świętą późniejszych czasów, Teresę od Dzieciątka Jezus. Prowadząc życie zupełnie innego rodzaju, w klauzurze, w sercu Kościoła, i uczestnicząc w cierpieniach Chrystusa dla zbawienia świata, karmelitanka z Lisieux czuła, że ma wiele wspólnego z Joanną. Kościół połączył je jako patronki Francji, po Najświętszej Maryi Pannie. Św. Teresa wyraziła pragnienie, by umrzeć jak Joanna, wypowiadając imię Jezus (Rękopis B, 3r), i podobnie jak ona pałała wielką miłością do Jezusa i bliźniego, żyjąc w konsekrowanym dziewictwie.

    Drodzy bracia i siostry, świetliste świadectwo św. Joanny d’Arc zachęca nas, byśmy dążyli do wysokiej miary chrześcijaństwa: przewodnim motywem naszych dni powinna być modlitwa; musimy z całkowitą ufnością wypełniać wolę Bożą, jakakolwiek ona jest, żyć miłością, nikogo nie wyróżniając, bez ograniczeń, i tak jak ona czerpiąc z miłości Jezusa głęboką miłość do Kościoła. Dziękuję.

    po polsku:

    Z serdecznym pozdrowieniem zwracam się do Polaków. Wczoraj zakończyliśmy Tydzień Modlitw o Jedność Chrześcijan. Niemniej nigdy nie możemy przestać modlić się i podejmować wysiłków, aby budować braterską jedność wszystkich uczniów Chrystusa. Przynagla nas Jego modlitwa: «Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które Mi dałeś, aby tak jak My stanowili jedno» (J 17, 11). Niech Bóg wam błogosławi!

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 3/2011/Opoka.pl

    __________________________________________________________________________________

    30 maja

    Święty Jan Sarkander, prezbiter i męczennik

    Święty Jan Sarkander
    Jan urodził się 20 grudnia 1576 r. w Skoczowie nad Wisłą (na Śląsku Cieszyńskim), skąd pochodził jego ojciec, Grzegorz Maciej Sarkander. Matka natomiast, Helena z Góreckich, była szlachcianką, która po śmierci pierwszego męża przybyła z Moraw. Jan miał czterech braci: przyrodniego Mateusza oraz rodzonych Wacława, Pawła i Mikołaja. Był z nich najmłodszy. Ochrzczony został w Skoczowie. Kiedy miał 12 lat, stracił ojca (1589) i cały trud utrzymania rodziny spadł na matkę. Rodzina przeniosła się do Przybora na Morawach, gdzie mieszkał Mateusz Welczowski, syn matki Jana z pierwszego małżeństwa. Jan uczęszczał tam do katolickiej szkoły parafialnej, skąd udał się do jezuickiego kolegium w Ołomuńcu (1593). Następnie na akademii w Ołomuńcu rozpoczął studia filozoficzne, by kontynuować je na uniwersytecie w Pradze. Studia uniwersyteckie uwieńczył stopniem doktora (1603). W latach 1604-1608 odbył studia teologiczne w Grazu, już z wyraźnym zamiarem poświęcenia się na służbę Bożą. Ukończył je również zdobyciem stopnia doktora. Prawdopodobnie decyzję o wstąpieniu do stanu duchownego podjął po śmierci narzeczonej, Anny Płaheckiej. W roku 1607 przyjął niższe święcenia kapłańskie, a w roku 1609 otrzymał święcenia prezbiteratu. Miał wówczas 33 lata.
    Biskup przeznaczył młodego kapłana na wikariusza do Jaktaru koło Orawy. Następnie powierzono mu podobne stanowisko w Uszczowie, gdzie został aresztowany pod zarzutem udzielania bratu, Mikołajowi, pomocy w ucieczce z więzienia. W więzieniu w Kromieryżu Jan spędził 8 miesięcy. Po uwolnieniu wędrował po różnych parafiach jako wikariusz, wreszcie w roku 1616 został mianowany proboszczem w Holeszowie, oddalonym 10 km od Ołomuńca. Wielkorządca Moraw odebrał właśnie kościół parafialny husytom i jako katolik oddał go jezuitom. Ci zaproponowali na proboszcza Jana Sarkandra. Znany był on już bowiem wtedy jako niezłomny obrońca wiary. Gorliwy proboszcz z pomocą nie mniej gorliwych jezuitów zabrał się do odzyskania utraconych owieczek. W ciągu jednego roku zdołał przywrócić Kościołowi katolickiemu 250 odstępców. To ściągnęło na niego prześladowania ze strony husytów i protestantów. Doszło do tego, że urządzano na niego zamachy. Przez pewien czas nie mógł nawet odprawiać Mszy świętej, musiał się ukrywać.
    Kiedy w 1618 r. wybuchła wojna trzydziestoletnia, przynaglony przez swoich parafian opuścił Holeszów. Jako pielgrzym udał się do Częstochowy. Spędził tam miesiąc. Kiedy wracał, w Rybniku dowiedział się, że luteranie zajęli kościół w Holeszowie. Udał się przeto do Krakowa, gdzie zamieszkał w jednym z klasztorów. Ponieważ nie przyjęto jego rezygnacji z urzędu proboszcza, wrócił na swoją placówkę.
    W 1620 r. uchronił miasto przed grabieżą i spaleniem, wychodząc procesjonalnie naprzeciw nadciągającym wojskom lisowczyków (była to lekka jazda polska, która nie otrzymywała żołdu, a utrzymywała się z łupów wojennych). Posądzony przez protestantów o ich sprowadzenie, 13 lutego 1620 r. został aresztowany i uwięziony; był okrutnie torturowany. Wśród obelżywych słów usiłowano wymusić na proboszczu przyznanie się do zdrady stanu i narodu przez sprowadzenie najeźdźców. Chciano w ten sposób ukuć powód do powszechnego prześladowania katolików. Kiedy zaś kapłan nie chciał się przyznać do winy, której nie popełnił, zastosowano wobec niego tortury. Wyciągnięto go “na skrzypcach”, tak że pękały na nim ścięgna, a kości wychodziły ze stawów. Potem zaczęto mu palić piersi zapalonymi pochodniami. Po czwartym przesłuchaniu (17 lutego) zarzucono mu wprost, że spowiadał się u niego wielkorządca Moraw, dlatego Jan powinien powiedzieć, jakie tajemnice mu on zawierzył. Ponieważ męczennik stanowczo odmówił, ponownie zaczęto rozciągać jego ciało, przypalać ogniem, głowę ściskać żelazną obręczą, do nóg przywiązywać kamień, by mięśnie i ścięgna naciągnąć aż do zerwania. Co pewien czas zdejmowano ofiarę i grożono nowymi katuszami, byle zmusić ją do obciążających zeznań. Tortury te trwały 3 godziny. Kiedy odniesiono kapłana do więzienia, był już tylko na pół żywy. Miał jednak zdumiewająco odporny organizm. W więzieniu męczył się jeszcze miesiąc; oddał Bogu ducha 17 marca 1620 roku wskutek odniesionych obrażeń.
    Dopiero po 7 dniach udało się katolikom wydobyć ciało Męczennika z więzienia. Ubrano je w szaty liturgiczne i urządzono pogrzeb. Protestanci jednak rozbili pochód. Po długich zabiegach udało się uzyskać zezwolenie na pochowanie Jana Sarkandra w kościele Najświętszej Maryi Panny w Ołomuńcu, w kaplicy św. Wawrzyńca. Do grobu zaczęły napływać pielgrzymki. Po upływie 100 lat kardynał Wolfgang Schrattenbach rozpoczął proces kanoniczny ks. Jana. Jego ciało znaleziono wówczas w takim samym stanie, w jakim zostało pochowane. Grób Męczennika nawiedzili m.in.: król Jan III Sobieski, cesarz Karol VI i Franciszek I oraz cesarzowa Maria Teresa. Z chwilą rozpoczęcia procesu kościelnego przy jego grobie było już ok. 1200 złożonych darów wotywnych. Był czczony jako patron dobrej spowiedzi i tajemnicy spowiedzi. Papież Pius IX zaliczył Jana Sarkandra w poczet błogosławionych 6 maja 1859 r. Św. Jan Paweł II kanonizował go 21 maja 1995 r. w Ołomuńcu w Czechach – mieście męczeńskiej śmierci Jana. Następnego dnia papież odprawił Mszę dziękczynną za kanonizację w Skoczowie, miejscu urodzenia Świętego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    29 maja

    Święta Urszula Ledóchowska, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Błogosławiony Józef Kowalski, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiona Eliasza od św. Klemensa, dziewica
      •  Święty Paweł VI, papież
    ***
    Święta Urszula Ledóchowska
    Julia Maria urodziła się w wielodzietnej rodzinie hrabiowskiej 17 kwietnia 1865 r. w Loosdorf koło Wiednia. Była rodzoną siostrą bł. Marii Teresy Ledóchowskiej, powszechnie nazywanej matką czarnej Afryki, założycielki sióstr klawerianek, beatyfikowanej przez Pawła VI w 1975 roku. W latach 1874-1883 Julia Maria kształciła się w Instytucie Najświętszej Maryi Panny prowadzonym przez Panie Angielskie w austriackim Sankt Polten. W roku ukończenia nauki przybyła wraz z rodziną do nabytego przez ojca majątku w Lipnicy Murowanej koło Bochni.
    Jako 21-letnia dziewczyna wstąpiła do klasztoru urszulanek w Krakowie i w dniu obłóczyn, 17 kwietnia 1887 r., przyjęła zakonne imię Maria Urszula. Wyróżniała się gorliwością w modlitwie i umartwieniach. Pierwszą profesję zakonną złożyła 28 kwietnia 1889 roku. Następnie pracowała w krakowskim internacie sióstr. W 1904 roku jako przełożona domu kierowała internatem. Dwa lata później założyła pierwszy na ziemiach polskich internat dla studentek szkół wyższych. Swoje powołanie do wychowania młodzieży i opieki nad nią odkryła jeszcze w nowicjacie.
    W 1907 r., mając błogosławieństwo papieża Piusa X, z dwiema siostrami wyjechała w świeckim stroju do pracy dydaktycznej w Petersburgu. Objęła tam kierownictwo zaniedbanego polskiego internatu i liceum św. Katarzyny. Już w rok później została erygowana w Petersburgu autonomiczna placówka urszulańska. Następnie s. Urszula przeniosła się do Finlandii, gdzie otworzyła gimnazjum dla dziewcząt. Podczas I wojny światowej apostołowała w krajach skandynawskich, wygłaszając odczyty o Polsce, organizowała pomoc dla osieroconych polskich dzieci. Jednocześnie nie zaniedbywała swego zgromadzenia – rozrastał się nowicjat i dom zakonny w Szwecji. Pod koniec wojny przeniosła go do Danii, gdzie założyła również szkołę i dom opieki dla dzieci polskich.
    W roku 1920 Urszula wróciła do Polski. Osiedliła się w Pniewach koło Poznania, gdzie – z myślą o pracy apostolskiej w nowych warunkach – założyła zgromadzenie Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwane urszulankami szarymi. Kiedy poprosiła papieża Benedykta XV o zatwierdzenie nowego zgromadzenia, otrzymała je od razu, w dniu 7 czerwca 1920 r. Włodzimierz Ledóchowski – rodzony brat Urszuli, ówczesny generał jezuitów – był rzecznikiem dzieła swojej siostry wobec Stolicy Apostolskiej. Całe życie s. Urszuli było ofiarną służbą Bogu, ludziom, Kościołowi i ojczyźnie. Wiele podróżowała, wizytowała poszczególne domy, kształtowała w siostrach ducha ewangelicznej radosnej służby. “Naszą polityką jest miłość. I dla tej polityki jesteśmy gotowe poświęcić nasze siły, nasz czas i nasze życie” – powtarzała często.
    Umarła 29 maja 1939 r. w Rzymie. Tam też została pochowana w domu generalnym mieszczącym się przy via del Casaletto. Beatyfikowana została przez św. Jana Pawła II 20 czerwca 1983 roku w Poznaniu. W 1989 r. jej zachowane od zniszczenia ciało zostało przewiezione z Rzymu do Pniew i złożone w kaplicy domu macierzystego. 18 maja 2003 roku, w dniu swoich 83. urodzin, św. Jan Paweł II ogłosił ją w Rzymie świętą.
    Założone przez św. Urszulę Ledóchowską zgromadzenie Urszulanek Serca Jezusa Konającego realizuje swe zadania apostolskie przede wszystkim w dziedzinie wychowania i nauczania dzieci i młodzieży oraz służąc potrzebującym i pokrzywdzonym. Siostry prowadzą kilkadziesiąt dzieł w Polsce, kilkanaście we Włoszech i pojedyncze w 12 innych krajach.
    Ze zgromadzeniem zaprzyjaźniony był św. Jan Paweł II, który jako biskup krakowski spędzał nieliczne wolne chwile w gościnnym domu sióstr na Jaszczurówce w Zakopanem. Także będąc w Warszawie nocował często w domu zgromadzenia na Wiślanej. Tam spędził swoją ostatnią noc przed wylotem do Rzymu na konklawe w październiku 1978 r. Już jako papież odwiedzał domy urszulanek w Rzymie (1986 r.), w Zakopanem (1997 r.) i w Warszawie (1999 r.).
    W ikonografii św. Urszula przedstawiana jest w szarym zakonnym habicie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Ledóchowscy – dom pełen świętych

    MARIA, URSZULA LEDÓCHOWSKA

    Wikipedia | Domena publiczna

    ***

    Siedmioro dzieci, z których jedno Kościół ogłosił świętą, drugie błogosławioną, trzecie służyło Bogu w zakonie jezuitów. Jakich potrzeba warunków, by wychować świętych?

    Jakiego trzeba domu, by z dzieci wyrosły: Maria Teresa – założycielka Stowarzyszenia Sióstr Misyjnych św. Piotra Klawera, Urszula – założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, Włodzimierz – generał jezuitów w latach 1914-1942, bliski współpracownik papieży Benedykta XV, Piusa XI oraz Piusa XII, i Ernestyna – siostra zakonna? Jacy muszą być rodzice, którym z siedmiorga aż czworo Pan Bóg wzywa do wyłącznej pracy i służby?

    Z rozsądku, który… zaowocował miłością

    Hrabia Antoni Ledóchowski był 39-letnim wdowcem, a Józefina, szwajcarska hrabianka z rycerskiego rodu Salis-Zizers, 30-letnią, samotną przyjaciółką jego zmarłej żony. Troje dzieci z pierwszego małżeństwa potrzebowało matki i hrabia zdecydował się zaproponować małżeństwo Józefinie. To nie była płomienna miłość od pierwszego wejrzenia, raczej świadomy wybór osoby, z którą da się spędzić życie.

    Mimo małżeństwa zawartego z rozsądku, w krótkim czasie przekonali się, że wartości, które wyznają, sprawy, które są dla nich ważne, fundamenty, na których chcą budować życie – mają takie same. Przeżyli razem 23 lata. Rozłączyła ich śmierć Antoniego w 1885 r., gdy po zarażeniu ospą nie udało się go uratować. Józefina przeżyła męża o 24 lata. Oboje są pochowani w Lipnicy, w kościele p.w. św. Leonarda.

    Rodzina Ledóchowskich mieszkała najpierw w Loosdorf, 80 km na zachód od Wiednia. W 1870 r. z powodu złego ulokowania kapitału stracili wszystko, oprócz domu i ogrodu. Nie było ich stać na dotychczasowy adres. Przeprowadzili się do czynszowej kamienicy w St. Pölten. Było im ciężko, ale nie poddali się. Po latach Józefina podkreślała, że finansowy krach był próbą, która ich małżeństwo wzmocniła. Żyli bardzo skromnie.

    Odrobili finansową stratę dopiero 11 lat później i podjęli decyzję o przeprowadzce. W 1883 r. zamieszkali w Lipnicy Murowanej, niedaleko Bochni. Przeprowadzili się z Austrii na tereny Polski, pod zabór austriacki, ponieważ Antoni tęsknił za ojczyzną. I choć Polski nie było na mapie Europy, chciał być bliżej miejsc drogich swojemu sercu. Ten praktycznie wyrażany patriotyzm był jednym z najważniejszych – obok formacji religijnej – elementów w wychowaniu dzieci.

    Znoje rodzicielstwa

    A dzieci mieli siedmioro. Każde przyjmowali z wdzięcznością, choć w zapiskach Józefiny nie brakuje obaw przed kolejnymi ciążami. „Jest nas dwanaścioro w domu, oby Bóg raczył nas w tej liczbie zostawić – ani mniej, ani więcej” – notowała. Miłość do dzieci i troska o ich wychowanie były najważniejszymi zadaniami rodziców. Nie brakowało też przeżyć trudnych: dwoje z dzieci, Józefina i Stanisław – zmarło tuż po narodzinach. „Choć uwielbiałam Boga, który przecież kieruje wszystkim dla naszego dobra, to jednak serce pękało mi z bólu” – pisała po pogrzebie obolała matka.

    Wychowanie w domu Ledóchowskich polegało na nieustannej współpracy z Bogiem z jednej strony i stawianiem wymagań wobec dzieci – z drugiej. Córka Franciszka zapisała: „Wychowanie nasze było poważne, roztropne, raczej surowe, choć pełne miłości. Spaliśmy na twardych posłaniach, pod głową mieliśmy małą, cienką poduszkę z włosia. Nie pozwolono nam na kaprysy w jedzeniu. Od dzieciństwa uczono nas odwagi, wstydem było rozczulać się nad sobą”. Edukowano szeroko i starannie. Oprócz codziennych szkolnych obowiązków, jeszcze w Austrii, Antoni zabierał dzieci na wystawy malarskie, do teatru i uczył je rysunku.

    Rodzice przykładem modlitwy

    Józefina chodziła na mszę św. prawie codziennie. Bardzo dbała o to, aby rodzina regularnie modliła się przy posiłkach i przed snem. W ciągu dnia spotykano się na wspólnej modlitwie Anioł Pański. Dzieci często widziały ojca klęczącego wieczorem przy łóżku. Przez całe życie Józefina modliła się taką formułą: „Niech dobry Bóg pozwoli, żebyśmy razem z moim kochanym mężem mogli doprowadzić, aby nasze dzieci otrzymały gruntowne religijne podstawy”. Znając życiorysy siedmiorga ich dzieci można uznać, że Bóg jej modlitw wysłuchał…

    Agnieszka Bugała/Aletaia.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    28 maja

    Święta Maria Anna
    od Pana Jezusa z Paredes, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty German z Paryża, biskup
      •  Błogosławiony Lanfranck, biskup
    ***
    Święta Maria Anna od Pana Jezusa z Paredes
    Maria urodziła się 31 października 1618 r. w Quito, w dzisiejszym Ekwadorze. Była ósmym dzieckiem Hieronima, hiszpańskiego oficera, i kreolki Anny. Bardzo wcześnie straciła rodziców. Zabrała ją wówczas do siebie jej starsza siostra Hieronima, która miała już córkę Joannę, rówieśnicę Marii. W wieku lat siedmiu dopuszczono ją do pierwszej Komunii św. Było to wówczas czymś wyjątkowym. Wyjątkową jednak była też jej wczesna i bardzo intensywnie rozwijająca się pobożność. Patrząc na nią, bliscy nalegali, aby wstąpiła do zakonu. Na miejscu do wyboru miała dominikanki i franciszkanki. Skłaniała się ku franciszkankom, ale w ostatniej chwili cofnęła się przed decyzją i pozostała u siostry. W jej domu urządziła sobie małą celę i w niej wiodła odtąd życie na modłę klasztorną. Dużo się modliła, surowo pościła, usługiwała rodzinie, zajmowała się nieszczęśliwymi, leczyła chorych, godziła małżeństwa, pocieszała biedotę indiańską. Niektóre z jej uczynków miłosierdzia miały charakter cudów.
    Nie ominęły jej cierpienia, które zapewne po części wypływały ze stosowanych przez nią umartwień. Gdy w 1645 r. Quito nawiedziło najpierw trzęsienie ziemi, a potem epidemia, ofiarowała się za jego mieszkańców. Zmarła w dwa miesiące później, w dniu 26 maja 1647 r. Już wówczas nazwano ją “lilią Quito”. Pius IX beatyfikował ją w 1850 r., a sto lat później kanonizował ją Pius XII.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    27 maja

    Święty Augustyn z Canterbury, biskup

    Zobacz także:
      •  Święty Fryderyk, biskup
    ***
    Święty Augustyn z Canterbury
    Augustyn, nazywany apostołem Anglii, żył w VI w. Będąc opatem benedyktyńskiego klasztoru św. Andrzeja w Rzymie, został wysłany przez Grzegorza Wielkiego wraz z 40 mnichami do Brytanii (596). Sakrę biskupią Augustyn otrzymał za zezwoleniem papieża z rąk biskupa Arles w Galii, prawdopodobnie jeszcze w drodze do Anglii. Król Kentu, św. Etelbert, wraz z małżonką Bertą (córką chrześcijańskiego władcy Paryża), przyjął ich życzliwie w Wielkanoc 597 r. Dzięki pomocy króla w jego stolicy, Canterbury, zaistniało biskupstwo i opactwo benedyktyńskie pw. świętych Piotra i Pawła. Wraz z królem i jego dworem chrzest przyjęło w Anglii około 10 tys. Sasów.
    Praca ewangelizacyjna postępowała tak szybko, że już w roku 601 papież przysłał na pomoc nową grupę zakonników. Równocześnie ustanowił 2 metropolie i 24 sufraganie. Jako pierwszy prymas Anglii i metropolita Canterbury Augustyn otrzymał od papieża paliusz arcybiskupi. Druga metropolia na ziemiach angielskich powstała w Yorku dopiero po śmierci Augustyna. W 602 r. Augustyn ufundował pierwszą w Anglii katedrę w Canterbury, która obecnie znajduje się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO.
    Augustyn zmarł 26 maja 604 lub 605 r. Został pochowany obok św. Etelberta w ufundowanym przez siebie opactwie benedyktyńskim w Canterbury. W roku 1091 jego relikwie zostały przeniesione do rozbudowanej świątyni opactwa. Miały wtedy miejsce liczne cuda, podobnie jak za życia biskupa. Wspomnienie przeniesienia relikwii obchodzone jest w Anglii 6 września. Na miejscu, gdzie św. Augustyn miał, wraz ze swoimi towarzyszami, po raz pierwszy stanąć na ziemi angielskiej w Ebbsfleet, wystawiono na pamiątkę oryginalny, do dziś stojący obelisk-krzyż. Canterbury było stolicą katolickich prymasów przez prawie 1000 lat – do czasu, kiedy król Henryk VIII wprowadził anglikanizm. Odtąd katedra w Canterbury jest stolicą tego właśnie Kościoła (od roku 1534), a katedra prymasów katolickich przeniosła się do Londynu (w wieku XIX).
    W ikonografii Augustyn przedstawiany jest w stroju biskupim lub jako benedyktyn.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    26 maja

    Święty Filip Nereusz, prezbiter

    Święty Filip Nereusz
    Filip urodził się we Florencji 21 lipca 1515 r. jako syn Franciszka i Lukrecji Mosciano. Na chrzcie otrzymał imiona Filip Romulus. Był bardzo pociągający w swojej zewnętrznej postaci, jak też w obejściu. Wyróżniał się poczuciem humoru i talentem jednania sobie ludzi. Początkowo nauki pobierał we florenckiej szkole S. Giorgio. Duchowo kształtowali go dominikanie z konwentu San Marco (przez cale życie był wielbicielem Girolamo Savonaroli). Po przedwczesnej śmierci matki i starszego brata, kiedy pogorszyły się znacznie warunki majątkowe ojca, Filip udał się do swojego bezdzietnego stryja w San Germano (dziś miasto Cassino) pod Monte Cassino, by wyręczyć go w zawodzie kupca i odziedziczyć po nim znaczną fortunę. Miał wówczas 17 lat. W czasie pobytu u stryja odwiedzał często opactwo benedyktynów, a jego kierownikiem duchowym był Euzebiusz z Eboli. Przyjął wówczas za swoją dewizę benedyktynów: Nihil amori Christi praeponere (Nic nie przedkładać ponad miłość do Chrystusa).
    Wkrótce Filip zrezygnował z pomyślnej dla siebie okazji zdobycia zawodu i majątku i udał się do Gaety. Po krótkim pobycie w tym mieście skierował swoje kroki do Rzymu, gdzie miał pozostać do końca swego życia – a więc przez ponad 60 lat (1534-1595).
    Tam rozpoczął studia filozoficzne i teologiczne. Jednocześnie był wychowawcą dwóch synów w domu zamożnego florentczyka, dzięki czemu miał zapewniony byt. Prowadził życie modlitwy i umartwienia. W wolnym czasie nawiedzał kościoły, sanktuaria i zabytki Wiecznego Miasta. Kiedy w roku 1544 w Zielone Święta znalazł się w katakumbach św. Sebastiana, które były ulubionym miejscem jego wypraw, wpadł w ekstatyczny zachwyt: poczuł, jak tajemnicza ręka wyciąga mu z boku dwa żebra, a jego serce, podobne do ognistej kuli, groziło rozsadzeniem piersi. W tym czasie Filip założył towarzystwo religijne pod nazwą “Bractwa Trójcy Świętej” do obsługi pielgrzymów i chorych. Widział bowiem, jak te wielkie rzesze pątników potrzebowały pomocy duchowej, a często i materialnej. Był to rok 1548. Przez tę posługę zyskał sobie miano “Apostoła Rzymu”.
    Momentem przełomowym w życiu Filipa był rok 1551, kiedy to za namową spowiednika przyjął święcenia kapłańskie. Miał już wtedy 36 lat. Jako kapłan musiał być jednak przydzielony do jakiegoś kościoła. Zamieszkał więc w konwikcie św. Hieronima della Carità w centrum Rzymu. Tu właśnie dojrzało wielkie dzieło jego apostolskiego serca, Oratorium. Zrodziło się ono z troski Filipa o poziom wiedzy religijnej penitentów, który w owych czasach był bardzo niski. Początkowo w ciasnej izbie swojego pokoju, potem w kaplicy konwiktu, Filip zaczął gromadzić kapłanów, zakonników, mieszczan, kupców, artystów. Wspólna modlitwa, spotkania i rozmowy osobiste, spowiedź, czytanie duchowe, konferencje i dyskusje na aktualne tematy, rekolekcje – to program tych spotkań. Oratorium było otwarte dla wszystkich ludzi dobrej woli. Filip organizował także koncerty muzyczne oraz nabożeństwa, w czasie których śpiewane były pieśni pochwalne w formie dialogów. Ta forma muzyczna (wokalno-instrumentalna) przyjęła nazwę od miejsca pierwszych wykonań i do dziś znana jest jako oratorium (szczególnym rodzajem oratorium jest pasja).

    Święty Filip Nereusz

    Z czasem zebrała się pewna liczba uczniów, którzy chcieli być bliżej Chrystusa. Filip zaprawiał ich więc do zjednoczenia z Bogiem, do cnót chrześcijańskich i do uczynków miłosierdzia. Na placach bawił się z dziećmi, by je potem gromadami prowadzić do kościoła. Był to dotąd zupełnie nieznany styl apostołowania i prowadzenia duszpasterstwa. Do Oratorium spieszyła cała elita duchowa Rzymu. Tu właśnie rodziły się plany reform. Do grona przyjaciół Filipa należeli m.in.: św. Kamil de Lellis, św. Feliks z Cantalice, św. Jan Leonardi, św. Franciszek Salezy, św. Ignacy Loyola i wielu innych.
    W roku 1564 florentczycy oddali Filipowi w zarząd swój kościół pw. św. Jana. Tu właśnie pozostali przy nim jego duchowi synowie, zwani potem oratorianami czy też filipinami. Prowadzili życie wspólne, nie związani wszakże żadnymi ślubami. Ta swoboda pozostała do dzisiaj cechą charakterystyczną oratorianów. Filip umiał swych duchowych synów zainteresować nie tylko sprawami religijnymi i duchowymi, ale także nauką i kulturą. W jego domu odbywały się więc koncerty muzyczne, prelekcje o sztuce, archeologii i historii. Za datę założenia oratorianów przyjmuje się rok 1565. Zatwierdził ich papież Grzegorz XIII już w roku 1575. Regułę dla nowego zgromadzenia Filip napisał jednak dopiero w roku 1583, na podstawie wielu lat doświadczenia i praktyki. Nadawała ona poszczególnym kapłanom dużo swobody. Każdy dom jest do dziś niezależny. Dopiero od roku 1942 Stolica Apostolska połączyła wszystkie placówki w jeden, wspólny, ale bardzo luźny organizm.
    Wkrótce pojawili się przeciwnicy poczynań Filipa. Oskarżyli oni go o to, że sprzyja “nowinkom” niebezpiecznym dla wiary. Doszło do tego, że surowy papież Paweł IV (+ 1559) zakazał mu na czas pewien działalności. Kuria Rzymska odebrała mu nawet prawo do spowiadania, co równało się z karą kościelnej suspensy. Kolejni papieże obdarzyli go jednak ponownie zrozumieniem i odwołali ten zakaz.
    Filip Neri był doradcą papieży i kierownikiem duchowym wielu dostojników. Był jednym z najbardziej wesołych świętych. Zmarł wyczerpany pracą na rękach swych duchowych synów 26 maja 1595 r. w noc święta Bożego Ciała. Miał wcześniej podać godzinę swojej śmierci. Pochowany został w kościele Santa Maria Chiesa Nuova w Rzymie. Przekonanie o świętości kapłana było tak powszechne, że chociaż w owych czasach zaczęto wprowadzać do procesów kanonizacyjnych coraz surowsze wymagania, beatyfikacja sługi Bożego odbyła się już w 15 lat po jego śmierci. Dokonał jej 11 maja 1610 r. papież Paweł V. W dwanaście lat później papież Grzegorz XV dokonał jego kanonizacji (12 marca 1622 r.).
    W ikonografii św. Filip przedstawiany jest jako mężczyzna w średnim wieku, z krótką brodą, w sutannie i birecie. Jego atrybutem jest lilia, serce i księga.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    25 maja

    Święta Maria Magdalena de Pazzi, dziewica

    Zobacz także:
      •  Święty Beda Czcigodny, prezbiter i doktor Kościoła
      •  Święty Grzegorz VII, papież
      •  Święta Magdalena Zofia Barat, dziewica
    ***
    Święta Maria Magdalena de Pazzi
    Katarzyna (takie imię otrzymała na chrzcie) urodziła się 2 kwietnia 1566 r. w możnej patrycjuszowskiej rodzinie Pazzi we Florencji. Wykształcenie i wychowanie otrzymała od sióstr, które miały we Florencji szkołę i pensjonat dla dziewcząt z lepszych rodzin. W dziesiątym roku życia przyjęła pierwszą Komunię świętą. Odtąd przystępowała do niej w każdą niedzielę i w święta, co w owych czasach wywoływało zdziwienie, a nawet zastrzeżenia. W tym samym roku, w uroczystość św. Józefa, złożyła ślub dozgonnej czystości. Jako dziecko wyróżniała się pobożnością, tak że już w wieku 12 lat miała szczęście rozmawiać z Matką Bożą. Odtąd podobne objawienia zdarzały się w jej życiu częściej. Kiedy miała 16 lat, wstąpiła do klasztoru karmelitańskiego Matki Bożej Anielskiej (1582 r.). Klasztor ten stoi do dzisiaj na wzgórzu na przedmieściu Florencji. Tu otrzymała imię zakonne Marii Magdaleny.
    W rok później podczas choroby złożyła śluby. Pełniła obowiązki kolejno zakrystianki, furtianki, mistrzyni nowicjatu i przełożonej domu. Wiodła życie pełne umartwień i przeniknięte modlitwą. Wyróżniała się wiernością w zachowaniu reguły, bardzo przecież surowej. Doświadczała wielu cierpień. Od niebieskiego Oblubieńca otrzymała koronę cierniową, która powodowała bardzo silne bóle głowy. 25 marca 1585 roku otrzymała dar stygmatów, czyli odbicia na swoim ciele ran Pana Jezusa; stygmaty te były na zewnątrz niewidoczne. W kilka dni potem otrzymała od Chrystusa mistyczną obrączkę jako znak duchowych zaślubin. 17 maja 1585 roku wpadła w ekstazę, która trwała bez przerwy 40 godzin. W czasie jej trwania otrzymała polecenie od Pana Jezusa, by odtąd codziennie przyjmowała tylko chleb i wodę, a jedynie w dni świąteczne – trochę pokarmu postnego. Otrzymała również polecenie, by sypiała odtąd tylko pięć godzin i to na wiązce siana, by w ten sposób wynagrodzić Panu Bogu za grzechy rodzaju ludzkiego. 8 czerwca 1585 roku rozpoczęła się nowa seria ekstaz, która trwała z krótkimi przerwami osiem dni.
    Chrystus doświadczył Marię Magdalenę także falą długotrwałych i uporczywych oschłości oraz duchowego opuszczenia. Objaśnił jej, że ta męka była konieczna dla dobra Kościoła, a także dla odnowienia ducha zakonnego w klasztorach. Kiedy w roku 1587 zmarł jej brat, Alamanno, Maria Magdalena ujrzała jego duszę w płomieniach czyśćcowych. Kiedy w roku 1590 przeszła do wieczności jej matka, ujrzała również jej duszę w czyśćcu. Otrzymała równocześnie obietnicę, że czyściec matki będzie krótki – ze względu na wiele uczynków miłosierdzia, które wyświadczyła w swoim życiu.
    W ostatnich latach życia s. Maria Magdalena przechodziła wielkie cierpienia fizyczne i duchowe. Do tego dołączyły się prześladowania z zewnątrz od postronnych osób, do których wysyłała w imieniu Chrystusa listy z napomnieniami. Odpowiedzią z ich strony były szykany, a nawet groźby. W swoich wizjach otrzymała m.in. zrozumienie tajemnicy Trójcy Przenajświętszej i Wcielenia Jezusa. Pozostawiła po sobie pisma ukazujące głębokie doświadczenia duchowości chrześcijańskiej.
    Zmarła 25 maja 1607 r. W 19 lat po śmierci, w 1626 roku papież Urban VIII dokonał jej beatyfikacji. Papież Klemens IX zaliczył ją uroczyście w poczet świętych w 1669 r. Jest patronką Florencji i Neapolu.
    W ikonografii św. Maria Magdalena ukazywana jest w habicie karmelitanki. Jej atrybutami są: Dziecię Jezus, dyscyplina, gołębica, korona cierniowa, krzyż, lilia, serce trzymane w prawej dłoni, stygmaty.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    24 maja

    Najświętsza Maryja Panna
    Wspomożycielka Wiernych

    Zobacz także:
      •  Święci Donacjan i Rogacjan, męczennicy
      •  Rocznica przeniesienia relikwii św. Dominika
    ***
    Turyński wizerunek Maryi Wspomożycielki Wiernych
    Nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki sięga początków chrześcijaństwa. Gdy tylko zaczął rozwijać się wśród wiernych kult Matki Zbawiciela, równocześnie ufność w Jej przemożną przyczynę u Syna nakazywała uciekać się do Niej we wszystkich potrzebach. Tytuł Wspomożycielki Wiernych zawiera w sobie wszystkie wezwania, w których Kościół wyrażał Najświętszej Maryi Pannie potrzeby i troski swoich dzieci.
    Pierwszym, który w historii Kościoła użył słowa “Wspomożycielka”, jest św. Efrem, diakon i największy poeta syryjski, doktor Kościoła (+ 373). Pisze on wprost, że “Maryja jest orędowniczką i wspomożycielką dla grzeszników i nieszczęśliwych”. W tym samym czasie Wspomożycielką rodzaju ludzkiego nazywa Maryję św. Grzegorz z Nazjanzu, patriarcha Konstantynopola, doktor Kościoła (+ ok. 390), kiedy pisze, że jest Ona “nieustanną i potężną Wspomożycielką”. Z treści pism doktorów Kościoła wynika, że przez słowo “Wspomożycielka” rozumieli oni wszelkie formy pomocy, jakich Matka Boża nam udziela i udzielić może.
    Miejscem najżywiej rozwiniętego kiedyś kultu Wspomożycielki była Bawaria. Pierwszy kościół pod wezwaniem Wspomożycielki w Bawarii stanął w Pasawie w roku 1624. Zasłynęła w nim rychło figura Matki Bożej, kopia obrazu Cranacha – pątnicy witają Ją okrzykiem: Maria hilf! (Maryjo, wspomagaj).7 października 1571 r. oręż chrześcijański odniósł decydujące zwycięstwo nad flotą turecką, która zagrażała bezpośrednio desantem Italii. Na pamiątkę tego zwycięstwa papież św. Pius V włączył do Litanii Loretańskiej nowe wezwanie “Wspomożenie wiernych, módl się za nami”.12 września 1683 r. król Jan III Sobieski rozgromił pod Wiedniem Turków. Jako podziękowanie Matce Bożej za to zwycięstwo papież bł. Innocenty XI w roku 1684 zatwierdził w Monachium, przy kościele św. Piotra, bractwo Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, rychło podniesione do rangi arcybractwa.W roku 1816 tytuł Matki Bożej Wspomożenia Wiernych wszedł do liturgii Kościoła, gdy papież Pius VII ustanowił święto Matki Bożej pod tym wezwaniem na dzień 24 maja jako podziękowanie Matce Bożej za to, że właśnie tego dnia, uwolniony z niewoli Napoleona, mógł szczęśliwie powrócić na osieroconą przez szereg lat stolicę rzymską.Wielu świętych miało szczególne nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Jej słynny wizerunek w Turynie został namalowany na zamówienie św. Jana Bosko, który oprócz salezjanów założył także zgromadzenie sióstr Córek Matki Bożej Wspomożenia Wiernych.
    Wielkim czcicielem Matki Bożej Wspomożycielki był salezjanin, prymas Polski, kardynał August Hlond. Nie mniej żarliwym apostołem Maryi Wspomożycielki był jego następca, kardynał Stefan Wyszyński. 5 września 1958 roku dzięki jego staraniom Episkopat Polski wniósł do Stolicy Apostolskiej prośbę o wprowadzenie święta Maryi Wspomożycielki Wiernych w liturgicznym kalendarzu polskim. Episkopat Polski chciał w ten sposób podkreślić, że naród polski nie tylko wyróżniał się wśród innych narodów wielkim nabożeństwem do Najświętszej Maryi Panny, ale że może wymienić wiele dat, kiedy doznał Jej szczególniejszej opieki. Polskie sanktuarium Matki Bożej Wspomożenia Wiernych zostało ustanowione w 2013 r. w salezjańskiej parafii w Rumii na Kaszubach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    23 maja

    Święty Jan Chrzciciel de Rossi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Leoncjusz z Rostowa, biskup i męczennik
      •  Święta Joanna-Antyda Thouret, dziewica
    ***
    Święty Jan Chrzciciel de Rossi
    Jan Chrzciciel de Rossi urodził się w Voltaggio koło Genui (Włochy) 22 lutego 1698 roku. Kiedy miał 13 lat, pod swoją opiekę w Rzymie wziął go krewny, który pełnił obowiązki proboszcza przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Ksiądz kanonik Wawrzyniec de Rossi pomógł swojemu bratankowi w studiach, a potem wysłał go na studia filozoficzne do słynnego Kolegium Rzymskiego. Młodzieniec po uwieńczeniu tych studiów doktoratem poszedł za przykładem stryja i wstąpił do seminarium duchownego. W trosce o swoje uświęcenie oddał się tak intensywnie modlitwie i praktykom pokutnym, że zapadł poważnie na zdrowiu i musiał przerwać studia. W tym okresie wystąpiły u niego pierwsze objawy epilepsji, które miały go już nigdy nie opuścić. Ta choroba stanie się też bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
    Po roku przerwy Jan de Rossi rozpoczął studia teologiczne na akademii papieskiej, prowadzonej przez dominikanów w Rzymie. Równocześnie wolny czas poświęcał młodym studentom, którzy gromadzili się przy poszczególnych kościołach w tak zwanych “oratoriach” dla swojego religijnego dokształcenia i postępu w cnotach.
    Dnia 8 marca 1721 roku Jan de Rossi otrzymał święcenia kapłańskie. Pierwszą Mszę świętą odprawił w kościele jezuitów św. Ignacego przy ołtarzu św. Alojzego, którego obrał sobie za szczególnego patrona. Pokrzepiał się widokiem tysięcy pielgrzymów, nawiedzających miejsca święte w Rzymie. Ze smutkiem jednak patrzył, jak pielgrzymi ci byli zdani na własny los i jak nikt nie troszczył się o opiekę duchową nad nimi. Postanowił oddać się bez reszty posłudze wobec nich. Służył im dobrą radą, często pomocą także materialną, a najwięcej – pomocą duchową w konfesjonale. Pan Bóg nagrodził gorliwego kapłana, bo do jego konfesjonału garnęli się grzesznicy, by pojednać się z Bogiem. Po śmierci stryja ksiądz Jan de Rossi został na jego miejsce przyjęty do grona kanoników przy kościele Matki Bożej in Cosmedin. Z powodu choroby oczu został zwolniony z obowiązku wspólnego czytania brewiarza, dzięki temu mógł dłużej spowiadać. Zmęczony, robił wypady na pobliskie place, zbierał dzieci i ludzi przygodnych, by pouczać ich o prawdach wiary. W wolnych chwilach, jeśli się zdarzyły, odwiedzał ubogich i chorych w przytułkach, pocieszał ich, pouczał i zaopatrywał darami sakramentalnymi. Żył tak bardzo ubogo, że nie posiadał nawet najniezbędniejszych rzeczy, dzieląc się nimi z uboższymi od siebie.
    Tak wyczerpująca praca nie tylko wyniszczała jego siły i zdrowie, ale przyczyniła się do różnych dolegliwości głowy i żołądka, które znosił z heroiczną cierpliwością. Pomimo to dożył 66 lat. Pożegnał ziemię dla nieba 23 maja 1764 roku. Jego beatyfikacji dokonał papież Pius IX (+ 1878), a do chwały świętych wyniósł go papież Leon XIII dnia 8 grudnia 1881 roku. Wtedy też jego relikwie przeniesiono z kościoła Matki Bożej in Cosmedin do kościoła Świętej Trójcy i złożono je u stóp ołtarza, poświęconego jego czci. Ku czci Świętego również we wspomnianym kościele Matki Bożej, gdzie spędził niemal całe swoje kapłańskie życie, poświęcono mu piękną kaplicę. Wreszcie w roku 1940 pod jego imieniem wystawiono w Rzymie nowy kościół i założono nową parafię pod jego patronatem. Tam też przeniesiono jego śmiertelne szczątki w 1965 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    22 maja

    Święta Rita z Cascia, zakonnica

    Zobacz także:
      •  Święta Joachima de Vedruna, zakonnica
    ***
    Święta Rita z Cascia
    Rita należy do najbardziej popularnych świętych na świecie. Urodziła się około 1380 r. w rodzinie ubogich górali w Rocca Porena, niedaleko Cascii (Umbria) jako jedyne dziecko. Według podania miała być dzieckiem wymodlonym przez pobożnych rodziców. Na chrzcie otrzymała imię Małgorzata (Rita jest jego zdrobnieniem). Na życzenie rodziców wyszła za mąż. Związek ten był jednak bardzo nieudany. Porywczy, brutalny mąż był powodem wielu jej dramatów. Rita znosiła swój los z anielską cierpliwością. Mąż Rity zginął zabity w porachunkach zwaśnionych rodów.
    Rita była matką dwóch synów, z którymi miała kłopoty wychowawcze. Bojąc się, by nie kontynuowali wendety, prosiła Boga, aby raczej zabrał ich ze świata niż mieliby stać się zabójcami. Bóg wysłuchał tej prośby. Obaj młodzieńcy, którzy planowali pomścić ojca, zmarli podczas epidemii. Rita jako trzydziestokilkuletnia wdowa wstąpiła do zakonu augustianek, które miały swój klasztor w Cascii. Ponieważ była analfabetką, została przyjęta do sióstr “konwersek”, które były przeznaczone do codziennej posługi w klasztorze. Z całą radością, z miłości dla Oblubieńca, spełniała najniższe posługi w klasztorze. Często w ciągu dnia i nocy całowała z miłością obrączkę zakonną, która symbolizowała jej mistyczne zaślubiny z Jezusem.
    Miała szczególne nabożeństwo do Bożej męki. Widziano ją nieraz, jak leżała krzyżem, zalana łzami. Kiedy pewnego dnia kaznodzieja miał kazanie o męce Pańskiej, prosiła gorąco Jezusa, by dał jej zakosztować męki chociaż jednego ciernia, który ranił Jego przenajświętszą głowę. Została wysłuchana. W czasie modlitwy poczuła nagle w głowie silne ukłucie. Na tym miejscu wytworzyła się bolesna rana, która zadawała jej nieznośne cierpienia przez 15 lat, aż do śmierci. Aby jednak uniknąć sensacji, Rita prosiła Chrystusa, by rana była ukryta, nadal jednak sprawiając cierpienia. Tak się też stało. Rita odznaczała się posłuszeństwem, duchem modlitwy i cierpliwości. Będąc prostą i niewykształconą osobą, osiągnęła szczyty kontemplacji.
    Zmarła na gruźlicę 22 maja 1457 r. w Cascii. Tam jej nienaruszone ciało spoczywa do dziś. Sanktuarium Świętej, obejmujące jej rodzinny dom w Rocca Porena oraz klasztor i kościół w Cascii, w którym została pochowana, jest miejscem tłumnych pielgrzymek. Sława świętości zaczęła ściągać do Cascii wielu pielgrzymów. Przy grobie Rity działy się nadzwyczajne rzeczy, które napełniły sławą tamtejszy klasztor. Kiedy po kilku latach wybuchł w kościele gwałtowny pożar, mimo że spalił się cały kościół, cyprysowa trumna z ciałem Rity pozostała nietknięta. Zaczęły mnożyć się wizerunki i modlitwy do służebnicy Bożej. Papież Urban VIII w roku 1628 zatwierdził jej kult. Jednak jej uroczysta kanonizacja odbyła się dopiero 24 maja 1900 r. Dokonał jej papież Leon XIII, nazywając św. Ritę “drogocenną perłą Umbrii”.
    Św. Rita jest patronką w sprawach trudnych i beznadziejnych. Jest opiekunką wielu dzieł charytatywnych i bractw. W Polsce kult św. Rity jest bardzo żywy. Szczególnym jego miejscem jest klasztor sióstr augustianek w Krakowie, gdzie w kościele św. Katarzyny przechowywane są relikwie św. Rity.
    W ikonografii Święta przedstawiana jest w stroju zakonnym – w czarnym habicie i w białym welonie, z cierniem na czole. Jej atrybutami są: dwoje dzieci, krucyfiks, cierń, figa, pszczoły, róża.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Wybaczyła

    Fragmenty książki p.t. “Święta Rita”

    Figura św. Rity, klasztor augustianów w Krakowie

    Figura św. Rity, klasztor augustianów w Krakowie
     fot. ks. Paweł Gabara/Tygodnik Niedziela

    ***

    Święta Rita

    Wybaczyła

    20 stycznia 1994 roku był bez wątpienia najczarniejszym dniem w życiu Eleni Tzoka, popularnej piosenkarki. Tego dnia artystka dowiedziała się o tragicznej śmierci swojej jedynej, ukochanej córki. Ciało siedemnastoletniej Afrodyty zostało znalezione w lesie nieopodal Gniezna. Dziewczyna została zamordowana przez zazdrosnego byłego chłopaka. Wielu rodziców, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji reaguje nienawiścią w stosunku do mordercy, pałają żądzą zemsty. Eleni wiedziała, że prawdziwy chrześcijanin nie powinien odpłacać złem za zło. Wybaczyła.

    Afrodyta chodziła do trzeciej klasy liceum plastycznego. Była bardzo uzdolniona. Z Piotrem, przyszłym zabójcą, spotykała się przez dwa lata. Koleżeńska znajomość przerodziła się w uczucie. Dziewczyna nie mogła jednak poradzić sobie z jego zaborczością i zerwała. Odrzucony chłopak nie był w stanie tego znieść. Miesiąc po rozstaniu wywiózł ją do lasu i zastrzelił. — To było uczucie, z którym nie poradził sobie ani Piotr, ani Afrodytka — tłumaczy Eleni.

    Śmierć ukochanej córki była wielkim ciosem dla matki. — Kiedy dowiedziałam się o śmierci Afrodyty, runął cały mój świat. Przecież nie taka powinna być kolej naszego życia, najpierw powinni odchodzić rodzice, a potem dzieci — stwierdza.

    Nikt, kto nie przeżył podobnej sytuacji nie jest w stanie wyobrazić sobie ogromnego bólu, jakiego wtedy doświadczyła kobieta. Eleni zachowała się jednak zupełnie inaczej niż ludzie, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. Otrzymując wiadomość o zamordowaniu dziecka, większość rodziców reaguje chęcią odwetu. Zaślepia ich wówczas żądza zemsty, domagają się dla zabójcy kary śmierci, wielu własnymi rękami rozszarpałoby oprawcę. Jedynie ludzie głębokiej wiary są w stanie zdobyć się na to, na co zdobyła się mama Afrodyty.

    „Nie obwiniałam go”

    Kiedy Eleni dowiedziała się, kto zabił jej córkę sięgnęła po telefon i zadzwoniła do matki chłopaka.

    — Znałam matkę Piotra i wiedziałam, że jest to tragedia dwóch rodzin: naszej i tego chłopca. Uważałam, że jego matka dźwiga naprawdę bardzo ciężki krzyż, bo nie wierzę, żeby jakakolwiek matka chciała, żeby jej syn był mordercą i dokonał takiego czynu. Powiedziałam jej wtedy, że straciliśmy dzieci, bo uważałam, że ona poniekąd straciła swojego syna.

    Eleni przebaczyła zabójcy. — Nie obwiniałam go, ale przede wszystkim szukałam przyczyn tej tragedii — tragedii dwóch rodzin, moich bliskich i rodziny tego chłopaka. Bardzo ważne było dla mnie, że okazał skruchę i przeprosił — dodaje.

    „Musimy nauczyć się przebaczać”

    Eleni doskonale dziś wie, co kryję się pod pojęciem „przebaczenie”. — Przebaczyć to nie znaczy zapomnieć — mówi. — Przebaczyć to znaczy wyzbyć się negatywnych emocji, które są bardzo niszczące. Widzimy, jak źle się dzieje, kiedy politycy nie potrafią przebaczyć, nie mają w sobie pokory. Jesteśmy bardzo przerażeni tym, co widzimy i słyszymy. To jednak nie Bóg powoduje te wszystkie wojny, nie On wywołuje złe emocje, które są u człowieka, ale to człowiek źle wykorzystuje swoją wolność. Źle wykorzystuje te wartości, które są tak naprawdę najcenniejsze w naszym życiu. Nie bójmy się powiedzieć, że to nie Bóg jest niesprawiedliwy, tylko człowiek zawinił i źle wykorzystał swoją wolność. Ludziom trudno jest czasem wybaczyć nawet małe przewinienia, które dotyczą naszej codzienności. Powstaje wtedy zadra, która psuje międzyludzkie relacje i powoduje, że ludzie przestają ze sobą rozmawiać. Często zdarza się tak w rodzinach — zauważa Eleni. — Jeśli mówimy o tym, że wierzymy, że jesteśmy chrześcijanami, to musimy nauczyć się przebaczać. Człowiek uwalnia się wtedy od bardzo niedobrych emocji, które zabijają nas od wewnątrz i nie pozwalają nam dalej żyć. Jeśli nie przebaczymy, w pewnym sensie zatrzymujemy się w czasie i stoimy w miejscu, nie idziemy do przodu. Cały czas myślimy tylko o tym, jakby się zemścić. Pielęgnujemy w sobie wtedy bardzo niszczące emocje. Przebaczenie daje nam wolność. To dzięki przebaczeniu mogę dziś śpiewać, jestem osobą pogodną, uśmiecham się; po prostu żyję. Nie potępiam jednak tych, którzy nie umieją przebaczyć — dodaje. — Każdy musi przejść tę drogę. Może kiedyś także oni się tego nauczą i jeśli będą próbowali to zrobić, odzyskają spokój w sercu, tak jak ich zamordowane dziecko.

    „Fundamentem jest miłość”

    Eleni uważa, że zdolność przebaczania rodzi się na fundamencie miłości, a w jej przypadku opiera się również na wartościach zaszczepionych w dzieciństwie. — Ciągle mówię o tym, że trzeba sięgnąć do dzieciństwa. Miałam bardzo piękne dzieciństwo. Z rodzinnego domu wyniosłam najpiękniejsze wartości, na których zbudowałam swoje życie. Fundamentem tych wartości była miłość. Otrzymałem ją od moich rodziców, rodzeństwa i babci. Rodzice nie musieli mówić, co mamy robić. Czynami pokazywali nam, jak należy żyć, jak należy postępować wobec siebie, ludzi starszych, drugiego człowieka, który żyje obok nas, wobec bliźniego, który potrzebuje naszej pomocy i wsparcia, nie zawsze materialnego, ale także duchowego. Pamiętam, że rodzice, nawet skrzywdzeni przez kogoś, potrafili go zrozumieć, umieli wytłumaczyć sobie jego postępowanie. W takim duchu rosłam, w atmosferze miłości i przebaczenia — wyznaje artystka.

    „Bóg daje nam siłę”

    Co piosenkarka czuje dzisiaj, kilkanaście lat od chwili, w której „zawalił się jej świat”. Przebaczyła zabójcy, ale czy była w stanie pogodzić się z tym, co się stało? — Po wielu latach od tej tragedii wiem, że należy pogodzić się z wolą Bożą — stwierdza. — Jeżeli się na to zdobędziemy, jest nam łatwiej dalej żyć. Nie wolno nam cofać się w przeszłość i analizować. Trzeba się od niej odciąć. W przeciwnym razie będziemy odczuwać tak wielki ból i cierpienie, że momentami będzie bardzo ciężko. Nie znaczy to, że nie kocham i nie kochałam córki. Nie ma jej już fizycznie, ale nadal jest przy mnie duchowo. Co mogę poradzić osobom, których dzieci, tak jak moja córka zostały zamordowane? Pierwszy rok, dwa lata są bardzo trudne. Zadajemy sobie tysiące pytań: „dlaczego?”, „dlaczego mnie to spotkało?” i nie otrzymujemy na nie odpowiedzi. Po ludzku bowiem trudno to zrozumieć. Tymczasem odpowiedź jest w Piśmie Świętym. Tam znajdziemy odpowiedź na te pytania. Dzięki wierze łatwiej nam żyć. Pan Bóg daje nam łaskę — siłę, by udźwignąć taki krzyż. Na świecie dochodzi do tak wielu tragedii. Bez Pana Boga trudno go udźwignąć — podkreśla Eleni.

    Wiara, nadzieja, miłość

    Dzięki głębokiej wierze Eleni udźwignęła swój krzyż. Zresztą w jej życiu wiara odgrywała zawsze kluczową rolę. Odzwierciedlało się to w śpiewanych przez nią — pełnych radości i miłości — piosenkach. Po otrząśnięciu się z szoku po śmierci córki, artystka wróciła na estradę i wydała kolejne płyty — Nic miłości nie pokona i Coś z Odysa, na których znów śpiewa o miłości, sile płynącej z wiary i wskazuje ludziom prostą drogę do Boga. Oto fragment jednej z piosenek, w której nawiązuje do śmierci ukochanej córki: „Dobry Bóg nam śle z nieba swoich gwiazd / Tę nadziei skrę, co tli się w nas. / Przez świat idę z nią tam, gdzie chce los, / Bo kiedyś Pan zwróci nam / Tamten czas, twych oczu blask / I pogodny świat bez trosk. / (…) / Nic miłości nie pokona, choć niebo ciemnieje, / Wiarę w sercu trzeba mieć. / Wiem, że kiedyś wrócisz do nas, trzeba mieć nadzieję, / Co silniejsza jest niż śmierć…” (słowa: Lech Konopiński).

    „Możemy zaradzić takim tragediom”

    Od jakiegoś czasu Eleni spotyka się również z młodzieżą, odczytując im fragmenty zapisków pozostawionych przez Afrodytę.

    W pozostawionych zapiskach dziewczyna ostrzegała swoich rówieśników przed zaborczą miłością, której doświadczyła. Wynika z nich, że po zerwaniu bała się Piotra, przewidywała, że może ją zabić. Mówiła o tym swoim kolegom i koleżankom, a oni bagatelizowali jej „sygnały”.

    — Na takich spotkaniach staram się być matką, a nie piosenkarką — mówi Eleni. — Chcę powiedzieć młodym ludziom, żeby byli uczuleni na takie sygnały ze strony swoich rówieśników, żeby ich nie bagatelizowali, ale zainteresowali się nimi. Często możemy zaradzić takim tragediom, odruchom samobójczym, po które młodzież bardzo często sięga. Młodzi ludzie muszą nauczyć się słuchać swoich rówieśników. Chcę im też przekazać, żeby nauczyli się prawdziwego dialogu z rodzicami. Aby potrafili z nimi rozmawiać, a rodzice z nimi. My, dorośli też popełniamy dużo błędów. Pozostawiamy dzieci bez opieki, kiedy one potrzebują naszego duchowego wsparcia. Niestety, często szukają go wtedy poza domem. Nad tym trzeba popracować. I kiedy się z nimi spotykam staram się im to przekazać. Jestem to winna Afrodytce — dodaje.

    „Święta Rita wiele razy mi pomogła”

    Za swoją chrześcijańską postawę, 22 maja 1999 roku Eleni została uhonorowana medalem św. Rity. Kapituła medalu, która obraduje w Cascii we Włoszech, przyznaje go kobietom, które swoją postawą naśladują cnoty kultywowane przez włoską świętą — m. in. także tym, które jak św. Rita przebaczyły zabójcom swoich najbliższych. Oprócz Eleni, wspomniany medal otrzymała jeszcze jedna Polka — Marianna Popiełuszko — matka bestialsko zamordowanego bł. ks. Jerzego Popiełuszki.

    Eleni dedykowała swój medal wszystkim matkom, które zachowały się tak jak ona. — Jest wiele osób, które potrafiły przebaczyć, a które są anonimowe — mówi.

    Wcześniej nie znała św. Rity. — Ze św. Ritą po raz pierwszy zetknęłam się dopiero w Cascii. Dopiero wtedy poznałam historię jej życia i dowiedziałam się o tym, co zrobiła. Razem z moimi przyjaciółkami i bernardynem o. Azariaszem Hessem, który zgłosił mnie do tej nagrody, byliśmy w miejscu, gdzie się urodziła. Bardzo to przeżyliśmy.

    Od tamtej chwili włoska święta stała się ważną postacią w życiu artystki. — Bardzo często zwracam się do niej z trudnymi do rozwiązania problemami. Modlę i proszę o rozwiązanie również problemów. Święta Rita wiele razy pomogła mi w sytuacjach, które wydawały się bardzo trudne, a jednak zawsze znajdowało się jakieś rozwiązanie. Modlę się za wstawiennictwem św. Rity i dziękuję jej za łaski, które otrzymuję.

    fragmenty rozmowy z s. Krystyną Abramczuk OSA
    Sekretarka św. Rity
    Wybaczyła/opoka.pl

     _________________________________________________________________________

    Św. Rita z Cascia (1381-1457)

    Louis Couëtte

    ŚWIĘTA RITA Z CASCIA (1381-1457) – ŚWIĘTA OD SPRAW BEZNADZIEJNYCH

    Wszystko w życiu świętej Rity jest nadzwyczajne od jej niezwykłego poczęcia, przypominającego historię św. Jana Chrzciciela, aż do niezwykłych łask, jakie otrzymywała dla tych, którzy ją usilnie o to prosili. Dary te wysłużyły jej miano orędowniczki w «sprawach beznadziejnych». Zanim wstąpiła do klasztoru była żoną i matką, dlatego wzywają jej wstawiennictwa zarówno ojcowie i matki rodzin, jak i zakonnicy i zakonnice.

    DZIECKO WYBRANE PRZEZ BOGA
    Był rok 1380. Od pół wieku trwała Wojna Stuletnia pomiędzy Anglią i Francją. Joanna d’Arc jeszcze się nie urodziła i trzeba było czekać jeszcze 50 lat nim uwolniła Francję. Właśnie tym czasie w Cascia, w małej umbryjskiej wiosce, położonej w Apeninach, około 150 km na północ od Rzymu, w osadzie zwanej Roccaporena żyło małżeństwo Antoniego Lotti i Amaty Mancini. Małżonkowie kochający się czule budowali przykładem otoczenie. Realizowali w życiu ewangeliczne cnoty. Przede wszystkim wprowadzali pokój. Zwano ich rozjemcami, bo dokładali wszelkich starań, najczęściej wieńczonych sukcesem, by zażegnywać spory między sąsiadami. Od dawna zaślubieni byliby w pełni szczęśliwi, gdyby Niebo dało im radość posiadania dzieci. Jednak Amata już się zestarzała i stracili już nadzieję.
    Właśnie wtedy w pewien jesienny dzień, zajęta pracami domowymi usłyszała szum wiatru, a potem głos, który wyszeptał: «Nie lękaj się, Amato. Urodzisz dziewczynkę. Antoni i ty będziecie ją bardzo kochać, ale Pan ukocha ją jeszcze bardziej!» Kiedy nadszedł wieczór powierzyła Antoniemu słowa Anioła. Któż bowiem, jeśli nie Anioł, mógł wypowiedzieć takie słowa? Po jakimś czasie znowu dało się słyszeć tchnienie wiatru i ten sam głos powiedział: «Amato, zbliża się dzień narodzin. Nazwiesz ją Rita, ku czci świętej Margarity. To zdrobnienie imienia, lecz stanie się dzięki niej wielkie!» Słowo margarita znaczy po łacinie perła. Rzeczywiście dziecko stało się jedną z pereł Kościoła.
    I tak w maju 1381 roku urodziła się małżonkom Lotti córeczka – mała Margarita. Wszyscy sąsiedzi przybyli pogratulować szczęśliwym małżonkom, ale i wszyscy dziwili się nadanemu dziecku imieniu Rita. Nie było go w tradycji żadnej z rodzin i nawet proboszcza parafii Cascia trzeba było prosić, by zechciał ją pod tym imieniem ochrzcić.
    Rodzice Rity pracowali w polu. Kiedy dziewczynka miała zaledwie rok, a pogoda była sprzyjająca, zabierali ją ze sobą i kładli spać w cieniu w wiklinowym koszyku. Pewnego dnia wieśniak, zraniwszy się sierpem, spieszył do domu opatrzyć ranę. Przechodząc obok dziewczynki stanął zaskoczony widokiem roju pszczół latającego nad nią. Wchodziły nawet do ust, nie czyniąc jej krzywdy. Mała Rita uśmiechała się tylko. Przerażony wieśniak wyciągnął jednak zranioną rękę, aby je odgonić. Kiedy odsunął rękę, zobaczył, że został całkowicie uzdrowiony. Nie ma potrzeby wracać do domu. Pobiegł więc opisać, co się stało rodzicom, pracującym w pobliżu. Rodzice i cała wioska zadawali sobie pytanie: Kim będzie to dziecko?
    Mała Rita wzrastała w głęboko chrześcijańskiej atmosferze, w rodzinie, wdzięcznej Boga za wielką łaskę jej narodzin, tak długo oczekiwanych. Otrzymała wszelkie zasady wiary, a przede wszystkim przykład. Od najwcześniejszych lat rodzice uczyli jej modlitwy i wzbudzali miłość do Boga i Dziewicy Maryi. Bardzo wcześnie Rita zaczęła podejmować małe, dziecięce umartwienia. Spontanicznie czyniła wszystko, aby pomóc starym rodzicom. W wieku dorastania kiełkuje w niej myśl o życiu zakonnym i poświęceniu życia na kontemplowanie Męki Zbawiciela.

    RITA – MAŁŻONKA I MATKA
    Jej rodzice również myśleli o jej przyszłości, ale mieli odmienne plany. Nie brali w ogóle pod uwagę życia zakonnego dla swej córki. Szukali męża, zabiegali o spotkanie z kandydatem. Doprowadzili do zaręczyn. Ich wybrańcem był Paolo. Rodzice byli zachwyceni, bo pozycja społeczna przyszłego męża Rity była wyższa od ich stanu. Tylko samej Ricie daleko było do zachwytu. Plan ten oznaczał rezygnację z życia zakonnego. W dodatku Paolo miał opinię człowieka brutalnego, pijaka i lubiącego uciechy. Rita próbowała się przeciwstawić, jednak rodzice byli nieugięci. W ich decyzji dziewczyna starała się więc widzieć wolę Bożą, sądząc, że to Bóg uznał ją za niegodną stanu zakonnego. Być może w tym małżeństwie dojrzała też możliwość bardziej skutecznej pomocy rodzicom?
    Po ślubie, po upływie zaledwie kilku tygodni miodowego miesiąca, w zachowaniu Paolo wzięła górę natura. Potwierdziła się opinia o nim: to człowiek brutalny i autorytarny. Biedna Rita cierpiała w milczeniu. Nigdy nie wyzbyła się łagodności i cierpliwości. Była tak łagodna, że jej sąsiadki, które dobrze zdawały sobie sprawy z jej sytuacji nazwały ją niewiastą bez urazy. Rita ofiarowywała swe cierpienia za nawrócenie męża. Dorzucała do nich umartwienia wszelkich rodzajów, również częste posty.
    Polo gorąco pragnął dziedzica dla zapewnienia ciągłości rodu. Szczęśliwe rozwiązanie dało uradowanym małżonkom bliźnięta. Przynajmniej na jakiś czas zapewniło to rodzinie spokój. Paolo zaczął w końcu dostrzegać nadzwyczajne cechy swej małżonki. Jego natura złagodniała nieco i małżeństwo poznało lata prawdziwego szczęścia, czego nie mogły wróżyć początkowe burze. Jednak to szczęście nie miało trwać długo.

    NIESZCZĘŚCIE RODZINY
    Pewnego zimowego wieczoru, kiedy na dworze szalała burza sąsiad dał znać Ricie, że Paolo wpadł w zasadzkę. Kiedy przybiegła do jego posłania wydał właśnie ostatnie tchnienie. Sąsiad oświadczył, że w ostatnich słowach przebaczył napastnikom i zwrócił się w modlitwie do Boga. Nieszczęśliwą wdowę pocieszyła myśl, że Paolo umarł po chrześcijańsku. To najlepsza gwarancja, że odnajdą się razem w Raju. Mówiono nawet, że Niebo objawiło Ricie, iż jej mąż osiągnął zbawienie. Przeżyli razem 18 lat.
    Bliźniacy nie przebaczyli tak łatwo jak matka. W ich ustach były tylko słowa zemsty, uczucie ludzkie, lecz mało chrześcijańskie. Rita długo im tłumaczyła, że ten, kto nie przebacza, sam nie otrzyma przebaczenia i poważnie zagraża to jego zbawieniu. Nie chcieli zrozumieć. Rita podwoiła modlitwy i pokuty dla ich nawrócenia, a oni z uporem trwali w chęci zemsty. Rita była przekonana, że lepiej umrzeć przebaczając niż żyć bez przebaczenia. Kilka miesięcy po śmierci ojca bracia powrócili z pola w gorączce. Żaden środek nie okazał się skuteczny, choroba szybko postępowała. Matka poprosiła dla nich o sakramenty. Wtedy wybaczyli zabójcy ojca. Umarli w odstępie kilku dni.

    ZAKONNICA W AUGUSTIAŃSKIM KLASZTORZE
    Rita od dawna nie miała już rodziców. A teraz w ciągu kilku miesięcy straciła męża i dzieci. Pozostawszy całkiem sama, powróciła do myśli o drodze życia zakonnego i zapukała do drzwi klasztoru świętej Marii Magdaleny w Cascia. Przeorysza przyjęła ją, wysłuchała i obiecała przedstawić jej sprawę kapitule. Jednak kiedy Rita przyszła ponownie, odpowiedź była negatywna. Przeorysza oświadczyła, że zgromadzenie przeznaczone dla panien nie może przyjąć wdowy. Odmowa nie zniechęciła Rity. Po jakimś czasie znowu zapukała do bram klasztoru. Otrzymała tę samą odpowiedź negatywną. Przyszła więc po raz trzeci i tym razem spotkała ją odmowa. Wydawało się jednak, że prawdziwy powód tej odmowy był inny. W klasztorze w Cascia przebywały zakonnice pochodzące z dwóch wrogich sobie rodzin z okolicy. Niektóre z nich były więc z rodziny zabójcy Paolo. Przed przyjęciem Rity trzeba było pogodzić obydwa rody. Rita była przekonana o tym, że to właśnie stanowiło zasadniczą przeszkodę jej przyjęcia do klasztoru. Wzięła więc do ręki laskę podróżną i zaczęła pukać od drzwi do drzwi jako posłanniczka pokoju. I dokonał się cud: wszyscy mieszkańcy wioski pogodzili się ze sobą. Ona zaś oddała się modlitwie i tak stało się to, co było dotąd niemożliwe. Pewnego zimowego wieczoru usłyszała, że ktoś wywołuje ją na dwór. Otwarła drzwi i zobaczyła nieznajomego, odzianego w zwierzęcą skórę. Przypominał św. Jana Chrzciciela z kościoła. Osobnik dał znak, aby szła za nim. Rita ubrała płaszcz i poszła. Doszli do skały wznoszącej się nad całą osadą Roccaporena. Tam przyłączyli się do nich dwaj inni święci, znani Ricie z wizerunków: Augustyn i Mikołaj. I nagle, nie wiedząc jak, nasza bohaterka znalazła się w kaplicy klasztoru!
    Przeorysza odniosła się do tego widocznego cudu początkowo nieufnie. Zaczęła wypytywać siostrę furtiankę, czy wszystkie drzwi były wieczorem dobrze zamknięte. Po otrzymaniu odpowiedzi twierdzącej, poprosiła o wyjaśnienia tę, która pozwoliła sobie na takie wtargnięcie. Rita odrzekła po prostu: «Pan tego chciał, moja Matko!» Nie przekonana przeorysza pytała dalej: «Kto stał się twoim wspólnikiem, umożliwiając ci wejście tutaj?» Rita opowiedziała jej więc w szczegółach, kto jej dopomógł. W tej sytuacji przeorysza wraz z innymi siostrami podjęła wreszcie tak długo oczekiwaną decyzję: Rita zostaje przyjęta po to, by „nie przeciwstawiać się woli Bożej”. Postulantka, a potem wzorowa nowicjuszka, oderwana od wszelkich ziemskich uczuć mogła wypowiedzieć bez trudu trzy zakonne śluby.
    Przeorysza i mistrzyni nowicjatu niczego jej nie oszczędziły: żadnej udręki, żadnego upokorzenia, ale nigdy nie pozbawiły jej cierpliwości i słodyczy. Aby ją doświadczyć przełożona żądała od niej np. podlewania codziennie rano i wieczorem kawałka drewna włożonego do wysuszonej ziemi. Mogłoby się to wydawać absurdem, ale… siostra Rita nie stawiała pytań i była posłuszna… Niespodzianka czekała za to przełożoną, bowiem po jakimś czasie kawałek drewna wypuścił pączki, potem zakwitł, aż wreszcie dał wspaniałe kiście winogron.
    Po daniu dostatecznych dowodów posłuszeństwa, pokory i pobożności siostra Rita otrzymała pozwolenie na złożenie ślubów. Przyrzeka żyć odtąd według reguły św. Augustyna. Z innymi siostrami nowa profeska mogła wychodzić udzielać pomocy ubogim i chorym. Doskonale się do tego nadaje.

    UDZIAŁ W CIERPIENIACH ZBAWICIELA – STYGMAT CIERNIA
    Siostra Rita chciała się we wszystkim upodobnić do Boskiego Mistrza. Aby cierpieć jak On nosiła włosiennicę, biczowała się kilka razy w ciągu dnia tak mocno, że jedna z sióstr znalazła ją kiedyś nieprzytomną w celi. Jednak jej to nie wystarczało. W roku 1443, w okresie Wielkiego Postu rekolekcje głosił znany franciszkanin. Cała wioska chciała go usłyszeć. Siostry także należały do grona słuchaczy.
    W Wielki Piątek kiedy wyjaśniał z wielkim realizmem boleści Zbawiciela, siostra Rita błagała Pana, by móc odczuć ból przynajmniej jednego z cierni Jego korony… I nagle jeden z gipsowych cierni wielkiego krucyfiksu oderwał się i spadł na sam środek jej czoła. Ból był tak straszny, że siostra Rita straciła przytomność. Nazajutrz rana powiększyła się i zaczęła wydzielać nieprzyjemną woń. Rana nie goiła się. Odpychający zapach pozostawał. Przeorysza ze względu na pozostałe siostry przeznaczyła jej więc celę w głębi korytarza.
    Minęło kilka lat. Papież ogłosił rok 1450 rokiem jubileuszowym. Delegacja klasztoru miała wziąć udział w uroczystościach w Rzymie. Siostra Rita też wyraziła chęć pojechania. Przeorysza chętnie by ją wysłała, jednak z jej raną ropiejącą i cuchnącą…! Podróż była niemożliwa. Siostra Rita była głęboko przekonana, że w stosownym czasie zostanie uzdrowiona. Rzeczywiście na kilka dni przed wyjazdem zakonnic, na czole nie było widać najmniejszego śladu stygmatu, choć nie zniknął ból. Przeorysza umieściła ją więc na czele delegacji. Siostry po drodze zastanawiały się, czy mają dość pieniędzy na dotarcie do celu, Rita widząc w ich zachowaniu brak wiary w Opatrzność, na oczach przerażonych zakonnic, wrzuciła wszystkie pieniądze do potoku. Niczego im nie zabrakło ani w drodze do Rzymu, ani w drodze powrotnej.

    OSTATNIE CHWILE ŻYCIA
    Po powrocie do Cascia, zgodnie z prośbą siostry Rity stygmat znowu pojawił się na jej czole, a z nim odrażający odór. Siostra podjęła na nowo życie w całkowitym odosobnieniu, rozmyślając nad Męką Zbawiciela i poszcząc. Karmiła się jedynie Eucharystią.
    W 1457 r. była już całkowicie wyczerpana życiem pełnym cierpień i pokuty. Zbliżał się jej koniec i nikt w to nie wątpił. Siostra przydzielona jej jako pielęgniarka lękała się każdego wejścia do celi tak bardzo odpychała woń wydobywająca się z rany. Ritę odwiedzała jednak kuzynka, zwróciła się więc do niej z zaskakującą prośbą. Miała przynieść jej różę z krzaka rosnącego w ogrodzie, którym kiedyś się zajmowała. Trwała surowa zima! Ziemię pokrywał śnieg, więc wszyscy sądzili, że chora majaczy. Jednak kuzynka zaciekawiona poszła i wbrew oczekiwaniu wszystkich znalazła przepiękną różę o wspaniałym zapachu. Urwała ją i przyniosła Ricie. Sadzonka tej róży włożona do ziemi klasztornego ogrodu rośnie tam od pięciu wieków.
    Innym razem Rita poprosiła o przyniesienie fig z jej dawnego figowca. I tym razem kuzynka znalazła w ogrodzie wszystkie drzewa ogołocone: pobawione liści i owoców… z wyjątkiem figowca. Tylko na nim znajdowały się dwie wspaniałe figi. Urwała je i zaniosła chorej.
    Z każdym dniem chorej ubywało sił. Pewnego dnia oświadczyła, że zjawił się jej Pan Jezus ze Swą Matką. Na jej pytanie: «Kiedy, mój Jezu, będę mogła posiąść Ciebie na zawsze?», otrzymała odpowiedź: «Za trzy dni będziesz ze Mną w Niebie.»
    Siostra Rita poprosiła o sakramenty. W dniu zapowiedzianym przez Jezusa poprosiła przeoryszę o błogosławieństwo. W chwilę po jego otrzymaniu jej życie łagodnie zgasło. Było to 22 maja 1457 roku.
    I tak Święta odeszła do Nieba. Dzwon w klasztorze sam ogłosił to zdarzenie. Cela, do której nikt nie chciał się zbliżyć z powodu wywołującego mdłości odoru rany, napełniła się światłem i cudnym zapachem. Można naprawdę powiedzieć, że Rita umarła otoczona zapachem świętości.
    Jedna z sióstr w klasztorze miała sparaliżowane ramię. Kiedy pochyliła się nad zmarłą, by ją pocałować prostując się stwierdziła, że jej ramię zostało w jednej chwili uzdrowione. Ciało siostry Rity, umieszczone w bazylice w Cascia, od ponad 5 wieków zachowuje się w doskonałym stanie.

    KULT ŚWIĘTEJ RITY
    Kult Świętej rozpoczął wraz z jej śmiercią. Cuda nie przestały się mnożyć: uzdrowienia i nawrócenia. O jednym z pierwszych doniósł wiejski stolarz. Nie mógł już wykonywać zawodu z powodu paraliżu i deformacji ręki. Przyzywał więc wstawiennictwa św. Rity wystawionej na śmiertelnym łożu. Obiecał, że jeśli odzyska władzę w ręce, wykona dla niej trumnę. Ledwie skończył modlitwę, stwierdził, że ręka odzyskała swobodę ruchów i rzeczywiście on wykonał trumnę, w której złożono ciało. Po 3 dniach od śmierci św. Rity liczba cudów stale wzrastała. Czas mijał i trzeba było pochować zmarłą. Jednak jej ciało pozostawało nienaruszone i nadal wydzielało piękny zapach. Postanowiono więc zachować je w kaplicy, pod ołtarzem. I tak nigdy nie złożono go w ziemi.
    W roku 1595 kiedy napływ pielgrzymów zbytnio przeszkadzał wspólnocie zakonnej, zadecydowano przenieść ciało Świętej do wiejskiego kościoła. Było to wygodniejsze i dla sióstr i dla pielgrzymów.
    W kilka lat później na stolicy Piotrowej zasiadł Urban VIII. Jedna z jego siostrzenic zainteresowana życiem i sławą Rity, przekonana o jej świętości udała się do Rzymu przedstawić tę sprawę do szczegółowego zbadania. Papież powołał komisję. Mając przed sobą niezniszczone od 170 lat ciało, wydzielające nadal piękny zapach i po zbadaniu akt stwierdzających liczne cuda, przypisywane wstawiennictwu Rity, doniesienie komisji było tak przychylne, że Urban VIII podpisał dekret o beatyfikacji w roku 1628.
    Ceremonia odbyła się w kościele parafialnym w obecności niezliczonego tłumu. Wywołało to niewyobrażalne przepychanie się, a co za tym idzie – nieporządek, krzyki wygrażających sobie osób. Ponieważ cuda nie były naszej Świętej obce… podniosła głowę, otwarła oczy i spojrzała na przepychających się. Natychmiast zapadła cisza! Jeszcze wiele razy powtórzył się cud otwarcia oczu.
    Papież Leon XIII kanonizował ją 24 maja 1900 roku, wyznaczając jej święto na dzień 22 maja.

    WSTAWIENNICTWO ŚWIĘTEJ RITY
    Aby uczcić Świętą można pojechać do Cascia: zobaczyć bazylikę i ciało Świętej. Lekko już zbrązowiało, ale pozostaje niezepsute. Można zobaczyć dom rodzinny, zamieniony od czasu beatyfikacji na kaplicę, lazaret, w którym siostra Rita pomagała chorym, biednym i kościół parafialny oraz ogród, z którego pochodziła róża i figi. W Cascia wszystko mówi o niej.
    Wiele sanktuariów jest poświęconych św. Ricie także we Francji. Wierni, szukając jej potężnego wstawiennictwa w szczególnie trudnych sprawach, praktykują specjalne modlitwy przez piętnaście czwartków lub nowennę przez dziewięć dni każdego miesiąca.
    Dlaczego piętnaście czwartków? Dla upamiętnienia 15 lat, w czasie których św. Rita nosiła stygmat ciernia na czole. Wierni najczęściej odprawiają to nabożeństwo przez piętnaście tygodni poprzedzających dzień 22 maja, poświęcony Świętej. W każdy czwartek odmawia się specjalne modlitwy, nawiedza kościół, wspomina najważniejsze wydarzenia z jej życia.
    Pomiędzy licznymi modlitwami przytaczamy następującą:
    «O, potężna i otoczona chwałą Święta Rito! Oto u Twoich stóp klęka dusza zagubiona, która będąc w potrzebie szuka u Ciebie pomocy ze słodką nadzieją na wysłuchanie.
    Z powodu mojej niegodności i przeszłych niewierności nie ośmielam się żywić nadziei, że moje modlitwy dotrą do Bożego Serca i dlatego szukam potężnej pośredniczki. Zwracam się więc do Ciebie, Święta Rito, bo masz niezrównany tytuł Świętej od spraw beznadziejnych i niemożliwych.
    O droga Święta, weź sobie do serca moją sprawę i wstaw się u Boga dla wyjednania mi łaski, o jaką żarliwie Go proszę……………………………………
    Nie pozwól, bym musiał wstać od stóp Twoich i odejść niewysłuchany. Jeśli zaś coś we mnie stanowi przeszkodę dla otrzymania tej łaski, proszę, pomóż mi to usunąć. Okryj moją modlitwę Twymi cennymi zasługami i przedstaw ją Swemu niebieskiemu Oblubieńcowi. Połącz ją, oblubienico wierna pomiędzy najwierniejszymi, ze Swoją modlitwą, a w ten sposób ją ubogacisz. Jakże Bóg mógłby odrzucić prośbę tej, która odczuwała Jego Mękę? Całą moją ufność składam więc w Tobie i z sercem spokojnym czekam na wypełnienie mojej prośby.
    O droga, Święta Rito! Niech moja ufność i nadzieja złożona w Twoim wstawiennictwie nie zostanie pomniejszona ani moja prośba niech nie będzie daremna. Spraw, by Bóg mnie wysłuchał, a ja stanę się orędownikiem dobroci Twego serca i Twego wstawiennictwa.
    A Ty, o Serce Jezusowe, godne uwielbienia, które zawsze okazujesz tak wiele miłości najnędzniejszym, daj się przebłagać i wzruszyć moimi prośbami. Nie zważaj na moje słabości i na to, że nie jestem godzien Twej miłości. Pomimo to przyznaj mi łaskę, której tak pragnie moje serce i o którą dla mnie i ze mną błaga Twoja wierna oblubienica, Święta Rita.
    Przez wierność, z jaką Święta Rita zawsze odpowiadała na Bożą łaskę, przez wszystkie dary, jakimi zechciałeś Panie, napełnić jej duszę, za wszystko, co wycierpiała w życiu małżonki, matki i uczestnicząc w Twej bolesnej Męce i wreszcie przez potężne wstawiennictwo, jakiego zechciałeś jej udzielić, Panie, dla wynagrodzenia jej wierności, udziel mi tej łaski, o którą Cię proszę.
    A Ty, Najświętsza Maryjo, nasza dobra Matko Niebieska, skarbniczko Bożych skarbów i pośredniczko wszelkich łask, wzmocnij Twym potężnym wstawiennictwem modlitwę tej wielkiej Świętej która darzyła Cię nabożeństwem, i wraz z nią wyjednaj mi u Boga łaskę tak upragnioną. Amen.

    „Vox Domini” nr 1/97, str. 4-6

    ___________________________________________________________________________________

    Okładka “Modlitewnika św. Rity”

    ***

    Ciekawostki o św. Ricie, o których nie miałeś pojęcia!

    Nie bez przyczyny jest nazywana patronką spraw trudnych – jej życie było pełne cierpienia i trudnych decyzji. Św. Rita nie poddała się i dziś patronuje wszystkim, którzy szukają rozwiązań beznadziejnych sytuacji życiowych. Poznaj ciekawostki o jej życiu!

    1. Rita to zdrobnienie wyjątkowego imienia

    Rita jest zdrobnieniem od imienia Margherita, które otrzymała na chrzcie w kościele św. Marii-Pleby.

    2. Jej przyjście na świat okrzyknięto cudem

    Była córką włoskich wieśniaków, niezbyt zamożnych, ale bardzo szanowanych. Ojciec był lokalnym negocjatorem, który między innymi pomagał rozwiązywać konflikty sąsiedzkie – w tamtych czasach nazywany „sędzią pokoju”. Mieszkali w gminie Cascia, położonej na górzystym terenie Umbrii (środkowe Włochy). Rodzice długo modlili się o dziecko i byli już w podeszłym wieku, kiedy św. Rita przyszła na świat. 

    3. Została zmuszona do małżeństwa

    Kiedy skończyła 18 lat, chciała wstąpić do klasztoru, ale rodzice wybrali dla niej kandydata na męża. Miał przeszłość wojskową, był politykiem i… typem awanturnika. 

    4. Urodziła dwóch synów, którzy później chcieli pomścić śmierć ojca

    Narodziny dwóch synów przyniosły chwile spokoju do ich małżeństwa. Ale zanim osiągnęli pełnoletniość, mąż Rity wdał się w kolejne spory klanowe i polityczne. Zginął w zasadzce zastawionej na niego w pobliżu rodzinnego młyna (ruiny młyna znajdują się tam po dziś dzień). Jego śmierć chcieli pomścić dorastający synowie. Ich pragnienie wendety zaostrzyło miejscowe konflikty rodzinne i wydawało się, że jedynym wyjściem są kolejne ofiary. Jednak synowie nie zdążyli pomścić ojca, bo według opowieści lokalnych rodzin i podań wielu późniejszych hagiografów, zmarli na dżumę.

    5. Nie chciano przyjąć jej do zakonu

    Rita po tych wszystkich trudnych wydarzeniach postanowiła wstąpić do klasztoru augustianek eremitek w Casci. Nie została jednak przyjęta, bo wśród zakonnic prawdopodobnie były krewne zabójców jej męża. 

    6. Odszukała zabójców męża, by im przebaczyć

    Rita była pewna powołania i po raz drugi poprosiła o przyjęcie do tego samego klasztoru. Postawiono jej więc warunek, że musi pogodzić zwaśnione rodziny w okolicy Casci. I tutaj zaczyna się jeszcze trudniejsza droga dla przyszłej świętej. By wykonać polecenie przełożonej, musiała odszukać zabójców męża, wybaczyć im i poprosić o wybaczenie.

    Niewiele czasu potrzebowała, by spełnić wszystkie warunki. Dotarła do rodziny, która stała za spiskiem na jej męża, przebaczyła im i poprosiła o przebaczanie w imieniu swojej rodziny.  Po tym zdarzeniu stała się symbolem kobiety zdolnej do pojednania rodzin. I została przyjęta do klasztoru augustianek w Casci.

    7. Otrzymała wyjątkowy stygmat

    Święta Rita z Cascia jest też opisywana jako mistyczka. W czasie życia zakonnego otrzymała jeden stygmat cierpienia Jezusa – otwartą ranę na czole po cierniu z korony. Nosiła go przez piętnaście lat, a na tę pamiątkę powstała po jej śmierci tradycja odprawiania piętnastu czwartków św. Rity. Rana na czole wydawała okropny zapach i zakonnica nie mogła opuszczać swojej celi. Ale podobno raz, kiedy Rita chciała udać się na pielgrzymkę do Rzymu, rana zaczęła wydawać zapach róż.

    8. Podczas jej śmierci wydarzył się wyjątkowy cud

    Ze świętą od spraw beznadziejnych kojarzona jest najczęściej opowieść o ogrodzie różanym, który Rita uprawiała zarówno jako młoda wiejska dziewczyna, jak i później za murami klasztoru. Kilka miesięcy przed śmiercią poprosiła jedną z sióstr, żeby przyniosła jej z ogrodu kwiat róży. Był styczeń 1457 (lub 1447 – data nie jest ustalona dokładnie). Można domyślać się z jaką niechęcią siostra poszła do ogrodu. Jednak ku zaskoczeniu zakonnic wróciła z różą.

    Rita z Casci zmarła 22 maja w opinii świętości. W wielu miejscach na świecie właśnie tego dnia uroczyście obchodzi się jej wspomnienie. Kult św. Rity jest bogaty w przesłania i symbole, ale dwa są najbardziej wyraźne. Kolec z korony cierniowej symbolizuje ludzkie życie pełne cierpienia i bólu, zaś kwitnącą róża jest symbolem nadziei na przezwyciężenie trudności.

    9. To nabożeństwo przyciąga tłumy!

    Kult św. Rity rozszerza się również w Polsce. Szczególnym miejscem jest krakowski kościół św. Katarzyny Aleksandryjskiej, gdzie znajduje się ołtarz z posągiem świętej z Cascii. 22. dnia każdego miesiąca kościół augustianów na krakowskim Kazimierzu ledwie może pomieścić wiernych, którzy przybywają na Mszę św. odprawianą w intencjach polecanych przez wstawiennictwo św. Rity! 

    KAI, zś/Stacja7

    ___________________________________________________________________________________________________________

    21 maja

    Święty Jan Nepomucen, prezbiter i męczennik

    Zobacz także:
      •  Święci Krzysztof Magallanes, prezbiter, i Towarzysze, męczennicy
      •  Święty Eugeniusz de Mazenod, biskup
      •  Błogosławiony Jacek Cormier, zakonnik
      •  Święty Iwo z Chartres, biskup
    ***
    Święty Jan Nepomucen
    Jan urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Pierwsza pewna i ścisła wiadomość o jego życiu pochodzi z roku 1370. Wówczas, będąc jeszcze klerykiem, Jan figurował w dokumentach kurii biskupiej w Pradze w charakterze notariusza. W roku 1380 został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla (Gawła) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy arcybiskupie Janie Jenzensteinie. W roku 1381 studiował prawo na uniwersytecie w Pradze. W latach 1382-1387 studiował także w Padwie. W roku 1387 jako doktor prawa powrócił do Pragi. Został mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego, a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszehradzie. W roku 1390 został archidiakonem i proboszczem w Zatoc (Saaz). Stąd jednak rychło arcybiskup Pragi powołał Jana na swojego wikariusza generalnego. Był to wielki zaszczyt, bowiem urząd ten dawał Janowi pierwsze miejsce po metropolicie w diecezji.
    Podczas trwającego sporu między Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi Jan, będąc mediatorem, został uwięziony przez porywczego króla (razem z dwoma prałatami) 20 marca 1393 r. i poddany torturom. Według relacji brał w nich udział sam król. Potem na pół żywego Jana zrzucono w nocy z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy, która przepływa przez Pragę. Ludowa legenda dodała do żywotu, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król, widząc poruszenie ludu, odbył pokutę i tym podobne opowieści. Według “Kroniki” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Uważany jest za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi. Ciało Męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie (17 kwietnia) i pochowano w kościele Świętego Krzyża, położonym blisko rzeki. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą z napisem: Johannes de Pomuk.
    Po śmierci Wacława IV (+ 1419) kult Męczennika zaczął się szerzyć spontanicznie. Szybko pojawiły się jego pierwsze życiorysy, a nawet była mu oddawana liturgiczna cześć. W wieku XVII jest już nazywany “błogosławionym” i wymieniany wśród patronów Pragi i Czech. Oficjalny proces rozpoczęto jednak dopiero w roku 1710 z polecenia cesarza Józefa I. Innocenty XIII w 1720 roku potwierdził tytuł błogosławionego. Ten sam papież zatwierdził tekst Mszy świętej i Liturgii Godzin ku czci Błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. Dnia 19 marca 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go formalnie świętym. Podobnie jak język św. Antoniego w Padwie, tak też język św. Jana Nepomucena jest zachowany cało w artystycznym, osobnym relikwiarzu katedry praskiej.
    Święty Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów. Śladami niegdyś bardzo żywego kultu św. Jana Nepomucena są liczne figury stawiane zazwyczaj na rozstajach dróg i w okolicy przepraw rzecznych. Wiele takich figur można spotkać w całej Polsce. Jest także popularnym patronem kościołów i parafii.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w stroju kapłańskim, w sutannie, rokiecie, birecie. W ręku palma męczeńska. Niekiedy trzyma palec na ustach (symbol zachowanej tajemnicy). Jego atrybutami są: klucz, książka, kłódka, krzyż w ręce, zapieczętowany list, most, z którego został zrzucony, pieczęć, wieniec z pięciu gwiazd, wieniec z gwiazd – w środku napis TACUI – “milczałem”; woda, zamek.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ________________________________________________________________________________

    Podkarpackie Nepomuki

    Św. Jan Nepomucen w Czudcu (mal. Jacenty Olesiński, uczeń Szymona Czechowicza)

      św. Jan Nepomucen w Czudcu (mal. Jacenty Olesiński, uczeń Szymona Czechowicza) fot. Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ***

    To ponoć zjawisko niemające precedensu. W tej części kraju przy większych i mniejszych drogach, przy polnych ścieżkach, przed mostami spogląda na nas ten czeski święty w najbardziej wyszukanych pozach…

    Święty Jan Nepomucen nie tylko ochrania pola i zasiewy przed powodzią oraz klęską suszy. Oto opodal małego wiejskiego kościółka w Albigowej, gdzie przed stu laty hrabiowie Potoccy mieli słynną stadninę koni, na jednej z figurek św. Jan Nepomucen trzyma palec na swoich ustach. Nie jest to bynajmniej reklama znanej wody mineralnej. To widomy znak wierności św. Jana Nepomucena tajemnicy spowiedzi…

    Patron spowiedników

    Według jednej z XV-wiecznych kronik, Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi. Wertując starodawne księgi, znajdziemy dokładniejszą odpowiedź na nurtujące nas pytanie: jak ważna musiała to być spowiedź i komu zależało na złamaniu świętego sakramentu? Otóż król Wacław Luksemburski podejrzewał swoją żonę Zofię Bawarską o niewierność. Nie miał jednak żadnych dowodów, że tak właśnie było. Święty Jan Nepomucen, u którego spowiadała się Zofia, zachował się tak, jak przystało na dobrego spowiednika. Wydaje się, że jego postawa nie podobała się królowi także dlatego, że Nepomucen jako wikariusz generalny archidiecezji praskiej stał na straży kościelnego prawa i krytykował ingerencję czeskiego króla w wybory dostojników kościelnych.

    Nad głowami przydrożnych Nepomuków spotyka się często wieńce utworzone przez gwiazdy. Ma to odzwierciedlenie w legendzie, według której nadzwyczajna konstelacja gwiazd, z którymi przedstawia się św. Jana Nepomucena, wskazała miejsce w Wełtawie, w którym zatopiono ciało Jana po zrzuceniu go z mostu Karola w Pradze. Już po śmierci św. Jana Nepomucena za jego wstawiennictwem zaczęły się dziać cuda. W 1729 r. kanonizowano czeskiego męczennika. Ponoć po otwarciu jego grobu jako relikwia zachował się w stanie nienaruszonym jego język – swego rodzaju symbol dochowania przez niego świętej tajemnicy.

    Święty Jan pożyczył hrabiemu pieniądze…

    Przy dawnej drodze międzynarodowej E4, prowadzącej w kierunku Rzeszowa, znajduje się wiele samotnych, tajemniczo uśmiechniętych, uginających się pod ciężarem krzyża Nepomuków… Kiedyś właścicielami tych dóbr był możny ród Potockich. Jeden z hrabiów miał ponoć przejściowe kłopoty finansowe i modlił się o pomoc do św. Jana Nepomucena. Gdy był w Pradze, spotkał tajemniczego kapłana, który pożyczył mu pewną sumę pieniędzy. „Oddasz, jak będziesz miał, a pieniądze prześlij do Pragi dla ks. Jana” – powiedział nieznajomy. Potocki jak usłyszał, tak zrobił – pieniądze jednak wróciły do niego z adnotacją „adresat nieznany”. Hrabia postanowił ufundować za nie figury św. Jana Nepomucena przy drodze do Rzeszowa. I rzeczywiście, wiele charakterystycznie wygiętych postaci św. Jana naznaczonych jest herbem „Pilawa”, który należy do Potockich…

    Przerwana majówka

    Ufundowana w 1768 r. kapliczka ze św. Janem Nepomucenem była miejscem wielu patriotycznych zgromadzeń mieszkańców podkarpackiego Tyczyna. Pamiętajmy, że był to czas zaborów. W 1864 r., podczas jednej z majówek, w przeddzień wspomnienia św. Jana, Austriacy dowiedzieli się, że ludzie sławią Matkę Bożą jako Królową Polski. Kilkudziesięcioosobowy oddział huzarów ze stacjonującego w mieście garnizonu zaatakował modlących się, ale na szczęście nikt nie zginął. Być może pomógł wówczas św. Jan… W 1872 r. z fundacji hrabiego Ludwika Wodzickiego wzniesiono nową kapliczkę, która stoi aż do dzisiaj. Niestety, stara figura świętego się nie zachowała, obecnie w kapliczce znajduje się figura zakupiona w 1918 r. przez jednego z emigrantów powracających „zza wielkiej wody”.

    Wyobrażenia św. Jana Nepomucena wyszły z warsztatów znanych barokowych artystów. W Jarosławiu figury takie rzeźbił Tomasz Hutter. Pochodził on z Bawarii, urodził się tam 28 grudnia 1696 r. Trafił do Polski, do krakowskiego nowicjatu jezuitów. Jego losy potoczyły się – jak to w życiu bywa – zupełnie inaczej, niż zapewne on sam planował: nie został duchownym. Wystąpił z zakonu jezuitów, jeszcze przed złożeniem ślubów wieczystych i parę lat później ożenił się z mieszczką z Sandomierza. W mieście tym, znanym z pięknych, zabytkowych kościołów, poznał polskiego malarza włoskiego pochodzenia – Karola de Prevot, który pracował przy kościele kolegiackim (dzisiaj katedra sandomierska) i którego dzieła znajdują się również w katedrze przemyskiej.

    W kościele w Czudcu znajduje się piękny ołtarz dedykowany św. Janowi Nepomucenowi – wiszący w nim obraz prawdopodobnie namalował Jacenty Olesiński (zm. 1776 r.). Portrecista ten, działający na Rusi Czerwonej i w Małopolsce, był szwagrem i uczniem Szymona Czechowicza (zm 1775 r.), znanego malarza epoki baroku w Polsce, który pracował dla wielu polskich magnatów. Wspomniany obraz przedstawia świętego w towarzystwie aniołów, z których jeden dzierży palmę – symbol męczeństwa, a drugi trzyma palec na ustach – symbol dochowania tajemnicy dobrej spowiedzi…

    Arkadiusz Bednarczyk/Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    Wierny, aż po odmęt wód

     fot. Agnieszka Bugała/Tygodnik Niedziela

    ***

    Lekko zgarbiony, z wieńcem pięciu gwiazd nad głową w birecie. Ubrany w sutannę, rokietę i mucet – sięgającą łokcia, zapinaną na guziki z przodu pelerynę – tuli do serca krzyż albo palmową gałązkę. Czasem trzyma zamkniętą kłódkę, zapieczętowaną kopertę albo palec na ustach. Męczennik z Czech, który oddał życie za zachowanie tajemnicy spowiedzi – św. Jan Nepomucen.

    Co przydarzyło się Janowi?

    Liturgiczne wspomnienie Świętego wypada 21 maja, ale wiele źródeł podaje, że zmarł 20 marca 1393 r. Urodził się w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi w 1348 r. W 1380 r. został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Studiował prawo na uniwersytetach w Pradze i Padwie. Został mianowany kanonikiem, a potem archidiakonem i proboszczem. Król Wacław IV Luksemburczyk toczył wtedy spór z arcybiskupem miasta i nie przebierał w środkach, aby realizować swoje cele. Podejrzewał żonę Zofię o zdradę i próbował zmusić jej spowiednika, właśnie Jana, do wyjawienia treści spowiedzi. Gdy kapłan odmówił, został poddany okrutnym torturom. Mimo zadawanego bólu (podobno król torturował go osobiście) nie uległ i tajemnicy dochował. Rozczarowany brakiem współpracy król wydał na niego wyrok śmierci. Utopiono Jana w praskiej Wełtawie zrzucając go z mostu Karola. Miał wtedy 47 lat. Ciało Męczennika znaleziono dopiero 17 kwietnia i pochowano je w kościele Świętego Krzyża w pobliżu rzeki. Potem przeniesiono szczątki do grobowca pod katedrą. Ciało Świętego spoczywa w katedrze św. Wita w Pradze. Jest rzeczą ciekawą, że podobnie jak język św. Antoniego w Padwie tak i język św. Jana zachował się do dziś.

    O Janie Nepomucenie krąży wiele legend, łącznie z tą, że nigdy nie istniał… ale pierwszą informację o przyczynie śmierci Świętego podał w kronice historyk austriacki Tomasz Ebendorfer z Haselbach, który przebywał w Pradze w 1433 r.

    Wytrzymać i wytrwać

    Kapłani wiedzą czym jest tajemnica spowiedzi, jednak mimo to, co pewien czas pojawiają się informacje o jej niezachowaniu. W 2018 r. w Australii kapłan nigeryjskiego pochodzenia został oskarżony o zdradę tajemnicy. Stolica Apostolska zbadała wniesione oskarżenia i potwierdziła automatyczną ekskomunikę za zdradę tajemnicy spowiedzi. To najostrzejsza w świetle prawa kanonicznego kara, którą spowiednik zaciąga na siebie sam w chwili zdrady. W praktyce oznacza to, że nie wolno księdzu sprawować sakramentów i pełnić żadnych funkcji i zadań w Kościele. Spowiedź, jako najintymniejsze spotkanie człowieka z Bogiem, jest szczególnie chroniona. Spowiednikowi, który przyjął wyznanie, nie wolno w niczym zdradzić penitenta. Kościół uczy, że nikomu, pod żadnym pozorem i w żadnych okolicznościach nie może on wyjawić ani nawet zasugerować, jakie grzechy wyznał penitent. Tajemnica sakramentu pokuty jest nienaruszalna i nikt od niej nie może dyspensować. Spowiednik nie może jej naruszyć nawet dla ochrony własnego życia. Tajemnica ta obowiązuje nawet po śmierci penitenta, niezależnie od tego, czy udzielono lub odmówiono mu rozgrzeszenia. I właśnie za wierność tej regule oddał życie czeski Jan Nepomucen.

    Wrocław wsparł kanonizację

    Po męczeńskiej śmierci nie zapomniano o Janie, kult rozwijał się szybko – w Czechach, w Polsce i na Śląsku promowali Męczennika jezuici. „Już w 1704 r., a więc jeszcze przed kanonizacją, w katedrze wrocławskiej dziekan kapituły Korneliusz Strattmann ufundował figurę Jana Nepomucena, którą umieszczono przy wejściu do kaplicy mariackiej. Jej wykonawcą był prawdopodobnie Jan Jerzy Urbański, ale nie ma w tym względzie dokładnych danych” – pisał w artykule pt. „Patron sławy ludzkiej” ks. prof. Józef Pater. „Ze szczególną inicjatywą, której celem było szerzenie kultu Jana Nepomucena na Śląsku, wystąpiła kapituła katedralna we Wrocławiu. Już w czerwcu 1723 r. zebrała ona odpowiedni fundusz na budowę ołtarza ku jego czci oraz na pokrycie kosztów związanych z corocznymi obchodami. Kapituła wrocławska zarządziła wówczas w swych dobrach także specjalną kolektę na dofinansowanie toczącego się procesu kanonizacyjnego, który w zasadzie miano opłacić z kasy cesarskiej” – pisał ksiądz profesor.

    Moda na Nepomuki

    W XVIII wieku – po beatyfikacji i przed kanonizacją – wybuchła swoista moda na Nepomuki – figury, obrazy i ołtarze. W samym Wrocławiu mamy pięć pomników z figurami św. Jana, w tym największą na świecie. Pierwszy powstał w 1716 r. na Osobowicach, przy drodze prowadzącej na Górę Kapliczną. Drugi w 1723 r. przed kościołem św. Macieja. Ośmiometrowy pomnik zaprojektował Christoph Tausch, a wykonał z piaskowca Johann Georg Urbansky. Trzeci stoi dumnie przy kościele św. Maurycego na Przedmieściu Oławskim. Dzieło nieznanego autora powstało w 1726 r. Czwarty pomnik Jana wznosi się na Ostrowie Tumskim przed kościołem Świętego Krzyża. Powstał w latach 1730-32 na zlecenie wrocławskiej kapituły katedralnej, znów wg projektu Tauscha – to właśnie największy na świecie pomnik Nepomucena. W 1743 r. powstał piąty. Wzniesiono go przed siedzibą zamku we wrocławskiej Leśnicy.

    Na Dolnym Śląsku

    W 1985 r. ks. prof. Józef Pater podawał, że „w zmienionych granicach archidiecezji wrocławskiej znajduje się przeszło 89 kamiennych figur i kolumn, 258 figur kościelnych i 48 znaczniejszych obrazów. Po burzliwych przemianach powojennych do dziś istnieje 21 ołtarzy oraz 12 kościołów i kaplic pod jego wezwaniem”. Z ciekawszych pomników poza Wrocławiem ks. Pater wymienia rzeźby w: Bolesławcu, Gryfowie Śląskim, Jeleniej Górze, Kłodzku, Lubomierzu, Miliczu, Nowogrodźcu, Środzie Śląskiej, Świdnicy i Trzebnicy. Świątynie dedykowane Świętemu znajdują się natomiast w: Bychowie k. Milicza, Bystrzycy Kłodzkiej, Minkowicach Oławskich, Piskorzowie, Stolcu w dekanacie Ząbkowice Śląskie, Wojkowicach k. Kątów Wrocławskich i Zielenicach. Dodajmy jeszcze do tej listy drewniany kościółek pw. św. Jana Nepomucena w parku Szczytnickim, który znajduje się w pobliżu ul. Mikołaja Kopernika i parkowej alei Dąbskiej. Drewniana konstrukcja pochodzi z XVI wieku i jest dziełem cieśli ze Starego Koźla na Górnym Śląsku, i tam też początkowo się znajdowała. Później przeniesiony do Kędzierzyna, a w 1913 r. trafił do Wrocławia.

    A jaka pomoc Świętego dziś?

    Nie zostawił pism i porad duchowych, więc nie możemy do nich sięgnąć. Tradycja o żywocie Świętego opowiada nam jedynie o jego męczeńskiej śmierci i sprawie, za którą oddał życie. Może więc to podpowiedź dla nas, gdy widzimy przy kościołach i mijamy przy drogach wtulone w krajobraz, często niepozorne, kapliczki z figurami św. Nepomucena? W wieniec z gwiazd nad głową rzeźbiarze i malarze wpisują mu łaciński napis „tacui”, czyli „milczałem”, a przysłowie mówi, że „Kto nie umie milczeć, nie umie również mówić”. W naszych rozgadanych czasach, gdy definiujemy mowę miłości i mowę nienawiści, być może św. Jan Nepomucen zechce pomóc nam okiełznać grzechy języka. Ten, który był wierny po odmęt wód.

    Tygodnik Niedziela

    ___________________________________________________________________________________

    św. JAN NEPOMUCEN
    (1348, Pomuk – 1393, Praga)
    prezbiter i męczennik

    patron: jezuitów, spowiedników, tonących, mostów, Pragi

    Urodził się w 1348 r. w Pomuku (później Nepomuk), koło czeskiej Pragi. Ojcem miał być niejaki Welflin.

    Wiemy, że w 1370 r. był klerykiem, w charakterze notariusza, w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. został wyświęcony na kapłana i otrzymał probostwo przy kościele św. Gawła (czes. Havel) w Pradze. Równocześnie pełnił obowiązki notariusza przy abpie Janie z Jenstejna (czes. Jenštejn) (ok. 1350, Praga – 1400, Rzym).

    W 1381 r. studiuje prawo na uniwersytecie w Pradze, póżniej w latach 1382-87 w Padwie, gdzie zostaje doktorem prawa.

    Po powrocie do Pragi zostaje mianowany kanonikiem przy kolegiacie św. Idziego (czes. kostel sv. Jiljí), a w dwa lata potem również kanonikiem przy kościele świętych Piotra i Pawła w Wyszechradzie (dziś część Pragi).

    W 1390 r. jest archidiakonem i proboszczem w mieście Žatec. Stąd jednak rychło abp Pragi, wspomaniany Jan z Jenstejna, powołuje go na swojego wikariusza generalnego. Urząd, wielce zaszczytny, sytuował Jana Nepomucena na pierwszym miejscu po metropolicie w diecezji…

    W 1393 r. zmarł opat Rarek z benedyktyńskiego opactwa w Kladrubach (niem. Kladrau). Jeszcze przed jego śmiercią król niemiecki i czeski, Wacław IV Luksemburski (1361, Norymberga – 1419, Wenzelsburg), pragnąc założyć nowe biskupstwo i osadzić na nim jednego ze swoich faworytów, a kościół opactwa zamienić w katedrę, zabronił w takiej sytuacji wyboru nowego opata. Jan Nepomucen wszelako rezolutnie sprzeciwił się stojąc na gruncie legalizmu i prawa kanonicznego. Zakonnicy natychmiast przeprowadzili wybory a Jan, bez konsultacji z królem, je zatwierdził. Nowym opatem został Odelenus (czes. Olen).

    Król, który w tych czasach podziału Christianitas popierał anty-papieża w Awinionie, gdy tymczasem arcybiskup praski popierał papieża w Rzymie, wpadł w szał i nakazał aresztowanie wikariusza generalnego oraz czterech innych prałatów i oficjeli, w tym burmistrza Wacława z Miśni (niem. Meißen). Poddano ich torturom i wszyscy szybko ulegli królowi, zgadzając się nawet na zachowanie całej sprawy w ścisłej tajemnicy.

    Wszyscy – oprócz Jana Nepomucena. Poddano go dalszym torturom (przypalano – między innymi – boki), w których – według relacji – miał brać udział sam król. Potem, na pół żywego, w nocy, zakuto w kajdany i z belką w zębach powleczono przez Pragę, po czym zrzucono z mostu Karola IV do Wełtawy.

    Ludowa legenda głosi, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się; że niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi; że król widząc poruszenie ludu, udał się na pokutę…

    Istnieje też inna wersja męczeńskiej śmierci Jana Nepomucena. „Kronika” Tomasza Ebendorfera z Haselbach z 1450 r. podaje, iż Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia królowi tajemnicy spowiedzi małżonki królewskiej – królowej Zofii. Z tego względu uznaje się Jana za pierwszego męczennika tajemnicy spowiedzi…

    Niezależnie od kontrowersji, trwających do dnia dzisiejszego, co do przyczyny męczeństwa Jana Nepomucena, wiadomo, że ciało męczennika znaleziono dopiero po pewnym czasie i pochowano  je w kościele św. Krzyża, blisko Wełtawy. Z czasem przeniesiono je do grobowca pod katedrą praską, z napisem: „Johannes de Pomuk”.

    Po śmierci Wacława IV (†1419) kult Jana Nepomucena zaczął się szerzyć spontanicznie. Już jemu współcześni uznawali go za męczennika („gloriosum Christi martyrem miraculisque coruscum”). W XVII w. Jan bywa już zwany „błogosławionym” i wzywany jest wśród patronów Pragi i Czech.

    Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa I Habsburga (1678, Wiedeń – 1711, Wiedeń) w 1710 r. Innocenty XIII (1655, Pola – 1724, Rzym) w 1720 r. włączył Jana w poczet błogosławionych. Tenże papież zatwierdził tekst Mszy świętej i liturgii godzin ku czci błogosławionego na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę.

    Wreszcie w 1729 r. Benedykt XIII (1649, Gravina – 1730, Rzym) ogłosił Jana Nepomucena świętym.

    Gdy w 1719 r. otwarto grób Jana okazało się, że zachował się – podobnie jak w przypadku św. Antoniego w Padwie – w stanie nienaruszonym, acz zmniejszonym, jego język. Umieszczono go w artystycznym relikwiarzu i przechowywany jest w katedrze praskiej.

    Jan jest patronem zakonu jezuitów, Pragi, spowiedników, szczerej spowiedzi, dobrej sławy i tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów (wiele z nich opatrzonych jest jego podobizną – zwane są często nepomukami mostowymi: podobno w Polsce jest ponad 2500 nepomuków – figurek Jana Nepomucena – nie tylko na mostach, ale przy drogach, rozstajach, etc.)…

    ze strony: parafii Rzymskokatolickiej pod wezwaniem św. Zygmunta/Słomczyn

    _______________________________________________________________________________

    Święty od milczenia

    Święty od milczenia

    Lisowice. Ogród św. Jana Nepomucena powstał przy jedynej w diecezji gliwickiej parafii pod wezwaniem tego czeskiego świętego. Mottem tego miejsca jest myśl: “Będziesz miłował, nie hejtował” fot. Szymon Zmarlicki/Gość Niedzielny

    ***

    W naszych plotkarskich czasach postać św. Jana przypomina, że nie każdy człowiek ma prawo do całej prawdy o wszystkich.

    To bardzo popularny święty. Jego figury można spotkać bardzo często na mostach lub nad rzekami w Europie Środkowej. Niekiedy św. Jan Nepomucen trzyma w dłoni zamkniętą kłódkę, zapieczętowaną kopertę lub palec na ustach. To symbole zachowania tajemnicy spowiedzi. Najprawdopodobniej bowiem za obronę tej tajemnicy oddał życie.

    Urodził się w 1348 r. w Pomuku (późniejsza nazwa Nepomuk) koło czeskiej Pragi. Studiował prawo w Pradze, Bolonii i Padwie. Został kapłanem. Mianowano go kanonikiem kapituły katedry św. Wita w Pradze oraz proboszczem praskiej parafii. Wkrótce stał się prawą ręką arcybiskupa Pragi Jana. W tym czasie między czeskim królem Wacławem IV Luksemburczykiem a arcybiskupem Pragi wybuchł konflikt. Ksiądz Jan pełnił rolę mediatora. Porywczy król aresztował go i kazał torturować. Na pół żywego w nocy zrzucono Jana z mostu Karola do Wełtawy, która przepływa przez Pragę.

    Ludowa legenda mówi, że kapłanowi przywiązano kamień młyński do szyi i że kamień ten urwał się, a niezwykła jasność obudziła mieszkańców Pragi. Późniejsze kroniki podają, że św. Jan zginął, ponieważ odmówił ujawnienia tajemnicy spowiedzi królowej Joanny, żony króla Wacława. Ciało męczennika wydobyto z rzeki i pochowano w katedrze praskiej. Kult męczennika zaczął się spontanicznie szerzyć, ale dopiero w 1729 roku papież Benedykt XII ogłosił go świętym. Święty Jan jest patronem dobrej sławy, spowiedników, tonących oraz orędownikiem podczas powodzi. Jest także patronem mostów.

    Historycy spierają się o szczegóły życia i śmierci św. Jana Nepomucena. Niektórzy kwestionują motyw jego męczeństwa. Niezależnie od tych sporów, św. Jan pozostaje symbolem cnoty dochowania wierności tajemnicy. W ikonografii nad jego głową przedstawia się pięć gwiazd, a w środku napis „tacui”, czyli „milczałem”. Żyjemy w bardzo plotkarskich czasach. Spora część mediów ściga się w poszukiwaniu haków na ludzi, w wydobywaniu na jaw cudzych słabości i grzechów. Tabloidy nie narzekają na brak czytelników. W tym kontekście postać św. Jana przypomina, że nie każdy człowiek ma prawo do całej prawdy o wszystkich. Tylko Bóg wie o nas wszystko, ale On najbardziej szanuje naszą wolność i godność. Cierpliwie czeka, aż sami uznamy nasze grzechy.

    ks. Tomasz Jaklewicz/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________


    20 maja

    Święty Bernardyn ze Sieny, prezbiter

    Święty Bernardyn ze Sieny
    Bernardyn urodził się w rodzinie szlacheckiej 8 września 1380 r. w Massa Marittima (nieopodal Sieny w Toskanii), kilka miesięcy po śmierci najsłynniejszej sienenki, św. Katarzyny, tercjarki dominikańskiej. Kiedy miał zaledwie 3 lata, stracił matkę, trzy lata później został osierocony także przez ojca, który był gubernatorem miasteczka. Na wychowanie wziął go do siebie zamożny stryj, zamieszkały w Sienie, który opłacił mu naukę. W szkole parafialnej ukończył nauki podstawowe, a w latach 1396-1399 studiował prawo na uniwersytecie w Sienie. Równocześnie studiował Pismo święte i teologię. Po otrzymaniu licencjatu z prawa kanonicznego zapisał się do Konfraterni Najświętszej Maryi. Celem tego bractwa było wewnętrzne doskonalenie się oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. W czasie epidemii dżumy Bernardyn, wspomagając innych, sam się zaraził i cudem wyszedł z choroby. Później opiekował się swoją niewidomą 90-letnią stryjenką.
    W 1402 r. wstąpił do franciszkanów w Sienie. W rok potem (8 września) złożył śluby zakonne, a po kolejnym roku (8 września 1404 r.) otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni przeznaczyli go do małego klasztoru, położonego na wzgórzu w pobliżu Sieny, w Capiola. Tu spędził 12 lat. Korzystając z wolnego czasu, pilnie studiował Pismo święte i ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, dlatego chętnie go zapraszano z kazaniami do okolicznych kościołów. Te właśnie kazania wyrobiły mu tak wielką sławę, że w roku 1417 mianowano go kaznodzieją na całą Italię.
    Bernardyn przemierzał Włochy, nawołując do pokuty i zmiany życia. Więcej jednak od słów działały na słuchaczy i widzów jego cnoty: duch zaparcia, pokuty i modlitwy. Sławę jego imienia roznosiły nadto działane przez niego cuda. Według świadectw naocznych świadków na jego kazania garnęły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Musiał głosić słowo Boże na placach. Kapłani wręcz omdlewali od długich godzin spowiadania, tysiącami rozdawano Komunię świętą. Bernardyn nawracał, godził skłócone małżeństwa, wzbudzał powołania kapłańskie i zakonne. W Piemoncie spotkał się ze św. Wincentym Ferreriuszem. Wielki dominikanin udzielił mu swego błogosławieństwa i zachęcił go do dalszej apostolskiej pracy dla zbawienia dusz.
    Bernardyn wyróżniał się szczególnym nabożeństwem do Imienia Jezus. Nosił je wypisane barwnie na tabliczce, aby było z dala widoczne. Każde kazanie rozpoczynał od wezwania tego najsłodszego Imienia. Raz po raz przerywał przemówienie i podnosił tabliczkę w górę, a wszyscy padając na kolana oddawali hołd Imieniu Jezusa. W tym jednak nowym nabożeństwie niektórzy zaczęli dopatrywać się herezji. Oskarżono więc go przed papieżem Marcinem V (1426), a potem także przed papieżem Eugeniuszem IV (1431) i przed ojcami soboru w Bazylei (1438). Bernardyn jednak odniósł wszędzie zwycięstwo nad swoimi przeciwnikami. Papieże darzyli go tak wielkim zaufaniem, że proponowali mu nawet trzykrotnie biskupstwo: w Sienie, w Ferrarze i w Urbino. Zakonnik jednak w swojej pokorze zdołał zawsze od tego zaszczytu się wymówić. Bernardyn w latach 1438-1442 pełnił urząd wikariusza generalnego zakonu. Brał udział w Soborze Florenckim (1439), gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego Kościoła ortodoksyjnego z katolickim.
    W swoim życiu zakonnym Bernardyn bardzo bolał nad tym, że bracia mniejsi tak daleko odeszli od pierwotnej reguły św. Franciszka. Postanowił za wszelką cenę dokonać w swoim zakonie reformy. Zaczął zakładać nowe konwenty w duchu zaplanowanej przez siebie obserwy – stąd jego duchowych synów nazwano obserwantami (Ordo Fratrum Minorum Regularis Observantiae, OFMRegObs). W tej pracy pozyskał sobie uczniów, którzy rozpowszechniali jego ideę. Należeli do nich m.in.: św. Jan Kapistran (+ 1456), św. Jakub z Marchii (+ 1476), bł. Mateusz z Agrigento (+ 1450), bł. Bernardyn z Feltre (+ 1494) i bł. Bernardyn z Fossa (+ 1503). Wkrótce liczba obserwantów przewyższała liczbę franciszkanów konwentualnych.
    Zmarł w Aquili (środkowe Włochy) 20 maja 1444 r. i tam go pochowano. W 6 lat po śmierci Bernardyna, 24 maja 1450 roku w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, papież Mikołaj V wobec niezliczonych tłumów dokonał jego kanonizacji. W uroczystości tej wzięło udział około 4000 obserwantów. Bernardyn jest twórcą cennych dzieł teologicznych. Jest patronem bernardynów, Sieny, rodzinnej miejscowości Massa Marittima oraz tkaczy, a także orędownikiem cierpiących na choroby płuc i gardła oraz cierpiących na krwotoki. Wśród bernardynów, sprowadzonych do Polski w 1452 r. przez św. Jana Kapistrana, są także polscy błogosławieni i święci: Szymon z Lipnicy (+ 1482), Jan z Dukli (+ 1481) i Władysław z Gielniowa (+ 1505). Wywarli oni poważny wpływ na życie religijne w Polsce.
    W ikonografii Święty przedstawiany jest w habicie bernardyńskim; czasem jako kaznodzieja. Jego atrybutami są: u nóg trzy infuły, których odmówił; otwarta księga; krzyż z monogramem IHS; w ręku monogram IHS w promieniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Św. Bernardyn ze Sieny

    (Alvise Vivarini [Public domain], via Wikimedia Commons)

    ***

    Dzisiejszy patron pisał dzieła teologiczne, dotyczące głównie doktryny i moralności katolickiej, a także traktaty o Matce Bożej, założył też szkoły teologiczne – mówi dla PCh24.pl o. dr hab. Innocenty Marek Rusecki OFM, historyk Kościoła z klasztoru ojców bernardynów na Czerniakowie w Warszawie.

    Jak wyglądała młodość i nauka św. Bernardyna ze Sieny?

    Bernardyn degli Albizzeschi urodził się 8 września 1380 roku w Massa Marittima w szlacheckiej rodzinie. Jego ojciec pełnił funkcję gubernatora miasta. Gdy św. Bernardyn miał trzy lata zmarła mu matka, trzy lata później ojciec. Jego wychowaniem zajęło się stryjostwo, które wychowywało go w duchu głębokiej wiary katolickiej. Od najmłodszych lat odznaczał się głęboką pobożnością i roztropnością. Przy szkole parafialnej ukończył szkołę podstawową. Następnie studiował prawo kanoniczne i teologię w Sienie w latach 1396-1399.

    Co spowodowało, że dzisiejszy patron został franciszkaninem?

    Po uzyskaniu licencjatu z prawa kanonicznego Bernardyn wstąpił do „Konfraterni Najświętszej Maryi”. Celem stowarzyszenia było dążenie do doskonałości wewnętrznej oraz posługiwanie chorym w czasie zarazy. Podczas epidemii dżumy, jaka spadła na Sienę, razem z dwunastoma przyjaciółmi pracował w szpitalu Santa Maria della Scala bez wytchnienia przez cztery miesiące. Zaraził się chorobą i tylko cudem z niej wyszedł. Wydaje się, że słyszał dobrze o Franciszku i jego braciach, o ich ubóstwie i służbie drugiemu człowiekowi. Dlatego postanowił oddać się w zakonie całkowicie Panu Bogu i drugiemu człowiekowi jako kapłan i zakonnik. W 1402 roku wstąpił do zakonu franciszkanów w Sienie, rozdając wcześniej cały swój majątek. Rok później złożył śluby zakonne, a w następnym roku otrzymał święcenia kapłańskie. Przełożeni skierowali go do małego klasztoru w Capiola, nieopodal Sieny, gdzie spędził dwanaście lat. Po tym czasie został przeniesiony do klasztoru w Fiesole. Korzystając z wolnego czasu studiował Pismo Święte i dzieła Ojców Kościoła oraz dzieła teologiczne, zwłaszcza św. Bonawentury. Równocześnie dał się poznać jako dobry kaznodzieja, więc zapraszano go z kazaniami do okolicznych kościołów.

    Św. Bernardyn wyjątkowo mocno propagował kult Imienia Jezus. Jego działalność w tej kwestii była tak silna, że niektórzy dopatrywali się w tym herezji. Bernardyn jednak wyszedł zwycięsko ze wszelkich prób. Czy mógłby Ojciec o tym opowiedzieć?

    Żywił szczególne nabożeństwo dla Imienia Jezus. Głoszenie kazań zawsze zaczynał od wypowiedzenia Imienia Jezus. Imię Jezus miał wypisane na tabliczce, którą często unosił w górę w czasie kazań. Ludzie bardzo entuzjastycznie reagowali na to, padając na kolana. Urządzano nawet procesje, w których wierni nieśli podobne tabliczki. Dwanaście promieni na nich symbolizowało dwunastu Apostołów i dwanaście artykułów Credo, a osiem mniejszych – błogosławieństwa ewangeliczne. Oszczerstwa i pomawianie o herezję doprowadziły w czerwcu 1427 roku do procesu przed papieżem Marcinem V. Obrońcą św. Bernardyna był jego uczeń, św. Jan Kapistran. Zarzuty okazały się bezpodstawne.

    Musimy pamiętać, że z Imieniem Jezus związana jest również moc czynienia cudów, wypędzania złych duchów oraz skuteczność modlitwy, dlatego wszystkie katolickie modlitwy liturgiczne kończą się wezwaniem Imienia Jezus. Działalność św. Bernardyna spotkała się jednak z oporem, gdyż niektórzy dopatrywali się w kulcie Imienia Jezus znamion idolatrii (bałwochwalstwa).

    Ostro zwalczał go Savonarola, który uznawał tabliczki z Imieniem Jezus za formę praktyk magicznych.

    Papież trzykrotnie proponował św. Bernardynowi godność biskupa. Ten jej jednak nie przyjął. Dlaczego?

    Przypuszczać należy, iż św. Bernardyn był człowiekiem bardzo pokornym. Naśladował w tym św. Franciszka, który uważał siebie za nic, za najgorszego człowieka pod słońcem niegodnego tak wielkiej miłości Boga. Odpowiadając papieżowi odnośnie przyjęcia godności biskupa, mówił: „moją diecezją jest cała Italia”.

    Jaki styl życia prowadzili ówcześni franciszkanie, skoro Bernardyn za wszelką cenę dążył do powrotu do pierwotnej reguły?

    Zakon bardzo intensywnie się rozwijał, przybywało bardzo dużo braci. Bracia już za życia św. Franciszka, a przynajmniej spora ich liczba, odnosili się dość krytycznie do reguły zakonodawcy, uważając ją za zbyt surową. Głównie chodziło o jej złagodzenie w zakresie ubóstwa. Ruch odnowy Zakonu i wierności św. Franciszkowi był tak wielki, że w 1517 roku doszło do oficjalnego podziału Zakonu Braci Mniejszych na dwa: Zakon Braci Mniejszych Obserwantów, opowiadających się za wiernością reguły zakonodawcy i Zakon Braci Mniejszych Konwentualnych, opowiadających się za złagodzeniem reguły (zwłaszcza w dziedzinie ubóstwa).

    Św. Bernardyn zaliczony jest do grona doktorów Kościoła. Jakie cenne dzieła po sobie pozostawił?

    Był mądrym i roztropnym kapłanem i zakonnikiem. Jako wikariusz linii obserwanckiej w Zakonie kładł bardzo duży nacisk na nauczanie teologii i prawa kanonicznego jako części regularnego programu nauczania. W 1439 roku brał udział w soborze we Florencji, gdzie działał na rzecz zjednoczenia greckiego kościoła ortodoksyjnego z Kościołem katolickim. Od 1430 roku pisał dzieła teologiczne, dotyczące głównie doktryny i moralności katolickiej, a także traktaty o Matce Bożej. Założył szkoły teologiczne w Perugii i Monteripido. Jego dzieła to: „O doskonałości chrześcijańskiej”, „Traktat o spowiedzi”, „Traktat o posłuszeństwie”, „Zwierciadło grzeszników”.

    Ojcze, jak wygląda sprawa Waszej nazwy – jesteście bernardynami czy franciszkanami reformatami?

    W 1453 roku przybył do Polski św. Jan Kapistran, uczeń św. Bernardyna ze Sieny. Założył w Krakowie pierwszy obserwancki klasztor i kościół na ziemiach polskich. Kościół przyjął wezwanie św. Bernardyna ze Sieny. I z czasem ludzie zaczęli mówić: idziemy do braci od św. Bernardyna, a później zwyczajnie: idziemy do Bernardynów. I tak jest do dzisiaj. Ta zwyczajowa nazwa weszła bardzo szybko do polskiej literatury i sztuki.

    Bóg zapłać za rozmowę!

    rozmawiał Kajetan Rajski/PCh24.pl

    ___________________________________________________________________________

    Patron Dnia: święty Bernardyn ze Sieny, propagator Imienia Jezus

    Samplefot. Wikipedia

    ***

    Reformator zakonu franciszkańskiego, wielki propagator Imienia Jezus – pisze ks. Arkadiusz Nocoń w felietonie dla portalu www.vaticannews.va/pl i Radia Watykańskiego. 20 maja wspominamy św. Bernardyna ze Sieny (1380-1444), prezbitera. Kanonizował go Papież Mikołaj V w 1450 r. Jego relikwie znajdują się w kościele św. Bernardyna w L’Aquila. Jest patronem kaznodziejów i chorych na płuca.

    Bernardyn urodził się 8 września 1380 r. w Massa Marittima k. Sieny. Wcześnie osierocony przez rodziców, wychowywany był przez krewnych, którzy pomogli mu zdobyć wykształcenie. Po ukończeniu studiów z prawa i teologii, zapisał się do „Bractwa Maryi”, którego celem było osobiste uświęcenie, opieka nad pielgrzymami i posługiwanie chorym. Spełniając z gorliwością swoje obowiązki, zaraził się podczas epidemii i cudem uniknął śmierci. Po wyzdrowieniu rozdał swój majątek i wstąpił do franciszkanów, podejmując z czasem próbę zreformowania zakonu w duchu pierwotnej reguły. Najbardziej dał się jednak poznać jako kaznodzieja, który głosząc Słowo Boże przeszedł wzdłuż i wszerz Italię. Gdziekolwiek się pojawił, gromadziły się tak wielkie tłumy, że żaden kościół nie mógł ich pomieścić. Przemawiał więc na placach, a owocem jego kazań było odrodzenie życia religijnego, liczne nawrócenia i powołania. Ulubionym tematem jego nauk była cześć dla Imienia Jezus (to on rozpropagował symbol IHS – Jezus Zbawcą ludzi).

    Z kazania „O chwalebnym Imieniu Jezus” św. Bernardyna: „Imię Jezus jest chwałą kaznodziejów. Ono sprawia, że chwalebnym się staje zarówno słuchanie, jak i głoszenie Bożego słowa. Skąd bowiem, jeśli nie dzięki głoszeniu Jezusa rozprzestrzenia się po całym świecie tak szybkie i jasne światło wiary? Czyż blaskiem i wonnością tego Imienia i nas samych nie pociągnął Bóg do swego przedziwnego światła? (…) Trzeba nam zatem głosić to Imię, aby świeciło, a nie pozostawało w ukryciu. Nie może być jednak głoszone zbrukanym sercem i nieczystymi wargami. W wybranym naczyniu należy je przechowywać i stamtąd wydobywać (…) Albowiem jak po zapaleniu ognia w celu oczyszczenia pól, giną suche i bezużyteczne chwasty, jak po rozproszeniu ciemności promieniami wschodzącego słońca kryją się złodzieje, tak głosząc (Imię Jezusa) ginie niewiara, rozpraszają się błędy i jaśnieje prawda”. (kazanie 49, rozdz. 2, fragm.)

    W czym tkwiła siła jego kazań? Na pewno bardziej niż słowa działało na słuchaczy jego świadectwo, jego wyrzeczenia i modlitwy. W swoim przepowiadaniu odwoływał się często do rozumu („Największym przyjacielem diabła jest ignorancja”! – powtarzał), ale przede wszystkim odwoływał się do ludzkiego serca. Wiedział, że wiara jest relacją osobową, dialogiem z żywym Bogiem, a nie intelektualną spekulacją.

    Poza tym, słuchacze doskonale wyczuwali, że za kierowanymi do nich słowami stoi ktoś, komu naprawdę na nich zależy, ktoś, kto naprawdę ich kocha. Dlatego nie obrażały ich drobne przytyki, których nie brakowało w kazaniach. Trzeba pamiętać, że trwały one niekiedy cztery godziny! Gdy skupienie słuchaczy słabło i zaczynali między sobą rozmawiać, w różny sposób przywoływał ich uwagę. Pewnego razu wyciągnął z kieszeni kawałek papieru: „Posłuchajcie listu, który dzisiaj rano otrzymałem” – zawołał, a gdy nastała cisza, dodał: „O, niewdzięczni! To kawałek listu, jest dla was ważniejszy, niż Słowo Boże”?! Innym razem gorzko zauważył: „Gdy moi słuchacze nudzą się i ziewają, wystarczy, że powiem jedno słowo przeciwko kapłanom lub prałatom, a natychmiast budzą się drzemiący i zadowoleni zapominają o chłodzie i głodzie”.

    Najbardziej krytyczny był jednak wobec samego siebie. Ilekroć mówił o Ojcach pustyni czy o św. Franciszku, podziwiał ich posty, umartwienia, i pytał: „Jak oni to robili? Ja tak nie potrafię”.

    Duszpasterskie sukcesy św. Bernardyna nie wszystkich jednak napawały radością. Wielokrotnie oskarżany o głoszenie herezji, musiał tłumaczyć się przed sądami. Oczyszczonemu z zarzutów trzykrotnie proponowano biskupstwo. Za każdym razem odmawiał. Miał duży dystans do siebie. „Gdy człowiek dobiega sześćdziesiątki – mawiał – zaczyna maleć i staje się krzywy. Jego oczy łzawią, głowa chyli się ku ziemi, głuchnie i niedowidzi”. Rzeczywiście, wyniszczony ciągłymi postami i wieloletnią pracą, z biegiem czasu zapadał na coraz więcej chorób. Dokuczały mu kamienie w nerkach, reumatyzm i choroby żołądka. I chociaż każda z tych chorób wystarcza na ogół, aby człowiek stał się drażliwy i zamknięty w sobie, Bernardyn znosił je wszystkie z przykładną cierpliwością, a gdy wychodził na ambonę i zaczynał przemawiać, wstępowała w niego młodzieńcza energia i apostolski zapał. Św. Bernardyn ze Sieny zmarł 20 maja 1444 r. w San Silvestro k. L’Aquila.

    Powiedział ktoś, że kazanie powinno być jak koncert, symfonia. Powinno mieć temat, rozwinięcie, rytm, dynamikę, pauzy i zawieszenia, punkt kulminacyjny, dysonanse, a wreszcie zakończenie, kodę i oklaski… Nie wiemy jak mówił św. Bernardyn: nie zachowały się nagrania z jego kazaniami. Nie wiemy więc jaką miał barwę głosu, jak stawiał akcenty, na jakim przemawiał tonie. Jedno wszakże wiemy: na pewno był to „koncert”, a „muzyka” prawdziwie Boska.

    ks. Arkadiusz Nocoń, vaticannews.va/pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    19 maja

    Święty Kryspin z Viterbo, zakonnik

    Zobacz także:
      •  Święty Urban I, papież
      •  Święty Iwo Helory, prezbiter
      •  Święty Piotr Celestyn, papież i pustelnik
    ***
    Święty Kryspin z Viterbo
    Piotr Fioretti urodził się 13 listopada 1668 r. w skromnej włoskiej rodzinie. W 1693 r. wstąpił w Palanzono do kapucynów. Był u nich kolejno szewcem, ogrodnikiem, infirmarzem oraz kwestarzem, najdłużej, bo w latach 1702-1748, w Orvieto. Przy tym wszystkim był zawsze pogodny. Promieniował czułym nabożeństwem do Matki Najświętszej, które nacechowane było pewną poetycznością. Słynął ponadto z niezwykłych łask oraz z mądrych rad, po które przychodziło do niego wielu. Świadectwem tej działalności są jego listy.
    Zmarł 19 maja 1750 r. w Rzymie, w klasztorze Santa Maria della Concezione (przy Vittorio Veneto). Beatyfikował go w roku 1806 Pius VII, kanonizował zaś w 1982 r. św. Jan Paweł II.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    św. Kryspin z Viterbo

    Ucieszyłem się słysząc, że w sercu mogę przytulić najświętsze słowa, które pozostawił nam nasz ukochany Pan w świętej Ewangelii. Tam znajdziemy pewną i bezpieczną drogę, którą można podążać zgodnie z Jego świętą wolą, a rozważanie Jego woli oraz Jego świętego życia i męki jest najlepszym sposobem, by nie popadać w błędy oraz najlepszym ćwiczeniem w świętych cnotach. Radość w Panu, ze swej strony, daje nam wiele…

    św. Kryspin z Viterbo

    Kryspin urodził się w Viterbo w dzielnicy zwanej Bottarone, 13 listopada 1668 roku. 15 listopada został ochrzczony w kościele św. Jana Chrzciciela i otrzymał imię Piotr. Dzięki dokumentom chrzcielnych dowiadujemy się, że jego matka miała na imię Marzia, a ojciec Ubaldo Fioretti, natomiast chrzestnym ojcem został Angelo Martinelli. Ubaldo, który ożenił się z Marzią, gdy ta była już wdową z jedną córką, osierocił Piotra w bardzo młodym wieku. Zadania Ubaldo przejął mocno z nim związany brat, Franciszek, który posłał bratanka do szkoły prowadzonej przez jezuitów, a potem przyjął go jako ucznia do swojego warsztatu szewskiego.

    Piotr przywdział kapucyński habit 22 lipca 1693 roku, w dzień św. Magdaleny, przyjmując imię pod jakim jest znany – Kryspin z Viterbo. Po ukończeniu rocznej próby, 22 lipca 1694 roku został przeniesiony do Tolfa, gdzie przebywał prawie trzy lata, do kwietnia 1697 roku, a następnie na kilka miesięcy do Rzymu. Od 1697 roku do kwietnia 1703 roku mieszkał w Albano, skąd przeniesiony został do Monterotondo. Tutaj mieszkał prawie bez przerwy przez sześć lat, do października 1709 roku, a następnie udał się do Orvieto, gdzie do stycznia 1710 roku był ogrodnikiem, a następnie pełnił służbę kwestarza. W ten sposób rozpoczął się jego niemal czterdziestoletni pobyt w Orvieto, przerywany jedynie przez krótkie wyjazdy do Bassano (ostanie miesiące 1715 roku) i do Rzymu (od połowy maja do października 1744 roku). 13 maja 1748 roku znalazł się w rzymskiej infirmerii, gdzie zmarł 19 maja 1750.

    Brat Kryspin został beatyfikowany 7 września 1806 roku, a kanonizowany 20 czerwca 1982 roku.

    Biograficzny profil brata Kryspina byłby niepełny bez jego aforyzmów, powiedzonek, sentencji, maksym, refleksji czy eksklamacji, w których ów prawdziwy nauczyciel i mistrz potrafił zawrzeć swe najgłębsze przekonania i opinie. Był osobą refleksyjną, o dużej kulturze osobistej. Lubował się w porównaniach i egzemplach, a przede wszystkim potrafił znaleźć odpowiednie słowa, by przestrzec ludzi każdego stanu. Zauważył to 43 letni brat laik, Dominik z Canepina, który podczas procesu zeznał: „Kiedy przekazywał swoje święte napomnienia, robił to zawsze w sposób delikatny i grzeczny, potrafiąc umiejętnie wykorzystać żart i kierując swoje słowa jak gdyby do osoby trzeciej, by w ten sposób roztropnie osiągnąć swój cel…”.

    Niektóre z aforyzmów brata Kryspina utrwaliły się w pamięci ludzi i były często powtarzane. Potwierdzają to nie tylko kanoniczne procesy, podczas których cytowano ich bardzo wiele, lecz można je było także usłyszeć na ulicach i w domach. Kapucyn, o. Józef Antoni z Valtellina, głosząc wielkopostne kazania w miastach regionu Orvieto (Sugano, Torre, Sala, S. Venazio), uważał za pożyteczne komentowanie „powiedzonek i maksym” brata Kryspina, a ludzie często je powtarzali, gdyż byli przekonani o sile ich oddziaływania.

    Przywołajmy tu niektóre z nich, choć ze świadomością że wyrwane one będą z kontekstu (którego zrekonstruowanie zajęłoby zbyt wiele miejsca) a i samym wyborem mogą kierować subiektywne racje.

    Często, wznosząc oczy ku niebu, brat Kryspin wołał: „Och, Boża dobroci”, a zachęcając do podziwiania stworzenia, mawiał: „Jak wielki jest Bóg, jaki wielki Bóg!”. Często wzdychał: „Och Panie, dlaczego cały świat Ciebie nie zna i nie kocha?” i zachęcał: „Kochajmy naszego Boga, bo zasługuje na to”, „Kochaj Boga i nie upadaj, czyń dobrze i pozwól mówić”. Sprzedawców napominał: „Uważajcie, nie bądźcie naiwni, bo Bóg nas widzi”. Mawiał też: „Kto Boga nie kocha, jest głupkiem”, „Kto kocha Boga czystym sercem, żyje szczęśliwie i zadowolony umiera”, „Temu, kto pełni wolę Pana, nigdy nie przydarzy się nic, co jest z nią sprzeczne”.

    W czasie wielkiego głodu wzywał, by zaufać Bożej Opatrzności: „Złóż w Bogu twoją nadzieję, a będziesz miał wszystkiego pod dostatkiem”, „Boża Opatrzność myśli o nas bardziej niż my sami”. [Wszystkie te powiedzenia w języku włoskim się rymują, zatem łatwo je zapamiętać – wyjaśnienie tłumacza.] Gdy pytano go, w jaki sposób zabezpieczy potrzeby klasztoru, którego wspólnota powiększyła się o siedmiu studentów, brat Kryspin odpowiadał, że on „w ogóle o tym nie myśli, gdyż ma trzech zaopatrzeniowców”, to znaczy Boga, Matkę Najświętszą i św. Franciszka.

    Kiedy słyszał dzwon wzywający na modlitwę, usprawiedliwiał koniec pracy czy rozmowy stwierdzeniem, że „woła go Ojciec”. Bratu Franciszkowi z Viterbo powiedział: „ Wszystko co robimy, czyńmy z miłości do Boga… Ja nie podniósłbym źdźbła słomy, jeśli nie przyniosłoby to chwały Bogu”, robiąc inaczej „byłbym męczennikiem demona”.

    Z ust brata Kryspina często płynęły „święte maksymy” odnoszące się do Matki Bożej, którą nazywał „swoją Panią Matką”: „Kto ma pobożność maryjną, nie może zginąć”. „Kto kocha Matkę, ale obraża Jej Syna, tylko udaje, że kocha”. „Kto obraża Syna, nie kocha Matki”. „Nie ma pobożności Maryjnej, kto zasmuca i obraża Jej Boskiego Syna”. Nauczał też, by powtarzać: „Najświętsza Maryjo, bądź mi światłem i ochroną, szczególnie w momencie śmierci”. Kiedy proszono go, by orędował u Maryi w bardzo trudnych sprawach (na ogół chodziło o cud), odpowiadał: „Dajcie mi trochę czasu na rozmowę z Panią Matką, a potem wróćcie”, albo: „Wyślę memoriał do mojej Pani Matki i zobaczymy, co odpisze”. Nie zawsze odpowiedź była taka, jakiej się spodziewano – choćby w przypadku Franciszka Laschi, któremu powiedział: „Moja Pani Matka nie podpisała memoriału w sprawie zdrowia twego syna, który Jej dałem”.

    Zachowały się jego liczne sentencje dotyczące śmierci. Brat Kryspin wszystko robił z myślą o czekającej go wieczności. Zależało mu, aby nikt nie stracił z oczu tej rzeczywistości – radosnej lub straszliwej, zależnie od tego, jak przeżyło się życie. Siostrze Marii Konstancji zapowiedział bliski, choć nieprzewidywalny koniec słowami: „Kto się rodzi, umiera”. Tym, którzy byli przywiązani do światowych marności, przypominał: „Każdego dnia jedna z nich przemija”. Chorym i targanym niepokojem dodawał odwagi, mówiąc: „Cierpienie jest krótkie, ale chwała wieczna”, albo: „Tak wielkie jest dobro, którego oczekuję, że cierpienie staje się przyjemne”, „Bóg mi je dał, Bóg mi je zabierze: niech się spełni Jego najświętsza wola”. Temu, kto okazywał mu współczucie z powodu cierpienia, radośnie odpowiadał: „Kiedy masz cierpieć dla miłości Boga? Gdy już będziesz martwy?”, albo: „Czy chcemy czekać na cierpienie, gdy już będziemy w grobie?”. Często napominał: „Do nieba nie jedzie się karocą”, „Niebo nie jest dla leniwych”, albo „Do nieba nie wchodzi się w pantoflach”.

    Na myśl o piekle wołał: „O wieczności, o wieczności!”, mimo że był przekonany, iż „więcej trudu kosztuje pójście do piekła niż zdobycie nieba dobrymi czynami”. Dodawał: „Śmierć pomaga zrozumieć, ilu głupków przywiązuje się do świata”. Nierozważnych, których spotykał, uczył podejmować właściwe decyzje, kiedy jeszcze mieli na to czas. Do sprzedawców mawiał: „Wiedzcie, że Bóg widzi i umowę i zapłatę”. Pewnemu człowiekowi, który zmierzał do wiadomych „domów”, rzekł: „Najwyższy czas zmienić kierunek twej drogi, jeśli swój zarobek chcesz zamienić na niebo i szczęście na ziemi”. Napominał również: „Rzeczy światowe nie prowadzą do Boga”, „Kto jest nimi zanadto zainteresowany, jest potępiony”. Najczęściej jednak starał się wszczepić poczucie zaufania, zwłaszcza tym, którzy pytali go, czy będą zbawieni, „natychmiast odpowiadał, że jeśli mają nadzieję na zbawienie, to będą zbawieni”. „Mówił zawsze, że Boże miłosierdzie jest nieskończone”. „Miłosierdzie Boga, proszę pani, jest wielkie. Niech pani uwolni się od złego postępowania przez dobrą spowiedź”. „Moc Boża nas stwarza. Jego mądrość nami kieruje, a miłosierdzie nas zbawia”. Pauli Schiavetti, która cierpiała przez skrupuły, poradził: „Kiedy człowiek czyni wszystko, o czym wie i co może, w pozostałych sprawach winien powierzyć się morzu Bożego miłosierdzia”.

    Liczne są zwłaszcza powiedzenia brata Kryspina dotyczące życia zakonnego kapucynów, o którym mawiał: „O, jak wiele zawdzięczamy Panu, że nas powołał do tego świętego zakonu”. W nim służył, niosąc torbę i butle, które były „jego krzyżem”, „ale o ile większy był krzyż Chrystusa!”. Kilkakrotnie powiedział, że krzyż zakonników „jest ze słomyw porównaniu z tym, który dźwigają świeccy. Nie da się ich wręcz porównać, gdyż krzyże, które dźwigają świeccy, są niczym z żelaza, są podobne do krzyża, jaki niósł Chrystus”. Dość pesymistycznie oceniał życie zakonne swoich czasów. Pragnął, by było ono pełne zaangażowania, surowe i wyrażało się w czynach. Powtarzał: „Synowie, działajcie dopóki jesteście młodzi i przyjmujcie chętnie cierpienia, gdyż kiedy człowiek się starzeje, nie pozostaje mu nic innego, jak tylko dobra wola”. Gdy napominał zakonników, robił to bardzo delikatnie, nie odwołując się zazwyczaj do egzemplów czy alegorii. Na przykład bratu Franciszkowi Antoniemu z Viterbo, który zdenerwował się na gwardiana, powiedział wprost: „Jeśli chcesz zbawić duszę, musisz przestrzegać następujących rzeczy: kochać wszystkich, mówić dobrze o wszystkich i czynić wszystkim dobro”. Innym współbraciom sugerował: „Jeżeli chcecie być zadowoleni z życia we wspólnocie zakonnej, musicie między innymi przestrzegać tych trzech rzeczy: cierpieć, milczeć i modlić się”.

    Szczególnie surowy był dla tych, którzy łamali ślub posłuszeństwa. Napominał: „Kto nie jest posłuszny, jest wobec Boga i św. Franciszka niczym martwa dusza, a dla Zakonu jest zbędnym ciałem”. „Przypomina upośledzonego i zagubionego młodzieńca, który nie myśli, ten, kto potrafi jedynie przeszkadzać innym i powodować zamieszanie”, „Jest jak trup w domu, który do niczego nie służy, a tylko wydziela fetor”.

    Wzywał do pomocy ubogim, którzy przychodzili do furty klasztornej i mawiał, że Bóg zatroszczy się o wszystko, „jeśli będziemy mieli otwarte oboje drzwi, to znaczy drzwi chóru zakonnego na większą chwałę Pana i drzwi klasztoru dla dobra ubogich”. I jeszcze: „drzwi utrzymują klasztor”.

    Brat Kryspin był wymagający dla zakonników, ale nie patrzył pesymistycznie na zakon. To, że może w nim służyć Bogu, uważał za wielką łaskę. Chłopcu z Orvieto, Hieronimowi, synowi Magdaleny Rosati, przepowiedział, że zostanie kapucynem, podśpiewując: „Bez chleba i bez wina, braciszek brata Kryspina”. Chłopiec został kapucynem i przyjął imię Jacek z Orvieto. Zmarł w 1749 roku w Palestrinie jako zaledwie dwudziestojednoletni kleryk.

    O wielu aforyzmach można powiedzieć, że wypływały z jego charakteru. Za ich pomocą z ogromnym poczuciem humoru obracał w żart rozmaite przykre sytuacje. Cierpiącego na podagrę kupca korzennego z Orvieto, Franciszka Barbareschi, poprosił żartem, aby ten „wziął drążek Achillesa (tj. rydel) i poszedł pracować do willi Kryspina, jak nazywał ogródek, w którym siał sałatę i uprawiał warzywa dla dobrodziejów”. Innemu człowiekowi, proszącemu go o uzdrowienie z tej samej choroby, udzielił odpowiedzi przypominającej siarczysty policzek: „Waszą chorobą jest raczej chiragra [artretyzm – dopisek tłumacza] a nie podagra, gdyż… nie płacicie tym, którym się należy: wasi pracownicy i słudzy płaczą…”. Księżnej Barberini, która pragnęła natychmiastowego uzdrowienia syna Karola, odpowiedział: „Ejże, czy nie wystarczy, jak ozdrowieje w Roku Świętym?… Chcesz szarpać naszego Pana za brodę? Trzeba umieć przyjmować od Boga łaski wtedy, gdy On zechce je dać”. Kosmie Puerini, który nie chciał ofiarować na kwestę butelki dobrego wina, Kryspin powiedział: „Chcesz złożyć ofiarę Kaina?”. Po tym, jak pewien kapucyn cudownie ocalał od śmierci, gdy chciał przeprawić się przez rwącą rzekę, brat Kryspin zanucił: „Wzburzoną się widzi, wzburzoną zostawia, jestem wielkim głupcem, jeśli do niej wejdę”.

    Brat Kryspin często mówił do siebie, by w ten sposób pomóc innym wyrobić sobie o nim zdanie bardziej odpowiadające prawdzie. Przynajmniej tak sądził, kiedy niczym echo powtarzał za oszczercami: „jestem gorszy od gorzkiej pomarańczy, z niej można choć wycisnąć trochę soku, a ze mnie?” Pragnąc uniknąć pochwał i podziwu, brat Kryspin często uciekał się do egzemplów i analogii. Radzącemu, by nie psuł zupy piołunem, odpowiadał: „Ceń sobie każdą gorycz”, albo: „Piołun, jeśli nie dla smaku – jest dla ducha”. Tym, którzy mu współczuli widząc, jak idzie w deszczu, mówił: „Przyjacielu, ja idę pomiędzy jedną kroplą a drugą”, albo „wołał” swoją „sybillę”, która trzymała „parasol” nad jego głową, tudzież niosła jego ciężkie worki.

    Gdy kiedyś odwiedził kardynała Filipa Antoniego Gualtieri, ten zapytał go, dlaczego z tej okazji nie włożył lepszego habitu i płaszcza. Kryspin „jak zwykle żartem odparł, wskazując na płaszcz, że przecież błyszczy ze wszystkich stron, co miało znaczyć, że jest zużyty i pełen dziur”. Tym, którzy zachwycali się jego cudami, mawiał: „Odejdźcie! Kim się zachwycacie? Nie jest rzeczą nową, że Bóg czyni cuda”, „Nie wiesz, przyjacielu, że św. Franciszek potrafi czynić cuda?”. W Montefiascone do ludzi, którzy chcąc mieć jego relikwie, pocięli mu płaszcz na kawałki, wołał: „Co robicie, biedni ludzie! Byłoby o wiele lepiej, jeśli odcięlibyście ogon jakiemuś psu!… Zgłupieliście? Tyle hałasu z powodu przechodzącego osła! Idźcie do kościoła i módlcie się do Boga!”.

    Pokorne juczne zwierzę często pojawiało się w rozmowach i sentencjach brata Kryspina, a w jego słowach nie było żadnej pozy. Pewnego dnia powiedział ojcu Janowi Antoniemu: „Ojcze gwardianie, brat Kryspin jest osłem, ale uzda, która nim kieruje, jest w waszych rękach. Dlatego jeśli chcecie, aby szedł lub się zatrzymał, pociągnijcie lub zwolnijcie uzdę”. Kiedy pozwalał sobie pomóc założyć na plecy worki, „pełen radości i życia mówił: Załaduj osła i idź na targ”. A tym, którzy go pytali, dlaczego nie przykryje sobie głowy, gdy pada, odpowiadał żartobliwie: „Nie wiesz, że osioł nie nosi kapelusza, a ja jestem osłem kapucynów?”. Niekiedy jednak dodawał z powagą: „Wiesz, dlaczego nie przykrywam głowy? Ponieważ myślę, że zawsze stoję w obecności Boga”.

    (fragment książki „Śladami Świętych”)

    Biuro Prasowe Kapucynów – Prowincja Krakowska

    ______________________________________________________________________________________________________________

    18 maja

    Święty Stanisław Papczyński, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Jan I, papież i męczennik
      •  Święty Eryk IX Jedvardsson, król
      •  Święty Feliks z Cantalice, zakonnik
    ***
    Święty Stanisław Papczyński
    Stanisław Papczyński urodził się 18 maja 1631 r. w Podegrodziu. Był synem Tomasza Papki, kowala, i Zofii z domu Tacikowskiej. Ochrzczony został imieniem Jan, które później zmienił. Już jako dziecko bawił się inaczej niż inne dzieci. Sporządzał małe “ołtarzyki”, organizował procesje podobne do kościelnych. Od wczesnej młodości wyróżniał się wielkim nabożeństwem do Opatrzności Bożej, Męki Pańskiej, Najświętszego Sakramentu, Najświętszej Maryi Panny, był też gorącym orędownikiem modlitwy za dusze czyśćcowe. Naukę zaczął w szkole parafialnej w rodzinnym Podegrodziu, kontynuował ją natomiast w Nowym Sączu. Kształcił się też krótko w kolegium jezuickim w Jarosławiu, potem udał się do kolegium jezuitów we Lwowie, gdzie jednak nie został przyjęty. Przez pewien czas był korepetytorem, ale zapadł na ciężką chorobę i cudownie uleczony w 1649 r., wrócił do Podegrodzia. Dalszą naukę podjął kolejno w kolegium pijarów w Podolińcu i w kolegium jezuitów we Lwowie; musiał to miasto opuścić z powodu wojny; trafił także do kolegium jezuitów w Rawie Mazowieckiej.
    Po ukończeniu nauki zdecydował się wstąpić do zakonu pijarów z powodu maryjnego charakteru tego zgromadzenia. W 1656 r. złożył śluby zakonne, a 12 marca 1661 r. przyjął w Brzozowie k. Rzeszowa święcenia kapłańskie z rąk biskupa przemyskiego Stanisława Tarnowskiego. Pracował jako kaznodzieja, moderator bractwa Matki Bożej Łaskawej, prefekt w kolegium, dwukrotnie był czasowym zastępcą rektora w domu zakonnym w Warszawie. Był też cenionym spowiednikiem. Wiadomo, że spowiadał m.in. nuncjusza papieskiego w Polsce Antonio Pignatellego (przebywającego w Polsce w latach 1660-1668), który później został papieżem Innocentym XII.
    27 września 1667 r. wyjechał do Rzymu na wezwanie przełożonego generalnego. W 1668 r. został wysłany przez generała do Nikolsburga (Mikulov, Czechy), a rok później we wrześniu przyjechał do rezydencji pijarów na Kazimierzu w Krakowie. W styczniu 1670 r. został uwięziony, najpierw w domu zakonnym w Podolińcu, a później w Prievidzy (Słowacja). Po 3 miesiącach został zwolniony i wrócił na Kazimierz i oddał się pod opiekę biskupa. Zrażony panującą wśród pijarów tendencją do łagodzenia reguły, w 1670 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów i przystąpił do zakładania nowego dzieła apostolskiego. 11 grudnia tego roku z rąk wiceprowincjała M. Krausa otrzymał dyspensę papieską i jednocześnie w obecności tych samych osób dokonał aktu oblatio z zamiarem założenia Zakonu Marianów od Niepokalanego Poczęcia NMP.
    Od 1671 r. przez dwa lata był kapelanem u Karskich w Luboczy, tu przyjął biały habit na cześć Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. 30 września 1673 r. za radą o. Franciszka Wilgi, kameduły, i za zgodą biskupa Stefana Wierzbowskiego, o. Papczyński przybył do Puszczy Korabiewskiej (zwanej potem Maryjańską, obecnie – Mariańską), gdzie został przełożonym wspólnoty pustelników. Biskup Jacek Święcicki, archidiakon i oficjał warszawski, podczas wizytacji 24 października 1673 r. zatwierdził dekretem pierwszy klasztor zakonu marianów. Ten moment uważa się za początek historii Zgromadzenia Księży Marianów. W 1677 r. fundacja instytutu Księży Eremitów Marianów w Puszczy Korabiewskiej została zaaprobowana przez Sejm Rzeczypospolitej. W tym samym roku biskup poznański Stefan Wierzbowski zaprosił marianów do tworzonej właśnie Nowej Jerozolimy (obecnie Góra Kalwaria). Stanisław Papczyński wraz ze swoją wspólnotą roztoczył tam opiekę duszpasterską nad pielgrzymami.
    W czerwcu 1684 r. Założyciel zwołał w Puszczy Korabiewskiej pierwszą kapitułę generalną, a sześć lat później pojechał do Rzymu, by uzyskać aprobatę papieską dla mariańskiego instytutu. Jednak choroba pokrzyżowała jego plany i musiał wrócić, nie osiągnąwszy celu. Jesienią 1698 r. wysłał do Rzymu w tej samej sprawie o. Joachima Kozłowskiego. 21 września 1699 r. zakon marianów uzyskał aprobatę od Stolicy Apostolskiej; po przyjęciu “Reguły Dziesięciu Cnót Najświętszej Maryi Panny” i agregacji do zakonu Braci Mniejszych zakon marianów stał się zakonem o ślubach uroczystych. 15 października tego roku powstała trzecia fundacja w Goźlinie.
    6 czerwca 1701 r. o. Stanisław Papczyński złożył w Warszawie uroczyste śluby na ręce nuncjusza apostolskiego Franciszka Pignatellego (w Polsce w latach 1700-1703). Miesiąc później przyjął profesję zakonną swoich współbraci. Przez ostatnie lata założyciel marianów stopniowo zapadał na zdrowiu i 17 września 1701 r. umarł w Górze Kalwarii, gdzie też w kościele Wieczerzy Pańskiej został pochowany. Do dziś jego doczesne szczątki doznają czci w tym maleńkim kościele na Mariankach w Górze Kalwarii.
    Beatyfikacji o. Stanisława dokonał 16 września 2007 r. w Licheniu kard. Tarcisio Bertone, legat papieski. Wspomnienie liturgiczne obchodzone jest 18 maja – w dniu urodzin.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    17 maja

    Błogosławiona Antonia Mesina, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Paschalis Baylon, zakonnik
    ***
    Błogosławiona Antonia Mesina
    Antonia przyszła na świat 21 czerwca 1919 roku w Orgosolo, w pobliżu Nuoro, na Sardynii. Była drugim z dziesięciorga dzieci skromnego pracownika lokalnej administracji. Jej dzieciństwo wypełnione było pokorną służbą, ubóstwem i modlitwą. Bóg już w pierwszych latach jej życia przygotowywał dziewczynkę na przyjęcie łaski męczeństwa. Swym dziecięcym sercem gorąco służyła rodzicom i Bogu.
    Nie znamy zbyt wielu faktów z jej życia. W latach szkolnych zaangażowała się w działalność Akcji Katolickiej. Już wtedy bezgranicznie chciała służyć potrzebującym i ubogim. Jej życie rozpoczęło się zaraz po wielkiej burzy I wojny światowej. Pozostało po nim świadectwo dziewiczej miłości do Boga i Matki Przenajświętszej. W ciszy radości, na uboczu, przyszła na świat. W ciszy cierpienia, na uboczu, odeszła do nieba. Był dzień 17 maja 1935 roku w Orgosolo. Zakończyła życie ziemskie w wieku 16 lat, gdy podczas zbierania chrustu, w lesie, została zamordowana przez chcącego ją zgwałcić młodzieńca. Umarła, wybaczając swemu prześladowcy. Uroczysty pogrzeb Antonii stał się pierwszym aktem czci, oddanej jej przez wszystkich mieszkańców parafii.
    Do grona błogosławionych wprowadził ją papież św. Jan Paweł II w dniu 4 października 1987 roku.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    16 maja

    Święty Andrzej Bobola, prezbiter i męczennik
    patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Szymon Stock, zakonnik
    ***
    Święty Andrzej Bobola
    Andrzej urodził się 30 listopada 1591 r. w Strachocinie koło Sanoka. Pochodził ze szlacheckiej rodziny, bardzo przywiązanej do religii katolickiej. Nauki humanistyczne wstępne i średnie wraz z retoryką Andrzej pobierał w jednej ze szkół jezuickich, prawdopodobnie w Wilnie, w latach 1606-1611. Tu zdobył sztukę wymowy i doskonałą znajomość języka greckiego, co ułatwiło mu w przyszłości rozczytywanie się w greckich ojcach Kościoła i dyskusje z teologami prawosławnymi.
    31 lipca 1611 r., w wieku 20 lat, wstąpił do jezuitów w Wilnie. Po dwóch latach nowicjatu złożył w 1613 r. śluby proste. W latach 1613-1616 studiował filozofię na Akademii Wileńskiej, kończąc studia z wynikiem dobrym. Ówczesnym zwyczajem jako kleryk został przeznaczony do jednego z kolegiów do pracy pedagogicznej. Po dwóch latach nauczania młodzieży (1616-1618), najpierw w Brunsberdze (Braniewie), w stolicy Warmii, a potem w Pułtusku, wrócił na Akademię Wileńską na dalsze studia teologiczne (1618-1622), które ukończył święceniami kapłańskimi (12 marca 1622 r.). Rok później dopuszczony został do tak zwanej “trzeciej probacji” w Nieświeżu.
    W latach 1623-1624 był rektorem kościoła, kaznodzieją, spowiednikiem, misjonarzem ludowym i prefektem bursy dla ubogiej młodzieży w Nieświeżu. Jako misjonarz, Andrzej obchodził zaniedbane wioski, chrzcił, łączył sakramentem pary małżeńskie, wielu grzeszników skłonił do spowiedzi, nawracał prawosławnych. W latach 1624-1630 kierował Sodalicją Mariańską mieszczan, prowadził konferencje z Pisma świętego i dogmatyki. Wreszcie został mianowany rektorem kościoła w Wilnie. W latach 1630-1633 był przełożonym nowo założonego domu zakonnego w Bobrujsku. Następnie przebywał w Połocku w charakterze moderatora Sodalicji Mariańskiej wśród młodzieży tamtejszego kolegium (1633-1635). W roku 1636 był kaznodzieją w Warszawie. W roku 1637 pracował ponownie w Połocku jako kaznodzieja i dyrektor studiów młodzieży. W latach 1638-1642 pełnił w Łomży urząd kaznodziei i dyrektora w szkole kolegiackiej. W latach 1642-1643 ponownie w Wilnie pełnił funkcję moderatora Sodalicji Mariańskiej i kaznodziei. Podobne obowiązki spełniał w Pińsku (1643-1646), a potem ponownie w Wilnie (1646-1652). Od roku 1652 pełnił w Pińsku urząd kaznodziei w kościele św. Stanisława. W tym czasie oddawał się pracy misyjnej nad ludem w okolicach Pińska.
    Z relacji mu współczesnych wynika, że Andrzej był skłonny do gniewu i zapalczywości, do uporu we własnym zdaniu, niecierpliwy. Jednak zostawione na piśmie świadectwa przełożonych podkreślają, że o. Andrzej pracował nad sobą, że miał wybitne zdolności, był dobrym kaznodzieją, miał dar obcowania z ludźmi. Dowodem tego były usilne starania ówczesnego prowincjała zakonu w Polsce u generalnego przełożonego, aby o. Andrzeja dopuścić do “profesji uroczystej”, co było przywilejem tylko jezuitów najzdolniejszych i moralnie stojących najwyżej. Wytrwałą pracą nad sobą o. Andrzej doszedł do takiego stopnia doskonałości chrześcijańskiej i zakonnej, że pod koniec życia powszechnie nazywano go świętym. Dzięki Bożej łasce potrafił wznieść przeciętność na wyżyny heroizmu.
    Andrzej wyróżniał się żarliwością o zbawienie dusz. Dlatego był niezmordowany w głoszeniu kazań i w spowiadaniu. Mieszkańcy Polesia żyli w wielkim zaniedbaniu religijnym. Szerzyła się ciemnota, zabobony, pijaństwo. Andrzej chodził po wioskach od domu do domu i nauczał. Nazwano go apostołem Pińszczyzny i Polesia. Pod wpływem jego kazań wielu prawosławnych przeszło na katolicyzm. Jego gorliwość, którą określa nadany mu przydomek “łowca dusz – duszochwat”, była powodem wrogości ortodoksów. W czasie wojen kozackich przerodziła się w nienawiść i miała tragiczny finał.
    Pińsk jako miasto pogranicza Rusi i prawosławia był w tamtym okresie często miejscem walk i zatargów. Zniszczony w roku 1648, odbity przez wojska polskie, w roku 1655 zostaje ponownie zajęty przez wojska carskie, które wśród ludności miejscowej urządziły rzeź. W roku 1657 Pińsk jest w rękach polskich i jezuici mogą wrócić tu do normalnej pracy. Ale jeszcze w tym samym roku Kozacy ponownie najeżdżają Polskę. W maju roku 1657 Pińsk zajmuje oddział kozacki pod dowództwem Jana Lichego. Najbardziej zagrożeni jezuici: Maffon i Bobola opuszczają miasto i chronią się ucieczką. Muszą kryć się po okolicznych wioskach. Dnia 15 maja o. Maffon zostaje ujęty w Horodcu przez oddział Zielenieckiego i Popeńki i na miejscu ponosi śmierć męczeńską.
    Andrzej Bobola schronił się do Janowa, odległego od Pińska około 30 kilometrów. Stamtąd udał się do wsi Peredił. 16 maja do Janowa wpadły oddziały i zaczęły mordować Polaków i Żydów. Wypytywano, gdzie jest o. Andrzej. Na wiadomość, że jest w Peredilu, wzięli ze sobą jako przewodnika Jakuba Czetwerynkę. Andrzej na prośbę mieszkańców wsi, którzy dowiedzieli się, że jest poszukiwany, chciał użyczonym wozem ratować się ucieczką. Kiedy dojeżdżali do wsi Mogilno, napotkali oddział żołnierzy.
    Z Andrzeja zdarto suknię kapłańską, na pół obnażonego zaprowadzono pod płot, przywiązano go do słupa i zaczęto bić nahajami. Kiedy ani namowy, ani krwawe bicie nie złamało kapłana, aby się wyrzekł wiary, oprawcy ucięli świeże gałęzie wierzbowe, upletli z niej koronę na wzór Chrystusowej i włożyli ją na jego głowę tak, aby jednak nie pękła czaszka. Zaczęto go policzkować, aż wybito mu zęby, wyrywano mu paznokcie i zdarto skórę z górnej części ręki. Odwiązali go wreszcie oprawcy i okręcili sznurem, a dwa jego końce przymocowali do siodeł. Andrzej musiał biec za końmi, popędzany kłuciem lanc. W Janowie przyprowadzono go przed dowódcę. Ten zapytał: “Jesteś ty ksiądz?”. “Tak”, padła odpowiedź, “moja wiara prowadzi do zbawienia. Nawróćcie się”. Na te słowa dowódca zamierzył się szablą i byłby zabił Andrzeja, gdyby ten nie zasłonił się ręką, która została zraniona.
    Kapłana zawleczono więc do rzeźni miejskiej, rozłożono go na stole i zaczęto przypalać ogniem. Na miejscu tonsury wycięto mu ciało do kości na głowie, na plecach wycięto mu skórę w formie ornatu, rany posypywano sieczką, odcięto mu nos, wargi, wykłuto mu jedno oko. Kiedy z bólu i jęku wzywał stale imienia Jezus, w karku zrobiono otwór i wyrwano mu język u nasady. Potem powieszono go twarzą do dołu. Uderzeniem szabli w głowę dowódca zakończył nieludzkie męczarnie Andrzeja Boboli dnia 16 maja 1657 roku.
    Kozacy wkrótce wycofali się do miasta. Ciało Męczennika przeniesiono do miejscowego kościoła. Jezuici przenieśli je potem do Pińska i pochowali w podziemiach kościoła klasztornego. Po latach o miejscu pochowania Andrzeja zapomniano. Dnia 16 kwietnia 1702 roku Andrzej ukazał się rektorowi kolegium pińskiego i wskazał, gdzie w krypcie kościoła pod ołtarzem głównym znajduje się jego grób. Ciało znaleziono nietknięte, mimo że spoczywało w wilgotnej ziemi. Było nawet giętkie, jakby niedawno zmarłego człowieka. Zaczęły się mnożyć łaski i cuda. Od roku 1712 podjęto starania o beatyfikację. Niestety, kasata jezuitów i wojny, a potem rozbiory przerwały te starania. Ponownie Andrzej miał ukazać się w Wilnie w 1819 r. dominikaninowi, o. Korzenieckiemu, któremu przepowiedział wskrzeszenie Polski (będącej wówczas pod zaborami) i to, że zostanie jej patronem. Ku wielkiej radości Polaków beatyfikacja miała miejsce dnia 30 października 1853 roku.
    W roku 1820 jezuici zostali usunięci z Rosji, a opiekę nad ciałem Świętego objęli pijarzy (1820-1830). Relikwie przeniesiono potem do kościoła dominikanów. Wreszcie po wydaleniu dominikanów (1864) przejęli straż nad kościołem i relikwiami kapłani diecezjalni. W roku 1917 przy udziale metropolity mohylewskiego Edwarda von Roppa dokonano przełożenia relikwii. W roku 1922, po wybuchu rewolucji, ciało zostało przeniesione do Moskwy do muzeum medycznego. W roku 1923 rząd rewolucyjny na prośbę Stolicy Apostolskiej zwrócił śmiertelne szczątki bł. Andrzeja. Przewieziono je do Watykanu do kaplicy św. Matyldy, a w roku 1924 do kościoła jezuitów w Rzymie Il Gesu. 17 kwietnia 1938 roku, w uroczystość Zmartwychwstania Pańskiego, Pius XI dokonał uroczystej kanonizacji bł. Andrzeja (wraz z bł. Janem Leonardim i bł. Salvatorem de Horta). W roku 1938 relikwie św. Andrzeja zostały uroczyście przewiezione do kraju. Przejazd relikwii specjalnym pociągiem przez Lublianę, Budapeszt do Polski, a następnie przez wiele polskich miast (w tym Kraków, Poznań, Łódź aż do Warszawy) był wielkim wydarzeniem. W każdym mieście na trasie organizowano uroczystości z oddaniem czci świętemu Męczennikowi. W Warszawie, po powitaniu w katedrze, relikwie spoczęły w srebrno-kryształowej trumnie-relikwiarzu w kaplicy jezuitów przy ul. Rakowieckiej. W roku 1939 relikwie zostały przeniesione do kościoła jezuitów na Starym Mieście. Podczas pożaru tego kościoła trumnę przeniesiono do dominikańskiego kościoła św. Jacka, by w roku 1945 przenieść ją ponownie do kaplicy przy ul. Rakowieckiej. Tam do dziś szczątki doznają czci w nowo wybudowanym kościele św. Andrzeja Boboli, podniesionym do rangi narodowego sanktuarium. Warto jeszcze dodać, że z okazji 300-letniej rocznicy śmierci św. Andrzeja papież Pius XII wydał osobną encyklikę (16 V 1957), wychwalając wielkiego Męczennika.
    W kwietniu 2002 r. watykańska Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów, przychylając się do prośby Prymasa Polski kard. Józefa Glempa, nadała św. Andrzejowi Boboli tytuł drugorzędnego patrona Polski. Od tej pory obchód ku jego czci podniesiony został w całym kraju do rangi święta. Uroczystego ogłoszenia św. Andrzeja Boboli patronem Polski dokonał kard. Józef Glemp w Warszawie podczas Mszy świętej w sanktuarium ojców jezuitów, w którym są przechowywanie relikwie Świętego, 16 maja 2002 r. Święty jest ponadto patronem metropolii warszawskiej, archidiecezji warmińskiej, diecezji drohiczyńskiej, łomżyńskiej, pińskiej i płockiej. Jest czczony także jako patron kolejarzy.W ikonografii św. Andrzej Bobola przedstawiany jest w stroju jezuity z szablami wbitymi w jego kark i prawą rękę lub jako wędrowiec.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Najbardziej okrutne męczeństwo – św. Andrzej Bobola SJ

    Najbardziej okrutne męczeństwo – św. Andrzej Bobola SJ

    św. Andrzej Bobola SJ – User Irpen on en.wikipedia, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Nazywano go “duszochwatem”*, bo miał wiele sukcesów apostolskich. Inni wołali za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!”. Św. Andrzej Bobola SJ zmarł w okrutnych mękach. Patrząc na jego męczeństwo widzimy, jak niewiarygodnych rzeczy może dokonać człowiek zaślepiony nienawiścią.

    Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie koło Sanoka, w 1591 roku. Z jezuitami zetknął się już w szkole w Braniewie, gdzie pobierał nauki. Mając dwadzieścia lat wstąpił do nowicjatu jezuitów. Studium filozofii i teologii odbył w Wilnie. 12 marca 1622 r. przyjął święcenia kapłańskie.

    Miał porywczy charakter, pracował usilnie nad tym, by opanować ‘zbyt impulsywny temperament’. Był szczery, miał wielkie plany, bystry umysł i cieszył się dobrym zdrowiem.
    Ponad dwadzieścia lat pracował w różnych placówkach jezuickich w ówczesnej Polsce. Był kaznodzieją i opiekunem Sodalicji Mariańskiej w Wilnie. Przez trzy lata był przełożonym wspólnoty w Bobrujsku na Białorusi. Pracował potem w Płocku, Warszawie, Łomży i Wilnie.

    Bobola był przede wszystkim kaznodzieją. Miał także zdolności organizacyjne oraz był zręcznym administratorem i nauczycielem. Wolał publiczne wystąpienia niż osobiste rozmowy duszpasterskie.
    Czasy, w których żył św. Andrzej były burzliwe. Terytorium Polski było największe w historii, ale było mało spójne. Problemem politycznym był system monarchii elekcyjnej. Polska była bardzo zróżnicowana etnicznie i religijnie. Było to powodem wielu napięć i wybuchających co rusz wojen. Jedna z takich dopadła Andrzeja Bobolę.

    ***

    Męczeństwo św. Andrzeja Boboli SJ - www.swietyandrzejbobola.pl

    Męczeństwo św. Andrzeja Boboli SJ – www.swietyandrzejbobola.pl

    ***

    „W 1643 roku został posłany do Pińska, leżącego dzisiaj na Białorusi”, gdzie na trzynaście tysięcy ludzi było czterdziestu katolików. Książe Radziwiłł zbudował szkołę i kościół, gdzie Bobola został mianowany rektorem i prefektem. Po kilku latach miasteczko zmieniło oblicze. Bobola podupadł na zdrowiu i w 1646 zaczął się leczyć. Dwa lata później, Kozacy napadli na Pińsk i zniszczyli miasto. Także kolegium jezuitów zostało zdewastowane. Bobola powrócił do Pińska w 1652 roku, żeby wszystko odbudować.
    Zaczął głosić kazania nie tylko w mieście, ale i po okolicznych miejscowościach. Nawracał wielu prawosławnych na katolicyzm i to dało mu przydomek ‘duszochwata’.
    Od północnego-zachodu Polski rozpoczął się potop szwedzki. Rosjanie najechali północny-wschód i zdobyli Wilno. Kozacy zaatakowali Pińsk i okolice.

    „16 maja 1657 roku docierają do Janowa. Ktoś doniósł na Bobolę. Szukają go i zatrzymują. Obnażają go, przywiązują do drzewa i bija nahajami tak brutalnie, że pracujący w pobliżu chłopi uciekają z pól… Wiążą mu nogi i przywiązują do dwóch koni, które powloką go do wioski…
    Kozacy, którzy go aresztowali, chcieli dokonać czegoś oryginalnego i wymyślili, co następuje: na ciele wyryli mu symbole kapłańskie. Chwycili go za jedną nogę i zawlekli do pustej rzeźni. Położyli na stole i zamknęli drzwi. Znaleźli głownie, którymi opalano zabite prosięta, powiesili go za nogi i opalili całe ciało…”
    Po okrutnej kaźni, resztkami sił Andrzej Bobola wyszeptał: „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”.

    Na koniec kaci wyrwali mu język, a on stracił przytomność i po godzinie umarł. Watykańska Kongregacja Rytów określiła, że jego męczeństwo było najbardziej okrutne z dotychczas znanych.


    * na podstawie: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    Cuda świętego Andrzeja Boboli

    Cuda świętego Andrzeja Boboli

    Elżbieta Polak

    Patron Polski i potężny wspomożyciel. Poznaj św. Andrzeja Bobolę

    Przepiękne świadectwa przywołane na kartach tej książki pokazują, że wstawiennictwo św. Andrzeja Boboli jest często ostatnią deską ratunku. Za jego przyczyną Bóg dokonuje cudów uzdrowienia, pomaga…

    ________________________________________________________________________________

    Okrutne męczeństwo patrona Polski – św. Andrzej Bobola – patron jedności

    Okrutne męczeństwo patrona Polski - św. Andrzej Bobola – patron jedności

    ***

    Widząc jego sukcesy apostolskie nazwano go ‘duszochwatem’*. Inni z zazdrości krzyczeli za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!” Został zamęczony w okrutny, wręcz sadystyczny sposób. Opis jego męki rzeczywiście może zmrozić krew w żyłach i pokazuje, jak niewiarygodnych rzeczy może dokonać człowiek zaślepiony nienawiścią.

    Andrzej Bobola urodził się w Strachocinie koło Sanoka, w 1591 roku. Nauki pobierał w kolegium jezuickim w Braniewie. Mając dwadzieścia lat wstąpił do nowicjatu jezuitów. Filozofię i teologię studiował w Wilnie. Święcenia kapłańskie przyjął w 1622 roku.

    Był porywczego charakteru, starał się opanować ‘zbyt impulsywny temperament’. Był jednak szczery, miał ambitne plany, bystry umysł i dobre zdrowie.

    Przez ponad dwadzieścia lat pracował w wielu placówkach jezuickich w ówczesnej Polsce. Był kaznodzieją i opiekunem Sodalicji Mariańskiej w Wilnie. Przez trzy lata był przełożonym wspólnoty w Bobrujsku na Białorusi. Pracował potem w Płocku, Warszawie, Łomży i Wilnie.

    Bobola był przede wszystkim kaznodzieją, choć był także zręcznym administratorem i nauczycielem. Wolał publiczne wystąpienia niż osobiste rozmowy duszpasterskie.

    Czasy, w których przyszło żyć św. Andrzejowi były burzliwe. Terytorium Polski było największe w historii, ale było mało spójne. Problemem politycznym był system monarchii elekcyjnej. Polska była bardzo zróżnicowana etnicznie i religijnie. Było to powodem wielu napięć i wybuchających co rusz wojen. Jedna z takich dopadła Andrzeja Bobolę.

    Krzyczano za nim na ulicach: „czarodziej, katolicki ksiądz, jezuicki pies, papista, Polak!” Został zamęczony w okrutny, wręcz sadystyczny sposób.

    W 1643 roku został wysłany do Pińska, gdzie na trzynaście tysięcy ludzi było czterdziestu katolików. Książe Radziwiłł zbudował szkołę i kościół, gdzie Bobola został mianowany rektorem i prefektem. Po kilku latach miasteczko zmieniło oblicze. Bobola podupadł na zdrowiu i w 1646 zaczął się leczyć. Dwa lata później, Kozacy napadli na Pińsk i zniszczyli miasto. Także kolegium jezuitów zostało zdewastowane. Bobola powrócił do Pińska w 1652 roku, żeby wszystko odbudować.

    Zaczął głosić kazania nie tylko w mieście, ale i po okolicznych miejscowościach. Nawracał wielu prawosławnych na katolicyzm i to dało mu przydomek ‘duszochwata’.

    Od północnego-zachodu Polski rozpoczął się potop szwedzki. Rosjanie najechali północny-wschód i zdobyli Wilno. Kozacy zaatakowali Pińsk i okolice.

    16 maja 1657 roku dotarli do Janowa. Szukali i zatrzymali Bobolę. Zdarli z niego ubranie, przywiązali do drzewa i bili nahajami tak brutalnie, że okoliczni chłopi pouciekali. Andrzej wzywa tylko cicho imiona Jezusa i Maryi.

    „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”

    Potem oprawcy przywiązali Andrzeja za nogi do dwóch koni i zawlekli go do wioski.

    Chcieli wymyślić coś oryginalnego i dlatego wyryli mu na ciele symbole kapłańskie. Zawlekli go potem do pustej rzeźni. Powiesili go za nogi i głowniami, którymi się opala zabite prosięta, opalili całe ciało. Zauważyli na głowie tonsurę i wycięli mu skórę w tym miejscu. Tak samo wycięli opuszki palców wskazujących i kciuków, bo one dotykały hostii podczas konsekracji.

    Położyli go na stole, zrobili nacięcie na wysokości ramion i od tego miejsca wycieli mu skórę na kształt ornatu. Prowadząc dalej swą makabryczną zabawę, wyrwali mu uszy, nos i wargi.

    Po okrutnej kaźni, resztkami sił wyszeptał: „Moi drodzy synowie, co robicie? Niech Bóg będzie z wami. Panie, niech się dzieje Twoja wola. Jezu, Maryjo, w Wasze ręce powierzam moją duszę”.

    Na koniec kaci wyrwali Boboli język, a on stracił przytomność i po godzinie umarł.

    Jego męczeństwo było najbardziej okrutne z dotychczas znanych – jak to określiła watykańska Kongregacja Rytów.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    * ma podstawie: Ignacio Echániz SJ, Męka i Chwała, Żywa Historia Jezuitów, Wydawnictwo WAM, Księża Jezuici, Kraków 2014

    ______________________________________________________________________________


    Św. Andrzej Bobola – męczennik i Patron Polski

    Św. Andrzej Bobola - męczennik i Patron Polski

    św. Andrzej Bobola (1591- 1657) (fot. bobolanum.edu.pl)

    ***

    Św. Andrzej Bobola żył w niespokojnych czasach na przełomie XVI i XVII wieku w Europie rozdartej podziałami religijnymi i politycznymi. Toczyły się wtedy wojny religijne. Bóg i Jego Kościół wykorzystywany był do osiągania politycznych wpływów.  Taka sytuacja powodowała osłabienie jedności Kościoła. Bardzo wielu wiernych siłą wcielonych do Cerkwi z powrotem powracało do wspólnoty Kościoła Katolickiego. Jednym z głównych promotorów nawróceń na Polesiu był nasz patron.

    Andrzej urodził się w 1591 roku. W 1611 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Wilnie, gdzie w kolejnych latach otrzymał solidną formację duchową i intelektualną w prężnie rozwijającym się zakonie. Studiował na założonej przez jezuitów Akademii Wileńskiej. Święcenia kapłańskie otrzymał w 1622 roku.

    Apostołował w Wilnie, Pułtusku, Nieświeżu, Warszawie, Łomży a następnie przez wiele lat w Pińsku. Spełniał funkcje przełożonego i wychowawcy. Zawsze starał się dbać o ubogich, wspierał chorych, odwiedzał więźniów. Będąc w Braniewie opiekował się biednymi. W tych odległych czasach wielu było opuszczonych chrześcijan, którzy byli jak owce nie mające pasterza! Ci, którzy mieszkali pod jednym dachem ze św. Andrzejem, podkreślali jego codzienną troskę o modlitwę, dobroć i pogodę ducha.

    Nasz Święty na co dzień doświadczał trudów misjonarskiej działalności. W ostatnim okresie swojego życia był zawsze w drodze. Spieszył się, jakby świadomy rychłej śmierci. Cały pochłonięty był misją głoszenia Ewangelii. Trwał w Chrystusie jak latorośl w winnym krzewie. Codziennie odprawiał Eucharystię uczestnicząc w tajemnicy Jezusowego Krzyża.

    Św. Andrzej ufał Jezusowi powierzając każdy kolejny dzień swojego życia, który był wypełniony głoszeniem Słowa i udzielaniem sakramentów świętych. Troszczył się o wychowanie młodzieży, pocieszał strapionych, niósł ulgę chorym. Nie zniechęcał się trudnościami podejmując coraz to bardziej odważne misje, nie bacząc na czekające go niebezpieczeństwa i przeciwności. Pozostał “duszochwatem” pomimo zacieśniającego się wokół niego kręgu nieprzyjaciół i wciąż narastającego zagrożenia dla życia. Za świętym Pawłem, pełen ufności, powtarzał: i w życiu i w śmierci należę do Pana! Święty Andrzej był rozpalony ogniem miłości, od którego zapalali się inni. W 1657 roku poniósł śmierć męczeńską całkowicie oddany Bogu w ofiarnej żertwie!

    Całe jego zakonne i kapłańskie życie było przygotowaniem na tę ostatnią zwycięską walkę! Czy pragnął męczeństwa? Wśród jezuitów w tamtych czasach takie pragnienie było dość powszechne. W tym okresie śmiercią męczeńską ginęło ich bardzo wielu w Europie (Anglia), w Ameryce (Kanada) i w Azji (Japonia).

    Święty Andrzej pozostał przy prawdzie Jezusowej Ewangelii będąc wierny własnemu sumieniu. Pragnął leczyć rany rozdartego brakiem jedności Kościoła. Nie złamały go nawet najokrutniejsze katusze, jakie mu zadawali rozwścieczeni Kozacy w Janowie Poleskim. Swoje męczeństwo przeżywał w duchu modlitwy zanoszonej przez Jezusa w Wieczerniku do Ojca: “…aby byli jedno!” (por. J 17, 20-26).

    Także dzisiaj potrzeba Polsce “ludzi sumienia” – mówił do nas w Skoczowie w 1995 roku Sługa Boży Jan Paweł II. Bowiem walka duchowa wciąż trwa, ludzie objęci “tajemnicą pobożności” toczą bój na śmierć i życie z przeciwnikami Boga, będącymi na usługach “tajemnicy bezbożności”. Dzisiajpodobnie jak w XVII wieku, potrzebni są “świadkowie wiary” troszczący się o jedność Kościoła, świadkowie Boga Żywego.

    Spotkanie ze świętym męczennikiem przemienia! Powinno nas ono wyrywać z postawy ospałości i zniechęcenia prowadząc do spotkania z Chrystusem. Tylko On jest pewną Drogą do wiecznej radości, Prawdą, która wyzwala, i Życiem napełniającym nas radością.

    Ten święty to patron niewygodny! Niektórzy twierdzą, że jest za mało ekumeniczny! Nic bardziej błędnego! On jest świadkiem całej Ewangelii i przypomina nam, że Pan założył Jeden Kościół na Skale, na Piotrze! Ta miłość do Papieża sprawiła, że relikwie naszego męczennika po wiekach dotarły do dalekiego Rzymu, tak bardzo bliskiemu sercu świętego Andrzeja!

    Jan Paweł II pisał o ekumenizmie męczenników. Oni powrócili w XX wieku, a z nimi powrócił św. Andrzej. Powrócił po swojej pośmiertnej długiej tułaczce do Ojczyzny w pamiętnym 1938 roku. Bóg chciał przez niego umocnić naszych Rodaków w obliczu prób, jakie na nich czekały w czasie II wojny światowej i w okresie komunistycznego zniewolenia. Powrócił św. Andrzej i pozostał Patronem naszej trudnej wolności, która nieustannie domaga się ofiarnego życia! Na początku XIX wieku przepowiedział on odzyskanie niepodległości Polski po wielkiej wojnie. Nastąpiło to po całym wieku oczekiwania, trudu i modlitwy pełnej nadziei, w 1918 roku. Od 16 maja 2002 r. św. Andrzej Bobola jest drugorzędnym patronem Polski. Jego sanktuaria znajduje się w Warszawie i w Strachocinie na ziemi sanockiej, gdzie się urodził.

    Dziękując Bogu za łaski otrzymane w AD 2009 roku, w ufnej modlitwie prośmy Męczennika:

    Święty Andrzeju, mężny żołnierzu Pana,

    któryś niestrudzenie walczył pod Sztandarem Krzyża,

    uproś nam łaskę wiernego pod nim trwania,

    razem z Maryją, Matką Kościoła.

    Wypraszaj także nam łaskę żywej wiary

    w moc Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego Pana,

    byśmy naśladowali Twoją gorliwość

    i z większym niż dotąd zapałem głosili Ewangelię.

    Pragniemy jak Ty, święty męczenniku,

    być wiarygodnymi świadkami Jezusa

    na początku XXI wieku. Amen.

    Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    15 maja

    Święta Zofia, wdowa, męczennica

    Zobacz także:
      •  Święty Izydor Oracz
      •  Święta Małgorzata z Kortony
      •  Błogosławiona Zofia Maciejowska Czeska, zakonnica
    ***
    Święta Zofia z trzema córkami
    Greckie imię Zofia znaczy tyle, co “mądrość”. W IV w. Konstantyn I Wielki wystawił w Konstantynopolu bazylikę ku czci “Mądrości Bożej”, którą w wieku VI cesarz Justynian (+ 565) rozbudował i upiększył tak dalece, iż należała do najwspanialszych świątyń chrześcijaństwa. Być może, że właśnie ta świątynia Hagia Sophia (Świętej Mądrości Bożej) spopularyzowała imię Zofii.
    Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo jej kult był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne (wiek VII i VIII) i podają tak nieraz sprzeczne informacje, że trudno z nich coś pewnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki: Pistis, Elpis i Agape (Wiarę, Nadzieję i Miłość). Dziewczynki miały mieć odpowiednio 12, 10 i 9 lat. Namiestnik Antioch wezwał Świętą, by złożyła ofiarę kadzidła na ołtarzu bogini Diany. Kiedy Zofia stanowczo odmówiła, wyprowadzono jej nieletnie dzieci i poddano na oczach matki wyszukanym torturom. Nie załamało to wszakże bohaterskiej matki. Owszem, zdobyła się na to, że zachęcała swoje dzieci do wytrwania. Namiestnik, zdumiony takim męstwem, miał pozostawić Zofię przy życiu. Ta jednak zmarła z boleści za córkami na ich grobie.
    Inna wersja wspomina, że Zofia miała pochodzić z Mediolanu. Tam też miała ponieść wraz z córkami męczeńską śmierć. Papież Paweł I (756-767) sprowadził jej relikwie do kościoła S. Silvestro in Capite w Rzymie. Ze wszystkich opisów jedno wydaje się pewne: że taka Święta żyła, miała trzy córki i została umęczona za wiarę. Utwierdza nas w tym kult Zofii, bardzo wczesny i powszechny zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie. Dalszy rozwój jej kultu miał miejsce w połowie VII w. z chwilą sprowadzenia jej relikwii do alzackiego klasztoru w Eschau oraz za pontyfikatu papieża Sylwestra II. Obecnie relikwie wszystkich męczennic znajdują się w krypcie kościoła św. Pankracego w Rzymie. Zofia jest patronką matek, wdów, wzywana bywa w niedoli i w przypadku szkód wyrządzonych przez przymrozki.
    W ikonografii św. Zofia przedstawiana jest w otoczeniu trzech córek: Wiary, Nadziei i Miłości, trzymających w dłoniach krzyże. Mają często korony na głowach, a także miecze w dłoniach.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    14 maja

    Święty Maciej, Apostoł

    Święty Maciej Apostoł
    Z Dziejów Apostolskich wynika, że Maciej był jednym z pierwszych uczniów Jezusa. Wybrany został przez Apostołów do ich grona na miejsce Judasza, po jego zdradzie i samobójstwie (Dz 1, 15-26). Maciejowi udzielono święceń biskupich i władzy apostolskiej przez nałożenie rąk.
    Piotr był przekonany, że tak jak Stary Testament opierał się na 12 synach Jakuba patriarchy, tak i Nowy Testament miał się opierać na 12 Apostołach. Skoro zaś liczba ta została zdekompletowana, należało ją uzupełnić. Tego samego zdania byli także inni Apostołowie. Rozstrzyganie spornych spraw przez losowanie było wówczas zwyczajem powszechnie przyjętym. Nie decydowała tu jednak przypadkowość czy jakiś inny wzgląd, ale głęboka wiara w nadprzyrodzoną interwencję Ducha Świętego. Wyraźnie wskazują na to słowa Księcia Apostołów: “Ty, Panie, znasz serca wszystkich, wskaż z tych dwóch jednego, którego wybrałeś” (Dz 1, 24).
    Poza opisem powołania nie ma o nim pewnych informacji. Według Euzebiusza z Cezarei, św. Maciej był jednym z 72 uczniów Pana Jezusa. Był pochodzenia żydowskiego, jak na to wskazuje pochodzenie wszystkich Apostołów, a także uczniów Chrystusa. Także hebrajskie imię teoforyczne Mattatyah (greckie Theodoros lub łacińskie Adeodatus – dar Jahwe) wskazuje na żydowskie pochodzenie Apostoła.
    O pracy apostolskiej św. Macieja nie możemy wiele powiedzieć, chociaż w starożytności chrześcijańskiej krążyło wiele legend na jej temat. Według nich miał on głosić najpierw Ewangelię w Judei, potem w Etiopii, wreszcie w Kolchidzie, a więc na rubieżach Słowian. Miał jednak ponieść śmierć męczeńską w Jerozolimie, ukamienowany jako wróg narodu żydowskiego i jego zdrajca. Natomiast Klemens Aleksandryjski (+ 215), najbliższy czasom św. Macieja, wyraża opinię, że Maciej zmarł śmiercią naturalną ok. roku 50 (inni podają rok 80). Wśród pism apokryficznych o św. Macieju zachowały się jedynie fragmenty tak zwanej Ewangelii św. Macieja oraz fragmenty Dziejów św. Macieja. Oba pisma powstały w wieku III i mają wyraźnie zabarwienie gnostyckie. Po prostu imieniem Apostoła chcieli posłużyć się jako szyldem heretycy, aby swoim błędom dać większą powagę i pozory prawdy.
    Relikwie św. Macieja miała odnaleźć według podania św. Helena, cesarzowa, matka Konstantyna Wielkiego. W czasach późniejszych miały zostać rozdzielone dla wielu kościołów. Są one obecnie w Rzymie w bazylice Matki Bożej Większej, w Trewirze w Niemczech i w kościele św. Justyny w Padwie. W Trewirze kult św. Macieja był kiedyś bardzo rozwinięty. Św. Maciej jest patronem Hanoweru oraz m.in. budowniczych, kowali, cieśli, stolarzy, cukierników i rzeźników oraz alkoholików i chorych na ospę. Wzywają go niepłodne małżeństwa oraz chłopcy rozpoczynający szkołę.
    W ikonografii przedstawiany jest św. Maciej w długiej, przepasanej tunice i w płaszczu. Jego atrybuty: halabarda, księga, krzyż; kamienie, miecz, topór, włócznia – którymi miał być dobity.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________________

    Judasz Iskariota i Maciej

    Katecheza Benedykta XVI podczas audiencji generalnej, 18.10.2006

    autor/źródło: , , LICENCJA: 0

    ***

    Drodzy Bracia i Siostry!

    W galerii portretów apostołów, powołanych bezpośrednio przez Jezusa w czasie Jego ziemskiego życia, których przedstawianie kończymy dzisiaj, nie możemy pominąć tego, który wymieniany jest zawsze na ostatnim miejscu pośród Dwunastu. Chodzi o Judasza Iskariotę. Wraz z nim chcemy ukazać tego, który został wybrany, aby go zastąpić — Macieja.

    Już samo imię Judasz wywołuje u chrześcijan instynktowną reakcję nagany i potępienia. Istnieją różne opinie co do znaczenia przydomku «Iskariota». Najwięcej zwolenników ma tłumaczenie go jako «człowiek z Keriot», nawiązujące do wioski, z której pochodził, położonej w pobliżu Hebronu i dwukrotnie wspominanej w Piśmie Świętym (Joz 15, 25; Am 2, 2). Inni interpretują go jako odmianę słowa sicarius, wskazującego na wojownika uzbrojonego w sztylet, zwany po łacinie sica. Jeszcze inni dopatrują się w tym przydomku zwykłej transkrypcji hebrajsko-aramejskiego rdzenia, oznaczającego: «ten, który miał Go wydać». To określenie występuje dwukrotnie w czwartej Ewangelii — po wyznaniu wiary przez Piotra (por. J 6, 71), a następnie podczas namaszczenia w Betanii (por. J 12, 4). Inne fragmenty mówią o mającej dokonać się zdradzie: «ten, który Go zdradzał». Na przykład, podczas Ostatniej Wieczerzy, po zapowiedzi zdrady (por. Mt 26, 25), a potem w chwili pojmania Jezusa (por. Mt 26, 46. 48; J 18, 2. 5). Natomiast przy wymienianiu Dwunastu mowa jest o zdradzie jako fakcie dokonanym: «Judasz Iskariota, który właśnie Go wydał» — tak mówi Marek (por. 3, 19); Mateusz (10, 4) i Łukasz (6, 16) posługują się podobnymi określeniami. Zdrada jako taka dokonała się w dwóch etapach: przede wszystkim w fazie przygotowania planu, kiedy to Judasz uzgadnia z nieprzyjaciółmi Jezusa cenę — trzydzieści srebrników (por. Mt 26, 14-16), a następnie podczas jego realizacji — pocałowanie Mistrza w Getsemani (por. Mt 26, 46- -50). W każdym razie Ewangeliści podkreślają wyraźnie, że Judaszowi przysługiwał w pełni tytuł apostoła: wielokrotnie jest o nim mowa jako o «jednym z Dwunastu» (Mt 26, 14. 47; Mk 14, 10. 20; Łk 22, 3; J 6, 71). Co więcej, Jezus zwracając się do apostołów i mówiąc właśnie o nim, dwa razy wyraża się «jeden z was» (Mt 26, 21; Mk 14, 18; J 6, 70; 13, 21). A Piotr powie o Judaszu: «zaliczał się do nas i miał udział w naszym posługiwaniu» (Dz 1, 17).

    Chodzi więc o postać należącą do grupy tych, których Jezus wybrał sobie jako najbliższych towarzyszy i współpracowników. Rodzi to dwa pytania, gdy próbuje się wyjaśnić, co się wydarzyło. Po pierwsze, pytamy się, jak Jezus mógł wybrać tego człowieka i obdarzyć go zaufaniem. W istocie, pomijając wszystko inne, chociaż Judasz był faktycznie skarbnikiem grupy (por. J 12, 6 b; 13, 29 a), w rzeczywistości nazwany jest również «złodziejem» (J 12, 6 a). Wybór pozostaje tajemnicą, tym bardziej że Jezus wypowiada odnośnie do niego bardzo surowy sąd: «biada temu człowiekowi, przez którego Syn Człowieczy będzie wydany» (Mt 26, 24). Tajemnica staje się jeszcze bardziej nieprzenikniona co do jego wiecznego przeznaczenia, bo wiemy, że Judasz «opamiętał się, zwrócił trzydzieści srebrników arcykapłanom i starszym i rzekł: ‘Zgrzeszyłem, wydając krew niewinną’» (Mt 27, 3-4). I chociaż później oddalił się, poszedł i się powiesił (por. Mt 27, 5), nie do nas należy ocena jego czynu, ale do Boga nieskończenie miłosiernego i sprawiedliwego.

    Drugie pytanie dotyczy przyczyny takiego postępowania Judasza: dlaczego zdradził Jezusa? Istnieją w tej kwestii różne hipotezy. Niektórzy uważają za przyczynę jego zachłanność na pieniądze. Inni opowiadają się za wyjaśnieniami o charakterze mesjańskim: Judasz rozczarował się widząc, że Jezus nie włączał do swojego programu wyzwolenia politycznego i zbrojnego swego kraju. W rzeczywistości teksty ewangeliczne zwracają uwagę na inny aspekt: Jan mówi wyraźnie, że «diabeł (…) nakłonił serce Judasza Iskarioty, syna Szymona, aby Go wydał» (13, 2). Podobnie pisze Łukasz: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza, zwanego Iskariotą, który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3). W ten sposób wykracza się poza uzasadnienia historyczne i za podstawę wyjaśnień przyjmuje się osobistą odpowiedzialność Judasza, który nieszczęśliwie uległ pokusie Złego. W każdym razie zdrada Judasza pozostaje tajemnicą. Jezus traktował go jako przyjaciela (por. Mt 26, 50), jednak zachęcając, by szedł za Nim drogą błogosławieństw, nie naruszał jego woli, nie chronił przed pokusami szatańskimi, szanując ludzką wolność.

    Naprawdę wiele jest niegodziwości ludzkiego serca. Jedyny sposób zapobieżenia im polega na tym, by nie patrzeć na rzeczywistość w sposób tylko indywidualistyczny, autonomiczny, ale przeciwnie — by wciąż na nowo opowiadać się po stronie Jezusa, przyjmując Jego punkt widzenia. Powinniśmy się starać dzień po dniu żyć w pełnej komunii z Nim. Przypomnijmy sobie, że również Piotr chciał się Mu sprzeciwić, i temu, co Go czekało w Jerozolimie, ale otrzymał za to surową naganę: «nie myślisz po Bożemu, lecz po ludzku» (por. Mk 8, 32-33). Po swoim upadku Piotr wyraził skruchę i uzyskał przebaczenie oraz łaskę. Również Judasz żałował, ale jego żal przerodził się w rozpacz, i tak doszło do samounicestwienia. Jest to dla nas zachęta, by mieć zawsze na uwadze to, co mówi św. Benedykt na końcu zasadniczego, V rozdziału swojej Reguły: «Nigdy nie wątpić w Boże miłosierdzie». W rzeczywistości Bóg «jest większy niż nasze serca», jak mówi św. Jan (1 J 3, 20). Pamiętajmy więc o dwóch rzeczach. Po pierwsze, Jezus szanuje naszą wolność. Po drugie: Jezus oczekuje naszej gotowości do skruchy i nawrócenia. Jest pełen miłosierdzia i przebaczenia. Zresztą, gdy zastanawiamy się nad negatywną rolą, jaką odegrał Judasz, musimy postrzegać ją w szerszym kontekście wydarzeń, którymi kieruje Bóg. Zdrada Judasza doprowadziła do śmierci Jezusa, który przemienił straszliwą mękę w przestrzeń zbawczej miłości i ofiary złożonej z siebie Ojcu (por. Ga 2, 20; Ef 5, 2. 25). Słowo «zdradzić» jest odpowiednikiem greckiego słowa, które znaczy «wydać». Czasem jego podmiotem jest wręcz sam Bóg: to On z miłości «wydał» Jezusa za nas wszystkich (por. Rz 8, 32). W swym tajemniczym planie zbawczym Bóg traktuje niewybaczalny czyn Judasza jako okazję do całkowitego daru z Syna dla odkupienia świata.

    Kończąc pragniemy wspomnieć również tego, który po Passze został wybrany w miejsce zdrajcy. W Kościele jerozolimskim było dwóch kandydatów, zaproponowanych przez wspólnotę, z których miano wybrać przez losowanie: «Józef, zwany Barsabą, z przydomkiem Justus, i Maciej» (por. Dz 1, 23). Właśnie ten ostatni został wybrany i «został dołączony do jedenastu Apostołów» (Dz 1, 26). O nim wiemy tylko tyle, że był świadkiem całej ziemskiej działalności Jezusa (por. Dz 1, 21-22), dochowując Mu wierności do końca. Do tej wielkiej wierności dołączyło się później Boże powołanie, by zajął miejsce Judasza, jakby dla zrekompensowania jego zdrady. Wyciągamy stąd ostatnią naukę: nawet jeśli w Kościele nie brakuje chrześcijan niegodnych i zdrajców, każdy z nas musi być przeciwwagą dla popełnianego przez nich zła przez składanie przejrzystego świadectwa Jezusowi Chrystusowi, naszemu Panu i Zbawicielowi.

    Streszczenie katechezy w języku polskim, odczytane podczas audiencji generalnej:

    Wspominamy dzisiaj postaci apostołów Judasza Iskarioty i Macieja. Judasz to ten, który zdradził Chrystusa. Za trzydzieści srebrników pocałunkiem w Getsemani wskazał Go arcykapłanom i starszym. Przez Chrystusa i pozostałych apostołów był zawsze traktowany jako jeden z ich grona. Chrystus powie wyraźnie: «jeden z was Mnie wyda» (Mt 26, 21). Rodzą się pytania: Dlaczego Pan Jezus, wiedząc o tym, wybrał tego człowieka i mu zaufał? Dlaczego Judasz zdradził swego Mistrza? Jedni odpowiadają, że był chciwy na pieniądze, inni, że był rozczarowany brakiem działań polityczno-militarnych ze strony Chrystusa na rzecz wyzwolenia ojczyzny. Św. Jan napisał, że było to działanie zła: «Wtedy szatan wstąpił w Judasza (…), który był jednym z Dwunastu» (Łk 22, 3).

    Romano Guardini stwierdza, że Chrystus, cierpiąc na krzyżu, uczynił zdradę Judasza przestrzenią zbawczej miłości i oddania siebie Ojcu. Po zmartwychwstaniu Pana Jezusa na miejsce Judasza, poprzez losowanie, do grona apostołów włączono św. Macieja. Niewiele o nim wiemy oprócz tego, co mówią Dzieje Apostolskie, że był jednym z tych, którzy przez cały czas towarzyszyli Jezusowi w okresie Jego publicznej działalności. Niech doświadczenie apostołów, o których dzisiaj mówimy, uwrażliwia nas na potrzebę świadczenia o Chrystusie w świecie, w którym także współcześnie zdarzają się zdrady i niegodziwe czyny chrześcijan.

    Słowo Papieża do Polaków:

    Pozdrawiam serdecznie pielgrzymów polskich. W tym tygodniu przypada rocznica wyboru na Stolicę Piotrową mojego umiłowanego poprzednika Jana Pawła II. Życzę wam tu obecnym i całej wspólnocie Kościoła, by świadectwo życia i bogate nauczanie pasterskie Sługi Bożego owocowało czynami miłości i wiary. Niech Bóg wam błogosławi.

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 1/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    13 maja

    Najświętsza Maryja Panna Fatimska

    Zobacz także:
      •  Święty Serwacy, biskup
      •  Święta Maria Dominika Mazzarello, dziewica
    ***
    Trójka dzieci z Fatimy: Hiacynta, Franciszek i Łucja
    W 1916 r. w niewielkiej portugalskiej miejscowości o nazwie Fatima trójce pobożnych dzieci: sześcioletniej Hiacyncie, jej o dwa lata starszemu bratu Franciszkowi oraz ich ciotecznej siostrze, dziewięcioletniej Łucji, ukazał się Anioł Pokoju. Miał on przygotować dzieci na przyjście Maryi.
    Pierwsze objawienie Matki Najświętszej dokonało się 13 maja 1917 r. Cudowna Pani powiedziała dzieciom: “Nie bójcie się, nic złego wam nie zrobię. Jestem z Nieba. Chcę was prosić, abyście tu przychodziły co miesiąc o tej samej porze. W październiku powiem wam, kim jestem i czego od was pragnę. Odmawiajcie codziennie różaniec, aby wyprosić pokój dla świata”. Podczas drugiego objawienia, 13 czerwca, Maryja obiecała zabrać wkrótce do nieba Franciszka i Hiacyntę. Łucji powiedziała, że Pan Jezus pragnie posłużyć się jej osobą, by Maryja była bardziej znana i kochana, by ustanowić nabożeństwo do Jej Niepokalanego Serca. Dusze, które ofiarują się Niepokalanemu Sercu Maryi, otrzymają ratunek, a Bóg obdarzy je szczególną łaską. Trzecie objawienie z 13 lipca przedstawiało wizję piekła i zawierało prośbę o odmawianie różańca.
    Następnego objawienia 13 sierpnia nie było z powodu aresztowania dzieci. Piąte objawienie 13 września było ponowieniem prośby o odmawianie różańca. Ostatnie, szóste objawienie dokonało się 13 października. Mimo deszczu i zimna w dolinie zgromadziło się 70 tys. ludzi oczekujących na cud. Cudem słońca Matka Boża potwierdziła prawdziwość swoich objawień. Podczas tego objawienia powiedziała: “Przyszłam upomnieć ludzkość, aby zmieniała życie i nie zasmucała Boga ciężkimi grzechami. Niech ludzie codziennie odmawiają różaniec i pokutują za grzechy”.
    Św. Jan Paweł II przed figurą Matki Bożej Fatimskiej
    Chociaż objawienia Matki Bożej z Fatimy, jak wszystkie objawienia prywatne, nie należą do depozytu wiary, są przez wielu wierzących otaczane szczególnym szacunkiem. Zostały one uznane przez Kościół za zgodne z Objawieniem. Dlatego możemy, chociaż nie musimy, czerpać ze wskazówek i zachęt przekazanych nam przez Maryję.
    Z objawieniami w Fatimie wiążą się tzw. trzy tajemnice fatimskie. Pierwsze dwie ujawniono już kilkadziesiąt lat temu; ostatnią, trzecią tajemnicę, wokół której narosło wiele kontrowersji i legend, św. Jan Paweł II przedstawił światu dopiero podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 2000 r. Sam Ojciec Święty wielokrotnie podkreślał, że opiece Matki Bożej z Fatimy zawdzięcza uratowanie podczas zamachu dokonanego na jego życie właśnie 13 maja 1981 r. na Placu Świętego Piotra w Rzymie.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Czy wszystko zostało już powiedziane o Fatimie?

    Zawierzenie Maryi Kościoła i świata

    W światowych mediach coraz częściej dochodzą do głosu wypowiedzi zwolenników marginalizacji fatimskiego orędzia. Próbuje się przekonać ludzi, że Fatima należy już do przeszłości, że jej zapowiedzi, proroctwa – a także ostrzeżenia, upomnienia i wezwania – były skierowane do minionych pokoleń; na progu nowego milenium Kościół powinien kierować się innymi, “aktualnymi” drogowskazami. Odnosi się czasem wrażenie, że jakaś siła dokłada wszelkich starań, by nie dopuścić do zrealizowania wszystkich próśb Matki Bożej, by doprowadzić jakby do cofania się ze szlaku tuż przed dotarciem do celu. Stąd mami się nas kolorowymi lampkami sensacji, atrakcyjnymi hasłami reklam…
    Nietrudno o argumenty za przemilczaniem Fatimy. Rok 1984 przyniósł wypełnienie najważniejszej prośby Matki Bożej: kolejnego poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Rok 1991 przeszedł do historii jako kres imperium Rosji Radzieckiej. Rok 2000 zapisał się ujawnieniem trzeciej tajemnicy fatimskiej. Co jeszcze pozostało, co nie byłoby tylko elementem przeszłości?
    Zwieńczeniem Wielkiego Jubileuszu Ojciec Święty uczynił uroczystość zawierzenia Kościoła i świata Niepokalanemu Sercu Matki Bożej – tak jak tego żądała Maryja w Fatimie. Przed nim pozostaje jeszcze jedno wielkie zadanie: ustanowienie nabożeństwa pierwszych sobót, które zapewni światu Bożą opiekę i przyniesie owoce nawrócenia.

    Aktualność tematu

    27 kwietnia br. s. Łucja powiedziała, że wizja fatimska mówi przede wszystkim o walce ateistycznego komunizmu z Kościołem i że opisuje ogromne cierpienia świadków wiary w XX wieku. Wydaje się celowe przytoczenie w tym miejscu zdania z listu s. Łucji, który skierowała 12 maja 1982 r. do Ojca Świętego: “Trzecia część tajemnicy odnosi się do słów naszej kochanej Pani: Jeżeli Rosja się nie nawróci, będzie swoje błędy rozszerzać na cały świat i wywoływać wojny i prześladowania Kościoła. Dobrzy będą męczeni, Ojciec Święty będzie bardzo cierpiał, różne narody zostaną zniszczone”. Tymczasem Rosja jeszcze się nie nawróciła, a jej błędy wcale nie przeszły do lamusa historii, by mogły być poznawane jedynie z podręczników historii XX wieku. Wszystko wskazuje na to, że owe “błędy” świat przeniesie w kolejne milenium swoich dziejów. Sformułowane przez s. Łucję zdanie warunkowe (“Jeżeli Rosja się nie nawróci…”) wciąż obciąża naszą teraźniejszość i rzutuje na przyszłość.

    Słowa z Fatimy

    Przypomnijmy, co powiedziała Matka Boża w Fatimie 13 lipca 1917 r.: “Aby zapobiec wojnie…. zażądam poświęcenia Rosji mojemu Niepokalanemu Sercu i zadośćczyniącej Komunii w pierwsze soboty miesiąca. Jeżeli wysłuchają moich próśb, Rosja się nawróci i zapanuje pokój. Jeżeli nie, rozsieje swe błędy po całym świecie, doprowadzając do wojen i prześladowań Kościoła”. 13 czerwca 1929 r., w tzw. ostatnim objawieniu, Maryja powiedziała: “Rosja rozsieje swe błędy po całym świecie, doprowadzając do wojen i prześladowań Kościoła. Ojciec Święty będzie musiał dużo przecierpieć”. W maju 1936 r. s. Łucja odnotowała: ” Rozmawiałam z Panem Jezusem na temat poświęcenia Rosji. Pytałam Go, dlaczego nie nawróci Rosji bez Ojca Świętego i Jego aktu poświęcenia. Odpowiedział: ´Ponieważ chcę, aby cały mój Kościół uznał w tym poświęceniu tryumf Niepokalanego Serca Maryi, tak by kult Jej Niepokalanego Serca mógł się później rozszerzyć obok nabożeństwa do mego Serca…´”
    Zwróćmy uwagę, że Maryja mówi o “błędach Rosji” jakby jednym tchem, łącząc je z ukazaną dzieciom wizją piekła. Jest to bardzo wymowne. Wskazuje na niezwykłą zależność między trwaniem Rosji w oddaleniu od Boga a potępieniem, które staje się udziałem wielu, bardzo wielu ludzi. Jakby były to naczynia połączone i rozszerzanie się “błędów Rosji” szerzej otwierało przed ludzkością bramy piekła. I jakby opróżnienie jednego naczynia pociągało za sobą opróżnienie drugiego…

    Miejsce Rosji w orędziu

    Czy możemy po ludzku zrozumieć ową “szatańską zależność”? Wiemy, że Rosja to kolebka ateistycznego systemu, który mocą prawa chciał wykreślić Boga z serc ludzi i zniszczyć sumienie człowieka. Ten system opracował metody walki z Kościołem. Manifest programowy walki z Kościołem na Kubie zawierał następujące zdania:
    “Jeżeli ma istnieć demokracja… to najpierw trzeba ograniczyć wpływ Kościoła katolickiego i jego działalność.
    Gdy walka polityczna i siły produkcyjne osiągną pewien poziom, znajdziemy się na pozycji, z której będziemy w stanie zniszczyć Kościół.
    Na pierwszej linii naszego działania musi być nauczanie, przekonywanie i uświadamianie katolików, aby włączyli się w życie polityczne i społeczne. Krok po kroku będziemy wtedy zastępowali elementy religijne ideologią marksistowską.
    Następnym krokiem będzie zniszczenie ogniwa łączącego Kościół z Watykanem. Kiedy oderwiemy Kościół od Watykanu, będziemy mogli sami ustalać i wybierać osoby mające otrzymać święcenia kapłańskie.
    Jeżeli praktyki religijne pozostawimy własnej indywidualnej odpowiedzialności, to owe praktyki zostaną stopniowo zapomniane i zaniechane.
    Nowa generacja zdominuje starszą, a religia stanie się epizodem z przeszłości.”
    Ekspansję ateistycznego systemu powstrzymał dopiero Ojciec Święty Jan Paweł II. Uczynił to, wypełniając prośby Matki Bożej Fatimskiej.

    Jan Paweł II a Rosja

    Wszystko zaczęło się 13 maja 1981 r., kiedy to na Placu św. Piotra padły strzały wymierzone w Jana Pawła II. Wówczas powracający do zdrowia Papież zrozumiał, że “jedynym sposobem ocalenia świata od wojny, ocalenia od ateizmu, jest nawrócenie Rosji zgodnie z orędziem z Fatimy”. Papież świadomie przekroczył cienką granicę między wiarą a polityką i postanowił spełnić religijne, ale zarazem “polityczne” życzenie Matki Bożej, która domagała się w Fatimie poświęcenia Rosji Jej Niepokalanemu Sercu. Pamiętamy, że ostatecznie akt zawierzenia został wypowiedziany w Rzymie w 1984 r. i że zapoczątkował on w świecie ” nieoczekiwane przemiany”. Spełniły się zapowiedzi z Fatimy – upadł system komunistyczny. Autorem klęski Rosji jest obecny Papież. Zaświadczył o tym sam Gorbaczow… Zaś w fatimskim sanktuarium znalazł się nie tylko pocisk wystrzelony ku Ojcu Świętemu, ale i fragment muru berlińskiego…

    “Błędy Rosji” dziś, “błędy Rosji” w nas

    Mówiąc o “błędach Rosji”, w sposób naturalny kierujemy wzrok na Wschód – w stronę byłego imperium sowieckiego. Tymczasem powinniśmy spojrzeć również na Zachód i przypomnieć sobie słowa Ojca Świętego wypowiedziane w Fatimie, że zagrożenia nie ustąpiły, że przybierają nowe, jeszcze groźniejsze formy. Wydaje się, że pozostają one nadal tymi samymi “błędami”. Dlaczego?
    Błędy Rosji rozpoczęły się na Zachodzie – to tam narodziła się idea komunizmu. Rosja stała się jedynie pierwszym miejscem opanowanym przez ten system i w konsekwencji potężnym narzędziem jego ekspansji. Do tego stopnia potężnym, że zaczęto utożsamiać system z krajem, który mu służył. Błędem było podporządkowanie się przez Rosję szatanowi, błędem było zanegowanie przez nią nieśmiertelnej wartości, jaką jest dusza ludzka, błędem było demoralizowanie społeczeństwa. Czy te ” błędy Rosji” nie rozszerzyły się na cały świat? Tak. One są widoczne w Stanach Zjednoczonych i w innych krajach świata, również w Polsce. Przejawem ducha “błędu” jest – jak mówi Papież – “życie tak, jakby Bóg nie istniał”. Tak dziś żyją społeczeństwa, a swym credo czynią nie wiarę w Boga miłości, lecz w bożka pieniądza i sukcesu.

    Boża propozycja

    Z nieba widać najlepiej. Bóg wie, że wyciągnięcie jednej cienkiej nitki z tkaniny różnorodnych wydarzeń historii świata może zburzyć całość misternie tkanego całunu, którym szatan pragnie okryć ludzkość. Tą do dziś nie wyciągniętą nitką jest nienawrócona Rosja. Kiedy się nawróci, tkany przez szatana całun stanie się początkiem szaty przygotowywanej na gody Baranka. Kiedy się nawróci, “błędy Rosji” ukażą światu całą kłamliwą brzydotę… Stąd propozycja, którą Bóg skierował do nas w objawieniu Matki Bożej Fatimskiej: trzeba poświęcić Rosję Niepokalanemu Sercu Maryi, trzeba umieścić w Rosji zaczyn łaski, jaki wiąże się z tym poświęceniem. Tak, tylko łaska z nieba może wypchnąć świat z kolein, pod jakimi podąża.

    * * *

    Za dużo poezji w tych pisanych z Zakopanego rozważaniach? Ale tylko przez alegorię można próbować nazwać Nienazwanego i opisać drogi Jego Opatrzności. Tylko obrazy i symbole są w stanie przybliżyć nam tajemnicę Wysłannicy z Nieba – Matki Boga, której Jezus z wysokości krzyża zawierzył każdego z nas. I tylko wówczas, gdy Niepokalane Serce Maryi będzie mogło przemówić bezpośrednio do naszego serca, zrozumiemy postawę Ojca Świętego i jego pragnienie, by na progu nowego tysiąclecia raz jeszcze zawierzyć Kościół, świat i Rosję Sercu Matki i powstrzymać trwającą nadal cichą ekspansję “błędów Rosji”, które nie pozwalają nam cieszyć się pokojem i doświadczać opieki nieba.

    ks. Mirosław Drozdek SAC/Tygodnik Niedziela

    ______________________________________________________________________________________________________________

    12 maja


    Święty Leopold Mandić z Hercegnovi, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święci Nereusz i Achilles, męczennicy
      •  Święty Pankracy, męczennik
      •  Błogosławiona Juta z Bielczyn
      •  Święty German, patriarcha Konstantynopola
      •  Błogosławiona Imelda Lambertini, dziewica
    ***
    Święty Leopold Mandić

    Bogdan Mandić urodził się 12 maja 1866 r. w Herceg Novi (Castelnuovo) w Dalmacji (obecnie Czarnogóra nieopodal granicy z Chorwacją). Był ostatnim z dwanaściorga dzieci w ubogiej chorwackiej rodzinie Piotra i Karoliny z domu Zarević. Wychował się w dużej biedzie materialnej, ale w atmosferze głębokiej miłości i pobożności. W 1884 roku wstąpił do kapucynów, przyjmując imię Leopold. Cztery lata później złożył śluby wieczyste. 20 września 1890 roku w Wenecji został wyświęcony na kapłana.
    Był bardzo niewielkiego wzrostu – liczył zaledwie 135 centymetrów, utykał. Mówił na tyle niewyraźnie, że przełożeni odsuwali go od głoszenia kazań. Leopold pragnął wrócić do swojej ojczyzny, aby tam propagować jedność między chrześcijanami różnych Kościołów oraz prowadzić dialog z muzułmanami i żydami. Przełożeni powierzyli mu jednak inne zadanie. Uznali, że jego “terenem misyjnym” będzie konfesjonał. Przebywając w ciasnej celi zakonnej, Leopold był po kilkanaście godzin dziennie do dyspozycji wiernych. Służył wszystkim, którzy prosili o pojednanie z Bogiem. Nie tylko udzielał rad i służył jako spowiednik, ale za penitentów ofiarował także swoje cierpienia. Posiadał charyzmat czytania w sumieniach tych, którzy przychodzili do niego po radę i pojednanie z Bogiem.Święty Leopold Mandić

    W 1906 r. został skierowany do pracy w klasztorze Świętego Krzyża w Padwie. W trakcie I wojny światowej trafił do więzienia, bo nie chciał się wyrzec chorwackiego obywatelstwa. Zakładał sierocińce, opiekował się ubogimi. Przez całe życie zmagał się ze słabościami i chorobami. Zmarł w wieku 76 lat 30 lipca 1942 r. w Padwie z powodu choroby nowotworowej.
    Jego beatyfikacja nastąpiła 2 maja 1976 r. i dokonał jej papież Paweł VI; św. Jan Paweł II rozciągnął jego kult na cały Kościół i wpisał go do katalogu świętych w siedem lat później, w piątą rocznicę inauguracji swego pontyfikatu – 16 października 1983 r. Nazwał go “Apostołem sakramentu pojednania”, ustanawiając go orędownikiem zarówno penitentów, jak i spowiedników. Obecnie jego wspomnienie przypada w rocznicę jego narodzin dla ziemi (12 maja).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _______________________________________________________________________________

    Św. Leopold Mandić

    Całym sensem mojego życia winien być Boży plan, tzn. abym i ja na swój sposób uczynił coś, by pewnego dnia zgodnie z Bożą Mądrością, która decyduje o wszystkim z mocą i łagodnością, oddzieleni ze wschodu powrócili do katolickiej jedności. Muszę być zawsze gotowy pracować. Urodziliśmy się do trudu, a odpoczniemy w raju. Zostałem powołany dla zbawienia mojego narodu, tzn. narodu Słowian, a zarazem zostałem powołany dla zbawiania dusz, szczególnie przez udzielanie sakramentu pojednania.

    św. Leopold Mandić

    Święci uświęcają miejsca w których żyli: św. Franciszek swe eremy, Antoni – Padwę, Jan Vianney – Ars, a Pio z Pietrelciny – San Giovanni Rotondo. W Padwie jednak istnieje nie tylko bazylika „Świętego”. Znanym miejscem stała się również pewna celka-konfesjonał w klasztorze kapucynów przy placu św. Krzyża. To tutaj przez ponad trzydzieści lat św. Leopold Mandić słuchał spowiedzi licznych penitentów. Miejsce to ocalało podczas nalotu bombowego 14 maja 1944 roku, co przewidział ten niewysoki kapucyn: „Kościół i klasztor zostaną uszkodzone przez bomby, ale nie ta celka. W niej Bóg okazał duszom tyle miłosierdzia. Musi pozostać jako pomnik Jego dobroci”. Na tych kilku metrach kwadratowych zamknięte było całe życie świętego spowiednika. Nie łatwo je opowiedzieć, gdyż było zbyt pokorne, ukryte przed mądrością świata.

    Urodził się 12 maja 1866 roku w Herzog Novi, w Dalmacji, przy wejściu Zatoki Kotorskiej do Adriatyku, jako najmłodsze z 12 dzieci. Na chrzcie, 13 czerwca, otrzymał imię Bogdan. Jego ojciec, Piotr Mandić, syn rybaka i kupiec, ożenił się z Carlottą Zarević. Oboje byli zdeklarowanymi katolikami. Wspomnienie matki często wypływało z jego serca: „Charakteryzowała ją nadzwyczajna dobroć. Zwłaszcza jej zawdzięczam to, kim jestem”. Był chłopcem myślącym, spokojnym i bardzo inteligentnym. Jego zainteresowania skupiały się na domu, szkole i kościele. Jednak charakter miał żarliwy. 16 listopada 1882 roku, w wieku siedemnastu lat, wstąpił do seminarium kapucynów w Udine.

    Kapucyńskie powołanie Bogdana zrodziło się z ogromnego pragnienia apostolatu. Wyjechał, aby powrócić do „swojego ludu” jako misjonarz. Apostolski impuls pochodził również z zainicjowanych przez papieża Leona XIII celebracji franciszkańskich. W ciągu dwóch lat spędzonych w Udine starał się w milczeniu i przez samokontrolę skorygować defekt wymowy – uciążliwe jąkanie, które nie pozwalało mu komunikować się z innymi, choć bardzo tego pragnął ze względu na swój serdeczny i ekstrawertyczny charakter. Bardzo szybko okazał się wzorem we wszystkim. Rok próby spędził w Bassano del Grappa (Vicenza), gdzie 2 maja 1884 roku wraz z habitem kapucyńskim przyjął imię Leopold. Potem przyszły trzy lata filozofii w Padwie (1885– 1888). 18 czerwca 1887 roku – jak sam napisał – po raz pierwszy usłyszał głos Boga, który mówił o powrocie odłączonego Kościoła wschodniego do katolickiej jedności. I to właśnie stało się fundamentem jego całego życia, refrenem jego aspiracji, celem jego misji.

    Jesienią 1888 roku przeniósł się do klasztoru Odkupiciela, na wenecką wyspę Giudecca, gdzie dwa lata studiował teologię. 20 września 1890 roku w kościele Zbawienia (de La Salute) otrzymał święcenia kapłańskie. Wydawało się, że jego misjonarskie marzenie jest bliskie realizacji. Od razu poprosił przełożonych, aby wysłali go jako misjonarza do krajów Orientu. Odpowiedź była negatywna: za bardzo się jąkał i przełożeni uważali, że się nie nadaje. Kolejne prośby także zostały odrzucone. Przyjął to posłusznie i w milczeniu; wycofał się w tajemnicę modlitwy o jedność oraz w cień konfesjonału. Tu przed małym bratem otwierała się misyjna przestrzeń znacznie rozleglejsza niż ziemie Wschodu. Codzienna Msza św. przeżywana jako ekumeniczne zobowiązanie podsycała światło jego powołania, które uwalniało się następnie w konfesjonale – przenikliwe i pełne mądrości.

    W ciągu siedmiu lat pobytu w Wenecji nieustannie przypominał o swych misyjnych pragnieniach i choć był tak niski, że w habicie wydawał się niezdarny, stał się wzorcem, prawdziwym mistrzem duchowym, obdarzonym szczególnymi nadprzyrodzonymi darami. Krótka, trzyletnia przerwa w schronisku w Zarze wydawała się przybliżać go do ekumenicznego ideału. Nie angażując się w żadne bezpośrednie działania, czuł się tam jednak bardzo dobrze, był bowiem blisko swego narodu. Wezwany powrócił do Włoch, tym razem do Bassano, gdzie kolejne pięć lat spędził w konfesjonale, na modlitwie i studium swoich umiłowanych autorów: św. Tomasza i św. Augustyna.

    W 1905 roku przez rok był wikarym w klasztorze w Capodistrii. Po powrocie do Włoch spędził trzy lata w Thiene (Vicenza), w sanktuarium Madonna dell’Olmo [Maryja, która objawiła się na Wiązie – dopisek tłumacza]. Pracował tam z grupami Trzeciego Zakonu Franciszkańskiego, wiele nocy spędzając na modlitwie – zwłaszcza po tym, jak żart zrobiły mu trzy młode robotnice, przez co został zawieszony w posłudze w konfesjonale. Wydawało mu się, że wszystko się rozpada: jego powołanie dla Wschodu, pragnienie aktywnego apostolatu, służba ludziom. Był malutkim bratem, który poza konfesjonałem do niczego się nie nadawał, a i tego mu zabroniono. Pozostało mu wyrzeczenie się samego siebie i mistyczne zanurzenie w modlitwie, które jednocześnie napełniało go bólem i podnosiło na duchu.

    W 1909 roku został przeniesiony do Padwy. Przełożeni powierzyli mu kierowanie studentami oraz nauczanie patrologii. Pojawił się w nim nowy zapał apostolski, przejawiający się zwłaszcza pragnieniem głoszenia kazań. Był do tego dobrze przygotowany tak przez własną lekturę, jak i przez nauczanie. Wstrząsem była dla niego świadomość, że wielu kapłanów i zakonników odwoływało się w homiliach do świeckiej wiedzy. Mimo iż z powodu jąkania nie miał daru przemawiania, potrafił zakorzenić w innych upodobanie do przepowiadania opartego na Ewangelii. Padewski okres intensywnego pogłębiania wiedzy i zaangażowania dydaktycznego stanowił dramatyczną kulminację jego misyjnego i ekumenicznego powołania, które przekształciło się w heroiczną ofiarę z siebie. W styczniu 1911 roku pisał do swego ojca duchowego, który mu odpowiedział: „Bądź pewny, że ta postawa modlitwy i ofiary przed Ojcem wszystkich ludzi przyczyni się bardzo dla dobra odłączonych ludów”. 19 listopada 1912 roku ofiarował się Bogu za swoich studentów.

    Te heroiczne akty są wyrazem przemiany jego życia, początku jego nowego, duchowego wymiaru. Ojciec Leopold wybrał styl życia charakteryzujący się duchem ofiary – tak w radykalnym posłuszeństwie, które przyjęło cechy twardego posłuszeństwa ignacjańskiego, jak i w mistycznym ogołoceniu, przeżywanym w całym bogactwie jego silnej dalmackiej natury. Miał już czterdzieści siedem lat. Bardzo trudno było mu zrezygnować z marzeń o apostolacie misyjnym i zamienić je na cierpienia przyjmowane w zjednoczeniu z Chrystusem i św. Franciszkiem. Jak pisze jeden z biografów, „oddawał, co tylko mógł z siebie ofiarować – fizycznie i egzystencjalnie – uczniom, penitentom i przyjaciołom”.

    Jego życie było męczeństwem konfesjonału, ukrzyżowaniem w konfesjonale, zwłaszcza od 1914 roku, gdy został zwolniony z kierowania studentami. Jednak jego serce na zawsze pozostało na Wschodzie. Z tego powodu nigdy nie przyjął włoskiego obywatelstwa, nawet gdy podczas pierwszej wojny światowej, w latach 1917–1918, wiązało się to z koniecznością pielgrzymowania od klasztoru do klasztoru po całych południowych Włoszech, jako że był obywatelem imperium habsburskiego pozostającego z Włochami w stanie wojny. Kiedy w 1923 roku Istria i Kvarner zostały wcielone do Włoch, ojca Leopolda posłano do Zary jako spowiednika. Tę dobrą zmianę przyjął z wielką radością i natychmiast udał się na nowe miejsce, jednak już 16 listopada przeniesiono go z powrotem do Padwy. Niespodziewany wyjazd zaniepokoił jego bardzo licznych penitentów, którzy poprosili o interwencję biskupa Eliasza Dalla Costa. Minister prowincjalny, br. Odoryk z Pordenone, został zmuszony do odwołania wcześniejszej decyzji, a mały brat kontynuował swe milczące męczeństwo. Nieco radości dał mu kurs języka chorwackiego dla młodych współbraci, który prowadził w Wenecji w 1924 roku. Wiedział, że w ten sposób przygotowuje misjonarzy dla Wschodu, dlatego ubogacał kurs dygresjami o charakterze apostolskim. Miał wówczas pięćdziesiąt pięć lat. 13 listopada 1927 roku zredagował na kartce swój kolejny ślub w intencji powrotu odłączonych braci wschodnich do katolickiej jedności.

    Do jego konfesjonału przychodzili wszyscy: mali i wielcy, wykształceni i prości, zakonnicy, kapłani, klerycy i świeccy. Aż do śmierci ojciec Leopold udzielał sakramentu pojednania i miłosierdzia zamknięty w pokoiku – dwa na trzy metry – z maleńkim, źle wykonanym oknem, wychodzącym na niewielki, duszny dziedziniec. Jego Wschodem stała się każda dusza przychodząca do niego i prosząca go o duchową pomoc. 13 grudnia 1941 roku napisał: „Każda dusza, która będzie potrzebowała mojej posługi, stanie się dla mnie Wschodem”. Spowiadał od dziesięciu do dwunastu godzin dziennie, nie przejmując się zimnem ani upałem, zmęczeniem i chorobami. „Proszę być spokojnym – mówił swoim penitentom – proszę złożyć wszystko na moje barki, a ja się tym zajmę”. I nakładał na siebie pokuty, modlitwy, nocne czuwania, posty i biczowanie do krwi. Z radością szedł na spotkanie każdego penitenta. Więcej nawet – dziękował im i chętnie by każdego uściskał. Pewnego dnia wysłuchał spowiedzi na kolanach, gdyż penitent przez pomyłkę usiadł na jego miejscu.

    Posądzano go o laksyzm, o to, że miał „szeroki rękaw”. Wycierpiał wiele niesłusznych oskarżeń. Odpowiadał na nie z wielkim doświadczeniem Bożego miłosierdzia, wskazując na Ukrzyżowanego: „Jeśli Ukrzyżowany wypomniałby mi „szeroki rękaw”, powiedziałbym Mu: taki przykład, błogosławiony Panie, dałeś mi Ty, a ja jeszcze nie doszedłem do szaleństwa umierania za dusze!”. Historia jego konfesjonału mogłaby być królewską historią, radosnym tańcem charyzmatów, łask i cudów, ale byłoby za dużo do opowiadania. Ostateczna ofiara była już bowiem bliska.

    Pod koniec jesieni 1940 roku stan jego zdrowia zaczął się stopniowo pogarszać. Na początku kwietnia 1942 roku znalazł się w państwowym szpitalu. Miał raka przełyku, ale nie przejmował się tym. W klasztorze wrócił do spowiadania. Bał się jednak śmierci i bólu, który go niszczył. 29 lipca 1942 roku spowiadał bez przerwy, a następnie całą noc spędził na modlitwie. Rankiem, 30 lipca, podczas przygotowania do Mszy św. zemdlał. Przeniesiony do łóżka przyjął sakrament chorych i gdy z wzniesionymi rękami, jakby szedł z kimś na spotkanie, kończył odmawiać „Witaj Królowo”, wydał ostatnie tchnienie. Podczas uroczystego pogrzebu przy jego trumnie znalazła się cała Padwa. Trzydzieści cztery lata później, 2 maja 1976 roku, Paweł VI ogłosił go błogosławionym, a 16 października 1983 roku Jan Paweł II zaliczył w poczet świętych.

    (fragment książki „Śladami Świętych”)

    Biuro Prasowe Kapucynów – Prowincja Krakowska

    ______________________________________________________________________________________________________________


    11 maja

    Święci Odon, Majol, Odylon i Hugon
    oraz błogosławiony Piotr, opaci kluniaccy

    Zobacz także:
      •  Święty Mamert, biskup
      •  Święty Ignacy z Laconi, zakonnik
      •  Święty Franciszek de Hieronimo, prezbiter
    ***
    Opactwo w Cluny zostało założone 11 września 910 r. przez księcia Akwitanii Wilhelma Pobożnego. Mianował on pierwszego opata, ale nadał opactwu przywilej nominacji kolejnych przełożonych. Dzięki temu Cluny było wolne od wpływu władzy świeckiej, podporządkowano je bezpośrednio władzy papieża.

    Święty Odon z Cluny

    Pierwszym mianowanym przez zakonników opatem (a więc drugim chronologicznie) został w 927 r. Odon. Urodził się on ok. 878 r. w Maine we Francji jako syn rycerza Abbona. Wychowywał się na książęcym dworze Wilhelma Akwitańskiego. W wieku 19 lat został kanonikiem w kościele św. Marcina w Tours. Został wysłany na studia teologiczne i muzyczne do Paryża; odbył je pod duchowym kierownictwem św. Remigiusza z Auxerre. Po powrocie do domu spędził rok w pustelni na modlitwie, postach i umartwieniu. Kilka lat później wstąpił do benedyktynów w Baume. Tamtejszy opat, św. Bernon, dostrzegł w Odonie niepospolite zalety, które predysponowały go do odegrania znacznej roli w dziele reformy klasztornej. Dlatego też w roku 924 naznaczył go na swojego następcę jako opata sprawującego zwierzchność nad klasztorami w Baume i Cluny. Odon zdołał jednak objąć rządy opackie jedynie w Cluny, które odłączyło się ostatecznie od Baume. Dzięki niemu Cluny otrzymało potwierdzenie niezależności i zyskało znaczenie w ówczesnej Europie. Już w roku 937 siedemnaście klasztorów w Burgundii, Akwitanii, północnej Francji i Italii przystąpiło do reformy na wzór kluniackiej. Nie utworzyły one jeszcze formalnej kongregacji klasztorów, ale grunt do prawnego usankcjonowania międzyklasztornej więzi był przygotowany. Odon założył na Awentynie klasztor Matki Bożej, a także wprowadził reformy kluniackie do klasztorów na Monte Cassino i w Subiaco. Zmarł w Tours 18 listopada 942 r. Tam też został pochowany; jego relikwie spalili hugenoci w XVI w. Pozostawił po sobie sporą spuściznę literacką. Najcenniejszymi wśród niej są jego Collationes (eseje o moralności), długi poemat w heksametrach Occupatio, Vita sancti Geraldi Aurelianensis comitis (żywot św. Gerarda z Aurillac) oraz nieco utworów o charakterze liturgicznym (antyfony, hymny itp.).

    Święty Majol z Cluny

    Następcą Odona został Aymard, który sprawował rządy od 942 r. do 954 r. Po nim opatem Cluny został św. Majol. Urodził się on między 906 a 915 r. w Valensole lub w Awinionie, w rodzinie bardzo zamożnej. Przez św. Bernona został mianowany kanonikiem katedralnym. Podjął studia w Lyonie. Po powrocie zaczął nauczać w szkole biskupiej. Gdy mieszkańcy Besançon zażądali, aby zasiadł na tamtejszej stolicy arcybiskupiej, odmówił i schronił się w Cluny. W latach 942-948 był tam bibliotekarzem i apokryzjariuszem, potem został koadiutorem opata Aymarda. Gdy ten ostatni w roku 954 zmarł, zajął jego miejsce. Majol roztropnie rządził opactwem, był też doradcą papieży, cesarzy i innych możnych tego świata. Reformę zawdzięcza mu wiele klasztorów we Francji, Niemczech i Italii. W roku 972 uczestniczył w zaślubinach Ottona II z Teofano. Gdy wracał, Saraceni porwali go na zboczach Wielkiego św. Bernarda, ale po kilku tygodniach wypuścili w zamian za duży okup. Kiedy w roku 974 zamordowano papieża Benedykta VI, cesarz chciał go osadzić na stolicy św. Piotra. Majol jednak propozycji nie przyjął. W 959 r. przedsięwziął budowę nowego kościoła przy opactwie. Konsekrowano go w roku 981. W dwanaście lat później, czując ubytek sił, wybrał na swego następcę Odylona. Odpowiadając na nalegania Hugona Kapeta, udał się do Saint-Denis, aby zreformować tamtejsze opactwo. Zmarł w drodze, w Sauvigny, w dniu 11 maja 994 r. Jego życiorysy komponowali Syrus, Odylon i Nagold. Kult Majola był przez stulecia jednym z najbardziej popularnych we Francji. Odylon urodził się w roku 962 w Mercoeur. Początkowo był kanonikiem w Brioude, ale ok. 990 r. opat Majol pociągnął go do życia benedyktyńskiego. Odylon został jego koadiutorem, a od roku 994 – następcą. Okazał się surowym dla siebie samego, ale pełnym dobroci dla drugich. W roku 997 wyprawił się do Paryża i Rzymu. Zetknął się wtedy z panującymi i papieżami. Dwa lata później spotkał się z cesarzową Adelajdą. Potem zaopatrzył ją na śmierć i zredagował jej żywot. W czasie wielkiego głodu w roku 1006 nie wahał się przetopić świętych naczyń oraz złotej korony ofiarowanej opactwu przez św. Henryka, aby zaradzić potrzebom ludu. Cluny przeżywało okres świetności i cieszyło się poparciem Henryka II, Roberta Pobożnego, Benedykta VIII i Jana XIX. Opat zadbał wówczas o odbudowę i modyfikację klasztornych obiektów, do mnichów wygłaszał liczne konferencje, ułożył żywot swego poprzednika i hymny ku jego czci. Kazał modlić się za dusze zmarłych zwłaszcza w dniu 2 listopada; zwyczaj ten, jako Dzień Zaduszny, z czasem przyjął się w całym Kościele zachodnim. Przyczynił się też razem z Ryszardem z Saint-Vanne do ustanowienia treuga Dei: zawieszenia broni i ustania wszelkiej wrogości od wieczora w środę do poranka w poniedziałek. W roku 1047 jeszcze raz wizytował podległe mu klasztory i udał się do Rzymu. Zmarł 1 stycznia 1049 r. w Souvigny. W roku 1063 Piotr Damiani jako legat papieski konsekrował tam kościół, dokonał podniesienia relikwii Odylona i przygotował nową redakcję jego żywota.Kolejnym opatem został Hugon. Urodził się w roku 1024 w Burgundii. Ojciec pragnął, by został rycerzem; Hugon jednak schronił się w opactwie w Cluny. W 1044 r. wyświęcony został na kapłana, a wkrótce potem mianowano go przeorem. Pięć lat później zmarł jego mistrz – opat Odylon. Hugon, który w tym czasie przebywał na sejmie w Wormacji, objął po nim rządy w Cluny, które sprawować miał przez sześćdziesiąt lat. W tym czasie odegrał doniosłą rolę w usunięciu grożącego sporu przy wyborze Leona IX. Dziewięciu kolejnym papieżom służył cennymi radami i szeroko zakrojoną współpracą. Na Węgrzech wiódł negocjacje pokojowe między królem Andrzejem I a cesarzem Henrykiem IV; u boku legatów papieskich brał czynny udział w licznych synodach; towarzyszył samym papieżom w ich podróżach po Francji. Skłonił Bernarda, opata w St. Victor, do spisania zwyczajów (Consuetudines) kluniackich, a następnie zorganizował zależne od Cluny fundacje benedyktyńskie w jedną kongregację i ustanowił dla niej kapitułę generalną. W tym celu odbył wiele podróży do Niemiec, Hiszpanii, Węgier i Italii. Hugon wybudował w Cluny olbrzymią pięcionawową bazylikę: w roku 1095 Urban II poświęcił w niej główny ołtarz. Hugon I – bo tak go w Cluny nazywano – zmarł 28 lub 29 kwietnia 1109 r. Ostatnim ze wspominanych dziś w zakonach benedyktyńskich opatów kluniackich był Piotr zwany Czcigodnym. Urodził się około 1094 r. w Owernii. Rodzice powierzyli go jako oblata przeoratowi benedyktynów w Sauxillanges. W 1109 r. złożył profesję zakonną. Był potem przeorem w Vézelay i w Domne. W sierpniu 1122 r. obrano go opatem w Cluny. Był nim do swej śmierci, która nastąpiła 25 grudnia 1156 r. W czasie swych długoletnich rządów śledził pilnie rozwój zakonu, w czym pomagały mu podróże do Anglii, Italii i Niemiec. Jego poglądy na monastycyzm stały się okazją do polemiki ze św. Bernardem z Clairvaux. Był mężem modlitwy i wielkiego serca. Pozostawił po sobie kilka dziełek apologetycznych: Tractatus adversus Petrobrusianos haereticos, Summula quaedam brevis contra haereses et sectam diabolicae fraudis Saracenorum oraz Tractatus adversus Iudaeorum inveteratam duritiem. W De miraculis pozostawił interesujące świadectwo średniowiecznego pojmowania świętości. Kazał przetłumaczyć na łacinę Koran. Z dziełka, napisanego na temat Księgi islamu, zachowały się tylko dwa rozdziały. Ułożył też kilka hymnów liturgicznych i innych utworów poetyckich. Dysponujemy także jego obfitą korespondencją. Jego żywot wkrótce po 1156 r. napisał Rudolf, mnich z Cluny. U benedyktynów wspomina się go razem z innymi świętymi opatami tego ośrodka, w dniu 11 maja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________

    Św. Odon z Cluny

    Św. Odon z Cluny

    Opactwo benedyktyńskie w Cluny/fot. Roman Koszowski/Gość Niedzielny

    ***

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta.

    Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    Drodzy bracia i siostry,

    po długiej przerwie chciałbym powrócić do prezentacji wielkich Pisarzy Kościoła Wschodu i Zachodu z czasów średniowiecza, albowiem w ich życiu i w ich pismach widzimy niczym w zwierciadle, co to znaczy być chrześcijaninem. Dziś proponuję wam świetlaną postać św. Odona, opata Cluny: sytuuje się ona w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. W owych stuleciach doszło do cudownego pojawienia się i rozmnożenia klasztorów, które rozgałęziwszy się na kontynencie, szerzyły na nim ducha i wrażliwość chrześcijańską. Św. Odon prowadzi nas w szczególności do jednego klasztoru – w Cluny, który w średniowieczu należał do najznakomitszych i najsławniejszych, a i dziś jeszcze jego majestatyczne ruiny są znakiem chwalebnej przeszłości ze względu na intensywne oddanie się ascezie, nauce, a zwłaszcza kultowi Bożemu, spowitemu w dostojeństwo i piękno.

    Odon był drugim opatem Cluny. Urodził się około roku 880, na pograniczu Maine i Touranie we Francji. Ojciec poświęcił go św. biskupowi Marcinowi z Tours, w którego dobroczynnym cieniu i w którego pamięci spędził potem całe życie, kończąc je w pobliżu jego grobu. Wybór konsekracji zakonnej poprzedziło u niego doznanie szczególnego momentu łaski, o którym sam opowiadał jednemu z mnichów, Janowi Włochowi, który został w przyszłości jego biografem. Odon był wtedy w wieku dojrzewania, miał około szesnastu lat, gdy w wigilię Bożego Narodzenia poczuł, że samorzutne płynie z jego ust następująca modlitwa do Dziewicy: „Pani moja, Matko Miłosierdzia, Tyś tej nocy wydała na świat Zbawiciela; bądź łaskawie dla mnie Orędowniczką. Uciekam. się, najlitościwsza, do Twego Syna, któregoś w sposób tak chwalebny i nie­zwykły zrodziła, nakłoń ucha swego miłosierdzia na moje prośby” (Vita sancti Odonis, I,9: PL 133,747). Odtąd za pomocą określenia „Matka Miłosierdzia”, którego młody Odon użył wówczas do Maryi Panny, zwracać się będzie zawsze do Maryi, nazywając Ją także „jedyną nadzieją świata (…), dzięki której otwarte nam zostały bramy raju” (In veneratione S. Mariae Magdalenae: PL 133,721). W owym czasie zetknął się z Reguła św. Benedykta i zaczął przestrzegać jej niektórych nakazów, „nosząc, choć nie był jeszcze mnichem, lekkie brzemię mnisie” (tamże, I,14: PL 133,50). W jednym z kazań Odon wysławiać będzie Benedykta jako „światło, co świeci na ciemnym etapie tego życia” (De sancto Benedicto abbate: PL 133,725) i nazwie go „mistrzem dyscypliny duchowej” (tamże, PL 133,727). Z miłością podkreśli, że pobożność chrześcijańska „z żywą słodyczą wspomina” go, mając świadomość, że Bóg wyniósł go „pośród najwyższych i wybranych Ojców Kościoła świętego” (tamże.: PL 133,722).

    Zafascynowany ideałem benedyktyńskim Odon opuścił Tours i wstąpił jako mnich do opactwa benedyktyńskiego w Baume, by następnie przejść do Cluny, którego w 927 r. został opatem. Z tego ośrodka życia duchowego mógł wywierać wielki wpływ na klasztory kontynentu. Z jego kierownictwa i jego reformy korzystały także we Włoszech liczne klasztory, w tym św. Pawła za Murami. Odon kilka razy odwiedził Rzym, docierając także do Subiaco, Montec Cassino i Salerno. To właśnie w Rzymie zachorował latem 942 r. Czując zbliżający się koniec, ze wszystkich sił pragnął powrócić do swego św. Marcina z Tours, gdzie zmarł w oktawie wspomnienia świętego, 18 listopada 942 roku. Biograf, podkreślając u Odona „cnotę cierpliwości”, wymienia długą listę innych jego cnót, jak pogarda dla świata, gorliwość za dusze, zaangażowanie na rzecz pokoju w Kościele. Wielkim pragnieniem opata Odona była zgoda między królami i książętami, przestrzeganie przykazań, troska o biednych, naprawa młodzieży, szacunek dla starszych (por. Vita sancti Odonis, I,17: PL 133,49). Kochał małą celę, w której mieszkał, „niewidziany przez nikogo i zabiegający o to, by podobać się tylko Bogu” (tamże, I,14: PL 133,49). Nie omieszkał jednak, jako „źródło obfite”, sprawować posługi słowa i przykładu, „płacząc nad ogromem nędzy tego świata” (tamże, I,17: PL 133,51). W jednym tylko mnichu, komentował jego biograf, znajdowały się zgromadzone rozmaite cnoty, występujące w rozproszeniu w innych klasztorach: „Jezus w swojej dobroci, czerpiąc z wielu ogrodów mniszych, tworzył w niewielkim miejscu raj, aby nawodnić z jego źródła serca wiernych” (tamże, I,14: PL 133,49).

    Postać św. Odona, opata Cluny sytuuje się w owym średniowieczu monastycznym, w którym nastąpiło zaskakujące spopularyzowanie się w Europie życia i duchowości, inspirowanych Regułą św. Benedykta. Katecheza Benedykta XVI z 2 września 2009.

    W jednym z fragmentów kazania ku czci Marii z Magdali opat Cluny ujawnia nam, jak pojmował życie monastyczne: „Maryja, która siedząc u stóp Pana, z uwagą słuchała Jego słowa, jest symbolem słodyczy życia kontemplacyjnego, którego smak, im bardziej się go kosztuje, tym bardziej prowadzi dusze do oderwania się od rzeczy widzialnych i wrzawy trosk tego świata” (In ven. S. Mariae Magd., PL 133,717). Rozumienie to Odon potwierdza i rozwija w innych swoich pismach, z których przebija miłość do tego, co wewnętrzne, postrzeganie świata jako rzeczywistości kruchej i tymczasowej, od której należy się wyrwać, stała skłonność do dystansu wobec rzeczy uważanych za źródło niepokoju, wyostrzona wrażliwość na obecność zła w rożnych kategoriach ludzi, wewnętrzne dążenie eschatologiczne. Ta wizja świata może wydać się dość odległa od naszej, jednakże w ujęciu Odona jest ona pojęciem, które dostrzegając kruchość świata, dowartościowuje życie wewnętrzne, otwarte na drugiego, na miłość bliźniego i właśnie w ten sposób odmienia istnienie i otwierają świat na światło Boże.

    Na szczególną uwagę zasługuje „nabożeństwo” do Ciała i Krwi Chrystusa, które Odon, w obliczu powszechnego zaniedbania, nad którym bardzo ubolewał, stale z przekonaniem kultywował. Był bowiem stanowczo przekonany o rzeczywistej obecności, pod postaciami eucharystycznymi, Ciała i Krwi Pańskiej, na mocy „substancjalnej” przemiany chleba i wina. Pisał: „Bóg, Stwórca wszystkiego, wziął chleb, mówiąc, że to Jego Ciało i że ofiaruje je za świat oraz rozlał wino, nazywając je swoją Krwią”; oto „do praw natury należy przemiana zgodnie z rozkazem Stwórcy”; oto zatem „natura odmienia zaraz swój zwykły stan: bezzwłocznie chleb staje się ciałem a wino staje się krwią”; na rozkaz Pana „zmienia się substancja” (Odonis Abb. Cluniac. occupatio, ed. A. Swoboda, Lipsia 1900, str. 121).

    Niestety, odnotowuje nasz opat, ta „przenajświętsza tajemnica Ciała Pańskiego, w której zawiera się całe zbawienie świata” (Collationes, XXVIII: PL 133,572), sprawowana jest niedbale. „Kapłani – ostrzegał – którzy przystępują niegodnie do ołtarza, plamią chleb, to jest Ciało Chrystusa” (tamże, PL 133,572-573). Tylko ten, kto jest duchowo zjednoczony z Chrystusem, może godnie spożywać Jego Ciało eucharystyczne: w przeciwnym razie spożywanie Jego ciała i picie Jego krwi przyniesie nie korzyść, lecz potępienie (por. tamże, XXX, PL 133,575). Wszystko to zachęca nas, byśmy uwierzyli z nową mocą i głębią w prawdę o obecności Pana. Obecność wśród nas Stwórcy, który oddaje się w nasze ręce i przemienia nas, jak przemienia chleb i wino, przemienia tym samym świat.

    Św. Odon był prawdziwym przewodnikiem duchowym zarówno dla mnichów, jak i dla wiernych swoich czasów. W obliczu „szerzenia się przywar” rozpowszechnionych w społeczeństwie, lekarstwem, jakie zdecydowanie proponował, była radykalna przemiana życia, oparta na pokorze, prostocie, dystansie wobec rzeczy ulotnych i przylgnięcie do rzeczy wiecznych (por. Collationes, XXX, PL 133, 613). Mimo realizmu jego diagnozy sytuacji jego czasów, Odon nie popada w pesymizm: „Nie mówimy tego – wyjaśnia – by popchnąć do rozpaczy tych, którzy chcieliby się nawrócić. Miłosierdzie Boże jest zawsze dostępne; czeka na godzinę naszego nawrócenia” (tamże: PL 133,563). I woła: „O niewysłowiona głębio Bożej litości! Bóg ściga winy, ale chroni grzeszników” (tamże: PL 133,592). Opierając się na tym przekonaniu opat Cluny, lubił rozważać miłosierdzie Chrystusa, Zbawiciela, którego sugestywnie nazywał „kochankiem ludzi”: „amator hominum Christus” (tamże, LIII: PL 133,637). Jezus wziął na siebie plagi, które nam się należały – zauważa – by zbawić w ten sposób stworzenie, które jest Jego dziełem i które umiłował (por. tamże: PL 133, 638).

    Jawi się tu rys świętego opata na pierwszy rzut oka niemal ukryty pod rygorem jego surowości reformatora: głęboka dobroć jego duszy. Był surowy, przede wszystkim jednak był dobry, był człowiekiem wielkiej dobroci, która pochodziła z kontaktu z dobrocią Bożą. Odon, jak mówią nam współcześni mu, promieniował wokół siebie radością, którą był przepełniony. Jego biograf zapewnia, że nigdy nie słyszał z ust człowieka „takiej słodyczy słowa” (tamże, I,17: PL 133,31). Zwykł był, wspomina biograf, zapraszać do śpiewu chłopców spotykanych na drodze, aby potem obdarzyć ich niewielkim darem i dodaje: „Jego słowa pełne były wysławiania [Pana], radość jego budziła w naszym sercu wewnętrzną radość” (tamże, II, 5: PL 133,63).W ten sposób energiczny a zarazem sympatyczny średniowieczny opat, pasjonujący się reformą, swym działaniem podsycał w mnichach, jak również w wiernych świeckich swoich czasów, zamiary kroczenia szybkim krokiem na drodze chrześcijańskiej doskonałości.

    Chcemy mieć nadzieję, że jego dobroć, radość, jaka płynie z wiary, w połączeniu z surowością i sprzeciwem wobec przywar świata, poruszą także nasze serca, abyśmy również my mogli znaleźć źródło radości, jaka pochodzi z dobroci Boga.

    wiara.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    10 maja

    Błogosławiony Iwan Merz

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Beatrycze d’Este, mniszka
      •  Święty Antonin z Florencji, biskup
      •  Święty Jan z Avili, prezbiter i doktor Kościoła
    ***
    Błogosławiony Iwan Merz

    Iwan przyszedł na świat w Banja Luce w dniu 16 grudnia 1896 roku. W rodzinie panował duch liberalizmu z przełomu wieków, nacechowany dystansem do religii i Kościoła. Szkołę średnią Iwan ukończył w rodzinnym mieście w 1914 roku. Po maturze przez trzy miesiące studiował na Akademii Wojskowej, a potem na uniwersytecie w Wiedniu. W marcu 1916 roku został wcielony do armii, a następnie wysłany na front włoski w trakcie I wojny światowej.
    Doświadczenia wojenne bardzo wyraźnie wpłynęły na jego życie. W dniu 5 lutego 1918 roku w swoim dzienniku notował: “Nigdy nie zapomnę o Bogu. Pragnę zawsze być z Nim zjednoczony. To byłoby straszne, gdyby ta wojna niczego mnie nie nauczyła. Muszę rozpocząć życie odnowione w duchu pogłębionego katolicyzmu. Oby tylko Pan zechciał mi pomóc, ponieważ człowiek nic nie może uczynić o własnych siłach”. Dokonał się przełom w jego życiu wewnętrznym; Iwan oddał się całkowicie na służbę Chrystusowi, składając ślub dozgonnej czystości.
    Po zakończeniu wojny kontynuował studia, najpierw w Wiedniu, a następnie w Paryżu. W 1922 roku został nauczycielem języka i literatury francuskiej w arcybiskupim gimnazjum klasycznym w Zagrzebiu. W 1923 roku uzyskał stopień doktora na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Zagrzebskiego. Swój wolny czas Iwan całkowicie poświęcał wychowaniu młodzieży. Założył Związek Orła Chorwackiego, organizację, której przyświecała dewiza: Ofiara – Eucharystia – Apostolstwo. Był jednym z pionierów ruchu liturgicznego w Chorwacji. Z głębokim zaangażowaniem wprowadzał w swej ojczyźnie Akcję Katolicką. Wielu uważało go za jeden z filarów chorwackiego Kościoła. Zamierzał stworzyć świecki instytut, który poświęciłby się pogłębianiu wiary wśród prostych ludzi, ale tego planu nie udało mu się zrealizować. Z uczestnictwa we Mszy świętej czerpał zapał do prowadzenia apostolatu wśród młodzieży. Jego życie było ewangelicznym “biegiem ku świętości”.
    Cichy, pracowity apostoł codziennej służby zmarł 10 maja 1928 roku w Zagrzebiu. Ofiarował swoje życie za młodzież. Św. Jan Paweł II wprowadzając go do grona błogosławionych, podczas podróży apostolskiej do Bośni i Hercegowiny, powiedział w Banja Luce w dniu 22 czerwca 2003 roku: “Błyskotliwy młodzieniec potrafił pomnożyć bogate talenty naturalne, którymi był obdarzony, i odniósł liczne sukcesy ludzkie. O jego życiu można powiedzieć, że było udane. Jednak nie to jest powodem, dla którego zostaje on dziś wpisany w poczet błogosławionych. Tym, co go łączy z innymi błogosławionymi, jest jego sukces w oczach Boga. Wielkim pragnieniem całego jego życia było bowiem «nigdy nie zapominać o Bogu, zawsze pragnąć z Nim się zjednoczyć». W każdym swoim działaniu dążył do doskonałego poznania Jezusa Chrystusa i Jemu pozwalał się zdobyć”. Był człowiekiem żywej wiary, modlitwy i Eucharystii. Pozostawił cenny testament duchowy oraz bogatą spuściznę dzienników, artykułów i rozważań. Jest jednym z najwybitniejszych przedstawicieli Kościoła chorwackiego.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________


    9 maja

    Święty Jerzy Preca, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Święty Pachomiusz Starszy, pustelnik
      •  Święta Katarzyna Mammolini, dziewica
      •  Błogosławiony Alojzy Rabata, prezbiter
      •  Błogosławiony Jeremiasz z Wołoszczyzny, zakonnik
    ***
    Święty Jerzy Preca

    Jerzy Preca urodził się w roku 1880 w Valletcie na Malcie w wielodzietnej rodzinie. W 1888 r. jego rodzina przeniosła się do Hamrun, handlowego miasta położonego niedaleko Valletty. Tam w kościele parafialnym Jerzy Preca przyjął I komunię św. i sakrament bierzmowania. Po skończeniu liceum humanistycznego zaczął studiować na uniwersytecie teologię, aby zostać kapłanem. Już jako kleryk (w latach 1905-1906) organizował spotkania formacyjne dla młodzieży. W rok po święceniach kapłańskich w 1907 r. założył Towarzystwo Nauki Chrześcijańskiej dla młodych ludzi świeckich, którym po odpowiedniej formacji ascetyczno-teologicznej powierzał prowadzenie katechezy dzieci i dorosłych. Poza Maltą jest dziś ono obecne w Australii, Anglii, Albanii, Kenii, Sudanie i Peru. Organizację tę z czasem zaczęto nazywać “museum”. Do tej nazwy ks. Preca ułożył łaciński akrostych, który stał się hasłem Towarzystwa: Magister utinam sequatur Evangelium universus mundus – “Panie, spraw, aby cały świat podążał za Ewangelią”. W 1910 r. powstała żeńska gałąź Towarzystwa. Życie jego członków, którzy na co dzień pracowali zawodowo, znamionowała wielka dyscyplina; ubierali się skromnie, co kwadrans odmawiali krótką modlitwę, godzinę dziennie poświęcali na katechizowanie dzieci i dorosłych, a drugą godzinę na własną formację. Po przezwyciężeniu początkowych przeszkód i trudności, 12 kwietnia 1932 r. Towarzystwo zostało erygowane kanonicznie.
    Ks. Preca szerzył znajomość Pisma Świętego w przekładzie na język maltański. Był znanym kaznodzieją i spowiednikiem oraz wielkim czcicielem i apostołem miłości Boga objawionej w tajemnicy Wcielenia. Propagował różne formy pogłębionej pobożności. Trudne sprawy swego posługiwania zawierzał opiece Najświętszej Maryi Panny. 21 lipca 1918 r. wstąpił do Trzeciego Zakonu Karmelitańskiego i przyjął imię Franciszek. Zachęcał także wszystkich członków i podopiecznych M.U.S.E.U.M. do noszenia szkaplerza karmelitańskiego. Wielkim nabożeństwem otaczał Matkę Bożą Dobrej Rady.
    W roku 1957 członkom założonego przez siebie Towarzystwa zaproponował do prywatnego odmawiania 5 nowych tajemnic różańcowych, które nazwał “tajemnicami światła”. W 2002 r. tę nazwę i niemal niezmienione tematy tajemnic przejął św. Jan Paweł II, wprowadzając je w całym Kościele listem apostolskim Rosarium Virginis Mariae.
    Ks. Preca zmarł w opinii świętości w Santa Venera na Malcie 26 lipca 1962 r., mając 82 lata. Św. Jan Paweł II wyniósł go do chwały ołtarzy w roku 2001, przebywając na Malcie podczas swej podróży apostolskiej. 3 czerwca 2007 r. jego kanonizacji dokonał w Rzymie papież Benedykt XVI. Jerzy Preca jest pierwszym kanonizowanym Maltańczykiem.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    To on wymyślił tajemnice światła.

    A potem po 45 latach zatwierdził je Jan Paweł II

    To on wymyślił tajemnice światła. A potem po 45 latach zatwierdził je Jan Paweł II

    fot. Nik Guiney / Unsplash

    ***

    Tajemnice światła – czyli pięć różańcowych punktów do rozważania życia Jezusa. Tak jak pozostałe, mają sprawiać, że różaniec staje się medytacyjną modlitwą inspirowaną Słowem Bożym.

    Wymyślił je człowiek, któremu trochę brakowało modlitewnego narzędzia do rozważania dorosłego życia Jezusa. Sam dużo modlił się na różańcu i w 1957 roku podzielił się swoją różańcową inspiracją z przyjaciółmi: robotnikami, którzy należeli do założonego przez niego stowarzyszenia. Po tajemnicach radosnych znalazły się tajemnice światła i brzmiały bardzo dla nas znajomo: pierwsza – Jezus po chrzcie w Jordanie zostaje wyprowadzony na pustynię, druga – Jezus objawia się słowami i cudami jako prawdziwy Bóg, trzecia – Jezus wygłasza błogosławieństwa na górze, czwarta – Jezus przemienia się na górze, piąta – Jezus na ostatniej wieczerzy z Apostołami.

    Miał szokujące pomysły na świeckich

    Nasz bohater urodził się w 1880 roku na Malcie, w najbardziej słonecznym mieście w Europie i maltańskiej stolicy – Valetcie. Chciał zostać księdzem, ale jego zdrowie niemal na to nie pozwoliło. Gdy wszyscy byli już pewni, że święceń nie otrzyma, wyzdrowiał, a do tego był przekonany, że tę łaskę wyprosił mu św. Józef. Nazywał się Jerzy Preca, ale będą mówić o nim niemal po imieniu: Dun Gorg, ksiądz Jurek. 

    Szybko okazało się, że akurat ten prezbiter ma niecodzienny pomysł na głoszenie Ewangelii: nie wszyscy przychylnie patrzyli na to, że studiuje Biblię i teologię ze świeckimi, co więcej – z robotnikami. A jego wizja formowania świeckich mężczyzn i kobiet, by to oni szli głosić Ewangelię wszystkim spotkanym ludziom, choć biblijna, w tym czasie była wręcz szokująca. I nie wszyscy ją podzielali.

    Takie podejście był efektem jego głębokiego zanurzenia się w Słowie Bożym: by pomóc zrozumieć je zwykłym ludziom, pisał proste, popularne książki przybliżające ludziom Pismo Święte. Były potrzebne, bo zwykli ludzie używali języka maltańskiego, a duchowa literatura w tamtym czasie była pisana po włosku lub po angielsku. Ksiądz Jurek dbał o to, by wspólnota wierzących była zaopatrzona w zrozumiałe treści: dlatego pisał po maltańsku i dbał o prostotę przekazu. Jak bardzo było to dla niego ważne, mówi fakt, że w ciągu życia stworzył 150 publikacji.

    Jerzy, mistyk codzienności

    Boga szukał w codzienności: świadczą o tym zachowane modlitwy, które są jasnym dowodem na jegomocną i bliską, mistyczną więź z Bogiem. Świetnie spowiadał, modlitwą wypraszał uzdrowienia, ale przede wszystkim pracował nad tym, by świeccy mieli dobry fundament do rozwoju swojej wiary.

    Widział ogromną potrzebę nauczania wiary: najpierw wpadł na pomysł ustanowienia diakonów stałych, którzy pomagaliby biskupom w formacji diecezjan i nawet zaczynał już o tym pisać do papieża, ale później zmienił zamiar i postawił na świeckich. Właśnie dlatego, gdy miał tylko 27 lat, założył grupę młodych ludzi – dziś nazwalibyśmy ich animatorami – których zadaniem jest formowanie innych i wspieranie ich w duchowym rozwoju. Założoną w 1907 roku grupę nazwał Stowarzyszeniem Nauki Chrześcijańskiej. Zatwierdzona przez papieża w 1932 roku, działa do dziś, i to nie tylko na Malcie, ale na całym świecie: należący do niego mężczyźni i kobiety z pełnym zaangażowaniem głoszą Ewangelię poprzez swoje życie, modlitwę i dobry przykład, potwierdzając świetną intuicję księdza z Malty, który w ewangelizacji stawiał na świeckich.  

    Cichy bohater papieskiego listu o różańcu

    Ks. Jerzy Preca zmarł w St. Venera 26 lipca 1962 roku. W 2001 roku został beatyfikowany, a w 2007 – głoszony świętym przez papieża Benedykta XVI. Jego podejście do modlitwy różańcowej było bliskie Janowi Pawłowi II, który już rok po jego beatyfikacji ogłosił list o różańcu – „Rosarium Virginis Mariae”, w którym w niemal niezmienionej formie zatwierdził dla całego Kościoła tajemnice światła, wymyślone przez gorliwego księdza z maltańskiej stolicy.

    „Przechodząc od dzieciństwa i życia w Nazarecie do życia publicznego Jezusa kontemplacja prowadzi nas do tych tajemnic, które ze specjalnego tytułu nazwać można ‘tajemnicami światła’. W rzeczywistości całe misterium Chrystusa jest światłem. On jest « światłością świata » (J 8, 12). Jednak ten wymiar wyłania się szczególnie w latach życia publicznego, kiedy głosi On Ewangelię Królestwa. Pragnąc wskazać wspólnocie chrześcijańskiej pięć znamiennych momentów – tajemnic ‘pełnych światłości’ – tej fazy życia Chrystusa, uważam, że słusznie można by za nie uznać: 1. Jego chrzest w Jordanie; 2. objawienie siebie na weselu w Kanie; 3. głoszenie Królestwa Bożego i wzywanie do nawrócenia; 4. przemienienie na górze Tabor; 5. ustanowienie Eucharystii, będącej sakramentalnym wyrazem misterium paschalnego.” – pisze papież w liście o różańcu i dodaje: „Każda z tych tajemnic jest objawieniem Królestwa, które już nadeszło w samej Osobie Jezusa. (…) W tych tajemnicach, z wyjątkiem Kany, obecność Maryi pozostaje ukryta w tle. (…) W Kanie znajdujemy na Jej ustach i staje się ono wielkim macierzyńskim napomnieniem, skierowanym przez Nią do Kościoła wszystkich czasów: « Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie » (J 2, 5). Jest to napomnienie, które dobrze wprowadza w słowa i znaki Chrystusa w czasie Jego życia publicznego, stanowiąc maryjne tło dla wszystkich ‘tajemnic światła’.”

    źródło: opoka.org.pl / brewiarz.pl / aleteia.pl / timesofmalta.com / mł

    ______________________________________________________________________________________________________________

    8 maja

    Święty Stanisław, biskup i męczennik
    główny patron Polski

    Zobacz także:
      •  Święta Magdalena z Canossy, dziewica
      •  Święty Bonifacy IV, papież
      •  Święty Benedykt II, papież
    ***
    Święty Stanisław ze Szczepanowa

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.
    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.
    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.
    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.
    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.
    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać. Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.
    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.
    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).
    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.

    Relikwie św. Stanisława w Krakowie

    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Stanisławie, wyproś u Boga łaski dla Polski!

    Św. Stanisławie, wyproś u Boga łaski dla Polski!

    Święty Stanisławie, biskupie i męczenniku, módl się za nami

    Kapłanie Jezusa Chrystusa,
    Światło Kościoła Bożego,
    Pasterzu owieczek Chrystusowych,
    Apostole ludu wiernego,
    Patronie Ojczyzny naszej,
    Od dzieciństwa w doskonałości postępujący,
    Mężu do stanu duchowego przeznaczony,
    Mężu w stanie duchowym przykładny,
    Wzorze doskonałości świątobliwej,
    Wzorze biskupiej godności,
    Ozdobo kapłanów,
    Ozdobo Narodu Polskiego,
    Kaznodziejo prawdy,
    Mową i dziełami przed Bogiem wielki,
    Obrońco i karmicielu ubogich,
    Naśladowco wierny Jana Chrzciciela,
    Eliaszowi w żarliwości podobny,
    Pogromco występków,
    Cnót nauczycielu,
    Umarłych wskrzesicielu,
    W wierze wątpiących utwierdzających,
    Nadzieję zmartwychwstania umacniający,
    Bogu ofiaro przyjemna,
    W różnych chorobach lekarzu,
    Opiekunie całej Ojczyzny,
    Patronie we wszystkich potrzebach,
    Patronie na cały świat chrześcijański łaskami słynący.

    K.: Módl się za nami, św. Stanisławie.
    W.: Abyśmy się stali godnymi obietnic Chrystusowych.

    Módlmy się: Boże, za którego cześć św. Stanisław poniósł śmierć męczeńską z rąk ludzi bezbożnych; spraw, prosimy, aby wszyscy, którzy wzywają jego pomocy, odnieśli zbawienny skutek swojej prośby. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen. 

    ***

    Najdawniejszym i pierwszym źródłem do żywotu św. Stanisława są roczniki, czyli notatki według kolejności lat o najdawniejszych wydarzeniach, które za czasów arcybiskupa Arona (+ 1059) zostały przywiezione do Krakowa i które dalej uzupełniano, oraz Katalog biskupów krakowskich. W obu tych dokumentach znajdują się daty rządów św. Stanisława i wiadomość o translacji (przeniesieniu) jego ciała. O św. Stanisławie pisze pierwszy historyk polski, Anonim, zwany potocznie Gallem (ok. 1112), i – obszernie – bł. Wincenty Kadłubek (+ 1223), który jako biskup krakowski mógł mieć szersze informacje o swoim poprzedniku. Pierwszy, właściwy żywot św. Stanisława napisał dominikanin, Wincenty z Kielc, ok. 1240 roku. Żywot ten posłużył jako podstawa do kanonizacji męczennika.

    Stanisław urodził się w Szczepanowie prawdopodobnie około 1030 r. Podawane imiona rodziców: Wielisław i Małgorzata lub Bogna nie są pewne. Stanisław miał pochodzić z rodu Turzynów, mieszkających we wsi Raba i Szczepanów koło Bochni w ziemi krakowskiej. Wioska Szczepanów miała być własnością jego rodziny. Swoje pierwsze studia Stanisław odbył zapewne w domu rodzinnym, potem być może w Tyńcu w klasztorze benedyktyńskim. Nie jest wykluczone, że dalsze studia odbywał zgodnie z ówczesnym zwyczajem za granicą. Wskazuje się najczęściej na słynną wówczas szkołę katedralną w Leodium (Liege w Belgii) lub Paryż. Święcenia kapłańskie otrzymał ok. roku 1060.


    Biskup krakowski, Lambert Suła, mianował Stanisława kanonikiem katedry. Na zlecenie biskupa Stanisław założył, jak się przypuszcza, Rocznik krakowski, czyli rodzaj kroniki katedralnej, w której notował ważniejsze wydarzenia z życia diecezji. Po śmierci Lamberta (1070) Stanisław został wybrany jego następcą. Wybór ten zatwierdził papież Aleksander II. Konsekracja odbyła się jednak dopiero w roku 1072. Dwa lata przerwy wskazywałyby, że mogło chodzić w tym wypadku o jakieś przetargi, których okoliczności bliżej nie znamy.


    O samej działalności duszpasterskiej Stanisława wiemy niewiele. Dał się poznać jako pasterz gorliwy, ale i bezkompromisowy. Pewnym jest, że w swojej rodzinnej wiosce wystawił drewniany kościół pod wezwaniem św. Marii Magdaleny, który dotrwał do XVIII wieku. Dla biskupstwa nabył wieś Piotrawin na prawym brzegu Wisły. Jest bardzo prawdopodobne, że wygrał przed sądem książęcym spór o tę wieś ze spadkobiercami jej zmarłego właściciela. Opowieść o wskrzeszeniu Piotra jest legendą.


    Na pierwszym miejscu jednak największą zasługą Stanisława było to, że dzięki poparciu króla Bolesława Śmiałego, który go protegował na stolicę krakowską, udał się do papieża Grzegorza VII wyjednać wskrzeszenie metropolii gnieźnieńskiej. W ten sposób raz na zawsze ustały automatycznie pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. Św. Grzegorz VII przysłał do Polski 25 kwietnia 1075 r. swoich legatów, którzy orzekli prawomocność erygowania metropolii gnieźnieńskiej z roku 999/1000 oraz jej praw. Prawdopodobnie ustanowili też oni na stolicy arcybiskupiej św. Wojciecha nowego metropolitę, którego jednak imienia nie znamy.
    W centrum zainteresowania kronikarzy znalazł się przede wszystkim fakt zatargu Stanisława z królem Bolesławem Śmiałym, który zadecydował o chwale pierwszego, a tragicznym końcu drugiego. Trzeba bowiem przyznać, że Bolesław Śmiały, zwany również Szczodrym, należał do postaci wybitnych. Popierał gorliwie reformy Grzegorza VII. Po zawierusze pogańskiej odbudował wiele kościołów i klasztorów. Sprowadzał chętnie nowych duchownych do kraju. Koronował się na króla i przywrócił Polsce suwerenną powagę.
    Gall Anonim tak opisuje morderstwo Stanisława: “Jak zaś król Bolesław został z Polski wyrzucony, długo byłoby opowiadać. Lecz to wolno powiedzieć, że nie powinien pomazaniec na pomazańcu jakiegokolwiek grzechu cieleśnie mścić. Tym bowiem sobie wiele zaszkodził, że do grzechu grzech dodał; że za bunt skazał biskupa na obcięcie członków. Ani więc biskupa-buntownika nie uniewinniamy, ani króla mszczącego się tak szpetnie nie zalecamy”. Z tekstu wynika, że Gall sympatyzuje z królem, a biskupowi krakowskiemu przypisuje wyraźnie zdradę. Nie można się temu dziwić, skoro kronikarz żył z łaski książęcej. Pisał bowiem swoją historię na dworze Bolesława Krzywoustego, bratanka Bolesława Śmiałego.


    Mamy jeszcze jedną kronikę, napisaną przez bł. Wincentego Kadłubka, który był kolejnym biskupem krakowskim – a więc miał dostęp do źródeł bezpośrednich, których my dziś nie posiadamy. Według jego relacji sprawy miały przedstawiać się w sposób następujący: “Bolesław był prawie zawsze w kraju nieobecny, gdyż nieustannie brał udział w zbrojnych wyprawach. Historia to potwierdza faktycznie. I tak zaraz na początku swoich rządów (1058) udaje się do Czech, gdzie ponosi klęskę. Z kolei dwa razy wyrusza na Węgry, aby poprzeć króla Belę I przeciwko Niemcom (1060 i 1063). W roku 1069 wyruszył do Kijowa, aby tam poprzeć księcia Izasława, swojego krewnego, w zatargu z jego braćmi. W latach 1070-1072 widzimy znowu króla Bolesława w Czechach. Podobnie w latach 1075-1076. Po śmierci Beli I w roku 1077 Bolesław wprowadza na tron węgierski jego brata, św. Władysława. Wreszcie wyprawa druga do Kijowa (1077) przypieczętowała wszystko”. Wincenty Kadłubek pisze, że te wyprawy były powodem, że w kraju szerzył się rozbój i wiarołomstwo żon, a przez to rozbicie małżeństw i zamęt. Kiedy podczas ostatniej wyprawy na Ruś rycerze błagali króla, aby powracał do kraju, ten w najlepsze całymi tygodniami się bawił. Wtedy rycerze zaczęli go potajemnie opuszczać. Kiedy Bolesław wrócił do kraju, zaczął się okrutnie na nich mścić. Fakt targnięcia się na św. Stanisława w kościele, w czasie odprawiania Mszy świętej, świadczy najlepiej o tym, jak nieopanowany był jego tyrański charakter. Wincenty Kadłubek przytacza ponadto, że Bolesław nakazywał wiarołomnym żonom karmić piersiami swymi szczenięta.


    Kiedy król szalał, aby złamać opór, Stanisław jako jedyny – według kroniki Kadłubka – miał odwagę upomnieć króla. Kiedy zaś ten nic sobie z upomnienia nie czynił i dalej szalał, biskup rzucił na niego klątwę, czyli wyłączył króla ze społeczności Kościoła, a przez to samo zwolnił od posłuszeństwa poddanych. To zapewne Gall nazywa buntem i zdradą. Ze strony Stanisława był to akt niezwykłej odwagi pasterza, ujmującego się za swoją owczarnią, chociaż zdawał sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogą go za to spotkać.

    Autorytet Stanisława musiał być w Polsce ogromny, skoro według podania nawet najbliżsi stronnicy króla Bolesława nie śmieli targnąć się na jego życie. Król miał to uczynić sam. 11 kwietnia 1079 roku Bolesław udał się na Skałkę i w czasie Mszy świętej zarąbał biskupa uderzeniem w głowę. Potem kazał poćwiartować jego ciało. Ówczesnym zwyczajem bowiem ciało skazańca niszczono. Duchowni ze czcią pochowali je w kościele św. Michała na Skałce. Fakt ten jest dowodem czci, jakiej wtedy męczennik zażywał. Czaszka Stanisława posiada wszystkie zęby. To by świadczyło, że biskup zginął w pełni sił męskich. Mógł mieć ok. 40 lat. Na czaszce widać ślady 7 uderzeń ostrego żelaza, co potwierdza rodzaj śmierci, przekazany przez tradycję. Największe cięcie ma 45 mm długości i ok. 6 mm głębokości. Stanisław został uderzony z tyłu czaszki.


    Na wiadomość o dokonanym w tak ohydny sposób mordzie na biskupie, przy ołtarzu, w czasie sprawowania Najświętszej Ofiary, cały naród stanął przeciwko królowi. Opuszczony przez wszystkich, musiał udać się na banicję. Bolesław Śmiały usiłował jeszcze szukać dla siebie poparcia na Węgrzech u św. Władysława. Ten mu jednak odmówił. Zmarł tamże zapewne w 1081 roku. Istnieje podanie, że dwa ostatnie lata król spędził na ostrej pokucie w klasztorze benedyktyńskim w Osjaku, gdzie też miał być pochowany.
    W 1088 roku dokonano przeniesienia relikwii św. Stanisława do katedry krakowskiej. Kadłubek przytacza legendę, że ciała strzegły orły, wspomina też o cudownym zrośnięciu się porąbanych części ciała.

    Pierwsze starania o kanonizację św. Stanisława podjął już św. Grzegorz VII. Sam jednak papież musiał wkrótce opuścić Rzym i iść na dobrowolną banicję. Potem Polska została podzielona na dzielnice (1138). Tak więc chociaż kult św. Stanisława istniał od dawna, to jego kanonizacją zajął się formalnie dopiero biskup krakowski Iwo Odrowąż w 1229 r. On to polecił dominikaninowi Wincentemu z Kielc, aby napisał żywot Stanisława. Tego bowiem przede wszystkim żądał Rzym do kanonizacji. Sam biskup, bawiąc w Rzymie, gdzie starał się o wznowienie metropolii krakowskiej, poczynił pierwsze starania w sprawie kanonizacji Stanisława.
    Nie mniej energicznie sprawą kanonizacji zajął się kolejny biskup krakowski, Prandota. Zaprowadzono wówczas księgę cudów. W roku 1250 papież Innocenty IV wyznaczył do przeprowadzenia procesu specjalną komisję. Wynikiem jej pracy był sporządzony protokół, z którym w roku 1251 zostali wysłani do Rzymu mistrz Jakub ze Skarszewa, doktor dekretów, i mistrz Gerard, w towarzystwie franciszkanów i dominikanów. Wyniki komisji nie zadowoliły papieża. Wysłał do Polski franciszkanina, Jakuba z Velletri, aby ponownie zbadał księgę cudów i sprawdził, czy Świętemu cześć była oddawana nieprzerwanie. Po dokonaniu rewizji procesu w roku 1253 wyruszyło do Rzymu nowe poselstwo, do którego dołączono świadków cudów, zdziałanych za przyczyną św. Stanisława. Z nieznanych nam bliżej przyczyn stanowczy opór stawił kardynał Rinaldo Conti, późniejszy papież Aleksander IV (1254-1261). Właśnie od procesu Stanisława wprowadzona została praktyka “adwokata diabła” (łac. advocatus diaboli), którego zadaniem było wyciąganie na jaw wszystkich niejasności i zarzutów przeciw kanonizacji.


    Opór kardynała ostatecznie przełamano i dnia 8 września 1253 roku w kościele św. Franciszka z Asyżu papież Innocenty IV dokonał kanonizacji. Na ręce dostojników Kościoła w Polsce papież wręczył bullę kanonizacyjną. Wracających z Italii posłów Kraków powitał uroczystą procesją ze wszystkich kościołów. Na następny rok biskup Prandota wyznaczył uroczystość podniesienia relikwii Stanisława i ogłoszenia jego kanonizacji w Polsce. Uroczystość odbyła się dnia 8 maja 1254 roku. Stąd liturgiczny obchód ku czci Stanisława w Polsce przypada właśnie na 8 maja (w Kościele powszechnym na 11 kwietnia – dzień męczeńskiej śmierci).


    Św. Stanisław jest głównym patronem Polski (obok NMP Królowej Polski i św. Wojciecha, biskupa i męczennika); ponadto także archidiecezji gdańskiej, gnieźnieńskiej, krakowskiej, poznańskiej i warszawskiej oraz diecezji: lubelskiej, płockiej, sandomierskiej i tarnowskiej. Św. Jan Paweł II nazwał go “patronem chrześcijańskiego ładu moralnego”. W ciągu wieków przywoływano legendę o zrośnięciu się rozsieczonego ciała św. Stanisława. Kult Świętego odegrał w XIII i XIV wieku ważną rolę historyczną jako czynnik kształtowania się myśli o zjednoczeniu Polski. Wierzono, że w ten sam sposób – jak ciało św. Stanisława – połączy się i zjednoczy podzielone wówczas na księstwa dzielnicowe Królestwo Polskie.


    W ikonografii św. Stanisław przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są: miecz, palma męczeńska, u stóp wskrzeszony Piotrowin. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski

    Brewiarz.pl/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    Św. Stanisław – Biskup i Męczennik, patron Polski

    Sample

    fot. Wikimedia

    ***

    8 maja obchodzimy uroczystość św. Stanisława Biskupa, patrona Polski. Męczeńska śmierć biskupa krakowskiego z rąk króla Bolesława Śmiałego  – która zaowocowała pozbawieniem go korony królewskiej i wygnaniem z kraju – stanowi milowy krok w budowaniu autonomii Kościoła w królestwie Piastów od władzy świeckiej oraz w definiowaniu misji „krytycznego sumienia”, jaką zawsze Kościół powinien zajmować wobec świata polityki. Przesłanie to jest aktualne także i dziś.

    Stanisław ze Szczepanowa jako biskup zginął na polecenie króla Bolesława Śmiałego w 1079 r. najprawdopodobniej kiedy sprawował Mszę świętą w kościele św. Michała na Skałce. Jego męczeństwo spowodowało obalenie króla i umocnienia niezależności Kościoła od władz państwowych, a także budowę niezależnego od władzy świeckiej autorytetu Kościoła.

    Śmierć biskupa u podwalin budowania niezależności Kościoła w Polsce

    Znaczenie męczeństwa św. Stanisława dla było olbrzymie i daleko zmieniło sytuację Kościoła w państwie Piastów. Jak dowodził jeden z najlepszych polskich mediewistów prof. Jerzy Kłoczowski, książęta piastowscy poczynając od Mieszka I aż do końca XI wieku sprawowali rządy w sposób nadzwyczaj okrutny, nie licząc się ze swymi poddanymi. Zarówno budowanie jedności młodego państwa Piastów jak i jego chrystianizacja odbywały się drogą przemocy i kosztem dużych ofiar.

    Dopiero otwarty bunt bp. Stanisława i wspierających go małopolskich zakwestionował taki sposób sprawowania władzy. Od męczeńskiej śmierci biskupa krakowskiego, która potwierdziła moralną wyższość Kościoła w stosunku do króla, można mówić o kształtowaniu się na ziemiach polskich niezależnego od władzy świeckiej autorytetu Kościoła. Od tego czasu nigdy w historii Polski nie udało się już podporządkować Kościoła władzy świeckiej. A rozwijający się kult św. Stanisława, w kolejnych wiekach umacniał nurt niezależności Kościoła od państwa, co okazało się zbawienne dla pielęgnowania tożsamości narodowej w czasach opresji oraz totalitaryzmów.

    Kim był św. Stanisław

    Warto przypomnieć, że Stanisław ze Szczepanowa (ur. ok. 1030) należał do najlepiej wykształconych ówczesnych elit europejskich. Studiował m in. na najlepszych uniwersytetach w Paryżu i w Liège. Został obrany Biskupem krakowskim w 1072 za zgodą księcia Bolesława Śmiałego.

    Biskup Stanisław sprowadził do Polski legatów rzymskich, przyczynił się do odnowienia metropolii gnieźnieńskiej, po jej zniszczeniu na skutek najazdu czeskiego. Dzięki wskrzeszeniu metropolii gnieźnieńskiej, ustały pretensje metropolii magdeburskiej do zwierzchnictwa nad diecezjami polskimi. W 1076 r. w katedrze gnieźnieńskiej koronował Bolesława Śmiałego, która wzmacniała suwerenność młodego państwa. A jako że zależało mu na szerzeniu wiary chrześcijańskiej w ówczesnej Polsce, biskup wspierał także powstawanie i umacnianie klasztorów benedyktyńskich, stanowiących istotne ośrodki ewangelizacyjnie.

    Bunt przeciwko królowi

    Konflikt, który wybuchł pomiędzy królem Bolesławem a bp. Stanisławem – do dziś nie został do końca wyjaśniony. Zdaniem Galla Anonima chodziło o zdradę króla, natomiast znacznie bardziej wiarygodną tezę stawia Wincenty Kadłubek, który sugeruje bunt przeciwko królowi z przyczyn moralnych, w obronie prześladowanych przezeń okrutnie poddanych, z przede wszystkim rycerstwa. Chodziło zapewne o krytykę za strony biskupa niemoralnego życia monarchy oraz o obronę poddanych przed jego surowością i brutalnością rządów. Pretekstem do tych prześladowań był powrót części rycerzy z organizowanej przez Bolesława wyprawy kijowskiej, wbrew woli króla.

    Bp Stanisław najpierw upomniał króla i wezwał do zaprzestania okrutnych prześladowań, a gdy to nie poskutkowało zagroził ekskomuniką. Rozsierdziło to Bolesława, obawiał się bowiem powtórzenia sytuacji jaka nastąpiła w 1076 r. w Niemczech po obłożeniu ekskomuniką niemieckiego cesarza Henryka IV przez papieża Grzegorza VII, kiedy to poddani gremialnie wypowiedzieli mu posłuszeństwo.

    Biskup Stanisław został zabity na polecenie króla podczas Mszy św., którą celebrował 11 kwietnia (lub 8 maja) 1079 roku w kościele św. Michała na Skałce w Krakowie. Są podania, które mówią, że zabójstwa dokonał osobiście król. Ciało biskupa zostało następnie poćwiartowane.

    Wygnanie króla, zwycięstwo Kościoła

    Za mord na biskupie Bolesław utracił koronę, gdyż możnowładcy a także lud odwrócił się od niego. Natychmiast po morderstwie biskupa, Rzym pozbawił polskiego króla tytułu chrześcijańskiego władcy. Musiał uciekać na Węgry i zmarł na wygnaniu. Niektóre przekazy wskazują na klasztor benedyktynów w Osjaku, gdzie męczony wyrzutami sumienia pojednał się z Bogiem i w milczeniu pokutował za swoje grzechy. Zmarł na wygnaniu w 1081 r. lub rok później.

    Rozwój kultu

    Kult św. Stanisława rozpoczął się z chwilą przeniesienia jego zwłok na Wawel, w 10 lat po śmierci. 8 września 1253 roku papież Innocenty IV dokonał uroczystej kanonizacji biskupa Stanisława w bazylice św. Franciszka w Asyżu. Kult św. Stanisława odegrał ogromną rolę w zjednoczeniu rozbitego na dzielnice państwa polskiego. W 1595 r. papież Klemens VIII rozszerzył liturgiczną uroczystość św. Stanisława na cały Kościół.

    Większość polskich diecezji czci św. Stanisława jako głównego patrona. Papież Jan XXIII w 1963 roku ustanowił św. Stanisława – wraz ze św. Wojciechem i Najświętszą Maryją Panną Królową Polski – pierwszorzędnym patronem Polski.

    Relikwie św. Stanisława spoczywają w katedrze na Wawelu. W ikonografii chrześcijańskiej św. Stanisław jest przedstawiany jest w stroju pontyfikalnym z pastorałem. Jego atrybutami są miecz i palma męczeńska. Bywa ukazywany z orłem – godłem Polski.

    Stanisław_Samostrzelnik,_Św_Stanisław

    fot. Stanisław Samostrzelnik / Wikipedia

    e-Kai.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    7 maja

    Najświętsza Maryja Panna, Matka Łaski Bożej

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Gizela, ksieni
    ***
    Różne są tytuły, które chrześcijańska pobożność nadała w ciągu wieków Matce Najświętszej i pod którymi wzywamy Ją w różnych sytuacjach naszego życia, a także oddajemy cześć. Dziś wspominamy “Matkę Łaski Bożej” lub inaczej Matkę Bożą Łaskawą. Pierwsze sformułowanie jest dobrze znane z Litanii Loretańskiej do Matki Najświętszej. Bezpośrednim sprawcą łaski Bożej jest Jezus Chrystus, nasz Zbawiciel. Maryja jednak, tak jak jest Matką Chrystusa-Zbawiciela, Sprawcy wszelkiej łaski, jest tym samym Matką Łaski Bożej.W 1921 r. papież Benedykt XV, na prośbę kard. Dezyderego-Józefa Merciera, zezwolił na odprawianie w Belgii oficjum i Mszy o Najświętszej Maryi Pannie, Pośredniczce wszystkich łask, w dniu 31 maja. Stolica Apostolska pozwoliła odprawiać to oficjum i Mszę wielu innym diecezjom i rodzinom zakonnym zgodnie z ich prośbami. Dzięki temu wspomnienie o Najświętszej Maryi Pannie Pośredniczce stało się niemal powszechne.
    Sobór Watykański II w 1964 r. obszernie wyłożył rolę Maryi w misterium Chrystusa i Kościoła oraz dokładnie wyjaśnił sens i znaczenie pośrednictwa Najświętszej Dziewicy: “Macierzyńska rola Maryi w stosunku do ludzi żadną miarą nie przyćmiewa i nie umniejsza tego jedynego pośrednictwa Chrystusowego, lecz ukazuje jego moc. Cały bowiem zbawienny wpływ Błogosławionej Dziewicy na ludzi wywodzi się nie z jakiejś konieczności rzeczowej, lecz z upodobania Bożego i wypływa z nadmiaru zasług Chrystusa, na Jego pośrednictwie się opiera, od tego pośrednictwa jest zależny i z niego czerpie całą moc swoją; nie przeszkadza zaś w żaden sposób bezpośredniej łączności wiernych z Chrystusem, przeciwnie, umacnia ją” (KK 60).
    Wreszcie w roku 1971 Święta Kongregacja do spraw Kultu Bożego zatwierdziła Mszę pod tytułem “Najświętsza Maryja Panna, Matka i Pośredniczka łaski”. Ta Msza, zgodnie z nauką Soboru Watykańskiego II, równocześnie wspomina o roli macierzyńskiej i o funkcjach pośrednictwa Najświętszej Panny.Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek, jest jedynym Pośrednikiem, który zawsze żyje, aby wstawiać się za nami. Błogosławiona Dziewica, Matka i Pośredniczka łaski, została przez Boga w przedziwnym zamyśle Jego miłości ustanowiona Matką i pomocnicą Odkupiciela. Jest Ona Matką łaski, ponieważ nosiła w swym czystym łonie prawdziwego Boga i człowieka, a potem wydała dla nas samego Twórcę łaski. Jest Pośredniczką łaski, ponieważ była pomocnicą Chrystusa w uzyskaniu dla nas największej łaski – odkupienia i zbawienia, życia Bożego i chwały bez końca.Macierzyństwo Maryi w ekonomii łaski trwa nieustannie i bardzo często jest związane z określonym miejscem, figurą, obrazem, doznającym szczególnej czci ze strony wiernych. W Polsce w wielu kościołach i sanktuariach znajdują się obrazy Matki Bożej Łaskawej. Do najbardziej znanych i otoczonych kultem należą wizerunki w bazylice katedralnej w Kielcach i w kościele jezuitów na Starym Mieście w Warszawie.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Dawniejsza kolegiata (od 1171 r.), a obecnie bazylika katedralna w Kielcach, została wzniesiona pod wezwaniem Wniebowzięcia Matki Bożej, a szczególnej czci doznaje w niej obraz Matki Bożej Łaskawej. Znalazł się on tutaj z fundacji Wojciecha Piotrowskiego, audytora sądu biskupiego w 1602 r., umieszczony w południowej nawie kościoła, gdzie znajduje się do dziś. Wkrótce obraz zasłynął jako cudowny i ściągał wiernych z całej okolicy, głównie na uroczystość Matki Bożej Różańcowej. Obok ołtarza pojawiło się wiele widomych znaków wysłuchania próśb (wota). Ks. kan. Stanisław Panceriusz sprawił w 1636 r. srebrno-pozłacaną sukienkę z klejnotami, która skradziona została wraz z wotami. W jej miejsce umieszczono w 1872 r. metalową suknię ufundowaną przez Ignacego Smolenia, miejscowego kupca. Obraz Matki Bożej odnowił w 1858 r. ks. Antoni Brygierski. Bazylika katedralna stanowi centralne sanktuarium diecezji kieleckiej.

    NMP Łaskawa - Kielce

    Obraz Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy, znajduje się obecnie na Starym Mieście w kościele jezuitów. Do Polski przybył w 1651 roku jak dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, przywieziony do Warszawy przez nuncjusza apostolskiego arcybiskupa Jana de Torres. Początkowo był przechowywany w kościele pijarów przy ul. Długiej. Umieszczono go tutaj niezwykle uroczyście dnia 24 marca 1651 roku. Jego koronacji dokonał wspomniany nuncjusz papieski. Złota korona wysadzana perłami była darem Warszawy. Uroczystość odbyła się z udziałem pary królewskiej i licznie zgromadzonych mieszkańców stolicy.
    W 1664 roku magistrat miasta, wobec szerzącej się zarazy, zarządził szczególne modlitwy przebłagalne przed wizerunkiem Matki Bożej. Urządzono uroczystą procesję z obrazem, który niesiono do murów miasta i do bramy Nowomiejskiej, chcąc jakby zagrodzić zarazie wstęp do stolicy. Epidemia rzeczywiście ustała, obwołano więc Maryję Patronką Warszawy. Był to jednocześnie akt wdzięczności za opiekę Najświętszej Panny nad miastem w latach grozy wojennej i klęsk spowodowanych “potopem szwedzkim”.
    Udział pijarów wraz ze starszymi uczniami w powstaniu 1794 roku spowodował w stosunku do nich akcje odwetowe. Po upadku Warszawy gen. Suworow zajął sanktuarium na polową cerkiew prawosławną. Zaborcy zakazali tradycyjnych procesji majowych. W zamian za utracony kościół władze carskie przekazały pijarom w 1834 r. zrujnowany kościół pojezuicki przy ul. Świętojańskiej, w którym mieścił się magazyn wełny. Pijarzy dźwignęli kościół z ruin i do roku 1866 królowała w nim Matka Łaskawa. W ramach represji za udział w powstaniu styczniowym nastąpiła kasata pijarów. Kult Matki Bożej zachował charakter tylko lokalny. Po I wojnie światowej kościół przejęli jezuici. Oni to ukryli wizerunek Matki Bożej w czasie powstania warszawskiego w podziemiach kościoła, a po zakończeniu II wojny światowej odbudowali kościół i odnowili kult Łaskawej Patronki.
    W roku 1970 Paweł VI zatwierdził tytuł “Patronki Warszawy”. Dla ożywienia i upowszechnienia kultu postanowiono ponowić akt koronacji. Dokonał jej Prymas Tysiąclecia dnia 7 października 1973 r., w obecności biskupów i tysięcy mieszkańców Warszawy. Dnia 2 czerwca 1979 r., w pierwszy dzień swej pielgrzymki, św. Jan Paweł II złożył hołd Patronce Warszawy. W bolesnym i trudnym dla polskiego Narodu grudniu 1981 r., prymas Polski arcybiskup Józef Glemp modlił się przed Jej cudownym obrazem z całym ludem Bożym Warszawy za udręczoną Ojczyznę. Św. Jan Paweł II nawiedził obraz Matki Bożej Łaskawej również podczas swojej drugiej pielgrzymki do Ojczyzny (16 czerwca 1983 r.).
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    _________________________________________________________________________________

    Matka Boża Łaskawa – zapomniana Patronka Warszawy

    (Obraz Matki Bożej Łaskawej)

    ***

    „Lata 60. XVII wieku to okres największego rozkwitu kultu Łaskawej Matki. Wówczas do Warszawy zbliżała się epidemia, która pustoszyła okolice. Właśnie wtedy, za sprawą księdza Hiacynta Orselliego, postanowiono umieścić w Bramie Nowomiejskiej czczony przez warszawiaków obraz. Modlono się o cud odpędzenia zarazy. Obraz był również noszony w procesjach. W końcu prośby o łaskę ocalenia zostały wysłuchane” – pisze Paweł Ozdoba, przypominając dzieje cudownego obrazu znajdującego się w warszawskim kościele księży jezuitów.

    Kościół przy Świętojańskiej

    Spacerując wąskimi uliczkami warszawskiej Starówki, trafimy w końcu na ulicę Świętojańską, gdzie w cieniu Archikatedry Św. Jana stoi piękny kościół księży Jezuitów, wzniesiony w pierwszej połowie XVII w. z inicjatywy księdza Piotra Skargi.

    Temu znanemu kaznodziei królewskiemu zależało na otwarciu nowej placówki Zakonu Księży Jezuitów. Najdogodniejszym miejscem były okolice Zamku Królewskiego. Niestety zabudowa tego rejonu nie pozwalała na konstrukcję kolejnego budynku. Wtedy właśnie z pomocą przyszła Rada Miasta, która udostępniła księdzu Skardze niewielki plac przy najbardziej ruchliwej i reprezentacyjnej ulicy ówczesnej Warszawy. Udało się również wykupić kilka sąsiadujących ze sobą kamienic kupieckich. Tym oto sposobem, znalazło się miejsce dla świątyni, będącej obecną rezydencją Matki Bożej Łaskawej, Patronki Warszawy.

    Za panowania Wazów, kościół, wówczas pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny i św. Ignacego biskupa, stał się jednym z najważniejszych miejsc sakralnych w kraju. To właśnie w tym okresie jego wnętrze zapełniło się najwspanialszymi dziełami sztuki, np. Krucyfiksem z Lubeki. W II połowie XVII w. kościół sąsiadujący z Kolegiatą św. Jana nawiedzała cała rodzina królewska. Licznie przybywała również szlachta. Kazania głosili tutaj m.in. Adam Naruszewicz, Franciszek Bohomolec oraz święty Andrzej Bobola. Po kasacie Jezuitów w 1773 r., kościół stracił na znaczeniu. Pod koniec XVIII w. przekształcono go w  magazyn Kolegiaty. Charakter sakralny przywrócili jemu dopiero w 1836 r. ojcowie pijarzy. Niestety, druga wojna światowa nie oszczędziła pięknej świątyni, która została wysadzona w powietrze przez wojska niemieckie. Szczęśliwie, odbudowa zaczęła się już w kilka lat po zakończeniu wojny. Dzisiejsze mury stoją na zachowanych XVII-wiecznych fundamentach.

    Matka Boża z Faenzy

    Poznaliśmy już dzieje świątyni, w której od ponad 170 lat przebywa cudowny wizerunek Matki Bożej Łaskawej, zatem możemy przejść do samego obrazu. Kult Matki Bożej Łaskawej w Polsce rozwinął się bardzo szybko za sprawą nuncjusza apostolskiego abp. Giovanniego de Torres. To on przywiózł nad Wisłę obraz, który jest kopią oryginału mieszczącego się we włoskiej Faenzie. Był to dar papieża Innocentego X dla króla Jana Kazimierza, który miał go natchnąć przed zbliżającą się wyprawą berestecką.

    Podarunek biskupa Rzymu nie od razu zagościł w kościele przy Świętojańskiej. Pierwotnie opiekę nad nim sprawowali ojcowie pijarzy, ale po klęsce powstania listopadowego został przeniesiony do pojezuickiego kościoła i umieszczony w bocznej kaplicy. Gdy na początku XX w. Jezuici odzyskali świątynię, przenieśli obraz Matki Bożej Łaskawej do nawy głównej.

    O wyjątkowości obrazu świadczy również fakt, że był to pierwszy wizerunek maryjny zwieńczony koroną w Polsce. Nuncjusz de Torres nałożył na głowę Najświętszej Maryi Panny symbol władzy królewskiej już w marcu 1651 r., tj. 66 lat przed koronacją obrazu Matki Bożej Częstochowskiej. Wydarzenie to miało również oddźwięk we Włoszech, gdyż niedługo potem władze polskie przesłały do Faenzy chorągiew z łacińskim napisem: „Miasto Warszawa śluby ci składa i pozdrawia cię Dziewico, i pragnie by obraz, co niesie zdrowie ludom i królestwom, był ochroną zachowany w kościele pijarów. Bądź taką, jaką byłaś pod niebem Południa. Bądź strażniczką Lechii i pozwól, że nazwiemy Cię Patronką udręczonego ludu. Chroń berła Kazimierzowego i ofiaruj Lechii pokój oraz złamane strzały. Wojny otomańskie oraz choroby odpędź daleko. A swoich czcicieli i świątynię swoją broń, o Maryjo”. Warszawska uroczystość była specyficzna, gdyż odbyła się za zgodą papieża, lecz bez specjalnego dekretu Kongregacji ds. Obrzędów. Sformalizował ją dopiero w 1973 r. kardynał Stefan Wyszyński.

    Łaskawa Pani ratunkiem dla Rzeczpospolitej

    Lata 60. XVII wieku to okres największego rozkwitu kultu Łaskawej Matki. Wówczas do Warszawy zbliżała się epidemia, która pustoszyła okolice. Właśnie wtedy, za sprawą księdza Hiacynta Orselliego, postanowiono umieścić w Bramie Nowomiejskiej czczony przez warszawiaków obraz. Modlono się o cud odpędzenia zarazy. Obraz był również noszony w procesjach. W końcu prośby o łaskę ocalenia zostały wysłuchane. Epidemia nie dotarła do miasta. W dowód wdzięczności, Rada Miasta wydała oficjalny dokument pt. „Ślubowanie Warszawy” – Votum Varsavić, w którym to Stolica oddała się pod obronę Maryi jako „Tarczy” i „Obrony”.

    Patronkę Warszawy pokochano również w odległym Krakowie. Na początku XVIII w. zapanowało tam tzw. „morowe powietrze”. Krakowianie szukali pomocy. Wtedy to, z polecenia biskupa, który znał warszawskie cuda Łaskawej Pani, namalowano jej wizerunek na północnej elewacji kościoła Mariackiego. Żarliwe prośby mieszkańców grodu Kraka, szybko przyniosły pożądany efekt. Epidemia ustała, a mieszkańcy całym sercem oddali się pod opiekę Warszawskiej Patronki.

    Prawdopodobnie największym cudem, jaki przypisuje się Matce Bożej Łaskawej, jest pomoc w zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 r. Jednakże jak twierdzi ks. Józef Bartnik, współautor książki „Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą”, wsparcie to jest celowo zagłuszane: „Zapomniano, że w dniu święta Wniebowzięcia, 15 sierpnia 1920 r. przed świtem, na tle jeszcze mrocznego nieba, pojawiła się nad idącymi do ataku polskimi żołnierzami jaśniejąca postać Matki Bożej w Swym wizerunku Matki Łaskawej Patronki Warszawy. Pojawienie się zjawiska wywołało taką panikę i popłoch wśród bolszewików, że krzycząc z przerażenia «uchadi, Matier Bożija zasłaniajet Poljakow», uciekali z miejsca walki porzucając broń”. Wśród wielu ustnych przekazów i świadectw wsparcia dla wojsk polskich ze strony Matki Bożej, możemy również dotrzeć do słów samego Józefa Piłsudskiego, który miał rzec do kardynała Aleksandra Kakowskiego: „Eminencjo, ja sam nie wiem, jak myśmy tę wojnę wygrali”.

    Pomimo wielu starań, by bagatelizować udział Matki Zbawiciela w zwycięstwie nad bolszewikami, miejmy nadzieję, że zgromadzone do tej pory dokumenty i świadectwa pozwolą na wpisanie tej historii i zasług Mater Gratiarum do podręczników, tak jak to miało miejsce w przypadku objawień w Fatimie czy Licheniu.

    Matka Boża Łaskawa jest z nami już przeszło 360 lat. Przez ten czas musiała przetrwać wiele trudnych chwil, jak te podczas II wojny światowej. Mimo to, nigdy nas nie zawiodła i wiele razy broniła Stolicy oraz całej Rzeczpospolitej. Wysłuchiwała próśb i błagań nie tylko królów i szlachty, ale również zwykłych ludzi, którzy uciekali się pod Jej obronę. Również dziś, w czasach kryzysu i szeroko pojętego upadku obyczajów nie zapominajmy o Naszej Matce i módlmy się do niej słowami błogosławionego papieża Jana Pawła II:

     „Matko Słowa Wcielonego, Pani Łaskawa, miej w opiece Warszawę, jej mieszkańców i całą naszą Ojczyznę!

    Strzeż obecności Twojego Syna w sercach wszystkich ochrzczonych, aby pamiętali zawsze o swej godności ludzi odkupionych krwią Chrystusa, wezwanych do ufności Bogu i do służenia z miłością człowiekowi.

    Wypraszaj, Maryjo Twojemu ludowi wytrwałość, której potrzebuje, aby mógł pełnić wolę Ojca niebieskiego i dostąpić spełnienia obietnicy zbawienia.

    Niech pod Twą opieką ziarno świętości, tak bogato posiane na polskiej ziemi, stale się rozwija ożywiane łaską Ducha Świętego i wydaje obfite owoce w kolejnych pokoleniach. Amen.”

    (Modlitwa wypowiedziana przez Ojca Świętego św. Jana Pawła II w Warszawie, 13.06.1999 r.)

    Paweł Ozdoba/PCh24.pl

    _______________________________________________________________________________

    Matko łaski Bożej, módl się za nami!

    fot. via Pixabay – mostafa meraji

    ***

    Matko łaski Bożej, módl się za nami!

    Oto drugi tytuł, którym wysławiamy Bogarodzicę. Ponieważ Maryja urodziła nam Jezusa, który przyszedł nie z mocą ziemską, nie jako surowy sędzia, lecz przeciwnie – jako dobroć i zbawienie ludzkości, jako uosobiona Łaska Boża. Jest więc ona całkiem słusznie Matką łaski Bożej.

    Jest nią Maryja z innego jeszcze tytułu. Pisze o tym św. Ambroży: “Została ona nazwana łaski pełną z przysługującego jej całkowicie prawa; gdyż ona sama otrzymała łaskę, której nie dostąpiło żadne inne stworzenie. Została albowiem napełniona Sprawcą łaski, Bogiem samym”. Najświętsza Panna ma także matczyny wpływ na Jezusa, krynicę wszelkich łask. Ona prosi właśnie jako Matka i dlatego prośba jej staje się rozkazem. Powiedziała tylko “Nie mają już wina” (J 2, 3), a Jezus natychmiast uczynił swój pierwszy cud! 

    Do św. Bernarda przyszedł raz wielki grzesznik. Zrozpaczony myślał: “Niepodobna, bym znalazł jeszcze łaskę u Boga”. Lecz św. Doktor odrzekł mu: “Obawiasz się, czy znajdziesz jeszcze łaskę u Boga, w takim razie ufaj, że znajdziesz ją u Maryi!” To otworzyło mu oczy na Matkę łaski Bożej i dokonało cudu. Nieszczęśliwy nabrał otuchy, nawrócił się i jeszcze w godzinę śmierci wielbił Maryję jako Matkę Łaski Bożej. 

    Pamiętaj i ty także o Matce Łaski Bożej, gdy ogarniać cię będzie zwątpienie na widok ciężkich grzechów, gdy szatan będzie próbował pogrążyć cię w małoduszności. 
    Mów wtedy z prostotą dziecięcą: “O Maryjo, łaski pełna, Matko miłosierdzia, spojrzyj, jak obarczony grzechami jęczę w niewoli szatana! Ach, zlituj się nade mną, o Matko Jezusowa, wstawiaj się za mną!” 

    Pamiętaj o Matce Łaski Bożej, gdy zasępi ci czoło troska o zbłąkaną duszę syna, córki, lub jakiegoś biednego grzesznika, którzy zeszli na manowce. Nigdy nie zaniedbuj zwracać się z serdeczną prośbą do Maryi, nawet wtedy, gdy pomoc nie przyjdzie natychmiast. Wystarczy, gdy przyjdzie przed śmiercią. W takich chwilach nie zapominaj nigdy o tym zapewnieniu z ust anioła: “Nie bój się, Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga” (Łk 1, 30).

    o. Atanazy Bierbaum OFM, Z Bogiem, Kraków 1934/Fronda.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    6 maja

    Święci Apostołowie Filip i Jakub

    Święty Filip Apostoł

    Filip pochodził z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim. Był uczniem Jana Chrzciciela. Powołany przez Jezusa, został jednym z dwunastu Jego uczniów:Nazajutrz Jezus postanowił udać się do Galilei. I spotkał Filipa. Jezus powiedział do niego: “Pójdź za Mną”. Filip zaś pochodził z Betsaidy, z miasta Andrzeja i Piotra. Filip spotkał Natanaela i powiedział do niego: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”. Rzekł do niego Natanael: “Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. Odpowiedział mu Filip: “Chodź i zobacz” (J 1, 43-46).Wzmianka, że Filip pochodził z miasta Andrzeja i Piotra, wskazuje, że wszyscy trzej Apostołowie musieli się znać poprzednio, że znał go dobrze także św. Jan Apostoł, który te szczegóły przekazał. O powołaniu Filipa na Apostoła upewniają nas także katalogi, czyli trzy wykazy Apostołów, jakie nam pozostawiły Ewangelie (Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14), gdzie Filip jest zawsze wymieniany na piątym miejscu.
    Filip jest czynnym świadkiem cudownego nakarmienia rzeszy przez Pana Jezusa:Potem Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. (…) Kiedy Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: “Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?”. A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić. Odpowiedział mu Filip: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 1. 5-7).Filip musiał się cieszyć specjalnym zaufaniem Pana Jezusa, skoro poganie proszą go, aby im dopomógł w skontaktowaniu się z Chrystusem:A wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon (Bogu) w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go, mówiąc: “Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: “Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy” (J 12, 20-23).W czasie ostatniej wieczerzy Filip prosi Pana Jezusa, aby pokazał Apostołom swojego niebieskiego Ojca:Rzekł do Niego Filip: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Odpowiedział mu Jezus: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także Ojca. Dlaczego więc mówisz: Pokaż nam Ojca? Czyż nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec jest we Mnie?” (J 14, 8-10a).Postawione przez Filipa pytanie dało Jezusowi okazję wytłumaczenia Apostołom najintymniejszego związku, jaki w tajemnicy Trójcy Przenajświętszej istnieje pomiędzy Ojcem i Synem.Tyle informacji podaje Pismo święte. Za Klemensem Aleksandryjskim pierwszy historyk Kościoła, Euzebiusz, podaje, że św. Filip był w związku małżeńskim i miał dzieci. On też przytacza informację Polikratosa, biskupa Efezu, o córkach Filipa. Według tej relacji miał Apostoł zostawić trzy córki, które żyły bogobojnie w panieństwie. Euzebiusz pisze, że Filip miał cztery córki, które nazywa “prorokiniami”, a które miały zażywać wielkiej czci w Kościele pierwotnym. Papiasz, biskup Hierapolis, znał je osobiście. Wspomniane informacje o córkach św. Filipa Apostoła są wszakże tak fragmentaryczne, że niektórzy współcześni hagiografowie są skłonni przypuszczać, że w tym wypadku tradycja pomieszała dwie osoby: św. Filipa Apostoła i św. Filipa diakona z Dziejów Apostolskich (Dz 6, 1-6; 8, 4-40), który miał być żonaty i mieć cztery córki.
    Istnieją także dwa apokryfy: Dzieje Filipa i Ewangelia Filipa. Ze św. Filipem nie mają one żadnego związku, chociaż podszywają się pod jego autorstwo oraz świadków naocznych jego męki. Powstały one dopiero w wieku IV. Piszą one o wędrówkach apostolskich Filipa po krainie Partów i Helladzie oraz o różnych przygodach Apostoła, a wreszcie o jego męczeńskiej śmierci w Hierapolis. Opierały się one również na tym, co podawała pierwotna tradycja chrześcijańska, zatem mogą zawierać elementy prawdy. Ewangelia Filipa jest dziełem gnostyków, którzy pod imieniem Apostoła chcieli rozpowszechnić swoje heretyckie błędy.
    Filip miał apostołować również w Scytii – a więc w okolicach Donu i Dniepru. Byłby to więc pierwszy Apostoł Słowian. Potem miał przenieść się do Frygii (Mała Azja) i w jej stolicy, Hierapolis, ponieść męczeńską śmierć za panowania Domicjana (81-96) przez ukrzyżowanie, a potem ukamienowanie. Według świadectw greckich wraz ze św. Filipem miała być pochowana w Hierapolis również jego siostra Marianna i dwie córki Apostoła.
    Filip jest patronem Antwerpii oraz pilśniarzy i czapników.W ikonografii św. Filip przedstawiany jest z krzyżem, z pastorałem, ze zwojem. Czasami trzyma w ręku kamienie – znak męczeństwa. Towarzyszy mu anioł.

    Święty Jakub Młodszy, Apostoł

    Jakub, zwany Młodszym lub Mniejszym (dla odróżnienia od drugiego Apostoła Jakuba, zwanego także Starszym – przy czym starszeństwo oznacza tu kolejność włączenia do grona Apostołów), był synem Kleofasa i Marii (Mk 15, 40), rodzonym bratem św. Judy Tadeusza, krewnym Jezusa. W katalogach Apostołów jest wymieniany na jednym z ostatnich miejsc – co oznacza, że przyłączył się do grona Apostołów najpóźniej. Pochodził z Nazaretu. Jego matka miała na imię Maria (była spokrewniona ze św. Józefem), a jego ojcem był Alfeusz, zwany również Kleofasem (Mk 3, 18; Łk 6, 15; Mt 10, 3; J 19, 25). Jakub był rodzonym bratem św. Judy Tadeusza. Pisze o tym wyraźnie w swoim Liście i tym się chlubi: “Juda, sługa Jezusa Chrystusa, brat zaś Jakuba” (Jud 1). Także Łukasz nazywa Judę “Jakubowym”, czyli bratem Jakuba (Łk 6, 16; Dz 1, 13). Jakub Młodszy i św. Juda mieli jeszcze jednego brata, Józefa. Pisze jasno o tym św. Marek: “Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa” (Mk 15, 40). Tak więc braćmi byli dla siebie: Jakub, Juda i Józef.
    Po zmartwychwstaniu Jezusa Jakub wyróżniał się wśród Apostołów jako przewodniczący gminy chrześcijańskiej w Jerozolimie. Kiedy św. Piotr został cudownie uwolniony przez anioła z więzienia, każe o tym oznajmić Jakubowi (Dz 12, 17). Na soborze apostolskim św. Jakub zaraz po Piotrze zabrał głos i wpłynął na to, że św. Paweł mógł spokojnie pełnić swoją misję wśród pogan i nie narzucać im przepisów prawa Mojżeszowego (Dz 15, 13-21). Gdy św. Paweł po raz ostatni na Zielone Święta przybył do Jerozolimy (rok 57), św. Jakub przyjął go życzliwie (Dz 21, 17-26) i wyraził radość z jego sukcesów. Dla jego wszakże bezpieczeństwa proponuje św. Pawłowi, aby poddał się pewnym przepisom, które go obowiązywały jako Żyda.
    O tym, jak wielkiej powagi zażywał św. Jakub wśród Apostołów, świadczą Listy św. Pawła. Apostoł Narodów pisze w Liście do Koryntian, że Chrystus po swoim zmartwychwstaniu pokazał się również Jakubowi (1 Kor 15, 7). W Liście do Galatów szczyci się św. Paweł, że widział Jakuba, brata Pańskiego (Ga 1, 19). Jakub miał jednak żal do Pawła, że od nawróconych Żydów nie żądał zachowania obrzezania i innych nakazów prawa Mojżeszowego. Był bowiem przekonany, że ono nadal obowiązuje Żydów (Ga 2, 1-6). Także Paweł miał żal do Jakuba, że wpływał na Piotra, aby ten nadal przestrzegał Prawa Mojżeszowego (Ga 2, 11-14). Mimo tych różnic Paweł nie wahał się nazwać Jakuba filarem Kościoła (Ga 2, 9).
    Jakub zostawił list do wiernych Kościoła narodowości żydowskiej. Napisał go w latach 45-49. List był pisany pięknym językiem greckim, co wskazuje, że św. Jakub go dyktował, a pisał doskonały stylista. Na wstępie Listu Apostoł przedstawia się i podaje tytuł, który go uprawnia do pisania, oraz podaje adresatów: “Jakub, sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa, śle pozdrowienie dwunastu pokoleniom w rozproszeniu” (Jk 1, 1-2). Na samym początku zachęca, aby wierni byli wobec pokus odważni. Pokusy rodzą się w samym człowieku. Z kolei jakby polemizował ze św. Pawłem, który w podkreśleniu konieczności wiary w Chrystusa mniej uwzględniał potrzebę dobrych uczynków. Jakub napomina, że wiara bez uczynków jest martwa (Jk 2, 26). Podkreśla następnie, że wśród chrześcijan nie powinno się wyróżniać bogatych, a gardzić ubogimi, bo wszyscy są równi wobec Pana Boga. W bardzo obrazowym stylu akcentuje złość, jaką może wyrządzić język ludzki. Apostoł kończy swój list różnymi przestrogami i zachętą.
    O śmierci św. Jakuba Apostoła pisze Józef Flawiusz, współczesny mu historyk żydowski:Cesarz otrzymawszy wiadomość o śmierci Festusa, wysłał do Judei jako prokuratora Albinusa. Król (Agryppa II) natomiast pozbawił godności arcykapłańskiej Józefa i następcą jego na tym urzędzie mianował Ananosa (Annasza) o tym samym, co ojciec, imieniu. Młodszy Ananos… był z usposobienia człowiekiem hardym i niezwykle zuchwałym… Otóż Ananos… sądząc, że nadarzyła się dogodna sposobność, ponieważ umarł Festus, a Albinus był jeszcze w drodze, zwołał Sanhedryn i stawił przed sądem Jakuba, brata Jezusa, zwanego Chrystusem, oraz kilku innych. Oskarżył ich o naruszenie prawa i skazał na ukamienowanie (Dawne dzieje Izraela, 20, 9, 1).Panował wówczas cesarz Neron (54-68). Właśnie w Judei zmarł gubernator rzymski Porcjusz Festus (62). Tegoż więc roku 62 został ukamienowany św. Jakub Młodszy. Hegezyp, który żył w czasach po Apostołach ok. roku 160, pisał w swoich Pamiętnikach, że podczas kamienowania pewien folusznik (rzemieślnik produkujący tkaniny) doskoczył do Apostoła i uderzył Jakuba w głowę pałką. Euzebiusz dodaje, że przedtem strącono Jakuba ze szczytu świątyni.
    1 grudnia 351 r. na skutek objawienia, jakie miał mieć św. Epifaniusz, i poszukiwań zarządzonych przez św. Cyryla, patriarchę Jerozolimy, relikwie św. Jakuba Apostoła miały zostać znalezione razem z relikwiami Zachariasza i Symeona. Na tym miejscu wystawiono małą świątynię. Za czasów cesarza Justyna II (565-578) przeniesiono je do Konstantynopola, do kościoła wystawionego ku jego czci.
    Jakub już za życia doznawał wielkiej czci i to nie tylko wśród wyznawców Chrystusa, ale również wśród Żydów. Józef Flawiusz przytacza, że arcykapłan Annasz został po zaledwie 3 miesiącach sprawowania funkcji arcykapłana deponowany przez Heroda Agryppę właśnie za morderstwo, dokonane na Jakubie. I do Heroda, i do namiestnika doszły bowiem skargi, że Annasz nadużył swoich praw. Hegezyp, Klemens Aleksandryjski i Euzebiusz potwierdzają, że Jakub cieszył się wśród Żydów powagą ascety.
    Wśród apokryfów, czyli pism przypisywanych św. Jakubowi, chociaż autorem ich nie był, istnieje tak zwana Ewangelia Jakuba, zwana także Protoewangelią Jakuba. Apokryf pochodzi z wieku II. Zna go już Klemens Aleksandryjski, św. Justyn i Orygenes. Zawiera on wiele ciekawych szczegółów z życia Najświętszej Maryi Panny, które zapewne przekazała pierwotna tradycja chrześcijańska. Apokryf ten jest cenny i bardzo ciekawy.
    Św. Jakub jest patronem dekarzy.
    W ikonografii św. Jakub przedstawiany jest w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Czasami jako biskup rytu wschodniego. Jego atrybutami są także: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna, zwój.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ____________________________________________________________________________

    Święty Filip

    Święty Filip

    Św. Jakub Mniejszy (po lewej) i św. Filip (po prawej)

    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    KATECHEZA BENEDYKTA XVI Z 6 WRZEŚNIA 2006

    (…) Apostoł zobowiązuje nas do poznania Jezusa z bliska. W istocie przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiej osoby, wymaga bliskości, co więcej – po części żyje nią.

    Drodzy bracia i siostry,

    kontynuując omawianie postaci różnych Apostołów, jak to czynimy od paru tygodni, spotykamy dziś Apostoła Filipa. W wykazach Dwunastu znajduje się on zawsze na piątym miejscu (tak w Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 14; Dz 1,13), a więc zasadniczo wśród pierwszych. Chociaż Filip był Żydem z pochodzenia, to jednak nosił greckie imię, podobnie jak Andrzej, co w pewnym sensie świadczy o otwarciu kulturowym, którego nie można nie doceniać. Wiadomości, jakie mamy o nim, przynosi nam Ewangelia Jana. Pochodził on z tego samego miejsca, co Piotr i Andrzej, czyli z Betsaidy (por. J 1, 44), miasteczka należącego do tetrarchii jednego z synów Heroda Wielkiego, który również miał na imię Filip (por. Łk 3, 1).

    Czwarta Ewangelia opowiada, że po powołaniu go przez Jezusa Filip spotyka Natanaela i mówi mu: “Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i Prorocy – Jezusa, syna Józefa, z Nazaretu” (J 1, 45). Słysząc dość sceptyczną odpowiedź Natanaela (“Czyż może być co dobrego z Nazaretu?”), Filip nie poddał się i odrzekł stanowczo: “Chodź i zobacz” (J 1, 46). W tej odpowiedzi, oschłej, lecz jednoznacznej, Filip ukazał charakter prawdziwego świadka: nie zadowolił się przekazaniem wiadomości jako teorii, ale zwrócił się wprost do rozmówcy, radząc mu, by osobiście przekonał się o tym, co usłyszał. By odważył się spróbować. Tych samych słów – chodź i zobacz – użył sam Jezus, kiedy dwaj uczniowie Jana Chrzciciela przyszli do Niego, by zapytać, gdzie mieszka. Jezus odpowiedział: “Chodźcie, a zobaczycie” (por. J 1, 39).

    Możemy sądzić, że Filip zwraca się również do nas w tych dwóch słowach, które zakładają osobiste zaangażowanie. Również nam powiedział Natanaelowi: “Chodź i zobacz”. Apostoł zobowiązuje nas do poznania Jezusa z bliska. W istocie przyjaźń, prawdziwe poznanie drugiej osoby, wymaga bliskości, co więcej – po części żyje nią. Nie należy zresztą zapominać, że – jak to napisał Marek – Jezus wybrał Dwunastu przede wszystkim po to, “aby Mu towarzyszyli” (Mk 3, 14), gdyż tylko w ten sposób, uczestnicząc w Jego życiu mogą Go poznać i później głosić Jego naukę. Muszą dzielić Jego życie i wprost od Niego uczyć się nie tylko stylu Jego postępowania, ale przede wszystkim, kim On naprawdę jest. Później, w Liście Pawła do Efezjan, przeczytamy, że ważne jest “nauczyć się Chrystusa” (4, 20), a więc nie tylko i nie tyle słuchać Jego nauczania i Jego słów, ile bardziej jeszcze poznawać Go osobiście, to znaczy Jego człowieczeństwo i boskość, Jego tajemnicę, Jego piękno. Albowiem jest On nie tylko nauczycielem, ale Przyjacielem, a nawet Bratem. Jak moglibyśmy poznać Go dogłębnie, pozostając w oddali? Zażyłość, poufałość, codzienne obcowanie pozwalają nam odkrywać prawdziwą tożsamość Jezusa Chrystusa. Otóż o tym właśnie przypomina nam apostoł Filip. I tym samym zachęca nas do “pójścia” i “zobaczenia”, a więc do wejścia w kontakt słuchania, odpowiadania i wspólnoty życia z Jezusem, dzień po dniu.

    Z kolei podczas rozmnożenia chleba, Jezus zwrócił się do Filipa z konkretną, choć zaskakującą prośbą, a mianowicie, gdzie można by kupić chleb dla zaspokojenia głodu wszystkich ludzi, którzy szli za Nim (por. J 6, 5). Wtedy Filip odpowiedział z wielkim realizmem: “Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać” (J 6, 7). Widzimy tu rzeczowy charakter i realizm Apostoła, który potrafi ocenić rzeczywiste aspekty sytuacji. Wiemy, co było potem: że Jezus wziął chleb, łamał go i – pomodliwszy się – rozdawał go. W ten sposób nastąpiło rozmnożenie chleba. Ciekawe jednak, że Jezus poprosił właśnie Filipa o pierwszą wskazówkę, jak rozwiązać problem: to wyraźny znak, że apostoł należał do ścisłej grupy otaczających Go.

    W innym bardzo ważnym dla przyszłej historii momencie, przed Męką, kilku Greków, znajdujących się w Jerozolimie z okazji Paschy, “przystąpiło do Filipa… i prosili go mówiąc: «Panie, chcemy ujrzeć Jezusa». Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi” (J 12, 20-22). Jeszcze raz mamy dowód jego wyjątkowego prestiżu w gronie kolegium apostolskiego. Przede wszystkim w tym przypadku występuje on w roli pośrednika między niektórymi Grekami, ponieważ najprawdopodobniej mówił po grecku i mógł być tłumaczem, a Jezusem; nawet jeśli przyłącza się do Andrzeja, innego apostoła o greckim imieniu, to jednak to do niego zwracają się cudzoziemcy. Jest to dla nas nauką, abyśmy i my byli zawsze gotowi zarówno na przyjęcie próśb o wstawiennictwo niezależnie od tego, od kogo by one pochodziły, jak i na skierowanie ich do Pana, jedynego, który może je w pełni zaspokoić. Ważne jest bowiem, aby wiedzieć, że to nie my jesteśmy adresatami próśb tych, którzy do nas przystępują, lecz Pan: do Niego mamy kierować każdego, kto znajdzie się w potrzebie. To właśnie: każdy z nas musi być drogą otwartą ku Jezusowi!

    Jest jeszcze jedna, zupełnie wyjątkowa sytuacja, w której Filip wkracza na scenę. Podczas Ostatniej Wieczerzy, gdy Jezus stwierdził, że poznanie Jego oznacza poznanie Ojca (por. J 14, 7), Filip niemal naiwnie zapytał: “Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” (J 14, 8). Jezus odpowiedział mu tonem dobrotliwej wymówki: “Filipie, tak długo jestem z wami, a jeszcze Mnie nie poznałeś? Kto Mnie zobaczył, zobaczył także i Ojca. Dlaczego więc mówisz: «Pokaż nam Ojca?» Czy nie wierzysz, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie?… Wierzcie Mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we Mnie” (J 14, 9-11). Są to jedne z największych słów w Ewangelii Jana. Zawierają one prawdziwe i właściwe objawienie. Na zakończenie Prologu do swej Ewangelii Jan stwierdza: “Boga nikt nigdy nie wiedział. Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, o Nim pouczył” (J 1, 18).

    Otóż oświadczenie to, które pochodzi od ewangelisty, podjął tutaj i potwierdził sam Jezus, nadając mu jednak nowy odcień. Kiedy bowiem w Prologu Janowym mowa jest o wyjaśnieniu, jakiego udzielił Jezus słowami swego nauczania, to w odpowiedzi udzielonej Filipowi, odnosi się On do własnej osoby jako takiej, dając poznać, że można Go zrozumieć nie tylko przez to, co mówi, ale bardziej jeszcze przez to, kim On po prostu jest. Aby wyrazić to paradoksem Wcielenia, możemy rzec, że Bóg przybrał oblicze ludzkie, oblicze Jezusa, i w konsekwencji od tej chwili jeżeli naprawdę pragniemy poznać oblicze Boga, nie pozostaje nam nic innego, jak kontemplować oblicze Jezusa! W Jego obliczu widzimy rzeczywiście, kim jest Bóg i jaki jest Bóg!

    Ewangelista nie mówi nam, czy Filip w pełni zrozumiał słowa Jezusa. Pewne jest, że całkowicie poświęcił Mu własne życie. Według niektórych późniejszych przekazów (np. Dzieje Filipa i inne), nasz Apostoł ewangelizował najpierw Grecję, a potem Frygię i tam, w Gerapolis poniósł śmierć męczeńską, opisaną jako ukrzyżowanie bądź ukamienowanie. Chciałbym zakończyć naszą refleksję przypomnieniem celu, do którego ma zmierzać całe nasze życie: spotkanie Jezusa tak, jak spotkał Go Filip, starając się zobaczyć w Nim samego Boga, Ojca niebieskiego. Jeżeli zabraknie tego starania, będziemy zawsze odwoływać się do samych siebie, jak w lustrze, i będziemy coraz bardziej samotni! Filip natomiast uczy nas, by dać się pozyskać Jezusowi, być z Nim i zachęcać również innych do dzielenia tego nieodzownego towarzystwa. A widząc i znajdując Boga, znaleźć także prawdziwe życie.

    BENEDYKT XVI papież

    L’Osservatore Romano 1/2007/wiara.pl

    ________________________________________________________________________________

    Św. Jakub Młodszy

    Audiencja generalna, Benedykt XVI – 28 czerwca 2006 r.

    (…) Księga Dziejów Apostolskich podkreśla wybitną rolę, jaką ten ostatni Jakub odegrał w Kościele jerozolimskim. Na Soborze Apostolskim, zwołanym tam po śmierci Jakuba Starszego, potwierdził wraz z innymi, że poganie mogą zostać przyjęci do Kościoła bez obowiązku poddania się przedtem obrzezaniu.

    Drodzy bracia i siostry,

    Obok postaci Jakuba “Starszego”, syna Zebedeusza, o którym mówiliśmy w ubiegłą środę, w Ewangeliach pojawia się inny Jakub, zwany “Młodszym”. On również znajduje się na liście dwunastu Apostołów, wybranych osobiście przez Jezusa i jest zawsze określany jako “syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 5; Dz 1, 13). Często bywał on utożsamiany z innym jeszcze Jakubem, zwanym “Mniejszym” (por. Mk 15, 40), synem pewnej Marii (por. tamże), którą mogłaby być “Maria, żona Kleofasa”, obecna, według Czwartej Ewangelii, u stóp Krzyża wraz z Matką Jezusa (por. J 19, 25). On również pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), którego na sposób semicki nazywany jest “bratem” (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    Księga Dziejów Apostolskich podkreśla wybitną rolę, jaką ten ostatni Jakub odegrał w Kościele jerozolimskim. Na Soborze Apostolskim, zwołanym tam po śmierci Jakuba Starszego, potwierdził wraz z innymi, że poganie mogą zostać przyjęci do Kościoła bez obowiązku poddania się przedtem obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Święty Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swego wyjazdu do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem-Piotrem, uznając go na równi z nim za “filar” tego Kościoła (por. Ga 2, 9). Judeo-chrześcijanie uważali go później za swój główny punkt odniesienia. Przypisywany mu jest również List, noszący imię Jakubowego i należący do kanonu Nowego Testamentu. Nie występuje on w nim jako “brat Pana”, lecz jako “sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Uczeni rozważają zagadnienie kwestię tożsamości obu tych postaci o tym samym imieniu: Jakuba – syna Alfeusza i Jakuba – “brata Pana”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Natomiast Dzieje Apostolskie ukazują nam ważną rolę, jaką pewien “Jakub” odegrał, jak już wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa w pierwotnym Kościele (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najbardziej znaczącym jego czynem była wypowiedź w sprawie trudnych stosunków między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego i tymi wywodzącymi się spośród pogan: wraz z Piotrem przyczynił się on do przezwyciężenia czy raczej zintegrowania pierwotnego judaistycznego wymiaru chrześcijaństwa, w którym nie narzucano nawróconym poganom obowiązku podporządkowania się wszystkim przepisom prawa Mojżeszowego. Księga Dziejów Apostolskich przekazała nam kompromisowe rozwiązanie, zaproponowane właśnie przez Jakuba, a zatwierdzone przez wszystkich obecnych tam Apostołów, zgodnie z którym od pogan, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, należało wymagać jedynie, aby powstrzymali się od bałwochwalczego zwyczaju spożywania mięsa zwierząt złożonych w ofierze bogom oraz od “rozwiązłości”; termin ten najprawdopodobniej nawiązywał do niedozwolonych związków małżeńskich. W praktyce chodziło o przyjęcie nielicznych tylko zakazów prawa mojżeszowego, uważanych za dość ważne.

    W ten sposób osiągnięto dwa znaczące i uzupełniające się cele, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznano nierozerwalną więź, łączącą chrześcijaństwo z religią żydowską jako jego nieustająco żywe i aktualne źródło; z drugiej strony, chrześcijanom wywodzącym się spośród pogan zezwolono na zachowanie własnej tożsamości społecznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do przestrzegania tzw. mojżeszowych “przykazań ceremonialnych”: nie obowiązywały one już nawróconych pogan. W sumie zapoczątkowano praktykę wzajemnego uznania i szacunku, która mimo narastających później nieporozumień, miała na celu z samej swej istoty obronę tego, co było charakterystyczne dla każdej z obu stron.

    El Greco/pl.wikipedia.org

    ***

    Jakub wymieniany jest zawsze jako „syn Alfeusza” (por. Mt 10, 3; Mk 3, 18; Łk 6, 15; Dz 1, 13). Często był utożsamiany z innym Jakubem, nazywanym Mniejszym (por. Mk 15, 40), synem Marii (por. tamże), którą mogła być „Maria, żona Kleofasa”, obecna, według czwartej Ewangelii, u stóp krzyża razem z Maryją, Matką Jezusa (por. J 19, 25). Również on pochodził z Nazaretu i prawdopodobnie był krewnym Jezusa (por. Mt 13, 55; Mk 6, 3), na sposób semicki nazywanym bratem (por. Mk 6, 3; Ga 1, 19).

    O tym ostatnim Jakubie księga Dziejów Apostolskich mówi, że odgrywał doniosłą rolę w Kościele w Jerozolimie. Podczas soboru apostolskiego zwołanego po śmierci Jakuba Starszego razem z innymi stwierdził, iż poganie mogą być przyjęci do Kościoła bez poddawania się wcześniej obrzezaniu (por. Dz 15, 13). Św. Paweł, który przypisuje mu szczególne ukazanie się Zmartwychwstałego (por. 1 Kor 15, 7), przy okazji swej podróży do Jerozolimy wymienia go nawet przed Kefasem – Piotrem, nazywając kolumną tego Kościoła, na równi z nim (por. Ga 2, 9). Później judeochrześcijanie uznawali go za swój główny punkt odniesienia. Jemu też został nawet przypisany list, który nosi imię Jakubowego, zawarty w nowotestamentalnym kanonie. Nie występuje on w nim jako „brat Pana”, ale jako „sługa Boga i Pana Jezusa Chrystusa” (Jk 1, 1).

    Wśród uczonych rozważa się kwestię identyfikacji tych dwóch osób o tym samym imieniu – Jakuba, „syna Alfeusza”, i Jakuba, „brata Pańskiego”. W tradycji ewangelicznej nie zachowała się żadna opowieść ani o jednym, ani o drugim w odniesieniu do ziemskiego życia Jezusa. Dzieje Apostolskie natomiast pokazują nam, że jeden Jakub odegrał doniosłą rolę, jak już wcześniej wspomnieliśmy, po zmartwychwstaniu Jezusa, będąc pośrodku Kościoła pierwotnego (por. Dz 12, 17; 15, 13-21; 21, 18). Najdonioślejszym aktem jego działalności była interwencja w kwestii trudnej relacji między chrześcijanami pochodzenia żydowskiego a chrześcijanami pochodzenia pogańskiego: przyczynił się on, razem z Piotrem, do przezwyciężenia, albo lepiej – do zintegrowania oryginalnego wymiaru chrześcijaństwa z wymaganiami nienakładania na nawróconych pogan konieczności poddania się wszystkim normom Prawa Mojżeszowego.

    Księga Dziejów Apostolskich przechowała dla nas rozwiązanie kompromisowe, zaproponowane właśnie przez Jakuba i zaakceptowane przez wszystkich obecnych Apostołów, zgodnie z którym poganom, którzy uwierzą w Jezusa Chrystusa, stawia się jako warunek tylko powstrzymanie się od zwyczaju jedzenia mięsa zwierząt, które były ofiarowane bożkom, oraz od „nierządu”, który prawdopodobnie nawiązuje do niedozwolonego współżycia seksualnego. W praktyce chodziło o przylgnięcie tylko do nielicznych zakazów, które były uważane za bardzo ważne w prawodawstwie Mojżeszowym.

    W ten sposób otrzymano dwa znaczące i uzupełniające się rozwiązania, ważne do dzisiaj: z jednej strony uznaje się ścisły związek, jaki łączy chrześcijaństwo z religią żydowską, jako swym żywym i ważnym na zawsze źródłem; z drugiej zaś pozwala się chrześcijanom pochodzenia pogańskiego na zachowanie własnej identyczności socjologicznej, którą by utracili, gdyby zostali zmuszeni do zachowywania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie muszą już one być uważane za obowiązujące dla nawróconych pogan. W ten sposób zapoczątkowano praktykę wzajemnego poszanowania i uznania, która – pomimo późniejszych różnych nieporozumień – ze swej natury dążyła do zachowania tego, co było charakterystyczne dla Żydów i pogan.

    Najstarsza informacja o śmierci tego Jakuba została nam przekazana przez historyka żydowskiego Józefa Flawiusza. W swoich Dawnych dziejach Izraela (20, 201n), zredagowanych w Rzymie pod koniec I wieku, mówi on, że śmierć Jakuba była przesądzona w sposób nielegalny przez najwyższego kapłana Ananiasza, syna Annasza, opisanego w Ewangeliach, który wykorzystał przerwę między obaleniem prokuratora rzymskiego Festusa a przybyciem jego następcy Albinusa, żeby zadekretować jego ukamienowanie w roku 62.

    Z imieniem tego Jakuba, oprócz apokryficznej Protoewangelii Jakuba, który wysławia świętość i dziewictwo Maryi, Matki Jezusa, jest w sposób szczególny związany list, który nosi jego imię. W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami. Zachęca nas m.in. do wytrwałości w próbach radośnie przyjętych oraz do ufnej modlitwy, by otrzymać od Boga dar mądrości, dzięki któremu dojdziemy do zrozumienia, że prawdziwe wartości życia nie polegają na przemijających bogactwach, lecz na umiejętności podzielenia własnych zasobów z biednymi i potrzebującymi (por. Jk 1, 27).

    W ten sposób List św. Jakuba ukazuje nam chrześcijaństwo bardzo konkretne i praktyczne.

    Wiara musi realizować się w życiu, przede wszystkim w miłości bliźniego, szczególnie zaś w zaangażowaniu na rzecz ubogich. W tym kontekście trzeba czytać również słynne zdanie: „Tak jak ciało bez ducha jest martwe, tak też jest martwa wiara bez uczynków” (Jk 2, 26). Czasem ta deklaracja Jakuba była stawiana jako przeciwieństwo stwierdzeń św. Pawła, według którego zostaliśmy usprawiedliwieni przez Boga nie na mocy naszych czynów, ale dzięki naszej wierze (por. Ga 2, 16; Rz 3, 28). Jednakże oba te zdania, pozornie przeciwstawne w swoich odmiennych perspektywach, w rzeczywistości, jeżeli są dobrze interpretowane, uzupełniają się wzajemnie. Św. Paweł sprzeciwia się pysze człowieka, który myśli, że nie potrzebuje miłości Boga, uprzedzającego nas; sprzeciwia się pysze ludzkiej wystarczalności, bez łaski danej i niezasłużonej. Św. Jakub natomiast mówi o dziełach jako naturalnym owocu wiary. „Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce” – mówi Pan (Mt 7, 17). Św. Jakub powtarza to i mówi to do nas.

    List św. Jakuba napomina nas, abyśmy zdali się na dłonie Boga we wszystkim, co czynimy, powtarzając zawsze słowa: „Jeżeli Pan zechce” (Jk 4, 15). Uczy nas w ten sposób, abyśmy nie ustawiali naszego życia w sposób automatyczny i interesowny, ale zostawili przestrzeń dla niepojętej woli Boga, który zna rzeczywiste dobro dla nas. W ten sposób św. Jakub pozostaje aktualnym na zawsze mistrzem życia dla każdego z nas.

    Benedykt XVI – papież

    z oryginału włoskiego tłumaczył o. Jan Pach OSPPE/Tygodnik Niedziela

    _____________________________________________________________________________

    Święci Apostołowie Filip i Jakub. Jaką lekcję dają współczesnemu Kościołowi?

    web3-saint-apostles-james-the-less-philip-fr-lawrence-lew-o-p-flickr

    z lewej św. Jakub Mniejszy, z prawej św. Filip./fot. Fr Lawrence Lew O.P./Flickr/Aleteia.pl

    ***

    „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy” – zawołał Filip. A Jakub dodawał: „Gniew męża nie wykonuje sprawiedliwości Bożej”.

    Całą noc spędził na modlitwie, a później ich wybrał. Dwunastu, którzy formowali się, widząc Jego życie, relację z Ojcem, nocne modlitwy, gdy znikał na długie godziny. Wśród dni byli Filip i Jakub zwany Młodszym lub Mniejszym.

    Wspominamy ich tego samego dnia. To zresztą charakterystyczne dla apostołów. Przecież nawet tak odmienne osobowości, tacy indywidualiści, jak Piotr i Paweł „wylądowali” w tym samym wezwaniu litanii, a ich imiona śpiewamy na jednym oddechu. Czy to nie lekcja dla współczesnego Kościoła, targanego sporami i dyskusjami? Sam Jakub pisał zresztą w latach 45–49 w swym liście, który wszedł do biblijnego kanonu: „Niech zbyt wielu z was nie uchodzi za nauczycieli, moi bracia, bo wiecie, że tym bardziej surowy czeka nas sąd. Wszyscy bowiem często upadamy”.

    Pochodzący z Betsaidy nad Jeziorem Galilejskim, czyli miasta Piotra i Andrzeja, Filip był pierwotnie uczniem Jana Chrzciciela. Do historii przeszła wymiana zdań między nim a Natanaelem, który słysząc: „Znaleźliśmy Tego, o którym pisał Mojżesz w Prawie i prorocy – Jezusa, syna Józefa z Nazaretu”, odparował: „Czyż może być coś dobrego z Nazaretu?”. „Chodź i zobacz” – usłyszał od Filipa.

    To Filip nie dowierzał, że można nakarmić głodny tłum: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. To on w czasie ostatniej wieczerzy zawołał: „Panie, pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”.

    Euzebiusz z Cezarei pisał, że miał on cztery córki, które nazywał „prorokiniami”. Apostoł często mylony jest z diakonem Filipem, który w Dziejach Apostolskich posłuszny natchnieniom Ducha Świętego wykonał prawdziwy krok wiary… wychodząc w południe „na drogę, która była pusta”. Zaryzykował, a po chwili przejeżdżał nią etiopski dworzanin i cała historia zakończyła się chrztem. Jeśli prawdą jest to, że apostoł Filip działał w Scytii, w okolicach Donu i Dniepru, byłby pierwszym apostołem Słowian. Stamtąd miał przenieść się do Frygii i nauczać w jej stolicy, Hierapolis.

    Pochodzący z Nazaretu Jakub był synem Kleofasa i Marii, rodzonym bratem Judy Tadeusza (wspomina o tym w swym liście) i Józefa („Były tam również niewiasty, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa”). Jego imię po hebrajsku oznacza „Niech Bóg chroni”, a nazywamy go „młodszym” lub „mniejszym” ze względu na kolejność przystąpienia do grona apostołów. Ileż razy do pionu stawiały mnie jego zanotowane w liście zdania: „Oto mały ogień, a jak wielki las podpala. Tak i język jest ogniem, sferą nieprawości. Za jego pomocą wielbimy Boga i Ojca i nim przeklinamy ludzi stworzonych na podobieństwo Boże. Z tych samych ust wychodzi błogosławieństwo i przekleństwo. Tak być nie może, bracia moi!”. To on przewodniczył gminie chrześcijańskiej w Jerozolimie (gdy Piotr został cudownie uwolniony z więzienia, kazał oznajmić o tym Jakubowi), on pisał do wiernych narodowości żydowskiej, że „wiara bez uczynków jest martwa”.

    Marcin Jakimowicz/Gość Niedzielny

    _________________________________________________________________________________

    Święci Apostołowie – Filip i Jakub Młodszy

    Święci Apostołowie – Filip i Jakub Młodszy

    Apostołowie św. Filip (po prawej) i św. Jakub Młodszy (po lewej) – El Greco, Public domain, via Wikimedia Commons

    ***

    Wśród grona świętych, których stawia nam za wzór Kościół około trzydziestu nosi imię Filip, a ponad czterdziestu pięciu Jakub. Pojawiali się w różnych epokach, ich drogi na ołtarze były odzwierciedleniem tego, co działo się w i z Kościołem w konkretnej rzeczywistości. Jednakże spośród wielu Filipów i Jakubów 6 maja wspominamy tych, którym dane było towarzyszyć Jezusowi. Apostołowie Filip i Jakub Młodszy mogli doświadczać Jego obecności widzieć, słuchać. I jak inni z grona wybranych nauczać, a wreszcie za wiarę oddać życie.

    To Filip prosił Jezusa – Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy
    Święty Filip, pochodził z Betsaidy nad jeziorem Genezaret. I zanim pojawił się przy Jezusie, zanim usłyszał Pójdź za Mną, był uczniem Jana Chrzciciela. Wśród Apostołów, w tak zwanych katalogach, czyli wykazach zawartych w Ewangeliach jest zawsze wymieniany na piątym miejscu. I choć informacje o nim zawarte w innych, pozabiblijnych źródłach są nieprecyzyjne lub nie dają się zweryfikować (jak na przykład to czy rzeczywiście posiadał rodzinę i dzieci – córki), a niektóre mają charakter legend budujących kult i niosących sporą dawkę cudowności, to należy pamiętać, że nie jeden raz św. Jan Ewangelista ukazuje nam Filipa przy Jezusie.

    Filip towarzyszy Jezusowi w chwili, gdy Ten cudownie karmi liczne tłumy. To Filipa poganie pytają o Jezusa, chcąc się z nim spotkać. Do niego się zwracają: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa. I ta sytuacja jest uważana za dowód szacunku jakim się cieszył Apostoł. Filip jest również w Wieczerniku i prosi Jezusa: Pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy. A słowa jakie usłyszał wówczas w odpowiedzi, zawierają wyjaśnienie związku jaki w Trójcy Świętej istnieje między Bogiem Ojcem a Synem Bożym.  Ponadto, to Filip na sceptyczne stwierdzenie Natanaela: Czy może być co dobrego z Nazaretu?  Reaguje: Chodź i zobacz.

    W ikonografii św. Filip Apostoł jest przedstawiany w towarzystwie Anioła. Atrybutami świętego są pastorał i zwój oraz krzyż i czasami kamienie w rękach. Dwa ostatnie symbole odnoszą się do jego męczeńskiej śmierci (najpierw ukrzyżowania i następnie kamienowania). Śmierć miała nastąpić w czasach panowania Domicjana (między 81 a 96 rokiem). Życie zakończył w Hierapolis, stolicy Azji Mniejszej, gdzie nauczał. I to właśnie tam włoscy archeolodzy w ruinach bizantyjskiego kościoła odkryli grób z inskrypcjami wskazującymi na miejsce pochówku Apostoła.   

    Filar Kościoła – św. Jakub Młodszy
    Drugi ze świętych wspominanych 6 maja, to święty Jakub nazywany Młodszym jest wymieniany w spisach Apostołów na jednym z ostatnich miejsc, co świadczy o tym, że do grona dołączył najpóźniej (w odróżnieniu od świętego Jakuba Starszego, który pojawia się na początku listy). Wywodził się z Nazaretu, był spokrewniony z Jezusem. Nie mamy informacji o nim, o jego byciu przy Jezusie, zanim nastąpiło rozproszenie Apostołów. Dopiero po zmartwychwstaniu pojawia się Jakub, który pełni istotną rolę – przewodniczy gminie chrześcijańskiej w Jerozolimie i też cieszy się szczególnym poważaniem.

    Razem z bratem Tadeuszem obrany został apostołem i jego to odznaczył zmartwychwstający Jezus, albowiem jemu się objawił, a wstępując potem do Nieba, polecił mu zwierzchnictwo nad kościołem w Jerozolimie, jak głosi święty Hieronim. Niezmierny to był zaszczyt być biskupem pierwszego kościoła; ale i odwagę trzeba było mieć niemniejszą, aby się podjąć tego urzędu w mieście, w którym ukrzyżowano Chrystusa i w którym mieszkali najzajadlejsi nieprzyjaciele chrześcijaństwa. (Żywoty Świętych Pańskich na wszystkie dni roku – Katowice/Mikołów 1937).

    Na soborze apostolskim przemawiał zaraz po św. Piotrze. Wiemy, że prawdopodobnie dzięki Jakubowi pojawił się pewien kompromis w zakresie wymagań stawianych nawróconym poganom, a dotyczący konieczności wypełniania tzw. przykazań ceremonialnych Prawa Mojżeszowego. Nie oczekiwano od nich ścisłego ich przestrzegania. Ta postawa, choć nie we wszystkim się zgadzali, była w tym bliska przekonaniom św. Pawła. I to też św. Paweł też określał Jakuba filarem Kościoła. Ponadto na szczególna uwagę zasługuje list, jaki Jakub skierował do wiernych Kościoła.

    „W kanonie Nowego Testamentu zajmuje on pierwsze miejsce wśród tzw. listów katolickich, czyli skierowanych nie tylko do konkretnego Kościoła, np. w Rzymie czy Efezie, ale do wielu Kościołów. Chodzi o list o szczególnej doniosłości, który bardzo mocno podkreśla konieczność nieograniczania własnej wiary do czystej deklaracji słownej czy abstrakcyjnej, ale o wyrażenie jej konkretnymi dobrymi czynami” (Benedykt XVI).

    Najstarsze informacje o śmierci św. Jakuba przekazał nam żydowski historyk Józef Flawiusz. Do śmierci Apostoła, w czasach panowania Nerona, przyczynił się człowiek hardy i niezwykle zuchwały – arcykapłan Annasz. Jakub został w roku 62 ukamienowany i też uderzony pałką w głowę albo zrzucony z dachu świątyni.

    Święty Jakub, będący patronem dekarzy, w ikonografii jest przedstawiany w tunice i płaszczu, z mieczem oraz z księgą. Jego atrybutami są również: halabarda, kamienie, korona w rękach, torba podróżna oraz zwój. Św. Jakub ukazywany jest również jako biskup rytu wschodniego.

    o. Paweł Kosiński SJ/Deon.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    5 maja

    Święty Stanisław Kazimierczyk, prezbiter

    Zobacz także:
      •  Błogosławiona Maria Katarzyna Troiani, dziewica
      •  Św. Anioł, prezbiter i męczennik
      •  Błogosławiony Sulprycjusz Nuncjusz
    ***
    Święty Stanisław Kazimierczyk

    Stanisław Sołtys urodził się 27 września 1433 r. w Kazimierzu, wówczas miasteczku pod Krakowem. Jego ojciec, Maciej, był tkaczem, a zarazem rajcą miejskim. Stanisław ukończył teologię na Akademii Krakowskiej. W 1456 r. wstąpił do klasztoru Kanoników Regularnych Laterańskich przy kościele Bożego Ciała w Krakowie. Klasztor ów został założony na specjalne życzenie świętej królowej Jadwigi. Po przyjęciu święceń kapłańskich (prawdopodobnie ok. 1458 r., można też spotkać datę 1462/1463), przełożeni zlecili mu pełnienie urzędu oficjalnego kaznodziei i spowiednika, a w klasztorze – funkcji mistrza nowicjatu, lektora i zastępcy przełożonego. Powierzonym obowiązkom poświęcił się bez reszty. Był przy tym wierny regule i przepisom zakonnym. “Dla wielu był przewodnikiem na drogach życia duchowego” – powiedział o nim św. Jan Paweł II. Prowadził intensywne życie kontemplacyjne, a zarazem jako znakomity kaznodzieja skutecznie oddziaływał na swoich słuchaczy. Zbliżał ich do Pana Boga nie tylko słowami prawdy, ale również przykładem życia i miłosierdziem wobec bliźnich. Bardzo troszczył się o chorych i biednych, usługiwał im z miłością. Często oddawał część własnego pożywienia potrzebującym. Wiele czasu spędzał na modlitwie, żywił gorące nabożeństwo do Męki Pana Jezusa, czcił Matkę Najświętszą i uważał się za Jej “wybranego” syna. Szczególną pobożnością otaczał swojego patrona, pielgrzymował do jego grobu w katedrze wawelskiej raz w tygodniu.
    W klasztorze przeżył 33 lata. Zmarł 3 maja 1489 r. w opinii świętości. Pochowano go pod posadzką kościoła Bożego Ciała, zgodnie z jego pokorną prośbą, aby wszyscy go deptali. Już w rok po śmierci Stanisława sporządzono spis 176 nadzwyczajnych łask uzyskanych dzięki jego orędownictwu. Elewacja relikwii odbyła się w 1632 r. 18 kwietnia 1993 roku podczas uroczystej Mszy świętej beatyfikacyjnej na placu św. Piotra w Rzymie św. Jan Paweł II dokonał potwierdzenia kultu księdza Stanisława Kazimierczyka i zaliczył go do grona błogosławionych. Także w Rzymie 17 października 2010 r. papież Benedykt XVI wpisał go do katalogu świętych.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________________________________________

    4 maja

    Święty Florian, żołnierz, męczennik

    Zobacz także:
      •  Święty Józef Maria Rubio, prezbiter
    ***




    Sanktuarium Św. Wojciecha Biskupa i Męczennika w Cieszęcinie
    ***

    Według żywotu z VIII w., Florian z Lauriacum urodził się ok. 250 roku w Zeiselmauer (Dolna Austria). W młodym wieku został dowódcą wojsk rzymskich, stacjonujących w Mantem, w pobliżu Krems (obecnie w północno-wschodniej Austrii). Podczas prześladowania chrześcijan przez Dioklecjana został aresztowany wraz z 40 żołnierzami i przymuszony do złożenia ofiary bogom. Wobec stanowczej odmowy wychłostano go i poddano torturom. Przywiedziono go do obozu rzymskiego w Lorch koło Wiednia. Namiestnik prowincji, Akwilin, starał się groźbami i obietnicami zmusić oficera rzymskiego do odstępstwa od wiary. Kiedy jednak te zawiodły, kazał go biczować, potem szarpać jego ciało żelaznymi hakami, wreszcie uwiązano kamień u jego szyi i zatopiono go w rzece Enns. Miało się to stać 4 maja 304 roku. Jego ciało odnalazła Waleria i ze czcią je pochowała. Nad jego grobem wystawiono z czasem klasztor i kościół benedyktynów, objęty potem przez kanoników laterańskich. Do dnia dzisiejszego St. Florian jest ośrodkiem życia religijnego w Górnej Austrii. Św. Florian jest patronem archidiecezji wiedeńskiej.
    W roku 1184 na prośbę księcia Kazimierza Sprawiedliwego, syna Bolesława Krzywoustego, Kraków otrzymał znaczną część relikwii św. Floriana. W delegacji odbierającej relikwie miał się znajdować także bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski. Ku ich czci wystawiono w dzielnicy miasta, zwanej Kleparzem, okazałą świątynię. Kiedy w 1528 r. pożar strawił tę część Krakowa, ocalała jedynie ta świątynia. Odtąd zaczęto św. Floriana czcić w całej Polsce jako patrona podczas klęsk pożaru, powodzi i sztormów. Kraków jeszcze dzisiaj obchodzi pamiątkę św. Floriana jako święto. Florian jest patronem Austrii i Bolonii oraz Chorzowa; ponadto hutników, strażaków i kominiarzy, a także garncarzy i piekarzy. W Warszawie pod wezwaniem św. Floriana jest katedra warszawsko-praska. W ikonografii św. Florian przedstawiany jest jako gaszący pożar oficer rzymski z naczyniem. Czasami jako książę. Bywa, że w ręku trzyma chorągiew. Jego atrybutami są: kamień młyński u szyi, kolczuga, krzyż, czerwony i biały krzyż, miecz, palma męczeńska, płonący dom, orzeł, tarcza, zbroja.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    ______________________________________________________________________________

    Święty Florian. Święty z kamieniem u szyi

    fot. zeller.de/Wikipedia

    ***

    Odmówił złożenia przysięgi wobec bożków rzymskich, a kiedy chciał wspomóc prześladowanych, sam zginął za wiarę. Został zamordowany w okrutny sposób. Dziś św. Florian jest jedynym, znanym z imienia “austriackim” męczennikiem z początków chrześcijaństwa.

    Człowiek wiary

    4 maja wspominamy w Kościele św. Floriana, męczennika, patrona strażaków.

    Florian żył w czasach ostatniego prześladowania chrześcijan za cesarza Dioklecjana w ówczesnej rzymskiej prowincji Ufernoricum, dzisiejszej Górnej Austrii. Był tam szefem kancelarii namiestnika.

    Jako członek chrześcijańskiej wspólnoty w Lauriacum (obecne Lorch) odmówił złożenia wymaganej przez cesarza przysięgi wobec bożków rzymskich, składanej przez urzędników. Z tego powodu został odsunięty od urzędu i osiedlił się w pobliżu dzisiejszego St. Pölten.

    Zginął, chcąc pomóc prześladowanym

    Dowiedziawszy się, że młody Kościół w Lauriacum przeżywa ciężkie prześladowania, powrócił tam, chcąc mu pomóc. Został jednak natychmiast ujęty. Biczowano go, rozrywano jego ciało hakami a później uwiązano kamień u szyi i utopiono. Stało się to 4 maja 304 r. na moście na rzece Enns.

    Stracono też grupę chrześcijan, którzy stanęli w obronie Floriana i protestowali przeciwko tak wysokiemu i niesprawiedliwemu wyrokowi. Ich doczesne szczątki spoczywają w nowym głównym ołtarzu bazyliki w Lorch. Położone nieopodal opactwo znajduje się w miejscu pierwszego pochowania św. Floriana.

    Patron strażaków

    Ponieważ Florian zginął śmiercią męczeńską w nurtach rzeki, pobożność ludowa obrała go sobie za patrona strażaków. Św. Florian czczony jest jako orędownik podczas pożarów i powodzi, patronuje także strażakom, hutnikom i kominiarzom oraz piwowarom, bednarzom, węglarzom i ceramikom.

    W 1971 r. austriacka diecezja Linz obrała św. Floriana za swego pierwszego patrona. Wtedy to relikwie męczennika przywiózł z Krakowa do Lorch ówczesny arcybiskup krakowski Karol Wojtyła.

    W związku z przypadającą w 2004 r. 1700 rocznicą śmierci św. Floriana, od 4 maja ten święty męczennik został – obok św. Leopolda – drugim patronem całej Austrii. Jest on jedynym, znanym z imienia „austriackim” męczennikiem z początków chrześcijaństwa.

    Najstarszym zachowanym dokumentem mówiącym o życiu św. Floriana jest pochodzący z VIII wieku „Passio Floriani”, spisany w 450 lat po męczeńskiej śmierci świętego. W oparciu o tę opowieść, pod bazyliką w Lorch archeolodzy odkryli fundamenty późnoromańskiego kościoła, a w nim – na centralnym miejscu – szczątki ok. 40 osób, najprawdopodobniej chrześcijan zamordowanych wraz z Florianem. W tym miejscu wznosi się obecnie ołtarz główny bazyliki w Lorch, nieopodal zaś opactwo św. Floriana.

    Św. Florian w Polsce

    W Polsce relikwie św. Floriana obecne są od XII wieku, co zapisano w „Annales Capituli Cracoviensis”. Początkowo przebywały w głównym ołtarzu katedry na Wawelu, a św. Florian został pierwszym patronem w Krakowie. Część relikwii pozostawiono dla wzniesionego w 1185 r. na krakowskim Kleparzu kościoła pod jego wezwaniem.

    Z Krakowa kult św. Floriana zaczął się rozchodzić na całą Polskę, a także na Węgry. Do Lorch podarował je w 1736 r. bp J. Lipski, co wpłynęło na ożywienie kultu św. Floriana w Austrii. Nasilenie się jego kultu nastąpiło na przełomie XIX i XX wieku w dobie społecznych oczekiwań na patrona w niebezpieczeństwach epidemii, pożarów i klęsk żywiołowych.

    KAI/Stacja7.pl

    _________________________________________________________________________________

    Modlitwa do Świętego Floriana

    Męczenniku święty, święty Florianie, od wieków czczony na polskiej ziemi, bądź i dziś naszym Patronem, Orędownikiem i Obrońcą przed Bogiem.

    Uproś nam u Boga żywą wiarę, byśmy oparli się laicyzacji życia i wszędzie słowem i czynami miłości umieli mężnie ją wyznać.

    Tak, jak dawniej chroń nas od wojny, ognia, powodzi i wszelkich klęsk żywiołowych.

    Czuwaj nad ludźmi ciężkiej i niebezpiecznej pracy: strażakami, hutnikami i kominiarzami.

    Strażaków ucz poświęcenia i ofiarnej służby w czasie klęsk żywiołowych, w ratowaniu ludzkiego życia i mienia.

    Ucz nas poszanowania środowiska naturalnego.

    Wypraszaj nam u Boga łaski i cnotę męstwa, abyśmy kiedyś przez Miłosierdzie Boże zasłużyli na wieczną nagrodę w niebie. Amen.

    _____________________________________________________________________________________________________________


    3 maja

    Najświętsza Maryja Panna Królowa Polski
    główna Patronka Polski

    Zobacz także:
      •  Święty Piotr Cudotwórca, biskup
      •  Święty Teodozy Peczerski, opat
    ***



    Tytuł Matki Bożej jako Królowej narodu polskiego sięga drugiej połowy XVI wieku. Grzegorz z Sambora, renesansowy poeta, nazywa Maryję Królową Polski i Polaków. Teologiczne uzasadnienie tytułu “Królowej” pojawi się w XVII wieku po zwycięstwie odniesionym nad Szwedami i cudownej obronie Jasnej Góry, które przypisywano wstawiennictwu Maryi.
    Wyrazicielem tego przekonania Polaków stał się król Jan Kazimierz, który 1 kwietnia 1656 roku w katedrze lwowskiej przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej obrał Maryję za Królową swoich państw, a Królestwo Polskie polecił jej szczególnej obronie. W czasie podniesienia król zszedł z tronu, złożył berło i koronę, i padł na kolana przed wielkim ołtarzem. Zaczynając swoją modlitwę od słów: “Wielka Boga-Człowieka Matko, Najświętsza Dziewico”, ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Królestwa Polskiego. Przyrzekł szerzyć Jej cześć, ślubował wystarać się u Stolicy Apostolskiej o pozwolenie na obchodzenie Jej święta jako Królowej Korony Polskiej, zająć się losem ciemiężonych pańszczyzną chłopów i zaprowadzić w kraju sprawiedliwość społeczną. Po Mszy świętej, w czasie której król przyjął również Komunię świętą z rąk nuncjusza papieskiego, przy wystawionym Najświętszym Sakramencie odśpiewano Litanię do Najświętszej Maryi Panny, a przedstawiciel papieża odśpiewał trzykroć, entuzjastycznie powtórzone przez wszystkich obecnych nowe wezwanie: “Królowo Korony Polskiej, módl się za nami”.
    Warto dodać, że Jan Kazimierz nie był pierwszym, który oddał swoje państwo w szczególną opiekę Bożej Matki. W roku 1512 gubernator hiszpański ogłosił Matkę Bożą szczególną Patronką Florydy. W roku 1638 król francuski, Ludwik XIII, osobiście i uroczyście ogłosił Matkę Bożą Wniebowziętą Patronką Francji, a Jej święto 15 sierpnia ustanowił świętem narodowym.
    Choć ślubowanie Jana Kazimierza odbyło się przed obrazem Matki Bożej Łaskawej we Lwowie, to jednak szybko przyjęło się przekonanie, że najlepszym typem obrazu Królowej Polski jest obraz Pani Częstochowskiej. Koronacja obrazu papieskimi koronami 8 września 1717 roku ugruntowała przekonanie o królewskości Maryi. Była to pierwsza koronacja wizerunku Matki Bożej, która odbyła się poza Rzymem.
    Niestety śluby króla Jana Kazimierza nie zostały od razu spełnione. Dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. Episkopat Polski zwrócił się do Stolicy Apostolskiej o wprowadzenie święta dla Polski pod wezwaniem “Królowej Polski”. Papież Benedykt XV chętnie przychylił się do tej prośby (1920). Biskupi umyślnie zaproponowali Ojcu świętemu dzień 3 maja, aby podkreślić nierozerwalną łączność tego święta z Sejmem Czteroletnim, a zwłaszcza z uchwaloną 3 maja 1791 roku pierwszą Konstytucją polską.
    Dnia 31 października 1943 roku papież Pius XII dokonał poświęcenia całej rodziny ludzkiej Niepokalanemu Sercu Maryi. Zachęcił równocześnie, aby aktu oddania się dopełniły wszystkie chrześcijańskie narody. Episkopat Polski uchwalił, że w niedzielę 7 lipca 1946 roku aktu poświęcenia dokonają wszystkie katolickie rodziny polskie; 15 sierpnia – wszystkie diecezje, a 8 września – cały naród polski. Na Jasnej Górze zebrało się ok. miliona pątników z całej Polski. W imieniu całego narodu i Episkopatu Polski akt ślubów odczytał uroczyście kardynał August Hlond.
    Wcześniej, zaraz po wojnie w roku 1945, Episkopat Polski pod przewodnictwem kardynała Augusta Hlonda odnowił na Jasnej Górze akt poświęcenia się i oddania Bożej Matce. Ponowił też złożone przez króla Jana Kazimierza śluby. W uroczystości tej brała udział milionowa rzesza wiernych. W przygotowaniu do tysięcznej rocznicy chrztu Polski (966-1966), w czasie uroczystej “Wielkiej Nowenny”, na apel prymasa Polski, kardynała Stefana Wyszyńskiego, cała Polska ponownie oddała się pod opiekę Najświętszej Maryi, Dziewicy-Wspomożycielki. 26 sierpnia 1956 roku Episkopat Polski dokonał aktu odnowienia ślubów jasnogórskich, które przed trzystu laty złożył król Jan Kazimierz. Prymas Polski był wtedy w więzieniu. Symbolizował go pusty tron i wiązanka biało-czerwonych kwiatów. Po sumie pontyfikalnej odczytano ułożony przez prymasa akt odnowienia ślubów narodu. W odróżnieniu od ślubowań międzywojennych, akt ślubowania dotykał bolączek narodu, które uznał za szczególnie niebezpieczne dla jego chrześcijańskiego życia. 5 maja 1957 r. wszystkie diecezje i parafie oddały się pod opiekę Maryi. Finałem Wielkiej Nowenny było oddanie się w święte niewolnictwo całego narodu polskiego, diecezji, parafii, rodzin i każdego z osobna (w roku 1965), tak aby Maryja mogła rozporządzać swoimi czcicielami dowolnie ku ich większemu uświęceniu, dla chwały Bożej i dla królestwa Chrystusowego na ziemi.
    Dnia 3 maja 1966 roku prymas Polski, kardynał Stefan Wyszyński, w obecności Episkopatu Polski i tysięcznych rzesz oddał w macierzyńską niewolę Maryi, za wolność Kościoła, rozpoczynające się nowe tysiąclecie Polski.
    W 1962 r. Jan XXIII ogłosił Maryję Królowę Polski główną patronką kraju i niebieską Opiekunką naszego narodu.Naród polski od wieków wyjątkowo czcił Maryję jako swoją Matkę i Królową. Bolesław Chrobry miał wystawić w Sandomierzu kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Władysław Herman, uleczony cudownie, jak twierdził, przez Matkę Bożą, ku Jej czci wystawił okazałą świątynię w Krakowie “na Piasku”. Król Zygmunt I Stary przy katedrze krakowskiej wystawił ku czci Najświętszej Maryi Panny kaplicę (zwaną Zygmuntowską), która jest zaliczana do pereł architektury renesansu. Bolesław Wstydliwy wprowadził zwyczaj odprawiania Rorat w Adwencie. Jan Sobieski jako zawołanie do boju pod Wiedniem dał wojskom imię Maryi. Na tę pamiątkę papież bł. Innocenty XI ustanowił święto Imienia Maryi (obchodzone do dziś 12 września w rocznicę wiktorii wiedeńskiej). Maryja była także Patronką polskiego rycerstwa. Stefan Czarniecki przed każdą bitwą odmawiał Zdrowaś Maryja. Tadeusz Kościuszko swoją szablę poświęcił w kościele Matki Bożej Loretańskiej w Krakowie. Na palcu hetmana Stanisława Żółkiewskiego w czasie badania grobu znaleziono po wielu latach pierścień z napisem: Mancipium Mariae (własność Maryi).
    Bardzo często także mieszczanie zdobili swoje kamienice wizerunkami Matki Bożej, by mieć w Niej obronę. Figury i obrazy ustawiano na murach obronnych, jak to jeszcze dzisiaj można oglądać w Barbakanie Krakowskim. Pod figurą Matki Bożej Niepokalanej, która stała we Lwowie nad Bramą Krakowską, był napis: Haec praeside tutus (pod Jej opieką bezpieczny). Bardzo wiele przydrożnych kapliczek poświęcano Maryi. Święto Zwiastowania lud polski nazywał Matką Bożą Wiosenną; na nabożeństwach majowych wypełniał kościoły; Matkę Bożą Wniebowziętą nazywał Zielną, bo niósł wtedy do poświęcenia dożynkowe wieńce ziela; siewy rozpoczynał z Matką Bożą Siewną (Narodzenie Matki Bożej obchodzone 8 września). W wigilie, poprzedzające święta Matki Bożej – pościł. Na piersiach noszono szkaplerz lub medalik Matki Bożej. Pieśni religijnych ku czci Matki Bożej nie ma tyle żaden naród w świecie, co naród polski.
    Także polscy święci uznawali Maryję za swą szczególną Opiekunkę. Św. Wojciech uratowany jako dziecko z ciężkiej choroby za przyczyną Matki Bożej został ofiarowany na służbę Panu Bogu. Znana jest legenda o św. Jacku (+ 1257), jak wynosząc z Kijowa Najświętszy Sakrament przed Tatarami usłyszał głos z figury: “Jacku, zabierasz Syna, a zostawiasz Matkę?”. Figurę tę pokazują dzisiaj w kościele dominikanów w Krakowie. Ze śpiewem na ustach Salve Regina zginęli z rąk Tatarów bł. Sadok i jego 48 towarzyszy (1260). Bł. Władysław z Gielniowa napisał Godzinki o Niepokalanym Poczęciu i kilka pieśni ku czci Matki Bożej. Św. Szymon z Lipnicy miał według podania umieścić w swojej celi napis: “Mieszkańcze tej celi, pamiętaj, byś zawsze był czcicielem Maryi”. W grobie św. Kazimierza znaleziono kartkę z własnoręcznie przez niego napisanym hymnem nieznanego autora Omni die dic Mariae (Każdego dnia sław Maryję). Św. Stanisław Kostka, zapytany z nagła, czy kocha Matkę Bożą, zawołał: “Wszak to Matka moja!”. Chętnie o Niej mówił, Ona to zjawiła mu się w Wiedniu, dała mu na ręce Dziecię Boże i uzdrowiła go cudownie. Jego śmierć poznano po tym, że nie uśmiechnął się, kiedy wetknięto mu w ręce obrazek Matki Bożej. Uprosił sobie u Matki Bożej, że przeszedł do nieba z ziemi w samą Jej uroczystość (15 sierpnia 1568 r.), podobnie jak św. Jacek (15 sierpnia 1257 r.).
    Na terenie Polski znajduje się kilkadziesiąt dużych i znanych sanktuariów maryjnych. Bardzo często Maryi poświęcano utwory literackie. Jako pierwszy utwór w języku polskim podaje się hymn Bogarodzica, napisany według większej części krytyków w wieku XIII, a według niektórych wywodzący się nawet z czasów św. Wojciecha. Od wieku XIV pojawiają się także w muzyce polskiej tłumaczenia sekwencji, hymnów i innych utworów gregoriańskich, liturgicznych. Powstają pierwsze pieśni w języku polskim. Od wieku XV pojawia się w Polsce muzyka wielogłosowa (polifonia). Od tego też wieku znamy kompozytorów, którzy pisali utwory ku czci Matki Bożej. Najdawniejsze polskie wizerunki Matki Bożej spotykamy już od wieku XI (Ewangeliarz Emmeriański, Ewangeliarz Pułtuski i Sakramentarium Tynieckie; figury i płaskorzeźby w kościołach romańskich). Największym i szczytowym arcydziełem rzeźby poświęconym Maryi jest ołtarz Wita Stwosza z lat 1477-1489, wykonany dla głównego ołtarza kościoła Mariackiego w Krakowie, zatytułowany Zaśnięcie Matki Bożej. Jest to arcydzieło na miarę światową, należące do unikalnych. W wielu polskich miastach istnieją kościoły zwane mariackimi – a więc poświęcone w sposób szczególny Maryi.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________________

    Maryjo, Królowo Polski

    (Slawomir Olzacki/FORUM )

    ***

    Maryjo, Królowo Polski, jestem przy Tobie, pamiętam, czuwam – słowa Apelu Jasnogórskiego zawierają prawdę, coraz trudniejszą do przełknięcia także dla wielu współczesnych katolików, że Boża Rodzicielka jest naszą Monarchinią. To karygodne zawłaszczanie Matki Jezusa przez Polaków – dowodzą, nie wiedząc lub nie chcąc wiedzieć, że tytuł Królowej Polski został objawiony w… nadtyrreńskim Neapolu pewnemu włoskiemu jezuicie.

    W połowie XVI wieku polsko‑łaciński poeta Grzegorz z Sambora pisał, używając literackiej przenośni, o Matce Bożej jako Królowej Polski i Polaków. Tytuł ten rozpowszechnił się w następnym stuleciu (po cudownej obronie Jasnej Góry, ściśle wiązanej ze wstawiennictwem Najświętszej Dziewicy) przede wszystkim za sprawą króla Jana Kazimierza, który 1 kwietnia 1656 roku przed cudownym obrazem Matki Bożej Łaskawej w katedrze lwowskiej na klęczkach oddał Rzeczpospolitą szczególnej opiece Maryi, nazywając ją Królową Polski. W istocie jednak odnoszący się do Matki Zbawiciela oficjalny tytuł Królowej Polski nie jest wymysłem Polaków, a tym mniej przejawem – tak obśmiewanej przez wielu „oświeconych polakosceptyków” – naszej rzekomej megalomanii. Nie zrodził się on bowiem w umyśle żadnego człowieka, lecz objawiony sędziwemu jezuicie z Neapolu padł z ust samej… Najświętszej Dziewicy. Sprawa to iście sensacyjna, bo ani wcześniej, ani nigdy potem, nie zdarzyło się, by jakiemukolwiek narodowi dana została taka łaska. Owszem, liczne królestwa, państwa i narody ogłaszały Maryję swą Królową, ale nigdy nie zostało to ogłoszone – expressis verbis – przez Nią samą. Sprawa była jeszcze o tyle bardziej intrygująca, że proklamacja Maryi jako Królowej Polski została ogłoszona światu nie przez naszego rodaka, ale przez Włocha. Stąd też ewentualny zarzut, że Polacy w swej pysze wymyślili całą historię, jest całkowicie chybiony.

    Świadek życia i śmierci św. Stanisława Kostki

    Juliusz (Gulio) Mancinelli urodził się 13 października 1537 roku w miejscowości Macerata, dwieście kilometrów na północny wschód od Rzymu. Choć był cenionym mistrzem nowicjatu rzymskich jezuitów – tego samego, w którym przebywał i zmarł św. Stanisław Kostka – dosyć pewnym wydaje się, że to nasz osiemnastoletni zaledwie rodak odgrywał rolę jego przewodnika duchowego, a nie na odwrót. Ojciec Mancinelli, świadek życia młodego Polaka, podobnie jak inni rzymscy jezuici pozostawał pod wielkim wrażeniem jego śmierci. Zatrzymajmy się na moment przy tym zdarzeniu…

    1 sierpnia 1568 roku św. Piotr Kanizjusz głosił w Rzymie konferencję dla jezuickich nowicjuszy. Niemiecki prowincjał mówił o nagłej śmierci. Nauczał, że każdy miesiąc należy spędzić tak, jakby był ostatnim w życiu. Słuchający tych nauk młody, ale już słynny z wielkiej gorliwości, Stanisław Kostka odezwał się:

    – Dla wszystkich ta nauka męża świętego jest przestrogą i zachętą, ale dla mnie jest ona wyraźnym głosem Bożym. Umrę bowiem jeszcze w tym miesiącu.

    Zupełnie jeszcze zdrowy Stanisław przepowiedział tym samym swą rychłą śmierć – nie upłynęło bowiem trzydzieści dni, gdy oddał ducha o północy w wigilię święta Wniebowzięcia Matki Bożej. Umierał pogodnie, choć z ust sączyła mu się krew. Przed śmiercią mówił o ufności w miłosierdzie Boże. W pewnym momencie jego twarz rozjaśniła się tajemniczym blaskiem. Kiedy współbracia zaczęli się dopytywać, czego sobie życzy, ten odpowiedział, że przyszła po niego Matka Boża. Współbracia dopiero wtedy zorientowali się, że już umarł, gdy nie zareagował na podsunięty mu obrazek Maryi.

    Zobaczyć polską ziemię!

    Ojciec Juliusz Mancinelli słynął z pobożnego, świątobliwego życia – miał opinię proroka i cudotwórcy. Zakładał wiele dzieł miłosierdzia, a wszędzie, gdzie się pojawiał jako misjonarz – w Dalmacji, Bośni, Konstantynopolu czy w Afryce – notowano ogromną ilość nawróceń.

    W latach 1585-1586 przebywał w Polsce – w Kamieńcu Podolskim i Jarosławiu. Słynący bowiem z żarliwej czci dla Najświętszego Sakramentu oraz Najświętszej Maryi Panny włoski jezuita miał pewną duchową „przypadłość”, za którą my, Polacy, powinniśmy wznosić nieustanne modły o jego beatyfikację i kanonizację! Odznaczał się on bowiem ogromnym nabożeństwem do naszych świętych, zwłaszcza do dwóch świętych Stanisławów: Biskupa i Męczennika, a także wspomnianego już św. Stanisława Kostki. Gorąco modlił się za Polskę.

    Powróciwszy do Neapolu, marzył, aby móc znów ujrzeć polską ziemię i oddać jej hołd jako Matce Świętych, aby nawiedzić grób świętego biskupa i męczennika Stanisława, patrona św. Stanisława Kostki.

    Chciał też włoski jezuita podziękować w katedrze krakowskiej za liczne łaski, jakie mu wyświadczyła Maryja i prosić Ją o dalszą pomoc. Nie sądził jednak, by mogło się to stać – był już wszak w podeszłym wieku – niemniej często zanosił modły do Boga, prosząc, by mu jeszcze umożliwił taką wyprawę. I Pan go wysłuchał. Po dwudziestu pięciu latach ojciec Juliusz powrócił na nasze ziemie. Pieszo! A jakie okoliczności skłoniły go do tej podróży!

    Jemu tę łaskę zawdzięczasz…

    14 sierpnia 1608 roku niemal siedemdziesięciojednoletni zakonnik modlił się w swoim klasztorze przy jezuickim kościele Gesu Nuovo w Neapolu. Wspomniał, iż w uroczystość Wniebowzięcia minie czterdziesta rocznica śmierci polskiego współbrata, którego kochał i starał się naśladować. Wśród wielu cnót świętego małego Polaka – jak go nazywano – jaśniała niezwykłym blaskiem jego miłość i cześć dla Królowej Nieba, a tę właśnie cnotę ojciec Juliusz szczególnie sobie upodobał i starał się ją praktykować. Usilnie szerzył kult Królowej Wniebowziętej, zwłaszcza po choro­bie, z której cudem go podźwignęła.

    Zatopiony w modlitwie starzec ujrzał nagle okrytą purpurowym płaszczem Dziewicę z Dzieciątkiem na ręku wyłaniającą się z obłoku. U Jej stóp klęczał piękny młodzieniec w aureoli. Poznał go natychmiast – to przecież ukochany współbrat, narodzony dla Nieba czterdzieści lat wcześniej.

    – Wniebowzięta! O Królowo Wniebowzięta módl się za nami! – wyszeptał wzruszony zakonnik i upadł na kolana.

    Tymczasem Matka Boża zapytała:

    – Dlaczego nie nazywasz Mnie Królową Polski? Ja to królestwo bardzo umiłowałam i wielkie rzeczy dla niego zamierzam, ponieważ osobliwą miłością do Mnie płoną jego synowie.

    Usłyszawszy te słowa Najświętszej Dziewicy, Juliusz wykrzyknął:

    – Królowo Polski Wniebowzięta módl się za Polskę!

    Matka Boża spojrzała z wielką miłością na klęczącego u Jej stóp Stanisława Kostkę, a następnie na starego zakonnika i rzekła:

    – Juliuszu, jemu tę łaskę zawdzięczasz!

    Po skończonej wizji stary jezuita zwrócił się do swych współbraci następującymi słowy:

    – Matka Boża wielkie rzeczy dla Polaków zamierza, po czym dodał:

    – Królowo Polski, módl się za nami.

    Niebawem, po zbadaniu sprawy i za pozwoleniem przełożonych ojciec Mancinelli poinformował o całym zdarzeniu swego polskiego przyjaciela, również jezuitę, Mikołaja Łęczyckiego. Poprosił go, by tę dobrą nowinę oznajmił królowi Zygmuntowi III Wazie. Stąd poznał ją ks. Piotr Skarga i cały zakon jezuitów, którzy wkrótce rozpowszechnili radosną wieść, że sama Bogarodzica kazała się nazywać Królową Polski.

    Jestem Matką tego narodu

    W roku 1610 ojciec Juliusz wiedziony wewnętrznym poruszeniem udał się w pieszą pielgrzymkę do Polski, chcąc nawiedzić grób św. Stanisława. Długą drogę z Neapolu do Krakowa podjął w wieku siedemdziesięciu trzech lat – wyczyn zaiste imponujący!

    Pierwsze swe kroki w Krakowie skierował do katedry wawelskiej (niektóre źródła podają, że został powitany przez króla i jego dworzan). Konający niemal ze zmęczenia staruszek udał się do Konfesji św. Stanisława, przed którą, ujrzawszy trumnę naszego głównego patrona, padł krzyżem i modlił się za Królestwo Polskie, a potem odprawił tam Mszę Świętą w dziękczynieniu za świętość Stanisława Kostki.

    Nagle podczas sprawowania Najświętszej Ofiary za pomyślność naszej ojczyzny włoski jezuita wpadł w ekstazę i ujrzał Maryję w królewskim majestacie. I znów usłyszał Jej głos:

    – Ja jestem Królową Polski. Jestem Matką tego narodu, który jest Mi bardzo drogi, więc wstawiaj się do Mnie za nim i o pomyślność tej ziemi błagaj nieustannie, a Ja ci zawsze będę, jakom jest teraz, miłościwą.

    …ujrzysz mnie za rok w chwale Niebios

    Siedem lat po powrocie z Polski, w dniu Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, ojciec Juliusz Mancinelli patrzył z okna swej celi klasztornej na piękną Zatokę Neapolitańską. Modlił się, pragnąc ciągle oddawać jeszcze większą cześć Maryi.

    I oto znowu z gorejącego obłoku, który pojawił się na niebie, wyłoniła się piękna postać Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus na rękach. U Jej stóp – tak jak poprzednio – klęczał młodzieniec w aureoli… Maryja zwróciła się do sędziwego jezuity:

    – Juliuszu, synu mój! Za cześć, jaką masz do Mnie Wniebowziętej, ujrzysz Mnie za rok w chwale niebios. Tu jednak, na ziemi, nazywaj Mnie zawsze Królową Polski.

    Stary jezuita zdołał tylko wyszeptać:

    – Królowo Polski, módl się za nami.

    Widzenie zakończyło się, ale w duszy zakonnika długo jeszcze panowała niebiańska radość.

    Miesiąc potem kurier z Neapolu przywiózł ojcu Mikołajowi Łęczyckiemu do Wilna list od ojca Juliusza Mancinellego, w którym pisał: Ja rychło odejdę, ale ufam, że przez ręce Wielebności sprawię, iż po moim zgonie w sercach i na ustach polskich mych współbraci żyć będzie w chwale Królowa Polski Wniebowzięta.

    Stało się wedle słów Królowej. Dokładnie rok po ostatnim objawieniu i pięćdziesiąt lat po śmierci św. Stanisława Kostki, w roku 1618, w uroczystość Wniebowzięcia Maryja wzięła do Nieba swego wiernego sługę.

    Niemal natychmiast za sprawą Polaków rozpoczął się proces beatyfikacyjny ojca Juliusza. Do Polski dotarła relikwia – część głowy, oraz portret włoskiego jezuity.

    Nie wszyscy jednak byli zadowoleni z takiego obrotu sprawy i z czasem zebrane dokumenty „utknęły” gdzieś między Neapolem a Rzymem. Sprawa się odwlekła, a późniejsza kasata zakonu jezuitów w roku 1773 wstrzymała proces beatyfikacyjny. Taka sytuacja trwa do dnia dzisiejszego i niestety, podobnie jak w przypadku naszego wielkiego kaznodziei – ks. Piotra Skargi – na razie nie ma widoków na rychłe wznowienie procesu.

    Czyżby współcześni jezuici nie byli już zainteresowani promocją obu wielkich synów duchowych św. Ignacego?

    Polskie echa objawień

    Na podstawie objawień danych włoskiemu jezuicie, 1 kwietnia 1656 roku, król Jan Kazimierz ogłosił w katedrze lwowskiej Najświętszą Maryję Pannę Królową Narodu i Państwa Polskiego. Monarcha, za panowania którego Rzeczpospolita zmagała się z Moskwą i Szwecją, nie wspominając nawet o wewnętrznej rebelii Chmielnickiego, napisał list do Ojca Świętego Aleksandra VII z błaganiem o pomoc. Papież odpowiedział, odwołując się do objawień ojca Mancinellego: Dlaczego zwracasz się o pomoc do mnie, a nie zwracasz się do tej, która sama chciała być Waszą królową? Maryja Was wyratuje, toć to Polski Pani. Jej się poświęćcie, Jej oficjalnie ofiarujcie, Ją Królową ogłoście, przecież sama tego chciała.

    List ten uzmysłowił polskiemu królowi, że jedyna nadzieja w Maryi – Królowej Polski. Powziął więc Jan Kazimierz postanowienie, że gdy jakikolwiek skrawek Rzeczypospolitej wolny będzie od wrogów, uda się tam, by dokonać ślubów z ogłoszeniem publicznym, że Matka Boża jest Królową Polski. Kiedy w marcu 1656 roku Szwedzi wycofali się ze Lwowa, król w tamtejszej katedrze przed obrazem Matki Bożej Łaskawej złożył obiecane śluby i koronował wizerunek Matki Bożej, ogłaszając Ją oficjalnie Królową Polski.

    Objawienia ojca Juliusza Mancinellego wywołały w naszym narodzie potężny odzew. Pod ich wpływem w uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny roku 1628 Kraków uczcił swą Królową poprzez umieszczenie na wieży Kościoła Mariackiego pozłacanej korony (obecna korona pochodzi z roku 1666, zamontowano ją tam w dziesiątą rocznicę Ślubów Lwowskich). Podwawelski gród dał tym samym zewnętrzny wyraz wierze w królowanie Matki Bożej nad polskim narodem. Krakowianie uczcili też chwalebną śmierć ojca Juliusza.

    Niedługo po jego odejściu do wieczności Królową Polski zaczęli nazywać Maryję paulini z Jasnej Góry. Już w roku 1642 ojciec Dionizy Łobżyński stwierdził, że Maryja jest Królową Polski, Patronką bitnego narodu, Patronką naszą, Królową Jasnogórską, Królową niebieską, Panią naszą dziedziczną.

    W polskich kościołach zawisły wizerunki Matki Bożej z z Orłem Białym na piersiach – jest ich co najmniej kilkanaście. Na podstawie objawień ojca Mancinellego powstał też obraz Matki Bożej Ostrobramskiej, na którym Maryja ma dwie korony – jako Królowa Świata i Królowa Polski.

    Bogusław Bajor/PCh24.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________

    2 maja

    Święty Atanazy Wielki,
    biskup i doktor Kościoła

    Zobacz także:
      •  Święty Zygmunt, król i męczennik
    ***
    Święty Atanazy Wielki

    Atanazy urodził się w 295 r. w Aleksandrii. Jak można wnosić z jego pism oraz z imienia jego brata, Piotra, który po nim zasiadł na stolicy aleksandryjskiej, Atanazy był z pochodzenia Grekiem. Posiadał wszechstronne wykształcenie. Jego młodość przypadła na krwawe prześladowanie Dioklecjana i Galeriusza. Miał dosyć okazji podziwiać męstwo męczenników oddających swoje życie za Chrystusa nieraz wśród najwyszukańszych tortur.
    W młodym wieku podjął życie w odosobnieniu na pustyni egipskiej, gdzie spotkał św. Antoniego Pustelnika, swego mistrza. Za rządów św. Aleksandra Atanazy w 319 r. został wyświęcony na diakona i pełnił przy biskupie urząd jego sekretarza. Jako autor listu św. Aleksandra do biskupów, w którym błędy Ariusza poddał szczegółowej analizie i krytyce, został zaproszony na Sobór Nicejski (325), na którym zajaśniał niezwykłą wymową i wiedzą teologiczną tak dalece, że można powiedzieć, iż przyczynił się w głównej mierze do potępienia przez ojców soboru Ariusza. Cesarz Konstantyn I Wielki skazał herezjarchę na wygnanie.
    Po śmierci biskupa Aleksandra jego następcą został wybrany Atanazy (328). Od samego początku jego pasterzowaniu towarzyszyły wielkie wyzwania. Cesarz Konstantyn odwołał bowiem z wygnania Ariusza i jawnie zaczął sprzyjać jego zwolennikom. Dla umocnienia wiernych swojej diecezji Atanazy rozpoczął uciążliwą wizytację od Assuanu po Tebaidę. W Tabennesi powitał go serdecznie św. Pachomiusz. W tym czasie przeciwnicy Atanazego oskarżyli go przed cesarzem, że objął stolicę aleksandryjską, nie mając jeszcze wieku kanonicznego, a ponadto że popiera przeciwników politycznych cesarza. Atanazy udał się więc do Nikomedii, gdzie wtedy urzędował cesarz, i zbił wszystkie zarzuty przeciwników. Cesarz żegnał go z wielkimi honorami (332).
    Przeciwnicy ponownie oskarżyli Atanazego, tym razem o to, że przyczynił się do potajemnego zamordowania ariańskiego biskupa Arseniusza. Kiedy Atanazy zażądał kategorycznie sądu, zorganizowano go na synodzie w Cezarei Palestyńskiej, gdzie została wykazana niewinność Atanazego. Z tej okazji cesarz Konstantyn wystosował nawet do Atanazego list pochwalny.
    Ariusz dzięki poparciu cesarza zdołał w tym czasie pozyskać bardzo wielu biskupów na Wschodzie. Sześćdziesięciu z nich zebrało się na synodzie w Tyrze (335). Atanazy omalże nie został na miejscu zabity. Ratował się ucieczką, ale cesarz skazał Atanazego na banicję do Trewiru w Galii. Daremnie w obronie Atanazego pisał do cesarza listy św. Antoni Pustelnik. Dopiero śmierć cesarza w 337 r. przywróciła udręczonemu obrońcy Kościoła wolność.
    Wrogowie ponownie wnieśli przeciwko Atanazemu skargę, tym razem do papieża, św. Juliusza I, o to, że nieprawnie objął stolicę biskupią. Atanazy zwołał wówczas synod do Aleksandrii, który wykazał jego niewinność. Przeciwnicy, korzystając z poparcia cesarza ariańskiego, Konstansa I (337-350), wymogli depozycję Atanazego; na jego miejsce wszedł biskup ariański, Grzegorz. Atanazy ponownie musiał ratować się ucieczką (338). Udał się wówczas do Rzymu. Papież św. Juliusz I zwołał dla rozpatrzenia sprawy synod do Rzymu. Wobec zebranych 50 biskupów została ponownie wykazana niewinność Atanazego. Papież wystosował list do biskupów Egiptu, Grzegorza obłożył klątwą i zdjął z urzędu (340). Cesarz poparł papieża i wydał zarządzenie namiestnikowi Egiptu, aby Atanazego przyjął z należnymi mu honorami. Kiedy ten powrócił na swoją stolicę, witały go takie tłumy, że – jak pisze św. Grzegorz z Nazjanzu – przypominało to wylew Nilu. Czterdziestu biskupów Egiptu złożyło mu homagium (346).
    Znów niestety Atanazy nie zaznał pokoju. Cesarz Konstancjusz II przeszedł jawnie na stronę arian. Zwołał synody w roku 353 do Arles (Francja), a w roku 355 do Mediolanu (Włochy), na którym potępiono uchwały Soboru Nicejskiego I z roku 325 i potępiono również Atanazego. Cesarz nalegał, by papież, św. Liberiusz I, uczynił to samo. Kiedy zaś ten wyraził stanowczy sprzeciw, także papieża skazał na wygnanie jako heretyka. Atanazy był właśnie wraz ze swoim klerem w katedrze, kiedy wszedł do niej wysłannik cesarski i ogłosił jego depozycję. Atanazy usunięty siłą przez 6 lat ukrywał się wśród znajomych i mnichów na pustyni. W miejsce Atanazego wybrano ariańskiego biskupa Jerzego. W czasie pobytu na pustkowiu wśród oddanych mu mnichów Atanazy napisał dwie apologie do cesarza Konstansa II: jedną w obronie Kościoła przeciwko arianom, drugą zaś w obronie własnej. Napisał także Historię arian.

    Święty Atanazy Wielki

    Po śmierci Konstancjusza II tron objął Julian Apostata. Na początku swoich rządów wydał dekret o uwolnieniu z więzień i banicji wszystkich prawowitych biskupów. Atanazy powrócił więc na swoją stolicę. Niebawem jednak cesarz zaczął jawnie sprzyjać poganom, a prześladować chrześcijan. Zachował się list Juliana Apostaty do namiestnika Egiptu, Egicjusza, z nakazem usunięcia Atanazego nie tylko ze stolicy biskupiej, ale i z Egiptu. Ponownie więc biskup musiał ratować się ucieczką. Cesarz jednak uwikłał się w wojnę z Persami. Przegrał ją i podczas niej zginął. Jego następca, Jan, był szczerze oddany katolikom. Atanazy po raz czwarty wrócił do Aleksandrii. Niestety, po roku umarł cesarz Jan. Po raz piąty Atanazy dekretem cesarskim został zmuszony opuścić swoją owczarnię. Tym razem jednak lud stanowczo opowiedział się za swoim pasterzem i zmusił cesarza do odwołania wyroku banicji. Cztery lata później, w nocy z 2 na 3 maja 373 r. Atanazy zmarł. Św. Grzegorz z Nazjanzu wygłosił ku jego czci wspaniałą mowę. Św. Bazyli nazwał go jedynym obrońcą Kościoła w czasach, kiedy szalał arianizm. Na Soborze Konstantynopolitańskim II (553) wobec papieża św. Wigiliusza zaliczono św. Atanazego do nauczycieli Kościoła. We wszystkich obrządkach obchodzi się jego doroczne święto, chociaż w różnych dniach. Atanazy pozostawił po sobie traktaty. W “Żywocie św. Antoniego” dał podwaliny pod koncepcje życia zakonnego.
    Św. German I (VII/VIII w.) przeniósł ciało św. Atanazego do kościoła Mądrości Bożej (Hagia Sofia) w Konstantynopolu w czasie najazdu Arabów. Król Baldwin w XII w. podarował ramię Świętego mnichom z Monte Cassino, a jego ciało przeniesiono do kościoła benedyktynek w Wenecji. Od 1806 roku relikwie Atanazego znajdują się w kościele św. Zachariasza. Jego czaszka znajduje się w opactwie benedyktynów w Valvanera, natomiast w rzymskim kościele pw. św. Atanazego znajduje się część jego ramienia.
    W ikonografii (zachodniej) św. Atanazy przedstawiany jest w stroju biskupa rytu łacińskiego lub ortodoksyjnego. Czasami jako kardynał albo mnich. Jego atrybutami są: łódka, rylec, zwój. Na Wschodzie przedstawiany jest w bizantyjskich szatach biskupich z dużymi krzyżami. W obu dłoniach trzyma Ewangelię. Ma szeroką, siwą brodę i łysinę czołową. Często towarzyszy mu św. Cyryl, arcybiskup aleksandryjski.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Św. Atanazy

    Katecheza papieża Benedykta XVI podczas audiencji generalnej 20.06.2007

    Drodzy Bracia i Siostry!

    Kontynuując przedstawianie wielkich nauczycieli starożytnego Kościoła, chcemy dziś poświęcić uwagę św. Atanazemu z Aleksandrii. Jest on w istocie jedną z najważniejszych postaci w tradycji chrześcijańskiej: zaledwie kilka lat po jego śmierci Grzegorz z Nazjanzu, wielki teolog i biskup Konstantynopola, nazwał go «filarem Kościoła» (Mowy, 21, 26), i zawsze, zarówno na Wschodzie, jak i na Zachodzie, uznawano go za wzór prawowierności. Nie przypadkiem zatem w grupie czterech świętych doktorów Kościoła wschodniego i zachodniego, którzy we wspaniałej absydzie Bazyliki Watykańskiej otaczają katedrę św. Piotra, Gian Lorenzo Bernini obok Ambrożego, Jana Chryzostoma i Augustyna umieścił jego statuę.

    Atanazy był niewątpliwie jednym z najważniejszych i najbardziej czczonych Ojców starożytnego Kościoła. Lecz przede wszystkim ten wielki święty był zagorzałym teologiem wcielenia Logosu, Słowa Bożego, które — jak mówi prolog czwartej Ewangelii — «stało się ciałem i zamieszkało wśród nas» (J 1, 14). Właśnie z tego powodu Atanazy był również najważniejszym i najbardziej nieprzejednanym przeciwnikiem herezji ariańskiej, która zagrażała wówczas wierze w Chrystusa, umniejszając Go do poziomu stworzenia pośredniego między Bogiem i człowiekiem, zgodnie z pewną powracającą co pewien czas w historii tendencją, przejawiającą się na różne sposoby również dzisiaj. Atanazy urodził się prawdopodobnie w Aleksandrii w Egipcie około r. 300. Otrzymał solidne wykształcenie, a następnie został diakonem i sekretarzem biskupa egipskiej metropolii Aleksandra. Jako bliski współpracownik biskupa młody duchowny wziął wraz z nim udział w Soborze Nicejskim, pierwszym soborze powszechnym, zwołanym przez cesarza Konstantyna w maju 325 r., aby zapewnić Kościołowi jedność. Ojcowie Soboru Nicejskiego mogli zająć się wieloma różnymi sprawami, a przede wszystkim ważnym problemem, jaki powstał w związku z naukami głoszonymi przez aleksandryjskiego kapłana Ariusza.

    Jego teoria stanowiła zagrożenie dla prawdziwej wiary w Chrystusa, ponieważ twierdził on, że Logos nie był prawdziwym Bogiem, lecz Bogiem stworzonym, bytem «pośrednim» między Bogiem i człowiekiem, toteż prawdziwy Bóg pozostawał dla nas na zawsze niedostępny. Biskupi zgromadzeni w Nicei ustosunkowali się do tej teorii, uściślając i ustalając «Symbol wiary», który po późniejszym uzupełnieniu przez Sobór Konstantynopolitański pozostał w tradycji różnych wyznań chrześcijańskich oraz w liturgii jako nicejsko-konstantynopolitańskie wyznanie wiary. W tym bardzo ważnym tekście — który wyraża wiarę niepodzielonego Kościoła i który odmawiamy również dziś w każdą niedzielę podczas Mszy św. — użyto greckiego terminu homooúsios, po łacinie consubstantialis, aby wskazać, że Syn, Logos, jest «współistotny» Ojcu, jest Bogiem z Boga, jest Jego istotą. W ten sposób ukazano pełne Bóstwo Syna, które negowali arianie.

    Po śmierci biskupa Aleksandra w 328 r. Atanazy został jego następcą, biskupem Aleksandrii, i od razu dał się poznać jako stanowczy przeciwnik jakichkolwiek ustępstw na rzecz teorii ariańskich, potępionych przez Sobór Nicejski. Swą nieprzejednaną, stanowczą i niekiedy bardzo surową — nawet jeśli konieczną — postawą wobec tych, którzy sprzeciwili się jego wyborowi na biskupa, a przede wszystkim wobec przeciwników symbolu nicejskiego, przysporzył sobie zaciekłych wrogów wśród arianów i filoarianów. Pomimo jednoznacznego orzeczenia Soboru, który jasno potwierdził, że Syn jest współistotny Ojcu, błędne idee wkrótce znowu stały się popularne — tak dalece, że Ariusz został zrehabilitowany — i ze względów politycznych zyskały poparcie samego cesarza Konstantyna, a następnie jego syna Konstancjusza II. Cesarz zresztą, którego interesowała nie tyle prawda teologiczna, co jedność cesarstwa i jego problemy polityczne, chciał upolitycznić wiarę, czyniąc ją bardziej przystępną — w jego mniemaniu — dla wszystkich poddanych cesarstwa.

    Kryzys ariański, który w Nicei wydawał się przezwyciężony, trwał jeszcze przez kilkadziesiąt lat, a Kościół czekało wiele trudnych doświadczeń i bolesnych podziałów. W przeciągu 30 lat, od 336 do 366 r., aż pięć razy Atanazy był zmuszony opuścić swą diecezję, 17 lat spędził na wygnaniu i wiele wycierpiał dla wiary. Jednakże w okresie swego przymusowego oddalenia od Aleksandrii, biskup mógł umacniać i szerzyć na Zachodzie, najpierw w Trewirze, a następnie w Rzymie, wiarę nicejską oraz ideały życia monastycznego, które urzeczywistniał w Egipcie wielki eremita Antoni i które zawsze były Atanazemu bardzo bliskie. Św. Antoni, ze względu na swą duchową siłę, był najważniejszą postacią popierającą wiarę św. Atanazego. Powróciwszy na stałe do diecezji, biskup Aleksandrii mógł się poświęcić przywracaniu pokoju religijnego i reorganizacji wspólnot chrześcijańskich. Zmarł 2 maja 373 r. i tego właśnie dnia obchodzimy jego liturgiczne wspomnienie.

    Najbardziej znanym dziełem doktrynalnym św. biskupa Aleksandrii jest traktat O Wcieleniu Słowa Bożego, boskiego Logosu, który stawszy się ciałem, stał się do nas podobny dla naszego zbawienia. W tym dziele Atanazy zawarł słowa, które nieprzypadkowo stały się bardzo znane: Słowo Boże «stało się człowiekiem, abyśmy my stali się Bogiem; On stał się widzialny w ciele, abyśmy mieli wyobrażenie o Ojcu niewidzialnym, i zniósł od ludzi przemoc, abyśmy odziedziczyli niezniszczalność» (54, 3). Przez swe zmartwychwstanie Pan zniweczył bowiem śmierć, niczym «słomę w ogniu» (8, 4). Główną ideą, która przyświecała wszystkim teologicznym zmaganiom św. Atanazego było właśnie przekonanie, że Bóg jest dostępny. I to nie Bóg drugiej kategorii, ale Bóg prawdziwy. A my poprzez komunię z Chrystusem możemy rzeczywiście zjednoczyć się Bogiem. On rzeczywiście stał się «Bogiem z nami».

    Spośród innych dzieł tego wielkiego Ojca Kościoła — które w dużej mierze są związane z dziejami kryzysu ariańskiego — warto wspomnieć cztery listy napisane do jego przyjaciela Serapiona, biskupa Thmuis, o Bóstwie Ducha Świętego, które zostało przez niego wyraźnie potwierdzone, oraz trzydzieści listów «świątecznych», pisanych na początku każdego roku do Kościołów i klasztorów w Egipcie, aby je poinformować o dacie Wielkanocy, a przede wszystkim, by umocnić relacje między wiernymi, utwierdzić w nich wiarę i przygotować ich do tej wielkiej uroczystości.

    Atanazy jest też autorem medytacji o Psalmach, które zyskały z czasem wielki rozgłos, a przede wszystkim dzieła, które stało się swoistym bestsellerem starożytnej literatury chrześcijańskiej, a mianowicie Żywota Antoniego, czyli biografii św. Antoniego opata, napisanej tuż po śmierci świętego, kiedy biskup Aleksandrii przebywał wśród mnichów na pustyni w Egipcie na wygnaniu. Atanazy był przyjacielem wielkiego eremity, i to tak bliskim, że w spadku po nim otrzymał jedną z dwóch pozostawionych przez niego owczych skór oraz płaszcz, który sam mu niegdyś podarował. Dzieło to szybko stało się bardzo popularne, dwukrotnie zostało przetłumaczone na łacinę oraz na różne języki wschodnie. Ta wzorcowa biografia tej tak ważnej w tradycji chrześcijańskiej postaci przyczyniła się do rozwoju życia monastycznego na Wschodzie i na Zachodzie. To nie przypadek, że właśnie lektura tego tekstu w Trewirze jest głównym momentem pasjonującego opowiadania o nawróceniu dwóch urzędników cesarskich, które Augustyn zamieścił w Wyznaniach (VIII, 6, 15) jako wprowadzenie do opisu swego nawrócenia.

    Sam Atanazy jasno zdawał sobie sprawę z tego, jak wielki wpływ na lud chrześcijański może mieć przykład św. Antoniego. W zakończeniu do tego dzieła napisał: «To, że wszędzie będzie znany, przez wszystkich podziwiany i upragniony, również przez tych, którzy nigdy go nie widzieli, będzie świadectwem jego cnoty i duszy zaprzyjaźnionej z Bogiem. Bowiem nie ze swych pism, mądrości ludzkiej czy jakichkolwiek innych umiejętności znany jest Antoni, lecz jedynie ze swej pobożności. I nikt nie będzie mógł zaprzeczyć, że jest to dar Boga. Czyż bowiem mówiłoby się w Hiszpanii, Galii, Rzymie i Afryce o tym człowieku, który żył w odosobnieniu pośród gór, gdyby Bóg sam nie sprawił, że wszędzie jest znany? Tak bowiem postępuje On z tymi, którzy do Niego należą i już na początku zapowiedział to Antoniemu. Bo choć ludzie tacy żyją w ukryciu i chcą pozostać nieznani, Pan ukazuje ich wszystkim niczym lampę, aby ci, którzy o nich usłyszą, wiedzieli, że można żyć według przykazań i nabrali odwagi do pójścia drogą cnoty» (Żywot Antoniego, 93, 5-6).

    Tak, bracia i siostry! Tak wiele zawdzięczamy św. Atanazemu! Jego życie, tak jak życie Antoniego i niezliczonej rzeszy świętych, ukazuje nam, że ten «kto zmierza ku Bogu, nie oddala się od ludzi, ale staje się im prawdziwie bliski» (Deus caritas est, 42).

    BENEDYKT XVI

    L’Osservatore Romano 7-8/2007/Opoka.pl

    ______________________________________________________________________________________________________________


    1 maja

    Święty Józef, Rzemieślnik

    Zobacz także:
      •  Święty August Schoeffler, męczennik
      •  Jeremiasz, prorok
    ***



    Gerrit van Honthorst, holenderski malarz Złotego Wieku, przedstawił tu Józefa jako starszego mężczyznę w towarzystwie – jak się domyślamy – Jezusa, który przez obserwację i pomoc swojemu opiekunowi uczy się zawodu. Na drugim planie widzimy dwóch aniołów wskazujących na św. Józefa. Cała scena jest bardzo ciepła i osobista. Wydaje się, że jest późny wieczór. Klimat intymności tworzy światło świecy – ulubiony motyw oświetlania sytuacji w obrazach Honthorsta. 1620 r.
    © Ermitaż, Sankt Petersburg/Wikipedia|Domena publiczna
    /Aleteia.pl






    Pełen symboli obraz przedstawiający Świętą Rodzinę w warsztacie stolarskim. Jezus, pomagając Józefowi, rani się w dłoń. Jego babcia Anna obcęgami wyjmuje gwóźdź, który zadał ranę. Krew z dłoni kapie na stopę dziecka – zapowiada śmierć na krzyżu. Józef z troską ogląda skaleczenie, a Maryja pociesza Syna, ofiarując Mu policzek do pocałowania. Obok przechodzi strapiony chłopiec w skórzanej przepasce – to oczywiście Jan, a woda, którą niesie w naczyniu, symbolizuje wodę, którą ochrzci Jezusa. Asystent Józefa obserwujący całe zdarzenie reprezentuje przyszłych uczniów Jezusa, apostołów. I jeszcze 3 symbole: drabina odwołująca się do Drabiny Jakuba (por. Rdz 28,10-22), na niej gołąb, czyli figura Ducha Świętego oraz owce w owczarni jako obraz przyszłego Kościoła. John Everett Millais, 1850 r.
    © Tate Britain, Londyn/Wikipedia|Domena publiczna
    /Aleteia.pl

    ***


    Święty Józef był mężem Maryi. Jego postać znamy z przekazów Ewangelii. Czcimy go dwukrotnie w ciągu roku: 19 marca – jako Oblubieńca Matki Bożej, a dzisiaj – jako wzór i patrona ludzi pracujących. 1 maja 1955 roku zwracając się do Katolickiego Stowarzyszenia Robotników Włoskich papież Pius XII proklamował ten dzień świętem Józefa rzemieślnika, nadając w ten sposób religijne znaczenie świeckiemu, obchodzonemu na całym świecie od 1892 r., świętu pracy. Odtąd tego dnia także Kościół akcentuje szczególną godność i znaczenie pracy. To wspomnienie jest wyrazem zrozumienia i poszanowania jej roli w duchowym rozwoju człowieka, a także okazją do złożenia hołdu tym jej wartościom, które pozwalają stosunki między ludźmi ją wykonującymi oprzeć na zasadach pokoju społecznego, dalekich od niezgody, gwałtu i nienawiści.
    Całe swoje życie św. Józef spędził jako rękodzielnik i wyrobnik w ciężkiej zarobkowej pracy. Ewangelie określają go mianem tektōn (łac. faber), przez co rozumiano wyrobnika – rzemieślnika od naprawy narzędzi rolniczych, przedmiotów drewnianych itp. Były to więc prace związane z budownictwem, z robotą w drewnie i w żelazie. Józef wykonywał je na zamówienie i w ten sposób utrzymywał Najświętszą Rodzinę. Ta właśnie praca stała się równocześnie dla niego źródłem uświęcenia. Był mistykiem nie przez kontemplację, przez uczynki pokutne czy przez dzieła miłosierdzia, ale właśnie przez codzienną pracę. Praca go uświęciła, gdyż wykonywał ją rzetelnie, wypełniał ją cicho i pokornie jako zleconą sobie od Boga misję na ziemi. Spełniał ją zapatrzony w Jezusa i Maryję. Dla nich żył, dla nich się trudził, dla nich był gotów do najwyższych ofiar. Taki powinien być styl pracy każdego chrześcijańskiego pracownika. Praca ma go uświęcać, ma być źródłem gromadzenia zasług dla nieba, podobnie jak to było w życiu św. Józefa.Pismo Święte nie tylko nie potępia pracy, ale ją zaleca i nakazuje, i to we wszelkich odmianach, także gdy chodzi o pracę fizyczną. Już pierwsi rodzice w raju pracowali: “Jahwe Bóg wziął człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał” (Rdz 2, 15). Księga Przysłów oddaje najwyższe pochwały kobiecie pracowitej i wylicza, jakie pożytki i dobrodziejstwa ma z tego mąż i cały dom (Prz 31, 10-31). Pismo święte natomiast gromi leniwych i ostrzega przed nimi: “Do mrówki udaj się, leniwcze, patrz na jej drogi… w lesie gromadzi swą żywność i zbiera swój pokarm za życia. Jak długo, leniwcze, chcesz leżeć? A kiedyż ze snu powstaniesz?” (Prz 6, 6-9). “Ręka leniwa sprowadza ubóstwo, ręka zaś pilnych wzbogaca” (Prz 10, 4). “Kto ziemię uprawia, nasyci się chlebem” (Prz 12, 11). “Lenistwo nie złowi zwierzyny, ludzka pilność cennym bogactwem” (Prz 12, 27). Św. Paweł wprost pisze: “Gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam tak: kto nie chce pracować, niech też nie je” (2 Tes 3, 10). Przypowieść Pana Jezusa o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-16) i o talentach (Mt 25, 14-30; Łk 19, 11-28) akcentuje, że człowiek za swoją pracę odpowiada nie tylko wobec społeczeństwa, ale także w sumieniu wobec Pana Boga.Praca wyzwala z człowieka najpełniej jego uzdolnienia, energię, inicjatywę. Jest szkołą wielu cnót osobistych i społecznych, takich jak na przykład wytrzymałość, solidarność, cierpliwość, męstwo, odwaga i ład, współpraca, współzawodnictwo. Praca bogaci i łączy ludzi. Wyrównuje także nierówność społeczną. Jeśli człowiek traktuje pracę jako swoje posłannictwo, jako zleconą sobie od Boga misję, staje się ona wówczas dla niego środkiem uświęcenia i gromadzenia zasług dla nieba. Kościół wyniósł na ołtarze nie tylko władców, biskupów, papieży i zakonników, ale także zapobiegliwych ojców, dzielne matki, rzemieślników, żołnierzy i rolników.
    Internetowa Liturgia Godzin/Czytelnia

    __________________________________________________________________________

    Dziwny patron

    Według tradycji Józef umarł w obecności Maryi i Jezusa, dlatego został patronem dobrej śmierci.

    Według tradycji Józef umarł w obecności Maryi i Jezusa, dlatego został patronem dobrej śmierci.
    fot. Henryk Przondziono/Gość Niedzielny

    ***

    Dlaczego do cieśli z Nazaretu modlą się single i ekonomiści?

    Głowę Świętej Ro­dziny ogłoszono patronem rodzin oraz ojców i opiekunów. Powody są oczywiste, mimo że św. Józef nie był biologicznym ojcem Jezusa. Ewangeliści Łukasz i Mateusz podkreślają rolę Józefa w życiu Zbawiciela, kiedy przedstawiają rodowód Chrystusa. Podają tam imiona przodków Jezusa właśnie od strony Józefa. Zatem choć obaj opisują dziewicze poczęcie Odkupiciela, to Jego opiekuna traktują jak pełnoprawnego ojca. Jednak św. Józef jest też patronem osób, z których sytuacją nie miał na pozór wiele wspólnego. 


    Śmierć godna pozazdroszczenia


    „Obym umarł jak chwalebny Święty Józef w towarzystwie Jezusa i Maryi, wypowiadając ich najsłodsze imiona, które mam nadzieję błogosławić przez całą wieczność” – to część modlitwy o dobrą śmierć. „Święty Józefie, pociecho cierpiących i umierających, mój dobry Ojcze! (…) Bądź mi wzorem i pomocą, abym w godzinę śmierci, ze świadomością dobrze wypełnionego powołania, z czystym sercem i w pokoju szedł na spotkanie z Ojcem” – to z kolei słowa modlitwy kierowanej do samego Józefa. Święty z Nazaretu jest patronem dobrej śmierci, choć nie wiadomo, kiedy i jak zmarł. 


    Przybrany ojciec Jezusa po raz ostatni pojawia się na kartach Ewangelii w czasie, gdy Syn ma 12 lat i gubi się w świątyni jerozolimskiej. Ewangeliści nie opisują późniejszego życia Chrystusa, aż do chwili rozpoczęcia przez Niego działalności. Nie ma więc informacji o losach Świętej Rodziny, w tym Józefa. Kiedy Jezus jako 30-latek zaczyna nauczanie, o mężu Maryi nie ma już ani jednej wzmianki. Jest pewne, że nie żyje – choćby dlatego, że umierając na krzyżu, Jezus powierza swoją Matkę pod opiekę św. Jana, co świadczy o tym, że nie ma innego opiekuna – ale na tym kończą się informacje pochodzące bezpośrednio z Ewangelii. Według częstej w Kościele tradycji, św. Józef odszedł krótko po zdarzeniu w Jerozolimie. 


    Nieco inaczej przedstawiała jego śmierć hiszpańska mistyczka Maria z Agredy (jest sługą Bożą, jej proces beatyfikacyjny rozpoczęty 350 lat temu nigdy się nie zakończył). W dziele „Mistyczne miasto Boże” notowała, że św. Józef chorował przez 8 lat. Musiał być jeszcze sprawny fizycznie, kiedy wybierał się do świątyni z 12-letnim Jezusem, zatem umierałby co najmniej 20 lat po narodzinach przybranego Syna. O chorobie św. Józefa i obecności Jezusa i Maryi przy jego śmierci pisze też inna wizjonerka, bł. Katarzyna Emmerich. Według niej Józef zmarł krótko przed rozpoczęciem przez Chrystusa publicznej działalności. 


    Obie wizjonerki potwierdzają to, co mówiła tradycja i co sprawiło, że św. Józef został patronem dobrej śmierci – według każdej z wersji umiera on w obecności Maryi i Jezusa. Maria z Agredy zapisała, że Żona i przybrany Syn przez 9 ostatnich dni życia Józefa czuwali przy nim bez przerwy, a po śmierci to Jezus zamknął swojemu opiekunowi oczy. Zatem choć św. Józef musiał bardzo cierpieć, to takiej śmierci może mu pozazdrościć każdy chrześcijanin. 
 Bardzo często św. Józef jest przedstawiany w warsztacie stolarskim, a w pracy pomaga mu mały Jezus. Ponieważ pracował fizycznie, jest czczony jako patron ludzi pracy.

    Ekonomista zajęty czym innym


    Trudno się dziwić, że św. Józefa ogłoszono patronem ludzi pracy. Z Biblii wiadomo, że był cieślą, zatem wykonywał fizyczną pracę. Kościelna tradycja mocno podkreśla ten aspekt jego życia. Na obrazach przedstawiających Świętą Rodzinę Józef często pokazywany jest przy pracy albo przynajmniej z narzędziami stolarskimi w ręce. Dlaczego jednak stał się patronem ekonomistów? 


    Święta Rodzina nie była bogata. Łukasz podaje, że po narodzinach Jezusa Maryja i Józef złożyli w ofierze dwie synogarlice lub dwa gołębie. Była to ofiara ubogich, osobom zamożnym nakazywano przyprowadzanie droższych zwierząt. Przewieziony z Nazaretu do włoskiego Loreto dom Maryi także jest skromny. Ma tylko 9 metrów długości i 4 metry szerokości. Św. Józef nie obracał zatem większymi kwotami. Kłopoty ze znalezieniem miejsca w gospodzie sugerują, że nie miał dość gotówki, by przekonać niechętnych właścicieli, a także to, iż być może nie był tak obrotny jak jego imiennik, który kilkaset lat wcześniej został zastępcą faraona. Co więcej, Ewangelie nie pokazują Józefa w żadnej sytuacji związanej z pieniędzmi. Co zatem św. Józef ma wspólnego z ekonomią?


    Być może Józef jest wzorem dla osób zajmujących się finansami właśnie dlatego, że rodzina nie była dla niego przedsiębiorstwem mającym wypracować zysk. Jako mąż i ojciec odpowiadał za zapewnienie bytu Żonie i Synowi i w tym celu ciężko pracował. Jednak pieniądze były dla niego tylko środkiem, a nie celem. W żadnej z Ewangelii nie opisano sceny, w której Józef uczyłby Jezusa pracy w drewnie albo zarządzania firmą rodzinną (choć zapewne to robił). Coroczne wyprawy do Jerozolimy na święto Paschy pokazują za to, że poważnie podchodził do przekazania Synowi wiary. Pieniądze były na dalszym planie. 


    Nazwy i imiona


    Portal geodatos.net wylicza 39 miejscowości o nazwie San José, głównie w Ameryce Środkowej, ale też w USA czy na Filipinach (w obu tych krajach były hiszpańskie misje). Do tego dochodzą miejscowości, które w inny sposób odwołują się nazwą do imienia przybranego ojca Jezusa. Tylko w Meksyku jest ich ponad 280. Takie nazwy występują też w świecie anglo- i francuskojęzycznym. W Polsce miejscowości mających Józefa w nazwie jest kilkaset, choć z nie zawsze chodzi o świętego. Trudno ponadto zliczyć miasta, które przyjęły św. Józefa za patrona. Jednym z nich jest słynący z zakładów meblarskich Swarzędz. Decyzję o zawierzeniu miejscowości cieśli z Nazaretu podjęła rada miasta w 1996 r. Święty Józef patronuje też Florencji. Jej tradycyjnym opiekunem był od dawna św. Jan, ale w 1719 r. książę Kosma Medyceusz zadecydował, że drugim patronem stanie się Józef, którego sam bardzo czcił. Z kolei o powierzeniu opiece św. Józefa Belgii i misji w Chinach zadecydował papież Innocenty XI. 


    Od pewnego czasu za patrona swoich poszukiwań przyjmują św. Józefa ludzie mający trudność ze znalezieniem męża lub żony. To rozwinięcie kultu świętego z Nazaretu jako patrona rodzin. W przeciwieństwie do takich starotestamentalnych postaci jak Izaak i Rebeka czy Tobiasz i Sara, w przypadku Józefa i Maryi nie znamy okoliczności, w jakich się poznali. Błogosławiona Katarzyna przedstawia św. Józefa jako mężczyznę nieśmiałego w relacjach z kobietami i niechętnego do żeniaczki. Według mistyczki, szukano dla Maryi męża pochodzącego z rodu Dawida, a Józef został wskazany w cudowny sposób. Ewangelie nie opowiadają tej historii, ale niewątpliwie pobrało się dwoje świętych, więc każde z małżonków miało ostatecznie powody do zadowolenia (nawet jeśli wiadomość o ciąży Maryi była dla Józefa bardzo trudna). Józef jest dobrym opiekunem osób szukających małżonka także dlatego, że jest patronem czystości. Może więc pomagać w tym, by relację od początku budowano na dobrych fundamentach. 


    Single proszący męża Matki Bożej o pomoc odmawiają modlitwę, która zaczyna się od podziękowania za to, że jeszcze nikogo dla siebie nie znaleźli. Proszą też o błogosławieństwo dla osoby, z którą prawdopodobnie się poznają. Częścią modlitwy jest też obietnica nadania synowi na pierwsze lub drugie imię Józef.

    Patron Kościoła


    W 1870 roku papież Pius IX ogłosił św. Józefa patronem Kościoła powszechnego. Decyzję tę uzasadnił w specjalnym dekrecie pod nazwą „Quemadmodum Deus”. Cieśla z Nazaretu jest najlepszym opiekunem Kościoła Chrystusowego przede wszystkim dlatego, że sam Bóg obdarzył go ogromnym zaufaniem, powierzając jego opiece swego Syna i Jego Matkę Maryję. Papież przypomniał też, że od najdawniejszych czasów Kościół łączył kult św. Józefa z czcią oddawaną Matce Bożej, a w najtrudniejszych sytuacjach zawsze wzywał pomocy Oblubieńca Najświętszej Maryi Panny. Zachęcał, aby w utrapieniach i bolesnych doświadczeniach, jakie dotykają Kościół, u św. Józefa szukać pomocy i wsparcia. Ta zachęta jest dziś bardzo aktualna.

    Modlitwa do świętego Józefa, Patrona Kościoła 


    (Do prywatnego odmawiania)


    Święty Józefie, błogosławiony, który uwierzyłeś, że się spełnią słowa Pana i byłeś powiernikiem tajemnicy „od wieków ukrytej w Bogu”, otaczaj swoją opieką wspólnotę Kościoła. Błogosław naszemu papieżowi i jego posłudze, prowadź biskupów i kapłanów na drodze służby Ewangelii, wiernym świeckim uproś łaskę całkowitego zawierzenia Miłosierdziu Bożemu. Trwaj przy osobach życia konsekrowanego, opiekuńczym spojrzeniem miłości wspierając tych, którzy za Twoim przykładem czystość, ubóstwo i posłuszeństwo obrali za swoją drogę. 


    Ty byłeś pierwszym powiernikiem wiary Bogurodzicy, w tych trudnych czasach strzeż naszej wspólnoty wiary, którą Jezus Chrystus zechciał uczynić wspólnotą swoich braci i sióstr. Nie pozwól nam ulec pokusie zniechęcenia i oddal ducha tego świata, abyśmy wciąż pozostawali czytelnym znakiem sprzeciwu. Pomóż, by nie gasnął w naszych sercach ten płomień, który z Ducha Świętego wziąwszy początek, w Duchu Świętym jednoczy nas ze wspólnotą wszystkich Świętych. Światło Patriarchów, oświecaj drogę Kościoła, aby w ciemne zaułki współczesnego świata mógł zanieść blask prawdy o łasce i grzechu, o życiu i śmierci, o miłosierdziu i sprawiedliwości. O Bogu, który w Trójcy Świętej Jedyny żyje i króluje na wieki wieków. Amen.

    Jakub Jałowiczor/Gość Niedzielny

    ______________________________________________________________________________________________________________